Strach w kulturze zachodu


Religia jest oparta przede wszystkim i głównie na strachu. Jest to częściowo

lęk przed nieznanym, a częściowo, jak już mówiłem, pragnienie posiadania jak gdyby starszego brata, który stanie po naszej stronie we wszystkich kłopotach i sporach. Lęk jest fundamentem tego - lęk przed tajemnicą, obawa porażki, lęk przed śmiercią. Strach rodzi okrucieństwo, nic więc dziwnego, że okrucieństwo i religia szły zawsze ręka w rękę. Lęk jest podstawą ich obu. Zaczynamy teraz trochę rozumieć rzeczy otaczające nas na tym świecie i

opanowywać je po trochu za pomocą nauki, która utorowała sobie drogę krok za krokiem, wbrew chrześcijańskiej religii, wbrew Kościołowi, pomimo opozycji

wszystkich starych przepisów.

Nauka może nam pomóc przezwyciężyć ten dominujący strach, w którym ludzkość żyła przez tyle pokoleń. Nauka i nasze serca mogą nas nauczyć rezygnacji z poszukiwania urojonej podpory, z wynajdywania sobie sprzymierzeńców w niebie i używania naszych sił raczej do tego, żeby uczynić z tego świata miejsce w którym żyć warto, a nie piekło, które zrobiły z niego Kościoły w ciągu minionych wieków.

Często zdarza nam się mylić duchowość z religią. Łączymy nasze duchowe przeżycia z konkretną wiarą lub religią, nie zdając sobie sprawy z tego, że te dwa aspekty naszej rzeczywistości nie zawsze ze sobą współgrają. Religia katolicka przyzwyczaiła nas, że nasze życie duchowe jest nierozerwalnie z nią związane. Podobnie jak moralność, którą Kościół próbuje sobie przywłaszczyć, a to wszystko wcale nie jest takie oczywiste. Życie duchowe to często nasze osobiste przeżycia związane z duchowością, nasze własne poszukiwanie Boga, wiary, głębszego sensu życia. Wcale nie musi się ono obracać wokół jakiejś wybranej religii czy jej dogmatów. Można mieć bardzo bogate życie duchowe nie będąc katolikiem, a także, na zasadzie analogii, można tegoż duchowego życia nie mieć wcale, deklarując się jednak zagorzałym wyznawcą jakiejś religii.

Nasza duchowość może się rozwijać pod wpływem jakiegoś religijnego “przewodnika”, ale wcale nie jest powiedziane, że bez takiego “przewodnika” będziemy pozbawieni jakichkolwiek głębszych duchowych doznań. Zbrodnią Kościoła Katolickiego jest wmówienie ludziom, że tylko religia zapewnia jakieś głębsze moralne i duchowe przeżycia. To oczywiste kłamstwo ostało się w naszej kulturze ze względu na strach, jakim katolicyzm się posługuje wobec swoich wiernych. Strach to potężna broń. Ortodoksi, którzy na początku istnienia chrześcijaństwa, zdobyli władzę polityczną w Cesarstwie Rzymskim uważali, że nie można wierzyć w Boga bez bania się Go. W ten sposób strach ciągnął się przez te wszystkie wieki za wiernymi chrześcijanami, którzy bali się swojego Boga, a zarazem próbowali wmawiać sobie i innym, że ów straszny Bóg jest Miłością. Dzięki takim zabiegom dzisiaj, wielu ludzi uważa, że Boga należy się bać i że bez Kościoła Katolickiego nie da się rozwijać duchowo.

Jan Paweł II był człowiekiem pod wieloma względami wielkim i pod wieloma względami świętym. Wśród licznych pochwał i zasług naszego papieża usłyszałem m. in. taką, iż dogłębnie przeniknął on i zrozumiał ideologię komunizmu jako ideologię strachu. Efektem tego było zawołanie "nie lękajcie się", po którym naród wstał z kolan i cud wolności stał się faktem. W niczym nie umniejszając zasług Karola Wojtyły w zwalczaniu komunizmu zarówno przed jak i po 1978 roku, należy sobie wyraźnie powiedzieć, że także chrześcijaństwo w swojej praktyce jest religią strachu i odgórnie narzucanych kompleksów.

Jednym z kluczowych wymiarów życia religijnego katolików jest bowiem grzech i kara za niego. Pojęciem szczególnie szkodliwym w tym kontekście jest, w moim odczuciu, koncepcja dziedzicznego grzechu pierworodnego, która pozbawia człowieka nieochrzczonego, czyli każdą nowonarodzoną istotę ludzką, możliwości obcowania i przyjaźni z Bogiem. A dlaczego? Z powodu winy mitycznych rodziców, Adama i Ewy.

Odpowiednikiem grzechu pierworodnego u progu życia jest strach przed piekłem i wiecznym potępieniem na progu śmierci. Ponieważ dla katolików, jak potwierdzono to po milionkroć od chwili śmierci Jana Pawła II, najważniejsze jest życie wieczne, stąd umiejętnie zewnętrznie sterowany i podsycany lęk przed sądem ostatecznym i zachęta do podporządkowania się rozmaitym nakazom i zakazom za życia. Skutek takiej konstrukcji doczesności, rozpiętej pomiędzy lękiem a strachem, jest taki, że będąc "prawdziwym katolikiem" nie sposób żyć pełnią życia - rozpoznawać i realizować własny, niepowtarzalny i, w rzeczy samej, bez wątpienia boski potencjał.

Należy jednak stwierdzić, że Jan Paweł nie specjalizował się w podkreślaniu "strasznych" aspektów wiary. Raczej odwrotnie, wiele mówił o miłości i o tajemniczym "miłosierdziu" (słowo przez większość kompletnie nierozumiane), które "większe jest od największego grzechu". Jednak papież nie sprzeciwił się nigdy fundamentalnym teologicznym dogmatom chrześcijaństwa, dogmatom o grzechu pierworodnym i o życiu wiecznym, ponieważ sprzeciwić się nie mógł. Oznaczałoby to bowiem koniec tej religii, a trudno było oczekiwać od papieża decyzji o samorozwiązaniu Kościoła.

W podsumowaniu "strasznego" wątku kościelnej teologii warto zauważyć, że jeszcze w XIX wieku miałbym szansę zostać za moje poglądy ścięty lub spalony na stosie. Przesada? Nawet dziś widać i słychać "tolerancję" dla poglądów odmiennych od oficjalnej linii uwielbienia i wdzięczności dla Jana Pawła II. Wystarczy włączyć telewizor - na dowolnym kanale.

Technika jest dziedziną życia społecznego, która od początku swojego istnienia rozbudza ludzkie obawy i nadzieje. Z jednej strony stanowi ona źródło marzeń o nieśmiertelności, doskonałości, wyzbyciu się naszych biologicznych ograniczeń; z drugiej strony przenosimy na nią nasze lęki, obawiamy się stechnicyzowanego, pozbawionego ludzkich emocji świata maszyn, które zdobędą nad nami kontrolę. Ludzkość od setek lat boi się techniki i zarazem w nią wierzy. Stąd w wielu kulturach pojawiły się mity i legendy, które odzwierciedlały dwuznaczny stosunek ludzkości do jej własnych wytworów.

Poprzez rozwój technologiczny ludzie mają wtargnąć w procesy dotychczas od nich niezależne i powołać nowego człowieka, zgodnego z ich własnym projektem i wolą. Celem nauki ma być ujarzmienie i podporządkowanie przyrody. Jest jednak bardzo istotna kategoria potrzebna do opisu współczesności: ryzyko. Chodzi tu przede wszystkim o ryzyko związane z rozwojem nauki, technologii i, co za tym idzie, nadmierną ingerencją w naturę i ludzkie ciało. Ryzyko jest od początku wpisane w nowoczesną technikę i stanowi jej istotny wymiar. W tym sensie żyjemy w społeczeństwie ryzyka od wielu dziesiątek lat, przy czym wzrost wpływu wynalazków technicznych na nasze codzienne życie czyni to ryzyko coraz bardziej wszechobecnym.

Można zatem dostrzec napięcie, które przenika cały nowoczesny namysł nad techniką, a także rozmywanie się granic między człowiekiem i jego wytworami. Widoczne jest to choćby w powieści Mary Shelley „Frankenstein”. Genialny naukowiec dokonuje aktu stworzenia udoskonalonej istoty myślącej, która będzie mogła uwolnić się od ograniczeń przyrody. Tak potwór Frankensteina, jak i jego późniejsze literackie czy filmowe wcielenia sytuują się na przecięciu dwóch porządków. Są one istotami myślącymi, stworzonymi przez ludzi, ale zarazem ucieleśniają one lęki przed tym, co całkowicie obce i niezrozumiałe. Sztuczny człowiek stanowi więc projekt udoskonalonego człowieka, ale zarazem jest technologicznym monstrum, które może uniezależnić się od swojego stwórcy i doprowadzić go do zagłady.

Ta dwoistość w ujmowaniu technicznych wytworów człowieka jest jaskrawo widoczna. Z jednej strony rozwój technologiczny stanowi naturalny i pożądany etap na drodze ewolucji ludzkości. Fakt ten oznacza, iż stale rosnąca liczba zjawisk składających się na nasze życie jest mediatyzowana, rozszerzana, przekształcana bądź tworzona przez technologię. Z tej perspektywy nie ma sensu rozważać, jak bronić się przed ingerencją techniki w nasze życie, ponieważ wraz z narodzinami kultury staliśmy się istotami technicznymi. Technika oznacza zasadniczą denaturalizację ludzkości i próbę nadania na nowo sensu ludzkiemu działaniu. Docelowo mamy zupełnie uniezależnić się od zasad rządzących przyrodą

Zgodnie z drugim ujęciem również następuje narastająca technicyzacja ludzkiego doświadczenia, ale oznacza ona złowrogie zawłaszczenie tego, co najbardziej ludzkie i naturalne. Technicyzacja oznacza więc tu dehumanizację. Z tej perspektywy twór Frankensteina nie jest obrazem istoty myślącej, pokrewnej człowiekowi, lecz przerażającym potworem, który powinien nas zniechęcić do technologicznych ingerencji w to, co najbardziej ludzkie. Prawdziwe człowieczeństwo tkwi gdzie indziej i nie można go zastąpić czy wzbogacić technologiczną interwencją. Dlatego też historia techniki jawi się jako historia lęku przed techniką. Technika towarzyszy nam jako złowrogi cień, obcy nam, chociaż przez nas stworzony demon, który pewnego dnia może nas sobie podporządkować. Lęk przed techniką jako przed tym, co obce, inne, niezrozumiałe jest widoczny w większości dzieł na temat sztucznych tworów człowieka. Android, Golem czy potwór Frankensteina często służyli i nadal służą jako bohaterowie wielu sztuk, filmów i książek do ukazania tego, co w kulturze obce i niezrozumiałe.

Lęk przed rozwojem techniki i jej wpływie na codzienne życie może objawiać się na wiele sposobów. W roku 1811 w Wielkiej Brytanii wybuchł bunt robotników sprzeciwiających się nadmiernemu wykorzystywaniu maszyn w przemyśle. Zdaniem protestujących były one winne obniżaniu płac i zwiększającemu się bezrobociu; desperaci pod wodzą Neda Ludda napadali na zakłady przemysłowe i niszczyli zgromadzone w nich maszyny. O protestach luddytów (lub, jak kto woli, luddystów) było głośno przez kilka lat - później ruch zamarł, głównie wskutek polepszenia się ogólnej sytuacji brytyjskich robotników.

W XXI wieku luddyzm wraca. Jest to jednak powrót pewnej charakterystycznej, wielowątkowej refleksji, a nie roszczeniowości i partykularyzmu interesów, bardzo w istocie przyziemnych. U podstaw dziewiętnastowiecznego buntu leżała bowiem nie tylko praca i płaca, ale także technofobia, irracjonalny lęk przed maszynami, które zastąpią człowieka, odzierając go z elementów niezbywalnej czci i godności.

Dziś podobne pytania wydają się bardziej na miejscu, szczególnie jeżeli wyrzucimy z głowy łatwy obraz maszyn - dominantów z "Matriksa", a zastąpimy go podwójną rolą szeroko pojętej technologii w nowoczesnym życiu. Nowoczesne urządzenia cechuje taki właśnie oczywisty dualizm: po pierwsze służą, ułatwiając i uprzyjemniając nam życie dzięki inżynierskim innowacjom. Sformułowanie "bez komórki/laptopa/palmtopa jak bez ręki" to potoczne i popularne ujęcie tego faktu. Po drugie jednak, nowe technologie pozwalają nadzorować nasze działania i odbierają nam tym samym kolejne cząstki prywatności. Także tutaj przykłady są oczywiste: od szczegółowej historii transakcji kartami płatniczymi, przez sygnał lokalizacyjny wysyłany z komórki, aż po odzyskiwanie danych z komputera (które to dane teoretycznie kasowaliśmy).

Nowi luddyci starają się zadawać pytania o położenie i kondycję jednostki w dobie medialnej konwergencji. Pytają między innymi o coraz częstszy brak anonimowości w codziennych kontaktach z tzw. nowymi technologiami (rzecz jasna psychologiczne poczucie anonimowości a faktyczna anonimowość w Sieci to nie to samo). Starają się też zwracać uwagę na zbytnie zapośredniczenie codziennych aktywności w świecie on-line, czasem powołując się na mądrości starożytnych lub średniowiecznych mędrców. Mędrcy ci postulowali poświęcanie się w pełni wykonywanym w danej chwili czynnościom, co w dobie multitaskingu wielu osobom wyda się z pewnością pomysłem niedorzecznym.

Cały ambaras w tym, że luddyzm to ruch wyjątkowo eklektyczny i niespójny. Do bliskiej mu refleksji przyznają się zarówno zwykli, czynni internauci, dostrzegający potrzebę głębszej refleksji nad zachodzącymi zmianami, jak i alterglobaliści oraz anarchiści. Za luddystę uważano zarówno Theodore'a Kaczynskiego, jak i... Sokratesa, nazywanego pierwszym luddystą. Wątpię, by ci dwaj znaleźli wiele wspólnych tematów, z pewnością różnił ich też sposób rozwiązywania prywatnego konfliktu ze społeczeństwem.

Wszystko to nie zmienia faktu, że pytania stawiane przez neoluddyzm z pewnością nie stracą na znaczeniu w nadchodzących latach.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Strach w kulturze zachodu 2
Poczucie winy w kulturze Zachodu
cywilizacja strachu i kultura nadzieji
Szkic o haiku, Estetyka japońska w kulturze Zachodu
Żydowska awangarda kształtuje kulturę zachodu, Unia - psia mać !
Poczucie winy w kulturze Zachodu
RODZINA W KULTURZE ZACHODNIEJ2
Wladyslaw Konopczynski Obrona kultury zachodniej
Zuzanna Grüner Estetyka japońska w kulturze Zachodu
ISLAM I KULTURA ZACHODU
CYWILIZACJA STRACHU I KULTURA NADZIEI
Przestrzeń i miejsce w kulturach Wschodu i Zachodu
Kultury epoki brązu, Zachodnie peryferie kultury łużyckiej grupa dolnosolawska i dolnohawelańska, 2
Kultury epoki brązu, Wczesna epoka żelaza w strefie wschodniobałtyckiej kultura kurhanów zachodnioba
Kultury epoki brązu, Wczesna epoka żelaza kultury halsztackie na terenie Europy (wariant wschodnio-
Genealogia elity - Globalizacja zachodniej rewolucji kulturalnej
Przestrzeń i miejsce w kulturach wschodu i zachodu
Przestrzeń i miejsce w kulturach Wschodu i Zachodu

więcej podobnych podstron