Indiana Snape
Autor:
Easna
Postać
Laveny ferch Whiltierny dedykuję Ani, znanej jako Hikaru_ya lub
NaNaMi.
I.
Your Time Is Gonna Come
Księżyc
błyszczał na niebie jak srebrna kula. Nie lubił być w fazie
pełni. Choć jego aktualny wygląd niewątpliwie sprzyjał
romantycznym spotkaniom, miłosnym wyznaniom i innym tego typu
rzeczom, szczerze go nie cierpiał. Czuł się taki... gruby.
Wpędzało go to w kompleksy.
Aby
poprawić sobie humor, zajrzał przez okna do wnętrza Hogwartu. Tam
zawsze działo się coś ciekawego. Uczniowie Szkoły Magii słynęli
bowiem z tego, że w nocy budził się w nich instynkt włóczykijów,
wynalazców i odkrywców. A to przygotowywali następną pułapkę na
Filcha lub jego kotkę, a to wymyślali nowe psikusy na dzień
następny, a to warzyli eliksiry w łazience tego upierdliwego,
beczącego praktycznie bez powodu ducha, którego imienia Księżyc
nie pamiętał, lub wałęsali się w bibliotece w dziale Ksiąg
Zakazanych. Tak, Hogwart nocą był miejscem niewątpliwie
interesującym.
Jednak
po rzuceniu okiem na zamek, Księżycowi zrzedła mina. Prawie
wszyscy spali grzecznie w, niekoniecznie swoich, łóżkach. Chcąc -
nie chcąc, postanowił skupić swoją uwagę na trzech nocnych
markach, jedynych tej nocy.
Pierwszy
marek okazał się na tyle nieciekawy, że Księżyc nie zaglądał
do jego komnaty dłużej niż przez pół minuty. Wcale nie podobało
mu się, że ów wyżej wymieniony osobnik gapi się na niego
bezczelnie, z wyrazem zatroskania na twarzy. Co jest tej kobiecie,
zastanowił się. Za każdym razem, gdy jestem w pełni, to babsko
nie śpi, tylko stoi w oknie i wlepia we mnie te swoje niebieskie
oczyska, a minę ma jak na pogrzebie.
-
Jak jej się nie podoba moja figura, to niech się nie patrzy -
mruknął i ostentacyjnie odwrócił się do obserwatorki tyłem.
Madam
Pomfrey naturalnie nie zwróciła uwagi na ten obraźliwy gest.
Westchnęła głęboko i ponownie pogrążyła się w niezbyt
wesołych myślach o Remusie Lupinie. Chociaż od tylu już lat nie
był uczniem Hogwartu, nadal się o niego martwiła. No tak, Poppy
Pomfrey - dobra duszyczka szkoły.
Tymczasem,
nasz Księżyc zerknął do Pokoju Wspólnego w Wieży Gryffindoru. I
omal nie podskoczył z radości. Okazało się, że drugim markiem
jest jeden z jego ulubieńców - syn Jamesa Pottera. Księżyc bardzo
lubił Huncwotów, dzięki nim działo się tyle ciekawych rzeczy!
Toteż już od pierwszej nocy poczuł instynktowną sympatię do tego
rozczochranego chłopca. Dodatkowe punkty Harry nabił sobie u
Księżyca za to, że następcy Huncwotów - bliźniacy W&W*
wyraźnie go polubili, ba!, Ich brat został nawet jego najlepszym
przyjacielem. Księżyc nie zawiódł się na młodym Potterze -
każdy rok jego bytności w Hogwarcie przynosił nową, fascynującą
przygodę.
Tym
razem Księżyc rozczarował się. Harry nie siedział z wypiekami na
twarzy przy stole i nie planował czegoś z młodym Weasleyem. Stał
przy oknie i patrzył się w niebo. A dokładniej, o zgrozo!, na nasz
kochany, marudny Księżyc, który nie wyrobił nerwowo i schował
się za chmurę z okrzykiem frustracji.
Osoba
trzeciego marka wcale nie uspokoiła rozdygotanych nerwów Księżyca.
Że też ten czarny nietoperz zawsze musi chować się w lochach,
pomyślał, zirytowany. Te małe otworki, które Nietoperzysko
szumnie nazywa oknami, utrudniają mi podglądanie! A trzeba
wiedzieć, że Księżyc był zagorzałym wielbicielem alchemii i
sztuki warzenia eliksirów. Dlatego weszło mu już w zwyczaj to, że
zaglądał do klitki Severusa Snape'a za każdym razem, gdy jego
wzrok zahaczał o Hogwart.
Niestety,
i Mistrz Eliksirów rozczarował naszą świetlistą, "puszystą"**
marudę. Przewrażliwiony Miesiąc*** zadygotał z oburzenia i
odwrócił wzrok od Szkoły Magii czując, że jeszcze chwila, a
potrzebny mu będzie psycholog.
*
Pożyczyłam sobie ten skrót od Toroj, strasznie mi się podoba :)
**
Kompleksy Księżyca skojarzyły mi się z następującym dialogiem z
"Epoki Lodowcowej":
Maniek:
Nie jestem tłusty! To tylko futro. To dlatego jestem taki...
puszysty.
Sid:
Może być puszysty, gadaj se, gadaj, ja swoje wiem! ;)
***
Miesiąc, czyli po staropolsku księżyc, gdyby ktoś nie wiedział.
****&****
Severus
Snape, nie zdając sobie sprawy, że prawie doprowadził do obłędu
jedynego naturalnego satelitę Ziemi, siedział przy biurku i męczył
się nad wypracowaniami szóstoklasistów - Wybranych. Temat był,
według skali Mistrza Eliksirów, w sumie łatwy: "Opisz
działania mandragory jako trucizny, opierając się na źródłach
sprzed ośmiu - siedmiu wieków" i uraczył ich przemową, która
w skrócie wyglądała następująco: "Żadnych bajeczek o
wrzeszczących mandragorach, które są wynalazkiem XIX w. -
zazwyczaj rośliny nie mają strun głosowych - POSTARAJCIE SIĘ -
KSIĄŻKI NIE GRYZĄ - (tak, to do ciebie, Potter)".
Sam
fakt, że Harry Potter jednak dostał się do grupki Wybrańców,
niezmiernie wyprowadzał Severusa z równowagi. Zaopatrzył się
przeto w mugolski wynalazek - tak zwanego "gniotka",
którego ściskał i miętosił średnio trzydzieści - trzydzieści
pięć razy na dzień, która to liczba gwałtownie wzrastała, gdy
musiał sprawdzać wypracowania.
Mistrz
Eliksirów westchnął potężnie, po czym lewą dłonią chwycił
gniotka stojącego obok stosu pergaminów. Nie dziwił się wcale, że
Malfoy robi takie banalne błędy, ale powoli zaczynało go to
irytować. A do grupy Wybrańców musiał go przyjąć, bo: a) SUM-y
z Eliksirów zdał, o dziwo!, bardzo dobrze; b) Narcyza Malfoy
pofatygowała się i osobiście odwiedziła Mistrza, oznajmiając,
że: "Teraz, kiedy Lucjusz jest w Azkabanie, Draco MUSI czymś
zająć myśli. A poza tym, gdyby mój mąż dowiedział się, że
jego syn nie dostał się do grupy wybrańców Severusa Snape'a,
byłby bardzo rozczarowany". Szczerze mówiąc, Snape miał
gdzieś obu Malfoyów, Narcyzy nie zaliczył zaś do tego grona, bo,
bądź co bądź, był przecież dżentelmenem, a dżentelmen nie
obraża damy. Jednak młody Malfoy, o ile warzenie eliksirów szło
mu dobrze, wypracowania pisał koszmarne i Snape z trudem
powstrzymywał się, żeby nie wstawić mu "T". Teraz,
kiedy było to oczywiste, że ma prawo więcej wymagać, z prawie
czystym sumieniem postawił mu "Nędzny".
Mistrz
Eliksirów westchnął ponownie, po czym zerknął na szczególnie
gruby rulon arkuszy pergaminu.
-
Granger albo McRay - mruknął, po czym dodał znudzonym tonem: - Czy
one myślą, że nie mam nic innego do roboty, tylko sprawdzanie tych
ich milowych prac?
Po
rzuceniu okiem na lewy górny róg arkusza przekonał się, że
autorką jest jednak Granger. Z niezbyt uradowaną miną zabrał się
do czytania. Po jakimś czasie zamaszystym ruchem postawił literkę
"W".
Następne
wypracowanie sprawdzał ze szczególną uwagą, co chwila coś
poprawiając, aż wreszcie, ze złośliwym uśmieszkiem czającym się
w kącikach ust, postawił "N"* przy nazwisku "Potter".
Zerknął
zezem na kolejną pracę, wyglądającą na nieco tylko krótszą niż
tę autorstwa Chodzącej-Encyklopedii-Granger. Severus Snape
wiedział, że musi to być referat Eilidh McRay, rudowłosej
Gryfonki, która denerwowała go tym, że była cicha, robiła
znakomite eliksiry, a na rzadkie uwagi z jego strony odpowiadała:
"Tak, profesorze Snape". I jak tu się nad kimś tak
potulnym znęcać? Jeszcze bardziej irytował Severusa fakt, że
lubił czytać jej wypracowania, bo przypominały mu one swoje
własne, nawet pod względem drobnego pisma (dlatego prace McRay
zajmowały mniej miejsca niż Granger, chociaż pod względem
zawartości były prawie identyczne - Hermiona miała bowiem ładne,
okrągłe i wyraźne pismo, drobienie maczkiem nie było w jej
zwyczaju).
Mimo
to, do sprawdzania zabrał się przybierając minę cierpiętnika.
McRay jak zwykle napisała na "Wybitne". Severus odłożył
rulony pergaminu i zmierzył wzrokiem sporą jeszcze kupkę
niesprawdzonych referatów, przeklinając w duchu nudny los
nauczyciela.
____
*
Harry naprawdę chce zostać aurorem, więc się stara ;)
****&****
Na
czwartkową lekcję Eliksirów Harry szedł ze spuszczoną głową i
rękami w kieszeniach szaty. Była to jego ostatnia lekcja i czuł
się bardzo zmęczony, zniechęcony i niewyspany. Naprawdę starał
się pisząc ostatnie wypracowanie, włożył w nie wiele wysiłku, a
Snape i tak pewnie nie zostawi na nim suchej nitki. To, że w ogóle
jeszcze zmuszał się do chodzenia na Eliksiry, zawdzięczał
praktykowanej od początku września mantrze: "Chcę zostać
aurorem, chcę zostać aurorem...".
Jego
niewesołe myśli i mantrowanie w duchu zostały przerwane bardzo
gwałtownie. Konkretnie: Harry zderzył się z czymś miękkim, co
krzyknęło cicho, zaskoczone. Potter poprawił okulary i spojrzał
na to coś. Zobaczył dziewczynę w okularach, z długim rudym
warkoczem przerzuconym przez ramię, klęczącą na zimnej posadzce i
zbierającą upuszczone książki. Ze zdumieniem skonstatował, że
ów dziewczyna nosi barwy jego Domu. Dziwne, w ogóle jej nie
kojarzył, a przecież musiała być z jego roku. Ukucnął obok
Gryfonki.
-
Przepraszam - bąknął, czerwony na twarzy, podając jej kilka
opasłych tomiszczy.
-
Nic się nie stało. - Potrząsnęła głową i odebrawszy od niego
książki, odeszła.
Harry
wstał i ponownie się z kimś zderzył. Tym razem była to Hermiona.
-
Przepraszam, Hermiono. Eee... czy możesz mi powiedzieć, kim jest ta
Gryfonka? - wskazał na stojącą samotnie pod ścianą rudowłosą.
-
Ona? - Hermiona pocierała dłonią obolałe czoło. - To Eilidh
McRay, chodzi ze mną na Runy. Czemu pytasz?
-
Bo... zderzyłem się z nią i... - Harry urwał w pół zdania, gdyż
właśnie nadszedł profesor Snape.
-
Dlaczego jeszcze tu stoicie? - warknął na powitanie. - Czyżbyście
kontemplowali wzory z cegieł na ścianie? Doprawdy, zajmujące, ale
teraz jest lekcja. Jazda do klasy.
Harry
westchnął i przewrócił oczami. Podczas wchodzenia obserwował
Eilidh. Z książką przyciśniętą do piersi przeciskała się
pomiędzy uczniami, przytulając się do ściany.
Nagle
Chłopiec, Który Przeżył potknął się i z łomotem uderzył o
podłogę. Usłyszał cichy śmiech Malfoya i Zabiniego. No tak, jak
zwykle któryś podstawił mu haka.
-
Mógłby już pan raczyć wstać, panie Potter? - cichy, cyniczny
głos profesora Snape'a spowodował, że chichoty urwały się. - I
usiąść na miejscu? Mam coś do powiedzenia na temat pańskiego
wypracowania.
Harry
skurczył się w sobie. Snape znowu sobie na nim poużywa.
-
I nie tylko na temat wypracowania Pottera. Niektóre z referatów
wyglądały bowiem tak, jakby ich autorami były osobniki, których
lotność umysłu i inteligencja przewyższała niewiele inteligencję
dębowej szafy.
Snape
podszedł do biurka i wziął do ręki leżący na wierzchu zwój
pergaminu.
-
Panie Potter - powiedział łagodnie, sunąc z godnością w stronę
ławki Harry'ego. - Moja nauczycielska ufność w twoje możliwości
została ugodzona w samo serce. Na twoim miejscu wstydziłbym się
oddawać mi coś takiego - dodał ostrzejszym tonem i rzucił ze
wstrętem pergamin, który wylądował koło książki: "Zaawansowane
warzycielstwo" autorstwa Carli Franceski Vigo.
Część
ślizgońska zamruczała z uciechy. Malfoy parsknął.
-
A na pana miejscu, panie Malfoy - profesor odwrócił się w jego
stronę - nie wyśmiewałbym się. Pańska praca napisana jest na
takim samym poziomie - Trzy ostatnie słowa zostały wypowiedziane z
wyraźnym naciskiem. - Jeżeli coś takiego jeszcze raz wyląduje na
moim biurku, nie będę tracił czasu na czytanie tych bzdur, tylko z
hukiem wyleci pan z tej grupy i nie pomoże wstawiennictwo mamusi.
Dotarło to do pana?
Draco
kiwnął głową. Jego blade policzki zarumieniły się lekko. W tym
roku Snape wybitnie go dojeżdżał. Każde jego wypracowanie pełne
było skreśleń, podkreśleń i uwag napisanych czerwonym
atramentem. Dziedzic fortuny rodu Malfoyów tłumaczył to sobie na
dwa sposoby. Pierwszy z nich opierał się na przypuszczeniu, że
Snape tak bardzo przejmuje się zamknięciem jego ojca w Azkabanie,
że postanowił stać się zastępczym "tatą" (ta myśl
naprawdę przeraziła Dracona i spowodowała, że przez dwa dni
chodził lekko rozstrojony nerwowo) i postawił sobie za punkt honoru
zrobić z niego dobrze wykształconego w dziedzinie eliksirów i
trucizn absolwenta Hogwartu. Druga opcją było to, że Opiekun
Slytherinu po prostu uwziął się na nim i odbijał sobie pięć lat
pobłażania. Draco sam nie wiedział, które wytłumaczenie jest
gorsze.
Tymczasem
nauczyciel rozdał już wszystkie wypracowania. Ze skrzyżowanymi na
piersi rękami stanął przed biurkiem i odchrząknął cicho.
Wszelkie oburzone szepty i nieliczne westchnienia radości bądź
ulgi urwały się natychmiast.
-
Dzisiaj - oznajmił Snape - będziemy robić Eliksir Kontrolowania
Snów. Uprzedzam, że jest to mikstura trudna do sporządzenia i
dosyć skomplikowana. Tak więc skupcie się i do roboty - Severus
zmarszczył jedną brew i wykonał oszczędny ruch ręką, w której
trzymał różdżkę. - Składniki macie na tablicy, jak również w
książce na stronie dwudziestej trzeciej.
Harry
postanowił, że nie da dzisiaj staremu Nietoperzowi drugiej okazji
do poniżenia go. Nad przygotowaniem składników męczył się z
cierpliwością zegarmistrza, trzy razy sprawdzał, w jakiej
kolejności i ilości mają być dodane do bulgoczącej w kociołku
wody, pięć razy upewniał się, czy dobrze przeczytał treść w
czasie poprzednich trzech razy.
Dlatego
nie zwrócił uwagi na szepty i ciche śmiechy Malfoya i Zabiniego,
którzy siedzieli po jego prawej stronie. Tymczasem Blaise podał coś
Draconowi. Blondyn odwrócił lekko głowę i zerknął przez ramię
na ostatnią ławkę, w której siedziała McRay. Dusząc się ze
śmiechu i zezując kątem oka na Snape'a, zamachnął się. Harry
poczuł muśnięcie powietrza, jakby coś mu przeleciała koło ucha,
a następnie usłyszał ciche: "Plum!". Potem wydarzenia
potoczyły się już bardzo szybko.
Wywar
Eilidh zabulgotał, zmienił barwę z ciemnobordowej na jaskrawo
niebieską, zabulgotał ponownie, jakby rozpaczliwie... I nim
zdezorientowana dziewczyna zdążyła cokolwiek zrobić, choćby
zasłonić się podręcznikiem, rozległo się głośne "BUM!"
i wszystko w promieniu dwóch metrów od kociołka Gryfonki zostało
obryzgane niebieską miksturą. Snape błyskawicznie znalazł się
przy jej ławce.
-
McRay - warknął przez zaciśnięte zęby. - Co to miało znaczyć?
-
Ja... ja nie wiem, panie profesorze - jąkała czerwona jak mak
Gryfonka. - Wszystko było w porządku, ale nagle coś wpadło do
kociołka...
-
"Coś" wpadło! - sarknął Snape. - Czy możesz mi
powiedzieć, co było tym czymś?
-
Nie... - Zdawało się, że dziewczyna zaraz zapadnie się pod
ziemię.
-
Nie? Dlaczego? - Severus ironicznie uniósł do góry jedną brew.
–
Bo to nie ja tę rzecz wrzuciłam - oznajmiła zadziwiająco mocnym
głosem i, zmarszczywszy brwi, zerknęła w stronę duszących się
ze śmiechu Malfoya i Zabiniego.
-
A kto? Przelatująca przypadkiem zagubiona mewa? - złośliwy
uśmieszek wpełzł na wąskie wargi Snape'a. - Trzeba było bardziej
pilnować kociołka, McRay. Gryffindor traci dziesięć punktów, a
ty, gdy tylko doprowadzisz się do porządku, przyjdziesz tu i
posprzątasz ten bałagan. To wasza ostatnia lekcja, jak mniemam?
-
Tak, profesorze Snape - odpowiedziała Eilidh, swoim starym zwyczajem
spuszczając głowę.
-
A wy na co się gapicie? - warknął Mistrz Eliksirów i obrócił
się tak gwałtownie, że poły jego peleryny załopotały
złowieszczo. - Przelewać to, co tam macie, a czego z szacunku do
trudnej sztuki warzenia nie nazwę eliksirami, do fiolek i po kolei
podchodzić do mojego biurka.
Snape
rozsiadł się wygodnie na swoim nauczycielskim krześle i z
wyczekiwaniem spojrzał na uczniów.
-
Aha, McRay - powiedział, zatrzymując wzrok na nieszczęsnej
dziewczynie. - Wiesz, że nie zaliczyłaś tego eliksiru...
-
Wiem.
-
...I zmuszony jestem postawić ci "O".
-
Wiem.
Po
stronie Gryfonów rozległy się pełne niedowierzania szepty. Nikt
tak naprawdę nie znał Eilidh, ale wszyscy wiedzieli, że z
Eliksirów jest bardzo dobra, a to, co stało się na dzisiejszej
lekcji, było wynikiem sabotażu Ślizgonów.
-
Nie martw się - Harry odwrócił się i uśmiechnął pocieszająco
do rudowłosej. Wyglądał dosyć śmiesznie z niebieską mazią na
włosach. - Wiemy, że to nie twoja wina, a Malfoy i Zabini dostaną
za swoje.
-
Nie trzeba. Im właśnie o to chodzi: chcą kogoś sprowokować i
wywołać awanturę. Logicznie myśląc...
-
Potter - Harry zesztywniał, słysząc głos Snape'a. - Jeśli chcesz
pogadać z McRay, zrób to po lekcji. Skończyłeś już swój
eliksir?
-
Tak, profesorze - westchnął Harry i z fiolką w ręce, pomaszerował
do biurka nauczyciela.
****&****
Severusa
Snape'a wyrwało z zamyślenia pukanie do drzwi.
-
Wejść - mruknął i spojrzał, któż to ośmiela się zakłócać
mu spokój. - Ach, McRay. Cieszę się, że cię widzę. Spóźniłaś
się dziesięć minut. Już myślałem, że nie przyjdziesz.
Dziewczyna
nic nie powiedziała, spojrzała tylko wyczekująco na nauczyciela.
-
Za spóźnienie twój Dom traci pięć punktów. A teraz zabieraj się
do sprzątania. Przyrządy masz w tamtej szafie. Ale najpierw - Accio
różdżka McRay.
Różdżka
Eilidh (13 cali, brzozowa, z rdzeniem z serca smoka) wyfrunęła z
kieszeni jej szaty i poszybowała do biurka Snape'a, który zaczynał
właśnie sprawdzać wypracowania trzecioklasistów.
Dziewczyna
poczerwieniała z oburzenia. Nie była przecież Ślizgonką, żeby
oszukiwać i sprzątać za pomocą magii!*
-
Jeszcze coś, McRay - Snape nawet na chwilę nie podniósł wzroku
znad arkuszy pergaminu. - Gdy skończysz szorować, zdejmij pudełko
stojące na szafie w rogu. Są tam stare fiolki i butelki. Poukładaj
je według kształtu i rozmiaru, a potem wsadź komody pod oknem.
Eilidh
kiwnęła głową, ale jako że Mistrz Eliksirów nie mógł tego
zobaczyć, mruknęła:
-
Tak, panie profesorze. To wszystko?
-
Ty się lepiej, McRay, nie pytaj, bo wymyślę ci coś jeszcze.
Stosując
się do rady Snape'a, Eilidh w milczeniu zabrała się za czyszczenie
ławek, ścian i kawałka podłogi. Gdy skończyła, wzięła się za
realizację drugiej części kary. Spojrzała na omawianą wcześniej
szafę. Była wysoka. Bardzo wysoka. Najchętniej poprosiłaby
profesora Snape'a o oddanie, tylko na chwilę, różdżki, by mogła
pudełko bezpiecznie ściągnąć i postawić na którejś z ławek.
Ale pamiętając jego wcześniejsze słowa i nie chcąc być
podejrzewaną o próbę oszustwa, postanowiła poradzić sobie bez
użycia magii. Przyciągnęła więc pod szafę najbliżej stojącą
ławkę. Na niej ustawiła krzesło. Wdrapawszy się na budowlę,
która w założeniu miała zastąpić drabinę, Eilidh stwierdziła,
że jest jeszcze troszeczkę za nisko. Nie chciała jednak przyciągać
uwagi nauczyciela, stanęła więc na palcach i, maksymalnie się
rozciągając, starała się dosięgnąć pudełka. Delikatnie,
samymi koniuszkami palców, powoli przysuwała karton do siebie.
Nagle poczuła, że zaczyna się chwiać. Nagłym ruchem, potrącając
jakąś butelkę, capnęła pudełko i w akompaniamencie własnego
pisku oraz łoskotu przewracającego się krzesła, poddała się
prawu grawitacji i po krótkim locie wyrżnęła o podłogę.
Chwilę
trwało, nim Eilidh złapała oddech. Pierwszym odruchem było
sprawdzenie, czy zawartość pudełka, przyciskanego obiema rękami
do piersi, jest nadal cała. Całe to wydarzenie przypomniało jej
pewną historię.** To wspomnienie sprawiło, że dziewczyna
parsknęła śmiechem.
-
McRay, wszystko w porządku? - usłyszała pełen powątpiewania głos
Snape'a.
No
tak, to musiało dziwnie wyglądać, najpierw narobiła hałasu
spadając z karkołomnej budowli, a potem zaczęła śmiać się jak
głupia.
-
Tak, profesorze Snape, wszystko dobrze - odparła najspokojniejszym
tonem, na jaki tylko mogła się zdobyć, po czym wstała i odłożyła
pudełko bezpiecznie na ławkę. Wtedy jej wzrok przyciągnęła
leżąca koło szafy mała butelka. Ta sama, którą strąciła,
chwytając karton. Przykucnęła, podniosła flaszeczkę i postawiła
ją na ławce. Była ładna, z ciemnozielonego szkła, ze starannie
wydmuchanym*** łbem wilka z przodu.
-
Czy może mi pan profesor oddać na chwilę różdżkę, żebym mogła
tę butelkę postawić z powrotem na szafę? - spytała Gryfonka,
przyglądając się naczyniu. Wolała drugi raz nie ryzykować z
wieżą z mebli.
-
Nie, McRay, sam to zrobię. Bierz się za układanie fiolek w
komodzie - to mówiąc, Mistrz Eliksirów skierował swoją różdżkę
w stronę buteleczki. Nim jednak zdążył wypowiedzieć zaklęcie,
butelka zadrżała, a po chwili zaczęła kręcić się wokół
własnej osi. Nagle zatrzymała się. Wyskoczył korek, a z wnętrza
flaszki wydostała się srebrzystobiała mgiełka.
-
No nareszcie!
Severus
i Eilidh ze zdumieniem patrzyli, jak z butelki, przy akompaniamencie
przekleństw, wydostaje się... elf. A dokładniej - elfka. Kwiatowy
duszek płci żeńskiej unosił się właśnie nad butelką,
trzepocząc lśniącymi, niebieskozielonymi skrzydełkami i
przygładzał sobie długie blond włosy.
-
Rany, ile to się trzeba naczekać, żeby wreszcie móc rozprostować
swobodnie skrzydła. A wy co się tak wytrzeszczacie? Myślicie, że
to tak fajnie jest być od wieków zamkniętym w jakiejś butelce?
-
R... raczej nie... - wyjąkała Eilidh.
-
Co ty robisz w mojej
pracowni? - warknął Severus, otrząsnąwszy się wreszcie z
zaskoczenia.
-
Twojej pracowni, twojej pracowni - elfka marudnym tonem zaczęła
przedrzeźniać Snape'a. - To jakaś piwnica, a nie pracownia.
Pracownie powinny być pełne światła, żeby ludzie widzieli, co
robią. Nic dziwnego, że tu tak często dochodzi do wybuchów, skoro
musicie wszystko przygotowywać po omacku.
Snape
chciał coś powiedzieć, ale elfka nie dopuściła go do głosu.
-
Ty mi się tu nie zaczynaj wymądrzać, słodziutki, bo ci zrobię
krzywdę - elfka oparła pięści na biodrach i podleciała do
Severusa. Przez chwilę patrzyła mu w oczy, poczym spojrzała na
Eilidh. Tu jej wzrok rozjaśnił się. - Ach, dziękuję ci,
kochaniutka, że przewróciłaś tę głupią butelkę. Nie było to
może miłe przeżycie, ale przynajmniej poluzował się korek...
-
Czy mogłabyś mi powiedzieć, skąd
wzięłaś się w mojej pracowni!?
- powtórzył pytanie Severus lekko drżącym ze zdenerwowania i
jawnego olewactwa jego osoby głosem.
-
Nie przerywa się, gdy dama mówi - pouczyła Mistrza Eliksirów
elfka, po czym dodała kwaśno: - Nie wiem, skąd wzięłam się w
twojej pracowni. Ja tylko siedziałam w butelce. Gdybym miała
wybierać, wolałabym jakieś inne miejsce, żeby nie musieć
wysłuchiwać tych twoich ciągłych narzekań. Przez tę butelkę
wszystko było słychać, niestety. Strasznie marudny jesteś, wiesz?
Severusowi
drgnęła prawa brew. Jego nerwy były już napięte do granic
możliwości.
-
Ty pyskaty skrzydlaty koboldzie, co ty sobie...
-
Koboldzie!?!? - pisk elfki wwiercił się w uszy Mistrza Eliksirów i
jego uczennicy. O ile jednak Eilidh zakryła uszy rękami, Severus
okazał się bardziej wytrzymały - nawet nie drgnął. - Jak śmiesz
tak do mnie mówić, ty parszywy przerośnięty nietoperzu z
kartoflem zamiast nosa?! Ja, Lavena ferch Whiltierna, nie pozwolę
się obrażać!
Jasnowłose
uosobienie urażonej elfiej dumy zrobiło skomplikowany ruch dłonią.
-
To nauczy cię szacunku do istot stojących na wyższym stopniu
ewolucji niż ty, warzycielu od siedmiu boleści - oznajmił dumnie
duszek mściwym, zupełnie nie elfim, tonem i rozpostarł obie ręce.
Pod
stopami Severusa zabrakło nagle podłogi. Nim mężczyzna runął w
dół nieznanej, czarnej czeluści, rozpaczliwie spróbował
odruchowo chwycić się czegoś. Udało mu się. Jednak rzecz ta,
zamiast pozwolić Snape'owi podciągnąć się i z powrotem poczuć
grunt pod nogami, poleciała razem z nim z dzikim okrzykiem: "Panie
profesorzeeeeeeeeeeeeeeeee!!!".
-
Przyda mu się pomoc. Jest strasznie nieżyciowy - stwierdziła
spokojnie Lavena ferch Whiltierna, siedząc na brzegu ławki i
machając zgrabnymi nóżkami. - Tymczasem musimy coś zrobić z tą
ponurą, pesymistyczną i posępną pracownią. Może różowe
ściany...?
_____
*
Przepraszam wszystkich wielbicieli Slytherinu, wiem, że równie
dobrze oszukiwaliby np.: bliźniacy W&W, ale starałam się
myśleć w typowo gryfoński sposób.
**
Tak dla wyjaśnienia: kiedyś wujek Eilidh schodził ze schodów,
trzymając w ręku butelkę whisky. Jednak potknął się i spadł.
Gdy cała rodzina poleciała zobaczyć, co się stało, okazało się,
że ów wujek leżał u podnóży schodów ze skręconą kostką, ale
w wyciągniętej prawej ręce trzymał zwycięsko całą, nawet nie
nadtłuczoną, butelkę. Zdarzenie oparte na faktach, tyle że
bohaterem był mój wujek, a w ręce trzymał nie whisky, a wódkę
:)
***
Nie mam w rodzinie szklarza, ale kształty butelek nadaje się
dmuchając szkło (jak sądzę). Tak więc wilk był wydmuchany. Nie
wiem, jak to inaczej ująć.
****&****
II.
Demon's Eye
They
choose the path where no one goes.
They
hold no quarter.
They
ask no quarter.*
Severus
Snape z ogromnym impetem gruchnął o posadzkę. Przez chwilę
sądził, że już po nim, a jeżeli jeszcze oddycha, to tylko z
przyzwyczajenia. Jednak po chwili spostrzegł, że mimo wszystko
oddycha całkiem świadomie. Otworzył oczy. Zamknął. Jeszcze raz
otworzył. Przez umysł Snape'a przeleciała spanikowana myśl: "Na
Merlina, oślepłem!". Lecz Opiekun Slytherinu był człowiekiem
raczej twardym i szybko opanował przerażone myśli. Jednak gdy
spróbował się podnieść, odniósł wrażenie, że w jego głowie
stado hipogryfów urządzało sobie wyścigi. Postanowił więc pobyć
jeszcze trochę w pozycji leżącej, uspokoić myśli, przeanalizować
całą sytuację i zaplanować, co robić dalej.
-
Sytuację, cholera - zaklął na głos. - Przeklęty elfi pomiot!
Nagle
usłyszał jakiś szmer.
-
Panie profesorze?
-
McRay? Co ta dziewucha tu robi? - zastanowił się w duchu. Po chwili
przypomniał sobie, że próbując uratować się przed upadkiem w
czarną jamę, chwycił się czegoś. Widocznie była to noga jego
uczennicy.
-
Panie profesorze? Jest pan tam?
-
Tak, jestem, McRay - skrzywił się, po czym wstał. - Słyszę cię,
ale nie widzę. Podejdź tu.
-
Ale ja pana też nie widzę.
-
Co za beznadziejna sytuacja - westchnął Snape, a głośniej dodał:
- Kieruj się moim głosem.
Zaczął
recytować przepis na eliksir. Przypadkiem padło na eliksir na dobry
sen. Dawno, dawno temu, kiedy był jeszcze młodym uczniem Hogwartu,
przez malutką pomyłkę nie zaliczył tego eliksiru, więc wykuł
formułkę na pamięć i na następnej lekcji przygotował taki
Eliksir Dobrego Snu, że nieustanne chrząkanie nauczyciela, starego
Blockhursta, zamieniło się w rzężenie, co leciwemu, ale nadal
dziarskiemu profesorowi zdarzało się tylko w chwilach wielkiego
zdenerwowania lub zdziwienia. Przepis ów na stałe zadomowił się w
zakamarkach Severusowej pamięci i w owej strasznej chwili w
ciemności, Snape recytował go całkiem bezwiednie.
-
Profesorze? A ma pan może różdżkę?
Severus
Snape uderzył się otwartą dłonią w czoło. No tak. Jak mógł o
niej zapomnieć? Nerwowo sięgnął do kieszeni szaty. Z cichym
westchnieniem ulgi wyciągnął różdżkę.
-
Lucifero!
Nic.
Dalej ciemność.
-
Khem. Lucifero!
Lucifero! Lucifero!!!
Wreszcie
coś zaczęło działać. Na końcu różdżki zaczęła formować
się... mydlana bańka. Gdy osiągnęła wielkość pięści
dorosłego mężczyzny, oderwała się i poszybowała na wysokość
około stu siedemdziesięciu centymetrów. Nagle rozbłysła jasnym,
mlecznym światłem. Gdy blask nieco złagodniał, we wnętrzu bańki
ukazała się głowa Laveny ferch Whiltierny.
-
Chciałoby się trochę poczarować, co? - wyszczerzyła się. - Nie
ma tak dobrze! Zaczarowałam twoją różdżkę, Nietoperzu.
Wychodzić będą ci tylko te absolutnie niezbędne zaklęcia.
Zapomnij o Accio
czy Wingardium
Leviosa.
Lumos
ci zadziała, owszem, ale Lucifero
nie. Nie mogę was przecież zostawić bez jakiegokolwiek źródła
światła, a z "Niosącym
Światło"
byłoby wam za jasno. Cała przyjemność ma polegać na tym, że
macie się starać. Pracować razem. I przeżyć przygodę!
-
Przygodę?! - wrzasnął Snape. - Co ty sobie wyobrażasz?! Sprowadź
nas natychmiast z powrotem!
-
Nie mogę.
-
Jak to, nie możesz?!
-
Nie mogę, bo nie chcę. Och, nie marudź, słoneczko, przyda ci się
trochę rozrywki. A poza tym, musisz tam trochę posiedzieć, bo
robię generalny remont w twojej pracowni.
-
Jaki remont?! Co ty... Ty jesteś stanowczo pomylona!
-
Nie, nie, nie, pyszczku, radzę ci nie mówić do mnie w ten sposób.
Bo może spotkać cię coś gorszego niż wycieczka w nieznane.
-
Niby co? - mruknął posępnie Snape.
-
Przypomnij sobie lekcje Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Dłużej
nie mogę rozmawiać, bo mi klej na tapecie wysycha. Pa!
Świecąca
bańka znikła i znowu zapanowała ciemność.
Po
długiej chwili milczenia, Eilidh zdecydowała się wreszcie odezwać.
-
Panie profesorze? Czy może pan wyczarować światło?
Severus
mechanicznie machnął ręką i równie mechanicznie wypowiedział
słowo: "Lumos".
Na końcu różdżki pojawiło się światełko.
-
Panie profesorze... - Eilidh urwała w pół zdania, gdy zobaczyła
twarz nauczyciela. Była biała jak kreda, a czarne oczy patrzyły,
nie widząc. Dziewczyna podbiegła do mężczyzny, chwyciła go za
poły szaty i zaczęła nim lekko potrząsać. - Panie profesorze!
Panie profesorze, co panu jest?! Proszę się otrząsnąć! Proszę...
-
J... już dobrze, dobrze... - odparł Severus nieprzytomnie. Nie mógł
nie potraktować słów elfki serio. Gdzieś w tle, za jej głową
widoczną w mydlanej bańce, mignęło mu coś różowego i żółtego.
Jednak jeszcze raz niezwykle zdolny umysł Mistrza Eliksirów
zapanował nad emocjami i psychicznym szokiem, tak więc,
opamiętawszy się nagle, Snape krzyknął: - McRay! Puść mnie! Co
ty sobie wyobrażasz?!
Uwolniony
z kobiecych objęć, Severus zaczął przechadzać się w tę i z
powrotem, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
-
Pomyślmy logicznie - zamruczał do siebie. - Przecież gdy McRay nie
wróci do dormitorium, a ja nie przyjdę na jutrzejszą lekcję, ktoś
się zaniepokoi, zajrzy do mojej pracowni, a wtedy złapie tę małą,
pyskatą kreaturę, powyrywa jej skrzydełka i zmusi, żeby nas
przywołała z powrotem.
-
P... panie profesorze? Jeśli mogę się wtrącić...
-
Już to zrobiłaś - sarknął Severus. - Więc przestań się
zacinać, dokończ swoją wypowiedź i pozwól mi się skupić, z
łaski swojej.
-
Z tego, co pamiętam z lekcji Opieki... To znaczy z tego, co
wyczytałam w podręczniku, bo chociaż Hagrid jest bardzo miły, to
jego magiczne stworzenia są zazwyczaj większe i bardziej
niebezpieczne od elfa...
-
Bardziej niebezpieczne - mruknął ironicznie Snape. - Stado
wściekłych hipogryfów jest bezpieczniejsze od tego skrzydlatego
pokurcza trzeciej kategorii... Ale do rzeczy, McRay, do rzeczy.
-
No więc, z tego, co pamiętam, elfy posiadają ogromną moc. Znają
Pierwotną Magię, o której większość współczesnych czarodziei
nie ma już zielonego pojęcia, no i jedną z najłatwiejszych
sztuczek, prawie nie wymagającą wysiłku, jest zatrzymanie czasu. I
Lavena na pewno rzuciła to zaklęcie. Tak więc nikt nie zauważy
naszej nieobecności i możemy tutaj siedzieć aż do śmierci, chyba
że wcześniej Lavena skończy remont, znudzi się i przeniesie nas z
powrotem.
-
Nie przypominaj mi o remoncie! - warkął zirytowany Snape.
-
Przepraszam - stropiła się rudowłosa Gryfonka. Nagle coś sobie
przypomniała. - Profesorze! Czy ma pan może przy sobie moją
różdżkę?
-
Nie, niestety. Została na moim biurku.
-
No bo może warto by było się rozejrzeć? - zaproponowała.
-
Oczywiście - zgrzytnął zębami Snape, niezadowolony, że jego mózg
pracuje na zwolnionych obrotach. Najpierw zapomniał o swojej
różdżce, potem zademonstrował swoje braki w wiedzy o Magicznych
Stworzeniach, a teraz stoi tu jak jakiś pacan, zamiast rozejrzeć
się i zorientować w sytuacji, a to rude dziewczynisko okazuje się
być bardziej opanowane niż on.
Okazało
się, że dwoje Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli
znajduje się w długim, dosyć szerokim korytarzu. Severus zbliżył
się do jednej z ścian. Eilidh podreptała tuż za nim, zaglądając
mu przez ramię. W świetle różdżki zobaczyli bardzo staro
wyglądające malunki, przedstawiające różne postaci narysowane
wyłącznie z profilu. Dookoła uwiecznionych scen znajdowało się
mnóstwo małych znaczków.
Z
gardła Eilidh wydobyło się ciche: "O w mordę!". Severus
spojrzał na nią z ukosa.
-
Co to za sposób wyrażania się, McRay?
Dziewczyna
zarumieniła się i postanowiła zmienić temat.
-
Wygląda na to, że Lavena rzeczywiście chciała, żebyśmy przeżyli
przygodę. Przeniosła nas całkiem klasycznie, do jakiejś egipskiej
świątyni, o ile nie piramidy.
-
Wiem, McRay - odpowiedział Snape zgryźliwie. - Co jak co, ale
hieroglify jeszcze umiem rozpoznać.
Jeszcze
przez chwilę przypatrywali się malunkom i hieroglifom po obu
stronach korytarza. W końcu Severus podjął decyzję.
-
Nie możemy wiecznie tak tu się kręcić.
Eilidh
kiwnęła głową, acz niechętnie. Z chęcią dokładniej
przyjrzałaby się rysunkom i znakom.
-
Musimy poszukać wyjścia. Tylko w którą stronę mamy iść?
Gryfonka
wzruszyła ramionami.
-
Niech pan profesor zadecyduje.
-
Tak, oczywiście - mruknął ironicznie Snape. - Stary Nietoperz jest
paskudny, wredny i nieobiektywny, ale jak przyjdzie co do czego, to:
"Niech pan profesor zadecyduje". Skoro tak, to idziemy tam.
- Wskazał ręką i dodał: - Idź za mną.
-
Tak jest, Indi! - entuzjastycznie przytaknęła dziewczyna.
-
Kto? - Mistrz Eliksirów popatrzył na Eilidh przez ramię.
-
Nikt, nikt - uśmiechnęła się. - To taka postać z mugolskich
filmów. Tak mi się jakoś skojarzyło.
Severus
wzruszył ramionami i z różdżką wyciągniętą przed siebie oraz
z ogonem w postaci rudowłosego, dziwnego nieco dziewczątka, ruszył
zbadać mroczne czeluście miejsca, do którego przeniosła go wredna
i złośliwa istota nadprzyrodzona.
______
*
Fragment piosenki "No Quarter" zespołu Led Zeppelin.
Oni
wybierają drogi, którymi nikt nie chodził.
Oni
nie mają litości.
Oni
nie proszą o litość.
****&****
Olbrzymie,
inkrustowane złotem drzwi zaskrzypiały lekko, gdy słudzy je
zamykali. Potem, tak cicho i tak szybko, jak tylko mogli, potykając
się, uciekali. Zatrzymawszy się dopiero na zewnątrz, upadali na
piasek dysząc i gwałtownie łapiąc oddech. Zanim odeszli, zerkali
jeszcze kątem oka na wejście do jaskini. Tam, wewnątrz...
Odchodzili, ciesząc się, że mogą to zrobić.
Ale
Oni nie mogli. Zostali tam w środku. W zamian za ofiarowany kiedyś
dar odporności na rany i ból oraz nieśmiertelności, od teraz
mieli poświęcić resztę swojego wiecznego życia na strzeżenie i
nieustanne czuwanie.
****&****
Długim,
wręcz niekończącym się korytarzem szło dwoje osób. Pierwsza,
ubrana na czarno, trzymała w ręku świecącą różdżkę. Druga
dreptała tuż za pierwszą, rozglądając się na boki.
-
McRay - warknął Mistrz Eliksirów, nie odwracając się. - Jeszcze
raz nadepnij mi na piętę, a cię w coś zamienię.
-
Nie może pan - odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się lekko.
- Nie jest to przecież absolutnie konieczne zaklęcie...
-
Właśnie, że jest - obstawał przy swoim Severus. - Przyczepiłaś
się do mnie jak rzep. Odsuń się trochę. Nie lubię, gdy ktoś
zakłóca moją osobistą, wewnętrzną, intymną przestrzeń. A to
co znowu? - mężczyzna spojrzał na swoją różdżkę.
Albowiem
światło zaczęło mrugać. Po chwili zgasło zupełnie.
-
Zabiję tę małą poczwarę, uduszę, zamarynuję w occie, wsadzę z
powrotem do butelki i rzucę w morze - wywarczał jednym tchem tę
złowróżbną litanię Severus. - Co ona zrobiła z moją różdżką?!
Lumos!
Niestety,
zamiast upragnionego światła znowu pojawiła się mydlana bańka.
-
Co znowu? - kwaśno zapytała Lavena ferch Whiltierna. Na głowie
miała czapkę z gazety, a na lewym policzku plamę seledynowej
farby. – Znowu coś zmajstrowałeś? Rany... Streszczaj się,
zajęta jestem.
-
Ty... ty... - wydyszał Snape. - Co zrobiłaś z moją różdżką,
poczwaro?!
-
A co? - zaciekawiła się elfeczka.
-
Nie działa! Nawet te cholerne "Lumos"
nie działa!
-
Wyczerpałeś limit - oznajmiła Lavena tonem, który wskazywał, iż
jest to rzecz tak oczywista jak to, że słońce wschodzi za
wschodzie.
-
Co zrobiłem?!
-
Wyczerpałeś limit - powtórzyła. - Och, to taka prosta elfia
sztuczka. Nałożyłam ograniczenia. Z każdego zaklęcia możesz
korzystać tylko przez określony czas, potem przestaje ono działać.
Po jakimś czasie znowu będziesz mógł go użyć, ale musisz
poczekać, aż się zregeneruje. Ale inne niezbędne zaklęcia nadal
działają. Spróbuj z "Incendio".
-
I co mam sobie podpalić? Szatę? - sarknął Snape.
-
Pomyśl trochę, słoneczko, pomyśl. Jesteś przecież inteligentnym
facetem. - Elfka kokieteryjnie zmrużyła jedno oko i posłała
Severusowi całusa. - Ja w ciebie wierzę.
Snape
już otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale... bańka znikła.
Nagle,
gdzieś niedaleko, rozległ się odgłos uderzenia i głośny jęk.
-
McRay, co ty znowu kombinujesz? - spytał Severus znudzonym tonem.
-
Ja... nic. Uderzyłam się. To... Rany! To jest to! Profesorze Snape,
profesorze Snape!
Mężczyzna
uniósł wymownie jedną brew, ale po chwili zorientował się, że
Eilidh nie może tego zobaczyć, więc mruknął niechętnie:
-
Hm?
-
Uchwyt! Do pochodni! Pochodnia też tu jest! Wystarczy zapalić...
Severus
podszedł do ściany.
-
Odsuń się - mruknął, odpychając Eilidh. - Incendio!
Co...? No nie...
Zamiast
płomyczka na końcu różdżki uformowała się mydlana bańka.
Snape zgrzytnął zębami.
-
No i widzisz?! Proste, nie?! - krzyknęła entuzjastycznie elfka. -
Teraz dostaniecie nagrodę!
-
Czyli...? - Severus dość sceptycznie odniósł się do owej elfiej
nagrody.
-
Mapa! Ha! Zaraz, zaraz... - głowa Laveny na chwilę zniknęła z
wnętrza bańki.
Severus
zobaczył, że ściany jego pracowni obklejone są jadowicie różową
tapetą w wzorek w radośnie żółtym kolorze (co to był za wzorek,
nie mógł rozpoznać*). Przyprawiło go to o lekki zawrót głowy.
Zachwiał się.
-
Zaraz, zaraaaaz... Gdzieś to tu było... A, mam! - W bańce znowu
ukazała się Lavena, triumfująco wymachując kawałkiem papirusu. -
Gdy zapalisz pochodnię, wypowiedz słowa: "Ad
usum proprium"**.
Wtedy pojawi się mapa.
Bańka
znikła.
Severus
opanował się, odchrząknął i mocnym głosem powiedział:
-
Incendio!
Pochodnia
zapaliła się. Po korytarzu rozlał się ciepły blask. Severus
chrząknął ponownie.
-
Ad
usum proprium.
Z
różdżki wystrzeliła świetlista smuga. Uderzyła w sufit i znikła
tak nagle, jak się pojawiła. Koło stóp Severusa leżał zaś zwój
papirusu. Snape podniósł go i rozwinął. Eilidh zaglądała mu
przez ramię.
Na
papirusie widniał rysunek plątaniny korytarzy. W samym centrum zaś
znajdowało się Oko Ra.
-
Może to wyjście? - zaproponowała nieśmiało Eilidh.
-
Może - mruknął Severus, nie przestając studiować mapy. - Może
to jest wyjście. Jeśli ta złota kropka oznacza nasze położenie,
to nie jesteśmy tak daleko - oderwał na chwilę wzrok od papirusu,
podszedł do pochodni przy przeciwległej ścianie i powiedział: -
Incendio!
Żagiew
zapłonęła jasnym ogniem.
-
Ja biorę tę pochodnię, a ty tamtą - poinformował Eilidh. -
Nareszcie nie będziesz mi deptać po piętach. Tylko nie oddalaj się
zbytnio - dodał mając świadomość, że, bądź co bądź, jest
nauczycielem, czyli jego obowiązkiem jest chociaż trochę opiekować
się swoją uczennicą. Chociażby Gryfonką.
-
Lepsza Gryfonka niż Puchonka - mruknął jeszcze na swój własny
użytek i ruszył naprzód. Po chwili skonstatował, że dziewczyna
za nim nie idzie. Obejrzał się. Stała pod ścianą i wpatrywała
się w malunki i hieroglify.
-
A ty na co czekasz? Na herolda z zaproszeniem i fanfary? - rzucił
ostro.
Eilidh
niechętnie oderwała się od podziwiania malunków. Potulnie jednak
podążyła za nauczycielem.
_____
*
Pod koniec opowiadania załączę linka do próbki tej tapety. Próbkę
ów wykonałam własnoręcznie w programie Paint, więc nie jest
idealna, ale daje jakieś ogólne wyobrażenie ;)
**
"Do
użytku własnego"
****&****
Mapa
potrafi być naprawdę pożytecznym przedmiotem. Trzeba tylko umieć
z niej korzystać. Na całe szczęście dla naszych Poszukiwaczy
Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli, Severus Snape, Mistrz
Eliksirów i nauczyciel niezwykle trudnej i skomplikowanej, ale jakże
fascynującej sztuki warzenia eliksirów, posiadł w stopniu
wystarczającym tę umiejętność. Eilidh dysponowała bowiem
praktycznie zerową zdolnością orientacji w terenie. Czasami nawet
zdarzało jej się trafić do toalety, chociaż pierwotnie metą jej
wędrówki miała być biblioteka. Martha, dawna niania Eilidh,
zrzucała winę na rozległość zamku Blackmoor, natomiast Robert,
starszy brat McRay'ówny, śmiał się i kładł to wszystko na karb
siostrzanego zamyślenia i roztargnienia.
Dlatego
Eilidh cieszyła się niezmiernie, że znajduje się w świątyni w
towarzystwie swojego nauczyciela. Gdyby była sama, kręciłaby się
pewnie w kółko.
-
Teraz w prawo - poinformował ją Severus. Kiwnęła głową i
skręciła w lewo.
-
W prawo, McRay!! - krzyknął Mistrz Eliksirów. - Ocknij się,
dziewczyno!
-
A... a, tak - zreflektowała się i zawróciła. Masz ci los! Całe
szczęście, że profesor Snape czuwa.
Przemieszczali
się teraz całkiem szybko. Z mapą i dwoma pochodniami szło się
łatwo i prawie bez problemów.
Severus,
z nosem w mapie, korzystał ze zdolności podzielnej uwagi,
jednocześnie prowadząc dwuosobową "wycieczkę", pilnując
McRay i rozmyślając. Jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Z tego, co
pamiętał z lekcji Historii Magii, w świątyniach, piramidach i
tego typu budowlach, zawsze znajdowały się jakieś pułapki. Wyrwy
pod nogami, szpikulce w ruchomych ścianach i tym podobne. Snape
wziął się za generalne porządki w swojej pamięci - odkurzał i
wybebeszał teraz wszystkie półki i szuflady z etykietką
"Historia". W porównaniu z ogromnymi szafami i komodami
zawierającymi informacje o eliksirach i Czarnej Magii, szafki
historyczne prezentowały się raczej niezbyt okazale.
Nie
znalazł nic. Jednak to, że nie natknęli się jeszcze na jakąś
pułapkę, wydawało mu się podejrzane.
-
Teraz idziemy PROSTO. Słyszysz, McRay, PROSTO.
-
Dobrze. Daleko jeszcze?
-
Nie.
Severus
wpadł w jeszcze bardziej zły humor niż zazwyczaj. Pomińmy fakt,
że został przeniesiony w nieznane mu miejsce, a jego pracownia
poddawana była remontowi. Po prostu w każdej chwili oczekiwał
jakiejś zasadzki lub pułapki. Zmuszony był trwać w ciągłym
napięciu i gotowości, aby w razie czego zareagować błyskawicznie.
Taki stan nie sprzyjał jego nadwerężonym ostatnio nerwom.
-
Teraz w LEWO. Jakbyś nie wiedziała, jest to ta strona, po której
masz serce, a płuco ma dwa płaty - Severus oderwał wzrok od mapy i
rozejrzał się. Malunki na ścianach stały się bardziej wyraźne i
ozdobne. Tak, tam gdzieś przed nimi, już gdzieś niedaleko, było
coś ważnego.
Usłyszał
ciche westchnienie Gryfonki. Też zauważyła malunki.
-
No i, niestety, muszę jej teraz bardziej pilnować, bo się zagapi -
mruknął do siebie Mistrz Eliksirów i dodał głośniej: - McRay,
przestań się gapić i trzymaj się blisko mnie.
Eilidh
oderwała wzrok od malunków i podążyła za nauczycielem.
-
Skręcamy w PRAW... - Snape urwał nagle w pół zdania i
niespodziewanie stanął jak wmurowany na środku skrzyżowania
korytarzy. Dziewczyna nie zdążyła się zatrzymać i zderzyła się
z odzianymi w czerń plecami. Z błyskiem ciekawości w oczach
zajrzała przez ramię profesora.
-
Ojaciekrence* - wymamrotała.
Na
końcu korytarza znajdowały się ogromne, inkrustowane złotem
wrota.
-
To tutaj, prawda? - wyszeptała, zachwycona.
-
Chyba tak - Severus nieufnie zerkał na imponujące drzwi. Zbyt łatwo
im poszło. - Ta elfka dała nam felerną mapę. Według niej, do Oka
Ra jest jeszcze kawałek drogi.
-
Idziemy, nie? - radośnie zaproponowała Eilidh, wymijając
zamyślonego mężczyznę.
-
Nie - chwycił ją za ramię i zatrzymał. - Poczekaj, niech się
namyślę.
Nie
wiadomo, co nas tam czeka, pomyślał. Szpikulce, ruchome ściany...
-
Dobrze. Idziemy. Stój! - krzyknął Snape widząc, że Eilidh znowu
wyrywa się naprzód. - Ja idę pierwszy.
Przez
głowę Gryfonki przewinęła się myśl, że Snape wcale nie jest
taki zgryźliwy, na jakiego wygląda. Fakt, jest ostry i cyniczny,
ale cynizm jest podobno przejawem żywej inteligencji. Czepia się
wszystkich oprócz Ślizgonów, ale do tego można przywyknąć.
-
A przecież potrafi być miły. Ot, choćby teraz: zachował się jak
prawdziwy dżentelmen i postanowił pójść pierwszy i przyjąć na
swą pierś wszystkie czyhające na nas niebezpieczeństwa -
pomyślała nieco emfatycznie, patrząc na Snape’a. - Cały czas
mnie pilnuje, żebym się nie zgubiła.
Tymczasem
Severus zaczął powoli i ostrożnie posuwać się naprzód. Nic.
Żadnych szpikulców ani ostrzy spadających z sufitu.
-
Nie jest źle - mruknął do siebie i w tej samej chwili tego
pożałował. Jego prawa stopa jakby lekko się zapadła. Spojrzał w
dół. Stał na płytce, na której wygrawerowane było Oko Ra. Coś
zaskrzypiało.
Mistrz
Eliksirów zareagował błyskawicznie. Zrobił w tył zwrot i śmignął
do korytarza, z którego przed chwilą wyszedł, chwytając po drodze
Eilidh.
Dysząc
ciężko, zerknął w stronę drzwi.
Imponujące
wrota otwierały się, skrzypiąc dostojnie i majestatycznie.
Severus
uspokoił się, przeanalizował wszystkie "za" i "przeciw".
Pewnym, opanowanym głosem oznajmił:
-
Idziemy. Tylko nie wyrywaj się pierwsza! - ostrzegł Gryfonkę. - W
razie czego - uciekaj.
Dziewczyna
żachnęła się, oburzona. Ona, Eilidh Edana Muire McRay, Gryfonka,
ma uciekać?! Jeszcze czego! Nie okryje hańbą nazwiska swojego
klanu!
-
Nie będę uciekać - oświadczyła stanowczo, krzyżując ramiona na
piersi i patrząc na profesora wyzywająco. - To się nie godzi.
Nieco
zaskoczony tą postawą, Mistrz Eliksirów zdusił w sobie chęć
uduszenia pyskatej dziewuchy. Ci Szkoci i Gryfoni i ta ich przeklęta
duma! Tak jakby miał za mało zmartwień!
-
McRay, powiedziałem, że masz uciekać. Więcej razy powtarzać nie
będę.
Eilidh
poczerwieniała i tak energicznie pokręciła głową, że jej
warkocz przeleciał z jednego ramienia na drugi.
Snape
przewiercił ją czarnym spojrzeniem. Dziewczyna podniosła dumnie
głowę i nie uciekła wzrokiem. Severus skupił się i posłał w
stronę Gryfonki dwa czarne sztylety. Dziewczyna zręcznie odbiła je
i posłała w stronę nauczyciela sztych mieczem. Snape sparował i
po naciągnięciu kuszy, wystrzelił bełt z zatrutym grotem. Eilidh
uchyliła się, pocisk odbił się od ściany. Już-już miała
dźgnąć profesora floretem...
BUM!
Skrzydła
otwartych wrót łupnęły o ścianę, aż coś się z niej posypało.
Walka
została przerwana.
-
Wystarczy, McRay, idziemy - warknął Mistrz Eliksirów przybierając
Minę Maniakalnego Zabójcy nr 6, a jego wzrok mówił, że to
jeszcze nie koniec.
-
Idziemy - wypluła z siebie Eilidh. - Komu w drogę, temu szkło w
nogę.**
Snape
spojrzał krzywo na dziewczynę. Bez słowa odwrócił się i ruszył
korytarzem.
Dwójka
Nieustraszonych Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli
szła ku ogromnym, bogato zdobionym, otwartym wrotom. Oboje
zastanawiali się, co czeka na nich w pomieszczeniu znajdującym się
przed nimi. Oboje mieli nadzieję, że jest tam coś, co pomoże im
wrócić do domu. Z tym, że o ile jeden z Poszukiwaczy chciał
wreszcie pójść się wykąpać, ubrać w cieplutką, milutką
piżamkę i, zaciągnąwszy szczelnie kotary swojego łóżka, zasnąć
i zapomnieć, motywacja drugiego była zgoła inna. Po powrocie miał
zamiar złapać pewną irytującą elfkę, przywiązać ją do czegoś
i torturować, torturować, torturować całą noc, całą wieczność,
i nie przestać, dopóki jej krzyki nie będą słyszane w
Plymouth.***
______
*
Wiem, że powinno być „cię” i „kręcę”, ale gdy szybko
mamrocze się te słowa, ogonki zanikają.
**
To jest cytat z filmu "Blues Brothers" (polskiego
tłumaczenia, nie wiem, jak brzmi w oryginale). Powiedzonko ów
bardzo lubię i często używam.
***
Plymouth - miasto w Kornwalii, leżące tak gdzieś pod koniec tego
"cypelka" (tutaj
jest mapka).
****&****
Gdy
Severus Snape ujrzał to, co znajdowało się w pomieszczeniu, gdzie,
jak przypuszczał, było się coś, co pozwoli mu powrócić do
Hogwartu, natychmiast przestał zastanawiać się, dlaczego nie
napotkał po drodze żadnych pułapek.
Sala
przedstawiała się imponująco. Była to ogromna, zdobiona złotem i
szlachetnymi kamieniami komnata. Wysokie sklepienie tworzyło coś w
rodzaju kopuły. Na środku pomieszczenia stał duży, okrągły,
zrobiony ze złota stół, którego blat ozdobiony był ornamentami.
Pod przeciwległą do drzwi ścianą znajdował się ogromny posąg
jakiegoś bóstwa. A u jego stóp - przepięknie wykonane, złote Oko
Ra z czerwonym kamieniem szlachetnym jako tęczówką.
Natomiast
przy stole siedzieli... Oni. Severus mimowolnie wzdrygnął się na
ich widok.
Było
ich trzech. Bardzo wysocy i umięśnieni. Ubrani jedynie w przepaskę
na biodrach. Ich przedramiona ozdabiały starannie wykonane skórzane
naramienniki. Długie włosy opadały na muskularne ramiona.
Natomiast na głowie mieli dość nietypową konstrukcję. Była to
maska wykonana z jakiegoś stopu metali i zasłaniająca pół
twarzy. W otworze na oko widać było tylko świetlistą plamę
purpury.
Ręce
stojącej za Snapem Eilidh zacisnęły się na jego czarnej szacie.
Mężczyzna spojrzał na nią z ukosa.
-
Puść mnie, McRay - oznajmił spokojnie.
Dziewczyna
nie puściła. Mistrz Eliksirów westchnął i delikatnie wyszarpnął
rękaw.
-
Nie zachowuj się jak dziecko. - To mówiąc, Severus Snape zaczął
powoli iść naprzód. Eilidh podreptała za nim.
Mężczyźni
siedzący w komnacie wstali z krzeseł i zlustrowali nadchodzących
purpurowym spojrzeniem. Severus zauważył, że każdy z nich dzierży
w rękach pokaźny topór.
-
Lavena, wypruję ci serce łyżką - warknął Snape.
-
Dlaczego łyżką, profesorze? Czemu nie siekierą? - spytała
Eilidh, podzielająca w tej chwili uczucia swojego nauczyciela do
elfki.
-
Bo łyżka jest tępa, dziewczyno. Będzie ją bardziej bolało.*
Eilidh
skwapliwie pokiwała głową.
-
McRay - Severus poczuł nagle, że w gardle ma sucho jak po
trzymiesięcznym pobycie na Saharze. - Oko to prawdopodobnie wyjście.
Dlatego na mój znak rozdzielimy się...
Dziewczyna
znowu ucapiła się Severusowego rękawa. Snape spojrzał na nią z
lekką niechęcią.
-
Rozdzielimy się i każdy będzie starał się dotrzeć do Oka,
choćby miał chodzić po ścianach.
Severus
zobaczył, że Eilidh ma łzy w oczach i zaczął pertraktować nieco
łagodniej:
-
Jeśli bieglibyśmy razem, mielibyśmy mniejsze szanse. Nie rycz. -
Widząc, że to nie działa, Mistrz Eliksirów zmienił taktykę.
Zaczął mówić swoim zwykłym, cynicznym i zimnym jak lody
Antarktydy głosem: - Boisz się? Można się było tego spodziewać.
Minerwa zawsze chwaliła swoich wychowanków, a tu co? Gryfoni -
tchórz na tchórzu jeździ i tchórzem pogania...
-
Nieprawda! - Eilidh gwałtownym ruchem otarła łzy cieknące po
policzkach i wyprostowała się dumnie, puszczając rękaw Snape’a.
Severus
uśmiechnął się do siebie. Ech, ci Gryfoni, tak łatwo ich
rozpracować...
-
Profesorze... - zaczęła rudowłosa patetycznym tonem, siąkając
nosem. - Chciałam jeszcze powiedzieć, że czuję się zaszczycona,
iż mogłam pana poznać. Jest pan naprawdę wspaniałym
nauczycielem, jeśli chodzi o poziom przekazywanej wiedzy i... Bardzo
przepraszam, że niedawno wykazałam się w stosunku do pana
kompletnym brakiem szacunku.
Mistrz
Eliksirów spojrzał na dziewczynę jak na wariatkę pierwszej
kategorii.
-
Pozwolisz, że ja powstrzymam się od tego typu wyznań. - Po czym
odchrząknął i zmienił temat: - Uwaga, przygotuj się... Połóż
pochodnię na podłodze... Spokojnie. Teraz!
Snape
śmignął w lewo, a Eilidh w prawo.
Strażnicy
także się rozdzielili. Dwóch ruszyło zablokować nauczyciela, a
jeden niespiesznie zaszedł drogę jego uczennicy. Ruchy mężczyzn
były pewne i spokojne. Po cóż mieli się spieszyć? Zabili już
tylu złodziejaszków, tych też dostaną prędzej czy później.
-
Petrificius
Totalus!
- krzyknął Severus. Nie podziałało. - Cholera, jeśli to nie jest
absolutnie potrzebne w tej chwili zaklęcie...
Eilidh
cudem udało się uniknąć ciosu potężnej pięści, która z
pewnością roztrzaskałaby jej czaszkę, gdyby tylko nie trafiła w
kolumnę. Po chwili z przeraźliwym wyciem nad jej głową świsnął
topór. Dziewczyna pisnęła świdrująco, skuliła się odruchowo i
przyspieszyła, chociaż wydawało się to niemożliwe do wykonania.
Pierwsza
dopadła do Oka Ra i zaczęła nieszczęsne rubinowe Oko obmacywać.
-
Nie działa! - wrzasnęła histerycznie w kierunku Snape'a, który z
zadziwiającą wręcz szybkością robił uniki przed świszczącym
ostrzem topora i biegł jednocześnie. - Profesorze, nie działa!
Severus
dobiegł do niej, machnął różdżką i wrzasnął: - Lavena, ty
przeklęty elfi stworze, jeśli mnie słyszysz, bądź łaskawa
wreszcie się zjawić! - Po czym podniósł stojący obok niego dzban
i zdzielił nadbiegającego Strażnika w częściowo zakutą głowę.
Eilidh
ze zdumieniem zobaczyła, że wojownikiem rzuciło na bok. Przez
głowę przeleciała jej myśl, że nie chciałaby być na miejscu
Laveny, skoro profesor jest tak wściekły, że ogłuszył jednego z
tych stworów.
-
Przynajmniej nie użyłem łyżki** - uśmiechnął się Severus
wrednie i spojrzał na swoją różdżkę.
Na
końcu zaczęła tworzyć się mydlana bańka. Po chwili zobaczyli
naburmuszoną nieco twarz Laveny.
-
No, czego? - nadąsała się. Nie miała już na głowie czapki z
gazety, ale na nosie i brodzie widać było smugi błękitnej farby.
Eilidh
wskazała tylko palcem na coś znajdującego się za plecami elfki.
Duszek odwrócił się.
Właśnie
szarżowało na nich dwóch mężczyzn wywijających toporami .
-
Yyyyyyyyyiiiiiiiiiiiiiiaaaaaaaaaah! - wrzasnęła przeszywająco
Lavena i zakryła sobie twarz rękami.
Bańka
znikła.
Severus
już miał po raz kolejny przekląć złośliwą elficzkę, gdy nagle
komnata zawirowała mu przed oczami i świat pogrążył się w
ciemności.
______
*
Skąd pochodzi ta rozmowa, ktoś zgadnie? :)))
**
I ten cytat? :)))
****&****
III.
Bride of the Sun, Queen of the Moon
Oh,
dance in the dark of night, sing to the morning light. (...)
The
magic runes are writ in gold to bring the balance back.
Bring
it back.*
ŁUP!
Severus
Snape, Mistrz Eliksirów i nauczyciel Hogwardzkiej dziatwy, padł
plackiem na zimną, kamienną posadzkę, rozpłaszczając się na
brzuchu jak przejechana żaba. Przez chwilę leżał bez ruchu, nieco
oszołomiony. I leżałby tak dłużej, gdyby nie jego własna
intuicja, która wrzasnęła mu do ucha przeraźliwym głosem:
"UCIEKAJ!!!". Severus uciekać nie mógł, bo po upadku
większa część jego ciała była nieco obolała, ale zmusił się
do przeturlania. I dobrze zrobił, ponieważ chwilę potem, z
przenikliwym piskiem, w to samo miejsce, w którym przed chwilą
znajdował się Snape, uderzył z ogromnym impetem niezidentyfikowany
obiekt latający o wadze pięćdziesiąt dwa i pół kilo.
-
Ała! - stęknął obiekt próbując wstać.
-
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!! - gdzieś z nieprzeniknionej
ciemności dał się słyszeć bardzo przejęty i bardzo płaczliwy
głos Laveny ferch Whiltierny. - Naprawdę nie chciałam!
Przepraszam!
-
Przestań zawodzić i zapal jakieś światło - rozległo się nieco
zduszone warknięcie Mistrza Eliksirów.
-
A tak, tak, już! - elfka klasnęła w dłonie i zrobiło się jasno.
Eilidh,
masując sobie plecy, rozejrzała się dookoła. Znajdowali się w
jakimś korytarzu (znowu!), którego ściany zrobione były z
postawionych pionowo wysokich głazów pokrytych ornamentami. Światło
płonących pochodni oświetlało kamienną posadzkę zrobioną z
doskonale dopasowanych do siebie kamieni.
-
Ja naprawdę nie chciałam! - powtórzyła jękliwie Lavena. - Cofnę
parę czarów, w tym zaklęcie limitujące, no i odblokuję parę
zaklęć obronnych. Przepraszam - dodała żałośnie.
-
Rychło w czas - sarknął Severus, podnosząc się z zimnego
podłoża. - Najlepiej będzie, jak przeniesiesz nas z powrotem do
Hogwartu.
-
Nie mogę! – krzyknęła przejmująco elfka. - Ten urok, który na
ciebie rzuciłam, jest bardzo skomplikowany. A ja... - Lavena nagle
zarumieniła się lekko - hmm... no, ja zawsze miałam kłopoty z
przeciwzaklęciem.
Severusowe
jabłko Adama gwałtownie poruszyło się w górę i w dół, jak
gdyby mężczyzna przełykał jakieś wyjątkowo siarczyste
przekleństwo.
-
Więc jakim sposobem TY się tutaj znalazłaś? - wykrztusił
wreszcie.
-
Jestem elfką. Dla mnie bariery Czasu i Przestrzeni nie są wcale
takie trudne do pokonania. No a poza tym, zaklęcie, które na was
rzuciłam, przestanie działać dopiero wtedy, kiedy zwiedzicie dwa
miejsca, więc nie martwcie się, zostało wam jeszcze tylko...
-
Wiem, ile nam zostało! - warknął Snape, a w jego oczach pojawił
się wyjątkowo niebezpieczny błysk.
-
Naprawdę nie mogę was przenieść! - miauknęła płaczliwie
Lavena. – Zaraz cofnę te zaklęcia blokujące, to powinno wam
nieco ułatwić podróżowanie, a poza tym - twarz elfki rozjaśniła
się - zrobię coś, w czym jestem najlepsza! Zmienię wam ubranie na
bardziej komfortowe! Nie ma większej specjalistki od mody niż ja! -
dodała chełpliwie.
Lavena
wykonała skomplikowany ruch dłonią. Różdżka Severusa,
znajdująca się w jego kieszeni, zadrżała. Elfka ponownie
poruszyła dłońmi i niebieskozielony blask wypełnił korytarz.
Kiedy zniknął, aż klasnęła w ręce z uciechy.
Severus
spojrzał na Eilidh i obie jego brwi uniosły się. Eilidh zerknęła
na Severusa i parsknęła. Po czym oboje przyjrzeli się swoim
własnym nowym ubraniom. Snape krzyknął, zaskoczony. Eilidh, nie
mniej zdziwiona, wrzasnęła cienko.
-
Ty... tyyy... - syknął Severus.
-
Ano ja! - przytaknęła radośnie i niefrasobliwie elfka. - A któż
inny mógłby to zrobić? Ależ ślicznie wyglądacie, chcecie
zobaczyć dokładniej? - Lavena wykonała gwałtowny ruch ręką i w
korytarzu pojawiło się duże lustro.
Lustrzany
Mistrz Eliksirów miał na sobie jasnobrązowe spodnie, białą
koszulę i brązową kurtkę. Natomiast na jego czarnych włosach
spoczywał zdecydowanie mugolski, brązowy kapelusz z rondem.
Z
kolei odbicie Eilidh przedstawiało rudowłosą dziewczynę ubraną w
obcisłą, zieloną koszulkę na grubych ramiączkach, bardzo
krótkie, brązowe szorty i brązowe glany.
-
Lavena! - ryknęła Gryfonka strasznym, lwim głosem, a Godryk
Gryffindor w niebiosach uśmiechnął się, dumny z możliwości
wokalnych jednego z członków jego Domu. - Zwariowałaś już
całkiem, czy co?! Oddawaj mi moje szkolne szaty!
Severus
Snape zdobył się tylko na to, by osunąć się na zimną, kamienną
podłogę i siedzieć w tragicznym bezruchu.
-
Ale co ci się nie podoba w twoim stroju? - spytała urażona elfka.
- Według mnie jest całkiem w porządku.
-
Ale według mnie nie! - wrzasnęło wściekle ryżowłose dziewczę.
- Wyglądam jak... jak... jakaś bohaterka komputerowej gry! I
popatrz na biednego profesora Snape'a! Załatwiłaś go na amen! Na
wszystkich bogów celtyckich, Laveno ferch Whiltierno, jeśli zaraz
nie zwrócisz nam naszych codziennych ubrań, to nie ręczę za
siebie!
-
No dobrze, dobrze - mruknęła niechętnie elfka, nadąsana. W
korytarzu powtórnie rozbłysło niebieskozielone światło, a gdy
znikło, Eilidh znowu miała na sobie szkolne szaty, a leżący pod
ścianą Severus odziany był ponownie w czerń.
Gryfonka
ostrożnie podeszła do niego. Mistrz Eliksirów wprawdzie poruszał
jeszcze oczami, nawet z lekka machał ręką, ale nikogo by nie
zdziwiło, gdyby zapytał o drogę do krematorium.
-
P... panie profesorze? - zapytała cicho, delikatnie trącając go w
ramię.
-
Ja pomogę! - zaofiarowała się elfka. Krzyknęła jakieś
niezrozumiałe słowo i z jej dłoni wytrysnęło błękitne światło.
Severus
poruszył się gwałtownie, jakby porażony prądem.
-
Nie działa - zmarszczyła brwi Lavena. - Jedna dawka energii powinna
wystarczyć. Cóż, chyba dam mu jeszcze jedną.
-
Nie! - krzyknęła Eilidh, wywijając rękami jak wiatrak. -
Poczekaj.
Dziewczyna
podeszła do Severusa i zamachała mu dłonią przed oczami.
-
Profesorze Snape. Profesorze Snaaa-aape. Słyszy mnie profesor?
-
Aoife!
- wrzasnęła elfka, a dwa słupy jasnoniebieskiego światła
uderzyły w Mistrza Eliksirów. Tym razem Snape podskoczył, zamrugał
oczami i popatrzył na swoją uczennicę w miarę przytomnie. Obrócił
nieco głowę i jego wzrok padł na unoszącą się w powietrzu
elfkę. Jego twarz wykrzywiła się w potwornym grymasie.
-
Lavena - wywarczał głucho i mroczno.
-
Ja już wszystko naprawiłam, wszystko naprawiłam! - pisnęła elfka
spanikowanym głosem, oddalając się od Severusa. - Naprawdę!
Zobacz! Masz już z powrotem swoje szaty!
-
Lavena - powtórzył groźnie Severus, powoli się podnosząc.
-
Stój! Nie ruszaj się! - krzyknęła histerycznie elfka, wyciągając
przed siebie obie ręce. Koniuszki jej palców zaczęły żarzyć się
złotym światłem. - Powiedziałam, nie zbliżaj się!
Eilidh
oparła się o głazy tworzące ścianę i westchnęła głęboko.
-
Khem, khem - chrząknęła głośno i wyraźnie.
Nastąpił
kompletny brak reakcji.
Na
policzki Severusa wstąpiły tymczasem delikatne rumieńce, a jad
wyzierający z jego oczu wytruł wszystkie znajdujące się w pobliżu
pająki. Natomiast światło bijące z dłoni Laveny zaczęło się
powiększać.
-
Czy moglibyśmy wreszcie ruszyć? - spytała Gryfonka głośno i
dobitnie.
Dalej
nic. Snape powoli zbliżał się do Laveny, poruszając się jak
polujący na zwierzynę tygrys.
Nerwy
dziewczyny, głośno jęcząc z bólu, skręciły się na kształt
sprężynek i zwykle opanowaną i spokojną Eilidh Edanę Muire McRay
szlag jasny trafił. Groźnie wymachując rękami wyminęła Snape'a,
podeszła do Laveny, złapała ją na zielononiebieski kołnierzyk
sukieneczki i potrząsnęła elficzką, nie zważając na rosnący
wokół złoty blask.
-
Dosyć! - Po czym odwróciła się w stronę Severusa i gniewnym
tonem powiedziała: - Panie profesorze, ja chcę wrócić do domu!
Chodźmy dalej - dodała prosząco.
Mistrz
Eliksirów znieruchomiał w pół kroku i łypnął na dziewczynę
nieco przytomniej patrzącym czarnym okiem. Zacisnął usta w wąską
kreseczkę i zmarszczył lekko czoło. Po czym odwrócił się na
pięcie, powiewając szatą, aż zafurkotało.
-
Chodźmy - powiedział, nie oglądając się za siebie. On też
tęsknił już za swoją pracownią (chociaż przerażała go myśl,
w jakim stanie ów pracownia obecnie się znajdowała). Pomaszerował
szparkim krokiem naprzód, wyobrażając sobie, że zamyka Lavenę w
małej Żelaznej Dziewicy.
Tymczasem
elfka wisiała nieruchomo w powietrzu, lekko machając skrzydełkami,
a złoty blask, który ją otaczał, powoli bladł. Zmarszczyła
jedną brew i przypatrywała się Mistrzowi Eliksirów oraz
podążającej za nim Eilidh. Po chwili parsknęła.
Gryfonka
odwróciła się i pomachała elficzce, uśmiechając się i mrużąc
szelmowsko oko. Lavena odmachała. I znikła.
_____
*
Fragment piosenki "The Battle Of Evermore" zespołu Led
Zeppelin.
****&****
-
Panie profesorze, ja już nie mogę - wyjęczała Eilidh żałośnie.
Severus
wywarczał coś w odpowiedzi, jednak bardziej przypominało to
gardłowe pomrukiwanie wściekłego człowieka z epoki kamienia
łupanego niż odpowiedź doskonale wyedukowanego mężczyzny z
cywilizowanych czasów.
Tym
razem Snape i jego uczennica mieli szczęście. Częściowo.
Korytarz, co prawda, cały czas prowadził prosto, jednak był bardzo
niski i już od dłuższej chwili nasi Poszukiwacze Przygód Nie
Całkiem Z Własnej Woli musieli posuwać się naprzód na
czworakach.*
-
Co pan profesor powiedział? Nie zrozumiałam - stęknęła Gryfonka,
zatrzymując się na chwilę i masując sobie kolano.
-
Powiedziałem - mruknął nieco wyraźniej Severus - żebyś
przestała marudzić.
Eilidh
podejrzewała, że Snape powiedział coś jeszcze, jednak wolała nie
wiedzieć, co.
-
Wydaje mi się, że korytarz zaczyna robić się wyższy - dodał
Mistrz Eliksirów.
Istotnie,
pułap był nieco wyżej położony niż przedtem i jego poziom cały
czas się podnosił. Wkrótce Severus i Eilidh mogli się wyprostować
i kontynuować wędrówkę w wygodniej pozycji pionowej.
Nagle
mężczyzna zatrzymał się.
-
Co się stało? - spytała Gryfonka. - Znowu jacyś wojownicy?
-
Nie - odparł Snape, myśląc intensywnie. - To tylko światło...
Ale nie jestem pewien tego "tylko" - dodał i ruszył
pewnym krokiem naprzód - to nie było w jego zwyczaju, żeby czaić
się jak jakiś wystraszony chomik. Eilidh podreptała za nim.
-
Wie pan, panie profesorze - rudowłosa Szkotka miała już dość
ciszy urozmaiconej jedynie odgłosami kroków, więc postanowiła
zacząć rozmowę - to miejsce przypomina mi Newgrange w Irlandii. Te
ornamenty na skałach... Sądzi pan, że możemy być w Irlandii? To
tak blisko Hogwartu...
Severus
nie odpowiedział. Nigdy nie był w Newgrange. Gdy wszyscy
piątoklasiści wybierali się tam na wycieczkę, on musiał leżeć
w sali szpitalnej i kurować się po kolejnej "psocie"
Huncwotów. Jedynym pocieszeniem dla biednego, młodego Snape'a było
to, że James i spółka również nie wzięli udziału w wycieczce,
gdyż musieli zasuwać u Filcha.
Eilidh
postanowiła nie kontynuować rozmowy, a raczej swojego własnego
monologu. Tymczasem robiło się coraz jaśniej. Dziewczyna wyjrzała
zza ramienia profesora i westchnęła głośno.
Przed
nimi znajdowała się niewielka sala, oświetlona łagodnym blaskiem
pochodni. Strop był w tym miejscu niesamowicie wysoki. Przez
specjalnie wydrążone w nim szczeliny wpływało zimne, orzeźwiające
powietrze.
Gdy
nasi Poszukiwacze Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli podeszli
bliżej, zobaczyli, że są tam trzy - a nie jedna - komory, tworzące
jakby trzy krótsze ramiona krzyża. W każdej znajdowało się
źródełko, z którego wypływała woda, tworząc w rozpadlinie
skalnej mały basen. W pomieszczeniu, które było środkowym
krótszym ramieniem tego niby-krzyża korytarzy, na wystającej ze
ściany półce skalnej stał kielich.
-
Pięknie - westchnęła Eilidh, rozglądając się.
Podeszła
do środkowego źródełka i wyciągnęła w jego stronę rękę.
Odskoczyła jednak prawie natychmiast, gdyż woda zajaśniała nagle
białym światłem.
-
Czy na pewno wiesz, co stanie się, gdy dotkniesz tej wody? - rozległ
się spokojny, melodyjny głos.
Gryfonka
gwałtownie cofnęła się o parę kroków i podniosła głowę.
Przed
nią stała kobieta ubrana w długą, powłóczystą suknię z
materiału, który co chwilę zmieniał barwę. Ciemnobrązowe,
lśniące włosy łagodnymi falami spadały na plecy.
Eilidh
poczuła się nieco dziwnie. Od kobiety emanowała siła, tak
wyraźna, że wszystko wokół niemal falowało. Wiedziała, że stoi
przed nią ktoś godzien największego szacunku.
-
Nie bój się, córko.
Ten
głos, ciepły, łagodny, dodający odwagi. Eilidh zebrała się w
sobie i spojrzała kobiecie w oczy.
Były
piękne. Mądre mądrością odwiecznych skał i pradawnych lasów.
Łagodne jak niebo w letni dzień. Nieposkromione jak wiosenna burza,
która zmywa śnieg, aby wszystko mogło się odrodzić.
Eilidh
spuściła głowę i uklękła na jedno kolano.
-
Wstań, córko. Nie bój się na mnie patrzeć.
Wstała,
jak zahipnotyzowana wpatrując się w kobietę.
-
Co tu się, do diabła, dzieje? Kim ty jesteś?
Podniosły
nastrój przerwała uwaga wypowiedziana kwaśnym jak agrest w maju
tonem zniecierpliwionego Mistrza Eliksirów.
Bogini
spojrzała na Severusa, a oczy jej zapłonęły.
-
Jam jest Artemidą, Astarte, Dianą, Meluzyną, Cerridwen, Daną,
Arianrhod, Izydą, Bride, jam jest ta, która nazywana jest milionami
imion. Ja jestem Pięknem Zielonej Ziemi, Białym Księżycem pośród
Gwiazd, Sekretem Wód i ludzkim Pożądaniem. Jam jest ta, która
oddzieliła Wody od Niebios i tańczyła na nich, a z tańca zrodził
się wiatr. Ja jestem Duszą Natury, która daje życie, ze mnie
wszystkie rzeczy pochodzą i do mnie muszą wrócić. Gdyż oto ja
byłam z wami od początku i będę z wami u kresu.**
Severus
popatrzył na Boginię spokojnie i wyczekująco.
-
I...?
-
Profesorze Snape! - krzyknęła Eilidh, podbiegając do nauczyciela.
- Proszę nie zadawać głupich pytań, nie denerwować, tylko się
pokłonić! - dodała szeptem.
-
Niby z jakiej racji? - zmarszczył brwi Severus.
Gryfonka
wydała z siebie sfrustrowany okrzyk i pacnęła się ręką w czoło.
-
To Bogini! Jej należy się szacunek! Pan tego nie czuje?! A poza
tym, może zrobić z nami jeszcze gorsze rzeczy niż Lavena - dodała
konspiracyjnym szeptem.
-
Zostaw, córko - Bogini uśmiechnęła się tajemniczo i wyrozumiale.
- On nie wie. Ale nic się nie stało.
Eilidh
odetchnęła z ulgą. Wiedziała, że Matka nie zrobi nic swoim
córkom, ale bała się o profesora.
-
Zostańcie - rzekła Bogini. - Napijcie się wody ze Źródła...
-
Tak się składa, że bardzo nam się spieszy - wtrącił kwaśno
Severus.
-
...Napijcie się wody ze Źródła, a wszystkie wasze problemy będą
rozwiązane - powiedziała Bogini, a w jej oczach było Zrozumienie i
wszelka Wiedza. Sięgnęła po kielich stojący na skalnej półce,
zaczerpnęła wody i podała Eilidh. - Pij, córko.
Dziewczyna
pociągnęła łyk. Wszystko nagle przestało ją boleć, i plecy, i
kolana... I nabrała pewności, że za sprawą Bogini powrócą do
Hogwartu.
Podała
kielich Przedwiecznej, która wręczyła go Severusowi.
-
Pij, synu Rogatego Boga, i popatrz w Źródło.
Snape
niechętnie zbliżył wargi do brzegu pucharu. Ostrożnie przechylił
kielich.
-
Śmiało.
Już!
-
A teraz spojrzyj w Źródło.
Severus
spojrzał, machinalnie wypijając kolejny łyk. I zakrztusił się.
-
Lavena - wycharczał, gdy wreszcie mógł mówić.
W
tafli wody zobaczył Lavenę ferch Whiltiernę, siedzącą z
opuszczoną głową na pomalowanej na seledynowo ławce i wymachującą
smętnie nogami.
-
Patrz, synu Rogatego Boga - powiedziała Bogini, a Mistrz Eliksirów
pociągnął kolejny łyk.
Powierzchnia
wody zafalowała gwałtownie.
Tym
razem, zamiast krztuszenia się, Severus wybrał opcję
długodystansowego plucia na odległość.
-
Moja... pracownia... - wykrztusił.
Eilidh
zaglądnęła nauczycielowi przez ramię, poczym wytrzeszczyła oczy.
Ponury
dotąd loch przedstawiał się... inaczej niż zwykle. Zimne, ponure,
ściany zostały przyozdobione rażąco różową tapetą w
żółciutkie kwiatki, a każdy kwiatek miał wielkość, mniej
więcej, młyńskiego koła.*** Ławki i krzesełka były seledynowe,
a szafki i regały błękitne. Malutkie okienka zostały przystrojone
w jasnoniebieskie firanki w różowe paseczki. Natomiast naprawdę
imponująco przedstawiało się biurko samego Snape'a. Było...
kolorowe. Bardzo kolorowe. Na dodatek Lavena musiała użyć jakichś
specjalnych farb, gdyż błyszczało się jak łysemu czoło.
Eilidh
spojrzała z lękiem na swojego nauczyciela. Skóra na jego twarzy
była bardziej żółta niż zwykle. I powoli zaczynała nabierać
zielonej barwy.
-
P... panie profesorze! - krzyknęła Gryfonka. - P... profesorze...
Matko! - zwróciła się w stronę Bogini. - Pomóż nam! Sprowadź
nas z powrotem do Hogwartu, proszę!
-
Dobrze, córko.
Woda
w Źródle zafalowała i rozbłysła białym światłem. Wszystko
wokół zawirowało.
Albowiem
my jesteśmy Dziewicami, Matkami, Starymi - wszystkimi.
Dajemy
naszą wznieconą energię:
Duchowi
Kobiet Przeszłości,
Duchowi
Kobiet, które Nadejdą,
Kobiecemu
duchowi Obecnemu i Wzrastającemu.
Oto
ruszamy razem naprzód.****
______
*
Nie wiem, jak dokładnie opisać wygląd korytarza, tutaj
jest obrazek z książki „Tajemnice miejsc niezwykłych” Jennifer
Westwood, przedstawiający plan Newgrange w Irlandii.
**
Nieco zmieniona wersja „Pouczenia Bogini” autorstwa Doreen
Valiente w przekładzie Enenny. „Pouczenie Bogini” znajduje się
na stronie www.wicca..pl
***
Ktoś chce zobaczyć tę tapetę?
:)
****
Fragment „Dianicznego mitu o stworzeniu” ze strony www.wicca.pl
w tłumaczeniu Enenny.
I
jeszcze coś – dlaczego Sev nie poznał Bogini? Bo chociaż jest
synem Rogatego Boga, kochanka Matki, to kochany Mistrz jest umysłem
ścisłym, nie poświęcającym wielu myśli religii. Jakiejkolwiek.
A my, kobiety, jesteśmy Córkami, które Bogini stworzyła na swoje
podobieństwo i rozpoznajemy ją intuicyjnie. Ot, co! :)
A
dlaczego tak patetycznie? Bo nie osiągnęłam jeszcze takiej wprawy
jak Andrzej Sapkowski, który potrafi sprawić, by było patetycznie,
pięknie i prosto zarazem (patrz -> "Narrenturm", scena
sabatu czarownic na Grochowej Górze niedaleko Frankensteinu).
****&****
IV.
The End of the Elvenpath
Look
into my eyes and see the wanderer
See
the mirrors of a wolf behold the pathfinder.*
Dwoje
Poszukiwaczy Przygód Nie Całkiem Z Własnej Woli w czasie lotu
poprzez Czas i Przestrzeń rozdzieliło się. Każde wylądowało w
innym miejscu. Może to i dobrze...?
Eilidh
klapnęła na przeraźliwie zimne schody. Rozejrzała się
zdezorientowana. Schody prowadzące do dormitorium Gryfonek!
Hermiona,
Parvati i Lavender podniosły głowy i spojrzały po sobie, słysząc
dziki, radosny wrzask dochodzący z korytarza.
Po
chwili do dormitorium wpadła zdyszana Eilidh, z rozwianym włosem i
szerokim uśmiechem na twarzy. Rzuciła się na oniemiałe
dziewczyny, śmiejąc się i ściskając je na przemian. Narobiła
przy tym takiego hałasu, że kocur szóstoklasistki Roweny O'Brian,
noszący wdzięczne imię Galahad, stary melancholik i niedoszły
samobójca, zerwał się z poduszki i zjeżył futerko.
Hermiona,
uwolniwszy się wpierw z ośmiorniczego uścisku Eilidh, spojrzała
na rudowłosą i zapytała:
-
Było aż tak źle?
Severus
Snape z impetem grzmotnął o posadzkę swojej pracowni eliksirów.
Ostatnią jego trzeźwą myślą było to, że ma już dosyć tego
ciągłego spadania i że w tej wodzie ze źródła musiało chyba
coś być, bo kręciło mu się w głowie.
Siedząca
na seledynowej ławce Lavena zerwała się i podfrunęła na Mistrza
Eliksirów, chcąc go serdecznie przywitać i za wszystko przeprosić.
Zobaczyła jednak jego błędny wzrok i zmieniła zdanie.
-
Aż takich wyrzutów sumienia to nie mam - mruknęła i zniknęła
(jak zwykle).
Tymczasem
Severus, z dzikim, szaleńczym błyskiem w czarnych oczach,
postanowił oznajmić wszem i wobec, że wrócił, więc starał się
wejść do szafy, nie mogąc znaleźć drzwi wejściowych. Po
kilkunastu próbach stwierdził, że nie uda mu się tego zrobić,
ponieważ coś mu w tym przeszkadzało (półki i pudła z fiolkami,
rzecz jasna). Obrócił się więc na pięcie i skierował w stronę
prawdziwych drzwi, które po krótkim zastanowieniu wreszcie
zlokalizował. Z ręką na klamce obejrzał się jeszcze, a jako że
nikogo nie było w pobliżu, zakrzyknął donośnym głosem: "Ja
jeszcze tu wrócę!!" i dramatycznym ruchem ręki pożegnał się
z ławkami, szafami i multikolorowym biurkiem. Po czym uroczyście
otworzył drzwi i wyszedł na korytarz.
I
padł.
***&***
Następnego
dnia zdarzyło się parę dziwnych i nieprzewidzianych rzeczy.
Po
pierwsze - na okres tygodnia odwołane zostały lekcje Eliksirów we
wszystkich klasach. Ba! - obowiązywał nawet zakaz wstępu do
pracowni. Nie pomogły różne magiczne przyrządy zakupione w
sklepie braci W&W. Sprawa wypadku Severusa Snape'a i zamknięcia
pracowni eliksirów miała pozostać tajemnicą. Ale większość
uczniów się cieszyła - tydzień bez sarkastycznych uwag Snape'a!
Następna
niespodzianka zdarzyła się na korytarzu przed lekcją Transmutacji,
którą Gryfoni mieli ze Ślizgonami.
Złośliwie
chichocząc, Malfoy podszedł do Eilidh, która stała pod ścianą z
nosem wsadzonym w podręcznik.
-
Jak było na szlabanie, McRay? A może ty wiesz, co się wczoraj
stało? Ej, mówię do ciebie!
-
Odczep się, Malfoy. Daj mi spokój, dobra? - powiedziała
zniechęconym tonem Gryfonka.
-
Bo co mi zrobisz, ruda okularnico?
Eilidh
poderwała głowę. W jej ręku błyskawicznie pojawiła się
różdżka, którą wymierzyła w młodego Malfoya.
-
Petrificius
totalus!
- krzyknęła dziewczyna. - Mobilicorpus!
- dodała, wcelowując różdżką w ozdobny żyrandol.
Obezwładniony
Draco uniósł się w górę. Eilidh, w skupieniu marszcząc brwi,
zaczepiła jego szatę o jakiś ozdobny zawijas.
-
Nigdy, ale to NIGDY nie przyczepiaj się do moich włosów, Malfoy! -
syknęła. - Quidquid agis, prudenter agas et respice finem.**
Wszyscy
Gryfoni i Ślizgoni zdumieni patrzyli się na cichą i łagodną
dotąd Eilidh McRay.
-
Miałam wczoraj ciężki dzień - wyjaśniła ogólnikowo i powróciła
do lektury.
Niestety,
dziedzic fortuny rodu Malfyów długo sobie nie powisiał. Został
zdjęty z żyrandola przez samą McGonagall, która niebawem
nadeszła.
-
Panno McRay, nie spodziewałam się czegoś takiego po tobie -
powiedziała z lekkim wyrzutem. - Gryffindor traci dziesięć
punktów.
Eilidh
uśmiechnęła się przepraszająco, po czym odwróciła się w
stronę Dracona.
-
Spróbuj jeszcze raz mnie zaczepić, Malfoy - powiedziała, a oczy
jej błysnęły. - Spróbuj tylko.
Nieco
jeszcze zdezorientowany Draco popatrzył na Gryfonkę niepewnie. W
sumie może dać jej spokój. Powiedzmy... na tydzień? Kto by się
tam przejmował groźbami takiej niepozornej dziewczyny, no kto?***
______
*
Fragment piosenki "Wanderlust" zespołu Nightwish.
**
"Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz na koniec (pomyśl
o konsekwencjach)"
***
Lavena była całkiem, ale to całkiem niepozorna z wyglądu,
nieprawdaż? Kto by się kimś takim przejmował... ;))
KONIEC,
DEFINITYWNY I NIEODWOŁALNY