Cicha przystań Lamb Charlotte

background image

CHARLOTTE LAMB

Cicha przysta

ń

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Po policzku Emmy wolno spłynęła łza. Otarła ją

gniewnym ruchem i zacisnęła dłonie na kierownicy, z
całych sił starając się skoncentrować na prowadzeniu.
Miała do przebycia jeszcze około czterdziestu kilomet-
rów i instynkt samozachowawczy ostrzegał ją, że źle
skończy rozmyślając ciągle o Fanny i Guyu. Należało
całą uwagę skierować na szosę. Niebo przybrało już
głęboki, wspaniały odcień fioletu, kolor dojrzałej śliwki.
Zapadający zmierzch potęgował zwodnicze cienie i łat-
wo było popełnić błąd. Nie cierpiała jazdy po nocy,
pragnęła dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zanim mrok
ostatecznie pochłonie pagórkowaty krajobraz Dorset.

-

Czemu jedziesz akurat do Dorchester? - zapytała

Fanny bez specjalnego zainteresowania, widząc ją dziś
rano przy pakowaniu.

-

Dostałam zamówienie na ilustracje do nowego

amerykańskiego wydania książek Thomasa Hardy'ego
- oznajmiła Emma, co nie mijało się z prawdą.

Z prawdą rozumianą dosłownie, ale nie wyrażającą

stanu ducha, pomyślała, na ślepo wciskając do torby
czyste chustki do nosa.

Fanny rzuciła jej zaniepokojone spojrzenie. Przez

dwa lata wspólnie wynajmowały mieszkanie. Znały się
tak dobrze, jak tylko mogą się znać dwie za-
przyjaźnione dziewczyny - obie nie znosiły keczupu,
kochały koty, nienawidziły opery i uwielbiały słodycze
z lukrecją. Różnice swoich charakterów przyjmowały
z pogodą ducha. Fanny lubiła sport, ale w telewizji,

background image

6

CICHA PRZYSTAŃ

oglądała go siedząc wygodnie w domowym zaciszu z
zapasem krówek pod ręką. Emma wolała czynne
uczestnictwo i z dzikim zapałem oraz niespożytą
energią grała w tenisa, badmintona, squasha. Emma
otwierała okna, Fanny je zamykała. Odkąd musiały
dzielić to małe mieszkanko, nauczyły się sztuki kompro-
misu. Fanny często powtarzała, że to świetnie przygoto-
wuje do małżeńskiego pożycia.

Jednego żadna z nich nie przewidziała - że mogłyby

zakochać się w tym samym mężczyźnie.

To Emma pierwsza go poznała, pewnego gorącego

czerwcowego popołudnia na korcie tenisowym. Emma
grała w deblu, bijąc na głowę swych przeciwników

- Guya i jego rozlazłego partnera. Po meczu, przy
herbacie i bułeczkach, odkryli, jak wiele mają ze sobą
wspólnego. Guy był wysokim, energicznym blondynem.
Emmie spodobał się ciepły uśmiech kryjący się w jego
błękitnych oczach i mała narośl na nosie - pozostałość
po gwałtownym kontakcie nosa z piłką futbolową.

- Wszystkie gwiazdy stanęły mi przed oczami

- opowiadał ze śmiechem. Rozczulił ją tym i przywiódł
na myśl obraz małego urwisa, którym się absurdalnie
wzruszyła.

Tak się złożyło, że Fanny była akurat w miesięcznej

podróży służbowej po Ameryce z szefem wydawnictwa,
w którym pracowała. Spotkała Guya dopiero po trzech
tygodniach jego znajomości z Emmą, a wtedy Emma
była już zakochana po uszy, pełna wiary, a raczej
nadziei, że i ona nie jest mu obojętna.

Siedzieli właśnie w domu, grając z dziecięcym

itozbawieniem w karty, kiedy wkroczyła Fanny.
Strasznie lało, wiatr walił strugami deszczu w okna.
Fanny wtoczyła się do mieszkania, otrząsając z siebie
wodę jak mały ruchliwy piesek.

- O mój Boże, cóż za wspaniałe powitanie! Pada

background image

CICHA PRZYSTAŃ

7

specjalnie dla mnie... Angielski deszcz! Jak cudownie
pachnie po miesiącu kalifornijskiej spiekoty!

Fanny była drobna i delikatna. Masa złotych loków

otaczała promienną twarz o brzoskwiniowej cerze,
przyciemnionej słońcem z drugiego końca świata. Błękitne
oczy dziewczyny roziskrzyły się w powitalnym uśmiechu.

- Ach, Em, tak się cieszę, że już jestem w domu!

- Lekko zaciekawiona spojrzała na Guya, ale po
chwili jej twarz przybrała dziwny wyraz.

Guy spąsowiał i gapił się na nią bez skrępowania.

- Musisz być Fanny... - wydukał głosem kogoś,

kto ujrzał właśnie Afrodytę wyłaniającą się z morskiej
piany.

Emma poczuła zimno wokół serca. Wodziła wzro-

kiem od jednego do drugiego, najpierw z niedowie-
rzaniem, a potem z rosnącą rozpaczą. Nigdy jeszcze
nie była świadkiem czegoś podobnego, ale to, co się
działo, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, Guy
był zbyt bezpośredni i otwarty, by skrywać swoje
uczucia, a Fanny cała pojaśniała, jej oczy mówiły
wszystko.

Następny tydzień jeszcze pogorszył sytuację. Guy

ciągle przesiadywał w ich mieszkaniu, ale teraz Fanny
była tego powodem.

Oczywiście Fanny z niepokojem wybadała, jak

bardzo Emmie zależy na tej znajomości. Była zbyt
uczciwa i dobroduszna, by bezlitośnie odbić komuś
chłopaka. Do tej pory każdej podobał się zupełnie inny
typ mężczyzn. Chociaż Emma pierwsza poznała Guya,
Fanny uwierzyła jego zapewnieniom, że była to tylko
serdeczna przyjaźń, nic więcej. Na wszelki wypadek
upewniła się również co do uczuć przyjaciółki.

-

Kazałabyś mi trzymać się od niego z daleka,

gdyby ci na nim zależało, prawda? - zapytała.

-

Możesz nie mieć co do tego żadnych wątpliwości!

background image

8

CICHA PRZYSTAŃ

- Emmie jakimś cudem udało się przywołać na twarz
uśmiech.

-

Nie zaangażowałaś się poważnie? - nalegała

Fanny.

-

Nie musisz się krępować. - Emma wzruszyła

ramionami. Z trudem wymówiła te słowa, ale mimo
doznanego bólu była zbyt szczera, by nie przyznać, że
jej dwoje najdroższych przyjaciół nie mogło nic
poradzić na to, co się stało. Sama widziała, że była to
miłość od pierwszego wejrzenia.

-

Jeszcze nigdy nie czułam się tak jak teraz

- wyznała jej Fanny, zupełnie niepotrzebnie, bo było
to jasne jak słońce. - Jakbym miała głowę pełną
gwiazd! Em, gdybym mogła wyrazić to słowami.
Wyobraź sobie - zachichotała - że on też nie cierpi
keczupu! Czy to nie jest zrządzenie opatrzności? - Jej
błękitne oczy rzuciły Emmie porozumiewawcze spoj
rzenie w oczekiwaniu reakcji na ich stary, sekretny
ż

art. Kiedyś był to sprawdzian dla ich adoratorów.

Lubisz keczup? Jeśli tak... żegnaj na zawsze!

Emma roześmiała się z przymusem i właśnie wtedy

poczuła, że musi wyjechać. Nie da rady obserwować z
udawaną sympatią tego płomiennego romansu.
Zabrakło jej odwagi, by próbować przez to przejść.
Ona przecież także zaczęła już odkrywać w Guyu jego
małe, rozkoszne słabostki. Wiedziała już, że nie lubi
keczupu i kocha koty. Była zachwycona usłyszawszy,
ż

e sprawia mu przyjemność czytanie kryminałów w

wannie, natomiast odrazą napawają go znajdowane
rano w tejże wannie pająki.

Czy zdołałaby spokojnie słuchać opowieści Fanny o

takich rzeczach? Nie była to ich wina i nie miała do
nich pretensji. Nic nie mogło ich powstrzymać od
zakochania się. Była wściekła na ślepy los - ten los,
który bezlitośnie wpędził ją w pułapkę.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

9

Łatwo się zakochać i odkochać łatwo, wmawiała w

siebie zawzięcie, przywołując na pamięć różne ludowe
mądrości. Co z oczu, to z serca... lub: Nie ma tego
złego...

Zapomni o Guyu, gdy tylko znajdzie się daleko od

niego. Właściwie to zostanie jej niewiele wspomnień,
Guy powiedział Fanny szczerą prawdę, byli tylko
dobrymi przyjaciółmi. Pokochała jego czułą przyjaźń,
mylnie biorąc ją za rosnące uczucie. Opiekuńczy
uścisk za wyznanie miłości. Jakże łatwo sami siebie
oszukujemy, kiedy gorąco chcemy w coś uwierzyć.

No i wymyśliła tę podróż. Zamówienie na ilustracje

było prawdziwe, ale wcale nie wymagało wycieczki
krajoznawczej do Dorset. Z łatwością znalazłaby
potrzebny materiał historyczny w londyńskich muzeach
- mogła zrobić tak jak zwykle, przerysować stroje,
meble i elementy architektury ze starych czasopism i
książek. Uznała jednak, że skoro nie planuje na ten rok
wakacji, spędzenie kilku tygodni na prowincji będzie
usprawiedliwione, a przy okazji zrobi parę szkiców z
natury. Może kiedyś się przydadzą.

Miała szczęście, że zawód, który wybrała, pozwalał

jej na taką swobodę. Swoboda w pracy i swoboda
wyobraźni - tak mówiła ze sztucznym ożywieniem do
Fanny. A przecież została ilustratorką książek przez
czysty przypadek - miała szczery zamiar pracować w
agencji reklamowej swego wuja, ale zamówienie na
ilustracje, które dostała, będąc jeszcze na studiach,
zmieniło całkowicie jej plany życiowe.

Zwolniła przed zakrętem, żeby odczytać drogowskaz

i skręciła w lewo. Jeszcze tylko pół godziny i wyląduje
w hotelu. Poczuła głód. Dobry znak, zakpiła z siebie,
zakochani nigdy nie są głodni. Po jednej stronie drogi
ciągnęły się wysokie nasypy, rysujące się ostro na tle

background image

10

CICHA PRZYSTAŃ

szarzejącego nieba. Z północy nadciągnęły chmury.
Zastanawiała się, czy aby nie zwiastują deszczu.

Nagle ujrzała psa, który wybiegł z otwartej bramy

prosto pod jej samochód. Gwałtownie zahamowała,
starając się zapanować nad kierownicą, jednak jej
refleks okazał się zbyt wolny i samochód zjechał na
drugą stronę jezdni. Szarpnęła kierownicą, żeby go
wyprostować, gdy poczuła gwałtowne uderzenie i
usłyszała straszny huk.

Uderzyła głową w przednią szybę, nadziewając się

na kierownicę i tracąc dech w piersiach. Przez parę
sekund nie mogła pojąć, co się stało. Potem otrząsnęła
się z oszołomienia i wyskoczyła z auta, żeby sprawdzić,
co się dzieje z tyłu.

Jakiś inny samochód wjechał od tyłu w jej bagażnik.

Ze zgrozą stwierdziła, że jest znacznie bardziej
zniszczony.

Miał rozbite szyby. Młoda kobieta leżała z głową na

kierownicy i z zakrwawioną twarzą. Na tylnym
siedzeniu samochodu trójka dzieci wołała z płaczem:
„Mamusiu! Mamusiu!" Na miejscu obok kierowcy
siedziała starsza kobieta, przechylona dziwnie na bok;
z jej czoła sączyła się krew.

Szczęśliwie w tym momencie nadjechał motocyklista,

który na widok wypadku rzucił tylko:

- Zatelefonuję po karetkę. Poradzi sobie pani do

jej przyjazdu?

Kiwnęła głową bez słowa, cała się trzęsąc. Kobieta

za kierownicą rozbitego samochodu poruszyła się.
Emma otworzyła drzwi i nachyliła się nad nią,
delikatnie odgarniając włosy z twarzy. Powieki uniosły
się i niebieskie oczy spojrzały nieprzytomnie.

- Proszę się nie denerwować - szepnęła błagalnie

Emma. - Dzieciom nic się nie stało.

Pobladłe wargi usiłowały wymówić słowo „dzieci".

background image

CICHA PRZYSTAŃ

11

Na twarzy kobiety pojawił się przestrach. Starała się
odwrócić głowę do tyłu.

-

Dzieci...

-

Są w absolutnym porządku - zapewniła ją Emma.

- Naprawdę. - Przyjrzała się im. Dwójka to były
jeszcze zupełne maluchy, ale najstarsza dziewczynka,
mogąca mieć z siedem lat, wyglądała na bardzo
rezolutną.

-

Odezwij się do mamy - szepnęła do niej Emma.

-

Nic nam się nie stało, mamusiu - oznajmiło

dzielnie dziecko, odgarniając nerwowo małą rączką
ciemne włosy.

-

Chwała Bogu - wyszeptała z ulgą matka. Potem

spojrzała w bok i jęknęła z przerażenia. - Niania... o
mój Boże, chyba nic...?

-

Oczywiście, że nic - pośpieszyła Emma z od-

powiedzią. - Zaraz ją obejrzę dokładnie, ale myślę, że
nie powinnyśmy jej ruszać, karetka zaraz przyjedzie. -
Pobiegła na drugą stronę i pochyliła się nad starszą
panią, próbując ją obejrzeć, na ile było to możliwe w
tak słabym świetle.

Była bardzo pokrwawiona, ale rana wydawała się

powierzchowna.

-

Niewielkie rany często silnie krwawią - pocieszała

drugą kobietę.

-

Puls jest wyraźny, więc nie może być ciężko

ranna - dodała po chwili.

-

Bogu dzięki! - Kobieta za kierownicą przymknęła

powieki, spod których wypłynęły łzy. - Co za
koszmarny wypadek... co za cholerny pech, że ten
samochód tak nagle zahamował. Nie mogłam nic
zrobić... widziałam, jak zatańczył na drodze i czułam,
ż

e żadnym cudem nie uniknę zderzenia.

Emma zagryzła wargi. Wróciła pośpiesznie i ujęła

ją za rękę.

background image

12

CICHA PRZYSTA

Ń

-

Tak ogromnie mi przykro, naprawdę, ale to ten

pies... Nie miałam czasu się zastanowić. To wszystko
moja wina.

-

To była pani? - Kobieta wpatrywała się w nią

szeroko otwartymi oczami.

-

Tak - wyznała Emma ze skruchą.

-

Jaki pies?

-

Wybiegł nagle na drogę, prosto pod mój samo-

chód... Zobaczyłam go w ostatniej chwili i instynktow-
nie nacisnęłam na hamulec. Widzę, że to był błąd. To
nagle hamowanie spowodowało znacznie więcej nie-
szczęścia, ale wszystko zdarzyło się tak nagle, nie było
czasu do namysłu. To był impuls. Strasznie tego żałuję.

Ranna uśmiechnęła się słabo, ale ze zrozumieniem.

-

Jestem pewna, że postąpiłabym tak samo. - Spró-

bowała usiąść i skrzywiła się z bólu.

-

Och! - Chwyciła się za pierś i spojrzała na Emmę

przerażona. - Moje żebra...

W tym momencie nadjechała karetka, oświetlając

dokładnie miejsce wypadku. Sanitariusze natychmiast
zajęli się rannymi, grzecznie, ale stanowczo odsuwając
Emmę na bok.

W chwilę później była już i policja. Policjanci

spisali wyjaśnienia Emmy, uprzejmie, chociaż niezbyt
wyrozumiale wysłuchując jej opowieści o psie. Obejrzeli
samochód i stwierdzili, że nadaje się do dalszej jazdy.
Na pytanie, czy może jechać za karetką do szpitala, po
chwili zastanowienia odpowiedzieli twierdząco.

Dzieciom również pozwolono towarzyszyć matce

do szpitala. Emma znalazła je w dyżurce pielęgniarek.
Siedziały nad kubkami z gorącym kakao i skubały
biszkopty. Najstarsza dziewczynka przywitała ją wręcz
jak starą znajomą. W tym nieprzyjaznym otoczeniu
Emma stanowiła dla nich, w jakiś absurdalny sposób,
jedyną więź z matką.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

13

-

Co z ich mamą? - zapytała pielęgniarkę dyskretnie,

aby dzieci nie słyszały.

-

Nie jest tak źle - usłyszała w odpowiedzi. - Ma

złamane dwa żebra i lekki wstrząs mózgu. Miała
szczęście. Jej pasażerka jest w gorszym stanie - trzy
złamane żebra i paskudna rana na głowie. Ale obie
powinny szybko z tego wyjść. śadna z nich nie ma
trwałych obrażeń.

-

Czy mogłabym się z nią zobaczyć? - poprosiła

Emma, wyjaśniwszy uprzednio, jaką rolę odegrała w
tym wszystkim.

Siostra spojrzała na nią pełnym wątpliwości wzro-

kiem.

-

Cóż, nie wydaje mi się...

-

Błagam, chciałabym pomóc, zrobię wszystko, aby

zapewnić jej spokój ducha.

-

No dobrze, ale tylko na chwilę. - Siostra kiwnęła

głową przyzwalająco. Zaprowadziła Emmę do niewiel-
kiej separatki, zostając w drzwiach, gdy ta podeszła do
łóżka. Niebieskie oczy pod bandażem okrywającym
czoło rozpoznały ją natychmiast i młoda kobieta
uśmiechnęła się lekko.

-

Witam znowu!

-

Nie ma pani nic przeciwko moim odwiedzinom?

Tak bardzo chciałabym pomóc w czymkolwiek. Na
przykład dzieci... może mogłabym się nimi zająć?
Proszę się zgodzić... Czuję się tak okropnie winna. -
Emma uśmiechnęła się do niej z błaganiem w oczach.

-

Nie ma w tym żadnej pani winy - odpowiedziała

słabym głosem leżąca. - Dziękuję za ofiarowaną
pomoc, panno...?

-

Emma Leigh, i proszę mnie nazywać Emmą!

- Ładne imię... Emma. Ja jestem Judith Hart.
Pielęgniarka, upewniwszy się, że wszystko jest

background image

14

CICHA PRZYSTAŃ

w porządku, wysunęła się z pokoju. Judith Hart
gestem ręki wskazała Emmie krzesło.

-

Proszę usiąść.

-

Dziękuję. Czy zawiadomiono już pani męża?

- zapytała Emma.

-

Nie można go zawiadomić - odparła z przy-

gnębieniem Judith. - Jest w Turcji.

-

W Turcji? - Brązowe oczy Emmy otworzyły się

szeroko.

-

Jesteśmy archeologami, Tim i ja - wyjaśniła pani

Hart. - Odkąd pojawiły się dzieci, Tim starał się
zawsze znaleźć pracę w kraju, abyśmy mogli mieć
dzieci przy sobie. Ale teraz podrosły na tyle, że
postanowiliśmy przez lato popracować w Turcji tylko
we dwoje. Mój brat ma tu w Dorset, na wsi, duży dom
i nasza niania zgodziła się zamieszkać u niego z
dziećmi na czas naszej nieobecności. Ross, mój brat,
ma znakomitą gospodynię, więc zamieszkanie tam nie
wywołałoby żadnych niestosownych plotek.
- Judith uśmiechnęła się. - Niania jest Francuzką
i bardzo dba o swoją opinię!

-

I co teraz będzie? - spytała Emma. - Czy

gospodyni twego brata zaopiekuje się dziećmi?

-

Mam poważne wątpliwości. - Judith westchnęła z

wyraźną troską. - Nie przepada za dziećmi. Zgodziła
się na cały ten układ tylko dlatego, że niania miała się
nimi zająć. Nie mam pojęcia, co teraz zrobić.
- Przygryzła wargę, a jej oczy napełniły się łzami
bezradności. Otarła je gniewnie.

-

Przepraszam. Nie przejmuj się mną. To na skutek

szoku.

-

Pozwól mi zająć się nimi - wypaliła Emma

nieoczekiwanie.

Judith patrzyła na nią zupełnie zaskoczona.
Emma roześmiała się widząc jej minę.

background image

CICHA PRZYSTA

Ń

15

-

Mówię całkiem poważnie. Nie wiąże mnie żadna

stała praca. Jestem plastyczką, przyjechałam tutaj,
ż

eby zrobić projekty ilustracji do książki. Opieka nad

dziećmi w niczym mi nie przeszkodzi. Mogę się o nie
zatroszczyć, kiedy będziesz w szpitalu. Pielęgniarka
powiedziała, że to nie potrwa długo, nie masz
poważnych obrażeń. Zamierzam zostać w Dorset
przez kilka tygodni, ale nie mam ustalonego programu
ani porezerwowanych hoteli, zamieszkanie z twoimi
dziećmi w niczym nie zakłóci mi pobytu.

-

Ale czy masz jakiekolwiek pojęcie, jak obchodzić

się z dziećmi? - chciała wiedzieć Judith. - Niestety,
moje nie należą do aniołków. Gdy są w złym humorze,
to mogą nieźle zaleźć za skórę. Czy naprawdę chcesz
wziąć na siebie taką odpowiedzialność?

-

To uspokoi moje sumienie - szczerze wyznała

Emma. - Prześladuje mnie poczucie winy za ten
wypadek. Nie mogłabym znaleźć sobie miejsca.

-

No, ale jest jeszcze mój brat. - Wyglądało na to,

ż

e Judith pragnie postawić sprawę jasno. Spojrzała

znacząco na Emmę. - Nie owijając w bawełnę powiem,
ż

e należy do najgorszego gatunku męskich szowinistów.

Nie ożenił się i nigdy nie ożeni, jak sądzę, ponieważ
stawia kobietom tak ogromne wymagania, że zwykła
ś

miertelniczka nie ma żadnych szans. - Skrzywiła się.

- Nie ukrywam, że nie możemy się ze sobą dogadać.
Nie umie pojąć, dlaczego nie mogę porzucić archeo
logii. Uważa, że moje miejsce jest przy dzieciach.
Zgodził się je przyjąć tylko dlatego, że Tim go
przekonał.

- Nic się nie martw, poradzę sobie z twoim bratem

- rzekła Emma z determinacją i wyprostowała się
dumnie.

Na twarzy Judith odbijała się walka nadziei z wąt-

pliwościami.

background image

16

CICHA PRZYSTAŃ

-

To byłoby cudownie... ale doprawdy, nie wiem...

-

Czy wchodzi w grę jeszcze ktoś, kto mógłby

zaopiekować się dziećmi? Twoja matka?

-

Nie żyje. Nie mam też ciotek ani żadnych

krewnych, których mogłabym wziąć pod uwagę. Tim
ma dwie bardzo wiekowe ciotki w Lincolnshire, ale
nie ma mowy, żeby poradziły sobie z trójką żywych
jak srebro dzieciaków. - Westchnęła i spojrzała z
wdzięcznością na Emmę. - Prawdę mówiąc, przez cały
czas leżałam tutaj i zamartwiałam się, co zrobić z
dziećmi. Myślałam i myślałam, ale nie znalazłam
ż

adnego wyjścia.

-

A więc postanowione - zadecydowała Emma. -

Zawiozę dzieci do ich wuja i uzgodnię z nim warunki.
Z przyjemnością zostanę z nimi, wierz mi.

Judith przyjrzała się jej. Zobaczyła błyszczące,

patrzące ciepło brązowe oczy, lśniące kasztanowate
włosy i delikatne rysy owalnej twarzy o kremowej
cerze. Podobała się jej ta twarz, wzbudzała zaufanie.
Miała pewność, że oddaje dzieci w dobre ręce. Cała
postać Emmy promieniowała spokojem i zapewniała
poczucie bezpieczeństwa.

Weszła wyraźnie zatroskana pielęgniarka.

-

Ciągle nikt nie odbiera telefonu w domu pani

brata, pani Hart. Czy mam telefonować pod jakiś inny
numer?

-

Pewnie wezwano go do pacjenta - zasępiła się

Judith.

-

Pacjenta? - powtórzyła pielęgniarka. - Jest

lekarzem?

-

Weterynarzem - wyjaśniła Judith.

-

Rozumiem, to tłumaczy wszystko. Będę dalej

próbować.

-

Ja przejmuję opiekę nad dziećmi - oświadczyła

Emma. Razem z Judith wytłumaczyły sytuację i za-

background image

CICHA PRZYSTAŃ

17

komunikowały podjętą wspólnie decyzję, która u pie-
lęgniarki wywołała aprobujący uśmiech. Judith wy-
glądała znacznie lepiej, odprężona i pełna dobrej
myśli. Siostra była bardzo zadowolona z tej zmiany.

Emma poszła po dzieci. Chciała, by mogły zobaczyć

się z matką przed wyjazdem. Powinna je uspokoić
pewność, że jest otoczona dobrą opieką, oraz że
aprobuje ich tymczasową opiekunkę.

Najstarsza dziewczynka poderwała się na widok

Emmy.

-

Co z mamą? - zapytała żywo.

-

Właśnie po was przyszłam, możecie wejść do niej

na chwilę - uśmiechnęła się Emma, biorąc ją za rękę.

- Nazywam się Emma. A ty?

- Tracy - odpowiedziała apatycznie. Rozejrzała się

i spostrzegła braciszka, który usiłował posłuchać włas
nego serca za pomocą stetoskopu znalezionego w pude
łku na biurku. - Robin, przestań! Połóż to z powrotem!

Robin był malutki, okrąglutki i różowiutki. Miał

błyszczące, ciemne oczka i figlarny uśmiech. Według
Emmy mógł mieć około czterech lat, ale był jak na
swój wiek dobrze zbudowany i silny. Ubrany był w
czerwony sweterek i czyściutkie dżinsy.

Najmniejsza dziewczynka spała oparta o ścianę, z

kciukiem w ustach. Emma z czułością patrzyła na
delikatną różową buzię ze złotą opalenizną i długie,
podwinięte rzęsy opadające na policzki.

-

A jak się nazywa śpiąca królewna? - zwróciła się

do Tracy.

-

Donna. Ma tylko trzy lata i bardzo dużo śpi.

- W głosie Tracy słychać było wyraźne lekceważenie.
Emma z trudem powstrzymała się od śmiechu. Schyliła
się i delikatnie wzięła śpiącą dziewczynkę w ramiona.
Mała główka opadła ciężko na ramię Emmy. Ogarnęło
ją wzruszenie. To cudowne uczucie przytulić do siebie

background image

18

CICHA PRZYSTAŃ

ciepłe, małe ciałko, czuć ciężar sennej główki tulącej
się z zaufaniem.

- Możemy już iść do mamy? - zapytała Tracy.

- A co się z nami stanie potem? - odezwała się tonem
dorosłej osoby. Zwróciła na Emmę inteligentne, badaw
cze spojrzenie. - Czy wujek Ross przyjedzie nas zabrać?

- Ja was do niego zawiozę - obiecała Emma.

- Zaraz po zobaczeniu się z mamą.

W pół godziny później zatrzymała się na odludnym

skrzyżowaniu i wpatrywała z nadzieją w ciemny
krajobraz. Judith naszkicowała jej mapkę drogi. To
było z całą pewnością skrzyżowanie narysowane na
mapce, a w takim razie należało skręcić w lewo. Ale
skoro tak, to gdzie znajdowała się zaznaczona wioska?
Nigdzie nie dostrzegła domów ani świateł. Czyżby w
którymś momencie pomyliła drogę?

Powoli jechała przed siebie. Zauważenie czegokol-

wiek w tych ciemnościach było niemożliwe. Nagle zza
szeregu drzew wyłoniły się światła domu. Westchnęła
z ulgą. A jednak!

Liczyła domy. Jeden, dwa, trzy... przerwa. Tak, jak

mówiła Judith. Trzy domki blisko siebie, a potem
zagajnik. Dwa pola leżą między zagajnikiem a na-
stępną grupką domów. Potem zauważyła mały, bielony
zajazd zaznaczony na mapce. Skręciła zaraz za nim i
pojechała

bardzo

wąską,

piaszczystą

drogą.

Zaparkowała na trawniku przed ostatnim domem we
wsi.

Serce jej zamarło, kiedy stwierdziła, że w domu nie

ma śladu świateł. Trójka dzieci spała, zwinięta jak
szczeniątka, pod kraciastym pledem na tylnym
siedzeniu.

Emma zostawiła je tam i poszła zbadać sytuację.

Znalazła białą bramę, otworzyła ją i ruszyła krętą

background image

CICHA PRZYSTAŃ

19

dróżką przez ogród. Zapach róż, lewkonii, lawendy i
innych niemożliwych do zidentyfikowania kwiatów
uderzył w jej nozdrza. Po omacku dotarła do fron-
towych drzwi i zapukała głośno raz i drugi. Z głębi
domu nie doleciał żaden dźwięk. Podniosła klapkę,
przykrywającą szparę na listy w drzwiach i na-
słuchiwała. Z holu dobiegło ją głośne tykanie. Nic
ponadto. Westchnęła. Czyżby nie było tu żywej duszy?
Jakiś nieoczekiwany dźwięk sprawił, że podskoczyła
gwałtownie. Odwróciła się, serce waliło jej jak młotem.
Tracy zmaterializowała się w ciemności i uśmiechając
się wsunęła ciepłą rączkę w zimną dłoń Emmy.

-

Obudziłam się. Jesteśmy na miejscu. Czy wujek

Ross jest w domu?

-

Najwidoczniej nie - odpowiedziała Emma starając

się, żeby zabrzmiało to wesoło. - Chyba będziemy
musieli zbić szybę, żeby się dostać do środka.

-

Nie ma klucza pod doniczką? - spytała Tracy.

Emma spojrzała na nią.
-

Co takiego?

-

Wujek Ross zawsze go tam zostawia - wyjaśniła

spokojnie dziewczynka. - Kiedy on i pani Climp
wychodzą.

-

Pani Climp? - Dopiero po chwili Emma skojarzyła

nazwisko z gospodynią. - A wiesz, pod którą doniczką?

-

Jasne - odparła Tracy z pogardą. - Przecież już tu

byłam. Zeszłego lata. Cały tydzień, zupełnie sama.
Było świetnie.

Poprowadziła Emmę wokół domu, a potem schyliła

się, grzebiąc pod trzecią doniczką w małym rządku
przed kuchennymi drzwiami. Podniosła się dumnie z
kluczem w dłoni.

Emma odetchnęła z ulgą.

- Sprytna dziewczynka! - Ucałowała ją gorąco.
Tracy odsunęła się z zakłopotaniem.

background image

20

CICHA PRZYSTAŃ

- To od kuchennych drzwi - powiedziała.
Emma wypróbowała klucz i była uszczęśliwiona,

kiedy obrócił się w zamku i drzwi stanęły otworem.
Tracy wślizgnęła się za nią i zapaliła światło. Emma
zamrugała, na pół oślepiona nagłym przejściem z ciem-
ności w światło. Kuchnia była nowoczesna, funkcjonal-
na, dokładnie posprzątana i wypucowana do połysku.

-

Umieram z głodu - oznajmiła Tracy, przetrząsając

dużą białą lodówkę.

-

Myślisz, że możemy? - zaniepokoiła się Emma. -

Skoro twojego wujka nie ma...

-

Chyba nie zechce, żebyśmy poszli spać głodni.

Hamburgery... świetnie! I spaghetti!

-

O tej porze? - wzdrygnęła się Emma. - Mogłabym

ugotować parę jajek. Jestem pewna, że Robin i Donna
będą je woleli.

-

ś

artujesz? - zachichotała Tracy. - Robin uwielbia

spaghetti. - Odrzuciła do tyłu ciemne włosy. - Odgrzeję
hamburgery i otworzę spaghettii, a ty wyciągnij ich z
samochodu.

Emma obserwowała Tracy, zaskoczona zdumiewa-

jącą samodzielnością u tak jeszcze małego dziecka.
Przejęta dziewczynka zręcznie układała hamburgery w
piekarniku. Odwróciła się i zaczęła otwierać puszkę
przymocowanym do ściany otwieraczem. Emma poszła
do samochodu po pozostałą dwójkę.

Dzieci nadal były pogrążone w głębokim śnie.

Owinęła Donnę w koc i wzięła ją na ręce. Tymczasem
Robin się obudził.

- Pójdę sam - oznajmił stanowczo.

Zastali Tracy zajętą układaniem na stole noży i

widelców. Czajnik szumiał na kuchence. Tracy zrobiła
grzanki w elektrycznym opiekaczu, a Emma na jej
polecenie posłusznie posmarowała je masłem. Chciało
jej się śmiać, ale zacisnęła mocno wargi.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

21

Tracy wyglądała tak dorośle, kiedy wydawała jej
rozkazy. Nie należało drażnić jej poczucia godności.

Robin i Donna zaraz pomaszerowali na górę do

łazienki, po czym wrócili i zajęli miejsca przy stole.
Emma zrobiła herbatę, znalazła kubki i mleko, a Tracy
z komiczną powagą i dostojeństwem zaczęła nakładać
jedzenie.

Emma nie zdołała zmusić się do spaghetti, ale, żeby

ułagodzić zranione uczucia Tracy, zjadła hamburgera i
parę grzanek. Dzieci jadły z apetytem i wydawało się,
ż

e im smakuje. Tracy uśmiechnęła się z udawaną

skromnością, kiedy Emma ją pochwaliła.

-

Lubię gotować.

-

Raczej lubisz jeść - powiedział Robin z pełną

buzią.

Tracy kopnęła go pod stołem, aż pisnął.

- Sądzę, że już najwyższa pora kłaść się spać

- zauważyła pośpiesznie Emma.

Tracy kiwnęła głową potakująco.

- A ja wiem, które pokoje są nasze. Wujek Ross

napisał w liście, że ja mam ten sam pokój, co w zeszłym
roku, Donna będzie razem ze mną. Robin ma spać
we wnęce, a ty możesz chyba zająć pokój niani.

Posłania na górze były już przygotowane. Leżały też

na nich termofory. Gdy Emma zeszła na dół, by je
napełnić gorącą wodą, Tracy pomagała Donnie włożyć
piżamkę. Kiedy wróciła, zastała już całą trójkę w
łóżkach.

Pochyliła się, by ucałować dziewczynki na dobranoc.

Tracy pozwoliła się pocałować w policzek, ale bez
entuzjazmu, za to Donna mocno objęła ją rączkami za
szyję. Była sympatycznym, przymilnym stworzon-
kiem, skorym do pieszczot.

- Czy zostawić zapaloną lampkę przy łóżku?

- zapytała łagodnie Emma.

background image

22

CICHA PRZYSTAŃ

- Jeszcze czego? - znowu z pogardą powiedziała

Tracy. - Nie jestem malutkim dzieckiem.

Donna już zasypiała z kciukiem w buzi, z twarzyczką

zakrytą włoskami.

Robin leżał przykryty po czubek nosa, gdy Emma

weszła do niego. Zawahała się, po czym podeszła do
łóżka.

- Dobranoc, Robin - powiedziała.

Odsłoniła się zaróżowiona buzia, a błyszczące

okrągłe oczka przyglądały się jej badawczo. Uśmiechnął
się bez słowa. Szybkim ruchem pocałowała go w nosek
jak guziczek, a chłopczyk błyskawicznie zanurkował
pod koc. Roześmiała się i wyszła, gasząc nocną lampkę.

Przez chwilę stała bez ruchu na podeście. W ciszy

dobiegał ją oddech dzieci - spokojny, rytmiczny
oddech, stwierdziła z ulgą.

Nareszcie są bezpiecznie ulokowane w domu. Umyte,

nakarmione, zapakowane do ciepłych łóżek. Dopiero
teraz, kiedy odsapnęła, przekonała się, ile nerwów ją
to kosztowało. To było przeżycie!

Zeszła do kuchni i zabrała się do sprzątania i

zmywania. Kiedy przywróciła kuchni jej pierwotny,
nienaganny wygląd, siadła z kubkiem gorącego kakao,
ziewając szeroko. Potem umyła kubek, jeszcze raz
dokładnie przyjrzała się kuchni i ruszyła w stronę
sypialni. Na schodach zorientowała się, że torbę ze
swoimi rzeczami zostawiła w samochodzie.

Wyszła kuchennymi drzwiami i ruszyła po ciemku

przez ogród. Wiatr szumiał w gałęziach drzew, noc
czaiła się złowieszczo. Wzdrygnęła się. Cóż za odludne
i opuszczone miejsce.

Przyśpieszyła kroku z bijącym głośno sercem. Nagle

wyrosła przed nią ciemna postać. Rzuciła się w bok,
wydając zduszony krzyk, ale pochwyciły ją silne ręce i
zatrzymały w żelaznym uścisku.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

23

-

Puszczaj!

-

O nie, nie ma mowy... - mruknął mężczyzna.

Kopała go wściekle, usiłując się wyrwać.

- Stój spokojnie, do cholery, daj mi się sobie

przyjrzeć - rozkazał.

Poczuła, jak jego uścisk zelżał na chwilę, po czym

ś

wiatło latarki padio jej prosto w oczy. Zamrugała

oślepiona, kryjąc twarz.

- Kim jesteś, do diabła? - dopytywał się.

Już zorientowała się, kim jest mężczyzna. Kiedy

minęła pierwsza fala przerażenia, rozjaśniło jej się w
głowie. To był, we własnej osobie, ten brat, męski
szowinista.

-

Opiekuję się dziećmi pańskiej siostry - wyjąkała,

dusząc w sobie śmiech.

-

Nie jesteś przecież ich francuską nianią - rzekł z

niedowierzaniem.

-

Był wypadek - tłumaczyła. - Oczywiście pańska

siostra nie została poważnie ranna, ale niania tak, i ja
zaofiarowałam się przywieźć dzieci tutaj, do pana.

-

A więc zabieraj się z nimi z powrotem - oświadczył

gwałtownie. - Moja gospodyni odeszła nagle, zo-
stawiając mi list pożegnalny. Nie mam możliwości
zatrzymać ich tutaj. Musisz je odwieźć do matki.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

-

To niemożliwe - powiedziała przerażona, a on

jeszcze raz oświetlił jej twarz latarką.

-

Dlaczego? - spytał. Odsunęła się od światła,

czując narastającą wściekłość. Był taki, jak mówiła
jego siostra, a nawet gorszy!

-

Proszę przestać oślepiać mnie latarką! Czy mamy

stać całą noc na tym zimnym wietrze? Nie możemy
wejść do domu?

- A właściwie to dlaczego włóczysz się tu po ciemku?
Wyjaśniła, a on odprowadził ją do samochodu

i czekał z ledwie skrywaną niecierpliwością, aż zabierze
torbę. Kiedy wracali, zahuczała sowa i Emma pod-
skoczyła z przerażenia.

- Wychowałaś się w mieście, prawda? - roześmiał

się.

Odpowiedziała pogardliwym milczeniem.

Za drzwiami ostrożnie zdjął zabłocone kalosze i

postawił je na gumowej wycieraczce. Poszła za nim do
kuchni.

Stąpał

cicho

w

grubych

wełnianych

skarpetach. Przyglądała mu się z ciekawością.

Choć był odwrócony tyłem, czuła w nim agresję - w

skrytych pod starą tweedową marynarką szerokich
ramionach, w aroganckim pochyleniu głowy, w potar-
ganych przez wiatr ciemnobrązowych, gęstych włosach.
Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, był szczupły, ale
muskularny. Wyglądał na człowieka prowadzącego czynny
tryb życia, który nie lubi siedzieć w jednym miejscu.

Odwrócił się nagle, trzymając w dłoni filiżankę

background image

CICHA PRZYSTAŃ

25

i rzucił w jej stronę krótkie, przenikliwe spojrzenie,
które ogarnęło ją całą, od stóp do głów.

- Proszę mi opowiedzieć o siostrze.

Co on sobie właściwie wyobraża, że może roz-

kazywać na prawo i lewo? - pomyślała dysząc z
wściekłości.

-

Czy na pewno chce pan to usłyszeć? Nie chcia-

łabym pana znudzić - powiedziała z nie skrywaną
pogardą.

-

Nie znudzi mnie pani, panno...? - Jego szare oczy

zwęziły się wyzywająco.

-

Leigh - odpowiedziała, speszona jego lodowatym

spojrzeniem. - Emma Leigh.

-

Tak, panno Emmo Leigh, muszę oświadczyć, że

wyciąga pani pochopne wnioski. Z tego, co pani
powiedziała początkowo, wywnioskowałem, że moja
siostra nie została ranna w wypadku...

-

Powiedziałam, że nie została poważnie ranna

- podkreśliła Emma. - Ma złamane dwa żebra i lekki
wstrząs mózgu. Zatrzymają ją jakiś czas w szpitalu.
Niania też tam jest, jej stan jest poważniejszy. Nie
miał kto się zająć dziećmi, więc zaproponowałam...

- Przede wszystkim, skąd się pani tam wzięła?

- zapytał zimno. - Jest pani przyjaciółką mojej siostry?

- Właściwie nie... Ja prowadziłam ten drugi samo

chód. - Zaczerwieniła się z zakłopotania.

Jego zainteresowanie wyraźnie wzrosło.

-

Drugi samochód? Proszę to wyjaśnić.

-

Zahamowałam, bo na drogę wybiegł pies, a samo-

chód pańskiej siostry uderzył mnie z tyłu - mówiła z
gniewem i ze wstydem.

-

Tak więc samarytański uczynek w istocie wypływa

z poczucia winy? - skończył za nią sucho. - Musi pani
mieć niezły tupet, żeby patrzeć na mnie z takim
oburzeniem.

background image

26

CICHA PRZYSTAŃ

Policzki Emmy płonęły. W końcu w jego słowach

było trochę prawdy.

-

Przyznaję, że zaproponowałam pomoc przy

dzieciach, ponieważ niechcący spowodowałam wypa-
dek ich matki - powiedziała ochryple. - Ale sądzę, że
chciałabym pomóc nawet wtedy, gdybym nie była w to
zamieszana! Z całą pewnością nie odwróciłabym się
plecami od trojga dzieci, które potrzebują pomocy,
zwłaszcza... - przerwała, zagryzając wargi.

-

Zwłaszcza jeżeli byłyby to dzieci pani siostry?

- Uśmiechnął się z przymusem. - Prowadzę bardzo
pracowite życie, panno Leigh. Jestem zajęty od rana do
nocy. Czy pani myśli, że mogę zająć się dziećmi, nie
mając gospodyni? Prawie mnie nie znają. Najmłodsze
ma tylko trzy lata, najstarsze siedem. Nie mogę
zostawić ich samych w nocy, kiedy wezwą mnie do
nagłego przypadku, a nie byłoby mądrze zabierać je ze
Sobą. Zanim uzna mnie pani za egoistycznego potwora,
proszę rozważyć wszystko od strony praktycznej.

-

Mógłby pan... - zaczęła, ale przerwał jej ostro.

-

Znaleźć inną gospodynię? Próbowałem cały dzień,

na próżno. Ludzie nie chcą mieszkać na odludziu,
zwłaszcza mając na głowie małe dzieci.

-

Miałam zamiar powiedzieć, że mógłby pan

Spróbować ze mną - powiedziała, kiedy skończył.

Zawahał się chwilę, patrząc na nią z niedowierza-

niem.

- Pani? Pani dałaby radę poprowadzić ten dom?

Zmrużył oczy. - O, nie. Nie, dziękuję. To nie
Wchodzi w grę.

-

Na pewno potrafię zająć się dziećmi - powiedziała

'i przekonaniem.

-

Nie o to mi chodziło.

-

A o co?

-

Nie może być pani aż tak niedomyślna. - Uniósł

background image

CICHA PRZYSTAŃ

27

brwi. - To jest prowincja. Wszyscy wiedzą wszytko o
wszystkich. Myśli pani, że wasz przyjazd nie został
zauważony? Chociaż jest środek nocy, cała wioska
będzie wiedziała, że pod mój dom zajechał samochód
z dziećmi i młodą kobietą... Do jutra rana będą
wierzyli, że jest pani moją siostrą, ale potem wezmą
nas na języki. Jutro wieczorem położą nas razem do
łóżka, a po tygodniu będzie się mówić o ślubie.
Uwielbiają plotki, a ponieważ nie bardzo jest tu o
czym plotkować, wykorzystują, co się da.

-

To absurdalne! - Była czerwona i wściekła.

Roześmiał się.
-

Co w tym śmiesznego? - spytała.

-

Pani mina - odpowiedział, wyraźnie rozbawiony.

-

Chyba trzeba być niedorozwiniętym umysłowo,

ż

eby zaniedbać dzieci własnej siostry z obawy przed

wiejskimi plotkarzami - powiedziała zgryźliwie. - Ale
jeśli jest pan tak wrażliwy, zabiorę je jutro do hotelu.
Oczywiście, jeśli pozwoli nam pan spędzić tę jedną
noc pod tym dachem. A może pańska reputacja
zostanie zniszczona przez tak niecny postępek?

-

Ależ z pani złośliwa jędza. - Spojrzał na nią przeciągle.

- Oczywiście zostaniecie na noc, a jutro na pewno nie
pójdziecie do hotelu. Kogoś znajdę. Kim pani jest z
zawodu? - spytał raczej z uprzejmości niż ciekawości.

-

Jestem artystką plastyczką.

Uśmiechnął się z cynicznym niedowierzaniem. Czuła

rosnącą niechęć do tego osobnika.

-

Ilustruję książki i czasopisma - wyjaśniła. - Dla-

tego znalazłam się w Dorset. Przygotowuję ilustracje
do amerykańskiego wydania Thomasa Hardy'ego.
Pochodził z tych stron i przyjechałam tu, aby poznać
tutejszą atmosferę.

-

Zauważyłem, że ma pani delikatne palce - po-

wiedział, wpatrując się w jej dłonie.

background image

28

CICHA PRZYSTAŃ

Zaczerwieniła się, zaskoczona jego słowami. Wzru-

szył ramionami.

- Jestem weterynarzem - powiedział usprawied

liwiająco. - Muszę być dobrym obserwatorem, to
należy do mego zawodu.

Emma zabrała się do zmywania naczyń, a on

ziewnął i przeciągnął się, wyraźnie zmęczony.

-

Proszę to zostawić do rana. Idę do łóżka. Czy na

górze znaleźliście wszystko, co potrzeba? Wieszaki,
termofory na gorącą wodę?

-

Tak, dziękuję - odpowiedziała uprzejmie. Po-

sprzątała kuchnię i dopiero potem poszła na górę. Nie
lubiła wchodzić rano do brudnej kuchni. Wróżyło to
zły dzień.

Na schodach spotkała Rossa wychodzącego z po-

koju Robina. Uśmiechnął się do niej trochę zażeno-
wany.

-

Sprawdzałem, czy śpią.

-

Proszę się nie tłumaczyć. Cieszę się, że jest pan

do nich choć trochę przywiązany.

-

Jędza! - rzucił drwiąco.

Poszła do łóżka i prawie natychmiast zasnęła.

Obudziła się, gdy Robin i Donna oparli się na jej

brzuchu. Niemal uduszona odepchnęła ich, usiadła i
przytuliła dzieci. Donna dała się łatwo objąć, Robin -
po pewnym wahaniu.

-

Tracy gotuje śniadanie - oznajmił Robin. - Wsta-

waj!

-

Tracy? - Przerażona spojrzała na swój budzik.

Pokazywał siódmą. Nastawiła go na siódmą trzydzieści.
Czuła, że jest bardzo wcześnie i marzyła o jeszcze
jednej godzinie snu.

-

A gdzie jest wujek?

-

Już poszedł - odparł wesoło Robin. - Do chorej

krowy. Nie chciał mnie zabrać.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

29

-

Wstawaj - powiedziała Donna, dotykając dłonią

jej policzka.

-

Maszerujcie na śniadanie. Ja też zaraz tam przyjdę.

- Emma niechętnie wysunęła się z łóżka i poszła do
łazienki. Poczuła się znacznie lepiej po spłukaniu
twarzy zimną wodą i umyciu zębów. Ubrała się i
wyjrzała przez okno. Widok był piękny.

Dom leżał w zielonej dolinie, u stóp zalesionego

wzgórza. Dwumetrowy płot otaczał ogród. W jego
nieregularnych granicach znajdowały się trawniki,
jabłonie, grządki warzyw, klomby z kwiatami i gdzie-
niegdzie ogrodowe meble. Wyglądało to bardzo
naturalnie, jakby ogród rodził się przypadkowo, bez
planu - tu kwiaty, tam drzewo. Przecinały go wąskie,
porosłe mchem ścieżki. Krzaki i niskie murki tworzyły
ciche zakątki, w których gnieździły się ptaki: szare
wróble, rudziki z czerwonymi ogonami, zięby, szpaki,
drozdy i kosy. Wielki kot wygrzewał się na dachu
niskiej szopy, przyglądając się ptasiemu życiu z zain-
teresowaniem, ale leniwie.

- Chodź już! - zawołała Tracy.

Emma uśmiechnęła się i zeszła do dzieci. Tracy

ugotowała owsiankę w wielkim miedzianym rondlu.
Robin pracowicie żłobił w swojej misce wyspy i jeziora.
Donna miała buntowniczą minę.

-

Ona nie lubi owsianki - oświadczyła Tracy z

naganą, rzucając małej wyniosłe spojrzenie, które
rozśmieszyło Emmę. - A to jest bardzo zdrowe dla
dzieci.

-

To, czego nie lubimy, nie jest zdrowe - uznała

Emma, zabierając miskę Donny. - Masz ochotę na
gotowane jajko?

-

Tak, plosę.

-

Tak, proszę - poprawiła ją Tracy pouczającym

tonem. Ale Donna zupełnie ją zignorowała.

background image

30

CICHA PRZYSTAŃ

-

Wajko. Ładne wajko - powtórzyła.

Tracy usiadła nadąsana.
-

Mama zawsze gotuje owsiankę - podkreśliła.

-

Ale nigdy nie udaje się wmusić jej w Donnę

- stwierdził rzeczowo Robin.

Tracy pokazała mu język.

- Moja owsianka jest pyszna. Zajadaj. - Szturchnęła

go pod żebro.

Emma z uśmiechem spróbowała owsianki. Smako-

wała jak mokry cement. Z pełnym sympatii wyrazem
twarzy zwróciła się do Tracy.

-

Jesteś znakomitą kucharką, choć masz dopiero

siedem lat. Opowiem mamie, jak doskonale sobie
radziłaś i jak pomagałaś.

-

Wyciągnęła nas z łóżek - mruknął Robin. - Czy ja

też dostanę jajko? Te płatki zakleiły mi buzię.

-

W porządku! - wrzasnęła Tracy. - Możesz sobie

nie jeść. Nic mnie to nie obchodzi!

Kiedy jajka były już gotowe, Emma przyjrzała się

uważnie Tracy. Dziewczynka dzielnie walczyła z dużą
miską owsianki, na jej twarzy malował się ogromny
wysiłek i determinacja.

- Już dosyć! Nie powinnaś jeść tyle owsianki

- rzuciła Emma jakby nigdy nic. - Nie starczy ci
miejsca na jajka.

Zabrała opróżnioną do połowy miskę i zamiast niej

postawiła jajko w żółtym kieliszku. Tracy odetchnęła
z ulgą i sięgnęła po nie z demonstracyjną obojętnością.
Dla tego dziecka, pomyślała Emma, utrata twarzy to
katastrofa.

Po śniadaniu Emma wysłała dzieci do ogrodu, a

sama zaczęła zmywać naczynia. Uprzejmie odmówiła
Tracy, która chciała jej pomóc. Wyjaśniła, że powinna
raczej pilnować młodszego rodzeństwa.

Przekonana o wadze swego zadania Tracy kiwnęła

background image

CICHA PRZYSTAŃ

31

głową z powagą i wypędziła dzieci do ogrodu. Robin
porozumiewawczo mrugnął do Emmy. Z trudem
powstrzymała śmiech. Był to zadziwiający chłopiec,
niezwykle bystry jak na czterolatka. Potrafił w kilku
słowach trafić w sedno każdej sytuacji. Zastanawiała
się, jaki mężczyzna z niego wyrośnie.

Przebrała się w plisowaną spódnicę w szkocką

kratkę, cienki żółty sweter i skórzane buty turystyczne
i przyłączyła się do dzieci.

- Pójdziemy na wycieczkę? - spytała.
Krzycząc radośnie od razu pobiegły w stronę bramy.

Trawa była usłana opadłymi z omszałych drzew
jabłkami. Robin pochylił się i podniósł jedno z nich.
Było już z jednej strony nadgniłe. Chłopiec zachichotał
i rzucił je za płot.

Wszyscy obserwowali jego lot. Wtem, ku przerażeniu

Emmy, ktoś za płotem głośno krzyknął. Zaniepokojony
Robin schował się za spódnicę Emmy.

Nad białą bramą ukazała się jakaś twarz. Na Emmę

patrzyły rozgniewane niebieskie oczy.

-

Kto to rzucił? - Oczy przyjrzały się im i nieomylnie

zatrzymały na Robinie, tulącym się do Emmy. - Ty?
To ty, mały...

-

Chwileczkę! - Emma wkroczyła, zanim z czer-

wonych, błyszczących warg wyrwało się gniewne
wyzwisko. - Za pozwoleniem, nie przy dzieciach!

Dziewczyna spojrzała na nią. Emma beznamiętnie

stwierdziła, że jest piękna. Różowobiała cera za-
wdzięczała co nieco kosmetykom, ale twarz, której
delikatne rysy obramowane były jasnymi włosami,
była niezwykłej urody. Miała na sobie elegancki
kostium piaskowego koloru i bluzkę w tym samym
odcieniu czerwieni, co wargi. Wyglądałaby absolutnie
bez zarzutu, gdyby nie plama po zgniłym jabłku na
lewym rękawie kostiumu.

background image

32

CICHA PRZYSTAŃ

-

Och, bardzo przepraszam - powiedziała z żalem

Emma. - Gdybyśmy wiedzieli, że pani tam jest, nie
doszłoby do tego...

-

Mój kostium jest zniszczony! Muszę wrócić do

domu się przebrać. To straszne!

-

Oczywiście zapłacę za czyszczenie - zapewniła ją

Emma. - Bardzo nam przykro, prawda, Robin? -
Spojrzała na niego i znacząco uniosła brwi.

-

Przepraszam - szepnął, zaciskając swą małą

piąstkę na jej spódnicy.

Niebieskie oczy spojrzały uważnie na Emmę.

- A właściwie to kim pani jest? Nianią?

Emma zawahała się. Historia wydawała się zbyt

skomplikowana, by jeszcze raz ją opowiadać.

-

Zajmuję się dziećmi - wyjaśniła.

-

Nie wygląda pani na nianię - powiedziała zimno

dziewczyna. - Jest pani zbyt elegancka. - Jej spojrzenie
było twarde, usta zaciśnięte. - Proszę sobie za dużo nie
obiecywać. Nic z tego nie będzie. On jest nieczuły.
Lepsze kobiety niż pani już próbowały i nie udało się.
Ostrzegam, że jeśli wejdzie mi pani w drogę, pożałuje
pani tego.

-

O czym pani mówi? - spytała zaskoczona i roz-

gniewana Emma.

-

Dobrze, dobrze! - roześmiała się tamta. - Wie

pani, kim on jest. Nie mam pretensji, że ma pani
nadzieję, ale proszę potraktować to jako poważne
ostrzeżenie i wycofać się.

-

O kogo chodzi? - powtórzyła Emma. - Ma pani

na myśli ich wuja? Tego miejscowego weterynarza?

- Proszę nie żartować! - warknęła ze złością.
Kompletnie nic nie rozumiejąc, Emma patrzyła na

nią bez słowa.

Błękitne oczy dziewczyny wpatrywały się w nią. Po

background image

CICHA PRZYSTAŃ

33

chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Był to dziwny
uśmiech. Wcale się Emmie nie podobał.

-

No dobrze - mruknęła tamta zagadkowo i po

chwili dodała uprzejmiej: - Im mniej słów, tym mniej
szkód.

-

Przepraszam - rzuciła ostro Emma. - O czym pani

mówi? Nie mam zielonego pojęcia...

-

Nie szkodzi - odpowiedziała krótko. - Muszę

pędzić do domu i przebrać się. A na przyszłość -
trzeba patrzeć, gdy się coś rzuca. - I zniknęła,
pozostawiając zmieszaną Emmę.

Tracy stała przy płocie i spokojnie zbierała czarny

bez.

- To Amanda Craig - powiedziała cicho. - Mieszka

w Queen's Daumaury.

Emma spojrzała na nią z zainteresowaniem. Była to

znajoma nazwa. Ten dom często wymieniano w
czasopismach jako wspaniały przykład angielskiej
wiejskiej rezydencji, stojącej w małym parku, po
którym włóczyły się sarny, a srebrne bażanty i pawie
przechadzały się po różanych tarasach. Należał do
starego finansisty Leona Daumaury, zgorzkniałego
odludka, który tak bardzo unikał rozgłosu, że aż go
prowokował. Czy Amanda Craig była jego krewną,
czy tylko u niego pracowała? Kosztowny ubiór mógł
wskazywać i na jedno, i na drugie. Ale co ją obchodził
wuj dzieci i co miały znaczyć te dziwne uwagi?

Donna wyślizgnęła się przez bramę i na swych

krótkich nóżkach biegła aleją w stronę cienistego lasu.

- Idziemy! - krzyknęła Emma do dzieci. - Gonimy

Donnę!

Po drugiej stronie domu, pod lasem, Donna

wpatrywała się przez płot w osiołki, które też z
zaciekawieniem przyglądały się jej swymi wielkimi
oczami.

background image

34

CICHA PRZYSTAŃ

- Barnaby i Jessie - krzyknęła zachwycona Tracy.

- To osiołki pani Pat.

Emma spojrzała w stronę domu, gdy wspinali się po

lesistym zboczu. Stał w dole, zbudowany z jasnego
kamienia i przykryty ciemniejszym dachem. Mury
były grube, pod okapami i okiennicami nieco
wyszczerbione, ale ciągle jeszcze w dobrym stanie.
Okna były okratowane i błyszczały w rannym słońcu,
jakby dom cieszył się z ich odwiedzin. Czerwone róże
pięły się wszędzie na murach i rozsiewały cudowny
zapach.

- Wygląda jak dom, w którym mieszkały trzy

niedźwiadki - powiedziała do Donny. Dziewczynka
przytaknęła wesoło.

W lesie śpiewały ptaki. Wiewiórki ścigały się po

pniach buków - były bardzo zajęte, gdyż nadchodziła
jesień i musiały już gromadzić zapasy. Z oddali
dobiegało gruchanie leśnych gołębi. Tuż obok nich z
wrzaskiem przeleciała sójka i zachwycone jej
barwami, błękitymi i czarnymi piórami, dzieci aż
krzyknęły z radości. Emma szła patrząc, jak biegną
kopiąc pnie drzew i opadłe liście, zbierają w mokrej
trawie błyszczące kasztany, obserwują miliony pajęczyn
o różnych kształtach i rozmiarach, błyszczące w prze-
bijającym się przez liście świetle słonecznym.

Przeszli przez las i znaleźli się na piaszczystej

drodze, którą szli wzdłuż płotu. Robin obserwował
przecinające się koleiny, przystając co jakiś czas przy
krzaczkach jagód.

-

Mogę je zjeść? - spytał.

-

Możesz - zgodziła się Emma - ale zawsze musisz

mnie spytać, zanim zjesz jakiś inny owoc. Na pewno
mama wam o tym mówiła.

-

Mówiła - przytaknęła Donna.

Tracy zaczęła biec, gdy zbliżyli się do długiego

background image

CICHA PRZYSTAŃ

35

ogrodu, przylegającego do niewielkiej białej gospody.
Wyszła z niej kobieta. Pod tęgim ramieniem trzymała
duży, żółty, plastykowy koszyk z bielizną, w pasie
przewiązana była białym fartuchem, siwe włosy miała
związane w kształtny kok. Jej zarumienioną twarz
rozjaśnił promienny uśmiech.

-

Pani Pat! - zawołała Tracy.

-

Ojej! To chyba Tracy! Ale wyrosłaś! Nogi masz

jak źrebak. - Postawiła koszyk na ziemi i pochyliła się
nad Donną, żeby ją ucałować. - Ale z ciebie
ś

licznotka! A to chyba Robin, prawda? No, no, ty też

wyrosłeś. Kiedy cię widziałam ostatni raz, byłeś
chłopcem, a teraz jesteś już młodym mężczyzną.

-

Mam cztery lata - poinformował ją Robin z

uprzejmym, ale pobłażliwym uśmiechem.

-

To ci dopiero! - roześmiała się pani Pat, mrugając

do Emmy. - Przypominasz mi twojego wujka Rossa,
gdy był w twoim wieku.

Emma patrzyła na Robina z szeroko otwartymi

oczami. Tak, pomyślała, to wiele wyjaśnia. Niedaleko
pada jabłko od jabłoni.

- Proszę wpaść do mnie na herbatę - zapraszała

uśmiechnięta pani Pat. - Nastawiłam już czajnik.
- Mrugnęła porozumiewawczo. - U mnie jest on
zawsze w pogotowiu.

Okna jasnej i wielkiej, ale przytulnej kuchni wy-

chodziły na trzy strony - na las, na pola i na ogród.
Mały kotek spał na dywaniku pod piecem. Szumiał
czajnik. Dzieci zostały od razu posadzone za długim
drewnianym stołem i zaczęły z apetytem zajadać
gorące placuszki. Masło było żółte i zimne, a dżem
zrobiony z własnych owoców.

Pani Pat poczęstowała je zimnym mlekiem, a dla

siebie i Emmy podała herbatę w grubych kubkach
koloru kasztanów, jakie niedawno oglądali w lesie.

background image

36

CICHA PRZYSTAŃ

Emma opowiedziała jej, w jakich okolicznościach

podjęła się opieki nad dziećmi, a pani Pat się roześmiała
domyślnie.

-

Ross nie będzie zadowolony.

-

Nie jest - przytaknęła Emma. - Chce znaleźć

kogoś, kto będzie mieszkać w domu w charakterze
przyzwoitki.

-

No myślę!

-

To trochę staroświeckie - skomentowała Emma.

- Przecież będzie tam trójka dzieci.

- Czasami trzeba bardzo uważać - powiedziała

oględnie pani Pat. Przyjrzała się Emmie uważnie.

- Opowiedz mi o sobie, moja droga. Jesteś z Londynu,
prawda? To daleko stąd.

Emma zaczęła opowiadać. Pani Pat zręcznie,

taktownie i niepostrzeżenie wyciągnęła z niej wszystkie
informacje o jej życiu i pochodzeniu, cały czas słuchając
uważnie. Emma zwierzyła się jej nawet z nieszczęśliwej
i bolesnej miłości do Guya, z decyzji o ucieczce i
zostawieniu go Fanny.

- Na swój sposób jestem zadowolona, że tak się

stało - przyznała. - W ciągu ostatniej doby tyle się
wydarzyło, że prawie zapomniałam o Guyu. - Na
pewno ból nie był już tak dotkliwy. Mogła myśleć
o nim z mniejszym żalem.

Uwagę dzieci przyciągnęło głośne gdakanie na

podwórku. Emma wyjrzała przez okno. Wysoka
białowłosa kobieta stała pod płotem, karmiąc stadko
małych, brązowych kur, które zacięcie walczyły o
ziarna, machając skrzydłami i podskakując.

- To moja siostra Edie - westchnęła pani Pat.

- Nigdy nie wyszła za mąż. Kochana, poczciwa
kobieta, diabelnie pracowita, ale -jakby to powiedzieć

- trochę wolno myśląca. Mogłaby spokojnie przyjść
i pomóc ci, dopóki jesteście tutaj. Boi się mężczyzn

background image

CICHA PRZYSTAŃ

37

i jak Ross będzie w pobliżu, to na pewno się schowa.
Dlatego on nigdy nie prosi jej o pomoc. Wie, jaka ona
jest. Ale Edie tak bardzo kocha dzieci! Z przyjem-
nością wam pomoże.

Emma patrzyła, jak dzieci biegną do Edie i pomagają

jej karmić kury. Zauważyła, że zaniepokojona kobieta
rozgląda się wokół nerwowo.

- Boi się, że Ross jest tutaj - wyjaśniła z wes

tchnieniem pani Pat.

Tracy zaczęła coś mówić, a wyraźnie uspokojona

Edie pochyliła się, żeby Donna mogła wziąć trochę
pokarmu dla kur. Ziarna padały wokół, a kury
walczyły o nie z wrzaskiem. Donna śmiała się głośno,
Edie też się śmiała. Emma stwierdziła ze wzruszeniem,
ż

e pomimo różnicy wieku zachowywały się podobnie.

Onieśmielona Edie przyszła później do kuchni.

Zaczerwieniona i zdenerwowana patrzyła na Emmę. Jej
skóra była ogorzała, wyraz oczu - łagodny i tęskny. Od
czasu do czasu zerkała na Donnę z wyraźną sympatią.
Gdy w pewnej chwili dała jej ciastko, pogłaskała
dziewczynkę po policzku z widocznym wzruszeniem.

- Potrzebna im jest pomoc - powiedziała spokojnie

pani Pat. - Powiedziałam, że może się zgodzisz.

Edie rozejrzała się wokół niepewnie.

- Bardzo proszę nam pomóc - poprosiła Emma,

szturchając lekko Donnę. - Dzieci się ucieszą, prawda,
Donna?

Uśmiechnięta Donna ochoczo podeszła do starszej

kobiety i powiedziała:

- Tak.

Edie pogłaskała ją po włosach z wyrazem czułości

na twarzy.

- Może spróbuję - powiedziała powoli.

Do domu wrócili razem. Donna trzymała Edie za

background image

38

CICHA PRZYSTAŃ

rękę i gwarzyła z nią. Edie była przejęta i uszczęś-
liwiona. Robin znalazł rozwidlony kij, którym zamie-
rzał, jak powiedział, chwytać węże. Tymczasem ćwiczył
na trawie i w przydrożnych krzakach. Tracy szła obok
Emmy i opowiadała o ojcu. Bardzo za nim tęskniła.
Emma doszła do wniosku, że jest to szczęśliwa i zżyta
rodzina. Obawiała się, że pomimo okazywanej
przemądrzałej samodzielności Tracy w głębi serca
czuje się zagubiona.

Ross był w kuchni, grzebał w szufladach i wyglądał

jak chmura gradowa.

- Gdzie byliście, do cholery? - wybuchnął, gdy

tylko weszli.

Edie zbladła, a Emma spojrzała na nią zaniepoko-

jona.

- Zabierz dzieci na górę - poprosiła.

Edie szybko posłuchała. Ross patrzył za nią, a jego

brwi uniosły się pytająco.

-

Co ona tu robi? A tak przy okazji, znalazłem

przyzwoitkę. Zaraz tu będzie - powiedział krótko.

-

Już jestem, kochanie. - Za plecami Emmy odezwał

się słodki głosik.

Emma wiedziała, do kogo należy, zanim odwróciła

się i zobaczyła szafirowe oczy i jedwabiste włosy.

-

To ja będę waszą przyzwoitką. - Amanda Craig

skrzywiła wargi w uprzejmym uśmiechu.

-

Aha. - Emma spojrzała znów na Rossa. - Ja też

kogoś znalazłam.

-

To możesz ją odesłać - powiedziała Amanda. -

Czyj to właściwie dom? Ross tu o wszystkim
decyduje. Wniosę rzeczy do swojego pokoju.

-

Edie? - Emma dostrzegła, że Ross błyskawicznie

podjął decyzję. - Jak ją namówiłaś do przyjścia tutaj?
Ona strasznie się mnie boi.

-

Mówisz o tej prostaczce z gospody? - roześmiała

background image

CICHA PRZYSTAŃ

39

się Amanda i wzruszyła ramionami. - Coś takiego! Jaki
z niej będzie pożytek? Powiem, żeby poszła do domu.

-

Nie! - powiedziała ze złością Emma. Jeśli ktoś

musiał powiedzieć to Edie, wolała to zrobić sama. Ona
ją namówiła i nie chciała jej zranić. Amanda na pewno
nie będzie się patyczkować. Potrafiła być złośliwa, a
Edie była niezwykle wrażliwa.

-

Nie - potwierdził Ross. - Myślę, że to lepsze

rozwiązanie.

Amanda zaczerwieniła się i aż syknęła ze złości.

-

Ross! Wolisz prostą wieśniaczkę ode mnie? Nie

możesz powierzyć jej dzieci Judith!

-

Pani Pat może poczuć się urażona, jeśli wybie-

rzemy ciebie, a nie jej siostrę - wyjaśnił dyplomatycznie
Ross. - A ja nie mogę sobie na to pozwolić.

- Nie bądź śmieszny! - wybuchnęła Amanda.
Ross rzucił jej twarde spojrzenie. Nie powiedział

nic, a ona zaczerwieniła się i zacisnęła wargi.

- Tak się cieszyłam, że poznam dzieci Judith

- podjęła po chwili słodko. - Myślałam, że ty tego
chcesz. I naprawdę, Ross, co za pomysł z tą poczciwą
staruszką?.' Nikt nie uzna jej za przyzwoitkę.

- Będzie doskonała - odparł spokojnie Ross.

- Kocha dzieci, nie będzie mi wchodzić w drogę, ani
stwarzać problemów.

Amanda patrzyła na niego tak, że Emmie zrobiło się

jej żal. Od początku nie zapałała specjalną sympatią do
tej dziewczyny, ale, sama przeczulona po niedawnych
przeżyciach miłosnych, dostrzegła, że Ross ją zranił.

Błękitne oczy spojrzały na Emmę z nienawiścią.

-

Bardzo dobrze - powiedziała Amanda z godnoś-

cią. - Jeśli taka jest twoja decyzja, Ross, to odchodzę.

-

Dziękuję, że chciałaś mi pomóc - rzucił zdaw-

kowo, trzymając ręce na biodrach i wyglądając przez

background image

40

CICHA PRZYSTAŃ

okno. - Chyba będzie burza. Zbiera się na deszcz.
Lepiej się pośpiesz.

Amanda skierowała swe spojrzenie na jego profil, a

potem na Emmę. Odwróciła się i wybiegła.

-

Nie byłeś zbyt uprzejmy - zauważyła zgryźliwie

Emma w stronę jego odwróconej głowy.

-

Dlaczego się tym przejmujesz? - Odwrócił się,

unosząc ze zdziwieniem brwi.

-

Należała się jej chociażby zwykła grzeczność

- rzuciła.

Patrzył na nią rozbawiony.

-

Ś

ciągnięcie tu Edie to dobry pomysł. Dziękuję.

Wahałem się, czy wpuścić Amandę do tego domu. Jest
zbyt zachłanna.

-

Jaka? - zdziwiła się Emma.

-

Podaj jej palec, a złapie całą rękę. Już od dawna

próbowała się tu dostać.

-

No coś takiego, ty zarozumiały... - Zabrakło jej

słów z oburzenia.

-

Nie obwiniaj o to mnie. - Wzruszył ramionami.

- Nie chcę stwarzać wrażenia, że nie można mi się
oprzeć.

Patrzyła na niego zmieszana, marszcząc brwi. W

kącikach warg Rossa pojawił się uśmiech.

-

Twoja twarz jest jak woda źródlana. Czysta i

niewinna.

-

Myślisz, że to komplement? - W jej głosie brzmiała

urażona duma.

-

Moim zdaniem tak. Mam dość masek.

Na jego twarzy dostrzegła niepokojącą, ale nie-

zrozumiałą złość. Dlaczego uważał, że Amanda chce
dostać się do jego domu, skoro go nie kocha? I co
Amanda chciała wyrazić wcześniej poprzez te zagad-
kowe uwagi? Było tu coś, czego Emma nie pojmowała.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

-

Gdzie są najbliższe sklepy? Muszę zrobić zakupy.

Tracy potrzebuje nowych spinek do włosów, a ja
rajstop. We wsi pewnie nie ma sklepu.

-

Pani Pat sprzedaje różne rzeczy - poinformował ją

Ross i spojrzał na nią uważnie. - Ale może pojedziesz
dziś ze mną do Dorchester? Mam tam o dziewiątej
operację. Jeśli dzieci będą gotowe o wpół do dziewiątej,
to możemy jechać wszyscy. Zjemy tam obiad i spędzimy
cały dzień. Dzieciom na pewno spodoba się muzeum.
Eksponuje głównie wyroby ludowe - stare narzędzia,
wozy, uprzęże końskie i takie tam.

-

Ś

wietny pomysł - powiedziała entuzjastycznie

Emma. - Mnie też to się przyda. Będę mogła zrobić
jakieś szkice.

-

Oczywiście. Zapomniałem, że masz robotę. - Jego

szare oczy wpatrywały się w nią uważnie. - Musisz
być rzeczywiście dobra w swoim fachu, skoro dostałaś
takie zamówienie.

-

Miałam szczęście. - Wzruszyła ramionami.

-

Skromna jesteś - powiedział ironicznym tonem.

-

Po prostu szczera - odparła. - Nie udaję, że jestem

wielką artystką. Jestem zdolna, to wszystko. I miałam
dużo

szczęścia,

ż

e

znienacka

dostałam

takie

zamówienie. Kariera często zależy od szczęścia. Sam
talent to za mało.

-

Lubisz swoją pracę? - spytał, zjadając z widocz-

nym apetytem ostatnią grzankę.

-

Szalenie. - Sprzątnęła ze stołu i przywołała

background image

42

CICHA PRZYSTAŃ

dzieci, które bawiły się w ogrodzie. - Szykujcie się.
Jedziemy z wujkiem do Dorchester.

-

Zajmę się Donną - oznajmiła Tracy, widząc, że

wzrok Emmy spoczął na jej małej siostrzyczce. Chwyci-
ła ją za rękę i wyprowadziła z pokoju. Donna spojrzała
na dorosłych z komicznym wyrazem rezygnacji.

-

A co po ślubie? - spytał Ross wstając. Jego

ramiona w tweedowej marynarce wydawały się jeszcze
szersze.

-

Co? - Emmę zatkało. Podniosła na niego zdzi-

wione oczy. - O co ci chodzi?

-

Czy po ślubie też będziesz pracować? - spytał

obojętnie. - Wiele kobiet dziś tak robi.

-

A tobie pewnie to się nie podoba? - Była gotowa

do kłótni, przypomniawszy sobie, co siostra mówiła o
jego autokratycznych, szowinistycznych poglądach. -
Dopóki nie ma dzieci, nie widzę przeszkód do pracy
dla kobiet. Młode małżeństwa potrzebują mnóstwo
pieniędzy, więc je wspólnie zarabiają. Jak inaczej
mogłyby sobie pozwolić na kupno domu, umeblowanie,
wyjazd na wakacje?

-

Szybko wyciągasz wnioski, prawda? - stwierdził

chłodno.

-

Twoja siostra powiedziała...

-

Aha! Moja siostra! - Skrzywił się. - Zawsze

mieliśmy różne zdania. Nie powinnaś wierzyć we
wszystko, co ci powiedziała.

Nagle wbiegły dzieci. Robin miał krzywo zapięty

płaszczyk. Emma schyliła się, żeby odpiąć guziki i
zapiąć je ponownie.

-

Zacząłeś od złego guzika, skarbie - powiedziała

czule.

-

To Tracy zapinała - wyjaśnił z niesmakiem

znudzony Robin. - Mówiłem jej to, ale w ogóle nie
słuchała.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

43

Tracy była wściekła. Ross wziął ją za rękę i uśmiech-

nął się do małej tak uroczo, że ujęło to Emmę- Do
mnie nigdy tak się nie uśmiecha, pomyślała. Niemal
pozazdrościła Tracy tego wyróżnienia.

- Co zrobić, zawsze zdarzają się niewdzięcznicy,

prawda Tracy? - W jego głosie była sympatia
i zrozumienie.

Tracy spojrzała wyniośle na Robina, uśmiechnęła

się do wujka i pokazała szparę w zębach.

-

Widzisz? W nocy wypadł mi ząb.

-

Włożyłaś go pod poduszkę dla wróżki? - spytał

poważnie Ross.

Tracy zawahała się.

-

Włożyła - odezwał się Robin. - A wróżka

powinna zostawić z dziesięć pensów, bo wszystko
teraz drożeje. - Naśladował głos Tracy w sposób nie
pozostawiający wątpliwości, kogo cytuje. Tracy za-
czerwieniła się i spiorunowała go wzrokiem.

-

Poczekamy i zobaczymy, czy wróżki biorą to pod

uwagę - uśmiechnął się Ross. - Ja w waszym wieku
dostawałem trzy pensy.

-

To musiało być bardzo dawno. - Robin spojrzał na

niego ze współczuciem. - Czy żyłeś w czasach
królowej Wiktorii? Tatuś ma wiktoriańskie biurko.
Pozwala mi czasem przy nim posiedzieć i pohuśtać się
na krześle.

Ross spojrzał na Emmę porozumiewawczo.

- Często czuję się jak wiktoriański zabytek, ale aż

tak stary nie jestem.

W samochodzie rozbrykane dzieci usadowiły się z

tyłu, a Emma zajęła miejsce obok Rossa. Jechał
szybko, ale ostrożnie, wybierając boczne, puste drogi.
Były wąskie i wiodły przez pola. Na zielonych łąkach
pasły się spokojnie krowy. Powiedział Emmie rnimo-
chodem, że są tu dobre pastwiska.

background image

44

CICHA PRZYSTAŃ

-

Niedaleko, na kredowych wzgórzach jest świetna

trawa dla owiec. Pasą je nawet na Maiden Castle.

-

Muszę to zobaczyć - powiedziała zaciekawiona.

- Można dostać się tam autobusem?

-

Jeśli starczy czasu, zajedziemy tam dzisiaj po

południu - zaproponował. - To zależy od moich zajęć.
Lubię wpaść tam, zjeść kilka kanapek, poleżeć na
trawie i posłuchać skowronków.

-

To gród z epoki żelaza?

-

Tak. Zbudowano tam szereg wałów ziemnych,

tworzących pierścienie. Raczej owalnych niż okrągłych.
Ludzie żyli w środku, nieprzyjaciołom trudno było się
tam dostać. Były tam też bramy. Na wałach stali
ludzie, którzy mogli rzucać włóczniami i kamieniami
w napastników. Musieli oni pokonać rów i wtedy
stawali się łatwym celem. Jeśli nieprzyjaciel zajął
jeden wał, wycofywali się za następny i stamtąd znów
się bronili. W środku było najbezpieczniej, to sank-
tuarium kobiet i dzieci. Wały broniły jak mury w
mieście, ale było ich więcej. To był dobry pomysł.

-

Dopóki nie przyszli Rzymianie - mruknęła Emma.

-

Tak - zgodził się. - Lepsza technika zapewniła,

jak zwykle, zwycięstwo. Rzymianie mogli używać
katapult do przerzucania przez wały ostrych włóczni
- to tak jak dziś strzelanie z armat do dzikusów. Nie
musieli podchodzić blisko i nieszczęśni Brylowie nie
mogli posłużyć się swoją ulubioną bronią. Nie mogli
ciskać kamieniami dostatecznie daleko, by dosięgnąć
Rzymian i byli przez nich dziesiątkowani. Tak jak
Niemcy bombardowali Londyn, żeby osłabić opór
przed inwazją, tak i Rzymianie stosowali swój
błyskawiczny atak i łatwo łamali opór.

- A teraz to tylko opuszczone szańce pośród pól

- dodała ze smutkiem. - Hardy często o nich
wspomina. Myślę, że codzienny widok tych ża-

background image

CICHA PRZYSTAŃ

45

łosnych ruin na horyzoncie wywarł na nim duże
wrażenie. Nic dziwnego, że miał skłonności do
melancholii.

-

Och, myślę, że i tak by je miał - powiedział Ross.

- To zależy od sposobu patrzenia na świat. Bitwa pod
Maiden Castle odbyła się setki lat temu. Pomyśl, o ile
ż

ycie dla ludzi tutaj stało się łatwiejsze! Cieszę się, że

nie żyłem dwa tysiące lat temu. Hardy mógł przecież
spojrzeć z pozytywnego punktu widzenia.

-

Jak ty - stwierdziła Emma sucho.

-

Nie mam czasu na pesymizm. śycie jest za

krótkie. - Uśmiechnął się przebiegle.

Zbliżali się już do Dorchester, przejeżdżając właśnie

most nad krętą rzeką Frome.

-

Most Grey ów - powiedział Ross cicho. - Zbu-

dowała go Laura Grey, dziedziczka z tutejszej rodziny.
Widzisz tę metalową tablicę przymocowaną do mostu?
To współczesna kopia tablicy umieszczonej tu za
czasów Jerzego IV, grożącej wygnaniem każdemu, kto
uszkodziłby most.

-

Mój Boże! - wykrzyknęła Emma, kiedy prze-

mknęli przez most. - Nie cackali się z wandalami w
dziewiętnastym wieku!

-

Nie sądzę, żeby było ich wielu, skoro stosowano

takie kary - odparł Ross. - Zawsze, kiedy widzę robotę
chuliganów, mam ochotę przywrócić niektóre z nich.
Wczoraj musiałem uśpić psa. Paru chłopaków rzucało
w niego kamieniami. Z ochotą sprawiłbym im tęgie
lanie. Mówię ci - gdybym wiedział, kto, pewnie bym
to zrobił! - Patrzył ponuro, zaciskając w gniewie zęby.

-

Krew się we mnie gotuje, kiedy czytam o takich

rzeczach. - Emma także pałała świętym oburzeniem. -
Zauważyłam, że masz tylko jednego kota. śadnych
innych zwierzaków?

background image

46

CICHA PRZYSTAŃ

Wzruszył ramionami.

- Miałem psa, spaniela. Przejechali go, kiedy miał

dwa lata. Jakiś drań w sportowym samochodzie

- nawet się nie zatrzymał, tylko zwiał z prędkością
stu kilometrów na godzinę. Przynajmniej Lucky nie
cierpiał. Zginął na miejscu. To jedynie mnie pocieszyło.

Zaparkowali przed starym kamiennym budynkiem z
dachówkowym, porośniętym mchem dachem. Ross
obejrzał się na podniecone dzieci.

- Chcecie zobaczyć operację, zanim pójdziecie na

zakupy?

Z bocznych drzwi wyłoniła się młoda kobieta w

czarnych spodniach i niebieskim rybackim swetrze.

- Kogo my tu mamy? - Uśmiechnęła się do dzieci

przez szybę samochodu. - Przyjechaliście odwiedzić
wujka? Cześć, Tracy. Pamiętasz mnie? Mój Boże,
wyrosłaś jak na drożdżach. Tommy będzie bardzo
zazdrosny. Urósł tylko dwa i pół centymetra przez rok.
Pamiętasz, jak mierzyliście się na wybiegu dla psów?
Będziesz musiała zaznaczyć dla siebie nową kreskę.

- Nie czekając na odpowiedź Tracy, odwróciła się do
Emmy z uśmiechem. - Witaj, musisz być nianią. Jestem
Chloe Bennett. Mój mąż jest partnerem Rossa.

-

Na miłość Boską, Chloe, złap oddech - powiedział

spokojnie Ross. - Niech was przedstawię. To jest
panna Emma Leigh. Zajmuje się dziećmi, ale nie jest
nianią, tylko ilustratorką Thomasa Hardy'ego.

-

Och, tylko nie stary Hardy - parsknęła lek-

ceważąco Chloe. - Czy nikt nie przyjeżdża do
Dorchester z innych powodów? Zapraszam na kawę,
Emmo. Myślę, że dobrze ci zrobi. Chodźcie, dzieciaki.
Możemy zjeść ciastka i wypić lemoniadę w kuchni.
Tommy! Tod! Chodźcie, chodźcie, gdziekolwiek
jesteście... mamy gości! - Jej głos nabrał mocy organów.

Dwaj mali chłopcy w jednakowych zielonych

background image

CICHA

PRZYSTAŃ

47

drelichowych spodniach i swetrach wyłonili się zza
bramy. Wyglądali jak zminiaturyzowane wersje swojej
matki: jasnowłosi, okrągli i przyjaźni.

-

Chodźcie się przejechać na naszej taczce - zapro-

ponowali natychmiast, a Robin, Donna i Tracy nie
zwlekali z przyjęciem zaproszenia. Piątka dzieci zniknę-
ła z widoku, rozmawiając z zażyłością, którą dzieci
osiągają tak łatwo i której dorośli im zazdroszczą.

-

Oranżada i ciastka czekają! - zawołała za nimi

Chloe.

Nie było odpowiedzi.

-

Przyjdą, jak będą mieli na nie ochotę. - Wzruszyła

ramionami.

-

Idę na operację - powiedział Ross.

-

Przyjdź do kuchni, jak skończysz - uśmiechnęła

się do niego. - Zajmę się Emmą.

Wymienni ironiczne spojrzenia.

- Nie wątpię w to!

Kiedy poszedł do frontowych drzwi, Chloe uśmiech-

nęła się do Emmy.

-

Nie podobał ci się sposób, w jaki to powiedział,

prawda? Trochę ironicznie. Masz z nim jakieś kłopoty?
Teraz ma raczej dość kobiet - to znaczy samotnych
kobiet. - Uśmiechnęła się do Emmy szelmowsko. - Ja,
jako żona Edwarda, jestem oczywiście niegroźna. Nikt
nie zamieniłby Edwarda na Rossa!

-

Jestem pewna, że twój mąż byłby zachwycony,

gdyby to usłyszał! - roześmiała się Emma.

- Och, Edward wie - mrugnęła porozumiewawczo.
Poszły do kuchni. Chloe nastawiła wodę, wyciągnęła

puszkę domowych ciasteczek i filiżanki.

-

Mamy tylko kawę rozpuszczalną. Musimy oszczę-

dzać.

-

Kto nie musi? - Emma pokiwała głowa ze

zrozumieniem.

background image

48

CICHA PRZYSTA

Ń

- Właśnie - westchnęła Chloe. - A teraz opowiedz

mi o sobie i jak to się stało, że zajmujesz się dziećmi
Judith...

Emma opowiedziała o wszystkich swoich przygo-

dach, a Chloe, robiąc kawę, słuchała z wielkim
zainteresowaniem.

-

Ross ma szczęście, że umiesz zajmować się dziećmi!

-

Ale wcale nie chciał, żebym została - odparła

Emma.

-

No jasne, że nie! - Chloe powiedziała to tak,

jakby to było oczywiste.

- Dlaczego? - spytała Emma z ciekawością.
Chloe otworzyła szeroko oczy.

- Nie wiesz? Mój Boże! Skoro tak, lepiej nie będę

ci mówić.

Emma poczuła falę narastającej wściekłości.

-

Zaczynam wariować od wszytkiego. Ludzie ciągle

robią jakieś aluzje, a potem nabierają wody w usta...
On chyba nie jest Sinobrodym, prawda?

-

O rany, nie - roześmiała się Chloe. - To nie jest

ż

aden ukrywany skandal. Biedny stary Ross! Coś ty

sobie wyobrażała?

-

Skoro nikt nie chciał mi nic powiedzieć, tylko

wyobraźnia mogła mi pomóc - zauważyła Emma.

Do kuchni wpadły dzieci, trajkocząc jak sroki.

Chloe zaczęła częstować je oranżadą i domowymi
ciasteczkami.

-

Jechałem na taczkach - oznajmił przejęty Robin.

Donna przytuliła się do kolan Emmy nic nie mówiąc,
ale za to z błogim uśmiechem. Miała brudny nos i
czarną smugę na policzku. Jej oczy lśniły jak gwiazdy.

-

Zostaw ich tu, jak pójdziesz na zakupy - za-

proponowała Chloe. - To żaden kłopot. Jestem
przyzwyczajona do biegających naokoło dzieci. Musicie
też zjeść z nami obiad. W piecyku mam zapiekankę.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

49

Wystarczy dla wszystkich. Dla dzieci dorobię trochę
makaronu z jabłkami. Lubicie kluski z jabłkami,
dzieciaki?

Dzieci przytaknęły chórem, a Chloe uśmiechnęła się.

-

No, to załatwione.

-

To bardzo miło z twojej strony - powiedziała

Emma, czując coraz większą sympatię do tej młodej
kobiety.

-

Nonsens. Lubię gości. Dzięki nim życie jest

ciekawsze.

Pogawędziły jeszcze chwilę, a dzieci skończyły ciastka

i wybiegły z hałasem. Obie kobiety sprzątnęły razem
kuchnię przywracając ją do pierwotnego stanu.

Potem przyszedł Ross z Edwardem Bennettem i jego

widok uprzytomnił Emmie, że oto stanęła twarzą w
twarz z najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w
ż

yciu widziała. Chloe zachichotała widząc niedo-wierzanie na

jej twarzy. Edward zarumienił

s

ię j z uśmiechem

wyciągnął rękę.

- Dzień dobry. Bardzo mi przyjemnie, Ernmo.

Ross wszystko mi o tobie opowiedział.

Edward miał metr osiemdziesiąt wzrostu, włosy równie

jasne, jak jego żona i szczupłą, opaloną twarz gwiazdora
filmowego. Błękitne oczy patrzyły spod gęstych, czarnych
rzęs, a rysy twarzy były regularne i cudownie rzeźbione.
Emma nie zdziwiłaby się wcale, gdyby okazał się próżny
jak dziewczyna, ale był to mężczyzna nieśmiały i cichy,
o ujmującym uśmiechu i łagodnym głosie.

Wzruszające było uczucie, z jakim patrzył na Chloe

proponującą mu filiżankę kawy.

-

Nie mogę, muszę lecieć. Pani Fry chce, żebym

obejrzał jej pudla. Myśli, że ma zapalenie płuć, ale
moja diagnoza to lekki katar. To zwierzę jest bardzo
rozpieszczone. Szkoda, że nie miała dzieci.

-

Komu szkoda? - W głosie Rossa pełno było

background image

50

CICHA PRZYSTAŃ

niechęci. - Pomyśl, jakie życie wiodłyby te nieszczęsne
stworzenia. Trzymałaby je zamknięte jak w złotej
klatce! Ta kobieta to idiotka.

- Jest pewnie samotna - powiedziała z przejęciem

Emma. - Kobiety muszą mieć kogoś do kochania.

- Czyżby? - Szare oczy spojrzały na nią z ironią.
Edward pocałował żonę i wyszedł.

-

Ja też muszę już iść - westchnął Ross. - Mam

jeszcze kilka wizyt.

-

Jecie u nas obiad - poinformowała go Chloe.

- To już postanowione.

-

Widzę, że zawiązałyście już babski spisek, co?

Dziękuję, Chloe. Jestem ci bardzo wdzięczny. - Uśmie-
chnął się do niej. - Edward dał mi wolne popołudnie.
Obiecałem zabrać Emmę do Maiden Castle.

-

Zaopiekuję się dziećmi, gdy tam pojedziecie

- obiecała Chloe. - Nie musicie się śpieszyć. Pokaż jej
całą okolicę. - Uśmiechnęła się do Emmy. - Jesteśmy
dumni z tych stron. To najpiękniejsze widoki w Anglii.

- Czemu nie? - Ross wzruszył ramionami. Wyszedł

kuchennymi drzwiami, a Emma i Chloe poszły do
kliniki obejrzeć zwierzęta, które zatrzymano na noc.
Niektóre z nich spały, inne próbowały zwrócić na
siebie uwagę, zwłaszcza czarny szczeniak labrador,
który oparł się łapkami o klatkę. Emma pochyliła się
nad nim.

-

Ciekawe, co mu jest? Wygląda całkiem dobrze.

Na starej poduszce leżał kot, lekko dysząc.
-

Niedawno miał operację. Jeszcze widać szwy

- pokazała jej Chloe. - To zadziwiające, jak szybko
zwierzęta wracają do siebie. Jutro stąd wyjdzie, trochę
osłabiony, ale w pełni sprawny. Ludzie znoszą wszystko
znacznie ciężej.

- Ale zwierzęta bardziej mnie wzruszają - przyznała

Emma. - Są takie bezbronne, takie oszołomione. Nie

background image

CICHA PRZYSTAŃ

51

rozumieją, skąd się wziął ból, ani co się z nimi dzieje.
Nie można do nich przemówić i uspokoić, co tak
bardzo pomaga ludziom i koi ich ból. Gdyby zwierzęta
mogły mówić!

- Nie powiedziałabyś tego, jakbyś miała papugę

- odparła ponuro Chloe. Otworzyła drzwi i od razu
doleciał je ochrypły głos:

- Cześć, skarbie! Rozłup orzech, rozłup orzech...
Emma roześmiała się. Ruchliwa czerwono-zielono-

biała papuga podskakiwała bez przerwy na pręcie w
rogu pokoju, a jej okrągłe oczy chytrze im się
przyglądały.

-

Twoja? - spytała.

-

Należała do mojego wuja - skrzywiła się Chloe.

- Po jego śmierci dostałam Crackersa w spadku.
Czułam, że powinnam wziąć tego łajdaka, ale jest
nieznośny. To zgroza, jakie on zna wyrażenia.
Oczywiście chłopcy go uwielbiają. A ja truchleję na
myśl, że któregoś dnia popiszą się przed klientami
powiedzonkami tego ptaszyska i skompromitują mnie
na wieki.

Podała papudze orzech. Ta przysunęła się bokiem,

chwyciła go jedną łapą i zaczęła oglądać, mówiąc:

- Ładny! Rozłup orzech, rozłup orzech...

Dzieci zdążyły jeszcze zobaczyć, jak ptak zajada

orzech i oczarowane oglądały go ze wszystkich stron.
Crackers zaprezentował swój repertuar. Emma pojęła
przyczynę obaw Chloe. Gdy język zaczął stawać się
barwniejszy, zabrała dzieci i kazała im bawić się na
podwórku z Tommym i Todem. Kiedy wybierała się
na zakupy, Tracy poprosiła, by ją też zabrała.

- Skoro masz ochotę - zgodziła się Emma.
Robin i Donna zajęli się zabawą w chowanego,

a one ruszyły do małego centrum handlowego.

background image

52

CICHA PRZYSTAŃ

Emmę zachwyciły pieczołowicie zachowane całe duże
kwartały starego miasta. Każdy, kto czytał utwory
Hardy'ego, musiał rozpoznawać ulice, budynki, nazwy.
Z przyjemnością poszła na Corn Hill i popatrzyła na
łukowate okna Antelope, starego zajazdu dla dyliżan-
sów, który pojawił się w kilkunastu książkach pod inną
nazwą; potem powędrowała do kościoła Świętego
Piotra, innego słynnego symbolu miasta.

Tracy bardziej interesowały sklepy. Miała trochę

własnych pieniędzy i była tym niezwykle przejęta.

- Chyba kupię książkę - postanowiła.

Poszły do księgarni i Tracy starannie wybrała tom

opowiadań dla dzieci. Emma dołożyła książeczki dla
Donny i Robina.

-

Robin lubi książki o samochodach - powiedziała

Tracy z pogardą.

-

Myślę, że „Opowieść o nieznośnym króliku" też

mu się spodoba - odpowiedziała łagodnie Emma.

W drodze powrotnej wstąpiły na chwilę do muzeum,

podziwiając rekonstrukcję gabinetu Hardy'ego, różne
przykłady dziewiętnastowiecznych mebli, rolnicze
narzędzia i wystawę rzymskich pozostałości, wydoby-
tych w pobliżu miasta. Tracy zmęczyła się po kilku-
nastu minutach i zaczęła wiercić się niespokojnie.

- Idziemy? - spytała Emma.
Tracy przytaknęła gorliwie.

U Chloe zastały już Rossa i Edwarda Bennetta,

którzy skończyli wizyty i niecierpliwie czekali na
posiłek.

- Myjcie ręce i chodźcie na obiad! Chyba wszyscy

na niego zapracowali.

Mięso było delikatne, a gęsty sos miał niezrównany

smak. Kluski rozpływały się w ustach i zostały
natychmiast zmiecione przez głodną hordę. Pomimo
olbrzymiej michy kartofli z masłem i następnej, z młodą

background image

CICHA PRZYSTAŃ

53

duszoną marchewką i brukselką, jedzenia ledwie
wystarczyło. Wszyscy mieli jeszcze ochotę na naleśniki
z jabłkami.

- Mniam, mniam... - Robin westchnął w ekstazie.

- Podobasz mi się, ciociu Chloe. - Jego pełen
namaszczonej powagi ton rozśmieszył wszystkich.

-

Dziękuję, Robinie - odrzekła konspiracyjnie

Chloe. - Ty mi się też podobasz. Lubię chłopców,
którzy mają zdrowy apetyt.

-

Czy mnie też masz na myśli? - wtrącił niewinnie

Ross.

-

No nie, zachowujesz się jak prosię - rzekła z

wyrzutem widząc, jak wręcz wylizuje talerz. - Za to
wstrętne zachowanie masz nam teraz zrobić kawę!

-

Nie mam ochoty się ruszać po takim jedzeniu

- zaprotestował. - W dodatku nie wiem, skąd
wezmę energię na wlezienie na Maiden Castle po
południu.

-

Maiden Castle? - Edward przerwał swoją milczącą

kontemplację pustego już talerza. - Będziesz w tamtych
stronach? Mógłbyś przy okazji obejrzeć konia Joe
Winga? Znowu kuleje.

-

Spodziewałem się tego. Chwile przyjemności

nigdy nie trwają długo - jęknął Ross. - Dobrze,
załatwię to.

Po kawie dzieci znikły gdzieś razem, a Ross i Emma

ruszyli wolno, oglądając okolicę. Minęli ciemny,
posępny Maumbury Ring. Wywarł na Emmie nie-
przyjemne wrażenie.

-

Co to takiego? - zapytała.

-

Nie jestem całkiem pewny, ale słyszałem, że to

pozostałość kamiennego kręgu z epoki kamienia.
Rzymianie wykorzystali go na teatr, w zboczach
wyżłobili ławy dla widzów. Łatwo im poszło, ta trawa
kryje kredową skałę.

background image

54

CICHA PRZYSTAŃ

Zobaczyli wyraźnie rysujące się na tle nieba im-

ponujące ruiny Maiden Castle.

-

Pomyśl tylko - rzekła Emma w zamyśleniu - jak

wysoko musiały się pierwotnie wznosić te mury. Przez
dwa tysiące lat warunki atmosferyczne bardzo je
przecież zniszczyły.

-

Rzeczywiście. - Ross zdawał się być zaskoczony

tym odkryciem i spojrzał na nią z nagłym zaintereso-
waniem. - Jakoś nigdy dotąd nie przyszło mi to do
głowy.

Dojechali wiejską zakurzoną drogą do prowi-

zorycznego parkingu. Odtąd zaczynała się trasa do
Castle. Kilku odważnych turystów wspinało się nią na
wały.

Trasa prowadziła ostro pod górę, ale przyjemny

wiaterek ułatwiał wspinaczkę. Z wałów mieli piękny,
rozległy widok na okolicę.

-

Jak tu wspaniale - zachwyciła się Emma. - Ma się

takie głębokie poczucie związku z przeszłą historią.

-

Tak, to nawiedzone miejsce, pomimo swego

piękna - dodał Ross.

-

Nie chciałabym spędzić tu nocy - wstrząsnęła się

Emma. - Prześladowałyby mnie głosy duchów.

-

To tylko wiatr, moja panno - uśmiechnął się

pobłażliwie Ross. - Słowa nawiedzony użyłem w prze-
nośni. Myślałem o tym, że przypominają się tu chwile,
o których chcielibyśmy zapomnieć... dawne nieszczęś-
cia, zapomniane tragedie.

Emma uparcie trwała przy swoim.

-

Tak czy siak, nocą nie zaciągnąłbyś mnie tu

końmi. Nie ma tu budowli, ale atmosfera jest znacznie
bardziej mroczna niż w starych zamczyskach.

-

Ach, wy kobiety ubóstwiacie miłosne tragedie -

ż

artował z niej Ross, spoglądając na zegarek.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

55

- Przykro mi, ale musimy się pospieszyć. Mam jeszcze
obejrzeć konia Joe Winga. Po wizycie na farmie wrócili
do Dorchester po dzieci.

-

Zostańcie na herbacie - zapraszała serdecznie

Chloe.

-

Dziękuję za zaproszenie, ale Edie już na nas

czeka - odmówiła Emma. - Jestem ci bardzo wdzięczna
za wszystko, co zrobiłaś. To był wspaniały dzień.

-

Przyjedźcie znowu jak najszybciej - nalegała

Chloe przed odjazdem.

Kiedy zbliżali się do wsi, minęli park ogrodzony

wysokim płotem, który zwrócił uwagę Emmy. Przez
otwartą żelazną bramę dostrzegła piękne trawniki,
dęby i bukową aleję. Już miała zapytać Rossa, gdy
ujrzała wśród drzew dom i od razu rozpoznała Queen's
Daumaury, w całej swej krasie, oświetlony zachodzą-
cym słońcem.

Zbliżając się do wąskiego zakrętu, tuż za mostkiem,

musieli zwolnić, by przepuścić nadjeżdżający z na-
przeciwka samochód, zmierzający niechybnie do
Queen's Daumaury. Była to wspaniała, lśniąca limu-
zyna. Za kierownicą siedział szofer, z tyłu starszy
mężczyzna, a obok niego widniała znajoma blond
główka.

Amanda wychyliła się i pomachała Rossowi, który

kiwnął uprzejmie głową. Starszy pan rzucił obojętne
spojrzenie i odwrócił wzrok. To musi być ten tajem-
niczy Leon Daumaury, pomyślała Emma. Jak na
wieści o jego bogactwie i potędze wydawał się boleśnie
schorowany i stary.

-

Kto to był? - zapytał zaciekawiony Robin z

drżeniem w głosie.

-

To dziadek, głuptasie - odpowiedziała obojętnie

Tracy.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Emma, zupełnie zaskoczona, spojrzała na Rossa z

pełnym niedowierzania pytaniem w oczach, ale ten
wpatrywał się spokojnie w drogę i wydawało się, że
nic do niego nie dotarło.

Ponieważ w tym momencie ich samochód przy-

spieszył znacznie, nie zdążyła zapytać, co Tracy miała
na myśli. Robin zaczął mowę, której Emma nie
dosłyszała, po czym jego głos zagłuszył pełen przejęcia
okrzyk Donny:

- Patrzcież

Swój malutki paluszek wycelowała w niebo. Spojrzeli

w górę i w pełnym kontemplacji milczeniu podziwiali
sowę płomykówkę, która oderwała się od szczytowej
ś

ciany starej stodoły. Zapadał zmierzch, poszarzałe

niebo ozdabiały różowe pasma, głosy ptaków brzmiały
coraz senniej.

-

Huu, huu - zahuczała Donna.

-

Sowy jedzą myszy i zostawiają tylko nóżki i

ogonki - oświadczył z powagą Robin.

-

Prawda - potwierdził Ross. - Sowy zwijają w kulki

wszystkie resztki, których nie zjadły i zostawiają je.

-

Bardzo dobry zwyczaj - zainteresował się Robin.

-

Też bym tak chciał. - Tu spojrzał z ukosa na Tracy.

-

Gdyby kazali mi jeść kleistą owsiankę...

Tracy stanęła w pąsach, patrząc na niego z wściek-

łością.

-

Nie zaczynaj znowu!

-

Dojeżdżamy do domu - zawołała Emma po-

background image

CICHA PRZYSTAŃ

57

spiesznie. - Ciekawe, co Edie zrobiła na kolację?
Wspominała coś o kartoflach pieczonych w mundur-
kach.

-

Mniam, mniam... - zamlaskał Robin z zachwytem,

przymykając oczy.

-

I zupie pomidorowej - uzupełniła Tracy.

-

Supa... - przytaknęła Donna. - Dla mnie.

-

Dla nas wszystkich, głuptasie - z naganą w głosie

rzekła Tracy.

- Właśnie, że dla mnie - upierała się Donna.
Samochód skręcił na drogę do Rook Cottage.

Dzieci przestały się sprzeczać i zaczęły w skupieniu
wypatrywać domu. Bystre oczka Robina pierwsze
dostrzegły oświetlone okna.

- Jesteśmy w domu, jesteśmy w domu! - wydzierała

się Tracy tańcząc na ścieżce, a pozostała dwójka
usiłowała dotrzymać jej kroku.

W drzwiach pojawiła się rozpromieniona Edie.

- Jesteście, moje kochaniutkie. Chodźcie, chodźcie,

kolacja już czeka.

Emma zabrała dzieci do łazienki, żeby się umyły i

uczesały, a kiedy wróciły do kuchni, Edie właśnie
nalewała gorącą zupę pomidorową.

- Ogień w kominku właśnie rozgorzał - oznajmiła

Edie. - Może zjecie przy nim kolację? Stół już
przesunęłam.

Zasiedli przy stole w miłym cieple płonących w

kominku szczap. Deszcz zacinał w okna, wiatr hulał w
gałęziach drzew. Świat na zewnątrz wydawał się
groźny

i

nieprzychylny.

Tu,

wewnątrz,

było

bezpiecznie, ciepło, przytulnie.

Ross zszedł kilka minut później, świeżo umyty i

uczesany, w czerwonym swetrze, jasnych spodniach i
zastał ich tak przy kolacji, pełnych radosnego
zadowolenia. Stanął w drzwiach, przypatrując się im.

background image

58

CICHA PRZYSTAŃ

Dzieci jadły zupę, spoglądając raz po raz to na wielki
półmisek jajek z boczkiem pośrodku stołu, to na
migotające płomienie szczap. Twarz Emmy, także
ś

wieżo umyta i bez makijażu, była delikatnie zaróżo-

wiona i promienna jak twarzyczki dzieci. Jej brązowe
oczy spoglądały marząco.

Uniosła wzrok na widok zbliżającego się Rossa. Jej

twarz mimowolnie rozjaśnił uśmiech, ale nie otrzymała
uśmiechu w odpowiedzi. Przeciwnie, jego dziwnie
spięta twarz ściągnęła się jeszcze bardziej, a brwi
zmarszczyły.

Coś nie tak? - spytała w duchu samą siebie.

Dlaczego wygląda na takiego wściekłego? Co się
niogło stać?

- Siadaj i jedz zupę, póki nie wystygła - zaprosiła

go uprzejmie.

Usiadł i wziął łyżkę. Uśmiechnął się do Tracy,

biorąc chleb, który mu podała.

- Edie go upiekła - oświadczyła Tracy.

Ugryzł kęs i głośno wyraził swoje uznanie dla jego

smaku i zapachu, czym niezwykle usatysfakcjonował
dzieci. Edie niewątpliwie stała się już ich ulubienicą.

Po objedzeniu się pieczonymi kartoflami z masłem,

zapiekanką z jajek, boczku i sera, naleśnikami z
bananami i kruchymi ciasteczkami, Emma zabrała całą
trójkę do łóżek. Edie wyprosiła zaszczyt asystowania
przy kąpieli i opowiedzenia bajki na dobranoc.

- Ale niestlasnej - szepnęła zaniepokojona Donna.

Edie zapewniła ją uroczyście, że na pewno niestrasznej.

Emma zeszła do kuchni. Ross zajęty był właśnie

sprzątaniem ze stołu. Bez słowa zaczęła mu pomagać,
potem razem pomyli naczynia. Zasiedli przy kominku.
Emma starannie cerowała sweterek Robina. Ross
zagłębił się w swoich papierach, wypełniając je ze
zmarszczonym w skupieniu czołem.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

59

Edie, po przyjściu, pochowała z powrotem talerze i

garnki, odwracając wstydliwie głowę, gdy Rossowi
zdarzyło się na nią spojrzeć.Potem szepnęła, że idzie
do łóżka i zniknęła, zanim zdołali odpowiedzieć
dobranoc.

- Ciekaw jestem, czy kiedykolwiek przywyknie do

mnie - odezwał się Ross z wyrazem rozbawienia
w oczach.

Wtem zadzwonił telefon. Zanim Ross podniósł się z

krzesła, Emma podniosła machinalnie słuchawkę.
Natychmiast rozpoznała ten głos i zjeżyła się cała
słysząc wyniosłe: „Chcę mówić z Rossem".

Bez słowa oddała słuchawkę Rossowi, który rzucił

jej badawcze spojrzenie, i wyszła z pokoju. Odnalazła
spodenki Donny i obejrzała dziurę na kolanie. Wycięła
dwie okrągłe łatki ze swoich starych, zniszczonych
spodni i usiadła w kuchni, aby je przyszyć. Spodenki
Donny były różowe, dżinsy Emmy niebieskie, ale w
rezultacie kolory świetnie pasowały.

Usłyszała, jak Ross pobiegł na górę, po czym zbiegł

w pośpiechu. Pojawił się w drzwiach, kończąc
nakładać wypchaną marynarkę z tweedu i prochowiec.

- Muszę wyjść - oznajmił zwięźle.

Emma kiwnęła głową potakująco, bez słowa komen-

tarza. Jego twarz znowu miała ten niemiły, ironiczny
grymas. Czuła na sobie jego potępiający wzrok i
zachodziła w głowę, czym mu się tym razem naraziła. I
co za nie cierpiącą zwłoki wiadomość przekazała mu
Amanda? Czy zdarzył się jakiś nagły wypadek i
potrzebowała go jako weterynarza? A może raczej
jako mężczyzny?

W pół godziny później, po uprzątnięciu i zabez-

pieczeniu kominka, sama udała się do sypialni. Dzieci
spały spokojnie. Edie wysunęła głowę ze swego

background image

60

CICHA PRZYSTAŃ

pokoiku, jeszcze raz szepnęła dobranoc i zniknęła.
Emma wzięła długą, gorącą kąpiel i poszła do łóżka.
Ale nie mogła zasnąć, wstała więc i zabrała się do
wstępnych szkiców kilku ilustracji, głównie z pamięci
wspomaganej kilkoma pocztówkami, kupionymi w Do-
rchester. Postanowiła, że następnym razem zrobi w
mieście kilka dokładnych szkiców z natury.

Po godzinie pracy udało się jej wreszcie zasnąć, ale

w trzy godziny później obudził ją Ross. Potknął się na
schodach i zaklął cicho. Chyba nie jest pijany,
pomyślała. Spojrzała na zegarek przy łóżku, szeroko
ziewając. Druga w nocy? Gdzież on się, u licha,
podziewał do tej pory? Amanda Craig musi mieć
ogromną siłę przekonywania.

Nic mi do tego, powiedziała sobie stanowczo Emma,

opadając z powrotem na poduszkę. Może sobie
włóczyć się przez całą noc! Ostatecznie to on będzie
niewyspany, a nie ja.

Jednak następnego ranka dała upust swoim uczu-

ciom. Najpierw zabrała dzieci na długi spacer po lesie,
gdzie nazbierali jeżyn na ciasto z jeżynami i jabłkami.
Edie poszła na całe przedpołudnie pomagać siostrze.
Ross pracował w terenie, ale niespodziewanie wpadł
po drodze do domu na lunch.

Emma, przygotowująca właśnie jagnięce kotlety w

sosie miętowym, aż jęknęła ze zgrozy, widząc go w
drzwiach.

-

Dlaczego słowem nie wspomniałeś, że wpadniesz

na lunch? Przygotowałam kotlety tylko dla nas
czworga. Czy wystarczą ci kiełbaski? - zapytała,
przeszukując rozpaczliwie spiżarnię.

-

Mogę iść na lunch do Dorchester - warknął,

obracając się na pięcie.

-

Nie wygłupiaj się - ucięła. - Jak już tu jesteś,

zjesz z nami bez gadania, ale bądź uprzejmy uprzedzać

background image

CICHA PRZYSTAŃ

61

mnie w przyszłości. Nie znoszę być zaskakiwana z
pustą spiżarnią.

Gdy dzieci jadły kotlety, usmażyła mu raz dwa kilka

kiełbasek, do tego było puree z ziemniaków i
marchewka z groszkiem. Ciasto prosto z pieca
wzbudziło okrzyki zachwytu. Ross z zadowoleniem
wziął ogromny kawał.

- Uwielbiam leśne owoce - oznajmił. - To zbrodnia

pozwolić marnować się takiej ilości darów natury.
Pewnego ranka zabiorę was, dzieci, na grzyby i nauczę
odróżniać, które są jadalne, a które trujące.

Potem dzieci pobiegły bawić się w ogrodzie, a Emma

wzięła się do zmywania. Ross tkwił w drzwiach,
przyglądając się jej i ziewając.

-

Jestem zmęczony.

-

Nic dziwnego - stwierdziła z ironią.

-

O co ci chodzi? - uniósł pytająco brwi.

-

Jak się przesiaduje nocami u dziewczyny...

- Emma nie zdołała powstrzymać języka. O mój
Boże, pomyślała, ten mój niewyparzony jęzor! Czy
nigdy go nie okiełznam?

-

Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał uprzejmie

po chwili milczenia. - Spałaś już, kiedy wróciłem.

-

Jak spadasz ze schodów, to musisz się liczyć z

tym, że obudzisz innych - rzuciła sucho.

-

Słuchaj no, panno Leigh - rzekł cicho i dobitnie.

- Jesteś tu po to, żeby pilnować dzieci, a nie mnie
przez calutką dobę. O której wychodzę i o której
wracam, to tylko moja sprawa, nikt nie ma prawa do
tego się wtrącać. Zrozumiano?

-

Dokładnie - odparła, cała w pąsach.

-

To świetnie - odwrócił się i szybko wyszedł.

Emma usłyszała, jak odjeżdża i automatycznie wytarła
ręce w fartuch. Miała ochotę zawyć. Sprawił, że
poczuła się jak wścibska jędza, a najgorsze było to, że

background image

62

CICHA PRZYSTAŃ

W zasadzie miał rację. Nie miała żadnego prawa
komentować jego postępowania. Po co w ogóle
otworzyła usta? Czy nigdy nie nauczy się być dyskretna
i trzymać język za zębami?

Po południu wyruszyła na herbatkę do pani Pat.

B^die nieśmiało, ale nieustępliwie przypominała o za-
proszeniu. Dzieci, wystrojone odświętnie, biegły
przodem w podskokach, a Emma z Edie kroczyły za
nimi z wolna.

Kiedy dochodziły do zajazdu, minęła ich znajoma

lśniąca limuzyna Leona Daumaury. Dzieci gapiły się
na nią z otwartymi buziami. Edie wytrąciło to z
równowagi i przerażona dyszała z otwartymi ustami
jak ryba wyrzucona z wody. Emma zachmurzona,
zastanawiała się, co robić, ponieważ samochód
zwolnił, a w końcu zatrzymał się. W środku siedział
stary mężczyzna i przypatrywał się dzieciom,
zaciskając obie dłonie na złotej gałce mahoniowej
laski.

Emma przyłączyła się do dzieci i położyła opiekuń-

czo rękę na ramieniu Tracy. Wyczuwała, że z całej
trójki właśnie ona najbardziej przeżywa to spotkanie,
przypomniała sobie ton głosu Tracy po spotkaniu tego
starego

mężczyzny

poprzedniego

dnia.

Emma

przygotowała się na najgorsze. Czyżby naprawdę był
to dziadek dzieci? To tłumaczyłoby zainteresowanie
Amandy Rossem. Przypuśćmy, że ten nieobecny
archeolog, ojciec dzieciaków, jest synem Leona
Daumaury. Ale Judith powiedziała, że nikt z najbliższej
rodziny jej męża nie żyje. Kłamała rozmyślnie, czy po
prostu wymazała ten fakt z pamięci? Ale jeżeli jej mąż
nazywał się Daumaury, dlaczego, u licha, przedstawiła
się jako pani Hart? Zaraz, zaraz, chyba nie jest to takie
trudne do wytłumaczenia? To jasne, że musiała tu
mieć miejsce jakaś potężna rodzinna kłótnia.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

63

Najprawdopodobniej mąż Judith zmienił nazwisko^
ż

eby całkiem przeciąć rodzinne więzy i Emma przypusz-

czała, że wie, o co poszło.

Człowiek tak bogaty, jak Leon Daumaury, mógł

bezwzględnie potępić syna za małżeństwo, którego
zupełnie nie aprobował. Emma domyślała się, widząc
wyniosłą, lodowatą pychę na twarzy starego męż-
czyzny, że był to człowiek, który bez wahania
odtrąciłby syna zamierzającego poślubić kogoś tak
zwyczajnego i bezpretensjonalnego jak Judith.

Tracy wpatrywała się płonącymi oczami w starca z

wyrazem zaciętego uporu na swej małej twarzyczce.

I nagle Emma ujrzała, w przebłysku jasnowidzenia,

zadziwiające podobieństwo między nimi - coś w kształ-
cie oczu, nieustępliwym zarysie szczęki, linii nosa i
ust. Coś nieokreślonego, niemniej wyraźnie do-
strzegalnego.

W głębi serca poczuła ogromną ochotę wybuchnąć

głośnym śmiechem. To było niezwykle zabawne,
obserwować to dziecko i starca stojących naprzeciw
siebie z jednakowym wyzwaniem w oczach. Między
nimi było ponad sześćdziesiąt lat różnicy, ale za-
chowywali się tak samo.

Robin, przekrzywiając głowę, zapytał spokojnie

rzeczowym tonem dorosłej osoby:

- Czy to naprawdę jest mój dziadek, Emmo?
Starszy pan, jakby przestraszony czy rozgniewany,

pochylił się do przodu i bez słowa dotknął laską
ramienia szofera. Samochód ruszył, a starszy pan
nawet się nie obejrzał.

Emma spojrzała najpierw na Robina, potem na

Tracy.

- O to musisz zapytać wujka Rossa, Robinie.

- Wujek Ross nigdy o tym nie mówi. - Głos Tracy

był bez wyrazu.

background image

64

CICHA PRZYSTAŃ

-

Dlaczego nie? - dopytywał się Robin.

-

Dlatego, że nie - odparła Tracy niezbyt pewnie.

Pani Pat wybiegła im na spotkanie z tak idealnie

obojętnym wyrazem twarzy, że Emma natychmiast
pojęła, iż musiała dokładnie obserwować to dziwne
spotkanie z ukrycia.

-

No, już jesteście - zawołała radośnie. - Wchodźcie,

wchodźcie, musicie spróbować mojej babki marmur-
kowej. Zrobiłam babkę marmurkową specjalnie dla
moich małych gości.

-

Babkę marmurkową? - powtórzył Robin. - A co

to takiego?

-

Na pewno będzie ci smakować - zapewniła pani

Pat, biorąc go za rękę i mrugając do Emmy. - Jest we
wszystkich kolorach tęczy.

Nie było w tym przesady. Ciasto, stojące na stole,

było pokryte różowym lukrem nakrapianym czekoladą.
Po przekrojeniu ukazało się mnóstwo kolorów. Dzieci
były zachwycone, łakomie spoglądając na ciasto.

Później, kiedy bawiły się na podwórku, a pani Pat

dolewała herbaty, Emma miała ochotę wypytać ją
dokładnie o stosunki rodzinne łączące dzieci z Leonem
Daumaury. Poznała jednak tutejszych mieszkańców na
tyle, że zdawała sobie sprawę, iż każde bardziej
dociekliwe pytanie napotka na mur milczenia. Będą
mieli za złe jej ciekawość i nie zrobią nic, by ją
zaspokoić. Gdyby Judith i Ross uznali za stosowne
wtajemniczyć ją w ich związki z Leonem Daumaury,
powiedzieliby to sami. Zresztą Ross miał wczoraj
znakomitą okazję, by jej to wyjaśnić. A to, że jej nie
wykorzystał, mówiło samo za siebie. To jasne, że
chciał, aby nie była w to wciągnięta. Dotyczyło to
tylko rodziny, a ona do niej nie należała. Potrafiła
zaakceptować takie rozumowanie.

Edie pierwsza spostrzegła nieobecność Donny. Do

background image

CICHA PRZYSTAŃ

65

Emmy doszły jakieś krzyki, wyjrzała i zobaczyła
dwójkę dzieci i Edie wyraźnie zaniepokojonych. Tylko
dwójka? Natychmiast wybiegła i usłyszała ich wołanie:

-

Donna... Donna, gdzie jesteś?

-

Bawiliśmy się w chowanego... - wyrzuciła z siebie

Tracy, gdy Emma do nich dobiegła. - Donna schowała
się i nie możemy jej teraz znaleźć!

Edie była półprzytomna z przerażenia.

-

Nie powinnam była im pozwolić... Nie powinnam

była spuszczać jej z oka, taką małą myszkę. - Ze
zdenerwowania nie mogła mówić.

-

Na pewno nie poszła daleko - uspokajała ją

Emma. - Rozbiegnijmy się i wołajmy.

Może Donna, dumna z tego, że nie mogą jej

znaleźć, przyczaiła się w swojej kryjówce? Była taka
malutka, że trudno byłoby ją dostrzec, gdyby siedziała
bez ruchu.

Rozbiegli się nawołując. Szukali wszędzie: wzdłuż

dróżki, zaglądając do innych domów, nawet prze-
trząsając lasek, chociaż było mało prawdopodobne,
ż

eby tam doszła. Edie odchodziła od zmysłów, nawet

Tracy zaczęła się niepokoić. Emmie przyszło do głowy,
ż

e właściwie należałoby zawiadomić Rossa i zor-

ganizować systematyczne poszukiwania, bowiem
wkrótce zapadnie zmierzch, a Donna była taką
kruszyną.

I nagle ją ujrzała. Mała, na samym środku łąki,

zapomniawszy o całym świecie, zbierała dmuchawce i
dmuchała z zapałem, przyglądając się, jak lecą w
cztery strony świata. Gaworzyła radośnie przy tym
zajęciu.

Co za ulga! Emma przymknęła oczy, szepcząc

dziękczynną modlitwę. Gdy je otworzyła, w miejsce
ulgi pojawiło się przerażenie - dostrzegła coś, co w
pierwszej chwili uszło jej uwagi.

background image

66

CICHA PRZYSTAŃ

Po przeciwnej stronie łąki, tyłem do bawiącego się

dziecka, stał potężny byk i z pochylonym łbem
wpatrywał się w las.

Emma przygryzła wargi, starając się zebrać myśli.

Nie wolno jej było zawołać Donny, krzyk zwróciłby
uwagę zwierzęcia. Musi sama dotrzeć do Donny bez
zwracania uwagi byka. Ruszyła w stronę bramy
zastanawiając się, jak dziecko dostało się na łąkę.
Przecisnęło się pod ogrodzeniem czy wspięło się na nie?

Ostrożnie pokonała bramę i wolno zbliżyła się do

dziewczynki. Była tuż koło niej, gdy mała ją spostrzegła.
Już, już miała wydać okrzyk powitalny, gdy Emma,
potrząsając głową przecząco i podnosząc palec do ust,
powstrzymała ją od tego. Twarzyczka Donny rozjaśniła
się w uśmiechu, była przekonana, że to dalszy ciąg gry
w chowanego. Emma wzięta ją na ręce i z wieJką
ostrożnością ruszyła z powrotem w stronę ogrodzenia.

Złośliwość losu dopadła je, gdy miały jeszcze spory

kawał do bezpiecznej strefy. Przeleciały nad nimi
dwie wrony, kracząc zawzięcie. Donna roześmiała się
głośno.

Emma obejrzała się i ze zgrozą ujrzała, że byk się

obrócił. Jego małe, czerwone oczka zapłonęły wściek-
łością na ich widok, z nozdrzy buchnęła para, a łeb
pochylił się ku ziemi.

Nie czekając dłużej, rzuciła się do ucieczki, krępo-

wana ciężarem Donny. Ta, nieświadoma niebezpieczeń-
stwa, zaśmiewała się radośnie. Przerażenie dodało
Emmie sił. Biegła tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu,
tuląc do siebie dziecko z całej mocy. Za nią pędził
byk, wkrótce będzie deptał jej po piętach. Czyżby to
jej oddech dobywał się z niej z takim wysiłkiem i
głośnym świstem?

Donna także wyczuła już niebezpieczeństwo. Jej

małe ciałko przylgnęło z całych sił, rączki objęły mocno.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

67

- W porządku, kochanie - poklepała ją Emma

uspokajająco, chociaż sama wcale nie miała pewności,
ż

e uda się im dotrzeć do ogrodzenia na czas. - Nie

ma się czego bać.

I nagle wyrosła przed nimi brama. Rzuciła się do

niej, myśląc tylko, jak wsadzić Donnę na bezpieczną
wysokość.

Nie pamiętała, co się stało potem. Wiedziała tylko

tyle, że najpierw znajdowała się po złej stronie bramy,
z wściekłym bykiem za plecami, za chwilę lądowała
już po drugiej stronie, amortyzując rękami upadek, a
byk, w bezsilnej złości, szturmował przeszkodę.

Z trudem łapiąc oddech obmacała Donnę.

- Nic ci się nie stało, skarbie?

- Emma jest cała bludna! - zaśmiewała się mała.
Nagle obok nich z piskiem zahamował samochód.

Oszołomiona Emma zobaczyła wyskakującego Rossa,
który dopadł jej ze zbielałą twarzą. Przyklęknął i wodził
oczami od dziecka do dziewczyny, potem do byka,
wściekle walącego kopytami w ziemię po drugiej
stronie bramy.

- Mój Boże, co się stało?

-

Lepiej nie pytaj... - Emma próbowała się uśmiech-

nąć. Jak przez mgłę czuła, że po ręce cieknie jej krew.
Zastanawiała się leniwie, skąd się wzięła.

-

Skaleczyłaś się w rękę. - Ujął ją za ramię,

szukając rany.

-

To tylko zadrapanie - odparła lekceważąco,

jednak z pewnym zdziwieniem stwierdzając, że sprawia
jej przyjemność widok pochylonej nad nią jego twarzy
i oczu wpatrujących się w nią, tym razem bez wrogości.

-

Ta kłowa nas goniła - oznajmiła niepewnie

Donna.

- Naprawdę? To dopiero - stwierdził ponuro Ross.
Emma spojrzała na niego i skrzywiła się.

background image

68

CICHA PRZYSTAŃ

-

To wszystko moja wina. Tak mi przykro. Powin-

nam była pilnować ich jak oka w głowie.

-

Wiem, jak do tego doszło - wyjaśnił. - Pani Pat

zadzwoniła do mnie. Ruszyłem natychmiast. Nie ma w
tym niczyjej winy - dzieci zawsze gdzieś łażą, nikt nie
jest w stanie upilnować naraz całej trójki.

-

Emma jest cała bludna. - Donna nie omieszkała

donieść tego godnego ubolewania faktu Rossowi,
który uosabiał dla niej męski ład i porządek.

Emma roześmiała się mimowolnie.

- Jestem niegrzeczna - przyznała beztrosko.
Ross pomógł jej się podnieść.

-

Odwiozę was do domu. Wyobrażam sobie, jak cię

bolą nogi po takim sprincie przez łąkę z Bonapartem
za plecami.

-

Ten byk naprawdę tak się nazywa? - zachichotała

Emma na myśl, jak to imię znakomicie pasuje do
zwierzęcia.

-

Oczywiście, w skrócie Nappy. Aha, jest już Tracy.

Zaraz wyślemy ją z dobrymi wieściami do pani Pat i
Edie. Pewnie umierają z niepokoju.

Tracy zmierzyła Donnę twardym, potępiającym

spojrzeniem.

-

Gdzieś ty była? Dostaniesz lanie. Wszyscy szu-

kamy ciebie od godziny, Edie płacze jak fontanna...
Pani Pat powiedziała, że jak fontanna - dodała
sztywno, widząc spojrzenie Rossa.

-

Pędź z powrotem i daj znać, że znaleźliśmy

Donnę całą i zdrową - pogonił ją. - Poproś Edie, żeby
Robina i ciebie natychmiast zaprowadziła do mojego
domu. Już najwyższa pora na mycie i do łóżek.
Mieliście dzisiaj znowu męczący dzień.

-

Dlaczego Emma jest cała wymazana na czarno? -

dopytywała się Tracy. - Wpadła do kałuży czy co?

-

Tak. A teraz zmykaj - uciął Ross.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

69

Tracy pobiegła w końcu, choć niechętnie. Ros»

wsadził Donnę do samochodu, a Emma usiadła obok
niej, czując cały czas lekki smród.

- Obawiam się, że tę woń obory wydzielasz ty

sama - zauważył taktownie Ross, widząc, jak dziew
czyna z odrazą marszczy nos.

Przyjrzała się swojej najlepszej, czarno-czerwonej

sukience w kratkę. Jęk grozy i żalu wydarł się z jej ust,
gdy ujrzała, jak ją wybrudziła przy upadku, a potem
jęk obrzydzenia, gdy stwierdziła, w co upadła.

- Chyba będę musiała zedrzeć z siebie skórę, żeby

się pozbyć tego zapachu - powiedziała z udręką.

- Moje rajstopy są zupełnie na nic, a pantofle... lepiej
nie mówić!

- Nie przejmuj się - zachichotał Ross. - Jeszcze

jedno doświadczenie więcej, a poza tym można
powiedzieć, że przeszłaś chrzest bojowy. - Oczy
mu błysnęły, gdy spostrzegł oburzenie na jej twarzy.

- Wiesz, życie na wsi nie jest tak czyste i higieniczne
jak w mieście. Tu nie można odizolować się od
natury. Przypuszczam, że jedyną niemiłą wonią
w mieście są wyziewy spalin. Ja osobiście wolę
jednak zapach obory lub stajni, no, ale gusta są
różne.

- A Emma biegła i biegła - wrąciła się nagle

Donna, pełna podziwu. - A potem przeskoczyłyśmy
blamę.

Ross rzucił Emmie spojrzenie w lusterku samo-

chodowym.

-

No, no, nasza mała, dzielna bohaterka - wy-

mruczał.

-

Och, przestań! - zarumieniła się.

Po dotarciu do domu Ross zajął się Donną, która

była stosunkowo czysta i nie miała żadnych zadrapań.
Emma instynktownie chroniła ją podczas przeskaki-

background image

70

CICHA PRZYSTAŃ

wania przez bramę. Teraz poszła szorować się do
łazienki, a mała, pod opieką Rossa, chlapała się w
miseczce pod kuchennym kranem.

Kiedy zeszła dużo później, wyszorowana do białości,

w dżinsach i swetrze, niosła małą, starannie zawiniętą
paczkę z brudnym ubraniem.

- Muszę to natychmiast uprać. Im szybciej, tym

lepiej.

Ross przyglądał się jej ze złośliwym rozbawieniem.

-

Miejska elegantka z ciebie!

-

Zauważyłam, że ty też bardzo dokładnie myjesz

się po zawodowych odwiedzinach w chlewach - odcięła
się.

-

Po prostu zdrowy rozsądek. - Wzruszył ramio-

nami. - Wymogi higieny.

-

Nie wmówisz mi, że naprawdę przepadasz za

wonią gnoju - upierała się niedowierzająco.

-

Nie, jeżeli ja ją wydzielam - roześmiał się

bezczelnie.

- Tego się spodziewałam - rzekła z tryumfem.
Podszedł bliżej i spojrzał jej w twarz, na czystą,

zdrową, zaróżowioną skórę, w szeroko otwarte
brązowe, pełne ciepła oczy, na wydatne różowe usta i
zaokrąglony podbródek.

- Pachniesz teraz o wiele przyjemniej. - Wciągnął

w nozdrza zapach soli kąpielowych i talku. - Jak cały
ogród.

Emma stała bez ruchu, jakby zahipnotyzowana

spojrzeniem jego szarych oczu.

- Dzięki - rzekła w końcu ochryple, z wysiłkiem.
Jego twarz przybliżyła się jeszcze bardziej, jakby

bezwiednie, ich oczy nie mogły się od siebie oderwać.
Wtem dobiegł ich z podwórka głos Edie i kroki
biegnącego Robina. Czar chwili prysnął. Odskoczyli
od siebie, oboje

background image

CICHA PRZYSTAŃ

71

zmieszani. Emma zabrała Donnę spod kranu, a Ross
ruszył na spotkanie przybyłych. Wszystko potoczyło
się jak zwykle.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Nie omówiliśmy jeszcze spraw pieniężnych - zaczął

Ross następnego dnia. Razem z Emmą, ramię przy
ramieniu, zgodnie przycinali róże. Edie zabrała dzieci
na spacer do pani Pat.

Emma zmarszczyła brwi.

-

Sprawy pieniężne? - Od razu skojarzyła je z

wypadkiem samochodowym. - Wydaje mi się, że
Judith powinna skontaktować się z moją firmą
ubezpieczeniową. Dzięki Bogu, moje ubezpieczenie
pokrywa wszystko.

-

Nie chodzi o Judith, tylko o ciebie, głupolu -

uśmiechnął się.

-

O mnie? - Nic nie rozumiała. - Przecież nic mi się

nie stało!

-

Pieniądze za opiekę nad dziećmi - tłumaczył

cierpliwie. - Tygodniówka, zapłata - jakkolwiek to
nazwać. Ze swoich obowiązków wywiązujesz się
znakomicie, Judith będzie ci bardzo wdzięczna.
Widziałem się z nią wczoraj i prosiła, żebym to z tobą
uzgodnił. Prosiła też, żebyś określiła sumę.

-

Ależ ja nie chcę żadnych pieniędzy - zaprotes-

towała zdumiona.

-

Co za bzdura! Musisz dostać pieniądze. Dlaczego

masz pracować za darmo?

-

Z dwóch powodów - oznajmiła spokojnie. - Po

pierwsze, czuję się odpowiedzialna za spowodowanie
wypadku. A po drugie, to ja powinnam wam zapłacić
za najwspanialsze wakacje w moim życiu. Mam za

background image

CICHA

PRZYSTAŃ

73

darmo mieszkanie i jedzenie, mnóstwo wolnego czasu
i przyjemność zajmowania się trójką uroczych dzieci.
Od lat nie miałam tylu przyjemności naraz.

-

Wiesz, że jesteś zadziwiającą dziewczyną? - Przy-

glądał się jej jak naukowiec rzadkiemu okazowi owada
pod mikroskopem. - Czy aby na pewno jest to twoje
ostatnie zdanie w tej sprawie?

-

Oczywiście - zapewniła go.

-

W porządku, zostawmy na razie ten temat.

- Wzruszył ramionami. - Judith to z tobą omówi,
kiedy ją odwiedzisz.

- A zatem już załatwione, że będę mogła zabrać

dzieci w niedzielę do szpitala?

Były małe kłopoty z uzyskaniem zgody na wizytę

dzieci w szpitalu. Ich matkę przeniesiono już na salę
ogólną, gdzie odwiedziny chorych przez dzieci były
zabronione. Atmosfera tych sal nie była d\a nich
wskazana.

- Tylko na pięć minut, tak postanowiła pielęgniarka

- oświadczył Ross. - Uważam, że zarówno Judith, jak
i dzieci, potrzebują spotkania, więc wymusiłem zgodę.

- W głębi swych serduszek dzieciaki zamartwiają

się o mamę - przyznała Emma. - Mam nadzieję, że
wizyta, chociażby króciutka, uspokoi je trochę.
Szczególnie Donnę... Jest taka mała, trudno jej
zrozumieć, co się naprawdę dzieje.

Brama za ich plecami skrzypnęła. Odwrócili się.

Ujrzeli Amandę, jak zawsze nieskazitelnie elegancką,
w kaszmirowym sweterku, szaroniebieskiej spódnicy i
naszyjniku z pereł.

- Cóż za cudowny poranek - zwróciła się do

Rossa z jednym ze swych olśniewających, uroczych
uśmiechów.

Emma z powrotem zajęła się przycinaniem róż z

taką energią, jakby od tego miał zależeć jej los.

background image

74

CICHA PRZYSTAŃ

-

Wydaje mi się, że wasza niania za bardzo szaleje

z tym sekatorem - zauważyła leniwie Amanda,
uradowana okazją do krytyki.

-

Hej! - zawołał żartobliwie Ross. - Zostaw co

nieco na krzakach!

-

Zaraz ci pokażę - słodko powiedziała Amanda

wyrywając Emmie sekator z rąk, nim ta pojęła, o co
chodzi. - My znamy się na przycinaniu, prawda, Ross?

Zabrała się do krzaka ciemnoróżowo kwitnącej róży

i przycinała go szybko, ale z doskonałą precyzją.
Emma musiała jej to przyznać.

Ross obserwował ją z kwaśną miną, ręce oparł na

biodrach. Amanda podniosła na niego szafirowe, pełne
sympatii oczy.

-

Ogrody w Queen's Daumaury wyglądają teraz

pizepiękrne. - W jej iagodTrym g\osie brzmiał jakiś
dwuznaczny ton, jakby poruszała śliski temat. - Róże
rozkwitły w pełni, krzewy mienią się już barwami
jesieni.

-

Nie jestem ogrodnikiem - uciął sucho Ross. -

Staram się utrzymać ład w moim ogrodzie, na ile mi
starczy czasu, to wszystko. Pójdę sprawdzić, czy Edie
nastawiła wodę na herbatę.

-

Widziałam ją właśnie tam, w tej knajpie - oznaj-

miła złośliwie Amanda.

Ross spojrzał nieprzytomnie, jakby o czymś sobie

przypomniał.

-

Aha, no to pójdę sam nastawić wodę.

-

Nie, nie, ja to zrobię - zaproponowała uprzejmie

Emma. - Zostań tu, Ross, porozmawiajcie sobie.

Rzucił jej nienawistne spojrzenie, ale się nie ruszył,

więc poszła do kuchni, zostawiając ich razem.

Wkrótce przyłączył do niej, ale sam. Rzuciła mu

krótkie, rozbawione spojrzenie.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

75

-

A gdzie Amanda? - zapytała niewinnie. - Nie

przyjdzie na herbatę?

-

Nie przyjdzie - odrzekł krótko.

-

No wiesz, naprawdę mnie zadziwiasz. - Emma

spuściła powieki, by ukryć rozbawienie.

Spojrzał na nią bez cienia uśmiechu.

- Nie błaznuj. Nie mam zupełnie nastroju do żartów.
Wyglądał jak chmura gradowa, a na jej twarzy

pojawiły się dołeczki od powstrzymywanego śmiechu.

- No, no, ależ jesteś srogi! - Jej brązowe oczy

rozjaśniła wesołość.

Złapał ją gwałtownie za łokcie i potrząsnął dziko.

-

Ty mała kocico! Jak śmiesz stroić sobie ze mnie

ż

arty? - Ale w szarych oczach pojawił się uśmiech,

gdy spojrzał w jej zwróconą ku niemu twarz.

-

Amanda jest bardzo piękna. - Emmie nie udało

się ukryć niechęci.

-

O tak, niezwykle - przyznał. - Jak figurka z saskiej

porcelany, delikatna, śliczna i bardzo, bardzo kosz-
towna.

-

Czy ona należy do rodziny Daumaury? - Emma w

myśli zadawała sobie pytanie, czy niechęć Rossa do
Amandy nie wynika ze świadomości, że jest ona poza
jego zasięgiem, jak gwiazdka z nieba: daleka i nie do
zdobycia.

Odwrócił się od niej i spoglądał przez okno na

oświetlony słońcem ogród.

-

Tak - rzucił sucho.

-

Czy jest wnuczką Leona Daumaury?

-

Nie znam dokładnie stopnia ich pokrewieństwa.

Sądzę, że jest wnuczką jego siostrzenicy, ale być może
pokrewieństwo jest jeszcze dalsze.

-

Jej rodzice także mieszkają w rezydencji?

-

Nie żyją oboje.

background image

76

CICHA PRZYSTAŃ

- Och... - Emmie zrobiło się przykro. - Biedna

Amanda! To smutne.

Ross nie wydawał się przejęty.

-

Minęło wiele lat. Już dawno z tym się pogodziła.

-

Czy można się z tym kiedykolwiek pogodzić?

Pustka po nich pozostaje na zawsze.

-

A jak u ciebie? - Znowu spojrzał na nią. - Czy

twoi rodzice żyją oboje?

-

O tak, i są bardzo zajęci. - Uśmiechnęła się z

czułością. - Mój ojciec jest lekarzem w Norfolk, w
takiej dosyć odludnej wiosce. Mama hoduje koty
syjamskie. Mam też trzech braci i siostrę, wszyscy już
założyli rodziny, oraz pięciu bratanków i siostrzenicę.
Jesteśmy bardzo związani ze sobą. Tak naprawdę, to
tylko ja opuściłam Norfolk.

-

Wyjechałaś na studia, prawda?

-

No tak, nie miałam wyboru. Studia w Londynie

dają większe możliwości, chociaż mogłam wybrać
miejscową szkołę plastyczną.

-

Pewnie bardzo byłaś ciekawa smaku wielkiego

miasta? - zauważył z łagodną złośliwością.

-

Można tak powiedzieć - zgodziła się ze śmiechem.

-

A jednak wychowałaś się na wsi - mruknął.

- Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? Dlaczego
pozwoliłaś, abym powziął o tobie fałszywe wyob
rażenie?

-

Być może chciałam ci dać nauczkę, żebyś zbyt

pochopnie nie oceniał ludzi! - Rzuciła mu wyzywające
spojrzenie.

-

Bezczelna pannica! - Uszczypnął ją w policzek.

- Masz mieszkanie w Londynie?

-

Tak.

-

Mieszkasz sama czy z kimś?

Spojrzała na niego szeroko otwartymi, niewinnymi

oczami.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

71.

-

W zasadzie z kimś.

-

Ach tak? Czy to ktoś sympatyczny?

-

Zadajesz bardzo dużo pytań - zauważyła Emma

ze słodyczą w głosie. - Muszę przyznać, że bardzo
sympatyczny.

-

Rozumiem - skrzywił się. - Teraz będziesz cedzić

informacje. Czyżbym stawał się zbyt wścibski? - Patrzył
na nią przenikliwie.

-

Już widzę, jak ci wyobraźnia pracuje. - Wybuch-

nęła śmiechem. - Nie jesteś wścibski. Mieszkam z
przyjaciółką, ma na imię Fanny, jest sekretarką w
wydawnictwie. To bardzo ładna i przemiła blondynka.
Mieszkamy razem od dwóch lat. Jeszcze jakieś
pytania?

-

Oczywiście, jedno - oświadczył spokojnie.

-

Jeszcze? - Spojrzała zdziwiona. - A jakież to?

-

Czy jest jakiś mężczyzna w twoim życiu?

Milczała przez chwilę, po czym odrzekła cicho.
-

W tym momencie nie ma żadnego.

Obserwował ją uważnie.
-

W tym momencie - powtórzył.

Przed oczami Emmy pojawił się obraz uśmiechają-

cego się do niej Guya, jego twarz oświetlona przesia-
nym przez liście brzozy słońcem, zręczna, gibka
sylwetka w tenisowym stroju. Przymknęła oczy w
oczekiwaniu na ból targający serce, ale doznawała
tylko spokoju, jak po pogodzeniu się z losem.
Otworzyła oczy, marszcząc brwi z niedowierzaniem.

Ross nadal obserwował ją uważnie.

-

Dawno się to skończyło? - zapytał łagodnie.

Spojrzała na niego zaskoczona.
-

Nie tak dawno - odpowiedziała bez wahania.

-

Byliście poważnie zaangażowani? Przynajmniej ty?

- Tak mi się wydawało - odpowiedziała, ciągle nie

dowierzając własnym uczuciom.

background image

78

CICHA PRZYSTAŃ

-

Aon?

-

Nie, on nigdy, chociaż tak sądziłam, ale nie, to

nie była jego wina, to moja - tłumaczyła nieskładnie.

-

Widocznie musiał dawać ci powody do myślenia

poważnie o waszej znajomości - zauważył zimno Ross.

-

Ależ nie - pokręciła głową. - Byliśmy przyjaciółmi.

-

Spojrzała na niego błagalnie. - To się zdarza, wiesz

-

przyjaźń między mężczyzną i kobietą bez żadnych

zobowiązań.

- Cóż, jasne jest, że ty tego tak nie traktowałaś

- zauważył z ironią.

- Guy nie domyślał się...

- Musiał być idiotą. - Ross był bezlitosny.
Emma chciała zaprotestować, ale w głębi serca

wiedziała, że on ma rację. Guy musiał być absolutnie
ś

lepy, jeżeli nie zauważył jej uczuć do niego.

- Jak to się skończyło? - pytał dalej Ross.

-

Fanny wróciła właśnie z Ameryki i... - zaczęła

bezbarwnym głosem.

-

Już pojmuję - przerwał Ross, słysząc w jej głosie

ból.

-

Wiesz, czuję, że o wiele bardziej brak mi Fanny

niż Guy a... być może wkrótce będę mogła znowu
spojrzeć jej w twarz otwarcie, bez żalu - wyznała.

-

Więc to był powód twojego przyjazdu w te

strony? - dociekał Ross.

Skinęła głową potakująco.

-

To wszystko wydarzyło się bardzo niedawno?

-

A mnie się wydaje, jakby to było przed wiekami

- zdziwiła się. - To niesamowite. Czas stoi w miejscu
przez lata i nic się nie dzieje. A potem nagle przyspiesza
i wydarzenia następują jedne po drugich, nie dając
czasu na zastanowienie się, człowiek jest oszołomiony
i zdezorientowany. Fanny i ja mieszkałyśmy razem
przez dwa lata. Biegałyśmy na randki, było nam ze

background image

CICHA PRZYSTAŃ

79

sobą dobrze, pracowałyśmy ciężko. Ale tak naprawdę
nic się nie działo, rozumiesz, co mam na myśli?
Wszystko szło tak gładko. I nagle Fanny wyjechała, ja
poznałam Guya i zakochałam się w nim na serio.
Fanny wróciła i zobaczyłam ich twarze... jakby w nich
piorun strzelił i mnie przy tym poraził. Musiałam się
usunąć i dlatego wyruszyłam tutaj, po drodze był ten
wypadek z twoją siostrą i oto niespodziewanie
wylądowałam jako niania trójki dzieci. Co jakiś czas
przychodzi mi do głowy, że to chyba sen.

-

To nie sen - oznajmił Ross cierpko. - A zatem

przyjechałaś tu leczyć złamane serce?

-

Przyjechałam tu, żeby uwolnić się od nieznośnej

sytuacji. - Nie spodobał się jej ton jego głosu. - Fanny
i Guy bez przerwy gruchali jak dwa gołąbki. To było
nie do wytrzymania.

-

Przykra historia - skomentował złośliwie.

-

Gdybyś kiedykolwiek był naprawdę zakochany,

nie byłbyś taki złośliwy - rozzłościła się.

-

Dlaczego sądzisz, że nie byłem? - zapytał iro-

nicznie.

-

A może byłeś? - Spojrzała mu w twarz pytająco. -

Usłyszałeś już historię mego życia. Może teraz vice
versa?

-

Vice versa. - Uśmiechnął się. - Czyli czas na

wzajemne wyznanie, innymi słowy? Dlaczego nie?
Zaspokoiłaś moją ciekawość, chociaż zrobiłaś to bardzo
oględnie. No więc tak, byłem zakochany... raz, w
zasadzie dwa razy. Po raz pierwszy, kiedy miałem
osiemnaście lat, w koleżance ze studiów. Była sym-
patyczna, ale na dystans. Miała na względzie przede
wszystkim własną karierę, a nie małżeństwo ze mną.
Prawdę mówiąc, odkochałem się równie szybko, jak
zakochałem.

-

Wiem, co masz na myśli - westchnęła. - Czasami

background image

80

CICHA PRZYSTAŃ

zastanawiam się, czy miłość w ogóle istnieje. Zdarzało
mi się czasami zakochać - było zabawnie, ale bardzo
krótko. - Spojrzała na niego z uśmiechem. - Prze-
praszam, przerwałam ci. A kiedy zakochałeś się drugi
raz?

-

Czyżbyś nie wiedziała? - Spojrzał na nią nieprzy-

chylnie.

-

Skąd mam wiedzieć? - Była zaintrygowana.

-

Chociażby z wiejskich plotek - odparł.

-

Nie słucham ich, poza tym żadne do mnie nie

dotarły.

-

Och, strasznie tu plotkują - powiedział gorzko.

- Po prostu jeszcze nie miałaś okazji usłyszeć.

- Podszedł do okna i wpatrywał się w nie, z rękami
w kieszeniach. - Poznałem ją na tańcach. Była
piękna i słodka, z niewinnymi, błękitnymi oczami
dziecka. Podbiła mnie od pierwszego wejrzenia.
Dla wszystkich było oczywiste, że mam poważne
zamiary i jej rodzina założyła, że się pobierzemy.
Spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu i stopniowo...
to brzmi okrutnie, ale uświadomiłem sobie, że mnie
nudzi. Była głupia, powierzchowna, samolubna.
Przyjechała z wizytą do mojego domu. Moja rodzina
popierała to małżeństwo, ale ja czułem się nie
w porządku, musiałem jej jakoś wyjaśnić, że zmie
niłem zamiar. W końcu powiedziałem jej to pewnego
wieczoru... Płakała i błagała mnie, żebym... Co
za piekło, jakbym popełnił zbrodnię! Była w długach.
Rodzina wydała pieniądze na jej stroje, a nie było
ich na to stać... Było mi jej żal. Proponowałem
pokrycie wszelkich wydatków, ale małżeństwo z nią
nie wchodziło w grę.

Emma siedziała nieporuszona pod wrażeniem tej

opowieści i zastanawiała się, czy nie chodzi tu o
Amandę Craig, ale wykluczyła to, gdyż Amanda

background image

CICHA PRZYSTAŃ

81

mieszkała w Queen's Daumaury i musiała mieć
mnóstwo pieniędzy.

-

Mówię ci, że odetchnąłem z ulgą, kiedy tamtegu

wieczoru wreszcie poszła do łóżka - ciągnął Ross z
goryczą. - Ale koło północy coś mnie obudziło. To
była znowu ona - przyszła błagać mnie jeszcze raz.
Zaczęła płakać, potem rozszlochała się na cały głos.
Wybiegła z mojego pokoju, a ja za nią, żeby ją jakoś
uspokoić. Wpadła do swojej sypialni, a gdy zawróciłem,
zaczęła przeraźliwie krzyczeć. W sekundę zbiegło się
mnóstwo ludzi, gapiących się na mnie oskarżycielsko,
a wtedy pojawiła się ona, w koszuli rozdartej na
ramieniu, z potarganymi włosami, i oskarżyła mnie o
próbę gwałtu...

-

Co za obrzydliwy numer! - Emma zatrzęsła się z

oburzenia.

Odwrócił się natychmiast, jego szare oczy patrzyły

na nią badawczo.

-

Dziękuję - powiedział ze wzruszeniem.

-

Za co? - zdziwiła się.

-

Za to, że mi uwierzyłaś.

-

Oczywiście, że ci wierzę - zapewniła serdecznie.

- Nikomu, kto cię choć trochę zna, nie przyszłoby do
głowy, że byłbyś zdolny zgwałcić dziewczynę pod
własnym dachem!

-

Mój... moja rodzina w to uwierzyła - wyrzucił z

siebie Ross ochrypłym głosem.

-

Niemożliwe!

-

Nie tylko uwierzyła tej dziewczynie, ale wyrzuciła

mnie z domu i uznała za potwora.

-

Co? Judith też? - spytała z niedowierzaniem.

-

Nie, Judith nie. Zawsze twierdziła, że ta historyjka

jest śmiechu warta.

-

Pani Pat też nie uwierzyła - powiedziała Emma w

zamyśleniu, przypominając sobie pewne dwuznaczne

background image

82

CICHA PRZYSTAŃ

napomknięcia, które, dzięki opowieści Rossa, teraz
zrozumiała. Spojrzała na niego z uśmieszkiem. - Nic
dziwnego, że nie życzyłeś sobie mojej obecności w tym
domu, dopóki nie znajdziesz przyzwoitki. Kto raz się
sparzył, na zimne dmucha! Skinął głową.

-

Rozumiesz, że osobiście nie miałem nic przeciwko

tobie. To tylko instynkt samozachowawczy.

-

Doskonale rozumiem! - Wzdrygnęła się. - Jasne,

ż

e takie przeżycie pozostawia straszny niesmak, ale

trochę mi żal tej dziewczyny. Mogła być w tobie
zakochana i rozpacz przywiodła ją do tego, że straciła
głowę. Była gotowa zrobić cokolwiek, byle cię
zatrzymać.

-

Gdybyś kogoś kochała, to zrobiłabyś „cokol-

wiek"? - Skrzywił się. - Nigdy nie uznawałem tej
nowoczesnej teorii, że „miłość" usprawiedliwia każdą
zbrodnię, nawet najgorszą. Sądząc z tego, co mi właśnie
opowiedziałaś o sobie i tym twoim Guyu, ty jednak nie
zdecydowałabyś się narzucać komuś tak bezwstydnie.

-

Może nie byłam w nim tak bardzo zakochana, jak

ta dziewczyna w tobie - westchnęła Emma.

- Trudno osądzić.

- Przestań ją usprawiedliwiać - zniecierpliwił się.

- Mam przeczucie, że nie miłość doprowadziła ją do
tego. Najważniejsze były pieriądze. Była gotowa na
wszystko, przyznaję - na wszystko, żeby dobrać się
do pieniędzy.

-

Jesteś strasznie cyniczny - wytknęła mu z lekką

urazą. - Chociaż muszę przyznać, że po takich
doświadczeniach to naturalne.

-

A jak ty? - zapytał. - Czy też masz jak najgorsze

zdanie o mężczyznach po twoim zawodzie miłosnym?

-

A niby dlaczego? Guy zachowywał się wobec

mnie zawsze prostolinijnie. Ja sama siebie oszukiwałam,

background image

CICHA PRZYSTAŃ

83

nie on mnie. Wierz mi, zakochał się w Fanny od
pierwszego wejrzenia. Byłam tego świadkiem, chociaż
trudno było mi to znieść. - Zawahała się na chwilę. -
Ale nie przeczę, że w przyszłości będę dużo, dużo
ostrożniejsza. Mnóstwo czasu upłynie, nim zakocham
się znowu. Wiem już, jak unikać pułapek.

-

Jesteś przezabawna! - Ross roześmiał się głośno.

-

Bardzo ci dziękuję. - Obraziła się. - Miło mi, że

tak dobrze się bawisz.

W odpowiedzi roześmiał się jeszcze głośniej.

Po tej rozmowie Emma czuła, że ich znajomość

stała się głębsza, pojawiły się w niej przyjaźń i zro-
zumienie oparte na wzajemnym zaufaniu. Dlatego
przeżyła mały szok, kiedy wkrótce jego zachowanie
uległo zmianie. Ubodło ją to do żywego.

Pojechała z dziećmi do szpitala, do ich matki. Judith

wyglądała dużo lepiej, ajej twarz rozpromieniła się na
widok dzieci.

-

Nie wiem, jak mam ci dziękować! - powiedziała

Emmie tuląc je do siebie.

-

Nie ma za co - odparła Emma.

-

Ross wychwalał cię pod niebiosa - ciągnęła pełna

wdzięczności Judith. - Doprawdy nie mam pojęcia, co
by było bez ciebie.

-

Czyżbyś zapomniała, kto był sprawcą wszystkich

twoich nieszczęść?

-

Ten pies! - mrugnęła do niej Judith.

-

Ale to mnie zabrakło refleksu!

-

Mimo wszystko jestem ci bardzo wdzięczna.

Dzieci wyglądają wspaniale.

-

Emma smacznie gotuje - wtrącił Robin spokoj-

nym, rzeczowym tonem. - Nawet wujek Ross tak
powiedział.

Judith spojrzała porozumiewawczo na Emmę.

background image

84

CICHA PRZYSTAŃ

- Nawet wujek Ross. To dopiero pochwała.
Ubawiło to Emmę.

-

A jak on znosi ciężar goszczenia takiej gromadki

dzieci? - zapytała Judith.

-

Bardzo dzielnie - zapewniła Emma.

-

Czy to prawda, że mamy dziadka? - zapytał

niespodziewanie Robin.

Zapadła niezręczna cisza. Judith pytająco spojrzała

na niego, potem na Emmę. Twarz jej pobladła nagle.

Emma zastanawiała się, co powiedzieć, gdy Robin

odezwał się znowu.

- Tracy mówi, że mamy. Widzieliśmy go w takim

ogromnym samochodzie, patrzył na nas, ale nic nie
mówił. Jest taki stary i mały...

W oczach Judith pojawiły się łzy, które starała się

ukryć, odwracając twarz. Emma zaniepokoiła się.
SpojrzaYa ~w ofcna szcteajac TUrtcYrmema i zo'oaezyYa
wózek z lodami przy szpitalnej bramie.

- O, zobaczcie! Wózek z lodami. Po wyjściu ze

szpitala kupimy sobie. Mój Boże, już nadchodzi
pielęgniarka, musimy wychodzić. Ucałujcie wszyscy
mamę. Już niedługo wróci do was.

Judith znowu przytuliła dzieci, a Emma uśmiechnęła

się do niej przepraszająco. Oczy Judith były nadal
wilgotne, a twarz mizerna.

- Dziękuję - wyszeptała tylko na pożegnanie.
Wieczorem, kiedy dzieci były już w łóżkach, Emma

spoglądała wahająco na Rossa, który usypiał nad
jakimś kryminałem. Mimo ostatnich przyjacielskich
stosunków czuła pewien opór przed poruszeniem
drażliwego tematu. Nie znała dokładnie okoliczności
tego rodzinnego sporu, ale doszła do przekonania, że
należy podjąć pewne kroki.

- Podczas naszego pobytu w szpitalu... - zaczęła

niepewnie.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

85

Ross podniósł na nią oczy.

-

Aha. I co...?

-

Robin zapytał Judith o Leona Daumaury i ona

rozpłakała się. Czy nic się nie da zrobić? To takie
przykre, gdy w rodzinie brak zgody.

-

Więc jednak słuchasz plotek - rzucił z potępieniem

i zerwał się z miejsca.

-

Ależ nie - zaprzeczyła gorąco. - Tylko że...

-

Tylko że jak większość kobiet nie możesz po-

wstrzymać się od wsadzania nosa w nie swoje sprawy.
Będę ci bardzo wdzięczny, jeżeli będziesz trzymała się
z dala od mojego prywatnego życia, a to dotyczy także
mojej siostry. Masz zajmować się tylko dziećmi,
niepotrzebny mi psycholog do analizy i rozwiązywania
problemów życia rodzinnego. Nie masz pojęcia, jakie
jest tło tego wszystkiego, nie znasz ludzi z tym
związanych. Pilnuj zatem swego nosa, panno Leigh.

Wypadł z pokoju, porwał marynarkę i opuścił dom

trzaskając drzwiami.

Emma wpatrywała się w ogień na kominku, cała w

pąsach i nieprzytomnie wściekła. A jednak nie można
z nim wytrzymać! Jak on śmiał tak na nią napaść!
Przecież chodziło jej tylko... Westchnęła z rezygnacją.
Jasne, droga do piekła jest wybrukowana dobrymi
chęciami. Chyba raczej przeceniła swoje możliwości
wyobrażając sobie, że w ciągu jednego wieczoru
przywróci miłość i zgodę w rodzinie, która była
skłócona od lat.

Mimo wszystko Ross nie miał prawa tak na nią

wrzeszczeć. Jest wstrętny. Nie cierpię go, powtarzała
sobie, nie znoszę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Każdego ranka rodzeństwo maszerowało na poga

wędkę z dwoma osiołkami, Barnabą i Jessie, ora:
częstowało je kostkami cukru. Jessie delikatnie ob
wąchiwał dzieci i węszył za cukrem, Barnaba by
łakomczuchem i bezczelnie domagał się więcej.

- Zupełnie nie rozumiem, po co je jeszcze trzyman

- powtarzała często pani Pat. - Te dwa żarłoki... al
nie mam serca ich sprzedać. Wygrałam je na loteri
dobroczynnej kilka lat temu, tu w wiosce, na dorocz
nym festynie. Proboszcz dostał parę osiołków jak<
fant na loterię z oślej farmy hodowlanej. Kupiłan
los, nigdy w życiu niczego nie wygrałam na loterii
a tym razem... proszę. Kiedyś można było wygra
ś

winkę, świnie to takie pożyteczne zwierzęta. Wszystk<

w nich nadaje się do jedzenia.

- Ależ pani Pat! - powiedziała Tracy z wyrzutem

- To okropne, co pani mówi!

-

Naprawdę takie okropne? A kto przepada zi

kanapkami z boczkiem? - żartowała pani Pat.

-

Ale tu nie chodzi o świnie - tłumaczyła Trać; z

przejęciem. - Ja mówię o znajomej śwince, takiej
którą wygrałabym na loterii. Tych ze sklepu w ogoli
nie znam.

Wywołało to pełen pobłażliwości śmiech dorosłych

- Wiem, o co ci chodzi - poparła ją Emma

- Kiedy miałam pięć lat, wygrałam kurczaka ni
jarmarku, w objazdowym wesołym miasteczku. Za
miast złotej rybki. Wsadziłam go do szufladki wyciąg

background image

CICHA PRZYSTAŃ

87

niętej z szafki kuchennej. Wyłożyłam ją trawą i po-
stawiłam przy piecu, żeby miał ciepło. Ojciec mnie
ostrzegał, że zdechnie, ale jakoś przeżył. Wyrosła z
niego kurka i wypuściłam ją na podwórko z innymi
kurami. Nazwałam ją Clara Cluck. Kiedy ojciec
sprzedał wszystkie kury rzeźnikowi, przepłakałam całą
noc. Rozumiałam, że kury nie można trzymać tak jak
kota albo psa, ale Clara Cluck była dla mnie bliską
przyjaciółką... Później przez kilka miesięcy nie
mogłam wziąć kurczaka do ust.

Na twarzy Rossa malowały się sprzeczne uczucia,

gdy się jej przyglądał, jak opowiadała.

-

A wracając do jarmarku i wesołego miasteczka -

podjęła pani Pat, obserwując ich oboje z zaintere-
sowaniem. - W tym tygodniu jest w Moscombe Down.

-

Możemy pojechać? - Tracy aż pokraśniała z

podniecenia. - Wujku Ross, Emmo, proszę! Ubóst-
wiam wesołe miasteczka! Można tam jeździć na
karuzeli, na konikach. Strasznie lubię na nich jeździć.

-

Ja też lubię kaluzele! - powtarzała Donna,

klaszcząc w rączki i podskakując.

Robin wpatrywał się w Rossa z milczącym napięciem

i błaganiem w oczach.

Ten w końcu uległ śmiejąc się.

-

Czemu nie? Sam świetnie bawię się w wesołych

miasteczkach.

-

Kiedy? Dzisiaj po południu? - wypytywał dociek-

liwie Robin.

-

Może być dzisiaj - zgodził się Ross.

Jarmark był nieduży, ale hałaśliwy, rozłożony na

placu niedaleko wioski. Zbliżając się do niego, coraz
wyraźniej widzieli rozświetlające niebo reflektory,
kolorowe żaróweczki ozdabiające budy, jaskrawe
kolory koni i strusi na karuzelach, dobiegała ich
ogłuszająca muzyka.

background image

88

CICHA PRZYSTAŃ

Panował już niezły tłok. Pełno było furgonetek z

lodami, słodyczami, hot dogami i napojami. Wszędzie
stały budy z rozmaitymi atrakcjami, takimi jak rzucanie
strzałek, strzelanie do celu, tunel duchów i nawiedzony
dom, i mnóstwo innych. W centrum znajdowały się
główne atrakcje: namiot z elektrycznymi samochodzi-
kami, diabelski młyn, podniebny pociąg i karuzele.
Jedna dla małych dzieci, z samochodzikami, auto-
busami i karetami, druga większa, z błękitnymi i
srebrnymi konikami i żółtymi strusiami. Na ostatniej
obracały się zwisające na łańcuchach rakiety kosmiczne.
Dzieci ruszyły w tłum, ożywione i podniecone. Emma
i Ross wzięli je stanowczo za ręce.

- Bardzo łatwo się tu zgubić, więc musicie się nas

pilnować. Jeżeli przypadkiem się rozdzielimy, macie
natychmiast przyjść i czekać na nas przy samo
chodzikach. Zrozumiano?

Cała trójka pokiwała potakująco, ledwo słuchając i

nieustannie rozglądając się roziskrzonymi oczami.

- No to gdzie idziemy najpierw? - Ross uśmiechnął

się pytająco.

Każde chciało gdzie indziej, więc Emma orzekła:

- Wezmę Donnę na karuzelę dla maluchów, a wy

idźcie na koniki.

Donna zasiadła dumnie w dużym, czerwonym

autobusie i złapała za kierownicę, karuzela wolno
ruszyła. Emma stała i machała jej ręką. Rozejrzała się
za pozostałą trójką na drugiej karuzeli. Ross dosiadał
jaskrawożółtego strusia trzymając przed sobą Robina,
Tracy siedziała z wniebowziętą miną na błyszczącym,
srebrzystobłękitnym koniu. Ross zobaczył ją i mrugnął
porozumiewawczo. Zazdrościła dzieciom, że potrafiły
tak bez reszty, tak bezkrytycznie pogrążyć się w tym
zaczarowanym świecie. Przypominały jej się dawne
wzruszenia, ale nie była już w stanie poddać się

background image

CICHA PRZYSTAŃ

89

podobnemu oczarowaniu. Dostrzegała wyraźnie tan-
detę i kicz. Niestety, dorosłość przynosi również
nadmierny krytycyzm.

Kiedy pomogła Donnie wysiąść z autobusu, Ross

dołączył do nich trzymając Robina za rękę.

- Macie ochotę na watę cukrową?

Dzieci ochoczo poparły propozycję i wkrótce wszyscy

zajadali wielkie różowe kule. Emma czuła nieprzepartą
ochotę do radosnego, beztroskiego śmiechu. Jestem
szczęśliwa, pomyślała. Jestem szaleńczo szczęśliwa!
Nigdy nie czułam się taka szczęśliwa będąc z Guyem!
Wtem otrząsnęła się ze zgrozą. Boże, co ja wygaduję?
Co mi przychodzi do głowy?

Spojrzała na Ross

a

, który pochłonął już połowę swej

waty. Różowa kulka przywarła mu do nosa. Patrzył na
Emmę i uśmiechał się.

-

Masz różowy cukier na nosie - powiedziała.

-

I jak wyglądam, pasuje? - spytał wesoło.

-

Wydaje mi się, że tak. - Zastanowiła się. - Wy-

glądasz mniej ponuro jak na olbrzyma ludożercę.

-

Olbrzym ludożerca? - ściągnął ironicznie brwi. -

Czyżbym z nim się kojarzył?

-

Od pierwszej chwili - potwierdziła stanowczo.

-

Hm, a kogo ty przypominasz? - Z udawaną

powagą studiował twarz Emmy, szare oczy w zamyś-
leniu przyglądały się jej zaróżowionym policzkom,
cieplym brązowym oczom i potarganym przez wfatr
włosom. - Może dobrą wróżkę? Nie, przypominasz
raczej sówkę.

-

Huu, huu... - dodała Donna i wszyscy wybuchnęli

ś

miechem.

Nie obyło się bez jazdy na elektrycznych samo-

chodzikach, jednak Emma wkrótce zabrała Donnę, bo
mała zaczęła się denerwować. Stały więc i przyglądały
się szaleństwom Robina, Tracy i Rossa.

background image

90

CICHA PRZYSTAŃ

Potem trzeba było dokładnie obejrzeć wszystkii

kramy i budy, spróbować innych atrakcji i w końcw
zmęczeni, ale pełni wrażeń, ruszyli do domu.

Było już zupełnie ciemno, gdy wracali. Donna

natychmiast usnęła na kolanach Emmy, Robin przy-
tulony do jej boku. Tylko Tracy, siedząc obok Rossa,
z ożywieniem paplała o wydarzeniach wieczoru.

Po położeniu dzieci do łóżek Emma przygotowała

kolację. Edie nie było, pomagała siostrze i miała
wrócić dopiero koło dziesiątej. Na kolację były jajka
na boczku, grzyby, pomidory i chleb. Ross zaparzył
herbatę i nakrył do stołu w kuchni.

- Tu jest znacznie przytulniej dla nas dwojga

- oznajmił.

Zasiedli do stołu naprzeciw siebie, głodni jak wilki.

Zapach jedzenia wydał się im boski.

- Ależ jestem głodny. Masz wrodzony talent do

tworzenia takiej ciepłej, domowej atmosfery, Emmo

- wyznał Ross.

Policzki jej pokraśniały z zadowolenia.

Właśnie skończyli jeść, gdy w drzwiach ukazała się

Amanda. Jej szafirowe oczy omiotły spojrzeniem
kuchnię, zastawiony stół i ich dwoje, rozmawiających
przyjaźnie.

-

Czy nie przeszkadzam? - spytała lodowatym

tonem.

-

Właśnie ominęła cię kolacja stulecia - oświadczył

Ross, spoglądając na nią leniwie. - Skromna, ale
cudownie przyrządzona.

-

To miło. - Na widok jedzenia skrzywiła się z

obrzydzeniem. - Smażone? Strasznie tuczące! Nic
znoszę tego!

-

Polubiłabyś, gdybyś musiała ciężej pracować

- stwierdził spokojnie Ross. - Po całym dniu ciężkiej

background image

CICHA PRZYSTAŃ

91

harówy, jak już dotrę do domu, muszę zjeść solidny
posiłek.

-

Ja pracuję! - rzuciła wściekle Amanda. - Wcale

nie siedzę z założonymi rękami.

-

Układasz kwiaty w wazonie, sprawdzasz jadłospis,

prowadzisz rozmowy telefoniczne - ciągnął Ross
lekceważąco. - Czyżbyś to nazywała pracą?

Zacisnęła usta ze złości, na jej policzki wystąpiły

czerwone plamy.

-

Nie tylko to robię! A poza tym uważarn za

niewłaściwe pracować zawodowo, jeżeli się nie rnusi.
W ten sposób zabiera się innym chleb. Cóż za sens
miałaby jakaś moja nudna praca od dziewiątej do
piątej za kilka funtów tygodniowo? Ja nie potrzebuję
zarabiać pieniędzy, ale inni tak. - Przyjrzała się
Rossowi uważnie. - Nie mogę pojąć, jak możesz trwać
przy swoim zajęciu.

-

Wykonuję pożyteczny zawód i jestem odpowied-

nio opłacany. To mi pozwala zachować niezależność i
dumę.

-

Och, ta twoja duma. - Rzuciła mu spojrzenie spod

długich rzęs.

Zarumienił się i poderwał z krzesła. Emma ob-

serwowała ich zakłopotana. Wyczuwała jakąś dwu-
znaczność w tej krótkiej wymianie zdań, coś, <pzego
nie potrafiła zrozumieć. Pomimo niepochlebnych
opinii Rossa o Amandzie, pomimo jego braku zaufania
i unikania jej, kiedykolwiek widziała ich razem,
uderzała ją ich poufałość, milczące porozumienie,
które nieomylnie wyczuwało się W ich zachowaniu.

-

Pomogę ci pozmywać, Emmo - zwrócił się dc> niej.

-

Chwileczkę, Ross - wtrąciła szybko Amanda. -

Lepiej ja ci pomogę, a Emma pójdzie się położyć.
Zasługuje na to, wygląda na bardzo zmęczoną.

background image

92

CICHA PRZYSTAŃ

-

Rzeczywiście - potwierdził Ross przyjrzawszy się

badawczo Emmie. - Wyraźnie zmizerniałaś. Amanda
ma rację.

-

Dziękuję wam - uśmiechnęła się z przymusem

Emma. - Wobec tego pójdę do swego pokoju, jeżeli
tak uważacie...

-

Oczywiście. - Patrzył w ślad za nią z niepokojeni

- Coś takiego! Nie tak dawno wyglądała kwitnąco.

- Naprawdę? - Amanda uśmiechnęła się słodko

- Praca daje się jej we znaki. Zajmowanie się trojgiem
dzieci jest bardzo wyczerpujące.

- Tak. - Ross wydawał się czymś zatroskany.
Emma opadła na łóżko i spojrzała ponuro w lustro

wiszące naprzeciwko. Wyglądasz jak śmierć na choni
gwi, powiedziała do siebie. Masz twarz dziewczyny,
która nagle odkryła, że znowu się zakochała i znowu
w nieodpowiednim mężczyźnie. Szczerze, Emmo Leigh,
jesteś niepoprawną idiotką! Jak można być tak;i
kretynką, żeby zakochać się w Rossie?

Z lustra patrzyły na nią znużone brązowe oczy, z

zaskoczeniem, ale i z dziwną rezygnacją. Zakochan;i w
Rossie? Czy się nie myli? Przywołała wspomnienia o
Guyu, ale wydały się mgliste, nieuchwytne, nic nic
znaczące. Wcale nie była w nim zakochana. To byl<>
tylko przelotne oczarowanie, lekki zawrót głow\
spowodowany letnim słońcem, beztroską, wspólnymi
przyjemnymi chwilami. Nie było porównania z tym co
czuła teraz do Rossa.

Wykrzywiła się do swego odbicia. A może !<>

złudzenie? Być może za kilka tygodni będzie p<>
wszystkim... przywoła wspomnienia o Rossie i stwiti
dzi, że jest jej obojętny.

A może jestem jak ten elektryczny samochodzik?

- zastanawiała się. Odbijam się od jednego mężczyzny,
by zaraz wpaść na drugiego?

background image

CICHA PRZYSTAŃ

93

Usłyszała głos Rossa na podwórku - głęboki,

poważny, wyraźnie czymś przejęty. Emma zamrugała.
Z brązowych oczu w lustrze biła powaga.

O nie, tym razem to prawdziwa miłość, pomyślała

przygnębiona. To nie czar nocy letniej... to jest zbyt
bolesne i dlatego prawdziwe.

Tylko jedno było wspólne - znowu zakochała się w

mężczyźnie, który był zapatrzony w inną dziewczynę.
Cokolwiek wydarzyło się między Rossem i Amandą,
jedno wydawało się jasne - Ross nie był w stanie z nią
zerwać. Mógł szydzić i potępiać jej zachowanie,
bogactwo, snobizm, nieróbstwo - ale wpadł w jej sieci
i zdawał sobie z tego sprawę. Wystarczyło, żeby
Amanda kiwnęła palcem, a przybiegał na każde jej
zawołanie.

A więc, jeżeli to nie jest miłość, to cóż nią jest?

- westchnęła Emma i zaczęła szykować się do spania.

-

Dzisiaj jest wspaniały, rześki poranek. Mam

ochotę na konną przejażdżkę - oznajmił Ross po
ś

niadaniu. Spojrzał na Emmę z wyzwaniem w oczach i

leciutkim, złośliwym uśmieszkiem. - A ty jak? Boisz
się krótkiego galopu?

-

Są tu w pobliżu jakieś konie do wynajęcia?

-

Spojrzała na trójkę dzieci pochłoniętą jedzeniem.

-

A co z nimi? Czy któreś umie jeździć?

- Edie mogłaby je zabrać do pani Pat na dłużej

- rzucił.

-

Ale może jej to dziś przeszkadzać. - Emma miała

wątpliwości. - Nie chciałabym jej za bardzo
wykorzystywać. Jest taka serdeczna, byłoby okropne,
gdyby się do mnie zraziła.

-

Już z nią wszystko omówiłem - uciął jej wąt-

pliwości Ross. - Powinnaś od czasu do czasu odpocząć
od dzieci. To normalne, każdy potrzebuje chwili

background image

94

CICHA PRZYSTAŃ

wytchnienia. Pani Pat zgodziła się bardzo chętnie,
zapewniam cię. W zasadzie to ona zwróciła mi uwagę,
ż

e potrzebujesz odpoczynku. Konna przejażdżka - to

już mój pomysł.

-

Oboje jesteście bardzo mili - wzruszyła się Emma.

- W takim wypadku chętnie skorzystam.

-

Będziemy się mogli przejechać na Barnabie i Jessie,

jak będziemy bardzo grzeczni - oświadczył Robin i po
zastanowieniu dodał: - Jeżeli będziemy chcieli. I jeżeli
nie spadniemy.

-

Jesteś bardzo ostrożnym młodym człowiekiem,

prawda? - zażartował Ross, a Robin pokazał dołeczki
w uśmiechu.

-

Jechać na Jessie... - powiedziała marząco Donna.

Pomysł bardzo się jej spodobał, mimo zastrzeżeń
brata.

-

Donna jest za mala - stwierdziła stanowczo Tracy,

odrywając się od kanapki. - Tylko ja i Robin będziemy
jeździć. Ja na Barnabie, on może wziąć Jessie.

Donna rozryczała się na cały głos. Emma rzuciła

Tracy potępiające spojrzenie i, tuląc małą, uspokajała

ja-

-

Donna może jeździć na Jessie... Ross ją będzie

trzymał.

-

Dzięki za pracę. - Ross zniósł to pogodnie i

spojrzał w zapłakane oczka Donny. - W porządku,
kluseczko! Wujek Ross pomoże ci jutro pojeździć na
Jessie.

Donna spojrzała z tryumfem na Tracy, która

kończyła w milczeniu jeść.

ś

eby ją rozchmurzyć, Emma poprosiła o pomoc

przy zmywaniu. Ross zabrał pozostałą dwójkę. Nadęta
Tracy wytrzymała w milczeniu tylko kilka minut. Parę
pochwał i serdecznych uśmiechów Emmy i w zupełnej
zgodzie zakończyły porządki.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

95

Pani Pat powitała dzieci z zadowoleniem. Jej

podwórko tętniło życiem, tu kury, tu kotek, tam pies.

-

U pani Pat zawsze coś się dzieje - oznajmiła

uradowana Tracy, biegnąc za maluchami.

-

Wyruszacie na konie? - Pani Pat spojrzała z

aprobatą na znoszone dżinsy Emmy. - To znakomicie,
baw się dobrze. Świetnie daje sobie radę z dziećmi,
prawda? - rzuciła prowokujące spojrzenie Rossowi,
ociągającemu się z odpowiedzią.

-

A co mam odpowiedzieć? - Uśmiechnął się. -

Oczywiście, że wspaniale się nimi zajmuje. Jest
prawdziwą podporą, jak już pani mówiła. Judith jest
bardzo wdzięczna, jestem tego pewien.

Emma roześmiała się, a pani Pat pokręciła głową z

dezaprobatą, pożegnała się i zniknęła w kuchni,
dołączając do Edie.

- Pani Pat pewme chciałaby, żebym wygłosił mowę

pochwalną na twoją cześć. Powinienem? - zażartował
złośliwie Ross.

Emma ruszyła. Spojrzała na niego przez ramię, gdy

za nią podążył.

-

Nie musisz się wysilać - powiedziała chłodno.

-

A jednak obraziłaś się - zauważył.

-

Wszystko, co robię, robię tylko przez wzgląd na

dzieci - oznajmiła spokojnie - i twoją siostrę. Nic mi
nie jesteś winien, Ross.

-

Zrozumiałem. - Jego głos zabrzmiał dziwnie.

-

Naprawdę? Mam nadzieję, że tak. - Mówiąc to

zastanawiała się, dlaczego tak bardzo jej zależy na
wyjaśnieniu mu... właściwie czego?

Spojrzał na nią. Podniosła na niego swe brązowe,

pełne ciepła oczy. Patrzyli na siebie w milczeniu przez
długą chwilę. Oczy Rossa szukały w jej oczach
odpowiedzi na pytania, z którymi nie chciał się
zdradzić.

background image

96

CICHA PRZYSTAŃ

- Wszystkich podejrzewasz o ukryte motywy, Ross

- powiedziała ze smutkiem, odwracając wzrok.

-

Czyżby? Może masz rację - odparł.

-

Oczywiście, przyznaję, że twoje doświadczenia

usprawiedliwiają cię w jakimś stopniu, ale nie można
wszędzie węszyć podstępu. Trudno byłoby mi żyć,
gdybym nikomu nie dowierzała. Nie mogłabym znieść
ż

ycia wypełnionego podejrzeniami, nieufnością, od-

trącaniem innych. Musisz z tym skończyć, dać ludziom
szansę.

-

A ty sama jak chcesz postąpić? - zwrócił się do

niej poważnie, pytająco. - Czy zaryzykujesz jeszcze
raz złamanie serca, Emmo? Jeszcze jedno bolesne
rozczarowanie. Czyżby ta lekcja miała pójść na marne?

-

Właśnie na tym polega życie. Na nieustannym

ryzykowaniu - odpowiedziała, dumnie wysuwając
brodę.

-

Pamiętam, co mi kiedyś powiedziałaś, że będziesz

w przyszłości znacznie ostrożniejsza. Nie dasz się
złapać w pułapkę, tak powiedziałaś!

-

Myliłam się - wyznała bez emocji.

Ross stał bez ruchu, patrząc na jej pochyloną głowę,

dopóki nie uniosła jej i nie spojrzała na niego.

-

Jesteś zadziwiającą dziewczyną - rzekł. - Wyznałaś

to tak zwyczajnie.

-

No to co? - zdziwiła się.

-

Wyznałaś, że się myliłaś... bez żadnych zastrzeżeń,

usprawiedliwień... po prostu zwykłe stwierdzenie faktu.
- Jego uśmiech był promienny, chwytający za serce.

- To mi się podoba. To tak rzadko spotykane.
Większość ludzi stara się znaleźć jakieś tłumaczenie,
nawet jeżeli wiedzą, że to samooszukiwanie się. Nie
chcą spojrzeć prawdzie w oczy... Ty zaś nie starasz się
mydlić oczu sobie i innym i postępujesz uczciwie.
Ś

wiadczy o tym choćby to, że usunęłaś się natychmiast

background image

CICHA PRZYSTAŃ

97

w cień, gdy uświadomiłaś sobie, co łączy twoją
przyjaciółkę z twoim przyjacielem. To wymaga
charakteru, Emmo. Inne dziewczęta rzuciłyby się do
walki o niego, a w końcu cierpieliby wszyscy w to
wplątani.

Emma poczuła się zawstydzona. Te pochwały

wzbudzały w niej chęć do ucieczki.

-

To gdzie jest ta stajnia? - zmieniła temat. - Daleko

jeszcze?

-

Nie, zaraz w Bundle Lane - roześmiał się.

-

Aleja Tobołka - co za śmieszna nazwa!

-

Około pięćdziesięciu lat temu na szczycie stał

dom, w którym mieszkał stary biedak. Handlował
starymi ubraniami, kupowanymi na tobołki, i różnymi
innymi rupieciami - tłumaczył Ross. - Kiedy zmarł,
jego dom był zapchany wszelkiego rodzaju śmieciami,
ale znalazło się wśród nich kilka bezcennych sztuk
porcelany i innych drobiazgów. Nie miał żadnej
rodziny, więc po sprzedaży domu i jego zawartości
pieniądze, zgodnie z testamentem, przekazano koś-
ciołowi.

-

I co kościół zrobił z tymi pieniędzmi? - Emma

desperacko starała się prowadzić rozmowę na obojętne
tematy.

-

Zbudowano nowy mur wokół cmentarza... pewnie

z myślą o zatrzymaniu staruszka w środku na wieki -
oświadczył z powagą Ross.

-

To niezbyt ładnie - zachichotała Emma i roze-

jrzała się. - Gdzie jest kościół? Jakoś go nie zauwa-
ż

yłam.

-

W zasadzie należy do innej wsi. Budynek pochodzi

z dwunastego wieku, jest w bardzo złym stanie. Parafia
liczy niewiele osób i ma wspólnego wikarego z
sąsiednią. Tylko w ten sposób te malutkie parafie mogą
się jeszcze utrzymać.

background image

98

CICHA PRZYSTAŃ

- Chciałabym go obejrzeć - zainteresowała się

Emma. - Z dwunastego wieku? To bardzo stary.

-r Normanowie znali się na budownictwie. Podstawy

są bardzo solidne, ale wymaga gruntownego remontu,
a pieniędzy brak. Komitet odnowy kościoła nieustannie
organizuje jakieś imprezy i ściąga fundusze, skąd się
da, ale to ciągle mało. Wszystkie te stare budowle
pożerają pieniądze. Weź Queen's... - przerwał nagle.

- Queen's Daumaury? - dokończyła pytająco. - Ale

przecież jego właściciela stać na utrzymanie tej
posiadłości, prawda?

- Tak przypuszczam - stwierdził obojętnie.
Maszerowali dziarsko do Bundle Lane. Wśród

kępy drzew Emma dostrzegła kwadratową szarą wieżę.
Niechybnie należała do kościoła, który „pożerał"
pieniądze.

Stajnie znajdowały się z dala od drogi, obejmowały

zniszczony budynek i podwórko, na którym silna
jasnowłosa kobieta energicznie machała widłami.
Dostrzegła ich i uśmiechnęła się szeroko.

- Witam, Ross! Piękny ranek wybrałeś. Ted!

- zawołała w stronę stajni. - Osiodłaj Junipera
i Marcy.

Niski, sękaty mężczyzna wyłonił się z ostatniego

boksu, spojrzał na nich krzywo, po czym zabrał się do
roboty.

-

Ted nadal zadowolony z pracy? - spytał Ross.

-

Lubi konie - odparła kobieta z rozbawieniem.

- Ale nie cierpi klientów. Nie znosi siodłania... Gdyby
to od niego zależało, wpychałby w konie jadło i nigdy
nie pozwoliłby im ruszyć się poza podwórko. Niena
widzi, gdy pracują. Przez cały czas przypominam mu,
ż

e robocze konie muszą pracować. Zna się na robocie,

inaczej nie trzymałabym go.

- Dlatego ci go poleciłem - powiedział Ross. - Był

background image

CICHA PRZYSTAŃ

99

doskonałym chłopcem stajennym, pracował w najlep-
szych stajniach, dopóki nie zaczął pić.

-

Teraz popija tylko wieczorami - wyznała. - Przy-

sięgłam, że wyrzucę go natychmiast, jeżeli przyłapię
na piciu przed szóstą wieczorem. Wie, że nie żartuję.

-

Bardzo dobrze - przytaknął Ross.

Ted przyprowadził dwa konie, jednego szarego,

bardzo spokojnego i drugiego - niecierpliwego,
nerwowego gniadosza. Ross wziął wodze gniadosza.

-

Juniper, oczywiście, dla mnie, a Marcy będzie

doskonała dla ciebie.

-

Jeździłaś już? - spytała kobieta. - Tak przy okazji,

jestem Lucy Todd, nie zauważyłam, by Ross zamierzał
mnie przedstawić.

-

A ja Emma Leigh i już jeździłam - przedstawiła

się Emma.

-

I z nią nigdy nic nie wiadomo - rzucił Ross ze

ś

miechem. - Może się nagle okazać mistrzynią w

skokach. Wiem już, że jest utalentowaną plastyczką,
znakomitą kucharką, wspaniale zajmuje się dziećmi i
na dodatek jest bohaterką...

-

Zamknij się! - Emma rzuciła mu wściekłe spoj-

rzenie. Zręcznie wskoczyła na siodło, ujęła cugle w
dłonie i ruszyła.

-

Bohaterką? - zainteresowała się Lucy Todd.

-

Uratowała moją najmłodszą siostrzenicę przed

szarżującym bykiem - wyjaśnił Ross, uśmiechając się
szeroko.

-

To dopiero zuch-dziewczyna - skomentowała

Lucy. - Ma dobry dosiad, trzyma się prosto... sądzę, że
poradziłaby sobie z Juniperem.

-

Nie ma mowy - uciął stanowczo Ross. - Nawet ja

nie ufam Juniperowi. To szatan, nie koń.

-

W takim razie, dlaczego go zawsze bierzesz? -

Lucy uśmiechnęła się domyślnie.

background image

loo

CICHA PRZYSTAŃ

- Bo nikt, nawet koń, nie może mieć nade miw

przewagi - odrzekł dumnie.

Dogonił Emmę i puścili się razem dróżką. Po

pewnym czasie droga poszerzyła się na tyle, że można
było przyśpieszyć.

Juniper wkrótce pokazał klasę i Emma, odstając na

swej powolnej klaczy, mierzyła wzrokiem plecy Rpssa
z pogłębiającą się niechęcią. Sposób, w jaki prostował
ramiona, w jaki trzymał głowę, świadczył o głębokim
samozadowoleniu, był dla niej wyzwaniem.

Zaczekał przy końcu drogi, obserwując jej jazdę

z

uśmieszkiem na tych swoich pięknie wykrojonych
ustach. Nawet z tej odległości mogła dostrzec błysk
samozadowolenia w jego oczach. Ściągnęła cugle i
obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem.

-

Wolno, lecz wytrwale, dotrzesz wszędzie!

-

No, no, ile złości... - Jego oczy zabłysły śmiechem.

-

Czuję się jak... jak... - nie znalazła określenia - tak

się za tobą wlokąc!

-

Jak indiańska żona? - Otwarcie z niej zażartował i

to doprowadziło ją do szału. - Ale przecież w żadnym
wypadku nie możesz dosiadać mojego konia! Taka
drobna osóbka jak ty? Nie utrzymałabyś go!

-

Nie utrzymałabym? A może spróbuję! - Ogarnęła

ją furia.

-

Lekkomyślna dziewczyna - wyśmiewał się. - Oczy-

wiście, że nie. Masz po prostu za słabe ręce.

-

Złaź i daj mi spróbować - nastawała.

-

Nie! - oznajmił stanowczo, poważniejąc. - Nie

wygłupiaj się! - Zawrócił Junipera i ruszył z powrotem
w kierunku stajni. Emma jechała za nim w milczeniu,
nieprzytomna z wściekłości. Na podwórku Ross zsiadł
i podszedł do Lucy, która, lekko zaskoczona, wyszła
int na spotkanie.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

101

-

Już wróciliście... - zaczęła, po czym przerwała rś§

widok Emmy, która, po zejściu z konia, wyrwała
wodze nic nie przeczuwającemu Rossowi, wskoczyła
na Junipera i tyle ją widzieli.

-

Mój Boże! - jęknął Ross przerażony. - Zupełnie

zwariowała! Ten diabelski koń ją zabije! - Nie
oglądając się na Marcy wpadł do stajni i wyprowadził
karego konia, którego dosiadł na oklep. Ted wybiegł
za nim klnąc zawzięcie.

-

Ross wie, co robi - powstrzymała go Lucy.

-

Spodziewam się, że wie - mruknął Ted. - W prze-

ciwnym razie marny jego koniec. Dancer nie uznaje
obcych jeźdźców. - Pokiwał złowieszczo głową. - Ross
nie zna wszystkich piekielnych sztuczek tego konia.

background image

ROZDZrAŁ SIÓDMY

Emma natychmiast pożałowała swego wyczynu.

Zdrowy rozsądek mówił jej, że Junipera zdenerwowała
nagła zmiana jeźdźca. Szeroki grzbiet gniadosza
przebiegało nerwowe drżenie, strzygł uszami i kierował
się wprost do lasu. Kiedy Emma zdecydowała się
zawrócić i upokorzyć przed Rossem, koń zignorował
jej próby, nie reagował ani na szarpanie wodzami, ani
ucisk kolan, ani głos.

Spróbowała powtórnie, z całą determinacją, ale

Juniper nie zwracał na nią uwagi. Był już wśród
drzew, przyśpieszył i zagłębił się w gęstwinę leśną
wąską, krętą ścieżyną. Prychał i potrząsał łbem, jego
mięśnie falowały pod spoconą skórą.

Usiłowała go uspokoić, pochyliła się, by go pogłas-

kać, szepcząc łagodnie:

- Dobry konik, Juniper... kochany konik...

Ale ten parł w głąb lasu i podrzucał grzbietem,

starając się ją zrzucić. Znaleźli się w gęstwinie wysokich,
ciernistych krzaków, których kolce raniły jej łydki.
Skrzywiła się z bólu i znowu usiłowała pokierować
Juniperem, ten jednak był zdecydowany pozbyć się
jeźdźca.

Wtem dobiegł ją odgłos końskich kopyt, dudniących

rytmicznie na piaszczystej ścieżce, gdzieś w pobliżu.
Zawołała najgłośniej, jak mogła. Wiedziała, kto jedzie,
kto musiał nadjeżdżać i jej serce napełniła ogromna
ulga.

- Ross, Ross, tutaj...

background image

CICHA PRZYSTAŃ

103

Usłyszał szamotaninę Junipera, jeszcze zanim

zawołała, i podążał ich śladem. Przed Emmą pojawił
się wielki czarny koń, którego z trudem powstrzy-
mywał Ross, jadący na oklep. Jego uda ściskały boki
konia z całych sił, ten prychał i zwijał się pod
jeźdźcem, ale nie mógł wyrwać się spod kontroli
mężczyzny.

Ross wyglądał jak uosobienie ślepej furii. Jego

oczy, płonące jak dwa węgle w pobladłej z wściekłości
twarzy, zwęziły się z gniewu, gdy dostrzegły Emmę.

-

Ty cholerna idiotko! Masz piekielne szczęście, że

uszłaś z życiem! Kiedy pomyślę, co się mogło z tobą
stać... - Zacisnął zęby, jakby obawiał się dokończyć.

-

Przykro mi, Ross - szepnęła zawstydzona, ale

przyjęła jego potępiające spojrzenie z podniesioną
głową. Czuła do siebie pogardę. Ryzykowała własnym
ż

yciem i utratą konia, kiedy urażona duma pchnęła ją

do wskoczenia na Junipera, żeby pokazać Rossowi,
jakim jest świetnym jeźdźcem, nie gorszym od niego...
Zrobiła z siebie pośmiewisko. To było niewybaczalne.

-

Powinno ci być przykro - warknął.

Złapał cugle Junipera, który natychmiast się uspo-

koił, wyczuwając stanowczość zmuszającą do kapitu-
lacji.

- Zsiadaj - rzucił Ross szorstko.

Emma usłuchała, miło było stanąć znowu na

pewnym gruncie. Ross tymczasem zawrócił Junipera i,
trzymając go, ruszył z powrotem.

-

Hej, gdzie jedziesz?! - zawołała, nie wierząc

własnym oczom. Czyżby rzeczywiście miał zamiar ją
tu zostawić?

-

Możesz wrócić pieszo - uciął. - To będzie twoja,

dobrze zasłużona, kara.

-

Ross!

Nawet się nie obejrzał. Jego wyprostowana, zgrabna

background image

104

CICHA PRZYSTAŃ

sylwetka na karym koniu z gniadoszem obok zniknęła
w dali piaszczystej ścieżki.

- Ross! - wrzasnęła ze złością i niepokojem. - Ross,

zaczekaj!

Powlokła się za nim. Kiedy dotarła do głównej drogi

Rossa nie było w zasięgu wzroku. Słyszała tylko daleki
odgłos kopyt dwóch koni biegnących kłusem.

- A niech go licho! - mruknęła, na poły ubawiona,

na poły wściekła. - Mógł zaczekać!

Przyśpieszyła kroku, ale skrzywiła się z bólu. W

nogawkach dżinsów nadal tkwiło kilka ostrych kolców
z krzaków, w które zapędził się Juniper. Wyciągnęła
ciernie i podwinęła nogawki, skóra na łydkach była
podrapana, z wielu głębokich rozcięć ciekła krew.

- Już nigdy nie wsiądę na Junipera - przysięgła

sobie. - Ross mówił prawdę, to diabeł! - Skrzywiła
się z niechęcią. Nic bardziej nie doprowadza do szału
niż mężczyzna, który ma zawsze rację!

Otarła chusteczką krew, spuściła nogawki dżinsów i

pomaszerowała wolno.

Ross czekał na nią na skraju lasu. Stał z rękami w

kieszeniach i przyglądał się, jak nadchodzi.

-

Czeka nas długi spacer do domu - zauważył

złośliwie. - Dasz radę?

-

Dam - stwierdziła obojętnie.

-

Chyba kulejesz? - Przyjrzał się jej podejrzliwie.

- Nie - skłamała, unikając jego spojrzenia.
Złapał ją za ramię i zmusił do zatrzymania się,

potem ukląkł i podwinął nogawki dżinsów, odsłaniając
czerwone, świeże zadrapania. Niektóre zaczęły znowu
krwawić. Ross zaklął pod nosem.

-

Skąd się to wzięło? Wygląda, jakby ktoś pociął ci

nogi żyletką.

-

To ciernie - burknęła.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

105

-

A więc Juniper cię zrzucił? - Mechanicznie własną

chusteczką ocierał jej krew z nogi. - Dlaczego mi nie
powiedziałaś?

-

Wcale mnie nie zrzucił - wyjaśniła. - Tylko

próbował, krążył wokół wielkiego kolczastego krzaka,
wpychając mnie na niego i moje nogi na tym ucierpiały.

-

Musi cię strasznie boleć - oświadczył stanowczo.

- I bardzo dobrze. Masz nauczkę. Mam ochotę ci
przylać! - Obciągnął nogawki dżinsów, podniósł się
i przyglądał jej w skupieniu. - I jak teraz dostaniemy
się do domu? Przecież nie jesteś w stanie iść taki kawał.

-

To niedaleko - powiedziała lekceważąco. - Dam

sobie radę.

-

Nie - pokręcił głową. - Zaczekaj chwilę... Mam

pomysł. - Pobiegł drogą pod górę. Za chwilę był z
powrotem, prowadząc dosyć wiekowy rower. Uśmie-
chnął się do niej. - Siadaj z przodu.

-

Nie wygląda zbyt solidnie - wysunęła wątpliwości.

- Jesteś pewny, że można na nim jechać?

- To ratunek dla twoich nóg - oznajmił. - No,

wskakuj, zaryzykujemy!

Umieściła się ostrożnie na ramie przed nim i za-

mknęła oczy, gdy pędzili z góry Bundle Lane, a stary
rower skrzypiał przeraźliwie pod podwójnym ciężarem.
Słońce kładło ciepłe promienie na jej twarzy, wiatr
zwiewał włosy do tyłu, na policzek Rossa. Jednym
ramieniem przyciskał ją mocno do piersi.

-

Pożyczyłem go od Lucy Todd - powiedział jej

prosto do ucha,

-

Mam nadzieję, że jej nie przestraszyłeś. To był

mój błąd, nie Junipera. Rozumiesz, zdenerwowałam go.

-

Powiedziałem jej prawdę. Biorąc pod uwagę, na

jakie ryzyko się wystawiłaś, kilka cierni jest doprawdy
bardzo łagodną karą - ciągnął uparcie. - Sama to na
siebie ściągnęłaś.

background image

106

CICHA PRZYSTAŃ

-

Wcale się tego nie wypieram. - Zacięła się.

-

Zatem co było, to było. Puścimy to w niepamięć?

- spytał zjadliwie.

-

Nigdy więcej nie będę taka głupia - odparła, po

czym dodała, czując znowu przypływ gwałtownej niechęci
do niego: - A ty mógłbyś postarać się nie być taki
nieznośny i denerwujący! Zachowujesz się tak zarozu-
nliale, że wzbudziłbyś bunt w najłagodniejszej kobiecie!

-

A ty najwyraźniej nie należysz do najłagodniej-

szych kobiet. - Nie ukrywał swego rozbawienia.

-

Doskonale wiesz, że sam wyprowadziłeś mnie z

równowagi tym swoim zarozumialstwem!

Roześmiał się cicho w odpowiedzi i mocno objął j;|

W talii obiema rękami. Emma spojrzała na te silne,
opalone, budzące zaufanie ręce i wrzasnęła z przera-
ż

aniem:

- Pościteś Ifdenowrricę

1

:

Zabrał leniwie jedną rękę i wyprostował kierownicę

rpweru pędzącego szaleńczo w dół. Wkrótce ujrzeli
dom.

-

Marzę o kąpieli - jęknęła Emma. - Boli mnie

każdy mięsień.

-

I bardzo dobrze! - bezlitośnie skomentował

ubawiony Ross.

Wziął ostatni zakręt i przed ich oczami pojawiła sie

dostojna sylwetka limuzyny przed bramą domu Rossa
Emma rozpoznała ją od razu.

Zatrzymał rower, zanim dojechali do samochodu,

powiedział spokojnie, żeby poszła do pani Pat po
dzieci.

- Tak - zgodziła się natychmiast, zapominając

o ochocie na kąpiel, o bólu podrapanych nóg. Czyżby
iriiało to być tak długo oczekiwane rodzinne pojed
nanie? Czyżby stary bogacz przyjechał nareszcie poznać
wnuki?

background image

CICHA PRZYSTA

Ń

107

Zostawiła Rossa i, mijając samochód, starała się nie

przyglądać mu zbytnio. Wcale nie była ciekawa, czy
Leon Daumaury przyjechał sam, czy towarzyszy mu
tryumfująca Amanda. Ross dał jej jasno do
zrozumienia, że ona, Emma, jest tu zupełnie zbędna.
Była tu tolerowana tylko jako opiekunka dzieci,
Amanda miała główną rolę do odegrania.

Emma szła dumnie wyprostowana, starając się nie

okazywać żadnych uczuć. Zastała dzieci skupione przy
kominku wokół pani Pat, która czytała im książkę.

-

Wcześnie wróciliście - uśmiechnęła się gospodyni.

-

Mamy gości - wyjaśniła Emma.

Starała się powiedzieć to bardzo zwyczajnie, ale

pani Pat rzuciła jej badawcze spojrzenie, unosząc w
górę brwi.

- Aha, gości? No tak. - Przyjrzała się dzieciom.

- Powinniście się trochę umyć i uczesać, kochani. Edie...

Edie zabrała protestujące głośno dzieci. Pani Pat

nadal obserwowała spod oka Emmę. Dostrzegła
wyraźne wzburzenie na jej twarzy i podejrzanie
błyszczące oczy.

-

Powiedziałaś, gości? - powtórzyła jeszcze raz.

-

Zdaje się, że to Leon Daumaury - odpowiedziała

drętwo.

-

Ooo - zdumiała się pani Pat. Wstała i nalała

Emmie filiżankę herbaty. - Zdaje się, że tego po-
trzebujesz.

-

Dziękuję, bardzo potrzebuję. - Emma była

spragniona. - Wie pani, mam wrażenie, że życie jest
nieustanną huśtawką, jak pani sądzi? Człowiek jest
ciągle miotany to w jedną, to w drugą stronę.

-

Może stajemy się zbyt gnuśni, jeżeli wszystko

idzie gładko - zauważyła filozoficznie pani Pat. - Ludzi
ogarnia wtedy nieznośne samozadowolenie.

-

Wątpię, czy kiedykolwiek będę miała szansę na

background image

108

CICHA PRZYSTAŃ

samozadowolenie - roześmiała się Emma. - śycie
nieustannie przynosi mi niespodzianki.

-

To bardzo podniecające - zażartowała pani Pat.

-

Kpi sobie pani ze mnie. - Emma próbowała udać

obrażoną.

-

Ja? Nic podobnego. - Nie zabrzmiało to jednak

przekonująco. Rozmowę przerwało powtórne poja-
wienie się dzieci, z buziami zaróżowionymi po myciu.

-

Wymyci? Świetnie. To ruszajcie z Emmą. Całe

szczęście, że wcześniej zjedliśmy lunch.

-

Też bym zjadła - westchnęła Emma, czując przy-

pływ głodu. Przygoda z Juniperem wpłynęła znakomicie
na jej apetyt, którego nie osłabił nawet ból na myśl o
spotkaniu Rossa z Amandą. - Jestem taką nudną,
przyziemną babą - zwróciła się do pani Pat. - Nic nie
jest w stanie pozbawić mnie na długo apetytu. To
pewnie dlatego, że jestem tak obrzydliwie zdrowa.

-

I tak ma być - stwierdziła tamta. - Edie

zaprowadzi dzieci. Zostań i zjedz coś.

Emma zawahała się. To było jakieś wyjście z sytuacji.

Nie musiałaby oglądać Rossa i Amandy razem,
uczestniczyć w rodzinnym spotkaniu, z którego czułaby
się wyłączona. Poza tym Leon Daumaury miał prawo
do spotkania ze swymi wnukami bez niepożądanych
ś

wiadków.

-

To bardzo miło z pani strony - zgodziła się W

końcu. - Dziękuję za zaproszenie.

-

No to siadaj, proszę - wskazała jej miejsce pani

Pat, dając znak Edie, aby odprowadziła dzieci. Tracy
spojrzała na Emmę niespokojnie, jakby coś przeczu-
wała.

-

Mamy gości? Jakich gości?

Ale Edie delikatnie, lecz stanowczo, pociągnęła ją

za sobą.

Emma zjadła smakowity omlet, wypiła kawę

background image

CICHA PRZYSTAŃ

109

i w końcu, podziękowawszy pani Pat, z wielką
niechęcią, wolno wróciła do domu. Samochód już
zniknął, ku jej wielkiej uldze, a w kuchni zastała tylko
Edie z dziećmi, zajętych robieniem ciasteczek.

-

Rossa wezwano na farmę Duckettów - poinfor-

mowała ją Tracy.

-

Ach, tak? - Emma usiłowała zachować rezerwę.

-

I wcale nie było żadnych gości - dodał Robin,

patrząc na nią z ciekawością.

On i Tracy wpatrywali się w nią, czekając na

odpowiedź. Emma była niemile zaskoczona. Czy coś
się popsuło? Czyżby Leon Daumaury zmienił zdanie?
A może go wcale nie było w tej limuzynie? Może
tylko sama Amanda?

-

Pewnie coś pokręciłam - przyznała się niepewnie.

-

To musiała być Amanda - skrzywiła się z nie-

smakiem Tracy. - Z bardzo się cfeszę, że sobie posz/a,
zanim tu doszliśmy.

-

I ja też - poparł ją Robin z całego serca.

-

Mhm - dodała Donna z taką pasją, że wszyscy

wybuchnęli śmiechem.

-

Dzieci, nie wypada tak mówić o Amandzie.

-

Dlaczego nie? - zapytał rzeczowo Robin.

-

Nie wolno wam wyrażać się niegrzecznie o doros-

łych - tłumaczyła oględnie Emma. Właściwie powinna
im jaśniej dać do zrozumienia, że Amanda może
zostać ich ciotką i powinny się na to przygotować.

-

Przestaliście pracować - wtrąciła się \y tym

momencie Edie i cała trójka wzięła się znowu do
roboty.

Emma zabrała się do pisania pierwszego listu do

Fanny. Opisała w nim dokładnie swoje przygody od
czasu opuszczenia Londynu, po czym wysłała go.

Ross wrócił późno wieczorem. Dzieci już spały,

Edie robiła sweter dla Robina, a Emma szkice. Kiedy

background image

no

CICHA PRZYSTAŃ

podniosła oczy, wyczuwając jego obecność, zobaczyła,
ż

e bacznie obserwuje wyraz jej twarzy, starając się

wyczytać odpowiedź na jemu tylko znane pytanie. ^-
Stało się coś złego? Wyglądasz tak ponuro

- zaczęła ostrożnie.

Jego twarz wypogodziła się, jakby znalazł odpowiedź

na nurtujące go pytanie. Uśmiechnął się niedbale.

^- Nic złego. Naprawdę wyglądam ponuro? Ty za to

wyglądasz jak mała dziewczynka gotowa do snu.

Właśnie skończyła swoją wymarzoną kąpiel i była

w piżamie, szlafroku, z mokrymi włosami wijącymi
się wokół zaróżowionej twarzy.

- Może zjesz? - spytała, przerywając pracę. - Znowu

zachorowała krowa Duckettów?

-- Tym razem me - roześmiał się. - To spaniel

wsadził łapę między kraty. Zanim dotarłem, już zrobili
to, co powinni zrobić natychmiast. Posmarowali łapę
mydłem i po kłopocie.

-

No jasne! - odpowiedziała śmiechem. Po czym

przyjrzała mu się podejrzliwie. - Ale zabrało ci to
strasznie dużo czasu... - Ugryzła się w język, prze-
klinając siebie za tę uwagę. Nie mogła pozwolić, aby
zaczął podejrzewać, jakie żywi do niego uczucia i że
zależy jej na jego obecności.

-

Wpadłem do Dorchester, do Edwarda - od-

powiedział gładko. - Musieliśmy przejrzeć rachunki.
Niidna i pochłaniająca czas robota.

-

Jak się czuje Chloe? Bardzo mi się spodobała

- ożywiła się Emma. - Jest taka bezpośrednia
i sympatyczna, jej towarzystwo to przyjemność.

- Chloe ma się świetnie. Też jej się spodobałaś,

pytała o ciebie. Obie jesteście podobne - potraficie
stworzyć taką domową, ciepłą atmosferę. - Uśmiechnął
się lekko.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

111

Emma oblała się rumieńcem. Komplement był tak

słodki, tak nieoczekiwany, że wytrąciło ją to z równo-
wagi. Odwróciła wzrok, zmieszana.

Zapadła cisza. Emma zerknęła na Rossa,"'który

obserwował ją uważnie, stojąc niedbale oparty o drzwi,
z rękami w kieszeniach i kwaśną miną. Oczywiście
wyskoczyła z tą idiotyczną uwagą. To jasne, że jej
obecność sprawiała mu kłopot i była ciężarem. Tysiąc
razy dawał jej do zrozumienia, że nie chce wiązać się z
ż

adną kobietą. śe unika kobiet jak zarazy.

-

Zrobię ci kawy - zaproponowała, ruszając do

kuchni.

-

Zdaje się, że wspominałaś o jedzeniu? - Podążył

za nią.

-

Jestem pewna, że Chloe nie pozwoliła ci odejść,

nie nakarmiwszy cię do oporu - rzekła stanowczo.

-

Masz rację! - przyznał ze śmiechem. - Uwielbia

karmić ludzi, a szczególnie mężczyzn. To chyba jakiś
plemienny obyczaj.

-

Jest po prostu bardzo gościnna. - Zmiażdżyła go

spojrzeniem. - Nie pozwalam z niej kpić!

-

Gdzieżbym śmiał! - Ross wzdrygnął się z udanym

przerażeniem. - Za bardzo boję się tego spojrzenia
twych ślicznych, wielkich brązowych oczu.

Zrobiła mu kawę nie odzywając się już ani słowem.

Ponieważ porównał ją do Chloe, bardzo nie spodobał
się jej złośliwy ton, z jakim o niej opowiadał. Jeżeli
kpił z Chloe, to kpił także z niej...

Usiadł z kawą w fotelu przed kominkiem. Emma

usiłowała skoncentrować się na swojej pracy, ale jej
umysł zajęty był pytaniami, których nie ośmieliła się
mu zadać. Znowu wyszłoby na to, że jest. wści-bska.
Nigdy jej tego nie wybaczy, znała go już na tyle
dobrze.

background image

112

CICHA PRZYSTAŃ

Ale nie mogła oderwać myśli od tej wizyty. Poża-

łowała, że nie przyjrzała się dokładniej, kto był w
samochodzie. Stchórzyła obawiając się, że mogłaby
tam ujrzeć Amandę ze swym złośliwym, zwycięskim
uśmiechem.

Cała ta wzajemna rodzinna wojna była taka głupia,

taka niepotrzebna, trudno było uwierzyć, iż Leon
Daumaury nie zechce przebaczyć swemu synowi i jego
ż

onie, że odrzuca wnuki. Czy ktokolwiek, a co dopiero

własny dziadek, mógłby odrzucić takie maluchy jak
Donna i Robin czy pełna godności Tracy? Nie mogła
tego przeboleć.

A jeżeli to nie był dziadek, to po co Ross wysłał ją

po dzieci? Czy chciał się jej pozbyć, bo wolał rozmawiać
z Amandą bez świadków?

No tak, to prawdopodobne, to miało sens - dla niej

bardzo bolesny. Trudno, spojrzy prawdzie w oczy, nic
innego jej nie pozostaje.

Zaczyna mi wchodzić w krew - poczuła do siebie

pogardę - to przyjmowanie do wiadomości przykrych
faktów. Dlaczego zawsze muszę zakochiwać się w
nieodpowiednim mężczyźnie? Czy nigdy nie zmąd4
rzeję?

Poszła wcześnie spać, ale trapiły ją przykre, ponure

sny.

Ranek wstał chłodny i chmurny. W nocy wiatr

zmienił kierunek. Zanosiło się na deszcz.

Rossa już nie było, Edie poszła pomóc siostrze,

więc Emma, po domowych porządkach, zdecydowała
się wziąć dzieci na spacer.

Powietrze było wilgotne. Szli wolno, zatrzymując

się od czasu do czasu, by dokładnie obejrzeć skarby
znalezione przez myszkujące dzieci. Emma wzięła
papier i kredki, aby maluchy mogły porysować. Przy

background image

CICHA PRZYSTAŃ

113

rysowaniu wybuchła oczywiście sprzeczka i Emma,
chcąc ją przerwać, zaproponowała wyścig do końca
ś

cieżki, która kończyła się przy gospodzie.

- Zawsze tędy chodzimy - skrzywiła się Tracy.

- Chodźmy inną drogą.

Poparła ją pozostała dwójka i Emma, dla świętego

spokoju, skierowała się w stronę nie znanej jeszcze
ś

cieżki. Dzieci są niesłychanie męczące, westchnęła.

Wymagają nieustannej uwagi. Właściwie niewiele
udało się jej zrobić szkiców przez cały czas pobytu
tutaj. To zaczynało być niepokojące. Zamierzała
pracować wieczorami, ale z reguły była zbyt zmę-
czona.

Ś

cieżka skończyła się nagle przed dziwną bramą w

kształcie podkowy. Była drewniana, pomalowana na
zielono i osadzona w czerwonym ceglanym murze.

- Nigdy tu nie byłam - stwierdziła niepewnie Tracy.

- Gdzie jesteśmy?

- Trochę zbłądziliśmy - wyznała Emma z nagłym

podejrzeniem, że ten mur otacza Queen's Daumaury.

- Wracajmy lepiej.

- To jest pewnie furtka do zaczarowanej krainy

- rozmarzył się Robin, wpatrując się w błyszczącą
miedzianą gałkę uchwytu. - Emmo, wejdźmy!

-

Niemożliwe. To prywatna posiadłość - ucięła

zaniepokojona.

-

Chodźmy już - nalegała Tracy, rzuciwszy Emmie

krótkie spojrzenie, jakby ona też zgadywała, co kryje
się za furtką.

Robin stał uparcie, nieporuszony. Tracy chwyciła

go za ramię, ale zamarła, gdyż rozległo się skrzypienie
i furtka zaczęła się uchylać. Cała trójka wpatrywała się
w nią, jakby spodziewając się ujrzeć wróżkę lub
czarodzieja.

Emma z przerażającą pewnością wiedziała, kogo

background image

114

CICHA PRZYSTAŃ

ujrzą. Przywiodło ich tu nieubłagane przeznaczenie, to
samo, które w tej chwili kazało starszemu panu
otworzyć furtkę i stanąć w niej, opierając się ciężko na
lasce ze złotą rączką. Patrzyli na siebie z niedowie-
rzaniem.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

-

Co to ma znaczyć? - spytał starszy pan słabym

głosem, po długim milczeniu. Wpatrywał się w Emmę
z gniewem w oczach, jakby oczekując od niej od-
powiedzi. Był taki wątły i kruchy, a jednak emanowała
z niego duma i władczośc. Jego niespodziewane
pojawienie się oszołomiło Emmę. Zanim jednak zdolna
była wykrztusić słowo, przemówiła Tracy spokojnym,
pogardliwym tonem.

-

Właśnie odchodziliśmy. Trafiliśmy tu przypad-

kiem. Nie wiedzieliśmy, że pan tu mieszka, ani że pan
wyjdzie.

-

Tracy! - upomniała ją ostro Emma, niemile

zaskoczona jej otwartością. Spojrzała na pana Dau-
maury. - Bardzo przepraszam za jej niegrzeczne
zachowanie.

-

Masz ostry języczek, panienko. - Popatrzył na

Tracy marszcząc brwi.

Tracy oddała mu spojrzenie w ponurym milczeniu.

- Czy pan jest moim dziadkiem? - zadał pytanie

Robin w swój rzeczowy, dociekliwy sposób.

Leon Daumaury przyjrzał mu się i jego stara twarz

drgnęła dziwnie. Po chwili odpowiedział obojętnie.

-

Tak, jestem.

-

Czy tutaj mieszkasz? - Robin zajrzał przez furtkę

do parku. - Gdzie jest twój dom?

-

Chciałbyś go zobaczyć? - Leon Daumaury nie

spuszczał wzroku z twarzyczki chłopca.

background image

116

CICHA PRZYSTAŃ

-

O tak, bardzo. Pewnie jest malutki i okrągły jak

domek elfów. - Oczy Robina płonęły z ciekawości.

-

Domek elfów? Malutki i... - Zaskoczony Leon

Daumaury stracił oddech. Patrzył badawczo na Emmę
swymi przenikliwymi jastrzębimi oczami. - Co to
dziecko wygaduje? Przecież wie na pewno...?

-

Sądzę, że nie wie o niczym - cicho powiedziała

Emma.

-

O niczym? - Starszy pan skrzywił się. - Nie wie

nic o Queen's Daumaury?

Emma skinęła potakująco głową. Leon Daumaury

wyciągnął kruchą, zdeformowaną dłoń do Robina,
który ufnie włożył w nią swą malutką rączkę.

-

Pójdziemy i obejrzymy go, dobrze? - Zwrócił się

do Emmy. - Czy mogłaby pani przyprowadzić
pozostałą dwójkę, panno...?

-

Nazywam się Emma Leigh - przedstawiła się.

-

Ich opiekunka, prawda? - Przeszywał ją wzrokiem.

-

Tak - potwierdziła.

-

Myślę, że nie wolno nam tam iść - odezwała się

nagle Tracy. - Mamusi to się nie spodoba.

Emma wahała się, wprawiło ją to w zakłopotanie.

Tracy pewnie miała rację. Nie wiedziała, co ma zrobić.
To Ross powinien tu zadecydować. Ale jak to
powiedzieć temu staremu człowiekowi, trzymającemu
tak pewnie rączkę Robina.

- Sadzę, że Tracy ma rację. Bardzo mi przykro...

- Zatrzymała się.

- Tracy wcale nie wie, co się mamusi podoba

-

oznajmił Robin swoim dorosłym, rozważnym tonem.

-

Ona tylko zgaduje i prawie zawsze się myli. Tak jak

z tą owsianką i Donną. Ona strasznie lubi się rządzić.
Okropnie. - Patrzył z powagą na Emmę.

- Tam coś jest... co to? - jąkała się z przejęcia

background image

CICHA PRZYSTAŃ

117

Donna, wpatrując się w głąb parku z zachwyconą
buzią. Emma dostrzegła przedmiot jej zachwytu.

Kilkadziesiąt metrów dalej, wśród krzaków, prze-

chadzała się sarna.

-

To sarna - burknął Leon Daumaury.

-

Salna? - Donna zmarszczyła czółko w skupieniu.

-

Sarna, tu jest do niej droga. - Chrząknął dziwnie. -

Jesteś bardzo podobna do swojej mamy, moja droga.

Zachichotała Donna, potem Robin. Dziadek rzucił

im na pół obrażone spojrzenie.

-

Cóż w tym śmiesznego? - dopytywał się.

-

Powiedziałeś Donnie moja droga - tłumaczył

Robin. - Tu jest droga i Donna jest droga... - Razem z
Donną wy buchnęli śmiechem. Tracy patrzyła na nich
z kamienną twarzą i cichym potępieniem.

Pan Daumaury uśmiechnął się i nagle jego twarz

przeobraziła się w cudowny sposób, przybierając żywy,
serdeczny wyraz. Stracił całą swą rezerwę i sztywność.

- Ten angielski jest bardzo dziwny, prawda, moja

droga i mój drogi - powiedział z przesadą. Rozczuliła
go ich natychmiastowa reakcja.

Maluchy aż pokładały się ze śmiechu. Robin ruszył

truchtem, pociągając za sobą starszego pana, Donna
ochoczo pobiegła za nimi. Emma spojrzała bezradnie
na Tracy, która obserwowała całą scenę z lodowatą
niechęcią.

-

Coś mi się zdaje, że nie mamy wyjścia, musimy

dołączyć - zauważyła łagodnie Emma.

-

Ja wracam do domu! - Tracy trwała w ponurym

uporze.

-

Nie ma mowy! - Emma chwyciła ją za ramię. -

Nie sama, Tracy. Trudno, musisz iść ze wszystkimi.
Nigdy w życiu nie pozwolę ci spacerować samej,
wiesz o tym doskonale.

background image

118

CICHA PRZYSTAŃ

-

Mamusia nie lubi naszego dziadka - powtórzyła

Tracy.

-

Chyba jesteś jeszcze za mała, żeby naprawdę

wiedzieć, kogo twoja mama lubi, a kogo nie - zaczęła
ostrożnie Emma. - Może ci się wydawać, że wszystko
rozumiesz, ale wiesz, sami dorośli nie zawsze są pewni
swych

uczuć.

Rzeczy

o

wiele

bardziej

skomplikowane, niż to wygląda na pierwszy rzut oka.
Myślę, że powinnyśmy pozwolić Robinowi i Donnie
porozmawiać z panem Daumaury, jeśli tak chcą. Ja to
później wyjaśnię twojej mamie.

-

Ależ będzie na ciebie wściekła! - Tracy nie

ukrywała swego zadowolenia.

-

Tracy, Tracy - westchnęła Emma - dlaczego tak

trudno dojść z tobą do porozumienia?

Spojrzała na bladą, zaciętą buzię i nagle wypełniło

ją Ogromne współczucie i ćfcfiwość do (ego dziecka.
Uklękła i przytuliła ją do siebie mocno, całując
delikatnie chłodny policzek.

- Nie bądź taka - szepnęła.

Tracy pozwoliła przez chwilę przytulić się Emmie,

po czym wyrwała się i pobiegła za Robinem wołając,
by na nią poczekał. W pierwszej chwili Emmie zrobiło
się przykro, ale zaraz uśmiechnęła się wstając. A jednak
Tracy zmieniła zdanie i dołączyła do innych, zamiast
dąsać się z boku. Jednak jakieś porozumienie zostało
zawarte.

Idąc wolno z tyłu, Emma rozmyślała z pewnym

rozbawieniem, jak wiele nauczyły te dzieci ją, dorosłą
osobę, która miała zająć się ich wychowaniem i opieko-
wać się nimi. A to te maluchy otworzyły jej oczy na
zachowanie innych ludzi, na drobne fakty, których nie
dostrzegała. Dzięki nim była teraz znacznie mądrzejsza.
Bliska, codzienna obserwacja dzieci odkryła jej więcej
prawdy o naturze ludzkiej, niż znała do tej pory.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

119

Wędrowali przez park, a Leon Daumaury pokazywał

i opowiadał im o wszystkich parkowych cudach.
Ujrzeli wspaniałe srebrzyste bażanty, przechadzające
się po trawniku. Na Robinie nie zrobiły wrażenia.

- Wolę te dzikie, polne bażanty - wyznał szczerze.

- Są takie przyjemnie brązowe i tłuste - jak imbryk
pani Pat albo jak Emma - dodał po namyśle.

Emma roześmiała się. Po chwili zaskoczenia za-

wtórował jej Leon Daumaury.

-

W żaden sposób nie mogę uznać waszej Emmy za

tłustą - zaprotestował. - Ale rzeczywiście, ma coś z
kolorów bażanta, bystre spostrzeżenie. A kto to jest
pani Pat?

-

Nie znasz pani Pat? Ona ciebie zna - zdziwił się

Robin.

-

I Edie - przypomniała Donna.

-

Kim one są? Opowiedz mi o nich - zachęcił

Donnę dziadek.

-

Ja je kocham - wyznała Donna z uczuciem. Leon

Daumaury wydawał się uświadamiać sobie coś, czego
istnienia nie podejrzewał.

-

Prowadzą gospodę we wsi - wytłumaczyła Emma.

-

Och, to one. - Był zaskoczony. - Oczywiście,

widziałem je z daleka.

-

Dlaczego je kochasz? - spytał szorstko Donnę,

wpatrując się w jej buzię.

-

Bo kocham. - Podniosła na niego szeroko otwarte

oczka. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, stropiła się i
buzia się jej wykrzywiła.

-

Donna je kocha, bo one także ją kochają. Obie są

bardzo dobre i miłe - wyjaśniła Emma spokojnie,
ujmując małą rączkę, która mocno ścisnęła jej dłoń.

-

A zatem - stwierdził kostycznie starszy pan

- moje srebrne bażanty są dla was za wytworne.

background image

120

CICHA PRZYSTAŃ

Wolicie te pospolite, czy ogrodowe, które oglądacie
codziennie?

- Pospolite albo polne - poprawił Robin.
Dziadek znowu roześmiał się głośno. Spojrzał

z szacunkiem na chłopca, a potem na Emmę.

- Jest bardzo bystry, prawda? - szepnął.
Ruszyli dalej szeroką drogą przez znakomicie

zaprojektowany i troskliwie pielęgnowany park. Droga
skręciła nagle i nieoczekiwanie blisko ujrzeli wśród
drzew dom.

Zasługiwał na swoją sławę. O cudownych propor-

cjach, zbudowany z jasnego kamienia, przynosił chwałę
swym osiemnastowiecznym budowniczym.

Robin przystanął i wpatrywał się w budynek, gdy

dziadek z ogromnym napięciem obserwował jego
twarzyczkę.

- No i co? - zapytał niecierpliwie.

- Chciałbym mieszkać w takim domu - wypalił

chłopiec zwracając na niego swe zadziwiająco dorosłe
spojrzenie.

Na twarz Leona Daumaury z wolna wypłynął

rumieniec, dolna warga mu zadrżała, po czym zaciął
usta, by opanować widoczne wzruszenie. Dopiero po
chwili powiedział ochrypłym głosem:

- Cieszę się, że ci się podoba.

Podeszli bliżej na tyły domu. Cały taras otaczały

masy różanych krzewów w pełnej krasie.

-

Te róże są tematem rozmów w całym hrabstwie.

Są dumą Queen's Daumaury - rzekł, patrząc na
oczarowaną Emmę.

-

A to co? - przestraszyła się Donna nagłego,

przeszywającego krzyku.

-

Pawie - burknęła Tracy.

-

Podobają ci się? - spytał dziadek, przyglądając się

jej uważnie.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

121

-

Tak się pysznią tymi swoimi piórami... - zlek-

ceważyła je Tracy.

-

Powinniście zobaczyć ogród wiosną - powiedział

Leon Daumaury. - Mamy tu ogród błękitny, kwiaty we
wszystkich odcieniach błękitu... niezwykłe.

-

Kocham niebieskie kwiaty - mimowolnie zawołała

zachwycona Tracy.

-

Cy możemy wejść? - zapytała Donna dziadka,

stojąc przed wielkimi oszklonymi drzwiami i przycis-
kając nosek do szyby. Zanim zdążył odpowiedzieć,
nagle na górze otworzyło się okno i rozległ się ostry,
gniewny głos Amandy:

-

A ty co tutaj robisz? Wynoś się natychmiast,

nieznośny dzieciaku! - W pierwszej chwili nie spo-
strzegła Leona Daumaury; kiedy się poruszył, zbladła.
- Och, nie wiedziałam... nie miałam pojęcia...

-

Nie powinnaś tak krzyczeć na dzieci. Prze-

straszyłaś ją - skarcił dziewczynę.

Donna wcale się nie przestraszyła. Emma ujrzała w

jej niebieskich oczach widoczne zadowolenie. Donna
nie lubiła Amandy i cieszyło ją, że tamta wzbudziła
gniew dziadka.

-

Nie poznałam jej. Myślałam, że to jakieś obce

dziecko na tarasie, zaglądające przez okno i... - starała
się załagodzić zmieszana Amanda.

-

Już choćby przez wzgląd na wiek tego dziecka nie

powinnaś była tak krzyczeć, obojętne co robiło.
Przecież to maluszek - przerwał zimno.

Amanda rzuciła Emmie nienawistne spojrzenie.

Jasne, że ją obwiniała za ten incydent. Słodkim głosem
zwróciła się do dzieci.

-

Ależ my się doskonale znamy. Jesteśmy starymi

przyjaciółmi i świetnie się rozumiemy.

-

Ależ oczywiście. - Robin genialnie naśladował

ton głosu Rossa.

background image

122

CICHA PRZYSTAŃ

Dziadek znowu spojrzał na niego przenikliwie.

Emma zastanawiała się, czy zna on Rossa na tyle, by
docenić to naśladownictwo. Ross musiał bywać w tym
domu, spotykał się przecież z Amandą. Zatem Leon
Daumaury poznał go, chociaż pewnie nie znosił -
przecież to siostra Rossa jest żoną jego syna.

Amanda otworzyła oszklone drzwi i wszyscy weszli

do środka. Był to jeden z najczęściej fotografowanych
i pokazywanych w eleganckich czasopismach pokoi.
Mienił się wszelkimi odcieniami lekkiego błękitu i
delikatnego beżu - od pokrytych jedwabiem ścian,
poprzez dywan, meble, porcelanę, do starannie
ułożonych kwiatów.

ś

ywe, psotne dzieci zupełnie nie pasowały do tego

miejsca. Robin i Tracy wymienili wymowne spojrzenia,
Doima przysunęła się do Emmy, łapiąc ją za rękę.

Leon Daumaury dostrzegł szczery, wymowny wyraz

ich twarzy i uśmiechnął się kwaśno.

- Chodźcie, obejrzymy dom.

Dalej było tak samo. Nieskazitelna elegancja, dbałość

o drobiazgi, wszystko lśniło, połyskiwało - dzieci bały
się przypadkiem ruszyć cokolwiek.

-

Nie podoba się wam tutaj - stwierdził zrezyg-

nowany dziadek.

-

Czy jest tutaj miejsce dla dzieci? - Robin silił się

na uprzejmość.

-

Pokoje dziecinne? - Starszy pan znowu uśmiechnął

się kwaśno. - Są na najwyższym piętrze, teraz to
strych. Nie były używane od czasu... - urwał.

Od dzieciństwa jego syna, domyśliła się Emma.

Ciekawe, czy to dlatego ojciec tych dzieci został
archeologiem, że dorastanie w tym luksusowym
pudełku uczyniło go człowiekiem zdolnym do cierp-
liwego grzebania w życiu starożytnych.

Wspięli się na strych. Tu nie było dywanów. Boazerie

background image

CICHA PRZYSTAŃ

123

i drzwi były polakierowane na ciemno. Światło sączyło
się z okienka w dachu.

Otworzyli drzwi i znaleźli się w długim, wąskim

pokoju z łamanym sufitem.

-- Och - jęknął Robin z zachwytu na widok starego,

wysłużonego konia na biegunach, stojącego pośrodku
pokoju. Błyskawicznie znalazł się na jego grzbiecie.
Donna z płaczem domagała się tego samego.

Emma posadziła ją za Robinem i oboje kołysali się

wniebowzięci. Tracy oglądała pokój, pełen zakamar-
ków, z półkami wypełnionymi zaczytanymi książkami,
zniszczonymi zabawkami, starymi meblami. Podeszła
do okna i wyjrzała.

- Jaki ładny pokój. Najładniejszy w całym domu

- westchnęła.

Leon Daumaury obserwował ich w milczeniu.

Wydawał się poruszony.

-

Będzie padać! - odezwała się nagle Tracy. - Czy

to burza?

-

Na to wygląda. Musimy szybko wracać na lunch

- zaniepokoiła się Emma.

-

Możecie zjeść tutaj - rzucił dziadek szorstko.

-

Bardzo dziękuję, ale nie. Czeka już gotowy w

domu. - Emma pokręciła głową odmownie. Zapie-
kanka siedziała w piekarniku, zmarnowałaby się.

-

Każę was odwieźć samochodem - obiecał starszy

pan, kiedy, po bardzo niechętnym rozstaniu się z
koniem, wszyscy schodzili po marmurowych, lśnią-
cych schodach. Potem Leon Daumaury pomachał im
dłonią na pożegnanie. Dzieci też mu machały, dopóki
nie zniknął im z oczu. Rozsiadły się z zadowoleniem
w limuzynie.

-

Wspaniały samochód, prawda? - zwrócił się Robin

do Emmy.

background image

124

CICHA PRZYSTA

Ń

-

A mnie się ten dom wcale nie podoba - oznajmiła

Tracy niechętnym, krytycznym tonem.

-

Mówisz tak, bo myślisz, że mamusia będzie na

nas wściekła, że tam poszliśmy. - Robin, jak zwykle,
okazał przenikliwość.

-

Wcale nie, ty mądralo - odcięła się Tracy.

-

Ja tez chcę konia. - Donna przytuliła się do

Emmy.

-

I ja też - ochoczo poparł ją Robin.

-

Wujek Ross też się wścieknie - nie ustępowała

Tracy.

-

A dlaczego? - dopytywał się Robin.

-

Gdyby mamusia chciała, żebyśmy widzieli się z

dziadkiem, to kazałaby wujkowi Rossowi zabrać nas
do niego - mądrzyła się starsza siostra.

Emma zaniepokoiła się, słysząc to. Tracy miała

słuszność. Ross tak by postąpił, gdyby był do tego
upoważniony.

Ross był w domu, kiedy przyjechali. Podszedł

wolno do bramy. Jego twarz była nieprzenikniona,
oczy nie zdradzały niczego. Serce Emmy zadrżało w
niedobrym przeczuciu i szybko zaczęła w myślach
układać usprawiedliwiającą przemowę. Robin wyszedł
na spotkanie wujkowi ze spokojem pierwszych chrześ-
cijan idących na spotkanie lwom.

- Cześć, wujku. Odwiedziliśmy naszego dziadka

- wyznał otwarcie. - Lubię go.

- Ach tak? Naprawdę? - Ross zmierzył siostrzeńca

zamyślonym spojrzeniem i przeniósł je na Emmę.

- Ciekaw jestem, jak do tego doszło?

-

Poszliśmy na spacer - zaczęła pośpiesznie tłuma-

czyć drżącym głosem. - Znaleźliśmy się na ścieżce,
której nie znaliśmy i tam była...

-

Mala zacałowana fultka - podjęła radośnie Donna,

z wyrazem szczęścia na buzi, wkładając swą

background image

CICHA PRZYSTAŃ

125

małą rączkę w dłoń wujka. - I wysedł nas dziadek i
posliśmy zobacyć jego dom, ale był za duży. A potem
odwiedziliśmy konia na bunach i spodobał się nam...

-

Konia na biegunach - poprawiła Tracy.

-

Wielki koń na biegunach - wtrącił się Robin z

zachwytem. - I Donna i ja galopowaliśmy na nim.

Ross znowu spojrzał na Emmę z nieprzeniknioną

twarzą.

- Mieliście bardzo męczący dzień, prawda? - mruk

nął do dzieci.

Lunch uspokoił atmosferę. Maluchy były bardzo

zmęczone i gotowe do drzemki. Tracy trochę protes-
towała, że jest za duża, by się zmęczyć byle czym, ale
pomaszerowała do swego pokoju.

Ross pomagał Emmie zmywać milcząc, ale wiedziała,

ż

e prędzej czy później jej wygarnie. Wyczuwała jego

napięcie. W końcu zaczął spokojnym pytaniem:

-

Nie uważasz, że należało postąpić bardziej

taktownie w tej, jak wiesz, bardzo delikatnej sytuacji?

-

Nic nie wiem - odparła zwięźle. - Nic mi nie

wyjaśniono. Musiałam zdać się na własne wyczucie.

-

I cóż ono ci podpowiedziało? - zapytał pogard-

liwie.

-

To, że należy natychmiast zabrać dzieci do domu

i tak bym postąpiła, gdyby Donna nie wyrwała mi się i
nie uciekła. Sytuacja wymknęła mi się z rąk, zanim
zdążyłam wymyślić, jak się taktownie wycofać. - Wez-
brał w niej nagły gniew. Z całym rozmysłem niczego
jej nie wyjaśniono, a teraz on oskarża ją o coś, czemu
nie była w stanie zapobiec. - Poza tym znalazłam się w
bardzo niezręcznej dla mnie sytuacji. Nie mogłam być
niegrzeczna dla pana Daumaury. Nie miałam pojęcia,
jak się zachować, co powiedzieć.

-

Amanda mi powiedziała... - zaczął, a wtedy ona

nie wytrzymała i wybuchnęła.

background image

126

CICHA PRZYSTAŃ

-

Amanda! Pewnie zadzwoniła do ciebie, żeby cię

ostrzec? Była wściekła, gdy zobaczyła tam dzieci. Nie
cierpi ich.

-

Cicho bądź! - rozkazał Ross tak zdławionym z

gniewu głosem, że zatkało ją natychmiast i zadrżała.

-

Uważam, że jesteś bardzo niesprawiedliwa dla

Amandy - zaczął po chwili spokojniej. - Nie ma mowy
o niechęci do dzieci, odwrotnie, włożyła wiele wysiłku
w nawiązanie kontaktu między nimi a dziadkiem. Na
niczym jej bardziej nie zależy, niż na szczęśliwym
zjednoczeniu rodziny.

Emma zacięła usta i milczała. Cóż mogła powiedzieć?

Doświadczenia z jej znajomości z Amandą mówiły co
innego. śe ta dziewczyna zawsze była złośliwa i
przewrotna w stosunku do niej, no i że nigdy nie
okazywała sympatii do całej trójki dzieci. Przyszło jej
do głowy, że Ross nie zna prawdziwego oblicza
Amandy. Spojrzała na niego spod oka. Wyglądał na
zaniepokojonego i zmartwionego. Może zastanawia
się, co powiedzieć siostrze?

-

Oczywiście - oznajmiła - że biorę na siebie całą

odpowiedzialność. Powiem Judith, że to była wyłącznie
moja wina.

-

Niemądra dziewczyna! - roześmiał się dziwnie. -

Siedź cicho, Emmo. Siedź cicho. - Powiesił ścierkę i
wyszedł. Patrzyła za nim, płonąc z urazy zmieszanej z
bólem, miłością i znużeniem.

Zabolało, gdy odezwał się do niej tak lekceważąco.

Niemądra dziewczyna - tym dla niego była. I tym
rzeczywiście jestem, przyznała. Idiotką, zakochaną w
tym surowym, nieczułym mężczyźnie, który jest ślepy
na wszystkie gierki dziewczyny takiej jak Amanda.
Zarzekał się, że nie zrobi już żadnego błędu w miłości,
ż

e przejrzał Amandę - ale, sądząc z jego słów,

zupełnie zgłupiał na jej punkcie.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

127

Patrzyła w okno zamazane deszczem, którym wiatr

walił w szyby. A może to łzy zamazywały jej wzrok,
gdy łkała bezgłośnie, ściskając rozpaczliwie dłońmi
zlew kuchenny?

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Emma pracowała właśnie z dziećmi w ogrodzie,

kiedy, dwa dni później, usłyszała warkot samochodu
zatrzymującego się przy bramie. Pomyślała, że Ross
skończył wcześniej pracę. Przez ostatnie dwa dni był
bardzo zajęty i właściwie nie widzieli się.

Skrzypnęła brama i Emmę zamurowało. Oto szła ku

niej, nieśmiało, ale z całą determinacją, Fanny. Po
chwili wybuchnęły radosnym śmiechem i porwały się
w objęcia ze łzami wzruszenia.

-

A cóż ty tu robisz? - dopytywała się Emma,

mierząc przyjaciółkę spojrzeniem. - Wspaniały strój.
Nowy?

-

Tak. Pierwszy raz mam go na sobie. To dobrze,

ż

e ci się podoba. - Fanny z zadowoleniem spojrzała na

swój bladoniebieski klasyczny kostium, w którym było
jej bardzo do twarzy. Cała promieniała, miłość
najwidoczniej jej służyła, zauważyła Emma z przyjem-
nością.

-

Jak się miewa Guy? - zapytała. Miłość do Rossa

pozwoliła jej mówić o Guyu bez drgnienia w sercu.

-

Sam ci to może powiedzieć - Fanny wskazała

ręką i Emma, odwracając się, stanęła oko w oko z
Guyem.

Ucałował Emmę w policzek bardzo gorąco, uśmie-

chając się radośnie na jej widok. Emma z zaskoczeniem
przypomniała sobie, że był czas, gdy uznała, że jest w
niej zakochany. Teraz spadła jej z oczu zasłona -
zachowywał się w stosunku do niej z całkowitą

background image

CICHA PRZYSTAŃ

129

obojętnością. Pozostał nadal sympatycznym, wdzięcz-
nym kompanem, takim, jakim był zawsze. To ona była
w błędzie, wyobrażając sobie coś więcej.

-

Oboje wyglądacie wspaniale! - I była to szczera

prawda.

-

Przyjechaliśmy zaprosić cię na nasz ślub w Lon-

dynie - oznajmiła Fanny, cała zapłoniona.

-

Wasz ślub? - Emma wpadła w zachwyt. - Kiedy?

Oczywiście, przyjadę. I mam nadzieję, że zostanę
druhną. Czy ma to być wielkie, wspaniałe wydarzenie,
czy cichy ślub?

-

Jest wyznaczony na ostatni dzień października -

wyjaśnił Guy. - Dostałem pracę w Kanadzie. Muszę
tam wyjechać przed piętnastym listopada, więc czasu
zostało bardzo mało. Nie wyobrażam sobie wyjazdu
bez Fanny, a ona przystała na ślub bez fajerwerków.
Zaplanowaliśmy ciche, skromne wesele, tylko rodzina
i najbliżsi przyjaciele, tacy jak ty.

-

Ś

lub w bieli - dodała stanowczo Fanny. - I ty

koniecznie musisz być moją druhną, Em!

-

Oczywiście - nalegał Guy. - Uda ci się przyjechać?

Twoja nieobecność zepsuje Fanny całą uroczystość.

Jego oczy patrzyły prosząco z taką serdecznością i

ciepłem, że wzruszyło ją to. Nie tylko nie traci
przyjaźni Fanny, ale zyskuje jeszcze jednego oddanego
przyjaciela, nawet jeżeli będzie ich dzieliła ogromna
przestrzeń. Odległość nie wpłynie na osłabienie ich
przyjacielskich więzów, była tego pewna.

-

Postaram się - przyrzekła solennie. - Sama uszyję

sobie suknię, coś prostego. Jaki kolor będzie pasował,
Fanny?

-

Dla ciebie tylko delikatna żółć - zadecydowała od

razu Fanny. - Najładniej ci w kolorze pierwiosnka.

Dzieci przypatrywały się im, całe zamienione w słuch.

background image

130

CICHA PRZYSTAŃ

Emma zauważyła ich obecność i ze śmiechem dokonaia
prezentacji.

Fanny ucałowała każde z osobna. Tracy nie mogła

oderwać zachwyconych oczu od jej złotych loków i
delikatnych rysów.

- Pani wygląda jak anioł z naszej choinki! - wyznała

nieoczekiwanie.

Emma zdusiła śmiech, Fanny wydawała się speszona,

ale Guy oznajmił poważnie:

- Wiem, Tracy, co masz na myśli. Ja też tak

uważam.

To musi być cudownie, pomyślała Emma tęsknie,

gdy mężczyzna patrzy w ciebie jak w obrazek. Ona za
każdym razem, kiedy niespodziewanie zjawiał się
Ross, miała uczucie, jakby jej serce ściskała jakaś
ż

elazna obręcz.

-

Proszę wejść do naszego domu. - Tracy złapała

Fanny za rękę i z gorliwą uprzejmością ciągnęła do
drzwi.

-

Tak, tak, wejdźcie - poparła ją Emma. - Zaraz

przyjdę, tylko położę na miejsce te narzędzia ogrod-
nicze. Wypijemy herbatę. Mamy mnóstwo pysznych
rzeczy do jedzenia.

-

Edie piekła cały ranek - wtajemniczyła ich Tracy.

-

Ach, tak. Znam Edie, Emma mi wszystko opisała

w liście - zapewniła Fanny.

-

Naprawdę? - zdziwiła się Tracy. - A co napisała o

mnie? Napisała, że też umiem dobrze gotować?

Fanny taktownie zapewniła, że w liście Emma

wychwalała jej talenty kulinarne pod niebiosa. Emma
przypomniała sobie, jak opisała ów poranek, gdy
Tracy gotowała, i poczuła wielką ulgę oraz ogromną
wdzięczność dla przyjaciółki. Robin i Donna porzucili
bez żalu grzebanie się w ziemi w ogrodzie i ochoczo
pomaszerowali za nimi. Fanny ich także oczarowała.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

131

Guy odprowadził całą gromadkę ciepłym spoj-

rzeniem. Emma przyjrzała się mu i z niedowierzaniem
pytała siebie, co też takiego widziała w nim, aby się
tak zadurzyć. Oczywiście był miły i na swój sposób
pociągający, ale brakowało mu pewności siebie Rossa,
jego siły charakteru, której nikt nie mógł się oprzeć.

- Ty też wyglądasz bardzo dobrze - zwrócił się do

niej Guy, obrzucając ją spojrzeniem.

Ubawiło ją to. Miała na sobie stare, ubłocone

dżinsy, gumowe buty i gruby sweter, który służył tylko
do pracy w ogrodzie, bo zbiegł się w praniu i zupełnie
stracił fason.

-

Wyglądam okropnie! Gdybym spodziewała się

waszego przyjazdu...

-

Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę. Fanny dostała

kilka dni wolnego, więc postanowiliśmy wybrać się na
małą wycieczkę w te strony, zobaczyć ciebie i przy
okazji odetchnąć świeżym powietrzem.

-

Gdzie się zatrzymaliście?

-

W Dorchester. Śliczne miasteczko, prawda?

-

Bardzo. Poza tym masz ogromne szczęście, że

zdobyłeś taką dziewczynę jak Fanny - zapewniła go
Emma. - Jest wspaniała. Jest mi bardzo droga i mam
nadzieję, że zawsze będziecie razem szczęśliwi.

-

Nie martw się o Fanny. - Guy ujął ją za ramiona z

rozjaśnioną radością twarzą. - Zrobię wszystko, by
było jej dobrze. Wiem, że mi się poszczęściło. Mój
ojciec ciągle to powtarza. Nie może zrozumieć, dlaczego
wybrała akurat mnie. - Z uśmiechem pocałował Emmę
w policzek. - Prawdę mówiąc, też tego nie rozumiem.

-

To jasne, że jest w tobie nieprzytomnie zakochana.

- Emma uścisnęła go serdecznie. - Uważam, że
ś

wietnie do siebie pasujecie.

-

Emmo, jesteś wspaniałą dziewczyną - wyrzucił

background image

132

CICHA PRZYSTAŃ

z siebie uradowany Guy. Jeszcze raz ją ucałował, tym
razem w usta.

-

Jestem ci taki wdzięczny, że nie chowasz do mnie

urazy! Rozdzielam was, a ty nie masz mi tego za złe...
nie intrygujesz... jesteś taka miła i wyrozumiała...

-

Przecież to musiało kiedyś przyjść... - wytknęła

mu. - Nic w tym nadzwyczajnego. Bardzo się cieszę...
mówię zupełnie szczerze. Czeka was cudowna przy-
szłość.

-

Możesz to powtórzyć jeszcze raz? - poprosił z

przejęciem. - Odtąd zaczynam nowe, fantastyczne
ż

ycie!

Oboje roześmieli się, po czym Emma wysłała Guya

do Fanny, obiecując, że wkrótce do nich dołączy.
Zgodził się posłusznie, a Emma zabrała się do
porządkowania narzędzi ogrodniczych.

Pozbierała je i, niosąc do szopy, niespodziewanie

natknęła się na Rossa. Stał oparty o furtkę do ogrodu i
wyglądał jak chmura gradowa. Czyżby stało się coś
złego, zaniepokoiła się.

-

Witaj! Wcześniej wróciłeś - powitała go z uśmie-

chem, mając nadzieję, że go rozchmurzy.

-

Wyraźnie widać, że za wcześnie - odburknął.

-

O co ci chodzi? - zmarszczyła czoło.

-

Jak długo sterczał tu ten Romeo? - Wszedł do

ogrodu, zatrzaskując za sobą z wściekłością furtkę.

-

Romeo? - zgłupiała na moment, a potem roze-

ś

miała się. - Chyba myślisz o Guyu?

-

Guy! - powtórzył imię z kłującym sarkazmem.

- Któżby inny?

- Zdarzyła się najcudowniejsza rzecz na świecie

- zaczęła z ożywieniem, pragnąc go ułagodzić. - Nawet
byś nie przypuszczał!

- Daj mi zgadnąć - ciągnął nieprzyjemnym tonem.

- To nagłe czulenie się do siebie! Jak on powiedział...

background image

CICHA PRZYSTAŃ

133

jesteś taką wspaniałą dziewczyną, Emmo, taką słodką i
wyrozumiałą... - naśladował głos Guya ze wstrętną
przesadą. Jego twarz wyrażała ogromny niesmak.

- O Boże! Na mdłości mi się zbiera. Jak zdrowa na
umyśle, inteligentna istota może słuchać takich bzdur,
wierzyć w takie głupoty...

- Guy mówił to szczerze. - Rozzłościła się. - Nie

wszyscy mężczyźni są tacy szorstcy, nieczuli, zimni
jak ty...

Był bardzo blady, jego wzrok przeszywał ją na

wylot, a szczęki zaciskały się z wściekłości.

-

No, dalej. Wykrztuś z siebie to, co zamierzałaś

powiedzieć od dawna. Myślisz, że nie zdaję sobie
sprawy, co czujesz?

-

Co takiego? - Emmie zaparło dech w piersi.

-

Doskonale pojmuję twoje uczucia do mnie

- oznajmił lodowato.

Teraz ona zbladła i zadrżała. A więc domyślił się?

Ze zgrozy nie mogła uwierzyć. Nie mogła znieść
ś

wiadomości, że Ross domyślił się jej miłości do

niego, że to go drażniło i odtrącało od niej. ' - Nie
odwracaj się ode mnie z taką miną! Spójrz na mnie! -
Złapał ją za ramiona i potrząsnął gwałtownie.

-

Puść mnie! To boli... - Starała się uwolnić z tego

uścisku i od przerażająco przenikliwego spojrzenia
szarych oczu.

-

Nie kuś mnie - ostrzegł złośliwie. - Nie wyob-

rażasz sobie, ile wysiłku mnie kosztuje, aby się
opanować. Jeden porządny klaps pomógłby odzyskać
ci zdrowy rozum. Wiedziałem, że jesteś głupia, ale do
tej pory nie podejrzewałem cię o aż taką głupotę.

-

Czyżbyś znowu pokłócił się z Amandą? - Jego

gniew był jakiś zagadkowy. Chyba nie ona mogła go
wzbudzić. Ktoś inny go wywołał, a na niej się skrupiło.
Tego kogoś nie miał odwagi zaatakować.

background image

134

CICHA PRZYSTA

Ń

-

Amanda! - prychnął wściekle. - Nie usiłuj się

wykręcać i odwrócić uwagę.

-

Staram się odgadnąć, co cię tak wyprowadziło z

równowagi - podjęła cierpliwie.

-

Rzeczywiście, jakbyś nie wiedziała - ironizował

krzywiąc się.

-

Jestem pewna, że na mnie wyładowujesz swoją

złość na Amandę. Nie wiem, co ona takiego zrobiła,
ale oświadczam ci, że nie pozwolę na traktowanie
mnie w ten sposób. Nie będziesz się na mnie wyżywał
i wyładowywał swoje humory.

-

Naprawdę? - Jego głos nagle niebezpiecznie złago-

dniał. Zacisnął dłonie na jej ramionach. Przez moment
poczuła przypływ niepewności, niepokoju i słabości,
gdy jego twarz zaczęła się przybliżać, a oczy zwęziły się.
Wtem jego usta spadły na jej wargi z siłą i pożądaniem,
zmuszając ją do niechętnej początkowo, a później coraz
ż

arliwszej reakcji. Odczuwała rozkosz aż do bólu.

Tylko że to nie ona miała być tak całowana - to było

przeznaczone dla Amandy. Ross nadal starał się ją
ukarać, traktując jako zastępczynię Amandy, i ten
pocałunek, który w innych okolicznościach mógłby
przynieść jej radość, teraz przyniósł jej tylko upoko-
rzenie i żal. Ale nawet nie próbowała wmawiać sobie,
ż

e nie czuje cudownej przyjemności. Jej zdradzieckie

ciało ożywało pod jego dotykiem. Usta drżały jak w
gorączce.

Ogromnym wysiłkiem woli wzięła się w garść i

czując, że za chwilę całkiem ulegnie, wyrwała się i z
całej siły wymierzyła Rossowi tęgi policzek.

- śebyś nigdy więcej tego nie próbował! - wy

krztusiła.

Uwolnił ją z uścisku i cofnął się o krok, dotykając

palcem czerwonych śladów po jej uderzeniu. Na jego
ustach pojawił się zastanawiający uśmieszek.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

135

- Nie chciałbym się z tobą spotkać w ciemnej

uliczce - mruknął. - Nie podejrzewałem cię o tyle siły.

Nic nie odpowiedziała, jej serce ciągle jeszcze biło

nierównym rytmem.

-

No dobrze - wycedził Ross spokojnie i wsadził

ręce głęboko do kieszeni. - Chyba powinniśmy podjąć
obowiązki uprzejmych gospodarzy i ugościć twego
przyjaciela? Gdzie chcesz go umieścić na noc? Może
w moim pokoju?

-

To bardzo miłe z twojej strony, ale on i Fanny

wracają do Dorchester - odparła z uprzejmym
uśmiechem.

-

Fanny? - Ross wlepił w nią oczy.

-

Tak, moja przyjaciółka, z którą mieszkam.

Opowiadałam ci o niej i Guyu. Czyżbyś zapomniał?
No więc przyjechali tu, żeby mi obwieścić, że się
pobierają i życzą sobie, abym była druhną. - Roz-
promieniła się w uśmiechu. - Czyż to nie cudowne?

-

Cudowne! - odezwał się cicho.

-

Muszę uszyć suknię, a nie dają mi wiele czasu.

Rozumiesz, zaraz po ślubie wyjeżdżają do Kanady,
spędzą już tylko kilka tygodni w kraju. Guy dostał
pracę w Kanadzie.

-

I oni cię poprosili, abyś była druhną na ich

ś

lubie? - nie dowierzał Ross. - Powinnaś chyba płakać,

a nie rozprawiać z takim entuzjazmem. Taka
propozycja dowodzi okrutnej niewrażliwości uczuć!

-

Zapominasz, że oni o niczym nie mają pojęcia...

- Zarumieniła się. - śe nawet nie podejrzewają... że
kiedyś wmówiłam sobie uczucie do Guy a.

-

Wmówiłaś sobie? - Skrzywił się. - Przypominam

ci, że przed chwilą widziałem twoje zachowanie podczas
rozmowy z nim.

-

Poczułam się taka szczęśliwa widząc jego i Fanny

- broniła się. - I z zadowoleniem upewniłam się, że

background image

136

CICHA PRZYSTAŃ

wszystko minęło bezpowrotnie. śe jestem zupełnie
wyleczona z uczucia do Guya. To było tylko krótkie
zauroczenie... nic prawdziwego, nic trwałego.

-

Ach tak? - ironizował. - A to całowanie? Z jakiej

okazji?

-

Całowanie? - stropiła się.

-

Widziałem, jak cię całował - potwierdził krótko.

-

Ooo... - Przypomniała sobie. - To nie ma żadnego

znaczenia... taki tam braterski całus.

-

Naprawdę nie ma? - Oczy Rossa błysnęły

niebezpiecznie. - A zatem nie pomyl mnie z nim
przypadkiem. Braterskie całusy nie są w moim stylu.

Na policzki Emmy wypłynął rumieniec zakłopotania.

Co miał na myśli? Serce w niej załomotało.

- Wujku Ross, Emmo... nie macie zamiaru przyjść?

- usłyszeli podniecone wołanie Robina. - Czekamy
na herbatę!

Emma pośpieszyła do domu, niechętnie, ale jedno-

cześnie z dziwną ulgą przerywając drażniącą i niepo-
kojącą rozmowę z Rossem. Postanowiła później
zastanowić się nad nią i przemyśleć. Teraz pragnęła
chwili wytchnienia przy domowych zajęciach.

W kuchni Fanny i Guy pomagali Tracy smarować

chleb i przygotowywać herbatę, gawędząc przyjaźnie.
Przedstawiła im Rossa. Wymienił z Guyem krótki
uścisk dłoni, witając go z tak lodowatą uprzejmością,
ż

e nie sposób było tego nie zauważyć. Ze znacznie

cieplejszym uśmiechem powitał Fanny. Jego oczy
wyrażały podziw i aprobatę.

-

Emma wspomniała o twojej urodzie... ale nie

doceniła cię. Jesteś jak pączek róży.

-

Dzięki. - Fanny ukazała dołeczki w uśmiechu.

- Emma nie wspomniała, że jesteś mistrzem w pra
wieniu komplementów.

- Nic nie wspomniała? - Spojrzał kpiąco na Emmę.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

137

-

Nic. - Głos Emmy to była sama słodycz. - Jak

mogłam im wspomnieć o twoich talentach w prawieniu
komplementów, jeżeli do tej pory w ogóle się nimi nie
wykazałeś? Wydobyłaś na jaw jego głęboko ukryte
zdolności. - Uśmiechnęła się do Fanny.

-

Pełne kobiecości dziewczęta zawsze tak na mnie

wpływają - odparował Ross.

-

Ach, tak! - parsknęła Emma. - Piękne dzięki.

-

Emma jest pełna kobiecości - ogłosił Guy, który

poczuł się urażony w jej imieniu i zjeżył się cały
słysząc komplementy Rossa dla Fanny.

-

Widocznie nie miałeś nigdy okazji poczuć jej

lewego sierpowego - zauważył Ross. - Mogłaby
spokojnie odbyć trzyrundową walkę z mistrzem wagi
ciężkiej!

-

O mój Boże! - Fanny szeroko otwartymi błękit-

nymi oczami wodziła z niedowierzaniem od niego do
Emmy.

-

Woda się zagotowała - wymamrotała Emma, cała

w pąsach. - Wybaczcie... Ross, bądź łaskaw zabrać
gości do pokoju, ja zaraz skończę robić herbatę.

-

Pomogę ci. - Fanny nie zamierzała wyjść.

-

Lepiej zmykajmy. - Ross gestem wskazał Guyowi

drzwi. - Niedobrze jest zawadzać kobietom w kuchni.

Guy usłuchał, ale wyraz jego twarzy nie wróżył nic

dobrego dla ich przyszłych wzajemnych stosunków.
Był z natury dobroduszny, jednak doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że kilka razy w ciągu paru chwil
został z rozmysłem obrażony.

- Co tu się dzieje? - napadła Fanny na Emmę.

- śebyś mi chociaż dała jakiś znak!

-

Jaki znak? - Emma postanowiła udawać głupią.

-

Wiesz doskonale. - Fanny nie dawała się zbyć.

- Atmosfera między wami jest tak napięta, że boję
się, iż trzaśnie lada moment.

background image

138

CICHA PRZYSTAŃ

-

Mylisz się. - Głos Emmy załamał się. - To chodzi

o inną dziewczynę. - Miała nadzieję, że Fanny nie
dostrzeże bólu ukrytego w jej głosie, jednak za długo
się znały, by umknęło to uwagi Fanny.

-

Och, Emmo - szepnęła współczująco. - Moja

kochana biedo! Co za paskudne szczęście.

-

No cóż, zdarza się...

-

Jest bardzo atrakcyjny - westchnęła Fanny.

-

Bardzo - przyznała Emma.

-

W jakiś taki szorstki sposób - dodała Fanny w

zamyśleniu. - Nie jestem przekonana, czy tacy
szorstcy mężczyźni są w moim typie. - Spojrzała
badawczo na Emmę. - Jesteś zupełnie pewna, że
chodzi tu o inną dziewczynę? Ponieważ mnie wyraźnie
uderzyło teraz coś... coś między wami...

-

O, tak! - zgodziła się Emma z goryczą. - Roz-

drażnienie! Właśnie przed chwilą pożarliśmy się.
Kiedykolwiek nie wyjdzie mu coś z ukochaną,
wyładowuje swe humory na mnie, jako na najbliższej
dostępnej osobie płci żeńskiej.

-

A jaka ona jest, ta druga?

-

Zabójcza blondyna - cierpko przyznała Emma. -

Jest olśniewająca i ma język jak żmija. Mam nadzieję,
ż

e będą szczęśliwi.

-

Skarbie! - roześmiała się Fanny. - Ależ masz

nastrój!

-

Ross przecież powiedział, że nie jestem kobieca!

-

Plótł, co mu ślina na język przyniosła. Masz w

sobie więcej kobiecości niż inne kobiety, które znam.
Tylko spójrz, jak macierzyńsko zaopiekowałaś się tą
trójką dzieci! Wszystko mi opowiedziały. Poza tym,
zależy, co się rozumie przez kobiecość. Jeżeli masz na
myśli mdlenie na widok krwi, uwodzicielskie
trzepotanie rzęsami do każdego mężczyzny i udawanie
za słabej, by unieść coś więcej niż torebkę... to

background image

CICHA PRZYSTAŃ

139

rzeczywiście ty nie wchodzisz w grę. Ale kobiecość
nie tylko na tym polega i większość współczesnych
mężczyzn doskonale to wyczuwa.

- Wdzięczna ci jestem za twoją przychylność

- podziękowała Emma. - I za pokładane we mnie
zaufanie.

Zaniosły herbatę do pokoju, gdzie dwaj panowie

przebywali w ponurym milczeniu. Guy przeglądał
nieuważnie jakieś czasopismo, Ross tkwił przy oknie z
kamiennym wyrazem twarzy.

Fanny rzuciła Emmie alarmujące spojrzenie. Zabrały

się do nalewania herbaty.

-

Może kanapkę? - zwróciła się Emma do Rossa,

zalotnie trzepocząc rzęsami.

-

Próbujesz gierek? - uśmiechnął się z obraźliwą

kpiną, aż się w niej zagotowało ze złości, i usiadł w
fotelu.

-

Wydawało mi się, że bardzo je lubisz - odcięła

się. - Takie słodkie, kobiece gierki...

Guy z uznaniem spróbował jednego z placuszków

Emmy.

-

Fanny, czy umiesz robić takie placuszki? - zapytał.

-

Ależ oczywiście! - odparła natychmiast.

-

Chciałbym dostawać takie do herbaty, gdy

będziemy już małżeństwem - zapowiedział Guy.

-

Jeżeli tak sobie życzysz - zgodziła się posłusznie

Fanny.

Ross obserwował Emmę z ironią w oczach.

-

Wzruszająca scena - wymruczał do niej, gdy

sięgała po ciasto. - Twoja przyjaciółka ma nie tylko
urodę, prawda? Uległość żony gwarantuje szczęście
małżeńskie.

-

Brednie - wysyczała Emma. - Ciągle tkwisz w

dawnych czasach, może byś jednak zaczął żyć w
dwudziestym wieku, Ross?

background image

140

CICHA PRZYSTAŃ

Dzieci bawiły się hałaśliwie na górze w chowanego.

Nieoczekiwanie wtargnęły z wrzaskiem do pokoju.

-

Umieramy z głodu - obwieściła Tracy. - Pyszno-

ś

ci... ile ciasta!

-

Czy możemy dzisiaj dostać herbatę tutaj? - Robin

przysiadł na dywanie koło Emmy.

-

Nie - zaprzeczyła stanowczo. - Za bardzo

kruszycie. Herbata dla całej waszej trójki jest w kuchni.
Chodźcie, zaprowadzę was.

-

Cekoladowe ciasto... - jęknęła Donna, kiedy

Emma zabrała jej ciasto z rączki.

- Najpierw chleb z masłem - twardo orzekła Emma.
Wyprowadziła dzieci do kuchni, a one przylgnęły

do niej z ufnością. Fanny odprowadziła ją wzruszonym
spojrzeniem, a przed jej oczami pojawił się obraz jej
samej z dziećmi tulącymi się do rąk w niedalekiej,
szczęśliwej przyszłości.

Pięć minut później w kuchennych drzwiach pojawiła

się Amanda, elegancka i smukła, cała połyskująca
srebrzyście, z fryzurą tak nienaganną, jakby wiatr i
pogoda nie miały do niej dostępu. Stanęła, przy-
glądając się z niesmakiem dzieciom pałaszującym
kanapki.

-

Czy jest Ross? - spytała chłodno.

-

Tak, tam w pokoju - skinęła głową Emma.

Amanda przeszła obok, a Emma podążyła za nią

zamierzając zaproponować jej herbatę. Fanny, śmiejąc
się, rozmawiała z Rossem i na widok Amandy szeroko
otworzyła oczy. Natychmiast rozpoznała ją po opisie
Emmy i bystro spojrzała na Rossa, który właśnie
podniósł się na powitanie nowego gościa.

- Czy możesz zaraz przyjść do Queen's Daumaury?

- zwróciła się do niego bez wstępów Amanda, ignorując
pozostałych. - Próbowałam telefonować, ale telefon
jest zepsuty.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

141

-

Rzeczywiście? Nie zauważyłem. - Ross nie

wydawał się zbyt przejęty. - Słuchaj, czy koniecznie
muszę... Zupełnie nie mam dziś ochoty na jeszcze
jedną podobną scenę.

-

Twój ojciec miał wylew - powiedziała zwięźle

Amanda.

-

Czy to poważne? Jest już doktor? - Emma

zauważyła, jak twarz Rossa blednie i zaciskają się
szczęki.

-

Doktor przybył po dziesięciu minutach. Położyliś-

my twego ojca z powrotem do łóżka. - Spojrzała na
Rossa z powagą. - Ross, tym razem to wygląda bardzo
groźnie. Judith też powinna być przy nim. Może już
opuścić szpital? Wysłać po nią samochód?

I nagle Emma pojęła wszystko. W jednej bolesnej

sekundzie rozjaśniło się jej w głowie. Leon Daumaury
nie był ojcem męża Judith - był ojcem Judith i Rossa.
Ross zostanie po nim właścicielem Queen's Daumaury.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Tyle zagadek, które były dla niej nie do rozwiązania,

znalazło prostą odpowiedź. Ross, jako dziedzic Queen's
Daumaury, musiał być nie lada partią dla ambitnych,
młodych panien i jego opowieść o dziewczynie, która
usiłowała szantażem zmusić go do małżeństwa, nabrała
głębszego znaczenia. Nic dziwnego, że panienka
zdecydowała się nawet na tak desperacki krok, chociaż
bez wątpienia wstrętny i niegodziwy, jeżeli uciekała jej
niepowtarzalna szansa życiowa.

Emma mogła wyobrazić sobie, jak Ross, zraniony

do żywego i wściekły po kłótni z nie dającym mu
wiary ojcem, opuszcza dom, by zamieszkać samotnie.
Musiał jednak być niezwykle związany uczuciowo z
ojcem, jeżeli osiedlił się tutaj, w pobliżu. Przecież
mógł wynieść się na drugi koniec świata, jego wolny
zawód pozwalał mu na to. Praca czekała na niego
wszędzie. Jednak wolał zostać w pobliskiej wsi, a to
mówiło bardzo dużo o jego niewątpliwej trosce o ojca
i o Queen's Daumaury.

No i sam Leon Daumaury wcale nie był taki

nieczuły w stosunku do Rossa, jak się wydawało na
pierwszy rzut oka. Odwiedzał Rossa lub posyłał po
niego od czasu do czasu i chociaż zawsze rozstawali
się z awanturą, to niezaprzeczalnie zależało im na
sobie i darzyli się wzajemnym uczuciem.

Zachowanie Amandy także stało się zrozumiałe, to

jej nieustępliwe nachodzenie Rossa, jej dwuznaczne
uwagi...

background image

CICHA PRZYSTAŃ

143

Nic dziwnego, że Ross się wahał, pomimo oczywis-

tego pociągu do Amandy. Prawdopodobnie pode-
jrzewał ją o bardziej przyziemne motywy, nie tylko o
bezinteresowną sympatię. Jego przykre doświadczenia z
młodymi kobietami bez skrupułów wyczuliły go na
takie zachowanie i nauczyły starannie unikać wszelkich
podobnych pułapek.

Ross z Amandą opuścili dom w pośpiechu, bez

ż

adnych wyjaśnień, pozostawiając Emmę spoglądającą

w najbliższą przyszłość z przygnębiającym uczuciem
pustki.

Fanny poszła za nią do kuchni aż kipiąc z ciekawo-

ś

ci, ale Emma nie miała najmniejszej ochoty do

zwierzeń.

- Powinniśmy już ruszać - taktownie zauważył Guy.
Fanny zamierzała gorąco zaprotestować, ale nie

wyrzekła słowa pod jego stanowczym spojrzeniem.

-

Możemy cię jutro odwiedzić? - zapytała tylko

Emmę. - Moglibyśmy tu przyjechać.

-

Służymy pomocą, jeżeli wynikną jakieś rodzinne

kłopoty - delikatnie zaproponował Guy. - Wielka
szkoda, ale będziemy musieli wkrótce wracać do
Londynu.

-

Ależ proszę, przyjedźcie koniecznie. - Głos Emmy

był schrypnięty, z wysiłkiem starała się powrócić do
rzeczywistości.

Fanny ucałowała ją i dzieci. Tracy była bledziutka i

niezwykle milcząca. Pomachała razem z innymi
odjeżdżającym gościom, ale Emma zauważyła, że jest
nieszczęśliwa. Przyklękła przed nią i objęła czole.

-

O co chodzi?

-

Słyszałam, co powiedziała Amanda. - W oczach

Tracy widniał niepokój. - Czy nasz dziadek umrze?

-

Ufam, że nie - odparła cicho Emma.

-

Ale on jest taki stary.

background image

144

CICHA PRZYSTAŃ

- No tak, ale też bardzo dzielny - przypomniała

Emma. - I ma bardzo dobrego lekarza. - Była
przekonana, że ktoś tak bogaty jak Leon Daumaury
może sobie pozwolić na najlepszą opiekę lekarską.

Wiadomości o jego chorobie znalazły się już w

wieczornym

dzienniku

telewizyjnym.

Fortuna

Daumaurych była ogromna i giełda natychmiast
zareagowała spadkiem cen akcji. Jakakolwiek zmiana
na stanowisku zarządzającego jego licznymi przed-
siębiorstwami od razu przyprawiała właścicieli papie-
rów wartościowych o ból głowy.

Ross nie zjawił się wieczorem. Zjawiła się za to

ekipa naprawiająca telefony, która znalazła jakieś
uszkodzenie na zewnątrz. Naprawili je błyskawicznie i
telefon się rozdzwonił. Przyjaciele Rossa bombar-
dowali ją pytaniami o stan zdrowia starszego pana i
Emmę zmęczyło do cna tłumaczenie się ze swej
niewiedzy.

Wieczorem wpadła też pani Pat, zostawiając zajazd

na głowie Edie, by ostrzec Emmę przed dziennikarzami,
którzy zrobili sobie w zajeździe kwaterę główną.

-

To tylko kwestia czasu, by któryś z nich nie

próbował do ciebie dotrzeć - uświadomiła jej. - Są jak
sfora psów gończych, rzucają się na każdy ślad. Unikaj
ich i nic nie mów.

-

Jasne, że nie powiem - oświadczyła ponuro

Emma. - Co im mogę powiedzieć? Nie miałam o
niczym zielonego pojęcia.

-

Nie moją sprawą było wyjaśniać to, czego sam

Ross nie zechciał ci wyjaśnić. - Pani Pat doskonale
pojęła aluzję.

-

Wyszłam na idiotkę - westchnęła Emma.

-

Co ty wygadujesz? Byłaś prawdziwą podporą dla

Judith.

-

Byłam głucha i ślepa na wszystko od momentu

background image

CICHA PRZYSTAŃ

145

znalezienia się tutaj - gorąco zaprzeczyła Emma.

- Wzięłam Rossa za takiego tam poczciwego wiejskiego
weterynarza. A on okazał się synem multimilionera,
który lada moment może odziedziczyć całą tę niewyob
rażalną fortunę. Ross jest takim samym poczciwcem,
jak król angielski.

- Nawet król angielski może się okazać poczciwcem,

gdy poznasz go wystarczająco dobrze - zażartowała
pani Pat. Obrzuciła Emmę bystrym spojrzeniem.

- Wygląda na to, że jesteś zawiedziona wieścią o jego
możliwym rychłym dziedzictwie.

-

Nic mnie to nie obchodzi - odpowiedziała Emma

niepewnie, rumieniąc się.

-

Doprawdy? - uśmiechnęła się pani Pat.

Kiedy wreszcie sobie poszła, Emma zabrała się do

sprzątania domu z obsesyjną starannością, charak-
terystyczną dla osób, które chcą pracą zabić nurtujący
je niepokój. Kiedy w końcu miała zamiar iść do łóżka,
zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę niechętnie,
przypominając sobie ostrzeżenie pani Pat, ale był to
Ross.

-

Jak tam u was? - zapytał zwięźle.

-

W porządku - odparła. - Jak się czuje twój ojciec?

-

Jakoś się trzyma - oświadczył dosyć radosnym

głosem. - Judith też tu jest i chce zaraz wybrać się do
was na noc. Wydaje się, że nie ma już powodów do
obaw, sytuacja się unormowała. Czy nie masz nic
przeciwko jej obecności?

-

Jasne, że nie. Przecież to twój dom, nie mój.

-

Judith może spać w moim pokoju - dodał Ross.

Po chwili ciszy odezwał się znów. - Czy rzeczywiście
wszystko w porządku? Po twoim głosie wnoszę, że
jesteś wytrącona z równowagi.

-

To dlatego, że się denerwuję - wyjaśniła. - Mar-

twię się o twego ojca.

background image

146

CICHA PRZYSTAŃ

Znowu zapadła cisza.

-

Wściekasz się, że nic nie powiedziałem? - zapytał

domyślnie.

-

To mnie zupełnie nie dotyczyło - odparła.

-

Coś mi się zdaje, że jednak jesteś wściekła

- zauważył. - Bardzo cię przepraszam, ale miałem
swoje powody.

-

Doskonale je pojmuję. Od początku dałeś mi to

do zrozumienia, a gdybym dowiedziała się, kim jesteś,
mogłabym natychmiast próbować narzucać się tobie,
jak inne dziewczęta, które znałeś dotąd. - Czuła się
bardzo zraniona i dlatego włożyła tyle jadu w swoją
przemowę. Miała nadzieję rozzłościć go, jakby spo-
dziewając się, że jego gniew chociaż trochę ułagodzi
jej ból.

-

To wcale nie o to chodziło - zaprzeczył.

-

O, czyżby? - zwątpiła z odpychającą, lodowatą

uprzejmością.

-

Nie w taki sposób. - Zaczynał się naprawdę

złościć. - Przedstawiłaś to w fałszywym świetle.

-

To i tak nie ma znaczenia. - Chciała zakończyć tę

rozmowę jak najszybciej. - Wierz mi, nie mam
najmniejszych pretensji o to, że niczego mi nie
powiedziałeś.

-

Rozumiem. No, to dobranoc. - Ross odwiesił

słuchawkę.

Pół godziny później elegancka limuzyna Daumau-

rych przywiozła Judith. Emma usłyszała samochód i
wybiegła na spotkanie.

-

Jak to dobrze znowu cię zobaczyć, znowu znaleźć

się tutaj! - Judith ucałowała ją w policzek z siostrzaną
wręcz czułością.

-

Wyglądasz na wyczerpaną - zatroskała się Emma.

- Jadłaś coś?

- Więcej niż mogłam! - roześmiała się Judith.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

147

- Nie masz pojęcia, co się działo w domu... służba nie
miała nic innego do roboty oprócz szykowania mnóst
wa potraw i nieustannego krążenia z nimi, tak jakby
karmienie nas dawało ulgę i zapobiegało pogrążeniu się
w rozpaczy. Bo widzisz, oni są bardzo do staruszka
przywiązani.

Emma z uśmiechem pomyślała, jak łatwo Leon

Daumaury wzbudza sympatię. Czasami wyglądał na
tak zmęczonego i zagubionego. Cały jego majątek nie
mógł uchronić go od przejmującej samotności.

Judith padła na fotel przed kominkiem i wyciągnęła

stopy w stronę ognia, zrzuciwszy uprzednio pantofle.

-

Jestem totalnie rozbita! Wyobraź sobie - wyciągają

mnie ze szpitala z taką straszną wieścią, przez całą
drogę umieram z przerażenia szykując się na najgorsze,
a kiedy w końcu tam docieram, okazuje się, że tatuś
wcale nie zamierza się poddawać. Potrzeba więcej, niż
niewielki wylew, żeby go zmóc. - Jej twarz wyrażała
cichy zachwyt. - Nie masz pojęcia, co to za twardy
staruszek.

-

Twardość wydaje się być rodzinną cechą charak-

teru - zauważyła Emma myśląc o Rossie.

-

Och, masz na myśli mojego ukochanego bracisz-

ka? - domyśliła się Judith po chwili.

-

Jest nieczuły jak kamień, a język ma jak brzytwa

- stwierdziła Emma z goryczą.

- Co...? - Judith z zastanowieniem wpatrywała się

w nią szeroko otwartymi oczami. Na jej ustach pojawił
się z wolna serdeczny uśmiech. - Podobasz mi się,
Emmo. A przy okazji, tatusiowi też bardzo się
spodobałaś, sam mi to dzisiaj powiedział. Zapowiedział
też Rossowi, że jeżeli się z tobą ożeni, to mu nie
zostawi złamanego grosza.

Emma oblała się szkarłatem, później zbladła, tracąc

zupełnie dech. W końcu jęknęła słabo.

background image

148

CICHA PRZYSTAŃ

-

Dlaczego, na miłość boską, przyszło mu do

głowy, że ja i Ross... co mu ten Ross powiedział?

-

Oznajmił, że odkąd grosze wyszły z obiegu,

gwiżdże na nie. Jeżeli zechce się z tobą ożenić, to się
ożeni, a tatuś może wszystkie te swoje grosze wrzucić
do skarbonki na biednych.

-

Ale przecież mowy nie było... - Zmieszana Emma

wyłamywała palce ze zdenerwowania. - Chyba Ross
ż

artował. - Przecież my... między mną i Rossem nic

nie zaszło.

-

Nic? Nie odniosłam takiego wrażenia. - Judith

spojrzała spod rzęs. - Najbardziej przejęła się pielęg-
niarka, ale tatuś wyglądał na radośnie podnieconego.
Zawsze ubóstwiał słowne potyczki z Rossem. Przy-
wracają mu chęć do życia. Chociaż Amanda...
- zachichotała Judith. - Amandy to nie zachwyciło.

-

Amanda to wszystko słyszała? - przeraziła się

Emma. - Ależ Judith, przecież Ross kocha Amandę i z
Amandą ma się ożenić...

-

Moja droga Emmo - ziewnęła szeroko Judith

- chyba będę musiała kupić ci białą laskę i psa
przewodnika. Jesteś zupełnie ślepa. Idę do łóżka.
Dobranoc. - Wstała i ruszyła na górę.

Emma patrzyła w ślad za nią pełna niewiary i

zakłopotania. Na litość boską, co ona miała na myśli?

Poprawiła ogień na kominku, przykrywając go

popiołem, aby jak najdłużej przetrwał i ogrzewał
pokój. Ranki bywały już dosyć chłodne i przyjemnie
było wejść do ciepłego pokoju. Jesień stała za
progiem.

Potem weszła na górę, aby się w końcu położyć.

Czuła się przygnębiona i bardzo znużona. Kiedy już
ułożyła się wygodnie, do jej uszu dobiegł jakiś hałas z
dołu. Niewątpliwie ktoś chodził po mieszkaniu.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

149

Wyślizgnęła się z pokoju i bezszelestnie, na palcach

pokonała schody. Pod kuchennymi drzwiami widniała
smuga światła. Schwyciła pogrzebacz leżący obok
kominka, ostrożnie zbliżyła się do drzwi kuchennych,
zatrzymała się, biorąc głęboki oddech, po czym
gwałtownie otworzyła szeroko drzwi i wpadła do
kuchni, dzierżąc pogrzebacz wysoko, gotowa do
zadania ciosu.

Ross stał przy kuchence, smażąc jajka. Odwrócił się

błyskawicznie, spojrzał i wybuchnął śmiechem.

-

A to co? Atak brygady antyterrorystycznej?

-

Myślałam, że to włamywacz! - wyrzuciła z siebie,

wściekła. - Masz szczęście, że nie rozwaliłam ci tym
głowy.

-

No, myślę - zauważył złośliwie. - Przecież wiesz,

ż

e już doświadczyłem na własnej skórze twojej

waleczności. O Boże, ale groźna z ciebie dziewczyna!
Raz

rzucasz

się

z

pięściami,

drugi

raz

z

pogrzebaczem... aż mnie pot oblewa na myśl, jak
będzie wyglądać życie małżeńskie z megierą taką jak
ty!

-

Ponieważ nigdy go nie zaznasz, nie musisz się

tym tak bardzo przejmować - odcięła się, oblewając
rumieńcem.

-

A właśnie, że muszę - stwierdził, odwracając się

by przypilnować smażenia jajek. Stał plecami do niej i
nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy.

-

Musisz? - zapytała niepewnie drżącym głosem i

przygryzła wargę.

-

Mam zamiar się z tobą ożenić. - Powiedział to tak

niedbale, że przez chwilę była pewna, iż się
przesłyszała.

Ogarnęła ją niewysłowiona wściekłość na tę do-

prowadzającą ją do szału pewność siebie, która
pozwalała mu na takie niedbałe stwierdzenia.

background image

150

CICHA PRZYSTAŃ

- Doprawdy? - Jej głos trząsł się z oburzenia.

-

Widzę, że moje zdanie i moje życzenia zupełnie się

tu nie liczą. Ty zdecydowałeś, że się ze mną ożenisz i
to kończy sprawę? A więc, niech i ja coś ci powiem
-

nie wyszłabym za ciebie, nawet gdybyś był jedynym

mężczyzną na świecie! I doskonale wiem, dlaczego
postanowiłeś się ze mną ożenić, myślisz, że nie?

Skończył smażenie, wyłożył jedzenie na talerz i

wsadził do piekarnika, żeby utrzymać w cieple. Potem
odwrócił się i zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.

-

No, to dlaczego chcę się z tobą ożenić?

-

ś

eby zdenerwować twego ojca!

Roześmiał się głośno.

- Judith wszystko mi opowiedziała o twojej sprzecz

ce z ojcem! - natarła na niego z impetem. - Nigdy by
ci nie przyszło do głowy ożenić się ze mną, dopóki nie
zapowiedział, że nie wyrazi na to zgody. I wtedy
natychmiast, z typowym dla ciebie uporem, powziąłeś
postanowienie i upierałeś się przy nim po to tylko, by
go rozdrażnić.

Ross chwycił ją za ramiona i przyciągnął bliżej,

jego oczy uśmiechały się do niej.

-

Niemądry głuptasie! Ależ ty masz fantazję! Jakiż

człowiek przy zdrowych zmysłach mógłby się tak
zachowywać? Mój ojciec mnie nie oszuka. Jasne, że
pragnie tego małżeństwa i dlatego z góry ostrzegł
mnie, że go nie zaaprobuje... Od razu pojąłem, do
czego pije, w swój przewrotny sposób dał mi do
zrozumienia, że to bardzo by go ucieszyło. Ale,
oczywiście, za żadne skarby świata nie przyznałby się
do tego przede mną, więc udawał zaniepokojonego.
Doskonale wie, że zawsze postawię na swoim. No i
spodobałaś mu się - wywnioskowałem to ze sposobu, w
jaki o tobie mówił.

-

Chyba tracę zmysły. - Zakręciło się jej w głowie.

background image

CICHA PRZYSTAŃ

151

- Rozprawiasz o tym małżeństwie, jakby to był
niepodważalny fakt, a chyba jednocześnie zdajesz
sobie sprawę, że ty i ja nie mamy ze sobą wiele
wspólnego. Nigdy nie byliśmy w sytuacji, która
ewentualnie usprawiedliwiałaby myśl o małżeństwie.

-

No przecież całowaliśmy się, prawda? - W jego

oczach było wyzwanie. - A poza tym jechaliśmy razem
na rowerze! Już bardziej intymnej sytuacji nie mogę
sobie wyobrazić.

-

Nie wygłupiaj się! - ucięła. - Pocałowałeś mnie,

ż

eby dać upust swej irytacji.

-

Pocałowałem cię, ponieważ pragnąłem tego od

dawna - oznajmił zwięźle. - I mam straszną ochotę
powtórzyć to znowu. Właśnie teraz.

Instynktownie cofnęła się o krok, ale jego ręce były

zbyt silne, przytrzymały ją mocno, gdy schylił głowę.
Tym razem jego pocałunek był delikatniejszy, ale
równie podniecający. Nie mogła mu się długo opierać i
odpowiedziała z pasją, zarzucając mu ramiona na szyję
i zatapiając palce we włosach.

Kiedy w końcu oderwał się od niej, oboje lekko

drżeli.

-

Wyjdziesz za mnie, Emmo? - zapytał Ross z

uśmiechem.

-

Ross - wyszeptała, kryjąc twarz na jego piersi.

- A co będzie z Amandą?

Wybuchnął śmiechem, poczuła, jak ten śmiech

wstrząsa jego klatką piersiową.

- Och, Amanda... - mruknął. - Chyba nie myślałaś

poważnie, że dam się nabrać na te jej wzruszająco
stare numery? Pamiętaj, że znam ją od lat. Jest
daleką, ubogą krewną, która zamieszkała z nami, gdy
jej rodzinę spotkało nieszczęście. Znam ją aż za
dobrze! Zawsze wykorzystywała każdą sytuację, aby
się dobrze ustawić. Jest złośliwa, bez skrupułów,

background image

152

CICHA PRZYSTAŃ

ambitna oraz ma mnóstwo innych wad. Mój ojciec
trzymał ją przy sobie, by pełniła rolę dekoracyjnej pani
domu. Drogo opłacał jej usługi. Musiał płacić rachunki
za wszystko - stroje, biżuterię, każdą zachciankę.

-

Wydawałeś się tak nią oczarowany...

-

Bo była rzeczywiście czarującą towarzyszką

- potwierdził. - Przyjemnie było na nią patrzeć.

-

I naprawdę nigdy jej nie uległeś? - nie wytrzymała.

-

Zazdrosna? - Ross uśmiechnął się kpiąco.

-■ Jednak musiałeś być do niej kiedyś przywiązany

- wyznała z bólem. - Wyczuwałam to, tę więź, która
was łączyła.

-* Znam ją od lat. - Wzruszył ramionami. - Zawsze

była pięknym wampirem, gotowa wykorzystać każdą
nadarzającą się okazję. Byłem niezwykle ostrożny
wobec niej, afe jednocześnie podziwiałem jej urodę.

-

Z pewnością była przekonana, że ożenisz się z nią!

-

Nigdy nie dałem jej najmniejszej nadziei, wprost

przeciwnie! - oświadczył Ross z całą powagą, marsz-
cząc brwi. - Nie rozczulaj się nad nią, Emmo. Nie żywi
do mnie żadnych cieplejszych uczuć. Zawsze
zdawałem sobie sprawę, że to same pozory. Wątpię,
czy w ogóle jest zdolna do jakichkolwiek prawdziwych
uczuć.

-

A ja się zastanawiam, czy ty także jesteś do nich

zdolny. - Emmie wymknęły się te pełne goryczy
słowa, świadczące o jej niepewności i bolesnych
rozterkach. Pocałował ją, nawet się oświadczył. Ale
jego usta nigdy nie wymówiły tych czarodziejskich słów.

-

Co takiego? - Wpatrywał się w nią, blednąc

gwałtownie. - O co chodzi? Emmo, myślałem...

-

Myślałeś, że ten wspaniały Ross Daumaury,

któremu nikt nie może się oprzeć, tylko kiwnie palcem

background image

CICHA PRZYSTAŃ

153

i już każda dziewczyna leży mu u stóp? - Patrzyła na
niego odpychająco. - No to pomyliłeś się.

- O czym ty gadasz, u licha?! Co cię opętało?

- Przyciągnął ją bliżej i zamknął w ramionach jak
w klatce, kiedy próbowała się uwolnić.

-

Jesteś strasznie pewny siebie. - Zrezygnowała z

prób uwolnienia się. - A to dlatego, że sądzisz, że już
mnie zdobyłeś... powiedziałeś przecież, że znasz moje
uczucia! - prychnęła pogardliwie. - Nic z tych rzeczy!

-

Mówisz o tym, co wygadywałem dziś rano?

- Jego twarz rozjaśniła się. - Ale ja wtedy myślałem,
ż

e wracasz do Guya. Szalałem. Miałem ochotę

udusić cię gołymi rękami. Kiedy oznajmiłem, że
znam twoje uczucia do mnie, byłem przekonany,
ż

e mnie nienawidzisz. Sądziłem, że już nie mam

ż

adnych szans...

-

A teraz? - zapytała.

-

Po tym rannym pocałunku wróciła mi słaba

nadzieja - przyznał się. - Potem dowiedziałem się, że z
Guyem wszystko skończone, a twoja reakcja była
bardzo obiecująca. Moje nadzieje wzrosły. No, a w
końcu Amanda powiedziała coś...

-

Wyobrażam sobie - skrzywiła się Emma.

-

No, tak, zrobiła to z wrodzonym sobie wdziękiem

- powiedziała, że straciłaś dla mnie głowę jak
pensjonarka, tylko tyle! Chciała zakpić szyderczo, ale
to właśnie dodało mi skrzydeł!

-

Właśnie to? - powtórzyła z ironią Emma.

-

Przyznaję, że tak! - Uśmiechnął się i uniósł jej

brodę jednym palcem, patrząc głęboko w oczy.

- Przyznaj się szczerze, Emmo. Kochasz mnie?

- Ja jeszcze nie usłyszałam z twoich ust tych słów

- wytknęła mu.

- Co takiego? - Zmieszał się. - Ale przecież wiesz,

background image

154

CICHA PRZYSTAŃ

ż

e cię kocham... Wyznałem ci to już na dwadzieścia

różnych sposobów.

- Powiedz to jeszcze raz, tak po prostu - szepnęła,

serce jej biło jak dzwon. - Jestem zwykłą, prostą
dziewczyną. Lubię staromodne wyznania wypowie
dziane w staromodny sposób. Ot, tak... Kocham
cię...

Powiedział to głębokim, drżącym głosem, a ona

powtórzyła po nim i zarzuciła mu ramiona na szyję.

- Ross, tak bardzo cię kocham.

Na jakiś czas zapanowała wymowna cisza, po czym

Ross niechętnie oderwał usta od jej warg.

-

Muszę zjeść kolację. Umieram z głodu - rzekł z

roztargnieniem.

-

No wiesz, Ross! - zachichotała Emma. - To takie

nieromantyczne!

-

Ostatni raz jadłem wczesnym popołudniem - bro-

nił się. - Nie mogłem nic przełknąć, tak się martwiłem
o ojca. - Spojrzał na nią zaniepokojony. - Czy będziesz
w stanie mieszkać w Queen's Daumaury? Doskonale
wiem, jak odpowiada ci zwykłe, skromne życie.

-

Czy musimy się tam zaraz wprowadzać? - zapytała

wzdychając. - Twój ojciec może powrócić w zupełności
do zdrowia. Moglibyśmy dalej mieszkać w tym domu.

-

Ostatecznie i tak będziemy musieli się tam

wprowadzić - stwierdził. - To bardzo piękna rezyden-
cja i lubię ją. Amanda świetnie to rozumiała i potrafiła
wykorzystać tę moją słabość. Jej samej ten dom zalazł
głęboko za skórę.

-

Ja też uważam, że jest wspaniały - przyznała

Emma. - Ale jakiś zimny.

-

Możesz go ożywić - rzucił. - Queen's Daumaury

straciło duszę wraz ze śmiercią mojej matki. Potrzebuje
ciebie. Tak jak i mój ojciec. Teraz, kiedy ojciec uznał

background image

CICHA PRZYSTAŃ

155

małżeństwo Judith, w tym domu zawsze będzie pełno
dzieci... najpierw jej, a potem naszych...

-

Wstrzymaj się trochę. - Zarumieniła się. - Jeszcze

nie wzięliśmy ślubu.

-

Ale niedługo weźmiemy - stwierdził stanowczo.

- Nie należę do zbyt cierpliwych mężczyzn. Pragnę
cię tak bardzo, że nie mogę się doczekać. I tak
czekałem już piekielnie długo. Straciłem właściwie
nadzieję na znalezienie takiej dziewczyny jak ty -v takiej,
której nie zależałoby na moich pieniądzach, która
pokochałaby mnie dla mnie samego. Dlatego tak
bardzo starałem się przeszkodzić ci w odkryciu, kim
jestem. Sądzę, że pokochałem cię od pierwszego
wejrzenia. Bałbym się spojrzeć ci w twarz, gdybyś
dowiedziała się, kto jest moim ojcem. Bałem się, że ta
wiadomość zmieniłaby wszystko między nami. Ale to
tylko z początku. Bardzo szybko przekonafem się, że
moje pieniądze wcale nie będą dla ciebie najważniejsze.
ś

e raczej odepchną cię ode mnie niż przyciągną, jak

te inne łowczynie majątku.

-

To taki wielki ciężar i odpowiedzialność - wyznała

poważnie. - Tak naprawdę wolałabym, żebyś ich nie
miał. Nie jestem przyzwyczajona do życia w zbytku.
Mogę nie sprostać obowiązkom gospodyni Queen's
Daumaury. Nie mam kwalifikacji Amandy, >dajesz
sobie z tego sprawę.

-

Jasne, że tak, mój śmieszny, mały skarbie ■- roze-

ś

miał się Ross. - I za to cię kocham... za twoją

szczerość, prawość, uczciwość, bezpośredniość.

-

To za to! A ja myślałam, że za moją urodę.

- Udawała rozczarowaną i urażoną.

- Nie bądź bezczelna! Masz mnóstwo zalet...

- Uszczypnął ją w policzek.

.- Mmmm, to cudownie - szepnęła. - Opowiadaj

dalej...

background image

156

CICHA PRZYSTAŃ

I Emma uniosła twarz, gotowa na nowe pocałunki,

tuląc się do niego namiętnie.

- Mamy przed sobą całe życie na rozmowy - od-

powiedział. - A teraz jedyne, czego pragnę, to całować
cię.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Charlotte Lamb Cicha przystań
LAMB CHARLOTTE Cicha przystań
Lamb Charlotte Cicha przystan
053 Lamb Charlotte Cicha przystan
169 Lamb Charlotte Zabawa w chowanego
Lamb Charlotte Zabawa w chowanego
Lamb Charlotte Trudna milosc
Lamb Charlotte Zabawa w chowanego
285 Lamb Charlotte Zgubne namiętności 03 Mroczne dziedzictwo
0285 Lamb Charlotte Mroczne dziedzictwo
Lamb Charlotte Mroczne dziedzictwo
LAMB CHARLOTTE Trudna miłość
0198 Lamb Charlotte Odzyskana namiętność
514 Lamb Charlotte Strategia uwodzenia
0299 Lamb Charlote Pamiętasz mnie
Lamb Charlotte Pamietasz mnie

więcej podobnych podstron