v 03 080







Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
III.80)



 
 









Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana













Maria Valtorta


Księga III - Drugi
rok życia publicznego





  POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA   –






80. JEZUS I UCZNIOWIE W DRODZE
DO ASKALONU
Napisane 14 lipca 1945. A, 5646-5662
Poranek budzi śpiących chłodnym
powiewem. Powstają z piasku, na
którym spali, osłonięci przez wydmę usianą kilkoma wyschniętymi trawami
i wspinają
się na jej szczyt. Przed nimi znajduje się głęboka piaszczysta zatoka,
podczas gdy
całkiem blisko i dalej są tereny, na których widać piękne uprawy.
Wyschnięty strumyk
ukazuje białe kamienie. Mają kolor jasny, jak piasek. Prowadzi w tej
bieli wyschniętych
kości aż do morza, błyszczącego w oddali falami przynoszącymi poranny
przypływ, a
przede wszystkim lekki wietrzyk, rysujący ocean.
Idą wzdłuż wydmy aż do wyschniętego
strumienia, przechodzą przez
niego, podejmują marsz poprzez wydmy obsuwające się im pod stopami, a
całe tak
pofalowane, że wydają się przedłużeniem morza. Tu jednak zamiast
poruszających się
fal są fale suche, zmieniające się. Dochodzą do wilgotnego brzegu i idą
swobodniej.
Jan jest jak urzeczony widokiem morza bez końca, oświetlonego
pierwszymi promieniami
słońca. Wydaje się pić to piękno i jego oczy stają się bardziej
błękitne. Piotr,
bardziej praktyczny, zdejmuje obuwie, podnosi ubranie i brodzi po
wodzie, przy brzegu,
szukając kraba lub jakiejś muszli do wyssania. W odległości dwóch
dobrych kilometrów
rozciąga się przy brzegu piękne nadmorskie miasto, na linii skał w
kształcie
półksiężyca, na które wiatr i silne wichry nanoszą piasek. Teraz – gdy
morze
odchodzi po przypływie – odsłaniają się także i tutaj podwodne skały,
zmuszając do
powrotu na suchy piasek, aby nie męczyć stóp na kamieniach.
«Którędy wchodzimy, Panie? Stąd widać
tylko zwarty mur. Od strony
morza nie można wejść. Miasto jest w najgłębszym punkcie łuku» – mówi
Filip.
«Chodźcie. Wiem, którędy się wchodzi.»
«Byłeś już tutaj?»
«Jeden raz, gdy byłem mały, ale tego
nie przypomniałbym sobie. Wiem
jednak, którędy się przechodzi.»
«Dziwne! Zauważyłem to tyle razy...
Nigdy nie pomylisz drogi. Kilka
razy my ją Tobie pomyliliśmy. Ale Ty! Zawsze wydaje się, że bywałeś w
miejscu, do
którego zmierzasz» – zauważa Jakub, syn Zebedeusza.
Jezus uśmiecha się, ale nie
odpowiada. Idzie pewnie do małego
wiejskiego przedmieścia, gdzie ogrodnicy uprawiają jarzyny dla miasta.
Poletka i ogrody
są uporządkowane i zadbane. Niewiasty i mężczyźni uprawiają je.
Polewają bruzdy
wodą, wyciąganą ze studzien mozolnie rękami albo też starym i
skrzypiącym
urządzeniem [złożonym z szeregu] wiader poruszanych przez biednego
osiołka, który z
zasłoniętymi oczyma krąży wokół studni. Nic jednak nie mówią.
Jezus pozdrawia:
«Pokój wam.»
Ludzie pozostają jednak, jeśli nie
wrodzy, to obojętni.
«Panie, tu grozi nam śmierć z głodu.
Nie rozumieją Twojego
pozdrowienia. Teraz ja spróbuję» – mówi Tomasz.
Zagaduje pierwszego ogrodnika,
którego widzi, mówiąc:
«Dużo kosztują twoje jarzyny?»
«Nie więcej niż w innych ogrodach.
Drogo lub tanio – to zależy od
tego, jak gruba jest sakiewka.»
«Dobrze to powiedziałeś. Jak widzisz,
nie umieram z głodu. Jestem
gruby i pełen kolorów, także bez twoich jarzyn. To znak, że moja
sakiewka jest dobrą
żywicielką. Krótko: jest nas trzynastu i możemy kupić. Co nam
sprzedasz?»
«Jajka, warzywa, wczesne migdały,
jabłka wysuszone ze starości,
oliwki... to, czego chcesz.»
«Daj mi jajka, jabłka i chleba dla
wszystkich.»
«Chleba nie mam. Znajdziesz go w
mieście.»
«Jestem głodny teraz, a nie za
godzinę. Nie wierzę, że nie masz
chleba.»
«Nie mam. Żona dopiero go wyrabia.
Ale widzisz tam tego staruszka? On
ma zawsze dużo, bo jest bliżej drogi i często wędrowcy proszą go o
chleb. Idź do
Ananiasza i poproś. Ja zaraz ci przyniosę jajka. Ale zwróć uwagę, że
dwa kosztują
denara.»
«Łotr! Twoje kury znoszą może jajka
ze złota?»
«Nie. Ale nie jest przyjemnie pośród
smrodu kurcząt i na darmo tam
nie stoję. A poza tym, czyż nie jesteście Żydami? Płaćcie więc.»
«Zostaw je sobie. Masz swoją zapłatę»
– Tomasz odwraca się.
«Ej, człowieku! Chodź. Dam ci je za
mniej. Trzy za denara.»
«Ani cztery. Wypij je i niech ci
zostaną w gardle.»
«Chodź, posłuchaj. Ile
mi chcesz dać?»
Ogrodnik dogania Tomasza.
«Nic. Już ich nie chcę. Chciałem
tylko coś przekąsić przed
wejściem do miasta. Ale tak jest lepiej. Nie będę tracić głosu i
apetytu, wygadując
historyjki. Zjem dobry posiłek w gospodzie.»
«Dam ci dwie sztuki za dwudrachmę.»
«Ufff, jesteś gorszy od bąka. Daj mi
twoje jajka, ale świeże.
Jeśli nie, wrócę i zrobię ci gębę bardziej żółtą, niż ją masz.»
Tomasz idzie i wraca. W pole płaszcza
ma co najmniej dwa tuziny jajek.

«Widzieliście? Ja będę robił zakupy w
tym kraju złodziei, teraz i
potem. Wiem, jak ich traktować. Mają dużo pieniędzy i przychodzą robić
zakupy u nas
dla swoich kobiet. Bransolety nigdy nie są wystarczająco duże, a o cenę
targują się
całymi dniami. Mszczę się. Teraz pójdziemy do tego drugiego skorpiona.
Chodź i ty,
Piotrze. Janie, weź jajka.»
Idą do starca, który ma pola obok
głównej drogi. Prowadzi ona do
miasta od strony północnej, wzdłuż domów przedmieścia. To piękna droga,
dobrze
wybrukowana, z pewnością zbudowali ją Rzymianie. Brama miasta od strony
wschodniej jest
teraz bliska. Widać, że poza nią droga ciągnie się dalej prosto, z
prawdziwie
artystyczną osłoną, bo zmienia się w podwójny zacieniony portyk,
podtrzymywany
marmurowymi kolumnami. Ludzie przechodzą w jego orzeźwiającym cieniu,
pozostawiając
środek drogi dla osłów, wielbłądów, psów i koni.
«Witaj! Sprzedasz nam chleba?» – pyta
Tomasz.
Starzec albo nie słyszy, albo nie
chce słyszeć. Trzeszczenie
urządzenia [wyciągającego wodę] jest istotnie tak wielkie, że trudno
się usłyszeć.
Piotr traci cierpliwość i krzyczy:
«Zatrzymaj twojego Samsona!
Przynajmniej odetchnie, aby nie umrzeć na
moich oczach. I posłuchaj nas!»
Człowiek zatrzymuje osła i patrzy z
ukosa na rozmówcę, ale Piotr
rozbraja go, mówiąc:
«Ech! Nie jest słuszne dawać imię
Samsona osłu? Jeśli jesteś
Filistynem, powinno ci się podobać, bo jest obrazą dla Samsona. Jeśli
jesteś
Izraelitą, powinno ci się podobać, bo przypomina klęskę filistyńską.
Widzisz, z
tego powodu...»
«Jestem Filistynem i jestem z tego
dumny.»
«Robisz dobrze. Będę i ja cię
chwalił, jeśli nam dasz chleba.»
«Ale czy nie jesteś Żydem?»
«Jestem chrześcijaninem.»
«Gdzie to jest?»
«To nie jest miejsce. To jest Osoba.
I ja należę do tej Osoby.»
«Jesteś niewolnikiem?»
«Jestem bardziej wolny niż każdy inny
człowiek, bo ten, kto należy
do tej Osoby, zależy już tylko od Boga.»
«Czy mówisz prawdę? Nie zależy nawet
od Cezara?»
«Phiii! Czymże jest Cezar w
porównaniu z Tym, za którym idę, i do
którego należę, i w imię którego proszę cię o chleb?»
«Ale gdzie jest ten Potężny?»
«To ten człowiek tam, który patrzy tu
i uśmiecha się. Jest
Chrystusem, Mesjaszem. Czy nigdy nie słyszałeś o Nim?»
«Tak. Król Izraela. Pokona Rzym?»
«Rzym? Ależ cały świat i także
Piekło.»
«A wy jesteście dowódcami Jego
[wojsk]? Tak ubrani? Może po to,
żeby umknąć przed prześladowaniami wstrętnych Żydów?»
«Tak i nie. Ale daj mi chleba. W
czasie jedzenia ci to wyjaśnię.»
«Chleba? Ależ i wody, i wina, i
stołki w cieniu, dla ciebie i dla
towarzysza, i dla twego Mesjasza. Zawołaj Go.»
Piotr biegnie szybko do Jezusa:
«Chodź, chodź! Ten stary Filistyn da
nam wszystko, czego chcemy.
Sądzę jednak, że zasypie Cię pytaniami... Powiedziałem mu, kim
jesteś...
powiedziałem mu to w przybliżeniu. Ale jest przychylny.»
Idą wszyscy do ogrodu warzywnego,
gdzie człowiek już rozłożył
ławy wokół prymitywnego stołu ustawionego w altanie z winorośli.
«Pokój tobie, Ananiaszu. Niech ziemia
rozkwitnie tu za twoją
miłość i niech ci daje żyzny owoc.»
«Dziękuję. Pokój i Tobie. Usiądź,
usiądźcie. Anibo! Nubi!
Chleba, wina, wody. Szybko» – starzec rozkazuje dwóm niewiastom.
Z pewnością pochodzą z Afryki, gdyż
jedna jest całkowicie czarna,
ma grube wargi i włosy kręcone, druga – bardzo ciemna, chociaż o
urodzie
europejskiej. Starzec wyjaśnia:
«Córki niewolnic mojej małżonki.
Zmarła ona i zmarły te, które z
nią przyszły. Córki pozostały. Górny i dolny Nil. Moja żona była
stamtąd.
Zakazane, co? Ja się o to nie troszczę. Nie jestem z Izraela, a
niewiasty niższej rasy
są spokojne.»
«Nie jesteś z Izraela?»
«Jestem siłą faktu, bo Izrael jest
dla nas jak jarzmo na szyi.
Ale... Ty jesteś Izraelitą i obrażam Cię moim mówieniem...»
«Nie. Nie obrażam się. Chciałbym
tylko, abyś i ty usłyszał głos
Boga.»
«Nie mówi do nas.»
«To ty tak sądzisz. Mówię do
ciebie... i to jest Jego głos.»
«Ty jesteś Królem Izraela.»
Niewiasty – które akurat przybyły z
chlebem, wodą, winem i
słyszą rozmowę o “królu” – zatrzymują się, oniemiałe. Spoglądają na
młodego jasnowłosego mężczyznę, uśmiechającego się, pełnego godności,
którego
pan nazywa “królem”, a potem wycofują się, prawie czołgając się z
szacunku.
[Jezus mówi do nich:]
«Dziękuję wam, niewiasty. Pokój także
wam.»
Potem, zwróciwszy się do starca:
«Są młode... Możesz dalej wykonywać
swoją pracę.»
«Nie. Ziemia jest nawodniona i może
poczekać. Mów choć trochę.
Anibo, odepnij osła i daj mu schronienie. A ty, Nubi, rozlej ostatnie
wiadra, a potem...
Zatrzymasz się, Panie?»
«Nie przeszkadzaj sobie więcej.
Wystarczy Mi trochę się posilić, a
potem wejdę do Askalonu.»
«Nie przeszkadzasz mi. Idź zatem do
miasta. Ale wieczorem przyjdź.
Podzielimy się chlebem i solą... Pośpieszcie się! Ty – do chleba. A ty
zawołaj
Geteusza. Niech zabije koźlę i przygotuje je na wieczór. Idźcie.»
Dwie niewiasty odchodzą bez słowa.
«A więc jesteś królem? A gdzie
wojska? Herod jest okrutny, w
każdej dziedzinie. Odbudował nam Askalon, ale dla swojej chwały. A
teraz!... Ale Ty
znasz lepiej ode mnie to, co jest hańbą Izraela. Jak to zrobisz?»
«Mam tylko broń, która pochodzi od
Boga.»
«Miecz Dawida?»
«Miecz Mojego słowa.»
«O! Biedny marzycielu! Stępi się i
utraci ostrość na brązie
serc.»
«Tak sądzisz? Moim celem nie jest
królestwo świata. Dla was
wszystkich pragnę Królestwa Niebieskiego.»
«Dla nas wszystkich? I dla mnie też,
Filistyna. Także dla moich
niewolnic?»
«Dla wszystkich. Dla ciebie i dla
nich. I nawet dla największego
dzikusa, który żyje pośród afrykańskich puszcz.»
«Chcesz utworzyć królestwo tak
wielkie? Dlaczego nazywasz je
[Królestwem] Nieba? Mógłbyś je nazwać Królestwem Ziemi.»
«Nie. Nie pojmuj tego niewłaściwie.
Moje Królestwo jest Królestwem
prawdziwego Boga. Bóg jest w Niebie. Dlatego to jest Królestwo
Niebieskie. Każdy
człowiek ma duszę przyobleczoną w ciało, a dusza może żyć tylko w
Niebie. Ja chcę
uleczyć duszę, usunąć z niej błędy i różne formy nienawiści. Pragnę
doprowadzić
ją do Boga przez dobroć i miłość.»
«To mi się bardzo podoba. Inni... ja
do Jerozolimy nie chodzę, ale
wiem, że inni z Izraela od wieków nie mówią w ten sposób. Zatem Ty nas
nie nienawidzisz?»
«Nie nienawidzę nikogo.»
Starzec zastanawia się, potem pyta:
«A te dwie niewolnice też mają dusze
jak wy z Izraela?»
«Oczywiście. Nie są przecież
schwytanymi dzikimi zwierzętami. Są
nieszczęśliwymi stworzeniami. Trzeba je kochać. Czy ty je kochasz?»
«Nie traktuję ich źle. Pragnę
posłuszeństwa, ale nie używam bata
i odżywiam je dobrze. Zwierzę źle odżywione nie pracuje – tak się mówi.
Ale i
człowiek wynędzniały nie przynosi korzyści. A ponadto urodziły się w
domu.
Widziałem je jako maleństwa. Zostaną teraz same, bo ja jestem bardzo
stary. Wiesz,
prawie osiemdziesiąt lat. One i Geteusz to pozostałość po moim domu z
przeszłości.
Przyzwyczaiłem się do nich jak do mebli. Zamkną mi oczy...»
«A potem?...»
«A potem... Hmm! Nie wiem. Pójdą
służyć i dom się rozpadnie. To
przykre. Stał się bogaty dzięki mojej pracy. Ta ziemia znowu stanie się
piaszczysta,
nieurodzajna... Ta winnica... Sadziliśmy ją z moją małżonką. I to
rozarium.
Egipskie, Panie. Odczuwam w nim zapach mojej małżonki... Wydaje mi się
dzieckiem...
jedyne dziecko już pogrzebałem... proch teraz, u jej stóp...
Cierpienia... Lepiej
umrzeć za młodu i nie widzieć tego... i śmierci, która nadchodzi
przed...»
«Twój syn nie jest martwy ani twoja
małżonka. Żyje nadal ich duch.
Martwe jest ciało. Śmierć nie powinna przerażać. Śmierć jest życiem dla
tego, kto
pokłada nadzieję w Bogu i żyje sprawiedliwie. Myśl o tym... Idę do
miasta. Powrócę
wieczorem i poproszę cię o szopę na spoczynek z Moimi [apostołami].»
«Nie, Panie. Mam wiele
pustych pokoi. Ofiarowuję Ci je.»
Judasz kładzie na stole pieniądze.
«Nie. Nie chcę. Jestem z ziemi
znienawidzonej przez was. Ale może
jestem lepszy od panujących nad nami. Żegnaj, Panie.»
«Pokój tobie, Ananiaszu.»
Dwie niewolnice razem z Geteuszem –
muskularnym starszym wieśniakiem
– przybiegły, aby zobaczyć, jak odchodzi.
«Pokój i wam. Bądźcie dobrzy.
Żegnajcie.»
Jezus dotyka lekko kręconych włosów
Nubi i również jaśniejących
i prostych Aniby, uśmiecha się do mężczyzny i odchodzi.
Po niedługim czasie wchodzą do
Askalonu, drogą z podwójnym
portykiem, prowadzącą prosto do centrum miasta. Znać tu naśladownictwo
[stylu]
rzymskiego ze zbiornikami i źródłami, z placami, służącymi za forum, z
wieżami
wzdłuż murów, a wszędzie imię Heroda naniesione przez niego samego dla
jego chwały,
wziąwszy pod uwagę to, że Askalonici go nie uwielbiają. Jest duży ruch,
a wzmaga się
jeszcze bardziej w miarę upływu czasu i zbliżania się do centrum
miasta. Jest ono
otwarte, przestrzenne. Na morzu – błyski światła. Wydaje się ono
zamknięte – jak
turkus w objęciu czerwonego korala – przez domy rozsiane wzdłuż
głębokiego łuku,
który formuje wybrzeże. To nie zatoka, lecz prawdziwy łuk, cząstka
koła. Słońce
maluje je całe bladoróżowym kolorem.
«Podzielimy się na cztery grupy. Ja
odchodzę, a raczej wam pozwalam
iść. Potem sam zdecyduję, [dokąd się udam]. Idźcie. Po godzinie nony
spotkamy się u
Bramy, przez którą weszliśmy. Bądźcie rozważni i cierpliwi.»
Jezus patrzy, jak odchodzą. Został
tylko z Judaszem, który
oświadczył, że do “tych” on nic nie powie, bo są gorsi od pogan. Gdy
jednak czuje,
że Jezus chce chodzić tu i tam bez przemawiania, wtedy zmienia
postanowienie i mówi:
«Może wolałbyś zostać sam? Poszedłbym
z Mateuszem, Jakubem i
Andrzejem. Są najmniej zdolni...»
«Idź więc. Żegnaj.»
I Jezus obchodzi sam miasto, idąc
wzdłuż i wszerz, nieznany pośród
ludzi – zajętych, nie zauważających Go nawet. Tylko dwoje lub troje
zaciekawionych
dzieci podnosi głowy. Jakaś niewiasta ubrana prowokacyjnie zdecydowanym
[krokiem]
wychodzi Mu naprzeciw, z uśmiechem pełnym ukrytych myśli. Jezus patrzy
na nią tak
surowo, że ta – zaczerwieniwszy się i spuściwszy oczy – odchodzi. Na
rogu jeszcze
się odwraca. Jakiś wieśniak, który zaobserwował to wydarzenie, rzuca
jej ostre
słowo, więc ze wstydu – z powodu porażki – owija się płaszczem i
ucieka. Dzieci
natomiast krążą wokół Jezusa, patrzą na Niego, odpowiadają uśmiechem na
Jego
uśmiech. Jedno bardziej odważne pyta:
«Kim jesteś?»
«Jezusem» – odpowiada
głaszcząc je.
«Co robisz?»
«Czekam na przyjaciół.»
«Z Askalonu?»
«Nie, z Moich stron i z Judei.»
«Jesteś bogaty? Bo ja jestem. Mój
ojciec ma piękny dom i robi w nim
dywany. Chodź obejrzeć. Jest tu blisko.»
Jezus idzie sam z dzieckiem. Wchodzą
długim korytarzem, który jest
jakby zadaszoną uliczką. Jego półmrok ożywia jaśniejący w głębi skrawek
morza,
całego rozpalonego słońcem. Spotykają drobną, płaczącą dziewczynkę.
«To Dina. Jest biedna, wiesz? Moja
matka daje jej jedzenie. Jej matka
nie może już zarabiać na życie, a ojciec zginął na morzu. Burza... gdy
płynął z
towarem z Gazy... po towar do portu Wielkiej Rzeki. Ponieważ rzeczy
należały do mojego
ojca, a ojciec Diny kierował naszym statkiem, dlatego teraz mama dba o
nich. Jest jednak
tak wiele dzieci, które zostały bez ojca... Co Ty na to powiesz? Musi
być ciężko być
sierotą i ubogim. Oto mój dom. Nie mów, że byłem na ulicy. Powinienem
być w szkole,
ale mnie odesłano, bo rozśmieszałem kolegów tym...»
Wyciąga spod ubrania pajaca
wystruganego z drewna, z kawałka
miękkiego drewna, rzeczywiście bardzo śmiesznego. Ma drewniaki i bardzo
karykaturalny
nos.
Jezus opanowuje uśmiech, który drży
na Jego wargach, i mówi:
«Może to jest nauczyciel, co? Albo
krewny? To nieładnie.»
«Nie. To przełożony synagogi
żydowskiej. Jest stary i brzydki i
zawsze się z niego śmiejemy.»
«I to właśnie nie jest dobre. Jest z
pewnością starszy od ciebie
i...»
«O! Jest stary, kuleje i jest prawie
ślepy, a taki brzydki!... To nie
moja wina, że tak jest!»
«Nie, lecz jesteś w
błędzie wyśmiewając się ze starca. Ty też, kiedy będziesz stary,
będziesz brzydki.
Przygarbisz się, będziesz miał niewiele włosów, będziesz źle widział i
będziesz
chodził z laską. Tak będziesz wyglądał. I co wtedy? Czy będzie ci się
podobało,
że wyśmieje cię jakieś dziecko nie okazujące szacunku? A poza tym po co
wywoływać
gniew nauczyciela i rozpraszać kolegów? To źle. Twój ojciec, gdyby o
tym wiedział,
ukarałby cię. Twojej matce sprawiłoby to cierpienie. Ja nic im nie
powiem. Ty jednak daj Mi zaraz dwie rzeczy:
obietnicę, że nie będziesz więcej popełniał tych uchybień, i tę
kukiełkę. Kto
ją zrobił?»
«Ja, Panie... – mówi zasmucone
dziecko, świadome teraz powagi
swoich złych czynów... i dodaje: – Tak lubię obrabiać drewno! Czasem
biorę wzór z
kwiatów dywanu lub ze zwierząt, które są na nim przedstawione.
Wiesz?... Smoki,
sfinksy i jeszcze inne zwierzęta...»
«To możesz robić. Jest tyle pięknych
rzeczy na ziemi! Dajesz Mi
więc obietnicę i oddasz Mi tę kukiełkę? W przeciwnym razie nie będziemy
przyjaciółmi. Zachowam to na pamiątkę po tobie i będę się za ciebie
modlił. Jak
się nazywasz?»
«Aleksander. A co Ty mi dasz?»
Jezus jest zakłopotany. Ma zawsze tak
niewiele! Przypomina sobie
jednak, że ma piękną zapinkę do kołnierza płaszcza. Szuka w torbie,
znajduje, odpina
i daje ją dziecku.
«A teraz chodźmy. Uważaj jednak, bo
nawet gdy odejdę, to nie
przeszkodzi Mi wiedzieć o wszystkim. I jeśli się dowiem, że jesteś zły,
powrócę tu
i powiem wszystko twojej mamie.»
Układ został zawarty. Wchodzą do
domu. Za korytarzem jest wielki
dziedziniec, po jego bokach – duże pomieszczenia, w których znajdują
się krosna.
Służąca, która otwarła, zaskoczona widokiem dziecka z nieznajomym,
zawiadamia swą
panią. Ta – niewiasta wysoka o bardzo łagodnym obliczu –
nadbiega i pyta:
«Czy chłopiec poczuł się źle?»
«Nie, niewiasto. Przyprowadził Mnie,
abym zobaczył dywany. Jestem
cudzoziemcem.»
«Chcesz coś kupić?»
«Nie. Nie mam pieniędzy, ale mam
przyjaciół, którzy lubią piękne
rzeczy i są bogaci.»
Niewiasta patrzy z
zaciekawieniem na mężczyznę, który w ten sposób, bez wstydu przyznaje
się do
ubóstwa. Mówi:
«Sądziłam, że jesteś jakimś panem.
Masz zachowanie i wygląd
wielkiego pana.»
«Wcale nie. Jestem po prostu
galilejskim rabbim: Jezusem z Nazaretu.»
«Zajmujemy się handlem i nie mamy
uprzedzeń. Wejdź i oglądaj.»
Prowadzi Go, aby pokazać dywany, nad
którymi pracują młode
dziewczęta pod nadzorem pani. Dywany mają rzeczywiście wielką wartość
dzięki wzorom
i barwom. Wielkie, miękkie, można by rzec: kobierce kwiatów lub
kalejdoskopy z klejnotów. Na innych, zmieszane z kwiatami, alegoryczne
symbole:
skrzydlate konie, syreny, smoki lub heraldyczne gryfy, podobne do
naszych [wzorów].
Jezus podziwia:
«Jesteś bardzo zręczna. Cieszę się,
że mogłem to wszystko
zobaczyć. I jestem zadowolony, że jesteś dobra.»
«Skąd o tym wiesz?»
«To widać na twojej twarzy. A twój
syn mówił mi o Dinie. Bóg ci
to wynagrodzi. Nawet nie wierząc bliska jesteś Prawdy, bo masz w sobie
miłość.»
«Jakiej prawdy?»
«O Panu Najwyższym. Ten – kto kocha
bliźniego, kto swej rodzinie i
robotnikom okazuje miłość i rozszerza ją na nieszczęśliwych – ma już w
sobie
samym Religię. Ta mała to Dina, prawda?»
«Tak. Jej matka umiera. Wezmę ją
potem do siebie, ale nie do [pracy
przy] dywanach. Jest zbyt mała i mizerna. Podejdź, Dino, do tego Pana.»
Dziewczynka o smutnym obliczu
nieszczęśliwych dzieci podchodzi
nieśmiało. Jezus głaszcze ją mówiąc:
«Zaprowadzisz Mnie do twojej matki?
Chciałabyś, żeby wyzdrowiała,
prawda? Zaprowadź Mnie więc do niej. Żegnaj, niewiasto. Żegnaj i ty,
Aleksandrze, i
bądź dobry.»
Wychodzi, trzymając dziewczynkę za
rękę.
«Jesteś jedynaczką?» – pyta.
«Mam trzech młodszych braci. Ostatni
nie poznał swego ojca.»
«Nie płacz. Czy potrafisz uwierzyć,
że Bóg może uzdrowić twoją
matkę? Wiesz przecież, że istnieje jeden Bóg, który kocha ludzi...
który ich
stworzył... że szczególnie kocha dobre dzieci... że On wszystko może?»
«Wiem o tym, Panie. Przedtem mój
brat, Tolmesz, chodził do szkoły i
w szkole był z Żydami. Dzięki niemu dowiedzieliśmy się o wielu
rzeczach. Wiem, że On
istnieje i że nazywa się Dżeowa i że nas ukarał, bo Filistyni byli dla
Niego
niedobrzy. Dzieci hebrajskie zawsze nam to wyrzucają. W tamtym jednak
czasie ja nie
istniałam ani moja mama, ani ojciec... Dlaczego więc...» – łzy
przerywają jej
słowa.
«Nie płacz. Bóg cię kocha... ciebie
także... i przyprowadził Mnie
tutaj do ciebie i do twojej mamy. Czy wiesz, że Izraelczycy oczekują
Mesjasza, który ma
przyjść ustanowić Królestwo Niebieskie? Królestwo Jezusa, Odkupiciela i
Zbawiciela
świata?»
«Wiem o tym, Panie. I oni straszą
nas, mówiąc: “A wtedy biada
wam!”»
«A czy wiesz, co zrobi Mesjasz?»
«Sprawi, że Izrael będzie wielki, a
nas potraktuje bardzo źle.»
«Nie. On odkupi świat, usunie grzech,
nauczy nie grzeszyć. Będzie
kochał ubogich, chorych, strapionych. Pójdzie do nich. Nauczy bogatych,
zdrowych i
szczęśliwych miłowania ich. Przypomni, że należy być dobrym, aby
otrzymać Życie
wieczne i szczęśliwe w Niebie. To uczyni i nikogo nie będzie uciskał.»
«A jak się dowiemy, że
to On?»
«Będzie kochał wszystkich i uzdrawiał
chorych, którzy będą w
Niego wierzyć. On wybawi grzeszników i nauczy miłości.»
«O! Gdyby tu przybył zanim umrze moja
mama! Jakże bym wierzyła! Jak
bardzo bym Go prosiła! Poszłabym Go szukać, aż bym Go znalazła, i
powiedziałabym Mu:
“Jestem biednym dzieckiem, bez ojca, moja matka umiera. W Tobie
pokładam nadzieję.”
Jestem pewna, że On by mnie przyjął, chociaż jestem Filistynką.»
Cała wiara, prosta i silna, drży w
głosie dziewczynki. Jezus
uśmiecha się, patrząc na biedne maleństwo idące u Jego boku.
Dziewczynka nie widzi
tego promiennego uśmiechu, bo patrzy przed siebie, na dom teraz już
bliski.
Dochodzą do bardzo ubogiego domku w
głębi zaułku.
«To tutaj, Panie, wejdź...»
Ubogi pokoik, siennik, a na nim –
wyczerpane ciało. Troje dzieci, od
dziesięciu do trzech lat, siedzi przy posłaniu. Wszędzie obraz nędzy i
głodu.
«Pokój tobie, niewiasto. Nie ruszaj
się. Nie trudź się. Spotkałem
twoją córeczkę i wiem, że jesteś chora. Przyszedłem. Czy chciałabyś
wyzdrowieć?»
Niewiasta bardzo słabym głosem
odpowiada:
«O, Panie!... Dla mnie już wszystko
skończone!...» – i płacze.
«Twoja córka doszła do wiary, że
Mesjasz mógłby cię uzdrowić. A
ty?»
«O! Ja też bym uwierzyła, gdzież
jednak jest Mesjasz?»
«Jestem Nim Ja, który z tobą mówię.»
Jezus – który stał pochylony nad
posłaniem i szeptał te słowa
blisko twarzy chorej – teraz prostuje się i woła:
«Chcę tego. Bądź uzdrowiona!»
Dzieci niemal boją się Jego
majestatycznego wyglądu i stoją wokół
posłania matki. Na ich twarzach maluje się zaskoczenie. Dina przyciska
ręce do piersi.
Promyk nadziei i szczęścia błyszczy na jej twarzyczce. Ciężko oddycha,
jeśli można
tak powiedzieć, tak wielkie jest jej wzruszenie. Ma otwarte usta, aby
powiedzieć coś,
co już szepcze jej serce. Widzi, jak jej matka, przedtem woskowa i
wyczerpana, teraz –
jakby przyciągana i przenikana jakąś siłą – podnosi się, by usiąść, a
potem
wciąż z oczami utkwionymi w Zbawicielu, wstaje. Dina wydaje okrzyk:
«Mamusiu!»
Wypowiedziała słowo,
które wypełniało jej serce!...
A potem inne:
«Jezu!»
I obejmując matkę, zmusza ją do
uklęknięcia. Mówi:
«Uwielbiaj! Uwielbiaj! To On, ten, o
którym nauczyciel Tolmesza
mówił: “Mesjasz zapowiedziany przez Proroków”.»
«Uwielbiajcie prawdziwego Boga,
bądźcie dobrzy, pamiętajcie o Mnie.
Żegnajcie» [– mówi Jezus.]
Wychodzi szybko, podczas gdy one
obydwie, szczęśliwe, pozostają z
twarzami przy ziemi...


 
 



Przekład: "Vox Domini"





Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures
Szkol Okres pracodawców 03 ochrona ppoż
Fakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16
2009 03 BP KGP Niebieska karta sprawozdanie za 2008rid&657
Gigabit Ethernet 03
Kuchnia francuska po prostu (odc 03) Kolorowe budynie
10 03 2010

więcej podobnych podstron