jak we wrzesniu 1939 polska pogonila hitlera









Jak we wrześniu 1939 Polska pogoniła Hitlera







Dziennik - 22 sierpnia 2009

 
Według ówczesnych gazet, to my wygrywaliśmy
 
Leszek Kraskowski
Jak we wrześniu 1939 Polska pogoniła Hitlera
 

Nasi lotnicy bombardowali Berlin, Hitler uciekł na Elbę,
zaś Włochy wypowiedziały Niemcom wojnę - pisała polska prasa we wrześniu
1939 roku. Ówczesny przeciętny słuchacz radia i czytelnik gazet wierzył, że
bijemy się dzielnie i zwyciężamy Niemców na wszystkich frontach.
No może z wyjątkiem Westerplatte, które wyleciało w
powietrze... Takiego zalewu niesprawdzonych informacji nie było w historii
polskiego dziennikarstwa chyba nigdy. Brał w tym udział zarówno opozycyjny
"Robotnik", jak i prasa rządowa.

Berlin w gruzach
Jednym z ulubionych tematów dzienników były rajdy
polskich samolotów na niemiecką stolicę. Te częste (według krakowskiego
"IKC" codzienne) naloty nie wiązały się z żadnymi stratami własnymi,
mimo iż zdarzało się, że "lotnicy nasi, aby bomby ich były skuteczne,
bombardowali w świetle zapalonych przez siebie reflektorów".
"Samoloty nasze wróciły cało do swych baz, jeden tylko kapral został
ranny w nogę" - tak wyglądała typowa informacja o stratach. Niemcy - jak
zwykle zaskoczeni polskim nalotem - strzelali niecelnie. Poza stolicą III
Rzeszy lotnictwo nasze bombardowało Gdańsk, "zniszczyło zupełnie
niemiecką bazę lotniczą w Poznańskiem" ("Dziennik Polski", 17
IX 1939), bombardowało Frankfurt n. Odrą i unicestwiło lotnisko wrocławskie
("IKC", 11 IX 1939). Naszych pilotów wspierali też Brytyjczycy. 8
września "Express Poranny" donosił, że "znaczna część
fabrycznej dzielnicy Berlina leży w gruzach. Niemal doszczętnie zburzone są
m.in. wielkie zakłady odlewnicze Kruppa, bombardowane już dwukrotnie".
Łódzkie "Echo" już 4 września wieściło klęskę
Luftwaffe w Polsce: "64 najnowsze samoloty najeźdźcy legły w gruzach,
ponad 180 pilotów nie wróci już do swej ojczyzny". "Bombowce
niemieckie są łatwo osiągalne zarówno dla naszej artylerii przeciwlotniczej,
jak i dla samolotów myśliwskich z łatwością przekraczających szybkość
ponad 450 km/h" - zapewniał dziennikarz "Echa". 14 września
"Express Poranny" puścił wodze fantazji, informując o ograniczeniu
liczby nalotów przez lotnictwo niemieckie z powodu braku benzyny, którą
"omyłkowo wysłano na front zachodni".
We wrześniu 1939 roku gazety miały przede wszystkim
troszczyć się o stan psychiczny społeczeństwa. Stały się jednym wielkim
plakatem agitacyjnym i prowadziły politykę dezinformacji na masową skalę.
Centrum podtrzymywania na duchu stanowiła Polska Agencja Telegraficzna. W jej
serwisie znalazło się mnóstwo fałszywych informacji, twórczo rozwijanych
przez dziennikarzy. "Dowiadywaliśmy się o zbezczeszczeniu klasztoru
jasnogórskiego przez Niemców, którzy do kościoła wprowadzić mieli konie i
żołdactwo" - napisał we wspomnieniach dziennikarz warszawskiego
"Kuriera Porannego" Klaudiusz Hrabyk. - Ufając prawdziwości tej
relacji, napisałem w dniu 3 września wstępny artykuł, złorzecząc Niemcom
gwałtownie i piętnując ich za to barbarzyństwo, którego - jak wiadomo - nie
było, były natomiast inne, większe i bardziej bestialskie, o których PAT nie
informowała.
5 września powstało Ministerstwo Informacji i
Propagandy, na którego czele stanął wojewoda śląski Michał Grażyński.
PAT została połączona z agencją Iskra, a 6 września personel obu opuścił
Warszawę z eszelonami Sztabu Naczelnego Wodza. PAT przeniosła się do Lwowa i
stamtąd próbowała nadawać komunikaty drogą radiową. W pierwszych dniach
wojny zamilkły rozgłośnie radiowe w Katowicach, Łodzi, Poznaniu i Krakowie.
Nie działały linie telefoniczne i telegraficzne. Panika ewakuacyjna zdziesiątkowała
personel redakcji i drukarni. Jak w takich warunkach mieli pracować
dziennikarze? Wiadomości z frontu podawano najczęściej za radiem londyńskim
i Agencją Reutera (np. fałszywą informację o tym, że "oddziały
polskie brawurowym atakiem odebrały Łódź), lub dementowano - niekiedy
prawdziwe - wiadomości z radia niemieckiego.
Źródłem nieprawdziwym informacji były zarówno urzędowe
komunikaty (Naczelne Dowództwo podawało, że w ciągu dwóch pierwszych dni
wojny straciliśmy zaledwie 12 samolotów), jak i wypowiedzi oficjeli. Gazety
cytowały apele Stefana Starzyńskiego, cywilnego komisarza obrony Warszawy (9
września mówił, że Niemcy przerzucili z Polski "na front zachodni sześć
dywizji, wiele eskadr bombowców i oddziały pancerne"), i radiowe
pogadanki szefa propagandy w sztabie Naczelnego Wodza płk. Romana
Umiastowskiego, który ostrzegał przed grupami dywersantów zrzucanymi przez
niemieckie samoloty. Wzmagało to tylko atmosferę zagrożenia. Dopiero w
drugiej połowie września, gdy przypadki linczowania niewinnych ludzi
podejrzanych o szpiegostwo stały się nagminne, gazety zaczęły nawoływać do
umiaru.

Stalowe ptaki strzegą granic
Czy Polacy wierzyli w wojenną propagandę? Wiele
wskazuje, że tak, a jej urokowi ulegli nawet członkowie rządu. Jan Szembek,
wiceminister spraw zagranicznych, najbliższy współpracownik Józefa Becka,
zanotował pod datą 4 września: "W koszarach oficerowie mówili, że
Anglicy bombardują Hamburg, a Francuzi wkroczyli do Niemiec. W ministerstwie
zastałem szereg wiadomości: o bombardowaniu rynku krakowskiego, o rajdzie 60
polskich samolotów na Berlin, które wszystkie wróciły, o zbombardowaniu
Kilonii i zatopieniu »Gneisenau«, o rozbiciu pierwszej Linii Siegfrieda. W
czasie śniadania u państwa Becków minister mówił nam, że zostaliśmy poważnie
odciążeni przez odejście znacznej liczby samolotów na front zachodni".
To właśnie siły powietrzne ("nasze stalowe
ptaki") i kawaleria należały do szczególnie gloryfikowanych przez ówczesne
media. Lotnictwo zajmowało ważne miejsce w kampanii mocarstwowej - pod zdjęciami
samolotów można było przeczytać, że "setki eskadr stalowych bombowców
i maszyn myśliwskich stoją na straży naszych granic" ("IKC", 1
IX 1939). Efekty działań tych setek eskadr musiały być widoczne,
przynajmniej w prasie.
19 września "Express Poranny" zapewniał, że
Niemcy stracili już w Polsce 300 samolotów, a "w gruzach tych aparatów
znalazło śmierć tysiąc lotników". Te informacje, choć mocno
przesadzone, nie były już tak całkiem oderwane od wojennej rzeczywistości
jak bajki o nalotach na Berlin. W ciągu całej kampanii wrześniowej zostało
zniszczonych 285 samolotów Luftwaffe, a 279 uszkodzonych. Straty w ludziach to
ponad 400 zabitych i zaginionych.

Dzieci w blaszanych czołgach
Na lądzie i na morzu nasza armia odnosiła równie znaczące
sukcesy co w powietrzu. "Niemcy nie wytrzymują tempa polskiego
natarcia" - zapewniało 5 września warszawskie "ABC". W tym
czasie bitwa graniczna była już przegrana, a Niemcy starali się udaremnić
odwrót polskich armii za Wisłę. Dziennikarz "ABC" dowodził jednak,
że dowódcy niemieccy są niepewni własnych żołnierzy "i dlatego to właśnie
pchają na nas wielkie ilości broni pancernej". Przyznawano - o dziwo - że
czołgi niemieckie mają przewagę "i ogniową, i pancerną", jednak
"nie przedstawiają istotnej wartości w akcji zakrojonej na normalną skalę,
albowiem terenu zajętego nie ma kto utrzymać i umocnić wobec lęku
niemieckich piechurów przed polskim bagnetem". Gazeta powoływała się na
relacje korespondentów wojennych, a takowych we wrześniu 1939 r. w ogóle nie
było.
Niemieckich żołnierzy przedstawiano często jako
odzianych w mundury małolatów, którzy na widok polskich ułanów i piechurów
uciekają w panice z okrzykiem: "Mamo!". Dlaczego jednak wrogie czołgi
tak "wściekle" atakowały polskie oddziały, choć wewnątrz nich również
siedziały kilkunastoletnie dzieci? Tłumaczono to tym, że czołgistów upijano
wódką i odurzano eterem.
8 września niemieckie maszyny stały na przedmieściach
Warszawy, jednak dziennikarze uspokajali czytelników, że to "samobójczy
manewr". "Zmotoryzowane kolumny (...) działające bez baz
amunicyjnych, benzynowych i żywnościowych posuwają się wąskimi pasami, wzdłuż
dróg, w każdej chwili narażone na odcięcie i zniszczenie. Otoczone,
pozbawione paliwa, bezbronne po wystrzelaniu amunicji - skazane będą na
poddanie się" - wieszczył 16 września "Express Poranny".
Zresztą czołgi, pokryte z wierzchu "jakąś
namiastką blachy zamiast stali", którą "nawet zwykły karabin
przebija swoją kulą" ("KC", 12 IX 1939 r.) wcale nie były
takie straszne. Ocena sytuacji na froncie była optymistyczna aż do końca. 19
września "Robotnik" donosił, że "wojska niemieckie (w rejonie
Łodzi, Kutna i Łowicza), znużone i częściowo okrążone, czynią
rozpaczliwe wysiłki, by zahamować polskie natarcie". Nie gorzej niż
polscy kawalerzyści i lotnicy spisywali się marynarze.
Prym wiódł niszczyciel ORP "Wicher". Najpierw
zatopił niemiecką łódź podwodną U-37 ("KC", 18 IX 1939), później
zaś "storpedował wojenny transportowiec niemiecki" ("KP",
19 IX 1939). Za każdym razem polscy marynarze zachowywali się po rycersku -
brali na pokład załogi zatopionych okrętów. Wyczyny "Wichra" były
niebywałe, zwłaszcza jeśli uwzględnić fakt, że od 3 września, trafiony
trzema bombami z samolotu, leżał na dnie helskiego portu. Mniej medialnego
szczęścia miała załoga Westerplatte. "Wczoraj zginął ostatni z
bohaterskich obrońców Westerplatte" - pisał 10 września "Dziennik
Nowy". Dzień wcześniej "Dziennik Ludowy i Powszechny" podał,
że "przed szańcami niemieckimi zjawiły się niedobitki bohaterskich obrońców
wraz ze swym komendantem, a wkrótce potem rozległ się przerażający huk. To
Westerplatte wyleciało w powietrze". W rzeczywistości zginęło zaledwie
16 spośród 182 obrońców Westerplatte. O agresji ZSRR na Polskę informacji
nie było niemal wcale, jeśli nie liczyć komunikatu o tym, że "sowieckie
oddziały wojskowe zajęły część polskiego terytorium pogranicznego" i
że "Armia Polska nie prowadzi działań wojennych przeciw armii
sowieckiej". Jedynie wileński "Czas" 18 września informował o
"natychmiastowym oporze" wojsk polskich, a inwazję oceniał jako
"brutalną agresję" dokonaną "bez żadnego powodu, w warunkach
wyjątkowo ohydnych". Planów i mapek sytuacyjnych mających przedstawiać
sytuację na froncie nie drukowano w ogóle. Wyjątek zrobiono tylko dla
Westerplatte.

"Niemcy uciekają w panice"
4 września łódzka popołudniówka "Echo"
drukowała jednozdaniowy komunikat francuski o rozpoczęciu operacji obejmujących
"całokształt sił lądowych, morskich i lotniczych Francji".
Opatrzono go sugestywnym tytułem: "Francja rzuciła wszystkie siły do
walki z Niemcami". W nadzwyczajnym wydaniu "Głosu Narodowego"
biegnące przez całą szerokość gazety tytuły brzmiały jeszcze donioślej:
"Armia francuska uderzyła na Niemcy", "Huraganowy atak na Linię
Zygfryda", "Bombardowanie miast niemieckich". Konkretów nie
podawano. Radosna wieść o rzekomym sforsowaniu Linii Zygfryda przez Francuzów
trafiła na łamy polskich dzienników 6 września. "Dziennik
Powszechny" podawał za radiem paryskim informację o "zwycięskim
posuwaniu się armii francuskiej na froncie niemieckim między Mozelą i
Renem". Z prawdziwych informacji nie udałoby się wówczas zrobić
"czołówki" gazety - Francuzi ograniczali się bowiem do patrolowania
granicy.
Oprócz frontów polskiego i zachodniego był jeszcze
jeden - wewnętrzny. Całkowicie fikcyjny. Tu pomysłowość redaktorów nie znała
granic. Ludność Niemiec nieustannie wiecowała i walczyła na ulicach z policją,
zaś w Berlinie wybuchały bomby podkładane przez antyhitlerowskich sabotażystów.
Pacyfistyczne ulotki rozrzucane były nawet przez bombowce Luftwaffe, zaś bunty
w garnizonach niemieckich były "na porządku dziennym". Pakt
Ribbentrop - Mołotow rozzuchwalił komunistów - w Hamburgu "widzieć można
było robotników pozdrawiających się znakiem sowieckim i słowami: Heil
Moskau" ("GP" 1 IX 1939). Dzienniki przedrukowywały za
"Wieczorem Warszawskim" informację o krążących w Niemczech pogłoskach,
wedle których kanclerz Rzeszy miał zamiar ustąpić i wzorem Napoleona udać
się na Elbę.
Warszawskie "ABC" 2 września donosiło o poważnych
rozruchach antywojennych odznaczających się "nastrojem panicznym". W
Bohum, Essen i Duesseldorfie tłumy miały wiecować pod hasłami "Nie
chcemy wojny! Chcemy chleba!", zaś w miastach Zagłębia Ruhry pojawiły
się afisze z napisami "Precz z Hitlerem!". Z zachodniej części
kraju ludność uciekała "samorzutnie, często paląc swe domostwa"
("EP", 17 IX 1939 r.). Mobilizowaniu wojsk w Rzeszy towarzyszyć miały
"bunty i masowe rozstrzeliwania" ("MD", 1 IX 1939 r.). Poważnym
problemem dla Niemców byli też słowaccy partyzanci, którzy opanowali Tatry,
i czescy sabotażyści. "W wielkich zakładach amunicyjnych Skody
kontrolerzy niemieccy wykryli ostatnio ogromne zapasy pocisków, w których
zamiast materiałów wybuchowych były w środku kartki z napisem »Ten pocisk
nie wybuchnie. Czech«". Palma pierwszeństwa należy się jednak
"Wiekowi Nowemu", który 20 września, powołując się na "krótkofalową
stację wileńską" i "radiostacje szwajcarskie" podał informację
o wypowiedzeniu Niemcom wojny przez Włochy i "państwa
sprzymierzone": Rumunię, Węgry i Jugosławię.

Szczypta prawdy
W masie propagandowych łgarstw z trudem można wyłowić
informacje prawdziwe - najrzetelniejsze są relacje z bombardowanej Warszawy i
ogłoszenia drobne. Warszawskie Towarzystwo Pożyczkowe na zastaw Ruchomości SA
(Lombard Akcyjny) wzywało wszystkich właścicieli zastawionych futer, dywanów,
ubrań itp. do ich wykupywania, "ponieważ Towarzystwo nie może ponosić
odpowiedzialności za uszkodzenia w związku z bombardowaniem miasta".
"Prywatne schrony rodzinne" oferowała warszawska firma Bastion i
zapewniała klientów, że produkt został zatwierdzony "do użytku
masowego przez MSW". Alfred Senze unieważniał "dyplom lekarza
weterynarii, kopię dyplomu oraz świadectwo odbycia praktyki zaginione dnia 8
IX 1939 w Przeworsku w czasie bombardowania pociągu rezerwistów". 20 września
w wileńskim "Wieku Nowym" wśród ogłoszeń drobnych można było
przeczytać: "Dr Emil Domberger. Jesteśmy razem i zdrowi. Dajcie znać o
sobie. Mela, Hela, Janek".
Prasa nekrologów nie drukowała niemal wcale - zabrakłoby
na nie papieru. 22 września "Express Poranny" pisał o grobach na
skwerach i w parkach: "Każdy dzień przysparza świeżych mogiłek. Kurczy
się coraz bardziej ruń trawy, wyrastają niewielkie pagórki i krzyże".
Ostatnią warszawską gazetę, "Gazetę Wspólną", drukowało dwóch
ludzi, kręcąc korbą ręcznej prasy. Bez prądu i gazu nie działały ani
linotypy, ani maszyna rotacyjna. 29 września z komentarza "Jakie były
przyczyny oddania Warszawy?" czytelnicy dowiedzieli się wreszcie gorzkiej
prawdy: "Bo ani nikt nie idzie z odsieczą dla Warszawy, ani my nikomu już
nie dajemy pomocy podtrzymywaniem dalszej obrony. Pozostawały więc tylko względy
moralne, tym zaś przez trzytygodniową zaciekłą obronę zostało zadośćuczynione".








Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dlaczego Polska nie mogła zwyciężyć we wrześniu 1939 r
oceny zal we wrzesniu
We wrześniu `39 na Polskę najechały trzy państwa
Swobodny upadek, jak we śnie Leif G W Persson
J Kossecki, Jak manipulowano nauką polską, 1999
wojna obronna polski we wrześniu 1939r (2)
Andrzej Węcławowicz Wspomnienie z podjazdu 10 Pułku Ułanów we wrześniu 1920 r
Organizacja i wyposażenie jednostek pancernych WP we wrześniu 1939r
jak hitler walczyl ze sztuka zdegenerowana
Na tropach życia, czyli jak przebiegała ewolucja materii we Wszechświecie ( Chemia w szkole 2

więcej podobnych podstron