03 (114)



















Harry Harrison     
  Planeta Śmierci 4 Księga I

   
. 3 .    








   Na szczęście rana nie była ciężka. Do organizmu Kerka nie
trafiła ani jedna cząsteczka obcego pochodzenia. Cienki elastyczny skafander
został przebity odłamkiem staloszkła. Dokładnie mówiąc, nawet nie
odłamkiem, a krążkiem z nadtopionymi brzegami, precyzyjnie wyciętym jak przez
laser z wnętrza kuli. Cały pojedynek człowieka z potworem zajął nie więcej niż
jedną setną sekundy i żeby dokładnie ustalić kolejność zdarzeń, trzeba było
kilka razy przejrzeć rejestrację z maksymalnym spowolnieniem - dziesięć tysięcy
razy.
    Robocza wersja wydarzeń wyglądała następująco. Pozagalaktyczne
urządzenie (jednak maszyna, a nie żywy organizm!) odebrało wyraźne sygnały
zagrożenia emitowane przez Kerka i wewnątrz "mokrego bierwiona"
zaktywizowały się łańcuchy energetyczne. Obiekt nie emitował strachu - ani gdy
go znaleziono, ani gdy oddzielano go od powierzchni planety - i później
nagle cała nienawiść, energia skupiona w diabelskich akumulatorach,
skoncentrowała się w jednym jedynym promieniu nieznanej na razie natury. Promień
wybrał cel i zaatakował za pomocą środków, które "miał na
podorędziu". Jakie były dalsze plany obcego, można się było tylko domyślać.

    Oczywiście nawet wyjątkowy refleks nie mógł się
równać z szybkością działania układu bioelektronicznego, dlatego Kerk nie
zdołał się uchylić, ale odpowiedział strzałem. A kolejnych sześć pocisków
detonujących z dwóch pistoletów dopełniło dzieła zniszczenia.
Uczeni nie wykluczali również, że artefakt mógł być nastawiony na
samozniszczenie, skoro tak niewiele z niego zostało po wybuchu: popiół,
dym, gaz i żadnych cudów z punktu widzenia chemii. Jeden z fizyków
dość logicznie podejrzewał, że w tym przedmiocie został umieszczony ładunek
antymaterii.
    A jeśli cały Obiekt 001 jest naszpikowany antymaterią jak
pieczona gęś jabłkami? Tu nie ma żartów! Trajektoria lotu asteroidy jest
nieprzewidywalna. "Czarne" promieniowanie, nie ulega wątpliwości, jest
zagrożeniem dla psychiki, a lodowa skorupa stopnieje szybko. Nawet uczeń
zrozumie, że zderzenie takiego obiektu z zasiedloną planetą grozi śmiercią
milionom ludzi. Pyrrusanie, raz podjąwszy się zadania, nie mogli dopuścić do
tragedii, musieli działać natychmiast. Nawet jeśli obiektu nie nafaszerowano
antymaterią i tak jest czymś wrogim ludziom.
    Owszem, czarny strach można uważać za oddzielną sprawę i niech
go badają ci szaleńcy, którzy zawsze gotowi są zaspokoić ciekawość
kosztem własnego życia. Ale teraz sytuacja stała się poważna, a zagrożenie
wzrosło. Ranny Kerk - to już konkretny przykład działania obcej złej woli. Coś
wypowiedziało wojnę Pyrrusanom. A to coś stanowi tylko niezmiernie małą cząstkę
szalonego koszmaru, ukrytego pod lodową skorupą.
    Pyrrusanie nie mieli cienia wątpliwości, że należy zniszczyć
cały obiekt. Energetyczne możliwości "Argo" pozwalały na to, a
eksperyment ze zniszczeniem fragmentu zamarzniętego świata udał się nad podziw;
anihilacja złożonego urządzenia nie wywołała żadnych istotnych komplikacji.
Produkty rozpadu nie były trujące, a zakuci w lód
"współtowarzysze" nie zareagowali na unicestwienie
"porwanego" najmniejszym ruchem, ani jednym elektronowym impulsem.
Obojętność reszty tworów spod lodu na potyczkę w ładowni jednoznacznie
potwierdzili Sten i Brucco, którzy pozostawali na powierzchni obiektu do
chwili wybuchu.
    Mimo wszystko Jason polecił im, by wrócili na statek.
Oficjalnie na naradę, ale w rzeczywistości czuł utajone niebezpieczeństwo,
które zagraża przebywającym na powierzchni asteroidy W końcu pozostawiono
tam tylko robota o nieco prymitywniejszej konstrukcji niż imit. Jason wielu
rzeczy jeszcze nie rozumiał, ale intuicja podpowiadała mu, że sprawa jest
znacznie bardziej skomplikowana, niż to sobie wyobrażają Pyrrusanie. W każdym
nowym zagrożeniu usiłowali się dopatrzyć analogii do swojej straszliwej flory i
fauny. Tyle tylko, że nowe czarne stwory były, ich zdaniem, nieco bardziej
jadowite i uzębione. A fizycy z Uctisa wprost przeciwnie - podchodzili do
problemu zbyt mechanicznie, nie widząc cienia życia, a tym bardziej rozumu w
zamrożonej bryle. Nawet to, że lot asteroidy nie jest bezwładny, uważali za
przypadkowy zbieg wielu naturalnych czynników
    Prawda leżała gdzieś pośrodku i należało się do niej za wszelką
cenę dostać. Jason był zdecydowanym przeciwnikiem bezmyślnego zniszczenia całego
obiektu, bo przecież kryła się w jego wnętrzu obca wiedza. Ale brakowało mu
argumentów, by przekonać pozostałych.
    Nieoczekiwanie poparł go brat Revereda Beiwicka i prezydent
jednej z planet Konsorcjum Arthur Berwick. Zanim zrobił karierę polityczną, był
jednym z najwybitniejszych chemików na światach Zielonej Gałęzi. Teraz
szybciej niż inni zrozumiał, jak wielkim odkryciem dla ludzkości jest
hiperlód. Jego produkcja w tym Wszechświecie wydawała się co prawda
niemożliwa, ale gdyby się udała? Zastosowanie mogło być tak szerokie, że wartość
jednej tony Arthur szacował na co najmniej milion kredytów. Oczywiście
taka argumentacja wydawała się Pyrrusanom jeszcze mniej poważna niż dążenie
Jasona do poznania tajemnic asteroidy i podczas wyboru wariantu postępowania nie
odegrała większej roli.
    Na szczęście fizycy odnotowali znaczne obniżenie prędkości
Obiektu 001. W tej sytuacji jego likwidację można było odłożyć o kilka dni i
kontynuować badania, ale innego wyjścia z sytuacji szacowne gremium nie
znalazło. Nawet ewakuacja globów najbliższych gwieździe FG 13 - 9 nie
ratowała sytuacji. Koszty byłyby za wysokie i sama operacja trwałaby zbyt długo,
a co najważniejsze - kto mógł przewidzieć, jak zachowają się uwolnione z
lodu monstra? Jeśli stanowiły zagrożenie, niszczenie ich pojedynczo byłoby
znacznie trudniejsze.
    Po naradzie uczestnicy rozeszli się i rozlecieli, ustaliwszy,
że spotkają się ponownie już po likwidacji złowieszczej asteroidy, by
omówić wyniki. Takie podsumowanie całkowicie odpowiadało warunkom
zawartej przez strony umowy, oszczędzano przy tym niemało środków, a
Pyrrusanie i Jason mogli opuścić Zieloną Gałąź z czystym sumieniem i jako
prawdziwi bogacze. I fart, i zwycięstwo zarazem?
    Jednakże Jason był ponury jak nigdy wcześniej. Podporządkował
się decyzjom większości i skierował na asteroidę cztery speckomanda do
rozmieszczenia na jej powierzchni, w starannie wyliczonych punktach, trzydziestu
dwóch superbomb łańcuchowych. W zwykłej substancji prowokowana jest
reakcja jądrowa i dowolna masa w ciągu zaledwie kilku sekund staje się atomowym
ładunkiem wybuchowym. Jasonowi udało się wynegocjować tylko tyle, że zastąpiono
mechanizmy zegarowe inicjatorami sterowanymi radiowo. Była to, jego zdaniem,
ostatnia możliwość zmiany wyroku, który zapadł w wyniku dyskusji Pyrrusan
i Konsorcjum. Albo przynajmniej odroczenia go. Miał ogromną nadzieję, że w ciągu
pozostawionych mu przez los trzech dni dowie się czegoś o skutej lodem planetce.

    Niewielu chciało kontynuować badania, ale Jason potrzebował
sojuszników i rozumiejąc, że nie uda się przekonać rannego Kerka,
postanowił porozmawiać z Metą. W końcu była najbliższym mu człowiekiem, a na
dodatek w ciągu ostatniego roku czy dwóch jej charakter uległ znacznej
zmianie. Stała się rozsądniejsza i delikatniejsza, a przecież już wcześniej
potrafiła zachować się nie tylko jak Pyrrusanka, ale i jak kobieta, kochająca
kobieta
    - Meto - zaczął Jason bez wstępów. - Lećmy na asteroidę,
póki jeszcze jest cała. Uwiera mi, musimy poznać naturę tego zła i
naszego strachu.
    - Nie, daj mi spokój - odparła Meta. - Jedyna rzecz,
jaki musimy, to skasować honorarium i jak najszybciej wynosić się do domu.
Wyobrażam sobie, co się tam dzieje. Jesteśmy potrzebni, a ja nie chcę tu więcej
ryzykować.
    Jason oniemiał ze zdumienia. Przez kilka sekund nie mógł
wykrztusić słowa.
    - Boisz się ryzykować? Ty? - wydusił z siebie wreszcie. Na
jakim globie się urodziłaś, kochanie?
    - Urodziłam się na Pyrrusie - odpowiedziała Meta, a w środku
już się gotowała. - Właśnie dlatego chcę tam wrócić żywa.
    - Żeby znowu zabijać stale mutujące stwory - zakpił Jason.
    - Żeby znowu zabijać nienawistne stwory - uparcie
powtórzyła Meta.
    - Ach, tak! - wybuchnął Jason. - Cóż, dowiedz się, moja
droga: tajemnica zwycięstwa nad twoimi ukochanymi stworami jest pogrzebana
tutaj, na zamarzniętym Obiekcie 001. Niszcząc go, ty i wszyscy Pyrrusanie
przegracie ostatecznie. Tak, tak!
    Argument trafił do niej. Zaskoczona Meta otworzyła usta, a
Jason, by nie stracić nikłej przewagi, musiał szybko wymyślić, co ma dalej
mówić. Przecież blefował bezczelnie, tak naprawdę nic o tym nie wiedział.

    - Skąd wiesz? - odezwała się w końcu Meta.
    - Grzejecie do wszystkiego ze swoich sławetnych
pistoletów, a ja w tym czasie zajmuję się poważnymi badaniami naukowymi.
Ustaliłem niewątpliwy związek, więcej, identyczność lęku wywoływanego Przez
Pyrrusańską faunę i strachu, który generuje to lodowe królestwo.

    - No i co? - zapytała spokojnie Meta.
    - A to, że oba psychologiczne zjawiska są wyjątkowe w naszej
Galaktyce.
    Wtedy na obliczu wspaniałej blondynki pojawił się ledwo
zauważalny uśmiech, jeszcze niepewny, ale już szyderczy. Meta, jak się wydawało,
wychwyciła sedno wypowiedzi Jasona. On jednak postanowił umocnić sukces i dodał:

    - Mało tego. Istnieje jeszcze jeden czynnik potwierdzający
słuszność mojej hipotezy. Mikroelementowy skład resztek po obcym z dokładności
do trzeciego znaku po przecinku zgadza się ze składem tkanki zwierząt i roślin
naszej planety.
    Umyślnie powiedział "naszej". Za tę właśnie
solidarność z jej ojczyzny Meta pokochała Jasona. Teraz magiczne słowo stało się
ostatnią kroplą. Wierzyła mu już całkowicie. Ale o ile w pierwszej części
twierdzenia Jasona, tej dotyczącej strachu, była określona logika i
przypuszczenie wydawało się konstruktywne nawet jemu, wynik analizy chemicznej
właśnie na gorąco wymyślił. Meta mogła to łatwo sprawdzić, a wtedy... Jason
odpędził od siebie tę myśl, mając nadzieję, że na podejrzliwość i doświadczenia
kontrolne po prostu nie wystarczy czasu.
    Nie pomylił się. Jego ukochana Meta pozostała sobą, zapaliła
się już do nowego pomysłu i rwała do boju.
    - Kto prócz ciebie wie o związku Obiektu 001 z Pyrrusem?
To była jedyna rzecz, o który zapytała.
    - Nikt. Tylko ty i ja.
    - Świetnie. Polecimy we dwoje.
    - W zasadzie jestem za - skinął głowi Jason. - Nie należy
powiększać składu nowej grupy badawczej, ale mimo to... Potrzebny nam jest co
przynajmniej ktoś trzeci. Potrzebujemy prawdziwego uczonego do załogi.
    - Troy - z miejsca zaproponowała Meta.
    Jason nie wątpił, że zaproponuje właśnie tego młodego
Pyrrusanina, który miał niewiarygodną dla ich wojowniczej planety
encyklopedyczni wiedzę i zadziwiająco elastyczny, dociekliwy umysł. Fizycznie
Troy wart był Jasona i Mety razem wziętych, i tylko jedno przemawiało na jego
niekorzyść: był zbyt porywczy, po prostu bezlitosny wobec wrogów. Jason
nazywał go w duchu Pyrrusaninem do kwadratu. Nie bardzo mu pasowała ta cecha
charakteru, ale co można poradzić? Zalety Troya wyraźnie przeważały.
    - Dobrze - zgodził się Jason. - Zaczynaj się pakować. Ale może
nie wtajemniczaj go na razie w nasze zamiary.
    - Masz rację, też o tym pomyślałam - uśmiechnęła się Meta. - A
masz plan działania?
    - Oczywiście - skinął głowi Jason. - Nawiasem mówiąc,
nie przewiduje on również powiadomienia załogi "Argo" o tej
ekspedycji.
    Meta zatrzymała się w drzwiach, zamyślona.
    - Boisz się, że Kerk i reszta będzie przeciwko?
    - Może i nie, ale na pewno stracimy drogocenny czas. Meta
zamyśliła się jeszcze głębiej. Odeszła od drzwi, usiadła w fotelu, zarzuciła
ręce na głowę, splotła palce i przymknęła powieki. Zawsze się w ten
sposób koncentrowała na jakimś problemie, odsunąwszy na bok
przeszkadzające drobiazgi.
    - Koniec - powiedziała po półminucie. - Zdecydowałam.
Polecimy we troje i w tajemnicy, jak chcesz. Ale polecą tylko nasze unity.
Przecież tajny lot to szczególne zagrożenie. Jeśli coś się wydarzy, nie
będą mogli od razu nam pomóc.
    Teraz Jason się zamyślił. Przyszło mu do głowy, że jeśli
miałoby się zdarzyć coś naprawdę przykrego, ich trójce nie zdoła nikt
pomóc: ani unity, ani uprzedzenie załogi "Argo" o wyprawie, ani
inne światy Zielonej Gałęzi. Jednak... strzeżonego Pan Bóg strzeże, jak
mawiali starożytni, a to znaczy, że Meta ma rację. Zdąży jeszcze wpaść na lodowi
planetę osobiście, jeśli oczywiście wszystko pójdzie według planu.
    - Zgoda - powiedział. - Idź po Troya. Ustawmy kontrolną
aparaturę unitów w jednej kajucie, najlepiej w mojej, i wyślijmy roboty
jak najszybciej.
    Meta już się odwróciła, by wyjść, ale nagle rzuciła się
Jasonowi w objęcia, jakby żegnała się z nim przed daleką drogą,.
następny   






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
v 03 114
114 03
114 03 (4)
863 03
ALL L130310?lass101
Mode 03 Chaos Mode
2009 03 Our 100Th Issue
jezyk ukrainski lekcja 03
DB Movie 03 Mysterious Adventures

więcej podobnych podstron