Small緍trice Niepokonana


Bertrice Small

NIEPOKONANA

Tytu艂 orygina艂u „Unconquered”

Dla tych wszystkich, kt贸rzy kochaj膮 tylko raz...

CZ臉艢膯 I
WYNDSONG 1811

ROZDZIA艁 1

- Czy zdaje pan sobie spraw臋 - powiedzia艂 lord Palmerston - 偶e to, co robimy, mog艂oby zosta膰 uzna­ne przez rz膮dy naszych kraj贸w za zdrad臋? Mnie i tak uwa偶a si臋 za czarn膮 owc臋, poniewa偶 przedk艂adam bezpo艣rednie dzia艂anie nad debaty w parlamencie i Radzie Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci. - Przerwa艂 na chwi­l臋, przygl膮daj膮c si臋 g艂臋bokiej czerwieni wina w kielisz­ku. Kryszta艂owy puchar obracany w d艂oni rzuca艂 na przystojn膮 twarz lorda Palmerstona czerwonawe re­fleksy 艣wiat艂a. - Jednak偶e, kapitanie Dunham - ci膮g­n膮艂 dalej Henry Tempie, lord Palmerston - zwa偶ywszy na stron臋, kt贸r膮 reprezentujesz, s膮dz臋, 偶e naszym g艂贸wnym wrogiem jest Napoleon. Trzeba si臋 go po­zby膰!

Jared Dunham odwr贸ci艂 si臋 od okna i podszed艂 do kominka. By艂 m艂ody, szczup艂y, ciemnow艂osy i niezwy­kle wysoki, znacznie wy偶szy od swego rozm贸wcy, kt贸­rego te偶 nie mo偶na by艂o nazwa膰 u艂omkiem. Oczy Jareda mia艂y niespotykany odcie艅 zieleni, a powieki zawsze na wp贸艂przymkni臋te, wygl膮da艂y tak, jakby ugi­na艂y si臋 pod ci臋偶arem grubych, ciemnych rz臋s. D艂ugi w膮ski nos i w膮skie usta nadawa艂y jego twarzy wyraz sarkazmu.

Usiad艂 na jednym z dw贸ch wy艣cie艂anych foteli usta­wionych przed kominkiem i pochyli艂 si臋 w stron臋 lor­da Palmerstona, ministra wojny w rz膮dzie kr贸la An­glii.

Amerykanin u艣miechn膮艂 si臋 ch艂odno.

Lord Palmerston westchn膮艂.

- Robi臋, co mog臋 - odpar艂 - ale w moim kraju r贸w­nie偶 s膮 ludzie ch臋tni do walki zar贸wno w ni偶szej, jak wy偶szej izbie parlamentu. Wi臋kszo艣膰 z nich nigdy nie mia艂a broni w r臋ku, ale wci膮偶 traktuj膮 wasze zwyci臋stwo nad nami jako 艂ut szcz臋艣cia. Dop贸ki kto艣 ich nie przekona, 偶e w naszym interesie jest wsp贸lne dzia艂a­nie obu kraj贸w, dop贸ty moja misja nie b臋dzie 艂atwa.

Amerykanin skin膮艂 g艂ow膮 ze zrozumieniem.

- Wybieram si臋 za kilka dni do Prus, a stamt膮d do St. Petersburga. Ani Fryderyk Wilhelm, ani car Alek­sander nie s膮 entuzjastycznie nastawieni do sojuszu z Napoleonem, wi臋c mo偶e perspektywa angielsko - ameryka艅skiego sojuszu zupe艂nie ich przekona. Nie­samowite, co zrobi艂 ten Bonaparte, podbi艂 prawie ca艂膮 Europ臋.

- Tak, to zadra w sercu Anglik贸w - powiedzia艂 lord Palmerston z nienawi艣ci膮 w g艂osie. - Je艣li podbije nas, Jankesie, nied艂ugo wyruszy z wypraw膮 przez ocean do was.

Jared Dunham za艣mia艂 si臋, ale jego 艣miech nie brzmia艂 rado艣nie.

Henry Tempie nie m贸g艂 powstrzyma膰 艣miechu.

- Patrzysz na to z innego punktu widzenia, m贸j jankeski przyjacielu. To wina Napoleona, kt贸ry po­stanowi艂 zaw艂adn膮膰 ca艂ym 艣wiatem. Kiedy go poko­namy, walka mi臋dzy nami r贸wnie偶 si臋 sko艅czy. Zoba­czysz!

Obaj m臋偶czy藕ni rozstali si臋. Jako pierwszy pok贸j w klubie White's opu艣ci艂 dyskretnie lord Palmerston, kilka minut p贸藕niej Jared Dunham zrobi艂 to samo.

Jad膮c karoc膮, Jared w艂o偶y艂 r臋k臋 pod aksamitne siedzenie w poszukiwaniu p艂askiego pude艂ka, zawie­raj膮cego bransolet臋 wysadzan膮 brylantami, prezent po偶egnalny dla Gillian. W艂o偶y艂 go tam przed p贸j­艣ciem do klubu. Wiedzia艂, 偶e Gillian b臋dzie rozczaro­wana jego wyjazdem, bo spodziewa艂a si臋 na pewno czego艣 wi臋cej, czego nie m贸g艂 jej da膰.

Spodziewa艂a si臋 pewnie, 偶e Jared o艣wiadczy si臋, kiedy tylko ona owdowieje, co wydawa艂o si臋 nie­uchronne. Ale on nie mia艂 zamiaru si臋 偶eni膰. A ju偶 na pewno nie z Gillian. Ta kobieta przespa艂a si臋 z po艂o­w膮 Londynu i pewnie s膮dzi艂a, 偶e on o tym nie wie. Po­stanowi艂 by膰 z ni膮 po raz ostatni, podarowa膰 jej bran­solet臋 i po偶egna膰 si臋, wyja艣niaj膮c, 偶e musi wr贸ci膰 do Ameryki. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, dlaczego Gillian Ab­bott chcia艂a za niego wyj艣膰. By艂 bogaty.

Gdyby nie rozs膮dek babki ze strony matki, nie by艂­by teraz maj臋tnym cz艂owiekiem. Sarah Lightbody ko­cha艂a wszystkie swoje wnuki, ale wiedzia艂a, 偶e tylko jeden z nich b臋dzie potrzebowa艂 jej maj膮tku.

Jej c贸rka, Elisabeth mia艂a troje dzieci. Kocha艂a je wszystkie r贸wnie mocno, lecz jej surowy m膮偶, John Dunham, nad臋ty hipokryta, zawsze znajdowa艂 jaki艣 pretekst, by z艂aja膰 swego najm艂odszego syna, Jareda.

Z pocz膮tku Sarah Lightbody nie rozumia艂a, dlacze­go jej zi臋膰 tak si臋 zachowuje. Jared by艂 przystojnym ch艂opcem, niezwykle podobnym do swego starszego brata, Jonathana. By艂 dobrze wychowany i niezwykle inteligentny, a mimo to, kiedy ich obu z艂apano na jakich艣 psotach, tylko Jared dostawa艂 lanie. Jareda kry­tykowano za to samo, za co chwalono Jonathana. Pewnego dnia babka zrozumia艂a pow贸d nieszcz臋艣cia ch艂opca. R贸d Dunham贸w m贸g艂 mie膰 tylko jednego dziedzica, wi臋c John s膮dzi艂, i偶 jedynym sposobem na zachowanie ca艂o艣ci maj膮tku i umocnienie pozycji Jo­nathana b臋dzie z艂amanie m艂odszego syna. Kiedy Jo­nathan przejmie stoczni臋 ojca, b臋dzie mia艂 w Jaredzie pos艂usznego i taniego pracownika.

Na szcz臋艣cie ambicje obu braci sz艂y w innych kie­runkach. Jonathan przej膮艂 rodzinne zami艂owanie do budowania statk贸w. By艂 doskona艂ym konstruktorem. Jared natomiast odziedziczy艂 sk艂onn膮 do przyg贸d na­tur臋 rodziny Lightbody. Dla niego zarabianie pieni臋­dzy by艂o 艣wietn膮 zabaw膮. Uwielbia艂 ryzykowa膰 i wygry­wa膰. Mia艂 doskona艂y instynkt i nigdy nie przegrywa艂.

Jared zawsze m贸g艂 liczy膰 na wsparcie i mi艂o艣膰 bab­ki, zwr贸ci膰 si臋 do niej z ka偶dym k艂opotem, narzeka膰 na niesprawiedliwo艣膰 ojca i wyp艂aka膰 si臋 w jej r臋kaw.

Tu偶 przed 艣mierci膮 babka sporz膮dzi艂a testament. Wezwa艂a do siebie Jareda i opowiedzia艂a mu o tym. Najpierw bardzo si臋 zdziwi艂, potem podzi臋kowa艂 i nie pr贸bowa艂 protestowa膰. Wiedzia艂a, 偶e jego bystry umys艂 ju偶 si臋 zastanawia, co zrobi膰 z tymi pieni臋dzmi.

- Inwestuj tak, jak ci臋 uczy艂am - radzi艂a mu babka.

- Zawsze miej asa w r臋kawie, ch艂opcze, i pami臋taj, 偶e trzeba od艂o偶y膰 co艣 na czarn膮 godzin臋.

- Nie zostan臋 bez grosza, babciu - zaprotestowa艂.

- Wiesz chyba, 偶e on b臋dzie pr贸bowa艂 po艂o偶y膰 艂ap臋 na tych pieni膮dzach. W ko艅cu nie mam jeszcze dwudzie­stu jeden lat.

- Tak - odpar艂a staruszka z rozmarzeniem. - Wie­le si臋 zmieni teraz w tym kraju. Szkoda, 偶e tego nie doczekam.

Kilka tygodni p贸藕niej babka zmar艂a spokojnie we 艣nie. Po pewnym czasie prawnicy og艂osili jej ostatni膮 wol臋. Oczywi艣cie ojciec Jareda pr贸bowa艂 zagarn膮膰 pieni膮dze dla swojej stoczni.

Jonathan sta艂 z boku, obserwuj膮c nadci膮gaj膮c膮 burz臋.

- Nie musz臋 odpowiada膰 na pytanie smarkacza - odpar艂 lodowato ojciec.

John Dunham otworzy艂 usta ze zdziwienia i poczer­wienia艂.

- Nie potrzebujesz pieni臋dzy Jareda, ojcze - uspo­kaja艂 go Jonathan. - Sp贸jrz na to z mego punktu wi­dzenia. Je艣li zainwestujemy jego pieni膮dze w stocz­ni臋, b臋dziemy jego d艂u偶nikami, a ja tego nie chc臋. Ja mam ju偶 syna, wi臋c rodzinny interes ma spadkobier­c臋. Pozw贸l Jaredowi i艣膰 swoj膮 drog膮.

Tak Jared wygra艂 sp贸r. Natychmiast po swoich dwu­dziestych pierwszych urodzinach wyp艂yn膮艂 do Europy. Przebywa艂 tam przez kilka lat. Najpierw studiowa艂 w Cambridge, a potem nabiera艂 og艂ady w Londynie. Dyskretnie inwestowa艂 pieni膮dze i zarabia艂 znaczne sumy. Jego przyjaciele z Londynu nazywali go Z艂otym Jankesem. W艣r贸d 艣mietanki towarzyskiej modna zro­bi艂a si臋 gra, kt贸ra polega艂a na odgadni臋ciu, gdzie Ja­red ostatnio zainwestowa艂, by tam w艂a艣nie zainwesto­wa膰 pieni膮dze i zwi臋kszy膰 sw贸j stan posiadania. M艂odzieniec obraca艂 si臋 w najlepszym towarzystwie i cho膰 wiele kobiet zarzuca艂o na niego przyn臋t臋, nie da艂 si臋 z艂apa膰 i pozosta艂 kawalerem.

Kupi艂 niewielki dom w modnej cz臋艣ci miasta zwa­nej Green Park, umeblowa艂 go zgodnie z najnowsz膮 mod膮 i zatrudni艂 wykwalifikowan膮 s艂u偶b臋. Przez kilka lat podr贸偶owa艂 mi臋dzy Ameryk膮 i Angli膮, mimo kon­fliktu mi臋dzy tymi dwoma krajami, oraz Francj膮. Kie­dy nie by艂o go w Londynie, domem zarz膮dza艂 sekre­tarz, Roger Bramwell, dawny oficer ameryka艅skiej floty.

Nim zacz膮艂 si臋 rok 1807, Jared mia艂 w swoim posia­daniu pi臋膰 statk贸w handlowych. Jeden z nich p艂ywa艂 na Daleki Wsch贸d w poszukiwaniu przypraw, ko艣ci s艂oniowej i klejnot贸w. Drugi na Karaiby, gdzie wci膮偶 jeszcze rz膮dzili Francuzi, cho膰 ju偶 nie tak siln膮 r臋k膮. 艁ap贸wki pomaga艂y dotrze膰 tam, gdzie trzeba.

Jednak Jared widzia艂 nadchodz膮c膮 wojn臋. Nie chcia艂 straci膰 statk贸w. Na razie udawa艂o mu si臋 handlowa膰 z Anglikami, omija膰 Francuz贸w i wypuszcza膰 na w艂asny koszt statek z Baltimore, odzyskuj膮cy ameryka艅skich marynarzy z angielskich jednostek. Ten hojny gest czy­ni艂 z niego przyk艂ad patrioty i pomaga艂 utrzyma膰 w ta­jemnicy jego niebezpieczn膮 misj臋. Gdyby krajami rz膮­dzili ludzie interesu, my艣la艂 poirytowany, by艂oby w nich mniej problem贸w.

Karoca zatrzyma艂a si臋 przed domem Abbott贸w. Jared kaza艂 stangretowi poczeka膰 i wszed艂 do 艣rodka. Zabrano jego peleryn臋 i zaproszono do 艣rodka.

- Kochanie! - powita艂a go Gillian, le偶膮c w 艂o偶u. - Nie s膮dzi艂am, 偶e dzi艣 przyjdziesz.

Uca艂owa艂 jej d艂o艅, zastanawiaj膮c si臋, dlaczego jest taka zdenerwowana. Zauwa偶y艂, jak z wdzi臋kiem przy­krywa nagie piersi jedwabnym prze艣cierad艂em.

Wyd臋艂a urocze usteczka i pokr臋ci艂a przecz膮co g艂o­w膮, na kt贸rej podskakiwa艂y rude loki.

- Nie wolno ci! Nie puszcz臋 ci臋, ukochany! - Przy­ci膮gn臋艂a go do siebie. - Och, Jared! - szepn臋艂a. - Ab­bott ju偶 d艂ugo nie po偶yje, a kiedy umrze... Och, uko­chany, tak nam by艂o razem dobrze!

Odsun膮艂 j膮 od siebie i zapyta艂 rozbawiony:

Skrzywi艂 si臋.

- Gillian, moja droga, w tym pokoju 艣mierdzi ta­nim rumem. To nie m贸j zapach ani tw贸j. Rozumiem wi臋c, 偶e przyjmowa艂a艣 tu innego d偶entelmena. Przy­szed艂em podarowa膰 ci to na po偶egnanie. Jeste艣 wolna - powiedzia艂 i rzuci艂 pude艂ko z bransolet膮 w jej stro­n臋. Wsta艂 i ruszy艂 do drzwi.

- Jared! - krzykn臋艂a b艂agalnym tonem.

Odwr贸ci艂 si臋 i zobaczy艂 jej nagie pi臋kne piersi, kt贸­re niegdy艣 dawa艂y mu tyle rozkoszy. Zawaha艂 si臋, a ona mrukn臋艂a:

- Naprawd臋 nie mam nikogo, pr贸cz ciebie, m贸j kochany.

Pr贸偶no艣膰 kaza艂a mu wierzy膰 w jej s艂owa, ale na pod­艂odze tu偶 obok 艂贸偶ka zauwa偶y艂 zwini臋t膮 m臋sk膮 a paszk臋. .

- 呕egnaj - powiedzia艂 ch艂odno i odszed艂.

ROZDZIA艁 2

- Tatku! - westchn臋艂a Amanda Dunham, a jej oczy koloru niezapominajki wype艂ni艂y 艂zy. - Koniecznie musimy wyjecha膰 z Londynu?

Kr臋ci艂a z niezadowoleniem g艂ow膮, pokryt膮 z艂otymi lokami.

Thomas Dunham spojrza艂 na m艂odsz膮 c贸rk臋 z roz­bawieniem. Amanda, jak jej matka, 艂atwo dawa艂a si臋 rozgry藕膰. Dorothea, jego 偶ona, nie zmieni艂a si臋 od dwudziestu lat i 艂atwo by艂o si臋 z ni膮 porozumie膰.

Och, Mandy, nie b膮d藕 niem膮dra - dobieg艂 ich nagle ostry g艂os, a po chwili z cienia wysz艂a dziewczy­na, kt贸ra dot膮d siedzia艂a przy oknie. - Tata musi wraca膰 do Wyndsong. A je艣li twoje liczne obowi膮zki to­warzyskie nie pozwoli艂y ci tego dostrzec, musz臋 ci臋 poinformowa膰, 偶e Anglicy nie s膮 nam teraz zbyt przy­chylni. Tata chcia艂, 偶eby艣my poby艂y troch臋 w Londy­nie, ale musimy ju偶 wraca膰 do domu.

Amanda wybuchn臋艂a p艂aczem i rzuci艂a si臋 do kolan matki.

- Mirando, Mirando - gniewa艂a si臋 Dorothea. - Nie powinna艣 by膰 tak surowa dla siostry.

Miranda wyd臋艂a usta na znak pogardy, czym rozba­wi艂a ojca. Dziewcz臋ta, jego jedyne dzieci, nie tylko nie wygl膮da艂y na bli藕niaczki, ale wr臋cz zachowywa艂y si臋 jakby w og贸le nie by艂y spokrewnione. Amanda - nie­du偶a i pulchna, na mleczno - r贸偶owej buzi mia艂a do艂eczki. By艂a delikatna i nieskomplikowana. Kiedy艣 b臋­dzie z niej wspania艂a ameryka艅ska 偶ona - my艣la艂 zadowolony. Dobrzej膮 rozumia艂, tak jak rozumia艂 jej matk臋.

Co do Mirandy zawsze mia艂 w膮tpliwo艣ci. By艂a trud­na i niespokojna, jak 偶ywe srebro, znacznie wy偶sza od siostry i ko艣cista. Mia艂 nadziej臋, 偶e kiedy艣 nabierze kobiecych kszta艂t贸w. W przeciwie艅stwie do okr膮g艂ej buzi Amandy jej twarz mia艂a kszta艂t serca, z mocnymi ko艣膰mi policzkowymi, prostym, kszta艂tnym nosem, wydatnymi ustami i mocn膮 brod膮. Niebieskozielone oczy os艂ania艂y czarne rz臋sy. W艂osy za艣 mia艂a koloru ksi臋偶ycowej po艣wiaty.

Bli藕niaczki r贸偶ni艂y si臋 nie tylko wygl膮dem, ale i charakterem. Miranda by艂a odwa偶na, pewna siebie i dumna. B艂yskotliwy umys艂 szed艂 w parze z ostrym j臋­zykiem. Brakowa艂o jej cierpliwo艣ci, ale by艂a dobr膮 dziewczyn膮. Ojciec podejrzewa艂, 偶e jej z艂o艣liwo艣膰 wy­nika艂a z rozpieszczania przez oboje rodzic贸w. Mia艂a jednak g艂臋boko wpojone poczucie sprawiedliwo艣ci. Nie znosi艂a okrucie艅stwa i ignorancji. Ch臋tnie ujmo­wa艂a si臋 za s艂abymi i bezbronnymi. Kocha艂 j膮 bardzo, ale z desperacj膮 my艣la艂, 偶e nie znajdzie dla niej m臋偶a. Musia艂by to by膰 kto艣, kto zrozumie jej potrzeb臋 nie­zale偶no艣ci, a jednocze艣nie we藕mie j膮 mocno w ryzy i b臋dzie bezgranicznie kocha艂.

Ojciec powiedzia艂 lordowi Adrianowi Swynfordowi, 偶e jego zar臋czyny z Amand膮 mog膮 si臋 odby膰 do­piero w贸wczas, kiedy Miranda znajdzie m臋偶a. Jed­nak偶e w Anglii nie trafi艂 si臋 nikt, kto wydawa艂by si臋 odpowiedni dla starszej z bli藕niaczek.

Thomas Dunham u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Dro­ga ma艂a Amanda! Taka s艂odka i delikatna. Na pewno b臋dzie pi臋knie wygl膮da艂a w posiad艂o艣ci Swynford, nosz膮c ich rodowe klejnoty i mimo 偶e nie b臋dzie ni­gdy ciekawym kompanem do rozmowy, zagra na pianoli i namaluje niejedn膮 pi臋kn膮 akwarel臋. Na pewno te偶 urodzi wiele dzieci i b臋dzie wiern膮 偶on膮, a sama pogodzi si臋 z tym, 偶e m膮偶 od czasu do czasu znajdzie sobie jak膮艣 odmian臋. Tak, Amanda by艂a c贸r­k膮 doskona艂膮.

Starsza za艣 by艂a krn膮brna i mia艂a niewyparzony j臋­zyk, i gdyby nie wiedzia艂, 偶e wysz艂a z 艂ona 偶ony, pomy­艣la艂by, 偶e to nie ich dziecko.

Miranda zawsze by艂a si艂膮 wiod膮c膮. Zacz臋艂a chodzi膰 pi臋膰 miesi臋cy wcze艣niej ni偶 siostra, m贸wi艂a wyra藕nie, nim sko艅czy艂a rok. Amanda za艣 gaworzy艂a po swoje­mu do drugiego roku 偶ycia. Rozumia艂a j膮 tylko Miran­da i czasem t艂umaczy艂a rodzicom, czego chce siostra. Mimo tych r贸偶nic siostry kocha艂y si臋 bardzo. Mi­randa czasem krzycza艂a i z艂o艣ci艂a si臋 na Mandy, ale nikomu innemu na to nie pozwala艂a i broni艂a jej za­wsze jak lwica.

- Jestem starsza - powiedzia艂a z dum膮 Miranda. - Dlaczego nie mia艂abym odziedziczy膰 Wyndsong?

Czy偶 nie jestem nast臋pna w kolejno艣ci dziedziczenia? Niczego innego mi nie trzeba, a ju偶 na pewno nie m臋­偶a! Poza tym 偶aden m臋偶czyzna, poza tatkiem, nie budzi艂 we mnie ciep艂ych uczu膰!

- Szanowana kobieta musi by膰 pod opiek膮 m臋偶a albo ojca, a ja nie b臋d臋 偶y艂 wiecznie. - Thomas nie wiedzia艂, jak jej to powiedzie膰, ale jako艣 musia艂. - Je­ste艣 moj膮 najstarsz膮 c贸rk膮, Mirando, ale nie jeste艣 sy­nem. Nie mo偶esz odziedziczy膰 Wyndsong, bo prawo m贸wi, 偶e je艣li nie mam m臋skiego potomka, musz臋 za­pisa膰 posiad艂o艣膰 jednemu z krewnych. Zrobi艂em to ju偶 wiele lat temu, kiedy lekarz powiedzia艂, 偶e wasza matka nie b臋dzie mog艂a mie膰 wi臋cej dzieci. Po mnie lordem Wyndsong zostanie krewny z Plymouth. Mo­偶ecie z siostr膮 dziedziczy膰 wszystko inne, co posia­dam, ale nie Wyndsong.

Dorothea pomy艣la艂a, 偶e starsza c贸rka jak zwykle domaga si臋 odpowiedzi nawet na najbardziej intymne pytania. Czy偶by nie rozumia艂a, na czym polega 偶ycie? Amanda sobie z tym radzi艂a. Czasem matka podejrze­wa艂a, 偶e Miranda doskonale wie, o co chodzi, ale umy艣lnie utrudnia rozmow臋.

Nie - upiera艂a si臋 Miranda. - Z wami by艂o ina­czej. Nie kocha艂y艣cie swego domu tak jak ja i nie wy­rasta艂y艣cie w prze艣wiadczeniu, 偶e kiedy艣 go odziedzi­czycie. Kocham Wyndsong, znam je ca艂e lepiej ni偶 wy. Ono nale偶y do mnie. Nie pozwol臋, by odziedziczy艂 je jaki艣 chciwy kuzyn!

W szafirowych oczach Mirandy pojawi艂y si臋 艂zy. Wybieg艂a z pokoju. Niecz臋sto zdarza艂o si臋 jej p艂aka膰, wi臋c wstydzi艂a si臋 tej s艂abo艣ci.

- Och, mamo! To niesprawiedliwe, 偶e Miranda jest nieszcz臋艣liwa, a ja mam wszystko, czego zawsze pra­gn臋艂am.

Amanda wsta艂a i pobieg艂a za siostr膮.

Thomas Dunham spojrza艂 na 偶on臋 zawstydzony.

- Znasz mnie dobrze, kochanie. To jedyna rzecz, o kt贸rej ci nie powiedzia艂em. Wtedy pomys艂 wydawa艂 mi si臋 przedni, ale... Musz臋 zmieni膰 testament, nim og艂osz臋 zar臋czyny Amandy. - Przyg艂adzi艂 siwe w艂osy wielk膮 d艂oni膮 i spojrza艂 zmartwiony na 偶on臋. - C贸偶, Doro, kiedy zapisywa艂em moj膮 posiad艂o艣膰 m艂odemu Jaredowi, ponios艂a mnie pr贸偶no艣膰. W testamencie za­pisa艂em, 偶e moim spadkobierc膮 jest on, ale osobisty maj膮tek odziedziczysz po mnie ty i moje c贸rki. Jared jednak nie mo偶e utrzyma膰 maj膮tku bez pieni臋dzy, wi臋c postanowi艂em, 偶e je艣li umr臋, nim moje c贸rki wyj­d膮 za m膮偶 i nim Jared si臋 o偶eni, ca艂e pieni膮dze, z wy­j膮tkiem twojej wdowiej pensji, dostan膮 si臋 jemu, je艣li o偶eni si臋 zjedna z moich c贸rek. Wyb贸r nale偶y do nie­go. Nie s膮dzi艂em, 偶e szybko umr臋, ale chcia艂em, by moja krew p艂yn臋艂a w 偶y艂ach przysz艂ych pan贸w na Wyndsong. Chyba nikogo nie skrzywdzi艂em, pozosta­wiaj膮c ca艂y m贸j ruchomy maj膮tek jednej z bli藕niaczek. Teraz musz臋 zmieni膰 ostatni膮 wol臋, 偶eby Amanda mog艂a wyj艣膰 za lorda Swynford.

Wiem, 偶e tak nie jest. Niedawno otrzyma艂em list od jego ojca, w kt贸rym prosi艂 mnie o zakup serwisu Wedgwood na urodziny jego 偶ony. Wspomnia艂 te偶, 偶e jego starszy syn, Jonathan, ju偶 po raz trzeci zosta艂 oj­cem, ale martwi si臋 o Jareda, kt贸ry jako艣 nie mo偶e si臋 ustatkowa膰. Ch艂opak ma ju偶 w ko艅cu trzydzie艣ci lat. Nasz pomys艂 na pewno ucieszy jego ojca. Nie ma teraz czasu na wysianie listu, bo i tak wyruszamy za kilka dni, ale kiedy b臋dziemy na miejscu, po艣l臋 mu wiado­mo艣膰.

Thomas zosta艂 sam i usi艂owa艂 sobie przypomnie膰, jak wygl膮da Jared. Nie widzia艂 go od trzech lat. Na pewno jest wysoki, szczup艂y, ma owaln膮 twarz, jest podobny do matki. Ma ciemne w艂osy i... zielone oczy.

Tom pami臋ta艂, 偶e ch艂opak by艂 bardzo elegancki i dobrze u艂o偶ony, ale nawet w Londynie ubiera艂 si臋 tak samo jak w Bostonie. By艂 niezale偶ny. Kiedy si臋 wi­dzieli trzy lata temu, Jared zako艅czy艂 edukacj臋 i obra­ca艂 si臋 w dobrym towarzystwie. Co mog艂oby go poci膮­ga膰 w krn膮brnej siedemnastolatce? Mo偶e mu si臋 nie spodoba i poszuka sobie 偶ony gdzie indziej?

Thomas ukrywa艂 sw膮 trosk臋 przed 偶on膮. Zaj膮艂 si臋 przygotowaniami do podr贸偶y. Zam贸wi艂 bilety na „Royal George”. Statek mia艂 wyruszy膰 nied艂ugo i za­trzyma膰 si臋 po drodze na Barbados i Jamajce, a po­tem skierowa膰 si臋 do Nowego Jorku i Bostonu.

Thomas poprosi艂, by przybili do Long Island, gdzie jego rodzina mog艂aby si臋 przesi膮艣膰 na w艂asny jacht, kt贸ry dowiezie ich na wysp臋 Wyndsong, dwie mile od wioski Oysterponds na zatoce Gardiner.

Po偶egnalna kolacja, na kt贸rej postanowiono og艂o­si膰 zar臋czyny m艂odego lorda Swynforda i panny Amandy Dunham, mia艂a by膰 wydarzeniem rodzin­nym. Jedynym go艣ciem by艂a hrabina Worcester. By艂a jedn膮 z najbardziej znanych i powa偶anych os贸b w lon­dy艅skim towarzystwie, postanowiono wi臋c, 偶e zosta­nie 艣wiadkiem zar臋czyn, aby 偶adna ze stron nie wyco­fa艂a si臋 p贸藕niej ze swego postanowienia.

Dorothea postanowi艂a ubra膰 swoje bli藕niaczki w identyczne suknie z r贸偶owego mu艣linu. Amanda oczywi艣cie wygl膮da艂a prze艣licznie. Jej pe艂ne piersi wznosi艂y si臋 prowokuj膮co nad dekolt, a jasne pulchne ramiona by艂y ozdob膮 r贸偶owej sukni. Dekolt i brzegi sukni si臋gaj膮cej do kostek ozdabia艂y misternie wyko­nane r贸偶yczki, a uszy i szyje dziewcz膮t - skromna bi­偶uteria. Amanda wpi臋艂a r贸偶臋 we w艂osy, ale Miranda nie zgodzi艂a si臋 stanowczo na podobn膮 ozdob臋. Nie­nawidzi艂a jasnego r贸偶u i s艂odkich, dziewcz臋cych ozd贸bek. Wiedzia艂a, 偶e blador贸偶owa suknia nie pasuje do jej karnacji, ale taka by艂a moda. Kiedy matka zasuge­rowa艂a, by skr贸ci膰 jej platynowe w艂osy, odm贸wi艂a, wprowadzaj膮c wszystkich w zak艂opotanie. Nie mog艂a si臋 zgodzi膰 na fryzur臋, w kt贸rej przypomina艂aby por­celanow膮 pastereczk臋.

Skoro matka postanowi艂a, 偶e dziewczynie w jej wie­ku nie przystoi doros艂a fryzura, a Miranda nie mog艂a si臋 zgodzi膰 ani na loczki, ani na warkocze, postanowi­艂a rozpu艣ci膰 w艂osy i przewi膮za膰 je wst膮偶k膮.

Jedyn膮 rado艣ci膮 Mirandy tego wieczoru by艂o szcz臋­艣cie siostry. A ta promienia艂a rado艣ci膮, bo naprawd臋 szczerze kocha艂a jasnow艂osego, niewysokiego Adria­na. Miranda z ulg膮 stwierdzi艂a, 偶e on w pe艂ni odwza­jemnia艂 uczucie siostry. Obejmowa艂 j膮 ramieniem i skrada艂 jej niewinne poca艂unki. Amanda wpatrywa­艂a si臋 w niego przez ca艂y wiecz贸r i nie zwraca艂a nawet uwagi na siostr臋, kt贸ra zmuszona by艂a poprzesta膰 na rozmowie ze swoimi trzema kuzynkami.

Caroline Dunham, dziewczyna o przeci臋tnej uro­dzie, mia艂a si臋 nied艂ugo zar臋czy膰 z hrabi膮 Afton, naj­starszym synem i dziedzicem mo偶nego rodu, wi臋c promienia艂a dum膮 i czu艂a si臋 bardzo wa偶na. Jej zda­niem kuzynka Amanda nie zrobi艂a najlepszej partii, zw艂aszcza je艣li por贸wna膰 r贸d Adriana z rodzin膮 jej ukochanego Percivala. Ale w ko艅cu Amanda pocho­dzi艂a z kolonii, a to przecie偶 spora wada dla panny.

Dwie siostry Caroline - Charlotta i Georgina - by艂y jeszcze chichocz膮cymi podlotkami. Miranda wola艂a wi臋c ch艂odn膮 Caroline od g艂upiutkich m艂odszych kuzy­nek. Przynajmniej oszcz臋dzono jej towarzystwa kuzy­na, kt贸ry potrafi艂 m贸wi膰 tylko o koniach, klubach dla d偶entelmen贸w i meczach bokserskich. Kiedy si臋 zo­rientowa艂, 偶e jego kuzynka, Miranda, nie jest zaintere­sowana jego zalotami i nie ma zamiaru pozwoli膰 sobie skra艣膰 ca艂usa, szybko straci艂 dla niej zainteresowanie.

Thomas Dunham i jego kuzyn, sir Francis Dunham rozmawiali z zapa艂em, stoj膮c przy kominku. Lady Milicenta i hrabina Worcester r贸wnie偶 by艂y zaj臋te roz­mow膮. Kiedy Miranda rozejrza艂a si臋 po salonie w po­szukiwaniu matki Adriana, ta nagle znalaz艂a si臋 tu偶 u jej boku. Lady Swynford by艂a drobn膮 kobiet膮 o ja­snych, weso艂ych oczach. Rzuci艂a Mirandzie bezz臋bny u艣miech.

Lady Swynford za艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

Dunhamowie wyruszyli do Ameryki dwa dni po uro­czystej kolacji. Z Londynu pojechali do Portsmouth, cztery razy po drodze zmieniaj膮c konie. Przenocowali w Portsmouth w zaje藕dzie „Fontanna”, a nast臋pnego ranka wyruszyli wraz z porannym odp艂ywem do domu. Kiedy statek odbija艂 od nabrze偶a, wpatrywali si臋 jesz­cze przez chwil臋 w kurcz膮cy si臋 na horyzoncie l膮d, a potem udali si臋 do swoich kabin. Amanda ze 艂zami w oczach spogl膮da艂a na przepi臋kny szafir otoczony bry­lantami, klejnot, kt贸ry podarowa艂 jej Adrian i zda艂a so­bie spraw臋, 偶e z ka偶d膮 chwil膮 oddala si臋 od swego uko­chanego. Nie by艂a smutna. Nie podoba艂o jej si臋 w Londynie, a poza tym wraca艂a do swego ukochanego domu, do Wyndsong.

Statek „Royal George” p艂yn膮艂 spokojnie. Kapitan Hardy stwierdzi艂, 偶e dawno nie mia艂 takiej pi臋knej po­gody i dobrego wiatru na Atlantyku. Przybyli na Bar­bados w rekordowym tempie, a potem ruszyli na Ja­majk臋, stamt膮d za艣 do Charleston. W ko艅cu dotarli do Nowego Jorku. Statek pozosta艂 w porcie na noc, by wy艂adowano towary i uzupe艂niono zapasy 偶ywno­艣ci. Za艂adowano go te偶 na drog臋 powrotn膮 do Anglii. W pi臋kny pa藕dziernikowy poranek statek ruszy艂 w stron臋 Long Island. Nast臋pnego dnia rodzina Dunham贸w mia艂a by膰 ju偶 w domu.

Tu偶 przed 艣witem Miranda obudzi艂a siostr臋.

Dziewczyna unios艂a brew, zaskoczona s艂owami sio­stry i poda艂a jej bielizn臋.

Amanda w艂o偶y艂a r贸偶ow膮 sukni臋 z wysok膮 tali膮 i od­wr贸ci艂a si臋, by siostra pomog艂a jej zapi膮膰 guziki na plecach. Nie zauwa偶y艂a zdziwionej miny bli藕niaczki. Miranda za艣 czu艂a si臋 nieswojo. Nie zazdro艣ci艂a sio­strze szcz臋艣cia, ale po raz pierwszy okaza艂o si臋, 偶e Mandy jest w czym艣 pierwsza. Szybko przybra艂a obo­j臋tn膮 min臋 i pochyli艂a si臋, by podnie艣膰 szal z pod艂ogi.

- Lepiej go we藕, bo na pok艂adzie b臋dzie zimno. Wysz艂y na zewn膮trz, kiedy niebo dopiero zaczyna艂o nabiera膰 kolor贸w. Woda by艂a jeszcze zupe艂nie ciemna i g艂adka jak lustro. Lekka bryza ledwie dotyka艂a 偶agli. Zauwa偶y艂y brzegi Long Island, a daleko, daleko ci膮­gn臋艂o si臋 wybrze偶e Connecticut.

Amanda u艣cisn臋艂a jej d艂o艅 ze wsp贸艂czuciem. Nie mog艂a zmieni膰 losu Mirandy, ale nie potrafi艂a te偶 jej pocieszy膰.

- Nie mo偶ecie si臋 doczeka膰 powrotu do domu? Nawet ty, Amando?

W jednej chwili lekki wiatr rozwia艂 mg艂臋, a zielononiebieskie wody roz艣wietli艂y z艂ote promienie s艂o艅ca. Czyste niebo zapowiada艂o pogodny dzie艅.

- Dzie艅 dobry, moja droga - Thomas uca艂owa艂 偶on臋. Po pok艂adzie zacz臋艂a si臋 kr臋ci膰 za艂oga. Po chwili do Dunham贸w podszed艂 kapitan Hardy.

Mimo to pokaza艂a pier艣cionek.

Wszyscy zostali na pok艂adzie i obserwowali podp艂y­waj膮c膮 do nich jednostk臋. Nagle oderwa艂a si臋 od nie­go chmura bia艂ego dymu, a po chwili wszyscy us艂ysze­li grzmot i plusk wody.

Za艂oga klipera chwyci艂a za haki.

- Nie stawia膰 oporu - rozkaza艂 za艂odze kapitan Hardy. - Nie ma powodu do niepokoju, panie i pano­wie - uspokaja艂 zebranych pasa偶er贸w.

Kiedy statki si臋 zbli偶y艂y, na pok艂ad „Royal George” wszed艂 m艂ody wysoki oficer. Cicho rozmawia艂 z kapi­tanem Hardym. Na pocz膮tku nikt nie s艂ysza艂, o czym m贸wi膮, ale po chwili kapitan podni贸s艂 g艂os:

Thomas Dunham przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie amery­ka艅skiemu oficerowi, a po chwili u艣miechn膮艂 si臋 od ucha do ucha. Co za traf! Zacz膮艂 si臋 rozpycha膰 mi臋­dzy pasa偶erami, macha艂 lask膮 zako艅czon膮 srebrn膮 r臋­koje艣ci膮, i g艂o艣no krzycza艂:

- Jared! Jared Dunham!

Obserwuj膮cy pok艂ad angielskiego statku strzelec z ameryka艅skiego klipera zauwa偶y艂 ruch w艣r贸d pasa­偶er贸w i spostrzeg艂 biegn膮cego w stron臋 jego kapitana m臋偶czyzn臋, kt贸ry trzyma艂 co艣 l艣ni膮cego w r臋ku. Bro艅! Zapalczywy m艂odzieniec nie czeka艂 na rozkaz. Strzeli艂.

Thomas Dunham z艂apa艂 si臋 za pier艣. Mi臋dzy palca­mi ciek艂a mu krew. Upad艂. Przez moment nikt si臋 nie poruszy艂. Wok贸艂 zapanowa艂a zupe艂na cisza. Pierwszy zareagowa艂 angielski kapitan, podbiegaj膮c do ranne­go. Nie by艂o pulsu. Spojrza艂 przera偶ony na zebranych.

Twarz ameryka艅skiego kapitana zrobi艂a si臋 purpu­rowa ze z艂o艣ci.

- Powie艣cie tego cz艂owieka! - krzykn膮艂. - Wyda­艂em rozkaz, by nie strzela膰!

Z t艂umu wybieg艂a wysoka, platynowa blondynka. Rzuci艂a si臋 z furi膮 na Amerykanina, wrzeszcz膮c:

- Morderca! Zabi艂e艣 mego ojca!

M臋偶czyzna chwyci艂 j膮 za ramiona, broni膮c si臋 przed uderzeniami.

Zaskoczy艂o go, 偶e panienka mo偶e okazywa膰 tak膮 furi臋.

Nie mia艂 wiele czasu na zastanawianie si臋, bo dziewczyna szarpn臋艂a si臋, odwr贸ci艂a, a po chwili po­nownie rzuci艂a si臋 na niego. Poczu艂 silny b贸l w lewym ramieniu i ze zdziwieniem zrozumia艂, 偶e zosta艂 ugo­dzony. Krew ciek艂a mu po mundurze, a rami臋 bola艂o jak wszyscy diabli.

Amerykanin ukl膮k艂 i delikatnie odwr贸ci艂 trupa.

- M贸j Bo偶e! Kuzyn Tom! - Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz przera偶enia. Spojrza艂 w g贸r臋. - Mia艂 dwie c贸rki. Gdzie jest druga?

T艂um si臋 rozst膮pi艂, a kapitan Hardy wskaza艂 dwie omdla艂e kobiety, przywracane do przytomno艣ci przez inne pasa偶erki.

- Oto jego 偶ona i panna Amanda.

Jared wsta艂. By艂 blady, ale przemawia艂 spokojnie:

- Prosz臋 przenie艣膰 ich rzeczy na m贸j statek, kapi­tanie. Cia艂o mego kuzyna r贸wnie偶. Zawioz臋 ich do Wyndsong. Ostatnio widzia艂em go w Bostonie trzy la­ta temu. Nigdy nie by艂em na wyspie, cho膰 mnie zapra­sza艂. S膮dzi艂em, 偶e jeszcze nie pora na to. Odm贸wi艂em i cho膰 nie s膮dzi艂em, 偶e do偶yje s臋dziwego wieku, nie spodziewa艂em si臋, 偶e zaledwie po trzech latach b臋d臋 odwozi艂 jego cia艂o do domu. I zobacz臋 moj膮 sukcesj臋.

- Sukcesj臋? - zapyta艂 zdziwiony kapitan. Jared za艣mia艂 si臋 gorzko.

- Tak. Odziedziczy艂em po nim Wyndsong, cho膰 tak bardzo stara艂em si臋 tego unikn膮膰. Na pok艂adzie le偶y cia艂o zmar艂ego lorda Wyndsong, a przed panem stoi nowy lord Wyndsong. Ja jestem jedynym spadkobier­c膮 kuzyna. Czy偶 to nie ironia losu?

Miranda, pozbawiona broni, szlocha艂a cicho. Teraz dopiero zrozumia艂a znaczenie s艂贸w Jareda. Ten cz艂o­wiek, ten arogancki bufon odpowiedzialny za 艣mier膰 ojca, ma odziedziczy膰 Wyndsong!

- Nie! - krzykn臋艂a, a obaj m臋偶czy藕ni natychmiast odwr贸cili si臋 w jej stron臋. - Nie! - powt贸rzy艂a. Ty nie mo偶esz dosta膰 Wyndsong! Nie pozwol臋 na to! - krzykn臋艂a i zn贸w ruszy艂a z furi膮 w jego stron臋.

Ju偶 mia艂 zareagowa膰, kiedy zda艂 sobie spraw臋, jak wielki b贸l s艂yszy w jej g艂osie. Zabra艂 jej co艣 wi臋cej ni偶 ojca. Czu艂 to, cho膰 nie rozumia艂 w pe艂ni, co dzia艂o si臋 w jej duszy.

- Jest mi naprawd臋 bardzo przykro, dziewczyno - powiedzia艂 i uderzy艂 j膮 w twarz. Kiedy traci艂a przy­tomno艣膰, przytrzyma艂 j膮 w ramionach.

Niech臋tnie odda艂 s艂odki ci臋偶ar bosmanowi. Kaza艂 j膮 zanie艣膰 na sw贸j statek, a potem zwr贸ci艂 si臋 do kapi­tana:

ROZDZIA艁 3

Kiedy Miranda otworzy艂a oczy, by艂a ju偶 w swoim pokoju. Nad sob膮 zobaczy艂a tak dobrze jej znany p艂贸­cienny zielono - bia艂y baldachim. Zamkn臋艂a oczy. Wyndsong! By艂a w domu, bezpieczna, razem z Mandy, mam膮 i tatkiem. Tatku! O Bo偶e, tata! Nagle przy­pomnia艂a sobie wszystko.

Ojciec nie 偶y艂. Zabi艂 go Jared Dunham, kt贸ry teraz mia艂 zamiar zabra膰 jej Wyndsong. Pr贸bowa艂a wsta膰, ale zakr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie. Po艂o偶y艂a si臋 i zacz臋艂a g艂臋­boko oddycha膰, 偶eby uspokoi膰 nerwy. Kiedy ju偶 mog艂a usi膮艣膰, zsun臋艂a nogi z 艂贸偶ka i w艂o偶y艂a pantofle. Szybko przesz艂a do sypialni Amandy, ale siostry tam nie by艂o.

Po艣piesznie przesz艂a przez korytarz i zesz艂a na d贸艂 po szerokich schodach. Us艂ysza艂a g艂osy w salonie. Na kozetce siedzia艂 Jared, matka po jego prawej, a Aman­da po lewej stronie. Mirand臋 przepe艂nia艂 gniew. Jak ta arogancka bestia 艣mie przebywa膰 w jej domu.

- Nigdy. Nie temu uzurpatorowi! Dorothea westchn臋艂a.

Dorothea i Amanda wybuch艂y nagle p艂aczem, a Ja­red hukn膮艂 na Mirand臋:

Jared wsta艂 z kozetki, nim zd膮偶y艂a si臋 poruszy膰. Chwyci艂 j膮 i prze艂o偶y艂 przez kolano. Poczu艂a jak pod­nosi jej sp贸dnic臋, a potem wielka d艂o艅 spad艂a na jej po艣ladek z g艂o艣nym hukiem.

- Podlec! - pisn臋艂a, ale r臋ka uderza艂a tak d艂ugo, p贸ki nie przesta艂a krzycze膰. Zacz臋艂a p艂aka膰. Szlocha­艂a g艂o艣no, nie mog膮c si臋 opanowa膰.

Wtedy j膮 przytuli艂. Dziewczyna szlocha艂a 偶a艂o艣nie.

- No, dzikusko - pociesza艂 j膮, zdziwiony w艂asn膮 re­akcj膮. Ta ma艂a z艂o艣nica o platynowych w艂osach mia艂a na niego dziwny wp艂yw. W jednej chwili potrafi艂a w nim wzbudzi膰 kipi膮c膮 z艂o艣膰, a zaraz potem sprawia­艂a, 偶e pragn膮艂 j膮 chroni膰 i opiekowa膰 si臋 ni膮. Pokiwa艂 g艂ow膮 i spojrza艂 na Dorothe臋. W jej oczach zauwa偶y艂 wsp贸艂czucie i rozbawienie.

Miranda przesta艂a p艂aka膰. Nagle zda艂a sobie spra­w臋, gdzie jest.

Dorothea zignorowa艂a c贸rk臋.

- Nie wiesz nawet - odezwa艂a si臋 do Jareda - ile razy mia艂am ochot臋 to zrobi膰, ale Thomas mi nie po­zwala艂.

Miranda ruszy艂a w stron臋 drzwi. Otworzy艂a je z hu­kiem i wybieg艂a z salonu. Kiedy sz艂a po schodach na g贸r臋, siostra pod膮偶a艂a tu偶 za ni膮. Wiedzia艂a, 偶e zano­si si臋 na burz臋.

- Pom贸偶 mi to odpi膮膰, Mandy. Przekl臋ta suknia! Amanda zacz臋艂a odpina膰 guziki.

Miranda zerwa艂a z siebie sukni臋, halk臋 i gorset.

Wzdychaj膮c g艂o艣no, Mandy wysz艂a z pokoju. Miran­da w tym czasie w艂o偶y艂a we艂niane po艅czochy i wygod­ne buty. Wci膮偶 piek艂y j膮 po艣ladki. Poczerwienia艂a na my艣l, 偶e Jared Dunham widzia艂 jej bielizn臋. C贸偶 to za bestia. Nigdy nikt nie obchodzi艂 si臋 z ni膮 tak obcesowo.

Nie mog艂a pozosta膰 w Wyndsong. Z 偶alu nad sob膮 uroni艂a 艂z臋. Kiedy odczytana zostanie ostatnia wola taty, b臋d膮 bogate, a wtedy Jared mo偶e i艣膰 do diab艂a. Teraz postanowi艂a nacieszy膰 si臋 wysp膮. Wy艣lizgn臋艂a si臋 z domu tylnym wyj艣ciem, przez kuchni臋. Jed i Morska Bryza czekali ju偶 w stajni. Wielki siwy wa­艂ach nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 przeja偶d偶ki.

- Gdzie si臋 wybierasz, Mirando?

To by艂 g艂os Jareda. Odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋 i tym razem przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Stwierdzi艂a, 偶e jest bardzo przystojny. Mia艂 pi臋kne rysy, ciemne niesforne w艂osy, kt贸re chcia艂oby si臋 pog艂adzi膰, ci臋偶kie powieki i w膮skie usta, kt贸re nadawa艂y jego twarzy lek­ko drwi膮cy wyraz.

Poczu艂a si臋 dziwnie i przez chwil臋 nie mog艂a z艂apa膰 oddechu. Zn贸w zawrza艂y w niej z艂o艣膰 i 偶al, wi臋c od­par艂a niegrzecznie:

- Ko艅 nale偶y do mnie, wi臋c je艣li nie ma pan nic przeciwko temu, pojad臋!

Spi臋艂a Morsk膮 Bryz臋 i ruszy艂a.

Jared pokiwa艂 g艂ow膮 z niezadowoleniem. Teraz, kiedy jego uci膮偶liwa misja si臋 sko艅czy艂a i m贸g艂 ruszy膰 na morze, 偶eby ratowa膰 ameryka艅skich marynarzy przymusowo zamustrowanych na angielskich stat­kach, ten nieszcz臋sny idiota, Elias Baliey, zabi艂 po­rz膮dnego cz艂owieka, kuzyna Thomasa, a jego zmusi艂 do przej臋cia spadku, kt贸rym mia艂 nadziej臋 nie zawra­ca膰 sobie g艂owy, p贸ki nie b臋dzie ju偶 panem w 艣rednim wieku.

Co gorsza, b臋dzie musia艂 si臋 zaj膮膰 losem kuzynek. Oczywi艣cie tak w艂a艣nie nale偶a艂o uczyni膰. Mi艂a wd贸w­ka, ledwie dwana艣cie lat od niego starsza, nie b臋dzie sprawia艂a k艂opot贸w. Jej s艂odka ma艂a c贸rka Amanda po艣lubi lorda Swynforda w czerwcu. Co si臋 za艣 tyczy tej drugiej... Dobry Bo偶e! C贸偶 mia艂 pocz膮膰 z t膮 upar­ta, niegrzeczn膮 Mirand膮?

Cia艂o Thomasa Dunhama, 贸smego lorda Wynd­song wystawiano w g艂贸wnym salonie przez dwa dni. Jego przyjaciele z Long Island, Oysterponds, Greenpoint i Southold, East Hampton i Southampton oraz s膮siedzi z wysp Garduner, Robin, Plum i Shelter przy­bywali licznie, by si臋 z nim po偶egna膰, przekaza膰 wyra­zy wsp贸艂czucia jego rodzinie i pozna膰 jego nast臋pc臋.

Poranek w dniu pogrzebu by艂 szary, wietrzny i za­nosi艂o si臋 na burz臋. Pastor anglika艅ski odprawi艂 msz臋 w salonie, po czym odwieziono cia艂o lorda na rodzin­ny cmentarz na pobliskim wzg贸rzu. 呕a艂obnicy powr贸­cili do domu na styp臋.

Gdy po paru godzinach wyjechali, pozosta艂 tylko prawnik, by odczyta膰 ostatni膮 wol臋 zmar艂ego.

Jak by艂o w zwyczaju, najpierw s艂u偶ba otrzyma艂a po zmar艂ym kilka drobiazg贸w. W nast臋pnym punkcie oficjalnie og艂oszono prawowitym spadkobierc膮 Jareda Dunhama. Dorothea spokojnie czeka艂a na to, co mia艂o nast膮pi膰, ale kiedy odczytano ca艂o艣膰 testamen­tu, okaza艂o si臋, 偶e jest gorzej, ni偶 przypuszcza艂a. M膮偶 chyba nie powiedzia艂 jej wszystkiego. Thomas Dunham nie tylko zasugerowa艂, 偶e Jared m贸g艂by si臋 o偶e­ni膰 z jedn膮 z jego c贸rek, ale w swoim testamencie wr臋cz zmusza艂 go do tego. Dorothea dosta艂a swoj膮 wdowi膮 pensj臋, ale pozosta艂a cz臋艣膰 maj膮tku mia艂a by膰 przeznaczona na ko艣ci贸艂, je偶eli Jared nie o偶eni si臋 z jedn膮 z bli藕niaczek. Gdy to nast膮pi, ta, kt贸rej nie wybierze, mia艂a dosta膰 spory posag, a pozosta艂e pie­ni膮dze mia艂y przypa艣膰 Jaredowi wraz z r臋k膮 drugiej c贸rki Thomasa.

Pi臋膰 os贸b siedz膮cych w salonie zamilk艂o. W ko艅cu przem贸wi艂 Jared:

Jared odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 bli藕niaczek i przyjrza艂 si臋 im uwa偶nie. Obie skurczy艂y si臋 pod jego bacznym wzrokiem.

- Amanda jest znacznie milsza ni偶 jej siostra - po­wiedzia艂 w ko艅cu - ale zdaje si臋, 偶e je艣li nie b臋dzie mia艂a wielkiego posagu, lord Swynford nie zechce si臋 z ni膮 o偶eni膰. Z drugiej strony, obawiam si臋, 偶e mimo wielkiego posagu nikt nie zechcia艂by si臋 o偶eni膰 z tak porywcz膮 dziewczyn膮 jak Miranda. To do艣膰 ci臋偶ki wy­b贸r. Amanda jest ju偶 komu艣 przyrzeczona, wi臋c nie mog臋 jej unieszcz臋艣liwia膰 i zabiera膰 z ramion lorda Swynforda. Musz臋 wi臋c wybra膰 Mirand臋.

Dzi臋ki Bogu, pomy艣la艂a Dorothea.

Amanda odetchn臋艂a z ulg膮, ale pod sukni膮 nogi jeszcze jej si臋 trz臋s艂y z przej臋cia. Prawnik odchrz膮k­n膮艂.

Miranda spojrza艂a na prawnika:

- Czy on mo偶e mi to zrobi膰? Ten skin膮艂 g艂ow膮.

- Prosz臋 nas zostawi膰 - powiedzia艂 cicho Jared. - Chc臋 porozmawia膰 z Mirand膮 na osobno艣ci.

Wszyscy wstali po艣piesznie, zadowoleni, 偶e mog膮 umkn膮膰 przed burz膮. Younge poda艂 rami臋 pani Dunham, a Amanda posz艂a za nimi.

Nowy pan domu czeka艂, a偶 zamkn膮 si臋 drzwi. Po­tem uj膮艂 d艂onie Mirandy, przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i za­pyta艂:

- Dlaczego ze mn膮 walczysz, dzikusko?

Ju偶 mia艂a zamiar odpowiedzie膰 z艂o艣liw膮 ripost膮, ale kiedy spojrza艂a w jego oczy, poczu艂a mi臋kko艣膰 w ko­lanach.

- To si臋 dopiero oka偶e - odpar艂a cierpko. Za艣mia艂 si臋.

- Przynajmniej 偶ycie z tob膮 nie b臋dzie nudne, dzi­kusko.

Pomy艣la艂, 偶e Miranda to niezwykle urocza wied藕­ma, a kiedy艣 b臋dzie z niej pi臋kna kobieta.

Dorothea i Amanda powita艂y wiadomo艣膰 okrzyka­mi zadowolenia, kt贸re Miranda brutalnie uciszy艂a.

- To nie mi艂o艣膰, mamo. On chce mie膰 偶on臋 i obie­ca艂 odda膰 mi pieni膮dze taty. Chc臋, 偶eby Amanda by艂a szcz臋艣liwa ze swoim lordem. To zwyk艂y interes. Jared b臋dzie mia艂 偶on臋, ja pieni膮dze, a Mandy Adriana.

Jared z trudem powstrzymywa艂 si臋 od 艣miechu. Dorothea, jego przemi艂a, ale bardzo zasadnicza przysz艂a te艣ciowa, by艂a wyra藕nie za偶enowana. Miranda za艣 zwr贸ci艂a si臋 ostrym tonem do narzeczonego:

Podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust i uca艂owa艂, a potem rzek艂 ciep艂ym g艂osem:

- Miesi膮ca miodowego na pewno nie sp臋dz臋 na morzu. Nie zrezygnuj臋 z niego nawet dla mego kraju.

Zaczerwieni艂a si臋 i pos艂a艂a mu w艣ciek艂e spojrzenie. U艣miechn膮艂 si臋 zalotnie. Z przyjemno艣ci膮 b臋dzie pa­trzy艂, jak ta dziewczyna dorasta, a potem pomo偶e jej sta膰 si臋 kobiet膮. Na razie jednak musi zdoby膰 jej za­ufanie, a to nie b臋dzie 艂atwe.

- Jutro wr贸c臋 na „Dream Witch” i doprowadz臋 statek do Newport, gdzie czeka ju偶 m贸j przyjaciel, Ephraim Snow, kt贸ry przejmie statek i poprowadzi go dalej. Ja za艣 pojad臋 do Plymouth, do rodzic贸w, by po­informowa膰 ich o naszych planach. Sz贸sty grudnia po­winien by膰 dobrym dniem na 艣lub, je艣li oczywi艣cie to­bie odpowiada.

Skin臋艂a g艂ow膮 na znak zgody.

Jak s膮dz臋, przyjedzie ca艂a moja rodzina, rodzice, brat Jonathan, jego 偶ona, Charity i ich troje dzieci, siostra Bess i jej m膮偶, Henry Cabot oraz ich dwoje dzieci. Z przyjemno艣ci膮 przedstawi臋 ich mojej s艂odkiej i powolnej narzeczonej o nienagannych manie­rach.

Oczy Mirandy zaja艣nia艂y.

- Obiecuj臋, Jaredzie, 偶e ci臋 nie rozczaruj臋 - odpar­艂a niewinnym tonem, a kiedy za艣mia艂 si臋 g艂o艣no, Dorothea i Amanda spojrza艂y po sobie zdziwione, zasta­nawiaj膮c si臋, czy o czym艣 nie wiedz膮.

Wypogodzi艂o si臋. Jared spojrza艂 na oporn膮 narze­czon膮 i zapyta艂:

- Co by艣 powiedzia艂a na przeja偶d偶k臋, Mirando? Chcia艂bym obejrze膰 wysp臋, a jak podejrzewam, ty jed­na znasz j膮 najlepiej. Oprowadzisz mnie po naszym maj膮tku?

To by艂o w艂a艣ciwe posuni臋cie. Miranda zacz臋艂a po­woli godzi膰 si臋 z faktem, 偶e Jared Dunham jest teraz lordem Wyndsong, a ona ma zosta膰 pani膮 domu. Te­go przecie偶 zawsze pragn臋艂a. Ostatecznie nie straci艂a wyspy. Na jej pi臋knej twarzy pojawi艂 si臋 radosny u艣miech.

Amanda u艣miechn臋艂a si臋 zawadiacko.

Och, mamo, wiesz, 偶e to prawda. Nie s膮dzisz, 偶e powinnam ostrzec Jareda? Wiem, co robi臋. Zrozum - zwr贸ci艂a si臋 do Jareda - ona jeszcze nigdy nie by艂a zakochana. Ja ci膮gle si臋 w kim艣 kocham ju偶 od dwu­nastego roku 偶ycia. Teraz, kiedy przysz艂a prawdziwa mi艂o艣膰, wiem, 偶e to na ca艂e 偶ycie. Jestem inna ni偶 Mi­randa. Ona zakocha si臋 tylko raz i to na zawsze.

Jared pochyli艂 si臋 i uca艂owa艂 dziewczyn臋 w poli­czek.

- Rozwa偶臋 dog艂臋bnie twoj膮 rad臋, go艂膮beczko. Dzi臋kuj臋.

P贸艂 godziny p贸藕niej m臋偶czyzna dosiada艂 najpi臋k­niejszego rumaka, jakiego kiedykolwiek widzia艂. Obok niego jecha艂a na Morskiej Bryzie Miranda. Mia艂a na sobie sp艂owia艂e bryczesy i bia艂膮 koszul臋. Nie zdawa艂a sobie sprawy, jaka jest poci膮gaj膮ca i jakie wra偶enie na Jaredzie robi jej ch艂opi臋cy str贸j.

Jared po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej d艂oni.

- Jeste艣 bardzo pi臋kna i cieszy mnie twoja niewin­no艣膰. Na szcz臋艣cie pobyt w Londynie ci臋 nie zepsu艂. S膮dzi艂em, 偶e po pierwszym sezonie przewr贸ci ci si臋 w g艂owie.

Tymi s艂owami sprawi艂, 偶e poczu艂a si臋 swobodniej. Cofn膮艂 d艂o艅 i jechali teraz rami臋 w rami臋.

Roze艣mia艂a si臋 rozbawiona.

Spojrza艂a na niego uwa偶nie.

- Pochlebiasz mi? Czy to cz臋艣膰 zalot贸w? Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i udawa艂, 偶e si臋 zastanawia.

- Chyba tak, dzikusko. W takim razie musz臋 na­tychmiast przesta膰 - powiedzia艂 i u艣miechn膮艂 si臋, kie­dy zobaczy艂 zawiedziony wzrok dziewczyny.

Jechali w milczeniu. Jared zachwyca艂 si臋 swoim no­wym maj膮tkiem. Trzysta hektar贸w niezwykle 偶yznej ziemi. Wszystko w jednym kawa艂ku, si臋gaj膮cym a偶 do brzegu zatoki. Popo艂udniowe s艂o艅ce przydawa艂o wy­spie blasku, kt贸ry chcia艂oby si臋 namalowa膰. Nigdzie pr贸cz po艂udniowej Europy i kawa艂ka angielskiego wy­brze偶a Jared nie widzia艂 tak cudownych kolor贸w.

Na polach pas艂o si臋 t艂uste byd艂o i smuk艂e konie ce­nione przez hodowc贸w. Na wyspie by艂y cztery 藕r贸d艂a s艂odkiej wody, kilka torfowisk i las pe艂en d臋b贸w, klon贸w, buk贸w i kasztan贸w oraz niewielki las sosno­wy. Mia艂a te偶 port, zwany Little North Bay.

Pierwszy dom Dunhamowie zbudowali tu w 1663 roku. Przez nast臋pne pi臋膰dziesi膮t lat kilka pokole艅 doda艂o kilka nowych skrzyde艂. M臋偶czy藕ni w tej rodzi­nie 偶yli zwykle bardzo d艂ugo. Podczas gwa艂townej bu­rzy w 1713 piorun uderzy艂 w stary dom i spali艂 go do­szcz臋tnie. Ju偶 w nast臋pnym tygodniu na wyspie rozpocz臋to produkcj臋 cegie艂 na now膮 siedzib臋. Mia艂a ciemny dach z gont贸w, kt贸ry by艂 l偶ejszy i wi臋kszy od poprzedniego. Wznosi艂a si臋 na trzy pi臋tra. Wej艣cie g艂贸wne znajdowa艂o si臋 dok艂adnie po艣rodku, a po obu jego stronach, przez ca艂膮 frontow膮 艣cian臋, ci膮gn膮艂 si臋 rz膮d wielkich okien. Po艣rodku domu by艂 okaza艂y hol i dwa salony, z przodu wi臋kszy, do przyjmowania go­艣ci, a g艂臋bi mniejszy, dla rodziny. Po drugiej stronie holu znajdowa艂a si臋 wielka kuchnia i jadalnia. Na drugim pi臋trze r贸wnie偶 usytuowano hol oraz cztery sypialnie. Na najwy偶szym pi臋trze znajdowa艂y si臋 mniejsze pokoje dla s艂u偶by, dzieci i garderoby.

Kiedy Jared patrzy艂 na dom z pobliskiego wzg贸rza, czu艂 dum臋. Nagle zrozumia艂, sk膮d wzi臋艂a si臋 mi艂o艣膰 Mirandy do tego miejsca. Rozumia艂, dlaczego Tho­mas nie chcia艂, by jego r贸d sko艅czy艂 si臋 wraz z nim i czemu postanowi艂 zmusi膰 Mirand臋 do 艣lubu.

Spojrza艂 na dziewczyn臋, siedz膮c膮 obok na koniu. Na Boga, je艣li kiedy艣 spojrzy na mnie tak, jak na t臋 wysp臋, b臋d臋 wiedzia艂, 偶e jestem kochany!

Dzie艅 sko艅czy艂 si臋 nagle. S艂o艅ce zasz艂o, a na p贸艂no­cy by艂o wida膰 Connecticut i wybrze偶e Rhode Island oraz ledwie widoczne z daleka wyspy B艂ock.

- Musisz mi opowiedzie膰 wszystko o Wyndsong. Je艣li gdzie艣 na ziemi istnieje pi臋kniejsze miejsce, to na pewno go jeszcze nie widzia艂em.

Zaskoczy艂o j膮 to wyznanie.

Za艣mia艂a si臋.

Spojrza艂 na ni膮, zastanawiaj膮c si臋, czy specjalnie go prowokuje. Nie. Po prostu by艂a jeszcze bardzo m艂oda.

Amanda dowiedzia艂a si臋 w tym roku sporo od swoich przyjaci贸艂ek w Londynie. Pewnie 膰wiczy艂a te偶 z Adria­nem.

Dotarli do pi臋knie po艂o偶onego stawu. Zatrzymali si臋 i zsiedli z koni.

Us艂ysza艂 w jej g艂osie poczucie krzywdy.

- Co za g艂upcy - powiedzia艂. - Masz sk贸r臋 koloru ko艣ci s艂oniowej i r贸偶y, przepi臋kne oczy koloru morza i srebrzyste w艂osy, kt贸re przypominaj膮 ksi臋偶yc w pe艂­ni. I nie jeste艣 zbyt wysoka jak dla mnie.

Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, jakby chcia艂 pokaza膰, 偶e jest du偶o wy偶szy.

- Si臋gasz mi ledwie do ramienia. Moim zdaniem, jeste艣 doskona艂a. Nawet gdyby Amanda nie mia艂a jeszcze narzeczonego, i tak wybra艂bym ciebie.

Zaskoczona dziewczyna spojrza艂a na niego, szuka­j膮c kpiny w wyrazie twarzy m臋偶czyzny. Nie znalaz艂a ani 艣ladu. Patrzy艂 jej prosto w oczy. Nagle zaczerwie­ni艂a si臋, odwr贸ci艂a g艂ow臋, ale on chwyci艂 jej brod臋 i odwr贸ci艂 w swoj膮 stron臋, po czym zbli偶y艂 do niej twarz.

Z trudno艣ci膮 chwytaj膮c oddech, wyrwa艂a mu si臋 i odchyli艂a g艂ow臋, ale ku jej zaskoczeniu teraz ca艂owa艂 jej szyj臋 coraz ni偶ej i ni偶ej.

- Prosz臋... - b艂aga艂a.

Cho膰 ogarnia艂o go po偶膮danie, s艂ysz膮c strach i za­k艂opotanie w jej g艂osie, odsun膮艂 si臋 niech臋tnie.

Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

Bardzo j膮 to wszystko ciekawi艂o i wygl膮da艂a na odrobin臋 zaniepokojon膮. Jared zmru偶y艂 oczy.

Zaczerwieni艂a si臋.

Za艣mia艂 si臋. To nawet podobne do pani Dunham.

Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i sprowadzi艂 nad brzeg stawu.

Przykry艂 ustami jej usta, ale tym razem, ku jego za­skoczeniu, odwzajemni艂a poca艂unek. Ich usta sta艂y si臋 jedno艣ci膮. Miranda czu艂a, 偶e kr臋ci jej si臋 w g艂owie, ale jednocze艣nie ogarnia j膮 s艂odycz podobna do miodu i rozchodzi si臋 po ca艂ym ciele. Obj臋艂a go za szyj臋.

Po chwili po艂o偶y艂 j膮 na mchu i uni贸s艂 ramiona dziew­czyny w g贸r臋. Zamkn臋艂a oczy. Przygl膮da艂 jej si臋 przez chwil臋. By艂a taka pi臋kna i niewinna. Za chwil臋 mia艂 ukaza膰 tej dziewczynie jej w艂asn膮 dzik膮 natur臋, o kt贸rej istnieniu pewnie jeszcze nawet nie wiedzia艂a. Rozchyli艂 jej koszul臋 i g艂odnymi ustami ca艂owa艂 nami臋tnie nagie piersi Mirandy. J臋kn臋艂a cicho i uj臋艂a d艂o艅mi jego g艂ow臋.

Podni贸s艂 si臋 i spojrza艂 na ni膮.

Obj膮艂 j膮 ramieniem, a drug膮 r臋k膮 pie艣ci艂 leniwie jej okr膮g艂e piersi. Czu艂 pod palcami jedwabn膮, ciep艂膮 sk贸r臋. Obserwowa艂a go przez wp贸艂przymkni臋te oczy, dysz膮c lekko. Potar艂 r贸偶ow膮 brodawk臋 i poczu艂, jak dziewczyna zadr偶a艂a.

Mia艂a ochot臋 uciec i zostawi膰 go tutaj. Przez chwi­l臋 pomy艣la艂a, 偶e m贸g艂by wpa艣膰 w bagno i utopi膰 si臋. Jared jednak dogoni艂 j膮 ze 艣miechem.

Uderzy艂a go w twarz, po czym wsiad艂a na konia i odjecha艂a.

- A niech to! - powiedzia艂 sam do siebie. Nie chcia艂 jej obrazi膰. By艂a bardziej skomplikowana ni偶 si臋 spodziewa艂. Co chwila wystawia艂a kolce jak je偶. Mimo 偶e udawa艂a pewn膮 siebie, by艂a bardzo wra偶li­wa. Na pewno przyczyni艂o si臋 do tego lato w Londy­nie.

Dziwi艂 si臋 tym wyperfumowanym dandysom z Lon­dynu, 偶e woleli Amand臋, dziewczyn臋 o urodzie domo­wego kotka. Uroda Mirandy by艂a wyj膮tkowa. Posta­nowi艂, 偶e kiedy艣 zabierze j膮 do Londynu tylko po to, by m臋偶czy藕ni z towarzyskiej 艣mietanki zobaczyli, co stracili.

Teraz jednak musia艂 si臋 skupi膰 na doprowadzeniu jej do o艂tarza. Jakie偶 nieprzewidywalne potrafi by膰 偶ycie! Jeszcze kilka dni temu nawet nie wiedzia艂, 偶e ist­nieje jaka艣 Miranda Dunham, a za kilka tygodni ta dziewczyna zostanie jego 偶on膮. Jest taka m艂oda... mo­偶e zbyt m艂oda... i zbyt nieokrzesana. Mimo to pragn膮艂 jej. Sam si臋 nie m贸g艂 temu nadziwi膰.

Nawet jako podrostek Jared nigdy nie narzeka艂 na brak kobiet. Mia艂 wiele mi艂osnym przyg贸d, tak jak jego dwa lata starszy brat, kt贸ry jednak pewnego dnia spotka艂 pann臋 Charity Cabot i zakocha艂 si臋 po uszy. Po艣lubi艂 j膮 i pozostawi艂 Jareda samemu sobie.

Teraz, jak bratu, mi艂o艣膰 trafi艂a mu si臋 przypadkiem. Przybieg艂a do niego wymachuj膮c pi臋艣ciami, z rozwia­nymi w艂osami w kolorze srebra. Nie by艂o to raczej zwyk艂e spotkanie, zw艂aszcza 偶e stan臋艂a mi臋dzy nimi 艣mier膰 jej ojca. Zakocha艂 si臋 w Mirandzie od pierw­szego wejrzenia. Ale ma艂a Amanda mia艂a racj臋, ostrzegaj膮c go przed ujawnianiem swych uczu膰 zbyt pochopnie. Miranda musi najpierw sama przyzna膰, 偶e go kocha.

Jared wsiad艂 na konia i t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 tu przyjecha艂, powr贸ci艂 do domu. Do tej pory uda艂o mu si臋 zwiedzi膰 dopiero jedn膮 trzeci膮 wyspy, ale wiedzia艂, 偶e ma na to mn贸stwo czasu po 艣lubie. Robi艂o si臋 p贸藕­no. Pomara艅czowe s艂o艅ce ton臋艂o w wodzie, a w po­wietrzu czu艂o si臋 ch艂贸d. Jared zatrzyma艂 si臋 na wzg贸­rzu, aby si臋 rozejrze膰.

Na p贸艂nocy niebo by艂o ju偶 zupe艂nie ciemne, ale las tu偶 za plecami m臋偶czyzny jeszcze ja艣nia艂 resztkami s艂onecznych promieni. Nad polami i 艂膮kami rozci膮ga­艂a si臋 powoli mg艂a. Nad g艂ow膮 lorda Wyndsong prze­lecia艂 klucz dzikich g臋si.

U艣miechn膮艂 si臋. Nie mia艂a zamiaru ust膮pi膰, ale on te偶 si臋 do tego nie 艣pieszy艂.

- To bardzo mi艂o z twojej strony - mrukn膮艂. - Wra­cajmy wi臋c do domu.

Na podw贸rzu czeka艂 na nich stajenny.

Jared si臋 za艣mia艂.

U艣miechn臋艂a si臋 do niego.

- Moda co roku si臋 zmienia, b臋d臋 wi臋c zmuszona kupi膰 zupe艂nie nowe stroje. Przecie偶 lady Wyndsong nie mo偶e nosi膰 zesz艂orocznych ubra艅.

- Oczywi艣cie - za艣mia艂 si臋 i spojrza艂 w niebo. Przy wej艣ciu powita艂a ich Dorothea.

- Kiedy kucharz ma poda膰 do sto艂u, Jaredzie? M贸­wi, 偶e mo偶e by膰 got贸w w ka偶dej chwili.

- Za godzin臋 b臋dzie dobrze, Mirando? Dziewczyna ucieszy艂a si臋, 偶e zapyta艂 j膮 o zdanie.

Skin臋艂a g艂ow膮 i zawo艂a艂a Jemim臋, pokoj贸wk臋. Kaza艂a jej przygotowa膰 k膮piel, ale wanna z gor膮c膮 wod膮 ju偶 czeka艂a.

- Jak ty to robisz? - zapyta艂a Miranda.

- Ju偶 ci m贸wi艂am, panienko, 偶e to 偶aden sekret - rzuci艂a pyskata s艂u偶膮ca, wysoka, pot臋偶na kobieta o si­wych w艂osach. - Fuj, dziecko, te ubrania okropnie cuchn膮. Musia艂a艣 ostro jecha膰. Czy on przynajmniej za tob膮 nad膮偶a艂?

Miranda odwr贸ci艂a twarz, by ukry膰 rumieniec.

- Nikt, nawet nowy pan na Wyndsong nie potrafi mnie prze艣cign膮膰, Mima. Powinna艣 to wiedzie膰. - We­sz艂a za parawan, zdj臋艂a odzienie do jazdy konnej i rzuci艂a s艂u偶膮cej. - Zabierz to na d贸艂 do prania. Sama si臋 wyk膮pi臋 i zadzwoni臋 po ciebie.

Jemima wysz艂a troch臋 rozczarowana. By艂a niani膮 bli藕niaczek, kiedy by艂y ma艂e, a kiedy podros艂y, zosta艂a jako ich pokojowa. Trudno jej by艂o si臋 przyzwyczai膰, 偶e sta艂y si臋 doros艂e i mia艂y swoje tajemnice. Oczywi­艣cie, Amanda by艂a bardziej sk艂onna do zwierze艅, Mi­randa za艣 by艂a raczej skryt膮 dziewczyn膮.

Miranda spi臋艂a w艂osy i wesz艂a do porcelanowej wanny w kolorze 艣mietany, ozdobionej r贸偶yczkami. Zrobiono j膮 na zam贸wienie w Pary偶u. By艂a do艣膰 d艂u­ga, 偶eby wysoka Miranda z 艂atwo艣ci膮 si臋 w niej mie艣ci­艂a. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach perfum, kt贸re s艂u­偶膮ca dola艂a do k膮pieli. Te r贸wnie偶 przygotowano na zam贸wienie, w Londynie.

Kiedy woda zrobi艂a si臋 ch艂odna, Miranda namydli­艂a si臋 i sp艂uka艂a. Wytar艂a si臋 r臋cznikiem ogrzanym przy kominku.

Zaczyna艂a my艣le膰 ja艣niej. To popo艂udnie by艂o dla niej bardzo niezwyk艂e, cho膰 nie chcia艂a tego przyzna膰 przed Jaredem. Cieszy艂a si臋, 偶e do 艣lubu zosta艂o jesz­cze sze艣膰 tygodni. Zastanawia艂a si臋, jak kobiety wal­czy艂y z uczuciami, kt贸re wzbudzali w nich m臋偶czy藕ni. Je艣li podda si臋 takim uczuciom, to czy straci kawa艂ek siebie?

- Nie utrac臋 wolno艣ci - powiedzia艂a cicho. - Nigdy!

Naga podesz艂a do 艂贸偶ka, na kt贸rym le偶a艂a jej suk­nia, bia艂e jedwabne po艅czochy, gorset i halka. Suknia ozdobiona by艂a delikatn膮, r臋cznie robion膮 koronk膮. Po艅czochy kupi艂a w Pary偶u. Pami臋ta艂a, 偶e Francuzki nie lubi艂y grubej bielizny. Niekt贸re nawet moczy艂y suknie, by bardziej przylega艂y do cia艂a.

Suknia mia艂a kolor zielonego jab艂ka i po艂yskiwa艂a srebrzy艣cie w 艣wietle. G艂臋boki dekolt ods艂ania艂 piersi, a talia wci臋ta by艂a wysoko, tu偶 pod biustem. Kiedy stan臋艂a przed lustrem, u艣miechn臋艂a si臋, zadowolona ze swego wygl膮du. Zapi臋艂a na szyi sznur pere艂, a w uszy w艂o偶y艂a per艂owe kolczyki. Rozpu艣ci艂a w艂osy, rozczesa艂a je i upi臋艂a na czubku g艂owy w zgrabny kok.

To uczesanie by艂o do艣膰 surowe, ale najmodniejsze ostatnio loczki nie pasowa艂y do twarzy Mirandy. Na koniec w艂o偶y艂a zielone pantofle i skropi艂a si臋 wod膮 kwiatow膮. Zapuka艂a do drzwi sypialni siostry.

Zaraz wychodz臋 - zawo艂a艂a Amanda. Bli藕niaczka ubra艂a si臋 w swoj膮 ulubion膮 r贸偶ow膮 sukni臋. Obie dziewczyny zesz艂y na d贸艂 do saloniku, gdzie czekali ju偶 Jared i matka.

- O Bo偶e - mrukn臋艂a cicho Amanda do ucha sio­stry. - Diabelsko przystojny ten... nasz opiekun, tw贸j narzeczony.

Obie dziewczyny powita艂y wszystkich grzecznie:

- Dobry wiecz贸r, mamo! Dobry wiecz贸r, Jared. Proszono do sto艂u. Jared poda艂 rami臋 Dorothei, a obie dziewczyny posz艂y za nimi. Kolacja by艂a prosta. Sk艂ada艂a si臋 z g臋stej zupy warzywnej, potrawki ciel臋­cej, kuropatw i przepi贸rek nadziewanych morelami, suszonymi 艣liwkami i ry偶em oraz gotowanych homa­r贸w, nale艣nik贸w z syropem klonowym i cynamonem, groszku i kalafiora z mas艂em. Na deser podano jab艂ka duszone z cukrem i ciasto marcepanowe. Oczywi艣cie do drugiego dania postawiono na stole czerwone i bia­艂e wino, a do ciast i s艂odyczy podano herbat臋 i kaw臋.

Po kolacji ca艂a czw贸rka uda艂a si臋 do g艂贸wnego salo­nu. Amanda 艣piewa艂a i akompaniowa艂a sobie na for­tepianie. Jared popija艂 dobr膮 brandy, a kiedy dziew­czyna sko艅czy艂a 艣piewa膰, pochwali艂 jej talent i zwr贸ci艂 si臋 do Dorothei:

艢lub Amandy b臋dzie wielkim wydarzeniem towarzy­skim, nawet je艣li odb臋dzie si臋 przed rozpocz臋ciem se­zonu. To powinno nam wystarczy膰.

~ Ma艂偶e艅stwo z rozs膮dku nie oznacza jeszcze, 偶e nie mo偶esz by膰 szcz臋艣liwa - odpar艂a Dorothea.

- Wi臋c r贸b, jak chcesz - rzuci艂a Miranda. - I tak post膮pisz wedle swego uznania.

Wysz艂a na taras, chwyci艂a si臋 balustrady i rozejrza­艂a doko艂a. Nienawidzi艂a ha艂asu i wielkich zebra艅, ja­kim na pewno stanie si臋 ten 艣lub. Zadr偶a艂a w pa藕­dziernikowym ch艂odzie. Poczu艂a si臋 lepiej, kiedy szal otuli艂 jej szczup艂e ramiona.

Jared obj膮艂 j膮 w pasie i przytuli艂. Czu艂a na uchu je­go oddech, kiedy m贸wi艂:

Odwr贸ci艂 j膮 przodem do siebie i poca艂owa艂.

Zn贸w to samo uczucie zaw艂adn臋艂o jej cia艂em. Za­dr偶a艂a gwa艂townie. Serce wali艂o jej z ca艂ych si艂. W uszach szumia艂o. Nie poddawaj si臋! - podpowiada艂 umys艂. Nie poddawaj si臋, bo on tob膮 zaw艂adnie! Jed­nak jej cia艂o nie mia艂o si艂 si臋 opiera膰. Topnia艂a w go­r膮cych poca艂unkach, kt贸re sk艂ada艂 teraz na jej powie­kach.

- Z czasem mnie pokochasz, Mirando - powie­dzia艂 po艣piesznie - bo tak w艂a艣nie postanowi艂em, a moja wola zawsze si臋 spe艂nia.

Trzyma艂 j膮 jeszcze przez chwil臋, by mog艂a z艂apa膰 oddech i przesta艂a si臋 trz膮艣膰.

Czu艂a si臋 taka bezradna. Zastanawia艂a si臋, czy to ju偶 tak zawsze b臋dzie. Jak to si臋 dzia艂o, 偶e s艂ab艂a od zwyk艂ego poca艂unku? Nie mog艂a si臋 nadziwi膰. Chcia­艂a go za to nienawidzi膰, ale nie mog艂a.

- Nie zobaczymy si臋 ju偶 rano, moja droga - powie­dzia艂 艂agodnie. - Wyruszam z porannym odp艂ywem, nim otworzysz swoje pi臋kne oczy koloru morza. Po­zwalam ci kupi膰 do 艣lubu wszystko, na co masz ochot臋.

Odsun臋艂a si臋 natychmiast, a偶 zrobi艂o mu si臋 przykro.

- Pozwalasz mi? Nie potrzebuj臋 pozwolenia na wy­dawanie moich pieni臋dzy - rzuci艂a ze z艂o艣ci膮.

Pr贸bowa艂 sformu艂owa膰 to najdelikatniej, jak si臋 da艂o.

- Obawiam si臋, 偶e tak, Mirando. Nie jeste艣 jeszcze doros艂a, a ja jestem twoim opiekunem.

Sta艂a na tarasie, przyciskaj膮c nerwowo szal do pier­si. To wszystko dzia艂o si臋 tak szybko. Mia艂a po艣lubi膰 m臋偶czyzn臋, kt贸rego nawet nie zna艂a, kt贸rego poca艂un­kom nie mog艂a si臋 oprze膰 i kt贸ry obieca艂, a w艂a艣ciwie grozi艂 tonem nie znosz膮cym sprzeciwu, 偶e kiedy艣 b臋­dzie go kocha艂a z ca艂ego serca.

Dlaczego tak si臋 ba艂a go pokocha膰 i zatraci膰 si臋 zu­pe艂nie? Zawsze j膮 uczono, 偶e m臋偶czy藕ni s膮 mocniejsi ni偶 kobiety. Przecie偶 nawet w Biblii napisano, 偶e B贸g najpierw stworzy艂 m臋偶czyzn臋, a dopiero potem kobie­t臋. Miranda cz臋sto zastanawia艂a si臋, dlaczego kobiety by艂y mniej wa偶ne. Po co wi臋c B贸g w og贸le je stworzy艂? Nie chcia艂a mie膰 pana. Chcia艂a po艣lubi膰 Jareda Dunhama, bo tylko w ten spos贸b mog艂a mie膰 Wyndsong i fortun臋 ojca.

Kiedy ju偶 postanowi艂a to sobie dok艂adnie, wr贸ci艂a do salonu. Nie by艂o w nim nikogo. W holu by艂o cicho. Pali艂y si臋 tylko 艣wiece w 艣wieczniku. Zapali艂a 艣wiece w swojej sypialni i nala艂a odrobin臋 wody do miski.

Rozebra艂a si臋 po艣piesznie, bo w pokoju by艂o ch艂od­no. Umy艂a r臋ce, twarz i z臋by. Wsun臋艂a si臋 pod ko艂dr臋 i z przyjemno艣ci膮 stwierdzi艂a, 偶e Jemina trzyma艂a tam przed chwil膮 rozgrzan膮 butl臋.

Tak - odpar艂a Miranda i podnios艂a ko艂dr臋. Amanda umie艣ci艂a 艣wiecznik na stoliku i wesz艂a do 艂贸偶ka.

Najpierw Amanda poczu艂a si臋 ura偶ona, a potem zachichota艂a prowokuj膮co.

Miranda westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Je艣li musisz... Zdaje si臋, 偶e nie dasz mi pospa膰, dop贸ki ci臋 nie wys艂ucham. - Usiad艂a i skrzy偶owawszy nogi, zacz臋艂a splata膰 d艂ugie w艂osy w warkocz.

Amanda st艂umi艂a u艣miech i przykry艂a si臋 mocniej ko艂dr膮. Jej jasne loki wystawa艂y spod nocnego czepka, przewi膮zanego pod brod膮 r贸偶ow膮 wst膮偶k膮.

Wiem jedno, kiedy Adrian mnie ca艂uje, to czuj臋 si臋, jakbym umar艂a, a kiedy pie艣ci moje piersi, jestem w si贸dmym niebie! Czekam na t臋 chwil臋, kiedy wresz­cie b臋dziemy razem. Mia艂am nadziej臋, 偶e to ja opo­wiem tobie wszystko o nocy po艣lubnej, ale okaza艂o si臋, 偶e wyjdziesz za m膮偶 przede mn膮. Postanowi艂am wi臋c powiedzie膰 ci to, czego dowiedzia艂am si臋 od mo­jej zam臋偶nej przyjaci贸艂ki.

- Och, Amando, co ty narobi艂a艣! Amanda za艣mia艂a si臋 z zadowoleniem.

Miranda poprawi艂a poduszki i przykry艂a ramiona ko艂dr膮. Zastanawia艂a si臋, jak to b臋dzie w noc po艣lub­n膮.

Musz臋 zosta膰 kobiet膮, pomy艣la艂a. - Pewnie mi si臋 to nie spodoba. Och, tatku, nie zawiod臋 ci臋, nie utra­c臋 Wyndsong. Zrobi臋, co do mnie nale偶y.

Z tym postanowieniem zasn臋艂a jak k艂oda.

ROZDZIA艁 4

- To straszna 艣mier膰 i tak cholernie... przepraszam panie najmocniej... tak niepotrzebna - powiedzia艂 John Dunham. Przyg艂adzi艂 g臋ste, siwe bokobrody. - Wi臋c, Jaredzie, odziedziczy艂e艣 wielki maj膮tek. Jeste艣 teraz lordem Wyndsong. Jak s膮dzisz, czy na tej wyspie mo偶na by zbudowa膰 stoczni臋? Nie martw si臋 o do­brych robotnik贸w. Mamy ich sporo i mo偶emy ich tam sprowadzi膰. Zbudujemy dla nich wiosk臋 wok贸艂 stocz­ni. Podobno s膮 na tej wyspie rozleg艂e po艂acie lasu. To dobrze. Nie b臋dzie trzeba sprowadza膰 drewna do bu­dowy statk贸w.

Jared o ma艂o nie wybuchn膮艂 艣miechem, kiedy wy­obrazi艂 sobie, co powiedzia艂aby na to Miranda. Po chwili odpowiedzia艂 spokojnie:

Jared poczu艂 nap艂ywaj膮c膮 z艂o艣膰, ale zdusi艂 j膮 w so­bie. Bawi艂o go nawet, kiedy ojciec wspomnia艂, 偶e nie­ch臋tnie pob艂ogos艂awi jego zwi膮zek. Od dawna go na­mawia艂 na o偶enek.

Po obiedzie obaj bracia wybrali si臋 na spacer po ogrodzie. Byli do siebie niezwykle podobni. Jared, tylko kilka centymetr贸w wy偶szy, mia艂 kr贸tko obci臋te w艂osy, podczas gdy Jonathan nosi艂 d艂ugie i zaczesane do ty­艂u. Nie porusza艂 si臋 te偶 tak pewnie i prosto, jak jego m艂odszy brat. Ponadto oczy Jonathana mia艂y odcie艅 szarozielony, a Jareda - ciemnozielony.

Jared za艣mia艂 si臋 weso艂o.

Kilka dni p贸藕niej Jared Dunham opu艣ci艂 Plymouth i powr贸ci艂 na wysp臋 Wyndsong. P艂yn膮艂 jachtem Dunham贸w, wys艂anym przez uprzejm膮 Dorothe臋 do por­tu w zatoce Buzzards. Wcze艣niej wys艂ano cz艂onka za­艂ogi, by poinformowa艂 Jareda, 偶e jego jacht czeka na rozkazy. Wtedy nowy lord Wyndsong zrozumia艂 w pe艂ni, jak zmieni艂o si臋 jego 偶ycie.

Kiedy pierwszy raz przyp艂yn膮艂 do Wyndsong, by艂 zbyt przybity 艣mierci膮 kuzyna, aby zauwa偶y膰 pi臋kno wyspy. Teraz sta艂 na pok艂adzie jachtu i obserwowa艂 pojawiaj膮c膮 si臋 na horyzoncie wysp臋. Przypomnia艂 so­bie opowie艣膰 Mirandy o tym, jak jej przodek, Thomas Dunham, zakocha艂 si臋 w tym miejscu. Jared r贸wnie偶 to poczu艂. Nowe, nieznane dot膮d uczucie zaskoczy艂o go zupe艂nie. Czu艂 si臋, jakby wraca艂 do domu.

Wyszed艂 na brzeg i wyda艂 rozkazy, by zabezpieczo­no jacht. By艂 koniec pa藕dziernika i okoliczne wzg贸rza mieni艂y si臋 kolorami jesieni. Niekt贸re drzewa gubi艂y ju偶 li艣cie. Szele艣ci艂y pod nogami, kiedy szed艂 do do­mu. D臋by by艂y czerwone, w艣r贸d z艂otych li艣ci brzozy usiad艂 dudek i skrzecza艂 uparcie. Jared za艣mia艂 si臋. I w tej samej chwili k膮tem oka zauwa偶y艂 posta膰 na 艣cie偶ce w艣r贸d drzew. Miranda? Czy偶by wysz艂a go po­wita膰?

Dziewczyna ukry艂a si臋 w zagajniku, uciszaj膮c Mor­sk膮 Bryz臋, i obserwowa艂a z daleka narzeczonego. Nie wiedzia艂a, 偶e j膮 spostrzeg艂. Spodoba艂 jej si臋 spos贸b, w jaki si臋 porusza艂. Emanowa艂 z niego spok贸j i pew­no艣膰 siebie.

Teraz, kiedy zobaczy艂a go po kilku tygodniach, po­wr贸ci艂o uczucie zmieszania. Wiedzia艂a, 偶e to dobry cz艂owiek, r贸wnie dumny i uparty jak ona sama. Pomy­艣la艂a, 偶e tata nie pomyli艂 si臋, wybieraj膮c go na swego nast臋pc臋.

Trudniej by艂o jej si臋 upora膰 z w艂asnymi uczuciami. Czu艂a obaw臋, cho膰 sama przed sob膮 nie chcia艂a tego przyzna膰. Nigdy jeszcze nie spotka艂o jej takie uczucie. Wspomina艂a poca艂unki, jakimi j膮 obdarza艂, i robi艂o jej si臋 ciep艂o, a potem przypomina艂a sobie, jaka by艂a bez­radna i zagubiona w jego ramionach i ogarnia艂o j膮 uczucie z艂o艣ci. Gdyby da艂 jej troch臋 czasu... Nagle min臋艂a jej ochota na spotkanie z tym m臋偶czyzn膮. Ru­szy艂a konno w stron臋 lasu.

Tego dnia d艂ugo je藕dzi艂a po wyspie. Jared rozumia艂 jej uczucia i pozosta艂 w domu. Amanda i Dorothea zanudza艂y go planami dotycz膮cymi 艣lubu, a偶 poczu艂 wsp贸艂czucie dla Mirandy. Przyjecha艂a do domu dopiero na kolacj臋 i wesz艂a do jadalni w stroju do konnej jazdy.

- Och - westchn臋艂a z udanym zdziwieniem - wr贸­ci艂e艣.

Usiad艂a przy stole.

Wsta艂a, gwa艂townie odsuwaj膮c krzes艂o, i pobieg艂a do swojego pokoju. Z w艣ciek艂o艣ci膮 zdj臋艂a z siebie odzienie i przeklinaj膮c g艂o艣no, umy艂a si臋 w zimnej wo­dzie. W艂o偶y艂a koszul臋 nocn膮 i po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka. Jak on 艣mie! Potraktowa艂 mnie jak ma艂膮 dziewczynk臋, pomy艣la艂a. Po chwili otworzy艂y si臋 drzwi i do pokoju wesz艂a Jemima z tac膮. Postawi艂a jedzenie na stole przy kominku.

Jemima zabra艂a jedzenie i udaj膮c si臋 w stron臋 drzwi, powiedzia艂a oboj臋tnie:

- Mnie tam wszystko jedno.

Miranda skuli艂a si臋 w 艂贸偶ku. Kilka minut p贸藕niej zn贸w us艂ysza艂a odg艂os otwieranych drzwi i stukni臋cie tacy o st贸艂.

Odczeka艂a chwil臋, a potem zapyta艂a:

~ Jestem w samej koszuli.

Za艣mia艂 si臋, rozbawiony jej wstydliwo艣ci膮.

- Mam siostr臋, Mirando, i cz臋sto widywa艂em j膮 w nocnej koszuli. Poza tym za kilka tygodni nasz 艣lub, chyba mo偶emy sobie pozwoli膰 na odrobin臋 swobody.

Podszed艂 do 艂贸偶ka, odsun膮艂 ko艂dr臋 i poda艂 jej d艂o艅.

Nie maj膮c ju偶 wym贸wki, wsta艂a i pos艂usznie pode­sz艂a do sto艂u. Jared podsun膮艂 jej krzes艂o i usiad艂 na­przeciw. Spojrza艂a podejrzliwie na tac臋, unios艂a ser­wetk臋 i zobaczy艂a zup臋, chleb kukurydziany i ciasto dro偶d偶owe oraz dzbanek z herbat膮.

Pos艂usznie podnios艂a 艂y偶k臋 i spojrza艂a na niego, jakby chcia艂a go zabi膰. Z trudem powstrzyma艂 艣miech.

A ty dlaczego wci膮偶 zachowujesz si臋, jakby艣 nim by艂a? - odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie. - Sp贸藕ni­艂a艣 si臋 na kolacj臋, udawa艂a艣, 偶e moja obecno艣膰 w domu zupe艂nie ci臋 zaskoczy艂a, cho膰 oboje wiemy, 偶e by­艂a艣 dzi艣 rano w zatoce i widzia艂a艣, 偶e przyjecha艂em. Zar贸偶owi艂a si臋 zawstydzona i spu艣ci艂a wzrok.

Spojrza艂a na niego. Jej oczy nape艂ni艂y si臋 艂zami, kt贸re teraz zaczyna艂y kapa膰 na policzki.

- Boj臋 si臋 dorosn膮膰. Boj臋 si臋 uczu膰, kt贸re we mnie si臋 pojawiaj膮. To wszystko jest takie dziwne i niezro­zumia艂e. Boj臋 si臋, 偶e nie b臋d臋 dobr膮 pani膮 domu. Ko­cham Wyndsong, ale w towarzystwie nie umiem si臋 znale藕膰. Kiedy by艂y艣my w Londynie, Amanda, nie wiadomo sk膮d, doskonale wiedzia艂a, co robi膰. Mnie uczono tego samego, a zachowa艂am si臋 jak prostacz­ka, podczas gdy moja siostra l艣ni艂a jak najpi臋kniejsza gwiazda na londy艅skim firmamencie. Jak mog臋 by膰 twoj膮 偶on膮, skoro nie umiem zadba膰 o go艣ci, zabawi膰 ich rozmow膮. Jestem inteligentna jak na kobiet臋, a nie umiem si臋 wys艂owi膰 przy ludziach.

Poczu艂 wsp贸艂czucie, ale wiedzia艂, 偶e nie wolno mu go okaza膰. Mia艂 ochot臋 wzi膮膰 j膮 na kolana i zapewni膰, 偶e wszystko b臋dzie dobrze, ale nie m贸g艂 zach臋ca膰 jej do takiego dziecinnego zachowania. Pochyli艂 si臋 wi臋c nad ni膮 i powiedzia艂:

Jared wybuchn膮艂 g艂o艣nym 艣miechem.

- M贸j Bo偶e, dziewczyno, ale偶 ty jeste艣 bezpo艣red­nia! Czy nikt nie uczy艂 ci臋 taktu, grzeczno艣ci? Nie mu­sisz k艂ama膰, ale taka szczero艣膰 to przesada.

Uca艂owa艂 jej d艂o艅, a ona zawstydzi艂a si臋 i cofn臋艂a j膮 szybko.

- Co wi臋c powinnam by艂a powiedzie膰? - zapyta艂a, ledwie o艣mielaj膮c si臋 spojrze膰 na niego.

U艣miechn膮艂 si臋 serdecznie.

- Mo偶e i g艂upie, ale czasem niezb臋dne. Prawda przera偶a ludzi. Zaufaj mi, a przyzwyczaimy si臋 do siebie nawzajem. A teraz - powiedzia艂 i podszed艂 do niej - porozmawiamy o uczuciach, kt贸rych si臋 boisz. M贸­wi艂a艣, 偶e zaczynasz czu膰 co艣, czego nie rozumiesz. Wiedz, 偶e ja czuj臋 to samo.

- Tak?

Sta艂 blisko niej. Wdycha艂a jego zapach, czu艂a ciep艂o jego cia艂a.

- Tak, to prawda - powiedzia艂 cicho i obj膮艂 j膮 w pa­sie.

Wstrzyma艂a oddech. Oczy jej pociemnia艂y. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 j膮 bardzo delikatnie w usta.

- Och tak, Mirando - mrukn膮艂 - obudzi艂a艣 wszyst­kie moje zmys艂y.

Delikatnie muska艂 jej wargi, a d艂oni膮 g艂adzi艂 jedwa­biste d艂ugie w艂osy. Obejmowa艂 j膮 zdecydowanie, ale nie za mocno. Dziewczyna j臋kn臋艂a cicho i odchyli艂a g艂ow臋.

Poca艂owa艂 jej brod臋, szyj臋, przesuwa艂 si臋 coraz ni偶ej i ni偶ej, a偶 doszed艂 do satynowych wst膮偶ek zawi膮za­nych na piersiach koszuli.

Wci膮偶 odziany od st贸p do g艂贸w, po艂o偶y艂 si臋 obok niej i przytuli艂 j膮 do siebie. Ca艂owa艂 j膮 do utraty tchu, a ona zaczyna艂a poznawa膰, co to po偶膮danie. Przytuli艂 twarz do jej piersi, a po chwili jego wilgotne usta do­tkn臋艂y jednej z brodawek. Miranda poczu艂a t臋sknot臋, niepok贸j i - b贸l po偶膮dania pomi臋dzy udami. Wzi膮艂 jej d艂o艅 i po艂o偶y艂 na swoich spodniach poni偶ej pasa. Zrozumia艂a, 偶e jej dotyk wzbudza w nim podobny niepok贸j.

Poca艂owa艂 j膮 na dobranoc i wyszed艂. Miranda le偶a艂a, dr偶膮c jeszcze przez d艂u偶sz膮 chwil臋. Wi臋c to by艂o kochanie. Zrozumia艂a, 偶e kiedy jest z nim szczera, daje mu siln膮 bro艅 przeciwko sobie, ale on jej nie wykorzysta i te偶 b臋dzie wobec niej szczery. Bycie m臋偶atk膮 oznacza odpowiedzialno艣膰. W przy­sz艂ym roku mo偶e ju偶 zosta膰 matk膮. Matk膮! Ta my艣l wzbudza艂a w niej najwi臋cej w膮tpliwo艣ci. Musi sama dorosn膮膰, nim zdecyduje si臋 na urodzenie dziecka. O, Bo偶e! Na co jej przysz艂o?

Przez kilka nast臋pnych dni Miranda by艂a niezwykle cicha i spokojna. Matka obawia艂a si臋 nawet, 偶e jest chora. Nie je藕dzi艂a konno, snu艂a si臋 po domu i zada­wa艂a pytania na temat prowadzenia gospodarstwa. Amanda rozumia艂a, co si臋 dzia艂o, i zastanawia艂a si臋, co takiego uczyni艂 Jared, 偶e zmieni艂 t臋 buntownicz膮 natur臋 w 艂agodne jak owieczka stworzenie. Zastana­wia艂a si臋 te偶, jak d艂ugo to mo偶e potrwa膰. Odpowied藕 dosta艂a po tygodniu. Miranda, znudzona i zm臋czona, nagle przy kolacji Wybuchn臋艂a p艂aczem. Jared, ku roz­bawieniu Amandy, podbieg艂 natychmiast do narze­czonej, by j膮 pocieszy膰.

- Nie mog臋 - szlocha艂a Miranda. - Nie mog臋 tego robi膰! Nienawidz臋 krz膮tania si臋 po domu! Och, jaka b臋dzie ze mnie 偶ona i pani domu? Przypali艂am powi­d艂a, przesoli艂am mi臋so, ciasto mia艂o tyle przypraw, 偶e nie nadawa艂o si臋 do jedzenia, a myd艂o, kt贸re zrobi­艂am, 艣mierdzi 艣wini膮. Nawet 艣wieczki strasznie kopc膮!

Jared odetchn膮艂 z ulg膮 i powstrzyma艂 艣miech.

- Nie zrozumia艂a艣 mnie, dzikusko. Nie oczekuj臋, 偶e si臋 zupe艂nie zmienisz. Chc臋 tylko, 偶eby艣 nauczy艂a si臋, na czym polega prowadzenie domu. Nie musisz robi膰 myd艂a ani peklowa膰 mi臋sa. Masz od tego s艂u偶­b臋. Naucz si臋, jak si臋 to robi, 偶eby艣 mog艂a dopilnowa膰 wszystkiego. - Uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂 delikatnie. - Ta s艂odka r膮czka zosta艂a stworzona do innych rzeczy - mrukn膮艂 do niej cicho, a Miranda zaczerwieni艂a si臋.

Dorothea nie mog艂a si臋 nadziwi膰 ich poufa艂o艣ci. Czy to normalne, 偶eby j膮 tak obejmowa艂? Dowiedzia­艂a si臋 nawet od Jemimy, 偶e zani贸s艂 jej kolacj臋 do po­koju i nie wychodzi艂 z niego przez ca艂膮 godzin臋. Nagle zrozumia艂a, 偶e po prostu czuje si臋 zazdrosna. By艂a jeszcze m艂oda i mog艂a kogo艣 pokocha膰. Westchn臋艂a ci臋偶ko. Czy偶by jej 偶ycie ju偶 si臋 sko艅czy艂o?

Przez nast臋pnych kilka tygodni czyniono przygoto­wania do wesela. Pan m艂ody i jego oblubienica nie bra­li w nich udzia艂u. Ca艂ymi dniami je藕dzili po wyspie lub zamykali si臋 w bibliotece, kiedy pogoda nie sprzyja艂a przeja偶d偶kom. Czasem przy艂膮cza艂a si臋 do nich Aman­da, zachwycona faktem, 偶e okazali si臋 dobran膮 par膮.

Dunhamowie z Plymouth przybyli licznie. Sze艣cio­ro doros艂ych i pi膮tka dzieci. Po pocz膮tkowym napi臋­ciu i skr臋powaniu obie rodziny zacz臋艂y si臋 do siebie przyzwyczaja膰. Elizabeth Lightbody Dunham i Doro­thea van Steen Dunham szybko si臋 zaprzyja藕ni艂y. Matka Jareda by艂a oczarowana Mirand膮, kt贸ra stara­艂a si臋 teraz, jak mog艂a. Dorothea powiedzia艂a jej, 偶e przyzwyczai艂a si臋, i偶 zwykle wszyscy chwal膮 Amand臋.

- Oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 Elizabeth. - Twoja ma­艂a Amanda jest doskona艂a. Na pewno uszcz臋艣liwi lor­da Swynforda, ale nie nadawa艂aby si臋 dla Jareda. Mi­randa to niespokojna dusza. B臋dzie ci膮gle trzyma艂a mego syna w napi臋ciu, a tego w艂a艣nie Jared potrzebu­je. Nigdy nie b臋dzie jej do ko艅ca pewien, wi臋c musi j膮 dobrze traktowa膰. Tak, Dorotheo, ciesz臋 si臋, 偶e moj膮 synow膮 zostanie Miranda.

Poranek sz贸stego grudnia by艂 wilgotny i ch艂odny. S艂o艅ce ledwie wyjrza艂o zza chmur, a do zatoki zacz臋­艂y wp艂ywa膰 jachty z Long Island. W艣r贸d go艣ci znale藕­li si臋: Hortonowie, Tutillowie, Albertsonowie oraz pa艅stwo Younge, Jewel, Boisseau, Latham, Goldsmith, Terry, Welles i Edwards. Z Shelter Island przy­byli pa艅stwo Sylwester, a z Plum Island rodzina Piske'贸w i Gardiner贸w. Dom by艂 ju偶 pe艂en Dunham贸w, przyjaci贸艂 i krewnych Dorothei, pochodz膮cych z doli­ny Hudson i Nowego Jorku.

Babka van Steen, Judith, jeszcze 偶y艂a. W艂osy mia艂a ju偶 siwe, ale oczy wci膮偶 niebieskie. Tak jak jej c贸rka i wnuczka, by艂a niewielka i pulchna. Kiedy zobaczy艂a Jareda, natychmiast stwierdzi艂a:

Miranda zachichota艂a na wspomnienie tego wyda­rzenia. Sta艂a teraz w swojej sypialni przy oknie i spo­gl膮da艂a w niebo. Zapowiada艂 si臋 pogodny dzie艅. S艂o艅­ce wysz艂o w艂a艣nie zza chmur. Tu偶 za ni膮 weso艂o p艂on膮艂 ogie艅 na kominku.

- Wsta艂a艣 ju偶? - zapyta艂a sennym g艂osem Amanda. Nat艂ok go艣ci zmusi艂 dziewcz臋ta do spania w jednym pokoju.

- Nie mog艂am ju偶 spa膰 - odpar艂a Miranda i rozej­rza艂a si臋 po pokoju. Dzi艣 mia艂a po艂o偶y膰 si臋 w odno­wionej sypialni pana domu. Od kilku dni nie my艣la艂a o niczym innym. Zawsze mia艂a sw贸j w艂asny pok贸j, po­dw贸jne 艂贸偶ko z bia艂o - zielonym baldachimem. Jako dziecko wyobra偶a艂a sobie, jak by to by艂o zje偶d偶a膰 po s艂upach podtrzymuj膮cych baldachim, wyrze藕bionych na kszta艂t pn膮czy. Zasypia艂a czuj膮c zawroty g艂owy. Na 艣cianach po艂o偶ono boazeri臋 z wi艣niowego drzewa. Na czternaste urodziny dosta艂a toaletk臋 z kryszta艂owym lustrem. Obok kominka sta艂 wy艣cie艂any fotel, a na nim le偶a艂a zielona poduszka.

G艂贸wn膮 sypialni臋 odnowiono specjalnie dla niej i Jareda. Nie wiedzia艂a, jak b臋dzie wygl膮da艂a, bo wo­la艂a, 偶eby to by艂a niespodzianka.

Zegar na kominku wskazywa艂 pi臋tna艣cie po si贸dmej.

Amanda niech臋tnie wygramoli艂a si臋 z 艂贸偶ka i sz艂a na palcach po lodowatej pod艂odze.

- Lepiej zacznijmy si臋 przygotowywa膰. Jemima wesz艂a do pokoju z tac膮 pe艂n膮 jedzenia.

- Nie m贸wcie mi tylko, 偶e nie jeste艣cie g艂odne, bo nie wiadomo, czy w og贸le co艣 dzi艣 skubniecie, zw艂asz­cza przy tej szara艅czy, kt贸ra k艂臋bi si臋 ju偶 na dole. Ma­ma panienek kaza艂a mi poda膰 go艣ciom lekkie 艣niada­nie. Kucharka pokroi艂a sze艣膰 ca艂ych szynek, poda艂am mn贸stwo jajek, bu艂ki, chleb, kaw臋, herbat臋 i czekolad臋. Posz艂y ju偶 trzy szynki, a nie przyjecha艂a jeszcze po艂owa go艣ci! - Rzuci艂a tac臋 na stoi. - Za godzin臋 przynios膮 gor膮c膮 wod臋 na k膮piel.

Amanda otworzy艂a oczy ze zdziwienia.

Po 艣niadaniu ustawiono w sypialni porcelanowe wanny i wlano do nich gor膮c膮 wod臋. Dziewcz臋ta umy­艂y w艂osy poprzedniego dnia, wiedz膮c, 偶e rano nie b臋­dzie na to czasu. Teraz suche, odziane w domowy str贸j, siedzia艂y na 艂贸偶ku i czeka艂y, a偶 s艂u偶ba przyniesie ich suknie. O dziewi膮tej trzydzie艣ci do pokoju wpad艂a Jemima z sukniami. Dorothea pragn臋艂a, by Miranda mia艂a na sobie jej sukni臋 艣lubn膮, ale dziewczyna by艂a za wysoka i za szczup艂a. Po przer贸bkach nie mog艂aby jej z kolei w艂o偶y膰 w czerwcu Amanda, a na ni膮 suknia pasowa艂a doskonale. Zatrudniono wi臋c madame du Pre, znan膮 krawcow膮 z Nowego Jorku, by uszy艂a 艣lub­n膮 kreacj臋 dla Mirandy i sukni臋 dla Amandy, kt贸ra mia艂a by膰 druhn膮.

Miranda nie wygl膮da艂a dobrze w bia艂ym, wi臋c suk­ni臋 uszyto z kremowego aksamitu. Suknia mia艂a naj­modniejszy kr贸j: kr贸tkie r臋kawy, wysok膮 tali臋 i g艂臋bo­ki, kwadratowy dekolt ozdobiony koronk膮. Na szyi Miranda powiesi艂a pojedynczy sznur pere艂.

Jasne w艂osy o srebrzystym odcieniu zwi膮za艂a w kok tu偶 nad karkiem, a po bokach wypu艣ci艂a kosmyki skr臋cone w spiralki. Na g艂owie mia艂a wianek z male艅­kich bia艂ych r贸偶 i welon si臋gaj膮cy a偶 do ziemi. W r臋­ku trzyma艂a bukiet z takich samych r贸偶 jak w wianku.

Amanda by艂a odziana w r贸偶ow膮 sukni臋 podobnego kroju, a we w艂osach mia艂a czerwone r贸偶yczki.

Dziesi臋膰 minut przed dziesi膮t膮 Amanda rozkaza艂a:

Amanda roze艣mia艂a si臋 zadowolona. Pobieg艂a sa­ma zawo艂a膰 wuja. Podszepn臋艂a mu, 偶e pann臋 m艂od膮 nachodz膮 w膮tpliwo艣ci co do zam膮偶p贸j艣cia. Przera偶o­ny perspektyw膮 skandalu, wuj Cornelius van Steen pobieg艂 na g贸r臋, by poprowadzi膰 pann臋 m艂od膮 do o艂­tarza. W duchu dzi臋kowa艂 Bogu, 偶e obdarzy艂 go po­s艂usznymi i cichymi c贸rkami.

Ceremonia odby艂a si臋 w g艂贸wnym salonie, pomalo­wanym na 偶贸艂to. Na suficie sztukaterie w kszta艂cie li­艣ci 艂膮czy艂y si臋 na 艣rodku w pi臋kn膮 rozet臋.

Dwa wysokie okna wychodz膮ce na po艂udnie i trzy na p贸艂noc przystrojono draperiami z bia艂o偶贸艂tej saty­ny. Na pod艂odze z d臋bowych desek po艂o偶ono pi臋kny, szesnastowieczny dywan z motywami zwierz臋cymi. Na czas uroczysto艣ci usuni臋to mahoniowe meble, a przed kominkiem ustawiono niewielki o艂tarz.

Kiedy Amanda wchodzi艂a powoli do pokoju, czeka­艂o tam ju偶 mn贸stwo go艣ci. S艂odka i potulna Amanda wzbudza艂a zazdro艣膰 dziewcz膮t przyby艂ych na t臋 uro­czysto艣膰 oraz 偶al w sercach m艂odzie艅c贸w, kt贸rzy wie­dzieli ju偶 o jej zar臋czynach z angielskim lordem. Kie­dy jedna z bli藕niaczek dotar艂a na miejsce, wszyscy z ciekawo艣ci膮 zwr贸cili oczy na drzwi, w kt贸rych za chwil臋 mia艂a pojawi膰 si臋 jej siostra w towarzystwie zdenerwowanego wuja. Dorothea, Elizabeth i Judith pop艂akiwa艂y ze wzruszenia, kiedy panna m艂oda sz艂a w stron臋 swego przeznaczenia. Miranda rozejrza艂a si臋 doko艂a, zdziwiona, 偶e tylu ludzi przyby艂o na jej 艣lub, mimo 偶e musieli pokona膰 wiele mil.

Jared w milczeniu obserwowa艂, jak zbli偶a si臋 do niego narzeczona, i zastanawia艂 si臋, co jej chodzi po g艂owie. 艢cisn臋艂o go w gardle, kiedy zobaczy艂 j膮 z bli­ska. Wygl膮da艂a pi臋kniej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Emanowa艂y z niej elegancja i wdzi臋k, kt贸rych wcze­艣niej nie zauwa偶y艂. Poczu艂 przyp艂yw dumy.

Miranda r贸wnie偶 mu si臋 przygl膮da艂a, id膮c w stron臋 o艂tarza. Dzi艣 wygl膮da艂 szczeg贸lnie elegancko. Kilka dziewcz膮t zebranych w salonie spogl膮da艂o na niego z podziwem. Nigdy wcze艣niej nie zwraca艂a uwagi na jego str贸j, ale dzi艣 nie mog艂a nie zauwa偶y膰, jaki by艂 wytworny. Mia艂 wysokie czarne buty, ciasne bryczesy i koszul臋 z wysokim ko艂nierzem. Ciemny frak ozda­bia艂y z艂ote guziki. Obok niego sta艂 Jonathan w iden­tycznym stroju. Miranda dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e mimo podobie艅stwa, bracia jednak si臋 r贸偶nili.

Poczu艂a, jak wuj oddaje jej r臋k臋 Jaredowi. Pastor anglika艅ski, bo takiego wyznania byli Dunhamowie z Wyndsong, rozpocz膮艂 uroczysto艣膰, na kt贸r膮 przyjecha艂 a偶 z Huntingtown. Miranda nie patrzy艂a na Jareda, ale uwa偶nie s艂ucha艂a s艂贸w duchownego.

- Czy kto艣 z zebranych zna przyczyn臋, dla kt贸rej to ma艂偶e艅stwo nie mo偶e by膰 zawarte? Niech powie to te­raz lub zamilknie na wieki - m贸wi艂 niskim g艂osem, a Miranda poczu艂a, jak pulsuje jej krew w 偶y艂ach. Ni­gdy dot膮d nie my艣la艂a tak powa偶nie o ma艂偶e艅stwie. Chcia艂a jedynie zosta膰 w Wyndsong i odziedziczy膰 ma­j膮tek taty, by da膰 szcz臋艣cie Amandzie i dobrobyt ma­mie. Mo偶e nies艂usznie wychodzi艂a za m膮偶 bez mi艂o艣ci?

M臋偶czyzna u艣cisn膮艂 jej d艂o艅, jakby czu艂 niepok贸j narzeczonej.

Kiedy us艂ysza艂a swoje imi臋, jej my艣li odfrun臋艂y gdzie艣 daleko.

- ... czy b臋dziesz mu wierna i pos艂uszna...

Nie wiem, my艣la艂a. Tak... ale nie zawsze... je艣li nie b臋dzie mia艂 racji, my艣la艂a bez艂adnie. O Bo偶e, dlacze­go to wszystko jest takie trudne?

- ... p贸ki was 艣mier膰 nie roz艂膮czy? - zako艅czy艂 pyta­nie duchowny.

Przez chwil臋 nie mog艂a wykrztusi膰 s艂owa. Przerazi­艂a j膮 my艣l, 偶e b臋dzie z nim ju偶 na zawsze. Spojrza艂a na siostr臋 i wuja, kt贸rzy z l臋kiem oczekiwali wybuchu wulkanu. Potem odwr贸ci艂a wzrok na Jareda i cho膰 je­go usta si臋 nie poruszy艂y, mog艂aby przysi膮c, 偶e us艂y­sza艂a, jak m贸wi:

Uroczysto艣膰 trwa艂a. Jared delikatnie umie艣ci艂 na jej palcu z艂oty pier艣cionek ozdobiony diamentami, a ona, nie wiadomo dlaczego, o ma艂o nie zala艂a si臋 艂zami. W ko艅cu og艂oszono ich m臋偶em i 偶on膮, a uszcz臋艣liwio­ny pastor obwie艣ci艂:

- Mo偶e pan poca艂owa膰 pann臋 m艂od膮.

Jared pochyli艂 si臋 i delikatnie uca艂owa艂 j膮 w usta, a t艂um go艣ci wiwatowa艂.

Ju偶 po chwili wszyscy po艣pieszyli z gratulacjami. Miranda zar贸偶owi艂a si臋 od poca艂unk贸w m臋偶czyzn, kt贸rzy nalegali, by ca艂owa膰 pann臋 m艂od膮 na szcz臋艣cie. Z wdzi臋kiem przyjmowa艂a gratulacje, a wszystkim dzi臋kowa艂a niezwykle uprzejmie. Jared by艂 z niej bar­dzo dumny. Niekt贸re z jej przyjaci贸艂ek pr贸bowa艂y j膮 sprowokowa膰 do wybuchu, kt贸rego przecie偶 i tak si臋 spodziewano, ale Miranda zachowa艂a zimn膮 krew.

- Droga Mirando - mrukn臋艂a Susannah Terry - ja­kie kr贸tkie by艂o twoje narzecze艅stwo, a okres zalot贸w trwa艂 chyba jeden dzie艅! Ale u ciebie jak zwykle wszystko musi by膰 inaczej.

Miranda spojrza艂a na ni膮 艂agodnie.

- Takie by艂o ostatnie 偶yczenie taty. A ty wci膮偶 cze­kasz, a偶 Nathaniel Horton ci si臋 o艣wiadczy? Kiedy偶 on zacz膮艂 si臋 do ciebie zaleca膰? Chyba min臋艂y ju偶 dwa lata?

Susannah Terry odesz艂a jak niepyszna, a Miranda us艂ysza艂a chichot m臋偶a.

- Straszny z ciebie romantyk. Na twoim miejscu zrobi艂bym jej jak najszybciej dziecko. Nic nie uspoka­ja kobiety tak jak dziecko.

Jared za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

Jonathan patrzy艂 na brata z mi艂o艣ci膮. By艂 przekona­ny, 偶e z czasem Jaredowi uda si臋 pozyska膰 uczucia 偶o­ny. Zastanawia艂 si臋, czy sam mia艂by do艣膰 cierpliwo艣ci. Wola艂 swoj膮 s艂odk膮 i spokojn膮 Charity. Skomplikowa­ne inteligentne kobiety to straszny k艂opot. Podszed艂 do 偶ony, kt贸ra rozmawia艂a z Annattje, 偶on膮 Corneliusa van Steena. Dzieli艂y si臋 przepisami kulinarnymi. Obj膮艂 j膮 ramieniem i poca艂owa艂 w policzek, a偶 zaru­mieni艂a si臋 z rado艣ci.

- A to za co, Jon?

Na 艣rodku jadalni ustawiono wielki st贸艂, przykryto go bia艂ym obrusem, a na 艣rodku u艂o偶ono dekoracj臋 z ostro krzewu oraz bia艂ych i czerwonych r贸偶. Po obu stronach dekoracji znalaz艂y si臋 srebrne 艣wieczniki, a w nich 艣wiece z pszczelego wosku.

Na p贸艂miskach u艂o偶ono ostrygi, ma艂偶e, kraby, homa­ry i r贸偶norodne ryby, w kt贸re obfitowa艂y wody otacza­j膮ce wysp臋. Na innych p贸艂miskach u艂o偶ono pokrojon膮 w plastry szynk臋, piecze艅 wieprzow膮, pieczon膮 g臋艣 i na­dziewanego indyka, ulubion膮 potraw臋 Mirandy.

Sosy - majonezowy i musztardowy - towarzyszy艂y ka偶dej potrawie, a dooko艂a porozstawiano miski z wa­rzywami, makaronem, tartym serem, ziemniakami oraz, mimo 偶e by艂a ju偶 zima, 艣wie偶膮 sa艂at膮 i og贸rkami.

Tort owocowy pokrywa艂a gruba warstwa lukru. Obok niego ustawiono talerze z r贸偶norodnym cia­stem, kremem czekoladowym i ananasowym i z nie­wielkimi, s艂odkimi czekoladkami, kt贸re kucharka po­stanowi艂a poda膰, cho膰 nie nale偶a艂y do wymaganego menu na takie okazje. Chcia艂a zrobi膰 przyjemno艣膰 Mirandzie, kt贸ra je uwielbia艂a.

Mimo 偶e go艣cie zjedli obfite 艣niadanie, z ochot膮 pr贸bowali r贸偶norodnych potraw. Dorothea obserwo­wa艂a wszystko z zadowoleniem i rozbawieniem. W ko艅cu mog艂a si臋 odpr臋偶y膰 i sama co艣 zje艣膰. Ten ty­dzie艅 by艂 dla niej niezwykle ci臋偶ki.

Obok przy stole mo偶na by艂o zaspokoi膰 pragnienie. Najcz臋艣ciej przebywali tu m臋偶czy藕ni, korzystaj膮c z wielkiego wyboru czerwonych i bia艂ych win, piwa, rumu, ponczu, kawy i herbaty.

W holu, w bibliotece, gabinecie i saloniku ustawio­no ma艂e stoliki, przy kt贸rych zasiadali go艣cie z wype艂­nionymi po brzegi talerzami. Pa艅stwo m艂odzi mieli dla siebie honorowe miejsce przy kominku, gdzie ustawiono d臋bowy st贸艂, jeden z niewielu mebli, jakie pozosta艂y po starym domu. Obok m艂odej pary zasiedli Jonathan z 偶on膮, John i Elizabeth Dunham, siostra Jareda, Bess z m臋偶em, Amanda, Dorothea, babka Judith, wuj Cornelius i jego 偶ona Annattje.

Miranda przygl膮da艂a si臋 go艣ciom z rozbawieniem. W nied艂ugim czasie poch艂on臋li wi臋kszo艣膰 ogromnej ilo艣ci jedzenia, przygotowanego przez kuchark臋.

U艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie, a偶 poczu艂 ucisk w sercu.

- Co艣 lekkiego, je艣li mo偶na, i odrobin臋 bia艂ego wina.

Po chwili Jared wr贸ci艂 z niewielk膮 porcj膮 indyka, ziemniakami i groszkiem. Sam na艂o偶y艂 sobie ostrygi, szynk臋, groszek, makaron i ser. Postawi艂 talerze na stole i znikn膮艂 na chwil臋, by powr贸ci膰 z dwoma kie­liszkami wina, czerwonego i bia艂ego.

Przez chwil臋 jad艂a w ciszy, a potem zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a:

Poza tym teraz szybko zapada zmierzch, a nasi go艣cie nie chc膮 by膰 na morzu po zmierzchu.

Pokroili tort weselny, a s艂u偶ba wraz z ciastem i de­serami rozdawa艂a pannom specjalne ciasteczka, kt贸re mia艂y zabra膰 do domu i jedz膮c je, marzy膰 o wielkiej mi艂o艣ci. Miranda odczeka艂a niezb臋dn膮 chwil臋, a po­tem w podskokach pobieg艂a na g贸r臋, by rzuci膰 za sie­bie 艣lubn膮 wi膮zank臋. Poszybowa艂a wprost w r臋ce Amandy.

Po chwili Jared i jego 偶ona stali w drzwiach domu, 偶egnaj膮c go艣ci. By艂a dopiero trzecia po po艂udniu, ale s艂o艅ce ju偶 zaczyna艂o chyli膰 si臋 ku zachodowi.

W domu ucich艂o, a Miranda spojrza艂a na Jareda z wyrazem ulgi na twarzy.

- Dok膮d?

Wskaza艂 g艂ow膮 sypialni臋 na pi臋trze.

Post膮pi艂 krok w jej stron臋, a ona si臋 cofn臋艂a.

Zani贸s艂 j膮 na g贸r臋. Kopn膮艂 drzwi sypialni, kt贸re na­tychmiast si臋 otworzy艂y. Postawi艂 偶on臋 na pod艂odze, odwr贸ci艂 ty艂em do siebie i zacz膮艂 rozpina膰 jej sukni臋.

- Prosz臋 - szepn臋艂a. - Prosz臋, nie w ten spos贸b! Przesta艂 szarpa膰 sukni臋, westchn膮艂, obj膮艂 dziewczy­n臋 w talii i szepn膮艂 do ucha:

- Doprowadzasz mnie do sza艂u, dzikusko. Zawo­艂am twoj膮 pokojow膮 do pomocy, ale nie b臋d臋 d艂ugo czeka艂.

Sta艂a na 艣rodku sypialni skamienia艂a. Drzwi si臋 za­mkn臋艂y, a ona wci膮偶 czu艂a na sobie jego d艂onie. Przy­pomnia艂a sobie, co Amanda m贸wi艂a jej o ma艂偶e艅stwie i jakie uczucia budzi艂 w niej Jared.

Miranda siedzia艂a w ciszy i s艂ucha艂a paplaniny Sal­ly Ann, wzrokiem wodz膮c po sypialni. Pod wysokimi oknami wychodz膮cymi na zach贸d sta艂y wy艣cie艂ane ko­zetki. 艢ciany pomalowano na odcie艅 bladoz艂oty, a su­fit i boazeri臋 na bia艂o. Sypialni臋 wype艂nia艂y pi臋kne mahoniowe meble, ale jej uwag臋 przede wszystkim zwr贸ci艂o imponuj膮ce 艂o偶e - tak ogromnego, a do tego ze wspania艂ym baldachimem, Miranda jeszcze nigdy nie widzia艂a. Po jego obu stronach ustawiono nocne stoliki, a na nich srebrne lichtarze. Naprzeciw 艂o偶a zbudowano kominek ozdobiony motywami ro艣linny­mi. Po jego lewej stronie sta艂 wielki fotel obity satyn膮, a po prawej stolik do kawy na trzech toczonych n贸偶­kach. Zas艂ony na oknach kolorem i wzorem odpowia­da艂y materii stanowi膮cej baldachim, a na pod艂odze le­偶a艂 przepi臋kny z艂oto - bia艂y chi艅ski dywan.

- Ju偶, prosz臋 pani. Ale pi臋kne w艂osy, wygl膮da pani jak ksi臋偶niczka!

Miranda spojrza艂a na s艂u偶膮c膮. W艂a艣ciwie widzia艂a j膮 po raz pierwszy. Mocno zbudowana dziewczyna o poczciwej twarzy i ciep艂ym u艣miechu zrobi艂a na niej dobre wra偶enie. W艂osy mia艂a rude jak marchew, a oczy br膮zowe. Na bia艂ej jak 艣nieg twarzy widnia艂o mn贸stwo pieg贸w.

Kiedy Miranda zosta艂a sama, wsta艂a, by si臋 rozej­rze膰. Po lewej stronie kominka zauwa偶y艂a drzwi. Pchn臋艂a je ostro偶nie i zajrza艂a do pomieszczenia, kt贸­re skrywa艂y. To by艂a jej garderoba, w g艂臋bi za艣 znajdo­wa艂a si臋 garderoba Jareda, kt贸ra pachnia艂a tytoniem.

i m臋偶czyzn膮. Za偶enowana wysz艂a po艣piesznie i pode­sz艂a do okna. Niebo przybra艂o kolor lawendy i ognia, przechodz膮c w odcie艅 z艂oty i brzoskwiniowy tu偶 nad horyzontem, gdzie zachodzi艂o s艂o艅ce.

Us艂ysza艂a, jak powoli wchodzi do pokoju i nie poru­szy艂a si臋. Przemierzy艂 cicho pok贸j i usiad艂 obok niej. Obj膮艂 j膮 w pasie i przyci膮gn膮艂 do siebie. W milczeniu patrzyli, jak odchodzi dzie艅, a niebo zmienia kolor na ciemny granat. W ko艅cu pojawi艂y si臋 gwiazdy. Jared delikatnie zsun膮艂 koszul臋 z ramienia 偶ony i poca艂owa艂 nag膮 sk贸r臋. Zadr偶a艂a, a on mrukn膮艂:

- Och, Mirando, nie b贸j si臋 mnie. Chc臋 si臋 z tob膮 kocha膰.

Nic nie odpar艂a. Po chwili drugie rami臋 zosta艂o ob­na偶one i nagle koszula ze艣lizgn臋艂a si臋 w d贸艂. Jared wielkimi d艂o艅mi obj膮艂 jej piersi i ugniata艂 je lekko, a potem zacz膮艂 je ca艂owa膰, kiedy w obronnym ge艣cie odwr贸ci艂a si臋 do niego przodem.

- Och, prosz臋!

Spojrza艂a gniewnie i oskar偶ycielsko, po czym ode­pchn臋艂a go od siebie.

Wzi膮艂 Mirand臋 w ramiona i zani贸s艂 do 艂o偶a, na kt贸­re bez chwili wahania rzuci艂 j膮 bezceremonialnie. Nie mia艂a dok膮d ucieka膰. Patrzyli na siebie przez chwil臋 oceniaj膮c sytuacj臋. Ona z desperacj膮 pr贸bowa艂a okry膰 czym艣 cia艂o, spogl膮da艂a na niego niepewnie, a on pa­trzy艂 na niewielkie piersi, kt贸re wznosi艂y si臋 i opada艂y z oburzenia. Chcia艂 je ca艂owa膰 i pie艣ci膰 bez ko艅ca.

Miranda po raz pierwszy przyjrza艂a mu si臋 uwa偶nie. Mia艂 szeroki tors i pot臋偶ne ramiona, p艂aski brzuch, w膮skie biodra i d艂ugie nogi. Jego klatk臋 piersiow膮 po­krywa艂y ciemne w艂osy, kt贸rych w膮skie pasmo 艂膮czy艂o si臋 z ciemnym tr贸jk膮tem poni偶ej p臋pka. Szybko ode­rwa艂a wzrok od tej cz臋艣ci cia艂a i spojrza艂a mu w twarz. Chcia艂a wsta膰, ale on szybko obszed艂 艂o偶e dooko艂a i obj膮艂 j膮 gwa艂townie. Zamkn膮艂 jej usta gor膮cym poca­艂unkiem, a kiedy poczu艂 przyzwolenie, j臋zykiem za­cz膮艂 delikatnie penetrowa膰 wn臋trze jej buzi.

Poczu艂a si臋 s艂aba, opad艂a na 艂o偶e wprost na jego twarde cia艂o. Czu艂a jak to cia艂o pulsuje i wrze. Jared g艂adzi艂 jej plecy, a potem przesun膮艂 d艂o艅 na po艣ladki. Miranda pr贸bowa艂a si臋 odsun膮膰, krzykn臋艂a:

- Nie!

W odpowiedzi po艂o偶y艂 si臋 na niej. Ca艂owa艂 jej oczy, nos, usta, piersi, a potem w臋drowa艂 w d贸艂 a偶 do brzu­cha. Z przera偶eniem chwyci艂a go za g艂ow臋. Delikatnie poszuka艂 palcami jej kobieco艣ci. Miranda musia艂a za­gry藕膰 doln膮 warg臋, by nie krzykn膮膰.

Poczu艂 smak krwi w ustach, kiedy poca艂owa艂 j膮 zn贸w. Potem czu艂 s艂ony pot na jej szyi i piersiach. Mi­randa przesta艂a si臋 opiera膰. Teraz nie rozumia艂a ju偶, przed czym si臋 tak broni艂a. Zapragn臋艂a zaspokoi膰 ten tajemniczy wewn臋trzny g艂贸d i odkry膰 tajemnic臋 mi艂o­艣ci. Spojrza艂a mu w oczy obejmuj膮c go mocno i zrozu­mia艂a, jak wielka jest jego 偶膮dza, i ile wysi艂ku kosztu­je go oczekiwanie.

- Kochaj si臋 ze mn膮 - szepn臋艂a. - Pragn臋 ci臋. Pochyli艂 si臋 nad ni膮, a w jego oczach odbija艂 si臋 blask ognia z kominka. Dotyka艂 jej delikatnej sk贸ry, a ca艂e jej wn臋trze wype艂nia艂o ciep艂o. U艣miecha艂 si臋, widz膮c jak twardniej膮 jej piersi, a ca艂e cia艂o porusza si臋 rytmicznie. Oddycha艂a szybko, a on z coraz wi臋k­szym trudem wstrzymywa艂 si臋, by w ni膮 nie wtargn膮膰. Delikatnie wsun膮艂 d艂o艅 mi臋dzy jej uda. J臋kn臋艂a cicho.

- Spokojnie, ukochana - m贸wi艂 cicho i pie艣ci艂 jej kobieco艣膰.

Dr偶a艂a pod dotykiem jego palc贸w, gdy nagle po­czu艂a go w 艣rodku i krzykn臋艂a z b贸lu. Znieruchomia艂.

- Och, ukochana, jeszcze tylko chwila - szepn膮艂 z po偶膮daniem. - Potem ju偶 b臋dzie przyjemnie. Przy­rzekam.

Ca艂owa艂 jej usta, kiedy krzykn臋艂a po raz drugi, a potem delikatnie osusza艂 poca艂unkami jej policzki z 艂ez. Porusza艂 si臋 rytmicznie, a po chwili ona do艂膮czy­艂a do niego, wypychaj膮c biodra w g贸r臋.

B贸l zaczyna艂 mija膰, a jej cia艂o ogarnia艂o nieznane uczucie spe艂nienia. Pragn臋艂a go, chcia艂a, by w niej by艂, chcia艂a sprawi膰 mu rozkosz i doznawa膰 jej od niego.

Widz膮c, jak traci na chwil臋 zmys艂y, jak na jej twarzy pojawia si臋 najpierw wyraz zdziwienia, a potem ra­do艣膰, Jared straci艂 kontrol臋.

- Och, moja dzikusko - j臋kn膮艂.

Odzyska艂 zmys艂y szybciej ni偶 ona, usiad艂 na 艂贸偶ku i przytuli艂 j膮 do siebie. Przykry艂 oboje ko艂dr膮 i zauwa­偶y艂 stru偶k臋 krwi na jej udach. Och, dzikusko, pomy­艣la艂, zabra艂em ci niewinno艣膰. Przesta艂a艣 ju偶 by膰 ma艂膮 dziewczynk膮. Chcesz czy nie, musisz sta膰 si臋 kobiet膮.

Poruszy艂a si臋. Otworzy艂a oczy i spojrza艂a na niego. Przez chwil臋 le偶eli w milczeniu. Dotkn臋艂a jego policzka.

- Poka偶 mi! - zawo艂a艂a. Za艣mia艂 si臋.

- Obawiam si臋, 偶e musisz troch臋 poczeka膰, poza tym jeste艣 jeszcze obola艂a.

Zapomnia艂a ju偶 o b贸lu. Chcia艂a zn贸w czu膰 ogie艅 w 偶y艂ach. Odsun臋艂a ko艂dr臋 i zamar艂a z przera偶enia.

- Krwawisz! - krzykn臋艂a.

Powstrzyma艂 艣miech i w duchu przekl膮艂 jej matk臋 za to, 偶e nic jej nie powiedzia艂a o utracie dziewictwa.

Poczu艂 si臋 wspaniale, kiedy odda艂a poca艂unek. Dotkn膮艂 jej piersi, a ona pochwyci艂a jego g艂ow臋 i szepn臋艂a:

- Prosz臋.

Us艂ucha艂 jej pro艣by i z zapa艂em pie艣ci艂 ca艂e jej cia­艂o, a偶 rozsun臋艂a zapraszaj膮co uda.

Nie m贸g艂 jej odm贸wi膰. Zaskoczony 艣wie偶o rozbu­dzonymi uczuciami m艂odej 偶ony, wszed艂 w ni膮 z ra­do艣ci膮, prowadz膮c do 艣wiata rozkoszy a偶 do utraty tchu.

Kiedy sko艅czy艂, le偶a艂a bez czucia z zamkni臋tymi oczami. Jeszcze przed chwil膮 by艂a niewinn膮 dziewic膮, a teraz...

Przytuli艂 j膮 do siebie. J臋kn臋艂a cicho. Odsun膮艂 pa­smo w艂os贸w z jej czo艂a. Otworzy艂a oczy i zar贸偶owi艂a si臋 na wspomnienie tego, co przed chwil膮 czu艂a.

Zasn臋艂a natychmiast, a on patrzy艂 na ni膮 przez chwil臋, po czym sam zamkn膮艂 oczy.

Przespali oboje ca艂膮 noc. Jared obudzi艂 si臋 wraz z pierwszymi promieniami s艂o艅ca wpadaj膮cymi do sy­pialni. Przez chwil臋 le偶a艂 bez ruchu, a potem zrozu­mia艂, 偶e Mirandy nie ma w 艂贸偶ku. Us艂ysza艂 szuranie w pomieszczeniu obok, przeci膮gn膮艂 si臋 leniwie i wsta艂.

Otworzy艂 drzwi na o艣cie偶 i wszed艂 do 艣rodka. Odsu­n膮艂 lnian膮 szmatk臋, kt贸r膮 si臋 przykry艂a, i powiedzia艂:

- Nie powinno by膰 mi臋dzy nami udawanej wstydliwo艣ci. Masz pi臋kne cia艂o i lubi臋 na nie patrze膰. Jeste艣 moj膮 偶on膮!

Nic nie powiedzia艂a, tylko wpatrywa艂a si臋 w jego nagie cia艂o. Jego m臋sko艣膰 by艂a zn贸w pobudzona.

Wzruszy艂 ramionami, wzi膮艂 dzbanek z ciep艂膮 wod膮 do swojej garderoby i umy艂 si臋 szybko. Spokojnie wr贸­ci艂 do sypialni, gdzie Miranda pr贸bowa艂a w po艣piechu si臋 ubra膰.

Podszed艂 do niej, obj膮艂 j膮 wp贸艂 i jednym zwinnym ruchem rozpi膮艂 koszul臋. Zacz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi.

Z pasj膮 ca艂owa艂 jej usta, sprawiaj膮c, 偶e 偶y艂y dziew­czyny wype艂ni艂y ogie艅 i nieopisana s艂odycz.

Zani贸s艂 j膮 do 艂o偶a i po艂o偶y艂 si臋 na niej. Teraz ca艂o­wa艂 ju偶 delikatnie, r臋koma pieszcz膮c jej po艣ladki, brzuch i plecy. Nagle niespodziewanie jego j臋zyk zna­laz艂 si臋 na jej udach. Miranda krzykn臋艂a:

Wszed艂 w ni膮 po艣piesznie i porusza艂 si臋 艂agodnie, a偶 poczu艂, 偶e wznios艂a si臋 na szczyt po偶膮dania, a wte­dy sam m贸g艂 si臋 do niej przy艂膮czy膰.

Miranda ockn臋艂a si臋 s艂aba, ale jednocze艣nie spo­kojna.

- Wci膮偶 uwa偶am, 偶e jeste艣 besti膮 - mrukn臋艂a m臋­偶owi do ucha, obejmuj膮c go czule.

Za艣mia艂 si臋.

Patrzy艂a na m臋偶a, jak znika w drzwiach swojej gar­deroby. Le偶a艂a na 艂贸偶ku zm臋czona, ale szcz臋艣liwa. By艂 porywczy, lecz chyba zaczyna艂a lubi膰 t臋 jego cech臋. Oczywi艣cie, nie mia艂a mu zamiaru o tym m贸wi膰, przy­najmniej na razie.

ROZDZIA艁 5

Ka偶dy kolejny dzie艅 miodowego miesi膮ca by艂 lepszy od poprzedniego. Miranda, cho膰 na pocz膮tku bardzo p艂ochliwa, z czasem zacz臋艂a si臋 przyzwyczaja膰 do obec­no艣ci Jareda w Wyndsong, w jej sypialni i w jej domu.

W dzie艅 Bo偶ego Narodzenia Jared obudzi艂 si臋 i przez na wp贸艂przymkni臋te powieki zobaczy艂, jak Mi­randa przygl膮da mu si臋 uwa偶nie, le偶膮c obok i podpie­raj膮c si臋 na 艂okciu. W jasnoniebieskiej koszuli nocnej, zapi臋tej skromnie a偶 pod szyj臋, wygl膮da艂a uroczo.

Jej jasne w艂osy sp艂ywa艂y lu藕no na poduszk臋. Ten uroczy widok pobudzi艂 jego zmys艂y. Wieczorem sam rozpl贸t艂 jej warkocze i rozczesywa艂 pasma w艂os贸w, a ona 艣mia艂a si臋 zalotnie.

Miranda wci膮偶 go obserwowa艂a. W ko艅cu dotkn臋艂a delikatnie jego twarzy. Ku swemu najwy偶szemu zdzi­wieniu zobaczy艂 w jej oczach zupe艂nie nowy wyraz. Ona si臋 we mnie zakocha艂a, pomy艣la艂. Zawsze nudzi艂y go za­kochane w nim kobiety, ale tym razem chcia艂, by jego 偶ona cho膰 troch臋 si臋 zadurzy艂a. Mie膰 j膮 ca艂膮 dla siebie.

Dotkn膮艂 jej twarzy.

- Och! - szepn臋艂a i zar贸偶owi艂a si臋 zawstydzona, jakby j膮 przy艂apano na czym艣 nieprzyzwoitym. - Od jak dawna nie 艣pisz?

Pobieg艂a do garderoby i wr贸ci艂a rozradowana z ozdobnie zapakowanym prezentem.

- To dla ciebie, Jaredzie.

Usiad艂 i odpakowa艂 podarek. W 艣rodku by艂a wyszy­wana w motywy ro艣linne kamizelka z satyny, ozdobio­na zielonymi guzikami, oraz kilka par grubych po艅­czoch. Duma, jaka malowa艂a si臋 na obliczu dziewczyny 艣wiadczy艂a o tym, 偶e zrobi艂a je sama. Wzruszy艂 si臋.

- A ty nic dla mnie nie masz? Za艣mia艂 si臋.

- Mirando! Mirando! Kiedy ju偶 my艣l臋, 偶e wydoro­艣la艂a艣, zn贸w zaczynasz zachowywa膰 si臋 jak dziecko. Tak, zach艂anny dzieciaku, oczywi艣cie, 偶e mam co艣 dla ciebie. Id藕 do mojej garderoby i wyjmij z dolnej szu­flady dwa pude艂ka. Dam ci je tutaj.

Za chwil臋 by艂a ju偶 z powrotem. Na wi臋kszym pu­de艂ku zauwa偶y艂a parysk膮 sygnatur臋, mniejsze opa­trzono znakiem firmy jubilerskiej z Londynu.

Westchn臋艂a z zachwytem, kiedy otworzy艂a pude艂ko. W 艣rodku, na satynowej wy艣ci贸艂ce, le偶a艂a kamea - ja­sny profil greckiej damy na koralowym tle. Na szyi mia艂a z艂oty 艂a艅cuszek z brylantem. Brosza by艂a nie­zwyk艂a. Miranda wiedzia艂a, 偶e musia艂a kosztowa膰 for­tun臋. Wyj臋艂a j膮 z pude艂ka i, przypinaj膮c do nocnej ko­szuli, powiedzia艂a:

Widzia艂em j膮 w Londynie w zesz艂ym roku i kiedy ci臋 pozna艂em, zaraz po ni膮 pos艂a艂em. Mia艂em nadzie­j臋, 偶e zd膮偶膮 mi j膮 przys艂a膰 przed 艣wi臋tami. Otw贸rz drugie pude艂ko.

Miranda zn贸w westchn臋艂a z zachwytu, kiedy otwo­rzy艂a drugie pud艂o i wyj臋艂a ze 艣rodka przepi臋kny je­dwabny szlafrok ozdobiony delikatnym futrem.

Nowy rok 1812 nadszed艂 wraz z silnymi sztormami. Z Torwyck dosz艂y wie艣ci, 偶e mieszka艅cy s膮 zasypani 艣niegiem, a Dorothea i Amanda nie wr贸c膮 do domu przed wiosn膮, czyli dopiero kiedy stopnieje l贸d na rze­ce i zatoce.

Wszystko doko艂a by艂o bia艂e i ciche. Czasem trafia­艂y si臋 s艂oneczne dni, a niebo tak niebieskie jak w lecie.

Cz臋艣ciej jednak niebo robi艂o si臋 szare, a na dworze szala艂a wichura. Lasy pokrywa艂 艣nieg, jedyn膮 ziele艅 w zasi臋gu wzroku stanowi艂y 艣wierki, kt贸re chwia艂y si臋 na wietrze na zachodnim kra艅cu wyspy. Na zamarz­ni臋tych bagnach zimowa艂y dzikie g臋si, 艂ab臋dzie i kacz­ki. W gospodarstwie konie i byd艂o wiod艂y nudne 偶ycie, przerywane tylko por膮 karmienia i pojawieniem si臋 od czasu do czasu podw贸rzowych kot贸w. Wszyscy ma­rzyli o lecie.

Na pocz膮tku Miranda dziwnie si臋 czu艂a z dala od rodziny. Nigdy si臋 z ni膮 na tak d艂ugo nie rozstawa艂a. Nawet Wyndsong wydawa艂o jej si臋 dziwne. Nie mog艂a si臋 przyzwyczai膰, 偶e teraz to ona, a nie mama, by艂a pa­ni膮 domu. Dobre rady Jareda bardzo jej pomaga艂y w przej臋ciu obowi膮zk贸w.

W ko艅cu nadszed艂 marzec i odwil偶. Wyspa wygl膮­da艂a teraz jak g贸ra b艂ota na 艣rodku morza. Pod koniec miesi膮ca zacz臋艂y przylatywa膰 ptaki i zakwit艂y pierwsze kwiaty. 艁膮ki przybra艂y kolor 艣wie偶ej zieleni. 殴rebaki i cielaki ogl膮da艂y z niedowierzaniem nowy kolorowy 艣wiat, a wkr贸tce wypu艣ci艂y si臋 na 艂膮ki pod czujnym okiem matek.

Si贸dmego kwietnia Miranda obchodzi艂a osiemna­ste urodziny. Tego dnia po po艂udniu do domu wr贸ci艂y jej matka i siostra. Bli藕niaczki zawsze obchodzi艂y uro­dziny razem, nawet kiedy jedna z nich mia艂a osp臋, a druga 艣wink臋. Na honorowym miejscu siadywa艂 oj­ciec, a dziewczynki po jego obu stronach. Dzi艣 jego miejsce zaj膮艂 Jared. Naprzeciw usiad艂a Miranda. Mia­艂a na sobie prezent od m臋偶a, naszyjnik z szafir贸w.

Pan domu z u艣miechem s艂ucha艂 bezustannej papla­niny trzech kobiet, kt贸re pr贸bowa艂y opowiedzie膰 so­bie wszystko, co si臋 zdarzy艂o tej zimy.

- Ja mia艂am cudown膮 zim臋 tu, w Wyndsong, z mo­im m臋偶em. To by艂 najd艂u偶szy miesi膮c miodowy, jaki mo偶na sobie wyobrazi膰 - powiedzia艂a Miranda, a Amanda zachichota艂a.

Miranda zarumieni艂a si臋, ale w k膮cikach jej ust po­jawi艂 si臋 u艣mieszek. Matka chcia艂a, by jej c贸rka by艂a ci膮gle ma艂膮 dziewczynk膮. Uwaga Jareda wyra藕nie nie spodoba艂a si臋 Dorothei. Nie ucieszy艂a jej r贸wnie偶 re­akcja Amandy, kt贸ra z rado艣ci膮 popiera艂a m艂odych. Dorothea poczu艂a si臋 staro, a na to nie mia艂a ochoty. Postanowi艂a zmieni膰 temat.

- Mamo! - wykrzykn臋艂y rado艣nie obie c贸rki. Dorothea by艂a bardzo zadowolona z reakcji dziew­cz膮t.

- Ach tak, to ten wielki dom nad jeziorem, w g贸­rach Shawgunk, niedaleko Torwyck. Syn pa艅stwa Notelman wygl膮da艂 jak wielka 偶aba i ci膮gle pr贸bowa艂 za­ci膮gn膮膰 mnie lub Amand臋 do ciemnej biblioteki, 偶eby si臋 ca艂owa膰.

Amanda roze艣mia艂a si臋 na to wspomnienie.

- Uda艂o mu si臋 mnie poca艂owa膰. Krzykn臋艂am g艂o­艣no, a wtedy Miranda przybieg艂a mi na ratunek i pod­bi艂a mu oko. Do ko艅ca przyj臋cia musia艂 si臋 wszystkim t艂umaczy膰, 偶e wpad艂 na drzwi.

Jared za艣mia艂 si臋 szczerze.

Jared odetchn膮艂 g艂臋boko. Nie chcia艂 dzi艣 o tym m贸­wi膰, ale nie mia艂 wyj艣cia.

- Amanda nie mo偶e pop艂yn膮膰 do Londynu. Nikt z nas nie mo偶e. Nie teraz. Odk膮d prezydent wyda艂 dekret o zakazie handlu z Angli膮, 偶aden statek tam nie dop艂yn膮艂. Francuzi niszcz膮 nasze 偶aglowce. To zbyt niebezpieczne, moje drogie panie. Dzi艣 dosta­艂em gazety z Nowego Jorku. Nasz ambasador powr贸­ci艂 z Anglii.

Amanda szlocha艂a g艂o艣no.

- W ka偶dej chwili mo偶e wybuchn膮膰 wojna - odpar艂 Jared.

- Poniewa偶 nie chc臋 偶adnego straci膰 i nara偶a膰 za­艂ogi nawet dla ciebie, moja droga 偶ono.

Amanda j臋kn臋艂a po raz ostatni i odesz艂a od sto艂u. Miranda rzuci艂a jeszcze jedno gro藕ne spojrzenie na m臋偶a i pobieg艂a za ni膮.

- Zdaje si臋, 偶e tort urodzinowy zjemy p贸藕niej - stwierdzi艂a powa偶nym tonem Dorothea, a kiedy Jared wybuchn膮艂 艣miechem, spojrza艂a na niego zdziwiona. Nie by艂a przyzwyczajona do takich k艂贸tni.

Miranda pociesza艂a siostr臋, kiedy znalaz艂y si臋 ju偶 w jej pokoju.

Po chwili us艂ysza艂y pukanie i w uchylonych drzwiach pojawi艂a si臋 g艂owa Jemimy.

Obie siostry zesz艂y na d贸艂, gdzie czekali ju偶 na nich Jared i matka. Miranda usiad艂a przy stole i ukroi艂a so­bie kawa艂ek ciasta.

- Mamo, nalejesz mi kawy?

Wola艂abym, 偶eby艣 zmieni艂 zdanie - powiedzia艂a cicho.

- Kochanie, to wina tego, co si臋 dzieje na 艣wie­cie, nie moja. Jutro jad臋 do Plymouth, ale po moim powrocie, je艣li wszystko si臋 uspokoi, natychmiast ru­szamy do Anglii. Je艣li wojna oka偶e si臋 nieunikniona, sam napisz臋 do lorda Swynforda w imieniu Amandy.

Ledwie jacht Dunham贸w opu艣ci艂 port w zatoce Little North, a Miranda ju偶 jecha艂a konno do Pineneck Cove, gdzie trzyma艂a w艂asn膮 艂贸d藕. Po偶eglowa艂a przez zatok臋 do Oysterponds, zacumowa艂a i posz艂a do ta­werny. Mimo ch艂opi臋cego przebrania wida膰 by艂o z da­leka, 偶e nie jest m臋偶czyzn膮, wi臋c kobiety we wsi szep­ta艂y oburzone.

Kiedy wesz艂a do tawerny i ruszy艂a w stron臋 wy­szynku, w艂a艣ciciel natychmiast podbieg艂, by j膮 po­wstrzyma膰.

~ Ale偶 panienko, nie mo偶e panienka tu wej艣膰!

- Dzie艅 dobry, Eli Latham, a to dlaczego?

- Niech panienka, a w艂a艣ciwie pani, b臋dzie rozs膮d­na. Niech pani wejdzie do jadalni. Do wyszynku ko­bietom nie wolno.

Posz艂a za nim do pomieszczenia obok, w kt贸rym sta艂y d臋bowe sto艂y, 艂awki i p贸艂ki pe艂ne naczy艅. Miran­da usiad艂a razem z gospodarzem i jego 偶on膮 przy sto­le. Nikogo tu poza nimi nie by艂o.

- Dowie si臋. Zabieramy j膮 ze sob膮. Nie mo偶emy je­cha膰 bez opieki.

Rachela roze艣mia艂a si臋 g艂o艣no.

- Przecie偶 to wida膰 na pierwszy rzut oka, 偶e on pa­ni膮 kocha, a pani jego, ale wy oboje jeste艣cie zbyt uparci, 偶eby si臋 do tego przyzna膰. Mama panience ni­gdy nie m贸wi艂a, 偶e szczero艣膰 to podstawa dobrego ma艂偶e艅stwa? Jak ju偶 panienk臋 dogoni, niech mu to panienka powie, a na pewno uniknie panienka lania, bo na pewno b臋dzie mia艂 ochot臋 pani膮 spra膰. - Star­sza pani u艣cisn臋艂a Mirand臋. - A teraz zmykaj do do­mu, dziewczyno. Eli wszystko za艂atwi.

Miranda wr贸ci艂a na Wyndsong. Powoli jecha艂a konno w stron臋 domu, my艣l膮c o tym, co powiedzia艂a jej Rachela Latham. Czy偶by Jared j膮 kocha艂? Jak to mo偶liwe? Nigdy jej tego nie m贸wi艂, zawsze j膮 krytyko­wa艂 i 偶artowa艂 sobie z niej. Co si臋 za艣 tyczy tych bez­podstawnych oskar偶e艅 Racheli, jakoby ona sama mia­艂a kocha膰 Jareda, to brednie. To arogancki, uparty cz艂owiek i chocia偶 go nie nienawidzi艂a, to... Zatrzyma艂a si臋 zdezorientowana. Je艣li nie nienawi艣膰, to co w艂a­艣ciwie do niego czu艂a? Ju偶 sama nie wiedzia艂a. Z艂a na siebie ruszy艂a galopem w stron臋 domu.

Miranda wzruszy艂a ramionami.

Jad艂y obiad, kiedy Jemina wesz艂a do jadalni i z nie­zadowolon膮 min膮, wydymaj膮c wargi, obwie艣ci艂a:

Nie przeszkadzaj nam - nakaza艂a Miranda i po艣piesznie wysz艂a z pokoju. Poprawi艂a w艂osy i strzepn臋艂a okruchy, po czym pewnym krokiem we­sz艂a do salonu.

Przy kominku stal m臋偶czyzna 艣redniego wzrostu z jasnobr膮zowymi w艂osami uczesanymi na londy艅sk膮 mod艂臋. U艣miechn膮艂 si臋 do niej mi艂o, ukazuj膮c 艣nie偶­nobia艂e z臋by. Mia艂 nieco mniej ni偶 trzydzie艣ci lat i we­so艂e, ciemnoniebieskie oczy.

- Pani Dunham, jestem kapitan Christopher Ed­mund ze statku „Seahorse”. Dano mi do zrozumie­nia, 偶e mog臋 by膰 pani pomocny.

M贸wi膮c to, m臋偶czyzna obejrza艂 sobie dok艂adnie pa­ni膮 domu. Stwierdzi艂, 偶e to wyj膮tkowo pi臋kna i bardzo m艂oda kobieta, elegancko i bogato ubrana. Szczeg贸l­n膮 uwag臋 kapitana przyku艂a jej kamea.

Dziewczyna nala艂a kieliszek bursztynowego p艂ynu i poda艂a go艣ciowi. Upi艂 艂yk i u艣miechn膮艂 si臋 z zadowo­leniem.

Spojrza艂a na niego z furi膮, a on ma艂o si臋 nie roze­艣mia艂, bo widzia艂, jak bardzo si臋 stara艂a nie straci膰 pa­nowania nad sob膮.

Za艣mia艂a si臋.

Miranda by艂a uszcz臋艣liwiona. Wszystko okaza艂o si臋 takie proste. Teraz by艂a pewna, 偶e Jared umy艣lnie nie zgodzi艂 si臋 pojecha膰 z nimi do Londynu. Kapitan Ed­mund zupe艂nie nie przejmowa艂 si臋 niebezpiecze艅stwem.

Miranda wsta艂a.

- Czy zechcia艂by pan napi膰 si臋 z nami kawy, kapi­tanie?

- Tak, bardzo ch臋tnie. Dziewczyna zadzwoni艂a po s艂u偶b臋.

- Zapro艣, prosz臋, moj膮 matk臋 i siostr臋 do salonu na kaw臋 - zwr贸ci艂a si臋 do Jemimy, gdy ta tylko stan臋­艂a w drzwiach.

Zaskoczona powa偶nym tonem Mirandy Jemima dygn臋艂a grzecznie i odpar艂a:

- Tak, prosz臋 pani - i wysz艂a.

Miranda postanowi艂a dowiedzie膰 si臋 czego艣 wi臋cej o swoim wybawicielu.

Kiedy otworzy艂y si臋 drzwi salonu i do 艣rodka wesz艂y Dorothea i Amanda, kapitan wsta艂.

- Mirando, kim jest ten d偶entelmen? - zapyta艂a Dorothea.

Miranda zignorowa艂a surowy ton matki i powie­dzia艂a grzecznie:

- Mamo, chcia艂abym ci przedstawi膰 kapitana Christophera Edmunda, markiza Wye. Kapitan zgodzi艂 si臋 przewie藕膰 nas do Londynu na swoim statku „Seahor­se”. Jutro wieczorem wyruszamy. Przy dobrej pogodzie, je艣li nie b臋dzie sztorm贸w, uda nam si臋 dotrze膰 do An­glii pod koniec maja. Wystarczy czasu na przygotowa­nia do 艣lubu Mandy. Kapitanie, moja matka jest r贸w­nie偶 pani膮 Dunham, wi臋c by unikn膮膰 pomy艂ek, lepiej b臋dzie, je艣li w naszym gronie b臋dzie si臋 pan do mnie zwraca艂 po imieniu.

- Tylko je艣li pani uczyni mi zaszczyt i b臋dzie si臋 do mnie zwraca艂a Kit, jak wszyscy moi przyjaciele. - Sk艂oni艂 si臋 elegancko w stron臋 Dorothei i uca艂owa艂 jej d艂o艅. - Pani Dunham, niezwykle mi艂o mi pani膮 po­zna膰. Zdaje si臋, 偶e moja matka mia艂a przyjemno艣膰 pi膰 z pani膮 herbat臋, kiedy by艂y panie z Londynie w ze­sz艂ym roku, a m贸j brat Darius zakocha艂 si臋 w pannie Amandzie.

Zaskoczona Dorothea westchn臋艂a:

Kit Edmund zn贸w si臋 uk艂oni艂.

- Droga panno Amando, nareszcie mog臋 pani膮 pozna膰 i w pe艂ni doceni膰 strat臋, jak膮 poni贸s艂 m贸j brat, ale gratuluj臋 rozs膮dku w kwestii odmowy.

Amanda pokaza艂a dwa do艂eczki na policzkach, u艣miechaj膮c si臋 wdzi臋cznie.

- Jeste艣my panu dozgonnie wdzi臋czne. Jemina wpad艂a do salonu z kaw膮 na tacy.

W takim razie, mamo, ja i Amanda nie mamy wyj艣cia, pop艂yniemy bez opieki przez ocean, co oczy­wi艣cie wyda si臋 bardzo dziwne naszym znajomym w Londynie. Chyba 偶e - przerwa艂a na chwil臋 Miranda, by wzmocni膰 efekt wypowiedzianych s艂贸w - Amanda pojedzie z tob膮 i zamieszka w Highlands razem z wa­mi. Jednak zdaje mi si臋, 偶e pan van Notelman i jego brzydkie c贸rki nie b臋d膮 zachwycone, maj膮c u siebie w domu tak膮 pi臋kn膮 pann臋, bo Amanda na pewno za­wr贸ci w g艂owie wszystkim ich konkurentom. Sama wy­bierz, mamo.

Dorothea zmru偶y艂a oczy i spogl膮da艂a to na Miran­d臋, to na Amand臋. Obie mia艂y niewinne minki. Kiedy zwr贸ci艂a si臋 do kapitana Edmunda, zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 rozbawienie w jego oczach, nim spu艣ci艂 skromnie wzrok. Dorothea nie mia艂a wyboru i jej c贸rki o tym wiedzia艂y.

Christopher Edmund wsta艂 i uk艂oni艂 si臋.

Kapitan zwa偶y艂 sakiewk臋 w r臋ku. W 艣rodku by艂a spora suma.

- Jutro o 艣wicie zawiniemy do waszej zatoki. Wte­dy twoi ludzie mog膮 zacz膮膰 wnosi膰 na pok艂ad zapasy. Mirando, musz臋 ci臋 jednak ostrzec, 偶e moja za艂oga nie sk艂ada si臋 z d偶entelmen贸w. To pro艣ci ludzie, wi臋c musicie sw贸j pobyt ograniczy膰 do kajut. Kiedy b臋dzie­cie chcia艂y rozprostowa膰 nogi i wyj艣膰 na pok艂ad, mu­sicie ubiera膰 si臋 skromnie i mie膰 przykryte g艂owy. D艂ugie w艂osy rozwiane na wietrze to kusz膮cy widok.

Miranda poczu艂a strach.

Nagle Miranda zrozumia艂a, co im grozi. Podr贸偶 by­艂a niebezpieczna. Ale je偶eli nie pop艂yn膮 z Kitem, Amanda mo偶e straci膰 Adriana.

Chc臋, by by艂a r贸wnie szcz臋艣liwa jak ja, pomy艣la艂a Miranda i nagle zda艂a sobie spraw臋 z tego, co czuje. Tak, by艂a szcz臋艣liwa. Mo偶e pani Latham mia艂a racj臋. Mo偶e naprawd臋 kocha艂a Jareda. Po raz pierwszy po­my艣la艂a, 偶e to mo偶liwe i nie broni艂a si臋 przed t膮 my­艣l膮.

Kiedy Kit Edmund wr贸ci艂 na statek, d艂ugo rozmy­艣la艂 o tym, co si臋 wydarzy艂o przed godzin膮. Panna Amanda Dunham by艂a bez w膮tpienia prze艣liczn膮 ko­bietk膮, ale tylko g艂upiec nie doceni艂by zalet pani Mi­randy. Ta m艂oda kobieta by艂a zar贸wno pi臋kna, jak i m膮dra. Postanowi艂 pozna膰 j膮 lepiej podczas podr贸­偶y. Podejrzewa艂, 偶e potrafi艂a rozmawia膰 na tematy in­teresuj膮ce m臋偶czyzn.

Miranda odprowadziwszy kapitana do drzwi, wr贸­ci艂a do salonu, by zgasi膰 艣wiece. Usiad艂a potem w fo­telu przed kominkiem i ws艂uchiwa艂a si臋 w szum wia­tru w艣r贸d starych d臋b贸w. Te drzewa zawsze ostatnie wypuszcza艂y li艣cie, ale r贸wnie偶 ostatnie je gubi艂y. Wierzby i klony zaczyna艂y si臋 zieleni膰. Postanowi艂a wr贸ci膰 do domu zaraz po 艣lubie Amandy. Latem b臋­dzie zn贸w z Jaredem i nigdy ju偶 go nie opu艣ci.

呕a艂owa艂a, 偶e wcze艣niej nie domy艣li艂a si臋, i偶 jej mie­szane uczucia by艂y pocz膮tkiem mi艂o艣ci do m臋偶a. Za­stanawia艂a si臋, czy on j膮 naprawd臋 kocha艂, jak s膮dzi艂a Rachel Latham. Przypomnia艂a sobie po偶膮danie w je­go oczach, kiedy si臋 nad ni膮 pochyla艂. Przypomnia艂a sobie r贸wnie偶, jak m贸wi艂, 偶e ona kiedy艣 go pokocha, bo on tak postanowi艂.

Dr臋czy艂a j膮 ta niepewno艣膰. Wsta艂a, pochodzi艂a wko艂o w ciemno艣ciach, a potem usiad艂a przy biurku, zapali艂a 艣wiec臋 i postanowi艂a napisa膰 do m臋偶a.

Ciemne chmury zas艂oni艂y na chwil臋 ksi臋偶yc. W ko­minku z hukiem spad艂a szczapa i posypa艂y si臋 iskry. Miranda zadr偶a艂a, pi贸ro wypad艂o jej z d艂oni. Po chwi­li si臋 uspokoi艂a i zacz臋艂a si臋 艣mia膰. Wr贸ci艂a do listu.

CZ臉艢膯 II
ANGLIA 1812 - 1813

ROZDZIA艁 6

Drogi m臋偶u,

Kocham ci臋 i z trudem przychodzi mi napisanie tych s艂贸w. Kiedy to przeczytasz, Amanda, mama i ja b臋dziemy ju偶 w drodze do Anglii. Wyruszy艂y­艣my z Wyndsong dziesi膮tego kwietnia na statku „Seahorse”, kt贸rego w艂a艣cicielem i kapitanem jest Christopher Edmund, markiz Wye, brat odrzuconego kawalera Mandy. Nie mog艂am pozwoli膰, by moja siostra straci艂a swego Adriana, bo wiem, 偶e bardzo go kocha. Teraz, kiedy sama znam to uczu­cie, nie mog臋 jej unieszcz臋艣liwi膰. Bola艂abym razem z ni膮. Teraz, gdy ci臋 wreszcie odnalaz艂am, mog臋 ci臋 straci膰 i bardzo si臋 tego obawiam. Prosz臋 wi臋c z ca艂ego serca, 偶eby艣 nie by艂 na mnie z艂y. Powr贸c臋 do domu zaraz po 艣lubie, obiecuj臋. Czekaj na mnie. Twoja kochaj膮ca 偶ona, Miranda.

Jared Dunham zakl膮艂 pod nosem i zmi膮艂 kartk臋.

Starszy m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.

Jonathan zanosi艂 si臋 od 艣miechu, ale zamilk艂, kiedy napotka艂 w艣ciek艂y wzrok Jareda.

Humor nie poprawi艂 mu si臋, gdy kilka tygodni p贸藕­niej w doku West India Company w Londynie dowie­dzia艂 si臋, 偶e statek „Seahorse” nied艂ugo zawinie do portu. Czternastego kwietnia Jared wyp艂yn膮艂 z Ply­mouth i dzi臋ki pomy艣lnym wiatrom, doskona艂ej zna­jomo艣ci nawigacji i szybkiemu statkowi dotar艂 do Londynu trzy dni przed jednostk膮, kt贸r膮 艣ciga艂. Roger Bramwell by艂 zaskoczony jego wizyt膮, ale szybko zor­ganizowa艂 jego pobyt i przygotowa艂 dom.

Miranda mia艂a racj臋, pomy艣la艂 Jared. Gdyby nie przej臋艂a inicjatywy, jej siostra straci艂aby narzeczonego.

Lord Swynford przyjecha艂 punktualnie o si贸dmej. Jared nigdy nie widzia艂 tak szcz臋艣liwego m艂odego cz艂owieka. By艂 艣redniego wzrostu, kr臋pej budowy cia­艂a, mia艂 mi艂膮 twarz, prosty nos, kszta艂tne usta, niebie­skie oczy, jasne w艂osy i r贸偶ow膮 cer臋 艣wiadcz膮c膮 o do­brym zdrowiu. Sprawia艂 wra偶enie osoby inteligentnej.

Ubrany by艂 zgodnie z najnowszymi trendami lon­dy艅skiej mody w pantalony do kostki, surdut z d艂ugim ogonem i bia艂膮 koszul臋 z wysokim ko艂nierzem. Jego str贸j 艣wiadczy艂 o tym, 偶e ma dobry gust, ale nie przy­wi膮zuje zbyt du偶ej wagi do odzienia.

- Lordzie Dunham? - podszed艂 do Jareda i wyci膮g­n膮艂 d艂o艅. - Jestem Adrian Swynford. Napisa艂 pan do mnie, 偶e Amanda jest w drodze do Anglii. Nie przy­by艂a tu z panem?

Jared usiad艂 na wy艣cie艂anym krze艣le naprzeciw go艣cia.

Jared u艣miechn膮艂 si臋 pob艂a偶liwie.

Dwudziestoletni lord angielski i trzydziestoletni ame­ryka艅ski zaprzyja藕nili si臋. Adrian widzia艂 w Jaredzie sil­nego sojusznika przeciwko swojej upartej matce.

Nast臋pnego dnia Jared go艣ci艂 u nich w domu i mat­ka musia艂a przyzna膰, 偶e oczarowa艂 j膮 ten szarmancki m艂odzieniec.

- Jak przysta艂o na prawdziwego d偶entelmena. Trzy dni po ich spotkaniu dwaj m臋偶czy藕ni czekali w porcie, kiedy do brzegu przybija艂 „Seahorse”. Naj­pierw na trapie pojawi艂 si臋 kapitan. Wsparta na jego ramieniu sz艂a Miranda, za nimi Dorothea i Amanda. Kiedy zeszli na sta艂y l膮d, Miranda powiedzia艂a weso艂o:

Nie spodziewa艂 si臋, 偶e zrobi to na niej a偶 takie wra­偶enie.

Amanda rzuci艂a si臋 w ramiona narzeczonego i ob­darowa艂a go ca艂usem.

Miranda patrzy艂a na niego z bij膮cym sercem.

- Czy to prawda, co do mnie napisa艂a艣? - zapyta艂 niskim g艂osem.

M臋偶czy藕ni podali sobie d艂onie, a Kit powiedzia艂:

- Dano mi do zrozumienia, 偶e sprawy niezwyk艂ej wagi nie pozwalaj膮 panu pop艂yn膮膰 do Anglii, milordzie.

Jared u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Widzia艂, 偶e m艂o­dy m臋偶czyzna podkochuje si臋 w Mirandzie. Najwyra藕­niej mia艂 zamiar zwiedza膰 z ni膮 Londyn pod nieobec­no艣膰 m臋偶a.

- Uda艂o mi si臋 zako艅czy膰 swoje sprawy znacznie wcze艣niej, ni偶 si臋 spodziewa艂em - odpar艂. - Jestem pa艅skim d艂u偶nikiem, milordzie. Dowi贸z艂 pan tu moje damy bezpiecznie. Mam nadziej臋, 偶e nied艂ugo znaj­dzie pan czas, aby zje艣膰 z nami kolacj臋. No i oczywi­艣cie jest pan zaproszony na 艣lub.

Kit u艣miechn膮艂 si臋 do zakochanych.

U艣miechn膮艂 si臋.

Do powozu zaprz臋gni臋to dwa szare konie. Dwaj lo­kaje w zielonych liberiach pomagali marynarzom za­pakowa膰 baga偶e.

- Usi膮dziemy plecami do wo藕nicy - rzek艂 Adrian i pom贸g艂 Amandzie zaj膮膰 miejsce.

Jared pom贸g艂 wsi膮艣膰 Dorothei i Mirandzie. Kiedy byli ju偶 prawie na miejscu, Miranda zapyta艂a:

Panowie odprowadzili damy do domu. W holu ze­bra艂a si臋 s艂u偶ba. Miranda wiedzia艂a, 偶e musi si臋 przy­wita膰. Nie by艂a przyzwyczajona do takich formalno艣ci. Jako pierwszy wyst膮pi艂 sekretarz Jareda.

Szybko przedstawiono reszt臋 s艂u偶by, kt贸ra zaraz powr贸ci艂a do swoich obowi膮zk贸w i obmawiania m艂o­dej pani Dunham.

Miranda uda艂a si臋 na g贸r臋 i z przyjemno艣ci膮 stwier­dzi艂a, 偶e sypialnia jest prze艣liczna. Wszystko mia艂o ko­lor turkusowy, 艂膮cznie z chi艅skim dywanem i aksami­tem, kt贸rym wy艣cie艂ane by艂y meble. Dwa wielkie okna z widokiem na ogr贸d pozwala艂y cieszy膰 si臋 wszystkimi barwami kwiat贸w posadzonych przed domem.

Perkins zacz臋艂a rozpakowywa膰 kufry i walizy Mi­randy. Kiedy po艣piesznie uk艂ada艂a jej rzeczy w szafce, dw贸ch m艂odzie艅c贸w wnios艂o wann臋 z gor膮c膮 wod膮. Pokojowa nala艂a olejku i pomog艂a Mirandzie zdj膮膰 brudne ubranie.

- Prosz臋 le偶e膰 i odpoczywa膰 - powiedzia艂a. - Za­nios臋 to do pralni i zaraz wr贸c臋.

Miranda westchn臋艂a z ulg膮. Nareszcie by艂a sama i to w ciep艂ej wodzie. Podczas podr贸偶y my艂a si臋 tylko zimn膮 wod膮 morsk膮. Teraz poczu艂a ulg臋 i mrukn臋艂a zadowolona.

Spojrza艂a uwa偶nie na m臋偶a. W oczach mia艂 ogie艅.

- Kocham ci臋, Jaredzie - oznajmi艂a g艂o艣no i wyra藕­nie. - Kocham ci臋!

Podni贸s艂 j膮 z wanny i przytuli艂 do siebie. Poca艂owa艂 mocno i nami臋tnie, a ona odwzajemni艂a si臋 tym sa­mym. Ledwie mogli z艂apa膰 oddech.

Nagle otworzy艂y si臋 drzwi.

- Ju偶 jestem, prosz臋 pani. Och, och. Prosz臋 pani! Przepraszam... ja...

Jared spokojnie pom贸g艂 Mirandzie usi膮艣膰 w wan­nie. Zdusi艂a w sobie 艣miech.

- Pom贸偶 pani si臋 wyk膮pa膰, Perky. Przyszed艂em tyl­ko, 偶eby jej powiedzie膰 o wizycie krawcowej. Nied艂u­go tu b臋dzie. - Jared odwr贸ci艂 si臋 przodem do s艂u偶膮­cej, a ta a偶 zamar艂a, bo jej pan by艂 ca艂y mokry. - Wr贸c臋, kiedy przyjdzie krawcowa - rzek艂 jeszcze, wy­chodz膮c z sypialni.

- Pom贸偶 mi umy膰 w艂osy. Czy m贸j m膮偶 nazwa艂 ci臋 przed chwil膮 Perky? To nawet lepiej do ciebie pasuje. Te偶 b臋d臋 ci臋 tak nazywa膰.

Godzin臋 p贸藕niej Miranda by艂a ju偶 czysta i pachn膮­ca, a w艂osy mia艂a suche. Do drzwi sypialni zapuka艂a madame Charpentier, wysoka, elegancka, starsza ko­bieta ubrana na czarno.

Krawcowa zignorowa艂a go. Uwa偶a艂a, 偶e m臋偶owie maj膮 tu niewiele do powiedzenia i nadaj膮 si臋 tylko do p艂acenia rachunk贸w.

- Clarise! Ta艣ma! - rozkaza艂a szybko swojej asy­stentce i zabra艂a si臋 do mierzenia Mirandy. - Nie zmieni艂a si臋 panienka. Uszyjemy suknie z tych samych kolor贸w, co w zesz艂ym roku: r贸偶, b艂臋kit i jasna ziele艅.

Potem pa艅stwo Dunham nareszcie zostali sami. D艂ugo nie mogli przesta膰 pie艣ci膰 si臋 nawzajem i ca艂o­wa膰. Po d艂ugim skrywaniu uczu膰 wreszcie wyznawali sobie mi艂o艣膰 i kochali si臋 bez opami臋tania. Zm臋czeni zdrzemn臋li si臋 w mi艂osnym u艣cisku. Ale wkr贸tce m臋偶­czyzn臋 obudzi艂 wyra藕ny szept:

- 艢pisz?

- Chyba musimy wsta膰. Nie chodzi mi o s艂u偶b臋, bo oni i tak b臋d膮 plotkowa膰, ale biedna Dorothea na pew­no b臋dzie oburzona, je艣li nie zejdziemy na kolacj臋.

- S艂ucham pana? - szepn臋艂a, mru偶膮c niebieskozielone oczy, po czym wbi艂a paznokcie w jego sk贸r臋.

Chwyci艂 j膮 za nadgarstki.

- Kolacja, moja droga, pami臋tasz? Wykrzywi艂a usta.

- Dzi臋ki Bogu, 偶e Amanda i mama nied艂ugo wyjd膮 za m膮偶! Im szybciej, tym lepiej!

Za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. Wypu艣ci艂 j膮 i zeskoczy艂 z 艂o偶a.

- Przekomarzaj si臋 z Perky, a Mitchum pomo偶e mi si臋 wyk膮pa膰 i ubra膰.

W niedziel臋 po po艂udniu Dunhamowie pojawili si臋 jedynie w ko艣ciele.

W poniedzia艂ek Jared znikn膮艂 na kilka godzin. Ko­biety w tym czasie by艂y zaj臋te nieustannymi przymiar­kami, na kt贸re nalega艂a madame Charpentier i jej nerwowe asystentki. Tym razem przyby艂y do domu Jareda z sze艣cioma szwaczkami, kt贸re wzbudzi艂y lito艣膰 Mirandy. By艂y niedo偶ywione, przepracowane i zahu­kane, a 偶adna z nich nie mia艂a jeszcze osiemnastu lat.

Kaza艂a kucharce nakarmi膰 je wszystkie wieczorem po sko艅czonej pracy.

Miranda w milczeniu przygl膮da艂a si臋 sobie w lu­strze. M贸j Bo偶e! - pomy艣la艂a. - Jestem pi臋kna! Suk­nia wykonana by艂a z kilku warstw czarnego jedwabiu. Mia艂a kr贸tkie r臋kawy i d艂ugi, prosty kr贸j, z odci臋ciem tu偶 pod biustem. Zdobi艂y j膮 delikatne, male艅kie dia­menty. Czer艅 doskonale pasowa艂a do jej karnacji ko­loru masy per艂owej.

Krawcowa odchrz膮kn臋艂a, by zwr贸ci膰 na siebie uwag臋.

- Nie wiem, co powiedzie膰, madame Charpentier - przem贸wi艂a wreszcie Miranda. - Suknia jest dosko­na艂a.

Francuzka p臋ka艂a z dumy.

- Do sukni s膮 jeszcze jedwabne r臋kawiczki, je­dwabne r贸偶e do w艂os贸w i male艅ka mufka z czarnego futra.

Miranda nie mog艂a si臋 napatrze膰 na kobiet臋, kt贸r膮 widzia艂a w lustrze.

Czy to naprawd臋 ja, Miranda Dunham z Wynd - song? Na Boga, ale dzi艣 zabij臋 膰wieka tym londy艅­skim pi臋kno艣ciom!

O dziewi膮tej lord Swynford, lady Swynford, Jared, Amanda i Dorothea byli gotowi do wyj艣cia. Zebrali si臋 w holu i czekali na Mirand臋.

Amanda mia艂a na sobie b艂臋kitn膮 sukni臋 i sznur pe­re艂. Dwie starsze kobiety ubra艂y si臋 w ciemne suknie. Kiedy Miranda pojawi艂a si臋 na szczycie schod贸w, wszyscy westchn臋li g艂o艣no, a Amanda krzykn臋艂a z za­chwytem:

Jared ogl膮da艂 j膮 od st贸p do g艂贸w z uznaniem. Chwi­l臋 przygl膮da艂 si臋 z uwag膮 bia艂ym piersiom obna偶onym prowokuj膮co przez wielki dekolt, a potem mrugn膮艂 porozumiewawczo i wyj膮艂 p艂askie, d艂ugie pude艂ko.

- Madame, ja zawsze dotrzymuj臋 s艂owa.

Miranda otworzy艂a pude艂ko i zaniem贸wi艂a na wi­dok diament贸w w z艂otej oprawie o kszta艂cie serca. Ja­red pom贸g艂 偶onie zapi膮膰 naszyjnik.

Jared pochyli艂 si臋 i z艂o偶y艂 gor膮cy poca艂unek na na­gim ramieniu 偶ony.

M臋偶czy藕ni roze艣miali si臋 g艂o艣no, a lady Swynford pozwoli艂a sobie tylko na nieznaczny u艣miech, po czym przypomnia艂a wszystkim:

- Nie pora na dyskusje o zaletach klejnot贸w. Je艣li mamy by膰 dzi艣 w Almack, musimy si臋 tam znale藕膰 przed jedenast膮, inaczej nie zostaniemy wpuszczeni.

Do Almack dotarli kwadrans po dziesi膮tej, a na sa­li balowej ta艅czy艂o ju偶 wiele par. Wielk膮 sal臋 o po­wierzchni ponad trzystu metr贸w kwadratowych zdo­bi艂y poz艂acane kolumny, sztukaterie i kryszta艂owe lustra. Pod 艣cianami koloru ko艣ci s艂oniowej ustawio­no wy艣cie艂ane niebieskim aksamitem krzes艂a, fotele i kozetki. Na balkonie by艂o miejsce dla orkiestry, kt贸­ra przygrywa艂a do ta艅ca wiruj膮cym na dole parom.

Patronkami balu by艂y lady Cowper i ksi臋偶niczka de Lieven. Nowo przybyli go艣cie podeszli do nich, by si臋 przywita膰.

- Dzi臋kuj臋 - odpar艂a Miranda.

Przywitawszy si臋 z damami, go艣cie ruszyli na sal臋 balow膮. Emily Mary Cowper obserwowa艂a ich i szep­ta艂a do przyjaci贸艂ki, ksi臋偶niczki de Lieven, 偶ony rosyj­skiego ambasadora:

- S膮dz臋, 偶e gdyby by艂a tak ubrana w zesz艂ym roku, wysz艂aby za ksi臋cia, a nie jankeskiego lorda. Dziew­czyna jest naprawd臋 艂adna. Ma przepi臋kne w艂osy, ory­ginalnej barwy oczy, blad膮 cer臋, a na domiar z艂ego to wszystko naturalne. Nieprawdopodobne!

Ksi臋偶niczka za艣mia艂a si臋 cicho.

- Chyba powinny艣my j膮 lepiej pozna膰. Podejrze­wam, 偶e jest r贸wnie偶 nieg艂upia. Nie wygl膮da mi na s艂odk膮 idiotk臋. Zapro艣my j膮 na herbat臋.

- Na lito艣膰 bosk膮! - zakrzykn臋艂a ksi臋偶niczka. - Ale masz szcz臋艣cie, Emily Mary! Sp贸jrz! Ona ju偶 tu jest!

Obie panie odwr贸ci艂y si臋 w stron臋 drzwi, gdzie sta艂a lady Abbott w towarzystwie trzech m臋偶czyzn. By艂a ko­biet膮 艣redniego wzrostu i niezwykle proporcjonalnie zbudowan膮. Mia艂a d艂ug膮 szyj臋 i wydatne piersi. Rude w艂osy wygl膮da艂y doskonale przy sk贸rze koloru ko艣ci s艂oniowej, br膮zowych oczach i ciemnych rz臋sach. Mia艂a na sobie r贸偶ow膮 sukni臋 i s艂ynne rubiny Abbott贸w, wielkie, l艣ni膮ce kamienie w staromodnej, ci臋偶kiej oprawie ze z艂ota.

Wszyscy obecni zwr贸cili na ni膮 uwag臋. Gillian uk艂o­ni艂a si臋 przed hrabin膮 Cowper i ksi臋偶niczk膮 de Lieven.

Gillian Abbott odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, by spoj­rze膰 na sal臋 balow膮, a kiedy zauwa偶y艂a cel, pobieg艂a natychmiast w jego kierunku.

Gillian Abbott przyg艂adzi艂a odruchowo loki i igno­ruj膮c towarzysz膮cych jej m臋偶czyzn, podesz艂a szybko do Jareda. Wr贸ci艂, a Horacy nied艂ugo na pewno umrze, pomy艣la艂a. Gillian. Jak偶e si臋 nazywa艂 ten jego nowy maj膮tek? Chyba Wynward albo podobnie. Nie ma to zreszt膮 偶adnego znaczenia. Przecie偶 nie b臋d臋 mieszka艂a w tej g艂uszy. Jared ma do艣膰 spory dom w Londynie, a ja nam贸wi臋 go, 偶eby kupi艂 co艣 na wsi. O, tam jest! Wsz臋dzie bym pozna艂a te szerokie, mu­skularne plecy!

- Jared! - zakrzykn臋艂a lekko ochryp艂ym z emocji g艂osem.

M臋偶czyzna odwr贸ci艂 si臋.

- Jared, kochanie! Wr贸ci艂e艣! - Rzuci艂a mu si臋 na szyj臋 i poca艂owa艂a go nami臋tnie. W ten spos贸b mia艂a nadziej臋 go zobowi膮za膰.

Zaskoczona stwierdzi艂a, 偶e m臋偶czyzna odsuwaj膮 od siebie i spogl膮da na ni膮 z tym sardonicznym u艣miesz­kiem, kt贸rego tak nienawidzi艂a.

Gillian poczu艂a na sk贸rze przejmuj膮cy ch艂贸d. To niemo偶liwe, nie m贸g艂 si臋 o偶eni膰, pomy艣la艂a. Przecie偶 mia艂am tyle plan贸w! Spojrza艂a gro藕nie na pi臋kn膮 ko­biet臋 u jego boku. Ta patrzy艂a na ni膮 z niewzruszon膮 min膮. Lady Abbott wiedzia艂a, 偶e obserwuje j膮 t艂um ludzi, z trudem wi臋c powstrzyma艂a si臋 od wybuchu. Co za suka z tej Emily Cowper, pomy艣la艂a.

Gillian poczu艂a, jak wzbiera w niej z艂o艣膰. Jak ta jankeska z艂odziejka 艣mia艂a si臋 do niej w ten spos贸b odezwa膰.

- Co, na Boga, ci臋 podkusi艂o, Jaredzie, 偶e znala­z艂e艣 sobie ameryka艅sk膮 偶on臋? - zasycza艂a przez zaci­艣ni臋te z臋by.

W sali znowu zrobi艂o si臋 zupe艂nie cicho. Wszyscy czekali, co nast膮pi dalej. M艂oda lady Dunham stan臋艂a oko w oko z powa偶n膮 przeciwniczk膮. Je艣li z ni膮 wygra, Gillian Abbott b臋dzie sko艅czona w Londynie.

Miranda spojrza艂a na ni膮 z g贸ry.

- Prawdopodobnie o偶eni艂 si臋 ze mn膮, bo potrzebo­wa艂 prawdziwej kobiety - powiedzia艂a niezno艣nie s艂odkim g艂osem.

Lady Abbott zach艂ysn臋艂a si臋 ze z艂o艣ci.

Orkiestra jak na zawo艂anie zacz臋艂a gra膰.

- Zna艂a艣 go jeszcze w Berlinie, prawda, Dario? - I w St. Petersburgu - powiedzia艂a ciszej. - Cz臋sto dzia艂a艂 na zlecenie rz膮du jako szpieg albo kurier.

- Mo偶e po to przyp艂yn膮艂 - powiedzia艂a ksi臋偶niczka - ale zdaje mi si臋, 偶e nie tylko. Anglia i Ameryka zn贸w s膮 w stanie wojny z powodu knowa艅 Napoleona i nieznajomo艣ci polityki europejskiej prezydenta. Jared za艣 zawsze trzyma艂 z tymi, kt贸rzy wol膮 pok贸j i do­brobyt. Ameryka to wielki i bogaty kraj. Kiedy艣 b臋­dzie pot臋g膮.

- Zapytam Palmersona, co wie na ten temat - po­wiedzia艂a lady Cowper.

Orkiestra sko艅czy艂a gra膰, a tancerze poszli po na­poje dla swych dam. Amanda jako przysz艂a lady Swynford siedzia艂a otoczona wielbicielami. Z uro­czym u艣miechem przyjmowa艂a zaproszenia do ta艅ca, a Adrian przygl膮da艂 si臋 jej z mi艂o艣ci膮. Starsza pani Swynford i Dorothea zaj臋te by艂y rozmow膮 na temat przygotowa艅 do 艣lubu i najnowszymi plotkami.

Miranda popija艂a ciep艂膮 lemoniad臋 i grzeba艂a widelczykiem w niezbyt smacznym cie艣cie, jedynej prze­k膮sce, jak膮 oferowano w Almack. By艂a w艣ciek艂a, a spok贸j i u艣mieszek rozbawienia na twarzy m臋偶a do­prowadza艂y j膮 do sza艂u. W ko艅cu nie wytrzyma艂a i za­pyta艂a:

ROZDZIA艁 7

Najwa偶niejszym wydarzeniem towarzyskim ko艅­cz膮cym sezon 1812 by艂 艣lub lorda Adriana Swynforda i ameryka艅skiej szlachcianki, panny Amandy Dunham. Amanda zosta艂a przez wszystkich Ucz膮cych si臋 opiniodawc贸w uznana za najpi臋kniejsz膮 pann臋 tego sezonu, a poza tym mia艂a niebagatelny posag, kt贸ry gwarantowa艂 jej dochody rz臋du trzech tysi臋cy funt贸w rocznie. Nie dziwiono si臋 wi臋c, 偶e rodzina Swynford贸w przeoczy艂a 贸w drobny fakt, 偶e dziewczyna pocho­dzi z kolonii.

M艂oda para by艂a wielokrotnie fetowana jeszcze na kilka tygodni przed 艣lubem. Ostatni i najwi臋kszy bal na ich cze艣膰 wydali Jared i Miranda w swoim domu w Londynie. Najwi臋kszym zaszczytem dla m艂odej pa­ry i gospodarzy okaza艂o si臋 przybycie na bal ksi臋cia regenta. Jerzy III nie by艂 ostatnio zbyt popularny. Za przyzwoleniem parlamentu pr贸bowa艂 przej膮膰 rz膮dy w imieniu 偶yj膮cego kr贸la. Potem poprosi艂 torys贸w o utworzenie rz膮du, przez co sprawi艂, 偶e partia wig贸w zosta艂a odsuni臋ta od w艂adzy, a to w艂a艣nie oni zawsze najbardziej go popierali i mieli zamiar dzi臋ki niemu rz膮dzi膰 Angli膮. Torysi zreszt膮 te偶 za nim nie przepada­li, a przeci臋tni obywatele kraju nie mogli mu darowa膰 jego eksces贸w. Powszechnie wiadomo by艂o, 偶e ksi膮偶臋 Jerzy III je zbyt wiele, podczas gdy inni g艂oduj膮, 偶e marnotrawi pieni膮dze na kobiety, obrazy, meble, do­my i konie. Tak wi臋c ksi膮偶臋 regent czu艂 si臋 obecnie dobrze tylko w艣r贸d ludzi ze swej sfery, dla kt贸rych przebywanie w jego towarzystwie wci膮偶 by艂o poczyty­wane za towarzyski sukces.

Ksi膮偶臋 przyby艂 do domu Dunham贸w wraz z lady Jersey punktualnie o jedenastej. By艂 wysokim, t臋gim m臋偶czyzn膮 o niebieskich oczach i ciemnych, pieczo艂o­wicie ufryzowanych w艂osach. Z przyjemno艣ci膮 przy­gl膮da艂 si臋 Amandzie, znany by艂 bowiem z upodoba艅 do pulchnych kobiet. Co dziwne, zainteresowa艂 si臋 te偶 jej szczup艂膮 i wysok膮 siostr膮. Regent tak si臋 dobrze bawi艂, 偶e pozosta艂 na balu do p贸藕na, cho膰 pierwotnie mia艂 zamiar wyj艣膰 po p贸艂godzinie. Taki obr贸t rzeczy sprawi艂, 偶e bal sta艂 si臋 wielkim sukcesem.

Na drugi dzie艅 Dunhamowie mieli zamiar odpo­cz膮膰, ale ju偶 o dziesi膮tej rano zjawili si臋 go艣cie, co zmusi艂o ca艂膮 rodzin臋 do zej艣cia do salonu.

Jared podszed艂 do nich i uk艂oni艂 si臋.

- Pan van Notelman, jak s膮dz臋. Nazywam si臋 Jared Dunham, jestem lordem Wyndsong. To moja 偶ona Miranda i podopieczna Amanda.

Pieter van Notelman u艣cisn膮艂 mu d艂o艅.

Otworzy艂y si臋 drzwi gabinetu i wszed艂 lokaj.

Ale偶 droga Doro, powiedzia艂a艣 nam o swoich za­miarach wzgl臋dem pana van Notelmana. Czy偶by艣 zmieni艂a zdanie? Je艣li tak, nie mam zamiaru zmusza膰 ci臋 do 艣lubu.

Po艣piesznie wezwano lorda Swynforda i o jedena­stej trzydzie艣ci Dorothea Dunham zosta艂a 偶on膮 Piete­ra van Notelmana. By艂y przy tym obecne obie jej c贸r­ki, zi臋膰, przysz艂y zi臋膰 i osobisty sekretarz ambasadora holenderskiego, kt贸ry okaza艂 si臋 kuzynem van Notel­mana i to dzi臋ki niemu Pieter tak szybko otrzyma艂 po­zwolenie na 艣lub.

Kiedy wszyscy wr贸cili do domu, pani Poultney, mi­mo i偶 zaj臋ta by艂a przygotowaniem uczty z okazji 艣lu­bu Amandy, wygospodarowa艂a czas na zrobienie wystawnego obiadu. Na stole postawiono p贸艂miski z nadziewanym indykiem, s艂odkimi kasztanami, ostry­gami i soczyst膮 wo艂owin膮 oraz w臋dzonym 艂ososiem. Obok sta艂y miski z warzywami i sosy. Ziemniaki, suflet i pudding r贸wnie偶 musia艂y pojawi膰 si臋 podczas te­go posi艂ku. Na kredensie czeka艂y ju偶 ciasta i owoce w syropie. Ku zaskoczeniu wszystkich sta艂 tam r贸w­nie偶 niewielki tort weselny.

Poproszono pani膮 Poultney do jadalni i g艂o艣no chwalono jej niezawodno艣膰 oraz doskona艂y smak po­traw, a tak偶e cudowne przygotowanie tortu w tak kr贸tkim czasie. Kucharka, czerwieni膮c si臋 z powodu komplement贸w, wyja艣ni艂a, 偶e wykorzysta艂a dwie wierzchnie warstwy z tortu Amandy.

- Jeszcze mam czas, 偶eby je z powrotem dorobi膰, panienko - pociesza艂a Amand臋. - Ciasto ju偶 si臋 upie­k艂o i zaraz przygotuj臋 krem.

Go艣cie nagrodzili brawami spryt pani Poultney, a jej chlebodawca dyskretnie wcisn膮艂 jej w d艂o艅 srebr­nego suwerena.

Sekretarz holenderskiego ambasadora musia艂 opu­艣ci膰 dom pa艅stwa Dunham wczesnym popo艂udniem. Nied艂ugo po nim wyszed艂 lord Swynford, kt贸ry musia艂 si臋 jeszcze zdrzemn膮膰 przed swoim wieczorem kawa­lerskim. Jared r贸wnie偶 poszed艂 spa膰.

Amanda tak偶e mia艂a ten zamiar, ale wkr贸tce do艂膮­czy艂a do siostry, kt贸ra siedzia艂a w bibliotece od strony ogrodu. Miranda czyta艂a ksi膮偶k臋 na niewielkiej antre­soli, kiedy us艂ysza艂a wo艂anie bli藕niaczki.

- Tu jestem! - zawo艂a艂a.

Amanda wesz艂a po niewielkich schodkach na an­tresol臋.

Amanda usiad艂a na sto艂ku obok siostry. Mia艂a dziwny wyraz twarzy.

Miranda wstrzyma艂a 艣miech. Przypomnia艂a sobie, jaka by艂a wystraszona, kiedy Jared po raz pierwszy chcia艂 si臋 z ni膮 kocha膰 w ci膮gu dnia. Teraz musia艂a to wyt艂umaczy膰 siostrze.

- Nie denerwuj si臋, kochanie - odpar艂a. - M臋偶o­wie kochaj膮 si臋 z 偶onami, kiedy maj膮 na to ochot臋, niekoniecznie w nocy.

Jared zapewnia艂 mnie, 偶e wiek nie ma z tym nic wsp贸lnego.

Amanda milcza艂a przez chwil臋, a potem zapyta艂a:

Naprawd臋 przyjemne, pomy艣la艂a Miranda, kiedy Jared wr贸ci艂 z przyj臋cia kawalerskiego lorda Swynforda, zdj膮艂 koszul臋 i buty, po czym wszed艂 do 艂贸偶ka i za­cz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi. Pachnia艂 winem.

- Jeste艣 pijany! - powiedzia艂a z udanym oburzeniem.

- Nie na tyle, by nie m贸c kocha膰 si臋 z w艂asn膮 偶on膮 - odpar艂, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰 ze spodni.

Tak, to bardzo, ale to bardzo przyjemne, pomy艣la艂a p贸藕niej, kiedy le偶a艂a obok niego ju偶 po wszystkim i ws艂uchiwa艂a si臋 w ciche chrapanie m臋偶a.

Nast臋pnego ranka pogoda by艂a doskona艂a. Pi臋kna suknia uszyta z wielu metr贸w udrapowanego bia艂ego jedwabiu prezentowa艂a si臋 znakomicie. Ozdobiono ja jedwabnymi r贸偶yczkami i koronk膮, tak膮 sam膮 jak w welonie, kt贸ry nios艂y za pann膮 m艂od膮 dzieci lorda Francisa i lady Milicenty Dunham. We w艂osach pan­na m艂oda mia艂a diamentowy diadem, podarunek od matki. W r臋ku trzyma艂a bukiet bia艂ych r贸偶 z r贸偶owy­mi wst膮偶kami.

Towarzyszy艂y jej trzy niezam臋偶ne druhny, Karolina, Charlotta i Georgina Dunham. Odziane by艂y w b艂臋kit­ne jedwabne suknie, a w r臋kach nios艂y koszyki z koloro­wymi, letnimi kwiatami. Zam臋偶na druhna - i siostra panny m艂odej - mia艂a na sobie sukni臋 ciemnoniebiesk膮. Po 艣lubie wszyscy zaproszeni go艣cie powr贸cili do Devon Square, by uczci膰 toastem szcz臋艣cie pary m艂o­dej i skosztowa膰 weselnego tortu. W sali balowej, salo­nie i ogrodzie by艂o mn贸stwo go艣ci. Przypominali zaja­dle 艣piewaj膮ce stado ptactwa. Przyj臋cie przeci膮gn臋艂o si臋 do p贸藕nego popo艂udnia. Wtedy to ostatni go艣cie poszli wreszcie do domu. Pa艅stwo m艂odzi dawno ju偶 si臋 oddalili do sypialni.

Na koniec czeka艂o gospodarzy po偶egnanie Dorothei i jej nowego m臋偶a. Ich statek mia艂 wyp艂yn膮膰 dzi艣 wieczorem. Kiedy Miranda 偶egna艂a si臋 z matk膮, zro­zumia艂a, 偶e Dorothea rozpoczyna nowe 偶ycie. Nie nazywa si臋 ju偶 Dunham i po raz pierwszy od wielu lat nie b臋dzie cz臋艣ci膮 rodziny Dunham贸w. Tom nie 偶y艂, a jego c贸rki wysz艂y za m膮偶. Dorothea wygl膮da艂a pi臋k­niej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Roztacza艂a wok贸艂 siebie aur臋 osoby kochanej. Wtedy dziewczyna zro­zumia艂a, 偶e jej matka jest jeszcze ca艂kiem m艂od膮 ko­biet膮.

Miranda spojrza艂a na swojego ojczyma z za偶enowa­niem. Nie wiedzia艂a, jak ma go traktowa膰. Pieter van Notelman zauwa偶y艂 jej wahanie i wyci膮gn膮艂 ku niej ra­miona.

- By艂bym szcz臋艣liwy, gdyby艣 zechcia艂a mnie nazy­wa膰 wujem Pieterem. Nie jestem Tomem Dunhamem, moja droga, ale c贸rki Dorothei b臋d膮 zawsze mi r贸wnie drogie jak moje w艂asne. Jeste艣cie na dodatek 艂adniejsze od moich c贸rek. No, chod藕, daj mi buziaka!

Miranda uca艂owa艂a ojczyma i poczu艂a 艂askotanie jego w膮s贸w na policzkach.

- Twoje dziewczynki s膮 r贸wnie偶 bardzo 艂adne, Pie­terze - zaprotestowa艂a lojalnie Dorothea.

Van Notelman spojrza艂 na 偶on臋 z rozbawieniem.

- Moja droga - powiedzia艂 - kocham moje c贸rki, to oczywiste. Nie przejmuj臋 si臋 ich urod膮 i ty r贸wnie偶 nie powinna艣 si臋 o to troszczy膰. S膮 mi艂e i maj膮 spore posa­gi, a w 艂o偶u uroda nie ma tak wielkiego znaczenia.

Miranda powstrzyma艂a 艣miech i pr贸bowa艂a wygl膮­da膰 na r贸wnie oburzon膮, jak matka, ale wystarczy艂o jedno spojrzenie na Dorothe臋, by oboje z Jaredem wybuchn臋li 艣miechem.

Nie b臋d臋 tam d艂ugo i nie wr贸c臋 taki weso艂y jak wczoraj - powiedzia艂 i poca艂owa艂 j膮 czule. - Nie mog臋 pi膰, bo nie b臋d臋 m贸g艂 spe艂nia膰 moich m臋偶owskich obowi膮zk贸w.

By艂a sama! Po raz pierwszy od kilku miesi臋cy by艂a zupe艂nie sama. Dobrze wyszkolona s艂u偶ba porusza艂a si臋 po domu bezszelestnie, przywracaj膮c porz膮dek po uroczysto艣ci. Powoli wesz艂a na g贸r臋 do pustego poko­ju i usiad艂a na krze艣le. Po pewnym czasie pojawi艂a si臋 pokoj贸wka.

Perky zachwia艂a si臋 podczas uni偶onego dygni臋cia. Po k膮pieli s艂u偶膮ca rozczesa艂a w艂osy swej pani.

Perkins zachichota艂a weso艂o, sk艂oni艂a si臋 i wybieg艂a z pokoju. Miranda z u艣miechem wzi臋艂a do r臋ki tomik Byrona, usiad艂a na krze艣le obok ognia, zjad艂a kolacj臋, wypi艂a herbat臋 i czyta艂a.

Kiedy zegar wybija艂 dziesi膮t膮, Miranda ockn臋艂a si臋 z p艂ytkiego snu. Nie wiadomo, czy to dobra kolacja, czy herbata, czy mo偶e poezja Byrona wprawi艂y j膮 w tak senny nastr贸j. Podnios艂a wypuszczon膮 z r膮k.

ksi膮偶k臋 i po艂o偶y艂a na st贸艂. Najmodniejszy obecnie po­eta na salonach Londynu nu偶y艂 j膮 okropnie. By艂a pewna, 偶e nigdy nikogo nie kocha艂, pr贸cz siebie same­go. Wsta艂a, przeci膮gn臋艂a si臋 i zesz艂a boso na d贸艂 w po­szukiwaniu innej lektury.

W domu panowa艂a cisza. Jedynie lokaj przechadza艂 si臋 po holu, oczekuj膮c lorda Wyndsong. Pozosta艂a cz臋艣膰 s艂u偶by uda艂a si臋 ju偶 na spoczynek. W ciemnym k膮cie biblioteki ja艣nia艂 ogie艅 z kominka. Miranda wzi臋艂a jedn膮 ze swoich ulubionych powie艣ci i usiad艂a w fotelu na antresoli. Podkuli艂a nogi i zacz臋艂a czyta膰.

Po chwili otworzy艂y si臋 drzwi i do biblioteki wesz艂o trzech m臋偶czyzn.

M臋偶czy藕ni zacz臋li si臋 艣mia膰, a potem odezwa艂 si臋 Jared:

- Zgadzam si臋 z tob膮, Henry, ale jak inaczej mogli­by艣my si臋 spotyka膰, nie wzbudzaj膮c niczyich podej­rze艅? Bramwell, nalej nam whisky.

Miranda skuli艂a si臋 w fotelu jeszcze bardziej. Nie mog艂a wsta膰 i pokaza膰 si臋 tym m臋偶czyznom, zw艂aszcza 偶e by艂a ubrana jedynie w przezroczyst膮 koszul臋 nocn膮.

- Podobno w spraw臋 zamieszana jest Gillian Ab­bott - przeszed艂 do rzeczy lord Palmerston - ale to nie ona im przewodzi. Musimy dosta膰 przyw贸dc臋. Gillian w ci膮gu kilku ostatnich lat mia艂a wielu wp艂ywowych kochank贸w. Podobno sprytnie wyci膮ga艂a od nich wa偶­ne informacje i przekazywa艂a innemu szpiegowi. Cie­kawe, co ta kobieta ma w sobie, 偶e najbardziej rozs膮d­ni m臋偶czy藕ni trac膮 przy niej g艂ow臋?

Lord Palmerston skin膮艂 wolno g艂ow膮.

Jared u艣miechn膮艂 si臋 pogodnie.

- Masz racj臋.

Po d艂u偶szej ciszy, podczas kt贸rej Miranda s艂ysza艂a tylko trzask drewna w kominku, Jared w ko艅cu prze­m贸wi艂.

- Wi臋c dobranoc, Henry.

Jared zosta艂 sam i smutno patrzy艂 w ogie艅.

M臋偶czyzna spojrza艂 z po偶膮daniem na widoczne przez cienk膮 koszul臋 nagie cia艂o 偶ony i roze艣mia艂 si臋.

- Masz racj臋, dzikusko, ale powsta艂 pewien problem. Czy mo偶esz zachowa膰 w sekrecie to, co us艂ysza艂a艣?

Jared udawa艂, 偶e nie s艂yszy zjadliwego tonu.

- Nienawidz臋 jej! - wrzasn臋艂a Miranda. Jared wsta艂 i obj膮艂 偶on臋.

- Kochanie moje. Zapewniam ci臋, 偶e nie sprawi mi to przyjemno艣ci. Odk膮d pozna艂em ciebie, nie mog臋 ju偶 cieszy膰 si臋 wdzi臋kami innej kobiety. Gillian jest wulgarna i bezwstydna, a ty jeste艣 sam膮 doskona艂o艣ci膮.

Miranda westchn臋艂a. By艂 cz艂owiekiem honoru i musia艂 spe艂ni膰 sw贸j obowi膮zek.

Kilka chwil p贸藕niej, w chwili nami臋tno艣ci, Miranda zepchn臋艂a m臋偶a z siebie i zapyta艂a:

- Dlaczego tak jest, 偶e m臋偶czyzna jest zawsze na g贸rze?

Potem usiad艂a na nim i zacz臋艂a si臋 powoli porusza膰. Jared j臋kn膮艂 z rozkoszy. Miranda czu艂a jeszcze wi臋k­sze po偶膮danie, widz膮c go bezbronnego pod sob膮. Ja­red obj膮艂 d艂o艅mi jej po艣ladki i podda艂 si臋 rytmowi jej cia艂a. Kiedy bez tchu k艂ad艂a si臋 na poduszce, powie­dzia艂a jeszcze:

Jej s艂owa d藕wi臋cza艂y mu w uszach, kiedy kilka dni p贸藕niej znale藕li si臋 na balu u lady Jersey. Przywitawszy si臋 z gospodyni膮, ruszyli w stron臋 ha艂a艣liwej, zat艂oczo­nej sali balowej, mieszcz膮cej z 艂atwo艣ci膮 tysi膮c go艣ci. Bia艂o - z艂ota sala o艣wietlona by艂a o艣mioma wielkimi kandelabrami. Wielkie okno tarasowe otacza艂y 偶贸艂te draperie, a pod 艣cianami sta艂y krzes艂a wy艣cie艂ane r贸偶owym jedwabiem, i kozetki, na kt贸rych panie obmawia艂y swoje przyjaci贸艂ki.

Pierwszy przywita艂 pa艅stwa Dunham Beau Brummel, kt贸ry postanowi艂 dopom贸c Mirandzie w szybkiej karierze w艣r贸d 艣mietanki towarzyskiej Londynu. By艂 wysokim, eleganckim m臋偶czyzn膮 o modnie utrefionych w艂osach koloru piasku i jasnoniebieskich oczach z wiecznym wyrazem rozbawienia. Mia艂 wysokie czo­艂o i w膮ski nos, a usta zawsze lekko skrzywione w k膮ci­kach, jakby kpi艂 sobie ze wszystkich i ze wszystkiego.

Powita艂 Mirand臋 niezwykle uprzejmie i na tyle g艂o­艣no, by s艂yszano go dooko艂a.

Ale nie na d艂ugo.

- No, no, Jaredzie - m臋偶czyzna us艂ysza艂 po chwili znajomy kobiecy glos. - Zdaje si臋, 偶e Beau ma zamiar wprowadzi膰 twoj膮 m艂od膮 偶onk臋 do towarzystwa.

Jared zmusi艂 si臋 do u艣miechu i odwr贸ci艂 si臋 do Gillian. Ubrana by艂a w jedwabn膮 sukni臋 i nie da艂o si臋 nie zauwa偶y膰, 偶e pod spodem nic nie ma. Na szyi mia艂a diamentowy naszyjnik, kt贸ry po艂yskiwa艂 w 艣wietle 艣wiec. Obejrza艂 j膮 od st贸p do g艂贸w i uda艂 zachwyt.

- Nie pozostawiasz niczego wyobra藕ni, prawda, Gillian?

Jaka偶 ona nudna i przewidywalna, pomy艣la艂 Jared.

Miranda patrzy艂a na nich z b贸lem serca.

Jared i Gillian opu艣cili sal臋 balow膮 i udali si臋 do ciemnego ogrodu lady Jersey. Noc by艂a ciep艂a, a na niebie ja艣nia艂y miliony gwiazd. Id膮c w g艂膮b ogrodu, widzieli po drodze wiele ciemnych postaci w mi艂o­snych u艣ciskach. Po nied艂ugim czasie sami robili to sa­mo na ogrodowej 艂awce.

- Na pewno, drogi przyjacielu - pocieszy艂 go lord Palmerston i odszed艂.

Jared rozejrza艂 si臋 po sali w poszukiwaniu 偶ony. Zmarszczy艂 ciemne brwi, kiedy ujrza艂 wianek kawale­r贸w otaczaj膮cych Mirand臋. Markiz Wye pochyla艂 si臋 nad ni膮 z u艣miechem. Jared ruszy艂 w ich stron臋.

- Pani - powiedzia艂 stanowczo - pora na nas. Jego s艂owa powita艂o wiele g艂os贸w niezadowolenia, ale Miranda pos艂usznie wzi臋艂a Jareda pod rami臋 i rzek艂a:

- Nie艂adnie, panowie. Obowi膮zkiem 偶ony jest po­st臋powa膰 wedle 偶ycze艅 m臋偶a, pod warunkiem, oczy­wi艣cie, 偶e s膮 rozs膮dne.

Rozleg艂 si臋 g艂o艣ny 艣miech m臋偶czyzn, a m艂ody mar­kiz Wye zaprotestowa艂:

- 呕yczenie lorda Dunhama wcale nie jest rozs膮dne. Jared czu艂 rosn膮c膮 z艂o艣膰, ale Miranda za艣mia艂a si臋 tylko i uk艂oni艂a.

- Zegnam was, panowie.

Bal opu艣ci艂 ju偶 ksi膮偶臋 regent, wi臋c ich wczesne wyj­艣cie nie wzbudzi艂o sensacji. Karoca czeka艂a. Wkr贸tce znale藕li si臋 w domu. Podczas jazdy 偶adne z nich nie odezwa艂o si臋 ani s艂owem.

- Nie czekaj na mnie, Mirando - powiedzia艂 Jared, kiedy wchodzili na pi臋tro.

Skin臋艂a g艂ow膮, poca艂owa艂a go w policzek i poczu艂a na jego ubraniu damskie perfumy.

Po艂o偶y艂a si臋 i wkr贸tce usn臋艂a.

Obudzi艂a si臋 nagle bez powodu. W domu by艂o ci­cho. Wsta艂a i przesz艂a do drugiej sypialni.

Jared nie spa艂, cho膰 le偶a艂 bez ruchu. Oddycha艂 nie­r贸wno. Podesz艂a do wielkiego 艂o偶a i usiad艂a obok nie­go. Dotkn臋艂a policzka m臋偶a, a on natychmiast odwr贸­ci艂 twarz.

Nim zaprotestowa艂, by艂a ju偶 w 艂o偶u i przytula艂a si臋 do niego.

Triumfowa艂a. Taki wykszta艂cony i obyty w towarzy­stwie cz艂owiek nie m贸g艂 si臋 pogodzi膰 z krzywd膮, jak膮 jej wyrz膮dzi艂. Wiedzia艂a, 偶e nie pozb臋dzie si臋 tego uczucia, je艣li teraz nie b臋dzie si臋 z ni膮 kocha艂. Wzru­sza艂o j膮 to.

Le偶eli wtuleni w siebie, ciesz膮c si臋 t膮 blisko艣ci膮.

- Nie b臋dziemy mogli wr贸ci膰 do domu, p贸ki nie uko艅czysz swojej tajnej misji?

- Nie, nie mo偶emy jeszcze wraca膰, kochanie. Nagle Jared us艂ysza艂 jej szloch.

T臋skni臋 za Wyndsong, ale m贸j dom jest tam, gdzie ty jeste艣.

- Sta艂a艣 si臋 niezwyk艂膮 kobiet膮, dzikusko.

Nie przyzna艂 si臋, 偶e do Rosji ma zamiar pojecha膰 sam. Nie m贸g艂 robi膰 szumu wok贸艂 swego wyjazdu, bo przecie偶 Gillian Abbott i jej 艂膮cznik nie byli jedynymi francuskimi szpiegami w Londynie. Sezon mia艂 si臋 ju偶 ku ko艅cowi. Postanowi艂 pojecha膰 z Mirand膮 do Swynford Hall z wizyt膮. Wszyscy musz膮 o tym wiedzie膰. Adrian dostanie list z wyja艣nieniem od ministra woj­ny, lorda Palmerstona. Nikt w tym czasie nie b臋dzie odwiedza膰 Swynford贸w, bo nie wypada przeszkadza膰 m艂odej parze, a tym samym Jared uniknie plotek na temat swojej nieobecno艣ci. Zostawi 偶on臋 pod opiek膮 szwagra i wr贸ci do Anglii wczesn膮 jesieni膮. Wszystko doskonale zaplanowa艂.

ROZDZIA艁 8

Jared i Miranda na ostatnim balu sezonu w Almack kr膮偶yli w艣r贸d go艣ci, rozmawiali z przyjaci贸艂mi, ta艅czy­li. Po kilku godzinach plotek i wielu szklankach lemo­niady Miranda poczu艂a, 偶e musi si臋 uda膰 do toalety. Kiedy ju偶 tam by艂a, us艂ysza艂a, jak otwieraj膮 si臋 drzwi, a po chwili zamykaj膮.

- My艣la艂am, 偶e ju偶 si臋 nigdy od nich nie uwolnimy - powiedzia艂a jaka艣 kobieta po francusku.

- oburzy艂a si臋 Gillian.

Pos艂uchaj - rzuci艂a Gillian. - Stary Abbott ju偶 le­dwie zipie. Kiedy umrze, jego syn i synowa o ko艅skiej twarzy zabior膮 wszystko. Mnie zostanie tylko wdowi dom w Northumberland. Nie dostan臋 ani grosza. Nie z艂api臋 bogatego m臋偶a w Northumberland, a m艂ody lord Abbott nie pozwoli mi zosta膰 w jego domu. No - zastanawia艂a si臋 - mo偶e on tak, ale jego brzydka 偶ona na pewno si臋 nie zgodzi. Musz臋 zapewni膰 sobie dom w Londynie, a to kosztuje.

- Mon Dieu, nie trzeba liczy膰. Czyja ci臋 kiedykolwiek oszuka艂am?

- No, dobrze.

Miranda nachyli艂a si臋 za parawanem i spojrza艂a przez szczelin臋. Zobaczy艂a Gillian Abbott, chowaj膮c膮 aksamitn膮 sakiewk臋 do torebki. Drug膮 kobiet膮 by艂a 艂adna, drobna brunetka w r贸偶owej sukience.

Francuzka za艣mia艂a si臋.

- Wy szpiegujecie tylko dla pieni臋dzy i w艂asnych ko­rzy艣ci! Chod藕my lepiej, bo kto艣 nas zauwa偶y. Adieu.

- Adieu - odpowiedzia艂a Gillian i zamkn臋艂a drzwi toalety.

Kiedy Miranda ponownie spojrza艂a przez szczelin臋 w parawanie, pomieszczenie by艂o puste.

Najszybciej jak mog艂a pod膮偶y艂a na sal臋 balow膮, 偶e­by znale藕膰 Jareda. Rozmawia艂 w艂a艣nie z lordem Palmerstonem, kt贸ry u艣miechn膮艂 si臋 do niej ciep艂o i po­wiedzia艂 uni偶onym tonem:

Lord Palmerston spojrza艂 we wskazan膮 stron臋.

Miranda niepotrzebnie martwi艂a si臋 o lady Abbott. Gillian dowiedzia艂a si臋 o zamiarze jej aresztowania i uciek艂a z Anglii. Pewnie kt贸ry艣 z jej kochank贸w do­wiedzia艂 si臋 o wydanym na ni膮 wyroku, zrobi艂o mu si臋 jej 偶al i uprzedzi艂 j膮. Po pogrzebie stra偶 kr贸lewska 艣le­dzi艂a lady Abbott, by j膮 dyskretnie aresztowa膰, ale pod czarn膮 woalk膮 skrywa艂a twarz aktorka londy艅­skiego teatru, a nie Gillian Abbott. Przera偶ona m艂oda dziewczyna Wybuchn臋艂a p艂aczem i o wszystkim opo­wiedzia艂a. Ot贸偶 zatrudni艂 j膮 m臋偶czyzna, kt贸rego wcze艣niej nigdy nie widzia艂a.

Nowy lord Abbott prosi艂, by wyciszy膰 spraw臋. Rozpo­wiada艂 wsz臋dzie, 偶e wdowa uda艂a si臋 do swego nowego domu w Northumberland, by tam sp臋dzi膰 czas 偶a艂oby. Jared i Miranda Dunham zamkn臋li londy艅ski dom na Devon Square i udali si臋 do Swynforf Hall, ko艂o Worcester.

Podr贸偶 zaj臋艂a im kilka dni. Jechali wygodnie w wielkim powozie przeznaczonym do d艂ugich dy­stans贸w. Dwa dodatkowe konie sz艂y obok, by Miran­da i Jared mogli od czasu do czasu ich dosi膮艣膰. Roger Bramwell zorganizowa艂 postoje w wygodnych gospo­dach. Podr贸偶 by艂a przyjemna, a Miranda mog艂a wreszcie nacieszy膰 si臋 m臋偶em. Wiedzia艂a, 偶e nied艂ugo rusz膮 do Rosji.

Otoczenie Swynford Hall porasta艂a letnia ro艣lin­no艣膰. Sam budynek pochodzi艂 jeszcze z czas贸w el偶bieta艅skich. Zbudowano go z jasnor贸偶owej ceg艂y, kt贸r膮 teraz porasta艂 zielony bluszcz. Pow贸z min膮艂 u艣miech­ni臋tego stra偶nika otwieraj膮cego bram臋. Jego t艂u艣ciut­ka 偶ona uk艂oni艂a si臋 grzecznie. Wzd艂u偶 drogi ros艂y d臋­by. Tu偶 za nimi wida膰 by艂o niewielki, ale 艂adny dom wdowy. Miranda za艣mia艂a si臋.

Pow贸z zatrzyma艂 si臋 przed g艂贸wnym wej艣ciem, gdzie czekali ju偶 pan i pani domu. Siostry powita艂y si臋 ciep艂o. Miranda odsun臋艂a si臋 o krok, by przyjrze膰 si臋 bli藕niaczce.

- Ma艂偶e艅stwo ci chyba s艂u偶y.

- Id臋 za twoim przyk艂adem - za偶artowa艂a Amanda. To by艂 wspania艂y tydzie艅. Amanda i Adrian wci膮偶 zachowywali si臋 jak podczas miesi膮ca miodowego i niezbyt zajmowali si臋 go艣膰mi. Obie pary spotyka艂y si臋 wieczorem na kolacji. Innych go艣ci nie by艂o w do­mu. Pierwszego dnia go艣ci艂a matka Adriana, ale ju偶 nast臋pnego wyjecha艂a do Brighton w odwiedziny do swojej przyjaci贸艂ki, lady Tallboys. Obwie艣ci艂a wszyst­kim, 偶e wiejskie 偶ycie jest dla niej zbyt nudne.

Kiedy pod koniec tygodnia Miranda wr贸ci艂a z prze­ja偶d偶ki konnej, zobaczy艂a jak Mitchum pakuje rzeczy m臋偶a. Przestraszona zapyta艂a, co si臋 dzieje.

Miranda pobieg艂a na d贸艂 do salonu, gdzie czekali ju偶 na ni膮 inni, i zawo艂a艂a z nieskrywanym oburzeniem:

Lady Amanda Swynford obserwowa艂a oboje ze swojego miejsca. Stwierdzi艂a, 偶e woli 艂agodn膮 mi艂o艣膰 Adriana od tej dzikiej nami臋tno艣ci. Jej siostra i Jared byli tacy porywczy, a kiedy zajmowali si臋 sob膮 nawza­jem, zapominali o ca艂ym 艣wiecie. Ta mi艂o艣膰 wyda艂a jej si臋 taka... prymitywna.

Czytaj膮c w jej my艣lach, lord Swynford podszed艂 i obj膮艂 j膮 ramieniem.

Okaza艂o si臋, 偶e mia艂 racj臋. Cho膰 Amanda spodzie­wa艂a si臋, 偶e jej siostra b臋dzie dra偶liwa i k艂贸tliwa, oka­za艂o si臋, 偶e zrobi艂a si臋 cicha i zamy艣lona. P艂aka艂a w nocy, we w艂asnym 艂贸偶ku, kiedy jej nikt nie widzia艂.

Min臋艂y sierpie艅 i wrzesie艅. Lord Jared mia艂 si臋 po raz kolejny zobaczy膰 z carem Aleksandrem. Napole­on wypowiedzia艂 wojn臋 Rosji i ruszy艂 na Moskw臋. Car nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰, czy otwarcie przyst膮pi膰 do sojuszu z wrogami cesarza. Wydawa艂o mu si臋 dziwne, 偶e Anglicy i Amerykanie, kt贸rzy oficjalnie byli w sta­nie wojny, chc膮 z nim paktowa膰 przeciwko Francu­zom. Postanowi艂 zwleka膰 z decyzj膮, ale oczywi艣cie nie raczy艂 o tym poinformowa膰 lorda Dunhama. Jared czeka艂 wi臋c na dworze cara, obawiaj膮c si臋, 偶e misja mo偶e si臋 nie powie艣膰. Pragn膮艂 te偶 jak najszybciej zna­le藕膰 si臋 w Anglii.

Dotar艂a do niego wiadomo艣膰 od lorda Palmerstona. Amerykanie i Anglicy postanowili po艂o偶y膰 kres sporom i Jared musi pozosta膰 w St. Petersburgu do czasu, kiedy car zdecyduje si臋 na sojusz. Henry Tempie zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e d艂u偶sza nieobecno艣膰 Jareda wyda si臋 w lon­dy艅skich kr臋gach podejrzana i postanowi艂 przeszmuglowa膰 jego brata Jonathana przez blokad臋, by udawa艂 lorda Dunhama. R贸偶nica w ich wygl膮dzie by艂a tak nie­wielka, 偶e nikt na pewno jej nie zauwa偶y.

Jared u艣miechn膮艂 si臋. Chodzi艂 niespokojnie po po­koju domku go艣cinnego, kt贸ry car odda艂 do jego dys­pozycji. Z okna wida膰 by艂o New臋, p艂yn膮c膮 przez 艣ro­dek St. Petersburga. Go艣ciowi oddano do dyspozycji tylko dwie s艂u偶膮ce, kuchark臋 i pokojow膮. Obie kobie­ty m贸wi艂y z tak silnym francuskim akcentem, 偶e led­wie m贸g艂 je zrozumie膰, ale i tak opr贸cz Mitchuma ni­kogo nie potrzebowa艂. Nie przyby艂 tu w celach towarzyskich, nie przyjmowa艂 wi臋c go艣ci.

Poczu艂 si臋 nagle bardzo samotny, odci臋ty od 艣wiata. Zastanawia艂 si臋, czy nie p艂aci zbyt wielkiej ceny za swoje szczytne idea艂y. Co on w艂a艣ciwie robi w Rosji? Z dala od Mirandy, z dala od Wyndsong. A Napoleon ju偶 by艂 w Moskwie. Po drodze pali艂, mordowa艂 i grabi艂 wszystko, co wpad艂o mu w r臋ce. Wypalone pola ozna­cza艂y dla Rosjan g艂贸d zim膮.

Jared Dunham westchn膮艂, widz膮c l艣ni膮cy przymro­zek na brzegu rzeki. W Anglii dopiero zacz臋艂a si臋 je­sie艅, a tu, w Rosji, by艂a ju偶 zima.

T臋skni艂 za 偶on膮.

Wcze艣nie rano Miranda stan臋艂a przy 艂贸偶ku i spo­gl膮da艂a na 艣pi膮cego w nim m臋偶czyzn臋. Nie by艂 to jej m膮偶, lecz szwagier Jonathan. Zastanawia艂a si臋, co ro­bi w Anglii i dlaczego udaje Jareda, gdy poruszy艂 si臋 nagle i otworzy艂 oczy.

Usiad艂a na brzegu 艂贸偶ka.

- Utkn膮艂 na dobre w St. Petersburgu. Car nie mo­偶e si臋 zdecydowa膰, czy podpisa膰 sojusz. Misja Jareda musi pozosta膰 w tajemnicy, bo nie ma oficjalnego po­twierdzenia 偶adnego z rz膮d贸w. Tw贸j m膮偶 jest zbyt znany w towarzystwie, by m贸g艂 tak po prostu znikn膮膰 z Anglii. Wszyscy b臋d膮 przekonani, 偶e pa艅stwo Dunham nie mog膮 opu艣ci膰 Anglii i wr贸ci膰 do Wyndsong z powodu wojny. Kto艣 musia艂 wi臋c udawa膰 Jareda.

- A co z twoj膮 偶on膮? Ona popiera t臋 maskarad臋? - zapyta艂a ch艂odno Miranda.

Po d艂u偶szej ciszy Jonathan powiedzia艂:

Moja 偶ona uton臋艂a latem. Wyp艂yn臋艂a na 艂odzi, 偶eby podziwia膰 morze. 呕eglowa艂a bardzo dobrze, ale nadszed艂 sztorm. Strzaska艂 艂贸d藕, a cia艂o Charity kilka dni p贸藕niej wyrzuci艂 na pla偶臋. Oficjalnie wszyscy m贸­wi膮, 偶e wyjecha艂em z Ameryki, by ukoi膰 b贸l po jej stracie.

W drzwiach sypialni pojawi艂a si臋 Perkins i stan臋艂a jak wryta.

Dunhamowie odsun臋li si臋 od siebie, a s艂u偶膮ca wes­tchn臋艂a z ulg膮.

Drzwi si臋 zamkn臋艂y, a Jonathan nadal przyciska艂 usta do jej ust, p贸ki nie poczu艂 smaku 艂ez dziewczyny.

- Do diaska! Mirando, przepraszam. Nie wiem, co mnie napad艂o.

Wyczyta艂 z jej twarzy smutek i obj膮艂 j膮 czule.

Wsta艂a i podesz艂a do toaletki, by rozczesa膰 w艂osy. Po chwili us艂yszeli pukanie. Perkins wesz艂a do sy­pialni z tac膮.

- Dzie艅 doby, milordzie, milady. - Postawi艂a tac臋 ze 艣niadaniem na stoliku przy kominku. - Connors chcia艂 si臋 dowiedzie膰, czy ma przygotowa膰 k膮piel. Przykro mi, 偶e Mitchum ju偶 z nami nie pracuje.

W ci膮gu nast臋pnych kilku tygodni Miranda uczy艂a Jona, jak ma si臋 zachowywa膰, by nikt go nie rozpo­zna艂. Powoli stawa艂 si臋 swoim m艂odszym bratem.

Amanda i jej m膮偶 nie podejrzewali oszustwa. Po­cz膮tkowo Jonathan czu艂 si臋 dziwnie w nowej roli, ale Miranda znacznie mu wszystko u艂atwia艂a. Okazywa艂a uczucie i przekomarza艂a si臋 z nim czasem. Dobrze si臋 z tym poczu艂. B贸l po stracie Charity troch臋 zmala艂, a w Jonathanie zn贸w budzi艂 si臋 m臋偶czyzna.

Oboje dobrze si臋 bawili. Cz臋sto je藕dzili konno. Kiedy byli sami, z dala od Swynford Hall, rozmawiali swobodnie. Miranda dowiedzia艂a si臋 o nieszcz臋艣li­wym dzieci艅stwie Jareda, o m膮dro艣ci i hojno艣ci jego babki, pani Lightbody.

Wdowa, lady Swynford, powr贸ci艂a z Brighton i zn贸w by艂a zauroczona Dunhamem.

- Tw贸j m膮偶 - mawia艂a do Mirandy - ma doskona­艂e maniery. Ale przecie偶 zawsze o nim tak m贸wi艂am. Umie oczarowa膰 kobiet臋!

Mimo pi臋knej pogody wszyscy czuli, 偶e zbli偶aj膮 si臋 艣wi臋ta. Amanda i Adrian byli ma艂偶e艅stwem ju偶 od p贸艂 roku. Sz贸stego grudnia lord i lady Swynford wydali uroczysty obiad z okazji pierwszej rocznicy 艣lubu Dunham贸w. Po raz pierwszy od dawna zapowiadano ta艅ce. Najwa偶niejszym go艣ciem mia艂 by膰 odrzucony wielbiciel Amandy, ksi膮偶臋 Whitley.

Darius Edmund mia艂 oko艂o czterdziestki. By艂 wyso­ki, mia艂 szarobr膮zowe w艂osy, jasnoniebieskie oczy i nosi艂 si臋 bardzo elegancko. Wci膮偶 z podziwem pa­trzy艂 na Amand臋, jak na pi臋kne dzie艂o sztuki. By艂 ju偶 dwa razy 偶onaty. Obie 偶ony zmar艂y z powodu poro­nie艅.

Poprosi艂 Amand臋 o r臋k臋 mimo jej niepewnego po­chodzenia, a ona odm贸wi艂a. Prze艂kn膮艂 pora偶k臋, po­niewa偶 nie mia艂 innego wyj艣cia, a poza tym nikt pr贸cz jego najbli偶szej rodziny o niej nie wiedzia艂. Nikt nie roztr膮bi艂 wiadomo艣ci na ca艂y Londyn, wi臋c Darius m贸g艂 przyj膮膰 zaproszenie Swynford贸w. Z przyjemno­艣ci膮 poszed艂 na kolacj臋, bo ciekaw by艂 siostry Amandy. Nie pami臋ta艂 jej z zesz艂ego roku, ale wiedzia艂, 偶e jego m艂odszy brat Kit zakocha艂 si臋 w niej bez pami臋ci.

- To rzadka pi臋kno艣膰 - rozp艂ywa艂 si臋 w pochwa艂ach Kit - a na dodatek inteligentna!

Kiedy wita艂 si臋 z gospodarzami, w ko艅cu zauwa偶y艂 Mirand臋. Zastanawia艂 si臋, jak to si臋 sta艂o, 偶e wcze­艣niej nawet nie zawiesi艂 na niej jednego spojrzenia. By艂a doskona艂膮 pi臋kno艣ci膮. Nie kry艂 wi臋c swojego za­chwytu, kiedy ca艂owa艂 jej d艂o艅.

- B臋d臋 si臋 mia艂a na baczno艣ci - u艣miechn臋艂a si臋. Darius Edmund uda艂 si臋 do k膮ta, sk膮d z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 obserwowa膰 lady Dunham. Mia艂a na sobie fio­letow膮 sukni臋 ozdobion膮 z艂otymi wzorami greckimi, na szyi mia艂a naszyjnik z pere艂 i ametyst贸w. Jej ufry­zowane w艂osy przypomina艂y srebrny puchar. Zastanawia艂 si臋, jak wygl膮daj膮 rozpuszczone. Ksi膮偶臋 nie prze­pada艂 za modnymi ostatnio kokami.

- Darius, drogi ch艂opcze!

Niezadowolony Darius odwr贸ci艂 si臋, by ujrze膰 u艣miechni臋t膮 lady Grantham, przyjaci贸艂k臋 matki. Odwzajemni艂 u艣miech i poca艂owa艂 jej d艂o艅.

- Jak to dobrze, 偶e jeste艣 sam - trajkota艂a lady Grantham. - Chod藕, musisz pozna膰 moj膮 siostrzeni­c臋. Przyjecha艂a do mnie z wizyt膮 przed pierwszym se­zonem w Londynie.

M贸j Bo偶e, pomy艣la艂 Darius, chc膮 narai膰 mi pensjo­nark臋! Niestety, nic nie m贸g艂 na to poradzi膰, musia艂 si臋 przywita膰. Nie m贸g艂 si臋 doczeka膰 trzeciego walca. Kiedy wreszcie nast膮pi艂a ta chwila, podbieg艂 do Mi­randy i porwa艂 j膮 na 艣rodek sali.

Rozmawiali weso艂o, ale Miranda pomy艣la艂a o m臋偶­czy藕nie, z kt贸rym powinna teraz ta艅czy膰, i posmutnia­艂a. Po kilku chwilach smutek przerodzi艂 si臋 w z艂o艣膰. To by艂a pierwsza rocznica 艣lubu. Powinni by膰 teraz w Wyndsong i uczci膰 j膮 razem. Zamiast tego by艂a w Anglii, w obcym domu i ta艅czy艂a z zupe艂nie obcym cz艂owiekiem. Nagle poczu艂a, 偶e jej te偶 jest wszystko jedno. Je艣li dla Jareda porozumienie mi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 jest wa偶niejsze ni偶 ich ma艂偶e艅stwo, to dla­czego ona ma by膰 grzeczn膮 偶on膮? Sk膮d mia艂a wie­dzie膰, co Jared robi na rosyjskim dworze?

Kiedy taniec si臋 zako艅czy艂, uj臋艂a ksi臋cia pod rami臋 i powiedzia艂a:

Flirtowa艂a ze wszystkimi m臋偶czyznami. Ostatni ta­niec przed kolacj膮 nale偶a艂 do Jonathana. Ku jej roz­bawieniu Jon gniewa艂 si臋.

Spojrza艂a na niego w艣ciek艂ym wzrokiem, a on uchwyci艂 j膮 mocniej w pasie.

Taniec si臋 sko艅czy艂, a ksi膮偶臋 podszed艂 do Dunham贸w, by zabra膰 Mirand臋 na obiecan膮 kolacj臋.

- To prawda, ksi膮偶臋, mia艂em wiele szcz臋艣cia - od­par艂 Jon, sk艂oni艂 si臋 i odszed艂.

W czasie kolacji Miranda jad艂a niewiele. Ze zdzi­wieniem patrzy艂a na ci膮gle rosn膮ce porcje na talerzu Dariusa. Oboje wypili mn贸stwo szampana, a Miran­dzie zacz臋艂o kr臋ci膰 si臋 w g艂owie. Chichota艂a lekko podchmielona, a ksi膮偶臋 flirtowa艂 z ni膮, czuj膮c jak ro­艣nie w nim po偶膮danie. Je艣li nie mog艂a by膰 jego 偶on膮, to mo偶e zechce by膰 kochank膮...

Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 jej rami臋.

- Tylko troch臋, m贸j aniele. Chod藕my, spacer do­brze ci zrobi.

Przeszli przez jadalni臋 i salon do oran偶erii. Miran­da ledwie trzyma艂a si臋 na nogach. Ocuci艂 j膮 troch臋 ch艂贸d oran偶erii, ale nie przeszkadza艂o jej, 偶e ksi膮偶臋 j膮 obejmuje. Jared nie dotyka艂 jej od tak dawna.

Darius Edmund i Miranda spacerowali po miniatu­rowej d偶ungli, po czym usiedli na niewielkiej 艂awecz­ce. Powietrze przepe艂nia艂 zapach r贸偶, gardenii i lilii, a Miranda czu艂a, 偶e zaraz zemdleje.

- Oczarowa艂a mnie pani - zacz膮艂 Darius g艂臋bokim tonem. - Jeste艣 najpi臋kniejsz膮 kobiet膮, jak膮 kiedykol­wiek widzia艂em. B臋d臋 szczery, bo wiem, 偶e Ameryka­nie wol膮 bezpo艣rednio艣膰. Chcia艂bym, 偶eby艣 zosta艂a moj膮 kochank膮.

Zanim zrozumia艂a to, co us艂ysza艂a, ksi膮偶臋 poca艂o­wa艂 j膮. Zsun膮艂 sukni臋 z jej ramion i dotkn膮艂 ustami piersi.

- Och, moja kochana, jeste艣 cudowna!

- Niestety, szanowny panie, ta dama jest moj膮 偶on膮.

Darius Edmund zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi. Naprze­ciwko niego sta艂 lord Dunham.

Darius uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂. Jonathan spojrza艂 na Mirand臋 z po偶膮daniem. Poprawi艂 jej sukni臋. Pachnia­艂a szampanem. Pokiwa艂 g艂ow膮 i u艣miechn膮艂 si臋 weso­艂o na my艣l o tym, jak j膮 b臋dzie na drugi dzie艅 bola艂a g艂owa. Mimo 偶e protestowa艂a, wzi膮艂 j膮 na r臋ce i za­ni贸s艂 do sypialni. Nikt ich nie zauwa偶y艂. Go艣cie zaj臋ci byli sob膮.

Razem uda艂o im si臋 zdj膮膰 odzienie Mirandy. Per­kins posz艂a po koszul臋 nocn膮, a Jonathan usiad艂 obok nieprzytomnej nagiej kobiety. Nigdy jeszcze nie wi­dzia艂 jej bez ubrania. W艂a艣ciwie nie widzia艂 dot膮d 偶adnej kobiety nago, bo Charity chcia艂a si臋 kocha膰 tylko po ciemku, a przebiera艂a si臋 w garderobie.

Dotkn膮艂 jej i zadr偶a艂. Co noc spa艂 z ni膮 w tym sa­mym 艂o偶u. Jak m贸g艂 si臋 powstrzymywa膰? Nie by艂 przecie偶 z kamienia!

Nagle u艣wiadomi艂 sobie, 偶e trzyma d艂o艅 na jej udzie i szybko j膮 cofn膮艂. Nie mog臋 tak d艂u偶ej, pomy­艣la艂. Ale偶 ma pi臋kne piersi. Mia艂 ochot臋 si臋 do nich przytuli膰.

Perky wr贸ci艂a z koszul膮. Odziali Mirand臋 i Jona­than przykry艂 j膮 ko艂dr膮. Przez chwil臋 przygl膮da艂 jej si臋, a potem szybko opu艣ci艂 pok贸j.

Na dole pr贸bowa艂 si臋 weso艂o bawi膰. Zewsz膮d ota­cza艂y go pi臋kne kobiety z g艂臋bokimi dekoltami. W nozdrzach czu艂 wo艅 perfum. Wsz臋dzie pe艂no by艂o wydatnych ust, pi臋knych oczu, l艣ni膮cych lok贸w.

Po godzinie tej tortury zauwa偶y艂, jak Amanda i Ad­rian tul膮 si臋 do siebie w k膮cie za palmami. Przez chwi­l臋 nie m贸g艂 oderwa膰 od nich wzroku, a potem uciek艂 na g贸r臋.

Ale i tam nie zazna艂 spokoju. Miranda le偶a艂a na 艣rodku 艂贸偶ka z podci膮gni臋t膮 koszul膮. Nagie po艣ladki wyra藕nie rysowa艂y si臋 w p贸艂mroku.

Rozebra艂 si臋 po艣piesznie w garderobie i po艂o偶y艂 na kozetce, by cho膰 troch臋 si臋 zdrzemn膮膰. Us艂ysza艂 b臋b­ni膮ce w okno pierwsze krople deszczu. Nag艂e b艂yski i odleg艂y huk zapowiedzia艂y burz臋. Deszcz si臋 nasili艂. Huk piorun贸w by艂o coraz silniejszy.

- Jared! - krzykn臋艂a nagle przebudzona Miranda. - Jared! - powt贸rzy艂a wyl臋kniona.

Wsta艂 z kanapy. Miranda siedzia艂a na 艂贸偶ku. Oczy mia艂a zamkni臋te, a po policzkach sp艂ywa艂y jej 艂zy. Na­st臋pny grzmot wywo艂a艂 nowy krzyk.

- Gdzie jeste艣?! Chod藕 tu do mnie! Jonathan usiad艂 na 艂贸偶ku i obj膮艂 j膮 mocno.

- Tu jestem, dzikusko - uspokaja艂 j膮. - Nie p艂acz, ju偶 jestem.

Wci膮偶 szlochaj膮c, przytuli艂a si臋 do niego. Pog艂aska艂 j膮 po srebrnych w艂osach. Wci膮偶 zaciska艂a powieki. Przy nast臋pnym odg艂osie burzy przylgn臋艂a do niego z ca艂ych si艂.

- Och, Jaredzie, przysi臋gam, b臋d臋 dobr膮 偶on膮, tyl­ko ju偶 mnie wi臋cej nie zostawiaj. Kochaj si臋 ze mn膮, prosz臋!

Po艂o偶y艂a si臋, poci膮gaj膮c go za sob膮 na 艂o偶e, a Jona­than zda艂 sobie spraw臋, jak bardzo chce si臋 kocha膰 z 偶on膮 swego brata. Nie m贸g艂 ju偶 walczy膰 z po偶膮da­niem. Nie chcia艂 z nim walczy膰.

Ca艂owa艂 jej usta, ca艂膮 twarz i szyj臋. Westchn臋艂a, kie­dy dotkn膮艂 jej nagiej sk贸ry. Chcia艂 jej dotyka膰, pie艣ci膰, ca艂owa膰, ale nie da艂a mu na to czasu. Wi艂a si臋 pod nim z po偶膮dania, wi臋c wszed艂 w ni膮 po艣piesznie. Bu­rza nadal szala艂a nad domem, a oni zatopili si臋 w dzi­kim szale nami臋tno艣ci. Odda艂a mu si臋 ca艂kowicie.

Ani razu nie otworzy艂a oczu. Pomy艣la艂, 偶e nawet nie zdawa艂a sobie sprawy, i偶 jest z kim艣 innym. Wszystkiemu winna by艂a t臋sknota za Jaredem, burza i zbyt du偶a ilo艣膰 szampana. Jonathan czu艂 si臋 winny.

Potem chcia艂 wyj艣膰 z sypialni, ale przytuli艂a si臋 do niego i po艂o偶y艂a mu g艂ow臋 na ramieniu. Obj膮艂 j膮 opie­ku艅czym ramieniem i przykry艂 oboje ko艂dr膮. Le偶a艂, nie mog膮c zasn膮膰, i ws艂uchiwa艂 si臋 w odg艂osy burzy. Wiatr si臋 wzmaga艂. Co ja zrobi艂em? - pomy艣la艂. Pocieszy艂 si臋 jedynie my艣l膮, 偶e ona nie b臋dzie o niczym pami臋ta艂a. Czas ci膮gn膮艂 si臋 niemi艂osiernie. Zaczyna艂o 艣wita膰.

Zaskoczy艂a go ta odpowied藕. Tego si臋 nie spodzie­wa艂. Czeka艂 na 艂zy i wym贸wki, ale podzi臋kowania?

- To chyba si臋 zdarzy艂o ostatniej nocy, zanim wyje­cha艂. Dziecko urodzi si臋 wiosn膮. Mam tylko nadziej臋, 偶e jego ojciec zd膮偶y przyjecha膰, nim jego potomek pojawi si臋 na 艣wiecie.

- No dobrze - zachichota艂a i odwr贸ci艂a si臋. Nagle Jonathan zrozumia艂, jak bardzo lubi szwagierk臋. By艂a jeszcze m艂oda, ale rozs膮dna. Z ulg膮 przy­j膮艂 jej reakcj臋 i zwa偶ywszy jej potrzeby, postanowi艂 jak najszybciej skorzysta膰 z jej rady.

ROZDZIA艁 9

Syn Mirandy Dunham urodzi艂 si臋 sze艣膰 minut po p贸艂nocy 30 kwietnia 1813 roku. Zgodnie z obliczenia­mi matki i lekarza przyszed艂 na 艣wiat o dwa tygodnie za wcze艣nie, a mimo to by艂 bardzo 偶wawym, zdrowym dzieckiem. Dzi臋ki modzie na suknie z wysok膮 tali膮 Miranda d艂ugo mog艂a uczestniczy膰 w balach i przyj臋­ciach. Lekarz twierdzi艂 nawet, 偶e to w艂a艣nie jej bujne 偶ycie towarzyskie sprawi艂o, i偶 dziecko urodzi艂o si臋 za wcze艣nie.

- Te偶 co艣! - wzruszy艂a ramionami. - Oboje jeste­艣my zdrowi.

Lekarz tylko potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. M艂oda pani Swynford by艂a znacznie lepsz膮 pacjentk膮 ni偶 jej siostra. Dziecko tamtej mia艂o si臋 urodzi膰 dopiero w czerwcu, a ona ju偶 w marcu, czyli trzy miesi膮ce przed termi­nem, przesta艂a si臋 pokazywa膰 publicznie.

Obie siostry chichota艂y za plecami doktora i ku przera偶eniu niani rozebra艂y male艅stwo na 艂贸偶ku mat­ki, zachwycaj膮c si臋 urod膮 ch艂opczyka. Podziwia艂y pa­luszki, male艅kie paznokcie, ciemne w艂oski i malutkie genitalia.

- Jak mu dasz na imi臋? - zapyta艂a Amanda, kiedy jej siostrzeniec sko艅czy艂 pierwszy tydzie艅 偶ycia.

- Oczywi艣cie, Mandy - obieca艂a Miranda. Thomas Jonathan Adrian Dunham zosta艂 ochrzczony w po艂owie maja w niewielkim ko艣ci贸艂ku wiejskim niedaleko Swynford Hall. Lord Palmerston nie przekaza艂 Mirandzie 偶adnych wie艣ci od Jareda. Zacz膮艂 wr臋cz unika膰 jej w miejscach publicznych. Mi­randa pr贸bowa艂a ub艂aga膰 lady Cowper, kochank臋 lor­da Palmerstona, 偶eby jej co艣 powiedzia艂, ale i to nie poskutkowa艂o. Sytuacja sta艂a si臋 niezno艣na.

Por贸d nie by艂 zbyt trudny, ale Miranda poczu艂a si臋 po nim bardzo zm臋czona i samotna. Jon ca艂y czas by艂 przy niej, trzyma艂 j膮 za r臋k臋 i ociera艂 pot z czo艂a. Jego obecno艣膰 bardzo jej pomog艂a. Jon mia艂 ju偶 spore do­艣wiadczenie przy porodach.

Najbardziej martwi艂o Mirand臋, 偶e Jared nawet nie wie, 偶e ma dziecko.

Wyobra藕nia p艂ata艂a jej figle. Jared nie 偶y艂 w celiba­cie przed 艣lubem, wi臋c co mog艂o go powstrzyma膰 od wzi臋cia sobie kochanki w St. Petersburgu? Miranda p艂aka艂a i krzycza艂a ze z艂o艣ci, kiedy wyobra偶a艂a sobie inn膮 kobiet臋 w ramionach Jareda. Inna dostawa艂a teraz to, co nale偶a艂o tylko do 偶ony. Raz nienawidzi艂a sa­mej siebie za to, 偶e w膮tpi w lojalno艣膰 m臋偶a, to zn贸w nienawidzi艂a go za to, 偶e przedk艂ada艂 patriotyzm nad mi艂o艣膰 do niej.

Gdyby Jared wiedzia艂, o czym my艣li jego 偶ona, ucie­szy艂by si臋 na pewno. Tu偶 przed ko艅cem roku zosta艂 specjalnym go艣ciem cara. Otrzyma艂 dwupokojowy apartament, znajdowa艂 si臋 pod opiek膮 monarchy i nie wolno mu by艂o wychodzi膰. Nie podoba艂o mu si臋 to uwi臋zienie, a wzi臋cie sobie kochanki nie przysz艂o mu nawet do g艂owy. Jedyn膮 kobiet膮 w jego 偶yciu by艂a Mi­randa i cz臋sto o niej my艣la艂. Sprawi艂, 偶e sta艂a si臋 doj­rza艂a. Jego mi艂o艣膰 doda艂a jej pewno艣ci siebie. Wie­dzia艂, 偶e teraz uganiaj膮 si臋 za ni膮 wszyscy m臋偶czy藕ni z towarzystwa.

Ogarnia艂a go z艂o艣膰. A mo偶e ten stary satyr, ksi膮偶臋 regent wykorzysta jego nieobecno艣膰, 偶eby uwie艣膰 Mi­rand臋. Mimo ca艂ej swej inteligencji jest jeszcze taka niewinna. Chodzi艂 wko艂o po swoim apartamencie i przeklina艂 sam siebie za to, 偶e zostawi艂 swoj膮 pi臋kn膮 偶on臋 sam膮 w Londynie.

Jak na z艂o艣膰 w St. Petersburgu by艂a pi臋kna pogoda. Na niebie jasno 艣wieci艂o s艂o艅ce, a jego promienie od­bija艂y si臋 od 艣niegu, kt贸ry pokrywa艂 ca艂e miasto. Ne­wa by艂a zupe艂nie zamarzni臋ta. Arystokraci zabawiali si臋 w wy艣cigi saneczkowe i zje偶d偶anie z g贸rki.

Pomy艣la艂 o Londynie. Sezon dopiero si臋 zacz膮艂. Ciekaw by艂, czy jego brat, nieobyty w towarzystwie Jankes radzi艂 sobie, udaj膮c jego. Za艣mia艂 si臋, pomy­艣lawszy, jak si臋 czuje cz艂owiek przyzwyczajony do pro­stego 偶ycia, kt贸ry nagle zmuszony jest do wyst膮pie艅 w znakomitym towarzystwie i otaczania si臋 luksusem.

A Jonathan radzi艂 sobie doskonale w roli bogatego jankeskiego lorda. Chodzi艂 cz臋sto do klubu i mia艂 ko­chank臋, tancerk臋 z opery londy艅skiej. Je藕dzi艂 konno z Adrianem, chodzi艂 do klubu sportowego dla d偶en­telmen贸w i zabiera艂 swoj膮 tancerk臋 w miejsca, gdzie m臋偶czy藕ni mogli bez skr臋powania pokazywa膰 si臋 z metresami. Przed wyjazdem do Worcester po偶egna艂 si臋 ze sw膮 pani膮 i podarowa艂 jej pi臋kny naszyjnik oraz kolczyki. Nie spodziewa艂 si臋 wi臋cej z ni膮 spotka膰. 艢mia艂 si臋 na sam膮 my艣l, 偶e Jared kiedy艣 wpadnie na ni膮, b臋d膮c w mie艣cie.

Dunhamowie mieli zn贸w sp臋dzi膰 lato w Swynford Hall. Toma umieszczono w specjalnie dla niego przy­gotowanym pokoju dziecinnym. Niania rozpieszcza艂a male艅stwo, a Miranda widywa艂a je tylko rankiem i wieczorem.

Jon sp臋dza艂 teraz sporo czasu daleko od niej. Mi­randa ze zdziwieniem stwierdzi艂a, 偶e jej szwagier da­rzy uczuciem m艂od膮 wdow臋 z wioski. Pani Anna Bowen by艂a c贸rk膮 pastora ze Swynford. W wieku osiemnastu lat wysz艂a za m膮偶 za m艂odszego syna szlachcica, kt贸ry mieszka艂 w s膮siedztwie. Niestety, je­go rodzina pragn臋艂a, by ich syn o偶eni艂 si臋 z dziedzicz­k膮 mo偶nego rodu, a nie z c贸rk膮 pastora. W ten spo­s贸b Robert Bowen zosta艂 bez grosza.

Na szcz臋艣cie by艂 wykszta艂cony. Otworzy艂 wi臋c szko艂臋 i naucza艂 dzieci z okolicy. Mieszkali na plebanii. Anna utrzymywa艂a ogr贸d, wi臋c jedzenia im nie brakowa艂o.

Podczas dziesi臋ciu lat ma艂偶e艅stwa urodzi艂a im si臋 dziewczynka i ch艂opiec. Potem ojciec i m膮偶 Anny zgi­n臋li w wypadku. Przejecha艂 ich rozp臋dzony dyli偶ans, prowadzony przez pijanego wo藕nic臋. Konie stratowa­艂y obu m臋偶czyzn. Wo藕nica zatrzyma艂 si臋, us艂yszawszy krzyki przera偶onych pasa偶er贸w. Ch艂opi z okolicznej wioski 艣ci膮gn臋li go z koz艂a i zbili, oburzeni 艣mierci膮 ich ukochanego pastora i m艂odego nauczyciela.

Anna, pozbawiona m臋偶a i ojca, popad艂a w bied臋. Gdyby nie 艂askawo艣膰 m艂odego lorda Swynforda, po przybyciu nowego pastora zosta艂aby bez dachu nad g艂o­w膮. Adrian zaoferowa艂 jej mieszkanie w jednym z wiej­skich domk贸w na skraju wsi. Nie m贸g艂 sobie pozwoli膰 na wyp艂acanie wdowie renty, ale przynajmniej zadba艂, 偶eby codziennie dosta艂a mleko i mas艂o z maj膮tku. Anna hodowa艂a kury, kaczki i g臋si, uprawia艂a te偶 ogr贸d, wi臋c by艂a pewna, 偶e jej dzieci nie b臋d膮 g艂odowa膰.

Dzieci ros艂y szybko. John Robert powinien i艣膰 do szko艂y. Mia艂 jedena艣cie lat. A Mary by艂a zbyt dobrze urodzona, 偶eby w przysz艂o艣ci wyj艣膰 za farmera. Lecz nie mia艂a posagu. W przyp艂ywie desperacji Anna Bo­wen zwr贸ci艂a si臋 do te艣cia, kt贸ry jednak stanowczo odm贸wi艂 pomocy. Kocha艂a swoje dzieci i tylko dla nich tak si臋 poni偶a艂a.

- Nie prosz臋 dla siebie - b艂aga艂a - ale dla waszych wnuk贸w. Maj膮 co je艣膰 i co na siebie w艂o偶y膰, ale nie sta膰 mnie, 偶eby wykszta艂ci膰 ch艂opca i zapewni膰 posag dziewczynce. Prosz臋, pom贸偶cie im. To dobre dzieci!

Te艣膰 poinformowa艂 Ann臋, 偶e jej dzieci nie nale偶膮 do rodziny i zamkn膮艂 jej drzwi przed nosem. Nie chcia艂a p艂aka膰, ale 艂zy same p艂yn臋艂y jej z oczu. Sz艂a do domu, nic nie widz膮c.

Na drodze spotka艂a kobiet臋 ubran膮 jak s艂u偶膮ca.

- Nazywam si臋 Tatcher. Jestem pokojow膮 m艂odej pani. Nie podoba jej si臋, jak pani膮 traktuje rodzina. Nie mo偶e nic na to poradzi膰, ale chcia艂a da膰 chocia偶 to - rzek艂a i wcisn臋艂a Annie w d艂o艅 chusteczk臋. - 呕a­艂uje, 偶e nie mo偶e da膰 wi臋cej.

Kobieta odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i odesz艂a. Anna Bowen powoli rozwin臋艂a chusteczk臋 i znalaz艂a w niej z艂otego suwerena. Wzruszy艂a j膮 偶yczliwo艣膰 nieznanej szwagierki. P艂aka艂a ca艂膮 drog臋 do domu. Nast臋pnego dnia obwie艣ci艂a wszem wobec, 偶e b臋dzie odt膮d praco­wa艂a jako szwaczka i ch臋tnie podejmie si臋 uszycia ka偶dego stroju.

Min臋艂y dwa lata. Kobieta pracowa艂a ci臋偶ko, by utrzyma膰 rodzin臋, i nie zastanawia艂a si臋 nad tym, jaka jest samotna. Pewnego dnia kotek Mary wszed艂 na drzewo i nie umia艂 zej艣膰. Kiedy dziewczynka przynio­s艂a go do domu, Anna pomy艣la艂a, 偶e to tylko jeszcze jedna g臋ba do 偶ywienia, ale smutek w oczach dziew­czynki sprawi艂, i偶 zgodzi艂a si臋 go przyj膮膰. Biedna Ma­ry mia艂a tak niewiele.

Przed domem siedzia艂 na koniu szwagier lorda Swynforda. M臋偶czyzna sk艂oni艂 si臋 grzecznie.

- Prosz臋, m艂oda damo. Trzeba na niego uwa偶a膰. Dziewczynka rozpogodzi艂a si臋, przytuli艂a kociaka do piersi i uciek艂a.

Jon zszed艂 z drzewa i otrzepa艂 ubranie, Anna u艣miechn臋艂a si臋 nie艣mia艂o.

Przez kilka tygodni lord Dunham k艂ania艂 si臋 Annie Bowen, wychodz膮c z ko艣cio艂a. By艂a z nim zawsze 偶o­na. Anna nie mog艂a wyj艣膰 z podziwu, jaka to pi臋kna kobieta. Zazdro艣ci艂a jej modnych stroj贸w.

Pewnego dnia, kilka tygodni po spotkaniu z panem Dunhamem, m臋偶czyzna podszed艂 do niej i zapyta艂 o zdrowie kotka. Potem odwiedza艂 Ann臋 dwa razy w tygodniu. Z niecierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂a ka偶dej je­go wizyty.

Czasem przynosi艂 co艣 s艂odkiego dla dzieci, kt贸re po偶era艂y wszystko z apetytem, bo matka nie mog艂a so­bie pozwoli膰 na luksus kupowania im takich rzeczy. Pewnego popo艂udnia Jon pojawi艂 si臋 w domu Anny Bowen ze sprawionym kr贸likiem. Kobieta zaprosi艂a go na kolacj臋 i spodziewa艂a si臋, 偶e odm贸wi, ale on ku jej zaskoczeniu przyj膮艂 zaproszenie. Nigdy jeszcze nie przyjmowa艂a go艣ci w swojej skromnej chacie. S膮siedzi raczej jej unikali, bo mimo i偶 by艂a biedniejsza od nich, pochodzi艂a z rodziny pastora.

Jon usiad艂 przy kominku w jedynym fotelu. Patrzy艂, jak Anna nakrywa do sto艂u. Wyj臋艂a z komody bia艂y lniany obrus i roz艂o偶y艂a go na owalnym stole. Ustawi艂a porcelan臋 i kieliszki z zielonego szk艂a. Dzieci udekoro­wa艂y st贸艂 kwiatami. Potrawka z kr贸lika by艂a ju偶 gotowa i wype艂nia艂a smakowitym zapachem ca艂膮 chatk臋.

Dzieci by艂y zachwycone. Rzadko jada艂y mi臋so. An­na o ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂a, widz膮c ich szcz臋艣liwe miny.

Jon zauwa偶y艂, jak dzieci ciesz膮 si臋 z posi艂ku i dese­ru w postaci szarlotki. Anna okaza艂a si臋 doskona艂膮 kuchark膮, wi臋c Jon jad艂 z apetytem.

Dzieci wysz艂y do ogrodu, a Jon zaproponowa艂 po­moc w posprz膮taniu ze sto艂u, lecz Anna zdecydowa­nie odm贸wi艂a.

Uk艂oni艂 si臋 i wyszed艂.

Anna patrzy艂a, jak odje偶d偶a, i westchn臋艂a. Gdyby mog艂a kiedy艣 znale藕膰 takiego dobrego cz艂owieka, kt贸­ry chcia艂by si臋 z ni膮 o偶eni膰. Wiedzia艂a, 偶e gdyby trafi­艂a si臋 jej okazja, powinna ponownie wyj艣膰 za m膮偶. Lord Swynford by艂 dla niej hojny, a szycie pomaga艂o utrzyma膰 rodzin臋, lecz to nie zapewni odpowiedniego wykszta艂cenia synowi i posagu c贸rce. Wiedzia艂a, 偶e bez m臋偶czyzny sobie nie poradzi, chyba 偶e dobra wr贸偶ka wyczaruje dla niej garnek z艂ota. Ale kogo mia艂aby pozna膰 w Swynford? Wyjecha膰 jednak nie mog艂a, bo nie mia艂aby gdzie mieszka膰.

Jonathan Dunham zbli偶a艂 si臋 do posiad艂o艣ci Swynford贸w i rozmy艣la艂 o Annie. Przypomina艂a mu Charity, cho膰 wcale nie wygl膮da艂a jak ona. Jego 偶ona by艂a mocno zbudowan膮, weso艂膮 i siln膮 dziewczyn膮. Do te­go rozs膮dn膮, praktyczn膮 i bardzo gospodarn膮. Anna Bowen wygl膮da艂a jak angielska r贸偶a, niewysoka, szczup艂a, raczej blada. Mia艂a szare oczy i rudawe w艂o­sy. Sprawia艂a wra偶enie osoby delikatnej, a jednocze­艣nie silnej. Podobie艅stwo tych dw贸ch kobiet polega艂o na oddaniu wobec dzieci.

Jon polubi艂 Ann臋 ju偶 pierwszego dnia ich znajomo­艣ci. To co us艂ysza艂 o niej p贸藕niej, tylko spot臋gowa艂o je­go uczucie.

Nie potrafi艂 si臋 powstrzyma膰 przed przyjazdem do niej. Po pewnym czasie zacz膮艂 przyje偶d偶a膰 po zmroku i wchodzi膰 tylnymi drzwiami. Nie robili jednak nic nieprzyzwoitego.

Dunhamowie pojechali na zim臋 do Londynu. Lord Dunham przes艂a艂 dzieciom Anny upominki na 艣wi臋ta. Poprosi艂 te偶 Adriana, by pozwoli艂 dzieciom uje偶d偶a膰 jego konie.

Adrian spojrza艂 zdziwiony na Jonathana - Jareda i nic nie powiedzia艂. Miranda wydawa艂a si臋 bardzo szcz臋艣liwa. Nie powinien si臋 wtr膮ca膰 do nie swoich spraw.

Po powrocie Jonathan zobaczy艂 Ann臋 wychodz膮c膮 z ko艣cio艂a w towarzystwie Petera Rogersa, w艂a艣ciciela gospody.

Jonathan poczu艂 z艂o艣膰. Rogers patrzy艂 na Ann臋, jakby by艂a kawa艂kiem pysznego ciasta, kt贸rego on nied艂ugo zakosztuje. Jonathan mia艂 ochot臋 uderzy膰 go w twarz. Przez ca艂y dzie艅 my艣la艂 o Rogersie i An­nie. Kiedy zapad艂 zmierzch, nie m贸g艂 ju偶 tego wytrzy­ma膰. Pojecha艂 do jej chatki. Spojrza艂a na niego zdziwiona.

Kiedy tylko zamkn膮艂 za sob膮 drzwi, zapyta艂:

Przytuli艂 j膮 do siebie i ca艂owa艂, p贸ki nie przesta艂a si臋 broni膰 i westchn臋艂a cicho. Podni贸s艂 j膮 i zani贸s艂 do sypialni. Kocha艂 si臋 z ni膮 delikatnie, czule i nami臋tnie.

Anna nie wiedzia艂a, co si臋 z ni膮 dzieje. Z Robertem zawsze by艂o jej przyjemnie, ale nigdy a偶 tak. Kiedy ca­艂owa艂 j膮 lord Dunham, p艂on臋艂a nami臋tno艣ci膮, jakiej wcze艣niej nie zna艂a. Le偶膮c p贸藕niej w jego ramionach, zacz臋艂a szlocha膰, pomy艣lawszy, 偶e nic tak cudownego ju偶 si臋 jej nie przydarzy.

Przytuli艂 j膮 do siebie i otar艂 艂zy. Kiedy przesta艂a p艂a­ka膰, zapyta艂 cichutko:

- Tak, oczywi艣cie. U艣miechn膮艂 si臋.

Nic z tego nie rozumia艂a, ale czu艂a si臋 tak szcz臋艣li­wa, 偶e by艂o jej wszystko jedno. Pokocha艂a go od pierwszej chwili, kiedy go zobaczy艂a. On nic nie m贸­wi艂, ale wiedzia艂a, 偶e r贸wnie偶 j膮 kocha.

Wyszed艂 tu偶 przed 艣witem. O dziewi膮tej rano wszed艂 do sypialni Mirandy. Wygl膮da艂a prze艣licznie w r贸偶owej jedwabnej koszuli i splecionych w warkocz w艂osach. Poca艂owa艂 j膮, kiedy si臋 przeci膮ga艂a.

- Ciesz臋 si臋, 偶e Perky uwa偶a mnie za d偶entelmena - za艣mia艂 si臋.

Miranda zamy艣li艂a si臋.

- On nied艂ugo wr贸ci i ca艂a maskarada si臋 sko艅czy. Je­ste艣my daleko od Londynu. Nie powiniene艣 jej trzy­ma膰 w niepewno艣ci i pozwala膰 my艣le膰, 偶e jest winna zdrady ma艂偶e艅skiej. Chyba lepiej b臋dzie, je艣li jej po­wiesz prawd臋. S膮dzisz, 偶e ci uwierzy? To do艣膰 niezwy­k艂a sytuacja.

Uszcz臋艣liwiony uca艂owa艂 j膮 i wyszed艂. Miranda cie­szy艂a si臋, 偶e Jon jest wreszcie radosny. Pomy艣la艂a, 偶e nie b臋dzie sam, kiedy ona zniknie.

Postanowi艂a ruszy膰 do Rosji, 偶eby odnale藕膰 Jareda. Nie by艂o go ju偶 od dziesi臋ciu miesi臋cy. Uda艂o jej si臋 z艂apa膰 lorda Palmerstona przed wyjazdem z Londy­nu, ale powiedzia艂 tylko:

- Kiedy si臋 czego艣 dowiem, dam pani zna膰.

Miranda ledwie powstrzyma艂a si臋, by nie krzycze膰. Lord Palmerston by艂 najbardziej aroganckim m臋偶czyz­n膮, jakiego zna艂a, a w stosunku do niej wr臋cz okrut­nym. Mia艂a ju偶 do艣膰 czekania. Nie mog艂a wytrzyma膰. Je艣li Jared nie przyjecha艂 do niej, ona pojedzie do niego.

Oczywi艣cie nie mog艂a z nikim o tym porozmawia膰. Obejrza艂a mapy w bibliotece Adriana. Postanowi艂a je­cha膰 do Wash, gdzie sta艂 statek Jareda. B臋dzie jej po­trzebny pow贸z. Ze Swynford nie mog艂a zabra膰 powo­zu. Potrzebowa艂a pomocy.

Zupe艂nie niespodziewanie przysz艂o jej do g艂owy, 偶e mo偶e sprowadzi膰 w艂asny pow贸z z Londynu. Amanda i Adrian twierdzili, 偶e to niepotrzebne, bo w wozowni Swynford贸w jest wystarczaj膮ca ilo艣膰 pojazd贸w. Z nie­oczekiwan膮 pomoc膮 przysz艂a jej Perky, zakochana w wo藕nicy.

Tego wieczoru czesa艂a w艂osy swojej pani i g艂o艣no wzdycha艂a. Miranda szybko podj臋艂a temat.

Och, prosz臋 pani, gdyby to si臋 uda艂o... Miranda przygotowywa艂a plan. Adrian i Jon byli zaproszeni przez lorda Stewarda na ryby w jego szkockiej posiad艂o艣ci. Obie z Amand膮 upar艂y si臋, 偶e­by pojechali, mimo 偶e dat臋 wyznaczono na dzie艅 po planowanym porodzie Amandy.

Najprawdopodobniej matka Adriana dosz艂a do wniosku, 偶e je艣li nauczy si臋 tolerowa膰 Amand臋, cz臋­艣ciej b臋dzie widywa膰 wnuki - pomy艣la艂a Miranda.

Kiedy Jon i Adrian wyjad膮 do Szkocji, z Londynu przyb臋dzie pow贸z. Miranda zastanawia艂a si臋, co powie­dzie膰 siostrze. Dosz艂a do wniosku, 偶e po prostu prawd臋. Nie chcia艂a, 偶eby po jej wyje藕dzie Jon musia艂 si臋 t艂uma­czy膰 oburzonej siostrze i jej m臋偶owi. Lepiej, by Mandy wiedzia艂a, i偶 m臋偶czyzna, o kt贸rym s膮dzi艂a, 偶e jest jej szwagrem, naprawd臋 jest bratem szwagra. Wtedy zro­zumie, dlaczego Miranda musi wyjecha膰 i szuka膰 m臋偶a. Postanowi艂a jej powiedzie膰 dopiero w ostatniej chwili.

Powozem mia艂a dojecha膰 do Welland Beach w to­warzystwie Perky - bo przyzwoita kobieta nie powin­na podr贸偶owa膰 bez s艂u偶膮cej. Postanowi艂a, 偶e przed wyjazdem Martin o偶eni si臋 z Perky w Welland i tam poczekaj膮 na powr贸t swojej pani i jej m臋偶a. To by艂 ca艂­kiem dobry plan.

Mija艂y dni, a z wiosny zrobi艂o si臋 wczesne lato. Pew­nego popo艂udnia Jonathan poprosi艂 Mirand臋, 偶eby mu towarzyszy艂a podczas przeja偶d偶ki. Kiedy pokony­wali drog臋 w艣r贸d p贸l, Miranda zapyta艂a:

- Jeste艣 cudowna - zakrzykn膮艂 Jonathan. Dotarli w ko艅cu do Malvern Hills. W zaje藕dzie „Good Queen” powitano ich uprzejmie.

Zapad艂a cisza. Miranda przygl膮da艂a si臋 pani Bo­wen. Kobieta wygl膮da艂a zaledwie na dwadzie艣cia pi臋膰 lat, cho膰 mia艂a ju偶 trzydzie艣ci. Ubrana by艂a skromnie, ale schludnie. By艂a pi臋kn膮 kobiet膮.

- Mi艂o wreszcie pani膮 pozna膰 - zacz臋艂a Miranda, bo Jonathan sta艂 i wpatrywa艂 si臋 z niem膮dr膮 min膮 w ukochan膮. - Prosz臋 usi膮艣膰. Zaraz wszystko pani wy­ja艣nimy.

O艣mielona przez uprzejme zachowanie Mirandy kobieta usiad艂a, by wys艂ucha膰 wyja艣nie艅.

Kiedy tylko Miranda przekroczy艂a pr贸g domu, pod­bieg艂a do niej starsza pani Swynford.

- Och, Mirando, moja droga. Jak dobrze, 偶e jeste艣. Amanda nie chce stosowa膰 si臋 do wskaz贸wek dokto­ra Blake'a. Obawiam si臋 najgorszego!

Miranda wesz艂a do sypialni Amandy.

Kilka nast臋pnych godzin Miranda sp臋dzi艂a u boku rodz膮cej siostry. Kiedy w ko艅cu ch艂opiec pojawi艂 si臋 na 艣wiecie, ojciec nie posiada艂 si臋 z dumy, a babka ko艂ysa­艂a male艅stwo i tuli艂a do piersi zadowolona, 偶e wszystko dobrze si臋 sko艅czy艂o. Nie chcia艂a go odda膰 niani.

Na drugi dzie艅 Amanda odzyska艂a dobry nastr贸j i by­艂o jej troch臋 wstyd, 偶e poprzedniego dnia wpad艂a w hi­steri臋. Teraz uszcz臋艣liwiona zachwyca艂a si臋 male艅stwem.

Jon pojecha艂 do Londynu za艂atwi膰 pozwolenie na 艣lub, a wszyscy inni nie mogli si臋 nacieszy膰, 偶e nowy lord Swynford przyszed艂 wreszcie na 艣wiat. Ca艂e to otaczaj膮ce j膮 szcz臋艣cie sprawi艂o, 偶e Miranda poczu艂a si臋 jeszcze bardziej samotna. T臋skni艂a za m臋偶em. Nie m贸g艂 do niej pisa膰, bo przecie偶 oficjalnie by艂 wci膮偶 przy niej. Nie wiedzia艂 nawet, 偶e ma syna! Mirandzie brakowa艂o jego g艂osu, dotyku, mi艂o艣ci. Westchn臋艂a. To trwa艂o ju偶 tak d艂ugo.

- Prosz臋 pani!

Przestraszona Miranda spojrza艂a na ma艂ego ch艂op­ca o czarnych w艂osach i ciemnych, powa偶nych oczach.

- Chce pani sobie powr贸偶y膰?

Niedaleko w lesie obozowali Cyganie. Rozstawili wozy mi臋dzy drzewami, a konie wypu艣cili na 艂膮k臋.

- Jeste艣 jasnowidzem? - zapyta艂a rozbawiona.

- Co to jasnowidz?

Miranda za艣mia艂a si臋.

- Masz racj臋, Charlie! Mog臋 sobie powr贸偶y膰 za pensa. Miranda spodziewa艂a si臋 bezz臋bnej staruszki, ale babka Charliego by艂a niewielk膮 kobietk膮 o zdrowej cerze. Mia艂a na sobie jasnozielon膮 sp贸dnic臋, a pod ni膮 kilka kolorowych halek oraz 偶贸艂t膮 bluzk臋 ozdobio­n膮 cekinami. Na nogach nosi艂a wysokie sk贸rzane bu­ty, a we w艂osach wianek ze stokrotek. Nie wyjmowa艂a z ust fajki.

- Ma pieni膮dze?

Miranda wyj臋艂a z woreczka pensa i poda艂a kobiecie. Cyganka wzi臋艂a go do r臋ki, nagryz艂a i powiedzia艂a: . - Prosz臋 do mojego wozu, milady. Kiedy by艂y ju偶 w 艣rodku, chwyci艂a d艂o艅 Mirandy:

- Zaraz zobaczymy - mrukn臋艂a.

Miranda spodziewa艂a si臋, 偶e kobieta powie jej te same bzdury o tajemniczym nieznajomym, kt贸re zwy­kle s艂yszy si臋 od Cyganek.

Miranda poczu艂a ch艂odny dreszcz na plecach.

Miranda wysz艂a z obozu i wr贸ci艂a do domu. By艂a te­raz jeszcze bardziej niespokojna. W jej g艂owie ko艂ata艂a mu tylko jedna my艣l. Musia艂a odnale藕膰 Jareda. Je艣li b臋dzie zn贸w przy nim, wszystko si臋 uspokoi. Musi go odnale藕膰 i nic jej nie powstrzyma!

Jonathan wr贸ci艂 do Swynford Hall kilka dni p贸藕­niej. By艂 bardzo z siebie zadowolony. Miranda wie­dzia艂a, 偶e uda艂o mu si臋 dosta膰 pozwolenie.

Jon za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- Jego podziw dla ciebie za膰mi艂a z艂o艣膰 wywo艂ana twoim zachowaniem. Nie spodoba艂o mu si臋, 偶e go zaszanta偶owa艂a艣, ale zgodzi艂 si臋 pom贸c.

- Och, Jon, co oni zrobili z moim m臋偶em? Palmer­ston nie ma dla mnie nawet s艂owa pocieszenia. Nie s艂ysza艂am niczego na temat Jareda od jego wyjazdu ze Swynford Hall. Minister wojny te偶 si臋 nie odzywa! Nie napisa艂 nawet listu. Jak d艂ugo mam tak 偶y膰? Ten Palmerston to potw贸r!

Jonathan obj膮艂 j膮 czule.

- Palmerston nie my艣li o Jaredzie ani o mnie, ani o Annie. On dba o Angli臋 i ca艂膮 Europ臋, obawia si臋 Napoleona, swego najwi臋kszego wroga. Czym jest 偶ycie kilku os贸b w por贸wnaniu z wojn膮? Ma te偶 wrog贸w w kraju.

Adrian wyjecha艂 do Szkocji pod koniec tygodnia. Jonathan do艂膮czy艂 do swojej 偶ony. Za kilka dni mia艂 pojecha膰 za Adrianem do Szkocji.

Miranda odczeka艂a nieco po wyje藕dzie m臋偶czyzn, zanim powiedzia艂a o wszystkim siostrze. Wszystko by­艂o ju偶 przygotowane. Pow贸z prowadzony przez Marti­na jecha艂 z Londynu. Na drugi dzie艅 po jego przyby­ciu Martin i Perky mieli si臋 pobra膰.

Miranda zacisn臋艂a d艂onie w pi臋艣ci, a偶 paznokcie wbi艂y jej si臋 w sk贸r臋.

Miranda zachichota艂a.

Miranda nie wytrzyma艂a.

- Ja tobie pomog艂am. Gdybym nie post膮pi艂a wbrew woli m臋偶a, nie by艂aby艣 lady Swynford i nie mia艂aby艣 swojego ma艂ego synka. Gdybym ci nie po­mog艂a, siedzia艂abym w domu w Wyndsong, a nie u ciebie w Swynford Hall. Bior臋 „Dream Witch” i p艂y­n臋 do St. Petersburga, 偶eby odnale藕膰 Jareda, a ty mi w tym pomo偶esz. Nie odm贸wisz mi szcz臋艣cia, skoro ja po艣wi臋ci艂am tak wiele dla ciebie.

To by艂y powa偶ne argumenty. Amanda nie potrafi艂a ich odeprze膰. Usiad艂a, zagryz艂a wargi i spojrza艂a na Mirand臋.

CZ臉艢膯 III
ROSJA 1813 - 1814

ROZDZIA艁 10

Kapitan Ephraim Snow spogl膮da艂 na 偶on臋 swego pracodawcy z wysoko艣ci ponad metra dziewi臋膰dziesi膮t.

Miranda wr贸ci艂a do kajuty i napisa艂a kilka s艂贸w z pro艣b膮 o informacje na temat m臋偶a. Willy zani贸s艂 li­艣cik i poczeka艂 na odpowied藕. Miranda uprzedzi艂a go, 偶eby nie da艂 si臋 zby膰 byle czym. Po godzinie Willy po­wr贸ci艂 z zaproszeniem na kolacj臋 do ambasady. O si贸dmej mia艂 na Mirand臋 czeka膰 pow贸z.

- O m贸j Bo偶e! Nie mam si臋 w co ubra膰! - zakrzyk­n臋艂a Miranda.

Ephraim Snow u艣miechn膮艂 si臋 porozumiewawczo.

- Wiele razy s艂ysza艂em to samo od Abbie. Miranda tak偶e si臋 za艣mia艂a.

Miranda i kapitan ruszyli niewielkim powozem w stron臋 Prospektu Newskiego, g艂贸wnej ulicy St. Pe­tersburga. Dziewczynie bardzo podoba艂o si臋 miasto. By艂 pi臋kny letni dzie艅, wi臋c wsz臋dzie zieleni艂y si臋 drzewa i kwit艂o mn贸stwo kwiat贸w. Wzd艂u偶 rzeki po deptaku leniwie spacerowa艂y zaj臋te sob膮 pary.

- Nie wiem. Nie wiadomo nawet, czy w og贸le jest jeszcze w St. Petersburgu. Gdyby tu by艂, ambasador na pewno napisa艂by mi o tym w li艣cie.

- Pewnie tak. Prosz臋 spojrze膰. To sklep Lewiego Bimberga. Je艣li tam pani nie znajdzie tego, czego szu­ka, to taka rzecz po prostu nie istnieje. - Roze艣mia艂 si臋. - To najlepszy sklep w mie艣cie. Maj膮 tam wszystko.

Pow贸z zatrzyma艂 si臋 przed wielkim, eleganckim magazynem, jakie Miranda widywa艂a w Londynie. Snow wysiad艂 i poda艂 jej rami臋.

- Czekaj - powiedzia艂 do wo藕nicy i odprowadzi艂 pani膮 Dunham do sklepu.

Miranda wybra艂a na wiecz贸r z艂ot膮 jedwabn膮 sukni臋 ze srebrnymi wst膮偶kami. Kupi艂a te偶 dwie inne, jedn膮 r贸偶owosrebrn膮, a drug膮 w kolorze lawendy, ozdabia­n膮 z艂otymi wst膮偶kami. Jeszcze nigdy nie kupowa艂a go­towych ubra艅, ale okaza艂o si臋, 偶e szwaczka ze sklepu poprawia艂a wszelkie krawieckie niedoci膮gni臋cia na miejscu.

Wieczorem na nabrze偶u zjawi艂 si臋 pow贸z przys艂a­ny z ambasady. Kiedy Miranda do niego wsiada艂a, z艂ota suknia l艣ni艂a w blasku zachodz膮cego s艂o艅ca. Po drugiej stronie ulicy, w magazynie kompanii handlo­wej sta艂 ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski. Obserwowa艂 od­je偶d偶aj膮cy pow贸z.

M臋偶czyzna wybieg艂 z pokoju, a ksi膮偶臋 zszed艂 po schodach do sali pe艂nej urz臋dnik贸w siedz膮cych za rz臋­dami biurek. Podbieg艂 do niego w艂a艣ciciel magazynu.

Tymczasem Sasza pod膮偶a艂 za Mirand膮. Bieg艂 bez wysi艂ku. By艂 szczup艂ym, wyj膮tkowo przystojnym m臋偶­czyzn膮 o ciemnych w艂osach i twarzy niesfornego anio艂ka. Ubiera艂 si臋 jak ch艂op, ale wszystko, co mia艂 na sobie, by艂o przedniego gatunku.

Pow贸z skr臋ci艂 z g艂贸wnej drogi, a potem zatrzyma艂 si臋 za bram膮 wielkiego budynku. Sasza obserwowa艂 pi臋kn膮 dam臋 w l艣ni膮cej sukni wchodz膮c膮 do 艣rodka.

Kiedy znikn臋艂a mu z oczu, podszed艂 bli偶ej.

Jako syn ulubionej pokojowej ksi臋偶nej Czekierskiej, edukacj臋 pobiera艂 wraz z m艂odym ksi臋ciem, swoim obecnym panem. M贸wi艂 p艂ynnie w kilku j臋zy­kach.

- Czego chcesz? - zapyta艂 podejrzliwie wo藕nica. Sasza u艣miechn膮艂 si臋 przymilnie. Nie znosi艂 tych opryskliwych, aroganckich cudzoziemc贸w, kt贸rzy nie­nawidzili jego kraju.

Po pi臋ciu minutach wiedzia艂 wszystko.

Pobieg艂 do pa艂acu Czekierskich na skr贸ty. Wszed艂 drzwiami dla s艂u偶by i wbieg艂 po schodach do sypialni swego pana, kt贸ry le偶a艂 tam w obj臋ciach kochanki. Zdenerwowa艂 go ten widok. Sasza by艂 zazdrosny o wszystkie kobiety i m臋偶czyzn, kt贸rzy przewin臋li si臋 przez 艂o偶e ksi臋cia. A ta suka najbardziej go irytowa艂a. Mia艂a na sobie prze艣wituj膮cy szlafrok, kt贸ry niczego nie zakrywa艂.

Kobieta zmartwi艂a si臋, a potem szybko obj臋艂a go pulchnymi ramionami.

- Och, Aleksieju, tak ci臋 kocham. Kiedy pomy艣l臋, 偶e mog艂abym ci臋 straci膰, zaczynam si臋 zachowywa膰 nieodpowiedzialnie.

- Nie powinna艣 w膮tpi膰, 偶e post膮pi臋 jak d偶entelmen i kiedy si臋 tob膮 znudz臋, b臋d臋 mia艂 do艣膰 taktu, by ci o tym powiedzie膰.

- Wi臋c dlaczego kaza艂e艣 Saszy 艣ledzi膰 jak膮艣 kobiet臋? Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋. Odsun膮艂 od siebie kochank臋 i powiedzia艂:

. Ksi膮偶臋 obj膮艂 kobiet臋, przytuli艂 i szepn膮艂 jej wprost do ucha:

- Powiedz, moja droga, powiedz mi o niej wszystko. Gillian nie by艂a g艂upia. Nie mia艂a zamiaru zdradza膰 mu ca艂ej prawdy, bo wtedy m贸g艂by zrezygnowa膰 z zamiaru porwania Mirandy, a ona nie mog艂aby si臋 ze­m艣ci膰.

- Obie mieszkaj膮 w Ameryce - sk艂ama艂a Gillian. Ksi膮偶臋 zastanawia艂 si臋 przez chwil臋.

- Zr贸b to jeszcze dzi艣 w nocy, Aleksieju! Kto wie, jak d艂ugo Miranda pozostanie w St. Petersburgu? - zach臋ca艂a go Gillian. - Tak d艂ugo szuka艂e艣 takiej dziewczyny dla twojego jasnow艂osego niewolnika. Ich bachory przynios膮 ci fortun臋.

Sasza przygl膮da艂 si臋 uwa偶nie na艂o偶nicy swego pana. Nie podoba艂 mu si臋 ten po艣piech. Zbyt jej na tym za­le偶a艂o. Podejrzewa艂, 偶e kobieta nie m贸wi prawdy.

- Panie m贸j, ksi膮偶臋 - zacz膮艂 po rosyjsku, by Gillian nie rozumia艂a. - Nie jestem pewien, czy ona m贸wi prawd臋. Wiem, jak bardzo pan chce mie膰 t臋 kobiet臋, ale car ostrzega艂 pana, 偶e je艣li w pa艅skim maj膮tku wy­darzy si臋 jeszcze jeden skandal, b臋dzie pan musia艂 po­zosta膰 w areszcie domowym.

Ksi膮偶臋 przyjrza艂 mu si臋 i poklepa艂 d艂oni膮 艂o偶e.

- Chod藕, usi膮d藕 z nami, Sasza. Powiedz mi, co o tym wszystkim s膮dzisz, kochany. Tobie najbardziej na 艣wiecie ufam.

Sasza u艣miechn膮艂 si臋 z ulg膮 i po chwili po艂o偶y艂 si臋 obok swego pana. Opar艂 si臋 na 艂okciu i ci膮gn膮艂.

Pewnie tak, drogi Saszo, ale ja musz臋 mie膰 t臋 ko­biet臋 i postaramy si臋, 偶eby nie by艂o z tego skandalu. Mam doskona艂y plan. Pos艂uchaj. Porwiemy j膮, a kiedy nie wr贸ci, s艂u偶ba wezwie 偶andarmeri臋. Ty, Sasza, za­wieziesz j膮 do mego maj膮tku, do Lukasa. Ma tam zo­sta膰 do czasu urodzenia pierwszego dziecka. Nikt jej nie znajdzie. Og艂osz膮 wszem wobec jej 艣mier膰, bo znajd膮 cia艂o blondynki w rzece. B臋dzie mia艂a na sobie odzienie i klejnoty lady Dunham. Po kilku dniach od utopienia nikt jej nie rozpozna, a odzienie i klejnoty po艣wiadcz膮 艣mier膰 Mirandy Dunham. No i co, Sasza, czy偶 nie jestem przewiduj膮cy?

Sasza uca艂owa艂 d艂o艅 pana.

W ambasadzie brytyjskiej Miranda musia艂a d艂ugo czeka膰. By艂a jedn膮 z wielu os贸b, kt贸re przyby艂y na ko­lacj臋, by porozmawia膰 z ambasadorem. Przy stole obok Mirandy siedzia艂 sekretarz ambasady. Zapew­ni艂, 偶e zostanie jej udzielone specjalne pos艂uchanie nast臋pnego dnia.

Miranda z trudem opanowywa艂a si臋, by nie krzyk­n膮膰.

Sasza by艂 ju偶 pod ambasad膮 i rozmawia艂 z wo藕nic膮.

- Zn贸w tu jeste艣? - zapyta艂 Anglik.

- M贸j pan zbi艂 mnie za to, 偶e tak ma艂o dowiedzia­艂em si臋 o tej damie. Wys艂a艂 mnie z powrotem, 偶ebym si臋 dowiedzia艂 czego艣 wi臋cej. Je艣li tego nie zrobi臋, to zn贸w oberw臋.

Wo藕nica skin膮艂 wsp贸艂czuj膮co g艂ow膮.

Mirand臋 zirytowa艂o to, 偶e b臋dzie musia艂a pocze­ka膰 na wie艣ci o Jaredzie. Ale przynajmniej by艂a pewna, 偶e jej m膮偶 偶yje. Po kolacji zaproszono go艣ci do ta艅ca, a wok贸艂 Mirandy zgromadzi艂o si臋 wielu m臋偶czyzn, ch臋tnych, by z ni膮 zata艅czy膰. Wi臋kszo艣膰 stanowili 艂ysawi, grubi dyplomaci, przyzwyczajeni do wygodnego, nudnego 偶ycia, wyszukanego jedze­nia i przednich trunk贸w. Tylko jeden z nich wygl膮­da艂 inaczej. By艂 to ksi膮偶臋 Mirza Eddin Khan, syn ksi臋cia tureckiego, nieoficjalny przedstawiciel Tur­cji w Rosji.

Wysoki, z lekko faluj膮cymi w艂osami i ciemnymi w膮­sami, wyr贸偶nia艂 si臋 w艣r贸d zebranych urod膮. Jego ja­snoniebieskie oczy mia艂y w sobie co艣 niezmiernie po­ci膮gaj膮cego i tajemniczego. Jako muzu艂manin, nie m贸g艂 ta艅czy膰, ale kiedy Miranda odm贸wi艂a kilku m臋偶czyznom ta艅ca i zosta艂a na chwil臋 sama, ksi膮偶臋 podszed艂 bli偶ej.

Rozmawiali przez chwil臋 swobodnie, jakby znali si臋 od dawna.

- Nigdy jeszcze nie zazdro艣ci艂em innemu cz艂owieko­wi niczego, a teraz musz臋 przyzna膰, 偶e zazdroszcz臋 pa­ni m臋偶owi - powiedzia艂 w pewnym momencie ksi膮偶臋.

Poch艂ania艂 j膮 wzrokiem, jakby chcia艂 zaczarowa膰 i zagarn膮膰 j膮 ca艂膮 dla siebie.

Zanim si臋 zorientowa艂a, uca艂owa艂 jej d艂o艅.

- Zegnam, lady Dunham - rzek艂 i znikn膮艂 w t艂umie.

Postanowi艂a wr贸ci膰 na „Dream Witch” Jutro czeka­艂o j膮 kolejne spotkanie w ambasadzie i musia艂a si臋 wy­spa膰.

Jej pow贸z jecha艂 wolno ulicami St. Petersburga. Mi­randa rozmy艣la艂a o ksi臋ciu. Nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak dziwnie w obecno艣ci innego m臋偶czyzny. Niepoko­i艂o j膮, 偶e ten obcy cz艂owiek tak bardzo j膮 zaintrygo­wa艂. W Londynie nigdy nie mia艂a ochoty wys艂uchiwa膰 komplement贸w ze strony kt贸regokolwiek z tamtej­szych d偶entelmen贸w. W towarzystwie szeptano, 偶e lady Dunham jest nieprzyzwoicie zakochana w m臋偶u i odrzuca wzgl臋dy innych pan贸w. Nazywano j膮 nawet Kr贸low膮 艢niegu.

Nast臋pnego ranka, po niemal nieprzespanej no­cy, Miranda wysz艂a na pok艂ad, by nacieszy膰 si臋 s艂o艅­cem. Zdziwiona zauwa偶y艂a niewielki pow贸z z her­bem ambasady na drzwiach, kt贸ry podje偶d偶a艂 w艂a艣nie w pobli偶e statku. Na miejscu wo藕nicy sie­dzia艂 m艂ody cz艂owiek w rosyjskim stroju. Kiedy j膮 zauwa偶y艂, zapyta艂:

Po drodze wst膮pi艂a do kajuty kapitana, 偶eby mu po­wiedzie膰 o swym nag艂ym wyj艣ciu na l膮d.

- To dobrze - odpar艂 m臋偶czyzna. - Mam nadziej臋, 偶e wreszcie si臋 pani czego艣 dowie o m臋偶u.

Wo藕nica pom贸g艂 jej wsi膮艣膰. Zamkn膮艂 szybko drzwi powozu, wskoczy艂 na kozio艂 i zaci膮艂 konie, kt贸re na­tychmiast ruszy艂y. Miranda zorientowa艂a si臋, 偶e nie jest sama. Naprzeciwko niej siedzia艂 elegancki d偶en­telmen w bia艂o - z艂otym mundurze.

Miranda zauwa偶y艂a, 偶e przygl膮da si臋 jej otwarcie, jakby ocenia艂 jej walory. Czego艣 takiego jeszcze nic do艣wiadczy艂a. Nie spodoba艂o jej si臋 to. W jego oczach nie dostrzeg艂a niczego przyjaznego.

Miranda zrozumia艂a, 偶e jest w niebezpiecze艅stwie.

- Ksi膮偶臋, musz臋 pana prosi膰, 偶eby odwi贸z艂 mnie pan na m贸j statek - powiedzia艂a stanowczym tonem, cho膰 serce wali艂o jej jak m艂otem, a nogi dr偶a艂y ze strachu.

Ksi膮偶臋 za艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

- Brawo, moja droga! Masz' charakter. Jeste艣 do­k艂adnie taka, jak s膮dzi艂em. Nie pomyli艂em si臋 ani tro­ch臋 co do ciebie.

- Czego pan ode mnie chce? Ksi膮偶臋 usiad艂 obok niej.

Miranda a偶 si臋 zatrz臋s艂a. - Oszala艂e艣? Jestem lady Miranda Dunham, 偶ona Jareda Dunhama, pani na Wyndsong! Rozumiesz to? Natychmiast odwie藕 mnie na statek, a ja nie wspomn臋 0 ca艂ym zaj艣ciu, bo zdaje si臋, 偶e jeste艣 pijany.

Krzykn臋艂a z b贸lu, bo stalowe palce m臋偶czyzny 艣ci­sn臋艂y jej nadgarstek. Ksi膮偶臋 przytrzyma艂 j膮 jedn膮 r臋­k膮, a drug膮 przytkn膮艂 jej do nosa nas膮czon膮 czym艣 chustk臋. Miranda walczy艂a zawzi臋cie. Chcia艂a krzyk­n膮膰, ale zapach skrawka materia艂u wype艂nia艂 jej nos pal膮cym odorem. W ko艅cu straci艂a przytomno艣膰.

Pow贸z przy艣pieszy艂 za rogatkami miasta. Wkr贸tce wjecha艂 do lasu, by po d艂u偶szej chwili zatrzyma膰 si臋 przed niewielk膮 chatk膮. Sasza zani贸s艂 nieprzytomn膮 kobiet臋 do domu. Ksi膮偶臋 pod膮偶a艂 za nimi i wpatrywa艂 si臋 z nieskrywan膮 przyjemno艣ci膮 w swoj膮 ofiar臋.

Nie! Szuka艂em takiej kobiety od wielu lat. Jest jeszcze pi臋kniejsza, ni偶 si臋 spodziewa艂em. Nawet od­m贸wi艂em sobie w艂asnej z ni膮 przyjemno艣ci, by jak najszybciej powi艂a dziecko Lukasa. Pom贸偶 mi j膮 roze­bra膰. Potrzebuj臋 jej odzienia.

M臋偶czy藕ni zdj臋li z Mirandy sukni臋 i bielizn臋. Przez chwil臋 w milczeniu przygl膮dali si臋 nagiej kobiecie.

- Ale偶 ona jest pi臋kna - odezwa艂 si臋 w ko艅cu Sasza.

- Popatrz, panie, jakie ma proporcje, jakie d艂ugie nogi. Ksi膮偶臋 dotkn膮艂 jej piersi i westchn膮艂.

- Pozwalam - rzek艂 ksi膮偶臋, g艂aszcz膮c go po g艂owie. Kilka chwil p贸藕niej Sasza ubra艂 Mirand臋 w str贸j ch艂opki i zdj膮艂 z niej bi偶uteri臋.

- Przynie艣 wody ze studni, Sasza - rozkaza艂 ksi膮偶臋.

- Musimy jej poda膰 opium, 偶eby by艂a cicho. Ju偶 si臋 za­czyna wierci膰. Nim Miranda zd膮偶y艂a odzyska膰 na do­bre przytomno艣膰, wlano jej do gard艂a br膮zowawy p艂yn, kt贸ry sprawi艂, 偶e zn贸w zapad艂a w ciemno艣膰. Sa­sza zani贸s艂 j膮 do powozu, kt贸ry ruszy艂 dalej, kiedy tyl­ko do艂膮czy艂 do nich ksi膮偶臋.

Nied艂ugo potem pojawi艂 si臋 naprzeciw nich na w膮s­kiej le艣nej drodze elegancki pow贸z.

- Nie, m贸j drogi, to zbyt cenna niewolnica. Nie mo偶emy ryzykowa膰. Masz z ni膮 mieszka膰. Nie wolno jej umie艣ci膰 z innymi kobietami. Te prostaczki mo­g艂yby jej zrobi膰 krzywd臋. Daj jej wszystko, czego ze­chce, 偶eby by艂a szcz臋艣liwa, oczywi艣cie w granicach rozs膮dku.

Sasza spojrza艂 z mi艂o艣ci膮 na ksi臋cia, a potem uca艂owa艂 jego d艂onie.

Sasza przeni贸s艂 Mirand臋 do drugiego powozu, kt贸­ry natychmiast ruszy艂 w drog臋. Ksi膮偶臋 Aleksiej wr贸ci艂 do pa艂acu, gdzie czeka艂a na niego Gillian.

- Gdzie by艂e艣? - wyd臋艂a usta.

Mia艂a na sobie jedwabn膮 koszul臋, kt贸ra nic nie kry­艂a. Obj臋艂a go i poca艂owa艂a.

- Zostawmy to na p贸藕niej. Poka偶臋 ci wtedy co艣, czego jeszcze nigdy nie do艣wiadczy艂a艣 - powiedzia艂 i odsun膮艂 j膮 od siebie.

Postanowi艂 za艂atwi膰 to dzi艣 wieczorem, cho膰 偶al mu by艂o zabija膰 kobiet臋, kt贸ra z rado艣ci膮 spe艂nia艂a wszystkie jego 艂贸偶kowe zachcianki. Teraz jednak sta艂a si臋 zbyt niebezpieczna. Wiedzia艂, 偶e b臋dzie pr贸bowa­艂a go szanta偶owa膰, maj膮c nadziej臋 na 艣lub. Oczywi艣cie ksi膮偶臋 nie mia艂 zamiaru 偶eni膰 si臋 z angielsk膮 ladaczni­c膮, kt贸ra szpiegowa艂a dla Napoleona. Miejsce u jego boku by艂o zarezerwowane dla ksi臋偶niczki Tatiany Romanowej, kuzynki cara. Na razie siedemnastolatka by艂a skrz臋tnie ukrywana, a 艣lub trzymano w r贸wnie wielkiej tajemnicy.

- Powiem ci za to, co dzi艣 robi艂em. Twoja rywalka, dzi臋ki mojej zapobiegliwo艣ci, jedzie ju偶 z Sasz膮 na po­艂udnie.

Gillian zastanawia艂a si臋, co to za niespodzianka. Mo偶e nowa bi偶uteria? Na o艣wiadczyny by艂o jeszcze za wcze艣nie. Ale teraz, kiedy maj膮 wsp贸ln膮 tajemnic臋, ksi膮偶臋 na pewno si臋 z ni膮 o偶eni, by utrzyma膰 wszystko w sekrecie. Nawet je艣li sam na to nie wpadnie, ona podsunie mu t臋 my艣l.

Ksi膮偶臋 przygotowywa艂 si臋 do wieczoru w swojej sy­pialni. Kaza艂 przynie艣膰 szampana i kawior. Wyk膮pa艂 si臋, a potem da艂 s艂u偶bie wolne. O dziewi膮tej zaci膮gn膮艂 zas艂ony w sypialni i czeka艂.

W Londynie Gillian nosi艂a kr贸tko spi臋te rude w艂osy. Teraz by艂y d艂ugie i jasne, dla niepoznaki. Roz­pu艣ci艂a je dzi艣, by doda膰 sobie urody, a zamiast suk­ni na艂o偶y艂a tylko diamentowy naszyjnik i r贸偶owe pantofle.

Ksi膮偶臋 zmru偶y艂 oczy. Wi臋c Sasza mia艂 jednak racj臋. Niewa偶ne, pomy艣la艂. I tak musia艂 nie膰 t臋 platynow膮 pi臋kno艣膰. G艂upia Gillian nawet si臋 nie zorientowa艂a, 偶e zdradzi艂a w艂asne k艂amstwo.

- Przesta艅my ju偶 m贸wi膰 o niewolnikach. Pora na inne przyjemno艣ci - rzek艂 i zacz膮艂 pie艣ci膰 jej piersi. Potem podni贸s艂 d艂onie do jej szyi. - Pozwoli艂em ci dzi艣 nacieszy膰 si臋 zemst膮 na Jaredzie Dunhamie. Obawiam si臋 jednak, 偶e on b臋dzie szuka艂 tej pi臋knej dziewczyny, p贸ki starczy mu tchu w piersiach. Kiedy znajdzie j膮 martw膮, zaprzestanie poszukiwa艅. Ty, mo­ja droga, b臋dziesz lady Dunham, a zdaje mi si臋, 偶e kiedy艣 bardzo tego pragn臋艂a艣. Spe艂ni臋 tylko twoje 偶y­czenie. Oto moja niespodzianka.

Gillian wytrzeszczy艂a oczy z przera偶enia, zrozu­miawszy nagle, co zamierza jej kochanek.

Kiedy uchodzi艂o z niej 偶ycie, Aleksiej powiedzia艂 jeszcze:

- Znajd膮 twoje cia艂o w rzece i pochowaj膮 ci臋 jako Lady Dunham. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 mi wdzi臋czna.

Martwe cia艂o swej kochanki ksi膮偶臋 wcisn膮艂 w zbyt ciasn膮 dla niej sukni臋 Mirandy. Rozerwa艂 stanik z przodu, bo wielkie piersi Gillian nie mie艣ci艂y si臋 w nim wcale. Wygl膮da艂o to, jakby jaki艣 opryszek ze­rwa艂 broszk臋 lady Dunham, rozrywaj膮c prz贸d sukni. Nie uda艂o mu si臋 w艂o偶y膰 jej but贸w, bo mia艂a zbyt du­偶e stopy.

W pa艂acu nikogo nie by艂o. Ksi膮偶臋 zani贸s艂 cia艂o na brzeg rzeki i wrzuci艂 je do wody. Wartki nurt natych­miast wci膮gn膮艂 zw艂oki.

ROZDZIA艁 11

Jared Dunham galopowa艂 drog膮 w stron臋 Swynford Hall i powtarza艂 w my艣li jedno imi臋: Miranda. Po szaro - razowych krajobrazach Rosji zielona Anglia wydawa­艂a mu si臋 cudowna. Min臋艂o jedena艣cie miesi臋cy. Nie by­艂o go prawie rok. Zastanawia艂 si臋, co go podkusi艂o, by podj膮膰 si臋 tej misji. Co go sk艂oni艂o, 偶eby opu艣ci膰 偶on臋.

Stajenny zaj膮艂 si臋 jego koniem, a lokaj wybieg艂 z do­mu na powitanie.

Lokaj spojrza艂 zdziwiony na lorda, ale nim cokol­wiek powiedzia艂, zjawi艂a si臋 Amanda z pi臋kn膮 kobie­t膮 o w艂osach koloru miedzi.

Bez chwili wahania kobieta rozpozna艂a Jareda.

Jared przez chwil臋 czu艂 si臋 jak w domu dla ob艂膮ka­nych.

- Nie rozumiem. O czym ty m贸wisz?

- Panie - rzek艂a druga kobieta. - Powinni艣my chy­ba wej艣膰 do 艣rodka. Chod藕my, Mandy. W bibliotece b臋dziemy mogli swobodnie porozmawia膰.

Kiedy ju偶 znale藕li si臋 w domu, Jared rykn膮艂 na 艣liczn膮 szwagierk臋:

- O co ci, do diab艂a, chodzi! Dlaczego pytasz, czy Miranda jest ze mn膮? Gdzie jest moja 偶ona?

Amanda Wybuchn臋艂a p艂aczem, a Jared zakl膮艂 g艂o­艣no.

Jared spojrza艂 na ni膮 zdezorientowany.

- Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 potrzebowa艂 czego艣 moc­niejszego. Mo偶e whisky.

Anna podesz艂a do barku, nala艂a do szklanki spo­r膮 porcj臋 ciemnej szkockiej whisky, i poda艂a j膮 Jaredowi. Amanda siedzia艂a ju偶 na kozetce i szlocha艂a dalej.

Lord Dunham wypi艂 whisky jednym haustem i spoj­rza艂 na Ann臋.

- Wi臋c?

- Kiedy Napoleon wkroczy艂 do Moskwy, car si臋 przestraszy艂. Obawia艂 si臋, 偶e Francuzi zajm膮 St. Pe­tersburg, 偶e dowiedz膮 si臋 o jego pertraktacjach z An­glikami i Amerykanami. Podejrzewam, 偶e ogarn臋艂a go panika. Kaza艂 mnie umie艣ci膰 w wi臋zieniu, ale pil­nowa艂, by mnie dobrze traktowano. Niczego mi nie brakowa艂o. O moim pobycie w St. Petersburgu wie­dzia艂 tylko ambasador angielski.

Jared potrz膮sn膮艂 g艂ow膮.

Anna podesz艂a, 偶eby j膮 pocieszy膰.

- Mandy, nie mo偶esz si臋 tak denerwowa膰. Id藕 le­piej do dzieci i przygotuj je. Thomas powinien pozna膰 ojca. Ja ju偶 reszt臋 wyja艣ni臋.

Pomog艂a jej wsta膰 i odprowadzi艂a do drzwi. Kiedy si臋 odwr贸ci艂a, Jared u艣miecha艂 si臋 pod nosem.

Zaczerwieni艂a si臋.

- B臋d臋 ci臋 nazywa艂 Ann膮, a ty m贸w do mnie Jared. Zaraz, zaraz, powiedzia艂a艣: dzieci? O jakich dzieciach m贸wi艂a艣?

Anna za艣mia艂a si臋.

- Jest bardzo praktyczny. Mnie wci膮偶 nazywaj膮 pa­ni膮 Bowen, bo Jon udaje ciebie. Nikt pr贸cz mnie i Amandy nie wie o tej maskaradzie, nawet moje dzie­ci. Jon uda艂 tylko, 偶e wezwa艂 go lord Palmerston i dzi臋­ki temu mogli艣my wyjecha膰 na tydzie艅 razem zaraz po 艣lubie. Potem do艂膮czy艂 do lorda Swynforda w Szkocji.

Wi臋c nie powinienem wysy艂a膰 pos艂a艅ca, bo przy­jad膮 przed nim. Chyba spotkam si臋 z nimi w po艂owie drogi. 艁atwiej b臋dzie zamieni膰 si臋 rolami z dala od Swynford. Potem ty i m贸j brat poznacie si臋 oficjalnie, zakochacie si臋 i uciekniecie gdzie艣 daleko, 偶eby si臋 pobra膰.

- To dobrze! M贸j kapitan to rozs膮dny cz艂owiek. Kiedy dotr膮 na miejsce i oka偶e si臋, 偶e mnie tam ju偶 nie ma, wr贸c膮 do Anglii.

- A jak ty si臋 tu dosta艂e艣? Jared u艣miechn膮艂 si臋.

- Car poczu艂 si臋 wreszcie pewniej i w czerwcu po­stanowi艂 mnie wypu艣ci膰. Okaza艂 mi swoj膮 wdzi臋cz­no艣膰 i 偶al, 偶e przetrzymywa艂 mnie tak d艂ugo w niewo­li, daj膮c mi dwa statki pe艂ne drewna dla stoczni. Poniewa偶 wok贸艂 Anglii jest blokada, wysadzono mnie w Welland Beach i przyjecha艂em tutaj, a statki pop艂y­n臋艂y do Ameryki. Jeden z nich mia艂 by膰 prezentem dla lorda Palmerstona, ale po tym, co us艂ysza艂em, wiem ju偶, 偶e na niego nie zas艂u偶y艂.

- Mo偶esz by膰 dumny z Mirandy, Jaredzie - powie­dzia艂a Anna. - D艂ugo znosi艂a to wszystko dzielnie, ale w ko艅cu ju偶 nie mog艂a wytrzyma膰. Nie wini臋 jej. Wy, Dunhamowie, macie w sobie co艣, co nie pozwala o was zapomnie膰. - Wsta艂a. - Chyba ju偶 pora, 偶eby艣 zobaczy艂 swojego syna.

Jared u艣miechn膮艂 si臋, widz膮c jej za偶enowanie.

Jared obawia艂 si臋, 偶e s艂u偶ba zauwa偶y jego wzrusze­nie, ale Amanda przezornie odes艂a艂a wszystkich i zo­sta艂y same z dwoma ch艂opcami. Na r臋kach trzyma艂a t艂u艣ciutkiego blondynka o niebieskich oczach.

- Oto m贸j Neddie, Jaredzie - powiedzia艂a. Anna u艣miechn臋艂a si臋, pomy艣lawszy, jak niem膮dra czasem potrafi by膰 siostra Mirandy. Sama wzi臋艂a dru­giego ch艂opca na r臋ce i poda艂a go ojcu.

- Oto tw贸j syn.

Jared wpatrywa艂 si臋 w ciemnow艂osego, zielono­okiego dzieciaka.

- Witaj, Tom - powiedzia艂 - Jestem twoim tatusiem. - Ch艂opiec wpatrywa艂 si臋 w ojca. - Wiesz co to dla mnie znaczy? - zwr贸ci艂 si臋 do Amandy. - Nie wie­dzia艂em nawet, 偶e Miranda jest przy nadziei. Straci­艂em prawie rok mego ma艂偶e艅stwa i po co? Nigdy ju偶 si臋 nie dowiem, jak to jest, kiedy zostaje si臋 ojcem po raz pierwszy. Nigdy nie widzia艂em jej brzemiennej. Odjecha艂em, by bawi膰 si臋 w wojn臋. - Przytuli艂 dziecko do piersi. - Och, wybacz mi, synku. Mo偶e kiedy艣 ci to wynagrodz臋.

Anna po艂o偶y艂a mu d艂o艅 na ramieniu.

- Nie bawi艂e艣 si臋 w wojn臋, ale pr贸bowa艂e艣 pom贸c w osi膮gni臋ciu pokoju - powiedzia艂a 艂agodnie.

Jared odda艂 jej dziecko.

- Oboje si臋 tacy - rzek艂a Amanda, wk艂adaj膮c Neddiego do ko艂yski. - Kiedy s膮 razem, jest w nich si艂a, kt贸ra przenios艂aby g贸ry.

- A kiedy nie s膮 razem? - zapyta艂a Anna. Amanda westchn臋艂a.

- Maj膮 dziwn膮 sk艂onno艣膰 do destrukcji i to zwykle samodestrukcji. Wola艂abym, 偶eby Miranda ju偶 wr贸ci艂a.

Jared chodzi艂 niespokojnie po Swynford Hall przez nast臋pne kilka dni. Je藕dzi艂 na wielkim, czarnym ogie­rze po okolicy, odwiedza艂 Ann臋 i jej dzieci w wiejskiej chatce i bawi艂 si臋 z synem. W ko艅cu przysz艂y wie艣ci od Adriana i Jona. Spakowa艂 dyskretnie odzienie Jonatahana i pojecha艂 do Shrewsbury. Podr贸偶 zaj臋艂a mu kilka godzin.

Jared poszed艂 do pokoju i poleci艂 gospodarzowi, by wskaza艂 go Jonathanowi i Adrianowi. Po jakim艣 czasie otworzy艂y si臋 drzwi. Obaj m臋偶czy藕ni weszli do 艣rodka.

Adrian Swynford spogl膮da艂 raz na jednego z nich, raz na drugiego, zdezorientowany. Dwaj bracia roze­艣miali si臋, kiedy sobie w ko艅cu o nim przypomnieli. Jared wcisn膮艂 mu w d艂o艅 szklaneczk臋 sherry.

- Nie, Adrianie, nie oszala艂e艣. Cz艂owiek, kt贸rego go艣ci艂e艣 pod swoim dachem przez ostatnich kilka miesi臋cy, to m贸j starszy brat, Jonathan. Ja wr贸ci艂em z Rosji dopiero par臋 dni temu.

Adrian Swynford wypi艂 sherry jednym haustem.

Adrian zaczerwieni艂 si臋.

- Nie, Jon, nie ucieszy艂a si臋. Moja 偶ona odczeka艂o do twojego wyjazdu i uda艂a si臋 do St. Petersburga, 偶e by mnie odnale藕膰. Wyruszy艂em stamt膮d tego samego dnia, co ona, z Anglii. Pewnie wr贸ci do nas oko艂o 贸smego sierpnia, mo偶e troch臋 p贸藕niej. Pojad臋 do Welland, 偶eby j膮 powita膰. Zdaje si臋, 偶e mam ju偶 w zwycza­ju czeka膰 na ni膮 w porcie - za艣mia艂 si臋.

- A ja wracam w swoj膮 sk贸r臋 i chc臋 jak najszybciej zacz膮膰 okres narzecze艅stwa z Ann膮. Potem b臋dziemy mogli og艂osi膰, 偶e si臋 pobrali艣my. Rozumiesz mnie, mam nadziej臋?

W tej samej chwili kapitan Ephraim Snow zapra­sza艂 sekretarza angielskiego ambasadora, pana Mor­gana, do salonu kapita艅skiego na „Dream Witch”. Razem z nim przyby艂 kapitan 偶andarmerii.

Ephraim wpatrywa艂 si臋 z przera偶eniem w obr膮czk臋 艣lubn膮 wysadzan膮 diamentami. Z ty艂u by艂 wygrawero­wany napis: „Od Jareda dla Mirandy, 1812”.

- To jej obr膮czka - j臋kn膮艂. - Nie ma w膮tpliwo艣ci. Pan Morgan wskaza艂 偶andarma.

- To jest Miko艂aj Iwanowicz, kapitanie. M贸wi do­brze po angielsku i chcia艂by panu zada膰 kilka pyta艅.

- Prosz臋 - powiedzia艂 rosyjski kapitan i wyj膮艂 ze sk贸rzanej torby ubranie. - Poznaje pan to?

Kapitan Snow odetchn膮艂 g艂臋boko i si臋gn膮艂 po poda­n膮 mu zielon膮 sukni臋, kt贸r膮 mia艂a na sobie Miranda w dniu znikni臋cia. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, co si臋 sta艂o.

- Niech pan powie mi prawd臋 - odezwa艂 si臋 w ko艅cu. Rosjanin posmutnia艂.

- Jeszcze jedno pytanie,. Czy lady Dunham jest ja­snow艂os膮 kobiet膮? - Ephraim Snow skin膮艂 g艂ow膮. - Wi臋c to z pewno艣ci膮 ta sama osoba. Znaleziono nad brzegiem rzeki cia艂o blondynki, kt贸ra mia艂a na sobie ten str贸j i t臋 bi偶uteri臋. Z przykro艣ci膮 musz臋 pana po­informowa膰, 偶e lady Dunham nie 偶yje. To najwyra藕­niej by艂 napad rabunkowy.

Ephraim Snow miewa艂 ju偶 do czynienia z Rosjana­mi. Byli uparci. Je艣li taki cz艂owiek sobie co艣 postano­wi艂, to nawet sam B贸g nie m贸g艂by go od tego odwie艣膰. Zapyta艂 wi臋c grzecznie:

Niestety, nie. Musieli艣my je natychmiast pocho­wa膰. Przele偶a艂o wiele dni w wodzie, a ryby wyjad艂y ju偶 cz臋艣膰 twarzy. Pochowali艣my j膮 na angielskim cmentarzu. Pier艣cionek i sukni臋 przynios艂em, by m贸g艂 j膮 pan zidentyfikowa膰.

Kapitan Snow poczu艂 md艂o艣ci.

Dziesi膮tego sierpnia „Dream Witch” powr贸ci艂a do Welland Beach na wybrze偶u angielskim. Kapitan nie zdziwi艂 si臋, widz膮c znajom膮 posta膰 na brzegu. Wes­tchn膮艂 ci臋偶ko i poch艂on膮艂 spory 艂yk rumu. Nie pomog艂o. Jared nied艂ugo potem by艂 ju偶 na pok艂adzie. - Ahoj, Eph, przybyli艣cie dwa dni p贸藕niej ni偶 si臋 spodziewa艂em. Gdzie ta dzikuska, moja 偶ona?

Kapitan nie m贸g艂 mu spojrze膰 w oczy. Wykrztusi艂 po艣piesznie straszne s艂owa i poda艂 Jaredowi obr膮cz­k臋, a potem wybuchn膮艂 p艂aczem. 艁zy p艂yn臋艂y po jego steranej 偶yciem twarzy i siwiej膮cej brodzie. Jared zacz膮艂 krzycze膰:

- Niech j膮 diabli! Niech idzie do piek艂a za to, 偶e by艂a tak膮 suk膮! Ka偶da inna kobieta zosta艂aby w do­mu, a ona nie! Ona nie! - W艂o偶y艂 obr膮czk臋 do kiesze­ni. - Nie wini臋 ci臋 za to, co si臋 sta艂o, Eph - powiedzia艂 ju偶 spokojniej i szybko opu艣ci艂 statek.

W臋drowa艂 wzd艂u偶 nabrze偶a, p贸ki nie natrafi艂 na ober偶臋 „Pod Syren膮” Tam zam贸wi艂 butelk臋 brandy. Nie wiedzia艂, 偶e kapitan Snow kaza艂 go 艣ledzi膰 i natychmiast poinformowa艂 s艂u偶b臋, gdzie mo偶na zna­le藕膰 pana.

Miranda w艂a艣nie prze偶ywa艂a najstraszniejsz膮 po­dr贸偶 swego 偶ycia. Kilka pierwszych dni przespa艂a, po­jona przez Sasz臋 opium. Kiedy tylko si臋 poruszy艂a, s艂u偶膮cy natychmiast wlewa艂 do jej gard艂a kolejn膮 daw­k臋. Resztkami 艣wiadomo艣ci zrozumia艂a, 偶e musi go przed tym powstrzyma膰. Kiedy zn贸w zaczyna艂a si臋 bu­dzi膰, nie otworzy艂a oczu, ale natychmiast usiad艂a. Za­skoczony Sasza si臋gn膮艂 po butelk臋, ale kobieta po­wstrzyma艂a go.

- Wi臋c po rosyjsku nazywasz si臋 Miranda Tomasowa, ale wol臋 do ciebie m贸wi膰 Miruszka.

- Uspok贸j si臋, Miruszka - m贸wi艂 Sasza i po艂o偶y艂 d艂o艅 na butelce z opium.

Przez chwil臋 w oczach Mirandy p艂on膮艂 ogie艅.

Miranda pomy艣la艂a, 偶e to jaki艣 koszmarny sen.

- Jak to? Nikt nie b臋dzie mnie szuka艂?

- Nie, bo nie 偶yjesz - odpar艂 spokojnie. Miranda wzdrygn臋艂a si臋 i poczu艂a strach.

- Kochanica ksi臋cia, Gillian, ufarbowa艂a w艂osy na blond, kiedy ucieka艂a z Anglii - zacz膮艂 Sasza, a potem wyja艣ni艂 jej wszystko dok艂adnie. Kiedy sko艅czy艂, Mi­randa s艂ysza艂a tylko to jedno zdanie: Nie 偶yjesz! Nie 偶yjesz! Nie 偶yjesz!

Jared! On im nie uwierzy! M贸j kochany, tylko im nie wierz! Nie wierz im! Ja 偶yj臋!

Poza tym nikt nie skojarzy twojego znikni臋cia z nazwi­skiem ksi臋cia Aleksieja. Nie spotkali艣cie si臋 wcze­艣niej. Nikt nie pomy艣li nawet, 偶e pow贸z nale偶a艂 do niego. Teraz ju偶 nie b臋dzie tak jak z guwernantk膮 ksi臋偶nej Tumanowej.

Miranda usi艂owa艂a sobie przypomnie膰 map臋 Rosji.

Miranda skin臋艂a g艂ow膮, a potem skuli艂a si臋 w k膮cie powozu i milcza艂a. Odessa le偶y nad Morzem Czar­nym - pomy艣la艂a. - Niedaleko jest Turcja, a Turcy s膮 sprzymierze艅cami Anglii. Ale jak powstrzyma膰 Sasz臋 i tego Lucasa, zanim wymy艣li jaki艣 sensowny plan? Nie wolno si臋 ba膰. Ponad wszystko trzeba zachowa膰 spok贸j.

Zastanawia艂a si臋, ile kilometr贸w dzieli ich st膮d od granicy i Istambu艂u. Gdyby maj膮tek ksi臋cia znajdowa艂 si臋 nad morzem, mog艂aby ukra艣膰 艂贸d藕. Pewnie 艂atwiej ucieka膰 przez morze. Nie ma tam dom贸w, a wi臋c ani ps贸w, ani ludzi, kt贸rzy zadaj膮 pytania. Musia艂aby ukry膰 w艂osy. Nie, lepiej b臋dzie je obci膮膰 i przefarbowa膰. Przebra艂aby si臋 za ch艂opca. Spojrza艂a na swoje piersi. Od narodzin Toma nie by艂y ju偶 takie ma艂e. Po­stanowi艂a owin膮膰 je ciasno. Z daleka nikt si臋 nie do­my艣li, 偶e jest kobiet膮. Kompas! B臋dzie potrzebny kompas! Czy w tym dzikim kraju maj膮 takie urz膮dze­nia? Jaredzie...

Pop艂yn臋艂y jej 艂zy. Mo偶e on nie wierzy, 偶e umar艂a? Ale przy takich dowodach... Kocham ci臋 Jaredzie - powtarza艂a w my艣lach. - Kocham ci臋! Kocham!

Sasza zostawi艂 j膮 sam膮 sobie. Nie przejmowa艂 si臋 zbytnio kobietami, bo nigdy nie by艂y dla niego dobre. Jego niezam臋偶na matka pracowa艂a jako pokojowa matki ksi臋cia Aleksieja. Nikt mu o tym nie m贸wi艂, ale on wiedzia艂, 偶e ksi膮偶臋 W艂adimir Czekierski by艂 jego ojcem. Sasza urodzi艂 si臋 kilka miesi臋cy po m艂odszej siostrze ksi臋cia Aleksieja. Mia艂 szcz臋艣cie. M贸g艂 wyl膮­dowa膰 w maj膮tku i sko艅czy膰 jak zwyk艂y pacho艂ek, ale spodoba艂 si臋 ksi臋偶nej Aleksandrze, kt贸ra chcia艂a przy okazji zrobi膰 przyjemno艣膰 swojej ulubionej s艂u偶膮cej. Umieszczono go w艣r贸d dzieci ksi臋cia i dano nia艅k臋. Kiedy mia艂 pi臋膰 lat, a Aleksiej osiem, poszli razem do szko艂y. Tak ma艂y ksi膮偶臋 sta艂 si臋 jego panem. Kiedy ma艂y arystokrata zrobi艂 w szkole co艣 z艂ego, Sasza by艂 bity, bo przecie偶 nikt nie m贸g艂 uderzy膰 syna ksi臋cia. Na nieszcz臋艣cie Saszy Aleksiej nie by艂 dobrym uczniem.

Za to Sasza mia艂 doskona艂膮 pami臋膰 i szybko na­uczy艂 si臋 tego samego, co starsi koledzy. Po jakim艣 czasie, ku zawstydzeniu ma艂ego ksi臋cia, umia艂 wi臋cej od niego. Tak wi臋c panicz zmuszony by艂 zacz膮膰 si臋 so­lidnie uczy膰, a nauczyciele przestali bi膰 Sasz臋. Kiedy sko艅czy艂 dwana艣cie lat, Aleksiejowi dano angielskie­go nauczyciela, kt贸ry traktowa艂 ch艂opc贸w na r贸wni. M艂ody ksi膮偶臋 by艂 ju偶 wtedy g艂ow膮 rodziny, bo jego oj­ciec nie 偶y艂.

Kiedy ksi膮偶臋 mia艂 czterna艣cie lat, potrzebowa艂 kon­taktu z doros艂ym m臋偶czyzn膮, a jego nauczyciel szybko to wykorzysta艂 i zosta艂 pierwszym do艣wiadczeniem mi艂osnym ksi臋cia. Rok p贸藕niej m臋偶czyzna wci膮gn膮艂 w to r贸wnie偶 Sasz臋. Ksi膮偶臋 nauczy艂 si臋 p贸藕niej obco­wa膰 z damami, ale Sasza nie ufa艂 kobietom. Jego w艂a­sna matka nigdy go nie przytula艂a ani nie ca艂owa艂a.

Nie, Sasza zdecydowanie nie lubi艂 kobiet, ale akurat ta, kt贸ra w艂a艣nie z nim podr贸偶owa艂a, wcale nie wyda­wa艂a si臋 taka z艂a. Spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie histeryzo­wa艂a i szamota艂a si臋, kiedy odzyska przytomno艣膰. Po­dejrzewa艂, 偶e b臋dzie musia艂 jej podawa膰 opium nie tylko przez ca艂膮 drog臋, ale r贸wnie偶 podczas pierw­szych dni w maj膮tku. Ona za艣 by艂a nie tylko zupe艂nie 艣wiadoma tego, co si臋 z ni膮 dzieje, ale r贸wnie偶 ca艂kiem spokojna. Zadawa艂a mu rozs膮dne pytania, ale i cz臋sto milcza艂a, a nie papla艂a, jak to czyni wi臋kszo艣膰 kobiet.

Przez chwil臋 Sasza przygl膮da艂 jej si臋 ze smutkiem. Jej opowie艣膰 o rodzinie i miejscu, w kt贸rym mieszka­艂a, by艂a z pewno艣ci膮 prawdziwa. Ani przez chwil臋 nie wierzy艂 tej dziwce, Gillian.

Pow贸z dudni艂 na kocich 艂bach g艂贸wnej drogi do Odessy. Siedemna艣cie lat przed przyjazdem Mirandy miasto przej臋li z r膮k tureckich Rosjanie; zbudowali tu fort i baz臋 marynarki.

Odessa by艂a pi臋knym miastem z r贸wnolegle wytyczo­nymi ulicami. Pow贸z zwolni艂 z powodu du偶ego ruchu, ale oboje podr贸偶uj膮cy nie obudzili si臋 nawet. M艂ode cia艂o Mirandy szybko dosz艂o do siebie po niszcz膮cym dzia艂aniu opium. Teraz spa艂a spokojnie i nareszcie po­czu艂a, 偶e w ko艅cu uda si臋 jej znale藕膰 jakie艣 wyj艣cie z sy­tuacji. Obok niej spa艂 Sasza. By艂 pewien, 偶e jego wi臋zie艅 zachowa si臋 rozs膮dnie. Chrapa艂 wi臋c teraz cicho. Kiedy pow贸z zatrzyma艂 si臋 pod bram膮 wielkiej posiad艂o艣ci ksi臋cia Czekierskiego, oboje obudzili si臋 natychmiast.

Stra偶nik spojrza艂 na Mirand臋 i g艂o艣no zagwizda艂.

Zignorowa艂 pierwsz膮 cz臋艣膰 jej monologu. Nie mia艂 ochoty wyja艣nia膰, 偶e Lucas jest pos艂usznym niewolni­kiem i zawsze robi, co mu ka偶膮.

- Gdybym wr贸ci艂 do St. Petersburga i powiedzia艂 ksi臋ciu, 偶e zmar艂a艣, zabi艂by mnie - odpar艂 kr贸tko. - Zreszt膮 - doda艂 - mia艂by s艂uszno艣膰, bo jeste艣 jedn膮 z jego najcenniejszych zdobyczy, a mnie powierzy艂 opiek臋 nad tob膮. S艂u偶臋 mu od pi膮tego roku 偶ycia i ni­gdy go nie zawiod艂em! Nigdy!

Odwr贸ci艂a si臋 od niego i wyjrza艂a z okna powozu. Te­raz przynajmniej wiedzia艂a, 偶e Sasza jest lojalny wobec ksi臋cia. Obejrza艂a posiad艂o艣膰. By艂a cz臋艣ciowo zalesiona. Wi臋kszo艣膰 stanowi艂y pola, a na zielonym wzg贸rzu na tle morza sta艂a willa. Wok贸艂 roztacza艂y si臋 pola pszenicy, winnice pe艂ne dojrzewaj膮cych zielonych i fioletowych winogron oraz sady. W oddali widzia艂a stada owiec i k贸z, pas膮cych si臋 na p艂askich 艂膮kach. Miejsce by艂o pi臋kne i nikt nie domy艣li艂by si臋, jakie z艂o tu pope艂niano.

Sasza, nie czekaj膮c na pytanie, sam opowiedzia艂 o farmie:

- Jest prawie samowystarczalna. Uprawiamy tu wszystko, a je艣li czego艣 nie mamy, wymieniamy to na nasze produkty. Ca艂a posiad艂o艣膰 podzielona jest na kilka cz臋艣ci. Dzieci 偶yj膮 w najdalszej. Nie chcemy, 偶e­by przeszkadza艂y matkom. Noworodki zabierane s膮 od matek zaraz po urodzeniu. Oddajemy je nia艅kom. Mamy pi臋膰 偶艂obk贸w. W ka偶dym po dziesi臋cioro ba­chor贸w do trzeciego roku 偶ycia. Potem przenosimy je dalej. Dzielimy wed艂ug p艂ci. Potem opiekuj膮 si臋 nimi starsze kobiety. Ka偶da grupa 艣pi w oddzielnej sypial­ni, ale jedz膮 wszystkie razem w wielkiej jadalni. S膮 do­brze od偶ywione, zdrowe i szcz臋艣liwe. Chudych i zabie­dzonych nie da艂oby si臋 sprzeda膰. Wi臋kszo艣膰 ch艂opc贸w sprzedajemy w bardzo m艂odym wieku. S膮 pi臋kni i naj­cz臋艣ciej zostaj膮 eunuchami. Dziewcz臋ta trafiaj膮 do harem贸w, ale czasem zatrzymujemy je na farmie, by by艂y matkami. Uwa偶amy, 偶eby nie 艂膮czy膰 ich w pary z w艂asnymi ojcami. Kiedy艣 to si臋 zdarzy艂o i urodzi艂y nam si臋 kaleki i idioci. Ksi膮偶臋 jest m膮drym cz艂owie­kiem. Musieli艣my bardziej uwa偶a膰, kogo z kim 艂膮czy­my, i teraz ju偶 nic takiego si臋 nie zdarza.

Sasza m贸wi艂 o wszystkim z dum膮, starannie dobie­raj膮c s艂owa. Wyja艣nia艂, 偶e dzieci s膮 odpowiednio edu­kowane, 偶eby w przysz艂o艣ci ich panowie byli zadowo­leni, a cena towaru coraz wy偶sza. Miranda mia艂a ochot臋 roze艣mia膰 si臋 gorzko na my艣l o tym, co robi膮 w tej parszywej ludzkiej farmie. Dwa lata temu by艂a r贸wnie niewinna, jak te dzieci z hodowli ksi臋cia.

- Kobiety przeznaczone do rozrodu, a mamy ich oko艂o setki, mieszkaj膮 po dziesi臋膰 w jednym domku. Ka偶dy budynek sk艂ada si臋 z pi臋ciu sypialni dla dw贸ch kobiet i jadalni z salonem. Kobietami z jednego domku zajmuj膮 si臋 dwie starsze s艂u偶膮ce. Kobiety do rozrodu nie pracuj膮. Maj膮 tylko rodzi膰 zdrowe, pi臋kne dzieci.

- Mamy dziesi臋ciu zap艂adniaczy, kt贸rzy 偶yj膮 w ta­kich samych warunkach jak kobiety. Ale ty nie b臋­dziesz mieszka艂a razem ze wszystkimi. Zamieszkasz ze mn膮 w willi Aleksieja W艂adimirowicza. Tam ci b臋­dzie wygodniej, dop贸ki nie przystosujesz si臋 do no­wych warunk贸w. Dla ksi臋cia najwa偶niejsze jest, 偶eby艣 by艂a szcz臋艣liwa.

Miranda mimo wszystko nie mog艂a powstrzyma膰 ciekawo艣ci.

Miranda pr贸bowa艂a przyswoi膰 te wszystkie infor­macje, a pow贸z w tym czasie podjecha艂 pod kamien­n膮 艣cian臋 willi. Dwaj m艂odzi m臋偶czy藕ni podbiegli, 偶e­by przytrzyma膰 konie, a trzeci szybko otworzy艂 drzwi powozu.

- Witaj, Piotrze W艂adimirowiczu. Dwa dni temu dostali艣my wiadomo艣膰 przes艂an膮 przez go艂臋bia, 偶e przyjedziecie. Wszystko jest ju偶 gotowe.

Sasza wysiad艂 pierwszy i poda艂 d艂o艅 Mirandzie. Uj臋艂a jego r臋k臋, ale nie uda艂o jej si臋 wsta膰.

M臋偶czyzna wzi膮艂 Mirand臋 na r臋ce tak lekko, jakby by艂a bukietem kwiat贸w. Nagle poczu艂a nieprzyjemny zapach i wkr贸tce zda艂a sobie spraw臋, 偶e pochodzi艂 od niej. Zaczerwieni艂a si臋 ze wstydu, przypomniawszy so­bie, co powiedzia艂 Sasza, kiedy obudzi艂a si臋 po opium.

W domu zaj臋艂y si臋 ni膮 kobiety. Kilka z nich pomo­g艂o jej si臋 rozebra膰, a inne wla艂y do gor膮cej k膮pieli wonne olejki. Wymy艂y j膮 i wytar艂y. Ca艂e cia艂o nasma­rowa艂y kremem i rozczesa艂y w艂osy. Podczas tych czyn­no艣ci cmoka艂y i wymienia艂y uwagi w niezrozumia艂ym dla Mirandy j臋zyku. Ca艂y czas powtarza艂o si臋 jedno imi臋: Lucas. Potem poda艂y jej r贸偶owy szlafrok i za­prowadzi艂y do pokoju z widokiem na morze, pomog艂y jej si臋 po艂o偶y膰 i oddali艂y si臋 dyskretnie.

Miranda westchn臋艂a i poruszy艂a stopami, bo nogi ju偶 odzyskiwa艂y w艂adz臋. Czu艂a si臋 wspaniale. Od wy­jazdu z Anglii nie bra艂a k膮pieli. Nagle wszystko wyda­艂o jej si臋 mniej okropne.

Sasza wszed艂 do pokoju bez pukania.

Drzwi zn贸w si臋 otworzy艂y i wesz艂a kobieta z tac膮.

- Witaj, Mirando Tomasowa. Przynios艂am kolacj臋 - powiedzia艂a. - Sasza, popraw poduszki! Jak ma je艣膰? Le偶膮c?

Sasza skrzywi艂 si臋, ale po艣piesznie us艂ucha艂 roz­kazu.

- Maria tu rz膮dzi - rzek艂 do Mirandy. - Nawet Aleksiej W艂adimirowicz jej s艂ucha.

Poprawi艂 poduszki i pom贸g艂 dziewczynie usi膮艣膰. Maria usiad艂a obok na 艂贸偶ku.

Wysz艂a, a Sasza przysun膮艂 sobie krzes艂o do 艂贸偶ka.

- Dotrzymam ci towarzystwa przy kolacji. Potem musisz si臋 dobrze wyspa膰, 偶eby lepiej si臋 poczu膰.

Miranda podnios艂a pokrywk臋. Wydoby艂 si臋 spod niej wspania艂y zapach. Na tacy sta艂 talerz czerwonej zupy, w kt贸rej p艂ywa艂o co艣 bia艂ego.

- Co to jest? - zapyta艂a.

- Barszcz, taka zupa z burak贸w - odpar艂. - Na wierzchu jest 艣wie偶a 艣mietana. Spr贸buj. Jest napraw­d臋 dobry!

Barszcz okaza艂 si臋 wyj膮tkowo smaczny i szybko znikn膮艂 z talerza. Na drugie danie dosta艂a dziwne sza­re ziarna z kawa艂kami mi臋sa, cebul膮 i sosem. Sasza wyja艣ni艂, 偶e to kasza, ziarno, kt贸re ro艣nie na farmie. Do kaszy podano groszek, a na deser jab艂ecznik. Ko­lacja by艂a cudowna.

Sama nie wiedzia艂a, dlaczego zada艂a to pytanie.

- Potem zaczniesz odwiedza膰 z Lukasem chat臋 do rozp艂odu. - Wsta艂. - Zabior臋 tac臋. Odpocznij. Jutro si臋 zobaczymy.

Poszed艂 i Miranda zosta艂a zupe艂nie sama. By艂o jej ciep艂o, mia艂a pe艂en 偶o艂膮dek, ale dobre traktowanie wcale jej nie uspokoi艂o. Nie zamierza艂a spokojnie cze­ka膰 jak owca na rze藕. Musia艂a si臋 pozbiera膰. Potrze­bowa艂a czasu. Sasza obieca艂 jej jutro spacer po pla偶y. Mo偶e uda jej si臋 dobrze rozejrze膰 po porcie albo na­wet podst臋pem uzyska膰 informacj臋 od Saszy, gdzie jest Turcja. Najwi臋ksz膮 trudno艣膰 przedstawia艂o zdo­bycie kompasu.

Sasza b臋dzie ni膮 bardzo rozczarowany, ale zdaje si臋, 偶e jego pan nigdy jeszcze nie mia艂 do czynienia z Amerykank膮. Wed艂ug niego Amerykanie byli ma艂o wa偶ni. Rosjanie chyba nic nie wiedzieli o 艣wiecie le偶膮­cym poza granicami Europy.

Miranda rozejrza艂a si臋 po pokoju. By艂o to niedu偶e pomieszczenie z szerokimi oknami i niewielkim ko­minkiem po艂o偶onym naprzeciw 艂贸偶ka. 艢ciany zosta艂y pobielone, a pod艂ogi pokryto szerokimi deskami. Wstawiono tu tylko trzy meble: d臋bow膮 szaf臋 na ubrania, 艂贸偶ko i sto艂ek. Nad 艂贸偶kiem wisia艂 wielki kru­cyfiks, co, zwa偶ywszy na miejsce, by艂o raczej nie­smacznym pomys艂em.

Rankiem, kiedy Miranda jeszcze spa艂a, do pokoju wszed艂 m臋偶czyzna. Zbli偶y艂 si臋 do 艂贸偶ka i przygl膮da艂 si臋 艣pi膮cej kobiecie. Odgarn膮艂 w艂osy z jej czo艂a i do­tkn膮艂 policzka, na kt贸rym zasch艂y 艂zy. Westchn膮艂 i wy­szed艂.

Maria obudzi艂a Mirand臋 do艣膰 p贸藕no. - Wstawaj, s艂oneczko, s艂o艅ce ju偶 wysoko. Dziewczyna powoli otwiera艂a oczy. Przez chwil臋 wydawa艂o jej si臋, 偶e jest w Wyndsong, a Jemima krzy­czy, 偶e ju偶 pora si臋 zbudzi膰. Kiedy jednak ockn臋艂a si臋 zupe艂nie, zobaczy艂a tylko szczup艂膮 siwow艂os膮 kobiet臋. Posmutnia艂a na ten widok.

- Dzie艅 dobry - mrukn臋艂a. Staruszka u艣miechn臋艂a si臋.

- Dobrze, 偶e si臋 obudzi艂a艣. Dzi艣 jeszcze b臋d臋 ci臋 rozpieszcza膰 i podam ci 艣niadanie do 艂贸偶ka, ale jutro wstaniesz rano i zjesz z naszym Saszk膮. On sam ci te­go nie powie, ale bardzo lubi twoje towarzystwo.

Miranda zjad艂a wszystko z podanych na tacy tale­rzy. Maria zachichota艂a, widz膮c jej apetyt. Potem przys艂a艂a Marf臋, kt贸ra nowo przyby艂ej dziewczynie pomog艂a si臋 ubra膰. Wkr贸tce Miranda mia艂a na sobie kilka halek, czarn膮 sp贸dnic臋, bluzk臋 z kr贸tkimi r臋ka­wami, jakie nosi艂y tu wie艣niaczki, i czarne drewniaki. Sp贸dnica si臋ga艂a ledwie za kolano, co Mirandzie wy­da艂o si臋 bardzo nieskromne. Nie dosta艂a po艅czoch, mia艂a wi臋c bose nogi. Nie podano jej r贸wnie偶 bielizny, a kiedy pokaza艂a na migi, co chcia艂aby jeszcze w艂o­偶y膰, Marfa za艣mia艂a si臋 g艂o艣no, podnios艂a sp贸dnice i zaprezentowa艂a bez skr臋powania, 偶e ona tak偶e nie ma niczego pod spodem.

Miranda zaplot艂a w艂osy w prosty warkocz i na dr偶膮­cych jeszcze nogach posz艂a zobaczy膰 si臋 z Sasz膮. Cze­ka艂 na ni膮 w s艂onecznym pokoju, pe艂nym wymy艣lnych mebli. By艂 tam jeszcze jaki艣 niski, mocno zbudowany m臋偶czyzna.

- Chod藕 tu, Miruszka - powiedzia艂 艂agodnie Sasza. - Dobrze spa艂a艣? Jad艂a艣 ju偶 艣niadanie?

- Tak. - odpar艂a. - Mo偶emy i艣膰 na spacer? Nogi ju偶 mam silniejsze i powinnam je rozchodzi膰. Nie jestem przyzwyczajona do bezczynno艣ci.

- P贸jdziemy, ale najpierw powinna艣 pozna膰 Dymi­tra Grigoriewicza, kt贸ry zarz膮dza maj膮tkiem.

Skin臋艂a g艂ow膮.

- Pogodzisz si臋 z tym - odpar艂 ch艂odno Sasza. - Od jak dawna nie by艂a艣 z m臋偶czyzn膮? M贸wi艂a艣, 偶e nie wi­dzia艂a艣 si臋 z m臋偶em od miesi臋cy, a niedawno urodzi­艂a艣 dziecko. Dawno z nikim nie by艂a艣. Je艣li nie jeste艣 ozi臋b艂a, to Lucas pomo偶e ci o wszystkim zapomnie膰. Wiem, 偶e on to potrafi, bo cz臋sto pods艂uchiwali艣my z ksi臋ciem pod chatk膮 do schadzek. Kobiety krzycza­艂y z rozkoszy i chcia艂y wi臋cej. Nied艂ugo ty te偶 b臋dziesz tak krzycza艂a. Chod藕my ju偶.

Wpad艂a w z艂o艣膰 i ju偶 chcia艂a odej艣膰 do swojego po­koju, gdy nagle postanowi艂a si臋 uspokoi膰 i grzecznie p贸j艣膰 z Sasz膮. Za wszelk膮 cen臋 musia艂a zobaczy膰 pla偶臋.

Po drodze zauwa偶y艂a zacumowane przy brzegu 艂贸d­ki z masztem i 偶aglem. U艣miechn臋艂a si臋 pod nosem, bo 艣wietnie radzi艂a sobie z takimi 艂odziami. Nikt ich nie pilnowa艂, bo i po co. 呕aden z niewolnik贸w nie pr贸bowa艂 ucieka膰. W por贸wnaniu z innymi s艂u偶膮cymi i niewolnikami tutejsi 偶yli w luksusie.

Postanowi艂a zajrze膰 do kuchni. Musia艂a zgroma­dzi膰 偶ywno艣膰 i wod臋 na drog臋, bo ich brak m贸g艂by j膮 kosztowa膰 偶ycie.

Przez kolejne dni Miranda zwiedzi艂a z Sasz膮 ca艂y maj膮tek ksi臋cia. Czwartego dnia podeszli do niewiel­kiego budynku.

- Chod藕, poka偶臋 ci co艣 ciekawego - rzek艂 Sasza za­ch臋caj膮co.

Kiedy znale藕li si臋 w 艣rodku, Miranda zorientowa艂a si臋, 偶e to dom spotka艅 z Lucasem, ale nim zd膮偶y艂a podbiec do drzwi, Saszy ju偶 nie by艂o. Zamkn膮艂 j膮 w 艣rodku.

Czeka艂a, co si臋 wydarzy, ale nikt nie nadchodzi艂. Po kilku godzinach zm臋czona zasn臋艂a na 艂贸偶ku.

Obudzi艂a si臋 z uczuciem strachu. Przez okno ujrza­艂a wschodz膮cy ksi臋偶yc. I nagle zorientowa艂a si臋, 偶e nie jest sama. Serce podesz艂o jej do gard艂a. Le偶a艂a bez ru­chu. Nie mog艂a jednak powstrzyma膰 dr偶enia. W ko艅­cu z jej gard艂a wydoby艂 si臋 cichy szloch.

- Boisz si臋? - zapyta艂 niski, ciep艂y g艂os. - Powie­dziano mi, 偶e nie jeste艣 dziewic膮. Dlaczego si臋 boisz? Nie zrobi臋 ci krzywdy.

Po przeciwleg艂ej stronie pokoju zobaczy艂a ciemn膮 posta膰. M臋偶czyzna by艂 bardzo wysoki. Zacz膮艂 i艣膰 w jej stron臋.

- Nie! - krzykn臋艂a. - Nie podchod藕 do mnie! Zatrzyma艂 si臋.

W艂a艣ciwie to zrobi艂a nam przys艂ug臋 - odpar艂. - Nasza wioska by艂a bardzo biedna, a tutaj jeste艣my dobrze traktowani. Ja i brat jeste艣my szcz臋艣liwi. Ty r贸w­nie偶 kiedy艣 b臋dziesz.

W pokoju by艂o zimno i wilgotno. Miranda wci膮偶 dr偶a艂a.

- Przytul si臋 do mnie. Ogrzej臋 ci臋. Nie zostawiaj膮 nam tu nawet koca, 偶eby艣my nie spali ca艂膮 noc. Nie b贸j si臋. Nie zrobi臋 ci krzywdy.

Miranda przytuli艂a si臋 do wielkiego m臋偶czyzny i rozmy艣laj膮c nad tym, ile mia艂a szcz臋艣cia, 偶e trafi艂a na tak 艂agodnego i cierpliwego cz艂owieka, zasn臋艂a.

Kiedy si臋 obudzi艂a, w pokoju by艂 tylko Sasza.

- Lukas bardzo ci臋 zm臋czy艂, co?

- Nie! Nie dotkn膮艂 mnie nawet. Twarz Saszy pociemnia艂a.

Pierwszy cios zupe艂nie j膮 zaskoczy艂.

- Miranda Dunham nie 偶yje! Ty jeste艣 Miruszka, niewolnica ksi臋cia. R贸b, co do ciebie nale偶y albo zmusz臋 go, 偶eby ci臋 zgwa艂ci艂.

Kiedy pad艂y nast臋pne dwa ciosy, podnios艂a r臋ce, by si臋 broni膰.

- Piotrze W艂adimirowiczu, prosz臋 jej nie robi膰 krzywdy. Ksi膮偶臋 zabroni艂!

Dymitr Gregoriewicz stan膮艂 mi臋dzy ni膮 i Sasz膮, kt贸ry by艂 teraz purpurowy ze z艂o艣ci.

- Uspok贸j si臋, Sasza - rzek艂. - A ty, g艂upia, wyno艣 si臋 st膮d! - rzuci艂 do Mirandy, kt贸ra natychmiast wy­bieg艂a z pomieszczenia.

Nast臋pnej nocy pozbawiono j膮 ubrania. Lucas te偶 by艂 nagi. Dymitr Gregoriewicz doszed艂 do wniosku, 偶e w ten spos贸b zach臋ci ich do spe艂nienia obowi膮zku. Jednak Sasza i tej nocy okaza艂 si臋 uosobieniem 艂agod­no艣ci i cierpliwo艣ci. Oboje usn臋li obj臋ci, by by艂o im cieplej.

Rano Maria obudzi艂a ich, podaj膮c ciep艂膮 kasz臋. Po­si艂ek by艂 prosty, bo kucharka nie mia艂a czasu przygo­towa膰 nic innego.

Poniewa偶 wszyscy byli zaj臋ci sob膮, Miranda mog艂a p贸j艣膰 nad morze i obejrze膰 jeszcze raz 艂贸dki. Wiedzia­艂a, 偶e dzi艣 nie b臋dzie zmuszona nocowa膰 w chacie. Zasady na farmie by艂y jasne. Dwie noce w chacie schadzek, jedna noc odpoczynku. Postanowi艂a uciec bezzw艂ocznie, je艣li nie b臋dzie burzy. Ukrad艂a odzie­nie jednego z ch艂opc贸w.

Tylko jedna 艂贸d藕 nadawa艂a si臋 do d艂ugiej podr贸偶y. Pogoda zapowiada艂a si臋 w sam raz na 偶eglowanie. Miranda musia艂a poczeka膰 do wieczora.

- Och, Jaredzie! - szepn臋艂a do siebie. - Nareszcie mog臋 wraca膰 do domu. Nied艂ugo b臋dziemy razem!

ROZDZIA艁 12

Kolacj臋 przyniesiono jej do pokoju.

- To polecenie Saszy - powiedzia艂a niezadowolona Maria. - On i ten jego ch艂opta艣, Wania, goszcz膮 si臋 w jadalni. Ch艂opiec jest chyba o ciebie zazdrosny, wi臋c nie wolno ci teraz jada膰 z Sasz膮.

Miranda za艣mia艂a si臋.

Kiedy dziewczyna zosta艂a sama, zjad艂a smakowit膮 pier艣 ba偶anta, kt贸r膮 przynios艂a jej Maria, zastanawia­j膮c si臋 jednocze艣nie, co mog艂o jeszcze zosta膰 w kuch­ni po posi艂ku. Mo偶e szynka? Potrzebowa艂a solonego mi臋sa, bo takie d艂u偶ej zachowuje 艣wie偶o艣膰. Przyda si臋 r贸wnie偶 chleb i ostry n贸偶. Tak, nie mog艂a wyruszy膰 bez no偶a. No i owoce. Zda艂a sobie spraw臋, 偶e je艣li nie b臋dzie nieprzewidzianych trudno艣ci, podr贸偶 potrwa CO najmniej miesi膮c. Musi poszuka膰 w臋dki.

Le偶a艂a przez chwil臋 bez ruchu na 艂贸偶ku. Ba艂a si臋 jeszcze wyj艣膰. By艂o za wcze艣nie. S艂ysza艂a, 偶e po domu kr臋ci si臋 s艂u偶ba, a z jadalni dobiega艂 ch艂opi臋cy 艣miech. Zdrzemn臋艂a si臋, a kiedy odzyska艂a 艣wiadomo艣膰, zegar na kominku wybija艂 jedenast膮. Teraz w domu by艂o ci­cho. S艂ycha膰 by艂o tylko deszcz uderzaj膮cy w dach do­mu.

Wsta艂a. Zawi膮za艂a kaftan i w艂o偶y艂a spodnie. Paso­wa艂y doskonale. Na razie zrezygnowa艂a z but贸w, bo by艂y za du偶e i nie mog艂aby w nich szybko biec. Posta­nowi艂a nie 艣cina膰 w艂os贸w. Splot艂a je tylko w warkocz i upchn臋艂a pod ch艂opi臋c膮 czapk臋. By艂a gotowa.

Zdj臋艂a poszw臋 z poduszki i wysz艂a po cichu z poko­ju. Po艣piesznie zesz艂a do kuchni. Wzi臋艂a buk艂aki z wo­d膮, a w poszw臋 zapakowa艂a jedzenie. N贸偶! Nie mog艂a zapomnie膰 o no偶u. Si臋gn臋艂a po jeden z kuchennych no偶y Marii. Potem w艂o偶y艂a na siebie ciemn膮 peleryn臋, kt贸ra wisia艂a na wieszaku przy drzwiach, i bezszelest­nie wysz艂a.

Porusza艂a si臋 powoli, bo buk艂aki z wod膮 bardzo jej ci膮偶y艂y. Poza tym po ciemku trudno by艂o znale藕膰 dro­g臋. Sz艂a ca艂y czas przed siebie i po chwili us艂ysza艂a szum morza.

Deszcz pada艂 coraz intensywniej, a wiatr nie okaza艂 si臋 taki spokojny, jak przewidywa艂a rano. Dotar艂a do 艂贸dki i wrzuci艂a na ni膮 艂adunek.

- Mirando! Gdzie si臋 wybierasz? - zapyta艂 spokoj­nie Lucas.

O ma艂o nie zemdla艂a. Nie widzia艂a go w ciemno­艣ciach, ale musia艂 by膰 w pobli偶u. Zacz臋艂a wypycha膰 艂贸dk臋 w morze, a potem szybko wskoczy艂a do 艣rodka.

- Mirando!

Rozpaczliwie szuka艂a 偶agla, ale go nie znalaz艂a. Chcia艂a chwyci膰 za wios艂a, ale one r贸wnie偶 znikn臋艂y. Gdzie偶 si臋 podzia艂y? Zacz臋艂a szlocha膰 i wios艂owa膰 d艂o艅mi, lecz wiatr popycha艂 艂贸d藕 w stron臋 brzegu. Lu­cas podszed艂 i z 艂atwo艣ci膮 wyci膮gn膮艂 艂贸dk臋 na l膮d.

- Nie - piszcza艂a histerycznie. - Nie! Nie! Nie! Przez chwil臋 nie wiedzia艂a, co zrobi膰, i rzuci艂a si臋 do wody. Chcia艂a umrze膰. Jaredzie! Jaredzie! - wo艂a­艂a do m臋偶a w my艣lach. - Pom贸偶 mi, ukochany!

Lucas pu艣ci艂 艂贸d藕 i pop艂yn膮艂 za Mirand膮. Chwyci艂 j膮 za mokr膮, ci臋偶k膮 od wody peleryn臋 i wyni贸s艂 na brzeg. Kas艂a艂a i szlocha艂a. Krzycza艂a na niego w j臋zyku, kt贸re­go nie rozumia艂. Zdj膮艂 jej czapk臋 i chcia艂 j膮 mocniej chwyci膰, ale zacz臋艂a si臋 broni膰. Bi艂a go, drapa艂a, gryz艂a. Walczy艂a tak przez kilka minut, a Lucas nie m贸g艂 si臋 nadziwi膰, sk膮d taka kruszyna bra艂a na to si艂臋. W ko艅cu os艂ab艂a, opad艂a na jego rami臋 i zacz臋艂a 偶a艂o艣nie p艂aka膰.

Zani贸s艂 j膮 do najbli偶szej chaty. Do ich chaty scha­dzek. Otworzy艂 nog膮 drzwi i po艂o偶y艂 dziewczyn臋 na 艂贸偶ku. Nie przestawa艂a szlocha膰. Zamkn膮艂 drzwi i roz­pali艂 ogie艅 w kominku. Zdj膮艂 z siebie mokre ubranie. J膮 te偶 rozebra艂, a odzienie roz艂o偶y艂 na pod艂odze przed kominkiem. W艂osy mia艂a zupe艂nie mokre. Rozpl贸t艂 jej warkocz i rozczesa艂 palcami w艂osy, kt贸re oklei艂y nagie plecy dziewczyny.

Sta艂a, trz臋s膮c si臋 z zimna i nie mog艂a powstrzyma膰 p艂aczu. Obj膮艂 j膮 i przytuli艂. Kiedy szlochanie troch臋 usta艂o, Lucas zacz膮艂 m贸wi膰:

- Nigdy nie uda ci si臋 wr贸ci膰 do tego, co by艂o kie­dy艣. Przed nami jest przysz艂o艣膰. Kocham ci臋. Poko­cha艂em ci臋 ju偶 w pierwszej chwili, kiedy ci臋 zobaczy­艂em. Nie pozwol臋, 偶eby艣 si臋 zabi艂a. Twoje 偶ycie ju偶 nie nale偶y do ciebie. Jeste艣 teraz moj膮 kobiet膮. Ksi膮偶臋 mi ciebie podarowa艂, a ja mam zamiar zatrzyma膰 ci臋 przy sobie!

Uwolni艂a g艂ow臋 i szlocha艂a dalej.

Powoli pog艂aska艂 jej nagie rami臋.

Powoli opu艣ci艂 d艂onie i obj膮艂 jej po艣ladki. Poczu艂, jak piersi kobiety nabrzmiewaj膮 i zaczyna oddycha膰 coraz szybciej. Pr贸bowa艂a to ukry膰, ale wiedzia艂, 偶e te偶 go pragnie. Ca艂owa艂 j膮 i pie艣ci艂, a ona poddawa艂a si臋 wszystkiemu, cho膰 czu艂a w g艂臋bi duszy, 偶e post臋pu­je 藕le. Pali艂 j膮 wstyd.

- Dam ci wiele rado艣ci, go艂膮beczko - m贸wi艂 i doty­ka艂 policzkami jej piersi. - Dam ci rozkosz - doda艂 i wszed艂 w ni膮 delikatnie.

Kiedy obudzi艂a si臋 rano, by艂a ju偶 we w艂asnym poko­ju. Lucas zani贸s艂 j膮 tam i odzia艂 w koszul臋 nocn膮. Le­偶a艂a w 艂贸偶ku i obserwowa艂a wsch贸d s艂o艅ca. Nie mog艂a p艂aka膰. Nie mia艂a ju偶 艂ez. Nie wierzy艂a, 偶e to mo偶liwe, ale jej cia艂o zdradzi艂o j膮. Zrobi艂o co艣, czego nie chcia­艂a. Odczu艂o rozkosz, chocia偶 rozum podpowiada艂, 偶e powinno czu膰 tylko odraz臋 i wstyd.

Kiedy艣 Jared obieca艂, 偶e nauczy j膮 wielu rzeczy, kt贸rych o mi艂o艣ci jeszcze nie wiedzia艂a. Nie zd膮偶y艂. Opu艣ci艂 j膮 dla swej misji, a teraz pewnie wierzy艂, 偶e jest martwa. Ale ona 偶y艂a i sta艂a si臋 w艂asno艣ci膮 inne­go cz艂owieka. Zesz艂ej nocy inny m臋偶czyzna uczy艂 j膮 mi艂o艣ci. To by艂a gorzka lekcja. Miranda dowiedzia艂a si臋, 偶e mi艂o艣膰 i nami臋tno艣膰 niekoniecznie id膮 w parze. Mo偶na by膰 z kim艣 i odczuwa膰 tylko po偶膮danie.

Postanowi艂a nie rezygnowa膰 z ucieczki. Jej 偶ycie ja­ko 偶ony Jareda Dunhama chyba ju偶 si臋 sko艅czy艂o, bo teraz pewnie by jej nie chcia艂. Pewnie 偶aden szanuj膮­cy si臋 m臋偶czyzna nie chcia艂by ju偶 mie膰 jej za 偶on臋. Po­zosta艂 jej jednak syn Tom i Wyndsong. Najgorsze by艂o za ni膮. Nie czu艂a ju偶 rozpaczy ani strachu. By艂a dziw­nie spokojna.

P贸藕niej w kuchni wypytywa艂a Mari臋 o Lucasa.

- Powiem ci, gdzie s膮 chaty m臋偶czyzn, moja droga. Nie dziwi臋 ci si臋, 偶e chcesz by膰 ze swoim ukochanym. To nie zbrodnia. Tu nawet do tego zach臋camy. Marfa mia艂a tam p贸j艣膰, 偶eby zanie艣膰 powid艂a 艣liwkowe, ale je艣li chcesz, mo偶esz j膮 zast膮pi膰.

Po kilku minutach spaceru dotar艂y do chat m臋偶­czyzn. Teraz Miranda wiedzia艂a ju偶, jak Lucas m贸g艂 j膮 obserwowa膰 przy 艂odziach. Mieszka艂 na najwy偶szym wzg贸rzu. Ciekawa by艂a, czyjego twarz ma szlachetne rysy, czy raczej proste, jak u parobka. Nie mia艂a szan­sy przyjrze膰 mu si臋 w ciemno艣ci zesz艂ej nocy. Ciekawa by艂a, czy kiedy go zobaczy, jej uczucia do niego si臋 zmieni膮. A w艂a艣ciwie co do niego czu艂a? Jeszcze tego nie wiedzia艂a. Wierzy艂a, 偶e powinna co艣 czu膰 do cz艂o­wieka, z kt贸rym by艂a w 艂o偶u, ale nie mia艂a w tej kwe­stii jeszcze do艣wiadczenia.

Przed domem m臋偶czyzn siedzia艂o kilku m艂odych niewolnik贸w. Paru gra艂o w pi艂k臋. Zaczerwieni艂a si臋, zobaczywszy, 偶e byli tylko w p艂贸ciennych gatkach. Przypominali jej obrazy przedstawiaj膮ce greckich bo­g贸w, kt贸re wisia艂y w londy艅skim domu Amandy. Wszyscy byli niebieskookimi blondynami.

Kiedy j膮 zauwa偶yli, zacz臋li ta艅czy膰 wok贸艂 niej i czy­ni膰 nieprzyzwoite gesty. Jeden z nich poca艂owa艂 j膮 w policzek. Miranda odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie i ku uciesze pozosta艂ych uderzy艂a go mocno w twarz. Cie­szy艂a si臋, 偶e nie rozumie, co m贸wi膮, bo na pewno by­艂aby jeszcze bardziej zawstydzona.

Miranda wesz艂a do 艣rodka. Serce wali艂o jej jak m艂o­tem.

- Mirando! - us艂ysza艂a za sob膮 weso艂y g艂os Lucasa. - Je艣li chcesz mnie zobaczy膰, wystarczy si臋 odwr贸ci膰.

Odwr贸ci艂a si臋 i westchn臋艂a g艂o艣no. Przed ni膮 sta艂 nie­zwykle pi臋kny m臋偶czyzna. Mia艂 poci膮g艂膮 twarz o wyra­藕nie zarysowanych ko艣ciach policzkowych, szerokie czo艂o, mocno zarysowan膮 szcz臋k臋, ciemne rz臋sy i zmy­s艂owe usta. Jasne w艂osy falowa艂y lekko, a turkusowoniebieskie oczy przypomina艂y morze w letni dzie艅. Miran­da zacz臋艂a si臋 zastanawia膰, jak wygl膮da艂by w stroju angielskiego d偶entelmena. Kobiety bi艂yby si臋 o niego.

- Nie - rzek艂a cicho. - Ale musz臋 ci臋 rozczarowa膰, bo tak naprawd臋 nie ma znaczenia, czy jeste艣 pi臋kny, czy brzydki. W ciemnej chacie Uczy艂o si臋 dla mnie tyl­ko to, 偶e jeste艣 taki dobry i cierpliwy. Nie wzi膮艂e艣 mnie si艂膮, cho膰 mog艂e艣 to zrobi膰. 呕aden inny na two­im miejscu nie by艂by taki szlachetny. Bardziej ci zale­偶y na tym, co ja czuj臋, ni偶 na tym, czego sam chcesz.

Sta艂a chwil臋 w milczeniu, a potem pobieg艂a do wil­li. Nie ruszy艂 za ni膮. Sta艂 na wzg贸rzu i patrzy艂. Po raz pierwszy od lat zacz膮艂 si臋 zastanawia膰, jakie to uczu­cie - by膰 wolnym cz艂owiekiem. Mie膰 w艂asny dom, a w nim ukochan膮 Mirand臋 i ich dzieci.

Zacz膮艂 艣mia膰 si臋 sam z siebie. Przypomnia艂y mu si臋 cu­downe dni wolno艣ci, kiedy klepa艂 bied臋 i nie mia艂 co je艣膰, a zim膮 trz膮s艂 si臋 z zimna w n臋dznej chacie. Od kiedy zo­sta艂 niewolnikiem ksi臋cia Czekierskiego by艂o mu ciep艂o, by艂 syty, dbano o jego potrzeby. Za czym wi臋c m贸g艂by jeszcze t臋skni膰? Nie musia艂 dzieli膰 si臋 z nikim Mirand膮.

Czy m膮偶 Mirandy te偶 nie chcia艂 si臋 ni膮 dzieli膰 z ni­kim innym? I czyj膮 kocha艂?

Jared Dunham by艂 pijany i nieprzytomny. Wraca艂 do Swynford Hall w towarzystwie tr贸jki s艂u偶膮cych i kapitana Ephraima Snowa.

Amanda us艂ysza艂a nadje偶d偶aj膮cy pow贸z i wybieg艂a przed dom, aby powita膰 siostr臋 i szwagra. Zamiast te­go zobaczy艂a, jak wynosz膮 z powozu kompletnie pija­nego Jareda. Zmarszczy艂a nos z niesmakiem, bo jej szwagier cuchn膮艂 whisky.

Za nimi wysz艂a z powozu szlochaj膮ca Perky. Twarz mia艂a czerwon膮, a oczy spuchni臋te. Kiedy spojrza艂a na Amand臋, zacz臋艂a g艂o艣no p艂aka膰.

- Odesz艂a od nas, milady! Nie 偶yje! Amanda zemdla艂a.

Przytomno艣膰 przywr贸cono jej dzi臋ki wonnym olej­kom, kt贸rymi cucili j膮 Adrian i Jonathan. Opowie­dzieli, czego dowiedzieli si臋 od kapitana Snowa. Amanda s艂ucha艂a w milczeniu, a po jej 艣licznej twarzy bez przerwy p艂yn臋艂y wielkie 艂zy. Kiedy sko艅czyli, w pokoju zawis艂a z艂owroga cisza. Przerwa艂a j膮 w ko艅­cu Amanda:

- Ona nie umar艂a. Moja siostra nie umar艂a!

- Nic podobnego!

Dzie艅 p贸藕niej Amanda obudzi艂a si臋 z potwornym b贸lem g艂owy i jeszcze silniejszym przekonaniem, 偶e jej siostra 偶yje. Zn贸w pr贸bowa艂a wyja艣ni膰 wszystko Adrianowi, ale on tylko bardzo si臋 zmartwi艂 i wezwa艂 swoj膮 matk臋, by pomog艂a uspokoi膰 偶on臋, kt贸ra, jak mu si臋 zdawa艂o, przechodzi艂a za艂amanie nerwowe.

- Nie jestem szalona - przekonywa艂a Agat臋 Swynford Amanda.

- Ca艂kiem mo偶liwe, z艂otko - uspokaja艂a j膮 starsza pani - 偶e nie odczuwasz tego, bo nie chcesz. 艢mier膰 to nieodwracalna rzecz. Wiem, 偶e by艂y艣cie sobie tak bli­skie, ale czasem trzeba si臋 pogodzi膰 z faktami, cho膰­by najbole艣niejszymi. Nie ma innego wyj艣cia.

Jeszcze nigdy w 偶yciu Amanda nie czu艂a takiej fru­stracji i z艂o艣ci. Dlaczego nie chcieli zrozumie膰?

- Cokolwiek by艣 powiedzia艂, ja wiem, 偶e ona 偶yje! Odwr贸ci艂a si臋, 偶eby nie widzia艂 jej 艂ez.

Silne m臋skie d艂onie pochwyci艂y j膮 za ramiona.

- Miranda nie 偶yje, go艂膮beczko - rzek艂 Jared Dun­ham.

By艂 nieogolony, zm臋czony i niewyspany, z podkr膮­偶onymi oczami, ale tym razem trze藕wy.

Nie - przerwa艂 im i u艣miechn膮艂 si臋 smutno. - Z t膮 prawd膮 r贸wnie偶 b臋d臋 musia艂 si臋 pogodzi膰. Nie do艣膰 j膮 ceni艂em. Gdyby by艂o inaczej, odm贸wi艂bym pro艣bie Adamsa i Palmerstona. Skorzysta艂em z okazji, by dosi膮艣膰 patriotycznego konika i wymachuj膮c szabelk膮 pogalopowa艂em naprawia膰 z艂o ca艂ego 艣wia­ta. A moim psim obowi膮zkiem by艂o dbanie o szcz臋­艣cie i bezpiecze艅stwo 偶ony. I dziecka. Nie wywi膮za­艂em si臋 z tego obowi膮zku, ale przynajmniej teraz jej nie zawiod臋 i zajm臋 si臋 naszym synem. Zabior臋 go do domu w Londynie. Tam spokojnie przeczekamy woj­n臋. Nie m贸g艂bym na razie wr贸ci膰 do Wyndsong. Amand臋 zmartwi艂y jego s艂owa.

Jonathan Dunham i Anna Bowen oficjalnie znali si臋 od dw贸ch miesi臋cy. Teraz og艂oszono, 偶e wzi臋li ci­chy 艣lub. Amanda zastanawia艂a si臋, czy nie wyda膰 ba­lu z okazji tej radosnej nowiny, ale Adrian nawet nie chcia艂 o tym s艂ysze膰. Byli przecie偶 w 偶a艂obie po Mi­randzie. Obwie艣cili znajomym, 偶e wypad艂a za burt臋 podczas sztormu.

Powszechnie zazdroszczono pani Bowen, kt贸ra wy­sz艂a za Jankesa. By艂 przecie偶 przystojny i bogaty, wzi膮艂 j膮 z dw贸jk膮 dzieci, cho膰 mia艂 ju偶 troje w艂asnych. Plot­kowano na temat 艣mierci obu pierwszych 偶on braci Dunham. Zgin臋艂y w tych samych okoliczno艣ciach. Najbardziej jednak cieszono si臋 z faktu, 偶e przystojny lord Dunham by艂 zn贸w do wzi臋cia. Podobno obwie­艣ci艂, 偶e nie pozostanie w 偶a艂obie nawet przez rok. W ko艅cu po trzech miesi膮cach zacz膮艂 si臋 pokazywa膰 w Londynie.

Wyjecha艂 do stolicy ju偶 na pocz膮tku zimy. Nie chcia艂 by膰 w Swynford sz贸stego grudnia. To by艂a ich druga rocznica 艣lubu.

Tego dnia Jared siedzia艂 przez kominkiem i popija艂 szmuglowany francuski koniak. W r臋ku mia艂 niewiel­ki portret Mirandy namalowany przez Thomasa Lawrence'a, najlepszego angielskiego portrecist臋. Ten s艂ynny artysta wykona艂 podobizny Amandy i Mirandy, kiedy przyjecha艂y na 艣lub tej pierwszej. Jared podaro­wa艂 go te艣ciowej, a ta zabra艂a go ze sob膮 do Ameryki. Miniatury, kt贸re dodatkowo wtedy zam贸wi艂, zosta艂y namalowane w jego londy艅skim domu. T臋 przedsta­wiaj膮c膮 Amand臋 Jared podarowa艂 Adrianowi. Drug膮, z twarz膮 Mirandy, zabra艂 ze sob膮 do St. Petersburga. Ile偶 to razy przytula艂 j膮 do serca tej zimy w Rosji? Jak cz臋sto przygl膮da艂 si臋 twarzy ukochanej 偶ony tak, jak czyni艂 to teraz?

Sp臋dzi艂 z ni膮 zaledwie siedem miesi臋cy. Z dwu lat - siedem kr贸tkich miesi臋cy.

Upijanie si臋 nie przynosi艂o ulgi.

Musia艂 znale藕膰 sobie jakie艣 inne zaj臋cie.

Zaj膮艂 si臋 ko艅mi. Je藕dzi艂 do Tattesall i kupowa艂 wszystko, co mu wpad艂o w oko. Usprawiedliwia艂 tak膮 rozrzutno艣膰 ch臋ci膮 przywiezienia zwierz膮t do Wyndsong i wprowadzenia 艣wie偶ej krwi do hodowli. Jego stajnie zaczyna艂y p臋ka膰 w szwach. Zakupi艂 nawet ko­nie wy艣cigowe i zatrudni艂 dw贸ch d偶okej贸w. 艢ciga艂 si臋 na drogach do Brighton, ale zacz臋艂o go to nudzi膰, kie­dy si臋 okaza艂o, 偶e nikt nie jest w stanie go pokona膰. Hazard r贸wnie偶 okaza艂 si臋 nudny. Rzadko przegry­wa艂. Mia艂 szcz臋艣cie we wszystkim pr贸cz mi艂o艣ci.

Nie zapomnia艂 o kobietach. Przeciwnie. Jego apetyt r贸s艂. Jednak wkr贸tce wszystkie kochanki wiedzia艂y, 偶e Jareda Dunhama nie mo偶na przy sobie zatrzyma膰 na d艂u偶ej ni偶 kilka tygodni. A i to nale偶a艂o do rzadko艣ci.

M臋偶atki r贸wnie偶 偶ywo interesowa艂y si臋 Jaredem. Ambitne matki skwapliwie prezentowa艂y mu swoje c贸rki. Miranda Dunhamnie 偶y艂a, a lord Dunham po­trzebowa艂 偶ony, by uporz膮dkowa膰 swoje 偶ycie. Mo偶e Charlotta? A mo偶e Emily albo Drusilla?

Wi臋kszo艣膰 popychanych w jego stron臋 panien ba艂a si臋 tego ciemnow艂osego, wysokiego lorda. By艂 bardzo nieprzyst臋pny i zdawa艂 si臋 pod艣miewa膰 z nich pod no­sem, bo jego usta zawsze by艂y lekko wykrzywione. A mo偶e by艂 to wyraz niesmaku?

Lord Dunham nie zaleca艂 si臋 do 偶adnej z nich, za­chowywa艂 si臋 oboj臋tnie i by艂 raczej ponury. Panny nie nawyk艂y do takiego traktowania.

Jedna z nich jednak nie unika艂a jego towarzystwa. Lady Belinda de Winter, chrze艣nica hrabiny Northampton by艂a niewielk膮 kobietk膮 o r贸偶owomlecznej cerze, ciemnych w艂osach i niebieskich oczach. Spra­wia艂a wra偶enie osoby niewinnej i dobrej. By艂a c贸rk膮 zubo偶a艂ego baroneta. Rozpaczliwie pragn臋艂a odmia­ny losu. Teraz obra艂a sobie za cel Jareda Dunhama. I postanowi艂a go mie膰 za ka偶d膮 cen臋.

Przyjecha艂a do Londynu dzi臋ki uprzejmo艣ci swojej chrzestnej, kt贸ra by艂a najlepsz膮 przyjaci贸艂k膮 jej zmar­艂ej matki. Hrabia Northampton, m膮偶 ciotki Sophie, nie by艂 entuzjastycznie nastawiony do przyjazdu no­wej protegowanej, bo sam mia艂 trzy c贸rki na wydaniu, a panny w tym wieku mia艂y wiele kosztownych po­trzeb. By艂 co prawda jednym z najbogatszych ludzi w Anglii, lecz nie mia艂 zamiaru marnowa膰 pieni臋dzy na cudze c贸rki.

Belinda by艂a bardzo dojrza艂a jak na sw贸j wiek i wy­czuwa艂a jego niech臋膰, ale musia艂a przebywa膰 w Lon­dynie, je艣li mia艂a z艂apa膰 m臋偶a.

Hrabia mieszka艂 w Piory, niedaleko maj膮tku rodzi­ny Northampton, Rose Hill Court, Belinda by艂a wi臋c tam cz臋stym go艣ciem. Kiedy艣 uda艂o jej si臋 zosta膰 w do­mu sam na sam z hrabi膮. Uwiod艂a go i znikn臋艂a, nim zorientowa艂 si臋, co si臋 sta艂o. Nie pozwoli艂a mu si臋 do siebie wi臋cej zbli偶y膰. Hrabia by艂 oburzony jej zachowa­niem, ale jednocze艣nie zafascynowany urokiem dziew­czyny. Nigdy nie spotka艂 tak stanowczej i bezwstydnej os贸bki z twarz膮 anio艂a. Chcia艂 j膮 posi膮艣膰 znowu. Ona za艣 udawa艂a, 偶e nie wie, o co mu chodzi. Pewnego dnia uda艂o mu si臋 usi膮艣膰 obok niej na koncercie.

Tak wi臋c Belinda dotar艂a do Londynu w sam 艣ro­dek sezonu i dosta艂a od wuja pi臋kne stroje. Mimo to hrabia Northampton nie m贸g艂 znale藕膰 odpowiedniej chwili, by by膰 sam na sam z chrze艣nic膮. Postanowi艂 jednak wci膮偶 j膮 obserwowa膰 i wiedzia艂, 偶e jego czas w ko艅cu nadejdzie.

Jared Dunham, ameryka艅ski lord, kt贸rego 偶ona zmar艂a tragicznie, by艂 obiektem nieustannych plotek. Belinda obserwowa艂a inne kobiety, kt贸re pr贸bowa艂y zwr贸ci膰 na siebie jego uwag臋. Pods艂uchiwa艂a chciwie wszystkie opowie艣ci na jego temat i poprzysi臋g艂a sobie, 偶e zostanie jego 偶on膮. By艂 doskona艂ym kandydatem na m臋偶a - bogaty, przystojny i zabra艂by j膮 z Anglii.

Pojecha艂aby z nim wsz臋dzie, byle jak najdalej od jej przekl臋tego ojca i brata.

Ich reputacja by艂a dla Belindy kul膮 u nogi. Wielu m臋偶czyzn ju偶 mia艂o si臋 jej o艣wiadczy膰, ale kiedy u艣wiadamiali sobie, 偶e baron Chauncey i jego syn, Maurice, zostaliby ich powinowatymi, natychmiast tracili zainteresowanie, a Belinda nie mog艂a ich za to wini膰.

Pogoda by艂a tej zimy wyj膮tkowo surowa. Miranda musia艂a przez kilka dni pozosta膰 w domu z powodu silnego deszczu. Sasza szybko zm臋czy艂 si臋 wybuchami zazdro艣ci Wani i zbi艂 go na kwa艣ne jab艂ko. Od tej po­ry ch艂opiec nie narzeka艂, kiedy Sasza mia艂 ochot臋 za­gra膰 w szachy z Mirand膮. Wsp贸艂czu艂a ch艂opcu, bo po­dejrzewa艂a, i偶 jest on jednym z wielu dzieci Lucasa. Nie pyta艂a oczywi艣cie o to, bo w takich wypadkach le­piej za wiele nie wiedzie膰.

Siedzia艂a nad szachownic膮, kiedy Sasza wszed艂 do pokoju z kieliszkiem wina.

- W艂a艣nie rozmawia艂em z Dymitrem Gregoriewiczem, Miruszka. Ju偶 nie b臋dziesz musia艂a chodzi膰 do chaty schadzek.

Miranda spojrza艂a zaskoczona.

Poblad艂a. Ostatnia miesi膮czka, jak膮 pami臋ta艂a, po­jawi艂a si臋 jeszcze w Anglii, tydzie艅 przed wyjazdem. Mia艂 racj臋. Do tej pory s膮dzi艂a, 偶e to z powodu zmia­ny klimatu. Nie mia艂a przecie偶 innych objaw贸w. Przy­najmniej 偶adnych nie zauwa偶y艂a. O Bo偶e! Gdyby wr贸­ci艂a do Jareda jako niewierna 偶ona, na pewno by艂by w艣ciek艂y, ale gdyby wr贸ci艂a z dzieckiem innego, nigdy by jej tego nie wybaczy艂.

Sasza uj膮艂 jej d艂onie.

Wiedzia艂a, ale Sasza nie mia艂 poj臋cia, 偶e Mirandzie wcale nie b臋dzie tego brakowa艂o. Nigdy potem nie za­zna艂a ju偶 takiej rozkoszy, jak pierwszej nocy z Luca­sem. Zapewne wstyd i t臋sknota za m臋偶em nie pozwa­la艂y jej w pe艂ni podda膰 si臋 pieszczotom kochanka.

Miranda przegra艂a z Sasz膮 parti臋 szach贸w i posta­nowi艂a p贸j艣膰 do Lucasa, 偶eby mu o wszystkim powie­dzie膰. Uradowany Sasza poszed艂 do siebie, 偶eby napi­sa膰 list do swego ksi臋cia. Chcia艂 jak najszybciej przekaza膰 mu dobre wie艣ci.

Lucas powita艂 Mirand臋 w kuchni. Poprosi艂 kuchar­k臋 o herbat臋 i placek z jab艂kami.

- Jestem przy nadziei.

- To dobrze, kochana - odpar艂 spokojnie. Mia艂a ochot臋 rzuci膰 si臋 na niego z pazurami. Wsta艂a, 偶eby odej艣膰, ale z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i posadzi艂 na krze艣le.

- Nie ma o czym. Jestem przy nadziei, tak jak wszyscy chcieli. W po艂owie czerwca urodz臋 pi臋kn膮 dziewczynk臋 o srebrnych w艂osach, kt贸ra za dziesi臋膰 lat zostanie sprzedana w Istambule za niez艂膮 cen臋. Mo偶e nawet zostanie ulubienic膮 su艂tana. Co za suk­ces! Tego w艂a艣nie zawsze chcia艂am dla swojej c贸rki!

- Go艂膮beczko, nie r贸b sobie tego! - rzek艂 i obj膮艂 j膮, Mimo stara艅 nie mog艂a powstrzyma膰 p艂aczu. Lucas pociesza艂 j膮, p贸ki si臋 nie uspokoi艂a.

Westchn臋艂a z rezygnacj膮. On by i tak nie zrozumia艂.

Przez kilka kolejnych miesi臋cy Lucas by艂 kochaj膮­cym i wyrozumia艂ym opiekunem. Nosz膮c pod sercem ma艂ego Toma, musia艂a sama o siebie zadba膰, ale nie przejmowa艂a si臋 tym, bo bardzo pragn臋艂a dziecka Jareda. Tym razem nie chcia艂a urodzi膰. Obecno艣膰 Luca­sa czyni艂a t臋 sytuacj臋 troch臋 bardziej zno艣n膮. Bez je­go dobroci i uprzejmo艣ci pewnie by oszala艂a z rozpaczy i wstydu. Mia艂a urodzi膰 dziecko innego m臋偶czyzny z daleka od domu, podczas gdy jej m膮偶 uwa偶a艂 si臋 za wdowca.

Wiosna nasta艂a pod koniec marca, a wraz z ni膮 do­tar艂 na farm臋 list od ksi臋cia Czekierskiego. Miranda siedzia艂a w s艂onecznym salonie, kiedy us艂ysza艂a j臋k rozpaczy.

Sasza pad艂 na kolana i gorzko szlocha艂.

Miranda pochyli艂a si臋 niezgrabnie i podnios艂a z pod艂ogi list. By艂 napisany po francusku.

Aleksiej W艂adimirowicz oznajmia艂, 偶e podczas 艣wi膮t o偶eni艂 si臋 z ksi臋偶niczk膮 Romanowa, kt贸ra na­tychmiast zasz艂a w ci膮偶臋. Nowa ksi臋偶na Czekierska spodziewa艂a si臋 dziecka jesieni膮. Ksi膮偶臋 postanowi艂, 偶e Sasza powinien na razie pozosta膰 na farmie jako zarz膮dca. Jego obecno艣膰 w St. Petersburgu mog艂aby zdenerwowa膰 ksi臋偶n臋, a w jej delikatnym stanie to nie do pomy艣lenia. Ksi膮偶臋 pisa艂, 偶e Sasza b臋dzie m贸g艂 wr贸ci膰 dopiero, kiedy na 艣wiat przyjdzie kolejnych dw贸ch Czekierskich. To b臋dzie gwarancj膮, 偶e r贸d nie zaginie. Ch艂opak mia艂 wi臋c pozosta膰 na Krymie co najmniej przez pi臋膰 lat.

Ksi膮偶臋 wyrazi艂 zadowolenie z faktu, 偶e nied艂ugo ma przyj艣膰 na 艣wiat dziecko Mirandy Tomasowej i przy­pomnia艂 Saszy, 偶eby poinformowa艂 go natychmiast, kiedy jego pi臋kna niewolnica urodzi. Postanowi艂, 偶e kobieta ma zosta膰 zap艂odniona przez Lucasa w ci膮gu trzech miesi臋cy po porodzie, a nie - jak to zwykle czy­niono - po sze艣ciu. Je艣li b臋d膮 mieli szcz臋艣cie, nast臋p­ne dziecko urodzi si臋 w tym samym czasie w przy­sz艂ym roku.

Miranda wzdrygn臋艂a si臋. Ksi膮偶臋 by艂 cyniczny i okrutny.

Na ko艅cu listu 偶yczy艂 Saszy wszystkiego dobrego i przypomina艂 mu, 偶e niezale偶nie od tego, co kiedy艣 mi臋dzy nimi zasz艂o, je艣li nie us艂ucha jego rozkazu, nie minie go surowa kara.

Miranda spojrza艂a na Sasz臋. Zwin膮艂 si臋 w k艂臋bek na pod艂odze i p艂aka艂 偶a艂o艣nie. Patrzy艂a na to bez wsp贸艂­czucia. Mo偶e teraz, kiedy straci艂 kogo艣 ukochanego, zrozumie, co ona czu艂a.

A gdyby tak zwr贸ci膰 Sasz臋 przeciwko ksi臋ciu - po­my艣la艂a pod wp艂ywem nag艂ego impulsu. - Mo偶e uda si臋 go przekona膰, 偶eby si臋 zbuntowa艂? Najlepsz膮 for­m膮 zemsty by艂oby wypuszczenie na wolno艣膰 jego cen­nej niewolnicy.

U艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Powinien zabra膰 Wani臋 i j膮 i pop艂yn膮膰 do Istambu艂u. M贸g艂by wtedy zabra膰 sobie pieni膮dze, kt贸re farma pozyskiwa艂a zawsze w czerwcu, kiedy zjawiali si臋 na niej kupcy z ca艂ego 艣wiata na corocznej aukcji. Ale偶 s艂odka jest zemsta! Ksi膮偶臋 straci艂by w jednym dniu najwi臋ksz膮 cz臋艣膰 rocznych dochod贸w z farmy i swoj膮 najcenniejsz膮 niewolnic臋. Trzeba tylko przekona膰 do tego pomys艂u Sasz臋.

Pochyli艂a si臋 i obj臋艂a biedaka.

- Sasza, Sasza, nie rozpaczaj - pociesza艂a go. - Prosz臋, drogi przyjacielu. Usi膮d藕 obok mnie. Wsta艅. Sama ci臋 nie podnios臋.

艁agodny, wsp贸艂czuj膮cy g艂os Mirandy sprawi艂, 偶e Sasza pos艂usznie wsta艂 i podszed艂 do kanapy. Usiedli, a ch艂opak od razu zacz膮艂 si臋 u偶ala膰:

Sasza spojrza艂 na ni膮 ze 艂zami w oczach i zrobi艂o mu si臋 jej 偶al.

- Teraz ci臋 rozumiem, Miruszka. B艂agam ci臋, wy­bacz mi!

Przytuli艂a go do siebie jak dziecko.

- Biedny Saszka. M贸j ma艂y Saszka - mrucza艂a, ale na jej twarzy pojawi艂 si臋 u艣miech triumfu.

Przez miesi膮c stara艂a si臋 na niego delikatnie wp艂y­wa膰. Gra艂a na nim jak na instrumencie. Cierpliwie znosi艂a wszelkie jego humory, pociesza艂a i wsp贸艂czu艂a. Zacz膮艂 jej ufa膰 i we wszystkim na niej polega膰. Po mie­si膮cu poczu艂a si臋 na tyle pewnie, 偶eby zasugerowa膰 zemst臋. Postanowi艂a podsun膮膰 mu delikatnie ten po­mys艂, aby s膮dzi艂, i偶 wpad艂 na niego sam.

Musia艂a zrobi膰 to ostro偶nie. Gdyby Lucas zoriento­wa艂 si臋, o co jej chodzi, na pewno by j膮 powstrzyma艂. Ostatnio by艂 bardzo zaborczy. Chodzi艂 z ni膮 na space­ry, trzyma艂 za r臋k臋, jakby by艂 dumnym m臋偶em.

Musia艂a te偶 uwa偶a膰 na Wani臋. M艂odzieniec o okr膮­g艂ej twarzy i ciemnoniebieskich oczach obserwowa艂 j膮 ostatnio bardzo uwa偶nie. Pewnego dnia podszed艂 i za­pyta艂 wprost:

- Dlaczego jeste艣 taka mi艂a dla Saszy?

Cho膰 mia艂a prawo uderzy膰 go i odes艂a膰 do diab艂a, zapyta艂a 艂agodnie:

U艣miechn臋艂a si臋 do niego s艂odko.

- Wiem - odpar艂a i poklepa艂a go po policzku.

Z nadej艣ciem maja pastwiska i 艂膮ki wype艂ni艂y si臋 ja­gni臋tami, ciel臋tami i bawi膮cymi si臋 weso艂o dzie膰mi. Miranda mia艂a urodzi膰 ju偶 za sze艣膰 tygodni. O nie­chcianym male艅stwie, kt贸re w niej ros艂o, m贸wi艂a „to dziecko”. Nie mia艂a dla niego ciep艂ych uczu膰. Im szybciej urodz臋, my艣la艂a, tym szybciej si臋 st膮d wyrw臋.

Saszy da艂a na razie spok贸j. Nie chcia艂a mu zbyt szybko zdradza膰 planu ucieczki, 偶eby nie mia艂 czasu na przemy艣lenia. M贸g艂by wtedy zmieni膰 zdanie, bo na pewno w g艂臋bi serca kocha艂 jeszcze ksi臋cia, a silne uczucie mo偶e przezwyci臋偶y膰 ch臋膰 zemsty.

U艣miechn臋艂a si臋 do siebie i obserwowa艂a k膮pi膮ce si臋 w morzu dzieci.

- Wolno艣膰! - szepn臋艂a cichutko.

By艂a Mirand膮 Dunham z Wyndsong. Urodzi艂a si臋 jako wolny cz艂owiek i wiedzia艂a, 偶e nie spocznie, p贸ki zn贸w nie b臋dzie wolna.

ROZDZIA艁 13

Tatarzy zaatakowali o 艣wicie. Przeszli przez granic臋 na zach贸d i zupe艂nie zaskoczyli bezbronnych, niczego nie spodziewaj膮cych si臋 mieszka艅c贸w posiad艂o艣ci ksi臋cia Aleksieja Czekierskiego. Nie napotkali oporu, bo nikt spo艣r贸d niewolnik贸w nie by艂 na tyle g艂upi, 偶e­by sprzeciwi膰 si臋 ,je藕d藕com z piekie艂”, jak nazywali Tatar贸w miejscowi.

Sasza wbieg艂 do pokoju.

- Tatarzy! - krzykn膮艂. - Nic z tego nie rozumiem! Przecie偶 w 偶y艂ach ksi臋cia p艂ynie tatarska krew. Nigdy dot膮d nas nie atakowali.

Miranda nawet nie pr贸bowa艂a mu t艂umaczy膰, 偶e ksi膮偶臋 jest w po艂owie Rosjaninem, a to w艂a艣nie jego krajanie wymordowali r贸d starego ksi臋cia Batu.

Nie mieszkam w chacie z innymi niewolnikami, wi臋c Tatarzy nie wiedz膮, kim jestem. Powiedz, 偶e je­stem m臋偶atk膮 i siostr膮 angielskiego ambasadora w St. Petersburgu. Wyt艂umacz im, 偶e ksi膮偶臋 pozwoli艂 mi tu mieszka膰 ze wzgl臋du na m贸j stan. Powiedz, 偶e Angli­cy zap艂ac膮 za mnie spory okup.

W ciemnych oczach Saszy zago艣ci艂 b贸l.

- Prosz臋. Prosz臋!

S艂ysza艂a kroki Tatar贸w, podchodz膮cych pod dom. Wydawa艂o jej si臋, 偶e to najd艂u偶sza chwila w jej 偶yciu.

Razem weszli do salonu. Maria sta艂a tam w towa­rzystwie Wani i s艂u偶膮cych. Sasza wyja艣ni艂 im po艣piesz­nie, co uradzili, by ratowa膰 Mirand臋.

- To prawdziwa dama. Ksi膮偶臋 nies艂usznie j膮 po­rwa艂, a tym samym pozbawi艂 domu i rodziny. Musimy teraz jej to wynagrodzi膰 - zako艅czy艂, a grupa prze­straszonych s艂u偶膮cych potakiwa艂a w milczeniu. Cie­szyli si臋, 偶e przynajmniej jedno z nich uniknie strasz­nego losu. Cieszyli si臋 r贸wnie偶, 偶e b臋dzie to Miranda, bo ona zawsze by艂a dla nich bardzo dobra.

Nagle us艂yszeli kopni臋cie w drzwi, kt贸re otworzy艂y si臋 na o艣cie偶. Pok贸j wype艂ni艂 si臋 m臋偶czyznami o orientalnych rysach twarzy. Przestraszone dziewczy­ny piszcza艂y rozpaczliwie. Tatarzy wydawali im si臋 okropni. 呕贸艂ta sk贸ra i ciemne oczy nie robi艂y na nich dobrego wra偶enia. Wszyscy 偶o艂nierze mieli kr贸tko ostrzy偶one w艂osy, szerokie spodnie wpuszczane w wysokie buty i kolorowe koszule zapinane na meta­lowe sprz膮czki.

Szybko oddzielili m艂ode s艂u偶膮ce i Wani臋. Kazali im zdj膮膰 ubrania i wygonili z pokoju. Maria nie odst膮pi­艂a od Mirandy, co bardzo ich rozbawi艂o. Nakazali ci臋­偶arnej kobiecie usi膮艣膰 i poklepywali j膮 po wielkim brzuchu bardzo z czego艣 zadowoleni.

Do pokoju wszed艂 szczup艂y m臋偶czyzna o gro藕nym wygl膮dzie i zwr贸ci艂 si臋 do Saszy po francusku:

- Jestem ksi膮偶臋 Arik, ostatni pozosta艂y przy 偶yciu potomek wielkiego ksi臋cia Batu. Kim jeste艣 i sk膮d si臋 tu wzi臋艂a ta kobieta?

Sasza wyprostowa艂 si臋 dumnie. Wiedzia艂, co z nim zrobi膮.

Ksi膮偶臋 Arik odwr贸ci艂 si臋 do kobiety.

Ksi膮偶臋 Arik roze艣mia艂 si臋.

Nie jestem s艂absza od nich. Mog臋 jecha膰. Przez chwil臋 udawa艂, 偶e si臋 nad tym zastanawia, cho膰 i tak mia艂 zamiar j膮 ze sob膮 zabra膰.

- Dobrze wi臋c - zgodzi艂 si臋. - Zabior臋 pani膮 do Istambu艂u.

Podw艂adny ksi臋cia zapyta艂 go w ich j臋zyku:

Ksi膮偶臋 skin膮艂 przyzwalaj膮co, a Sasza podszed艂 do Mirandy, sk艂oni艂 si臋 i powiedzia艂 cicho:

Miranda zabra艂a buty, kt贸re niedawno sprawi艂 jej Sasza, 偶eby mog艂a chodzi膰 na d艂ugie spacery, i kilka swoich rzeczy.

- Jestem gotowa - rzek艂a, a Buri po艣piesznie wy­prowadzi艂 j膮 z domu.

Kiedy rozejrza艂a si臋 po okolicy, poczu艂a zimny dreszcz na plecach. Zbo偶e na polu by艂o doszcz臋tnie spalone, sady i winnice wyci臋te w pie艅.

Kiedy 偶o艂nierze zacz臋li pop臋dza膰 pozosta艂ych przy 偶yciu niewolnik贸w, Miranda zobaczy艂a trupy s艂u偶膮­cych ksi臋cia. Le偶a艂y z roz艂o偶onymi nogami, podci膮­gni臋tymi do g贸ry sp贸dnicami i podci臋tymi gard艂ami. M臋偶czyzn i starsze kobiety zastrzelono. Wok贸艂 kwater wida膰 by艂o 艣lady walki. Lucas na pewno gdzie艣 tam le­偶a艂 nie偶ywy. Zm贸wi艂a w my艣li modlitw臋 za spok贸j je­go duszy.

Widok maltretowanych cia艂 wywo艂a艂 w niej md艂o­艣ci. Zwymiotowa艂a, a potem stara艂a si臋 nie rozgl膮da膰 na boki, 偶eby nie poczu膰 si臋 jeszcze gorzej. Musia艂a by膰 silna.

W臋drowali kilka dni. Wi臋kszo艣膰 drogi Miranda przemierzy艂a pieszo w towarzystwie bystrej Migon, kt贸ra udawa艂a, 偶e jest jej s艂u偶膮c膮, i poprosi艂a, 偶eby po­zwolono jej podr贸偶owa膰 ze swoj膮 pani膮.

Migon, c贸rka francuskiego hrabiego i wie艣niaczki, tak jak Miranda by艂a kiedy艣 wolna i nigdy nie zazna艂a biedy. Ojciec nie przyzna艂 si臋 do niej nigdy oficjalnie, ale 艂o偶y艂 na jej utrzymanie i edukacj臋. Uko艅czy艂a do­skona艂膮 szko艂臋 dla panien w Pary偶u, a potem trafi艂a do Rosji na dw贸r ksi臋偶nej Tumanowej. Stamt膮d w艂a­艣nie porwa艂 j膮 ksi膮偶臋.

Obiema kobietami opiekowa艂 si臋 Tatar o imieniu Alghu. Pewnej nocy upi艂 si臋 i zasn膮艂. Jego towarzysze za­kradli si臋 do wozu, w kt贸rym spa艂y Miranda i Migon.

Migon uderzy艂a jednego z nich z ca艂ej si艂y i zacz臋艂a ucieka膰. M臋偶czyzna wybieg艂 za ni膮, a drugi pozosta艂 w wozie.

- Teraz ju偶 nic ci nie pomo偶e - powiedzia艂 i rzuci艂 Mirand臋 na pod艂og臋.

Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i zacz膮艂 zdziera膰 z niej odzienie.

- Ratunku, ksi膮偶臋! Ratunku! - krzycza艂a Miranda. Zbiegli si臋 偶o艂nierze, ale Tatar nie odst膮pi艂 od niej.

Ze z艂o艣ci膮 uderzy艂 j膮 w brzuch. Nie mog艂a z艂apa膰 od­dechu.

Po chwili do wozu wszed艂 ksi膮偶臋 i rzuci艂 ostrym to­nem kilka s艂贸w w swoim j臋zyku. 呕o艂nierz tatarski od­szed艂, a ksi膮偶臋 pom贸g艂 Mirandzie si臋 uspokoi膰.

- Ten drugi chyba zabi艂 moj膮 przyjaci贸艂k臋.

- 艢pi. Jest kompletnie pijany. Mirand膮 zaj臋艂a si臋 Marfa.

Alghu odci臋to d艂o艅 i stracono dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy napadli na Mirand臋 i jej przyjaci贸艂k臋.

- Chyba rodz臋 - j臋kn臋艂a nagle Miranda. - Spro­wad藕cie mi po艂o偶n膮. Na pewno jest w艣r贸d niewolnic cho膰 jedna.

Po pewnym czasie do wozu wbieg艂a Ta艅sza, silna kr臋pa kobieta, kt贸rej wygl膮d wzbudza艂 zaufanie. Zba­da艂a pacjentk臋.

- Wody odesz艂y chyba jeszcze, kiedy spa艂a艣 - stwierdzi艂a. - G艂贸wka jest na dole. Trzeba tylko prze膰.

Temur, Tatar, kt贸ry przej膮艂 po Alghu opiek臋 nad Mirand膮, przyni贸s艂 jej male艅k膮 fili偶ank臋 z mocn膮 her­bat膮. Pi艂a chciwie. Usta mia艂a spierzchni臋te. Podszed艂 do niej i ukl膮k艂. Posadzi艂 j膮 i podpar艂 swoim cia艂em. Tasza skin臋艂a g艂ow膮 z aprobat膮.

Miranda us艂ysza艂a jedno ciche pi艣niecie dziecka, a potem zapad艂a w ciemno艣膰.

Kiedy si臋 ockn臋艂a, dozna艂a uczucia ulgi. Zn贸w by艂a wolna i musia艂a zebra膰 si艂y, bo nied艂ugo mieli dotrze膰 do Istambu艂u.

Odwr贸ci艂a g艂ow臋, bo us艂ysza艂a kwilenie. Zaskoczo­na, ujrza艂a obok siebie niewielkie zawini膮tko. To dziecko! Dlaczego go nie zabrali? Zacz臋艂a ja艣niej my­艣le膰. Gdyby by艂a na farmie, zabrano by jej noworod­ka. Tutaj wierzono, 偶e to dziecko jest potomkiem jej m臋偶a i nie mog艂a go odrzuci膰. A niech to! Dzieciak b臋dzie op贸藕nia艂 jej ucieczk臋. C贸偶, kiedy znajd膮 si臋 w mie艣cie, zostawi go z Marf膮.

Male艅stwo zn贸w zacz臋艂o p艂aka膰. Odwr贸ci艂a si臋 na bok i rozsun臋艂a okrycie, w kt贸re by艂o zawini臋te. Tak samo po raz pierwszy ogl膮da艂a ma艂ego Toma. Dziec­ko by艂o male艅kie, bezbronne i prze艣liczne. W艂osy mia艂o srebrne, jak ona, a mo偶e jak Lucas, a oczy fio艂­kowe. W oczach male艅kiej dziewczynki by艂o jednak co艣 dziwnego. Przesun臋艂a d艂oni膮 przed twarz膮 dziec­ka, a ono nie zareagowa艂o. Czy偶by dziewczynka by艂a niewidoma? Miranda dotkn臋艂a g艂owy male艅stwa, a wtedy odwr贸ci艂o si臋 w stron臋 matki. Oczom Miran­dy ukaza艂 si臋 wielki, ciemny siniak.

Miranda ci臋偶ko westchn臋艂a. Zrozumia艂a, 偶e kiedy rozjuszony Tatar uderzy艂 j膮 w brzuch, uszkodzi艂 jej c贸­reczk臋. Zacz臋艂a ogl膮da膰 uwa偶nie ca艂e cia艂ko male艅stwa i zrozumia艂a nagle, 偶e my艣li o niej „moja c贸reczka”. To by艂o jej dziecko, nie mog艂a zaprzeczy膰. W poni偶aj膮cy spos贸b zmuszono j膮 do sp艂odzenia i urodzenia jej, ale to male艅stwo by艂o tylko ofiar膮, tak jak ona.

Usiad艂a, rozpi臋艂a kaftan i przy艂o偶y艂a dziecko do piersi. Zacz臋艂o ssa膰.

- No, male艅stwo - szepn臋艂a Miranda.

Ksi膮偶臋 Arik wszed艂 do wozu i kucn膮艂 obok niej. Obejrza艂 j膮 uwa偶nie. Pomy艣la艂, 偶e to prawdziwa ko­bieta. Wygl膮da艂a na bardzo kruch膮 i s艂ab膮, ale by艂a twarda jak 偶elazo. Wskaza艂 palcem dziecko.

- Mog臋 zobaczy膰? - zapyta艂. Odwr贸ci艂a g艂贸wk臋 dziecka w jego stron臋.

- Jest 艣liczna, ale po艂o偶na powiedzia艂a, 偶e d艂ugo nie po偶yje. Nie powinna艣 marnowa膰 si艂 na karmienie. Zostawmy j膮 na wzg贸rzu. Tak b臋dzie lepiej.

Miranda spojrza艂a na niego z furi膮.

- Moja c贸rka jest prawdopodobnie niewidoma z powodu ciosu, jaki zada艂 mi ten niecny Tatar, ale b臋­dzie 偶y艂a, ksi膮偶臋. Na pewno b臋dzie 偶y艂a!

Wsta艂 i wzruszy艂 ramionami.

- Wypogadza si臋 ju偶 - odpar艂. - Jutro ruszamy w dalsz膮 drog臋. Kaza艂em Temurowi dopilnowa膰, by艣 przez kilka dni jecha艂a w wozie, p贸ki nie wr贸c膮 ci si艂y - rzek艂 i odwr贸ci艂 si臋, po czym odszed艂.

- Dzi臋kuj臋 - zawo艂a艂a za nim.

Przez reszt臋 dnia na zmian臋 spa艂a i karmi艂a dziec­ko. Marfa przynios艂a jej ros贸艂.

Dziecko by艂o wci膮偶 bardzo blade, ale Miranda tuli­艂a je w ramionach i powtarza艂a wci膮偶:

- Nie pozwol臋 ci umrze膰. Nie pozwol臋!

Temur wypakowa艂 z wozu cz臋艣膰 艂adunku i w艂o偶y艂 do innego wozu, by kobieta mia艂a wi臋cej miejsca dla sie­bie i dziecka podczas jazdy. Pos艂a艂 jej 艣wie偶ego siana na pod艂odze i po jakim艣 czasie ruszyli w drog臋.

Miranda pami臋ta艂a, 偶eby liczy膰 dni od przej臋cia ich przez Tatar贸w. Pi膮tego maja zb贸jcy napadli na farm臋, a dziecko urodzi艂o si臋 trzyna艣cie dni p贸藕niej, osiem­nastego maja. Podejrzewa艂a, 偶e po dziesi臋ciu dniach od narodzin pozostanie im jeszcze oko艂o dw贸ch tygo­dni podr贸偶y do Istambu艂u. By艂a coraz silniejsza i mo­g艂a ju偶 i艣膰, a nawet nie艣膰 dziecko w ramionach. Bar­dzo si臋 ba艂a. Male艅stwo nie przybra艂o na wadze od porodu i by艂o niezwykle ciche.

Pomy艣la艂a o swoim synku. Ma艂y Tom mia艂 ju偶 trzy­na艣cie miesi臋cy, a ona nie widzia艂a, jak dorasta. Jared straci艂 tylko pierwsze miesi膮ce jego 偶ycia. Mia艂a na­dziej臋, 偶e teraz oboje dojrzeli na tyle, 偶eby rozpocz膮膰 wszystko od nowa i zachowywa膰 si臋 bardziej rozs膮d­nie. Je艣li to w og贸le b臋dzie kiedykolwiek mo偶liwe...

Czu艂a rosn膮ce zdenerwowanie, kiedy zbli偶ali si臋 do stolicy Turcji. Nocowali pod murami miasta i dopiero rano mieli wej艣膰 przez bram臋.

Sko艅czy艂y si臋 dni tu艂aczki. Ludzie ksi臋cia potrzebo­wali pieni臋dzy. Cz臋艣膰 z nich chcia艂a si臋 gdzie艣 osie­dli膰, kupi膰 troch臋 ziemi. Pozostali woleli wr贸ci膰 do Azji i do艂膮czy膰 do innych band w臋drownych Tatar贸w. Ksi膮偶臋 Arik zamierza艂 rozpu艣ci膰 swoich ludzi i po­zwoli膰, by ka偶dy z nich poszed艂 w艂asn膮 drog膮.

- Panie.

Buri skin膮艂 g艂ow膮 z aprobat膮.

Dwaj m臋偶czy藕ni rozmawiali dalej, a tymczasem Mi­randa s艂ucha艂a, co mieli zamiar z ni膮 zrobi膰. Postano­wi艂a ruszy膰 nast臋pnego dnia do miasta, p贸ki Tatarzy s膮 zaj臋ci innymi niewolnikami. To by艂a jej szansa na odzyskanie wolno艣ci.

Przy ognisku Marfa i Temur siedzieli obj臋ci w mi艂o­snym u艣cisku. Ju偶 od kilku dni nie odrywali od siebie oczu. Miranda podejrzewa艂a, 偶e m艂ody Tatar kupi j膮 dla siebie na 偶on臋.

Siedzia艂a przy ognisku i zajmowa艂a si臋 dzieckiem. Na szcz臋艣cie male艅stwo niecz臋sto p艂aka艂o. Podejrze­wa艂a nawet, 偶e by艂o r贸wnie偶 g艂uche.

Sko艅czy艂a je karmi膰, zmieni艂a pieluch臋, a potem zawi膮za艂a je sobie w chu艣cie na piersiach. Wsz臋dzie panowa艂a cisza. Jeszcze przez godzin臋 siedzia艂a w ukryciu, nim oddali艂a si臋 od obozu. Odnalaz艂a 艣cie偶k臋 i dotar艂a bezpiecznie do bramy. Tam usiad艂a plecami do 艣ciany i zaci膮gn臋艂a kaptur peleryny na g艂o­w臋. Zasn臋艂a.

Obudzi艂y j膮 dopiero odg艂osy woz贸w wje偶d偶aj膮cych do miasta. By艂 ranek. Nakarmi艂a i przebra艂a dziecko. Potem wraz z t艂umem piechur贸w wchodz膮cych przez bramy pod膮偶y艂a ku wolno艣ci. Kaptur mia艂a mocno na­ci膮gni臋ty na twarz, tak 偶e nie by艂o wida膰 jej jasnych w艂os贸w i oczu. Z daleka nie r贸偶ni艂a si臋 niczym od in­nych kobiet. Nie wiedzia艂a, gdzie si臋 znajduje, ale zda­wa艂a sobie spraw臋, 偶e musi jak najszybciej dotrze膰 do ambasady. Kiedy ksi膮偶臋 zorientuje si臋, 偶e jej nie ma, zacznie jej szuka膰 i b臋dzie pr贸bowa艂 odci膮膰 jej drog臋.

Szuka艂a eleganckiego sklepu, w kt贸rym sprzedawca powinien m贸wi膰 po francusku. Zauwa偶y艂a zak艂ad ju­bilerski i wesz艂a do 艣rodka.

Z艂otnik patrzy艂 zdziwiony z odrobin膮 niech臋ci.

By艂a pora 偶niw i z艂otnik wiedzia艂, 偶e m臋偶czy藕ni by­li potrzebni w gospodarstwach.

Wysz艂a ze sklepu i po艣piesznie ruszy艂a we wskaza­nym kierunku.

Ogl膮da艂a si臋 za siebie, ale nie widzia艂a nic niezwy­k艂ego. By艂a ubrana tak, jak inne kobiety na ulicy, wi臋c nawet gdyby Tatarzy ju偶 jej szukali, nie mogliby jej od­r贸偶ni膰 od innych. Dziecko spa艂o pod jej peleryn膮 zu­pe艂nie niewidoczne, a oni na pewno szukali kobiety z male艅stwem na r臋ku.

Nagle us艂ysza艂a za sob膮 odg艂os rozp臋dzonych koni. Serce podesz艂o jej do gard艂a. Wszyscy piesi odsun臋li si臋 na boki, by przepu艣ci膰 je藕d藕c贸w.

- Przekl臋ci - mrukn膮艂 m臋偶czyzna stoj膮cy obok niej. Skr臋ci艂a w prawo i zacz臋艂a i艣膰 szybciej. Obawia艂a si臋, 偶e Tatarzy mog膮 by膰 ju偶 przed ni膮 i szykowa膰 zasadz­k臋. Rozgl膮da艂a si臋 uwa偶nie, ale nie widzia艂a 偶adnego z nich. Na ko艅cu ulicy o nazwie „Wiele Kwiat贸w” za­uwa偶y艂a 偶elazn膮 bram臋 - miejsce przeznaczenia. Kie­dy si臋 do niej zbli偶y艂a, zauwa偶y艂a napis w trzech j臋zy­kach, obwieszczaj膮cy, i偶 jest to ambasada Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci.

Przy bramie przywita艂 j膮 stra偶nik. Wystarczy艂o mu jedno spojrzenie, by stwierdzi膰, 偶e nie powinien jej wpuszcza膰.

- Id藕 sobie, pomiocie wielb艂膮da. To nie miejsce dla 偶ebrak贸w! Precz!

Nie m贸wi艂 po angielsku, wi臋c nie rozumia艂a jego s艂贸w, ale gesty zrozumia艂a doskonale. Zdj臋艂a z twarzy zas艂on臋, odrzuci艂a kaptur i krzykn臋艂a po angielsku:

- Jestem lady Miranda Dunham. Angielka! Wpu艣膰 mnie, cz艂owieku! Szybko! 艢cigaj膮 mnie Tatarzy.

Stra偶nik zaniem贸wi艂 zdziwiony.

- Nie! Nie! M贸wi臋 prawd臋! Na lito艣膰 bosk膮, cz艂o­wieku, ile kobiet, kt贸re wygl膮daj膮 tak jak ja, przycho­dzi tu codziennie? Ile z nich m贸wi po angielsku? Wpu艣膰 mnie, zanim mnie zn贸w z艂api膮! Przysi臋gam, 偶e nie minie ci臋 nagroda!

Powoli stra偶nik zacz膮艂 otwiera膰 bram臋.

- Ahmet! Co robisz? - zawo艂a艂 angielski oficer marynarki przechadzaj膮cy si臋 po podje藕dzie.

- Ta dama twierdzi, 偶e jest Angielk膮, milordzie. Pod Mirand膮 za艂ama艂y si臋 nogi. Z艂apa艂a si臋 bramy i krzykn臋艂a:

- Kit! Kit! Edmund! To ja, Miranda Dunham! M臋偶czyzna spojrza艂 zimno na kobiet臋.

- Lady Miranda Dunham nie 偶yje - rzek艂 stanow­czo. - Nie 偶yje.

- Jeste艣 Christopherem Edmundem, markizem Wye! - krzykn臋艂a rozpaczliwie. - Masz brata Dariusa, kt贸ry kocha艂 si臋 w mojej bli藕niaczej siostrze, Aman­dzie. Ja 偶yj臋! Cia艂o, kt贸re znaleziono w St. Petersbur­gu, nale偶a艂o do innej kobiety. Kit - b艂aga艂a - na lito艣膰 bosk膮, wpu艣膰 mnie! Goni膮 mnie Tatarzy. Pami臋tasz, jak przywioz艂e艣 mnie i Mandy do Anglii z Wyndsong, 偶eby zd膮偶y艂a na 艣lub z Adrianem?

Twarz poblad艂a mu nagle jak 艣nieg.

- Jezu - zawo艂a艂. - Mirza! Do mnie! Szybko! Miranda poczu艂a, jak kto艣 chwytaj膮 za rami臋.

Ksi膮偶臋 odwr贸ci艂 Mirand臋 w swoj膮 stron臋, uderzy艂 j膮 w twarz i krzykn膮艂:

- Suko! Zrozum wreszcie, je艣li ci臋 sprzedam jako niewolnic臋, zyskam znacznie wi臋cej. Nie dam si臋 oszuka膰! Buri, 艂ap j膮!

Miranda szarpa艂a si臋 z nim, a偶 w ko艅cu rozpi臋艂a pe­leryn臋, za kt贸r膮 ci膮gn膮艂 Buri, i uciek艂a za bram臋. Ahmet natychmiast j膮 za ni膮 zatrzasn膮艂.

Miranda bieg艂a, jakby j膮 goni艂 sam diabe艂. Tatarzy wyli ze z艂o艣ci i potrz膮sali broni膮.

- Ta kobieta jest nasz膮 brank膮 - krzycza艂 ksi膮偶臋 Arik. - P贸jd臋 z tym do su艂tana!

Wtedy pojawi艂 si臋 przed nim wysoki ciemnow艂osy m臋偶czyzna w jasnej pelerynie. Otworzy艂 bram臋 i wy­szed艂 na ulic臋.

Otoczyli go Tatarzy.

Wysoki m臋偶czyzna u艣miechn膮艂 si臋.

Ksi膮偶臋 Arik wyci膮gn膮艂 d艂onie, na kt贸re posypa艂y si臋 drogie kamienie. Jego towarzysze rzucili si臋 na zie­mi臋, by zbiera膰 te, kt贸re wypad艂y z r膮k ksi臋cia.

- Masz, Tatarze - zawo艂a艂 wysoki m臋偶czyzna. - Je­ste艣 zadowolony?

- Bardzo, panie. Kim jeste艣?

- Jestem ksi膮偶臋 Mirza, Eddin Khan - odpar艂 tamten.

- Kuzyn su艂tana?

- Tak. Id藕 ju偶, zanim innowiercy wypuszcz膮 na cie­bie psy!

Tatarzy wsiedli na konie i odjechali. Wysoki m臋偶­czyzna odwr贸ci艂 si臋 i zawo艂a艂:

- Kit, po艣lij po moj膮 lektyk臋. Zabior臋 lady Dunham do swego domu. Lepiej jej b臋dzie opowiada膰, co si臋 sta艂o, kiedy odpocznie i we藕mie k膮piel, a potem odpowiednio si臋 przystroi.

Kit zasalutowa艂 po艣piesznie i pobieg艂 w stron臋 do­mu. Za chwil臋 pojawi艂a si臋 na podje藕dzie wielka lek­tyka, niesiona przez dw贸ch niewolnik贸w. Mirza Khan pom贸g艂 Mirandzie wsi膮艣膰, sam wszed艂 do 艣rodka i ski­n膮艂 na niewolnik贸w, by szli do domu.

Miranda wyjrza艂a zza zas艂onki lektyki.

Po chwili odezwa艂a si臋 znowu:

Zastanawia艂a si臋, jak to mo偶liwe, by pami臋ta艂 tak ma艂o wa偶ny szczeg贸艂, zw艂aszcza 偶e znali si臋 bardzo kr贸tko. Zamilk艂a zawstydzona.

- To dziecko jest pani?

Spojrza艂a wprost w ciemnoniebieskie oczy m臋偶czy­zny i ju偶 wiedzia艂a, 偶e na pewno mo偶e mu zaufa膰. Mu­sia艂a komu艣 si臋 zwierzy膰.

Miranda opowiedzia艂a mu, co jej si臋 przydarzy艂o.

- Dziecko urodzi艂o si臋 przed czasem, podczas po­dr贸偶y do Istambu艂u - ko艅czy艂a swoj膮 opowie艣膰. - Dziewczynka jest 艣liczna, ale wygl膮da na to, 偶e b臋dzie niewidoma i g艂ucha.

Zapad艂a niezr臋czna cisza.

Nie - odpar艂a 艂agodnie. - Nie jestem lepsza ni偶 inni. Chcia艂am po prostu przetrwa膰. Przysi臋g艂am so­bie, 偶e wr贸c臋 do m臋偶a i syna. Jared mo偶e zechce uniewa偶ni膰 艣lub. W ko艅cu urodzi艂am dziecko innego m臋偶­czyzny, ma prawo si臋 mnie pozby膰.

Przygl膮da艂 jej si臋 uwa偶nie. Rok temu zauroczy艂a go kobieta w z艂otej sukni o niezwyk艂ej urodzie i bystrym umy艣le. Kiedy dowiedzia艂 si臋, 偶e zosta艂a zamordowa­na, poczu艂 g艂臋boki smutek. 艢ni艂a mu si臋 nawet wiele razy. Zastanawia艂 si臋, czy w jej przypadku 艣mier膰 nie by艂aby lepszym rozwi膮zaniem, bo jej przysz艂o艣膰 nie ry­sowa艂a si臋 ciekawie. By艂a zbyt m艂oda, zbyt pi臋kna i wra偶liwa, by 偶y膰 samotnie w ha艅bie. Okropie艅stwa, kt贸re widzia艂a jako niewolnica, na pewno bardzo j膮 odmieni艂y. By艂a jaka艣 inna, cho膰 ani troch臋 mniej wa­leczna czy dumna. Teraz najwa偶niejsze, 偶eby odpo­cz臋艂a i najad艂a si臋 do syta.

- 呕yj臋 wed艂ug miejscowych zwyczaj贸w, wi臋c mam nadziej臋, 偶e nie oburzy pani fakt, i偶 posiadam harem.

Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮.

Nie. Nie mam powodu, by ukrywa膰 przed pani膮 to, o czym wszyscy inni wiedz膮. Kiedy by艂em ma艂ym ch艂opcem, mieszka艂em w pa艂acu su艂tana. W naszym zwyczaju jest, by tron su艂tana dziedziczy艂 najstarszy 偶yj膮cy m臋偶czyzna w rodzinie, a nie najstarszy syn. Ja na szcz臋艣cie nie jestem najstarszy. By艂 jeszcze Selin, m贸j przyjaciel, i inni kuzyni. Mustafa by艂 najm艂odszy. Jego ambitna matka postanowi艂a otru膰 Selina i mnie. Matka Selina uratowa艂a nas, ale ja z powodu kompli­kacji zdrowotnych po zatruciu nie mog臋 mie膰 dzieci. Nie dziedzicz臋 wi臋c po ojcu, ale r贸wnie偶 nie musz臋 偶y膰 w g贸rach, gdzie mieszka moja rodzina. Nie ma te­go z艂ego, co by na dobre nie wysz艂o.

CZ臉艢膯 IV
ISTAMBU艁 1814

ROZDZIA艁 14

Niewielki pa艂acyk Mirzy Khana znajdowa艂 si臋 tu偶 za miastem, nad samym brzegiem Bosforu. Roztacza艂 si臋 z niego wspania艂y widok na le偶膮c膮 tu偶 za wod膮 Azj臋, a po drugiej stronie na l艣ni膮ce w s艂o艅cu minarety Istam­bu艂u. Fundamenty budynku postawiono setki lat temu, kiedy jeszcze miastem rz膮dzili Grecy. Dom przebudo­wywano kilka razy, a ostatnie przer贸bki wprowadzono pi臋tna艣cie lat temu, kiedy pa艂ac kupi艂 Mirza Khan.

Trzy budynki, stanowi膮ce ca艂o艣膰 zabudowa艅 pa艂a­cu, ob艂o偶ono kremowym marmurem, a na dachu po­艂o偶ono czerwone dach贸wki. Wzd艂u偶 fasady, kt贸ra wy­chodzi艂a na morze, ci膮gn膮艂 si臋 portyk wsparty jasnokremowymi kolumnami. Po prawej stronie znaj­dowa艂 si臋 harem, a po lewej budynek z pokojami przeznaczonymi dla go艣ci i do oficjalnych wizyt. W 艣rodkowej cz臋艣ci kompleksu Mirza mia艂 swoje pry­watne apartamenty.

Budynki oddzielone by艂y rozleg艂ymi ogrodami, a g艂贸wne wej艣cie do posiad艂o艣ci stanowi艂a wielka bra­ma umieszczona w wysokim murze, chroni膮cym mieszka艅c贸w przed w艣cibskimi spojrzeniami obcych.

Mirza Khan by艂 dobrym, ale surowym panem. Ko­biety mog艂y porusza膰 si臋 swobodnie po ca艂ej posiad艂o艣ci, pod warunkiem 偶e zachowywa艂y si臋 przyzwoicie.

Kiedy przybyli na miejsce, Mirza zawi贸z艂 Mirand臋 od razu do kobiecej cz臋艣ci domu, gdzie powita艂 j膮 ni­ski, t艂usty m臋偶czyzna o oczach jak dwie rodzynki.

- Mirando, to jest Alii - Ali, prze艂o偶ony eunuch贸w. On dopilnuje, 偶eby niczego ci nie brakowa艂o.

Eunuch sk艂oni艂 si臋, a Mirza opowiedzia艂 mu w skr贸­cie histori臋 Mirandy.

- Opowiedz tylko, jak zosta艂a艣 porwana przez Czekierskiego i wys艂ana do jego maj膮tku na Krymie, by tam czeka膰 na wizyt臋 ksi臋cia. Opowiedz, 偶e na szcz臋­艣cie do tego nie dosz艂o, bo Tatarzy, kt贸rzy najechali maj膮tek twojego gospodarza, zabrali ci臋 ze sob膮, by sprzeda膰 w Istambule, ale tobie uda艂o si臋 od nich uciec. Wszystko b臋dzie si臋 mu wydawa艂o prawdopo­dobne i rozs膮dne. Teraz id藕 ju偶 i przygotuj si臋 do wi­zyty Kita.

Miranda posz艂a za eunuchem przez ogr贸d do bu­dynku dla kobiet. Weszli do jasnego s艂onecznego sa­lonu. 艢ciany mia艂 pokryte jedwabn膮 materi膮, pod艂ogi przykrywa艂y mi臋kkie, niebiesko - r贸偶owe dywany. Na 艣rodku pokoju znajdowa艂a si臋 wysoka fontanna, w kt贸rej weso艂o pluska艂a 艣wie偶a woda.

W pokoju siedzia艂o kilka kobiet. Wszystkie by艂y nie­zwykle pi臋kne. Wi臋kszo艣膰 haftowa艂a, jedna gra艂a na instrumencie, inna malowa艂a paznokcie u n贸g, jeszcze inna czyta艂a. Kiedy zauwa偶y艂y Mirand臋 stoj膮c膮 w pro­gu, pos艂a艂y jej zaskoczone, ale przyjazne spojrzenia.

Kobieta, kt贸ra czyta艂a, od艂o偶y艂a ksi膮偶k臋 i podesz艂a do dziewczyny.

- Co my tu mamy, Alii - Ali? - zapyta艂a z u艣mie­chem.

Miranda by艂a wprost pora偶ona niezwyk艂膮 urod膮 kobiety. D艂ugie, kruczoczarne w艂osy oplata艂y j膮 jak zas艂ony. Kolor sk贸ry przypomina艂 dojrza艂膮 brzoskwi­ni臋, a oczy - zielone szmaragdy. Musia艂a mie膰 oko艂o trzydziestki. Jej twarz i figura mog艂y tylko wzbudza膰 zazdro艣膰 du偶o m艂odszych kobiet.

- Dla mojego pana jestem jak stare kapcie - za­艣mia艂a si臋 Turkhan - wygodna i zawsze taka sama.

Eunuch u艣miechn膮艂 si臋 do niej z sympati膮.

Si臋gn臋艂a po peleryn臋, kt贸r膮 wcze艣niej Mirza Khan zarzuci艂 na ramiona Mirandy. Zdj臋艂a j膮 i spojrza艂a za­skoczona na male艅stwo, kt贸re spa艂o przytulone do piersi Mirandy.

- Niemowl臋! - szepn臋艂a z czu艂o艣ci膮 - Niemowl臋. Inne kobiety zebra艂y si臋 wok贸艂 niej. U艣miecha艂y si臋, co艣 m贸wi艂y i wyci膮ga艂y r臋ce, by dotkn膮膰 dziecka.

- Jakie偶 ono pi臋kne! Jak mu na imi臋?

- To dziewczynka. Nie ma jeszcze imienia - rzek艂a Miranda i o ma艂o si臋 nie rozp艂aka艂a, widz膮c pe艂ne wsp贸艂czucia i zrozumienia oczy Turkhan.

Miranda nie p艂aka艂a od tak dawna. Mimo tylu cier­pie艅 nie uroni艂a ani jednej 艂zy. Turkhan wzi臋艂a od niej male艅stwo i przytuli艂a je.

Turkhan skin臋艂a g艂ow膮, a potem poczeka艂a, a偶 dziec­ko si臋 naje. Kiedy sko艅czy艂o, Turkhan wzi臋艂a je szybko na r臋ce i oddali艂a si臋, a Miranda posz艂a za Safi i Guzel.

- Spalcie te ubrania - powiedzia艂a Miranda, kiedy si臋 rozebra艂a. - Wol臋 chodzi膰 nago ni偶 kiedykolwiek zn贸w to w艂o偶y膰. But贸w te偶 si臋 pozb膮d藕cie. S膮 ju偶 bar­dzo znoszone.

Wyk膮pano j膮 i ubrano tak, jak pozosta艂e mieszkan­ki haremu, w szarawary, zdobiony z艂otem stanik, przezroczyst膮 sukni臋 z wielkim dekoltem i szerokimi r臋kawami oraz tunik臋. Dziewcz臋ta uczesa艂y jej w艂osy, a potem przewi膮za艂y je szafirow膮 wst膮偶k膮 ozdobion膮 per艂ami.

- Ale偶 jeste艣 pi臋kna! - wykrzykn臋艂a Turkhan, kie­dy wesz艂a do pokoju. - Jest tu kapitan Edmund, wi臋c kazano mi ci臋 przyprowadzi膰.

M艂ody markiz Wye czeka艂 w salonie. Odziany bar­dzo elegancko, w zdobiony z艂otem granatowy mundur marynarki, wygl膮da艂 niezwykle przystojnie. Odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 kobiety i poblad艂.

Rozmawiali d艂ugo, a Turkhan sta艂a z boku, nie chc膮c przeszkadza膰.

- Twoja siostra wci膮偶 powtarza艂a, 偶e 偶yjesz, ale ro­dzina uzna艂a, 偶e to tylko szok spowodowany wiado­mo艣ci膮 o twojej 艣mierci. Twierdzili, 偶e Amanda nie potrafi艂a pogodzi膰 si臋 z twoim znikni臋ciem.

Miranda u艣miechn臋艂a si臋 smutno.

Nie wiem wiele o twoim synku, Mirando. Podob­no jest z twoj膮 siostr膮 i szwagrem w Swynford. Lord Dunham... ma si臋 dobrze - doda艂 Kit, kontroluj膮c z ca艂ych si艂 brzmienie swego g艂osu. Jak m贸g艂by jej po­wiedzie膰, 偶e podczas 偶a艂oby Jared zyska艂 miano naj­wi臋kszego kobieciarza w Londynie? Jak mia艂by jej wyja艣ni膰 spraw臋 z lady Belinda de Winter? Jak oznaj­mi膰, 偶e Belinda de Winter ju偶 zazna艂a smaku ma艂偶e艅­skich rozkoszy z Jaredem Dunhamem? G艂os Mirandy wyrwa艂 go z zamy艣lenia.

To do艣膰 proste, Kit - odrzek艂a, postanawiaj膮c po raz pierwszy opowiedzie膰 histori臋 podsuni臋t膮 jej przez Mirz臋 Khana. - Pojecha艂am do St. Petersburga, by odnale藕膰 Jareda. Planowali艣my wsp贸lnie pop艂yn膮膰 do domu. To mia艂 by膰 nasz drugi miesi膮c miodowy. Kiedy znalaz艂am si臋 na miejscu, zauwa偶y艂 mnie ksi膮­偶臋 Czekierski. To szalony cz艂owiek. Porwa艂 mnie i za­wi贸z艂 do swojej posiad艂o艣ci na Krymie. Napojono mnie narkotykami. Pozostawa艂am pod opiek膮 osobi­stego s艂u偶膮cego ksi臋cia, niejakiego Saszy. To on po­wiedzia艂 mi, 偶e mam czeka膰 na Krymie, a偶 ksi膮偶臋 przyjedzie, 偶eby mnie posi膮艣膰. Nie by艂am tam 藕le traktowana. W艂a艣ciwie obs艂ugiwano mnie jak ksi臋偶­niczk臋. Nigdy potem nie widzia艂am ksi臋cia, bo nim przyjecha艂 na Krym, Tatarzy najechali na jego posia­d艂o艣膰 i zabrali wszystkie kobiety i dzieci do Istambu­艂u, 偶eby sprzeda膰 jako niewolnik贸w. Teraz jedyne, czego pragn臋, to dosta膰 si臋 z powrotem do m臋偶a i sy­na. Och, Kit, jeste艣 pewien, 偶e nie mo偶esz mnie ze so­b膮 zabra膰? Nie mo偶esz za艂atwi膰 tego pozwolenia?

- Mam co艣 przekaza膰 twemu m臋偶owi, Mirando? Zastanawia艂a si臋 przez chwil臋. Co mog艂a do niego napisa膰? Jak mia艂a wyja艣nia膰, co si臋 sta艂o? Kiedy Kit przyb臋dzie do Anglii, od jej wyjazdu minie rok. Nim uda jej si臋 wr贸ci膰 do Anglii min膮 dwa lata od czasu ich rozstania.

W drodze do Anglii Kit zastanawia艂 si臋, jak ma przekaza膰 wie艣ci lordowi Dunhamowi. Obawia艂 si臋 je­go reakcji, kiedy ten dowie si臋, 偶e jego pi臋kna, s艂odka 偶ona wci膮偶 偶yje. Mo偶e powinien raczej i艣膰 z tym do lorda Swynforda? A mo偶e lepiej do lady Swynford. W ko艅cu to ona nie chcia艂a do ko艅ca uwierzy膰, 偶e jej siostra nie 偶yje. Nie zgodzi艂a si臋 nosi膰 偶a艂oby.

Adrian Swynford by艂 w艣ciek艂y na swoj膮 偶on臋 za to, 偶e ci膮gle dawa艂a do zrozumienia lady Belindzie de Winter, i偶 nie powinna si臋 zadawa膰 z 偶onatym m臋偶­czyzn膮. Matrony z towarzystwa bawi艂y si臋 przy tym 艣wietnie, bo najwyra藕niej nie przepada艂y za pann膮 de Winter.

Belinda za艣 by艂a tak pewna rych艂ych o艣wiadczyn Jareda, i偶 postanowi艂a go podst臋pnie uwie艣膰, pozosta­wiaj膮c jednak w przekonaniu, 偶e to on uwi贸d艂 j膮.

Do tego potrzebna by艂a odpowiednia chwila i dla­tego Belinda przyj臋艂a od swoich m艂odych przyjaci贸艂 zaproszenie na piknik. D膮sa艂a si臋 bardzo, kiedy Jared obwie艣ci艂, 偶e jest ju偶 za stary na takie g艂upstwa.

- Daj spok贸j, Belindo. Naprawd臋 ci tak na tym za­le偶y? Naprawd臋 koniecznie chcesz pojecha膰 na wie艣 i siedzie膰 na mokrej trawie?

Westchn臋艂a.

Rozs膮dek podpowiada艂 mu, 偶e nie powinien zga­dza膰 si臋 na co艣 r贸wnie szalonego, ale dziewczyna tak uroczo prosi艂a... Poza tym Jared nudzi艂 si臋 piekielnie w mie艣cie. Nigdy wcze艣niej jej nie ca艂owa艂, ale teraz dotkn膮艂 ustami jej ust i powiedzia艂:

- Potrafisz by膰 bardzo przekonuj膮ca, moja droga. Dobrze wi臋c, pojedziemy na ten piknik.

Tak wi臋c pewnego pi臋knego majowego poranka wyjechali do uroczego miejsca na wsi, oddalonego od miasta zaledwie kilka kilometr贸w. Kosz z wiktua艂ami upchni臋to z ty艂u w powozie zaprz臋偶onym w dorodne kar臋 konie, kt贸re Jared kupi艂 niedawno na aukcji, przelicytowawszy samego ksi臋cia regenta.

Belinda szczebiota艂a weso艂o o rzeczach ma艂o wa偶­nych, by sprawia膰 wra偶enie niewinnej dziewczyny. Kt贸偶 m贸g艂by w膮tpi膰, 偶e jest jeszcze dziewic膮.

Zacz臋艂a interesowa膰 si臋 m臋偶czyznami, kiedy mia艂a jedena艣cie lat, a w wieku lat dwunastu straci艂a cnot臋. Jednak wszystkiej jej ekscesy by艂y chowane w 艣cis艂ej tajemnicy, bo Belinda zadawa艂a si臋 z ch艂opcami spo­za swojej sfery. Gdyby kt贸ry艣 z nich pochwali艂 si臋, 偶e by艂 z ni膮 w 艂o偶u, oskar偶ono by go o zbrodni臋. Jedynym m臋偶czyzn膮 z arystokratycznym pochodzeniem, kt贸ry z ni膮 przestawa艂, by艂 hrabia Northampton, ale on mil­cza艂 dla w艂asnego dobra.

Belinda u艣miecha艂a si臋 pod nosem, my艣l膮c o tym wszystkim. Tak, jej oficjalna reputacja by艂a nienaganna.

Jared wybra艂 na piknik przepi臋kne, oddalone od ludzkich oczu miejsce. Usiedli na 艂膮ce przy wzg贸rzu opadaj膮cym w stron臋 brzegu strumienia, wzd艂u偶 kt贸­rego ros艂y wierzby. Jared przywi膮za艂 konie do drzew, wyj膮艂 kosz z jedzeniem i pom贸g艂 Belindzie wysi膮艣膰 z powozu. Roz艂o偶yli na trawie koc.

- Och, Jaredzie, tu jest tak pi臋knie - westchn臋艂a. Ale偶 to ujmuj膮ce dziewcz臋, pomy艣la艂 Jared. By艂a taka 艣liczna i niewielka, jeszcze ni偶sza od Mirandy. Kiedy przy niej sta艂, czu艂 si臋 jak wielkolud.

Belinda zaczerwieni艂a si臋, a potem, jakby pr贸buj膮c zmieni膰 temat, powiedzia艂a:

- Chyba pora ju偶 co艣 zje艣膰, milordzie.

Siedz膮c na kocu rozpakowywa艂a produkty. By艂y tam male艅kie kanapki, pieczone w臋dliny i kawa艂ki kurczaka, 艣wie偶e warzywa i owoce.

- Oczywi艣cie.

Kiedy poszed艂, Belinda otworzy艂a butelk臋 z lemo­niad膮 i nala艂a do srebrnych kubeczk贸w. Do jednego dosypa艂a bia艂ego proszku, kt贸ry trzyma艂a w papierku ukrytym za staniczkiem. Proszek natychmiast si臋 roz­pu艣ci艂 w napoju. Belinda rozejrza艂a si臋, sprawdzaj膮c, czy nikt jej nie obserwuje, a potem u艣miechn臋艂a si臋 do siebie. Teraz w kieliszku Jareda znajdowa艂 si臋 silny afrodyzjak, kt贸ry mia艂 spowodowa膰, 偶e jego zmys艂y b臋d膮 wrza艂y. Tylko 艣wi臋ty by艂by w stanie oprze膰 si臋 jej po za偶yciu tego specyfiku. Jared j膮 uwiedzie, a ona na to pozwoli. W kieszeni halki mia艂a pojemniczek z krwi膮 kurczaka, kt贸r膮 b臋dzie musia艂a w odpowied­niej chwili rozsmarowa膰 na udach, aby wygl膮da艂o na to, 偶e Jared pozbawi艂 j膮 dziewictwa.

Nie spodziewa艂a si臋, 偶e o艣wiadczy jej si臋 zaraz po uwiedzeniu. Nie by艂 naiwnym ch艂opakiem. Wiedzia艂a, 偶e b臋dzie chcia艂 gruntownie przemy艣le膰 to, co si臋 wydarzy艂o. Postanowi艂a nie wini膰 go za nic, ale i nie po­zwoli膰 mu si臋 dotkn膮膰, p贸ki si臋 nie o艣wiadczy. To, co si臋 mia艂o za chwil臋 wydarzy膰, b臋dzie tylko male艅k膮 przek膮sk膮 przed uczt膮, kt贸ra czeka go po 艣lubie.

Jared poczu艂 si臋 wzruszony. Belinda by艂a ujmuj膮ca, delikatna i niewinna. Jak偶e r贸偶ni艂a si臋 od Mirandy. Ta ciep艂a, s艂odka istotka nie zostawi艂aby ma艂ego dziecka, 偶eby ruszy膰 na poszukiwanie m臋偶a. Nie, Belinda by艂a­by pos艂uszn膮 i 艂atw膮 do rozgryzienia 偶on膮. Ona nie po­trafi艂aby z艂ama膰 serca m臋偶czy藕nie. To jest prawdziwa kobieta.

- Kanapk臋, milordzie? - zapyta艂a, podaj膮c mu je­dzenie na porcelanowym talerzyku.

Jedli powoli. Jared dawno nie by艂 taki spokojny.

Kiedy Belinda pochyla艂a si臋, by nala膰 mu jeszcze le­moniady lub poda膰 kolejn膮 kanapk臋, jej du偶e, mi臋k­kie piersi kusi艂y go, niemal wylewaj膮c si臋 z g艂臋bokie­go dekoltu. Dlaczego akurat ona wzbudza艂a w nim takie 偶膮dze? Przecie偶 niewiele dba艂 o kobiety po 艣mierci 偶ony.

- Strasznie dzi艣 gor膮co - stwierdzi艂a i zacz臋艂a wa­chlowa膰 si臋 d艂oni膮.

Jared poca艂owa艂 jej nagie rami臋 i poczu艂 jeszcze sil­niejsze po偶膮danie.

- Ale偶, milordzie, nie wolno panu tego robi膰 - uda艂a oburzenie. - Lepiej ju偶 b臋dzie, je艣li poca艂uje mnie pan w usta, tak jak wczoraj - doda艂a.

Ale偶 ona naprawd臋 jest zupe艂nie niewinna - pomy艣la艂.

- Ale tylko jeden raz - doda艂a, wysun臋艂a usta i za­mkn臋艂a oczy, jakby nigdy wcze艣niej nie ca艂owa艂a si臋 z m臋偶czyzn膮.

Jared przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i poca艂owa艂 po偶膮dli­wie, a ona z rado艣ci膮 podda艂a si臋 tej pieszczocie. Kie­dy poczu艂a jego d艂onie na piersiach, zacz臋艂a protesto­wa膰 nie艣mia艂o, szcz臋艣liwa, 偶e afrodyzjak zadzia艂a艂. Jared nie m贸g艂 si臋 jej oprze膰.

Uwolni艂 jej piersi ze stanika i ca艂owa艂 je nami臋tnie. Delikatny zapach perfum na jej sk贸rze tylko wzmac­nia艂 jego po偶膮danie. Belinda wci膮偶 udawa艂a, 偶e pr贸­buje go odepchn膮膰, a on zadar艂 jej sukni臋 do g贸ry i zdar艂 bielizn臋. Mrucza艂 przez ca艂y czas, jakby by艂 pi­jany:

Ledwie jej si臋 uda艂o si臋gn膮膰 do kieszeni w halce, 偶eby wyci膮gn膮膰 pojemniczek z krwi膮. Jared przez ca­艂y czas my艣la艂, 偶e dziewczyna pr贸buje w ten spos贸b broni膰 swojego dziewictwa. Belinda za艣 szarpa艂a si臋, 偶eby m贸c rozsmarowa膰 krew na udach w momencie, kiedy Jared w ni膮 wejdzie.

Kiedy ju偶 by艂o po wszystkim, Wybuchn臋艂a p艂aczem. Chlipa艂a 偶a艂o艣nie, a Jared ca艂owa艂 j膮 po twarzy, pr贸­buj膮c uspokoi膰 i ukoi膰 jej 偶al. Przeprasza艂 za swoje za­chowanie.

Belinda oczywi艣cie, tak jak planowa艂a, wzi臋艂a na siebie win臋 za to, co si臋 wydarzy艂o:

Jej niewinne protesty sprawi艂y tylko, 偶e poczu艂 si臋 jeszcze gorzej. A niech to! Zachowa艂em si臋 jak 艂ajdak, ostatni 艂ajdak! - pomy艣la艂.

Nagle na jej udach zauwa偶y艂 krew. Nie poczu艂 wi臋kszego oporu, kiedy w ni膮 wchodzi艂. Nie by艂o tak, jak pierwszej nocy z Mirand膮. Miranda! - przypo­mnia艂 sobie. - Moja cudowna, kochana Miranda. Dla­czego mnie opu艣ci艂a? Kocha艂em si臋 z Belinda, a my­艣la艂em tylko o 偶onie.

Belinda de Winter by艂a pewna, 偶e Jared wkr贸tce jej si臋 o艣wiadczy. Nie zdziwi艂a si臋 wi臋c, kiedy pewnego dnia s艂u偶膮ca przynios艂a jej wiadomo艣膰, 偶e lord Dunham oczekuje jej w salonie wraz z hrabi膮 i hrabin膮, jej opiekunami. A wi臋c ju偶 nadszed艂 czas, pomy艣la艂a z sa­tysfakcj膮. Zajrza艂a do lusterka przy toaletce i uszczyp­n臋艂a policzki, 偶eby wygl膮da膰 zdrowo i 艣wie偶o. Hrabia i hrabina b臋d膮 z niej dumni!

Jej chrzestna i hrabia mieli do艣膰 ponure miny, co zdziwi艂o Belind臋 niepomiernie. Sk艂oni艂a si臋 i usiad艂a obok hrabiny.

- Belindo, moja droga - zacz臋艂a hrabina - lord Dunham poprosi艂 nas, by艣my pozwolili mu porozma­wia膰 z tob膮 w pewnej sprawie.

Belinda spu艣ci艂a skromnie wzrok i nie艣mia艂o burk­n臋艂a:

- Tak, ciociu Sophie.

Co si臋 dzieje? Dlaczego nie wychodz膮? - zastana­wia艂a si臋. - A mo偶e to i lepiej. Im wi臋cej 艣wiadk贸w, tym trudniej b臋dzie mu si臋 wycofa膰.

Jared Dunham usiad艂 po przeciwnej stronie na ko­zetce i zacz膮艂 m贸wi膰 co艣, czego Belinda nigdy by si臋 nie spodziewa艂a.

- Lady de Winter... Belindo... zanim zaczn膮 si臋 plotki... zanim kto艣 umy艣lnie sprawi pani przykro艣膰, chcia艂bym powiedzie膰, 偶e niedawno dosz艂y mnie wie­艣ci, i偶 znaleziono moj膮 偶on臋 ca艂膮 i zdrow膮. Wiem, 偶e b臋dzie si臋 pani cieszy艂a wraz ze mn膮. To prawdziwy cud, kt贸ry jednak mo偶e zniszczy膰 pani reputacj臋. Po­winna pani zrozumie膰, 偶e wszystko, co do tej pory pa­ni powiedzia艂em, musi p贸j艣膰 w zapomnienie. Przykro mi, je艣li nieumy艣lnie sprawi艂em pani b贸l.

Dziewczyna siedzia艂a zupe艂nie zaskoczona i w艣cie­k艂a. Rozs膮dek podpowiada艂 jej, 偶e musi si臋 uspokoi膰.

- Na pewno jest pan bardzo szcz臋艣liwy, milordzie - rzek艂a, zmuszaj膮c si臋 do u艣miechu. - Ja, oczywi艣cie, w pe艂ni rozumiem pa艅skie po艂o偶enie. Nie wolno teraz panu martwi膰 si臋 mn膮. Powinien si臋 pan cieszy膰, 偶e pa艅ska 偶ona 偶yje.

Jared wsta艂, uk艂oni艂 si臋 wszystkim zebranym, a po­tem wyszed艂. Kiedy zatrzasn臋艂y si臋 za nim drzwi, hra­bia powiedzia艂:

- Mia艂a艣 pecha, moja droga! Ale c贸偶, sezon si臋 jeszcze nie sko艅czy艂. Radz臋 ci zabra膰 si臋 za kogo艣 mniej bogatego i utytu艂owanego, ale z dobrymi do­chodami i ch臋tnego do 偶eniaczki.

Twarz Belindy wykrzywi艂a si臋 w grymasie, a b艂臋kit­ne oczy pociemnia艂y.

- Zamknij si臋, stary o艣le - wrzasn臋艂a. - Ten Ame­rykanin to by艂 m贸j as w r臋kawie. Musz臋 go mie膰, do cholery, bo je艣li nie, to stan臋 si臋 po艣miewiskiem ca艂ego Londynu. Kto inny zechce mnie bez pieni臋dzy i z tak膮 czaruj膮c膮 rodzink膮 jak moja!

Lady Belinda de Winter wzi臋艂a w d艂onie stoj膮c膮 w pobli偶u cenn膮 chi艅sk膮 waz臋 i rzuci艂a ni膮 o 艣cian臋, a potem wysz艂a z pokoju.

Jared jecha艂 powozem do swego domu na Devon Square. W jego sercu walczy艂y ze sob膮 sprzeczne uczucia. Ju偶 mia艂 si臋 wybra膰 do klubu, 偶eby pogra膰 w karty, kiedy nadjecha艂a Amanda. Adrian i Kit Ed­mund ledwie mogli za ni膮 nad膮偶y膰, kiedy wbieg艂a do salonu.

- Ona 偶yje! Ona 偶yje! M贸wi艂am wam! A nie m贸wi­艂am? Miranda 偶yje. Kit si臋 z ni膮 widzia艂 - krzykn臋艂a, a potem opad艂a na pobliskie krzes艂o. P艂aka艂a i 艣mia艂a si臋 zarazem.

Jared poblad艂, bo s膮dzi艂, 偶e Amanda w ko艅cu na­prawd臋 zwariowa艂a, ale Adrian szybko potwierdzi艂 jej s艂owa. Markiz Wye poprosi艂 o chwil臋 rozmowy. Prze­szli do gabinetu. Jared zachowywa艂 si臋 dziwnie spo­kojnie. Nala艂 wszystkim brandy i wys艂ucha艂 opowie艣ci Kita, a potem zapyta艂:

Jared skin膮艂 w milczeniu g艂ow膮.

Lord Dunham przypomina艂 sobie te wydarzenia, ja­d膮c powozem do domu po wizycie u Belindy de Winter.

Miranda 偶y艂a. By艂a ca艂a i zdrowa. Prze偶y艂a bardzo wiele i to, co powiedzia艂a Kitowi, nie by艂o na pewno ca艂膮 prawd膮.

Zatrzyma艂 si臋 przed domem. Zastanawia艂 si臋, czy ma po ni膮 p艂yn膮膰 sam. Nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej czeka膰. Chcia艂 j膮 koniecznie zobaczy膰. Postanowi艂 pop艂yn膮膰 na „Dream Witch”. Ephraim m贸g艂by by膰 jego kapi­tanem. Wzi膮艂by ze sob膮 Perky. By艂a m臋偶atk膮 ju偶 od dw贸ch lat, ale nie mia艂a dzieci. Na pewno ucieszy艂aby si臋, gdyby zaproponowa艂 jej dawn膮 posad臋.

Ten wiecz贸r Jared sp臋dzi艂 ze swoj膮 star膮 przyjaci贸艂­k膮, kt贸ra od czasu do czasu cieszy艂a si臋 wzgl臋dami ko­chanki. Sabrina Elliot by艂a ciep艂膮, dojrza艂膮, atrakcyj­n膮 kobiet膮, kt贸ra nie stroni艂a od m臋偶czyzn. Stara艂a si臋 trzyma膰 swoje romanse w tajemnicy, niestety, jej ko­chankowie bardzo lubili si臋 ni膮 przechwala膰.

Kiedy Sabrina us艂ysza艂a o nowinie, a偶 zakrzykn臋艂a z rado艣ci.

Sabrina za艣mia艂a si臋.

- Tym razem, kiedy j膮 wreszcie z艂apiesz, nie wy­puszczaj jej wi臋cej. Dosta艂e艣 drug膮 szans臋. Powinie­ne艣 doceni膰 ten cud.

Jared skin膮艂 g艂ow膮. Nagle zrozumia艂, 偶e przed wy­ruszeniem na „Dream Witch” musi szybko za艂atwi膰 jeszcze kilka spraw. Po偶egna艂 si臋 wi臋c z przyjaci贸艂k膮 i uca艂owa艂 jej d艂o艅 czule i z wdzi臋czno艣ci膮.

Miranda opar艂a si臋 艂okciami o marmurow膮 balu­strad臋 i wpatrywa艂a si臋 w spokojnie morze, kt贸rego fale oblewa艂y pla偶臋, oddalon膮 zaledwie o kilka me­tr贸w od pa艂acu. Czysta woda w odcieniu ciemnego b艂臋kitu oblewa艂a 偶贸艂ty piasek, na kt贸rym odbija艂y si臋 ostatnie promienie zachodz膮cego s艂o艅ca. W g艂owie Mirandy my艣li rozbiega艂y si臋 jak male艅kie rybki. Ka偶­da podp艂ywa艂a tu偶 pod powierzchni臋, dotykaj膮c jej le­dwie, a potem szybko ucieka艂a gdzie艣 w g艂膮b. Miran­da westchn臋艂a. Zastanawia艂a si臋, czy Jared jeszcze w og贸le j膮 zechce. Po艣le po ni膮, czy sam przyjedzie? Dobry Bo偶e! Mia艂a nadziej臋, 偶e nie przyjedzie tu sam. Potrzebowa艂a czasu, 偶eby och艂on膮膰. Jak mia艂a mu wy­ja艣ni膰 istnienie dziecka?

- Masz bardzo ponur膮 min臋 - zauwa偶y艂 Mirza Khan. - Mam nadziej臋, 偶e nie my艣lisz o mnie.

Spojrza艂a na niego i za艣mia艂a si臋 艂agodnie.

- Nie, my艣la艂am o tym, 偶e los mnie pom艣ci艂. Jestem pewna, 偶e car nie pozwoli swojemu kuzynowi umrze膰 z g艂odu, ale ju偶 nigdy nie b臋dzie tak bogaty i wp艂ywo­wy jak kiedy艣. Kiedy stanie si臋 ma艂o wa偶nym cz艂on­kiem rodziny kr贸lewskiej, nie b臋dzie mia艂 po co 偶y膰.

Mirza spojrza艂 na ni膮 z podziwem.

- Nie wiesz, Mirzo, jak to jest, kiedy si臋 jest nie­wolnikiem. Trzeba mieszka膰 tam, gdzie ka偶e ci tw贸j pan, je艣膰 to, co on daje, ubiera膰 si臋 w to, co on ka偶e, i kocha膰 si臋 tylko na rozkaz.

Spojrza艂 na ni膮 z czu艂o艣ci膮.

- Och, Mirando, jaka szkoda, 偶e upar艂a艣 si臋, by wraca膰 do m臋偶a.

Zdziwi艂 j膮 ten nag艂y wybuch szczero艣ci.

- Powinnam ju偶 wraca膰 do dziecka - powiedzia艂a i po艣piesznie odesz艂a przez ogr贸d w kierunku haremu.

Patrzy艂 za ni膮 i zastanawia艂 si臋, dlaczego samo wspomnienie o tym, co normalne mi臋dzy kobiet膮 a m臋偶czyzn膮 budzi艂o w niej taki strach. Przecie偶 nie by艂a niewinn膮 dziewczynk膮. Czy powinien z艂ama膰 za­sady go艣cinno艣ci i spr贸bowa膰 si臋 przekona膰?

Zawo艂a艂 sternika, kt贸ry wygrzewa艂 si臋 na s艂o艅cu.

- Abdul, p贸藕niej b臋dzie mi potrzebna 艂贸d藕. B膮d藕 gotowy.

Wr贸ci艂 do swojego apartamentu, wyk膮pa艂 si臋 i zjad艂 kolacj臋. Potem poszed艂 do haremu. Wszystkie jego kobiety by艂y zaj臋te dzieckiem Mirandy. Male艅stwo przybra艂o troch臋 na wadze, ale Mirza obawia艂 si臋, 偶e i tak nie do偶yje pierwszych urodzin.

Wszystkie g艂o艣no przytakn臋艂y, Miranda przyj臋艂a wi臋c zaproszenie i zostawi艂a dziecko pod opiek膮 Safire. Mirza Khan zauwa偶y艂, 偶e ze wszystkich jego kobiet Safire wydawa艂a si臋 mie膰 najsilniejszy instynkt macie­rzy艅ski. Mo偶e powinien j膮 wyda膰 za m膮偶, 偶eby mog艂a mie膰 w艂asne dzieci?

Powietrze by艂o ci臋偶kie od zapachu kwiat贸w. Miran­da czu艂a si臋 doskonale i by艂a nadzwyczaj spokojna. Rozmawia艂a ze swoim gospodarzem o jego dzieci艅­stwie, m艂odo艣ci w pa艂acu su艂tana, o jego przyjacielu Salimie. Opowiedzia艂a mu o Wyndsong, gdzie dorasta艂a, o siostrze bli藕niaczce i jej m臋偶u. Nagle posmutnia艂a.

- Je艣li mia艂e艣 do czynienia z lud藕mi z tak zwanej 艣mietanki towarzyskiej, to powiniene艣 wiedzie膰, 偶e nie dadz膮 spokoju kobiecie z nie艣lubnym dzieckiem, a ju偶 tym bardziej jej m臋偶owi. Czy nie dlatego w艂a艣nie w takim po艣piechu wywioz艂e艣 mnie z ambasady? Zda­je si臋, 偶e chcia艂e艣 chroni膰 moj膮 reputacj臋. Jestem ci za to niezmiernie wdzi臋czna. A mo偶e z powodu moich przyg贸d postanowi si臋 ze mn膮 rozwie艣膰, albo 偶eby o偶eni膰 si臋 z inn膮 kobiet膮 i mie膰 z ni膮 dzieci.

M贸wi艂a艣 mi, 偶e jeste艣 woln膮 kobiet膮, Mirando. Je­艣li tak jest, to nikt, nawet Jared, nie ma ciebie na w艂asno艣膰. Twoje cia艂o nale偶y do ciebie i mo偶esz je odda膰, komu ci si臋 podoba. Nie jestem zwolennikiem rozwi膮­z艂o艣ci, ale powinna艣 wiedzie膰, 偶e nale偶ysz tylko i wy艂膮cz­nie do siebie. Je艣li tw贸j m膮偶 jest takim cz艂owiekiem, ja­kim mi go przedstawi艂a艣, wszystko zn贸w si臋 u艂o偶y.

- By膰 mo偶e Jared mi wybaczy i pozwoli ze sob膮 zo­sta膰, cho膰by ze wzgl臋du na syna, ale nie b臋dzie ju偶 mowy o jakimkolwiek kontakcie fizycznym mi臋dzy nami. Splami艂am jego honor.

Mirza z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e Miranda na­prawd臋 jest przekonana o prawdziwo艣ci swoich s艂贸w.

Mirza Khan poczu艂, jakby uderzy艂 w niego piorun. Co si臋 sta艂o z t膮 cudown膮, pe艂n膮 偶ycia kobiet膮, kt贸r膮 pozna艂 w St. Petersburgu? Nie, musia艂a si臋 myli膰. Po­stanowi艂 natychmiast udowodni膰 jej, 偶e si臋 myli. Chwyci艂 j膮 w ramiona i zacz膮艂 ca艂owa膰. Pokrywa艂 jej twarz, szyj臋 i piersi nami臋tnymi poca艂unkami. Krew zawrza艂a mu w 偶y艂ach, ale Miranda by艂a niewzruszona.

Spojrza艂 na ni膮 wsp贸艂czuj膮co.

U艣miechn臋艂a si臋 smutno.

- Kiedy go pozna艂am, by艂am dziewic膮. Nie wie­dzia艂am nic o tym, co dzieje si臋 mi臋dzy kobiet膮 a m臋偶­czyzn膮, a on by艂 cudownie cierpliwy. Czasem by艂am taka 艣mieszna. - Spowa偶nia艂a. - On jest jedynym m臋偶czyzn膮, kt贸rego kiedykolwiek kocha艂am i b臋d臋 kocha艂a. Kiedy mnie porwano, przysi臋g艂am sobie, 偶e do niego wr贸c臋, 偶e nikt nas nie rozdzieli. Kiedy Lucas kocha艂 si臋 ze mn膮 w chacie i sprawia艂o mi to przyjem­no艣膰, co艣 we mnie p臋k艂o. Zawsze my艣la艂am, 偶e jedy­nym m臋偶czyzn膮, kt贸ry mo偶e wzbudza膰 we mnie takie uczucia, jest m贸j m膮偶. Nie wiedzia艂am, 偶e moje cia艂o b臋dzie poddawa艂o si臋 po偶膮daniu w taki sam spos贸b, jak poddawa艂o si臋 prawdziwej mi艂o艣ci. Nie rozumia­艂am, dlaczego cia艂o mo偶e tak 艂atwo oddzieli膰 si臋 od tego, co czuje serce.

Mirza Khan wsp贸艂czu艂 biednemu Lucasowi. Musia艂 by膰 zrozpaczony, kiedy maj膮c w ramionach tak cu­down膮 kobiet臋, nie potrafi艂 sprawi膰, by j臋cza艂a z roz­koszy, cho膰 ju偶 raz mu si臋 to uda艂o.

Odwr贸ci艂a g艂ow臋, bo w jej oczach pojawi艂y si臋 艂zy. Mirza obj膮艂 j膮 i przytuli艂.

- Och, Mirando, je艣li to, co m贸wisz, jest prawd膮, pozw贸l, bym wys艂a艂 Ust do Anglii, w kt贸rym napisz臋, 偶e rozchorowa艂a艣 si臋 i zmar艂a艣 na nieuleczaln膮 go­r膮czk臋. To 偶ycie, kt贸re ci臋 czeka po powrocie, pr臋dzej czy p贸藕niej ci臋 zabije. Zosta艅 ze mn膮. Jako muzu艂ma­nin mog臋 mie膰 cztery 偶ony. Nigdy jeszcze nie kocha­艂em 偶adnej kobiety na tyle, by si臋 z ni膮 o偶eni膰, ale cie­bie kocham i z rado艣ci膮 uczyni臋 swoj膮 偶on膮.

Jej szczup艂e ramiona dr偶a艂y od szlochu, a Mirza obej­mowa艂 j膮, patrzy艂 na jej pi臋kn膮 twarz i g艂aska艂 po g艂owie. Wok贸艂 by艂o tak cicho, 偶e s艂yszeli tylko szum fal.

- M贸j m膮偶 - szepta艂a zawstydzona. Mirza uj膮艂 jej twarz w d艂onie.

- Sp贸jrz na mnie i powiedz, 偶e nie chcesz ju偶 nigdy wi臋cej prze偶y膰 s艂odkich rozkoszy.

W jej oczach ujrza艂 odpowied藕, kt贸rej Miranda nie 艣mia艂a g艂o艣no wypowiedzie膰. Jego twarz rozja艣ni艂 u艣miech triumfu. Pochyli艂 si臋, by j膮 poca艂owa膰.

Ca艂owa艂 j膮 bez ustanku, by nie mog艂a och艂on膮膰 i ze­bra膰 my艣li. Kiedy po chwili poczu艂a rosn膮ce wewn膮trz napi臋cie, pomy艣la艂a: „Kocham mego m臋偶a, ale chc臋 odda膰 si臋 temu m臋偶czy藕nie”. Po chwili zacz臋艂a odda­wa膰 mu poca艂unki.

Kiedy poczu艂a jego j臋zyk wewn膮trz swych ust, w jej 偶y艂ach p艂on膮艂 ju偶 ogie艅. Mirza zasypywa艂 j膮 gor膮cymi poca艂unkami i szepta艂 cicho:

- Zaufaj mi, Mirando. Uwielbiam ci臋. Sprawi臋, 偶e zn贸w zap艂oniesz ogniem cielesnej rozkoszy.

Kobieta zapomnia艂a o ca艂ym 艣wiecie. Mirza wsta艂, wysiad艂 z 艂odzi, wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do pa艂acu. S艂u偶ba bezszelestnie otwiera艂a i zamyka艂a za nimi drzwi. W pa艂acu panowa艂a zupe艂na cisza, przerywana jedynie szumem wiatru.

Kiedy wni贸s艂 Mirand臋 do sypialni, posadzi艂 j膮 przed wielkim, z艂oconym lustrem i zacz膮艂 powoli rozbiera膰. Ona obserwowa艂a zahipnotyzowana, jak szczup艂e pal­ce m臋偶czyzny zr臋cznie pozbawiaj膮 j膮 tureckiego odzie­nia. Kiedy rozpi膮艂 zdobiony per艂ami stanik, uj膮艂 jej pe艂ne piersi w d艂onie. Nie broni艂a si臋. Pragn臋艂a tego nami臋tnego zbli偶enia r贸wnie mocno jak on. Mirza Khan g艂臋bokim g艂osem recytowa艂 fragmenty pie艣ni Salomona, w kt贸rej dwoje kochank贸w opowiada o no­cy po艣lubnej. Kiedy Miranda stan臋艂a przed nim naga, poczu艂a nag艂膮 ch臋膰, by ujrze膰 jego pi臋kne cia艂o w ca艂ej krasie. Nie艣mia艂o zacz臋艂a zdejmowa膰 z niego odzienie. Kiedy oboje byli ju偶 nadzy, Mirza obj膮艂 j膮 silnymi ra­mionami i ich cia艂a przywar艂y do siebie, a usta spotka­艂y si臋 w nami臋tnym poca艂unku. Mirza uni贸s艂 j膮 i deli­katnie po艂o偶y艂 na 艂o偶u. Szepta艂 s艂owa mi艂o艣ci, jakich nigdy jeszcze nie s艂ysza艂a z ust m臋偶czyzny:

- Moja ukochana jest jak jab艂o艅 w艣r贸d drzew, co owoc贸w s艂odkich nie wydaj膮, a kiedy usiad艂em w cie­niu tej jab艂oni, poda艂a mi sw贸j soczysty owoc i wsp贸l­nie sycili艣my si臋 mi艂o艣ci膮.

Miranda szlocha艂a cicho, ale tym razem by艂y to 艂zy rado艣ci, bo wyzwoli艂y si臋 w niej uczucia, o jakich daw­no zapomnia艂a. Kiedy za艣 wstrz膮sn臋艂y ni膮 dreszcze sil­ne jak burza i napi臋cie odp艂yn臋艂o, pomy艣la艂a, 偶e nigdy jeszcze nie czu艂a si臋 tak cudownie.

- Dzi臋kuj臋, 偶e pokaza艂e艣 mi, jak mo偶e wygl膮da膰 mi艂o艣膰 - powiedzia艂a cicho.

ROZDZIA艁 15

Miranda spojrza艂a w lustro. Bardzo si臋 zmieni艂a i najwyra藕niej jej si臋 to podoba艂o. Nareszcie sko艅czy­艂a dwadzie艣cia lat i przesta艂a ju偶 by膰 dziewczynk膮. Z wielkiego z艂oconego lustra spogl膮da艂a na ni膮 praw­dziwa kobieta, kt贸rej s艂odko - gorzkie prze偶ycia ostat­nich lat sprawi艂y, i偶 sta艂a si臋 jeszcze pi臋kniejsza i l艣ni­艂a teraz jak oszlifowany diament o wielkiej warto艣ci.

Sk贸r臋 wci膮偶 mia艂a bia艂膮 i delikatn膮 jak najcenniej­sza porcelana. Oczy koloru morza nabra艂y g艂臋bi cen­nych do艣wiadcze艅 i 偶yciowej m膮dro艣ci. Je艣li kiedy艣 by艂a niezwykle urodziw膮 dziewczyn膮, to teraz mo偶na j膮 by艂o okre艣li膰 jako osza艂amiaj膮co pi臋kn膮 kobiet臋.

Zmiany wida膰 by艂o nie tylko w jej wygl膮dzie, ale r贸wnie偶 zachowaniu. Podczas gdy dawniej dzia艂a艂a szybko i pod wp艂ywem impulsu p艂yn膮cego prosto z ser­ca, teraz rozwa偶a艂a starannie wszystko, co mia艂a za­miar uczyni膰.

Mirza Khan, jej czu艂y kochanek, b艂aga艂, by z nim zosta艂a albo przynajmniej obieca艂a, 偶e wr贸ci do nie­go, je艣li Jared jej nie zechce. Miranda 偶ywi艂a wiele ciep艂ych uczu膰 dla Mirzy Khana, ale wiedzia艂a, 偶e ni­gdy nie b臋dzie go kocha艂a tak bardzo jak Jareda Dunhama.

Westchn臋艂a g艂臋boko na wspomnienie wszystkich strasznych wydarze艅 ostatniego roku i potworno艣ci, kt贸re w tym czasie widzia艂a i kt贸rych do艣wiadczy艂a. Najbardziej bolesna by艂a dla niej 艣mier膰 ma艂ej Fleur. Dziewczynka zmar艂a na drugi dzie艅 po tym, jak Mirza Khan nalega艂, aby Miranda nada艂a jej imi臋. Ten dzie艅 zamkn膮艂 pewien etap w dotychczasowej egzystencji Mirandy i jednocze艣nie otworzy艂 drzwi do nowego, in­nego 偶ycia. Cicha i spokojna 艣mier膰 dziecka nie by艂a dla jej matki zaskoczeniem. Pr贸cz 偶alu i smutku czu­艂a r贸wnie偶 ulg臋. Jakie 偶ycie mog艂a wie艣膰 ta biedna, s艂aba, niewidoma i prawdopodobnie r贸wnie偶 g艂ucha istotka?

Fleur pochowano w oddalonej cz臋艣ci ogrodu pa艂a­cowego. Mirza Khan tuli艂 Mirand臋, podczas gdy ona nie mog艂a przesta膰 p艂aka膰 z 偶alu. Wiedzia艂a, 偶e musi rozpocz膮膰 nowy etap 偶ycia i obawia艂a si臋 go. Czu艂a jednak, 偶e nie wolno jej roztrz膮sa膰 wydarze艅 z prze­sz艂o艣ci i rozdrapywa膰 starych ran.

Teraz wsta艂a od lustra i wysz艂a do ogrodu w poszu­kiwaniu Mirzy. Twarz ksi臋cia roz艣wietli艂a si臋 na jej wi­dok. Miranda podesz艂a do niego z niezwykle powa偶n膮 min膮, a on przyj膮艂 j膮 z wyci膮gni臋tymi ramionami.

- Dzi臋kuj臋, Mirzo - powiedzia艂a. - Dzi臋kuj臋. Na­gle zrozumia艂am, 偶e jestem zn贸w sob膮, siln膮 i pouk艂a­dan膮 osob膮 i to w艂a艣nie tobie zawdzi臋czam ten cud.

Przytuli艂 j膮.

- Jeste艣my przyjaci贸艂mi, bo tak by艂o nam pisane, jeszcze nim oboje pojawili艣my si臋 na tym 艣wiecie. Ta­kie by艂o nasze przeznaczenie. Tu nazywamy to „kismet”, czyli los zapisany jeszcze przed narodzinami.

Dotkn膮艂 delikatnie jej w艂os贸w. Ile jeszcze zosta艂o nam czasu? - my艣la艂. - Jak d艂ugo jeszcze b臋d臋 m贸g艂 si臋 ni膮 cieszy膰, nim przyjdzie ta chwila, kiedy odej­dzie, a ja zostan臋 sam? Co uczyni艂em z艂ego, 偶e los pokarze mnie tak wielk膮 strat膮 i na艂o偶y na mnie nie­zno艣ny b贸l po rozstaniu.

Szli po marmurowych 艣cie偶kach ogrodu pa艂acowe­go i przez chwil臋 nic nie m贸wili.

Odwr贸ci艂 si臋, uj膮艂 jej twarz w d艂onie i spojrza艂 dziewczynie prosto w oczy. Miranda nie mog艂a opa­nowa膰 艂ez. Mirza patrzy艂 na ni膮 z czu艂o艣ci膮.

- Kiedy ma si臋 szcz臋艣cie - zacz膮艂 zn贸w Mirza Khan - spotyka si臋 w 偶yciu jedn膮 jedyn膮 mi艂o艣膰. Nigdy nic ju偶 jej nie zast膮pi, ale powinna艣 wiedzie膰, moja naj­milsza, 偶e moje 偶ycie jest o wiele bogatsze, odk膮d po­zna艂em i pokocha艂em ciebie. Niczego nie 偶a艂uj臋 i ty r贸wnie偶 nie powinna艣, bo 偶al zmniejsza warto艣膰 tego, co mi臋dzy nami zasz艂o i czyni to cudowne uczycie czym艣 zwyk艂ym, przeci臋tnym.

Obdarzy艂a go s艂odkim, czu艂ym poca艂unkiem.

- Przy tobie sta艂am si臋 kobiet膮 - rzek艂a. - Nigdy jeszcze nie by艂am taka silna, tak pewna siebie. To wszystko sprawi艂a twoja mi艂o艣膰. Kiedy st膮d odjad臋, twoje uczucie okryje mnie szczeln膮, niewidzialn膮 zbroj膮, kt贸ra zawsze ju偶 b臋dzie mnie chroni膰.

Uj膮艂 jej d艂o艅; bez s艂owa spacerowali po ogrodzie, ciesz膮c si臋 jego urod膮, 艣wie偶o艣ci膮 i orze藕wiaj膮cym ch艂odem. Spogl膮dali na z艂ote ryby - mieszkanki sta­w贸w, zwinnie przemykaj膮ce w艣r贸d 艂odyg lilii wod­nych. Opodal kwit艂 krzew r贸偶y o 偶贸艂tych p艂atkach, a pod ni膮 ros艂a lawenda tak g臋sto, 偶e jej Ustki i kwia­ty tworzy艂y kolorowy dywan. Wsz臋dzie wok贸艂 pach­nia艂y zio艂a.

Promienie s艂o艅ca delikatnie pie艣ci艂y d艂ugie jasne w艂osy Mirandy, jakby si臋 z nimi bawi艂y. Zapada艂 zmierzch. Mirza zaprowadzi艂 j膮 do roz艣wietlonej cie­p艂ym blaskiem 艣wiec sypialni. Zdj膮艂 z niej b艂臋kitny ka­ftan, a ona pomog艂a mu zdj膮膰 bia艂y p艂aszcz. Przywarli do siebie. Czu艂a na sobie jego j臋drne, szczup艂e cia艂o. Rozchyli艂a usta, by przyj膮膰 jego nami臋tny poca艂unek, kt贸rzy tak dobrze zna艂a. D艂o艅mi g艂adzi艂a jego nagie plecy i po艣ladki, a potem lekko dra偶ni艂a je paznokcia­mi. Po艂o偶y艂 j膮 na 艂贸偶ku i ca艂owa艂 czule, delikatnie.

Obj臋艂a go za szyj臋, jakby ba艂a si臋, 偶e kto艣 jej go odbie­rze. M臋偶czyzna chwyci艂 silnie d艂o艅mi jej jasne w艂osy, odchyli艂 g艂ow臋 i ca艂owa艂 j膮 tak nami臋tnie, jak nigdy do­t膮d. Pie艣ci艂 jej twarz i szyj臋 z pasj膮 i czu艂o艣ci膮, jakiej wcze艣niej nie do艣wiadczy艂a nawet od niego.

Przewr贸ci艂 j膮 na bok, obj膮艂 j膮 jedn膮 d艂oni膮, a drug膮 pie艣ci艂 bia艂膮 pier艣.

Miranda obserwowa艂a go spod wp贸艂przymkni臋tych powiek.

Kocha艂 si臋 z ni膮 nami臋tnie i czule. Ca艂owa艂 ka偶dy centymetr jej cia艂a, zaczynaj膮c od palc贸w u n贸g, po­przez wygi臋ty 艂uk stopy. Zacz臋艂a cicho chichota膰, a on ca艂owa艂 dalej zgrabne 艂ydki, zag艂臋bienie pod kola­nem, d艂ugie uda i delikatn膮 sk贸r臋 wewn膮trz ud.

Piersi Mirandy nabrzmia艂y, a wewn膮trz poczu艂a b贸l i niepok贸j. Mirza podni贸s艂 si臋 na 艂okciach i spojrza艂 jej w oczy wype艂nione 艂zami. Tak bardzo j膮 kocha艂, tak ogromnie pragn膮艂 zatrzyma膰 j膮 przy sobie, a jednak musia艂 pozwoli膰 jej odej艣膰.

Poca艂owa艂 jej brzuch i powiedzia艂:

- Znam ju偶 smak twego mleka, moja najdro偶sza, a teraz poznam smak miodu - rzek艂 i przesun膮艂 g艂ow臋 ni偶ej.

Pie艣ci艂 j膮 i ca艂owa艂, sprawiaj膮c, 偶e dr偶a艂a i j臋cza艂a cichutko, nie mog膮c si臋 powstrzyma膰. Ogarn臋艂a j膮 fa­la rozkoszy, kt贸ra zmy艂a resztki 艣wiadomo艣ci. W sza­le nami臋tno艣ci pochyli艂a si臋, by odp艂aci膰 mu podobny­mi pieszczotami, a potem wszed艂 w ni膮 mocno i porusza艂 si臋 w niej gwa艂townie, a偶 oboje znale藕li si臋 w rajskim ogrodzie pe艂nym s艂o艅ca i og艂uszaj膮cej mu­zyki, nim zapadli w niesko艅czon膮 ciemno艣膰, jakiej nie widzieli nigdy na ziemi.

Kiedy Miranda si臋 obudzi艂a, Mirzy ju偶 przy niej nie by艂o. Wsta艂a, w艂o偶y艂a kaftan i wysz艂a z sypialni ksi臋­cia. Sz艂a przez ogr贸d, kt贸ry l艣ni艂 w porannym s艂o艅cu, i rozgl膮da艂a si臋, jakby chcia艂a dok艂adnie zapami臋ta膰 to cudowne miejsce, ogr贸d mi艂o艣ci, kt贸ry zawsze ju偶 b臋dzie przywo艂ywa艂 najpi臋kniejsze wspomnienia.

Skierowa艂a si臋 do haremu, gdzie czeka艂a ju偶 na ni膮 Turkhan. Obie kobiety obj臋艂y si臋 jak siostry, bo przy­jaci贸艂ka ksi臋cia wiedzia艂a, 偶e Miranda ma nied艂ugo odjecha膰.

Odpowied藕 wcale jej nie zaskoczy艂a.

Turkhan u艣miechn臋艂a si臋, a potem obj臋艂a swoj膮 m艂odsz膮 przyjaci贸艂k臋 serdecznie.

Miranda po raz ostatni rozkoszowa艂a si臋 wspania艂膮 k膮piel膮 w 艂a藕ni haremu. Podczas masa偶u zasn臋艂a i obudzi艂a j膮 dopiero niewolnica, kt贸ra przynios艂a s艂odk膮 mocn膮 kaw臋. Kiedy Miranda wr贸ci艂a do swego pokoju, powita艂 j膮 pe艂en rado艣ci okrzyk:

- Milady! To naprawd臋 pani!

Zacz臋艂o si臋 przechodzenie na drug膮 stron臋 - pomy­艣la艂a dziewczyna.

- Tak, Perky, to naprawd臋 ja - powiedzia艂a spokoj­nym tonem.

S艂u偶膮ca Wybuchn臋艂a p艂aczem.

Szczera, dziewcz臋ca twarz Perkins skamienia艂a i przybra艂a wyraz niezadowolenia.

Och, milady, przepraszam najmocniej, nie chcia­艂am pani rozz艂o艣ci膰! M贸wi臋 tylko najszczersz膮 prawd臋. Wszyscy plotkowali, 偶e lord Dunham mia艂 zamiar po­prosi膰 t臋 pann臋 o r臋k臋, ale na szcz臋艣cie w ko艅cu tego nie zrobi艂. Wszyscy m贸wili, 偶e on tylko chcia艂 znale藕膰 mam臋 dla ma艂ego Toma. Ca艂y czas, kiedy pani nie by­艂o, dzieckiem opiekowa艂a si臋 lady Swynford. Nie spuszcza艂a go z oka. Malec by艂 chowany z paniczem Neddie. Ale teraz lady Swynford nied艂ugo urodzi dru­gie dziecko. Zreszt膮 nasz pan chcia艂 od niej zabra膰 ch艂opca. Bardzo go kocha. Za to nigdy nie s艂ysza艂am, 偶eby naprawd臋 kocha艂 lady de Winter, prosz臋 pani. O tym nigdy nikt nie m贸wi艂! Przysi臋gam!

Miranda poblad艂a, jakby kto艣 upu艣ci艂 z niej ca艂膮 krew. Zachwia艂a si臋, Perky szybko podbieg艂a i pomo­g艂a jej utrzyma膰 si臋 na nogach.

Miranda milcza艂a. Nie mia艂a teraz wiele czasu na zastanowienie si臋, co powiedzie膰 Jaredowi. Mia艂a za ma艂o czasu, 偶eby si臋 przygotowa膰 na to spotkanie. Zrzuci艂a r臋cznik, a Perky poda艂a jej zdobione z艂otem pantalony, przejrzyste jedwabne po艅czochy, zdobione z艂otem podwi膮zki i wk艂adan膮 przez g艂ow臋 halk臋 z ko­ronkowym stanikiem.

Perky przynios艂a ze sob膮 sukni臋 w ceglasto - 偶贸艂te paski. Dekolt by艂 g艂臋boki, r臋kawy kr贸tkie i bufiaste, a gorset znacznie d艂u偶szy i cia艣niejszy ni偶 te, do kt贸­rych Miranda by艂a przyzwyczajona. Suknia si臋ga艂a do kostek. Na koniec Perky pomog艂a Mirandzie w艂o偶y膰 w膮skie, czarne pantofle.

- Zdaje si臋, 偶e suknia troch臋 za bardzo opina si臋 na piersiach, ale mog臋 j膮 p贸藕niej polu藕ni膰. My艣la艂am, 偶e skoro pani nie karmi艂a przez tyle miesi臋cy, b臋dzie pani mia艂a troch臋 mniejsze piersi.

S艂u偶膮ca zrobi艂a Mirandzie na 艣rodku g艂owy prze­dzia艂ek, potem zaplot艂a w艂osy w gruby warkocz i u艂o­偶y艂a go na g艂owie, by tworzy艂 zgrabny kok.

- Lord Dunham przys艂a艂 pani bi偶uteri臋, milady - powiedzia艂a i otworzy艂a zdobiony z艂otymi motywami sk贸rzany neseser.

Najpierw Miranda wyj臋艂a z niego sznur pere艂 z dia­mentowym zapi臋ciem, potem pasuj膮ce do nich kol­czyki z per艂ami i diamentami. Oczom Mirandy ukaza­艂a si臋 w lustrze modnie odziana, pi臋kna Angielka o ch艂odnym spojrzeniu. Odwr贸ci艂a si臋 do Perky i po­wiedzia艂a:

- We藕 torb臋 i id藕 do 艂odzi. Ja zaraz przyjd臋, musz臋 tylko po偶egna膰 si臋 z ksi臋ciem Mirz膮 i podzi臋kowa膰 mu za go艣cin臋.

Rozejrza艂a si臋 po raz ostatni po niewielkiej sypial­ni. By艂a tu szcz臋艣liwa i cho膰 jej serce t臋skni艂o do Jareda, ba艂a si臋 tego, co mo偶e nied艂ugo nast膮pi膰 i niech臋t­nie opuszcza艂a bezpieczn膮 przysta艅.

Nie wolno ci okazywa膰 strachu - przypomnia艂a so­bie s艂owa Mirzy. - Nigdy nie przepraszaj, nawet samej siebie.

- Chod藕my, Perky - rzuci艂a pogodnie i wysz艂a z po­koju.

Kobiety Mirzy czeka艂y w salonie. S艂u偶膮ca przysta­n臋艂a z boku i spogl膮da艂a nie艣mia艂o na pi臋kne niewia­sty w kolorowych, zdobionych z艂otem i drogimi ka­mieniami strojach. Perky nie zna艂a ich j臋zyka, wi臋c kiedy Miranda 偶egna艂a si臋 z Turczynkami, dziewczyna mog艂a tylko z gest贸w, min i tonu g艂os贸w wyczyta膰, 偶e wszystkie one z ogromnym 偶alem 偶egnaj膮 jej pani膮.

Kiedy Miranda u艣cisn臋艂a ka偶d膮 ze swoich przyja­ci贸艂ek, zwr贸ci艂a si臋 do Safire i Guzel:

- Poka偶cie, prosz臋, mojej s艂u偶膮cej drog臋 do 艂odzi. Potem powiedzia艂a do Perkins:

- Ja nied艂ugo przyjd臋. Te panie odprowadz膮 ci臋 do 艂odzi.

S艂u偶膮ca sk艂oni艂a si臋 grzecznie.

- Dobrze, prosz臋 pani - odpar艂a i pod膮偶y艂a za Safire i Guzel.

Miranda przesz艂a przez ogr贸d do budynku dla go­艣ci. Wesz艂a do g艂贸wnego salonu. Mirza sta艂 po艣rodku, ubrany tak, jak go widzia艂a po raz pierwszy w St. Pe­tersburgu. Mia艂 na sobie bia艂e spodnie, bia艂y p艂aszcz i turban.

Miranda rozp艂aka艂a si臋 nagle i ukry艂a twarz w jego ramionach.

Odsun臋艂a si臋 od niego o krok i spojrza艂a na przy­stojn膮 twarz ksi臋cia. Patrzy艂 na ni膮 tak, jakby chcia艂 sprowokowa膰 odpowied藕.

U艣miechn膮艂 si臋, a potem przytuli艂 j膮 i poca艂owa艂 na­mi臋tnie i czule. Omdlewa艂a w jego ramionach, po raz ostatni smakuj膮c jego s艂odkich ust i zapami臋tuj膮c je na zawsze. Czu艂a, 偶e jest kochana. W ko艅cu westchn臋艂a g艂臋boko, otworzy艂a oczy i odsun臋艂a si臋 od kochanka.

呕adne z nich ju偶 nic nie powiedzia艂o. Nie starczy艂o s艂贸w, by wyrazi膰 targaj膮ce nimi uczucia. Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i wyszli razem z salonu wprost do ogrodu, a po­tem udali si臋 powoli w stron臋 zatoki.

Perky siedzia艂a na 艂贸dce nale偶膮cej do „Dream Witch”. Kiedy ich zobaczy艂a, zapar艂o jej dech w pier­siach. Wyobra偶a艂a sobie su艂tana jako poczciwego, si­wow艂osego mo偶now艂adc臋. Ale ten wysoki ciemnow艂o­sy m臋偶czyzna o oliwkowej karnacji nie by艂 wcale podobny do jej wyobra偶enia. Perky nie mog艂a si臋 na­patrze膰.

A na dodatek trzyma艂 jej pani膮 za r臋k臋. C贸偶, lord Dunham tak偶e nie zachowywa艂 si臋 jak niewini膮tko. Zdaje si臋 - pomy艣la艂a - 偶e tych kilka miesi臋cy nie by­艂o 艂atwym okresem dla 偶adnego z pa艅stwa Dunham.

Za艣mia艂 si臋. Uj膮艂 jej d艂o艅 i uca艂owa艂.

- Zegnaj moja ma艂a purytanko! Kiedy napiszesz do mnie i b臋d臋 pewien, 偶e twoje 偶ycie u艂o偶y艂o si臋 szcz臋艣liwie, na pewno rozwa偶臋 twoj膮 rad臋.

Pom贸g艂 jej wsi膮艣膰 do 艂odzi.

艢mia艂 si臋, ale Miranda widzia艂a, 偶e w g艂臋bi duszy by艂 bardzo smutny. Gdyby nie okoliczno艣ci, zap艂a­ka艂by.

- 呕egnaj Mirzo Eddin Khanie - rzek艂a 艂agodnie. - Dzi臋kuj臋 za wszystko, ukochany.

Spojrza艂 na ni膮 czule, ale zaraz odwr贸ci艂 wzrok.

艁贸dka odbi艂a od brzegu wprost na o艣wietlone wie­czornym s艂o艅cem morze.

Miranda patrzy艂a na oddalaj膮c膮 si臋 sylwetk臋 m臋偶­czyzny i na pa艂ac, gdzie by艂a tak bardzo szcz臋艣liwa i bezpieczna.

Z budynku na wzg贸rzu wysz艂a kobieta odziana w lu藕ny str贸j koloru rubinu. Podesz艂a do Mirzy Kha­na i stan臋艂a u jego boku. On bez s艂owa otoczy艂 j膮 ra­mieniem, a Miranda u艣miechn臋艂a si臋 do siebie zado­wolona. Turkhan zdob臋dzie kiedy艣 jego serce - pomy艣la艂a.

Jared Dunham sta艂 na pok艂adzie „Dream Witch” i patrzy艂 na zbli偶aj膮c膮 si臋 wolno 艂贸dk臋. Skierowa艂 lor­net臋 na m臋偶czyzn臋 w bia艂ym tureckim stroju, stoj膮ce­go na odleg艂ym brzegu. Ksi膮偶臋 z pewno艣ci膮 nie by艂 tym cz艂owiekiem, kt贸rego Jared spodziewa艂 si臋 uj­rze膰. Zauwa偶y艂, jak patrzy艂a na niego Miranda, jak r贸wnie偶 pe艂ne mi艂o艣ci spojrzenia ksi臋cia. Czu艂 si臋 nie­swojo, podgl膮daj膮c po偶egnanie tej pary. Nagle poczu艂 w sercu lodowaty gniew. Przecie偶 to by艂a jego 偶ona! W Anglii wiele os贸b radzi艂o mu, 偶eby okaza艂 si臋 dla niej czu艂ym i kochaj膮cym m臋偶em, poniewa偶 jego ma艂­偶onka wiele przesz艂a i b臋dzie potrzebowa艂a opieki, mi艂o艣ci i zrozumienia. Tylko 偶e elegancka kobieta, kt贸ra wysz艂a z pa艂acu, trzymaj膮c za r臋k臋 ksi臋cia, nie wygl膮da艂a na s艂ab膮 i potrzebuj膮c膮 wsparcia.

Nagle Jared poczu艂, 偶e kto艣 intensywnie mu si臋 przygl膮da. Jeszcze raz przy艂o偶y艂 do oka lunet臋, po czym zakl膮艂 i zszed艂 z pok艂adu.

Na pok艂adzie pozosta艂 tylko Ephraim Snow i z nie­cierpliwo艣ci膮 oczekiwa艂 przybycia Mirandy. Kiedy 艂贸dka przybi艂a do burty, podszed艂 do trapu. Pom贸g艂 Mirandzie wej艣膰 na pok艂ad i dr偶膮cym g艂osem wydusi艂:

- Och, milady!

Miranda wyci膮gn臋艂a przed siebie d艂o艅 i dotkn臋艂a policzka szlochaj膮cego m臋偶czyzny. 呕a艂owa艂a, 偶e nie wypada jej uca艂owa膰 go jak ojca.

- Witaj, Eph - rzek艂a tylko. - Jak mi艂o ci臋 zn贸w wi­dzie膰 po tak d艂ugim czasie.

D藕wi臋k jej g艂osu sprawi艂, 偶e obecno艣膰 lady Dunham wyda艂a mu si臋 bardziej realna, a przez to 艂atwiej mu by艂o powstrzyma膰 wzruszenie.

Odwr贸ci艂a si臋, podesz艂a do burty statku i pomacha­艂a w stron臋 brzegu w ge艣cie po偶egnania. Posta膰 w czerwieni i posta膰 w bieli odpowiedzia艂y tym samym gestem.

Postawiono 偶agle i „Dream Witch” ruszy艂a w mo­rze. Wieczorne niebo pociemnia艂o nagle i przybra艂o kolor lawendy. Tu偶 nad horyzontem, na zachodzie, pojawi艂a si臋 cienka czerwona nitka, pozosta艂o艣膰 po zatopionym za lini膮 horyzontu s艂o艅cu. Miranda wpa­trywa艂a si臋 w nieuchronnie oddalaj膮c膮 si臋 Uni臋 brze­gow膮. To ju偶 koniec - pomy艣la艂a. Koszmar zako艅czy艂 si臋 na zawsze. Teraz wraca艂a do domu. Do m臋偶a.

Zaraz - podpowiada艂 jej g艂os z g艂臋bi 艣wiadomo艣ci. - Jeszcze nie widzia艂a艣 si臋 z Jaredem. Jeszcze nie wiesz. Jej zamy艣lenie przerwa艂 Ephraim Snow.

M贸j Bo偶e, ale偶 ona si臋 zmieni艂a - pomy艣la艂 kapi­tan. T臋 entuzjastyczn膮, 偶ywio艂ow膮 dziewczyn臋, kt贸r膮 kilka miesi臋cy temu wi贸z艂 do Rosji na spotkanie z m臋­偶em, Eph rozumia艂 doskonale. Ale teraz by艂o tak, jakby kto艣 naprawd臋 zamordowa艂 w niej t臋 naiwn膮, we­so艂膮 dziewczyn臋. Kobieta, kt贸r膮 widzia艂, wydawa艂a mu rozkazy g艂osem ch艂odnymi i ostrym, a w jej oczach nie by艂o wida膰 ani odrobiny zw膮tpienia. W pojedynku na spojrzenia to kapitan pierwszy odwr贸ci艂 wzrok, nie mog膮c wytrzyma膰 napi臋cia.

Kapitan zszed艂 na d贸艂, 偶eby wykona膰 jej polecenie.

Jared by艂 odrobin臋 zaskoczony wiadomo艣ci膮, kt贸r膮 przekaza艂 mu Ephraim Snow. Spojrza艂 niepewnie na kapitana i zapyta艂:

Jared skin膮艂 g艂ow膮, przyznaj膮c mu racj臋. Wsta艂, przeszed艂 obok Snowa i opu艣ci艂 pomieszczenie. Po­tem otworzy艂 drzwi salonu i wszed艂 do 艣rodka.

Sta艂a odwr贸cona plecami. Najwyra藕niej ju偶 mia艂a napisany scenariusz do tej sceny, co bardzo zdziwi艂o Jareda. Wcale nie wygl膮da艂a na zabiedzon膮, przestra­szon膮 kobietk臋, jak wmawiali mu przyjaciele w Lon­dynie.

- A wi臋c, moja pani, nareszcie wr贸ci艂a艣. Odwr贸ci艂a si臋. Niespodziewana, dojrza艂a uroda 偶o­ny zaskoczy艂a go zupe艂nie.

- W rzeczy samej, m贸j m臋偶u, wr贸ci艂am - powie­dzia艂a z kpi膮cym u艣miechem.

Usta mia艂a teraz jakby pe艂niejsze i bardziej na­mi臋tne, a jej oczy zmieni艂y si臋 nie do poznania. Kie­dy spogl膮da艂 w nie ostatni raz, by艂y jeszcze zupe艂nie niewinne.

Ogarn膮艂 j膮 wzrokiem. Dekolt jej sukni by艂 bardzo g艂臋boki, a piersi wznosi艂y si臋 nad nim stanowczo na­zbyt prowokuj膮co.

- Mam nadziej臋, moja pani - powiedzia艂 ch艂odno - 偶e masz dla swego post臋pku odpowiednie wyt艂uma­czenie.

Z艂apa艂a pierwsz膮 rzecz, kt贸ra wpad艂a jej w r臋k臋. By艂 to ci臋偶ki, kryszta艂owy ka艂amarz. Rzuci艂a nim w stron臋 m臋偶a z furi膮 i rozpacz膮. Przedmiot prze­mkn膮艂 mu ko艂o ucha i uderzy艂 w zamkni臋te drzwi.

Atrament rozprysn膮艂 si臋 i wolno sp艂yn膮艂 na pod艂og臋, a potem pomi臋dzy deski pok艂adu.

- Wi臋c to tak, m贸j panie? Uwa偶asz, 偶e to ja jestem odpowiedzialna za ca艂膮 t臋 sytuacj臋? O, Bo偶e! Jak ma­艂o mnie znasz, je艣li wierzysz w to, co powiedzia艂e艣! Czy kiedykolwiek podczas naszego kr贸tkiego wsp贸l­nego 偶ycia da艂am ci pow贸d, by艣 we mnie zw膮tpi艂? Ni­gdy! Co si臋 za艣 tyczy ciebie, m贸j drogi... Najpierw by­艂a Gillian Abbott, potem sam B贸g raczy wiedzie膰, ile kobiet mia艂e艣 w St. Petersburgu. Kiedy dowiedzia艂e艣 si臋 o mojej 艣mierci, pogr膮偶y艂e艣 si臋 w 偶a艂obie na ca艂e dwa miesi膮ce. Dwa miesi膮ce. To musia艂a by膰 dla cie­bie wieczno艣膰. A potem zn贸w by艂e艣 do wzi臋cia. Teraz w kr臋gu twoich zainteresowa艅 jest, zdaje si臋, lady de Winter?

Odwr贸ci艂a si臋, by ukry膰 艂zy, kt贸re mimo jej woli na­p艂ywa艂y do oczu. Nie chcia艂a okaza膰 s艂abo艣ci. Nie mo­g艂a pozwoli膰, by w艣ciek艂o艣膰 m臋偶a os艂abi艂a jej si艂臋.

- Powiedz, czy Czekierski ci臋 zgwa艂ci艂? - us艂ysza艂a krzyk Jareda.

Znowu spojrza艂a mu w twarz.

- Nie - rzuci艂a kr贸tko i wybieg艂a z salonu. Dotar艂a do swojej kajuty. Kaza艂a przestraszonej Perky wynosi膰 si臋 stamt膮d natychmiast. Potem rzuci­艂a si臋 na 艂贸偶ko.

Jej serce p臋ka艂o z b贸lu. Zauwa偶y艂a na jego skro­niach odrobin臋 siwizny i zastanawia艂a si臋, czy by艂a ona nast臋pstwem jej znikni臋cia.

Jaki偶 straszny okaza艂 si臋 pocz膮tek jej nowego 偶ycia.

Jared wszed艂 do pokoju i ukl膮k艂 przy 艂贸偶ku.

Petersburgu - m贸wi艂a przez 艂zy. - Zaplanowa艂am ucieczk臋 i miesi膮c po przyje藕dzie do jego posiad艂o艣ci pr贸bowa艂am zbiec.

Wsta艂a i zacz臋艂a chodzi膰 w t臋 i z powrotem po ka­binie.

- Tatarzy byli tu偶 za mn膮, a Kit i jego przyjaciel, Mirza Khan, pod bram膮. Tatarzy krzyczeli, 偶e jestem ich brank膮 i maj膮 do mnie prawo. A Kit wrzeszcza艂, 偶e jestem obywatelk膮 brytyjsk膮 i chroni mnie prawo. Mi­rza Khan wysypa艂 na d艂onie chciwego Tatara p贸艂 sa­kwy drogocennych kamieni. To by艂a naprawd臋 ogromna suma. Mirza okaza艂 mi tym samym wielk膮 uprzejmo艣膰! Tatarzy odjechali usatysfakcjonowani okupem i zostawili mnie w spokoju.

Miranda ruszy艂a w stron臋 drzwi. Po chwili odwr贸ci­艂a si臋 i zapyta艂a.

- Mo偶e by艣my teraz co艣 zjedli. Jestem naprawd臋 g艂odna.

W jadalni przygotowano dla nich wspania艂膮 uczt臋. Kiedy Jared i kapitan czekali na pok艂adzie, kucharz zszed艂 na l膮d i zrobi艂 zakupy na bazarze.

Miranda omija艂a oboj臋tnie p贸艂miski z baranin膮 i kasz膮, bo nie mia艂a ochoty posila膰 si臋 tym, co najcz臋艣­ciej spo偶ywa艂a w ci膮gu ostatniego roku. Rozgl膮da艂a si臋 w poszukiwaniu gotowanej marchewki i groszku, kt贸rych tak jej ostatnio brakowa艂o. Ucieszy艂a si臋 nie­zmiernie na widok 艣wie偶ego, jeszcze ciep艂ego chleba pszennego i mas艂a. Od tak dawna nie jad艂a bia艂ego chleba. Ukroi艂a sobie wielk膮 pajd臋 i posmarowa艂a j膮 grubo mas艂em, a potem 艂apczywie zatopi艂a w niej z臋­by. Potem na艂o偶y艂a sobie troch臋 pol臋dwicy wieprzo­wej z marchewk膮 i selerem. Kiedy jad艂a, ca艂y czas spo­gl膮da艂a z apetytem na stoj膮ce obok ciasta, placek z jagodami i sernik. Nie mog艂a si臋 doczeka膰, kiedy spr贸buje czerwonego i bia艂ego wina.

Jared poda艂 jej solniczk臋 i zacz膮艂 nak艂ada膰 sobie je­dzenie. Postanowi艂 d艂u偶ej nie wypytywa膰 偶ony o wyda­rzenia ostatniego roku. Musia艂 si臋 zadowoli膰 tym, co mu powiedzia艂a i czeka膰 cierpliwie, kiedy b臋dzie chcia艂a zdradzi膰 mu wi臋cej szczeg贸艂贸w. Wiedzia艂, 偶e je艣li b臋dzie nalega艂, tylko j膮 od siebie odsunie, a prze­cie偶 tego nie chcia艂.

Jedli w milczeniu. Miranda szybko sko艅czy艂a swoj膮 porcj臋 i podesz艂a do stolika z ciastami, by na艂o偶y膰 so­bie dwie okaza艂e porcje placka. Przynios艂a je na tale­rzyku i usiad艂a przy stole.

Miranda opowiedzia艂a m臋偶owi histori臋 偶ycia zmar­艂ej dziewczyny.

M贸j Bo偶e! - pomy艣la艂 Jared. - Ile偶 oni wszyscy wy­cierpieli.

Przypomnia艂 sobie, jaka by艂a ma艂o pewna siebie. Teraz dopiero m贸g艂 doceni膰, jak wspania艂膮 i siln膮 ko­biet膮 si臋 sta艂a. Troch臋 偶a艂owa艂, 偶e nie mia艂 udzia艂u w tej zmianie.

Po kolacji Miranda oznajmi艂a:

W jego g艂osie us艂ysza艂a b艂agaln膮 nutk臋. Tak bardzo chcia艂a da膰 si臋 uprosi膰! Tak bardzo pragn臋艂a znale藕膰 si臋 w jego ramionach. Chcia艂a, by j膮 obejmowa艂, g艂a­ska艂 i pociesza艂. Chcia艂a us艂ysze膰 z jego ust, 偶e wszyst­ko b臋dzie dobrze, 偶e ju偶 nic z艂ego jej nie spotka. Mi­mo to wzi臋艂a g艂臋boki oddech i powiedzia艂a twardo:

- Zanim zn贸w b臋dziemy mogli by膰 razem, chcia艂a­bym opowiedzie膰 o tym, co przydarzy艂o mi si臋 w Ro­sji. By膰 mo偶e p贸藕niej stwierdzisz, 偶e sama jestem wszystkiemu winna. Ale tak nie by艂o. Nie jestem w 偶a­den spos贸b odpowiedzialna za to, co si臋 sta艂o, i nie mam zamiaru opowiada膰 ka偶demu z osobna tej strasznej historii. Opowiem j膮 tylko raz w obecno艣ci ca艂ej mojej rodziny. Potem ju偶 nigdy o tym nie wspo­mn臋. Kiedy b臋dziesz wiedzia艂, co si臋 sta艂o, by膰 mo偶e uznasz, 偶e nie mo偶esz ju偶 ze mn膮 sypia膰. Czekali艣my na siebie tak d艂ugo, kilka tygodni nic nie zmieni.

Nie pr贸bowa艂a nawet si臋 odsun膮膰. Podda艂a si臋 pieszczocie, rozkoszowa艂a znajomym smakiem i doty­kiem. Pragn臋艂a, by rzeczy przybra艂y naturaln膮 kolej, by mog艂a odda膰 mu poca艂unek, by zacz膮艂 pie艣ci膰 j膮 i ca艂owa膰 z takim po偶膮daniem jak niegdy艣, na pocz膮t­ku ich ma艂偶e艅stwa.

Chcia艂a, by podni贸s艂 j膮 z ziemi, zani贸s艂 do 艂贸偶ka, rozbiera艂 i ca艂owa艂, a偶 ca艂y wstyd i strach przemin膮. Potem kochaliby si臋 nami臋tnie, po wszystkim powie­dzia艂aby mu prawd臋, a on wzdrygn膮艂by si臋 na sam膮 my艣l i znienawidzi艂 j膮 na zawsze!

Odsun臋艂a si臋 po艣piesznie.

- Prosz臋, Jaredzie, prosz臋! Zaczekaj. B艂agam, ze wzgl臋du na mnie, zaczekaj do naszego powrotu do Anglii.

Zaskoczony jej zdesperowaniem, obserwowa艂, jak dr偶y i p艂acze w jego ramionach. Chyba nawet nie zda­wa艂a sobie z tego sprawy. Co si臋 z ni膮 sta艂o? Sam nie wiedzia艂, czy powinien o to pyta膰.

Odwr贸ci艂a si臋 gwa艂townie, wybieg艂a z kajuty i za­trzasn臋艂a za sob膮 drzwi.

Jared podszed艂 do stoj膮cego pod 艣cian膮 stolika, wzi膮艂 szklank臋 i butelk臋 brandy. Otworzy艂 j膮 i nala艂 sobie do pe艂na. Usiad艂 w fotelu.

Powiedzia艂a mu przecie偶, 偶e ksi膮偶臋 jej nie zgwa艂ci艂. Wierzy艂 jej na s艂owo. Wi臋c co w ko艅cu takiego strasz­nego sta艂o si臋 tam, w Rosji, 偶e nie mog艂a powr贸ci膰 od razu do normalnego 偶ycia i kocha膰 si臋 z w艂asnym m臋­偶em.

Wsta艂 i wszed艂 do jej sypialni. Miranda oddycha艂a r贸wno i spokojnie. Spa艂a. Zosta艂 d艂u偶ej i przygl膮da艂 si臋 jej. Od czasu do czasu przewraca艂a si臋 w 艂贸偶ku i dr偶a艂a albo 艂ka艂a cicho. Raz wydawa艂o mu si臋 nawet, 偶e wykrzykn臋艂a jakie艣 imi臋, ale nie dos艂ysza艂 wyra藕nie. Po pewnym czasie, kiedy ucich艂a i uspokoi艂a si臋, przy­kry艂 j膮 ko艂dr膮 i wyszed艂.

Rano by艂a wyra藕nie bledsza ni偶 poprzedniego dnia. Jared musia艂 si臋 pogodzi膰 z losem i cierpliwie pocze­ka膰, a偶 Miranda opowie o wszystkim w obecno艣ci ro­dziny w Swynford Hall. Nie by艂a to jednak dla niego 艂atwa decyzja. Siedzia艂 zamkni臋ty na jednym statku z pi臋kn膮 偶on膮, od kt贸rej nie m贸g艂 oderwa膰 wzroku. Nie mia艂 dok膮d uciec. Nie umia艂 sobie z tym poradzi膰. Jedynie b贸l, rysuj膮cy si臋 wyra藕nie na jej twarzy, powstrzymywa艂 go przed naleganiem, by powiedzia艂a mu o wszystkim szybciej i uwolni艂a go od oczekiwania.

Podr贸偶 przebiega艂a w idealnych warunkach. Niebo by艂o pogodne i b艂臋kitne, wiatr im sprzyja艂. Kiedy p艂y­n臋li wzd艂u偶 po艂udniowych wybrze偶y Europy, Jared pomy艣la艂, 偶e mog艂aby to by膰 ich podr贸偶 po艣lubna.

Im bardziej si臋 kierowali na p贸艂noc, tym pogoda ro­bi艂a si臋 gorsza, a偶 w ko艅cu, gdzie艣 w okolicy cie艣niny Biskajskiej, trafili na letni膮 burz臋. W 艣rodku sztormu Jared poszed艂 do kajuty Mirandy i kiedy jej tam nie zasta艂, przestraszy艂 si臋 nie na 偶arty. Wybieg艂 na po­k艂ad, 偶eby j膮 odszuka膰. Zasta艂 j膮 przy burcie, trzyma­j膮c膮 si臋 z ca艂ej si艂y olinowania. Twarz mia艂a mokr膮 od deszczu lub 艂ez - nie umia艂 powiedzie膰, czy p艂aka艂a. Pochyli艂 si臋 i zacz膮艂 zmierza膰 pod wiatr w jej stron臋. W ko艅cu uda艂o mu si臋 do niej dotrze膰 i obj膮艂 j膮 z ca­艂ych si艂.

Czu艂, jak dr偶y pod cienk膮 materi膮 sukni. Pochyli艂 si臋, by mog艂a go us艂ysze膰, i krzykn膮艂:

- To wszystko by艂o dla mnie bardzo ci臋偶kim prze­偶yciem, ale wiem, 偶e tobie by艂o jeszcze trudniej. Ja­kim cudem przetrwa艂a艣 tyle b贸lu? Przykro mi, 偶e mu­sia艂a艣 przej艣膰 przez to wszystko sama. Na lito艣膰 bosk膮, dzikusko! Przecie偶 jestem twoim m臋偶em! Wesprzyj si臋 na mnie. Jestem przy tobie! Nie odpychaj mnie! Nic na 艣wiecie nie zabije mojej mi艂o艣ci do ciebie!

Spojrza艂a na niego i troch臋 si臋 uspokoi艂a, ale nawet te s艂owa otuchy nie ukoi艂y jej b贸lu. Co przed nim kry­艂a? C贸偶 tak strasznego rozdziera艂o jej dusz臋 i nie po­zwala艂o dalej normalnie 偶y膰?

- Chod藕my do 艣rodka, kochanie - powiedzia艂 艂a­godnie, a ona pu艣ci艂a liny i pozwoli艂a si臋 odprowadzi膰.

Rankiem lekki wiatr pcha艂 ich ju偶 w stron臋 Anglii, przez kana艂 La Manche. Kilka dni p贸藕niej przybili do portu w zatoce Welland.

Zn贸w by艂a w Anglii.

Ze spokojem znios艂a podr贸偶 w dusznym powozie i panuj膮ce mi臋dzy ni膮 a Jaredem napi臋cie.

Noc sp臋dzili w zaje藕dzie, a kiedy ruszali w dalsz膮 drog臋, Jared z u艣miechem powiedzia艂:

- Zam贸wi艂em dodatkowe konie, 偶eby艣my mogli troch臋 pojecha膰 wierzchem, zamiast siedzie膰 przez ca艂y dzie艅 w powozie. Nie wzi膮艂em twoich spodni, ale chyba poradzisz sobie w damskim siodle.

Zatrzymywali si臋 tylko na posi艂ki. Rozk艂adali jedze­nie jak na pikniku, na trawie, jedli w milczeniu i ru­szali w dalsz膮 drog臋.

W ko艅cu dotarli do Swynford Hall. S艂o艅ce w艂a艣nie zachodzi艂o nad domem i otacza艂o z艂ot膮 koron膮 ciem­noszary dach.

CZ臉艢膯 V
ANGLIA 1814 - 1815

ROZDZIA艁 16

Miranda i Jared przemierzali wzg贸rza w kierunku Swynford Hall. Za nimi wolno toczy艂y si臋 dwa powo­zy. Kiedy przeje偶d偶ali przez bram臋, znajoma twarz str贸偶a rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu. M臋偶czyzna zacz膮艂 gwa艂townie dzwoni膰 w mosi臋偶ny dzwon. Male艅ka pulchna posta膰 w r贸偶owej sukni wybieg艂a przed dom, min臋艂a lokaja w liberii i zmierza艂a w ich stron臋. Jared zobaczy艂 na twarzy Mirandy pierwszy serdeczny u艣miech od czasu ich spotkania w Turcji. Jej oczy 艣wieci艂y z rado艣ci. Spi臋艂a konia i pu艣ci艂a si臋 galopem w stron臋 domu.

- Mirando! Mirando! - krzycza艂a Amanda Swynford. Ci臋偶arna bli藕niaczka by艂a ju偶 przy siostrze. Miran­da zeskoczy艂a z konia i rzuci艂a si臋 w jej obj臋cia.

- Och, Mirando! M贸wi艂am im, 偶e 偶yjesz. M贸wi艂am im ca艂y czas, ale nie chcieli mnie s艂ucha膰. My艣leli, 偶e oszala艂am!

Miranda cofn臋艂a si臋 o krok, spojrza艂a na siostr臋 i powiedzia艂a:

- Och, Mandy, bardzo si臋 za tob膮 st臋skni艂am. Mam wobec ciebie d艂ug wdzi臋czno艣ci. Perky mi po­wiedzia艂a, 偶e ma艂y Tom przez ca艂y czas by艂 pod twoj膮 opiek膮. Och, Mandy, niech ci臋 B贸g b艂ogos艂awi!

Zn贸w obj臋艂y si臋 serdecznie, a potem ociera艂y sobie nawzajem z twarzy 艂zy szcz臋艣cia. Wzi臋艂y si臋 pod r臋k臋 i posz艂y do domu. Jared po艣pieszy艂 za nimi, 偶eby zo­baczy膰 reakcj臋 Mirandy, kiedy ujrzy ma艂ego Toma.

- Gdzie jest m贸j syn? - zapyta艂a, kiedy tylko prze­kroczy艂a pr贸g domu.

Amanda wskaza艂a d艂oni膮 schody, gdzie sta艂a Jester z ma艂ym, ciemnow艂osym ch艂opcem na r臋ku. Niania po­desz艂a powoli do Mirandy i postawi艂a dziecko na pod­艂odze.

- Tatku! - krzykn膮艂 malec i pobieg艂 do ojca, kt贸ry z szerokim u艣miechem rado艣ci roz艂o偶y艂 ramiona i obj膮艂 ch艂opczyka, a potem podni贸s艂 go do g贸ry i uca艂owa艂.

Miranda sta艂a jak skamienia艂a. Zostawi艂a w domu oseska, male艅stwo, kt贸re dopiero uczy艂o si臋 podnosi膰 g艂贸wk臋. Teraz widzia艂a przed sob膮 biegaj膮cego i m贸­wi膮cego ch艂opca. Jej male艅stwa ju偶 nie by艂o, a tego dziecka wcale nie zna艂a. Nagle poj臋艂a, jak wiele stra­ci艂a. Spojrza艂a wprost na Jareda i powiedzia艂a cicho:

Pokr臋ci艂a g艂ow膮 z pow膮tpiewaniem.

Ch艂opiec rzeczywi艣cie zaczyna艂 si臋 ju偶 niecierpli­wi膰.

- Tom, ta pi臋kna dama to twoja mama. Wr贸ci艂a do domu i teraz zamieszka z nami. Przywitaj si臋, ch艂op­cze.

Miranda spojrza艂a w ciemnozielone oczy ch艂opca, tak podobne do oczu Jareda. Wyci膮gn臋艂a do niego ra­miona, a maluch w odpowiedzi roz艂o偶y艂 r膮czki w ge­艣cie powitania. Przytuli艂a go do siebie, a 艂zy jak groch zacz臋艂y toczy膰 si臋 po jej policzkach.

- Mama place? - zapyta艂 ma艂y Tom ze zdziwie­niem i obj膮艂 j膮 mocno. - Mama nie place!

Miranda musia艂a si臋 roze艣mia膰. Rozkazuj膮cy g艂os ch艂opczyka przypomina艂 jej Jareda. Uca艂owa艂a szyjk臋 Toma i spojrza艂a jeszcze raz na 艣liczn膮 bu藕k臋, wiern膮 kopi臋 twarzy ojca.

- Mama ju偶 nie b臋dzie p艂aka膰 - obieca艂a.

Nie chcia艂a si臋 rozstawa膰 z synkiem, ale by艂 ju偶 wie­cz贸r i niania niecierpliwi艂a si臋, by po艂o偶y膰 go spa膰.

- Dobranoc, m贸j male艅ki - powiedzia艂a dziewczyna, podaj膮c go Jester. - Zobaczymy si臋 jutro rano. - Spoj­rza艂a na niani臋. - Dobrze si臋 nim opiekowa艂a艣, dzi臋kuj臋.

Jester nie posiada艂a si臋 z rado艣ci.

Miranda znikn臋艂a za rogiem, a jej m艂odsza siostra powiedzia艂a cicho do Jareda:

Miranda po艂o偶y艂a si臋 do 艂贸偶ka i zdrzemn臋艂a po m臋­cz膮cej podr贸偶y. Kiedy dwie godziny p贸藕niej wsta艂a, wybra艂a sukni臋 z czarnego jedwabiu z d艂ugimi w膮ski­mi r臋kawami i g艂臋bokim dekoltem. Pomi臋dzy p艂aski­mi pantoflami ze srebrnymi sprz膮czkami a r膮bkiem sukni wida膰 by艂o czarne po艅czochy.

Siedzia艂a przy toaletce i wybiera艂a bi偶uteri臋, kiedy do jej sypialni wszed艂 Jared. Podszed艂 i zawiesi艂 na szyi 偶ony z艂oty 艂a艅cuszek z wielkim diamentem w kszta艂cie 艂zy. Miranda przygl膮da艂a si臋 klejnotowi w milczeniu.

- Witaj w domu, Mirando - powiedzia艂 cicho.

- Gdyby艣my przez te dwa lata wiedli normalne 偶y­cie, chyba zapyta艂abym ci臋, jakie grzechy chcesz od­kupi膰 tak wspania艂ym prezentem.

W salonie czekali ju偶 Amanda, Adrian, Jon i Anna. Nowa pani Dunham podbieg艂a, 偶eby u艣ciska膰 Mirand臋.

U艣miechn臋艂a si臋.

Miranda roze艣mia艂a si臋.

Miranda stan臋艂a na tle wygaszonego kominka.

- Wszyscy wiecie - zacz臋艂a - jak nieuczciwie zagra艂 ze mn膮 lord Palmerston, i jak zast膮pi艂 Jareda Jonem, nic mi o tym nie m贸wi膮c. Jareda nie by艂o ju偶 od roku, a Jon zakocha艂 si臋 w Annie i poprosi艂 mnie o zgod臋 na to ma艂偶e艅stwo, a potem po艣lubi艂 j膮 w sekrecie. Ja w tym czasie samotnie urodzi艂am syna. Och, Mandy, tak, to prawda, 偶e ty, Adrian i Jon, wszyscy byli艣cie przy mnie, ale i tak czu艂am si臋 samotna. Chcia艂am mie膰 przy sobie Jareda, a lord Palmerston odmawia艂 udzielenia mi jakichkolwiek informacji, nawet o tym, czy m贸j m膮偶 偶yje. Zacz臋艂am si臋 wi臋c zastanawia膰. Ca艂e noce sp臋dza­艂am bezsennie, boj膮c si臋, 偶e Jared zgin膮艂.

Wtedy postanowi艂am, 偶e musz臋 jecha膰 do St. Pe­tersburga. Kiedy teraz o tym pomy艣l臋, wiem, 偶e by艂am bardzo naiwna, ale wtedy wszystko wydawa艂o mi si臋 takie proste. Podr贸偶owa艂am przecie偶 w艂asnym stat­kiem z zaufanym kapitanem. Postanowi艂am jecha膰 do Rosji i za偶膮da膰 wiadomo艣ci o m臋偶u od ambasadora brytyjskiego. Gdyby ambasador mi je przekaza艂, mia­艂am razem z Jaredem wsi膮艣膰 na statek i powr贸ci膰 do Anglii. Nawet ja wiedzia艂am, 偶e je艣li jego misja do tej pory nie zako艅czy艂a si臋 sukcesem, to na nic wi臋cej nic mo偶na liczy膰 w tej sytuacji.

Kr贸tko wyja艣ni艂a, co si臋 dzia艂o podczas jej pobytu w St. Petersburgu.

- Teraz musz臋 na chwil臋 przerwa膰 moj膮 histori臋 i wy­ja艣ni膰 wam, sk膮d pochodzi bogactwo rodu Czekierskich. Ot贸偶 jego rodzina od wielu pokole艅 mia艂a na Krymie farm臋. Trzyma艂 na niej nie zwierz臋ta, lecz ludzi.

Amanda krzykn臋艂a z przera偶eniem.

Miranda opowiedzia艂a o swoim porwaniu.

Amanda poblad艂a jak 艣ciana.

Miranda przerwa艂a na chwil臋 i upi艂a 艂yk sherry z kieliszka, kt贸ry trzyma艂a w d艂oni.

M臋偶czy藕ni zacz臋li podejrzewa膰, czym si臋 to sko艅­czy. Jared przybra艂 ponury wyraz twarzy.

- M贸w dalej - powiedzia艂 nieswoim g艂osem.

Napotka艂a jego wzrok. Nie by艂o w jego oczach z艂o­艣ci, ale wsp贸艂czucie, czu艂o艣膰 i zrozumienie. W tych oczach by艂a mi艂o艣膰! G艂os uwi膮z艂 jej w gardle i przez chwil臋 nie mog艂a si臋 odezwa膰. Jared podszed艂 do niej i obj膮艂 j膮 z czu艂o艣ci膮.

- M贸w dalej, moja droga. Miej to ju偶 za sob膮. Miranda zacz臋艂a opowiada膰 o pobycie na farmie.

W pewnej chwili Jared przerwa艂 jej i wykrzykn膮艂:

Jej s艂uchacze zamierali, s艂ysz膮c rzeczy, kt贸rych ist­nienia nawet nie podejrzewali. Na ich twarzach Mi­randa widzia艂a strach, obrzydzenie, oburzenie i wsp贸艂­czucie. Stara艂a si臋 nie patrze膰 im prosto w oczy, poniewa偶 ba艂a si臋, 偶e nie b臋dzie w stanie m贸wi膰 dalej.

Jared wzi膮艂 g艂臋boki oddech i zadr偶a艂 ca艂y, a jego brat zapyta艂:

Adrian i Jon odwr贸cili wzrok, a Mandy i Anna sie­dzia艂y bez ruchu z wyrazem przera偶enia na twarzy. Miranda spu艣ci艂a wstydliwie wzrok i poblad艂a.

- Nie zgadza艂am si臋 na to. Sasza nawet raz mnie zbi艂, ale na koniec musia艂am si臋 podda膰 ich woli. Ro­zumiecie teraz? Zosta艂am zha艅biona.

M贸wi艂a bez wytchnienia o Lucasie, o naje藕dzie Ta­tar贸w i o tym, jak Sasza pr贸bowa艂 odkupi膰 swoje wo­bec niej winy.

- Na szcz臋艣cie - kontynuowa艂a - Kit Edmund by艂 w tym czasie w ambasadzie, a jego przyjaciel, Mirza Khan zap艂aci艂 za mnie spory okup i Tatarzy odst膮pili. Reszt臋 ju偶 znacie.

W pokoju zapad艂a ci臋偶ka cisza.

Pierwsza odezwa艂a si臋 Anna Bowen Dunham.

Nikt nigdy nie widzia艂 jej jeszcze tak wzburzonej. Adrian Swynford podszed艂 bli偶ej i ukl膮k艂 przed szwagierk膮. Uj膮艂 jej d艂o艅 i powiedzia艂:

- Mirando, wstyd mi, 偶e jakikolwiek m臋偶czyzna m贸g艂 zachowa膰 si臋 tak, jak ksi膮偶臋 Czekierski.

Jonathan r贸wnie偶 podszed艂 bli偶ej.

- Prosz臋 mi wybaczy膰 - odezwa艂a si臋 Miranda. - Chcia艂abym p贸j艣膰 do mego pokoju. Wybieg艂a z salonu.

Jonathan Dunham spojrza艂 gro藕nie na brata.

- Je艣li j膮 teraz zostawisz, zabij臋 ci臋 go艂ymi r臋koma. Jared patrzy艂 mu prosto w oczy.

- Je艣li to wszystko wyjdzie na jaw, tylko ja b臋d臋 wi­nien. Nie powinienem by艂 zostawia膰 jej samej.

- To prawda - rzek艂 Jonathan. - Nie powiniene艣. Jared spojrza艂 na Amand臋.

- Teraz chcia艂bym do艂膮czy膰 do 偶ony. Nie czekajcie z kolacj膮.

Ju偶 po chwili bieg艂 po dwa stopnie na g贸r臋.

By艂 pewien odpowiedzi i dlatego wstrz膮sn臋艂y nim s艂owa, kt贸re us艂ysza艂:

Dobry Bo偶e, naprawd臋 chcia艂 wszystko wiedzie膰.

Jego usta dotkn臋艂y mi臋kkiej, delikatnej sk贸ry po­nad Uni膮 dekoltu.

Rozpi膮艂 jej sukni臋, zsun膮艂 j膮 z ramion. Rozwi膮za艂 wst膮偶ki halki, kt贸ra szybko znalaz艂a si臋 na pod艂odze obok sukni. Miranda pozosta艂a tylko w koronkowych pantalonach i po艅czochach. Jared ostro偶nie rozsup艂a艂 wst膮偶k臋 podtrzymuj膮c膮 pantalony i one te偶 spad艂y na pod艂og臋.

Stan膮艂 za ni膮 i napawa艂 si臋 widokiem jej smuk艂ych plec贸w, w膮skiej talii i wydatnych po艣ladk贸w, poni偶ej kt贸rych znajdowa艂y si臋 d艂ugie, szczup艂e uda. Sta艂a spokojne i nagle unios艂a r臋ce, by rozpi膮膰 kok, a po­tem powoli, ostro偶nie rozplot艂a gruby warkocz.

Och, dzikusko, jedyn膮 osob膮, nad kt贸r膮 trzeba si臋 litowa膰, jestem ja sam, je艣li nie zdecydujesz si臋 do mnie wr贸ci膰. Zaczekaj, mam co艣 dla ciebie - powiedzia艂 i po­bieg艂 do garderoby, by powr贸ci膰 chwil臋 p贸藕niej.

Z艂apa艂 jej d艂o艅 i ostro偶nie w艂o偶y艂 jej na palec ob­r膮czk臋 艣lubn膮.

Spojrza艂a na ni膮 i przez chwil臋 nie mog艂a wydusi膰 s艂owa.

Jej palce nerwowo si艂owa艂y si臋 z guzikami bia艂ej ko­szuli. Rozsun臋艂a j膮 i po艂o偶y艂a d艂onie na jego torsie, po czym zsun臋艂a je na smuk艂e, silne ramiona. Nagle te same ramiona przyci膮gn臋艂y j膮 do siebie. Wstrzyma艂a oddech.

- Sp贸jrz na mnie - za偶膮da艂 i spojrza艂 prosto w oczy koloru morza. - Razem sobie z tym poradzimy.

Przytuli艂 j膮 do siebie mocno. Czu艂a, jak jedn膮 r臋k膮 zdejmuje spodnie, drug膮 wci膮偶 przyciska j膮 do torsu.

Zupe艂nie nagi, ukl膮k艂, zsun膮艂 jej jedn膮 podwi膮zk臋 ozdobion膮 jedwabnymi r贸偶yczkami, potem po艅czo­ch臋. To samo uczyni艂 z drug膮 nog膮.

Wsta艂 i wzi膮艂 j膮 w ramiona. Przycisn膮艂 usta do jej ust, a ona obj臋艂a go za szyj臋 i przywar艂a do jego cia艂a z ca艂ych si艂.

- Och, Jaredzie ~ szepn臋艂a. - Tak bardzo za tob膮 t臋skni艂am, kochany.

Wzi膮艂 j膮 na r臋ce i zani贸s艂 do 艂o偶a. Po艂o偶y艂 si臋 na niej i j臋kn膮艂 z rozkoszy.

D艂o艅mi pie艣ci艂 jej delikatne cia艂o, g艂adzi艂 kszta艂tne plecy i po艣ladki.

Lewie 艂apa艂 oddech, kiedy zbli偶y艂 twarz do jej pe艂­nych piersi. Zadr偶a艂a, a potem zacz臋艂a pie艣ci膰 jego. Szybko przekr臋ci艂a si臋 na bok i ju偶 po chwili by艂a nad nim. Jasne w艂osy spad艂y na jego tors, wywo艂uj膮c przy­jemny dreszcz. Kiedy poczu艂 jej usta na swojej m臋sko­艣ci, j臋kn膮艂 z niewys艂owionej rozkoszy g艂osem lekko zachrypia艂ym i otworzy艂 oczy ze zdziwienia.

Tego nigdy jej nie uczy艂! Zazdro艣膰 wzburzy艂a w nim krew. Jednak po chwili zrozumia艂, 偶e Miranda w ten spos贸b chcia艂a mu co艣 przekaza膰. Chcia艂a, 偶eby zro­zumia艂, kim si臋 sta艂a. Nie by艂a ju偶 niewinn膮 dziew­czynk膮, ale kobiet膮, dojrza艂膮 i nami臋tn膮, kobiet膮, ja­kiej pragnie ka偶dy m臋偶czyzna. Wiedzia艂, 偶e nie nale偶y do tych rozwi膮z艂ych 偶on, kt贸re b臋d膮 szuka艂y przyjem­no艣ci w ramionach innych m臋偶czyzn.

- Dzikusko, teraz moja kolej.

Odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 smakowa膰 j膮 tak, jak ona wcze艣niej jego. Z lubo艣ci膮 pie艣ci艂 pi臋kny kwiat jej ko­bieco艣ci. Miranda dr偶a艂a z rozkoszy.

- Do艣膰 ju偶 tego - rzek艂 podnosz膮c g艂ow臋. - Chod藕 tu. Wszed艂 w ni膮 mocno i zamar艂 na chwil臋.

Przywar艂a do niego ciasno i porusza艂a si臋 w tym sa­mym rytmie.

Jared czul, jak wzbiera w nim nami臋tno艣膰, ale nie chcia艂, by to cudowne uczucie zbyt szybko si臋 sko艅­czy艂o.

Nigdy nie by艂o jej tak cudownie z jej ukochanym przyjacielem, Mirz膮 Khanem. Mimo 偶e Mirza kocha艂 si臋 z ni膮 delikatnie, czule i z wielkim do艣wiadczeniem, mimo 偶e sam kocha艂 j膮 bez pami臋ci, ona zawsze mia艂a pod powiekami obraz swego m臋偶a. To jego cia艂o po­zna艂a jako pierwsze, to jego wpu艣ci艂a do swego serca i nie chcia艂a, by ktokolwiek inny zaj膮艂 jego miejsce.

Obudzi艂a si臋 w 艣rodku nocy, le偶膮c na brzuchu. Ja­red obejmowa艂 j膮 zaborczo ramieniem. Wi臋c wci膮偶 j膮 kocha艂. Mirza Khan o tym wiedzia艂. Mia艂 racj臋. Po­czu艂a przez chwil臋 t臋sknot臋 za czaruj膮cym ksi臋ciem, dawnym kochankiem. U艣miechn臋艂a si臋 i przypomnia­艂a sobie w艂asne s艂owa: S膮 rzeczy na tym 艣wiecie, kt贸re kobieta powinna zachowa膰 tylko dla siebie.

ROZDZIA艁 17

Miranda nie posiada艂a si臋 z rado艣ci. Od czasu po­wrotu do Anglii to by艂o jej pierwsze oficjalne wyst膮­pienie. Przez chwil臋 nawet wydawa艂o jej si臋, 偶e nigdy nie wyje偶d偶a艂a z Swynford Hall. Mia艂a i艣膰 na bal na cze艣膰 lady Georginy Hampton, najstarszej c贸rki i dziedziczki rodu hrabiego Northampton. By艂o to pierwsze wa偶ne wydarzenie towarzyskie w nowym se­zonie. Dunham贸w zaproszono do posiad艂o艣ci hrabie­go, kt贸ra le偶a艂a w pobli偶u londy艅skiej rezydencji jego wysoko艣ci ksi臋cia regenta.

Miranda z rado艣ci膮 powita艂a tak膮 odmian臋. Czu艂a si臋 zn贸w silna i zr贸wnowa偶ona. Od kilku miesi臋cy 偶y­艂a sobie spokojnie w Swynford Hall. Dowiedzia艂a si臋 o wszystkich wa偶nych szczeg贸艂ach dotycz膮cych jej ma­艂ego synka. Je艣li nawet Jared mia艂 jakie艣 w膮tpliwo艣ci, czy Miranda b臋dzie dobr膮 matk膮, to znikn臋艂y one zu­pe艂nie tego dnia, kiedy zobaczy艂, jak Tom siedz膮c na kolanach mamy pokazuje jej jeden ze swoich skarb贸w zdobytych podczas spaceru po ogrodzie, a ona przy­gl膮da mu si臋 z mi艂o艣ci膮.

Teraz pragn膮艂 drugiego dziecka. Miranda jednak wola艂a zaczeka膰, a偶 poznaj膮 si臋 z Tomem troch臋 bli­偶ej i przyzwyczaj膮 do siebie. Skazywanie dziecka na dzielenie si臋 ni膮 z rodze艅stwem by艂oby teraz okru­cie艅stwem. Poza tym Miranda chcia艂a jeszcze troch臋 nacieszy膰 si臋 blisko艣ci膮 m臋偶a. Ich trzecia rocznica 艣lu­bu by艂a jedyn膮, jak膮 dot膮d obchodzili razem .

Po 艣wi臋tach Bo偶ego Narodzenia przysz艂a radosna wiadomo艣膰, 偶e dwudziestego czwartego grudnia 1814 roku w mie艣cie o nazwie Ghent w Belgii podpisano pomi臋dzy Angli膮 i Ameryk膮 traktat pokojowy, kt贸ry zako艅czy艂 wojn臋. Z nadej艣ciem wiosny Dunhamowie mogli pop艂yn膮膰 do domu.

- Chcia艂abym, 偶eby nasze nast臋pne dziecko uro­dzi艂o si臋 w Wyndsong - powiedzia艂a Miranda.

Traktat z Ghent by艂 dla Jareda wielkim rozczaro­waniem i tylko utwierdzi艂 go w przekonaniu, 偶e poli­tyka to zabawa dla g艂upc贸w. Nigdy wi臋cej, obiecywa艂 sobie, nigdy wi臋cej nie wpl膮cz臋 si臋 w co艣, czego nie b臋d臋 w stanie ca艂kowicie kontrolowa膰.

Zniszczono 偶ycie jego rodziny, i po co? Nie rozwi膮­zano 偶adnego z problem贸w, kt贸re prowadzi艂y do tej wojny. Wszystkie zaj臋te terytoria wr贸ci艂y w posiada­nie stron, kt贸re mia艂y je wcze艣niej.

Miranda by艂a najpi臋kniejsz膮 dam膮 na balu u hrabie­go. Przyjaciele witali j膮 ciep艂o, a ona zachowa艂a posta­w臋 ksi臋偶nej. Jej suknia w kszta艂cie bombki mia艂a od­cie艅 g艂臋bokiej zieleni. Dekolt by艂 du偶y, na plecach prawie ods艂ania艂 艂opatki. Suknia posiada艂a wysok膮 ta­li臋; bufiaste r臋kawy uszyto z pas贸w aksamitu i jedwa­biu w tym samym kolorze, co sp贸dnica. Na czarnych po艅czochach wyhaftowano niewielkie z艂ote gwiazdki. Na stopy Miranda w艂o偶y艂a p艂askie pantofelki.

Suknia wydawa艂a si臋 bardzo prosta, ale naprawd臋 stanowi艂a tylko t艂o dla wyj膮tkowo pi臋knej bi偶uterii. Na szyi lady Dunham zawis艂 naszyjnik z doskonale oszlifowanych szmaragd贸w, z kt贸rych ka偶dy otoczony by艂 wianuszkiem male艅kich brylant贸w i oddzielony od nast臋pnego cieniutkim, z艂otym 艂a艅cuszkiem. Pi臋k­nie uk艂ada艂 si臋 na dekolcie i l艣ni艂 na tle jasnej sk贸ry jego w艂a艣cicielki. Na przegubie znalaz艂a si臋 pasuj膮ca do naszyjnika bransoleta, a w uszach kolczyki ze szma­ragdami. Na prawej d艂oni Miranda mia艂a pier艣cionek z brylantem otoczonym szmaragdami, a na lewej szmaragd otoczony brylantami i obr膮czk臋 艣lubn膮.

Miranda nie chcia艂a, by s艂u偶膮ca skr臋ca艂a jej w艂osy w loki i upina艂a tak, jak to by艂o obecnie w modzie. Nie lubi艂a te偶 ciasnego koka upi臋tego z mn贸stwa male艅­kich warkoczyk贸w. Znacznie bardziej wola艂a przedzia­艂ek na 艣rodku i prosty, ci臋偶ki warkocz upi臋ty tu偶 nad karkiem. Taka fryzura znacznie bardziej pasowa艂a do jej ci臋偶kich, grubych w艂os贸w. Miranda zreszt膮 niewie­le dba艂a o najnowsze trendy w londy艅skiej modzie.

Pa艅stwo Dunham przywitali si臋 z hrabi膮 i hrabin膮 oraz rumieni膮c膮 si臋, nie艣mia艂膮 Georgin膮, a potem we­szli w t艂um ludzi, gdzie zaraz otoczyli ich znajomi. La­dy Cowper u艣cisn臋艂a Mirand臋, a nast臋pnie poca艂owa­艂a w oba policzki.

Przyznam szczerze - powiedzia艂 Jared - 偶e ja r贸w­nie偶 niczego innego nie pragn臋, jak wreszcie wr贸ci膰 za ocean. Wyndsong to cudowne ma艂e kr贸lestwo i dopie­ro zaczyna艂em je poznawa膰, kiedy musieli艣my wyje偶­d偶a膰 na 艣lub Amandy. Lady Cowper zrobi艂a zmartwion膮 min臋.

Emily Cowper pochyli艂a si臋 i konfidencjonalnym szeptem powiedzia艂a:

Us艂ysza艂a, jak kto艣 wo艂a j膮 po imieniu i kiedy si臋 odwr贸ci艂a, zobaczy艂a ksi臋cia Whitley.

- Moja droga - zakrzykn膮艂, zag艂臋biaj膮c na chwil臋 wzrok w jej dekolcie - jak mi艂o ci臋 zn贸w widzie膰.

Pochyli艂 si臋 nisko, ca艂uj膮c jej d艂o艅. Zarumieni艂a si臋, przypomniawszy sobie ich ostat­nie spotkanie.

Wzrok Mirandy pow臋drowa艂 na nisk膮, drobn膮, czarnow艂os膮 kobietk臋, odzian膮 w blado偶贸艂t膮 sukni臋 z jedwabiu. Sta艂a uczepiona ramienia ksi臋cia. Sytu­acja by艂a wyj膮tkowo kr臋puj膮ca i nawet lady Cowper patrzy艂a na Dariusa Edmunda z oburzeniem. Nie mo­g艂a mu darowa膰 tak ra偶膮cego braku taktu. Miranda u艣miechn臋艂a si臋 tylko pod nosem.

- Mi艂o mi pani膮 pozna膰, lady de Winter. Belinda spojrza艂a na ni膮 bez zawstydzenia. Wyra藕­nie nie znosi艂a rywalki.

- M膮偶 pani by艂 bardzo zaskoczony pani nag艂ym od­nalezieniem si臋, milady - rzuci艂a s艂odkim g艂osikiem, celowo sugeruj膮c, 偶e mi臋dzy ni膮 i Jaredem istnia艂a wi臋藕.

Emily Cowper sykn臋艂a z wra偶enia. Daria Lieven mia艂a racj臋 co do tej ma艂ej. Ciekawe, co teraz powie Jared. Nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e biedna Miranda b臋­dzie cierpia艂a jeszcze z powodu tej bezczelnej dziew­czyny, zw艂aszcza po tym, co przesz艂a wcze艣niej.

Jednak Miranda potrafi艂a doskonale sama si臋 obroni膰.

- Jared przez ostatnich kilka miesi臋cy zapewnia艂 mnie, 偶e jest mi wci膮偶 oddany i nie kocha nikogo in­nego. Mam jedynie nadziej臋, lady de Winter, 偶e kiedy pani znajdzie sobie nareszcie m臋偶a, b臋dzie on r贸wnie kochaj膮cy i opieku艅czy jak m贸j.

Dunhamowie uk艂onili si臋 wszystkim i przeszli dalej. Lady Emily Cowper zwr贸ci艂a si臋 ze z艂o艣ci膮 do Belindy:

- B臋d臋 si臋 pani bacznie przygl膮da艂a, panienko - powiedzia艂a ostrym tonem. - Prosz臋 pami臋ta膰, 偶e je­艣li tak postanowi臋, nie b臋dzie pani mia艂a wst臋pu na bal w Almack. Pani zachowanie w stosunku do lady Dunham by艂o nieodpowiednie, by nie powiedzie膰 umy艣lnie okrutne. Mam nadziej臋, 偶e pani nadzieje zwi膮zane z lordem Dunhamem nie maj膮 ju偶 偶adnych podstaw, skoro jego 偶ona wr贸ci艂a.

Lady Cowper odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i odesz艂a. Szybkim krokiem przemierzy艂a sal臋, by odnale藕膰 swo­j膮 przyjaci贸艂k臋, ksi臋偶n膮 Lieven.

Zdaje si臋, 偶e ma dopiero jakie艣 dwadzie艣cia siedem lat - mrukn膮艂 z rozbawieniem ksi膮偶臋. - Nie powinna艣 robi膰 sobie wroga z Emily Cowper, Belindo. Chyba nie pr贸bujesz swoich czar贸w na Jaredzie Dunhamie? On naprawd臋 kocha swoj膮 偶on臋 i jest jej bezgranicz­nie oddany.

Belinda de Winter nic nie odpar艂a. Zaj臋ta by艂a za­stanawianiem si臋, jakie wra偶enie zrobi艂a na niej lady Dunham. Musia艂a przyzna膰, 偶e ta kobieta by艂a na­prawd臋 niezwykle pi臋kna. Oboje z Jaredem tworzyli wyj膮tkow膮 par臋, wysocy, smukli, on ciemnow艂osy, ona o platynowych w艂osach.

Ta艅ce nie mog艂y si臋 rozpocz膮膰 przed przybyciem ksi臋cia regenta i jego c贸rki, ksi臋偶niczki Charlott. Be­linda uczepiona ramienia Whitleya chodzi艂a po sali balowej i wita艂a si臋 z kolejnymi osobami, kt贸rym j膮 przedstawiano. Z zadowoleniem stwierdzi艂a, 偶e 偶adna z tegorocznych debiutantek nie jest tak 艂adna jak ona. Troch臋 j膮 to pocieszy艂o.

W holu na dole s艂ycha膰 by艂o nag艂e zamieszanie i po艣piech, co oznacza艂o przybycie kogo艣 wa偶nego.

- Szanowni panowie i panie - obwie艣ci艂 dono艣nym g艂osem majordomus - jego kr贸lewska wysoko艣膰, ksi膮­偶臋 regent i ksi臋偶niczka Charlott.

Kiedy Jerzy, maj膮cy pewnego dnia zosta膰 czwartym kr贸lem o tym imieniu, i jego 艣liczna dziewi臋tnastoletnia c贸rka przekroczyli pr贸g sali balowej, orkiestra uderzy艂a nagle w dostojn膮 nut臋. Ksi膮偶臋ca para sz艂a w艣r贸d dw贸ch rz臋d贸w k艂aniaj膮cych si臋 nisko os贸b i nagle zatrzyma艂a si臋 tu偶 obok Mirandy Dunham. Ksi膮偶臋 nakaza艂 gestem, by wsta艂a, i u艣miechn膮艂 si臋 do niej uprzejmie.

- Moja droga, jakie to szcz臋艣cie, 偶e jeste艣 znowu z nami. Dzi臋kujemy za to Bogu.

Miranda u艣miechn臋艂a si臋 rado艣nie do dobrodusz­nego ksi臋cia.

- Dzi臋kuj臋 waszej wysoko艣ci za modlitwy i ciesz臋 si臋, 偶e nieporozumienia mi臋dzy naszymi krajami zo­sta艂y wyja艣nione.

Ksi膮偶臋 dotkn膮艂 jej twarzy i powiedzia艂:

- Jaka艣 ty 艣liczna! Jaka 艣liczna! - a potem zapyta艂 - Pozna艂a艣 ju偶 moj膮 c贸rk臋, droga lady Dunham?

- Nie, wasza wysoko艣膰, nie mia艂am jeszcze zaszczytu. Ksi膮偶臋 regent spojrza艂 z dum膮 na swoje jedyne dziecko.

- Charlott, najdro偶sza, to jest lady Miranda Dun­ham, o kt贸rej rozmawiali艣my.

Miranda dygn臋艂a uprzejmie, a ksi臋偶niczka si臋 u艣miechn臋艂a.

- Podobno mia艂a pani wielkie szcz臋艣cie, 偶e uda艂o si臋 pani uciec z opresji, lady Dunham. Ciesz臋 si臋, 偶e nareszcie mam okazj臋 pani膮 pozna膰.

- Dzi臋kuj臋, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂a Miranda. Po chwili ksi膮偶臋 z c贸rk膮 odeszli. Orkiestra zacz臋艂a gra膰 walca, regent wyprowadzi艂 na 艣rodek sali rumie­ni膮c膮 si臋 lady Georgin臋 Hampton, a jej ojciec towa­rzyszy艂 c贸rce ksi臋cia, ksi臋偶niczce Charlott. Kiedy na parkiecie pojawi艂a si臋 odpowiednia ilo艣膰 tancerzy, bal oficjalnie si臋 rozpocz膮艂. Podczas wieczoru przyby艂o jeszcze kilka sp贸藕nionych os贸b, kt贸re cicho zapowia­dano.

Jared troch臋 denerwowa艂 si臋 faktem, 偶e karnecik jego 偶ony by艂 szczelnie wype艂niony i dla niego pozo­sta艂o miejsce tylko na jeden taniec. Jednak kiedy si臋 nad tym zastanowi艂, doszed艂 do wniosku, 偶e ca艂a sytu­acja jest do艣膰 satysfakcjonuj膮ca. Opinia Mirandy nie zosta艂a naruszona w najmniejszym stopniu. Lady Cowper i ksi膮偶臋 zachowali si臋 w stosunku do niej przyja藕nie i wsp贸艂czuj膮co, wi臋c pozostali te偶 tak po­st膮pi膮. Jared nie mia艂 ochoty ta艅czy膰 z innymi kobie­tami, sta艂 wi臋c pod 艣cian膮, zaj臋ty obserwowaniem Mi­randy, kt贸ra wirowa艂a na parkiecie.

Nagle obok lorda Dunham znalaz艂a si臋 Belinda.

Jared nie by艂 pewien, czy dobrze us艂ysza艂. Rozejrza艂 si臋 w艣r贸d ta艅cz膮cych par, szukaj膮c 偶ony. Zauwa偶y艂 j膮 w ko艅cu, przecisn膮艂 si臋 przez t艂um, przerwa艂 eleganc­kiemu kawalerowi w niegrzeczny spos贸b i poci膮gn膮艂 za sob膮 Mirand臋.

Miranda zamar艂a.

- Chyba troch臋 si臋 zdziwi na m贸j widok - wyszep­ta艂a.

Z艂apa艂 j膮 za rami臋.

Po drugiej stronie sali Aleksiej Czekierski pr贸bowa艂 nie patrze膰 na Mirand臋. Zapyta艂 gospodyni臋 o nazwi­sko kobiety tak uderzaj膮co podobnej do lady Dunham.

- Ta pi臋kno艣膰 to Miranda Dunham, Amerykanka. Jest 偶on膮 lorda Jareda Dunhama z Wyndsong, maj膮t­ku po艂o偶onego w Ameryce. Mia艂a ostatnio du偶o szcz臋艣cia. Morze wyrzuci艂o j膮 z jachtu jakie艣 dwa lata temu i zagin臋艂a. Wszyscy my艣leli, 偶e uton臋艂a, ale kilka miesi臋cy temu pojawi艂a si臋 nagle w Istambule. Podobno uratowa艂 j膮 przep艂ywaj膮cy statek. Jego kapitan, Tu­rek, zabra艂 j膮 na pok艂ad. Szok spowodowany wypad­kiem odebra艂 jej pami臋膰, wi臋c kapitan zabra艂 j膮 do siebie i zaopiekowa艂 si臋 ni膮. Po jakim艣 czasie, kiedy by艂a na rynku z innymi kobietami z jego rodziny, zo­baczy艂a swego dawnego przyjaciela z Anglii i wszyst­ko sobie przypomnia艂a. Prosz臋 mi wierzy膰, kiedy m贸­wi臋, 偶e mia艂a szcz臋艣cie. Wr贸ci艂a do kraju na czas, bo jej m膮偶 mia艂 w艂a艣nie o艣wiadczy膰 si臋 innej damie. Cu­downe ocalenie, prawda?

Za to dla mojej Georginy to wielkie szcz臋艣cie - po­my艣la艂a. - Przystojny ksi膮偶臋, kt贸ry ma wielkie maj膮tki na Krymie i nad Ba艂tykiem, a na dodatek jest spo­krewniony z carem. To b臋dzie najlepszy k膮sek tego sezonu i na dodatek m贸j k膮sek!

Mia艂a zamiar zarezerwowa膰 sobie ksi臋cia Czekierskiego dla Georginy.

B臋dzie 艂atwiej, ni偶 przypuszcza艂em - pomy艣la艂. - Z艂api臋 t臋 dziewic臋, angielsk膮 dziedziczk臋 fortuny i o偶eni臋 si臋 z ni膮.

Zastanawia艂 si臋, jak wielki b臋dzie jej posag. Nagle przysz艂o mu do g艂owy, 偶e elegancka dama o srebrnych w艂osach mog艂aby go zdradzi膰. Ale tym samym zdra­dzi艂aby siebie sam膮. Chyba nie b臋dzie tak szalona...

Biedny Sasza mia艂 racj臋. Ta kobieta m贸wi艂a praw­d臋. Aleksiej zastanawia艂 si臋, ile jej m膮偶 wie o prawdzi­wych wydarzeniach z ostatniego roku. Przypomnia艂 sobie, 偶e mia艂a urodzi膰 b臋karta Lucasa. Je艣li to dziec­ko 偶y艂o, nale偶a艂o do niego, a B贸g jeden wiedzia艂, jak ma艂o cennych rzeczy zosta艂o mu w tej chwili.

To by艂 straszny rok. Jego posiad艂o艣膰 na Krymie zo­sta艂a doszcz臋tnie zniszczona. Zanim si臋 o tym dowie­dzia艂, sprawdzi艂 stan swojej kiesy. Pieni膮dze ju偶 si臋 ko艅czy艂y, wi臋c czeka艂 na wiosenn膮 sprzeda偶 niewolni­k贸w, kt贸ra mia艂a uzupe艂ni膰 braki w jego bud偶ecie przynajmniej do ko艅ca roku. Najazd Tatar贸w zupe艂­nie go zrujnowa艂.

Wkr贸tce potem jego ma艂a p艂ochliwa 偶oneczka we­sz艂a przypadkiem do sypialni, kiedy zabawia艂 si臋 z no­wo przygarni臋tym ch艂opcem. Tatiana przygl膮da艂a si臋 chwil臋 scenie na 艂贸偶ku, a potem wysz艂a bez s艂owa. Nie przejmowa艂 si臋 tym zbytnio, bo uzna艂, 偶e przyj臋艂a do wiadomo艣ci jego upodobania i nie b臋dzie z tego robi­艂a problemu.

Dopiero przera偶aj膮cy krzyk, kt贸ry rozleg艂 si臋 w pa­艂acu kilka godzin p贸藕niej, wzbudzi艂 jego niepok贸j. Ta­tiana Romanowa powiesi艂a si臋 na pasku swojego szla­froka. Tym samym zabi艂a nie tylko siebie, ale r贸wnie偶 nienarodzone dziecko, kt贸re nosi艂a w 艂onie.

Ksi膮偶臋 by艂 wi臋c zrujnowany, a na dodatek owdo­wia艂 i nie mia艂 potomka. Za spraw膮 powi膮za艅 zmar艂ej 偶ony z rodzin膮 carsk膮 zmuszony by艂 zachowa膰 偶a艂ob臋 przez ca艂y rok. Jedynym pocieszeniem by艂o to, 偶e car nie wini艂 go za 艣mier膰 Tani. Nikt nie wiedzia艂, co tak naprawd臋 zdarzy艂o si臋 tego popo艂udnia, a ich kr贸tkie ma艂偶e艅stwo by艂o uwa偶ane przez wszystkich za udane. Wkr贸tce potem zmarli jego te艣ciowie i los naresz­cie si臋 do niego u艣miechn膮艂. Zostawili mu wszystko. Skromne to by艂y 艣rodki w por贸wnaniu z tym, czym dysponowa艂 wcze艣niej, ale na pocz膮tek musia艂y wy­starczy膰. Teraz potrzebowa艂 偶ony i to bardzo bogatej. Wiedzia艂, 偶e w Rosji nie znajdzie odpowiedniej kan­dydatki. Postanowi艂 wi臋c najpierw spr贸bowa膰 w An­glii, bo to nar贸d szczeg贸lnie czu艂y na tytu艂y ksi膮偶臋ce.

Kiedy przygotowywa艂 si臋 do wyjazdu z Rosji, otrzyma艂 kolejne radosne wie艣ci. Lucas cudem uszed艂 tatarskiej rzezi! Ksi膮偶臋 postanowi艂 wi臋c zn贸w rozpocz膮膰 hodowl臋 niewolnik贸w. Wiedzia艂, 偶e odbudowanie farmy zajmie mu du偶o czasu. Postanowi艂 umie艣ci膰 niewolnik贸w w swojej posiad艂o艣ci nad Ba艂tykiem, 偶eby unikn膮膰 kolej­nego najazdu. Sprowadzi艂 do Anglii Lucasa jako swoje­go s艂u偶膮cego, 偶eby razem z nim szuka艂 odpowiednich blondynek. Ksi膮偶臋 liczy艂 si臋 ze zdaniem tego cz艂owieka.

Na d藕wi臋k g艂osu hrabiny Aleksiej obudzi艂 si臋 z za­my艣lenia.

- Wasza wysoko艣膰, to moja c贸rka, lady Georgina Marie.

Ksi膮偶臋 przyjrza艂 si臋 uwa偶nie 艂adnej dziewczynie, kt贸ra przed nim sta艂a. Nie odrywaj膮c wzroku od jej twarzy, uca艂owa艂 jej d艂o艅. Przytrzyma艂 j膮 chwil臋 przy ustach, by wywo艂a膰 rumieniec na obliczu panny.

- Lady Georgino - rzek艂 - niezwyk艂a uroda pani ju偶 zaw艂adn臋艂a moim sercem. Mog臋 Uczy膰 na zaszczyt zata艅czenia z pani膮?

Georgina zachichota艂a nie艣mia艂o.

- Och, wasza wysoko艣膰 - powiedzia艂a piskliwie - wszystkie ta艅ce mam zaj臋te.

- Oczywi艣cie, mamo - pad艂a pos艂uszna odpowied藕. B臋dzie dzi艣 jad艂a kolacj臋 w towarzystwie ksi臋cia.

Na pewno wszystkie dziewcz臋ta na balu jej tego po­zazdroszcz膮.

Spodoba艂 jej si臋 spos贸b, w jaki ksi膮偶臋 na ni膮 pa­trzy艂. Taksowa艂 j膮 wzrokiem, jakby szacowa艂 jej war­to艣膰. Zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 na piersiach, kt贸rych nie mog艂aby si臋 powstydzi膰 偶adna panna. Panienka wci膮偶 nie podnosi艂a wzroku, udaj膮c skromno艣膰, bo wiedzia­艂a, 偶e m臋偶czy藕ni, zw艂aszcza tacy do艣wiadczeni jak ksi膮偶臋 Czekierski, lubi膮 niewinno艣膰.

- Lordzie Dunham! - zawo艂a艂a hrabina, kiedy Jared i Miranda zbli偶yli si臋 do nich podczas ta艅ca.

Przystan臋li niech臋tnie.

- Wasza wysoko艣膰, przestawiam panu lady i lorda Dunham贸w, o kt贸rych wcze艣niej panu wspomnia艂am. To ksi膮偶臋 Czekierski z St. Petersburga i oczywi艣cie moja c贸rka, lady Georgina.

Jared uk艂oni艂 si臋 uprzejmie dziewczynie i ch艂odno skin膮艂 g艂ow膮 w stron臋 ksi臋cia. Miranda sk艂oni艂a si臋 ni­sko, z wielkim wysi艂kiem powstrzymuj膮c si臋, by nie krzykn膮膰, kiedy Czekierski podni贸s艂 jej d艂o艅 do ust i uca艂owa艂.

- S艂ysza艂em o pani cudownej ucieczce, milady.

- Nie zamierzam jednak wi臋cej spuszcza膰 jej z oka. Nied艂ugo wracamy do domu, do Ameryki.

- Gdyby lady Dunham by艂a moj膮 偶on膮, z pewno­艣ci膮 nie spuszcza艂bym jej z oka nawet na chwil臋 - od­par艂 kpi膮co ksi膮偶臋.

Obaj m臋偶czy藕ni mierzyli si臋 przez chwil臋 wzro­kiem. Aleksiej Czekierski nie by艂 zaskoczony, kiedy w oczach Jareda Dunhama zobaczy艂 w艣ciek艂膮 niena­wi艣膰. A wi臋c Dunham o wszystkim wiedzia艂! A mimo to kocha艂 偶on臋 i mia艂 zamiar j膮 chroni膰. Wi臋c jestem bezpieczny - pomy艣la艂 ksi膮偶臋 i uspokoi艂 si臋. - Oni na pewno nic nie powiedz膮.

- Nawet nie wiesz, jak 偶a艂uj臋, 偶e nie mog臋 go zabi膰 - mrukn膮艂 Jared do 偶ony, kiedy wr贸cili na parkiet.

Amanda by艂a bardziej przera偶ona ni偶 jej siostra, kiedy dowiedzia艂a si臋, 偶e ksi膮偶臋 jest w Anglii. Ca艂a ro­dzina zebra艂a si臋 na kolacji podczas balu przy jednym stoliku, a Amanda przekazywa艂a im wszystko, czego si臋 dowiedzia艂a.

Adrian Swynford pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Nie mo偶emy skompromitowa膰 Czekierskiego, nie kompromituj膮c jednocze艣nie ciebie. Taki wstyd nie jest obecnie potrzebny ani tobie, ani mojej rodzi­nie. Na pewno si臋 na to nie zgodz臋. Amanda i ja mu­simy teraz my艣le膰 o naszej c贸rce i ma艂ym Edwardzie. Ale gdybym by艂 na miejscu Northamptona, dobrze sprawdzi艂bym przysz艂ego zi臋cia, niewa偶ne, czy ma ty­tu艂 ksi膮偶臋cy, czy nie. Je艣li hrabiego nie og艂upi zupe艂­nie jego niem膮dra 偶ona, to na pewno zacznie grzeba膰 w przesz艂o艣ci Czekierskiego. Ojciec Georginy zajmie si臋 jej przysz艂o艣ci膮. Nie martwcie si臋 o to.

Siedzieli w jadalni przy jednym ze stolik贸w obok egzotycznych ro艣lin w wielkich donicach. To w艂a艣nie za nimi znalaz艂a si臋 lady Belinda de Winter, przys艂u­chuj膮c si臋 rozmowie. Us艂ysza艂a tyle, ile chcia艂a.

Spogl膮da艂a pomi臋dzy li艣膰mi na m臋偶czyzn臋, kt贸rego pragn臋艂a dla siebie. Cz臋sto my艣la艂a o nim i przypomi­na艂a sobie chwile, kiedy byli razem. Po偶膮da艂a go i chcia艂a z nim by膰.

Samo marzenie o Jaredzie nie zwr贸ci go jej na pew­no, a musia艂a go mie膰. Nigdy nikt jej niczego nie od­m贸wi艂. Je艣li postanowi艂a sobie, 偶e co艣 zdob臋dzie, to tak w艂a艣nie musia艂o si臋 sta膰.

Nast臋pnego dnia Belinda d艂ugo my艣la艂a, co ma w tej sytuacji zrobi膰. Dowiedzia艂a si臋, 偶e ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski mieszka w hotelu Poultney, jednym z najbardziej eleganckich i dyskretnych miejsc w Lon­dynie. Postanowi艂a napisa膰 do niego kr贸tki li艣cik i tak w艂a艣nie uczyni艂a. Cho膰 li艣cik by艂 kr贸tki, zawiera艂 wa偶­n膮 informacj臋 i musia艂 przyku膰 uwag臋 ksi臋cia.

Je艣li naprawd臋 ma pan zamiar zdoby膰 lady Georgin臋, ja mog臋 panu to u艂atwi膰. Prosz臋 tyl­ko o chwil臋 rozmowy.

Belinda podpisa艂a si臋 swoim nazwiskiem, zaklei艂a kopert臋 i odda艂a li艣cik swojej s艂u偶膮cej, kt贸r膮 wys艂a艂a do hotelu i kaza艂a jej czeka膰 na odpowied藕. Nie mia­艂a zamiaru da膰 si臋 zby膰 byle czym, zw艂aszcza teraz, kiedy zwyci臋stwo by艂o tak blisko!

ROZDZIA艁 18

W swoim pa艂acu w Carleton ksi膮偶臋 regent wyda艂 bal maskowy na dwa tysi膮ce go艣ci. Okazj膮 mia艂 by膰 pierwszy dzie艅 wiosny i odpowiednie dla tej pory ro­ku przedstawienie w ogrodzie. Nie by艂o w Londynie krawcowej, kt贸ra nie by艂aby teraz bardzo zaj臋ta.

Hrabina Northampton ju偶 postanowi艂a, jakie ko­stiumy w艂o偶膮 na ten bal jej c贸rka Georgina i chrze艣nica Belinda de Winter. Obie mia艂y mie膰 na sobie stro­je greckich dziewic, kap艂anek bogini Westy. Odziano je wi臋c w bia艂e mu艣linowe suknie, a we w艂osy wpi臋to kwiaty, 偶贸艂te Belindzie, a r贸偶owe Georginie.

Hrabina by艂a bardzo zadowolona z przebiegu wy­darze艅 towarzyskich w tym sezonie. Obie jej dziew­czynki radzi艂y sobie doskonale. Ksi膮偶e Aleksiej naj­wyra藕niej mia艂 si臋 ku Georginie. Adorowa艂 j膮 przy ka偶dej okazji, by艂 bardzo uprzejmy i konkurowa艂 z kilkoma innymi kawalerami z dobrych rodzin. Jej droga pos艂uszna Georgina poprosi艂a matk臋 o rad臋, kt贸rego z nich ma wybra膰, a Sophia Hampton bar­dzo rozs膮dnie przedstawi艂a jej zalety i wady ka偶de­go ze staraj膮cych si臋. Bardzo jej odpowiada艂o, 偶e Belinda popiera艂a z ca艂ego serca kandydatur臋 Ro­sjanina.

Amanda, lady Swynford i jej siostra zleci艂y wykona­nie swoich stroj贸w zupe艂nie nieznanej, ale bardzo utalentowanej m艂odej krawcowej. Dziewczyna na czas zlecenia zamieszka艂a w domu Mirandy. Mia艂a si臋 wyprowadzi膰 dopiero wieczorem, tu偶 przed balem. W towarzystwie plotkowano, 偶e lady Swynford b臋dzie przebrana za 艣redniowiecznego pazia, a jej siostra za z艂膮 wied藕m臋. Miranda i Amanda chcia艂y, by tak w艂a­艣nie wszyscy s膮dzili, bo mia艂y zamiar ubra膰 si臋 od­wrotnie. To Amanda mia艂a by膰 wied藕m膮, a Miranda paziem. Nawet ich m臋偶owie mieli o tym nie wiedzie膰.

Zastanawia艂y si臋, jak sobie poradzi膰 z r贸偶nic膮 wzro­stu, ale postanowi艂y, 偶e Amanda b臋dzie mia艂a buty na koturnie, kt贸re ukryje pod sp贸dnic膮 czarownicy.

Przebierzemy si臋 tutaj, w Swynford Hall, i zobaczy­my, czy uda nam si臋 oszuka膰 Jareda i Adriana - za艣mia艂a si臋 Amanda. - Je艣li oni dadz膮 si臋 nabra膰, to wszyscy inni te偶! Zupe艂nie nie rozumiem, dlaczego ksi膮偶臋 regent upar艂 si臋, 偶eby wszyscy podali jego se­kretarzowi, za kogo b臋d膮 przebrani. Ca艂a zabawa podczas balu maskowego polega na tym, 偶e wiesz, i偶 twoja przyjaci贸艂ka przyjdzie w stroju arlekina, ale nie wiesz, do kt贸rego z sze艣ciu albo dziesi臋ciu arlekin贸w masz si臋 zwr贸ci膰, kiedy chcesz poplotkowa膰!

Mary Grant, 艂adna dziewczyna o zadartym nosku, bardzo si臋 cieszy艂a, 偶e mo偶e wzi膮膰 udzia艂 w tym zabawnym 偶arciku. Doskonale si臋 spisa艂a, szyj膮c ko­stiumy i by艂a z siebie dumna, poniewa偶 obie damy za­m贸wi艂y ju偶 u niej nast臋pne kreacje. Miranda mia艂a za­miar zabra膰 ze sob膮 do Wyndsong ca艂e kufry nowych stroj贸w, bo wiedzia艂a, 偶e nie odwiedzi Anglii przez d艂u偶szy czas. Co si臋 za艣 tyczy艂o Amandy, ta wiedzia艂a, 偶e ka偶da dama, kt贸ra obraca si臋 w 艣cis艂ym k贸艂ku to­warzyskim zwi膮zanym z ksi臋ciem regentem, musi mie膰 przynajmniej dwie szafy pe艂ne sukien i zape艂nia膰 je co roku nowymi strojami.

Jej str贸j z艂ej, ale pi臋knej wied藕my by艂 niezwykle ro­mantyczny. Sukni臋 i p艂aszcz wykonano z po艂yskliwego jedwabiu i delikatnego szyfonu, kt贸ry zakrywa艂 bar­dzo g艂臋boki dekolt. Bufiaste r臋kawy zw臋偶a艂y si臋 gwa艂­townie w 艂okciu i opina艂y przedrami臋 a偶 do nadgarst­k贸w. Uszyto je z ci臋偶kiego aksamitu haftowanego w ksi臋偶yce i gwiazdy. Stanik sukni by艂 mocno dopaso­wany, a sp贸dnica rozszerza艂a si臋 wysoko nad tali膮. Si臋ga艂a prawie do pod艂ogi i z ty艂u ko艅czy艂a si臋 pot臋偶­nym trenem. Taka d艂ugo艣膰 skutecznie ukrywa艂a wyso­kie koturny Amandy. Na g艂owie mia艂a typowy dla cza­rownicy sto偶kowaty kapelusz z g臋st膮 woalk膮 z przodu. Z ty艂u przypi臋to do niego d艂ugi welon. Pod woalk膮 Amanda mia艂a mie膰 mask臋 z czarnego materia艂u ozdobion膮 srebrn膮 koronk膮, a spod kapelusza mia艂y sp艂ywa膰 d艂ugie srebrne w艂osy dok艂adnie takiego sa­mego koloru jak w艂osy Mirandy.

- O m贸j Bo偶e, Mandy! Wygl膮dasz w tym kostiumie doskonale - powiedzia艂a Miranda. - Na pewno wszys­cy si臋 nabior膮. Mog艂abym przysi膮c, 偶e ta osoba pod mask膮 to ja!

Nagle Amanda Wybuchn臋艂a p艂aczem.

- Przez ca艂e nasze 偶ycie nie zdarzy艂o nam si臋 za­mienia膰 rolami i nabiera膰 innych, tak jak to robi膮 bli藕­niaki. Teraz, kiedy to robimy, wiem, 偶e zdarza si臋 to po raz pierwszy i ostatni. Och, Mirando. Nie chc臋, 偶e­by艣 wraca艂a do Ameryki!

Otar艂a 艂zy z twarzy siostry.

Miranda roze艣mia艂a si臋 i pozwoli艂a, by Mary pomo­g艂a jej w艂o偶y膰 str贸j. Kostium pazia by艂 r贸wnie pi臋kny jak kostium wied藕my uszyty dla Amandy. Mary przy­gotowa艂a dla niej szerokie, bufiaste spodnie i ciasne po艅czochy. Nie pozwoli艂a Mirandzie w艂o偶y膰 d艂ugich damskich pantalon贸w pod kr贸tkie spodnie pazia, bo stwierdzi艂a, 偶e koronki b臋d膮 na pewno wystawa艂y i ze­psuj膮 ca艂y efekt. Miranda, cho膰 niech臋tnie, zgodzi艂a si臋, nie wk艂ada膰 pod sp贸d bielizny. Ponadto Miranda mia艂a na sobie jasnoniebiesk膮 koszul臋 z okr膮g艂ym de­koltem i szerokimi r臋kawami spi臋tymi na nadgarst­kach guzikami z masy per艂owej. Na to za艂o偶y艂a kami­zel臋 do kolan, pod szyj膮 i po bokach zwi膮zan膮 srebrnym paskiem. Srebrne zapinki zako艅czone per­艂owymi guziczkami trzyma艂y razem po艂y odzienia. Na nogach Miranda mia艂a 艣mieszne ci偶my w wywini臋tymi do g贸ry noskami, a na g艂owie peruk臋 z kr贸tkimi z艂o­tymi w艂osami, a na niej szeroki aksamitny beret z bia­艂ym pi贸rkiem. Maska ozdobiona by艂a b艂臋kitnym aksa­mitem i srebrn膮 koronk膮.

Kiedy w艂o偶y艂a ju偶 wszystko, podesz艂a do siostry i zapyta艂a:

Miranda u艣miechn臋艂a si臋, rozbawiona dziecinn膮 ekscytacj膮 siostry, i zwr贸ci艂a si臋 do Mary Grant:

- Obie dzi臋kujemy pani za wielki wysi艂ek, jaki w艂o­偶y艂a pani w nasze stroje. Same hafty musia艂y poch艂o­n膮膰 wiele godzin pracy. Prosz臋 jeszcze dzi艣 zosta膰 w Swynford Hall i wyspa膰 si臋 porz膮dnie, bo przez ostatnich kilka dni na pewno niewiele pani spa艂a. Ju­tro obie zap艂acimy pani za prac臋.

Mary Grant uk艂oni艂a si臋 grzecznie.

Siostry wysz艂y z garderoby i po艣pieszy艂y na d贸艂, gdzie mia艂y si臋 spotka膰 z m臋偶ami.

Jared wybra艂 str贸j ameryka艅skiego 偶o艂nierza w sk贸­rzanej kapocie i obcis艂ych spodniach, sk贸rzanych bu­tach i futrzanej czapce. Na ramieniu mia艂 przewieszo­n膮 bro艅. Mimo prostoty kostiumu wygl膮da艂 bardzo elegancko. Adrian przebra艂 si臋 za arabskiego ksi臋cia. Mia艂 na sobie bia艂e szerokie spodnie, 艣ci膮gni臋te przy kostkach i bia艂y kaftan zdobiony z艂otem. Na wielkim turbanie przypi臋to brosz臋 z rubinem.

- Cudownie! - krzykn膮艂 lord Swynford, kiedy obie kobiety zbiega艂y ze schod贸w. - Amando, moja droga, prze艣liczny z ciebie pa藕.

Obj膮艂 j膮 ramieniem i poca艂owa艂 w policzek. Miran­da zachichota艂a, jak zwykle czyni艂a to jej siostra.

Jared r贸wnie偶 pochwali艂 kostium kobiety, kt贸ra, jak mu si臋 wydawa艂o, by艂a jego 偶on膮.

- Moja droga, jeste艣 przepi臋kn膮 wied藕m膮, cho膰 nie widz臋 w tobie ani troch臋 z艂a.

Podszed艂 bli偶ej, obj膮艂 Amand臋 i mocno przytuli艂 do siebie, a potem pochyli艂 g艂ow臋, 偶eby j膮 poca艂owa膰.

Najpierw Amanda chcia艂a si臋 wyrwa膰 i krzycze膰, ale potem przypomnia艂a sobie, 偶e ma udawa膰 Miran­d臋. By艂a te偶 bardzo ciekawa, jak ca艂uje inny m臋偶czy­zna. Za chwil臋 si臋 przekona艂a, o ma艂o nie mdlej膮c w jego ramionach.

Jared Dunham za艣mia艂 si臋 i szepn膮艂 do Amandy:

Chod藕my - ponagla艂 ich Adrian. - Nie chc臋 przyj艣膰 po oficjalnym rozpocz臋ciu balu, kiedy na sal臋 wejdzie ksi膮偶臋. Nie mamy wiele czasu. Zaczyna si臋 pi臋tna艣cie po dziesi膮tej. Na pewno na Regent Street b臋dzie straszny t艂ok - powiedzia艂, wzi膮艂 pod r臋k臋 pazia i wyszli do holu, gdzie czeka艂 na nich lokaj z p艂aszczami.

Amanda za艣mia艂a si臋 serdecznie.

W Carleton House by艂o mn贸stwo ludzi, ale przyj臋­cie zaplanowano doskonale. Zamkni臋to dwie s膮sied­nie ulice i pozwalano wje偶d偶a膰 tylko zaproszonym go­艣ciom. Ka偶dy przeje偶d偶aj膮cy pow贸z by艂 zatrzymywany, sprawdzano zaproszenia i kierowano pod don ksi臋cia. Go艣cie wysiadali i zostawiali powozy pod opiek膮 ksi膮­偶臋cej s艂u偶by. Lokaje stali na zewn膮trz i o艣wietlali go艣ciom drog臋 pochodniami.

Potem pod drzwiami rezydencji sprawdzam zapro­szenia po raz drugi i wpuszczano go艣ci do 艣rodka bez zapowiedzi, bo g艂o艣ne obwieszczanie tego, kto wcho­dzi, zniweczy艂oby ca艂膮 zgadywank臋.

W sali balowej orkiestra gra艂a muzyk臋 dawn膮. Wszyscy czekali na ksi臋cia regenta. Gospodarz przyszed艂 dok艂adnie kwadrans po dziesi膮tej, tak jak by艂o zapowiedziane. Przemierza艂 艣rodek sali w艣r贸d k艂ania­j膮cych si臋 nisko go艣ci i 偶artowa艂 sobie z nich, zgaduj膮c jednocze艣nie, kto kryje si臋 za przebraniem.

- Avanley, czy to ty jeste艣 w tym kubraku? Tak, to na pewno ty. Tw贸j nowy krawiec powinien straci膰 pra­c臋, nie potrafi ju偶 skroi膰 przyzwoitego fraka.

Lord Avanley dobrodusznie kapitulowa艂 i 艣mia艂 si臋 serdecznie z 偶artu ksi臋cia.

- Och, drogi ksi膮偶臋, ale偶 ma pan sokoli wzrok! Nagle, na 艣rodku sali zatrzyma艂 si臋 przed pi臋kn膮 Cygank膮 i zapyta艂:

- Czy uczyni mi pani ten honor i rozpocznie ze mn膮 ten bal, ksi臋偶niczko Lieven?

Daria Lieven by艂a inteligentn膮 os贸bk膮 i nie zamie­rza艂a bawi膰 si臋 w gierki towarzyskie. Uk艂oni艂a si臋 grzecznie i powiedzia艂a:

- B臋d臋 zaszczycona, wasza wysoko艣膰. Orkiestra zacz臋艂a gra膰, a ksi膮偶臋 regent, jegomo艣膰 pulchny tak jak jego wielki przodek, Henryk VIII, za­ta艅czy艂 pierwszego walca z pi臋kn膮 Cygank膮, kt贸ra tak naprawd臋 by艂a 偶on膮 rosyjskiego ambasadora.

Odczekawszy odpowiedni膮 chwil臋, pozostali go艣cie do艂膮czyli do nich i sala balowa wype艂ni艂a si臋 walcuj膮­cymi parami. Po godzinie z sali wyp艂ywa艂y potoki go­艣ci na alejki i trawniki ogrod贸w Carleton House.

W oran偶erii zbudowanej w gotyckim stylu ustawio­no stoliki, okryto je specjalnie na t臋 okazj臋 zaprojek­towanymi i utkanymi obrusami i zastawiono r贸偶no­rodnym jad艂em. Na sto艂ach ustawiono wielkie srebrne misy pe艂ne kwiat贸w, a obok nich 艣wieczniki z aroma­tycznymi 艣wiecami z pszczelego wosku.

Na pocz膮tku sto艂u usytuowano male艅kie przek膮ski s艂u偶膮ce zaostrzeniu apetytu, obok nich ryby, a dopie­ro na ko艅cu ci臋偶sze dania mi臋sne. By艂y tu r贸wnie偶 p贸艂miski ostryg i krewetek, mniejsze miseczki pe艂ne smakowitych sos贸w do ryb i mi臋s. Ka偶dy talerz z ryba­mi ozdobiono plastrami obranej cytryny.

Po rybach przysz艂a kolej na dr贸b i na stole pojawi艂y si臋 p贸艂miski z przepi贸rkami, trzy 艂ab臋dzie, pieczone kaczki z nadzieniem wi艣niowym lub pomara艅czowym, go艂臋bie u艂o偶one na li艣ciach sa艂aty i nadziewane indyki. Na samym 艣rodku sto艂u spocz膮艂 wielki dzik, a wok贸艂 niego p贸艂miski z szynk膮 duszon膮 w szampanie z go藕­dzikami i miodem i z udkami jagni臋cymi. Niedaleko mi臋s pojawi艂y si臋 p贸艂miski z groszkiem, selerem i kala­fiorem z bu艂k膮 tart膮 lub serem. Dalej fasolka szpara­gowa, ziemniaki na r贸偶ne sposoby i nowo艣膰 ostatniego sezonu - zielony groszek z mas艂em.

Tu偶 za warzywami ustawiono kosze z chlebem, bu艂­kami pszennymi, razowymi i francuskimi rogalikami. Obok sta艂o sch艂odzone lodem mas艂o.

Go艣ciom oferowano ponadto suflety o r贸偶nych sma­kach, jagodowe, cytrynowe i ananasowe, ch艂odzone ciasta, placki owocowe, galaretki o dziwnych egzotycz­nych smakach, r贸偶norodne sery i orzechy. Nie zabrak艂o oczywi艣cie owoc贸w, kt贸rych wi臋kszo艣膰 sprowadzono z odleg艂ych cz臋艣ci 艣wiata. By艂y tam mi臋dzy innymi po­mara艅cze z Hiszpanii, zielone i czarne winogrona z W艂och, zielone gruszki z Anjou i najcenniejsze ana­nasy z odleg艂ych wysp na Morzu Po艂udniowym. Angiel­skie truskawki dope艂nia艂y soczystego obrazu.

Liczba go艣ci by艂a naprawd臋 wielka, ale za艂o偶ono, 偶e wi臋kszo艣膰 z nich zjad艂a porz膮dn膮 kolacj臋 w domu, wi臋c to, co sta艂o na stole, stanowi艂o tylko skromn膮 przek膮sk臋 w por贸wnaniu z tym, co ksi膮偶臋 kaza艂 poda­wa膰 w swoim domu w Brighton.

Osobne sto艂y ustawiono dla napoj贸w, w艣r贸d kt贸­rych kr贸lowa艂y sch艂odzony szampan, czerwone i bia艂e wina oraz madera i porto.

Sto艂y znajdowa艂y si臋 w ogrodzie. Je艣li go艣cie zm臋­czyli si臋 ta艅cem albo chcieli co艣 zje艣膰, mogli przy nich usi膮艣膰. Wcze艣niej w tym samym miejscu odegrano kr贸tk膮 scenk臋, w kt贸rej s艂odka wiosenka przep臋dza艂a ch艂odn膮 zim臋. Amanda stwierdzi艂a, 偶e wysz艂oby znacznie lepiej, gdyby roli tej wiosenki nie gra艂a t臋ga lady Jersey, ulubienica ksi臋cia regenta.

- Milady?

Amanda spojrza艂a na lokaja.

- S艂ucham.

- Jego ksi膮偶臋ca wysoko艣膰 prosi pani膮, lady Dunham. Mam pani膮 natychmiast do niego zaprowadzi膰.

M贸j Bo偶e! - pomy艣la艂a Amanda. - Czy偶by ksi膮偶臋 regent zamierza艂 romansowa膰 z Mirand膮? Co mia艂a mu powiedzie膰? Musia艂aby w takiej sytuacji przyzna膰, 偶e zamieni艂y si臋 strojami, i mie膰 nadziej臋, 偶e ksi膮偶臋ce poczucie humoru pozwoli mu wybaczy膰 t臋 sztuczk臋. Wsta艂a i posz艂a za lokajem.

Lokaj prowadzi艂 j膮 w ciemn膮 i g臋sto zaro艣ni臋t膮 krzewami cz臋艣膰 ogrodu. Nie mia艂a ju偶 w膮tpliwo艣ci co do intencji ksi臋cia. Zastanawia艂a si臋 przez ca艂y czas, co powiedzie膰 jego wysoko艣ci, ale nie mog艂a wymy艣li膰 niczego sensownego. Odg艂osy przyj臋cia stawa艂y si臋 coraz cichsze. Przynajmniej nikt nie b臋dzie 艣wiad­kiem tego spotkania - pomy艣la艂a.

Nagle zerwano jej z g艂owy kapelusz czarownicy i co艣 na ni膮 narzucono. Silne ramiona chwyci艂y j膮 wp贸艂. Amanda krzycza艂a i wyrywa艂a si臋.

- Jezu, ale silna! - us艂ysza艂a jaki艣 g艂os. - Nie mo­偶esz jej uciszy膰?

- W tej cz臋艣ci ogrodu i tak nikt jej nie us艂yszy, ale pami臋tajmy, 偶e ksi膮偶臋 nie chce 偶adnych k艂opot贸w. Po­czekaj, a偶 to wyci膮gn臋.

Amanda wci膮偶 pr贸bowa艂a si臋 uwolni膰. Z ca艂ych si艂 ko­pa艂a na o艣lep drewnianymi koturnami, a偶 w ko艅cu na­trafi艂a na czyj膮艣 nog臋 i us艂ysza艂a wrzask. Mimo to dwaj napastnicy powalili j膮 na ziemi臋 i kiedy jeden z nich ze­rwa艂 koc z g艂owy, drugi przytkn膮艂 jej do twarzy chustk臋 nas膮czon膮 s艂odkawo pachn膮cym p艂ynem. Amanda pr贸­bowa艂a nie oddycha膰, ale w ko艅cu i tak s艂odkie opary za­cz臋艂y pali膰 jej gard艂o i pozbawia膰 przytomno艣ci.

- No - powiedzia艂 w ko艅cu jeden z m臋偶czyzn. - My艣la艂em, 偶e ju偶 nigdy jej nie uspokoimy. Drzwi wyj­艣ciowe s膮 otwarte. Mo偶emy j膮 od razu przenie艣膰 do powozu. Potem wr贸cimy po tamtego. Jego radzi艂bym od razu uderzy膰 czym艣 w g艂ow臋.

Bal wci膮偶 trwa艂. Oko艂o drugiej poproszono wszyst­kich, by zdj臋li maski. Jared Dunham sta艂 obok 艣red­niowiecznego pazia i wyci膮gn膮艂 r臋k臋, by pozbawi膰 go niebieskiej aksamitnej maski, obwiedzionej srebrn膮 koronk膮.

- Naprawd臋 my艣la艂a艣, 偶e spojrz臋 na te twoje pi臋k­ne nogi i nie rozpoznam ci臋, moja dzikusko? My艣la­艂a艣, 偶e pomyl臋 ci臋 z Amand膮?

Miranda za艣mia艂a si臋 i powiedzia艂a:

Wyszli z Clareton House i kiedy znale藕li si臋 na ze­wn膮trz, Jared kaza艂 przywo艂a膰 wo藕nic臋 Adriana. Jared po­m贸g艂 Mirandzie wsi膮艣膰 do powozu, a potem poleci艂 wo藕­nicy zawie藕膰 ich do domu, a potem wr贸ci膰 po Amand臋 i Adriana. Pow贸z jecha艂 po pustych ulicach Londynu, a jego pasa偶erowie obj臋li si臋 czule. Jared podtrzymywa艂 plecy ma艂偶onki jedn膮 r臋k膮, a drug膮 rozpina艂 guziki jej je­dwabnej koszuli, by dotrze膰 wreszcie do pe艂nych, kszta艂tnych piersi. Ustami dotyka艂 delikatnie jej mi臋k­kiej sk贸ry na szyi, a Miranda poj臋kiwa艂a z rozkoszy.

Jej oczy posmutnia艂y; pomy艣la艂a o Fleur. Wiedz膮c jednak, jakiej odpowiedzi spodziewa si臋 Jared, odpar艂a:

- Oczywi艣cie, m贸j drogi. Ja nie mam g艂owy do damskich imion.

Jared zauwa偶y艂 nag艂膮 zmian臋 nastroju 偶ony i przy­sz艂o mu do g艂owy, 偶e widzia艂 to ju偶 kilka razy od jej po­wrotu. Mo偶e skrywa艂a jednak przed nim jaki艣 sekret?

Pow贸z skr臋ci艂 w Devon Square i zatrzyma艂 si臋 przed domem.

Jared da艂 s艂u偶bie wolne, a jego 偶ona posz艂a na g贸­r臋, 偶eby si臋 rozebra膰. Perky drzema艂a przy kominku, lecz kiedy jej pani wesz艂a do pokoju, szybko wsta艂a. Ziewn臋艂a, szeroko otwieraj膮c usta i przetar艂a oczy, a potem przyjrza艂a si臋 uwa偶nie Mirandzie.

- Przecie偶 mia艂a by膰 pani wied藕m膮, a nie paziem. Czy lady Swynford mia艂a na sobie pani str贸j? - zapy­ta艂a zdziwiona.

Perkins pomaga艂a swojej pani si臋 rozebra膰.

Jared wszed艂 do sypialni kilka minut p贸藕niej. Mi­randa mia艂a na sobie jedwabny szlafrok. Usiad艂 na 艂贸偶ku i przygl膮da艂 si臋 偶onie, kt贸ra bez po艣piechu my­艂a si臋 mi臋kk膮 g膮bk膮. Ju偶 chcia艂 zaproponowa膰 jej po­moc, kiedy nagle kto艣 cicho, ale stanowczo zapuka艂 w drzwi ich sypialni.

- Milordzie! Milordzie! - wo艂a艂 Simpson z wyra藕­nym niepokojem w g艂osie.

Miranda szybko owin臋艂a si臋 szlafrokiem, a Jared otworzy艂 drzwi.

Adrian chodzi艂 nerwowo po bibliotece.

- Nie mog臋 znale藕膰 Amandy! - wykrzykn膮艂, kiedy Jared i Miranda weszli do pokoju. - Poszed艂em szu­ka膰 b艂臋kitnego pazia, ale nikt nigdzie go nie widzia艂. Nikt r贸wnie偶 nie widzia艂 wied藕my ani ameryka艅skie­go 偶o艂nierza. Pomy艣la艂em, 偶e ju偶 wyszli艣cie, wi臋c we­zwa艂em m贸j pow贸z. Wo藕nica powiedzia艂 mi, co kaza­li艣cie mu przekaza膰. Wyja艣ni艂, 偶e zamieni艂y艣cie si臋 z Amand膮 kostiumami i nie powinienem szuka膰 pa­zia, tylko wied藕my. Wszed艂em z powrotem na bal i szuka艂em wsz臋dzie. Nie by艂o jej na sali, nie by艂o w oran偶erii, ani w ogrodzie. Nikt od wielu godzin ni­gdzie jej nie widzia艂. Nikt nie pami臋ta, 偶eby w og贸le zdejmowa艂a mask臋. Pomy艣la艂em, 偶e mo偶e 藕le si臋 po­czu艂a i pojecha艂a do domu nic mi nie m贸wi膮c, 偶eby mi nie psu膰 zabawy, ale s艂u偶膮ca powiedzia艂a, 偶e jej tam nie ma. - Spojrza艂 na nich z rezygnacj膮. - Gdzie jest moja 偶ona? - zapyta艂. - Co si臋 sta艂o z Amand膮?

Jared Dunham podszed艂 do stolika, na kt贸rym sta艂 alkohol, i nala艂 do kryszta艂owej szklanki spor膮 porcj臋 ir­landzkiej ciemnej whisky. Poda艂 j膮 Adrianowi i zaleci艂:

Czy Amanda ma jakich艣 wielbicieli? No wiesz, czasem zdarza si臋 taki idiota jak Byron albo Shelley, kt贸ry przyczepi si臋 do zam臋偶nej kobiety i zaleca si臋 do niej bezczelnie, bo wie, 偶e to bezpieczna gra. Cza­sem ci durnie potrafi膮 uwierzy膰 w te bzdury i pr贸bo­wa膰 uciec z dam膮.

- Jeste艣 zupe艂nie pewien, 偶e nie ma kochanka? Adrian by艂 za艂amany. Miranda nie mog艂a d艂u偶ej na to patrze膰:

Adrian wygl膮da艂 na jeszcze bardziej zdziwionego.

- Tak. Wygra艂em dzi艣 wi臋cej ni偶 zwykle. Jakie艣 dwadzie艣cia trzy tysi膮ce funt贸w od ksi臋cia regenta i dw贸ch innych d偶entelmen贸w. Ale co to ma wsp贸lne­go z Amand膮?

Jared westchn膮艂 i poprawi艂 palcami ciemne w艂osy, spadaj膮ce mu na czo艂o.

- Najbardziej prawdopodobne jest, 偶e porwano j膮 dla pieni臋dzy. Kto艣 ci臋 widzia艂, jak grasz i zorientowa艂 si臋, 偶e sporo wygrywasz. Ja te偶 to zauwa偶y艂em, wi臋c ka偶dy m贸g艂 podej艣膰 i przygl膮da膰 si臋 grze. Czy ci si臋 to podoba, czy nie, kto艣 j膮 porwa艂 i prawdopodobnie za偶膮da okupu. To dobrze, bo to oznacza, 偶e nic jej nie zrobi膮.

Adrian nabra艂 troch臋 odwagi, s艂ysz膮c pewny siebie ton szwagra.

- Tak - powiedzia艂 ju偶 troch臋 spokojniej. - P贸jd臋 do domu i b臋d臋 czeka艂.

Jared i Miranda wr贸cili do sypialni.

Kiedy zasn臋li, na dworze ju偶 prawie 艣wita艂o. Miasto zaczyna艂o si臋 budzi膰 do 偶ycia. Godzin臋 p贸藕niej Miran­da otworzy艂a oczy. Jareda nie by艂o w sypialni. Nie ba­cz膮c na str贸j, nie w艂o偶ywszy nawet bamboszy, zesz艂a na d贸艂. Ju偶 po drodze, na schodach, us艂ysza艂a kobiecy g艂os.

Och, kochany! Musia艂am do ciebie przyjecha膰! Kiedy tylko us艂ysza艂am, 偶e twoja 偶ona zesz艂ej nocy uciek艂a z Kitem Edmundem, zrozumia艂am, jak bar­dzo musisz cierpie膰. Chc臋 jednak, 偶eby艣 wiedzia艂, 偶e nie wszystkie kobiety s膮 tak ob艂udne i z艂e.

Miranda powoli schodzi艂a na d贸艂. Belinda de Win­ter wygl膮da艂a bardzo 艣wie偶o jak na osob臋, kt贸ra wi臋k­sz膮 cz臋艣膰 minionej nocy sp臋dzi艂a ta艅cz膮c z ksi臋ciem Whitley. Mia艂a na sobie lawendow膮 sukni臋 z tafty, ozdobion膮 koronk膮 od r臋kaw贸w do samego do艂u. Na g艂ow臋 w艂o偶y艂a czepek w identycznym kolorze, r贸w­nie偶 ozdobiony koronk膮.

- Dzie艅 dobry, lady de Winter - powiedzia艂a s艂od­ko Miranda. - Co pani膮 sprowadza do nas tak wcze艣­nie? Mam nadziej臋, 偶e przynosi pani dobre wie艣ci.

Belinda zblad艂a jak pergamin. Odwr贸ci艂a si臋 powo­li i spojrza艂a na Mirand臋.

Jared przeszed艂 przez pok贸j i chwyci艂 przera偶on膮 dziewczyn臋.

Jared zauwa偶y艂, 偶e jego 偶ona pr贸buje ukry膰 objawy wzburzenia, spowodowane nap艂ywaj膮cymi wspomnie­niami z rzezi na Krymie.

- Aleksiej nazwa艂 ci臋 kotem - powiedzia艂a Belinda. - Powiedzia艂, 偶e zu偶y艂a艣 ju偶 wszystkie swoje 偶ywoty.

Jak uda艂o ci si臋 uciec tym razem? Jak to zrobi艂a艣? - Dziewczyna wpada艂a w histeri臋, a jej twarz nadal by艂a 艣miertelnie blada. - Kaza艂 swoim ludziom porwa膰 z balu przebiera艅c贸w wied藕m臋! Ci idioci wszystko po­psuli! - W jej oczach pojawi艂 si臋 blask w艣ciek艂o艣ci. - A mo偶e ksi膮偶臋 mnie zdradzi艂? Pomog艂am mu zdoby膰 Georgin臋 i zesz艂ej nocy dosta艂 pozwolenie od hrabie­go na to ma艂偶e艅stwo. Poprosi艂 dziewczyn臋 o r臋k臋, a ona go przyj臋艂a.

- Zamieni艂y艣my si臋 z siostr膮 strojami - powiedzia­艂a dr偶膮cym g艂osem Miranda. - Ludzie, kt贸rzy mieli mnie porwa膰, zabrali moj膮 siostr臋. Lady de Winter, musi pani nam powiedzie膰, dok膮d j膮 zabrano.

Belinda wznios艂a dumnie g艂ow臋.

- Ty bezczelna ameryka艅ska dziwko! - wrzasn臋艂a. - Jak 艣miesz si臋 do mnie odzywa膰? - Odwr贸ci艂a si臋 do Jareda: - Wiesz chocia偶, jak膮 kobiet膮 jest twoja 偶ona, milordzie? To niewolnica, zwyk艂a klacz, kt贸r膮 zap艂adnia艂 ogier. Le偶a艂a pod innym m臋偶czyzn膮. Rozk艂ada艂a przed nim nogi, a on j膮 bra艂 jak zwierz臋! Widzia艂am go. Jest pot臋偶ny i pi臋kny. Na pewno z ch臋ci膮 si臋 z nim parzy艂a. Wolisz j膮 ode mnie?

Jared nic nie odpowiedzia艂.

- Kocha艂am ci臋 i chcia艂am by膰 twoj膮 偶on膮, ale teraz ci臋 nienawidz臋! Gdyby艣 by艂 prawdziwym d偶entelme­nem, na pewno wola艂by艣 mnie, nie j膮. Jeste艣 taki sam jak ta twoja dziwka. 呕ycz臋 wam obojgu szcz臋艣cia!

- Gdzie jest moja siostra? - zapyta艂a Miranda. Belinda de Winter nagle zacz臋艂a 艣mia膰 si臋 g艂o艣no.

- Nie powiem ci - rzuci艂a z nienawi艣ci膮 w g艂osie, jak ma艂e dziecko, kt贸re robi komu艣 na z艂o艣膰, a potem, nim oboje Dunhamowie zorientowali si臋, co zamie­rza, wybieg艂a z ich domu i o ma艂o nie przewr贸ci艂a si臋, potykaj膮c o s艂u偶膮c膮, kt贸ra my艂a pod艂og臋 w holu. Wci膮偶 艣miej膮c si臋 i patrz膮c gdzie艣 w przestrze艅, wybieg艂a na ulic臋. Nagle us艂yszeli pisk k贸艂 i tumult, a po­tem wysoki, kobiecy krzyk. I zapad艂a g艂ucha cisza.

Lord Dunham wyjrza艂 na ulic臋. Zszed艂 ze schod贸w prowadz膮cych do domu i pom贸g艂 wyci膮gn膮膰 lady Be­lind臋 de Winter spod k贸艂 powozu. Nie 偶y艂a, mia艂a zmia偶d偶on膮 czaszk臋.

Jared wsta艂.

- Ju偶 dobrze - powiedzia艂. - To nie twoja wina. Jak ju偶 m贸wi艂em, ta dama by艂a niespe艂na rozumu.

Poklepa艂 m臋偶czyzn臋 po ramieniu, 偶eby go pocie­szy膰. Wo藕nica spojrza艂 na niego z nadziej膮.

Jared odwr贸ci艂 si臋 i wszed艂 do budynku. Simpson i dw贸ch innych s艂u偶膮cych wnie艣li cia艂o Belindy do 艣rodka. Nale偶a艂o natychmiast poinformowa膰 hrabie­go i hrabin臋 Northampton.

Miranda sta艂a na 艣rodku holu i p艂aka艂a.

- Teraz nigdy nie odnajdziemy Mandy.

- Czekierski wie, gdzie ona jest - powiedzia艂 wzbu­rzony Jared. - Je艣li on albo jego ludzie skrzywdzili go艂膮beczk臋, zabij臋 go! Oczywi艣cie nie pozwol臋 r贸wnie偶 na to, 偶eby og艂oszono jego zar臋czyny z biedn膮 pann膮 Georgin膮 Hampton. Musz臋 to wszystko przerwa膰.

Hrabia Northampton jad艂 w艂a艣nie 艣niadanie w ro­dzinnym gronie w jadalni londy艅skiego domu Northampton贸w, kiedy wszed艂 lokaj i obwie艣ci艂, 偶e w bi­bliotece czeka lord Dunham, kt贸ry koniecznie chce si臋 z nim widzie膰 w bardzo wa偶nej sprawie.

Hrabia mrukn膮艂 poirytowany, wsta艂 od sto艂u, rzuci艂 serwetk臋 obok talerza i wyszed艂 z jadalni.

M贸j panie! - krzykn膮艂 hrabia, a jego twarz wy­krzywi艂a si臋 z oburzenia. - Prosz臋, 偶eby pan dok艂ad­nie przemy艣la艂, co m贸wi o tym cz艂owieku. Ksi膮偶臋 Cze­kierski ma w czerwcu po艣lubi膰 moj膮 najstarsz膮 c贸rk臋, Georgin臋. W jutrzejszych gazetach zostan膮 og艂oszone ich zar臋czyny.

M臋偶czy藕ni usiedli w wygodnych fotelach ze sk贸ry tu偶 przy kominku, w kt贸rym p艂on膮艂 ogie艅. Hrabia pochyli艂 si臋 do przodu i rzek艂 zupe艂nie szczerze do Jareda:

- Nigdy nie s艂ysza艂em, by zachowywa艂 si臋 pan jak cz艂owiek porywczy lub po prostu g艂upi. Nie nale偶y pan do ludzi, kt贸rzy k艂ami膮, kopi膮 pod kim艣 do艂ki albo zwyczajnie plotkuj膮. Tylko dlatego postanowi艂em wy­s艂ucha膰 tego, co ma mi pan do powiedzenia. Ostrze­gam jednak, 偶e je艣li cho膰 przez chwil臋 odnios臋 wra偶e­nie, 偶e pan k艂amie, wyrzuc臋 pana z mego domu.

Jared spl贸t艂 palce d艂oni i zacz膮艂:

- Po pierwsze, lordzie Northampton, musz臋 po­prosi膰, 偶eby da艂 mi pan s艂owo, i偶 nie wyjawi nikomu pewnych fakt贸w, o kt贸rych panu opowiem. Lord Palmerston mo偶e po艣wiadczy膰 moj膮 prawdom贸wno艣膰 przynajmniej w cz臋艣ci spraw, o kt贸rych panu opo­wiem. Da mi pan s艂owo honoru?

Hrabia skin膮艂 g艂ow膮, a Jared opowiedzia艂 ca艂膮 hi­stori臋, rozpoczynaj膮c od swego potajemnego wyjazdu do Rosji. Kiedy godzin臋 p贸藕niej zako艅czy艂 swoj膮 opo­wie艣膰, hrabia by艂 zaskoczony i wstrz膮艣ni臋ty.

- Kiedy moja 偶ona wr贸ci艂a do domu, powiedzia艂a nam, mojej szwagierce, szwagrowi i mnie o wszystkim, co si臋 tam sta艂o. Nie mogli艣my zrobi膰 nic bez nara偶a­nia Mirandy na po艣miewisko i wstyd. Ludzie z towa­rzystwa 艂atwo nie zapominaj膮 takiego skandalu, a 偶y­cie Mirandy by艂oby niezno艣ne, przynajmniej podczas naszego pobytu w Londynie. Sam pan rozumie jak nam by艂o ci臋偶ko, kiedy widzieli艣my, przez co przesz艂a Miranda, ale nic nie mogli艣my zrobi膰. Chcieli艣my pa­na ostrzec i uchroni膰 pa艅skie dziecko, ale nie chcieli­艣my nara偶a膰 Mirandy.

Hrabia skin膮艂 g艂ow膮. My艣la艂 teraz tylko o tym, 偶e o ma艂o nie powierzy艂 swojej ukochanej c贸reczki po­tworowi. W ko艅cu odzyska艂 g艂os.

Je艣li mam by膰 zupe艂nie szczery, sam nie wiem do ko艅ca. Jakim艣 cudem dowiedzia艂a si臋 o tym, co na­prawd臋 przydarzy艂o si臋 mojej 偶onie, i porozumia艂a si臋 z Czekierskim. Nam powiedzia艂a tylko, 偶e nak艂oni艂a go do wsp贸艂pracy, obiecuj膮c, 偶e przekona pa艅sk膮 c贸r­k臋, i偶 jest on najbardziej odpowiednim kandydatem na m臋偶a. W zamian za to mia艂 z艂apa膰 moj膮 偶on臋 i za­bra膰 j膮 z powrotem do Rosji. Wszystko mia艂o wygl膮­da膰 tak, jakby Miranda uciek艂a z Kitem Edmundem. Jeszcze nie mia艂em nawet czasu, 偶eby sprawdzi膰, czy jego r贸wnie偶 porwano, ale je艣li tak si臋 sta艂o, to biedak na pewno jest w 艣miertelnym niebezpiecze艅stwie. Dzi艣 rano Belinda pojawi艂a si臋 w moim domu, mam­rocz膮c co艣, jakoby s艂ysza艂a, 偶e moja 偶ona uciek艂a z Ki­tem Edmundem. B艂aga艂a mnie, 偶ebym nie wini艂 za to ca艂ej kobiecej po艂owy 艣wiata, bo nie wszystkie kobiety post臋puj膮 tak odra偶aj膮co. Kiedy Miranda wesz艂a do po­koju, Belinda zobaczy艂a j膮 i zupe艂nie nie mog艂a przyj艣膰 do siebie. Chyba zwariowa艂a. Bardzo mi przykro. Po kr贸tkiej chwili hrabia otrz膮sn膮艂 si臋 z zamy艣lenia.

Obaj m臋偶czy藕ni wstali i u艣cisn臋li sobie d艂onie.

- Nie wiem, jak panu dzi臋kowa膰, lordzie Dunham. Uratowa艂 pan moje ukochane dziecko od prawdziwego koszmaru. B贸g jeden wie, jak on by j膮 traktowa艂 po powrocie do St. Petersburga. Za艂atwi臋 wszystko, 偶eby jak najszybciej usuni臋to cia艂o Belindy z pa艅skiego domu.

- Chyba lepiej by艂oby powiedzie膰 wszystkim, 偶e la­dy de Winter znalaz艂a si臋 w naszym domu, poniewa偶 chcia艂a po偶egna膰 si臋 ze mn膮 i moja 偶on膮 przed na­szym wyjazdem do Ameryki. To powinno wyja艣ni膰, co robi艂a o tej porze na Devon Square i mo偶e unikniemy skandalu.

Hrabia Northampton skin膮艂 g艂ow膮 na znak zgody.

- Tak, ze wzgl臋du na nasze damy powinni艣my unik­n膮膰 skandalu.

Jared Dunham opu艣ci艂 dom hrabiego Northamp­ton i kaza艂 Martinowi jecha膰 do domu ksi臋cia Lieven. Gospodarze jeszcze spali, ale lord Dunham przeko­na艂 lokaja, 偶e to sprawa niecierpi膮ca zw艂oki, i ju偶 za chwil臋 oboje pa艅stwo Lieven zeszli na d贸艂, 偶eby powi­ta膰 go艣cia. Jared jeszcze raz wyja艣ni艂 zdarzenia ostat­nich dw贸ch lat, a im d艂u偶ej m贸wi艂, tym bardziej czer­wona za z艂o艣ci robi艂a si臋 twarz ksi臋cia Lievena. Jego pi臋kna 偶ona poblad艂a jak p艂贸tno.

Kiedy Jared sko艅czy艂 opowiada膰, ksi膮偶臋 Lieven po­wiedzia艂 stanowczo:

Tak, dwie dziewczyny zgin臋艂y z maj膮tku barona Brandtholma. Czekierski oczywi艣cie wszystkiemu za­przeczy艂, ale kto艣 widzia艂, jak wsiada艂y do jego powozu. Wtedy Czekierski zap艂aci艂 baronowi, 偶eby nie wsz­czyna艂 awantury, ale wci膮偶 zaprzecza艂 jakoby je upro­wadzi艂. Potem, trzy lata temu, w St. Petersburgu, spra­wa guwernantki ksi臋偶nej Tumanowej. Ta panna by艂a nie艣lubnym dzieckiem barona de Longchamps. Za­stanawiam si臋, co si臋 z ni膮 sta艂o.

Ambasador rosyjski wzi膮艂 do r臋ki dzwonek. Wezwa艂 s艂u偶b臋 i kaza艂 wys艂a膰 wiadomo艣膰 do hotelu Poultney. Lievenowie poprosili Jareda, 偶eby zaczeka艂 u nich w domu. Po nied艂ugim czasie Czekierski przyby艂 w po­艣piechu.

- De Lieven - powiedzia艂, wchodz膮c do pokoju - z艂apa艂 mnie pan w ostatniej chwili. W艂a艣nie mia艂em wychodzi膰.

Ksi膮偶e Lieven spojrza艂 na niego ch艂odno.

- 呕膮dam, 偶eby nam pan wyjawi艂, gdzie jest ukryta kobieta, kt贸r膮 wczoraj w nocy podczas balu porwano z ogrodu ksi臋cia regenta. Czekierski, wiem o wszyst­kim i 偶膮dam odpowiedzi.

Ksi膮偶臋 Aleksiej dopiero teraz zauwa偶y艂 Jareda Dunhama. Spojrza艂 mu prosto w oczy, u艣miechn膮艂 si臋.

- M贸j drogi ksi膮偶臋, zupe艂nie nie mam poj臋cia, o czym pan m贸wi.

Ksi膮偶臋 u艣miechn膮艂 si臋 chytrze.

- Za cen臋 pojedynku, lordzie Dunham. Na 艣mier膰. Wybieram pistolety. Je艣li wygram, dostan臋 pa艅sk膮 偶o­n臋, je艣li pan zwyci臋偶y, zwr贸c臋 lady Dunham i znikn臋 z waszego 偶ycia na zawsze. Napisz臋, gdzie znajduje si臋 lady Dunham na kartce i umieszcz臋 j膮 w kieszeni. B臋­dzie pan m贸g艂 j膮 wzi膮膰, je艣li pan wygra. Je艣li ja wy­gram, oddam lady Swynford tylko na wymian臋 za lady Dunham.

Ksi臋偶na Lieven zwr贸ci艂a si臋 do m臋偶a:

Najlepszym przyk艂adem jest moja 偶ona. Uczyni艂e艣 jej wiele krzywdy, ale nie z艂ama艂e艣 jej ducha. Nie uda艂o ci si臋 jej pokona膰. Uciek艂a i dotar艂a do mnie i do swego dziecka. Czy twoje pragnienie jest r贸wnie silne, Czekierski? Nie s膮dz臋. A je艣li nie jest, na pewno przegrasz. Aleksiej Czekierski by艂 wstrz膮艣ni臋ty. Nie podoba艂o mu si臋 ca艂e to rozprawianie o umieraniu.

- Zaczynajmy - rzuci艂 w艣ciekle. - Napisa艂em miej­sce pobytu lady Swynford na kartce. Umieszczam j膮 teraz w kieszeni mojego fraka, kt贸ry po艂o偶臋 na kana­pie pod opiek膮 ksi臋cia Lieven.

Lieven wyj膮艂 z szuflady kasetk臋 z pistoletami. Otworzy艂 j膮 i pokaza艂 je obu uczestnikom pojedynku. Oba pistolety zosta艂y sprawdzone i na艂adowane.

- Post膮picie dziesi臋膰 krok贸w przed siebie - poin­struowa艂 ich. - Potem na moj膮 komend臋 odwr贸cicie si臋 i strzelicie. To jest pojedynek na 艣mier膰 i 偶ycie.

Obaj m臋偶czy藕ni stan臋li plecami do siebie.

- Odbezpieczcie pistolety. Jeden, dwa, trzy, cztery, pi臋膰, sze艣膰, siedem, osiem, dziewi臋膰...

Aleksiej Czekierski odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie, wycelowa艂 w plecy Jareda i w tej samej sekundzie rozleg艂 si臋 strza艂.

Jared odwr贸ci艂 si臋 powoli, przygl膮daj膮c si臋 ze zdzi­wieniem upadaj膮cemu na pod艂og臋 przeciwnikowi. Ksi膮偶臋 Aleksiej Czekierski nie 偶y艂. Ambasador rosyj­ski z otwartymi ze zdziwienia ustami patrzy艂 na swoj膮 偶on臋, kt贸ra trzyma艂a w d艂oni dymi膮cy pistolet.

Nie, to my powinni艣my wynagrodzi膰 panu fakt, 偶e pa艅ska 偶ona dozna艂a tyle krzywd od naszego roda­ka. Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e nie wszyscy Rosjanie to barbarzy艅cy. - Ksi臋偶na si臋gn臋艂a do kieszeni fraka Czekierskiego. - Miejmy nadziej臋, 偶e by艂 na tyle pewny siebie, 偶eby napisa膰 na kartce prawd臋 o lady Swyn­ford - powiedzia艂a, a potem u艣miechn臋艂a si臋. - Lady Swynford przebywa w Green Lodge, to pierwszy dom w wiosce Erith, jad膮c od Gravesend.

- Pojad臋 z panem - zaofiarowa艂 si臋 ksi膮偶臋 Lieven. - Prawdopodobnie postawi艂 na stra偶y domu rosyj­skich s艂u偶膮cych. Moje nazwisko otworzy wszystkie drzwi.

W tej samej chwili na zewn膮trz da艂 si臋 s艂ysze膰 jaki艣 ha艂as. Otworzy艂y si臋 drzwi salonu i do 艣rodka wpad艂a Miranda, a za ni膮 mocno zdenerwowany lokaj.

Daria Lieven u艣miechn臋艂a si臋.

Daria Lieven zacz臋艂a si臋 nerwowo 艣mia膰, jakby do­piero teraz dotar艂a do niej groza ca艂ej sytuacji.

Ksi膮偶臋 Lieven u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Ale偶 ten Jankes by艂 sprytny. Z kobietami radzi艂 sobie r贸wnie dobrze jak Francuzi. Niesamowite!

Miranda zacz臋艂a si臋 艣mia膰.

Gdyby Amanda wiedzia艂a, 偶e odsiecz jest ju偶 w dro­dze, na pewno poczu艂aby si臋 troch臋 lepiej. Zbli偶a艂o si臋 po艂udnie, a wygodny pow贸z ksi臋cia Lieven toczy艂 si臋 po drodze, kt贸ra wiod艂a do wioski Erith. We­wn膮trz siedzieli ksi膮偶臋, Jared i Miranda Dunham. Nie pojechali do domu Swynford贸w, 偶eby zabra膰 ze sob膮 Adriana, bo nie by艂o na to czasu.

Mijali 艂膮ki, kt贸re zaczyna艂y nabiera膰 barwy soczy­stej zieleni. Miranda obserwowa艂a to wszystko w mil­czeniu. Z b贸lem my艣la艂a o Lucasie. A wi臋c on 偶y艂. Cieszy艂a si臋, 偶e umkn膮艂 艣mierci, a mimo to jego obec­no艣膰 w Anglii stanowi艂a powa偶ny problem. Jak Jared zareaguje na widok m臋偶czyzny, kt贸ry posiad艂 jego 偶o­n臋? Jego spontaniczne, harde zachowanie podczas spotkania z ksi臋ciem Czekierskim nie wr贸偶y艂o nicze­go dobrego. Nie chcia艂a, 偶eby Lucasowi co艣 si臋 sta艂o, ale obawia艂a si臋 spotkania tych dw贸ch m臋偶czyzn.

Jared jakby czyta艂 w jej my艣lach. Uj膮艂 jej d艂o艅 i po­wiedzia艂:

- Uwolnimy tylko Amand臋 i m艂odego Kita Ed­munda, je艣li tam jest.

U艣miechn臋艂a si臋 s艂abo. Wydawa艂 si臋 taki spokojny, ale co b臋dzie, kiedy stanie oko w oko z pi臋knym Gre­kiem? Czy wci膮偶 b臋dzie j膮 kocha艂 po tym, co zobaczy? Nigdy nie przepraszaj! - przypomnia艂y jej si臋 s艂owa Mirzy. Co wi臋cej, przez chwil臋 mia艂a wra偶enie, 偶e s艂yszy jego g艂os tu偶 obok siebie. Zastanawia艂a si臋 na­wet, czy Jared tego nie s艂yszy.

Niewielki znak na drodze wskaza艂 im Erith. Wioska znajdowa艂a si臋 o mil臋 drogi, wi臋c ju偶 musieli uwa偶nie si臋 rozgl膮da膰 w poszukiwaniu wskazanego przez Czekierskiego domu.

- Tam - krzykn膮艂 ksi膮偶臋 Lieven - wskazuj膮c wyso­ki, kamienny mur. Na murze widnia艂a zniszczona ma­艂a tabliczka z napisem GREEN LODGE. Lieven wy­chyli艂 si臋 z powozu i wykrzykn膮艂 kilka rozkaz贸w do wo藕nicy i lokaja. Lokaj zeskoczy艂 z koz艂a, podszed艂 do bramy w murze i otworzy艂 j膮, by pow贸z m贸g艂 wjecha膰 do 艣rodka.

Dom by艂 zrujnowan膮 cz臋艣ci膮 posiad艂o艣ci z okresu el偶bieta艅skiego i wygl膮da艂 na zupe艂nie opuszczony. Wiele okien mia艂o zamkni臋te okiennice, a cz臋艣膰 obro­s艂a ju偶 bluszczem. Ogr贸d wydawa艂 si臋 bardzo zapusz­czony, wsz臋dzie ros艂y chwasty.

Lucas us艂ysza艂 podje偶d偶aj膮cy pow贸z. Nareszcie - pomy艣la艂. - To na pewno ksi膮偶臋. Podbieg艂 do drzwi. Z pewno艣ci膮 powiadomiono ksi臋cia o tej nieszcz臋snej pomy艂ce. Ta dama, kt贸r膮 porwano, nie by艂a Mirand膮.

Po艣piesznie otworzy艂 drzwi i odskoczy艂 zdziwiony widokiem, kt贸rego zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂. W drzwiach sta艂 elegancki d偶entelmen m贸wi膮cy bez­b艂臋dnie po angielsku.

Miranda odepchn臋艂a go.

Spojrza艂 na ni膮 smutno i potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Odwr贸­ci艂 si臋 do ksi臋cia Lieven i powiedzia艂:

- Lady Amanda jest w domu. Ten m艂odzieniec r贸wnie偶. Zaprowadz臋 pana do nich, wasza ksi膮偶臋ca mo艣膰 - doda艂 i wszed艂 do domu.

Miranda zacz臋艂a szlocha膰. On naprawd臋 nic nie rozumia艂. Co si臋 z nim stanie? Ca艂e 偶ycie m贸wiono mu, co ma robi膰 i co my艣le膰. Wierzy艂, 偶e tak w艂a艣nie powinno by膰. Nie umia艂 偶y膰 jak wolny cz艂owiek.

- Mam nadziej臋, 偶e trafi艂e艣 do piek艂a, Aleksieju Czekierski! - krzykn臋艂a. - Tak wiele istnie艅 zmarno­wa艂e艣! Sasza! Wszyscy niewolnicy z farmy! Lucas!

Migon! Ja! Je艣li naprawd臋 B贸g istnieje, to ty na pew­no sma偶ysz si臋 w piekle! Przeklinam ci臋!

- Mirando, moja ukochana - szepn膮艂 do niej Jared Dunham. - Ju偶 dobrze, kochanie. Ju偶 dawno po wszystkim. To ju偶 koniec. Nie ma si臋 ju偶 czego oba­wia膰, dzikusko.

- Mirando! - krzykn臋艂a Amanda, wybiegaj膮c z domu. Kiedy obie siostry pad艂y sobie w obj臋cia, ksi膮偶臋 Lieven i wsparty na jego ramieniu Kit Edmund z wiel­kim guzem na czole wyszli z domu. Str贸j arlekina, kt贸ry mia艂 na sobie markiz Wye podczas balu, by艂 te­raz mocno sfatygowany. Kit nie by艂 w najlepszym hu­morze i najwyra藕niej bola艂a go g艂owa.

- Czy kto艣 m贸g艂by 艂askawie mi wyt艂umaczy膰, co si臋 sta艂o? Bale ksi臋cia regenta robi膮 si臋 teraz naprawd臋 niebezpieczne. Zdaje si臋, 偶e mniej mi grozi na morzu podczas najgorszego sztormu ni偶 na balu w Carleton House!

Roze艣miali si臋. Nie mogli si臋 powstrzyma膰 od 艣mie­chu, bo strach i zdenerwowanie w艂a艣nie min臋艂y.

- To d艂uga historia, Kit, ale spr贸bujemy ci wszyst­ko wyja艣ni膰.

- Mam nadziej臋 - odpar艂 Kit rozdra偶nionym tonem. Wo藕nica i lokaj ksi臋cia Lieyena weszli do domu i po chwili wyszli, trzymaj膮c za ubrania dw贸ch prote­stuj膮cych m臋偶czyzn.

Szkoda ich tak po prostu wypuszcza膰 - powie­dzia艂 ksi膮偶臋. - W Rosji od razu kaza艂bym ich obedrze膰 偶ywcem ze sk贸ry. - Dwaj z艂oczy艅cy pobledli. - Je艣li jeszcze raz zobacz臋 was w Londynie... - zacz膮艂 powo­li, ale obaj m臋偶czy藕ni ju偶 biegli przez ogr贸d w stron臋 bramy.

Nagle Miranda co艣 sobie przypomnia艂a:

W tej samej chwili Amanda krzykn臋艂a z przera偶e­niem, wskazuj膮c na rzek臋, kt贸rej brzeg by艂o wida膰 z ogrodu.

- Sp贸jrzcie!

Wszyscy odwr贸cili si臋 we wskazanym kierunku. Wielki blondyn p艂yn膮艂 w d贸艂 rzeki, walcz膮c z nadcho­dz膮cym przyp艂ywem. Nagle obr贸ci艂o nim kilka razy, a potem znikn膮艂 pod wod膮. Po chwili jego g艂owa jesz­cze raz pojawi艂a si臋 na powierzchni, by zn贸w znikn膮膰, tym razem na zawsze.

Jared uj膮艂 jej lodowat膮 d艂o艅, a potem powiedzia艂:

EPILOG

Wyndsong, czerwiec 1815

„Dream Witch” p艂yn臋艂a po spokojnym morzu w stron臋 domu. Jej w膮ski dzi贸b rozcina艂 fale jak n贸偶. Ponad statkiem, na ciemnym tle nieba, b艂yszcza艂y srebrne gwiazdy. Wt贸rowa艂 im ksi臋偶yc, wi臋c noc by艂a bardzo jasna. Na po艂udniowym wschodzie ja艣nia艂y konstelacje Skorpiona i Byka, na zachodzie, tu偶 nad horyzontem wida膰 by艂o konstelacje Raka i Lwa. Niebieskob艂臋kitna Wenus 艣wieci艂a jasno po艣rodku nieba. Dooko艂a panowa艂a cisza i s艂ycha膰 by艂o jedynie szum fal i pogwizdywanie lekkiego wiatru, kt贸ry wype艂nia艂 偶agle. Na bocianim gnie藕dzie marynarz siedzia艂 na wachcie i mrucza艂 pod nosem ulubion膮 piosenk臋. Na dole sternik obserwowa艂 kurs i my艣la艂 o 偶onie, kt贸rej nie widzia艂 od dw贸ch lat.

W kabinie pasa偶erskiej Jared Dunham pie艣ci艂 cia­艂o ukochanej 偶ony. Le偶a艂a naga na 艂o偶u jak cudna nimfa.

J臋kn臋艂a z rozkoszy, odepchn臋艂a Jareda i usiad艂a na nim. Uj臋艂a jego twarz w d艂onie i poca艂owa艂a dr偶膮ce powieki m臋偶a, potem czo艂o, wydatne ko艣ci policzko­we i szerok膮 szcz臋k臋. Drobne, szczup艂e palce wplot艂a w jego w艂osy.

Potem podnios艂a si臋 i porusza艂a, pieszcz膮c go deli­katnie. Jared obserwowa艂 j膮 spod wp贸艂przymkni臋tych powiek. Na jej twarzy zauwa偶y艂 triumfalny u艣miech. Przypomnia艂 sobie, jaka by艂a nie艣mia艂a i zdenerwowa­na, kiedy kochali si臋 po raz pierwszy. Teraz by艂a pew­na siebie, jakby to ona nim zaw艂adn臋艂a.

Trzeba jej przypomnie膰, kto tu rz膮dzi, pomy艣la艂 i uj膮艂 mocno r臋koma jej po艣ladki. Przewr贸ci艂 j膮 na plecy i rozsun膮艂 jej nogi. Miranda wi艂a si臋 i j臋cza艂a, oczeku­j膮c natychmiastowej rozkoszy, ale Jared jeszcze w ni膮 nie wszed艂, dra偶ni膮c si臋 z ni膮 i op贸藕niaj膮c przyjemno艣膰.

Odwr贸ci艂 j膮, odsun膮艂 w艂osy op艂ywaj膮ce jej szyj臋 i zacz膮艂 ca艂owa膰 kark. Wi艂a si臋 i j臋cza艂a, a on ca艂owa艂 j膮 coraz ni偶ej, a偶 do l艣ni膮cych, j臋drnych po艣ladk贸w. Teraz ona odwr贸ci艂a si臋 i delikatnie dotyka艂a j臋zy­kiem jego torsu.

- Do艣膰 tego, rozpustnico. Sko艅czy艂a si臋 zabawa - rzek艂 i ju偶 za chwil臋 by艂a pod nim, a on wype艂nia艂 j膮 ca艂膮. Porusza艂 si臋 w niej, a Miranda szybko dostoso­wa艂a si臋 do jego rytmu. Czu艂a, jak w jej wn臋trzu roz­palaj膮 si臋 nagle jasnym 艣wiat艂em wszystkie gwiazdy, jakie mo偶na ujrze膰 na niebie w pogodn膮 noc.

Gdy si臋 obudzi艂a, s艂ysza艂a tylko regularny oddech jej m臋偶czyzny, 艣pi膮cego teraz obok niej. By艂a bez­pieczna. Przede wszystkim by艂a kochana. By艂a zn贸w z Jaredem.

Dunhamowie i Swynfordowie mieszkali razem w Swynford Hall jeszcze cztery dni przed wyjazdem Mirandy, Jareda i ma艂ego Toma. Potem rodzina Dunham贸w ruszy艂a do Welland, gdzie wsiad艂a na „Dream Witch”. Ku ich zadowoleniu Martin, Perky i osobisty s艂u偶膮cy Jareda, Mitchum, wszyscy zdecydowali si臋 ru­szy膰 ze swoimi chlebodawcami do Ameryki. Jared obieca艂 im, 偶e je艣li nie spodoba im si臋 w nowym kra­ju, po roku ode艣le ich w艂asnym statkiem do Anglii. W膮tpi艂 jednak, by kiedykolwiek to nast膮pi艂o.

Miranda i Amanda wi臋kszo艣膰 tych czterech ostat­nich dni sp臋dzi艂y razem. Z m臋偶czyznami spotyka艂y si臋 tylko podczas posi艂k贸w. Wiedzia艂y, 偶e minie wiele czasu, nim zn贸w si臋 spotkaj膮.

Ostatniego dnia siedzia艂y razem i 艣mia艂y si臋, prze­gl膮daj膮c gazet臋.

- Nie uwierzysz, siostro. Darius Edmund, adorator Belindy de Winter, zar臋czy艂 si臋 z Georgin膮. Czy偶 nie jest to prawdziwie szcz臋艣liwe zako艅czenie?

Miranda u艣miechn臋艂a si臋 do siostry szczerze, ale troch臋 smutno i z odrobin膮 t臋sknoty.

- Och, Mandy, ty zawsze cieszy艂a艣 si臋 ze szcz臋艣li­wych zako艅cze艅.

Jared zacz膮艂 kr臋ci膰 si臋 w 艂贸偶ku.

- Obawiam si臋, 偶e b臋d臋 musia艂 si臋 do ciebie przy­艂膮czy膰 - za偶artowa艂 - bo je艣li nie b臋d臋 ci臋 pilnowa艂, wyskoczysz za burt臋, pr贸buj膮c dop艂yn膮膰 do domu przed statkiem.

艢miej膮c si臋, w艂o偶yli eleganckie stroje z najmodniej­szych londy艅skich salon贸w. Miranda nie chcia艂a zwi膮­zywa膰 w艂os贸w w kok.

Wyszli na pok艂ad, gdzie marynarze stoj膮cy na wachcie przywitali si臋 z nimi weso艂o.

Tu偶 za nimi wschodzi艂o s艂o艅ce i rozprasza艂o we mgle 艣wiat艂o we wszystkich kolorach t臋czy. Morze do­oko艂a by艂o zupe艂nie spokojne. Nagle podni贸s艂 si臋 lek­ki wiaterek, kt贸ry uni贸s艂 mg艂臋 i rozwia艂 j膮 zupe艂nie. Zosta艂y tylko niewielkie bia艂e smu偶ki, kt贸re p贸藕niej rozp艂yn臋艂y si臋 gdzie艣 na niebie. S艂o艅ce wsta艂o i nabra­艂o koloru czystego z艂ota. Na niebie nie by艂o ani jednej chmurki, a s艂o艅ce b艂yszcza艂o na nim jak wielka 偶贸艂ta r贸偶a, kt贸ra posy艂a艂a na wod臋 l艣ni膮ce blaski.

Oczom podr贸偶nik贸w ukaza艂a si臋 zatoka i zielona wyspa Wyndsong.

- Mamo, tato, patrzcie! - krzycza艂 podekscytowa­ny Tom. Wskaza艂 t艂u艣ciutkim paluszkiem przed sie­bie. - Jeste艣my w domu - m贸wi艂 jakby sam do siebie. - To dom.

Miranda u艣miechn臋艂a si臋 i wzi臋艂a Jareda pod ra­mi臋. Patrzy艂a tylko na wysp臋, jakby chcia艂a sprawdzi膰, czy wygl膮da teraz tak samo, jak wtedy, gdy j膮 opusz­cza艂a.

Leciutko pog艂adzi艂a synka po g艂owie i dr偶膮cym ze wzruszenia g艂osem powiedzia艂a:

- Tak, kochanie, jeste艣my w domu!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Small?rtrice Niepokonana
Najbardziej Niepokoj膮ca Herbata
AKT PO艢WI臉CENIA SI臉 RODZINY NIEPOKALANEMU SERCU MARYI, Katecheza, 5 PIERWESZYCH SOBOT
Niepok贸j, Dokumenty(3)
Dogmat Niepokalanego Pocz臋cia inspiracje dla chrze艣cija艅skiej duchowo艣ci
Niepokalana partytura
pod sztandarem niepokalanej nr 62
Niepokalane Pocz臋cie, apologetyka
OBIETNICA MARYI DZIEWICY, Modlitwa, Nowenny, do Niepokalanego Serca Maryi
Godzinki o Niepokalanym Pocz臋ciu Naj艣wi臋tszej Maryi Panny
Akt po艣wi臋cenia si臋 Niepokalanemu Sercu Naj艣wi臋tszej Maryi Panny
egzorcyzm prosty za przyczyn膮 NIEPOKALANEJ
Liryka modernistyczna polska i obca jako wyraz niepokoj贸w?scynacji i poszukiwa艅 artystycznych jej tw
Czy niepokoje o przysz艂o艣膰 naszej planety s膮 uzasadnione

wi臋cej podobnych podstron