Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu TomD 鷗alny Dzie艅


_____________________________________________________________________________

Margit Sandemo

SAGA O LUDZIACH LODU

Tom XLIV

Fatalny dzie艅

_____________________________________________________________________________

ROZDZIA艁 I

Wiatr z g艂uchym zawodzeniem uderza艂 w g贸rski

p艂askowy偶, pot臋guj膮c uczucie dojmuj膮cej samotno艣ci

w grupce stoj膮cej na uko艣nie opadaj膮cym zboczu.

Ma艂y Gabriel, kt贸rego zadaniem by艂o zapisywanie dla

potomnyeh wszystkich wydarze艅, obrzuci艂 spojrzeniem

swych dwana艣cioro przyjaci贸艂. Jak zdo艂aj膮 stawi膰 czo艂o

temu, co ich teraz czeka? Czy oka偶膮 si臋 wystarczaj膮co silni?

Marco, wspania艂y ksi膮偶臋 Czarnych Sal, skupiony,

zmru偶onymi oczami wpatrywa艂 si臋 w rozci膮gaj膮cy si臋

przed nimi straszliwy pejza偶. Obecno艣膰 Marca dzia艂a艂a na

nich koj膮co, przy nim zawsze czuli si臋 bezpiecznie. Tyle

wiedzia艂, tyle potrafi艂, no i wspiera艂y go naprawd臋

niesamowite moce!

艁agodny Nataniel... I w jego 偶y艂ach p艂yn臋艂a krew

czarnych anio艂贸w, jednak nie objawia艂o si臋 to tak wyra藕-

nie jak u Marca. Nataniel by艂 bardziej mi臋kki, kry艂y si臋

w nim si艂y, kt贸rych sam jeszcze do ko艅ca nie pozna艂.

Tova, odwieczna buntowniczka... Na tej wyprawie

jednak zmieni艂a si臋, sta艂a 艂agodniejsza, bardziej kobieca.

Gabriel doskonale zdawa艂 sobie spraw臋, jakie by艂y tego

przyczyny. To zas艂uga Iana Morahana. Oni si臋 w sobie

zakochali, pomy艣la艂 Gabriel po dziecinnemu. Zna膰 to po

nich z daleka.

A Ian... W og贸le nie z艂膮czony z nimi wi臋zami krwi,

jedyny nie nale偶膮cy do rodu Ludzi Lodu, a przecie偶, do

cholery, radzi艂 sobie 艣wietnie.

Oj, zn贸w przeklinam, zmitygowa艂 si臋 w duchu Gab-

riel. Ojcu na pewno by si臋 to nie spodoba艂o.

Przeni贸s艂 wzrok na Runego-alraun臋, ni to cz艂owieka,

ni ro艣lin臋. Chyba trzeba powiedzie膰, 偶e Rune jest i jed-

nym, i drugim. Gabriel darzy艂 Runego wielk膮 sympati膮.

I jego dobrze by艂o mie膰 ko艂o siebie.

Ponadto towarzyszy艂a im Halkatla, ta dzika kotka. Ale

i ona by艂a mi艂a. Nawet bardzo.

Dosz艂a do nich tak偶e Tula, nie chcia艂a bowiem

spokojnie czeka膰 w G贸rze Demon贸w, podczas gdy inni

uczestniczyli w emocjonuj膮cych wydarzeniach. Wy-

krzesanie odwagi nie przedstawia艂o dla Tuli 偶adnego

problemu, od dawna ju偶 nie nale偶a艂a do 偶ywych, by艂a

jednym z duch贸w przodk贸w Ludzi Lodu. Za to

Gabriel 偶y艂. I w艂osy na g艂owie je偶y艂y mu si臋 teraz ze

strachu!

By艂a z nimi te偶 Sol, czarownica o pi臋knych oczach

i szelmowskim u艣miechu. Jej obecno艣膰 r贸wnie偶 dodawa艂a

otuchy.

Ulvhedin... Gabriel poczu艂, 偶e ze wzruszenia wilgot-

niej膮 mu oczy. Jego osobisty opiekun, olbrzymi, niesamo-

wicie silny Ulvhedin. Pomimo przera偶aj膮cego wygl膮du

dawa艂 niezwyk艂e poczucie bezpiecze艅stwa.

Przy艂膮czy艂 si臋 do nich tak偶e 艂agodny, niebieskooki

Linde-Lou, opieku艅czy duch Nataniela. Z trudem przy-

chodzi艂o uwierzy膰, 偶e tak niewinna z pozoru istota, tak na

wskro艣 dobra i mi艂a, mo偶e dokona膰 czego艣 wa偶nego, lecz

Linde-Lou rzeczywi艣cie wiele potrafi艂. Podczas niezwyk-

艂ej podr贸偶y na granicy rzeczywisto艣ci i z艂ych sn贸w

wielokrotnie da艂 tego dowody.

I Tengel Dobry! Samo serce Ludzi Lodu. Do niego si臋

zwracano, gdy tylko kto艣 potrzebowa艂 pomocy, on

w艂a艣nie by艂 ogniwem spajaj膮cym przesz艂o艣膰 z tera藕niej-

szo艣ci膮.

I jeszcze ten, kt贸ry przyby艂 do nich jako ostatni,

wezwany przez Tengela Dobrego: niedu偶y Taran-gaiczyk

Inu, niemal ca艂kiem schowany w futrach, spod kt贸rych

wygl膮da艂y przenikliwie patrz膮ce, czarne jak ziarnka piep-

rzu oczy.

Oto i wszyscy uczestnicy wyprawy. Wielu z nich

posiada艂o pot臋偶ne nadprzyrodzone moce, powinni wi臋c

i tym razem skutecznie stawi膰 czo艂o z艂u, kt贸re straszliwy

przodek wyczarowa艂 na ich drodze. Poradzili ju偶 sobie

z tak wieloma trudno艣ciami... Ostatnio zdo艂ali przeci膮g-

n膮膰 na swoj膮 stron臋 Kolgrima i Ulvara, kt贸rych cztery

demony Tuli ukry艂y nast臋pnie przed przenikliwym wzro-

kiem Tengela Z艂ego.

Jakie to dziwne, pomy艣la艂 Gabriel. Umys艂 mia艂 tak

jasny, a powinien przecie偶 czu膰 si臋 艣miertelnie zm臋czony.

Postrzega艂 wszystko niezwykle wyra藕nie, ba, wychwyty-

wa艂 nawet, co my艣l膮 i czuj膮 inni.

Na pewno po to, bym m贸g艂 wszystko zanotowa膰,

doszed艂 do ca艂kiem s艂usznego wniosku. I rzeczywi艣cie,

pisz臋, kiedy tylko nadarzy mi si臋 sposobno艣膰. Stawiam

w notesie ledwie czytelne hieroglify, to zreszt膮 ju偶 trzeci

notes podczas tej wyprawy. Ale przez ca艂y czas tyle si臋

dzieje!

- Tak blisko celu - westchn膮艂 Nataniel. - A zarazem

tak daleko.

Stali pod wznosz膮cym si臋 wysoko p艂askowy偶em Sie-

dziby Z艂ych Mocy. Nad nimi znajdowa艂o si臋 wej艣cie do

Doliny Ludzi Lodu; niestety, by艂o ono pilnie strze偶one.

Drog臋 zagradzali dawno zmarli szamani. Kat i Kat-

-ghi! na osobnych wzg贸rzach przykucn臋li przy ogniskach

ofiarnych. Pomimo silnego wiatru z艂owr贸偶bny dym

wznosi艂 si臋 z nich nienaturalnie prosto ku stalowoszaremu

niebu.

Wiedzieli, 偶e Kat i Kat-ghil, zw艂aszcza chyba Kat-ghil,

otaczaj膮 si臋 gro藕nymi duchami, Przypuszczali tak偶e, 偶e

dalej na p艂askowy偶u mog膮 czyha膰 kolejni zausznicy

Tengela Z艂ego.

- Dzi艣 w nocy nie b臋dzie ksi臋偶yca - stwierdzi艂 Marco.

Kto艣 mrukn膮艂 potakuj膮co. Pokrywa chmur by艂a rze-

czywi艣cie gruba.

Tengel Dobry rzek艂 powoli:

- Nie wiem, czy w pe艂ni zdajecie sobie spraw臋 z tego,

co si臋 stanie, kiedy wejdziecie do Doliny.

- Je艣li wejdziemy - przerwa艂a mu Tova.

- No, no, tylko bez takich w膮tpliwo艣ci, nic tym nie

wygramy!

- Przepraszam! Co mia艂e艣 zamiar powiedzie膰?

- S膮dz臋, 偶e nigdy o tym nie wspomniano. Ale gdy wy,

wybrani, znajdziecie si臋 w Dolinie, zostaniecie sami. Nikt

z nas nie mo偶e wam towarzyszy膰.

Informacja ta wprawi艂a ich w pe艂ne grozy os艂upienie.

Gabriel poczu艂, jak ciarki przesz艂y mu po plecach.

Tengel Dobry wyja艣nia艂 dalej:

- Po tym, jak Shira dotar艂a do wody 偶ycia, Tengel Z艂y

wzmocni艂 stra偶 w Dolinie. Pilnuje jej ze straszn膮 si艂膮.

Teraz mog膮 tam wej艣膰 tylko 偶ywi. My nie. Nasz z艂y

przodek do szale艅stwa obawia si臋 obecno艣ci duch贸w

w Dolinie, l臋ka si臋 zw艂aszcza Shiry. Tylko Tarjeiowi nic

nie mo偶e zrobi膰, umieszczono go tam ju偶 tak dawno temu,

a poza tym znajduje si臋 on pod ochron膮.

Nie da si臋 zaprzeczy膰, 偶e w jednej chwili poczuli si臋

nagle mali, a ich twarze poblad艂y. Za bardzo liczyli na

swych pomocnik贸w. Gabriel z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋.

Tengel Dobry ci膮gn膮艂:

- Shira tak偶e nie b臋dzie w stanie wej艣膰 do Doliny,

dop贸ki nie przygotujecie jej drogi.

- Nie mo偶emy was wi臋c wzywa膰? - spyta艂 Nataniel.

- Owszem, mo偶ecie. Ale nasze magiczne zakl臋cia nie

b臋d膮 tam mia艂y 偶adnej mocy. W艂a艣nie przeciw nim nasz

z艂y przodek skierowa艂 ca艂膮 swoj膮 pot臋g臋.

- Chwileczk臋 - wtr膮ci艂a Tula. - Przecie偶 moje cztery

demony wesz艂y do Doliny i uratowa艂y mnie i Heikego!

- To prawda - przyzna艂 Tengel Dobry, patrz膮c na ni膮

z powag膮. - Ale czy wiesz, jakie ryzyko podj臋艂y dla ciebie?

Mog艂y trafi膰 do Wielkiej Otch艂ani! Ale by艂y cztery

i pojawi艂y si臋 niespodziewanie. Zaskoczy艂y ducha Tengela

Z艂ego. Wtedy si臋 powiod艂o, ale jestem przekonany, 偶e tym

razem nasz z艂y przodek nie da si臋 przechytrzy膰. W dodat-

ku teraz on jest rzeczywisty!

Tula pokiwa艂a g艂ow膮, nie m贸wi膮c ju偶 nic wi臋cej.

Zn贸w popatrzyli na ogniska ofiarne. Gro藕ny dym snu艂

si臋 nad dwoma wzg贸rzami. Gabriela ogarn臋艂o przeczucie,

偶e oto nadszed艂 dzie艅 s膮du. Zadr偶a艂.

Tengel zwr贸ci艂 si臋 do tego, kt贸ry przy艂膮czy艂 si臋 jako

ostatni.

- Czy powinni艣my i艣膰 teraz na g贸r臋, Inu?

- Odradza艂bym to, szlachetny panie - odpar艂 ma艂y

Taran-gaiczyk. - Noc膮 ich duchy o偶ywaj膮, wtedy ich

pot臋ga ro艣nie.

- Ale my mamy Demony Nocy - przypomnia艂 mu

Nataniel.

Inu zwr贸ci艂 ku niemu okr膮g艂膮 jak ksi臋偶yc twarz.

- To prawda, dostojny panie. Ale nie jest pewne, kto

z takiej walki wyszed艂by zwyci臋sko.

- Wobec tego rozbijamy tu ob贸z na noc - zdecydowa艂

Marco.

Rozejrzeli si臋 przygn臋bieni. Miejsce nie by艂o szczeg贸l-

nie zach臋caj膮ce: opadaj膮cy stromo teren, 艂aty 艣niegu,

zlodowacia艂a ziemia. Trudno si臋 schroni膰 nawet przed

wiatrem. Gabrielowi zamarzy艂o si臋 艂贸偶ko w domu. Pies

przytulony w nogach...

Tova z sentymentem pomy艣la艂a o ciep艂ym, wygodnym

pokoju w hotelu.

- Lepsze to, ni偶 i艣膰 teraz na g贸r臋 - uzna艂 Nataniel.

Nikt nie mia艂 co do tego w膮tpliwo艣ci.

- Czy macie ze sob膮 wszystkie cztery butelki? - spyta艂a

Sol.

- Tak - odpar艂 Nataniel. - Ja mam swoj膮, Tova swoj膮,

a Marco swoj膮 i Ellen.

Wszyscy dostrzegli b贸l, jaki odmalowa艂 si臋 na twarzy

Nataniela, kiedy wymawia艂 imi臋 ukochanej.

- Niedobrze, 偶e masz dwie, Marco - powiedzia艂

Tengel Dobry i popatrzy艂 na pozosta艂ych dwu spo艣r贸d

偶yj膮cych, bo tylko tacy mogli wnie艣膰 do Doliny buteleczki

z wod膮 Shiry. - Gabriel nie mo偶e wzi膮膰 flaszki. Ju偶 i tak

spoczywa na nim zbyt du偶a odpowiedzialno艣膰. Ma prze-

kaza膰 ca艂膮 nasz膮 histori臋, kiedy nastan膮 z艂ote czasy pokoju,

je艣li w og贸le b臋dzie to mia艂o miejsce. Poza tym mimo 偶e

nie mia艂 by膰 nara偶ony na ataki wroga, dwukrotnie ju偶

ucierpia艂.

Ulvhedin pokiwa艂 g艂ow膮.

- Odnosz臋 wra偶enie, 偶e oni koncentruj膮 si臋 na najs艂ab-

szych w grupie. Nie mia艂em mo偶liwo艣ci zapobiec tym

atakom, zawsze uderzaj膮 z zaskoczenia.

Pozostawa艂 ju偶 tylko jeden wsp贸艂cze艣nie 偶yj膮cy cz艂o-

wiek: Ian Morahan.

- On nie zosta艂 wtajemniczony - stwierdzi艂a Sol.

- To prawda - przyzna艂 Tengel Dobry. - Nie otrzy-

ma艂 b艂ogos艂awie艅stwa i ochrony od wszystkich mocy

przyby艂ych do G贸ry Dcmon贸w.

- Nie wypi艂 te偶 napoju tak jak inni - doda艂 Ulvhedin.

- Nie mo偶emy nara偶a膰 go na niebezpiecze艅stwo.

- I co najwa偶niejsze: on nie jest jednym z nas, stoi

z boku.

- Nie - zaprzeczy艂 Marco, u艣miechaj膮c si臋 leciutko.

- Ian wcale nie stoi z boku. M贸j przyjaciel, jeden

z czarnych anio艂贸w, uleczy艂 jego cia艂o. To si臋 zdarza tylko

w贸wczas, gdy chodzi o kogo艣 wyj膮tkowego. Ian nale偶y

do nas.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - dopytywa艂a si臋 Sol.

- B臋dzie ojcem dziecka Ludzi Lodu - z u艣miechem

odrzek艂 Marco.

Serce Tovy zabi艂o mocniej. Wymieni艂a spojrzenia

z Ianem, wzruszona i uszcz臋艣liwiona czu艂ym u艣miechem,

jakim j膮 obdarzy艂.

- Ale Ian jest bezbronny - sprzeciwi艂a si臋 zaniepoko-

jona.

- Ma wszak opiekuna, mnie - uspokoi艂 j膮 Tengel

Dobry.

- Tak, dodali艣my te偶 si艂y jego aurze, otacza go teraz

niby tarcza - powiedzia艂 Nataniel.

- Ale gdy ju偶 wejdziemy do Doliny, Tengela Dobrego

nie b臋dzie z nami - przypomnia艂a Tova.

Nagle powietrze zadrga艂o poruszone 艂opotem sk贸rzas-

tych skrzyde艂. Wr贸ci艂y cztery demony Tuli. Gabriel

z zapa艂em notowa艂.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂a Tula swych towa-

rzyszy i odby艂a z nimi rozmow臋 na stronie. Jeden

z demon贸w uni贸s艂 si臋 nad ziemi膮 i znikn膮艂.

Tula powr贸ci艂a do grupy.

- Ulvar i Kolgrim s膮 w bezpiecznym miejscu, nikt ich

tam nie znajdzie. Czuj膮 si臋 艣wietnie.

Gabriel ani przez chwil臋 w to nie w膮tpi艂. Tula potrafi艂a

zatroszczy膰 si臋 o swych go艣ci.

- Uda艂o mi si臋 co艣 jeszcze - oznajmi艂a z dum膮. - M贸j

drogi Astarot polecia艂 teraz do naszego domu po reszt臋

napoju, kt贸ry pili艣cie w G贸rze Demon贸w. Zostawili艣my

odrobin臋 na wypadek nieprzewidzianych okoliczno艣ci.

Na przyk艂ad takich jak teraz. Astarot wkr贸tce tu wr贸ci.

Ian Morahan poczu艂, 偶e przera偶one serce zaczyna mu

wali膰 coraz mocniej. Dawno ju偶 oswoi艂 si臋 z my艣l膮, 偶e

znajduje si臋 w nierealnym 艣wiecie wraz z niezwyk艂膮

rodzin膮 Ludzi Lodu. Drugiej takiej pr贸偶no by szuka膰 na

ca艂ej ziemil Teraz jednak mia艂 wypi膰 czarodziejski wywar.

Czy wystarczy mu odwagi, by zerwa膰 ostatnie nici wi膮偶膮ce

go z rzeczywisto艣ci膮? Ale przecie偶 dosta艂 niczym w poda-

runku nowe 偶ycie!

Winien by艂 im za to wdzi臋czno艣膰, gdyby nie oni, ju偶 by

nie 偶y艂. Poczuwa艂 si臋 do obowi膮zku udzielenia im pomo-

cy.

Ian Morahan zorientowa艂 si臋, 偶e wszyscy patrz膮 na

niego wyczekuj膮co.

- Jestem got贸w - oznajmi艂 z nadziej膮, 偶e jego g艂os

zabrzmia艂 spokojnie i zdecydowanie, mimo 偶e do spokoju

byio mu daleko. Gabriel wyczu艂 to swymi nagle wyost-

rzonymi zmys艂ami.

U艣miechn臋li si臋 i gor膮co podzi臋kowali Ianowi, a on

w tym momencie got贸w by艂 uczyni膰 dla nich wszystko,

czego by za偶膮dali.

Powr贸ci艂 Astarot i Tula wla艂a nap贸j do ma艂ej czarki.

Poda艂a Ianowi naczynie dopiero wtedy, gdy z艂o偶y艂 uro-

czyst膮 przysi臋g臋, 偶e b臋dzie wype艂nia膰 wszelkie rozkazy

przyw贸dc贸w.

Przenika艂o ich dotkliwe zimno, od czasu do czasu

odczuwali ostre uderzenia wiatru. Otoczyli Iana i w unie-

sieniu patrzyli, jak pierwszy nie zwi膮zany z Lud藕mi Lodu

wi臋zami krwi uczestniczy w ich rytuale. Cisza zalegaj膮ca

nad p艂askowy偶em przydawa艂a podnios艂o艣ci tej uroczystej

chwili.

Nap贸j by艂 mo偶e nieco gorzki, ale przede wszystkim

wyczuwa艂o si臋 w nim rozmaite zio艂a. Smakowa艂 Ianowi.

Czu艂, jak sp艂ywa mu do gard艂a. Mo偶e by艂a to sugestia, ale

wydawa艂o mu si臋, 偶e od razu przybywa mu spokoju i si艂y.

Kiedy wypi艂 ju偶 wszystko, odda艂 czark臋 Tuli dystyn-

gowanym gestem, pragn膮c zachowa膰 od艣wi臋tny nastr贸j,

jaki ogarn膮艂 uczestnik贸w ceremonii.

Po kolei k艂adli mu d艂o艅 na ramieniu i witali w grupie

wybranych. Inu musia艂 wspi膮膰 si臋 na palce, a Tova przez

艂zy wztuszenia ledwie widzia艂a Iana. Marco patrzy艂 na

niego z takim ciep艂em w oczach, 偶e Irlandczyk got贸w by艂

dla艅 skoczy膰 w ogie艅.

Wszyscy czekali w pe艂nym powagi napi臋ciu. Marco

wyj膮艂 niewielk膮 paczuszk臋 owini臋t膮 w gruby materia艂

i oklejon膮 papierow膮 ta艣m膮. Bior膮c j膮 Ian odni贸s艂 wra偶e-

nie, 偶e przez jego r臋k臋 przebiega pr膮d rozprzestrzeniaj膮cy

si臋 po ca艂ym ciele. W male艅kiej, niemal mieszcz膮cej si臋

w d艂oni paczce wyczu艂 kszta艂t przypominaj膮cej amfor臋

flaszeczki.

Ian Morahan wiedzia艂, 偶e tego momentu nigdy nie

zapomni. Ta chwila by艂a chyba najbardziej wzruszaj膮ca

w ca艂ej tej niesamowitej wyprawie do Doliny Ludzi Lodu.

Uczestnicy ceremonii odetchn臋li g艂臋boko.

- To by艂o naprawd臋 pi臋kne - westchn臋艂a Sol. - Ale co

zrubimy teraz? Jak ominiemy te dwa potwory na g贸rze?

Tak, tak, wiem, 偶e wy, ludzie, macie zamiar rozbi膰 tu ob贸z

na noc, ale my mo偶emy chyba w tym czasie czym艣 si臋 zaj膮膰?

Ma艂y Inu pochyli艂 si臋, nie wyjmuj膮c r膮k wetkni臋tych

w d艂ugie r臋kawy futra.

- Zacny duchu kobiety o pi臋knych oczach... Nie

radzi艂bym podejmowa膰 jakichkolwiek dzia艂a艅. Ale czci-

godny kr贸l Targenor zbiera ju偶 wszelkie posi艂ki z G贸ry

Demon贸w. Znajduj膮 si臋 tu w pobli偶u. On i ja uzgodnili艣-

my, 偶e Kat, Kat-ghil i ich duchy to nasza sprawa, sprawa

Taran-gaiczyk贸w. Wszyscy nasi szamani razem zaatakuj膮

dw贸ch naszych z艂ych przodk贸w.

- Doskonale - ucieszy艂 si臋 Tengel Dobry.

- Ale nie teraz - powiedzia艂 Inu. - Podejmiemy pr贸b臋

dopiero o 艣wicie, kiedy ich duchy zbledn膮 i rozp艂yn膮 si臋.

To niezwykle pot臋偶ni przeciwnicy.

Oczy Inu przesun臋艂y si臋 po zgromadzonych i za-

trzyma艂y na ma艂ym Gabrielu.

- Ten atak b臋dzie wielkim czynem naszych szama-

n贸w. Pragniemy, aby towarzyszy艂 nam kronikarz. Chcieli-

by艣my, by nast臋pne pokolenia dowiedzia艂y si臋 o naszym

bohaterstwie.

Tengel Dobry z powag膮 pokiwa艂 g艂ow膮.

- Wasza bitwa o 艣witaniu nie powinna zosta膰 zapom-

niana. Gabriel p贸jdzie z wami. Ulvhedinie, b臋dziesz

czuwa膰 nad 偶yciem ch艂opca, prawda?

- Na pewno - uroczy艣cie obieca艂 olbrzym.

Gabriel prze艂kn膮艂 艣lin臋 tak g艂o艣no, 偶e wszyscy to

us艂yszeli. Zorientowa艂 si臋, 偶e Tova i Nataniel patrz膮. na

niego z niepokojem, ale nie sprzeciwiaj膮 si臋 ani s艂owem.

Mam zadanie do wykonania, pomy艣la艂 z dum膮. Musz臋

zapami臋ta膰 ka偶dy najdrobniejszy szczeg贸艂, aby przetrwa艂a

pami臋膰 o ma艂ych odwa偶nych Taran-gaiczykach.

Usiad艂 na uboczu i dobra艂 sobie odpowiedni d艂ugopis.

Przez chwil臋 zastanawia艂 si臋, w jaki spos贸b sformu艂owa膰

my艣l, kt贸r膮 chcia艂 wyrazi膰. Wiedzia艂, 偶e po angielsku

brzmia艂o to: To whom it might concern. Uzna艂, 偶e ten zwrot

by艂by bardzo odpowiedni, ale nie potrafi艂 go dobrze

przet艂umaczy膰. Wreszcie napisa艂: Dla tego, kt贸ry znajdzie te

ksi臋gi.

Zdawa艂 sobie bowiem spraw臋, 偶e by膰 mo偶e nie wr贸c膮

z tej wyprawy. Na my艣l o tym zrobi艂o mu si臋 jako艣

smutno, zacz膮艂 nawet poci膮ga膰 nosem. Je艣li kto艣 w odleg-

艂ej przysz艂o艣ci zaw臋druje w te g贸ry i odnajdzie jego

martwe cia艂o, dostrze偶e tak偶e jego dzienniki. A w nich

zapisana b臋dzie ca艂a historia o tym, jak duchy Ludzi Lodu

i Taran-gaiczyk贸w uratowa艂y 艣wiat od Tengela Z艂ego.

W贸wczas ludzie b臋d膮 ju偶 mogli pozna膰 prawd臋. Ale

dopiero p贸藕niej, kiedy walka si臋 zako艅czy. Tak, bo

przecie偶 je艣li pojawi膮 si臋 tu ludzie, b臋dzie to oznacza艂o, 偶e

艣wiat i ludzko艣膰 w istocie zostan膮 ocaleni. Dla 艣wiata

Gabriel i jego dzielni przyjaciele cierpili... cierpiali... Do

licha! Cierpieli, tak to si臋 m贸wi. I ponie艣li 艣mier膰!

Otar艂 nos. Takie my艣li zbyt mocno porusza艂y jego

uczucia.

'Nie by艂o nas wielu - zanotowa艂. - Marco, kt贸ry by艂 czarnym

anio艂em, Nataniel, kt贸ry by艂 nim troch臋, Tova, kt贸ra by艂a

dotkni臋ta, Ian, kt贸ry by艂 Irlandczykiem, no i ja. Nazywam si臋

Gabriel Gard z Ludzi Lodu i mam dwana艣cie lat. Zosta艂em

wybrany do pisania tej kroniki, kt贸ra mo偶e zostanie przerwana

w po艂owie, bo ju偶 nie b臋d臋 偶y艂...'

Nie, stanowczo zbyt wiele miejsca po艣wi臋ci艂 sobie, tak

nie mo偶na. Kronikarz musi zachowa膰 obiektywizm.

Wszystko to pi臋knie wykaligrafowa艂 na tytu艂owej

stronie ksi臋gi. Chcia艂 umie艣ci膰 tu o wiele wi臋cej imion, ale

zabrak艂o mu miejsca. Nie wymieni艂 na przyk艂ad Runego

i Halkatli, ale napisze o nich dalej, wszystko wi臋c chyba

b臋dzie w porz膮dku.

Us艂ysza艂, 偶e go wo艂aj膮, stan膮艂 na zdr臋twia艂e nogi.

Wcze艣nie u艂o偶yli si臋 na nocny spoczynek. Nie艂atwo

przysz艂o im znale藕膰 wygodne miejsce na zimnym, nier贸w-

nym pod艂o偶u, ale w baga偶u znalaz艂y si臋 peleryny oc艂

deszezu i ciep艂e ubrania, w kt贸re mogli si臋 utuli膰.

Gabriel nas艂uchiwa艂 d藕wi臋k贸w nocy. Po艂o偶yli si臋

tylko Tova, Ian, Nataniel, Marco i on, pozostali

trzymali wart臋. Widzia艂 ogromn膮 posta膰 Illvhedina

siedz膮cego na ziemi na ukos od niego, razem z Ten-

gelem Dobrym i Sol. Nieco dalej usadowili si臋 inni,

w艣r贸d nich Rune i Halkatla zatopieni w cichej roz-

mowie.

Podejrzewa艂, 偶e Marco nie 艣pi, 偶e w og贸le nie po-

trzebuje snu, lecz k艂ad膮c si臋 wraz ze zwyk艂ymi 艣miertel-

nikami chce pu prostu zaznaczy膰 swoje do nich podobie艅-

stwo.

Wiatr zawodzi艂 nad wzg贸rzami, skari膮c si臋 偶a艂o艣nie.

Raz Gabriel us艂ysza艂 przenikliwy, przeszywaj膮cy do szpi-

ku ko艣ci krzyk i podni贸s艂 si臋 przera偶ony. Marco tak偶e

zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

Krzyk dobieg艂 z p艂askowy偶u. Przeci膮g艂y, straszny, nie

maj膮cy nic wsp贸lnego ze 艣wiatem zwierz膮t. Wyda艂a go...

Rozespanemu Gabrielowi przysz艂o do g艂owy okre艣lenie:

"nieczysta dusza". Nic lepszego nie zdo艂a艂 wymy艣li膰.

I rzeczywi艣cie... To, co widzieli przed sob膮, zdawa艂o si臋

nie mie膰 偶adnego zwi膮zku z rzeczywisto艣ci膮. Kat

i Kat-ghil, obaj b臋d膮cy duchami, zgromadzili wok贸艂 siebie

inne, pos艂uszne im duchy!

Gabriel zachichota艂, szybko jednak zakry艂 usta kocem.

Nie wolno niepotrzebnie rozdra偶nia膰 tych istot!

Czy zanotowa艂 wszystko? Pciczu艂, jak z obawy, 偶e nie

wype艂ni swojego zadania, 艣ciska go w 偶o艂膮dku. Wiedzia艂,

偶e stara si臋 z ca艂ych si艂, ale poza wszystkim teraz by艂o ju偶

zdecydowanie z6yt ciemno, by m贸g艂 co艣 napisa膰. By

pom贸c pami臋ci i uzupe艂nie luki nastgpnego dnia, doda艂

jeszeze: "Wycie w nocy", ale nie by艂 pewien, czy s艂owa te

trafi艂y na papier, czy te偶 znalaz艂y si臋 na kocu.

Potem zasn膮艂. By膰 mo偶e uda艂o mu si臋 to dzi臋ki

poczuciu bezpiecze艅stwa, kt贸re sprowadzi艂a na niego

blisko艣膰 jego towarzyszy. Wydawa艂o mu si臋, 偶e na

p艂askowy偶u rozleg艂 si臋 jaki艣 odleg艂y, szale艅czy 艣miech,

lecz m贸g艂 on r贸wnie dobrze pochodzi膰 z jego sn贸w.

W nocy przebudzi艂 si臋 raz, lecz nie do ko艅ca, nie wiedzia艂,

czy to sen, czy jawa. Mia艂 jednak wra偶enie, 偶e wok贸艂 niego

zapanowa艂o niespokojne poruszenie, jakby nagle zaroi艂o

si臋 od ludzi. Przed oczami miga艂y mu przera偶one twarze,

kto艣 przebiega艂, kto艣 szeptem wydawa艂 rozkazy.

Niekt贸re z tych twarzy rozpozna艂. Trond... Czy to nie

on mia艂 dowodzi膰 wielkimi oddzia艂ami? Targenor...

I Dida. Roi艂o si臋 te偶 od demon贸w.

Po藕niej owe przera偶aj膮ce, piekielne okrzyki rozbrz-

mia艂y tu偶 obok niego. Gabriel przez sen, a mo偶e na jawie,

zrozumia艂, 偶e zostali zaatakowani, Marco bowiem nie le偶a艂

na swoim miejscu. Ale Tova spa艂a.

Nad g艂ow膮 ch艂opca przelecia艂y cztery demony Tuli, zaj臋te

walk膮 z czym艣, czemu nie potrafi艂 nada膰 imienia. S艂ysza艂

szczekanie i warczenie, dobywaj膮ce si臋 z gardzieli drapie偶ni-

k贸w, i zrozumia艂, 偶e to wilki czarnych anio艂贸w wkroczy艂y do

akcji. Nagle jednak pochyli艂 si臋 nad nim Marco i delikatnym

ruchem przesun膮艂 d艂oni膮 po jego oczach.

- 艢pij, Gabrielu, 艣pij - us艂ysza艂 mi艂y g艂os ksi臋cia

Czarnych Sal.

P贸藕niej Gabriel nic ju偶 nie pami臋ta艂.

ROZDZIA艁 II

Obudzi艂 si臋, bo kto艣 delikatnie potrz膮sa艂 go za rami臋.

- Szlachetny ch艂opcze, posiadaj膮cy niezwyk艂膮 zdol-

no艣膰 rycia znak贸w - rozleg艂 si臋 pe艂en szacunku g艂os Inu.

- Zbli偶a si臋 艣wit. Najwy偶szy czas, aby艣my wyruszyli.

Gabriel w jednej chwili oprzytomnia艂. Tova i Nataniel

wci膮偶 spali, wsta艂 wi臋c cicho, by ich nie obudzi膰. Czu艂 si臋

nadzwyczaj wyr贸偶niony.

Zbocze oblewa艂o ch艂odne 艣wiat艂o brzasku. Ch艂opiec

zadr偶a艂, czu艂, 偶e twarz zsinia艂a mu z zimna. Nie potrafi艂

wykrzesa膰 z siebie zbyt wiele entuzjazmu. Wiedzia艂, 偶e

odrobina ciep艂ego jedzenia i picia na pewno by mu

pomog艂a. Gdyby co艣 takiego w og贸le mieli.

No, pora wreszcie sko艅czy膰 z tymi s艂abo艣ciami. Precz

z my艣lami, niegodnymi jednego z wybranych!

Marco sta艂 niedaleko i przygl膮da艂 mu si臋 nieprzeniknio-

nym spojrzeniem. Rune i Halkatla ci膮gn臋li ku pobliskiemu

zag艂臋bieniu w ziemi dw贸ch ciemno ubranych m臋偶czyzn.

- A wi臋c prawd膮 by艂o to, co wydawa艂o mi si臋 snem

- szepn膮艂 Gabriel. - Kim oni s膮?

- Wsp贸艂cze艣nie 偶yj膮cy przest臋pcy z oddzia艂贸w Ten-

gela Z艂ego, kt贸rzy nie mieli do艣膰 rozumu, by nie miesza膰

si臋 w walk臋 duch贸w. W艂a艣ciwie tylko dla nich 藕le si臋 to

sko艅czy艂o. Poza tym walka by艂a tak wyr贸wnana, 偶e nasi

wrogowie bardzo pr臋dko si臋 wycofali. Z ich strony by艂a

to zaledwie pr贸ba nastraszenia nas. Trudno powiedzie膰,

aby nam zaimponowali - u艣miechn膮艂 si臋 Marco z gorycz膮.

Podszed艂 do ch艂opca i po艂o偶y艂 mu na ramionach d艂onie.

- Czeka ci臋 teraz nieprzyjemne zadanie - powiedzia艂

ciep艂o. - Ale Ulvhedin b臋dzie nad tob膮 czuwa艂, a wszyscy

Taran-gaiczycy obiecali ci臋 strzec. Nie spotka ci臋 nic, co

by zasmuci艂o Karine, twoj膮 matk臋, i twego ojca. Zapisuj

dok艂adnie, co tylko b臋dziesz m贸g艂, najlepiej w kr贸tkich

s艂owach, tak by艣 p贸藕niej bez trudu to uzupe艂ni艂. Zanotuj

wszystko, to niezwykle wa偶ne ze wzgl臋du na 贸w wymar艂y

lud.

Gabriel tak bardzo by艂 poch艂oni臋ty przygl膮daniem si臋

z艂oczy艅com, kt贸rych odci膮gali Rune i Halkatla, 偶e nie

zauwa偶y艂, co dzieje si臋 za jego plecami. Odwr贸ci艂 g艂ow臋

i ujrza艂 gromad臋 ubranych na czarno niewysokich szama-

n贸w, gotowych do drogi. Wraz z nimi sta艂 Sarmik, Wilk,

ich przyw贸dca. Towarzyszyli mu dwaj synowie, Orin

i Vassar.

By艂 w艣r贸d nich tak偶e Mar, kt贸ry nie rozstawa艂 si臋 ze

swym wielkim 艂ukiem. Gabriela uradowa艂 jego widok.

Wiedzia艂, 偶e w艣r贸d szaman贸w musi by膰 Tun-sij, nie

zdo艂a艂 jej jednak odnale藕膰, bo tak jak w G贸rze Demon贸w

wszyscy w gromadzie ubrani byli identycznie. Twarze ich

skrywa艂y zas艂ony z czarnych fr臋dzli, zwieszaj膮cych si臋

z nakrycia g艂owy przypominaj膮cego kapelusz z szerokim

rondem.

Ch艂opiec poczu艂, 偶e 艣ciska go w gardle. Naprawd臋 by艂o

co艣 wyj膮tkowo wzruszaj膮cego w tym, 偶e pozwolono mu

pozna膰 dawno wymar艂e plemi臋, o kt贸rego istnieniu nikt

ju偶 nie pami臋ta艂. Ale on opowie o nim innym.

Pochylili si臋 wszyscy przed Gabrielem, a on w taki sam

spos贸b odwzajemni艂 powitanie.

W艂a艣ciwie wcale nie uwa偶a艂, 偶e uprzejmo艣膰 Ta-

ran-gaiczyk贸w jest 艣mieszna, przeciwnie - bardzo mu si臋

podoba艂a. Ludziom Zachodu przyda艂oby si臋 co艣 nieco艣 od

nich nauczy膰. Mi艂y zwyczaj, zdaniem Gabriela, budzi

wzajemny szacunek i trosk臋 o innych ludzi.

Noc jeszcze nie ca艂kiem ust膮pi艂a 艣witowi, kiedy grupa

zacz臋艂a wspina膰 si臋 pod g贸r臋. Mglisty welon poranka

podsun膮艂 si臋 pod p艂askowy偶, nie widzieli wzg贸rz, na

kt贸rych czekali dwaj gro藕ni przodkowie. Ale Ta-

ran-gaiczycy kroczyli bez l臋ku. Wydawa艂o si臋, 偶e s膮

艣wiadomi, na co si臋 porywaj膮.

Wkr贸tce towarzysze podr贸偶y Gabriela przez Nor-

wegi臋 znikn臋li we mgle. Ch艂opiec pragn膮艂, by przynaj-

mniej Nataniel i Marco zostali przy nim, ale i przy

Ulvhedinie czu艂 si臋 bezpiecznie. Olbrzym niczym latarnia

morska g贸rowa艂 nad Taran-gaiczykami, niekt贸rzy z nich

byli nawet ni偶si od Gabriela.

Posuwali si臋 w milczeniu. Poza wszystkim wspinaczka

okaza艂a si臋 dla ch艂opca tak m臋cz膮ca, 偶e nie mia艂 si艂y

m贸wi膰.

Z dr偶eniem serca przypomnia艂 sobie, 偶e jest tu jedynym

偶yj膮cym. W臋dr贸wka wy艂膮cznie z duchami!

Ale, prawd臋 m贸wi膮c, dobrze si臋 czu艂 w艣r贸d nich.

Wszyscy byli wspania艂ymi towarzyszami.

Jeden z szaman贸w przyst膮pi艂 do niego.

- Boisz si臋, Gabrielu?

Rozpozna艂 ten g艂os.

- Nie, Tun-sij. W ka偶dym razie nie bardzo.

- W艂a艣nie ty masz opisa膰 to, co si臋 stanie, prawda?

- Tak - odpar艂 Gabriel. - Ju偶 bardzo du偶o zapisa艂em

w notesie. I mam ich ze sob膮 kilka.

- To dobrze. Wiesz, 偶e jeste艣my wymar艂ym plemie-

niem. Chcia艂abym, aby ludzie o nas us艂yszeli, aby艣my nie

poszli w zapomnienie, bez swojego miejsca w historii.

Niech nasza ostatnia walka zapami臋tana zostanie dla tych,

kt贸rzy w przysz艂o艣ci pojawi膮 si臋 na ziemi.

- Zadbam o to - rzek艂 Gabriel grubym ze wzruszenia

g艂osem. - Ale wam chyba nie nie mo偶e si臋 sta膰? Chodzi mi

a to, 偶e wy ju偶... nie 偶yjecie.

- Drogi przyjacielu - powiedzia艂a ze smutkiem

Tun-sij. - My, szamani z Taran-gai, jako potomkowie

Ludzi Lodu byli艣my uprzywilejowani. Unikn臋li艣my czar-

nych ogrod贸w Shamy. Ale strach przed tym miejscem

zn贸w si臋 obudzi艂, bo musisz wiedzie膰, 偶e walczymy teraz

przeciwko sojusznikom Shamy. No i jest te偶 nasz wsp贸lny

z艂y przodek. On jest w mocy wys艂a膰 nas tam gdzie chce,

je艣li dostaniemy si臋 w jego r臋ce. Mo偶e nas zagna膰 do

Shamy albo do... Wielkiej Otch艂ani.

Ostatnie s艂owa wypowiedzia艂a tak cicho, jakby si臋 ba艂a,

偶e kto艣 us艂yszy.

- Czy wiesz, co to jest? - spyta艂 Gabriel szeptem.

- Albo gdzie to jest?

- Tego nie wie nikt - odpar艂a Tun-sij i po艂o偶y艂a palec

na ustach, daj膮c znak, 偶e o tym nie nale偶y m贸wi膰.

Gabriel przystan膮艂 i ze strachem spojrza艂 na g贸r臋. Nogi

odmawia艂y mu pos艂usze艅stwa i ci臋偶ko dysza艂, bo ostatni

odcinek by艂 nieprzyjemnie stromy. Zmarz艂, mia艂 wra偶e-

nie, 偶e stopy od nocnego ch艂odu zmieni艂y si臋 w kawa艂ki

lodu, a ca艂e cia艂o lekko zdr臋twia艂o.

Nic teraz nie widzia艂. W臋dr贸wka po g贸rach zawsze

bywa zdradliwa. Kiedy ju偶 si臋 wejdzie na wierzcho艂ek,

kt贸ry wydaje si臋 najwy偶szym szczytem, okazuje si臋, 偶e

kryj膮 si臋 za nim cz臋sto jeszcze wy偶sze wzniesienia. I teraz

tak偶e nie mieli owych przera偶aj膮cych postaci nad sob膮,

a w ka偶dym razie nie w zasi臋gu wzroku.

Noc nie chcia艂a ust膮pi膰. Gabriel zastanawia艂 si臋, kt贸ra

mo偶e by膰 godzina, przypuszcza艂, 偶e oko艂o czwartej, mo偶e

p贸艂 do pi膮tej.

Tun-sij zacz臋艂a co艣 do niego m贸wi膰, stara艂 si臋 skupi膰 na

jej s艂owach.

- W艂a艣ciwie ty i ja jeste艣my prawie kuzynami. Oczywi-

艣cie spokrewnieni jeste艣my przez Tan-ghila, cho膰 to by艂o

ju偶 bardzo, bardzo dawno temu. Poza tym moja wnuczka

Shira mia艂a przyrodniego brata, Orjana, a ty jeste艣 jego

potomkiem.

- To prawda - u艣miechn膮艂 si臋 do niej Gabriel. Gdy si臋

u艣miecha艂, oczy mu promienia艂y, a偶 wszystkim robi艂o si臋

cieplej na sercu.

- B臋dziemy ci臋 strzec - przyrzek艂a wzruszona Tun-sij.

- Dopilnujemy, 偶eby nic ci si臋 nie sta艂o. Bo tam na g贸rze

mo偶e by膰 gor膮co, co do tego nie mam w膮tpliwo艣ci.

Trzymaj si臋 z ty艂u, Ulvhedin nie odst膮pi ci臋 ani na krok.

Gabriel przyrzek艂, 偶e b臋dzie uwa偶a艂. Wcale zreszt膮 nie

pali艂 si臋 do walki z duchami Taran-gai i duchami - s艂ugami

tych duch贸w.

Musia艂 jednak wype艂ni膰 sw贸j obowi膮zek. Mama, ojciec

i ca艂y r贸d b臋d膮 dumni z niego i jego kroniki.

Nagle znale藕li si臋 u celu.

Nast膮pi艂o to tak nieoczekiwanie, 偶e Gabriela ze strachu

obla艂 zimny pot.

Wyszli prosto na jedno ze wzg贸rz. Mg艂a przes艂ania艂a

ci膮gn膮ce si臋 przed nimi pustkowie; bardziej si臋 domy艣lali

jego istnienia, ni偶 je widzieli. Ale tu偶 przy nich, na samym

wierzcho艂ku, tkwi艂a straszna istota. Skulona, nie za-

szczyci艂a ich nawet spojrzeniem.

- Kat - mrukn膮艂 Inu.

Doko艂a snu艂 si臋 g臋sty dym. Gabriel drgn膮艂.

- Czuj臋 zapach dymu - szepn膮艂. - Czy on jest rze-

czywisty?

- To tylko iluzja - odpar艂a Tun-sij.

Grup臋 Taran-gaiczyk贸w prowadzili Mar i Sarmik wraz

z synami. Wszyscy czterej zatrzymali si臋 u st贸p wzg贸rza.

Gabriel wyci膮gn膮艂 notes i zacz膮艂 goc膮czkowo zapisywa膰:

'Nasi wodzowie dyskutuj膮 o tym, co powinni zrobi膰. Nie

bardzo wiedz膮, gdzie mo偶e by膰 ten drugi, Kat-ghil, bo w tej mgle

prawie nic nie wida膰. Jakby艣my byli na morzu, a wzg贸rze

Kata by艂o wysp膮. On jest naprawd臋 starszny... (przekre艣-

lone) straszny, bardzo ma艂y i kr臋py, z艂ymi oczami wpatruje

si臋 w dolin臋, kt贸rej my ju偶 nie widzimy. Od ty艂u otacza go

p贸艂kole, jakby p艂ot, na kt贸rym wisz膮 zasuszone ludzkie zw艂o-

ki. Przypominaj膮 mumie. To si臋 zgadza, bo on pewnie tak jak

jego ojciec, Zimowy Smutek, porywa艂 kobiety i sk艂ada艂 je

w ofierze. Mumie wygl膮daj膮 na zw艂oki kobiet, cho膰 nie wszyst-

kie. Pozosta艂e to chyba ciafa jego wrog贸w. Tacy jak on

uwa偶aj膮 pewnie za wrog贸w wszystkich ludzi. Ale nie widz臋

duch贸w, kt贸re podobno mia艂y go otacza膰. I czy Kat nie

mieszka艂 w norze w ziemi, w kt贸rej gromadzi艂y si臋 duchy?

Mo偶e to jednak jest Kat-ghil?'

W chwili gdy Gabriel pisa艂, rozleg艂 si臋 ostrzegawczy

okrzyk zwiadowc贸w i ch艂opiec instynktownie schyli艂

g艂ow臋. W sam膮 por臋, bo tu偶 nad nim przelecia艂o co艣 ze

艣wistem. Gabriel zacisn膮艂 powieki i zas艂oni艂 uszy d艂o艅mi,

d藕wi臋k bowiem by艂 okropny, 艣widruj膮cy.

Gdy otworzy艂 oczy, ujrza艂, 偶e jakie艣 szarawe, jakby

utkane z mg艂y istoty zatoczy艂y w powietrzu kr膮g nad

grup膮, a potem wr贸ci艂y na wzg贸rze, pewnie dla odzys-

kania si艂, i zn贸w si臋 pojawi艂y.

Zjawy by艂y dziwnie bezkszta艂tne, w艂a艣ciwie najbar-

dziej przypomina艂y pozbawione substancji i bezbarwne

komety, bardziej g臋ste z przodu i rzedniej膮ce ku ko艅cowi.

Przemkn臋艂y nad Taran-gaiczykami, kt贸rzy na ich widok

rzucili si臋 na ziemi臋. Mar i Sarmik zaraz jednak si臋

podnie艣li.

- Czy偶 my sami nie jeste艣my szamanami? - zawo艂a艂

Sarmik. - Wesp贸艂 ruszmy do ataku!

Wszyscy wstali. Tylko Gabriel, na polecenie Ulvhedi-

na, wci膮偶 le偶a艂, a jego opiekun przykucn膮艂 przy nim.

Gabriel mia艂 notes pod sob膮. Wyci膮gn膮艂 go i zacz膮艂 pisa膰,

by膰 mo偶e przede wszystkim po to, by odp臋dzi膰 strach.

'Kat wsta艂 i odwr贸ci艂 si臋 w nasz膮 stron臋. On naprawd臋 wygl膮da

straszliwie! Z臋by ma zupe艂nie starte, mam okropne wra偶enie, 偶e

po to, by m贸c lepiej 偶u膰 ofiary. Ale to przecie偶 si臋 nie zgadza, nie

wolno mi snu膰 tak makabrycznych my艣li! Wyci膮ga r臋ce do swoich

potomk贸w i co艣 krzyczy. Nigdy jeszcze nie s艂ysza艂em tak prze-

ra藕liwego wrzasku, przeszywa do szpiku ko艣ci. To na pewno ja-

kie艣 zakl臋cia.

Ale Mar i pozostali, kt贸rzy potrafi膮 zaklina膰, odpowiadaj膮!

Ratunku, przekle艅stwa sypi艣 si臋 jak grad! Nasi krok za kro-

kiem wspinaj膮 si臋 na wzg贸rze.

Och! Kat co艣 teraz zmieni艂! Jego duchy... Zaczynaj膮 nabiera膰

kszta艂tu. O, to musz膮 by膰 jakie艣 demony ze wschodu, nie wiem,

jak je nazwa膰! Schodz膮 w d贸艂 ku nam, jeden straszniejszy od

drugiego. Ale mimo wszystko... W pewnym sensie wydaj膮 si臋

艣mieszne. Ot, takie prymitywne koszmary senne. Przypominaj膮

dwuno偶ne smoki. Wystawiaj膮 ozory, sapi膮 i dysz膮 jak zziajane

psy, wykrzywiaj膮 si臋 w艣ciekle, ale...'

Gabriel nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰 i wybuchn膮艂 szcze-

rym, gromkim 艣miechem. Te stwory by艂y naprawd臋

komiczne!

Jego reakcja wywo艂a艂a gwa艂towny i ca艂kiem nieoczeki-

wany skutek. Duchy si臋 zatrzyma艂y, Kat zamilk艂 i zdumio-

ny zapatrzy艂 si臋 na niepokornego. Najwidoczniej nie m贸g艂

znie艣膰, 偶e jest przedmiotem czyjej艣 drwiny, a to znaczy艂o,

偶e traktuje siebie niezwykle powa偶nie.

Brak poczucia humoru jest bardzo gro藕ny. Istoty

pozbawione go s膮 o wiele bardziej niebezpieczne ni偶

wszystkie inne.

Kat i jego duchy wzburzone tym, 偶e sta艂y si臋 po-

艣miewiskiem, nie zdo艂a艂y si臋 jeszcze otrz膮sn膮膰, gdy Ta-

ran-gaiczycy ruszyli na wzg贸rze. Sforsowali p艂ot, na

kt贸rym wisia艂y zmumifikowane cia艂a ofar, a w nast臋pnej

chwili Kat ujrza艂 zwr贸cone ku sobie d艂onie i us艂ysza艂

pot臋偶ne, dudni膮ce, wypowiadane wesp贸艂 zakl臋cie.

Uderzy艂 w krzyk. Wzywa艂 pomocy, ale by艂o ju偶 za

p贸藕no. Na oczach Gabriela zmieni艂 si臋 w mumi臋, tak膮

sam膮 jak jego dawne ofiary. Tylko 偶e on nadal 偶y艂, 偶y艂

dostatecznie d艂ugo, by odczu膰 sw膮 bezradno艣膰 i upoko-

rzenie. Dostatecznie d艂ugo, by Vassar i Orin, uprzednio

艣ci膮gn膮wszy cia艂a ofiar, mogli na powr贸t postawi膰 ogro-

dzenie i zawiesi膰 na nim jego, Kata. Wszyscy szamani

zwr贸cili si臋 ku ogrodzeniu i zaklinali ponurym monoton-

nym ch贸rem. Kat nic nie m贸g艂 zrobi膰. Zasuszona twarz

wykrzywia艂a si臋 straszliwie, ale bez wzgl臋du na to, jakich

wysi艂k贸w dokonywa艂, by艂 zupe艂nie bezradny. Ca艂a kon-

strukcja wraz z makabryczn膮 dekoracj膮, nim samym,

rozp艂yn臋艂a si臋 w nico艣膰.

Gdy Kat znikn膮艂, orientalne demony z 偶a艂osnym pis-

kiem rozmy艂y si臋 we mgle.

Szamani Taran-gai stali nieruchomo. Potem odwr贸cili

si臋 do Gabriela.

- Dzi臋kujemy ci - rzek艂 ich przyw贸dca, Sarmik. - Dzi臋-

kujemy, ch艂opcze! Zapewni艂e艣 nam chwil臋 przerwy, konie-

czn膮 dla zdobycia przewagi.

Na rozkaz Sarmika zebrali w jedno miejsce na szczycie

wzg贸rza cia艂a ofiar Kata i ob艂o偶yli je kamieniami, przez

ca艂y czas 艣piewaj膮c przy tym pie艣ni na cze艣膰 pomor-

dowanych. Gabriel uzna艂 ceremoni臋 za bardzo pi臋kn膮

i chcia艂 po艂o偶y膰 kwiat na grobie nieszez臋艣nik贸w, ale

偶adnego nie znalaz艂. Ziemi臋 pokrywa艂 wszak szron.

Odm贸wi艂 tylko chrze艣cija艅sk膮 modlitw臋, kt贸rej nauczy艂

go dziadek Abel. W ka偶dym razie nie mog艂a zaszkodzi膰.

Taran-gaiczycy ucichli. Stali i patrzyli na siebie zdu-

mieni, bo pie艣艅 wci膮偶 brzmia艂a! Nie oni jednak j膮 艣piewali

i nie by艂a ju偶 tak pi臋kna.

S艂yszeli teraz przera偶aj膮ce, szalone czarodziejskie za-

kl臋cia, dochodz膮ce ze wzg贸rza skrytego we mgle.

- Kat-ghil - szepn臋艂a Tun-sij. - Kat-ghil i jego magi-

czne pie艣ni!

- Kt贸re zawsze zwiastowa艂y nieszcz臋艣cie komu艣 w Ta-

ran-gai - doda艂 Inu.

- Nie jeste艣my teraz w Taran-gai - rzek艂a Gwiazda.

- Spr贸bujmy go wymin膮膰 - zaproponowa艂 Hur.

- Mogliby艣my si臋 przekra艣膰 w g艂膮b p艂askowy偶u.

- A po co? - ostro sprzeciwi艂a si臋 Tun-sij. - Jeste艣my

tu po to, by otworzy膰 drog臋 wybranym z Ludzi Lodu, nic

wi臋cej.

- Masz racj臋 - przyzna艂 Hiir. - To niem膮dra propozy-

cja.

Wyra藕nie by艂o wida膰, 偶e drobni Taran-gaiczycy czuli

si臋 bardzo nieswojo. Duma ze zwyci臋stwa odniesionego

nad Katem ust膮pi艂a nowym obawom.

Bez zapa艂u zeszli ze wzg贸rza i zacz臋li posuwa膰 si臋

w stren臋, z kt贸rej dobiega艂 艣piew.

- Kat-ghil jest bardziej niebezpieczny - szepn膮艂 Mar

Gabrielowi. - Jego czarodziejskie pie艣ni nios膮 ze sob膮

艣mier膰.

Ale przecie偶 oni wszyscy i tak ju偶 nie 偶yj膮, chcia艂

powiedzie膰 Gabriel, lecz przypomnia艂 sobie s艂owa

Tun-sij: Taran-gaiczycy obawiali si臋 o swe dusze. Nie

chcieli trafi膰 do kr贸lestwa Shamy ani do Wielkiej Ot-

ch艂ani.

Im bli偶ej podchodzili, tym wyra藕niejsza by艂a pie艣艅.

Brzmia艂a gard艂owo, pe艂na agresji, i sta艂o si臋 jasne, 偶e jest

wyrazem z艂a. Taran-gaiczycy zwolnili, szli z coraz wi臋k-

szym oci膮ganiem, przepojeni strachem.

Z mg艂y wy艂oni艂o si臋 wzg贸rze. Jeszcze jedno ofiarne

ognisko. Przy ogniu siedzia艂 Kat-ghil. Skrzy偶owa艂 nogi,

d艂onie po艂o偶y艂 na kolanach, g艂ow臋 odchyli艂 do ty艂u.

Przera偶aj膮ca, 艣piewana ochryp艂ym g艂osem pie艣艅 wznosi艂a

si臋 ku niebu.

Urwa艂 gwa艂townie. Straszliwa twarz zwr贸ci艂a si臋

w stron臋 nadchodz膮cych. Wszyscy ujrzeli, 偶e przekle艅-

stwo dotkn臋艂o Kat-ghila z niespotykan膮 si艂膮. On jednak

wcale si臋 tego nie wstydzi艂, przeciwnie, zdawa艂 si臋 dumny

ze swego dziedzictwa. Na widok zbli偶aj膮cej si臋 grupy usta

wykrzywi艂y mu si臋 w grymasie pogardy.

Gwa艂townie si臋 wyprostowa艂, mieli wra偶enie, 偶e ro艣nie

na ich oczach. Jego z艂e spojrzenie spocz臋艂o na Vassarze.

Podj膮艂 pie艣艅, a jego g艂os, przepe艂niony podnieceniem,

zabrzmia艂 z now膮 si艂膮.

Vassar stan膮艂, przycisn膮艂 d艂o艅 do piersi i z艂ama艂 si臋

wp贸艂. W nast臋pnej chwili rozleg艂 si臋 krzyk Tun-sij.

Za Kat-ghilem pojawi艂a si臋 jeszcze jedna istota, jakby

utkana z mg艂y, najwidoczniej pochodz膮ca z prastarych

czas贸w. Mia艂a czarne, postrz臋pione w艂osy, kt贸re si臋ga艂y

do pasa i prawie ca艂kiem skrywa艂y twarz. Gabriel ogl膮da艂

kiedy艣 rysunki, przedstawiaj膮ce najdawniejszych przod-

k贸w cz艂owieka - na my艣l przysz艂o mu s艂owo "humanoid",

okre艣laj膮ce ogniwo po艣rednie mi臋dzy ma艂p膮 a cz艂owie-

kiem. To stworzenie by艂o poza tym karykatur膮 swego

w艂asnego ludu. Twarz mia艂o szersz膮 raczej ni偶 d艂u偶sz膮,

czaszk臋 sp艂aszczon膮, a ledwie widoczne oczy w膮skie jak

szparki.

Bardzo wyra藕nie uwidoczni艂y si臋 u niego cechy do-

tkni臋tych, a przyja藕nie nastawiony nie by艂 z ca艂膮 pewno艣-

ci膮.

- Zimowy Smutek - szepn膮艂 Inu. - Nigdy go nie

widzia艂em, ale mi go opisywano.

Syn Tengela Z艂ego... Przyrodni brat Targenora? C贸偶

za absurdalna my艣l!

- R贸wnie偶 szaman? - spyta艂 Ulvhedin.

- Oczywi艣cie! Posiada pot臋偶niejsz膮 moc ni偶 nasza.

- Niech dobre duchy maj膮 nas w swojej opiece

- westchn臋艂a Gwiazda, jedna z niewielu kobiet w gronie

szaman贸w.

Ledwie zd膮偶y艂a to powiedzie膰, gdy dostrzegli skradaj膮-

c膮 si臋 ku Gabrielowi ma艂膮 szar膮 istot臋.

- To Strach! - zawo艂a艂 Ten-kt贸ry-urodzi艂-si臋-w-

-drzwiach. - On sk艂ada艂 swoim bogom ofiary z dzieci!

- St贸j! - w艂adczo krzykn膮艂 Ulvhedin. - Ten ch艂opiec

jest pod opiek膮 czterech duch贸w Taran-gai, Ziemi,

Ognia, Powietrza i Wody!

Strach zatrzyma艂 si臋, parskaj膮c i wietrz膮c, jakby chcia艂

stwierdzi膰, kim jest Gabriel. Ch艂opiec popatrzywszy

w jego z艂e 偶贸艂te oczy poczu艂 md艂o艣ci.

Powarkuj膮c Strach obr贸ci艂 si臋 i skupi艂 teraz na dw贸ch

synach Sarmika. Byli oni znacznie starsi od Gabriela, ale

w ostateczno艣ci da艂o si臋 ich jeszcze nazwa膰 dzie膰mi.

- Nie zbli偶aj si臋 do nich! - ostrzeg艂 Sarmik. - Inaczej

na twoj膮 g艂ow臋 spadnie nasze przekle艅stwo!

Strach wyplu艂 pod stopy Sarmika ciemnobr膮zow膮

grudk臋, najwidoczniej jaki艣 艣rodek osza艂amiaj膮cy u偶ywa-

ny przez mieszka艅c贸w Taran-gai w zamierzch艂ych cza-

sach.

Dzielni mali szamani ju偶 unie艣li d艂onie, by rzuci膰

zakl臋cie na swych trzech dotkni臋tych przekle艅stwem

przodk贸w, Kat-ghila, Zimowego Smutka i Stracha, kiedy

nagle Tun-sij zawo艂a艂a:

- Strze偶cie si臋! Na wszystkich bog贸w, strze偶cie si臋!

Za nimi pojawi艂 si臋 czwarty stw贸r. Vendel Grip

natychmiast rozpozna艂by ohydn膮 posta膰, kt贸ra podpe艂z艂a

od ty艂u, chwyci艂a Vassara za nogi i obali艂a na ziemi臋.

Ale i Tun-sij go zna艂a, 偶y艂a wszak w jego czasach.

- Oko Z艂a! Biegnijcie! - poleci艂a szamanom. - Za-

wracamy!

Ale nikt, i ona tak偶e, nie ruszy艂 si臋 z miejsca.

Kat-ghil wsta艂 i zacz膮艂 wypowiada膰 straszliwe zakl臋cia

skierowane na Vassara. Zimowy Smutek zszed艂 ze szczytu

wzg贸rza i tak偶e obra艂 sobie za cel Vassara, a Strach,

porywacz dzieci, wyci膮gn膮艂 rami臋 do ch艂opaka.

Najgro藕niejszy jednak by艂 Oko Z艂a, kt贸ry rzuci艂 si臋 na

Orina, spiesz膮cego z pomoc膮 m艂odszemu bratu. U st贸p

wzg贸rza zapanowa艂o teraz straszliwe zamieszanie, rozleg-

艂y si臋 pe艂ne skargi 偶a艂osne j臋ki m艂odzie艅c贸w, monotonne

zakl臋cia szaman贸w i wo艂anie Sarmika o pomoc.

Wreszcie Zimowy Smutek wsta艂.

- Mamy ich, panie! - krzykn膮艂 triumfalnie.

Nagle pojawi艂a si臋 jeszcze jaka艣 inna istota, kt贸r膮

Gabriel zna艂 a偶 nazbyt dobrze. Na poz贸r zwyczajny

cz艂owiek, a mimo to niewiele w nim by艂o ludzkiego.

- Numer Jeden - szepn膮艂 Gabriel. - Albo Lynx, tak

te偶 go nazywaj膮. On jest 艣miertelnie niebezpieczny.

Sarmik i Mar przypadli do Vassara i Orina, by ich

broni膰, ale 藕li przodkowie nie wypu艣cili swych ofiar.

Ulvhedin przytuli艂 Gabriela. Trzymaj膮c nad nim d艂o艅, po

cichu odmawia艂 zakl臋cia.

Na Lynxa jednak nie mia艂o to wp艂ywu. Wystarczy艂

jeden ruch jego r臋ki, a w powietrzu pojawi艂 si臋 stw贸r

przypominaj膮cy gada i b艂yskawicznie ruszy艂 ku Sar-

mikowi i jego dw贸m synom. Gabriel odni贸s艂 wra偶enie, 偶e

nieznany potw贸r wyrzuci艂 艣liskie jak w臋gorz lasso,

a wszystko odby艂o si臋 tak szybko, 偶e nie zd膮偶y艂 dostrzec

偶adnych szczeg贸艂贸w. Vassar zosta艂 wyrwany z ramion

swych obro艅c贸w i wyrzucony wysoko w powietrze.

Zanosz膮c si臋 krzykiem 艣miertelnego przera偶enia m艂ody

Taran-gaiczyk znikn膮艂 we mgle.

Z艂e spojrzenia Kat-ghila i jego sprzymierze艅c贸w dosi臋-

g艂y teraz Orina i pomimo rozpaczliwych wysi艂k贸w Sar-

mika, pragn膮cego uratowa膰 drugiego syna od Wielkiej

Otch艂ani, ch艂opak podzieli艂 los brata.

Ich krzyki rozlega艂y si臋 d艂ugo, coraz s艂absze, im

bardziej si臋 oddalali. Potem s艂ycha膰 ju偶 by艂o tylko skarg臋

wiatru.

ROZDZIA艁 III

Sarmik, pora偶ony rozpacz膮, osun膮艂 si臋 na kolana.

Towarzysze podnie艣li go i odci膮gn臋li od strasznego

miejsca.

- Tak si臋 dzieje, kiedy kto艣 sprzeciwi si臋 wiernym

sojusznikom Tan-ghila! - zawo艂a艂 Kat-ghil triumfuj膮co.

We mgle zn贸w zatrzymali si臋 na narad臋. Sarmika

opu艣ci艂a wszelka wola walki, pozostawi艂 dow贸dztwo

Marowi.

Gabriel o艣mieli艂 si臋 wtr膮ci膰.

- Wiemy teraz, 偶e Lynx ma co艣 wsp贸lnego z Wielk膮

Otch艂ani膮 - powiedzia艂 takim tonem, jakby chcia艂 prze-

prosi膰 za to, 偶e wtr膮ca si臋 do rozmowy doros艂ych:

- Masz racj臋. Jeste艣 bystrym obserwatorem, Gabrielu

- pochwali艂 go Mar.

Ulvhedin pokiwa艂 g艂ow膮.

Ch艂opiec stara艂 si臋 ukry膰, jak bardzo dumny jest

z komplementu.

- Nie wiemy, kim albo czym jest Lynx - podj膮艂 Mar.

- Jasne natomiast, 偶e upatrzone ofiary odsy艂a do Wielkiej

Otch艂ani.

- Czy nigdy ju偶 nie zobacz臋 moich syn贸w? - z b贸lem

w g艂osie spyta艂 Sarmik.

- Musisz raczej uzna膰 ich za straconych - ze wsp贸艂-

czuciem stwierdzi艂 Ten-kt贸ry-urodzi艂-si臋-w-drzwiach.

- Nikt nigdy jeszcze stamt膮d nie wr贸ci艂.

O, biedny Nataniel, pomy艣la艂 Gabriel. Ellen tak偶e tam

trafi艂a. I Demony Wichru. A teraz Orin i Vassar.

Jak wielu jeszcze spotka taki los, zanim walka dobieg-

nie ko艅ca?

- Szamani z Taran-gai, nie mo偶emy ryzykowa膰, 偶e

stracimy was wszystkich - odezwa艂 si臋 Mar. - Wy艣lemy

przeciwko naszym wrogom niewielki oddzia艂. Zg艂aszam

si臋 na ochotnika. Kto jeszcze?

Taran-gaiczycy wyst膮pili jak jeden m膮偶.

- Dzi臋kuj臋 wam - powiedzia艂 wzruszony Mar. - Ale

naprawd臋 wystarczy tylko garstka.

Ulvhedin, kt贸ry w zasadzie uczestniczy艂 w tej walce

tylko jako opiekun Gabriela, wtr膮ci艂 si臋 do dyskusji.

- Jeste艣cie niezwykle dzielni i 艣wiat powinien si臋

o was dowiedzie膰 - zwr贸ci艂 si臋 do Taran-gaiczyk贸w,

ledwie si臋gaj膮cych mu do pasa. - Ale nie dacie rady z艂ym

szamanom i straszliwemu Lynxowi. Nie mo偶emy po-

zwoli膰 sobie na to, by was straci膰. My艣la艂em o innym

rozwi膮zaniu. Nie wiem, czy si臋 powiedzie.

- Pos艂uchajmy - rzek艂a Tun-sij.

- Kat-ghil i jego kompania s膮 bardzo prymitywni. My,

duchy, ropotz膮dzamy nasz膮 magi膮 z zamierzch艂ej prze-

sz艂o艣ci, kt贸rej dzisiejszy 艣wiat nie zna. Ale wsp贸艂cze艣nie

偶yj膮cy maj膮 inn膮 magi臋, nie znan膮 z艂ym szamanom

Taran-gai...

- To dobra my艣l - przyzna艂 Mar, ktciry zrozumia艂, do

czego zmierza Ulvhedin. - Ale Lynx? Co z nim?

- O Lynxie nie wiemy nic - odpar艂 olbrzym. - Nie

wiemy, w jakiej epoce go umiejscowi膰, czy zna wsp贸艂czes-

ne czasy, czy nie. Nie s膮dz臋 jednak, by teraz zn贸w si臋

pokaza艂. Zwykle pojawia si臋, by wys艂a膰 jednego lub kilku

przeciwnik贸w Tengela Z艂ego do Wielkiej Otch艂ani, a p贸藕-

niej oboj臋tnie odwraca si臋 plecami. Tak czy owak, naszym

zadaniem jest zniszczenie mocy Kat-ghila i pozosta艂ych

czarownik贸w. Musimy tego dokona膰. Czy mo偶ecie zosta膰

tu wszyscy i przypilnowa膰 ma艂ego Gabriela? Ja w tym

czasie udam si臋 do moich przyjaci贸艂 czekaj膮cych na

zboczu.

- W艂os mu z g艂owy nie spadnie - obieca艂a Tun-sij.

- Co masz zamiar zrobi膰, Ulvhedinie? - spyta艂 Gabriel

wystraszony.

Olbrzym odwr贸ci艂 si臋 do niego z u艣miechem.

- Sprowadz臋 tu jednego z moich towarzyszy, i to

z czym艣 w rodzaju uzbrojenia. Ale to powinno odby膰 si臋

szybko, nie mog臋 wi臋c wzi膮膰 偶adnego z 偶ywych.

- Mo偶e Runego? - podsun膮艂 Gabriel.

Ulvhedin zamy艣lony zapatrzy艂 si臋 przed siebie, jak

gdyby w powietrzu szuka艂 odpowiedzi.

- Tak... By膰 mo偶e. Albo Halkatl臋.

- Ona jest szalona - wyrwa艂o si臋 Gabrielowi.

- Owszem. Ale ogromnie j膮 interesuj膮 wszelkie nowo-

czesne wynalazki. Wydaje mi si臋, 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li

sprowadz臋 ich oboje. Sporo te偶 b臋dzie do niesienia.

Zanim Gabriel zd膮偶y艂 odpowiedzie膰, Ulvhedin znik-

n膮艂.

Ch艂opiec zosta艂 sam z duchami Taran-gaiczyk贸w.

Wprawdzie Ulvhedin tak偶e by艂 duchem, ale Gabriel ju偶

tak go nie traktowa艂. Dopiero teraz, bliski paniki, odczu艂

niesamowito艣膰 sytuacji.

Zaczerpn膮艂 jednak kilka g艂臋bszych oddech贸w i wkr贸t-

ce odzyska艂 panowanie nad sob膮.

Taran-gaiczycy najwidoczniej w pe艂ni ufali Ulvhedino-

wi, stali bowiem spokojnie czekaj膮c.

- Czy nie mo偶emy wezwa膰 czterech 偶ywio艂贸w?

- ostro偶nie spyta艂a Gwiazda.

- Nie powinni艣my tego czyni膰 - odpar艂a Tun-sij.

- I tak niepokoili艣my je ju偶 dwukrotnie. Mo偶emy si臋 do

nich zwraca膰 tylko w razie najwy偶szej konieczno艣ci.

Gabriel my艣la艂 swoje. Co prawda kiedy cztery duchy

przyby艂y do G贸ry Demon贸w, okaza艂y im ch艂贸d, je艣li nie

wprost nie艂ask臋, ale jednak zjawi艂y si臋 na wezwanie!

I ca艂kiem dobrowolnie stan臋艂y po stronie wybranych,

kiedy Shama zagrodzi艂 drog臋 samochodowi.

Pewien by艂, 偶e cztery duchy Taran-gai, przywo艂ane po

tylu pustych stuleciach, odczuwa艂y rado艣膰.

Nagle Ulvhedin by艂 znowu z nimi, a towarzyszyli mu

zachwycona Halkatla i zamkni臋ty w sobie Rune.

Ulvhedin przyni贸s艂 nowin臋.

- Przyby艂 Targenor na czele swej armii duch贸w

i demon贸w - oznajmi艂 cicho oczekuj膮cej gromadzie. - Ale

oni nie zdo艂aj膮 przej艣膰 dalej, dop贸ki nie wyeliminujemy

z艂ych szaman贸w Taran-gai.

- Targenor? - zdziwi艂 si臋 Mar. - Ze wszystkimi

naszymi oddzia艂ami? Dlaczego?

- Poniewa偶 dowiedzia艂 si臋, 偶e nie mog膮cy zazna膰

spokoju duch jego siostry Tiili znajduje si臋 gdzie艣 tutaj

w wysokich partiach g贸r. Prawdopodobnie w obr臋bie

granic Doliny. Dlatego wezwa艂 wszystkich dow贸dc贸w.

Czekaj膮 jednak na dole, nie maj膮 偶adnej w艂adzy nad

duchami Taran-gai.

Sarmik podni贸s艂 g艂ow臋.

- Je艣li Targenor rusza do walki, zajm臋 miejsce, jakie

mi wyznaczy艂: dow贸dcy Taran-gaiczyk贸w. Tengel Z艂y

odebra艂 Targenorowi siostr臋. Ja straci艂em syn贸w. Kr贸l

Ludzi Lodu mo偶e mi zaufa膰.

- Doskonale, Sarmiku! Zaczynamy wi臋c od razu. Oto

m贸j plan...

Kat-ghil naradza艂 si臋 na wzg贸rzu z Zimowym Smut-

kiem, Strachem i Okiem Z艂a.

- Oni pokonali Kata - oznajmi艂 ochryple. - Ale i my

ich pojmamy, po kolei, jedno po drugim.

- Nie odwa偶膮 si臋 zn贸w tu przyj艣膰 - z pogard膮

stwierdzi艂 Strach.

- S膮 dostatecznie g艂upi, by pr贸bowa膰 - odpar艂 Kat-

-ghil. - Sta艅my w pewnej odleg艂o艣ci od siebie. Wy艂apiemy

ich jak muchy.

- Mnie zostawcie ch艂opca - powiedzia艂 Strach z u艣mie-

chem wyra偶aj膮cym okrucie艅stwo.

- Ja chc臋 tego wyro艣ni臋tego o bia艂ej sk贸rze - sykn膮艂

przez z臋by Oko Z艂a.

- A ja te dwie kobiety - zarechota艂 Zimowy Smutek.

- Potn臋 je na kawa艂ki, tak jak si臋 kroi trupy.

- A potem - rzek艂 Kat-ghil z g艂臋bokim zadowole-

niem w g艂osie - potem we藕miemy reszt臋 tych n臋dz-

nik贸w.

Czekali spokojnie. Wszyscy czterej przykucn臋li przy

ogniu. Wiatr szarpa艂 lodowat膮 porann膮 mg艂臋, ale dym

z ogniska nadal wznosi艂 si臋 prosto.

- Ja jestem najstarszy - oznajmi艂 Zimowy Smutek.

- Mnie nale偶y si臋 najwi臋cej ofiar, bym m贸g艂 z艂o偶y膰 je na

moim ognisku.

- O, nie - zachrypia艂 Oko Z艂a. - Najwi臋cej ofiar

dostanie ten, kto ich najwi臋cej zdob臋dzie.

- Ja mam szczeg贸ln膮 umow臋 z bogami - o艣wiadczy艂

rozz艂oszczony Strach. - To ja w Taran-gai sk艂ada艂em im

najbogatsze ofiary. Teraz bogowie tak偶e si臋 tego spodzie-

waj膮.

- Ognisko jest moje - przerwa艂 im ostro Kat-ghil. - Ja

tu decyduj臋.

Spogl膮dali po sobie ze z艂o艣ci膮, przyczajeni, gotowi

skoczy膰 sobie do oczu. Nie potrafili si臋 zjednoczy膰 tak jak

ich przeciwnicy.

Zako艅czyli wreszcie t臋 s艂own膮 pr贸b臋 si艂. Odetchn臋li

i oboj臋tnie zacz臋li grzeba膰 w 偶arze ogniska.

- No i nie m贸wi艂em? - o偶ywi艂 si臋 Strach. - Nie o艣miel膮

si臋 tu wr贸ci膰.

Kat-ghil podni贸s艂 si臋 bezszelestnie, pozostali poszli za

jego przyk艂adem.

Gdzie艣 daleko we mgle wida膰 by艂o ciemn膮 plam臋. To

zbli偶ali si臋 szamani z Taran-gai. A jednak odwa偶yli si臋

podej艣膰 do wzg贸rza!

- Jest ich teraz wi臋cej - mrukn膮艂 Zimowy Smutek.

- Jeszcze jacy艣 dwoje - sykn膮艂 Oko Z艂a. - Dwa bia艂e

demony.

Halkatla i Rune z pewno艣ci膮 by si臋 zdumieli s艂ysz膮c, 偶e

kto艣 nazywa ich demonami, ale cztery straszne duchy na

wzg贸rzu takim mianem okre艣la艂y wszystkie istoty, kt贸-

rych nie zna艂y.

- Ten ch艂opiec nadal jest z nimi. - Stracha zdumia艂a

taka nierozwaga. - Teraz go z艂api臋.

Wyci膮gn膮艂 ramiona i podni贸s艂 g艂os zawodz膮c sw膮

magiczn膮 pie艣艅, kiedy nagle z r膮k Gabriela pad艂 snop

艣wiat艂a tak ostrego i o艣lepiaj膮cego, 偶e z艂y czarownik

odskoczy艂 w ty艂 i przera偶ony zakry艂 d艂o艅mi oczy.

Sta艂o si臋 tak za spraw膮 wielkiego reflektora Marca,

"tysi膮cmetrowca". Halkatla wprost go uwielbia艂a. Gdyby

pozwolono jej nim si臋 bawi膰, baterie ju偶 dawno by si臋

wyczerpa艂y.

- Czary, czary - szepn膮艂 Kat-ghil. - Ale dostan膮 za swoje.

Tun-sij i Gwiazda tak偶e w艂膮czy艂y si臋 do walki, i to

w szczeg贸lny spos贸b. Szalona Halkatla dosta艂a od Nata-

niela i Marca kilka rakietnic. Pokaza艂a szamankom, jak ich

u偶ywa膰, i teraz jedna za drug膮 rakiety z sykiem rozz艂osz-

czonych os przelatywa艂y nad g艂owami okrutnych przod-

k贸w, osmalaj膮c im w艂osy. Wszyscy czterej odruchowo si臋

pochylali i w zamieszaniu, jakie zapanowa艂o na wzg贸rzu,

nacieraj膮cym uda艂o si臋 podej艣膰 bli偶ej. Tun-sij 艣mia艂a si臋

uradowana.

Oko Z艂a ledwie zd膮偶y艂 sobie przypomnie膰, 偶e jego

zdobycz膮 ma by膰 Ulvhedin, kiedy nagle w d艂oniach "bia艂ego

olbrzyma" pojawi艂 si臋 ogie艅. By艂a to zapalniczka Tovy.

W艂a艣ciwie Tova nie pali艂a papieros贸w, zdarza艂o si臋 to jedynie

wtedy, gdy czu艂a bunt wobec 艣wiata i chcia艂a zademonstro-

wa膰 swoj膮 niezale偶no艣膰. Ostatniego papierosa wypali艂a ju偶

dawno temu, ale zapalniczk臋 po prostu nosi艂a w torbie.

Ulvhedin dzielnie kroczy艂 naprz贸d. Kierowa艂 si臋

wprost na Oko Z艂a, bezustannie gasz膮c i zapalaj膮c

zapalniczk臋, a偶 wreszcie Gabriel dyskretnym klepni臋ciem

w rami臋 musia艂 mu przypomnie膰, 偶e w ten spos贸b

zapalniczka mo偶e definitywnie zgasn膮膰.

Na Oku Z艂a wywar艂o to jednak dostatecznie du偶e

wra偶enie, by przera偶ony si臋 wycofa艂, przynajmniej na

kilka chwil.

- Przyda艂by nam si臋 teraz motocykl - szepn膮艂 Gabriel

Runemu.

Ch艂opak-alrauna nie odpowiedzia艂 natychmiast, jakby

s艂owa Gabriela da艂y mu do my艣lenia.

- Dlaczego by nie? - powiedzia艂 wreszcie z b艂yskiem

w oku. - Je艣li nasi lataj膮cy sprzymierze艅cy potrafi膮

przenosi膰 ludzi, dlaczego mieliby nie poradzi膰 sobie

z motocyklem? Masz, we藕 pistolety, kt贸rych, jak przypu-

szcza艂em, u偶yjemy. Rozdziel je mi臋dzy naszych towarzy-

szy, teraz nadesz艂a ich kolej...

Pokaza艂 Gabrielowi, w jaki spos贸b powinni celowa膰,

a potem szybko odszed艂.

Pi臋ciu ma艂ych Taran-gaiczyk贸w dosta艂o po pistolecie

i Gabriel szybko obja艣ni艂, jak maj膮 si臋 nimi pos艂ugiwa膰.

W tym czasie Ulvhedin i dw贸ch szaman贸w zatrzymywa艂o

cztery z艂e stwory na szczycie wzg贸rza, zapalaj膮c zapa艂ki

i wzniecaj膮c drobne po偶ary w zwi臋d艂ej zesz艂orocznej

trawie. Nie by艂o to wcale 艂atwe, bo 艣nieg stopnia艂

w niekt贸rych tylko miejscach po nas艂onecznionej stronie

i trawa wci膮偶 by艂a wilgotna. Ale niekt贸re k臋py da艂y si臋

podpali膰. By艂o ich dostatecznie du偶o, aby Kat-ghil i jego

kompani zdumieli si臋 pot臋g膮 magii wrog贸w.

Dla ludzi przesz艂o艣ci ogie艅 by艂 艣wi臋to艣ci膮 i fakt, 偶e

wrogowie z niczego potrafili wyczarowa膰 p艂omienie,

wprawi艂 ich w kompletne oszo艂omienie.

Ale i przyjaciele Gabriela zaniem贸wili na widok takich

cud贸w. Jednego z Taran-gaiczyk贸w ogarn臋艂o podniece-

nie i nie zastanawiaj膮c si臋, cisn膮艂 zapalon膮 zapa艂k臋 prosto

w Oko Z艂a. Tego nie powinien by艂 robi膰. Oko Z艂a usun膮艂

si臋 i rzuci艂 na ma艂ego szamana okrutne zakl臋cie. Ta-

ran-gaiczyk z j臋kiem zacz膮艂 wi膰 si臋 w konwulsjach.

Przel臋knieni towarzysze odci膮gn臋li go na ty艂y.

W tym czasie pi臋ciu innych nauczy艂o si臋 pos艂ugiwa膰

pistoletem. Pierwszy strza艂 odda艂 Gabriel. Kula trafi艂a

obok ogniska, obsypuj膮c ziemi膮 Stracha. Ch艂opiec zapo-

wiedzia艂 Taran-gaiczykom, by nie celowali w z艂ych

szaman贸w na wzg贸rzu. To nie mia艂oby sensu, szamani

byli wszak duchami, a poza tym pr臋dko by si臋 zorientowa-

li, 偶e kule wcale nie s膮 gro藕ne, w ka偶dym razie nie dla nich.

Wszyscy wi臋c na艣ladowali ch艂opca: celowali w pod艂o偶e

pod takim k膮tem, 偶e rozpryskuj膮ca si臋 ziemia i trawa

sypa艂a si臋 z艂ym stworom prosto w twarze.

Przyjaciele Gabriela pokrzykiwali z rado艣ci. Prowadzi-

li ogie艅 z takim zapa艂em, 偶e musia艂 ich powstrzymywa膰

i przykaza膰, by nie strzelali jednocze艣nie. Gdyby si臋 nie

opanowali, magazynki wkr贸tce by艂yby puste, a chodzi艂o

przecie偶 o to, by przeci膮gn膮膰 czas. Na razie Kat-ghil i jego

kamraci nadal zaj臋ci byli ocieraniem oczu z piasku, ale

atakuj膮cym ju偶 wkr贸tce mog艂y sko艅czy膰 si臋 kule.

I w艂a艣nie wtedy zjawi艂 si臋 Rune.

Cztery ohydne istoty na wzg贸rzu otar艂y z twarzy

resztki ziemi i podnios艂y g艂owy, gdy偶 dobieg艂 je d藕wi臋k,

jakiego nigdy jeszcze nie s艂ysza艂y. Ryk ci臋偶kiego, roz-

p臋dzonego motocykla.

Rune nie potrafi艂 nim manewrowa膰, widzia艂 jednak, jak

z pojazdem radzi艂 sobie Marco, no i mia艂 jako takie poj臋cie

o silnikach.

Doprawdy by艂 to imponuj膮cy widok, kiedy oszo艂omio-

ny pr臋dko艣ci膮 Rune z ha艂asem p臋dzi艂 po nier贸wnym

g贸rskim p艂askowy偶u. Siedzia艂 wyprostowany i u艣miechni臋-

ty, rozczochrane w艂osy powiewa艂y mu na wietrze. Niebez-

piecznie si臋 przechylaj膮c, jecha艂 wprost ku wzg贸rzu.

Sprzymierzeni, mali Taran-gaiczycy, pierzchali w pop艂ochu

na boki, ale Rune gna艂 dalej. Gabrielowi przysz艂a do g艂owy

straszna my艣l, 偶e Rune nie wie, jak zatrzyma膰 maszyn臋.

Czterej czarownicy na wzg贸rzu stali oszo艂omieni, gdy

motocykl z hukiem mkn膮艂 w ich stron臋. Gabriel przez

moment dostrzeg艂 panik臋 w oczach Runego, a potem

ch艂opak-alrauna przejecha艂 wprost przez ognisko. Przewr贸-

ci艂 Stracha, kt贸ry poci膮gn膮艂 za sob膮 Kat-ghila, Zimowy

Smutek, zamroczony, stoczy艂 si臋 po zboczu i tylko Oko Z艂a

sta艂 nadal, ale to dlatego, 偶e skamienia艂 ze strachu

i zdumienia.

Gabriel zacisn膮艂 powieki i otworzy艂 usta, jakby chcia艂

wykrzycze膰 ostrze偶enie. Gdy us艂ysza艂, jak motocykl z hu-

kiem przewraca si臋 po drugiej stronie szczytu, zatka艂

palcami uszy. Halkatla twierdzi艂a p贸藕niej, 偶e widzia艂a, jak

Rune, zanim wyl膮dowa艂 na ziemi, ze 艣wistem frun膮艂

w powietrzu.

Ale Ulvhedin, kt贸ry ju偶 wcze艣niej ogl膮da艂 motocykl

i na kt贸rym pojazd nie zrobi艂 takiego wra偶enia jak

na Taran-gaiczykach, postanowi艂 wykorzysta膰 szans臋.

Grzmi膮cym g艂osem zacz膮艂 odmawia膰 zakl臋cia skierowane

przeciwko czterem okrutnym szamanom. Po pewnej

chwili jego towarzysze ockn臋li si臋 z os艂upienia i przy艂膮czy-

li do niego. Wspi臋li si臋 na wierzcho艂ek pag贸rka i otoczyli

z艂e duchy, wykrzykuj膮c zakl臋cia tak g艂o艣no, 偶e przeciw-

nikom nie uda艂o si臋 doj艣膰 do s艂owa.

- Panie! - Wycie Kat-ghila roznios艂o si臋 po okolicy.

- Pot臋偶ny panie! Przyb膮d藕 i zabierz ich do Wielkiej

Otch艂ani!

Ale jego g艂os uton膮艂 w ch贸rze zaklinaczy. Cich艂 coraz

bardziej, podczas gdy on sam rozp艂ywa艂 si臋 we mgle. Oko

Z艂a tch贸rzliwie pr贸bowa艂 si臋 wymkn膮膰, Zimowy Smutek

wi艂 si臋 w bezsilnej z艂o艣ci, a Strach, potr膮cony przez Runego,

nie m贸g艂 si臋 nawet podnie艣膰 z ziemi. Zimowy Smutek

najd艂u偶ej opiera艂 si臋 zakl臋ciom, widzieli go jeszcze d艂ugo po

tym, jak jego towarzysze zmienili si臋 w rozwiewan膮 przez

wiatr mg艂臋. Ale on przecie偶 by艂 synem Tan-ghila.

Do tego, aby jego los si臋 dope艂ni艂, przyczyni艂y si臋

ostatecznie dwie kobiety. On, kt贸ry porywa艂 niewiasty,

wykorzystywa艂 je, a potem sk艂ada艂 z nich okrutn膮 ofiar臋,

do艣wiadczy艂 teraz srogiego odwetu. Bezlitosne oczy

Tun-sij i Gwiazdy niczym p艂omienie przepali艂y mu

najpierw odzienie ze sk贸r dzikich zwierz膮t, potem jego

w艂asn膮 sk贸r臋, a na koniec cia艂o a偶 do ko艣ci. P贸藕niej i ko艣ci

rozsypa艂y si臋 w py艂 i z okrutnego Zimowego Smutku,

z艂ego czarownika o pi臋knym imieniu, nie zosta艂o ju偶

absolutnie nic. Znikn膮艂 ze 艣wiata duch贸w tak jak jego syn,

wnuk i dalsi potomkowie, Kat, Kat-ghil, Strach i Oko

Z艂a.

Ulvhedin powiedzia艂 uroczy艣cie:

- Szamani z Taran-gai! Doskonale wype艂nili艣cie swe

zadanie! Usun臋li艣cie przeszkody z drogi naszych przyja-

ci贸艂 z Zachodu, umo偶liwiaj膮c im dalsz膮 w臋dr贸wk臋. Ten

bohaterski czyn nigdy nie p贸jdzie w zapomnienie, zatrosz-

czy si臋 o to Gabriel. - U艣miech Ulvhedina sta艂 si臋 jeszcze

cieplejszy. - Dokonali艣cie tego wy i ten 艂apserdak, kt贸ry

kulej膮c zbli偶a si臋 do nas.

Odwr贸ci艂 si臋 i otoczy艂 przyjaciela ramieniem. Ta-

ran-gaiczycy 艣miali si臋, uradowani w艂asnymi osi膮gni臋cia-

mi i pomys艂em Runego. Po wymianie u艣cisk贸w m臋偶czy藕ni

koniecznie chcieli dok艂adnie obejrze膰 czarodziejsk膮 ma-

szyn臋.

Na wzg贸rzu zosta艂a niewielka grupka.

Mar zapatrzy艂 si臋 na p艂askowy偶. S艂abe 艣wiat艂o 艣wiad-

czy艂o o tym, 偶e za zas艂on膮 mg艂y wsta艂o ju偶 s艂o艅ce.

- Dzie艅 dobrze nam si臋 zacz膮艂 - westchn膮艂 zadowolony.

W oczach Tun-sij b艂ysn臋艂o co艣 wizjonerskiego.

- Fatalny dzie艅 - szepn臋艂a.

Sarmik nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem. Mia艂 wszelkie

powody, by zgodzi膰 si臋 z tym, co powiedzia艂a Tun-sij. To

by艂 fatalny dzie艅.

Targenor i ca艂a jego armia, sk艂adaj膮ca si臋 z 偶ywych

ludzi, duch贸w i demon贸w, ruszy艂a na p艂askowy偶. Tar-

genor zwr贸ci艂 si臋 do Marca i Nataniela:

- Pocz膮tkowy odcinek mo偶ecie przeby膰 z nami, kiedy

jednak si臋 zorientujecie, 偶e nadszed艂 czas, p贸jdziecie inn膮

drog膮. Nikt z naszych wrog贸w nie mo偶e si臋 dowiedzie膰,

偶e wasza pi膮tka pod膮偶a do Doliny.

Dida pokiwa艂a g艂ow膮.

- Podczas gdy my rozprawia膰 si臋 b臋dziemy z ewen-

tualnymi przeciwnikami, wy przemkniecie si臋 inn膮 drog膮

do Doliny Ludzi Lodu. Nie mo偶emy tam wej艣膰, dop贸ki

nie oczy艣cicie tego miejsca i nie utorujecie nam dost臋pu.

Wtedy wkroczymy. Zobaczymy, czy uda nam si臋 nawi膮-

za膰 kontakt z duchem Tiili.

Nataniel potwierdzi艂, 偶e zrozumieli, o co chodzi. By艂o

ich teraz zn贸w pi臋cioro, Nataniel, Marco, Tova, Gabriel

i Ian. Czworo z nich mia艂o przy sobie buteleczki, Gabriel

- swoje notatniki.

- Jak d艂ugo b臋d膮 nam towarzyszy膰 nasi opiekunowie?

- spyta艂a Tova.

- Linde-Lou, Halkatla, Ulvhedin, Sol i Tengel Dobry

p贸jd膮 z wami a偶 do wej艣cia do Doliny - odpar艂 Targenor.

- Rune tak偶e. Potem ju偶 sami b臋dziecie musieli sobie

radzi膰.

- Rozumiemy.

Targenor zwr贸ci艂 si臋 do oczekuj膮cych w napi臋ciu

Taran-gaiczyk贸w. Twarz z艂agodnia艂a mu w u艣miechu.

- Dokonali艣cie dzisiaj czego艣 wyj膮tkowego. Je艣li so-

bie 偶yczycie, mo偶ecie zosta膰 zwolnieni z kolejnych zada艅.

Sarmik wyst膮pi艂 o krok w prz贸d.

- 艁askawy kr贸lu Ludzi Lodu... Ja w ka偶dym razie

pragn臋 dalej bra膰 udzia艂 w walce. S膮dz臋, 偶e wy, kr贸lu,

i wasza dostojna matka, Dida, rozumiecie moje 偶ycze-

nie.

- Rzeczywi艣cie, Sarmiku, dobrze ci臋 rozumiemy - od-

par艂 Targenor z powag膮, k艂ad膮c d艂o艅 na ramieniu zroz-

paczonego ojca. - Wiemy, jak膮 strat臋 ponios艂e艣.

- Ja tak偶e pragn臋 uczestniczy膰 w boju, je艣li b臋dzie mi

wolno - powiedzia艂 Mar.

- Ale偶 to oczywiste! - zgodzi艂 si臋 Targenor. - Za-

wsze by艂e艣 zwi膮zany z zachodni膮 ga艂臋zi膮 rodu Ludzi

Lodu.

Taran-gaiczycy zacz臋li co艣 mi臋dzy sob膮 poszeptywa膰,

wreszcie Inu wyst膮pi艂 z gromady.

- Nasza dzisiejsza bitwa ukoronowana zosta艂a powo-

dzeniem. Nikt z nas nie pragnie si臋 wycofa膰.

- Bardzo si臋 ciesz臋 - odpowiedzia艂 mu wzruszony

Targenor. - Sarmiku, czy zn贸w przejmiesz dowodzenie

nad oddzia艂ami Taran-gai?

- Oczywi艣cie! Jeste艣my na twoje rozkazy, kr贸lu.

Targenor rozejrza艂 si臋 w艣r贸d swoich wojownik贸w.

- Trond, ty obejmiesz dow贸dztwo nad bezpa艅skimi

demonami, kt贸re od tej chwili b臋d膮 si臋 nazywa艂y armi膮

demon贸w Tronda. Czy to jasne dla wszystkich?

Tova naburmuszona wmiesza艂a si臋 do rozmowy.

- Wszystko to pewnie bardzo 艂adnie i pi臋knie dla was,

duch贸w, ale ja jestem 偶ywa i okropnie g艂odna!

Halkatla z politowaniem pokiwa艂a g艂ow膮.

- Nie mog艂a艣 tego za艂atwi膰, kiedy na nas czekali艣cie?

- Jak niby mia艂am to zrobi膰? - prychn臋艂a Tova.

- Dooko艂a ci膮gle kr臋cili si臋 ludzie i zwierz臋ta i bez ko艅ca

jeszcze ich przybywa艂o.

- Tovie chodzi o to, 偶e gromadzili si臋 nasi sprzymie-

rze艅cy - 艂agodzi艂 Nataniel. - Znam Tov臋 nie od dzi艣,

wiem, 偶e kiedy jest g艂odna, zawsze traci humor.

- Tak, to bardzo ludzka cecha - przyzna艂 Targenor.

- Wobec tego zrobimy post贸j, by nasi 偶yj膮cy przyjaciele

mogli si臋 posili膰.

Zapatrzy艂 si臋 przez mg艂臋 w stron臋, gdzie musia艂o

znajdowa膰 si臋 wej艣cie do Doliny Ludzi Lodu. Gdy znowu

si臋 odezwa艂, w jego g艂osie brzmia艂a rozpacz pomieszana

z fanatycznym wprost uporem:

- Ale potem wejd臋 do Doliny. Nie poddam si臋,

dop贸ki si臋 nie dowiem, jaki los spotka艂 moj膮 siostr臋 Tiili.

Targenor, Nataniel i Sarmik - wszyscy trzej - zareago-

wali w podobny spos贸b: g艂贸wny cel wyprawy, ocalenie

艣wiata przed Tengelem Z艂ym, zszed艂 na drugi plan.

Przy艣wieca艂o im teraz jedno: odnale藕膰 najbli偶szych i ze-

m艣ci膰 si臋 na straszliwym przodku.

Przy艂膮czy艂 si臋 do nich jeszcze kto艣. Niezwyk艂y m臋偶czyz-

na... Ale to chyba z艂e okre艣lenie, lepiej by艂o powiedzie膰:

istota, stworzenie. Nikt jednak nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e jest

to osobnik p艂ci m臋skiej. Kiedy艣 by艂 Demonem Nocy, teraz

- kim艣 jedynym w swoim rodzaju. Tamlin, bardziej

cz艂owiek ni偶 demon, mieszka艂 w艣r贸d czarnych anio艂贸w

w Czarnych Salach, co z pewno艣ci膮 tak偶e wywar艂o na niego

wp艂yw. On r贸wnie偶 musia艂 kogo艣 pom艣ci膰. Tajfun by艂 jego

ojcem, a Demony Wichru krewniakami po mieczu.

Tajfuna i dziewi臋tna艣cie wybranych Demon贸w Wich-

ru Lynx pos艂a艂 do Wielkiej Otch艂ani.

Z tego powodu Tamlin nienawidzi艂 Tengela Z艂ego.

Podobnie jak Targenora, Nataniela i Sarmika, tak偶e

Tamlina popycha艂y do walki pobudki natury osobistej.

Mo偶e mia艂o to wielkie znaczenie? Mo偶e to w艂a艣nie

napawa艂o ich wszystkich fanatyczn膮 偶arliwo艣ci膮, niezb臋d-

n膮 do zniszczenia j膮dra wszelkiego z艂a, ciemnej wody?

ROZDZIA艁 IV

Szybkim krokiem w臋drowali przez p艂askowy偶, a偶

wreszcie mg艂a zrzed艂a i unios艂a si臋 nad ziemi臋 na tyle

wysoko, 偶e mo偶na j膮 by艂o nazwa膰 chmurami. W miar臋 jak

poprawia艂a si臋 widoczno艣膰, ros艂a te偶 ciekawo艣膰 w臋drow-

c贸w. Mo偶e ju偶 wkrcitce zobacz膮 wej艣cie do Doliny?

P艂askowy偶 okaza艂 si臋 jednak wcale nie tak otwarty

i p艂aski jak przypuszczali. By艂 go艂y, bez jednego drzewa,

nie r贸s艂 tam nawet samotny krzak ja艂owca ani zaro艣la

kar艂owatej brzozy, tylko zesz艂oroczna trawa, i tak niewi-

doczna spod 艣niegu. Stopy id膮cych zapada艂y si臋 w podtop-

nia艂ej wiosennej brei, zostawiaj膮e w niej g艂臋bokie 艣lady.

Gabriel poczu艂 si臋 nieswojo, kiedy obejrzawszy si臋 za

siebie zobaczy艂 odciski but贸w zaledwie kilkorga ludzi. Ich

grupa liczy艂a przecie偶 oko艂o stu istot.

Nie widzia艂 ich, nie naprawd臋. Postanowili "zachowa膰

anonimowo艣膰", jak okre艣li艂 to Marco. Dostrzega艂 jednak

wielk膮 armi臋 cieni, towarzysz膮cych wybranym. Widzia艂

oczywi艣cie Iana, Tov臋 i Nataniela, a tak偶e Runego

i Halkatl臋. Marco natomiast, na stanoweze 偶膮danie Tar-

genora, sta艂 si臋 niewidzialny. Obawiano si臋, 偶e mo偶e

zosta膰 rozpoznany. Jak dot膮d Tengel Z艂y nie wiedzia艂,

kim jest Marco.

Ale byli z nimi wszyscy ich przyjaciele. Gabriel

orientowa艂 si臋, 偶e Targenor i Dida id膮 w pobli偶u najbar-

dziej dostojnych w艣r贸d duch贸w, takich jak Lilith, kt贸rej

nie wolno niczym urazi膰, czy Sol i Tengela Dobrego,

b臋d膮cych dla wszystkich wzorem.

Tu偶 za Natanielem pod膮偶a艂 Linde-Lou, nie odst臋puj膮-

cy na krok syna ukochanej Christy. Gabriel wyczuwa艂

jego obecno艣膰. Na skraju lewej flanki posuwa艂 si臋 oddzia艂

demon贸w Tronda, a na prawym skrzydle maszerowa艂

Tamlin na czele dziewi臋tnastu Demon贸w Nocy.

Gabriel wmawiaj膮c sobie, 偶e dostrzega sojusznik贸w

Ludzi Lodu, przesadza艂 nieco. Zauwa偶y艂 ich pozycje

w chwili, gdy wielk膮 gromad膮 mieli wyruszy膰 spod

wzg贸rz z艂ych czarownik贸w. W贸wczas to Targenor wyda艂

polecenie i wszyscy powoli znikn臋li.

Ale odr贸偶nia艂 Taran-gaiczyk贸w tu偶 przed Tov膮. Ku-

zynka maszerowa艂a w jednym szeregu z Ianem, Runem

i Halkatl膮. Gabriel rozbieganym wzrokiem rozgl膮da艂 si臋

na wszystkie strony, chc膮c zapami臋ta膰 szezeg贸艂y warte

zanotowania. Gdyby ich towarzysze nie byli niewidzialni,

naprawd臋 mia艂by a偶 za wiele materia艂u.

Tula w臋drowa艂a ze swymi czterema demonami, Ingrid

- z pi臋cioma. Heike dowodzi艂 o艣mioma demonami Silje.

Wszystko to Gabriel wiedzia艂, cho膰 nie mia艂 poj臋cia,

w kt贸rym miejscu nale偶y ich szuka膰. By艂a z nimi tak偶e, co

oczywiste, wi臋kszo艣膰 przodk贸w Ludzi Lodu.

Brakowa艂o natomiast czarnych anio艂贸w oraz ich wil-

k贸w. Anio艂owie zajmowali szezeg贸ln膮 pozycj臋. Gabriel

by艂 jednak 艣wiadom, 偶e pozostaj膮 czujni. Nie mia艂 te偶

absolutnej pewno艣ci co do siedmiu do艣膰 nieobliczalnych

Demon贸w Zguby, przypuszeza艂 jednak, 偶e s膮 w groma-

dzie. Zd膮偶y艂 si臋 ju偶 zorientowa膰, 偶e dla wszystkich

uczestnik贸w wyprawa by艂a nadzwyczaj emocjonuj膮ca.

Niezwyk艂a w臋dr贸wka!

Tak wi臋c p艂askowy偶 wcale nie by艂 r贸wny. Wyrasta艂y

z niego liczne pag贸rki i dwie prawdziwe g贸ry, prze-

s艂aniaj膮c widok. Kiedy艣, w epoce lodowcowej, oderwa艂y

si臋 od stromizn olbrzymie skalne boki. Z prze艂臋czy mi臋dzy

dwoma szczytami sp艂ywa艂 lodowiec. W chmurach mg艂y

zacz臋艂y si臋 wy艂ania膰 postrz臋pione wierzcho艂ki Siedziby

Z艂ych Mocy.

S艂o艅ce nie wznios艂o si臋 jeszcze zbytnio nad horyzont,

panowa艂 przenikliwy ch艂贸d, oni jednak maszerowali do艣膰

szybko i nie marzli. Gabrielowi rozgrza艂y si臋 nawet stopy,

mimo 偶e wielokrotnie musia艂 brodzi膰 w 艣niegu a偶 po

kolana.

Z my艣li nie schodzili mu ich niezwykli sprzymierze艅cy.

- Jak my艣lisz, czy Tengel Z艂y wszystkich widzi?

- szeptem zada艂 pytanie Natanielowi, jakby obawia艂 si臋, 偶e

ich z艂y przodek mo偶e znajdowa膰 si臋 w pobli偶u.

- Nie, oni si臋 rozmyli i tylko my wiemy, 偶e tu s膮.

- To dobrze - mrukn膮艂 Gabriel.

Ze zdziwieniem obserwowa艂 Tov臋. Teraz, kiedy zmys-

艂y tak nieprawdopodobnie mu si臋 wyostrzy艂y, odbiera艂 jej

nastr贸j.

By艂o to niezwykle dziwne wra偶enie, ch艂opiec wcale nie

by艂 do ko艅ca przekonany, czy podoba mu si臋 a偶 tyle

wiedzie膰 o innych. Zw艂aszcza gdy chodzi艂o o p艂e膰 prze-

ciwn膮.

Tova zdawa艂a si臋 rozlu藕niona, we wpania艂ym humorze.

W tej wielkiej gromadzie by艂a taka bezpieczna, niczego si臋

nie ba艂a. To Gabriel rozumia艂, i on mia艂 podobne odczucia.

Ale u Tovy przyczyna takiego nastroju by艂a jeszcze

inna. Gabriel wiedzia艂, wok贸艂 kogo kr膮偶膮 my艣li dziew-

czyny. By艂 z nimi przecie偶 Ian. W zupe艂nie fantastyczny

spos贸b dopasowa艂 si臋 do Ludzi Lodu, pomimo 偶e

w艂a艣ciwie by艂 osob膮 z zewn膮trz.

I Tova r贸wnie偶 tak uwa偶a艂a. Uczucia kuzynki dla Iana,

kt贸re wychwytywa艂 Gabriel, wzrusza艂y i zawstydza艂y

ch艂opca. Wprawdzie by艂y dla niego obce, lecz intuicja

podpowiada艂a mu, 偶e chodzi tu o mi艂o艣膰. Tova pokochala

Iana, i to tak mocno, 偶e emanowa艂a z niej iskrz膮ca si臋

energia.

Gabriel wiedzia艂 jednak tak偶e, 偶e dziewczyna ogrom-

nie si臋 boi. Obawia si臋, 偶e nie spe艂ni stawianych jej

wymaga艅, nie oka偶e si臋 do艣膰 艂adna i mi艂a. Teraz, na

g贸rskim pustkowiu, Ian j膮 koeha艂. Ale co b臋dzie, kiedy

zn贸w znajd膮 si臋 w艣r贸d ludzi? Jak im si臋 wtedy u艂o偶y? Jak

d艂ugo zdo艂a go utrzyma膰, gdy woko艂o na 艣wiecie tak wiele

pi臋knych, poci膮gaj膮cych dziewcz膮t?

Ch艂opiec nie zgadza艂 si臋 z Tov膮. Mia艂 ochot臋 jej

powiedzie膰, 偶e nie powinna tak bardzo si臋 nie docenia膰.

Taka jak jest, jest w porz膮dku. Lubi艂 Tov臋. Ale nie chcia艂

wtr膮ca膰 si臋 w jej sprawy.

Teraz tok jej my艣li si臋 zmieni艂. Ian si臋 do niej

u艣miechn膮艂 i Tova poja艣nia艂a. Ian by艂 taki wspania艂y!

Czu艂a, 偶e mo偶e si臋 do niego bardzo, bardzo mocno

pr偶ywi膮za膰. Ich znajomo艣膰 nadal by艂a zbyt 艣wie偶a, by

mogli mie膰 jak膮艣 pewno艣膰 co do przysz艂o艣ci. Tova jednak

mia艂a nadziej臋 na najlepsze.

Tak powinno by膰, Tova, pomy艣la艂 Gabriel. G艂owa do

g贸ry! lan nie znajdzie lepszej dziewczyny od ciebie!

Ze zdziwieniem zobaczy艂, 偶e Tova szybko, ledwie

dostrzegalnie przyk艂ada r臋k臋 do brzucha. Jej u艣miech

wyra偶aj膮cy nadziej臋 i szcz臋艣cie by艂 promienny i dodawa艂

dziewczynie urody, czyni艂 j膮 niemal pi臋kn膮. Gabriel zn贸w

si臋 wzruszy艂.

I nagle s艂o艅ce przedar艂o si臋 przez chmury. P艂askowy偶

zmieni艂 si臋 w iskrz膮co bia艂y pejza偶 z ba艣ni. Twarze sz贸stki

w臋drowc贸w rozja艣ni艂y u艣miechy. Z trudem przychodzi艂o

teraz uwierzy膰, 偶e stoczyli nocn膮 bitw臋 ze 艣miertelnie

niebezpiecznym przeciwnikiem. Czego tu si臋 ba膰?

P艂askowy偶 by艂 pusty, nic im tu nie zagra偶a艂o. Od-

ruchowo przyspieszyli kroku; nied艂ugo ju偶 dotr膮 na

miejsce. I nawet my艣l o Dolinie Ludzi Lodu i czekaj膮cym

ich tam zadaniu nie wydawa艂a si臋 przera偶aj膮ca.

- Wej艣cie do Doliny le偶y z pewno艣ci膮 za t膮 wysok膮

g贸r膮 - stwierdzi艂 optymistycznie Nataniel. - Powinni艣my

si臋 tam znale藕膰 za nieca艂膮 godzin臋, jak my艣licie?

- Na pewno! - odpowiedzia艂a Halkatla. - Dojdziemy

bez przeszk贸d.

- Nasi sojusznicy d艂ugo zostaj膮 z nami - zauwa偶y艂a

Tova.

- To dlatego, 偶e droga jest wolna - rzek艂 Rune.

- Dop贸ki nie grozi nam 偶adne niebezpiecze艅stwo, mog膮

dotrzymywa膰 nam towarzystwa. Ale gdy tylko pojawi膮 si臋

wrogowie, nasi przyjaciele zajm膮 si臋 nimi, a wtedy my si臋

wymkniemy.

Tova rozejrza艂a si臋 doko艂a.

- Nie tak 艂atwo si臋 tutaj wymkn膮膰...

- To prawda. Ale musimy dobrn膮膰 do usypiska

kamieni u st贸p tamtej g贸ry. Tam powinno by膰 艂atwiej.

- Miejmy nadziej臋, 偶e wcze艣niej nic si臋 nie wydarzy.

- Miejmy nadziej臋, 偶e i p贸藕niej te偶 nic si臋 nie stanie.

W tym momencie nie traktowali wisz膮cej nad nimi gro藕by

powa偶nie. Blask s艂o艅ca sprzyja艂 beztrosce i dodawa艂 odwagi.

Tengel Z艂y w sk贸rze Pera Olava Wingera pobiela艂 na

twarzy z w艣ciek艂o艣ci.

- Czy偶by te n臋dzne gady zwyci臋偶y艂y pi臋ciu moich

szaman贸w?

- Dw贸ch z tych robak贸w wys艂ali艣my do Otch艂ani

- odpar艂 Lynx.

Stali na szczycie, obserwuj膮c zbli偶aj膮c膮 si臋 sze艣cio-

osobow膮 grup臋. Tengel Z艂y tak偶e dotar艂 do g贸r zwanych

Siedzib膮 Z艂ych Mocy i doprawdy nie by艂 zachwycony

wynikiem walki mi臋dzy szamanami z Taran-gai. "Nie by艂

zachwycony" to zdecydowanie zbyt 艂agodne okre艣lenie.

Tengel wprost pieni艂 si臋 z w艣ciek艂o艣ci.

By艂 tak rozgniewany, 偶e nie m贸g艂 d艂u偶ej zachowa膰

iluzji postaci Pera Olava Wingera. Lynx z niedowierza-

niem przypatrywa艂 si臋 swemu panu i mistrzowi, obser-

wuj膮c, jak wysoki, ko艣cisty agent zajmuj膮cy si臋 sprzeda偶膮

odkurzaczy zmniejsza si臋, kurczy, podczas gdy wstr臋tny

od贸r, jaki zawsze unosi艂 si臋 wok贸艂 niego, staje si臋 coraz

bardziej intensywny. Nawet twardy Lynx musia艂 si臋

odsun膮膰 o par臋 krok贸w.

Sylwetka zwierzchnika stawa艂a si臋 coraz mniejsza,

z ohydnej gardzieli bez ustanku dobywa艂y si臋 przekle艅-

stwa skierowane przeciwko tym, kt贸rzy o艣mielali si臋 mu

sprzeciwi膰. Lynx spostrzeg艂, 偶e ubranie komiwoja偶era

ciemnieje, przybiera paskudny szary kolor i zmienia si臋

w zakurzon膮, pokryt膮 ple艣ni膮 peleryn臋. Zobaezy艂, jak

g艂owa staje si臋 bardziej sp艂aszczona, w艂osy znikaj膮 od-

s艂aniaj膮c odra偶aj膮c膮 pomarszczon膮 sk贸r臋, a r臋ce... Na

d艂oniach wystaj膮cych spod okrycia wykszta艂ci艂y si臋 d艂u-

gie, zrogowacia艂e szpony, palce, a w艂a艣ciwie tylko ko艣ci

obci膮gni臋te sk贸r膮, przybra艂y niezdrowy szarawy odcie艅,

na ich powierzchni uwidoczni艂y si臋 wszystkie 艣ci臋gna

i 偶y艂y. Oczy zmieni艂y si臋 w w膮skie, 偶贸艂te szparki, nos

wyd艂u偶y艂 si臋 i wyostrzy艂, a偶 wreszcie przypomina艂 dzi贸b

wygi臋ty nad straszliw膮 gardziel膮, czarn膮, pe艂n膮 drobnych

ostrych z臋b贸w, mi臋dzy kt贸rymi porusza艂 si臋 obrzydliwy

j臋zor. Uszy ciasno przylega艂y do p艂askiej czaszki.

Na twarzy Lynxa nie wida膰 by艂o zdumienia i odrazy,

jakie bez w膮tpienia odczuwa艂. Kamiennym jak zwyk艂e

wzrokiem patrzy艂 na swego w艂adc臋, kt贸ry z pocz膮tku nie

zorientowa艂 si臋, co si臋 sta艂o.

- Ale mam przecie偶 innych - sykn膮艂 ohydny stw贸r.

Lynx musia艂 prze艂kn膮膰 艣lin臋, zanim doby艂 z siebie g艂os:

- Masz wielu wiernych poddanych, panie. Wielkie jest

twoje kr贸lestwo.

- Ono b臋dzie naprawd臋 wielkie, bylebym tylko odzyska艂

swoj膮 wod臋. Najpierw jednak musz臋 si臋 pozby膰 tej garstki

moich n臋dznych potomk贸w, kt贸rzy tam si臋 poruszaj膮. Jest

ich wi臋cej ni偶 palc贸w u jednej r臋ki, ale niewiele wi臋cej.

- Masz racj臋, panie - dyplomatycznie odpowiedzia艂

Lynx. - Jest ich sze艣cioro, tak jak m贸wisz.

- Ale wam uda艂o si臋 wyeliminowa膰 tylko jednego

z tych, kt贸rzy s膮 z nimi od samego pocz膮tku.

- I dwadzie艣cia Demon贸w Wichru, plus dw贸ch Ta-

ran-gaiczyk贸w - przypomnia艂 mu Lynx.

- Za ma艂o - warkn膮艂 Tengel Z艂y.

- Oni maj膮 mo偶nych sprzymierze艅c贸w.

- Stale musisz mi o tym przypomina膰? Sam bym si臋

nimi zaj膮艂, gdyby nie to, 偶e maj膮 ze sob膮 co艣, czego ja...

wol臋 unika膰.

Nagle Tengel Z艂y spojrza艂 na swoje r臋ce i odkry艂

metamorfoz臋. Nie panuj膮c nad sob膮 wyda艂 z siebie skrzek

niczym przestraszony drapie偶ny ptak i badawczo popat-

rzy艂 na Lynxa. Ale wyraz twarzy Numeru Jeden jak

zawsze pozostawa艂 niezg艂臋biony.

Tengel Z艂y rzek艂 z godno艣ci膮:

- Gdy napij臋 si臋 ciemnej wody, odzyskam urod臋

z czas贸w mej m艂odo艣ci. Sk贸ra, kt贸r膮 nosz臋 w tej chwili,

jest tylko tymczasowa, ale do艣膰 przystojna, prawda?

- Bardzo - beznami臋tnym g艂osem odpar艂 Lynx.

- No tak, bo ty sam jeste艣 przecie偶 do艣膰... szczeg贸lny

- przypomnia艂 mu Tengel Z艂y.

- Jestem dumny z mojego wygl膮du.

- Tak jak ja z mojego. - Tengel z zadowoleniem

popatrzy艂 na swego najbli偶szego wsp贸艂pracownika.

- Wiele nas 艂膮czy.

- Tak, panie. Winien ci jestem ogromn膮 wdzi臋czno艣膰.

- Wiem o tym.

Tengel Z艂y skierowa艂 wzrok na sze艣cioosobow膮 grup臋

na p艂askowy偶u.

- Dotarli do usypiska g艂az贸w. Najwy偶szy czas zn贸w

uderzy膰. Komu mog臋 najbardziej zaufa膰? Wiem, wiem,

wszystkim, ale kto najlepiej sobie poradzi w艣r贸d kamien-

nych blok贸w?

Lynx tylko patrzy艂 wyczekuj膮co, Tengel wi臋c sam

musia艂 odpowiedzie膰 na swoje pytanie:

- Kali! Kali i jej wyznawcy. Zawsze podziwia艂em jej

bezwzgl臋dn膮 偶膮dz臋 krwi.

Lynx nigdy si臋 nie spodziewa艂, 偶e w oczach swego pana

ujrzy kiedykowiek co艣 na kszta艂t erotycznego uwielbienia,

skierowanego do kobiety. Doszed艂 jednak do wniosku, 偶e

偶膮dz臋 jego zwierzchnika rozpali艂a raczej krwio偶erczo艣膰

owej kobiety, a nie ona sama. Sk膮din膮d ciekawe, co to za

jedna. Lynx nie posiada艂 g艂臋bokiej wiedzy na temat kultur

obcych lud贸w.

- Dobrze - zdecydowa艂 Tengel Z艂y. - Kali si臋 tym

zajmie!

Doszli do ogromnego obszaru pokrytego blokami

skalnymi. Niekt贸re z pot臋偶nych g艂az贸w spoczywa艂y za-

g艂臋bione w pod艂o偶u, inne ledwie si臋 opiera艂y na wyst臋pach

ziemnych lub na grzbietach s膮siednich kamieni, gotowe

run膮膰 przy najmniejszym poruszeniu. Gabriel rozejrza艂 si臋

z l臋kiem. Straszna to by艂a okolica, surowa i nieprzyjazna.

W dodatku g贸ry rzuca艂y w tym miejscu cie艅, blask s艂o艅ca

nie dodawa艂 wi臋c w臋drowcom otuchy.

Halkatla, posiadaj膮ca zdolno艣膰 przebywania i w 艣wie-

cie duch贸w, i ludzi, powiedzia艂a:

- Targenorowi bardzo si臋 tutaj nie podoba, okolica

jest taka nieprzejrzysta. W艂a艣ciwie powinni艣my si臋 tu

rozdzieli膰, ale prosi艂, bym przekaza艂a wam pozdrowienia

i uprzedzi艂a, 偶e oni p贸jd膮 przodem, abv sprawdzi膰, czy

droga wolna. S膮 niedaleko.

A Marco? - zainteresowa艂 si臋 Ian. - Gdzie on jest?

Halkatla roze艣mia艂a si臋.

- Szczerze mciwi膮c, nie wiem. On potrafi znikn膮膰

ca艂kowicie, skry膰 si臋 nawet przed nami, duchami. Po to,

aby ten, wiecie kto, nie m贸g艂 go odnale藕膰. Targenor

pragnie, 偶ebym ja z Runem sz艂a na ko艅cu i mog艂a was

w ten spos贸b os艂ania膰.

Czy nasi opiekunowie s膮 z nami? - spyta艂 Gabriel

z nieskrywanym l臋kiem. Wszystko wydawa艂o mu si臋 teraz

przera偶aj膮ce.

- Linde-Lou, Ulvhedin, Tengel Dobry i Sol s膮 tutaj.

Towarzysz膮 swym protegowanym, ale nie powinni si臋

pokazywa膰.

- To zrozumia艂e - uspokojony Gabriel pokiwa艂 g艂ow膮.

Posuwali si臋 dalej po zdradzieckim zboczu, brodzili

w 艣niegu, zalegaj膮cym mi臋dzy g艂azami, tu bowiem nie

dociera艂y promienie s艂o艅ca, kt贸re stopi艂yby zaspy. Na

bardziej stromych odcinkach musieli sobie pomaga膰,

podtrzymuj膮c si臋 nawzajem. Niekt贸re z ogromnych blo-

k贸w obchodzili, przeklinaj膮c 艣nieg, kt贸ry utrudnia艂 w臋d-

r贸wk臋 i czyni艂 j膮 jeszcze bardziej niebezpieczn膮.

- Co to by艂o? - spyta艂 nagle Gabriel, gwa艂townie si臋

zatrzymuj膮c. Zasapa艂 si臋, zm臋czony wspinaczk膮.

Jego towarzysze tak偶e przystan臋li.

- Zauwa偶y艂em co艣 - wydysza艂 ch艂opiec. - Jakiego艣

ma艂ego cz艂owieka. By膰 mo偶e nawet dw贸ch, mi臋dzy

tamtymi g艂azami.

- Jeste艣 pewien? - spyta艂 Nataniel.

- Tak. Ten cz艂owiek by艂 ca艂y br膮zowy.

- Pewnie jaki艣 turysta, kt贸ry chce si臋 opali膰 - pod-

sun臋艂a Tova.

- Nie, on by艂 bosy! I ubrany ca艂kiem inaczej ni偶 my.

Trzyma艂 co艣 w r臋ku, wygl膮da艂o na jedwabn膮 chustk臋

z czym艣 ci臋偶kim w jednym rogu.

- Jest jeszcze jeden! - zawo艂a艂 Ian. - Tu偶 obok. Ma

ma艂y toporek.

Wraz z Natanielem podbiegli do miejsca, gdzie pojawi艂

si臋 m臋偶czyzna, ale ten znikn膮艂 bez 艣ladu. Dos艂ownie.

- Nie zostawiaj膮 na 艣niegu 偶adnych odcisk贸w - mruk-

n臋艂a Tova.

Halkatla i Rune szli razem, zamykaj膮c grup臋. Posuwali

si臋 powoli po 艣ladach innych, nie zastanawiaj膮c si臋 wcale

nad tym, 偶e zostaj膮 coraz bardziej z ty艂u.

- Och, gdybym tylko mog艂a dalej 偶y膰 - westchn臋艂a

Halkatla. - Przez ca艂y czas 艣miertelnie si臋 boj臋, 偶e w艂a艣nie

teraz... teraz zaraz m贸j czas dobiegnie ko艅ca.

- Dobrze ci臋 rozumiem - przy艣wiadczy艂 Rune. - Cho膰

ze mn膮 jest ca艂kiem inaczej.

- O czym my艣lisz?

Rune wzruszy艂 ramionami.

- Czym jestem? Czy 偶yj臋? Gdzie moje miejsce?

- Na 艣niegu pozostawiasz 艣lady. A ja nie.

- A wi臋c w pewnym sensie jestem 偶yw膮 istot膮. Ale

jestem nie艣miertelny. I nie nale偶臋 do ludzi.

- To prawda.

Halkatla odruchowo uj臋艂a go za r臋k臋, sztywn膮 i chro-

paw膮, jakby drewnian膮. Ale nie pu艣ci艂a jej.

Zamy艣lony Rune powiedzia艂 nagle:

- Mia艂a艣 tak膮 wielk膮 blizn臋...

- Pod piersiami? Zobaczy艂e艣 to, kiedy w Oppdal

pr贸bowa艂am ci臋 uwie艣膰 i prze偶y艂am kl臋sk臋 mego 偶ycia?

- Nie wolno ci tak my艣le膰 - zaprotestowa艂 z czu艂o艣ci膮.

- Masz racj臋, zobaczy艂em to w艂a艣nie wtedy. Czy to blizna

od...

- Tak, zak艂uli mnie na 艣mier膰. Czy wiesz, 偶e Tova

dok艂adnie w tym miejscu ma znami臋? Bardzo wyra藕ne,

w takim samym kszta艂cie jak moja szrama.

- To wcale nie jest przypadkowe. Rany, jakich do-

zna艂o si臋 w poprzednim 偶yciu, cz臋sto objawiaj膮 si臋

w formie znamion.

- Interesuj膮ce.

Halkatla przystan臋艂a i zapatrzy艂a si臋 na wznosz膮ce si臋

przed nimi stromizny. Ich g艂osy echem odbija艂y si臋 od

mrocznych 艣cian, od g贸r ci膮gn臋艂o ch艂odem, od kt贸rego

zadr偶a艂a. Zn贸w ruszy艂a, wci膮偶 trzymaj膮c Runego za

r臋k臋.

Przez ca艂y czas starali si臋 zachowa膰 ostro偶no艣膰, ale

teraz, poch艂oni臋ci rozmow膮, nie do艣膰 czujnie uwa偶ali na

to, co dzieje si臋 za nimi.

Rune drgn膮艂 i zatrzyma艂 si臋, wyczuwaj膮c w pobli偶u co艣

niepokoj膮cego. Wykona艂 ruch, jakby chcia艂 os艂oni膰 Hal-

katl臋, ale za p贸藕no.

Oboje zostali zaatakowani od ty艂u. Ka偶de z nich poczu艂o

to samo: p臋tl臋 zaciskaj膮c膮 si臋 na szyi. Zaraz potem

przeci膮gni臋to ich za ska艂y. Dotar艂y do nich szepty w obcym

j臋zyku. Rune s艂ysza艂 ju偶 wcze艣niej melodi臋 tej dziwnej

mowy, rozpozna艂 spos贸b, w jaki j臋zyk uderza艂 o pod-

niebienie przy wymawianiu pewnych g艂osek. Przypomnia艂

sobie, gdzie go s艂ysza艂. W Indiach, przed wiekami.

Potem otoczy艂a ich ciemno艣膰.

- Ci ludzie, kt贸rych widzieli艣my, nie znikn臋li tak

ca艂kiem bez 艣ladu - stwierdzi艂 lan. - Popatrz膰ie!

Nataniel pochyli艂 si臋 nad 艣niegiem w miejscu wskaza-

nym przez Iana.

- Co to mo偶e by膰? - zastanawia艂 si臋 Gabriel.

- Ja te偶 chcia艂bym to wiedzie膰 - zas臋pi艂 si臋 Nataniel.

Patrzyli na rozsypane na 艣niegu po艂yskuj膮ce, brunatne

ziarenka, najwidoczniej zgubione przez m臋偶czyzn. Nata-

niel podni贸s艂 kilka i usi艂owa艂 rozetrze膰 je w palcach.

- To wygl膮da na cukier - z niedowierzaniem w g艂osie

powiedzia艂 Ian. - Br膮zowy cukier!

Nataniel pow膮cha艂 ziarenka i ostro偶nie poliza艂.

- To naprawd臋 cukier. Co, na mi艂o艣膰 bosk膮...

- Dlaczego Rune i Halkatla nie nadchodz膮? - prze-

rwa艂a mu Tova.

Odwr贸cili si臋, na moment zapad艂a pe艂na przera偶enia

cisza. Patrzyli na siebie z narastaj膮cym l臋kiem.

Nataniel z Ianem biegiem ruszyli za wielki g艂az, kt贸ry

w艂a艣nie min臋li. Tova i Gabriel po艣pieszyli za nimi.

Nigdzie bodaj cienia przyjaci贸艂.

Wo艂ali, ale odpowiada艂o im tylko echo, g艂ucho od-

bijaj膮c si臋 od ska艂.

Potem i ono umilk艂o. Prze偶yli moment ciszy w g贸rach,

taki, kt贸ry daje poj臋cie o ich niesko艅czono艣ci. Tylko kto艣,

kto tego do艣wiadczy艂, wie, jakie to uczucie. Wra偶enie

bezgranicznej samotno艣ci i smutku, pomy艣la艂 Gabriel.

- Oni nie maj膮 opiekun贸w - szepn臋艂a Tova pobiela艂y-

mi wargami.

- To prawda, traktowali艣my ich jak nietykalnych

- przytakn膮艂 Nataniel.

Okolica by艂a tu bardzo nier贸wna, widoczno艣膰 mieli

wi臋c ograniczon膮. Wszyscy czworo zn贸w zacz臋li i艣膰 po

w艂asnych 艣ladach, pilnie je 艣ledz膮c.

- Tutaj! - wykrzykn膮艂 Nataniel. - Tu w艣r贸d naszych

s膮 tak偶e odciski n贸g Runego. Stopy Halkatli nigdy si臋 nie

odbijaj膮.

- A tu 艣lady Runego si臋 ko艅cz膮 - oznajmi艂a Tova.

- W tym miejscu musieli stoczy膰 walk臋.

- Zobaczcie, na lewo s膮 艣lady, jakby co艣 ci膮gni臋to

- powiedzia艂 Ian. - Ale nagle si臋 urywaj膮.

- Musieli go podnie艣膰 z ziemi - doszed艂 do wniosku

Nataniel.

Wszyscy czuli, 偶e strach 艣ciska ich za serce. Jak mogli

nie us艂ysze膰, 偶e co艣 si臋 dzieje?

Nataniel sta艂 ca艂kiem nieruchomo. Z jego pi臋knej

twarzy mogli wyczyta膰, 偶e wie o czym艣 niesamowitym,

wstrz膮saj膮cym.

- Ci ciemni m臋偶czy藕ni, kt贸rych widzieli艣cie... br膮zo-

wy cukier, jedwabna chustka i oskard... wszystko razem

naprowadza mnie na co艣 naprawd臋 strasznego. Przera偶a

mnie ju偶 sama my艣l o tym.

Umilk艂.

- Co to takiego, Natanielu? - odwa偶y艂a si臋 spyta膰 Tova.

- Nie, to absolutnie niemo偶liwe!

- Je艣li chodzi o Tengela Z艂ego, nic nie jest niemo偶-

liwe. Powiedz teraz, o czym my艣lisz. Po twojej twarzy

widz臋, 偶e nie uraczysz nas niczym przyjemnym.

- Masz absolutn膮 racj臋. To czarny rozdzia艂 w historii

Indii.

- Indii? - zdumia艂a si臋 Tova. - Czy to Hindus贸w

widzieli艣cie, Gabrielu i Ianie?

Gabriel sprawia艂 wra偶enie zdezorientowanego.

- Mo偶e i tak.

- Na pewno - odpar艂 Ian. - Po prostu nie mog艂em

w to uwierzy膰, w tej okolicy!

- Musimy szuka膰 dalej - rzuci艂a niecierpliwie Tova.

- Poczekajmy, a偶 Nataniel nam wszystko wyja艣ni

- zaproponowa艂 Ian.

Nataniel przygn臋biony pokiwa艂 g艂ow膮.

- Jak wiecie, zajmuj臋 si臋 etnografi膮 i etnologi膮.

Kulturami obcych lud贸w. I wcale mnie nie dziwi, 偶e

Tengel Z艂y wybra艂 akurat tych ludzi na swoich pomoc-

nik贸w. By膰 mo偶e zreszt膮 wcale nie swoich. By膰 mo偶e

przeka偶e Halkatl臋 i Runego Kali.

W napi臋ciu czekali na dalsze wyja艣nienia.

- Ale to przecie偶 dzia艂o si臋 w osiemnastym wieku i na

pocz膮tku dziewi臋tnastego... No c贸偶, czas nie ma znaczenia

ani dla niego, ani dla nas, przekroczyli艣my granice

i poruszamy si臋 swobodnie po rozmaitych epokach.

- Do rzeczy, kim jest Kali? - spyta艂a Tova.

- Kali to hinduska bogini, 艂agodnie m贸wi膮c bardzo

niesympatyczna. Wa偶niejszy jednak jest jej kult. Jej

g艂贸wna 艣wi膮tynia znajduje si臋 w Kalkucie, nazywa si臋

Kali-ghat, st膮d te偶 wzi臋艂a si臋 nazwa miasta. Kali ma wiele

innych imion, ale nie b臋dziemy wprowadza膰 dodatkowe-

go zamieszania, wymieniaj膮c je wszystkie. Ona 偶膮da krwi.

Wiele setek lat temu powsta艂a sekta tak zwanych Thug贸w,

inaczej Dusicieli lub Oszust贸w. Ju偶 Herodot w pi膮tym

wieku przed narodzeniem Chrystusa wspomina o zawo-

dowych dusicielach, a 偶e istnieli oni w czternastym wieku

naszej ery, to pewne. Kult ten by艂 rozpowszechniony

w ca艂ej Azji na wsch贸d od Himalaj贸w. W siedemnastym

wieku pojawi艂 si臋 Rumal.

- Kto to jest Rumal? - spyta艂 Gabriel.

- Rumal to nie kto艣, tylko jedwabna chustka, kt贸r膮

widzia艂e艣. Najpierw cz艂onkowie sekty dusili swe ofiary

zwyk艂ym sznurem albo rzemieniem. P贸藕niej jednak zacz臋-

li u偶ywa膰 du偶ej jedwabnej chustki, w kt贸rej jednym rogu

zawi膮zywali ci臋偶k膮 monet臋, tak jak to zauwa偶y艂e艣, Gabrie-

lu. Dzi臋ki temu mogli zarzuca膰 od ty艂u ci臋偶szy koniec

chusty na szyj臋 ofiary i podczas gdy inni przytrzymywali

nieszcz臋艣nika za r臋ce i nogi, dusiciel zaciska艂 p臋tl臋.

- Uff- sapn臋艂a Tova. - Poszukajmy Runego i Halka-

tli.

- Nie, lepiej, aby艣cie wiedzieli, z kim mamy do

czynienia - o艣wiadczy艂 Nataniel. - Bo to dopiero po-

cz膮tek. Thugowie, czyli Oszu艣ci, wywodzili si臋 ze wszyst-

kich warstw spo艂ecznych, znajdowali si臋 w艣r贸d nich

ksi膮偶臋ta i 艣lepi 偶ebracy. Nigdzie nie by艂o si臋 przed nimi

bezpiecznym. W Indiach w tamtych czasach ludzie wiele

podr贸偶owali, l膮dem albo na statkach. Dusiciele pracowali

w dw贸ch grupach. Jedna grupa czeka艂a na ofiary przy

drodze albo przy艂膮cza艂a si臋 do w臋drowc贸w, po mistrzow-

sku potrafili odgrywa膰 niewinnych. Gdy pierwsza grupa

napad艂a na ofiar臋...

- Poczekaj - przerwa艂a mu Towa. - A jakie znaczenie

ma ten br膮zowy cukier?

- Br膮zowy cukier jest 艣wi臋ty. Wyznawcy Kali jedli go

przed przyst膮pieniem do ataku. P贸藕niej ofiar臋 przej-

mowa艂a druga grupa. Wcze艣niej wykopywali gr贸b gdzie艣

dalej na drodze, w艂a艣nie takim ma艂ym oskardem, jaki

zauwa偶y艂e艣, Ianie. Tym samym toporkiem 艂amali ko艣ci

uduszonego, zanim go pogrzebali. Wszystko na cze艣膰

Kali. Gr贸b by艂 oczywi艣cie jej po艣wi臋cony.

- I mogli tak bez przeszk贸d uprawia膰 sw贸j proceder?

Ianowi ciarki przesz艂y po plecach.

- A偶 do roku tysi膮c siedemset dziewi臋膰dziesi膮tego

dziewi膮tego. W贸wczas Anglicy zorientowali si臋, 偶e 偶o艂nie-

rze, kt贸rym po bitwie wyp艂acono 偶o艂d, nie wr贸cili do

dom贸w. Zacz臋to dochodzi膰 prawdy i wtedy wysz艂o na jaw,

偶e w po艂udniowej Azji grasuj膮 tysi膮ce wielokrotnych

zab贸jc贸w. Wykonywali to makabryczne rzemios艂o bez

przeszk贸d, poniewa偶 popierali ich skorumpowani rad偶owie

i ksi膮偶臋ta, otrzymuj膮cy cz臋艣膰 pieni臋dzy zamordowanych

podr贸偶nych. Bo z艂oto nie przypada艂o Kali, jej po艣wi臋cano

tylko krwawe ofiary. Thug贸w wykorzystywano tak偶e do

r贸偶nych podejrzanych zada艅. Dzia艂ali na przyk艂ad jako p艂atni

mordercy na zlecenie tego czy owego podst臋pnego w艂adcy.

Wiatr wy艂 w szczelinach ska艂 i ci膮艂 w twarze zmro偶o-

nym 艣niegiem. Tova ponownie zacz臋艂a nawo艂ywa膰 zagi-

nionych, ale odpowiedzia艂o jej tylko echo odbite od g贸r.

Cisz臋, jaka potem zapad艂a, przerwa艂 j臋k kolejnego

nderzenia wiatru.

- Ale ta sekta dzisiaj ju偶 chyba nie istnieje? - nie bez

l臋ku zapyta艂 Gabriel.

- Nic, zniszczono j膮 w latach trzydziestych dziewi臋tnas-

tego wieku. A splamion膮 krwi膮 艣wiatyni臋 Kali zmieniono

w atrakcj臋 turystyczn膮, swoj膮 drog膮 naprawd臋 makabryczn膮.

- Ale przecie偶 ja ich widzia艂em!

- Kochany Gabrielu! Je艣li Tengel Z艂y potrafi艂 wezwa膰

najemnych wojownik贸w inkwizycji, mo偶e tak偶e sprowa-

dzi膰 ze 艣wiata duch贸w hinduskich Dusicieli.

- Typowe dla niego 艣ci膮ganie najgorszych szumowin

historii - powiedzia艂a Tova. - Wkr贸tce pewnie pojawi si臋

Hitler. I Hunowie, Neron z Kaligul膮...

- Powinni mu wystarczy膰 wsp贸艂cze艣nie 偶yj膮cy z艂o-

czy艅cy - mrukn膮艂 lan. - Co prawda wielu spo艣r贸d nich ju偶

wykorzysta艂.

- Dlatego w艂a艣nie zwr贸ci艂 si臋 do 艣wiata duch贸w. Na

szcz臋艣cie i Rune, i Halkatla s膮 nie艣miertelni. Dusiciele

kiepsko trafili, je艣li chodzi o wyb贸r ofiar.

Tova by艂a bliska p艂aczu:

- Ale nie pozwolimy chyba, aby po艂amali im ko艣ci

i pogrzebali?

- Oczywi艣cie, 偶e nie! Musimy ich jak najpr臋dzej

odnale藕膰!

- Nie p贸jd膮 chyba do Kali? - spyta艂 Gabriel dr偶膮cymi

wargami.

- Nie, nie, Kali to b贸stwo, ona nie istnieje naprawd臋.

niebezpieczna jest sekta Dusicieli. Rozumiecie chyba

jednak, 偶e sami sobie z tym nie poradzimy. Czas wezwa膰

naszych opiekun贸w...

Linde-Lou, Sol, Ulvhedin i Tengel Dobry wy艂onili si臋

z nico艣ci.

- Czekali艣my na wasze wezwanie - powita艂 ich Tengel

Dobry. - Twoje informacje by艂y nadzwyczaj interesuj膮ce,

Natanielu, pilnie si臋 im przys艂uchiwali艣my.

- Dzi臋kuj臋. Chcemy spr贸bowa膰 odnale藕膰 Runego

i Halkatl臋. Czy mo偶ecie nam pom贸c?

- Wy w og贸le nie b臋dziecie ich szuka膰 - powiedzia艂

Ulvhedin. - Musicie jak najpr臋dzej rusza膰 w dalsz膮 drog臋,

bo Tengel Z艂y dotar艂 w te okolice i stara si臋 mo偶liwie

naj艣pieszniej wkroczy膰 do Doliny Ludzi Lodu.

- Ustawili艣my magiczne zapory, ale na pewno nie-

d艂ugo rozszyfruje kod i przedrze si臋 dalej - doda艂a Sol.

- Nie mo偶emy zawie艣膰 naszych przyjaci贸艂! - wykrzyk-

n臋艂a Tova. - Nie ruszymy si臋 z miejsca, dop贸ki ich nie

znajdziemy.

Nikt nie pokusi艂 si臋 o wskazanie braku logiki w s艂o-

wach dziewczyny, wszyscy rozumieli jej intencje.

- Czy Marco nie mo偶e przyj艣膰 nam z pomoc膮?

- Marca otacza teraz os艂aniaj膮ca aura, aby nie odkry艂

go niczyj nawet najbardziej przenikliwy wzrok. Nie

powinien si臋 pokazywa膰. Nie, wy czworo p贸jdziecie dalej.

Ju偶 znale藕li艣my tych, kt贸rzy rusz膮 艣ladem Runego i Hal-

katli. Z niecierpliwo艣ci膮 czekali na sw贸j udzia艂 w naszej

walce. Oto i oni.

Odwr贸cili g艂owy i powiedli spojrzeniem za wzrokiem

Tengela Dobrego. Gabriel drgn膮艂. Oni? Jak poradz膮 sobie

w walce z dusicielami Kali?

Od tak d艂ugiego stania w miejscu zn贸w zmarz艂y mu

stopy, ale nawet tego nie zauwa偶y艂. Zafascynuwany

wpatrywa艂 si臋 w grup臋 nowo przyby艂ych.

W ich stron臋 spiesznym krokiem nadehodzi艂a Ingrid,

rudow艂osa czarownica. 呕贸艂te oczy l艣ni艂y zapa艂em i ch臋ci膮

walki. Wiod艂a ze sob膮 swoje demony o lisich twarzach,

kt贸re drepta艂y po 艣niegu nie zostawiaj膮c za sob膮 偶adnych

艣lad贸w. Gabriel przekartkowa艂 sw贸j notatnik i odnalaz艂

ich imiona. By艂y to demony p艂odno艣ci, lecz mia艂y tak偶e

inne pola dzia艂ania. Tabris uosabia艂 woln膮 wol臋, Tacritan

- gotyck膮 magi臋, Tarab - szanta偶, Zahun - skandale,

a Zaren - zemst臋.

Gabriel przypuszeza艂, 偶e cz艂onkowie sekty najwi臋ksze

problemy b臋d膮 mie膰 z Tabrisem, woln膮 wol膮, Tacritanem,

gotyck膮 magi膮, a przede wszystkim z Zarenem, zemst膮.

- Witamy was i prosimy o pomoc w odnalezieniu

naszych przyjaci贸艂, Runego i Halkatli - powiedzia艂 Nata-

niel, pochylaj膮c si臋 z szacunkiem. - Obawiamy si臋, 偶e

zostali poturbowani i pogrzebani gdzie艣 przy drodze,

wszystko ku czci Kali. Odnajdziecie gr贸b, szukaj膮c

szczeg贸lnego znaku. Jest ich co prawda wiele, nie wiem,

kt贸ry wybrali. Ale nie zapominajcie, wy, demony p艂odno-

艣ci, 偶e Tengel Z艂y 艣ciga wszelkie istoty waszego rodzaju!

Jeste艣cie wra偶liwe, mo偶ecie ulec wp艂ywom jego woli lub

jak Demony Wichru trafi膰 do Wielkiej Oteh艂ani. Nie

chcemy tego, wiecie o tym. B膮d藕cie wi臋c ostro偶ne, zale偶y

nam na tym, by was nie utraci膰!

Tabris podzi臋kowa艂 lisim u艣miechem.

- B臋dziemy mie膰 si臋 na baczno艣ci - odpar艂 g艂uchym,

ochryp艂ym g艂osem, dobywaj膮cym si臋 jakby z brzucha.

- Ale pod wp艂yw jego woli nie dostaniemy si臋 nigdy.

Pami臋tajcie, 偶e ja dowodz臋, a ja jestem woln膮 wol膮!

- Oczywi艣cie - przyzna艂 Nataniel, ponownie wyra偶a-

j膮c szacunek kolejnym uk艂onem.

- Otrzyma艂a艣 ju偶 instrukeje, Ingrid - powicdzia艂a Sol,

stoj膮ca na czele wied藕m. - I zbytnio nie szar偶ujcie,

Tengela Z艂ego nie wolno nie docenia膰.

- Mo偶esz mi zaufa膰 - u艣mieehn臋艂a si臋 Ingrid. Z jej

oczu sypa艂y si臋 iskry.

- Dobrze wi臋c, tutaj si臋 rozdzielamy - Zadecydowa艂

Tengel Dobry. - A wy, Natanielu, Tovo, Ianie i Gabrielu,

ruszajcie dalej! Nie ma czasu do stracenia.

Kiedy ju偶 zacz臋li i艣膰, Tova odwr贸ci艂a si臋 do Ingrid i jej

demon贸w.

- Je艣li odnajdziecie Runego i Halkatl臋, pozdr贸wcie

ich i powiedzcie, 偶e nie mieli艣my zamiaru ich zawie艣膰!

- Wiemy o tym - odpar艂a Ingrid. - Przeka偶emy twoje

pozdrowienia.

Czw贸rka przyjaci贸艂 zn贸w pozosta艂a sama. Tylko wiatr

sypa艂 zmro偶ony 艣nieg na rozci膮gaj膮ce si臋 wok贸艂 nich bia艂e

po艂acie.

ROZDZIA艁 V

Halkatla i Rune rzeczywi艣cie byli nie艣miertelni. Ponie-

wa偶 jednak Halkatla si臋 zmaterializowa艂a, odzyska艂a te偶

ludzkie zmys艂y i uczucia, i od czasu do czasu, wedle

w艂asnego 偶yczenia, mog艂a pojawia膰 si臋 i znika膰. A Ru-

ne...? Ani ze mnie ptak, ani ryba, jak sam to okre艣la艂. By艂

jednak 偶yw膮 istot膮, skrzy偶owaniem cz艂owieka z korze-

niem ro艣liny, i wiele przecierpia艂 od chwili, gdy czarne

anio艂y obdarzy艂y go ludzkim cia艂em.

Rune zawsze stara艂 si臋 skrywa膰 swe my艣li i uczucia, ale

cierpienia ukry膰 nie potrafi艂. Odczuwa艂 b贸l jak ka偶dy

cz艂owiek. Halkatla tak偶e.

Poruszaj膮cy si臋 biegiem m臋偶czy藕ni nie艣li ich ku skalnej

艣cianie, ale poniewa偶 schwytanym naci膮gni臋to na g艂owy

co艣 w rodzaju worka, nie mogli si臋 zorientowa膰, gdzie

dok艂adnie si臋 znajduj膮.

Napastnicy rozmawiali ze sob膮 w j臋zyku ca艂kowicie

obcym Halkatli, ale Rune troch臋 zna艂 t臋 mow臋, pami臋ta艂 j膮

jeszcze ze swej podr贸偶y na wsch贸d, kt贸r膮 odby艂 przed

wiekami.

Wreszcie si臋 zatrzymali. Rzuceni na ziemi臋 wi臋藕niowie

zorientowali si臋, 偶e oczekiwa艂a na nich wi臋ksza grupka

m臋偶czyzn. Wszyscy, cho膰 podnieceni, rozmawiali ze sob膮

cicho.

Pierwszy cios trafi艂 Halkatl臋 w kolana. Rozkrzycza艂a

si臋, ale natychmiast przez worek zatkano jej usta d艂oni膮.

Us艂ysza艂a, 偶e Runego tak偶e bito, za ka偶dym uderzeniem

dociera艂y do niej zduszone j臋ki b贸lu.

- Zostawcie go, przekl臋te diab艂y! - sykng艂a pomimo

d艂awi膮cej j膮 r臋ki i zaraz trafi艂 j膮 w rami臋 cios, kt贸ry

najwidoczniej mia艂 je z艂ama膰. - Au! Niech was czarci

porw膮! - zawy艂a niewyra藕nie.

Rune s艂ucha艂, co m贸wi膮 do siebie Hindusi:

- Ale 偶ywotni, ju偶 dawno powinni skona膰!

- To wepchnijcie ich 偶ywcem!

- Nie mo偶emy! Musz膮 by膰 martwi! To ma by膰 ofiara

krwi.

Na oboje spad艂 grad uderze艅. Dusiciele stawali si臋

coraz bardziej zdesperowani, bili szybciej i mocniej.

- Udawaj, 偶e umar艂a艣 - mrukn膮艂 Rune do Halkatli.

- Jak mam to zrobi膰? - j臋kn臋艂a. - To tak strasznie boli!

- Wiem. Ale spr贸buj.

Czarownica usi艂owa艂a si臋 rozlu藕ni膰, ale kiedy trafia艂y j膮

kolejne ciosy oskarda, nie mog艂a zapanowa膰 nad swoim

cia艂em.

Nic z nas nie zostanie, pomy艣la艂a z rozpacz膮.

- Co oni z nami zrobi膮? - wydusi艂a z siebie.

- Zakopi膮 nas w ziemi, ale dlaczego, nie wiem.

Halkatla poczu艂a, 偶e wrzucaj膮 j膮 do do艂u. Worek

艣ci膮gni臋to i zobaczy艂a kilku drobnych m臋偶czyzn o brunat-

nej sk贸rze. Niekt贸rzy byli m艂odzi, mieli z艂e twarze, inni

starzy i dostojni, a jeden z pewno艣ci膮 musia艂 by膰 ksi臋ciem.

Halkatla nie wiedzia艂a nic o obcych ludach, podczas swego

ziemskiego 偶ycia nie wychyli艂a nosa poza Dolin臋 Ludzi

Lodu. Mia艂a wra偶enie, 偶e ka偶da najdrobniejsza kosteczka

w jej ciele zosta艂a zmia偶d偶ona, ale tak nie by艂o. Dusiciele,

kt贸rzy na pr贸偶no usi艂owali zrobi膰 z Runego co艣 w rodzaju

niedu偶ej paczki, przerwali sw膮 makabryczn膮 prac臋 i wpat-

rywali si臋 w swe ofiary bezgranicznie zdumieni.

- My... nie potrafimy ich zniszczy膰 - wyj膮ka艂 jeden.

- Sp贸jrzcie! Oni nie krwawi膮. I na sk贸rze maj膮 tylko

lekkie zadra艣ni臋cia.

- Patrzcie na jej oczy! P艂on膮 nienawi艣ci膮! Uciekajmy!

- Nie, nic mo偶emy. My...

Napastnicy odeszli i zacz臋li do siebie szepta膰. Wreszcie

uzgodnili co艣 i wr贸cili do uwi臋zionych. Zmusili ich, aby

wstali, i w贸wczas Halkatla zorientowa艂a si臋, 偶e Rune jest

znacznie dotkliwiej poturbowany ni偶 ona. Rany mia艂

g艂臋bsze, a oba ramiona wydawa艂y si臋 po艂amane.

- Co oni ci zrobili? - u偶ali艂a si臋. - Bardzo boli?

- Dam sobie rad臋, zranienia nie s膮 powa偶ne, zagoj膮 si臋

pr臋dko same z siebie. A ty?

- Mnie te偶 ju偶 tak nie boli.

- Mnie te偶 nie. Ciekawe, czego oni od nas chc膮?

- Nie zostawiaj mnie, Rune!

- B臋d臋 ca艂y czas przy tobie.

Popychaniem zmuszono ich do marszu wzd艂u偶 skalnej

艣ciany.

W ko艅cu Dusiciele zawi膮zali ofiarom oczy swymi

cuchn膮cymi chustkami i pognali naprz贸d uderzeniami.

- O czym rozmawiaj膮? - spyta艂a Runego Halkatla.

- O pomy艂ce, jak膮 pope艂nili, chwytaj膮c w艂a艣nie nas. S膮

kompletnie zdezorientowani i k艂贸c膮 si臋 ze sob膮.

- Dobrze im tak! Widzisz, dok膮d idziemy?

- Nie. A ty?

- Oczywi艣cie! Chustka nie stanowi przeszkody dla

mojego wzroku, potrafi臋 patrze膰 przez ni膮, mo偶e widz臋

tylko troch臋 mniej wyra藕nie.

- Doskonale, Halkatlo! Ja rozumiem, co m贸wi膮, a ty

widzisz przez ich zas艂ony. Idealnie si臋 uzupe艂niamy.

Od tych s艂贸w cieplej zrobi艂o jej si臋 na sercu.

- I co widzisz? - dopytywa艂 si臋 Rune.

- L贸d, 艣nieg i kamienie. A czego si臋 spodziewa艂e艣?

- Nie bardzo wiem - odpar艂 niepewnie. - Chyba

czego艣 wi臋cej.

- Teraz dochodzimy do punktu zwrotnego. To zna-

czy do jakiej艣 kraw臋dzi... Dalej jest jakie艣 zag艂臋bienie albo

co艣 podobnego.

- Czy mo偶esz tam zajrze膰?

- Jeszeze nie. Zreszt膮 tam pewnie b臋dzie jeszeze wi臋cej

艣niegu. Nie, poczekaj... - zach艂ysn臋艂a si臋 nagle zdumiona.

- Co to jest?

- To wygl膮da jak... ko艣ci贸艂?

- Mo偶e 艣wi膮tynia? - podsun膮艂 Rune.

- No c贸偶, nigdy nie widzia艂am 艣wi膮tyni, ale ta budow-

la jest okropnie bogato zdobiona, a偶 do przesady!

- To mi wygl膮da na 艣wi膮tyni臋 hinduistyczn膮. Chcesz

powiedzie膰, 偶e stoi sobie tak w 艣niegu?

- Ale偶 sk膮d, tu nie ma 艣niegu. To zielona, przepi臋kna

dolina, jak okiem si臋gn膮膰 pe艂na dziwnych ro艣lin. Szkoda,

偶e nie mo偶esz tego zobaczy膰!

- Ciii! Zn贸w co艣 do siebie m贸wi膮.

Rune przys艂uchiwa艂 si臋 przez chwil臋 rozmowie opraw-

c贸w i zaraz przekaza艂 swej towarzyszce naj艣wie偶sze

wiadomo艣ci:

- Ci膮gle nie mog膮 si臋 dogada膰, co z nami zrobi膰. Jedni

chc膮 nas po prostu tu porzuci膰 i znikn膮膰, inni twierdz膮, 偶e

nie mog膮 tak post膮pi膰, bo zostan膮 ukarani. O ile dobrze

rozumiem, ci ostatni wygraj膮.

Nagle zdj臋to im chustki z oczu i oboje mogli swobnd-

nie patrze膰. Jak wcze艣niej powiedzia艂a Halkatla, znaj-

dowali si臋 w poro艣ni臋tej bujn膮 ro艣linno艣ci膮 dolinie na

placu przed 艣wi膮tyni膮. By艂a to typowa 艣wi膮tynia hinduis-

tyczna, ozdobiona nieprawdopodobn膮 ilo艣ci膮 relief贸w

i p艂askorze藕b, pomalowanych na jaskrawe kolory.

Z twarzy Runego nic nie da艂o si臋 wyczyta膰.

Napastnicy mocno uj臋li ich za ramiona, wida膰 by艂o, 偶e

Hindus贸w ze strachu zlewa zimny pot. Rozkazano im

z艂o偶y膰 ludzi w ofierze zgodnie z rytua艂ami sekty, a ofiary

nie chcia艂y umrze膰! Co robi膰 w takim przypadku?

Trz臋s膮c si臋 z przera偶enia oprawcy podprowadzili ich

do 艣wi膮tyni i zmusili, by zzuli buty. Raz po raz padaj膮c na

kolana i odmawiaj膮c modlitwy, wprowadzili swoj膮 zdo-

bycz do 艣wi臋tego przybytku.

Wewn膮trz by艂o niesamowieie pi臋knie, ale Rune i Hal-

katla nie mogli si臋 skupi膰 na urodzie 艣cian. Pokrywa艂y je

malowid艂a i reliefy, sk艂adaj膮ce si臋 w d艂ugie historie,

wsz臋dzie p艂on臋艂y 艣wiece, unosi艂 si臋 ostry zapach kadzid艂a.

Oni jednak odczuwali tylko strach i niepewno艣膰, jaka

ogarnia cz艂owieka, kiedy nie wie, co go czeka.

Hindusi zachowywali teraz ostro偶no艣膰. Najpierw za-

trzymali si臋 przy drzwiach i odm贸wili modlitw臋, p贸藕niej

prowadzili swe ofiary dalej w g艂膮b 艣wi膮tyni, wznosz膮c

mod艂y co kilka krok贸w.

W 艣rodku by艂o kilkoro ludzi, z pewno艣ci膮 艣wi臋ci

m臋偶owie. Siedzieli nieruchomo na swych miejscach w po-

zycji lotosu, z nogami za艂o偶onymi jedna na drug膮 i z艂o偶o-

nymi d艂o艅mi. Bardzo starzy i wychudzeni, ich oczy

zagl膮da艂y w daleki, nieznany 艣wiat.

Nagle okrutni stra偶nicy pu艣cili Runego i Halkatl臋

i padli na twarze. Rozci膮gni臋ci na kamiennej posadzce

modlili si臋 niemal histerycznie.

Tyln膮 艣cian臋 艣wi膮tyni rozja艣ni艂o 艣wiat艂o. Ukaza艂 si臋

pos膮g bogini.

Rune szepn膮艂 do Halkatli:

- Poznaj臋 j膮. To Kali.

Z tonu jego g艂osu Halkatla wyczu艂a, 偶e nic dobrego nie

mo偶e ich tu spotka膰.

Kali, kt贸rej imi臋 symbolizuje czer艅, zniszezenie, to

bogini pe艂na sprzeczno艣ci. Uwa偶ano j膮 tak偶e za bogini臋

matk臋, kt贸ra potrafi艂a pociesza膰 i kocha膰, ale ta strona jej

natury by艂a mniej znana.

Halkatla i Rune ujrzeli najpowszechniej znan膮 posta膰

Kali, bogini臋 艣mierci.

Patrzyli na budz膮cy groz臋 wizerunek straszliwej wied藕-

my o czarnej twarzy usmarowanej krwi膮, wyszczerzonych

z臋bach i wystaj膮cym j臋zyku. Bogini mia艂a cztery r臋ce,

trzyma艂a w nich miecz, tarcz臋, 艂uk i odr膮ban膮 d艂o艅. Naga,

nosi艂a jedynie ozdoby, takie jak naszyjnik z czaszek; by艂a

opasana w臋偶ami. Ta艅czy艂a na ciele swego ma艂偶onka 艢iwy.

Mit g艂osi, 偶e zasmakowa艂a we krwi, kiedy nakazano jej

zabicie demona Raktaviji. Nie by艂o to proste, bo za

ka偶dym razem, gdy kropla krwi demona spad艂a na ziemi臋,

pojawia艂o si臋 tysi膮c jego sobowt贸r贸w. Kali jednak roz-

wi膮za艂a ten problem w makabryczny spos贸b. Podnios艂a

Raktavij臋 wysoko w powietrze, przebi艂a go w艂贸czni膮

i spija艂a skapuj膮c膮 z rany krew. Od tamtej pory zawsze

by艂a jej spragniona.

Okrutna bogini obawia艂a si臋 jednak, 偶e demony Raktaviji

ukrywaj膮 si臋 w ludziach. Domaga艂a si臋 zatem, by ludzi

zabija膰, ale ani jedna kropla krwi nie mog艂a upa艣膰 na ziemi臋,

by nie pojawi艂y si臋 nowe demony. Dlatego sw膮 chustk臋,

Rumal, ofiarowa艂a Dusicielom. Stali si臋 oni jej wyznawcami.

Wszystko to przypomnia艂 sobie Rune, kiedy zobaczy艂

Kali. Pozna艂 j膮 weze艣niej, kiedy opu艣ci艂 Ogr贸d Edenu

i wyruszy艂 na wsch艅d. Niejasno przypomina艂 sobie, 偶e

w Kali-ghat, 艣wi膮tyni bogini w Kalkucie, sk艂adano jej

w ofierze kozy.

Przesympatyczna dama, pomy艣la艂 z niesmakiem. Dzi臋-

ki dobrym mocom, 偶e to tylko jej wizerunek!

W tej samej chwili zabrak艂o mu oddechu i odskoczy艂

kilka krok贸w w ty艂. Poci膮gn膮艂 Halkatl臋 za sob膮, a dziewczy-

na podda艂a si臋 mu bez sprzeciw贸w, widz膮c co si臋 dzieje.

Kali zst膮pi艂a z cia艂a, 艢iwy i nadchodzi艂a ku nim,

zmys艂owo, ko艂ysz膮c biodrami. Tygrysie z臋by ods艂oni艂a

w krwio偶erczym u艣miechu.

Ingrid od razu zaakceptowa艂a pi膮tk臋 swoich demo-

n贸w. Dobrze im by艂o ze sob膮, bo pi臋kna czarownica

zawsze mia艂a do nich s艂abo艣膰.

Wiedzieli, czego maj膮 szuka膰, i natychmiast pognali

przez 艣nieg ku skalnej 艣cianie.

Zahun dotar艂 tam pierwszy i zadowolony z siebie

w milczeniu stan膮艂 nad g艂臋bok膮 jam膮.

- Wspaniale - pochwali艂a go Ingrid. - Wygl膮da na to, 偶e

pr贸bowali zagrzeba膰 Runego i Halkatl臋 w ziemi, ale musieli

z tego zrezygnowa膰. Nasi przyjaciele potrafi膮 si臋 broni膰.

Rozejrzeli si臋 doko艂a.

- Tu s膮 艣lady Runego - oznajmi艂 Tarab swoim

dziwnym, g艂uchym g艂osem. - Halkatla 艣lad贸w nie zostawia.

- To prawda, ale mo偶esz bye pewien, 偶e i ona tu by艂a

- odpar艂a Ingrid. - Tam gdzie Rune, tam i Halkatla. Ale

ich prze艣ladowcy nie zostawiaj膮 odcisk贸w swoich st贸p.

- To duchy - stwierdzi艂 Tacritan.

- Wiesz co艣 o nich? - spyta艂a Ingrid.

- Nic poza tym, co powiedzia艂 Nataniel. Sekta Dusi-

cieli nie ma nic wsp贸lnego z opowie艣ciami gotyckimi, a ja

tylko takie znam.

- Mo偶emy wi臋c przypuszcza膰, 偶e oni 偶yli na pocz膮tku

dziewi臋tnastego wieku. Ruszajmy tropami Runego. Do-

prawdy, okazali si臋 wyj膮tkowo g艂upi, 偶e ich nie zatarli.

- Pewnie si臋 nas nie spodziewali. - Zaren, demon

zemsty, za艣mia艂 si臋 z nadziej膮. - Bez trudu poradzimy

sobie z tymi n臋dznymi mordercami.

Demony porz艂apa艂y dalej wyra藕nym na 艣niegu 艣ladem

Runego.

- Dok膮d oni, do pioruna, maj膮 zamiar ich zaprowa-

dzi膰 na tym pustkowiu? - mrukn臋艂a Ingrid.

Dotarli do grzbietu pasma wzg贸rz i spogl膮dali teraz na

rozci膮gaj膮c膮 si臋 ni偶ej dolin臋.

- S膮 tam - oznajmi艂 Zahun, jak zwykle pierwszy.

- Ale co oni, na mi艂o艣膰 bosk膮, robi膮? - zdumia艂a si臋

Ingrid.

Ona i jej towarzysze zatrzymali si臋 i z niedowierzaniem

zapatrzyli w obni偶enie.

W艣r贸d ponurego krajobrazu Rune i Halkatla stali we

dw贸jk臋 w p艂ytkim 艣niegu. Tu i 贸wdzie z ziemi wystawa艂y

bloki skalne, przypominaj膮ce siedz膮cych starc贸w. Nag艂y

powiew wiatru sypn膮艂 艣niegiem w twarze osamotnionej

pary.

Na kra艅cu w膮skiej, kr贸tkiej dolinki wznosi艂 si臋 poje-

dynczy strzelisty kamie艅.

Wygl膮da艂o na to, 偶e Rune i Halkatla m贸wi膮 w艂a艣nie do

niego.

- Oni widz膮 co艣 innego - surukn膮艂 Tacritan. - Pod-

kradnijmy si臋 bli偶ej, ale tak, 偶eby nas nie zauwa偶yli!

Ich nieszcz臋艣ni przyjaciele stali odwr贸ceni plecami.

Ingrid ze swymi demonami opu艣cili si臋 w d贸艂 i podeszli do

nich od ty艂u. Us艂yszeli rozgor膮czkowany g艂os Halkatli:

- Mia艂a艣 nadziej臋 na krew, czarna puczwaro! Ale si臋

pomyli艂a艣. Popatrz na Runego! On troch臋 "krwawi" ze

swoich ran, ale czy to krew, jak s膮dzisz? Spr贸buj tego,

wstr臋tna stara wied藕mo!

Ujrzeli, jak Halkatla, kt贸ra zdawa艂a si臋 nie cofa膰 przed

niczym, wzi臋艂a na palec kropelk臋 cieczy wyp艂ywaj膮cej

z rany Runego i wyci膮gn臋艂a r臋k臋 ku wsokiemu, w膮s-

kiemu kamieniowi.

- Tacritanie, ty, kt贸ry w艂adasz gotyck膮 magi膮 - szepn臋艂a

Ingrid. - Uczy艅 tak, aby艣my mogli widzie膰 to samo co oni.

Demon skin膮艂 g艂ow膮. Sykn膮艂 co艣 cicho przez z臋by,

wykonuj膮c przy tym ledwie widoczne ruchy d艂oni膮.

Nagle przed ich oczami co艣 si臋 pojawi艂o. Co艣 niezwyk-

艂ego, ogromnego, imponuj膮cego. Znale藕li si臋 w ba艣niowo

pi臋knej 艣wi膮tyni. Na posadzce le偶eli modl膮cy si臋 ciemno-

sk贸rzy m臋偶ezy藕ni. Kamienie przeobrazi艂y si臋 w 艣wi臋tych

m臋偶贸w. I...

Wysoki kamie艅 sta艂 si臋 monstrualnych rozmiar贸w

bogini膮.

- Kali - szepn膮艂 Tarab zdr臋twia艂ymi wargami. - Nad

ni膮 nie mamy w艂adzy!

- Ciii! - niemal bezg艂o艣nie uciszy艂a go Ingrid. - Ona

nas nie widzi. Zobaczmy, co si臋 dalej stanie.

Kali zbli偶y艂a si臋 do dwojga wi臋藕ni贸w. By艂a ohydna, jej

czerwone oczy gro藕nie wpatrywa艂y si臋 w Halkatl臋. B艂ys-

kawicznym ruchem d艂oni star艂a kropelk臋 z palca Halkatli

i po偶膮dliwie j膮 wessa艂a.

Grymas, jaki zaprezentowa艂a potem, by艂 godny Medu-

zy. Zreszt膮 to w艂a艣nie Kali zainspirowa艂a Grek贸w do

stworzenia postaci Gorgony, czyli Meduzy. A mo偶e

odwrotnie? Prawd臋 przes艂oni艂a mg艂a historii; dzisiaj

trudno ju偶 stwierdzi膰, kt贸ra z nich pojawi艂a si臋 pierwsza.

Posmakowawszy 偶ywicy, p艂yn膮cej w 偶y艂ach Runego

zamiast krwi, Kali rykn臋艂a w艣ciekle. Rzuci艂a si臋 na

Halkatl臋, ale m艂odej czarownicy uda艂o si臋 wywin膮膰.

Czciciele Kali poderwali si臋 z posadzki i usi艂owali

schwyta膰 ofiary.

- Nimi mo偶emy si臋 zaj膮膰 - stwierdzi艂 Tabris. - Uczy艅

nas widzialnymi, Tacritanie!

Zanim Dusiciele zd膮偶yli mrugn膮膰, zaatakowa艂o ieh

pi臋膰 demon贸w, kt贸re w jednej chwili zdo艂a艂y ich unicest-

wi膰, po prostu wymaza膰 ze 艣wiata duch贸w. Przestali

istnie膰 i ju偶 nigdy nie mogli zosta膰 przez nikogo wezwani.

Z Kali jednak trudniej by艂o sobie poradzi膰. Nataniel

wykaza艂 si臋 kr贸tkowzroczno艣ci膮, twierdz膮c, 偶e Kali nie

istnieje. Podobnie jak wszyscy bogowie na 艣wiecie i ona

zosta艂a stworzona w wyobra藕ni ludzi, przekonanych

o istnieniu wy偶szej mocy, kt贸ra mo偶e im da膰 szez臋艣cie

i wspom贸c w potrzebie. Kali nadal mia艂a miliony wyznaw-

c贸w. Istnia艂a, bo ludzie nie przestali w ni膮 wierzy膰. By艂a

rzeczywista. I bardzo, bardzo niebezpieczna!

W po艣piechu demony wyeliminowa艂y tak偶e 艣wi臋tych

m臋偶贸w, ale ci tego nawet nie zauwa偶yli, pogr膮偶eni

w swym w艂asnym 艣wiecie. Z pewno艣ci膮 zatopili si臋

w jakiej艣 b艂ogos艂awionej nirwanie.

Kali odkry艂a nowych wrog贸w i wbi艂a spojrzenie

czerwonych oczu w Ingrid, oceniaj膮c j膮 jako najs艂absz膮.

- Co robimy? zawo艂a艂a Ingrid, ogarni臋ta panik膮.

- Ty, Ingrid, zabierz st膮d Runego i Halkatl臋, my sobie

z tym poradzimy - oznajmi艂 Tabris.

- Ale nie chc臋, aby ona was skrzywdzi艂a.

Ucieszone demony zanios艂y si臋 chichotem.

- Dzi臋kujemy, zapami臋tamy sobie twoje s艂owa

- u艣miechn膮艂 si臋 Zaren. - Czekaj膮 nas potem chwile

przyjemno艣ci, prawda?

Ingrid na moment zaniem贸wi艂a, ale w ko艅cu pokiwa艂a

g艂ow膮.

- W porz膮dku, ch艂opcy!

Za艣miali si臋 w odpowiedzi. Ingrid doskoczy艂a do

Runego i Halkatli.

- Biegiem! Musimy si臋 st膮d wydosta膰, bo jeste艣my

najs艂absi. Z t膮 o czarnej twarzy nie ma 偶art贸w.

Mimo wszystko jednak zatrzymali sig w bramie 艣wi膮ty-

ni, aby zobaczy膰, jak te偶 wiedzie si臋 towarzyszom. Drog臋

odwrotu mieli otwart膮, ale nie chcieli pozostawia膰 pi臋ciu

demon贸w w艂asnemu losowi.

- Przecie偶 ona jest tylko iluzj膮 - Ingrid pr贸bowa艂a

pocieszy膰 sam膮 siebie.

- Iluzje tak偶e mog膮 by膰 艣mierciono艣ne - odpar艂 Rune.

- Je艣li kryje si臋 za nimi z艂o. A w tym przypadku tak wta艣nie

jest. To przecie藕 sta艂o si臋 za spraw膮 Tengela Z艂ego.

G艂uche g艂osy demon贸w nios艂y si臋 po 艣wi臋tym przybyt-

ku.

- Kali! Durga, i jak ci臋 tam jeszeze zw膮! - zawo艂a艂

Tahris. - Devi, Bhawani, Mahadevi, Parwati, Uma...

Kt贸rym imieniem pragniesz, bym ci臋 nazywa艂? Znamy

twoj膮 s艂abo艣膰. Potrafimy ci臋 unicestwi膰!

- On blefuje - szepn臋艂a Ingrid. - W obliczu 偶ywej

bogini moje demony s膮 r贸wnie bezradne jak my. Cho膰 ona

jest tylko omamem.

Kali, kt贸ra nie mia艂a ju偶 wok贸艂 siebie wielbi膮cych j膮

cz艂onk贸w sekty, si臋gn臋艂a r臋k膮 po najbli偶ej stoj膮cego

Zahuna. Demon zgrabnie si臋 wywin膮艂.

- Na co ci krew demon贸w, Kali? - zawo艂a艂 Tabris.

- Nasza krew nie jest tak dobra jak krew Raktaviji. Nasza

krew jest zielonoczarna i smakuje paskudnie.

- K艂amiesz! - warkn臋艂a Kali. - Chod藕cie tutaj, opr贸偶-

ni臋 was z 偶yciodajnych sok贸w, obrzydliwe rozmyte gady!

Zahun podszed艂 za blisko. Jedno z czterech ramion

bogini dosi臋g艂o go i mocno przytrzyma艂o, podczas gdy

druga r臋ka trzymaj膮ca miecz zbli偶y艂a si臋 niebezpiecznie.

Ingrid uderzy艂a w krzyk.

- Przekl臋ta czarownico, pu艣膰 mojego przyjaciela!

Mam zamiar sp臋dzi膰 z nimi wszystkimi mi艂e chwile, nie

odbierzesz mi tej przyjemno艣ci!

Kali natychmiast skierowa艂a na ni膮 sw贸j wzrok Gor-

gony. Ingrid poczu艂a, jak si艂y j膮 opuszezaj膮, kiedy 艣mier-

ciono艣ne spojrzenie dotar艂o do niej z drugiego ko艅ca

艣wi膮tyni.

Tarab, demon szanta偶u, widz膮c, 偶e Kali zdoby艂a

przewag臋, zawo艂a艂 g艂o艣no:

- 艢iwa, wielki bo偶e! Jak d艂ugo masz zamiar pozwala膰

si臋 upokarza膰 tej kobiecie? Przez setki lat depeze po twoim

ciele, ta艅czy na nim. C贸偶 to za ma艂偶onk臋 sobie wybra艂e艣?

I gdzie twoja si艂a, tw贸j gniew?

- Gdzie twoja zemsta za takie poni偶enie? - przy艂膮czy艂

si臋 Zaren. By艂 wszak demonem zemsty i uzna艂, 偶e by膰

mo偶e rzeczywi艣cie op艂aca si臋 zach臋ci膰 艢iw臋 do walki.

呕aden z demon贸w ani ich towarzyszy nie posiada艂 mocy,

by pokona膰 Kali; pot臋ga bogini by艂a zbyt wielka.

- Dobra robota, ch艂opcy! - pomys艂 zaimponowa艂

Ingrid. - Trafione!

艢iwa podni贸s艂 si臋 z mozo艂em, zesztywnia艂y po tylu

wiekach s艂u偶enia ma艂偶once za podn贸偶ek. W hinduistycz-

nej tr贸jcy Brahma jest stw贸rc膮, Wisznu - 偶yciem, a 艢iwa

niszczycielem. B贸stwem 艣mierci, starszliwego unicest-

wienia. Wys艂annicy Ludzi Lodu z przera偶eniem patrzyli,

jak podchodzi do swej budz膮cej groz臋 po艂owicy. Mia艂

sk贸r臋 o trupiej barwie, bia艂osin膮, a poniewa偶 by艂 tak偶e

fallicznym bogiem ekstazy, nosi艂 wiele tego oznak.

O wszystkim tym jednak teraz najwyra藕niej zapomnia艂.

Ca艂y sw贸j straszliwy gniew skierowa艂 przeciw Kali,

Durdze.

Kiedy Kali dostrzeg艂a, 偶e 艢iwa si臋 zbli偶a, zaskoczona

pu艣ci艂a Zahuna. Wszystkie pi臋膰 demon贸w b艂yskawicznie

pomkn臋艂o ku bramie 艣wi膮tyni, gdzie czeka艂a Ingrid

z Runem i Halkatl膮.

- Odejd藕my st膮d! - zawo艂a艂 Tabris. - Szybko! Niech ci

dwoje za艂atwi膮 swoje porachunki! Nie jeste艣my dostatecz-

nie silni, by walczy膰 z bogami!

Opu艣cili 艣wi膮tyni臋 i co si艂 w nogach pobiegli przez

pi臋kn膮 ukwiecon膮 dolin臋. Biegn膮c dostrzegli, 偶e otaczaj膮-

ca ich ziele艅 blaknie i zamiast niej pojawia si臋 艣nieg.

Odwr贸cili si臋 i zd膮偶yli zobaczy膰, jak 艣wi膮tynia rozsypuje

si臋 niczym domek z kart i znika. Pozosta艂 po niej tylko

d艂ugi od艂amek ska艂y i par臋 innych wystaj膮cych ze 艣niegu

g艂az贸w.

Zn贸w byli na grzbiecie pasma wzg贸rz.

- Uff - odetehn臋艂a Halkatla. - To dopiero by艂a

przygoda! Dzi臋kujemy wam wszystkim, bardzo!

- Nie ma za co dzi臋kowa膰 - beztrosko odpar艂a Ingrid.

- A przy okazji, mam dla was pozdrowienia od waszych

towarzyszy podr贸偶y. Otrzymali polecenie i艣膰 dalej, ale

prosili, bym przekaza艂a, 偶e 偶adn膮 miar膮 nie chcieli po-

rzuci膰 was na pastw臋 z艂ego losu.

- Dobrze to rozumiemy. Przys艂ali przecie偶 was.

- W艂a艣nie. Teraz wi臋c pozostaje wam pospieszy膰 si臋

i doi膮czy膰 do nich. P艂askowy偶 jest wasz!

Ingrid podkre艣li艂a swe s艂owa zamaszystym gestem.

Potem sk艂oni艂a si臋 g艂臋boko przed Runem i Halkatl膮.

- Ja niestety nie mog臋 wam towarzyszy膰, mam ma艂e

rendez-vous z moimi przyjaci贸艂mi. B臋dziemy 艣wi臋towa膰

zwyci臋stwo...

Halkatla roze艣mia艂a si臋.

- Powodzenia, zas艂u偶yli艣cie na to. Do zobaczenia!

Rozstali si臋 w radosnym nastroju. Halkatla z艂apa艂a

Runego za r臋k臋 i ruszyli w drog臋 mi臋dzy skalnymi

blokami. Gdy mieli skr臋ci膰 za olbrzymi g艂az, Halkatla

obejrza艂a si臋, by pomacha膰 przyjacio艂om na po偶egnanie.

- Do widzenia! - zawo艂a艂a Ingrid.

Wraz ze swymi kompanami odwr贸ci艂a si臋, by odej艣膰.

Ale za p贸藕no...

- Rune - szepn臋艂a przera偶ona Halkatla. - Patrz!

On ju偶 zauwa偶y艂.

Ingrid i pi臋ciu demonom zagrodzi艂 drog臋 Lynx. Nawet

z tak du偶ej odleg艂o艣ci Rune i Halkatla widzieli, 偶e nie ma

dla nich ratunku.

- Musimy im pom贸c - j臋kn臋艂a Halkatla.

- Nie, zaczekaj! My nie mo偶emy nic zrnbi膰 Lynxowi.

Nasze miejsce jest teraz przy wybranych z Ludzi Lodu.

Musimy st膮d odej艣膰, pr臋dko!

- Ale...

Us艂ysza艂a wycie, wycie przera偶onych demon贸w. Wraz

z Runem oddala艂a si臋 ju偶 od miejsca katastrofy, skryli si臋

za g艂azem. Ale 偶a艂osne zawodzenie dochodzi艂o i tutaj.

Wkr贸tce krzyk ucich艂.

Zast膮pi艂 go w艣ciek艂y, cho膰 zduszony p艂aczem g艂os

Ingrid:

- Przekl臋ty 艂ajdaku! Pozbawi艂e艣 mnie s艂odkich chwii

uciechy, a przede wszystkim zabra艂e艣 wspania艂ych przyja-

ci贸艂! Dostaniesz jeszeze za to!

- Zaczekamy na ni膮? - s艂abym g艂osem spyta艂a Halkat-

la.

- Nie, musimy st膮d odej艣膰. Ona go najwyra藕niej nie

obchodzi. Ale stracili艣my kolejne pi臋膰 demon贸w.

- Dok膮d on je zabra艂?

- Do Wielkiej Oteh艂ani, nie ma co do tego najmniej-

szych w膮tpliwo艣ci.

- Rune, oni wygraj膮! Tengel Z艂y i jego poplecznicy

zwyci臋偶膮 nas wszystkich!

- Nonsens!

Ale jego g艂os brzmia艂 bardzo niepewnie.

W tym czasie czworo wybranych, Nataniel, Tova,

Gabriel i Ian, pod膮偶a艂o przez olbrzymie rumowisko

g艂az贸w u st贸p g贸ry.

Dowiedzieli si臋 od swoich opiekun贸w, 偶e wielka grupa

ju偶 si臋 od nich od艂膮czy艂a. Tengel Z艂y bowiem przypu艣ci艂

szturm przeciwko czworgu niepos艂usznych, kt贸rzy mieli

zamiar wedrze膰 si臋 do jego Doliny, i armia Targenora

musia艂a odci膮gn膮膰 od nich jego uwag臋 i odeprze膰 atak.

Na pytanie, kim tym razem byli napastnicy, odpowie-

dziano im, 偶e to najemni 偶o艂nierze z r贸偶nych epok. Tacy, co

to zg艂aszaj膮 si臋 na wojn臋 bez wzgl臋du na to, o co toczy si臋

walka i po czyjej stronie maj膮 si臋 bi膰. Przy艂膮czaj膮 si臋 tylko

po to, by zabija膰. Historia pozna艂a wielu takich ludzi.

Kiedy szybkim krokiem maszerowali w cieniu g贸ry,

Gabriela ogarn臋艂o ciag艂e uczucie, kt贸re do tej pory go nie

nawiedza艂o: t臋sknota za domem, za matk膮 i ojcem. Tak

d艂ugo udawa艂o tnu si臋 bye dzielnym, wszyscy to powtarza-

li, ale nikt nie wiedzia艂, jak bardzo czu艂 si臋 ma艂y. Wszyscy

zreszt膮 zdawali si臋 tacy male艅cy w por贸wnaniu z niebies-

koczarnymi stromiznami i porozrzucanymi dooko艂a olb-

rzymimi g艂azami... Co prawda by艂o dzi臋ki nim troch臋

bezpieczniej, w razie potrzeby mogli si臋 za nimi schroni膰.

I korzystali z tego, przemykali si臋 mi臋dzy kamieniami.

Prawdopodobnie do艣膰 trudno by艂o ich tu zauwa偶y膰,

w takiej okolicy pozostawali zaledwie mikroskopijnymi

punkcikami, a poza tym ubrani byli tak, by zlewa膰 si臋

w jedno z otoczeniem.

Gabrielowi dokucza艂o jednak 艣ciskanie w do艂ku, tak

objawi艂a si臋 jego t臋sknota za domem. Nie bardzo m贸g艂

zrozumie膰, jak uczucie mo偶e by膰 ci臋偶kie jak o艂贸w, a zarazem

krzycz膮co puste. Do szale艅stwa t臋skni艂 za swoim pokojem,

w kt贸rym panowa艂 zwykle umiarkowany ba艂agan, tak 偶e

matka od czasu do czasu musia艂a wkracza膰 do akcji. Zgoda,

przyjemnie by艂o mie膰 posprz膮tane, ale potem nie m贸g艂 znale藕膰

niczego, co akurat by艂o mu potrzebne. Czy mama nie mog艂a

zrozumie膰, 偶e w swym nieporz膮dku mia艂 metod臋? 呕e

skarpetki powinny le偶e膰 w miejscu, w kt贸rym naj艂atwiej po

nie si臋gn膮膰, to znaczy na pod艂odze przy 艂贸偶ku? I 偶e cz臋艣ci

modelu samolotu do sklejania najlepiej mieszez膮 si臋 na biurku

i nic nie szkodzi, 偶e zeszyty musi rozk艂ada膰 na nich, a kanapki

na kolacj臋 brudz膮 si臋 klejem, na sta艂e przylepiaj膮c do blatu.

Mama... Kochana, roztargniona mama Karine. Niekie-

dy patrzy艂 na ni膮 i widzia艂, 偶e jej nieobecn膮 twarz 艣ci膮ga

grymas b贸lu. Nigdy nie przytuli艂a si臋 do ojca, w jego

obecno艣ci sprawia艂a wra偶enie jakby za偶enowanej. Ale gdy

ukradkiem przygl膮da艂a si臋 Joachimowi, z jej oczu bi艂a

mi艂o艣膰. I ojciec by艂 dla niej taki dobry, robi艂 zawsze to,

o co go nie艣mia艂o poprosi艂a.

Gabriel nie wiedzia艂 nic o dzieci艅stwie matki, o tym jak

brutalnie zosta艂a potraktowana przez trzech m臋偶ezyzn

i jak katastrofalny mia艂o to wp艂yw na jej dalsze 偶ycie.

Intuicyjnie jednak wyczuwa艂, kiedy jest jej trudno.

Tata tak偶e by艂 bardzo mi艂ym i przystojnym m臋偶czyzn膮.

Czasami dystansowa艂 si臋 od swego ojca Abla i braci

z powodu ich surowej, bliskiej fanatyzmowi religijno艣ci.

Gabriel wiedzia艂 jednak, 偶e Joachim jest szczerze wierz膮-

cym cz艂owiekiem i nie lubi, gdy synowi wyrwie si臋 jakie艣

brzydkie s艂owo.

Och, ch艂opiec czu艂 si臋 niemal chory z t臋sknoty za

rodzicami i psem. Czy Peik te偶 za nim t臋skni? Na pewno.

Chc臋 wr贸ci膰 do domu, pomy艣la艂. Nie chc臋 tak i艣膰 i ba膰 si臋,

偶e ju偶 nigdy wi臋cej ich nie zobacz臋.

- Hop, hop!

Wszyscy si臋 zatrzymali, s艂ysz膮c dobiegaj膮ce z oddali

wo艂anie.

- Nowa pu艂apka? - zastanawia艂a si臋 Tova.

Zaczekali chwil臋.

- Hop, hop! Tu jeste艣my!

- To g艂os Halkatli - rozja艣ni艂 si臋 Nataniel.

- O, tam, tam! - zawo艂a艂 Ian. Pod tamtym nawisem!

Uradowani zacz臋li macha膰 do przyjaci贸艂.

- S膮 za nami, niech wi臋c do nas do艂膮cz膮 - stwierdzi艂

Nataniel.

- Wspaniale, 偶e wr贸cili, z nimi cz艂owiek czuje si臋

o niebo bezpieczniej - powiedzia艂a Tova.

Rune i Halkatla dogonili ich du偶o szybciej, ni偶 le偶y to

w mo偶liwo艣ciach ludzkich. Serdecznie ich u艣ciskano.

- Dobrze posz艂o, jak widz臋 - u艣miechn膮艂 si臋 Nataniel.

- Ingrid i demony wykonali swe zadanie.

Rune i Halkatla spowa偶nieli.

- Nie ca艂kiem - westehn膮艂 Rune. - Dokonali wiel-

kiego czynu, zdo艂ali unicestwi膰 sekt臋 Dusicieli, zapobiegli

te偶 atakowi Kali...

- Kali? I ona w tym uczestniczy艂a?

- Tak. Ale potem nie wszystko sko艅czy艂o si臋 tak

pomy艣lnie...

- Co? Co si臋 wydarzy艂o?

Halkatla wyr臋czy艂a Runego w przekazywaniu gorzkiej

prawdy:

- Byli艣my ju偶 uratowani i rozstali艣my si臋 z Ingrid i jej

demonami, kiedy pojawi艂 si臋 ten straszliwy Lynx.

- Och, nie!

- Zabra艂 wszystkie pi臋膰 demon贸w. Do Wielkiej Ot-

ch艂ani.

- Do diab艂a! - krzykn臋艂a Tova. - Do diab艂a! A Ingrid?

- Usz艂a wolno. Najwidoczniej uznano, 偶e nie jest

warta zachodu.

Z艂e wie艣ci odebra艂y im mow臋.

- Tak d艂u偶ej nie mo偶e by膰 - rzek艂 w ko艅cu Nataniel.

- Musimy pozby膰 si臋 tego Lynxa.

- W jaki spos贸b? - cierpko, spyta艂 Rune.

- No w艂a艣nie. Tengelu Dobry? Czy s艂yszeli艣cie, co si臋

sta艂o?

- Tak, i ogromnie nam z tego powodu przykro - odpar艂

Tengel. Zaraz te偶 pokazali si臋 pozostali opiekunowie.

- Kim jest Lynx? I jak mo偶na go zniszczy膰? - zapyta艂a

Tova.

- Nikt nie wie, kim jest Lynx - odpowiedzia艂a Sol.

- Ani czym. Jasne jest tylko, 偶e to on pe艂ni stra偶 przy

Wielkiej Otch艂ani, ale to na pewno nie wszystko.

- Wstr臋tny typ - orzek艂a Tova. - Na sam膮 my艣l o nim

ciarki przechodz膮 mi po plecach.

- To prawda - zgodzi艂a si臋 Sol. - Ciekawe, z jakiej

cuchn膮cej sadzawki wy艂owi艂 go Tengel Z艂y.

- Ale kto mo偶e go pokona膰? - dopytywa艂 si臋 Gabriel.

- Wyznaczyli艣my ju偶 kogo艣, kto si臋 tym zajmie

- odpar艂 Tengel Dobry. - Nie b臋dzie to jednak nikt z was.

- Na szcz臋艣cie - mrukn臋艂a Tova.

- Id藕cie dalej - poleci艂 Tengel Dobry. - Bo dzie艅 ucieka.

Opiekunowie znikn臋li, zn贸w zosta艂o ich tylko sze艣cioro.

Okolica wyda艂a im si臋 jeszeze bardziej opustosza艂a.

W cieniu wznosz膮cej si臋 ku niebu g贸ry panowa艂 przenik-

liwy ch艂贸d, Gabrielowi posinia艂y uszy.

- Czy nigdy nie wydostaniemy si臋 z tego rumowiska?

- prychn臋艂a Tova. - Mam wra偶enie, 偶e idziemy t膮 sam膮

drog膮 ju偶 trzeci raz!

- Ciesz si臋, 偶e masz g艂azy, za kt贸rymi mo偶na si臋 skry膰

- odpowiedzia艂 jej Nataniel. - Poza tym nie przeszli艣my

jeszcze 膰wierci drogi.

Gabriel nic nie m贸g艂 poradzi膰 na to, 偶e p艂acz, kt贸ry od

d艂u偶szego czasu d艂awi艂 mu gard艂o, cisn膮艂 si臋 teraz do oczu.

Ch艂opiec nie by艂 w stanie powstrzyma膰 艂ez. Przykucn膮艂,

udaj膮c, 偶e musi poprawi膰 co艣 przy bucie. Kiedy si臋 zn贸w

wyprostowa艂, poczu艂 na swojej d艂oni d艂o艅 Ulvhedina.

艢cisn膮艂 j膮 mocno jak zgubione dziecko.

Nataniel id膮cy przodem zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie.

Znajdowali si臋 ju偶 do艣膰 wysoko przy zboczu, mieli st膮d

widok na ca艂y p艂askowy偶. Rozci膮ga艂 si臋 u ich st贸p, w po艂owie

sk膮pany w promieniach s艂o艅ca, w po艂owie skryty w cieniu.

- O Bo偶e - szepn膮艂 Ian. - Dobry Bo偶e...

ROZDZIA艁 VI

Tengel Z艂y by艂 w艣ciek艂y - jak zwykle.

- Do Otch艂ani? Czy kaza艂em ci wys艂a膰 tam pi臋膰

demon贸w p艂odno艣ci?

Nigdy nie jeste艣 zadowolony, przekl臋ty staruchu,

pomy艣la艂 Lynx. G艂o艣no za艣 powiedzia艂:

- Jestem mistrzem Wielkiej Otch艂ani, panie. Sam

mnie do tego wyznaczy艂e艣. Moim zadaniem jest zape艂-

nianie jej k艂opotliwymi osobami i istotami. O niczym

innym nigdy nie by艂o mowy.

- Ale chyba sam tak偶e potrafisz my艣le膰? Demony s膮

z natury z艂e, 艂atwo z nich zrobi膰 niewolnik贸w. Chcia艂em,

aby tych pi臋膰 zosta艂o moimi s艂ugami. Sprowad藕 je

z powrotem!

- To niemo偶liwe, panie, droga do Wielkiej Otch艂ani

wiedzie tylko w jedn膮 stron臋. Nie mo偶na stamt膮d wr贸ci膰.

Tengel prychn膮艂 ze z艂o艣ci膮, ale musia艂 przyzna膰, 偶e

Lynx ma racj臋.

- No c贸偶, oni maj膮 inne demony, kt贸re im zabior臋.

Wtedy stan膮 si臋 po dwakro膰 niebezpieczniejsze dla moich

wrog贸w, bo przecie偶 dobrze ich znaj膮. A c贸偶 to znowu za

przekle艅stwo, nie uda nam si臋 przej艣膰 dalej?

Stali w pobli偶u wej艣cia do Doliny, ale drog臋 zagrodzi艂

im niewidzialny mur. Tengel Z艂y definitywnie zrezyg-

nowa艂 ju偶 z przebierania si臋 w sk贸r臋 Pera Olava Wingera.

Tu, w g贸rach, nie obchodzi艂o go ani troch臋, czy ludzie

zobacz膮, jak naprawd臋 wygl膮da. Postanowi艂 ju偶 nigdy

wi臋cej nie po偶ycza膰 sobie cudzego cia艂a, okaza艂o si臋

obrzydliwie niewygodne.

Pos艂u偶yli si臋 czarodziejskimi runami, kt贸rych ja nie

umiem z艂ama膰, pomy艣la艂, ale g艂o艣no tego nie powiedzia艂.

Nie chcia艂 pokazywa膰 Lynxowi, 偶e istnieje co艣, z czym

sobie nie radzi. Przecie偶 znam wszystkie magiczne for-

mu艂y, jakie istniej膮 na 艣wiecie, my艣la艂. Kto, kto m贸g艂 ich

tego nauczy膰?

W g艂臋bi ducha zna艂 odpowied藕. To na pewno on, 贸w

nieznany, ten, kt贸ry przez ca艂y czas przeciwstawia艂 si臋 jemu,

Tan-ghilowi. Musia艂o to by膰 dzie艂o owego nieznajomego.

Tengel Z艂y ponad godzin臋 usi艂owa艂 znie艣膰 dzia艂anie

czarodziejskich run贸w. Obmacywa艂 niewidzialne 艣ciany,

wargi szepta艂y prastare fnrmu艂y...

Nic jednak nie pomaga艂o.

Oczywi艣cie pr贸bowa艂 si臋 przedosta膰 do Doliny my艣l膮

i to posz艂o bez trudu. Ale tym razem on sam, jego fizyczne

ja, powinno tam wej艣膰. Musia艂 uj膮膰 w r臋ce naczynie i napi膰

si臋 ciemnej wody.

No c贸偶, na razie nie by艂o jeszeze niebezpiecze艅stwa.

Przeciwko hordom jego sojusznik贸w wys艂annicy Ludzi

Lodu nic nie b臋d膮 mogli zdzia艂a膰.

Grupka stoj膮ca u st贸p wzg贸rza przera偶ona spogl膮da艂a

w d贸艂 na r贸wnin臋.

A mnie si臋 wydawa艂o, 偶e by艂o nas tak niepraw-

dopodobnie wiele w G贸rze Demon贸w - szepn臋艂a Tova.

Byli艣my jakby niepokonani. Nigdy w 偶yciu bym wtedy

o tym nie pomy艣la艂a!

Widzieli si艂y Targenora, kt贸re si臋 teraz ujawni艂y. Ich

przyw贸dca najwyra藕niej podzieli艂 je na grupy, aby bar-

dziej rozproszy膰 uwag臋 wroga. Ale na c贸偶 si臋 to zda艂o?

Nigdy jeszcze nie mieli do czynienia z tak膮 przewag膮

przeciwnika! To jak walka Dawida z Goliatem.

Chocia偶.. kt贸偶 wtedy wygra艂, je艣li nie Dawid?

Nadal wi臋c jeszcze nie tracili optymizmu.

Ujrzeli kawaleri臋, kt贸ra uniemo偶liwia艂a dalszy marsz

si艂om Targenora. Zdaniem Nataniela byli to 偶o艂nierze

z wojny trzydziestoletniej.

- A tam - Ian wskaza艂 na inny oddzia艂 je藕d藕c贸w

w he艂mach l艣ni膮cych w promieniach s艂o艅ca. To musz膮

by膰 "ludzie 偶elaznej odwagi" Cromwella, kt贸rzy z bez-

wzgl臋dn膮 brutalno艣ci膮 rozgromili Szkot贸w i Irlandezy-

k贸w. A troch臋 dalej, tam... Nie zdziwi艂oby mnie, gdyby to

byli ci, kt贸rzy pokonali stronnik贸w kr贸la Jakuba II pod

Culloden. R贸wnie krwawej 艂a藕ni historia nigdy chyba nie

widzia艂a.

- Ci na prawej flance - wmiesza艂 si臋 Gabriel. - Ta

piechota w zbrojach i he艂mach, z lancami, czy to nie

hiszpa艅scy konkwistadorzy pizarra i Cortesa, kt贸rzy

przynie艣li zag艂ad臋 Inkom i Aztekom?

- Tak, to bardzo prawdopodobne - odpar艂 Nataniel.

- Zachowuj膮 si臋 jak prawdziwe potwory i dobrze pasuj膮

do Tengela Z艂ego. Mam wra偶enie, 偶e rozpoznaj臋 ca艂e

masy zbrodniarzy z czas贸w historyczn;reh, ale i ze wsp贸艂-

czesnych wojen. Tam mamy ca艂y batalion SS z ostatniej

wojny. A ci tam to wikingowie. I... Nie, do艣膰 ju偶. Ale jak

nasze oddzia艂y zdo艂aj膮 sobie z tym poradzi膰? Nie pojmuj臋

tego.

- To nie nasza sprawa - przypomnia艂 mu Rune. - My

musimy i艣膰 do Doliny.

- Oczywi艣cie! Ale tego widoku chyba nigdy nie

zapomnimy.

- Tak, nasze my艣li b臋d膮 przy tych, kt贸rzy musz膮 tu

walczy膰.

- Czy to wej艣cie do Doliny? - spyta艂a Tova. - Tam

dalej, na zach贸d?

Po chwili zastanowienia doszli do wniosku. 偶e w is-

tocie tam w艂a艣nie musi by膰 wej艣cie.

- Ale my tamt臋dy nie p贸jdziemy - wyja艣ni艂 Nataniel.

- Ruszymy w g贸r臋 wielkiego lodowca, kt贸ry sp艂ywa na

prawo od wej艣cia.

- A wi臋c t膮 sam膮 drog膮, kt贸r膮 kiedy艣 Tengel i Silje

uciekali z Doliny - stwierdzi艂 Gabriel. - R贸偶nica polega

tylko na tym, 偶e oni wychodzili, a mu wchodzimy.

- W艂a艣nie tak - przyzna艂 ch艂opcu racj臋 Nataniel.

Wzrokiem oceniali odleg艂o艣膰. Odcinek dziel膮cy ich od

lodowca pod wzgl臋dem ukszta艂towania terenu nie wyda-

wa艂 si臋 szczeg贸lnie trudny do przebycia. Nie czeka艂o ich

wej艣cie na otwart膮 r贸wnin臋, a偶 do lodowca ci膮gn臋艂y si臋

pasma wzg贸rz, kt贸re mog艂y ich zas艂oni膰 przed oczyma

nieprzyjaci贸艂. Stroma 艣ciana w oddali tak偶e ich nie

wystraszy艂a.

Ale by艂o daleko!

- Mo偶e odpoczniemy i posilimy si臋 nieco? - za-

proponowa艂 Nataniel.

- Tutaj? - zaoponowa艂a Tova. - Z widokiem na

偶a艂o艣nie nier贸wn膮 walk臋? I czy偶 my sami nie jeste艣my

doskonale widoczni?

Nataniel wzrokiem mierzy艂 odleg艂o艣膰.

- Tak, masz ca艂kowit膮 racj臋. Jeste艣my co prawda

zaledwie male艅kimi plamkami na zboczu, ale je艣li kto艣

skieruje tu bystre spojrzenie, mo偶e zacz膮膰 si臋 zastanawia膰.

Przejdziemy jeszcze kawa艂ek. Masz si艂臋, Gabrielu?

Ch艂opiec kiwn膮艂 g艂ow膮. Nie chcia艂 zdradza膰 swej

t臋sknoty za domem i burczenia w brzuchu. Ani tego, 偶e

nowe buty uwieraj膮 go w stopy.

W dole, na wietrznym, pokrytym plamami 艣niegu

p艂askowy偶u panowa艂a absolutna cisza. Czekano, oceniaj膮c

wzajemnie si艂臋 i mo偶liwo艣ci.

S艂o艅ce schowa艂o si臋 za chmur臋.

Zatrzymali si臋 na post贸j w do艣膰 g艂臋bokim w膮wozie,

kt贸rym p艂yn膮艂 potok. Pozostawali tu niewidoczni z p艂as-

kowy偶u. Jedzenie smakowa艂o wy艣mienicie, popili je

lodowat膮 wod膮. Uda艂o im si臋 naprawd臋 troch臋 odpocz膮膰,

a bardzo tego potrzebowali.

Gabriel usadowi艂 si臋 na p艂aszczu przeciwdeszczowym,

opar艂 plecami o kamie艅 i zasn膮艂. Pozwolili mu chwil臋 si臋

zdrzemn膮膰, wiedzieli bowiem, 偶e ch艂opiec musi nabra膰 si艂

na dalsz膮, z pewno艣ci膮 nie艂atw膮 drog臋.

Przej艣cie od jawy do snu cz臋sto bywa bardzo p艂ynne.

Gabriel nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e co艣 mu si臋 艣ni,

otoczenie bowiem pozosta艂o to samo - ch艂贸d kamienia

pod plecami, przejrzyste g贸rskie powietrze i radosne

szemranie wiosennego potoku.

Nagle jednak zosta艂 sam. Wszyscy od niego odeszli,

opu艣cili go, nie m贸g艂 nawet ich zawo艂a膰, bo z ust nie

wydobywa艂 mu si臋 偶aden d藕wi臋k. Nie by艂 w stanie si臋 te偶

poruszy膰, bo nogi i ramiona obwi膮zane mia艂 ci臋偶kimi

艂a艅cuchami.

Nagle kto艣 usiad艂 przed nim i szepn膮艂:

- Tak, w艂a艣nie tak. 艁a艅cuchy. 艁a艅cuchy trup贸w

przytrzymaj膮. Nie zapomnij o tym!

Gabriel pos艂usznie puwt贸rzy艂:

- Mam tego nie zapomnie膰.

Nie wiedzia艂 jednak, kto do niego m贸wi, widzia艂 tak

niewyra藕nie. Dostrzega艂 jedynie zamglon膮 posta膰 o ciem-

nych w艂osach, rozmyt膮 twarz, kt贸rej nie poznawa艂.

- Zajmijcie si臋 najpierw tym drugim - kontynuowa艂

g艂os. - Nie zapomnij, zajmijcie si臋 najpierw tym drugim!

To wa偶ne, wa偶ne, wa偶ne, nie pope艂nij b艂臋du, wa偶ne, wa偶-

ne, wa偶ne!

- Czym drugim? - spyta艂 Gabriel.

Przebudzi艂 si臋 oszo艂omiony, bo kto艣 szarpa艂 go za rami臋.

- Gabrielu, Gabrielu! Ocknij si臋!

To Nataniel.

- Co si臋 sta艂o? - zerwa艂 si臋 przestraszony ch艂opiec.

- Nie, nic, to ty m贸wi艂e艣 przez sen. Czego masz nie

zapomnie膰? I dlaczego zapyta艂e艣: "Czym drugim?"

Wszyscy patrzyli na niego u艣miechaj膮c si臋 przyja藕nie.

Opowiedzia艂 o swoim 艣nie, ale zrozumieli z tego tak samo

niewiele jak on. Dlaczego zreszt膮 mieliby cokolwiek rozu-

mie膰? To przecie偶 tylko sen.

Tova skorzysta艂a z okazji, by od艂膮czy膰 si臋 na chwil臋,

Chcia艂a p贸j艣膰 na stron臋.

- Nie oddalaj si臋 zbytnio - przykaza艂 jej Nataniel.

- Dobrze, dobrze.

Zesz艂a kawa艂ek w d贸艂 do strumienia, a偶 znikn臋艂a im

z oczu.

- Czy wszyscy mnie teraz widz膮? - zawo艂a艂a g艂o艣no na

pr贸b臋.

Ale wiosennie ha艂a艣liwe kaskady wody zag艂uszy艂y

wszelkie d藕wi臋ki, bez w膮tpienia te偶 znalaz艂a si臋 poza

zasi臋giem wzroku biwakuj膮cych.

Kiedy ju偶 za艂atwi艂a, co mia艂a do za艂atwienia, podrep-

ta艂a z puwrotem. Zasz艂a dalej, ni偶 zdawa艂a sobie z tego

spraw臋. Odchodz膮c od potoku skr臋ci艂a mi臋dzy g艂azy, by

mie膰 pewno艣膰, 偶e nikt jej nie zobaczy.

Teraz mia艂a wra偶enie, 藕e szemrz膮cy strumie艅 si臋 z ni膮

droczy i 偶e nigdy do niego nie dojdzie. Nareszcie jednak

ujrza艂a wod臋.

Zatrzyma艂a si臋 gwa艂townie z okrzykiem przera偶enia.

Na kamieniu rozsiad艂a si臋 jaka艣 kobieta.

Mog艂a by膰 sobowt贸rem Tovy, tylko znacznie star-

szym. Dziewczyna natychmiast j膮 pozna艂a: oto stan臋艂a

twarz膮 w twarz z jednym ze swych poprzednich wciele艅,

czarownic膮 Hann膮.

Zostali艣my odkryci, taka by艂a pierwsza my艣l Tovy.

Musz臋 jak najpr臋dzej wraca膰 na post贸j i ostrzec reszt臋.

Ale Hanna mia艂a inne plany. Zdumiewaj膮co spr臋偶y艣cie

zeskoczy艂a z kamienia i zagrodzi艂a Tovie drog臋.

- Pami臋tasz, co艣 mi przyrzek艂a? - zaskrzecza艂a.

- Nie pami臋tam, 偶ebym w og贸le co艣 ci obiecywa艂a

- odpar艂a Tova z tak膮 godno艣ci膮, na jak膮 mog艂a si臋

zdoby膰, ale nie mog艂a zaprzeczy膰, 偶e nogi ma jak z waty.

- Nie pami臋tasz? Obieca艂a艣 mi kropelk臋 ciemnej wo-

dy! Napij si臋 jej i ty, a tak jak ja zdob臋dziesz pot臋g臋!

- Nie szukam 偶adnej ciemnej wody - odpar艂a Tova

i odwr贸ci艂a si臋, chc膮c odej艣膰.

Czu艂a, jak mocno wali jej serce, zdawa艂a sobie spraw臋,

偶e jest beznadziejnie sama i za wszelk膮 cen臋 musi opano-

wa膰 panik臋.

Hanna z艂apa艂a j膮 za rami臋. Tova zobaczy艂a bardzo

prawdziw膮, przypominaj膮c膮 szpony drapie偶nego ptaka

d艂o艅, nies艂ychanie usmolon膮, z brudem wro艣ni臋tym w za-

艂amania sk贸ry i czarnymi obw贸dkami za d艂ugimi, twar-

dymi pazurami.

Wied藕ma zmieni艂a tetaz taktyk臋. Sta艂a si臋 natr臋tna,

agresywna.

- Oddaj mi j膮!

- Co takiego? - spyta艂a Tova udaj膮c, 偶e nie rozumie.

- Nie r贸b z siebie g艂upiej! Oddaj mi flaszk臋, kt贸r膮

masz przy sobie, 偶ebym zas艂u偶y艂a na przychylno艣膰 mego

pana i mistrza. Zostaniemy jego najbli偶szymi czarow-

nicami, a wtedy ta pokraka Vega, kobieta znad jeziora,

b臋dzie mog艂a wr贸ci膰 do domu i schn膮膰 z zazdro艣ci.

Z ma艂ych 艣widruj膮cych oczek ju偶 bi艂 triumf.

Bo偶e, czy ja te偶 b臋d臋 tak wygl膮da膰 na staro艣膰? pomy艣la-

艂a przera偶ona Tova. Ian nigdy mnie nie zechce. W ka偶dym

razie wtedy na pewno mnie opu艣ci.

- Ratunku! - krzykn臋艂a w panice. - Pomocy, zosta艂am

zaatakowana, odnale藕li nas, bawili si臋 tylko z nami

w kotka i myszk臋. Pomocy!

Ogromnie si臋 ba艂a o buteleczk臋 z wod膮 Shiry, gotowa

by艂a broni膰 jej za wszelk膮 cen臋. Hanna nigdy, przenigdy

jej nie dostanie!

Ale szemranie potoku zag艂uszy艂o wo艂anie Tovy.

Wstr臋tne d艂onie Hanny mocno j膮 trzyma艂y, obmacuj膮c

kieszenie w poszukiwaniu butelki. Bez w膮tpienia dosta艂a

polecenie, by j膮 odebra膰 i zniszczy膰, w jaki spos贸b, tego

Tova nie wiedzia艂a, to zreszt膮 by艂o teraz nieistotne.

Przepe艂niona obrzydzeniem uwolni艂a si臋 z u艣cisku

wied藕my i zatoczy艂a do ty艂u. Zdo艂a艂a jako艣 odzyska膰

r贸wnowag臋 i odwr贸ci艂a si臋, by ucieka膰.

Niestety, drog臋 zagradza艂 jej potwornie brzydki, niski,

kr臋py cz艂owieczek. Zanosi艂 si臋 drwi膮cym, diabelskim chi-

chotem.

Grimar, pomy艣la艂a Tova, gwa艂townie hamuj膮c. Dwa

z艂e stwory skutecznie uniemo偶liwi艂y jej ucieczk臋. 艢mia艂y

si臋 teraz ur膮gliwie, triumfuj膮co.

Nie ma wyj艣cia. Mi臋dzy g艂azami nie zdo艂a si臋 przecis-

n膮膰, od jednej strony drog臋 zagradza potok, od drugiej

tamci...

Wi臋cej pomy艣le膰 ju偶 nie zd膮偶y艂a, bo Grimar przyst膮pi艂

do ataku. Tova cofn臋艂a si臋 i potkn臋艂a, i zaraz rzuci艂a si臋 na

ni膮 Hanna. W poszukiwaniu buteleczki szarpa艂a i dar艂a na

Tovie ubranie.

Dziewczyna z przera偶eniem patrzy艂a na twarze napast-

nik贸w, wygl膮daj膮ce jak jej w艂asne odbicie w krzywym

zwierciadle.

- Sol! Na pomoc! - zawo艂a艂a.

Hanna natychmiast przesta艂a j膮 tarmosi膰.

- Sol? - powt贸rzy艂a zdezorientowana.

Nim Tova zd膮偶y艂a odpowiedzie膰, ju偶 Sol schodzi艂a do

nich, przeciskaj膮c si臋 mi臋dzy g艂azami.

- My艣la艂am, 偶e nigdy mnie nie wezwiesz - powiedzia艂a

z przygan膮 do Tovy. - Czy nigdy nie nauczycie si臋 nas

wzywa膰, gdy tylko znajdziecie si臋 w biedzie?

Hanna i Grimar zaniem贸wili, zdumieni wpatrywali si臋

w m艂od膮 czarownic臋.

- Witaj, Hanno - u艣miechn臋艂a si臋 Sol. - Nie poznajesz

mnie? No tak, troch臋 uros艂am od czasu, kiedy si臋 ostatnio

widzia艂y艣my.

- Sol, moja nast臋pczyni - uradowa艂a si臋 wied藕ma.

- Co si臋 z tob膮 p贸藕niej dzia艂o? Rzeczywi艣cie posiad艂a艣

najwi臋ksz膮 magiczn膮 moc na 艣wiecie, tak jak przypusz-

cza艂am?

- Nie藕le sobie radzi艂am - odpar艂a Sol beztrosko.

- Dop贸ki mog艂am.

Grimar zafascynowany przygl膮da艂 si臋 pi臋knym szatom

przyby艂ej. Na twarzy odmalowa艂 mu sie wyraz podziwu.

- Ale co wy艣cie znowu wymy艣lili? oskar偶ycielskim

tonem zapyta艂a Sol.

Hanna j臋艂a odpowiada膰 z zapa艂em:

- Teraz, Sol, mamy wreszcie okazj臋! Nasz wielki pan

Tengel Z艂y rozkaza艂 mi zniszczy膰 t臋 okropn膮 flaszk臋,

kt贸r膮 ma przy sobie Tova, m贸j sobowt贸r. Kiedy j膮 jej

odbierzemy, zostan臋 najwa偶niejsz膮 czarownic膮 u jego

boku! Ty tak偶e. Tova nie chce, woli podlizywa膰 si臋

tamtym. Ale my, my wiemy, co jest najlepsze! B臋dziemy

mog艂y s艂u偶y膰 naszemu mistrzowi!

W g艂osie Sol zabrzmia艂a ch艂odna drwina.

- Wiesz co, Hanno? Nie odpowiadaj膮 mi warunki,

jakie on proponuje.

Hanna popatrzy艂a na Sol z niedowierzaniem.

- Co takiego? I ty tak偶e zmi臋k艂a艣? A ja nauczy艂am ci臋

tylu okropno艣ci!

- Owszem, za 偶ycia posz艂am w twoje 艣lady. I dok膮d

mnie to zaprowadzi艂o? Na stos, i nie by艂a to 偶adna przyje-

mno艣膰. Nie, nie zosta艂am spalona, ale to wcale nie by艂o

moj膮 zas艂ug膮. Twoj膮 tak偶e nie.

- Ale p贸藕niej chyba trafi艂a艣 do Szatana? - dopytywa艂a

si臋 Hanna.

- Nie. A ty?

- Nie, mnie on nie chcia艂. Ale ty przecie偶 jeste艣 taka

pi臋kna!

- Dzi臋ki wp艂ywom rodziny unikn臋艂am twego losu

i nie dosta艂am si臋 pod bat Tengela Z艂ego. Wesz艂am do

gromady przodk贸w Ludzi Lodu, dotkni臋tych i wybra-

nych. Po 艣mierci 艣wietnie mi si臋 wiod艂o. Hanno, a gdzie ty

trafi艂a艣?

Stara czarownica unika艂a patrzenia w oczy Sol.

- A co to za rado艣膰 pl膮ta膰 si臋 w艣r贸d tych ob艂udnik贸w!

Daj mi teraz flaszk臋, kt贸r膮 ma Tova, potem b臋dziecie

mog艂y odej艣膰.

Sol j膮 zignorowa艂a.

- Grimarze, mia艂e艣 szcz臋艣liwe 偶ycie?

- Nie-e - odpar艂 staruch z wahaniem.

- A po 艣mierci?

- Co? O co ci chodzi? Potem nic si臋 nie dzia艂o.

Obudzili艣my si臋 dopiero dzisiaj. Wys艂ano nas tutaj.

- Ach, tak! Tengel Z艂y pogr膮偶y艂 wi臋c was we 艣nie

trwaj膮cym prawie czterysta lat. 呕adni inni ludzie nie

zasypiaj膮 po 艣mierci, tylko wy. S艂yszeli艣cie go od czasu do

czasu, prawda?

- Owszem, prosi艂, 偶eby艣my zaczekali. Ale teraz nie

musimy ju偶 d艂u偶ej czeka膰. Ju偶 si臋 tu znale藕li艣my.

- Ale jeste艣cie starzy.

- No, to chyba oczywiste - zdziwi艂 si臋 Grimar.

- Wcale nie takie oczywiste. Wszyscy w naszej grupie

zaraz po 艣mierci odzyskali m艂odo艣膰. I mieli艣my wspania艂e

"偶ycie". A was co czeka?

呕adne jej nie odpowiedzia艂o.

- W takim razie ja wam powiem oznajmi艂a Sol.

- Kiedy Tengel Z艂y nie b臋dzie was ju偶 potrzebowa艂,

wyekspediuje was do Wielkiej Otch艂ani albo unicestwi.

Tak sta艂o si臋 z tymi, kt贸rych do tej pory wykorzysta艂

w walce. We藕cie wi臋c butelk臋 Tovy, a potem nie

zobaczycie ju偶 tego 艣wiata ani 艣wiata duch贸w. Tengela

Z艂ego, Szatana ani nic w og贸le.

- 艁偶esz! - wyplu艂a Hanna.

- Dlaczego mia艂abym k艂ama膰? Nie chc臋, 偶eby艣 znik-

n臋艂a na zawsze, Hanno. Ani ty, zni Grimar. W Dolinie

Ludzi Lodu byli艣cie moimi przyjaci贸艂mi i rozpacza艂am

nad waszym losem, kiedy musieli艣my opu艣ci膰 Dolin臋.

I pom艣ci艂am was, zg艂adzi艂am Heminga Zab贸jc臋 W贸jta.

Dlatego te偶 pojmano mnie i skazano na stos. Ale jak ju偶

m贸wi艂am, rodzina mnie ocali艂a. Ch臋tnie pozosta艂a-

bym nadal wasz膮 przyjaci贸艂k膮, ale nie mog臋 ni膮 by膰, je艣li

b臋dziecie upiera膰 si臋 przy pomaganiu temu ma艂emu 艣mier-

dziuchowi.

- 艢mierdziuchowi?

- Tak, Tengelowi Z艂emu. Nie spotka艂a艣 go?

- Nie - odrzek艂a Hanna niepewnym g艂osem. - Otrzy-

mali艣my tylko pos艂anie.

- Za to ja wielokrotnie mia艂am t臋 w膮tpliw膮 przyjem-

no艣膰 spotkania si臋 z nim. I, doprawdy, poj膮膰 nie mog臋, jak

mo偶na wielbi膰 t臋 brudn膮, cuchn膮c膮 kupk臋 kurzu. W doda-

tku g艂upi膮. Jego m贸zg skurczy艂 si臋 pewnie wraz ze

zmumifikowanym cia艂em. Uwierzcie mi, on was zdepcze,

tak przyjaci贸艂, jak i wrog贸w. Kocha tylko jedn膮 jedyn膮

istot臋 na 艣wiecie, a mianowicie siebie samego. Je艣li

natomiast zdecydujecie si臋 przej艣膰 na nasz膮 stron臋, spot-

kacie si臋 z szacunkiem, mi艂o艣ci膮 i ciep艂em, o jakich wam

si臋 nie 艣ni艂o.

- Fuj ! - prychn臋艂a Hanna, ale Grimar sprawia艂 wra偶e-

nie, jakby co艣 zachwia艂o jego uporem.

- Oni nas nigdy nie zaakceptuj膮 - mrukn膮艂.

- Ale偶 oczywi艣cie, przyjm膮 was z otwartymi ramiona-

mi - odpar艂a Sol z niewzruszon膮 pewno艣ci膮, 艣wiadoma, 偶e

teraz troch臋 k艂amie. - Wiesz, Hanno, 偶e jest kto艣, kto

zawsze wyra偶a艂 si臋 o tobie bardzo ciep艂o, poza mn膮, rzecz

jasna.

Hanna by艂a obra偶ona, ale ciekawo艣膰 zwyci臋偶y艂a.

- Na pewno nikogo takiego nie ma.

- Owszem, Silje. A jej s艂owa maj膮 wielk膮 wag臋. Silje

nigdy nie wierzy艂a, 偶e jeste艣 tylko i wy艂膮cznie z艂a.

- W艂a艣nie 偶e jestem - Hanna z uporem dziecka

obstawa艂a przy swoim. - Czy b臋d臋 mog艂a spotka膰 Silje?

- Ona w艂a艣ciwie nie jest z Ludzi Lodu, ale wszyscy

niedawno si臋 z ni膮 widzieli艣my. Dlaczego wi臋c ty by艣 nie

mog艂a? Chod藕cie teraz z n贸mi, do艂膮czymy do grupy,

poznacie Nataniela, Runego, Halkatl臋, Tengela Dob-

rego...

- Tengela? Tego tch贸rza! On na pewno marnie sko艅-

czy艂.

- O, nie, Tengel zosta艂 kim艣 naprawd臋 wielkim. Kr贸-

lowie przychodzili do niego prosi膰, by zaradzi艂 rozmai-

tym dolegliwo艣ciom, w艂贸czy艂 si臋 po zamkach, jakby tam

si臋 urodzi艂, otrzyma艂 wielki dw贸r w po艂udniowej Nor-

wegii...

Wybacz, Lipowa Alejo, wielkim dworem nigdy nie

by艂a艣, pomy艣la艂a Sol. Ale Hannie i Grimarowi z pewno艣-

ci膮 wyda艂aby艣 si臋 niezwykle okaza艂a.

A kiedy umar艂, zaj膮艂 si臋 nami wszystkimi, swymi

dotkni臋tymi i wybranymi potomkami. Przewodzi nam,

i jego, i mnie zaliczaj膮 do siedmiorga najwi臋kszych. A ty

kim b臋dziesz u Tengela Z艂ego?

- Sk膮d mog臋 wiedzie膰, przecie偶 go nie widzia艂am

- warkn臋艂a Hanna. - Ale wiem, 偶e nazwa艂by mnie wielk膮

czarownic膮 i swoj膮 najbli偶sz膮 zaufan膮.

- On ju偶 ma najbli偶szego wsp贸艂pracownika - powie-

dzia艂a Sol.

- Co? Kogo? Co to za biedaczysko?

- Nie wiemy, kim jest, ale z pewno艣ci膮 nie jest

biedaczyskiem. Nazywany jest po prostu Lynx. Nigdy go

nie widzia艂a艣?

- Ach, ten. On nie ma prawa zajmowa膰 mojego

miejsca.

O tym decyduje Tengel Z艂y. Ale je艣li dowiesz si臋 dla

nas, kim albo czym jest Lynx, obiecujemy tobie i Grima-

rowi wspania艂e i ciekawe 偶ycie w艣r贸d nas, w otoczeniu

ciep艂a i zrozumienia. Odzyskacie te偶 m艂odo艣膰.

We wzroku staruchy pojawi艂a si臋 przebieg艂o艣膰, ale Sol

natychmiast to zauwa偶y艂a.

- O, nie, nie mo偶e by膰 mowy o zdradzie! Je艣li przy-

chodzi ci na my艣l co艣 podobnego, nie wpu艣cimy ci臋 do

naszego kr臋gu. Ale dla Grimara miejsce jest ju偶 zarezer-

wowane.

Taka prowokacja to by艂o ju偶 zbyt wiele dla Hanny.

Da艂a Grimarowi kuksa艅ca.

- Nie st贸j tak jak s艂up, tylko si臋 u艣miechasz, k艂aniasz

i dzi臋kujesz! Nie rozumiesz, 偶e tylko tak nas mami膮?

- Nie chcemy ci臋 oszuka膰, Grimarze. Chod藕 z nami,

zostawimy Hann臋. Mo偶e lepiej jej b臋dzie u Tengela Z艂ego.

Tova i Sol wzi臋艂y Grimara mi臋dzy siebie i ruszy艂y

w drog臋.

- Czekajcie! Czekajcie! - zawo艂a艂a Hanna.

Zawr贸cili.

Stara czarownica by艂a wyra藕nie zmieszana. Nie wie-

dzia艂a, jak ma si臋 wyrazi膰.

- Eee... Eee... A jak si臋 potoczy艂y losy mojej chrzest-

nej c贸rki, Liv Hanny?

Sol si臋 u艣miechn臋艂a.

- O, Liv Hannie w ko艅cu 偶ycie u艂o偶y艂o si臋 dobrze.

Najpierw po艣lubi艂a okropnego tyrana, ale ja si臋 nim

"zaj臋艂am", nim i jego okropn膮 matk膮, cho膰 to oczywi艣cie

tajemnica. P贸藕niej Liv wysz艂a za m膮偶 drugi raz, za Daga,

tego ma艂ego ch艂opca, kt贸rego Silje wychowywa艂a.

- Fuj, za tego paniczyka! - prychn臋艂a Hanna. - Krzy-

wi艂 si臋 na wszystko, co tylko mia艂o zwi膮zek z nami!

- Dag zosta艂 bardzo mo偶nym cz艂owiekiem, asesorem,

s臋dzi膮 w jednym z region贸w. 呕yli bardzo szcz臋艣liwie, ich

c贸rka wysz艂a za m膮偶 za szlachcica, margrabiego, Ludzie

Lodu stali si臋 przez to bardziej szanowani i zamo偶ni. Silje

urodzi艂a zreszt膮 jeszcze jedno dziecko, ch艂opca. Arego,

wspania艂ego cz艂owieka!

Spojrzenie Sol zamgli艂o si臋; wr贸ci艂a my艣l膮 do tragi-

cznych ostatnich chwil swojego ziemskiego 偶ycia. Uko-

chany m艂odszy brat Are poda艂 jej w贸wczas 艣mierteln膮

trucizn臋 przez male艅ki 艣wietlik n臋dznej wi臋ziennej celi.

Ich d艂onie zetkn臋艂y si臋, u艣cisn臋艂y tak mocno, 偶e oboje

mieli 艣lady po palcach drugiego. Jego t艂umiony szloch...

Dany jej by艂 przywilej powt贸rnego spotkania z Arem.

Owa wzruszaj膮ca, cudowna chwila mia艂a miejsce w G贸rze

Demon贸w.

Sol ockn臋艂a si臋, s艂ysz膮c zdumienie w g艂osie Hanny:

- A wi臋c wy, duchy Ludzi Lodu, mogli艣cie 艣ledzi膰

losy rodu jeszcze przez jaki艣 czas?

- Jaki艣 czas? Towarzyszyli艣my im na dobre i na z艂e

przez czterysta lat! A偶 do dzisiejszego dnia!

Hanna d艂ugo si臋 zastanawia艂a.

- W艂a艣ciwie mog艂abym si臋 zobaczy膰 z Tengelem

Dobrym - o艣wiadczy艂a z godno艣ci膮. - No i z Silje i Liv

Hann膮, je艣li i one tam s膮. Ale nie my艣l sobie, 偶e przejd臋 na

wasz膮 stron臋, o, nie! Musz臋 tylko powiedzie膰 memu

krewniakowi Tengelowi par臋 gorzkich s艂贸w prawdy.

- Wszystko po kolei - lekko powiedzia艂a Sol.

Tova z zainteresowaniem przys艂uchiwa艂a si臋 tej dys-

kusji. By艂a tym tak poch艂oni臋ta, 偶e da艂a si臋 zaskoczy膰.

Napadni臋ta od ty艂u, krzykn臋艂a zduszonym g艂osem. Jakie艣

rami臋 owin臋艂o jej si臋 wok贸艂 szyi i mocno 艣cisn臋艂o.

- Flaszka! - sykn膮艂 jej do ucha jaki艣 g艂os, a nieprzyjem-

ny oddech owion膮艂 twarz.

Rozmowa si臋 urwa艂a.

- Vega, ty przekl臋ta babo, nie mieszaj si臋 do tego!

- zawy艂a Hanna. - Zawsze musisz stawa膰 mi na dro-

dze!

Kobieta, kt贸ra kiedy艣 mieszka艂a nad jeziorem w Doli-

nie Ludzi Lodu, dziesi臋膰 razy okropniejsza od Hanny,

odwarkn臋艂a zachrypni臋tym g艂osem:

- Ty tylko gadasz i gadasz!

- Wcale nie! To rozmowa na poziomie, do jakiego ty

nie dorastasz, kurzy m贸偶d偶ku!

- Zawsze zadziera艂a艣 nosa, Hanno! Tylko dlatego, 偶e

mia艂a艣 w domu kochanka...

- Grimar to m贸j bratanek!

- To nie jest 偶adn膮 przeszkod膮 dla pozbawionej

skrupu艂贸w kobiety jak ty. Uwiod艂a艣 go, jak mia艂 dwana艣-

cie lat i ledwie mu stawa艂!

- To nieprawda! Jeste艣 mo偶e zazdrosna?

Sol uzna艂a, 偶e ta wymiana zda艅 posuwa si臋 za daleko.

- Dobrze, dobrze, moje panie - rzek艂a z b艂yskiem

w oku. - W czasie kiedy wy b臋dziecie si臋 k艂贸ci膰, ja zabior臋

Tov臋 i Grimara z powrotem do obozowiska.

Vega rzuci艂a si臋 na Tov臋, chc膮c odebra膰 jej butelk臋,

Hanna za艣 doskoczy艂a do Vegi i zacz臋艂a ok艂ada膰 j膮

pi臋艣ciami, drapa艂a szponiastymi, zrogowacia艂ymi pazura-

mi, a wreszcie ugryz艂a konkurentk臋 w ucho.

Vega zdo艂a艂a jako艣 uwolni膰 jedno rami臋. Wbi艂a wzrok

w Hann臋, a palcami uczyni艂a paskudny znak.

- To ci dopiero! - Hanna za艣mia艂a si臋 z pogard膮. - To

nie robi na mnie wra偶enia!

Wymrucza艂a d艂ugie zakl臋cia i Vega podniesiona przez

powsta艂y nagle niewidoczny pr膮d powietrza unios艂a si臋

i uderzy艂a o ska艂臋. Hanna pomog艂a wsta膰 le偶膮cej na

brzuchu Tovie, ale Vega szybko przysz艂a do siebie

i wysycza艂a kilka s艂贸w, kt贸re sprawi艂y, 偶e z kolei Hanna

wzbi艂a si臋 nad ziemi臋 i zaraz z g艂uchym 艂oskotem run臋艂a

w d贸艂, zawadzaj膮c przy tym butami o Tov臋.

- Do艣膰 mam ju偶 tego! - zawo艂a艂a zdenerwowana

dziewczyna. - Zachowujcie si臋 przyzwoicie!

Hanna podnios艂a si臋, twarz pociemnia艂a jej z w艣ciek艂o-

艣ci. Mrucz膮c zakl臋cia zes艂a艂a na Veg臋 chorob臋 i wied藕ma

zwin臋艂a si臋 z b贸lu.

Konwulsje nie by艂y jednak na tyle silne, by nie mog艂a

sprowadzi膰 na Hann臋 niemoty, kiedy wi臋c ta zamierza艂a

wym贸wi膰 kolejn膮 czarodziejsk膮 formu艂臋, spomi臋dzy jej

warg nie wydoby艂o si臋 ani jedno s艂owo.

Hannie zn贸w pozosta艂y wi臋c tylko r臋koczyny.

Sol za艣miewa艂a si臋 do 艂ez.

Tovie jednak przypomnia艂y si臋 s艂owa Gudleiva, wypo-

wiedziane w G贸rze Demon贸w: "B膮d藕cie dobrzy dla mojej

c贸rki".

Obiecali wtedy, 偶e nie wyrz膮dz膮 krzywdy Vedze,

samotnicy z chaty nad jeziorem.

Tova rozumia艂a niepok贸j biednego ojca, trudno jed-

nak by艂o traktowa膰 przychylnie obrzydliw膮 wied藕m臋, jak膮

by艂a Vega.

Ale przecie偶 Hanna nie by艂a w niczym lepsza.

W pod艣wiadomo艣ci Tovy zbudzi艂 si臋 jeszcze jeden

niepok贸j: Dlaczego Ian i Nataniel jej nie szukaj膮? Oddali艂a

si臋 wszak od nich ju偶 na tak d艂ugo.

Mo偶e wiedz膮, 偶e jest z ni膮 Sol?

Ale kto m贸g艂 da膰 im zna膰?

Grimar do tej chwili pozostawa艂 bierny, jeszcze w Do-

linie Ludzi Lodu przywyk艂 bowiem do ustawicznej

rywalizacji obu kobiet o pierwsze艅stwo. Teraz jednak

uzna艂, 偶e posun臋艂y si臋 za daleko.

- Przesta艅cie - za偶膮da艂, cho膰 jego g艂os zabrzmia艂 do艣膰

s艂abo. - Inaczej pozamieniam was w szczury.

Obie odwr贸ci艂y si臋 do niego.

- Ty si臋 w to nie mieszaj - ostrzeg艂y ch贸rem, po czym

Hanna, kt贸ra ju偶 odzyska艂a g艂os, doda艂a:

- Poza tym nie potrafisz czarowa膰, lepiej wi臋c trzymaj

g臋b臋 na k艂贸dk臋!

W wielkim finale Hanna zap臋dzi艂a Veg臋 do ogromnej

b艂otnistej ka艂u偶y i otoczy艂a olbrzymim rojem komar贸w.

Potem powiedzia艂a:

- Sied偶 tu sobie! A my chod藕my, moi drodzy, udamy

si臋 teraz do towarzyszy Tovy.

Tova i Sol wpatrywa艂y si臋 w ni膮 zdumione.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e... przy艂膮czasz si臋 do nas?

- wyj膮ka艂a wreszcie Sol.

Hanna prychn臋艂a pogardliwie.

- Nie mog臋 przecie偶 zosta膰 po tej samej stronie, co ta

tam!

To ci dopiero argument, pomy艣la艂a Tova..

Sol wyci膮gn臋艂a r臋ce do Hanny i mocno j膮 u艣ciska艂a.

- Fuj ! - sapn臋艂a stara czarownica zawstydzona, ale nie

zdo艂a艂a ukry膰 u艣miechu. - To co, idziemy?

- Wspaniale, Hanno - powiedzia艂a Sol. - Tylko bez

偶adnych lisich sztuczek! Pami臋taj, wtedy wszyscy od-

wr贸c膮 si臋 od cibie, a jest nas wielu. Stoj膮 te偶 za nami

pot臋偶ne moce, sama zobaczysz!

Tova nic nie powiedzia艂a. Mia艂a wielkie opory w ci膮g-

ni臋ciu za sob膮 tak w膮tpliwego sprzymierze艅ca jak Hanna,

i tak ju偶 b臋dzie do艣膰 k艂opot贸w z Grimarem. Zawr贸ci艂a

jednak i pomog艂a Vedze stan膮膰 na nogi. Czarownica

mamrota艂a pod nosem d艂ugie przekle艅stwa, skierowane

przeciwko Hannie, nazywaj膮c j膮 te艣ciow膮 diab艂a i ob-

rzucaj膮c podobnymi epitetami, kt贸re z pewno艣ci膮 ucieszy-

艂yby Hann臋, gdyby mog艂a je us艂ysze膰.

- Przynosz臋 pozdrowienia od twego ojca - rzek艂a

Tova przyja藕nie, usi艂uj膮c obetrze膰 czarownic臋 z b艂ota.

- Bardzo si臋 o ciebie niepokoi艂.

Vega patrzy艂a na ni膮 z rozdziawionymi ustami.

Hanna wrzasn臋艂a:

- Uwa偶aj, Tovo, ona zabierze ci flaszk臋!

- Nie uda jej si臋 - odkrzykn臋艂a Tova. - Nie mam

butelki przy sobie!

- Co takiego? - zdumia艂y si臋 obie czarownice. - Wszy-

stkie nasze starania na pr贸偶no?

- Ale tak si臋 艣wietnie bawi艂y艣cie - 艣mia艂a si臋 Sol.

- Nigdy mnie o to nie zapyta艂y艣cie - niewinnie

powiedzia艂a Tova, najzupe艂niej 艣wiadoma, 偶e paczuszk臋

z butelk膮 ma umocowan膮 na pasku tu偶 przy ciele. - Poza

tym na nic by si臋 nie sda艂o, gdyby moja buteleczka wpad艂a

wam w r臋ce. Jest ich wi臋cej.

- Ile? - pr臋dko zapyta艂a Vega. - I kto je niesie?

- Tego nie powiem - odpar艂a Tova.

Vega otrzepa艂a si臋 z b艂ota, ale w膮tpliwe, czy to

w czym艣 pomog艂o. Sukni臋 ju偶 przedtem mia艂a sztywn膮

od brudu.

- Donios臋 naszemu mistrzowi, Hanno! - zawo艂a艂a.

Hanna i Grimar zatrzymali si臋, przera偶eni.

- Mo偶esz robi膰, co chcesz - zawo艂a艂a Sol - bo Hanna

i Grimar s膮 u nas bezpieczni. Ludzie Lodu maj膮 ze sob膮

o wiele pot臋偶niejsze moce, ni偶 ci si臋 kiedykolwiek

wydawa艂o.

Hanna po przyjacielsku obj臋艂a Sol za ramiona i trium-

falnie podrepta艂a dalej.

Tova zosta艂a przy Vedze.

- Ty te偶 chod藕 z nami!

- Mia艂abym stan膮膰 po tej samej stronie co ta... paskuda

- prychn臋艂a patrz膮c na Hann臋. - O, co to, to nie. Ale tobie

dzi臋kuj臋, dziewczyno. Szkoda, 偶e nie mieszka艂a艣 w Doli-

nie Ludzi Lodu za moich czas贸w. Mog艂abym ci臋 wiele na-

uczy膰 o dziwnych stworach i o tym, jak si臋 nimi wys艂u-

giwa膰.

Tova zrozumia艂a, jak bardzo samotna musia艂a by膰

"kobieta znad jeziora". Szybkim ruchem pog艂adzi艂a Veg臋

po policzku.

- Mo偶e si臋 jeszcze kiedy艣 zobaczymy, ju偶, mam

nadziej臋, nie jako wrogowie.

Ruszy艂a za Sol, Hann膮 i Grimarem. Nagle poczu艂a, jak

bardzo jest zm臋czona, zw艂aszcza psychicznie. Dzikie

pustkowia, zimno, g艂贸d i beznadziejno艣膰 podj臋tej walki

- wszystko to nagle sta艂o si臋 zbyt dotkliwe. Zapragn臋艂a

znale藕膰 si臋 w cieple razem z Ianem, ofiarowa膰 mu ca艂膮

mi艂o艣膰, jak膮 nosi艂a w sobie. Je艣li on nie m贸g艂 jej pokocha膰,

a na pewno tak w艂a艣nie jest, to co z tego? Mo偶e nie b臋dzie

to mia艂o a偶 tak wielkiego znaczenia? Najwa偶niejsze, by jej

wolno by艂o dawa膰.

Vega sta艂a i patrzy艂a, jak odchodz膮. Potem zawr贸ci艂a

i posz艂a dalej s艂u偶y膰 Tengelowi Z艂emu.

Ale jej kroki by艂y ospa艂e i niech臋tne.

Tova, Sol, Hanna i Grimar dotarli do miejsca postoju.

Nikogo jednak tam nie zastali.

Absolutnie nikogo.

S艂ycha膰 by艂o jedynie westchnienia wiatru w szczelinach

ska艂.

ROZDZIA艁 VII

Ian i llataniel rzeczywi艣cie zacz臋li si臋 niepokoi膰 o To-

v臋. Dawno iu偶 powinna wr贸ci膰.

Rune i HaIkatla dyskutowali z Gabrielem. Ch艂opcu

spodoba艂o si臋, 偶e rozmawiaj膮 z nim jak z doros艂ym, poza

tyrr co艣 innego wreszcie zaj臋艂o mu my艣li, oderwa艂o od

obezw艂adniaj膮cej t臋sknoty za domem.

Wkr贸tce jednak i oni tak偶e zacz臋li rozgl膮da膰 si臋 za

Tov膮.

W ko艅cu Ian wsta艂.

- P贸jd臋 jej poszuka膰.

- Nie, nie, ty nigdzie nie p贸jdziesz - zaprotestowa艂

Rure, tak偶e si臋 podnosz膮c. - Jeste艣 zbyt delikatny, masz

poza tym butelk臋 Ellen. Ja p贸jd臋!

Teraz zaoponuwa艂a Halkatla:

- Ty sam jeste艣 delikatny, Rune. Pami臋tasz, jak by艂o

z sekt膮 Dusicieli? Nie por膮bali ci臋 na kawa艂ki?

- Naprawd臋? - Rune popatrzy艂 na swe prawie nie-

tkni臋te cia艂o.

- No, dobrze, ju偶 dobrze - mrukn臋艂a Halkatla. - Cho-

d藕my wszyscy razem!

- 艢wietny pomys艂 - orzek艂 Ian.

Wszyscy si臋 podnie艣li.

- Ciicho - szeptem nakaza艂 Nataniel. - S艂yszycie?

Wo艂anie o pomoc.

Spr贸bowali ws艂ucha膰 si臋 w ledwie s艂yszalny g艂os,

zag艂uszany szemraniem strumienia.

- To nie jest g艂os Tovy - stwierdzi艂 Ian.

- Nie, jest o wiele s艂abszy. I Tova nie posz艂a w tamt膮

stron臋.

Rozmawiaj膮c spieszyli tam, sk膮d dociera艂o wo艂anie.

- Nie mo偶emy da膰 si臋 z艂apa膰 w kolejn膮 pu艂apk臋

- ostrzeg艂 Nataniel. - O tej porze roku w g贸rach nie

powinno by膰 ludzi.

- W ka偶dym razie na pewno nie narciarzy - doda艂 Ian.

Pe艂ni podejrze艅, ale zdecydowani oprze膰 si臋 pod-

suni臋tym przez nieprzyjaci贸艂 zwidom, przeciskali si臋

mi臋dzy g艂azami, a偶 wreszcie ujrzeli smutny obrazek.

W 艣niegu, przy plecaku, z艂amanym kijku narciarskim

i 偶elaznej formie do wafli tkwi艂a unieruchomiona bezrad-

na m艂oda dziewczyna. Jedn膮 nart臋 i stop臋 mia艂a za-

klinowan膮 mi臋dzy kamieniami pod dziwnym k膮tem w sto-

sunku do cia艂a. Patrzy艂a na nich b艂agalnie. D艂onie, do

po艂owy zagrzebane w 艣niegu, posinia艂y jej z zimna. Na

widok nadchodz膮cych ludzi rozp艂aka艂a si臋 z rado艣ci.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e s艂ysz臋 g艂osy, ale nie mog艂am

uwierzy膰, 偶e to prawda - szlocha艂a. M贸wi艂a dialektem

tych okolic. - Le偶臋 tu ju偶 tak d艂ugo...

Wci膮偶 traktowali dziewczyn臋 podejrzliwie.

- Ale co ty tu robisz? - dopytywali si臋, pr贸buj膮c

uwolni膰 jej nog臋.

- Au... - j臋kn臋艂a. - Wybra艂am si臋 do zagrody w g贸-

rach. Moja babcia staruszka... Au, od 艣wi膮t Bo偶ego

Narodzenia marudzi o formie do wafli, zapomnia艂am

zabra膰 j膮 do domu jesieni膮. Uzna艂am, 偶e teraz jest dobra

pora, 偶eby wreszcie po ni膮 p贸j艣膰, ale...

Zn贸w zacz臋艂a p艂aka膰, jednak po chwili, cho膰 z wielkim

trudem, zapanowa艂a nad sob膮.

Wreszcie przyjrzeli si臋 dok艂adniej twarzy dziewczyny

i ogarn臋艂o ich wzruszenie. Gabriel doszed艂 do wniosku, 偶e

nigdy jeszcze nie widzia艂 kogo艣 r贸wnie 艂adnego, a jego

towarzysze r贸wnie偶 bliscy byli podzielenia jego zdania.

Jedynie Halkatla, prawdziwa kobieta, zawsze gotowa

broni膰 si臋 przed potencjaln膮 rywalk膮, przygl膮da艂a si臋

dziewczynie z g艂臋bok膮 podejrzliwo艣ci膮.

By膰 mo偶e uznali nieznajom膮 za niebywale poci膮gaj膮c膮,

poniewa偶 nie mia艂a osobliwej urody charakteryzuj膮cej

kobiety z Ludzi Lodu, lecz by艂a po prostu zwyczajn膮 艂adn膮

dziewczyn膮 z tych okolic.

Ciemnoblond w艂osy okala艂y twarzyczk臋 w kszta艂cie

serca, w kt贸rej b艂yszcza艂y wielkie, piwne oczy. W艂a艣ciwie

bardzo przypomina Ellen, pomy艣la艂 Nataniel z uk艂uciem

w sercu.

Ellen, kt贸r膮 utraci艂 na zawsze! Nigdy nie pogodzi si臋

z t膮 strat膮!

Dziewezyna z Trondelag mia艂a w sobie wiele czaruj膮-

cej niewinno艣ci. By艂a pi臋kna na sw贸j spos贸b, cho膰

w艂a艣ciwie tej jej urody trzeba si臋 by艂o doszuka膰, wydo-

by膰 na wierzch. Czyniono to jednak niezwykle ch臋tnie.

Gabriel oczu nie m贸g艂 od niej oderwa膰, a we wzroku

Iana pojawi艂o si臋 co艣, co z pewno艣ci膮 nie zachwyci艂oby

Tovy.

Jedynie Rune wydawa艂 si臋 nie poruszony, a Halkatla

wprost kipia艂a z艂o艣ci膮.

- Nie mamy na to czasu - sykn臋艂a.

- Nie mo偶emy zostawi膰 cz艂owieka w potrzebie - z po-

wag膮 pouczy艂 j膮 Nataniel.

Halkatla tylko prychn臋艂a w odpowiedzi.

Uda艂o im si臋 podnie艣膰 jeden z kamieni na tyle, by

wyci膮gn膮膰 zaklinowan膮 stop臋 dziewczyny. Narty odpi臋li

jej ju偶 wcze艣niej.

Ch臋tne m臋skie i ch艂opi臋ce r臋ce pomog艂y pannie stan膮膰

na nogi. Od nieznajomej bi艂a naprawd臋 niezwyk艂a si艂a

przyci膮gania, kt贸ra Halkatli instynktownie si臋 nie spodo-

ba艂a. Mo偶e tkwi艂a ona w艂a艣nie w ca艂kowitej bezbronno艣ci

dziewczyny? W ka偶dym razie Halkatla nie mog艂a tego

znie艣膰.

Tova z pewno艣ci膮 tak偶e wielce by si臋 zaniepokoi艂a,

gdyby ujrza艂a, z jak膮 delikatno艣ci膮 Ian odnosi si臋 do tej

wie艣niaczki. Nie wspominaj膮c ju偶 o tym, co by powiedzia-

艂a Ellen na zainteresowanie Nataniela!

Na Nataniela w艂a艣nie podobie艅stwo dziewczyny do

Ellen podzia艂a艂o najsilniej. Wyda艂o mu si臋, 偶e mo偶e

zast膮pi膰 t臋, kt贸r膮 utraci艂, zaj膮膰 miejsce ukochanej.

Z szacunkiem bliskim nabo偶e艅stwu pom贸g艂 wsta膰

poturbowanej narciarce. W jego oczach, tu i teraz, sta艂a si臋

ona Ellen.

Nie jest to dobry pocz膮tek dla nowej mi艂o艣ci.

Je艣li nowe uczucie nie wytrzyma por贸wnania z da-

wnym?

A mo偶e jako艣 si臋 u艂o偶y?

W prostych s艂owach, dialektem charakterystycznym

dla tych okolic, dziewczyna gor膮co dzi臋kowa艂a za pomoc.

Panowie z gorliwo艣ci膮 postawionych w stan gotowo艣ci

harcerzyk贸w zapytali, dok膮d zmierza. Sytuacja nie by艂a

jednak prosta: wie艣niaczka nie mog艂a opiera膰 si臋 na

kontuzjowanej nodze, a oni si臋 spieszyli. Kiedy jednak

wskaza艂a kierunek, okaza艂o si臋, 偶e udawa艂a si臋 prawie w t臋

sam膮 stron臋, co oni.

- S膮 tu jakie艣 wioski w tych okolicach? - zdziwi艂 si臋

Gabriel.

Okaza艂o si臋, 偶e tak. Oczywi艣cie nie wysoko w艣r贸d

szczyt贸w, ale je艣li si臋 p贸jdzie dalej u st贸p g贸ry, wkr贸tce

dotrze膰 mo偶na do zej艣cia wiod膮cego w bardziej cywilizo-

wane okolice.

Popatrzyli na siebie. Szlak, o kt贸rym m贸wi艂a dziew-

czyna, musia艂 by膰 w艂a艣ciw膮 drog膮 do Doliny Ludzi Lodu.

Oni przecie偶 wybrali inn膮 tras臋, aby odwr贸ci膰 uwag臋

Tengela Z艂ego.

- To niebezpieczna okolica - wolno powiedzia艂 Nata-

niel. - Mo偶esz si臋 natkn膮膰 na... niepo偶膮dane osoby.

Dziewczyna si臋 zdziwi艂a.

- Tam? Rozgl膮da艂am si臋 po p艂askowy偶u, zanim tu

przysz艂am, i nikogo nie widzia艂am. 呕adnych 艣lad贸w na

艣niegu.

Jeszcze raz wymienili spojrzenia. To prawda, ona,

zwyk艂a 艣miertelnica, niczego nie mog艂a zauwa偶y膰. Do

walki na smaganej podrywaj膮cym zlodowacia艂y 艣nieg

wichrem r贸wninie gotowa艂y si臋 do walki dwie armie, ale

nie by艂o w ich szeregach ani jednego 偶ywego cz艂owieka.

Mo偶e Marco, ale jego, otoczonego ochronn膮 aur膮, nie

da艂o si臋 zobaczy膰.

Rune westchn膮艂.

- No c贸偶, na jaki艣 czas mo偶esz si臋 do nas przy艂膮czy膰.

Zmierzamy prawie t膮 sam膮 drog膮.

Dziewczyna przygl膮da艂a mu si臋 d艂ugo z nieskrywanym

przera偶eniem. Rozumieli j膮. Kogo艣 takiego jak Rune nie

widywa艂o si臋 codziennie.

- Jak masz na imi臋? przyja藕nie spyta艂 Nataniel, kiedy

szli z powrotem do miejsca postoju.

- Bjorg - szcpn臋艂a dziewczyna, 艣licznie si臋 przy tym

rumieni膮c.

Dotarli na biwak i ujrzeli stoj膮c膮 samotnie Tov臋,

zrozpaczon膮 i z艂膮.

- Jeste艣cie wreszcie! - wykrzykn臋艂a w tej samej chwili,

gdy oni na jej widok zawo艂ali: "Wreszcie je艣te艣!"

Wszyscy odetchn臋li z ulg膮.

Tova jednak zauwa偶y艂a, 偶e Ian nie u艣ciska艂 jej na

powitanie. U艣miechem tylko da艂 do zrozumienia, 偶e

cieszy si臋, i偶 widzi j膮 ca艂膮 i zdrow膮, ale jej to nie

wystarcza艂o.

Zdziwiona popatrzy艂a na towarzysz膮c膮 im dziewczyn臋.

- To Bjorg - przedstawi艂 ich now膮 towarzyszk臋

uradowany Nataniel. Z艂y by艂 troch臋 na siebie, 偶e nie

wiadomo z jakiego powodu poczu艂 wyrzuty sumienia.

- Uratowali艣my j膮.

- Nigdy nie myl kopii z orygina艂em - kr贸tko rzek艂a

Tova.

Nataniel poczu艂 si臋 nieswojo. Nie chcia艂 zrozumie膰,

o co chodzi kuzynce.

- Gdzie si臋 podziewa艂a艣 tak d艂ugo? - spyta艂 j膮 Rune.

Tova rozja艣ni艂a si臋 w u艣miechu.

- Mia艂am spotkanie z czarownicami. Co za prze偶ycia!

Podczas gdy Nataniel usztywnia艂 nog臋 Bjorg, a Ian

przypatrywa艂 si臋 temu zazdro艣nie, Tova zda艂a relacj臋 ze

spotkania z Hann膮, kt贸ra chcia艂a odebra膰 jej butelk臋

z jasn膮 wod膮. Opowiedzia艂a o tym, jak nagle pojawi艂 si臋

Grimar, potem Sol, a w ko艅cu straszna Vega, kobieta

znad jeziora. Opisa艂a te偶 niekt贸re momenty bijatyki.

- M贸j ty 艣wiecie! - westchn膮艂 Rune. - Ale tam musia艂o

by膰 gor膮co!

- Dobrze, 偶e przeci膮gn臋艂a艣 Hann臋 i Grimara na nasz膮

stron臋 - o艣wiadczy艂a Halkatla. - Ale co potem z nimi

zrobi艂a艣?

- Sol ich zabra艂a tu偶 przed waszym powrotem, by

d艂u偶ej nie byli nara偶eni na niebezpiecze艅stwo. Chcia艂y艣-

my, aby Hanna wywiedzia艂a si臋, kim jest Lynx, ale Vega

mog艂a donie艣膰 Tengelowi o tym, co si臋 sta艂o. Nie

mog艂y艣my wi臋c czeka膰 na was, niewierni!

Ton pogardy i urazy w g艂osie Tovy by艂 a偶 nadto

wyra藕ny.

Nataniel zmusi艂 swe sumienie do milczenia.

- Dok膮d ich zabra艂a?

- Wiecie gdzie, nie b臋d臋 g艂o艣no m贸wi膰.

Do Tuli i jej tajemnego kr贸lestwa. Rzeczywi艣cie, nie

musia艂a go nazywa膰.

Ostatni膮 cz臋艣膰 rozmowy odbyli po cichu, nie by艂a ona

bowiem przeznaczona dla uszu osoby nie wtajemniczonej.

M艂oda Bjorg jednak nie mog艂a nie s艂ysze膰 opowie艣ci Tovy

o walce pomi臋dzy Hann膮 a Veg膮, s艂ucha艂a z szeroko

otwartymi oczami i rozdziawion膮 buzi膮.

I nawet wtedy by艂a 艣liczna.

Tovie w istocie nie spodoba艂o si臋, 偶e towarzyszy im tak

pi臋kna, poci膮gaj膮ca, wprost czaruj膮ca dziewczyna.

Przekl臋ta dziewucha!

Halkatla z ca艂ego serca popiera艂a Tov臋. Obie sta艂y

obra偶one, w milczeniu patrz膮c, jak m臋偶czy藕ni prze艣cigaj膮

si臋 w us艂ugiwaniu i podlizywaniu m艂odziutkiej wie艣niaczce.

Nataniel nie m贸g艂 sobie da膰 rady ze sob膮. W g艂臋bi serca

dotrzymywa艂 wierno艣ci Ellen, ale ta dziewczyna sprawia艂a

wra偶enie, 偶e jest Ellen we w艂asnej osobie. Albo raczej

drugim wydaniem jego ukochanej.

Prawdziwa Ellen odesz艂a na zawsze.

Do tej pory nie chcia艂 tego dopu艣ci膰 do 艣wiadomo艣ci.

Podobnie jak Sarmik, Tamlin i Ingrid s膮dzi艂, 偶e uda si臋

wyci膮gn膮膰 najbli偶szych z Wielkiej Otch艂ani. Bardzo chcie-

li w to wierzy膰.

Teraz Nataniel nie m贸g艂 oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e to

Ellen przys艂a艂a t臋 dziewczyn臋, aby go pocieszy艂a po jej

stracie.

W jego sko艂atanej g艂owie spl膮ta艂y si臋 dziwaczne,

przeciwstawne sobie my艣li.

Kiedy ruszyli w dalsz膮 drog臋, zaotiarowa艂 si臋, 偶e b臋dzie

podtrzymywa艂 Bjorg. W臋drowali teraz znacznie wolniej.

Nataniel i Bjorg, co wyra藕nie irytowa艂o towarzyszy,

zostali nieco z ty艂u. Rozmawiali po przyjacielsku. Dziew-

czyna opowiada艂a Natanielowi o swym zwyczajnym,

bardzo pracowitym 偶yciu, a on na jej zdziwione pytanie,

co te偶 robi膮 tu w 艣rodku g贸r, odpowiada艂 tyle, ile, jego

zdaniem, m贸g艂 ujawni膰. Wyja艣ni艂, 偶e maj膮 pewn膮 spraw臋

do za艂atwienia w jednej z tutejszych dolin.

- W tej z艂ej dolinie? - spyta艂a przestraszona.

Nataniel drgn膮艂.

- O czym m贸wisz? Jaka z艂a dolina?

- Ta, do kt贸rej nie wolno chodzi膰.

- Dlaczego?

- Nie wiem... Nigdy tam nie by艂am - odpar艂a Bjorg.

Nataniel, kt贸ry obejmowa艂 j膮 ramieniem, wyczu艂, 偶e

zadr偶a艂a. Dziewczyna paskudnie kula艂a, ale dzielnie si臋 nie

skar偶y艂a. - Babcia mi o niej opowiada艂a. M贸wi艂a, 偶e to

niebezpieczne miejsce, 偶e jest tam co艣, co straszy ludzi.

- Co takiego? - Nataniel zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e

Bjorg m贸wi o Dolinie Ludzi Lodu, ale nie chcia艂 na g艂os

wypowiada膰 tej nazwy.

- Nikt nie wie, co to jest - odpowiedzia艂a. - Po prostu

cz艂owieka nagle ogarnia szale艅czy strach i w panice musi

ucieka膰.

A wi臋c mieszka艅cy pobliskich wiosek wiedz膮 o z艂u,

kryj膮cym si臋 w Dolinie? To bardzo interesuj膮ca informa-

cja, b臋dzie j膮 musia艂 przekaza膰 innym. Ale to p贸藕niej.

Nataniel nie m贸g艂 zrozumie膰 swej reakcji, jak膮 wywo-

艂ywa艂a w jego ciele blisko艣膰 dziewczyny. Im bardziej

zdawa艂 sobie z niej spraw臋, tym bardziej by艂 zdumiony

i przera偶ony.

Przecie偶 on jej po偶膮da艂! Pragn膮艂 jej prymitywnym

instynktem. Czy偶by tak bardzo by艂 podatny na wdzi臋ki

kobiet? On, kt贸ry traktowa艂 Ellen niemal jak 艣wi臋to艣膰,

cho膰 cz臋sto t臋skni艂 za ni膮 do szale艅stwa, by艂 teraz got贸w

poci膮gn膮膰 Bjorg za ska艂y i ca艂owa膰, pie艣ci膰, kocha膰 bez

opami臋tania.

Bardzo to by艂o niepodobne do opanowanego, trze藕wo

my艣l膮cego Nataniela. Wstydzi艂 si臋, ale zarazem czu艂 si臋

niewypowiedzianie szcz臋艣liwy i pe艂en nadziei.

Czy to mimo wszystko mog艂a by膰 Ellen? Ellen, kt贸ra

powr贸ci艂a do niego?

Nie, to tylko pobo偶ne 偶yczenie.

Od razu zauwa偶y艂, 偶e Ian tak偶e zwr贸ci艂 uwag臋 na

dziewczyn臋, i niepomiernie gc to zirytowa艂o. Nie wolno

mu w ten spos贸b rani膰 Tovy ani posy艂a膰 jemu, Natanielo-

wi, takich wrogich spojrze艅.

Przekle艅stwo!

- Natanielu - powiedzia艂a zamy艣lona Bjorg. - Jest

co艣, czego nie rozumiem...

- Co takiego?

Zanim przyszli艣cie... Chyba na chwil臋 musia艂am

straci膰 z b贸lu przytomno艣膰. Bo mia艂am taki dziwny... nie

wiem, jak to nazwa膰, sen?

- I o czym 艣ni艂a艣?

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e podesz艂a do mnie m艂oda

kobieta, bardzo do mnie podobna, tylko w艂osy mia艂a

ciemniejsze i bardziej kr臋cone. By艂a troch臋 starsza ode

mnie. Wygl膮da艂a na zasmucon膮 i przem贸wi艂a do mnie.

Wiesz, kiedy powiedzia艂e艣, 偶e masz na imi臋 Nataniel, co艣

jakby mnie uk艂u艂o...

- Zauwa偶y艂em to.

- Bo ta smutna kobieta u艣miechn臋艂a si臋 do mnie

delikatnie i powiedzia艂a: "B膮d藕 dobra dla Nataniela! Mnie

ju偶 nie ma, odesz艂am na zawsze. Ale ty zajmij moje miejsce!

Kochaj go, jak ja go kocha艂am, jego i tylko jego! Sta艅 si臋

moj膮 nast臋pczyni膮, pozw贸l mi go kocha膰 poprzez ciebie!"

Nataniel przystan膮艂. Z przej臋cia nie m贸g艂 z艂apa膰

oddechu.

A wi臋c to jednak Ellen przys艂a艂a dziewczyn臋, aby go

poeieszy艂a.

O Bo偶e!

Bo偶e, co mam robi膰?

To znaczy, 偶e Ellen nie 偶yje i nic nie zdo艂a przywr贸ci膰

jej 偶ycia. Tak, z Wielkiej Otch艂ani nie ma powrotu,

wielokrotnie ju偶 o tym s艂ysza艂. Ale ci膮gle mia艂 nadziej臋,

u偶ywa艂 jej niczym tarczy broni膮cej dost臋pu rozpaczy

i rezygnacji. I bolesnej 艣wiadomo艣ci.

Teraz jednak dotar艂a do niego okrutna prawda. Nigdy

wi臋cej ju偶 nie zobaczy Ellen.

P艂acz d艂awi艂 go w piersiach, musia艂 w艂o偶y膰 wiele

wysi艂ku w to, by zapanowa膰 nad sob膮 i zachowywa膰 si臋

normalnie.

Jego Ellen, jego jedyna mi艂o艣膰, kt贸rej nie wolno mu

by艂o kocha膰. Raz tylko wzi膮艂 j膮 w ramiona i poca艂owa艂. To

po艂o偶y艂o kres jej 偶yciu, dok艂adnie tak jak przewidzia艂,

kiedy spotkali si臋 po raz pierwszy.

Nie, nie m贸g艂 o niej my艣le膰, nie by艂by w stanie wtedy

dalej i艣膰. Pragnienie zemsty na Tengelu Z艂ym by艂o

silniejsze ni偶 kiedykolwiek, ale nie wystarcza艂o, by pcha膰

go do przodu. Nie mia艂 si艂, by rozmy艣la膰 o czekaj膮cym go

zadaniu, pragn膮艂 tylko pogr膮偶y膰 si臋 w 偶a艂obie.

Nie zdawa艂 sobie sprawy, 偶e si臋 zatrzyma艂. Sta艂 za-

s艂aniaj膮c twarz d艂o艅mi, pr贸buj膮c odzyska膰 normalny

oddech, ale 偶al zbyt mocno d艂awi艂 go w gardle.

- P艂acz - rzek艂a 艂agodnie dziewczyna. - P艂acz, to

pomaga.

艁zy jednak nie chcia艂y nap艂yn膮膰, mia艂 wra偶enie, 偶e nie

jest w stanie ud藕wign膮膰 ci臋偶aru, jaki go przyt艂oczy艂.

W g艂owie mu si臋 kr臋ci艂o, w uszach hucza艂o, osun膮艂 si臋 na

kolana, nie ods艂aniaj膮c twarzy.

Bjorg ukl臋k艂a przy nim.

Opu艣ci艂 d艂onie. Przyjaciele znikn臋li za g艂azami, Nata-

niel nie mia艂 si艂y, by ich goni膰.

Dziewczyna pr贸bowa艂a go pociesza膰. Najpierw nie-

艣mia艂o pog艂adzi艂a go po g艂owie, potem ostro偶nie przytuli-

艂a i ze wsp贸艂czuciem obj臋艂a.

Trwali tak w milczeniu. Po chwili Nataniel poczu艂, 偶e

troskliwo艣膰 i delikatny ciep艂y u艣cisk Bjorg przynios艂y mu

pewne ukojenie. Wci膮偶 kl臋cza艂 w jej obj臋ciach, uzna艂, 偶e

jest dla niego mi艂a.

W pewnej chwili zda艂 sobie jednak spraw臋, 偶e nastr贸j

mi臋dzy nimi si臋 zmienia. Powoli zaczyna艂 rozumie膰, 偶e

pieszczoty Bjorg nie zmierza艂y wy艂膮cznie do ukojenia jego

偶alu. By艂y bardzo dyskretne i delikatne, ale dziewczyna

oddycha艂a szybciej, z dr偶eniem. A on sam? Z j臋kiem

odkry艂, 偶e jest ca艂kowicie poch艂oni臋ty jej blisko艣ci膮. To

szale艅stwo, przemkn臋艂o mu przez g艂ow臋, ale my艣li o Ellen

i 偶a艂o艣膰 jakby zblad艂y. U艣wiadomi艂 sobie, 偶e potrzebuje

Bjorg. Potrzebuje jako kobiety.

Natanielowi bardzo si臋 to nie podoba艂o, ale oboje

jakby zostali z艂apani w pu艂apk臋. Oczy zasnu艂a mu mg艂a,

zapomnia艂 o przyjacio艂ach, zapomnia艂 o wszystkim z po-

wodu tej drobnej dziewczyny, kt贸ra tak mocno si臋 do

niego tuli艂a. Jej d艂onie wsun臋艂y si臋 mu pod koszul臋,

pozwoli艂 na to, sam pr贸bowa艂 przedosta膰 si臋 pod jej

ubranie, nie kontroluj膮c swoich poczyna艅.

Opami臋ta艂 si臋 dopiero, gdy przypadkiem zawadzi艂

o ukryt膮 butelk臋 z wod膮 Shiry. Krzykn膮艂 przera偶ony,

ogarn臋艂o go poczucie niezmiernej winy w stosunku do

Ellen, do tej dziewczyny i przyjaci贸艂, i ca艂ego rodu Ludzi

Lodu. Co z niego za cz艂owiek, skoro tak 艂atwo uleg艂

pokusie? Nie jest 偶adnym wyt艂umaczeniem, 偶e od lat nie

by艂 z kobiet膮, nie powinien okaza膰 takiej s艂abo艣ci.

Nataniel wsta艂, Bjorg tak偶e si臋 podnios艂a.

- Wybacz mi - szepn臋艂a ze 艂zami w oczach. - Nie

wiem, co mnie nasz艂o.

- To ja powinienem prosi膰 o wybaczenie - rzek艂 cicho.

Czu艂, 偶e cia艂o wci膮偶 pali go jak ogie艅, a d艂onie dr偶a艂y mu

tak, 偶e ledwie m贸g艂 j膮 podtrzymywa膰. - Czy mo偶esz o tym

zapomnie膰? 呕adne z nas nie by艂o chyba przy zdrowych

zmys艂ach.

- Oczywi艣cie - rozszlocha艂a si臋. - Bardzo mi przykro

z tego powodu.

- Mnie tak偶e. Nie rozumiem, jak mog艂o do tego doj艣膰.

Nie m贸wmy ju偶 o tym.

Nataniel wiedzia艂 jednak, 偶e nie potrafi zapomnie膰.

Tak, jak nie potrafi przesta膰 my艣le膰 o Ellen.

Czy mo偶na by膰 tak rozdartym? Czego on w艂a艣ciwie

chce?

- Mo偶e czas nam pomo偶e - powiedzia艂 niezbyt jasno.

Do czego im czas? Po to, by zapomnie膰 o tym, co si臋

wydarzy艂o mi臋dzy nimi? Czy te偶 by zapomnie膰 o 偶a艂obie

i kiedy艣 spotka膰 si臋 zn贸w?

Nigdy nie przypuszcza艂, 偶e jego czyste uczucie do Ellen

zostanie skalane w ten spos贸b.

Czu艂 si臋 zbrukany, cho膰 zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e to, co

prze偶y艂 z Bjorg, dotyczy艂o tylko cia艂a, 偶e nie m贸g艂 temu

zapobiec.

Ta 艣wiadomo艣膰 jednak niczego nie zmieni艂a. Zbezcze艣-

ci艂 pami臋膰 Ellen.

Towarzysze czekali na nich, zn贸w pojawi艂a si臋 Sol.

Po co ona tu teraz? pomy艣la艂 zirytowany Nataniel. Czu艂

si臋 nieswojo pod jej kpi膮cym spojrzeniem.

Rune wyja艣ni艂:

- Tova i Halkatla j膮 wezwa艂y. Uzna艂y, 偶e w艂膮czanie

kogo艣 obcego w nasze sprawy jest nie w porz膮dku.

Natanielem wstrz膮sn臋艂o oburzenie. Nie m贸g艂 pozwo-

li膰, by Bjorg odesz艂a, jeszcze nie teraz, musi zdoby膰 jej

adres, aby kiedy艣 p贸藕niej, kiedy ca艂e to z艂o si臋 sko艅czy, j膮

odszuka膰.

Spostrzeg艂, 偶e Ian tak偶e chcia艂by, aby dziewczyna

zosta艂a z nimi d艂u偶ej, i to wprawi艂o go w jeszcze wi臋ksz膮

irytacj臋. Nic dziwnego, 偶e Tova wygl膮da na tak膮 zm臋czo-

n膮, z艂膮 i smutn膮! Halkatla te偶 by艂a w艣ciek艂a. Najwidoczniej-

nie mog艂a znie艣膰 艣licznej Bjorg.

Kobiety potrafi膮 wykaza膰 si臋 prawdziw膮 nietolerancj膮

wobec przedstawicielek swej w艂asnej p艂ci, kiedy te przypa-

dkiem oka偶膮 si臋 bardziej atrakcyjne.

Odepchn膮艂 w niepami臋膰 艣wiadomo艣膰 tego, 偶e mi臋dzy

nim i Ianem rodzi si臋 wrogo艣膰. Nie chcia艂 w to uwierzy膰.

Rune zachowywa艂 neutralno艣膰, ale ma艂y Gabriel nie

skrywa艂 swego podziwu dla dziewczyny. Nataniel 艣wiet-

nie go rozumia艂, Gabriel to rozs膮dny ch艂opiec.

Biedna Bjorg mia艂a 艂zy w oczach.

- Ach, czy nie mog臋 i艣膰 z wami tylko do podn贸偶a

g贸ry? Tylko tam, nie dalej. Obiecuj臋, 偶e nie sprawi臋 wam

k艂opotu...

- Ju偶 sprawi艂a艣 k艂opot przerwa艂a jej Halkatla. - To

przez ciebie razem z Natanielem zostali艣cie w tyle. Nie

mamy czasu na takie fanaberie.

- Naprawd臋 tak si臋 spieszycie? - zdziwi艂a si臋 Bjorg.

- Tak - odpar艂a Tova grubym od 艂ez g艂osem.

- Dlaczego?

- To nie twoja sprawa. Je艣li mo偶esz opiera膰 si臋 ju偶 na

nodze, musisz radzi膰 sobie sama.

- Ale偶, Tovo - 艂agodzi艂 Ian. Rozumiesz chyba, 偶e...

- Ty si臋 w to nie mieszaj - osadzi艂 go w miejscu

Nataniel, zdziwiony ostro艣ci膮, z jak膮 wypowiedzia艂 te

s艂owa. - Bior臋 odpowiedzialno艣膰 za Bjorg i zatroszcz臋 si臋

o to, by dotrzyma艂a nam kroku.

- Doprawdy? - cierpko powiedzia艂a Tova.

Wreszcie otworzy艂a usta Sol.

- Widz臋, 偶e s膮 k艂opoty - u艣miechn臋艂a si臋. - S膮dz臋, 偶e

powinnam om贸wi膰 t臋 spraw臋 z Tengelem Dobrym.

- To wcale nie jest konieczne - wtr膮ci艂 si臋 Nataniel.

Ale Tengel ju偶 schodzi艂 do nich pomi臋dzy g艂azami.

Zada艂 kilka pyta艅 i badawczo przygl膮da艂 si臋 Bjorg. Nata-

niel uzna艂 ca艂膮 t臋 sytuacj臋 za bardzo nieprzyjemn膮, wstyd

mu by艂o przed dziewczyn膮, 偶e prowadz膮 tak drobiazgowe

przes艂uchanie.

- Bardzo, bardzo prosz臋 - dziewczyna b艂agalnie zwr贸-

ci艂a si臋 do Tengela Dobrego. - Boj臋 si臋 zosta膰 sama na

takim pustkowiu z chor膮 nog膮.

Wtr膮ci艂a si臋 Halkatla i Nataniel s艂ysz膮c, co m贸wi,

got贸w by艂 j膮 uderzy膰.

- Na Sol nie zwraca艂a uwagi, bo Sol jest kobiet膮, ale

Tengela od razu stara si臋 ople艣膰 swoimi mackami.

To nonsens, pomy艣la艂 Nataniel, a Ian pos艂a艂 Halkatli

i艣cie mordercze spojrzenie.

Ale Bjorg jej nie us艂ysza艂a. Zbli偶y艂a si臋 do Tengela

i wbi艂a w niego swe nieprawdopodobnie wyraziste oczy.

- Prosz臋 o wyrozumia艂o艣膰!

- Mnie mo偶esz sobie darowa膰, i tak nigdzie ci臋 to nie

zaprowadzi - odrzek艂 Tengel kr贸tko.

- Ale... Nie rozumiem. Przecie偶 ja nic...

- Naprawd臋? Robisz wszystko, 偶eby mnie omota膰,

uwie艣膰. Ale je艣li chodzi o mnie, mo偶esz si臋 nie wysila膰,

przeliczy艂a艣 si臋.

Bjorg zmarszczy艂a swe pi臋kne brwi.

- O co ci chodzi?

- Ze mn膮 ci si臋 nie uda, to zreszt膮 by艂oby groteskowe.

Jeste艣 przecie偶 babk膮 mego dziada ze strony matki!

Bjorg odskoczy艂a. Sol wybuchn臋艂a d藕wi臋cznym 艣mie-

chem, pozostali tylko patrzyli zdumieni.

Pierwsza opami臋ta艂a si臋 Tova:

- No tak! Ty si臋 wcale nie nazywasz Bjorg, tylko

Torbjarg! Jeste艣 Tobba, pi臋kna czarownica, kt贸ra uwo-

dzi艂a m臋偶czyzn, a potem ich zabija艂a! Wielu jej kochank贸w

po prostu znikn臋艂o. Modliszka, tak j膮 nazywano. O, tak,

naprawd臋 w to wierz臋. Wlaz艂a ci w portki, Natanielu?

Wa偶niejsze raczej, czy zabra艂a butelk臋 - zauwa偶y艂a

Sol.

Nataniel poczu艂, 偶e ziemia zako艂ysa艂a mu si臋 pod

stopami. D艂o艅 poszukuj膮ca ukrytej butelki posuwa艂a si臋

wolno, w przera偶eniu.

Je艣li jej nie odnajdzie...

Ale Bjorg chcia艂a im przecie偶 dalej towarzyszy膰, mo偶e

wi臋c nie zd膮偶y艂a...

Bo偶e, Bo偶e, zmi艂uj si臋 nade mn膮, gorzko 偶a艂uj膮cym

grzesznikiem!

D艂o艅 odnalaz艂a to, czego szuka艂a, Nataniel odetchn膮艂

z ulg膮.

Butelka jest na miejscu - wydusi艂 z siebie.

Nie m贸g艂 nikomu spojrze膰 w oczy; wstyd z powodu

tego, co zrobi艂, przyprawi艂 go o md艂o艣ci. Pod艣wiadomie

zarejestrowa艂, 偶e kto艣 obok niego parska jak dzikie

zwierz臋, posypa艂y si臋 przekle艅stwa, w szczeg贸lno艣ci na

Sol, kt贸ra pr贸bowa艂a pochwyci膰 prastare monstrum

o 艣licznej, niewinnej twarzyczce.

A potem... Tak nagle, 偶e wszyscy podnie艣li krzyk,

Tobba unios艂a si臋 z ziemi i jako czarownica w 艂opocz膮cej

czerni pomkn臋艂a w przestworza. Tak jak widziano j膮

lataj膮c膮 nad dachami domostw, kiedy jeszcze 偶y艂a na

ziemi. Nataniel niech臋tnie podni贸s艂 wzrok i ujrza艂 kobiet臋

o rysach twarzy Bjorg, ale teraz ohydnie postarza艂膮,

prawdopodobnie tak膮, jak膮 by艂a u schy艂ku swoich dni.

Br膮zowe oczy pos艂a艂y im ostatnie, przepojone z艂em

spojrzenie, i czarownica znikn臋艂a.

Nataniel skry艂 si臋 za jednym z wielkich od艂amk贸w

skalnych. Czu艂 si臋 kompletnie zdruzgotany, przyt艂acza艂o

go zw艂aszcza rozczarowanie samym sob膮.

Kiedy wr贸ci艂, przyjaciele patrzyli na niego ze wsp贸艂-

czuciem.

- O nic si臋 nie oskar偶aj, Natanielu - rzek艂 Tengel

Dobry 艂agodnie. - Ona tak w艂a艣nie dzia艂a艂a na m臋偶czyzn.

Obdarzona by艂a niesamowit膮 si艂膮 erotycznego przyci膮ga-

nia.

Ian i Tova trwali w milcz膮cym u艣cisku. S艂owa mi臋dzy

nimi by艂y teraz ca艂kiem zbyteczne.

Gabriel pop艂akiwa艂, dr偶a艂 jakby z zimna.

- A mnie si臋 wydawa艂o, 偶e ona jest taka 艣liczna i mi艂a!

- szlocha艂.

- Nie tylko ty tak my艣la艂e艣 - pocieszy艂a go Sol.

- Prawdopodobnie na tym w艂a艣nie polega艂a jej si艂a, tkwi艂a

w tym i w natr臋tnej zmys艂owo艣ci. Cieszmy si臋, 偶e Tengel

przyby艂 nam z pomoc膮!

- Wam, dziewcz臋ta, intuicja dobrze podpowiada艂a

- przyzna艂 Nataniel.

- No, takich pochwa艂 nie mo偶emy przyj膮膰 - stwier-

dzi艂a Halkatla. - Z naszej strony to by艂a po prostu

najzwyczajniejsza zazdro艣膰.

Nataniel m贸wi艂 w roztargnieniu, jakby chc膮c przeko-

na膰 samego siebie, pewnie pr贸bowa艂 broni膰 si臋 przed

wyrzutami sumienia, ale bez powodzenia:

- Twierdzi艂a, 偶e kiedy le偶a艂a nieprzytomna, przysz艂a

do niej Ellen...

- Nieprzytomna, ona? - prychn臋艂a Tova.

- ... Ellen prosi艂a, by si臋 mn膮 zaopiekowa艂a, 偶eby

zaj臋艂a jej miejsce. A ja...

Zn贸w bliski by艂 za艂amania.

- Przesta艅 ju偶 o tym my艣le膰 - pr臋dko w艂膮czy艂a si臋 Sol.

- Ona, gdyby chcia艂a, potrafi艂aby zawr贸ci膰 w g艂owie

gwo藕dziowi.

- To prawda, by艂a 艣miertelnym zagro偶eniem dla

m臋偶czyzn - uzupe艂ni艂 Tengel Dobry. - Ci膮gn臋li do niej jak

muchy do miodu.

Nataniel i Ian spu艣cili wzrok. Trudno by艂o znie艣膰 taki

wstyd.

- W ka偶dym razie mamy jednego wroga, kt贸rego nie

uda艂o nam si臋 przeci膮gn膮膰 na nasz膮 stron臋 - powiedzia艂

Rune. - Szkoda, 偶e znikn臋艂a tak pr臋dko.

- Tobba nigdy by si臋 do nas nie przy艂膮czy艂a - stwier-

dzi艂 Tengel, kt贸ry zna艂 babk臋 swego dziada. - Mogli艣my

j膮 tylko unicestwi膰, ale na to ona jest zbyt przebieg艂a.

Powinni艣cie wystrzega膰 si臋 jej w przysz艂o艣ci. Na pewno

nie ostatni raz si臋 z ni膮 spotykacie.

- Och, przesta艅 - poprosi艂 udr臋czony Nataniel. - Je艣li

jeszcze raz j膮 zobacz臋, zabij臋 j膮.

- Obawiam si臋, 偶e jest na to o kilka stuleci za p贸藕no

- zauwa偶y艂a ch艂odno Sol. - Ale je艣li kiedykolwiek jeszcze

si臋 pojawi, natychmiast nas wzywajcie! Przyb臋dziemy

z posi艂kami!

- Dobrze - zgodzi艂 si臋 Nataniel. - Czy wiecie, jak si臋

maj膮 sprawy na p艂askowy偶u? Doprawdy, tych, kt贸rych

zadaniem jest powstrzymanie wroga w czasie, gdy my

b臋dziemy szli do Doliny, czeka ci臋偶ka przeprawa. A ja

jeszcze skomplikowa艂em spraw臋, trac膮c g艂ow臋 dla kogo艣,

kto przyby艂, aby nas op贸藕ni膰!

- Rzeczywi艣cie, na p艂askowy偶u dzieje si臋 nie najlepiej

- przyzna艂 ze smutkiem Tengel.

- Czy ten Lynx porwa艂 jeszcze kogo艣? - spyta艂a

zaniepokojona Tova.

Sol odpar艂a powa偶niej膮c:

- Obawiam si臋, 偶e tak.

ROZDZIA艁 VIII

Tengel Z艂y wraz ze sw膮 praw膮 r臋k膮, Lynxem, z bez-

piecznej odleg艂o艣ci przygl膮dali si臋 temu, co rozgrywa艂o si臋

na p艂askowy偶u.

- 艢wietnie idzie. - Ohydna stara twarz zmarszczy艂a si臋

w grymasie, kt贸ry mia艂 chyba by膰 u艣miechem, z艂ym

u艣miechem. Jak zawsze gdy jego mi臋艣nie si臋 porusza艂y, ze

sk贸ry unios艂a si臋 chmura szarego, cuchn膮cego py艂u. Teraz

prawie przes艂oni艂a mu twarz.

- Tak, ja te偶 kilkoro zabra艂em - oboj臋tnym tonem

powiedzia艂 Lynx, staraj膮c si臋 ukry膰 dum臋.

Tengel spyta艂 ostrzejszym g艂osem:

- Ale tej przekl臋tej grupy 偶yj膮cych nie ma tutaj?

- Nie - odrzek艂 Lynx.

- Gdzie oni s膮?

Najbli偶szy wsp贸艂pracownik Tengela Z艂ego odpar艂

dyplomatycznie:

- Wys艂a艂em kilka czarownic, aby ich wytropi艂y.

- Tak, moje czarownice - mrukn膮艂 Tengel zadowolo-

ny. - One potrafi膮 prawdziwe cuda! Wystarczy, bym

kiwn膮艂 palcem, a ju偶 mnie s艂uchaj膮.

Lynx oboj臋tnie przygl膮da艂 si臋 temu palcowi, wy-

staj膮cemu z rozci臋cia peleryny. Ko艣cisty, czarny i skur-

czony jak u skamienia艂ego skorpiona, zako艅czony takiej

samej d艂ugo艣ci pazurem.

- Pos艂a艂e艣, rzecz jasna, Hann臋?

- Tak, jest z ni膮 i Grimar.

- Wspaniale! Je艣li oni czego艣 nie znajd膮, to znaczy, 偶e

nie warto tego szuka膰.

- Wyprawi艂em te偶 Veg臋.

- Veg臋? - ostro powt贸rzy艂 Tengel. - Razem z Hann膮?

Niedobrze. One ze sob膮 walcz膮, nie b臋d膮 mia艂y czasu na

szukanie tych 艂otr贸w.

- Najwa偶niejsza jest ehyba dla nich s艂u偶ba u ciebie,

panie - przypochlebi艂 si臋 Lynx.

- Oczywi艣cie - odpar艂 Tengel, mile po艂echtany.

- A dla bezpiecze艅stwa pos艂a艂em jeszcze Tobb臋.

Na ohydnej twarzy pojawi艂 si臋 wyraz zadowolenia.

- Tobba... od dawna jej nie widzia艂em, od chwili gdy

pogr膮偶y艂em j膮 we 艣nie z my艣l膮, 偶e p贸藕niej mi si臋 przyda.

Ale ona wtedy by艂a ju偶 bardzo stara.

- Teraz odzyska艂a m艂odo艣膰 - zapewni艂 go Lynx.

- I jest bardzo... poci膮gaj膮ea.

- Wierz臋, wierz臋. To ja postanowi艂em, aby powr贸ci艂a

do swego m艂odzie艅czego wygl膮du. Chcia艂bym zobaczy膰

m臋偶czyzn臋, kt贸ry potrafi si臋 jej oprze膰!

- Bije od niej niezwyk艂a si艂a erotycznego magnetyzmu

- przyzna艂 Lynx. - Nigdy nie spotka艂em si臋 z niczym

podobnym.

- Tobba to jeden z moich najsilniejszych atut贸w.

Szkoda, 偶e nie mog臋 si臋 zbli偶y膰 na tak膮 odleg艂o艣膰, bym

m贸g艂 widzie膰, jak m臋偶czy藕ni padaj膮 przed ni膮 jak muchy!

Drgn臋li, s艂ysz膮c czyje艣 wo艂anie, kobiecy g艂os. Gdy si臋

odwr贸cili, ujrzeli zbli偶aj膮c膮 si臋 straszn膮 Veg臋. Tengel Z艂y

nie zatroszczy艂 si臋 o jej odm艂odzenie, by艂oby to bezsen-

sowne, bo pod wzgl臋dem urody Vega nigdy nie zalicza艂a

si臋 do najszczodrzej obdarowanych.

- Znalaz艂a艣 ich? - przenikliwym g艂osem zawo艂a艂 do

niej Tengel Z艂y.

- Tak, panie, znalaz艂am - oznajmi艂a Vega z o偶ywie-

niem. - Hanna tak偶e, i Grimar.

- No i co? - dopytywa艂 si臋, kiedy starucha urwa艂a.

- Co dalej?

- Przeci膮gn臋li ich na swoj膮 stron臋.

Po d艂u偶szej pauzie Tengel spyta艂 z艂owrogim tonem:

- Kto kogo przeci膮gn膮艂? M贸w tak, 偶eby da艂o si臋

zrozumie膰.

- Hanna i Grimar zdradzili.

Tengelowi Z艂emu na moment odebra艂o mow臋. Lynx

przestraszy艂 si臋, 偶e pan i w艂adca si臋 udusi.

- Niemo偶liwe! - wykrztusi艂 wreszcie Z艂y. - Niemo偶-

liwe! Jak mog艂o do tego doj艣膰?

- By艂a z nimi taka jedna, Sol. Ona i Hanna wida膰

kiedy艣 si臋 przyja藕ni艂y.

- Sol, o, dobrze znam Sol - sykn膮艂 Tegel Z艂y. - To

jedna z moich czarownic, nie wiedzia艂a, co dla niej dobre,

i wybra艂a niew艂a艣ciw膮 stron臋. Zawsze by艂a mi cierniem

w oku. Ale Hanna? I Grimar!

- Tamci kusili, mami膮c pi臋knymi obietnicami.

W g艂osie Vegi zadrga艂o co艣 na kszta艂t t臋sknoty.

- Co by to mia艂o by膰? - prychn膮艂 Tengel. - Czy偶 ja nie

mam przyjemniejszych rzeczy do zaoferowania? Przede

wszystkim m贸c mi s艂u偶y膰, kiedy nastanie moje kr贸lestwo,

a te czasy nadejd膮 ju偶 nied艂ugo, m贸wi臋 wam. Musimy

tylko sko艅czy膰 z tymi 艂otrami z Ludzi Lodu. To p贸jdzie

pr臋dko. Ale Hanna...

W艣cieka艂 si臋 przez d艂u偶sz膮 chwil臋, a偶 powietrze wok贸艂

niego zg臋stnia艂o od cuchn膮cego dymu. Wreszcie odwr贸ci艂

si臋 do Vegi.

- Id藕 teraz i dogo艅 ich jeszcze raz. I odbierz im flaszk臋.

- Oni maj膮 ich wi臋cej. Ka偶de niesie swoj膮.

- Co? Co? - wtzasn膮艂 Tengel, a偶 ptaki z krzykiem

umyka艂y od smrodliwych chmur, buchaj膮cych z jego

gardzieli. - Ile?

- Nie wiem.

- Dowiedz si臋! I przeka偶 nam wie艣ci! Gdzie oni tak

w og贸le s膮?

Vega wskaza艂a kierunek.

- Tam? - zdziwi艂 si臋 Lynx. - Przecie偶 tam zatarasowa-

li艣my drog臋!

Oczy Lynxa i Tengela Z艂ego zw臋zi艂y si臋. Od dawna ju偶

przypuszczali, 偶e grupk臋 ludzi otacza chroni膮ca ich

zas艂ona, ale do tej pory nie chcieli w to uwierzy膰. Nie

wiedzieli, co to za zas艂ona, kt贸ta tak utrudnia ich

odnalezienie, nie wiedzieli te偶 nic o napoju, kt贸ry w G贸rze

Demon贸w wypi艂a pi膮tka wybranych, ani o czterech

duchach Taran-gai, trzymaj膮cych nad nimi opieku艅cz膮

d艂o艅. Nie znali te偶 ich pot臋偶nych sprzymierze艅c贸w.

Stara czarownica spode 艂ba przygl膮da艂a si臋 Tengelowi

Z艂emu i jego najbli偶szemu wsp贸艂pracownikowi. Na jej

twarzy pojawi艂 si臋 wyraz zastanowienia.

- Rozumiesz chyba, 偶e nie mogli si臋 tam przedosta膰,

wstr臋tna babo! - rykn膮艂 Tegnel.

Vega znieruchomia艂a, ale zaraz przysz艂a do siebie.

- Nie, co ja m贸wi臋 - powiedzia艂a dr偶膮cym g艂osem.

- Pewnie, 偶e tam nie mog膮 doj艣膰, w g艂owie mi pomiesza艂y

wszystkie te wierzcho艂ki i szczyty. Chcia艂am oczywi艣cie

powiedzie膰, 偶e s膮 tam - wskaza艂a bardziej na po艂udnie.

- Na pewno maj膮 zamiar przekra艣膰 si臋 tamt臋dy.

- Zaraz wy艣l臋 za nimi oddzia艂 - zdecydowa艂 Lynx.

- A raczej przeciwko nim.

- Dobrze, zr贸b tak, i to szybko - nakaza艂 Tengel. - I ty

tak偶e id藕, Vego. Natychmiast! Dowiedz si臋, kto niesie bu-

telki!

Vega odesz艂a. Tengel Z艂y nawet si臋 za ni膮 nie obejrza艂,

ju偶 zapomnia艂 o jej istnieniu.

- Poradzimy sobie z nimi - spokojnie zapewni艂 go

Lynx.

- Oczywi艣cie, 偶e sobie poradzimy - potwierdzi艂 Ten-

gel, wykrzywiaj膮c si臋 paskudnie. - Na p艂askowy偶u wszys-

tko idzie g艂adko! A jeszcze nie w艂膮czy艂em swoich ostat-

nich oddzia艂贸w.

Z jego twarzy Lynx m贸g艂 wyczyta膰, 偶e ostatnie

oddzia艂y to co艣 bardzo, bardzo szczeg贸lnego.

U艣miech Tengela Z艂ego odbi艂 si臋 w twarzy jego

tajemniczego pomocnika jak w lustrze.

Mistrzowi warto by艂o s艂u偶y膰. Umo偶liwia艂 udzia艂 w wie-

lu niezwyk艂ych zadaniach. Raz po raz pozwala艂 patrze膰 na

cierpienia innych.

Lynxa ogromnie to radowa艂o.

- Zaraz wyruszam, by wybra膰 odpowiednie si艂y, kt贸re

rozprawi膮 si臋 z tymi n臋dznikami - oznajmi艂.

- Dobrze! I wr贸膰 do mnie potem.

- Mo偶e uda mi si臋 wys艂a膰 jeszcze wi臋cej do Wielkiej

Otch艂ani.

- Doskonale, ale niech nasze oddzia艂y przywlok膮 tu

zdobycz, a wtedy ty si臋 nimi zajmiesz. Musz臋 wraz z tob膮

opracowa膰 nowy plan.

- Jak sobie 偶yczysz, panie. Szkoda, 偶e maj膮 te butelki

- m贸wi艂 Lynx zamy艣lony. - Bo przecie偶 w艂a艣nie tych

wybranych trzeba wys艂a膰 do Otch艂ani. Uda艂o mi si臋 z t膮

dziewczyn膮, Ellen, ale w艂a艣nie dlatego, 偶e ona nie mia艂a

przy sobie flaszki. Ci dwoje, co im towarzysz膮, Halkatla

i ten drewniany, tak偶e wpadli w moje r臋ce, a艂e nie mieli

偶adnych butelek i zdo艂ali uciec. Hindusi pojmali niew艂a艣-

ciwe osoby - zako艅czy艂 z pogard膮.

Oczy Tengela zmieni艂y si臋 w w膮skie szparki.

- Ale ten ma艂y. Ten ma艂y... Niemo偶liwe, 偶eby on mia艂

butelk臋. Niech kto艣 go z艂apie! Pos艂u偶y nam jako zak艂ad-

nik. Oddamy go pod warunkiem, 偶e zniszcz膮 t臋 przekl臋t膮

jasn膮 wod臋!

Tengela ogarnia艂o coraz wi臋ksze podniecenie. Lynx

przygl膮da艂 mu si臋 cierpliwie, czeka艂, a偶 staruch zn贸w

zacznie m贸wi膰.

- Wiesz, 偶e kiedy napij臋 si臋 ciemnej wody ukrytej

w Dolinie, moja moc stanie si臋 nieograniczona, cho膰 teraz

tak偶e nie jest najgorsza.

Lynx wiedzia艂 o tym i szanowa艂 swego pana.

- My艣l臋 teraz o bitwie na r贸wninie - mrukn膮艂 Tengel

Z艂y pod nosem, jakby do siebie. - Pokonam si艂y Ludzi

Lodu mg艂膮. Moim oddzia艂om b臋dzie wtedy 艂atwiej ich

zwyci臋偶a膰.

Lynx u艣miechn膮艂 si臋 z wyczekiwaniem.

Niebo przybra艂o stalowoszar膮 barw臋, ponur膮 i z艂o-

wrog膮.

Po s艂onecznym przedpo艂udniu nie wiadomo sk膮d

nadci膮gn臋艂y chmury, wszystko si臋 odmieni艂o.

Szaro艣膰, ta barwa beznadziei, sprowadza szary, ponury

nastr贸j.

Od samego pocz膮tku armia Targenora zosta艂a rozbita

na mniejsze oddzia艂y. Jak suche li艣cie na wietrze roz-

proszy艂y si臋 po p艂askowy偶u, wcisn臋艂y w szczeliny.

Pot臋ga wroga okaza艂a si臋 w istocie przyt艂aczaj膮ca.

Na dwadzie艣cia Demon贸w Wichru nie mogli ju偶

liczy膰, ta strata piek艂a teraz dojmuj膮cym b贸lem. Ich

pomoc by艂a nieoceniona, potrafi艂y wszak rozegna膰 wro-

g贸w na cztery wiatry.

Wzdychano tak偶e za pi臋cioma demonami Ingrid.

Obdarzone szczeg贸lnymi zdolno艣ciami, bardzo by si臋

teraz tu przyda艂y.

Sama Ingrid, targana gniewem na Lynxa za to, 偶e

odebra艂 jej demony, w艂膮czy艂a si臋 do bezpo艣redniej walki.

Na rozleg艂y p艂askowy偶 Siedziby Z艂ych Mocy stawili si臋

zreszt膮 wszyscy opiekunowie 偶yj膮cych potomk贸w, przy-

puszczano bowiem, 偶e mieszka艅com Lipowej Alei i in-

nych domostw Ludzi Lodu nie grozi teraz 偶adne niebez-

piecze艅stwo. Tengel Z艂y i Lynx byli zbyt zaj臋ci, by

przejmowa膰 si臋 zwyk艂ymi 艣miertelnikami, przebywaj膮cy-

mi tak daleko st膮d.

Tylko Linde-Lou towarzyszy艂 Natanielowi, Sol - To-

vie, Ulvhedin Gabrielowi i Tengel Dobry lanowi. Mieli

zosta膰 przy wybranych do chwili, gdy dotr膮 do granic

Doliny. P贸藕niej i oni b臋d膮 musieli rozsta膰 si臋 ze swymi

protegowanymi.

W艂a艣ciwie nic dziwnego w tym, 偶e obie walcz膮ce ze

sob膮 armie sk艂ada艂y si臋 wy艂膮cznie z duch贸w. C贸偶 bowiem

ludzie wiedz膮 o 艣mierci, o 偶yciu, jakie istnieje po niej?

Cz艂owiek to marna istota, kt贸ra ju偶 dawno utraci艂a

zdolno艣膰 widzenia innych 艣wiat贸w. Zachowali j膮 tylko

nieliczni, w艣r贸d nich Ludzie Lodu. S膮 ludzie, potrafi膮cy

dostrzec cienie b膮d藕 s艂ysze膰 g艂osy towarzysz膮ce ka偶demu

stworzeniu. Inni 偶yj膮 w bliskim kontakcie ze 艣wiatem

duch贸w. Kiedy艣 zamykano ich w szpitalach dla psychicz-

nie chorych, obecnie ci, kt贸rzy widz膮 to co niewidzialne,

nie zdradzaj膮 si臋 ze swymi prze偶yciami. Nikt nie chce

nara偶a膰 si臋 na po艣miewisko. Nie mog膮 te偶 偶膮da膰, aby ci,

kt贸rzy nigdy niczego nie widzieli, nagle im uwierzyli. To

by艂oby po prostu nierozs膮dne.

Tacy ludzie, znalaz艂szy si臋 na p艂askowy偶u w Siedzibie

Z艂ych Mocy, dostrzegliby zapewne, co si臋 dzieje. Ale

jedynymi 偶ywymi stworzeniami, obserwuj膮cymi bitw臋,

by艂y kruki i siewki, i nieliczni, kt贸rzy jeszcze nie rozstali

si臋 ze swym ziemskim 偶yciem: Marco, Tengel Z艂y i Lynx.

A daleko, w odleg艂o艣ci, z kt贸rej walka nie by艂a ju偶

widoczna, znajdowa艂a si臋 jeszcze garstka: Tova, Ian,

Nataniel, Gabriel i Rune.

W sumie o艣mioro 偶ywych. Wszyscy inni mieli ju偶 za

sob膮 艣mier膰, poznali j膮 niedawno albo przed wiekami.

Oczywi艣cie je艣li z przyrodzenia nie nale偶eli do r贸wnoleg-

艂ego 艣wiata, jak demony, czarne anio艂y i inne pozaziemskie

stwory. W艣r贸d hord Tengela Z艂ego nie znalaz艂a si臋 ani

jedna 偶ywa istota.

Prawd膮 bowiem by艂o, 偶e 偶aden 偶ywy ju偶 mu nie zosta艂.

Z 艂atwo艣ci膮 m贸g艂 艣ci膮gn膮膰 nowych, 艣wiat przecie偶 pe艂en

jest takich, kt贸rzy decyduj膮 si臋 na nieuczciwo艣膰, aby

szybciej osi膮gn膮膰 cel. Nie mia艂 jednak czasu szuka膰.

Prawd臋 m贸wi膮c, czasu brakowa艂o mu najbardziej. Musia艂

si臋 bardzo spieszy膰. Grupka wybranych zbli偶a艂a si臋 do

Doliny Ludzi Lodu, w艂a艣ciwie nie wiedzia艂 nawet dok艂ad-

nie, gdzie s膮.

Tengel Z艂y nie potrafi艂 si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e nie

mo偶e osobi艣cie zaj膮膰 si臋 ich szukaniem. Dop贸ki mieli przy

sobie t臋 straszn膮 jasn膮 wod臋, pozostawa艂 bezsilny.

Lynx tak偶e nie by艂 mu w tym wielk膮 pomoc膮, mia艂

swoje problemy. Wiedzia艂, 偶e jedynie Tengel Z艂y potrafi

zapewni膰 mu 偶ycie, dlatego musia艂 si臋 trzyma膰 tego

przypominaj膮cego mumi臋 cz艂owieczka i s艂ucha膰 jego

rozkaz贸w. Inaczej marny by艂by los Lynxa.

Czego艣 takiego jak uczucia Lynx nie posiada艂. Kiero-

wa艂 si臋 natomiast instynktem samozachowawczym.

Dop贸ki jednak wybrani mieli przy sobie jasn膮 wod臋,

偶aden z nich nie m贸g艂 im nic zrobi膰. Ale Lynx i jego pan

zdali sobie spraw臋, 偶e ich przeciwnik贸w chroni nie tylko

woda.

Targenor spojrza艂 na swoje oddzia艂y i zadr偶a艂. Dostrzega艂

tylko grup臋 znajduj膮c膮 si臋 najbli偶ej i widzia艂, jak bardzo jest

zdziesi膮tkowana. Pozostali rozproszyli si臋 po ataku wroga.

Przy nim by艂a Dida, Sigleik oraz nieroz艂膮czna para Jahas

i Estrid, a tak偶e mali Taran-gaiczycy, bez Orina i Vassara.

Ci dwaj odeszli na zawsze, znikn臋li w Wielkiej Otch艂ani.

Targenorowi przysz艂o si臋 zmierzy膰 z hord膮 tatarsk膮

z pocz膮tk贸w szesnastego wieku. On co prawda o tym nie

wiedzia艂, 偶y艂 bowiem du偶o wcze艣niej. Cho膰 nie wszyscy

Tatarzy na 艣wiecie s膮 okrutni, ci jednak byli bezwzgl臋dni.

Tengel Z艂y potrafi艂 dobra膰 sobie sojusznik贸w. Tych 艣ci膮-

gn膮艂 z czas贸w, gdy Iwan Gro藕ny podbija艂 pot臋偶n膮

twierdz臋 tatarsk膮, Kaza艅. To, 偶e samego Iwana Gro藕nego

cechowa艂a niezwyk艂a krwio偶erczo艣膰, jest zupe艂nie inn膮

spraw膮, jego bowiem tu nie by艂o. Tatarzy w futrzanych

czapach z wielk膮 rado艣ci膮 przyj臋li nieoczekiwan膮 szans臋

urz膮dzenia kolejnej krwawej 艂a藕ni. Walka co prawda

nie polega艂a teraz na zabijaniu, bo przeciwnicy ich byli

tak samo martwi jak i oni; mieli zadanie schwyta膰 wro-

g贸w i dostarczy膰 ich zwierzchnikom - Tengelowi Z艂e-

mu i Lynxowi, kt贸rzy wy艣l膮 niepos艂usznych do Wielkiej

Otch艂ani.

Czeka艂a ich wi臋c przyjemna zabawa w kota i myszk臋.

I z pewno艣ci膮 b臋d膮 mogli pos艂u偶y膰 si臋 torturami. Wrogo-

wie, cho膰 duchy, zapewne zachowali jak膮艣 wra偶liwo艣膰,

zdolno艣膰 odczuwania b贸lu.

Zadaniem Targenora i jego oddzia艂贸w by艂o natomiast

zatrzymywanie napastnik贸w, aby nie zorientowali si臋, 偶e

ma艂a grupka wybranych posuwa si臋 naprz贸d. Je艣li przy

okazji uda艂oby im si臋 unieszkodliwi膰 kogo艣 z wrog贸w,

by艂oby to oczywi艣cie bardzo korzystne.

Targenor liczy艂 si臋 z tym, 偶e Tengel Z艂y mo偶e rzuci膰 do

walki nowe si艂y, postanowi艂 jednak nie martwi膰 si臋 na

zapas.

Gdyby tylko wiedzia艂, jak powiod艂o si臋 innym! W za-

si臋gu wzroku mia艂 niestety jedynie w艂asn膮 grup臋, cofaj膮c膮

si臋 teraz pod kolejnym uderzeniem Tatar贸w. Wydawa艂o

mu si臋, 偶e gonitwa w艣r贸d g艂az贸w trwa ju偶 ca艂膮 wieczno艣膰.

Oczywi艣cie mieli prawo si臋 wycofa膰. Zb臋dne nara偶anie

si臋 na niebezpiecze艅stwo nie wchodzi艂o w gr臋. Najwa偶-

niejsze, by odwr贸ci膰 uwag臋 wroga.

Najwi臋ksz膮 groz臋 budzi艂 Lynx. To on mia艂 moc wys艂a膰

do Wielkiej Otch艂ani i 偶yj膮cych, i duchy; Targenor zdawa艂

sobie spraw臋, 偶e gdy tylko dostan膮 si臋 do niewoli

tatarskiej, wkr贸tce pojawi si臋 te偶 i Lynx.

- Ojej! - Sigleik podni贸s艂 g艂ow臋. - Nadci膮ga mg艂a!

Sk膮d si臋 w艂a艣ciwie wzi臋艂a?

- Jeste艣my na du偶ej wysoko艣ci - przypomnia艂a mu

Dida. - Trudno wi臋c odr贸偶ni膰, czy to chmura, czy tumany

mg艂y.

Spowi艂a ich mlecznobia艂a zas艂ona, g臋sta tak, 偶e wydali

si臋 sobie cieniami.

I wtedy Tatarzy ruszyli do ataku.

- Uciekajcie! - zawo艂a艂 Targenor. - Kryjcie si臋 za

ska艂y!

Tatarzy, wyborni je藕d藕cy, mieli oczywi艣cie konie. Du-

chy koni, pomy艣la艂a Dida. Ciekawe, czy potrafi膮 wspina膰

si臋 na ska艂y?

Taran-gaiczycy bez trudu pod膮偶ali stokiem w stron臋

ska艂. Dida, Targenor i Sigleik tak偶e nie藕le sobie radzili.

Gorzej natomiast by艂o z Jahasem i Estrid, z natury do艣膰

oci臋偶a艂ymi. Wkr贸tce te偶 zostali z ty艂u.

Doszli do wniosku, 偶e w takiej sytuacji r贸wnie dobrze

mog膮 si臋 zatrzyma膰 i, na ile tylko si臋 da, przeszkadza膰

atakuj膮cym.

Z powodu mg艂y Targenor tego nie zauwa偶y艂, s膮dzi艂, 偶e

wszyscy id膮 razem, dlatego przerazi艂 si臋, s艂ysz膮c do-

chodz膮cy z ty艂u szcz臋k broni.

- Jahas! Estrid! - zawo艂a艂, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Nieroz艂膮czna para zosta艂a wci膮gni臋ta w wir walki.

Mg艂a na par臋 sekund si臋 podnios艂a i pozostali z g贸ry

mogli obserwowa膰, co si臋 dzieje. Przed ich oczami toczy艂a

si臋 zadziwiaj膮ca bitwa.

- Oni to traktuj膮 jak zabaw臋! - szepn臋艂a z niedowie-

rzaniem Dida.

- Nie byliby Jahasem i Estrid, gdyby dzia艂o si臋 inaczej

- odpar艂 Sigleik.

Taran-gaiczycy uciekli tymczasem jeszcze wy偶ej, nic

wi臋c nie zdo艂ali zobaczy膰 z tej niezwyk艂ej walki.

Jeden z Tatar贸w rzuci艂 si臋 na Jahasa z szabl膮. Do

wojownika na koniu natychmiast przypad艂a Estrid, wcze-

piaj膮c si臋 w niego od ty艂u. Szarpni臋ty gwa艂townie Tatar

spad艂 z siod艂a. W tym czasie Jahas uwiesi艂 si臋 ju偶 na lancy

innego napastnika i trzyma艂 si臋 jej kurczowo tak d艂ugo, a偶

wreszcie je藕dziec, w obawie 偶e zostanie 艣ci膮gni臋ty, pu艣ci艂

bro艅. Jahas potoczy艂 si臋 po ziemi.

Nadbiega艂o ju偶 dw贸ch innych Tatar贸w, kt贸rzy ze-

skoczyli z wierzchowc贸w. Jahas przytrzyma艂 zdobyczn膮

lanc臋 na wysoko艣ci ich n贸g, tak 偶e potkn臋li si臋 o ni膮

i upadli.

Dida rozpocz臋艂a zaklinanie. S艂ysz膮c to Taran-gaiczycy

natychmiast przy艂膮czyli si臋 do niej. Najdziwniejsze, 偶e

i Dida, i mieszka艅cy Wschodu odmawiali te same zakl臋cia!

Jeszcze jeden dow贸d na to, 偶e prastare magiczne formu艂y

z pocz膮tk贸w istnienia rodu 偶y艂y nadal w艣r贸d dotkni臋tych

i wybranych. Szamani z Taran-gai w艂膮czyli je naturalnie

do tradycji swego ludu.

Zotientowali si臋 teraz, 偶e zakl臋cia naprawd臋 s膮 po-

trzebne. Zanim mg艂a opad艂a, zd膮偶yli jeszcze zauwa偶y膰, 偶e

ca艂a horda tatarska zaatakowa艂a ich przyjaci贸艂, by unie-

mo偶liwi膰 im dalsze ruchy. Bia艂y welon zn贸w opad艂, ale

s艂ycha膰 by艂o soczyste, cho膰 przyt艂umione przekle艅stwa

Estrid i Jahasa. Po wydawanych przez Tatar贸w okrzy-

kach Taran-gaiczycy zorientowali si臋, 偶e para weso艂k贸w

nie rezygnuje, nadal kopi膮c, gryz膮c i szarpi膮c. I szczypi膮c,

w najbardziej wra偶liwe miejsca. Estrid, kiedy udawa艂o jej

si臋 tego dokona膰, zanosi艂a si臋 艣miechem, a gdy Jahas

zdo艂a艂 wyrz膮dzi膰 jak膮艣 szkod臋, g艂o艣no informowa艂 o tym

wszystkich, kt贸rzy chcieli s艂ucha膰.

Podczas gdy Dida wraz z Taran-gaiczykami odmawiali

zakl臋cia, Targenor i Sigleik pobiegli przyjacio艂om na

pomoc. W po艂owie drogi jednak zatrzymali si臋, na-

s艂uchuj膮c. G艂osy Tatar贸w stawa艂y si臋 coraz s艂absze,

okrzyki triumfu nie brzmia艂y ju偶 tak dono艣nie, milk艂y,

coraz wi臋cej pobrzmiewa艂o w nich zdumienia, a偶 wreszcie

przemieni艂y si臋 w nikn膮cy krzyk rozpaczy.

Zaklinanie podzia艂a艂o! Tatarzy najprawdopodobniej

znikn臋li wraz z ko艅mi. Szkoda, pomy艣la艂 Targenor,

przyda艂by mu si臋 teraz ko艅. 艁atwiej by si臋 by艂o przemiesz-

cza膰, a poza tym... Tak, odezwa艂a si臋 w nim pr贸偶no艣膰. Na

grzbiecie wierzchowca wygl膮da si臋 bardziej po kr贸lew-

sku. A on przecie偶 by艂 kr贸lem...

C贸偶 za my艣li w tak powa偶nej sytuacji!

Szli na spotkanie Estrid i Jahasowi, kiedy nagle Sigleik

powiedzia艂 w zamy艣leniu:

- Co艣 mnie niepokoi. Czy ty tak偶e s艂ysza艂e艣 t臋tent

oddalaj膮cych si臋 koni? Tu偶 przed tym, jak okrzyki

Tatar贸w zacz臋艂y s艂abn膮膰?

Targenor przywo艂a艂 w my艣li wydarzenia.

- Tak, chyba rzeczywi艣cie tak by艂o.

- A czy s艂ysza艂e艣 wtedy Estrid i Jahasa? Albo potem?

- Nie wiem. Nie my艣la艂em o tym. Ale teraz, gdy

m贸wisz... Musia艂y si臋 st膮d oddali膰 galopem co najmniej

dwa konie.

- No w艂a艣nie. Ale... Czy to nie powinno by膰 ju偶 tutaj?

- Pewnie min臋li艣my pole walki.

Zawr贸cili, nie na 偶arty zaniepokojeni. Wkr贸tce odnale-

藕li miejsce, gdzie musia艂a toczy膰 si臋 potyczka, bo na ziemi

le偶a艂a kolorowa chustka Estrid.

Przyjaci贸艂 nigdzie jednak nie by艂o.

Targenor prze艂kn膮艂 艣lin臋.

- Czy podejrzewasz to samo co ja? S膮dz臋, 偶e dw贸ch

Tatar贸w wsadzi艂o ich na konie i zdo艂ali umkn膮膰, zanim

dosi臋g艂y ich zakl臋cia.

- Obawiam si臋, 偶e masz racj臋 - z powag膮 odpar艂

Sigleik. - Do czarta!

- Tyle tylko mo偶emy powiedzie膰.

W nie艂adnych, lecz dobrych oczach Sigleika zakr臋ci艂y

si臋 艂zy.

- Oni byli tacy mili. Straszny los powinien im zosta膰

oszcz臋dzony!

Targenor nie by艂 w stanie nic na to odpowiedzie膰.

Uwa偶a艂, 偶e zawi贸d艂 Estrid i Jahasa. Dobrze wiedzia艂,

dok膮d Tatarzy ich uwie藕li: do Lynxa, kt贸ry wy艣le ich do

Wielkiej Otch艂ani.

Stracili kolejnych dwoje ludzi.

A przecie偶 nie wiedzia艂 nawet po艂owy o tym, co

wydarzy艂o si臋 na innych frontach.

Konne oddzia艂y "ludzi 偶elaznej odwagi" Cromwella

prze偶ywa艂y ci臋偶kie chwile.

Siedzieli na koniach i mieli wi臋cej ni偶 do艣膰 zaj臋cia

z utrzymaniem wierzchowc贸w w spokoju. Z powietrza na

g艂owy zwierz膮t i ludzi w nieustaj膮cym ataku spada艂y

z szumem demony, dawniej bezpa艅skie, obecnie zwane

demonami Tronda. Trond dowodzi艂 nimi z rado艣ci膮

urodzonego stratega. Oddzia艂 za oddzia艂em naciera艂 na

okrutn膮 kawaleri臋 z XVII wieku.

"Ludzie 偶elaznej odwagi", Ironsides, tak jak Cromwell

byli zagorza艂ymi purytanami, fanatykami, pragn膮cymi

w imi臋 Bo偶e oczy艣ci膰 艣wiat ze z艂ych mocy, cho膰by

przysz艂o im to czyni膰 gwa艂tem. Byli dobrymi 偶o艂nierzami,

zdyscyplinowanymi, g艂臋boko religijnymi. Cromwell wy-

bra艂 ich spo艣r贸d ch艂op贸w. Obecno艣膰 gromady demon贸w

ca艂kowicie ich sparali偶owa艂a. Traktowali demony jako

z艂o, kt贸re nawiedza ludzi, wciela si臋 w nich, op臋tuje,

a kt贸re mo偶na odegna膰 wy艂膮cznie za pomoc膮 egzorcyz-

m贸w. Nie dostrzegali w nich wolnych, swobodnych

stworze艅. Kiedy jeden z je藕d藕c贸w zacz膮艂 odmawia膰

modlitwy, inni natychmiast si臋 do niego przy艂膮czyli

i wkr贸tce ch贸r ko艣cielnych przekle艅stw dotar艂 do od-

dzia艂贸w Tronda.

Nie mia艂o to 偶adnego znaczenia. Ko艣ci贸艂 jest po to, by

b艂ogos艂awi膰, nie przeklina膰. Gdyby bogobojnym woja-

kom Cromwella przysz艂o do g艂owy modli膰 si臋 za dusze

demon贸w, rezultat by膰 mo偶e by艂by inny. Poniewa偶 jednak

偶yczyli sobie ich powrotu do piek艂a, 偶yczenie to nie mog艂o

zosta膰 spe艂nione, 偶adne piek艂o bowiem nigdy nie istnia艂o.

Sko艅czy艂o si臋 na tym, 偶e ca艂a wielka kawaleria Crom-

wella rzuci艂a si臋 do ucieczki. Przede wszystkim umyka艂y

konie, poganiane panik膮, a zdenerwowani i zaskoczeni

je藕d藕cy nie byli w stanie ich powstrzyma膰.

Podniecony s艂odycz膮 zwyci臋stwa Trond wraz z demo-

nami wyruszyli na poszukiwanie nowych p贸l bitewnych.

Tengel Z艂y mia艂 ju偶 jednak do艣膰 zbuntowanych m艂odzie-

niaszk贸w z rodu Ludzi Lodu, wys艂a艂 wi臋c Lynxa, by ich

powstrzyma艂.

Lynx pojawi艂 si臋 i porwa艂 Tronda i pi臋tna艣cie bezpa艅-

skich demon贸w. Reszta uciek艂a.

Te, kt贸re zdo艂a艂y uj艣膰 ca艂o, umkn臋艂y w g艂臋bokie prze-

艂臋cze Siedziby Z艂ych Mocy i tam si臋 skry艂y.

Wszyscy obawiali si臋 Wielkiej Otch艂ani.

Ale Tengel Z艂y nie pos艂a艂 demon贸w do Otch艂ani, pragn膮艂

zachowa膰 je dla siebie. Wiedzia艂, 偶e demonami 艂atwo

zaw艂adn膮膰, je艣li tylko ma si臋 odpowiedni膮 moc. A on j膮 mia艂,

Pozwoli, by czolga艂y si臋 przed nim po ziemi, a on smaga艂 je

niewidzialnymi, piek膮cymi batami. Przemawia艂 do nich swym

cienkim, przenikliwym g艂osem, m贸wi艂, co powinny robi膰.

Wypytywa艂. O to, gdzie skryli si臋 Ludzie Lodu tej nocy, kiedy

wszyscy znikn臋li. O dziwnego cz艂owieka, kt贸ry przeszkadza艂

Tengelowi we wszystkim, a czasem nawet zwyci臋偶a艂 (ale tego,

rzecz jasna, nie powiedzia艂 g艂o艣no). Chcia艂 wiedzie膰, kto niesie

butelki z jasn膮 wod膮 i jaki plan maj膮 wybraru.

Zaistnia艂o niebezpiecze艅stwo, 偶e najwa偶niejsze tajemni-

ce Ludzi Lodu zostan膮 ujawnione. Na szcz臋艣cie jednak

czarne anio艂y w G贸rze Demon贸w wymaza艂y z pami臋ci

demon贸w informacje o miejscu, gdzie si臋 wszyscy spotkali,

kim jest Marco i jakie s膮 plany Nataniela i jego ma艂ej grupy.

Przera偶one wpatrywa艂y si臋 tylko w Tengela Z艂ego

i obieca艂y, 偶e b臋d膮 go wielbi膰 i s艂ucha膰 jego rozkaz贸w, ale

powiedzie膰 mu nic nie umia艂y.

Ohydny stw贸r rozgniewa艂 si臋 jeszeze bardziej i wys艂a艂 je

w bezkresn膮 pustk臋, gdzie kiedy艣 tak d艂ugo kr膮偶y艂 Tamlin.

Tronda jednak wyekspediowa艂 do Wielkiej Otch艂ani,

b臋d膮cej najgorsz膮 kar膮, jak膮 Tengel Z艂y m贸g艂 wymy艣li膰.

Miejsce to musia艂o by膰 rzeczywi艣cie straszne.

Podczas gdy Lynx gromi艂 oddzia艂y Targenora, grupka

wybranych w臋drowa艂a dalej, nie wiedz膮c, 偶e Tengel Z艂y

wys艂a艂 im na spotkanie gromad臋, z kt贸r膮 mieli si臋 zetkn膮膰

przed dotarciem do granic Doliny.

Napastnik贸w skierowano jednak w niew艂a艣ciw膮 stron臋.

Sze艣cioosobowa grupka nadal pozostawa艂a nie zauwa偶ona.

Po po艂udniu dotarli w jeszcze wy偶ej po艂o偶one dzikie,

puste okolice. Szaroczarna stroma 艣ciana, kt贸r膮 dostrzegali

z daleka, wznosi艂a si臋 teraz przed nimi, a jej wierzcho艂ek

gin膮艂 w ci臋偶kich chmurach. Szli po zwietrza艂ych ska艂ach,

usianych oderwanymi g艂azami, pe艂nych szczelin, grot i g艂臋-

bokich rozpadlin.

Wspinaczka by艂a niezwykle wyczerpuj膮ca. Na g贸rze,

na skraju p艂askowy偶u, zatrzymali si臋, 偶eby odpocz膮膰.

- Wr贸g ma konie - mrukn膮艂 Ian. - Nam te偶 by si臋

przyda艂y w ten z艂y dzie艅.

- Tak - przyzna艂 Nataniel. - To rzeczywi艣cie nie

by艂oby g艂upie.

Gabriel nic nie powiedzia艂. Poczu艂 si臋 jeszcze 偶a艂o艣niej.

Gdy patrzy艂 na r贸wnin臋, na kt贸rej przed godzin臋 zauwa-

偶yli opuszczaj膮c膮 si臋, a potem podnosz膮c膮 dziwn膮 mg艂臋,

targa艂a nim t臋sknota za domem. Odczuwa艂 j膮 dotkliwie za

ka偶dym razem, kiedy dooko艂a robi艂o si臋 mroczno i szaro,

kiedy dokucza艂 mu g艂贸d i ch艂贸d.

- Fatalny dzie艅 - rzek艂 Rune powoli. - Rzeczywi艣cie

mo偶na go chyba tak nazwa膰. Naszym przyjacio艂om nie

wiedzie si臋 najlepiej.

- Wiem o tym - powiedzia艂 Nataniel. - Nie chc臋

patrze膰, jak niewielu ich zosta艂o. Odeszli Trond i bezpa艅-

skie demony. Taran-gaiczycy prawdopodobnie znikn臋li.

Zniszczono te偶 wielu innych. Nie, nie chc臋 tego widzie膰!

Skupmy si臋 na naszym zadaniu. Ale jeste艣my zm臋czeni,

rzeczywi艣cie przyda艂yby nam si臋 ich konie!

Tova obserwowa艂a ich w zamy艣leniu.

- Kalevala - powiedzia艂a nagle. - Powinni艣my zrobi膰,

[Kalevala - fi艅ska epopeja narodowa (przyp. t艂um.).]

jak Lemminkainen, kiedy zosta艂 schwytany na pustyni

lodowej w Pohjoli, prastarym p贸艂nocnym kraju, gdzie

kr贸lowa艂a pustka i poga艅stwo.

- Co on wtedy zrobi艂?

- W艂a艣nie to, o czym gadacie. Nie pami臋tam pierwszej

linijki podr贸偶y Lemminkainena do domu, ale pami臋tam

dalszy ci膮g. Sibelius u艂o偶y艂 pie艣艅, "Powr贸t Lemmin-

kainena", kt贸r膮 bardzo lubi臋. Dlatego nauczy艂am si臋 tych

strof na pami臋膰. A wi臋c Lemminkainen potrafi艂 czarowa膰

i zaklina膰...

"... Troski jego natychmiast

zmieni艂y si臋 w stado koni,

Na kt贸rych Lemminkainen

W ojczyste strony ruszy艂.

Zgryzoty wnet si臋 zmieni艂y

W ci膮gn膮ce w贸z wa艂achy,

Ponure dni w w臋dzid艂a,

Aby nie zboczy膰 z drogi.

Zdradzieckie czyny wrog贸w

Ahti zamieni艂 w dwa siod艂a,

Przytroczy艂 je do grzbiet贸w

Dw贸ch najlotniejszych koni.

I razem z przyjacielem

Pomkn臋li w strony rodzinne".

[Kalevala, przek艂ad filologiczny z j臋zyka fi艅skiego Karol Laszecki,

przek艂ad poetycki J贸zef Ozga Michalski, Ludowa Sp贸艂dzielnia Wydaw-

nicza, Warszawa 1974 (przyp. t艂um.).]

- Mamo! - zawo艂a艂 Gabriel i wybuchn膮艂 p艂aczem.

ROZDZIA艁 IX

Gabriel us艂ysza艂 wiele s艂贸w pociechy i wiele pochwa艂.

Zapewniali go, 偶e by艂 bardzo dzielny i 偶e wszyscy

艣wietnie rozumiej膮 jego t臋sknot臋 za domem, bo wszyscy,

w ka偶dym razie ci, kt贸rzy mieli jaki艣 dom, cierpi膮 na t臋

chorob臋.

Kiedy zmierzali w g艂膮b r贸wniny, us艂yszeli nagle za sob膮

czyj艣 g艂os. Wszyscy natychmiast skryli si臋 za ska艂ami.

Kto艣 szed艂 z艂orzecz膮c p贸d nosem i pop艂akuj膮c. Kiedy

zbli偶y艂a si臋, bo tajemniczy przybysz okaza艂 si臋 kobiet膮,

us艂yszeli z pasj膮 wypowiadane s艂owa:

- Ale nigdy si臋 nie zgodz臋, 偶eby by膰 razem z Hann膮!

W takim razie ze wszystkiego rezygnuj臋.

Wyszli z ukrycia i powitali Veg臋. Czarownica za-

trzyma艂a si臋, zawstydzona, wida膰 by艂o, 偶e czuje si臋 winna.

- Ja po prostu tak sobie t臋dy id臋. Nie mia艂am zamiaru

z wami rozmawia膰. Co wy tu robicie?

Rune odpar艂 spokojnie:

- Oczywi艣cie, nie b臋dziesz razem z Hann膮, to by艂oby

nie do zniesienia dla was obu. B臋dziesz mia艂a oddzielny

dom z w艂asn膮 s艂u偶b膮 i co tylko zechcesz.

Vega przygl膮da艂a mu si臋 podejrzliwie, spode 艂ba.

- Pr贸bujecie mnie nabra膰, co?

Potrz膮sn臋li g艂owami.

- Bo ja nie powiedzia艂am, gdzie was szuka膰 - zapew-

ni艂a pr臋dko. - On pyta艂, ale wskaza艂am przeciwn膮 stro-

n臋.

- Bardzo jeste艣my za to wdzi臋czni - powiedzia艂

Nataniel z powag膮.

Wszyscy si臋 z nim zgadzali.

- Tak, bo on by艂 do niczego. Nie 偶yczy艂 mi dobrze.

Mia艂am mu s艂u偶y膰 i to by艂o niby to najlepsze, co mia艂 mi

do zaoferowania. M贸wili艣cie o s艂u偶bie?

- Otrzymasz tak膮 opiek臋, jakiej tylko zapragniesz.

Pod warunkiem, 偶e b臋dziesz zachowywa膰 si臋 przyja藕-

nie.

- Potrafi臋 to, je艣li zechc臋 - mrukn臋艂a Vega. - Ale mnie

nikt nigdy nie traktowa艂 偶yczliwie, dlaczego wi臋c ja

mia艂abym do kogo艣 tak si臋 odnosi膰?

Tova 艣cisn臋艂a jej r臋k臋.

- Jeste艣 wspania艂a, Vego. Cieszymy si臋, 偶e b臋dzies偶

z nami.

- Tak, bo on jest okropny, nie wart niczego. A ten

drugi... Straszny, naprawd臋 straszny. Ale nie wiem,

dlaczego.

Tova wybuchn臋艂a:

- Wszyscy tyle gadaj膮 o tym Lynxie, 偶e jest taki

straszny, okropny, ale nikt nie potrafi powiedzie膰, czemu.

Czy nikt nie potrafi go opisa膰?

- Sama przecie偶 go widzia艂a艣 - przypomnia艂a jej

Halkatla: - Dwa razy przy drodze. Potrafisz go opisa膰?

- Nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Tova. - Kluchowaty t艂ustawy

czterdziestolatek o nalanej, okr膮g艂ej jak ksi臋偶yc twarzy.

Nie ma w艂a艣ciwie do czego si臋 przyczepi膰. A jednak

w jego obecno艣ci ciarki cz艂owiekowi przechodz膮 po

plecach.

- To prawda - przyzna艂 Ian. - Ciekawe, sk膮d to si臋

bierze.

Wezwali Sol, kt贸ra zaraz si臋 pojawi艂a, sta艂a przecie偶 tu偶

obok i przys艂uchiwa艂a si臋 rozmowie. Obj臋艂a onie艣mielon膮

i zawstydzon膮 Veg臋 i obieca艂a, 偶e znajdzie jej odpowiednie

miejsce do zamieszkania i zapewni spotkanie z nowymi

przyjaci贸艂mi. Z dala od Hanny.

- Czy nie mog臋 zosta膰 z wami? - spyta艂a Vega.

- Po藕niej - obieca艂a jej Sol. - Je艣li nam si臋 powiedzie,

wszyscy si臋 spotkamy.

Umilkli. "Wszyscy"? Przecie偶 ju偶 zbyt wielu odesz艂o

od nas na zawsze, pomy艣la艂 Gabriel ze smutkiem.

I mo偶e b臋dzie ich jeszcze wi臋cej?

Vega zadr偶a艂a.

- On si臋 na pewno na mnie rozgniewa.

- Dlatego w艂a艣nie chcemy ci臋 ukry膰 w miejscu,

kt贸rego nie odnajdzie - powiedzia艂 Nataniel. - Widzisz,

mamy takie miejsca.

- Rzeczywi艣cie, chyba b臋dzie mi to potrzebne - przy-

zna艂a dr偶膮cym g艂osem.

Sol zabra艂a staruch臋 do Tuli i jej demon贸w.

Zn贸w pozostali sami.

Wiedzieli jednak, 偶e duchy opieku艅cze nadal im

towarzysz膮, cho膰 pozostaj膮 niewidzialne. Im mniej os贸b

si臋 pokazuje, tym trudniej b臋dzie je dostrzec.

- Oszukano mnie! - warcza艂 Tengel Z艂y. - Vega mnie

oszuka艂a.

- Rzeczywi艣cie - kiwn膮艂 g艂ow膮 Lynx. - Nie by艂o ich

tam, gdzie m贸wi艂a. Przypu艣ci艂em szturm na pr贸偶no.

- Znajd藕 Veg臋, ukarz臋 j膮! A przede wszystkim od-

szukaj tych niepokornych! Natychmiast!

- My艣la艂em o tym - odpar艂 Lynx ze zwyk艂膮 dla niego

flegmatyczno艣ci膮. - Zamierza艂em wys艂a膰 po nich tego,

kt贸ry posiada zdolno艣膰 przyci膮gania do siebie rzeczy

i ludzi.

- Doskonale! Przyci膮gnie ca艂膮 grup臋?

- To chyba zbyt du偶e wymagania. My艣la艂em o malcu.

Jak on mia艂 na imi臋? Gabriel? We藕miemy go jako

zak艂adnika.

Skurczona sylwetka Tengela Z艂ego z rado艣ci skuli艂a si臋

jakby jeszcze bardziej.

- Tak... Tak zrobimy! Natychmiast, zanim b臋dzie za

p贸藕no!

Lynx znikn膮艂, a ma艂y straszliwy stw贸r rozgl膮da艂 si臋 po

艣wiecie, kt贸ry ju偶 wkr贸tce b臋dzie nale偶a艂 tylko do niego.

Po 艣wietle zorientowa艂 si臋, 偶e min臋艂o po艂udnie. Ci臋偶kie

chmury zawis艂y nad ponurym p艂askowy偶em, skrywaj膮c

okoliczne szczyty. Na 艣niegu ani na ziemi nie pozosta艂 艣lad

po stoczonych tu bojach, mrocznych zboczy nie roz艣wiet-

la艂 偶aden promie艅 s艂o艅ca. Wiele grup nie zaprzesta艂o

jeszcze walki, cienie kry艂y si臋 po rozpadlinach i w艣r贸d

g艂az贸w, skrada艂y, czai艂y, gotowe do ucieczki, gdyby kto艣

nagle si臋 pojawi艂.

Ale Tengel Z艂y tego nie widzia艂. Wzrok utkwi艂

w czekaj膮cej go przysz艂o艣ci.

Mia艂 tyle plan贸w! Istnia艂a tylko jedna jedyna prze-

szkoda dziel膮ca go od niczym nie ograniczonej w艂adzy:

wybrani z rodu Ludzi Lodu, kt贸rzy usi艂owali uniemo偶-

liwi膰 mu dotarcie do ciemnej wody i jednocze艣nie chcieli

znale藕膰 si臋 tam przed nim, by j膮 unieszkodliwi膰... ledwie

m贸g艂 w my艣li wypowiedzie膰 te s艂owa... jasn膮 wod膮

Shiry.

Nie wolno do tego dopu艣ci膰!

Na pewno tak si臋 nie stanie. Byle tylko zdo艂a艂 zburzy膰

ow膮 niewidzialn膮 barier臋, kt贸r膮 wznie艣li pos艂uguj膮c si臋

zakl臋ciami. Pomknie na miejsce szybciej ni偶 wiatr.

A potem!

Podbije ca艂y 艣wiat. Ko艣cio艂a ju偶 si臋 nie obawia艂, bo

zdaniem Lynxa jego pozycja s艂abnie, nie posiada ju偶

w艂a艣ciwie 偶adnej w艂adzy. W czasach kryzysu i w biednych

krajach chrze艣cija艅stwo kwit艂o, ludzie bowiem chcieli

wierzy膰, 偶e po pe艂nym cierpie艅 偶yciu na ziemi czeka ich

co艣 pi臋knego i dobrego. Ale w zachodnim 艣wiecie

ludziom powodzi艂o si臋 dobrze. Po c贸偶 wi臋c komu troska

o przysz艂e 偶ycie po 艣mierci, skoro w tym jest tak

wspaniale? Mimo wszystko jednak religia chrze艣cija艅ska

wci膮偶 偶y艂a, a wraz z ni膮 jej z艂a moc, Szatan i jego diab艂y,

kt贸rych nie wolno myli膰 z demonami. Demony s膮

zupe艂nie czym innym, one co艣 symbolizuj膮 w przeciwie艅-

stwie do diab艂贸w.

Tengel Z艂y zawar艂 pakt z diab艂ami. Z Szatanem nie, bo

po wypiciu ciemnej wody chcia艂 uczyni膰 z niego swego

niewolnika. A mo偶e jednak wykorzysta膰 Szatana ju偶

teraz?

Diab艂y Tan-ghila raz ju偶 przyst膮pi艂y do akcji, ale

przekl臋te Demony Wichru udaremni艂y ich atak. Teraz

wypr贸buje diab艂y ponownie, poinformowa艂 ju偶 Lynxa,

w jaki spos贸b nale偶y to przeprowadzi膰. Lynx to praw-

dziwy skarb!

Wszyscy ludzie na 艣wiecie b臋d膮 niewolnikami

Tan-ghila. Wola艂 nazywa膰 siebie Tan-ghilem, nigdy nie

podoba艂y mu si臋 te nowomodne wymys艂y. Kiedy napije

si臋 upragnionej wody, odzyska sw膮 m艂odo艣膰 i urod臋,

wielk膮 urod臋, wszyscy tak kiedy艣 m贸wili. Tylko jego oczy

si臋 nie podoba艂y, zimne i twarde jak kamienie, powiadano.

No i co z tego? Jemu zimne oczy si臋 podoba艂y. Takie

oryginalne.

Posi膮dzie wszystkie pi臋kne kobiety na 艣wiecie. Wyko-

rzysta je raz, a potem zniszczy. 艢licznych m艂odych ch艂op-

c贸w tak偶e...

My艣li jego powr贸ci艂y do Lynxa i pytania, dlaczego

wybra艂 akurat jego, najohydniejszego cz艂owieka na ziemi.

Wybiera艂 d艂ugo i starannie, w艣r贸d 偶ywych i umar艂ych,

rozwa偶a艂 wszystkie za i przeciw, a kandydat贸w mia艂

wielu... Hitler, Neron, Kaligula, Attyla... Albo osoby

prywatne, jak Kuba Rozpruwacz, Christie, Crippen,

El偶bieta Bathory, W臋gierka, kt贸ra zamordowa艂a setki

m艂odych dziewcz膮t, aby zachowa膰 sw膮 m艂odo艣膰... Do

dyspozycji mia艂 te偶 zwyrodnia艂ych sadyst贸w stosuj膮cych

tortury duchowe w domu, w szkole, w miejscu pracy...

艢wiat pe艂en jest okrutnik贸w.

Wszystkich jednak odrzuci艂, nie nadawali si臋, nie byli

dostatecznie 藕li. A偶 wreszcie znalaz艂 Lynxa...

Nikt nie by艂 bardziej pozbawiony uczu膰 ni偶 on!

Tylko on wiedzia艂, kim jest Lynx. To jeden z najnie-

godziwszych potwor贸w w historii 艣wiata. Cz艂owiek

pod ka偶dym wzgl臋dem odpowiadaj膮cy Tengelowi Z艂e-

mu.

Wydawa艂o si臋, 偶e ciemne chmury postanowi艂y si臋

odsun膮膰. Na p艂askowy偶u poja艣nia艂o, ale Tengel, zato-

piony w marzeniach o przysz艂o艣ci, nawet tego nie

zauwa偶y艂.

Wszystkich ludzi uzale偶ni od siebie. Nie zdob臋d膮 bodaj

okruszyny po偶ywienia, je艣li on nie wyrazi na to swojej

zgody. A on 偶ywi膰 b臋dzie tylko te stworzenia, kt贸re mog膮

mu si臋 na co艣 przyda膰. Wszystkie inne wyko艅czy, nie

warto przejmowa膰 si臋 kim艣, z kogo nie ma 偶adnego

po偶ytku.

Zwierz臋ta trzeba wyniszczy膰, one bowiem tylko zbyte-

cznie zajmuj膮 miejsce.

Wszystko, co niepotrzebne, nale偶y usun膮膰. Zniszczy膰

te tak zwane dzie艂a sztuki, pocz膮wszy od pa艂ac贸w,

a sko艅czywszy na najdrobniejszych ozdobach. Nie znosi艂

sentymentalnego kultu pi臋kno艣ci. To mazgajstwo, w do-

datku kieruje ludzkie my艣li na co艣 innego ni偶 on. Jakby

w nawiasie zastrzeg艂 sobie, 偶e tylko on ma prawo by膰

pi臋kny, on i kobiety, kt贸re b臋dzie wykorzystywa艂.

Naturalnie zlikwiduje tak偶e szpitale i ca艂膮 opiek臋

spo艂eczn膮. Ludzie b臋d膮 musieli dawa膰 sobie rad臋 na

w艂asn膮 r臋k臋. A je艣li im si臋 to nie uda, sami b臋d膮 sobie

winni!

呕adnych szk贸艂! Nauka to z艂o, kt贸re nigdy nie spraw-

dzi艂o si臋 w dyktaturach. Nad nieuczonymi poddanymi

艂atwiej zapanowa膰!

Podporz膮dkuje sobie przydatne mu osi膮gni臋cia po-

st臋pu technicznego, takie jak nowoczesna bro艅 czy 艣rodki

transportu. Ca艂膮 reszt臋 usunie. Zamknie fabryki, banki te偶

nie b臋d膮 ju偶 do niczego potrzebne, bo przecie偶 on obejmie

kontrol臋 nad wszelkimi bogactwami.

Tengel Z艂y nie odznacza艂 si臋 wybitn膮 inteligencj膮,

dlatego te偶 by艂 po stokro膰 bardziej niebezpieczny.

Podszed艂 do niewidzialnego muru i jeszcze raz spr贸bo-

wa艂 go sforsowa膰. Ku jego trudnej do wyobra偶enia w艣cie-

k艂o艣ci mur pozostawa艂 niewzruszony na wszelkie jego

zakl臋cia i magiczne formu艂y.

Ogarni臋ty bezsiln膮 furi膮 zacz膮艂 wali膰 pi臋艣ciami w opor-

n膮 przeszkod臋.

Dziwacznie wygl膮da艂, uderzaj膮c z ca艂ej si艂y ku艂akami

w powietrze i nagle je zatrzymuj膮c.

Zastyg艂 w p贸艂 ruchu. Powr贸ci艂 Lynx i przygl膮da艂 mu

si臋 oczyma pozbawionymi wszelkiego wyrazu.

- Czego tu chcesz, szata艅ska rybo? - wybuchn膮艂

rozw艣cieczony Tengel.

- Wys艂a艂em diab艂y. I tego, o kim rozmawiali艣my.

Tengel zdo艂a艂 ju偶 si臋 opanowa膰.

- Doskonale! Oni s膮 tak sentymentalni, 偶e z pewno艣ci膮

zechc膮 odzyska膰 ch艂opca, kt贸rego we藕miemy jako zak艂ad-

nika. I wtedy ju偶 b臋dziemy ich mieli.

Znajdowali si臋 w jednej z g艂臋bokich rozpadlin u podn贸偶a

g贸ry. Niebo przybra艂o bardziej st艂umion膮 barw臋, nadchodzi艂

wiecz贸r. Chmury prdwie ju偶 znik艂y, pozosta艂y tylko na

zachodzie, przes艂aniaj膮c chyl膮ce si臋 ku zachodowi s艂o艅ce,

kt贸re srebrzy艂o ich brzegi. Na p艂askowy偶u nadal kr贸lowa艂y

cienie. Gabriela bola艂y nogi, dokucza艂o mu tak偶e zniech臋cenie.

- Jak my przejdziemy? - zastanawia艂 si臋 Ian, spog-

l膮daj膮c na wznosz膮c膮 si臋 nad nimi g贸rsk膮 艣cian臋. Wydawa-

艂a si臋 ogromna i niemo偶liwa do przebycia.

- B臋dziemy si臋 tym martwi膰 w swoim czasie - stwier-

dzi艂 Nataniel. - Akurat teraz najbardziej si臋 niepokoj臋

tym, co mog艂a nawyprawia膰 Tobba. Musia艂a zdradzi膰

Tengelowi Z艂emu, gdzie si臋 znajdujemy.

- Nie - odezwa艂 si臋 Rune gdzie艣 z ty艂u. - Nigdy ju偶 do

niego nie dotar艂a. Zosta艂a unieszkodliwiona.

- Co takiego? Jak? Przez kogo?

- Tobba nie spodoba艂a si臋 siedmiu Demonom Zguby,

by艂a zbyt pi臋kna i budzi艂a zbyt wielkie po偶膮danie. Unicest-

wi艂y j膮 wi臋c na zawsze.

Nataniel odetchn膮艂 z ulg膮. Bardzo nie chcia艂 powt贸r-

nego spotkania z urodziw膮 czarownic膮.

- To dobrze - powiedzia艂 Ian. - By艂a bezwstydnie

pi臋kna w swej naiwno艣ci i taka zmys艂owa.

- Czarownice z rodu Ludzi Lodu zwykle obdarzone

bywaj膮 nadzwyczajnym powabem - za艣mia艂a si臋 Tova.

- I to dobrze, inaczej r贸d by wymar艂. Ale s膮 tego granice,

to, co przedstawia艂a sob膮 Tobba, to gruba przesada.

艢miech poprawi艂 im nieco nastr贸j, ale Gabriel s艂ysza艂,

偶e jego g艂os brzmi niemal histetycznie.

Rune i Halkatla w臋drowali razem przez ten dziwny

艣wiat, w kt贸rym ich g艂osy echem odbija艂y si臋 od ska艂,

a wszystko zdawa艂o si臋 zakl臋te, zaczarowane w mroczny,

straszny spos贸b, jakby by艂o to prastare kr贸lestwo skaniie-

nia艂ych olbrzym贸w.

Rozmawiali po cichu, przywykli ju偶 do tych rozm贸w.

Oboje wszak byli obcymi w艣r贸d 偶ywych ludzi.

Halkatla przerwa艂a nagle dyskusj臋 o tym, czy lepsze s膮

stare, czy nowe czasy.

- W艂a艣ciwie nadal nie rozumiem, co takiego szczeg贸l-

nego ma tkwi膰 w Natanielu. Jest taki eteryczny, jakby nie

z tego 艣wiata, jakby nie mia艂 w sobie ani kropli gor膮cej

krwi.

- Nataniel czeka - Rune u艣miechn膮艂 si臋 艂agodnie.

- Zbiera si艂y, dlatego sprawia wra偶enie nieobecnego

duchem. Uwierz mi, jego czas nadejdzie!

Halkatla zaduma艂a si臋 nad tym, ale zaraz zn贸w zmieni艂a

temat:

- Rune, odrzuci艂e艣 mnie wtedy, kiedy zachowa艂am si臋

tak g艂upio...

- Wcale nie zachowa艂a艣 si臋 g艂upio - z powag膮 odpar艂

po namy艣le. - Po prostu nie zdawa艂a艣 sobie sprawy z tego,

co robisz.

- Czy nie mo偶esz opowiedzie膰 mi czego艣 o sobie?

O swoich uczuciach?

Ufnym gestem wsun臋艂a mu r臋k臋 pod rami臋, ale zwisa艂o

ono sztywno i wydawa艂o si臋, 偶e nie da si臋 zgi膮膰, nie 艂ami膮c

si臋 przy tym, pr臋dko wi臋c si臋 wycofa艂a.

- Nie jest mi 艂atwo m贸wi膰 o uczuciach, Halkatlo.

Wola艂bym tego unikn膮膰. Zastanawianie si臋 nad moj膮

sytuacj膮 sprawia mi przykro艣膰. Pomy艣l sobie, jestem

jedyny w swoim rodzaju. Nie艣miertelny. Uwierz mi, nie

jest to godne pozazdroszczenia.

- A wi臋c masz uczucia, je艣li ci przykro... Ale ja nie

jestem nie艣miertelna, przeciwnie. M贸j czas dobiegnie

ko艅ca, kiedy osi膮gniemy Dolin臋 Ludzi Lodu. W贸wczas

nie b臋d臋 mog艂a ju偶 wam towarzyszy膰 i do niczego wi臋cej

si臋 nie przydam. Chcia艂abym ci powiedzie膰, 偶e... - G艂os

uwi膮z艂 jej w gardle. Opanowa艂a si臋 jednak i doko艅czy艂a:

- 呕e bardzo sobie ceni臋 twoj膮 przyja藕艅, Rune. Bardzo

wiele ona dla mnie znaczy.

- Dla mnie tak偶e - u艣miechn膮艂 si臋 ze smutkiem.

Halkatla przystan臋艂a.

- Och, Rune, jak mi艂o, 偶e tak m贸wisz! Dzi臋kuj臋 ci za

to, bardzo dzi臋kuj臋!

Popatrzy艂a na brzydk膮, jakby wyrze藕bion膮 z drewna

twarz, okolon膮 sko艂tunionymi, podobnymi do konopi

w艂osami. Wspi臋艂a si臋 na palce i spontanicznie uca艂owa艂a

go w policzek.

- Tak bardzo ci臋 lubi臋, Rune. Gdybym mia艂a czas, na

pewno jeszcze raz spr贸bowa艂abym na tobie moich wdzi臋-

k贸w. Ale w贸wczas wykaza艂abym wi臋cej przebieg艂o艣ci.

- Na nic by si臋 tu nie zda艂a przebieg艂o艣膰 wszelkich

kobiet 艣wiata, Halkatlo.

- M贸w sobie, co chcesz - mrukn臋艂a. - Ni膰 sympatii ju偶

si臋 mi臋dzy nami nawi膮za艂a, prawda? To dobry pocz膮tek,

je艣li mo偶na bez po艣piechu zabra膰 si臋 do dzie艂a. Ale my nie

mamy na to czasu - doko艅czy艂a przygn臋biona.

Rune uj膮艂 j膮 za rek臋 i w臋drowali dalej w milcz膮cym

poczuciu wsp贸lnoty.

- Coraz bardziej si臋 przeja艣nia! - zawo艂a艂 do nich

z przodu Ian. Echo rozbi艂o jego s艂owa na wiele g艂os贸w,

wszystkie odezwa艂y si臋 z czaruj膮cym angielskim akcen-

tem.

- To prawda, ale dzie艅 nied艂ugo si臋 sko艅czy - zauwa-

偶y艂 Nataniel. - Zobaczcie, wzeszed艂 ju偶 blady p贸艂ksi臋偶yc.

I cienie si臋 wyd艂u偶y艂y.

Przystan臋li zapatrzeni we wznosz膮c膮 si臋 przed nimi

艣cian臋 g贸ry. Wiecz贸r odbiera艂 im odwag臋. Wprawdzie

by艂o jeszcze widno i 艣ciemni膰 si臋 mog艂o nie wcze艣niej ni偶

za jakie艣 dwie-trzy godziny, ale w tym czasie powinni

zaw臋drowa膰 znacznie dalej. A przede wszystkim: sfor-

sowa膰 strome zbocze.

Ale jak to zrobi膰?

Gabriel ledwie 艣mia艂 oddycha膰 w tym niesamowitym,

gigantycznym, a zarazem dziwnie ciasnym pejza偶u. Znale-

藕li si臋 ju偶 znacznie bli偶ej g贸ry, coraz cz臋艣ciej te偶 napotyka-

li ogromne g艂azy. Zdaniem ch艂opca robi艂o si臋 naprawd臋

strasznie.

Nie bardzo wiedzia艂, kiedy zda艂 sobie spraw臋 z wra偶e-

nia, kt贸re musia艂o go ogarnia膰 ju偶 od dobrej chwili. Kto艣

go wzywa艂, czego艣 od niego chcia艂.

Czy to mog艂a by膰 mama?

Nie, co za g艂upstwa, jej przecie偶 tu nie ma!

Kto艣 chcia艂, aby skr臋ci艂 w prawo i szuka艂 tego, kt贸ry go

wo艂a. Prawd臋 m贸wi膮c Gabriel ju偶 parokrotnie zbacza艂

w prawo i Nataniel musia艂 go zawraca膰.

Zn贸w odezwa艂 si臋 ten wewn臋trzny g艂os. Gabriel

przystan膮艂.

Czego on od niego chce?

Mia艂 szuka膰 czego艣 albo kogo艣, to jasne. Ale po co? Czy

kto艣 znalaz艂 si臋 w potrzebie? O, nie, nie da si臋 tak 艂atwo

zwie艣膰, oszustwo Tobby wiele go nauczy艂o.

Nie, nikt nie potrzebowa艂 pomocy. To by艂o...

Tak! Na pewno! Chodzi艂o o rozwi膮zanie problemu,

w jaki spos贸b maj膮 pokona膰 g贸r臋!

To on, Gabriel, zosta艂 wybrany, by pozna膰 odpowied藕

na dr臋cz膮ce ich pytanie.

Czy wzywa艂 go jaki艣 g贸rski elf? Ogarn臋艂o go mi艂e

uczucie, 偶e ten, cn go nawo艂uje, pragnie mu pom贸c.

Ju偶 mia艂 opowiedzie膰 przyjacio艂om o g艂osie, kiedy

zn贸w go us艂ysza艂.

"Nie, nie" - szepta艂 kto艣 delikatnie i 偶yczliwie jak

najlepszy, najmilszy druh. - "To tajemnica. Nasza wsp贸l-

na tajemnica. Chod藕, sam zobaczysz! Przyjd藕, to nie jest

niebezpieczne! Potem b臋dziesz dumny, 偶e to ty wska偶esz

drog臋 swoim towarzyszom".

Brzmia艂o to pi臋knie, ale czy ma na to do艣膰 odwagi?

Wola艂by najpierw ich uprzedzi膰. Ale g艂os tak wzywa艂,

przyci膮ga艂, trudno mu si臋 opiera膰...

Mia艂 szczery zamiar powiedzie膰 innym o tym, co si臋

dzieje, nagle jednak zorientowa艂 si臋, 偶e ju偶 skr臋ci艂 w pra-

wo, mi臋dzy olbrzymie od艂amki ska艂, i idzie naprz贸d, jakby

ciagni臋ty na sznurku.

Nie by艂o tu 艣niegu. Miejsce to znajdowa艂o si臋 ju偶 zbyt

blisko g贸rskiej 艣ciany, a wyst臋py skalne by艂y tak wielkie,

偶e 艣nieg nie dociera艂 w te przypominaj膮ce lochy szczeliny,

kt贸rymi ostro偶nie w臋drowa艂. Gdyby nawet spad艂o go tu

troch臋, stopi艂oby go s艂o艅ce.

Musi zrobi膰 to, o co prosi go g贸rski elf.

Zapomnia艂 o swych towarzyszach, jakby nigdy ich nie

zna艂. S艂ysza艂 tylko 贸w niezwyk艂y, przyjemny g艂os i czu艂, 偶e

musi go us艂ucha膰. 艢lepo!

- Gabrielu! Gabrielu! Ale偶, Gabrielu, dok膮d ty

idziesz? - rozleg艂y si臋 za nim wo艂ania.

Ch艂opiec si臋 rozgniewa艂. Nie mia艂 czasu odpowiada膰.

Stopy porusza艂y si臋 same z siebie, umys艂 nastawiony

by艂 tylko na jedno:

Okaza膰 pos艂usze艅stwo g艂osowi.

ROZDZIA艁 X

Pi膮tka przyjaci贸艂 nie mog艂a zrozumie膰 zachowania

Gabriela.

- Co go ugryz艂o? - dziwi艂a si臋 Halkatla.

- Odszed艂 na stron臋? - podsun膮艂 Nataniel.

- Ale nie odpowiada艂, kiedy go wo艂ali艣my - zauwa偶y艂a

Tova. - A nie wstydzi si臋 przecie偶 powiedzie膰, 偶e idzie za

potrzeb膮. Na pocz膮tku, owszem, ale ju偶 si臋 prze艂ama艂.

- I przecie偶 dopiero co zrobili艣my post贸j - przypo-

mnia艂a Halkatla.

- No w艂a艣nie - przytakn膮艂 Ian.

Popatrzyli na siebie z rosn膮cym przera偶eniem.

Potem bez s艂owa ruszyli biegiem.

Ale w zakl臋tym skamienia艂ym 艣wiecie wiele by艂o

dziwnych korytarzy. 艢nieg le偶a艂 tylko gdzieniegdzie

w mrocznych k膮tach, do kt贸rych nie dociera艂o s艂o艅ce, nie

znale藕li wi臋c 偶adnych 艣lad贸w.

Wo艂ali, ale nadaremnie.

Je艣li co艣 z艂ego przytrafi si臋 Gabrielowi, memu bratan-

kowi, nigdy sobie nie wybacz臋, my艣la艂 Nataniel. Ch艂opiec

jest te偶 moim krewnym ze strony matki, ale to pokrewie艅-

stwo jest znacznie dalsze.

Dalsze, owszem, ale tu w艂a艣nie tkwi艂o dziedzictwo

Ludzi Lodu, a ono by艂o teraz bardziej istotne.

Pod skaln膮 艣cian膮 kr贸lowa艂y cienie. 艢wiat艂o dzienne

przyblad艂o, niebo rozja艣nia艂 teraz s艂aby ksi臋偶yc.

- Tutaj! - zawo艂a艂a nagle Tova. - Znalaz艂am 艣lad! To

na pewno odcisk but贸w Gabriela. On znikn膮艂... Jakby

zag艂臋bi艂 si臋 w ska艂臋!

- Co on sobie my艣li? - zdziwi艂 si臋 Ian. - Dlaczego tak

po prostu odszed艂?

- Miejmy nadziej臋, 偶e jest przy nim Ulvhedin - szep-

n臋艂a Halkatla.

- Tak, Ulvhedin jest z nim - odpar艂 Rune. - Ale on nie

mo偶e nic zrobi膰, dop贸ki Gabriel go nie wezwie.

- Mo偶e chyba os艂abi膰 uderzenie - zastanawia艂a si臋

Tova. - Ka偶de?

- Tak, ale bezpo艣rednio nie jest w stanie si臋 w艂膮czy膰.

- Chod藕cie, p贸jdziemy za tymi 艣ladami - postanowi艂

Nataniel.

- Jest tylko jeden - zauwa偶y艂a Tova.

- To nic, wida膰 przynajmniej kierunek.

I w艂a艣nie w momencie, gdy wyruszyli na dalsze

poszukiwanie, z powietrza zaatakowa艂y ich jakie艣 ma艂e

paskudne stwory. Op臋dzali si臋 od nich jak mogli, ale

potworki by艂y okropnie natr臋tne. Rozdar艂y Tovie anorak

na ramieniu, a na twarzy Iana pojawi艂y si臋 g艂臋bokie

skaleczenia zadane ostrymi szponami. Zanim zdo艂ali

wymy艣li膰 jaki艣 plan obrony, zostali zmuszeni do odwrotu.

Ca艂a pi膮tka. Jedyne co mogli zrobi膰, to broni膰 si臋 przed

atakami, coraz 艣mielszymi i bardziej natarczywymi. Wre-

szcie wr贸cili do miejsca, z kt贸rego rozpocz臋li poszukiwa-

nia. Okaza艂o si臋 jednak, 偶e powinni przemy膰 rany 艣rod-

kiem dezynfekuj膮cym.

Straszyd艂a si臋 wycofa艂y, ale niedaleko. Czujne przysiad-

艂y na pobliskich ska艂ach. Gdy tylko kt贸te艣 z pi膮tki

uczyni艂o gest wskazuj膮cy na to, 偶e chce podj膮膰 po-

szukiwania lub cho膰by zawo艂a膰 Gabriela, jeden z diab-

lik贸w natychmiast rzuca艂 si臋 na winowajc臋.

- C贸偶 to za figury? - dziwi艂a si臋 Halkatla. - To

przecie偶 nie demony.

- Ale jeste艣 na dobrym tropie - powiedzia艂 Rune.

- One s膮 z zagrody Szatana.

- Przecie偶 Szatan nie istnieje - zaprotestowa艂a Tova.

- Niestety jeste艣 w b艂臋dzie. Musimy liczy膰 si臋 z jego

istnieniem, dop贸ki znajdzie si臋 cho膰 jeden cz艂owiek

wierz膮cy w jego moc. Pomi臋dzy diab艂ami a demonami s膮

pewne r贸偶nice. Diab艂y s膮 z gruntu z艂e, a wi臋kszo艣膰

demon贸w by艂a kiedy艣 anio艂ami, zawsze s膮 przywi膮zane do

jakiej艣 strefy. Mamy demony przyrody, demony ksi臋偶yca

i tak dalej, trudno je teraz wylicza膰. Diab艂y nie wi膮偶膮 si臋

z niczym ani z nikim poza Szatanem.

- Ciekaw jestem, co Gabrielowi strzeli艂o do g艂owy

- zas臋pi艂 si臋 Ian. - Bardzo si臋 o niego niepokoj臋. Taki

ma艂y, sam, no i dlaczego te diab艂y nie pozwalaj膮 nam i艣膰?

- Gabriela zwabiono - odpar艂 Nataniel, opatruj膮cy

liczne skaleczenia Iana. Rune i Halkatla zajmowali si臋

Tov膮. - Kto艣 go przyci膮gn膮艂 do skalnej 艣ciany.

Tova, ogarni臋ta gniewem, uderzy艂a pi臋艣ci膮 w ziemi臋.

- Najgorsze, 偶e zn贸w musimy niepokoie naszych

opiekun贸w. Cz艂owiek czuje si臋 niepotrzebny, kiedy tak

ci膮gle musi im nudzi膰. Wo艂a膰 o pomoc przy byle kaszl-

ni臋ciu.

- To wcale nie kaszlni臋cie - 艂agodnie zaprotestowa艂

Rune. - Oni bardzo ch臋tnie przyjd膮.

- Kogo teraz wezwiemy? - spyta艂a Tova niepewnie.

Wtedy Nataniel podni贸s艂 g艂ow臋. Stan膮艂 nagle wypros-

towany, z now膮 pewno艣ci膮 siebie bij膮c膮 z oczu i stanow-

czo艣ci膮 w g艂osie:

- Nie. Nie b臋dziemy b艂aga膰 o pomoc jak przera偶one

dzieciaki. Czy偶 nie posiadamy nadzwyczajnych si艂? Sami

sobie z tym poradzimy.

Gabriel rozgl膮da艂 si臋 doko艂a szeroko otwartymi ocza-

mi. Znalaz艂 si臋 pod sam膮 skaln膮 艣cian膮 w jaskini wy-

dr膮偶onej przez wielkie masy wody. Na 艣cianach wy-

偶艂obione by艂y najdziwniejsze wzory, koniec groty nikn膮艂

w nieznanej g艂臋bi.

Mo偶e o to chodzi艂o g艂osowi, pomy艣la艂 Gabriel. Mo偶e

tajemnymi korytarzami uda nam si臋 przej艣膰 przez g贸r臋?

To by dopiero by艂a nowina dla jego towarzyszy!

- Gabrielu - przeci膮gle szepta艂 g艂os. - Chod藕, chod藕

tutaj!

Ch艂opiec by艂 tak zafascynowany, tak zauroczony g艂o-

sem, 偶e nawet przez my艣l mu nie przesz艂o, by sprawdzi膰,

czy jego opiekun, Ulvhedin, jest w pobli偶u.

Wszystko inne jakby znikn臋艂o, pozostawa艂o tylko

jedno: musia艂 i艣膰 tam, sk膮d dobiega艂 g艂os.

Czyli zag艂臋bi膰 si臋 w ciemno艣膰.

Jak automat ruszy艂 przed siebie. Serce wali艂o mu

w piersi, ale nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e powinien us艂ucha膰

g艂osu.

Wreszcie zobaczy艂 tego, kt贸ry go nawo艂ywa艂. Z mroku

wy艂oni艂 si臋 偶yczliwie u艣miechni臋ty m臋偶czyzna. Bardzo

przystojny, do艣膰 m艂ody, mia艂 ciemne kr臋cone w艂osy

i l艣ni膮ce 偶贸艂te oczy. Zapraszaj膮cym gestem wyci膮gn膮艂 do

Gabriela lew膮 r臋k臋, chc膮c poprowadzi膰 go dalej.

To musi by膰 ten dobry g贸rski elf, kt贸ry chce im

pom贸c.

W ko艅cu ch艂opiec podszed艂 tak blisko, 偶e ich d艂onie

niemal si臋 dotyka艂y. Wtedy ujrza艂, 偶e u艣miech elfa nie ma

w sobie dobra, a jego oczy wyra偶aj膮 lodowate wyrachowa-

nie. Gabriel oprzytomnia艂.

Gwa艂townie si臋 odwr贸ci艂, 偶eby uciec, ale stopy ci膮偶y艂y

mu jak o艂贸w, mia艂 wra偶enie, 偶e ci膮gn膮 go w ty艂, ku

m臋偶czy藕nie.

Nareszcie przypomnia艂 sobie, co powinien zrobi膰.

- Ulvhedinie! - zawo艂a艂. - Ulvhedinie, na pomoc!

Ale olbrzym si臋 nie pokaza艂, Gabriel poczu艂 tylko, 偶e

ujmuje go za r臋k臋. Teraz 艂atwiej ju偶 by艂o biec.

Ulvhedin szepn膮艂:

- Zmykaj tak szybko, jak potrafisz, ten cz艂owiek jest

niebezpieczny. Nie mam nad nim 偶adnej w艂adzy, jego si艂a

przyci膮gania jest tak dominuj膮ca, 偶e nawet ja mog臋 ulec

jego wp艂ywowi. Ale wezw臋 tego z duch贸w, kt贸rego by膰

mo偶e wys艂ucha. Spiesz si臋 teraz, Ingrid tak偶e przyby艂a,

b臋dziemy nad tob膮 czuwa膰.

Ingrid? Dlaczego w艂a艣nie Ingrid, zdziwi艂 si臋 Gabriel,

p臋dz膮c mi臋dzy ska艂ami do wyj艣cia z groty. Przez ca艂y czas

s艂ysza艂 za plecami mi臋kkie st膮panie 偶贸艂tookiego m臋偶czyz-

ny. Mia艂 wra偶enie, 偶e serce zaraz rozsadzi mu strach.

Ucieka膰 by艂o mu teraz tak 艂atwo, jakby opiekunowie

dodali mu skrzyde艂, ale jego prze艣ladowca by艂 duchem,

a duchy, jak wiadomo, potrafi膮 porusza膰 si臋 znacznie

szybciej ni偶 ludzie.

- Gabrielu! - wzywa艂 g艂os. - Wracaj!

Ch艂opiec zatka艂 uszy d艂o艅mi i g艂o艣no krzycza艂, chc膮c

zag艂uszy膰 wo艂anie, ale ono rozbrzmiewa艂o jakby we-

wn膮trz, w jego g艂owie.

Nie m贸g艂 si臋 skry膰 za kamieniem, bo prze艣ladowca by艂

zbyt blisko, wprost depta艂 mu po pi臋tach. Z ka偶dym

krokiem przybli偶a艂 si臋 coraz bardziej.

Nagle przera偶ony Gabriel stan膮艂. Przed nim zamajaczy-

艂a jaka艣 ros艂a posta膰. Kto艣 czeka艂 na niego. Ch艂opiec

rozpozna艂 przybysza, to Heike wyci膮ga艂 teraz do niego

r臋ce. Gabriel rzuci艂 mu si臋 w ramiona, a potem skry艂 si臋 za

olbrzymem.

Teraz pokazali si臋 tak偶e Ulvhedin i Ingrid. Stan臋li po

bokach Gabriela.

My艣liwy na chwil臋 wypu艣ci艂 ofiar臋 z r膮k. Zatrzyma艂 si臋

i zmru偶onymi oczyma spogl膮da艂 na Gabriela i jego

obro艅c贸w.

- Wydaje wam si臋, 偶e powstrzymacie mnie od z艂apania

ch艂opca? - spyta艂 z pogard膮.

Heike m贸wi艂 spokojnie, ale w dr偶eniu jego g艂osu i cia艂a

Gabriel wyczu艂 powstrzymywany gniew.

- Zniszezy艂e艣 ju偶 kiedy艣 偶ycie ma艂ego ch艂opca. Drugi

raz ci si臋 to nie uda!

M臋偶ezyzna zmarszezy艂 brwi.

- Co艣cie za jedni? Rozumiem, 偶e jeste艣cie n臋dznymi

duchami Ludzi Lodu, ale nie wiem, o czym m贸wicie.

- Byli艣my ci wsp贸艂eze艣ni, Solve - rzek艂 Ulvhedin

z 偶alem. - Wszystkich czworo, 艂膮cznie z tob膮, dotkn臋艂o

przekle艅stwo. Ale nie wiedzieli艣my nic o tobie ani

o twoim synu Heikem.

Solve drgn膮艂. Jego niezwykle urodziw膮 twarz szpeci艂

odzwierciedlaj膮cy si臋 na niej ch艂贸d uczu膰.

- Heike? - prychn膮艂. - Nie przyznaj臋 艣i臋 do tego

padalca. Ale jak wy mo偶ecie go zna膰, on przecie偶 umar艂

jako dziecko na Po艂udniu? I tak lepiej dla niego. By艂 kalek膮.

- Nie - rzek艂 Heike. - Ja wcale nie umar艂em.

Solve rozdziawi艂 usta. Post膮pi艂 o krok do ty艂u.

Ingrid doda艂a:

- Heike wr贸ci艂 na dw贸r, kt贸ry przypad艂 mu w spadku,

na Grastensholm. By艂 wielkim cz艂owiekiem, jednym

z najlepszych i najpot臋偶niejszych, jakich mieli艣my w ro-

dzie. A jak ty sko艅czy艂e艣?

Solve rykn膮艂 i pr贸bowa艂 zn贸w z艂apa膰 Gabriela. Ulvhe-

din natychmiast zacz膮艂 zaklina膰.

- To na mnie nie dzia艂a - parskn膮艂 Solve. - Jestem pod

ochron膮.

- Czyj膮?

Zachichota艂 bezezelnie.

- Po tym jak opu艣ci艂em ten ziemski pad贸艂, pod moj膮

szubienic膮 wyros艂a mandragora. M艂oda dziewczyna, kt贸ra

zakocha艂a si臋 we mnie, kiedy jecha艂em na wozie kata,

zakopa艂a j膮 w moim bezimiennym grobie. Zobaczcie

- oznajmi艂 triumfalnie, pokazuj膮c wisz膮c膮 na piersi al-

raun臋. - Tengel Z艂y doda艂 jej mocy swymi zakl臋ciami.

Heike odwr贸ci艂 si臋 do Ingrid.

- Sprowad藕 Runego!

Rudow艂osa czarownica znikn臋艂a w korytarzach.

Solve przygl膮da艂 si臋 pozosta艂ej tr贸jce z podst臋pn膮

z艂o艣ci膮 w oczach.

- Wiecie chyba, 偶e mi ulegniecie, wystarczy tylko,

bym zawo艂a艂, pos艂u偶y艂 si臋 swoj膮 si艂膮 przyci膮gania. Ch艂o-

piec jest m贸j, wy inni mnie nie obchodzicie.

- Jestem twoim synem, Solve, zawsze tego 偶a艂owa艂em

- powiedzia艂 Heike. - I przez ca艂e 偶ycie ci臋 nienawidzi艂em.

Nie pozwol臋 ci zabra膰 Gabriela. Nie wolno ci zniszczy膰

偶ycia jeszcze jednemu dziecku.

- Zniszc偶y膰? - W g艂osie Solvego pobrzmiewa艂a niepe-

wno艣膰. - Przecie偶 wyr贸s艂e艣 na wielkiego, szanowanego

cz艂owieka.

- Nie by艂o to twoj膮 zas艂ug膮. Od ciebie nauczy艂em si臋

jedynie ciemnych stron istnienia.

- P贸藕niej z pewno艣ci膮 ci si臋 to przyda艂o.

- Nigdy! Z nienawi艣ci i goryczy nigdy nie wyp艂ywa

nic dobrego. Z moim obrzydzeniem dla ciebie musia艂em

walczy膰 ca艂e 偶ycie. Nie mog艂em si臋 z nim pogodzi膰.

Oczy Solvego zw臋zi艂y si臋, twarz wyra偶a艂a zadowole-

nie, g艂os brzmia艂 jakby usypiaj膮co.

- Je艣li zaczn臋 teraz od tego wielkoluda, kt贸rego ze

sob膮 przyprowadzi艂e艣... podobno 偶y艂 w moich czasach...

- urwa艂 zdumiony. - Oczywi艣cie! Oczywi艣cie! Gdzie ja

mia艂em oczy! To, naturalnie, Ulvhedin, spotka艂em ci臋 raz

w dzieci艅stwie. A ta dama, kt贸ra tak nieelegancko

znikn臋艂a, to przecie偶 Ingrid! Trudno spami臋ta膰 tyle rzeczy

bez znaczenia. Ale je艣li zaczn臋 od kuszenia Ulvhedina...

Co powiesz na to, nieudaczniku, m贸j brzydki synu?

Heike nie odpowiedzia艂. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e

z Solvem nie wygra, tak jak nie m贸g艂 go pokona膰, gdy by艂

dzieckiem. M贸g艂 jednak chroni膰 Gabriela, dop贸ki nie

obmy艣l膮 nast臋pnego posuni臋cia.

Mia艂 jednak straszne podejrzenie, 偶e nie b臋d膮 potrafili

przeciwstawi膰 si臋 Solvemu.

- Heike - mrukn膮艂 Ulvhedin. - Ten 艂otr wywiera na

mnie wp艂yw. Jedyne czego pragn臋, to przej艣膰 na jego stron臋.

Nigdy jeszcze 偶adna si艂a tak mnie do siebie nie przyci膮ga艂a.

Heike odetchn膮艂 g艂臋boko. Sam czu艂, jaka pustka

opanowuje jego g艂ow臋. I on nie pozostawa艂 odporny na

moc Solvego.

Nareszcie pojawi艂a si臋 Ingrid z Runem. Solve jednak

wci膮偶 by艂 skupiony. Dopiero kiedy Rune stan膮艂 przed

Ulvhedinem, zwr贸ci艂 na niego uwag臋.

- Co ty tu, do diab艂a, robisz? - warkn膮艂. - I co艣 ty za

pokraka? Czy teraz te偶 nie potrafi膮 p艂odzi膰 zwyk艂ych,

normalnych ludzi?

Ale Runego Solve nic a nic nie obchodzi艂. Spojrzenie

utkwi艂 w niedu偶ej alraunie, widocznej na tle ol艣niewaj膮co

bia艂ej koszuli Solvego i strojnej kamizelki.

- Nie przyno艣 wstydu swemu gatunkowi - przem贸wi艂

Rune do mandragory. - Wiesz, kim jestem, prawda? Jako

w艂adca was wszystkich rozkazuj臋 ci, by艣 przesta艂a s艂u偶y膰

z艂emu panu, z kt贸rym zwi膮za艂 ci臋 z艂o艣liwy los. Jego

w艂adza nad tob膮 ju偶 nie istnieje. Zwr贸膰 teraz ku niemu

swe pragnienie zemsty!

- Co takiego? Do kogo to m贸wisz, kaleki 艂ajdaku?

W nast臋pnym momencie wszyscy zobaczyli, 偶e alrauna

zawieszona na piersi Solvego roz偶arza si臋 do czerwono艣ci.

Koszula i kamizelka zacz臋艂y si臋 tli膰, wida膰 ju偶 by艂o

powi臋kszaj膮ce si臋 czarne plamy spalonego materia艂u. Solve

wrzasn膮艂, d艂o艅mi zacz膮艂 dusi膰 p艂omienie, ale ubranie dalej

si臋 spala艂o. Zerwa艂 z szyi mandragor臋 i odrzuci艂 j膮 daleko.

Kiedy resztki koszuli i kamizelki spad艂y na ziemi臋, Rune

okie艂zna艂 p艂omienie jednym gestem. Zn贸w zacz膮艂 m贸wi膰:

- Pami臋tasz, Solve, ostatni raz, kiedy si臋 spotkali艣my?

W Wiedniu? Broni艂em wtedy twego ma艂ego synka, bo

chcia艂e艣 go zamordowa膰.

- Nie gadaj g艂upstw! - wrzasn膮艂 Solve. - Poza nami

dwoma nikogo tam wtedy nie by艂o!

- Owszem. Zastan贸w si臋, a na pewno zrozumiesz. Nie

pami臋tasz, co si臋 wydarzy艂o tego wieczoru? Co艣 chwyci艂o

ci臋 za gard艂o i dusi艂o, dop贸ki nie zostawi艂e艣 ch艂opca

w spokoju.

Solve poblad艂 jak kreda. Z trudem wymawia艂 s艂owa;

wzrok mia艂 niespokojny.

- To by艂y jakie艣 czary - rzek艂 z wysi艂kiem. - Ale co ty

mo偶esz mie膰 z tym wsp贸lnego?

- Mo偶e to by艂em ja - kr贸tko odpar艂 Rune.

Solve z pocz膮tku sta艂 jak skamienia艂y, przenosi艂 tylko

wzrok z Runego na Heikego. Potem odwr贸ci艂 si臋 i rzuci艂

do ucieczki.

- Nie pozw贸lcie mu uj艣膰! - zawo艂a艂 Ulvhedin, pod-

nosz膮c z ziemi alraun臋.

- Daleko nie ucieknie - powiedzia艂 Rune na poz贸r

oboj臋tnym g艂osem. Ruszyli z powrotem do przyjaci贸艂.

W po艂owie drogi znale藕li Solvego. Le偶a艂 na zmarzni臋-

tej ziemi mi臋dzy czarnymi kamieniami. R臋ce trzyma艂 przy

szyi, jakby si臋 przed czym艣 broni艂. Twarz mia艂 sin膮, oczy

i j臋zyk wysz艂y mu na wierzch, a cia艂o przybra艂o dziwacznie

skr臋con膮 pozycj臋. Wydawa艂o si臋, 偶e stoczy艂 bolesn膮 walk臋.

- Ma艂a alrauna poruszy艂a si臋 w mojej d艂oni - oznajmi艂

Ulvhedin.

Rune kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Sama by tego nie dokona艂a, ale ja jej pomog艂em.

Ingrid zerkn臋艂a na Runego z ukosa. Gabriel dostrzeg艂

w jej oczach przera偶enie.

- Teraz mo偶esz odm贸wi膰 swoje zakl臋eia, Ulvhedinie

- powiedzia艂 Rune. - Heike ci pomo偶e.

Dwaj olbrzymi ptzez moment zastygli w bezruchu,

po藕niej popatrzyli na siebie i z ich ust pop艂yn臋艂y dziwne

s艂owa. Tekst by艂 identyczny, a ich g艂osy tak zgrane, 偶e

wydawa膰 si臋 mog艂o, i偶 zaklina jeden cz艂owiek.

Powoli cia艂o Solvego zacz臋艂o si臋 rozpada膰 na coraz

drobniejsze kawa艂ki, a偶 w ko艅cu wiatr zawodz膮cy w艣r贸d

g艂az贸w m贸g艂 unie艣膰 je i rozsypa膰 po okolicy.

Twarz Heikego, kiedy cia艂o ojca znikn臋艂o, wyra偶a艂a

jedynie zaci臋cie i zdecydowanie.

Istniej膮 niegodziwo艣ci, kt贸rych nie da si臋 wybaczy膰, bo

nawet wi臋zy krwi nie z艂agodz膮 cierpie艅.

A jednak Heike nie czu艂 s艂odkiego smaku zemsty.

Tylko jakie艣 drzwi w jego duszy zatrzasn臋艂y si臋 na zawsze.

Kiedy by艂o ju偶 po wszystkim, wyprostowa艂 si臋 i ode-

tchn膮艂 z ulg膮.

ROZDZIA艁 XI

Gdy Nataniel si臋 podni贸s艂, diabliki siedz膮ce na ska艂ach

wyci膮gn臋艂y szyje. Z艂o艣liwymi oczkami wpatrywa艂y si臋

we艅 wyczekuj膮co.

Sami sobie z tym poradzimy, tak powiedzia艂 Nataniel,

Tova zastanawia艂a si臋, co te偶 m贸g艂 mie膰 na my艣li. Ona nie

dostrzega艂a 偶adnej mo偶liwo艣ci pokonania tych bestii.

Jedynym rozs膮dnym posuni臋ciem by艂oby chyba we-

zwanie kt贸rego艣 z wielu demon贸w, stoj膮cych po stronia

Ludzi Lodu.

Spyta艂a kiedy艣 Nataniela: "Dlaczego wspieraj膮 nas

wy艂膮cznie ciemne moce? Dlaczego 偶adna z jasnych nie

pospieszy nam z pomoc膮?"

Nataniel odpowiedzia艂 jej wtedy: "Dotkni臋ci z rodu

Ludzi Lodu sp艂odzeni zostali z zimna i mroku. Nad ich

ko艂ysk膮 nie czuwa艂a 偶adna dobra wr贸偶ka. Nosimy na czole

znami臋. Znami臋 Tan-ghila".

"Nie wydaje mi si臋, aby艣my byli tacy 藕li, Natanielu".

"Nie jeste艣my" - odpar艂 cicho.

Przypomnia艂o jej si臋 to teraz, gdy patrzy艂a na niego,

m艂odego, przystojnego m臋偶czyzn臋 o smutnych oczach

i 艂agodnym usposobieniu. Pomy艣la艂a o tym, jak wiele grup

ludzi i zwierz膮t zosta艂o naznaczonych pi臋tnem Kaina

i z tego powodu odrzuconych. Cho膰 nic z艂ego nie zrobili.

Niepozorni, 偶yczliwi, niczego nie rozumiej膮cy, bezradni.

Gn臋bieni dlatego, 偶e byli odmie艅cami!

Dostrzeg艂a, 偶e potworki na ska艂ach podnios艂y si臋, ale

nie ruszy艂y do ataku. Jak sparali偶owane wpatrywa艂y si臋

w Nataniela.

Skierowa艂a wzrok na krewniaka.

Sta艂 z wyci膮gni臋tymi r臋kami, jak gdyby z kim艣 roz-

mawia艂 i co艣 przyjmowa艂. Inaczej nie potrafi艂a opisa膰 jego

pozycji.

Wreszcie zorientowa艂a si臋, co tak zdziwi艂o diab艂y.

Na g艂owie Nataniela ukaza艂a si臋 korona, czarna, l艣ni膮ca

korona. Stan膮艂 przed nimi jako Ksi膮偶臋 Czarnych Sal,

kt贸rym w rzeczywisto艣ci by艂.

Cz臋sto Ludzie Lodu zapominali, 偶e w 偶y艂ach Nataniela

p艂ynie krew czarnych anio艂贸w.

Diab艂y zacz臋艂y si臋 ostro偶nie wycofywa膰 na bezpieczn膮

odleg艂o艣膰, jakby obawia艂y si臋 jego przekle艅stwa.

A Nataniel najwidoczniej w艂a艣nie tak to zaplanowa艂.

Odwr贸cony w stron臋 bestii, wyci膮gn膮艂 ku nim ramiona,

wymawiaj膮c kilka magicznych s艂贸w. Potwory z niemym

krzykiem poderwa艂y si臋 ze ska艂 i bij膮c skrzyd艂ami odlecia艂y

niczym porwane wichrem wrony.

- Czy to m膮dre pozwoli膰 im odej艣膰? - spyta艂a Halkat-

la. - Mog膮 przecie偶 donie艣膰, gdzie jeste艣my.

- Na kilka dni odj膮艂em im mow臋 - odpar艂 Nataniel.

- I wymaza艂em ten epizod z ich pami臋ci.

Tova wpatrywa艂a si臋 w niego z podziwem.

- No, no, kochany Natanielu. Czy偶by i w ciebie

w ko艅cu wst膮pi艂o 偶ycie?

- Zawsze by艂a艣 skora do 偶art贸w - u艣miechn膮艂 si臋.

- Nareszcie jednak zaczynam odkrywa膰, co potrafi臋.

- Najwy偶szy czas - mrukn臋艂a Tova.

Nagle pojawi艂a si臋 Ingrid i w wielkim po艣piechu

zabra艂a ze sob膮 Runego. Poszed艂 za ni膮 bez s艂owa.

- My chyba poczekamy tutaj? - zaproponowa艂 Nata-

niel.

Przystali na to. Gdyby wszyscy wyprawili si臋 na

w臋dr贸wk臋 pl膮tanin膮 korytarzy w艣r贸d skalnych blok贸w,

zgubi膰 by si臋 m贸g艂 jeszcze kto艣 poza Gabrielem. Poza tym

Ingrid najwyra藕niej wytropi艂a ch艂opca.

Pozostawa艂o im czeka膰.

Nie trwa艂o to d艂ugo. Ju偶 wkr贸tce us艂yszeli weso艂e,

zwielokrotnione echem g艂osy i zza g艂az贸w wy艂oni艂a si臋

liczna gromadka: Gabriel, Rune, Ulvhedin, Ingrid i Heike.

Na ich widok poderwali si臋 z miejsc, Gabriela serdecz-

nie u艣ciskano, a pozosta艂ym dzi臋kowano gor膮co.

Gdy obie grupy zda艂y sobie nawzajem relacj臋 ze swoich

przyg贸d, zabra艂 g艂os Ulvhedin:

- Jak s艂yszeli艣cie, mamy now膮, ma艂膮 mandragor臋. Nie

tak pot臋偶n膮 jak Rune, to jasne, on przecie偶 jest Pierwsz膮.

W dodatku nowa alrauna, kt贸ra znalaz艂a si臋 w posiadaniu

Solvego w chwili, gdy zakopano j膮 w jego grobie, zosta艂a

przez to zbezczeszczona, zbrukana. Oto i ona, tak wygl膮da.

Wyj膮艂 niedu偶y, poskr臋cany korze艅.

- Proponuj臋, aby Rune zadecydowa艂 o jej przysz艂ym

losie. S膮dz臋, 偶e mi臋dzy nami nie b臋dzie w tej kwestii

niezgody.

Rune skin膮艂 g艂ow膮 i przyj膮艂 alraun臋 z r膮k Ulvhedina.

- Prawd膮 jest to, co m贸wisz, wiele z艂a zdo艂a艂o w ni膮

przenikn膮膰. Oczyszez臋 j膮, a potem... Mamy zamiar ofiaro-

wa膰 j膮 temu z nas, kt贸ry jest najbardziej bezbronny.

M艂odemu Gabrielowi.

Gabriel szeroko otworzy艂 oczy, ciemne kr贸tkie w艂osy

z podniecenia jakby jeszeze bardziej zje偶y艂y mu si臋 na

g艂owie. Sk艂ama艂by, gdyby powiedzia艂, 偶e ma ochot臋

krzycze膰 z rado艣ci na widok nale偶膮cego do Solvego

obrzydliwego amuletu, kt贸ry teraz jemu mia艂 przypa艣膰,

ale nie o艣mieli艂 si臋 protestowa膰.

- Najpierw zerwiemy rzemie艅, na kt贸rym wisia艂a

- o艣wiadezy艂 Rune. - I zast膮pimy czym艣 innym. Czy

znalaz艂oby si臋 co艣 odpowiedniego?

Nataniel wyci膮gn膮艂 sznur贸wk臋 z d艂ugich but贸w, kt贸-

rych chwilowo nie u偶ywa艂. W tym czasie Rune znalaz艂

w rozpadlinie skalnej gar艣膰 ziemi i zacz膮艂 naciera膰 ni膮

alraun臋.

- Nie u偶ywam do tego wody - powiedzia艂 - bo dla nas

艣wi臋ta jest ziemia.

Gdy uzna艂, 偶e mandragora zosta艂a ju偶 oczyszczona

z wszelkiego z艂a, przem贸wi艂 bezpo艣rednio do niej:

- B臋dziesz teraz mia艂a nowego pana. Zapomnij o wszy-

stkim, czego nauczy艂 ci臋 poprzedni w艂a艣ciciel. On pos艂ugi-

wa艂 si臋 tob膮 do wyrz膮dzania krzywd innym. Twoim

jedynym zadaniem b臋dzie teraz czuwanie nad Gabrielem.

Odpieraj wszystkie ataki na 偶ycie ch艂opca. Je艣li wype艂nisz

swe zadanie, zostaniesz hojnie nagrodzona, mo偶e nawet

ziemi膮 z Raju, je艣li tylko kiedy艣 tam wr贸cimy.

Zawiesi艂 Gabrielowi mandragor臋 na szyi.

Z pocz膮tku ch艂opiec nastawiony by艂 do alrauny bardzo

niech臋tnie, stara艂 si臋, by nie dotyka艂a jego sk贸ry, zaraz

jednak poczu艂 spok贸j i 偶yczliwo艣膰 p艂yn膮ce od korzenia

i sprowadzaj膮ce na niego poczucie bezpiecze艅stwa. Man-

dragora chcia艂a zosta膰 jego przyjacielem! Gotowa by艂a

uczyni膰 dla niego wszystko.

G艂o艣ne westchnienie ulgi ch艂opca towarzysze przyj臋li

z u艣miechem zadowolenia.

Mogli rusza膰 naprz贸d. Opiekunowie po偶egnali swych

podopiecznych i sz贸stka w zapadaj膮cym zmroku podj臋艂a

dalsz膮 w臋dr贸wk臋.

Kiedy prawie po omacku starali si臋 doj艣膰 do skalnej

艣ciany, Nataniel w pewnej chwili rzek艂:

- Ta grota, w kt贸rej by艂e艣, Gabrielu... Naprawd臋

s膮dzisz, 偶e przechodzi艂a przez ca艂膮 g贸r臋 i prowadzi艂a

w g艂膮b Doliny?

- Ja niczego nie s膮dz臋 - odpar艂 Gabriel.

- Mo偶e powinni艣my spr贸bowa膰? - zaproponowa艂 Ian,

Powstrzyma艂a ich Tova.

- Wydaje mi si臋, 偶e widz臋 przed nami jakie艣 niebies-

kawe 艣wiat艂o!

- Ja te偶 - popar艂 j膮 Gabriel. - Uff, nie mam ju偶 ochoty

na kolejne atrakcje.

- Zm臋czony jeste艣? - spyta艂 Nataniel.

- Tak.

- Masz do tego pe艂ne prawo. Za nami d艂ugi, ci臋偶ki dzie艅.

- Tam! - zawo艂a艂 Ian. - Ja te偶 to widz臋!

Znieruchomieli, spodziewaj膮c si臋 najgorszego, wida膰

bowiem by艂o wyra藕nie, 偶e 艣wiat艂o si臋 zbli偶a.

Rozleg艂 si臋 odg艂os st膮pania po kamienistym pod艂o偶u,

zarysowa艂a jaka艣 sylwetka. Tova us艂ysza艂a szcz臋k syg-

nalizuj膮cy, 偶e Ian odbezpieczy艂 pistolet.

- Na pewno na nic ci si臋 nie przyda - szepn臋艂a. - Tych,

kt贸rzy dzisiaj kr膮偶膮 po Siedzibie Z艂ych Mocy, nie imaj膮 si臋

偶adne kule.

Ian z powrotem zabezpieczy艂 bro艅.

- Marco! - zawo艂a艂 Nataniel. - To Marco!

Nigdy chyba nikomu nie zgotowano gor臋tszego powi-

tania.

- Ty 艂obuzie! - strofowa艂a go Tova. - Dlaczego nie

pokazywa艂e艣 si臋 przez ca艂y dzie艅?

- Mia艂em co innego do za艂atwienia - u艣miechn膮艂 si臋,

ale z oczu bi艂a mu powaga.

- Gabriel widzia艂 grot臋 ci膮gn膮c膮 si臋 w g艂膮b g贸ry - powie-

dzia艂 Ian. - Czy my艣lisz, 偶e uda nam si臋 tamt臋dy przedostac?

- Nie, grota jest 艣lepa i wcale nie taka g艂臋boka.

Przybywam w艂a艣nie po to, 偶eby was poprowadzi膰.

- Dzi臋ki ci, dobry Bo偶e - szepn臋艂a Tova.

- Powiedz, gdzie by艂e艣? - dopytywali si臋.

- Mog臋 opowiada膰 w drodze. Musimy skr臋ci膰 teraz

w prawo.

Gabriel z podziwem patrzy艂 na ba艣niowo pi臋kn膮

posta膰, otoczon膮 teraz rozta艅czonymi, lekko niebieskimi

p艂omykami, tak jak wtedy, kiedy pod postaci膮 Imrego

wyprowadzi艂 Andre, Mali i Nette z Vargaby. Gabriel

czyta艂 o tym w kronikach.

- Od tej chwili b臋dziemy ju偶 i艣膰 razem - zacz膮艂

Marco.

Wywo艂a艂o to kolejny wybuch rado艣ci. W kilku parach

oczu zakr臋ci艂y si臋 nawet 艂zy ulgi.

- Nie mog艂em wam towarzyszy膰, poniewa偶 Targenor

potrzebowa艂 mnie gdzie indziej. W dodatku byli艣cie

szczeg贸lnie nara偶on膮 grup膮, a moj膮 to偶samo艣膰 nale偶y

wci膮偶 utrzymywa膰 w tajemnicy przed Tengelem Z艂ym

i jego praw膮 r臋k膮.

- Lynxem - Ianowi dreszcz przebieg艂 po plecach.

- Wiesz, kim on jest?

- Nie znam jego prawdziwego imienia, nie wiem te偶,

kim jest. Mam natomiast pewne podejrzenia co do tego,

z jakich czas贸w go sprowadzono. 艢ci膮gni臋to go, by

stszeg艂 Wielkiej Otch艂ani i wysyta艂 do niej ofiary.

- I naprawd臋 jest taki niebezpieczny?

- 艢miertelnie! By艂em na p艂askowy偶u, ale trzyma艂em

si臋 z ty艂u, przybywa艂em z odsiecz膮 tylko wtedy, gdy

naprawd臋 by艂o trzeba. Niestety, cz臋sto.

- W twoim g艂osie pobrzmiewa smutek - powiedzia艂a

Halkatla. - Czy tam si臋 藕le dzieje?

- 殴le.

Kiedy szli wzd艂u偶 艣ciany g贸ry, Marco relacjonowa艂

co przyni贸s艂 oddzia艂om Targenora ten fatalny dzie艅.

Pierwszymi ofiarami Lynxa, wyprawionymi do Wiel-

kiej Otch艂ani, stali si臋 Jahas i Estrid.

Wkr贸tce taki sam los spotka艂 Tronda, a pi臋tna艣cie jego

demon贸w, dawniej bezpa艅skich, skazano na kr膮偶enie

w pr贸偶ni. Reszta ukry艂a si臋 w wilgotnych rozpadlinach

w艣r贸d ska艂.

Ale w obliczu zagro偶enia znale藕li si臋 jeszcze inni.

Nieroz艂膮czna tr贸jka, Villemo, Dominik i Niklas, do-

wodzili demonami Silje. W艂a艣ciwie przewodzi艂 im Heike,

ale w tym czasie zaj臋ty by艂 gdzie indziej. Demon贸w by艂o

zaledwie osiem, 艂膮cznie tworzyli wi臋c nieliczn膮 grupk臋

jedenastu istot, a w艂a艣nie przeciw nim wyst膮pi艂 ca艂y

batalion Legii Cudzoziemskiej, prawdziwi zb贸je wywo-

dz膮cy si臋 z okresu 艣wietno艣ci Legii, kt贸ry przypad艂 po

pierwszej wojnie 艣wiatowej.

Jedenastka stara艂a si臋 jak mog艂a. Dominik mia艂 wszak

do艣wiadczenia z wojny trzydziestoletniej, ale nie na wiele

si臋 one zda艂y w obliczu znacznie bardziej nowoczesnych

metod legionist贸w. Niklas, dobra dusza, nigdy nie umia艂

walczy膰, natomiast Villemo, kt贸ra w jednej sekundzie

potrafi艂a si臋 zmieni膰 z eleganckiej damy w wulgarn膮

ulicznic臋, doda艂o skrzyde艂 to, 偶e walczy z tak nisko

stoj膮cymi przeciwnikami.

Poniewa偶 cz艂onkiem Legii Cudzoziemskiej mo偶na

by艂o zosta膰 zachowuj膮c incognito, wielu z walcz膮cych

w jej szeregach mia艂o za sob膮 ciemn膮 albo co najmniej

niepewn膮 przesz艂o艣膰. Mordercy i inni przest臋pcy uciekali

w ten spos贸b przed karz膮c膮 r臋k膮 prawa, dlatego dyscyp-

lina w oddzia艂ach musia艂a by膰 szczeg贸lnie surowa. Tak

wychowywano elitarnych 偶o艂nierzy, ale jakiego formatu!

Demony Silje bardzo si臋 teraz przyda艂y. Legioni艣ci

zaatakowali troje ludzi, ale demony pr臋dko po艂o偶y艂y temu

kres. Szybko, brutalnie i skutecznie.

Villemo te偶 nie by艂a najgorsza. W jednej chwili

rozkwit艂y wszystkie jej dawne magiczne zdolno艣ci, cho膰

wydawa艂o si臋 przecie偶, 偶e utraci艂a je na zawsze, kiedy

wype艂ni艂a swe zadanie, nawracaj膮c Ulvhedina na w艂a艣ciw膮

drog臋, aby m贸g艂 uratowa膰 Dani臋 przed Lud藕mi z Bagnisk.

Teraz mia艂a wra偶enie, jakby wykorzystywa艂a je bez

najmniejszej przerwy. Z jej palc贸w sypa艂y si臋 b艂臋kitne

iskry, o艣lepiaj膮c legionist贸w, a wtedy do akcji wkracza艂y

demony i unicestwia艂y wrog贸w.

Dominik, kt贸rego si艂a tkwi艂a w zdolno艣ci odczytywa-

nia my艣li innych, sprawia艂 k艂opoty przeciwnikowi, od-

gaduj膮c ich kolejne posuni臋cia. 呕adn膮 miar膮 wi臋c nie

mogli go dopa艣膰.

Jednostka bliska ju偶 by艂a zwyci臋stwa w tej bitwie,

kiedy Lynx, powiadomiony przez zbieg艂ego legionist臋

o katastrofalnych stratach, poprosi艂 Tengela Z艂ego, by

pozwoli艂 mu odej艣膰 na chwil臋. Zaraz potem stra偶nik

Wielkiej Otch艂ani w艂膮czy艂 si臋 do walki.

Natychmiast si臋 zorientowa艂, kto stwarza najwi臋cej

problem贸w. Na Niklasa nawet nie spojrza艂, Dominik

tak偶e go nie interesowa艂. Villemo natomiast wraz z demo-

nami Silje zosta艂y wyekspediowane do jego kr贸lestwa.

Tengel Z艂y bowiem zrezygnowa艂 ju偶 z pomys艂u pod-

porz膮dkowania sobie demon贸w. Zrozumia艂, 偶e kto艣, jak

to okre艣la艂, zawr贸ci艂 im w g艂owie, i nie mog艂y udzieli膰 mu

偶adnych wyja艣nie艅.

Lynxowi za艣 powiedzia艂, wykrzywiaj膮c si臋 z艂o艣liwie:

- Dobrze, 偶e Otch艂a艅 jest taka przepastna, bo chyba

zaczyna si臋 w niej robi膰 t艂oczno.

Gdyby walka odbywa艂a si臋 w nocy, jej wynik by膰 mo偶e

by艂by inny. Bo osiem demon贸w, kt贸re pad艂y teraz ofiar膮

Lynxa, by艂o demonami ksi臋偶yca. Teraz ksi臋偶yc ju偶 wze-

szed艂 i doda艂by im si艂, 偶aden legionista nie mia艂by

najmniejszych szans na ucieczk臋.

Poniewa偶 jednak bitwa toczy艂a si臋 za dnia, Lynx bez

trudu pojma艂 demony.

Najgorzej jednak przedstawia艂a si臋 sprawa z Tam-

linem, Lilith i Demonami Nocy.

Demony Nocy dopu艣ci艂y si臋 wobec zast臋p贸w Tengela

Z艂ego nadzwyczajnej bezczelno艣ci. Przybywa艂y wszak

z siedziby koszmar贸w sennych i posiada艂y zdolno艣膰

sprowadzania na ludzi z艂ych sn贸w. Wzbi艂y si臋 w powietrze

nad najemnik贸w, 艣ci膮gni臋tych przez Tengla Z艂ego z r贸偶nych

epok, i jednego po drugim pogr膮偶a艂y we 艣nie, w kt贸rym

偶o艂nierzy nawiedza艂y prawdziwe koszmary. Demony Nocy

ukaza艂y im wszystkich tych, kt贸rych za 偶ycia dr臋czyli

i okaleczali, zabijali lub pozbawiali 艣rodk贸w do 偶ycia.

Dzi臋ki temu nieliczny oddzia艂 Targenora przez jakie

czas radzi艂 sobie stosunkowo dobrze, i to w obliczu

znacznej przewagi przeciwnika.

Zanim Tengel Z艂y zorientowa艂 si臋, co si臋 dzieje, ponad

po艂owa jego sojusznik贸w le偶a艂a na ziemi w obj臋ciach

morfeusza. Wikingowie spoczywali w niewygodnych

pozycjach oparci o sw膮 bro艅, 偶o艂nierze SS g艂o艣no chrapali.

Tak偶e konkwistadorzy zasn臋li g艂臋boko, cho膰 we 艣nie

musieli ucieka膰 przed Aztekami i Toltekami, Inkami

i Majami, przed okrutnie zamordowanymi ma艂ymi dzie-

膰mi, zgwa艂conymi kobietami i kr贸lami, kt贸rych skazali na

艣ci臋cie. J臋czeli g艂o艣no przez sen, ale zbudzi膰 si臋 nie mogli.

Tengel na ten widok zakipia艂 ze z艂o艣ci. Zn贸w skierowa艂

do akcji Lynxa. Wed艂ug planu stra偶nik Wielkiej Otch艂ani

mia艂 czeka膰, a偶 zbrojne oddzia艂y pochwyc膮 ofiary i przy-

wiod膮 do nich, ale gdy nikt nie przybywa艂, zorientowali

si臋, 偶e co艣 musi by膰 nie tak. Wkr贸tce odkryli, 偶e

najdzielniejsi, to znaczy najbardziej bezwzgl臋dni oprawcy

w dziejach 艣wiata, powaleni na ziemi臋 艣pi膮!

Lynx nie zastanawia艂 si臋 d艂ugo, co pocz膮膰 z Demonami

Nocy. Wszystkie trafi艂y do Wielkiej Otch艂ani.

Wojownik贸w jednak nie uda艂o si臋 dobudzi膰, Tengel

Z艂y wi臋c po prostu ich unicestwi艂. Chcia艂 zatrze膰 艣lady

takiej kompromitacji.

Tamlina i Lilith nie uda艂o si臋 jednak Lynxowi po-

chwyci膰. Lilith by艂a zbyt przebieg艂a i za ka偶dym razem,

gdy si臋 zbli偶a艂, umyka艂a mi臋dzy ska艂y z nadziej膮, 偶e

p贸藕niej b臋dzie mog艂a si臋 odegra膰.

Tamlin natomiast opu艣ci艂 pole bitwy, by pom贸c

wybranym rozprawi膰 si臋 z diab艂ami. Kiedy zobaczy艂, 偶e

Nataniel sam sobie z nimi radzi, wzlecia艂 na wysok膮

g贸rsk膮 gra艅, ujrza艂 tam bowiem skulon膮 posta膰, z zimnym

wyrachowaniem obserwuj膮c膮 wybranych.

Tamlin z natury nie by艂 strachliwy. Doskonale zdawa艂

sobie spraw臋, jakie posiada si艂y. By艂 synem Lilith i Taj-

funa, jako wybranka Vanji przyj臋to go do Czarnych Sal,

uwa偶aj膮c za r贸wnego urodzeniem czarnym anio艂om. Co

prawda to Vanja by艂a w linii prostej krewn膮 upad艂ego

anio艂a 艣wiat艂o艣ci, ale drzewo genealogiczne Tamlina

uznano za dostatecznie okaza艂e.

Usiad艂 w odleg艂o艣ci kilku metr贸w od mrocznej w艂o-

chatej postaci, z niezadowoleniem przypatruj膮cej si臋

scenie, kt贸ra rozgrywa艂a si臋 w dole. Ucieczka przera偶o-

nych interwencj膮 Nataniela diablik贸w najwidoczniej nie

przypad艂a do gustu ich prastaremu w艂adcy.

- Mam wra偶enie, 偶e troch臋 ostatnio przyblak艂e艣,

kontury ci si臋 rozmaza艂y - prowokowa艂 go Tamlin.

- Czasy twojej 艣wietno艣ci wyra藕nie ju偶 min臋艂y.

Istota skierowa艂a p艂omienne oczy na Demona Nocy.

- M贸j czas wr贸ci i b臋dzie wraca艂 zawsze. To tylko

chwilowe za艂amanie.

- Spore, jak widz臋 - drwi艂 dalej Tamlin. - W tym kraju

zostali ci zwolennicy tylko na po艂udniowym zachodzie, no

i nieliczna grupa kaznodziej贸w, uwielbiaj膮ca rozprawia膰

o ogniu piekielnym. W艣r贸d nich zreszt膮 tak偶e zaczyna si臋

przerzedza膰.

- To nie twoja sprawa, szczeniaku! - prychn膮艂 w od-

powiedzi Szatan.

- Wpad艂e艣 w z艂y humor widz膮c, jak twoje lokajczyki

uciekaj膮 z podkulonym ogonem? - 艣mia艂 si臋 Tamlin.

- Zaczynasz 偶a艂owa膰, 偶e wst膮pi艂e艣 na s艂u偶b臋 Panu Z艂a?

- Na niczyj膮 s艂u偶b臋 nie wst膮pi艂em!

- Doprawdy? Uwa偶am, 偶e s艂u偶alczo艣膰, jak膮 okazujesz

Tan-ghilowi, nie jest ciebie godna. Mimo wszystko liczysz

sobie tyle lat, co poj臋cie b贸stwa, i powiniene艣 mie膰 wi臋cej

dostoje艅stwa ni偶 ta nadjedzona przez mole kupka szmat.

A mo偶e wcale nie jeste艣 taki stary, jak by艣 tego chcia艂? Mo偶e

i ty nale偶ysz do upad艂ych anio艂贸w, stworzonych przez Boga?

Szatan da艂 si臋 sprowokowa膰. Poderwa艂 si臋, za艂opota艂

skrzyd艂ami.

- Nie zosta艂em przez nikogo stworzony, jestem mu

wsp贸艂czesny.

- Wiem o tym. Ludzkie wierzenia od zarania dziej贸w

charakteryzowa艂 dualizm. Wiara w dobro i z艂o.

Szatan zbli偶y艂 si臋 do niego, przymru偶y艂 chytre oczy.

- Kim ty jeste艣, n臋dzny robaku? Po barwie twojej

sk贸ry widz臋, 偶e wywodzisz si臋 z Demon贸w Nocy. One

jednak nie cechuj膮 si臋 tak膮 艣mia艂o艣ci膮, poza tym twoja

sk贸ra ma dziwnie czarny odcie艅. Kim jeste艣?

- Kundlem - odpar艂 Tamlin beztrosko. - Bardzo

udanym miesza艅cem, nie uwa偶asz?

- Miesza艅cem czego?

- Tego si臋 nie dowiesz.

- M贸g艂bym ci臋 zniszczy膰...

- Nie. Tak jak i ja nie mog臋 zniszczy膰 ciebie. Dop贸ki

ludzie w ciebie wierz膮, b臋dziesz istnie膰.

- Ale w ciebie chyba nikt nie wierzy?

- Nie potrzeba mi wyznawc贸w. Jestem fundamental-

ny, reprezentuj臋 si艂y przyrody. Chcesz mo偶e, abym

sprowadzi艂 na ciebie koszmary? - brylowa艂 Tamlin.

- Nie zadzieraj nosa! Poza tym koszmary, jakie mnie

m臋cz膮, dotycz膮 idylli w tak zwanym niebie. A co艣 takiego

jak niebo nie istnieje.

- Piek艂o tak偶e nie - ze 艣miechem uzupe艂ni艂 Tamlin.

- Jakie rozkazy wyda艂 ci Tan-ghil? Odnale藕膰 wybranych

i ich zgnie艣膰?

- Nie przyjmuj臋 rozkaz贸w od nikogo.

- Naprawd臋? A co tutaj robisz? Spiesz si臋 teraz

donie艣膰 o wszystkim Tan-ghilowi, mo偶e w nagrod臋

dostaniesz lizaka. No, i oczywi艣cie pozwoli ci zosta膰

swoim s艂ug膮. To zapewne wielki zaszczyt?

- Przekl臋ty... - Szatan zmieni艂 taktyk臋, postanowi艂 i艣膰

na ugod臋. - Zawrzemy umow臋?

- Aha! Chcia艂by艣 si臋 pewnie dowiedzie膰, kim jest 贸w

nieznany. Tan-ghil wys艂a艂 ci臋 wraz z twymi diabl臋tami,

aby艣 nas szpiegowa艂. To znaczy, 偶e ju偶 jeste艣 jego

potulnym wasalem...

- Nie jestem niczyim wasalem, jak mo偶esz tego nie

pojmowa膰? Jeste艣my sobie r贸wni.

- O, nie. Ty zosta艂e艣 wymy艣lony przez ludzi, on

natomiast dotkn膮艂 samego j膮dra z艂a, wszed艂 w posiadanie

ciemnej wody. Ale wracaj膮c do naszego handlu wymien-

nego. Wiesz, jak przypuszczam, 偶e chcieliby艣my si臋

dowiedzie膰, kim jest Lynx.

- Owszem. A wi臋c jeste艣cie zainteresowani wymian膮

informacji?

- Ani troch臋 - odpar艂 Tamlin zdecydowanie. - Nie

zdradzimy drogiego nam przyjaciela, a Lynxem sami

potrafimy si臋 zaj膮膰. Twoja propozycja zostaje odrzucona.

- Walka wi臋c trwa nadal. Nier贸wna walka. Wasze

oddzia艂y ju偶 s膮 rozbite w py艂.

- Niezupe艂nie. A je艣li s膮dzisz, 偶e b臋dziemy ci臋 prosi膰,

aby艣 przeszed艂 na nasz膮 stron臋, to si臋 mylisz. Nie chcemy

ciebie. Jeste艣 sklerotycznym dziadem.

W czasie gdy Tamlin skupi艂 na sobie uwag臋 Szatana,

odnalaz艂 si臋 Gabriel i wybrani opu艣cili miejsce przymuso-

wego postoju, w kt贸rym zaatakowa艂y ich diab艂y. Kiedy

Szatan zorientowa艂 si臋, 偶e znikn臋li, z oczu posypa艂y mu si臋

iskry gniewu, ale na Tamlinie nie ztobi艂o to najmniejszego

wra偶enia.

- P臋d藕 teraz do Tan-ghila i powiedz mu, 偶e nie

zdo艂a艂e艣 nikogo pojma膰! On na pewno ci przebaczy!

- na艣miewa艂 si臋 Tamlin.

Szatan, wykrzykuj膮c z艂orzeczenia, uni贸s艂 si臋 w powietrze.

Tamlin jednak widzia艂, 偶e nie pr贸buje odnale藕膰 wy-

branych, nie polecia艂 te偶 w kierunku miejsca, gdzie

znajdowali si臋 Tengel Z艂y i Lynx. Szatan po prostu

umkn膮艂 z pola bitwy. Nie m贸g艂 znie艣膰 upokarzaj膮cej

my艣li, 偶e mia艂by by膰 czyim艣 niewolnikiem.

Tamlin stan膮艂, wysoki, przystojny, p贸艂 demon, p贸艂

cz艂owiek. Odrzuci艂 g艂ow臋 w ty艂 i wybuchn膮艂 艣miechem.

Dlatego w艂a艣nie nie zauwa偶y艂 Lynxa, skradaj膮cego si臋

za jego plecami. Tengel Z艂y do艣膰 ju偶 mia艂 zbuntowanego

"kundla".

Nie zdawa艂 sobie sprawy, na co si臋 porywa, bowiem

uwi臋zienie Tamlina pobudzi艂o do dzia艂ania czarne anio-

艂y.

Nie chcia艂y na razie w艂膮cza膰 si臋 do walki, najwa偶niejsze

bowiem by艂o dla nich nie zdradza膰 Tengelowi swojej

obecno艣ci. Wci膮偶 czeka艂y na rozw贸j wydarze艅.

Zmobilizowa艂y si臋 jednak. Tengel Z艂y nie wiedzia艂

tego, ale w nieprzyjemnej blisko艣ci od niego i Lynxa

pojawi艂o si臋 dziesi臋膰 olbrzymich postaci, kt贸rym towarzy-

szy艂o dziesi臋膰 ogromnych wilk贸w.

Ich gniew wywo艂any stratami poniesionymi tego dnia

by艂 ogromny, ale wci膮偶 jeszcze sta艂y na uboczu.

Marco zako艅czy艂 sw膮 relacj臋 z fatalnego dnia. Przez

jaki艣 czas posuwali si臋 w milczeniu.

- Ale ty sam, Marco? - spyta艂a wreszcie Tova. - Gdzie

ty by艂e艣, kiedy wydarzy艂y si臋 wszystkie te nieszcz臋艣cia?

- Wsz臋dzie tam, gdzie mog艂em si臋 przyda膰. Otacza艂a

mnie ochronna aura, wrogowie wi臋c mnie nie widzieli.

Nie wolno mi by艂o nikogo zg艂adzi膰, to by zbruka艂o moj膮

dusz臋, a ona musi pozosta膰 czysta. Mog艂em jedynie po

cichu pomaga膰. Teraz jednak zn贸w si臋 ukaza艂em, bo

wejdziemy do Doliny Ludzi Lodu.

- Ach, tak? A w jaki spos贸b? - k膮艣liwie zapyta艂a

Halkatla i zapatrzy艂a si臋 w mroczne, niedost臋pne zbocze.

- Silje i Tengel Dobry wcale nie t臋dy wychodzili

z Doliny - odpar艂 Marco. - Musimy przej艣膰 jeszcze kawa艂ek

wzd艂u偶 skalnej 艣ciany.

Och, westchn膮艂 w duchu Gabriel, coraz bardziej niepe-

wnie st膮paj膮c na obola艂ych stopach.

- Ogromnie mi przykro, 偶e zabrali Tamlina - powie-

dzia艂 Nataniel. - By艂 wszak moim dziadem, a poza tym

zaimponowa艂a mi jego 艣mia艂o艣膰 i styl. Oczywi艣cie zn贸w

trafi艂 do pustej przestrzeni, kt贸rej tak serdecznie nienawi-

dzi?

- Nie - odpar艂 Mareo. - Lynx si臋 nim zaj膮艂, powi贸d艂

go do Wielkiej Otch艂ani.

- A co jest gorsze? - naiwnie dopytywa艂 si臋 Gabriel.

- Nie wiem, m贸j drogi, podobno Otch艂a艅 jest strasz-

niejsza, ale nikt stamt膮d jeszcze nie wr贸ci艂, kt贸偶 wi臋c mo偶e

to stwierdzi膰?

Nataniel zaci膮艂 z臋by. Ellen, Ellen, powtarza艂 w my艣li,

a serce zn贸w 艣cisn臋艂a bolesna pustka.

- To znaczy, 偶e z naszych oddzia艂贸w niewiele pozo-

sta艂o? - spyta艂 zasmueony Ian.

- Niestety. Mog臋 wyliczy膰 wszystkich - odpar艂 Mar-

co. - Targenor wci膮偶 walczy, a wraz z nim Dida i Sigleik.

S膮 te偶 wszyscy dobrzy przodkowie Ludzi Lodu, poza

Jahasem, Estrid, Trondem i Villemo. Z Taran-gaiczyk贸w

stracili艣my Orina i Vassara, natomiast Lilith jest jedynym

ocala艂ym Demonem Nocy. Bezpa艅skim pozwolili艣my

wr贸ci膰 do G贸ry Demon贸w. S膮 kompletnie wstrz膮艣ni臋te

utrat膮 swych pobratymc贸w i nie potrafi膮 ju偶 niczego

dokona膰. Ich strach przed Wielk膮 Otch艂ani膮 jest zbyt

wielki. Mamy jeszcze Tul臋 i jej cztery demony, w艂a艣nie

w艂膮czyli si臋 do walki, a i Demony Zguby stoj膮 w gotowo-

艣ci. S膮 jeszcze czarne anio艂y, ale one czekaj膮. Na razie

pozostaj膮 jakby w rezerwie, chyba 偶e w bezpo艣rednim

zagro偶eniu znajdzie si臋 Nataniel albo ja...

Marco urwa艂. Towarzysze przygl膮dali mu si臋 ze zdzi-

wieniem. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 wyraz niepokoju

i l臋ku. Nikomu nie doda艂o to odwagi. Co im pozostaje,

je艣li Marco czuje si臋 niepewnie?

Wkr贸tce jednak mieli si臋 przekona膰, 偶e b艂臋dnie od-

czytali jego reakcj臋.

- Rzeczywi艣cie, trzeba przyzna膰, 偶e nie s膮 to im-

ponuj膮ce si艂y - westchn臋艂a Tova.

- Tak, ale nie wolno wam zapomnie膰, 偶e zast臋py

naszych przeciwnik贸w tak偶e si臋 przerzedzi艂y - ci膮gn膮艂

Marco. - Najwi臋ksz膮 szkud臋 wyrz膮dzi艂y Tengelowi Z艂e-

mu Demony Nocy, pogr膮偶aj膮c ca艂e armie we 艣nie.

- To naprawd臋 fantastyczne - u艣miechn膮艂 si臋 Gabriel.

- Ale on chyba mo偶e 艣ci膮gn膮膰 posi艂ki?

- Nie tutaj - uspokoi艂 go Marco. - Brakuje mu czasu,

ma do艣膰 k艂opot贸w z dotarciem do Doliny przed nami.

- Sk膮d o tym wiesz? - spyta艂 Ian, najgor臋tszy chyba

wielbiciel Marca. Na sam膮 my艣l o Ksi臋ciu Czarnych Sal

robi艂o mu si臋 ciep艂o na sercu, a do oczu nap艂ywa艂y 艂zy

wzruszenia. Nie maj膮c bowiem w 偶y艂ach krwi Ludzi

Lodu, trudno by艂o zapanowa膰 nad sob膮, stoj膮c w obliczu

takiej doskona艂o艣ci.

Teraz te fantastyczne, u艣miechni臋te oczy spocz臋艂y na

nim.

- Sk膮d wiem? Widzisz, jeden z moich przyjaci贸艂,

czarnych anio艂贸w, podszed艂 do艣膰 blisko Tan-ghila i Lyn-

xa, by us艂ysze膰, o czym rozmawiaj膮.

- Ojej - szepn膮艂 Gabriel. Otworzy艂 oczy szeroko jak

kot w mroku

- Tak, tak - cicho 艣mia艂 si臋 Marco. - Tengel Z艂y nie

mo偶e poj膮膰, kto ustawi艂 ten znienawidzony przez niego

niewidzialny mur, uniemo偶liwiaj膮c mu wej艣cie do Doliny.

- To pewnie tak偶e dzie艂o czarnych anio艂贸w? - spyta艂

Nataniel.

- Oczywi艣cie. Tylko one znaj膮 czarodziejskie runy,

kt贸rych mocy Tan-ghil nie mo偶e zniweczy膰.

- Ale pewnie w tym miejscu mo偶e si臋 przedosta膰?

- zastanawia艂a si臋 Halkatla. - Tak jak my.

- Niewidzialna przeszkoda stoi tak偶e tutaj - wyja艣ni艂

Marco. - Otacza ca艂膮 Dolin臋. Ale my przez ni膮 przej-

dziemy, gdzie nam si臋 podoba. Zobaczcie, kierujemy si臋

teraz pod g贸r臋!

Wci膮偶 w臋drowali wzd艂u偶 skalnej 艣ciany, ale poniewa偶

pod艂o偶e zacz臋艂o si臋 wznosi膰, wspinali si臋 coraz wy偶ej

i wy偶ej. Od szczytu dzieli艂a ich jednak ogromna odleg艂o艣膰.

Nigdy tam nie dotrzemy, pomy艣la艂 z rezygnacj膮 Gabriel.

Na stopach mia艂 ju偶 okropne p臋cherze, ale uzna艂, 偶e

skar偶y膰 si臋 to bardzo nie po m臋sku.

Tova r贸wnie ponuro ocenia艂a sytuacj臋. Zatrzyma艂a si臋

i zadar艂a g艂ow臋.

- Z pewno艣ci膮 nasza umiej臋tno艣膰 przenikania przez

niewidzialne mury jest wielk膮 zalet膮, ciekawe jednak, w jaki

spos贸b, do licha, sforsujemy t臋 konkretn膮, namacaln膮 艣cian臋?

Wszyscy przystan臋li, ale my艣li Marca zajmowa艂o zupe艂-

nie co innego:

- M贸j przyjaciel czatny anio艂, s艂ysza艂, jak rozmawiali

jeszcze o czym艣. Bardzo si臋 nam to nie spodoba艂o...

- Co takiego?

- Tengel Z艂y m贸wi艂 o w艂膮czeniu do walki "ostatecz-

nych rezerw", i w tonie tak alarmuj膮cym, 偶e m贸j przyjaciel

ogromnie si臋 zaniepokoi艂. - Marco podj膮艂 w臋dr贸wk臋.

- Ale t臋 rozmow臋 czarny anio艂 s艂ysza艂 ju偶 wiele godzin

temu, a jak do tej pory nie zauwa偶y艂em nic nowego.

W bitwie uczestnicz膮 wci膮偶 te same jednostki.

- Biedny Targenor i jego oddzia艂y - szepn膮艂 Nataniel.

Tengel Z艂y, 艂agodnie m贸wi膮c, nie by艂 zachwycony

obrotem spraw na polu bitwy. Przeciwnicy sprawiali

wra偶enie niezwykle 偶ywotnych, nie m贸g艂 poj膮膰, sk膮d

bior膮 tak膮 odporno艣膰.

Ale mia艂 jeszcze w zanadrzu niespodziank臋...

Targenor, zm臋czony ca艂odziennym czuwaniem nad

przebiegiem walki i bezpo艣rednim w niej udzia艂em, zebra艂

wok贸艂 siebie swych ostatnich sojusznik贸w. By艂a ich

zaledwie niewielka grupa, stali zwr贸ceni plecami do

zbocza mniejszej g贸ry, wznosz膮cej si臋 bli偶ej wej艣cia do

Doliny Ludzi Lodu.

Targenor nie mia艂 zamiaru si臋 poddawa膰, postanowi艂

powstrzymywa膰 wroga do chwili uzyskania wiadomo艣ci,

偶e wybrani dotarli do celu swej w臋dr贸wki. P贸藕niej walk臋

b臋dzie mo偶na zako艅czy膰, wycofaj膮 si臋 i b臋d膮 czeka膰. Na

wiadomo艣膰, 偶e Dolina i tym samym ca艂y 艣wiat jest wolny

albo 偶e wybranym si臋 nie powiod艂o.

Oddzia艂y Targenora skupi艂y si臋 w gotowo艣ci do

odparcia decyduj膮cego ataku. U boku g艂贸wnodowodz膮-

cego sta艂 Mar, trzymaj膮c w pogotowiu sw贸j wielki 艂uk.

Niestety, przeciwniey, z kt贸rymi przysz艂o im teraz wal-

czy膰, dysponowali bardziej nowoczesn膮 broni膮. Za g艂aza-

mi rozrzuconymi po r贸wninie skry艂 si臋 oddzia艂 SS. Co

jaki艣 czas w pobli偶u grupy Tatgenora wybucha艂 r臋czny

granat. A wtedy wrogowie podczo艂giwali si臋 o kilka

metr贸w bli偶ej.

- Nigdy nie zdo艂amy sobie z tym poradzi膰 - szepn臋艂a

Dida zajmuj膮ca miejsce po drugiej stronie Targenora.

Targenor, w duchu przyznaj膮c matce racj臋, odpowie-

dzia艂:

- Nonsens!

Nie bali si臋 kul, granat贸w ani bomb. 艢mier膰 nie

przera偶a艂a tych, kt贸rzy od dawna nie 偶yli. Natomiast

tempo, w jakim wrogowie posuwali si臋 naprz贸d, i ich

przyt艂aczaj膮ca przewaga liczebna nie pozostawia艂y sprzy-

mierze艅com Ludzi Lodu z艂udze艅. By艂o jasne, 偶e wkr贸tce

dostan膮 si臋 do niewoli, chyba 偶e wydarzy si臋 co艣 zupe艂nie

nieprzewidzianego. Marca tak偶e z nimi ju偶 nie by艂o. On

jeden zawsze potrafi艂 znale藕膰 wyj艣cie z ka偶dej sytuacji.

Targenor mia艂 w odwodzie naprawd臋 silne sojuszni-

czki, ale teraz nawet one nie by艂y w stanie wp艂yn膮膰 na

zmian臋 sytuacji. Demony Zguby, kobiece istoty, mog艂y

naprawd臋 wiele zdzia艂a膰, ale tylko przebywaj膮c z m臋偶czyz-

n膮 sam na sam. Setce 偶o艂nierzy czo艂gaj膮cych si臋 po

p艂askowy偶u nic nie mog艂y zrobi膰.

Na niebie wart臋 zacz膮艂 pe艂ni膰 ksi臋偶yc. W jego 艣wietle

gromadka sprzymierze艅c贸w Ludzi Lodu wygl膮da艂a jesz-

cze bardziej blado. Nic te偶 dziwnego, byli wyczerpani

ca艂odziennym bohaterskim bojem.

Czy to ju偶 koniec? pomy艣la艂 Targenor. Czy teraz

przyjdzie po nas ten przekl臋ty Lynx?

Obok niego pojawi艂a si臋 Tula.

- Ty tu jeste艣? - spyta艂 zdumiony.

- Trzymali艣my si臋 w pobli偶u. A teraz, jak si臋 wydaje,

potrzebujecie 艣wie偶ych, pe艂nych entuzjazmu posi艂k贸w.

- I to bardzo! Widzia艂a艣 to samo, co ja?

- 呕e za tymi nazistowskimi potworami czeka jeszcze

jedna armia? Owszem?

- Nie mog臋 si臋 zorientowa膰, co to za jedni.

- Resztki wyskrobane z r贸偶nych armu rozmaitych

epok. Hunowie, Wandalowie, Barbarowie, jacy艣 najem-

nicy, kt贸rych wcze艣niej nie 艣ci膮gni臋to, przede wszystkim

z wojny trzydziestoletniej...

- Dzi臋kuj臋, nie musisz mi ich wszystkich wylicza膰!

Tula, jestem ju偶 taki zm臋czony! I taki zrezygnowany. Oby

wybrani wkr贸tce dotarli do Doliny!

- To jeszcze potrwa. Dlatego w艂a艣nie przybywamy

z odsiecz膮... Ojej!

Granat ze 艣wistem przelecia艂 tu偶 nad jej g艂ow膮.

- Jak widz臋, staj膮 si臋 coraz bardziej natarczywi.

Widzisz, nie chcia艂am do tej pory w艂膮cza膰 do walki moich

demon贸w, bo Lynx, jak si臋 wydaje, upatrzy艂 sobie

demony na ofiary. A ja nie chc臋 utraci膰 czterech moich

najlepszych przyjaci贸艂 w Otch艂ani. Zawarli艣my wi臋c

sojusz...

- Z kim?

- Zaczekaj, wkr贸tce si臋 przekonasz!

Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 pola bitwy.

- Cze艣膰, fryce! Szukajcie schronienia, bo przybywa-

my! Dopiero teraz b臋dzie naprawd臋 gor膮co!

Okrutni esesmani s艂ysz膮c jej wo艂anic podnie艣li g艂owy.

Rozleg艂a si臋 kanonada rozmaityeh rodzaj贸w broni, kiedy

nagle nazi艣ci ze zdumieniem popatrzyli w g贸r臋. W ich

stron臋 nadci膮ga艂y cztery istoty, po chwili zawis艂y w po-

wietrzu nad nimi.

Kule wcale ich si臋 nie ima艂y.

Na tym jednak jeszcze nie koniec. Nagle hitlerowc贸w

zaatakowa艂y ogromne wilki, kt贸re poszczekuj膮c torowa艂y

sobie drog臋 w艣r贸d 偶o艂nierzy.

- Co takiego? - szepn膮艂 zdumiony Targenor. - Nie

przypuszcza艂em, 偶e one si臋 pojawi膮.

- Doszli艣my do porozumienia - odpar艂a Tula, wci膮偶

stoj膮ca u jego boku. - Patrz teraz!

Gdy jeden 偶o艂nierz wypu艣ci艂 z r膮k bro艅, chc膮c rzuci膰

si臋 do ucieczki, natychmiast zaj臋艂y si臋 nim demony

i w jednej chwili go unicestwi艂y. To samo spotka艂o

kolejnego wojaka, a za nim nast臋pnych. Idealna wsp贸艂-

praca. Wilki wprawia艂y wrog贸w w pop艂och, a demony ich

niszczy艂y.

Wszystko potoczy艂o si臋 w osza艂amiaj膮cym tempie.

Wkr贸tce z dumnego oddzia艂u SS zosta艂y n臋dzne niedobi-

tki, uciekaj膮ce w pop艂ochu przez r贸wnin臋.

- Co? Co to by艂o? - wybuchn膮艂 Tengel Z艂y na swoim

punkcie obserwacyjnym. - Sk膮d one si臋 wzi臋艂y?

Lynx przypomina艂 chmur臋 gradow膮.

- Ja... nie wiem.

- Olbrzymie wilki! Nienaturalnej wielko艣ci! Sk膮d one

si臋 wzi臋艂y, nigdy czego艣 takiego nie widzia艂em! Rozbi艂y

w proch moje zast臋py! Bierz je! Natychmiast!

- One ju偶 znikn臋艂y, panie. Znikn臋艂y jak poranna mg艂a

w promieniach s艂o艅ca.

R臋ce Tengela Z艂ego ze z艂o艣ci膮 siek艂y powietrze.

- Wy艣lij wi臋c nast臋pny oddzia艂!

- To ju偶 ostatni.

- Wiem o tym, wiem, do cholery!

- A je艣li wilki... i te inne potwory powr贸c膮?

- Te inne potwory to by艂y zwyk艂e demony. Nimi nie

musimy si臋 przejmowa膰, pochwycimy je w ka偶dej chwili.

Ale wilki, wilki... Co to ma znaczy膰? Jakich偶 to sojusz-

nik贸w maj膮 Ludzie Lodu, 偶e ja ich nie znam?

Nagle w oczach b艂ysn臋艂a mu przebieg艂o艣膰. Powoli

dojrzewa艂a decyzja.

- No c贸偶, uda艂o im si臋 zniszczy膰 te armie! Ale teraz

b臋d膮 musieli pomy艣le膰 o czym艣 innym! W艂膮cz do walki

ostatnie oddzia艂y!

- Ale...

- Otrzymaj膮 pomoc! Uwierz mi, przyb臋dzie odsiecz,

o jakiej nikomu si臋 nie 艣ni艂o. Moich wrog贸w czeka

prawdziwa niespodzianka. Postanowi艂em u偶y膰 ostatniej,

najmocniejszej karty! Odejd藕, chc臋 przy tym zosta膰 sam.

Targenor ku swej rozpaczy ujrza艂, 偶e przez r贸wnin臋

sun膮 ku nim kolejne wrogie zast臋py.

- Zn贸w potrzebna nam jest Tula i wilki - mrukn膮艂.

- Musimy je wezwa膰, mimo 偶e nie chcemy niepokoi膰

czarnych anio艂贸w.

Nagle Dida przesun臋艂a wzrokiem po przeciwleg艂ym

pa艣mie g贸r.

- Targenorze - szepn臋艂a, 艣ciskaj膮c syna za rami臋.

- Targenorze! Co to jest?

Wszyscy znieruchomieli na swych pozycjach. Zapom-

nieli o nadci膮gaj膮cych nieprzyjacio艂ach, o broni, jak膮

trzymali w r臋ku. Wpatrywali si臋 w niesamowity widok.

Ale i wrogowie si臋 zatrzymali. Wszyscy obecni na

p艂askowy偶u zastygli w bezruchu, jakby skamienieli w naj-

przer贸偶niejszych pozach lub brali udzia艂 w tworzeniu

niemego obrazu.

Nie mogli uwierzy膰 w艂asnym oczom.

Tengel Z艂y przygl膮da艂 si臋 temu ze swego punktu

obserwacyjnego w bezpiecznej odleg艂o艣ci od walcz膮cych.

Zani贸s艂 si臋 chrapliwym, szyderczym 艣miechem.

- No i co wy na to, n臋dzne robaki? - zawo艂a艂, cho膰

wiedzia艂, 偶e go nie us艂ysz膮. - Jak teraz wygl膮dacie, wy

i wasze zakl臋te wilki?

Lynx wyprawi艂 do boju ostatnie posi艂ki i wr贸ci艂 do swego

w艂adcy. On tak偶e zaniem贸wi艂. Nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od

trzech szczyt贸w, rysuj膮cych si臋 na tle nocnego nieba.

Potem zwr贸ci艂 spojrzenie na swego pana i mistrza,

spojrzenie pe艂ne niedowierzania.

Nareszcie z ca艂kowicie pozbawionej wyrazu twarzy

Lynxa da艂o si臋 odczyta膰 jakie艣 uczucie. By艂o nim szczere,

przeogromne zdumienie.

ROZDZIA艁 XII

Ma艂y Gabriel musia艂 wreszcie przyzna膰 si臋 do swoich

dolegliwo艣ci. Nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej st膮pa膰 na poranionych

stopach.

Zatrzymali si臋 dok艂adnie tam, gdzie byli. Nie by艂o to

najszcz臋艣liwiej wybrane miejsce. Nad nimi wznosi艂o si臋

pionowo zbocze g贸ry. Co prawda nie wydawa艂a si臋 ju偶 tak

wysoka, znajdowali si臋 bowiem w po艂owie drogi do

wierzcho艂ka, ale tylko i wy艂膮cznie dzi臋ki temu, 偶e teren

wzd艂u偶 skalnej 艣ciany wyra藕nie si臋 wznosi艂. W miejscu

jednak, gdzie zrobili post贸j, by艂 to ledwie na metr szeroki

pas ziemi z paroma k臋pkami trawy, kt贸rej mo偶na by si臋

uchwyci膰.

Nie zmienia艂o to jednak faktu, 偶e Gabriel rozp艂aka艂 si臋

z b贸lu.

Marco ostro偶nie 艣ci膮gn膮艂 mu kalosze i skarpetki.

- Ojoj! - rzek艂 ze wsp贸艂czuciem, kiedy ujrza艂 p臋che-

rze. - Za d艂ugo ju偶 z tym chodzisz, ch艂opcze! Powiniene艣

by艂 powiedzie膰 wcze艣niej.

- Nie chcia艂em op贸藕nia膰 wyprawy - zaszlocha艂 nie-

szcz臋艣liwy Gabriel.

- Tova, mo偶esz mi poda膰 banda偶e? I talk dezyn-

fekuj膮cy. Dzi臋kuj臋! Zobaczymy, czy to pomo偶e, Gabrielu.

Masz jakie艣 inne buty?

- Tylko sanda艂y.

- Dobrze, niech b臋d膮 sanda艂y.

Nataniel znalaz艂 buty w plecaku Gabriela; ch艂opiec

w艂o偶y艂 je na czyste skarpetki i ostro偶nie stan膮艂.

- I jak? - spyta艂 Marco. - Lepiej?

- O wiele - odpar艂 Gabriel, ale nie spos贸b by艂o nie

zauwa偶y膰, jak s艂abo zabrzmia艂 jego g艂os. Zm臋czeni byli

wszyscy, czego wi臋c wymaga膰 od dwunastolatka?

Marco zatroskany rozejrza艂 si臋 doko艂a.

- Przyda艂by nam si臋 ca艂onocny wypoczynek, ale jak to

zrobi膰, tutaj? B臋dziemy musieli przej艣膰 jeszcze kawa艂ek.

Mo偶e znajdziemy odpowiednie...

Urwa艂 nagle. Halkatla mocno u艣cisn臋艂a go za rami臋,

Rune tak偶e wskazywa艂 na zmian臋, jaka zasz艂a w otaczaj膮-

cym ich krajobrazie.

Wszyscy si臋 poderwali.

Na trzech szczytach rysuj膮cych si臋 przed nimi pojawi艂o

si臋 co艣 nowego.

- Dobry Bo偶e - szepn膮艂 Nataniel. - Co to mo偶e by膰?

- Najgorzej, 偶e to jest przed nami - mrukn膮艂 Marco.

- Tam, kt贸r臋dy powinni艣my przej艣膰.

Ujrzeli nadnaturalnej wielko艣ci sylwetki trzech je藕d藕-

c贸w na koniach.

- "Zgryzoty wnet si臋 zmieni艂y w ci膮gn膮ce w贸z wa艂a-

chy, ponure dni w w臋dzid艂a" cicho zacytowa艂a Tova.

Konie by艂y czame jak w臋giel, olbrzymie, z chrap贸w

bucha艂a im niebieskawa para. Peleryny czarno odzianych

je藕d藕c贸w powiewa艂y na wietrze niczym zdarte 偶agle

podczas burzy. Straszliwe oblicza, p艂omienne oczy i roz-

ci膮gni臋te w straszliwym u艣miechu usta dostrzec si臋 da艂o

tylko przelotnie, kiedy odrzucali g艂owy tak, 偶e na moment

pada艂o na nie blade 艣wiat艂o ksi臋偶yca. D艂onie w czarnych

r臋kawicach trzyma艂y nabijane srebrem cugle, a z pas贸w

zwisa艂y ci臋偶kie, bogato zdobione miecze.

Byli tak ogromni, 偶e garstka wybranych mog艂a do-

strzec takie szczeg贸艂y, pomimo i偶 dwa ze szczyt贸w

znajdowa艂y si臋 w odleg艂o艣ci kilku kilometr贸w od nich.

Trzeci zamyka艂 drog臋, kt贸r膮 w艂a艣nie w臋drowali. Nikt

z siedmiorga nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e wkr贸tce, ju偶

nied艂ugo, zostan膮 odkryci.

- Kim oni s膮? - powt贸rzy艂a Tova.

- S艂ysza艂em o nich - wolno odpowiedzia艂 Marco.

- S膮dzi艂em jednak, 偶e to tylko legenda.

Czekali w napi臋ciu, pewni, 偶e zaraz wyja艣ni zagadk臋.

- Nazywani s膮 W艂adcami Czasu. A poniewa偶 czas jest

nieprzekupny i niezwyci臋偶ony, oni tak偶e s膮 tacy.

- Ale Tengel Z艂y przeci膮gn膮艂 ich na swoj膮 stron臋?

- zdumia艂 si臋 Ian.

- Nie ma w tym nic dziwnego. W艂a艣nie czas jest

jednym z najgro藕niejszych wrog贸w ludzi. I by膰 mo偶e da

si臋 wyt艂umaczy膰, dlaczego wyst臋puj膮 w艂a艣nie przeciw

nam.

Gabriel chcia艂 zapyta膰, co ma na my艣li, ale ubieg艂a go

Tova.

- A wi臋c ci imponuj膮cy rycerze s膮 czym艣 takim jak

Norny? - zastanawia艂a si臋 dziewczyna. - Jak boginie losu,

Urd, Werdandi i Skuld? Tego co min臋艂o, co jest i co

b臋dzie?

- No, nie ca艂kiem - odpar艂 Marco. - Takie boginie

istniej膮 poza tym w mitologii greckiej i rzymskiej, nazy-

wane Mojrami i Parkami, czuwaj膮 nad narodzinami,

偶yciem i 艣mierci膮. Prz臋d膮, splataj膮 i przecinaj膮 ni膰 偶ycia.

Nie, W艂adcy Czasu symbolizuj膮 co innego. Wywodz膮 si臋

te偶 z innej mitologii, bardziej nam obcej. Dlaczego jest ich

trzech, nie pami臋tam, i nie mam czasu, 偶eby si臋 nad tym

zastanawia膰. S膮 w ka偶dym razie nieub艂agani, bezlito艣ni,

tak jak up艂ywaj膮cy czas.

Gabriel skorzysta艂 z okazji, by wtr膮cie swoje pytanie:

- Powiedzia艂e艣, 偶e to zrozumia艂e, 偶e wyst臋puj膮 w艂a艣nie

przeciwko nam.

- Tak. Halkatlo, ty szczeg贸lnie powinna艣 mie膰 si臋 na

baczno艣ci! Powracaj膮c do 偶ycia z艂ama艂a艣 jedno z praw

czasu.

Halkatla przysun臋艂a si臋 do ska艂y.

- Nie tylko ona nie us艂ucha艂a praw czasu - rzek艂

Nataniel. - Na przyk艂ad ty, Marco, do ciebie najbardziej

pasuje okre艣lenie "bezczasowy".

- To prawda - przyzna艂 Marco. - Tak偶e sytuacja

Runego, kt贸ry jest nie艣miertelny, mo偶e by膰 kiepska.

- I Tovy, przecie偶 ona podj臋艂a podr贸偶 w czasie.

- Ty tak偶e, Natanielu - przypomnia艂a mu kuzynka.

- Wyprawi艂e艣 si臋, 偶eby mnie odszuka膰.

- A Ian, kt贸ry mia艂 ju偶 przekroczy膰 granic臋 艣mierci

otrzyma艂 nowe 偶ycie - pokiwa艂a g艂ow膮 Halkatla. - W艂a艣ciwie

w ich oczach tylko ma艂y Gabriel zachowa艂 si臋 przyzwoicie.

- Obudzili艣my ich gniew, niemal wszyscy - powie-

dzia艂 zgn臋biony Rune.

- My艣licie, 偶e nas zaatakuj膮? - dr偶膮cymi wargami

spyta艂 Gabriel.

- Z ca艂膮 pewno艣ci膮 - odpar艂 Marco. - Nie lubi膮, gdy

si臋 z nich drwi, postaraj膮 si臋 przywr贸ci膰 porz膮dek.

Halkatla b臋dzie musia艂a wr贸ci膰 do swoich czas贸w, Ian

zachorowa膰 i umrze膰, a Runego pewnie spr贸buj膮 unicest-

wi膰 albo skaza膰 na kr膮偶enie w pr贸偶ni.

- Nataniela i mnie z pewno艣ci膮 uka偶膮 za podr贸偶

w przesz艂o艣膰 - zastanawia艂a si臋 Tova. - A ciebie, Marco?

Marco utkwi艂 wzrok gdzie艣 w nieznanej dali.

- Nie mog臋 dosta膰 si臋 do niewoli. To by艂oby bardzo,

bardzo gro藕ne. Nie my艣l臋 teraz o sobie, lecz o...

Umilk艂. Postanowi艂 dzia艂a膰.

- Na pewno nas zaatakuj膮, nie wiadomo jednak, czy

zaczn膮 od nas, czy te偶 od si艂 Targenora. Ale przed

W艂adcami Czasu nie umkniemy. Musimy pi膮膰 si臋 pod

g贸r臋. Natychmiast!

W g贸r臋 po nagiej, pionowej skale? Wszyscy patrzyli

z niedowierzaniem.

- Wystarczy, bym stan臋艂a na sto艂ku, i ju偶 kr臋ci mi si臋

w g艂owie - mrukn臋艂a Tova.

Gabriel czu艂, 偶e cia艂o zdr臋twia艂o mu ze strachu. Nie

cierpi臋 艂azi膰 po drzewach, a jeszcze bardziej nienawidz臋

wspinaczki po g贸rach, my艣la艂. I jak tego dokona膰 tutaj?

Tutaj! W blasku ksi臋偶yca roz艣wietlaj膮cego nocny mrok

dostrzega艂 偶a艂o艣nie ma艂y wyst臋p, ukosem id膮cy w g贸r臋 na

przera偶aj膮co kr贸tkim odcinku. Wyst臋p mia艂 szeroko艣膰

zaledwie jednej trzeciej palca, w dodatku wznosi艂 si臋 tak

stromo, 偶e 偶adna d艂o艅 ani stopa nie zdo艂a艂aby znale藕膰 na

nim oparcia.

- To niemo偶liwe - stwierdzi艂 przygn臋biony Nataniel.

Ale Marco w odpowiedzi tylko cicho gwizdn膮艂 i zanim

si臋 zorientowali, otoczy艂y ich wielkie kud艂ate psiska.

Wilki czarnych anio艂贸w.

- Pr臋dko - pospiesza艂 Marco towarzyszy. - Dosiadaj-

cie ich, zanim ktokolwiek je dostrze偶e!

Zawaha艂 si臋 jedynie Ian, ale kiedy zobaczy艂, 偶e Tova si臋

nie zastanawia, poszed艂 za jej przyk艂adem.

Gabriel mocno uchwyci艂 si臋 szczeciniastego futra.

Poczu艂, jak wilk zaczyna si臋 wspina膰, ale mia艂 wra偶enie, 偶e

drapie偶nik nie porusza si臋 po 艣cianie, lecz unosi w powiet-

rzu kawa艂ek nad ni膮.

Wiedzia艂, 偶e jego towarzysze s膮 z nim, dostrzega艂 sze艣膰

pozosta艂ych wilk贸w, ka偶dego z cz艂owiekiem na grzbiecie.

Oby tylko W艂adcy Czasu tego nie zobaczyli! pomy艣la艂

z dr偶膮cym sercem.

Wilki jednak nieco zboczy艂y i za wyst臋pem skalnym

skry艂y si臋 przed wzrokiem znajduj膮cego si臋 najbli偶ej

straszliwego je藕d藕ca. Dwaj pozostali, stoj膮cy w oddale-

niu, zdawali si臋 koncentrowa膰 na Targenorze i jego

przyjacio艂ach. Uciekaj, Targenorze, pomy艣la艂 Gabriel,

podejmuj膮c nieudoln膮 pr贸b臋 przekazywania my艣li. Ucie-

kajcie z powrotem do waszych tajemniczych kryj贸wek

w 艣wiecie duch贸w!

Ch艂opiec najbli偶ej mia艂 Iana. Gdy zobaczy艂 jego twarz

o 艣ci膮gni臋tych rysach, zrozumia艂, 偶e Irlandczyk znajduje

si臋 u kresu wytrzyma艂o艣ci.

Ale, zdaniem Gabriela, Ian wykaza艂 si臋 wielk膮 odwag膮.

Nigdy dot膮d wszak nie zetkn膮艂 si臋 z tym, co dla Ludzi

Lodu by艂o, rzec mo偶na, chlebem powszednim, a wszyst-

kie niesamowite przygody przyjmowa艂 ze spokojem. To

zdumiewaj膮ce!

Z osza艂amiaj膮c膮 pr臋dko艣ci膮 wspinali si臋 ku szczytowi

i wkr贸tce go osi膮gn臋li...

Gabrielowi dech zapar艂o w piersiach. Nie podejrzewa艂,

偶e olbrzymi lodowiec znajduje si臋 w艂a艣nie tutaj, cho膰

powinien o tym wiedzie膰, bo czyta艂 relacj臋 Tengela

Dobrego i Silje o ich nocnej przeprawie przez lodowiec

gdy opuszczali Dolin臋.

Rozpostar艂 si臋 teraz przed nim 艣wiat ch艂odnego b艂臋ki-

tu, bieli i czerni. 艢wiat艂o ksi臋偶yca odbija艂o si臋 w lodzie tak

jak wtedy przed czterystoma laty. Czarne szczyty g贸r

otacza艂y lodowiec, a niebo nad nimi mia艂o mroczny odcie艅

granatu.

Wilki zsadzi艂y ich przy szklistej kraw臋dzi, w cieniu

postrz臋pionego wierchu.

- Nie mog膮 przenie艣膰 nas bli偶ej Doliny - wyja艣ni艂

Marco. - W艂adcy Czasu ani Tengel Z艂y nie powinni ich

zauwa偶y膰.

- To zrozumia艂e - odpar艂 Nataniel swym mi臋kkim,

艂agodnym g艂osem. - Podzi臋kuj im stokrotnie za pomoc.

- Dobrze, tak zrobi臋.

Wilki znikn臋艂y. Ludzie, nieco zdezorientowani, stan臋li

przy szczycie chroni膮cym ich przed wzrokiem W艂adc贸w

Czasu.

- I co teraz? - spyta艂 Nataniel.

- Jest noc - odpar艂 Marco. - Noc po fatalnym dniu.

Wszyscy musimy wypocz膮膰, po niekt贸rych z was wida膰 to

ca艂kiem wyra藕nie. Nie mo偶emy teraz wyruszy膰 na lodo-

wiec. Po pierwsze jest za ciemno, nie dostrze偶emy

skrytych pod 艣niegiem szczelin, a poza tym W艂adcy Czasu

natychmiast zwr贸ciliby na nas uwag臋.

Gabriel rozejrza艂 si臋 doko艂a. Ca艂kiem niedaleko od nich

zobaczy艂 miejsce, przez kt贸re Tengel i Silje schodzili

z lodowca. Zanim pojawili si臋 W艂adcy Czasu, i oni w艂a艣nie

tamt臋dy zamierzali si臋 przedosta膰.

To znaczy, 偶e zej艣cie do Doliny musi znajdowa膰 si臋

mniej wi臋cej naprzeciwko, po drugiej stronie lodowca.

Pami臋ta艂, 偶e Tengel i Silje przeszli przez ca艂膮 lodow膮

pustyni臋.

Tak, mi臋dzy dwoma postrz臋pionymi wierzcho艂kami

by艂a prze艂臋cz. A wi臋c tam musz膮 doj艣膰...

Zrezygnowanie ci膮偶y艂o Gabrielowi niczym o艂贸w.

Zwiesi艂 g艂ow臋, opu艣ci艂 r臋ce. Ju偶 wi臋cej nie zniesie, nie!

Ten dzie艅 przyni贸s艂 tak wiele dramatycznych wydarze艅.

Ch艂opiec nie mia艂 ju偶 si艂 na kolejne prze偶ycia.

Dlatego s艂owa Marca wyda艂y mu si臋 s艂odkie jak mi贸d.

- Spr贸bujemy si臋 wcisn膮膰 gdzie艣 mi臋dzy kraw臋d藕

lodu a ska艂臋. Znajdziemy jakie艣 wzgl臋dnie suche i wygod-

ne miejsce, i tam przenocujemy.

Nie tracili czasu. Wszyscy pr臋dko zeszli z lodowca

i przemie艣cili si臋 po skale. Na dole by艂o jeszcze ciemniej,

ale nie 艣mieli zapala膰 latarek, us艂yszeli bowiem ci臋偶ki

tupot ko艅skich kopyt.

Halkatla, kt贸ra pr贸bowa艂a znale藕膰 zej艣cie nieco dalej,

zawis艂a uczepiona r臋kami kraw臋dzi lodu.

- Pom贸偶cie mi - szepn臋艂a z rozpacz膮. - Nie pozw贸lcie,

aby mnie porwa艂, niech nie przenosi mnie z powrotem

w moje w艂asne czasy, pozw贸leie mi zosta膰 z wami!

Podkowy zadudni艂y bli偶ej.

Rune, Nataniel i Marco ukryli Gabriela, Tova i Ian

sami si臋 schowali. Trzej m臋偶czy藕ni ruszyli po g艂adkim

lodzie, 偶eby pom贸c Halkatli zej艣膰 na d贸艂.

Podnie艣li wzrok i na g贸rskim grzbiecie ujrzeli jednego

z olbrzym贸w. Widzieli teraz jego oblicze z bliska, w migo-

tliwych pob艂yskach przypominaj膮cych refleksy w lustrze

wody. Wyra藕nie dostrzegli straszliwe rysy twarzy, oczy

rozgl膮daj膮ce si臋 z pe艂nym okrucie艅stwa wyczekiwaniem,

powiewaj膮ce na wietrze w艂osy. S艂yszeli 艂opot strz臋p贸w

d艂ugiej, targanej wichrem peleryny i parskanie konia.

Buchaj膮ca z nozdrzy niebieskawa para otacza艂a ca艂膮

posta膰.

Z oczu Halkatli bi艂 szale艅czy strach, ale nie 艣mia艂a ju偶

wi臋cej wo艂a膰, spomi臋dzy warg dobywa艂o si臋 tylko bez-

g艂o艣ne "Ratunku!" Wisz膮c tak uczepiona kraw臋dzi lodu

wydawa艂a si臋 ca艂kiem bezbronna.

Nagle Rune zatrzyma艂 si臋, wzdychaj膮c.

- Halkatlo, najwyra藕niej panika opanowa艂a nas wszys-

tkich - szepn膮艂. - Zeskocz w d贸艂, przecie偶 nie zrobisz

sobie krzywdy.

Na chwil臋 skamienia艂a ze zdziwienia, ale wreszcie

pu艣ci艂a si臋, zsun臋艂a w d贸艂 i wyl膮dowa艂a przy Gabrielu

i Tovie.

- Chowajcie si臋 pod l贸d! - rozkaza艂 Marco.

Wszyscy siedmioro wsun臋li si臋 pod ochronn膮 kraw臋d藕

lodowca. By艂 ju偶 na to najwy偶szy czas, niesamowita posta膰

znalaz艂a si臋 niemal tu偶 nad nimi.

Skuleni, siedzieli cicho jak myszy. Je藕dziec i ko艅

widocznie stan臋li ca艂kiem nieruchomo, s艂ycha膰 bowiem

by艂o jedynie lekki szmer wody sp艂ywaj膮cej z lodowca

Znale藕li do艣膰 szerok膮 p贸艂k臋, na kt贸rej mogli usi膮艣膰

Cho膰 wilgotna i nieprzyjemnie zimna, chwilowo dawa艂a

im schronienie.

Gabrielowi by艂o bardzo niewygodnie. Siedzia艂 na

podwini臋tej nodze, a ostry wyst臋p skalny uwiera艂 go

w plecy. Nie przeszkadza艂o mu to jednak. Marco i Nata-

niel byli tu偶 obok, trudno o lepsz膮 ochron臋. Ch艂opiec

poczu艂 si臋 bezpiecznie, nikt nie m贸g艂 tutaj ich zobaczy膰.

Czekali d艂ugo.

- Noga mi zdr臋twia艂a - szepn臋艂a raz Tova, po za tym

nic do siebie nie m贸wili.

Wreszcie zn贸w us艂yszeli stukot podk贸w o kamie艅.

Ko艅 uni贸s艂 je藕d藕ca dalej, wzd艂u偶 g贸rskiej grani.

Mogli w ko艅cu odetchn膮膰.

- Nie mo偶emy tu zosta膰 - cicho oznajmi艂 Marco. - Tu

jest za du偶a wilgo膰.

- Nigdy w 偶yciu nie wejd臋 zn贸w na lodowiec - ostro

zaprotestowa艂a Tova.

- Nie mam takiego zamiaru. Po prostu znajdziemy

bardziej suche miejsce.

Wsp贸lnie wybrali si臋 na poszukiwanie. Nie艂atwo by艂o co艣

zobaczy膰 w takiej ciemno艣ci, a w dodatku posuwali si臋 po

ogromnie trudnym terenie. Po wielu jednak pr贸bach znale藕li

wreszcie miejsce do przyj臋cia. By艂o os艂oni臋te wystaj膮c膮 p贸艂k膮

skaln膮, tak 偶e nawet ch艂贸d ci膮gn膮cy od po艂o偶onego wy偶ej

lodowca nie dawa艂 si臋 tak bardzo we znaki.

Zjedli zas艂u偶ony posi艂ek. Skromny, lecz stwierdzili, 偶e

suchy chleb smakuje wy艣mienicie.

Halkatla jako艣 dziwnie przycich艂a. Kiedy si臋 u艂o偶yli,

us艂yszeli st艂umione szlochanie.

- Co si臋 sta艂o, Halkatlo? - zacz臋li si臋 dopytywa膰.

- Jutro prawdopodobnie dotrzemy do granicy Doliny

Ludzi Lodu. I wtedy b臋d臋 musia艂a si臋 z wami po偶egna膰.

Na zawsze.

Nie potrafili znale藕膰 na to odpowiedzi. Pr贸bowali tylko

pociesza膰 j膮 jak umieli, bez s艂贸w. M艂oda czarownica p艂aka艂a

cicho, cho膰 za wszelk膮 cen臋 stara艂a si臋 powstrzyma膰 艂zy.

- Jutro, tak, jutro - powiedzia艂 Ian. - Czy ci straszni

rycerze tak偶e tu b臋d膮?

- Nie wiem - odpar艂 Marco zgn臋biony. - Gdyby艣my

wiedzieli o nich co艣 wi臋cej, mieliby艣my mo偶e od czego

zacz膮膰. Ale nie pami臋tam, sk膮d si臋 wywodz膮 ani co kt贸ry

z nich reprezentuje. Pozostaje nam jedynie nadzieja, 偶e

nale偶膮 do stworze艅 nocy, kt贸re nikn膮 o 艣wicie.

Pr贸bowali zasn膮膰. U艂o偶yli si臋 na niego艣cinnym ka-

miennym pod艂o偶u otuleni w ubrania. Gabriel mia艂

nadziej臋, 偶e po tak sp臋dzonej nocy nie czeka ich zapalenie

p艂uc. Od wisz膮cego nad nimi lodowca ci膮gn臋艂o przenik-

liwym ch艂odem, a wra偶enie zimna pot臋gowa艂 jeszcze

bezustanny szmer sp艂ywaj膮cej z niego wody.

Od czasu do czasu wyczuwali st艂umione dr偶enia

wywo艂ywane dudnieniem kopyt wierzchowca czuwaj膮ce-

go rycerza. Wtedy Tova tuli艂a si臋 do Iana, Halkatla do

Runego, a Gabriel sprawdza艂, czy Marco i Nataniel

znajduj膮 si臋 dostatecznie blisko niego.

Ale Marco, Nataniel i Rune nie mieli nikogo, kto by ich

chroni艂.

W ka偶dym razie nikogo widzialnego. Wiedzieli nato-

miast, 偶e czuwaj膮 nad nimi ich opiekunowie.

Kiedy zamilk艂o ci臋偶kie st膮panie konia i zgrzyt podk贸w

o l贸d, 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e W艂adca Czasu zawr贸ci艂,

Gabriel szeptem spyta艂 Nataniela:

- Dlaczego on ci膮gle tu przychodzi?

- Wie, 偶e tu jeste艣my - odpar艂 Nataniel. - Ale nas nie

widzi.

Gabriel pokiwa艂 g艂ow膮. Twarz mia艂 zdr臋twia艂膮 z napi臋-

cia i ze strachu.

Po paru minutach straszliwy je藕dziec si臋 oddali艂.

Jakie to dziwne, pomy艣la艂 ch艂opiec. Ni偶ej, niedaleko

w dolinach, s膮 ludzie, normalni ludzie, bezpiecznie 艣pi膮cy

w swoich 艂贸偶kach. A 偶ycie na 艣wiecie toczy si臋 zwyk艂膮

kolej膮: praca, zabawa, drobne utarczki. Ojciec co prawda

m贸wi艂, 偶e trwa zimna wojna, ale Gabriel nie bardzo

wiedzia艂, co to znaczy.

A my mamy ocali膰 ludzi przed nieprawdopodobn膮

katastrof膮. Poruszamy si臋 po ostrzu no偶a, tracimy w walce

kolejne bliskie nam istoty, a oni nawet o tym nie wiedz膮!

Ludzie na 艣wiecie nie wiedz膮 nic a nic, nie znaj膮 ani u艂amka

prawdy!

I czy kiedykolwiek si臋 dowiedz膮? Nikt o tym ze mn膮

nie rozmawia艂. Mam polecenie opisywa膰 wszystko, co si臋

wydarzy podczas tej wyprawy (dzi艣 nie mia艂em czasu, 偶eby

pisa膰, musz臋 wszystko zapami臋ta膰, a tyle si臋 dzia艂o). Ale

kto to potem b臋dzie czyta膰? O ile dobrze rozumiem,

Ludzie Lodu.

A ich nie ma tak wielu, smutno zako艅czy艂 Gabriel swe

rozmy艣lania.

Nad jego g艂ow膮 zn贸w zadudni艂y podkowy ogromnego

konia. Ch艂opiec przypomnia艂 sobie wygl膮d zwierz臋cia.

Dzikie oczy, niebieskawa para buchaj膮ca z nozdrzy,

wielkie z臋by, pokazuj膮ce si臋, gdy zwierz臋 odrzuca艂o 艂eb.

Gabriel skuli艂 si臋, staraj膮c si臋 by膰 jak najmniejszy.

Targenor i jego sojusznicy nie wiedzieli, kim s膮

budz膮ce groz臋 zjawy, kt贸re pojawi艂y si臋 na szczytach

wzg贸rz.

Zdawali sobie tylko spraw臋, 偶e znale藕li si臋 w sytuacji

bez wyj艣cia. Przed trzema je藕d藕cami nie mieli jak si臋

broni膰.

- Atakowanie ich by艂oby bezsensowne - powiedzia艂

dow贸dca. - Niepotrzebnie po艣wi臋ciliby艣my tylko nasze

偶ycie w 艣wiecie duch贸w. Niestety, nie mo偶emy ju偶 pom贸c

wybranym.

- Masz racj臋 - rzek艂a Lilith. - Ja tak偶e ich nie znam.

Proponuj臋, aby艣my wycofali si臋 do G贸ry Demon贸w

i naradzili, co mo偶na zrobi膰. Tu czeka nas tylko zag艂ada.

Dida pokiwa艂a g艂ow膮.

- S膮dz臋, 偶e Nataniel i jego przyjaciele 偶yczyliby sobie

naszego odwrotu.

- Czy nie mo偶emy poprosi膰 o pomoc czarnych anio-

艂贸w? - g艂o艣no my艣la艂a Ingrid.

- Nie - odpar艂 Targenor. - Oni pomagaj膮 tylko swoim,

Marcowi i Natanielowi, w dodatku musz膮 pozostawa膰

w ukryciu.

- W艂a艣ciwie dlaczego? Wszyscy si臋 nad tym zastana-

wiamy.

- Bo je艣li Tengel Z艂y si臋 dowie, jakiego rodzaju

istotami s膮 czarne anio艂y i Marco, mo偶e tak偶e zniweczy膰

dzia艂anie czarodziejskich run贸w, za kt贸rych pomoc膮

uniemo偶liwili mu wej艣cie do Doliny. W dodatku mo偶e

zdoby膰 nad nimi w艂adz臋. Nie wiemy tego na pewno, one

prawdopodobnie te偶 nie, ale nie wolno nam ryzykowa膰.

Dop贸ki kryj膮 si臋 przed nim, zachowuj膮 sw膮 straszliw膮

moc.

- No tak, rozumiem.

Targenor popatrzy艂 na swoich wojownik贸w. Kiedy

potworni rycerze zacz臋li zje偶d偶a膰 po zboczu, kieruj膮c si臋

w ich stron臋, serdecznie podzi臋kowa艂 druhom za wk艂ad

w walk臋.

- Wszyscy bez wyj膮tku bohatersko dzi艣 tu walczyli艣-

cie. Gdyby nie wasza pomoc, Nataniel i jego towarzysze

nie zdo艂aliby zaj艣膰 tak daleko. Zgin臋艂o wielu naszych

bliskich, w G贸rze Demon贸w odprawimy ceremoni臋

偶a艂obn膮. Ale Tengel Z艂y mia艂 przez nas ci臋偶ki dzie艅.

Straci艂 niemal wszystkich swych sojusznik贸w. Dzi臋kuj臋

wam, przyjaciele.

Potem uczyni艂 d艂oni膮 gest i zgromadzone wok贸艂 niego

postacie zacz臋艂y blakn膮膰. Szybko przemie艣cili si臋 do G贸ry

Demon贸w.

Kiedy wi臋c ostatni 偶o艂nierze Tan-ghila i dwaj potworni

rycerze dotarli do p艂askowy偶u, nie zastali tam 偶ywej

duszy. Wydali z siebie wrzask w艣ciek艂o艣ci, kt贸ry echem

poni贸s艂 si臋 w艣r贸d g贸r. Dwaj je藕d藕cy do艂膮czyli do trzecie-

go, pe艂ni膮cego stra偶 przy wybranych.

Trzy istoty z nieznanego 艣wiata ja艣nia艂y na tle granato-

wego nieba.

Oczy Tengela Z艂ego zal艣ni艂y 偶贸艂tym blaskiem triumfu.

- Chcia艂bym zobaczy膰 tego, kto potrafi si臋 oprze膰 tym

trzem! - 艣mia艂 si臋. - Czasu nikt do tej pory nie potrafi艂

zwyci臋偶y膰!

Lynx postanowi艂 nie przypomina膰 mu, 偶e wielu jego

potomk贸w ju偶 zdo艂a艂o zak艂贸ci膰 porz膮dek czasu. Uzna艂, 偶e

nie warto dra偶ni膰 strasznego pana.

- Odnale藕li ich. - Tengel Z艂y d艂ugim szponem wska-

za艂 trzy gro藕ne postacie. - Zobacz, jak si臋 rozgl膮daj膮,

wkr贸tce ich dopadn膮!

Potworni je藕d藕cy stali na szczycie niczym ostrze偶enie.

Najwidoczniej by艂a to g贸ra przylegaj膮ca do Doliny, a wi臋c

wrogowie Tengela Z艂ego dotarli znacznie dalej, ni偶 by艂o

to dla niego wygodne. Ale co z tego? N臋dzne szczury

nigdy nie przedostan膮 si臋 przez lodowiec, jego trzej

niewolnicy nie dopuszcz膮 do tego.

Z艂e oczy W艂adc贸w Czasu poszukiwa艂y.

A wybrani zostali teraz sami. Nie chroni艂y ich ju偶

zast臋py duch贸w ani demon贸w.

ROZDZIA艁 XIII

Gabriel poruszy艂 si臋, zesztywnia艂y i udr臋czony. Zmarz-

艂em jak pies, pomy艣la艂 i zaraz przypomnia艂 sobie ukocha-

nego Peika, kt贸rego zostawi艂 w domu. B贸l 艣cisn膮艂 mu

serce.

Obudzi艂 si臋, ale jego towarzysze spali. W ka偶dym razie

ci, kt贸rzy potrzebowali snu.

Rozejrza艂 si臋. L贸d po艂yskiwa艂 fantastycznymi ch艂od-

nymi kolorami, za nim wnosi艂a si臋 czarna, chropowata

ska艂a. W g贸rze widoczny by艂 w膮ski pasek nieba, niewielki,

bo poprzedniego wieczoru schowali si臋 g艂臋boko.

Wygl膮da艂o na to, 偶e b臋dzie pogoda, cho膰 bez s艂o艅ca.

艢wiadczy艂a o tym wysoka, jasna pokrywa chmur, je艣li

w og贸le mo偶na by艂o ocenia膰 pogod臋 siedz膮c pod skaln膮

p贸艂k膮.

Musia艂 ju偶 by膰 艣wit, wczesny ranek.

W艂adcy Czasu...?

Na ich wspomnienie przeszy艂o go uk艂ucie strachu. Ale,

o ile dobrze sobie przypomina艂, od dawna ju偶 nie s艂ysza艂

tych dudni膮cych kopyt. A jego przyjaciele 艣pi膮 tak

spokojnie...

Podni贸s艂 si臋 i odwr贸ci艂 g艂ow臋. Zobaczy艂, 偶e Rune

i Halkatla siedz膮, otoczywszy ramionami kolana, i u艣mie-

chaj膮 si臋 do niego. Gabriel natychmiast si臋 do nich

podczo艂ga艂.

- Czy oni odeszli? - spyta艂 cichutko.

- Tak przypuszczamy - odszepn膮艂 Rune. - Ale po-

zwolili艣my wam spa膰, bo naprawd臋 potrzebowali艣cie

odpoczynku.

Marco, obudzony d藕wi臋kiem ich g艂os贸w, tak偶e si臋

podni贸s艂. Cho膰 co prawda 偶adne z nich nie by艂o do ko艅ca

przekonane, czy Marco kiedykolwiek zasypia. Wci膮偶

pozostawa艂 dla nich zagadk膮.

- Rzeczywi艣cie wspaniale by艂o cho膰 troch臋 odpocz膮膰

- przyzna艂 Gabriel. - Odzyska艂em form臋 i got贸w jestem

na wszystko.

- 艢wietnie - powiedzia艂 Marco. - A jak nogi?

- Nie mia艂em jeszcze czasu sprawdzi膰.

- Przykro mi, ale niestety zn贸w b臋dziesz musia艂

w艂o偶y膰 kalosze. Nie mo偶esz maszerowa膰 w sanda艂ach po

lodowcu. Nie zabra艂e艣 偶adnych sk贸rzanych but贸w?

- Mia艂em par臋 grubych but贸w - odpar艂 Gabriel

偶a艂osnym g艂osem. - Ale jeden zgubi艂em, kiedy spad艂em

w przepa艣膰 w Gudbrandsdalen, a drugiego nie zabra艂em

chyba ze szpitala.

- Rozumiem. G艂upio, powinni艣my byli kupi膰 ci nowe

buty w Oppdal.

- Nie pomy艣la艂em o tym.

- My te偶 nie - u艣miechn膮艂 si臋 Marco. - Przynie艣

kalosze!

Marco na nowo posypa艂 stopy ch艂opca cudownie

ch艂odz膮cym dezynfekuj膮cym proszkiem i owin膮艂 je banda-

偶em. Potem wsp贸lnie z Halkatl膮 i Runem naci膮gn臋li mu

kalosze. Gabriel z b贸lu mocno zagryza艂 wargi. Obudzili si臋

ju偶 wszyscy i zacz臋li czyni膰 przygotowania do dalszej drogi.

Kiedy ju偶 troch臋 si臋 oporz膮dzili i posilili, Nataniel

poprosi艂 Halkatl臋, aby sta艂a si臋 niewidzialna i wysz艂a na

lodowiec.

- Rozejrzyj si臋 dobrze, czy nigdzie nie wida膰 W艂adc贸w

Czasu - przykaza艂.

- Sprawdz臋 bardzo dok艂adnie - zapewni艂a Halkatla

dumna z okazanego jej zaufania.

Znikn臋艂a. Gabriel si臋 przestraszy艂; cz臋sto zapomina艂, 偶e

Halkatla jest duchem z czternastego wieku. Traktowa艂 j膮

jako jedn膮 z wybranych, 偶yw膮, ale... s艂ysza艂 przecie偶, jak

si臋 wieczorem u偶ala艂a, 偶e nie mo偶e towarzyszy膰 im

w Dolinie, 偶e jej czas dobiegnie ko艅ca. Nie zastanawia艂 si臋

w贸wczas nad tym, co powiedzia艂a, by艂 zbyt zm臋czony.

Teraz rozumia艂 j膮 lepiej.

Posmutnia艂. Nie chcia艂 traci膰 tak dobrego przyjaciela,

jakim okaza艂a si臋 Halkatla.

- Uwa偶aj na siebie! - wyrwa艂o mu si臋 z g艂臋bi serca.

Pojawi艂a si臋 jeszcze na moment i podnios艂a w g贸r臋

kciuk. Wida膰 ceni艂a sobie jego trosk臋.

Halkatla wysz艂a na o艣lepiaj膮ce 艣wiat艂o. S艂o艅ce nie

艣wieci艂o, ale pokrywa chmur by艂a tak cienka i jasna, 偶e

艣wiat艂o stawa艂o si臋 przez to jeszcze ostrzejsze. Musia艂a na

chwil臋 zmru偶y膰 oczy, 偶eby wyostrzy膰 wzrok.

O艣lepiona, zachowywa艂a tym wi臋ksz膮 ostro偶no艣膰. Po-

woli wyczo艂giwa艂a si臋 z otworu mi臋dzy ska艂膮 a lodem.

Na razie nic nie by艂o wida膰. T臋tentu kopyt nie s艂yszano

ju偶 od wielu godzin. A wi臋c trzej straszliwi w艂adaj膮cy

czasem je藕d藕cy byli jednak rycerzami nocy.

Halkatla rozgl膮da艂a si臋 uwa偶nie, bez po艣piechu.

Wreszcie zawo艂a艂a:

- Droga wolna!

Wszyscy opu艣cili kryj贸wk臋 i Halkatla si臋 zmaterializo-

wa艂a, g艂贸wnie dlatego, 偶e wpad艂 na ni膮 Ian. Podskoczy艂

przestraszony, kiedy pojawi艂a si臋 tu偶 przed nim.

Oboje wybuchn臋li 艣miechem.

Dzie艅 rozpocz膮艂 si臋 weso艂o.

- Czy o艣mielimy si臋 przej艣膰 na drug膮 stron臋 na prze艂aj,

przez lodowiec? - spyta艂 Nataniel. - Czy raczej powinni艣-

my go okr膮偶y膰, id膮c wzd艂u偶 kraw臋dzi?

Marco si臋 waha艂.

- Przecie偶 nie ludzi si臋 boimy. W艂adc贸w Czasu tak偶e

nigdzie nie wida膰. Dlaczego wi臋c mieliby艣my si臋 chowa膰?

Wszyscy zgadzali si臋 z jego tokiem my艣lenia. Ob-

chodzenie lodowca op贸藕ni艂oby ich marsz o wiele godzin.

Wyruszyli wi臋c na wielk膮 lodow膮 p艂aszczyzn臋, siedem

ma艂ych ciemnych kropek na olbrzymim nieruchomym

morzu...

Powierzchnia lodowca wcale nie by艂a r贸wna. Po-

tworzy艂y si臋 na niej muldy i wybrzuszenia, znienacka

otwiera艂y si臋 zdradliwe szczeliny i rozpadliny o 艣cianach

tak stromych i g艂adkich, 偶e osoba, kt贸ra by w nie wpad艂a,

nie zdo艂a艂aby si臋 niczego przytrzyma膰.

Posuwali si臋 zwart膮 grupk膮. Halkatla sz艂a pierwsza, nic

bowiem nie wa偶y艂a i dzi臋ki temu mog艂a odnajdywa膰

czyhaj膮ce na przyjaci贸艂 lodowe pu艂apki i prowadzi膰 ich

bezpieczn膮 drog膮.

Gabrielowi zn贸w zacz臋艂y dawa膰 si臋 we znaki otarcia na

stopach. Maszerowa艂 za Runem, a za plecami mia艂

Nataniela. Od ostrego 艣wiat艂a bola艂y go oczy. Niestety,

nikt nie zabra艂 okular贸w przeciws艂onecznych, a bardzo by

si臋 im teraz przyda艂y.

- W ka偶dym razie 艂adnie si臋 opalimy - weso艂o powie-

dzia艂a Tova. A potem doda艂a ju偶 mniej radosnym tonem:

- Ciekawe tylko, czy komu艣 b臋dziemy mogli si臋 pokaza膰.

- Czy偶by Lynx nie mia艂 dzisiaj zamiaru atakowa膰?

- spyta艂 Ian.

- Nie ma kogo wys艂a膰 - odpar艂 Marco. - A samemu

nie chce mu si臋 wysila膰.

- Rozmawiali艣my ju偶 o tym wcze艣niej, ale czy on aby

przypadkiem nie boi si臋 zbli偶y膰 do jasnej wody? - za-

stanawia艂 si臋 Nataniel. - Pami臋tajcie, zaatakowa艂 Ellen

dopiero wtedy, gdy zakopa艂a swoj膮 butelk臋.

Nataniel urwa艂. My艣l o Ellen zawsze wywo艂ywa艂a b贸l.

Towarzysze tak偶e pogr膮偶yli si臋 w milczeniu. Weso艂y

nastr贸j prysn膮艂 jak ba艅ka mydlana.

W臋dr贸wka przez lodowiec okaza艂a si臋 bardzo czaso-

ch艂onna. Musieli wspina膰 si臋 po 艣liskim jak szk艂o lodzie,

obmacywa膰 niepewne pod艂o偶e, przeciska膰 przez w膮skie

szczeliny.

W ko艅cu wyszli na spor膮 otwart膮 ptzestrze艅, po kt贸rej

艂atwiej by艂o si臋 porusza膰.

- Idzie si臋 prawie jak po pod艂odze - westchn膮艂 Gabriel

z ulg膮.

Marco rozejrza艂 si臋 doko艂a.

- Przebyli艣my ju偶 po艂ow臋 drogi - oznajmi艂 z rado艣ci膮.

I doda艂: - Tak mi si臋 wydaje.

- Jasne! Jak si臋 odwr贸cicie i zobaczycie, ile ju偶

uszli艣my, 艂atwiej b臋dzie patrze膰 na to, co mamy jeszcze

przed sob膮 - zawt贸rowa艂a mu Tova.

Odwr贸cili si臋 wi臋c i uderzyli w krzyk.

Za nimi pod膮偶a艂 olbrzymi je藕dziec. Jego sylwetka nie

by艂a tak wyra藕na jak noc膮, lecz bardziej zamglona,

przypomina艂a figur臋 z lodu, kt贸ra wyros艂a z wn臋trza

lodowca.

- Biegiem! - zawo艂a艂 Marco. - Co si艂 w nogach!

Halkatlo, ty wska偶esz nam drog臋!

To dlatego nie zauwa偶yli艣my go wcze艣niej, my艣la艂

Gabriel, czuj膮c, 偶e ma serce w gardle. Jego prawdziwa

posta膰 wy艂ania si臋 dopiero noc膮. Za dnia jest przezroczysty,

jakby utkany ze 艣wiat艂a.

Poczuli, jak l贸d zatrz膮s艂 si臋 pod uderzeniami ogrom-

nych kopyt. Je藕dziec by艂 coraz bli偶ej.

- Tengelu Dobry! - zawo艂a艂 Nataniel.

- Jeste艣my tutaj - rozleg艂 si臋 g艂os obok niego. - Ale

przeciw W艂adcom Czasu nic nie mo偶emy zrobi膰. S膮dz臋

jednak, 偶e butelki was chroni膮.

L贸d rozci膮ga艂 si臋 przed nimi bezkresny. Nie mieli

偶adnych szans.

- Tam dalej jest szczelina! - zawo艂a艂a Halkatla. - Pr臋d-

ko, tam si臋 schronimy.

By艂o jednak za p贸藕no.

W艂adca Czasu zbli偶a艂 si臋 galopem. Ujrzeli, jak mknie

niczym odbicie promieni s艂onecznych w lodzie, zamglo-

ny, a mimo to zbroja i miecz o艣lepia艂y blaskiem. Gabriel,

trzymany za r臋ce przez Nataniela i Marca, by艂 pewien, 偶e

nadesz艂a jego ostatnia godzina. Ale W艂adca Czasu wymi-

n膮艂 ich, przejecha艂 tak偶e obok Tovy i Runego.

Interesowa艂a go Halkatla. Za艂opota艂a wystrz臋piona

peleryna, spod kopyt wierzchowca sypn膮艂 si臋 deszcz

iskier. Rycerz pochyli艂 si臋 i z艂apa艂 czarownic臋.

Ona nie ma butelki, pomy艣la艂 Gabriel. A w dodatku

Tengel Z艂y nienawidzi jej za to, 偶e odwr贸ci艂a si臋 od niego

i niecnie go oszuka艂a.

Halkatla zanios艂a si臋 szale艅czym krzykiem, pr贸bowa艂a

si臋 broni膰, bij膮c w艣ciekle na o艣lep, ale niemal ca艂kowicie

znikn臋艂a w olbrzymiej d艂oni.

Wszyscy ruszyli jej na pomoc. Rune by艂 najbli偶ej,

wykrzykiwa艂 jej imi臋 z g艂臋bok膮, nieudawan膮 rozpacz膮.

Rzuci艂 si臋 na je藕d藕ca, chc膮c 艣ci膮gn膮膰 go z konia, ale w r臋ku

zosta艂 mu tylko strz臋p zbutwia艂ej peleryny. W艂adca Czasu

szybko oddali艂 si臋 ku kraw臋dzi lodowca.

Widzieli, jak wje偶d偶a na g贸rski grzbiet i znika w miejs-

cu, gdzie, jak przypuszezali, musia艂 si臋 zatrzyma膰 Tengel

Z艂y wraz z Lynxem.

- Halkatlo! - zap艂aka艂a Tova. - O, Halkatlo...

W艂adca Czasu istotnie zmierza艂 do Tengela Z艂ego i jego

prawej r臋ki. P臋dzi艂 jak burza, a kiedy ju偶 przed nimi stan膮艂,

upu艣ci艂 Halkatl臋. Spad艂a bezradnie na ziemi臋 u st贸p

Tengela i Lynxa, a rycerz odjecha艂 w po艣piechu, jak gdyby

pali艂 go wstyd, 偶e s艂u偶y innym.

Tak te偶 w istocie by艂o. Zachowanie straszliwego

je藕d藕ca dowodzi艂o jednak wielkiej mocy Tengela Z艂ego.

A jaka b臋dzie owa moc w przysz艂o艣ci, kiedy uda mu si臋

dotrze膰 do naczynia z ciemn膮 wod膮?

- Doskonale! - zawo艂a艂 uradowany Tengel za W艂adc膮

Czasu.

Rycerz jednak nawet nie odwr贸ci艂 g艂owy.

Halkatla stan臋艂a na nogi. Pr贸bie jej ucieczki natych-

miast zapobieg艂 Lynx i mocno przytrzymuj膮c, doprowa-

dzi艂 przed oblicze Tengela Z艂ego.

Czarownicy by艂o ju偶 ca艂kiem oboj臋tne, co m贸wi.

- O, fuj, jak ty okropnie wygl膮dasz! - prychn臋艂a.

- Jeste艣 wr臋cz obrzydliwy! Ale tak to ju偶 bywa, kiedy

przez niemal tysi膮c lat murszeje si臋 w grobie!

Rozleg艂 si臋 syk i z gardzieli potwora wysun膮艂 si臋

ohydny czarny j臋zor. Halkatli buchn臋艂y w twarz cuchn膮ce,

szarozielonkawe opary.

Zakrztusi艂a si臋, ale nie mia艂a zamiaru przed nikim si臋

korzy膰. Oczy potwornego przodka zrobi艂y si臋 w膮skie jak

szparki.

- Ujdziesz wolno, je艣li...

- Wolno? - przerwa艂a mu. - My艣lisz, 偶e w to uwierz臋?

Tengel ci膮gn膮艂, teraz ju偶 ostrzejszym tonem:

- Je艣li powiesz nam, kim jest Marco. Znamy ju偶 jego

imi臋, wiemy, 偶e wam towarzyszy. Musz臋 si臋 dowiedzie膰,

kim on jest!

Halkatla zanios艂a si臋 d藕wi臋cznym 艣miechem.

- On ci przeszkadza? Nie mo偶esz si臋 dosta膰 do

Doliny? Wielki Tan-ghil nie potrafi rozwik艂a膰 czarodziej-

skich run贸w, kt贸re tworz膮 niewidzialny mur? S艂ysza艂a艣,to,

paskudo, kt贸ra mnie trzymasz? Tw贸j pan i mistrz nie

potrafi sobie z tym poradzi膰! 呕e te偶 chce ci si臋 s艂u偶y膰

komu艣 tak nieudolnemu!

Mogli, rzecz jasna, przycisn膮膰 j膮 mocniej, ale Tengel

Z艂y nie potrafi艂 znie艣膰 takiej zniewagi i nie panuj膮c nad

sob膮 wrzasn膮艂 do Lynxa:

- Wy艣lij j膮 do Wielkiej Otch艂ani!

- Nie, nie! - broni艂a si臋 Halkatla, ale Lynx ju偶 wykona艂

rozkaz.

Doprawdy, Tengel Z艂y nie by艂 zanadto przebieg艂y.

Halkatla unosi艂a si臋 w pr贸偶ni. 艢wiat znika艂 jej z oczu,

p艂aka艂a z 偶alu, 艣wiadoma, 偶e oto czeka j膮 wieczna zag艂ada.

Wiedzia艂a przecie偶, 偶e nigdy nie zdradzi艂aby Marca, ale

mog艂a bardziej zwa偶a膰 na to, co m贸wi. A zreszt膮 nie. Te

dwa potwory zirytowa艂y j膮 do tego stopnia, 偶e nie

potrafi艂aby utrzyma膰 j臋zyka za z臋bami.

Wok贸艂 niej zapanowa艂a ciemno艣膰. Mija艂a co艣, ale nie

by艂a w stanie dostrzec co, s艂ysza艂a tylko zawodz膮ce

w艣ciekle wichry, mia艂a wra偶enie, 偶e mija jaki艣 korytarz.

Ci膮gn臋艂o j膮 w d贸艂. Szyb...

Unosi艂a si臋 w nieprzeniknionej ciemno艣ci.

Wiedzia艂a ju偶, dlaczego Wielka Otch艂a艅 jest taka

straszna. Jej my艣li nape艂ni艂a bowiem 艣wiadomo艣膰, czego

powinna by艂a dokona膰 za 偶ycia, co mog艂a zrobi膰, jakie

mia艂a zdolno艣ci i predyspozycje. Oskar偶a艂a si臋 g艂o艣no

o wszystko, co zmarnowa艂a, a wreszcie zacz臋艂a b艂aga膰

o lito艣膰.

Ale w Otch艂ani nie by艂o nikogo, kto by j膮 us艂ysza艂.

Nataniel i jego przyjaciele otrz膮sali si臋 powoli z szoku

wywo艂anego strat膮 Halkatli. Mogli ju偶 my艣le膰 nieco

ja艣niej.

Stali na lodowcu w ostrym dziennym 艣wietle. Nataniel

g艂臋boko odetchn膮艂.

- Nic nie mo偶emy dla niej zrobi膰 - o艣wiadczy艂. - To

ogromnie przykre i, rzecz jasna, niesprawiedliwe, ale

musimy i艣膰 dalej.

Rune jako jedyny nie m贸g艂 wyrwa膰 si臋 z odr臋twienia.

Sta艂 nieruehomo, trzymaj膮c w d艂oni strz臋pek materii.

Marco po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu.

- Wiemy, 偶e ciebie i Halkatl臋 wiele 艂膮czy艂o - rzek艂

ciep艂o. - W obcej wam tera藕niejszo艣ci byli艣cie sobie

pociech膮.

Rune skin膮艂 g艂ow膮.

- M贸wi艂em jej, jak trudno jest by膰 kim艣 jedynym

w swoim rodzaju, na domiar z艂ego zmuszonym do

wiecznego 偶ycia w taki spos贸b. Teraz przysz艂o艣膰 wydaje

mi si臋 jeszcze bardziej beznadziejna.

- I tak by艣my j膮 stracili, i to ju偶 wkr贸tce. Dany jej

zosta艂 czas 艂aski, ale dobieg艂by ko艅ca z chwil膮 dotarcia do

Doliny.

Rune nie odpowiedzia艂. Patrzy艂 tylko gdzie艣 w dal

zasmuconym wzrokiem.

Gabriel pisn膮艂 nagle:

- Patrzcie!

Wskaza艂 na prze艂臋cz prowadz膮c膮 do Doliny Ludzi

Lodu.

- O, nie! - j臋kn臋艂a Tova.

- Do diaska! - mrukn膮艂 Nataniel.

Trudno ich by艂o dostrzec, ale rzeczywi艣cie tam stali.

Dwaj pozostali W艂adcy Czasu. Na tle nieba rysowali si臋

jak migotliwe cienie.

- Tengel Z艂y nie ma zamiaru wypu艣ci膰 nas tak 艂atwo

- stwierdzi艂 Nataniel.

Marco rozwa偶a艂 sytuacj臋.

- Nie mo偶emy tak po prostu i艣膰 przez l贸d, pchaj膮c si臋

im prosto w r臋ce. Poza tym na pewno zaraz przyst膮pi膮 do

ataku. Zr贸bmy tak, jak proponowa艂a Halkatla, ukryjmy

si臋 w tej rozpadlinie, tam mo偶emy si臋 zastanowi膰, co robi膰

dalej.

- Robi膰? - rzek艂a Tova kr贸tko. - Jest chyba tylko

jedno wyj艣cie: trzeba ich wyeliminowa膰.

- Dobrze, ale jak tego dokona膰? Jak mo偶na wyelimi-

nowa膰 czas? - zastanawia艂 si臋 Nataniel.

Kryj贸wka by艂a niez艂a. Dostatecznie ciasna, aby W艂ad-

com Czasu nie uda艂o si臋 do niej zej艣膰, ale oni wszyscy si臋

pomie艣cili. Usadowili si臋 na p艂aszczach przeciwdeszczo-

wych.

- Najwa偶niejsze to dowiedzie膰 si臋, kim oni s膮 - stwier-

dzi艂 Nataniel. - Marco, naprawd臋 nie pami臋tasz, z jakiej

religii si臋 wywodz膮?

- Ju偶 si臋 nad tym zastanawia艂em. Ale nie by艂o tego

w programie w czasach, gdy si臋 kszta艂ci艂em. O W艂adcach

Czasu s艂ysza艂em kiedy艣 tylko raz, przelotnie.

- Oni musz膮 wywodzi膰 si臋 z jakiej艣 religii, kt贸ra wci膮偶

jest 偶ywa - dosz艂a do wniosku Tova. - Inaczej by nie

istnieli.

Marco nie by艂 do ko艅ca o tym przekonany.

- Mam niejasne wspomnienie, 偶e nale偶eli do 艣wiata

mit贸w. A mity 艂膮cz膮 si臋 zazwyczaj z dawno wymar艂ymi

religiami.

Rune siedzia艂, mn膮c w palcach strz臋pek materia艂u,

kt贸ry 艣ciemnia艂 po tym, jak ukryli si臋 w rozpadlinie.

- A mo偶e by wezwa膰 Benedikte? - zaproponowa艂.

Najpierw patrzyli na niego nic nie rozumiej膮c, ale

w ko艅cu Nataniela ol艣ni艂o.

- Naturalnie! Benedikte trzymaj膮c w d艂oni jaki艣 przed-

miot potrafi odczyta膰 jego histori臋. Tengelu Dobry, czy

by艂by艣 tak uprzejmy i przywo艂a艂 do nas Benedikte?

Czekali w milczeniu.

- Witajcie! - rozleg艂 si臋 z g贸ry mi艂y g艂os. Pomogli

Benedikte zej艣膰 na d贸艂. Nie by艂a ju偶 s臋dziw膮 dam膮 jak

w chwili, gdy musia艂a rozsta膰 si臋 z ziemskim 偶yciem,

odzyska艂a m艂odo艣膰. Jakie偶 ona ma dobre oczy, pomy艣la艂

Gabriel. Pomimo wszelkiego z艂a, jakie ich spotka艂o, zn贸w

poczu艂 si臋 bezpieczny.

Przez chwil臋 rozmawiali o tym, co si臋 wydarzy艂o,

a wreszcie Marco wyja艣ni艂, w jakim celu wezwali Benedik-

te.

- Czy mog艂aby艣 potrzyma膰 ten skrawek w d艂oni

i sprawdzi膰, czy czego艣 si臋 o nich nie dowiesz? - poprosi艂.

Benedikte, ucieszona, 偶e nareszcie mo偶e si臋 na co艣

przyda膰, wzi臋艂a do r臋ki materia艂. Ju偶 dawno nie mia艂a

okazji wykorzystywa膰 swych zdolno艣ci.

Skoncentrowa艂a si臋, a oni czekali w napi臋ciu. I tak nic

innego nie mogli zrobi膰, droga do Doliny by艂a odci臋ta.

Benedikte wra偶liwymi palcami dotyka艂a ciemnej, zbut-

wia艂ej materii. Pog艂adzi艂a j膮 kciukiem, zamkn臋艂a w d艂oni.

Wreszcie zmarszczy艂a brwi.

- Nie nosi艂a tego 偶adna si艂a natury.

- Tak, my tak偶e do tego doszli艣my - powiedzia艂 Marco.

- S膮dz臋, 偶e W艂adcy Czasu nale偶膮 do 艣wiata mit贸w, ale to

niemo偶liwe. Musz膮 wywodzi膰 si臋 z jakiej艣 istniej膮cej religii.

- Nie - cicho powiedzia艂a Benedikte.

- Co takiego? Musz膮 mie膰 wyznawc贸w, inaczej by ich

tutaj nie by艂o. Bogowie, w kt贸rych nikt nie wierzy,

przestaj膮 istnie膰.

- W艂a艣ciciel tego strz臋pka nie jest bogiem. Jest poj臋ciem.

- Na mi艂o艣膰 bosk膮! - zdumia艂 si臋 Nataniel. - Czy偶by

Tengel Z艂y potrafi艂 o偶ywi膰 abstrakcyjne poj臋cia?

- Nie. Jak m贸wicie, musz膮 mie膰 swoich wyznawc贸w.

Ale ja tego nie rozumiem.

- Czy mo偶esz si臋 dowiedzie膰, w jakim jest wieku?

Benedikte zn贸w skupi艂a si臋 na swym zadaniu.

- Stary - powiedzia艂a. - Bardzo stary.

Jej twarz wyra偶a艂a zdziwienie.

- Nie rozumiem... Wiara w nich wygin臋艂a ju偶 bardzo,

bardzo dawno temu. A jednak przybyli tutaj! Nie, z tego

skrawka nie wydob臋d臋 ju偶 wi臋cej informacji. Opr贸cz

tego, 偶e s膮 藕li.

- O tym jeste艣my przekonani - powiedzia艂 Nataniel.

- Inaczej Tengel Z艂y nie sprowadzi艂by ich tutaj.

Benedikte westchn臋艂a.

- Przykro mi, ale nic wi臋cej nie dostrzegam. Szkoda.

- I tak sporo nam powiedzia艂a艣 - pocieszy艂 j膮 Marco.

Czuli, 偶e zn贸w opanowuje ich zniech臋cenie.

I wtedy nagle Ian podni贸s艂 g艂ow臋.

- Ale ze mnie idiota!

- Naprawd臋? - droczy艂 si臋 z nim Nataniel. - No

dobrze, co si臋 sta艂o?

- Lords of Time! Nie pomy艣la艂em o angielskiej wersji

ich imienia!

- Co takiego? Wiesz co艣 o nich? - niecierpliwie

dopytywa艂a si臋 Tova.

Gabriel ju偶 wcze艣niej wyci膮gn膮艂 notatnik i zd膮偶y艂

sporo zapisa膰. Teraz nastawi艂 uszu, trzymaj膮c d艂ugopis

w pogotowiu. Czu艂, 偶e za chwil臋 us艂yszy co艣 nadzwyczaj

interesuj膮cego.

- To bardzo, bardzo stara legenda - zacz膮艂 m贸wi膰 Ian.

- Jeszcze z czas贸w mglistej przesz艂o艣ci Celt贸w. Jedno

z plemion celtyckich nosi艂o nazw臋 Goidelowie, w艂a艣nie

oni wierzyli w jakie艣 dziwne istoty. W艣r贸d nich byli tak偶e

The Lords of Time - W艂adcy Czasu. By艂o ich trzech, to si臋

zgadza.

- Dobrze, Ianie - przerwa艂 mu Marco. - Ale dlaczego

akurat trzech?

- Tego nie wiem. Pami臋tajcie, 偶e jestem tylko niewy-

kszta艂conym robotnikiem.

- Ale znajome ci jest co艣 tak szczeg贸lnego, jak

mitologia Goidel贸w?

- Owszem, ale to ma swoje przyczyny.

- Goidelowie ju偶 chyba nie istniej膮? - wtr膮ci艂 Rune.

- Obecnie nazywa si臋 ich Gaelami - odpar艂 Ian.

- Ale chyba w ich bog贸w przestano wierzy膰 ju偶 ca艂e

wieki temu?

- Zgadza si臋, ale widzicie, w Liverpoolu, sk膮d przyje-

cha艂em, pojawi艂a si臋 grupa m艂odych student贸w, kt贸ra

przywr贸ci艂a do 偶ycia dawne mity.

- A wi臋c to tak - pokiwa艂 g艂ow膮 Nataniel. - M贸w

dalej, Ianie, to zaczyna by膰 naprawd臋 interesuj膮ce. Co ich

do tego sk艂oni艂o? Dlaczego wyci膮gn臋li z dawien dawna

poro艣ni臋te mchem opowie艣ci?

- Na pewno studiowali wierzenia Celt贸w - domy艣li艂a

si臋 Tova. - Przej臋li ca艂膮 mitologi臋?

- Nie, nie, ani jedno, ani drugie. Sprawa jest znacznie

prostsza i wyja艣nia, dlaczego ma o niej poj臋cie kto艣 tak

nieo艣wiecony jak ja - u艣miechn膮艂 si臋 Ian.

- A wi臋c?

殴le si臋 wyrazi艂em, nazywaj膮c ich studentami. To byli

uczniowie, m艂odzi ch艂opcy w wieku od dziesi臋ciu do

osiemnastu lat, a przyczyn膮, dla kt贸rej tak si臋 zaintereso-

wali W艂adcami Czasu, by艂a seria komiks贸w pod tytu艂em

Lords of Time.

Zapad艂a pe艂na zdumienia cisza.

- Co ty opowiadasz? - wybuchn膮艂 Nataniel.

- To prawda. Sam kupowa艂em te komiksy.

- Nie masz przypadkiem jakiego艣 przy sobie? - 偶ar-

tobliwie spyta艂a Benedikte.

- Niestety nie - roze艣mia艂 si臋 Ian. - Nie zabra艂em z domu.

- Szkoda - mrukn膮艂 Nataniel.

- Ale czy postacie z komiks贸w przypomina艂y te, kt贸re

widzieli艣my?

- Nie bardzo. Rzeczywi艣cie byli to konni je藕d藕cy,

dot膮d si臋 zgadza. Ale rysownik, tw贸rca serii, po prostu

wyobrazi艂 sobie, jak mogliby wygl膮da膰. Ci, kt贸rzy si臋 tu

pojawili, zapewne s膮 tymi w艂a艣ciwymi.

- Musia艂 go zafascynowa膰 dawny celtycki mit - stwie-

rdzi艂a Tova. - Narysowa艂 komiks i nie藕le na tym zarobi艂.

- Ale jak oni si臋 tu znale藕li? - ostro偶nie spyta艂 Gabriel.

- Domy艣lam si臋 tego - odpowiedzia艂 Nataniel, obej-

muj膮c szczup艂e ramiona swego bratanka. - Tych m艂odych

ch艂opc贸w seria musia艂a zauroczy膰, to ca艂kiem normalne.

Stworzyli kult W艂adc贸w Czasu, przypuszczam, 偶e nie-

kt贸rzy z nich wr臋cz uwierzyli w ich istnienie. S膮dz臋, 偶e

czcili ich jako swego rodzaju wy偶sze istoty.

Ian potwierdzi艂 jego s艂owa.

- Lords of Time z komiks贸w s膮 bardzo przystojni.

Upi臋kszeni. Ci, kt贸rych my widzieli艣my, s膮 tylko straszni.

Marco nie odzywa艂 si臋 od dobrej chwili. Teraz powie-

dzia艂:

- Wiemy ju偶 wi臋c, kim s膮. Wiemy tak偶e, kto ich czci.

- Nie chcesz chyba powiedzie膰, 偶e upiorni rycerze

pojawili si臋 tylko dlatego, 偶e wierzy w nich kilku

uczniak贸w? - wykrzykn臋艂a Tova.

- Dlaczego nie? Je艣li wiara dzieci jest dostatecznie

silna i szczera... Wystarczy, aby uwierzy艂a jedna osoba.

- No tak - w艂膮czy艂 si臋 w rozmow臋 Gabriel. - Na

w艂asne oczy widzieli艣my przecie偶 cztery duchy Taran-gai,

z Sham膮 pi臋膰. A jedynym 偶yj膮cym Taran-gaiczykiem jest

Tengel Z艂y! Wi臋cej nie trzeba!

- Chcecie powiedzie膰, 偶e Kaczor Donald i Myszka

Miki mog膮 o偶y膰, je艣li tylko kto艣 uwierzy w ich istnienie?

- z niedowierzaniem spyta艂a Tova.

- Nie, oczywi艣cie, 偶e nie! Oni nie s膮 bogami.

- Diabli wiedz膮! I co macie zamiar z tym zrobi膰?

- Tova stara艂a si臋 my艣le膰 trze藕wo i logicznie. - Pojecha膰

do Liverpoolu i powystrzela膰 ca艂膮 t臋 gromadk臋?

- Nie zastosujemy a偶 tak drastycznych metod - uspo-

koi艂 j膮 Marco. - Ale nie jeste艣 daleka od prawdy.

- Co takiego? Mamy przerwa膰 wypraw臋?

- Ty nie. Tylko Ian. I Nataniel.

- Ale偶 nie mo偶emy czeka膰 na ich powr贸t z tak d艂ugiej

i k艂opotliwej podr贸偶y!

- Je艣li pozwolisz mi wypowiedzie膰 si臋 do ko艅ca, to

wkr贸tce b臋dziemy mogli zacz膮膰. Przy mojej pomocy

wyprawi膮 si臋 w podr贸偶 poza cia艂em.

- Oczywi艣cie! - Twarz Nataniela si臋 rozja艣ni艂a. - Tak

jak ty i ja, Tovo, byli艣my w Japonii.

- W艂a艣nie - odpar艂 Marco. - Tak b臋dzie o wiele

szybciej. Ianie, czy wiesz, gdzie ci m艂odzi ludzie si臋

spotykaj膮?

Irlandczyk zastanawia艂 si臋 chwil臋.

- Owszem, znam troje z nich. Mieli swoje "tajemne"

miejsce, o kt贸rym wszyscy wiedzieli. Le偶a艂o nie w dzielni-

cy, gdzie mieszka艂em, raczej bli偶ej miejsca pracy. Wiem

o tym, poniewa偶 eksperymentowali z jakim艣 materia艂em

wybuchowym i kilka pojemnik贸w ze 艣mieciami wylecia艂o

w powietrze. Gazety o tym pisa艂y, wspominaj膮c przy okazji

ich zainteresowanie dawnymi celtyckimi mitami, kt贸re

poznali za po艣rednictwem komiks贸w Lords of Time.

- Czy ch艂opc贸w by艂o tylko trzech?

- Nie, w gazecie mowa by艂a o czterech ch艂opcach

i jednej dziewczynie.

- Doskonale, Ianie.

Marco wyja艣ni艂 Natanielowi, co powinni zrobi膰, kiedy

ju偶 odnajd膮 m艂odych ludzi.

- Musicie odszuka膰 wszystkich - podkre艣li艂. - To

bardzo, bardzo wa偶ne. Usi膮d藕cie teraz wygodnie, tak

wygodnie, jak to tylko mo偶liwe w tej lodowej grocie.

Teraz ty, Ianie, we藕 Nataniela za r臋k臋...

- Niech wstydzi si臋 ten, co 藕le o nieh pomy艣li - mruk-

n臋艂a Tova. Marco uciszy艂 j膮 gestem, ale Ian i Nataniel nie

mogli powstrzyma膰 u艣miechu.

- Ty, Ianie, wska偶esz, dok膮d macie si臋 uda膰. Potem

dowodzenie przejmie Nataniel.

Kiwn臋li g艂owami na znak, 偶e zrozumieli, cho膰 na

twarzy Iana malowa艂 si臋 wyraz pow膮tpiewania. Na tym

etapie nie powinien ju偶 w膮tpi膰, doszed艂 do wniosku

Gabriel, gor膮czkowo notuj膮cy wszystko, co si臋 dzia艂o.

Marco pochyli艂 si臋 nad Ianem i Natanielem i powi贸d艂

d艂oni膮 po ich oczach.

- Jeste艣 teraz w domu, w Liverpoolu, Ianie - powie-

dzia艂 mi臋kkim g艂osem. - Idziesz ulic膮, po kt贸rej kr臋c膮 si臋

m艂odzi ludzie?

- Tak - sennie odpar艂 Ian.

- Odszukaj ich zatem!

Zapad艂a cisza. Tova nie mog艂a zapanowa膰 nad dr偶e-

niem. Benedikte wci膮偶 by艂a z nimi, szcz臋艣liwa, 偶e mo偶e im

towarzyszy膰.

Na zewn膮trz nic nie m膮ci艂o spokoju. Gabriel wpraw-

dzie ze dwa razy us艂ysza艂 dudnienie ci臋偶kich kopyt

wierzchowc贸w W艂adc贸w Czasu, ale nie chcia艂 si臋 od-

zywa膰. Nikt inny nie dawa艂 do zrozumienia, 偶e cokolwiek

us艂ysza艂.

- Niepokoj臋 si臋 o nich - wyzna艂a zas臋piona Tova.

- Nie chc臋 straei膰 Iana. Nataniela tak偶e nie, to jasne, ale

Ian tak wiele dla mnie znaczy.

- Nie b贸j si臋 - uspokoi艂 j膮 Mareo. - Tengel Dobry nie

mo偶e towarzyszy膰 mu w tej podr贸偶y, ale Ian ma swego

osobistego opiekuna, tak samo jak wszyscy ludzie. Ducha

opieku艅czego, kt贸ry nie odst臋puje go od ko艂yski po gr贸b.

W czasach wiking贸w nazywano je fylgjami, potem anio艂a-

mi str贸偶ami albo dobrymi wr贸偶kami. Mo偶na zreszt膮 mie膰

kilku opiekun贸w, ale Ian ma tylko jednego.

- Sk膮d wiesz?

- Widzia艂em go - odpar艂 Marco z ca艂膮 naturalno艣ci膮.

- Nie musicie szepta膰. Iana i Nataniela tutaj nie ma, nie

s艂ysz膮 nas.

- Czy oni s膮 w Liverpoolu? - Gabriel ze zdumienia

szeroko otworzy艂 oczy. Z niedowierzaniem patrzy艂 na

dw贸ch przyjaci贸艂. Przestali trzyma膰 si臋 za r臋ce, ale, jak

wyja艣ni艂 Marco, nie by艂o to ju偶 potrzebne.

- Tak, s膮 w Liverpoolu - potwierdzi艂 Marco.

- Poczekaj - przerwa艂a mu Tova. - S膮dzi艂am, 偶e

opiekun贸w maj膮 tylko Ludzie Lodu?

- Nie, nie jest tak. Opiekunowie Ludzi Lodu s膮

szczeg贸lnie silni i do艣膰 wyj膮tkowi. Ale zwyczajni ludzie

tak偶e maj膮 kogo艣, kto stoi u ich boku. Mo偶e nie wszyscy,

ale wi臋kszo艣膰.

- Ale sk膮d oni si臋 bior膮? Czy to zmarli krewni, tak jak

u nas?

- Owszem, to si臋 zdarza, ale zwykle to duchy.

- Duchy to bardzo mgliste poj臋cie.

- Tak, masz racj臋. Ale wszystko 艂膮czy si臋 z w臋dr贸wk膮

dusz. Wiesz przecie偶, Tovo, 偶e ludzie 偶yj膮 kilkakrotnie.

- Oczywi艣cie! Nie mam co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

- No c贸偶, to, 偶e cz艂owiek rodzi si臋 na nowo, mo偶na

przyr贸wna膰 do kszta艂cenia. Opiekunowie to dusze, kt贸te

si臋 ju偶 w pe艂ni rozwin臋艂y. I mo偶e si臋 zdarzy膰, 偶e czyim艣

przewodnikiem zostanie przodek. Ludzko艣膰 w og贸le nie

ma zn贸w tak bardzo wielu praprzodk贸w, jak si臋 po-

wszechnie s膮dzi. Wiecie wszak, 偶e jeszcze kilka wiek贸w

temu na Ziemi nie by艂o tak wielu ludzi, a wi臋c sporo

z obecnie 偶yj膮cych ma wsp贸lne korzenie.

- Rozumiem - powiedzia艂 Gabriel. - Wiecie, 偶e

przyjecha艂em ze szpitala samochodem razem z pani膮,

kt贸ra nazywa si臋 Margit Sandemo. Powiedzia艂a mi, 偶e

w jej drzewie genealogicznym dok艂adnie w stu miejscach

wyst臋puje kr贸l Harald Pi臋know艂osy.

- To wcale nie dziwne - lekko u艣miechn臋艂a si臋

Benedikte. - Niewiele trzeba, by pochodzi膰 od Haralda

Pi臋know艂osego. Mia艂 dwadzie艣cioro sze艣cioro dzieci

z prawego 艂o偶a, a o osiemdziesi臋ciu jednym nie艣lubnych

wiedzia艂. Dalej ju偶 straci艂 rachub臋.

Marco u艣miechn膮艂 si臋, a Tova powiedzia艂a zamy艣lona:

- Wiecie, my艣l臋, 偶e obdarzono nas nies艂ychanym

przywilejem.

- To oczywiste.

- Nie, chodzi mi o to, 偶e dano nam mo偶liwo艣膰 poznania

naszych przodk贸w w ca艂kiem inny spos贸b, ni偶 kiedy si臋

tylko o nich czyta. I zrozumia艂am teraz, 偶e nie wystarczy

traktowa膰 siebie samego jako sp贸jn膮 jednostk臋. Aby uzyska膰

pe艂en obraz, trzeba przyjrze膰 si臋 ca艂emu swemu rodowi.

Jeste艣my ogniwami d艂ugiego procesu rozwoju. I nowa

艣wiadomo艣膰, 偶e wsp贸lnie z Halkatl膮, Sol czy Targenorem

tworz臋 jak膮艣 ca艂o艣膰, czyni mnie zdunriewaj膮co siln膮 i pe艂n膮!

- Tak - pokiwa艂 g艂ow膮 Marco. - Ludzie cz臋sto b艂膮dz膮

w艂a艣nie dlatego, 偶e nie zdaj膮 sobie sprawy ze swych

korzeni, z ca艂ego cyklu istnienia. My naprawd臋 jeste艣my

uprzywilejowani.

Gabriel zachichota艂.

- Ta pani, kt贸ra mnie tu przywioz艂a, mia艂a nieptaw-

dopodobne drzewo genealogiczne, si臋ga艂o a偶 do roku

trzysta pi臋膰dziesi膮tego przed nasz膮 er膮.

- Czy to mo偶liwe? - Tova odnios艂a si臋 do tej infor-

macji sceptycznie.

- Oczywi艣cie, pod warunkiem, 偶e si臋gnie si臋 do jakiej艣

dynastii kr贸lewskiej. Ona wymienia艂a w艣r贸d swy膰h przo-

dk贸w o艣miuset kr贸l贸w, dwunastu cesarzy i spor膮 liczb臋

do艣膰 w膮tpliwych bog贸w. Ale, jak m贸wi艂a, takie po-

chodzenie nie przynios艂o jej 偶adnych korzy艣ci. Nie by艂o

偶adn膮 jej zas艂ug膮, 偶e znalaz艂o si臋 w nim tak wiele

imponuj膮cych nazwisk. Poza tym byli tam niemal wy艂膮cz-

nie ludzie w艂adzy, a na ni膮 wywar艂o to tylko taki wp艂yw, 偶e

nigdy nie potrafi艂a podporz膮dkowa膰 si臋 niczyim rozkazom.

Opr贸cz panuj膮cych byli tam tak偶e marsza艂kowie, dowo-

dz膮cy armi膮 i inni rozkazodawcy. Nie m贸wi膮c o morder-

cach i okrutnikach, takich jak Attyla i pewna bizantyjska

cesarzowa, pozbawiaj膮ca 偶ycia swoich m臋偶贸w, kiedy ju偶

si臋 jej znudzili i stwierdzi艂a, 偶e nie nadaj膮 si臋 na cesarza.

W jej drzewie genealogicznym nie by艂o ani jednej osoby

reprezentuj膮cej kultur臋. I tylko kiedy dopieczono jej do

偶ywego, mia艂a pewn膮 korzy艣膰 ze wszystkich tych s艂ynnych

os贸b. Zwykle wtedy powtarza艂a sobie...

- Przepraszam, m贸wisz o bizantyjskiej cesarzowej?

- Nie, do licha, o tej, kt贸ra mnie do was przywioz艂a!

Zwykle pociesza艂a si臋 wzdychaj膮c: "W ka偶dym razie nikt

nie ma tak wspania艂ego drzewa genealogicznego jak ja!"

Ale moim zdaniem jednak si臋 myli艂a, bo cz艂owiek odnosi

korzy艣ci ze swych przodk贸w!

- My odnosimy - podkre艣li艂a Tova. - Ale nie jest

wcale pewne, 偶e z innymi lud藕mi jest podobnie.

- No tak, to prawda.

Umilkli. Tova siedzia艂a rozmy艣laj膮c nad tym, 偶e powinna

umy膰 w艂osy, tak pr臋dko jej oklap艂y, a chcia艂a podoba膰 si臋

Ianowi. Ale tutaj trzeba zapomnie膰 o wszelkiej przyziemnej

pr贸偶no艣ci. Gabriel ostro偶nie poruszy艂 palcami w kaloszach.

Marz艂y mu stopy, a w miejscach otar膰 pulsowa艂o. Marco

zn贸w skupi艂 si臋 na pogr膮偶onych w transie m臋偶czyznach,

a Benedikte obserwowa艂a go zamy艣lona.

Cicho skapywa艂y krople wody. Od ciep艂a ich cia艂 l贸d

troch臋 topnia艂, ubrania nasi膮k艂y wilgoci膮.

Dobrze, 偶e ka偶dy cz艂owiek ma swego opiekuna, my艣la艂

Gabriel. To wydaje si臋 bardziej sprawiedliwe. Bo to jakby

niemo偶liwe, aby jeden B贸g czuwa艂 nad kilkoma miliar-

dami ludzi jednocze艣nie. Nie m贸wi膮c ju偶 o zwierz臋tach,

tych jest przecie偶 jeszcze wi臋cej. Ciekawe, czy i zwierz臋ta

maj膮 opiekun贸w. Tak, jestem tego pewien. Na pewno

B贸g Ojciec radzi艂 sobie z czuwaniem nad garstk膮 ludzi,

kt贸rych m贸g艂 wprowadzi膰 do Kanaanu i tak dalej, ale jak

oni si臋 rozmna偶ali! A jak teraz mia艂by dopilnowa膰, 偶eby

stara babcia w Chile wyzdrowia艂a ze swego ischiasu,

prezydent Francji dotar艂 na czas na spotkanie, a jakie艣

dziecko w Szwecji nie wybieg艂o na ulic臋?

O wiele lepiej mie膰 osobist膮 niani臋, to znaczy opiekuna.

Mo偶na si臋 wtedy z nim bezpo艣rednio skomunikowa膰,

czu膰, 偶e jest obok. "W pe艂ni rozwini臋te dusze".

艁adnie to brzmi. Ciekawe, czy i ja zostan臋 kiedy艣

czyim艣 opiekunem. Ale ja przecie偶 jestem z Ludzi Lodu,

a to co艣 szczeg贸lnego.

Sprawdzi艂, czy przypadkiem nie dostrze偶e opiekuna

Iana, ale nic nie zobaczy艂.

Spojrzenie zamy艣lonego Gabriela pad艂o na Runego.

Przez ca艂y ten czas Rune nie odezwa艂 si臋 ani s艂owem.

Jego br膮zowe oczy jakby umar艂y z 偶alu.

ROZDZIA艁 XIV

C贸偶 za ponure miasto, stwierdzi艂 Nataniel znalaz艂szy

si臋 w Liverpoolu. Chyba troch臋 niesprawiedliwie, ponie-

wa偶 trafili do najbrzydszej dzielnicy.

Ian nie m贸g艂 ruszy膰 si臋 z miejsca. Jak dziwnie tutaj

wr贸ci膰, pomy艣la艂. W膮skie tory kolejki, doje偶d偶aj膮cej tylko

do fabryki, wysokie kominy, z kt贸rych bucha cuchn膮cy

dym.

Szarzyzna, brzydkie, jednakowe domy...

Pr贸bowa艂 zmusi膰 si臋 do jakiego艣 lokalnego patriotyz-

mu, lecz bez skutku.

Moje miejsce ju偶 nie jest tutaj. Ludzie Lodu weszli mi

w krew, Norwegia, ojczyzna mojej matki, sta艂a mi si臋

bli偶sza. Nic dziwnego, 偶e ona tak pragn臋艂a st膮d wyjecha膰!

Biedna, udr臋czona matka, nigdy zbyt wiele o niej nie

my艣la艂em, po prostu by艂a. Dopiero pod koniec jej 偶ycia

zainteresowa艂em si臋 ni膮 tak, jak powinienem. S艂ucha艂em

opowie艣ci o wymarzonej Norwegii, o Sandnessjoen,

kt贸rego nigdy ju偶 nie ujrza艂a.

Wspomnienia 艣ciska艂y mu serce.

Skupi艂 si臋 na tera藕niejszo艣ci, na smutnych, szarych

domach w fabrycznej dzielnicy Liverpoolu.

Mia艂 tu do spe艂nienia, wa偶ne zadanie. Dobrze by艂o mie膰

jaki艣 cel.

- Tam jest barak, w kt贸rym spotykaj膮 si臋 ch艂opcy

- powiedzia艂 wskazuj膮c na wal膮c膮 si臋 szop臋 z dachem

z zardzewia艂ej blachy i zepsutym oknem. Sta艂a tu偶 przy

torach, przy 艣cianie u艂o偶ono stare podk艂ady i szyny.

Z zeschni臋tej ziemi wyrasta艂y pokrzywy.

Przedziwne uczucie, pomy艣la艂 Ian. Marco powiedzia艂,

偶e b臋dziemy wygl膮da膰 jak normalni ludzie, b臋dziemy

mogli rozmawia膰 z innymi. A jednak jeste艣my tylko

obrazami przesy艂anymi my艣l膮. Nasze cia艂a le偶膮 w zimnej

grocie pod g贸rskim lodowcem w Siedzibie Z艂ych Mocy.

Jeste艣my w dw贸ch miejscach naraz. Czyta艂em o takich

doznaniach poza cia艂em. Podobno noaidowie, czarownicy

lapo艅scy, s膮 ekspertami w tej dziedzinie.

Ale to Marco przys艂a艂 nas tutaj.

Niezwyk艂a osoba ten Marco. To jemu mog臋 dzi臋kowa膰

za przywr贸cenie mi 偶ycia. Inaczej nigdy bym si臋 nie

zdecydowa艂 na tak nieprawdopodobny eksperyment.

A mo偶e jednak?

Po przyje藕dzie do Norwegii wszystke warto艣ci 偶ycio-

we, kt贸re uznawa艂em, zosta艂y postawione na g艂owie. To,

co kiedy艣 uwa偶a艂em za grzesz膮ce przesad膮 wymys艂y ludzi

obdarzonych zbyt bujn膮 wyobra藕ni膮, teraz wydaje mi si臋

ca艂kiem naturalne. Poza tym sta艂em si臋 cz艂onkiem naj-

wspanialszej chyba grupy na 艣wiecie. W ka偶dym razie do

tej pory nie spotka艂em tak cudownych ludzi jak oni.

Takich prawdziwych... A jednak s膮 zupe艂nie inni. Gdyby

odkryto, jakim 偶yciem naprawd臋 偶yj膮, tym obok naszego

偶ycia, zwyk艂ego, z pewno艣ci膮 nie zostaliby zaakceptowani

przez spo艂ecze艅stwo.

A teraz jestem jednym z nich. Nale偶臋 do Ludzi Lodu.

Tova jest moja. To... to naprawd臋 fantastyczne!

Drzwi do szopy nie by艂y zamkni臋te, ale zapukali. Ze

艣rodka nikt nie odpowiedzia艂, popatrzyli wi臋c na siebie

i weszli.

Z uczuciem zawodu rozgl膮dali si臋 po zrujnowanym

baraku. Dawno ju偶 nikt tu nie przychodzi艂. Dostrzegli

wprawdzie 艣lady bytno艣ci m艂odych ludzi - skrzynk臋

odwr贸con膮 do g贸ry dnem i stoj膮cy na niej ogarek

艣wieczki, inne pud艂a s艂u偶膮ce za krzes艂a, w k膮cie kilka

wyczytanych, nadgryzionych przez myszy komiks贸w...

One w艂a艣nie ich interesowa艂y, reszta mog艂a poczeka膰.

Ian ostro偶nie uj膮艂 w dwa palce zeszyt. Po艂o偶y艂 go na

stole i wsp贸lnie z Natanielem zacz臋li go przegl膮da膰.

Z komiksu zosta艂y tylko strz臋pki, ale rysunki co nieco

im wyja艣ni艂y. W艂adcy Czasu zostali na nich przedstawieni

ca艂kiem inaczej, ni偶 wygl膮dali w rzeczywisto艣ci, jako

niezwykle przystojni, umi臋艣nieni superbohaterowie, po-

trafi膮cy da膰 rad臋 wszystkiemu.

- Nie s膮 to nasze obdarte upiory - mrukn膮艂 Nataniel.

- Ci w istocie mogli sta膰 si臋 bo偶yszczami m艂odych ludzi.

W艂a艣nie wtedy drzwi si臋 otworzy艂y i do 艣rodka wesz艂o

dw贸ch ch艂opc贸w, na twarzach malowa艂o im si臋 oburzenie.

- Przez okno zobaczyli艣my, jak wchodzicie. Czego tu

szukacie?

- Josh? - spyta艂 Ian. - Nie poznajesz mnie?

Dziwnie by艂o s艂ysze膰 Iana m贸wi膮cego po angielsku,

w dodatku z charakterystycznym liverpoolskim akcen-

tem!

- To naprawd臋 ty, Ianie? S膮dzili艣my, 偶e nie 偶yjesz.

Zosta艂o to powiedziane bardziej szczerze ni偶 taktow-

nie, ale przynajmniej zostali zaakceptowani.

Ian i Nataniel starali si臋 nie zbli偶a膰 do ch艂opc贸w, bo

przecie偶 pozostawali niematerialni. Nie chcieli, aby m艂o-

dzi ludzie w miejscu, gdzie powinny znajdowa膰 si臋 ich

cia艂a, natrafili tylko na pust膮 przestrze艅. Mog艂o to

stworzy膰 problemy.

- Potrzebujemy waszej pomocy - w艂膮czy艂 si臋 teraz

Nataniel. - Jedna ze stacji radiowych poszukuje uczest-

nik贸w do konkursu, specjalist贸w w wybranej dziedzinie.

S艂yszeli艣my, 偶e jeste艣cie prawdziwymi ekspertami, je艣li

chodzi o The Lords of Time. Stworzyli艣cie wok贸艂 nich ca艂y

kult, prawda? Wierzycie w ich istnienie i tak dalej?

Ch艂opcy wykr臋cali si臋 za偶enowani.

- Nie, ju偶 nie. Inni jeszcze si臋 tym zajmuj膮. A mo偶na

co艣 zarobi膰 na tym konkursie?

- Pewnie! - sk艂ama艂 Ian. - Dziesi臋膰 tysi臋cy funt贸w.

- O rany - szepn膮艂 Josh.

Ian poczu艂, 偶e w kwestii honorarium nieco przesadzi艂,

doda艂 wi臋c pospiesznie:

- Ale najpierw musimy przetestowa膰 wszystkich

cz艂onk贸w waszej grupy czy klubu. Wyst膮pi ten, kt贸ry

oka偶e si臋 najlepszy. Mo偶ecie nam poda膰 nazwiska pozo-

sta艂ych?

Otrzymali niezb臋dne informacje, dowiedzieli si臋 tak偶e,

偶e jeden z grupy doszed艂 do wniosku, i偶 jest za stary na

takie infantylne czczenie idoli. Zakocha艂 si臋 i nie chcia艂 ju偶

wierzy膰, 偶e W艂adcy Czasu s膮 czym艣 wi臋cej ni偶 bohaterami

serii komiks贸w. Za to dwie pozosta艂e osoby, Mary i Bob,

wci膮偶 s膮 prawdziwymi fanatykami. Znale藕li sobie now膮

kryj贸wk臋, w kt贸rej czcili W艂adc贸w Czasu jak bog贸w

w przekonaniu, 偶e ci naprawd臋 istniej膮.

- No, to ich mamy - powiedzia艂 Nataniel po norwes-

ku.

- Tego najstarszego ch艂opaka te偶 znam - oznajmi艂 Ian.

- 艁atwo go znajdziemy.

Zatroszczyli si臋 o uzyskanie szczeg贸艂owych informacji,

gdzie powinni szuka膰 dwojga najm艂odszych, Mary i Boba,

a dla wszelkiej pewno艣ci zapisali jeszcze nazw臋 klubu

sportowego, w kt贸rym ostatnio trenowa艂 najstarszy, ten,

kt贸ry zamieni艂 narysowanych bohater贸w z dzieci艅stwa na

dziewczyn臋. To panna interesowa艂a si臋 sportem i poci膮g-

n臋艂a ch艂opaka za sob膮.

- Czy jeszcze kto艣 si臋 w to bawi艂? - spyta艂 Ian. - W ten

kult W艂adc贸w Czasu?

- Nie, by艂o nas tylko pi臋cioro.

- 呕adnego m艂odszego rodze艅stwa, kt贸re interesuje

si臋 tymi prastarymi opowie艣ciami?

- Nie, obowi膮zywa艂a najg艂臋bsza tajemnica.

To brzmia艂o bardzo obiecuj膮co. Im mniej os贸b b臋d膮

musieli odszuka膰, tym kr贸cej tu zostan膮.

- Co wy w艂a艣ciwie wiecie o tych postaciach?

- Wszystko - napuszy艂 si臋 Josh z nadziej膮 na dziesi臋膰

tysi臋cy funt贸w. - Dawni Goidelowie traktowali ich jak

swoich bog贸w...

- Ale naprawd臋 nimi nie byli?

- Nie, Goidelowie mieli tak偶e prawdziwych bog贸w.

W艂adcy Czasu strzegli tylko czasu i...

Drugi ch艂opak, r贸wnie ch臋tny do udzia艂u w konkursie

o zawrotn膮 sum臋 pieni臋dzy, przerwa艂 mu:

- Pierwszy nosi艂 imi臋 Ruina, drugi - Zapomnienie,

a trzeci - Nieub艂aganie.

Ch艂opcy popatrzyli na siebie spode 艂ba i gwa艂townie

umilkli. Jeden drugiemu nie chcia艂 zdradza膰 informacji,

kt贸re mog艂y si臋 przyda膰 w eliminacjach.

Ianowi zrobi艂o si臋 przykro. Rywalizacja zniszczy艂a ju偶

wiele przyja藕ni. To mroczna strona sportu, o kt贸rej

zapominaj膮 jego wielbiciele.

Ale my艣li Nataniela kr膮偶y艂y innym torem. Nareszcie si臋

dowiedzieli, co reprezentuj膮 trzej upiorni je藕d藕cy.

I, rzeczywi艣cie, symbolizowali z艂e strony czasu! Ruina...

proces rozk艂adu; wszystko z czasem niszczeje, obraca si臋

w popi贸艂. Zapomnienie. Wszystko skrywaj膮 mroki prze-

sz艂o艣ci. Tyle wa偶nych, pi臋knych rzeczy ginie, niedost臋pne

dla tych, kt贸rzy przychodz膮 p贸藕niej. Nieub艂aganie. Up艂y-

waj膮cy czas, kt贸rego nie da si臋 zatrzyma膰...

Zadr偶a艂, ale uda艂o mu si臋 nad sob膮 zapanowa膰.

- To ci sami W艂adcy Czasu, co nasi - powiedzia艂

do Iana. - Chod藕cie, odszukamy reszt臋 tych m艂odych

ludzi.

Zbli偶y艂 si臋 do ch艂opc贸w i szybkim ruchem przesun膮艂

d艂oni膮 po ich oczach.

- Zapomnieli艣cie o nas. Zapomnieli艣cie, 偶e kiedykol-

wiek czcili艣cie W艂adc贸w Czasu, i nigdy ju偶 nie b臋dziecie

tego robi膰. Kiedy wr贸cicie do domu, nie b臋dziecie nawet

pami臋ta膰 o konkursie ani 偶e byli艣cie tu dzisiaj.

Ch艂opcy nie zorientowali si臋, 偶e co艣 si臋 sta艂o. Po偶egnali

si臋. Ian wskaza艂 przyjacielowi drog臋.

Id膮c ulicami miasta, w kt贸rym sp臋dzi艂 tyle lat, czu艂 si臋

taki lekki i swobodny. Stopy jakby nie dotyka艂y asfaltu.

Nap艂yn臋艂o wspania艂e, bliskie euforii uczucie.

Wiele go dziwi艂o. Zadawa艂 sobie na przyk艂ad pytanie,

jak to mo偶liwe, 偶e inni ich widz膮 i mog膮 z nimi rozmawia膰.

Wiedzia艂 jednak, 偶e nie tylko si艂y Marca odgrywaj膮 tutaj

rol臋. Zdolno艣ci Nataniela by艂y r贸wnie pot臋偶ne. Je艣li to

Marco wyprawi艂 ich w podr贸偶, to z pewno艣ci膮 Nataniel

uczyni艂 ich na powr贸t widzialnymi i s艂yszalnymi. Nataniel

i jego nadzwyczajne zdolno艣ci pozostawa艂y w dalszym

ci膮gu zagadk膮, by膰 mo偶e nawet dla niego samego.

Zapewne cz臋sto przychodzi艂o mu do g艂owy, 偶e stoi

w cieniu Marca, cho膰 Marco wielokrotnie podkre艣la艂, 偶e

tak nie jest.

Nagle Ian przystan膮艂.

- Mamy szcz臋艣cie - mrukn膮艂. - Tam, na boisku, gra

w pi艂k臋 najstarszy z ch艂opak贸w. Wygl膮da na to, 偶e

popisuje si臋 przed dziewczyn膮, kt贸ra siedzi na pierwszej

艂awce.

- 艢wietnie, Ianie! Bierzemy go!

Nataniel wykaza艂 si臋 pewn膮 z艂o艣liwo艣ci膮 sprawiaj膮c, 偶e

ch艂opak na oczach dziewczyny wywin膮艂 koz艂a i wyl膮dowa艂

twardo na ko艣ci ogonowej. Musia艂 opu艣ci膰 boisko. Ian

obserwowa艂 przyjaciela, zauwa偶y艂, 偶e Nataniel zrobi艂

tylko drobny gest r臋k膮, i to ju偶 wystarczy艂o. A wi臋c potrafi

tak偶e sprowadzi膰 na cz艂owieka nieszcz臋艣cie! Tego si臋 Ian

nie spodziewa艂 po spokojnym, dobrotliwym Natanielu.

Ruszyli porozmawia膰 z kontuzjowanym bohaterem.

Najbardziej obchodzi艂 go obola艂y zadek i ura偶ona

pr贸偶no艣膰, ale wydusili z niego przynajmniej, 偶e "do

cholery, nie interesuje go ju偶 taka dziecinada, jak komik-

sy!" Nataniel musn膮艂 d艂oni膮 jego oczy, nakazuj膮c zapom-

nie膰 o wszystkim, co ma zwi膮zek z W艂adcami Czasu, oraz

o tym, 偶e kiedykolwiek zalicza艂 si臋 do ich czcicieli. Potem

oddali ch艂opaka w r臋ce zaniepokojonych opieknn贸w

dru偶yny i wsp贸艂czuj膮cych przyjaci贸艂ek.

Szcz臋艣cie ich nie opuszcza艂o. Najm艂odszych cz艂onk贸w

klubu od艅ale藕li na miejscu w nowej 艣wi膮tyni, czyli

w piwnicy domu rodzic贸w ch艂opca. Tu te偶 ujrzeli

nareszcie to, czego szukali!

Po d艂ugich wahaniach Iana i Nataniela dopuszczono do

艣wi臋to艣ci.

- Rzeczywi艣cie, tutaj mo偶na m贸wi膰 o kulcie - orzek艂

po norwesku Nataniel.

Piwnica przybrana by艂a udrapowanymi ciemnymi we艂-

nianymi kocami, a w g艂臋bi ustawiono o艂tarz. Przed

plakatem z wizerunkiem W艂adc贸w Czasu p艂on臋艂a 艣wieca.

Przedstawiono ich jako p臋dz膮cych na parskaj膮cych bia-

艂ych wierzchowcach (drobny b艂膮d rysownika), dzielnych,

muskularnych, m艂odych i pi臋knych. Mogli by膰 modelami

reklamuj膮cymi zdrow膮 偶ywno艣膰. Dzieci, dwunastoletnia

dziewczynka i jakie艣 dwa lata starszy od niej ch艂opiec,

nieudolnie ulepi艂y z wosku trzy pokraczne figurki, w za-

mierzeniu maj膮ce przedstawia膰 mistycznych je藕d藕c贸w.

Przy odrobinie wyobra藕ni da艂o si臋 powiedzie膰, 偶e rycerze

dosiadaj膮 koni, a nie borsuk贸w.

Wszystko w tym pomieszczeniu 艣wiadczy艂o o uwiel-

bieniu dla W艂adc贸w Czasu. Doko艂a wida膰 by艂o tego

dowody. Dzieci wystroi艂y si臋 w uroczyste szaty w艂asnej

produkcji, imituj膮ce peleryny rycerzy. Nataniel rozpozna艂

materia艂 zas艂onowy i co艣, co kiedy艣 musia艂o by膰 kuchen-

nym fartuchem.

Zacz臋li rozmawia膰 z dzie膰mi, kt贸re zna艂y Iana z widze-

nia. Dopytywali si臋, na ile naprawd臋 wierz膮 w istnienie

W艂adc贸w Czasu i czy jest ich wi臋cej.

- Nie, tylko my, na pewno - odpar艂 chopiec, Bob.

- Zamie艣cili艣my kiedy艣 og艂oszenie w gazecie, 偶e chcieliby-

艣my nawi膮za膰 kontakt z innymi wielbicielami, ale nikt si臋

nie zg艂osi艂.

- Bo przestali wydawa膰 komiks - dopowiedzia艂a Mary

ze szczerym 偶alem w g艂osie. - Ludzie pewnie o nich

zapomn膮. Ale my nie.

- Tak, bo my wiemy, 偶e oni istniej膮 - o艣wiadczy艂 Bob.

Nataniel odwr贸ci艂 si臋 do niego.

- Sk膮d wiesz?

- Kiedy zbudowali艣my o艂tarz i zacz臋li艣my si臋 do nich

modli膰, ca艂a pod艂oga si臋 zatrz臋s艂a.

Nataniel z powag膮 pokiwa艂 g艂ow膮.

- Macie ca艂kowit膮 racj臋. Oni naprawd臋 istniej膮. Czy

mieli艣cie z nimi jaki艣 kontakt?

- Nie - westchn臋艂a Mary.

- A co z artyst膮? Tym, kt贸ry stworzy艂 seri臋? Czy on

w nich wierzy?

- On nie 偶yje - z 偶alem powiedzia艂 ch艂opiec. - W艂a艣nie

dlatego komiks przesta艂 si臋 ukazywa膰.

- Rozumiem.

Nataniel musn膮艂 d艂oni膮 ich oczy.

- Zapomnijcie o W艂adcach Czasu! Zapomnijcie, 偶e tu

w piwnicy by艂a ich 艣wi膮tynia! Od razu zacznijcie tu

sprz膮ta膰, pozano艣cie wszystko na miejsce, spalcie prze-

brania. Wszystko to b臋dziecie robi膰 bez 偶alu.

Dzieci spokojnie pokiwa艂y g艂owami. Znalaz艂y si臋 teraz

ca艂kowicie pod wp艂ywem Nataniela.

Ian podszed艂 do "o艂tarza". Zerwa艂 plakat, pogasi艂

艣wiece. Dzieci nie protestowa艂y, tylko grzecznie pomaga-

艂y.

kiedy ostatnie dekoracje i przedmioty kultu zosta艂y

zniszezone, odczuli g艂臋boki wstrz膮s, jakby pod艂og膮 targ-

n臋艂y rozpacz i gniew.

Razem opu艣cili piwnic臋, dzieci wynios艂y koce wraz

z pozosta艂ymi rekwizytami.

Nataniel wezwa艂 Marca. Mogli wraca膰.

W tym czasie jednak ci, kt贸rzy czekali na nich na

lodowcu, zacz臋li mie膰 k艂opoty.

Nie mogli d艂u偶ej udawa膰, 偶e nie zauwa偶aj膮 tego, eo

sta艂o si臋 faktem: W艂adcy Czasu byIi ju偶 niedaleko. Ci臋偶ki

stukot podk贸w, pod kt贸rymi otwiera艂y si臋 nowe szezeliny

w lodzie, rozlega艂 si臋 coraz bli偶ej ich kryj贸wki. Benedikte,

obdarzona umiej臋tno艣ci膮 rozp艂ywania si臋 w powietrzu,

zdecydowa艂a si臋 ostro偶nie wyjrze膰.

Pr臋dko wr贸ci艂a do gruty.

- S膮 tutaj wszyscy trzej - oznajmi艂a zgn臋biona. - I wie-

dz膮, gdzie jeste艣my. Ich konie stoj膮 zwr贸cone do nas,

nadci膮gaj膮 ka偶dy z innej strony.

- Widzia艂a艣 ich wyra藕nie?

- Nie, ale teraz, kiedy s膮 bli偶ej, lepiej ich wida膰.

- Co robimy? B臋dziemy tu siedzie膰 i pozwolimy si臋

wy艂apa膰, jakby艣my byli wy艂o偶on膮 przyn臋t膮? - dener-

wowa艂a si臋 Tova.

- Nie mamy wyboru - odpar艂 Marco. - Pozostaje nam

jedynie nadzieja, 偶e im dw贸m uda si臋 co艣 osi膮gn膮膰.

Wskaza艂 na pogr膮偶onych w g艂臋bokim 艣nie Iana i Nata-

niela.

- Ich butelki... - z l臋kiem zacz膮艂 Gabriel. - Nie zabrali

ich chyba ze sob膮 do Anglii?

- Nie, s膮 tutaj. W podr贸偶 wyruszy艂y tylko ich obrazy

wywo艂ane my艣l膮.

- Czy to w艂a艣ciwe wyja艣nienie? - spyta艂a Benedikte

z niedowierzaniem.

Marco popatrzy艂 na ni膮.

- Nie. Bardzo uproszezone. Tutaj spoczywaj膮 tylko

ich cia艂a, dusz臋 i my艣li zabrali ze sob膮.

- Oto w艂a艣nie mi chodzi艂o - pokiwa艂a g艂ow膮 Benedik-

te.

Gabriel przyjrza艂 si臋 艣pi膮cym. Z kronik Ludzi Lodu

wiedzia艂, 偶e gdyby dotkn膮艂 Iana albo Nataniela, w og贸le

by nie zareagowali.

Zadr偶a艂. To naprawd臋 przera偶aj膮ce.

Ale W艂adcy Czasu byli rzeczywisto艣ci膮 setki razy

straszniejsz膮.

Tova wsta艂a.

- Nie chc臋 bezczynnie siedzie膰 i da膰 si臋 z艂apa膰 w tej

dziurze - o艣wiadczy艂a. - Czy nie mo偶emy zdoby膰 si臋 na

jak膮艣 obron臋? Zaklinanie, czary?

- Nie przeciwko nim - odpowiedzia艂 Marco. - Pozo-

staje nam tylko czeka膰 na rezultat dzia艂a艅 Iana i Nataniela.

Nie wolno wam pod 偶adnym pozorem wchodzi膰 na

l贸d, bo b臋dziecie straceni! Najlepsz膮 ochron臋 mamy

tutaj.

- To rzeczywi艣cie wydaje si臋 beznadziejne - mrukn臋艂a

Tova. - A nie mo偶emy si臋 schowa膰 g艂臋biej?

Gabriel spr贸bowa艂 przenikn膮膰 wzrokiem ska艂y w po-

szukiwaniu jakiej艣 wn臋ki czy korytarza, ale nadaremnie.

G艂osy m贸wi膮cych odbija艂y sig od pokrytych lodem 艣cian

dziwnym d藕wi臋cznym echem - dzwonieniem, jakie po-

wstaje, kiedy stuka si臋 paznokciem o szk艂o.

- Siedzenie tutaj ma swoje zalety - powiedzia艂 Marco,

u艣miechaj膮c si臋 krzywo. - Oni sprawiaj膮 wra偶enie przyro-

艣ni臋tych do koni, nie mog膮 z nich zsi膮艣膰.

- To do艣膰 praktyczne - cierpko zauwa偶y艂a Tova.

- Dla nas, bo nie dla nich. Ale nie mo偶emy tkwi膰 tu przez

ca艂膮 wieczno艣膰. Pr臋dzej czy p贸藕niej b臋dziemy musieli

wyj艣膰.

W tej samej chwili z g贸ry dotar艂 do nich zgrzyt, na

g艂owy posypa艂y si臋 drobiny lodu. Na kraw臋dzi jamy

pojawi艂o si臋 ogromne kopyto.

- S膮 tutaj - szepn膮艂 Rune. - Kryjcie si臋!

Wsun臋li si臋 tak g艂臋boko, jak tylko si臋 da艂o, ale

wielkiego pola do popisu nie mieli. Gabriel mocno 艣cisn膮艂

w d艂oni swego nowego przyjaciela, ma艂膮 alraun臋.

Do groty wsun膮艂 si臋 szpic lancy, poruszaj膮cej si臋

w poszukiwaniu ofiary. Gabriel podni贸s艂 oczy i ujrza艂 bok

czarnego konia, w strzemieniu nog臋 w zbroi i straszliw膮

twarz obr贸con膮 ku niemu. Wszystko by艂o jakby na wp贸艂

przezroczyste, rozmigotane, jak odleg艂a b艂yskawica albo

refleksy 艣wiat艂a w kryszta艂owym paciorku.

Lanca skierowa艂a si臋 na Gabriela, kt贸ry zdo艂a艂 si臋 przed

ni膮 usun膮膰, ale rycerz nie rezygnowa艂 tak 艂atwo. Szuka艂

dalej, zahaczy艂 o kurtk臋 ch艂opca, a potem...

Wszyscy zacz臋li krzycze膰. Lanca dosi臋g艂a Iana i wyci膮-

gn臋艂a go z groty. Zawis艂 na kraw臋dzi lodu, p贸藕niej

ze艣lizgn膮艂 si臋 w d贸艂. Przyjaciele natychmiast rzucili si臋 na

pomoc, chc膮c wci膮gn膮膰 jego bezw艂adne cia艂o do kryj贸-

wki, kiedy pojawi艂 si臋 kolejny je藕dziec, przechylaj膮c tym

samym szal臋 zwyci臋stwa na stron臋 W艂adc贸w Czasu.

Ian le偶a艂 na lodzie, nie b臋d膮c w stanie si臋 broni膰.

Towarzysze nie mieli ju偶 na co czeka膰. Wszyscy

wydostali si臋 na powierzchni臋 lodowca.

Pierwszy z przyby艂ych W艂adc贸w Czasu, kt贸ry pochyli艂

si臋, 偶eby podnie艣膰 Iana i odjecha膰 z nim, nagle jakby

zdr臋twia艂. Obrzuci艂 wybranych w艣ciek艂ym, a zarazem

pe艂nym przera偶enia spojrzeniem, ale im si臋 wyda艂o, 偶e

nagle jeszcze bardziej przyblad艂. Promienie s艂o艅ca prze-

艣wieca艂y teraz przez niego niczym przez delikatny welon

chmur. Na oczach dwu pozosta艂ych je藕d藕c贸w rozp艂yn膮艂

si臋 w powietrzu, a w艣ciek艂y ryk, jaki przy tym wyda艂,

powoli zamiera艂. I rycerz, i ko艅 znikn臋li.

- Natanielowi uda艂o si臋 odnale藕膰 kt贸re艣 z dzieci

i wymaza膰 ich wspomnienia o W艂adcach Czasu - oznaj-

mi艂a Benedikte, skontaktowawszy si臋 z duchami.

- Ale pozostaje jeszcze dw贸ch rycerzy - mrukn膮艂

Marco. - 艢ci膮gnijmy Iana! Grota jest naszym jedynym

ratunkiem.

Gabriel natychmiast ze艣lizgn膮艂 si臋 na d贸艂. Akurat w tej

chwili nie mia艂 w sobie ani odrobiny odwagi. Skuli艂 si臋

przy ciele Nataniela, szcz臋kaj膮c z臋bami z zimna i ze

strachu. 艁zy p艂yn臋艂y mu strumieniem po policzkach, ale

nawet tego nie zauwa偶y艂.

Jego towarzysze przenie艣li Irlandczyka.

Ale Rune podj膮艂 walk臋. Tak jak wtedy, kiedy porwali

Halkatl臋, ruszy艂 prosto na upiornych rycerzy. Nienawidzi艂

ich za to, co jej zrobili.

Walka by艂a, rzecz jasna, nier贸wna. Rune bi艂 si臋

dzielnie, ale nie mia艂 szans w obliczu takich przeciwnik贸w.

Marco poderwa艂 si臋, chc膮c przyj艣膰 mu z pomoc膮, ale

przytrzyma艂y go Tova i Benedikte. Na g艂adkim lodzie

nawet nie m贸g艂 im si臋 opiera膰.

- Ale oni zabior膮 Runego do Tengela Z艂ego - protes-

towa艂 wzburzony. - Mo偶ecie sobie wyobrazi膰, co b臋dzie,

kiedy ten 艂ajdak si臋 dowie, kim jest Rune? Musz臋 mu

pom贸c!

- I sam si臋 przy tym ujawni膰?

Marco przymkn膮艂 oczy i ci臋偶ko westchn膮艂.

- Masz racj臋. Czy mo偶emy kogo艣 wezwa膰?

- Nikt sobie z nimi nie poradzi. I nie 艣miej przypad-

kiem wzywa膰 wilk贸w czarnych anio艂贸w! One na pewno

nie mog膮 zosta膰 odkryte.

Marco ukry艂 twarz w d艂oniach.

- Ale co z Runem?

Benedikte odpar艂a zasmucona:

- Nic nie mo偶emy zrobi膰. Nic.

W tej samej chwili us艂yszeli, 偶e ko艅 oddala si臋 k艂usem.

- Och, Rune! - j臋kn臋艂a Tova. - Zabrali go!

Benedikte usi艂owa艂a ich pociesza膰:

- Rune nie by艂 szcz臋艣liwy. Taki samotny. Nie艣miertel-

ny. Ale co komu po nie艣miertelno艣ci, kiedy trafi do

Wiel kiej Otch艂ani?

- My艣l臋, 偶e po tym, jak zabrali jego najbli偶szego

przyjaciela, Halkatl臋, nie dba艂 ju偶 o swoje wieczne 偶ycie

- powiedzia艂 Marco. - By膰 mo偶e nawet tego chcia艂. To

nam b臋dzie trudno pogodzi膰 si臋 z jego strat膮.

Nad wej艣ciem do groty pojawi艂o si臋 straszliwe oblicze.

Trzeci z W艂adc贸w Czasw nadal tu kr膮偶y艂.

- Je艣li pochyli si臋 na tyle nisko, 偶e si臋gnie tutaj

ramieniem - szepta艂 Marco - wszyscy si臋 go uczepimy

i 艣ci膮gniemy z konia.

- Nie jeste艣my na to do艣膰 silni - stwierdzi艂a Benedikte.

- W rezultacie on nas wszystkich st膮d wy艂owi.

- Musia艂a艣 mi wszystko zepsu膰? - spyta艂 Marco

z wyrzutem.

- Ale pomys艂 by艂 niez艂y - pochwali艂a Tova.

Gabriel wtr膮ci艂 nie艣mia艂o:

- Wydaje mi si臋, 偶e ten rycerz staje si臋 coraz bardziej

przezroczysty.

- To prawda - przyzna艂a Benedikte. - "Niszczyciel-

skie dzia艂ania" Iana i Nataniela wywar艂y wida膰 wp艂yw nie

tylko na pierwszego je藕d藕ca.

Pozwolili sobie na ostro偶ny u艣miech. Je艣li w takiej

sytuacji sta膰 kogo艣 na optymizm, to znaczy, 偶e wiele ju偶

si臋 wygra艂o.

- Poza tym on nie wci艣nie tu r臋ki - doda艂 Gabriel po

namy艣le.

- Chyba 偶e zdj膮艂by r臋kawic臋 - podsun臋艂a Tova. - Ale

s膮dz臋, 偶e nie mo偶e tego zrobi膰.

- Chyba rzeczywi艣cie nie - zgodzi艂 si臋 Marco.

- Oni s膮 jak odlani z jednego kawa艂ka metalu. Uwa偶aj,

Tova!

Czubek lancy zn贸w przeszukiwa艂 grot臋. M膮drzy po

szkodzie chronili pogr膮偶onego wci膮偶 w transie Nataniela.

Marca ogarn臋艂a jednak taka w艣ciek艂o艣膰, 偶e chwyci艂 lanc臋

i wbi艂 j膮 w lodow膮 pod艂og臋. Wielki gniew doda艂 mu mocy

i lanca utkwi艂a w lodzie jak wmurowana.

W艂adca Czasu wyda艂 z siebie ryk w艣ciek艂o艣ci. I teraz na

w艂asne oczy si臋 przekonali, 偶e jest ca艂o艣ci膮. Wierzchowiec

parska艂, bi艂 kopytami i stawa艂 d臋ba, a偶 ca艂y lodowiec dr偶a艂

w posadach, ale je藕dziec nie m贸g艂 si臋 uwolni膰.

- Zdradzi艂e艣 si臋 - mrukn臋艂a do Marca Benedikte.

- 呕aden cz艂owiek nie ma tyle si艂y.

Potomek Lucyfera zaniepokoi艂 si臋 nie na 偶arty. Je艣li ten

w艂adaj膮cy czasem rycerz dotrze do Tengela Z艂ego, mo偶e

zdradzi膰 mu, kim jest Marco.

W艂adca Czasu wymy艣li艂 kolejny fortel. O pokryw臋

lodowca zacz臋艂o nagle wali膰 olbrzymie kopyto. Skrytych

w jamie zasypa艂y ostre od艂amki. Ci臋偶kie kopyto przebi艂o

si臋 przez l贸d i ju偶 si臋 wydawa艂o, 偶e ich zgniecie, gdy

w ostatniej chwili cofn臋li si臋 g艂臋biej. Kopyto zn贸w si臋

unios艂o do kolejnego, by膰 mo偶e morderczego ciosu.

I wtedy W艂adca Czasu zacz膮艂 krzycze膰. By艂 to ten sam

krzyk przera偶enia, jaki wyda艂 z siebie poprzedni rycerz.

Ujrzeli, jak jego lanca staje si臋 coraz cie艅sza, coraz

bardziej przypominaj膮c przezroczysty sopel lodu.

- Nataniel zdo艂a艂 wyeliminowa膰 kolejnego wyznawc臋

W艂adc贸w Czasu w Liverpoolu - stwierdzi艂 Marco. - Dzi臋-

kujemy, Natanielu i Ianie! Nie macie poj臋cia, jak bardzo

jeste艣my wam wdzi臋czni!

Lanca znikn臋艂a. Pozosta艂a po niej jedynie dziura

w lodzie. Kiedy wyjrzeli z kryj贸wki, zobaczyli, jak

straszliwy je藕dziec niknie w ostatnich migotliwych b艂ys-

kach.

Przez chwil臋 stali pogr膮偶eni w ciszy, potem opu艣cili

schronienie.

Lodowiec by艂 pusty.

- Ale wci膮偶 jest jeszcze jeden - przestrzeg艂 Marco.

- Ten, kt贸ry zabra艂 Runego.

- Wiemy o tym - powiedzia艂a Tova. - Ale musimy i艣膰

naprz贸d, prawda?

- Trzeba zaczeka膰 na sygna艂 Nataniela, abym m贸g艂

wybudzi膰 ich z transu. Potem podejmiemy dalsz膮 w臋d-

r贸wk臋. Natychmiast. I tak jeste艣my ju偶 bardzo sp贸藕nieni.

Wyci膮gn臋li z groty dw贸ch nieprzytomnych, potem

usiedli przy nich i czekali.

Kto przyb臋dzie pierwszy? Nataniel czy W艂adca Czasu?

Wszystko zale偶e膰 b臋dzie od tego, czy Nataniel odnajdzie

reszt臋 m艂odych ludzi i zdo艂a wybi膰 im z g艂owy niem膮dre

pomys艂y.

I co si臋 sta艂o z Runem?

Siedzieli przez jakie艣 dziesi臋膰 minut, kiedy Marco

poruszy艂 g艂ow膮. Na twarzy odmalowa艂 mu si臋 wyraz

skupienia, jak gdyby czego艣 nas艂uchiwa艂.

- Jest sygna艂 - potwierdzi艂. - Pozostaje tylko ich

obudzi膰.

Posz艂o mu to bez najmniejszych trudno艣ci. Nataniel

i Ian prawie od razu otworzyli oczy i usiedli.

- Wszystko w porz膮dku? - spyta艂 zaraz Nataniel.

- Z nami tak. Rozumiem, 偶e odnale藕li艣cie wszystkich

wyznawc贸w W艂adc贸w Czasu i zdo艂ali艣cie ich "nawr贸ci膰".

Ale z Runem nie posz艂o tak dobrze. Nic nie wiemy o jego

losie. Nie wiemy, jak daleko zdo艂a艂 dotrze膰 ostatni

z je藕d藕c贸w i jak膮 krzywd臋 zdo艂a艂 wyrz膮dzi膰 naszemu

przyjacielowi.

Rune nie mia艂 opiekuna, pomy艣la艂 Gabriel ze smut-

kiem. Halkatla tak偶e nie.

I obydwoje zgin臋li.

Wybranym nie pozostawa艂o nic innego, jak ruszy膰

w drog臋. Mieli zadanie do wykonania i nic nie mog艂o im

go przes艂oni膰.

呕adne z nich jednak nie odczuwa艂o ju偶 woli walki ani

dumy, 偶e zostali do tego wybrani.

Ostatni z W艂adc贸w Czasu zataczaj膮c si臋 dotar艂 do

Lynxa i Tengela Z艂ego.

- Jako艣 dziwnie zblad艂e艣 - tonem agresywnego pot臋-

pienia odezwa艂 si臋 Tengel Z艂y. - Jeste艣 prawie prze-

zroczysty! Co si臋 sta艂o?

- Przynosz臋 ci... zdobycz, o Nie艣miertelny - wydusi艂

z siebie W艂adca Czasu. Jego dono艣ny przedtem g艂os brzmia艂

jak szept. - Dobra zdobycz... Jeszcze jeden... nie艣miertelny.

- Nie艣miertelny? - Oczy Z艂ego zal艣ni艂y podejrzliwo艣-

ci膮. - Poza mn膮 nie ma nikogo, kto posiad艂 wieczne 偶ycie!

- W艣r贸d nich... jest wi臋cej takich... kt贸rzy sprzeciwili

si臋 prawom... czasu - j臋kn膮艂 rycerz. - Przyjemno艣ci膮

b臋dzie... m贸c... zniszczy膰...

Dalszych s艂贸w nie zdo艂a艂 wypowiedzie膰.

- Wi臋cej? - histerycznie wrzasn膮艂 Tengel. - I co masz

na my艣li, m贸wi膮c o zdobyczy? Nikogo nie widz臋!

W艂adca Czasu usi艂owa艂 si臋 zorientowa膰, co wiezie ze

sob膮 na koniu.

- Ja... chyba... go zgubi艂em. Taki.... zm臋czony... Nie

mog臋...

- Jakiego nie艣miertelnego zgubi艂e艣? - z艂owieszczo

warkn膮艂 Tengel Z艂y.

- Stworzonego... w Ogrodzie Edenu... Pot臋偶nego...

mocarnego..

- Co takiego? M贸w sk艂adnie! Do niczego si臋 nie

nadajesz!

- Niebezpieczny... Dali mu... ludzk膮 posta膰... Oni!

Tengel Z艂y ma艂o nie p臋k艂 z niecierpliwo艣ci. Lynx

natomiast zachowa艂 sw膮 zwyk艂膮 flegm臋 i oboj臋tno艣膰.

W艂adca Czasu by艂 ju偶 tak przezroczysty jak odbicie

艣wiat艂a w powietrzu. Chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale ledwie by艂

w stanie sformu艂owa膰 my艣li, czu艂 bowiem, 偶e si艂y opusz-

czaj膮 go w zastraszaj膮cym tempie.

- Ty 艂ajdaku - sykn膮艂 do Tengela Z艂ego. - Z ca艂膮

艣wiadomo艣ci膮... pos艂a艂e艣 nas... do nich... na pewn膮

zgub臋... Oni s膮... zbyt pot臋偶ni...

- Nonsens! Zwykli ludzie?

- Nie, ty n臋dzny Nie艣miertelny... kt贸ry niestety...

zdoby艂e艣 w艂adz臋 nad czasem... Nie. Jeden z nich... ma...

sk贸r臋... l艣ni膮c膮... czarno...

Wargi Tengela wykrzywi艂y si臋 z pogard膮.

- Czarnuch? Murzyn?

- Nie... taki blask...

W艂adca Czasu wyda艂 z siebie przenikliwy okrzyk

przera偶enia i rozp艂yn膮艂 si臋 w powietrzu.

Nast膮pi艂o to w tej samej chwili, kiedy Ian i Nataniel

zniszczyli "艣wi膮tyni臋", urz膮dzon膮 ku czci W艂adc贸w Cza-

su, i wymazali ich wspomnienie z pami臋ci dzieci w dalekiej

Anglii.

Tengelowi Z艂emu na moment ca艂kiem odebra艂o mow臋.

Niepoj臋te, 偶e ci nic nie znacz膮cy potomkowie Ludzi Lodu

zdo艂ali zniszczy膰 W艂adc贸w Czasu. To niemo偶liwe!

Opami臋ta艂 si臋 wreszcie i skierowa艂 sw贸j gniew na Lynxa:

- Wy艣lij kogo艣, by odnalaz艂 tego, kt贸ry spad艂 mu

z konia!

- Panie, nie mamy ju偶 kogo wys艂a膰.

O, zamknij si臋, pomy艣la艂 Tengel Z艂y. Nie zd膮偶臋 nikogo

sprowadzi膰. Ci n臋dznicy stoj膮 ju偶 u wej艣cia do Doliny.

- To sam id藕! - wrzasn膮艂. - Nie potrafisz my艣le膰?

Lynx, obrzuciwszy swego pana nic nie m贸wi膮cym

spojrzeniem, znikn膮艂.

Tengel zosta艂 sam przy znienawidzonym niewidzial-

nym murze.

Czarno po艂yskuj膮ca sk贸ra? Gdzie on to ju偶 s艂ysza艂?

Nie najlepiej 艣i臋 orientowa艂 w historii stworzenia,

wiedzia艂 jednak, 偶e tam by艂o co艣 podobnego. Co艣 o is-

totach o czarnej sk贸rze i...

Kogo by si臋 poradzi膰? Kto m贸g艂 to wiedzie膰?

Szatan? Nie, ta tch贸rzliwa gnida uciek艂a.

Kto mu jeszcze zosta艂, kogo nie wykorzysta艂 do tej pory?

Chacmool? Meksyka艅ski b贸g 艣mierci, kt贸rego trzyma艂

w rezerwie; jego kamienny pos膮g znajdowa艂 si臋 w d偶ungli

w Meksyku. Chacmool spoczywa艂 w pozycji p贸艂le偶膮cej,

spogl膮daj膮c na swych wyznawc贸w gniewnym wzrokiem.

Na brzuchu mia艂 mis臋, wk艂adano do niej serca ludzi

z艂o偶onych mu w ofierze.

On rzeczywi艣cie by mu si臋 nada艂, uzna艂 Tengel Z艂y.

Ale, nie, niestety. Ten kult wygin膮艂 ju偶 dawno temu.

Konkwistadorzy po艂o偶yli mu kres.

Tengel Z艂y w istocie wiedzia艂 bardzo wiele o or臋dow-

nikach z艂a w zamierzch艂ych czasach. Nauczy艂 si臋 tego

u 殴r贸de艂 Z艂a. O dobrych mocach jednak wiedzia艂 偶a艂o艣nie

ma艂o.

Nagle twarz mu si臋 rozja艣ni艂a. Ahriman! Oczywi艣cie!

Z艂y duch Part贸w! Ksi膮偶臋 ciemno艣ci i k艂amstwa. Ta wiara

wci膮偶 偶yje. A poniewa偶 Ahriman by艂 mniej wi臋cej wsp贸艂-

czesny Ogrodowi Edenu, wiedzia艂 mo偶e co艣 o tej figurze,

kt贸r膮 W艂adca Czasu zawieruszy艂 po drodze?

Wezwa艂 Ahrimana, jedn膮 z najwi臋kszych postaci w his-

torii religii 艣wiata.

Jego wizerunk贸w w sztuce jest niewiele, a te, kt贸re

istniej膮, s膮 niezdarne, wykonane po amatorsku. Ahriman

przyby艂 skradaj膮c si臋 jak w膮偶, spos贸b jego chodzenia

przypomina艂 pe艂zanie gada.

Udawa艂, 偶e Tengel nie robi na nim 偶adnego wra偶enia,

lecz obaj wiedzieli, 偶e z nich dw贸ch przodek Ludzi Lodu

jest silniejszy. Tengel Z艂y by艂 w艂adc膮 wszystkich mrocz-

nych mocy na 艣wiecie.

Ahriman jednak nie chcia艂 przyj膮膰 tego do wiadomo-

艣ci.

- Czego ode mnie chcesz? - spyta艂 oboj臋tnie.

- Informacji. Dw贸ch istotnych wyja艣nie艅. Kto jeszcze

by艂 w Ogrodzie Edenu? Jaka艣 istota z przypominaj膮cej

drewno materii, ale posiadaj膮ca ludzk膮 posta膰?

Ahriman, nie maj膮e poj臋cia, o kim Tengel Z艂y m贸wi,

wykr臋ci艂 si臋 od powiedzenia tego wprost, podlizuj膮c si臋

Z艂emu i wychwalaj膮c go. Tengel, istota bezgranicznie

pr贸偶na, przez jaki艣 czas znajdowa艂 w jego s艂owach

zadowolenie, a偶 wreszcie uzna艂, 偶e Ahriman przesadzi艂.

- Obrzydliwy k艂amco, opieku艅czy duchu wszystkich

艂garzy, przecie偶 ty nic o tym nie wiesz! - wrzasn膮艂.

- Odpowiedz mi wi臋c na to: Kto ma czarn膮 sk贸r臋?

Pami臋taj, 偶e nie chodzi mi o ludzi!

Ahriman skuli艂 si臋 i ukry艂 twarz.

- Chodzi ci o mego najgorszego wroga, panie - zawy艂.

- Nie mog臋 wypowiedzie膰 jego imienia! Ma liczny dw贸r,

to mo偶e by膰 kto艣 z jego otoczenia.

- Kto to taki?

- Moja duma zabrania mi o nich m贸wi膰.

- Czy znaj膮 czarodziejskie runy?

- Zapewne.

- Jak膮 metod膮 si臋 pos艂uguj膮?

W oczach Ahrimana pojawi艂a si臋 chytro艣膰.

- Zale偶y, czego to dotyczy.

Tengel usi艂owa艂 wybra膰 mniejsze z艂o i wreszcie po-

stanowi艂 ujawni膰 fakty, kt贸re by艂y mu nader przykre:

- Upletli niewidzialn膮 sie膰 wok贸艂 tej doliny - rzek艂

niewyra藕nie. - A ja musz臋 si臋 tam dosta膰 jak najpr臋dzej.

- Gdzie ta sie膰?

- Sam zobacz.

D艂o艅 Ahrimana natrafi艂a na op贸r w powietrzu.

- Rozumiem - u艣miechn膮艂 si臋. - I m贸j pan nie potrafi

sobie z tym poradzi膰?

- Nie mam czasu - prychn膮艂 Z艂y, pieni膮c si臋 z w艣ciek-

艂o艣ci i wstydu.

Z艂y b贸g Part贸w przygl膮da艂 mu si臋 spode 艂ba. Wiedzia艂,

偶e teraz on jest g贸r膮.

- Je艣li w istocie, jak przypuszczam, to m贸j przeciwnik

i jego dworzanie ustawili t臋 przeszkod臋, by膰 mo偶e uda mi

si臋 j膮 zniszczy膰...

- A wi臋c, do wszystkich czart贸w, zr贸b to!

Nawet Tengel Z艂y pos艂ugiwa艂 si臋 przekle艅stwami

zwi膮zanymi z nie istniej膮cym piek艂em.

- Hm - mrukn膮艂 Ahriman przeci膮gle, z wyrachowa-

niem. - Pod jednym warunkiem.

- Jakim?

- 呕e p贸藕niej mnie wypu艣cisz. S艂u偶enie komukolwiek

jest poni偶ej mojej godno艣ci.

Tengel stara艂 si臋 jak najpr臋dzej rozwa偶y膰 t臋 propozy-

cj臋. Czas p艂yn膮艂, intruzi dotarli ju偶 daleko. Poza tym kiedy

tylko on napije si臋 ciemnej wody, zrobi co zechce

z bezwstydnie niepos艂usznymi m艂odzieniaszkami, takimi

jak Ahriman.

- Masz na to moje s艂owo honoru - obieca艂.

Ahrimanowi tak偶e nie brakowa艂o pr贸偶no艣ci. By艂 do-

statecznie g艂upi, by uwierzy膰 w obietnic臋 pod艂ego pana.

Przede wszystkim my艣la艂 jednak o nieopisanej przyjemno-

艣ci, jak膮 sprawi mu zniweczenie dzie艂a jego odwiecznego

wroga.

- Zobaczmy... - rzek艂 wynio艣le, zataczaj膮c d艂o艅mi

kr臋gi przy murze, kt贸rego nikt nie widzia艂.

- Spiesz si臋, nie st贸j jak baran - warkn膮艂 Tengel Z艂y.

Zbli偶a艂 si臋 Lynx i Tengel nie chcia艂 straci膰 przed nim

twarzy. Wielkim poni偶eniem by艂a dla niego konieczno艣膰

wezwania pomocy.

Aby ukry膰 swe upokorzenie, zaatakowa艂 Lynxa:

- I jak? Gdzie ta zdobycz? Co to za kuku艂cze jajo

zgubi艂 ten nieudacznik, kt贸ry do niczego si臋 nie nadaje?

Ian spostrzeg艂 go pierwszy.

- Zobaczcie! - pokaza艂. - Jaka艣 kropka zbli偶a si臋

w nasz膮 stron臋!

Szczery u艣miech rozja艣ni艂 twarz Marca:

- Br膮zowa kropka! To nie mo偶e by膰 nikt inny jak

Rune. Zaczekajmy na niego!

Dotarli ju偶 do艣膰 daleko, ale ch臋tnie si臋 zatrzymali.

Rune wkr贸tce ich dogoni艂, zgotowano mu gor膮ce

powitanie.

- Ju偶 drugi raz musieli艣my zostawi膰 ci臋 na pastw臋

losu, Rune - z powag膮 tzek艂 Nataniel. - Uwierz mi, nie

przysz艂o nam to z lekkim sercem.

- Wiem o tym - odpar艂 Rune. - Ale wasze zadanie jest

najwa偶niejsze. Rozumiem wi臋c wasz wyb贸r.

- Opowiedz teraz, jak sobie da艂e艣 rad臋? Czy dotar艂e艣 a偶

do Tengela Z艂ego?

- Nie. Ty i Ian musieli艣cie odnie艣膰 kolejne zwyci臋stwo

w Anglii, bo w po艂owie drogi W艂adca Czasu wyda艂 z siebie

j臋k i si艂y zacz臋艂y go opuszcza膰. Dlatego mog艂em zsun膮膰 si臋

z konia i biec z powrotem.

- Pewnie wtedy, kiedy rozmawiali艣my z tym pi艂ka-

rzem - domy艣li艂 si臋 Ian. - Albo kiedy zniszczyli艣my o艂tarz,

postawiony przez dzieci. Ale nie, to chyba by艂o p贸藕niej...

Maszeruj膮c ku prze艂臋czy w masywie g贸rskim rela-

cjonowali sobie nawzajem wszystko, co si臋 wydarzy艂o.

艢wiadomo艣膰, 偶e wyszli ca艂o z kolejnych opresji, doda艂a im

otuchy.

Tak by艂o do momentu, gdy osi膮gn臋li prze艂臋cz i zajrzeli

do Doliny Ludzi Lodu.

Zatrzymali si臋 i przez chwil臋 stali w milczeniu.

Z nico艣ci wyst膮pili ich opiekunowie. Tengel Dobry,

Sol, Linde-Lou i Ulvhedin. Benedikte towarzyszy艂a im

przez ca艂y czas.

- Nadesz艂a chwila po偶egnania - rzek艂 Tengel Dobry.

- Teraz zostaniecie sami. Ale nasze my艣li b臋d膮 wam

towarzyszy膰, mo偶ecie te偶 zwraca膰 si臋 do nas o rad臋. Nic

poza tym.

- A... Rune? Co z nim? - zaniepokoi艂a si臋 Tova.

- Rune tak偶e nie p贸jdzie z wami. Nie mo偶e wej艣膰 do

Doliny.

Wielce ich to zasmuci艂o. Byli pewni, 偶e ich nie opu艣ci.

Odwlekali moment rozstania. Milcz膮cy, przyt艂oczeni

powag膮 chwili, d艂ugo si臋 艣ciskali.

Zn贸w spojrzeli na Dolin臋. Unosi艂a si臋 nad ni膮 mg艂a, nie

bardzo mogli si臋 rozezna膰 w terenie. Nikt nie wiedzia艂,

jakie niebezpiecze艅stwa tam na nich czyhaj膮 ani czy

pi臋cioro 偶yj膮cych, Nataniel, Marco, Tova, Ian i Gabriel,

kiedykolwiek powr贸c膮 do normalnego 艣wiata.

Ruszyli w drog臋, raz obejrzeli si臋 i pomachali na

po偶egnanie. Pi臋cioro, kt贸rzy mieli uratowa膰 艣wiat, nie-

艣wiadomy nawet istniej膮cego zagro偶enia. Nie mogli liczy膰

na s艂aw臋.

Nied艂ugo potem Ahriman krzykn膮艂 z zadowoleniem:

- Uda艂o si臋! Pokona艂em mego znienawidzonego prze-

ciwnika!

Tengel Z艂y nie wysili艂 si臋 nawet na jedno s艂owo

podzi臋kowania, odsun膮艂 go tylko na bok.

- Chod藕, Lynx! Nie mamy czasu do stracenia.

Otaczaj膮ca ich przyroda j臋kn臋艂a g艂ucho. Wielki

Tan-ghil sforsowa艂 niewidzialny mur.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Margit Sandemo Cykl Saga o Ludziach Lodu (44)?talny dzie艅
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tomD
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom C贸rka Hycla
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Dom Upior贸w
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu tomF
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Grzech 艢miertelny
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom1 Przewo藕nik
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom" ?mon I Panna
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Zauroczenie
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu TomF Woda Z艂a
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom T臋sknota
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu Ogrod smierci
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Zimowa Zawierucha
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom Dziedzictwo Z艂a
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom' Skandal
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu Kwiat wisielc贸w
Sandemo Margit Saga o Ludziach Lodu( Lod i ogien
Sandemo Margit Saga O Ludziach Lodu Tom& Dom W Eldafiord

wi臋cej podobnych podstron