580

Brus, Jóźwiak, Wolińska. "Była w latach 1945-1955 jedną z bardziej wpływowych osób na szczytach komunistycznej władzy"

FRAGMENT KSIĄŻKI: Kilka lat temu uczczono - oczywiście w „Gazecie Wyborczej” - 80-lecie Włodzimierza Brusa, wybitnego przedstawiciela środowiska rewizjonistów i „odważnego ekonomisty”. Prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar, wymieniając zasługi profesora, napisał wówczas: „jaka szkoda, że nie ma go tutaj”. Przede wszystkim szkoda, że do Polski nie wróciła przed oblicze Temidy jego żona. Kiedy wybuchła sprawa działalności Wolińskiej w stalinowskim aparacie represji, zadzwoniłem do oksfordzkiego mieszkania państwa Brusów. Był 11 października 1999 r. W słuchawce odezwał się męski głos:

- Czy rozmawiam z panem profesorem Brusem? - Tak, a o co chodzi?

- O pana żonę, Helenę Wolińską-Brus. Do 15 października powinna się stawić na przesłuchanie w warszawskiej prokuraturze w sprawie bezprawnego aresztowania generała Fieldorfa - Żona nie będzie rozmawiała z prasą. Ja też nie.

- Dlaczego? - Po prostu nie. Gdzie się podziała tak wychwalana odwaga pana profesora? (…)

Włodzimierz Brus podjął pracę naukową w Instytucie Nauk Społecznych przy KC PZPR, SGPiS i na Wydziale Ekonomii Politycznej UW. Miał przyczynić się do „umocnienia pionu ideologicznego i wziąć udział w obalaniu nauki burżuazyjnej”. Robił to z powodzeniem. Wtedy z uczelni musiały odejść takie tuzy przedwojennej profesury jak Kotarbiński, Tatarkiewicz, Ossowscy. W swoich publikacjach wychwalał „demokrację” w Związku Sowieckim, a w Polsce ekonomię marksistowsko-leninowską (przeciwną kapitalistyczno-obszarniczej) oraz jej mentorów – Bieruta i Minca, równocześnie atakując niepodległą Polskę – zgniłą i umierającą pod rządami „bezwzględnej faszystowskiej dyktatury sanacji”. W połowie lat 50. Brus zmienił front: ortodoksyjny marksista – jak wielu jemu podobnych - został rewizjonistą. (…) Nie za sprawą Włodzimierza Brusa Helena Wolińska była w latach 1945-1955 jedną z bardziej wpływowych osób na szczytach komunistycznej władzy. Wysokie miejsce w aparacie partyjnym i państwowym zawdzięczała zażyłej znajomości z Franciszkiem Jóźwiakiem, przedwojennym działaczem WKP(b) i KPP. Jako „Lena” pracowała najpierw w jego sztabie GL i AL, potem w Milicji (Jóźwiak był twórcą i pierwszym komendantem MO) a następnie w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej (od marca 1945 do marca 1949 Jóźwiak był wiceministrem bezpieki). Z Brusem, z którym wzięła ślub jeszcze w 1940 r., zeszła się ponownie w 1956 r., dając kosza Jóźwiakowi. Kiedy trzy lata wcześniej Wolińska aresztowała AK-owca Juliusza Sobolewskiego, jego żona Krystyna wywalczyła u Jóźwiaka złagodzenie wyroku śmierci. Janusz Kozłowski, podkomendny Sobolewskiego:

Nie była to łaskawość czy obudzenie się sumienia Jóźwiaka. Po prostu chciał zrobić na złość kobiecie, która zrobiła dzięki niemu karierę a w końcu go zostawiła. Wkrótce po wyjściu na wolność Sobolewski zmarł. Rentgenowskie prześwietlenia płuc, jakim go poddano na Rakowieckiej, były w praktyce wielokrotnymi naświetleniami. Już w wolnej Polsce, kiedy organa sprawiedliwości zaczęły ścigać Helenę Wolińską - wydały nakaz jej tymczasowego aresztowania, a do władz Wielkiej Brytanii skierowały wniosek o jej ekstradycję, Krystyna Sobolewska powiedziała mi:

Dziś nie życzę Wolińskiej więzienia, kary śmierci, szubienicy. Marzę tylko o jednym - żeby została uznana za inkwizytorkę, człowieka podłego i przestała żyć w chwale żony profesora Oksfordu. Franciszek Jóźwiak zmarł w 1966 r., porzucony przez Wolińską i odsunięty od stanowisk, kończąc swoją karierę 10 lat wcześniej jako prezes NIK i wicepremier. W połowie lat 70. Włodzimierz Brus został przyłapany z kochanką w hotelu. Aby ukryć ten fakt przed zaborczą żoną, podjął tajną współpracę ze wschodnioniemiecką Stasi. Jako pierwszy dokumenty na ten temat ujawnił kilka lat temu dwumiesięcznik „Arcana”. W czerwcu ub. r., po ośmiu latach (!!!) od rozpoczęcia przez Polskę procedury ekstradycyjnej, Brytyjczycy odmówili nam wydania Heleny Wolińskiej-Brus. Nieskuteczny wobec tej stalinowskiej inkwizytorki okazał się też ENA (europejski nakaz aresztowania). Publicysta „GW” Waldemar Kuczyński skończył wspomnienie o swoim mistrzu:

Nie był Brus, jak wielu reformatorów socjalizmu, entuzjasta polskiej transformacji. Uważał ją za zbyt kapitalistyczną.

Tadeusz M. Płużański

Studencki Komitet Solidarności W latach 70 pierwszym konfliktem ujawniającym istnienie opozycji w środowisku młodzieżowym stała się sprawa odgórnego łączenia organizacji studenckich. Do najsilniejszego oporu wobec akcji zjednoczeniowej doszło m.in. na Wydziale Matematyki I Mechaniki UW, gdzie istniało aktywne środowisko skupione wokół Rady Wydziałowej Zrzeszenia Studentów Polski oraz Klubu Dyskusyjnego. Obiema instytucjami kierowali Konrad Bieliński, Stanisław Krajewski oraz Kazimierz Wójcicki. 8 grudnia 1972 roku odbyło się walne zebranie studentów tego wydziału, na którym odczytano projekt rezolucji protestującej przeciwko zamiarowi władz komunistycznych. Chociaż został on przyjęty, a następnie rozesłany do innych ośrodków, nie wywołał spodziewanej reakcji. Antyzjednoczeniową frakcję poparło jedynie kilka wydziału UW oraz część młodszych pracowników naukowych. Na Kongresie Zjednoczeniowym, który został zwołany w dniach 26-28 marca 1973 roku rozwiązaniu Zrzeszenia Studentów Polskich sprzeciwiło się zaledwie czterech delegatów z UW: Jacek Santorski, Konrad Bieliński, Irena Halak i Tadeusz Szawiel. Także grono studentów Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego z Bogdanem Borusewiczem, Januszem Karpińskim oraz Piotrem Jeglińskim naa czele próbowało zorganizować akcję sprzeciwu wobec zjednoczenia organizacji studenckich. Akcja odniosła ten efekt, iż KUL był jedyną uczelnią wyższą, na której nie powołano Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Działał tam samorząd studencki oraz bardzo aktywne Koło Historyczne pod przewodnictwem Mariana Piłki, które związane było z Duszpasterstwem Akademickim prowadzonym przez o. Ludwika Wiśniewskiego. Podobny charakter miała grupa młodzieży gdańskiej. Tworzyli ją Aleksander Hall, Arkadiusz Rybicki, Grzegorz Grzelak i Wojciech Smoliński. Grupa miała charakter samokształceniowy, a na spotkaniach dyskutowano o historii polski i zagadnieniach społecznych. Ważną rolę w poszerzeniu tego środowiska odegrał kontakt z Duszpasterstwem Akademickim prowadzonym przez o. Wiśniewskiego, a po jego wyjeździe do Lublina przez o. Bronisław Srokę. Dzięki Duszpasterstwu do grupy dołączyli: Mariusz Urban, Marian Terlecki oraz Jan Samsonowicz. Poważny wpływ na formację ideową grupy gdańskiej miały kontakty z zapraszanymi prelegentami, wśród których byli m.in. Stefan Kisielewski oraz Bohdan Cywiński. Środowisko o mocnej więzi wewnętrznej tworzyła „Czarna Jedynka” – 1 Warszawska Drużyna Harcerska im. T. Traugutta, działająca przy Liceum Ogólnokształcącym im. Tadeusza Rejtana w Warszawie, nawiązująca do najlepszych tradycji polskiego harcerstwa. Utworzyli oni „Gromadę Włóczęgów”, dzięki czemu absolwenci liceum nie tracili kontaktu ze sobą. Z tym środowiskiem związani byli m.in.: Antoni Macierewicz, Piotr Naimski, Wojciech Onyszkiewicz, Andrzej Celiński, Ludwik Dorn, Marek Barański, Wojciech Fałkowski oraz Janusz Kijowski. Planowane przez władze komunistyczne zmiany w konstytucji PRL (1975/1976) i związane z nią protesty przyczyniły się do krystalizacji środowisk opozycji studenckiej. Pierwsze represje władz wobec studentów zostały mocno nagłośnione prze ich kolegów. W październiku 1975 został aresztowany, a po dwóch miesiącach skazany na karę 10 miesięcy więzienia student V roku KUL, uczestnik Duszpasterza Akademickiego – Stanisław Kruszyńskiego. W prywatnych listach, przechwycony przez SB wyrażał swoje krytyczne wobec władz opinie, które władze uznały za szkodzące interesom PRL. Natomiast w lutym 1976 Jacek Smykała, student II roku Wydziału Lekarskiego Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie został skreślony z listy studentów. Decyzja władz „spowodowana była napastliwymi w stosunku do naszego Państwa i obrażającymi poczucie godności narodowej wypowiedziami zarówno na zajęciach z nauk politycznych jak i w domu studenckim – w rozmowach z kolegami, podczas oglądania w sali klubowej dziennika TVP”. Koledzy obu ukaranych studentów zorganizowali akcję protestacyjną, a pod listem wystosowanym do Rady Państwa zebrano na UW ponad 600 podpisów. Za pośrednictwem Bogdana Borusewicza do akcji informowania o represjach wobec studentów zaangażowali się aktorzy poznańskiego studenckiego Teatru Ósmego Dnia, którzy rozpoczęli kolportaż odpisów akt sprawy i rezolucji uchwalonych w obronie obu studentów. Ostatecznym efektem protestów było zwolnienie Stanisława Kruszyńskiego po 5 miesiącach więzienia, natomiast Jackowi Smykali umożliwiono podjęcie przerwanych studiów w Białymstoku. Represje w stosunku do uczestników roboczych protestów w czerwcu 1976 roku doprowadziły do powstania instytucjonalnych form opozycji – Komitetu Obrony Robotników oraz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Władze komunistyczne uzależnione od zachodnich kredytów nie mogły sobie pozwolić na uwięzienie wszystkich opozycjonistów. Rozwiązanie problemu przekazano Służbie Bezpieczeństwa, która realizując politykę indywidualnych represji miała uniemożliwić działania „przeciwników systemu”. Policyjny terror w stosunku do działaczy opozycyjnych doprowadził do tragedii. 7 maja 1977 roku zamordowano w Krakowie Stanisława Pyjasa, studenta Uniwersytetu Jagiellońskiego i współpracownika KOR. Demonstracje studentów w maju 1977 roku po zamordowaniu Stanisław Pyjasa doprowadziły do powstania 15 maja 1977 roku Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie. Charakter nowego ruchu precyzowała deklaracja zatytułowana „Założenia i cele niezależnego ruchu studenckiego”. Stwierdzono w niej, iż „SKS nie jest organizacją. Inicjatywa nasza ma charakter szerokiego ruchu środowiskowego, którego celem jest kontrola form i zasad respektowania praw przysługujących każdemu zgodnie z treścią Konstytucji i innych norm prawnych obowiązujących w naszym kraju, w szczególności uprawnień przynależnych studentom”. Zakwestionowano w nim prawo SZSP do reprezentowania wszystkich studentów, deklarując jednocześnie wolę działania na rzecz „powstania niezależnego ruchu studenckiego, otwartego dla wszystkich bez względu na światopogląd i orientację polityczną”. Domagano się także autonomii i samorządności szkół wyższych. Od października 1977 roku w imieniu SKS występowali: Józef Baran, Joanna Barczyk, Ziemowit Pochitonow, Liliana Batko, Bogusław Bek, Anna Krajewska, Ewa Kulik, Bronisław Wildstein. Jesienią SKS zorganizował akcję przeciwko „prohibitom”, książkom nie posiadającym debitu w kraju, a także utworzono bibliotekę wydawnictw niecenzurowanych i emigracyjnych, która prowadziła Ewa Kulik, a następnie Anna Smolarczyk. Powołano także Klub Dyskusyjny, w ramach którego zorganizowano spotkania z Leszkiem Moczulskim, Jackiem Kuroniem, Antonim Macierewiczem. 20 października 1977 roku ukazała się deklaracja informująca o powstaniu w Warszawie SKS, którą podpisali m.in. :

Ludwik Dorn, Stefan Kawalec, Urszula Doroszewski, Rafał Zakrzewski. Jego organizatorzy wierzyli, iż jego powstanie zmobilizuje środowisko studenckie i spowoduje wyłom w stosunkach panujących na uczelniach. Jednak SKS nie posiadając legalnego statusu nie mógł rywalizować z SZSP w sprawach socjalnych, co okazało się poważną przeszkoda w przekształceniu go w ruch masowy. 5 listopada 1977 roku powołano SKS w Gdańsku. Deklarację założycielską podpisali m.in.: Błażej Wyszkowski, Magdalena Modzelewska i Anna Młynik. Cechą charakterystyczną środowiska gdańskiego był fakt współpracy zarówno z KSS KOR (Wyszkowski) jak i z ROPCiO (Hall, Rybicki). Po podziale w ROPCiO jego gdańscy zwolennicy utworzyli w lipcu 1978 roku Ruch Młodej Polski (Hall, Rybicki, Jacek Bartyzel, Maciej Grzywaczewski, Marek Jurek, Jan Samsonowicz), który za główny cel uznawał dążenie do niepodległości Polski, umacnianie więzi narodowej Polaków, przestrzeganie praw człowieka i chrześcijańskich norm etycznych w życiu publicznym. Powstanie RMP praktycznie zlikwidowało SKS w Trójmieście. 15 listopada 1977 roku założono SKS w Poznaniu. Jego powstanie przyspieszyło zwolnienie Stanisława Barańczaka z pracy na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Wśród jego założycieli należy wymienić Ewę Kubacką, Włodzimierza Fenrycha oraz Jacka Kubiaka. 14 grudnia 1977 roku Jerzy Filak, Marek Zybura i Marek Adamkiewicz utworzyli SKS we Wrocławiu. Jego działalność koncentrowała się na samokształceniu i wydawaniu biuletynu „Podaj Dalej”. Wreszcie 10 maja 1978 roku powstał SKS w Szczecinie. Deklarację podpisali m.in.: Elżbieta Czuma, Marek Lewandowski, Janusz Krukowski i Dariusz Rawicki. Inicjatywa utworzenia SKS w Szczecinie wyszła ze środowiska ROPCiO, które w większości tworzyli wychowankowie Duszpasterstwa Akademickiego prowadzonego prze jezuitę ojca Huberta Czumę. Członkowie krakowskiego SKS weszli także w skład redakcji pierwszego niezależnego pisma studenckiego „Indeks”, które tworzyły cztery środowiska: krakowskie ( Lesław Maleszka, Tomasz Schoen, Bronisław Wildstein), warszawskie (Jan Ajzner, Ludwik Dorn, Urszula Doroszewski i Sergiusz Kowalski), wrocławskie (Jerzy Filak, Marek Zybura) i łódzkie (Paweł Spodenkiewicz). Większość członków SKS w kraju zaangażowała się następnie w działalność Towarzystwa Kursów Naukowych.

Wybrana literatura:

Opozycja demokratyczna w Polsce w świetle akt KC PZPR 1976-1980. Wybór dokumentów

W. Roszkowski – Najnowsza historia Polski 1980-2005

J. Czaputowicz, A. Łepkowski – Niezależny ruch studencki w latach 1972-1976

H. Głębocki – Studencki Komitet Solidarności w Krakowie 1977-1980

Godziemba's blog

Mammografia - reanimacja metody - badania przesiewowe

I. Wstęp cywilizacyjny Ostatnio staje się bardzo modne powoływanie grup ekspertów. Co prawda nikt nigdy nie podał zasad powoływania takich grup. Tak, więc przeciętny śmiertelnik nie ma pojęcia, dlaczego takiego, a nie innego faceta zakwalifikowano do grupy eksperckiej, skoro np. nie można znaleźć ŻADNEJ jego publikacji na temat, którym grupa ma się zajmować. Ale jest to tajemnicą Wszechmocnego, a nie nas maluczkich jak mówi p.Stanisław Michałkiewicz. Wyraźnie natomiast uwidacznia się wpływ cywilizacji azjatyckich w medycynie tym, że grupa- oczywiście ekspertów, ma większe znaczenie aniżeli indywidualny lekarz. I nie chodzi tu o siłowe rozwiązania. Tak więc po cichu i w rękawiczkach wprowadza się do naszej cywilizacji łacińskiej, cywilizacje azjatyckie. Zgodnie z prawami ogłoszonymi przez prof. Feliksa Konecznego, cywilizacje bardziej prymitywne są bezwzględniejsze i na ogół zwyciężają te bardziej rozwinięte. Szerzej i więcej na ten temat można znaleźć w podręcznikach F.Konecznego: Cywilizacja babilońska, O wielości cywilizacji,

http://biblio.ojczyzna.pl/HTML/AUTORZY-Koneczny.htm

http://pl.wikiquote.org/wiki/Feliks_Koneczny

http://www.tedeum.pl/autor/Feliks-Koneczny

II. O “ekspertach” W ostatnim numerze Medycyny po dyplomie [07.10.2011] - wydanie internetowe - w ramach cyklu “Nauka Polska” znajduje się sprawozdanie z konferencji prasowej zorganizowanej w ramach II Warszawskich Dni Ultrasonogrficznych. Wypowiadający się specjaliści z Centrum Onkologii w Warszawie twierdzą, że mammografia spełnia wszelkie kryteria dobrego testu przesiewowego, jest czuła, swoista i powtarzalna. Podają jednocześnie, jak twierdzą opierając się na badaniach skandynawskich [ogólnie], że to właśnie mamografia pozwoliła na zredukowanie umieralności z powodu raka piersi o 25-30%. Prelegentka dodała jednocześnie, że w Polsce od 2006 roku prowadzone są bezpłatne badania mammograficzne. i ubolewa, że w Polsce zgłasza się na nie tylko ok 40% kobiet.

III. A FAKTY? No to poszukajmy, co na ten temat mówią wymienienie Skandynawowie. W publikacji pod tytułem “BADANIA PRZESIEWOWE MAMMOGRAFICZNE MAJĄ NIEWIELKI WPŁYW NA ŚMIERĆ Z POWODU RAKA PIERSI”. Praca została opublikowana w BMJ 28 lipca 2011r. a obszerne streszczenie można znaleźć na www.medscpe.com

Otóż autorzy tej pracy twierdzą jednoznacznie, że obniżenie śmiertelności wynika li tylko i wyłącznie z powodu lepszej opieki i uświadamiania kobiet, a nie występuje w związku z rutynowymi badaniami przesiewowymi! Takiego wywiadu udzielił główny autor pracy Philpe Autier MD z International Prevention Research Institute, Lyon Francja dla Medscape Medical News. Autorzy postanowili porównać umieralność na raka piersi w trzech parami dobranymi krajach. Pary te to Irlandia Północna [W. Brytnia] i Republika Irlandzka, Holandia i Flandria z Belgii, oraz ostatnia para to umieralność w Szwecji w porównaniu z umieralnością w Norwegii. Przeanalizowano oficjalne dane dotyczące śmiertelności ze statystyk WHO z lat 1990 - 2006r., oraz dane źródłowe dotyczące czynników ryzyka zgonu na raka piersi, wykonywanych badań mamograficznych i sposobów leczenia raka piersi. Okazało sie, że pomimo niezaprzeczalnego faktu istnienia znacznych różnic w czasie wprowadzeniu mammografii w poszczególnych krajach umieralność na raka piersi jest podobna. Przykładowo, chociaż ogólnokrajowy program mamograficzny raka piersi został wprowadzony w Irlandii Północnej już w 1990 roku a w Republice Irlandzkiej 10 lat później, to umieralność na rak piersi zmniejszyła się podobnie, odpowiednio 29% i 26%. W drugiej grupie, chociaż w Holandii mamografia została wprowadzona już w 1989 roku, a we Flandrii dopiero w 2002/3, to umieralność na raka piersi była taka sama i wynosiła 25% [do 2006 roku]. Jeszcze gorzej dla mammografii wygląda wpływ tego badania i badań przesiewowych na umieralność na raka piersi w trzeciej grupie. Chociaż badanie to we Szwecji wprowadzono już w 1986 roku, a w Norwegii dopiero w 1996 roku to umieralność na raka piersi we Szwecji zmniejszyła się do 2006 roku o 16% a w Norwegii aż o 24 %. Tak, więc pomimo 10-15 letniej różnicy we wprowadzeniu mammografii umieralność jest ta sama, a jakie były niepotrzebne koszty.???? Mało tego Autorzy zauważyli, że największa redukcja umieralności na raka piersi wstępuj wśród kobiet w przedziale wiekowym 40 - 49 lat. Oczywiści natychmiast na tą pracę zareagowało American College of Radiology [ACR], starając się podważyć wyniki przedstawionych badań.

IV. Sprzeczność interesów Ale jest to wyraźna sprzeczność interesów. Zmniejszenie badań mamograficznych znacząco wpływa na zmniejszenie dopływu pieniędzy do kieszeni członków tego skąd innąd szacownego stowarzyszenia. Trzeba podkreślić, że większość gabinetów jest prywatna.

Po drugie: porównując polskie doniesienie można założyć, że nasi naukowcy są pod bezpośrednim wpływem amerykańskiego biznesu sprzedaży usług, generalnie można stwierdzić nikomu niepotrzebnych.

Po trzecie: zdziwienie budzi wypowiedź przedstawicielki Centrum Onkologii o rzekomo bezpłatnych badaniach. Tak bywało przed 1990 rokiem, w tym przebrzydłym komunizmie, ale obecnie, w kraju dobrze, wg ministra Rostowskiego, rozwijającego się kapitalizmu, żeby takie bezeceństwa na publicznych konferencjach twierdzić??? Ja rozumiem, że kontrakt z NFZ jest tajemnicą handlową. Rozumiem także, że jak króliczki eksperymentalne nie przyjdą to NFZ pieniędzy nie przeleje, ale żeby zaraz bezpłatne??? Poza tym, jest jeszcze jeden problem o ktorym eksperci zgromadzeni na konferencji nie wspomnieli:

V. NAŚWIETLANIE PROMIENIOWANIEM JONIZUJĄCYM. Omawiając badanie mammograficzne nie sposób pominąć uwzględnienia niebezpiecznyego dla zdrowia promieniowania. W 1976 roku spór o promieniowanie z powodu mammografii osiągnął punkt zenitu.W tym czasie aparatura stosowana w mammografii [technologii ] “naświetlała” kobietę dawką od pięciu do 10 radów na badania, w porównaniu do 1 rad w obecnych badaniach przesiewowych. U kobiet w wieku pomiędzy 35 i 50, każdy rad z ekspozycji zwiększa ryzyko raka piersi o jeden procent, [według dr Frank Rauscher, ówczesnego dyrektora NCI.]

Learn more: http://translate.googleusercontent.com/translate_c?hl=pl&prev=/search%3Fq%3DNational%2BCancer%2BInstitute%26start%3D10%26hl%3Dpl%26sa%3DN%26biw%3D1037%26bih%3D814%26prmd%3Dimvns&rurl=translate.google.pl&sl=en&twu=1&u=http://www.naturalnews.com/010886_breast_cancer_mammograms.html&usg=ALkJrhh-cT4B5aitMxtfuF1LJYBYC1exSA#ixzz1aUpLEJtB

Według Russell L. Blaylock, MD, co rocznie przeprowadzane badanie radiologiczne piersi zwiększa ryzyko zachorowania na raka piersi o dwa procent rocznie. Tak, więc w ciągu 10 lat ryzyko wzrośnie o 20 procent!!! Ryzyko promieniowania jest wyraźnie wyższy wśród młodszych kobiet. NCI opublikował dowód, że wśród kobiet poniżej 35 lat, mammografia może być przyczyną 15 przypadków raka piersi na każde 75 rozpoznanych. Inne kanadyjskie badanie wykazało 52-procentowy wzrost umieralności z powodu raka piersi młodych kobiet poddanych mammografii.

Czy mammografia jest skutecznym narzędziem do wykrywania nowotworów? Niektórzy krytycy twierdzą, że nie. W szwedzkim badaniu 60000 kobiet, 70 procent wykrytych guzów mammograficznie nie były nowotworami w ogóle.Te fałszywe alarmy nie tylko powodują finansowe i emocjonalne napięcia, mogą również prowadzić do wielu niepotrzebnych biopsji i inwazyjne postępowań z odjęciem piersi włącznie. Już dawno wiadomo, że odpowiednio wyedukowana kobieta, na skutek posiadania tzw. czucia wewnętrznego jest w stanie wykryć u siebie zmianę o średnicy ok. 0.5 cm. Tymczasem badanie mammograficzne wykrywa zmiany dopiero powyżej 1 cm. I mamy kolejne dwa wnioski. Ekspeci Centrum Onkologii [ a może produkcji nowotworów] ubolewają, że w bieżącym roku zgłosiło się na badania tylko 12 % kobiet. Pomimo, że aż 80 % kobiet posiada tylko wykształcenie podstawowe to okazło się, że posiadają więcej rozsądku aniżeli cytowani eksperci.

PS. zapomniano na wymienionej Konferencji podać, że w Polsce większość aparatów jet rozkalibrowana i nie ma systemu kalibracji tak jak np. wagi. Innymi słowy nie wiadomo, jaka jest, jakość badań. A chyba rok temu już była publicznie postawiona sprawa rzetelności badań mammograficznych. I ostatni wniosek:, dlaczego Centrum Onkologii do tej pory nie wymusiło na Ministerstwie Edukacji wprowadzenia obowiązku lekcji z prowadzenia podstawowych badań - samokontroli, dla dziewczynek w gimnazjach??? Proszę zauważyć: jak chodziło o zysk dla kilku osobników, to bez specjalnego oglądania się masowo szczepiono dziewczynki w tym samym wieku gimnazjalnym i Ministerstwo Edukacji zupełnie się tym nie interesowało, a jak to wyraźnie wynika z przedstawionego tematu profilaktyką zdrowia zupełnie się nie interesują. Dr Jerzy Jaśkowski   

14 października 2011"Palikot jest efektem Rydzyka"- twierdzi pan profesor Stefan Niesiołowski, aktualnie wysługujący się propagandowo zwycięskiej Platformie Obywatelskiej. Zwycięskiej w demokratycznych wyborach opartych o demagogię i doskonale skonstruowany pijar. Tego w demokracji ciągle mało. Demagogii, kłamstwa i marketingu politycznego. Prawda w demokracji jest zbędnym balastem, bo przecież nie prawdy, a obietnic pragnie skołowany lud. No i ma!. A czyim efektem jest pan profesor Stefan Niesiołowski? Najpewniej demokracji sterowanej. Najbardziej był zdenerwowany jak w 1992 roku pan Antoni Macierewicz - wykonując uchwałę lustracyjną autorstwa Janusza Korwin- Mikke - ujawnił listę, na której znalazł się pan Niesiołowski, obok innych ważnych osób z czasów PRL-u.. Był bardzo zdenerwowany i to zdenerwowanie mu zostało do dziś.. Jako najemnik polityczny służy do brudnej demokratycznej roboty opluwania swoich przeciwników politycznych, w tym ojca Tadeusza Rydzyka - polskiego patrioty - jakby na to wszystko, co zrobił - nie patrzeć.. Telewizja, radio, prasa, wyższa szkoła.. Alternatywa dla ścieku medialnego opływającego nas codziennie.. Pan Stefan Niesiołowski jest po drugiej stronie. I w ścieku.. Oczywiście dziwi mnie, że ojciec Tadeusz popiera socjaldemokratyczny PiS, udający prawicę i patriotów.. Ale wyrwało mu się o” szambie i perfumerii”, w stosunku do wizyty w Pałacu Prezydenckim, u pana Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki, feministek wszelakich- wrogich kobietom normalnym, a propagującym nienormalność, czyli odwrócone role kobiety i mężczyzny. Nie wiem i dziwi mnie jednak, po której stronie jest pan prezydent Bronisław Komorowski, ale ciekawi mnie, dlaczego oficjalna strona internetowa prezydent.pl. zwykle bardzo szczegółowo zajmująca się owocną działalnością pana prezydenta, akurat dzień wizyty delegacji rabinów z Rabinicznego Centrum Europy- pominęła(???). Przecież państwowa telewizja zwana dla niepoznaki „publiczną” powinna zrelacjonować narodowi tak ważną wizytę, jaką rabini z Rabinicznego Centrum Europy złożyli naszemu prezydentowi..Dopiero agencja informacyjna European Jewish Press podała tę wiadomość, informując, że delegacja rabinów z Rabbinical Center of Europe: ”wręczyła polskiemu prezydentowi macę, chleb przaśny spożywany przez Żydów podczas święta Paschy”. No dobrze.. Ja chciałbym to wszystko zobaczyć, bo jestem z natury ciekawski, choć ciekawość może być pierwszym stopniem do piekła, choć- jak się słucha obecnych mszy w Kościele Powszechnym - to odnosi się wrażenie, że Piekła już nie ma, więc dusza hulaj - jak Piekła nie ma.. Oczywiście dobrymi chęciami może być nawet wybrukowane Piekło, które rządzący nam budują od podstaw. Piekło na Ziemi, przecież Piekło nie powinno być na Ziemi, tak jak Raj.. W końcu nie wszyscy ludzie dobrej woli zasługują na Piekło, a muszą w nim żyć. Tak jak na Raj. Dlatego na Ziemi nie powinno być Piekła, ani Raju.Kiedyś socjal-komuniści budowali na Ziemi Raj - wyszło Piekło. Tak jak w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Teraz budują demokratyczne państwo prawa- i też jest Piekło.. Za co by się nie wzięli- wychodzi diabeł w Piekle! I diabłów przybywa.. W Związku Socjalistycznym Republik Europejskich jest też coraz większe Piekło. Gorąco, że wytrzymać już nie można.. A miał być Raj.. Francuzi na ulicach, Hiszpanie na ulicach, Grecy na ulicach, Włosi na ulicach.. Wszystkie narody na ulice.. Niech place i ulice zaroją się od narodów, które domagają się…… więcej socjalizmu! Choć właśnie socjalizm bankrutuje na oczach ślepych narodów. A niby skąd lud ma wiedzieć i widzieć, co się naprawdę dzieje? Z telewizji i radia koncesjonowanego? Dlatego właśnie są koncesjonowane.. Jeszcze w gazecie można coś napisać.. Bo gazety nie są koncesjonowane, ale – ciekawe- redaktorzy naczelni skądś widzą, o czym mogą pisać, a o czym nie.. Skąd wiedzą? Czyżby czuli przez skórę.? Albo konsultowali z kimś ważniejszym od nich.. Bo skądś muszą wiedzieć?. Do diabła!W każdym razie pan prezydent Bronisław Komorowski podczas tajnej, utajnionej przez telewizję ”publiczną” i przez oficjalną stronę internetową pana prezydenta wizyty rabinów europejskich, po skosztowaniu macy powiedział, że w czasie rządów komunistycznych maca nie była w Polsce legalnie sprzedawana pod swoją nazwą, lecz przemianowano ją na ”chleb dietetyczny”. Ciekawe? Skąd o tym wie pan prezydent Komorowski? Pan prezydent jeszcze dodał, że w związku z tym, celem zachowania zasad sprawiedliwości jego rodzina odmawiała jego kupowania (????) Hmmm.. Widocznie rodzina pana prezydenta nie była na diecie..Ale ciekawe jest oświadczenie rzecznika prasowego rabinicznego centrum, pana Ashera Golda, który powiedział: „Głos prezydenta Komorowskiego wspierający sprawy restytucji, ma mocne moralne podstawy i jest wielkim wsparciem dla byłych polskich Żydów, którzy szukają kompensacji za utratę swoich własności”. „Mocne podstawy moralne”..(????) A jakie to są podstawy moralne? Przecież wszystko, co się należało - zgodnie z prawem i dokumentami - państwo polskie oddało. Obecnie ”roszczenia” wynikają z kolektywnego myślenia o własności, jakoby własność przechodziła na innego człowieka, tylko, dlatego, że ten jest tej samej narodowości.. To tak jakbym ja pojechał do Stanów Zjednoczonych, w tym czasie Polsce zmarła moja dobra znajoma - też Polka, a ja bym się domagał zwrotu jej domu, bo ja też byłem Polakiem(????). Każdy sąd by się uśmiał - a w tym przypadku się nie śmieje, to znaczy sąd w Nowym Yorku oddalił tego typu roszczenia, jako bezzasadne. Ale światowy Kongres Żydów nie ustaje w działaniach na rzecz „odzyskania” mienia. Do całości sprawy wtrącił się Izrael powstały w 1948 roku, a więc po wymordowaniu przez Niemców obywateli polskich pochodzenia żydowskiego. No i teraz jeszcze rabini z Rabinicznego Centrum Europy, bo Biblijnego Centrum Europy - jeszcze nie ma. I na razie nie będzie.. 23 lutego obecnego Roku Pańskiego przebywał w Izraelu polski rząd w liczbie - 55 osób, w tym pani Ewa Kopacz, proponowana przez pana Donalda Tuska na marszałka Sejmu. Będzie zapewne tak dobrym marszałkiem, jak była dobrym ministrem zdrowia, gdzie za jej rządów - mimo kolejnych miliardów wpompowanych w to komunistyczne monstrum - sytuacja jeszcze się pogorszyła, mimo, że pani Ewa przygotowywała kolejne ustawy mające uzdrowić państwową służbę zdrowia. Nie ustawy mogą pomóc państwowej służbie zdrowia, ale uzdrowiciel - na przykład Nergal - bóg sumeryjski, który ostatnio w Warszawie próbował parodiować uzdrowienie niepełnosprawnego.. Może do niego powinna się zwrócić pani Ewa Kopacz? Byłoby to lepsze niż płodzenie kolejnych idiotycznych ustaw wokół komunizmu zdrowotnego.. W każdym razie polski rząd był w Izraelu kilka dni, w liczbie 55 osób - i ni w ząb nie można się dowiedzieć, o czym tam polski rząd rozmawiał z Izraelczykami na tym wyjazdowym posiedzeniu.. Chyba o czymś bardzo ważnym, o czym polski rząd nie ośmielił się poinformować ”obywateli” polskich. I nie słyszałem żadnej dyskusji na ten temat… Czyżby chodziło o te 65 miliardów dolarów, o które chodzi Światowemu Kongresowi Żydów, a o których wspominał pan ambasador Szawach Weiss, a które my - jako naród - mamy wypłacić? I żadna gazeta, telewizja, radio - nie zajmowały się tematem. Czyżby taki wpływ na treść audycji i tekstów miał pan premier Donald Tusk, szef wszystkich służb specjalnych? Wygląda na to, że tak.. Ale tylko wygląda - nie mamy, co do tego pewności, bo pan premier nam o tym nie powie..Bo pan premier musi być efektem pana Stefana NIesiołowskiego.. Z całą pewnością.. Chyba, że odwrotnie! Co na to samo wychodzi.. WJR

Hitler i Stalin byli nominowani do pokojowej nagrody nobla Oprócz Stalina i Hitlera nominowano również sowieckiego ministra spraw zagranicznych Wiaczesława Mołotowa oraz założyciela i przywódcę ruchu faszystowskiego oraz premiera Włoch, Benito Mussoliniego www.vrota.pl

Kandydatura Stalina zgłoszona została aż dwukrotnie, bo w roku 1945 i 1948. Po raz pierwszy za wkład i wysiłek na rzecz zakończenia II Wojny Światowej jego kandydaturę zgłosił historyk i były minister spraw zagranicznych Norwegii oraz były członek Komitetu Noblowskiego Halvdan Koht. Po raz drugi zrobił to Wladislav Rieger, profesor Uniwersytetu Karola w Pradze.Natomiast kandydatura Adolfa Hitlera do pokojowej Nagrody Nobla została wysunięta przez szwedzkiego parlamentarzystę E.G.C. Brandta, który twierdził, że jego kandydat w sposób pokojowy rozwiązuje konflikty międzynarodowe min. z Czechosłowacją i Austrią. Kandydatura ta jednak bardzo szybko została odrzucona. Nagroda Nobla zgodnie z ostatnią wolą jej fundatora, szwedzkiego wynalazcy dynamitu Alfreda Nobla, ma stanowić wyróżnienie za wybitne dokonania na polu naukowym, literackim i za szczególne zasługi dla społeczeństw i ludzkości. Laureaci poza dyplomem honorowym i złotym medalem otrzymują również znaczną kwotę pieniężną, która w zamyśle ma im ułatwić kontynuację badań bez konieczności starania się o fundusze (obecnie 10 mln. koron szwedzkich). Pierwsza ceremonia wręczenia pokojowej Nagrody Nobla odbyła się w 1901 roku w Królewskiej Akademii Muzycznej w Sztokholmie. Jej pierwszymi laureatami zostali wówczas Szwajcar Jean Henri Dunant, założyciel Czerwonego Krzyża oraz Frédéric Passy, francuski polityk i filantrop. Od początku do publicznej wiadomości podawana była tylko informacja dotycząca laureatów Nagrody Nobla, lista kandydatów pozostawała tajemnicą. Obecnie na stronie internetowej Komitet Noblowski opublikował listę obejmująca kandydatów z pierwszej polowy XX wieku. Okazuje się, że do pokojowej Nagrody Nobla nominowani byli Józef Stalin i Adolf Hitler. polskatoty.pl

Polskie władze organizują przetarg na szpiegowanie obywateli Narodowe Centrum Badań i Rozwoju ogłosiło konkurs 1/2011 na wykonanie projektów w zakresie badań naukowych lub prac rozwojowych na rzecz obronności i bezpieczeństwa państwa. [...]Autonomiczne narzędzia wspomagające zwalczanie cyberprzestępczości[...] str 31:

opracowanie narzędzi do identyfikacji tożsamości osób popełniających przestępstwa w sieci teleinformatycznej, kamuflujących swoją tożsamość przy użyciu serwera Proxy i sieci TOR

opracowanie narzędzi umożliwiających niejawne i zdalne uzyskiwanie dostępu do zapisu na informatycznym nośniku danych, treści przekazów nadawanych i odbieranych oraz ich utrwalanie

opracowanie narzędzi do identyfikacji, lokalizacji serwerów i komputerów w sieciach lokalnych, w tym w sieciach bezprzewodowych

opracowanie zintegrowanego zestawu narzędzi do prowadzenia analizy zainfekowanego oprogramowania badanych urządzeń

opracowanie narzędzi do wizualizacji środowisk systemów teleinformatycznych oraz sieci

opracowanie narzędzi do dynamicznego blokowania treści niezgodnych z obowiązujących prawem, publikowanych w sieciach teleinformatycznych.Instytucja zgłaszająca: MSWIA oraz ABW.

- Więcej na: http://sierp.libertarianizm.pl Marcin Hugo Kosiński

Generalska emerytura dla wiceministra Członek rządu Donalda Tuska pobiera emeryturę policyjną i ministerialną pensję. Chodzi o Adama Rapackiego, który rocznie zarabia w sumie blisko 250 tysięcy złotych. W jego oświadczeniu majątkowym za 2010 rok czytamy, że z tytułu emerytury policyjnej otrzymał ponad 105 tysięcy złotych, a z tytułu zarobków w MSWiA – ponad 137 tysięcy złotych. Rapacki w oświadczeniach majątkowych od 2007 r., czyli od momentu podjęcia pracy w MSWiA na stanowisku wiceministra, wykazuje pobory emerytalne z policji oraz to, że ma mieszkanie służbowe. Mieszkanie to otrzymał, jako policjant i mimo że jest już emerytem, nadal w nim mieszka.[Zamiast tego] Gazeta.pl oburza się dzisiaj na Tomasza Kaczmarka (słynny agent Tomek dostał się właśnie do Sejmu z listy PiS), który jest emerytem policyjnym (miesięcznie jego emerytura będzie wynosić 3 tys. zł) i będzie pobierał uposażenie poselskie- To skandal, to niemoralne – grzmi na łamach gazety.pl Jeremi Mordasiewicz z PKPP Lewiatan. [Natomiast] O „niemoralnym” członku rządu Donalda Tuska, który mieszka w służbowym mieszkaniu i co roku oprócz pensji wiceministra pobiera także generalską emeryturę, gazeta.pl milczy. Godzinę po dodaniu na niezaleznej.pl informacji o pobieraniu policyjnej emerytury przez członka rządu Donalda Tuska z strony głównej gazeta.pl zniknęła informacja o “skandalu” dotyczącym pobierania policyjnej emerytury przez posła PiS Tomasza Kaczmarka. W załączniku znajda Państwa oświadczenia majątkowe Adama Rapackiego z 2007 r. i 2011 r. Więcej na temat członków rządu Donalda Tuska, którzy oprócz rządowej pensji pobierają inne świadczenie, m.in. resortowe emerytury – czytaj w sobotniej „Gazecie Polskiej Codziennie”. mswia.gov.pl

Wybory do Senatu: NIE SĄ RÓWNE! Art. 97. konstytucji mówi: Wybory do Senatu są powszechne, bezpośrednie.

Ale wyraźnie NIE SĄ RÓWNE! Z danych PKW:

1760 powiaty: bielski, hajnowski, siemiatycki, wysokomazowiecki

178276 powiaty: kwidzyński, malborski, nowodworski, sztumski

481768 powiaty: bydgoski, świecki, tucholski oraz miasto na prawach powiatu: Bydgoszcz

512356 powiaty: chrzanowski, myślenicki, oświęcimski, suski, wadowicki

Po podzieleniu 512.../176... (ostatni wiersz przez pierwszy, są to ilości osób uprawnionych do głosowania wg. PKW) otrzymujemy „współczynnik różnego traktowania W” Polaków z okolic Myślenic i Hajnówki: W =2.91

Obecnie Polacy z pierwszej grupy powiatów są prawie trzy razy „równiejsi” od tych np. z okolic Myślenic czy Wadowic.

Niby z konstytucją nie jest to sprzeczne, ale ze zdrowym rozsądkiem - jak najbardziej. Doprowadzając do absurdu (a jest już niedaleko), można by dwie ostanie linijki zsumować - i dać im tylko JEDEN mandat. Komuś „podpadli”? Czy to może przez Wadowice?Tak nasi milusińscy WŁADCY traktują prawo obywatela do wyboru władzy...

Mirosław Dakowski   

Ewa Kopacz - na ponad metr głęboko i szczególnie starannie To, że politycy kłamią nie jest żadnym sensacyjnym odkryciem i jesteśmy do tego już przyzwyczajeni. Jest jednak pewna pani polityk, która dopuściła się kłamstw wyjątkowo podłych i nieludzkich gdyż dotyczących wielkiej tragedii narodowej i na dodatek wygłoszonych z trybuny sejmowej. Właśnie dowiadujemy się, że Ewa Kopacz, bo ją mam właśnie na myśli, ma objąć stanowisko marszałka sejmu, czyli stać się drugą osobą w państwie. Wiem, że apel o elementarną przyzwoitość to w dzisiejszej Polsce działanie z góry skazane na porażkę. Trzeba jednak głośno protestować, gdyż póki to czynimy dajemy dowód na to, że nie wszyscy w Polsce godzą się na moralno-etyczny upadek klasy rządzącej i establishmentu, który ją wspiera. Dziś wiemy już z całą pewnością, że przy sekcjach zwłok ofiar tragedii smoleńskiej oraz przy ich identyfikacji nie było polskich lekarzy i patomorfologów. Nie było ich także przy sekcji zwłok śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Oto opowieść Ewy Kopacz o tym, co ponoć widziała na własne oczy:

„– Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani, jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić. Wykonywali jak fachowcy swoją pracę, z wielkim poszanowaniem ofiar tej katastrofy” Wiemy również dzisiaj, że na Powązkach złożono 200 kilogramów skremowanych i niezidentyfikowanych szczątków ludzkich należących do ofiar. [zapewne... MD] Oto kolejna opowieść Ewy Kopacz:

„Dziś wiem, że dotrzymaliśmy słowa. Dotyczy to nie tylko sprawy ciał, które trafiły, jak państwo wiecie, jako ostatnie na nasze lotnisko w liczbie 21 bodajże w piątek, bo najmniejszy skrawek został przebadany. Gdy znaleziono najmniejszy szczątek na miejscu katastrofy, wtedy przekopywano z całą starannością ziemię na głębokości ponad 1 m i przesiewano ją w sposób szczególnie staranny. Każdy przebadany skrawek został przebadany genetycznie. Dlatego jest ta dzisiejsza informacja i to, co się dzieje na tej sali - szczera rozmowa z państwem. Szczególnie wam, bo wy prosiliście o tę informację, chcielibyśmy przekazać, że z pełną starannością zabezpieczyliśmy wszystkie szczątki, jakie znaleziono na miejscu wypadku.” Ewa Kopacz w żadnym uważającym się za poważne państwie nie mogłaby objąć tak wysokiego stanowiska. W poważnym państwie czekałaby ją polityczna śmierć. kokos26   

PiS się "korwinizuje" - Jeżeli wiara Kaczyńskiego, w to, że  kiedyś Polacy zabiją się w piersi i zrozumieją, że on miał rację, jest silna i niezłomna, to ma on w ręku wszelkie narzędzia, żeby pacyfikować PiS w nieskończoność - mówi Rafał Ziemkiewicz. Marta Brzezińska rozmawia z publicystą "Rz" o sytuacji polskiej prawicy i paradoksie Kaczyńskiego, który jednocześnie musi i nie może odejść.  Marta Brzezińska: Jarosław Kaczyński ma patent na przegrywanie kolejnych wyborów? Rafał Ziemkiewicz: W książce „Czas wrzeszczących staruszków” napisałem, że Jarosław Kaczyński to jest taki strateg, który obstawia na rulecie „0” i czeka aż ono wypadnie. Czasem mu się zdarzało, że trafiał. Właściwie raz – w 2002 roku, kiedy wybuchła afera Rywina. Po kilkunastu latach wyśmiewania jego samego i jego opowieści o układzie, nagle Polacy pod wpływem afery Rywina doszli do wniosku: „Rany, ten facet ma rację, a myśmy się z niego śmieli”. Oczywiste jest, że cała strategia Kaczyńskiego polega na tym, że ona zamierza powtarzać swoje rozpoznanie tak długo, aż Polacy znowu zrozumieją, że jest on jedynym, który ma rację.

A jeśli nie zrozumieją? I to jest właśnie problem. Taka strategia jest bardzo ryzykowna. Ona oczywiście może przynieść ogromny sukces, ale jest też duża szansa, że przyniesie jeszcze większą klapę. Ta szansa na klapę jest nawet dużo dużo większa.

Kaczyński musi odejść” - takie hasła pojawiają się po kolejnych przegranych wyborach. Pewnie część polityków PiS podziela te opinie. Partii Kaczyńskiego grozi rozłam? Tym, co realnie grozi w tej chwili PiSowi, jest coś, co nazwałbym „korwinizacją”. Dokładnie to samo obserwowałem, jako działacz UPR. Partia to jest prezes, prezes jest niereformowalny, a co więcej – jest absolutnie nie do wymiany. Możesz sobie wypruć żyły, możesz zrobić wszystko, ale na ostatniej prostej prezes oznajmi, że Matka Boska w Częstochowie to dowód na to, że Polacy są poganami, albo, że Żydom w Auschwitz było lepiej niż tutaj, bo nie płacili podatków, itd. W przypadku Kaczyńskiego to będzie oczywiście stwierdzenie, że on wie, o kim coś strasznego, ale nie powie, albo, że jakiś dziennikarz reprezentuje interesy innego kraju.

Z tej “korwinizacji” można jakoś wybrnąć? Jeżeli prezes twardo się upiera, że naród w końcu zmądrzeje i będziemy mieli Budapeszt w Warszawie, to nie ma siły. Ja nie wiem, na ile on się na tym „zafiksował”, ale wydaje mi się, że on bardzo mocno wierzy w to, że w którymś momencie Polacy zabiją się w piersi, stwierdzą: „Boże, ten Kaczyński miał rację” i zagłosują na niego tak, że będzie mógł zmienić rząd i objąć pełną władzę w Polsce. Jeżeli ta jego wiara jest silna i niezłomna, to Kaczyński ma w ręku wszystkie narzędzia potrzebne do tego, by PiS pacyfikować w nieskończoność. Pełna „korwinizacja”. Janusz Korwin-Mikke startuje w kolejnych wyborach, ma jakieś drobne poparcie na niskim poziomie, ale mechanizm jest ten sam. Jak się komuś nie podoba, to wynocha, zawsze się znajdą młodzi ludzie, których można awansować, a którzy będą prezesowi potakiwać.

Jeżeli PiS zmierza ku samozagładzie, to? W takiej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak zbudować nową siłę obok PiS. Prawdopodobnie zresztą zaczynając nie od partii politycznej, tylko od jakichś innych inicjatyw społecznych, które z czasem mogłyby stworzyć ruch społeczny, który zastąpiłby „korwinizujący” się PiS.

A co z prezesem? Jeśli wykaże dużą elastyczność, to jest nadzieja, że zrozumie, iż PiSowi potrzeba innego frontmana. Nie twierdzę, że Kaczyński musi ustąpić ze stanowiska szefa PiS, natomiast na pewno musi bardziej schować się na zaplecze. Jedyną taką możliwością w normalnych okolicznościach – a nie w sytuacji jakiegoś kryzysu czy rewolucji – to moment, w którym PiS znajdzie kogoś takiego, kim w pewnym momencie był Kazimierz Marcinkiewicz. Czyli człowieka, który jest w stanie wzbudzić sympatię, zaufanie i dać nadzieję na wygranie wyborów. Ale czy Jarosław Kaczyński dopuszcza w ogóle myśl, że w PiS perspektywicznie może być drugi lider? No to jest dobre pytanie.

Wydaje się, że nie. Każdy, kto może stanowić zagrożenie dla Kaczyńskiego jest usuwany w cień, spychany ze sceny politycznej. Trudno mówić o zesłaniu w kontekście ciepłej posadki europosła, ale wystarczy wspomnieć choćby o Ziobrze czy Kurskim... Może Kaczyńskiemu trzeba podsunąć przykład Putina i Miedwiediewa. Może to go przekona, że naprawdę czasem opłaca się posiadanie drugiego lidera. Szansa zmiany wizerunku Kaczyńskiego, która zaistniała po katastrofie smoleńskiej została zmarnowana tym, co Kaczyński wyprawiał bezpośrednio po wyborach prezydenckich. Teraz, kolejna próba zmiany wizerunku na ostatnie wybory, była już niewiarygodna dla większości społeczeństwa. Tym bardziej, że ona też została w ostatniej chwili zdezawuowana tekstem o niemieckich mediach i wpadką z Angelą Merkel. Zatem podejmowanie trzeciej próby przedstawienia prezesa, jako człowieka, który nie jest obsesjonatem, nie jest groźny i nie zagraża poczuciu bezpieczeństwa przeciętnego obywatela w kolejnych wyborach będzie po prostu farsą.

Polska prawica równa się PiS, PiS równa się polska prawica, a jak Kaczyński odejdzie, to nie będzie polskiej prawicy? Polska prawica nie jest skazana na Jarosława Kaczyńskiego. Polska prawica to nie są tylko te miliony, które idą z budżetu państwa do rozdysponowania przez prezesa. Polska prawica to są rozmaite przedsięwzięcia społeczne, to jest kilkadziesiąt klubów „Gazety Polskiej”, to jesteście wy z Frondy, to „Teologia Polityczna” i Fundacja Republikańska, to Solidarni 2010 i Ruch im. śp. Lecha Kaczyńskiego, który jest blisko PiS, ale nie jest PiSem. Jest, zatem mnóstwo organizacji, które są w stanie tworzyć taką tkankę prawicowego życia umysłowego i organizacyjnego, i albo PiS będzie im w tym pomagał, albo PiS będzie się zmieniał w sektę wyznawców Jarosława Kaczyńskiego, co partii wcale nie pomoże, a tylko zaszkodzi.

W czym więc tkwi problem? Porównując historycznie, to nie tylko to, że oni mają czołgi, a my nie mamy czołgów. Także to, że oni mają Guderiana i Mansteina, a my mamy Rydza Śmigłego. Można wygrać z czołgami, nie posiadając czołgów, ale Rydz Śmigły nie wygra, trzeba go zmienić. A w sytuacji, kiedy każdy, kto po kolejnej przegranej bitwie mówi, że Rydza Śmigłego trzeba zmienić jest zdrajcą, bo rozbija ostatnie siły patriotyczne, to jest to rzeczywiście działalność najbardziej miła przeciwnikom, jaką tylko można sobie wyobrazić.

Kaczyński mówi, że nie może odejść, bo ludzie na Krakowskim Przedmieściu wołają “Jarosław, Polskę zbaw”... To jest „korwinizacja” maksymalna. Mechanizm sekty działa tak, że ci, co wołają „Jarosław, Polskę zbaw”, będą wołać coraz głośniej. A im głośniej będą wołać, tym mniej ich będzie, a im mniej ich będzie – tym bardziej będą wielbić Jarosława.

Kaczyński musi odejść, a jednocześnie odejść nie może? W tej chwili odejście Jarosława Kaczyńskiego - jak życzą sobie tego media salonu – byłoby złe dla PiS. Zostały trzy lata do następnych wyborów. Nie ma sensu, żeby PiS wykonywał teraz jakieś gwałtowne ruchy. Gdyby w tej chwili zaczęła się jakaś walka frakcji, to prawdopodobnie skończyłoby się do dla PiS bardzo paskudnie. Te trzy lata to czas na to, żeby przemyśleć sprawę, wykreować nowego frontamana, już nawet nie lidera, ale frontmana. Bez tego pozostaje liczyć tylko na absolutną rewolucję, która zmiecie wszystko. Poza ryzykiem, o którym mówiliśmy wcześniej jest tu dodatkowe – również władza ma trzy lata na wykreowanie swojej własnej opozycji. I może się to skończyć tak, że jak wszystko runie, to wcale nie będzie Budapesztu w Warszawie, na co liczy Kaczyński, tylko na fali rozczarowania, że runęło, zyska jakiś ostatni pajac ze świńskim ryjem i plastikowym penisem. Z tym niebezpieczeństwem też się trzeba liczyć - że mając potęgę mediów w ręku, władza może spokojnie wychodować własną opozycję na wypadek, gdyby źle się sytuacja rozwinęła.

Rozmawiała Marta Brzezińska 

Trojan w służbie wywiadu Wirusy od dawna były utrapieniem prawie każdego posiadacza komputera. Wraz ze wzrostem popularności internetu problem ten stał się jeszcze bardziej powszechny. Kto jednak pisze te wirusy? Na pewno trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Co jakiś czas ujawniane są informacje o kolejnych autorach wirusów, którymi mogą być zarówno studenci informatyki jak i wschodnioeuropejscy mafiozi. Niejednokrotnie za wirusami stoją także wielkie korporacje pragnące poznać tajne informacje o konkurencji albo po prostu stworzyć popyt na programy antywirusowe. O wiele ciekawsza jest jednak sytuacja, gdy za napisaniem danego trojana lub wirusa stoją służby państwowe. Jak się okazuje w sobotę 8 października niemiecka grupa hackerów, Chaos Computer Club (CCC) ujawniła informację, że władze Niemiec korzystają z wirusa zwanego “Bundetrojaner” (“Trojan federalny”), który ma za zadanie śledzenie wybranych komputerów. Według członka klubu, Franka Riegera wirus został stworzony przez policyjnych ekspertów do pozyskiwania informacji w trakcie trwania śledztwa. Jest on w stanie robić screenshoty, logować się na komputer użytkownika, a także nagrywać rozmowy prowadzone na Skypie i przejmować kontrolę nad kamerami i mikrofonami, co umożliwia bezpośrednie podsłuchiwanie użytkownika. Oznacza to, że Trojan dokonuje infiltracji niezgodnej z niemieckim prawem. Już w poniedziałek rząd zaprzeczył tym doniesieniom, jednakże władze jednego z krajów związkowych Bawarii potwierdziły, że lokalna policja korzystała z Bundestrojanera, co najmniej od 2009 roku. Rzecznik Angeli Merkel, Steffen Seibert oświadczył, że rząd zajmie się informacjami, które podała CCC. To jeden z przykładów prosto zza zachodniej granicy. Czy jest ich więcej? Tak się składa, że tak i również w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia z innym, równie ciekawym przypadkiem zastosowania wirusów komputerowych. Jak się, bowiem okazało od ataków przy pomocy Trojanów nie są wolne nawet drony wykorzystywane przez amerykańskie służby. Jak ujawnił magazynWIRED, wirusa po raz pierwszy wykryto dwa tygodnie temu w bazie Creech w Nevadzie. Do tej pory pracownicy bazy, w której przebywa większość pilotów zdalnie kontrolujących loty dronów, nie ustalili czy w wyniku działania wirusa wykradziono lub utracono jakiekolwiek dane. Chociaż od momentu jego wykrycia minęło już sporo czasu, do tej pory nie udało się go usunąć z systemu. Opiera się on, bowiem próbom usunięcia. “Wciąż staramy się go usunąć, lecz on bez przerwy wraca” twierdzi jedna z osób pracujących nad siecią. Czy takich ataków jest więcej? Idę o zakład, że większość z nas nawet nie wie, jakie programy ma zainstalowane w swoim systemie. Skoro informatycy obsługujący jedne z najbardziej zaawansowanych współczesnych urządzeń bojowych i wywiadowczych nie są w stanie poradzić sobie z wirusem w swoim systemie, to czy możemy być pewni, że nikt się nami do tej pory nie zainteresował? Orwellsky

Prawdziwy wynik wyborów? To jest prawdziwy wynik, ta animacja wisiała ze 2 minuty, potem ją zdjęli bez żadnego komentarza. To było dzisiaj w czasie programu Morozowskiego.

PO:32,8

SLD:12,7

PSL:8,4

PJN:5,3

RP:4,2

NP:2,7

PIS:35,9

GRY WYBORCZE W TECHNOLOGII IT

czwartek, 21 lipca 2011 http://halinaglowacka.blog.onet.pl/2,ID431770062,index.html

[Wyjątek z ciekawego - i ciągle aktualnego - artykułu. MD]...Jeśli w najbliższych miesiącach nie nastąpią żadne przełomowe zdarzenia, ostatnią linią obrony grupy rządzącej może stać się sama procedura wyborcza. Warto pamiętać, że kluczowe znaczenie dla prawidłowego wyniku wyborczego będzie miał tryb przekazywania danych za pośrednictwem sieci elektronicznych, a następnie sposób ich obliczania przez Państwową Komisję Wyborczą. Tą procedurą partia opozycyjna zdaje się jednak w ogóle nie interesować. Tymczasem PKW dokonała już wyboru firm, które zajmą się obsługą październikowych wyborów. Łącza do sieci publicznej i infrastrukturę techniczną dla Krajowego Biura Wyborczego ma zapewnić spółka ATMS. Aha, wybrana w bez-przetargowym trybie zapytania o cenę. Przypomnę, że spółka ATM jest producentem rejestratora lotniczego zamontowanego w samolocie Tu-154 M. Po katastrofie smoleńskiej w mediach ukazała się informacja, że na pokładzie oprócz rosyjskich czarnych skrzynek znajdował się także polski rejestrator - ATM-QAR/R 128 ENC, zapisujący odczyty z urządzeń samolotu. Podczas katastrofy miał on ulec częściowemu zniszczeniu, ale ocalał nośnik, który umożliwił odczytanie danych. Formalnie rejestrator ATM należy do sił powietrznych, jednak faktyczną opiekę nad nim sprawowała Służba Kontrwywiadu Wojskowego. W marcu br. biegli zatrudnieni w ATM .S.A. odczytali informacje zapisane w czarnej skrzynce. Choć rzecznik NPW płk Zbigniewa Rzepa zapewniał wówczas, że opinia biegłych ma być gotowa w ciągu kilku dni, do dziś nic nie wiemy o efektach pracy ekspertów z ATM. Według komunikatu PKW wyboru oferty ATM. S.A. dokonano ze względu na niską cenę usługi. Z informacji zamieszczonych na stronie spółki wynika, że nigdy wcześniej nie obsługiwała ona wyborów parlamentarnych. Drugą z firm wyłonionych do elektronicznej obsługi wyborów jest spółka cywilna Pixel Technology. Ta łódzka firma już kilkakrotnie była bohaterem skandali związanych z wadliwym funkcjonowaniem systemu informatycznego. W 2002 roku Krajowe Biuro Wyborcze do współpracy przy wyborach zaprosiło samorządową organizację - Związek Powiatów Polskich, który za 6,5 mln zł miał skomputeryzować terenowe komisje wyborcze. Związek za ponad 3 mln zł zatrudnił, jako swoich podwykonawców programistów z Pixela. Oprogramowanie użyte przez firmę zawierało jednak błąd, który wpłynął na opóźnienie w obliczaniu wyników wyborów samorządowych. „Wadliwa architektura części stworzonego przez nas oprogramowania spowolniła przesyłanie danych wyborczych do centralnej bazy danych w Krajowym Biurze Wyborczym. Wpłynęło to także na nadmierne obciążenie systemu i spowolnienie przetwarzania w nim danych wyborczych" – stwierdził wówczas Tomasz Szeler, dyrektor Pixel Technology s.c. w oficjalnym komunikacie przekazanym PAP. PKW zadecydowała, że sporządzi ekspertyzę wyjaśniającą przyczyny niewydolności systemu informatycznego oraz zwróciła się z prośbą do NIK o podjęcie postępowania kontrolnego w Krajowym Biurze Wyborczym (KBW) w zakresie wykorzystania środków na obsługę informatyczną wyborów samorządowych. NIK miała również ustalić przyczyny niewydolności systemu informatycznego. Minęły zaledwie dwa lata i KBW ponownie wybrało firmę Pixel Technology na wykonawcę systemu informatycznego Platforma Wyborcza. Umowę ze spółką podpisano do końca 2006 r. Obejmowała obsługę siedmiu różnych wyborów do Sejmu i Senatu oraz prezydenckich w 2005 r.i samorządowych w 2006 r. Zwracano wówczas uwagę, że KBW dokonało wyboru Pixela, mimo, że w ogłoszeniu o przetargu na wybór dostawcy Platformy Wyborczej wyraźnie zaznaczono, iż "w przetargu mogą wziąć udział oferenci niewykluczeni na podstawie art. 19 ust. 1 i art. 22 ust. 7 Ustawy o zamówieniach publicznych". Pierwszy z nich mówił zaś, że "z ubiegania się o udzielenie zamówienia publicznego wyklucza się (...) dostawców i wykonawców, którzy w ciągu ostatnich 3 lat przed wszczęciem postępowania nie wykonali zamówienia lub wykonali je z nienależytą starannością". Najwyraźniej KBW zapomniało, że firma Pixel brała udział w nieudanym projekcie budowy systemu obsługującego wybory samorządowe w 2002 r i w ogóle nie powinna zostać dopuszczona do przetargu. O Pixelu usłyszeliśmy ponownie w 2006 roku, gdy w trakcie wyborów samorządowych spółka musiała w ekspresowym tempie dostarczyć komisjom wyborczym w całej Polsce nową, poprawioną wersję systemu komputerowego. Dotychczasowy groził, bowiem błędami w trakcie przeliczania głosów na mandaty. W efekcie do komisji wyborczych wysłano komunikat PKW, która poleciła ponowne przeliczenie głosów za pomocą nowej wersji systemu w gminach liczących powyżej 20 tys. mieszkańców. Pojawia się pytanie:

dlaczego, pomimo tylu złych doświadczeń PKW nadal powierza spółce Pixel wykonanie i obsługę oprogramowania wyborczego?Co decyduje, że niewielka spółka cywilna, o której działalności niemal nic nie wiemy otrzymuje tak poważne, państwowe zamówienia ?

Warto pamiętać, że Pixel Technology obsługiwała również proces obliczania wyników głosowania w wyborach prezydenckich 2010 roku. Sprawa jest istotna, bowiem oddziałania sieci przesyłowych, za które ma odpowiadać ATM oraz o programowania spółki Pixel będzie zależał prawidłowy przebieg najbliższych wyborów parlamentarnych, a w szczególności proces naliczania oddanych głosów. Jakiekolwiek błędy bądź awarie systemu mogą wywołać zasadne wątpliwości, co do ostatecznego wyniku wyborczego, a w efekcie wpłynąć na radykalizację nastrojów społecznych. Łatwo przewidzieć, czym skończy się przedłużanie procedury liczenia lub jak zareagują wyborcy na informację o różnicach w obliczaniu głosów, zwłaszcza, jeśli o końcowym zwycięstwie zadecyduje niewiele punktów procentowych.

Czy taki scenariusz był brany pod uwagę przez grupę rządzącą? Partia opozycyjna nie ma obecnie możliwości, by na jakimkolwiek etapie skontrolować prawidłowość danych przekazywanych drogą elektroniczną. Za tę, szczególnie odpowiedzialną czynność odpowiadają, bowiem pełnomocnicy ds. obsługi informatycznej, nadzorujący pracę operatorów obsługujących obwodowe komisje wyborcze. Nawet dysponując danymi od wolontariuszy z Korpusu Ochrony Wyborów, PiS nie będzie w stanie zweryfikować wyników przesyłanych do PKW z obwodowych komisji, a tym bardziej nie będzie mógł uzyskać informacji na temat funkcjonowania systemu zarządzanego przez spółkę Pixel Technology. Warto byłoby wykazać zainteresowanie procedurą wyłonienia firm odpowiedzialnych za organizację elektronicznej obsługi wyborów oraz zadbać o obsadę stanowisk pełnomocników ds. obsługi elektronicznej. Jeśli dopuszczamy scenariusz, w którym grupa rządząca dokonuje fałszerstwa wyborczego, jest jeszcze czas na podjęcie konkretnych działań.

http://bezdekretu.blogspot.com/

Halina glowacka   

RZĄDZI NAMI WYAWANSOWANY MARGINES SPOŁECZNY Tuż po 10 kwietnia 2010 roku pożarłam się ze znajomym, który twierdził, że nawet jeśli mam rację i to był zamach, to pasażerowie sami się o to prosili. Bo trzeba być idiotą, żeby wsiadać do ruskiego samolotu i lecieć do Rosji wiedząc doskonale, że Ruscy to bandyci. Kiedy po raz pierwszy podjęłam ten wątek rok temu, sądziłam, że w niektórych Polakach udało się zaszczepić moralność charakterystyczną dla tzw. knajactwa. Ażeby nie było wątpliwości. - knajactwo jest to zachowanie ludzi z marginesu społecznego. Ileż razy słyszymy: - Sami się prosili, żeby ich okraść, po co się popisywali bogactwem? -Sami się prosili, żeby ich zamordować, oszukać, okraść... Bo według knajactwa winna jest zawsze ofiara, nie napastnik. Jednak przez ten rok zmieniłam zdanie. Bo skoro żelazny elektorat PO i RPP głosuje głównie na mafiosów w typie Rycha, Zdzicha i Mira, z dawnych agentów SB, czy WSI, z sowieckiej agentury poutykanej w administracji, energetyce, sądownictwie, mediach i gdzie się da, z feministek, z pederastów, z lesbijek, z trans-seksualistów, z satanistów, z wojujących ateistów, z wojujących zwolenników i zwolenniczek aborcji i in vitro, no i oczywiście więźniów - czyli właśnie istot, które określamy mianem marginesu społecznego, to jaką niby moralność ma wyznawać to towarzystwo? W nich naprawdę nie trzeba zaszczepiać moralności knajackiej, bo oni należą do marginesu społecznego i to zapewne od pokoleń.

To są właśnie potomkowie swołoczy, którą nam Sowieci w 1944 roku dowieźli, żeby nas mordowała w katowniach UB.

To jest towarzystwo dewiantów przez lata finansowanych przez ichnią agenturę.

To jest towarzystwo z tzw. awansu społecznego forowane przez okupanta zgodnie z zasadą doboru negatywnego.

Przecież właśnie zgodnie z knajacką moralnością zwolennik PO zamordował pracownika łódzkiego biura PIS, Marka Rosiaka, bo czuł moralne prawo ostatecznego rozprawienia się z PIS. Zgodnie z knajacką moralnością policjanci przejechali radiowozem kibica, bo „kibole to bandyci”. W uzasadnieniu podali, że zabity miał 2,7 promila alkoholu we krwi. Jak rozumiem, pijanego kibica wręcz należy zabić? Zgodnie z knajacką moralnością kamerzysta TVN24 w lokalu wyborczym w Gdyni kopnął, po czym uderzył w twarz inwalidkę, b. żołnierza AK, bo była mężem zaufania z ramienia PIS. Musimy zdać sobie wreszcie sprawę z tego, że ci, którzy nami rządzą, ci, którzy nas faszerują medialną papką - to swołocz, której – gdybyśmy żyli w normalnym państwie – nikt by ręki nie podał. I to nie tylko w obawie, że ukradnie nam zegarek. Przede wszystkim, dlatego, że nie posiada zdolności honorowej.

Fluorowodór, klima, a plany GLOBALISTÓW

NWO - NOWE PLANY DEPOPULACJI Niedługo do układów klimatyzacji w samochodach trafi nowe chłodziwo o symbolu HFO-1234yf, 2,3,3,3-tetrafluoropropan czyli fluorowany węglowodór. Ma ono zastąpić wycofywany z rynku R 134a, jako że ten ostatni został uznany za gaz cieplarniany, a jak wiadomo gazy cieplarniane powodują ocieplenie klimatu, co stanowi nowy dogmat wiary NWO. Nowe chłodziwo ma 300-krotnie mniejsze możliwości tworzenia efektu cieplarnianego i to jest jego jedyna, wątpliwa zaleta. Jednocześnie jednak ma dwie spore wady: po pierwsze, pod wpływem wysokiej temperatury przekształca się w śmiertelną truciznę, fluorowodór, a po drugie jest horrendalnie drogie. Fluorowodór wydzielający się przy silnym podgrzaniu HFO-1234yf bezboleśnie przenika przez skórę, a nawet przez strój ochronny. Zresztą fluorowodór swobodnie trawi szkło, więc cóż to dla niego skóra. W niewielkim stężeniu jest rakotwórczy, w większym powoduje niegojące się rany, a poza tym obniża poziom wapnia w organizmie zakłócając pracę serca. W dodatku pierwsze objawy zatrucia pojawiają się z opóźnieniem, kiedy na ratunek jest już za późno. Przy kolizji samochodu, jeżeli dochodzi do rozszczelnienia klimatyzacji i chłodziwo wypływa na gorące podzespoły pod maską auta, które rozgrzewają się nawet do 700oC, chłodziwo się zapala i zacznie wydzielać fluorowodór. Przeprowadzono w Niemczech próby laboratoryjne, do których użyto świńskich łbów z ubojni. Łby poddano działaniu gazu trzykrotnie, co 5 minut przez 10 sekund. Łącznie na ten cel użyto 10 gram fluorowodoru. Po 30 minutach od eksperymentu skóra zrobiła się ciemnoszara, co oznacza, że trucizna przeniknęła przez grubą świńską skórę i zareagowała z tkankami znajdującymi się pod nią. Natomiast w układzie klimatyzacyjnym jest około 600 gram fluorowodoru. Niemiecki Federalny Instytut ds. Badania Materiałów (BAM) przeprowadził próbę z nowym chłodziwem. Podczas próby silnie żrący i toksyczny fluorowodór przeniknął z komory silnika przez układ wentylacyjny do kabiny uszkadzając nawet szyby! Obecnie tzw. ”nabicie klimy” kosztuje 100-150 zł, przy nowym chłodziwie będzie kosztować osiem razy drożej, czyli około 800-1200 zł. A nowe chłodziwo nie stanieje z czasem, bo monopol na jego produkcję mają tylko dwie firmy: Honeywell i DuPont. Firmy owe właśnie budują w Chinach fabrykę nowego chłodziwa. Produkcja powinna rozpocząć się jeszcze w tym roku. Nowe chłodziwo chce stosować Subaru; Mercedes i Suzuki jeszcze zwlekają z decyzją. A przecież już kilka lat temu opracowano technologię chłodziwa z dwutlenku węgla: gazu niegroźnego, taniego, bezpiecznego dla środowiska.

W charakterze aneksu podaję informacje o fluorowodorze:
Fluorowodór jest toksyczny, a zatrucie nim może być fatalne w skutkach po spożyciu lub absorpcji przez skórę. Oparzenia fluorowodorem wymagają niezwłocznego leczenia i uwagi od razu, gdy zostaną zauważone. Oparzenia kwasem fluorowodorowym nie są podobne do oparzeń innymi kwasami. Jednorazowe skutki oparzeń zależą od stężenia roztworu kwasu. Efekt oparzenia kwasem 50% jest natychmiast widoczny, stężenia 20-50% roztworu skutkują objawami po jednej do ośmiu godzin. Stężenie niższe niż 20% skutkuje widocznymi objawami w ciągu 24 godzin od czasu oparzenia.
Fluorowodór może oddziaływać na ciało przez wdychanie, połknięcie, kontakt ze skórą. Po spożyciu, lub oparzeniu skóry lub oczu najważniejszym objawem jest obniżenie zawartości wapnia w osoczu krwi i wytrącanie nierozpuszczalnego w wodzie fluorku wapnia CaF2, co może skutkować silnym bólem, zmianami metabolizmu i śmiercią.

Nie zdecydowałam się w charakterze ilustracji dać zdjęć poparzeń fluorowodorem, bo są zbyt drastyczne. To jest działanie broni chemicznej. A zauważmy, że zgodnie z dyrektywą UE do 2017 roku chłodziwo R 134a ma zostać wycofane, a wszystkie urządzenia chłodzące mają przejść na nowe chłodziwo, fluorowodór. Czyżby plany depopulacji ludzkości spełniają się zbyt wolno i planuje się przyśpieszenie holocaustu? sigma   

Żemek ( FOZZ ) spłacił kilkaset zł Szef FOZZ ma oddać kolejne 7 milionów [A cała sprawa to rabunek kilkudziesięciu MILIARDÓW... MD] ...z zasądzonej kwoty Żemek jak dotąd spłacił jedynie kilkaset zł. - Zaczął płacić po 100 zł miesięcznie, gdy rozpoczął starania o warunkowe przedterminowe zwolnienie, i usłyszał, że jak dotychczas nie okazał żadnej skruchy i torpeduje postępowanie egzekucyjne - Grzegorz Żemek, były szef Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, skazany na 12 lat więzienia za aferę FOZZ, ma oddać dodatkowo 7 mln zł - orzekł Sąd Apelacyjny w Warszawie. Wcześniej, w procesie karnym, sąd nakazał Żemkowi zapłatę 200 mln zł Gdy sąd karny skazywał Żemka za udział w aferze FOZZ, nałożył na niego także "obowiązek naprawienia szkody", czyli wyrównania szkód wyrządzonych działalnością. Jak wylicza likwidator FOZZ Iwona Stanaszek, razem z odsetkami jest to obecnie około 200 mln zł. Niezależnie od tego FOZZ w likwidacji wystąpił przeciwko Żemkowi z pozwem cywilnym o zapłatę kolejnych 7 mln zł (to kwota z odsetkami do obecnej chwili), tytułem odszkodowania. Te dodatkowe pieniądze to różnica między kursami walut w chwili popełnienia przez Żemka zasądzonych mu przestępstw (wyprowadzenia milionów z FOZZ i niegospodarności) a kursami z chwili składania pozwu. Pełnomocnik Żemka mec. Marcin Zaborski - wnosząc o oddalenie powództwa - twierdził, że to żądanie ponad stan, bo sąd karny już rozstrzygnął sprawę naprawienia szkody. Sąd I instancji w zeszłym roku, a dzisiaj także Sąd Apelacyjny w Warszawie, uznał rację FOZZ w likwidacji i prawomocnie nakazał Żemkowi zapłatę także tej kolejnej kwoty. To jeden z ostatnich procesów o zapłatę przeciwko Żemkowi, dotyczący afery FOZZ. Jak mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku SA sędzia Teresa Mróz, sąd karny rozstrzygnął przede wszystkim to, że Żemek zawinił, a FOZZ prawidłowo wyliczył różnicę w kursach walut i ma prawo także do dodatkowej zapłaty. Problem jednak w tym - jak mówiła po wyroku likwidatorka FOZZ - że z zasądzonej kwoty Żemek jak dotąd spłacił jedynie kilkaset zł. - Zaczął płacić po 100 zł miesięcznie, gdy rozpoczął starania o warunkowe przedterminowe zwolnienie, i usłyszał, że jak dotychczas nie okazał żadnej skruchy i torpeduje postępowanie egzekucyjne - powiedziała Stanaszek. Według wyliczeń FOZZ w likwidacji, prywatny majątek Żemka, jaki udało się dotąd ujawnić, wart jest około kilkunastu mln zł, ale jego egzekucja przebiega z oporami, bo Żemek zaskarża praktycznie każdą decyzję zapadłą w jego sprawie. - A likwidacja FOZZ będzie trwała tak długo, aż końca dobiegną wszystkie postępowania egzekucyjne - wyjaśniła Stanaszek. Komornicze egzekucje i licytacje zarekwirowanego Żemkowi majątku trwają od lat 90. Rzepa   

Jak Marek Jurek wpłynął na wynik wyborczy. Senat okręg nr 40. Wybory do senatu w okręgu nr 40 obejmującym powiaty nowodworski, legionowski, warszawski zachodni i wołomiński wygrała kandydatka PO Anna Aksamit. Jej głównym konkurentem był kandydat popierany przez Prawo i Sprawiedliwość Piotr Andrzejewski, wieloletni senator, prawnik, działacz opozycji antykomunistycznej. Ten zacny człowiek przegrał z dyrektorką Powiatowego Urzędu Pracy w Legionowie. Dlaczego? Anna Aksamit otrzymała 93 003 głosy, Piotr Andrzejewski głosów otrzymał 69 664. Przewaga znaczna. Przyjrzyjmy się bliżej wynikom. Otóż Kandydat PSL Marek Błaszczak otrzymał 19 195 głosów. O zbieżności tego nazwiska z kandydatem Prawa i Sprawiedliwości Mariuszem Błaszczakiem nie wspomnę. Kandydat SLD nie otrzymał żadnego głosu bo... partia Napieralskiego nikogo nie wystawiła. Dzięki temu Marek Borowski nie miał przeciwnika z PO w Warszawie. Bezsprzecznie głosy lewicy w dużej mierze musiały pójść na panią Aksamit. A przecież SLD uzyskało niewiele gorszy wynik od PSL. Kandydat Sojuszu otrzymałby w granicach 15-20 tys. głosów kosztem pani dyrektor PUP w Legionowie. To jeszcze zwycięstwa Piotrowi Andrzejewskiemu nie dawało. SLD potrafiło nie wystawić swojego kandydata, aby wzmocnić kandydatkę PO. A co zrobił Marek Jurek? Wystawił panią Hannę Wujkowską. Zdołała ona uzyskać 10 044 głosy. Bezsprzecznie głosy tej kandydatki przejąłby w większości Piotr Andrzejewski. I wówczas to on byłby zwycięzcą. Często lekceważymy drobne ugrupowania. Z tej sytuacji powinni wyciągnąć wnioski zarówno przywódcy Prawa i Sprawiedliwości jak i przede wszystkim Marek Jurek. Do tych refleksji dodam jeszcze, iż w okręgu wyborczym do sejmu Warszawa II dodanie do poparcia Prawa i Sprawiedliwość głosów Korwina bądź PJN dawało dodatkowego posła PIS kosztem Platformy. W tym przypadku jednak to należy uznać za sukces Partii Tuska, gdyż nie bardzo dostrzegam wspólnotę interesów między wymienionymi ugrupowaniami a Prawem i Sprawiedliwością.

MD - blog

Jak wygrywać w III RP W wyborach samorządowych 2010 r. pojawiła się ogromna liczba głosów nieważnych – średnio ponad 12 proc. w kraju. Nikt wówczas nie zajął się tą sprawą. Kilka dni temu portal wPolityce.pl opublikował niezwykle ciekawy materiał. Prof. Przemysław Śleszyński zbadał rozkład głosów nieważnych w wyborach do sejmików. Wyniki są zdumiewające. Prof. Śleszyński wykrył, że liczba głosów nieważnych ściśle zależy od województwa. Przoduje w tym mazowieckie, gdzie było ich kilkakrotnie więcej niż w sąsiednich województwach! Jak to możliwe? Co sprawia, że w jakimś powiecie, a było takich wiele, głosów nieważnych jest aż 30 proc., a w sąsiednim 0 proc.? Dlaczego od 1998 r. głosów unieważnionych przybywa? Na mapie wygląda to, jak zaraza rozlewająca się po kraju – z Mazowsza głównie na zachód. Gdy sięgniemy do cyfr pokazujących wyniki głosowań po 1989 r., odkryjemy kolejne zadziwiające zjawiska. W niedzielnych wyborach głosów nieważnych było 5 proc. Niby niewiele, ale to o 100 proc. więcej niż 4 lata temu! A jeśli zastanowić się nad tym, jak działa nasz system polityczny, to często nawet parę procent głosów może decydować o przejęciu władzy. Bo przecież te parę procent przekłada się na kilkanaście mandatów poselskich, a o utworzeniu rządu może decydować nawet kilka mandatów. Na przykład teraz koalicja PO-PSL ma raptem 5 głosów przewagi nad opozycją. Gdy siły poszczególnych partii są wyrównane, wystarczy zmanipulować wyniki w małej części „pewnych” komisji, aby przechylić szalę zwycięstwa. Czy do tego doszło w tych i poprzednich wyborach? Wskazuje na to wiele poszlak. Głosów nieważnych z powodu liczby krzyżyków w wyborach 2010 r. do sejmików wojewódzkich było prawie pół miliona. Tyle samo było ich w wyborach do rad powiatów. Tyle że w pierwszym wypadku było jeszcze 1,3 miliona pustych kartek, a w drugim było ich aż cztery razy mniej. Natomiast liczba „wielokrzyżykowych” kart okazuje się stała w różnych wyborach, a to może wskazywać na zorganizowaną manipulację w niektórych komisjach. Jej skala, jak wynika z tych danych, to prawdopodobnie od 100 do 200 tys. głosów. A to przekłada się na wybór 3 do 6 posłów. To z kolei jest w stanie zaważyć już na sile poszczególnych partii, bo przecież sześć mandatów odjętych PO i dodanych PiS-owi oznaczałoby zmniejszenie dystansu między nimi o 12 posłów. Co więcej, gdyby Platforma miała teraz 6 miejsc w Sejmie mniej, nie mogłaby utworzyć rządu z samym PSL-em! Sytuacja polityczna byłaby więc dla niej dużo trudniejsza. Czy trudno dokonać fałszerstw na taką skalę? Obwodowych Komisji Wyborczych jest 26 tys. Załóżmy, że udało się nam obsadzić tylko jedną na 26. Wystarczy teraz w tym tysiącu komisji unieważnić po 100 kart, a odbierzemy przeciwnikowi 100 tys. głosów i kilka mandatów. Na mapie zwraca uwagę to, że w miastach prawie nie ma głosów nieważnych. To logiczne. Na wsi wójtowi stosunkowo łatwo jest obsadzić komisję swoimi ludźmi, natomiast w mieście, gdzie są media i struktury innych partii, praktycznie byłoby to niemożliwe. Są też inne rodzaje możliwych oszustw: dorzucanie kart do urn (jak w 2010 r. w Brukseli), kupowanie głosów (jak w Wałbrzychu). A o ilu podobnych wypadkach nigdy się nie dowiemy? Artur Dmochowski

Porzućcie wszelką nadzieję, idioci! No więc skończyły się wybory, dla mnie jedna w nich rzecz była zawstydzająca, mianowicie u mnie na wsi pod Warszawą startowała z list PiS pani... Zarzeczna. Do tej partii nie mam nic (w przeciwieństwie do Ruchu Palikota, ten zmierzył jednak nasz ogólny poziom zidiocenia, bezcenne!), natomiast ta pani zgodziła się startować z 21 miejsca - czyli nie moja rodzina! Pełna kosmonautyka, jak zresztą wszystko, co Polskę czeka, mgławica, czarna dziura, to znamy i przećwiczymy od początku. Jerzy Urban, wojna o krzyż, wy się naprawdę prosicie o Breivika, o Gawriło Principa, o jakiegoś debila, który zapragnie was idiotyzmem przelicytować. OK, przesadzam, ale ostrzegam... Notabene wyborców Palikota mam już nie tylko w domu (trzy koty, Łacia, Rysio i Starucha), nie tylko w sklepie (zakupy robi u nas ten pan i ta pani, czyli trans), ale też wśród znajomych. Kolega stworzył wielki portal społecznościowy, też za wojną z krzyżem głosuje. "Jesteś na poziomie mojej córki" - piszę mu, a on na to - "Traktuję to jako komplement!". Błyskotliwie, ale głupio, na tej nihilistycznej zasadzie moja niby najmądrzejsza córka jest za zniszczeniem Kościoła, ja jej, zatem zaoferowałem również zniszczenie szkoły i wybicie nauczycieli, przecież nowocześniej będzie, a ona… żebym jej dał 100 zł na komitet rodzicielski i 40 zł na dzień. A wczoraj z mojego telefonu (mam trzy, nie wszystkie niestety kontroluję, zwłaszcza po pijanemu) wydzwoniła z iPhone'a 400 stówki za ściąganie jakichś plików muzycznych (nieboszczyku Jobs, pamiętaj, zbrodnie przeciwko mnie są nieprzedawnione i zrewanżuję się już niebawem!). No więc takie jest nasze nowe pokolenie - wszystko wie, a tak naprawdę nie wie nawet, skąd się bierze w łazience papier toaletowy. Ale nic to nowego, o tempora, o mores, o czasy, o obyczaje! Ale ponieważ staram się być nieco rozsądniejszy od idiotów, wykonałem wczoraj skomplikowaną dosyć czynność. Mianowicie odwiedziłem notariusza i zapisałem swój mózg pewnej instytucji naukowej w celu badań. Jaki miałem w tym cel poza wydaniem kolejnych stu złotych? Staram się być nieco rozsądniejszy od idiotów. Wykonałem wczoraj pewną rzecz. Zapisałem swój mózg pewnej instytucji naukowej. Otóż pomyślałem, megalomańsko, że ludzkość zapragnie w jakimś najbliższym czasie nie tylko produkować coraz zdrowsze warzywa i bardziej zielone ogórki, nie tylko ochładzać klimat, ale też zastanowi się, jakich ludzi chcielibyśmy mieć wokół siebie. Czy brojlery, czy coś fajniejszego. I tak pomyślałem, CZEMU MÓJ MÓZG JEST coś wart… Otóż najważniejsza w nim cecha to zgoda, to zdolność ustępowania i przegrywania, rozumienia, płakania i wybaczania - odwrotnie niż w ewolucji, tam tylko chamy zwyciężają… Mój mózg w życiu przeżył tak wiele tragedii, że sam się dziwię, czemu nadal wszystko olewa i się uśmiecha, i umrze naprawdę szczęśliwy - no, ale to na marginesie, czasem myślę, że za dużo tych wtrętów osobistych - ale z drugiej strony piszę z życia, z serca i rozumu, a mógłbym wam tu trzepnąć wykład o pogodzie na sobotę - ale czy za to płacicie dwa złote? To jest bochenek chleba, najtańszego. Dobra, teraz coś z innej paczki. Premier Tusk zapowiedział, zresztą uczciwie, drugą fale kryzysu... - Ale przecież każdy, kto zna historię (historycy znają ją niestety najsłabiej), wie, że to będzie dla Polski fala kryzysu 202., albo 1202., my jesteśmy zahartowani, bo wybrani... Ale jak tak patrzę na przyszłość kraju, któremu nie może być ona obojętna, szukam perspektyw. Gaz łupkowy w papierowych planach, jak tarcza antyrakietowa albo ropa w Karlinie, albo wprost - lektury szkolne się kłaniają - mesjanizm. Otóż taką nadzieją, taką perspektywą nadziei rozwiewanych przed narodem niewątpliwie będzie sport, moja dziedzina poniekąd. A dokładnie Euro 2012. Że Polska je zrobi i zarobi. No, więc trudno doprawdy o większe nieporozumienie. Otóż na organizowaniu imprez sportowych dorobić się trudno, a kto ma wątpliwości wobec przyszłego miejsca w świecie Stadionu Narodowego - niech zerknie na Koloseum, pełna ruina, choć walczyli na nim najmężniejsi. Niech zerknie na ateńskie igrzyska - przecież upadły, razem z pomysłodawcami, choć to najwięksi byli i wojownicy, i filozofowie. Nowoczesne próby wskrzeszenia sportowego biznesu są mitem dla ubogich. Dość zauważyć, że Grecja nie tylko zorganizowała niedawno igrzyska olimpijskie, (do czego nam daleko jak stąd do wieczności), nie tylko wystartowała w futbolowym Euro, ale nawet je wygrała! I niejaki Angelos Charisteas przyćmił Ronaldo, naród oszalał, niemieckiego trenera mianował Cesarzem, po czym mija właśnie siedem lat od tych wiktorii, gdy bankrutuje. Na igrzyskach i na mistrzach nie zarobił. Zresztą na własne życzenie - to on tych mistrzów wcześniej zepsuł, wymyślając dla czempionów laury. Umówmy się, starożytni już mistrzowie nie zwyciężali dla jednej gałązki, jak zmyślali najęci poeci, lecz dla srebra i złota, dla oliwy i niewolnic, jak dzisiaj! No i system i wtedy, no i dziś, okazuje się kompletnie niewypłacalny! Do tego sport ma to do siebie, że zaczął kształtować postawy kompletnie w życiu nieprzydatne. Na przykład rzut dyskiem... Trzyma ktoś z was w domu dysk? Albo wie, jaką funkcję spełnia poza anatomiczną? Czy jest ważne, kto dalej machnie kamieniem, skoro już w tamtej epoce donośniejsze i groźniejsze były katapulty? Ale jakiś dziwny mit (Grecy to zresztą specjaliści od mitów), na tyle ładnie utrwalili to na amforach, że dziś polski dyskobol, kompletnie społeczności nieprzydatny (a jednak przez nas, podatników, utrzymywany), reklamuje kawę na stacjach benzynowych (zawsze za nią dziękuję, choć bezpłatna, zgadnijcie, dlaczego...). A pierwszy złoty medal olimpijski dla Polski, jeśli mnie pamięć nie myli, przed wojną zdobyła Halina Konopacka. Pomyślcie, jak my żeśmy wchłonęli i spolszczyli głupi mit. Dyskobolka, piękna kobieta, młoda, rekordzistka świata (serio to piszę!), tak zachwycająca, że wybrał ją na żonę przedwojenny minister spraw zagranicznych Rzeczypospolitej pan Matuszewski (wolałem Becka). Tylko, na co komu dyskobolka, jej rekordy, w czymś tak kompletnie nieprzydatnym w życiu jak w rzucie dyskiem? To już ten futbol lepiej jest przez Anglików wymyślony. Tam wiadomo, chodzi mniej więcej o główkowanie i kopanie, obie umiejętności w życiu absolutnie dziś niezbędne! Zwłaszcza kopanie! Ale... Piszę to w tym celu, byście nie robili sobie złudzeń, że sport to rzeczy mądre - raczej zabicie czasu dla pospólstwa (ludu, obywateli, młodzieży), ale niedające jakichś szczególnych profitów społeczeństwu i słusznie ujął to już w specjalnym edykcie z wieku XIII jeden z angielskich królów, że lepiej, by zamiast futbolem, grą niebezpieczną i brutalną, a do tego odwracającą uwagę od pracy, otóż lepiej, by młodzież zajęła się strzelaniem z łuków, te ćwiczenia mianowicie bardziej przydają się na wojnach... Przyznajcie, żegluję po tym świecie sportu dość nonszalancko, ale zmierzam już do jednego, najważniejszego. Otóż, kto pokłada w uprawianiu sportu, budowaniu stadionów i zwyciężaniu jedynych nadzieję, ten prędzej czy później zginie. Na pewno nie zarobi, chyba, że budując Stadion Narodowy w Warszawie, ja go zwę Grobowcem Tuskochamona, liczy na to, że za tysiąc lat zwiedzą go turyści i zostawią parę groszy, jak dziś plebs u wzgórz Olimpu. Nawet postępy medycyny nie uzasadniają jednak takiego optymizmu, że nasze nakłady kiedykolwiek się zwrócą, i ja bym też na to nie liczył. Skoro ci wspaniali Grecy, mistrzowie Euro, pomysłodawcy igrzysk i ich sprawni organizatorzy, na naszych oczach bankrutują, aż miło? Nie łudźmy się, że sport Polskę zbawi. Nikogo nie zbawił, nawet tego króla od strzałów z łuku Edwarda. Ale bywa, że sport jednak na coś się przydaje społeczeństwom i narodom. Mianowicie czyni agonię znacznie szczęśliwszą. No, bo jak już umierać, no to przynajmniej po mistrzowsku!

PS. Jestem teraz w ulubionej pozycji, czyli w opozycji. Jest nas zresztą większość - tych 50 proc. niegłosujących na przykład, co nie pobiegli z kartką do urny, żeby wujence załatwić etat recepcjonistki, tak to wygląda przyjaciele! Media fałszują rzeczywistość - na przykład moja "Polska" zakomunikowała społeczeństwu "nokautujące zwycięstwo PO" - no więc tak licząc głosy, ledwo wygrała z PiS 4:3, ja bym z tym triumfalizmem się wstrzymał. Zwłaszcza, że właśnie Julia Tymoszenko dostała siedem lat… Nie wiem, nie znam, sam płacę za gaz tyle, że można zwariować, ale to kolejny sygnał - przywództwo staje się nie zaszczytem, lecz ryzykiem. Już opisałem - lud wybiera i lud rozlicza. Brutalnie. Was również, niejeden myślał, że jest niezatapialny. Ja kiedyś również. Ale żeby było wesoło - są w życiu miłe chwile, kiedy serce mocniej zabije. Otóż mam przyjaciółkę na Słowacji (śliczna!), no i pogratulowałem jej, że nie chcą płacić greckich długów. Ale ona trochę rozmarzona pyta, jak mogłem ją pokochać od pierwszego wejrzenia… Ja na to, że miała taki piękny sweter, angielski… A ona: - Ten biały? No i jak tu takiej istotki nie kochać, jak i moich kotów nie kochać. Są jak Grecy - poleżą, pojedzą, ogrzeją się, zabalują. Dokładnie też tak lubię, dlatego mój mózg chyba jest niegłupi. Warto zbadać. Pewnie się mylę, kiedyś już sądzono, że najwięcej warta jest sperma noblistów, i kupowano ją w bankach. Jeden błąd - cóż za idiotom przyznaje się dziś Noble! Mnie spłodzili krawiec i bezrobotna fryzjerka, nieciekawa całkiem konfidencja. Więc badania mózgu warto zacząć od początku. No, więc proponuję zacząć od mojego.

Paweł Zarzeczny

Ludzie jak ludzie Zastanawiam się po tych wyborach czy już się zestarzałem, czy jeszcze nie. Wychodzi mi, że jestem gdzieś pośrodku. Bo cechą starości jest namolne "a nie mówiłem?", cechą młodości zaś naiwne zdziwienie. A ja się w kontekście tego głosowania muszę przyznać i do jednego, i do drugiego. Głupia sprawa. Najpierw - upewniam się, sprawdzając swoje stare teksty, wszystkie zresztą dostępne są w sieci - przewidziałem bieg wypadków dość dokładnie. Pisałem, jeszcze w "Czasie wrzeszczących staruszków", że cała strategia Jarosława Kaczyńskiego sprowadza się do obstawiania na ruletce zera i niezłomnej wiary, że w końcu, za którymś razem, zero wypadnie, i gracz, który nie spękał, w końcu zgarnie cała pulę. W tej strategii upewnia go fakt, iż już raz mu się takie trafienie zdarzyło. Przez kilkanaście lat mówił o "układzie" i potrzebie naprawy państwa, coraz bardziej to mówienie zbywano lekceważeniem, aż wybuchła sprawa Rywina i większość społeczeństwa nagle stwierdziła: "kurde, ten facet miał rację!" - do tego stopnia, że nawet Tusk, komu się chce, niech sprawdzi, opowiadał wtedy o potrzebie rozbicia układu i WSI. Kto raz przeżył cud, tego nikt nie przekona, że cuda się nie zdarzają - konkludowałem wtedy. Kaczyński zaś cud przeżył już dwukrotnie - pierwszy raz, gdy runął PRL, a drugi, gdy z całkowitego wyautowania wrócił - on na pozycję premiera, a brat prezydenta. "Złoty róg" jednak stracił i teraz czeka na kolejny cud, ale ponieważ cuda się, jak wiadomo, nie zdarzają, więc należy uznać, że jest już skończony i nic więcej w polityce nie osiągnie. Ale potem stało się coś, czego przewidzieć nie mogłem - tragedia smoleńska, która, poza wszystkim, dała Kaczyńskiemu "nowe otwarcie". Wszystkie wiszące na nim złe emocje zostały nagle unieważnione. Co znalazło wyraz w wyniku wyborów prezydenckich. Gdyby prezes PiS powstrzymał się potem od radykalnych zachowań, wybory parlamentarne miałby w kieszeni. Ale, jak pamiętamy, demonstracyjnie swój wizerunek z kampanii wyborczej zdezawuował. Wtedy pisałem - i wszyscy to zresztą pisali, bo rzecz jest oczywista - że Kaczyński odrzucił normalną politykę i stawia wszystko na jedną kartę. Że formatuje swą partię jako opozycję totalną, antysystemową, odrzuca rolę opozycji w państwie demokratycznym, na rzecz dysydenta w PRL-bis. Co zresztą ma uzasadnienie, bo III RP, zdominowana przez Tuska, to faktycznie coś w rodzaju PRL-bis, ale w wyborach taki "format" sprawdzić się może tylko w jednym wypadku - totalnego rozczarowania i całkowitego odrzucenia państwa przez większość obywateli, a to możliwe jest tylko w warunkach gwałtownego i potężnego kryzysu. PiS w takim kształcie nie mógł więc w tych wyborach walczyć o zwycięstwo. Walczył o dogodną pozycję do miażdżącego zwycięstwa - owego wymarzonego "Budapesztu nad Wisłą" - w następnych. Zwycięstwem byłby dla niego wynik zbliżony do PO i zmuszenie wszystkich pozostałych partii do zawarcia koalicji antypisowskiej. Jak się okazało, taki wynik był poza zasięgiem. PO wygrała wysoko, i, co dla PiS najgorsze, PO nadal będzie miała oprócz opozycji, umownie mówiąc, prawicowej, także opozycję, równie umownie mówiąc, lewicową, czyli SLD i palikociarzy. Co sprawia, że nawet po oczekiwanym kryzysie władza może wcale nie wrócić do PiS, tylko pójść jeszcze bardziej na lewo; a co najmniej głosy niezadowolonych rozproszą się, niwecząc marzenia o sukcesie na miarę Orbana. Tyle co do starczego "a nie mówiłem". Co do młodzieńczej naiwności, to jednak wydawało mi się w ostatnich miesiącach, że beznadzieja rządów Tuska jest tak dla wszystkich oczywista, iż przynajmniej ten cel, który sobie opozycja założyła, uda się jej zrealizować. Okazało się, jak się okazało. Furda katastrofa na kolei, półroczne kolejki do lekarzy, długi, brak życiowych perspektyw młodzieży. Polacy po raz kolejny uznali, że mafia, mimo wszystkich jej wad, lepsza jest od sekty. Dlaczego? Myślę, że nie ma się co rozdrabniać na analizowanie kampanii wyborczych, ich błędów i sukcesów. Nawet histeria "obraził Angelę Merkel!" nie miała decydującego znaczenia, choć niewątpliwie skompromitowała wysiłki sztabowców PiS, by "ocieplić" wizerunek prezesa. Pamiętajmy, że w wyborach głosuje prawie 15 milionów ludzi. A wszystkie gazety w Polsce razem wzięte, z publicystyką internetową, mają dziesięć razy mniej czytelników. Rozstrzygają więc głosy tych, do których polityczne szczegóły w ogóle nie docierają i nic ich nie interesują. Zadecydowały dwie głębinowe, że tak je nazwę, emocje Polaków. Pierwsza to skutki faktu, że przez ostatnie cztery lata napłynęło do Polski ponad 300 miliardów złotych z Unii Europejskiej. I tylko drobna część głosujących wie, kto je wynegocjował, kto wypracował ich "absorpcję" i jak są teraz wykorzystywane, czy raczej przejadane. Liczy się tylko jedno - tą czy inną drogą, te 300 miliardów z hakiem zasiliło domowe budżety. Mało tego, drugie tyle, a nawet więcej, Tusk pożyczył - i te pieniądze również poszły na przejedzenie. Stworzono za nie 100 tysięcy nowych etatów w administracji państwowej, zasilono nimi pracowników ogromnej i dynamicznie rosnącej przez te cztery lata "sfery publicznej", czyli budżetówki. I tego jeszcze mało - dzięki pieniądzom z Unii i z długu publicznego obywatele zyskali zdolności kredytowe, które pozwoliły im w tym czasie indywidualnie zaciągnąć w bankach kolejne trzysta-czterysta miliardów pożyczek, głównie konsumpcyjnych. Dało to efekt niespotykanej od dwudziestu lat stabilizacji. Po wygłodzeniu w PRL, po szarpaninie dwudziestu lat III RP, wreszcie miliony Polaków uzyskały poczucie pewności bytu i "bezpieczeństwa socjalnego". Rzecz oczywista, że kojarzą to bezpieczeństwo z władzą. Gdyby w 2007 roku wygrało PiS, kojarzyliby je z Kaczyńskim, ale że przegrało - to kojarzą z Tuskiem. Wybierali więc między Tuskiem, który uosabia dla nich względną stabilizację ostatnich lat, i Kaczyńskim, który zrobił wszystko, by kojarzyć się za zagrożeniem dla tej stabilizacji. Druga kwestia to Smoleńsk. Rzecz oczywista, że mało kto jest tak głupi, by wierzyć w raporty Anodiny i Millera. Większość Polaków wie, a przynajmniej czuje, że ruskie kręcą, i że to ich wina. Tylko że skutki tego przekonania, zwłaszcza w połączeniu z poczuciem stabilizacji, o którym wyżej, są zupełnie odmienne niż spodziewały się środowiska patriotyczno-prawicowe. Bo przeciętny Polak myśli tak: jeśli Putin mógł zrobić TO, to znaczy, że może z nami zrobić wszystko. A więc trzeba głosować na Tuska, bo Tusk, jak mu się Putin każe pocałować w d...łoń, to go pocałuje, a jeśli Kaczyński - to będzie wojna. Świadomość, że Rosjanie kłamią, w połączeniu ze świeżo uzyskaną, upragnioną stabilizacją, skłania do emocjonalnego zafiksowania, by sprawy nie drążyć, nie pytać, nie podskakiwać - no bo jeśli się okaże czarno na białym to, co wszyscy podejrzewamy, to co wtedy? Wojna? Każdy psycholog bez trudu wyjaśni, iż zachowanie to - które każdy ocenić musi jako podłe - wiedzie do swoistego psychologicznego "wyparcia". Do agresji wobec ofiar katastrofy i tych, którzy o niej przypominają. Nienawiść granicząca z furią spada na nieżyjącego prezydenta, bo "po co się tam pchał" i "na pewno to jego wina", na katyńskie wdowy i modlących się pod krzyżem, bo "dość już tej żałoby", i czego oni chcą, były pogrzeby, były płacze, a teraz won, nie chcemy już, żeby nas kłuć w oczy co miesiąc przypominaniem, jakie z nas tchórzliwe świnie. Tym się tłumaczy sukces Palikota, którego zbieranina to przecież po prostu partia sikania na smoleńskie znicze. Analogiczna jest, nawiasem mówiąc, emocja wobec Niemiec, na której chciał w końcówce kampanii zagrać PiS. Oczywiście, Polacy się Niemców boją, zwłaszcza na "ziemiach odzyskanych" i zwłaszcza po sukcesie Agnes Trawny. Ale i ten strach skłania ich właśnie do głosowania na Tuska, postrzeganego jako gość, który Niemcom nie będzie podskakiwał, a przeciwko Kaczyńskiemu, który z nimi zdziera. Piszę to bez cienia potępienia czy oburzenia na Polaków, że bardziej ich obchodzi przysłowiowa micha niż podeptana narodowa godność, bo to normalne i nie można mieć do ludzi żalu, że się zachowują jak ludzie. Po prostu, takie są fakty. Że smutne, to inna sprawa. Smutne dlatego, że wbrew zapowiedziom Kaczyńskiego "Budapeszt nad Wisłą" robi teraz Tusk. Przynajmniej w dziedzinie wzięcia za mordę ostatnich niepokornych mediów. Idzie kryzys i władza nie może sobie pozwolić na to, by do obywateli docierała prawda o sytuacji. Mnie osobiście, z moimi hektarami, bezrobocie niespecjalnie przeraża, choć oczywiście żal ludzi młodszych i nie mających jeszcze tak wyrobionych nazwisk, którym triumfujące od niedzieli dziennikarskie szuje będą łamać teraz kręgosłupy. Smutne są te fakty jeszcze bardziej z uwagi na nieuniknione skutki przedłużenia na kolejną kadencję rządów tej szajki. Bo skutki te dla każdego, kto się przyjrzy faktom, są oczywiste. Pisali o tym wystarczająco wiele profesor Rybiński, profesor Gomułka i inni ekonomiści, żebym ja, prosty komentator, nie musiał po nich powtarzać. Takie "sukcesy", do złudzenia przypominające dekadę Gierka, skończyć się muszą tak, jak skończyły i wtedy. Rozkładem państwa rozrywanego przez partyjne "spółdzielnie" i układy, totalnym bankructwem i przejęciem przez wierzycieli, jak w Grecji, resztek polskiego majątku narodowego. Może to i zrozumiałe, że po hekatombie wojny i deprawacji peerelu Polska nie była w stanie wygenerować innej elity politycznej niż cwaniacka partia "towarzyszy szmaciaków", doskonale komunikująca się z pańszczyźnianymi, pozbawionym obywatelskiego instynktu "masami". Ale, jak to śpiewał Okudżawa, "a wsio taki żal". Za tchórzliwe lekceważenie wszystkiego poza własną michą i socjalnym ciepełkiem najboleśniej przecież zapłacą ci właśnie zwykli ludzie, którzy tak w wyborach zakombinowali. Bo wielcy cwaniacy bez trudu załatwią swoim dzieciom "zielone karty", a sobie samym posady w strukturach unijnych.

Rafał A. Ziemkiewicz

REKAPITALIZACJA PODATNIKÓW „Rekapitalizacja banków jest ważniejsza niż pakiet ratujący Grecję” – twierdzi Vladimir Dlouhy - doradca do spraw Europy Środkowej i Wschodniej w Goldman Sachs.

http://www.obserwatorfinansowy.pl/2011/10/13/rekapitalizajca-bankow-ratowanie-grecji-wladimir-dlouhy-wywiad/

No przecież. Skoro „rekapitalizacja” Goldman Sachs była najważniejsza w 2008 roku, to „rekapitalizacja” innych banków w których Goldman Sachs ma jakąś ekspozycję jest też ważniejsza niż „pakiet ratujący Grecję”. W 2008 roku dało się jakoś ukryć, że chodzi o „rekapitalizację” dużej firmy consultingowej jaką jest Goldman Sachs, która kiedyś, dla zwiększenia splendoru, nazwała się „bankiem inwestycyjnym”, pod hasłem ratowania ubezpieczonych w AIG. Dopiero niedawno okazało się ile zyskał na tym GS. W 2011 roku też próbowano ukryć, że chodzi o „rekapitalizację” banków, pod hasłem „ratowania Grecji”. W 2008 roku wszystko trwało szybko (Amerykanie są o wiele szybsi od Europejczyków) więc zdążono przeprowadzić „rekapitalizację” GS zanim się publika zorientował w czym rzecz. W 2011 roku wszystko się ciągnęło, więc zdążyło wyjść na jaw, że „ratowanie Grecji” oznacza „rekapitalizację banków”. Więc odrzucono nieprzydatną już retorykę „pomocową”, stosując zamiast „retorykę strachu”. Terroryści mówią: „jak nie zapłacisz okupu obetniemy twojemu dziecku uszy, potem będziemy obcinać ręce….” Albo: „jak nie zapłacicie okupu wysadzimy w powietrze coś tam…” Bankierzy mówią: „jak nie zrobicie „rekapitalizacji” banków wysadzimy w powietrze gospodarkę…” czytaj: „zdesperowani wyborcy zagłosują na opozycję…”. Ciekawe dlaczego strachy terrorystów są karalne, a strach bankierów nie są? Dlouyh przynajmniej przyznaje, że „wspólna waluta została wprowadzony zbyt wcześnie. I teraz mamy sytuację, gdy niewielka gospodarczo Grecja może doprowadzić do kryzysu systemowego całej strefy euro”. Tak bez wątpienia – wspólna waluta została wprowadzona „za wcześnie”. Ciekawe tylko, czy kiedykolwiek nastałby taki ekonomiczny moment synchronizacji gospodarek europejskich, żeby wspólna waluta nie była wprowadzana „za wcześnie”. Może kiedyś. Tylko nie wiadomo kiedy. Ale czy dziś, skoro już wiemy, że wspólna waluta została wprowadzona „za wcześnie” rozwiązaniem problemu jest jego powiększanie? Bo wbrew różnym „zaklęciom” problem Grecji nie jest specjalnie różny od problemu Włoch. Ten problem nazywa się DŁUG. Dług, którego Grecja już nie może obsługiwać i którego Włochy też nie będą w stanie obsłużyć jeśli nie przeprowadzą natychmiast cięć w wydatkach i nie zwiększą konkurencyjności swojej gospodarki, żeby zwiększyć dochód narodowy i w ten sposób wpływy podatkowe, gdyż sama próba zwiększania wpływów podatkowych przez zwiększenie stawek podatkowych, a nie podstawy opodatkowania, spowoduje obniżenie wpływów podatkowych w nieco dłuższej perspektywie czasu. W gospodarkach zróżnicowanych własna waluta z możliwością jej dewaluacji stanowi jakiś tam sposób zwiększania konkurencyjności gospodarki. On też nie będzie działał „wiecznie”, ale w standardzie pieniądza drukowanego, przy zróżnicowaniu sytuacji gospodarczej w krajach, z którymi dokonywania jest wymiana gospodarcza i niezsynchronizowanym przebiegu cykli koniunkturalnych – czasem działa. O ramach prawnych „rekapitalizacji” instytucji finansowych w Polsce pisałem prawie dwa lata temu:

http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=709

W warunkach europejskich będzie ona wyglądała podobnie. „U nasz” rekapitalizacja polega na:

1) udzielaniu przez Skarb Państwa gwarancji zwiększania funduszy własnych instytucji finansowych;

2) przejmowaniu przez Skarb Państwa instytucji finansowych. Instytucja finansowa może też uzyskać gwarancję Skarbu Państwa zwiększenia funduszy własnych.

Zwiększenie funduszy własnych objętych gwarancją polega na emisji akcji, obligacji lub bankowych papierów wartościowych skierowanych do jej dotychczasowych akcjonariuszy bądź udziałowców lub podmiotów trzecich. Polski Skarb Państwa „kasiorki” nie ma. A więc „przejęcie instytucji finansowej” następować będzie w formie skarbowych papierów wartościowych a nie pieniężnej. W Europie jest podobnie. „Kasiorki” nie ma jeszcze bardziej. Więc rzeczone „skarbowe papiery wartościowe” ktoś będzie musiał nabyć, żeby „rekapitalizować” banki. Kto? Zapewne jakieś „instytucje finansowe”. Tylko dlaczego różne „instytucje finansowe” mają płacić za skarbowe papiery wartościowe, które posłużą rządowi do objęcie akcji jakiejś innej „instytucji finansowej”, skoro wcześniej same mogły bezpośrednio uczestniczyć w procedurze „zwiększenie funduszy własnych” instytucji finansowej „w drodze emisji akcji, obligacji lub bankowych papierów wartościowych skierowanych do jej dotychczasowych akcjonariuszy bądź udziałowców lub podmiotów trzecich”. Czyżby dlatego, że Skarb Państwa za wyemitowane przez siebie „skarbowe papiery wartościowe” na pewno zwróci, bo opodatkuje podatników? Z tym też może być problem sądząc po coraz większe kręgi zataczających protestach:

http://forsal.pl/artykuly/556352,okupacja_wall_street_przenosi_sie_do_europy_gielda_w_londynie_boi_sie_protestow.html

Gwiazdowski

Pała Palikota W "Mechanicznej Pomaranczy" Stanleya Kubricka gang palkarzy atakuje bezbronnych ludzi. Na kijach basebolowych znaja sie juz poslowie Ruchu Palikota. Czy polska demokracja wejdzie w nastepny etap rozwoju? Czy wejscie do Sejmu RP Wojciech Penkalskiego, skazanego trzy razy za współudział w pobiciu, grożenie świadkowi i wymuszenia z bronią w ręku, zapowiada ukrainski wariant polskiej "demokracji", sterowanej przez oligarchow, tak jak na Ukrainie? Czy bedziemy swiadkami mordobicia na wokandzie Sejmu RP, tak jak to bywa w zwyczajach parlamentarnych naszych ukrainskich sasiadow? Czy bedziemy mieli polska wersje "Mechanicznej Pomaranczy”? A wszystko zaczelo sie niewinnie, od koloru pomaranczowego, koloru hinduistow, czyli koloru pokojowego. Holendrzy zrobili z koloru pomaranczowego kolor bojowy, a potem poszlo juz z gorki. Jak pisala kiedys Polityka, siły koloru pomarańczowego nie wymyślono w Kijowie. Zaraz po upadku komunizmu na Węgrzech Młodzi Demokraci (Fidesz) obrali go na kolor swojej partii, swój tygodnik nazwali „Węgierska pomarańcza”, a w nowym parlamencie położyli na każdym pulpicie poselskim po pomarańczy, stół zaś prezydialny ozdobili całym ich koszem. W Polsce kolor pomaranczowy byl symbolem "Pomaranczowej Alternatywy", ruchu happeningowego działającego w paru miastach Polski w latach 80tych i 90tych, nawiązującego do tradycji holenderskich provosow i Partii Krasnoludkow z lat szescdziesiatych: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pomara%C5%84czowa_Alternatywa

Tlo kolorystyczne zerznela pozniej towarzyszka Bochniarz, kiedy to lansowala sie na Prezydenta RP w 2005 roku, uzywajac koloru pomaranczowego dla ruchu ktory ja popieral (demokraci.pl). Kolor pomaranczowy figuruje tez w symbolach PO i PiS. Pomarancza przyciagnela takze wizjonerow, kolegow towarzyszki Bochniarz, to w Starej Pomaranczarni w Lazienkach ulokowala swoja restauracje Madame Starak. Z czasem do koloru pomaranczowego dolaczyl kolor buraczany i wtedy zrobilo sie naprawde niedobrze. Poniewaz Palikot ma tego samego doradce politycznego, co s.p. Lepper (i prawdopodobnie to samo finansowanie oraz logistyke polityczna) czekamy teraz na polaczenie idei Samoobrony z idea Ruchu Palikota, w nowej formacji o logo w kolorze buraka. Stanislas Balcerac

Pełnia władzy Platformy i mimo to wojna na górze

1. Kilka dni temu pisałem, że mimo ogłaszania przez Kanclerz Angelę Merkel i Prezydenta Nicolasa Sarkozy kolejnych programów pomocowych dla krajów strefy euro, (których akceptowane wymusza się następnie na pozostałych 15 członkach tej strefy), jak kostki domina przewracają się elementy składowe europejskiego systemu finansowego. Przedwczoraj słowacki parlament odrzucił możliwość podwyższenia udziału tego kraju w Europejskim Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF) z 4,4 mld euro do 7,7 mld euro. Upadł w ten sposób zaledwie po roku i czterech miesiącach rządzenia gabinet Ivety Radiczowej, ale odchodząca Pani Premier namawia w nerwowych konsultacjach opozycyjną lewicę do zorganizowania jeszcze jednego głosowania. Głównym przeciwnikiem takiego rozwiązania jest będąca do tej pory w rządzącej koalicji liberalna partia Wolność i Solidarność, na której czele stoi przewodniczący słowackiego parlamentu Richard Sulik, który od wielu miesięcy tłumaczy, że jego zdaniem najbiedniejsza wśród krajów strefy euro Słowacja, nie powinna spłacać długów znacznie od niej bogatszych państw takich jak Grecja czy Włochy. Tak przy okazji czy Państwo wyobrażają sobie taką debatę w polskim parlamencie, albo w mediach z poszanowaniem tych, którzy by takie poglądy wyrażali? A przecież w przypadku Polski ta składka na EFSF byłaby przynajmniej 4-krotnie większa niż w przypadku Słowacji i mimo tego ,że byłyby to tylko gwarancje to udzielenie gwarancji na 30 mld euro dla znacznie od nas zamożniejszych państw niż Polska, byłoby dla naszych finansów publicznych posunięciem wręcz samobójczym.

2. Z kolei w końcówce poprzedniego tygodnia agencja Fitch obniżyła ratingi Włoch i Hiszpanii aż o 2 poziomy, co bardzo źle rokuje rentowności papierów skarbowych tych krajów. Już od wielu tygodni EBC skupuje na rynku wtórnym obligacji tych dwóch krajów i dzięki wydaniu na ten cel kilkuset miliardów euro poziom ich rentowności utrzymuje się w przedziale 5-6%. Ale ten wykup nie może trwać wiecznie, a dług publiczny Włoch wynoszący 2 bln euro i Hiszpanii około 0,5 mld euro wymaga na jego obsługę emisji kolejny transz obligacji przynajmniej na kolejne kilkaset miliardów euro.

3. W tym tygodniu dwie agencje S&P i Fitch postanowiły obniżyć rating aż 10 banków hiszpańskich w tym dwóch czołowych Santander i BBVA, oceniając dodatkowo ich perspektywę, jako negatywną. Agencje te podkreślają, ze brak równowagi w hiszpańskiej gospodarce (niski wzrost gospodarczy, wysokie bezrobocie, duży deficyt sektora finansów publicznych) będzie negatywnie wpływał na sytuację finansową hiszpańskich banków. Złe aktywa tych 10 banków już w tej chwili są oceniane na przynajmniej 300 mld euro. Coraz częściej mówi się, że w najbliższych tygodniach podobne decyzje agencji ratingowych mogą dotyczyć kilku dużych banków włoskich i francuskich, a to byłoby już poważnym zagrożeniem dla całego systemu bankowego Unii Europejskiej.

4. Wszystko to, co dzieje się w strefie euro powinno być przyczynkiem do poważnej debaty o stanie naszego systemu finansów publicznych, a także systemu bankowego. Stan naszych finansów publicznych jest owiany ciągle tajemnicą, ale jest coraz bardziej prawdopodobne, że na skutek dewaluacji złotego i wysokiego udziału w długu publicznym tej części wyrażanej w walutach zagranicznych nie uda się utrzymać na koniec roku 2011 relacji długu do PKB poniżej granicy 55% a to oznacza, że budżet na 2013 rok musi być uchwalony bez deficytu. Jeżeli chodzi o stan systemu bankowego to jesteśmy ciągle zapewniani, że banki w Polsce (będące w większości spółkami córkami dużych banków zachodnioeuropejskich) są bezpieczne. Tylko niektórzy ekonomiści podkreślają, że w sytuacji poważnego zagrożenia dla spółek matek w krajach strefy euro, prawdopodobny jest odpływ kapitałów ze spółek córek, a to byłoby poważnym zagrożeniem dla całego systemu bankowego w Polsce. Można jednak odnieść wrażenie, że te przewracające się kostki domina w Europie rządzącej koalicji w Polsce, specjalnie nie interesują. Zbigniew Kuźmiuk

Radość uderza do głowy Ajajajajajajaj! Jak poucza poeta, "Smoła czarna jest i lepka, kreda zasię biała jest. Komu w głowie pęknie klepka, niech uczyni czarny gest. Myśl ta wzrosła jak cybula w głowie mędrca Kleobula..." - i tak dalej. W całym naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała radość z powodu zwycięstwa demokracji i nawet na drugą półkulę, gdzie lud pracujący miast i wsi demonstruje przeciwko zachodnim bankierom w samym legowisku finansowych grandziarzy, czyli na Wall Street w Nowym Jorku, docierają odgłosy radości również od tych, o których powiadają, że te wybory przegrali. W tej sytuacji wypada uznać, że skoro wygrała demokracja, to znaczy, że nikt nie przegrał, tylko wszyscy wygrali i wszystkim należą się nagrody. Jakże w takiej sytuacji się nie radować? Toteż raduje się nie tylko Polska, ale nawet cała Europa, że oto do zadowolnych ze swego rozumu normalnych narodów przybył jeszcze jeden. Podobnie muszą radować się pacjenci domu bez klamek, kiedy infirmerowie przywiozą im - dajmy na to - Napoleona albo innego Aleksandra Macedońskiego. Nic, zatem dziwnego, że z tej radości również pan premier Donald Tusk znowu się zapomniał, podobnie jak po wyborach w roku 2007, kiedy to na fali euforii, wiosną roku 2008 aresztowany został Peter Vogel. Na skutek wywołanej tym wydarzeniem sekwencji wydarzeń w roku 2009 wybuchła afera hazardowa, w nastepstwie, której nie tylko doszło do poważnych przetasowań w rządzie premiera Tuska, ale i on sam zrezygnował z kandydowania w wyborach prezydenckich. Podobno miała go do tego "namówić" Nasza Złota Pani Aniela, "lecz tymczasem na mieście inne były już treści" - że mianowicie rezygnacja z kandydowania była karą za zuchwałą próbę emancypowania się spod kurateli Sił Wyższych, które w swoim czasie Platformę Obywatelską powołały do istnienia. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było - powiadał dobry wojak Szwejk - zwłaszcza, że nie kąsa się ręki, z której się jada. No a teraz - znowu. W euforii wywołanej radością ze zwycięstwa demokracji pan premier Tusk sprawia wrażenie, jakby znowu zapomniał, skąd wyrastają mu nogi, i zadekretował, że do końca roku to znaczy - do zakończenia sławnej polskiej prezydencji - nie będzie zmieniał składu rządu. Znaczy - sam mianował się nowym premierem. Taka buńczuczność najwyraźniej nie spodobała się panu prezydentu Bronisławu Komorowskiemu, który przypomniał premieru Tusku, że to on decyduje, komu powierzy misję utworzenia tubylczego rządu. I rzeczywiście - jak zechce, to może misję tę powierzyć nie tylko posłu Januszu Palikotu, ale nawet obdarzonej mandatem reprezentantki naszego mniej wartościowego narodu tubylczego osoby, w obecności, której Wojciech Dzieduszycki pewnie powtórzyłby swoją sławną inwokację: "Piękne panie, szanowni panowie i ty, Dawidzie Abrahamowiczu!". Z demokracją nie ma żartów; jeśli większości spodoba się powierzyć reprezentowanie narodu, dajmy na to, Incitatusowi, to Incitatus może zostać nie tylko premierem, ale nawet prezydentem. Być może, że pan premier Tusk pod wpływem tego delikatnego napomnienia się opamięta, ale jeśli nie, to nie jest wykluczone, że czeka nas wykrycie jakiejś kolejnej afery - oczywiście już nie hazardowej, co to, to nie, tylko jakiejś innej - bo nie ulega wątpliwości, że zwłaszcza w demokracji Siły Wyższe mogą pogrążyć każdego. Los byłej pani premier Julii Tymoszenko powinien stanowić dla każdego premiera wystarczającą przestrogę, że co ma wisieć - nie utonie. Wprawdzie ostatnio również w gronie Sił Wyższych nastąpiły i następują pewne przetasowania, ale już wkrótce stan równowagi chwiejnej zostanie ponownie przywrócony, by nic już nie zakłóciło radości ze zwycięstwa demokracji. SM

Jeszcze raz do zwolenników i wyznawców JKM (NP) We wszystko mogę uwierzyć, ale nie w to, że Janusz Korwin Mikke nie potrafił zorganizować tak prostej operacji, banalnej, z którą poradził sobie nawet Ziętek. JKM nie prowadzi żadnej działalności politycznej, tylko fanklub, z którego żyje.

Wstęp. Zanim Palikot wziął się za budowanie, no właśnie, nie wiadomo, czego, bo partia to przecież nie jest, przynajmniej na razie, zrobił pogłębione, solidne badania: „gdzie się wbić?”. Bez badań było jasne, że na polskiej estradzie politycznej zabetonowanej parodią centroprawicy PO i trochę lepszą wersją konserwatywno-społecznej prawicy PiS, miejsca jest tyle, co na PJN. Słynne spotkanie pani polityk do wynajęcia, Kluzik-Rostkowskiej, z Palikotem, najprawdopodobniej temu miało służyć. PJN-owcy wystraszyli się współudziału w takiej egzotyce, jaką w efekcie zgromadził Palikot. Jak się skończyło każdy widzi i musiało się tak skończyć, ponieważ mamy do czynienia z niczym innym jak socjotechniką, inżynierią społeczną w czystej postaci. Po tym jak się naraziłem wyznawcom Janusza Korwina Mikke, bo zwolennicy nie tylko mnie zrozumieli, ale przyznali mi rację, będę się narażał dalej i konkretnie. RPP przez procedurę rejestracji list przeszedł bez najmniejszego kłopotu, czemu się niejeden dziwił. A niby, dlaczego miałby nie przejść? Tymochowicz zrobił prosty rachunek społecznego sumienia. W Polsce spokojnie znajdzie się jakieś 3 do 5% fanatyków pod szyldem LGBT, tyle samo radykalnych antyklerykałów, w podobnej liczbie „biznesmenów”, którzy chcą kręcić lody. W końcu nie brakuje starych rzetelnych komuchów, czy to o pochodzeniu lewicowo-żydowskim, czy radzieckim, którzy poprą każdą karykaturę nadwiślańskiego kraju i tutaj komendę wydał Urban. Oczywiście te procenty się nie sumują, bo spokojnie „homoś” może być antyklerykałem i zwykle jest, spokojnie szemrany biznesmen może być byłym esbekiem i zwykle jest. Jednak w sumie, cała ta reprezentacja daje odpowiednią liczbę głosów, to nie jest 10% społeczeństwa, tak źle w Polsce nie jest, przy frekwencji poniżej 50%, mamy mniej niż pięcioprocentowy margines, który przy urnie cudownie się pomnożył. Do czego zmierzam? Do bardzo prostej rzeczy. Palikot na starcie miał się, do kogo zwrócić, miał kilka reprezentacji społecznych, które na starcie dawały mu pewne głosy i tak miało być, takie było założenie – łatwy chleb. Tak samo sprawę załatwiła PPP, z tym, że im wystarczyli związkowcy, aby przejść. A teraz spróbujmy odpowiedzieć, dlaczego nie udało się zebrać podpisów NP? Bardzo prosty powód – NP nie miała się, do kogo zwrócić w skali grup społecznych. Pytam o elementarną rzecz. Która grupa społeczna pójdzie za ofertą JKM z definicji? Odpowiedź – żadna. Zwolennicy i wyznawcy pocieszają się, że kierują swoją ofertę do 15% myślących Polaków, to jest target wirtualny i w żaden sposób nie przypisany do JKM. Co to znaczy inteligentna część społeczeństwa? Dokładnie nic i wszystko, zatem JKM kieruje swoją ofertę do wszystkich lub do nikogo i oba kierunki są ewidentnym politycznym oraz socjologicznym błędem. Na co może liczyć JKM w swojej działalności? Dokładnie na to samo, na co liczy muzyk, aktor, pisarz, na grupę wiernych zwolenników, nic poza tym. I tak się stało, zasięg JKM pozwala ustawić konkurs na blogera roku pod patronatem Onet. Jego reprezentacja, to fanklub i poza fanklub nigdy nie wyjdzie, przy takiej „polityce”, jaką prowadzi. Chciałbym powiedzieć, że to już wszystkie złe informacje dla NP i JKM, ale przecież jest jeszcze PJN, który popełnił sporo więcej błędów, a ofertę kierował do tego samego wirtualnego elektoratu, tylko nazwał go sobie inaczej: „ci, którzy mają dość wojny PiS i PO. Wszyscy mają dość, samo PO i PiS, pewnie też, czyli znów, zamiast grupy docelowej mamy czyste fantasmagorie. Te same błędy, jednak PJN udało się zrejestrować komitety i żeby było śmieszniej, dokładnie przy takim samym potencjale wyborczym jak od lat ma JKM. PJN dostała lekko ponad 2% głosów, zatem stały potencjał Korwina, lekko ponad 200 tysięcy, coś jak polski fanklub Cristano Ronaldo na „fejsie”. Śmiesznie mało, ale wystarczająco dużo, żeby zarejestrować listy. Porażki JKM w tym obszarze, nie da się usprawiedliwić niczym innym, jak brakiem organizacji, logistyki, bo zaangażowania było w tej grupie, aż nadmiar. Prawda jest taka, że kolejne internetowe wpisy JKM, co trzeba i należy robić, nie były żadnym instruktażem, ale tym, co JKM robi najlepiej – ekscentrycznym filozofowaniem. Organizacja polega na działaniu sprowadzonym do skutecznego minimum. Mapa Polski jest znana od lat, PKW podzieliła ją nawet na konkretne okręgi. W każdym okręgu wystarczyło postawić jednego człowieka, który ma jedno zadanie – zebrać odpowiednią liczbę głosów. Czasu na to jest Z, a codzienny raport od każdego człowieka pokazuje, w jakim jesteśmy miejscu. Raport nie tylko z liczby, ale z metody. Ten, który zbiera najwięcej opisuje metodę zbierania głosów, ten, który zbiera najmniej robi to samo. Tym prostym sposobem, w ciągu kliku dni mamy optymalną metodę zbierania podpisów, który nawet najbardziej tępy działacz powinien opanować. Przypuszczam, że złotą metodą nie jest stolik pod parasolem, ale akcja „door-to-door” i w dodatku na litość: „wie Pan/Pani, ja tu tylko dorabiam na studia”. Proste, każdy akwizytor to potrafi, a w NP pono sami giganci intelektu i żaden nie wpadł na model postępowania. Wniosek końcowy z tych analiz pewnie zaskoczy i zwolenników NP i pozostałych, obojętnych na losy partii. We wszystko mogę uwierzyć, ale nie w to, że Janusz Korwin Mikke nie potrafił zorganizować tak prostej operacji, banalnej, z którą poradził sobie nawet Ziętek. JKM nie prowadzi żadnej działalności politycznej, tylko fanklub, z którego żyje. Jego całą rację bytu zabiłoby wejście do sejmu, kapitał JKM tkwi w podziemiu, tutaj może się kreować na dysydenta systemu i zwyczajnie, przyzwoicie z tego żyć, w datku, jako salonowa postać. Owszem do TV nie wpuszczają, bo, po co, wystarczy, że w TV mówią, a mówią sporo. Mało mnie obchodzi, jak kto sobie układa życie, ale pomijając wszelkie domysły, kto zacz Pan JKM: mason, Żyd, radziecki agent, jedno jest pewne. JKM skutecznie i od 20 lat poprzez kompromitację idei, blokuje jakikolwiek rozwój ugrupowania o charakterze liberalnie gospodarczym i konserwatywnie obyczajowym. Kto uważnie czytał, ten wie, że teoretycznie JKM doskonale zdefiniował grupę docelową, w Polsce bez problemu znajdzie się 5% zdeklarowanych liberałów i jeszcze więcej konserwatystów, co w efekcie przekłada się na 10% wyborców. Tylko przy takiej organizacji i przekazie, który jest skierowany nie do grup społecznych, ale do fanklubu JKM, o tych grupach, jako zjednoczonej reprezentacji można zapomnieć. Pojęcia nie mam, czy to jest zadanie JKM, czy hobby wraz ze sposobem na życie, stwierdzam jedynie fakt. JKM jest do bólu skutecznym hamulcowym i dopóki będzie obecny, jako polityczny ekscentryk, w Polsce liberalny konserwatyzm, zatem normalna w świecie i obecna w parlamentach reprezentacja polityczna, będzie kojarzona z taką samą egzotyka jak Ania Grodzka, czy posłanka Sobecka. Chętnie podejmę rzeczową polemikę ze zwolennikami JKM, a i samym guru, bo ten stan rzeczy to maligna, z której warto wyjść.

PS. Przypomnę, że JKM już chyba trzeci raz przyznał, że zwolennicy JKM przeszli do JP (III).

Matka Kurka

UWAGA! Dywersja! Siedząca na obrzeżach inicjatywa zwana "Ruch Wolności" (nie mylić z "Ruchem Wolności" z Włocławka!) zrzuciła maskę i działa jawnie destrukcyjnie. To jest e-mail, który otrzymała jedna z kandydatek KNP z Bydgoszczy: "Co zamierza Pani zrobić po niechybnym rozpadzie KNP i odejściu Korwin-Mikkego z polityki? Na gruzach KNP tworzy się pewna inicjatywa, która będzie bardziej konserwatywna niż obecna. Dlatego - czy wzięłaby Pani w niej aktywny udział? Czasu na przygotowanie sie jest, co prawda dużo, ale na przygotowanie kadr mniej. Liczba patologii w KNP jest zbyt duża, by wiązać jakieś nadzieje, wiek Korwina też nie pozostawia złudzeń. To, co się dzieje w Szczecinie czy Warszawie jest niepokojące. Bo to nie tylko sama góra w KNP zgniła" . Melduje, więc, że nie zamierzam ani umierać, ani wycofywać się z polityki... Powyborczymi  polemikami nie chce się już zajmować,   przytaczam wypowiedź interesującego bloggera {MatkaKurka} - dlatego, że napisał: Chętnie podejmę rzeczową polemikę ze zwolennikami JKM, a i samym guru, bo ten stan rzeczy to maligna, z której warto wyjść. Teza {MatkiKurki}: We wszystko mogę uwierzyć, ale nie w to, że Janusz Korwin Mikke nie potrafił zorganizować tak prostej operacji, banalnej, z którą poradził sobie nawet Ziętek. JKM nie prowadzi żadnej działalności politycznej, tylko fanklub, z którego żyje. (...)

PS. Przypomnę, że JKM już chyba trzeci raz przyznał, że zwolennicy JKM przeszli do JP III:

Otóż:

1) Nie organizowałem zbiórki podpisów. W ogóle tym się nie zajmowałem - uważając, że jest to banalne zadanie. Apelowałem tylko na blogach - i na ostatnie trzy dni włączyłem się w zbiórkę podpisów w Warszawie. To pierwszy i ostatni raz, kiedy posłuchałem ludzi twierdzących, że nie powinienem wszystkiego robić sam...

2) P. Zietek ma opracowaną metodę, dokładnie opisaną, za której stosowanie miałby poważne nieprzyjemności, gdyby ktoś Go poważnie chciał potraktować.  

3) Nie prowadzę fanklubu - i z całą pewnością do działalności politycznej sporo dopłacam.

4) to nie "zwolennicy JKM przeszli do JP III". Zwolennicy JKM - co wykazałem i napisałem - pozostali w domach, albo zagłosowali na PR. Do JP III przeszedł "elektorat protestu", o który zawzięcie walczyłem. Spokojnie... Niedługo ten elektorat rozczaruje się do RJP... I urośnie. Zobaczymy za rok. Przy urnach... albo na ulicach! JKM

Odpowiadam Panu JKM. Z dywersji wycofa się Pan dopiero po śmierci!

Pytanie. JKM działa dla siebie i tylko dla siebie, czy działa dla siebie i w imieniu? Mogę pomóc w pierwszej części pytania. Dla mnie jest oczywiste i niepodlegające dyskusji, że JKM działa dla siebie, bo z kolejnych partii JKM nikt i nic nie ma. Użytkownicy Portalu Kontrowersje.net, który redaguję i administruję, przekazali mi informację, że Pan Janusz Korwin Mikke odniósł się na Portalu Wpolityce, do mojego tekstu na Portalu Nowy Ekran. Ten zabawny wstęp jest dość charakterystyczny dla działalności Pana JKM, sam zdecydowałem, że będę konsekwentny. Zamieszczam odpowiedź na Portalu Nowy Ekran, chociaż mógłbym to zrobić na Salonie24, żeby ciuciubabce stało się zadość. Ale do rzeczy, czyli do wypowiedzi Pana JKM zawartej w tekście: „UWAGA! Dywersja! "Melduje, więc, że nie zamierzam ani umierać, ani wycofywać się z polityki...".

1). Nie organizowałem zbiórki podpisów. W ogóle tym się nie zajmowałem - uważając, że jest to banalne zadanie. Apelowałem tylko na blogach - i na ostatnie trzy dni włączyłem się w zbiórkę podpisów w Warszawie. To pierwszy i ostatni raz, kiedy posłuchałem ludzi twierdzących, że nie powinienem wszystkiego robić sam...

Jeśli po tym zdaniu ktokolwiek ma wątpliwości, że w NP panuje absolutny chaos organizacyjny i pospolite ruszenie, to na pewno ja nie jestem kimkolwiek. Jak na Pana JKM, logicznego i słynącego z prostych recept na skomplikowane zagadnienia, trzy niekonsekwencje w jednym działaniu, to dyskwalifikacja. „Nie organizowałem, w ogóle się nie zajmowałem, apelowałem na blogach”. Tłumacząc to na język logiki i faktów, zdanie musi brzmieć następująco: „Zajmowałem się zbiórką podpisów amatorsko, traktowałem to, jako hobby, od czasu do czasu śląc apele na blogu. Gdy się okazało, że moje amatorskie działania i amatorstwo ludzi NP, przynoszą tragiczny efekt, osobiście zaangażowałem się w zbiórkę podpisów, czyniąc amatorce zadość.”. Brzmi to jak tłumaczenie gimnazjalisty przed kartkówką, który wspomina coś o migrenie i paluszku wsadzonym między drzwi, ale to jeszcze nie jest największy kwiatek. JKM uważa, że zbiórka podpisów jest banalna, przy takiej diagnozie zadanie można powierzyć banalnym ludziom, nie wiem: akwizytorom, dorabiającym na piwo studentom, ulicznym grajkom itp. Okazuje się, że to banalne zadanie przerosło członków partii, która ma ambicje posprzątać Polskę z absurdów. Wniosek? Sam JKM przebierze się ze smokingu w ubranie robocze i osobiście zajmie się banalnym zbieraniem podpisów. Jeśli szef NP zgromadził wokół siebie bardziej banalnych ludzi niż przeciętny akwizytor i dlatego sam musi się brać za banały, to ja się spytam wprost. Jak to świadczy o skuteczności NP i jakie to daje nadzieje, że ta partia podoła zadaniom niebanalnym, gdy jej szef będzie wylewał pot na banały? Dyskwalifikacja, gorzej niż socjalizm, bo żaden I sekretarz nie pozwoliłby sobie na taką jednoosobową centralizację komórki politycznej do zadań banalnych.

2). P.Zietek ma opracowaną metodę, dokładnie opisaną, za której stosowanie miałby poważne nieprzyjemności, gdyby ktoś Go poważnie chciał potraktować.

Tutaj nie ma, z czym dyskutować, to już jest albo skrajne lenistwo i beztroska albo sympatia do socjalistów. Pan JKM zna metodę Ziętka, sam jej nie zastosował, w dodatku nie skorzystał z możliwości, aby Pan Ziętek za swoją, jak podejrzewam nieuczciwą metodę, poniósł konsekwencje. Coś się nie zgadza. Albo Pan Ziętek, prosty socjalista, uczciwie poradził sobie z banalną czynnością, w dodatku bez najmniejszego wysiłku i osobistego zaangażowania, albo poradził sobie nieuczciwie i jest doskonała okazja, by się pozbyć związkowego socjalizmu. Pan JKM nie korzysta z żadnej okazji, nie traktuje poważnie metody Ziętka, ani do zbierania podpisów dla NP, ani do wyrugowania PPP. Obie postawy są dyskwalifikujące.

3). Nie prowadzę fanklubu - i z całą pewnością do działalności politycznej sporo dopłacam.

Trudno się odnosić do deklaracji, wyrażonej w formie opinii, ale nawet i to wydaje się być kompromitujące dla konserwatywnego liberała. Na opinię mogę odpowiedzieć opinią – owszem prowadzi Pan fanklub i to widać niemal w każdym miejscu Pana działalności. Umówmy się, że Pana zwolennicy są nieco starsi od fanów Pani Doroty Rabczewskiej, w czym nie ma nic złego. Pytanie tylko, dlaczego w partii konserwatywnej, która z natury rzeczy powinna być skierowana do ludzi dojrzałych, wokół jednego prezesa kręci się może jeszcze ze trzech członków/zwolenników w wieku biblijnym, właściwie jedyny mi znany, to Michalkiewicz, natomiast reszta to fani krzyczący: „JKM, JKM”, po każdym wybryku Pana JKM, a za ostatni uważam JPIII. Odpowiedź jest prosta, ponieważ wszystkie partie Pana JKM zawsze się opierały na JKM, a sam JKM miał ofertę na poziomie dorastającej, zbuntowanej młodzieży. JKM posługuje się językiem i przekazem tego przedziału wiekowego, dojrzali konserwatyści i liberałowie, co najwyżej uśmiechną się z sentymentem, na widok idei, która przybrała infantylną postać, tak kompromitującą, że strach się za nią brać. Nie tylko fanklub, ale jakiś rodzaj pajdokracji uprawia Pan JKM, żaden dorosły i poważny konserwatysta i liberał nie będzie sobie brał na grzbiet kolejnych „wrzutek” Pana JKM z Hitlerem, kaleką, babą pozbawioną nauk ścisłych i ostatnie Palikota porównanie do papieża. Proszę mi nie tłumaczyć, czy w tych stwierdzeniach jest prawda, czy fałsz, proszę mi wytłumaczyć, dlaczego JKM posługuje się językiem dyskwalifikującym polityka, a zwłaszcza polityka konserwatywnego. Dlaczego JKM rzuca hasła do zachwyconej dzieciarni, bo to takie luzackie i wolnościowe „nawijki”: „ale im…prawda, tego, że aż kredki wypadły z tornistra”. JKM infantylizuje ideę, a oświadczeniem, że do polityki dopłaca po raz kolejny wykazuje swój brak skuteczności, w dodatku podszyty socjalizmem, bo czym innym jest dotowanie działalności, jak nie socjalizmem.

4) to nie "zwolennicy JKM przeszli do JP III". Zwolennicy JKM - co wykazałem i napisałem - pozostali w domach, albo zagłosowali na PR. Do JP III przeszedł "elektorat protestu", o który zawzięcie walczyłem.

Znów trzeba uporządkować tę chaotyczną diagnozę stanu rzeczy i ponownie wypowiedź JKM kompromituje samego JKM, jak i całą NP. Niczego Pan JKM nie wykazał, swoim zwyczajem rzucił parę luźnych uwag, bez przedstawienia wiarygodnych danych, Zwyczajnie wziął dane z PKW i zinterpretował tak jak jest mu wygodnie. Fakty są następujące. Około 150 tysięcy zagłosowało na JKM, dotąd JKM z poparciem nie schodził poniżej 250 (około). Co Pan JKM uczynił z tymi liczbami? Otóż zwyczajnie uznał, że 100 tysięcy zostało w domu, co najmniej 100 tysięcy. Na jakiej podstawie? 100 tysięcy to są promile głosów, a Pan JKM zestawiał jakieś procenty z PJN. Połowa ze 100 tysięcy, będzie połową promili, nie wiem może 0,3%, wiec rachunki Pana JKM można sobie między baśnie włożyć. Nie jest w stanie odwodnić, że 50 tys, czy może 20 tysięcy zwolenników NP nie poszło na wybory i nie oddało głosu na Palikota, bo to są operacja na dziesiętnych, a nie na procentach, która beztrosko poukładał analityk Korwin Mikke. Pan JKM ma 100 tysięcy usprawiedliwień: „byłem chory, zostałem w domu”? Pan Kowalski może sobie powiedzieć, że 100 tysięcy poszło na piwo, a Pan Nowak, że wyjechało do Izraela, będzie to równie precyzyjne „wykazanie”, jak „analiza” Pana JKM. Sam również nie posiadam koronnych dowodów, ale na podstawie wypowiedzi młodzieży JKM, widać otwarte opinie, które świadczą fatalnie o inteligencji niektórych członków NP, jakoby Palikot był antysystemowym mesjaszem. Poza tym są również proste i oczywiste informacje: „głosowałem na JPIII, niech pogoni bandę czworga”. Kij się odwinął i zamachnął dziećmi rewolucji na wodza rewolucji. Pan Janusz Korwin Mikke sam wykazuje, że jest politykiem wyjątkowo nieudolnym, na każdym froncie politycznej działalności. Polityk, który nie potrafi przejść przez formalne etapy politycznej działalności, chociaż diagnozuje je, jako banalne, nie powinien się za politykę brać. Polityk, który przedstawia się, jako radykalny liberał i beztrosko oświadcza, że do polityki dopłaca, w dodatku niemało, nie powinien się za politykę brać. Konserwatysta, który posługuje się młodzieżowym slangiem, kreuje się na kogoś w rodzaju hrabiego Dzieduszyckiego, który opowiada zabawne dykteryjki, jak to było przed wojną, a wypadku JKM, za króla Ćwieczka, nie powinien się za politykę brać. Ten smutny schemat działalności nie jest incydentem, to jest permanentny stan rzecz utrzymujący się blisko przez dwie dekady. Przez prawie 20 lat nie udało się w Polsce zbudować poważnej formacji konserwatywno-liberalnej, która dotarłaby do poważniejszych ludzi, niż rozemocjonowana grupa młodzieży, krzycząca: „uwolnić maryhę”, „precz z kalekami w szkole”. Dla tej młodzieży labilnej emocjonalnie nie ma znaczenia, kto realizuje ich marzenia „liberalne”, czy robi to prawicowy ekscentryk, czy lewacki, sztuczny produkt salonów i esbecji. W konkluzji zawieram jedno stwierdzenie i jedno pytanie. Powyższy rozpaczliwie nieudolny obraz działalności politycznej JKM, w mojej ocenie nijak nie przystaje do intelektu JKM. Gdyby takimi fajerwerkami politycznej ignorancji i indolencji popisywał się byle wiejski Jasio, przyjąłbym zjawisko z naturalnym uśmiechem. JKM nie jest Jasiem, gdy się przyjrzeć temu, co robi, jedno mu się udaje fantastycznie. Nie ma w Polsce bardziej znanego konserwatysty liberalnego niż JKM. Czy Szanowni Państwo już czują bluesa? JKM jest wybitnym menedżerem, on jest nieskuteczny w budowaniu politycznej formacji, ale własną pozycję wzniósł na wyżyny, w dodatku przy minimalnych środkach i hobbystycznym wkładzie własnym. Efekt jest taki, że JKM kojarzy się w Polsce, jako jedyny, tudzież nieliczny, który może zbudować konserwatywno-liberalną partię i tę misję powierza się mu „enty” raz, zaś JKM robi wszystko i na poziomie politycznego wiejskiego Jasia, żeby do stworzenia takiej partii nigdy nie doszło. W tym roku posunął się nawet do blokady formalnej, wysyłanie pocztą podpisanych list, jest niczym innym jak sabotażem, bo jak ten idiotyzm wytłumaczyć? Dzięki temu wybiegowi formalnemu JKM ma potężne marketingowe narzędzie, może być medialnym języczkiem u wagi, człowiekiem, który jest władny odwołać wybory. Naturalnie przy tych wynikach nic takiego nie nastąpi. Jakby się stało przy wynikach odwrotnych już nigdy się nie dowiemy, ale narzędzie było doskonałe.

Pytanie. JKM działa dla siebie i tylko dla siebie, czy działa dla siebie i w imieniu? Mogę pomóc w pierwszej części pytania. Dla mnie jest oczywiste i niepodlegające dyskusji, że JKM działa dla siebie, bo z kolejnych partii JKM nikt i nic nie ma. Oprócz maglowania nazwiska JKM, żadna formacja JKM nigdy i niczego do polskiej polityki nie wniosła. Spytać tak zwanego przeciętnego o trzy nazwiska członków NP, czy UPR, to usłyszymy klasyczne: „yyyyyy”. Mało tego, powiedzieć UPR lub NP, też niewiele więcej usłyszymy. Wolność i coś tam w dodatku jakiś Włocławek, czy Skierniewice, to już czysty kabaret. Dopiero przy magicznych słowach Janusz Korwin Mikke padnie konkretne odpowiedź: „A to ten oszołom od Hitlera. Wiem, to ten wariat, co dziecko zaatakował na wózku inwalidzkim. Ach ten pajac, co Palikota do papieża porównał”. I z tym w Polsce od 20 lat kojarzy się konserwatyzm liberalny. Gorzej, konserwatywny liberalizm w ogóle się nie kojarzy. JKM zamordował swoją osobą konserwatywny liberalizm, On w najmniejszym stopniu nie wypromował tej idei, on doskonale wypromował siebie i sobą nakrył ideę, jednoznacznie deklaruje, że nadal będzie to robił. W tym kontekście i ocenie freudowska tytułowa „dywersja” nabiera interesującego znaczenia. Działalność JKM zawiera wszystkie cechy dywersji, z ośmieszeniem i blokadą idei na czele. Czy to jest działanie indywidualne, czy zlecone powiedzieć nie potrafię. Wiem natomiast jedno, że intratne i popkulturowe. JKM, wbrew temu, co twierdzi, nie ma żadnej blokady medialnej, co miesiąc można Go zobaczyć w TV lub usłyszeć komentarze na temat jego osoby, to jest postać medialna. Przy tak łatwym chlebie, z dywersji JKM wycofa się dopiero po śmierci, bo głupi nie jest, wręcz przeciwnie – swój rozum ma. Matka Kurka

Przyczyna pięćdziesiąta pierwsza Pan redaktor Piotr Gociek podał w „Rzeczpospolitej” 50 powodów, dla których premier Donald Tusk nie może zmienić rządu przed zakończeniem roku. Każdy z tych 50 powodów jest oczywiście słuszny i nie zamierzam pomniejszać wagi żadnego z nich, jednak dodałbym do nich jeszcze jeden. Ma on wagę podobną do pierwszego z 88 powodów, dla których pewien napoleoński dowódca nie mógł wykonać rozkazu otwarcia ognia: po pierwsze - nie ma armat. Otóż twierdzę, że przyczyną, dla której pan premier Donald Tusk nie może mocą własnej decyzji zmienić składu rządu jest to, że jego rząd stanowi w istocie konwentykl legatów reprezentujących poszczególne bezpieczniackie watahy, sprawujące w naszym nieszczęśliwym kraju rzeczywistą władzę. W tej sytuacji legat-minister nie podlega premieru Tusku, będącemu jedynie notariuszem kompromisu miedzy wspomnianymi watahami, a wiadomo, że notariusz nie decyduje o treści umowy, tylko zapisuje ustalenia dokonane przez strony. Nie ma o tym ani słowa w zapisach konstytucji, ale w naszym nieszczęśliwym kraju naprawdę obowiązuje konstytucja niepisana, która - w odróżnieniu od tej pisanej - jest bardzo rygorystycznie przestrzegana. Na przykład - mija 16 rok od dnia, kiedy Józef Oleksy został przez własnego ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji - i nikt nie został z tego tytułu pociągnięty do odpowiedzialności. Dlaczego? Bo jedną z naczelnych zasad niepisanej konstytucji III RP jest: „my nie ruszamy waszych - wy nie ruszacie naszych”. SM

OBURZAM SIĘ Z okazji piątej „miesięcznicy” protestów „Oburzonych” w Madrycie mają się odbyć jutro protesty w 950 miastach w 82 krajach Świata. Przeciwko czemu będą się oburzać Oburzeni próbował dziś rano w radio TOK FM ustalić z uczniami Międzykulturowego Liceum Ogólnokształcącego im. Jacka Kuronia, którzy są organizatorami protestu w Warszawie, Pan Redaktor Jacek Żakowski. Poszło mu raczej kiepsko. Bo Oburzeni tak dokładnie to nie wiedzą, czego chcą. Na stronie polskiej nie można się dowiedzieć o protestach niczego:

http://15pazdziernika.pl/marsz-warszawa15-10-11oburzajcie-sie-democracia-real-ya

Na „staranie mieżdunarodnej” można się zaś dowiedzieć, że Oburzeni będą „claim their rights and demand a true democracy”. Mają też zamiar „let politicians, and the financial elites they serve, know it is up to us, the people, to decide our future”: (http://15october.net/) Chciałem zadeklarować, że ja też jestem oburzony. Oburzam się nawet nie od pięciu miesięcy tylko od pięćdziesięciu lat. A już szczególnie mocno od lat prawie dwudziestu dwóch. Dzierżę, więc palmę pierwszeństwa. Zacząłem się oburzać, jak przeczytałem pakiet „ustaw Balcerowicza” z ustawą o „szczególnym uregulowaniu stosunków kredytowych”, dzięki której okazało się, że „politicians, and the financial elites they serve” złamali fundamentalne zasady prawne w wyniku, czego polscy kredytobiorcy znaleźli się w sytuacji, przy której spłacający kredyty hipoteczne w Stanach Zjednoczonych mają się jak w raju. Raty niektórym wzrosły stukrotnie z miesiąca na miesiąc. I już wówczas byli oburzeni. Blokowali drogi i wysypywali ziarno na tory. Potem się oburzałem jak liberalny rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego zaczął majstrować przy ustawie Wilczka i wprowadzać ograniczenia w działalności gospodarczej, a potem podwyższać cła, podatki obrotowe i składki ubezpieczeniowe. Oburzałem się, bo prorokowałem, że to zwiększy bezrobocie, przeciwko któremu też będą jutro się oburzać Oburzeni. Oburzyłem się jeszcze przeciwko „uwłaszczeniu” samorządów, czyli przesunięciu władztwa nad majątkiem z urzędników państwowych na gminnych, zamiast uwłaszczenia ludzi w efekcie, czego rosły majątki tylko niektórych, co prowadziło do powstawania „nierówności”, przeciwko którym jutro też się będą oburzać Oburzeni. Od pięciu lat oburzam się też na tym blogu na niesprawiedliwe, (ale nie społecznie tylko indywidualnie) przepisy prawne, wyroki sądowe, wysokie opodatkowanie pracy generujące bezrobocie, uprzywilejowanie instytucji finansowych – w szczególności OFE, podsłuchujących nas agentów z różnych służb specjalnych, złych prokuratorów, czy próby ograniczania wolności słowa. Z Gazety Wyborczej dowiedziałem się jednak, że Oburzeni mają się też oburzać przeciwko „cięciom budżetowym” http://wyborcza.pl/1,75248,10471588,W_sobote__oburzeni__wyjda_na_ulice_ponad_950_miast.html

I tu jest między nami kość niezgody. Bo ja się oburzałem przeciwko zwiększaniu długu, który mają spłacać moje dzieci, a Oburzeni chcą – jak widać – płacić więcej. Więc może na jutrzejszą manifestację przyniosą po 22 tysiące złotych, bo mniej więcej tyle długu przypada na każdego obywatela i wręczą Panu Premierowi, żeby nie musiał dokonywać „cięć budżetowych”. Do udziału w manifestacji i poparcia ruchu społecznego zachęca środowisko Krytyki Politycznej. Na co oni się oburzają nie bardzo wiadomo. Na „politicians”, którzy użyczyli im znany lokal w centrum Warszawy na wyszynk, za kwotę dziesięciokrotnie niższą od cen rynkowych, to się chyba oburzać nie będą? I w ogóle nie bardzo rozumiem, co wszyscy nasi Oburzeni chcą od naszych „politicians”, których sobie przecież tydzień temu sami wybrali. Czyżby nie podobał się Oburzonym polski system wyborczy? To i w tym byśmy się zgadzali. Gwiazdowski

BO ŚMIERDZIAŁO, CZYLI "PROSTA OSZYBKA" MSZ Nadpalone dokumenty Sądziłam, że po niedzielnych wyborach niewiele jest mnie w stanie zdziwić, zaskoczyć, czy wywołać dysonans poznawczy. A jednak się myliłam i to bardzo. Społeczeństwo polskie 9 października pokazało, z jaką beztroską traktuje instytucje państwa powierzając swój los ludziom skompromitowanym oraz bliżej niezidentyfikowanym obiektom homo sapiens. Skoro polski lud co chwila daje wyraz swojej słabiźnie intelektualnej i umiejętności analizy otaczającej rzeczywistości na poziomie kurki nioski, to trudno się dziwić, że i rządzący zaczynają traktować tą nadwiślańską zbiorowość, jak zgraję rozumnych inaczej z IQ owieczki, tudzież innej istoty ze świata zwierząt. Bynajmniej mnie to nie dziwi. Niemniej pewne zachowania władzy pokazują też, ze oprócz pogardliwego stosunku do społeczeństwa i ona cierpi na deficyt mocy umysłowych lub coś o wiele gorszego.Oto czytam dzisiejszego newsa wysmażonego na jednym z portali, z którego dowiaduję się, dlaczego dowód wiceministra Tomasza Merty uległ zniszczeniu, o czym poinformowała kilka tygodni temu wdowa Magdalena Merta. Sprawa była o tyle bulwersująca, że na zdjęciach przekazanych wdowie przez Rosjan, dowód ministra był w idealnym stanie, w przeciwieństwie do dokumentu, jaki otrzymała od Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Przekazany dokument nosił ślady nadpalenia, co spowodowało wszczęcie śledztwa w sprawie celowego niszczenia dokumentów, a podejrzanymi byli Rosjanie. Widać konsternacja zapanowała w sferach rządowych, że padł cień podejrzeń na stronę rosyjską, a przecież Graś teraz zajęty, nie ma, kto przeprosić i wyrecytować: „eta była prosta szybka”, a wdowa się zagalopowała lub jest niespełna rozumu, jak to sugerowano pani Deptule, która słyszała głos męża nagrany w chwili tragedii 10 kwietnia. Być może był nawet telefon z Kremla, że tak być nie może, aby podejrzewać o takie rzeczy bratni naród rosyjski. Co się stało w kuluarach tego nie wiemy, ale mozemy się domyślać, widząc zaskakujące działania: polskie MSZ postanowiło wziąć na siebie odium winy, schylić łebek i kajać się za przypadkowe, omyłkowe zniszczenie rzeczy osobistych ofiar 10 kwietnia. Ktoś zapewne inteligentny inaczej wymyślił taką oto opowiastkę:

„Jak nieoficjalnie ustalili dziennikarze RMF FM, worek z pamiątkami po ofiarach smoleńskich, który dotarł do resortu, był w bardzo złym stanie. Zapach, jaki wydobywał się z tego worka, był nie do wytrzymania - mówią nieoficjalnie pracownicy resortu. Jeden z pracowników niższego szczebla w ministerstwie zdecydował, więc, by worek ten zutylizować. Gdy rozpoczęto utylizację, ktoś nagle miał się zorientować, że spalane rzeczy są pamiątkami ze Smoleńska i utylizację przerwano. Ponadto jeden z pracowników miał także zadzwonić do prokuratury i zapytać czy te rzeczy przydadzą się prokuratorom. Śledczy oczywiście potwierdzili i dopiero wtedy przekazano worek prokuraturze. Kilka rzeczy było już jednak nadpalonych, w tym także dokumenty należące do Tomasza Merty. Śledztwo w sprawie zniszczenia dowodu osobistego należącego do Merty prowadzi Prokuratura Okręgowa w Warszawie.” A teraz uruchamiam wyobraźnię: pan Zdzisiu, zapewne palacz w ministerialnej kotłowni dostał jakiś worek, z którego śmierdziało przeokropnie. Co zrobić, śmierdzi, trzeba spalić. I tak zaczął wysypywać te dowody osobiste, karty kredytowe, obrączki, kolczyki, medaliki, paszporty na kupkę i wcześniej odpaliwszy papieroska podpalił te nic nieznaczące śmieci. Nagle spostrzegł dowód wiceministra Merty i wtedy zaczął z pasją gasić niewielki jeszcze pożar. Mając poczucie obywatelskiego obowiązku wykonał telefon do prokuratury, czy czasem nie chcą dowodów po ofiarach smoleńskich, bo śmierdzą im tu w MSZ i nie wiadomo, co robić z tymi nieczystościami. Tyle bajki, a jak było naprawdę? Martynka

15 października 2011"Jak ktoś po cichu, albo otwarcie trzyma kciuki za rozpad euro, tej znienawidzonej przez eurosceptyków waluty, to wystawia na szwank cały dorobek Polski ostatnich 20 lat”- powiedział dla Polskiej Agencji Prasowej pan profesor Marek Belka, obecnie szef Narodowego Banku Światowego- pardon- jeszcze Narodowego Banku Polskiego. Bo szefem Banku Światowego jest pan James Wolfensohn, być może kiedyś będzie pan profesor Marek Belka. Czy trzeba być eurosceptykiem, żeby uważać polityczną walutę euro za zło? Wcale nie trzeba. Wystarczy być człowiekiem i członkiem zarazem klubu zdrowego rozsądku, A nie panem profesorem Markiem Belką, członkiem Komisji Trójstronnej- Trilateral Commission, który wygłasza absurdalne tezy. Euro - jako waluta polityczna służy wyłącznie Niemcom, żeby sobie popanować nad finansami innych krajów zbitych na mordę w Unii Europejskiej, jako jednemu państwu o osobowości prawnej międzynarodowej. To jest instrument finansowego panowania, a nie usprawnienia życia gospodarek europejskich. Gospodarki krajów europejskich - między innym przez sztywną walutę Euro- podlegają destrukcji. A jeśli chodzi o wystawianie na szwank całego dorobku Polski ostatnich dwudziestu lat- to nie wiem, o jaki dorobek chodzi panu profesorowi.. Czy o te 3.5 biliona złotych długu? Czy może o te setki tysięcy urzędników zalegających wszystkie segmenty naszego życia społeczno- politycznego? A może o te tony przepisów, które paraliżują nasze życie i zniewalają” obywatela”? Zgodnie z zasadą, że” władza, która nie istnieje dla wolności, nie jest władzą tylko przemocą”. Obecna władza w Polsce istnieje dla przemocy. Przemocy wobec nas.. A może, jako dorobek ostatnich dwudziestu lat, pan profesor Belka traktuje” podatek od dochodów kapitałowych”, zwany podatkiem Belki - który wprowadził pan profesor, opodatkowując oszczędności „ obywateli” już wcześniej opodatkowanych? To tacy ludzie, jak pan profesor Belka są destruktorami, którzy wystawiają na szwank los czterdziestomilionowego narodu! To on wystawia na szwank los milionów rodzin polskich.. Należąc między innymi do Komisji Trójstronnej, międzynarodowego gremium, które jest prywatną organizacją założoną przez Dawida Rockefellera w 1973 roku i przez 325 prywatnych osób z Europy, Japonii i Północnej Ameryki. Zebrania Trilateral Commission są tajne i zamknięte dla prasy.. Z jakiego powodu? Bo są to zebrania prywatnych osób. No tak, ale taki pan profesor Marek Belka będąc osobą prywatną, jest jednocześnie szefem Narodowego Banku Polskiego.. I ciekawe, jak on swoją prywatność zakorzenioną w Komisji Trójstronnej, łączy z publiczną działalnością w NBP? Przecież nie prywatną.. Razem z takimi osobami jak: Dawid Rockefeller, Andrzej Olechowski, Wanda Rapaczyńska z Agory, Dariusz Rosatti - poseł Platformy Obywatelskiej, Jimi Carter, Zbigniew Wróbel- prezes PKN Orlen, Dick Chenney, Janusz Palikot, Bill Clinton, Maciej Zięba, Jerzy Baczyński - szef” Polityki”, Dick Cheney, Sławomir Sikora - szef CityBanku, czy pan Zbigniew Brzeziński. Znany „ antykomunista’, autor Teorii Kongerwencji, czyli zacierania się różnic pomiędzy kapitalizmem a socjalizmem. Kapitalizm dzieli od socjalizmu przepaść.. Ale właśnie tego typu grupy, obok Bilderberg Grup, stwarzają fakty dokonane zacierania różnic pomiędzy socjalizmem a kapitalizmem, na rzecz socjalizmu- jak najbardziej.. Te same osoby przebywające w Komisji Trójstronnej, bywają na posiedzeniach niejawnych Bilderberg Grup - grupy również nieformalnej.. Niektórzy są - a niektórzy „byli”. Ale jak ktoś raz został królem- na zawsze zachowa majestat.. No i informacje oraz wytyczne, które tam otrzymał.. W tym nieformalnym rządzie światowym.. Zdanie Barrego Goldwatera, kandydata na prezydenta USA z ramienia Republikanów:” Moim zdaniem Komisja Trójstronna jest umiejętnym skoordynowaniem wysiłków na rzecz przejęcia kontroli konsolidowania czterech centrów władzy: monetarnej,, intelektualnej, kościelnej i politycznej. Konsolidacja ta ma być sporządzona by bardziej cicho, bardziej wydajnie działać dla tworzenia społeczności światowej(….) Komisja jest wysiłkiem mającym zbudować przewagę nadrzędną wobec narodowych centów władzy politycznej (…), Jako zarządcy i twórcy systemu będą rządzić przyszłością poprzez utworzenie światowej władzy ekonomiczniej”(!!!!) Tyle senator i kandydat na prezydenta USA.. Prawicowy i konserwatywny .. Członkowie Komisji Trójstronnej układają świat po swojemu- nie pozwolą mu się kształtować od dołu. Wolą go skonstruować od góry- przeciw zamysłowi Bożemu.. Piramida egipska z okiem mającym wgląd we wszystko.. Przyjrzyjmy się chwilkę życiorysowi autora słów wypowiedzianym na początku felietonu, panu profesorowi Markowi Belce.. Zanim wprowadził podatek oparty na rabunku oszczędności” obywateli”.. W latach 1978-79 oraz w latach 1985-86 przebywał na stażu w Uniwersytecie Columbia i Uniwersytecie w Chicago.. Była to głęboka „komuna”.. Kto mu pozwolił wyjechać na staż do USA wrogiego wtedy mocarstwa? Za co i dlaczego? Potem Londyn School of Economics w Londynie- wylęgarni komunizmu- jak twierdzi JKM. Mamy pana profesora Stanisława Gomółkę stamtąd.. Związany z BCC.. Lożą BCC.. Opowiada różne bajki ekonomiczne o interwencjonizmie państwowym, jako instrumencie ekonomicznym.. Widocznie nie czytał „ Interwencjonizmu” Ludwika von Misesa.. A po co będzie czytał, jak warto interweniować? I wtedy jest dobrze ekonomicznie, i straty się nie liczą.. Pan Marek Belka był konsultantem Banku Światowego od 1996 roku. Doradcą ekonomicznym pana Aleksandra Kwaśniewskiego, członkiem SLD i związany blisko z Partią Demokratyczną… Był przewodniczącym Komitetu Integracji Europejskiej popychającej nas do Eurokołchozu.. Był nawet ministrem sportu, tuż po oddzieleniu go od Ministerstwa Edukacji Narodowej i Propagandy Oświeceniowej.. W ramach reformy i powiększania biurokracji oświeconej. Był dyrektorem Departamentu Europejskiego Międzynarodowego Funduszu Walutowego i ma swój udział w zadłużaniu Polski.. Był wicepremierem i ministrem finansów.. W 2003 roku został szefem Rady Koordynacji Międzynarodowej w Iraku(???) Nawet tam się zadłużył – pardon - zasłużył(!!!) Budował demokrację i bank centralny w Iraku. Demokracja służy do mamienia ludu, tak jak u nas, a bank centralny do kontroli pieniędzy Irakijczyków. Jasnym jest, że popierali go Amerykanie.. W 2004 roku był nawet dyrektorem ds. polityki gospodarczej w Tymczasowych Władzach Koalicyjnych w okupowanym Iraku. Bank Centralny i nadzór nad gospodarką.. To jego specjalność! Amerykanie muszą mieć do niego wielkie zaufanie.. Jak nie mieć zaufania do takiego operatywnego człowieka? Pan profesor wydał ponad 100 prac zakresu teorii pieniądza oraz z zakresu polityki antyinflacyjnej.(???). Inflacja - jak wiadomo - jest to zjawisko nadmiaru ilości pieniądza w stosunku do towarów i usług na wolnym rynku.. Pan profesor widocznie nie doczytał swoich własnych prac, bo we wrześniu bieżącego roku dodrukował - jako prezes NBP- 12,czy 14 miliardów złotych(???) Tworząc inflację i powodując spadek wartości złotego.. A po co mu złoty, jak ma być euro- zapisane zresztą Traktacie Lizbońskim, podpisanym przez pana Lecha Kaczyńskiego i Donalda - Nic Nie Mogę –Tuska. Jak go nazwał pan Jarosław Kaczyński, z drugiej nogi Okrągłego Stołu. Bo Okrągły Stół ma cztery nogi.. Pan Marek Belka był kandydatem Platformy Obywatelskiej na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego... No i kandydat został prezesem... A przecież prezes NBP ma stać na straży złotego, ale kombinuje euro..(????) Ja trzymam kciuki za rozpad strefy euro i tego nie ukrywam i wystawiam na szwank cały dorobek Polski ostatnich dwudziestu lat.. Nie chcę już skorumpowanej, sprzedanej, zbiurokratyzowanej i zadłużonej III Rzeczpospolitej, państwa bezprawia i braku przyszłości dla narodu.. Jak chcę państwa polskiego normalnego i prawnego.. Bo jestem patriotą, w przeciwieństwie do pana profesora Marka Belki. Który jest amerykańskim i europejskim patriotą.. Proamerykański i proeuropejskim patriotą w jednym. A przecież nie można być sługą dwóch, czy trzech panów- nieprawdaż? Prawdziwy sługa - na tym ziemskim padole - ma tylko jednego pana.. Swój własny kraj! Swój własny dom! A Panem wszystkiego jest sam Pan Bóg.. WJR

Pytania o Chodorkowskiego Czy te oczy mogą kłamać? Gdy dostałem zaproszenie na przedpremierowy seans filmu „Chodorkowski” zdziwiłem się bardzo: dlaczego w ogóle ja? Skąd przyszło do głowy organizatorom zaprosić akurat mnie? Gdy przeszło zdziwienie, naszła mnie druga obawa: czy nie będzie to jednostronna, propagandowa papka, którą wszędzie dookoła się na temat Chodorkowskiego serwuje? Sprawa Chodorkowskiego stała się monetą przetargową między USA a Rosją, on sam – pionkiem w rozgrywce wielkich mocarstw o zasoby ropy i wielkie pieniądze. Tematem wiodącym – prawa człowieka i idea wolności ludzkiej. Stąd przekaz o Michaile Chodorkowskim jest wyjątkowo jednostronny. Widząc w nim politycznego bohatera, który rzucił wyzwanie prezydentowi Putinowi, nie widzi się (albo przymyka oko) na jego „dokonania” w dekadzie wielkiej smuty czasów po upadku ZSRR. Miałem, więc obawy, że ten film może też taki być. Zapewniam – film Cyryla Tauschi NIE JEST ani jednostronny, ani zafałszowany. Jest to bardzo dobry, obiektywny film, w którym po pierwsze można zobaczyć piękne krajobrazy Rosji, ilustrowane idealnie pasującą do tego muzyką Arvo Pärta, jednego z największych współczesnych kompozytorów muzyki poważnej. Ale nie tylko krajobrazy są w tym 111-minutowym dokumencie pokazane. Jest cała historia młodego przebojowego człowieka, od Komsomołu i i pierwszych interesów, czasów przyjaźni z ministrami Rosji i spotkań z Gorbaczowem. Jest o jego dylematach żydowskiego pochodzenia od strony ojca i twardym deklarowaniu się jako Rosjanin. Jest o przejęciu wielkich bogactw naturalnych Rosji i brutalnych morderstwach, o które oskarżeni (i skazani) są jego współpracownicy. Jest także o przemianie Michaiła Chodorkowskiego, jego zaangażowaniu się w politykę. Jest o jego związaniu się z amerykańskimi politykami i wielkimi naftowymi koncernami, które na koniec chciały kupić Jukos (Exxon i Chevron). Film pokazuje konflikt prezydenta Putina i Michaiła Chodorkowskiego poprzez ujęcia ze spotkania transmitowanego w telewizji na cały kraj, gdy naftowy magnat rzucił wyzwanie prezydentowi Rosji w sprawach korupcji. To wydarzenie – kluczowe dla dalszych losów naftowego magnata, zostało zinterpretowane, jako starcie personalne. Szkoda, bo to znaczące spłaszczenie problemu. Sprawa Chodorkowskiego jest ujmowana od strony praw człowieka i temu wymiarowi nadaje się fundamentalne znaczenie. Jest to bardzo ważna sprawa, jednak trzeba na nią także popatrzeć z szerszej perspektywy. Chodorkowski jest więźniem stanu. To dawne pojęcie, dzisiaj z rzadka używane, dlatego warto je przypomnieć. To „ważna osoba publiczna, więziona, gdyż stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa”. Dzisiaj takim najpopularniejszym na świecie więźniem stanu jest Bradley Manning, oskarżany o przekazanie tajnych amerykańskich depesz dyplomatycznych, przez co może je czytać cały świat. Tak samo twardo i zdecydowanie traktowany przez amerykańskie państwo, jak Michaił Chodorkowski przez Rosję. Obaj uderzyli w strategiczne punkty supermocarstw. Jeden w amerykańską dyplomację, drugi w zasoby ropy i władzę rosyjskiego państwa nad skarbami swej ziemi. Poza tym – Rosja tworzy od zera grupę super bogatych ludzi, zarządzających wielkimi majątkami. Ale wymóg jest prosty i dość oczywisty – lojalność wobec swojego państwa nie wykorzystywanie pieniędzy do finansowania polityki, granie do tej samej bramki, co Kreml. Realizowanie środkami biznesu zadań, które państwo umożliwia przez kontakty polityczne. Nic nowego pod słońcem dla poważnych państw, które potrzebują wielkich firm do realizacji wielkich projektów. Wojna w Libii, a wcześniej w Iraku pokazuje, jaka jest rola firm amerykańskich, francuskich czy włoskich. W Rosji taką rolę spełniła Łukoil, obdarowany podobnie bajecznymi zasobami poprzez dekrety prezydenta Jelcyna. Jak buduje się taka grupę i jakich zasad mają najbogatsi ludzie Rosji przestrzegać, świetnie ilustruje scena „doprowadzania do porządku” rosyjskiego oligarchy, który nie wypłacał wynagrodzeń pracownikom w Pikaliewie, miejscowości na północy Rosji, gdzie 22 tysiące mieszkańców było całkowicie zależnych od pracy w zakładach cementowych. Premier Putin publiczne w transmitowanym na całą Rosję spotkaniu kazał Olegowi Deripasce podpisać zobowiązanie do dbania o pracowników, a na koniec kazał mu zwrócić długopis, który roztrzęsiony miliarder rosyjski wziął ze sobą. To pokaz „społecznej odpowiedzialności biznesu”, jak powiedział premier Putin, ale też odpowiedzialności wobec Rosji ludzi, którym władza dała się wzbogacić. Wracając do filmu: trudno nie polecić świetnych scen z dawnymi współpracownikami Chodorkowskiego. Poszukiwani listami gończymi, z setkami milionów dolarów na kontach siedzą w pustych biurach Londynu, czy klimatyzowanych pomieszczeniach Izraela. Ich frustracja, ich podejście do byłego szefa – trzeba przyznać, że to bardzo ciekawe szkice psychologiczne. Muzyka Arvo Pärta przemawia bardzo silnie i świetnie pasuje do rosyjskich krajobrazów Syberii, wielkich połaci, na których widać szyby wiertnicze. Ta muzyka czasami wręcz dominuje sceny filmu budując nastrój ciemnego zagrożenia, niepokoju. Nie lubię takiego budowania nastrojów w filmie dokumentalnym, gdyż wplata ono wątki nieracjonalne, gra na uczuciach odbiorcy, a nie przekazuje mu wiedzy o ciekawych i skomplikowanych wydarzeniach tego świata. Podobnie jak budowanie atmosfery tajemniczych kradzieży czy nieprzychylności, czy wręcz represjach rosyjskich władz wobec osób występujących w filmie. No cóż, jest teraz powszechnie stosowane, bo widzowie są na to wrażliwi, to buduje oglądalność… Ale doprawdy, jest to drobna uwaga nietypowego odbiorcy. Film jest bogaty w wątki i trudno nawet je próbować wymienić. Warto poczekać na ostatnie ujęcia filmu, gdzie Joshka Fischer, kiedyś lewicowy bojownik o ideały, później polityk i minister spraw zagranicznych, a dzisiaj lobbysta rurociągu Nabucco, podsumowuje reguły, którymi rządzi się świat. To wkomponowane w ostatnie sceny wypowiedzi warte są dokładnego wysłuchania i przemyślenia. Oczywiście przy tak barwnym życiorysie w tak ciekawych czasach pozostaje niedosyt i pytanie, dlaczego zabrakło tak pikantnych szczegółów, jak choćby zapłaty za Jukos. Jednak film i tak trwa ponad 100 minut, a autor powiedział, że pierwsza wersja miała 3,5 godziny. Więc może kiedyś na jakimś DVD zostanie ona wydana. Andrzej Szczęśniak

Niewyjaśnione pasmo śmierci ciągnie się za (nie)rządem Tuska

Lista osób zamordowanych lub zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach

Michał Falzmann (28.10.1953 – 18.07.1991) – afera FOZZ

Walerian Pańko (08.10.1941 – 07.10.1991) – afera FOZZ

Janusz Zaporowski(? – 07.10.1991) – dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu

W przeciągu kilku miesięcy od wypadku zmarł zarówno kierowca Lancii, jak i policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku.

Jacek Sz. (?-1993) (potrzebne dane) – oskarżony w sprawie FOZZ

Piotr Jaroszewicz (08.10.1909 – 01.09.1992) – zamordowany, premier PRL

Alicja Solska−Jaroszewicz (1925 – 01.09.1992) – zamordowana

Tadeusz Steć (01.09.1925 – 12.01.1993) – zamordowany

Jerzy Fonkowicz (19.01.1922 – 07.10.1997) – zamordowany

Marek Papała (04.09.1959 – 25.06.1998) – zamordowany, Komendant Główny Policji

Ireneusz Sekuła (22.01.1943 – 29.04.2000) – samobójstwo (?), poseł na Sejm

Jacek Dębski (06.04.1960 – 12.04.2001) – zamordowany, polityk, były minister sportu

Jeremiasz Barański ps. Baranina (23.11.1945 – 07.05.2003) – samobójstwo w więzieniu, przestępca, jeden z przywódców gangu pruszkowskiego

Marek Karp (02.07.1952 – 12.09.2004) – historyk, sowietolog, założyciel i wieloletni dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Prokurator od mafii paliwowej strzela sobie w głowę

Wojciech Franiewski (? – 2007) – samobójstwo w więzieniu

Sławomir Kościuk (1956 – 04.04.2008) – samobójstwo w więzieniu

Robert Pazik (1969 – 19.01.2009) – samobójstwo w więzieniu

Kobieta oficer CBA powiesiła się ot tak sobie

Grzegorz Michniewicz (1961 – 23.12.2009) – samobójstwo, Dyrektor Generalny Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Stefan Zielonka (1957 – przed 27.04.2010) – samobójstwo (?), szyfrant, chorąży

Nieznany mi z nazwiska, bo nie podano, oficer kontrwywiadu, który należał do Centrum Wsparcia Teleinformatycznego i Dowodzenia Marynarki Wojennej w Wejherowie (powieszony),

Lech Kaczyński (18.06.1949 – 10.04.2010) – prezydent RP

Ryszard Kaczorowski (26.11.1919 – 10.04.2010) – prezydent RP na uchodźstwie

Franciszek Gągor (08.09.1951 – 10.04.2010) – generał, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego

Tadeusz Buk (15.12.1960 – 10.04.2010) – generał dywizji, dowódca Wojsk Lądowych RP

Andrzej Błasik (11.10.1962 – 10.04.2010) – generał broni, dowódca Sił Powietrznych RP

Andrzej Karweta (11.06.1958 – 10.04.2010) – wiceadmirał, dowódca Marynarki Wojennej RP

Włodzimierz Potasiński (31.07.1956 – 10.04.2010) – generał, dowódca Wojsk Specjalnych RP

Bronisław Kwiatkowski (05.05.1950 – 10.04.2010) – generał broni, dowódca Operacyjnych Sił Zbrojnych RP

Kazimierz Gilarski (07.05.1955 – 10.04.2010) – generał brygady, dowódca Garnizonu Warszawa

Sławomir Skrzypek (10.05.1963 – 10.04.2010) – prezes Narodowego Banku Polskiego

Władysław Stasiak (15.031966 – 10.04.2010) – szef Kancelarii Prezydenta RP

Aleksander Szczygło (27.10.1963 – 10.04.2010) – szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego

Janusz Kurtyka (13.08.1960 – 10.04.2010) – prezes Instytutu Pamięci Narodowej

Dariusz Ratajczak (28.11.1962 – przed 11.06.2010) – samobójstwo (?), historyk i publicysta (ja dzień wcześniej w godzinach późno popołudniowych między 17 -19 tam w tym miejscu parkowałem, na miejscu obok nic nie stało. Byliśmy w Karolince z Małżonką trochę sobie pochodzić. Mówiłem to prokuratorom, lecz oni nasze oświadczenie jak i inne mieli przykazane mieć w dupie. Powiedziano wprost: to może źle odbić się na państwa zdrowiu i pana sprawie w tutejszym sądzie [sprawa przeciwko ubezpieczycielowi szpitala] więc ciągnie się ta sprawa już siódmy rok. W tym roku żadnej rozprawy, i trzeci już sędzia a mój adwokat niema na to wpływu).

Andrzej Lepper (13.06.1954 – 05.08.2011) – samobójstwo, przewodniczący partii Samoobrona Rzeczpospolitej Polskiej oraz Związku Zawodowego Samoobrona – pytanie kto następny się „powiesi” lub strzeli sobie z 5 razy w brzuch i jeszcze zdąży list przed zejściem do żony, rodziny napisać jak niejaki rekordzista w tej do dziś dnia niepobitej dziedzinie niejaki ich człowiek Sekuła czy jak mu było na prawdę?

Grzegorz Michniewicz. Pierwsza ofiara. Dyrektor generalny kancelarii premiera. Osoba mająca najwyższy status dostępu do informacji tajnych. Jego przełożonym był Tomasz Arabski. Zginął w tajemniczych okolicznościach 23 grudnia tego samego dnia kiedy do Polski powrócił Tupolew z remontu. Wedle oficjalnej wersji popełnił samobójstwo wieszając się na kablu. Wcześniej jednak nic nie wskazywało na taki jego stan. Tuż przed mniemanym samobójstwem dzwoni do żony umawiając się na następny dzień , wysyła esemesy do znajomych. Osoby które go znały zgodnie twierdzą że nie miał żadnych stanów depresyjnych ani skłonności samobójczych. Po jego śmierci w mediach, przecież tak żądnych sensacji, zapada zadziwiająca cisza.

Biskup Mieczysław Cieślar. Druga ofiara. Ginie 18 kwietnia w wypadku samochodowym. Miał być następcą ks. Adama Pilcha, pełniącego obowiązki Naczelnego Kapelana Ewangelickiego Wojska Polskiego, który poniósł śmierć w Smoleńsku. Biskup Mieczysław Cieślar był specjalistą od tematyki inwigilacji środowisk protestanckich przez SB. Wedle pewnych źródeł, po katastrofie odebrał telefon od ks. Pilcha. Po jego śmierci, tak niesamowitej gdy kilka dni po katastrofie ginie następca głównego kapelana wojskowego, zapada w mediach głucha cisza.

Szyfrant Zielonka. Trzecia ofiara. Zwłoki w stanie rozkładu zostały wyłowione z Wisły 27 kwietnia. Rok wcześniej szyfrant Zielonka oficjalnie zaginął. Ciało było w stanie rozkładu ,dokumenty zaś przy nim idealnie zachowane. To była ważna osoba w polskim wywiadzie. Miał dostęp do najbardziej tajnych materiałów będących w posiadaniu polskiego rządu. Fachowiec, który szkolił innych, jeden z najlepszych w kraju. Doskonale znał kanały i sposoby przekazywania tajnych informacji. Mimo że sprawa winna była wzmóc najwyższą czujność organów państwowych i mimo że rozkład zwłok kolidował ze znakomicie zachowanymi dokumentami, stwierdzono samobójstwo. Mainstreamowe media nie dociekały.

Krzysztof Knyż, operator Faktów TVN. Czwarta ofiara. Pracował z W. Baterem. Wedle informacji podanej zdawkowo przez TVN umiera 2 czerwca. Niejasne krótkie komunikaty mówiły o chorobie. Prasa zagraniczna pisała, iż został zamordowany we własnym mieszkaniu. Wedle pewnych źródeł sfilmował awaryjne lądowanie Tupolewa na smoleńskim lotnisku, co miał na żywo pokazać kanał informacyjny. Faktem jest, że materiały telewizyjne z pierwszych chwil, gdy nie było wiadomo jeszcze, co się stało i tuż sprzed katastrofy zniknęły. O śmierci Knyża w mediach była i jest cisza.

Profesor Marek Dulinicz. Wybitny polski archeolog. Piąta ofiara. Ginie w wypadku samochodowym w dniu 6 czerwca. Szef ekipy archeologów, która miała w czerwcu wyjechać do Smoleńska. Dulinicz był pomysłodawcą wyprawy, ale też osobą aktywną w staraniach o wyjazd. W tym miejscu wspomnę Państwu tylko jak wyglądał śmiertelny wypadek samochodowy Waleriana Pańki szefa Najwyższej Izby Kontroli z początku lat 90-tych. W oponach było wywierconych setki mikroskopijnych dziurek, które dopiero, gdy samochód jechał z dużą prędkością tworzyły zawirowania skutkujące wpadnięciem w poślizg. Tego dnia kierowca prezesa Pańko jechał z szybkością 150/h. Tego nie mogli, nie potrafili wykonać zwykli gangsterzy. To wiedza zastrzeżona dla służb. Po śmierci prof. Dulinicza jak i we wcześniejszych wypadkach na ten temat zapada cisza

Doktor Ratajczak. Szósta ofiara. Nie wiąże się go bezpośrednio z tragedią smoleńską, ale nie można jego osoby oddzielić od jej skutków. Zwłoki dr Dariusza Ratajczaka w stanie rozkładu znaleziono 11 czerwca 2010 w samochodzie zaparkowanym pod Centrum Handlowym Karolinka w Opolu. Świadkowie twierdzą, że poprzedniego dnia samochodu na parkingu nie było. Komenda Miejska w Opolu Umorzyła śledztwo, mimo że sami policjanci stwierdzili, że śmierć nastąpiła 3-4 dni wcześniej. Doktor Ratajczak został wyrzucony z uczelni po opublikowaniu książki, w której cytował niektórych autorów podważających część ustaleń dotyczących holocaustu. Poprzedzone to było nagonką rozpętaną przez opolską? Gazetę wyborczą?. Wiąże się tę śmierć z działalnością ujętego niedługo potem agenta Mossadu. Faktem jest, że po 10 kwietnia nastąpiło rozprzężenie rodzimych służb i wzmożona działalność agentury. Zaś śmierć Dariusza Ratajczaka wyraźnie wskazuje na działanie tzw. nieznanych sprawców. Na temat jego śmierci? cisza. Minister w rządzie PiS Eugeniusz Wróbel. Siódma ofiara. Zaginął 15 października. Poćwiartowane zwłoki wyłowiono z Zalewu Rybnickiego. Wybitny ekspert od spraw lotniczych. Jeden z nielicznych o takiej wiedzy w Polsce. Wybitny specjalista od komputerowych systemów sterowania lotem samolotów. Specjalista od precyzyjnej nawigacji satelitarnej dla lotnictwa. Ekspert przepisów lotniczych krajowych i unijnych. Inicjator powstania Górnośląskiego Towarzystwa Lotniczego. W latach 1998- 2001 uczestniczy m.in. w opracowaniu projektu prawa lotniczego. To tylko niektóre z kompetencji i osiągnięć ministra Wróbla. Zostaje rzekomo zamordowany przez oszalałego syna. Rodzina min. Wróbla jest jednak rodzina wzorcową, żadnych konfliktów. Syn niezdradzający nigdy żadnych zaburzeń umysłowych początkowo przyznaje się do winy, potem wypiera się jej. Nie jest osadzony w areszcie i poddawany określonej prawem obserwacji psychiatrycznej jak to ma miejsce w wypadku morderstwa, tylko po jednej rozmowie z biegłym, który stwierdza jego całkowitą niepoczytalność, zostaje zamknięty w ośrodku dla umysłowo chorych. Podobno całkowicie niepoczytalny poćwiartował piłą zwłoki ojca, lecz w pokoju gdzie miało się to odbyć nie ma najmniejszych śladów makabrycznego czynu. Całkowicie niepoczytalny syn w sposób idealny, który byłby bardzo trudny dla osoby zrównoważonej, oczyszcza pokój. Minister Wróbel od początku mówił w prywatnych rozmowach, że wrak w Siewiernym nie jest wrakiem Tupolewa, którym lecieć miała nasza delegacja. Osobom, dla które taka informacja o przekonaniu min. Wróbla zaskakuje i wątpią w nią dodajmy, iż Antoni Macierewicz w niedawnym radiowym felietonie stwierdził, iż samolot nie uderzył w ziemię i wygląda to tak jakby, co najwyżej rozsypał się w powietrzu. Minister Wróbel był członkiem komisji Macierewicza. Te ohydne ćwiartowanie zwłok niektórzy uznają za ostrzeżenie: Widzicie, będziecie kwestionować oficjalne ustalenia katastrofy, skończycie jak minister Wróbel. Po jego śmierci zapada cisza, o którą łatwiej tym bardziej, że zostaje dokonany mord na Marku Rosiaku, pracowniku biura poselskiego w Łodzi. Niektórzy łączą te dwie śmierci twierdząc, iż głośna śmierć Rosiaka miała odwrócić uwagę opinii publicznej od ministra Wróbla.

Za http://www.polskawalczaca.com/, autor Hubal.

Błędy kampanii Prawo i Sprawiedliwość przegrało z Platformą, która poprowadziła swą najnędzniejszą kampanię w historii.

I. Fiasko W lipcu zadawałem pytanie (i nie tylko ja): „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?”. Przyznam, że do końca kampanii nie miałem w tej sprawie jasności. Zaryzykuję jednak tezę, że Kaczyński na wygraną nie liczył, a już na pewno nie na tak miażdżącą, która umożliwiłaby samodzielne rządy. Liczył natomiast na znaczące wzmocnienie PiS, jako głównej siły opozycyjnej i osłabienie Platformy. Idealnym z czysto politycznego punktu widzenia rozwiązaniem byłoby jedno-dwu procentowe zwycięstwo nad PO, po którym pod patronatem Bronisława Komorowskiego zostaje zmontowana anty-pisowska koalicja „obrońców demokracji” – Platformy i pozostałych ugrupowań reprezentujących obóz beneficjentów i utrwalaczy III RP. Następnie, za dwa-trzy lata, w wymuszonych krachem państwa przedterminowych wyborach, przystępujemy z tych umocnionych pozycji do ofensywy i przejęcia władzy w orbanowskim stylu. Jeśli taki był plan, to nie wypalił. PiS ledwie obronił stan posiadania z 2007 roku. Platforma tak naprawdę się wzmocniła i to w bezprecedensowym rozmiarze, jeśli do wyniku PO doliczyć wynik operacji „Palikot”.Co się stało?

Wszystko się we mnie przewraca na samą myśl o roztrząsaniu kampanii wyborczej, ale cóż, trzeba, cofając się również do pisanych na gorąco przedwyborczych analiz. Nie po to, by epatować swoim „a nie mówiłem?”, tylko po to, by ktoś decyzyjny w PiS-ie raczył przeczytać, poskrobać się po łepetynie, czy po czym tam się drapią i wyciągnąć wnioski.

II. Hetman Poręba Błędem numer jeden było postawienie na czele sztabu Tomasza Poręby. Niestety, moje obawy co do tego osobnika potwierdziły się, a parę następnych ma szanse potwierdzić się w najbliższym czasie. Poręba zaczął od ataku na Ziobrę i Kurskiego (cytuję za swym tekstem „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?”): „w wywiadzie dla „Plusa-Minusa” płakał wręcz Mazurkowi w mankiet, że /jeszcze dwie, trzy takie wrzutki z boku i mamy pozamiatane/. Innym mediodajniom szlochał w podobnym stylu.” W tejże notce stwierdziłem ponadto m.in., że „Poręba jest zainteresowany swą nową funkcją o tyle, o ile ta pomoże go wypromować i pognębić wrogą frakcję w partii” (tj. Ziobrę i Kurskiego), poza tym „najzwyczajniej w świecie próbuje zawczasu usprawiedliwić porażkę i wskazać potencjalnych winnych!”, puentując temat szefa kampanii następująco: „Pan Poręba Tomasz, będąc „hetmanem” wyborczego starcia, nie wierzy w zwycięstwo”. Jeśli faktycznie dojdzie do partyjnego linczu na odsuniętych od kampanii Ziobrze i Kurskim za „brak gry zespołowej” i zwalenia na nich winy za porażkę, będzie to gorzkim podsumowaniem powyższego – do czego zresztą Poręba przygotowywał się już na starcie kampanii.

III. Centrystyczny miraż Kolejnym błędem był „centrystyczny miraż” – ocieplanie wizerunku, łagodzenie przekazu, schowanie w dalekie tło tematyki smoleńskiej. Była to, w przeciwieństwie do szamoczącej się Platformy, owszem, kampania spójna i konsekwentna, tyle że… robiona kompletnie „obok”. I tu również unosi się duch „hetmana” Poręby, który „między Brukselą a Strasburgiem nasiąkł europoprawniactwem, w którym to poprawniactwie nie mieści się, no – po prostu się nie mieści żadne ostrzejsze sformułowanie, żadna kontrowersja.” ( „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?”). Kogo ten przekaz przekonał, przyciągnął? PiS ględził, że Polska jest rozkopana, a ludziom nie żyje się lepiej i że w związku z tym „Polacy zasługują na więcej”. Krótko mówiąc, kampania upłynęła na chrzanieniu, że Tuskowa „ciepła woda w kranie” jest nie dość ciepła i my ją podgrzejemy. Ekscytujące. Tymczasem przekaz powinien być twardy i zdecydowany – jak na opozycję przystało. Należało okazać cojones i skoncentrować się na szeroko rozumianej katastrofie po-smoleńskiej – rozkładzie struktur państwa, postępującej zamordyzacji życia publicznego i zapaści znaczenia Polski na arenie międzynarodowej. Nie trzeba do tego dywagacji, czy mieliśmy do czynienia z zamachem czy nie – wystarczyło dzień w dzień wbijać Polakom do głów, że skutki katastrofy są takie, jakby to był zamach. Na pewno wynik nie byłby gorszy od obecnego, bo na PiS i tak zagłosowali ci, którzy mieli zagłosować, a była szansa potrząsnąć paroma procentami elektoratu więcej. Tak zaś, niezdecydowane wyborcze bagno po „letniej” kampanii PiS-u zagłosowało asekuracyjnie na PO, lub podsuniętego im Palikota. Na zakończenie tego wątku: w Okręgu nr 10 (Piotrków Trybunalski), „jedynką” na liście był Antoni Macierewicz – „twarz” smoleńskiej tematyki w PiS-ie, oczywiście schowany przez sztab na czas kampanii do tylnego szeregu. W tym okręgu PiS zdobył 39,62% poparcia (PO – 25,61%), zaś Antoni Macierewicz znokautował rywali zdobywając 41 871 głosów (druga była Elżbieta Radziszewska z PO, która zdobyła ponad dwukrotnie mniej głosów: 19 269). Można było? Można.

IV. Rozbrojenie Paradoksalnie, ta „wyważona” kampania rozbroiła PiS i uczyniła partię na własne życzenie bezbronną w obliczu przypuszczonego w ostatnim tygodniu ataku – „Merkelgate”. PiS na ten atak zupełnie nie zareagował – koślawe i rozproszone tłumaczenia to żadna reakcja. Gdyby PiS wraz z Kaczyńskim był w przedwyborczym „gazie” i operował od początku zdecydowaną retoryką, gdyby jednym z głównych elementów kampanii był sojusz rosyjsko-niemiecki, Nord Stream, Świnoujście i działania przeciw polskim łupkom, to jakieś tam jedno zdanie o kanclerz Niemiec nie wywarłoby na nikim większego wrażenia. Tymczasem, ta bomba, którą zdetonowano, jako Plan „B”, zamiast słynnej spreparowanej „rozmowy”, ale z użyciem tych samych środków, trafiła na odsłoniętego przeciwnika, który już nie potrafił jej odbić ani rozbroić. Czułem w kościach, że nie będzie dobrze, a gdy przeczytałem, jak „umiarkowani konserwatyści” z „Rzepy” do spółki z salonowymi politologami nasładzają się „spokojnym Kaczyńskim” i kampanią a la Kluzik-Rostkowska z 2010 roku, moje obawy nasiliły się, czemu dałem wyraz w notce „Kampania powtórzonych błędów?”. Ale tamci nie przyznają się, że mylili się tak samo, jak w przypadku kampanii prezydenckiej. Napiszą, że wszystko byłoby cacy, gdyby Kaczyński wziął udział w debacie z Tuskiem, nie napisał książki i nie zapytał cyngla z TVN-u, dla jakiej telewizji pracuje. Będę się upierał, że znowu stracono cnotę nie zarobiwszy rubla. Przypomnę, że w 2010 roku przegrano z osobnikiem na poziomie umysłowym Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, którego na zdrowy rozum każdy konkurent powinien zdystansować o kilka długości. Przed chwilą zaś Prawo i Sprawiedliwość przegrało z Platformą, która poprowadziła swą najnędzniejszą kampanię w historii, w której to kampanii sypały się jedno po drugim wszystkie założenia i której prowadzenie wzięły w końcu na siebie niemal całkowicie reżimowe mediodajnie.

V. Merkelgate, mediodajnie i Drugi Obieg 2.0 Nigdy nie pojmę, po kiego diabła Jarosław Kaczyński wybrał się do programu Lisa, by odbyć zastępczą debatę. Bo Lis w ostatecznym rozrachunku wygrał. Co z tego, że Kaczyński rozjechał go w programie – to nieistotne, pyrrusowe zwycięstwo. Lis wykonał zadanie detonując „Merkelgate”, czym wszystkie media żyły już do końca kampanii. Po dwóch dniach zwycięstwo Kaczyńskiego nad medialnym cynglem dyktatury matołów było już tylko wspomnieniem. Bez obecności Kaczyńskiego w momencie odpalenia ładunku, miałby on zdecydowanie mniejszą siłę rażenia. Spodziewał się, że upoluje Lisa merytoryką, że ten nie ma żadnych brudnych sztuczek w rękawie? Zresztą, dotykamy tu szerszego problemu, jakim są relacje PiS-u z mediami. W tekście „PiS a mediodajnie” wykazałem na przykładzie dwóch półrocznych bojkotów – TVN-u i programu Olejnik w „Zetce”, że obecność lub nieobecność polityków Prawa i Sprawiedliwości w reżimowych mediodajniach nie ma żadnego przełożenia na społeczne poparcie dla tej partii. Taka specyfika – zarówno PiS jak i mediów. Co więcej – bojkot na dłuższą metę jest szkodliwy właśnie dla żywiących się politycznym „mięchem” przekaziorów, które w ten sposób utrzymują słupki oglądalności i słuchalności. Na dodatek, aby mediodajnie „skutecznie spełniały swą rolę, potrzebują ciągłego uwiarygodniania się w oczach społeczeństwa. Takiej permanentnej legitymizacji dostarczają właśnie politycy głównej siły opozycyjnej przychodząc do studia, gdzie – chcąc nie chcąc – pełnią rolę pożytecznych idiotów.” („PiS a mediodajnie”) Podsumowując tę część: należy stosować konsekwentny bojkot stronniczych mediów, delegitymizując je tym samym przed opinią publiczną. Nie uwiarygadniać swą obecnością, nie zamazywać podziału. Zamiast pielgrzymować po wrogich studiach i redakcjach należy skupić się na rozwoju własnego Drugiego Obiegu 2.0. Docierać bezpośrednio do ludzi z pominięciem tradycyjnych kanałów dystrybucji przekazu. „Taka jest logika tego systemu: musi być szczelnie domknięty, albo pada. Każda szczelina powoduje prędzej czy później jego rozsadzenie.” („PiS a mediodajnie”) Ten drugi obieg już funkcjonuje i śmiem twierdzić, że to właśnie ten rój rozproszonych inicjatyw – od mediów spod znaku „Gazety Polskiej” oraz sieci jej klubów, poprzez „konsorcjum” ojca Rydzyka, po stowarzyszenia, portale internetowe, blogosferę z jej różnymi inicjatywami – właśnie ten Drugi Obieg 2.0, a nie partyjny „aparat” i mdła kampania zmobilizował te blisko 30% twardego elektoratu i uchronił PiS od wyborczej kompromitacji. Jako post scriptum warto zapoznać się z listem reżysera Piotra Zarębskiego, gdzie mowa o konieczności powołania telewizji oraz o tym, jak parę lat temu namawiał do tej inicjatywy Adama Lipińskiego i jak został spuszczony po drucie. Nic dodać, nic ująć.

VI. Marazm strukturalny I ostatni temat, kto wie czy nie najboleśniejszy – współpraca z sympatykami w terenie. Cieszyłem się jak głupi, gdy PiS podpisywało 20 sierpnia na konwencji wspólną deklarację z organizacjami społecznymi. Radości tej dałem wyraz w tekście „Zjednoczony obóz IV RP”. Sytuacja wychodziła na przeciw moim oczekiwaniom „otorbiania” partii przez stowarzyszenia wyłonione po 10.04.2010 i współtworzące swoisty „ruch niezgody” na kierunek, w jakim podąża polskie państwo. Zawczasu zgłosiłem jednak kilka zastrzeżeń, które z czasem zdają się nabierać mocy. Przede wszystkim, wśród innych przestróg, napisałem, że „ciężar utrzymania związku spoczywa przede wszystkim na Prawie i Sprawiedliwości, jako silniejszym partnerze w tym mariażu. Powtórzę – lekceważenie, traktowanie per noga, arogancja /zawodowych działaczy/, niedotrzymanie zobowiązań – to wszystko byłoby błędem nie do wybaczenia.” (cyt. za „Zjednoczony obóz IV RP”). Jak to wyglądało w praktyce, mogliśmy się przekonać na przykładzie akcji „Uczciwe wybory” w ramach, której mężowie zaufania mieli trafić do wszystkich komisji obwodowych w kraju. Tymczasem mnożą się doniesienia o „nieobsadzonych” komisjach i spławianiu przez lokalnych działaczy PiS chętnych wolontariuszy pod byle pretekstem. Dobrym przykładem jest tu historia opisana przez Irandę (TU i TU) wraz z komentarzami potwierdzającymi jej doświadczenia. Spójrzmy teraz na stronę „Uczciwe Wybory” i zobaczmy, z jakiego procenta komisji dostarczono wyniki. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że dla zastygłych w marazmie struktur PiS dobrze jest jak jest – wytworzyli swoje własne zatęchłe układy partyjno-korporacyjne i każdą zewnętrzną inicjatywę traktują, jako konkurencję, jeśli nie zagrożenie. Ziemkiewicz napisał kiedyś, że dla lokalnej komórki PiS-u nowo powołany na „ich” terenie Klub Gazety Polskiej z miejsca staje się wrogiem. Nawet, jeśli w wielu przypadkach tak nie jest, to w równie wielu – owszem. Ten wygodny bezwład, połączony z zazdrośnie strzeżonym na „swoim” obszarze „monopolem na prawicę” i sabotowanie inicjatyw, jak w przypadku wspomnianych mężów zaufania, oraz – co tu kryć – często selekcja negatywna, albo wręcz blokada w przyjmowaniu do partii „świeżej krwi”, (bo, po co, jeszcze nas wygryzą), to kolejna przyczyna wyborczej porażki. Dla wielu w PiS-ie wystarcza, że – jak ujął to onegdaj Adam Lipiński – prawicowi wyborcy i tak na nas zagłosują, bo nie mają nikogo innego, więc, po co naruszać istniejący stan rzeczy. Liczy się partyjny „matrix” i przepychanki między koteriami, – na co nam jakieś zewnętrzne inicjatywy, nad którymi nie będziemy mieli „bata” partyjnej kontroli. Jeżeli to instrumentalne podejście do ludzi, którym „chce się chcieć” się nie zmieni, to nie zdziwcie się Panie i Panowie politycy, gdy wśród różnych obywatelskich inicjatyw będzie postępowało zniechęcenie, a w następnych wyborach ci, których dziś spławiliście, gremialnie oleją wasze syrenie nawoływania. Bardzo jestem ciekaw, ile procent uzyskacie z tym waszym Porębą i garstką topornych działaczy szwendających się po TVN-ach. Gadający Grzyb

Kontakty z SB Palikota i Kotlińskiego Janusz Palikot podpisał SB zobowiązanie do zachowania w tajemnicy swoich kontaktów i rozmów z komunistyczną bezpieką. Niemal identyczne zobowiązanie podpisał Roman Kotliński, były duchowny katolicki, dziś poseł Ruchu Palikota. Janusz Palikot swoje zobowiązanie podpisał w styczniu 1982 r.:

„Zobowiązanie. Ja niżej podpisany Janusz Palikot zobowiązuję się do zachowania w ścisłej tajemnicy treści prowadzonych rozmów oraz utrzymywanych kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa. Palikot Janusz”. Wcześniej podpisał tzw. „lojalkę”, czyli oświadczenie o podporządkowaniu się przepisom stanu wojennego. O ile Janusz Palikot w mediach (m.in. w swojej książce) opowiadał o „lojalce”, to nie mówił nic na temat drugiego dokumentu – zobowiązania dla SB, które w 1982 r. podpisał komunistycznej bezpiece. W katalogach zamieszczonych na stronie internetowej IPN znajduje się informacja na temat Janusza Palikota. Czytamy w niej m.in.:

„14 grudnia 1981 roku został zarejestrowany, jako osoba rozpracowywana w ramach SOR kryptonim »Apel« (nr rej 61 27) w związku z podejrzeniem o drukowanie i kolportaż ulotek na terenie miasta Biłgoraj. Sprawę zakończono przeprowadzeniem rozmowy profilaktyczno-ostrzegawczej i w dniu 16.01 1984 zdjęto z ewidencji. Materiały złożono w archiwum wydziału C WUSW w Zamościu pod nr 918/II i zmikrofilmowano, zniszczono w dniu 30.10.1989 r.”. Dużo więcej można dowiedzieć się z zachowanych dokumentów, które znajdują się w teczce Janusza Palikota. Są tam nie tylko przytoczone powyżej oświadczenie i zobowiązanie, ale także m.in. własnoręcznie napisany przez niego kilkustronicowy dokument. Roman Kotliński swoje zobowiązanie podpisał w 1989 r. Z dokumentów wynika, że lider listy Ruchu Palikota w Łodzi, wydawca kontrowersyjnego pisma „Fakty i Mity” Roman Kotliński został pozyskany przez SB jako TW „Janusz”, jednak nie przyznał się do tego w oświadczeniu lustracyjnym. Jak ustaliła „Rzeczpospolita” Roman Kotliński, który zdobył mandat poselski, startując z listy Ruchu Palikota, w oświadczeniu lustracyjnym zataił informację, że w 1989 r. podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Okazuje się, że IPN dysponuje jedynie teczką personalną TW „Janusza”. Teczka pracy niestety nie zachowała się, a w raporcie z 18 kwietnia 1990 r, znajduje się adnotacja: „teczkę pracy zbrakowano (zniszczono – red.) za protokołem z dnia 1989.12.18 w związku z informacją o zmianie zainteresowań pionu SiA w styczniu br.”. Chodzi tu o Wydział Studiów i Analiz, który był następcą wydziału IV SB odpowiedzialnego za zwalczanie religii. Pomimo zniszczenia wielu dokumentów na podstawie samej tylko teczki personalnej TW „Janusza” można odtworzyć proces werbunkowy Tajnego Współpracownika SB. Jak podaje „Rzeczpospolita”, z dokumentów wynika, że Roman Kotliński został zarejestrowany przez SB jeszcze, jako kleryk seminarium duchownego. Posiadał Teczkę Ewidencji Operacyjnej Księdza o numerze 56 729. Znajdowały się tam wszystkie informacje dotyczące kariery, lecz także informacje o nałogach czy sprawach obyczajowych, które następnie wykorzystywano przy werbunku. W kwietniu 1989 r., gdy trwały już obrady Okrągłego Stołu, a duchowni zrywali współpracę z SB, Kotlińskiego wytypowano na kandydata na Tajnego Współpracownika - Kotliński podpisał zobowiązanie dla SB o zachowaniu tajemnicy 29 marca 1989 r., już na pierwszym tzw. rozpoznawczym spotkaniu z funkcjonariuszem SB. To dało sierż. Marczewskiemu podstawę, by wystąpić o zgodę na jego werbunek i rejestrację jako TW - czytamy w „Rzeczpospolitej”. Roman Kotliński został formalnie zwerbowany 27 kwietnia 1989 r. Współpraca została zakończona w związku z likwidacją Służby Bezpieczeństwa w 1990 r. W 1993 r. po trzech latach kapłaństwa postanowił porzucić stan duchowny i ożenił się. Kotliński jest autorem kontrowersyjnej trylogii „Byłem księdzem” oraz wydawcą antyklerykalnego tygodnika „Fakty i Mity”. Do sejmu dostał się, startując z list Ruchu Palikota. Jak zaznacza „Rzeczpospolita” to właśnie w Ruchu Palikota zaraz po SLD znalazła się największa liczba osób, które przyznały się do współpracy ze służbami PRL. Kotliński jednak do współpracy się nie przyznał i w swoim oświadczeniu lustracyjnym napisał, że z SB nie współpracował. Teraz weryfikacją oświadczenia zajmie się pion śledczy IPN.

niezależna.pl, Rzeczpospolita

СМЕРШ eliminuje art. 585 Nie po to syn generala Dukaczewskiego, 33-letni Marcin Dukaczewski, zasiada w radzie nadzorczej Prokom Investments, aby jacys cywile wymachiwali przed Grupa Prokom kodeksami prawnymi. Cywile powinni nauczyc sie szacunku dla zolnierzy. I dla СМЕРШ. СМЕРШ to legendarna radziecka wojskowa sluzba specjalna, majaca siedzibe w Leningradzie, ktora zyskala rozglos dzieki filmom Jamesa Bonda. Nazwa СМЕРШ to skrot od (СМЕРть Шпионам, Směrt Špionam). W III RP jak wiemy СМЕРШ nie istnieje, istnieje tylko demokracja (europejska teraz, czyli demokracja full wypas) definiowana Konstytucja RP oraz aplikowana litera prawa, czyli roznymi kodeksami takimi jak Kodeks Karny, Kodeks Cywilny lub Kodeks Spolek Handlowych. Oraz ustawami i dekretami. W 2002 roku, poprawka do ustawy medialnej miala kosztowac 17,5 miliona $. W 2011 roku, nowelizacja Kodeksu Spolek Handlowych i eliminacja art. 585 nie kosztowala prawie nic. Na tym polega przewaga zolnierzy nad cywilami. Na podstawie artykulu 585 KSH prokuratura mogla scigac z urzedu za dzialanie na szkode spolki. Na podstawie tego artykulu w ubieglym roku oskarzono Ryszarda Krauze z Grupy Prokom. Dzieki nowelizacji KSH - wykonanej w trybie szybkiej sciezki legislacyjnej - a nastepnie przeglosowanej w Sejmie RP dzieki glosom PO i PSL, artykul 585 przestal obowiazywac 30 czerwca 2011. 21 lipca 2011 rozpopczal sie proces Ryszarda Krauzego, na ktorym sad musial postepowanie umorzyc. Cezary Gmyz z Rzeczpospolitej opublikowal 5 pazdziernika swietny artykul o tej sprawie, pod tytulem: "Spor o usuniety artykul 585":

http://www.rp.pl/artykul/192639,728255.html

Sprawa art. 585 nie dotyczy samej osoby Ryszarda Krauze, ale jest raczej manifestacja sily organizacji СМЕРШ, ktora pokazuje nam ze:

(i) nikt w Polsce nie bedzie plul w zupe organizacji СМЕРШ

(ii) СМЕРШ ma wplyw na kazdy poziom zycia publicznego w Polsce

Nie tylko na indywidualnych sedziow i prawnikow, ale tez na cala palestre i inne organizacje. Sam problem art. 585 jest niestety tylko detalem, bo jak wiemy polskie prokuratury i sady sa zdolne do akrobatycznych wysilkow, aby umorzyc sprawy z art. 585. Sledztwa w sprawie TVN tez toczyly sie z art. 585 i znamy resultat koncowy:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/18648,tvn-sledztwo-v-ds-343-06

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/18132,tvn-sledztwo-vi-ds-251-10

Czy wiec art. 585 istnieje lub nie, malo to zmienia w polskiej praktyce prawnej. Chyba zeby powymieniac sedziow i prokuratorow na ludzi naprawde niezaleznych, co jak wiemy jest utopia w Polsce.Pan Marcin Dukaczewski, lat 33, studiował Stosunki Międzynarodowe na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Od 2001 roku związany jest z Grupą Kapitałową Prokom Investments S.A., w której pracował przy głównych projektach informatycznych i kapitałowych prowadzonych w ramach Prokom Software S.A. oraz projektach inwestycyjnych i handlowych realizowanych przez Bioton S.A., Petrolinvest S.A., Polnord S.A. oraz inne podmioty grupy Prokom Investments S.A. Pełni funkcję członka Zarządu Prokom Investments S.A. Jest również członkiem Rad Nadzorczych Petrolinvest S.A., Bioton S.A., Polnord S.A., Silurian Sp. z o.o. oraz Rad Dyrektorów spółek z Grupy Bioton S.A.: singapurskiej spółki SciGen Ltd. oraz chińskiej spółki Hefei-SciGen-Bioton Biopharmaceutical Company Ltd. Pełni również funkcję członka Zarządu Fundacji Ryszarda Krauze oraz członka Zarządu PZT Prokom Sp. z o.o. Od 9 września 2010 roku pełni funkcję członka Rady Nadzorczej Spółki. Jego mandat wygasa w 2013 roku z dniem odbycia Walnego Zgromadzenia zatwierdzającego sprawozdanie finansowe za 2012 rok. Stanislas Balcerac

Kto pierwszy weźmie w pysk? Subotnik Ziemkiewicza Pan Aleksander Smolar, prezes Fundacji Batorego, o którym w środowiskach konserwatystach i patriotycznych wielokrotnie słyszałem opinię, że jest jednym z najtęższych mózgów „po tamtej stronie", udzielił jakiś rok temu wywiadu „Newsweekowi". Opisywał w nim Tuska, jako amoralnego populistę skupionego wyłącznie na zdobyciu i utrzymaniu władzy, i w tym celu „generującego napięcie" pomiędzy jego partią a „elitami intelektualnymi" poprzez rozbudzanie „negatywnych emocji", czyli, mówiąc prościej, opierającego swą władzę na szczuciu i rozpętywaniu nienawiści. Tuż przed wyborami Aleksander Smolar udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej", gdzie cały sens jego wywodu sprowadzał się do płomiennego wezwania, aby głosować na Tuska, bo rządy Kaczyńskiego „nie mogą się powtórzyć". Dlaczego? Dlatego, że panowała wtedy „bezprzykładna agresja werbalna", kierowana wobec „intelektualnych elit". Co ciekawe, w całym wywiadzie nie ma już nic o „naciskach", podsłuchach czy „zaszczuciu Blidy". Te wątki jakoś tak cichutko wyparowały ostatnio z antypisowskiej propagandy. No cóż, po kompromitacji komisji sejmowych, wyrokach dwóch sądów, z których jeden de facto potwierdził wiarygodność zeznań Barbary Kmiecik, a drugi oddalił oskarżenia o nieprawidłowe działanie ABW, po kilkudziesięciu prokuratorskich decyzjach o umorzeniu spraw rzekomych nadużyć PiS z powodu ich nie stwierdzenia, stało się oczywiste, iż było to zwykłe kłamstwo, takie samo, jak opowieści propagandy PRL o przygotowywanej przez „Solidarność" wojnie domowej i wieszaniu partyjnych. Wielu dobrze wówczas ustawionych ludzi do dziś wierzy, że rzeczywiście zagrażały nam krwawe łaźnie i tylko stan wojenny im zapobiegł − tak jak wielu będzie do końca upierać się, że w IV Rzeczpospolitej działy się jakieś bliżej nieokreślone okropności. Ale tak konkretnie, to pozostaje tylko nieśmiertelny bełkot o „dusznej atmosferze", i, jak to ujmuje pan Smolar, „werbalnej agresji". Trzeba doprawdy wybitnego intelektu, aby oburzenie „werbalną agresją" ze strony PiS łączyć z całkowitym ignorowaniem tego, co przez cztery ostatnie lata w dziedzinie szczucia, judzenia i rozpętywania pogardy oraz nienawiści czynił Tusk oraz ludzie nominowani przez niego − niekiedy wyłącznie w tym celu, bo trudno inaczej ocenić zrobienia z państwowej godności podwyższenia umożliwiającego oczywistemu psycholowi wygodniejsze plucie na opozycję i niezależnych dziennikarzy. No, ale to mniejsza, bo oto zaraz po wyborach Aleksander Smolar udziela jeszcze jednego wywiadu, także „Wyborczej". Tym razem dając wyraz rozczarowania Tuskiem, że nie podejmuje reform. Pan Smolar bez trudu wykazuje, że użycie przez premiera prezydencji, jako argumentu na rzecz pozostawienia rządu do końca roku bez zmian nie ma sensu, i że naprawdę chodzi tu o dalsze robienie uników i udawanie w nieskończoność, że nie jest źle. Gdyby pan Smolar powyborczy przeczytał, co mówił Smolar przed rokiem, to by się nie dziwił. A gdyby przeczytał, co mówił Smolar przedwyborczy przed tygodniem, to by się spłonił, przeprosił i gdzieś schował. Z jakiegoś powodu jednak przewodniczący Fundacji Batorego zakłada, że nikt tych trzech wywiadów nie wydobędzie z Internetu po to, by je przeczytać jeden po drugim, i nie zauważy, jakiego idiotę zrobił z siebie wybitny pono intelektualista. I tak będący jednym z ostatnich jak tako kumatych, którzy jeszcze pozostali na salonach, z wolna oddających się pod intelektualne przewodnictwo takich mózgów jak Lis, Wojewódzki i Dominik Taras. Kompromitacja Smolara jest tylko częścią ogólnej degradacji środowisk intelektualnych. Przejmującym przypadkiem − naprawdę muszę użyć takiego określenia − zbydlęcenia prorządowych elit jest wypowiedź Jacka Kucharczyka z Instytutu Spraw Publicznych o Zbigniewie Romaszewskim. Doktor Kucharczyk z ironią i politowaniem nazwał jednego z najbardziej zasłużonych działaczy antypeerelowskie opozycji człowiekiem, który zaczął, jako obrońca więźniów politycznych, a stoczył się do roli obrońcy „Starucha". Najwyraźniej jest dla niego oczywiste, że bronić należy tylko osób, i to wyłącznie osób właściwych, a nie prawa − a już domaganie się, by było ono równe dla wszystkich po prostu się panu Kucharczykowi nie mieści w głowie. Otóż kimkolwiek by był „Staruch" i jakie by na nim chuligańskie wybryki ciążyły, sprawa jego aresztowania śmierdzi na kilometr. Jedyny świadek, na oskarżeniu, którego wszystko się opiera, to człowiek, który dzięki dziwnej łaskawości organów sam uniknął oskarżenia o bandycki napad, mimo obciążających go relacji świadków. Aresztowanie nastąpiło w wyraźnym związku z prowadzoną przez władzę propagandową kampanią. Na dodatek istnieją poważne przesłanki, że „Staruch" już po zatrzymaniu został pobity przez funkcjonariuszy w policyjnym wozie. Gdyby doktor Kucharczyk miał przynajmniej odwagę Urbana, by otwarcie powiedzieć, że policja zachowuje się bardzo dobrze, bo pisowców trzeba bić po mordzie... Ale zobaczycie państwo, że kiedy Tusk znowu będzie się tłumaczył „nadgorliwością" swych podwładnych, to wszyscy podobni Kucharczykowi z nim samym włącznie uderzą w ton, że nie wiedzieli, iż dochodziło do takich „wypaczeń". Otóż ludzie, którzy swój intelekt i naukowe tytuły oddali w służbę wielkiemu, zbiorowemu towarzyszowi Szmaciakowi, jakim jest tuskowszczyzna, dobrze wiedzą. Dobrze wiedzą, że kurs na zastraszanie społeczeństwa nie jest żadną „nadgorliwością", tylko zupełnie świadomą, przećwiczoną strategią − niech każdy, kto chce być „anty", wie, że musi się liczyć z przykrościami, z utrudnieniami, z utratą pracy lub zleceń, lękliwym omijaniem go przez kontrahentów i z czterdziestoma inspekcjami kontrolującymi mu jedna po drugiej firmę... Podobnie, jak doskonale wiedzą i to, że żadnych 300 miliardów z Unii nie będzie, będzie za to do oddania tych kilkaset miliardów, które patronująca im władza drobnych cwaniaczków pożyczyłaby lekką ręką kupić sobie za nie to oszałamiające poparcie. Czy nie mają dość wyobraźni, by przewidzieć, że wybitni przedstawiciele tej władzy załatwią sobie lądowanie na cztery łapy albo „zielone karty", a wściekłość wpuszczonych w kanał ludzi, niemogących pospłacać komorników, spadnie na tych, którzy im latami wmawiali, że kraj jest dobrze rządzony, a ich gospodarstwa domowe bezpieczne? A może sądzą, że do tego jeszcze daleko i zdążą się odpowiednio ustawić? W takim razie coś, co powinno im dać od myślenia. Jak wiadomo, wszystko wskazuje, że hasło „Budapesztu w Warszawie" zostanie najbliższym czasie zrealizowane wcale nie przez Kaczyńskiego, ale przez Tuska, tyle, że w jednym jedynie wąskim aspekcie − wolności słowa. To zresztą logiczne, przed spodziewanym tąpnięciem gospodarczym władza musi uszczelnić propagandę. Ale, rzecz zupełnie zdumiewająca, jak na razie ze sfery mediów przyszła wiadomość o tym, że wyrzuconych ma zostać 30 procent pracowników... „Newsweeka". A pozostali zadowolić się będą musieli pensjami zmniejszonymi o 10 procent. A tak się redaktor Maziarski starał... Ukrzyżował na okładce samolocik, potem Wojewódzkiego i Palikota (skądinąd bardzo ewangelicznie − dwóch takich przecież potrzebnych jest do kompletu; ciekawe, który pierwszy uzna za opłacalne się nawrócić), oddał główny artykuł polityczny Michalskiemu... Wszystko to oczywiście musiało zredukować „target" gazety do dawnych czytelników „Przekroju" z czasów Najsztuba, ale przecież wiadomo, że stereotyp „pogoni za przypodobaniem się czytelnikowi" jest u nas prawdziwy z tą tylko poprawką, że chodzi o Czytelnika − jednego, konkretnego, mógłbym go nawet wymienić z nazwiska, ale nie lubię być rano budzonym, zwłaszcza przez Firmę, która za zagrożenie dla konstytucji III RP, bo do zwalczania takich jest zgodnie z prawem powołana, uznała serwis antykomor.pl No i cóż − kto inny w dogadzaniu temu Czytelnikowi okazał się lepszy. Zainteresowanym polecam zabawę w liczenie w każdym numerze lisowego „Wprost" reklam i ogłoszeń spółek skarbu państwa. To bardzo pouczające dane, zwłaszcza, gdy zestawi się je z wiedzą o faktycznej sprzedaży lizusowskiego tygodnika (rozkładania po knajpach i innych form „rozpowszechniania płatnego", jak również załączania pisma do VCD z popularnym filmem do sprzedaży nie wliczajmy) i o jego „profilu czytelniczym". Wspominam o tym, bo jednak pewną pociechą w ogólnie ponurej sytuacji, w jaką Polska wdepnęła, jest świadomość, ilu i jakich czytelników dorobiło się w ciągu zaledwie pół roku „Uważam Rze". Kiedy o tym pomyślę, nieodparcie przypominają mi się słowa Wojciecha Młynarskiego, z czasów, zanim jeszcze Mistrz dołączył do grona tych, którym nienawiść do Kaczyńskiego rzuciła się na mózg: „Kto się stawia, ten ma z tego mimo wszystko jakiś zysk − a kto słucha i ulega, ten najpierwszy bierze w pysk!". PS. Natomiast niewątpliwą przykrością jest dla mnie fakt, iż Stefan Niesiołowski w swych wynurzeniach na temat literackiej pornografii zupełnie zignorował fakt, że to ja właśnie, a nie ktokolwiek inny, jestem czołowym pornografem prawicy. Rozumiem jednak, że pan marszałek nie sięga po lektury trudniejsze niż „Fakt", dlatego uznałem, że muszę mu wysłać „Ciało obce". Książka jest trochę trudna i często pisana długimi zdaniami, ale wystarczy, żeby przeczytał strony od 188 do 196. Gwarantuję panu marszałkowi, skoro przyznał się do upodobania takich lektur, że podziałają na jego wydzielanie dokrewne w stopniu, jakiego zapewne nie pamięta od czasów Anastazji P. i nie pozwolą mu na przyszłość zapominać o mnie przy układani swych list proskrypcyjnych. RAZ

Polska rosyjskim adwokatem na Ukrainie Źródła WikiLeaks stwierdzają, że Aleksander Kwaśniewski bardzo przyczynił się do stabilizacji sytuacji w Kijowie. Nie wiadomo jednak, kogo polski prezydent wówczas ratował, występując przed milionem Ukraińców zebranych na Majdanie i gotowych zmiażdżyć władzę. Koalicję „pomarańczowych”, czy obóz Kuczmy–Janukowycza? „Gestem rozpaczy w obliczu międzynarodowej izolacji” polskie media nazwały wizytę ukraińskiego prezydenta Wiktora Janukowycza, która odbyła się w końcu sierpnia na zaproszenie prezydenta Bronisława Komorowskiego. Głównym tematem spotkania, jak zauważyli analitycy, miała być sprawa karna (polityczna) wytoczona byłej premier Ukrainy Julii Tymoszenko. Obecne przewodnictwo Polski w Radzie UE ma służyć także integracji Ukrainy ze wspólnotą europejską, o czym mógł również zapewniać prezydent RP. Kolejnym rzecznikiem nawiązania dialogu z prezydentem Ukrainy i obrońcą ekspremier Julii Tymoszenko stał się ostatnio Aleksander Kwaśniewski. Na pierwszy rzut oka wygląda to na kontynuację dobrej tradycji doradzania i wspierania ukraińskich elit na forum międzynarodowym, prowadzenia polityki dobrosąsiedztwa i przyjaźni zapoczątkowanej przez tandem Kwaśniewski–Kuczma i Kaczyński–Juszczenko. Spotkanie Komorowskiego z Janukowyczem miało miejsce od razu po pogorszeniu się relacji Kijowa z Moskwą. Sytuacja przypomina scenę z „Ojca chrzestnego” Mario Puzo, w której don Corleone ostrzega syna Michaela przed zdradą w bliskim otoczeniu: ten, kto wystąpi, jako pośrednik w negocjacjach – będzie zdrajcą.

O co chodzi z Tymoszenko? Wytaczając proces Julii Tymoszenko, otoczenie Wiktora Janukowycza chce zrealizować kilka celów: dokonać osobistej zemsty na pięknej Julii, z którą prowadzi walkę polityczną i biznesową; upokorzyć opozycję; zerwać kontrakty gazowe z Gazpromem, uznając, iż premier Tymoszenko popełniła nadużycia przy ich podpisywaniu. Przy okazji do Tymoszenko przyklei się etykietkę „agentki Kremla”. Sprawa kontraktów gazowych z Rosją wiąże się ściśle z dążeniem do polepszenia wizerunku rządzącej na Ukrainie Partii Regionów i jej lidera prezydenta Janukowycza. W zderzeniu między jego prorosyjskością a interesem własnym ten drugi musi wygrać, a pcha go teraz do kolizji z interesami Kremla. Temat gazowy odgrywa, bowiem decydującą rolę w procesie Julii Tymoszenko. Rosyjski minister spraw zagranicznych nazwał oskarżenia wysunięte wobec Tymoszenko zmyślonymi, podczas gdy Miedwiediew poszedł dalej i oświadczył, że Tymoszenko znalazła się za kratami z powodu swojej zdolności do zawierania umów z Rosją. Proces sądowy Tymoszenko stał się osobistą obrazą dla Putina, którego władza w Kijowie zamierzała wezwać, jako świadka oskarżenia. Na tle skandalu wokół byłej premier Kreml i Kijów rozpoczęły cichą wojnę informacyjną. 3 września na spotkaniu państw-członków WNP, które odbyło się w stolicy Tadżykistanu Duszanbe, w obecności głów innych państw doszło do ostrej rozmowy między prezydentami Ukrainy i Rosji. Spotkanie z Bronisławem Komorowskim odbyło się akurat przed szczytem państw postsowieckich, co nie mogło być zwykłym zbiegiem okoliczności. „Nasi ukraińscy koledzy wsiedli do pociągu pod nazwą »Tani rosyjski gaz« i nie wiedzą, na której stacji wysiąść, ani nie rozumieją, że mogą zajechać w ślepy zaułek” – powiedział szef Gazpromu Aleksiej Miller. Wyjście ze ślepego zaułka natychmiast spróbował wskazać prezydent Komorowski, zapraszając kolegę z Kijowa na pogawędkę do swojej rezydencji na półwyspie Hel.

W interesie Kremla Chociaż prezydent Lech Wałęsa jako pierwszy uznał niepodległość Ukrainy, to jednak Aleksander Kwaśniewski złamał stereotypy w stosunkach polsko-ukraińskich i stał się w okolicach Kijowa prawdziwym bohaterem. Jeszcze w połowie lat 90 zaczął od imprezowania z Leonidem Kuczmą, a w roku 2009 oświadczył, że jest gotów zmienić obywatelstwo polskie na ukraińskie, zostać ukraińskim prezydentem i uratować kraj w obliczu kryzysu politycznego na Ukrainie i gospodarczego na świecie. Wcześniej już kilka raz ratował sytuację na Ukrainie – w 2004 r. podczas pomarańczowej rewolucji oraz w 2007 r., namawiając w mediach Wiktora Juszczenkę do współpracy z Partią Regionów. Należy stwierdzić, że rzeczywiście do niej doszło, a Aleksander Kwaśniewski dość często przebywał wówczas w Kijowie. Powracając do pomarańczowej rewolucji, źródła WikiLeaks stwierdzają, że Aleksander Kwaśniewski bardzo przyczynił się do stabilizacji sytuacji w Kijowie. Nie wiadomo jednak, kogo polski prezydent wówczas ratował, występując wobec miliona Ukraińców zebranych na Majdanie i gotowych zmiażdżyć władzę. Koalicję „pomarańczowych” czy obóz Kuczmy–Janukowycza? Marek Król, były naczelny tygodnika „Wprost”, oświadczył, że właścicielami znanego pisma, niegdyś doń należącego, są oligarchowie z Donbasu oraz grupa ludzi Aleksandra Kwaśniewskiego. O interesach byłego polskiego prezydenta z ukraińskimi oligarchami polska prasa pisała wielokrotnie. Szczególnie o przelewie około 900 tys. zł dokonanym przez zięcia Leonida Kuczmy, Wiktora Pinczuka, na konto fundacji Amicus Europae, związanej z Kwaśniewskim. Kombinacja biznesowa z udziałem byłego prezydenta doprowadziła do sytuacji, w której kolebka Solidarności – stocznia w Gdańsku – trafiła w ręce Rosjan. W 2010 r. spółka Przemysłowy Związek Donbasu Polska (ISD Polska), właściciel wielkiego segmentu polskiej branży metalurgicznej, została przejęta przez rosyjskich oligarchów: Aleksandra Katunina, Romana Abramowicza i Aliszera Usmanowa. Większa część polskich udziałów nabytych przez biznesmenów z Donbasu (grupa ISD) została uzyskana dzięki pomocy właśnie Kwaśniewskiego. Co ciekawe, przejęcie ISD stało się możliwe po tym, jak swoje akcje sprzedał Rosjanom Witalij Hajduk, jeden z trzech właścicieli ISD i wicepremier w rządzie Julii Tymoszenko. Ponowne zaangażowanie się Kwaśniewskiego w politykę na Ukrainie będzie świadczyło o stworzeniu mostu Warszawa–Kijów z tajnym udziałem Kremla w tej konstrukcji.

Nowa polityka wschodnia Belwederu Polskie elity polityczne w kwestii polityki zagranicznej, szczególnie wschodniej, popełniają po raz kolejny te same błędy. Nadal nie ma spójnego działania między kancelariami prezydenta i premiera, co powoduje brak ustalonych priorytetów. Z kolei Kreml, mając kłopoty ze zbuntowanym Wiktorem Janukowyczem, zainteresowany jest w osaczeniu go doradcami i pośrednikami typu Kwaśniewski czy Komorowski. Dają oni gwarancję obecności „rosyjskich uszu” w otoczeniu donieckich oligarchów. Wspólna polityka energetyczna ze wschodnimi sąsiadami: Ukrainą, Gruzją, Mołdową i Azerbejdżanem była jednym z głównych punktów polityki wschodniej śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wspólne działania na forum międzynarodowym, wzmocnienie demokracji i wolności słowa we wspomnianych krajach, dbanie o polski interes narodowy oraz Polaków mieszkających na Wschodzie – to tylko niewielka część strategii podjętej przez Lecha Kaczyńskiego po raz pierwszy od czasu śmierci Marszałka Józefa Piłsudskiego. Wraz ze śmiercią Lecha Kaczyńskiego polska polityka dotycząca Ukrainy powróciła na tory z lat 90., kiedy to wykorzystywano kontakty z czasów komunistycznych, a tematy polsko-ukraińskie omawiano, biesiadując przy wódce i w obecności dziewcząt. Chociaż prezydent Komorowski wywodzi się z opozycji narodowo-demokratycznej, jednak powoli ulega układom i obyczajom, z epoki partnerstwa Kwaśniewski–Kuczma. Co gorsza, kontynuowanie przez Warszawę stosunków polsko-ukraińskich z uwzględnieniem interesów Kremla przyczynia się do pogorszenia relacji z Kijowem i ich stopniowego zanikania. Na razie do pozytywnego wizerunku Polski na Ukrainie przyczynia się działalność polskich eurodeputowanych w Brukseli. W chwili obecnej toczy się wśród nich walka na temat umowy stowarzyszeniowej pomiędzy UE i Ukrainą. Jej podpisanie da realną możliwość integracji Ukrainy z Unią, co jest bardzo bolesne dla Moskwy oraz moskiewskich towarzyszy Bronisława Komorowskiego. Artur Potocki

SKANDAL W RESORCIE RADOSŁAWA SIKORSKIEGO

Kto wyciągał dowód z pieca - Moim zdaniem, aby wybielić Rosjan od odpowiedzialności za fałszerstwo, wybrano taką drogę, by powiedzieć opinii publicznej, że zrobiliśmy to sami. Tak jak sami zwaliliśmy ten samolot przez nieudolnych polskich pilotów. Nie ma protokołu poświadczającego, jakoby do zniszczenia dowodu Tomasza Merty mogło dojść już w Polsce - informuje warszawska prokuratura okręgowa prowadząca śledztwo w tej sprawie. Prokuratura sprawdza, w jaki sposób polskie MSZ weszło w posiadanie rzeczy należących do ofiar katastrofy smoleńskiej. I czy podjęło nielegalną próbę ich zniszczenia Anna Ambroziak

- Montuje się tu akcję, której celem jest uwolnienie Rosjan od odpowiedzialności za dokonane fałszerstwo - komentuje Magdalena Pietrzak-Merta, wdowa po wiceministrze kultury. Prokuratura przyznaje, że z zeznań jednego ze świadków, a konkretnie pracownika Ministerstwa Spraw Zagranicznych wynika, iż dowód mógł zostać zniszczony w samym resorcie. Dariusz Ślepokura z Prokuratury Okręgowej w Warszawie twierdzi, że wskazują na to zeznania jednego ze świadków, pracownika MSZ wyższego szczebla. - Według niego, dowód został zniszczony przypadkowo. W tej chwili weryfikujemy te informacje. Śledztwo trwa - zaznacza prokurator. Dodaje, że w sprawie będą prowadzone przesłuchania, m.in. osób zatrudnionych w resorcie. Do incydentu miało dojść przez pomyłkę. Dowód miał się znajdować w worku z rzeczami ofiar, który miał dotrzeć do MSZ w złym stanie. Ze względu na przykry zapach wydobywający się z worka jeden z pracowników MSZ postanowił go zutylizować. Dopiero, gdy już rozpoczęto utylizację, zorientowano się, że w worku są rzeczy ofiar katastrofy, które były w dobrym stanie. Ostatecznie przekazano je polskiej prokuraturze. Ale kilka znajdujących się w worku przedmiotów zostało uszkodzonych, w tym dowód Tomasza Merty. - Moim zdaniem, aby wybielić Rosjan od odpowiedzialności za fałszerstwo, wybrano taką drogę, by powiedzieć opinii publicznej, że zrobiliśmy to sami. Tak jak sami zwaliliśmy ten samolot przez nieudolnych polskich pilotów - komentuje Magdalena Pietrzak-Merta. Odebrała dowód męża w maju ubiegłego roku z ośrodka Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim, razem z innymi rzeczami po mężu, które przywieziono z Rosji w workach. Wdowa jest przekonana, że te przedmioty ani przez chwilę nie znajdowały się w rękach przedstawicieli resortu spraw zagranicznych. - Przecież Polacy nawet sami to suszyli - tłumaczy. - Poza tym, zakładając, że do incydentu w MSZ w ogóle doszło, powinien istnieć protokół zniszczenia dowodu. Bo to przecież - zakładamy, że przypadkowe - zniszczenie dowodu rzeczowego. Ten świadek musiałby teraz ujawnić, ile rzeczy przy tej okazji wrzucał w ten ogień. Pewna jestem tego, że protokołu nie ma, bo nie było tego zdarzenia. No, ale zawsze taki dokument można fałszować, antydatować. Tyle że trzeba wiedzieć, co do niego wpisać - kwituje Pietrzak-Merta. Prokuratura utrzymuje, że rzeczy po ofiarach tragedii do Ministerstwa Spraw Zagranicznych przywiozła "jakaś" firma kurierska. Przesyłka szła "prawdopodobnie" drogą dyplomatyczną. Prokuratura plącze się w tłumaczeniach. Stwierdza jednocześnie, że nie wie, w jaki sposób rzeczy po ofiarach trafiły do resortu. - Nie potrafię wyjaśnić, w jaki sposób te rzeczy znalazły się w MSZ. To będzie weryfikowane. Planujemy przesłuchania wszystkich osób, które miały z tymi rzeczami kontakt od chwili, kiedy znalazły się one na terenie Polski, m.in. tych osób, które dostarczyły przesyłkę do MSZ - zapewnia prokurator Ślepokura. Prokuratura przyznaje, że nic nie wie o żadnym protokole, jaki miałby być stworzony po incydencie. Dopytywany przez "Nasz Dziennik", że przecież taki protokół powinien być bezsprzecznie sporządzony - w końcu chodzi o dowód rzeczowy - Ślepokura stwierdził tylko: - Nie potwierdzamy tego, że doszło do jakiegoś incydentu. Potwierdzamy tylko, że mamy taki sygnał. Został przesłuchany pracownik, który powiedział, że istnieje takie prawdopodobieństwo, że do uszkodzenia mogło dojść w Polsce. My to dopiero będziemy weryfikować. Fakt, że rzeczy ofiar przebywały w dyspozycji resortu spraw zagranicznych, potwierdza natomiast Żandarmeria Wojskowa, która jednak nie chce wypowiadać się na temat szczegółów. Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest równie powściągliwe. Na pytanie, czy resort kiedykolwiek dysponował rzeczami po ofiarach tragedii smoleńskiej, czy i gdzie dokonywał ich ewentualnej utylizacji oraz czy istnieje jakiś dokument to potwierdzający, MSZ odpowiedziało tylko, że nie udziela informacji w sprawie śledztw, które się toczą. - Dziwi nas, że prokuratura takich informacji przed zakończeniem śledztwa udziela - komentuje biuro rzecznika prasowego resortu.

Nie było zgody na utylizację - To jest jakieś skandaliczne i szokujące wytłumaczenie. I naprawdę podające w wątpliwość rzetelność MSZ - podkreśla mec. Bartosz Kownacki, pełnomocnik prawny wdowy po wiceministrze kultury. - Tu nie można mówić o przypadku - zaznacza. Dodaje, że gdyby ktoś wrzucił te rzeczy do pieca, to ciężko byłoby je wyciągnąć. - Wykluczam takie zdarzenie, ponieważ Żandarmeria Wojskowa, która przyjmowała te rzeczy i była za nie odpowiedzialna, zaprzeczyła, żeby ktokolwiek je uszkodził - mówi mecenas. - Załóżmy, że na jakimś etapie MSZ pośredniczyło w przekazaniu tych przedmiotów i doszło do takiego zdarzenia, i ktoś zniszczył ten dokument. W takim wypadku powinna być z tego sporządzona odpowiednia dokumentacja, jakiś protokół czy chociaż notatka urzędnika - wskazuje adwokat. - Nie może być tak, że to się zdarzyło i nie ma po tym żadnego śladu. Wobec tego, jak to ministerstwo funkcjonuje? - pyta. - Gdybyśmy nie złapali za rękę w tej sprawie, to nadal by nic nie było wiadomo, tymczasem złapaliśmy kogoś na kłamstwie i teraz ktoś próbuje to wytłumaczyć, że doszło do przypadkowego uszkodzenia - dodaje. Kownacki informuje, że niebawem przekaże prokuraturze uszkodzony dowód do badań. Prokuratura wojskowa podkreśla, że jedyna zgoda na utylizację wydana przez prokuratora dotyczyła rzeczy stanowiących zagrożenie dla zdrowia i życia. - Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wystąpiła w maju 2010 r. do Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie z wnioskiem o zarządzenie zniszczenia rzeczy pochodzących od ofiar katastrofy, które zostały zdjęte z ciał w trakcie sekcji zwłok w Moskwie i które w następstwie decyzji podjętej przez wojskowego inspektora sanitarnego z Wojskowego Ośrodka Medycyny Prewencyjnej w Modlinie zostały uznane za przedmioty niebezpieczne dla życia lub zdrowia ludzi, stanowiące źródło zagrożenia bezpieczeństwa powszechnego. Rzeczy te obecnie, po przeprowadzeniu skomplikowanych zabiegów sterylizacyjnych, są okazywane rodzinom ofiar katastrofy na terenie Centrum Szkolenia Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim - informuje płk Zbigniew Rzepa, rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Zenon Baranowski

Jak nas widzą - raport CIA Współczynnik dzietności kobiet wynosi?1.3 na kobietę i stawia nas to na 208 miejscu na świecie. Spadek współczynnika dzietności poniżej 1.4 powoduje, że społeczeństwo takie skazane jest na wymarcie dr Jerzy Jaśkowski Mas media w Polsce dziwnie działają. Przez większość roku wynajdują sztuczne problemy tzw. fakty medialne i na nich skupiają całą uwagę. Tylko, po co? Ani jeden PT dziennikarz nie poruszył w debatach przedwyborczych poniższych tematów. Jak Rząd odwraca uwagę to wiadomo, że coś chce ukryć. A co może Ukochany Rząd z umiłowanymi Przywódcami i Komisjami Sejmowymi do spraw specjalnych, chcieć w tej Zielonej Wyspie [nie w głowie] ukryć przed miłującym społeczeństwem [tak rzekomo wynika z rozmaitych prac biur dezinformacji zwanych Badaniami Opinii Społecznej.]? Wyjaśnia to chyba dokładnie i łopatologicznie raport CIA o Polsce :

https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/pl.html

I tak w dziale “Ludzie i społeczeństwo” znajdujemy zaskakujące dane, daleko odbiegające od HURRRA OPTYMIZMU władzy. Opis kraju wskazuje, że pod względem ludności zajmujemy 34 miejsce na świecie z 38.441.588 ludzi. Średnia wieku wynosi 38.5 lat z tym, że kobiety żyją przeciętnie o 4 lata dłużej od mężczyzn. Wydaje się, że to jest właśnie przyczyna zmasowanego ataku na ustawę emerytalną i chęć wydłużenia czasu pracy dla kobiet. Niech umierają równo mężczyźni i kobiety. Schody zaczynają się przy następnych parametrach, np. przyrost naturalny w 2011 roku wynosił 0.062% i stawia nas to, jako kraj, na 200 miejscu na świecie. Wskaźnik urodzeń wynosi 10.1/1000 mieszkańców [dane z 2011] i stawia nas to na 191 miejscu na świecie!!! Wskaźnik zgonów wynoszący 10.17/1000 mieszkańców [także w 2011] stawia nas na nieco lepszym, bo 52 miejscu na świecie. Ze wskaźnikiem migracji wynoszącym 0.47/1000 jesteśmy na 135 miejscu, na świecie, co akurat jest dobrą pozycją. Ale teraz zaczynają się jeszcze gorsze rzeczy. Współczynnik dzietności kobiet wynosi 1.3/na kobietę i stawia nas to na 208 miejscu na świecie. Spadek współczynnika dzietności poniżej 1.4 powoduje, że społeczeństwo takie skazane jest na wymarcie. Nie będzie miało siły rozwoju. Można przyjąć z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że jedną z głownych przyczyn takiego stanu rzeczy, była reforma Balcerowicza- Sachsa [lub odwrotnie ] przeprowadzona w 1990 roku. Reforma ta zmniejszyła wydatki na służbę zdrowia z 10.5% w stanie wojennym do oficjalnie 7.1% PKB w 2009 roku. Rzeczywiste wydatki są jeszcze miejsce albowiem jak podała to Medycyna Praktyczna, kolejki na leczenie osiągają 433 dni. http://www.mp.pl/kurier/?aid=62741

http://prawo.mp.pl/wywiady/show.html?id=62286

http://www.mp.pl/kurier/?aid=62599

Co ciekawe, z gęstością łóżek - 6.62 na 1000 mieszkańców plasujemy się na 16 miejscu na świecie. Innymi słowy kolejki na leczeni nie są spowodowane brakiem łóżek czy szpitali, ale limitowaniem procedur przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Czyli celowym działaniem. Wiąże się to bezpośrednio z wydatkami na edukację wynoszącymi 4.9% PKB, co stawia nas na 65 miejscu na świecie. Ale kolejne reformy edukacji od 1990 roku spowodowały, że większość młodzieży kończy naukę w 15 roku życia. Ciekawe czy PT przyszli Posłowie o tym wiedzą? A może by tak kursy organizować?

Jerzy Jaśkowski   

Druga natura demokracji

*Od Rywina - pod Krauzego? *Legislacja „last minute” *Skąd brać opinie?

*Kariera Angeli, czyli objaśnianie banału * Wołodia Wysocki a kryzys...

Powiadali starożytni, że przyzwyczajenie jest drugą naturą. Gdy poseł PO, p.Rocki, wciska do projektu rządowego „last minute” zapis rozszerzający niebezpiecznie zastosowanie „tajemnicy państwowej” w życiu publicznym, gdy kolejna nowelizacja „last minute” usuwa z kodeksu spółek handlowych ścigane dotąd z urzędu przestępcze działanie na szkodę spółki (nowelizacja „pod Krauzego”) – przypomina się nieuchronnie słynna ustawa „Lub czasopisma”, robiona pod Rywina i grupę trzymającą władzę. Ale cóż to? Właściwie żadnego rezonansu w postaci oburzenia, potępienia... Wydawałoby się, że po „aferze Rywina” - już „nigdy więcej”, a tu, proszę: i więcej, i częściej! Przywykamy do takich ustaw i takich nowelizacji, do takiej „drugiej natury” naszej wiecznie „młodej” demokracji. Ciekawe, jak długo będzie taka młoda? Czy stan tej wiecznie młodej, lecz coraz bardziej śmierdzącej świeżości, ustąpi miejsca jakiejś nowej, nieznanej jeszcze formie ustrojowej? Czy może zastąpi ją jakaś stara, znana forma? Własna- czy obca?... Wszystko przed nami, „pażiwiom-uwidim”. Zresztą - czy głośne pomstowanie w niszowych mediach cokolwiek mogłoby zmienić? Ta „druga natura” – przyzwyczajenie – tak zdominowała już tę pierwszą, że owszem, odezwały się głosy potępienia, ale pod adresem gazety, która ujawniła „ustawę pod Krauzego”. Głosy te – pochodzące generalnie z biznesowego układu spodstolnego” - odwoływały się do wolności gospodarczej, ale akurat nie ten usunięty cichcem przepis stanowił zagrożenie dla tej wolności. To akurat nie w oparciu o ten przepis organa skarbowe niszczyły Romana Kluskę i innych przedsiębiorców, natomiast tenże właśnie usunięty przepis zabezpieczał przed przedsiębiorczością fikcyjną, wirtualną i przed zwykłym złodziejstwem. Czy aby złodziejstwo nie stało się z kolei „drugą naturą” naszej młodej, spodstolnej „przedsiębiorczości”?... Warto zwrócić uwagę, że inicjatywy „last minute” tak względem „tajemnicy państwowej”, jak „działania na szkodę spółki” dziwnie uzupełniają się: bo jeśli tak spółka skarbu państwa podziała na własną szkodę – a stosowne dokumenty objęte będą „tajemnica państwową”, ze względu na toczące się „negocjacje” czy inne „ważne powody”?... Tymczasem właśnie „niezawisły sąd” uchylił wyrok poprzedniego niezawisłego sądu, wskutek czego Antoni Macierewicz zapłacić ma ITI odszkodowanie za opinię, wygłoszoną na temat tego koncernu, opinię dobrze przecież uzasadnioną w dokumentach, np. w Aneksie do raportu o likwidacji WSI... A co to będzie po wejściu w życie poprawki posła Rockiego? Wygląda na to, że po poprawce posła Rockiego nie będziemy już mogli wyrabiać sobie opinii nawet na podstawie solidnych dokumentów państwowych. Czy w ten sposób przejawi się i „druga natura” transparentności naszego życia publicznego, druga natura jawności drugiej natury demokracji? Ale nie to dominuje w mass-merdiach, tam obrabiany był przedwyborczo króciutki fragment książki Jarosława Kaczyńskiego („Wybór Angeli Merkel na urząd kanclerski nie dokonał się w okolicznościach czysto przypadkowych”), ktory wzbudził aż takie zainteresowanie oficerów frontu ideologicznego, że aż odsłonił także ich...Jakby tu powiedzieć? O, właśnie:„drugą naturę” dziennikarską. Bo i nasze młode, „niezależne dziennikarstwo” też ma swą drugą naturę, której wybitnie sprzyja brak lustracji, no i, rzecz jasna, stare przyzwyczajenia. Zdanie wzięte z książki Kaczyńskiego jest tak banalne, że da się odnieść do każdego polityka, i nie tylko: bo czyj to wybór i na jakie to stanowisko dokonuje się w okolicznościach „czysto przypadkowych? Niczyj, to oczywiste. Ba! Czy są w ogóle jakiekolwiek „okoliczności czysto przypadkowe”?... Jednak dziennikarze, których „przyzwyczajenie stało się drugą naturą” („na złodzieju czapka gore”?) mają zapewne szczególna skłonność, by w tej opinii doszukiwać się „insynuacji”. Ale – jakich insynuacji? Insynuacji, – czego? Czy aby nie zdradzają się sami z tymi insynuacjami, przypisywanymi Kaczyńskiemu? I właściwie, czemu tak boją się ujawnić tych własnych insynuacji, które chcieliby wydrzeć z ust prezesa PiS? Bo przecież myślący obywatel wie doskonale, że bez współdziałania zachodnioniemieckiego BND i wschodnioniemieckiej Stasi nie byłoby żadnego tam „spontanicznego” obalenia muru berlińskiego, ani transformacji ustrojowej w b.NRD, a i politycznej jedności zjednoczonych Niemiec... Moje własne przypuszczenie, że „złota Aniela” ustawiana była i kierowana w swej karierze przez Stasi, niewykluczone zresztą, że z błogosławieństwem służb BND, nie wydaje mi się ani oryginalne, ani nowatorskie, ani nazbyt śmiałe: byłoby raczej dziwne, gdyby tak nie było. Ale to już nie jest żadna „druga natura” polityki, to raczej sama jej kwintesencja. Z kolejną „drugą naturą” mamy zaś z pewnością do czynienia w naszym wielkim kryzysie finansowym, odsłaniającym coraz to nowe, dalsze horyzonty: objawia się nam „druga natura banków”. Jeszcze nasi ojcowie pamiętali czasy, gdy banki zarabiały na pożyczaniu prawdziwych pieniędzy. „Druga natura” współczesnej bankowości sprowadza się do trwającego już dobry wiek, narastającego przyzwyczajenia do pożyczania fałszywego pieniędza, pieniądza kreatywnego, pieniądza wirtualnego. Na usprawiedliwienie tej „drugiej natury” współczesnych banków powiedzieć można jednak z melancholią, że bez starej i niezmiennej natury państwa socjalnego (bez względu na to, co zapisuje sobie w konstytucji) – bez łupieżczej symbiozy takiego państwa z systemem bankowym – nie byłoby i tej fatalnej „priwyczki” banków, tej ich drugiej „szerokiej natury” w kreowaniu pieniądza pod pobór podatków od przyszłych pokoleń... Toteż przyszłość może przypominać nie tyle fragmenty z książek polityków, ile ów passus z piosenki Włodzimierza Wysockiego: „A u niejo szirokaja natura, a u mienia w karmanie ni rubla”. Marian Miszalski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
580 E Chmielecka 31109
Canon Speedlite 580 EX II PL
AudioAmp z trx TEN–TEC 580 Delta, schemat dxp filtr ssb i cw TC 580
AudioAmp z trx TEN TEC 580 Delt Nieznany (2)
580
580 581
580
580
dokładności geometrycznej obrabiarki CNC FV 580 A
580
AudioAmp z trx TEN–TEC 580 Delta, ExpressPCB elementy
580
AudioAmp z trx TEN–TEC 580 Delta, ExpressPCB termotransfer
AudioAmp z trx TEN–TECX0?lta Opis filtr cw ssb trx TC 580
Alkohole, fenole i etery id 580 Nieznany (2)
580

więcej podobnych podstron