253

Ważniejsze żydowskie afery w Polsce

1. Grabież srebra i złota FON plus cztery miliony dolarów przywiezionych z Londynu do Polski przez gen. Tatara. Strata FON -–4 miliony złotych.

2. “Urwanie łba” 195 wielkich afer dokonanych przez prominentów żydo-komuny (PRL). Dane w/g informacji prasowych lat 80-tych. Strata 12 bilionów złotych.

3. Grabież dobytku 300 rodzin tzw., wrogów ludu z Krakowa oraz występujących w mniejszym zakresie na terenie całego kraju wysiedleń w okresie bitwy o handel. Polegało to na wytypowaniu właściciela bogatego domu lub mieszkania. Wtajemniczeni UB-ecy właściciela zabijali lub aresztowali a majątek ich był przechwytywany przez morderców z Bezpieki. Straty 1 bilion zlotych.

4. “Urwanie łba” sprawie “wystrzał” (kradzież depozytów, wymuszanie okupu od cinkciarzy). Udziałowcami afery byli pułkownicy i generałowie MSW. Straty skarbu państwa – 2 biliony złotych.

5. Bitwa o handel z lat 1945-1950 pod nadzorem Żyda-Minca. Odebrano wówczas Polakom dorobem całego życia, dorobek wielu pokoleń polskich rodzin. Straty astronomiczne – 200 bilionów złotych.

6. Ograbienie Skarbu państwa w aferze alkoholowej, przechwycenie i zniszczenie Polskiego monopolu Spirytusowego i Tytoniowego. Straty astronomiczne – 50 bilionów złotych.

7. Ograbienie, okpienie, wydmuchanie półtoramiliona Polaków z tytułu przedpłat mieszkaniowych. Bezdomni po 20 latach nie mają ani mieszkań ani pieniędzy. Straty astronomiczne 100 bilionów złotych.

8. Afera nabranych naiwniaków na bezpieczną kasę Grobelnego. Współudział ministra Krzaka. Straty – 3 biliony złotych.

9. Ograbienie 8 milionów emerytów z 40% składek ZUS. Polacy w pocie czoła pracowali za głodowe pensje dla Judeopolonii i w dobrej wierze odkładali ze swego wynagrodzenia 40% dla ZUS. Oszczędności te zostały ukradzione, a obecnie biedne państwo nie posiada funduszy na wypłacenie emerytur. Straty 100 bilionów złotych.

10. Ograbienie Skarbu państwa i Polaków przez tworzenie uprzywilejowanych przedsiębiorstw jak: żydowskie PAX, INKO, LIBELLA, Fundacja Nisenbauma. Straty 100 bilionów złotych. Firmy te przez 47 lat nie płaciły i nadal nie płacą ceł i podatków.

11. Afera przemytnicza MSW żyda gen. Matejewskiego. 18 tysięcy dukatów plus złoto. Aferze urwano “łeb” a złoto podzielono między mafiosów MSW. Straty – 18 tys., dukatów.

12. Afera MSW gen. Milewskiego (żelazo – żądło). Napady, rabunki przemyt złota. Sprawie urwano “łeb” a walory dewizowe podzielono między wtajemniczonych mafiosów MSW. Straty 5 bilionów złotych.

13. Afera FOZZ w/g danych posła Krasowskiego. Straty 9 bilionów złotych.

14. Afera rublowa, transfer z byłego ZSRR. Straty skarbu państwa 8 bilionów złotych.

15. Afera rublowa, transfer z b. NRD. Straty Skarbu państwa 12 bilionów złotych.

16. Afera Art-B w tym zniszczenie Ursusa. Straty 20 bilionów złotych.

17. Afera paszportowa, machloja polskich żydów MSW z angielskimi żydami. Wydmuchanie Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Straty Skarbu Państwa 16 milionów dolarów (US)

18. Afera z zakupem śmigłowca Bella. Machloja amerykańskich żydów z polskimi żydami. Za zniszczenie polskiego przemysłu lotniczego, nasi rodzimi targowiczanie pobrali 5 milionów dolarów łapówki. Z tego powodu 70 tysięcy polskich robotników (wysoko wykwalifikowanych) poszło na bruk. Zdolność obronna Polski została obniżona. Zniszczono fabryki przemysłu lotniczego i obronnego, które były wybudowane po 1918 roku z inicjatywy Kwiatkowskiego (COP) i wysiłkiem całego Narodu. Budowa COP – u miała na celu przygotowanie Polski przed agresją Hitlera i Stalina. Straty 100 bilionów złotych.

19. Ograbienie Polaków przez odebranie działek budowlanych, ziemi, lokali handlowych, placów prawowitym właścicielom. Tylko w Warszawie odebrano 20 tysięcy działek, które prawem Chazuka przydzielono oczywiście tylko żydom i masonom. Np., przy ul. Sobieskiego, Nowoursynowskiej, Wolicy i wielu dzielnicach Warszawy i kraju. Przy Al. Wilanowskiej w Warszawie na terenie odebranych bezprawnie działek nomenklatura PZPR wybudowała przepiękne wille o czerwonych dachach. Społeczeństwo Warszawy nazywa ten super ekskluzywny zakątek “Zatoką Czerwonych Świń”. Należy do tego jeszcze dodać, że Kiszczak i jego kolesie żydowskiego pochodzenia (sama generalicja i pułkownicy), budowali wille siłami żołnierzy poborowych. Budynki te potem sprzedali po spekulacyjnych (przepraszam rynkowych) cenach, an czym zarobili po 100.000 dolarów. Straty w skali kraju 10 bilionów złotych.

20. Pozbawienie Polaków poszkodowanych przez Trzecią Rzeszę Niemiecką odszkodowań za roboty przymusowe i obozy pracy przymusowej w czasach okupacji. Straty 500 miliardów Marek

21. Koszty stanu wojennego poniesione przez żydo – generalską mafię w obronie swych mafijnych interesów. Straty ekonomiczne 25 miliardów dolarów (US).

22. Koszty utrzymania mafijnego PRONU przez 10 lat 10 bilionów złotych.

23. Machloje z przekształceniem 1600 największych fabryk polskich. Odebranie Narodowi i przekazanie obcym. Straty astronomiczne. Jest to powtórka bitwy o handel z czasów żyda Minca w latach 1945-1949. Straty 100 bilionów złotych.

24. Bizantyjska rozrzutność w kancelariach prezydenta i jego dworu. Rozpłynięcie się majątku po byłym PZPR. Około 100 zabytkowych pałaców i ukrytych pieniędzy na różnych kontach przepadło FON. Straty 10 bilionów złotych.

25. Zniszczenie ciężkiego przemysłu zbrojeniowego. Porwanie 6 handlowców w celu wyeliminowania Polski z arabskich rynków zbytu. Pozbawienie Polski taniej ropy z Iraku i eksportu budownictwa. Straty z tytułu utraty rynków arabskich – 10 miliardów dolarów.

26. Rakietowa machloja polsko-żydowskich generałów z żydo-sowieckimi generałami na zakup od sowietów przestarzałych rakiet na wyposażenie Wojska Polskiego. Fakty te opisywał i wyliczył straty płk. Rajski (“Nowy Świat” z 11.03.1992). Polska zapłaciła za złom rakiet. Strata 60 miliardów dolarów.

27. Grabież 6 ton złota plus monety o wartości numizmatycznej, znalezione zostały w 1982 roku w Lubiążu na Dolnym Śląsku. Poszukiwań dokonali saperzy WP oraz lotnictwo LWP za cenę ogromnych kosztów. Znaleziony skarb został przekazany do żydowskiego banku “Złoty Cielec” – jako własność “Sanhedrynu” (Tajny Rząd żydowski). Monetami srebrnymi i złotymi podzielili się wtajemniczeni mafiosi wybranego narodu “cyklistów”: Jaruzelski, Poradko, Kiszczak, Barański, oficerowie SB:  Siorek, Liwski i Zbigniew Dzięgielewski, gen. Bula. Resztki tego złota w ilości 2 kg odkryła przypadkowo służba porządkowa w piwnicach Belwederu, które zapomniał gen. Jaruzelski. Ciekawe. Który to Rasputin ukrył złoto? Fakty te opisał “Wprost” z 7.06.1993. Wojskowa Prokuratura w Warszawie na podstawie prawa mojżeszowego urwała “łeb” sprawie. Straty skarbu państwa – 6 ton złota plus monety złote i srebrne.

28. Na koszta kampanii wyborczej w wyborach 27 października 1991 roku – Komitety Wyborcze (te wtajemniczone) pobrały pożyczki w NBP w wysokości 6 bilionów złotych. Pieniędzy tych nie zwrócono do banków do dnia dzisiejszego. Na interpelację poselską w tej sprawie Salcia Waltz wykręciła się tajemnicą bankową. Według Salci Waltz Polski Naród nie może dowiedzieć się prawdy o tym, jak jest okradany. Właśnie za te ukradzione Polakom pieniądze oplakatowano rabinami całą Polskę. Za te pieniądze wybraliśmy 70% “Knesetu” (parlament Izraela) a nie polski Sejm.

29. Afera Gawronika, który do spółki z płk. Grzybowskim z Wojsk Ochrony Pogranicza, w noc sylwestrową 1988/89 rękami żołnierzy poborowych pobudowali 80 kantorów wymiany walut na granicach PRL. Wszystkie zezwolenia Gawronik załatwił o godz. 24 w nocy. Polski Kowalski na taką decyzję administracyjną czekałby miesiące a nawet całe lata. Afera Gawronika mogła być zrealizowana, bo była wykonywana w interesie “Złotego Cielca” i do Spółki z ówczesnym ministrem finansów, który uprzedził Gawronika o wprowadzeniu wolnej wymiany walut. Łącznie afery Gawronika Art-B, Ursus, kantory przekraczają sumę 5 bilionów złotych.

30. Afera dewizowa biznesmena z żelaza. Kazimierz Janosz do spółki z I Departamentem MSW przywiózł z przemytu 200 kg złota. Złoto to rozpłynęło się w depozycie MSW. Zapytajcie Milczanowskiego jakie to krasnoludki ukradły omawiane złoto. Strata skarbu państwa wynosi – 200 kg złota.

31. Afera pomocy dla bezrobotnych? Polska otrzymała rzekomą pomoc dla bezrobotnych z banku “Złoty Cielec” w wysokości 100 milionów dolarów na lichwiarskie procenty. Z tej sumy aż 30 milionów (USD) wypłacono doradcom zachodnim. Polscy bezrobotni z tych pieniędzy nie otrzymali ani centa. Właśnie za pieniądze dla bezrobotnych bawią się zagraniczni doradcy w hotelu “Mariot”. Miesięcznie ich wynagrodzenie wynosi 40 tys., dolarów. Fakty te omówił w “Listach o gospodarce” red. Bober w styczniu 1994 roku. Straty Skarbu Państwa wynoszą 100 milionów USD kredytu plus odsetki (lichwa) = 100 milionów USD.

32. Afera banku śląskiego. Dwaj Żydzi Kowalec i Borowski rąbnęli z banku śląskiego 10 bilionów złotych. Nie podlegają sądowej odpowiedzialności, ponieważ jako wybrańcy narodu są wyjęci spod polskiego prawa. Podlegają pod prawo Mojżeszowe. Straty Skarbu Państwa – 10 bilionów złotych. Razem straty Skarbu Państwa wynoszą: 954 bilionów złotych, 6 ton 200 kg złota, 18 tysięcy dukatów, 500 miliardów DM, 95 miliardów 20 milionów USDolarów. W tym strasznym rejestrze kryje się przyczyna polskiego kryzysu i luka w budżecie państwa. Wartość zagrabionych walorów dewizowych przekracza dwukrotnie roczny budżet państwa. Gdyby rząd Polski powołał specjalne organa w tej sprawie i odzyskał zagrabione fundusze, to Polska znajdowałaby się z zgoła odmiennej sytuacji (przy jednoczesnym zreformowaniu systemu monetarnego likwidującego całkowicie żydowską lichwę). Niestety! Żydzi prokuratorzy urywają łeb lub nie wszczynają śledztwa w każdej sprawie, gdzie sprawcami są żydzi, bo prawo Mojżeszowe (tj. prawo Talmudu) jest nadrzędnym prawem nad polskim prawem tubylczym. Bezczelność i arogancja żydostwa sprawującego okupacyjną władzę nad Polskim Narodem doszła do zenitu. Jesteśmy świadkami przerażającego, totalnego rozszarpywania żywego jeszcze organizmu naszej drogiej Ojczyzny przez rodzime i obce hieny, szakali. Polska obecnie dzieli się na małą grupkę zaprzedanych targowiczan, mafijnie zorganizowanych i całą resztę zagubionego społeczeństwa, totalnie okłamywanego i okradanego. Prożydowski “Bolek” zapewnił ciągłość władzy masońsko-żydowskiej. Kolejne rządy żydo-solidarnościowe i żydo-postkomunistyczne wielce się napracowały nad zniszczeniem Polski. Przemysł legł w gruzach, ziemia nie zaorana, miliony bezrobotnych, bandytyzm, bezdomni, narkomani. Polski szabes-goje, żydowscy klakierzy, folksdojcze niemieccy już mogą przystąpić do nauki języka hebrajskiego i niemieckiego w celu zapewnienia kadr dla uzurpatorów władzy nad polskimi gojami. Uniwersytety dla Polaków będą niedostępne z powodu wysokich opłat. Polakom wystarczy szkoła podstawowa. Obszar Polski ma być oczyszczony i przygotowany jako przestrzeń życiowa dla kolonistów niemieckich i żydowskich. Żyd Olszewski (Oksner) w Sejmie dnia 4.06.1992 roku zadał bardzo naiwne pytanie: “Czyja jest Polska?” Dlaczego znany mecenas udaje Greka? Dlaczego nie powiedział Polakom prawdy, że Polska jest w łapach żydowskich. Biada tym co zwodzą i gorszą maluczkich – panie mecenasie. I można wielu zwieść i oszukać, ale Boga i Ducha Narodu Polskiego oszukać się nie da!

http://piotrbein.wordpress.com/2010/09/08/jak-zgotowano-krzyz-narodowi-polskiemu/ Od admina: jak się wydaje, autorowi chodzi o miliardy (1 000 000 000) a nie o biliony (1 000 000 000 000). Marucha

Znak dla niewierzących W hiszpańskim miasteczku Calanda, oddalonym o 118 km od Saragossy, dokonał się "el milagro de los milagros" - czyli "cud cudów". Dwudziestotrzyletniemu Miguelowi Juanowi Pellicerowi w sposób cudowny przywrócona została amputowana prawa noga. Owoce wieloletnich poszukiwań i badań historycznych dokumentów dotyczących tego niezwykłego wydarzenia zostały opublikowane w książce zatytułowanej II Miracolo (Cud), napisanej przez słynnego pisarza i dziennikarza włoskiego Vittoria Messoriego. 29 marca 1640 r. wieczorem, pomiędzy godziną dziesiątą a dziesiątą trzydzieści, podczas snu w domu rodzinnym w Calandzie, Miguel Juan Pellicer w cudowny sposób odzyskał prawą nogę, którą amputowano mu w szpitalu publicznym w Saragossie 29 miesięcy wcześniej. Cudownie uzdrowiony był gorliwym czcicielem Matki Bożej z Pilar i to właśnie Jej wstawiennictwu przypisał odzyskanie utraconej kończyny. Tak w skrócie brzmi sensacyjna informacja o tym wstrząsającym cudzie maryjnym, który miejscowi ludzie określają jako "el milagro de los milagros" ("cud cudów"). Światowej sławy włoski pisarz i dziennikarz Vittorio Messori przez wiele lat badał w różnych archiwach licznie zachowane dokumenty dotyczące tego zdarzenia i stwierdził, że z naukowego punktu widzenia istnieje pewność, że cała dokumentacja opisuje historyczny fakt. Mówi ona o "przywróceniu" amputowanej nogi - wydarzeniu jedynym w swoim rodzaju, którego istnienia nie można zakwestionować. Szczegółowe odtworzenie tych wydarzeń stało się możliwe dzięki świadectwom, które trzy dni po cudzie zostały złożone pod przysięgą i zapisane w protokole notarialnym, oraz w oparciu o akta procesu kanonicznego, który rozpoczął się 68 dni później.

Wypadek i amputacja Z ksiąg parafialnych z Calandy dowiadujemy się, że Miguel Juan Pellicer urodził się 25.03.1617 r. jako drugie z ośmiorga dzieci Miguela Pellicera Maja i Marii Blasco. Jego rodzice byli biednymi rolnikami, odznaczali się prostotą i głęboką pobożnością. Miguel Juan wzrastał w atmosferze autentycznej religijności: codziennie szczerze się modlił, regularnie przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii, był żarliwym czcicielem Matki Bożej. W 1637 r., gdy miał dwadzieścia lat, opuścił dom rodzinny w poszukiwaniu pracy. Znalazł ją u swojego wujka Jamiego Blasca, mieszkającego w okolicy Castellon. Po kilku miesiącach pobytu u niego, w lipcu 1637 r., Miguelowi przydarzył się poważny wypadek, gdy prowadził dwukołowy wóz wypełniony po brzegi ziarnem, ciągnięty przez dwa muły. Podczas jazdy Miguel Juan najprawdopodobniej zasnął i tak nieszczęśliwie spadł z muła na ziemię, że jedno z kół przejechało przez jego prawą nogę. miażdżąc i łamiąc mu kość piszczelową. Natychmiast zawieziono go do szpitala w Walencji (w którego archiwach do dziś widnieje data jego przyjęcia: 3.08.1637 r., poniedziałek). Pobyt w szpitalu nie przynosił żadnej poprawy, jednak Miguel głęboko wierzył w to, że pomogą mu lekarze z odległej o 300 km Saragossy, w słynnym Królewskim i Powszechnym Szpitalu Naszej Pani Łaskawej. Po usilnych prośbach otrzymał w końcu pozwolenie na przeniesienie się tam. Pomimo straszliwego bólu złamanej nogi i wielkich upałów owe 300 km pokonał w pięćdziesiąt dni. Do upragnionego celu dotarł na początku października 1637 r., wycieńczony i z wysoką gorączką. Najpierw udał się do sanktuarium w Pilar, gdzie wyspowiadał się i przyjął Komunię św. W saragoskim szpitalu lekarze zdiagnozowali u niego daleko posuniętą gangrenę w złamanej prawej nodze. W celu ratowania życia chorego konieczna była natychmiastowa amputacja kończyny. Decyzję odcięcia opuchniętej i sczerniałej od gangreny nogi podjął przewodniczący konsylium lekarskiego, znany w całej Aragonii prof. Juan de Estanga, wraz z chirurgami Diegiem Millaruelem i Miguelem Beltranem. Ci sami lekarze dokonali operacji ucięcia prawej nogi Miguelowi Pellicerowi "na wysokości czterech palców pod kolanem". Posługiwali się przy tym piłą i skalpelem, a jako środek znieczulający podano pacjentowi alkohol, stosowany w tamtych czasach jako jedyna substancja o takim działaniu. W czasie operacji młodzieniec nieustannie wzywał pomocy Matki Bożej.

Po amputacji chirurdzy dokonali kauteryzacji kikuta za pomocą rozżarzonego żelaza. Odciętą nogę przekazali asystującemu przy operacji młodemu praktykantowi, Juanowi Lorenzowi Garcii, który wraz z kolegą pogrzebał ją na cmentarzu, w oznaczonym miejscu, w głębokiej dziurze o długości 21 cm (nawet tego rodzaju szczegół znalazł się w dokumentacji procesowej). W tamtych czasach tak wielkim szacunkiem otaczano ludzkie ciało, że wszystkie jego amputowane części były chowane na cmentarzu. Zanim rana po odcięciu części nogi się zagoiła, Pellicer musiał jeszcze przez kilka miesięcy przebywać w szpitalu. Został z niego wypisany wiosną 1638 r.; otrzymał wtedy drewnianą protezę prawej nogi oraz kule. Dwudziestotrzyletni młodzieniec bez nogi nie był w stanie zapracować na swoje utrzymanie, dlatego otrzymał oficjalne pozwolenie na zbieranie jałmużny przy wejściu do bazyliki del Pilar w Saragossie, co oznaczało dla niego bycie etatowym żebrakiem. Mieszkańcy Saragossy mieli w zwyczaju przynajmniej raz dziennie nawiedzać sanktuarium. Widok żebrzącego młodzieńca bez nogi wzbudzał u nich powszechne współczucie. Przyzwyczaili się do jego obecności i pokochali go, tym bardziej że Miguel Juan codziennie rano, przed udaniem się na miejsce żebrania, uczestniczył we Mszy św. w Świętej Kaplicy, w której na kolumnie El Pilar znajdowała się cudowna figura Matki Bożej. Również codziennie prosił obsługujących sanktuarium o trochę oliwy z palących się tam lamp, aby namaszczać swój kikut i nie w pełni zagojoną po amputacji ranę. Gdy miał pieniądze, szedł spać do pobliskiej karczmy De las Tablas. (Właściciel karczmy Juan de Mazasa i jego żona Catalina Xavierre byli również powołani na świadków w kanonicznym procesie, aby stwierdzić, że Pellicer po cudownym odzyskaniu odciętej kończyny jest tym samym człowiekiem, który przychodził do nich na nocleg i nie miał prawej nogi). Miguel Juan Pellicer sypiał również pod portykiem szpitalnego korytarza, gdzie był doskonale znany i z wielką życzliwością przyjmowany przez personel medyczny. Na początku marca 1640 r. Miguel zdecydował się wrócić do swoich rodziców, do Calandy. Podróż do domu rodzinnego (około 118 km) zajęła mu prawie siedem dni. Przez cały ten czas drewniana noga uciskała kikut i była przyczyną wielkiego cierpienia młodzieńca. W domu przyjęto go z wielką radością. Ze względu na swoje kalectwo Miguel nie był w stanie pomagać rodzicom w pracach polowych, dlatego postanowił chodzić po okolicznych wioskach i prosić o jałmużnę. W tamtych czasach dla inwalidy, który nie miał środków do życia, żebranie nie było hańbą, ale obowiązkiem i dawaniem innym okazji do czynów miłosierdzia. Miguel zbierał więc datki, jeżdżąc na osiołku po sąsiadujących z Calandą wioskach, a żeby wzbudzić litość, odsłaniał kikut swej uciętej nogi. W ten sposób tysiące osób stało się świadkami jego kalectwa, a później cudu przywrócenia mu nogi.

Wstrząsający cud W czwartek 29 marca 1640 r. Miguel Juan nie pojechał zbierać jałmużny, lecz został w domu, aby pomóc ojcu w napełnianiu nawozem koszyków, które osioł przenosił do nawożenia pola. Po całym dniu ciężkiej pracy Miguel wrócił do domu bardzo zmęczony. Podczas kolacji wszyscy widzieli kikut jego prawej nogi wraz z odkrytą, zagojoną raną, a niektórzy z gości nawet jej dotykali. Tego samego wieczoru na nocleg w Calandzie zatrzymał się oddział kawalerzystów. Pellicerowie otrzymali urzędowy nakaz przenocowania jednego z żołnierzy. Z braku miejsca Miguel Juan był zmuszony odstąpić mu swoje łóżko i pójść spać na materacu w pokoju rodziców. Do przykrycia dostał od ojca płaszcz, który był jednak za krótki na to, żeby okryć również jego jedyną stopę. Po kolacji, około godziny 22, młodzieniec pożegnał się z rodzicami i ze zgromadzonymi gośćmi, zostawił w kuchni swą drewnianą protezę oraz kule i poszedł spać, skacząc na lewej nodze. Po modlitwie i całkowitym zawierzeniu się Matce Bożej szybko zapadł w głęboki sen. Kiedy mama Miguela weszła do pokoju, w którym spał jej kaleki syn - a było to pomiędzy godziną dziesiątą trzydzieści a jedenastą wieczorem - poczuła "wspaniały, niebiański zapach". Kobieta podniosła oliwną lampkę i zauważyła, że spod płaszcza, którym był przykryty jej syn, wystawała nie jedna, ale dwie stopy, założone jedna na drugą. Wciąż jeszcze nie dowierzając, przybliżyła się do łóżka - i wtedy była już pewna, że wzrok jej nie myli. Zszokowana tym odkryciem zawołała męża, który po przyjściu odsunął cały płaszcz. Pellicerom ukazał wtedy niesamowity widok ich śpiącego syna z dwiema zdrowymi nogami. W jednej chwili zrozumieli, że stał się wielki cud: ich syn odzyskał amputowaną prawą nogę. Świadomi ogromu tajemnicy, zaczęli krzyczeć i potrząsać nim, aby się obudził. Dopiero po dłuższym czasie Miguel Juan otworzył oczy. Rozgorączkowani rodzice mówili do niego: "popatrz, odrosła ci noga!". Można sobie wyobrazić zdumienie i radość Miguela, kiedy zobaczył i poczuł, że rzeczywiście ma dwie nogi i że przestał być inwalidą. W międzyczasie zbiegli się wszyscy domownicy i z wielkim przejęciem oglądali cudownie przywróconą młodzieńcowi nogę. Miguel Juan zupełnie nie wiedział, jak to mogło się stać. Pamiętał tylko, że nim go obudzono, śniło mu się, jak namaszczał kikut swej uciętej nogi olejem z lampki w Świętej Kaplicy Matki Bożej z Pilar. Jednego był pewien: że to Jezus Chrystus dokonał tego cudu dzięki wstawiennictwu Jego i naszej Matki Maryi. Kiedy Miguel Juan ochłonął z pierwszego wrażenia, zaczął dotykać swej uzdrowionej nogi i poruszać nią tak, jakby chciał się upewnić, że to wszystko jest prawdą. W świetle oliwnych lamp wszyscy dokładnie oglądali jego cudownie odzyskaną nogę. Widoczna była na niej jedna duża blizna po złamaniu kości piszczelowej podczas wypadku, a także trzy mniejsze blizny: po ugryzieniu w dzieciństwie przez psa. po wycięciu czyraka i zadrapaniu przez kolczasty krzak. Blizny te wskazywały w oczywisty sposób na to, że była to ta sama noga, którą amputowano i pogrzebano na cmentarzu przed dwoma laty i pięciu miesiącami. Nastąpiło więc nie odrośnięcie, lecz cudowne przywrócenie uciętej nogi. Zachował się egzemplarz miejscowej gazety Aviso Historico z 4.06.1640 r., w której napisano, że przeprowadzono badania na cmentarzu szpitalnym w Saragossie i nie znaleziono tam żadnego śladu nogi w miejscu jej pogrzebania. Wieść o niezwykłym wydarzeniu bardzo szybko rozeszła się po okolicy. Ludzie, którzy przybiegli do ubogiego wiejskiego domku Pellicerów, głośno modlili się i dziękowali Matce Bożej i Jezusowi Chrystusowi za ten wielki cud. Wszyscy zebrani odczuwali cudowny, "niebiański" zapach, który utrzymywał się w izbie przez kilka dni. Rankiem następnego dnia do domu Pellicerów przybył proboszcz, ks. Herrero. wraz z burmistrzem i najwyższymi przedstawicielami miejscowej władzy oraz dwaj chirurdzy, którzy przez dłuższy obmacywali prawą nogę Juana - wszyscy oni chcieli w sposób urzędowy i "naukowy" potwierdzić, że to wszystko jest prawdą. Już 30 marca, a więc następnego dnia po cudzie, sędzia pierwszej instancji Martin Corellano, odpowiedzialny za publiczny porządek w Calandzie, sporządził pierwszy oficjalny dokument o tym nadzwyczajnym wydarzeniu. Natomiast w niespełna 70 godz. od cudu w domu Pellicerów został sporządzony przez przedstawicieli władz kościelnych, świeckich oraz lekarza, spisany przez notariusza i potwierdzony przez dziesięciu świadków, akt notarialny dotyczący tego niesamowitego faktu, w którym stwierdza się "Boską interwencję". Uzdrowionego młodzieńca zaprowadzono w procesji do miejscowego kościoła, gdzie zebrali się wszyscy mieszkańcy Calandy, którzy widzieli, że Miguel Juan szedł na dwóch nogach, a jeszcze wczoraj miał tylko jedną. W kościele Miguel Juan najpierw poszedł do spowiedzi, a później razem ze wszystkimi mieszkańcami Calandy uczestniczył w uroczystej, dziękczynnej Mszy św. Odcięta noga, która po przeszło dwóch latach przebywania w ziemi całkowicie zgniła, dzięki bezpośredniej interwencji Boga została przywrócona do życia i połączona z resztą żyjącego ciała. Jest to z pewnością dany nam przez Chrystusa znak i zapowiedź zmartwychwstania naszych ciał w dniu Paruzji. Stwórca natomiast uszanował prawa natury i dlatego odzyskiwanie niedoskonałych cech fizycznych i motorycznych cudownie przymocowanej nogi następowało u Miguela Juana w ciągu kilku miesięcy.

25 kwietnia 1640 r. Miguel razem ze swoimi rodzicami wybrali się na pielgrzymkę do sanktuarium w Saragossie, aby podziękować Matce Bożej za cud przywrócenia nogi. Wszyscy mieszkańcy Saragossy doskonale znali żebrzącego przy bazylice młodzieńca z jedną nogą. Możemy zatem wyobrazić sobie ich zdumienie, kiedy zobaczyli, że Miguel Juan przestał już być kaleką i ma dwie zdrowe nogi. Prawdziwy jednak szok przeżył profesor Estanga - chirurg, który amputował Miguelowi nogę i który przez dwa lata opatrywał mu ranę w miejscu odcięcia kończyny. Teraz mógł naocznie stwierdzić, że ta część nogi, którą amputował, została przywrócona do normalnego życia i funkcjonowania, w sposób całkowicie dla medycyny niewyjaśniony. Podobny wstrząs przeżyli na widok Miguela Juana z dwiema nogami asystujący profesorowi lekarze oraz cały personel szpitalny.

Oficjalne uznanie „el milagro de los milagros” Należy podkreślić fakt, że 8 maja 1640 r. władze świeckie Saragossy wystąpiły z inicjatywą rozpoczęcia procesu, aby wyjaśnić wszystkie okoliczności związane z cudem z Calandy - czyli "el milagro de los milagros". Rada miejska wyznaczyła jako swoich przedstawicieli dwóch znanych profesorów oraz prokuratora generalnego króla Filipa IV. Był to proces publiczny i odbywał się z zachowaniem wszelkich urzędowych reguł. Współczesny historyk Leonardo Aina Naval, który przez wiele lat badał jego akta, stwierdził, że był on "wzorem powagi, precyzji i dyscypliny prawniczej". Mamy tu więc do czynienia z najwyższym poziomem wiarygodności dokumentów. W czasie całego procesu obecnych było dziesięciu członków kolegium sędziowskiego. Ponadto przy wszystkich przesłuchaniach 24 świadków, którzy zostali wyselekcjonowani spośród mieszkańców Saragossy, Calandy i okolicznych wiosek, asystował sam arcybiskup Pedro Apaolaza Ramirez oraz dziesięciu teologów i prawników. Świadkowie zostali podzieleni na pięć grup: 1. Lekarze i pielęgniarze; 2. Krewni i sąsiedzi; 3. Władze lokalne; 4. Księża 5. Inni. Każdej z przesłuchiwanych osób pokazywano Miguela Juana stojącego z odkrytymi do kolan nogami. Z akt procesowych wynika, że fakt cudownego przywrócenia Pellicerowi amputowanej nogi był tak oczywisty i pewny, że nie podniósł się żaden głos sprzeciwu czy wątpliwości przeciw niemu. Po jedenastu miesiącach pracy kolegium sędziowskiego, 27 kwietnia 1641 r., arcybiskup Saragossy wydał dekret, w którym stwierdził, że przywrócenie amputowanej nogi Miguelowi Juanowi było możliwe tylko dzięki cudownej interwencji Boga. Jest to niewątpliwie jeden z najbardziej wstrząsających cudów w historii, który potwierdzili wszyscy mieszkańcy Saragossy, Calandy i okolicznych miejscowości. Pierwsza broszura o cudzie, z imprimatur i dedykowana królowi Karolowi IV, która była streszczeniem akt procesu w języku kastylijskim, ukazała się w 1641 r. i została napisana przez karmelitę bosego Jeronima de San Jose. Rok później ukazała się również broszura poświęcona cudowi napisana przez niemieckiego lekarza Petera Neuratha. W tej to publikacji przy "nihil obstat" jezuita o. Jeronimo Briza napisał: "Z nakazu czcigodnego ks. Gabriela de Aldamy, głównego wicekróla w Madrycie, przebadałem książkę doktora Neuratha na temat cudu Najświętszej Dziewicy z Pilar, którego nie widziano ani nie słyszano w ciągu wieków, a którego prawdy osobiście doświadczyłem, ponieważ poznałem młodzieńca najpierw bez jednej nogi, proszącego o jałmużnę u drzwi w świątyni w Saragossie, a później w Madrycie, na audiencji u Króla, Naszego Pana, z obiema nogami; i widziałem, jak chodził. Widziałem bliznę, którą Najświętsza Dziewica zostawiła w miejscu amputacji, jako pewny znak, że noga została odcięta; i nie tylko ja, a również wszyscy ojcowie z Towarzystwa Jezusowego, z tegoż Królewskiego Kolegium w Madrycie. Poznałem nadto rodziców uzdrowionego oraz chirurga, który uciął nogę". Biedna izba sypialna, w której dokonał się cud, została natychmiast zamieniona na kaplicę, a z czasem w miejscu domu Pellicerów wybudowano wielki kościół z wysoką dzwonnicą. Była to inicjatywa wszystkich mieszkańców Calandy, którzy w ten sposób pragnęli wyrazić wdzięczność Bogu i Matce Najświętszej. Do dnia dzisiejszego mieszkańcy Calandy każdego roku w dniu 29 marca obchodzą święto upamiętniające to cudowne wydarzenie z 1640 r. Stolica Apostolska zatwierdziła na ten dzień specjalny formularz liturgiczny wraz z przywilejami duchowymi i odpustami.

Spotkanie z królem Cud przywrócenia Miguelowi Pellicerowi odciętej nogi stał się faktem tak powszechnie znanym w całej Hiszpanii, że doniesiono o nim królowi Filipowi IV. Po skończonym procesie i oficjalnym ogłoszeniu prawdziwości cudu hiszpański władca w październiku 1641 r. wezwał do siebie na audiencję uzdrowionego młodzieńca. Uczestniczył w niej cały korpus dyplomatyczny, w tym również lord Hopton, ambasador Anglii. On to właśnie przesłał królowi angielskiemu Karolowi I szczegółową relację z tej audiencji. Jej tekst zachował się do naszych czasów. Król Karol I, będący również głową Kościoła anglikańskiego, do tego stopnia był przekonany o prawdziwości tego cudu, że bronił jego wiarygodności przed oburzonymi teologami anglikańskimi. W oparciu o szczegółową relację lorda Hoptona oraz o inne świadectwa wiemy dokładnie, co się działo podczas audiencji u króla Filipa IV. Mianowicie uzdrowionemu Miguelowi Juanowi towarzyszyli pierwszy notariusz Aragonii oraz najwyższy archidiakon kapituły biskupiej. Każdy z nich po kolei złożył królowi relację o cudzie. Po wysłuchaniu wszystkiego Filip IV wzruszył się do łez i powiedział, że wobec tak oczywistych faktów nie ma już potrzeby mędrkowania i dalszego dyskutowania, ale trzeba z radością przyjąć i uczcić Tajemnicę. Następnie wstał z tronu, podszedł do uzdrowionego i ukląkł przed nim. Potem kazał Miguelowi odsłonić prawą nogę i pocałował ją w miejscu, w którym została ucięta, a później cudownie przymocowana. Był to wzruszający hołd, jaki na klęcząco złożył swojemu poddanemu - żebrakowi i analfabecie - władca światowego imperium, król Filip IV. Odnalezione ostatnio dokumenty w archiwum w Saragossie mówią o tym, że Miguel Pellicer, po swoim uzdrowieniu, został przyjęty do pracy w sanktuarium del Pilar jako kalikant (pomocnik organisty, Figura Matki Bożej del Pilar napełniający miechy organowe powietrzem). Był również jednym z odpowiedzialnych za zapalanie lampek oliwnych w Cudownej Kaplicy. W księdze wypłat widnieje adnotacja dotycząca daty jego śmierci - odszedł do Pana w święto Matki Bożej del Pilar: 12 X 1654 r.

Wnioski "Ten, kto odrzucałby prawdę o tym, co wydarzyło się w Calandzie tego marcowego wieczora w Tygodniu Męki Pańskiej 1640 roku - pisze Vittorio Messori - musiałby wątpić w całą historię ludzką, łącznie z faktami najpewniejszymi, bo najbardziej potwierdzonymi. (...) »przypadek Pellicera« ma cechy wydarzenia, które każdy badacz może, co więcej - musi, zaakceptować jako »potwierdzone w sposób pewny«, jako »z pewnością historyczne« chyba że zrezygnuje z obiektywności swojego zawodu w imię uprzedzenia lub ideologii. W słowach użytych przez arcybiskupa Saragossy w jego sentencji wyroku fakt jawi się jako równie prosty, co wstrząsający: »(...) jak ukazane to zostało w procesie, wspomniany Miguel Juan był widziany najpierw bez jednej nogi, a następnie z nogą; zatem nie wiadomo, jak można mieć wątpliwości co do tego«. To wszystko". Natychmiastowe przywrócenie M.J. Pellicerowi amputowanej nogi było spektakularną manifestacją Bożego działania, cudem niesłychanym w całej historii. Wydarzenie to jest z pewnością znakiem ukazującym bezpodstawność ironicznych twierdzeń ateistów, że nigdy nie widziano, aby komuś odrosła ucięta noga lub ręka. Jest to z całą pewnością cud niepodważalny, dokładnie taki, jakiego domagał się Wolter i jemu podobni ateiści - a więc urzędowo potwierdzony przez notariusza zaraz po jego zaistnieniu i po przesłuchaniu pod przysięgą świadków o odpowiednich kwalifikacjach. Ernest Renan, który był agnostykiem i zaciekłym wrogiem chrześcijaństwa, napisał, że do zwalczenia ateizmu wystarczyłby tylko jeden wiarygodny cud. Niestety, nieświadomy swojej ignorancji, był pewien, że w historii nie było żadnego. Cud z Calandy mówi nam o tym, że dla Boga wszystko jest możliwe. Wydarzenie to wskazuje na działanie nie jakiegoś nieokreślonego Boga, ale na Boską Osobę Jezusa Chrystusa, na Boga w Trójcy Jedynego, którego On nam objawił. Cud ten jest równocześnie boskim potwierdzeniem nauczania Kościoła katolickiego, sakramentów w nim sprawowanych, jego tradycji, czci oddawanej Niepokalanej Dziewicy Maryi i mocy Jej wstawiennictwa. "Maryja dokonała tam tego, czego nie uczyniła w żadnym innym narodzie" - tak śpiewają do dnia dzisiejszego wierni każdego roku podczas święta Milagro (Cudu) w Calandzie i Saragossie. Cud z Calandy jest również znakiem wzywającym nas do nawrócenia i wiary w zmartwychwstanie naszych ciał. Noga, która z powodu zawansowanej gangreny gniła - i dlatego musiano ją amputować, a później pochować w ziemi na cmentarzu - po 29 miesiącach powróciła do życia dzięki specjalnej interwencji Boga. Ten cudowny i jedyny w swoim rodzaju fakt wskazuje na prawdę wiary o naszym zmartwychwstaniu - że podobnie stanie się z ciałami wszystkich ludzi w dniu Sądu Ostatecznego. Źródło: adonai.pl

Ostatni leśni KWP "Murata" III Komenda Konspiracyjnego Wojska Polskiego kpt. Jana Małolepszego ps. "Murat". Trzeba wspomnieć wszystkich, zamordowanych rękami także polskich instytucji i służb bezpieczeństwa, pozostających na usługach systemu przyniesionego ze wschodu. Trzeba ich przynajmniej przypomnieć przed Bogiem i historią, aby nie zamazywać prawdy naszej przeszłości, w tym decydującym momencie dziejów. Jan Paweł II
Konspiracyjne Wojsko Polskie było jedną z największych poakowskich organizacji podziemia antykomunistycznego. Utworzone w kwietniu 1945 r. przez legendarnego oficera konspiracji antyniemieckiej kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" prowadziło działalność na terenie centralnej Polski, w szczególności w województwach: łódzkim, śląskim, poznańskim i kieleckim. W szczytowym okresie działalności formacja liczyła ok. 3 tys. członków skupionych w oddziałach partyzanckich i podziemnej siatce terenowej. Oprócz akcji bojowych (jedną z największych było rozbicie więzienia w 1946 r. w Radomsku i uwolnienie 57 członków KWP, AK i NSZ) działalność KWP obejmowała zwalczanie pospolitego bandytyzmu, ochronę społeczeństwa przed samowolą Armii Sowieckiej oraz tworzonych pod jej egidą władz komunistycznych, a także likwidowanie najbardziej gorliwych funkcjonariuszy aparatu represji. W 1946 r. Urząd Bezpieczeństwa aresztował członków pierwszych dwóch komend KWP – struktury konspiracyjne poniosły duże straty. Jednak pozostali na wolności członkowie KWP nie zamierzali składać broni. Teks ten poświęcony jest historii III Komendy KWP dowodzonej przez kpt. Jana Małolepszego "Murata". Przez ponad 60. lat próbowano zafałszować prawdziwe oblicze działalności niepodległościowej Konspiracyjnego Wojska Polskiego szczególnie ostatnich rebeliantów pod dowództwem kpt. Jana Małolepszego "Murata". Pisano najczęściej o oddziale „Murata” jako o bandzie terrorystyczno-rabunkowej łamiącej żołnierskie zasady walki. Odmawiano im godności żołnierza niepodległościowego ruchu oporu. Po 1945 r., po tzw. wyzwoleniu przez Armię Sowiecką i zawłaszczeniu przez komunistów Polski nastał w kraju czas terroru i bezprawia. Kraj był wówczas niesuwerenny, znajdował się pod ścisłą kontrolą Związku Sowieckiego. Żołnierze formacji narodowych i niepodległościowych, którzy wiosną 1945 r. podjęli walkę z polskimi kolaborantami, weszli w skład największej organizacji w środkowej Polsce - KWP "Lasy-Bory" pod dowództwem kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" (oficera 27 pp. w Częstochowie, szefa Kedywu i komendanta batalionu AK "Ryś" w Obwodzie Radomsko, doświadczonego dywersanta). Stali się w pierwszym rzędzie wrogami reżimu komunistycznego, zwalczani bezkompromisowo przez siły bezpieczeństwa do połowy lat 50. Jako pierwsi w woj. łódzkim zacięcie stawili zbrojny opór sowietyzacji. Mimo klęski wiernie manifestowali swą heroiczną i nieprzejednaną postawę patriotyczną, składając najwyższą daninę własne życie. Najtragiczniejsze było to, że zabitych, czy też zamęczonych partyzantów KWP potajemnie chowano na torfowiskach czy też na wysypiskach śmieci, by nie został po nich nawet krzyż na mogile. Wymazywano ich również z pamięci fałszując historię. Jeśli ich wspominano to z oszczerczymi oskarżeniami o rzekome zbrodnie dokonane na miejscowej ludności. Ten stan trwa po dziś dzień, mimo ujawnienia i zrekonstruowania przez badaczy historii pełnej działalności zbrojnej tej formacji niepodległościowej.   
Ostatnie reduty niepodległościowe w woj. Łódzkim Rozpracowanie i likwidacja przez WUBP w Łodzi dwóch największych komend KWP "Lasy-Bory" i "Gaje-Grody" por. Jerzego Jasińskiego "Janusza" (ok. 1500 żołnierzy aresztowanych) jaka nastąpiła w okresie 1946-1947 oraz ustawa amnestyjna nie położyły kresu istnienia formacji niepodległościowej założonej przez kpt. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" (zamordowanego przez łódzką bezpiekę wraz z pięcioosobowym kierownictwem 19 I 1947 r.). Podjęta przez wielu partyzantów decyzja o ujawnieniu się po ogłoszeniu amnestii 1947 r. (w woj. łódzkim na ogólną liczbę 2764 ujawnionych, 518 było z KWP), ograniczyła zarówno liczbę pozostających w konspiracji, jak i obszar ich działania ale nie zakończyła oporu. Usilne rozpracowanie wszystkich struktur podziemia w Łódzkiem doprowadziło do zmniejszenia stanu liczebnego oddziałów bojowych KWP, pozostających wciąż w lesie i ukrywających się przed reżimowymi władzami. Jednostki te wywodziły się głównie z południowo-zachodniej części województwa łódzkiego, byłych redut z Komend Powiatowych krypt. "Turbina" z pow. wieluńskiego, "Młockarni" z pow. sieradzkiego, "Buki" z pow. Łask oraz "Biwaki" z pow. Piotrków Trybunalski. Niezależnie od rozbicia tych komend przez bezpiekę i Główny Zarząd Informacji WP oraz od ogólnego chaosu organizacyjnego w oddziałach głównie spowodowanego m.in. amnestią i wzajemnym podejrzeniem o agenturalność postanowiono trwać w czynnym oporze. Usilnie wierzono w realną perspektywę zmian sytuacji politycznej w kraju. Lata 1947-1952 (od amnestii lutowej 1947 r. do tej z okazji ogłoszenia konstytucji stalinowskiej 1952 r.) był najtrudniejszym okresem dla tych, co nie godzili się na "władzę ludową". Stało się oczywiste, że na pomoc aliantów nie można liczyć. Brak nadziei łączył się ze wzmożonym terrorem i eskalacją konfliktu. Przed rebeliantami KWP pojawiła się alternatywa: masowe aresztowania lub dalsza walka na śmierć i życie o zachowanie honoru. Większość wybrała tą drugą drogę. W tak ciężkich warunkach rozproszone grupy dywersyjne w woj. łódzkim scalił dotychczasowy kwatermistrz sierż./ppor. Jan Małolepszy "Murat", który po ujawnieniu się wieluńskiego komendanta powiatowego ppor. Antoniego Pabianiaka "Błyskawicy" w marcu 1947 r., objął funkcję dowódcy oddziałów leśnych KWP.

III Komenda KWP Na polu chwały giną tylko ci, co  kochają Ojczyznę i umieją ocenić, co znaczy wolność słowa. Jan Małolepszy urodził się 27 XII 1906 r. w Kraszkowicach, zam. w Okalewie, syn Idziego i Józefy z d. Borgol. Po ukończeniu 7 klas szkoły powszechnej w 1928 r. powołany do służby w 19. Oddziale Służby Uzbrojenia w Pomiechówku k. Modlina, a potem przeniesiony do 4. Kadry Uzbrojenia w Regnach k. Koluszek. W wojsku ukończył kurs podoficerski oraz zdobył zawód rusznikarza. Do 13 sierpnia 1939 r. był drogomistrzem w Wydziale Dróg Starostwa Powiatowego w Wieluniu.  W czasie kampanii wrześniowej 1939 r., brał udział w obronie odcinka Warty i Widawki. W okolicach Równego dostał się do niewoli sowieckiej.  W listopadzie 1939 r. zbiegł z konwoju jenieckiego i powrócił w rodzinne strony. Do Tajnej Organizacji Wojskowej został zaprzysiężony w lutym 1940 r. Po czterech miesiącach podporządkował się dowództwu ZWZ-AK kierowanemu przez por. Mieczysława Woronowicza ps. "Farbiarz", używał pseudonimu "Murat". Od grudnia 1943 r. był żołnierzem oddziału dywersyjnego krypt. "Barbara", stacjonującego w Staropolu-Okalewie i Gruszczycach, oraz komendantem Rejonu Czarnożyły – Wydrzyn; od 1944 r. kwatermistrzem Inspektoratu Sieradzko-Wieluńskiego AK krypt. "A.R.T.", mianowany sierżantem. 19 stycznia 1945 r. po rozwiązaniu AK nie ujawnił się. Od 20 stycznia do połowy lutego 1945 r. pełnił funkcję komendanta MO w Okalewie. Wkrótce jednak przekonał się co znaczą prawdziwe intencje NKWD i komunistów, dążących do narzucenia swej władzy w Polsce. Zagrożony aresztowaniem, ponownie się zakonspirował. Przystąpił do swoich byłych podwładnych i innych rozproszonych oddziałów AK. W rezultacie od 10 grudnia 1945 r. za pośrednictwem ppor. Antoniego Pabianiaka ps. "Błyskawica" (żołnierza KOP, oficera AK Obwód Wieluń) został zaprzysiężony do KWP i otrzymał stanowisko kwatermistrza Komendy Powiatowej krypt. "Turbina". W połowie kwietnia 1946 r. w czasie trwania akcji na Radomsko Małolepszy został przypadkowo aresztowany przez PUBP w Wieluniu, skąd po podpisaniu "lojalki" został zwolniony. O wydarzeniach tych zameldował dowództwu i za zgodą "Warszyca" oraz ze względów bezpieczeństwa jako zdekonspirowany żołnierz został wcielony do oddziału partyzanckiego ppor. "Błyskawicy". Początkowo działania tej jednostki bojowej ograniczały się do okolic powiatu Wieluń, gmina Ostrówek, Konopnica, by z czasem rozszerzyć się na inne ościenne gminy m.in.: Działoszyn i pow. Pajęczno w woj. łódzkim. Głównym celem ataków KWP stały się lokalne kolaboracyjne komunistyczne władze w tym funkcjonariusze UB, MO oraz konfidenci. Do końca 1946 r. wszystkie wyroki m.in. kary śmierci czy chłosty były wykonywane przez pion egzekucyjny S.O.S. Kierownictwa Walki z Bezprawiem na rozkaz Sądu Specjalnego KWP. W lipcu 1946 r. tuż po rozbiciu Komendy Głównej KWP krypt. "Lasy-Bory" i likwidacji okręgów: łódzkiego i śląskiego krypt. "Klimczok" w strukturach wieluńskiej "Turbiny" doszło do chaosu organizacyjnego. W końcu sierpnia 1946 r. jej kadra dowódcza poróżniła się, czego konsekwencją był podział zgrupowania na dwa obozy. "Murat" wraz z częścią swojego przybocznego plutonu krypt. "Labirynt" zachował odrębność od formacji "Błyskawicy". W październiku 1946 r. "Muratowi" podporządkował się 20-osobowy oddział krypt. "Burza" Kazimierza Grzelczyka "Zemsty" (żołnierza AK, uciekiniera z LWP). Nawiązał również łączność konspiracyjną z sieradzkimi partyzantami m.in. ppor. Antonim Chowańskim ps. "Kuba" (b. akowcem, dezerterem z MO, żołnierzem KWP "Młockarnia") czy też por. Janem Kwapiszem "Lis - Kula" (uciekinierem ze Szkoły Podoficerskiej LWP w Poznaniu, żołnierzem KWP "Młockarnia"). Mimo waśni i sporów organizacyjnych oddziały te nadal współdziałały ze sobą w podległym terenie stawiając czynny opór bezpiece do lutego 1947 r. Działalność resztek podziemia KWP w środkowej Polsce była szczególnie utrudniona przez duże nasycenie wojska WBW i grup pościgowych UB i MO. Mniejsze kompleksy leśne i niesprzyjające warunki terenowe skłaniały poszczególnych dowódców partyzanckich do mniejszej aktywności. Z czasem duże operacje partyzanckie jakim było rozbicie więzienia w Radomsku z 19 kwietnia 1946 r. ograniczono z powodu wzmocnienia posterunków silną jednostką 8 pułku KBW. Należy również uwzględnić napiętą sytuację psychologiczną - dysproporcja sił i ciągłe tropienie ich przez pacyfikacje. Dodatkowo jeszcze zmęczenie życiem w konspiracji trwającej często od klęski wrześniowej 1939 r. To wszystko zapewne miało wpływ na falę ujawnień i zakończenia walk podczas wprowadzonej przez komunistów propagandowej amnestii. Ujawnieni żołnierze KWP stawali się bezbronni wobec ubeckich manipulacji i prowokacji, część z nich została ponownie aresztowana i skazana na wieloletnie więzienia. W okresie trwania amnestii (marzec-kwiecień 1947 r.) ujawnili się m.in. ppor. "Błyskawica" z częścią swego 17-osobowego oddziału b. batalionu "Turbiny" oraz sierż. "Zemsta" z 14-osobową jednostką. Ten pierwszy samoistnie rozwiązał KWP na ziemi wieluńskiej, pozostawiając partyzantów bez rozkazu. Natomiast drugi, podległy "Muratowi", bez jego zgody dopuścił się zdrady tajemnic organizacyjnych podczas ujawnienia, za co został rozstrzelany. Za współpracę z bezpieką, z wyroku kolegialnego ciała złożonego z kadry dowódczej (tzw. "Sądu Koleżeńskiego KWP") zginęło jeszcze kilku partyzantów z m.in. sierż. Władysław Pawlaczyk ps. "Babinicz", kpr. Tomasz Borczyk ps. "Ryba". Za rabunki "na konto" podziemia zastrzelony został strz. Władysław Plichowny ps. "Bohun".
Przeciw tym, którzy umacniali "władzę ludową" Lokalne duchowieństwo i kilkuset sympatyków zaangażowanych w działalność niepodległościową zagwarantowało "Muratowi" wsparcie i ochronę w terenie. Dlatego postanowił się nie ujawniać i trwać w oporze wobec wprowadzonego przez komunistów totalnego bezprawia. Początkowo jako porucznik, a potem jako kapitan na wniosek tegoż "Sądu Koleżeńskiego KWP" został wybrany dowódcą samodzielnej jednostki organizacyjnej - Dowództwo Oddziałów Leśnych KWP Teren 731 tzw. III Komendy Konspiracyjnego Wojska Polskiego. Wspólnie z grupą najwierniejszych, oddanych sprawie żołnierzy z b. plutonu SOS krypt. "Labirynt" działał w terenie do listopada 1948 r. Był sztabowcem i zarazem dowódcą polowym. Zorganizował wojskowy inspektorat tej organizacji podzielony na cztery obwody: wieluński, sieradzki, łaski i bełchatowski z podziałem na placówki, wywiad i kwatermistrzostwo. Dzięki współpracownikom wydawał miejscową tajną gazetkę "Bracia Polacy" oraz kolportował ulotki antykomunistyczne. Kapitan "Murat" uznawał swą działalność za kontynuacje idei Konspiracyjnego Wojska Polskiego mimo zarzutów o samozwańczym przejęciu dowództwa po "Błyskawicy". Użycie tej samej nazwy organizacji nadanej przez "Warszyca" symbolizowało dalszą walkę o wolność i przyciągało byłych żołnierzy tej formacji do jego szeregów. W oczach zaś społeczeństwa organizacja ta wciąż pozostawała orędownikiem walki o niepodległość. Jak się okazało, cel ten został w dużym stopniu osiągnięty mimo tak dużych strat osobowych w oddziale i w sieci wywiadowczo-logistycznej. "Murat" przyjął poprzednie instrukcje konspiracyjne używając jednak nowych kryptonimów, haseł i pieczęci. Od sierpnia 1948 r. w skład zgrupowania „Murata” wchodziło sześć jednostek dywersyjnych działających na terenie poszczególnych powiatów:

Wieluń i Kępno - oddział krypt. "Wawel" ("Drzymała 1"), I dowódca i adiutant komendanta - ppor. Kazimierz Szczepański "Wicher" do lutego 1948 r., II dowódca - sierż. Józef Ślęzak "Mucha" do jesieni 1949 r. Skład 12 ludzi;

Wieluń, Częstochowa, Radomsko - oddział krypt. "Hel" - "Dzwon" dowodzony od marca do lipca 1948 r. przez sierż. Zenona Grzegórskiego "Wisłę", II dowódca sierż. Władysław Dwornik "Synek", jednostka w składzie 10 osób;

Łask - oddział krypt. "Balon" ("Drzymała IV"), do 7 sierpnia 1949 r. - dowódca sierż. Andrzej Jaworski "Marianek", 9 osób;

Sieradz, Kalisz, woj. poznańskie - oddział krypt. "Bałtyk" ("Drzymała II"), od października 1947 r. w składzie 11 żołnierzy, do 22 stycznia 1948 r. - dowódca ppor. Kazimierz Skalski ps. "Zapora", zastępca i sekretarz - sierż. Zdzisław Balcerzak ps. "Wiktor", szef wywiadu zgrupowania i pionu egzekucyjnego - ppor. Antoni Chowański ps. "Kuba" w oddziale "Bałtyk" - bez etatu;

Łask, Bełchatów i Piotrków Trybunalski - oddział krypt. "Trybuna" - dowodzony przez por. Ludwika Danielaka ps. "Bojar", od sierpnia 1948 r. podporządkowany "Muratowi", 12 osób. Przy sztabie "Murata" funkcjonowała ośmioosobowa drużyna szturmowa krypt. "Drzymała III" pod dowództwem por. Jana Kwapisza "Lisa - Kuli", operująca na pograniczu ziem wieluńskiej i sieradzkiej. Por. Kwapisz był jednocześnie zastępcą komendanta oraz kwatermistrzem inspektoratu. Zgrupowanie partyzanckie "Murata" liczyło w szczytowym okresie około 70 żołnierzy. Za wrogów uznano polskich kolaborantów z bezpieki i milicji, którzy umacniali "władzę ludową" stosując masowe represje wobec ludności rodzimej. Wśród nich znaleźli się również konfidenci i członkowie PPR. Od 6 sierpnia 1947 r. do 5 listopada 1948 r. w wyniku akcji zbrojnych i wydanych wyroków z rozkazu "Murata" zginęło: 9 członków ORMO, 12 funkcjonariuszy MO, 6 funkcjonariuszy UB, 6 aktywistów PPR, 3 aktywistów SL i 15 agentów UB. Dokonano również akcji ekspropriacyjnych na 66 spółdzielni, 5 przedsiębiorstw państwowych, 21 urzędach gminy, 5 urzędach pocztowych i 9 posterunkach MO w celu pozyskiwania środków na działalność konspiracyjną. Ogółem zlikwidowano 55 osób stojących po stronie władzy komunistycznej i dokonano 137 akcji aprowizacyjnych, oszacowanych według ówczesnej wyceny na ponad 5 milionów złotych. Straty zgrupowania KWP "Murata" wyniosły 32 żołnierzy zabitych w pacyfikacjach, w tym: 20 straconych w wyniku procesów Wojskowego Sądu Rejonowego w Łodzi, około 500 osób, które udzielając organizacji KWP wsparcia i pomocy, zostały na długie lata pozbawione wolności. Bezpośrednią przyczyną aresztowania kpt. "Murata" było tzw. rozpracowanie agenturalne środowiska KWP przeprowadzone przez UB na przełomie 1947/1948 oraz bezpośrednia likwidacja siatki wywiadu i kwatermistrzostwa. Ujęcie komendanta KWP nastąpiło 9 XI 1948 r. w Bolkowie gm. Ostrówek pow. Wieluń. "Murat" wpadł w zasadzkę, którą zorganizował szef PUBP w Wieluniu – kpt. Henryk Więckowski przy wsparciu zastępcy szefa WUBP w Łodzi kpt. Leszka Szmidta oraz kompanii 8 pułku KBW z Łodzi pod dowództwem por. Jaworowskiego i por. Gniotka. Ujęcie "Murata" zakończyło 2,5-letni okres istnienia ostatniej komendy KWP. Do końca 1950 roku przetrwały już tylko lotne sekcje żołnierzy KWP, którzy zdecydowani byli na wszystko. Byli to: ppor. "Kuba", por. "Lis - Kula", sierż. "Mucha" i por. "Bojar". Większość z nich wybrała przetrwanie i walkę do końca. Mimo klęski, pozostali niezłomni, wierni złożonej przysiędze.
Aresztowanie ostatniego komendanta KWP Komendanta "Murata" w konwoju KBW i UB przewieziono do WUBP w Łodzi przy ul. Sterlinga. Śledztwo i "przesłuchanie" "Murata" prowadzili funkcjonariusze UB m.in. Zdzisław Naporowski i Czesław Antczak oraz Tadeusz Strąk.  Trwało ono 4 miesiące – 120 dni i nocy okrucieństwa, bólu, poniżenia i cierpienia. "Murat"  nie wytrzymał  zastosowanych wobec niego tortur, załamał się w śledztwie i złożył obszerne zeznania.  Dla jego losu nie miało to istotnego znaczenia. I tak był on z góry przesądzony. Tym bardziej, że szczegółowe zeznania wymuszano i na innych uczestnikach III Komendy KWP, a większość zarzuconych "Muratowi" czynów znalazła potwierdzenie w rozkazach i dokumentach organizacji znalezionych przez  UB podczas jego aresztowania w Bolkowie. Kpt. Jan Małolepszy nie zaprzeczał, lecz w wyczerpujący sposób uzasadniał wydanie poszczególnych rozkazów. W swoich zeznaniach potwierdził, że wspierali go miejscowi księża. W toku śledztwa, powstała koncepcja, aby spreparować zeznania i włączyć kler w bezpośrednią, "terrorystyczną" - jak to wówczas określano - działalność "Murata". Po prowokacji sekcja ds. bandytyzmu WUBP w Łodzi pod dowództwem Edwarda Dyszkiewicza aresztowała 26 listopada 1948 r. ks. Mariana Łososia, dzień później ks. Stefana Farysia, a następnie 3 grudnia ks. Wacława Ortotowskiego. Na podstawie spreparowanych zarzutów wszystkich księży włączono do sprawy "Murata" i wytoczono oskarżenie. Akt oskarżenia przeciwko Janowi Małolepszemu i trzem księżom został zatwierdzony przez Naczelnika Wydziału Śledczego WUBP w Łodzi. kpt. Edmunda Bocheńskiego, który nadzorował sprawę. W stosunku do wszystkich oskarżonych zastosowano typowe dla komunistycznego aparatu bezpieczeństwa metody nieludzkiego znęcania psychicznego i fizycznego. Przesłuchania "Murata" odbywały się w kolejnych miesiącach 1949 r., ponieważ ciągle poszukiwano dowódców jednostek dywersyjnych KWP. Każdy protokół był sporządzany na podstawie zeznań wymuszonych podczas wielodniowych tortur (tak aby nie pozostały ślady), przez co zamierzano uzyskać dostęp do siatki wywiadu, który pracował w aparacie bezpieczeństwa. [...] Do sprawy "Murata" (Małolepszego) został delegowany ppłk Polan - Haraschin. Nie wydawano go do sądu z obawy ucieczki… oficerowie prowadzący jego sprawę kipieli złością na niego i nie kryli swego niezadowolenia, że nie mogą go ruszyć, nie mogą go pchnąć, gdyż sprawa przeznaczona jest na pokazowy proces. W dniach od 1 do 4 marca 1949 r. toczyła się rozprawa główna przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Łodzi zarejestrowana w kronice filmowej. Propaganda komunistyczna rozkręciła wówczas wściekłą kampanię oszczerstw i opluwania wszystkich aresztowanych w tej sprawie. "Głos Robotniczy" krzyczał tytułami: Bandyta "Murat" i jego wspólnicy w sutannach przed sądem, 1 dzień procesu członków faszystowskiej bandy dywersyjnej, Krwawy zbir "Murat" i jego 3 wspólnicy w sutannach; "Życie Częstochowy" podawało: Przywódca bandy dywersyjnej "Murat" i 3 księża duchowni protektorzy terroryzmu. Obok kpt. Jana Małolepszego ps. "Murat", na ławie oskarżonych zasiedli księża: Stefan Faryś z parafii Rudlice, Wacław Ortotowski z parafii Konopnica i Marian Łosoś z parafii Szynkielów. Rozprawie przewodniczył ppłk Julian Polan - Haraschin, a obok niego zasiedli mjr Mieczysław Widaj, por. Stanisław Ludwiczak, protokolant kpt. Kazimierz Mochtak, prokuratorzy wojskowi: mjr Henryk Ligięza i mjr Józef Sikorski oraz obrońcy: Lucjan Ditrich-Miłobędzki – bronił "Murata", A. Gutowski - bronił ks. Łososia, Z. Rusiecki - bronił ks. Ortotowskiego i T. Trzeciak bronił - ks. Farysia. 4 marca 1949 r. zapadł wyrok. Na karę śmierci skazani zostali: Jan Małolepszy ps. "Murat", księża: Ortotowski i Łosoś, a ks. Faryś na 12 lat więzienia. 29 kwietnia 1949 r. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie utrzymał wyrok w mocy. 13 maja 1949 r. prezydent Bierut ułaskawił duchownych zamieniając karę śmierci na dożywocie. Ostatecznie kary zasądzone wobec księży zostały później złagodzone. "Murata" odtransportowano do celi śmierci. 9 marca 1949 r. adwokat złożył pospiesznie skargę rewizyjną skierowaną do NSW w Warszawie, ale było już za późno. 10 marca bezpieka upomniała się o niego. Przez 60 lat tuszowano przyczyny śmierci "Murata", mówiąc "iż zmarł śmiercią naturalną". Dziś po odtajnieniu akt WUBP wynika niezbicie, że "Murata" zakatowano podczas ostatniego "przesłuchania" w nocy z 10 na 11 III 1949 r. Sprawcami byli: zastępca naczelnika wydziału śledczego por. Tadeusz Strąk oraz funkcjonariusze: Marian Stasiński, Jan Banalak, Jan Kokoszka, Wacław Rzepkowski, Jan Trala i Leonard Zdziechowski. W odtajnionych aktach UB dotyczących śmierci "Murata" widnieje zapis: Przeprowadzona sekcja zwłok "Murata" wykazała złamanie 4 żeber, krwawy wypot w jamie opłucnej lewej oraz skurcz serca. W wyniku tych obrażeń zmarł 11 marca 1949 r. Oficjalna data zgonu podawana przez komunistycznego prokuratora to "14 marca, zmarł -  na zawał serca". Zwłoki "Murata" przewieziono potajemnie do gospodarstwa więziennego na Stolu, gdzie według świadków, został skrycie pochowany. Mogiła pozostaje nieznana. Jan Małolepszy "Murat" był ostatnim komendantem tzw. powstania antykomunistycznego w województwie łódzkim. Był kontynuatorem myśli niepodległościowej, kierując się w zsowietyzowanym kraju od 19 I 1945 r. ostatnim rozkazem gen. Leopolda Okulickiego "Niedźwiadka": każdy z Was musi być dla siebie dowódcą. 29 marca 1993 r. Sąd Wojewódzki IV Wydział Karny w Łodzi unieważnił wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego z 4 marca 1949 r., uznając działalność kpt. "Murata" a tym samym III Komendę KWP "za działalność na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego".
Lista (niepełna) żołnierzy KWP "Murata" skazanych na karę śmierci przez WSR w Łodzi oraz zabitych w akcji przez siły UB, KBW i MO:

1.Antczak Władysław ps. „Czesław”, st. strz. 22 I 1948 r.
2.Bartyzel Stefan ps. „Żbik„ kpr. 31 X 1948 r.
3.Chowański Antoni ps. „Kuba”, ppor. 15 III 1950 r.
4.Chowański Jan ps. „Tadek”, kpr. 19 V 1950 r.
5.Coliński Józef ps. „Zarycz„, kpr.  22 V 1950 r.
6.Czyżak Władysław, ps. „Czarny”, kpr. 16 III 1952 r.
7.Danielak Ludwik ps. „Bojar„, por. 5 VIII 1955 r.
8.Derlatka Marian ps. „Jastrząb”, „Maciek„, kpr. 19 VI 1949 r.
9.Dwornik Władysław ps. „Wyrwa”, „Synek„, sierż. 30 IX 1949 r.
10.Florczak Stanisław ps. „Rzeźnik” plut. 14 VIII 1948 r.
11.Foriasz Leon ps. „Longin„ st. strz. 30 X 1947 r.
12.Frąk Franciszek, ps. „Komar„, strz. 30 X 1948 r.
13.Górecki Czesław ps. „Rzędzian„,  kpr. 22 V 1950 r.
14.Grzegórski Zenon ps. „Wisła„,  sierż. 22 V 1950 r.
15.Gwiazda Stanisław ps. „Witek„, sierż. 19 X 1949 r.
16.Janik Stefan ps. „Warta„ st. strz. 28 VII 1948 r.
17.Jaworski Andrzej ps. „Marianek„, sierż.  8 VIII 1949 r.
18.Jażdżyk Kazimierz ps. „Śmiały„,  st. strz., 11 V 1948 r.
19.Karbowiak Franciszek ps. „Dąbek„,  strz. 30 IX 1949 r.
20.Kasprzyk Stanisław, ps. „Chadziaj”, kpr. 26 VI 1947  r.
21.Krzemianowski Stefan, st. strz. 13 III 1949 r.
22.Krzywański Jan ps. „Złotnik„,  sierż., 13 IX 1949 r.
23.Kubiak Bolesław, strz. 13 VI 1947 r.
24.Kulesza Bronisław ps. „Stasiek„ strz. 1949 r.
25.Kuzia Tadeusz ps. „Igła„ kpr. 8 VIII 1949 r.
26.Kwapisz Jan ps. „Lis-Kula”, por.  21 VII 1951 r.
27.Lang Ryszard ps. „Krawiec„, „Kudłaty„, st. strz. 31 X 1948 r.
28.Małolepszy Jan ps. „Murat„ kpt., 11 III 1949 r.
29.Małolepszy Józef ps. „Brzoza„ , kpr. 29 XI 1947 r.
30.Marczak Stanisław ps. „Tomek”, „Szlama„ , sierż., 22 V 1950 r.
31.Michalak Ignacy ps. „Lotnik„,  kpr. 1 IV 1950 r.
32.Ograbek Władysław ps. „Łokietek”, plut. X 1947 r.
33.Pająk Mirosław  ps. Ziuk, st. strz. 26 II 1948 r.
34.Patela Jan ps. „Kędzior„  st. strz. 6 I 1947 r.
35.Perka Tadeusz ps. „Błyskawica”, kpr. 21 VI 1951 r.
36.Poryzała Feliks ps. „Doktor”, st. strz. 31 X 1948 r.
37.Prajs Józef ps. „Przesmyk„,  kpr, 5 VIII 1948 r.
38.Pyrka Józef ps. „Lipa„, st. strz. 25 X 1948 r.
39.Raczak Stefan ps. „Wicek„, strz., 17 VII 1949 r.
40.Skalski Kazimierz ps. „Zapora” por., 22 I 1948 r.
41.Skoczylas Józef ps. „Brzoza„ , „Miś”, kpr. 29 XI 1947 r.
42.Szczepański Kazimierz ps. „Rydwan”, „Wicher„ ppor., 22 V 1950 r.
43.Szymański Tadeusz ps. „Manifest„, sierż., 13 IX 1949 r.
44.Ślęzak Józef ps. „Mucha„, sierż., 26 VIII 1955 r.
45.Stanioch Antoni ps. „Czarny”, st. strz. 22 I 1948 r.
46.Tomaszewski Jan ps. „Radek”, st. strz. 2 X 1949 r.
47.Uchroński Marian ps. „Orlik„,  st. strz. 14 VIII 1948 r.
48.Wojewódka Józef ps. „Orzechowski„, kpr. 14 VI 1946 r.
49.Wojtczak Michał ps. „Zbigniew„, kpr. 22 V 1950 r.
50.Woźniak Bronisław ps. „Zemsta„, kpr. 14 VIII 1948
51.Wydrzyński Stefan ps. „Zygmunt„, st. strz. 26 VIII 1955 r.  

Mogiły żołnierzy KWP "Murata" pozostają do dziś nieznane. Symboliczne epitafia znajdują się m.in. na cmentarzu w Wieluniu, kaplicy w Hucie Czarnożylskiej gm. Lututów, obelisku w miejscowości Orzeł gm. Brąszewice pow. Sieradz, na kościołach w Sieradzu i Skomlinie pow. Wieluń oraz w lesie Dobrońskie Góry pow. Łask. 26 września 2010 roku w Radomsku, staraniem Fundacji "Pamiętamy", zostanie odsłonięty pomnik poświęcony poległym i pomordowanym żołnierzom Konspiracyjnego Wojska Polskiego, w tym również żołnierzom kpt. Jana Małolepszego "Murata". "Partyzantka" W puszczy jodłowej gdzie poprzez drzewa Niebo najczystsze barwy przesiewa. Padłeś i mech cię przytulił miękki. Wypadł karabin z żołnierskiej ręki. Kula świsnęła serce przeszyła. Puszcza to twoja mogiła. Ciemno zielona i gałęzista. Sercu wiernemu ostatnia przystań. Gdy partyzancką śmiercią poległeś Walcząc o życie i niepodległość. Zbiegły się jodły nad tobą tłumnie Śpij nam na wieki w jodłowej trumnie. A twoja trumna wielka i cicha Żali się rosą i wiatrem oddycha. Siwym miesiącem i deszczem płacze Nad partyzantem i nad tułaczem.ppor. Kazimierz Szczepański ps. "Rydwan", "Wicher", marzec 1948 r.

"Partyzantka" Ponury i blady na leśnym posłaniu. Partyzant pod krzakami kwili Choć krew mu się broczy rana się promieni. Nuci w ostatniej on chwili. Walczyłem o wolność kochanej Ojczyzny. Broniłem jej zdrady i honoru. Życie poświęciłem za rany i blizny. Umieram dzisiaj w spokoju. Podajcie wiadomość do matki mej z cicha, że ległem w obronie Ojczyzny. Niechaj mszę zakupi za krew męczennika. Za trudy rany i blizny. por. Jan Kwapisz ps. "Lis-Kula", 1949 r. Ksawery Jasiak

Kuchnia prezesa Kaczyńskiego A więc jeszcze raz wszystko rozeszło się po kościach. Elżbieta Jakubiak po wizycie u Jarosława Kaczyńskiego ogłosiła, że obie strony umówiły się, iż o sprawach PiS będą rozmawiać tylko wewnątrz partii. Podejrzewam, że posłance Jakubiak bardziej utkwiło w pamięci słowo “rozmawiać”, prezes zaś silniej akcentował określenie “wewnątrz partii”. Nadal jednak aktualne pozostaje pytanie, dlaczego Jarosław Kaczyński zareagował tak ostro na dość nieśmiałą rozmowę o taktyce partii, jaką była minister sportu rozpoczęła w jednym z prasowych wywiadów. Symboliczną sceną, dobrze ilustrującą polityczną taktykę Elżbiety Jakubiak i jej partyjnych przyjaciół, była rozmowa z Moniką Olejnik w środowej “Kropce nad i”. Posłanka wyraziła zdziwienie tym, iż zawieszono ją w partii, ale równocześnie twardo broniła prawa Jarosława Kaczyńskiego do zadawania pytań o to, dlaczego tak łatwo odpadło skrzydło prezydenckiego samolotu i do wyrażania obaw przed przekształcaniem się Polski w rosyjsko – niemieckie kondominium. Wiele wskazuje więc na to, że tacy politycy, jak Marek Migalski czy Elżbieta Jakubiak, nie zamierzają podważać politycznych diagnoz stawianych przez prezesa PiS, ale chcą mówić innym językiem. Wykorzystują to “partyjne skarżypyty”, przekonujące Kaczyńskiego, że mniej zdecydowana retoryka zdemobilizuje struktury PiS, a liberałów w końcu zaprowadzi do Platformy. Choć na taki scenariusz na razie nic nie wskazuje. Kaczyński przypomina bohatera niektórych westernów – wszechwładnego ojca, który wciąż nie wierzy w dojrzałość swoich synów, więc nie chce się zgodzić, aby zarządzali choćby częścią rodzinnego rancza. Synów coraz bardziej to irytuje, ale wciąż jeszcze nie na tyle, aby trzasnąć drzwiami i pójść własną drogą. Pewnie nadal kochają starego ojca i trochę obawiają się samodzielności. Nie chcą też sprawić satysfakcji niemiłym sąsiadom, choć domowy wikt coraz mniej im smakuje. Jednak muszą pogodzić się z tym, że ojciec woli ostrą i sutą kuchnię, a nie ich ulubioną nowomodną nouvelle cuisine. Nawet jeśli to szkodliwe dla zdrowia. Semka

Wbrew interesowi Polski Dlaczego rząd tak utalentowany w dziedzinie "public relations" w sprawie umowy gazowej przyjął zasadę uważaną przez znawców marketingu politycznego za najgorszą z możliwych: milczy i zawzięcie stara się dopiąć swego? – pyta publicysta "Rzeczpospolitej". Wydawałoby się, że nie ma w polskiej polityce takiego absurdu, który mógłby nas jeszcze zaskoczyć. A jednak to, co się dzieje wokół umowy gazowej, jeszcze kilka miesięcy temu nie przyszłoby do głowy nawet pijanemu szaleńcowi starającemu się wymyślić zwariowany scenariusz z gatunku "crazy comedy".

Umowa skrajnie niekorzystna Oto Unia Europejska i Niemcy karcą rząd Donalda Tuska za oczywiste poświęcanie polskiego interesu narodowego na rzecz Gazpromu i bronią nas przed uzależnieniem energetycznym od Rosji przez najbliższych 35 lat – natomiast polski rząd, który cały swój piarowski wizerunek zbudował na uległości wobec "głównego nurtu europejskiej polityki", odważa się wejść w bodaj pierwszy poważny konflikt z Komisją Europejską. Przypomnijmy, że nie zdobył się na podobną twardość wtedy, gdy bronić należało interesów polskich stoczni, i potulnie podporządkował się decyzji europejskiej komisarz uznającej pomoc publiczną dla nich za nielegalną – w tym samym czasie, w identycznej sytuacji, Francja zaskarżyła analogiczną decyzję Komisji do Trybunału Europejskiego i wygrała. Co więcej, starając się o odblokowanie przez Komisję uzgodnionego w ubiegłym roku porozumienia z Gazpromem, rząd Tuska torpeduje wysiłki na rzecz stworzenia wspólnej unijnej polityki energetycznej, uważanej dotąd powszechnie za nasz europejski priorytet. Nie trzeba fachowca, by dostrzec, że umowa, do której zgłasza zastrzeżenia unijna Rada ds. Energii, jest dla Polski skrajnie niekorzystna. Zobowiązujemy się do roku 2035 płacić za ilości gazu przekraczające nasze obecne zapotrzebowanie, a jeśli zakupiony i opłacony "z góry" gaz okaże się nam niepotrzebny, nie wolno nam go będzie reeksportować do krajów trzecich.

Zdumiewająca okoliczność Jednocześnie przyznajemy Gazpromowi do roku 2045 monopol na tranzyt gazu przez leżący na polskim terenie rurociąg (ten właśnie punkt wzbudził sprzeciw Komisji, która uniemożliwianie dostępu do rur innym niż Gazprom firmom uważa za sprzeczne z unijnym prawem) oraz obniżamy Gazpromowi opłaty za tranzyt do wartości symbolicznych. A przy okazji puszczamy w tej samej umowie w niepamięć kilkumiliardowe długi Rosjan wobec Polski z tytułu nieuiszczanych od lat opłat za ów tranzyt.

Istotnym aspektem umowy jest też ustalenie w niej stałej ceny rosyjskiego gazu na najbliższe ćwierć wieku – zgadzamy się na nią w chwili, gdy wskutek technologicznej rewolucji, jaką było opracowanie i upowszechnienie metody pozyskiwania gazu z łupków bitumicznych, światowa cena gazu ziemnego z roku na rok spada. Zresztą nie można nie zwrócić uwagi na tę zdumiewającą okoliczność, że w ogóle rząd polski stara się o dopięcie tej umowy za wszelką cenę właśnie w chwili, gdy za prawie pewne uważa się, że szczęśliwym zrządzeniem losu dysponujemy złożami łupków, których eksploatacja może pokryć zapotrzebowanie nie tylko Polski, ale całego regionu na najbliższych kilkadziesiąt lat. Dodajmy jeszcze, że mamy z Gazpromem podpisaną i obowiązującą umowę do roku 2022 i nic nie przesądza o konieczności jej pilnego zastąpienia nową, poza faktem, iż od momentu rozpoczęcia "wojny gazowej" z Ukrainą Gazprom (a ściślej, jego zależna spółka z Ukrainą, która, mówiąc nawiasem, po wyborze Janukowycza wraca właśnie do gry) nie wywiązuje się ze swych zobowiązań.

Przerzucić obowiązek Szczegółami dotyczącymi niekorzystnych dla nas zapisów, jak i faktu, że społeczeństwo było w kwestii umowy wielokrotnie przez wysokich przedstawicieli państwa dezinformowane (wystarczy przejrzeć w archiwach internetowych gazet kolejne doniesienia na ten temat) można wypełnić spory artykuł. Nie czuję się jednak w obowiązku powtarzać tu informacji, które były zbierane i publikowane już wielokrotnie, niestety, nie budząc należytego zainteresowania. Chcę zwrócić uwagę na fakt, że rząd, który postępuje w tak niekorzystny dla kraju sposób, nie jest w stanie wyjaśnić swego postępowania ani nawet tego nie próbuje.

Doszło w końcu do tego, że nawet komentator ekonomiczny gorliwie popierającej PO i patronującej posmoleńskiemu "pojednaniu" "Gazety Wyborczej" zwraca uwagę, że "rząd zachowuje się tak, jakby miał za złe Brukseli, że chce nam pomóc uniezależnić się od Gazpromu" i "jakby był zakładnikiem Gazpromu", i sugeruje, iż pracujemy na miano "konia trojańskiego Gazpromu w UE". Nie cytuję już tych, którzy przed pichconą przez rząd umową przestrzegali wielokrotnie wcześniej, bo jako ludzie spoza towarzystwa, czyli "pisowskie lizusy", są oni wszyscy razem nieważni z definicji. Ale fakt, że świadomość sytuacji dociera nawet do ośrodków grupujących najbardziej oddanych Tuskowi medialnych żołnierzy, coś znaczy. Najbardziej wymowne jest to, że rząd, który – co do tego zgodni są wszyscy – uchodzi za wyjątkowo sprawny w dziedzinie "public relations" i przede wszystkim skupiony na budowaniu swego dobrego wizerunku, w tej kwestii przyjął zasadę uważaną przez znawców marketingu politycznego za najgorszą z możliwych: milczy i zawzięcie stara się dopiąć swego. Można jedynie zaobserwować pewną aktywność, mająca na celu wzajemne zrzucanie na siebie odpowiedzialności przez poszczególnych jego członków, by przypomnieć publiczny spór Waldemara Pawlaka z Radosławem Sikorskim, a wcześniej starania tego pierwszego, by zamiast osobiście podpisywać umowę, przerzucić ten obowiązek na urzędnika niższego szczebla.

Gra o wysoką stawkę W ten sposób pytania o postępowanie polskich władz, nawet zadawane przez najbardziej życzliwych, pozostają bez jakiejkolwiek próby odpowiedzi. Takiej odpowiedzi oczywiście nie wszyscy potrzebują. W dyskursie radykalnym, reprezentowanym na przykład przez "Gazetę Polską", odpowiedź udzielona została już dawno: obecna ekipa uzależniona jest od obcych stolic i realizuje ich interesy kosztem polskich; spór istnieje tylko o to, czy czyni tak z przyczyn agenturalnych czy korupcyjnych. Taka odpowiedź jednak jest trudna do przyjęcia ze względu na konsekwencje, jakie rodzi. Problem w tym, że na razie jest to odpowiedź jedyna i nawet zdeklarowani stronnicy Tuska nie są w stanie skonstruować teorii, która tłumaczyłaby sytuację w sposób dla niego niekompromitujący. Pewną namiastką takiego wyjaśnienia są wypuszczane do dziennikarzy kuluarowe pogłoski tłumaczące postępowanie urzędników UE lobbingiem niemieckim. W interesie Niemiec ma być zachowanie dla siebie części zagarnianego przez Rosję polskiego tortu i temu właśnie służy sięgnięcie po unijne przepisy. Ta teoria pasuje do kolejnych posunięć niemieckich – przełamującej monopol Gazpromu oferty Ruhrgasu, ale także oprotestowania w strukturach UE, pod pretekstem szkód ekologicznych (przez kraj kładący opodal gazociąg po dnie Bałtyku!), budowy przez Polskę gazoportu. W ten sposób można z dużym prawdopodobieństwem wyjaśnić, dlaczego w sprawie kontraktu Niemcy prezentują stanowisko zgodne z polskim strategicznym interesem – choć można oczywiście zakładać, że powoduje nimi jedynie bezinteresowna troska o nas. Nie wyjaśnia to jednak sprawy najistotniejszej: dlaczego w jawny i jaskrawy sposób występuje przeciwko owemu strategicznemu interesowi Polski nasz rząd? Bez wątpienia toczy się tutaj międzynarodowa gra o bardzo wysoką stawkę, gra, w której Polska jest niestety tylko przedmiotem leżącym w puli. Spełnia się najczarniejszy scenariusz, przed którym od lat przestrzegali publicyści i eksperci opisujący, jak państwo polskie stopniowo staje się atrapą niezdolną do wykonywania swych podstawowych funkcji, a państwowe elity dominowane są przez ludzi o mentalności drobnych geszefciarzy, skupionych wyłącznie na budowaniu swojej pozycji, z zupełnym lekceważeniem dobra wspólnego.

Przecież powiedział prawdę? Ktoś bardziej skłonny do radykalnych teorii mógłby odnieść wrażenie, że pomiędzy załatwianiem w tym państwie sprawy wyrębu chronionego prawem lasu pod wyciąg dla Rysia i sprawy bezpieczeństwa energetycznego oraz międzynarodowych szans Polski na całe dziesięciolecie istnieje różnica wyłącznie co do kwot, a nie co do mechanizmów. Przedstawiciele trzech partii parlamentarnych uznali za godny powód do zwołania wspólnej konferencji prasowej wyrażenie oburzenia retoryką Jarosława Kaczyńskiego, który państwo pod rządami PO i PSL nazwał kondominium rosyjsko-niemieckim. Jeśli rząd nadal nie będzie potrafił racjonalnie uzasadnić swojej polityki w sprawie umowy gazowej (przygotowanej i forsowanej wbrew wszystkiemu, obecnie nawet wbrew organom unijnym), w końcu doprowadzi do tego, że wielu obserwatorów powtórzy – w odniesieniu do słów Kaczyńskiego – ulubiony argument obrońców Palikota: "może w formie nie do przyjęcia, ale przecież powiedział prawdę, którą ktoś w końcu musiał powiedzieć". Rafał A. Ziemkiewicz

Sędziowie też ludzie i po kredyt do banku idą Przy okazji pozwu zbiorowego klientów Brebank zabrał głos Mecenas Jerzy Bańka, prawnik Związku Banków Polskich. Jego wypowiedź zamieściła Rz.: "Mecenas Jerzy Bańka, prawnik Związku Banków Polskich, zauważa, że ta sprawa może być potwierdzeniem obaw, jakie bankowcy (nie tylko zresztą oni) zgłaszali wobec nowej procedury: że może ona uruchomić nakręcanie przez prawników spraw, wydumanych roszczeń, tak naprawdę korzystnych przede wszystkim dla nich samych." Aby prawa konsumentów i przedsiębiorców można skutecznie bronić wobec banków niezbędne są orzeczenia sądów korzystne dla tychże konsumentów i przedsiębiorców. A takich szukać ze świeczką. Dla mnie jako Prezesa Stowarzyszenia Przejrzysty Rynek nie jest żadną tajemnicą, że wbrew literze prawa, sędziowie z reguły w sposób oczywisty trzymają stronę banków. W tym kontekście zamieszczona przez Rz. wypowiedź prawnika Związku Banków Polskich brzmi jak instrukcja dla braci sędziowskiej. W końcu jakoś trzeba żyć, a sędziowie też ludzie i po kredyt do banku idą. Nie tylko po kredyt... W sądach oskarżenia przedsiębiorcy lub konsumenta przeciwko bankowi traktowane są jako "wydumane". Jeśli nawet oparte są na mocnych dowodach sędziowie uciekają w podsuwane przez bank kruczki proceduralne i unikają decyzji merytorycznych. Przykładem może być wczorajsze orzeczenie sądu apelacyjnego w sprawie (XX GC 475/07) przeciwko Pekao SA dotyczącej tzw. Projektu Chopin. Sąd odrzucił apelację zamykając tym samym sprawę. Oparł się na stanowisku Pekao SA, że akcjonariusz Banku nieprawidłowo złożył sprzeciw do zaskarżanej uchwały. Orzeczenie sądu było oczywiste od początku rozprawy. Sędzia referujący oparł się w swym wystąpieniu na argumentacji pozwanego banku bez przedstawiania kontrargumentów akcjonariuszy. Ba, w ustnym uzasadnieniu decyzji przytaczał zwyczajnie i bez żenady "fakty" sprzeczne z dowodami (nagraniem video). Środowisko sędziowski nie jest jednolite i wielu z nich dostrzega przyczyny wadliwych orzeczeń sądów. Wysoki przedstawiciel Krajowego Rejestru Sądowego wyjaśnił postawę większości sędziów ich uprzywilejowaną pozycją w państwie i systemie emerytalnym. Na uwagę, że na drenażu finansowym Pekao SA przez włoską spółkę matkę i spadku wartości akcji banku na giełdzie tracą głownie fundusze emerytalne i polscy emeryci wyjaśnił, że sędziowie wyjęci są z powszechnego systemu emerytalnego, a wysokość ich emerytur gwarantuje państwo. Z przymrużeniem oka patrzą więc na poczynania banków, kontrolowanych przez zagraniczny kapitał. Wysoki przedstawiciel Naczelnego Sądu Administracyjnego zły stan wymiaru sprawiedliwości w Polsce wiąże z przewlekłością postępowań sądowych. "Chcesz robić biznes w Polsce" nie skarż się do sądów. Masz nikłe szanse na sprawiedliwy i bezzwłoczny wyrok. Taka praktyka sądowa po prostu zamyka drogę dochodzenia praw przed sądami. Aby uzdrowić polski wymiar sprawiedliwości, należy przede wszystkim napiętnować beneficjentów obecnej sytuacji. Są to bez wątpienia między innymi banki. Nie można dopuszczać do sytuacji, że polski akcjonariusz, przedsiębiorca czy konsument stoi na z góry straconej pozycji kiedy jego interes naruszają te potężne instytucje, kontrolowane przecież przez kapitał zagraniczny. Polski sąd powinien bronić interesów polskich obywateli. Tak jak interesów Niemca, Francuza czy Włocha bronią bez pardonu sądy w tych krajach.

Więcej na:http://unicreditshareholders.com/bie%C5%BC%C4%85ce_informacje Jerzy Bielewicz

Uwaga! Nowy dowód osobisty pozbawi nas praw do wolności! Chcesz być wolny nie odbieraj nowego dowodu osobistego (RFiD)! Panie i Panowie, Szanowni obywatele RP...Drodzy rodacy zostaliśmy sprzedani za przysłowiowe judaszowe srebrniki... Polska stała się częścią systemu kontroli nad społeczeństwem w ramach projektów LUCID (Logical Universal Communications Intractive Databank). Identyfikacja wykorzystująca technologie RFiD został wprowadzony w 1974 przez państwa zrzeszone w EWG... Procesor ten ma zadanie identyfikować, namierzać i kontrolować obywatela na odległość lokalizując i badając jego zachowania, zainteresowania, stan zdrowia, stan finansów oraz min: kryteria wyborcze i interakcje społeczne... Dr Hanrick Edelman główny analityk Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w Brukseli, ujawnił, że plan "Odnowy świata z chaosu" jest już w toku. Światowy kryzys ekonomiczny na początku 1974 r. doprowadził do spotkania przywódców krajów EWG, doradców i naukowców, w czasie, którego dr Eldeman przedstawił "BESTIĘ": (ang.) BEAST = Brussels Electronical Accounting Surveying Termina). Owa bestia jest komputerem umożliwiający katalogowanie ludzi przypisując im 18 liczbowy klucz kodowy. W pierwszej fazie projektu skatalogowano obywateli EWG. Moce przerobowe już pod koniec lat 70 umożliwiały skatalogowanie wszystkich istot żywych na naszej planecie! Po udanym eksperymencie na grupie obywateli EWG (1974-1984) przeprowadzono szerokie testy na zwierzętach domowych i hodowlanych na całym świecie (min: w Kanadzie, Francji, Hiszpanii, Anglii…)... Pierwszym krokiem dobrowolnego przyjęcia znakowania był strach przed tzw: terrorystami po ataku z 11 września... Obecnie wmawia nam się, że jest to bezpieczny system identyfikacji oraz bezpieczny system płatności bez stykowej. Jeśli zdecydujemy się na inwazyjną identyfikację RFiD zostanie nam wszczepiony chip biomedyczny pod skórę na ręce lub czole... Idziemy w kierunku kontroli absolutnej obywatele USA i Hiszpani zostali podstępem zmuszeni do posiadania dokumentów iD opartych na technologii, RFiD ponieważ wedle władz tych państw istnieje żywe zagrożenie terroryzmem!!! Hiszpania podobnie jak USA są krajami testowymi, które zostały wskazane przez amerykański i europejski rząd cieni. W europie głównymi działaczami idei Nowego Porządku Świata są członkowie Klubu Bilderberga to tajne stowarzyszenie w skład, którego wchodzą prawdziwe władze europy i świata bankierzy, finansiści i szare eminencje…Twórcą tego elitarnego klubu jest twórca unii europejskiej mason Józef Retinger, kolejna osoba po Brzezińskim manipulująca rządami całego świata. Listę członków Klubu Bilderberga (nie kompletną) znajdziecie tutaj: http://alles-schallundrauch.blogspot.com/2010/06/bilderberg-meeting-span... kompletna lista została usunięta przez atak na mój prywatny serwer w dniu 3.Czerwca.2010 Data ta zbiega się z tajnym spotkaniem eminencji w Barcelonie.!!! Podobne losy spotkały nie tylko mój serwer….(np.: http://www.bilderbergmeetings.org/meeting_2010_2.html)

Technologia RFiD jest tylko wstępem wybadaniem czy ludzie są na tyle naiwni, aby wziąć udział w tym eksperymencie, który doprowadzi do zaproponowania wygodniejszego rozwiązania połączenia dowodu, legitymacji, paszportu i karty kredytowej wszczepianej w nasze ciało... Co prawda taki chip zasilany jest naszym własnym bioprądem jednak wypełniony jest szkodliwym litem, który może zostać zdalnie uwolniony doprowadzając w najlepszym przypadku do owrzodzenia organów wewnętrznych a w najgorszym śmierci nosiciela bio-chipu...Czy tego typu chip nie jest jednocześnie bronią, która może zostać użyta przeciwko nosicielowi? Czy osoby wszczepiające nie są terrorystami działającymi na niekorzyść osób znakowanych?! Drodzy obywatele nie jesteśmy zwierzętami, aby nas kontrolować, aby kontrolować życie nasze i naszych dzieci...Czas skończyć z elitą pseudo intelektualnych bestii ubranych w miłe słówka i obietnice... Jeśli nie przetrwamy tej próby zrobią z nami wszytko kontrolując i niszcząc nasze marzenia i sny przerabiając je w materialną papkę... Wszystkie te próby kontroli skończy się szantażem: jeśli nie będziesz mieć chipu nie będziesz mógł znaleźć pracy, założyć konta osobistego, zrobić zakupów, ubezpieczyć siebie i dzieci czy pójść do lekarza... Nowy dowód to działanie przeciwko człowiekowi i jego wolności. Nowy dowód to zagrożenie dla całego społeczeństwa i jego praw obywatelskich ... Jeśli państwo szuka niewolników i posłusznych psów musi zrobić to gdzie indziej!!! Państwo chce wiedzieć gdzie się poruszasz, w jakim towarzystwie się obracasz, w jakich manifestacjach bierzesz udział, na jaką partie oddajesz głos, kto cię ubezpiecza, ile wydajesz pieniędzy i ile zarabiasz… Panie Komorowski nie ładnie socjalizm miał swoje złe strony, władza kontrolowała i cenzurowała, ale rządy pseudo demokracji opartej na dyktaturze i kontroli to niedozwolone przestępstwo wobec narodu, którego jest Pan przedstawicielem… Ta sprawa musi oprzeć się o niezależny trybunał w ramach, którego powinni zasiąść niezależni profesorowie i naukowcy. Bowiem trybunał europejski jest już stracony i przesiąknięty zarazą ogarniającą świat… Jeśli ideały Masonów opierały się na pięknej Idei Nowego Porządku Świata, to rząd cieni podszywając się pod te hasła buduje nam nowe kontrolowane piekło na ziemi… Zdecydowanie odmawiam przyjęcia nowego systemu znakowania bydła, jakim jest nowy dowód osobisty!!! Jestem wolnym i niezależnym człowiekiem posiadającym prawo do prywatności i wyrażania wolnej opinii. Jako wolny człowiek mam prawo odmówić przyjęcia przedmiotu, który pozbawia mnie wolności osobistej! I zmusza obywatela do działania kontrolowanego!

Wojciech dydymus Dydymski

PS uważajcie także na telefony z zintegrowanymi systemami RFiD oraz kartami płatniczymi typu PAY Pass… one również zawierają wyspecjalizowany chip namierzająco – identyfikujący… Teoria spiskowa powoli staje się faktem…

PS 2 Dowód będzie rozprowadzany od 2011 roku, nowością jest fakt, iż będzie on wydawany każdemu obywatelowi tuż po urodzeniu...

Słownik pojęć:

1. LUCID (Logical Universal Communications Intractive Databank)

Projekt ten zakłada zebranie w jednym centralnym komputerze wszystkich możliwych danych o każdym mieszkańcu naszej planety. Wymagane będzie obowiązkowe posiadanie Universal Biometric Card, czyli uniwersalnej karty biometrycznej lub wszczepionego pod skórę bio-chipa.

2.Nowy dowód info: http://wiadomosci.onet.pl/2184224,11,1,1,,item.html

3.RFiD: http://pl.wikipedia.org/wiki/RFID

4.Artykuł poświecony B.E.A.S.T: http://www.prawica.net/node/1564,

5.FDA- Amerykańska "Food and Drug Administration" pozwoliła na sprzedaż i wszczepianie ludziom pod skórę elektronicznego dowodu osobistego "VeriChip" produkowanego przez firmę "Applied Digital Solutions". Urządzenie zawiera układ elektroniczny z zapisanymi danymi, które można odczytać, zbliżając do chipa specjalny odbiornik. "VeriChip" ma służyć przede wszystkim do przechowywania danych medycznych, które będzie można błyskawicznie odczytać w razie wypadku. Czy tylko wtedy? Oto jest pytanie...

6.Klub Bilderberga - http://pl.wikipedia.org/wiki/Grupa_Bilderberg

7. Josef Retinger - http://pl.wikipedia.org/wiki/Józef_Retinger Dydymus

Janek Karandziej i Kazimierz Maciejewski: Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża Ostatni okres był bardzo obfity w rocznicowe wydarzenia związkowe z kilkoma niespodziankami wokół tych obchodów. Wałęsa przegrał proces z Wyszkowskim, przez moment pojawiła się nadzieja, że mamy szansę na niezależne sądownictwo. Ale Henryka spadła chyba z byka, ogłaszając się gwiazdą betlejemską prowadzącą robotników na strajk na wybrzeżu w 1980 roku. Pózniej pojawiają się zniesmaczeni swiadkowie tych wydarzeń, sugerujący że w zasadzie Pani Krzywonos, próbuje załapać się na ten moment dziejowy na tzw. Krzywy Ryj, czyli jest wędrowniczką, która chce przysiąsć się do uczestników. Następnie przeczytałem oswiadczenie „czterech muszkieterów” z Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, protestujące próbę zawłaszczenia historii tamtych dni przez towarzystwo skupione wokół „rycerzy okrągłostołowych” dezynfekujących obraz tamtych wydarzeń z „nieswoich” ludzi, takie retuszowanie zdjęć kadry kierowniczej najlepiej było jednak robione w otoczeniu Stalina i z czasem z grupowego pamiątkowego zdjecia został tyko ... portret Wodza. Z podpisanych czterech uczestników WZZW znam dwóch i to każdego w nieco inny sposób. Kazimierz Maciejewski to tytan pracy patriotycznej na internecie myszkujący dniem i nocą w poszukiwaniu „swieżych bułeczek”, które następnie prezentuje, nam głodnym dobrej niezależnej informacji n.t. kolejnych odsłon wydarzeń w Polsce (http://wzzw.wordpress.com).
Chociaż zaszył się w górzystej Bawarii, należy on do tzw. gwardii tczewskiej, z która zetknąłem się w północnej Kalifornii. Po prostu sporo członków „Solidarnosci” tczewskiej znalazło się w płn. Kalifornii i wyróżniali się (pozytywnie) w przeróżnych inicjatywach patriotycznych na tym terenie. Doszło do takiej sytuacji w San Francisko, że jeden z niedoinformowanych zapytał : gdzie własciwie w Polsce leży ten Tczew, czy daleko od Gdańska? Odpowiedz brzmiała: Gdańsk to jest takie miasto, które leży niedaleko od Tczewa! W gwardii tczewskiej było kilka wiodących nazwisk: Marek Marian Piekarski (zm. 28 VIII 07 w Concord, CA), bliski współpracownik Maciejewskiego z okresu działalnosci w WZZW, poprzednika „Solidarnosci”, Andrzej Kaszuba (szwagier M.M.Piekarskiego) działacz „S”, Leszek Lamkiewicz (powrócił do Kraju), Jurek Bandrowski (ostatnio powrócił do Kraju) i kilku innych. Janek Karandziej, poznałem go już w Kalifornii, chyba w 1985r. Cichy, zamyslony, praktykujący katolik z gromadką dzieci. Nikomu nie opowiadał o czasach walki o WZZW, organizowaniu strajków, rozrzucaniu nielegalnych ulotek, odbytych aresztach, czy „zaliczonych” głodówkach. Był młodym fajnym chłopakiem słuchającym muzyki, z cierpliwym usmiechem wysłuchującym o kolejnych bohaterskich wyczynach nowych polskich emigrantów na zachodnich antypodach. Pachniał tolerancją. Twardniał jednak gdy chodziło o Ojczyznę, urodzony w Karelii na dalekiej, zimnej sowieckiej północy, wychowany w zesłanej patriotycznej rodzinie w sprawach Polski nie „mógł” ustąpić ani kroku. Najpierw zorganizował „obwożną” polską bibliotekę, następnie namówił mnie i innych na zorganizowanie wydawnictwa „Wiadomosci”(dwutygodnik 1986-89), uczestniczył w organizacji FREEDOM (informacje o przesladowaniach w kraju, zbieranie , wysyłanie pieniędzy do podziemia), utworzeniu polsko-amerykańskiego stowarzyszenia na wschodnią zatokę San Francisko, Fundacji AK, ect.

To do domu Janka w Pittsburg’u zawijali w połowie lat 80-ych wypuszczani z Kraju opozycjonisci : Joanna i Andrzej Gwiazdowie, Anna Walentynowicz i inni, u Janka i Eli czuli się bezpiecznie i swojsko i otwierali się na rozmowy o Polsce z głodną informacji, często zdezorientowaną emigracją osiedloną wokół San Francisko. Ale Janek (tak jak jego Rodzice w Rosji), nie mógł długo wytrzymać (nawet w naszym towarzystwie!) bez Polski, powrócił w 1988r. osiedlił się z rodziną w Kudowie Zdrój, piękny zakątek Ojczyzny dla pięknego człowieka. Czasem przysle e-maila w którym dziwi się po kolejnych wyborach: jak mało polskosci jeszcze w Polakach, ile pracy trzeba jeszcze wykonać aby Polacy zostali wreszcie obywatelami swojego państwa. Jacek K.M

Skrócone dzieje TW III RP Dożyliśmy czasów, gdy młodzież idzie co raz to na większą łatwiznę. Komputery, wikipedia, Google.... Dziewczyny i chłopaki mają problemy głównie z zapamiętywaniem imion i nazwisk ludzi z pierwszych stron gazet. Jak w takim razie przekazać młodym historię najnowszą naszej Ojczyzny? Jak przedstawić fakty a głównie osoby, by ich postaci zapadły w pamięć młodych? Może zamiast imion i nazwisk użyć czegoś na wzór pseudonimów identyfikacyjnych te osoby? Spróbuję... Gdy w 1989 roku nastąpiły zmiany ustrojowe w Polsce, na skutek układów wzajemnych opozycji i władzy wybrano prezydentem TW Wolskiego. Stało się tak, gdyż TW Albin rzucił hasło „nasz premier, wasz prezydent”. Na szczęście prezydentura nie trwała długo. Kolejną głową państwa (sic!) wybrano TW Bolka, którego prezydentura obfitowała w zaskakujące zwroty i przemiany. Dały znać o sobie animozje dawnych kolegów, jak choćby konflikt z TW Albinem i całym jego środowiskiem. Od TW Bolka odwrócił się wkrótce nawet popierający go w trudnych chwilach TW Święty. Nie przeraziło to TW Bolka, który czuł się bardzo mocno na swoim stanowisku. Jakby na potwierdzenie tych słów, udało mu się zablokować publikację listy agentów bezpieki oraz odwołać rząd, który chciał do tego doprowadzić. TW Bolek zebrał grupę pokornych i przy współudziale ugrupowania kierowanego przez TW Olka obalił niesforny gabinet. Pomagał mu wydatnie zwłaszcza TW Lech. Wkrótce po konsultacjach z TW Zapalniczką, TW Bolek rozpoczął umacnianie lewej nogi. Spodobało się to zwłaszcza wpływowemu nadredaktorowi „GW” TW Albinowi oraz jego przyjaciołom TW Ketmanowi i TW o nieznanym kryptonimie (TW Departamentu III). TW Bolka pochwalili też duchowni skupieni przy gazecie: TW Jankowski, TW Filozof, a lansowaniem prezydenta w mediach zajął się też wszechwładny szef telewizji TW Kowalski . Na nic jednak zdało się utrzymywanie mitu TW Bolka. Kolejne wybory prezydenckie wygrał TW Olek. Na pierwsze strony gazet zaczęły trafiać postaci z otoczenia nowego prezydenta.TW Jerzy w papieskim geście całował ziemię, pochwalne hymny drukowali TW Daniel, TW Sąsiad oraz TW Senator a Olin został nawet Premierem. Niestety wkrótce Olin zmuszony został do złożyć urząd a stanowisko prezesa rady ministrów objął KO Carex. Tak to sielsko mijały dni nowej lewicowej władzy. TW Olek zyskał reelekcję na następne lata a jego towarzysze umacniali się dzięki wzajemnym powiązaniom w wielu partiach politycznych. Rolę łącznika między grupą TW Olka a TW Bolka przejął na siebie KO Must, który ładnie wyglądał i mimo, że gadał głupio to się podobał. Wszystko szło dobrze, aż któregoś dnia KO MUst zapragnął sam sprawdzić się w roli rozdającego karty. Utworzył wraz z takimi dwoma partię i rósł w siłę. Kompletował drużynę, do której dołączali co raz to nowi zawodnicy tacy jak: TW Znak, TW Leopold, TW Litwin a nawet po jakimś czasie TW Karol. Kolejne wybory prezydenckie były nieudane, gdyż żaden TW nie został wybrany, tylko uczciwy obywatel. Wzmogło to ataki na jego urząd i osobę. Celowały w tym zwłaszcza zaprzyjaźnione telewizje poprzez zaufanych pracowników, takich jak TW Milan oraz właścicieli – jak TW Zegarek. Prasa oraz radio również przypuściły atak. TW Stokrotka i TW Albin walczyli z pełną determinacją o wolność od normalności. Przy duchowym wsparciu TW Bolka oraz innych podległych mu ludków udało się w końcu wyeliminować urzędującego prezydenta. Jego następcą został TW Litwin i wszystko wróciło do normy. Prewencyjny Komitet obrony TW Litwina okopał się mocno i poprzez jadowite nad wyraz obfite plucie TW Leopolda, nie dopuszczał żadnej krytyki urzędującego prezydenta. Aby podkreślić wielkość nowego TW na najwyższym urzędzie w państwie, znany telewizyjny showman i historyk amator TW Jowisz poświęcił mu jeden z cyklicznych programów „sensacje XX wieku” To by było na tyle... yarrok

Katastrofa TU-154M – analiza spójności wersji oficjalnej identyfikacji i zwrotu ciał ofiar katastrofy do Polski – identyfikacja Opracowanie z wykorzystaniem materiału nadesłanego przez Thorgala, Eweliny Kowal – TnX, oraz wiedzy własnej :) Na dzień dzisiejszy opinia publiczna nie zna wszystkich szczegółów dotyczących identyfikacji zwłok ofiar katastrofy prezydenckiego Tupolewa. Również nieznana jest dokładność identyfikacji poszczególnych zwłok Ofiar katastrofy TU-154M. Spośród wszystkich wiadomości dotyczących identyfikacji zwłok pasażerów TU-154M publikowanych w mediach, można wyodrębnić trzy zasadnicze sposoby identyfikacji zwłok:

1. Identyfikacja zwłok „bez problemu” ( wypowiedź Minister Zdrowia Ewy Kopacz). Bezproblemowa identyfikacja oznacza, ze ciała Ofiar katastrofy miały twarze, ręce, stopy, rzeczy osobiste. Katastrofa Tupolewa nie zmieniła wyglądu czy wyrazu twarzy tych osób.

2. Identyfikacja zwłok po cechach szczególnych oraz rzeczach osobistych.
3. Identyfikacja zwłok za pomocą porównania profilu genetycznego DNA.

18:26 - Tylko 14 ciał ofiar jest na tyle dobrze zachowanych, iż identyfikacja może odbyć się bez problemu - poinformowała minister zdrowia Ewa Kopacz. W przypadku kolejnych 20 identyfikacja prawdopodobnie będzie mogła się odbyć dzięki znakom szczególnym - zaznaczyła.

RMF, Katastrofa 10 kwietnia. Podsumowanie wydarzeń z niedzieli minuta po minucie Na dzień dzisiejszy opinia publiczna nie wie ile ciał pasażerów TU-154M rozpoznali bliscy oraz krewni, a także nie wie ile ciał oraz szczątków było badanych za pomocą porównania profili genetycznych DNA.

Identyfikacja nieznanych zwłok Identyfikacja nieznanych zwłok w każdym przypadku musi być poprzedzona oględzinami miejsca ich znalezienia i dokładnym opisem odzieży oraz przedmiotów znalezionych przy zwłokach. Odzież zdjęta ze zwłok powinna być przechowywana do dalszych badań, a następnie wysuszona i prawidłowo oznakowana.

Ustalenie tożsamości Ustaleniu tożsamości w czasie oględzin zewnętrznych zwłok służy stwierdzenie wielkości (długości) ciała, wagi, płci, wieku, ogólnego stanu odżywienia, cech owłosienia (także poza głową), rysunku i barwy tęczówki, stanu paznokci, znamion barwnikowych skóry, tatuaży, blizn, wszelkiego rodzaju zniekształceń lub uszkodzeń ciała.

Sekcja zwłok. Kolejną czynnością, jaka powinna być przeprowadzona w celu identyfikacji nieznanych zwłok jest sekcja zwłok (sectio cadaveris), która w istocie polega na otwarciu odpowiednimi cięciami, co najmniej trzech głównych jam ciała i zbadaniu zawartych w nich narządów w celu ustalenia przyczyny śmierci i okoliczności jej towarzyszących. W szerszym ujęciu sekcja zwłok oznacza badanie pośmiertne zwłok, obejmujące zarówno oględziny zewnętrzne, jak i wewnętrzne. Sekcja zwłok pozwala na uzyskanie informacji potrzebnych do ustalenia tożsamości zwłok, a prawidłowe jej wykonanie pozwala ustalić przyczyny zgonu

Metody identyfikacji zwłok W zależności od okoliczności znalezienia zwłok stosuje się różne metody ich identyfikacji, które zostały opracowane podczas V Konferencji Komisji Interpolu do spraw Identyfikacji Ofiar Katastrof Masowych i Klęsk Żywiołowych, która odbyła się w Lyonie w 1993 roku. Kolejność metod identyfikacji zwłok została podana od metod najbardziej wiarygodnych do metod tylko sugerujących tożsamość. Kolejność ta przedstawia się następująco: porównanie profilu genetycznego DNA, porównanie odcisków palców, badanie uzębienia i innych danych odontologicznych, badania radiologiczne, porównanie danych medycznych (przebyte zabiegi lecznicze i chirurgiczne), porównanie znaków szczególnych (blizny, tatuaże), porównanie danych rysopisowych, identyfikacja rzeczy osobistych, identyfikacja na podstawie dokumentów ujawnionych przy zwłokach lub szczątkach, rozpoznanie przez świadków, członków rodziny lub znajomych Kolejnymi metodami które można wykorzystać w procesie identyfikacji zwłok są:

- daktyloskopia
- badanie uzębienia
- metoda superprojekcji
- Metoda Gierasimowa
- Implantoskopia

Nie będziemy rozpisywać poszczególnych metod gdyż nie to jest celem tego wpisu, ale skupimy się najbardziej na badaniach za pomocą porównania kodu genetycznego DNA.

Identyfikacja zwłok za pomocą porównania profilu genetycznego DNA Poprawna analiza za pomocą porównania profilu genetycznego powinna wyglądać tak:

1. Wpierw musi nastąpić skompletowanie grupy wszystkich szczątków ciał ofiar z miejsca katastrofy. Szczątki zawierają korpusy ciał, jak i mniejsze części, takie jak ręce i nogi i ich fragmenty, aż do całkiem małych szczątków takich jak np. palce, kości, włosy. W przypadku katastrofy TU-154M skompletowano tylko część, ponieważ 30 kwietnia do Polski przysłano kolejne szczątki. A poza tym w mediach ( patrz program TVP1 „Misja Specjalna ) były wypowiedzi wielu osób którzy przebywali w Smoleńsku po katastrofie a którzy odnajdywali różne szczątki ludzkie ofiar katastrofy.

2. Wśród szczątków 20 osób dosłanych 30 Kwietnia 2010 znajdowały się na pewno fragmenty ciał osób już zidentyfikowanych ( oraz pochowanych ). Aby poprawnie ustalić do jakich osób należą szczątki 20 osób należało stworzyć próby referencyjne ( pobranie DNA ) wszystkich ciał ofiar, w tym ciał które już zostały zidentyfikowane. źródło: RMF, Do kraju wróciły kolejne szczątki ofiar katastrofy pod Smoleńskiem Oczywiście, wśród zidentyfikowanych, były także osoby, które miały ciało nienaruszone i dla nich nie trzeba było wcześniej przygotowywać prób referencyjnych. Mogło to dotyczyć tych 14 ciał zidentyfikowanych „bez problemu”. Przypomnę, 20 ostatnich osób identyfikowano wg mediów za pomocą porównania DNA. żródło: WP, Posłowie, dowódcy, załoga - 20 osób niezidentyfikowanych

3. Pobranie materiału genetycznego od członków rodzin ofiar katastrofy. ABW rozpoczęła zbieranie materiału genetycznego już w 3 godziny po katastrofie TU-154M źródło: RP, ABW zbierała DNA

Odtąd policzymy czas potrzebny na przeprowadzenie analiz, ponieważ nie jesteśmy w stanie oszacować czasu dla czynności opisanych w punkcie 1.

4. Ustalenie profili genetycznych kilkuset fragmentów ciał (wg Minister Zdrowia, Ewy Kopacz „przekopano z całą starannością, na głębokość 1 m…” w ich poszukiwaniu 700 metrowy pas” ). Można przypuszczać że różnych szczątków ofiar katastrofy TU-154M było co najmniej kilkaset. Aby ustalić profil genetyczny kilkuset fragm. ciał wpierw należało zrobić izolację DNA, następnie przeprowadzić PCR oraz odczytać wyniki na maszynie nazywanej sekwenatorem.

Izolacja DNA Jest to fizykochemiczny proces wydzielenia DNA z tkanki. Genetycy posługują się zmianami pH, rozdrabniają tkankę fizycznie i enzymatycznie, żeby wydobyć DNA z jąder komórkowych.

PCR Jest to reakcja łańcuchowa enzymu polimerazy. Genialny wynalazek pewnego Amerykanina, który pozwala powielić w bardzo dużej ilości dany konkretny fragment DNA. Jest stosowany w każdym laboratorium genetycznym. Dzięki temu wynalazkowi genetyka poszła do przodu tak szybko.

Sekwenator Jest to maszyna, która zawiera w sobie super czułą kamerę i laser. Za pomocą tego lasera i kamery rejestruje się i sczytuje sekwencję DNA (DNA jest jak zdanie z wyrazami, dowiadujemy się jakie wyraz posiada litery, a potem jakie zdanie posiada wyrazy). Niezależnie od liczby prób, dzisiejsze możliwości pozwalają zrobić to w ciągu 3 dni. W tym samym czasie, równolegle (cały czas obliczamy czas minimalny, najszybciej jak można było to zrobić) należy przeprowadzić te same analizy w drugim niezależnym laboratorium kryminalistycznym. Na pewno w czasie analiz pojawią się niezgodności miedzy tymi dwoma laboratoriami. Im więcej prób tym więcej niezgodności w tak zwanych genetycznych fingerprints (czyli odciskach palca dla danej próbki).

5. Niejasne fingerprints trzeba jeszcze raz powtórzyć w trzecim laboratorium, od początku, czyli wszystkie trzy etapy: izolacja DNA, PCR, sekwenator. To wymaga transportu prób miedzy laboratoriami. Na wszystkie powtórzenia analiz potrzebny jest dodatkowy czas, 3 kolejne dni + 1 dzień radzenia ekspertów nad otrzymanymi wynikami.

6. Kolejnym etapem jest ustalenie liczby osób wśród otrzymanych profili. Każdy profil jest unikalny, trzeba sprawdzić, czy wśród badanej grupy szczątków profile się nie powtarzają, to oznacza, że dane szczątki (na przykład ręka, noga i włosy) należą do tej samej osoby. Trzeba to zrobić, jeśli się chce uczciwie pochować daną osobę. To jest 2 dni pracy, niezależnie od liczby prób, chyba że ta liczba prób przekroczyłaby tysiąc, wtedy czas może się wydłużyć.

7. Kolejnymi etapami są: porównanie profili z próbami referencyjnymi szczątków osób już zidentyfikowanych, oraz odrzucenie z dalszych analiz szczątków które zostały zidentyfikowane (takie szczątki muszą być zwrócone rodzinom, nawet po pochówku, co miało miejsce 30 kwietnia). To są kolejne 2 dni pracy + 1 dzień na konferencję (tego typu analiz nie może robić jedna osoba, musi być to zespół i musi się odbyć narada tego zespołu).

8. Następnie wykonuje się porównanie profili prób pobranych od członków rodzin, z profilami szczątków ofiar katastrofy. To jest 3 dni pracy.

9.W badanych próbkach mogą wystąpić profile niezidentyfikowane. Nie odpowiadają one żadnej ofierze ( w tym wypadku katastrofy ), ale mogą odpowiadać profilom osób pracujących w laboratorium. W analizach trzeba wziąć pod uwagę profile osób technicznych które robiły te analizy. Wystarczy ze te osoby codziennie dotykają tego samego blatu stołu na którym leżą próbki DNA, w takim przypadku osoby te zostawiają swoje DNA. Takie sytuacje zdarzają się dość często. W takich przypadkach analizy trzeba powtórzyć, każde powtórzenie analiz to dodatkowy czas potrzebny na wykonanie kolejnych analiz. Ile laboratoriów prowadziło analizy profili DNA?

Ktoś mógłby powiedzieć że przecież można skorzystać z kilku laboratoriów... Nie można prowadzić badań przez podział na 7-9 laboratoriów!!! To jest tak samo szkodliwe jak przeprowadzenie badan tylko w jednym laboratorium! W przypadku kilku laboratoriów nie ma możliwości aby sprawdzać zgodności wyników. Jak rozstrzygnąć kto ma rację? To jest wykluczone! Muszą być dwa laboratoria przeprowadzające analizy równolegle oraz trzecie laboratorium które sprawdzi niejasności. Innej możliwości nie ma.

Przykład:

- laboratorium 1 prowadzi badania nad 25 osobami,
- laboratorium 2 prowadzi badania nad 28 osobami,
- laboratorium 3 prowadzi badania nad 18 osobami,
- laboratorium 3 prowadzi badania nad 25 osobami,

KAŻDE z tych laboratoriów musi mieć swój odpowiednik - równolegle prowadzące badanie laboratorium. ( laboratorium 1 + laboratorium 1A ) Dla 4 laboratoriów muszą być 4 kolejne laboratoria które prowadzą badania równolegle oraz przynajmniej jedno laboratorium sprawdzające i rozstrzygające niejasności, razem 9 laboratoriów. Powiedzmy ze powstały niejasności miedzy którąś parą laboratoriów na przykład lab1 i lab 1A. W takim przypadku musi się znaleźć kolejne laboratorium ( lab 1 B ) które rozstrzygnie niejasności. Dla 2 laboratoriów prowadzących analizy, muszą być kolejne 2 laboratoria które te same analizy prowadzi równolegle, i przynajmniej jedno laboratorium które będzie rozstrzygać spory. Razem 5 laboratoriów. Każde z laboratoriów kryminalistycznych musi mieć certyfikaty a poza tym analiza DNA jest skomplikowanym procesem naukowym, który może być prowadzony jedynie w laboratoriach mających odpowiednie wyposażenie i doświadczenie a wykonujący je eksperci powinni posiadać wysoki stopień wiedzy zawodowej i praktycznej. Oczywiście musi być zapewniony transport próbek DNA pomiędzy poszczególnymi laboratoriami, jeśli w Smoleńsku byłoby kilka laboratoriów, to z pewnością nie są one na jednej ulicy.

Podsumowanie Ale podliczmy ile trwa idealnie sprawna i szybka analiza genetyczna szczątków ofiar katastrofy, w której zginęło 96 osób. Nie wliczając czasu na odnalezienie szczątków na miejscu katastrofy i pobrania materiału genetycznego od członków rodzin, idealnie zorganizowana analiza genetyczna trwa 15 dni (wliczając soboty i niedziele jako pracujące). Rozpoznanie wszystkich ciał ofiar katastrofy zakończono 21 kwietnia 2010. Aby identyfikację uznać za rzetelną to musiałaby zostać rozpoczęta 6 kwietnia 2010 ( a więc przed katastrofą ) Przyjmując że identyfikację zwłok za pomocą porównania profilu genetycznego DNA rozpoczęto 11 Kwietnia 2010 a zakończono 21 Kwietnia 2010 ustalono tożsamość ofiar katastrofy pod Smoleńskiem w 10 dni! Aby wykonać tak szybko identyfikację za pomocą porównania profilu genetycznego DNA musiałby zostać spełnione jednocześnie dwa warunki:

- gdyby nie było konieczności konsultowania wyników analizy z drugim i trzecim laboratorium,
- gdyby ciała nie były rozczłonkowane,

Podział na trzy grupy identyfikacji (DNA, rzeczy osobiste, znaki szczególne oraz identyfikacja nie sprawiająca trudności) jest podziałem sztucznym. W normalnej sytuacji, występuje ciągłość polegająca na tym, że serie łatwych identyfikacji są przeplatane przez trudniejsze, rodziny na bieżąco identyfikują swoich bliskich. Pojawiają się sytuacje problematyczne, które rozwiązuje się używając metod genetycznych. W przypadku identyfikacji ofiar katastrofy TU-154M wszystkie problematyczne identyfikacje zakończyły się sukcesem. Żadna rodzina, która była zaproszona do Moskwy (przecież wszyscy którzy utracili bliskich powinni tam być) nie wróciła do Polski nie rozpoznając bliskich. Zadziwiająca skuteczność identyfikacji ofiar katastrofy… a może raczej skuteczność narzuconego scenariusza identyfikacji? Czy identyfikacja wszystkich szczątków ofiar katastrofy TU-154M była rzetelna ? Według nas - nie, ale na to pytanie z całą pewnością będzie można odpowiedzieć gdy rodziny ofiar katastrofy TU-154M zdecydują się dokonać ekshumacji zwłok oraz wykonać badania genetyczne, spektrograficzne i inne. Na zakończenie należy przypomnieć o pochówku szczątków jednej osoby niezidentyfikowanej, o tym fakcie informował Michał Boni, członek Rady Ministrów.

Ewelina Kowal, Wybrane metody identyfikacji zwłok ludzkich Info z dnia 10 Września 2010: Katastrofa TU-154M – analiza spójności wersji oficjalnej identyfikacji i zwrotu ciał ofiar katastrofy do Polski – część I, wpis ten ukazał się na mojej stronie www.pluszaczek.com w dniu 3 Lipca 2010 o godz.21.45 Pluszak

PiS-owscy liberałowie muszą odejść Rzeczpospolita:  Jak ustaliła "Rz", to nie Kluzik-Rostkowska, lecz eurodeputowany PiS Paweł Kowal może znaleźć się niebawem na celowniku prezesa i Komitetu Politycznego partii. Dlaczego? - Prezes został poinformowany, że to Kowal stoi za listem otwartym Migalskiego (europoseł ostro skrytykował w nim powyborczą taktykę PiS – red.). Powiedziano mu, że Kowal z Migalskim wielokrotnie dyskutowali w Brukseli o sytuacji w PiS, że padło stwierdzenie "tak dalej być nie może" i w efekcie powstało pismo, które wywołało medialną nagonkę na partię – mówi nasz informator, współpracownik Kaczyńskiego i członek ścisłych władz PiS. Dodaje, że prezes nie podjął w tej sprawie decyzji, ale "przygląda się" eurodeputowanemu. (...) Z naszych informacji wynika, że za wnioskiem o zawieszenie Jakubiak kryje się wewnątrzpartyjna grupa ziobrystów. To oni mieli przekonywać prezesa o rzekomej nielojalności posłanki i grupy liberałów. Według naszych informatorów powodem jest walka o władzę w ugrupowaniu. Jeśli pod wpływem intryg, plotek i donosów Kaczyński podniesie rękę na Kowala, dla PiSowskich "liberałów", czy - jak sama ich wolę nazywać - "frakcji sympatycznej", powinien to być ostatni dzwonek aby z PiSu odejść, dopóki jeszcze można odejść z własnej woli, w zgodzie, i z cieniem szansy na przyszłe porozumienie. Piszę to z przykrością, bo nie wróżę powodzenia ani partii, którą mogliby założyć, ani PiSowi, który za sobą zostawią, co oznacza, że jeszcze przez długi czas nie będziemy mieć silnej - a realnie rzecz biorąc żadnej - opozycji, i to w tak trudnych czasach. Ale temu już zdaje się nie da się zaradzić, i pozostaje tylko wybierać między odejściem razem, na swoje, odpowiednio wcześnie, żeby coś budować, a czekaniem aż ziobryści wszystkich wyczyszczą, jeden po drugim, pod byle pretekstami. To chyba lepsze to pierwsze, lepsze i bardziej godne. Jakubiak nie zasłużyła na takie potraktowanie, a to jak się zachowała po rozmowie z Kaczyńskim, pokazuje tylko jak bardzo nie zasłużyła. O Kowalu nawet szkoda gadać, bo on nawet pozoru pretekstu nie dał, a jest jednym z cenniejszych merytorycznie, i zwyczajnie sympatycznych, polityków. Migalski mógł drażnić, był kontrowersyjny, od biedy można sobie tłumaczyć, że zasłużył, ale o tej dwójce tego powiedzieć nie można. Jeśli więc rozpad PiSu, takiego jakim jest dzisiaj, jest i tak nieunikniony, lepiej, żeby to się stało jak najprędzej i jak najmniej boleśnie. Niech Jakubiak, Kluzik, Poncyljusz, Kowal odejdą już teraz, a ci, którzy ich wypychają pod pretekstem nieudanej kampanii, niech w najbliższej kampanii samorządowej pokażą na co ich stać. Jak PiS sobie radzi pozbawiony "obciążeń". Jeśli PiS polegnie - a polegnie na pewno - do wyborów parlamentarnych pozostanie jeszcze rok, to wystarczająco dużo czasu, żeby sobie wszystko przemyśleć i zdecydować, czy lepiej trzymać krótko partię z 10% poparciem, czy nauczyć się żyć z różnorodnością, i dzielić władzą w partii zbliżającej się do 30%. Jeśli "liberałowie" będą przeciągać rozwód - który i tak jest przecież nieuchronny - to nastąpi on zbyt późno, żeby mógł mieć pozytywne skutki. Nietrudno przewidzieć bowiem, że winą za klęskę w wyborach samorządowych intryganci obarczą "liberałów", po to, żeby ich wykosić przy układaniu list. Tych, którzy do tego czasu będą jeszcze chcieli mieć coś wspólnego z polityką, bo większość z nich sobie poradzi poza nią. Uważam Jarosława Kaczyńskiego za postać wybitną, polityka, którego jestem ciekawa jako człowieka (a niewielu takich jest), to jedyny polityk, którego brak kiedyś naprawdę da się odczuć (i będzie to poczucie wielkiej straty). Tak uważam i zdania nie zmieniam, mam też swoje zdanie na temat przyczyn tego co się teraz z nim dzieje, ale nie zamierzam uprawiać taniej psychologii wobec człowieka, którego nawet na żywo nie widziałam. To jednak nie on teraz rządzi PiSem, w sensie sprawstwa a nie wykonawstwa. Jeśli wierzyć różnym relacjom, i własnemu wyobrażeniu tego co się teraz wokół niego dzieje. Migalski w swoim liście zawarł brutalną prawdę "bez pana nie przetrwamy, z panem nie wygramy". Zgadzam się z tym.  Ale chyba wolę, żeby PiS nie przetrwał, po to, żeby większe szanse miało coś co wyrośnie na jego gruzach, niż aby trwało to co jest teraz - wieczne alibi Platformy dla nicnierobienia, ze stałą dostawą codziennie świeżych tematów zastępczych. Można się nie zgadzać z ocenami Jakubiak, można nawet uważać, że nie powinna ich wygłaszać we wrogich partii mediach, ale nie można jej tak upokarzać. A lojalność to jest to co pokazała Jakubiak po tym jak została - nie waham się tego słowa - zgnojona przez własną partię. Lojalność wręcz patologiczna, przeciwieństwo tego, co uprawiają ci "życzliwi", którzy rękami Kaczyńskiego pozbawiają się konkurencji do schedy po nim. Wiem, że emocje w polityce nie są ważne, że to takie babskie, ale akurat w przypadku już ukaranej Jakubiak i zagrożonego podobno Kowala nie umiem zapomnieć jak Jan Ołdakowski wspominał relacje między Lechem Kaczyńskim a "muzealnikami". Jan Ołdakowski: Ujmował nas tym, że był zupełnie inny - szczególnie dla swoich bliskich - niż większość polityków, których znaliśmy. Bardzo się starał, żeby ci ludzie, którzy byli wokół niego, to były jego osoby bliskie. On kochał politykę, która być może wyrastał z solidarności, taką politykę pewnej wspólnoty - tego, żeby on był przywódcą grupy ludzi, dla której ważne było, żeby były silne więzi; ważne, żeby była wspólnota celu; ważne, żeby ludzie potrafili poświęcać się. Więc to było coś więcej niż tylko grupa współpracowników. Wszyscy jego bliscy współpracownicy stawali się z czasem po prostu jego przyjaciółmi i on stawał się dla nich pewnego rodzaju mentorem. Czy się to Jarosławowi podoba, czy nie, dostał od brata grupę  mocno "rozpieszczonych" jego ciepłem ludzi, dla których polityka to nie wyścig szczurów i walka o władzę w partii tylko realizowanie wspólnych celów w grupie, którą łączy coś więcej. Ten romantyzm w polityce mi się bardzo podoba, nietrudno też zauważyć jak bardzo jest - był - skuteczny, choćby po tym co się udało osiągnąć w Muzeum Powstania Warszawskiego, którego by do dzisiaj nie było, gdyby jego twórcy całą energię tracili na podlizywanie się szefowi i knucie intryg przeciwko konkurencji. Jeśli PiS był atrakcyjny dla takich oszołomów jak ja, to właśnie dlatego, że widzieli w nim połączenie wizji i wybitnego intelektu Jarosława Kaczyńskiego, z ideowością sympatycznych polityków młodszego pokolenia, jak Kowal, Ołdakowski, Jakubiak, Poncyljusz. Taka mieszanka mogła się stać alternatywą dla bezideowej, pozbawionej wizji i sfokusowanej na obsługiwaniu potrzeb Ryśków Platformy. Partia Ziobry, Dery, Błaszczaka i kto tam się jeszcze włączył do wykopywania "liberałów" taką alternatywą nie będzie. Więc jeśli PiS w tym kierunku zmierza - a wszystko na to wskazuje - może lepiej, żeby "liberałowie" się odłączyli na tyle wcześnie, żeby jeszcze mogli w polityce zostać. Dla tych, którzy chcieliby ją poznawać opisywaną tak, jak ją opisywał Ołdakowski. Kataryna

Karaganow o wspólnym europejskim dyktacie Niemiec i Rosji Karaganow  „Związek Europejski - podobnie jak UE - może zostać stworzony mocą jednego dużego traktatu oraz czterech umów regulujących główne sfery współpracy oraz wielu drobnych umów sektorowych. Pierwszy duży traktat może dotyczyć utworzenia wspólnego obszaru strategicznego zakładającego ścisłą koordynację polityk zagranicznych. Miękka siła Europy mogłaby się połączyć z twardą siłą niemałego potencjału strategicznego Rosji. Ktoś może powiedzieć, że UE nie jest dla nas partnerem. Ale zaraz odpowiem mu, że powinniśmy być zainteresowani wzrostem jego wpływów. Słaba Europa będzie osłabiać Rosję.”… ”Jeszcze gorzej rysują się geopolityczne perspektywy Europy. Projekt integracyjny zaszedł w ślepą uliczkę. Na fali euforii spowodowanej zwycięstwem nad komunizmem Unia popełniła sporo błędów, za które teraz musi płacić. Po pierwsze, bez ustanowienia silnego centrum politycznego dopuszczono do strefy euro kraje, które mają inną kulturę gospodarczą niż Europejczycy z Zachodu. Po drugie, rozszerzenie Unii było zbyt szybkie i praktycznie bezwarunkowe. W efekcie klub państw z problemami poszerzył się, a podejmowanie wspólnych decyzji stało się jeszcze trudniejsze. Potem nastąpiło zmęczenie rozszerzeniem, więc waga polityczna UE w oczach takich państwach, jak: Turcja, Ukraina, Rosja się zmniejszyła. Błędem była też próba stworzenia wspólnej polityki zagranicznej. Dziś ta słaba wspólna polityka wiąże ręce wielkim państwom i nie pozwala zwiększać wpływów całej Europie. Po strasznym wieku XX, który złamał kręgosłupy prawie wszystkim państwom europejskim, Europejczycy nie są gotowi niczego poświęcać dla wielkiej polityki strategicznej. I pozostają coraz bardziej na jej obrzeżach. „Rywalizując o wpływy w strefie naszego sąsiedztwa - w krajach zachodniej części postsowieckiej Wspólnoty Państw Niepodległych – „…”Rywalizując na linii Rosja - UE czy też niedokończone boje linii Rosja - NATO obie części Europy zaczęły przegrywać w geopolitycznej rywalizacji nowego świata. Przespaliśmy rozwój nowej Azji oraz ruchy tektoniczne w światowej gospodarce i polityce.”…”Główny interes. Aby uniknąć nieporozumień, należy więc sformułować wspólny interes łączący Europę i Rosję w sferze geopolityki i geogospodarki. Zaczynają to powoli rozumieć zarówno w Moskwie, jak i w stolicach starych państw Unii” ..„Dlatego Rosja i Europa powinny dążyć do stworzenia wspólnego Związku Europy i do włączania do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Ukrainy, Kazachstanu itp.”…( źródło )

Mój komentarz Karaganow faktycznie skierował swoją ofertę do Niemiec , mówił o starych państw Unii , ale również o wiązaniu rąk wielkim państwom. Zaś jedynym wielkim państwem , ważącym , ciążącym gospodarczo, militarnie  i politycznie nad cała Europą od 1871 roku, są Niemcy . I oczywiście  Rosja . Aby zrozumieć do końca koncepcje hegemonistycznego rosyjsko niemieckiego duowiratu kontrolującego Wielka Europe warto przypomnieć słowa samego Putina w słynnym  liście do Polaków , który faktycznie był oferta skierowana do Niemiec ponad głową Polski  „Powojenne pojednanie historyczne Francji i Niemiec utorowało drogę do powstania Unii Europejskiej. Z kolei mądrość i wspaniałomyślność narodów rosyjskiego i niemieckiego oraz przezorność działaczy państwowych obu krajów pozwoliły uczynić zdecydowany krok w kierunku budowy Wielkiej Europy. Partnerstwo Rosji i Niemiec stało się przykładem wychodzenia sobie naprzeciw, patrzenia w przyszłość przy zachowaniu troskliwego stosunku do pamięci o przeszłości. I dzisiaj rosyjsko-niemiecka współpraca odgrywa wielce ważną, pozytywną rolę w polityce międzynarodowej i europejskiej.  „..(źródło ) Warto skorzystać z  linku zarówno do tekstu Karaganowa i jak i Putina . Według mnie oba teksty się uzupełniają , pokazują możliwa wizje Europy za lat kilka, kilkanaście. Kluczową sprawą dla Rosji jest zbudowanie osi Berlin Moskwa, kontrolującej pozostałe kraje  całej Europy. Czego Rosja się obawia . Koszmarem Rosji jest integracja polityczna Europy. I tutaj również Rosja znalazła sojusznika w Niemczech. Według The Economist Niemcy są głównym hamulcowym procesów integracyjnych Unii Europejskiej. Jest to związane z funkcjonowaniem Traktatu Lizbońskiego, nazwanego przez Rokitę „majstersztykiem politycznym  niemieckiego mocarstwa „. Traktat Lizboński dzięki swoim mechanizmom podejmowania decyzji faworyzuje właśnie Niemcy. O szkodliwości Traktatu  dla demokratyzacji i procesów integracyjnych Unii mówił również Ganley . Ganley tak samo jak Rokita uważa , że Traktat Lizboński służy głownie Niemcom. Niemcy swój ciężar gatunkowy zaprezentowały w czasie kryzysu greckiego. Od Niemiec zależało w pewnym sensie być albo nie być Grecji. Niemcy pokazały się jako wschodzący hegemon Unii Europejskiej. W tej sytuacji Karaganow pisze o błędach  niemieckich . Rozszerzeniu Unii i wprowadzenie wspólnej polityki zagranicznej  Unii Europejskiej. Karaganow mówi o braku silnego centrum politycznego Unii. Może być tylko jedno centrum . I tym centrum według Rosji powinien być Berlin , powinny być Niemcy. Uważa , że głownie Polska, bo faktycznie tylko ona jest liczącym się geostrategicznie państwem , z nowych państw które zostało przyjęte do Unii stwarza problemy ze sterownością krystalizacją się takiego centrum politycznego. Budowa osi Moskwa Berlin , włączenie do tego projektu , do Związku Europy, Ukrainy , Kazachstanu , Turcji nakreśliłoby geopolityczne fizyczne granice w których duowirat mógłby dokonać wewnętrznej kolonizacji. Wspólna , czy  raczej wspólnie uzgadniana polityka zagraniczna  oraz niedemokratyczne procedury wewnątrz takiego bytu stworzyłoby dwa silne, czyli suwerenne ośrodki polityczne , Berlin i Moskwa i cała resztę pół suwerennych  politycznie krajów , posiadających  w stosunku do Berlina i Moskwy gospodarki peryferyjne. Pewnym podsumowaniem dl koncepcji Karaganowa jest tekst żony Sikorskiego pod znaczącym tytułem „Nowy Kolonializm” , tekst  w którym opisuje jako kolonialistę Unię, ale faktycznie  za tą sprawą kryją się Niemcy „Ann Applebaum „Mam przed sobą wstępną wersję najnowszej „decyzji” Rady Unii Europejskiej w sprawie Grecji. Nie jest to tajny dokument, jego fragmenty pojawiły się w gazetach. Parlament w Atenach już przegłosował niektóre jego postanowienia. Podobną, choć nie tak szeroko zakrojoną decyzję ogłoszono już w lutym. Chociaż nikt nie robi z niej tajemnicy, mało się dotąd mówi o jej politycznym znaczeniu. Nie jest to bowiem zwykły produkt eurokracji. Przypomina raczej akt kapitulacji, który naczelny wódz podpisuje w stojącym w lesie wagonie na zakończenie krwawej wojny.”…” Ale decyzja ta stanowi przejaw czegoś zupełnie nowego. Wprawdzie Unia Europejska od zawsze wymagała od krajów członkowskich rezygnacji z części suwerenności, ale Grecja właściwie nie zachowa już żadnej suwerenności. Umowy z MFW również są obwarowane warunkami, ale język, w jakim je sformułowano, jest nieco inny: zadłużony kraj prosi o pomoc, fundusz reaguje. W tym przypadku UE postanowiła, co Grecja ma zrobić. Nie sądzę, by ktokolwiek zdawał sobie sprawę, że UE ma aż taką władzę nad swoimi członkami. A na pewno nie wiedzieli o tym Grecy.”…” jawne narzucenie Grecji woli UE posłuży także jako ostrzeżenie dla innych,”…” Ale jeśli łamiesz zasady, ryzykujesz znalezienie się pod obcą finansową okupacją. Jeszcze chyba nie ukuliśmy nazwy na to zjawisko – może neo-euro-kolonializm? – ale niepostrzeżenie już nadeszło.”…(źródło) Jako wyjście z niebezpiecznej sytuacji opracowałem „ Doktrynę Mojsiewicza”  , która zakłada ,że uzyskanie strategicznych celów polskiej racji stanu, czyli przyłączenie Ukrainy i Białorusi do Unii Europejskiej, modernizację polityczna gospodarczą i technologiczną kraju , oraz osłabienie polityczne Niemiec i Rosji osiągniemy dzięki zbudowaniu zjednoczonego demo0kratycznego Państwa Europejskiego. Podobną wizję prezentuje również Jan Rokita, Który uważa ,że  cele Federacji Europejskiej byłyby tożsame z polskimi . Zapraszam do przeczytani mojego starego , ale w kontekście koncepcji Karaganowa bardzo aktualnego tekstu w którym przedstawiłem wizję Rosji i Unii zupełnie inną .Koncepcje Osłabienia Rosji, która staje się protektoratem imperium federacji Europejskiej . tekst nosi tytuł   „ Idea jagiellońska i rozszerzenie Unii na Wschód”.

( link ) Marek Mojsiewicz

Kuracja śmiechem Rozbawił mnie do łez {glupi0ludzie}, który napisał: „Gdyby Polska rozwijała się w tempie 10% rocznie to... po 20 latach mielibyśmy ok 7 razy więcej Polski. Banki musiały by wyczarować 7 razy więcej złotych i w postaci pożyczek wcisnąć to gołodupcom. Było by bogato ale na kredyt”. Otóż znamy kraje – np. Japonia w latach 50.tych, które rozwijały się w tempie 17% rocznie. Co prawda: ogromnym wysiłkiem, na jaki dzisiejszych Polaków nie stać, bo... jesteśmy zbyt bogaci. Wolimy wolne soboty zamiast zarobków o 1/5 wyższych. A co do pieniędzy – to już doprawdy najmniejszy problem. Kłopot mamy z powstrzymywaniem banków przed emitowaniem zbyt dużej ilości pieniądza – a nie odwrotnie.

Miłe złego początki - czyli skutki podwyżki VATu Jak donosi ONET.pl „Biznes” (Zapowiedź podwyżki podatków już napędza sprzedaż w sklepach Ogłoszona podwyżka podatku VAT, stawek akcyzy na papierosy oraz likwidacji niektórych ulg już zaczyna owocować wzrostem obrotów w niektórych sklepach. Ale prawdziwe zakupowe szaleństwo tych, którzy chcą uciec przed podwyżką podatków, spodziewane jest pod koniec roku. - Podwyżka stawek VAT już w tym roku da budżetowi dodatkowe 2 mld zł wpływu z podatku VAT - ocenia prof. Witold Modzelewski, szef Instytutu Studiów Podatkowych.
Efekt utraconej ulgi Już w lipcu zwiększone obroty zaczęły notować sklepy ze sprzętem AGD, TV i komputerami. Zdaniem Małgorzaty Starczewskiej-Krzysztoszek, głównej ekonomistki PKPP "Lewiatan", potwierdzają to  dane GUS: w lipcu sprzedaż detaliczna wzrosła o 3,9 proc., a mebli, AGD, TV - nawet o 27 proc. - Zwykle tak się dzieje, gdy konsumenci spodziewają się wzrostu cen. Wtedy po prostu robią wcześniej zakupy - komentuje Starczewska-Krzysztoszek. Przypomnijmy: od 1 stycznia 2011 r. stawki VAT wzrosną z obecnych 3,7 i 22 proc. do 5, 8 i 23 proc. Profesor Witold Modzelewski, były wiceminister finansów i współtwórca polskiego systemu podatkowego, nazywa to zjawisko efektem odebranej ulgi. - Pamiętajmy, że planowana podwyżka VAT będzie pierwszą od 20 lat. Jeżeli do świadomości ludzi dochodzi, że coś zostanie wyżej opodatkowane, że coś stracą, to reakcja na tego typu działanie jest przewidywalna i bardzo dokładnie opisana: konsumenci, firmy będą starali się uciec przed tym - tłumaczy zjawisko.

Samochody znów w cenie Tłoczniej jest też w salonach samochodowych. Zapowiedź ograniczenia od nowego roku możliwości odliczania przez firmy podatku VAT od zakupionych aut z kratką - czyli samochodów osobowych z homologacją ciężarówki - spowodowała, że sprzedawcy zacierają ręce. Sprzedaż aut, która do tej pory była niższa niż w ubiegłym roku, nagle zaczęła rosnąć. - W sierpniu sprzedano 22,6 tys. nowych samochodów osobowych, czyli o 7,38 proc. więcej niż rok wcześniej - wynika z najnowszego raportu Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego "Samar". - W lipcu samochody osobowe z homologacją ciężarową (stanowiły 25,84 proc. wszystkich zarejestrowanych aut osobowych). Można przypuszczać, że w sierpniu udział tego typu aut również będzie wysoki - dodają eksperci Samar.

Wszystko przed nami Witold Modzelewski uważa, że prawdziwy efekt ucieczki przed utratą ulg pojawi się pod koniec roku. - Sprzedawcy i firmy będą starali się upychać w grudniowych rozliczeniach transakcje planowane na początek roku. Trochę będzie w tym fikcji, wiele z tych transakcji faktycznie dokona się w styczniu czy lutym - mówi prof. Modzelewski. Co będziemy kupować? Przede wszystkim dobra trwałego użytku: AGD, RTV, komputerów. Ale także usługi, np. wycieczki. - Jeżeli ktoś odkładał zakup telewizora, to w wielu przypadkach dodatkowy argument "kup teraz, po nowym roku będzie drożej" będzie decydować o finalizacji transakcji jeszcze w grudniu, nawet jeśli podwyżka będzie niewielka - mówi Paweł Majtkowski, analityk Expandera. Zdaniem Jacka Adamskiego, dyrektora departamentu ekonomicznego PKPP "Lewiatan", pod koniec roku należy spodziewać się wzrostu zakupów papierosów. - Podwyżka akcyzy o ok. 4 proc. może przełożyć się na wzrost ceny paczki o ok. 1 zł. To może zachęcić wielu palaczy do robienia zapasów. Podobny efekt obserwowaliśmy w poprzednich latach - mówi Jacek Adamski. Inaczej jego zdaniem może być z książkami i zabawkami, mimo że stawki VAT wzrosną bardziej. Po nowym roku stawka VAT na książki wzrośnie z 0 do 23 proc., a na zabawki z 7 do 23 proc. - Nie spodziewam się jednak, by ktokolwiek kupował książki czy zabawki na zapas, podobnie żywność - mówi Adamski.

Apartamenty zdrożeją Eksperci spodziewają się, że część firm deweloperskich wykorzysta marketingowo podwyżkę podatków. - Obliczyliśmy, że podwyżka stawki VAT na mieszkanie z 7 do 8 proc. podroży cenę lokum dwupokojowego o ok. 3,6 tys. zł, a trzypokojowego - o 4,8 tys. zł. Przy sumach rzędu kilkuset tysięcy złotych nie są to zatem niezauważalne kwoty - mówi Katarzyna Siwek, analityk firmy Home Broker. Jak dodaje jednak, wielu klientów może kierować się dodatkowym argumentem, że podwyżka stawki VAT o 1 proc. nie będzie ostatnią (z zapowiedzi rządu wynika, że możliwe są kolejne w latach 2012 i 2013). Znacznie bardziej wzrosną ceny apartamentów - według wyliczeń Home Brokera w przyszłym roku od kilkunastu do nawet kilkuset tysięcy złotych. Wszystko wskazuje na to, że nadwyżka metrażu ponad 150 mkw. zostanie objęta podstawową stawką VAT, czyli 23 proc. (obecnie całe mieszkanie objęte jest stawką 7 proc.). Zdaniem profesora Modzelewskiego już sama zapowiedź podwyżki podatku VAT przyniesie budżetowi wyższe dochody. - Efekt przełożenia zakupów na ten rok da budżetowi już w tym roku o ok. 2 mld zł więcej wpływów z podatku VAT , przełoży się też na nieco wyższy wzrost PKB w ostatnim kwartale roku - ocenia profesor.

Joanna Pieńczykowska) - krótkowzroczni handlowcy i producenci zacierają ręce: zapowiedź podwyżki VAT od 1-I-2011 powoduje, że ruch w sklepach jest o kilka, a nieraz o 20% wyższy, niż rok temu. Ludzie liczą: kupują teraz, by za kilka miesięcy nie zapłacić więcej. Wyraźnie przy tym widać, że nie wierzą (i słusznie!), że podwyżka VAT spowoduje podwyżkę tylko o 1%. Gdyby tak było, skórka nie byłaby warta wyprawki: zamiast kupić pralkę za 1000 zł składamy ten 1000 zł do banku na cztery miesiące. Przy oprocentowaniu 5% do końca roku mamy zamiast tysiąca: 1017 zł – a pralka zdrożeje tylko do 1010 zł... Ciekawe: czy można zawrzeć umowę, że w grudniu zapłaci się za usługi firmy sprzątającej – na 5 lat z góry? Z VATem 22%? Ludzie liczą. P. dr Wojciech Kopczuk i p. dr Joel Slemrod (z Biura Badań Polityki Podatkowej Uniwersytetu Michigan) opublikowali w 2000 roku słynną pracę „Dying to Save Taxes: Evidence from Estate Tax Returns on the Death Elasticity” (po drobnych poprawkach opublikowana w „Review of Economics and Statistics, 2003, 85(2), 256-265), w której udowodnili, że ludzie potrafią nawet umrzeć o kilka dni wcześniej lub później – jeśli wiążą się z tym ulgi podatkowe (np. jeśli od nowego roku podatek spadkowy ma wzrosnąć to statystycznie więcej ludzi umiera w ostatnich dniach starego roku, niż w pierwszych dniach nowego). Związek statystyczny jest słaby – ale jest. Ludzie liczą – a niektórzy nawet przewidują na przyszłość. Dalej wzroczni businessmeni się martwią: teraz boom – ale po Nowym Roku w sklepach będą puchy. Towarów wystarczy – ale klientów?... Ech – śmiejmy się! Kto wie, czy Unia Europejska przerwa jeszcze trzy tygodnie?

Wypowiedź JE Donalda Tuska w/s "afery hazardowej": Najciekawszy jest fragment: "Nie może być tak, by służby specjalne miały ponadstandardowy wpływ na wybór najwyższych władz państwowych" To wypowiedź z października 2009. Przypominam - możecie Państwo sprawdzić w archiwum bloga - że tłumaczyłem wtedy, że bezpieka zabroniła p. Tuskowi kandydować na prezydenta - gdyż utracił On jej zaufanie (chciał doprowadzić do dymisji JE Aleksandra Grada - który tylko wykonywał polecenia bezpieki w/s sprzedaży stoczni). Na koniec nasuwa się pytanie: "A standardowy wpływ jest OK?" JKM

10 września 2010 Centralizacja, kolektywizacja, demokratyzacja.. Pewna blondynka opowiada  swojej przyjaciółce  o tym jak się odchudza. - Stosuję dwie diety naraz. - Dlaczego? -pyta przyjaciółka - Bo po jednej diecie byłam cały czas głodna.. No właśnie.. Opowiadam kolejny dowcip o blondynce, bo jeszcze chyba wolno. W każdym razie nie zauważyłem, żeby Sejm przegłosował jakąś demokratyczną ustawę, która regulowałaby  te” niegodziwości..” I że dowcipy o nich naruszają  godność blondynek.. A tego z pewnością doczekamy. To tylko kwestia czasu.. Totalitaryzm demokratyczny zatacza coraz szersze kręgi.. Właśnie pod kancelarią premiera Donalda Tuska odbył się protest rodziców dzieci niepełnosprawnych, którzy domagają się zwiększonych nakładów na opiekę nad własnymi dziećmi, bo uważają, że dostają za mało, a ceny rosną w tempie zawrotnym. Jeszcze chyba nie wiedzą co to jest tempo zawrotne rosnących cen. W takich na przykład Niemczech, po obaleniu cesarstwa, w latach trzydziestych, gdy zapanowała demokracja i chaos, jadąc do pracy rano i mogąc sobie kupić paczkę zapałek za  plik banknotów zwiniętych i spiętych gumką, a już wieczorem- wracając z pracy – musieli mieć tych banknotów walizkę. To jest dopiero inflacja, którą  organizuje zawsze  rząd poprzez dodruk pieniądza lub banki poprzez jego kreację. Wzrost cen nie powoduje inflacji. To są te bajki, które propaganda opowiada nam na co dzień, chcąc odwrócić uwagę od sprawcy tego kolejnego podatku. Bo inflacja jest podatkiem nakładanym na nieświadomych podatników przez rząd i banki.. I to nie są wariaci, jakby się wydawało.. To są spryciarze pragnący umiejętnie przerzucić odpowiedzialność.. O wariatach pewnego razu dowcipie wyraził się prezydent Nixon:” Połowa wariatów z całej Ameryki mieszka w Kalifornii, wiem to najlepiej, bo sam jestem z Kalifornii”(????) No tak, ale prezydent nie dodał, w której znajduje się połowie.. Zresztą mniejsza z tym.. W Kalifornii głównie mieszkają ludzie lewicy głosujący na demokratów.. Przecież niedawno Rada Los Angeles ogłosiła bojkot towarów pochodzących z Arizony(????) I pomyśleć,  że Miasto Aniołów powstałe w XVIII , zostało założone przez Hiszpanów, którzy pierwsi założyli misję franciszkańską i była to osada w posiadaniu wicekróla Nowej Hiszpanii i nie ogłaszała, żadnego bojkotu towarów.. W każdym razie bojkot aktualnych danin, które państwo wypłaca rodzinom dzieci niepełnosprawnych odbył się pod kancelarią premiera, ale premier do bojkotujących nie wyszedł, bo chyba go jeszcze nie było.. Nie powrócił z dalekiej podróży do Indii i Wietnamu, ale powrócił już dawno z podróży do Peru.. Tam to dopiero słońce grzeje.. Można się wygrzać, ale można i przegrzać.. I żadnych  plam na  Słońcu nie ma! Na Kancelarii Premiera widnieje napis:” Honor i Ojczyzna”, będący drwiną z honoru i ojczyzny, co widać codziennie w wypowiedziach  i postępowaniu osób zarządzających demokratycznym państwem bezprawia..  Ja osobiście wolałbym, żeby te słowa usunięto z budynku publicznego, tak jak- nie wiadomo kiedy i jak – usunięto słowo „ Bóg”.. I dobrze, bo jak można Boga mieszać z dyshonorem  i oddaniem ojczyzny w cudzy pacht? W pacht Unii Europejskiej.. I pod tym napisem protestowali rodzice dzieci niepełnosprawnych, którzy domagali się,    żeby rząd dołożył im do opieki nad własnymi dziećmi..(???) Rodzice prawdopodobnie nie wiedzą, że żaden rząd nie ma żadnych pieniędzy oprócz tych, które gwałtem i niesprawiedliwością odbierze je tym, którzy je wypracowują.. To nasze hasło, hasło Unii Polityki  Realnej  sprzed lat,  że”: Nie kradnij! Rząd nie znosi konkurencji.”- jest ciągle aktualne. A dopiero  wielka kradzież szykuje się od Roku Pańskiego 2011.. Wielka fala podatkowa nadciąga.. I  nawet pan premier nie pyta:” Obywatele! Pomożecie?”.. Po co zresztą będzie pytał, jak może robić z nami co zechce- jak to w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości.. I ci wszyscy zebrani przez Kancelarią Premiera i pod napisem” Honor i Ojczyzna” de facto domagają się nałożenia na nas wszystkich ,kolejnych podatków, bo mają swoje problemy, osobiste i prywatne problemy, ale rządzący  Polską demokraci , zrobili z tych problemów problemy społeczne.. Problemy społeczne stanowią fundament państwa totalitarnego, bo nie powinny istnieć problemy społeczne , tylko  indywidualne.. W końcu każdy ma problemy indywidualne i własne a rozciąganie ich na cała Polskę niepotrzebnie wciąga do nich pozostałych mieszkańców państwa demokratycznego i prawnego.. Wtedy problemy stają się  kolektywnie ogólnopolskie. Więc protestujący myślą, że jak społeczne, to nas wszystkich- zamieszanych w społeczność demokratyczną.. I do tego problemy te   są scentralizowane.. Jak kogoś boli ząb, to musi pójść do dentysty, a nie protestować pod Kancelarią Premiera, żeby premier mu pomógł w zniwelowaniu bólu zęba , i do tego pod napisem „ Honor i Ojczyzna”.. Bo wielu zginęło z honorem za ojczyznę, ale jeszcze więcej chce z tej ojczyzny żyć.. Nie jest to ani honorowe, ani ojczyźniane.. A przede wszystkim niemoralne. Żeby była jasność.. Nie mam nic przeciw niepełnosprawnym, to są również Dzieci Boże.. Ale jestem przeciw wymuszaniu na  biedniejących w oczach podatnikach, żeby ci łożyli jeszcze dodatkowo na utrzymanie obcych im ludzi- nawet niepełnosprawnych. Poprzez lepkie ręce biurokracji państwowej.. Od tego- w normalnym państwie prawa- powinny być prywatne fundacje!!! A co premier- nawet Donald Tusk- ma do tego.. Nie mając innych pieniędzy oprócz tych, które  demokratyczną  przemocą odbierze nam.. Czego naprawdę manifestujący pod Kancelarią Premiera się domagają..? Jak to ktoś  napisał mądrze, ale w innej sprawie, ale też wymuszania pieniędzy budżetowych:” Wywłaszczenia z posiadanych dóbr na rzecz osób postronnych nie mających doń żadnych praw”. Jakie prawo  mają rodzice dzieci niepełnosprawnych,  żeby domagać się iżby inni rodzice pod przymusem łożyli na utrzymanie  ich dzieci? Jakie to  jest prawo, gwałcące prawo naturalne do własnych pieniędzy pochodzących z własnej pracy i  jako dobro wytworzone przez siebie? A teraz  ma być zabrane przed demokratyczne państwo w celach redystrybucyjnych.. Karmiąc przy tym biurokrację państwową.. Kłamliwa teza o pokojowej naturze demokracji kolejny raz wali się w gruzy.. Demokracja nie jest pokojowa! Demokracja jest wojenna.. Wszystkich nas wysyła permanentnie na wojnę.. Jednych na wojnę o  nieswoje  pieniądze, a innych na wojnę, żeby tych pieniędzy  im nie odebrano.. Wszyscy  walczą ze wszystkimi, powstają swary i kłótnie.. Biurokracja w tym czasie  pieniądze rozdziela.. Poprzez wywłaszczanie” obywateli” państwo korumpuje wszystko i wszystkich.. Rodzi się nienawiść.. Bo co by powiedzieli rodzice dzieci niepełnosprawnych, gdybym ja ,przed Kancelarią Premiera powiedział im wszystkim, że pieniądze im się nie należą? Rozszarpaliby mnie na strzępy.. Najbardziej winni są ci, którzy kiedyś wprowadzili prawo, na mocy którego, należą się pieniądze na opiekę  nad dziećmi, nie tylko niepełnosprawnymi- z budżetu państwa.. Krok zrobiony w kierunku socjalizmu, skutkuje szaleństwem socjalizmu.. I to jest nieuniknione.. Bo długi marsz ku socjalizmowi- zawsze zaczyna się od małego kroku. Tak jak każdy długi marsz.. W tym przypadku do katastrofy.. I nie będzie pokoju, nawet gdy kamień na kamieniu nie pozostanie.. WJR

Wypowiedzieć Ruskim wojnę "Jeśli Jarosław Kaczyński i jego zwolennicy wiedzą już, że pod Smoleńskiem 10 kwietnia popełniono zbrodnię, i to zbrodnię, za którą odpowiadają Rosjanie (...) to co dalej? Jaka jest perspektywa? Zerwanie stosunków dyplomatycznych z Rosją? Wypowiedzenie wojny? (...) To przecież absurdalna perspektywa" - napisał na łamach "Gazety Wyborczej" Kazimierz Orłoś. Argument, którego tu użył, jest powtarzany bardzo często, czasem, jak w cytowanym wystąpieniu znakomitego pisarza, otwarcie i w słowach wyważonych, częściej półgłosem i brutalnie: co, wypowiemy Ruskim wojnę? Nie wypowiemy. No to mordy w kubeł? Przypomina mi to rozmowę z pewnym wysoko postawionym urzędnikiem brytyjskim, cytowaną przez Mariana Hemara. "Tej zbrodni (w Katyniu - RAZ) musieli dokonać Niemcy" - oznajmił Anglik. Hemar w odpowiedzi począł zarzucać go faktami, datami i innymi oczywistymi dowodami, a Anglik zbył je wszystkie jednym machnięciem ręki i powtórzył: "To MUSIELI być Niemcy. Wielka Brytania NIE MOGŁABY być w sojuszu z reżimem zdolnym do czegoś podobnego". Mniej lub bardziej jednoznacznie powtarzali nasi zachodni przyjaciele ten argument przez pół wieku, dopóki Jelcyn oficjalnie nie przyznał, że jednak nie byli to Niemcy. Można też wziąć w rękę książkę Claire Sterling "Czas morderców", poświęconą zamachowi na Jana Pawła II. Opisuje sławna amerykańska reporterka, jak CIA, prowadząca w tej sprawie własne śledztwo, stwierdziła, że tropy jednoznacznie wiodą do KGB i jej ówczesnego szefa, Jurija Andropowa. Gdy stosowny raport trafił na biurko prezydenta USA, ten natychmiast nakazał zamknięcie śledztwa i rozwiązanie zajmującego się nim zespołu. Andropow w tzw. międzyczasie został bowiem gensekiem, i perspektywa samego tylko dowiedzenia się, że sowiecki przywódca zlecił podległym sobie służbom zamordowanie papieża uznana została w Waszyngtonie za niemożliwą do przyjęcia. Gdyby, rozważając zupełnie teoretycznie, katastrofę w Smoleńsku rzeczywiście ktoś spowodował - czy nie mógłby liczyć, że nawet jeśli coś się "wysypie" i do świata dotrą twarde dowody zamachu, panować będzie powszechny strach przed przyjęciem ich do wiadomości? A czy nie taki właśnie strach przemawiał przez Donalda Tuska, gdy tłumaczył, że żądanie szerszego udziału Polaków w śledztwie miałoby charakter "zimnowojenny"? Przecież, by wrócić do historycznych analogii, emigracyjny rząd Polski, mimo oczywistych dowodów, nigdy nie oskarżył Sowietów o zbrodnię katyńską. Jedynie w najbardziej wyważonych słowach zwrócił się nieśmiało z prośbą o niezależne międzynarodowe śledztwo - w dopowiedzi na co Stalin obraził się i zerwał stosunki, a Roosevelt i Churchill udzielili mu pełnego poparcia, bluzgając nam od nieodpowiedzialnych durniów, szkodzących antyhitlerowskiej koalicji. Cytat (...) To co wtedy? Wypadałoby wystąpić do Rosji o odszkodowanie. No, ale Rosja by odmówiła. No przecież nie wypowiemy jej wojny? Więc lepiej może uwierzyć, że to naprawdę była wina pilotów? Hipoteza o zamachu jest hipotezą skrajną i przy obecnym stanie wiedzy mało prawdopodobną. Ale już hipoteza błędu rosyjskiego kontrolera lotów i zaniedbań na lotnisku wygląda bardzo poważnie. Pilot tupolewa bez wątpienia uważał, że jest gdzie indziej, niż był w rzeczywistości, nie otrzymał w porę ostrzeżenia o nadmiernym zniżeniu lotu, bez wątpienia wadliwie ustawiona była jedna z radiolatarni i wiele wskazuje na wadliwą pracę lotniskowego radaru. Załóżmy, że mimo starań komisji, by całą winę zwalić na nieżyjących pilotów, ostatecznie potwierdzono by tę wersję. To co wtedy? Wypadałoby wystąpić do Rosji o odszkodowanie. No, ale Rosja by odmówiła. No przecież nie wypowiemy jej wojny? Więc lepiej może uwierzyć, że to naprawdę była wina pilotów? Zostawmy katastrofę i żałosne zabiegi władzy, mające sprowadzić ją do roli przedmiotu prymitywnych dowcipasów i pijarowskich "wrzutek" (tak nawiasem, gdzie ci archeologowie, panie premierze?). Unijna komisja ds. energii założyła sprzeciw wobec umowy gazowej, w której rządząca ekipa oddaje Rosji monopol na kontrolowanie polskiej energetyki przez najbliższych 30 - 40 lat. Przedmiotem sprzeciwu jest zapis o całkowitym oddaniu pod kontrolę Gazpromu linii przesyłowych, co jest sprzeczne z unijnym prawem - ale jest w tej umowie między innymi zapis o zrzeczeniu się przez Polskę nie spłaconych długów Gazpromu za tranzyt w latach ubiegłych i de facto rezygnacja z ich pobierania w przyszłości. Dlaczego? Dlatego, że Rosjanie nie zamierzają swoich długów nam spłacać. No co, wojny przecież im nie wypowiemy? Bardzo chciałbym wiedzieć tylko jedno: gdzie są granice stosowania tego argumentu? Czy w pojęciu obecnego establishmentu istnieje - teoretycznie - ze strony Rosji cokolwiek na tyle poważnego, że Polska byłaby w stanie się na to nie zgodzić, i, z drugiej strony, czy elity widzą sprawy na tyle drobne, że jeszcze się o nie upomnieć by odważyły? Nie kieruję tego pytania do naszych rządzących ani celebrytów intelektu. Szkoda czasu. Skierowałbym je raczej do przedstawicieli władz rosyjskich. Sądzę, że w tej kwestii dysponują oni doskonałą wiedzą i skutecznymi narzędziami wpływu, i cokolwiek robią, robią na pewniaka. Rafał A. Ziemkiewicz

Przełom w parlamentarnym śledztwie? Wiadomość o tym, że parlamentarny zespół pod kier. A. Macierewicza oficjalnie zwrócił się do amerykańskich generałów lotnictwa w Ramstein o przybycie do Polski i wzięcie udziału w posiedzeniu dotyczącym badania przyczyn katastrofy smoleńskiej, jest bardzo dobra. Już samo to, że nareszcie w naszym kraju moglibyśmy usłyszeć głosy specjalistów (a nie nieustannie lansowane przemowy prorosyjskich ekspertów z Bożej łaski) mogłoby mieć przełomowe znaczenie dla parlamentarnego śledztwa (bo to, co robi prokuratura wojskowa trudno po 5 miesiącach nawet nazwać śledztwem). Poza tym na tle wymagającej osobnego dochodzenia (to oczywiście po zdymisjonowaniu obecnego „rządu”), skandalicznej wprost kwietniowej decyzji D. Tuska o oddaniu śledztwa Rosji, można by zacząć mówić o odzyskiwaniu przez państwo polskie (przynajmniej częściowo) podmiotowości w całej tej sprawie dochodzenia prawdy. Oczywiście to, że dopiero zespół Macierewicza zaczął to dochodzenie na serio (włącznie z uruchamianiem takich właśnie kontaktów, jak te z wojskowymi NATO), może być dla nas sporą pociechą, jednakże powinniśmy stale mieć przed oczami postawę gabinetu ciemniaków, który permanentnie od 10 kwietnia robił wszystko, by kwestię wyjaśnienia przyczyn tragedii zamieść pod moskiewski dywan i najlepiej jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. Jedni mogą to tłumaczyć tchórzostwem, inni cynizmem, jeszcze inni prorosyjską prywatą. Jakiekolwiek jednak nie byłyby motywacje ciemniaków, pewne jest jedno – postawa „polskiego rządu” wydatnie przyczyniła się do karygodnych zaniedbań dotyczących miejsca katastrofy, samego wraku, sposobu obchodzenia się z ofiarami i ich rzeczami, no i przede wszystkim – samego dochodzenia. Przy najbardziej więc spolegliwym traktowaniu tego „rządu”, mamy ewidentnie do czynienia z działaniem na szkodę polskiego państwa. Za takie zaś rzeczy trafia się pod sąd, czego ciemniakom szczerze życzę. Wracając zaś do sprawy współpracy z amerykańskimi specjalistami. Ze swej strony proponowałbym, by wśród nich pojawili się przedstawiciele najbardziej doświadczonej i najlepiej wyposażonej na świecie instytucji zajmującej się wyjaśnianiem przyczyn katastrof lotniczych (także tych spowodowanych kolizjami (w powietrzu lub na lądzie), zamachami terrorystycznymi, uprowadzeniami, zestrzeleniami itd.), jaką jest amerykańska niezależna National Transportation Safety Board (http://www.ntsb.gov/). Należy się, rzecz jasna liczyć z tym, że na wieść o tym, jak udokumentowano pobojowisko, jak Rosjanie (za zgodą „polskiego rządu”!) obeszli się z wrakiem (jak nadal – przez PIĘĆ MIESIĘCY niszczeje on pod gołym smoleńskim niebem), jak wyglądały analizy patomorfologiczne zwłok itd. - Amerykanom staną włosy dęba na głowie, ale też mogą oni z tego powodu (tj. przerażeni skalą zaniedbań) jeszcze uważniej zająć się całą sprawą i włączyć z całym swym profesjonalnym zapleczem w pomoc w wyjaśnianiu przebiegu zdarzeń z 10 kwietnia (i potem). Z dużą dozą prawdopodobieństwa można bowiem mówić zarówno o sabotażu prowadzącym do katastrofy (nie wchodząc tu w warianty zamachu, gdyż te były już wielokrotnie także na moim blogu analizowane), ale – co także warto szczególnie podkreślić – o sabotażu dotyczącym zabezpieczania miejsca, szczątków (lotniczych i ludzkich), śledztwa itd. Wydaje się nawet, że w tym drugim wzięło udział więcej osób niż w tym pierwszym, co również powinno kiedyś posłużyć w formułowaniu aktów oskarżenia (bez względu na to, czy będziemy sądzić polityków działających na szkodę polskiego państwa, czy np. dziennikarzy celowo szerzących fałszywe, spreparowane, przekazywane przez rosyjskie służby, materiały dotyczące katastrofy czy śledztwa). Jeśli specjalistom wojskowym i pracującym w NTSB przekaże się jak najobszerniejszą dokumentację fotograficzną i filmową dotyczącą katastrofy smoleńskiej, poczynając od zdjęć amatorskich, a na oficjalnych kończąc – uwaga, także z tymi dokumentami, które były zmontowane w celach dezinformacyjnych (słynne już „analizy Amielina”, „zdjęcia zwłok”, „zdjęcia drzew ściętych przez tupolewa” itd.)) – to bez większego problemu (zwłaszcza gdyby do analizy tychże materiałów włączyło się też FBI) wykryliby to, czego za cholerę nie mogą wykryć specjaliści w naszym kraju. Dotyczy to także analizy fonoskopijnej zapisów czarnych skrzynek i ścieżki dźwiękowej filmiku Koli. Należy się jednak liczyć z tym, że promoskiewska ekipa trzymająca w Polsce władzę, będzie chciała sabotować współpracę polsko-amerykańską w dziedzinie parlamentarnego śledztwa, zaś sami Rosjanie będą chcieli zrobić wszystko, by nie dopuścić np. do zbadania szczątków wraku oraz terenu po katastrofie (gdzie w ziemi jeszcze sporo fragmentów pozostało). Wśród kawałków wraku zapewne są nie tylko te, które świadczą o tym, że wysadzono tupolewa, ale i mogą być (o ile nie zostały „przebrane” na przestrzeni 5 miesięcy) szczątki innej maszyny, z którą doszło do kolizji podczas zniżania się w kierunku lotniska – kolizji, która, jak sądzę, doprowadziła do strącenia polskiego samolotu przed jego całkowitym zniszczeniem (http://freeyourmind.salon24.pl/219683,medytacje-smolenskie). Niewykluczone, że za jakiś czas dojdzie do dziwnego pożaru tam, gdzie składowany jest wrak i się okaże, że w ogóle wszystko jest zwęglone i „nadaje się tylko do przetopienia” w ruskiej hucie. To wszystko jednak powinno wpłynąć na Amerykanów, by pozwolili nam sięgnąć po ich materiały dotyczące katastrofy, a zwłaszcza tego, jak wyglądały ruchy innych maszyn na lotnisku smoleńskim przed przybyciem polskiego tupolewa i w trakcie jego sprawdzania warunków do lądowania. Na zdjęciach satelitarnych powinny być widoczne wszystkie grupy biorące 10 kwietnia udział w „operacji Smoleńsk”. FYM

To jest prywatyzacja państwa, proszę państwa

1. Jadę sobie nocą samochodem i słucham radia. Najpierw niemieckiego i dowiaduję się, że według pani Steinbach to jednak Polska rozpętała II wojnę światową. Niepotrzebnie się mobilizowała już w marcu. Jakby w Polsce nie było mobilizacji, Niemcy zajęliby Polskę bez wystrzału, tak jak Czechy i wojna by nie wybuchła. Ciekawe jak odniosą się do koncepcji pani Steinbach jej polityczni przyjaciele z Platformy Obywatelskiej i z Polskiego Stronnictwa Ludowego. Są przecież razem w tej samej europejskiej partii. Ludowej!

2. A potem słucham tego "pełnego nienawiści" Radia Maryja i słyszę, że fotoradary wcale już nie są państwowe. Policja oddała je samorządom, samorządy straży miejskiej, a straż prywatnym spółkom, które teraz koszą miliony, po kilkadziesiąt złotych od jednego zdjęcia. W województwie pomorskim mają podobno po 60, a a gdzieś nawet po 80 złotych pod jednego sfotografowanego delikwenta. Jak jest w innych województwach tego nie wiem, ale może się dowiem, gdyż posłowie PiS Andrzej Jaworski i Zbigniew Kozak zwrócili się do NIK o kontrolę w tej sprawie. Chyba się do nich przyłączę, bo to wygląda mi na grubszy skandal.

3. Prywatna spółka karze ludzi za przekroczenie prędkości. Prywatna firma ochroniarska eksmituje i bije kupców w Warszawie. Prywatne firmy windykacyjne ściągają długi, bez oglądania sie na komornika, też już zresztą prywatnego. Jeszcze nie ma prywatnych więzień, ale zapewne wkrótce będą. Na razie więźniowie znowu pracują na wałach, bo więcej mamy w Polsce więźniów niż żołnierzy.

4. Do niedawna monopol na karanie, ściganie i bicie ludzi miało państwo. Pałą mógł człowieka zdzielić tylko policjant, zatrudniony na państwowym wikcie, odpowiednio przeszkolony i zaprzysiężony. Teraz może nas już bić i karać kto chce. Zakłada firmę, od starych kumpli z policji dostanie koncesję - i bije! Państwa już prawie nie ma.

5. Przesadziłem - państwo jest. Właśnie czytam kolejny, nie wiem już który raport NIK o budowie autostrad. Okazuje się, ze państwo rękami urzędników agencji od budowy autostrad podarowało firmom koncesyjnym lekka ręką 200 milionów złotych. Na razie 200 milionów, a w przyszłości podaruje miliardy, umowy koncesyjne są bowiem tak skonstruowane, że jak na autostradzie będzie mały ruch, to państwo uzupełni dochody firm użytkujących autostrady, żeby wyszły one na swoje. Teraz trzeba tylko ustalić zaporowe opłaty za przejazd, żeby jak najmniej samochodów jeździło, wtedy asfalt nie będzie się zdzierał, na remontach się zaoszczędzi, a państwo wypłaci godziwe zyski tak czy owak.

6. Państwo jeszcze istnieje, bo właśnie dało 9 milionów złotych na koncert rocznicowy Solidarności w Gdańsku, w reżyserii Petera Wilsona. Na szczęście nie byłem, ponoć klęska była totalna. Trwają poszukiwania winnego, tropy wiodą do Ojca Dyrektora Macieja Zięby. Za 9 milionów inny Ojciec Dyrektor zrobiłby 100 koncertów i mucha by nie siadała.

7. Ja tu o sprawach państwowych truję, a zaraz mnie zapyta jeden z drugim, dlaczego nie o zawszeniu posłanki Jakubiak. Z góry oświadczam, że nic o niej nie napiszę, a już na pewno nie wtedy, gdy wszyscy o niej gadają i piszą. Obcy mi ten barani pęd (Brassens). Dlatego zaprzątam uwagę państwa prywatyzacją państwa. Janusz Wojciechowski

Oferta powrotu do źródeł Historia powtarza się jako farsa, albo nawet – jako groteska. Pamiętamy opinię, jaką Maurycy Mochnacki wygłosił o wielkim księciu Konstantym Pawłowiczu, rządzącym Królestwem Polskim przez Powstaniem Listopadowym: „los swej ironii względem nas dalej posunąć nie chciał. Może też i nie śmiał”. Czyż charakterystyka ta nie pasuje jak ulał, a nawet bardziej, do byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy? Pasuje, jak najbardziej, z tą może różnicą, że od tamtej pory los względem nas tak bardzo się ośmielił, że można powiedzieć, iż stał się zuchwały i bezczelny. Wprawdzie kto słucha byłego prezydenta naszego państwa Lecha Wałęsy, ten sam sobie szkodzi, ale – po pierwsze – nie wszyscy o tym wiedzą i pewnie dlatego zapraszają go na tzw. „wykłady”, a po drugie – co zauważyli już starożytni Rzymianie, ubierający każde spostrzeżenie w pełną mądrości sentencję - nulla regula sine exceptione – co się wykłada, że od każdej zasady bywają wyjątki. I ślepej kurze czasami trafi się ziarenko, toteż i z potoku bredni produkowanych przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego państwa, niekiedy można wyłowić ziarenko prawdy. Oto w związku z pyskówką, jaka miała miejsce podczas uroczystego Zjazdu Solidarności w 30 rocznicę podpisania przez dwóch tajnych współpracowników SB i trzeciego, podejrzewanego o agenturalność, tak zwanych Porozumień Sierpniowych z rządem, były prezydent naszego państwa zauważył, że „on (tzn. Jarosław Kaczyński – SM) liczy na to, że może nas ogłupić”. Zaimek „nas” oznacza w tym przypadku byłego prezydenta naszego państwa z kolegami. Jeszcze bardziej? To chyba niemożliwe? Można powiedzieć, że to niemożliwość pierwotna i obiektywna! Taka rzecz nie może udać się nawet takiemu wirtuozowi intrygi, jak Jarosław Kaczyński, ani w ogóle – nikomu, więc w tym przypadku były prezydent naszego państwa ma całkowitą rację. I nie byłoby powodu, by skupiać na tym uwagę, chociaż, powiedzmy sobie szczerze, momenty, kiedy były prezydent naszego państwa wygłasza trafne opinie, są rzadkie, niczym lucida intervalla u zapuszczonego schizofrenika - gdyby nie wygłoszona przezeń przy tej okazji następująca przestroga: „jak Jarosław Kaczyński wyciąga rzeczy nieprawdopodobne, to nie możemy się z tym zgodzić. Tu jest problem. Niech przestanie wyciągać, bo jeszcze się wielu rzeczy dowie, których nie należałoby powiedzieć, bo Lech nie żyje”. Rozbierzmy sobie tę przestrogę z uwagą. Po pierwsze, były prezydent naszego nieszczęśliwego państwa mówi o „wyciąganiu” i to „rzeczy nieprawdopodobnych”. O co tu chodzi? Przykładem „rzeczy nieprawdopodobnej” jest choćby informacja, że były prezydent naszego państwa Lech Wałęsa był w przeszłości tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie operacyjnym „Bolek”. Ujawnianie lub dokumentowanie takich informacji w języku byłego prezydenta naszego państwa nazywa się „wyciąganiem”. A dlaczego taka informacja jest „nieprawdopodobna”? Dlatego, że pozostaje w sprzeczności z tak zwaną „legendą Lecha Wałęsy”, czyli spreparowaną na użytek propagandowy fałszywą wersją życiorysu i dokonań. Ta legenda, podobnie zresztą jak inne, np. legenda Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika, czy „drogiego Bronisława”, jest istotnym składnikiem mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej. Jak pamiętamy, aktem założycielskim III RP były ustalenia poczynione przez generała Czesława Kiszczaka ze swoimi konfidentami i pożytecznymi idiotami, ale gwoli lepszego zakamuflowania ich rażącej nagości dopuszczono, by obrosła mitem tak zwanych „legend”. Dlatego obydwie strony ówczesnych siucht tworzą dziś rodzaj spółki wzajemnie asekurującej sobie „legendy”. Niektórzy, osobiście zainteresowani przedstawiciele wyższego duchowieństwa próbują nawet nadać działalności tej spółki charakter półsakralny; na przykład JE abp Józef Życiński, w swoim czasie „bez swojej wiedzy i zgody” zarejestrowany jako TW „Filozof”, formułuje poważną zastawkę, że kto podważa te „legendy”, to ponownie krzyżuje Chrystusa. Wprawdzie rzeczywiście: i Chrystus i Judasz Iskariota, każdy na swój sposób doświadczyli cierpień, ale zacieranie granicy między tymi dwiema postaciami, to w chrześcijaństwie rzeczywiście coś nowego. Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że JE nieustannie piętnuje nadużywanie uczuć religijnych dla celów politycznych – a przecież zacieranie granicy między Chrystusem, a Judaszem, niezależnie już od teologicznego aspektu sprawy, jest spowodowane wyłącznie, a w każdym razie – przede wszystkim pragnieniem podtrzymania owych „legend”, jako składnika mitu założycielskiego III RP – a więc motywacją par excellence polityczną. Wróćmy jednak do przestrogi, jaką pod adresem Jarosława Kaczyńskiego skierował były prezydent naszego państwa. Drugą sprawą, na którą warto zwrócić uwagę, jest „problem”. Na czym polega „problem”? Na zachowaniu symetrii: „niech przestanie wyciągać”, bo w przeciwnym razie „jeszcze się wielu rzeczy dowie” i to takich, „których nie należałoby powiedzieć”. A contrario, jeśli przestanie wyciągać, to się nie dowie. Oczywiście to tylko skrót myślowy, bo nie chodzi przecież o powstrzymanie się przed informowaniem Jarosława Kaczyńskiego o rzeczach, „których nie należałoby powiedzieć”, ponieważ jestem pewien, że on o tym wszystkim wie – tylko o utrzymanie tych rewelacji w tajemnicy przed opinią publiczną. Krótko mówiąc – jeśli Jarosław Kaczyński zaprzestanie podważania naszych „legend”, to my pozwolimy mu budować „legendę” swego brata. Jeśli zaś nie przestanie obsrywać naszych „legend”, to my obsramy mu jego. Taką ofertę i taką pogróżkę pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, ustami byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego państwa, przedstawia Spółka Wzajemnego Ubezpieczenia Legend „Róbmy Sobie Na Rękę”. To wszystko jest oczywiście bardzo ciekawe, jako rzecz sama w sobie, ale przecież, niezależnie od intencji byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego państwa, oferta ta odzwierciedla fundamentalną zasadę konstytucyjną III Rzeczypospolitej. Z obfitości serca usta mówią i coś takiego przytrafiło się właśnie byłemu prezydentowi naszego... – i tak dalej – niczym lucidum intervallum zapuszczonemu schizofrenikowi. Bo dzięki tej szczerości zyskaliśmy expressis verbis potwierdzenie owej fundamentalnej zasady konstytucyjnej III Rzeczypospolitej” „MY NIE RUSZAMY WASZYCH – WY NIE RUSZACIE NASZYCH”. Na tym fundamencie spoczywa nie tylko system prawny, ale również funkcjonowanie naszego nieszczęśliwego państwa pod okupacją razwiedki, która za pośrednictwem swych konfidentów i przy asyście grona pożytecznych idiotów konstytucję tę oktrojowała. SM

Wstydliwy zakątek w Kiejkutach Wygląda na to, że w Polsce, a konkretnie – w prowadzonej przez razwiedkę szkole szpiegów, tajniaków i torturantów w Kiejkutach były, albo nawet i są do tej pory, tajne więzienia CIA, ale również – że byli tam torturowani cudzoziemscy więźniowie. Jestem oczywiście pewien, że ani prezydent Aleksander Kwaśniewski, ani premier Leszek Miller nie pozostawili podpisanych oryginałów zobowiązań do współpracy, ani pokwitowań pieniężnych i jeśli nawet akceptowali ten stan rzeczy, to „bez swojej wiedzy i zgody”. Bardzo zresztą możliwe, że szefostwo razwiedki w ogóle nie uznało za stosowne tych wszystkich prezydentów o takich sprawach informować. I chociaż taka sytuacja nie sprzyja uznaniu Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera za zbrodniarzy wojennych, to ujawnione przez Amerykanów rewelacje stanowią kolejną poszlakę wskazującą, że prawdziwą władzę w Polsce sprawuje razwiedka. Dzięki tym rewelacjom lepiej również rozumiemy, skąd na koncie generała Gromosława Czempińskiego w szwajcarskim banku mogły znaleźć się te miliony dolarów, z których - według zeznań Petera Vogla – 2 miliony ukradł mu jakiś Turek. W przeciwnym bowiem razie musielibyśmy je uznać za cud rozmnożenia, bo jakże pan generał mógłby sobie takie krocie uciułać z pensyjki szefa UOP? Warto też przypomnieć sytuację, jaka miała miejsce po decyzji powziętej z pominięciem Sejmu przez prezydenta Kwaśniewskiego i premiera Millera o wysłaniu polskich askarisów do Iraku. Jak pamiętamy, CIA wypłaciła wtedy swoim polskim konfidentom i „bez swojej wiedzy i zgody” współpracownikom jurgielt za pośrednictwem firemki Ostrowski Arms, „doradzającej” Konsorcjum NUR. Firemkę Ostrowski Arms znalazło bowiem w korcu maku Amerykańsko-Polsko-Irackie Konsorcjum NUR, taka internacjonalistyczna spółdzielnia pracy tajniaków, mająca siedzibę w tym samym pokoju hotelowym w pewnym miasteczku, co i firma Asham, która wygrała przetarg na dostawy broni do Iraku z polskim Bumarem. Wprawdzie firemka nie miała certyfikatów na obrót bronią, ale co to miało za znaczenie, skoro ciepło wypowiadał się o niej sam generał Marek Dukaczewski, w swoim czasie szef Wojskowych Służb Informacyjnych, których dzisiaj już „nie ma”? SM

30 lat wolności?! (Z pewnym opóźnieniem, ale znalazłem dopiero w środę nocą - i chciałbym zwrócić uwagę na rzecz zupełnie niesłusznie przeoczoną.) Nigdy nie myślałem, że doczekam prezydenta, przy którym i Wałęsa, i Kwaśniewski będą wyglądali na mistrzów myśli i mowy polskiej. A jednak się udało. Gdyby towarzysz Gierek z okazji dożynek występował na Jasnej Górze zamiast na, powiedzmy, Stadionie Dziesięciolecia i gdyby przed tym wystąpieniem popił sobie przez kilka dni z radzieckimi towarzyszami, nie osiągnąłby lepszego efektu niż ten poniżej: Wiele najbardziej porażających cytatów zostało już wychwyconych na blogu protagorasa, na youtube i w innych miejscach. Wymieńmy tylko: "Leciałem nad wspaniałymi, już budzącymi polską dumę autostradami." "...wiele pięknych odruchów ludzkiej solidarności ze sobą, w tym także solidarności ludzi polskiej wsi ze sobą samą!" "dziś myśli i modlitwy lecą w stronę tego, co jest najważniejsze" "widziałem jak wiele jeszcze jest do zrobienia w każdym obszarze, który decyduje o tym, jak myślimy" (o, to na pewno) "nie uronimy nic z tego co było, jest i będzie fundamentem nas samych" "tegoroczne pielgrzymki... pie... pie... tegoroczne dożynki..." "klimat dobrej mądrej pracy opartej o wartości, ktore czynią człowieka lepszym, także lepiej pracującym, także bardziej ufającym w to ze wlasna praca, ze mądra, dobra, dobrze zorganizowana praca wspólna przyniesie dobre efekty. Tu z Jasnej Góry widać to najlepiej, zawsze z góry widać lepiej, z Jasnej Góry najlepiej" Wszystko to przerosłoby Salon Niezależnych i Monty Pythona, ale ja nie o tym. Ta powódź nonsensu, ten absolutny nihilizm semantyczny, to kaznodziejstwo uduchowionego sekretarza powiatowego - to wszystko skutecznie zneutralizowało cytat naprawdę zdumiewający i o dalekosiężnych konsekwencjach:

Po trzydziestu latach możemy patrzeć na plon polskiej wolności, wtedy odzyskanej. Należy się cieszyć tą wolnością. Należy być dumnym. Należy tą wdzięczność okazywać Bogu i ludziom. Należy radować się z tego, co nam się udało przez te trzydzieści lat. Wot zagwodzka. Prezydent RP oświadczył w oficjalnym przemówieniu, z ogromną emfazą, że Polska stała się wolnym krajem w 1980 roku. Państwo komunistyczne, państwo stanu wojennego, państwo planowej grabieży i planowej beznadziei, państwo z przewodnią rolą ZSRR w konstytucji,  państwo cenzury i przemocy, państwo generałów Jaruzelskiego i Kiszczaka, państwo, które zamordowało górników z Wujka, demonstrantów w Lubinie oraz Piotra Bartoszczego, Grzegorza Włosika, Emila Barchańskiego, Kazimierza Majewskiego, Adama Grudzińskiego, Stanisława Królika, Włodzimierza Lisowskiego, Stanisława Raczka, Franciszka Zdunka, Ryszarda Kowalskiego, Józefa Larysza, Bogusława Podobraczyńskiego, Jerzego Wędrownego, Tadeusza Frąsia, Grzegorza Przemyka, księży: Popiełuszkę, Niedzielaka, Zycha i Suchowolca i dziesiątki, setki innych, państwo, z którego od wprowadzeniu stanu wojennego do dziś zdążyła wyjechać większość pozostałych przy życiu, zdrowiu i umyśle elit - najbardziej inteligentnych, najlepiej wykształconych, najbardziej przedsiębiorczych, najbardziej dynamicznych, najbardziej niezależnych (nie licząc nieuleczalnych szaleńców i romantyków w rodzaju Artura Nicponia czy małżeństwa Gwiazdów) - było w urbi et orbi wygłoszonej ocenie Prezydenta RP krajem wolnym. Nie ma mowy o żadnej pomyłce, ponieważ stwierdzenie o "trzydziestu latach" polskiej wolności pada w przemówieniu trzykrotnie i jeszcze teraz, w czwartkowo-piątkową noc widziałem je wybite jako cytat dnia (!) na www.prezydent.pl:

Do tej pory na zbliżone twierdzenia nie odważył się nawet Janusz Korwin-Mikke, który twierdził tylko, że Polska od 1984 roku jest krajem "względnie wolnym". Znamiennie zresztą, że jego zdaniem polska wolność zaczęła się od zabójstwa księdza Popiełuszki, ale wszystko to furda. Polski prezydent - nie jakiś trzyprocentowy margines - oświadczający na Jasnej Górze, że Polska była od 1980 roku po prostu krajem wolnym - bez żadnych dodatkowych okoliczników czy przymiotników - to zupełnie nowa jakość i warto się bliżej zastanowić, co ta zupełnie nowa narracja oznacza. Dwa wpisy temu, w "Gwiazda, miałeś rację", zwracałem uwagę na niesłusznie zignorowaną konstatację Janusza Śniadka. Przypomnijmy (albo lepiej kliknijmy): Donald Tusk i Lech Wałęsa wysadzili w powietrze całą narrację III RP, całą mitologię "solidarnościowej strony przy okrągłym stole" czy "pierwszego solidarnościowego rządu" twierdząc, że a) były dwie Solidarności i b) tylko ta z "dziesięcioma milionami członków" w latach 1980-1981 była autentyczną Solidarnością. Wtedy jeszcze napisałem, że zniszczyli tę narrację "być może niechcący". Teraz już nie jestem taki pewien, że niechcący.
Po pierwsze: ponad dwudziestu latach  promowania czy to 4 czerwca, czy to rocznicy powołania rządu Mazowieckiego, czy wreszcie Okrągłego Stołu jako nowego początku wszechrzeczy jedno jest jasne - cała ta polityka historyczna skończyła się absolutną, spektakularną plajtą. Te wydarzenia, najzwyczajniej w świecie, dziś już mało kogo obchodzą i budzą skojarzenia niejednoznacznie, jeśli nie wręcz gorzkie. Z oczywistych względów nie niosą ze sobą nawet tych emocji co obraz tłumu dzwoniącego kluczami w Pradze, nie mówiąc już o obaleniu muru berlińskiego.  Sierpień 1980 to coś zupełnie innego - to data, która jednak zapisała w narodowej podświadomości. Widać to doskonale po temperaturze sporów, jakie w tę rocznicę wybuchły, po natężeniu walki o i na symbole. Tylko daty, które mają jakieś znaczenie, prowokują do takich starć. Rok 1989 taką wagę utracił już zupełnie: ileż można się naparzać o Okrągły Stół, Magdalenkę, esbeków w rządzie Mazowieckiego i "wojnę na górze"?  Jeżeli (raczej już starsi) ludzie mają jakiekolwiek osobiste wspomnienia z tego czasu, to tylko gigantyczne kolejki, wymienianie się informacjami o tym, co rzucili w Katowicach czy Tarnowie, hiperinflację, a z telewizji: głosowanie nad wyborem Jaruzelskiego na prezydenta, Mazowieckiego mdlejącego w czasie expose, Michnika broniącego majątku PZPR i naparzanki Wałęsy z Wujcem czy Turowiczem. Gdzie tu miejsce na entuzjazm, dumę, zbiorowe uniesienia, na poczucie, że jest się częścią czegoś wielkiego? Po drugie, jak zauważył Rafał Ziemkiewicz, po 10 kwietnia, po makabrycznej śmierci Lecha Kaczyńskiego i Anny Walentynowicz, po krakowskim pogrzebie i przemówieniu Śniadka w Bazylice Mariackiej, akcje Solidarności nieprawdopodobnie poszły w górę. Podobnie zresztą jak rośnie liczba tych, którzy czują się przez Władzę Miłości wyrolowani - czy chodzi o farsę "śledztwa smoleńskiego", czy o politykę zagraniczną i energetyczną, czy o kontrakt gazowy,  czy o faktyczną wasalizację wobec Moskwy i Berlina, czy o anihilację polskiej armii, czy o stocznie, czy o nadchodzący krach systemu emerytalnego, czy o rosnące podatki, czy o farsę autostrad i inwestycji przed Euro 2012, czy o lawinowo narastający dług publiczny, czy o żenujący poziom absorpcji środków unijnych, czy o obłąkańczą pogardę wobec chrześcijaństwa czy... dośpiewajcie sobie Państwo sami, co tam komu w duszy gra. Nawet jeśli traktować poważnie oficjalne wyniki wyborów, 8 milionów głosujących na Jarosława Kaczyńskiego plus nieokreślony procent niegłosujących - to już jest potężny potencjał sprzeciwu. A co dopiero gdyby doszło u nas do załamania na wzór grecki? Skrystalizowanie się całego tego potencjału wokół symbolu Solidarności, wokół Sierpnia 1980, wokół tego, co nazwiska Anny Walentynowicz, Lecha Kaczyńskiego, małżeństwa Gwiazdów, Krzysztofa Wyszkowskiego czy Andrzeja Kołodzieja (żeby juz nawet nie wspominać o księdzu Popiełuszce czy Janie Pawle II) faktycznie oznaczają i to z przywódcą politycznym tego formatu, co Jarosław Kaczyński - o, to byłoby dla Władzy Miłości okrutną nieprzyjemnością. I od początku było jasne, że obchody trzydziestolecia "S" brutalnie to władzuchnie uzmysłowią. Dlatego konieczne było i jest wytoczenie absolutnie morderczej wojny na symbole. I papierowy mit 1989 roku, Okrągłego Stołu, nieustannie flaczejący mit Wałęsy czy od początku martwy mit Mazowieckiego... cóż, umówmy się, że z taką bronią na barykady w takiej sytuacji się nie wychodzi. Konieczna jest gra o całą stawkę - o narrację zaczynającą się w sierpniu 1980, nie gdzieś tam (właściwie nie wiadomo gdzie) w 1989. O mit dziesięciomilionowej "S". O rozbrojenie wszystkich niebezpiecznych treści, jakie w nazwie "Solidarność" ciągle mogą się kryć. A także, oczywiście, o krzyż na Krakowskim Przedmieściu i o wszystkie sceny zapisane w narodowej podświadomości w kwietniu. Kto nazywa to wszystko "tematami zastępczymi", daje dowód, że nic z polityki nie rozumie. Do tematów zastępczych należą Marek Migalski, Joanna Kluzik-Rostkowska, Wojciech Olejniczak czy Andrzej Celiński. Tutaj walka toczy się o fundamenty. Stąd wycofanie Wałka na drugą linię (reportaże w TVN dyskretnie wyśmiewające "skok przez płot", nieobecność na obchodach, opowieści o zmęczeniu, proces z Wyszkowskim przegrany akurat w 30 rocznicę Sierpnia...). Stąd histeryczne i surrealistyczne pompowanie Bogdana Borusewicza czy Władysława Frasyniuka, a przede wszystkim oczywiście p. Krzywonos. I stąd dążenie do całkowitego upupienia pojęcia "solidarności", którego gierkowskie kazanie Jego Wąsatości jest przykładem najdoskonalszym. Stąd bajdurzenie o solidarności "nie ze sztandarów", o pierwszej apolitycznej i areligijnej "Solidarności", gdzie wszyscy tylko do siebie się uśmiechali i lubili nawet esbeka z krasnoarmiejcem, o "pięknych odruchach ludzkiej solidarności ze sobą, w tym także solidarności ludzi polskiej wsi ze sobą samą", o solidarności sprowadzającej się do tego, "że skutecznie działają strażacy, że sąsiad pomaga sąsiadowi, czasami przekazując worek kartofli, a czasami pracując razem przy rozbiórce ze zniszczonej powodzią stodoły". A już problem najlepszych przyjaciół naszego Pierwszego Sołtysa - generała Siwickiego, generała Jaruzelskiego i generała Kiszczaka - rozwiązuje się przy takim postawieniu sprawy sam przez się. Jeżeli Polska była wolnym krajem od 1980 roku, to ci dżentelmeni byli wręcz w większym stopniu patriotami i rycerzami wolności niż jakiś tam Morawiecki, Popiełuszko, Walentynowicz, Isakowicz-Zaleski czy inni Gwiazdowie. Jeżeli Polska była wolnym krajem od 1980 roku, to w takim razie można być najzupełniej wolnym krajem przy całkowitej zależności od Moskwy. Tak więc w zasadzie należało się  spodziewać publicznego postawienia takiej tezy przez "czynniki rządzące". A jednak ciągle jestem pod wrażeniem. czepiec

Za murami praworządności Dla nas, biednych felietonistów - Czytelnik jest Panem i Władcą, toteż wsłuchujemy się w jego głos niemal tak samo pilnie, jak nasi Umiłowani Przywódcy w polecenia i rozkazy zwierzchników z razwiedki. A ponieważ pojawiają się narzekania, że moje felietony są smutne, to wreszcie powinien pojawić się jakiś wesoły, a przynajmniej optymistyczny. Nie dlatego, żeby się podlizywać, co to, to nie, tylko dlatego, że mamy przecież tak wiele powodów do radości. Na przykład właśnie pojawiła się radosna wiadomość o powiększeniu grona nie tylko autorytetów moralnych, ale również naszych Umiłowanych Przywódców o panią Henrykę Krzywonos, której, w nagrodę za jej spontaniczne robotnicze wystąpienie na uroczystym Zjeździe "Solidarności" w Gdyni, Platforma Obywatelska zaproponowała mandat w Senacie Rzeczypospolitej. Czyż trzeba nam lepszego dowodu, że w polityce najważniejsze jest znalezienie właściwych słów we właściwym momencie? Jeśli tylko pani Henryka przyjmie propozycję, to jestem całkowicie pewien, że razwiedka tę kandydaturę na najbliższe wybory zatwierdzi, a w takiej sytuacji o naszą przyszłość możemy być spokojni, nawet gdyby dług publiczny przekroczył bilion złotych. Czegóż chcieć więcej? Zatem gdy perspektywy świetlanej przyszłości mamy już właściwie zapewnione, możemy zająć się wstydliwymi zakątkami naszego państwa, gdzie niekiedy oraz tu i ówdzie trafiają się jeszcze niedociągnięcia. Mam oczywiście na myśli organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości. Wprawdzie z jednej strony sprawa morderstwa Krzysztofa Olewnika na każdym kroku potwierdza, że praca operacyjna w organach ścigania, to znaczy - w policji, prokuraturze, a nawet - niezawisłych sądach, odbywa się na najwyższym poziomie, ale przecież i tutaj miały miejsce karygodne wypadki przy pracy. Po pierwsze - że w ogóle doszło do wykrycia i zdemaskowania podejrzanych. Dzięki ofiarności i pomysłowości organizatorów pracy operacyjnej wszyscy podejrzani popełnili, co prawda, efektowne samobójstwa w celach monitorowanych 24 godziny na dobę, zaś dowody rzeczowe i dokumentacja zostały zatopione w ekskrementach, które szczęśliwym zrządzeniem losu rozlały się akurat we właściwej piwnicy, i tak dalej i temu podobnie. Ale czyż nie byłoby lepiej, gdyby sprawa w ogóle nie ujrzała światła dziennego, nie mówiąc już o przedostaniu się do sejmowej komisji śledczej? Niby wiadomo, że takie komisje bez pozwolenia jeszcze nikomu nic złego nie zrobiły, ale czyż nie lepiej unikać rozgłosu, który w szerokich masach ludowych może tylko wzbudzić podejrzenia co do autentyczności zarówno procedur demokratycznych, jak również - a może nawet przede wszystkim - co do obiektywizmu i praworządności organów państwowych? Wiadomo co prawda, że organy państwowe są po to, by wykonywały zadania zlecone przez dysponenta politycznego, jakim w Polsce są tajne służby z komunistycznym rodowodem, ale im mniej poszlak na to wskazuje, tym lepiej. Czyż nie lepiej, żeby ludzie myśleli, że to wszystko naprawdę? Czego oczy nie widzą, o to serce nie boli, a przecież w końcowym rachunku liczy się przede wszystkim dobre samopoczucie, nieprawdaż? Dlatego z prawdziwą przyjemnością odnotowuję przypadek pana Zbigniewa Ziętary, który wprawdzie zasypywał wszystkie możliwe organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości skargami - ale każda rozbiła się o mury praworządności. Pan Ziętara, którego spotkałem w Londynie, sprawia na pierwszy rzut oka wrażenie człowieka cokolwiek nerwowego, co skądinąd może być zrozumiałe, skoro każde postępowanie inicjowane przez niego w związku z serią podpaleń zakończyło się umorzeniem z powodu niewykrycia sprawców. Bynajmniej nie dlatego, że policja nie potrafiłaby takich sprawców wykryć; takie przypuszczenie byłoby niegrzeczne. Potrafiłaby, co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, więc jeśli mimo to ich nie wykryła, to mamy dwie możliwości: albo tych sprawców nie było, a więc seria podpaleń miała charakter samoistny, bądź w ogóle wylęgła się w skołatanej głowie pana Zbigniewa Ziętary, albo sprawcy podlegają szczególnej ochronie, jako konfidenci policji lub jeszcze ważniejszych służb. Oczywiście o takich sprawach nie ma potrzeby głośno mówić, więc pismo, jakie pan Ziętara otrzymał z Prokuratury Apelacyjnej w Szczecinie, zawiera obszerne wyjaśnienie, z którego wynika, że wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku, to znaczy - zgodnie z przepisami prawa i zasadami praworządności. Co tu gadać; nie każdy miał okazję być podpalanym tak praworządnie; w taki sposób aż przyjemnie być podpalanym - więc zdenerwowanie okazywane przez pana Zbigniewa Ziętarę pokazuje, że nie dorósł on jeszcze do prawdziwej praworządności. SM

Kondominium rosyjsko-niemieckie w Polsce

1. W wywiadzie dla „Gazety Polskiej” Jarosław Kaczyński stwierdził, że śp. Lech Kaczyński nie mógłby być patronem kondominium rosyjsko-niemieckiego w Polsce. Kondominium to w politologicznym znaczeniu kolonia zarządzana przez dwa lub więcej państwa- metropolie ale nie sądzę, żeby Prezes PiS użył tego stwierdzenia dla opisu tego co się obecnie dzieje w naszym kraju. Sądzę, że w ten dosadny sposób chciał raczej przestrzec przed tym, że jeżeli będzie prowadzona taka polityka zagraniczna jak przez ostatnie 3 lata, to nieuchronnie będą pogłębiane wpływy obydwu mocarstw w naszym kraju, co dla każdego kto trochę zna historię Polski, nie może być odbierane inaczej niż zjawisko niesłychanie groźne. W związku z tym stwierdzeniem Jarosława Kaczyńskiego przedstawiciele 3 ugrupowań sejmowych PO, PSL i SLD wydali oświadczenie, w którym potępili Prezesa PiS, wręcz odsądzając go od czci i wiary. Szkoda, że to trzeba przyznać bardzo mocne stwierdzenie nie stało się przyczynkiem do pogłębionej refleksji nad stanem stosunków z naszymi obydwoma wielkimi sąsiadami. A w tych stosunkach polskie interesy niestety schodzą na dalszy plan.

2. Z Niemcami jesteśmy od 11 lat w tym samym sojuszu militarnym NATO, a także od 6 lat w Unii Europejskiej, a od przejęcia władzy przez rząd Donalda Tuska, zdaniem obecnie rządzących relacje z tym krajem są wręcz wzorcowe. To prawda na forum NATO i UE współpracujemy z Niemcami, ale ta współpraca tylko teoretycznie jest taka wzorcowa jak określa to obecny rząd. Wbrew naszym interesom politycznym i ekonomicznym Niemcy przeforsowały wspólną z Rosją inwestycję Gazociągu Północnego. Co więcej Niemcy dążą do tego aby kredytował ją Europejski Bank Inwestycyjny w którym i my mamy swoje udziały. Najprawdopodobniej będzie więc ostatecznie tak, że mimo, iż godzi ona w nasze interesy to jeszcze będziemy ją współfinansować. Okazało się także, że położenie rur Gazociągu Północnego na wysokości Świnoujścia może znacząco utrudnić ruch statków z gazem skroplonym do budowanego właśnie w tym mieście gazoportu, inwestycji która wreszcie pozwoli nam na realną dywersyfikację dostaw gazu.

3. Ale z inwestycją tą jest i kolejny kłopot, Niemcy właśnie na forum Unii blokują dotację do niej w wysokości 80 mln euro, żądając przedstawienia dodatkowych ekspertyz o braku negatywnego oddziaływania tej inwestycji na ich środowisko. Zdaniem ekspertów przedstawienie takich ekspertyz przesunie termin oddania tej inwestycji do użytku o 2-3 lata co mogłoby oznaczać, że gazoport nie powstanie nigdy, a Niemcy już 2012- 2013 roku mogą nam zaoferować gaz rosyjski z Gazociągu Północnego. Jeżeli dołożymy do tego realizację w Berlinie Centrum Wypędzeń niestety z udziałem naszego przedstawiciela w jego radzie od 2008 do grudnia 2009 roku, które ni mniej ni więcej tylko w swojej wymowie oznacza, że to my Polacy wypędzając Niemców w 1994 i 1945 roku ze swojego terytorium byliśmy przyczyną ich ofiar i nieszczęść. Dopełnia to tylko czary goryczy jaką możemy odczuwać w relacjach z naszym zachodnim sąsiadem.

4. Jeszcze bardziej niepokojące są nasze relacje z Rosją, choć i tutaj rząd Tuska ogłosił duże sukcesy. W zasadniczej sprawie czyli wyjaśnianiu tragedii smoleńskiej jakieś postępy obserwowaliśmy tylko do momentu, kiedy także przedstawiciele strony polskiej akceptowali winę załogi polskiego samolotu. Wtedy kiedy zaczęły się pojawiać poważne zastrzeżenia co do prawidłowości działań instytucji rosyjskich, wyjaśnienia idą już jak po grudzie. W sprawach ekonomicznych nie lepiej. To że Rosja forsuje budowę Gazociągu Północnego przeciwko naszym interesom już nawet nie dziwi. Ale zablokowała także możliwości rozwoju rafinerii Możejki, którą parę lat temu Orlen kupił za 3,5 mld dolarów od Litwinów i natychmiast Rosjanie przestali dostarczać rurociągiem ropę naftową do tej rafinerii uzasadniając to awarią ropociągu. Ta awaria trwa już parę lat, a polski rząd nawet się o jej usunięcie nie upomina W tej sytuacji wygląda na to,że Orlen zostanie zmuszony do sprzedania rafinerii Rosjanom (co postawi Litwinów w bardzo trudnej sytuacji bo oni także starają się o niezależność energetyczną od Rosji), bo dostarczanie do rafinerii ropy statkami, a później koleją powoduje bowiem tak wysokie koszty, że rafineria już 2 rok pracuje ze stratami. O problemach politycznych w tej sytuacji nie wypada już pisać, bo Rosja na naszych oczach ale i za przyzwoleniem rządu Tuska odzyskała swoją dawną dominującą pozycję w relacjach z Ukrainą, Białorusią, Mołdawią, Gruzją, Armenią, Azerbejdżanem, co czyni naszą dotychczasową politykę wschodnią zupełnie nieaktualną. Także wypracowane z wielkim trudem przez nas i przez Szwecję na forum Unii Europejskiej tzw. Partnerstwo Wschodnie adresowane do krajów powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego w tej sytuacji najprawdopodobniej umrze śmiercią naturalną.

5. Niestety zdecydowana postawa Niemiec i Rosji w forsowaniu ich interesów naszym kosztem jest akceptowana przez rząd Donalda Tuska. Często wykonujemy wobec tych krajów wykonujemy gesty, które są chwalone przez Niemcy i Rosję ale Polsce nie przynoszą żadnych widocznych korzyści. Takim gestem było zaproszenie ministra spraw zagranicznych Ławrowa na doroczną odprawę naszych ambasadorów ściągniętych na tą okoliczność z całego świata. Minister wygłosił na tym spotkaniu z Rosją wykład o głównych założeniach polityki zagranicznej Rosji, tyle tylko, że do tej pory nie wiadomo co ta wizyta przyniosła dla polskich interesów. Jeżeli w dalszym ciągu taka polityka będzie prowadzona to my będziemy zadowoleni z poklepywania po plecach naszego Prezydenta czy Premiera a Niemcy i Rosja będą realizowały swoje interesy naszym kosztem. Przed tym przestrzegał Jarosław Kaczyński.
Zbigniew Kuźmiuk

GWIAZDA HENRYKA KRZYWONOS W trzydziestą rocznicę powstania „Solidarności” prorządowe media gorliwie zajęły się kreowaniem wizerunku Henryki Krzywonos, którą przedstawia się jako największą bohaterkę Sierpnia ’80. – Ona dobrze wie, kto w strajku w 1980 r. był ważny oraz kto decydował o nastrojach i kierunku rozwoju wydarzeń. Taką osobą była Anna Walentynowicz. Henia Krzywonos wynajęła się po prostu do odgrywania roli bohaterki Sierpnia ’80 – uważa uczestnik tamtych wydarzeń Krzysztof Wyszkowski. Inni gdańscy opozycjoniści, którzy znają Henrykę Krzywonos, mówią: rządzący politycy ją skrzywdzili. Wykorzystali jej naiwność i przyziemną interesowność do swojej walki z Jarosławem Kaczyńskim. Henia wspaniale prowadziła rodzinny dom dziecka i rewelacyjnie się w tym sprawdzała. Szkoda, że dała się uwikłać w brudne rozgrywki.

Z „Gwiazdozbioru” do Unii Wolności Na początku lat 90. Henryka Krzywonos związała się z antywałęsowską opozycją. Jak podaje Dr Sławomir Cenckiewicz w książce Anna Solidarność, w 1990 r. weszła w skład Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, którego powstanie zainicjowali Joanna i Andrzej Gwiazdowie i w który politycznie zaangażowała się Anna Walentynowicz. Komitet był wyrazem sprzeciwu wobec ówczesnej rzeczywistości, w której królowały prorządowe media. W tym czasie w publikacjach „Gazety Wyborczej” największego wówczas dziennika na polskim rynku, na próżno szukać nazwiska Henryki Krzywonos. Na 10-lecie „Solidarności” w tekstach z sierpnia 1990 r. pojawiają się nazwiska członków rządu z premierem Tadeuszem Mazowieckim na czele i teksty o „skłóconej „Solidarności”„. Nie ma ani słowa o „dzielnej tramwajarce” (jak ją dziś przedstawiają prorządowe media), która w 1980 r. razem z Aliną Pienkowską, Anną Walentynowicz i Ewą Osowską zatrzymała na bramach robotników opuszczających stocznię, którzy chcieli zakończyć strajk. Pierwszy tekst na jej temat pojawia się w grudniu 1995 r. – reportaż Henia tamta i ta Lidii Ostałowskiej i Pawła Smoleńskiego. Henryka Krzywonos dopiero co wstąpiła do Unii Wolności. Zapisała się po przegranej Jacka Kuronia, któremu wcześniej pomagała w kampanii prezydenckiej na terenie Trójmiasta. „W połowie lat 80. wróciła do Gdańska. Po przyjeździe zadzwoniła do Andrzeja Gwiazdy. Dał stół, jakieś szafki, dobre na początek do zrujnowanego mieszkania. Był jej najbliższy z ludzi poznanych w Sierpniu, bo nie obgadywał za plecami, sam wygryzany nie wygryzał, bo nie zapomniał, pomógł. I nie zgadzał się z Wałęsą. Z Wałęsą chciała porozmawiać, gdy przypadkiem spotkała go na Warmii; przyjechał tam z okazji rodzinnego pogrzebu. – Heńka, chyba się upiłaś – powiedział i to była cała rozmowa. Dlatego w drugiej turze wyborów napisała przy nazwisku Wałęsy: nie chcę, ale muszę. Żeby miał za wszystko. (…) Henryka Krzywonos sama dziwi się, że jeszcze raz pociągnęło ją do polityki. W 1990 r. siedziała w Sali BHP obok Anny Walentynowicz, Andrzeja Gwiazdy; razem siedmioro działaczy odtwarzających Wolne Związki Zawodowe. Miała w głowie, że Okrągły Stół to zdrada, do władzy dorwała się nowa nomenklatura – jest, jak było, tyle że gorzej, za sprawą tych, którzy byli swoi, a wyszło na to, że są obcy. Wszystko przemyślane, logicznie ułożone, wsparte nadzieją, że tak myśli wielu ludzi. (…) Jacek przegrał, a wtedy na zebranie Unii Wolności przyszła Henryka – mówi Alina Pienkowska. – Po sali przeszedł szmer: było ją widać, jak w Sierpniu, gdy krzyczała do Wałęsy. Przyszła, żeby się do nas zapisać. – Gdybym zapisała się wcześniej – wyjaśnia Henryka Krzywonos – a Jacek by wygrał, wyszłoby, że poszłam do Unii, żeby czegoś chcieć od prezydenta. A tak nikt się nie przyczepi. Alina Pieńkowska: Henia potrafi dawać i brać. I nauczyła się robić tylko to, co ma sens” – czytamy w reportażu, w którym przedstawiono życiorys Henryki Krzywonos i stworzony przez nią i jej męża rodzinny dom dziecka. Na dole artykułu podano numer konta, na które można było wpłacać pieniądze, by pomóc jej rodzinie. Rok później ukazuje się w „GW” zapowiedź filmu o Henryce Krzywonos nakręconego na podstawie reportaż Ostałowskiej i Smoleńskiego. We wrześniu 1997 r. Jerzy Surdykowski w „GW” pisze: „Są różne relacje o tym, jak strajk stoczniowy w sobotę 16 sierpnia 1980 r. przekształcił się w wielki i szeroki jak Polska strajk solidarnościowy. Jedni mówią, że pewna piękna dziewczyna krzyknęła po podpisaniu porozumienia z dyrekcją stoczni: Leszku, zdradziłeś kolegów! Inni mówią, że naubliżała mu pyskata tramwajarka, późniejsza członkini prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego Henryka Krzywonos. Jeszcze inni – po prostu o narastającej presji zakładów, które podjęły strajk, przysłały swoje przedstawicielstwa do stoczni po to tylko, aby dowiedzieć się, że trzeba iść do domu”.

Przepustka na salony Do 2006 r. Henryka Krzywonos pojawia się w mediach przede wszystkim w kontekście prowadzonego przez nią i jej męża rodzinnego domu dziecka. – Bywałem w tym domu i naprawdę jej matkowanie tym dzieciom było wspaniałe – wspomina Krzysztof Wyszkowski. Henryka Krzywonos drugiego męża poznała w końcu lat 80. – Przyszedł na moje imieniny. Wtedy dostałam pierwszy raz w życiu prezent 25 dag kawy. Krzysztof powiedział, że był w wojsku i milicji. Nie spodobało mi się to. Ale wyjaśnił, że jedyną akcją, w jakiej brał udział, było poszukiwanie ciała księdza Popiełuszki. Zaczęła się przyjaźń – opowiadała w jednym z wywiadów Henryka Krzywonos. Mimo że Krzysztof Strycharski był od niej młodszy, różnica wieku nie była istotna. Pobrali się po kilku miesiącach, a niedługo później adoptowali pierwsze dziecko. Od momentu powstania rodzinnego domu dziecka (1994 r.) Henryka Krzywonos aktywnie udziela się w działalności na rzecz tego typu placówek. Informacje o jej opozycyjnej działalności pojawiają się incydentalnie. Związuje się z Jolantą Kwaśniewską, która poprzez sponsorów wspiera finansowo rodzinny dom dziecka Henryki Krzywonos. „Pamiętam, jak podczas jednego z naszych spotkań odebrała ona telefon od Jolanty Kwaśniewskiej. Kiedy zszokowany zapytałem ją, czy utrzymuje kontakty z Kwaśniewską, ona odpowiedziała mi, że to jej serdeczna przyjaciółka i daje pieniądze na jej dom dziecka. Niestety, Henia jest osobą, która wyznaje zasadę, że cel uświęca środki” – mówił w wywiadzie dla „Frondy” Krzysztof Wyszkowski. Gdańscy opozycjoniści uważają, że związanie się z Unią Wolności i Jolantą Kwaśniewską było dla Henryki Krzywonos przepustką na salony, na które bez tego wsparcia nigdy by tam nie weszła. W 1999 r. Henryka Krzywonos-Strycharska znalazła się na liście 100 wybitnych Polek, ogłoszonej przez miesięcznik „Pani”. W 2001 r. jej nazwisko przytacza Aleksander Smolar piszący przed wyborami parlamentarnymi o Unii Wolności jako „partii zasad”: „Unia jest i zawsze była zwrócona ku przyszłości, wiedząc zarazem, że historia i tradycja pozostają kotwicą narodowej tożsamości, nadając poczucie sensu zbiorowej przygodzie Polaków w historii. Unia ma też świadomość – choć rzadko o tym mówi – osiągnięć jej członków i przywódców. To właśnie w UW jest najwięcej historycznych postaci Sierpnia i wcześniejszej opozycji demokratycznej: poczynając od Aliny Pienkowskiej i Henryki Krzywonos, Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa i Władysława Frasyniuka, aż po Jacka Kuronia, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Janusza Onyszkiewicza, Andrzeja Wielowieyskiego” – piał w „GW” Aleksander Smolar, zapominając wcześniejsze związki Henryki Krzywonos z „Gwiazdozbiorem”. W 2005 r., podczas 25-lecia obchodów „Solidarności” w Sali Kolumnowej Sejmu Anna Walentynowicz mówiła: „Tadeusz Mazowiecki utworzył grupę doradców komitetu strajkowego, która mieszkała razem z ekipą rządową w hotelu Heweliusz i wspólnie układano tam scenariusz rozmów. Doradcy Bronisław Geremek i Waldemar Kuczyński po stanie wojennym stworzyli własną, fałszywą »Solidarność«. Sztucznie wylansowano też tramwajarkę Henrykę Krzywonos. No i naturalnie Wałęsę – poczynając od fikcyjnego skoku przez płot, a kończąc na obaleniu komunizmu”. Gdy rok później Anna Walentynowicz i Andrzej Gwiazda za działalność opozycyjną dostali z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego najwyższe odznaczenie państwowe – Ordery Orła Białego – „Gazeta Wyborcza” nie powstrzymała się od totalnej krytyki zarówno prezydenta, jak i nagrodzonych. W przypadku Henryki Krzywonos, która otrzymała Order Odrodzenia Polski, nie było żadnego komentarza. Dorota Kania

Pietrzak: Szczątki Tu-154M rdzewieją, tracimy materiał dowodowy Był szef 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego jest zbulwersowany faktem, że wrak Tupolewa wciąż leży pod gołym niebem: "To, że szczątki rdzewieją, uniemożliwi weryfikację pojawiających się w śledztwie koncepcji". Pułkownik Tomasz Pietrzak w Przesłuchaniu w RMF FM zaznacza, że "embraery to nietrafiona i kosztowna inwestycja. To mistrzostwo w wydawaniu pieniędzy".

Agnieszka Burzyńska: Często szuka pan odpowiedzi na pytanie, co stało się 5 miesięcy temu? Tomasz Pietrzak: Nie. Ja raczej staram się nie podchodzić do tego emocjonalnie. Staram się obserwować to, co otrzymujemy z przekazów po zakończonym etapie pracy komisji.

I co wiemy dziś? Myślę, że niewiele to zmieniło. Nasza wiedza się nie powiększyła od tych ostatnich 2-3 miesięcy. Być może jest to wynik tej żmudnej pracy, która nie pozwala pokazać niczego innego, niż to, co widzieliśmy 2-3 miesiące temu, a czego moglibyśmy się spodziewać.

A co jest dla pana największą zagadką? Cały czas myślę, że ten etap lotu od 100 metrów do uderzenia w ziemię. To jest najbardziej zastanawiające. Cały czas oczekuję tych informacji z "flight data recorderów", bo to są najistotniejsze dane.

Bez nich nic się nie da wyjaśnić. To są parametry lotu. Tak, to są parametry lotu. Natomiast nie da się wyjaśnić, ponieważ kolejny miesiąc mamy tylko spekulacje, mając wyłącznie "voice recordery", my tylko domniemamy, co mogło być wtedy, co się mogło wydarzyć. Niestety musimy poznać więcej szczegółów, żeby naprawdę uciąć te spekulacje, te walki, które są na obecną chwilę w mediach.

Czyli te parametry powinny być ujawnione jak najszybciej? Ja myślę, że tak, ale decyzja oczywiście należy do komisji. Wydaje mi się, że to pozwoliłoby nam troszeczkę się uspokoić, żeby to wszystko było bardziej rozsądne. Musimy pamiętać, że przepisy nam na to pozwalają, że jeżeli dobro społeczne wymaga jakiejś informacji, to takie dane powinny być ujawnione.

A gdy na pańskim miejscu siedział - również były pilot specpułku - Stefan Gruszczyk, z całkowitym przekonaniem oświadczył, że to wina niezgranej załogi i nonszalanckiego przygotowania lotu. Nie zgadza się pan z tym? Nie, nie zgadzam się z tym, dlatego, że to są wyłącznie subiektywne opinie jednego człowieka. Oczywiście z całym szacunkiem dla jego doświadczenia, ale nie wolno w ten sposób mówić przed zakończeniem pracy komisji. To komisja musi ustalić przyczyny i zalecić profilaktykę. To dopiero wtedy możemy rzetelnie... My nie jesteśmy wszyscy, my jesteśmy tylko pseudospecjalistami. Naprawdę musimy poczekać na efekty.

Ale widzimy to, że piloci nie powinni zejść poniżej 100 metrów, nie powinni podchodzić na autopilocie, nie powinni sugerować się wskazaniami radiowysokościomierza. Przecież to były właśnie te kluczowe złe decyzje. Nie. Decyzje były bardzo dobre. Była podjęta decyzja - i jej zapis mamy na "voice recorderze" - że zniżamy się do wysokości 100 metrów. I dlatego, ja cały czas mówię: poznajmy "flight data recordery" i dane z tego rejestratora. Wtedy będziemy wiedzieli, jaka była rzeczywista wysokość barometryczna, a nie radiowysokościomierz. Bo tutaj wszyscy opieramy się na tych wysokościach radiowych, które są zniekształcone poprzez ukształtowanie terenu. My nie możemy w ten sposób mówić, że była zła decyzja. Decyzja była właściwie podjęta, bo załoga była poinstruowana, że dowódca załogi podjął decyzję: schodzimy do wysokości 100 metrów. Jeżeli nie, to odchodzimy na drugie zejście w automacie.

Zawinili kontrolerzy? Ja nie chcę mówić, kto zawinił. Niech komisja nam to powie. Tylko my możemy teraz oczekiwać - tak jak powiedziałem - większych, pełniejszych informacji. Wiemy już troszeczkę na temat ich pracy.

Ale jak to jest, bo przecież ten radar na tym lotnisku Siewiernyj był nieprecyzyjny. To chyba powinno być wiadomo, że ten radar, którym posługują się kontrolerzy - w oparciu o te dane i wytyczne piloci lądowali. Są takie informacje czy nie? Jeżeli strona rosyjska, czyli gospodarze, przyjmuje samolot z polską delegacją, to my oczekujemy, że to lotnisko jest wyposażone chociaż w minimalnym stopniu według standardów. Te standardy są opisane w procedurach ICAO-wskich.

Rosjanie mówią, że standardy spełniało. Tak. Właśnie teraz komisja, powinna to określić, czy faktycznie spełniało te minima czy nie. Jeżeli są takie minima określone, to były określone dla tego wyposażenia, które było na tym lotnisku. Czyli jeżeli lotnisko miało tam minimalne warunki - "sto podstawy chmur", a tysiąc metrów widać, czyli takie były minimalne warunki tego lotniska do przyjęcia samolotu w tych warunkach pogodowych, które były.

A gdy pan słyszy dziś, że mała brzózka o średnicy pnia 40 cm nie powinna uszkodzić skrzydła - co pan myśli? Myślę, że te pytania powinny być skierowane do specjalistów, którzy mogliby to zbadać. Mamy możliwości komputerowe, mamy możliwości cyfrowe obliczenia, jaki jest wpływ takiego drzewa na samolot, który pędzi z prędkością 250-280 km/h, waży 80 ton, wiemy, jaka jest grubość tego skrzydła, wiemy jaka jest elastyczność tego drzewa, czy na tej wysokości ono się będzie uginało czy nie - niech oni się wypowiedzą. To jest kolejne pytanie, na które musimy oczekiwać, że znajdzie się odpowiedź niebawem.

Pięć miesięcy po katastrofie wrak Tupolewa leży wciąż pod gołym niebem, to ma jakieś znaczenie czy nie ma? Moim zdaniem bardzo duże, oczywiście słyszałem głosy, że dla niektórych to nie ma żadnego znaczenia.

Przecież komisja MAK-owksa wykluczyła tam awarię samolotu, wykluczyła, że cokolwiek mogło być zepsute, jeśli chodzi o urządzenia. To właściwie chyba to nie jest potrzebne? Nie, moim zdaniem inaczej, bo proszę pamiętać, że po to się robi dochodzenie, postępowanie. Co jakiś czas pojawiają się jakieś nowe fakty, dowody, które wymagają powrotu, do - powiedzmy - danego urządzenie, agregatu, czy też elementu. Gdyby był zabezpieczony, mielibyśmy go w takim dziewiczym stanie zaraz po katastrofie. Gdyby był to w jakimś zadaszonym, najlepiej w hangarze, gdzie było by czysto, właściwe warunki, wtedy mielibyśmy tę pewność, że nic więcej się nie dzieje. Czyli żaden proces powiedzmy degradacji tego wraku nie następuje, ale teraz jeżeli te powiedzmy wszystkie urządzenia, cały samolot leży pod chmurą i rdzewieje, niestety nie będziemy w stanie wrócić, do stanu, jaki był po katastrofie i stwierdzić, czy faktycznie to stało się wcześniej, czy stało się dopiero teraz. Moim zdaniem, należałoby natychmiast samolot zabezpieczyć i żeby on był w dobrych warunkach. Żeby dowody wszystkie były do sprawdzenia.

Pan kiedyś mówił, że pilot ryzykujący nie doczeka się pochwały, nie ma co liczyć na odznaczenia, tak było, prawda?

Tak, bo po tą są przepisy, żeby wyeliminować tego typu?

A gdy czytamy, że Tupolew parę miesięcy przed katastrofą, wraca z Dominikany na niesprawnym autopilocie, po naprawie systemu sterowania, którą załoga wykonała sama. To nie jest ryzyko? Ja nie chce tego komentować, ponieważ decyzje zostały podjęte przez - wtedy - dowództwo sił powietrznych, które w jakiś sposób podziękowało załodze za to, że samolot wrócił.

Tak, chwaliło się nawet, że chłopaki dali radę. Tak. Nie wiem, czy to było słuszne czy nie. Moim zdaniem, jeżeli takie coś miało miejsce to raczej ja bym był ostrożny z mówieniem, wysuwaniem pochwał w tym kierunku. Raczej nie powinno to mieć miejsca w ogóle, bo załoga musi wiedzieć, że po to są przepisy, że musi to robić zgodnie z przepisami, po to żeby zachować to życie i bezpieczeństwo.

Wsiadłby pan dzisiaj do Tupolewa, żeby go pilotować? Z największą przyjemnością. To jest jeden z najlepszych samolotów, ja naprawdę wspominam same miłe loty na tym samolocie.

Piloci z 36. pułku już wkrótce wsiądą do niego. Samolot wraca. Będzie woził VIP-ów, to dobra decyzja? Ja myślę, że to jest bardzo dobra reklama dla tego samolotu, a jest to antyreklama dla embraera. Natomiast jeżeli tym najważniejszym pasażerom ten samolot się podoba i chcą nim latać, to dobrze świadczy o tym - pomimo tego, że ten samolot jest technologicznie stary.

Pan kiedyś mówił, że powinien trafić na złom. Tak, bo jest technologia lat 60. To, to samo, co byśmy teraz mieli do dyspozycji, albo telewizor czarno-biały albo kolorowy. Prawda, widzimy na tym to samo. Tylko tu widzimy w odcieniach szarości, a tu widzimy w kolorze. No więc co wybieramy? Wybieramy to, co jest nowocześniejsze. Bo po to się właśnie robi nowe urządzenia, tym bardziej samoloty.

To dobrze, że on wraca w takim razie. Będą dwa embraery i Tupolew? Ja tutaj tak przewrotnie mówię, w porównaniu z embraerem. Jest to reklama dla Tupolewa, a antyreklama dla embrayera.

Że embraery są niepotrzebne, tak? Moim zdaniem jest to nietrafiona inwestycja, ale to już nie moja decyzja. To jest tylko moja opinia.

Nietrafiona, kosztowna inwestycja? Wydaję mi się, że tak, że po prostu tutaj po mistrzowsku wydajemy pieniądze, natomiast nie potrafimy skorzystać z tego, że moglibyśmy mieć naprawdę samoloty, które spełniały wszystkie nasze oczekiwania i wymogi. Co z tego, że mamy embraery, jak delegacje i tak latają samolotami czarterowanymi.

Tak jak premier teraz do Indii? To jest tak, to jest jakieś po prostu?

Ale teraz będzie już Tupolew. Będzie Tupolew, oczywiście, że tak. No więc po co nam te embraery? Skoro mieliśmy już dawno możliwość kupienia sobie samolotów i za te pieniądze na pewno byśmy mieli samoloty, co najmniej dwa nowe. To czemu cały czas idziemy w tym samym kierunku? Dziękuję bardzo, naszym gościem był Tomasz Pietrzak. RMF

LĘKI LOKATORA BELWEDERU Choć wiemy, że logika prezydentury Bronisława K. została zbudowana na zapiekłej nienawiści do osoby Lecha Kaczyńskiego, są w decyzjach tego człowieka okoliczności, które wymykają się ocenom politycznym i nakazują postrzegać tę prezydenturę w perspektywie rzeczy trudnych do zdefiniowania. Nie sposób bowiem racjonalnie wskazać powodów, dla których Bronisław K. tak stanowczo wzbrania się przed zamieszkaniem w Pałacu Prezydenckim. Tę niechęć niewiele tłumaczą idiotyczne zabiegi propagandystów, oskarżających Martę Kaczyńską o „zbyt późne przekazanie kluczy” lub wskazywanie na obrońców krzyża, jako winnych prezydenckiej obstrukcji. Faktem jest, że Bronisław K. wybrał na swój dom Belweder i wbrew tradycji wszystkich dotychczasowych prezydentów III RP nie chce zamieszkać w Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu.  Publikowane w uczynnych mediach wyjaśnienia, jakoby Bronisław K. wybrał Belweder, „bo jest bardziej wygodny i ma świetną historię, a poza tym przed Pałacem Prezydenckim wciąż gromadzą się ludzie przed krzyżem, a w budynku ciągle są żywe wspomnienia poprzedniej, Pierwszej Pary RP” zasługują na uwagę tylko z powodu ostatniego argumentu. Niewątpliwie - dla człowieka, który nienawistnie atakował Prezydenta Kaczyńskiego, twierdząc, iż  „póki jest ten prezydent, nie da się dobrze rządzić”, dla autora słów „chciałbym skrócić zły okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego” - wspomnienia o poprzedniku mogą budzić lęk i niechęć. I muszą być to uczucia niezwykłej miary, skoro przekładają się na tak zasadniczą decyzję o zmianie miejsca zamieszkania. Rozumiem zachowanie Bronisława K. Ma prawo obawiać się pamięci o największym z prezydentów III RP, nie tylko z powodu swoich przeszłych wypowiedzi i zachowań, ale może przede wszystkim z uwagi na świadomość, że nigdy nie będzie mu dane sięgnąć po taką prezydenturę i dorównać wielkości poprzednika. Rozumiem też, że Bronisław K. może obawiać się tego, co w rzymskiej mitologii nazywano genius loci – ducha miejsca, który sprawia, że dana przestrzeń jest jedyna w swoim rodzaju, wyjątkowa i niepowtarzalna i nie pozwala na  dokonanie przeobrażeń, a nawet potrafi się przed nimi bronić. Takim miejscem musi być Pałac Prezydencki, w którym Lech Kaczyński wraz z Małżonką spędził ostatnie 5 lat, traktując je jako miejsce pracy i własny dom. Mógł je za takie uważać, bo czuł się lokatorem pełnoprawnym - powołanym przez naród, posiadającym jego legitymację  i wsparcie. W tym Pałacu powstawały projekty prezydenckich dokumentów i wystąpień, tam koncentrowała się energia ludzi dobrej woli, współpracowników i przyjaciół z których wielu zginęło pod Smoleńskiem. Tam była obecna myśl o Polsce niepodległej i silnej, budowana w kręgu ludzi kierujących się patriotyzmem i narodową tradycją.

Czy jest to duch, w pobliżu którego dobrze czułby się człowiek będący dziś prezydentem? Czy taki genius loci nie stanowi dostatecznie mocnej bariery dla Bronisława K.Jest jeszcze jeden obszar zdarzeń i decyzji, tylko pozornie racjonalnych i wytłumaczalnych. Wiemy, że jedną z pierwszych dyspozycji marszałka Sejmu pełniącego wówczas obowiązki prezydenta było zlecenie Biuru Bezpieczeństwa Narodowego opracowanie  raportu mającego ustalić nowe zasady korzystania przez VIP-ów z samolotów, tak, by po kwietniowej tragedii zapobiec podobnym wypadkom w przyszłości. Można uznać, że tym samym kandydat na prezydenta wypełnił swoje deklaracje z 2008 roku, gdy po katastrofie samolotu CASA zapowiadał konieczność zmian w procedurach dotyczących lotów najważniejszych osób w państwie. Na początku września br. szef BBN gen. Stanisław Koziej poinformował o ogólnych procedurach, jakie zawarto w dokumencie sporządzonym na zlecenie prezydenta. Są w nim ustalone zasady, które powinny dotyczyć lotów specjalnych, m.in. taka, że na pokładzie samolotu nie będzie mogła podróżować więcej niż jedna z czterech najważniejszych osób w państwie oraz dotycząca tzw. „rekonesansu lotniczego”. Chodzi o wybór miejsca lądowania i wcześniejsze przetestowanie lotniska. Wybór ma zaakceptować funkcjonariusz BOR, a jeśli głowa państwa będzie musiała lądować na lotnisku słabiej wyposażonym, które nie jest lotniskiem cywilnym, to załoga samolotu wcześniej musi przylecieć na to lotnisko sama i wykonać lądowanie i ponowny start Wiemy również, że od czerwca tego roku MON czarteruje od EuroLOT dwa cywilne embraery 17. To słuszne i potrzebne zasady i wypada jedynie żałować, że wcześniej nie dbano w taki sposób o bezpieczeństwo głowy państwa. Ta informacja zbiegła się z inną, dotyczącą zakończenia remontu drugiego polskiego samolotu rządowego Tu-154M - identycznego z tym, który uległ katastrofie pod Smoleńskiem. Remontu dokonano w zakładach w Samarze, tych samych, w których wcześniej był remontowany pierwszy tupolew. Dowiedzieliśmy się również, że Bronisław K. nie będzie latał wyremontowanym samolotem, a polskie władze najwyraźniej nie wiedzą co zrobić z rosyjską maszyną. Gazeta "Kommiersant", która pisała o tych rozterkach powołuje się przy tym na wypowiedź posła Tadeusza Iwińskiego, który oświadczył, że Bronisław K. „raczej nie będzie latał wyremontowanym Tu-154M, a przyczyny są tu raczej emocjonalne".

Według Iwińskiego, być może samolot będzie wykorzystywany nie przez prezydenta i premiera, lecz do przewozu urzędników niższej rangi. Ta informacji w pełni koresponduje z rządowymi decyzjami o czarterze embraerów i zasadami opracowanymi przez BBN.

Jeśli rzeczywiście Bronisław K. nie ma zamiaru wchodzić na pokład tupolewa, jest w tym zachowaniu zawarta niezwykle irracjonalna przesłanka. To przecież on sam i grupa rządząca są przekonani, że stan techniczny rządowego Tu-154M nie mógł być przyczyną awarii, dając w tym zakresie pełną wiarę rosyjskim ekspertom. Muszą być również przekonani o prawidłowym przebiegu remontu, a przede wszystkim o dobrych intencjach i zamiarach władz Rosji. Sam Bronisław K. i jego polityczni przyjaciele mają w płk Putinie życzliwego sprzymierzeńca, a zapoczątkowany po tragedii smoleńskiej proces „pojednania” polsko- rosyjskiego wchodzi w coraz to wyższe obszary. Jakimi zatem „przyczynami emocjonalnymi” można byłoby wyjaśnić lęk Bronisława K. przed lataniem rosyjską maszyną? Minister obrony narodowej Klich wyraźnie oświadcza, że  „nie ma żadnych przeszkód, by najważniejsze osoby w państwie dalej latały tupolewem”. W tym wypadku, w decyzji Bronisława K. nie może przecież chodzić o nieuchwytne genius loci, skoro to nie na pokładzie tego samolotu zginął Lech Kaczyński.  Trudno też podejrzewać go o nadmierną afektację, co mieliśmy okazję obserwować po 10 kwietnia, gdy następnego dnia po tragedii ujawnił, że sytuacja jest nadzwyczajna także i dla niego osobiście, ponieważ musi "scalać kalendarz, obowiązki i procedury”, a jest szereg ustaw, które przesłał do prezydenta Kaczyńskiego "z wyrazami uszanowania i tytulaturą", a "teraz będzie musiał sam je podpisywać". Był to objaw szczególnej wrażliwości, raczej niedostępnej wówczas dla większości Polaków.Może zatem za tego rodzaju „emocjami” kryją się zasadne przesłanki, a Bronisław K. ma wiedzę na temat wyremontowanych samolotów, którą nie zechciał podzielić się ze społeczeństwem? Może za tymi irracjonalnymi obawami, lękiem przed Pałacem i rządowym tupolewem skryte są prawdziwe tajemnice tej prezydentury ? Ścios

Przełom w parlamentarnym śledztwie? Wiadomość o tym, że parlamentarny zespół pod kier. A. Macierewicza oficjalnie zwrócił się do amerykańskich generałów lotnictwa w Ramstein o przybycie do Polski i wzięcie udziału w posiedzeniu dotyczącym badania przyczyn katastrofy smoleńskiej, jest bardzo dobra. Już samo to, że nareszcie w naszym kraju moglibyśmy usłyszeć głosy specjalistów (a nie nieustannie lansowane przemowy prorosyjskich ekspertów z Bożej łaski) mogłoby mieć przełomowe znaczenie dla parlamentarnego śledztwa (bo to, co robi prokuratura wojskowa trudno po 5 miesiącach nawet nazwać śledztwem). Poza tym na tle wymagającej osobnego dochodzenia (to oczywiście po zdymisjonowaniu obecnego „rządu”), skandalicznej wprost kwietniowej decyzji D. Tuska o oddaniu śledztwa Rosji, można by zacząć mówić o odzyskiwaniu przez państwo polskie (przynajmniej częściowo) podmiotowości w całej tej sprawie dochodzenia prawdy. Oczywiście to, że dopiero zespół Macierewicza zaczął to dochodzenie na serio (włącznie z uruchamianiem takich właśnie kontaktów, jak te z wojskowymi NATO), może być dla nas sporą pociechą, jednakże powinniśmy stale mieć przed oczami postawę gabinetu ciemniaków, który permanentnie od 10 kwietnia robił wszystko, by kwestię wyjaśnienia przyczyn tragedii zamieść pod moskiewski dywan i najlepiej jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. Jedni mogą to tłumaczyć tchórzostwem, inni cynizmem, jeszcze inni prorosyjską prywatą. Jakiekolwiek jednak nie byłyby motywacje ciemniaków, pewne jest jedno – postawa „polskiego rządu” wydatnie przyczyniła się do karygodnych zaniedbań dotyczących miejsca katastrofy, samego wraku, sposobu obchodzenia się z ofiarami i ich rzeczami, no i przede wszystkim – samego dochodzenia. Przy najbardziej więc spolegliwym traktowaniu tego „rządu”, mamy ewidentnie do czynienia z działaniem na szkodę polskiego państwa. Za takie zaś rzeczy trafia się pod sąd, czego ciemniakom szczerze życzę. Wracając zaś do sprawy współpracy z amerykańskimi specjalistami. Ze swej strony proponowałbym, by wśród nich pojawili się przedstawiciele najbardziej doświadczonej i najlepiej wyposażonej na świecie instytucji zajmującej się wyjaśnianiem przyczyn katastrof lotniczych (także tych spowodowanych kolizjami (w powietrzu lub na lądzie), zamachami terrorystycznymi, uprowadzeniami, zestrzeleniami itd.), jaką jest amerykańska niezależna National Transportation Safety Board (http://www.ntsb.gov/). Należy się, rzecz jasna liczyć z tym, że na wieść o tym, jak udokumentowano pobojowisko, jak Rosjanie (za zgodą „polskiego rządu”!) obeszli się z wrakiem (jak nadal – przez PIĘĆ MIESIĘCY niszczeje on pod gołym smoleńskim niebem), jak wyglądały analizy patomorfologiczne zwłok itd. - Amerykanom staną włosy dęba na głowie, ale też mogą oni z tego powodu (tj. przerażeni skalą zaniedbań) jeszcze uważniej zająć się całą sprawą i włączyć z całym swym profesjonalnym zapleczem w pomoc w wyjaśnianiu przebiegu zdarzeń z 10 kwietnia (i potem). Z dużą dozą prawdopodobieństwa można bowiem mówić zarówno o sabotażu prowadzącym do katastrofy (nie wchodząc tu w warianty zamachu, gdyż te były już wielokrotnie także na moim blogu analizowane), ale – co także warto szczególnie podkreślić – o sabotażu dotyczącym zabezpieczania miejsca, szczątków (lotniczych i ludzkich), śledztwa itd. Wydaje się nawet, że w tym drugim wzięło udział więcej osób niż w tym pierwszym, co również powinno kiedyś posłużyć w formułowaniu aktów oskarżenia (bez względu na to, czy będziemy sądzić polityków działających na szkodę polskiego państwa, czy np. dziennikarzy celowo szerzących fałszywe, spreparowane, przekazywane przez rosyjskie służby, materiały dotyczące katastrofy czy śledztwa). Jeśli specjalistom wojskowym i pracującym w NTSB przekaże się jak najobszerniejszą dokumentację fotograficzną i filmową dotyczącą katastrofy smoleńskiej, poczynając od zdjęć amatorskich, a na oficjalnych kończąc – uwaga, także z tymi dokumentami, które były zmontowane w celach dezinformacyjnych (słynne już „analizy Amielina”, „zdjęcia zwłok”, „zdjęcia drzew ściętych przez tupolewa” itd.)) – to bez większego problemu (zwłaszcza gdyby do analizy tychże materiałów włączyło się też FBI) wykryliby to, czego za cholerę nie mogą wykryć specjaliści w naszym kraju. Dotyczy to także analizy fonoskopijnej zapisów czarnych skrzynek i ścieżki dźwiękowej filmiku Koli. Należy się jednak liczyć z tym, że promoskiewska ekipa trzymająca w Polsce władzę, będzie chciała sabotować współpracę polsko-amerykańską w dziedzinie parlamentarnego śledztwa, zaś sami Rosjanie będą chcieli zrobić wszystko, by nie dopuścić np. do zbadania szczątków wraku oraz terenu po katastrofie (gdzie w ziemi jeszcze sporo fragmentów pozostało). Wśród kawałków wraku zapewne są nie tylko te, które świadczą o tym, że wysadzono tupolewa, ale i mogą być (o ile nie zostały „przebrane” na przestrzeni 5 miesięcy) szczątki innej maszyny, z którą doszło do kolizji podczas zniżania się w kierunku lotniska – kolizji, która, jak sądzę, doprowadziła do strącenia polskiego samolotu przed jego całkowitym zniszczeniem (http://freeyourmind.salon24.pl/219683,medytacje-smolenskie). Niewykluczone, że za jakiś czas dojdzie do dziwnego pożaru tam, gdzie składowany jest wrak i się okaże, że w ogóle wszystko jest zwęglone i „nadaje się tylko do przetopienia” w ruskiej hucie. To wszystko jednak powinno wpłynąć na Amerykanów, by pozwolili nam sięgnąć po ich materiały dotyczące katastrofy, a zwłaszcza tego, jak wyglądały ruchy innych maszyn na lotnisku smoleńskim przed przybyciem polskiego tupolewa i w trakcie jego sprawdzania warunków do lądowania. Na zdjęciach satelitarnych powinny być widoczne wszystkie grupy biorące 10 kwietnia udział w „operacji Smoleńsk”. FYM

Wyższa Szkoła Donosicielstwa Stefan Bratkowski: ...Po trzecie, otrzymaliśmy od studentów WSD jako jej założyciele listę osób identyfikowanych przez nich jako bardzo aktywni zwolennicy PiS, wraz z pytaniem, czy Szkoła ma być aż tak bardzo PiSowska. W całej historii (nie)wyrzucania Janiny Jankowskiej z uczelni za rzekome odchylenie pisowsko-kaczystowskie najbardziej zdumiewa, szokuje nawet, sposób załatwienia tego rodzaju sprawy przez Stefana Bratkowskiego. Abstrahując od tego co zainspirowało studentów do sporządzenia donosu na niektórych wykładowców, dziwi, dziwi nadany mu bieg. Zakładam, że donos był podpisany, bo wolę wierzyć, że nie jest jeszcze tak źle, żeby całą machinę uruchamiał anonim (ale niestety tego też nie mogę wykluczyć), co samo w sobie jest ciekawe, bo to znaczy, że w szkole panuje klimat zachęcający studentów do pisania (i podpisywania!) skarg na czyjeś niesłuszne poglądy. W normalnych okolicznościach, nawet gdyby komuś przyszło do głowy, że jego wykładowca sprzyja tej lub innej partii, raczej nie miałby odwagi donosić o tym cichcem do jego przełożonych, uznając, że ci go zwyczajnie pogonią albo, co gorsza, skonfrontują z bohaterem donosu i trzeba będzie to wszystko powtórzyć patrząc mu w oczy. Studenci Wańkowicza najwyraźniej nie brali pod uwagę, że adresaci donosu każą im bronić zarzutów w obecności oskarżonych, uznali, że mogą liczyć na dyskrecję. I sama ich wiara, a zwłaszcza to, że się nie zawiedli, daje do myślenia na temat klimatu panującego na uczelni. Zamieszczony na stronie Szkoły Kodeks Etyki Dziennikarskiej nie zabrania dziennikarzom posiadania poglądów, ba!, dopuszcza nawet ich stronniczość: "Opinie mogą być stronnicze, ale nie mogą zniekształcać faktów i być wynikiem zewnętrznych nacisków". Żeby więc uznać, że Janina Jankowska nie nadaje się do uczenia dziennikarstwa, trzeba by jej udowodnić nie tylko to, że ma poglądy, i nawet nie to, że są one głęboko niesłuszne, ia ona zamiast je głęboko skrywać ma czelność je publicznie wyrażać, ale że wyrażając je zniekształca fakty lub jest w tym wyrażaniu uzależniona od czegoś więcej niż tylko własnego zdania. Po kimś takim jak Stefan Bratkowski spodziewałabym się więc zaproszenia podpisanych pod listem studentów do dyskusji - z otwartą przyłbicą - o merytorycznych zarzutach wobec Jankowskiej, z nią samą, i innymi "nominowanymi". Jestem pewna, że Janina Jankowska potraktowałaby to jako ciekawy wstęp do bardziej ogólnej dyskusji o granicach między prywatnymi poglądami dziennikarza, a jego pracą, bo naprawdę jest o czym rozmawiać, a nie bardzo jest się od kogo uczyć. A jeśli są jeszcze dziennikarze, od których można, to Janina Jankowska się z pewnością do nich zalicza. Tymczasem nikt jej nie tylko nie dał szansy odniesienia się do donosu, ale nawet jej z nim nie zapoznał! Tym samym Stefan Bratkowski, i wszyscy, którzy razem z nim decydowali o takiej a nie innej procedurze postępowania ze studenckim donosem, usankcjonowali cichy donos do władz jako skuteczny i akceptowalny sposób rozwiązywania problemów ocierających się przecież o etykę zawodu. Z przerażeniem myślę, że kiedyś opinię publiczną kształtować będą kadry nauczone eliminowania donosami niewygodnych, bo nie myślących po linii, ludzi. To akcja tak obrzydliwa, że ktoś powinien się za nią spalić ze wstydu. Nie tylko studenci-donosiciele, ale przede wszystkim ten, który ten donos przyjął, rozpatrzył i nie informując jego "bohaterki" wyciągał z niego takie lub inne konsekwencje. Ohyda. Ale wątek wart kontynuacji, chętnie bym się dowiedziała co inspiruje studentów do pisania takich donosów, czy je podpisują, jak trafiają do władz uczelni, czy gorliwi studenci wskazują wszystkich stronniczych dziennikarzy, czy przeszkadzają im tylko ci z odchyleniem propisowskim. Anonimowa studentka tak reklamuje Szkołę na jej stronie internetowej "Starają się także nauczyć nas "dziennikarskiego toku myślenia", sposobu patrzenia na świat, swego rodzaju wyczulenia na krążące wokół informacje, by móc je wychwycić i wykorzystać potem w swoich tekstach, wypowiedziach." Donos na Jankowską jest niewątpliwie efektem "wyczulenia na krążące wokół informacje", które gorliwi studenci tylko "wychwycili i wykorzystali". Pozostaje pytanie, czy to czego się nauczyli to na pewno "dziennikarski tok myślenia". Śmiem wątpić. Janinie Jankowskiej przesyłam wyrazy współczucia, i wsparcia, to jakiś absurd, że akurat ona ma być ofiarą walki ze sprzeniewierzaniem się etyce zawodu. Kataryna

Jeszcze raz "lista" To nie jest bzdet, ale ważny sygnał naruszenia zasad naszej demokracji. Nie chodzi o to, czy będę zwolniona, czy nie, chodzi o POWSTAWANIE LIST wykładowców szkoły dziennikarskiej wg poglądów. Ważne jest, że istnienie takiej LISTY potwierdził Stefan Bratkowski odpowiadając na pytania dyr. Centrum Monitoringu Wolności Prasy (CMWP). Proszę zajrzeć na ich stronę.
Stefan Bratkowski po ustosunkowaniu się do tematu mojego (nie) zwolnienia, w trzecim akapicie napisał: " ...Po trzecie, otrzymaliśmy od studentów WSD jako jej załozyciele listę osób identyfikowanych przez nich jako bardzo aktywni zwolennicy PiS,wraz z pytaniem, czy Szkoła ma być aż tak bardzo PiSowska. (...)... jeśli zaś macie wątpliwości na temat propagandy, jaką moja koleżanka uprawia w życiu publicznym, będąc w kancelarii b. prezydenta i jako członek PiSowskiej Rady Programowej TVP, spróbujcie to sami przebadać. Jej święte prawo mieć takie, a nie inne poglądy, ale mnie przysługuje święte prawo niezgody i na Kaczyńskie poglądy, i na pełnienie przez dziennikarzy funkcji w aparacie państwowym (albo jedno, albo drugie)"
Wniosek:
1. LISTA ZWOLENNIKÓW PiS- u POWSTAŁA !!! ("Kaczyńskie poglądy)
2. Ja UPRAWIAM PROPAGANDĘ , jak widać "kaczyńską", bo jestem w "pisowskiej" Radzie Programowej TVP (gdzie są też Piotr Gadzinowski, Iwona Śledzińska Katarasińska, prof. Tadeusz Kowalski itp. - wytypowani przez kluby parlamentarne)
4. Mój udział w społecznym zespole opiniującym kandydatów do odznaczeń za działalność opozycyjną i w "Solidarności" ( ekspert) nazywa się "pełnieniem funkcji w aparacie państwowym."
5. W ostatnim akapicie Stefan Bratkowski wyraża niezgodę na łączenie mojej społecznej aktywności (pisowska Rada Programowa) z rolą dziennikarza uczącego w WSD. Co to znaczy? Uprawiam propagandę, więc nie powinnam pracować w WSD. Dla równowagi przypomnę głosy studentów z internetu i bezpośrednio do mnie kierowane. (Dla bezpieczeństwa bez nazwisk):

pinked napisał:

06 września 2010 at 10:06 Było mi dane uczyć się w tej szkole i wiedzę jaką przekazała mi P. Jankowska uważam za najcenniejszą. Jestem zdecydowanie przeciwko pis’owi, lecz resztką zdrowych zmysłów potrafię jeszcze patrzeć na to co człowiek sobą reprezentuje a nie na kogo oddał głos.Portal Rzeczpospolita

Mejl 6.09.10 Dzień dobry Pani redaktor! Dostałem od przyjaciela link do informacji o rzekomej liście wykładowców z tzw. "poglądami propisowskimi"... JESTEM OBURZONY!!! I ciekaw jestem bardzo tej spawy jako student tej szkoły i mam nadzieję, że to nie jest prawda, że to studenci tworzyli takową listę. To jest straszne! Mogę od razu tutaj napisać: jako uczęszczający do tej szkoły NIE ZOSTAŁEM POINFORMOWANY O ŻADNEJ TEGO TYPU INICJATYWIE, to chamskie, uwłaczające i podważające wykształcenie i dorobek tak znakomitych osób jak Pani, czy też red. Siedlecka (z którą niestety nie miałem osobistej styczności). Szkoła powinna być dumna, że jest Pani jej częścią i przekazuje arkana swojej wiedzy i doświadczenia studentom! Nigdy bym się nie spodziewał, że ktoś w ogóle Panią tak podsumuje. Nigdy na zajęciach nie widziałem, aby Pani wyraźnie opowiadała się po stronie jakiejś partii. Chyba jakiś debil kompletny musiał wpaść na taki pomysł. Dziennikarstwo chyba gdzieś zgubiło swoją misję... Mam nadzieję, że wszystko się wkrótce wyjaśni i będę mógł być Pani studentem na specjalizacji radiowej, bo jej wybór (choć nie ukrywam, że do prasy też mnie trochę ciągnęło) był moją pierwszą myślą, gdy składałem papiery na tę uczelnię. Jestem sercem przy Pani redaktor! Serdecznie pozdrawiam! J.P. (student za chwilę rozpoczynającego się II roku)

Komentarz z lub czasopisma: Czerwono-Zieloni studentka WsD Dzisiaj rano obudził mnie telefon z dość irracjonalną informacją. Okazało się, że Pani redaktor Janina Jankowska została wyrzucona za głoszenie "propisowskich poglądów". Podobno, ta decyzja została podjęta po konsultacji ze studentami. Przepraszam bardzo, jestem studentką WSD, z Panią Jankowską mam zajęcia od 2 lat, w tym ostatni, intensywny rok na warsztacie radiowym i nikt, powtarzam NIKT nie konsultował ze mną, ani z moimi znajomymi tej skandalicznej informacji. Nie zamierzam być przykrywką do prania politycznych brudów. Nie pozwolę, żeby ktoś naszym imieniem podpierał swoją decyzję, która nawet w jednym procencie nie zgadza się z prawdą. Pani Janina zawsze była, jest i będzie dla mnie wielkim autorytetem. Na warsztaty przez nią prowadzone nie trzeba namawiać, zawsze jest 100% frekwencja. Wszyscy zawsze zgodnie podkreślamy, że ludzi, którzy w swoim życiu zrobili tak wiele a są przy tym skromni i chętni do wszelkiej pomocy jest bardzo mało, a taka właśnie jest Pani Jankowska. Ktoś napisał tu, że jak ktoś płaci to wymaga, tak, tylko, że nie wszystko da się kupić. NIe oczekuję, że za " zarobione pieniądze" ktoś będzie klepał mnie po główce. Jesteśmy dorośli i wiemy czego chcemy, mamy swoje poglądy, nikt nie musi nas ich uczyć! I tego nie robi, przynajmniej na zajęciach z Panią Jankowską. Dotychczas nawet nie wiedziałam jakie ma poglądy. Poza tym to nieważne, zawsze uczyła nas Pani szacunku do różnych opinii, przedstawiania rzetelnie spraw i odwagi. Dlatego piszę to na przekór niektórym krzywdzącym opiniom. Niech się Pani nie martwi tą cała sprawą, stoimy za Panią murem i nie pozwolimy Pani odejść. Do zobaczenia w październiku!:)

2010-09-06 14:56 karolina333 Jedna ze studentek WSD Jestem studentką Wańkowicza. I mogę śmiało stwierdzić, że studenci szanują i cenią Panią redaktor. Jeśli chodzi o wygłaszanie poglądów politycznych na zajęciach, to również stwierdzam, że jako wykładowca Pani redaktor jest bezstronna. Nigdy na zajęciach nie słyszeliśmy niczego, co by stanowiło o tym, że Pani Jankowska popiera/ toleruje którąś partię. Nie tworzyliśmy żadnej listy!!! O tym co sie wydarzyło dowiedzieliśmy się ze strony dziennik.pl . To nami wstrząsnęło. Tak wspaniały wykładowca powinien uczyć! Może Pani na nas liczyć.

2010-09-06 12:51 EwelinaR 0 1 zablokuj Witam serdecznie, Postanowiłem do Pani napisać w imieniu studentów WSD (zeszłoroczny 2
rok, tryb zaoczne). Dzisiaj dotarły do nas plotki, że mają Panią zwolnić z uczelni za podobno poglądy polityczne... Pozwoli Pani, że nie będę komentował tego typu tworzenia list:) Bardzo bym prosił aby mogła się Pani do tego w jakiś sposób ustosunkować gdyż szczerze mówiąc bardzo nas zasmuciła ta wiadomość i bardzo byśmy nie chcieli aby te plotki stały się prawdziwe. Mamy głęboką nadziej, że od października ponownie zobaczymy się na uczelni! Pozdrawiamy, studenci WSD. Żeby było jasne. Nie miałabym pretensji, gdyby studenci zgłaszali uwagi, co do mojego rzekomo "propisowskiego" interpretowania świata. Moglibyśmy to jakoś przełożyć na ćwiczenia. Coś nowego. Ale nigdy nie słyszałam tego typu zarzutów,  ponieważ w czasie zajęć chowam swoje poglądy i staram się wsłuchiwać w innych, uczyć szukania argumentów, weryfikowania tez i wierności faktom. Jeśli zadawali mi pytania, co myślę o danej sprawie, odpowiadałam zaznaczając, że jest to mój punkt widzenia i nie musi być dla wszystkich obowiązujący. Dziennikarz ma prawo do własnych poglądów, nie może tylko zmieniać faktów. Chcę bronić tej szkoły i jej studentów. Rzecz, którą ujawniłam dotyczy "czapy",  fundacji, nie WSD Mam z pracy w tej szkole jak najlepsze wspomnienia. A teraz co chwila dowody solidarności. (coś jednak pozostało z tamtego ruchu przez duże "S" w młodym pokoleniu.) A oto ostatni dowód:

wsd-zaoczne do mnie16:14 (4 godz. temu) Droga Pani Redaktor, W związku z ostatnimi wydarzeniami dotyczącymi powstania listy w WSD, chcielibyśmy wyrazić nasze oburzenie i niezgodę na takie traktowanie Pani, jak i innych wykładowców. Szczególnie uderzył nas fakt, że redaktor Stefan Bratkowski posłużył się nami, studentami, jako swoim argumentem w tworzeniu tej skandalicznej listy. Każdy niżej wymieniony student dziennikarstwa radiowego, NIE ROZMAWIAŁ z władzami uczelni na temat poglądów Pani, ani innych wykładowców. Zrobiono z nas donosicieli, którymi nie jesteśmy! Mamy ogromną nadzieję, że zostanie Pani z nami i będziemy mogli znów spotkać się na zajęciach na III roku. Pozdrawiamy, Studenci II roku zaocznych WSD: Małgorzata Kawińska, Magdalena Uchaniuk, Agnieszka Polańska, Katarzyna Kunicka, Marek Dacewicz, Sebastian Niegowski

Słowa żydowskiego renegata Wiecie co można zamówić w restauracji w Gazie? W menu jest boeuf Strogonoff i krem ze szpinaku! Poważnie! Ogłosiło to zagranicznym dziennikarzom izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych. Na dowód, że mimo licznych, słusznych bombardowań tuneli pod granicą z Egiptem, Palestyńczycy ciągle ich używają i dobrze im się żyje! Żadna pomoc humanitarna nie jest im potrzebna. Nie ma tam żadnego kryzysu humanitarnego, ani w ogóle żadnego kryzysu. Palestyńczycy sprawiają sobie romantyczne kolacje przy świecach (nie zawsze jest prąd, prawdę powiedziawszy) w Strefie Gazy, a jacyś prowokatorzy myślą, że można bezkarnie dostarczać im jeszcze lekarstwa i np. cement, który może być przecież wykorzystany do wzmacniania tuneli!

Izrael słusznie zabrania wwożenia cementu do Strefy Gazy, gdyż liczba domów rozwalonych przez izraelskie lotnictwo i armaty w czasie masakry ze stycznia ubiegłego roku niewiele tylko przekracza liczbę domów uszkodzonych przez ostatnią powódź w Polsce. Każdy to wie i każdy rozsądny człowiek zgodzi się ze słuszną postawą Izraela. Oczywiście są znane organizacje antysemickie, jak Amnesty International czy ONZ, które mówią co innego. Że niby czterech na pięciu mieszkańców zamkniętej Strefy wymaga „natychmiastowej” pomocy. Że ludzie umierają z braku odpowiedniej opieki lekarskiej. Ale czy to nie zdarza się właściwie wszędzie? O co ten krzyk? Na szczęście Izrael, który buduje twórczą ustrojową syntezę demokratycznego stalinizmu i demokratycznego nazizmu, wie, kto wygaduje te bzdury. To są czasem nawet  – jak ich się słusznie w państwie żydowskim określa – żydowscy renegaci, jak ten „intelektualista” Chomsky. Słusznie go nie wpuszczono, by nie razić moralno-politycznej jedności narodu izraelskiego, który popiera masakry głupich gojów w procencie większym niż północni Koreańczycy swego przywódcę. Słusznie nie wpuszczono też hiszpańskiego komika Prado, który chciał z pewnością urozmaicać Palestyńczykom wieczory przy świecach podrzucaniem piłeczek i robieniem min, jakby im było mało kremu ze szpinaku. Niech się cieszy, że żyje, nie tak, jak ci z flotylli, pożal się Jahwe, wolności… Tych z zagranicy słuszna izraelska prasa słusznie nazywa renegatami, a garstkę zdrajców wewnątrz degeneratami. Jest człowiek w Izraelu, który z pewnością wkrótce trafi na wystawę myśli zdegenerowanej. Nazywa się Gideon Levy, jedyny izraelski dziennikarz mainstreamowy, który potępia okupację i zabór ziem palestyńskich (wariat!). Proszę, spójrzcie co on wypisywał na przykład tydzień temu w Haaretzu. Niech się cieszy, że żyje. Jerzy Szygiel

Polskie zabytki odjeżdżają na Zachód Zespół ekspertów prawa powołany z inicjatywy Krajowej Szkoły Sędziów i Prokuratorów przygotowuje nowelizację polskiego prawa karnego, aby zapobiec wywożeniu zabytków za granicę

Od siedmiuset do poniżej dziesięciu spadła liczba pozwoleń wydawanych na wywóz z Polski zabytków. Otwarta granica na zachodzie i południu oraz nieskuteczne przepisy ułatwiają ograbianie naszego kraju z cennych dóbr kultury. Po wejściu do strefy Schengen praktycznie nikt nie występuje o pozwolenie na wywóz zabytków, gdyż i tak na granicy z Niemcami czy Czechami nie sprawdza się, co wieziemy w bagażu. Wobec niezinwentaryzowanego stanu zbiorów prywatnych skala tego zjawiska jest nie do oszacowania. Z danych Interpolu wynika, że znajdujemy się w czołówce państw dotkniętych zjawiskiem przestępczości przeciwko zabytkom kultury. W obowiązującej do 2003 r. ustawie o ochronie dóbr kultury istniał ogólny zakaz ich wywozu. Dopiero nowa ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami dopuściła możliwość ich wywozu, o ile nie będzie on “stanowił uszczerbku dla naszego dziedzictwa kulturowego”, obwarowując ją jednak obowiązkiem uzyskania stosownego pozwolenia. Dotyczyło to trzech kategorii: zabytków ruchomych starszych niż 55 lat niewpisanych do rejestru i 25 lat w przypadku zabytków techniki, a także zbiorów bibliotecznych sprzed 1948 roku. - Przepisy o ochronie zabytków w miarę skutecznie obowiązywały do czasu wstąpienia Polski do strefy Schengen – uważa Olgierd Jakubowski z Ośrodka Ochrony Zbiorów Publicznych, sekretarz komisji ds. wywozu zabytków. W nowej rzeczywistości, mimo że prawo nadal obligowało do posiadania zezwolenia, było to kontrolowane w znacznie mniejszym zakresie. – Skutek tego był taki, że przed wstąpieniem Polski do strefy Schengen rocznie wydawano od 700 do 600 takich pozwoleń, po wstąpieniu liczba ta zmalała do 32 w 2008 r., w tym tylko 10 do krajów strefy Schengen, a w 2009 r. spadła poniżej dziesięciu – wskazuje ekspert. Oznacza to, że system ochrony dziedzictwa kulturowego poprzez wydawanie pozwoleń na wywóz w praktyce stracił skuteczność, ponieważ większość obywateli te przepisy zaczęła ignorować. Jakubowski podkreśla, że nie bez znaczenia jest fakt, iż za uzyskanie pozwolenia należało uiścić opłatę skarbową w wysokości 25 proc. wartości wywożonego zabytku nawet wtedy, gdy stanowił on własność wywożącego. - Ponieważ nie znamy zbiorów prywatnych obywateli, gdy przedmiot zabytkowy wyjedzie z Polski za granicę, szansa jego odnalezienia jest znikoma – uważa Jakubowski. – Tak naprawdę nie wiemy, co już zostało wywiezione – przyznaje. Przy Komendzie Głównej Policji działa profesjonalny Krajowy Zespół do Walki z Przestępczością przeciwko Dziedzictwu Narodowemu. Jednak jak podkreśla prof. Wiesław Pływaczewski, kierownik Katedry Kryminologii i Polityki Kryminalnej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, mimo to współpraca służb zaangażowanych w zwalczanie przestępczości przeciwko dobrom kultury, takich jak m.in. policja, straż graniczna, służby celne i finansowe, “niby jest, ale tak naprawdę jej nie ma” – bo zamiast współpracy przypomina raczej niezdrową konkurencję. Jednym z ogromnych problemów przestępczości przeciwko dobrom kultury jest nielegalna eksploracja stanowisk archeologicznych i wywóz za granicę uzyskanych w ten sposób zabytków. - Teraz, kiedy Polska jest w Schengen i kontrole graniczne są rozluźnione, wywóz z Polski różnego rodzaju zabytków jest realnym problemem i ze statystyk wiemy, że to nie kradzież jest w Polsce najpoważniejszym przestępstwem, tylko nielegalny wywóz zabytków – uważa dr Maciej Trzciński z Katedry Kryminalistyki Uniwersytetu Wrocławskiego. O ile w Polsce nie ma legalnego obrotu zabytkami archeologicznymi, które z mocy prawa należą do Skarbu Państwa, o tyle w niektórych niemieckich landach prawo dopuszcza handlowanie archeologią bez konieczności wskazywania na proweniencję zabytków. - Praktyka jest taka, że zdarzają się kradzieże na zamówienie w Polsce, a zabytki archeologiczne są wywożone na rynek Europy Zachodniej – wskazuje dr Trzciński. Trudna do oszacowania skala wywozu zabytków z Polski wzbudza poważnie zaniepokojenie zarówno wśród ekspertów z zakresu ochrony zabytków, jak i prawników kryminologów. - Takie państwa jak Polska muszą być szczególnie uwrażliwione na to, aby nasze dobra kultury nie odpływały w szczególnie szybkim tempie, a przede wszystkim, żeby zostały u nas te najcenniejsze, świadczące o naszej tożsamości, dziedzictwie – postuluje prof. Wiesław Pływaczewski, kierownik Katedry Kryminologii i Polityki Kryminalnej Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Jego zdaniem, polscy politycy zasiadający w różnych gremiach europejskich powinni być szczególnie aktywni w tworzeniu aktów normatywnych chroniących nasze dziedzictwo kulturowe mimo zasady swobodnego przepływu towarów, która jest jednym ze sztandarowych kanonów unijnych. Z danych Interpolu wynika, że Polska znajduje się w czołówce krajów dotkniętych zjawiskiem przestępczości przeciwko zabytkom kultury. Zdaniem prof. Pływaczewskiego, przestępczość przeciwko dziedzictwu kultury coraz częściej przybiera formę znaną z przestępczości narkotykowej, handlu bronią, przemytu ludzi, tzw. seksbiznesu. Te ścisłe związki wynikają z faktu, że przestępczość związana z dziedzictwem kultury poddana jest ścisłym procesom merkantylizacji i fiskalizacji, a szeroko rozumiane dobra kultury to również obszar penetracji biznesowych, spekulacyjnych. - Mówiąc o przestępczości przeciwko dobrom kulturalnym, nie wolno pominąć samego rynku dzieł sztuki, zwłaszcza tego “czarnego”, zakonspirowanego, który zgodnie z zasadą podaży i popytu obecnie jest jednym z największych stymulatorów tej przestępczości – uważa prof. Pływaczewski. I przyznaje, że dzięki polskiej aktywności w obszarze Schengen mamy wiele znaczących instrumentów, zwłaszcza o charakterze operacyjnym, pozwalających skuteczniej ścigać przestępców godzących w dziedzictwo kultury. W czasie zakończonej wczoraj w Lublinie trzydniowej międzynarodowej konferencji poświęconej ochronie zabytków pogranicza zorganizowanej przez Krajową Szkołę Sędziów i Prokuratorów powstała inicjatywa powołania interdyscyplinarnego zespołu ekspertów dla przygotowania propozycji nowelizacji polskiego prawa karnego w dziedzinie ochrony zabytków. Jeszcze w tym roku zespół ma przygotować deklaracje współpracy na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego pogranicza. Adam Kruczek

Polska pionkiem w imperialnej grze – wywiad z prof. Andrzejem Nowakiem Moskwa uzależniła od siebie potężne lobby gospodarczo-polityczne w najważniejszych państwach Europy za pomocą dwóch gigantycznych projektów energetycznych – Gazociągu Północnego i Gazociągu Południowego. W ten sposób stworzyła gospodarcze mechanizmy, poprzez które może wpływać na akceptację przez Unię Europejską politycznego projektu, jakim jest Związek Europy i Rosji. Z prof. Andrzejem Nowakiem, historykiem, wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim, kierownikiem Pracowni Dziejów Rosji i ZSRR w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, publicystą, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika “Arcana”, rozmawia Mariusz Bober Do kogo adresowany jest artykuł szefa komitetu doradczego przy rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych Siergieja Karaganowa, w którym proponuje utworzenie Związku Europy i Rosji? – Artykuł ten jest adresowany do najpoważniejszych partnerów Federacji Rosyjskiej. Został on opublikowany w rządowej “Rossijskoj Gazietie” jako podstawa dyskusji na najbliższym, dorocznym spotkaniu prezydenta Rosji z wybranymi, zaproszonymi gośćmi z zagranicy. Jest ono okazją do zaprezentowania głównych kierunków polityki zagranicznej Rosji w najbliższych latach. Zaś sam Karaganow jest na pewno najpoważniejszym rzecznikiem takiej polityki w ostatnich 20 latach. To on pisał niegdyś przemówienia dla Jurija Andropowa [przywódcy ZSRS w latach 1982-1984 - przyp. red.] i Konstatnina Czernienki [przywódcy ZSRS w latach 1984-1985 - przyp. red]. Później natomiast został jednym z najważniejszych doradców ds. polityki zagranicznej prezydentów – Borysa Jelcyna i Władimira Putina.

Jego tekst należy więc odczytywać jako stanowisko władz rosyjskich, które w aspekcie polityki zagranicznej Karaganow współtworzy? – Jest on jednym z “mózgów” rosyjskiej polityki zagranicznej co najmniej ostatniego 10-lecia.

Karaganow ubrał rosyjskie propozycje w szaty przyjaznej współpracy z korzyścią dla Rosji i Europy… – Na pewno nie jest to luźna propozycja zacieśnienia kontaktów. To projekt “ubrany” w formę konkretnego związku Rosji z Europą opartego na konkretnych aktach prawnych, które Karaganow wymienia.

Jak należy rozumieć jego koncepcje dotyczące “utworzenia wspólnego obszaru strategicznego zakładającego ścisłą koordynację polityk zagranicznych” w proponowanym związku? – Karaganow podkreśla, że ma wizję polityki mocarstwowej Rosji, w której Moskwa zachowuje tradycyjne narzędzia polityki zagranicznej. Jak twierdzi, Rosja obroniła taką pozycję, natomiast nie ma jej żadne z państw Unii Europejskiej, nawet Niemcy, Francja czy Włochy, ale dopiero wspólnie narzucając swoją wolę pozostałym krajom Unii, mogą sobie zapewnić pozycję równorzędną wobec Rosji. Chodzi mu więc formalnie o umowę UE z Rosją, ale przez Unię rozumie wspólnotę poddaną kontroli “koncertu” XIX-wiecznych mocarstw europejskich. Zdaniem Karaganowa, dzięki takiej kontroli można byłoby porozumieć się co do wspólnoty interesów i wspólnego działania na arenie międzynarodowej. Rosyjski politolog odrzuca faktycznie instytucje Unii Europejskiej i odmawia respektowania równych praw w niej wszystkich krajów, zwłaszcza tych małych – do których zalicza wszystkie kraje przyjęte po 2004 roku. Politolog namawia, by Unia zdominowana przez Francję, Niemcy, ewentualnie także Włochy, narzuciła mniejszym członkom, w tym Polsce, swoją wolę, i w imię odzyskania znaczenia na arenie globalnej porozumiała się z Rosją.

Czyli oferta zbudowania związku jest tak naprawdę skierowana do Niemiec, Francji i ewentualnie Włoch, a nie do Unii jako całości? – Tak. Karaganow rozumie UE jako nowy twór imperialny, kierowany przez stare ośrodki – stolice, które wcześniej realizowały taką politykę. W tej polityce nie liczyłoby się zdanie Warszawy, Budapesztu, Pragi czy Brukseli, ponieważ ich opinie nie mają dla Moskwy żadnego znaczenia. Dla Kremla słabi nie mają racji. Posiadają ją tylko silni, a Europa będzie ich zdaniem taka, gdy największe państwa narzucą swoją wolę pozostałym i uzgodnią ją z Rosją.

W ten sposób dzisiejsza Rosja wraca do imperialnej polityki carskiej rodem z XIX wieku? – Karaganow mówił o tym wprost podczas dyskusji, której zapis opublikowała dwa lata temu “Gazeta Wyborcza”. Szkoda, że dziś także ona nie przypomina tej wypowiedzi. Rosyjski politolog mówił wtedy, że jego ideałem jest Europa z czasów kanclerza Niemiec Otto von Bismarcka [który prowadził bezwzględną walkę z polskością na terenach zaboru pruskiego - przyp. red.]. Na uwagę podczas tej dyskusji, że tamten okres nie był dobry dla Polaków, Litwinów czy Ukraińców, Karaganow odparł, że jeśli zaczniemy mówić o interesach małych narodów, to oczywiście zawsze ktoś cierpi. Jego zdaniem, dzięki współpracy wielkich mocarstw panował wtedy spokój, rozwijała się gospodarka i dzięki tej stabilizacji Europa jakoby dokonała wielkiego kroku naprzód. W ten sposób politolog powtarza również opinię swojego premiera Władimira Putina, który często podkreślał, że najlepszy w dziejach Europy był okres ścisłej współpracy Rosji i Niemiec. Często odwoływał się w tym kontekście właśnie do XVIII-XIX w. – do czasów carycy Katarzyny i króla Fryderyka, Bismarcka i Michaiła Gorczakowa. Tak należy odczytywać również obecną wizję Karaganowa.

Można powiedzieć, że Rosja proponuje największym państwom UE kolejny rozbiór Polski i innych krajów naszego regionu? – Nie, dziś to nie odbywałoby się w formie zaborów, ale w postaci stref interesów. Byłoby to zapewne podobne do podziału stref w byłych Austro-Węgrach, gdzie nastąpił w 1867 r. podział przestrzeni odpowiedzialności za administrowanie wzdłuż rzeki Litawy. Jednak rosyjski politolog podważa w zaprezentowanym planie suwerenną pozycję mniejszych państw członkowskich UE, w tym Polski. Rosja dzięki ogromnym sukcesom w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy może przedstawić Europie propozycje podziału stref interesów wzdłuż linii najkorzystniejszej dla siebie.

Jak miałaby ona przebiegać? – Po stronie rosyjskiej miałyby znaleźć się wszystkie kraje byłego Związku Sowieckiego (z Ukrainą, Gruzją, Białorusią włącznie). Jednak w wizji Karaganowa nie ma miejsca na niezależne funkcjonowanie również takich krajów jak Polska, Czechy czy Węgry. Faktycznie byłyby tylko 2 stolice Związku Europy i Rosji: jedna w Moskwie, a druga w Berlinie, Paryżu lub gdzieś między nimi.

Czy to właśnie znaczyły słowa Karaganowa sprzed 2 lat: “Jeśli będziemy bardziej demokratyczni i bogaci, to wy będziecie się nas bać jeszcze bardziej. Rosja zawsze będzie zagrożeniem. Jeżeli przestaniemy być zagrożeniem, to przestaniemy być Rosją, przestaniemy być silnymi, wolnymi, szczęśliwymi ludźmi”? – Te słowa, wypowiedziane przez Karaganowa w rozmowie w “Gazecie Wyborczej” w maju 2008 roku, miały wyleczyć jego rozmówców – Polaków, Litwinów, Gruzinów, Ukraińców – ze złudzeń, że Rosja Putina mogłaby zrezygnować z imperialnych ambicji i twardego, “realistycznego” postrzegania polityki jako przestrzeni, w której silny pomiata słabym.

Jak na te plany powinien zareagować rząd Donalda Tuska, gdyby rzeczywiście chciał realizować suwerenną polską politykę? – Wydaje mi się, że obecne władze już wybrały inną politykę. Jej symbolem jest 10 kwietnia, a konkretnie decyzja premiera Donalda Tuska, by oddać śledztwo w sprawie wyjaśnienia największej tragedii w historii Polski po II wojnie światowej w ręce Władimira Putina i podporządkowanej mu rosyjskiej prokuratury generalnej. Przypomnę, że to właśnie ta prokuratura całkowicie skompromitowała się w oczach całego cywilizowanego świata podczas śledztw prowadzonych w sprawie zabójstwa Aleksandra Litwinienki, Anny Politkowskiej czy potraktowania Michaiła Chodorkowskiego. Sposób prowadzenia tamtych postępowań dobitnie pokazał, że rosyjska prokuratura jest tylko narzędziem w ręku autorytarnej władzy. Wskazują na to wszystkie najpoważniejsze gazety europejskie! Pisano o tym nie tak dawno w gazetach polskich – ale teraz jakoś przestano… Decyzja Tuska pokazała, że takiej Rosji podporządkował się jego rząd. Premier Tusk i prezydent Bronisław Komorowski stwarzają wrażenie, że chcą reanimować Trójkąt Weimarski, że Polska chce w jakiś sposób dołączyć do grona stolic, które będą współtworzyć nowy związek Europy i Rosji, czyli do Paryża czy Berlina. Ale w istocie obecne władze potrafią uprawiać tylko politykę PR – propagandy, wspieranej przez największe media w Polsce. Jest ona jednak skuteczna wyłącznie wobec polskich odbiorców mediów. Taka polityka – po 10 kwietnia – nie robi jednak żadnego wrażenia na Europie Zachodniej. Ani tym bardziej na Moskwie.

Decyzje podjęte wówczas przez rząd PO – PSL pokazały dobitnie państwom zachodnim, że władze w Polsce poddały się wpływom rosyjskim. – Tak, one pokazały, że Polska realnie podporządkowuje się Rosji, i to Rosji reprezentowanej przez Putina i Jurija Czajkę [rosyjski prokurator generalny nadzorujący śledztwa m.in. w sprawie zabójstwa Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki, które oczywiście niczego nie wyjaśniły - przyp. red.]. W Berlinie czy Paryżu odebrano to w ten sposób: “Polska nawet nie chce, byśmy pomagali jej w tej sprawie, i całe szczęście. Bo mamy to z głowy. Zajmie się tym Rosja”. Polityka obecnego polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i działania takie jak np. zaproszenie szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa do pouczenia polskiego korpusu dyplomatycznego nie przekonują Moskwy, że Polska jest równoprawnym partnerem, z którym należy liczyć się w realizacji rosyjskich planów strategicznych. O pozycji poważnej, z którą Moskwa musiałaby się liczyć, świadczyłaby konsekwentna wola polskich władz, aby najlepiej wykorzystać możliwości eksploatacji złóż gazu niekonwencjonalnego w naszym kraju, aby zadbać o kontynuację aktywnej polityki wschodniej i o zabezpieczenie elementarnych interesów energetycznych Polski, zagrożonych przez politykę Moskwy wobec Polski.

W jaki sposób? – Przypominam, że gazoport w Świnoujściu został zagrożony przez budowę Gazociągu Północnego, a rząd Donalda Tuska nie reaguje adekwatnie na to zagrożenie. Nie mamy wciąż żadnego potwierdzenia, że wielkie gazowce będą mogły wpływać do gazoportu, ponieważ zbyt płytkie umieszczenie rosyjsko-niemieckiego rurociągu może to uniemożliwić.

Rząd i polskie firmy zaangażowane w projekt zapewniają, że dla gazowców nie będzie to stanowić problemu… – Ale ja mówię o stanie realnym, a sprawa sprowadziła się do tego, że musimy zabiegać o zgodę Rosji i Niemiec na zagłębienie rurociągu [w dnie, na trasie podejściowej do gazoportu - przyp. red.]. Czyli o otwarciu lub zamknięciu tej części przestrzeni Morza Bałtyckiego dla Polski będzie decydowała dobra lub zła wola Władimira Putina i jego niemieckich kolegów. Drugim przykładem jest sprawa mostu energetycznego z Litwą. Ten ważny projekt, który mógłby wzmocnić więzi polsko-litewskie i bezpieczeństwo energetyczne całego regionu Europy Północno-Wschodniej, Rosja skutecznie torpeduje. Zaprasza bowiem obecne władze w Warszawie do współpracy przy budowie elektrowni atomowej w obwodzie kaliningradzkim. A przecież taki projekt wyklucza realizację polsko-litewskiego mostu energetycznego. Cel tej rosyjskiej propozycji jest jasny. Entuzjastyczne podejście obecnego rządu do tej propozycji oznacza dalsze uzależnianie Polski od rydwanu imperialnej polityki rosyjskiej. Paradoksem jest również, że to Unia Europejska broni obecnie Polski przed niekorzystną umową gazową, jaką premier Waldemar Pawlak podpisał z Gazpromem. Czy w takim razie Polska powoli traci suwerenność? – Zastanawiam się, czy powoli, czy raczej szybko. Na pewno jednak ten proces postępuje. To nie jest tylko efekt rządów Platformy Obywatelskiej, ale także zmiany sytuacji geopolitycznej na świecie dokonującej się w sposób od nas niezależny. Jednak to obecny rząd odpowiada za podejmowanie decyzji o tym, czy w takiej sytuacji w ogóle chcemy zabiegać o utrzymanie wolnej przestrzeni politycznej i ekonomicznej dla Polski, czy też uznajemy, że tę przestrzeń będzie wyznaczał dyktat silniejszych od nas sąsiadów. Rząd polski w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wybierał konsekwentnie to drugie. W dodatku “sprzedaje” to polskiej opinii publicznej jako wybór “racjonalny”.

Dlatego rosyjscy decydenci poklepują po plecach przedstawicieli polskiego rządu? – Warto przypomnieć komentarze Karaganowa po ostatnich wyborach parlamentarnych w Polsce, w których wygrała PO. Otóż mówił on wtedy, że “w Polsce wygrał zdrowy rozsądek”. To znaczy, że uznał on, iż nasz kraj przestanie się opierać rosyjskiej polityce imperialnej i podporządkowuje się planom Rosji. Karaganow powiedział wtedy bez ogródek: “Polska miała ogromny problem w postaci rządu PiS i cieszę się, że polski naród pozbył się tego problemu”. Zaś w maju 2008 r. stwierdził nie mniej stanowczo, że “Polacy są chorzy na kompleks katyński” i muszą się z niego wyleczyć. Stwierdził wtedy również, że “co do Katynia, to przyznaliśmy, że zabił Stalin. Putin nieoficjalnie przeprosił, chociaż nie bardzo rozumiem, dlaczego. (…) Oficjalnie tego nie będzie”. Oznacza to, że Rosja nigdy nie uzna formalnie ludobójstwa katyńskiego. I rzeczywiście – tak pozostaje do dziś. Moskwa nie uznaje naszego kraju za partnera, także pod rządami Tuska i Sikorskiego.

Możemy liczyć na to, że ofertę Moskwy odrzucą kraje Unii Europejskiej? – Problem polega na tym, że propozycję Karaganowa trzeba potraktować poważnie również dlatego, że znajduje ona poważnych odbiorców także po stronie zachodniej. Przypomnę tu choćby list bardzo ważnych postaci życia publicznego, przedstawicieli świata gospodarki i publicystów niemieckich sprzed kilku miesięcy, wzywający do przyjęcia Rosji do NATO. Chcę przypomnieć także pochwałę Karaganowa pod adresem tegorocznego szczytu Rosja – Unia Europejska w Rostowie nad Donem, podczas którego mówiono o “partnerstwie dla modernizacji”. Jak z satysfakcją stwierdził moskiewski politolog na tym spotkaniu, “Unia przestała pouczać Rosję”. Oznacza to, że kraje UE już nawet nie udają, że chcą, by Rosja przyjmowała europejskie standardy w dziedzinie praw człowieka, wolności mediów itd. Największe państwa europejskie wymieniane przez Karaganowa chcą współpracy z Rosją bez względu na to, że kraj ten nie przestrzega europejskich wartości, z prawami człowieka na czele. Warto powtórzyć, że Moskwa uzależniła od siebie potężne lobby gospodarczo-polityczne w najważniejszych krajach Starego Kontynentu za pomocą swoich dwóch gigantycznych projektów energetycznych – Gazociągu Północnego i Gazociągu Południowego [ang. Nord Stream i South Stream - przyp. red.]. W ten pierwszy projekt Moskwa wciągnęła największe koncerny niemieckie, a w drugi – włoskie i francuskie, a także mniejsze firmy z Bułgarii, Węgier, Grecji, Austrii, Słowenii i innych państw. W ten sposób stworzyła gospodarcze mechanizmy, poprzez które może wpływać na akceptację przez Unię Europejską politycznego projektu, jakim jest Związek Europy i Rosji.

Państwa europejskie będą więc skłonne przyjąć tę propozycję? – Myślę, że jeśli nie odbuduje się inna wspólnota, gotowa bronić tych wartości, wokół których Europa organizowała się po II wojnie światowej, oparta na współpracy transatlantyckiej, obronie praw mniejszych narodów do suwerenności, wówczas projekt Karaganowa, który jest faktycznie projektem putinowskiej polityki zagranicznej, będzie miał poważne szanse realizacji. Tym bardziej że natrafia obecnie na korzystną dla tego celu sytuację w postaci polityki obecnego prezydenta USA, który dystansuje się od swoich poprzedników i gotów jest do zawierania globalnych porozumień ponad głowami Europy z wybranymi partnerami – Rosją, Chinami czy Indiami, pozostawiając Europę, a w szczególności jej region środkowo-wschodni, wyłącznie grze największych sąsiadów. Znajdujemy się zatem w bardzo trudnym momencie, w którym Rosja może zrealizować swój plan. Jest jednak także druga możliwość odczytania tekstu Karaganowa.

Jaka? – Możliwe, iż ten tekst nie ma charakteru propozycji tak poważnej, jak sugeruje pomysł związku rosyjsko-”staroeuropejskiego”. Cel tej propozycji może być bardziej doraźny, choć nie mniej ważny. Streszczałby się on w tych słowach Karaganowa: “Kluczową umową współtworzącą związek Rosji i Europy powinien być traktat energetyczny” – ustalający jednakowe zasady dostępu do złóż itd. Przypomnę, że Rosja zainwestowała gigantyczne pieniądze i wiele pracy w realizację strategicznego programu uzależnienia Europy od swoich dostaw gazu poprzez oba rurociągi, którymi łącznie mogłaby dostarczać do Europy docelowo ok. 120 mld m sześc. gazu rocznie (pokrywa to całość zapotrzebowania na ten surowiec Francji, Niemiec i krajów Beneluksu). Ale oba projekty mogą zostać zagrożone, jeśli np. w Polsce złoża gazu niekonwencjonalnego okazałyby się realną alternatywą dla uzależnienia Europy od rosyjskich dostaw gazu i ropy. A przecież sprawa ta rozstrzygnie się w stosunkowo krótkim czasie – ok. 5 lat. Gdyby potwierdziła się możliwość eksploatacji tych złóż na skalę, o której pisały największe czasopisma gospodarcze, wówczas z całą pewnością ich eksploatacją zainteresowałyby się największe firmy zachodnie, w tym amerykańskie, które posiadają w tym obszarze największe doświadczenie. W ślad za ewentualnym poważnym zaangażowaniem amerykańskich firm w eksploatację dużych złóż gazu w Polsce na pewno poszłoby ponowne zainteresowanie Waszyngtonu naszym regionem. To z kolei niewątpliwie mogłoby pokrzyżować plany takiego związku Europy i Rosji, o jakim pisze Karaganow, a mówiąc wprost – rosyjskiej dominacji nad Europą, w szczególności nad Europą Środkowo-Wschodnią, za pomocą strategii osaczania energetycznego.

Stworzenie związku Europy i Rosji mogłoby negatywnie rzutować na wydobywanie gazu łupkowego w Polsce? – Zawarcie przez UE umowy z Rosją mogłoby się okazać na tyle wiążące, że wykluczyłoby zainteresowanie poważną eksploatacją alternatywnych złóż energii, np. w Polsce. Dzięki temu rosyjska dominacja energetyczna, a także geopolityczna – nad Europą Środkowo-Wschodnią pozostałaby niezagrożona.

Ta imperialna wizja dawałaby Rosji rolę hegemona w Europie. – Już kilka lat temu czytałem opracowanie, w którym japoński teoretyk geopolityki Yamashita Norihisa wyliczył, że obecne procesy geopolityczne przebiegają w taki sposób, iż ok. 2020 r. zostanie przywrócona struktura dominacji imperialnej na obszarze Eurazji, w ramach której zostanie wyznaczona nowa strefa wpływów między (“starą”) Europą a Rosją. Przewidywania sprawdzają się na naszych oczach – i to nawet szybciej, niż zakładał japoński naukowiec.

Próby realizacji planu, który miałby doprowadzić do powstania podmiotu rywalizującego z USA o wpływy na świecie, powinny zaniepokoić Waszyngton. – W tej chwili Ameryka traktuje Chiny jako głównego partnera i rywala zarazem, zmaga się także z własnymi problemami gospodarczymi, a w polityce zagranicznej minimalizuje swoje zadania (wciąż priorytetem pozostaje w nich sprawa poparcia dla Izraela i kwestia Bliskiego Wschodu – z Iranem jako głównym problemem). Na Rosję Obama patrzy z tej perspektywy wciąż jak na partnera, nie na rywala. Europę lekceważy.

Jakie kroki powinny podjąć w tej sytuacji polskie władze? – Próbować przeciwdziałać realizacji tych planów, choć niektórzy przekonują, że to proces nieuchronny. Ale nie ma żadnej nieuchronności! Trzeba przypominać o takich wartościach jak niepodległość, suwerenność, tradycja narodowa, a także wartość wspólnoty europejskiej opartej na chrześcijaństwie, które były przywoływane w Europie jeszcze po 1945 roku. One wcale nie muszą przegrać! Mogą wręcz ożywić się w obliczu nowego zagrożenia, nowego cynizmu, jaki zalewa nas poprzez takie propozycje jak plan Karaganowa. Trzeba też szukać partnerów do obrony przed tymi zakusami, a także materialnych środków do oporu, np. poprzez próby przyciągania na nowo zainteresowania z USA naszym regionem. Dla Rosji imperialnej najkorzystniejszym rozwiązaniem jest całkowite odseparowanie Ameryki od Europy. Na tym zresztą założeniu opiera się projekt Karaganowa. Tymczasem w naszym interesie jest, aby funkcjonowała nie tylko wspólnota europejska, ależ też szersza, zachodnia, oparta na współpracy transatlantyckiej. Dopiero na bazie tej wspólnoty można byłoby myśleć w dłuższej perspektywie o wciąganiu do takiej współpracy Rosji. Na tym właśnie polega misja, do której powinniśmy nawiązać, zachęcać do niej: aby Rosję przyciągać długofalowo do współpracy z Zachodem, ale nie rezygnując z wartości, które w naszej cywilizacji powinny obowiązywać. Nie porzucajmy naszej misji wobec Europy Wschodniej, tej misji, jaką odziedziczyliśmy po I Rzeczypospolitej. Walczmy o to, by Europa pozostała Europą, by nie wypłukiwać jej cywilizacyjnej treści ze wschodniej części kontynentu. Do takiej Europy warto zapraszać Rosję. Alternatywą jest zaproszenie Putina, przedstawione piórem Karaganowa. Dziękuję za rozmowę.

Palikot o usunięciu Schetyny przez Tuska Rozmowa Gursztyna z Palikotem …”W PO będą wybierane nowe władze. Co się zmieni?Wszystko wskazuje na to, że zarząd partii będzie poszerzony. Prawdopodobnie do około 25 osób. Przede wszystkim o 16 szefów regionów. Druga zmiana to nowe określenie kompetencji sekretarza generalnego. Jego kompetencje zostaną przesunięte do zarządu – takie jak układanie list wyborczych, wyrzucanie z partii, wnioskowanie o usunięcie itp. To przejdzie do kompetencji zarządu lub szefa partii.Czyli Tusk, a nie Schetyna, będzie układał listy wyborcze.Taki będzie sens tej zmiany.Czy ostatnie przepychanki w PO to bój Schetyny o przetrwanie?Tak jest. Dzisiaj jego pozycja wynika z tego, że wielu ludzi w PO jest na określonych miejscach, bo on im to zaproponował w swoim czasie. W sytuacji gdy okaże się, że za rok listy będą układane bez udziału Grzegorza, ci sami ludzie przejdą do tego, kto będzie rozdawał karty. Czyli Tuska i nowego zarządu.Co takiego się stało, że Schetyna musi stracić pozycję?Wszedł w konflikt o wpływy z Tuskiem. Chyba to się zaczęło gdzieś w maju 2009 r., kiedy pojawiło się bardzo dużo artykułów, w których Schetyna był pokazywany jako silny i mocny wicepremier, a Tusk rozchwiany i niepewny siebie. I gdyby nie ten Schetyna, to wszystko by się zawaliło...”…”.Co dalej będzie ze Schetyną?Będzie szefem regionu do końca 2011 r. Nie wykluczałbym dużego transferu za rok na Dolnym Śląsku.To znaczy?Jeżeli kandydat PO nie wygra wyborów na prezydenta miasta Wrocławia”..( źródło) .

Mój komentarz Warto przeczytać cały wywiad z Palikotem, który już rozpoczął swoją własna rozgrywkę z Platforma . Warto tez zwrócić uwagę na zarysowana przez Palikota całkowita bezideowość , interesowność Tuska , Schetyny i całego aparatu Platformy. Palikot uważa ,że ustawiani na stanowiska przez Schetynę dotąd będą mu wierni dokąd będzie miał możliwość ustawiania ich przy żłobie, potem  pobiegną bez żadnych skrupułów do innego żłobodajcy  , do Tuska. Nie ma ani słowa o sporach programowych pomiędzy Tuskiem, Schetyną , czy aparatem .Żłób, rozdawanie  miejsc przy nich, to cała idea Tuska i Schetyny. Prywata, patologia, żłób. Walka dwóch wybitnych bezideowych aparatczyków o kontrolę nad polityczną dojną krową ,Platformą . A przecież jest ktoś , kto mógłby przerwać ten strumień patologii w Platformie. Paradoksalnie jest nim Kaczyński. Gdyby tylko zdecydował się poprzeć wprowadzenie okręgów jednomandatowych . I wprowadzić mocną , instytucje referendum w miejsce tej groteski , którą Polakom zafundowała postkomunistyczna, oligarchiczna  konstytucja Marek Mojsiewicz

ZAPIS NA SAKIEWICZA Zarząd Polskiego Radia uznał, że program „Trójka po trzeciej” spowodował wzrost słuchalności Programu III, po czym usunął go z ramówki. Jednym z jego prowadzących był współpracownik Radia – Tomasz Sakiewicz. Prezes Jarosław Hasiński nazwał go „profesjonalnym i świetnym” publicystą, ale zastrzegł, że nie będzie już od teraz mieć swoich programów w Polskim Radiu. Sakiewicz będzie co najwyżej gościem na antenie – stwierdził zarząd. Okazję do usunięcia Tomasza Sakiewicza jako prowadzącego audycje w Programie III dało wprowadzenie jesiennej ramówki. Nadawany dotychczas program „Trójka po trzeciej” prowadzony przez Sakiewicza i innych publicystów określanych przez lewicę mianem skrajnie prawicowych, zastąpi inny program publicystyczny z odrobiną muzyki. Władze spółki uznały, że programy będą prowadzić jedynie etatowi dziennikarze Trójki, nie zaś jej współpracownicy – jak Tomasz Sakiewicz. Kierujący Polskim Radiem zadecydowali też, że od tej pory redaktor naczelny „Gazety Polskiej” będzie mógł się co najwyżej pojawiać na antenie jako gość, o ile w ogóle zostanie zaproszony, w żadnym wypadku zaś – jako prowadzący. Prezes Jarosław Hasiński stwierdził, że Sakiewicz to profesjonalny i świetny dziennikarz, ale nie będzie już prowadzić programów i to właśnie ta opinia okazała się dla całego zarządu wiążąca. Jednocześnie w ramówce Programu I pozostawiono programy, w których prowadzącymi są tacy dziennikarze jak Jan Ordyński czy Wojciech Mazowiecki. Potwierdzenie faktu, iż są to jedynie współpracownicy, a nie etatowi pracownicy Polskiego Radia, uzyskaliśmy w Redakcji Aktualności Programu I. Oburzenie słuchaczy na ich sposób prowadzenia audycji, do których zapraszają często jedynie gości reprezentujących jednakowe poglądy polityczne, skutkowało już wieloma skargami wysłanymi do radia, KRRiT i Rady Etyki Mediów. 
Nowa ramówka – czyli jesień bez prawicy Do zmian doszło w czwartek na posiedzeniu zarządu Polskiego Radia. Zaakceptował on całą ramówkę zaproponowaną przez p.o. dyrektora programowego Wojciecha Poczachowskiego będącego też członkiem zarządu - z jednym tylko wyjątkiem. Mowa o programie, którego współprowadzącym był Tomasz Sakiewicz. Amunicji przeciwko redaktorowi miała dostarczyć opinia, którą wydała Komisja Etyki Polskiego Radia po skardze jego związkowców oburzonych na dwie z nadanych przez Trójkę audycji. Dotyczyło to programów prowadzonych przez Wojciecha Reszczyńskiego i Tomasza Sakiewicza. Pomimo częstej nieobecności w Polskim Radio przewodniczący Komisji Marek Cajzner będący jednocześnie szefem Radia dla Zagranicy znalazł czas na zorganizowanie jej posiedzeń w celu ustosunkowania się do treści skargi. Komisja wezwała najpierw do siebie dziennikarzy, żądając od nich wyjaśnień, a następnie wydała w obu przypadkach opinię krytyczną. Nie wiadomo, kiedy Cajzner zdążył podpisać się pod opinią, skoro „pracował na odległość” z Londynu, gdy była ona redagowana. Również ze względu na zdalny system pracy nie jest pewne, czy przewodniczący Komisji Etyki zdoła doprowadzić do rozpatrzenia także innych skarg, które trafiają do Radia, i czy to nie będzie główną przeszkodą w podjęciu się owego zadania. Po zapoznaniu się z opinią Komisji Etyki w sprawie Reszczyńskiego i Sakiewicza, członkowie zarządu określili ją jako „naciąganą” – poinformował nas w czwartek po zakończonym posiedzeniu zarządu prezes Poczachowski. Przeciwni programowi przedstawiciele władz spółki stwierdzili mimo to, że wokół programu narosło wiele nieporozumień i wywoływał on dużo emocji. Zarządzili więc głosowanie, które przesądziło o usunięciu programu z ramówki. Przy podejmowaniu przez zarząd decyzji o losach programu głosy za i przeciw rozłożyły się po równo, przeważył jednak decydujący w takiej sytuacji głos prezesa Hasińskiego. Jednocześnie zarząd zaproponował, by w miejsce programu publicystycznego wprowadzić audycję muzyczną „W tonacji Trójki”. Jak rozumieć tę koncepcję zmiany treści antenowej z komentarza na muzykę o godz. 15 i to w okresie, gdy po wakacjach kalendarz polityczny nabiera tempa? – Program zupełnie nie pasuje w tym paśmie – mówił nierozumiejący takiego zamysłu Poczachowski. Zdołał przekonać zarząd, by na kolejnym posiedzeniu to on mógł przedstawić w miejsce usuwanej pozycji podobny program, z niewielkim dodatkiem muzyki. Ta minimalna zmiana nie wpłynie na zasadniczo na formułę programu. Jak wytłumaczyć w kategoriach dobra spółki, że zmian na antenie dokonano, gdy słuchalność Programu III  rosła w porównaniu z latami ubiegłymi? Szczególny wzrost liczby słuchaczy notowany jest od czerwca tego roku, kiedy to Trójka uzyskała po raz pierwszy w historii radia lepszy wynik niż Program I. Zarząd zgodnie stwierdził, że przyczyniła się do tego audycja „Trójka po trzeciej”, który prowadzili na zmianę znani publicyści, tacy jak Tomasz Sakiewicz, Bronisław Wildstein, Rafał Ziemkiewicz, Katarzyna Hejke czy Stanisław Janecki. Skąd zatem decyzja tego gremium, by likwidować program?
Karty rozdane przed posiedzeniem O tym, że w czwartek dojdzie do próby usunięcia programu „Trójka po trzeciej” wiadomo było już wcześniej. Los jego wydawał się przesądzony przy spodziewanym rozkładzie głosów. Przed zebraniem się zarządu dwaj jego członkowie z nadania PiS byli jednak spokojni. –W planie posiedzenia nie ma punktu dotyczącego głosowania nad programem prowadzonym przez Tomasza Sakiewicza. Natomiast na pewno będziemy rozmawiać o opinii Komisji Etyki – powiedział Niezależnej.pl Paweł Majcher. Te informacje potwierdził w czwartek rano Wojciech Poczachowski, druga z osób z nadania PiS w zarządzie. Ponieważ jeden z pięciu członków władz spółki przebywał w delegacji, niepojawienie się na obradach dwóch innych osób z tego składu spowodowałby zablokowanie prac organu zarządzającego spółką. – Będę uczestniczył w posiedzeniu zarządu, bo jest to mój obowiązek – usłyszeliśmy w tym kontekście od Majchera. Przedstawiciel władz radia nie chciał więcej wypowiadać się na temat zamiarów zarządu wobec programu „Trójka po trzeciej”. – Jest mi niezręcznie o tym mówić, program podlega prezesowi Poczachowskiemu. Nie bardzo chcę wypowiadać się w jego imieniu, to on odpowiada za sprawy programowe – mówił Majcher. Poczachowski zaś podkreślał, że opinia Komisji Etyki nie powinna zaważyć o losach programu. – Nie tylko w moim przekonaniu ta opinia jest mocno naciągana – przekonywał.

Trójka wywracana na lewą stronę Gdy zarząd przystąpił do omawiania sprawy programu „Trójka po trzeciej” Poczachowski próbował argumentować, że skoro Trójka ma teraz tak dobre wyniki, nie należy psuć ramówki. Tego sposobu myślenia nie podzieliły jednak ostatecznie władze spółki. – Wokół audycji robiono rejwach. Zarzucano, że występują tam dziennikarze prawicy niepodległościowej. Jednak to, że audycja wywoływała emocje, powodowało wzrost jej słuchalności – mówił Niezależnej.pl po zakończonych obradach zarządu Poczachowski. Jak podkreślił, komercyjne media próbują sztucznie wywoływać emocje, po to, by być zyskiwać większą słuchalność. Zmiana dotycząca programu spowoduje spadek słuchalności przekonywał w rozmowie z Niezależną.pl Poczachowski. Maciej Marosz

POJEDNANIE NA KOLANACH Zeszłotygodniowa wizyta ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej w Polsce to dobry przykład, że stosunki polsko-rosyjskie rzeczywiście osiągnęły nowy etap. Ekipa Tuska doprowadziła do ważnego przełomu w relacjach dwustronnych: normalizacji za cenę poświęcenia polskich interesów narodowych.Tuskowi udało się osiągnąć wymarzony ideał relacji międzynarodowych, w których nie ma miejsca na spór lub konflikt, a dominuje ślepe zaufanie. Jest to polityka bez racji stanu; w pewnym sensie analogiczna do tej, jaka od początku lat 90. znamionuje relacje z drugim najważniejszym sąsiadem Polski, czyli Niemcami. Tusk doprowadził więc do historycznego „wyrównania”.

Polityka asymetrii Początki polityki zagranicznej odrodzonego państwa polskiego cechowało odwrócenie zimnowojennego układu odniesienia. Berlin stał się strategicznym partnerem, natomiast Moskwa – głównym konkurentem. Reorientacja ta była oczywista z geopolitycznego punktu widzenia. Droga do struktur euroatlantyckich wiodła przez Niemcy. Innej nie było. Staliśmy się klientem naszego zachodniego sąsiada, który wziął na siebie rolę naszego „adwokata” w NATO i UE.Dlatego poczyniliśmy wiele ustępstw na rzecz Niemiec. W latach 1990–1991 nie zamknęliśmy ostatecznie kwestii ewentualnych roszczeń niemieckich związanych ze skutkami II wojny światowej oraz przystaliśmy na brak wzajemności w traktowaniu mniejszości polskiej w Niemczech. Przez lata tolerowaliśmy niedotrzymywanie przez Berlin traktatowych zobowiązań dotyczących nauki języka polskiego za Odrą. Generalnie, z agendy stosunków dwustronnych wykreślaliśmy tzw. sprawy trudne (ostateczna regulacja granicy morskiej pomiędzy naszymi krajami, tzw. zwrot dóbr kultury itd.). Nasz klientelizm miał mimo wszystko jakieś uzasadnienie. Niemcy mogły bowiem skutecznie zablokować nasze wejście do struktur euroatlantyckich. W tym samym czasie wobec Rosji prowadziliśmy bardziej zdecydowaną politykę. Dążyliśmy, ze skutkiem, do przynależności do NATO i UE, mimo moskiewskich zastrzeżeń, rozwijaliśmy partnerstwo z Litwą, Białorusią i Ukrainą; podejmowaliśmy próby upamiętnienia polskiej elity wymordowanej w Związku Sowieckim. Rosjanie znaleźli jednak receptę na naszą politykę wschodnią – zamrozili kontakty dwustronne i grali na marginalizację Polski w polityce europejskiej. Pat trwał do 2007 r.

Degradacja Polski Tusk zaraz po objęciu fotela premiera chciał przełomu w stosunkach z Rosją. Dokonał więc kolejnego cudu, tym razem na arenie międzynarodowej. Odrzucił politykę zorientowaną na realizację interesów narodowych. Zdecydował się na wiele ustępstw wobec Moskwy. Na pierwszy ogień poszła dekonstrukcja polskiej polityki regionalnej. Zrezygnował z podstawowego priorytetu polityki zagranicznej III Rzeczypospolitej: dążenia do osiągnięcia roli lidera regionalnego. Uczynił to pod hasłem rezygnacji z „polityki jagiellońskiej”. Wycofanie się Tuska z aktywnej polityki regionalnej było prezentem dla Moskwy i Berlina, albowiem usunęło ostatnią przeszkodę do nieskrępowanej realizacji rosyjsko-niemieckich interesów w Europie Środkowej i Wschodniej. Zmieniło również status Polski, która z podmiotu w stosunkach międzynarodowych, a stała się ich przedmiotem. Nie dziwi, że Tusk jest tak fetowany w przez Rosjan i Niemców. Tego, jak dalece obecny rząd forsuje nie tylko geopolityczne interesy rosyjskie, ale i ekonomiczne kosztem polskich, dowodzi umowa gazowa. Polska w perspektywie trzech najbliższych dekad, czyli w praktyce na zawsze, pozbawi się możliwości dywersyfikacji dostaw gazu, ponieważ zmuszeni będziemy do odbioru większej ilości gazu, aniżeli jesteśmy w stanie skonsumować (a zgodnie z formułą take or pay nie możemy go odsprzedać). Polacy będą płacić za ten gaz więcej, aniżeli inni odbiorcy europejscy, ponieważ przewiduje ona niekorzystna formułę cenową. Co więcej, do roku 2045 nasi negocjatorzy zgodzili się na przyznanie Gazpromowi monopolu na korzystanie z rurociągu jamalskiego na naszym terytorium (co kwestionuje Bruksela) i w praktyce na darmowy tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę na Zachód. Premier Rzeczypospolitej idzie jednak w zaparte i jak lew broni interesów Moskwy, twierdząc: „Z naszego punktu widzenia umowa o gazie, który importujemy z Rosji, spełnia te wymogi, które są kluczowe z punktu widzenia interesów polskiego państwa i polskich obywateli, czyli bezpieczeństwo gazowe, możliwie niska cena i elastyczny kształt tej umowy”. Taką „asertywnością” nie potrafił popisać się minister Sikorski, który podczas ostatniej konferencji prasowej z ministrem Ławrowem po prostu nie odpowiadał na pytania dotyczące tej umowy. I pewnie dlatego wkrótce opuści ministerstwo. Rosjanom nie wystarcza jednak sama pragmatyka interesów narodowych. Dla nich liczy się również wymiar „moralny”. Nie byliby sobą, gdyby nie próbowali Polaków upokorzyć. I to doskonale się im udaje. Ławrow w artykule na temat stosunków dwustronnych, opublikowanym przed wizytą w Polsce, wspominał „krwawy dramat wojny 1920 r., której towarzyszyła masowa zagłada jeńców”. Polskie władze i polskie media solidarnie nie dostrzegły czytelnej sugestii, że oto Polacy dokonali zagłady (holocaustu) narodu rosyjskiego. Ławrow, powtarzając wymyślone jeszcze pod koniec istnienia Związku Sowieckiego kłamstwa propagandy antykatyńskiej, nie spotykał się w naszym kraju z żadną odpowiedzią. Najwyraźniej gotowi jesteśmy znieść ze strony rosyjskiej każde upokorzenie. A wszystko w imię pojednania a la Tusk.

Rosyjska Europa Wbrew temu, co myśli priwislanskij salon, Polska nie stanowi w strategii rosyjskiej polityki zagranicznej równorzędnego jej partnera. Dowodem na to jest wykład Siergieja Ławrowa z 1 września w MGIMO (Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych), na który rosyjski minister wielokrotnie powoływał się podczas swojej ostatniej wizyty w Warszawie. Notabene, nie został on odnotowany ani przez polskich polityków, ani dziennikarzy. Ławrow przekonuje w nim, że Rosja stawia dziś na modernizację i zbliżenie z Europą. Twierdzi, że „status Rosji (…) zależeć będzie od kompleksowej modernizacji”, której warunkiem będzie „harmonizacja (…) stosunków ze wszystkimi partnerami, którzy mogą się stać zewnętrznymi źródłami (…) modernizacji”. Dlatego też „Rosja potrzebuje sojuszów modernizacyjnych z wiodącymi państwami, takimi jak Niemcy, Francja, Włochy i UE jako całością”. Rosyjski minister przywołuje koncepcję „nacjonalizacji polityki zagranicznej” Aleksandra Gorczakowa, szefa dyplomacji i kanclerza Rosji w drugiej połowie XIX w. Warto zauważyć, że w ówczesnej konstelacji międzynarodowej miejsca dla państwa polskiego po prostu nie było. Słowo „Polska” w wykładzie Ławrowa pada raz, i to w zupełnie nieistotnym kontekście. Szeroko reklamowane polsko-rosyjskie pojednanie ma zatem w planach Moskwy czysto instrumentalne znaczenie. Ma być przynętą dla właściwych partnerów Rosji: mocarstw europejskich i USA. Stanowić dowód na rzeczywistą zmianę intencji Kremla. Moskwa chce być elementem globalnego wielobiegunowego układu równowagi. Gdy swój cel osiągnie, Warszawa przestanie odgrywać jakąkolwiek rolę w jej kalkulacjach. Kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. Wykład Ławrowa można interpretować jako rezygnację z budowy zamkniętego na wpływy Zachodu eurazjatyckiego imperium; odrzucenie spuścizny Iwana IV Groźnego i Stalina; ożywienie tradycji Piotra I. Taka ewentualna zmiana mogłaby być korzystna dla Polski. Mongoloidalny Euroazjata nie ma skrupułów w fizycznej eliminacji Polaków (przykład Stalina), „zeuropeizowanemu” rosyjskiemu mocarstwowowcowi wystarczy podporządkowanie, czyli serwilizm, klientelizm i satelityzm. Premier Rzeczypospolitej Donald Tuska w lot chwyta intencje Moskwy. W swej gorliwości legitymizowania wobec Zachodu polityki Kremla nie wystawia Putinowi i Miedwiediewowi żadnego rachunku. W rzeczy samej, to on spłaca ich rachunki (kontrakt gazowy). I tu pojawia się najbardziej podstawowe pytanie. Kto ma interes w „pojednaniu” z Moskwą, skoro nie ma go państwo polskie?

Krzysztof Rak


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kultura w czasach Jezusa id 253 Nieznany
253 Manuskrypt przetrwania
253 260
253
KSH, ART 253 KSH, III CZP 63/09 - z dnia 22 października 2009 r
253
253 Higiena pracy umysłowej, I
253 Totalitaryzm – bibliografia
highwaycode pol c13 autostrady (s 85 90, r 253 273)
246 253
253 Enya watermark
253
ref soc 253, Dokumenty(2)
wykaz-jednostek-medycyny-pracy zacznik-do-zarzdzenia-253 2010 2011, komunikacja społeczna, doktorat
253
skierowanie kandydat zacznik-do-zarzdzenia-253 2010 2011, komunikacja społeczna, doktorat
253
253

więcej podobnych podstron