Miłosna terapia

Miłosna terapia

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W piątkowe popołudnie doktor Tom Robinson po­prosił pracowników na spotkanie do swojego gabinetu. Przysiadł na rogu biurka, sciagnał grube siwiejące brwi i rytmicznie uderzał piescią w otwartą dłori.

Caroline jak zwykle korciło, by siegnac po pesete i raz na zawsze te brwi rozdzielic. Moje mysli kr^z^ Bog wie gdzie, pomyślała z poczuciem winy, podczas gdy doktor Robinson mowił o zaproszeniu Declana McCullocha na tenisa oraz na kolacje;, i o zdobyciu sympatii jego narzeczonej, gdy przyjedzie na stałe z Sydney.

Natalia bawiła sie kosmykami włosów, Steph ziew-

neła i ukradkiem zerkneła do kalendarza, Mary wyjrzała przez okno.

Tom zmarszczył czoło i popatrzył na nie z niepoko­jem.

Caroline zaczerpneła powietrza i przejeła pałeczką;.

Tom z werwą, prostując plecy. Caroline po raz pierwszy zobaczyła, ze ten tyczkowaty mezczyzna zaczyna sie garbić. - Moze ich związek nie przetrzyma pro by czasu!

Wszyscy wybuchneli smiechem, jakby powiedział dobry dowcip. Nie, on mowił to serio, pomyślała Caro­line. Za dobrze go znam. Obym nie pocałowała, ze rodzice wynajeli dom Declanowi McCullochowi. Czy mogłabym poprosic Chrisa o pomoc?

Stłumiła westchnienie. Nie, to nie byłoby w porząd­ku. Jej brat poślubił corke hodowcy owiec i zajmował sie; ogromną posiadłością ziemska, którą Sandie odzie­dziczyła po rodzicach. Chris i Sandie dośc czesto przyjezdzali do miasta, ale Caroline nie chciała do- kładac dodatkowego zajecia do listy spraw, ktore mieli zazwyczaj do załatwienia.

Po zakoriczeniu zebrania pracownice poszły do sie­bie, by uporzadkowac biurka. Tom szefował szesciu kobietom, do ktorych nalezały: sekretarka, trzy laboran- tki i dwie cytolozki. Caroline była jedna z tych dwoch, oprocz Natalii, ktora pracowała w niepełnym wymiarze godzin.

Kiedy Caroline zamierzała wyłaczyc mikroskop, za­dzwonił telefon. To pewnie Josh, uznała, podnosząc słuchawke. Na początku roku szkolnego oswiadczył, ze nie bedzie dłużej chodzic do świetlicy. Domagał sie; własnego klucza, chciał wracacś ze szkoły na rowerze i byc niezalezny.

Caroline była sceptyczna wobec tego pomysłu, wyra­ziła jednak zgode. Poza tym miała sasiadke, ktora z daleka pilnowała Josha, a chłopiec dota;d dobrze sobie radził. Skonśczył jedenaśscie lat, bywał roztargniony, ale mimo wszystko przewazał w nim rozsadek. A jednak ze dwa razy w tygodniu dzwonił do niej mniej wiecej o tej porze.

Taki był zwykle powod jego telefonu, a poniewaz

takze i tego dnia był upał, wiec...

Cisza na odległym koncu linii powiedziała jej, ze to nie Josh, zanim jeszcze meski głos zapytał:

Głos był nieznany, a jednak nie miała wątpliwości, do kogo nalezy, poniewaz usłyszała irlandzki akcent.

Musi isc po zakupy. Zrobic zapiekanke. Zaopatrzyc spizarnie. I to wszystko jeszcze dzis. Tom ma racje;.

Trzeba ich powitac serdecznie, by nikogo nie obwinia­no, a zwłaszcza jej, gdy po roku czy dwoch nowy patolog wyjedzie.

W jego słowach pobrzmiewał radosny ton, jakby ten człowiek nalegał do ludzi, ktorzy osiagają swoj cel przy pomocy zartow, a nie złosci czy pokazu siły.

Declan McCulloch rozłączył sie;, a ona zdała sobie sprawe,ze gdy zacznąpracowa^znajdziesie wniezrecz- nej sytuacji. Zadzwonił na jej bezposredni numer, wiec zapewne nie wie, ze jego gospodyni bedzie w szpitalu jego podwładną. Podniosła wzrok i zobaczyła w progu Toma.

Tom westchnął.

Wszedł do srodka i zamknał drzwi.

Dwadziescia minut pozniej zajechała do domu. Wło- zyła do piekarnika zamrozoną rybe i frytki, zrobiła sałate i liste zakupow. Po posiłku Josh bez protestów towarzyszył jej w wyprawie do sklepu.

Od dziesieciu lat była rozwiedziona. Robert mieszkał daleko, ale utrzymywał kontakt z synem i pokładał w nim wielkie nadzieje. Najbliższy czas miał pokazac, do jakiego stopnia Josh pojdzie w slady ojca. W nastep- nym roku chłopiec rozpoczynał nauke w gimnazjum.

Caroline z pomoca; syna dowiozła podstawowe pro­dukty do domu doktora McCullocha. Kiedy Josh czytał przed snem, przygotowała zapiekanką;, a gdy o dziewią­tej zgasił lampke, włożyła potrawe do piekarnika. Nie­stety, pomimo imponuja;cej organizacji zapomniała sprawdzic, o której nazajutrz zaczyna sie; mecz syna. A zaczynał sie; o dziesiątej...

Miała wrażenie, jakby Tom stał za jej plecami i oce­niał, czy jest wystarczająco przyjazna i goscinna. Poza tym wiedziała, jak wygla;da front domu z czerwonej cegły, przed kto rym własnie stały. Dom rodzicow był niczym ukryty skarb, z zewna;trz nijaki i bezbarwny, wewnątrz pełen uroku. Caroline miała nadzieje;, ze narzeczona doktora McCullocha nie znieche;ci sie; z gory.

Nawet nie spojrzała przez szklana; pokrywe;, nie wyraziła podziekowania ani nie dała znac, ze docenia gest. Caroline ogarneło krepujące uczucie, ze potrawa z kurczaka i grzybow jest zapewne prowincjonalna i staroswiecka, i byc moze jeszcze tego wieczoru zo­stanie zastapiona chinszczyzną z niedawno otwartej w Glenfallon restauracji House of Siam.

Narzeczona doktora, Suzy, wyglądała bardzo po miejsku, Caroline pomyslała jednak, ze to idiotyczne stwierdzenie. Mnostwo kobiet w Glenfallon ma krotkie jasne włosy, choc w sobotni poranek nie wkłada spor­towych ubran z metkami znanych projektantów.

W porządku, wiec Suzy Scenarzystka nie wygląda po miejsku, tylko ubiera sie; modnie, jest chuda i zapewne przed trzydziestką. Przeciwnie niz Caroline.

Otworzyła frontowe drzwi i weszły do srodka. W do­mu było duszno, bo wczesniej nie wywietrzyła.

Nie moge; nazywac jej Suzy Scenarzystka, pomyslała Caroline, bo jej nie polubie;, a to utrudni sytuacje;. Musimy zostac przyjaciołkami. Suzy musi zakochac sie; w naszym miescie.

Suzy Scenarzystka nie słuchała. Własnie weszła do

kuchni, ktorą rodzice Caroline wyremontowali minione­go roku, otworzyli ją na słoneczny pokoj, ktory z kolei wychodził na zielony ogrod z tyłu domu.

Zawracając do pokoju, w kto rym zamierzała urz^dzic gabinet, zmrużyła oczy, jakby probowała sobie wyob- razic, gdzie stanie biurko i komputer.

Caroline zazdrosciła jej pewnosci siebie, wiary, ze zdoła napisac dobra powiesc, ze bedzie czesto przyjeż­dżała z dalekiego Sydney, no i wiary w związek z Dec- lanem.

Czy ja kiedykolwiek byłam taka? - zastanowiła sie; Caroline. Nawet kiedy jej małzenstwo z Robertem i kariera zawodowa zapowiadały sie; jeszcze dobrze? Raczej nie.

Po chwili Caroline oddała jej klucze i zdążyła na druga; połowe; meczu Josha.

Tom patrzył na nią przerazony.

Kilka tygodni zamieszania zwiazanego z nowym patologiem, nie wspominając juz o jego irlandzkim akcencie i trzech dniach zamartwiania sie; o zapiekanke;, spizarnie i scenarzystke spotęgowało ciekawosc Caro­line. Nieswiadomie wstrzymała oddech i zacisneła dło­nie w piesci.

Wszyscy pragneli, by nowy lekarz z nimi został. Szpital w Glenfallon powinien sie rozrastac, jeżeli ma dobrze słuzyc swym pacjentom. Declan McCulloch jest tylko pojedynczym ogniwem w łań cuchu, ale dla tego oddziału kluczowym.

Tom odchrzaknał.

W drzwiach stanął wysoki, sympatycznie wyglądają­cy mezczyzna z usmiechem na twarzy, jakby wiedział, ze jest tu oczekiwany i potrzebny. Serce Caroline zabiło mocniej.

ROZDZIAŁ DRUGI

Gdyby rok wczesniej ktos powiedział Declanowi, ze pewnego dnia w srodku marca rozpocznie prace; na małym oddziale patologii na australijskiej prowincji, wysmiałby go. Przeprowadzka do Australii? Kiedy juz zrobił specjalizacje; i zamieszkał w Londynie? Nie, dziekuje.

Ale wowczas nie brał pod uwage Suzy ani tego, ze kobieta moze go dosłownie zwalic z nog. W dalszym ciagu go to zdumiewało, kiedy wracał myslą do całej sprawy.

Poznali sie; w londynskim pubie.

- Uwielbiam irlandzki akcent - oznajmiła.

To do niej nalegały kolejne ruchy. Nie przywykł do tego, lecz spodobała mu sie; jej bezczelna pewnosc siebie. Ciezko pracował na swoją zawodową pozycje;, a Suzy rozjasniła jego zaharowany swiat jak egzotycz­ny koktajl na tropikalnej plazy. Od razu poszli do łoz- ka. Powaznie! Tej samej nocy. To był jej pomysł. Jej ruch.

On był raczej niesmiały, dosyc staroswiecki, i jej propozycja zszokowała go. Che;tnie by zaczekał, ale jak mogł odmowic tak fantastycznemu zaproszeniu, ktore zreszta; zaspokoiłoby jego wielki głod?

Ich zwiazek otaczała zła aura rywalizacji, jakby obydwoje brali udział w fascynującej, ale chwilami niebezpiecznej grze. Po paru tygodniach znajomosci Suzy ośswiadczyła:

Wowczas nie brał jej słow powabnie.

A potem zaproponowano jej prace; scenarzysty. Jej agent w Sydney powiedział, ze byłaby idiotka, gdyby to odrzuciła. W Londynie probowała pisac dla teatru i tele­wizji, ale mineło kilka miesiecy i nic sie nie wydarzyło. Tymczasem praca w Sydney była konkretna; oferta;, ktora mogła prowadzic do dalszych propozycji. A zatem Suzy posłuchała agenta.

Wtedy powiedziała Declanowi bardziej stanowczo:

Nie miał krewnych w Londynie, nie zdażył jeszcze nabyc zadnej nieruchomosci.

Wział dwuletni urlop bezpłatny ze szpitala. Nie spalił

za sobą wszystkich mostow. Jeszcze nie podjał ostatecz­nej decyzji, gdy dowiedział sie;, ze nie bedzie mogł zamieszkacś w Sydney przynajmniej przez rok czy dwa, jezeli chce pracowac w swym zawodzie. Zawsze zle reagował na wiesc, ze cos jest niemożliwe.

Suzy poleciała do Sydney trzy miesia;ce przed nim, zanim uporządkował swoje londynskie sprawy. Dwa pierwsze letnie miesiące w Australii przelewał na plazy i poznawał Suzy w nowych okolicznościach. No i wresz­cie wylądował w Glenfallon.

W przeciwienstwie do Suzy nie pochodził z majetnej rodziny. Ciezko na wszystko pracował i nigdy dotad nie pozwolił sobie na dwa miesiące wakacji. Szczerze mowiac, po pierwszych dwoch tygodniach musiał do­kładnie planowac dzien za dniem, by nie umrzec z nu- dow. Nauczył sie; surfowac, opanował sztuke gotowania i zaczął przygotowywac sie; do egzaminow, ktorych nawet londynski specjalista nie powinien lekceważyc.

Caroline, w słuzbowej niebieskiej bluzce i prostej niebieskiej spodnicy, stała oparta o krawe;dz biurka ze skrzyżowanymi na piersi rekami, jakby mowiła: Tylko prosze; nie sciskac mi dłoni.

Declan był zmieszany. Doktor Robinson zaprosił jego gospodynie;, żeby powitała go w pierwszym dniu jego nowej pracy? Ale po co?

Rumience na policzkach dodawały jej uroku. Miała

spie;te z tyłu, ciemne błyszcza;ce włosy, zielone oczy i figure, ktorą wiekszosc kobiet uznałaby za zbyt puszy­stą. Przeciwnie niż wiekszosc meżczyzn...

Usmiechneła sie;, Tom takze rozciagnał wargi w usmiechu. Declan stwierdził, ze i jemu wypada sie; uśmiechnac.

Bardzo chca i nie potrafią tego ukryc, pomyslał

Declan. Caroline podzielała jego opinie;. Na moment spotkali sie; wzrokiem. Swoim spojrzeniem i uśsmiechem usiłował powiedziec jej: „Spokojnie. Tom chce dobrze, widze to, nie zamierzam stawiac cie w krepujacej sytuacji''.

Co prawda wyraz oczu i skrzywienie warg nie po­trafią przekazac tylu informacji, coś jednak najwyraz- niej trafiło do adresatki, gdyzż popatrzyła na niego z wdziecznoscią. Miała bardzo ładny usmiech - moze nie olsniewajacy, za to tajemniczy i dyskretny. Takiemu uśmiechowi mozna zaufac.

Zaczekała, az mezczyzni wyjda po czym wytarła wilgotne dłonie w spodnice.

W zasadzie znała odpowiedz. A wiec pomyślał pew­nie, ze z nich przedpotopowi dziwacy, ze mają dobre checi, i ze on bedzie traktował ich taktownie. Oczywis- cie, ma racje;. A co ona o nim sa;dzi? A wie;c jest przystojny. Nie tak wysoki jak Tom, ale lepiej zbudowa­ny, ma szerokie ramiona i niezłe miernie, ktore łagodzą kontury szczupłego ciała.

Jego oczy sa; szaroniebieskie, włosy bra;zowe, w od­cieniu, ktory nie pozwala szybko zauważyc w nich siwych kosmykow. Caroline znała sie; na tym dobrze, ponieważ jej włosy miały inny odcien brazu, ktory ostro kontrastował z siwizna;. Ostatnio musiała wyrwac sobie kilka siwych włosow.

Skonczyła trzydziesci cztery lata. Gdyby nie wie­działa, że Declan McCulloch jest Irlandczykiem, na pod­stawie stanu jego skory uznałaby, że jest młodszy. Au­stralijczyk po trzydziestce ma już kurze łapki, u niego nie były jeszcze widoczne. Miał dobrą cere - gładka, leciutko opalona, z odrobiną piegow.

Poza tym Irlandczycy uchodza; za czarusiow, praw­da? Są uroczy i złotousci. W tym wypadku urok był troche; przygaszony rozwaga; i wewne;trznym spokojem, ktory odróżniał Declana od stereotypu. No, chyba za daleko posuwa sie; w wyciaganiu wnioskow na pod­stawie trzyminutowej znajomosci. Ale pierwsze wraże­nie jest ważne. S^dz^c po nim, doktor Declan McCul- loch jest w porza;dku.

Wyszedłszy z gabinetu, usłyszała pełen serdecznosci głos swojego szefa, a koleżanka po fachu, Natalia Akhmanov, zasmiewała sie; perliscie. Podobnie jak wszyscy robiła, o co prosił Tom, i jak wszyscy za bardzo sie; starała.

Caroline postanowiła wzi^c sie; do pracy i zapomniec, że w ogole jest tam ktos nowy. Zrobiła sobie kawe, weszła do pokoju, kto ry dzieliła z Natalia, pozdrowiłaja i usiadła przy biurku. Gdy włóczyła komputer i mikro­skop, rozległo sie; ciche mruczenie.

Ich praca w sporym procencie składała sie; z wyma- zow cytologicznych, ale zdarzały sie; tez probki moczu, plwociny oraz płynu mozgowo-rdzeniowego, wszystkie przygotowane przez laborantki Mary, Julianne i Irene.

Rozpoczeły prace; w skupieniu. Caroline wsuneła szkiełko pod okular mikroskopu. Ze znajomością rze­czy, ktorą zawdzieczała latom praktyki, pokreciła głow- nym pokretłem, przesuwając preparat przed oczami. Komorki zabarwione czerwonym i niebieskim odczyn­nikiem były zdumiewająco piekne. Nie wiedząc, co sie; za tym kryje, moznabyje wziac za wzor na tkaninie lub abstrakcyjne malarstwo.

Caroline musiała rozpoznac w strukturze, kształcie czy barwie charakterystyczne, odbiegające od normy cechy. To właśsnie lubiła w swojej pracy - okreśslone zasady. Do rzadkosci nalegały przypadki, kiedy nie znała odpowie­dzi, ale dzieki temu nigdy nie była zbyt pewna siebie.

Nad pierwszą probką spedziła dziesiec minut, zazna­czyła zdrowe komorki szyjki macicy niebieską kropką. Białym kolorem oznaczała komorki anormalne, ale w tym wypadku biel nie była potrzebna. Zły wynik badania cytologicznego zdarzał sie; raz na dziesiec przypadkow.

Na Boga, Tom, przestan mu wciskac ten kit! - chciała zawołac Caroline. Zamiast tego starała sie; jak najszyb­ciej umiescic szkiełko we własciwej pozycji, by Tom skonczył rozpływac sie; nad słoncem. Niech to cholera! Za daleko przesune;ła szkiełko. Tymczasem Tom nie tracił czasu i informował nowego kolege:

Musiała otrzec sie; o Declana, by obaj meżczyżni mogli usiasc. Declan przeprosił, ona także przeprosiła.

Usiadłszy, zajrzał w okular mikroskopu. Teraz wi­działa jego pochylony kark, włosy przyciete tuż nad kołnierzem koszuli. Tom wyraznie nie był zadowolony z komorek, ktore wybrała Caroline, przez kilka sekund poruszał pokre;tłem, zanim znalazł to, czego szukał. Declan siedział naprzeciw niej, Natalia zajeła ostatnie wolne miejsce.

Jego ton przywiodł Caroline na mysl krolowa ktora uprzejmie wyraja podziw dla dekoracji z kwiatow zrobionej na jej czesc.

Osobliwe, zże tym medykom z kolonii tak bardzo zalety, by juz pierwszego dnia obejrzał jakies inte­resujące przypadki, pomyslał z kolei Declan.

Jej słowa były przeznaczone dla Toma. Nie wolno w ten sposob wyrazac sie; o materiale do badania. Prawde; powiedziawszy, jej uwaga zabrzmiała bardziej jak krytyka Declana, choc usłyszała w głosie irlandz­kiego patologa lekką ironie; i wiedziała, ze z premedyta­cją powtorzył niczym echo okreslenie szefa.

W dalszym ciagu opowiadając z entuzjazmem o swo­im oddziale, Tom zaprowadził Declana do jego nowego gabinetu. Caroline odetchneła i zabrała sie; do pracy.

Po czterech godzinach i paru wycieczkach do labora­torium albo do gabinetu Toma z pytaniami, poczuła bol w krzyżu i zamierzała wykonac kilka cwiczen rozcią­gających. Zamowiono nowe ergonomiczne krzesła, ale jeszcze do nich nie dotarły. Tyle godzin przy mikro­skopie, i to przy pełnej koncentracji.

Odsunełakrze słoi wyciagneła ramiona. W tym samym momencie Tom i Declan przechodzili obok pokoju cy- tologow i przystaneli w drzwiach. Wten sposob obaj mieli okazje; ujrzec, że Caroline przeciaga sie; jak kotka.

Declan wzruszył ramionami i opuscił kąciki ust.

Za pożno uswiadomiła sobie, że jego propozycja nie była czystą uprzejmoscią. On rzeczywiscie chciał, by ktos pomogł mu stonowac entuzjazm Toma.

Och, Tom, drogi, zdesperowany Tom! Be;dziemy miec szcze;scie, jesli zatrzymamy tu tego nowego przez poł roku, pomyslała, kiedy obaj meżczyżni byli już na schodach.

ROZDZIAŁ TRZECI

No i niestety naprawde; nie miała żadnej wymowki. Josh w poniedziałki po lekcjach chodził z Rohanem na gimnastyke. Matka Rohana zaofiarowała sie;, że od­bierze chłopcow i zatrzyma Josha na kolacji.

Declan nie znał rzecz jasna tych planow, ale jeśli szczepcie jej dopisze, nie zastanie go w domu...

Spodnie i koszule;, w ktorych był w pracy, zamienił na

znoszone dzinsy, sportowe buty i czarny T-shirt. Caro­line nie miała pojecia, czy Suzy jest nadal w miescie. Tak czy owak, czuła sie; tu jak intruz.

Jego długawe włosy lekko zburzyły sie; podczas prac domowych, czymś ubrudził twarz. Czuł to, bo wyjał chusteczke; z kieszeni spodni i wytarł sie;, marszcza;c przy tym czoło. Czekał, az Caroline zacznie mowic.

Przez dwa lata. Do chwili, kiedy wraz z Suzy wroci do Sydney. Marzenie szefa to marzenie scietej głowy.

Widziała, że według Declana rozmowa dobiegła konca.

Zamilcz, Caroline.

  1. przychylnym usposobieniem kryje sie; silna wola. - Zależy, czy bedzie robiła poprawki. Dam ci znac, dobrze?

Wiedziała, ze „troche" to delikatnie powiedziane.

Podniosła na niego wzrok, krzywiąc wargi w roz­paczliwym grymasie, i rozłozyła bezradnie ramiona.

Rozesmiała sie;, poniewaz Declan sie; smiał. A wtedy jego oczy były bardziej niebieskie niz szare, i błysz­czały. Dzieki Bogu, ze ma poczucie humoru!

Poszła za nim do kuchni. Po drodze przezabawnie naśsladował akcent Toma, akcent wykształconego Au­stralijczyka, ktory jezykiem wprost z reklamowego folderu zachwala uroki Glenfallon.

Otworzył lodowke i wyjał butelke.

Na oszklonej werandzie Declan i Suzy ustawili sprzet grajacy oraz telewizor. Kanapy, fotele i stoliki stały przodem do przeszklonych drzwi, które wychodziły na patio. Tam z kolei umiescili gazowy grill i swieżo nabyte drzewka pomaranczowe w doniczkach.

Declan przyjechał tu tylko na jakis czas, lecz mimo to starał sie; stworzyc domową atmosfere. Caroline dało to odrobine nadziei, że spełnią sie; oczekiwania Toma.

Declan, jakby czytał w jej myslach, poprosił:

Kiedy usiłowała dobrac słowa i ułożyc je w zdanie, Declan zapadł sie; w mie;kkich pasiastych poduchach, które leżały na wyplatanej sofie, po czym wyciagnał reke do stolika, na którym postawił wino. Patrząc na jego dłonie, kiedy odkorkowywał butelke;, Caroline powiedziała:

Korek wyskoczył z butelki z charakterystycznym

odgłosem, po czym wino w kolorze słomki popłyne;ło do kieliszkow na wysokiej nożce. Declan zatkał butelke i postawił ja; na stoliku obok drewnianej misy z czymsś, co nazwał chrupkami.

Po jakiejs godzinie znała go już lepiej. Wiedziała na przykład, że umiał słuchac, poważnie traktował prace;, lubił jej wyważone tempo i fakt, że sprzyja samotnosci.

I nie chce;, żebys pomyslał, że jestem okropną pijaną rozwodka, kto ra nie wie, kiedy isc do domu.

Podniosła sie; i odstawiła pusty kieliszek.

Woda odrobine; jej pomogła. Declan poradził sobie z opornąkłodkąu drewnianych drzwi o wiele lepiej, niż zdołałaby to uczynic Caroline.

Samochod Declana stał przed garażem na betonie. Był to najnowszy model audi, ciemnonobieski i błysz- cza;cy.

Prawde mowiac, zmierzch własnie zaczał zapadac. Declan otworzył szeroko drzwi, a ona znalazła kontakt. Kiedy była dzieckiem, bała sie; tam wchodzic, zresztą teraz też szła ostrożnie ze strachu przed pająkami.

Wspia;ł sie; na blat roboczy wbudowany pod oknem, zanim zdażyła cokolwiek powiedziec. Podziwiała jego sylwetke; i pewne ruchy. Powoli zsuwał drabine;, a ona w samą pore pohamowała swoj łapczywy wzrok.

Caroline skineła głową.

Declan zeskoczył ze stołu. Gdy otarł sie; niechcący ramieniem o jej ramie;, wciagneła w nozdrza ciepły i dziwnie miły zapach kurzu, bawełny i me;skiego antyperspirantu. Potem usłyszała, jak Declan klnie pod nosem.

Usmiechneła sie;, zakłopotana swa reakcją na dotyk jego ramienia i swoboda, z jaka ją traktował. Zupełnie jakby wspolne rozbawienie z powodu drogiego Toma połaczyło ich słodką tajemnica, jakby stanowiło po­czątek przyjażni.

Declan McCulloch jest atrakcyjny, ten fakt nie umknał jej uwagi. Ale ona nie może - nie powinna, nie wolno jej - czuc do tego meżczyzny nic osobistego.

Miła, pomyslał po wyjsciu Caroline.

Lubił miec w miejscu pracy kogos, z kim mogł sie; posmiac. Tom zapewne zawsze be;dzie mu nadskakiwał, Natalia lepiej żartowałaby w jezyku rosyjskim, sekretar­ka Steph i trzy laborantki stanowiły na razie nieodkrytą karte, nie zdażył z nimi wiele porozmawiac. Z kolei Caroline wydawała sie; inteligentna i zabawna, miała własne życie i przedstawiała sobą osobliwą mieszanke siły i watpliwosci, ktora mu przypadła do gustu. Widział w niej sprzymierzenca. Kogos, na kogo można liczyc.

Kilka razy wedrował do garażu z kartonami, po czym zgasił tam swiatło i zamknał skrzypiące drzwi. Samochod jego ojca stał za podobnymi drzwiami, starymi drzwiami z rozpadającego sie; drewna, ktore rzadko malowano. Samochod zresztąteż był stary, morris. Trzymał sie; kupy dzie;ki irlandzkiej brawurze, a w ostatnich latach znajdo­wał sie; już w tak opłakanym stanie, że czesciej był pchany przez Declana oraz jego rodzenstwo, niż jeżdził.

Dobry Boże, jak stad daleko do rodzinnego domu!

Zamknał kłodke. Zapadła już kompletna ciemnosc, noc była bezksieżycowa. I chociaż swiatło wylewało sie; przez okna, dom wygla;dał na opuszczony.

Suzy też była daleko, w Sydney.

Pisała o dziwacznych porach. Wstawała o czwartee ra­no i pracowała przy komputerze mniej wiecej do połu­dnia. Potem jadła lunch i spała aż do czwartej, a nawet piatej po południu, a po przebudzeniu brała prysznic i by- łagotowa isc w miasto. Uwielbiałaprzesiadywac w knaj­pie z grupą przyjacioł - pisarzy, muzyko w, prawnikow, każdym, kto miał temperament i bystry umysł - i gadac godzinami. Zazwyczaj około połnocy, czasami pożniej, kładła sie; do łożka.

Jak przeżyja kolejny rok? Glenfallon to jedno z tych miasteczek z amerykańskich ballad country, gdzie o dziewiątej gasną wszystkie swiatła.

Suzy już go uprzedziła, że jej rozkład dnia ulegnie zmianie, gdy zacznie pracowac nad powieścią. Plano­wała, że bedzie to rytm regularniejszy. Ale czy to wyjdzie? Jak ona sobie poradzi bez stymulacji, jaka; jest dla niej wielkomiejskie życie?

Poki co, Declan został sam w dziurze, o kto rej jeszcze rok wczesniej nie słyszał, w kraju, do którego nie zamierzał wyjeżdżac. To nie wina Suzy. I nie jego wina. Raptem poczuł sie; samotny. A przy tym nie był wcale przekonany, że to poczucie zniknełoby, gdyby teraz jakimś cudem Suzy staneła w drzwiach.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Tom zamrugał powiekami.

Nie, zachowałam to dla siebie i nawet nie wiem dlaczego.

Wszystkim odpowiadał najbliższy weekend. Także Declan che;tnie zaakceptował ten termin. Tom poprosił swych wspołpracownikow, by namowili na udział w im­prezie dodatkowo kilka zaprzyjażnionych osob. Caro­line zaprosiła przyjaciołki Kit i Emme z meżami, Gia- nem i Pete'em, oraz Nell.

Natalia i Aleksiej Akmanoyowie nie przepadali za pracami w ogrodzie. Niedawno zainstalowali ogrzewa­ny energią słoneczną basen, kto ry wraz z grillem oraz meblami ogrodowymi zapełniał całą przestrzen na ty­łach domu.

Wszyscy goscie przyniesli ze sobą kostiumy kapielo- we, coś do picia i cos do jedzenia. Kiedy przyjechała Caroline, było tam już ze czterdziesci osob.

Declan stał obok grilla i rozmawiał z Aleksiejem, Gianem, Pete'em i meżczyzna ktorego Caroline nie znała. Trzy przyjaciołki Caroline skupiły sie; wokoł niej przy stole z napojami i zarzuciły ją pytaniami.

Tymczasem Declan wypatrzył Caroline, uniosł kieli­szek i posłał jej usmiech. Pomachała mu w odpowiedzi i poczuła nagła; fale; ciepła i zadowolenia. Niebezpieczna; fale;. Powtórzyła sobie w duchu, że go nie zna. Tak naprawde; nie wie, jaki to człowiek. A poza tym jest zwia;zany z inna; kobieta;. Pomimo to, ilekrocś go widzia­ła, cos dławiło ją w gardle i nie potrafiła nad tym zapanowac.

- Bonnie z wami dzisiaj nie przyszła? - Caroline spytała Kit di Luzio, by odwrocic uwage od nowego lekarza.

Kit i Gian rok wczesśniej zaadoptowali trzyletnia; Bonnie, corke brata Giana, owoc jego krótkotrwałego związku. Pragneli też miec własne dziecko, ale Kit wal­czyła z bezpłodnośscia;.

Emma i Pete dopiero wzieli slub po długim i pełnym rezerwy okresie narzeczenstwa. Pete musiał rozstrzyg- nac wiele trudnych kwestii ze swą byłą żoną.

Gośscie udali sie; w kierunku basenu albo grilla. Caroline została przy stole z napojami, myslac o wese­lach przyjaciołek. Podczas obu slubow płakała jak bobr. Widok dobrze dobranej pary, kto ra łaczyła swe losy wezłem małżenskim, poprawiał jej samopoczucie i przypominał, że są na swiecie meżczyżni niepodobni do Roberta.

Były maż dzwonił do niej przed paroma dniami. Chciał w najbliższym czasie zabrac Josha na weekend do Sydney. W Woodside miała powstac drużyna rugby złożona z ojcow i synow. Rok temu Caroline niechetnie wyraziła zgode;, by Josh śsladem ojca porzucił piłke; nożną i zajał sie; rugby. Rozumiała, że Robert pragnie wprowadzic syna w tajniki tej gry. Tylko dlaczego w Woodside?

To była szkoła, ktora ukonczył Robert, ale nie ocze­kuje chyba, że Josh bedzie tam uczeszczał? W Glen- fallon istnieje dobra prywatna szkoła dla chłopcow. To powinno przekonac Roberta, ktory wciaż podkreslał, jakie to ważne, żeby syn od wczesnych lat obracał sie; we własciwych kre;gach.

Gdyby Josh miał ucze;szczac do szkoły w Woodside, musiałby zamieszkac w internacie, a to znaczyłoby...

Jedyny problem polegał na tym, że żarty pomiedzy kobietą i meżczyzną są bardzo bliskie flirtu. Caroline czuła, że łatwo przekroczyc te granice;. A rownoczesnie nie może sprawic zawodu Tomowi i Eileen. Musi balansowac na cienkiej linie.

Rozesmiała sie;, a Declan natychmiast rzekł:

Posłuchała go, po czym udała sie; w przeciwnym

niż on kierunku i do konca imprezy zamieniła z nim ledwie słowo. Zauważyła, że bardzo sprawiedliwie dzielił swąuwage miedzy pozostałych gosci. To upew­niło Caroline, że z nią nie flirtował. Był po prostu uprzejmy.

Podniosła wzrok znad szkła z preparatem. Declan stał w drzwiach laboratorium zrelaksowany i radosny. Czyż­by Suzy przyjeżdżała na weekend? W piątek po połu­dniu mało kto był w dobrym nastroju, wie;c praw­dopodobne, że ma na co czekac - na cos, co uwolni go od zmeczenia, z kto rym wszyscy walczą pod koniec tygo­dnia pracy. Poł godziny wcześniej Caroline usłyszała dobiegający z laboratorium dżwiek tłuczonego szkła i towarzyszące temu pełne irytacji przeklenstwa.

Pokonali schody, wewnetrzne korytarze i przejscia, po drodze zabrali odpowiedni sprze;t z magazynu. Nell wyszła im naprzeciw, kiedy wchodzili na jej oddział.

Nell skineła głową.

Declan spojrzał na Caroline, wzruszając ramionami.

Pacjentka w pokoju numer trzy, Alison Scanlon, skonczyławłasnie czterdziesci lat, jak wynikało z karty. Nie przechodziła dotad żadnych poważnych chorob. Przed poł godzina; przyjechała do szpitala z krwawie­niem pod pacha;.

Krwawienie nie ustawało. Teraz siedziała wypros­towana i sztywna na skraju kozetki, przyciskając tam­pon gazy do boku prawej piersi. Miała załzawione oczy, tak jak towarzysząca jej kobieta, siostra, jesli sadzic po fizycznym podobienstwie. Obydwie miały ciemnoblond włosy, małe perkate nosy i jasną piegowatą cere.

Napie;cie w pokoju było niemal namacalne - złosc połączona z rozpaczą. Siostra patrzyła na Alison i zacis­kała wargi, jej broda drżała. Alison z kamienną twarzą wbiła wzrok w przestrzen, zamknieta w swoim własnym piekle.

Caroline przeszły ciarki. Declan z pewnoscią to wszystko zauważył, ale niczego po sobie nie pokazał.

Po policzkach Alison spływały łzy. Położyła sie;, ale wciaż przyciskała opatrunek.

Chora skineła głowa, zamkneła oczy, zacisneła wargi

i ostrożnie podniosła reke z zakrwawioną gazą.

Caroline zrobiło sie; niedobrze. Megan wstrzymała oddech, przekleła i mało nie krzykneła.

Declan jakims cudem nie okazał przerażenia. Kobie­ta miała w piersi guz wielkośsci i konsystencji wielkiej sliwki. Z rany saczyła sie; ropa i krew. Pacjentka od miesiecy musiała wiedziec, że dzieje sie; cos złego.

Palcami badał rozde;ty bok piersi, ale Caroline nie była wcale zdziwiona, gdy po minucie czy dwoch oswiadczył:

Mineła sekunda, a może dwie, zanim Declan odparł:

Uniosł brwi, patrząc na Caroline, ktora potwierdziła jego słowa skinieniem głowy.

Alison zamkneła oczy, spod powiek płyneły łzy.

Caroline i Declan zostawili siostry pograżone w gorz­kiej rozmowie. Skrzypiące kołka wozka z narzedziami dodawały do tego absurdalna; nute; banału.

Declan z wolna pokre;cił głowa;.

Nell podniosła głowe znad notatek.

Miała słusznosc. Po tym stwierdzeniu nie zostało już nic do powiedzenia. Caroline i Declan ruszyli w droge; powrotną do swojego budynku. Zadne z nich nie ode­zwało sie; aż do schodow. Steph akurat wychodziła z pracy, życzyła im miłego weekendu. Caroline od­powiedziała sztywno, ale sekretarka w pospiechu nie zwrociła uwagi na jej ton.

Caroline zerkneła ukradkiem na jego twarz. Zdawała sobie sprawe, że robi to zbyt czesto...

Omal nie wyskoczyła z zaproszeniem: Chodz do nas i zjedz z nami kolacje;. Declan przystanął tuż przed drzwiami, ktore prowadziły na ich oddział, jakby na cos czekał, i lekko sie; usmiechna;ł. Jego spojrzenie przy tym jakos zmiekło. Caroline zrobiło sie gorąco.

To własnie ona kupiła podre;cznik do samodzielnej nauki masażu i zaproponowała, by przez kilka tygodni przerobiły ten kurs. Cztery przyjaciołki aktywnie sprze­ciwiały sie; opinii, że samotne kobiety na australijskiej prowincji, w miasteczku wielkosci Glenfallon, nie maja; co ze sobą zrobic. Same wymyslały sobie rozrywki.

W poprzednim roku wycieczka po wytworniach win stanowiła pierwszy punkt ich programu. Potem Emma dała im kilka lekcji kuchni francuskiej po trzech miesiącach przerwy w pracy, ktore spedziła w paryskiej szkole kucharskiej. Kit natomiast zamierzała założyc koło czytelnicze pod auspicjami lokalnej biblioteki.

Caroline uważała, że powinny też zajac sie; filmem. Jak dotad każda w sobotni wieczor w ostatniej chwili biegła do wypożyczalni i potem samotnie oglądała w domu film z kasety. Oczywiscie Kit i Emma nie były już samotne. Obydwie miały cudownych partnerow, do ktorych mogły przytulic sie; przed telewizorem.

Z kolei Nell pod cyniczna; powłoka; skrywała strach, że bedzie ostatnia, kto ra zostanie sama. Caroline znałaja dosc dobrze, żeby o tym nie wiedziec.

Prożne obawy, pomyslała, rozbierając sie; do pasa i przytulając policzek do przykrytej recznikiem karima­ty na podłodze w salonie Emmy. Poza tym małżenstwo wcale nie odsuneło od nich Kit ani Emmy. Jeszcze nie...

Tego popołudnia Gian i Pete uczestniczyli w kolej­nym planie Toma, czyli w me;skim spotkaniu na korcie tenisowym. Z powodu biednego Declana, oczywiście. Kobiety miały cały dom dla siebie. W tle saczyła sie; łagodna muzyka, a one krok po kroku wykonywały podane w ksiażce polecenia.

Caroline oddała sie; relaksującym doznaniom i wkrot- ce zrozumiała, dlaczego Nell i Emma tak bezwstydnie domagały sie; snu. Czas sie; zatrzymał. Ledwie słyszała muzyke. Wszelkie troski zwiazane z Robertem i Joshem gdziesś uleciały. Nie myśslała o niczym, po prostu od­poczywała...

- Przesuwac obiema rekami od podstawy krego- słupa do bioder... - Emma czytała instrukcje dla Nell kojacym, melodyjnym głosem.

Niespodziewanie usłyszały dudnienie na drewnianej podłodze werandy. Kroki miały nieregularny rytm i na pewno należały do meżczyzny. Potem odezwał sie; niski głos:

Pete! Przecież mecz tenisowy miał trwac dłużej!

Pete otworzył drzwi i obaj weszli do srodka. Nie

otwierając oczu, Caroline słyszała, że jeden z nich kustyka. Najwyrażniej Pete.

Dłonie Emmy zatrzymały sie; na łopatkach przyjacioł- ki. Caroline czuła sliski olejek do masażu miedzy swoją skorą a palcami Emmy. Lawendowy i rożany zapach nabrał mocy i słodko-ostra won wnikne;ła w jej nozdrza.

,,Och'' jest jak najbardziej na miejscu, uznał Declan, ktory stał za jego plecami.

Meżczyżni trafili na scene bardzo niewinna, a rowno- czesnie niezwykle intymny. Na srodku pokoju na podło­dze leżała Caroline Archer, a Nell Cassidy, szefowa od- działunagłych wypadkow, pochylała sie; nad jej nagim do pasa ciałem, na ktore Declan wolałby teraz nie patrzec. Tak czy owak, to Caroline przyciagneła jego uwage.

Odrzuciła włosy z karku, żeby nie zatłuscił ich olejek. Wyglądała jak uspiona po namietnej nocy. Jej oczy były zamkniete, twarz spokojna i zrelaksowana.

Rece Caroline leżały wzdłuż ciała, jej skora była gładka jak u dziecka, plecy błyszczały, a nogi przy­krywał rocznik, siegajac niemal bioder.

Byle szybko, prosze, dodał w duchu, zanim ktos sie; zorientuje, że sie; gapie; i cos sie; ze mną dzieje.

Podał ramie; Pete'owi, kto ry pokustykał z nim na tyły domu. Pete wyjał z lodowki dwie puszki piwa, a także paczke mrożonego groszku do chłodzenia kostki, i po­szli razem na zacienioną werande.

Declan siadł na krzesle z jekiem ulgi. W koncu dośswiadczył jedynie normalnej fizycznej reakcji, nad ktorą żaden meżczyzna nie ma pełnej kontroli. To przychodzi i mija, to nie problem... chyba że facet przez dwa tygodnie nie widzi swojej dziewczyny i nie zobaczy jej jeszcze przez co najmniej piec dni.

Nie miał najmniejszego zamiaru doszukiwacś sie; w owym odruchu niczego ponad fizjologie;, a jednak go to zdenerwowało. Nie spodziewał sie;, że Suzy tak długo bedzie nieobecna. Przedtem beztrosko zapewniała, że wie;kszośscś pracy be;dzie wykonywała w Glenfallon, a jest inaczej.

Widocznie potrzebuje cze;stszych konsultacji z reda­ktorami. Jej odcinki rozgrywają sie; w Sydney, musi odwiedzac rozmaite miejsca, żeby je potem odpowied­nio przedstawic. To ma sens.

Declan wspierał jej kariere, ale rownoczesnie lubił planowac. Miał chaotyczne dziecinstwo, pełne nieprze­widzianych trudnych chwil i rownie zaskakujących okresow dobrej passy. Towarzyszyło temu poczucie, że nigdy nie wiadomo, z kto rej strony powieje wiatr.

Czy mama be;dzie miała prace;? Czy tata wygra na wyscigach? Czy o tej porze za tydzien bedą swietowac, czy może zeskrobywac z chleba plesn i ukrywac podej­rzany stechły smak pod warstwą taniego dżemu?

Czy Suzy przyjedzie z koncem tygodnia, czy też nie? Jesli tak, troche go to uspokoi. Gdyby zas miała nie przyjechac, wolałby wiedziec to jak najwczesniej, by przywyknac do tej mysli. Ale ona chyba wcale tego nie rozumie.

Pił piwo w pospiechu. Pete był gderliwy i zdener­wowany, co i rusz zerkał do wne;trza domu, z nadzieja;, że lekcja masażu wkrotce dobiegnie konca i Emma zostanie sama.

Leżac na brzuchu, Caroline słyszała kroki Declana w przedpokoju. Po niecałej minucie ruszył samochod.

Przyjemnośc, jaką dawał Caroline masaż, znikneła wraz z przyjściem Declana. Nie musiała otwierac oczu, by wiedziec, że meżczyzna patrzy na jej nagie, błyszcza- ce plecy.

Podniosła sie; energicznie i poszła do meża. Nell znikneła w łazience. Poł minuty pożniej Caroline i Kit usłyszały, jak Emma pomaga Pete'owi wejsc z po­wrotem do domu.

Drzwi lodowki otworzyły sie; i zamkneły, kuchenna krzątanina zagłuszała czesc słow.

Głos Emmy zniżył sie; do uspokajającego pomruki­wania, potem zapadła cisza przerwana dosc intymnym śsmiechem.

Caroline zastanowiła sie;, czy przyjaciołka chce zo- stawic Emme i Pete'a samym sobie, czy może spieszy sie; do swojego meżczyzny. Zapewne jedno i drugie.

Postanowiła, że wczesniej zabierze Josha od Rohana.

Włożyła bluzke i znalazła zegarek. Jest czwarta. Josh siedzi u kolegi od dziesiątej, nie powinien narzekac. Zrobią razem pizze; i uzgodnia, jaki film wypożyczyc, by obydwoje mieli przyjemnosc z oglądania.

Miała nadzieje;, że Josh nie zechce nocowac u kolegi. I tak jej zdaniem spe;dzali razem mało czasu, a na kolejny tydzien zapowiadał sie; trening rugby, czyli przez weekend w ogole nie zobaczy syna.

Robert przysłał mu bilet na samolot. Josh nie cierpiał latac małym samolotem, jaki kursował mie;dzy Sydney i Glenfallon. Nawet kiedy połykał tabletke, cieżko znosił lot, a jesli Robert i Josh zapomna; o tabletce na droge; powrotna;, co jest bardzo prawdopodobne...

Swoją droga, w pociagu czy samochodzie Josh wcale nie czułby sie; lepiej. Odległosc miedzy Sydney i Glen- fallon pozwala na weekendowy wypad, ale jest to o wiele za daleko, by odbyc te podroż bez przykrosci.

Kiedy Caroline dotarła do domu Rohana, obaj chłop­cy zacze;li ja; błagac, by Josh został na noc. Mama Rohana, sympatyczna kobieta, powiedziała:

- Zgodziłam sie; pod warunkiem, że i pani sie; zgodzi.

Caroline nie miała serca odmowic synowi. A zatem zamiast pizzy usmażyła na kolacje; jajka i wzieła z wy­pożyczalni film, ktory Joshowi by sie; nie podobał.

Wiecej niż raz, obijając sie; po zbyt cichym domu, pomyslała, że Declan McCulloch także został na week­end sam. Ciekawe, jak spedza ten wieczor?

ROZDZIAŁ PIĄTY

Spojrzała na stos szkiełek, ktore trzymała Julianne, i zrozumiała, że niepredko wyjdzie z pracy. Na jej tacy, kto ra o tej porze dnia była zazwyczaj pusta, stało kilka pojemnikow, kto re czekały na swoją kolej.

Powiedzmy, że obejrzy dziesiec preparatów. Dzie­siec to ładna okragła liczba. Siegneła po słuchawke i wybrała numer sąsiadki, matki nastolatkow, ktora w razie koniecznośsci che;tnie brała do siebie Josha. Naste;pnie zatelefonowała do Josha, by nie spodziewał sie; jej przed szosta, i zaproponowała, by wpadł do sa- siadow. Pani Hollis na niego czeka, wyjaśniła, a Steve Hollis dostał na urodziny nowe gry wideo. Nie musiała syna namawiac długo.

Miała tylko nadzieje;, że Josh w miedzyczasie nie padnie ze zme;czenia. Poprzedniego wieczoru przyleciał z Sydney. Meczyły go takie nudnosci, że przez poł godziny musieli siedziec w poczekalni małego lotniska w Glenfallon, nim chłopiec był w stanie wsi^sc do samochodu.

Niewiele opowiadał o weekendzie z ojcem. Rzucił tylko: ,,Było fajnie'', co mogło znaczyc wszystko. Na podstawie jezyka ciała syna Caroline wywnioskowała, że nie bawił sie; za dobrze. Nic dziwnego. Jej zdaniem nie był stworzony do rugby, fizycznie ani psychicznie. Ciekawe, ile czasu zajmie Robertowi dojscie do tego wniosku i kiedy da sobie spokoj z tym pomysłem. Czyja w ogole potrafie dogadac sie; z Robertem? - zapytała siebie.

Robert ożenił sie; powtórnie cztery lata temu, miał z Gail trzynastomiesieczną corke Amelie;. Oczywiscie szalał na jej punkcie, ale Caroline także oszalałaby na punkcie coreczki. Byłaby niesprawiedliwa, twierdząc, że Amelia zajeła pierwsze miejsce w sercu Roberta, a jednak...

Robert podejmował autorytatywne decyzje na temat przyszłosci Josha, nie zastanawiał sie; nad charakterem syna i nie brał pod uwage żadnej alternatywy. Josh bedzie uczeszczał do Woodside. Josh bedzie grał w rug­by. Josh powinien studiowac prawo albo medycyne. Doskonała byłaby chirurgia ortopedyczna, wtedy po­szedłby w slady ojca.

Ostatniego wieczoru, kiedy Caroline zadzwoniła do Roberta, by poinformowac go, że Josh szczesliwie przyleciał do domu, Robert rzucił mimochodem:

Tyle że Robert nie bierze pod uwage Ranleigh.

Owszem, cos ja zniechecało, ale nie podjeła kolejnej dyskusji. Za to zśle w nocy spała i potem nie mogła skupic sie; w pracy.

Wziełagłeboki oddech i wsuneła kolejne prostokątne szkiełko pod okular. Dopiero po kilku sekundach zorien­towała sie;, że nazwisko pacjentki jest jej znane.

Sandie McLennan. Z ona jej brata, Chrisa.

Nie była to rutynowa cytologia, ale biopsja, ktorą Declan albo Tom zrobił rano w szpitalu. Sprawdziła informacje wpisane już do komputera. Tak, Declan wykonał biopsje;, a nazwisko sie; zgadza. Także inne dane pasuja; do szwagierki. To nic nie znaczy, zapewniła sie; w duchu. Przecież Sandie wspomniałaby, że ma kłopoty ze zdrowiem.

Wokoł panowała cisza. Laborantki i Steph poszły już do domu. Declan i Tom może są jeszcze na terenie szpitala, a może także sobie poszli. Caroline słyszała jedynie pomrukiwanie komputera, o tej porze raczej irytujace niż uspokajające.

Nastawiła ostrosc, po czym zaczeła szukac grupy komorek pomiedzy rożowymi i czerwonymi plamami. Patrzyły na nia; oczy sowy, zbyt wiele tych oczu, by mogła je zliczyc.

Oczy sowy!

Zadrżała, serce zaczeło jej mocno bic. Nie chciała tego zobaczyc. Pomiedzy normalnymi komorkami lim- focytow rozrzucone były bezładnie komorki chore, o wiele wieksze, ktore zamiast jednego zawierały dwa jadra. To własnie tak zwany efekt ,,oczu sowy'', ktory uderzył ją z taką siłą. W każdym jadrze komorki znajdowało sie; mniejsze kołko, ktore zabarwiło sie; na czerwono pod wpływem odczynnika, ktorego użyły laborantki.

Komorki Hodgkina. Komorki nowotworowe.

Sandie ma raka.

Caroline stłumiła szloch. Odsune;ła krzesło i uciekła od mikroskopu. Trzymała w palcach szkiełko z komor­kami Sandy. W głowie tłukły jej sie; pytania, żal i po­czucie winy przypływały i odpływały. Krażyła po kory­tarzu i myslała: powinnam sie; spakowac, wyłaczyc sprzet. Powinnam isc do domu. Ale jeżeli Josh zobaczy, że jestem załamana, i zapyta, o co chodzi...

Nagle usłyszała jakies kroki i zobaczyła Declana, ktory szedł w jej strone z usmiechem na twarzy.

- Sadziłem, że wszyscy już sobie poszli. - Spojrzał na nią baczniej. - Co jest?

Probowała sie; usmiechna;c.

Dopadłyjadreszcze i mdłosci. Objeła sie; ramionami.

Dwaj synowie Sandie i Chrisa sa; jeszcze tacy mali

Declan stał, a Caroline przepraszała go. Mowiła, że znalazł sie; z jej winy w niezre;cznej sytuacji i na pewno żałuje, że nie wyszedł ze szpitala dziesiec minut wczes- niej. Tymczasem on położył reke na jej ramieniu, ale widac uznał, że to za mało, bo w chwile; pożniej ją przytulił.

głowe najego ramieniu. Jasna koszula Declanapachniała proszkiem do prania o zapachu jabłek i nagrzanym słoncem powietrzem. Przy niej wydawał sie; poteżny, pewny siebie i tego, że jest w stanie ukoic każdy bol. Było jej tak dobrze. W każdej innej sytuacji walczyłaby z tym odczuciem, ale teraz przekraczało to jej możliwosci.

W dalszym ciagu gładził jej plecy. Caroline nie miała siły podnieśc głowy. On tak ładnie pachnie. I jest taki przyjemny w dotyku, ma ciepłe rece i mocne nogi. No

  1. mowi dokładnie to, co należy. Ale nie mogła tkwic dłużej w tej pozycji, po prostu nie wypada.

W koncu podniosła głowe tak wysoko, że jej oczy znalazły sie; na linii brody Declana, zaledwie centymetr czy dwa od niego. Gdzies nisko i głęboko poczuła jakis wstrza;s i ucisk. Cofne;ła sie;, przestraszona siła; swojego pożadania. Jej wargi omal nie zadrżały, tak bardzo chciały przylgnac do jego sko ry. Od dawna nie reagowa­ła tak silnie na meżczyzne. Declan zmrużył oczy, omiatajac wzrokiem jej spietą twarz. Zauważyła, że zanim znowu sie; odezwał, przemyslał swoje słowa:

Declan skina;ł głowa;.

Te słowatkwiływjej głowie przez całądroge do domu.

Declan omal nie zaproponował jej po raz wtory, że zawiezie ją na farme brata. Wiedział, że dobrze zrobił, nie wystepujac ostatecznie z ową propozycją. Powinien skupic uwage na Suzy. Nie jest w koncu rycerzem w lsniacej zbroi, i nie musi przychodzic z pomocą ledwie znanej kobiecie. Caroline to sympatyczna kole­żanka, na kto rej może polegac i kto rej towarzystwo jest mu miłe, ale na tym koniec.

A w domu Suzy wlepiała wzrok w ekran komputera. W pokoju zrobiło sie; ciemno, a ona nie wstała nawet od biurka i nie zapaliła swiatła.

Miała zamknac ostateczną wersje; tego odcinka na piatek. Tego dnia miała też wyznaczone spotkanie grupy scenarzystów w Sydney. Gdy rankiem zapytał ja, jak jej idzie, odparła:

W przypadku ludzi parających sie; pisaniem koniec jest bardzo rozciagliwym okresleniem.

Przyniosł jej kieliszek wina i tace; z krakersami oraz serem. Suzy mrukneła jakies podziekowanie, nie od­rywając palcow od klawiszy. Nie miał do niej żalu. To jej praca. Czytał fragment scenariusza i stwierdził, że jest w tym dobra. Tyle że scenariusze czyta sie; dosyc trudno. Co chwile; zmieniają sie; sceny i pojawiają wskazowki dotyczące miejsca i czasu akcji. Jezyk jest prosty, mało poetycki, wie;c w istocie trudno mu było adekwatnie ocenic jakosc jej pracy, podobnie jak jej niełatwo przyszłoby osadzic jego profesjonalizm.

Zrewidował swoje myslenie na temat przyszłych wizyt Suzy. Może nie powinna przyjeżdżac tuż przed terminem oddania pracy. Bo niby sa; pod jednym da­chem, ale emocjonalnie Suzy jest bardzo daleko. Ogro­mnie liczył na namie;tna; noc. Do diabła, co by zrobił, gdyby Caroline jednak sie; zgodziła, by zawiozł ja; i Josha na te farme? Jakby kompletnie zapomniał, że ma inne zobowia;zania. To go zaniepokoiło. Damy w opa­łach mogą stanowic nieoczekiwane zagrożenie.

Z drugiej strony, jeżeli Suzy bedzie nadal tkwiła przy komputerze, czterogodzinna podroż na wies niewiele by zmieniła.

Krażył tam i z powrotem, włóczył telewizor, by obejrzec wiadomosci, nie wiedział, co ma ze soba; pocza;c.

Odwrociła nieco głowe;, nie odrywaja;c oczu od ek­ranu.

Jak sobie chce, ale on jest głodny. Jakies poł godziny pożniej przyrządził chinską zupe z torebki. Nie zjadł wszystkiego, na wypadek, gdyby Suzy jednak zgłod­niała.

Tuż przed dziesiatą wyszła ze swojego pokoju ze zmarszczonym czołem.

Uśsmiechne;ła sie;, jej oczy zabłysły.

Ponieważ jest poniedziałek, są w małym miasteczku, i nawet jesli pracownicy dwoch knajpek, ktore mogą jeszcze bycś otwarte, nie popatrza; na nich podejrzliwie, jedzenie bedzie pewnie niezbyt swieże. Z wyjątkiem hamburgera.

Zachował te przemyslenia dla siebie. Z jakiegoś powodu nie chciał sie; denerwowac.

Nie przypadła jej do gustu ta uwaga i nie dała sie; przeprosic zupą zrobioną dwie godziny wczesniej. Emo­cje Declana zwiazane z jej szybkim powrotem do Sydney zeszły na drugi plan. Prawde powiedziawszy, nie poruszali tego tematu i z trudem przetrwali wieczor, oboje nastroszeni, nie znajdując płaszczyzny porozu­mienia.

Przez chwile; zastanawiał sie; na odpowiedzią. To fakt, jako patolog nie mogł oczekiwac wielu wezwan, alejeżeli wyłaczał pager na weekend, musiał miec istotny powod.

Zamierzał podacś Suzy kilka obrazowych przykła- do w, ale ona tymczasem już buszowała w spiżarni.

Spojrzała na niego z przekrzywioną głową i rekami wspartymi na biodrach.

Westchneła z przesada, wydeła wargi, a potem usmiechneła sie;, pokazując dołeczek w policzku.

Zrozumiała, że ja żartobliwie przedrzeżnia, i roze-

smiana rzuciła mu kuchenną scierke na głowe. Atmo­sfera sie; poprawiła i Declan przypomniał sobie wszyst­kie powody, ktore skłoniły go do przyjazdu za Suzy do Australii.

Ale o jedenastej, gdy kładł sie; sam do łożka, uderzyła go pewna mysl. Kiedy jest sie; w związku, ktory nie został potwierdzony żadnym oficjalnym zobowiaza- niem, należy spedzac ze sobą wiecej czasu. Trzeba bez przerwy pamietac, co trzyma dwoje ludzi razem. Nie można sobie pozwolic na zbyt długie rozstania, kiedy związek dotyczy dzisiaj, bo bez tego dzisiaj nie zostaje już nic. Wstał i poszedł przerwac Suzy po raz czwarty albo piaty tego dnia.

Caroline uzbroiłasie w cierpliwosc i nie zadzwoniłado Sandie i Chrisa aż do wtorku. Nie okazywała, jak bardzo cierpi. Chris i jego rodzina byli pod opieką lekarza, kto ry pracował głownie w Glenfallon, ale miał też gabinet w miasteczku Cargoola, o wiele bliżej farmy, gdzie przyjmował raz wtygodniu. Wjaki dzien? Nie pamietała.

Zadzwonie w srode wieczorem, postanowiła.

Ale Sandie ją wyprzedziła. W srode; o jedenastej w południe Caroline podniosła słuchawke telefonu i usłyszała głos szwagierki. Od razu wiedziała, że Sandie została już poinformowana o wynikach biopsji.

Po drodze w korytarzu Caroline spotkała Declana.

Twarz Declana spoważniała.

Declan oparł sie; o sciane. Odruchowo pocierał dłonią

połmatową farbe na wysokosci ramienia.

Zasmiała sie; z przymusem.

Wzbraniała sie; wczesniej przyjac jego propozycje;, kiedy to miała byc przysługa. Teraz, gdy przedstawił to w innym swietle, nie mogła odmowic. I nie chciała. Bardzo dobrze wiedziała też, dlaczego nie chce.

Czy to cieżki grzech tak bardzo polubic meżczyzne, ktory już gdzie indziej ulokował swe uczucia? Chyba nie, w koncu nie ma wobec niego żadnych nieuczciwych zamiarow. Jesli zdoła, zamieni to uczucie w przyjażn. Zaprzyjażni sie; także z Suzy, jeżeli tylko Suzy posiedzi tu dłużej. I bedzie w milczeniu walczyła z emocjami, aż je pokona. Be;dzie robiła dobra; mine; do złej gry, by Declan niczego nie podejrzewał. W koncu takie emocje nie trwają wiecznie, prawda?

Nie siedziała długo ze szwagierką. Sandie była umo- wiona z Chrisem w sklepie żelaznym.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Declan podjechał po Caroline i Josha w sobote; o dziewiątej rano. Poprzedniego wieczoru zadzwonił do niej, by upewnic sie;, czy Sandie nie ma nic przeciwko jego obecnosci.

Po telefonie Suzy we wtorek wieczorem, kiedy oswiadczyła - wielka niespodzianka! - że nie wraca na weekend, powinien był zapewne zrezygnowac z sobot­niego meczu tenisa. Tom i pozostali zrozumieliby, gdyby oznajmił im, że jedzie do Sydney. Ale Declan był zły. Gdyby pojechał na ten weekend do Sydney, czułby sie; tak, jakby to Suzy dyktowała mu warunki. I raczej nie bawiliby sie; dobrze.

A zatem został w Glenfallon powodowany dumą i... czyms jeszcze. Ostrożnoscią. Tchorzostwem. Nie znaj­dował słow dla okreslenia swoich uczuc. Miał swiado- mosc, że jest niespokojny, gotowy na wiecej niż strzyże­nie trawnika, wypożyczenie kasety z filmem i zakupy.

Pogoda była pie;kna. Tak mogłby wygla;dac srodek lata w Irlandii, a nawet w Londynie, a tutaj jest to po prostu kolejny ładny, jesienny dzien.

Na tylnym siedzeniu samochodu siedzi w milczeniu ciemnowłosy, piegowaty, jedenastoletni syn Caroline. Po tabletce przeciw chorobie lokomocyjnej Josha za­wsze ogarnia sennosc, oznajmiła. Declan nie miał wiele okazji, by go poznac, ale uznał, że to grzeczny chłopiec. Miał szeroki usmiech, krzywe zeby i był troche roztarg­niony, podobnie jak Declan w jego wieku.

Caroline także niewiele odzywała sie; w podroży, kto ra zajeła im ponad połtorej godziny, ale jej daleko było do spania. Za każdym razem, gdy na nią zerkał, widział jej napiete miernie i zmarszczone czoło. Im bardziej oddalali sie; od Glenfallon, tym lepiej to rozu­miał.

Sztucznie nawadniana ziemia, gdzie bujnie rosły cytrusy i na treliażach pieła sie; winorosl, siegała tylko kilka kilometrów za rzeke. Dalej jechali wzdłuż niewy­sokich wzgorz i mijali rozległe doliny. Były to tereny bardziej płaskie niż ocean i nadal potwornie suche. W lutym troche; popadało, tu i owdzie widniały niewiel­kie zazielenione połacie, ale deszczu wciaż było za mało.

Stadom owiec o barwie przykurzonego brazu jakims cudem starczało pożywienia. Aż trudno było sobie wyobrazic, że przed ostatnimi deszczami krajobraz wyglądał jeszcze gorzej. Dla Irlandczyka nie był to pie;kny sświat, lecz Declan rozumiał, na czym polega jego siła. Piekno to nie wszystko. Poczuł coś, czego nie zaznał nigdy w Londynie ani Sydney - szacunek i po­dziw.

Odległosci były tutaj niewyobrażalne, praca cieżka. Jak McLennanowie zdołają na poł roku, a może nawet dłużej, właczyc do swojego życia leczenie Sandie? Caroline bedzie musiała im pomoc, nie miał wątpli­wości.

- W jakim wieku są chłopcy? - zapytał.

Wyglądała ładnie pomimo wewnetrznej rozterki. Miała na sobie dżinsy, białe sportowe buty i lekki bawełniany sweter. Błyszczące włosy zwiazała wysoko wkonski ogon, co odjeło jej co najmniej piec lat. Declan czuł jej obecnosc o wiele mocniej, niż by sobie życzył.

Nie potrafił uciec przed porownaniem rzeczowej determinacji Caroline ze zwodniczymi, niefrasobliwy­mi obietnicami Suzy, choc to niesprawiedliwe.

A skoro jest niesprawiedliwe, postanowił ich nie porownywac. Za dwa tygodnie pojedzie do Sydney i wyłoży karty na stoł. Był zdecydowany dac wiecej, brał nawet pod uwage slub, jeżeli Suzy wyjdzie mu na­przeciw. Postanowiwszy tak, uznał, że najlepiej nie myslec teraz wiecej o Suzy.

Sama bede musiała oddac do przedszkola i poprosic Natalie;, żeby wzieławiecej godzin, wtedyjabede mogła pracowac krocej.

Declan stłumił uczucie rozczarowania. Lubił Toma i Steph, a także pozostałych wspołpracownikow, ale tylko z Caroline mogł naprawde; pogadac. I to szczerzej niż z Suzy.

Wiedział, że to niebezpieczne i po raz kolejny poczuł w sobie ducha buntownika. Był zły na Suzy i na siebie.

I znowu musiał sobie przypomniec, że nie ma sensu porownywac tych dwoch kobiet.

Declan chciał ja; poprosic, by nie oceniała sie; tak surowo, bo zbyt czesto sie; nie docenia. Milczał jednak.

Jechali własnie przez Cargoole. Jasne budynki szkoły były rzeczywiscie smiesznie małe. Dziesiec kilometrów za granicami miasteczka po lewej ukazała sie; linia poteżnych eukaliptusow, ktore rosły wzdłuż rzeki. Oko­lica była tu o wiele ładniejsza, niż sobie wyobrażał. Oaza spokoju i bujnego pie;kna w tym bezwzgle;dnym krajobrazie.

Dom mieszkalny i budynki gospodarcze leżały tuż za zboczem, do tego miejsca najdalej sie;gała rzeka w cza­sie powodzi, z wyjątkiem tych najgrożniejszych, oczy- wiscie.

Chris i Sandie pracowali tu niewiarygodnie cieżko i byli dumni z tego, czego dokonali. Declan wysiadł z samochodu i rozglądał sie; dokoła. Budynki pomalo­wane na kremowo miały czerwone dachy, kto re kontra­stowały z zielenią zadziwiajaco bujnie kwitnących ogrodow. Na szerokiej werandzie ciagnacej sie; z trzech stron domu stały wyplatane meble i palmy w donicach.

Dostrzegł niewielki sad, warzywa i zioła, kilka wyso­kich sosen, kto re zapewne rosły tu od lat, i dwie grządki europejskich roslin wymagających szczegolnej troski, a także sporo wody, miedzy innymi roże i petunie.

Rzad dosc dużych pojemnikow na deszczowke, do ktorych spływała woda z dachu, wyjasniał, jakim cudem gospodarze zdołali utrzymac ogrod w dobrym stanie, choc od dłuższego czasu nie padało. Declan dojrzał także cos, co mogło byc pompownia, kto ra ciagnie wode z rzeki.

W tej właśnie chwili otworzyły sie; drzwi i szczupła blada kobieta, zapewne Sandie, ruszyła im naprzeciw. Przed nia; biegli jej synowie oraz dwa czarno-białe psy pasterskie. Chłopcy i psy natychmiast radosnie rzucili sie; na starszego kuzyna, ktorego z miejsca opusciła sennosc.

Caroline podbiegła do Sandie i ja; uśsciskała.

Naste;pnie Caroline serdecznie przywitała brata, kto- ry do nich dołączył, wzieła jego twarz w dłonie i szukała na niej sladow bolu.

Declan powsciagnał usmiech, był troche; skrepowa- ny. Caroline zapomniała go przedstawic. Zapomniała o jego obecnosci, prawde; mowiac. W koncu spojrzała na niego ze skrucha;.

Chris uscisnał mu serdecznie dłon - był to uscisk dłoni starszego brata, ktory zastanawia sie;, czy ma do czynienia z nowym meżczyzną rozwiedzionej siostry.

Nie powinienem był tu przyjeżdżac, pomyslał, kiedy Chris skinął głową i rzekł:

To zła pora na wizyte;, fatalne okolicznosci, i ja jestem nieodpowiednią osobą. Doszedł jednak do tego wniosku zbyt pozno. Postanowił zatem trzymac sie; z boku, by im nie przeszkadzac. Może pobawi sie; z chłopcami, aby i oni nie zawadzali.

Zapadło milczenie. Caroline doskonale wiedziała, o czym szwagierka mysli. Jej opor natychmiast osłabł.

Skonczyły zmywanie, zaparzyły herbate i wszystko uzgodniły. Chłopcy zamieszkają u Caroline. Weekendy bedą spedzac w Glenfallon albo na farmie. Sandie podda sie; szesciu tygodniowym cyklom terapii, i po każdym bedzie przez trzy tygodnie odpoczywac. Chris dopilnuje farmy.

Caroline założyła, że w czasie jej rozmowy z Sandie Chris dotrzyma towarzystwa Declanowi. Aż tu raptem jej brat wkroczył do kuchni i oznajmił, że naprawił ciagnik.

Declan zszedł im z drogi. Pewnie mysli, że tak należało. W tej samej chwili chłopcy z hałasem wpadli do kuchni, a tuż za nimi wszedł Declan. Psy zostały przy schodach i wyły bezdusznie porzucone.

Mineły prawie dwa tygodnie. Sandie pojechała z Chrisem do Canberry na pierwszy cykl terapii i wrociła na farme; wyczerpana i dre;czona nudnosciami. W mie;- dzyczasie chłopcy zamieszkali w Glenfallon i zdawało sie;, że dosc łatwo wpasowali sie; w swoje nowe życie.

Mattie i Sam wiedzieli, że ich mama choruje, ale nie mieli watpliwosci, że leczenie przyniesie pozytywny skutek. Na tym etapie zachwianie ich wspaniałej, dają­cej nadzieje; wiary byłoby okrutne i bezzasadne.

Pod koniec pierwszego tygodnia, ktory chłopcy spe;- dzili w Glenfallon, Caroline i Josh musieli jechac do Sydney na dzien otwarty w Woodside. Caroline praco­wała teraz tylko przedpołudniami, mogła wiec bez problemu odebrac bratankow wczesniej i zawiezc ich na weekend na farme;, by potem wrocic do domu i o czwar­tej po południu wyruszyc do Sydney.

Załamała sie; jednak, kiedy w drodze powrotnej z farmy piec kilometrów przed Glenfallon padł jej silnik. Czuła zapach rozgrzanego oleju i wiedziała, że awaria jest poważna. Zatrzymała przejeżdżający samochod. Kierowca miał telefon komorkowy, a zatem mogła wezwac pomoc drogową. Mechanicy pojawili sie; w cia- gu poł godziny i stwierdzili wyciek oleju. Samochod trzeba oddac do warsztatu, nie ma mowy, żeby jechała nim do Sydney.

Mechanik wzruszył ramionami i usmiechnał sie;.

W dziesiec minut po dotarciu do domu wykreciła numer patologii i z ulgą stwierdziła, że Declan jeszcze nie wyszedł. Josh był już spakowany, jadł banana i gapił sie; w telewizor. Mine;ła czwarta trzydzieśsci.

Ze cie; do tego zmuszam. Ze zwracam sie; do ciebie, ponieważ chce; byc z tobą. I nawet tego nie ukrywam.

Caroline dała Joshowi tabletke;, wrzuciła swoje rze­czy do torby, bo wcześsniej nie miała okazji tego zrobicś, i czekali na Declana.

Ten zas był zrelaksowany i w dobrym nastroju. Nie okazał im, że mu przeszkadzają nawet jesli tak było, nawet kiedy dowiedział sie;, że zamieszkają w hoteliku w Pymble. Było to blisko Woodside oraz domu Roberta i Gail, ale daleko na połnoc od Harbour Bridge. Declan jechał do Coogee, niemal rownie daleko od tego mostu, tyle że w przeciwnym kierunku.

Przez pierwsze dwie godziny Caroline udawała, że spi tak jak Josh, a potem poczuła, że samochod zwolnił, otworzyła oczy i zobaczyła, że Declan zjeżdża z drogi, by cos przekasic. Zjedli przyprawione na ostro burgery z kurczakiem i frytki.

Josh energicznie pokiwał głowa; i wgryzł sie; w swoje­go burgera. Do tej pory Declan i Josh nie rozmawiali wiele, ale widac było, że czują sie; ze sobą dobrze. Caroline zauważyła to już na farmie. Declan widocznie pamietał, jak to jest byc chłopcem. A chłopcy i meżczy- żni nie muszą wcale dużo ze sobą rozmawiac, by sie; zaprzyjażnic.

I znowu niewiele rozmawiali. Caroline wiedziała, że

Declan jest zmeczony, chociaż po kolejnych dwoch godzinach jazdy uparł sie;, by znowu si^sc za kierow­nica;.

Dotarli do Pymble około połnocy. Znaczyło to, że minie jeszcze godzina, zanim Declan przejedzie przez tunel i wschodnie przedmiescia do Coogee.

Nazajutrz, zwiedzając potencjalną przyszłą szkołe Josha z jego ojcem, musiała przyznac, że Woodside to wspaniałe miejsce, hojnie dotowane i doskonale wypo­sażone, przygotowane do wszelkiego rodzaju zajec pozaszkolnych, jakie mogłby dla swojego dziecka wy- marzycś ambitny rodzic.

Josh szybko zniknął w tłumie innych chłopcow, by poddac sie; testowi sprawdzającemu poziom jego wie­dzy. W tej kwestii Caroline nie miała obaw. Josh nie należał do prymusow, ale był bardzo bystry.

Gdy tylko odszedł, wzieła głeboki oddech i przygoto­wała sie; do dyskusji na ten sam temat. Roberta jednak nie przekonały jej argumenty. Podkreslił, że przez minione dziesiec lat nie ingerował zbytnio w wychowa­nie chłopca, skrupulatnie płacił też alimenty, ale teraz ma wobec syna pewne plany, chce mu pomoc wejsc w dorosły swiat.

I nie mam nikogo procz niego.

Starczyło jej rozsądku, by zachowac ten argument dla siebie. Poświeciłaby przecież własne uczucia, gdyby wierzyła, że internat to dobre miejsce dla Josha.

Caroline zajeła bardziej ugodową pozycje;, choc ry­zyko rozstania bardzo ją bolało.

Robert nie odpowiedział od razu. Caroline usiłowała wyczytac cos z jego twarzy. Przez ostatnie lata przybrał na wadze, policzki mu lekko obwisły. Zaczesywał teraz włosy na bok, probujac ukryc fakt, że łysieje.

Caroline była zbyt zszokowana i zła, by zareagowac. Tak, Gail miałaby dodatkowe zaje;cie, ale w koncu to dziecko jej meża. Nikt nie obiecywał, że wychodząc za rozwodnika, wkracza na droge usłaną rożami, zwłaszcza że małżonek ma potomstwo z poprzedniego zwiazku. Czy Robert poważnie sugeruje, że przyrodni brat stano­wiłby zagrożenie dla jego coreczki? Josh, ten łagodny jak baranek Josh?

Nie wierzyła własnym uszom, miała ochote krzy- czec, ale spokojnie pomyslała, by wyjasnic Robertowi, jak swietnie Josh opiekuje sie; Mattie i Samem. Chciała powiedziec, że przyrodnie rodzenstwo miałoby wspa­niałą okazje;, by sie; poznac. Przecież niegdys sam Robert twierdził, że podtrzymywanie rodzinnych zwiazkow jest niezwykle istotne.

Och, do diabła! Prożny trud. Spojrzała na swojego byłego meża i zobaczyła, że dzieli ich przepasc, ktorej nigdy nie pokona.

Czy jest głeboko przekonana, że internat to nieodpo­wiednie miejsce dla Josha? Dosc głeboko, by rozstrzy- gac te; sprawe w sadzie rodzinnym? Och, to żałosne. Zaczeła już niemal liczyc na to, że Josh nie zda testow.

Po przedpołudniowych egzaminach przyszła pora na rozrywke. Była wystawa, stoiska z przekąskami, pokazy sportowe. Robert upierał sie;, by niczego nie pomineli. A ponieważ zaraz potem wybierali sie; na kolacje; do domu Roberta, Caroline nie miała wymowki.

Domysliła sie;, że chłopiec nie potrafi jednoznacznie

wyrazic swojej niecheci, ale to nie znaczy, że nie jest ona szczera, i że nie należy brac jej poważnie.

Tego wieczoru wszyscy dwoili sie; i troili. Gail zasypała Caroline pytaniami na temat pracy, domu, rodziny, a Caroline odwdzieczyła sie; jej tym samym. O wiele łatwiej dogadywała sie; teraz z Gail aniżeli z Robertem. Josh nosił Amelie; na barana, a mała piszczała z radosci, ale jesli nawet zrobiło to na Rober­cie jakiekolwiek wrażenie, nie skomentował tego ani słowem.

Nastepnego dnia Robert i Gail, dzieki Bogu, mieli rano jakies zajecia, wiec Caroline i Josh pływali w pod­grzewanym basenie w motelu, a potem poszli na spacer i cos zjedli. Robert obiecał, że po południu podwiezie ich do Coogee.

Przyjechali tam kwadrans przed trzecią. Caroline nie chciała zatrzymywacś Roberta - ani Declana, gdyby sie; okazało, że jest gotowy do drogi - a zatem weszła na go re i zapukała do drzwi. Otworzyła jej Suzy.

Ale Suzy już znikneła, nie była zainteresowana nadziejami gośscia. Z jej zachowania trudno było nawet wywnioskowac, czy pamieta Caroline.

Ta zas stała i patrzyła na uchylone białe drzwi. Declan pojawił sie; po paru minutach.

Na dole przedstawiła sobie obydwu meżczyzn i po­prosiła Josha, by pomogł Declanowi przeniesc torby.

Twarz Roberta zachmurzyła sie;.

Przekrzywił głowe, ogladajac sie; za Declanem. Znaj­dowali sie; blisko plaży, gdzie trudno o miejsce parkin­gowe.

Nie była w stanie tego pojac. Josh miał wujka Chrisa, trenera piłki nożnej, dziadka, przynajmniej do czasu przeprowadzki jej rodzicow do Queensland, no i Rober­ta podczas wizyt wakacyjnych czy świątecznych. Całe tony me;skiego wzorca. Ale i tym razem nie wszcze;ła dyskusji, tylko zastanawiała sie;, poł żartem poł serio, czy nie powinna rozejrzec sie; poważnie za nowym partnerem.

Zeszczuplała i czuła sie; bardziej atrakcyjna niż przed kilkoma laty, chocś nie tak pewna siebie, jak by sobie życzyła. Ale w koncu jej przyjaciołki znalazły partnerów.

A zatem tak, oczywiscie. Zainteresuje sie; ogłoszenia­mi matrymonialnymi, dołaczy do jakiegoś klubu samo­tnych serc czy organizacji zdominowanej przez meż- czyzn, na przykład do miejscowej ochotniczej brygady do gaszenia pożarow buszu. Niczym rekin bedzie krażyc po wzburzonych wodach randek w Glenfallon, w po­szukiwaniu me;skiego wzorca dla Josha.

Declan i Josh wyłonili sie; zza rogu i skierowali do samochodu Roberta. Declan podrzucał i łapał swoje kluczyki. Metal połyskiwał w słoncu i rozjasniał jedną strone twarzy meżczyzny. Jego oczy były niebieskie jak ocean, ktory rozciagał sie; na horyzoncie za odległym wylotem ulicy.

Caroline wystarczyło jedno spojrzenie, by wiedziała, że jednak nie bedzie czytac ogłoszen matrymonialnych. Jeszcze nie. Dopoki nie wyleczy sie; z tego uczucia, ktore zaatakowało ją tak niespodzianie i meczyło od szesciu tygodni, i ktore nie ma żadnej przyszłosci.

Nie dotkne;li sie;, nie dotykali sie; od lat.

Robert dał Joshowi kuksanca. Uważał to za własciwy wyraz ojcowskiego uczucia, odka;d Josh skonczył dwa lata. Potem wsiadł do samochodu i odjechał z rykiem silnika do swojej ukochanej coreczki, ktorą tulił, do ktorej przemawiał czułymi słowami i ktorej co tydzien kupował prezenty.

Wrocił dosyc szybko. Wyjechali o trzeciej, zgodnie z umową. Josh niemal od razu zasnał. Miał za sobą niespokojną noc, no i zadziałała tabletka.

Trzeba ją zobaczyc, żeby rozumiec, dlaczego jest taka droga. Josh ma wrażenie, że test dobrze mu poszedł. Robert uważa, że to bardzo dobre miejsce dla Josha. No i przyjemnie było patrzec, jak sie; bawił ze swoją przy­rodnia; siostra;, Amelia;.

Declan przez chwile; milczał, a potem zauważył:

Na moment zapadła cisza, którą przerwało ciche przeklenstwo. Caroline przeniosła wzrok na Declana, automatycznie zastanawiając sie; po własnych piatko- wych doswiadczeniach, czy z samochodem wszystko w porządku.

Pokre;cił głowa;, zatopiony w myslach.

Zasmiał sie;, po czym powiedział:

To niewiele wyjasśniło, a Declan nie zamierzał wcho- dzic w szczegoły na temat swych mieszanych uczuc. Caroline zgadywała, o co chodzi, ale nie naciskała. O wiele trudniej przyszło jej dalsze ukrywanie własnych trosk. Kiedy masz obok siebie człowieka, z ktorym dobrze ci sie; gada, trudno nie wyrzucicś wszystkiego, co człowiekowi leży na wątrobie.

Może to ta hipnotyczna jazda po gładkiej autostra­dzie wywołuje o w niebezpieczny skutek? - pomyś­lała.

Caroline słuchała zauroczona opowiescia, zafascy­nowana jego głosem i wyrazem twarzy, i bardzo zado­wolona, że mowią o nim, a nie o niej. Nie miała ochoty ciagnac swoich żalow.

Rozesmiał sie; i zapytał:

Tak bardzo jak Sydney? Bardziej niż Londyn? Caro­line w ostatniej chwili ugryzła sie; w jezyk i unikneła przesadnie entuzjastycznej wypowiedzi w stylu Toma.

Kontynuowali rozmowe, aż Caroline ze zdumieniem ujrzała przed soba; bar i stacje; benzynowa;. Przejechali już taki kawał drogi? Była zbyt zaaferowana, by to zauważyc.

ROZDZIAŁ SIODMY

Kobieta, ktora weszła do sklepu, wydała sie; Dec- lanowi znajoma. Posłała mu niesmiały usmiech, nie patrząc mu w oczy. Suzy pchała wozek z zakupami. Declan przystana;ł i zacza;ł szukac w pamie;ci, by osadzic kobiety w jakims kontekscie. To musi byc ktos ze szpitala. Koło czterdziestki, szatynka, piegowata cera i pełna rezerwy postawa, sugerująca potrzebe prywatno- sci. Ktos, kto...

Tak, to pacjentka, ktorą badał jakies piec czy szesc tygodni temu. Siostra krzyczała na nia, bo nie przyznała sie; do guza w piersi. Pamietał, co wowczas czuli, mało nie zadrżał na to wspomnienie.

Declan ucieszył sie;, że ja spotkał. Zerknął przez

automatyczne drzwi i zobaczył, że Suzy ogląda sie; za nim ze zmarszczonym czołem. No coż, nic jej nie be- dzie, jak chwile; poczeka.

Sadzac z jej tonu można by pomyslec, że mowi o bro­dawce, a przecież na pewno wyjasniono jej, co to zna­czy. To metastaza, czyli przerzut nowotworu z piersi do innych organow. To bardzo złe nowiny.

Declan tylko skina;ł głowa;.

Za jakieś dziesiec dni zbada komo rki tej kobiety, a od tego, co zobaczy, bedzie zależało jej dalsze życie.

Suzy zostawiła wozek i weszła z powrotem przez automatycznie rozsuwane drzwi.

Nagle jej twarz rozjaśsnił uśsmiech, chocś zachowała rezerwe i niesmiałośc. Declan zrozumiał, że kobieta w pełni zdaje sobie sprawe, jak wiele znaczy dla swoich najbliższych. To cenny dar.

Nie chciał jednak o tym rozmawiac. Suzy wpadła w złosc.

Zobaczył jej zaskoczoną mine, jakby mowiła: Nie psuj tej chwili, i zrozumiał, że muszą porozmawiac.

Jeszcze podczas tego weekendu.

Caroline szła do siebie z filiżanką herbaty w dłoni, kiedy usłyszała telefon w pokoju Declana. On też go słyszał, podniosł wzrok znad mikroskopu. Własnie prze­kazywał Natalii swoja; opinie; na temat dosc skom­plikowanego badania. Dostrzegł Caroline w drzwiach.

Odstawiła filiżanke na biurko, przeszła do jego gabi­netu i chwyciła za słuchawke.

Caroline nie dała sie; oszukac, ale w tej chwili po- wsciagneła dalsze pytania.

Nell także nie dała sie; tak łatwo oszukac.

Caroline przekazała słuchawke Declanowi, mowiac tylko:

Lekarze odbyli krotką techniczną rozmowe, ktorej Caroline nie dosłyszała. Potem Declan wrocił do jej pokoju.

Mowił szybko, oczy mu błyszczały. Patrząc teraz na niego, Caroline stwierdziła, że cały ranek chodził jak struty. Instynktownie starała sie; nie wchodzic mu w dro- ge. Uswiadomiła sobie to dopiero w tej chwili, kiedy jego nastroj wyraznie sie; poprawił.

Dwie godziny pożniej w szpitalnej kawiarence Caro­line zobaczyła Nell przy stoliku przy oknie. Przyjaciołka odwijała właśnie z folii sporej wielkosci kanapke z sałat­ką z kurczaka. Przekleta kobieta, miała też filiżanke herbaty i banana! W tych okolicznościach Caroline nie mogła sobie pozwolicś na solidna; porcje; czekoladowego ciasta z orzechami, o kto rym marzyła.

Usiadła zatem obok Nell ze swoja; kanapka; z serem

  1. pomidorem, postawiła na stoliku jogurt truskawkowy i goracą czekolade. I bezskutecznie usiłowała wyczytac cos z twarzy przyjaciołki. Nell była mistrzynią mas­kowania uczuc za porażajaco obojetnąminą. Wiekszosc personelu kupowała owe pozory bez pytania.

Stare przyjaciołki, takie jak Emma czy właśnie Caro­line, nie dawały sie; tak łatwo omamic, ale też niespecjal­nie czesto droczyły sie; z Nell na ten temat. Caroline podejrzewała, że Nell cos ukrywa, i zawsze ciekawiłoja czy ma to cos wspolnego z Brenem Forsythe'em.

Bren był prymusem w Ranleigh, miejscowej prywat­nej szkole dla chłopcow, gdzie Caroline chciała za rok umiescic Josha. Nell z kolei osiagała najlepsze wyniki w nauce w szkole pielegniarskiej. Przez pare miesiecy spotykała sie; z Brenem. Było to w tym niepowtarzalnym burzliwym okresie w okolicy egzaminow koncowych i Bożego Narodzenia oraz oczekiwania na wyniki w sty­czniu. To okres, kiedy wszyscy sa; w skowronkach i wszystko wydaje sie; tak niesamowicie, cudownie ważne.

Ale nawet wowczas Nell niewiele wspominała na ten temat. Caroline nie wiedziała, czy wynika to z tego, że przyjaciołka traktuje zwiazek smiertelnie poważnie, czy może wrecz przeciwnie - lekceważy go. Bren miał problemy zdrowotne, jak pamietała, ale nigdy nie do­wiedziała sie; jakie. Potem, choc wszyscy troje studiowa­li medycyne, na jakis czas ich drogi sie; rozeszły. Caroline została przyje;ta na uniwersytet w Sydney, gdzie poznała Roberta. Nell wybrała Newcastle, a Bren wyjechał do Melbourne.

Nell zawsze planowała, że wroci do Glenfallon.

- Zeby opiekowac sie; mamą i tatą - mowiła w ten swoj zagadkowy sposob.

Caroline, jak zreferowała Declanowi, wrociła, ponie­waż poniosła porażke na studiach i w małżenstwie. W owej chwili postrzegała to jako krok do tyłu. Teraz już tak na to nie patrzyła. Teraz bardzo lubiła tu mieszkac.

Bren z kolei w ogole nie przyjeżdżał, nawet na wakacje, gdyż także jego rodzina przeprowadziła sie; do Melbourne. Mineło siedemnascie lat. Caroline sadzi­ła, że zdażył przez ten czas zrobic kariere, ożenic sie; i doczekac potomstwa, że ma już karte klubu golfowego.

Jeżeli jego przyjazd do Glenfallon miałby zaburzyc spokoj przyjaciołki, byłaby bardzo niezadowolona.

Caroline uznała, że i ona nie bedzie już kombinowac.

Caroline przez chwile; rozważała, czy by przyjaciołce nie odpuscic.

Gdy tylko materiał pobrany od Alison dotarł na oddział, Declan odłożył dotychczasowe zajecia i po­szedł do laboratorium. Pobrana tkanka wymagała kilku­stopniowej obrobki.

Chetnie przyspieszyłby ten proces, ale wiedział, że

taka niecierpliwosc mogłaby zniekształcic wynik ba­dania.

Nie był to jedyny poważny przypadek, z jakim mieli ostatnio do czynienia, ale wszyscy przeżywali chorobe Alison. Mary musiała byc mniej wiecej w jej wieku.

Nazajutrz Declan przyjechał do pracy wcześnie rano. O tej porze w laboratorium zastał tylko Julianne.

Ostrożnie ciał cienką jak opłatek tkanke. Rozbolały go plecy, w oczach czuł piasek, ale zmuszał je do koncentracji.

Z powodu przyjazdu Suzy nie wyspał sie; w ten weekend. W przeszłosci wielokrotnie jej obecnosc po­zbawiała go snu, ale tym razem nie otrzymał wiele w zamian, ani przed, ani po rozmowie. Teraz, po wy- jeżdzie Suzy do Sydney, miał wiele do przemyślenia. Ale nie w tej chwili.

Szukał sladow guza w strukturze tkanki i niczego takiego nie znajdował. To jeszcze niewiele znaczy. Jego diagnoza be;dzie oparta na tym, co zobaczy pod mikro­skopem, a nie gołym okiem.

Ostatecznie otrzymał piecdziesiat fragmentów tkanki napiec dziesieciu szkiełkach. Każdy był tak cienki, że aż przezroczysty. Pod szkłem mikroskopu bedą wygl^dac niczym mapy albo zdjecia krajobrazu robione z wyso- kosci.

Zamknał drzwi gabinetu, położył szkiełka obok kom­putera, właczył mikroskop. Z oddali dochodziły do niego odgłosy powoli budzącego sie; do życia oddziału. Steph zapewne jest już w sekretariacie, oczy jej błyszczą za okularami i czeka tylko, by usłyszec jakis żart. Tom czyta e-maile. Laborantki dostały już materiał z dzisiej­szych zabiegow chirurgicznych.

Była za kwadrans dziewia;ta. Caroline pojawi sie; dopiero za jakies dwadziescia minut, jak odwiezie syna i bratankow do przedszkola i szkoły.

Wsunał pierwsze szkiełko i nastawił ostrosc, by zaczac pedantyczne badanie wszystkich piecdziesieciu przekrojow poprzecznych tkanki. Z początku nie wi­dział ani sladu guza. Czy to możliwe, że chemia cał­kowicie go zlikwidowała? Potem, kiedy ogla;dał prze­kroje pochodzące ze srodkowej czesci tkanki, zaczał pojmowac, co naprawde; widzi.

Nie był to nowotwor złosliwy, lecz miesak.

Owszem, to też nowotwor, ale ten rodzaj zwykle nie daje przerzutow. Nell Cassidy i Bren Forsythe podczas operacji wycieli obkurczony guz. Teraz nie było już sladu po patologicznych komorkach. Declan nie spo­dziewał sie; tak pozytywnego wyniku.

Podniosł sie, zerknał na zegarek. Dochodziła dziesią­ta. Dopiero teraz poczuł palący bol w gornej czesci kregosłupa. Przeciagnał sie;, pokrecił szyja i rekami i otworzył drzwi.

W pokoju po przeciwnej stronie korytarza pracowały Caroline i Natalia. Przystanał na moment, zanim sie; do nich odezwał, i patrzył, jak Caroline w skupieniu zabar­wia szkiełko na niebiesko.

Włosy spieła wysoko klamra, widział jej kark i deli­katne kosmyki na karku. Ten widok przypomniał mu ow dzien, gdy trafił na lekcje masażu. Jak podglądacz pa­trzył na nagie lsniace od oliwki plecy Caroline.

Czuł wielka; potrzebe;, by trzymacś sie; od niej na dystans, jeszcze wiekszą niż wtedy, sześc i poł tygodnia temu. Wiedział, że sprawi jej tym przykrosc, ale nie ma na to rady. Musi poczekac i pomyslec.

Obydwie kobiety podniosły na niego wzrok.

Caroline zrobiła zbolała; mine;, a Natalia pochyliła sie; znowu nad mikroskopem, ale wpierw skine;ła lekko głowa, i Declan zrozumiał, że nadal go słucha.

Wiadomosci dotyczące Alison graniczyły z cudem. Caroline nie mogłatraktowac ichjako znaku dla Sandie, a jednak tak własnie czuła. Przypadek Alison wydawał sie; beznadziejny, najgorsza z możliwych kara za zbyt długą zwłoke w leczeniu. Choroba Sandie została zdiag- nozowana na wczesniejszym etapie. Statystycznie umieralnosc z powodu chłoniaka nieziamiczego jest o wiele mniejsza niż w wypadku raka piersi. Jeżeli Alison może „odzyskac życie'', to Sandie chyba też.

Caroline miała jednak swiadomosc, że z nowotwora­mi bywa rożnie. Zastanawiała sie;, czy Declan odgadłby, ile wysiłku kosztuje ja by nie łęczyc w mysli tych dwoch spraw. Przez kilka minionych dni zamienił z nią ledwie pare słow. Unikał jej, to fakt, anie wytworjej wyobrażni.

Czesciowo była tym dotknieta, chciała go zapytac, co takiego zrobiła, czym go obraziła. A jakas inna jej czesc wiedziała, że wyskakiwanie z takimi pytaniami byłoby fatalne w skutkach. Przecież rozumie, dlaczego Declan wycofał sie; z ich zawodowej przyjażni.

Spostrzegł, że z trudem przychodzi jej walczyc z pra­gnieniem, by wyszło z tego cośs głe;bszego i bardziej intymnego. Wpadło jej nawet do głowy, że sam nie był całkiem odporny na takie mysśli.

Usiadła przy mikroskopie, wybierając okular najbliż­szy okna. Natalia przyniosła tace; ze szkiełkami i siadła obok. Caroline była przekonana, że Declan wybierze miejsce naprzeciw Natalii, ale Tom go uprzedził i nie zostawił mu wyboru, swoim zwyczajem zajał centralną pozycje;.

Spe;dzili nad mikroskopem niemal dwadziesścia mi­nut. Declan komentował - na obrzeżach nie ma ani sladu guza, to własnie odrożnia te forme miesaka od nowo­tworu złosliwego. Pod mikroskopem rożnice są ewiden­tne. Komorki nowotworowe są duże i okragłe, komorki miesaka długie i cienkie.

Oddech Declana muskał skore Caroline jak piesz­czota. Nie mogła przestac myslec, że stoi tak blisko, nie mogła zdusic tesknoty, by był jeszcze bliżej, i nie znosiła siebie za to. Nie tylko dlatego, że to niestosowne, ale dlatego, że była to beznadziejna, przekleta tesknota.

Dlaczego trace tyle energii na z gory przegrane bitwy? - zastanawiała sie; z gorycza;.

Okragłe okno jasnego światła zacmiło jej wzrok. Zrezygnowała z okazji nauczenia sie; czegośs nowego. Myśslała tylko o tym, jak walczyła, by zdacś egzaminy na trzecim roku medycyny po urodzeniu Josha, zamiast wziac urlop dziekanski. Za długo walczyła też o swoje małżenstwo. Namawiała Roberta do wspolnej terapii, nawet wtedy, gdy wyprowadził sie; z domu.

Teraz toczy kolejną batalie; z Robertem, o Woodside.

Wkrotce musi podjac decyzje;. Zgodzic sie;? Czy może przygotowac sie; na walke w sadzie? Co byłoby najmniej szkodliwe dla Josha? Czy to ja wywołuje; podobne sytuacje? - dumała - czy to po prostu pech?

Rozpoczeła podroż znaną jej drogą watpliwosci - wyboistą kretą droga, na ktorej znała każdą dziure.

Nie pojde nią znowu, postanowiła. Nie z powodu Woodside i nie z powodu Declana. Nie i już!

Wszyscy wrocili do swoich zadan, z nowa; energia;

dzie;ki pozytywnym wiadomosciom w kwestii, jak sie; zdawało, skazanej na przegraną. Natalia i Caroline do lunchu zakonczyły prace;. Caroline wyszła, by odebrac Sama z przedszkola. Potem obydwoje wstapili do skle­pu, w czasie lunchu poczytali ksiażke, nastepnie poszli na plac zabaw, a o trzeciej do szkoły po Mattiego i Josha.

Kiedy chłopcy siedzieli przed telewizorem i jedli podwieczorek, Caroline siegneła po słuchawke, wzieła głe;boki oddech i wybrała domowy numer swojego byłego meża.

Zamierzała porozmawiac z Gail.

Bardzo bym sie; cieszyła, gdyby Josh mieszkał z nami. A jeśsli chodzi o Amelie;, ona uwielbia swojego starszego brata. Robert jest nadopiekunczy, zresztą także w sto­sunku do mnie, i wcale tego nie widzi. - Westchneła, a potem zaśsmiała sie; ciepło.

To był najlepszy kompromis, musi nauczycś sie; nie angażowac w przegrane z go ry bitwy, kto re dawniej zabierały jej tyle energii.

- Robert też to widział, ale jeszcze nie jest gotowy skapitulowac. On wiaże z Joshem wielkie nadzieje, jest z niego bardzo dumny, nawet jesli okazuje to w niewłas- ciwy sposob.

Gail potrafiła zobaczyc w meżu to, co najlepsze. I dlatego własnie Gail i Robert są razem szczesliwi, a ja z Robertem nigdy nie byłam szcze;sliwa, pomyslała Caroline, odłożywszy słuchawke.

ROZDZIAŁ OSMY

Tego dnia na połkuli połnocnej wypadało przesilenie letnie. W Australii z kolei wypadało przesilenie zimo­we, ale Declan nie potrafił traktowac poważnie por roku, kiedy wyglądały tak jak tutaj. Zimne noce, łagodne i sło­neczne dni, od czasu do czasu troche; wiatru, i ani kropli deszczu, ktory ucieszyłby wszystkich mieszkancow, nie tylko rolnikow.

Mineło własnie szesc tygodni od zerwania z Suzy. Nikt w Glenfallon jeszcze o tym nie wiedział.

W koncu maja spedził weekend w Sydney, ale nie spotkał sie; z Suzy. Wynajął pokoj w hotelu i sam napa­wał sie; miastem, rozważajac, czego własciwie pragnie, aprzede wszystkim dlaczego dopuscił do takiej sytuacji. Doszedł do pewnych wnioskow, ale nie sprawdził dotad ich słusznosci i nie wiedział, jak maja; sie; do jego przyszłosci.

Czy powinien wrocic do Londynu, gdy tylko Tom znajdzie dla niego zaste;pce;? Tom wyjechał akurat na konferencje;, a Declan miał nadzieje;, że przy okazji zainteresuje kogos objeciem swojego stanowiska, kiedy przejdzie na emeryture. Declan rozmawiał z nim otwar­cie, prosił, by Tom szukał dwoch osob.

Nie ma powodu zostawac w Glenfallon. A jeżeli nie zdecyduje sie; wrocic do Londynu, rozsądnie bedzie za rok czy dwa zdac te australijskie egzaminy i urz^dzic sie; w Sydney.

Zrozumiał już, że nigdy nie kochał Suzy i ona go nie kochała. W każdym razie nie pasowała do nich żadna znaczaca definicja słowa Miłosc. Przed paroma tygo­dniami rozmawiał z Caroline, mowił o dziecinstwie w licznej, biednej rodzinie, o tym, jak chwytał, co los mu ofiarował, zanim pomyslał, czy tego naprawde chce.

Identycznie postapił z Suzy. To ona złożyła mu propozycje;. Najpierw zaproponowała siebie, potem Sy­dney. Chwycił te przynete. Za pożno odkrył, że wcale nie pragnął tego, co i tak nigdy by do niego w pełni nie należało.

W kwietniu nosił sie z zamiarem powiedzenia Suzy, że bierze pod uwage małżenstwo, jeżeli ona zdecyduje sie; na cos wiecej niż wspolną zabawe.

Szalenstwo! Człowiek nie powinien rozważac mał­żen stwa. To złe słowo. Declan wierzył w miłosc, obser­wował swoich rodzicow, ktorzy od czterdziestu lat byli ze sobą szcześliwi, pomimo rożnych słabosci. Nie wie­dział tylko, jak miałby te miłośc rozpoznac.

Gdy tylko sobie uprzytomnił, że to, co czuje do Suzy, zdecydowanie nie jest miłoscia, nie chciał byc z nią ani chwili dłużej. Probował powiedziec to tak, by jej nie zranic. Suzy jednak zareagowała złoscią.

Może i smieszne. Zdołał jakos wyartykułowac cos wiecej na temat swoich uczuc, uciekając sie; do irlandz­kiego poetyckiego obrazowania. Mowił o samym połu­dniu życia, jego zmierzchu, o dwoch rodzajach magii, z ktorych jeden już zaczął blednąc. Co za szczepcie, że z nich dwojga to ona jest pisarką.

A potem wyszło na jaw, że Suzy ma dosc poważny flirt z jednym ze wspołscenarzystow serialu.

Suzy wybiegła z domu. Od tamtej pory nie roz­mawiali. Declan pojechał do Sydney, by udowodnic sobie, że ta kobieta i to miasto... albo cały ten kraj... nie muszą sie; ze sobą łęczyc w jego umysle. Ze to miejsce na ziemi ma mu do zaofiarowania inne atrakcje oprocz Suzy.

Była druga po południu. Zmierzch zapadał teraz około siedemnastej. Declan przeciagnał sie;, wkosciach mu zatrzeszczało. Drewniane tacki ze szkiełkami w dal­szym ciagu leżały przed nim w stosach, a obiecał Tomowi zabrac sie; tego popołudnia za autopsje;. Natalia czeka na niego po przeciwnej stronie korytarza, by rzucił okiem na badania cytologiczne.

Wstał zza biurka. Kiedy otworzył drzwi do gabinetu, w pokoju naprzeciw zamiast Natalii ujrzał Caroline, i nie mogł powstrzymac radosci. Wyglądała dobrze, może była troche; zmeczona, ale w koncu miała dodat­kowe zajecia ze swoimi bratankami.

Na jej widok i on poczuł sie; lepiej. Było to uczucie podobne do tego, jakiego dośswiadczał po długim praco­witym dniu, kiedy siadał z kieliszkiem wina, curry z chinskiej knajpki i przyjemną lektura, a w tle płyneła muzyka z odtwarzacza CD - był wowczas zadowolony, syty, zrelaksowany, pełen nadziei.

Ukrywajac emocje, jak robił to przez szesc tygodni z okładem, zapytał:

Odpowiedziała mu z lekkim uśsmiechem:

Wypełniła formularz, ktory stanowił zapis ich sesji przy mikroskopie. Podpisała sie; inicjałami, Declan szy­bko nabazgrał swoj podpis. Usiadła i podała mu pierw­sze szkiełko. Ich palce zetkneły sie; przelotnie. Declan zareagował na to tak silnie, że dłużej nie był w stanie nad sobą panowac.

Przez sześc tygodni kontrolował sie;, gdyż nie chciał jej skrzywdzic ani popełnic kolejnego błedu. Ale czło­wiek dochodzi w koncu do punktu, kiedy nie wie, czego pragnie ani jak daleko może sie; posunac, dopoki nie podejmie ryzyka i nie sprobuje. I tak już zranił Caroline. Dłuższe czekanie nie ma sensu.

Przesuwaja;c okular na kolejne fragmenty preparatu, znalazł biała; kropke;, ktora; Caroline umiesciła na lewo od patologicznych komorek.

Jej kolana znajdowały sie; na wprost jego kolan, zakryte granatowa; spodnica;.

Skupił wzrok na szkle. Ta malenka biała kropka, ktora; tak cze;sto widywał na tak wielu szkiełkach, wyglądała jak wielka szara plama. Na prawo od niej widział komorki, ktore zaniepokoiły Caroline.

Ich palce ponownie sie; zetkneły. Declan pozwolił, by trwało to odrobine dłużej niż powinno. Caroline spoj­rzała na niego i szybko uciekła wzrokiem.

Rodzaj wirusa wywołującego brodawczaki. Stan, ktory predysponuje szyjke macicy do rozwoju stanu przedrakowego, kto ry z kolei może przejśc w grożniej- szą postac.

Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, a nawet złej, tak, zdecydowanie złej. Declanpojał, że postepuje niewłasci- wie. Nie są już nastolatkami, każde dżwiga bagaż włas­nych przeżyc. To u nastolatko w spojrzenia i przypadko­wy dotyk prowadzi naturalnie do nastepnego etapu.

Zanim dowie sie;, czy ona jest zainteresowana, musi dac jej znac, i to jednoznacznie, że on jest gotow.

Służbowy stroj zamieniła na dżinsy i bawełniany top z długimi rekawami w pastelowych odcieniach rożu. Włosy spieła klamra, ale nie wszystkie sie; temu pod­dały. Wyglądała jak matka na szkolnej zabawie - zaru­mieniona, zmeczona, czujna, kochajaca i kochana.

Wyciagnał rece z gorącym plastikowym pojemnikiem.

Na policzki Caroline wystapiły rumience.

Podobała mu sie; taka zarumieniona. Lubił to jej szczegolne zdenerwowanie i miał nadzieje;, że włas- ciwie je zinterpretował. Jej duma walczy ze swiadomos- cia że sie; nawzajem przyciagają. Declan był przekona­ny, że odpowiednimi słowami zdołałby szybko zakon- czyc ten spor.

Zaprosiła go dalej, do jadalni poła;czonej z kuchnia;. Panował tam sympatyczny klimat, podkresślony paste­lowa, kremową żołcią i przydymionym błekitem. Dec­lan wyobrażał sobie, że Caroline bedzie jeszcze przez wiele lat spłacac raty za ten dom.

Tymczasem ona próbowała zgadnac, o co tu, na Boga, chodzi. Przez sześscś tygodni prawie jej nie zauwa­żał, od ich wspolnej podroży do Sydney był sztywny i zdystansowany. Zartobliwa prosba, by została jego sojuszniczką na oddziale, była już tylko wprawiającym w zakłopotanie wspomnieniem. A teraz ni stad, ni zowad staje na jej progu z parujacym jedzeniem.

Oparł rece na stole, obok plastikowego pojemnika,

i wbił wzrok w jej stopy.

Nogi pod nią zadrżały, a z jej ust wypsneło sie; zupełnie niewłasciwe słowo.

Wiedziała, że wział dwuletni urlop ze szpitala w Lon­dynie. Nie spalił za sobą mostow, podobnie jak jej rodzice. W przypadku rodzicow było to rozsądne. Cho­roba Sandie uswiadomiła im, że nie chcą mieszkac tak daleko od dzieci.

To masa czasu, tak wiele sie; zdarzyło. Jesien przeszła w zime, dawny chłopak Nell wrocił do miasta, Alison Scanlon otrzymała cudowne wiesci, Caroline odbyła ważną rozmowe z Gail, mama i tata byli z wizyta, Sandie zaliczyła połowe terapii i szło ku lepszemu.

Przez cały ten czas Declan prawie nie rozmawiał z Caroline, a ona obwiniała o to siebie. I oto dzis, patrząc wstecz, szesc tygodni zdaje sie; wiecznoscia;.

Zamilkł na moment, wyprostował sie;, spojrzał na nią.

Najwyrażniej nie potrzebowała wina ani hipnotycz­nych autostrad, aby rzucic mu prawde; prosto w twarz.

Podszedł do niej. Ona także postapiła krok w jego

strone. Gdyby wyciagneła rece, mogłaby go dotknac.

Pożadanie uderzyło Caroline z siłą gorącego wiatru. Nie mogła wykrztusic słowa. Wiedziała, że Declan za moment ją pocałuje. Rozchyliła wargi, wypuszczając powietrze. Zakreciło jej sie wgłowie od tych wszystkich emocji.

Całowali sie; powoli, dzieląc sie; cudownoscią tej chwili. Nagle wiele rzeczy zacze;ło do siebie pasowac. Te wszystkie spojrzenia. Odczucie, ktore jej zawsze towarzyszyło, kiedy byli sami, jakby wypiła kieliszek wina na pusty żołądek.

Zamkneła oczy i włożyła wszystkie swoje uczucia, obecne i przeszłe, w pocałunek. I ani przez chwile; nie pozwoliła sobie myslec o tym, że Declan tylko czasowo przebywa w jej rodzinnym miescie.

Pogłaskał jej wargi opuszkami palcow.

Jej imie zagubiło sie; w pocałunkach. Najchetniej zerwałaby z Declana ubranie i całą noc piesciła każdy centymetr jego ciała.

Podobnie jak moje serce, pomyslała. Po tych wszyst­kich tygodniach dośc łatwo mnie zdobyc, a ty musiałbys byc głupi, Declan, gdybys tego nie spostrzegł.

Declan wypuscił ją z objec, gładzic jej ramiona.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Tego popołudnia wrocił z konferencji w Sydney i wpadł po drodze, by sprawdzic, co słychac. Declan zamierzał już wyjsc z pracy, ale Tom przydybał go i Declan nie chciał byc nieuprzejmy w stosunku do człowieka, ktorego darzył sympatią i szacunkiem, nawet jeżeli jego zachowanie cza­sami go drażniło.

Nie mogł pozwolic na to, by go przypierano do muru, nie chciał też zawiesc Toma i nie mogł w związku z tym składac żadnej obietnicy. Gdyby okazało sie;, że zostanie w Glenfallon, niech to bedzie dla Toma miła nie­spodzianka. A co z Caroline? Czy powinien wspomniec o bliższym zwiazku, ktorego nie był jeszcze pewien?

A Caroline czeka na niego w tej chwili. Jeżeli Tom zatrzyma go dłużej, przyjedzie pożniej, niż obiecał.

Wieczor był przenikliwie zimny. Rozmowa z To­mem wisiała nad Declanem jak czarna chmura. Kiedy zajechał przed dom Caroline, niecierpliwosścś, z jaka; wyczekiwał spotkania, przycmiła niepokoj.

Caroline była nieco spie;ta, a Declan zobaczył w jej nastroju i zachowaniu odbicie stanu własnego umysłu. Ubrała sie; w czarne spodnie i obcisły sweter z czarnej angory.

Uswiadomił sobie, że i on powinien był sie; od- swieżyc, a nie pedzic tu od razu, nawet gdyby miał sie; spoznic. Powinien był przyniesc wino i zdecydowanie kwiaty, ale tak czekał, by spedzic z nią wieczor...

Pierwszy z wielu?

Jeszcze tego nie wiedział.

Na policzku miała kawałek zieleniny. Wyglądało to jak pieprzyk, jakim osiemnastowieczne kobiety ozda­biały swe lica, i skierowało uwage Declana na błysz­czące wargi. Usunał palcem ten zielony pieprzyk.

Wyciagneła reke, by zamknac drzwi. Declan chwycił ją i przytrzymał, znajdując wielką przyjemnosc w łagod­nych liniach jej ciała, ale ona powiedziała drżacym głosem:

Tylko mnie, pomyslała. Chociaż już to zrobiłes.

Siedzieli w kuchni tyle czasu, ile zabrało im wypicie kieliszka wina, potem przenieśli sie; przed kominek z miseczkami gestej pomarańczowej zupy. Jeszcze sie; nie pocałowali. Obydwoje wiedzieli, że gdy tylko za- czna, nie bedą w stanie przestac.

Oczekiwanie było gorace, namietne, niemal poraża- jace. Caroline czuła je na wiele sposobow - w migotaniu goracego płomienia na skorze, w jedzeniu. Trudno byłoby stworzyc bardziej zachecajaca atmosfere, ale atmosfera to nie wszystko.

Stracili poczucie czasu. Płomienie przygasły, zamie­niając sie; w żar. Wentylator rozwiewał ciepło po całym domu.

W chwile; potem ich wargi poła;czyły sie;. Nie było powodu, żeby szybko konczyli, i nie konczyli. Nie było także powodu do pospiechu, ale o wiele trudniej było zwolnic. Pożadanie, ktore Caroline przez kilka tygodni w sobie tłumiła, wybuchneło jak ogien w gaszczu euka- liptusow. Gwałtownie, nie do opanowania.

Nigdy jej zmysły nie doszły tak silnie do głosu, nigdy nie była tak otwarta i nie czuła sie; z tym tak dobrze. Przyciemnili swiatło. Zasuneli zasłony. Jedynym ich swiadkiem był ogien.

Usiadła na pietach, a on zdjał jej sweter przez głowe, po czym rozpiął stanik. Caroline przemkneło przez gło­we;, że jest może troche; za gruba, ale czym predzej za­pomniała o tym i poddała sie; namie;tnosci, z jaka; De- clan na nią patrzył.

Rozpieła jego koszule;, zsuneła ją z ramion.

Pozbyli sie; szybko reszty ubran, a blask ognia grzał ich skore; tak mocno, że przyjemnosc była bliska bolu.

Całowali sie;, dotykali, poznawali nawzajem, mowili sobie wszystko, czego nie pozwolili sobie czuc przez minione miesiące. Caroline wydawało sie; to niemal cudem. Fantazje, jakie snuła na temat Declana, nie dorównywały rzeczywistosci. Raptem ogamełyjaznane już obawy. Czy istnieje najmniejsza szansa na to, że cos z tego wyjdzie i przetrwa? Ze Declan w jakims momen­cie niezbyt odległej przyszłosci nie zostawi jej załama­nej i zranionej? A może dojdzie do tego jeszcze tej no­cy? Ujeła jego twarz, a on zamknał oczy. Wyglądał bez­bronnie, choc nie sadziła, by była to prawda.

Zasłonił jej usta.

Zaczał ją całowac, naznaczał ją gorącymi wargami od kacika ust do brody, od szyi przez obojczyk aż do piersi.

Przenio sł wzrok na jej twarz, jednocześnie pieszczotą rak zamieniając koncowki jej nerwow w zawiłą pa- jeczyne.

Zamkne;ła powieki i skine;ła w milczeniu głowa;, zdumiona, że ja zrozumiał i potrafił to nazwac.

Robert nigdy nie powiedział tego wprost, ale nie musiała słyszec tych słow z jego ust. Kiedy wszystko było dobrze, kiedy udawało jej sie; zrelaksowac i prze- kroczyc ten krytyczny prog, był bardzo z siebie zadowo­lony.

Podobną satysfakcje wywoływał w nim fakt, że ma syna. Zawsze, nieswiadomie, sobie przypisywał zasługe.

Declan pocałował ja mniej gwałtownie niż chwile; wczesniej, ale rownie namietnie.

Caroline nie mogła powstrzymac smiechu, a kiedy Declan spojrzał na nia, wiedziała, że jej pragnie.

Sciagnał z kanapy niebieskie aksamitne poduchy, na

których lubiły wylegiwac sie; dzieci. Połleżac na stercie miekkich poduch, przyciagnał Caroline do siebie. Przez kilka minut trwał nieruchomo, ona także ani drgneła.

Prawde powiedziawszy, ogarneła ja sennosc. Czy taki miał zamiar? By zasne;li nadzy i obje;ci, w cieple ognia? Na nia; płomienie działały hipnotycznie, nie była w sta­nie na nie patrzec. Declan miał racje;. Było tak przyjem­nie, właśnie tak, bez żadnych celow, bez żadnych szczytów do zdobycia.

Pieścił jej piersi palcami i jeżykiem, aż po skorze Caroline przeszło mrowie. Czuła sie; tak cieżka, jakby za moment miała zapasc sie; w podłoge. Jego wargi były niczym pszczoła, kto ra wypija nektar z kwiatu. Caroline po czesci tkwiła w stanie sennej połświadomości, a po cześci jej ciało budziło sie; z drżeniem. Potem Declan trzymał ją za biodra i głaskał wewnetrzną strone ud, aż wyciagneła do niego rece. Z jej ust wyrwał sie; cichy jek, a po chwili usłyszała swoj własny krzyk i nagle znalazła sie; na owym wierzchołku go ry, nie poznawszy nawet trudu wspinaczki. Roztaczał sie; stamtąd fascynujący widok.

Odsunał sie; od niej, a ona znowu wyciagneła rece.

Rytmiczne ruchy jego bioder przeniosły ja napowrot do miejsca, gdzie już była. Całowała go gorączkowo, ledwie mogli oddychac.

Ogarneło ją lenistwo, a trzeba by dołożyc polano do ognia.

Leżeli jeszcze kilka minut, aż Caroline doszła do wniosku, że może jednak wstac i dołożyc do ognia. Ale Declan ja; wyprzedził, a ona przygla;dała sie; z przyjem- noscią nagiemu meżczyżnie z polanem w reku. Swiatło płomieni tanczyło na jego skorze.

Odwrocił sie; do niej i rzekł z dziwną miną:

Wyglądał, jakby mu ulżyło.

Umoscił sie; na poduszkach i znowu wział ją w ramio­na. Złote i niebieskie płomienie wspinały sie; po nowym polanie, aż wytrysneła z niego fontanna iskier.

Czy naprawde; jestem bezpieczna? - dumała Caro­line.

Bezpieczna w jego ramionach? Tak, nie grozi jej nieplanowana ciaża, ale istnieją inne zagrożenia. Ona sie; zaangażowała, a przyszłosc Declana w Glenfallon stoi pod znakiem zapytania. I co teraz? Ma czekac, aż spadnie jej na głowe; miecz Damoklesa?

Dwukrotnie wpadał na nia; w supermarkecie w sobot­nie poranki. Za każdym razem mijali sie; w zapchanych alejkach i wymieniali tylko krotkie pozdrowienia.

Tego dnia przyjechał do sklepu pożniej niż zwykle, razem z Caroline. Alison wyszła prosto na nich z pełnym wozkiem. Wszyscy troje przystaneli. Alison powie­działa:

Alison posłała jej uśmiech osoby, kto ra daje sobie rade; w kontaktach z ludżmi.

Declan stał obok i widział, że Caroline od razu po­żałowała swej szczerosci. Nie chciała narzucac sie; tej kobiecie ze swoimi zmartwieniami.

Alison zaczerwieniła sie;, a naste;pnie odparła za­kłopotana:

Dzien minał im wspaniale, noc także. Nie spieszyli sie;, skupieni na sobie. W niedziele; spali długo i zjedli pyszne sniadanie: słodkiego melona i szynke parmens- ką. Słonce zaglądało do jadalni.

Caroline słyszała w swoim głosie lekką nute powat-

piewania i szybko schowała sie; za kubek z kawa;. Znienacka pomyslała o Suzy Scenarzystce, ktora zwra­cała sie; do niego Dec, i wiedziała, że ona nigdy nie bedzie w stanie nazwac go tym zdrobnieniem. Nie podobało sie; jej, ale nie w tym rzecz. Chodziło o jej wiare w siebie i lek przed tym, co przyniesie przyszłośc.

Ile czasu Declan tu zostanie? Był już wystarczają­co długo, by jego wyjazd mocno ją zranił. Jak bardzo teskni za Londynem? Czy starczy jej odwagi i siły, żeby przeciagnac go na swoją strone?

Pojechali na piknik do parku narodowego Carrawirra i udali sie; jednym z oznakowanych szlakow do punktu widokowego na szczycie jednego z najwyższych wzgorz w tym niewysokim pasmie gorskim. Declan aż zagwizdał z podziwu. Powietrze było przejrzyste, lekko wiało, ajesli nawet panorama nie była szczegolnie piekna, pokazywała rozległe przestrzenie, wprost zapierając dech.

Wrony popisywały sie; opadajaca, pozbawiony melo­dii skala, powietrze pachniało trawa, i nikt nie powiado­mił chyba jaszczurek, że nadeszła zima. Wygrzewały sie; na ciepłych skałach i znikały w szczelinach tylko wtedy, gdy ktos zakłocił ich spokoj.

Dla Declana to wszystko musi byc tak bardzo obce, pomyslała Caroline, chociaż tego po sobie nie pokazuje. Wspinał sie; na skały w prawie nowych butach i szortach.

Zjedli kanapki w cieniu eukaliptusa, obok niewiel­kiego strumyka. Strumien był prawie wyschniety, zo­stało tylko kilka kałuż, z których mogły pic zwierzeta.

Mogłabym zapytac, czy postanowił już, jak długo zostanie, pomyslała. Czy może lepiej schowac głowe w piasek?

W chwili obecnej to drugie rozwijanie uznała za lepsze. Po co wszystko psuc?

Declan dotknał jej twarzy.

Wstała natychmiast i zaczeła pąkować rzeczy. Po kilku minutach byli w drodze. Przed starym domem w Comden Reach psy powitały Caroline szczekaniem, składajac po swojemu relacje z minionego weekendu.

Caroline cos scisneło w dołku ze strachu.

Caroline i Declan wymienili spojrzenia. Wiedzieli, jak agresywną terapie; przechodzi Sandie. Chemia zabija wszystkie tworzące sie; w organizmie komo rki, w tym białe ciałka krwi, kto re stanowią mechanizm obronny.

Sandie leżała bez ruchu w zaciemnionym pokoju. Caro­line przystaneła w drzwiach, myslac, że szwagierka spi.

Na skutek terapii Sandie schudła i straciła włosy, a teraz, gdy zaatakowało ją przeziebienie, wyglądała naprawde; marnie.

Przyszłosc dla Sandie, i dla niej, z Declanem. Uprzy­tomniła sobie, jak bardzo tego pragnie.

Wiecej czasu sam na sam z Declanem? Tak, to dobrze.

- Jak to cudownie, że moj brat sie; z tobą ożenił. - Caroline uscisneła reke Sandie i poszła po herbate. Musiała posiedziec chwile; sama w kuchni, by wziac sie; w garsc i pokazac na werandzie usmiechnietą twarz.

ROZDZIAŁ DZIESIATY

Sandie spedziła kolejne trzy dni w szpitalu w Glenfal­lon. Nastepny cykl jej terapii został przesuniety o dwa tygodnie. Dostała krew, by pobudzic produkcje; białych ciałek. W srode wypisano ją do domu.

Zegnajac sie; z Caroline i chłopcami, Sandie i Chris upierali sie;, by Josh przyjechał do nich za dziesie;c dni razem z Mattiem i Samem. Kiedy Caroline wspomniała o tym Declanowi w poniedziałkowy ranek, odparł na­tychmiast:

Caroline dosłownie rozpłyneła sie; z radosci.

Pocałowałby ja gdyby akurat nie usłyszeli Toma. Caroline chetnie wysłałaby szefa na drugi koniec swiata.

od Caroline na przyzwoitą odległosc. - W tym tygodniu przyjedzie do nas Jaina Sharma, żeby porozmawiac

  1. pracy i obejrzec miasto. Jestes wolny w piątek, prawda, Declan? Zabierzemy ją i jej meża na kolacje;.

Posłał Caroline przepraszające spojrzenie, a ona

wzruszyła ramionami i skineła głową. Nie umawiali sie; co do tego, ale na razie ukrywali swoj zwiazek. Caroline, prawde mowiac, czuła sie; bezpieczniej, trzymając go w sekrecie.

Sandie, kto ra czekała na zakon czenie leczenia, wypa­trywała przyszłosci. Caroline, nie wiedząc, co przynie­sie przyszłosc, wolała, by jej własne życie zatrzymało sie; na etapie, na kto rym sie; własnie znajdowało.

Co, oczywiscie, jest niemożliwe.

Jeszcze tego samego wieczoru coś o mało nie po­krzyżowało im planow. Josh, Mattie i Sam bez za­interesowania patrzyli na spaghetti i oswiadczyli, że nie czują sie; dobrze. Przez wiekszą czesc nocy kur­sowali do łazienki. Josh znosił to dzielnie, ale młodsi chłopcy wymagali pomocy, a Sam płakał po każdej wycieczce. W zwiazku z tym Caroline niewiele spała

  1. pół godziny po sniadaniu ja też zaczeło ssac w żoładku.

Przed południem chłopcy odsypiali noc, miała wiec troche; spokoju. Rozważała, czy mogą jechac na farme, jeżeli dopadł ich wirus. Declan zatelefonował do niej o piątej po południu.

Caroline odczekała dwa dni, zaciskając kciuki. Josh, Mattie i Sam wyzdrowieli, toteż w czwartek rano posłała ich do szkoły i przedszkola bez wyrzutow sumienia.

Weekend w Canberze jawił sie; jej niczym radosne Boże Narodzenie. W jej wyobrażni był to obraz namalo­wany opalizującymi kolorami. I bardzo nie chciała z tego rezygnowac. Spakowała torby i w piątek o trzeciej odebrała chłopcow ze szkoły. Potem pojechała do Dec- lana, gdyż mieli sie; przesi^sc do jego samochodu.

Tymczasem Declan wrocił ze szpitala spozniony.

O piatej dotarli do Comden Reach. Caroline z rados- cią zobaczyła, że Sandie wygląda o niebo lepiej niż w minionym tygodniu.

Declan i Caroline dotarli do Canberry przed dziesia- tą. Teraz, gdy Caroline pracowała na poł etatu, za­proponowała, żeby wzieli kanapki na droge, by za- oszczedzic. Declan nie wyraził sprzeciwu. Podchodził do wszystkiego spokojnie. Nie domagał sie; wygod, nie oponował przeciw zmianom, a jej sie; to podobało.

Zameldowali sie; w motelu w ekskluzywnej okolicy Mauka, a naste;pnie zjedli kolacje; w knajpce pełnej chudych kelnerow i kelnerek w czerni i młodych ludzi, co najwyżej dwudziestoparoletnich, ktorzy z ożywie­niem dyskutowali na rozmaite tematy, od polityki do surfingu.

Potem poszli do łożka. Nadal było to nowe i cudow­ne, i wciaż wzbudzało w Caroline nieco obaw. Nowe i cudowne było to, że przez całą noc czuła przy sobie Declana. Przerażałają mysl, jak wiele już wto zainwes­towała: swoje ciało, szczere wyznania dotycza;ce prze- szłosci z Robertem.

Declan mogłby złamac jej serce zupełnie nieswiado- mie. Oddała mu te władze;, kiedy go pokochała. Nie wiedziała, jak ja; odzyska po jego wyjeżdzie.

W sobote;, po niespiesznym sniadaniu, zwiedzili mu­zeum sztuki, a naste;pnie wjechali na Black Mountain na wieże telekomunikacyjna, z ktorej można było zobaczyc wypalone połacie ziemi po grożnych pożarach, ktore szalały latem.

Była silnie związana z tą ziemią. Dokładnie tak jak Tom, prawde; powiedziawszy. I stało sie; dla niej ważne, żeby Declan zobaczył tam swoj dom.

O Boże, gadam zupełnie jak Tom, pomyslała. Wyko­rzystuje; każdą okazje;, byle sprzedac, sprzedac, sprze­dac.

Kochajac sie z nim tego popołudnia, Caroline czuła w swoim zachowaniu desperacje;. Tak jak Sandie swia- domie kolekcjonowała bezcenne chwile ze swoimi synami, na wypadek, gdyby stało sie; najgorsze, tak

Caroline oddalała przyszłośc, skupiając całą uwage na teraż niejszosci.

Tego dnia przytrzymała rece Declana na poduszce za głowa i poznawała jego nagie ciało wargami. Czujac pod powiekami łzy, chwyciła skraj prześscieradła, by je otrzec. Po kilku minutach on obdarzył ją podobną czułością a jego pocałunki spadały na nią niczym zroszone paki albo jagody.

Wzieli razem prysznic.

Dwadziescia minut spożnieni przyjechali do restau­racji, w kto rej zamowili stolik, a po dwo ch godzinach zapadli sie; w fotelach i obejrzeli film na seansie o dzie- wiatej trzydziesci. Opuszczając Canberre nazajutrz o wpoł do pierwszej, po wczesnym lunchu w ogrodzie botanicznym, Caroline miała ochote cofnac zegar i po- wtorzyc minione czterdziesci godzin tyle razy, ile tylko zechce.

Zabrawszy chłopcow z Comden Reach, dotarli do Glenfallon dopiero około siodmej. Declan zaszedł do niej i razem przygotowali szybka; kolacje; z jajek, beko­nu, grillowanych pomidorów i grzanek. Rozpalili w kominku, i chocś z powodu obecnosści chłopcośw ten wieczor nie przypominał poprzednio spedzonego w tym miejscu, nic przez to nie stracił.

- Nie chciałbym, żebys czuł sie; zobowiazany zostac u nas dłużej, niż początkowo planowalismy - mowił Tom.

Był piątkowy ranek. Starszy patolog poprosił Dec- lana, by przekazac mu najswieższe informacje. Doktor Sharma przyjeła oferte pracy i obejmie swoje stanowis­ko z koncem nastepnego miesiąca.

Caroline powiedziała mu już, że Tom zamierza przejsc na wczesniejszą emeryture.

Już mowił o tym Tomowi, ale tym razem zabrzmiało to w jego uszach jakos inaczej. Jak koniec zwiazku z Caroline, a nie chciał postrzegac tego w ten sposob. Jednak nie może tego dłużej ciagnac i milczec. To własnie było złe w chybionym, choc koniecznym ro­mansie z Suzy. Ich związek był pozbawiony planow. A plany wcale nie musza; stanowic ograniczenia. Czasa­mi moga; dac wolnosc.

Jego swiadomosc zatrzymała sie; przy słowie „ko­niecznym" . Skad przyszło mu do głowy, że Suzy by­ła niezbedna w jego życiu? Ponieważ to ona go tu przywiodła? Raczej nie. Zaczynał rozumiec, że była mu potrzebna, zanim jeszcze Sydney pojawiło sie na horyzoncie. Wstrzasneła nim, pobudziła go do życia.

Musi czym predzej powiedziec Caroline, czego prag­nie.

W drodze do laboratorium Declan omal nie wpadł na Caroline, kto ra wracała akurat z łazienki. Wyglądała tego dnia mizernie, jakby cosś jej dolegało.

Po południu, jak zwykle w piątek, wybierała sie; na farme. Declan miał dyżur, wiec nie mogł zaproponowac, że z nią pojedzie, ale rzekł:

Zmarszczka sciagneła jej brwi, potem jej czoło na powrot sie; wygładziło, a on nie miał czasu, by naciskac i wypytywac. Nigdy nie skarżyła sie; na chłopcow ani na to, że musi prowadzic auto. W poprzedni weekend odrzuciła jego pomoc i spedziła cały ten czas w Comden Reach.

Kiedy przyparł ją do muru, przyznała, że pracuje ponad siły, ale wiedział też, że nie zdoła jej powstrzy- mac, dopoki Sandie nie zakonczy terapii. Kupował chinszczyzne albo pizze; i zawoził jej do domu, by wszystkich nakarmic i dac jej odpoczac od gotowania. Nie mieli tak naprawde czasu tylko dla siebie - wspolne zmywanie sie; nie liczy - ale on i tak cieszył sie; tymi rodzinnie spedzanymi godzinami.

W laboratorium zapytał Irene:

Obejrzał sie; i zobaczył, że Caroline znowu spieszy do łazienki.

Chłopcy zachorowali w nocy, ale ja; dopadło dopiero po wypiciu kawy i zjedzeniu płatkow oraz połknie;ciu tabletki antykoncepcyjnej, jak zwykle popitej szklanka; swieżego soku z pomaranczy. Nic z tego w żoładku nie zostało.

Nic. Właczajac w to pigułke.

Wowczas nawet o tym nie pomyslała. Była zbyt zatroskana o Sandie i chłopcow. Myslała o Canberze, wyobrażała sobie weekend z Declanem.

Gdy miała dwadziescia jeden lat i spozniła sie; kilka godzin z połknieciem pigułki, urodziła Josha. Ale nie­możliwe, żeby tak łatwo zaszła w ciaże, majac lat trzydziesci cztery. Niemożliwe?

Przez kilka minionych dni, gdy tylko wstawała z łoż­ka, dopadały ją mdłosci. Były też inne symptomy, dla których znajdowała swietne wytłumaczenie.

Zmeczenie? Czyż nie da sie; tego uzasadnic dodat­kowymi obowiazkami? Obolałe, wrażliwe piersi? No coż, Declan poswiecał im sporo uwagi. Wyczulenie na zapachy. Dobrze, tylko co ma z tym zrobic?

Pamietała ten objaw z czasow, gdy chodziła w ciaży z Joshem. Proszek do prania, ketchup, pasta do zebow, jedzenie dla psa. Intensywne zapachy, ktore normalnie tolerowała, a nawet lubiła, ni stad, ni zowad odrzucały ją i zmuszały do szukania swieżego powietrza albo szklanki wody.

Ostrożnie wycisneła na dłon sporą krople; rożanego mydła w płynie i podstawiła sobie pod nos. Powachałaje i musiała zrobic kilka głebokich oddechow na korytarzu, nim jej żoładek wro cił do normy.

Piec minut pożniej oznajmiła Natalii:

W pośpiechu zapłaciła za test ciażowy i pognała do domu. Nowe testy są bardzo dokładne. Można je stoso- wac każdego dnia, a wynik pojawia sie; po minucie czy dwo ch.

No i ujrzała wynik, niemal ten sam rożowofioletowy kolor, kto rym barwiła preparaty do badan pod mikro­skopem.

Bardzo ładny i bardzo, bardzo pozytywny.

Za dziesiec minut miała odebrac Sama z przedszkola, to piec minut drogi samochodem. W głowie miała metlik. Podniosła słuchawke i wybrała służbowy numer Declana, ale po pierwszym sygnale sie; rozła;czyła. Jeszcze nie jest w stanie mu powiedziec. Nie teraz, gdy nie mają czasu na rozmowe. Nie teraz, kiedy sama jeszcze tego nie przemyśslała.

Chwyciła kluczyki od samochodu i torebke; i ruszyła po Sama. Wciaż nie mogła zebrac mysli.

Niestrawnosc może spowodowac, że pigułka straci działanie w danym miesia;cu. Zapewne pamie;tałaby

  1. tym, gdyby nie była zaabsorbowana zdrowiem San­die i weekendem w Canberze. Co powie na to Dec- lan?

Trzynascie lat wstecz Robert był na nią zły. Przypad­kowa ciaża zepsuła jego plany, chociaż byli małżenst- wem i chcieli w przyszłosci miec dzieci. A Caroline

  1. Declan nie wiedzieli nawet, czy swa; przyszłosc prze­żyją na tej samej połkuli.

Czy uzna, że próbowała złapac go w pułapke? Ze zrobiła to z premedytacją? Ciaża bywa poteżną bronią. Kochała Declana i wiedziała, że nie opusciłby bez skrupułow matki swojego nienarodzonego dziecka, na­wet gdyby powodowało nim poczucie obowiazku, a nie miłosc. Ale ona pragneła miłosci, uczciwosci i stu­procentowego zaangażowania.

W przedszkolu Sam koniecznie chciał jej pokazac swoje rysunki.

- Mamusi bardzo sie; spodobają. Zabierzemy je na farme i podarujemy jej, dobrze?

Pojechali do domu i zjedli na lunch grzanki. Telefon stał na biurku w ka;cie pokoju. Mogłaby teraz zadzwo- nic. Mogłaby posadzic Sama przed telewizorem i poroz- mawiac z Declanem.

Ale musi jeszcze spakowac rzeczy na weekend. Musi zaplanowac sobie reszte życia, żeby, gdy powie mu, co sie; stało, natychmiast zrozumiał, że niczego od niego nie oczekuje.

Po raz pierwszy od godziny jej umysł zwolnił na tyle, by na powierzchnie mogły wypłynac inne obrazy. To nie tylko niezaplanowana ciaża. To dziecko, kto re już w niej rosnie. W tym paczku już istnieje zalążek przyszłej osobowosci, czekajac pory rozkwitu.

Pamie;tała trzy dni euforii po narodzinach Josha, i jakim wielkim cudem wowczas jej sie; wydawał. Nawet Robert temu uległ, nigdy wczesniej ani pożniej nie widziała, by tak poddał sie; emocjom. Pamietała, jaką radosc sprawił jej pierwszy usmiech syna, moment, gdy zainteresował sie; ksiażka, oraz dzien, gdy usiadł w wan­nie i odkrył przyjemnośc pluskania.

Jak każda matka przeżyła trudne miesiące bezsenno- sci, chwile, gdy czuła sie; nic niewarta, ponieważ Josh nie przestawał płakac, dni, kiedy nie potrafiła nawet dokonczyc zdania, nie mowiac już o zmywaniu czy odkurzaniu, gdyż Josh zabierał jej cały czas. Pomimo tego uwielbiała byc matką. Już same wspomnienia dwanaście lat pożniej napełniały ją słodką tesknota, kto rej od tamtej pory nie zaznała.

To nie ma sensu, lecz ona pragnie tego dziecka.

Pozmywała po lunchu, kto ry przygotowali z Samem. Sadziła, że chłopiec bawi sie; w sąsiednim pokoju samochodami, tymczasem gdy do niego zajrzała, zoba­czyła, że sie; pakuje. Sciślej mowiac, wrzucał do toreb dziesiątki rozmaitych rzeczy. Musiała mu to delikatnie wyperswadowac.

Gdy skonczyła rozpakowywanie i ponowne pakowa­nie, dochodziła za kwadrans trzecia, pora, by odebrac starszych chłopcow ze szkoły. Uswiadomiła sobie, że dopiero po weekendzie be;dzie miała szanse; spokojnie porozmawiac z Declanem. Nie wiedziała tylko, czy to wstrzymanie egzekucji, wymowka czy dożywotni wy­rok.

W niedziele; o piątej po południu Caroline wrociła z chłopcami z farmy. Udało jej sie; ukryc objawy ciaży, pomagała Sandie i Chrisowi, ale czuła sie; wyczerpana i znieche;cona koniecznoscia; przygotowania kolacji i wyprania brudow z poprzedniego tygodnia. Własnie me;czyła sie; z sosem do spaghetti i praniem, gdy za­dzwonił telefon.

Nie mogła powstrzymac smiechu.

Tym razem jej smiech zabrzmiał bardziej jak szloch.

Tak, ponieważ, wyobraż sobie, jestem w ciaży!

Och nie, chyba nie chcesz go tu zwabic i wypłakac sie; na jego ramieniu, Caroline?

Ponieważ dzis nie jestem dosc silna. Błagałabym cie;, żebys nie jechał do Londynu, a to nie byłoby w porza;dku.

Nie była w stanie wykrztusic słowa.

Cisza. Miała nadzieje;, że Declan nie słyszy jej płaczu. Przygryzła palce, ale jej ramiona trze;sły sie; jak wiertarka udarowa. Musi sie; uspokoic, bo głodni chłop­cy mogą wejsc w każdej chwili do kuchni.

Umyslnie obierała cebule;. Wiedziała, że jej oczy pozostana; czerwone, gdy przyjedzie Declan. Chłopcy po weekendzie na powietrzu przykleili sie do tele­wizora.

Ukryła twarz w parze, ktora unosiła sie; z garnka. Jaka była głupia, łudząc sie;, że Suzy stoi na przeszkodzie jej uczuciom do Declana. Wtem usłyszała dzwonek, co znaczyło, że Declan rzeczywiscie natychmiast po od­łożeniu słuchawki wsiadł do samochodu. Otworzył mu Josh. Caroline stała pochylona nad sosem, jak gdyby mogł przywrzec do patelni w chwili, gdy odłoży łyżke.

Na szczepcie chłopcy byli zmeczeni. O osmej Caro­line zamkneła drzwi pokoju Mattiego i Sama, o wpoł do dziewiątej zasnuł Josh. Wiedziała, że nie usłyszy ich do rana.

Declan czekał na nią przy kominku. Nastawił jakas muzyke i zaparzył herbate. Niestety, nie mogła teraz pic kawy ani herbaty, ponieważ oba te napoje wywoływały w niej mdłosci. Patrzyła na kubek i meżczyzne na kanapie, i wybrała meżczyzne. Tylko czekał, by ja objac.

Leżała i słuchała bicia jego serca. Declan pocałował ją w czubek głowy, a ona wsuneła dłon pod jego koszule;, myslac, że może ten dotyk doda jej odwagi.

Urodze to dziecko. Z radoscią przyjme od ciebie tyle pomocy, ile zechcesz mi ofiarowac. Przepraszam, że stawiam cie; w takiej sytuacji. Nie uważałam, ale nie manipuluje; ani nie naciskam. Nie moge; pojechac z tobą do Londynu. Robert nie zgodziłby sie;, żeby Josh wyje­chał tak daleko, a ja nie mogłabym mieszkacś taki kawał swiata od mojego syna. Jeżeli zechcesz, moge; co naj­wyżej pojechac do Sydney.

Przygotowywanie sie; do zepsucia spokojnego wie­czoru było jak przygotowywanie sie; do wyj śscia z ciep­łego domu, by skoczyc do lodowatej wody. Caroline przerażały ewentualne skutki jej słow. A także wszyst­kie te złe rzeczy, ktore może usłyszec od Declana. Pomyslała, że chyba nie stac jej na to wyznanie tego wieczoru. Czy zrobi bardzo żle, jeżeli zaczeka jeszcze jeden dzien?

Wargi Declana musne;ły jej policzek. Odwrociła sie; do niego, bezbronna niewolnica jego pocałunkow, jak zwykle schwytana w misterna; siec emocji zrodzonych przez jego ciepło, zapach, siłe.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Tej nocy Caroline kochała sie; z Declanem, jakby to był ich ostatni raz. Drżała, układając ubranie obok łożka.

Wzie;ła jego twarz w dłonie i całowała niczym najcenniejszy dar, jakby chciała, by zapamietał każdy jej pocałunek z osobna. Całowała jego wargi i zamknięte powieki, uszy, szyje; i niewidoczną linie; biegnacą od obojczykow do twardych mierni brzucha.

Tym razem wrażliwe piersi przypominały jej o ciaży, ale jeszcze nie umiała mu o tym powiedziec, nie chciała ryzykowac, skoro taka noc może sie; już nigdy nie powtorzyc. Wątpiła, by sam spostrzegł jakakolwiek zmiane w jej ciele. I miała racje;. Niczego nie zauważył.

Wyciagneła do niego rece, jego wargi już jej nie

wystarczały. Chciała poczuc na sobie jego ciało, prag­nęła sie; z nim złaczyc. Przez moment pomyslała o życiu, ktore wspolnie stworzyli, kołysanym teraz ich rytmem. Ale potem wszystkie mysli zmiotł na bok ich wspolny krzyk, i dopiero kiedy wrociła na ziemie;, odkryła, że jej policzki są mokre od łez. Zasneli objeci, a gdy Declan o swicie wstał, Caroline ledwie sie; poruszyła.

Miała cienie pod oczami, jej skora była sucha i cienka jak papier. Nie po raz pierwszy Declan zastanowił sie, jak mogłby zdjac czesc ciężaru z jej barkow. Ostatnio towarzyszyło mu poczucie, że los spłatał mu kiepskiego figla.

Kilka pozornie nie majacych nic wspolnego zdarzen i wrażen zaczeło sie; w umysle Declana łęczyc. Jak barwne koraliki na sznurku układały sie; w pewien wzor.

Julianne wypatrzyła go z laboratorium i zawołała:

Wiedział, że nie wolno mu czekac. Pacjentka w dwu­nastym tygodniu ciaży w cytologii wykazywała oznaki raka szyjki macicy. Przyszłośc ciaży zależy od tego wyniku.

Po godzinie drobiazgowego badania był gotośw pod- pisac sie; pod diagnozą. Zadzwonił do Brena Forsythe'a.

Caroline siedziała przy mikroskopie, kiedy Declan skonczył rozmowe z Brenem. Przeciał korytarz i położył dłon na jej ramieniu. Caroline podskoczyła.

Zniżyła głos do szeptu, w jej oczach zalsniły łzy.

Zaprowadził Caroline do swojego samochodu i ruszył, nie myslac wcale, dokad jedzie, dopoki automatycznie nie zjechał na droge; do Cargoole i na farme; jej brata.

Przypomniał sobie miejsce na piknik, ktore ostatnio mijali. Skrecił i znalazł droge, ktora prowadziła nad rzeke; i konczyła sie; parkingiem, pustym tego dnia.

Caroline patrzyła przez przednią szybe.

Nie mogła dłużej znieśc uwiezienia w aucie. Po­stawiła stope; na ziemi i wysiadła, po czym ruszyła w strone; ogromnego eukaliptusa pochylonego nad wol­nym nurtem rzeki. Dotkne;ła szarego pnia i znalazła pocieszenie w tej twardej, rzezśbionej powierzchni, a jej żoładek sie; uspokoił.

Declan poszedł za nia;.

Jego akcent zamieniał zwyczajne słowa w poezje;. Serce Caroline waliło jak oszalałe.

A kiedy wreszcie padły słowa, dotyczyły Josha.

Położył reke na jej brzuchu, a Caroline uniosła twarz i pocałowała go, zbyt szcze;sliwa, by mowic.

W ciagu kolejnych miesiecy zdarzały sie; jednak chwile, ktorych wolałby nie przeżywac. Swietnie obył­by sie; bez tych chwil, gdy Caroline - jego narzeczona;, a potem żone - dopadały mdłosci, bezsennosc i bol plecow. Pozbyłby sie; tej przerażającej godziny tuż przed ceremonią zaslubin, gdy wszystkie watpliwosci, jakie miał w stosunku do własnej osoby, a także te, jakie wzbudzała w nim instytucja małżenstwa, zbiły sie; w twardą jak skała gule; w jego gardle. Czy zdoła ją uszcze;sliwic? Czy spełni oczekiwania, ktore widział w jej oczach? Jakim be;dzie ojcem, dla Josha i dla malenstwa, ktore ma przyjsc na swiat w koncu marca?

Watpliwosci opusciły go z chwilą rozpoczecia cere­monii. Rodzice Caroline wrocili do Glenfallon. Caroline planowała pracowac w niepełnym wymiarze godzin. Sandie zakonczyła leczenie i z radoscią zajeła na powrot swoje miejsce w życiu synow i farmy. Mineło Boże Narodzenie, ktore Josh spedził z ojcem w Sydney. Robert zaakceptował w koncu Ranleigh.

Co drugi weekend spe;dzali w Comden Reach, gdzie

Declan nauczył sie; naprawiac ogrodzenie, nadzorowac owce i prowadzicś traktor. Był zdziwiony, jak bardzo mu sie; to podobało. Ciekawe dlaczego? Czy dlatego, że cieżka fizyczna praca stanowi tak ostry kontrast w poro - wnaniu z jego zawodową rutyną? Chyba chodzi o cos wiecej. Odzyskał rodzine, kto rej nie miał, odkad jego siostry i bracia rozjechali sie; po świecie.

Nadszedł marzec - koniec lata, kto re nie było tak cieżkie jak w poprzednim roku. Wiosenne opady zapeł­niły zbiorniki i pozwoliły przetrwac upały. Owce nie chorowały, ogrody Comden Reach bujnie kwitły.

Sandie siedziała na werandzie i patrzyła na nich, gdy wracali do domu. Przybrała na wadze, włosy zaczeły jej odrastac, jasniejsze i bardziej krecone niż kiedys. Cała rodzina pracowała bardzo cieżko, by zapewnic jej od­poczynek i zdrowie, i jak dota;d jej organizm odpowiadał na to zgodnie z oczekiwaniami wszystkich.

Declan troche; sie; zdenerwował, że Sandie przerwała jego żonie. Co czuje Caroline?

Obserwował ją ukradkiem, jak masowała krzyż i ma­rszczyła czoło. Do wyznaczonej daty porodu brakowało trzy tygodnie. Josh od miesiąca uczeszczał do Ranleigh i czuł sie; tam dobrze. Bez problemow zaakceptował też nową powiekszoną rodzine. Rodzice Declana mieli przyjechac w naste;pnym tygodniu, a ich pobyt miał potrwac dwa miesiące. Kiedy oznajmił im, że żeni sie; z Caroline i zostaje w Australii, powiedzieli:

Tak, dziwne i zaskakujące, ale wspaniałe.

Niecierpliwie oczekiwał narodzin potomka, ale to nie znaczy, że podobał mu sie; wyraz twarzy Caroline czy sposob, w jaki jedna; re;ka; masowała plecy.

Potem przyszła godzina, którą Declan także najchet-

niej wykresliłby ze swojego życia. Caroline nie była przekonana, czy ma skurcze.

Caroline. Chris z chłopcami wracali akurat do domu. Declan rzucił cos szybko i pobiegł z powrotem. Tuż za nim biegł Josh i wołał spie;tym głosem:

Zdał sobie sprawe, że niechcący przestraszył chłop­ca. Zaczekał na niego i scisnał go za ramiona.

Kiedy weszli do domu, znależli Sandie i Caroline w sypialni.

Tutaj? Bez żadnej pomocy? Nie!

Syn Caroline i Declana przyszedł na swiattrzydziesci piec minut pożniej. Powitali go wybranymi wczesniej imionami James Gerard. Declan jakims cudem zebrał sie; i zbadał swojego syna. Stwierdził, że jest doskonały - silny, zdrowy i gotowy, by przyssac sie do piersi.

Nie trzeba było wzywac karetki. Z miasta przyjechali jedynie Frank i Joy McLennanowie, by zobaczyc swoje­go czwartego wnuka. Przed ich przyjazdem Chris z Jo- shem przygotowali kolacje;. Sandie miała w domu ubran­ka i kocyki dla dziecka. I tak zamierzała je tego dnia podarowac Caroline i Declanowi.

Mały James spał w ramionach mamy, ktora teraz wygladała na zmeczoną.

Dzie;ki tej kobiecie odnalazł swoje miejsce na ziemi i pragnał, żeby tak zostało już na zawsze.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
457 Hardy Kate Miłosna terapia
56 Dunn Lesley Milosna terapia
Darcy Lilian Miłosna terapia
56 Dunn Lesley Miłosna terapia(1)
terapia genowa obawy i nadzieje
Terapia w psychiatrii
Terapia genowa1 (2)
Terapia komórkowa w neurologii
Zaburzenia lękowe Neurobiologia lęku Terapia lęku
Terapia zajeciowa WPROWADZENIE
Wyklad 7 8 9 Terapia osob z autyzmem
TERAPIA FALĄ ULTRADŹWIĘKOWĄ,
5 Terapia monitorowana
PSYCHOANALIZA JAKO METODA TERAPII I LECZENIA

więcej podobnych podstron