Hamster Neville Za wszelka蝞a

NEVILLE HAMSTER

ZA WSZELK膭 CEN臉

Data wydania polskiego: 1988



Drogi Czytelniku! Wybacz mi ten kr贸tki wst臋p, kt贸ry by膰 mo偶e znudzi Ci臋, bo nie po to wzi膮艂e艣 do r臋ki t臋 ksi膮偶k臋, by czyta膰 osobiste wyznania autora.

Jestem Ci winien, Drogi Czytelniku, w艂a艣ciwie tylko jedno wyja艣nienie. T臋 opowie艣膰 napisa艂o 偶ycie, a ja jedynie przenios艂em j膮 na stronice tej ksi膮偶ki. Po co to wyja艣nienie? Ot贸偶 po to, aby艣 nie my艣la艂, 偶e autor ma tak bujn膮 wyobra藕ni臋. Nie.

T臋 histori臋 wymy艣li艂o 偶ycie i rozegra艂a si臋 ona naprawd臋. Wielu jej bohater贸w 偶yje do dzi艣, cho膰 nikt nie wie gdzie. W艣r贸d tych prawdziwych postaci przewinie si臋 kilka wymy艣lonych w ca艂o艣ci lub tylko w cz臋艣ci. W艣r贸d wielu zmy艣lonych nazwisk pojawi si臋 kilka prawdziwych, znanych Ci, Czytelniku, z gazet lub telewizji. Je艣li b臋dziesz uwa偶ny, w ukrytych pod zmy艣lonymi nazwiskami postaciach odkryjesz prawdziwych ludzi, znanych i popularnych w okresie, w kt贸rym toczy si臋 akcja tej ksi膮偶ki. A mo偶e odezwie si臋 w Tobie 偶y艂ka poszukiwacza i detektywa i zechcesz podj膮膰 zadanie, kt贸re Paul Pr茅v么t...



Podj膮艂em si臋 rzeczy najtrudniejszej: zdobycia pieni臋dzy, nazwiska i pozycji, i to wszystko za jednym zamachem. Sam wiesz, 偶e w dzisiejszym 艣wiecie nie jest to zadanie 艂atwe, a w naszym 艣rodowisku mo偶liwe jedynie dla najzdolniejszych.

Rzecz jasna, najwa偶niejsze s膮 pieni膮dze. One otwieraj膮 drog臋 do nazwiska i pozycji. Ale musz膮 to by膰 wielkie pieni膮dze. Jakie艣 n臋dzne setki, zarobione na sprzeda偶y kilku informacji o tym czy innym cz艂owieku, jakie艣 艣mieszne tysi膮ce, uciu艂ane na dostawach starych pukawek dla marionetkowych kr贸lik贸w i egzotycznych genera艂贸w, jakie艣 dziesi膮tki tysi臋cy, zdobyte na ludzkiej g艂upocie i naiwno艣ci 鈥 to wszystko ma艂o, o wiele za ma艂o. Aby by膰 KIM艢, musisz mie膰 setki tysi臋cy, a kiedy ju偶 je masz, okazuje si臋, 偶e potrzeba ci, milion贸w, ale i to jeszcze za ma艂o i musisz zn贸w zdobywa膰 nast臋pne, nie licz膮c si臋 z niczym i za wszelk膮 cen臋.


Fragment listu Bernarda Rogera, adresat nieznany.



Nie, nie jestem t臋pym glin膮, wykonuj膮cym bez w膮tpliwo艣ci rozkazy swoich prze艂o偶onych, ale zawsze uwa偶a艂em i uwa偶am dzisiaj, 偶e przest臋pca musi podlega膰 karze za czyn, kt贸rego si臋 dopu艣ci艂. Moim zadaniem jest doprowadzenie go do s膮du, kt贸ry wymierzy mu sprawiedliwo艣膰. Takie s膮 moje obowi膮zki i powinienem wykonywa膰 je bez wzgl臋du na okoliczno艣ci, za wszelk膮 cen臋.


Fragment rzekomo autentycznych zapisk贸w komisarza Paula Pr茅v么ta. U偶ywam okre艣lenia 鈥瀝zekomo鈥, poniewa偶 nic mi nie wiadomo o tym, aby Paul Pr茅v么t prowadzi艂 kiedykolwiek jaki艣 osobisty dziennik czy pami臋tnik.



Prosz臋, panie komisarzu, niech pan siada.

Trudno powiedzie膰, aby Bernard Roger by艂 zachwycony odwiedzinami. Jednak, gdy wczesnym popo艂udniem komisarz Pr茅v么t zapowiedzia艂 swoj膮 wieczorn膮 wizyt臋, Roger specjalnie si臋 tym nie przej膮艂. Obracaj膮c si臋 nieustannie w 艣wiecie artyst贸w, polityk贸w, ludzi wielkiego interesu i towarzysz膮cej im nieod艂膮cznie zgrai snob贸w, s艂ysza艂 wielekro膰 to nazwisko. Zawsze wymawiano je z szacunkiem. To by艂 jeden z tych 鈥瀎lick贸w鈥, kt贸rych nie nale偶a艂o lekcewa偶y膰. Jak nios艂a fama, ho艂dowa艂 zasadzie finis coronat opus, a koniec oznacza艂 u niego zawsze znikni臋cie za kratkami, i to raczej na d艂u偶szy czas, delikwenta, kt贸ry wszed艂 w orbit臋 jego zainteresowa艅. Bez wzgl臋du na stanowisko, maj膮tek czy powi膮zania.

Roger powr贸ci艂 przed kilkoma godzinami z Nowego Jorku, a jutro otwiera艂 wielk膮 wystaw臋 impresjonist贸w tu, w Pary偶u. Mia艂 ma艂o czasu i chcia艂 jak najszybciej pozby膰 si臋 nieproszonego go艣cia, nawet je艣li by艂 nim komisarz policji.

Czego si臋 pan napije? 鈥 spyta艂 przez grzeczno艣膰.

Koniak, je艣li pan 艂askaw. 鈥 Pr茅v么t zag艂臋bi艂 si臋 w sk贸rzany fotel i przygl膮da艂 si臋 nalewaj膮cemu trunek Rogerowi. Widzia艂 go ju偶 kilka razy, wiedzia艂 o nim do艣膰 du偶o, ale nigdy w艂a艣ciwie ze sob膮 nie rozmawiali.

Prosz臋 鈥 Roger poda艂 komisarzowi kieliszek. 鈥 Mo偶e cygaro?

Dzi臋kuj臋, wol臋 papierosy, oczywi艣cie, o ile pan pozwoli.

Cholera, co za Wersal!鈥 鈥 pomy艣leli obaj w tym samym momencie i spojrzeli na siebie. Nik艂e u艣miechy, kt贸re pojawi艂y si臋 na ich twarzach, znik艂y natychmiast, a oczy sta艂y si臋 czujne. Pr茅v么t b艂膮dzi艂 spojrzeniem po wn臋trzu gabinetu, w kt贸rym siedzieli. 艢ciany pokrywa艂y g臋sto obrazy, g艂贸wnie francuskich impresjonist贸w. Umiej臋tnie wyeksponowano najcenniejsze z nich. Wprost przyci膮ga艂 oczy wspania艂y Renoir. Pr茅v么t nigdy nie widzia艂 tego malowid艂a. Obraz pulsowa艂 偶yciem, gor膮cym, letnim powietrzem, a s艂o艅ce podkre艣la艂o wdzi臋k stroj贸w spaceruj膮cych kobiet. Komisarz patrzy艂 jak urzeczony. Wydawa艂o mu si臋, 偶e mo偶e wsta膰 i wej艣膰 do kolorowego ogrodu, wyj艣膰 na spotkanie spaceruj膮cych i zajrze膰 pod r贸偶owe parasolki dystyngowanych dam. Wra偶enie by艂o tak silne, 偶e na chwil臋 straci艂 poczucie rzeczywisto艣ci. Przepada艂 za impresjonistami. Zawodowy nawyk zmusi艂 go do ch艂odnego zarejestrowania pozosta艂ych przedmiot贸w i sprz臋t贸w, kt贸re otacza艂y go w tym pokoju. Pod 艣cianami sta艂y lekkie i smuk艂e secesyjne mebelki. Pierwszorz臋dne szk艂a i porcelana, rozsiane jak gdyby od niechcenia bibeloty, dla kt贸rych okre艣lenie 鈥瀠nikatowe cacka鈥 by艂o o wiele lepsze. Pod艂og臋 za艣ciela艂 gruby p膮sowy dywan z delikatnym wzorem ro艣linnym. Ci臋偶kie zas艂ony tego samego koloru przes艂ania艂y ogromne okna pokoju, 艣wiat艂o za艣 s膮czy艂o si臋 z prawie niewidocznych kinkiet贸w.

W tej do艣膰 k艂opotliwej ciszy Roger wbi艂 wzrok w r臋ce siedz膮cego naprzeciwko komisarza. Du偶e, nawet bardzo du偶e d艂onie o grubych palcach wie艅czy艂y paznokcie niezwykle wypiel臋gnowane. Nietrudno si臋 by艂o domy艣li膰, 偶e Pr茅v么t po艣wi臋ca im du偶o czasu. Ubranie komisarza 艣wiadczy艂o o dobrym gu艣cie: elegancja, ale bez cienia ekstrawagancji. Roger, kt贸ry sam a偶 do przesady dba艂 o sw贸j ubi贸r, u艣miechn膮艂 si臋 z uznaniem.

A zatem c贸偶 pana do mnie sprowadza? 鈥 Gospodarz nie mia艂 zamiaru przed艂u偶a膰 k艂opotliwego milczenia.

To proste 鈥 Pr茅v么t tak偶e ju偶 otrz膮sn膮艂 si臋 z zak艂opotania, umoczy艂 wargi w koniaku i zaci膮gn膮艂 si臋 papierosem. 鈥 Chcia艂bym zaproponowa膰 panu... no... powiedzmy, pewn膮 transakcj臋, a mo偶e raczej interes...

Pan mnie? 鈥 Roger nie kry艂 zdziwienia.

Widz臋, 偶e pana to dziwi 鈥 Pr茅v么t doskonale zdawa艂 sobie spraw臋 z zaskoczenia Rogera.

W istocie. Nie bardzo rozumiem, jaki interes m贸g艂by po艂膮czy膰 marszanda z policjantem 鈥 Roger wytrzyma艂 spojrzenie komisarza.

A jednak! W 偶yciu nie ma rzeczy niemo偶liwych, wiem co艣 nieco艣 na ten temat 鈥 Pr茅v么t odstawi艂 kieliszek i gwa艂townym ruchem zdusi艂 papierosa. 鈥 Pan jest handlarzem obraz贸w...

M贸g艂by pan to sformu艂owa膰 nieco inaczej...

Rzeczywi艣cie, wybaczy pan t臋 niezr臋czno艣膰, ale marszand, jakby nie by艂o, sprzedaje i kupuje, czyli handluje. Chocia偶 uwa偶am, 偶e sztuka w jakim艣 sensie ten handel nobilituje. Wracaj膮c do rzeczy, s膮dz臋, 偶e zajmuje si臋 pan nie tylko obrazami, ale to tylko moje przypuszczenie, wi臋c pozosta艅my na razie przy tym handlu, pardon, 鈥瀊usinessie鈥.

Drogi panie... 鈥 Roger tak偶e odstawi艂 kieliszek i zrobi艂 ruch, jakby chcia艂 si臋 podnie艣膰 z fotela.

Prosz臋 mi jednak pozwoli膰 sko艅czy膰. Na og贸艂 warto wiedzie膰, co policjant, i to odwiedzaj膮cy o tak p贸藕nej porze marszanda, ma mu do powiedzenia 鈥 Pr茅v么t zapad艂 g艂臋biej w fotel i jego twarz znikn臋艂a w cieniu. 鈥 Jutro otwiera pan w Pary偶u wielk膮 wystaw臋 impresjonist贸w. Wie pan r贸wnie dobrze jak ja, 偶e impresjoni艣ci to najcz臋艣ciej fa艂szowani malarze 艣wiata. Mo偶e si臋 zatem zdarzy膰, 偶e na pa艅skiej wystawie znajdzie si臋 jeden lub mo偶e nawet kilka obraz贸w, kt贸rych pochodzenia nie by艂by pan w stanie dok艂adnie wyja艣ni膰, gdyby kto艣 bli偶ej si臋 tym zainteresowa艂 鈥 Pr茅v么t z uwag膮 obserwowa艂 twarz Rogera i mia艂 wra偶enie, 偶e dostrzega na niej nie tylko zrozumienie, ale tak偶e jakby cie艅 obawy. 鈥 Moim zadaniem jest zwalczanie fa艂szerstw, przemytu i kradzie偶y dzie艂 sztuki. Je偶eli jednak przyjmie pan moj膮 propozycj臋, nie tylko pa艅ska wystawa, ale tak偶e ca艂a... no, powiedzmy, pa艅ska dzia艂alno艣膰 na niwie sztuki b臋dzie wolna od zainteresowa艅 policji 鈥 Pr茅v么t zawiesi艂 g艂os oczekuj膮c reakcji Rogera.

Czy pan ju偶 sko艅czy艂? 鈥 w g艂osie Rogera nie by 艣ladu emocji.

Traktuj膮c rzecz w sferze interes贸w 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 komisarz 鈥 jeszcze nie. Pozostaje bowiem ustalenie wysoko艣ci wynagrodzenia za moje us艂ugi. Oczywi艣cie zaj膮艂bym si臋 tak偶e pa艅sk膮 konkurencj膮, kt贸ra, jak wiadomo, nie grzeszy w interesach dobrymi manierami.

Ile? 鈥 w twarz Pr茅v么ta wbija艂y si臋 lodowate oczy Rogera.

Dziesi臋膰 procent od sum uzyskanych ze sprzeda偶y obraz贸w, kt贸re nigdzie nie s膮 skatalogowane. W przypadku za艣 p艂贸cien, kt贸re mog艂yby wzbudzi膰 w膮tpliwo艣ci co do swej proweniencji 鈥 pi臋膰dziesi膮t procent. Wliczmy tu ju偶 koszty wszelkich posuni臋膰, nazwijmy to... wyja艣niaj膮cych i, co istotne, zapobiegawczych. S膮dz臋, zapobieganie takim sytuacjom powinno by膰 regu艂膮, pozwala unikn膮膰 stres贸w.

Czy to ju偶 wszystko?

Pr茅v么t zrozumia艂, 偶e jego propozycja nie zrobi艂a rozm贸wcy wra偶enia, jakiego oczekiwa艂, ale w zanadrzu mia艂 jeszcze jedn膮 kart臋.

Nie. My艣l臋, 偶e nazwisko Beaumarche nie jest panu obce?

Owszem, Beaumarche by艂 n臋dznym oszustem, kt贸ry swym naiwnym klientom sprzedawa艂 bezwarto艣ciowe kicze i za to wsadzi艂 go pan na dwadzie艣cia lat do wi臋zienia. W tym wypadku, aczkolwiek niech臋tnie, przyznaj臋 panu racj臋, ale nie widz臋 zwi膮zku z moj膮 osob膮.

O, widz臋, 偶e jest pan dobrze poinformowany. 鈥 Pr茅v么t czu艂, 偶e powoli traci pole. Nie przypuszcza艂, 偶e on ju偶 o tym wie i 偶e ta afera tak ma艂o go obchodzi. 鈥 Wyrok zapad艂 dopiero dzi艣 po po艂udniu.

Staram si臋 wiedzie膰 o wszystkim, co dotyczy rynku dzie艂 sztuki. Je艣li pan chce zna膰 moje zdanie, to do wi臋zienia powinni r贸wnie偶 pow臋drowa膰 ci wszyscy idioci, kt贸rych ten ma艂y sukinsyn zdo艂a艂 nabra膰.

Przecie偶 Beaumarche to tak偶e marszand... pa艅ski przyjaciel.

Marszand?! Przyjaciel?! Ha, ha! 鈥 Roger zanosi艂 si臋 艣miechem, kt贸ry tylko troch臋 by艂 wymuszony. 鈥 Jego w艂a艣nie mo偶e pan nazwa膰 handlarzem obraz贸w!... Przyjaciel? Panie komisarzu! Niech pan spojrzy na list臋 go艣ci zaproszonych na jutrzejszy wernisa偶 鈥 Roger podsun膮艂 Pr茅v么towi d艂ugi spis nazwisk 鈥 prezydent Republiki z ma艂偶onk膮, minister sprawiedliwo艣ci, minister kultury, prefekt, 偶e nie wspomn臋 o ca艂ej plejadzie znakomito艣ci teatru, filmu, sztuki. Tu ma pan moich przyjaci贸艂.

Komisarz przebieg艂 oczami list臋 w poszukiwaniu jednego tylko nazwiska. Odnalaz艂 je bez trudu. Roger nie k艂ama艂, prefekt paryskiej policji, jego prze艂o偶ony, Charles Bonnard, by艂 w艣r贸d os贸b zaproszonych.

O co tu chodzi, do cholery?!鈥 鈥 pomy艣la艂.

Roger zrozumia艂 milczenie Pr茅v么ta zupe艂nie inaczej.

Przestraszy艂e艣 si臋, biedaku... nic dziwnego, chyba jeszcze nigdy w 偶yciu tak haniebnie si臋 nie pomyli艂e艣, a m贸wili, 偶e jeste艣 taki dobry. Te偶 si臋 mylili鈥. Roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no, nie odrywaj膮c oczu od zdumionego oblicza komisarza.

No c贸偶, my艣l臋, 偶e b臋dzie dla pana lepiej, je偶eli zako艅czymy nasz膮 rozmow臋. Przyjmijmy, 偶e pan si臋 pomyli艂, a ja postaram si臋 o tym jak najszybciej zapomnie膰 鈥 u艣miech nie znika艂 z twarzy Rogera, ale jego oczy patrzy艂y na komisarza z pogard膮.

Czy jest pan przekonany... 鈥 zacz膮艂 Pr茅v么t.

Tak, jestem 鈥 Roger przerwa艂 mu bezceremonialnie. 鈥 Rozumiem, 偶e policyjne pensyjki nie s膮 w stanie wystarczy膰 takim ludziom jak pan, ale moim kosztem na pewno pan si臋 nie dorobi. 呕egnam!



* * *

Psiakrew! 鈥 g艂o艣no wypowiedziane przekle艅stwo w tym samym stopniu dotyczy艂o kierowcy bia艂ego peugeota, kt贸ry szpetnie zajecha艂 mu drog臋, jak i sytuacji, w jakiej si臋 znalaz艂.

Wystawi艂 mnie na po艣miewisko... to fakt, ale po co?鈥

Pomys艂 odwiedzenia Bernarda Rogera i z艂o偶enia mu tak nieprawdopodobnej propozycji nie by艂 jego autorstwa. Poleci艂 mu to prefekt Bonnard, ale Pr茅v么t wci膮偶 nie m贸g艂 zrozumie膰, jaki naprawd臋 mia艂 by膰 cel tej wizyty. W policji pracowa艂 ju偶 od lat, wykonywa艂 r贸偶ne, cz臋sto bardzo dziwaczne polecenia szef贸w, sam te偶 miewa艂 pomys艂y, kt贸re jego wsp贸艂pracownicy okre艣lali mianem krety艅skich, ale zawsze stara艂 si臋 zrozumie膰, o co w tej czy innej grze chodzi. Teraz jako艣 nie m贸g艂 si臋 po艂apa膰.

Praca w policji nie by艂a marzeniem Pr茅v么ta. Jego ojciec, w艂a艣ciciel wielu winnic w okolicach Troyes, z niczego doszed艂 do ogromnej fortuny i jego ambicj膮 sta艂o si臋 wychowanie syna. Najpierw wychowawcy, potem za艣 szko艂y, a nawet koledzy dobierani byli z najwi臋ksz膮 staranno艣ci膮. Szczytem marze艅 starego Pr茅v么ta by艂o podj臋cie przez syna studi贸w prawniczych na Sorbonie. I tak by si臋 sta艂o, gdyby nie pewna sprytna kobietka, kt贸ra po 艣mierci Marii, matki przysz艂ego komisarza, tak op臋ta艂a jego ojca, 偶e w ci膮gu roku doprowadzi艂a rodzin臋 do kompletnej ruiny. Zrozpaczony, pozostawiony bez grosza i w dodatku porzucony przez niewiern膮 kobiet臋 ojciec pope艂ni艂 samob贸jstwo. Paul i jego siostra Luiza nie mieli ju偶 czego szuka膰 w Troyes i przenie艣li si臋 do Pary偶a. Paul poszed艂 do szko艂y policyjnej, a jego pi臋kna, ale niezbyt m膮dra siostra 鈥 na ulic臋. Paul nie mia艂 najmniejszego wp艂ywu na starsz膮 od siebie o dwa lata dziewczyn臋 i wkr贸tce ich drogi ostatecznie si臋 rozesz艂y. Do uszu Pr茅v么ta dociera艂y od czasu do czasu odg艂osy wyczyn贸w siostry, czasami otrzymywa艂 tak偶e przekazy pieni臋偶ne i cho膰 nie by艂o na nich nazwiska nadawcy, wiedzia艂, 偶e pochodz膮 one od Luizy. Nie by艂 zachwycony sposobem 偶ycia siostry, ale nie przeszkadza艂o mu to w korzystaniu z przysy艂anych przez ni膮 pieni臋dzy. Nie mia艂 zreszt膮 innego wyj艣cia.

Jego policyjna kariera nie wygl膮da艂a imponuj膮co, ale uparty Paul pi膮艂 si臋 powoli po szczeblach paryskiej prefektury. Nie by艂 zbyt lubiany, nie mia艂 wielu przyjaci贸艂. 艢mier膰 ojca jakby odci臋艂a go od 艣wiata, z nikim si臋 nie spotyka艂, nigdzie nie bywa艂, wolny czas sp臋dza艂 we w艂asnym mieszkaniu lub w operze, zreszt膮 mia艂 go niewiele. By艂 sumienny i dok艂adny w policyjnej robocie, tote偶 dochrapa艂 si臋 stopnia komisarza, ale osch艂o艣膰, a nawet opryskliwo艣膰 w stosunkach z kolegami, prze艂o偶onymi i podw艂adnymi spowodowa艂y, 偶e komisarza Pr茅v么ta nie chcia艂 u siebie widzie膰 偶aden wydzia艂. Prefekt policji stan膮艂 przed niema艂ym problemem, gdy rozwi膮zanie spad艂o jakby z nieba.

Luiza, siostra Pr茅v么ta, mia艂a nie mniej rogat膮 dusz臋. W paryskim p贸艂艣wiatku nazywano j膮 po prostu Awanturnic膮 i kto chcia艂 偶y膰 w miar臋 spokojnie, wola艂 zej艣膰 jej z drogi. Ale w tym 艣rodowisku ludzi, kt贸rzy ceniliby spokojne 偶ycie, nie by艂o wielu, tote偶 Luiza 偶y艂a w ci膮g艂ym konflikcie ze wszystkimi naoko艂o. Dop贸ki by艂a tylko ulicznic膮, jej burzliwym usposobieniem nie przejmowali si臋 ani klienci, ani inne dziewczyny, ani ich opiekunowie. Ale Luizie wszystkiego by艂o ma艂o. Uprawiaj膮c sw贸j zaw贸d zbi艂a kapitalik, kt贸ry postanowi艂a zainwestowa膰 w produkcj臋 wchodz膮cych w艂a艣nie w mod臋 film贸w pornograficznych, czym narazi艂a si臋 szefom 鈥瀙ornograficznej mafii鈥. Ci znakomicie poinformowani ludzie wiedzieli, 偶e brat Awanturnicy jest policjantem, i pr贸bowali si臋 z ni膮 kilkakrotnie dogada膰. Luiza nie chcia艂a s艂ysze膰 ani o sp贸艂ce, ani tym bardziej o p艂aceniu haraczu. Wys艂annikom rekin贸w przemys艂u pornograficznego urz膮dza艂a karczemne awantury, miesza艂a ich z b艂otem, spuszcza艂a ze schod贸w, a wreszcie zacz臋艂a straszy膰 swym bratem policjantem. Tego ju偶 by艂o za wiele. Pewnego wiosennego ranka potwornie zmasakrowane, nagie zw艂oki Luizy odnaleziono w jej w艂asnym mieszkaniu. Spos贸b u艂o偶enia zw艂ok, 艣lady brutalnego, wr臋cz sadystycznego gwa艂tu, a wreszcie rozsiane po ciele 艣lady spermy, wskazywa艂y, 偶e morderc膮 by艂 zboczony klient. Sprawa trafi艂aby pewno ad acta, bo prowadz膮cy 艣ledztwo, zawaleni robot膮, nie kwapili si臋 nawet do ustalenia nazwiska ofiary, kt贸r膮 i tak wszyscy znali jako Luiz臋. Wtedy do prefekta zg艂osi艂 si臋 Paul Pr茅v么t, prosz膮c o przekazanie mu 艣ledztwa. Pr茅v么t nie przyzna艂 si臋, 偶e Luiza by艂a jego siostr膮, stwierdzi艂 jedynie, 偶e 艣rodowisko w kt贸rym obraca艂a si臋 zamordowana, jest mu dobrze znane i jest pewien, 偶e w kr贸tkim czasie uda mu si臋 uj膮膰 morderc臋. Przydzielaj膮cy mu t臋 spraw臋 prefekt Bonnard wierzy艂 w co艣 wr臋cz przeciwnego. Mia艂 nadziej臋, 偶e 艣ledztwo w sprawie zamordowanej prostytutki zajmie Prev6ta na tak d艂ugo, i偶 k艂opot, jaki sprawia艂 swoj膮 osob膮, oddali si臋 co najmniej o kilka miesi臋cy.

Prefekt Bonnard myli艂 si臋, i to bardzo. Prowadzone przez Pr茅v么ta 艣ledztwo by艂o rekordowo kr贸tkie i przynios艂o nadspodziewane efekty. W jego wyniku zlikwidowano kilka tajnych wytw贸rni film贸w pornograficznych, a pod kluczem znalaz艂o si臋 trzech nieuchwytnych dot膮d ich szef贸w, tyle tylko, 偶e w nie najlepszym stanie. 呕aden z nich nie mia艂 na sobie najmniejszych 艣lad贸w burzliwych nocnych rozm贸w z komisarzem Pr茅v么tem, ale na sam jego widok wilgotnia艂y im r臋ce, a oczy biega艂y nerwowo. Ch臋tnie przyznawali si臋 do wszystkiego, co dotyczy艂o pornografii, przyznali si臋 tak偶e, 偶e w trakcie pewnej tajnej narady rozwa偶ali pomys艂 usuni臋cia Luizy i 偶e w rozmowie tej uczestniczy艂 niejaki Jean Godet, kt贸ry nast臋pnej nocy znikn膮艂 z Pary偶a.

Tak si臋 z艂o偶y艂o, 偶e by艂a to ta sama noc, gdy Luiza zosta艂a zamordowana. Przyznawali si臋 zatem do wszystkiego, z wyj膮tkiem okoliczno艣ci, w jakich przekonano ich do z艂o偶enia zezna艅. Na ten temat w og贸le nie chcieli udziela膰 informacji, prosz膮c jedynie, by nie zostawiano ich sam na sam z komisarzem Pr茅v么tem. Poniewa偶 nie wnie艣li oficjalnego oskar偶enia, nikt nie czepia艂 si臋 Pr茅v么ta, cho膰 jeden ze w艣cibskich policjant贸w wyw膮cha艂, 偶e Luiza by艂a jego siostr膮. Prefekt nie mia艂 prawnych podstaw do ukarania, a jedyne, co m贸g艂 zrobi膰, to przenie艣膰 Pr茅v么ta, zreszt膮 na kr贸tko, do archiwum, gdzie 偶ycie toczy si臋 spokojniej, a emocje nie s膮 a偶 tak wielkie.

Ostatnim akordem tak zwanej 鈥瀞prawy Luizy鈥 by艂o wy艂owienie z Sekwany zw艂ok, kt贸re rozpoznano jako cia艂o Jeana Godeta. Nikt nigdy nie dowiedzia艂 si臋, kto by艂 jego zab贸jc膮. Pr茅v么t tak偶e nie wykazywa艂 ch臋ci zaj臋cia si臋 艣ledztwem i spraw臋 odes艂ano ad acta.

Po 艣mierci Luizy komisarz jeszcze bardziej zamkn膮艂 si臋 w sobie. Zawsze by艂 odpychaj膮cy, teraz sta艂 si臋 ponury i wr臋cz wrogi wobec wszystkich, przede wszystkim wobec przest臋pc贸w. Nie cacka艂 si臋 z nimi, nie przebiera艂 w 艣rodkach, ka偶dy spos贸b wydobycia zeznania by艂 dla niego dobry. Gdyby nie sukcesy, jakie odnosi艂, cho膰 ani na jot臋 nie zmieni艂 swoich metod, ju偶 dawno znalaz艂by si臋 za bram膮. Tymczasem w臋drowa艂 z brygady do brygady. Gdy przeszed艂 ju偶 wszystkie, prefekt zn贸w stan膮艂 przed problemem, co zrobi膰 z tym zdolnym, ale kontrowersyjnym policjantem. W sukurs przysz艂o mu zarz膮dzenie powo艂uj膮ce do 偶ycia brygad臋 do walki z fa艂szerstwami i kradzie偶ami dzie艂 sztuki. Pracownicy tej brygady mieli cieszy膰 si臋 du偶膮 swobod膮 i dzia艂a膰 jakby obok oficjalnego nurtu policyjnych poczyna艅. Tak, to by艂o miejsce odpowiednie dla Pr茅v么ta.

I tak oto ten niski, dobrze zbudowany czterdziestolatek, o ozdobionej niewielkim w膮sikiem twarzy 鈥 zetkn膮艂 si臋 ze 艣wiatem, o kt贸rym wiedzia艂 dot膮d niewiele, ze 艣wiatem wielkich i wspania艂ych malarzy, uczciwych i nieuczciwych marszand贸w, zakochanych w swych dzie艂ach kolekcjoner贸w, drobnych z艂odziei muzealnych i przyw贸dc贸w wielkich gang贸w z艂odziei dzie艂 sztuki, po艣rednik贸w i paser贸w, wreszcie fa艂szerzy. Cho膰 sw膮 karier臋 w brygadzie rozpocz膮艂 od wykrycia i uj臋cia gangu okradaj膮cego paryskie ko艣cio艂y, g艂贸wnym obiektem jego zainteresowania stali si臋 fa艂szerze. Pr茅v么t przeczyta艂 wszystko, co dotyczy艂o s艂ynnych fa艂szerzy: Malscata 鈥 tw贸rcy znakomitych 鈥炁況edniowiecznych鈥 fresk贸w, Ottona Wackera 鈥 berli艅skiego marszanda i fa艂szerza dzie艂 van Gogha, Hana van Meegerena 鈥 genialnego na艣ladowcy Vermeera van Delft. Zapozna艂 si臋 z pracami teoretycznymi na temat technik malarskich, sposob贸w fa艂szowania i metod ich wykrywania. Nigdy nie zosta艂 wybitnym znawc膮 sztuki, ale doskonale orientowa艂 si臋 w pr膮dach i kierunkach, modach i snobizmach, oficjalnym i nieoficjalnym rynku dzie艂 sztuki.

Jego kolejnym sukcesem by艂o zdemaskowanie Marcela Beaumarche, kt贸ry swych fa艂szywych impresjonist贸w sprzedawa艂 bogatym snobom, maj膮cym ochot臋 uszlachetni膰 swe bajeczne wille znanymi dzie艂ami. Tak, Roger si臋 nie myli艂. Sprzedawane przez Beaumarche 鈥瀌zie艂a鈥 by艂y pod艂e, ich amatorzy za艣 po prostu g艂upi. 鈥濼en cwaniak mia艂 racj臋, nic dziwnego, zna si臋 na tym nie gorzej ode mnie鈥 鈥 u艣miechn膮艂 si臋, mru偶膮c oczy przed 艣wiat艂ami nadje偶d偶aj膮cego z przeciwka samochodu.

Listopadowy wiecz贸r by艂 ciemny i d偶d偶ysty. Wycieraczki pracowa艂y r贸wnomiernie, a o podwozie samochodu co chwila uderza艂a rozchlapywana przez ko艂a woda. Pr茅v么t przeci膮艂 Place d鈥橧茅na, skr臋ci艂 w Avenue du Pr茅sident Wilson i po kilkuset metrach ujrza艂 Avenue George V, przy kt贸rej sta艂 dom cz艂owieka, kt贸ry realizuj膮c w艂asne cele prowadzi艂 Pr茅v么ta na nowe, nie znane mu dot膮d drogi.



* * *

No c贸偶, panie komisarzu, s膮dz膮c z pa艅skiej miny Roger propozycj臋 odrzuci艂, h臋?

Pr茅v么t, mimo ca艂ego swojego do艣wiadczenia, poczu艂 si臋 zaskoczony. Patrzy艂 nieprzyjaznym wzrokiem na t艂ust膮 posta膰 rozlan膮 w fotelu. Chevalier, jeden z najwi臋kszych, je偶eli nie najwi臋kszy marszand 艣wiata gryz艂 gigantycznych rozmiar贸w cygaro, patrz膮c na komisarza z wyra藕nym rozbawieniem.

Pan wiedzia艂, 偶e tak si臋 stanie 鈥 Pr茅v么t zaczyna艂 rozumie膰.

Nag艂e, przekazane przez prefekta, polecenie ministra odwiedzenia tego cz艂owieka, kt贸rego nazwisko praktycznie nie schodzi艂o ze szpalt paryskich dziennik贸w, wydawa艂o mu si臋 co najmniej dziwne. Nie widzia艂 偶adnego zwi膮zku mi臋dzy tym, co robi艂 i co wiedzia艂 o wielkich tego 艣wiata, a obowi膮zkiem, kt贸ry na艅 na艂o偶ono. Teraz, kiedy Chevalier, uprzedzaj膮c relacj臋 komisarza, wspomnia艂 o doznanej przez niego odmowie, Pr茅v么towi otworzy艂y si臋 oczy. Po pierwsze ci dwaj 鈥瀢ielcy鈥 bez w膮tpienia musieli si臋 zna膰, co oczywi艣cie nie musia艂o oznacza膰 wzajemnej sympatii. Tam, gdzie w gr臋 wchodz膮 miliony, wzajemne interesy rzadko id膮 zgodnie w parze. Wiadomo, interes nie my艣li, interes oblicza. Po drugie, odmowa, z jak膮 spotka艂 si臋 komisarz ze strony Rogera, by艂a Chevalierowi wyra藕nie na r臋k臋. Pr茅v么t postanowi艂 wyja艣ni膰 ostatecznie ca艂膮 spraw臋 i 鈥 o ile to tylko b臋dzie mo偶liwe 鈥 jak najszybciej zako艅czy膰 wizyt臋 u niemi艂ego grubasa.

Otrzyma艂em polecenie przybycia do pana po zako艅czeniu rozmowy z Rogerem, ale nie wydaje mi si臋, abym by艂 zobowi膮zany sk艂ada膰 z niej panu relacj臋 鈥 Pr茅v么t mia艂 ponury wyraz twarzy, ale z oblicza Chevaliera nie schodzi艂 u艣miech.

Prosz臋 si臋 nie unosi膰, drogi komisarzu, to zupe艂nie niepotrzebne...

Chcia艂bym jednak wiedzie膰, po co kazano mi tu przyjecha膰. Nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale ta ca艂a sprawa wydaje zapaszek, kt贸ry zdecydowanie dra偶ni moje delikatne powonienie.

Nie przecz臋 鈥 Chevalier spowa偶nia艂 鈥 sprawa jest du偶ej wagi i w艂a艣nie dlatego pan si臋 tu znajduje. Gdyby chodzi艂o o b艂ahostk臋, na pa艅skim fotelu siedzia艂by zupe艂nie kto艣 inny.

My艣li, 偶e kupi mnie tymi tanimi pochlebstwami... Jeden o艣mieszy艂, a drugi si臋 podlizuje... Obaj dranie鈥.

Skoro nie spieszy si臋 pan z wyjawieniem mi powod贸w, dla kt贸rych zosta艂em tu wezwany, mam dla pana propozycj臋 鈥 Pr茅v么towi wpad艂a do g艂owy nag艂a my艣l.

S艂ucham z zainteresowaniem! 鈥 grubas jeszcze wygodniej rozpar艂 si臋 w fotelu, nie zwracaj膮c uwagi na popi贸艂, kt贸ry rozsypywa艂 na spodnie i dywan.

Roger moj膮 propozycj臋 odrzuci艂, on po prostu nie wie, kim jestem. Ale, jak si臋 zd膮偶y艂em zorientowa膰, pan wie to doskonale, wi臋c to pan w艂a艣nie mo偶e nawi膮za膰 ze mn膮 wsp贸艂prac臋.

Pr茅v么t przez opary dymu przygl膮da艂 si臋 z przekor膮 twarzy t艂u艣ciocha. Ten jakby oniemia艂, na chwil臋 wypad艂 z gry, ale ju偶 po sekundzie przyszed艂 do siebie.

Ale偶 drogi komisarzu! Pan przecie偶 wie, 偶e ja sprzedaj臋 tylko i wy艂膮cznie autentyki, fa艂szerstwo jest mi obce, wi臋c i pa艅ska pomoc, pan wybaczy, zb臋dna.

Czy rzeczywi艣cie sprzedaje pan tylko autentyki?

Kt贸偶 艣mia艂by w to w膮tpi膰? Mam nadziej臋, 偶e nie pan...

Chevalier nie by艂 鈥瀞kromnym po艣rednikiem鈥, za jakiego lubi艂 si臋 przedstawia膰, ale jednym z najwi臋kszych handlarzy dzie艂ami sztuki. Chevalier nie handlowa艂 z byle kim, jego klientami by艂y koronowane g艂owy Szwecji, Belgii i Wielkiej Brytanii, szejkowie arabskich emirat贸w, prezydenci i premierzy ca艂ej Europy i obu Ameryk, nie m贸wi膮c ju偶 o francuskim gabinecie. Chevalier by艂 snobem, je艣li chodzi o klient贸w. Wiele lat temu, na pocz膮tku swej kariery, postanowi艂, 偶e b臋dzie sprzedawa艂 obrazy najwi臋kszym osobisto艣ciom 艣wiata i z 偶elazn膮 konsekwencj膮 przeprowadzi艂 sw贸j plan.

Z handlu czerpa艂 ogromne zyski, z kontakt贸w z prezydentami i ministrami 鈥 poczucie w艂adzy, o kt贸rej marzy艂. Wykorzystuj膮c swe znajomo艣ci, Chevalier m贸g艂 zrobi膰 w艂a艣ciwie wszystko. By艂 szar膮 eminencj膮, ale nie miesza艂 si臋 do wielkiej polityki. Wystarcza艂a mu 艣wiadomo艣膰, 偶e gdyby chcia艂, m贸g艂by wp艂ywa膰 na losy 艣wiata Poczucie nieco z艂udne, ale Chevalier wola艂 tego nie sprawdza膰, sw膮 w艂adz臋 ogranicza艂 do rynku dzie艂 sztuki, na kt贸rym panowa艂 niepodzielnie, licz膮c si臋 jedynie ze szwajcarskimi antykwariuszami, kt贸rzy w Zurychu stworzyli centrum nielegalnego rynku. Inni marszandzi musieli 偶y膰 z Chevalierem w zgodzie lub co pr臋dzej zwija膰 interes. Chevalier lansowa艂 malarzy, tworzy艂 mody i snobizmy, op艂aca艂 recenzent贸w i krytyk贸w, a przede wszystkim z niebywa艂膮 zaci臋to艣ci膮 niszczy艂 konkurent贸w. Najcz臋艣ciej wykorzystywa艂 do tego kolejnych ministr贸w spraw wewn臋trznych, kt贸rzy 鈥 nawet je艣li nie byli mi艂o艣nikami sztuki 鈥 ch臋tnie przyjmowali od znanego marszanda prezenty w postaci obraz贸w, kt贸re p贸藕niej sprzedawali mu za ci臋偶kie pieni膮dze. Czy偶 robi膮c tak korzystne interesy, mogli odm贸wi膰 przyjacielowi nas艂ania na niepoprawnego antykwariusza czy w艂a艣ciciela galerii urz臋dnika finansowego lub komisarza policji? A co kry艂o si臋 za wieloma wypadkami oblania cennych obraz贸w 偶r膮cym p艂ynem, uszkodzenia rze藕b albo za nie wyja艣nionymi w艂amaniami, po艂膮czonymi nieraz z r臋koczynami wobec w艂a艣cicieli galerii? Nikt nie wiedzia艂, cho膰 wszyscy zainteresowani si臋 domy艣lali.

Moje w膮tpliwo艣ci nie maj膮 tu nic do rzeczy 鈥 Pr茅v么t powr贸ci艂 do przerwanego w膮tku. 鈥 Prosi艂bym jedynie o wyja艣nienie, po co zosta艂em wezwany.

Po pierwsze, nie wezwany, ale zaproszony 鈥 Chevalier z trudem za艂o偶y艂 nog臋 na nog臋. 鈥 A po drugie, wyja艣ni to panu zupe艂nie kto inny.

Pr茅v么t pow臋drowa艂 oczami za wzrokiem Chevaliera i dopiero teraz zobaczy艂, 偶e znajduj膮ce si臋 w g艂臋bi pokoju drzwi s膮 lekko uchylone, a za nimi bardziej wyczu艂, ni偶 zobaczy艂, ukrywaj膮c膮 si臋 posta膰. Drzwi otworzy艂y si臋 i ku zdumieniu Pr茅v么ta do pokoju wkroczy艂 prefekt Bonnard.

Pan... tutaj... 鈥 Pr茅v么t zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi.

Prosz臋 nie wstawa膰, Pr茅v么t. Niech pan siedzi 鈥 Bonnard podszed艂 do komisarza i delikatnie k艂ad膮c mu r臋k臋 na ramieniu posadzi艂 z powrotem na fotelu.

Panie prefekcie...

Drogi Paul 鈥 Bonnard podszed艂 do stoliczka z napojami 鈥 nie musi mi pan przypomina膰 pe艂nionej przeze mnie funkcji. To zupe艂nie zbyteczne.

Czuje si臋 tu jak u siebie w domu 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, obserwuj膮c Bonnarda. 鈥 To musi by膰 rzeczywi艣cie nielicha sprawa, skoro prefekt...鈥

Chevalier opar艂 g艂ow臋 o oparcie fotela, przymru偶y艂 oczy i jakby drzemi膮c czeka艂, a偶 obaj jego go艣cie zako艅cz膮 swoje sprawy. 鈥 Przede wszystkim, Paul, na pocz膮tek jedna uwaga.

Bonnard ze szklaneczk膮 w r臋ce zasiad艂 na wolnym fotelu.

To, o czym b臋dziemy tu rozmawia膰, jest absolutn膮 tajemnic膮 鈥 rzuci艂 kr贸tko Pr茅v么t, nie odrywaj膮c wzroku od Chevaliera.

Ten ockn膮艂 si臋 gwa艂townie, otworzy艂 oczy i bacznie przyjrza艂 si臋 komisarzowi.

On jest bystry, Charles 鈥 grubas u艣miechn膮艂 si臋.

M贸wi艂em ci, to 艣wietny facet 鈥 Bonnard by艂 zadowolony ze swego pracownika.

Je艣li panowie pozwol膮...

Tak, jest 艣wietny, tylko strasznie niecierpliwy 鈥 Chevalier jakby nie dos艂ysza艂 Pr茅v么ta.

Po prostu nigdy jeszcze nie by艂 w takiej sytuacji i czuje si臋 troch臋 niepewnie 鈥 Bonnard rozmawia艂 z Chevalierem, jakby Pr茅v么ta nie by艂o w pokoju.

A zatem nie przed艂u偶ajmy ju偶 tej niepewno艣ci. Wyt艂umacz, Charles, panu komisarzowi, o co chodzi 鈥 Chevalier zn贸w jakby zapad艂 w drzemk臋, zrzucaj膮c ci臋偶ar rozmowy na prefekta.

Przypuszczam, 偶e domy艣li艂 si臋 pan, i偶 propozycja, jak膮 poleci艂em panu z艂o偶y膰 Rogerowi, by艂a tylko ma艂ym wybiegiem, kt贸ry umo偶liwi艂 panu bli偶sze poznanie tego cz艂owieka. Pan pozna艂 jego, a on pana, ale to bardzo dobrze. Ma pan w Pary偶u opini臋 cz艂owieka twardego i nieprzekupnego, gdyby Roger zorientowa艂 si臋, 偶e pan w臋szy wok贸艂 jego spraw, mog艂oby go to zaniepokoi膰, ale w sytuacji, kiedy w jego oczach nie jest ju偶 pan tak nieskazitelny, sta艂 si臋 pan mniej gro藕ny.

Ale偶 ja nie mam z Rogerem nic wsp贸lnego!

Nic? Przecie偶 jest pan pracownikiem brygady do walki z fa艂szerstwami i kradzie偶ami dzie艂 sztuki, a Roger jest marszandem, kt贸rego r臋ce nie s膮 chyba tak czyste, na jakie wygl膮daj膮.

Czy to pewne?

Gdyby by艂o pewne, nie m贸wi艂bym panu o ca艂ej tej sprawie. To tylko podejrzenia, moje i... pana Chevaliera. Pa艅skim zadaniem b臋dzie zamieni膰 te podejrzenia w pewno艣膰.

Charles, dlaczego nie wyja艣nisz dok艂adnie, o co nam chodzi? 鈥 Chevalier otworzy艂 oczy i spojrza艂 przeci膮gle na komisarza. 鈥 M贸wi膮c bez owijania w bawe艂n臋, chodzi o to, aby pan wyko艅czy艂 Bernarda Rogera.

Wyko艅czy艂?! 鈥 Pr茅v么ta zatka艂o. 鈥 Nie jestem gangsterem!

Przecie偶 nikt nie ka偶e panu do niego strzela膰 鈥 na twarzy Chevaliera nie drgn膮艂 ani jeden musku艂. 鈥 Chc臋, aby Bernard Roger przesta艂 zajmowa膰 si臋 tym, czym si臋 zajmuje, aby znikn膮艂 z Pary偶a i Francji, a najlepiej, 偶eby trafi艂 do wi臋zienia. Zapewniam, 偶e istniej膮 ku temu zasadnicze powody, a pan ma to za艂atwi膰.

A je艣li odm贸wi臋? 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 na Bonnarda.

Panu nie wolno odm贸wi膰! Polecenie, kt贸re przed chwil膮 przekaza艂 panu pan Chevalier, nie jest moim poleceniem. Pochodzi ono bezpo艣rednio od ministra.

I, jak si臋 domy艣lam, nie jest oficjalne?

No, wreszcie sensowne pytanie! Oczywi艣cie, 偶e nie. Od tej chwili jest pan oddelegowany do zada艅 specjalnych. Pozostaje pan pracownikiem paryskiej policji, ale w艂a艣ciwie dzia艂a pan sam. Jedynym pa艅skim prze艂o偶onym jest pan Chevalier i tylko jemu b臋dzie pan sk艂ada艂 sprawozdania z post臋p贸w w sprawie.

Prosz臋 jednak nie kontaktowa膰 si臋 ze mn膮 zbyt cz臋sto 鈥 w艂膮czy艂 si臋 t艂u艣cioch. 鈥 I zawsze po wcze艣niejszym uzgodnieniu telefonicznym. Oto numer telefonu, pod kt贸rym b臋dzie mnie pan m贸g艂 znale藕膰. 鈥 Chevalier poda艂 Pr茅v么towi niewielk膮 karteczk臋 zapisan膮 po oba stronach rz臋dami cyfr. 鈥 Ten drugi numer tak偶e si臋 panu przyda, gdy b臋dzie pan potrzebowa艂 jakich艣 informacji. Odpowiednie has艂o poda panu Charles.

Tych numer贸w prosz臋 si臋 nauczy膰 na pami臋膰, a kartk臋 zniszczy膰 鈥 do g艂osu zn贸w doszed艂 Bonnard. 鈥 A teraz sprawa najwa偶niejsza. Oto teczka, w kt贸rej znajdzie pan pe艂ne dossier Bernarda Rogera... Prosz臋 si臋 z tym zapozna膰 i jak najszybciej przyst膮pi膰 do dzia艂ania.

Pr茅v么t spojrza艂 uwa偶nie na grub膮 tekturow膮 teczk臋, le偶膮c膮 na stoliku pomi臋dzy Chevalierem a Bonnardem.

Mam nadziej臋, 偶e wszystko jest jasne 鈥 Chevalier ju偶 bez cienia u艣miechu patrzy艂 na Pr茅v么ta, trzymaj膮c jego d艂o艅 w swej t艂ustej, spoconej r臋ce.

Pr茅v么t nie odpowiedzia艂, nie wszystko by艂o tu dla niego jasne, ale wiedzia艂, 偶e decyzja ju偶 zapad艂a i cho膰 to on ma wzi膮膰 na siebie ci臋偶ar prowadzenia sprawy, o niczym nie mo偶e decydowa膰. Nikt nie pyta艂 i nie zapyta go o zdanie, a zreszt膮 gdyby nawet, przecie偶 i tak nie mo偶e odm贸wi膰. Oficjalnie czy nieoficjalnie, otrzyma艂 polecenie, i to od samego ministra. Nie podoba艂 mu si臋 spos贸b za艂atwienia sprawy i udzia艂 w niej osoby prywatnej, jak膮 by艂 Chevalier, ale nikt nie mia艂 zamiaru s艂ucha膰 jego uwag. Ma wykona膰 polecenie albo...

Jeszcze jedno, komisarzu! 鈥 z teczk膮 pod pach膮 zatrzyma艂 si臋 tu偶 przy drzwiach. Bonnard zbli偶a艂 si臋 ku niemu powoli. 鈥 Nie przypuszczam, aby pan nie zwr贸ci艂 na to uwagi, ale chcia艂bym sam pana uprzedzi膰, zw艂aszcza 偶e mo偶e to mie膰 kolosalne znaczenie dla pana i pa艅skiego bezpiecze艅stwa...

Nie rozumiem.

Pr茅v么t mia艂 spokojn膮 twarz, ale czu艂, 偶e wiadomo艣膰, kt贸r膮 Bonnard zachowa艂 na koniec, nie b臋dzie zbyt mi艂a.

Bernard Roger jest na us艂ugach pewnej zagranicznej instytucji, kt贸ra nie ma zwyczaju patyczkowa膰 si臋 ze swymi przeciwnikami. Instytucja jest pot臋偶na, a kraj, w kt贸rym powsta艂a, zaprzyja藕niony z naszym i dlatego musi pan dzia艂a膰 dyskretnie i ostro偶nie.

Czy powie mi pan, o jak膮 instytucj臋 chodzi, czy te偶 mam si臋 tego domy艣la膰?

Ja to panu powiem 鈥 z g艂臋bi pokoju dobieg艂 g艂os Chevaliera. 鈥 Bernard Roger jest agentem CIA.



* * *

Pr茅v么t, s膮cz膮c z wolna koniak, przygl膮da艂 si臋 le偶膮cej przed nim p臋katej teczce. Siedzia艂 ju偶 nad ni膮 dobre p贸艂 godziny i wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 zdecydowa膰 na jej otwarcie. Zawsze polega艂 na swojej intuicji i nigdy si臋 na niej nie zawi贸d艂, tym razem podszeptywa艂a mu, 偶e wpakowa艂 si臋 w spraw臋, kt贸ra nie b臋dzie ani 艂atwa, ani bezpieczna. Stara艂 si臋 uciszy膰 ten szept, przekonuj膮c sam siebie, 偶e najzwyczajniej w 艣wiecie nie ma innego wyj艣cia. Chevalier za艂atwi艂 wszystko z jego szefami i odwrotu po prostu nie by艂o. Pr茅v么t oderwa艂 oczy od teczki i rozejrza艂 si臋 po w艂asnym pokoju, jakby znalaz艂 si臋 w nim po raz pierwszy.

Przyda艂by si臋 remont鈥 鈥 pomy艣la艂 przygl膮daj膮c si臋 nieco sp艂owia艂ym tapetom. Delikatny ich dese艅 艣wiadczy艂 o bardzo dobrym gu艣cie w艂a艣ciciela. Urz膮dzenie pokoju, w kt贸rym pracowa艂, kosztowa艂o go niema艂o wyrzecze艅 i sporo pieni臋dzy jak na policyjn膮 pensj臋. Ale dzi臋ki temu przypomina艂 mu dom rodzinny, matk臋, beztroskie dzieci艅stwo. Konsjer偶ka, kt贸ra zgodzi艂a si臋 sprz膮ta膰, przestrzega艂a dok艂adnie polecenia, aby we wn臋trzu nic nie zmienia膰. Uwa偶a艂a to za dziwactwo, ale dla Pr茅v么ta by艂 to 艂膮cznik pomi臋dzy dniem dzisiejszym a 艣wiatem, kt贸ry ju偶 dawno odszed艂 na zawsze.

Komisarz przygl膮da艂 si臋 w zamy艣leniu swym najcenniejszym pami膮tkom. Od kiedy zainteresowa艂 si臋 sztuk膮, marzy艂 o tym, aby 艣ciany jego mieszkania zdobi艂y wspania艂e obrazy, takie jak u Rogera czy Chevaliera. Nigdy nie by艂o go jednak sta膰 na zakup cho膰by jednego malowid艂a z tych, jakie niedawno widzia艂. Po d艂ugich staraniach i uporczywym oszcz臋dzaniu zdo艂a艂 odkupi膰 trzy dzie艂a wisz膮ce niegdy艣 w salonie jego matki. Byli to oczywi艣cie impresjoni艣ci, kt贸rych uwielbia艂. Dzi艣 warto艣膰 tych obraz贸w wzros艂a nies艂ychanie i mo偶na by za nie osi膮gn膮膰 niema艂膮 sum臋. Nigdy nie sprzeda艂by jednak ulubionych p艂贸cien. Przypomnia艂 sobie wspania艂ego Renoira, kt贸rego ogl膮da艂 u Rogera. Oczyma wyobra藕ni widzia艂 go u siebie na 艣cianie. Ale to by艂o mo偶liwe tylko w wyobra藕ni...

Ockn膮艂 si臋, powracaj膮c do rzeczywisto艣ci. Jego r臋ce si臋gn臋艂y ku mocnemu w臋z艂owi sznurka opasuj膮cego grub膮 teczk臋. Ju偶 pierwszy rzut oka wystarczy艂, by Pr茅v么t zorientowa艂 si臋, 偶e dossier jest rzeczywi艣cie bogate, a najr贸偶niejsze dokumenty u艂o偶one chronologicznie, zgodnie z 偶yciow膮 karier膮 ich bohatera. Na samym wierzchu le偶a艂a mocno po偶贸艂k艂a i nieco naddarta kartka papieru pokryta odr臋cznym pismem. Domy艣li艂 si臋, 偶e jest to fragment 偶yciorysu Rogera, napisany przez niego samego. Nie by艂o na nim 偶adnej adnotacji, kt贸ra wskazywa艂aby, dla kogo Roger opisywa艂 swe 偶ycie, ale nie by艂o to szczeg贸lnie istotne.

Urodzi艂em si臋 15 listopada 1936 roku 鈥 Pr茅v么t rozsiad艂 si臋 wygodnie w fotelu 鈥 w mie艣cie Bid偶aja w Algierii. Ojciec m贸j, Abdul Mihnaf, by艂 Arabem i pracowa艂 w zarz膮dzie portu Bid偶aja. Matka, Melina Zeleukos, by艂a z pochodzenia Greczynk膮 i po swym ojcu, kt贸ry w pocz膮tkach XX wieku przyby艂 do Algierii, odziedziczy艂a najlepsz膮 w Bid偶ai restauracj臋. Gdy mia艂em pi臋膰 lat, w roku 1941 rodzice przenie艣li si臋 do Algieru, gdzie ojciec podj膮艂 prac臋 w zarz膮dzie portu, a matka, za pieni膮dze uzyskane ze sprzeda偶y restauracji w Bid偶ai, kupi艂a wi臋kszy i elegantszy lokal w pobli偶u portu. W Algierze uko艅czy艂em francusk膮 szko艂臋 powszechn膮, a nast臋pnie liceum klasyczne z j臋zykiem 艂aci艅skim. W roku 1955 moja matka zmar艂a i w贸wczas wraz z ojcem przenios艂em si臋 do Marsylii, gdzie wkr贸tce ojciec zgin膮艂 zastrzelony przypadkowo w czasie ulicznych porachunk贸w marsylskich gang贸w przemytniczych. Przyjaciel ojca zabra艂 mnie do Pary偶a 鈥 tu Pr茅v么t u艣miechn膮艂 si臋 nieznacznie, co by艂o reakcj膮 na aluzj臋, jak膮 Roger zrobi艂 do swoich sk艂onno艣ci 鈥 i znaj膮c moje zami艂owanie do ta艅ca umie艣ci艂 mnie w zespole baletowym...

Pr茅v么t odwr贸ci艂 kartk臋, ale na drugiej stronie niczego nie znalaz艂. Si臋gn膮艂 do teczki, ale tak偶e w niej nie by艂o dalszego ci膮gu 偶yciorysu. Widocznie temu, kto kompletowa艂 dokumenty Rogera, uda艂o si臋 zdoby膰 tylko pierwsz膮 cz臋艣膰. Od艂o偶y艂 na bok kartk臋 i si臋gn膮艂 po kolejny dokument. By艂 to wywiad prasowy z szefem zespo艂u baletowego 鈥濪anseurs de Paris鈥, Michelem Barrasem. Wywiad by艂 wyci臋ty no偶yczkami z jakiego艣 czasopisma, brakowa艂o jego nazwy, tylko na brzegu kartki kto艣 dopisa艂 o艂贸wkiem dat臋: 1957. Pr茅v么t przebieg艂 wzrokiem wycinek. Ambicje tw贸rcy zespo艂u i jego taneczne sukcesy interesowa艂y go niewiele, szuka艂 zwi膮zku z Rogerem i wkr贸tce go znalaz艂.

Pan i pa艅ski zesp贸l s艂yniecie z tego, 偶e potraficie wy艂owi膰 prawdziwie utalentowanych ch艂opc贸w i stworzy膰 z nich znakomitych tancerzy. Czy aktualnie ma pan w zespole kogo艣, komu rokuje pan du偶膮 przysz艂o艣膰?

Tak. Ten ch艂opak nazywa si臋 Roger. Jest w zespole nieca艂e dwa lata i za nast臋pne dwa b臋dzie najwi臋kszym tancerzem Francji, a mo偶e i 艣wiata.

Czy jest on, tak jak inni pa艅scy tancerze, samoukiem?

Owszem. Nigdy nie ucz臋szcza艂 do 偶adnej szko艂y baletowej. To samorodny talent. Jego ojciec by艂 Arabem, a matka Greczynk膮. Mo偶e w艂a艣nie st膮d wzi臋艂o si臋 jego wprost fantastyczne poczucie rytmu, 偶ywio艂owo艣膰 po艂膮czona z najprzedniejszego gatunku delikatno艣ci膮 i kultur膮. On ma po prostu dusz臋 artysty.

Wkr贸tce wyje偶d偶acie do USA, czy Roger b臋dzie tam ta艅czy艂 g艂贸wne partie waszego baletu?

Tak. Powierzy艂em mu kilka partii solowych i wierz臋, 偶e zadziwi nimi tak偶e Amerykan贸w.

Dalsza cz臋艣膰 wywiadu dotyczy艂a wy艂膮cznie choreograficznych i artystycznych problem贸w wsp贸艂czesnego baletu. Pr茅v么t ju偶 mia艂 od艂o偶y膰 wycinek z wywiadem, gdy na samym dole strony dostrzeg艂 jeszcze raz nazwisko Rogera.

Obok s艂awy znakomitego zespo艂u baletowego pa艅ski zesp贸艂 otacza tak偶e aura skandalu. Podobno niekt贸rzy tancerze, na przyk艂ad chwalony przez pana Roger, nie kryj膮 swych homoseksualnych sk艂onno艣ci i ju偶 kilkakrotnie...

Drogi panie! Je艣li szuka pan brudnej sensacji, prosz臋 si臋gn膮膰 do prasy bulwarowej, kt贸ra dostarczy ich panu a偶 w nadmiarze. Ja nie mam zamiaru wypowiada膰 si臋 na temat prywatnego 偶ycia tancerzy.

Na tym ko艅czy艂 si臋 wywiad, ale pod nim widnia艂 jeszcze kr贸tki komentarz opatrzony tytu艂em: 鈥濷d redakcji鈥.

Komentuj膮c ostatni膮 cz臋艣膰 wypowiedzi pana Barrasa, przytoczmy podan膮 ju偶 w prasie 鈥 i to nie tylko bulwarowej 鈥 informacj臋 o przerwaniu przez policj臋 dziwnego pokazu, jaki mia艂 miejsce po wyst臋pie grupy 鈥濪anseurs de Paris鈥 w Lyonie. Ot贸偶 tancerze tej grupy z Bernardem Rogerem na czele przedstawili specjalnie dobranej publiczno艣ci spektakl zatytu艂owany 鈥濵臋ska mi艂o艣膰鈥, kt贸ry by艂 najzwyklejszym pokazem pornograficznym. Interwencja policji nast膮pi艂a w momencie, gdy do akcji na scenie zostali wci膮gni臋ci widzowie z sali. Tak wi臋c otaczaj膮ca grup臋 baletow膮 鈥濪anseurs de Paris鈥 aura skandalu, dotyczy nie tylko 偶ycia prywatnego jej tancerzy.

Pr茅v么t z odraz膮 przerzuci艂 kilka nast臋pnych wycink贸w. Bez trudu rozpozna艂 w nich styl i j臋zyk prasy bulwarowej, kt贸ra niegdy艣 z takim zami艂owaniem rozpisywa艂a si臋 o jego siostrze, a zw艂aszcza o okoliczno艣ciach jej 艣mierci. Od tego czasu te na p贸艂 pornograficzne pisemka traktowa艂 z nale偶n膮 im pogard膮 i nikt nigdy nie zdo艂a艂 go nam贸wi膰 do wsp贸艂pracy z nimi. Pr茅v么t wiedzia艂, 偶e wielu jego koleg贸w czerpie dodatkowe zyski z przekazywania podrz臋dnym dziennikarzom informacji o prowadzonych przez siebie sprawach, dotycz膮cych wielkich ze 艣wiata polityki, filmu czy towarzystwa, kt贸re pasjonuj膮 zawsze czytelnik贸w. Im sprawa by艂a brudniejsza, tym honorarium dla informatora wi臋ksze, ale Pr茅v么ta 鈥 kt贸ry, cho膰 siostry nie darzy艂 wi臋kszym uczuciem, nie m贸g艂 darowa膰 pismakom szargania jej pami臋ci 鈥 nawet najwi臋ksze honorarium nie mog艂o skusi膰.

Pe艂ne pikantnych i pewnie w po艂owie zmy艣lonych szczeg贸艂贸w opisy skandalu w Lyonie nie wnosi艂y do sprawy niczego nowego, co Pr茅v么t zauwa偶y艂 z niek艂aman膮 satysfakcj膮. Poci膮gn膮艂 spory 艂yk koniaku, zapali艂 papierosa i si臋gn膮艂 po nast臋pny dokument. Tym razem by艂o to kilka lu藕nych, spi臋tych spinaczem kartek g臋sto zapisanych 艂adnym, drobnym pismem. 鈥濿yci臋te 偶yletk膮鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, ogl膮daj膮c brzegi r贸wno z艂o偶onych stroniczek. Pod spinacz wsuni臋to karteczk臋 z maszynowym tekstem: 鈥濬ragmenty intymnego pami臋tnika Jamesa Talbota, wysokiego urz臋dnika Sekretariatu Organizacji Narod贸w Zjednoczonych鈥.

17 listopada 1957

Dzi艣, zupe艂nie dla siebie nieoczekiwanie, znalaz艂em si臋 na wyst臋pie francuskiej grupy baletowej 鈥濪anseurs de Paris鈥. John przyni贸s艂 bilety i usilnie namawia艂 mnie do p贸j艣cia. Z pocz膮tku nie mia艂em ochoty, bo dzie艅 by艂 ci臋偶ki, ale w ko艅cu uleg艂em i nie 偶a艂uj臋. Ba, gdybym m贸g艂 przypuszcza膰, jak wielkie spotka mnie tam szcz臋艣cie, nie opiera艂bym si臋 ani minuty. Balet by艂 wspania艂y, a ch艂opak ta艅cz膮cy g艂贸wne partie wprost boski. Nie mog艂em od niego oderwa膰 oczu i gdy znika艂 na kilka chwil za kulisami, si艂膮 powstrzymywa艂em si臋, by za nim nie pobiec. Kto艣 widocznie dowiedzia艂 si臋, 偶e jestem na sali, i po spektaklu zaproszono mnie za kulisy, gdzie odby艂a si臋 prezentacja zespo艂u. Ten m艂odzieniec nazywa艂 si臋 Bernard Roger i gdy podawa艂 mi r臋k臋, spojrza艂 na mnie tak... Zaprosi艂em ca艂y zesp贸艂 na kolacj臋 do chi艅skiej restauracji, a w jej trakcie uda艂o mi si臋 um贸wi膰 z Bernardem na spotkanie sam na sam.

25 listopada

Tancerze z Pary偶a opu艣cili dzi艣 Nowy Jork, ale bez Bernarda, kt贸ry zosta艂 ze mn膮. Wsp贸lnie po偶egnali艣my jego sympatycznych koleg贸w na nowojorskim lotnisku. Nie ukrywam, 偶e szef grupy, niejaki Barras, wyjecha艂 z g艂臋bokim 偶alem do mnie, nic dziwnego, wszak Bernard to jego najwi臋kszy talent. Nie przej膮艂em si臋 tym. On sobie znajdzie innego tancerza, a dla mnie Bernard jest wszystkim. Szkoda, 偶e ten parszywy 艣wiat jest tak straszliwie zak艂amany i uczucie, kt贸re 艂膮czy nasze serca, musimy utrzymywa膰 w tajemnicy. Jak by to by艂o wspaniale, gdyby艣my mogli bywa膰 razem na rautach i przyj臋ciach. Niestety... Musz臋 tam chodzi膰, ale sam! Z 偶alem zostawiam Bernarda w domu. On mnie pociesza, a po powrocie musz臋 mu wszystko szczeg贸艂owo opisywa膰, nawet to, z kim i o czym rozmawia艂em. W naj艣mielszych oczekiwaniach nie marzy艂em, 偶e Bernard b臋dzie si臋 mn膮 tak interesowa艂.

W tej chwili wpad艂 mi do g艂owy genialny pomys艂! Mo偶e by Bernarda adoptowa膰?! To chyba jest mo偶liwe? R贸偶nica wieku jest przecie偶 wystarczaj膮ca! M贸g艂by wyst臋powa膰 jako m贸j syn i wszystko sta艂oby si臋 proste i oczywiste. Musz臋 si臋 tym zaj膮膰.

24 grudnia

Dzi艣 jak偶e radosny dzie艅. Wigilia Bo偶ego Narodzenia. Wszyscy si臋 ciesz膮 i raduj膮, wszak narodzi艂 si臋 Jezus Chrystus. Tylko ja jestem smutny, a w duszy mroczno mi jak nigdy. Ofiarowa艂em memu przyjacielowi wiele wspania艂ych prezent贸w, lecz on poprosi艂 mnie o jeszcze jeden. Niczego nie m贸g艂bym mu odm贸wi膰 i z ca艂ym zaufaniem spyta艂em, jakiego prezentu pragnie. On za艣 poprosi艂 mnie o wyrobienie mu miejsca w balecie hollywoodzkim. Prosi艂em, t艂umaczy艂em, b艂aga艂em, aby pozosta艂 ze mn膮, na co on odpar艂, 偶e jedno nie przeszkadza drugiemu 鈥 to znaczy jego praca naszemu uczuciu. Jak偶e nie! Przecie偶 Hollywood le偶y na drugim ko艅cu Ameryki! Na c贸偶 jednak m贸j 偶al, prosi艂 tak gorliwie i nami臋tnie, 偶e w ko艅cu mu to obieca艂em. Czy偶 mog艂em post膮pi膰 inaczej? Jaka szkoda, 偶e nie pracuj臋 w bran偶y filmowej albo 偶e siedziba ONZ nie mie艣ci si臋 w Los Angeles. Bernard obiecuje, 偶e b臋dzie mnie odwiedza膰, ale co艣 mi m贸wi, 偶e nasza mi艂o艣膰 si臋 ko艅czy. To straszne!!!

Co艣 podobnego 鈥 mrukn膮艂 Pr茅v么t, odk艂adaj膮c na bok wyznania Jamesa Talbota.

W g艂臋bi teczki dostrzeg艂 jeszcze inne kartki zapisane tym samym pismem, ale postanowi艂 trzyma膰 si臋 chronologii i systematycznie zapoznawa膰 z dossier Rogera. Cho膰 by艂 ciekaw, jak dalej rozwin膮艂 si臋 ten dziwaczny romans 鈥 bo skoro w teczce by艂y inne fragmenty pami臋tnika Talbota, romans musia艂 trwa膰 鈥 nie 偶a艂owa艂, 偶e na dalszy ci膮g musi poczeka膰. To, na co natkn膮艂 si臋 teraz, by艂o o wiele bardziej frapuj膮ce ni偶 intymne wyznania homoseksualisty.

Z szarej koperty wypad艂a na kolana Pr茅v么ta ta艣ma magnetofonowa na niewielkiej srebrzystej szpuli, jak wi臋kszo艣膰 dokument贸w pozbawiona opisu. Autor dossier mia艂 wida膰 zaufanie do inteligencji Chevaliera i jego cz艂owieka. Pr茅v么t umie艣ci艂 ta艣m臋 na magnetofonie i ponownie zag艂臋bi艂 si臋 w fotelu. Z g艂o艣nika zacz臋艂y dobiega膰 do艣膰 dziwne odg艂osy: szum drzew, 艣wiergot ptak贸w i odg艂os krok贸w na 偶wirowej 艣cie偶ce.

Mi艂osna scena w parku? 鈥 zapyta艂 sam siebie w my艣lach. 鈥 Raczej nie, pewnie jakie艣 tajne spotkanie bez 艣wiadk贸w, pomijaj膮c oczywi艣cie ukryty przez kogo艣, wci膮偶 spaceruj膮cego po 艣cie偶ce, mikrofon.

Widz臋, 偶e wybra艂 pan najlepsz膮 艂awk臋 w Central Parku 鈥 g艂os z ta艣my przerwa艂 tok my艣li Pr茅v么ta.

Zaproponowano mi, bym na niej usiad艂 鈥 to by艂 kto艣 inny.

Ten, kto to panu zaproponowa艂, mia艂 racj臋.

I ja tak my艣l臋.

Ciesz臋 si臋, 偶e nie zapomnia艂 pan has艂a, panie Roger.

Zapami臋ta艂em, cho膰 nie bardzo wiem po co 鈥 Pr茅v么t dopiero teraz rozpozna艂 g艂os Rogera, nagranie by艂o dobre, ale g艂os jednak nieco zniekszta艂cony.

Zaraz ci to wyja艣ni臋. Na imi臋 mam Chris.

Bernard.

Nie tra膰my czasu. Powiem ci od razu, o co chodzi. Jeste艣 przyjacielem Jamesa Talbota, tego z Sekretariatu ONZ 鈥 Chris dobitnie wypowiedzia艂 s艂owo 鈥瀙rzyjaciel鈥, nikt nie m贸g艂 mie膰 w膮tpliwo艣ci, jak je rozumie.

Owszem, znam Talbota 鈥 g艂os Rogera wydawa艂 si臋 zupe艂nie oboj臋tny.

Instytucja, dla kt贸rej pracuj臋, jest, powiedzmy... do艣膰 mocno zainteresowana twoim przyjacielem. Chcieliby艣my wiedzie膰 o nim o wiele wi臋cej, ni偶 mo偶emy si臋 dowiedzie膰 oficjalnymi kana艂ami. Potrzebny nam kto艣, do kogo Talbot ma zaufanie, komu si臋 zwierza i kto m贸g艂by te informacje przekazywa膰 nam.

Nam to znaczy komu?

Jeszcze nie wyrazi艂e艣 zgody na to, aby za艂atwi膰 z nami ten interes, a ju偶 chcesz wiedzie膰, kto ci go proponuje.

To chyba logiczne.

W takim razie zapomnij o logice i odpowiedz, czy zgadzasz si臋 na wsp贸艂prac臋.

A je艣li odm贸wi臋?

Nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mia艂by艣 odmawia膰. Przecie偶 nie darzysz Talbota prawdziwym uczuciem, tylko masz nadziej臋, 偶e pomo偶e ci zrobi膰 karier臋 w Stanach. Czy偶 nie?

Sk膮d ta pewno艣膰?

Pos艂uchaj mnie. Koniec listopada to nie jest najlepsza pora na d艂ugie przesiadywanie na parkowych 艂awkach. Nie bawmy si臋 zatem w s艂owne szermierki. Je偶eli odm贸wisz, w ci膮gu trzech dni zostaniesz wydalony z USA i mog臋 ci zar臋czy膰, 偶e nawet w Europie b臋dziesz mia艂 k艂opoty z kontynuowaniem swej artystycznej kariery. Je偶eli si臋 zgodzisz, my tak偶e b臋dziemy mogli ci pom贸c, a poz臋, tym dostaniesz tysi膮c dolar贸w miesi臋cznie i dalsze honoraria za ka偶d膮 dostarczon膮 informacj臋. Oczywi艣cie nie do r臋ki i nie w got贸wce. Jutro otworzymy ci konto w First Alabama Bank i tam b臋dziemy przekazywa膰 pieni膮dze tak, aby Talbot nie zorientowa艂 si臋, 偶e masz jakie艣 dodatkowe dochody poza kieszonkowym, kt贸re od niego dostajesz.

To te偶 wiecie? 鈥 Roger nie m贸g艂 ukry膰 zdziwienia.

Wi臋c jak? 鈥 Chris zignorowa艂 pytanie. 鈥 Zgadzasz si臋?

Pr茅v么t w napi臋ciu obserwowa艂 obracaj膮ce si臋 szpule magnetofonu. Wiedzia艂, 偶e Roger si臋 zgodzi艂. By艂 jedynie ciekaw, ile czasu b臋dzie potrzebowa艂 na podj臋cie decyzji. Potrzebowa艂 go mniej, ni偶 Pr茅v么t przypuszcza艂.

Zgadzam si臋 鈥 w g艂osie Rogera nie by艂o nawet cienia wahania czy 偶alu, 偶e zdradza swego przyjaciela. By艂 r贸wnie oboj臋tny jak na pocz膮tku rozmowy.

Ciesz臋 si臋, 偶e doszli艣my do porozumienia.

Co was interesuje?

Talbot z ramienia Sekretariatu ONZ zajmuje si臋 sytuacj膮 wewn臋trzn膮, problemami spo艂ecznymi i narodowo艣ciowymi w krajach Ameryki 艁aci艅skiej. Odbywa liczne spotkania z dyplomatami tych kraj贸w, prowadzi poufne rozmowy i pertraktacje. To wszystko interesuje nas, a od tego momentu tak偶e ciebie. Czy to jest jasne?

Tak. W jaki spos贸b b臋d臋 przekazywa艂 zdobyte informacje?

Na ta艣mie co艣 zgrzytn臋艂o i cho膰 szpule kr臋ci艂y si臋 dalej, g艂o艣nik milcza艂. Widocznie kompletuj膮cy dossier uzna艂, 偶e dalsze informacje s膮 Pr茅v么towi zb臋dne. Komisarz nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu, jak to nagranie mog艂o opu艣ci膰 archiwa CIA. Takie rzeczy co prawda si臋 zdarza艂y, a nawet przybiera艂y rozmiary 艣wiatowego skandalu, ale nie dotyczy艂y werbowania agent贸w. Jasne! Tylko Chevalier, a raczej jego miliony mog艂y sforsowa膰 tak pot臋偶ne bariery.

Cholera! Chyba niewiele mia艂bym szans w spotkaniu z tym t艂ustym draniem鈥 鈥 Pr茅v么t poczu艂 mrowienie w krzy偶u. Wy艂膮czy艂 magnetofon, schowa艂 ta艣m臋 do koperty, lecz nie si臋ga艂 po nast臋pn膮.

Zaraz, zaraz... Roger pozna艂 Talbota 17 listopada. Ju偶 kilka dni p贸藕niej zostali... mhm... przyjaci贸艂mi. W ko艅cu listopada przyj膮艂 ofert臋 CIA, a ju偶 w 艣wi臋ta chcia艂 wyjecha膰 do Hollywood... Wszystko w ci膮gu jednego miesi膮ca! Tempo i艣cie ameryka艅skie. Ale dlaczego do Hollywood?鈥

Nast臋pna koperta nie zawiera艂a odpowiedzi na to pytanie. By艂o w niej kilkana艣cie zdj臋膰 zrobionych za pomoc膮 teleobiektywu z budynku stoj膮cego naprzeciwko domu, w kt贸rym mieszkali Talbot i Roger. Nie mieli zwyczaju zas艂aniania okien, nawet od sypialni, czym zdecydowanie u艂atwili prac臋 fotografowi. Obok zdj臋膰 robionych przez okno mieszkania Talbota w kopercie by艂y tak偶e fotografie prawdopodobnie wykonane w jego letniej wilii i w jej okolicach. Na wszystkich zdj臋ciach wida膰 by艂o dw贸ch, zawsze tych samych m臋偶czyzn, zag艂臋bionych w rozmowie, spaceruj膮cych, przytulonych...

Pr茅v么t przyjrza艂 si臋 twarzy Talbota. Mia艂 oko艂o pi臋膰dziesi膮tki, niski, nieco 艂ysawy, z oczami przes艂oni臋tymi grubymi szk艂ami.

Naiwny frajer鈥 鈥 powiedzia艂 do siebie komisarz, wsuwaj膮c plik zdj臋膰 do koperty. Spojrza艂 na zegarek. Dochodzi艂a p贸艂noc, ale ch臋膰 poznania przyczyny tak nag艂ego wyjazdu Rogera do Hollywood by艂a silniejsza ni偶 potrzeba snu. Zawarto艣膰 nast臋pnej koperty wyja艣ni艂a wszystko. By艂o to sprawozdanie agenta CIA, przedstawiaj膮cego si臋 nadal imieniem Chris, kt贸re teraz by艂o ju偶 po prostu jego pseudonimem, z przekazania Rogerowi, okre艣lanemu kryptonimem Cortez-C273, polecenia wykonania zadania w艂a艣nie w Hollywood. Chris nie precyzowa艂, o co chodzi艂o, meldowa艂 jedynie, 偶e zadanie przekaza艂 i 偶e zosta艂o ono przyj臋te. Wyjazd Corteza-C273 do Hollywood mia艂 nast膮pi膰 w po艂owie stycznia.

Pr茅v么t jeszcze raz zajrza艂 do koperty w poszukiwaniu czego艣, co wyja艣ni艂oby misj臋 Rogera w Hollywood. Nie myli艂 si臋. W kopercie znajdowa艂 si臋 wycinek prasowy, jak zwykle nie opisany, na jego brzegu za艣 dopisano o艂贸wkiem jedno s艂owo 鈥瀙rawdopodobnie鈥.

12 czerwca zosta艂 aresztowany w Los Angeles Imre Csorba, w臋gierski tancerz, zatrudniony w balecie wytw贸rni Metro-Goldwyn-Mayer. Jest on podejrzany o prowadzenie na terenie Stan贸w Zjednoczonych dzia艂alno艣ci sprzecznej z konstytucj膮 naszego kraju, tworzenie zwi膮zk贸w o zabarwieniu komunistycznym, nawo艂ywanie do dokonania lewicowego zamachu stanu. Imre Csorba zosta艂 aresztowany w swoim domu. W momencie aresztowania policja zasta艂a go w towarzystwie dw贸ch czternastoletnich dziewcz膮t, kt贸re zezna艂y, 偶e Csorba namawia艂 je do czyn贸w nierz膮dnych. Proces rozpocznie si臋 wkr贸tce.

Rok 1958 鈥 zaduma艂 si臋 Pr茅v么t 鈥 rok po 艣mierci Josepha McCarthy鈥檈go, s艂ynnego po偶eracza komunist贸w. Od trzech lat by艂o ju偶 nieco spokojniej, ale wci膮偶 zarzut komunizmu nale偶a艂 do najci臋偶szych. A je艣li do tego doda膰 uwodzenie nieletnich, nawet je偶eli w rzeczywisto艣ci nie mia艂o miejsca... to ju偶 koniec鈥.

I zn贸w w r臋kach Pr茅v么ta znalaz艂y si臋 kartki z intymnego pami臋tnika Jamesa Talbota. Ju偶 po przeczytaniu pierwszej zorientowa艂 si臋, dlaczego zleceniodawcy Rogera tak nagle oderwali go od jednego obiektu inwigilacji i przerzucili do drugiego. Od po艂owy lutego 1958 roku do ko艅ca maja Talbot odbywa艂 podr贸偶 s艂u偶bow膮 po Ameryce 艁aci艅skiej. Szefowie CIA musieli o niej wiedzie膰 wcze艣niej. Zdawali sobie spraw臋, 偶e Talbot nie zabierze Rogera ze sob膮, a nie mieli zamiaru p艂aci膰 agentowi za nic i dlatego wys艂ali go do Hollywood.

13 czerwca 1958

Moja 艣wi臋tej pami臋ci Matka wpoi艂a mi zasad臋 szczeg贸lnej ostro偶no艣ci w dniu trzynastego ka偶dego miesi膮ca. Przez ca艂e 偶ycie, a偶 do dzi艣, nie lubi艂em trzynastki, a nawet si臋 jej ba艂em. Dzi艣 wszystko si臋 zmieni艂o! W艂a艣nie dzi艣, trzynastego, wr贸ci艂 do mnie m贸j cudowny Bernard. Jest jakby odmieniony. Nie chce nic m贸wi膰 o Hollywood, ale wydaje mi si臋, 偶e nie zrobi艂 tam kariery. Skoro jednak nie chce m贸wi膰, nie pytam go o to. Jestem szcz臋艣liwy, 偶e wr贸ci艂, reszta nie ma znaczenia.

15 czerwca

Dzi艣 Bernard o艣wiadczy艂 mi, 偶e ko艅czy z baletem raz na zawsze. Nie chce ju偶 ta艅czy膰, chce sprzedawa膰 obrazy. Jak twierdzi, ma ma艂膮 sumk臋, kt贸r膮 uciu艂a艂 pracuj膮c w Hollywood, i to b臋dzie jego kapita艂 na pocz膮tek. Ode mnie nie chce pieni臋dzy, jedynie list贸w polecaj膮cych i wprowadzenia w 艣wiat antykwariuszy, marszand贸w i malarzy. Nie bardzo rozumiem, jak m贸g艂 zdoby膰 ten sw贸j kapita艂, ale nie chc臋 w to wnika膰. Wystarczy mi, 偶e jest ze mn膮.

Gdyby艣 jednak troch臋 pownika艂, by艂oby dla ciebie lepiej鈥 鈥 Pr茅v么t kr臋ci艂 g艂ow膮, wprost nie mog膮c uwierzy膰 w naiwno艣膰 i za艣lepienie Talbota. Kilka nast臋pnych kartek zawiera艂o do艣膰 drastyczne dla normalnego m臋偶czyzny opisy homoseksualnej mi艂o艣ci Talbota i Rogera, kt贸re jednak wyra藕nie przypad艂y do gustu autorowi dossier, bo podkre艣lenia, wykrzykniki, znaki zapytania, a nawet rysuneczki pochodzi艂y niew膮tpliwie od niego. By艂o ju偶 bardzo p贸藕no i Pr茅v么t nie mia艂 ochoty uczestniczy膰 w tej zabawie, zw艂aszcza 偶e jego poczucie humoru nie by艂o wyczulone na tego rodzaju rozrywki. Si臋gn膮艂 do teczki i oto trzyma艂 w r臋ce pot臋偶ny plik wycink贸w prasowych, list贸w i zdj臋膰. Talbot na serio przyst膮pi艂 do lansowania Rogera. Napisa艂 kilkana艣cie list贸w do najbardziej znanych w Nowym Jorku, Chicago, Los Angeles i San Francisco marszand贸w, dyrektor贸w muze贸w, w艂a艣cicieli galerii. Pojawia艂 si臋 z Rogerem na przyj臋ciach urz膮dzanych przez wielkich 艣wiata sztuki, sam wydawa艂 koktajle, na kt贸rych bywali nie tylko wielcy malarze i marszandzi, ale tak偶e aktorzy, re偶yserzy, scenarzy艣ci. Na jednym ze zdj臋膰 Roger wprost ton膮艂 w obj臋ciach Marylin Monroe, kt贸ra jak zwykle posy艂a艂a w stron臋 obiektywu sw贸j czaruj膮cy u艣miech. Na innym Roger 艣ciska艂 serdecznie r臋k臋 Franka Sinatry, a na jeszcze innym zgodnym ruchem wznosi艂 toast z Marlonem Brando.

Wielu uwiecznionych na fotografiach postaci komisarz nie zna艂, ale podpisy informowa艂y go, 偶e oto ma przed sob膮 Maurice鈥檃 Epsteina, w艂a艣ciciela galerii 鈥濧rt鈥 w Nowym Jorku, Edwina Taylora, dyrektora muzeum w Filadelfii, Briana Robertsa, najwi臋kszego marszanda zachodniego wybrze偶a itd, itd.

W artyku艂ach i relacjach, kt贸rych ozdob膮 by艂y zdj臋cia, dziennikarze wprost piali z zachwytu nad wystawno艣ci膮 tych przyj臋膰 i raut贸w, znakomitym doborem go艣ci, wysok膮 kultur膮 i g艂臋bi膮 intelektu prowadzonych tam rozm贸w i dyskusji. Z czasem zacz臋to pisa膰, 偶e to za spraw膮 coraz bardziej znanego i powa偶anego marszanda Bernarda Rogera w Nowym Jorku tworzy si臋 nowe centrum ameryka艅skiej, a nawet 艣wiatowej sztuki.

T臋 idyll臋 zacz臋艂y jednak psu膰 kr贸tkie, kilkuzdaniowe notatki, w kt贸rych dziennikarze zastanawiali si臋 nad obecno艣ci膮 na tych 艣ci艣le artystycznych i intelektualnych przyj臋ciach wysokiego urz臋dnika Sekretariatu ONZ, Jamesa Talbota.

Talbot pocz膮艂 zajmowa膰 coraz wi臋cej miejsca w prasowych relacjach, jako 偶e jego zachowanie by艂o coraz mniej dystyngowane, a momentami nawet niekulturalne. Pi艂 zbyt du偶o, po czym urz膮dza艂 karczemne awantury, przede wszystkim Bernardowi Rogerowi i otaczaj膮cym go go艣ciom. Wreszcie James Talbot przebra艂 miar臋. 鈥濶ew York Times鈥, kt贸rego ca艂y numer z 5 stycznia 1959 roku znalaz艂 si臋 w teczce, donosi艂:

W dniu wczorajszym odby艂o si臋 kolejne wielkie przyj臋cie zorganizowane przez pana Bernarda Rogera, tym razem w hotelu Waldorff-Astoria. Zjawili si臋 na nim arty艣ci z r贸偶nych dziedzin sztuki. Aktorzy: Marylin Monroe, Gary Cooper, John Wayne i Marlon Brando, piosenkarze: Frank Sinatra i Elvis Presley, malarze: Bili Scanlon, Robert Maan i Edward Czayewski, marszandzi Maurice Epstein i Brian Roberts, i wielu innych znamienitych go艣ci, kt贸rych ze wzgl臋du na brak miejsca w naszej gazecie nie jeste艣my w stanie wymieni膰. Tym razem nie pojawi艂 si臋 pan James Talbot, kt贸ry, jak stwierdzi艂 Bernard Roger w rozmowie z naszym wys艂annikiem, nie by艂 po prostu zaproszony. Ale pan Talbot nie zrezygnowa艂 z uczestniczenia w przyj臋ciu i oko艂o godziny dziesi膮tej wdar艂 si臋 na nie si艂膮, w stanie silnego upojenia alkoholowego. Natychmiast przedosta艂 si臋 przez t艂um go艣ci do gospodarza i obrzucaj膮c go stekiem niewybrednych wyzwisk, wezwa艂 do natychmiastowego udania si臋 z nim na g贸r臋, do kt贸rego艣 z hotelowych apartament贸w, i spe艂nienia jego erotycznych 偶膮da艅, kt贸re wypowiedzia艂 w formie tyle brutalnej, co niedwuznacznej. Gdy pan Roger odm贸wi艂, Talbot rzuci艂 si臋 na niego z wyra藕nym zamiarem uduszenia. Interwencja s艂u偶by porz膮dkowej przerwa艂a t臋 po偶a艂owania godn膮 scen臋 i, kto wie, mo偶e uratowa艂a 偶ycie panu Rogerowi. Przyj臋cie trwa艂o dalej, tylko gospodarz poprosi艂 go艣ci o kilka minut cierpliwo艣ci i uda艂 si臋 do toalety w celu poprawienia swego nieco nadwer臋偶onego stroju. James Talbot zosta艂 zabrany z hotelu przez w贸z policyjny.

Dalej nast臋powa艂y d艂u偶sze dywagacje na temat moralno艣ci wysokich urz臋dnik贸w ONZ, ich nieodpowiedzialno艣ci, braku taktu, honoru, kultury i tym podobne. Dziennikarz, najwidoczniej przez kogo艣 zach臋cony, przypadek Talbota rozszerzy艂 na niemal wszystkich pracownik贸w ONZ.

Pr茅v么ta niewiele obchodzi艂y stosunki mi臋dzy ameryka艅sk膮 administracj膮 a Organizacj膮 Narod贸w Zjednoczonych, by艂 za to ciekaw dalszego losu Talbota i Rogera. Si臋gn膮艂 do teczki i jeszcze raz w jego r臋ce trafi艂a kartka z pami臋tnika Talbota.

6 stycznia 1959

Wczoraj ostatecznie przekona艂em si臋 o zdradzie Bernarda. To ju偶 koniec. Doprowadzi艂em do skandalu, ale to nic nie zmieni. Pozosta艂o mi tylko jedno. Ale najpierw dokonam aktu zemsty. Napisa艂em list, w kt贸rym jest wszystko, co wiem o Bernardzie. Prawdopodobnie jest on szpiegiem, bo wreszcie zrozumia艂em, 偶e jego zainteresowanie moj膮 prac膮 nie wynika艂o z uczucia. Napisa艂em te偶 o tych dziwnych pieni膮dzach, kt贸re przywi贸z艂 z Hollywood, i jeszcze mn贸stwo innych rzeczy. Mnie to ju偶 nie pomo偶e, ale jemu mo偶e zaszkodzi膰. Oby.


Jak poda艂a Komenda Policji w Nowym Jorku 鈥 Pr茅v么t zn贸w trzyma艂 w r臋kach plik wycink贸w prasowych 鈥 dzi艣 rano znaleziono cia艂o Jamesa Talbota, doradcy sekretarza generalnego ONZ do spraw Ameryki Po艂udniowej. James Talbot po wywo艂aniu skandalu na przyj臋ciu w hotelu Waldorff-Astoria w dniu 4 stycznia nast臋pny dzie艅 sp臋dzi艂 w samotno艣ci w swym mieszkaniu, a w nocy z 5 na 6 stycznia pope艂ni艂 samob贸jstwo, strzelaj膮c sobie w usta. Jak stwierdzi艂 rzecznik policji, nie ma najmniejszych w膮tpliwo艣ci co do tego, 偶e by艂o to samob贸jstwo. Motywy nie s膮 znane. By膰 mo偶e mia艂o to zwi膮zek z zatargami, jakie nast膮pi艂y mi臋dzy Jamesem Talbotem a jego niegdysiejszym przyjacielem Bernardem Rogerem, cho膰 ten ostatni stanowczo temu zaprzecza. Rzecznik policji poda艂 tak偶e, 偶e przeciwko Jamesowi Ta艂botowi prowadzone by艂o od kilku tygodni 艣ledztwo w zwi膮zku z podejrzeniem o podejmowanie sprzecznej z interesami USA dzia艂alno艣ci na terenie kilku kraj贸w Ameryki 艁aci艅skiej.

Pr茅v么t gwizdn膮艂 przez z臋by. Spos贸b, w jaki Roger zrobi艂 w Stanach karier臋, a potem pozby艂 si臋 niepotrzebnego ju偶 mecenasa, zaimponowa艂 mu. Im g艂臋biej wchodzi艂 w 偶ycie Rogera, tym wi臋cej mia艂 podziwu dla przeciwnika i ch臋ci zmierzenia si臋 z nim.

Ale co sta艂o si臋 z listem, o kt贸rym wspomina艂 Talbot?鈥

Nie by艂o go w teczce. Pr茅v么t znalaz艂 tam za to kr贸tki tekst napisany przez autora dossier:

Pomimo ogromnych wysi艂k贸w nie uda艂o si臋 odszuka膰 nawet 艣ladu listu Jamesa Talbota. By膰 mo偶e zosta艂 on zniszczony, a mo偶e tkwi nadal ukryty gdzie艣 g艂臋boko w archiwach Centralnej Agencji Wywiadowczej.

I nic dziwnego 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t 鈥 CIA nie widzia艂a 偶adnego interesu w kompromitowaniu agenta, kt贸ry mia艂 na swym koncie ju偶 dwa sukcesy. Pierwszy to tancerz z Hollywood, a drugi 鈥 James Talbot. Trzymaj膮 ten list w archiwum, a jak b臋dzie trzeba, wyci膮gn膮 go i zrobi膮 z niego u偶ytek. Co do tego nie ma w膮tpliwo艣ci鈥.

Komisarz mia艂 i tak wiele uznania dla autora dossier, zw艂aszcza za zdobycie ta艣my z nagran膮 rozmow膮 w parku. Agent Chris musia艂 zachowa膰 sobie kopi臋 albo autor dossier mia艂 doj艣cie do przynajmniej niekt贸rych oddzia艂贸w archiw贸w CIA. To drugie by艂o jednak ma艂o prawdopodobne, cho膰 nigdy nie wiadomo. Pr茅v么t si臋gn膮艂 po nast臋pn膮 szar膮 kopert臋, ale z g贸ry postanowi艂, 偶e ta b臋dzie ostatnia. Zrobi艂o si臋 p贸藕no i na sko艅czenie pracy nad dossier Rogera nie mia艂 dzi艣 szans. Jutro czeka艂a go wizyta na wernisa偶u w 鈥濭alerie Dauphine鈥, gdzie Roger otwiera艂 sw膮 wystaw臋.

Ta ostatnia koperta tak偶e zawiera艂a ta艣m臋 magnetofonow膮, tym razem opisan膮: Zapis rozmowy telefonicznej Bernarda Rogera z dyrektorem muzeum w Denver. Pr茅v么t w艂膮czy艂 magnetofon.

Halo... Czy pan Roger?

Tak, s艂ucham.

Tu Mark Jones, dyrektor muzeum w Denver. Czy pan mnie sobie przypomina?

Ale偶 oczywi艣cie, panie Jones. Jak m贸g艂bym pana nie pami臋ta膰! Szczyc臋 si臋 tym, 偶e nigdy nie zapominam twarzy i nazwisk moich klient贸w.

Ciesz臋 si臋, ale przejd藕my do sprawy. Trzy miesi膮ce temu sprzeda艂 mi pan pi臋膰 obraz贸w. Czy mam panu przypomnie膰, jakie to by艂y dzie艂a?

Ach, nie musi pan, doskonale pami臋tam. By艂y to dwa portrety kobiece Amadeo Modiglianiego, martwa natura Georgesa Braque鈥檃, szkic Pabla Picassa i 鈥炁幻撑倀e wn臋trze鈥 Henri Matisse鈥檃. Czy mam racj臋?

Tak, rzeczywi艣cie ma pan fenomenaln膮 pami臋膰. Chodzi mi w艂a艣nie o ten obraz Matisse鈥檃. Prosz臋 sobie wyobrazi膰, 偶e jeden ze zwiedzaj膮cych z艂o偶y艂 mi wizyt臋 i zakwestionowa艂 autentyczno艣膰 tego dzie艂a. Oczywi艣cie wyrzuci艂em go za drzwi, ale ten sukinsyn opisa艂 nasz obraz w miejscowej gazecie...

Co? To niemo偶liwe! Sk膮d taki pomys艂?!

Nie mam poj臋cia... To zreszt膮 niewa偶ne... tylko ta gazeta. Pan rozumie... obraz zafundowa艂 nam jeden z businessman贸w z rady miejskiej... Monsieur Roger, gdyby pan zechcia艂 osobi艣cie zaanga偶owa膰 si臋 w obron臋 naszego autorytetu... pomog艂oby mi to... to jest, chcia艂em powiedzie膰, pomog艂oby muzeum, g艂贸wnie w sprawie dalszych mo偶liwo艣ci zakup贸w. Oczywi艣cie poprzez pa艅sk膮 galeri臋 i z pa艅skimi certyfikatami. Nawet muzeum z San Francisco prosi艂o mnie o po艣rednictwo w zakupach u pana...

Drogi panie dyrektorze, mog臋 w ka偶dej chwili przywie藕膰 do pa艅skiego muzeum dwunastu ekspert贸w, kt贸rzy z r贸wnie wielk膮 pewno艣ci膮 stwierdz膮, 偶e obraz jest absolutnie autentyczny.

Ilu? Dwunastu? Dla jednego krety艅skiego pismaka? 呕eby znowu dosta艂 czkawki w tym swoim pi艣midle? To 艣cierwo nie zas艂u偶y艂o nawet na 膰wier膰 eksperta...

Zrobimy zatem inaczej. Jutro wyje偶d偶am do Francji. Jak panu zapewne wiadomo, 偶yje tam siostra Matisse鈥檃. Przywioz臋 specjalnie dla pana wydany przez ni膮 certyfikat dla w膮tpliwego, jak twierdz膮 niekt贸rzy dyletanci, obrazu. Czy to b臋dzie pana satysfakcjonowa艂o?

Tak... oczywi艣cie... tak by艂oby najlepiej.

A zatem prosz臋 by膰 cierpliwym i zaczeka膰 na m贸j powr贸t z Francji.

M贸wi to pan z tak膮 pewno艣ci膮, 偶e nie wiem...

Prosz臋 zaczeka膰 na m贸j powr贸t!

Chcia艂bym pana przepro...

呕egnam.

Pr茅v么t us艂ysza艂 trzask odk艂adanej s艂uchawki. Wy艂膮czy艂 magnetofon i dopiero teraz spojrza艂 na ma艂膮 karteczk臋, kt贸r膮 wyj膮艂 wraz z ta艣m膮 z koperty, a kt贸r膮 bawi艂 si臋 machinalnie s艂uchaj膮c rozmowy. Karteczka by艂a jeszcze jednym wycinkiem prasowym, o mo偶e ma艂o istotnej dla innych tre艣ci, ale dla os贸b zainteresowanych stanowi艂a wiadomo艣膰 wielkiej wagi.

Dzi艣 w nocy 鈥 czyta艂 Pr茅v么t 鈥 z muzeum miejskiego w Denver skradziono obraz Henri Matisse鈥檃 鈥炁幻撑倀e wn臋trze鈥. Dyrektor muzeum stwierdzi艂, 偶e snuto insynuacje, i偶 obraz ten jest fa艂szywy. Teraz jednak nie ma on w膮tpliwo艣ci. Kradzie偶 dzie艂a w pe艂ni potwierdza jego autentyczno艣膰.

Na pa艅skim miejscu nie by艂bym tego taki pewien鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t.



* * *

Ani jedna z os贸b przyby艂ych do 鈥濭alerie Dauphine鈥 nie mia艂a najmniejszego poj臋cia o tym, jakie my艣li k艂臋bi艂y si臋 w g艂owach trzech m臋偶czyzn, z kt贸rych jeden nie zdawa艂 sobie sprawy, ba, nawet si臋 jeszcze nie domy艣la艂, 偶e pozostali dwaj szykuj膮 na niego, by膰 mo偶e, 艣mierteln膮 pu艂apk臋.

Bernard Roger r贸s艂 w oczach, gdy patrzy艂 na to wspania艂e towarzystwo zgromadzone na jego wystawie. Nic nie przesadzi艂, pojawili si臋 wszyscy, kt贸rych zaprosi艂, a nawet ci, kt贸rych si臋 nie spodziewa艂. Prezydent wraz z urocz膮 ma艂偶onk膮, minister kultury i sztuki, szereg Very Important Persons ze sfer rz膮dowych, wielu ambasador贸w, attaches kulturalnych, malarzy, aktor贸w, re偶yser贸w. Przybyli tak偶e chyba wszyscy paryscy playboye, oczywi艣cie w towarzystwie pi臋knych dam, a co wa偶niejsze, nie zabrak艂o tak偶e dziennikarzy, w艣r贸d kt贸rych Roger rozpoznawa艂 twarze znanych i cenionych krytyk贸w z 鈥濴e Monde鈥, 鈥濸aris Match鈥, 鈥濴e Figaro鈥, 鈥濶ew York Timesa鈥 i innych pism. Z niejakim zdziwieniem skonstatowa艂, 偶e na wernisa偶u zjawi艂 si臋 ambasador ameryka艅ski, kt贸rego si臋 wcale nie spodziewa艂.

Harrison tak偶e nie mia艂 zamiaru odwiedza膰 wystawy Rogera, ale uleg艂 namowom szefa ameryka艅skiej misji wojskowej w Pary偶u. By艂 wr臋cz zaskoczony, gdy pu艂kownik Brown zacz膮艂 go usilnie przekonywa膰, 偶e udzia艂 ambasadora Stan贸w Zjednoczonych w wernisa偶u organizowanym przez Bernarda Rogera jest konieczny. Gdyby t臋 opini臋 wyrazi艂 attache kulturalny, Harrison nie zdziwi艂by si臋, ale szef misji wojskowej, kt贸ry by艂 rezydentem CIA na Francj臋? Ten ostatni argument przewa偶y艂. Je偶eli CIA tak uwa偶a, ambasador mo偶e przychyli膰 si臋 do jej pro艣by. Harrison przyby艂 na wystaw臋, cho膰 swoj膮 wizyt臋 traktowa艂 tylko i wy艂膮cznie w kategoriach politycznych, o artystycznych nie mia艂 zreszt膮 wielkiego poj臋cia.

Mia艂 je za to Denis Marinette, francuski minister kultury, kt贸ry po obejrzeniu wszystkich wystawionych obraz贸w stwierdzi艂 kr贸tko:

S膮 to najpi臋kniejsze dzie艂a, jakie mia艂em mo偶no艣膰 ogl膮da膰.

Bernard Roger nie marzy艂 o niczym wi臋cej. Zadba艂 jedynie, by to zdanie us艂yszeli wszyscy obecni na wystawie dziennikarze. Wiedzia艂, 偶e kiedy w jutrzejszych gazetach uka偶膮 si臋 relacje z otwarcia wystawy i kiedy potencjalni klienci przeczytaj膮 opini臋 ministra kultury, droga do sprzeda偶y wystawionych dzie艂 stanie otworem, a 偶adna z podanych cen nie wyda si臋 wyg贸rowana.

Go艣cie Bernarda Rogera, ze szklaneczkami w r臋kach, przemierzali sale galerii, podziwiaj膮c obrazy. Ilu偶 tu by艂o snob贸w! Odr贸偶nienie Rubensa od Rembrandta by艂o dla wielu najwi臋ksz膮 zagadk膮, nie m贸wi膮c ju偶 o niuansach wsp贸艂czesnego malarstwa. Ma艂y chudzielec biega艂 od obrazu do obrazu i podniesionym g艂osem wypowiada艂 autorytatywne s膮dy. Roger natychmiast spostrzeg艂, 偶e nie lada z niego spryciarz. Chudzielec pods艂uchiwa艂 wypowiedzi znanych krytyk贸w, a nast臋pnie powtarza艂 je jako swoje w innym towarzystwie. Zrozumia艂e, 偶e s艂uchano go z zainteresowaniem, a szczuplutka twarzyczka promieniowa艂a dum膮 i zadowoleniem. Roger roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no, obserwuj膮c go. 鈥濩iekawe, jaki interes chce za艂atwi膰 ten pigmej?鈥 鈥 pomy艣la艂.

Na wystawie zgromadzono blisko pi臋膰dziesi膮t obraz贸w, a jeden by艂 wspanialszy od drugiego. Kilka z nich wybija艂o si臋 jednak zdecydowanie na plan pierwszy. Oczy wi臋kszo艣ci zwiedzaj膮cych przyci膮ga艂 przede wszystkim wspania艂y Portret m臋偶czyzny Paula Cezanne鈥檃. Przed ledwie zarysowan膮, a mimo to pe艂n膮 wyrazu, ocienion膮 偶贸艂tym kapeluszem i zdobn膮 w d艂ug膮, siw膮 brod臋 twarz膮 zgromadzi艂 si臋 najwi臋kszy t艂umek. Ten portret by艂 nieznany, a wszyscy mi艂o艣nicy tw贸rczo艣ci Cezanne鈥檃 mogli stwierdzi膰 bez zastanowienia, 偶e jest to jedno z najwspanialszych dzie艂 mistrza.

Tu偶 za portretem umieszczono jedn膮 z wersji Katedry w Rouen Claude鈥檃 Moneta. Setki i tysi膮ce mniej lub bardziej niebieskawych plam sprawia艂o, gdy patrzy艂o si臋 na nie z bliska, wra偶enie absolutnego chaosu. Gdy jednak ogl膮daj膮cy oddala艂 si臋 od obrazu krok po kroku, te umieszczone pozornie bez 偶adnego sensu punkciki poczyna艂y si臋 uk艂ada膰 w przemy艣lane ca艂o艣ci, a te z kolei w pe艂ny obraz frontonu katedry, ukrytego jakby za 艣cian膮 艣wiat艂a, kt贸rego uderzenie rozbija艂o szczeg贸艂y. 艢wiat艂o s艂oneczne zosta艂o pochwycone na p艂贸tnie miliardem punkt贸w, dotkni臋膰, plamek, kt贸re same by艂y jak 艣wiat艂o. Artysta stworzy艂 dzie艂o korzystaj膮c w艂a艣ciwie tylko z jednego koloru 鈥 wszystko by艂o tu niebieskie, ale skala b艂臋kitu przyprawia艂a o zawr贸t g艂owy. Tylko podcienia wej艣膰 do katedry i rozeta nad g艂贸wnymi drzwiami nosi艂y 艣lady br膮zu.

Wszyscy, kt贸rzy dok艂adnie przyjrzeli si臋 ju偶 obu dzie艂om, gromadzili si臋 przed Pochwa艂膮 kwiat贸w Auguste Renoira. Wbrew tytu艂owi nie by艂a to pochwa艂a kwiat贸w, kt贸re ledwo zamazan膮 plam膮 jawi艂y si臋 w prawym dolnym rogu obrazu. By艂 to po prostu cudowny akt kobiecy. Przedstawiona na p艂贸tnie naga kobieta by艂a daleka od obowi膮zuj膮cego dzi艣 idea艂u pi臋kna, a mimo to niewyra藕ne, a jednak sugestywne, masywne uda, kr膮g艂o艣ci po艣ladk贸w i delikatny, niewielki biust budzi艂y podziw.

Kolejne dwa dzie艂a w艂a艣ciwie nie przedstawia艂y niczego konkretnego, ale mi艂o艣nicy impresjonizmu gromadzili si臋 przed nimi w milczeniu, podziwiaj膮c ogr贸d w blasku s艂o艅ca i ogr贸d otoczony woalem g臋stej, prawie nieprzeniknionej mg艂y. Pierwszy obraz by艂 autorstwa Pierre Bonnarda i nosi艂 tytu艂 Ogr贸d. Kr贸lowa艂y na nim 偶贸艂膰 i ziele艅, przeplecione ze sob膮 w genialny spos贸b. By艂 to zapuszczony, jesienny sad, pe艂en s艂onecznych blask贸w odbitych w 偶贸艂kn膮cych li艣ciach i rzadkich ju偶 zielonych p臋dach. Z po偶贸艂k艂膮 zieleni膮 kontrastowa艂a szaro艣膰 wisz膮cego obok p艂贸tna Alfreda Sisleya Mg艂a. By艂a to jedna z wersji obrazu, znajduj膮cego si臋 w zbiorach paryskiego Jeu de Paume. Nie tylko impresjoni艣ci tworzyli po kilka wersji swych dzie艂, dostarczaj膮c krytykom, kolekcjonerom i marszandom niema艂o k艂opotu z ustaleniem, kt贸ra wersja jest pe艂na, najlepsza i w stu procentach oryginalna. Przedstawiona przez Bernarda Rogera wersja Mg艂y w niczym nie ust臋powa艂a tej, kt贸r膮 z takim szacunkiem pomieszczono w Jeu de Paume, a jednak r贸偶ni艂a si臋 od niej zasadniczo. W tej drugiej z sinej g臋stwy wy艂ania艂y si臋 wyra藕ne zarysy kwitn膮cych jab艂oni, w pierwszej za艣 kolor siny przykrywa艂 wszystko. Znajduj膮ce si臋 pod nim, a mo偶e raczej za nim, zarysy kwitn膮cych drzew by艂y bardziej wyczuwalne ni偶 widoczne. Trzeba jednak talentu Sisleya, by wywo艂a膰 w patrz膮cych na obraz to, jak偶e nieuchwytne, a jednak wyra藕ne uczucie czego艣, czego na p艂贸tnie po prostu nie by艂o.

Tylko trzech ludzi na tej wystawie nie podziwia艂o pi臋kna zgromadzonych dzie艂. Bernard Roger nie mia艂 na to czasu. Dwoi艂 si臋 i troi艂, by艂 wsz臋dzie i przy wszystkich, ale mimo to jego uwadze nie umkn臋艂o pe艂ne nienawi艣ci spojrzenie, jakim z daleka obdarza艂 go obecny na wystawie Henri Chevalier. Gdy tylko Bernard Roger pojawi艂 si臋 w Pary偶u, Chevalier wyczu艂 w nim konkurenta. Chevalier wiedzia艂, 偶e ma w sobie co艣, co jedni nazywali kt贸rym艣 tam zmys艂em, a inni intuicj膮. Grubasowi nie zale偶a艂o na okre艣leniach, prawdziwego przeciwnika czy konkurenta wyczuwa艂 na odleg艂o艣膰, i tak sta艂o si臋 w wypadku Rogera. Od pierwszej chwili dostrzeg艂 w nim genialny, r贸wny swemu talent do handlu dzie艂ami sztuki, od pocz膮tku zda艂 sobie tak偶e spraw臋, 偶e z Rogerem nie p贸jdzie mu tak 艂atwo, jak z innymi, kt贸rych bez wi臋kszego wysi艂ku niszczy艂 lub okr臋ca艂 wok贸艂 palca. Do艣膰 szybko nawi膮za艂 kontakt osobisty z konkurentem, pr贸buj膮c go nam贸wi膰 do prowadzenia wsp贸lnych interes贸w. Roger nie przestraszy艂 si臋 jednak s艂awy i pot臋gi t艂u艣ciocha, a z艂o偶on膮 mu propozycj臋 najzwyczajniej w 艣wiecie odrzuci艂. Chevalier postanowi艂 w贸wczas p贸j艣膰 na uk艂ady, odk艂adaj膮c ostateczn膮 rozgrywk臋 z gro藕nym przeciwnikiem na p贸藕niej. Mi臋dzy marszandami stan膮艂 tajny uk艂ad. Chevalier pozostawi艂 Rogerowi woln膮 r臋k臋, rezerwuj膮c dla siebie tylko i wy艂膮cznie impresjonist贸w i ekspresjonist贸w. Roger uk艂ad zaaprobowa艂, po czym niemal natychmiast przyst膮pi艂 do organizowania wystawy. Oczywi艣cie prowadzone przez nieuczciwego partnera przygotowania nic mog艂y uj艣膰 uwagi najlepiej poinformowanego cz艂owieka Francji i siad w艂a艣nie wzi臋艂a si臋 wsp贸艂praca z Pr茅v么tem. Chevalier wiedzia艂, 偶e wystawie w 鈥濭alerie Dauphine鈥 nie b臋dzie ju偶 w stanie zapobiec, ale jego my艣li bieg艂y dalej.

Chce ze mn膮 walczy膰? Dobrze! Niech pr贸buje. Pierwsz膮 rund臋 wygra艂, ale walka nie ko艅czy si臋 po pierwszej rundzie, b臋d膮 nast臋pne, a te wygram ja!鈥

Poszuka艂 wzrokiem Pr茅v么ta. Komisarz sta艂 skromnie w rogu sali, jakby onie艣mielony tyloma godniejszymi od niego, a obecnymi na wernisa偶u osobami.

No Pr茅v么t 鈥 Chevalier przygl膮da艂 mu si臋 z uwag膮 鈥 przed tob膮 偶yciowa szansa. Nie zmarnuj jej, komisarzu, poka偶, 偶e艣 najlepszy z najlepszych鈥.

Roger, prowadz膮cy w艂a艣nie o偶ywion膮 konwersacj臋 z ma艂偶onk膮 prezydenta, kt贸ra okaza艂a si臋 nie tylko mi艂o艣niczk膮, ale tak偶e znawczyni膮 sztuki impresjonist贸w, pochwyci艂 to wiele m贸wi膮ce spojrzenie Chevaliera i szybko przeni贸s艂 wzrok na ukrytego w rogu sali Pr茅v么ta.

Czy偶by ci dwaj?... Nie... to niemo偶liwe... A jednak, ta wizyta... i ta propozycja...鈥

Ale偶 tak, madame, oczywi艣cie 鈥 odpowiedzia艂 Roger skwapliwie pani prezydentowej, cho膰 nie bardzo wiedzia艂, o co pyta艂a.

Chevalier i Pr茅v么t przeciwko mnie?... No, no, to by艂oby gro藕ne, ale czy rzeczywi艣cie oni co艣 razem kombinuj膮?鈥

Pr茅v么t popatrzy艂 nieznacznie na Chevaliera, ale ten natychmiast wbi艂 oczy w najs艂abszy zreszt膮 obraz. Roger tak偶e odwr贸ci艂 oczy, wk艂adaj膮c ca艂y wysi艂ek w zrozumienie tego, co m贸wi艂a do niego pani prezydentowa.

M艂ot 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 raz jeszcze na Chevaliera 鈥 i kowad艂o 鈥 teraz przygl膮da艂 si臋 Rogerowi. 鈥 A mi臋dzy nimi ja... No dobrze, skoro tak bardzo chcecie, dowiecie si臋 obaj, kim jest Paul Pr茅v么t鈥.

Komisarz, 艣ciskaj膮c w r臋ce pi臋knie wydany, kolorowy katalog wystawy, skierowa艂 si臋 ku wyj艣ciu.



* * *

Muzeum w Denver 鈥 Dwa portrety kobiece Amadeo Modiglianiego, szkic Pabla Picassa, 鈥炁幻撑倀e wn臋trze鈥 Henri Matisse鈥檃.

Muzeum w Filadelfii 鈥 Cztery szkice Pabla Picassa, 鈥濳obiety w ogrodzie鈥 Claude鈥檃 Moneta, 鈥濸ejza偶 nadmorski鈥 Eugene Poudina, dwa akty Amadeo Modiglianiego.

Prywatna kolekcja Alfreda Mortona 鈥 鈥濸oci膮g鈥 Claude鈥檃 Moneta, trzy szkice Pabla Picassa, dwa portrety Amadeo Modiglianiego.

Prywatna kolekcja Dorothy Abramson 鈥 鈥濳witn膮ce drzewa鈥 Camille Pissarro.

Prywatna kolekcja Phila Thompsona 鈥 鈥炁籥gl贸wki w porcie鈥 Paula Signaca, 鈥濭贸ry鈥 Paula Cezanne鈥檃.



* * *

Lista by艂a naprawd臋 imponuj膮ca, a 鈥 jak zaznaczono na wst臋pie 鈥 mog艂a by膰 niekompletna. Pr茅v么t od艂o偶y艂 na st贸艂 ten wspania艂y spis obraz贸w, kt贸re, wed艂ug autora dossier, Bernard Roger sprzeda艂 w Stanach.

Jak na pocz膮tkuj膮cego marszanda, to prosz臋, prosz臋...鈥 鈥 Komisarz wiedzia艂, 偶e rynek ameryka艅ski jest o wiele bardziej ch艂onny od europejskiego i z du偶膮 艂atwo艣ci膮 przeprowadza si臋 na nim transakcje, a naiwni ameryka艅scy multimilionerzy kupi膮 wszystko, co nosi jakiekolwiek znamiona dawnej sztuki i b臋dzie podpisane nazwiskiem wielkiego mistrza. Wiedzia艂 to, ale mimo wszystko lista handlowych sukces贸w Rogera mog艂a budzi膰 podziw.

Tak, panie Chevalier, to przeciwnik co si臋 zowie 鈥 Pr茅v么t u艣miechn膮艂 si臋 na wspomnienie nalanej g臋by grubasa, gapi膮cego si臋 na zgromadzone przez Rogera cuda impresjonist贸w.

Gdyby nie Paul Pr茅v么t, by艂by pan sko艅czony w ci膮gu kilku miesi臋cy鈥 鈥 komisarz przemawia艂 do siebie, siedz膮c przy stole zarzuconym dokumentami dotycz膮cymi Rogera. Si臋gn膮艂 po nast臋pny. W艂a艣ciwie nie by艂 to dokument, lecz kr贸tka informacja napisana na maszynie prawdopodobnie przez cz艂owieka kompletuj膮cego dossier.

Tu偶 po kradzie偶y z muzeum w Denver Bernard Roger zlikwidowa艂 swe ameryka艅skie interesy i przeni贸s艂 si臋 do Pary偶a. Wynaj膮艂 apartament w ekskluzywnym domu przy avenue Kl茅ber. Jak wynika z relacji po艣rednika mieszkaniowego, Roger nie targowa艂 si臋 ani minuty i bez zastrze偶e艅 przyj膮艂 proponowan膮 cen臋. Od grudnia 1961 roku do grudnia roku nast臋pnego zaj臋ty by艂 organizacj膮 swej przysz艂o艣ci we Francji. Wykorzystuj膮c liczne znajomo艣ci w 艣wiatku paryskich homoseksualist贸w, nawi膮za艂 pierwsze kontakty na rynku dzie艂 sztuki...

Nast臋pne zdania, kt贸re by艂y zarazem ostatnimi, zamazano atramentem, ale Pr茅v么t mia艂 za d艂ug膮 praktyk臋 policyjn膮, by nie upora膰 si臋 z tym niewielkim utrudnieniem. Po kilku minutach odcyfrowa艂 informacj臋, kt贸r膮, jak si臋 domy艣li艂, usi艂owa艂 ukry膰 przed nim Chevalier.

W listopadzie 1962 roku w ekskluzywnym klubie Royal, odby艂a si臋 rozmowa mi臋dzy Rogerem a Henri Chevalierem. Jej przedmiotem by艂 prawdopodobnie podzia艂 rynku.

Chcia艂 przede mn膮 ukry膰 to, co najciekawsze鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t.

Jej przedmiotem by艂 prawdopodobnie podzia艂 rynku鈥 鈥 jeszcze raz przeczyta艂 ostatnie zdanie. A zatem Roger z艂ama艂 umow臋. Pr茅v么t ze zdziwieniem zauwa偶y艂, 偶e teczka jeszcze nie jest pusta, cho膰 wydawa艂o mu si臋, 偶e wie ju偶 wszystko. A jednak nie! Pozosta艂e do przejrzenia dokumenty by艂y nie mniej ciekawe.

Pierwszym by艂 raport francuskiego wywiadu. Tego si臋 nie spodziewa艂. ONZ, CIA, a teraz jeszcze SDECE!?

Z kim ja mam do czynienia?鈥 鈥 to wszystko, podoba艂o mu si臋 coraz mniej. Ju偶 pierwsza cz臋艣膰 dossier u艣wiadomi艂a mu, 偶e ma przeciwko sobie cz艂owieka niezwyk艂ego, ale g臋stniej膮ca wok贸艂 niego siatka wywiadowczych instytucji, nie mog艂a nape艂nia膰 Pr茅v么ta spokojem. Przeciwnie, zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e niebezpiecze艅stwo ro艣nie z ka偶dym nowym dokumentem, a ostrzegawcze s艂owa Chevaliera i Bonnarda nabiera艂y w艂a艣ciwego sensu.

Raport dotycz膮cy transakcji handlowej zawartej pomi臋dzy prezydentem i premierem Algierii Ben Bell膮 a paryskim marszandem Bernardem Rogerem.

We wrze艣niu 1962 roku nasi agenci F-0987 i F-0361, pracuj膮cy w OAS, powiadomili swych zwierzchnik贸w o pojawieniu si臋 w Algierii Bernarda Rogera, paryskiego marszanda, urodzonego w Algierii, kt贸ry przez ostatnie kilka lat przebywa艂 w USA i w roku 1961 powr贸ci艂 na sta艂e do Francji. Wykorzystuj膮c znajomo艣膰 kraju, j臋zyka i obyczaj贸w, Bernard Roger do艣膰 szybko nawi膮za艂 kontakt z przedstawicielami nowego rz膮du algierskiego. Dalsze prowadzenie sprawy przekazano agentowi specjalnemu o kryptonimie OMAR A-45, pracuj膮cemu w gabinecie premiera Ben Belli. Premier Algierii by艂 kolekcjonerem dzie艂 sztuki i Bernard Roger zaproponowa艂 mu sprzeda偶 licz膮cej oko艂o trzydziestu obraz贸w kolekcji francuskich impresjonist贸w i ekspresjonist贸w. Nie uda艂o si臋 ustali膰 ceny, jak膮 Ben Bella zap艂aci艂 za obrazy, nie stwierdzono tak偶e, aby Bernard Roger przewozi艂 je z Francji do Algierii. Wszystko wskazuje na to, 偶e Roger uprzedzi艂 nasze dzia艂ania i wywi贸z艂 obrazy do Algierii jeszcze przed zaproponowaniem ich Ben Belli. Obraz贸w tych nie widzia艂 偶aden z naszych agent贸w, ale OMAR A-45 twierdzi, 偶e ogl膮da艂 ich certyfikaty i 偶e by艂y one bez zarzutu. Wszystko wskazuje zatem, 偶e dzie艂a, kt贸re Bernard Roger sprzeda艂 Ben Belli, by艂y prawdziwe. Nie ma zatem powod贸w, aby oskar偶y膰 go o handel falsyfikatami, jest natomiast mo偶liwo艣膰 rozdmuchania ca艂ej sprawy. Roger wywi贸z艂 bowiem obrazy poza granice Francji, nie maj膮c na to odpowiedniego zezwolenia.

Czytany przez Pr茅v么ta raport by艂 fotokopi膮. Orygina艂 spoczywa艂 w archiwum wywiadu, gdzie trafi艂 na podstawie jednej, postawionej po przek膮tnej strony, grubej krechy i kr贸tkiej, lecz dosadnej informacji:

Sprawy nie by艂o. Dokumenty odes艂a膰 do archiwum.

Pr茅v么ta to nie zdziwi艂o. Koniec 1962 roku nie by艂 okresem, w kt贸rym Francja szuka艂aby konfliktu z Algieri膮 z tak b艂ahego powodu, jak trzydzie艣ci wywiezionych tam bez zezwolenia obraz贸w. Francuzi musieli odda膰 Algieri臋 Algierczykom, chcieli jednak zachowa膰 tam swoje wp艂ywy, a taka bzdurna afera mog艂a tylko pokrzy偶owa膰 ich plany. Roger spokojnie powr贸ci艂 do Francji, zapewne z niema艂膮 sumk膮 w kieszeni, Ben Bella zachowa艂 swe obrazy, francuski wywiad za艣 odes艂a艂 raport do archiwum, gdzie te偶 o nim 鈥瀦apomniano鈥, podobnie jak o jego bohaterze. A szkoda, bo nast臋pny dokument przekonywa艂, 偶e obrotny marszand powinien by膰 pod sta艂膮 obserwacj膮, z kt贸rej pracownicy francuskich s艂u偶b bezpiecze艅stwa mogli wynie艣膰 niejedn膮 nauk臋.

Tym dokumentem by艂 prywatny list Adama Collinsa, zast臋pcy szefa departamentu Afryki w CIA, do jego bezpo艣redniego prze艂o偶onego i, jak wynika艂o z listu, przyjaciela, Briana Jonesa.

Drogi Brianie,

musz臋 ci niezw艂ocznie donie艣膰 o pewnych poczynaniach, jakie podj膮艂 znany ci prawdopodobnie se帽or Cortez 鈥 Pr茅v么t rzuci艂 okiem na g贸rny r贸g strony. List nadany zosta艂 w Brazzaville, w styczniu 1966 roku, a wi臋c tu偶 po upadku rz膮du Moise Czombego, odpowiedzialnego za 艣mier膰 Patrice Lumumby i bez w膮tpienia protegowanego CIA. Po tej powt贸rce z historii Pr茅v么t powr贸ci艂 do listu. 鈥 Ot贸偶 se帽or Cortez, gdzie艣 w po艂owie ubieg艂ego roku, dotar艂 do Czombego i, jak mi si臋 zdaje, zaproponowa艂 mu niez艂y, cho膰 oczywi艣cie nie najczy艣ciejszy interes. Jak wiesz, Cortez nie jest pracownikiem naszego departamentu, ale z racji pe艂nionych przeze mnie funkcji tu, w Kongu, wezwa艂em go na rozmow臋 i za偶膮da艂em wyja艣nie艅. Powiedzia艂 mi w贸wczas, 偶e prywatnie jest handlarzem obraz贸w i w艂a艣nie zaproponowa艂 Czombemu kolekcj臋 pi臋tnastu dzie艂 francuskich mistrz贸w. Opowiedzia艂 mi takie o podobnej transakcji, jak膮 mia艂 rzekomo przeprowadzi膰 z Ben Bell膮. Nie wydawa艂o mi si臋, aby m贸wi艂 prawd臋, bo kolekcjonowanie dzie艂 sztuki by艂oby ostatni膮 spraw膮, o jak膮 podejrzewa艂bym tego p贸艂g艂贸wka Czombego. Zanim jednak zdo艂a艂em to wszystko sprawdzi膰, Cortez ulotni艂 si臋 z Konga. Interes z Ben Bell膮 zosta艂 jednak potwierdzony, cho膰 jego kolekcja znikn臋艂a w bli偶ej nie wyja艣nionych okoliczno艣ciach. Nowy rz膮d Algierii szuka tych obraz贸w, ale jak na razie bez skutku, sam Ben Bella te偶 podobno nie wie, gdzie one s膮. Ale wracajmy do Corteza. Potwierdzenie jego s艂贸w o interesach z premierem Algierii nieco mnie uspokoi艂o i o sprawie zapomnia艂em, zw艂aszcza 偶e, jak wiesz, zrobi艂o si臋 tu gor膮co i mieli艣my na g艂owie wa偶niejsze problemy. I oto teraz, po upadku Czombego, wybuch艂a bomba. Wprowadzone przez niego pieni膮dze okaza艂y si臋 zupe艂nie bez pokrycia, a, co wa偶niejsze, s膮 po prostu fa艂szywe. Sto milion贸w dolar贸w ulotni艂o si臋 z kraju, nie wiadomo w jaki spos贸b. Oczywi艣cie nie dla wszystkich jest to niewiadome. Ustali艂em, 偶e Czombe przekaza艂 je do jednego ze szwajcarskich bank贸w, a wys艂annikiem do Zurychu by艂... nasz se帽or Cortez. Nie musz oczywi艣cie dodawa膰, 偶e te skromne sto milion贸w nie spocz臋艂o na koncie rz膮du kongijskiego. Odliczaj膮c wszelkie koszty manipulacji, op艂aty za druk fa艂szywych banknot贸w etc., mam wra偶enie, 偶e Czombe do sp贸艂ki ze swym kompanem zarobi艂 jakie艣 40 milion贸w! I co Ty na to? Czy nie wydaje Ci si臋, 偶e Cortezowi nale偶a艂oby si臋 przyjrze膰 nieco bli偶ej? Czy nie za bardzo dzia艂a na w艂asn膮 r臋k臋? Pomy艣l nad tym. Wierz臋, 偶e wkr贸tce b臋dziemy mogli porozmawia膰 w cztery oczy, bo chyba nie zostan臋 tu ju偶 d艂ugo. Czombe upad艂 ostatecznie i wszystko musimy zaczyna膰 od pocz膮tku, a to ju偶 robota nie dla mnie.

Do szybkiego zobaczenia

Adam

Pr茅v么t nie m贸g艂 wyj艣膰 z podziwu.

Ale偶 to nieprawdopodobne! 40 milion贸w! Co za facet!鈥

Poderwa艂 si臋 z fotela, nie m贸g艂 usiedzie膰 ani minuty d艂u偶ej. Nie bardzo wiedzia艂, czy ma zapali膰 nast臋pnego papierosa, czy nala膰 sobie koniaku, czy zrobi膰 jeszcze co艣 zupe艂nie innego. To wszystko po prostu nie mie艣ci艂o mu si臋 w g艂owie.

Nie, nie... ja chyba czytam jaki艣 kiepski krymina艂... To niemo偶liwe... 鈥 powtarza艂 sobie 鈥 niemo偶liwe鈥.

A jednak. To by艂o mo偶liwe, to wszystko si臋 zdarzy艂o, dowody le偶a艂y na stole. Pr茅v么t powr贸ci艂 do nich. Ka偶da kolejna koperta i ka偶da nast臋pna kartka ods艂ania艂y przed nim now膮 stron臋 osobowo艣ci Rogera, a jednocze艣nie wnosi艂y nast臋pny element do coraz wyra藕niejszego obrazu geniusza. Tak, Pr茅v么t nie ba艂 si臋 tego s艂owa.

Je偶eli ten facet zrobi艂 to wszystko 鈥 a przecie偶 zrobi艂 鈥 to musi by膰 genialny! No dobra, ale co na te wyczyny CIA?鈥

Ostatnie, le偶膮ce na dnie prawie ju偶 pustej teczki kartki nie da艂y odpowiedzi na to istotne pytanie. By艂y one odst臋pstwem od skrupulatnie dotychczas przestrzeganej zasady chronologii, ale autor dossier wyja艣nia艂, dlaczego tak uczyni艂.

Kilka informacji zachowa艂em na koniec, cho膰 powinny si臋 znale藕膰 wcze艣niej. Umie艣ci艂em je jednak tu, poniewa偶 s膮 to jedyne w艂a艣ciwie informacje, kt贸re nie znajduj膮 potwierdzenia w odpowiednich dokumentach. Nie uda艂o mi si臋 ich zdoby膰, ale to, co pisz臋, jest wysoce prawdopodobne. Ot贸偶 wszystko wskazuje na to, 偶e sukcesy, jakie Bernard Roger odni贸s艂 ju偶 na pocz膮tku swej kariery w CIA, zwr贸ci艂y na niego uwag臋 szef贸w Agencji, kt贸rzy wyznaczyli go do kontakt贸w z dyktatorami Nikaragui, Salwadoru, Dominikany, Haiti i Kuby. Jest faktem, 偶e w roku 1959 Bernard Roger pos艂ugiwa艂 si臋 paszportami tych kraj贸w i prawdopodobnie by艂 w ka偶dym z nich kilkakrotnie. Przekazywa艂 tajne polecenia, informacje i rozkazy CIA, a tak偶e zajmowa艂 si臋 dostarczaniem broni dla sil zbrojnych dyktator贸w. Ten ostatni fakt jest nie potwierdzony, cho膰 w przypadku Dominikany i jej dyktatora Trujillo jest to rzecz niemal pewna. Jak wiadomo, wszelkie tego typu sprawy otacza wyj膮tkowo szczelna kurtyna poufno艣ci i tajno艣ci, st膮d k艂opoty w zdobyciu dokument贸w. Nie podejmowa艂em tak偶e pr贸b ich osi膮gni臋cia za wszelk膮 cen臋, nie chc膮c zwr贸ci膰 uwagi CIA na przedmiot mych poszukiwa艅.

Relacja autora dossier ko艅czy艂a si臋 zwrotem skierowanym bezpo艣rednio do Pr茅v么ta, cho膰 oczywi艣cie autor nie mia艂 poj臋cia, 偶e to w艂a艣nie on b臋dzie czytelnikiem tych wszystkich dokument贸w.

Wierz臋, 偶e moja praca przyda si臋 Panu na co艣, cho膰 nie bardzo wiem, czy z tym cz艂owiekiem da si臋 wygra膰. Mimo wszystko 偶ycz臋 sukces贸w.

Pr茅v么t zaduma艂 si臋 g艂臋boko. Otworzy艂 okno i w zaduch pokoju wtargn臋艂a fala zimnego powietrza. Nie, teraz ju偶 nic nie wymy艣li, przede wszystkim musi si臋 troch臋 zdrzemn膮膰, Roger mo偶e poczeka膰 do jutra, nawet je艣li jest geniuszem.

Komisarz podszed艂 do sto艂u i zacz膮艂 zgarnia膰 do teczki rozrzucone dokumenty. Zawi膮za艂 tasiemki i siad艂 w fotelu, zupe艂nie machinalnie bior膮c do r臋ki katalog wystawy Rogera. Bezmy艣lnie przewraca艂 strony, ledwo popatruj膮c na reprodukowane obrazy. Nagle na jednej z przerzucanych kartek zobaczy艂 co艣, co sprawi艂o, 偶e natychmiast zapomnia艂 o zm臋czeniu. Kartki przesun臋艂y si臋 jednak i to, co przyku艂o jego uwag臋, znikn臋艂o. Pr茅v么t jeszcze raz zacz膮艂 przegl膮da膰 katalog, teraz ju偶 uwa偶niej. Wreszcie znalaz艂. Tak, to by艂o to. Na jednej ze stron reprodukowano obraz ukazuj膮cy 艣cian臋 pokoju z otwartym oknem i stoj膮cym pod nim malutkim, okr膮g艂ym stoliczkiem, na kt贸rym ustawiono wazon z bukietem kwiat贸w, a pod nim nieforemny talerz z r贸wnie bezkszta艂tnymi owocami. Ale co by艂o w tym obrazie tak istotnego, co kaza艂o mu si臋 nad nim zatrzyma膰? Ale偶 tak! Kolor! Na tym obrazie wszystko by艂o 偶贸艂te! Pr茅v么t spojrza艂 na podpis: Henri Matisse 呕贸艂ty pok贸j. Odrzuci艂 katalog i szarpi膮c nerwowo rozsup艂a艂 tasiemki teczki z dossier Rogera. Przerzuca艂 dokumenty, wreszcie znalaz艂 ten, kt贸rego szuka艂. Rozerwa艂 kopert臋 i dr偶膮cymi r臋kami za艂o偶y艂 na magnetofon ta艣m臋 z zapisem rozmowy telefonicznej. Kilkakrotnie przes艂ucha艂 odpowiedni kawa艂ek. Tak, nie by艂o w膮tpliwo艣ci. Dyrektor muzeum w Denver skar偶y艂 si臋 Rogerowi, 偶e podwa偶ono autentyczno艣膰 w艂a艣nie tego obrazu, tylko 偶e wtedy nazywa艂 si臋 on nieco inaczej. Nie 呕贸艂ty pok贸j, ale 呕贸艂te wn臋trze 鈥 i w艂a艣nie ten obraz zosta艂 skradziony. Natychmiast jednak pojawi艂y si臋 w膮tpliwo艣ci. Czy rzeczywi艣cie jest to ten sam obraz? Mo偶e Matisse namalowa艂 jednak dwa o podobnej tematyce? Trzeba by艂o mie膰 tupet Rogera, by zdecydowa膰 si臋 skradziony w Stanach obraz wystawi膰 w Pary偶u, je偶eli by艂o to istotnie to samo dzie艂o.

Tak, szanowny panie geniuszu, to b臋dzie nasz punkt zaczepienia.



* * *

S艂uchaj, Paul, czy ty troch臋 nie przesadzasz? Sp贸jrz na zegarek, czy wiesz, kt贸ra jest godzina!?

Nie wiem, i m贸wi膮c szczerze ma艂o mnie to obchodzi...

Ale mnie, do cholery, obchodzi!! Jest wp贸艂 do sz贸stej i doskonale wiesz, 偶e nie jest to pora, o kt贸rej zwyk艂em wstawa膰!

Przepraszam ci臋, Pierre 鈥 dopiero w tym momencie Pr茅v么t u艣wiadomi艂 sobie, 偶e jego przyjaciel, historyk sztuki i znany ekspert malarstwa impresjonist贸w Pierre Fargues mia艂 racj臋. To nie by艂a najlepsza pora na telefoniczne konwersacje, ale komisarz by艂 tak podniecony, 偶e nie zastanowi艂 si臋 nad tym wcze艣niej. 鈥 Jeszcze raz ci臋 przepraszam, ale ca艂膮 noc pracowa艂em i... rozumiesz...

No dobrze, ju偶 dobrze 鈥 Pierre te偶 si臋 nieco zmitygowa艂. Wiedzia艂, 偶e je偶eli Pr茅v么t dzwoni o tak wczesnej porze, to sprawa musi by膰 pilna. 鈥 Powiedz, o co chodzi.

Nie widzia艂em ci臋 wczoraj na otwarciu wystawy Rogera.

Niestety, jak wiesz, by艂em w Glasgow i trafi艂em w sam 艣rodek strajku obs艂ugi lotniska. Przesiedzia艂em dwadzie艣cia cztery godziny i wr贸ci艂em dopiero dzi艣 w nocy. Teraz rozumiesz, dlaczego by艂em taki w艣ciek艂y.

Tak, to jasne, jeszcze raz ci臋 przepraszam...

Ale偶 daj spok贸j. Powiedz lepiej, co z t膮 wystaw膮.

Chcia艂bym, aby艣my odwiedzili j膮 dzi艣 razem. Natkn膮艂em si臋 tam na co艣, czego sam nie umiem wyja艣ni膰.

Nooo... m贸j najlepszy ucze艅 ma w膮tpliwo艣ci! 鈥 Fargues roze艣mia艂 si臋 z sympati膮.

Pr茅v么ta pozna艂 kilka lat temu, gdy jego c贸rk臋 pobito w brutalny spos贸b na stacji paryskiego metra. Pr茅v么t, jak zwykle, w szybki i bezwzgl臋dny spos贸b upora艂 si臋 z bandytami, czym zaskarbi艂 sobie wdzi臋czno艣膰 i przyja藕艅 Farguesa. Pr茅v么t interesowa艂 go tak偶e z nieco innych powod贸w. Pierre Fargues by艂 psychologiem amatorem i przypadek osch艂ego, bezwzgl臋dnego i okrutnego z pozoru komisarza, w kt贸rym instynktownie wyczuwa艂 dusz臋 pe艂n膮 dobroci i delikatno艣ci, poci膮ga艂 go w艂a艣nie ze wzgl臋du na owe psychologiczne zainteresowania. Fargues chcia艂 si臋 dowiedzie膰, co by艂o przyczyn膮, dla kt贸rej ten inteligentny, uczuciowy i czu艂y na krzywd臋 bli藕nich cz艂owiek otoczy艂 si臋 murem wrogo艣ci do 艣wiata, brutalno艣ci w stosunku do przest臋pc贸w i osch艂o艣ci wobec znajomych, podw艂adnych i prze艂o偶onych. Pr茅v么t, nagabywany o to przez Farguesa wielokrotnie, milcza艂 jednak uparcie i dopiero gdy zosta艂 przeniesiony do brygady do walki z fa艂szerstwami i kradzie偶ami dzie艂 sztuki, stosunki mi臋dzy nimi sta艂y si臋 bli偶sze. Pr茅v么t nie mia艂 odwagi prosi膰 Farguesa o pomoc w poznaniu tajnik贸w sztuki, ale ten zupe艂nie niespodziewanie sam to zaproponowa艂. Przynosi艂 mu ksi膮偶ki i albumy, prowadzi艂 na wystawy, a przede wszystkim tak ciekawie opowiada艂 o malarzach, rze藕biarzach i ich dzie艂ach, 偶e Pr茅v么t s艂ucha艂 go z zapartym tchem. Fargues docenia艂 ambicje swego ucznia 鈥 jak zacz膮艂 go nazywa膰, dodaj膮c zawsze, 偶e nigdy nie mia艂 zdolniejszego. W trakcie ich spotka艅 dowiedzia艂 si臋 wreszcie o wszystkich 偶yciowych dramatach Pr茅v么ta i cho膰 nie m贸g艂 mu pom贸c, stara艂 si臋 nieco skruszy膰 ten twardy i, wydawa艂oby si臋 nie do przebycia mur, za kt贸rym ukry艂 si臋 komisarz.

O kt贸rej m贸g艂bym po ciebie podjecha膰? 鈥 Pr茅v么towi by艂o zawsze bardzo mi艂o, gdy Fargues m贸wi艂 o nim 鈥瀗ajlepszy ucze艅鈥, ale mur nie by艂 do ko艅ca skruszony i osch艂o艣膰 obej艣cia ci膮gle dawa艂a zna膰 o sobie.

Powiedzmy o dwunastej, czy to ci odpowiada?

Oczywi艣cie, b臋d臋 punktualnie 鈥 komisarz od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Spojrza艂 na zegarek, dochodzi艂a sz贸sta.

Trzeba si臋 zdrzemn膮膰鈥 鈥 pomy艣la艂, jakby wiedzia艂, 偶e przez najbli偶sze dni nie b臋dzie mia艂 okazji nawet przymkn膮膰 powiek. Wszed艂 do 艂azienki i spojrza艂 w lustro. Twarz, kt贸ra pojawi艂a si臋 przed jego oczami, nie wygl膮da艂a buduj膮co: potargane w艂osy, ciemne plamy zarostu, oczy podkr膮偶one, wyschni臋te od nadmiaru koniaku i papieros贸w wargi.

Najpierw musz臋 doprowadzi膰 si臋 do porz膮dku. Prze艣pi臋 si臋 p贸藕niej鈥 鈥 pomy艣la艂, odkr臋caj膮c kran.



* * *

Teraz chyba powiesz mi, o co chodzi 鈥 spyta艂 Fargues, gdy ju偶 wygodnie rozsiad艂 si臋 w samochodowym fotelu, a Pr茅v么t zapu艣ci艂 silnik.

Powiedz mi, czy Henri Matisse m贸g艂 namalowa膰 dwa obrazy prawie identyczne? 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 we wsteczne lusterko i p艂ynnym ruchem wprowadzi艂 samoch贸d w g臋sty ruch paryskich ulic.

Czy m贸g艂? 鈥 zastanawia艂 si臋 Fargues. 鈥 Czemu nie... Sam wiesz, 偶e z artystami nigdy nie wiadomo. Wielokrotnie powracali do tych samych temat贸w, tworzyli nowe wersje, cz臋sto niewiele r贸偶ni膮ce si臋 od poprzednich. Cho膰, m贸wi膮c szczerze, je艣li chodzi o Matisse鈥檃, to chyba nie robi艂 tego zbyt cz臋sto. Jaki to obraz?

呕贸艂ty pok贸j lub 呕贸艂te wn臋trze. Uchylone okno, za nim k艂臋bowisko ogrodowych ga艂臋zi, utrzymane w do艣膰 ciemnych barwach, wok贸艂 okna 偶贸艂te 艣ciany pokryte ciemnymi krechami, jakby wzorem tapety, a na pierwszym planie fioletowy stolik, na nim jasny wazon z fioletowym bukietem i talerz z 偶贸艂tymi owocami 鈥 Pr茅v么t roztacza艂 przed Farguesem wizj臋 obrazu.

Tematyka si臋 zgadza 鈥 Pierre patrzy艂 przez okno, ale widzia艂 nie samochody i przechodni贸w, lecz opisany przez Pr茅v么ta obraz. 鈥 呕贸艂膰 i fiolet... Zestawienie jak na estetyk臋 z pocz膮tk贸w dwudziestego wieku do艣膰 szokuj膮ce, ale, jak wiesz, Matisse kocha艂 si臋 w tego rodzaju kolorystycznych kontrastach: cynober i fiolet, karmin i oran偶, b艂臋kit i ziele艅, oran偶 i r贸偶, mo偶e wi臋c by膰 tak偶e 偶贸艂膰 z fioletem. Chocia偶 czekaj... tak, teraz sobie u艣wiadomi艂em... Znam taki obraz Matisse鈥檃.

Jeden czy dwa? 鈥 spojrza艂 z zainteresowaniem Pr茅v么t.

Jeden, jeden, tylko 偶e on nie jest 偶贸艂to-fioletowy 鈥 Fargues o偶ywi艂 si臋 wyra藕nie 鈥 ale fioletowo-czerwony i nazywa si臋 Czerwone wn臋trzePierre po艂o偶y艂 szczeg贸lny nacisk na s艂owie 鈥瀋zerwone鈥.

Pr茅v么t spojrza艂 na niego i o ma艂y w艂os nie wpakowa艂 si臋 na ty艂 starego citroena, kt贸ry zahamowa艂 gwa艂townie przed przej艣ciem dla pieszych.

Psiakrew! 鈥 rzuci艂 przez z臋by.

Nie w艣ciekaj si臋, tylko troch臋 uwa偶aj. I nie masz si臋 co tak podnieca膰. Fakt, 偶e Matisse namalowa艂 Czerwone wn臋trze, nie wyklucza, 偶e m贸g艂 tak偶e stworzy膰 偶贸艂te, ale powiedz mi co艣 bli偶ej o tych dw贸ch obrazach.

Pr茅v么t, po艣wi臋caj膮c ju偶 teraz nieco wi臋cej uwagi temu, co dzieje si臋 na ulicy, opowiedzia艂 przyjacielowi histori臋 呕贸艂tego wn臋trza z Denver i utrzymanego w tych samych barwach i stylu obrazu z wystawy Rogera.

Musz臋 przyzna膰, 偶e to interesuj膮ce, a mo偶e nawet podejrzane 鈥 Fargues wci膮偶 szuka艂 w my艣lach miejsca i czasu, w kt贸rych m贸g艂by zetkn膮膰 si臋 z tymi tajemniczymi obrazami.

No, zaraz si臋 przekonamy 鈥 Pr茅v么t skierowa艂 samoch贸d na parking przed galeri膮.

Gdy weszli do sal galerii, Pr茅v么t od razu zauwa偶y艂, 偶e obrazy s膮 poprzewieszane, a na 艣cianach brakuje kilku, kt贸re jeszcze wczoraj cieszy艂y oczy uczestnik贸w wernisa偶u. W艣r贸d pozosta艂ych na 艣cianach nie by艂o 呕贸艂tego pokoju.

No i co? 鈥 spyta艂 bezradnie Fargues.

Cholera! Wczoraj tu jeszcze by艂. Musz臋 si臋 dowiedzie膰, co si臋 z nim sta艂o 鈥 Pr茅v么t skierowa艂 si臋 ku niewielkiemu stolikowi, przy kt贸rym siedzia艂 m艂ody cz艂owiek z przypi臋t膮 na piersi tabliczk膮.

Komisarz wystawy鈥 鈥 przeczyta艂 Pr茅v么t.

Czy m贸g艂by mi pan udzieli膰 kilku informacji?

Ale偶 oczywi艣cie. Jestem do pa艅skiej dyspozycji 鈥 ch艂opak poderwa艂 si臋 z krzes艂a.

Czy m贸g艂by mi pan powiedzie膰, co sta艂o si臋 z obrazami, kt贸re wisia艂y tu jeszcze wczoraj?

Ale偶 ma pan je przed sob膮 鈥 m艂ody cz艂owiek szerokim gestem wskaza艂 na 艣ciany galerii.

Nie pytam o to 鈥 Pr茅v么t by艂 nieco zniecierpliwiony. 鈥 Chodzi mi o obrazy, kt贸re jeszcze wczoraj by艂y tu eksponowane, a dzi艣 ich nie ma.

Je艣li ich tu nie ma, to znaczy, 偶e jeszcze wczoraj zosta艂y sprzedane.

Komu?! 鈥 pytanie Pr茅v么ta zabrzmia艂o troch臋 zbyt natarczywie.

Przykro mi, ale nie jestem upowa偶niony do udzielania tego rodzaju informacji.

Nie jest pan upowa偶niony... 鈥 Pr茅v么t si臋gn膮艂 do kieszeni. 鈥 Rozumiem, ale mo偶e si臋 jednak jako艣 dogadamy 鈥 znacz膮co zwa偶y艂 w r臋ce portfel.

No, wie pan... 鈥 komisarz wystawy rozejrza艂 si臋 niespokojnie wok贸艂 siebie, ale pora by艂a zbyt wczesna jak na zwiedzanie galerii i poza nimi nie by艂o w niej nikogo. Pieni膮dze znikn臋艂y w kieszeni m艂odego cz艂owieka. 鈥 Prosi艂bym tylko, 偶eby nikt...

Oczywi艣cie, to jasne. Zapewniam panu ca艂kowit膮 dyskrecj臋 鈥 Pr茅v么towi spieszy艂o si臋, i to bardzo.

Te obrazy zosta艂y st膮d zabrane dzisiejszej nocy. Pan Roger powiedzia艂 mi tylko, 偶e zosta艂y sprzedane, ale w艂a艣ciciel chce zachowa膰 incognito i prosi艂 o dostarczenie dzie艂 do domu.

Kim by艂 kupiec, pan oczywi艣cie nie wie?

Niestety, to wie tylko pan Roger 鈥 ch艂opak bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce.

Ale wie pan zapewne, czy po艣r贸d rzekomo sprzedanych obraz贸w by艂 呕贸艂ty pok贸j Henri Matisse鈥檃.

呕贸艂ty pok贸j...? 鈥 zastanowi艂 si臋 komisarz wystawy. 鈥 Tak... by艂, ale nie rozumiem, dlaczego u偶y艂 pan sformu艂owania 鈥瀝zekomo鈥, przecie偶...

Niech pan sobie tym nie zaprz膮ta g艂owy, tak mi si臋 jako艣 powiedzia艂o 鈥 Pr茅v么t usi艂owa艂 zlekcewa偶y膰 ca艂膮 spraw臋. 鈥 Czy w zamian za to m贸g艂by pan mi powiedzie膰, gdzie znajduje si臋 Roger?

Niestety, nie wiem 鈥 ch艂opak wyczu艂 szans臋 zarobienia jeszcze kilku frank贸w i znacz膮cym ruchem wsadzi艂 r臋k臋 do kieszeni.

Ach tak... rozumiem 鈥 Pr茅v么t zn贸w si臋gn膮艂 po portfel.

Pan Roger powiedzia艂 mi, 偶e musi pilnie wyjecha膰. Dok膮d? Tego, niestety, nie wiem, domy艣lam si臋 jednak, 偶e wyjecha艂 jeszcze tej nocy.

Cholera! 鈥 Pr茅v么t zagryz艂 wargi.

S艂ucham?

To nie do pana.

Pr茅v么t odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i ruszy艂 do wyj艣cia.

Halo, Paul 鈥 Fargues wynurzy艂 si臋 z dalszych sal galerii.

Wybacz, ale nie mam czasu, zadzwoni臋 do ciebie. 鈥 Pr茅v么t biegiem wypad艂 na ulic臋.



* * *

Czym wype艂ni膰 dwie godziny oczekiwania? Pr茅v么t miota艂 si臋 najpierw po w艂asnym mieszkaniu, potem po ulicy, wreszcie, zniecierpliwiony, wsiad艂 do samochodu i ruszy艂 do miasta. Wchodzi艂 do mijanych bar贸w, zamawia艂 drinki i wychodzi艂, zanim barman zd膮偶y艂 nape艂ni膰 kieliszek, wst膮pi艂 do jakiego艣 kina, nie zwracaj膮c nawet uwagi na reklamuj膮ce film plakaty i fotosy, kupi艂 bilet, wszed艂 na sal臋 i nie spojrzawszy na ekran, skierowa艂 si臋 do wyj艣cia. Kilkakrotnie objecha艂 Pola Elizejskie, zaje偶d偶aj膮c drog臋 innym kierowcom. Ockn膮艂 si臋 dopiero na parkingu przed Galerie Dauphine. Z niejakim zdziwieniem stwierdzi艂, 偶e uparcie wbija wzrok w prowadz膮ce do wej艣cia schody, jemu za艣 przygl膮da si臋 obchodz膮cy ostro偶nie samoch贸d policjant. Bez s艂owa uruchomi艂 silnik i pojecha艂 鈥 ju偶 teraz o wiele spokojniej 鈥 do domu.

Dochodzi艂a druga. Gdy o wp贸艂 do pierwszej powr贸ci艂 z wystawy Rogera, mia艂 w g艂owie precyzyjny plam dzia艂ania. Natychmiast wykr臋ci艂 numer, kt贸ry poda艂 mu prefekt na spotkaniu z Chevalierem. Bez zb臋dnych t艂umacze艅 za偶膮da艂 informacji, gdzie wyjecha艂 Roger, i g艂os w s艂uchawce, bez cienia zdziwienia, obieca艂 mu je dostarczy膰 o wp贸艂 do trzeciej. Te dwie godziny oczekiwania wytr膮ci艂y go zupe艂nie z r贸wnowagi. Szale艅cza jazda po Pary偶u przywr贸ci艂a rozs膮dek. Umoczy艂 wargi w smolistej gor膮cej kawie i wreszcie m贸g艂 spokojnie pomy艣le膰.

To nieprawdopodobne! Wiem o nim tak du偶o, wiem, 偶e jest niebezpieczny i przebieg艂y, a jednak pope艂ni艂em b艂膮d, zlekcewa偶y艂em go. C贸偶... dzia艂a szybciej, ni偶 m贸g艂bym przypuszcza膰. Gdzie pan si臋 m贸g艂 ukry膰, panie Roger? Gdzie艣 na prowincji? E, nie, to nie w pa艅skim stylu, potrzebna panu przewaga czasu i przestrzeni...鈥

Pr茅v么t dopi艂 kaw臋 i pal膮c papierosa powoli spacerowa艂 od okna do drzwi. Czeka艂 i my艣la艂.

Tak... Przewaga czasu i przestrzeni... A zatem Stany. No tak, ale tam nie mo偶e pokaza膰 呕贸艂tego wn臋trza, a poza tym CIA, kt贸rej kongijska afera nie musia艂a przypa艣膰 do gustu. Nie... to nie mog膮 by膰 Stany...鈥

Pr茅v么t wszed艂 do 艂azienki, op艂uka艂 twarz lodowat膮 wod膮 i starannie wytar艂 j膮 r臋cznikiem.

Nie mog膮?! Ej偶e... 呕贸艂te wn臋trze to nie jedyny obraz, jaki ma do sprzedania, a CIA? O nie... Panowie z firmy nie mieliby pretensji o takie drobiazgi, jak zarobienie 40 milion贸w dolar贸w. Zreszt膮 wiedzieli o tym i nic... Geniuszy ceni si臋, tak偶e w CIA! Tak, tak... to mog膮 by膰 Stany...鈥

Dzwonek telefonu przerwa艂 te rozwa偶ania. Pr茅v么t spojrza艂 na zegarek, by艂o punktualnie wp贸艂 do trzeciej. Podni贸s艂 s艂uchawk臋, ale po drugiej stronie panowa艂a niczym nie zm膮cona cisza. To on musia艂 odezwa膰 si臋 pierwszy, podaj膮c has艂o.

Halo 鈥 odczeka艂 um贸wione trzy minuty. 鈥 Halo! Czy m贸g艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os?

Tak, je艣li panu na tym zale偶y 鈥 us艂ysza艂.

Owszem, nawet bardzo, ten g艂os co艣 mi przypomina.

I ja znam pa艅ski, pewnie ju偶 gdzie艣 spotkali艣my si臋.

Ascain 鈥 Pr茅v么t wymieni艂 nazw臋 niewielkiej miejscowo艣ci tu偶 nad granic膮 hiszpa艅sk膮 w okolicach Bayonne.

Bergues 鈥 rozm贸wca poda艂 z kolei nazw臋 r贸wnie ma艂ej miejscowo艣ci, tym razem nad granic膮 belgijsk膮, ko艂o Dunkierki.

Tak, chyba ma pan racj臋 鈥 Pr茅v么t wyrecytowa艂 ostatni cz艂on has艂a.

Poszukiwany przez pana m臋偶czyzna 鈥 informator przyst膮pi艂 do wype艂niania swoich obowi膮zk贸w 鈥 wylecia艂 z Pary偶a o godzinie sz贸stej samolotem Air France do Nowego Jorku, zapewniaj膮c sobie jednocze艣nie po艂膮czenie do Denver 鈥 komisarz gwizdn膮艂 przez z臋by. 鈥 Do Nowego Jorku przyby艂 o drugiej po po艂udniu czasu paryskiego, czyli o 贸smej nowojorskiego. Samolot do Denver odlatuje o dziewi膮tej, a l膮duje w Denver o czwartej po po艂udniu czasu nowojorskiego, czyli o pierwszej czasu miejscowego. 鈥 Informator bez zaj膮knienia wyrzuca艂 z siebie te skomplikowane przeliczenia czasowe tak, 偶e Pr茅v么t mia艂 przez chwil臋 wra偶enie prowadzenia rozmowy z maszyn膮, a nie z 偶ywym cz艂owiekiem.

Czy m贸g艂bym...

Oczywi艣cie 鈥 informator przerwa艂 mu beznami臋tnie 鈥 za nieca艂膮 godzin臋 odlatuje samolot Pan American do Nowego Jorku, na kt贸ry ma pan zarezerwowany bilet. Na miejscu b臋dzie pan o dwunastej czasu paryskiego, czyli o sz贸stej czasu nowojorskiego. B臋dzie pan mia艂, niestety, p贸艂torej godziny przerwy, ale i tak musi pan przejecha膰 na lotnisko w Newark, sk膮d o si贸dmej trzydzie艣ci odlatuje samolot do Denver. Znajdzie si臋 pan tam o pierwszej w nocy czasu nowojorskiego, czyli o dziewi膮tej czasu miejscowego. Bilet do Denver ma pan zapewniony. Czy chce pan zna膰 przeliczenia na czas europejski?

Nie, nie, dzi臋kuj臋 鈥 liczby, godziny i czasy miejscowe wirowa艂y w g艂owie Pr茅v么ta.

Jak pan sobie 偶yczy. Poszukiwany przez pana cz艂owiek jest w tej chwili w Nowym Jorku i ma nad panem dziesi臋膰 godzin przewagi. Gdy wyl膮duje pan w Denver, strata wyniesie dziewi臋膰 godzin. Prosz臋 si臋 spieszy膰 鈥 Pr茅v么t us艂ysza艂 stuk odk艂adanej s艂uchawki.



* * *

W Denver straci艂 kolejne dwie godziny, ale zyska艂 nieoczekiwanego wsp贸艂pracownika. Bez trudu domy艣li艂 si臋, 偶e Roger przylecia艂 tu na spotkanie z dyrektorem muzeum, kt贸rego kiedy艣 wystawi艂 do wiatru, a teraz prawdopodobnie mia艂 zamiar zrobi膰 to po raz drugi.

Gdy komisarz przyby艂 do muzeum, drzwi by艂y ju偶 zamkni臋te, a dyrektor oczywi艣cie nieobecny. Muzealny stra偶nik by艂 jednak na tyle uprzejmy, a opowiedziana przez Pr茅v么ta bajeczka o ci臋偶ko chorej matce, kt贸ra pilnie wzywa do siebie syna, goszcz膮cego z wizyt膮 u dyrektora, na tyle wzruszaj膮ca, 偶e Pr茅v么t zosta艂 wpuszczony do 艣rodka i pozwolono mu zatelefonowa膰 do mieszkania dyrektora. Tam go jednak te偶 nie zasia艂 i stra偶nik bezradnie roz艂o偶y艂 r臋ce.

Czy m贸g艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os? 鈥 dotar艂o do Pr茅v么ta, gdy schodzi艂 po schodach przed muzeum.

Najpierw uderzy艂 go fatalny akcent tego nieporadnie wypowiedzianego po francusku zdania, a dopiero petem zrozumia艂 jego sens. Spojrza艂 w bok. W niedba艂ej pozie sta艂 tam oparty o balustrad臋 m臋偶czyzna oko艂o trzydziestki z ogromn膮 blond czupryn膮 i w膮sikiem nad ustami, w kt贸rych mia偶d偶y艂 spory kawa艂 gumy do 偶ucia.

Tak, je艣li panu na tym zale偶y.

Pr茅v么t patrzy艂 z zainteresowaniem na ros艂ego blondyna, ubranego z ameryka艅sk膮 elegancj膮, kt贸ra nie wyr贸偶nia艂a go z t艂umu. Ot, przeci臋tny cz艂owiek, czekaj膮cy na kogo艣 lub na co艣 ko艂o gmachu muzeum.

Owszem, nawet bardzo, ten g艂os mi co艣 przypomina 鈥 nieznajomy przeszed艂 na angielski. 鈥 Pan wybaczy, komisarzu. M贸j francuski nie jest nadzwyczajny. Zreszt膮 to chyba wystarczy, oszcz臋dzimy sobie troch臋 czasu. 鈥 Amerykanin u艣miechn膮艂 si臋 i Pr茅v么t uzna艂, 偶e jest do艣膰 sympatyczny.

Jednak to dopiero pocz膮tek has艂a 鈥 komisarz tak偶e przeszed艂 na angielski.

Nie szkodzi 鈥 blondyn niedbale machn膮艂 r臋k膮.

Obaj wiemy, o co chodzi. Jestem porucznik Lee z FBI i skoro znam has艂o, wie pan, 偶e... Do diab艂a z tym! Mam na imi臋 John i mam ci pom贸c.

Paul 鈥 podali sobie r臋ce.

OK. Czekam tu na ciebie ju偶 par臋 godzin. Nie spieszy艂e艣 si臋 za bardzo.

No wiesz... Z Pary偶a jest kawa艂ek drogi.

Jasne...

Ale mo偶e mi wreszcie powiesz, kto poleci艂 ci wsp贸艂pracowa膰 ze mn膮?

Wiadomo... moi prze艂o偶eni, a dlaczego i po co, tego ju偶 nie wiem. Zreszt膮 to nie ma znaczenia. Dosta艂em polecenie, aby pom贸c ci w Stanach i zadba膰, aby艣 bezpiecznie wr贸ci艂 do Europy.

OK 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Pr茅v么t. 鈥 Musz臋 znale藕膰 dyrektora tego muzeum.

Nic trudnego, jed藕my. 鈥 Lee ruszy艂 w kierunku zaparkowanego na ulicy dodge鈥檃. Pr茅v么t poszed艂 za nim.

John Lee wiedzia艂 doskonale, gdzie mo偶na znale藕膰 dyrektora muzeum. Przywi贸z艂 Pr茅v么ta do klubu bryd偶owego i przez szyb臋 oszklonych drzwi pokaza艂 mu siwego, starszego m臋偶czyzn臋, kt贸ry w towarzystwie trzech innych rozgrywa艂 kolejnego robra. Pr茅v么t poprosi艂 dyrektora o chwil臋 rozmowy, ale ten po prostu odm贸wi艂 wszelkich wyja艣nie艅 i po kilku zdawkowo grzeczno艣ciowych zdaniach powr贸ci艂 do stolika.

I co? 鈥 Lee oczekiwa艂 Pr茅v么ta tu偶 za drzwiami.

Nic, w og贸le nie chcia艂 ze mn膮 rozmawia膰.

OK. Ja z nim pogadam 鈥 John przesun膮艂 je偶ykiem kawa艂 mocno ju偶 prze偶utej gumy i skierowa艂 si臋 do stoj膮cego z boku portiera.

Pr茅v么t patrzy艂 z zainteresowaniem. Lec najspokojniej w 艣wiecie kiwn膮艂 palcem na s艂u偶bi艣cie wyprostowanego cerbera, a gdy ten zbli偶y艂 si臋, przytrzyma艂 go delikatnie za klapy marynarki i co艣 szepn膮艂 do ucha. Portier spurpurowia艂.

Tak, prosz臋 pana 鈥 z trudem wykrztusi艂 z siebie i ruszy艂 do sali, gdzie nie艣wiadom niczego dyrektor muzeum rozgrywa艂 nast臋pne rozdanie.

Tylko spokojnie, ch艂opcze 鈥 Lee przytrzyma艂 go za r臋kaw i upomnia艂 ojcowskim tonem. 鈥 Jeste艣 w kulturalnym towarzystwie. Popro艣 dyrektora do sekretariatu klubu. 鈥 Pu艣ci艂 r臋kaw cerbera i ruchem g艂owy zaprosi艂 komisarza do udania si臋 za nim.

Przez hall przeszli w g艂膮b budynku.

Jak tu cicho 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t 鈥 a偶 nieprzyzwoicie鈥.

Znale藕li si臋 w obszernym, nowocze艣nie urz膮dzonym pomieszczeniu. Pr茅v么t z zainteresowaniem ogl膮da艂 szk艂o, aluminium, dywany i meble. Z fotela podni贸s艂 si臋 wysoki, ko艣cisty m臋偶czyzna, z r臋kami si臋gaj膮cymi prawie do kolan i pewnym siebie wyrazem twarzy. Wtargni臋cie dw贸ch obcych m臋偶czyzn wyra藕nie go zaskoczy艂o i stara艂 si臋 nadrabia膰 min膮.

Czego? 鈥 warkn膮艂. 鈥 Nie umiecie czyta膰?! Na drzwiach jest tabliczka 鈥濸rivate鈥 i chyba wiecie, co to znaczy 鈥 odstawi艂 na stoliczek trzyman膮 dot膮d w r臋ku szklaneczk臋.

Co on pije, u diab艂a?鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, patrz膮c na naczynie; zrzuci艂 ci臋偶ar konwersacji na barki Lee. P艂yn w szklance rzeczywi艣cie mia艂 intryguj膮cy kolor. Stoj膮ca obok butelka nape艂niona by艂a w trzech czwartych burbonem, ale to, co by艂o w szklaneczce, przypomina艂o raczej wi艣niowy syrop, a nie alkohol.

No c贸偶... jestem w Ameryce鈥 鈥 westchn膮艂 Pr茅v么t i zacz膮艂 s艂ucha膰 tego, co m贸wi艂 Lee.

S艂uchaj no, ty synu pawiana 鈥 John warcza艂 nie gorzej od rasowego buldoga. 鈥 Moja mama uko艅czy艂a pensj臋 w Bostonie i nauczy艂a mnie wielu rzeczy. Po pierwsze, 偶e sk艂adaj膮c komu艣 wizyt臋 nale偶y si臋 przedstawi膰, i to ju偶 mamy za艂atwione 鈥 Lee podsun膮艂 pod oczy chudzielca przezroczyste etui ze swoj膮 podobizn膮. 鈥 Po drugie, 偶e nale偶y si臋 ca艂e 偶ycie uczy膰 dobrych manier, a to z kolei ja mam za, a ty przed sob膮. Ale przede wszystkim we藕 pod uwag臋 to, 偶e lekcje od mojej mamy bra艂em ju偶 do艣膰 dawno i czasem si臋 zapominam.

Pr茅v么t ma艂o nie ud艂awi艂 si臋 ze 艣miechu, gdy patrzy艂 na wysi艂ki Johna, kt贸ry mia艂 wyra藕ne k艂opoty z utrzymaniem gro藕nej miny i jednoczesnym zachowaniem gumy do 偶ucia w ustach. 鈥瀂a chwil臋 z艂amie sobie szcz臋k臋鈥 鈥 pomy艣la艂 i spojrza艂 na chudzielca, by sprawdzi膰 jego reakcj臋. Ale chudzielcowi wcale nie by艂o do 艣miechu.

Powtarzam, 偶e jest to pomieszczenie prywatne, i nawet...

Stul pysk i przesta艅 ze mn膮 dyskutowa膰 鈥 Johnowi uda艂o si臋 wreszcie upchn膮膰 nieszcz臋sn膮 gum臋 gdzie艣 mi臋dzy z臋bami. 鈥 Kim jeste艣?

Jestem sekretarzem tego klubu i...

Przede wszystkim jeste艣 sukinsynem, bo wyci膮gn膮艂e艣 swojemu szefowi burbona i chlasz go w jego fotelu 鈥 s膮dz膮c z miny sekretarza cios by艂 celny. 鈥 Opr贸cz tego jeste艣 profanem, kt贸remu producent tego szacownego trunku powinien za艂o偶y膰 sznur na grdyk臋 i powiesi膰 na najbli偶szej ga艂臋zi. Picie whisky z sokiem wi艣niowym traktuje si臋 prawie tak samo jak sprzyjanie komunistom i Murzynom.

Na twarzy chudzielca nie by艂o ju偶 艣ladu pewno艣ci siebie. Wi艂 si臋 smagany s艂owami Johna.

A teraz spieprzaj i nie wracaj, dop贸ki nie sko艅czymy, jasne?

Tak... 鈥 sekretarz cofa艂 si臋 w stron臋 drzwi, w kt贸rych zderzy艂 si臋 z wchodz膮cym w艂a艣nie dyrektorem.

Co ty wyprawiasz, Frank!? Gdzie ten telefon od...

Telefon stoi na biurku 鈥 uprzejmie poinformowa艂 Lee.

Prosimy do 艣rodka.

Co robi膮 tu ci faceci, Frank? 鈥 dyrektor spojrza艂 gro藕nie na sekretarza.

Sami to panu wyja艣nimy. Frank, id藕 do najbli偶szego baru i zam贸w sobie dobr膮 whisky. Tylko pami臋taj... bez soku 鈥 Lee pogrozi艂 palcem znikaj膮cemu za drzwiami chudzielcowi.

B膮d藕 w pobli偶u. B臋d臋 ci臋 potem potrzebowa艂 鈥 rzuci艂 za nim dyrektor.

No a teraz, dyrektorku, przyst膮pmy do rzeczy 鈥 Lee wskaza艂 mu jeden z foteli.

Chyba raczej poczekamy na policj臋. M贸j sekretarz zaraz sprowadzi tu patrol 鈥 dyrektor nie mia艂 zamiaru siada膰.

On nikogo nie sprowadzi, a policja jest ju偶 na miejscu 鈥 Lee nie spiesz膮c si臋 podsun膮艂 dyrektorowi pod nos swoj膮 legitymacj臋.

Z艂o偶臋 na was skarg臋! 鈥 krzykn膮艂 dyrektor spojrzawszy uwa偶nie na legitymacj臋 Lee. 鈥 Nawet FBI nie wolno nachodzi膰 spokojnych obywateli. Zajmijcie si臋 swoj膮 robot膮!

Na razie siadaj, do cholery, kiedy ci臋 zapraszaj膮! 鈥 Lee pchn膮艂 gwa艂townie nie spodziewaj膮cego si臋 tego dyrektora na wysoki fotel.

Ten wpad艂 w pluszowe poduszki niczym w g艂臋boki basen, zadzieraj膮c 艣miesznie nogi. Na chwil臋 zaniem贸wi艂. W jego d艂ugiej karierze miejscowego notabla nie spotka艂a go jeszcze taka zniewaga. Cieszy艂 si臋 przecie偶 wielkim szacunkiem jako dyrektor instytucji, kt贸r膮 chlubi艂o si臋 ca艂e Denver i na kt贸r膮 spore sumy 艣wiadczyli miejscowi businessmani. By艂 nie tylko dyrektorem muzeum, ale tak偶e prezesem klubu bryd偶owego, cz艂onkiem zarz膮du paru innych r贸wnie szacownych instytucji, mia艂 tak偶e liczne kontakty, ju偶 mniej oficjalne, i o nich wola艂by nie m贸wi膰. Obawia艂 si臋, 偶e wizyta funkcjonariuszy FBI mo偶e dotyczy膰 w艂a艣nie tej strony jego dzia艂alno艣ci, a to by艂by koniec kariery. Pensja dyrektora muzeum nie wystarcza艂a na liczne potrzeby i ambicje dyrektora i jego 偶ony, a nocne lokale w Denver potrzebowa艂y ochrony i kto艣 musia艂 j膮 im zapewni膰. Nik艂 z w艂a艣cicieli tych lokali nawet nie domy艣la艂 si臋, 偶e p艂acony haracz wp艂ywa do kieszeni dyrektora muzeum sztuki i kilku innych szanowanych powszechnie obywateli miasta i 偶e to w艂a艣nie oni decyduj膮 o tym, kt贸ry lokal b臋dzie m贸g艂 istnie膰 i przynosi膰 zyski, a kt贸ry zostanie zlikwidowany b膮d藕 drog膮 oficjaln膮, b膮d藕 przy u偶yciu si艂y. Poniewa偶 ca艂a sprawa by艂a 艣ci艣le tajna, dyrektor nie potrzebowa艂 obstawy i nigdy z niej nie korzysta艂, cho膰 na us艂ugach zakamuflowanej organizacji pozostawa艂a niema艂a banda zbir贸w i rewolwerowc贸w. Jedyn膮 obstaw膮 dyrektora by艂 jego sekretarz, kt贸ry tak fatalnie nawali艂.

Z艂o偶臋 na was skarg臋 鈥 powiedzia艂 ju偶 bez przekonania.

Popatrz, Paul 鈥 Lee zignorowa艂 t臋 cichutko wyb膮kan膮 gro藕b臋 鈥 facet niby kulturalny, a nie posiada umiej臋tno艣ci konwersacji. Chyba si臋 uwstecznia, ani chybi grozi mu wt贸rny analfabetyzm. 鈥 Lee zwr贸ci艂 si臋 wprost do dyrektora. 鈥 Nied艂ugo b臋dziesz si臋 nadawa艂 jedynie do wieszania obrazk贸w. Ale teraz do rzeczy, ty muzealny kurduplu. Jak ju偶 b臋dzie po wszystkim, mo偶esz sobie pisa膰 skargi, gdzie b臋dziesz chcia艂. Najlepiej od razu napisz do Bia艂ego Domu, wy艣lemy tam po dolarze, 偶eby szybciej przys艂ali ci odpowied藕. A je艣li chodzi o nasz膮 rozmow臋 鈥 Lee zbli偶y艂 twarz do oblicza dyrektora 鈥 to zaczniemy j膮 od twojej c贸reczki, kt贸rej tak hojn膮 r膮czk膮 dajesz pieni膮dze na heroin臋. S膮dz臋, 偶e twoja pozycja w mie艣cie i wrodzone zapewne poczucie sprawiedliwo艣ci sk艂oni膮 ci臋 do pomocy w naszej akcji zwalczania narkomanii. Czy偶 nie? 鈥 Twarz dyrektora by艂a blada jak p艂贸tno i niczym ryba wyj臋ta z wody, otwartymi szeroko ustami 艂apa艂 powietrze. 鈥 A... i jeszcze jedno 鈥 Lee powr贸ci艂 na sw贸j fotel 鈥 obi艂o mi si臋 o uszy, 偶e miejscowy szmat艂awiec... och, przepraszam... dziennik, pisa艂 jaki艣 czas temu o dziwnym w艂amaniu do twojego zakichanego muzeum i w zwi膮zku z tym wielu szacownych obywateli mocno si臋 denerwowa艂o. Chyba wiesz co艣 na ten temat?

Pr茅v么t patrzy艂 na Lee z uznaniem. Dyrektor z rezygnacj膮 zwiesi艂 g艂ow臋 i wida膰 by艂o, 偶e ma do艣膰.

Ten Lee dobrze przygotowa艂 si臋 do mojej sprawy. Informacje ma takie, 偶e ho, ho! A do tego jest niez艂ym fachowcem, nawet go nie tkn膮艂, a facet jest ugotowany. No, teraz czas na mnie鈥 鈥 nieznacznym ruchem r臋ki da艂 znak Johnowi.

A teraz, dyrektorku, us艂yszysz kilka pyta艅, kt贸re zada ci m贸j przyjaciel, i je偶eli pami臋膰 ci dopisze, poczekam z tymi informacjami o twojej c贸reczce. Nie s膮dz臋, aby zale偶a艂o ci na po艣piechu w tej sprawie.

Dyrektor podni贸s艂 g艂ow臋 i z napi臋ciem patrzy艂 w twarz Pr茅v么ta.

Czy by艂 u pana Bernard Roger?

Komisarz zauwa偶y艂, 偶e dyrektor odetchn膮艂 z ulg膮 i z jego twarzy znikn膮艂 wyraz bolesnego napi臋cia.

Ej偶e... tu chodzi nie tylko o c贸rk臋 pomy艣la艂 鈥 ale to nie moja sprawa. Z tym, co ukrywa ten facet, niech si臋 boryka miejscowa policja鈥.

Tak, Roger by艂 u mnie kilka godzin temu 鈥 g艂os dyrektora brzmia艂 jeszcze do艣膰 g艂ucho.

Czy kupi艂 pan od niego jakie艣 obrazy?

Tak... trzy...

Czy by艂 w艣r贸d nich... jaki艣 obraz Matisse鈥檃?

Nie wiem, po co panu te informacje...

Lee chrz膮kn膮艂 znacz膮co.

Jakie to by艂y obrazy?

Jeden Renoir i dwa szkice Modiglianiego.

Pr茅v么t wyci膮gn膮艂 z kieszeni katalog paryskiej wystawy Rogera.

Prosz臋 je tu odnale藕膰.

W pokoju zapad艂a cisza, przerywana tylko szelestem odwracanych przez dyrektora stron katalogu.

To te obrazy.

Pr茅v么t zajrza艂 do katalogu. Tak, te obrazy widzia艂 na wystawie.

Dobra, John, mo偶emy si臋 zbiera膰 鈥 komisarz wsun膮艂 katalog do kieszeni.

No widzisz, dyrektorku 鈥 Lee by艂 zawiedziony tak kr贸tk膮 wymian膮 zda艅 鈥 niewiele chcieli艣my si臋 dowiedzie膰.

Aha, jeszcze jedno. 鈥 Pr茅v么t odwr贸ci艂 si臋 od drzwi. 鈥 Gdzie teraz jest Bernard Roger?

Dok艂adnie nie wiem 鈥 dyrektor spojrza艂 szybko na Johna. 鈥 Zdaje si臋, 偶e polecia艂 do San Francisco.

Dzi臋kuj臋 panu, my艣l臋, 偶e obaj jeste艣my zadowoleni z tej rozmowy?

Pan wybaczy, ale nie rozumiem.

Lee tak偶e patrzy艂 na Pr茅v么ta ze zdziwieniem.

Ja dowiedzia艂em si臋 tego, na czym mi zale偶y, a pan zachowa艂 swoj膮 tajemnic臋. Czy nie jest to pow贸d do zadowolenia? 鈥 Pr茅v么t u艣miechn膮艂 si臋 i pchn膮艂 drzwi. 鈥 呕egnam.

Do zobaczenia 鈥 doda艂 Lee i obaj opu艣cili pok贸j.

Sukinsyny 鈥 warkn膮艂 dyrektor i nacisn膮艂 umieszczony na ma艂ym biureczku przycisk.

Do pokoju wszed艂 chudy sekretarz.

S艂ysza艂e艣? 鈥 dyrektor spojrza艂 na Franka bez sympatii.

Tak jest, szefie.

To nie gap si臋 jak sroka w gnat, tylko czym pr臋dzej zawiadom, kogo trzeba.

OK 鈥 Frank ruszy艂 ku drzwiom.

A jak jeszcze raz z艂api臋 ci臋 na chlaniu mojej whisky, b臋dziesz tego gorzko 偶a艂owa艂. Ten pieprzony facet mia艂 racj臋. Jak chcesz si臋 napi膰, id藕 do baru, a sok rozcie艅czaj wod膮, nie moj膮 whisky.

Frank wyszed艂, a dyrektor z niesmakiem wyla艂 do doniczki z du偶膮 palm膮 zawarto艣膰 szklanki.

Whisky z sokiem wi艣niowym... te偶 co艣!



* * *

Ten sukinsyn chyba wszystkiego nie powiedzia艂. Powinienem mu przy艂o偶y膰, wtedy wiedzieliby艣my wszystko. 鈥 Siedzieli w samolocie lec膮cym ku San Francisco i Lee postanowi艂 powr贸ci膰 do rozmowy w Denver.

Nie by艂o takiej potrzeby, przecie偶 odpowiedzia艂 nam na wszystkie pytania. 鈥 Pr茅v么towi przemkn臋艂y przed oczami sceny, jakich by艂 uczestnikiem w paryskiej prefekturze.

Rozmowa z dyrektorem by艂a najuprzejmiejsz膮 konwersacj膮 w por贸wnaniu z tym, co dzia艂o si臋 czasem u nich. 鈥濸ogada艂by艣 z takim Colbertem, dopiero wtedy dowiedzia艂by艣 si臋, jak trzeba wyci膮ga膰 od ludzi informacje鈥 鈥 pomy艣la艂.

Colbert by艂 pot臋偶nym, dwumetrowym ch艂opem, gwa艂c膮cym i morduj膮cym kilkunastoletnie dziewczynki, koniecznie blondynki. Mia艂 ich na swym koncie osiem, zanim zosta艂 z艂apany. W trakcie przes艂ucha艅 milcza艂 jak zakl臋ty i dopiero w r臋kach Pr茅v么ta wr贸ci艂a mu pami臋膰 i rozwi膮za艂 si臋 j臋zyk.

A jednak co艣 ukrywa艂, sam mu to powiedzia艂e艣 鈥 nie ust臋powa艂 Lee.

To prawda 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Pr茅v么t.

Mo偶e wyja艣nisz mi, o co tu chodzi? 鈥 Lee by艂 jakby z lekka ura偶ony.

Nie mog臋 ci tego wyja艣ni膰, bo sam nie wiem nic bli偶szego.

Jak to?! 鈥 Amerykanin a偶 podskoczy艂 w fotelu.

To proste 鈥 t艂umaczy艂 Pr茅v么t 鈥 kiedy z nim rozmawiali艣my, wyczu艂em, 偶e facet co艣 ukrywa i ma pietra, 偶e przyszli艣my w艂a艣nie w tej sprawie. Kiedy okaza艂o si臋, 偶e nie, kamie艅 spad艂 mu z serca. Co to za tajemnica, nie wiem i ma艂o mnie to obchodzi, ale da艂em mu do zrozumienia, 偶e wiem co艣 nieco艣. Niech nie my艣li, 偶e ma do czynienia z p贸艂g艂贸wkami.

Szkoda, 偶e sam si臋 nie zorientowa艂em 鈥 Lee by艂 niepocieszony 鈥 wyci膮gn膮艂bym z niego t臋 cholern膮 tajemnic臋.

Czy ja wiem? 鈥 przed oczami Pr茅v么ta zn贸w pojawi艂 si臋 Colbert.

Masz w膮tpliwo艣ci?! Przecie偶 gdyby nie ja, ten facet nie powiedzia艂by ci ani s艂owa! 鈥 Lee stawa艂 si臋 coraz bardziej rozdra偶niony.

Dobra, Lee 鈥 uspokaja艂 go Pr茅v么t. 鈥 Ten facet to twoja zas艂uga, ale to, co zachowa艂 dla siebie, nie dotyczy naszej sprawy i nie by艂o potrzeby...

Eee... 鈥 burkn膮艂 Lee z dezaprobat膮.

Popatrz, ju偶 po pierwszej wizycie mamy sporo informacji. Wiemy, z kim handluje, wiemy, co mu sprzeda艂, i wiemy tak偶e, 偶e jest rzecz膮 wysoce prawdopodobn膮, i偶 zar贸wno Renoir, jak i oba dzie艂a Modiglianiego s膮... fa艂szywe 鈥 ostatnie s艂owo Pr茅v么t wypowiedzia艂 szeptem wprost do ucha Lee.

Fa艂szywe? Sk膮d mo偶esz to wiedzie膰? Przecie偶 nie widzia艂e艣 ich na oczy.

Ale fakt, 偶e w ci膮gu jednej nocy znikn臋艂y z wystawy w Pary偶u, a nast臋pnego dnia ju偶 sprzedano je w Stanach, jest nie lada jak膮 poszlak膮.

Tak, to prawda... 鈥 Lee by艂 coraz bardziej zdziwiony.

Ale to, 偶e sprzedane w Denver obrazy s膮 fa艂szywe, trzeba mu udowodni膰, a wierz mi, John, nie b臋dzie to 艂atwe. Nasz przeciwnik jest genialny.

Genialny, powiadasz 鈥 Lee zamy艣li艂 si臋. 鈥 Ale na geniuszy te偶 s膮 sposoby i wierz臋, 偶e je znajdziemy.

Przekonamy si臋, i to pewnie wkr贸tce, czy nam si臋 to uda.

W San Francisco postanowili troch臋 odpocz膮膰, wyk膮pa膰 si臋, od艣wie偶y膰. John poszed艂 na miasto zasi臋gn膮膰 j臋zyka w艣r贸d miejscowych policjant贸w i agent贸w FBI. Komisarz zaszy艂 si臋 w swym pokoju i z uwag膮 studiowa艂 przewodniki po mie艣cie, kt贸rych John dostarczy艂 mu kilkana艣cie. Popijaj膮c lurowat膮 ameryka艅sk膮 kaw臋, Pr茅v么t przerzuca艂 stronice folder贸w pe艂nych kolorowych zdj臋膰, reklamuj膮cych nocne lokale ze striptizem, bary z salonami masa偶u na zapleczu, teatrzyki, w kt贸rych mo偶na by艂o sp臋dzi膰 mi艂e chwile i dozna膰 niespotykanych prze偶y膰. Dopiero na ostatnich stronach m贸g艂 odnale藕膰 skromne i pozbawione ilustracji, a do tego do艣膰 powierzchowne informacje o muzeach, galeriach i innych przybytkach sztuki.

Bez trudu zauwa偶y艂, 偶e we wszystkich przewodnikach wspomniano, cho膰by jednym zdaniem, o Muzeum Miasta San Francisco jako o najciekawszym tego typu obiekcie na Zachodnim Wybrze偶u. 鈥濼ak... to musi by膰 to鈥 鈥 podni贸s艂 si臋 z fotela i zamy艣lony podszed艂 do okna. Jego pok贸j by艂 po艂o偶ony na drugim pi臋trze i widok ogranicza艂a pot臋偶na 艣ciana stoj膮cego naprzeciw wie偶owca. Ulicy jednak nic nie przes艂ania艂o i Pr茅v么t wpatrzy艂 si臋 w g臋sty ruch samochod贸w i przechodni贸w.

W膮w贸z ulicy wolno wznosi艂 si臋 ku g贸rze i na szczycie rozszerza艂 w niewielki placyk. W艂a艣nie na tym placyku pojawi艂a si臋 taks贸wka, kt贸r膮 Pr茅v么t zupe艂nie bezwiednie zacz膮艂 obserwowa膰. Nie bardzo wiedzia艂, dlaczego w艂a艣nie ta taks贸wka przyku艂a jego uwag臋, ale ju偶 po chwili zorientowa艂 si臋, co by艂o tego przyczyn膮. Policyjna 艣wiadomo艣膰 nie zasypia艂a ani na chwil臋. Taks贸wka jecha艂a do艣膰 wolno, za ni膮 za艣 pod膮偶a艂 inny samoch贸d, kt贸rego marki komisarz nie m贸g艂 rozpozna膰. Kierowca tego samochodu stara艂 si臋 bardzo pozosta膰 za taks贸wk膮 i cho膰 mia艂 wiele mo偶liwo艣ci jej wyprzedzenia, 艣wiadomie z nich rezygnowa艂.

Kto艣 tu kogo艣 艣ledzi, i to do艣膰 nieudolnie鈥 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 z politowaniem.

Taks贸wka przejecha艂a ostatnie 艣wiat艂a i stan臋艂a na hotelowym podje藕dzie. Ku zdziwieniu Pr茅v么ta wysiad艂 z niej John Lee i spokojnie skierowa艂 si臋 ku wej艣ciu. Pr茅v么t natychmiast poszuka艂 wzrokiem drugiego samochodu. Zaparkowa艂 po przeciwnej stronie ulicy i jakby zamar艂.

Czy wiesz, 偶e by艂e艣...

艢ledzony? Jasne, 偶e wiem! Lee zamkn膮艂 drzwi i wszed艂 do pokoju.

Stoj膮 tam, po drugiej stronie ulicy 鈥 Pr茅v么t wskaza艂 mu zaparkowanego dok艂adnie naprzeciw ich okna forda. 鈥 Kto to mo偶e by膰?

Nie wiem 鈥 Lee ostro偶nie spogl膮da艂 zza firanki. 鈥 Zdaje si臋, 偶e jest ich dw贸ch.

Od kiedy ci臋 艣ledz膮? 鈥 Pr茅v么t odszed艂 od okna.

Od kiedy wyszed艂em z hotelu. To jacy艣 cholerni partacze. Zauwa偶y艂em ich od razu.

Ciekawe 鈥 Pr茅v么t w zadumie przypali艂 sobie papierosa.

Kto ich m贸g艂 tu przys艂a膰? Roger? Ale sk膮d mo偶e wiedzie膰, 偶e jestem w Stanach? A mo偶e ten dyrektor z Denver? Mo偶e John mia艂 jednak racj臋 i trzeba go by艂o przycisn膮膰...鈥

Hej, Paul... popatrz... odje偶d偶aj膮 鈥 Lee machn膮艂 r臋k膮 przyzywaj膮c Pr茅v么ta do okna.

Rzeczywi艣cie, tajemniczy samoch贸d nagle o偶y艂. Jego kierowca zapu艣ci艂 silnik, w艂膮czy艂 kierunkowskaz i ostro偶nie wjecha艂 mi臋dzy inne pojazdy, zmierzaj膮ce w d贸艂 ulicy. Na zwolnione miejsce natychmiast wjecha艂 inny w贸z, co na tej zat艂oczonej arterii nie by艂o niczym szczeg贸lnym. Ford odjecha艂, a z nowo zaparkowanego samochodu wysiad艂 wysoki m臋偶czyzna i wszed艂 do budynku naprzeciw hotelu.

O co im chodzi? 鈥 g艂owi艂 si臋 Lee.

Na razie dajmy sobie z tym spok贸j. Zajmijmy si臋 nasz膮 spraw膮.

Do Muzeum Miasta San Francisco by艂o bardzo blisko. Do przebycia mieli zaledwie kilka przecznic. Zdecydowali si臋 na spacer, rozgl膮daj膮c si臋 uwa偶nie. Nie szed艂 za nimi nikt, tego byli pewni obaj, ale tu偶 przed wej艣ciem do muzeum Lee dostrzeg艂 przeje偶d偶aj膮cy ulic膮 samoch贸d z m臋偶czyzn膮, kt贸ry kilka minut wcze艣niej wchodzi艂 do wie偶owca przed hotelem.

Przypadek?鈥 鈥 pomy艣la艂 Lee, usi艂uj膮c dostrzec twarz drugiego m臋偶czyzny w samochodzie.

Wiesz co, Paul... 鈥 Lee dogoni艂 Pr茅v么ta w hallu muzeum.

Na rozmow臋 nie by艂o ju偶 jednak czasu, bo do komisarza zbli偶y艂 si臋 w艂a艣nie dyrektor muzeum. Okaza艂 si臋 o wiele bardziej rozmowny ni偶 jego kolega z Denver.

Tak, Roger by艂 u niego wczoraj... Owszem, kupi艂 u niego kilka obraz贸w. S膮 to francuscy impresjoni艣ci. Degas, Monet, Bonnard. Ale Matisse...? Nie. 呕adnego obrazu Henri Matisse鈥檃 mu nie proponowano.

Dyrektor wskaza艂 w podsuni臋tym mu katalogu kupione przez siebie obrazy i z rozbrajaj膮c膮 szczero艣ci膮 opowiedzia艂, jak to Bernard Roger dzwoni艂 z jego gabinetu do Petera P. Stanforda, najbogatszego kolekcjonera Zachodniego Wybrze偶a.

Czy mo偶e mi pan powiedzie膰, na kiedy si臋 um贸wili? 鈥 spyta艂 Pr茅v么t spogl膮daj膮c nieco zdziwionym wzrokiem na Lee, kt贸ry zamy艣lony w og贸le nie bra艂 udzia艂u w rozmowie.

Pan wybaczy, ale nie by艂em obecny przy rozmowie, jak膮 prowadzi艂 pan Roger 鈥 dyrektor by艂 wyra藕nie zdegustowany faktem podejrzewania go o tak dalece posuni臋t膮 niedyskrecj臋.

Tak wi臋c nie ma pan pewno艣ci, 偶e w og贸le si臋 um贸wili? 鈥 napiera艂 komisarz.

Och, co do tego nie mam w膮tpliwo艣ci. Pan Roger dysponuje tak wspania艂ymi dzie艂ami, a pan Stanford p艂aci tak du偶e pieni膮dze...

Dlaczego zatem Roger handluje tak偶e z panem?

Wobec bogactwa pana Stanforda nasze muzeum jest kopciuszkiem, ale pan Roger zawsze twierdzi艂, 偶e nie chcia艂by, aby wszystkie najcenniejsze dzie艂a trafi艂y w r臋ce prywatne. Uwa偶a, 偶e nale偶y je udost臋pnia膰 tak偶e szerszemu kr臋gowi widz贸w. Ale wydaje mi si臋...

Przepraszam, 偶e przerywam 鈥 Pr茅v么t patrzy艂 z uwag膮 na Lee, kt贸ry zachowywa艂 si臋 do艣膰 dziwnie. Przebiera艂 stopami, jakby sta艂 na roz偶arzonych w臋glach i co chwila wznosi艂 si臋 na palcach, usi艂uj膮c wyjrze膰 przez umieszczone wysoko okno. 鈥 Troch臋 si臋 spieszymy. Stanford mieszka w San Diego, czy偶 nie? 鈥 komisarz ponownie zwr贸ci艂 si臋 wprost do dyrektora.

Tak, ale nie bardzo rozumiem, po co panu te wszystkie informacje 鈥 dopiero teraz dyrektor zada艂 pytanie, od kt贸rego powinien by艂 zacz膮膰.

Przykro mi, ale nie mam teraz czasu, by to panu wyja艣ni膰. Mo偶e przy innej okazji.

Komisarz z trudem nad膮偶a艂 za sadz膮cym d艂ugie susy Johnem. Dogoni艂 go na schodach muzeum.

Co si臋 sta艂o? 鈥 spyta艂 nieco zdyszany.

Ten samoch贸d przyjecha艂 tu za nami 鈥 Lee rozgl膮da艂 si臋 po pustawej ulicy.

Ford?

Nie, ten drugi, z tym wysokim facetem, kt贸rego widzieli艣my z okna.

No, nieco si臋 poprawili 鈥 Pr茅v么t u艣miechn膮艂 si臋 lekko na my艣l o niedo艂臋偶nych szpiegach.

Ale jest jeszcze co艣 鈥 Lee przytrzyma艂 komisarza za rami臋 鈥 kiedy przeje偶d偶ali tu przed muzeum, by艂o ich w 艣rodku dw贸ch i da艂bym sobie uci膮膰 r臋k臋, 偶e ten drugi, to ten chudy sukinsyn z Denver, Frank czy jak mu tam.

A wi臋c jednak dyrektor? 鈥 Pr茅v么t my艣la艂 na g艂os.

Ty te偶 o tym my艣la艂e艣? 鈥 Lee spojrza艂 mu w oczy.

Tak, Lee, mia艂e艣 racj臋... 鈥 Pr茅v么t przerwa艂, widz膮c przera偶one oczy Johna.

Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie i zd膮偶y艂 jeszcze zobaczy膰 mask臋 p臋dz膮cego na nich z ogromn膮 szybko艣ci膮 samochodu. Nag艂e szarpni臋cie, pot臋偶ne uderzenie i komisarza otoczy艂a czarna noc. Gdy po chwili odzyska艂 przytomno艣膰, ujrza艂 ty艂 oddalaj膮cego si臋 w szale艅czym tempie samochodu, a do jego uszu dotar艂 og艂uszaj膮cy ryk silnika.

No jak tam, 偶yjesz?

Lee ostro偶nie pomaga艂 mu wsta膰 z chodnika.

Zdaje si臋, 偶e uratowa艂e艣 mi 偶ycie 鈥 wyb膮ka艂 Pr茅v么t, u艣wiadamiaj膮c sobie, 偶e mo偶e to powiedzie膰 tylko dzi臋ki przytomno艣ci umys艂u Johna, kt贸ry w ostatniej chwili wyci膮gn膮艂 go spod samochodu.

Chyba szarpn膮艂em ci臋 troch臋 za mocno i waln膮艂e艣 g艂ow膮 o beton, ale inaczej...

Daj spok贸j, John 鈥 Pr茅v么t masowa艂 st艂uczon膮 potylic臋. 鈥 Wydaje mi si臋, 偶e sprawa jest powa偶niejsza, ni偶 my艣la艂em.

Kr贸tko m贸wi膮c, chciano nas za艂atwi膰, ale w do艣膰 prymitywny spos贸b, i do tego jeszcze spieprzono t臋 robot臋 鈥 Lee roze艣mia艂 si臋 nieszczerze.

Masz racj臋, ale poniewa偶 kto艣 za to zap艂aci艂, spr贸buj膮 si臋 poprawi膰, i to pewnie do艣膰 szybko. Jedno mog臋 ci powiedzie膰 na pocieszenie 鈥 komisarz zaci膮gn膮艂 si臋 g艂臋boko papierosem. 鈥 To nie by艂o najgorsze, co mog艂o nas spotka膰.

Ale mnie pocieszasz...

Je偶eli w tym samochodzie rzeczywi艣cie by艂 ten suchy sekretarz z Denver, to ca艂膮 spraw臋 nada艂 dyrektor muzeum.

My艣l臋, 偶e to by艂 w艂a艣nie on.

I to jest pocieszaj膮ce, bo to tylko sprawa prywatna. Naj膮艂 bandzior贸w, i to do艣膰 kiepskich, a z nimi damy sobie rad臋. By艂oby gorzej, gdyby by艂a to sprawa CIA.

C... I... A...? 鈥 Johna Lee po prostu zatka艂o. 鈥 Co ma do tego CIA?!

Wyt艂umacz臋 ci po drodze, teraz jed藕my na lotnisko 鈥 Pr茅v么t machn膮艂 r臋k膮 ku przeje偶d偶aj膮cej taks贸wce.

Wracamy do Denver? 鈥 spyta艂 z nadziej膮 w g艂osie Lee.

Nie. To za艂atwisz ju偶 sam po moim wyje藕dzie. Lecimy do San Diego.



* * *

Strasznie mi przykro, drogi panie Stanford, ale b臋d臋 musia艂 skr贸ci膰 m贸j pobyt u pana, i to znacznie.

Czy co艣 si臋 sta艂o?

Niestety, otrzyma艂em w艂a艣nie wiadomo艣膰 z San Francisco, moi znajomi zawalili tam pewn膮 robot臋 i to zmusza mnie do natychmiastowego wyjazdu i zwr贸cenia si臋 z pro艣b膮 o pomoc do kogo艣 innego 鈥 Roger by艂 wyra藕nie z艂y.

Czy to ma zwi膮zek z t膮 wczorajsz膮 wiadomo艣ci膮 z Denver? 鈥 Stanford wydawa艂 si臋 podniecony.

Drogi panie 鈥 Roger ju偶 si臋 uspokoi艂 i nawet zdoby艂 si臋 na u艣miech. 鈥 Czyja wypytuj臋 pana, sk膮d bierze pan te ogromne g贸ry dolar贸w?

Ma pan racj臋, przepraszam 鈥 Stanford domy艣la艂 si臋, 偶e Roger zajmuje si臋 nie tylko sprzeda偶膮 obraz贸w, i wydawa艂o mu si臋, 偶e jest szansa, by dowiedzie膰 si臋 od niego nieco wi臋cej, ale szybko zrezygnowa艂. 鈥 Czy musi pan wyjecha膰 natychmiast?

Tak, je偶eli to mo偶liwe.

M贸j kierowca odwiezie pana na lotnisko. Ciesz臋, si臋, 偶e zn贸w mogli艣my si臋 zobaczy膰 i przeprowadzi膰 kolejn膮, my艣l臋, 偶e udan膮 dla obu stron, transakcj臋.

I ja si臋 ciesz臋. 呕egnam pana z 偶alem 鈥 Roger poda艂 Stanfordowi r臋k臋. 鈥 By膰 mo偶e zjawia si臋 u pana dwaj m臋偶czy藕ni, kt贸rzy b臋d膮 si臋 o mnie dopytywa膰. Je艣li to mo偶liwe, prosi艂bym, aby pan z nimi nie rozmawia艂.

Tak? 鈥 zdziwi艂 si臋 Stanford i nadzieja dowiedzenia si臋 czego艣 wi臋cej o tajemniczym marszandzie zn贸w w nim o偶y艂a.

Przysporzy艂oby to nam niepotrzebnych k艂opot贸w i utrudni艂o dalsz膮 wsp贸艂prac臋.

Oczywi艣cie, mo偶e by膰 pan zupe艂nie spokojny 鈥 zapewni艂 go Stanford, dla kt贸rego kontakty Bernarda Rogera z CIA nie by艂y tajemnic膮.

Gdy limuzyna Stanforda podwioz艂a go pod budynek dworca lotniczego, Roger wysiad艂 i zdecydowanym krokiem wszed艂 do wn臋trza. Odczeka艂 chwil臋, a偶 samoch贸d odjecha艂, i szybko wyszed艂 na zewn膮trz, kieruj膮c si臋 ku pierwszej z brzegu taks贸wce.

Los Angeles... P艂ac臋 podw贸jnie 鈥 dorzuci艂 widz膮c zdumione oczy taks贸wkarza.



* * *

Posiad艂o艣膰 otacza艂 wysoki kamienny mur, zza kt贸rego wystawa艂 jedynie szczyt dachu. Pot臋偶na brama by艂a zamkni臋ta na g艂ucho i John Lee musia艂 wielokrotnie naciska膰 przycisk dzwonka, zanim us艂ysza艂 kroki st膮paj膮ce wolno po 偶wirowej 艣cie偶ce. Po chwili uchyli艂a si臋 male艅ka furteczka z prawej strony bramy i wyszed艂 przez ni膮 pot臋偶nych rozmiar贸w Meksykanin z sumiastym w膮sem i ponurym wejrzeniem ciemnych oczu. 鈥濩holera, co za Pancho Villa鈥 鈥 pomy艣la艂 John i zwr贸ci艂 si臋 do Meksykanina:

Pos艂uchaj, amigo...

Ze szczytu jednego ze wzg贸rz otaczaj膮cych posiad艂o艣膰 Stanforda Pr茅v么t z zainteresowaniem obserwowa艂 rozgrywaj膮c膮 si臋 pod bram膮 pantomim臋. Rzeczywi艣cie, rozmowa Lee z Meksykaninem bardziej przypomina艂a balet ni偶 wymian臋 zda艅. John wprost zwija艂 si臋, usi艂uj膮c dogada膰 si臋 z cz艂owiekiem, kt贸ry z pe艂nym spokojem przecz膮co kiwa艂 g艂ow膮 i przygl膮da艂 si臋 Amerykaninowi z coraz wi臋kszym zdziwieniem.

Jest tak, jak si臋 spodziewa艂em鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t.

Przez ca艂膮 drog臋 z San Francisco do San Diego zastanawia艂 si臋 nad sytuacj膮, w jakiej si臋 znalaz艂 po nieudanym zamachu na jego 偶ycie. By艂 pewien, 偶e nie przeprowadzili go agenci CIA, bo ci z pewno艣ci膮 wykonaliby robot臋 z wi臋ksz膮 precyzj膮. Zleceniodawc膮 by艂 najprawdopodobniej dyrektor muzeum w Denver, ale bez odpowiedzi pozostawa艂o pytanie, czy zrobi艂 to z w艂asnej woli, czy te偶 na pro艣b臋 lub polecenie Rogera. Pr茅v么t nie mia艂 z艂udze艅 i wiedzia艂, 偶e do willi Stanforda nie uda im si臋 dosta膰, nie m贸wi膮c ju偶 o rozmowie z milionerem. Mia艂 jednak nadziej臋, 偶e ci, kt贸rzy chcieli go zabi膰 w San Francisco, nie odst膮pi膮 tak 艂atwo od swego planu i podejm膮 jeszcze jedn膮 pr贸b臋 pozbycia si臋 w艣cibskich policjant贸w, a przed nimi z kolei pojawi si臋 szansa dowiedzenia si臋, kto i dlaczego chcia艂 ich zabi膰.

No, ma jeszcze dziewi臋膰 i p贸艂 minuty鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, z uwag膮 spogl膮daj膮c na w臋druj膮ce powoli wskaz贸wki zegarka. Jeszcze raz rzuci艂 okiem na scen臋 przed bram膮, ale tam sytuacja nie uleg艂a zmianie. Ostro偶nie wyci膮gn膮艂 z kieszeni katalog paryskiej wystawy Rogera i karteczk臋, kt贸r膮 tu偶 przed wyjazdem otrzyma艂 od Pierre鈥檃 Farguesa.

Pierre to wspania艂y cz艂owiek鈥 pomy艣la艂 z sympati膮 o przyjacielu.

Gdy tak nagle opu艣ci艂 go w Galerie Dauphine, Fargues w lot poj膮艂, o co chodzi, i w ci膮gu kilku minut, pos艂uguj膮c si臋 katalogiem wystawy, dokona艂 spisu brakuj膮cych na niej obraz贸w. Ten w艂a艣nie spis ze skromnie dodanym zdaniem: 鈥濵o偶e Ci si臋 przyda鈥 鈥 przys艂a艂 Pr茅v么towi przez swoj膮 c贸rk臋, na pi臋膰 minut przed jego wyjazdem na lotnisko. Dzi臋ki tej informacji Pr茅v么t wiedzia艂, 偶e z wystawy znikn臋艂o osiem obraz贸w. Jeszcze raz sprawdzi艂 spis. Tak, wszystko si臋 zgadza艂o. W Denver i San Francisco Roger sprzeda艂 sze艣膰. Pozosta艂y mu jeszcze dwa: Portret Paula Signaca i 呕贸艂te wn臋trze Henri Matisse鈥檃. Te dwa dzie艂a m贸g艂 sprzeda膰 tylko Stanfordowi.

Gdybym teraz wr贸ci艂 do Francji, nigdy pewnie nie dowiedzia艂bym si臋, kto jeszcze chce si臋 mnie pozby膰, oczywi艣cie poza Bernardem Rogerem鈥.

Pr茅v么t wsun膮艂 do kieszeni katalog i zn贸w rzuci艂 okiem na zegarek. 鈥濵a ju偶 tylko siedem minut鈥 鈥 spojrza艂 w stron臋 bramy. Lee jakby powoli rezygnowa艂, ale jeszcze mia艂 nadziej臋. Ale Meksykanin by艂 niewzruszony.

Nagle za plecami komisarza posypa艂y si臋 po stoku s膮siedniego wzg贸rza male艅kie kamyczki, tworz膮c w ciszy ska艂 odg艂os g贸rskiej lawiny. Pr茅v么t odwr贸ci艂 g艂ow臋 i dyskretnie obserwowa艂 przestrze艅 za plecami. Niemal natychmiast dostrzeg艂 skulon膮 sylwetk臋 cz艂owieka przemykaj膮cego si臋 w艣r贸d ogromnych g艂az贸w w poszukiwaniu dogodnego miejsca do ukrycia si臋. M臋偶czyzna, 艣ciskaj膮c w r臋kach karabin, przeskakiwa艂 od kamienia do kamienia, kryj膮c si臋 za nimi i obserwuj膮c le偶膮cego nieruchomo Pr茅v么ta. Wreszcie znalaz艂 w艂a艣ciwe miejsce, ukry艂 si臋 za wielkim g艂azem i wychylaj膮c jeszcze raz g艂ow臋 machn膮艂 r臋k膮 w stron臋 przeciwleg艂ego stoku w膮wozu, nad kt贸rym siedzia艂. Pr茅v么t przekr臋ci艂 g艂ow臋 i zd膮偶y艂 jeszcze zobaczy膰 r臋k臋 innego, ukrytego w g艂臋bokim skalnym wykrocie cz艂owieka.

No, no, podw贸jne zabezpieczenie... Teraz nie b臋dzie tak 艂atwo鈥 鈥 komisarz spojrza艂 na zegarek. 鈥濵a ju偶 tylko cztery i p贸艂 minuty... Cholera, powinien ju偶 wraca膰!鈥

Gdy wysiedli na lotnisku w San Diego, natychmiast udali si臋 do wypo偶yczalni samochod贸w, nie chc膮c pos艂ugiwa膰 si臋 taks贸wkami. Oczekiwanie na w贸z strasznie si臋 przed艂u偶a艂o i cho膰 w艂a艣ciciel firmy najuprzejmiej ich przeprasza艂 i t艂umaczy艂 si臋 g臋sto z powsta艂ego op贸藕nienia, w sercach obu policjant贸w zrodzi艂o si臋 podejrzenie. Obaj zbyt dobrze pami臋tali mask臋 p臋dz膮cego wprost na nich samochodu, by teraz uwierzy膰 cz艂owiekowi, kt贸ry najwyra藕niej k艂ama艂. Gdy wreszcie przyprowadzono ich w贸z, obejrzeli go dok艂adnie z zewn膮trz, koncentruj膮c si臋 pozornie na stanie karoserii, opon i szyb. Lee si臋gn膮艂 do d藕wigni unosz膮cej mask臋 samochodu, ale Pr茅v么t go powstrzyma艂.

Nie teraz 鈥 szepn膮艂 i obaj wsiedli do wozu, z fantazj膮 trzaskaj膮c drzwiami.

Prowadzi艂 Lee, komisarz za艣 uwa偶nie obserwowa艂 wsteczne lusterko. Nie spostrzeg艂, by kto艣 ich 艣ledzi艂. Nie by艂o to zreszt膮 potrzebne, ich prze艣ladowcy doskonale przecie偶 wiedzieli, po co i do kogo tu przyjechali. Na wszelki wypadek postanowili przegl膮du silnika dokona膰 w podziemnym gara偶u, do kt贸rego wpadli z przera藕liwym piskiem opon. Nie chcieli pozostawa膰 tu zbyt d艂ugo, mimo wszystko mogli by膰 obserwowani. Na szcz臋艣cie przegl膮d by艂 b艂yskawiczny. Po kilku sekundach dostrzegli ukryty pod pr膮dnic膮 sporych rozmiar贸w 艂adunek wybuchowy i steruj膮cy nim zegar. Pr茅v么t przyjrza艂 mu si臋 uwa偶nie i czym pr臋dzej opu艣cili gara偶.

Gdy wyje偶d偶ali, min膮艂 ich zje偶d偶aj膮cy do podziemi w贸z, ale nie wiedzieli, czy by艂 to przypadek, czy te偶 samochodem jechali ich prze艣ladowcy. Bez dalszych postoj贸w Pr茅v么t i Lee dotarli w pobli偶e po艂o偶onej w dzielnicy El Cajon posiad艂o艣ci Stanforda. Na licznych wzg贸rzach rozsiane by艂y mniejsze i wi臋ksze posiad艂o艣ci, kt贸rych centra stanowi艂y wspania艂e wille i bungalowy. Domy po艂o偶one by艂y od siebie w do艣膰 znacznych odleg艂o艣ciach, wszystkie otoczone wysokimi parkanami lub 偶ywop艂otami, a do ka偶dego prowadzi艂a osobna droga. Mi臋dzy granicami posiad艂o艣ci pyszni艂y si臋 skaliste wzg贸rza, na kt贸rych miejscami ros艂y kaktusy, kar艂owate drzewka i krzewy. W艂a艣nie na jednym z takich wzg贸rz Pr茅v么t coraz niecierpliwiej oczekiwa艂 powrotu Johna Lee.

Rozdzielili si臋, chc膮c wykorzysta膰 cie艅 szansy na spotkanie z milionerem. Nie mieli w膮tpliwo艣ci, 偶e Stanforda, a zw艂aszcza przebywaj膮cego u niego Rogera ostrze偶ono przed przybyciem dw贸ch m臋偶czyzn. Obaj nie mieli wi臋c szans, jeden m贸g艂 liczy膰 na szcz臋艣liwy zbieg okoliczno艣ci. Tak si臋 jednak nie sta艂o.

Co on wyprawia, ten idiota!鈥 鈥 Pr茅v么t by艂 w艣ciek艂y. Do wybuchu pozosta艂y ju偶 tylko trzy minuty, a Lee nadal tkwi艂 mi臋dzy 艣mierciono艣nym samochodem a bronion膮 przez Meksykanina bram膮.

Komisarz le偶a艂 niemal na samym szczycie wzg贸rza, za nim stok opada艂 艂agodnie, gin膮c w艣r贸d ska艂 i wznosz膮cych si臋 w g贸r臋 zboczy s膮siednich wzg贸rz. W d贸艂 prowadzi艂 p艂ytki 偶leb, kt贸ry im ni偶ej, tym stawa艂 si臋 g艂臋bszy, a jego 艣ciany bardziej strome. W艂a艣nie tam ukryli si臋 dwaj 艣ledz膮cy go m臋偶czy藕ni. Lee powinien zostawi膰 samoch贸d u wylotu w膮wozu i podej艣膰 nim do Pr茅v么ta. Byli wi臋cej ni偶 pewni, 偶e w okolicach willi Stanforda b臋d膮 obserwowani przez tych, kt贸rym najwyra藕niej zawadzali, ale nie spodziewali si臋, 偶e prze艣ladowcy podejd膮 a偶 tak blisko. Przypuszczali, 偶e raczej pozostan膮 w ukryciu gdzie艣 ko艂o g艂贸wnej drogi i dopiero po us艂yszeniu wybuchu podejd膮, by sprawdzi膰, czy ich ofiary nie 偶yj膮. Tym razem prze艣ladowcy zabezpieczyli si臋 podw贸jnie. Musieli dosta膰 ostr膮 reprymend臋 od swoich szef贸w i po raz drugi nie chcieli spartoli膰 roboty. Pr茅v么t i Lee, znaj膮c dok艂adny czas eksplozji, mieli zamiar tu偶 przed ni膮 ukry膰 si臋 w艣r贸d ska艂 i poczeka膰, a偶 zamachowcy przyjd膮 sprawdzi膰 wyniki swej pracy. Teraz walka by艂a ju偶 nieunikniona.

Przypuszczam, 偶e nie strzel膮 do niego, zanim nast膮pi wybuch. Je艣li wi臋c zd膮偶y...鈥

My艣l Pr茅v么ta przerwa艂 dobiegaj膮cy z dala szum silnika. Komisarz spojrza艂 na zegarek. Lee mia艂 dwie minuty na podjechanie do st贸p wzg贸rza i oddalenie si臋 od samochodu.

Powinien zd膮偶y膰鈥 鈥 Pr茅v么t usiad艂 na ska艂ach, ukrywaj膮c za sob膮 wyci膮gni臋ty spod pachy rewolwer. Lee wiedzia艂, co mu grozi, i zaledwie w ci膮gu kilkunastu sekund znalaz艂 si臋 u wylotu w膮wozu, a po nast臋pnych kilkunastu stan膮艂 ko艂o Pr茅v么ta.

No, zd膮偶y艂em 鈥 u艣miechn膮艂 si臋, sprawdziwszy na zegarku, 偶e do wybuchu pozosta艂o jeszcze kilkadziesi膮t sekund. 鈥 Wyobra藕 sobie, 偶e ten cholerny Stanford przys艂a艂 mi faceta, kt贸ry nic a nic nie rozumie po angielsku. 鈥濱 don鈥檛 understand鈥 鈥 to wszystko, co potrafi艂 do mnie powiedzie膰.

Ja te偶 nie rozumiem, po choler臋 siedzia艂e艣 tam tak d艂ugo 鈥 Pr茅v么t zimno cedzi艂 s艂owa przez z臋by.

O co chodzi? 鈥 Lee w lot zrozumia艂, 偶e co艣 nie jest tu w porz膮dku.

Nie jeste艣my sami 鈥 Pr茅v么t nie zmienia艂 tonu. Na stokach tego w膮wozu siedzi dw贸ch facet贸w, najprawdopodobniej obaj z broni膮.

Lee powoli i spokojnie odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 w膮wozu i nagle przera藕liwie krzykn膮艂:

Nieeee!!!!

Pr茅v么t zerwa艂 si臋 na nogi i chwyci艂 za r臋k臋 Johna, kt贸ry got贸w by艂 rzuci膰 si臋 biegiem w d贸艂 w膮wozu.

Uciekajcie!!! Szybciej... Uciekajcie!!! 鈥 Lee dar艂 si臋 jak op臋tany.

Pr茅v么t spojrza艂 na zegarek. Do wybuchu pozosta艂o jeszcze sze艣膰, mo偶e siedem sekund. Przy ich samochodzie kr臋ci艂o si臋 dw贸ch m艂odych kalifornijskich obdartus贸w, kt贸rzy w swej w艂贸cz臋dze zaw臋drowali a偶 tu, na wzg贸rza. Pozostawiony mi臋dzy ska艂ami otwarty samoch贸d stanowi艂 dla nich nie lada gratk臋. Na przera藕liwe krzyki Johna zareagowali jedynie silniejszym zatrza艣ni臋ciem drzwi samochodu.

Nieee... 鈥 krzykn膮艂 raz jeszcze John, ale jego okrzyk znikn膮艂 w og艂uszaj膮cym huku eksplozji.

Pr茅v么t zobaczy艂 s艂up ognia, wyrzucane w powietrze szcz膮tki samochodu i jego niedosz艂ych z艂odziei. Mia艂 nawet wra偶enie, 偶e w g贸rze zobaczy艂 urwan膮 r臋k臋 i kozio艂kuj膮c膮 g艂ow臋 z p艂on膮cymi w艂osami. Nie mia艂 jednak czasu na przygl膮danie si臋 tragedii, bo w tym momencie stoj膮cy obok niego John osun膮艂 si臋 na kolana z cichym j臋kiem, tu偶 ko艂o komisarza za艣 gwizdn臋艂a przeci膮gle rykoszetowana kula. Pr茅v么t pad艂 natychmiast na ziemi臋, przewracaj膮c nadal kl臋cz膮cego Lee. Wiedzia艂, gdzie ukryli si臋 snajperzy, i dok艂adnie wycelowa艂 w skalny za艂om, w kt贸rym powinien by膰 jeden z nich. Kolejna kula 艣mign臋艂a mu nad g艂ow膮, przygwa偶d偶aj膮c go jeszcze silniej do ziemi. Pr茅v么t wtuli艂 si臋 w tward膮 ska艂臋, ale nie przerwa艂 obserwacji za艂omu. Ju偶 po sekundzie pojawi艂a si臋 w nim g艂owa snajpera, a po nast臋pnej znikn臋艂a, by wi臋cej si臋 nie pokaza膰. Zanim Pr茅v么t zd膮偶y艂 si臋 ukry膰 za rachitycznym krzaczkiem i przymierzy膰 si臋 do drugiego celu, karabinowa kula od艂upa艂a spory kawa艂ek ska艂y z jego prawej strony. Ostry u艂omek trafi艂 go w r臋k臋, wytr膮caj膮c colta. Sykn膮艂 z b贸lu, lecz natychmiast chwyci艂 upuszczon膮 bro艅 w lew膮 r臋k臋 i skierowa艂 w stron臋 wielkiego g艂azu na drugim zboczu w膮wozu. Snajpera ju偶 tam jednak nie by艂o. Pr茅v么t zobaczy艂, jak przemyka艂 mi臋dzy ska艂ami, nie patrz膮c za siebie. Komisarz poderwa艂 si臋 na kolana, przytrzyma艂 lew膮 d艂o艅, 艣ciskaj膮c膮 colta, gwa艂townie puchn膮c膮 prawic膮 i gdy sylwetka snajpera pojawi艂a si臋 mi臋dzy dwoma nast臋pnymi ska艂ami, spokojnie pos艂a艂 w jego kierunku trzy kule. Cz艂owiek znikn膮艂, ale Pr茅v么t nie mia艂 pewno艣ci, czy trafi艂. Opad艂 na piersi i podczo艂ga艂 si臋 do Lee. Odwr贸ci艂 go na wznak i odchyli艂 kurtk臋, na prawym ramieniu rozp艂ywa艂a si臋 krwistoczerwona plama.

No, kowboju, nie藕le dosta艂e艣 鈥 spojrza艂 ze wsp贸艂czuciem na st臋偶on膮 z b贸lu twarz nieprzytomnego cz艂owieka.

Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, s艂ysz膮c z ty艂u kroki. Zza wzg贸rza wybieg艂 Meksykanin o posturze Pancho Villi.

Nie strzelaj! 鈥 krzykn膮艂, widz膮c wymierzony w siebie rewolwer Pr茅v么ta.

O... widz臋, 偶e ju偶 nauczy艂e艣 si臋 po angielsku. Masz wyj膮tkowy talent do j臋zyk贸w, amigo 鈥 komisarz opu艣ci艂 bro艅 i przycisn膮艂 do piersi obola艂膮 praw膮 r臋k臋.

Co tu si臋 sta艂o?! 鈥 Meksykanin pytaj膮cym wzrokiem wodzi艂 po ciele Johna Lee i rozrzuconych po okolicznych ska艂ach, dopalaj膮cych si臋 szcz膮tkach samochodu.

No co, ju偶 sobie obejrza艂e艣?... To teraz wezwij ambulans, i to szybko... On strasznie krwawi.



* * *

Lee by艂 ju偶 po operacji i spokojnie le偶a艂 w 艂贸偶ku obstawionym sprz臋tem medycznym. Pr茅v么t, po 偶mudnych i d艂ugotrwa艂ych wyja艣nieniach w komendzie policji, zosta艂 wreszcie zwolniony i m贸g艂 odwiedzi膰 swego wsp贸艂pracownika. Siedz膮cy w drzwiach separatki policjant dok艂adnie sprawdzi艂 jego dokumenty i zezwolenie na rozmow臋 z Lee.

No, jak si臋 czujesz, kowboju? 鈥 Pr茅v么t przysiad艂 na brzegu 艂贸偶ka.

Troch臋 boli, niech to diabli 鈥 skrzywi艂 si臋 John. Pr茅v么t obejrza艂 si臋, policjant nadal tkwi艂 w drzwiach, przygl膮daj膮c mu si臋 spod nisko opuszczonego daszka czapki.

Czy m贸g艂by pan zostawi膰 nas samych? 鈥 komisarz stara艂 si臋 by膰 sympatyczny.

Nie 鈥 kr贸tko odpar艂 policjant, a jedynym ust臋pstwem z jego strony by艂o to, 偶e przesta艂 si臋 na nich gapi膰 i wbi艂 wzrok w roz艂o偶ony na kolanach magazyn.

Paul, jak sobie da艂e艣 rad臋?

Ano, jako艣 si臋 uda艂o i powiem ci wi臋cej, dowiedzia艂em si臋 mn贸stwa ciekawych rzeczy 鈥 Pr茅v么t u艣miechn膮艂 si臋.

Czy ci faceci z g贸r...

Teraz nie s膮 ju偶 gro藕ni. Jeden, niestety, nie 偶yje, potkn膮艂 si臋 biedak na brzegu urwiska.

Jakiego urwiska, tam by艂y tylko wzg贸rza? John jeszcze nie wszystko rozumia艂.

No jasne 鈥 roze艣mia艂 si臋 Pr茅v么t. 鈥 To tylko taka metafora na okre艣lenie 艣mierci. Gdzie艣 j膮 kiedy艣 us艂ysza艂em i jako艣 tak zapad艂a mi w pami臋膰. Kr贸tko m贸wi膮c jeden z nich zgin膮艂, a drugiego rani艂em... Ot贸偶 ten facet okaza艂 si臋 kopalni膮 informacji. Nasze domys艂y by艂y w stu procentach s艂uszne. Ca艂膮 spraw臋 zorganizowa艂 dyrektor z Denver. W zasadzie mu si臋 nie dziwi臋, byli艣my wszak na tropie najwi臋kszej tajemnicy jego 偶ycia, musia艂 nas sprz膮tn膮膰 albo pogodzi膰 si臋 z kl臋sk膮.

Oczy Johna robi艂y si臋 coraz wi臋ksze, u u艣miech ust膮pi艂 miejsca wyrazowi ogromnego zdziwienia.

No, c贸偶 si臋 tak dziwisz, John? Pr茅v么t co chwila rzuca艂 kr贸tkie spojrzenia na policjanta w drzwiach. Przecie偶 trafili ci臋 w rami臋, a nie w g艂ow臋, ha, ha, ha! 鈥 艣miech Pr茅v么ta zabrzmia艂 nienaturalnie, ale to oceni膰 m贸g艂 tylko John Lee i oceni艂 to w艂a艣ciwie. Jak troch臋 dojdziesz do siebie, na pewno sobie przypomnisz. Ten facet by艂 alfonsem, szanta偶yst膮, i to na gigantyczn膮 skal臋. Kr贸tko m贸wi膮c, by艂 kr贸lem nocnego Denver, a my艣my to odkryli. Czy teraz sobie przypominasz?

Jasne 鈥 nawet wykrywacz k艂amstw mia艂by k艂opoty z udowodnieniem Johnowi Lee, 偶e potwierdza fakty, o kt贸rych nie mia艂 poj臋cia i kt贸re, co wi臋cej, zadziwia艂y go w najwy偶szym stopniu.

No, nareszcie 鈥 teraz obaj zachowywali si臋 jak aktorzy wysokiej klasy. 鈥 Nas艂a艂 na nas swoich zbir贸w, ale ci na szcz臋艣cie spartolili robot臋. Ale dajmy ju偶 temu spok贸j 鈥 Pr茅v么t si臋gn膮艂 do kieszeni, co wywo艂a艂o natychmiastow膮 reakcj臋 policjanta, kt贸ry od艂o偶y艂 magazyn i wbi艂 w Pr茅v么ta czujne spojrzenie.

Niestety, musz臋 ci臋 opu艣ci膰 i natychmiast wraca膰 do Francji, ale nie zostaniesz tu sam. Twoi szefowie ju偶 o wszystkim wiedz膮 i jak tylko poczujesz si臋 lepiej, wr贸cisz na p贸艂noc. Zreszt膮 i tu masz znakomit膮 opiek臋 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 wymownie na policjanta, kt贸ry nie spuszcza艂 oczu z nadal tkwi膮cej w kieszeni r臋ki komisarza.

Chcia艂bym ci zostawi膰 pami膮tk臋 鈥 Pr茅v么t wreszcie wyj膮艂 r臋k臋 i policjant uspokoi艂 si臋, widz膮c, 偶e to tylko jaki艣 kolorowy prospekt. Z filozoficznym spokojem powr贸ci艂 do lektury magazynu.

Wiem, 偶e lubisz 艂adne obrazy, zostawi臋 ci zatem ten katalog jednej z paryskich wystaw. To pi臋kne wydawnictwo i my艣l臋, 偶e ci si臋 spodoba.

No jasne, Paul, dzi臋kuj臋 ci serdecznie 鈥 John spojrza艂 na policjanta, lecz ten tylko wzruszy艂 ramionami. 鈥 Zaznaczy艂em ci tu najwarto艣ciowsze dzie艂a czerwonym flamastrem, dwa za艣 s膮 oznaczone na zielono i te w艂a艣nie mo偶esz obejrze膰 tu, w San Diego, no, przynajmniej tak my艣l臋. 鈥 Pr茅v么t poda艂 Johnowi katalog. 鈥 Je艣li uda ci si臋 spotka膰 z naszym, maj膮cym tak niewiele czasu przyjacielem, on ci je z pewno艣ci膮 poka偶e, a chcia艂bym, aby艣 sprawdzi艂, czy wisz膮 we w艂a艣ciwych ramach.

Jasne, ale najpierw jego od藕wierny musi si臋 nauczy膰 po angielsku 鈥 Lee da艂 znak, 偶e wszystko rozumie.

Wyobra藕 sobie, 偶e on umie, i to nie gorzej od ciebie 鈥 Pr茅v么t poklepa艂 Johna po zdrowym ramieniu.

Sukinsyn 鈥 warkn膮艂 Lee, potrz膮saj膮c zdrow膮 r臋k膮 z katalogiem.

No, no 鈥 mitygowa艂 go 艂agodnie Pr茅v么t 鈥 nie machaj tak tym katalogiem, bo powyrzucasz z niego kartki, a szkoda, bo to 艂adna rzecz.

Przepraszam 鈥 Lee otworzy艂 ok艂adk臋 i obserwuj膮c policjanta wysun膮艂 spod niej male艅k膮 karteczk臋, g臋sto zapisan膮 drobnym pismem; bez s艂owa wsun膮艂 j膮 pod koc.

A teraz, poniewa偶 widz臋, 偶e czujesz si臋 coraz lepiej 鈥 zadowolony Pr茅v么t pu艣ci艂 oko do zdolnego wsp贸艂pracownika 鈥 musz臋 ci臋 ju偶 po偶egna膰. Znasz m贸j paryski adres. My艣l臋, 偶e si臋 odezwiesz 鈥 Paul z sympati膮 u艣cisn膮艂 zdrow膮 d艂o艅 Johna Lee.

Odezw臋 si臋, i to szybciej, ni偶 przypuszczasz.

Stoj膮c obok siedz膮cego w drzwiach policjanta, Pr茅v么t odwr贸ci艂 si臋.

Wiesz co, kowboju, mam do ciebie pro艣b臋.

No...? 鈥 Lee i policjant patrzyli na komisarza wyczekuj膮co.

Nie daj si臋 zabi膰, co?

OK 鈥 Lee wyci膮gn膮艂 ku g贸rze kciuk zdrowej r臋ki. Policjant ponownie wzruszy艂 ramionami.



* * *

Po ogromie Pary偶a miasto, kt贸re ogl膮da艂 z okna schodz膮cego do l膮dowania odrzutowca, robi艂o do艣膰 dziwne wra偶enie. Szard偶a, zwana r贸wnie偶 po arabsku Asz Szarika, stolica szejkanatu o tej samej nazwie, by艂a w por贸wnaniu z Pary偶em niewielk膮 wiosk膮. Kilkana艣cie tysi臋cy ludzi mieszka艂o na skrawku wybrze偶a mi臋dzy Zatok膮 Persk膮 a ogromn膮 pustyni膮 Rub al Chali. Prawdziwie 艣wiatowy by艂 jedynie dworzec lotniczy, bo port morski podupada艂 nie wytrzymuj膮c konkurencji pobliskiego Dubajj.

Roger l膮dowa艂 na tym lotnisku ju偶 po raz drugi w ci膮gu zaledwie tygodnia. Kilka dni temu przylecia艂 tu z Pochwal膮 kwiat贸w Renoira. Obraz sprzeda艂 za ci臋偶kie pieni膮dze szejkowi tego dziwacznego, sk艂adaj膮cego si臋 z czterech nie granicz膮cych ze sob膮 terytori贸w kraju. Szejk by艂 cz艂owiekiem do艣膰 m艂odym i ogromnie bogatym, a jego kontakty z licznymi 偶onami uk艂ada艂y si臋 raczej kiepsko. By艂 pe艂en podziwu dla wspania艂ego dzie艂a malarza, o kt贸rym nigdy nie s艂ysza艂, ale tak naprawd臋 interesowa艂o go tylko nagie cia艂o kobiety, pochylone nad bukietem kwiat贸w. Zap艂aci艂 偶膮dan膮 sum臋, ale jako艣 nie m贸g艂 si臋 rozsta膰 z marszandem. Roger nie potrzebowa艂 wiele czasu, by zrozumie膰, 偶e szejk chcia艂by go poprosi膰 o pewn膮 przys艂ug臋, ale wstyd i nieufno艣膰 wobec cudzoziemca nie pomaga艂y w jej wypowiedzeniu. Kilka delikatnych, lecz celnych pyta艅 i Roger ju偶 mia艂 w zanadrzu zam贸wienie na kolejn膮, cho膰 tym razem nieco inn膮 dostaw臋.

Mercedes szejka odwi贸z艂 go na lotnisko, sk膮d Roger odlecia艂 do Pary偶a, przyrzekaj膮c powr贸ci膰 za kilka dni. I w艂a艣nie wraca艂, maj膮c walizk臋 wype艂nion膮 rolkami film贸w.

Bernard nie by艂 specjalist膮 od pornografii, ale jego szerokie znajomo艣ci u艂atwi艂y mu szybkie dotarcie do pewnej sprytnej dziewczyny, kt贸ra po pogromie podziemnego 艣wiata pornografii, dokonanego niegdy艣 przez Pr茅v么ta, obj臋艂a spokojnie firm臋 po zmar艂ej przyjaci贸艂ce i prowadzi艂a j膮 do dzi艣 z du偶ymi sukcesami. W艂a艣cicielka firmy ucieszy艂a si臋 z klienta, kt贸ry sk艂ada艂 ogromne zam贸wienie, a przy tym nie wybrzydza艂, nie grymasi艂 i bra艂 wszystko, jak leci. Bernard nie zna艂 jej i nie zastanawia艂 si臋 nad tym, czy ona go zna. Zreszt膮 gdyby nawet...

Zapi膮艂 pas i zgasi艂 papierosa, o co prosi艂 uprzejmy g艂os stewardesy dobiegaj膮cy z g艂o艣nika. Wyjrza艂 przez okno, lotnisko by艂o ju偶 dok艂adnie pod brzuchem odrzutowca. Roger u艣miechn膮艂 si臋 na my艣l o interesie z szejkiem. Wraca艂 do niego tym ch臋tniej, 偶e przebywanie w Pary偶u grozi艂o spotkaniem z Pr茅v么tem i cho膰 wiedzia艂, 偶e jest to nieuniknione, wola艂 odsun膮膰 od siebie ten moment na tak d艂ugo, jak si臋 tylko da. Teraz ju偶 nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e Pr茅v么t stan膮艂 przeciw niemu, ale nie zna艂 motyw贸w, jakie kierowa艂y policjantem. 鈥濻tara艂em si臋 by膰 dla niego grzeczny, cho膰 propozycja, kt贸r膮 mi z艂o偶y艂, by艂a nie tylko 艣mieszna, ale wr臋cz uw艂aczaj膮ca dla szanuj膮cego si臋 marszanda... Tak... dla szanuj膮cego si臋 marszanda, ale czy dla mnie te偶? 鈥 Roger wolno ko艂ysa艂 d艂oni膮, przygl膮daj膮c si臋 sp艂ywaj膮cej po 艣ciankach szklanki whisky i s艂uchaj膮c cichego stuku kostek lodu. 鈥 Chyba uwaga o policyjnych pensyjkach a偶 tak go nie urazi艂a... W ka偶dym razie ten pieprzony Jones nie藕le mnie wkopa艂. Kto by przypuszcza艂, 偶e dyrektor muzeum sztuki mo偶e by膰 jednocze艣nie gangsterem...鈥

Przed wyjazdem ze Stan贸w Roger dzi臋ki swym kontaktom z. CIA dowiedzia艂 si臋 prawdy o drugim 偶yciu Marka Jonesa, szanowanego obywatela miasta Denver. Oczywi艣cie Firmy nie obchodzi艂y poczynania Jonesa, ale Rogera bardzo. By艂 mu wdzi臋czny za ostrze偶enie, bo spotkanie z Pr茅v么tem u Stanforda mog艂o poci膮gn膮膰 za sob膮 nieobliczalne skutki, ale nieudanych zamach贸w na komisarza nie m贸g艂 mu darowa膰.

Teraz ten glina jest przekonany, 偶e to ja chcia艂em go zabi膰, i ju偶 si臋 z nim nie dogadam... Cholera, jeden wr贸g wi臋cej, i to na dodatek zupe艂nie niepotrzebny. Ciekawe jednak, co nim kieruje, czego on chce? Zale偶y mu na dobraniu mi si臋 do sk贸ry? Ale dlaczego? Czy偶by nie wiedzia艂, na co si臋 nara偶a? Ju偶 sama lista go艣ci na wernisa偶u powinna mu rozja艣ni膰 w g艂owie i wyperswadowa膰 takie szale艅cze pomys艂y. A mo偶e kto艣 go podpu艣ci艂? Chevalier...? Za du偶o tych pyta艅, ale znajd臋 na nie odpowied藕, wcze艣niej czy p贸藕niej... Na razie mam wa偶niejsze sprawy na g艂owie. Przy moich stosunkach, jaki艣 stukni臋ty policjant i tak nie mo偶e mi zagrozi膰. Niech sobie szuka. Zajm臋 si臋 nim w odpowiednim czasie鈥.

Nie dawa艂 mu jednak spokoju fakt dopytywania si臋 o 呕贸艂te wn臋trze. Jean-Paul, jego m艂ody przyjaciel, kt贸rego uczyni艂 komisarzem swojej wystawy, opowiedzia艂 mu dok艂adnie przebieg rozmowy z Pr茅v么tem.

W Stanach tak偶e wypytywa艂 o ten obraz... Tak, to mo偶e by膰 niebezpieczne... Wszystko inne to drobiazg, ale to p艂贸tno mo偶e naprowadzi膰 go na w艂a艣ciwy trop, a wtedy mog臋 mie膰 k艂opoty... Co zrobi膰 z tym cholernym 呕贸艂tym wn臋trzem? Sprzeda膰 je teraz? By艂oby niebezpieczne. Trzyma膰 u siebie... jeszcze gorzej. Co艣 musz臋 wykombinowa膰鈥.

Nie mia艂 ju偶 czasu na zastanawianie si臋. Samolot wyl膮dowa艂 i podko艂owa艂 pod budynek portu lotniczego. Roger wyszed艂 na schodki, uderzy艂a go masa rozgrzanego do granic mo偶liwo艣ci, ale zupe艂nie suchego powietrza. Wci膮gn膮艂 w nozdrza zapach pustyni. Zatoka by艂a tu偶, tu偶, a mimo to nie czu艂o si臋 w powietrzu jej obecno艣ci.

Ju偶 po kilku minutach opu艣ci艂 budynek portu. Na polecenie szejka zosta艂 zwolniony z odprawy, nikt nie 艣mia艂 mu zada膰 ani jednego pytania. Na podje藕dzie oczekiwa艂 go czarny mercedes, kt贸ry w ci膮gu nast臋pnych kilku minut przeni贸s艂 Rogera wraz z jego baga偶em do pa艂acu szejka. Tu zabawi艂 nieco d艂u偶ej. Szejk nie mia艂 zamiaru kupowa膰 kota w worku, za偶膮da艂 natychmiastowego przegl膮du film贸w i zmusi艂 ich dostawc臋 do uczestniczenia w przegl膮dzie.

Zasady Koranu by艂y nieub艂agane i swe zainteresowania szejk musia艂 utrzymywa膰 w 艣cis艂ej tajemnicy. S艂u偶ba zosta艂a oddalona i jedynie w towarzystwie osobistego sekretarza, kt贸ry nie by艂 zreszt膮 Arabem, lecz sowicie op艂acanym przez szejka Niemcem, obaj widzowie zeszli po ukrytych schodkach do luksusowo urz膮dzonej w podziemiach pa艂acu salki kinowej. Niemiec zani贸s艂 do kabiny projekcyjnej torb臋 z filmami, szejk za艣 z Rogerem zasiedli w wygodnych fotelach. Po chwili 艣wiat艂o zgas艂o i na ekranie pojawi艂y si臋 pierwsze kadry filmu. Fabu艂a nie by艂a specjalnie wymy艣lna ani skomplikowana i ju偶 po kilkunastu metrach ta艣my filmowej uwieczniona na niej para przyst膮pi艂a do w艂a艣ciwych dzia艂a艅.

Dziewczyna na ekranie by艂a efektowna, a przede wszystkim niebywale sprawna i Roger pomy艣la艂, 偶e wyraz b艂ogo艣ci i rozkoszy rozp艂ywaj膮cy si臋 po twarzy jej partnera nie musia艂 wcale by膰 udawany.

Gdy po kr贸tkiej przerwie rozpocz臋艂a si臋 projekcja drugiego filmu, Roger przyjrza艂 si臋 nieznacznie szejkowi. Ten siedzia艂 nieruchomo, z oczami wbitymi w ekran, na kt贸rym figlowa艂y trzy splecione ze sob膮 panienki. Szejk zagryz艂 doln膮 warg臋, mocno zacisn膮艂 pi臋艣ci i nie odrywa艂 wzroku od tego, co dzia艂o si臋 na ekranie. 鈥濩hcia艂bym zobaczy膰 te jego niewydarzone 偶ony 鈥 pomy艣la艂 Roger. 鈥 Jak si臋 teraz napatrzy, dopiero da im wycisk鈥 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 do siebie w my艣lach. Trzeciej projekcji ju偶 nie wytrzyma艂. Poprosi艂 szejka o wyp艂acenie mu nale偶no艣ci za dostarczone filmy i odwiezienie na lotnisko.

W艂adca najwidoczniej wola艂 pozosta艂e filmy ogl膮da膰 w samotno艣ci, bo bez s艂owa wezwa艂 z kabiny sekretarza, szepn膮艂 mu co艣 na ucho i po偶egna艂 wylewnie Rogera, prosz膮c, aby o nim pami臋ta艂. Bernard doskonale zrozumia艂, o co chodzi, i obieca艂 nast臋pn膮 dostaw臋 w najbli偶szym czasie.

Ku swemu zdumieniu opu艣ci艂 pa艂ac z sum膮 dwa razy wi臋ksz膮 ni偶 ta, jak膮 uzyska艂 za Renoira.

A mo偶e by tak przerzuci膰 si臋 na pornografi臋? pomy艣la艂. 鈥 Eee, nie... to 艣wi艅stwo鈥 z niesmakiem odrzuci艂 pomys艂. Przez ca艂膮 drog臋 na lotnisko, a tak偶e potem rozmy艣la艂, jak prawdziwa sztuka, nawet w handlu, musi ust臋powa膰 przed tym, co zaspokaja najni偶sze instynkty, 偶膮dze i pop臋dy. Ze smutkiem kiwa艂 g艂ow膮, nie mog膮c pogodzi膰 si臋 z my艣l膮, 偶e Renoir, nawet je艣li nie jest w stu procentach prawdziwy, przynosi dwa razy mniej zysku, ni偶 kilka figluj膮cych ze sob膮 panienek, utrwalonych na celuloidowej ta艣mie.



* * *

Przez wiele godzin, jakie sp臋dzi艂 w samolotach r贸偶nych linii, Pr茅v么t mia艂 du偶o czasu na zastanowienie si臋 nad sytuacj膮. Niebezpieczna eskapada do Stan贸w przynios艂a jednak pewne efekty. Po pierwsze wiedzia艂, z kim handluje Roger, po drugie wierzy艂, 偶e jego m艂ody wsp贸艂pracownik nie da si臋 zabi膰 i wykona zadanie, jakie mu zleci艂.

Ekspertyza, kt贸r膮 ma przeprowadzi膰, mo偶e by膰 kluczem do ca艂ej sprawy鈥 鈥 Pr茅v么t jeszcze raz z sympati膮 pomy艣la艂 o odwa偶nym i nieg艂upim Amerykaninie, kt贸ry uratowa艂 mu 偶ycie.

Co do 呕贸艂tego wn臋trza nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e by艂o fa艂szywe, inaczej Roger nie zabra艂by go tak szybko z wystawy, kt贸rej by艂o ozdob膮. Najpierw znikn臋艂o z muzeum w Denver, a teraz z wystawy w Pary偶u. Ale czy sprzeda艂 je Stanfordowi?

Niemo偶liwe, aby by艂y to dwa r贸偶ne obrazy. To musi by膰 jeden i ten sam, ale trzeba to udowodni膰. A co z innymi sprzedanymi w Stanach p艂贸tnami? No, Johnie Lee, przed tob膮 nie艂atwe zadanie, ale przede mn膮 tak偶e鈥.

Pr茅v么t mia艂 w g艂owie plan dzia艂ania. Po pierwsze, musi jutro z艂o偶y膰 sprawozdanie Chevalierowi, po drugie, musi odszuka膰 Rogera i nie odst臋powa膰 go ju偶 na krok, nie bacz膮c na zwi膮zane z tym niebezpiecze艅stwa, kt贸rych pr贸bk臋 mia艂 w Stanach.

A mo偶e, do cholery, zrezygnowa膰 z tej ca艂ej zabawy 鈥 ta my艣l nawiedza艂a go ju偶 nieraz. 鈥 Tak... zrezygnowa膰, ale jak to zrobi膰?鈥 Pr茅v么t wiedzia艂, 偶e nie mo偶e si臋 z tego wypl膮ta膰, nie chcia艂, a nawet gdyby chcia艂, ani Chevalier, ani prefekt i ukrywaj膮cy si臋 za nim minister nie zezwol膮 mu na wyj艣cie z gry.

Do Pary偶a przylecia艂 p贸藕nym wieczorem i chc膮c zebra膰 my艣li, a tak偶e nieco odpocz膮膰 po szale艅czej wyprawie do Ameryki, wybra艂 si臋 na nocny spacer. Zreszt膮 nie mia艂 na razie nic innego do roboty. Nie wiedzia艂, gdzie jest Roger, poza tym, 偶e na pewno nie ma go w Pary偶u. Nie chcia艂 dzwoni膰 do swego komputerowego informatora, bo by膰 mo偶e uzyskana od niego informacja zmusi艂aby go do natychmiastowego podj臋cia dzia艂a艅, a zale偶a艂o mu na tym, by t臋 noc mie膰 dla siebie.

Cze艣膰, Paul! 鈥 d藕wi臋czny kobiecy g艂os wyrwa艂 komisarza z zadumy.

Spojrza艂 uwa偶nie na zaczepiaj膮c膮 go dziewczyn臋. By艂a do艣膰 wysoka, 艂adna, z burz膮 blond w艂os贸w na g艂owie. Drogie futro, delikatny i elegancki makija偶, b艂yszcz膮ca na palcach i przegubach r膮k bi偶uteria informowa艂y, 偶e to dziewczyna wysokiej klasy. Nie bez trudu rozpozna艂 w niej Catherine, m艂odziutk膮 niegdy艣 przyjaci贸艂k臋 swej siostry.

To w艂a艣nie Luiza wprowadza艂a kilkunastoletni膮 w贸wczas dziewczyn臋 w zakamarki paryskiego p贸艂艣wiatka. Catherine by艂a 艂膮cznikiem mi臋dzy rodze艅stwem. Pr茅v么t widzia艂 j膮 kilka razy w 偶yciu, kiedy przynosi艂a mu rzadkie nowiny od siostry. Ostatni raz rozmawia艂 z ni膮 po pogrzebie Luizy. Catherine ci臋偶ko prze偶y艂a jej 艣mier膰, by艂a za艂amana i w贸wczas sp臋dzi艂a z Pr茅v么tem kilka godzin w przygodnym bistro, opowiadaj膮c mu o Luizie. Wiedzia艂a o przyjaci贸艂ce du偶o wi臋cej ni偶 jej rodzony brat. Obieca艂a mu na odchodnym, 偶e b臋dzie z nim w kontakcie, ale nigdy si臋 nie odezwa艂a. Dopiero teraz to przypadkowe spotkanie.

Catherine? 鈥 zdziwi艂 si臋 Pr茅v么t.

Ciesz臋 si臋, 偶e mnie jeszcze pami臋tasz 鈥 na twarzy dziewczyny pojawi艂 si臋 promienny u艣miech.

Jasne, 偶e pami臋tam, ale co ty tu robisz? 鈥 Pr茅v么t rozejrza艂 si臋.

Stali przed 鈥濻zalonym Kotem鈥, znanym w ca艂ym Pary偶u lokalem rozrywkowym.

U艣miejesz si臋, um贸wi艂am si臋 tu z klientem i... wystawi艂 mnie do wiatru.

Wi臋c ty te偶... 鈥 zmartwi艂 si臋 Pr茅v么t.

Ach! Nie zrozumia艂e艣 mnie. To rzeczywi艣cie by艂 m贸j klient, ale w zupe艂nie innej bran偶y 鈥 Catherine u艣miecha艂a si臋 patrz膮c na rozpogadzaj膮c膮 si臋 twarz Pr茅v么ta.

Ciesz臋 si臋, 偶e ty nie... 鈥 Paul zaj膮kn膮艂 si臋 niczym sztubak. Ta pi臋kna dziewczyna jako艣 go onie艣miela艂a.

Daj spok贸j 鈥 Catherine uj臋艂a go pod rami臋. 鈥 Masz troch臋 czasu?

Jasne 鈥 Pr茅v么t machn膮艂 w my艣lach r臋k膮 na Rogera, Chevaliera i ca艂膮 t臋 afer臋. 鈥 Chod藕my gdzie艣 pogada膰.

呕aden z mijanych lokali nie przypad艂 im do gustu i w ko艅cu wyl膮dowali w mieszkaniu komisarza. Rozmawiali niemal do bia艂ego rana. Zacz臋艂o si臋 oczywi艣cie od wspomnie艅, na tera藕niejszo艣膰 przyszed艂 czas p贸藕niej. Catherine nie odzywa艂a si臋 do Pr茅v么ta przez te kilka lat, bo najpierw mia艂a do niego 偶al, 偶e tak ma艂o zajmowa艂 si臋 siostr膮, i w jakim艣 sensie wini艂a go za 艣mier膰 Luizy, uwa偶aj膮c, 偶e m贸g艂 jej zapobiec. Gdy p贸藕niej dowiedzia艂a si臋, w jaki spos贸b rozprawi艂 si臋 z mordercami, chcia艂a si臋 z nim skontaktowa膰, ale by艂o jej wstyd, 偶e go obwinia艂a. Czas mija艂 i z ka偶d膮 chwil膮 mo偶liwo艣膰 kontaktu stawa艂a si臋 mniejsza.

Catherine by艂a nie mniej obrotna od swojej nauczycielki, tyle tylko 偶e mia艂a nieco 艂agodniejsz膮 natur臋, mniej rogat膮 dusz臋 i by艂a ambitna. Cho膰 przez te wszystkie lata bez przerwy obraca艂a si臋 w kr臋gach paryskiego p贸艂艣wiatka, nigdy nie zosta艂a zwyczajn膮 prostytutk膮. Po aresztowaniu przez Pr茅v么ta szef贸w paryskiej pornografii wype艂ni艂a luk臋 powsta艂膮 w bran偶y.

Nawet nie masz poj臋cia, jak sprawnie dzia艂a moja firma 鈥 nie bez dumy zwierza艂a si臋 Pr茅v么towi popijaj膮c kaw臋. 鈥 Luiza by艂aby ze mnie dum... urwa艂a, przys艂aniaj膮c wargi d艂oni膮.

Na twarzy Pr茅v么ta pojawi艂a si臋 ciemna chmura.

Przepraszam ci臋 鈥 pog艂aska艂a go czule po r臋ce.

Nie szkodzi 鈥 rysy komisarza nieco zmi臋k艂y.

Zacz臋艂o si臋 oczywi艣cie od pornografii. Ale teraz produkujemy ju偶 tak偶e inne filmy, cho膰 tamte oczywi艣cie te偶.

Ze wzgl臋du na zyski?

Nie tylko, cho膰 ma to oczywi艣cie ogromne znaczenie. Nie dalej jak wczoraj przeprowadzi艂am tak膮 transakcj臋, 偶e nie uwierzysz.

No, no, zaciekawiasz mnie.

Sprzeda艂am ca艂膮 seri臋 film贸w za ci臋偶kie pieni膮dze. I wyobra藕 sobie, 偶e moja firma b臋dzie s艂awna nawet w... no... czekaj, jak to si臋 nazywa... a, ju偶 mam, w Szard偶y! Ty pewnie nawet nie wiesz, gdzie to jest.

Faktycznie, nie mam najmniejszego poj臋cia.

Podobno gdzie艣 na P贸艂wyspie Arabskim. I wiesz, kto te filmy kupi艂?

Sk膮d mog臋 wiedzie膰?

Znany marszand i kolekcjoner dzie艂 sztuki... Bernard Roger.

Pr茅v么t zerwa艂 si臋 z fotela, wywracaj膮c stolik z fili偶ankami i cukiernic膮.

Kto?!

Paul, co tobie? 鈥 Catherine by艂a przera偶ona nie tyle wywr贸conym stolikiem, co wyrazem twarzy komisarza.

Jeste艣 pewna, 偶e to by艂 Roger?!

Tak, przecie偶 z nim rozmawia艂am, ale o co chodzi?

Sk膮d go znasz?

No c贸偶, on tak偶e bywa w 艣rodowisku, kt贸re wy nazywacie 鈥瀙贸艂艣wiatkiem鈥, i cho膰 nigdy nie korzysta z us艂ug kobiet, a mo偶e w艂a艣nie dlatego, jest tam znany. Ale, Paul, czy mo偶esz...

Pos艂uchaj, Catherine 鈥 Pr茅v么t uj膮艂 j膮 za r臋k臋 鈥 strasznie ci臋 przepraszam, ale teraz musisz ju偶 i艣膰. Zostaw mi numer swojego telefonu, zadzwoni臋 do ciebie za par臋 dni, ale teraz naprawd臋 nie mog臋...

Oczywi艣cie, Paul 鈥 Catherine pog艂aska艂a nie ogolony policzek komisarza. 鈥 Rozumiem, tak膮 masz prac臋 鈥 si臋gn臋艂a do torebki po wizyt贸wk臋, kt贸r膮 wsun臋艂a Pr茅v么towi do r臋ki.

Nie m贸w nikomu o naszej rozmowie 鈥 poprosi艂, chowaj膮c kartonik do portfela.

Mo偶esz by膰 spokojny 鈥 pos艂a艂a mu na po偶egnanie czaruj膮cy u艣miech. 鈥 Zadzwo艅 do mnie, gdy b臋dziesz m贸g艂.

Zadzwoni臋.

Gdy drzwi za ni膮 ju偶 si臋 zamkn臋艂y, Pr茅v么t chwyci艂 atlas i encyklopedi臋 i sp臋dzi艂 nad nimi kilka nast臋pnych minut. Odstawi艂 ksi膮偶ki na p贸艂k臋 i si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋. Szybko nakr臋ci艂 numer.

Chcia艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os...



* * *

Oczywi艣cie, panie komisarzu, mo偶e pan by膰 zupe艂nie spokojny. Pa艅ski ameryka艅ski wsp贸lnik otrzyma wszelk膮 potrzebn膮 mu pomoc.

Dzi臋kuj臋 bardzo 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 na Chevaliera z wdzi臋czno艣ci膮.

My艣l臋, 偶e wyprawa do Ameryki ostatecznie przekona艂a pana o tym, jak niebezpiecznym cz艂owiekiem jest Roger.

Tak, cho膰 musz臋 przyzna膰, 偶e uwa偶a艂em, i偶 autor dossier nieco przesadzi艂.

Teraz nie ma pan ju偶 tych w膮tpliwo艣ci?

Nie. Cho膰 wiem, 偶e gdyby do akcji w艂膮czy艂a si臋 CIA, mog艂oby by膰 gorzej.

No c贸偶 鈥 Chevalier si臋gn膮艂 t艂ust膮 d艂oni膮 po le偶膮c膮 na stoliku obok fotela ksi膮偶eczk臋 czekow膮 鈥 komu艣 mog艂oby si臋 wydawa膰, 偶e pa艅ska wizyta w Stanach nie przynios艂a nic konkretnego. Niech si臋 pan jednak nie obawia, ja tak nie my艣l臋. Wiem, 偶e Roger to szczwany lis i jego rozpracowanie to kwestia nie dni, ale tygodni, a mo偶e nawet miesi臋cy. Niech pan spokojnie pracuje, a to 鈥 Chevalier wyci膮gn膮艂 w kierunku Pr茅v么ta r臋k臋 鈥 zap艂ata za dotychczasowe dzia艂anie i, mam nadziej臋, zach臋ta do przysz艂ych.

Pr茅v么t wzi膮艂 czek i nawet nie rzuciwszy na niego okiem schowa艂 do kieszeni.

Nie interesuje pana suma? 鈥 zdziwi艂 si臋 grubas.

Nie mam w膮tpliwo艣ci, 偶e jest ona wysoka i z nawi膮zk膮 rekompensuje mi dotychczasowe wydatki oraz pozwala na nast臋pne.

Owszem, ma pan racj臋 鈥 Chevalier przyci膮艂 maszynk膮 koniec cygara. 鈥 Wr贸膰my zatem do sprawy. Przedstawi艂 mi pan fakty, zbyt wielu wniosk贸w nie da si臋 z nich wysnu膰, jest zreszt膮 na to za wcze艣nie. Nie pop臋dzam pana, chcia艂bym natomiast wiedzie膰, co zamierza pan dalej.

M贸j plan jest najprostszy z mo偶liwych, ale kto chce walczy膰 z takimi lud藕mi jak Roger, musi stosowa膰 艣rodki najprostsze. Na skomplikowane 艂amig艂贸wki i zasadzki s膮 oni z regu艂y znakomicie przygotowani. 艢rodki najprostsze wydaj膮 si臋 im niegro藕ne i przez to s膮 na nie stosunkowo ma艂o odporni 鈥 Pr茅v么t spokojnie ci膮gn膮艂 ten og贸lny wyk艂ad, staraj膮c si臋 poda膰 zleceniodawcy jak najmniej szczeg贸艂贸w swego planu. Nigdy nie lubi艂 informowa膰 prze艂o偶onych o podj臋tych, a zw艂aszcza planowanych dzia艂aniach.

Zgadzam si臋 z panem w ca艂ej rozci膮g艂o艣ci, ale przejd藕my do konkret贸w 鈥 Chevalier okaza艂 si臋 bardziej dociekliwy ni偶 szefowie Pr茅v么ta, ale komisarz i na to by艂 przygotowany.

Postanowi艂 powiedzie膰 grubasowi tylko tyle, ile sam uzna za stosowne.

Jak pan wie, Roger przebywa w Szard偶y, gdzie sprzedaje filmy pornograficzne. Musi je opyla膰 komu艣 bardzo wielkiemu, za bardzo grube pieni膮dze, skoro si臋 w og贸le zdecydowa艂 na ten interes. Cho膰 nie jest to szczeg贸lnie istotne, przeprowadzi艂em pewne dociekania i przypuszczam, 偶e klientem Rogera jest sam w艂adca tego kraiku, pewien szejk, kt贸rego nazwiska, nieco skomplikowanego, wybaczy pan, nie pami臋tam.

Chevalier pogardliwie machn膮艂 r臋k膮.

Ta ca艂a transakcja nie jest dla nas specjalnie interesuj膮ca. Je艣li chce handlowa膰 pornografi膮, to jego sprawa, mnie to nie bawi.

To prawda, ale pozostaje niewiadome, w jaki spos贸b Roger nawi膮za艂 kontakty z szejkiem. Przypuszczam, 偶e pornografia jest tu spraw膮 wt贸rn膮, a zacz臋艂o si臋 raczej od dzie艂a sztuki.

Tak pan my艣li?

Jestem tego prawie pewien 鈥 Pr茅v么t u艣miechn膮艂 si臋 w duchu, patrz膮c na min臋 Chevaliera. 鈥 Ustali艂em, 偶e Roger by艂 w Szard偶y kilka dni temu, wr贸ci艂 do Pary偶a, kupi艂 filmy i zn贸w polecia艂 na P贸艂wysep Arabski. Pozostaje tylko ustali膰, po co by艂 tam pierwszy raz.

Ja to za艂atwi臋 鈥 powiedzia艂 grubas z pewno艣ci膮 w g艂osie.

C贸偶 za nieograniczone zaufanie do pieni臋dzy鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t i kontynuowa艂:

Teraz co do moich dalszych krok贸w. Roger wraca do Pary偶a dzi艣 wieczorem...



* * *

Gdy Roger wy艂oni艂 si臋 z drzwi dworca lotniczego, Pr茅v么t ju偶 go oczekiwa艂 w swym zielonym renault. Roger wsiad艂 do bia艂ego mercedesa i od lej chwili oba samochody pod膮偶a艂y za sob膮 po ulicach Pary偶a. Marszand odwiedzi艂 najpierw Galerie Dauphine, gdzie w艂a艣nie likwidowano jego wystaw臋. Wystawa zrobi艂a furor臋. Sprzedano niemal wszystkie obrazy, recenzenci prasowi wykorzystali ca艂y zapas pochwa艂 i zachwyt贸w i tylko zazdro艣ni o s艂aw臋 konkurenta inni marszandzi, z Chevalierem na czele, pozostali niemi w swej nienawi艣ci.

Po wizycie w galerii Roger uda艂 si臋 do banku, stamt膮d pojecha艂 do Jeana Lacombe鈥檃, znanego nie tylko w Pary偶u notariusza, odwiedzi艂 tak偶e kilka mniej znacz膮cych miejsc. W pewnym momencie Pr茅v么t bardziej wyczu艂, ni偶 zauwa偶y艂, 偶e Roger wie, i偶 jest 艣ledzony.

Komisarz nie by艂 najlepszym kierowc膮, ale kilka razy bra艂 udzia艂 w obserwacji gangster贸w i doskonale potrafi艂 wyczu膰, kiedy kierowca 艣ledzonego samochodu zaczyna si臋 denerwowa膰, a wreszcie traci panowanie nad sob膮. Nerwowe pr贸by zmiany pasa ruchu, gwa艂towne hamowanie i przyspieszanie, to wszystko wskazywa艂o, 偶e Roger dostrzeg艂 tajemniczy renault i pr贸bowa艂 go zgubi膰. Pr茅v么t rozejrza艂 si臋. Pary偶 zna艂 doskonale i gdy stwierdzi艂, gdzie si臋 znajduj膮, bez trudu zorientowa艂 si臋, dok膮d zmierza Roger. Gwa艂townie zatrzyma艂 samoch贸d na 艣rodku jezdni i wy艂膮czy艂 silnik, markuj膮c uszkodzenie. Jad膮cy za nim kierowcy ma艂o si臋 nie w艣ciekli, ale komisarz nie dba艂 o to. Wydawa艂o mu si臋, 偶e z oddalaj膮cego si臋 mercedesa wysun臋艂a si臋 r臋ka, kt贸ra pokiwa艂a mu na po偶egnanie, ale mo偶e to by艂o tylko z艂udzenie.

No co, do jasnej cholery, ma pan tu zamiar sta膰 do jutra?!

A je偶eli nawet, to co? 鈥 na widok policyjnej legitymacji i ponurej miny Pr茅v么ta kierowca, kt贸ry podszed艂 do unieruchomionego renault, natychmiast wycofa艂 si臋 do swego wozu.

Pr茅v么t uruchomi艂 silnik i nie zwracaj膮c uwagi na klaksony i miganie 艣wiat艂ami samochod贸w jad膮cych z przeciwka, powoli przedar艂 si臋 na drug膮 stron臋 ulicy. Zaparkowa艂 i dalej ruszy艂 piechot膮. Boczn膮 uliczk膮 dotar艂 na niewielki placyk, na kt贸ry musia艂 dotrze膰 tak偶e mercedes Rogera.

I tak si臋 sta艂o. Po oko艂o dw贸ch minutach bia艂e auto, kt贸re, aby si臋 tu dosta膰, musia艂o pokona膰 kilka przecznic, wjecha艂o na placyk. Roger zaparkowa艂 przed pod艂ym hotelikiem 鈥濸od R贸偶膮鈥, wysiad艂 i wszed艂 do 艣rodka. 鈥濶o, no, a c贸偶 on tu robi w tej podlej dziurze?鈥 鈥 zdziwi艂 si臋 Pr茅v么t, siadaj膮c przy jednym z okien niewielkiej kafejki.

Kaw臋 鈥 rzuci艂 kelnerowi i si臋gn膮艂 po pude艂ko z papierosami.



* * *

Hotel by艂 rzeczywi艣cie pod艂y i Bernard Roger wprost brzydzi艂 si臋 dotkni臋cia wy艣lizganej przez tysi膮ce d艂oni por臋czy, zabezpieczaj膮cej ciemne i strome schody wiod膮ce na pi臋tro. Id膮c wzd艂u偶 korytarza z niesmakiem wdycha艂 duszne powietrze tego chyba nigdy nie wietrzonego wn臋trza. Czu膰 by艂o przypalon膮 zup臋, przyklejony do 艣cian i pod艂ogi dym papierosowy i dominuj膮cy nad wszystkim od贸r taniego m艂odego wina. W sumie tworzy艂o to mieszank臋 niemal nie do wytrzymania.

Co ci臋 podkusi艂o, 偶eby w艂a艣nie tu zamieszka膰? 鈥 spyta艂 z irytacj膮, odsuwaj膮c delikatnie firank臋 i wygl膮daj膮c przez okno na placyk przed hotelem.

By艂 on przepe艂niony zaparkowanymi samochodami, ale w艣r贸d nich nie by艂o wozu, kt贸ry za nim jecha艂 przez ca艂e miasto.

A wi臋c uda艂o si臋 u艣miechn膮艂 si臋 z satysfakcj膮. 鈥 To chyba jedyna rzecz, kt贸rej nie chcia艂bym ci zdradzi膰, Pr茅v么t鈥 鈥 u艣miech znikn膮艂 z jego twarzy, gdy us艂ysza艂 odpowied藕 na swoje pytanie.

Nie sta膰 mnie na lepszy hotel.

No wiesz! 鈥 Roger odwr贸ci艂 si臋 ku swemu rozm贸wcy.

By艂 nim m臋偶czyzna oko艂o pi臋膰dziesi膮tki, siedz膮cy na skraju hotelowego 艂贸偶ka. Mia艂 g臋ste, niegdy艣 czarne, a dzi艣 przysypane lekk膮 siwizn膮 w艂osy, smag艂膮 cer臋 po艂udniowca i ciemne, niemal czarne oczy, kt贸re patrzy艂y na Rogera z uporem.

Jest przystojny, cho膰 nie w moim typie鈥 鈥 pomy艣la艂.

By艂a to uroda starszego, dystyngowanego m臋偶czyzny, za jak膮 przepadaj膮 m艂ode dziewczyny, znudzone swymi r贸wie艣nikami.

Co znaczy 鈥瀗o wiesz鈥! Taka jest prawda! 鈥 wybuchn膮艂, zrywaj膮c si臋 z 艂贸偶ka.

Przede wszystkim uspok贸j si臋. Wiesz, 偶e nie lubi臋 awantur 鈥 Bernard odszed艂 od okna i nie bez obrzydzenia usiad艂 przy brudnym, t艂ustym stole. Zdanie wypowiedziane by艂o tonem tak zimnym, 偶e lokator pokoju bez s艂owa usiad艂 z powrotem na 艂贸偶ku. 鈥 No, teraz ju偶 lepiej 鈥 Roger strz膮sn膮艂 z r臋kawa niewidoczny paproch.

A teraz, powiedz mi, Janos, o co w艂a艣ciwie chodzi i po co przyjecha艂e艣 do Pary偶a?

Kilkakrotnie prosi艂em, 偶eby艣 przyjecha艂 na wysp臋, ale nawet nie raczy艂e艣 mi odpowiedzie膰. Czy偶by艣 nie dosta艂 moich telegram贸w? 鈥 m臋偶czyzna nazwany Janosem by艂 z pozoru spokojny, ale nie trzeba by艂o by膰 psychologiem, by wyczu膰, 偶e w 艣rodku wszystko si臋 w nim gotuje.

Dobrze wiesz, 偶e prowadz臋 liczne interesy i nie zawsze mog臋 mie膰 czas dla ciebie.

Owszem, znajdujesz go wtedy, kiedy potrzebujesz ode mnie kolejnego obrazu...

No c贸偶, masz tak膮 bogat膮 kolekcj臋 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Roger.

To nie jest pora na 偶arty! Janos, widz膮c u艣miech Rogera, zn贸w podni贸s艂 g艂os. 鈥 M贸wi膮c najpro艣ciej, robisz mnie w konia, i to w najbardziej obrzydliwy spos贸b. Mam tego do艣膰!

Ja ciebie?! 鈥 Roger by艂 naprawd臋 zdziwiony. 鈥 A to jakim sposobem?

Bierzesz obrazy, sprzedajesz je za ci臋偶kie pieni膮dze, a mnie rzucasz och艂apy i wydaje ci si臋, 偶e g艂upi W臋gier b臋dzie z tego zadowolony?! 鈥 Janos patrzy艂 na Rogera niemal z nienawi艣ci膮 w oczach.

To prawda, nie dostajesz ca艂ej sumy, za jak膮 sprzedaj臋 twoje obrazy, ale...

Ca艂ej sumy! Nie dostaj臋 nawet jednej trzeciej!

Ale... 鈥 Roger twardo powr贸ci艂 do przerwanego w膮tku 鈥 chyba zdajesz sobie spraw臋, 偶e to ja przeprowadzam transakcje, ja znajduj臋 klient贸w, ja ganiam za nimi po ca艂ym 艣wiecie i w ko艅cu to ja ponosz臋 ryzyko! 鈥 Roger nie krzycza艂, ale ka偶de s艂owo wypada艂o z jego ust niczym z karabinowej lufy.

To wszystko prawda 鈥 Janos spu艣ci艂 z tonu 鈥 ale nie zmienia to faktu, 偶e dajesz mi za ma艂o.

Czy ty czasem nie przesadzasz, m贸j drogi? 鈥 Roger wsta艂 i wolno spacerowa艂 po pokoju, spogl膮daj膮c od czasu do czasu w okno. Ju偶 wiedzia艂, 偶e kryzys jest za偶egnany, a Janos, je艣li nie pokonany, to przynajmniej bardzo os艂abiony. 鈥 Masz wspania艂膮 will臋 na jednej z pi臋kniejszych wysp Morza 艢r贸dziemnego, pieni臋dzy na 偶ycie przecie偶 ci nie brakuje, masz wspania艂膮 pracowni臋, cisz臋 i spok贸j. Czy mam ci przypomnie膰, jak wygl膮da艂e艣, gdy spotkali艣my si臋 po raz pierwszy?

Nie, nie musisz 鈥 Janos opu艣ci艂 g艂ow臋, a r臋ce zwisa艂y mu nisko mi臋dzy kolanami.

No widzisz 鈥 Roger poklepa艂 go przyjacielsko po ramieniu. 鈥 Je偶eli jednak uwa偶asz, 偶e p艂ac臋 ci za ma艂o... C贸偶, mo偶emy o tym pomy艣le膰 鈥 Roger wiedzia艂, 偶e Janos ma racj臋, ale chcia艂 go mie膰 w r臋ku. Z drugiej jednak strony nie m贸g艂 ryzykowa膰 utraty tak cennego wsp贸lnika.

Twoja kolekcja jest niesko艅czona i coraz pi臋kniejsza, a to daje nam nadziej臋 na d艂ug膮 jeszcze wsp贸艂prac臋 i przyja藕艅. W imi臋 tej ostatniej w艂a艣nie zgodz臋 si臋 na inny podzia艂 zysk贸w, ale musimy z tym troch臋 poczeka膰.

Jak to poczeka膰?

Widzisz, teraz mam na oku pewn膮 spraw臋 nie cierpi膮c膮 zw艂oki. Jej za艂atwienie zajmie mi par臋 dni i gdy tylko si臋 z tym uporam, przyjad臋 do ciebie i porozmawiamy o wszystkim spokojnie. Zreszt膮 i tak potrzebna mi b臋dzie chwila odpoczynku...

Roger przez mu艣lin firanki przygl膮da艂 si臋 cz艂owiekowi siedz膮cemu przy oknie kafejki. Za szyb膮 rysowa艂 si臋 tylko zarys jego g艂owy, na dodatek przes艂oni臋ty rozpostart膮 szeroko gazet膮.

Jeste艣 potwornie chciwy na pieni膮dze, Bernardzie. Zobaczysz, kiedy艣 to ci臋 zgubi, a kto wie, mo偶e i mnie z tob膮 鈥 w s艂owach W臋gra by艂o wi臋cej 偶alu ni偶 przestrogi.

Nagle rozleg艂o si臋 ciche pukanie do drzwi. Roger odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie od okna i z niepokojem spojrza艂 na Janosa.

Oczekujesz kogo艣?

Nie denerwuj si臋, to pewnie kelner. Prosz臋 鈥 doda艂 g艂o艣no.

Pan zamawia艂 koniak? 鈥 z tac膮 w r臋ce wszed艂 w艂a艣ciciel hoteliku.

Tak, prosz臋 postawi膰 na stole.

W艂a艣ciciel spe艂ni艂 偶yczenie, przygl膮daj膮c si臋 plecom m臋偶czyzny stoj膮cego pod oknem.

Czy mam dopisa膰 do rachunku, jak pozosta艂e?

Tak, tak 鈥 Janos pragn膮艂, by w艂a艣ciciel hotelu jak najszybciej opu艣ci艂 pok贸j.

Jak pan sobie 偶yczy 鈥 drzwi zamkn臋艂y si臋 cicho.

Ja nie wiem, co mnie zgubi Roger nadal sta艂 twarz膮 do okna. 鈥 Ale domy艣lam si臋, co zgubi ciebie. Za du偶o pijesz 鈥 Bernard odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie, a W臋gier cofn膮艂 r臋k臋, kt贸r膮 ju偶 wyci膮gn膮艂 po g艂臋boki kieliszek. 鈥 Ale to twoja sprawa 鈥 Roger zbiera艂 si臋 do odej艣cia. 鈥 A zatem jeste艣my um贸wieni. Za kilka minut opu艣cisz hotel i wr贸cisz na wysp臋, a ja wkr贸tce przyjad臋 do ciebie i om贸wimy warunki naszej dalszej wsp贸艂pracy. Czy wszystko jest jasne?

A co mam zrobi膰 z tym? 鈥 W臋gier wskaza艂 na stoj膮cy pod 艣cian膮 spory, p艂aski pakunek w szarym papierze.

To oczywi艣cie zabierz ze sob膮. Zastanowimy si臋, co z tym zrobi膰.

Roger skierowa艂 si臋 do drzwi, a gdy ju偶 je otworzy艂, W臋gier raz jeszcze si臋gn膮艂 po kieliszek.

Zanim to zrobisz, lepiej si臋 zastan贸w 鈥 rzuci艂 cicho Roger, nawet nie odwracaj膮c g艂owy. 鈥 呕egnaj. 鈥 Drzwi cicho trzasn臋艂y, a r臋ka Janosa opad艂a z rezygnacj膮.



* * *

Pr茅v么t znad gazety spokojnie przygl膮da艂 si臋 opuszczaj膮cemu hotel Rogerowi. Nie mia艂 zamiaru go dalej 艣ledzi膰. Je偶eli zechce opu艣ci膰 Pary偶, komputerowy informator powiadomi o tym Pr茅v么ta natychmiast, w Pary偶u za艣 komisarz m贸g艂 odnale藕膰 Rogera w ka偶dej chwili. Teraz wa偶niejsze by艂o to, z kim ten cz艂owiek do wielkich interes贸w spotka艂 si臋 w tej pod艂ej dziurze.

Mercedes Rogera odjecha艂, ale Pr茅v么t nadal tkwi艂 przy kawiarnianym stoliku, przes艂oni臋ty gazet膮. Nie myli艂 si臋. Po chwili na placyk ponownie wjecha艂 znany mu w贸z i przemierzy艂 go na najni偶szym biegu. Gdy ty艂 mercedesa znikn膮艂 za rogiem, Pr茅v么t podni贸s艂 si臋 i, klucz膮c mi臋dzy zaparkowanymi g臋sto samochodami, ruszy艂 ku wej艣ciu do hotelu.

W drzwiach nieomal zderzy艂 si臋 z wychodz膮cym w艂a艣nie m臋偶czyzn膮, kt贸ry trzyma艂 pod pach膮 du偶膮 paczk臋.

Przepraszam 鈥 mrukn膮艂 Pr茅v么t, usuwaj膮c si臋 z drogi.

O nie, to ja przepraszam, ale ta paczka... 鈥 t艂umaczy艂 si臋 m臋偶czyzna, chwytaj膮c mocniej pakunek, kt贸ry nie m贸g艂 by膰 niczym innym jak obrazem.

Ma dziwny akcent鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, przytrzymuj膮c nieznajomemu drzwi.

Dzi臋kuj臋 鈥 b膮kn膮艂 tamten i szybkim krokiem ruszy艂 ku postojowi taks贸wek.

Pan komisarz! 鈥 krzykn膮艂 w艂a艣ciciel hotelu, wy艂aniaj膮c si臋 zza recepcyjnej lady.

Witam ci臋, Jean. Nic si臋 nie zmieni艂e艣 鈥 Pr茅v么t sta艂 na 艣rodku ciemnego hallu, przygl膮daj膮c si臋 Jeanowi 鈥濭odzince鈥, jak niegdy艣, a mo偶e i teraz, nazywano w艂a艣ciciela tej pod艂ej dziury.

Przezwisko wzi臋艂o si臋 st膮d, 偶e Jean wynajmowa艂 swoim go艣ciom pokoje w艂a艣nie na godzink臋. Go艣cie przychodzili tu parami i cho膰 m臋偶czy藕ni si臋 zmieniali, towarzysz膮ce im kobiety by艂y zawsze te same. M贸wi艂o si臋 nawet, 偶e Jean je utrzymuje lub raczej one utrzymuj膮 jego. Takich lokalik贸w by艂y w Pary偶u setki i policja nie by艂a w stanie ich zlikwidowa膰. Hotel Godzinki sta艂 si臋 s艂awny na par臋 dni, bo w艂a艣nie w nim jedna z panienek Jeana zamordowa艂a pchni臋ciem no偶a klienta, kt贸ry usi艂owa艂 zmusi膰 j膮 do rzeczy, za kt贸rymi nie przepada艂a.

Jean Godzinka mia艂 mn贸stwo k艂opot贸w, ale jako艣 z nich wybrn膮艂, g艂贸wnie zreszt膮 dzi臋ki pracuj膮cemu w贸wczas w brygadzie do spraw zab贸jstw Pr茅v么towi. Komisarz doszed艂 do wniosku, 偶e wina Godzinki nie jest a偶 tak wielka, a us艂ugi, jakie mo偶e jeszcze kiedy艣 odda膰, znaczne.

Tak si臋 te偶 sta艂o. Gdy Pr茅v么t przeszed艂 do obyczaj贸wki, Jean sta艂 si臋 jego najcenniejszym informatorem. Potem ich kontakty si臋 urwa艂y i Pr茅v么t nie przypuszcza艂, 偶e jeszcze kiedy艣 si臋 spotkaj膮.

O! Panie komisarzu, zmieni艂em si臋, i to bardzo. Te dawne sprawki ju偶 mi nie w g艂owie... Teraz prowadz臋 porz膮dny hotel.

Nie opowiadaj mi bredni, Godzinka. Doskonale wiesz, 偶e od dawna nie pracuj臋 w obyczaj贸wce i ten tw贸j burdelik zupe艂nie mnie nie interesuje.

No tak... 鈥 speszy艂 si臋 Jean. 鈥 A zatem, o co chodzi, panie komisarzu?

Zaraz ci powiem, ale chyba nie b臋dziemy rozmawia膰 na stoj膮co?

Ale偶 oczywi艣cie... Najmocniej przepraszam 鈥 zakrz膮tn膮艂 si臋 Jean. 鈥 Zapraszam pana do siebie. Prosz臋 t臋dy 鈥 gospodarz wskaza艂 r臋k膮 drzwi za recepcyjn膮 lad膮.

Pr茅v么t nie potrzebowa艂 wiele wysi艂ku, by wydoby膰 z Jeana potrzebne informacje. Go艣ciem, kt贸rego odwiedzi艂 interesuj膮cy komisarza m臋偶czyzna, by艂 cz艂owiek, z kt贸rym spotka艂 si臋 w drzwiach. Pr茅v么t po偶a艂owa艂 w艂a艣nie teraz, 偶e nie przyjrza艂 mu si臋 w贸wczas bli偶ej, ale trudno. Pami臋ta艂 jednak, 偶e 艣ciska艂 on pod pach膮 obraz zapakowany w szary papier. A zatem trop jest dobry.

M臋偶czyzna nazywa si臋 Janos Kovacs i, jak twierdzi艂 Jean, jest w臋gierskim emigrantem. Mieszka艂 tu kilka dni, wyra藕nie na kogo艣 czekaj膮c, by膰 mo偶e w艂a艣nie na m臋偶czyzn臋, kt贸ry dzi艣 go odwiedzi艂, zreszt膮 nawet na pewno, skoro tu偶 po tej wizycie zap艂aci艂 rachunek i wyprowadzi艂 si臋.

Pewnego wieczora Jean zaprosi艂 W臋gra na butelk臋 wina i w贸wczas dowiedzia艂 si臋, 偶e Kovacs jest potomkiem jakiej艣 hrabiowskiej rodziny, ojczyzn臋 opu艣ci艂 grubo przed wojn膮, potem wr贸ci艂, ale komuni艣ci oczywi艣cie nie chcieli mu nic odda膰, a do tego mieli ochot臋 wsadzi膰 go do wi臋zienia. Prysn膮艂 przez Wiede艅 i wr贸ci艂 do Pary偶a. Jakim艣 cudem 艣ci膮gn膮艂 jednak z W臋gier rodzinn膮 kolekcj臋 obraz贸w i teraz 偶yje z ich sprzeda偶y.

Mieszka na jakiej艣 wyspie na Morzu 艢r贸dziemnym. Ten facet, kt贸ry dzi艣 do niego przyszed艂, m贸wi艂, 偶e to najpi臋kniejsza z tamtejszych wysp. K艂贸cili si臋 o pieni膮dze. Ten W臋gier twierdzi艂, 偶e ten drugi za ma艂o mu p艂aci, a ten... 鈥 Godzinka przerwa艂 widz膮c na ustach komisarza u艣miech. Zorientowa艂 si臋, 偶e si臋 troch臋 zagalopowa艂 i mimo woli zdradzi艂.

Wiesz co, Godzinka, nie chcia艂bym by膰 go艣ciem w twoim hotelu. Tu nie trzeba zak艂ada膰 pods艂uchu, ty wystarczysz za najlepszy mikrofon.

Ale偶, panie komisarzu...

No dobra, dobra, nie przejmuj si臋 i m贸w dalej, tylko dok艂adnie.



* * *

Pr茅v么t odczuwa艂 potrzeb臋 u艂o偶enia sobie w g艂owie tych wszystkich informacji, kt贸re dotychczas zdoby艂 i obmy艣lenia dalszego planu dzia艂ania.

Do diab艂a, mnie te偶 nale偶y si臋 chwila odpoczynku!鈥 鈥 odepchn膮艂 od siebie natr臋tne my艣li, wolno rozpinaj膮c bluzk臋 Catherine.

My艣l o spotkaniu z ni膮 zrodzi艂a si臋 w nim nagle, gdy wraca艂 z hoteliku 鈥濸od R贸偶膮鈥. Wystarczy艂 kr贸tki telefon i po kilkunastu minutach dziewczyna ju偶 by艂a w jego mieszkaniu. Teraz trzyma艂 w d艂oniach jej ciep艂e piersi zako艅czone twardymi, r贸偶owymi sutkami. Ca艂owali si臋 nami臋tnie, a d艂onie dziewczyny b艂膮dzi艂y po ciele Pr茅v么ta.

Jak dawno ju偶 nie mia艂em kobiety鈥 鈥 pomy艣la艂 i niemal natychmiast zapomnia艂 o ca艂ym 艣wiecie, ze spraw膮 Rogera w艂膮cznie.

Pierwszy raz nie by艂 specjalnie udany. Pr茅v么t za d艂ugo nie mia艂 kontakt贸w z kobietami i, niby wi臋zie艅 wypuszczony w艂a艣nie na wolno艣膰, sko艅czy艂 si臋, zanim w og贸le do czego艣 dosz艂o. Catherine by艂a jednak nie tylko wyrozumia艂a, ale przede wszystkim doskona艂a w tym, co robi艂a. Po kr贸tkiej przerwie, wype艂nionej papierosem i 艂ykiem koniaku, Pr茅v么t zn贸w poczu艂 si臋 pe艂en wigoru.

Chod藕, p贸jdziemy si臋 wyk膮pa膰 鈥 podnios艂a si臋 z 艂贸偶ka i teraz sta艂a przed Pr茅v么tem naga.

Bujne blond w艂osy Catherine rozsypa艂y si臋, opadaj膮c a偶 na ramiona. Pi臋knie opalona, du偶e, lecz nie obwis艂e piersi, p艂aski brzuch i twarde, j臋drne uda 鈥 to wszystko wywo艂a艂o w Pr茅v么cie nowy przyp艂yw po偶膮dania.

No chod藕 鈥 dziewczyna u艣miecha艂a si臋 tajemniczo i zach臋caj膮co.

Jeszcze raz kochali si臋 tej nocy, ale teraz ju偶 o wiele spokojniej. Sam nie bardzo wiedzia艂, co go obudzi艂o. Jeszcze niezbyt przytomny spojrza艂 na zegarek. By艂a 5.40. W mieszkaniu panowa艂a niczym nie zm膮cona cisza, obok niego spoczywa艂a pogr膮偶ona w g艂臋bokim 艣nie, cudownie ciep艂a Catherine, a mimo to nie m贸g艂 spa膰. By艂 przyzwyczajony do budzenia si臋 w spos贸b szybki i zdecydowany. Ju偶 dawno zapomnia艂, co to takiego p贸艂sen i wylegiwanie si臋 w 艂贸偶ku. Teraz jednak nie bardzo m贸g艂 przyj艣膰 do siebie. Rozkoszowa艂 si臋 wydarzeniami poprzedniego wieczora i nocy, b艂膮dzi艂 r臋k膮 po g艂adkiej sk贸rze dziewczyny, ale powoli i uparcie co艣 przebija艂o si臋 ku jego 艣wiadomo艣ci. Wreszcie obrazy mi艂osnej nocy prys艂y jak trafione kamieniem lustro i Pr茅v么t gwa艂townie usiad艂 na 艂贸偶ku. Natychmiast si臋gn膮艂 po telefon. Nakr臋ci艂 numer i z napi臋ciem ws艂uchiwa艂 si臋 w daleki sygna艂.

Chcia艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os 鈥 rzuci艂 w s艂uchawk臋, gdy sygna艂 ucich艂 i z drugiej strony zaleg艂a cisza. Momentalnie us艂ysza艂 nast臋pne zdanie has艂a wypowiedziane g艂osem pozbawionym cienia zm臋czenia czy rozespania.

Czy ten cz艂owiek nigdy nie 艣pi?鈥 鈥 przelecia艂o mu przez g艂ow臋, gdy wypowiada艂 kolejne cz艂ony has艂a.

Czeka艂em na pa艅ski telefon. 艢ledzony przez pana cz艂owiek odlecia艂 dzi艣... to znaczy wczoraj 鈥 ta pierwsza pomy艂ka 艣wiadczy艂a o tym, 偶e rozm贸wcy komisarza jest jednak cz艂owiek, a nie maszyna 鈥 o 23.45 do Genewy.

Do Genewy? Po co?

Tego nie wiem 鈥 informator nie zareagowa艂 najmniejsz膮 zmian膮 g艂osu na to bezsensowne pytanie. 鈥 Wiem natomiast, 偶e w tej chwili jest ju偶 w Szwajcarii. Jest 5.40, je偶eli uzna pan za stosowne udanie si臋 do Genewy, samolot Air France odlatuje punktualnie o 7.00. Bilet ma pan zarezerwowany. Prosz臋 by膰 na Orly o 6.30.

Pr茅v么t od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i si臋gn膮艂 po papierosa. Czy powinien lecie膰 do Genewy? Czy te zwariowane wycieczki po ca艂ym 艣wiecie maj膮 sens?

Goni艂em go przez ca艂e Stany i jednak mi si臋 wymkn膮艂, o podr贸偶y do Szard偶y dowiedzia艂em si臋 dzi臋ki g艂upiemu zbiegowi okoliczno艣ci... 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 na 艣pi膮c膮 Catherine. 鈥 No, mo偶e nie dzi臋ki g艂upiemu, raczej bardzo mi艂emu, ale jednak przypadkowi. Czy teraz te偶 mog臋 na to liczy膰? Nie, teraz zdecydowanie nie鈥.

Szefie, nie wydaje si臋 panu, 偶e ta alfa jedzie za nami ju偶 troch臋 za d艂ugo? 鈥 kierowca patrzy艂 uwa偶nie w lewe wsteczne lusterko.

Tak, chyba masz racj臋. Obserwuj臋 j膮 ju偶 艂adne kilkadziesi膮t kilometr贸w 鈥 pasa偶er spogl膮da艂 w lusterko umieszczone po jego stronie.

Szosa, kt贸r膮 jechali, umyka艂a w nim w dal, lecz ci膮gle w tej samej odleg艂o艣ci widoczny by艂 niebieski samoch贸d.

Pasa偶er spojrza艂 na szybko艣ciomierz, jechali osiemdziesi膮tk膮, i to ju偶 od d艂u偶szego czasu. Czy ten samoch贸d z ty艂u tylko przypadkowo rozwija艂 t臋 sam膮 pr臋dko艣膰?

No co, szefie, sprawdzimy go?

Spr贸bujmy 鈥 pasa偶er wygodniej rozsiad艂 si臋 w fotelu, a kierowca mocniej uchwyci艂 kierownic臋. W艂膮czy艂 prawy kierunkowskaz, sygnalizuj膮c ch臋膰 zjechania na pobocze, i zacz膮艂 leciutko hamowa膰.

Kierunkowskaz pyka艂 ju偶 od d艂u偶szego czasu, szybko艣膰 zmala艂a do sze艣膰dziesi臋ciu kilometr贸w na godzin臋, ale w贸z nadal posuwa艂 si臋 naprz贸d, nie zje偶d偶aj膮c nawet na p贸艂 metra z drogi. Jad膮cy z ty艂u kierowca alfy, nie mia艂 innego wyj艣cia, jak wyprzedzi膰 jad膮c膮 przed nim pot臋偶nych rozmiar贸w ci臋偶ar贸wk臋 volvo z naczep膮.

Niebieski samochodzik znikn膮艂 z lusterka pasa偶era i teraz widzia艂 go tylko z g贸ry kierowca ci臋偶ar贸wki. Mocno 艣ciska艂 kierownic臋, sprawdzaj膮c nieustannie k膮tem oka, gdzie jest alfa. Gdy zr贸wna艂a si臋 z kabin膮 ci臋偶ar贸wki, kierowca volva szybko wyplu艂 z ust papierosa, jeszcze raz spojrza艂 z g贸ry na dach alfy i b艂yskawicznie wykona艂 dwa kr贸tkie, lecz g艂臋bokie skr臋ty kierownic膮. Pot臋偶ne volvo zabuja艂o si臋 w lewo i w prawo, a ci臋偶ka naczepa przez chwil臋 jak gro藕na ska艂a zawis艂a nad dachem samochodu. Volvo ledwie musn臋艂o prawe drzwi alfy, a ta odskoczy艂a od niego, niczym pi艂ka uderzona silnie kijem golfowym.

Kierowca ci臋偶ar贸wki doda艂 gazu, ale nadal z napi臋ciem obserwowa艂 to, co dzia艂o si臋 z ty艂u. R贸wnie ciekawie patrzy艂 na to w swoim lusterku pasa偶er. Ku zdumieniu obydwu, alfa nie tylko nie rozbi艂a si臋 na przydro偶nym drzewie, nie tylko nie wpad艂a w po艣lizg, ale w momencie, gdy trafi艂o j膮 ko艂o ci臋偶ar贸wki, kierowca, jakby nic nie zauwa偶y艂, spokojnie w艂膮czy艂 lewy kierunkowskaz i skr臋ci艂 w boczn膮 szos臋. Oczywi艣cie uderzenie ogromnego volva wydatnie ten manewr przyspieszy艂o, ale i utrudni艂o. Alfa z ogromn膮 szybko艣ci膮 i wyra藕nym, g艂臋bokim przechy艂em w lewo znikn臋艂a mi臋dzy drzewami.

Cholera! 鈥 zakl膮艂 kierowca. 鈥 To by艂 zupe艂nie przypadkowy w贸z.

Sk膮d wiesz? 鈥 spyta艂 spokojnie pasa偶er.

Przecie偶 by艂o wida膰, 偶e po prostu chcia艂 nas wyprzedzi膰 i skr臋ci膰 w lewo.

Ty mu tylko w tym pomog艂e艣, a przypominam ci, 偶e pierwszy zwr贸ci艂e艣 uwag臋 na ten samoch贸d 鈥 pasa偶er bez cienia emocji patrzy艂 przed siebie.

Co mnie podkusi艂o? 鈥 kierowca si臋gn膮艂 po papierosa. 鈥 Psiakrew! Wszystko przez te nerwy.

Przede wszystkim przesta艅 si臋 tym przejmowa膰. Facetowi nic si臋 nie sta艂o, a jak b臋dzie mia艂 pretensje, to nas dogoni i zap艂acimy mu za straty. A poza tym nie ma ludzi niewinnych i kto wie, czy temu w alfie nie nale偶a艂a si臋 nauczka.

Kierowca spojrza艂 spode 艂ba na pasa偶era, ale ten wci膮偶 patrzy艂 przed siebie, nuc膮c co艣 pod nosem.



* * *

Szwajcarzy to podobno najdyskretniejszy nar贸d 艣wiata, co nie znaczy jednak, 偶e mieszka艅cy Zurychu, Genewy, Berna czy Lucerny nie interesuj膮 si臋 tymi, kt贸rzy odwiedzaj膮 ich pi臋kne miasta. Ich zainteresowanie wzrasta, gdy w gr臋 wchodz膮 pieni膮dze i interesy, a przeprowadzaj膮cy je businessman zachowuje si臋 mo偶e nie dziwnie, ale w ka偶dym razie nietypowo.

Gdy Pr茅v么t wyl膮dowa艂 na lotnisku w Genewie, wydawa艂o mu si臋, 偶e b臋dzie szuka艂 ig艂y w stogu siana. Co prawda Szwajcaria to nie Ameryka, ale tam mia艂 par臋 wskaz贸wek i pomocnika, a tu... B艂yskawicznie przeprowadzone ma艂e 艣ledztwo przynios艂o jednak nadspodziewane rezultaty. Pr茅v么towi pomog艂a ciekawo艣膰 Szwajcar贸w. Zreszt膮 nic dziwnego, wszak niecz臋sto zdarza si臋, by l膮duj膮cy w 艣rodku nocy cudzoziemiec wprost z samolotu przesiada艂 si臋 do oczekuj膮cej go przed lotniskiem ogromnej ci臋偶ar贸wki.

Dociekliwo艣膰 jednego ze szwajcarskich policjant贸w dostarczy艂a Pr茅v么towi nieocenionych informacji. Ci臋偶ar贸wka z kierowc膮 i Rogerem w 艣rodku odjecha艂a spod lotniska tu偶 po przylocie samolotu, lecz w Genewie by艂a jeszcze p贸艂 godziny przed przylotem Pr茅v么ta. Sta艂a zaparkowana spokojnie na jednej z bocznych uliczek 艣r贸dmie艣cia i gdy dociekliwy policjant podjecha艂 rano motocyklem, by jeszcze raz przed zako艅czeniem s艂u偶by spojrze膰 na ten do艣膰 oryginalny rodzaj taks贸wki, volvo w艂a艣nie rusza艂o. Policjant pojecha艂 za nim kilka kilometr贸w. Z dalszej obserwacji zrezygnowa艂, gdy ci臋偶ar贸wka wjecha艂a na autostrad臋 wiod膮c膮 do Lozanny.

W pierwszym odruchu Pr茅v么t chcia艂 gna膰 za ni膮 co si艂 w silniku wynaj臋tej alfy, ale po chwili zastanowienia zrezygnowa艂 i zag艂臋bi艂 si臋 w studiowanie mapy Szwajcarii.

Autostrada, kt贸r膮 pojecha艂 Roger, wiod艂a wzd艂u偶 Jeziora Genewskiego do Lozanny i dalej w g艂膮b Szwajcarii. Niedaleko za Genew膮 odchodzi艂a na p贸艂noc szosa, kt贸ra wiod艂a do Francji. By艂o jednak ma艂o prawdopodobne, aby Roger mia艂 zamiar wraca膰 do Francji. A zatem pojecha艂 do Lozanny, a st膮d by膰 mo偶e do Berna, Lucerny albo Zurychu, a mo偶e nawet do Niemiec. Ale by艂a jeszcze jedna mo偶liwo艣膰. W okolicach Vevey autostrada rozdziela艂a si臋 i jedna z jej nitek wiod艂a na po艂udnie, ku granicy w艂oskiej. Pr茅v么t spojrza艂 na zegarek.

Je偶eli pojecha艂 w g艂膮b Szwajcarii, znajd臋 go wcze艣niej czy p贸藕niej, je偶eli jednak w kierunku granicy w艂oskiej, czasu mam naprawd臋 niewiele鈥.

Z艂o偶y艂 map臋 i wskoczy艂 do alfy. Skierowa艂 si臋 na wsch贸d, przekroczy艂 granic臋 francusk膮 i szos膮 przez Thonnon objecha艂 Jezioro Genewskie od po艂udnia. Zn贸w przekroczy艂 granic臋 i wjecha艂 na terytorium Szwajcarii. Do skrzy偶owania w St. Maurice dotar艂 wcze艣niej ni偶 jad膮ca d艂u偶sz膮 drog膮 ci臋偶ar贸wka. Nie czeka艂 d艂ugo. Po dwunastu minutach ogromne, pomara艅czowe volvo z rykiem przemkn臋艂o przez skrzy偶owanie.

G-345 765 Tak... to jest to 鈥 Pr茅v么t posuwaj膮c si臋 za ci臋偶ar贸wk膮 sprawdza艂 jej numery rejestracyjne. 鈥 Temu policjantowi z Genewy naprawd臋 nale偶y si臋 awans.

Teraz oderwa艂 niemal przyro艣ni臋te do kierownicy r臋ce i z g艂臋bokim westchnieniem otar艂 zimny pot z czo艂a.

Uff... niewiele brakowa艂o wci膮偶 jeszcze dr偶膮cymi r臋kami zapali艂 papierosa i najg艂臋biej, jak tylko m贸g艂, wci膮gn膮艂 w p艂uca s艂odki dym.

Powoli wysiad艂 z samochodu i obszed艂 go naoko艂o. Drzwi od strony pasa偶era by艂y wgniecione tak g艂臋boko, 偶e nie da艂o si臋 ich otworzy膰, blachy zgniot艂y si臋 jak w hydraulicznej prasie, a lakier poodpryskiwa艂 na wszystkie strony.

Wr贸ci艂 do samochodu i wyci膮gn膮艂 map臋. Znajdowa艂 si臋 dwa, mo偶e trzy kilometry przed Sion. Dalej droga ju偶 wiod艂a prosto do prze艂臋czy Simplon i dalej w g艂膮b w艂oskiej Lombardii.

Gdyby za艂atwili mnie par臋 kilometr贸w wcze艣niej, ju偶 bym ich nie znalaz艂鈥.

W Martigny, dwadzie艣cia pi臋膰 kilometr贸w wcze艣niej, droga rozwidla艂a si臋 i obok tej, kt贸r膮 jechali, by艂a jeszcze druga, prowadz膮ca tak偶e do W艂och, ale przez Prze艂臋cz 艢wi臋tego Bernarda.

No, trzeba si臋 ruszy膰鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, uruchomi艂 silnik i pokiereszowana alfa ruszy艂a w kierunku Sion.



* * *

No i co o tym my艣lisz?

Wiem, o czym pan m贸wi, szefie, ale wydaje mi si臋, 偶e tym razem to naprawd臋 przypadkowy kierowca 鈥 obaj wpatrywali si臋 w mask臋 jad膮cego za nimi 偶贸艂tego fiata.

Nie jestem o tym ca艂kiem przekonany, ale mo偶e masz racj臋 鈥 Roger nie by艂 szale艅cem i wiedzia艂, 偶e nie mo偶e spycha膰 z szosy wszystkich samochod贸w, kt贸re wydawa艂y mu si臋 podejrzane, bo jecha艂y za ci臋偶ar贸wk膮 przez par臋 kilometr贸w.

Niech pan si臋 rozejrzy, szefie, po tych szosach je藕dzi tysi膮ce 偶贸艂tych fiat贸w. To przecie偶 W艂ochy.

Roger oderwa艂 wzrok od wstecznego lusterka i rozejrza艂 si臋 wok贸艂. Rzeczywi艣cie, kierowca mia艂 racj臋, w艂a艣nie z przeciwka nadje偶d偶a艂y dwa niemal identyczne, jak ten za nimi, 偶贸艂te fiaciki.

Widzi pan!

No c贸偶, nie podzielam twojego optymizmu, ale zobaczymy.

O! Szefie! Niech pan spojrzy, wyprzedza nas! 鈥 krzykn膮艂 kierowca.

Z lewej strony ci臋偶ar贸wki pojawi艂 si臋 mkn膮cy z du偶膮 szybko艣ci膮 samoch贸d.

Sp贸jrz na numery! 鈥 krzykn膮艂 Roger wychylaj膮c si臋 ze swego fotela.

S膮 zupe艂nie zamazane b艂otem... nic z tego.

Tak, rzeczywi艣cie 鈥 Roger opad艂 na fotel i przygl膮da艂 si臋 oddalaj膮cemu si臋 samochodowi.

Bez w膮tpienia siedzia艂o w nim dw贸ch pasa偶er贸w, a w艂a艣ciwie dwoje. Za kierownic膮 m臋偶czyzna, a obok niego...

Tak, nie ma w膮tpliwo艣ci... to by艂a kobieta. D艂ugie w艂osy powiewa艂y poruszane wiatrem wpadaj膮cym przez uchylone okno. To chyba jednak nie on, czy bra艂by ze sob膮 kobiet臋?鈥

Dop贸ki nie zapad艂y ciemno艣ci i kolory samochod贸w nie rozmaza艂y si臋 w mroku, Roger nie pozby艂 si臋 w膮tpliwo艣ci i ka偶dy mijaj膮cy ci臋偶ar贸wk臋 偶贸艂ty fiat wywo艂ywa艂 lekkie uk艂ucie w sercu.

Wi臋c jednak mnie 艣ledzi. Nie ma co do tego w膮tpliwo艣ci, cho膰 tych 偶贸艂tych fiat贸w rzeczywi艣cie jest tu wiele. W Pary偶u zgubi艂em go z 艂atwo艣ci膮, a teraz jest tutaj... Mo偶e jednak si臋 myl臋... Czy偶bym dosta艂 jakiej艣 obsesji na punkcie tego policjanta...?鈥

Psiakrew! Musz臋 si臋 wzi膮膰 w gar艣膰!

Pan co艣 m贸wi艂, szefie?

Nic, zajmij si臋 lepiej kierownic膮 鈥 Roger by艂 z艂y, 偶e kierowca wtr膮ca si臋 w nie swoje sprawy.

Poczekaj, Pr茅v么t鈥 鈥 mrukn膮艂 do siebie.



* * *

Komisarz dogoni艂 ich przy samym ko艅cu Lago Maggiore i ju偶 nie mia艂 zamiaru da膰 si臋 wyko艂owa膰. 呕贸艂ty fiat, polecony przez w艂a艣ciciela salonu samochodowego w Sion, okaza艂 si臋 rzeczywi艣cie idealnym dla niego samochodem. W Sion kupi艂 tak偶e dwie peruki, m臋ski kapelusz i kilka innych drobiazg贸w, kt贸re teraz oddawa艂y mu nieocenione us艂ugi. Dzi臋ki nim m贸g艂 co kilkadziesi膮t kilometr贸w zmienia膰 towarzysza podr贸偶y. Raz by艂a nim sza艂owa blondynka z w艂osami do ramion, innym razem uczesana w wysoki kok nobliwa niewiasta b膮d藕 tajemniczy m臋偶czyzna w zsuni臋tym na ty艂 g艂owy kapeluszu. Posta膰 pasa偶era uformowa艂 z kilku odpowiednio zrolowanych koc贸w, g艂ow臋 kupi艂 w sklepie z przyborami fryzjerskimi.

Kilkakrotnie zmienia艂 numery rejestracyjne, raz na dach naci膮gn膮艂 kawa艂 brezentu, to zab艂oci艂 samoch贸d a偶 po szyby, to zn贸w umy艂 go w przydro偶nej myjni. Dzi臋ki tym zabiegom pasa偶erowie ci臋偶ar贸wki nie mieli poj臋cia, 偶e 艣ledz膮cy ich policjant jest tu偶 za nimi, niedaleko przed nimi lub momentami ko艂o nich.

W ten spos贸b dotarli do Mediolanu. Ci臋偶ar贸wka omin臋艂a miasto obwodnic膮, po czym wjecha艂a na szos臋 w kierunku Pawii. Pr茅v么t jecha艂 jaki艣 czas za ni膮, potem w g臋stniej膮cym mroku, wyprzedzi艂 j膮, odjecha艂 spory kawa艂ek naprz贸d i czeka艂 na poboczu par臋 kilometr贸w za Binasco. Min臋艂o dziesi臋膰, potem pi臋tna艣cie, dwadzie艣cia minut, a volvo jakby si臋 zapad艂o pod ziemi臋.

Cholera, musia艂em ich zgubi膰, i to akurat teraz鈥 鈥 Pr茅v么t przekr臋ci艂 kluczyk i gdy silnik zamrucza艂, ruszy艂 z piskiem opon. Przeci膮艂 szos臋 i wyciskaj膮c, ile si臋 da, z samochodu, ruszy艂 w przeciwnym kierunku. Dotar艂 do miejsca, w kt贸rym wyprzedzi艂 ci臋偶ar贸wk臋, lecz po volvie nie pozosta艂o ani 艣ladu.



* * *

Roger przygl膮da艂 si臋 艂ysemu W艂ochowi, kt贸ry niczym karabin maszynowy rzuca艂 do s艂uchawki g艂o艣ne s艂owa. Na chwil臋 odwr贸ci艂 g艂ow臋 i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Jeszcze kilka okrzyk贸w i W艂och od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 z wyrazem zadowolenia na twarzy.

Kiedy tu b臋d膮? 鈥 spyta艂 Roger.

Nie martw si臋, Bernard, b臋d膮 tu przed 艣witem, ale czy jeste艣 przekonany, 偶e b臋d膮 nam potrzebni?

Znasz mnie, Giovanni, i wiesz, 偶e nie nale偶臋 do ludzi, kt贸rzy rzucaj膮 s艂owa na wiatr lub wpadaj膮 w panik臋 na pierwszy sygna艂 niebezpiecze艅stwa.

No tak, tak, oczywi艣cie, ale nie lubi臋 tych ludzi i... 鈥 Giovanni u艣miecha艂 si臋 szeroko, ale wida膰 by艂o, 偶e jaka艣 my艣l nie daje mu spokoju.

Nie martw si臋, mo偶e rzeczywi艣cie nie b臋dzie to potrzebne 鈥 uspokaja艂 go Roger.

Nie dziw si臋. Ty odjedziesz, a ja tu zostan臋. Gdyby si臋 co艣 sta艂o, m贸g艂bym mie膰 nieprzyjemno艣ci i...

Nie poznaj臋 ci臋, Giovanni. Co si臋 z tob膮 dzieje?

No c贸偶, starzej臋 si臋 鈥 W艂och smutno pokiwa艂 g艂ow膮.

Roger tak偶e to zauwa偶y艂, cho膰 w wygl膮dzie W艂ocha od czas贸w interesu z Czombem nie zasz艂y wi臋ksze zmiany. Psychicznie zmieni艂 si臋 jednak bardzo. Sta艂 si臋 strachliwy, pe艂en obaw. Szpetota m臋skiej oty艂o艣ci i staro艣ci brzydzi艂a Rogera jak chyba nic w 偶yciu, ale wiedzia艂, 偶e Giovanni jest znakomitym wsp贸艂pracownikiem.

Wiem, o czym my艣lisz, Bernard 鈥 Giovanni odgad艂 my艣li Rogera 鈥 ale i ty kiedy艣 b臋dziesz mia艂 do艣膰.

By膰 mo偶e 鈥 pokiwa艂 g艂ow膮 Roger. 鈥 Ale zajmijmy si臋 lepiej robot膮, bo widz臋, 偶e twoi ludzie nie spiesz膮 si臋 specjalnie z roz艂adunkiem.

Oczywi艣cie, masz racj臋 鈥 Giovanni stan膮艂 tu偶 ko艂o niego. 鈥 Zaraz ich pogoni臋 鈥 zapowiedzia艂.

Wykruszaj膮 si臋 prawdziwi fachowcy鈥 鈥 Roger przygl膮da艂 si臋, jak grubas ku艣tyka na swych patykowatych nogach przez podw贸rko. 鈥 To ju偶 chyba ostatni tego typu interes, nie ma ich z kim robi膰... Chyba pozostan臋 przy obrazach. Ten interes naprawd臋 ma przed sob膮 wielk膮 przysz艂o艣膰鈥.

Roger wyszed艂 przed budynek i z przyjemno艣ci膮 odetchn膮艂 czystym powietrzem nocy. Poganiani przez Giovanniego robotnicy zacz臋li si臋 wreszcie uwija膰 i we wn臋trzu ci臋偶ar贸wki pozosta艂o ju偶 niewiele paczek. Robotnicy wnosili je do rz臋si艣cie o艣wietlonej hali, z kt贸rej dobiega艂 szum pracuj膮cych maszyn. Roger podni贸s艂 g艂ow臋. Nad nim wisia艂o ci臋偶kie, grudniowe niebo, a na jego tle ciemniejsz膮 plam膮 rysowa艂y si臋 szczyty i zbocza wzg贸rz otaczaj膮cych dolin臋, w 艣rodku kt贸rej usytuowano zak艂ady Giovanniego. Wolnym krokiem obszed艂 hal臋, w kt贸rej trwa艂a ju偶 praca, i znalaz艂 si臋 na ty艂ach zak艂adu, gdzie by艂o nieco ciszej. Przysiad艂 na jakim艣 kamieniu, gdy nagle us艂ysza艂 ze stoku najbli偶szego wzg贸rza co艣 jakby szum silnika samochodu. Wbi艂 oczy w mrok i by艂 pewny, 偶e widzi przesuwaj膮c膮 si臋 po wzg贸rzu ja艣niejsz膮 plam臋. Po kilku sekundach szum silnika ucich艂, a plama rozp艂yn臋艂a si臋 w ciemno艣ci.



* * *

Na stacji benzynowej w Binasco dowiedzia艂 si臋, 偶e poszukiwana przez niego ci臋偶ar贸wka tankowa艂a tu benzyn臋 jakie艣 p贸艂 godziny wcze艣niej. A zatem znikn臋艂a mi臋dzy Binasco a parkingiem, na kt贸rym jej oczekiwa艂, oko艂o siedmiu kilometr贸w za miastem.

Pr茅v么t jeszcze raz przejecha艂 ten odcinek szosy. W bok od niej odchodzi艂y trzy boczne drogi. Na szcz臋艣cie nie by艂y asfaltowane, a jedynie powierzchownie utwardzone i przeje偶d偶aj膮ce nimi samochody pozostawia艂y do艣膰 wyra藕ne 艣lady. Na trzeciej z kolei odszuka艂 odciski opon, jakie mog艂a pozostawi膰 tylko du偶a ci臋偶ar贸wka.

Ze zgaszonymi reflektorami, powolutku zag艂臋bia艂 si臋 w poci臋ty wzg贸rzami i w膮wozami teren. Po przejechaniu oko艂o trzech kilometr贸w min膮艂 z prawej wysoki mur i masywn膮 metalow膮 bram臋. Ciemno艣膰 za nimi nie by艂a tak g艂臋boka, gdy偶 roz艣wietla艂o j膮 kilka ustawionych na wysokich s艂upach lamp. Niedaleko za ogrodzeniem znalaz艂 jeszcze w臋偶sz膮 drog臋 prowadz膮c膮 na zbocze s膮siedniego wzg贸rza. Powolutku, nadal ze zgaszonymi reflektorami, fiat wspina艂 si臋 pod g贸r臋. Za jednym z zakr臋t贸w roztoczy艂 si臋 przed Pr茅v么tem widok, jakiego oczekiwa艂. W dole, w 艣rodku doliny, sta艂y o艣wietlone budynki zak艂adu przemys艂owego, przed kt贸rego bram膮 by艂 przed chwil膮.

Huta albo walcownia鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, przygl膮daj膮c si臋 budynkom, kr臋c膮cym si臋 mi臋dzy nimi ludziom, a zw艂aszcza robotnikom pracowicie wynosz膮cym jakie艣 ci臋偶kie paczki z wn臋trza zaparkowanej przed jedn膮 z hal ci臋偶ar贸wki.

Komisarz zatrzyma艂 fiata za k臋p膮 suchych krzak贸w, kt贸re zas艂ania艂y go przed wzrokiem ludzi z do艂u. Wy艂膮czy艂 silnik i wysiad艂. Stan膮艂 ko艂o samochodu i przy艂o偶y艂 do oczu lornetk臋.

Robotnicy sko艅czyli w艂a艣nie wy艂adunek, zamkn臋li ci臋偶ar贸wk臋, kt贸ra natychmiast odjecha艂a gdzie艣 na bok. Z wn臋trza hali wyszed艂 艂ysy jegomo艣膰 i zmierza艂 w stron臋 budynku biurowego. Zawo艂any przez kogo艣, kto wy艂oni艂 si臋 z mroku, zatrzyma艂 si臋. Pr茅v么t przycisn膮艂 mocniej do oczu okulary lornetki.

Cz艂owiekiem spaceruj膮cym w ciemno艣ci by艂 Bernard Roger.



* * *

Wydawa艂o mu si臋, 偶e obudzi艂o go zimno, ale to nie by艂o to, a w艂a艣ciwie nie tylko to. Rozprostowa艂 zesztywnia艂e pomimo grubego koca nogi i roztar艂 zzi臋bni臋te r臋ce.

Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e nie zaci膮gn膮艂 mnie do Norwegii鈥 鈥 pomy艣la艂.

Wreszcie do jego 艣wiadomo艣ci dotar艂 w艂a艣ciwy pow贸d przebudzenia. Z do艂u, z doliny, dobiega艂 r贸wnomierny szum silnika. Pr茅v么t ostro偶nie wyjrza艂 zza krzak贸w. Ci臋偶ar贸wka zn贸w sta艂a przed g艂贸wn膮 hal膮 zak艂adu, robotnicy zamykali jej ogromn膮 skrzyni臋, a ko艂o szoferki sta艂 Roger, pogr膮偶ony w rozmowie ze 艣miesznym grubasem. Po chwili podali sobie r臋ce, robotnicy otworzyli bram臋 i Roger wskoczy艂 na stopie艅 ci臋偶ar贸wki. Nie by艂o na co czeka膰. Pr茅v么t wykorzysta艂 moment, gdy wszyscy na dole byli zaj臋ci ci臋偶ar贸wk膮, manewruj膮c膮 na podje藕dzie, zwolni艂 r臋czny hamulec i fiat z wy艂膮czonym silnikiem, powoli, chrz臋szcz膮c cicho oponami, potoczy艂 si臋 w d贸艂 po 偶wirowej drodze.

Jad膮 zn贸w do szosy鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, gdy przed jednym z zakr臋t贸w dostrzeg艂 jeszcze, 偶e ci臋偶ar贸wka wytoczy艂a si臋 z bramy i ruszy艂a w kierunku, z kt贸rego wczoraj przyjechali.

Fiat Pr茅v么ta by艂 ju偶 na dole. Komisarz w艂a艣nie mia艂 zamiar uruchomi膰 silnik i wyjecha膰 na drog臋, gdy nagle us艂ysza艂 zbli偶aj膮cy si臋 ryk silnika. Zza zakr臋tu wyskoczy艂 identyczny jak jego 偶贸艂ty samoch贸d. Pr茅v么t zd膮偶y艂 dostrzec dwie roze艣miane m艂ode twarze pary wracaj膮cej z jakiej艣 nocnej eskapady. Samoch贸d przemkn膮艂 ko艂o niego ostrym po艣lizgiem. Z sympati膮 odprowadza艂 m艂odych wzrokiem, gdy nagle ich w贸z zako艂ysa艂 si臋 nienaturalnie, zarzuci艂 i z ogromn膮 pr臋dko艣ci膮 run膮艂 na przydro偶ne drzewo. Do uszu Pr茅v么ta dotar艂 odg艂os serii z pistolet贸w maszynowych, a zaraz potem og艂uszaj膮cy huk i drzewo wraz z rozbitym o jego pie艅 samochodem zamieni艂y si臋 w gigantyczny gejzer ognia.

Komisarz b艂yskawicznym ruchem przekr臋ci艂 kluczyk, docisn膮艂 peda艂 gazu i jego fiat, wyrzucaj膮c spod k贸艂 fontanny 偶wiru, wypad艂 na drog臋. Ko艂o p艂on膮cego samochodu nieco zwolni艂, ale natychmiast doda艂 gazu, widz膮c wyskakuj膮cych zza ska艂 trzech uzbrojonych m臋偶czyzn. Ich twarze wyra偶a艂y najwy偶sze zdumienie na widok drugiego 偶贸艂tego fiata. Na moment zg艂upieli i ta chwila pozwoli艂a Pr茅v么towi bezpiecznie si臋 oddali膰. Puszczone za nim serie ju偶 nie mog艂y dosi臋gn膮膰 celu.

A wi臋c jednak si臋 nie pomyli艂em鈥 pomy艣la艂 Roger, s艂ysz膮c dalek膮 kanonad臋 i zaraz potem wybuch.

Co to? 鈥 kierowca patrzy艂 na niego zdziwionym wzrokiem.

Nie wiem, mo偶e polowanie 鈥 odpowiedzia艂 oboj臋tnie.

Chyba przy pomocy granat贸w.

To ju偶 nie nasza sprawa 鈥 Roger poprawi艂 si臋 na fotelu. Po chwili us艂ysza艂 jeszcze dwie czy trzy serie.

No c贸偶, 偶egnaj, Pr茅v么t. Je艣li to naprawd臋 by艂e艣 ty鈥.



* * *

Dopiero gdy min臋li Torton臋, Pr茅v么t pozby艂 si臋 w膮tpliwo艣ci co do celu podr贸偶y jad膮cej kilkaset metr贸w przed nim ci臋偶ar贸wki. Trzyma艂 si臋 od niej z daleka, daj膮c si臋 wyprzedza膰 innym samochodom, kt贸rych w艂a艣cicielom si臋 spieszy艂o. Jecha艂 wolno i spokojnie, dbaj膮c jedynie o to, by nie przeoczy膰 zjazdu ci臋偶ar贸wki gdzie艣 w boczn膮 drog臋. Przypuszcza艂, 偶e jest to ma艂o prawdopodobne, ale dopiero za Torton膮 uspokoi艂 si臋 ostatecznie i zadowolony z trafno艣ci w艂asnych przypuszcze艅 doda艂 gazu wyprzedzaj膮c pot臋偶ne volvo.

Droga by艂a prosta i nie wymaga艂a od kierowcy du偶ej uwagi. Pr茅v么t mia艂 teraz czas na przemy艣lenie wydarze艅 ostatnich dni, ale na razie tego nie robi艂. Nie m贸g艂 op臋dzi膰 si臋 od wspomnienia tych dw贸ch m艂odych weso艂ych twarzy, kt贸re w ci膮gu kilku chwil zmieni艂y si臋 w kupk臋 szarego popio艂u.

To musi by膰 naprawd臋 wa偶na sprawa, panie Roger, je艣li decyduje si臋 pan na takie numery鈥 鈥 komisarz nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, kto sprowadzi艂 bandzior贸w i kto im zap艂aci艂 za robot臋, kt贸r膮 spartolili.

Kt贸ry to ju偶 zamach na moje biedne 偶ycie? 鈥 zastanawia艂 si臋. 鈥 W San Francisco to raz, w San Diego dwa, wczoraj pod Sion i dzisiaj... do tej pory cztery. Ma pan cholernie du偶o szcz臋艣cia, panie Pr茅v么t鈥 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 do w艂asnego oblicza odbitego we wstecznym lusterku samochodu.

Po prawej stronie szosy zobaczy艂 tablic臋 z napisem Genova. Tak, nie mia艂 najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e Roger zmierza w艂a艣nie tutaj, do najbli偶szego portu morskiego.

Komisarz zatrzyma艂 samoch贸d przed przydro偶n膮 knajpk膮 i wszed艂 na 艣niadanie. Gdy wci膮gn膮艂 w nozdrza zapach kawy i 艣wie偶ego pieczywa, poczu艂, jak bardzo jest g艂odny.

Kiedy ja ostatnio jad艂em?鈥 鈥 usi艂owa艂 sobie przypomnie膰. Czym pr臋dzej zam贸wi艂 kaw臋, jajka, szynk臋 i zasiad艂 przy stoliku pod oknem, przygl膮daj膮c si臋 p臋dz膮cym szos膮 samochodom. Gdy ze smakiem zaci膮ga艂 si臋 pierwszym w tym dniu papierosem, zobaczy艂 volvo Rogera, mijaj膮ce tablic臋 z napisem Genova.



* * *

Tak bardzo lubi pan patrze膰 na jachty? 鈥 w艂a艣ciciel baru podawa艂 Pr茅v么towi ju偶 czwart膮 szklank臋 wina.

Ten klient siedzia艂 tu ju偶 od dobrych paru godzin i w g艂臋bokim zamy艣leniu wygl膮da艂 przez okno, za kt贸rym rozci膮ga艂 si臋 przepi臋kny widok na port jachtowy.

Co prosz臋... 鈥 g艂os barmana przerwa艂 ci膮g my艣li komisarza. 鈥 A, nie, nie... Po prostu czekam tu na... 鈥 Pr茅v么t zawiesi艂 g艂os, szukaj膮c jakiego艣 sensownego wyt艂umaczenia, ale W艂och znalaz艂 je sam.

Rozumiem, rozumiem 鈥 u艣miechn膮艂 si臋, przymru偶aj膮c jedno oko. 鈥 Dyskrecja rzecz 艣wi臋ta, zw艂aszcza je艣li dotyczy kobiet.

No w艂a艣nie 鈥 ucieszy艂 si臋 Pr茅v么t.

Musz臋 przyzna膰, 偶e nie m贸g艂 pan wybra膰 lepiej. W moim barze nikt niepowo艂any pa艅stwa nie spotka 鈥 oczy W艂ocha rzuca艂y chytre spojrzenia. 鈥 Bywaj膮 tu tylko marynarze z tych tam jacht贸w 鈥 szerokim gestem wskaza艂 nabrze偶e. 鈥 Ale niech si臋 pan nie obawia, pa艅skiej towarzyszce tu nic nie grozi. Dbam o reputacj臋 mojej firmy, a poza tym na jachtach pracuj膮 ludzie specjalnie dobrani, a nie jaka艣 tam ho艂ota.

Pr茅v么t pomy艣la艂, 偶e mo偶e si臋 czego艣 dowie od tego gadu艂y, wi臋c podtrzymywa艂 rozmow臋.

鈥 鈥Gwiazda Morza鈥 pewnie lada chwila wyjdzie w rejs. Czy zna pan ten jacht? 鈥 Pr茅v么t wskaza艂 pi臋kny jacht zacumowany niemal na wprost okien baru.

M贸wi膮c szczerze, nie. Przyp艂yn膮艂 tu kilka dni temu i, co dziwne, 偶aden marynarz nie wpad艂 do mnie nawet na chwil臋. W og贸le nie widzia艂em, 偶eby kto艣 schodzi艂 na l膮d.

Mo偶e nie musieli? 鈥 dr膮偶y艂 uparcie Pr茅v么t.

E tam, nie musieli! Pomijam ju偶 inne sprawy, ale zapasy... 鈥 W艂och wbija艂 wzrok w powoli gin膮ce w zapadaj膮cym mroku nabrze偶e.

Pr茅v么t spojrza艂 na zegarek. Dochodzi艂a sz贸sta. Siedzia艂 tu ju偶 p贸艂 dnia i czas wyznacza艂y mu opr贸偶niane na zmian臋 fili偶anki kawy i szklanki wina.

Zapasy, powiada pan, pewnie przywie藕li je t膮 ci臋偶ar贸wk膮 鈥 siedzia艂 teraz bokiem do okna i od d艂u偶szej chwili nie wygl膮da艂 przez nie.

Nie... nie... Niech pan tylko spojrzy... to dziwne 鈥 W艂och nadal wpatruj膮c si臋 w okno przysiad艂 ko艂o Pr茅v么ta.

Ten wyjrza艂 na zewn膮trz. Volvo sta艂o ju偶 od po艂udnia zaparkowane przy burcie jachtu. Skrzynia ci臋偶ar贸wki przes艂ania艂a znaczn膮 cz臋艣膰 pok艂adu, ale i na widocznej cz臋艣ci panowa艂 absolutny spok贸j. Gdyby nie marynarze, kt贸rzy pojawili si臋, gdy volvo wjecha艂o na nabrze偶e, i Roger znikaj膮cy na oczach Pr茅v么ta pod pok艂adem, mo偶na by przypuszcza膰, 偶e jacht jest pozbawiony za艂ogi. Przez sze艣膰 godzin nikt nie pojawi艂 si臋 na pok艂adzie, a do uszu Pr茅v么ta nie dotar艂 nawet najmniejszy odg艂os 偶ycia.

Teraz jak za dotkni臋ciem czarodziejskiej r贸偶d偶ki wszystko si臋 zmieni艂o. Do ci臋偶ar贸wki podjecha艂 samoch贸d z zamontowanym 偶urawiem i rozpocz膮艂 si臋 wy艂adunek. Rami臋 偶urawia zag艂臋bi艂o si臋 w skrzyni volva i po chwili ukaza艂o si臋 z uwieszon膮 na pot臋偶nym haku kotwic膮.

Co to wszystko znaczy? Co jest takiego w tych kotwicach, 偶e Roger osobi艣cie nadzoruje ich transport?

Czy zrobiono je w tej hucie ko艂o Binasco? Co Roger wi贸z艂 z Genewy? Metal na kotwice? Tyle tych pyta艅 i na 偶adne nie mam odpowiedzi. A mo偶e co艣 w nich zatopili? Ale co? Obrazu si臋 nie da, rze藕by raczej nie... Zaraz... ale mo偶na...鈥

Wie pan co?! 鈥 g艂o艣ny okrzyk W艂ocha przerwa艂 w膮tek my艣li komisarza.

Zamy艣lony, nawet nie zauwa偶y艂, 偶e barman go opu艣ci艂, znikn膮艂 gdzie艣 na zapleczu, a teraz powraca艂, krzycz膮c ju偶 z daleka:

Zadzwoni艂em do mojego przyjaciela w kapitanacie i powiedzia艂 mi, 偶e 鈥濭wiazda Morza鈥 wyp艂ywa dzi艣 w nocy w rejs do Bejrutu.

Czy powiedzia艂 mu pan o kotwicach? 鈥 spyta艂 Pr茅v么t jakby od niechcenia, oddany swoim dociekaniom i zadowolony z ich wyniku.

Co pan! A co mnie to obchodzi? 鈥 odpowiedzia艂 W艂och.

Komisarz wyjrza艂 przez okno. D藕wig ju偶 odjecha艂. Na pok艂adzie 鈥濭wiazdy Morza鈥 pojawi艂 si臋 Roger, odprowadzaj膮cy do trapu kierowc臋 ci臋偶ar贸wki. Volvo ruszy艂o z rykiem silnika. Roger zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 na pok艂adzie, popatrzy艂 w niebo, g艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze, po czym znikn膮艂 w kokpicie. 艢wiat艂a zgas艂y i jacht spowi艂a ciemno艣膰.

Co艣 ta pa艅ska przyjaci贸艂ka nie przysz艂a 鈥 w g艂osie W艂ocha nie by艂o ju偶 sympatii. Na jej miejscu pojawi艂a si臋 podejrzliwo艣膰, a nawet zjadliwo艣膰.

Pewnie podejrzewa, 偶e jestem policjantem 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t. 鈥 A jak glina, to od razu do niego inaczej. Ale ja ci臋 te偶 sprawdz臋鈥.

Ano, jako艣 nie 鈥 komisarz podni贸s艂 si臋 od stolika i si臋gn膮艂 do kieszeni.

W艂ocha jakby kopn膮艂 pr膮d. Na widok wypchanego portfela klienta wyskoczy艂 zza baru, na jego twarz powr贸ci艂 u艣miech, a gesty by艂y zn贸w pe艂ne grzeczno艣ci i uni偶enia.

Niech pan si臋 nie martwi... Mo偶e innym razem... Ja w ka偶dym razie zapraszam. 鈥 W艂och, gn膮c si臋 w uk艂onach, odprowadza艂 Pr茅v么ta do drzwi.

Mo偶e kiedy艣 skorzystam 鈥 komisarz patrzy艂 z politowaniem na tego 艣miesznego cz艂owieczka, kt贸ry prawdopodobnie nie lubi艂 policji, ale za to ponad wszystko kocha艂 pieni膮dze.

Nie ty jeden, przyjacielu... nie ty jeden鈥.



* * *

Jacht opu艣ci艂 Genu臋 punktualnie o 贸smej 15 grudnia, ale na jego pok艂adzie nie by艂o Bernarda Rogera. W tym czasie znajdowa艂 si臋 ju偶 w drodze do Marsylii, Paul Pr茅v么t za艣...

No, teraz wreszcie przyszed艂 czas na zastanowienie si臋 nad tym wszystkim鈥. Komisarz rozpar艂 si臋 wygodnie w fotelu lec膮cego do Pary偶a samolotu.

Informacje, jakich dostarczy艂 Chevalier, da艂y mi poj臋cie o osobowo艣ci cz艂owieka i rozleg艂o艣ci prowadzonych przez niego interes贸w, ale nic poza tym. By艂 lub jest jeszcze agentem CIA, ale jak dot膮d Agencja trzyma si臋 ode mnie z daleka. Prawdopodobnie nie poinformowa艂 swoich szef贸w o mojej skromnej osobie. Ale mo偶e to uczyni膰 w ka偶dej chwili, a wtedy sytuacja bardzo si臋 skomplikuje. Gdyby Roger przekona艂 ich, 偶e jestem cz艂owiekiem niebezpiecznym, nie uratowa艂by mnie ani Chevalier, ani prefekt, a mo偶e nawet ja sam nie m贸g艂bym sobie pom贸c. Z tego wzgl臋du potrzebny jest po艣piech. Z drugiej jednak strony... C贸偶 ja w艂a艣ciwie o nim wiem... Prowadzi podejrzane interesy na wielk膮 skal臋, to fakt. Ma ogromne pieni膮dze i jeszcze wi臋ksze znajomo艣ci, te偶 fakt, ale co z tego... Nie ja jeden wiem, 偶e Bernard Roger prowadzi podejrzane interesy, cho膰 mo偶e ja wiem o nich wi臋cej, a mimo to nikt, 艂膮cznie ze mn膮, nie potrafi mu nic udowodni膰. A przecie偶 musi mie膰 gdzie艣 s艂aby punkt. Co mo偶e nim by膰? Sprzedaje obrazy na ca艂ym 艣wiecie, czy jest mo偶liwe, 偶e s膮 one fa艂szywe? Przecie偶, z wyj膮tkiem tego pismaka z Denver, nikt nigdy nie kwestionowa艂 ich autentyczno艣ci! Handluje broni膮 i B贸g wie jeszcze czym, ale robi to pod skrzyd艂ami CIA, co chroni go lepiej ni偶 wszystko inne. Jest peda艂em, ale to tak偶e raczej wzmacnia jego pozycj臋, ni偶 os艂abia. Wiadomo, 偶e homoseksualne lobby jest jednym z najsilniejszych na 艣wiecie. A zatem gdzie szuka膰 tego s艂abego punktu, panie Roger...?鈥

Czy mog艂abym panu w czym艣 pom贸c? 鈥 spyta艂a uprzejmie stewardesa, widz膮c u艣miech na twarzy zamy艣lonego pasa偶era.

S艂ucham... nie, nie, dzi臋kuj臋 bardzo 鈥 Pr茅v么t nie u艣miecha艂 si臋 do stewardesy, nawet jej nie widzia艂. U艣miecha艂 si臋 do swoich my艣li, bo nagle poczu艂, 偶e chyba wie, gdzie jest s艂aby punkt genialnego Bernarda Rogera.



* * *

Chod藕, chcia艂bym ci co艣 pokaza膰 鈥 Janos Kovacs prowadzi艂 Rogera do swojej pracowni.

Co ty tam chowasz? 鈥 dopytywa艂 si臋 Bernard, widz膮c tajemnicz膮 min臋 W臋gra.

Zaraz zobaczysz 鈥 Janos uchyli艂 drzwi i pu艣ci艂 go艣cia przodem.

Wszed艂szy do pracowni Roger oniemia艂. Ca艂e 艣ciany pokrywa艂y gigantycznych rozmiar贸w p艂贸tna. Na jednych 艣redniowieczni rycerze toczyli ze sob膮 za偶arte i krwawe boje 鈥 czerwie艅 krwi zdawa艂a si臋 sp艂ywa膰 a偶 na pod艂og臋, na innych nie znany Rogerowi ksi膮偶臋 czy kr贸lewicz rozwala艂 ogromnym mieczem g艂ow臋 przera偶aj膮cego smoka, na jeszcze innym ko艅 o dzikich i oszala艂ych oczach pochyla艂 si臋 nad trupem zamkni臋tego w b艂yszcz膮cej zbroi rycerza, i tak dalej, i tak dalej.

Janos! 鈥 wydusi艂 z siebie zdumiony Roger. 鈥 Co to jest?

Jak to co? 鈥 Kovacs by艂 lekko ura偶ony. 鈥 Obrazy!

No dobrze, przecie偶 widz臋, ale kto to namalowa艂? 鈥 Bernard z os艂upieniem w oczach rozgl膮da艂 si臋 po sali.

Jak to kto? Ja! 鈥 W臋gier wprost puch艂 z dumy.

Ty?! A po choler臋?!

S艂ucham? 鈥 nie zrozumia艂.

Pytam, po jak膮 choler臋 nagryzmoli艂e艣 te wszystkie bohomazy! 鈥 Roger z w艣ciek艂o艣ci膮 w oczach zwr贸ci艂 si臋 ku nieszcz臋snemu malarzowi.

Przede wszystkim licz si臋 ze s艂owami! 鈥 krzykn膮艂 Kovacs. 鈥 To nie s膮 偶adne bohomazy!

I tym zajmowa艂e艣 si臋 przez ostatnie tygodnie? 鈥 Roger, widz膮c w艣ciek艂o艣膰 W臋gra, nieco 艣ciszy艂 g艂os.

Tak 鈥 w odpowiedzi by艂o nie mniej buntu ni偶 gniewu.

Nic dziwnego, 偶e brakuje ci pieni臋dzy.

Mam zamiar zrobi膰 ma艂膮 wystaw臋 w Madrycie, chyba mi tego nie zabronisz?

Przypomina m艂odego koguta albo boksera, kt贸ry pierwszy raz staje na ringu i wyobra偶a sobie, 偶e gro藕n膮 postaw膮 przestraszy silniejszego rywala. Trzeba zmieni膰 taktyk臋鈥 鈥 pomy艣la艂 Roger.

Przede wszystkim uspok贸j si臋 鈥 uj膮艂 go pod rami臋 i delikatnie wyprowadzi艂 z pracowni. 鈥 O tym porozmawiamy sobie p贸藕niej, teraz mamy inne sprawy na g艂owie. O ile pami臋tam, mia艂e艣 do mnie pretensje o pieni膮dze, wi臋c na razie zajmijmy si臋 tym problemem.

Ale co my艣lisz o moich... 鈥 Kovacs usi艂owa艂 si臋 zatrzyma膰, ale popychany zdecydowanie przez Rogera musia艂 i艣膰 dalej.

Widz臋, 偶e pieni膮dze ju偶 ci臋 nie interesuj膮.

Jak to... Oczywi艣cie, 偶e interesuj膮!

A zatem porozmawiajmy o nich, ale wiesz r贸wnie dobrze jak ja, 偶e d偶entelmeni na trze藕wo nie dyskutuj膮 o forsie, a zatem nalej nam po jednym.

Roger nie lubi艂 pi膰 i nie cierpia艂 takich rozm贸w, ale nie mia艂 wyboru, zw艂aszcza 偶e Janos nie wylewa艂 za ko艂nierz. Siedzieli do bia艂ego rana, Roger poczyni艂 pewne ust臋pstwa, da艂 W臋growi kilka tysi臋cy dolar贸w i obieca艂 nast臋pne. Nad ranem W臋gier zwali艂 si臋 kompletnie pijany, Roger za艣 po p贸艂godzinie opu艣ci艂 will臋, z szumem w g艂owie, ale z poczuciem dobrze spe艂nionego obowi膮zku.

Janos obudzi艂 si臋 ko艂o po艂udnia i z potwornym kacem pocz艂apa艂 do kuchni w poszukiwaniu czego艣 do picia. Przechodz膮c korytarzem, zauwa偶y艂 uchylone drzwi do pracowni. Wszed艂 do 艣rodka i zamar艂. 艢ciany by艂y zupe艂nie puste, za to pod艂og臋 pracowni za艣ciela艂a gruba warstwa poci臋tych no偶em kawa艂k贸w pokrytego farb膮 p艂贸tna.

Z gard艂a W臋gra wyrwa艂 si臋 przyduszony j臋k. Jak nieprzytomny si臋ga艂 po coraz to nowe kawa艂ki p艂贸tna, usi艂uj膮c je z艂o偶y膰 w sensown膮 ca艂o艣膰. Ogarni臋ty sza艂em, rozrzuci艂 w艣ciekle to, co ju偶 z艂o偶y艂, i zerwa艂 si臋 na nogi.

Jezu... zabij臋...! 鈥 krzycza艂, biegaj膮c po pracowni.

Nagle zatrzyma艂 si臋. Na sztalugach dostrzeg艂 du偶膮 kartk臋 papieru.

Drogi Janos!

Gdy ju偶 minie Ci pierwsza w艣ciek艂o艣膰, podzi臋kujesz mi za to, co zrobi艂em. Twoje kicze nie mia艂y najmniejszej warto艣ci, a zabiera艂y Ci zbyt du偶o czasu. Nie sta膰 mnie na to, by utrzymywa膰 nieroba. W lewej kieszeni marynarki znajdziesz spis obraz贸w, kt贸rymi powiniene艣 zaj膮膰 si臋 w najbli偶szym czasie. Gdyby jednak przysz艂o Ci do g艂owy robienie mi na z艂o艣膰, b臋d臋 zmuszony poinformowa膰 w艂adze w臋gierskie o wykryciu cz艂owieka, kt贸ry co prawda wiele lat temu, ale jednak zabi艂 dw贸ch 偶o艂nierzy na granicy W臋gier i Austrii. Mam wra偶enie, 偶e Twoi pobratymcy ch臋tnie rozliczyliby si臋 z Tob膮 za tamto.

艢ciskam Ci臋 i pozdrawiam

B.



* * *

Ach! Naprawd臋 nie wiem, jak mam panom dzi臋kowa膰! Tak si臋 ciesz臋, 偶e pan Roger o mnie nie zapomnia艂 鈥 zapalaj膮ce si臋 z wolna 艣wiat艂a rozja艣nia艂y mrok kinowej salki. 鈥 I w dodatku powiadacie, panowie, 偶e to prezent.

Tak, oczywi艣cie 鈥 skwapliwie przytakn臋li obaj m臋偶czy藕ni.

Naprawd臋 nie wiem, jak si臋 odwdzi臋czy膰 鈥 szejk podni贸s艂 si臋 z fotela, a razem z nim jego go艣cie.

To zupe艂nie zbyteczne, Wasza Wysoko艣膰.

Och, panowie! Dajcie spok贸j z tytu艂ami. Jeste艣my tu zupe艂nie prywatnie. Rozumiecie chyba, 偶e to swoje ma艂e hobby musz臋 trzyma膰 w g艂臋bokiej tajemnicy. W tej salce przestaj臋 by膰 w艂adc膮.

To hobby jest zupe艂nie niewinne.

Go艣cie szejka nie byli co do tego zupe艂nie przekonani. Wci膮偶 jeszcze przed oczami mieli splecione ze sob膮 dwa, trzy, cztery cia艂a, skomplikowane uk艂ady damsko-m臋skie, damsko-damskie i jeden diabe艂 wie jeszcze jakie.

Pan Roger prosi艂 nas jednak o zwr贸cenie si臋 do Waszej... do pana z pewn膮 pro艣b膮.

Oczywi艣cie, s艂ucham.

Wrogowie naszego przyjaciela wysuwaj膮 przeciwko niemu zarzuty o handel fa艂szywymi dzie艂ami sztuki. Aby je odeprze膰, przeprowadzamy na ca艂ym 艣wiecie ekspertyzy obraz贸w sprzedawanych przez Bernarda Rogera. Prosi艂 nas tak偶e o obejrzenie dzie艂, kt贸re sprzeda艂 panu niedawno.

Dzie艂? 鈥 zdziwi艂 si臋 szejk. 鈥 Chyba ma pan na my艣li jedno dzie艂o. Pan Roger sprzeda艂 mi tylko jeden obraz.

Ale偶 tak... Oczywi艣cie, to zwyk艂e przej臋zyczenie... Szejk najwidoczniej nie przyszed艂 jeszcze do siebie po ponad dwugodzinnym pokazie, bo nie zauwa偶y艂 zmieszania go艣ci. Mog艂o to by膰 tak偶e wynikiem niepokoju, jaki zrodzi艂 si臋 w jego sercu, gdy us艂ysza艂 o mo偶liwo艣ci fa艂szerstwa.

Powiada pan, 偶e mo偶e by膰 fa艂szywy? Ale przecie偶 zap艂aci艂em za niego... no, zreszt膮 mniejsza o to. Tak! Je艣li istnieje takie niebezpiecze艅stwo, trzeba to natychmiast sprawdzi膰.

W艂adca Asz Szariki po艂o偶y艂 d艂o艅 na umieszczonym w por臋czy fotela przycisku.

Co pan stwierdzi艂? Czy to falsyfikat? 鈥 dopytywa艂 si臋 niecierpliwie szejk, gdy po godzinie jeden z ekspert贸w oderwa艂 wreszcie wzrok od pieczo艂owicie badanego obrazu.

Mo偶e pan by膰 absolutnie spokojny, obraz jest z pewno艣ci膮 autentyczny.

Chwa艂a niech b臋dzie Allachowi! 鈥 odetchn膮艂 szejk.

Powiedzia艂e艣 to z takim przekonaniem, 偶e chyba nie b臋d臋 ci臋 pyta艂, jaka jest prawda 鈥 rzuci艂 Pr茅v么t, gdy ju偶 siedzieli w samolocie, a 偶贸艂ta pustynia powoli znika艂a pod skrzyd艂ami maszyny.

Paul, to jest wprost nieprawdopodobne! 鈥 Fargues kr臋ci艂 g艂ow膮.

Co jest nieprawdopodobne, 偶e sprzeda艂 mu prawdziwy obraz?

Pos艂uchaj 鈥 nachyli艂 si臋 do ucha komisarza 鈥 gdyby艣 sprowadzi艂 tu dziesi臋ciu najlepszych ekspert贸w, to mog臋 ci zar臋czy膰, 偶e pi臋ciu z nich uzna ten obraz za prawdziwego Renoira, a pi臋ciu z r贸wnym przekonaniem powie, 偶e to falsyfikat.

Nie powiem, 偶eby艣 mnie pocieszy艂 鈥 zas臋pi艂 si臋 Pr茅v么t.

Pocieszy艂em szejka i na dzi艣 limit pociesze艅 ju偶 wyczerpa艂em.

Powiedz mi chocia偶, jakie jest twoje zdanie.

Prawd臋 m贸wi膮c, nie wiem... Wydaje mi si臋, 偶e to falsyfikat, ale je偶eli tak jest w rzeczywisto艣ci, to jego autorem jest geniusz.

Jeszcze jeden! 鈥 j臋kn膮艂 Pr茅v么t.



* * *

Roger wsiad艂 ponownie na sw贸j jacht w Nikozji i bez przyg贸d dotar艂 do Bejrutu. Do portu weszli wieczorem, lecz nie przybili do nabrze偶a jachtowego. Zatrzymali si臋 w basenie, o jakie艣 dwie艣cie metr贸w od brzegu. Z jachtu spuszczono szalup臋 i dwaj marynarze podp艂yn臋li do nabrze偶a, gdzie czeka艂 bia艂y cadillac z kierowc膮 i za偶ywnym Arabem w 艣rodku.

Kierowca wyskoczy艂 z samochodu i s艂u偶bi艣cie wypr臋偶ony otworzy艂 drzwiczki samochodu. Arab wysiad艂 i podtrzymywany przez kierowc臋 i marynarzy zszed艂 po wy艣lizganych schodkach nabrze偶a do 艂odzi. Marynarze chwycili wios艂a i po kilku minutach 艂贸d藕 uderzy艂a o burt臋 jachtu.

Serdecznie witam, panie Szamin 鈥 Roger schyli艂 nisko g艂ow臋, gdy Arab z pomoc膮 marynarzy wdrapa艂 si臋 na pok艂ad.

Witam, witam, monsieur Roger 鈥 Arab k艂ania艂 si臋 jeszcze ni偶ej.

Czy zechce pan napi膰 si臋 czego艣?

Dzi臋kuj臋, ale pora jest do艣膰 p贸藕na i wola艂bym od razu przyst膮pi膰 do sprawy, o ile pan pozwoli 鈥 Arab jeszcze raz si臋 uk艂oni艂.

Zatem prosz臋 do mojej kajuty 鈥 Roger wskaza艂 drzwi prowadz膮ce do prywatnych pomieszcze艅 w艂a艣ciciela jachtu.

Przez rz臋si艣cie o艣wietlony korytarz przeszli do obszernego salonu wype艂nionego przepi臋knymi stylowymi meblami. Pod艂og臋 przykrywa艂 puszysty dywan, 艣ciany by艂y niemal ca艂kowicie zakryte obrazami o tematyce morskiej.

Mam nadziej臋, 偶e wszystko jest w porz膮dku 鈥 Arab usiad艂 na szerokiej kanapie.

Oczywi艣cie, panie Szamin. Towar jest na jachcie, a jeszcze dzi艣 w nocy znajdzie si臋 w pa艅skich r臋kach. No, mo偶e nie dos艂ownie w r臋kach...

Moi ludzie przyb臋d膮 tu o p贸艂nocy i gdy tylko donios膮 mi o zako艅czeniu operacji, przeka偶臋 na pana konto um贸wion膮 sum臋.

Czy zechce pan sprawdzi膰 towar?

Wierz臋 panu na s艂owo, ale handlowe obyczaje wymagaj膮, bym chocia偶 rzuci艂 okiem.

A zatem prosz臋 鈥 Arab i Roger powr贸cili na pok艂ad i przeszli na dzi贸b jachtu.

Roger rozejrza艂 si臋 wok贸艂, lecz na pok艂adzie by艂o pusto. Marynarze, zgodnie z rozkazem, zaszyli si臋 pod pok艂adem. Szef p艂aci艂 zbyt dobrze, by 艣mieli lekcewa偶y膰 jego polecenia.

Bernard wyci膮gn膮艂 z kieszeni pilnik i szybkimi ruchami zacz膮艂 zdziera膰 warstw臋 farby pokrywaj膮c膮 jedn膮 z kotwic.

Gotowe 鈥 rzuci艂 odsuwaj膮c si臋 na bok.

Arab podszed艂 do kotwicy, spojrza艂 na ods艂oni臋ty spod farby metal, potar艂 lekko palcem jego powierzchni臋, zadrapa艂 paznokciem i odwr贸ci艂 si臋 ku Rogerowi.

W porz膮dku, zreszt膮 wiedzia艂em o tym i bez tej pr贸by. A druga?

Druga jest, niestety, na dnie, ale pa艅scy ludzie b臋d膮 mogli obejrze膰 j膮 dok艂adnie w czasie akcji.

A zatem... 鈥 Arab wyci膮gn膮艂 ku wsp贸lnikowi pulchn膮 d艂o艅.



* * *

Roger drzema艂 spokojnie na mi臋kkiej sofie, gdy do drzwi kajuty kto艣 cicho zastuka艂.

Kto tam? 鈥 spyta艂 podnosz膮c si臋 na 艂okciu i zapalaj膮c ma艂膮 lampk臋.

Szefie, czy m贸g艂by pan wyj艣膰 na pok艂ad? 鈥 dobieg艂 zza drzwi g艂os Michela, kapitana 鈥濭wiazdy Morza鈥.

Roger spojrza艂 na zegarek, do p贸艂nocy pozosta艂o jeszcze p贸艂 godziny, musia艂o si臋 zatem sta膰 co艣 wa偶nego, skoro Michel zdecydowa艂 si臋 go obudzi膰.

Niech pan spojrzy, szefie 鈥 stali ko艂o burty zwr贸conej w stron臋 otwartego morza.

Roger przyzwyczaja艂 oczy do ciemno艣ci i wbija艂 wzrok w ciemn膮 to艅 wody, kt贸r膮 wskazywa艂a wyci膮gni臋ta r臋ka Michela. Dopiero po d艂u偶szej chwili zauwa偶y艂 to, co chciano mu pokaza膰. Woda by艂a g艂adka jak szyba, lecz co jaki艣 czas ukazywa艂y si臋 na niej b膮belki powietrza.

Co to znaczy?

Kto艣 jest pod wod膮 i p艂ywa pod naszym kilem.

Na ludzi Szamina za wcze艣nie... Kto to mo偶e by膰?

Nie wiem, szefie.

No to sprawd藕cie, i to szybko! 鈥 Roger pozosta艂 przy burcie, wpatruj膮c si臋 w przesuwaj膮ce si臋 powoli w stron臋 dzioba b膮ble, a Michel cichym gwizdni臋ciem przywo艂a艂 trzech marynarzy. Kr贸tko wyja艣ni艂 im, o co chodzi, i wszyscy czterej zbli偶yli si臋 szybko do Rogera. Jeden z marynarzy zapali艂 latark臋, o艣wietli艂 wod臋 i pojawiaj膮ce si臋 w niej b膮belki powietrza.

Zga艣 to! 鈥 warkn膮艂 Michel.

Bez 艣wiat艂a i ha艂asu 鈥 wolno wycedzi艂 Roger. 鈥 O ile to mo偶liwe, chc臋 go mie膰 偶ywego 鈥 doda艂 z naciskiem.

Trzej marynarze b艂yskawicznie zrzucili ubrania i za艂o偶yli akwalungi, po czym w absolutnej ciszy zsun臋li si臋 do wody. Roger z napi臋ciem obserwowa艂 g艂adk膮 tafl臋 wody. Najpierw nie dzia艂o si臋 nic, tylko na pokrytej t艂ustymi plamami smaru i ropy powierzchni wody przyby艂o b膮bli. Odwr贸ci艂 si臋 i spojrza艂 w kierunku l膮du. Nabrze偶e o艣wietla艂y g臋sto stoj膮ce latarnie, ale w ich blasku nie by艂o wida膰 nikogo, kto m贸g艂by zobaczy膰 lub us艂ysze膰 to, co dzia艂o si臋 na jachcie i za jego burt膮.

W艂a艣nie rozleg艂 si臋 g艂o艣ny plusk i na powierzchni wody pojawi艂y si臋 ciasno przy sobie cztery g艂owy. Trzej marynarze ci膮gn臋li w stron臋 burty jachtu coraz s艂abiej opieraj膮cego si臋 p艂etwonurka. Gdy nieszcz臋sny poszukiwacz znalaz艂 si臋 na pok艂adzie, mimo ciemno艣ci dostrzeg艂 wymierzone w siebie lufy dw贸ch pistolet贸w i uzna艂, 偶e wa偶niejsze jest ocalenie 偶ycia ni偶 zarobienie tych kilkuset dolar贸w, kt贸re obieca艂 mu ten cz艂owiek na brzegu.

Prosz臋 nie strzela膰! Powiem wszystko.



* * *

Pr茅v么t, ukryty w g艂臋bokim cieniu, widzia艂 na tle nieba rysuj膮c膮 si臋 niewyra藕nie sylwetk臋 鈥濭wiazdy Morza鈥.

Potem po wodzie dobieg艂y do niego z pok艂adu jachtu ciche odg艂osy, zobaczy艂 b艂ysk latarki, us艂ysza艂 plusk wody, jakie艣 ha艂asy i wreszcie wszystko pogr膮偶y艂o si臋 w g艂臋bokiej ciszy i kryj膮cej wszystko ciemno艣ci.

Tego cz艂owieka spotka艂 przypadkowo w jednym z portowych bar贸w. By艂y 偶o艂nierz Legii Cudzoziemskiej 偶y艂 w Bejrucie od dwudziestu lat i pracowa艂 jako p艂etwonurek w porcie. Roboty mia艂 niewiele, ale i pieni臋dzy nie za du偶o, tote偶 by艂y 偶o艂nierz bez trudu da艂 si臋 nam贸wi膰 na nocn膮 wypraw臋 pod kil 鈥濭wiazdy Morza鈥, zw艂aszcza 偶e ten, kto mu j膮 zaproponowa艂, p艂aci艂 od r臋ki got贸wk膮.

Pr茅v么t wolno zmi膮艂 w r臋ce trzy studolarowe banknoty.

Po te trzy st贸wy ju偶 si臋 chyba nie zg艂osi 鈥 pomy艣la艂, chowaj膮c pieni膮dze do portfela. 鈥 No trudno, nie ma co d艂u偶ej czeka膰鈥 鈥 kryj膮c si臋 przed 艣wiat艂em latarni, pobieg艂 w kierunku zaparkowanego opodal samochodu. Porucznik bejruckiej policji, kt贸ry go przyj膮艂, by艂 nieprawdopodobnie sympatyczny i uprzedzaj膮co grzeczny, ale przy tym niebywale t臋py. Ich rozmowa zacz臋艂a si臋 oko艂o pierwszej, gdy po godzinie oczekiwania Pr茅v么t zosta艂 wreszcie dopuszczony przed oblicze porucznika. Teraz by艂o ju偶 dobrze po czwartej, a nic nie wskazywa艂o na to, aby mogli si臋 porozumie膰. Pr茅v么t by艂 przekonany, 偶e t艂umaczy jasno i rzeczowo, a mimo to porucznik wci膮偶 prosi艂 o jeszcze dok艂adniejsz膮 relacj臋, 偶膮da艂 nowych szczeg贸艂贸w, pyta艂 o rzeczy w poj臋ciu Pr茅v么ta ze spraw膮 nie maj膮ce nic wsp贸lnego, na uwagi za艣, 偶e czas ucieka i trzeba podj膮膰 szybkie dzia艂ania, u艣miecha艂 si臋 z wyrozumia艂o艣ci膮 i proponowa艂 kaw臋, kanapk臋 lub chwil臋 drzemki.

Z pocz膮tku Pr茅v么t usprawiedliwia艂 w my艣lach koleg臋 po fachu. Noc nie by艂a spokojna, w komisariacie a偶 kipia艂o, do pokoju, w kt贸rym rozmawiali, niemal bez przerwy kto艣 wchodzi艂, odwo艂uj膮c porucznika do pilnych spraw. Po dw贸ch godzinach przerywanej co chwila rozmowy komisarz by艂 sk艂onny rozgrzeszy膰 swojego rozm贸wc臋: nie jest on zbyt lotny, historia, jak膮 s艂yszy, do艣膰 nieprawdopodobna, a okoliczno艣ci nie pomagaj膮 w skupieniu i spokojnym my艣leniu. Dopiero nad ranem zorientowa艂 si臋, 偶e porucznik nie jest ani tak sympatyczny, ani tak t臋py, a ruch w komisariacie w du偶ym stopniu pozorowany. Teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e porucznik gra na zw艂ok臋. Mia艂 zamiar da膰 za wygran膮 i opu艣ci膰 komisariat, gdy jaki艣 sier偶ant 艂aman膮 francuszczyzn膮 powiedzia艂 mu, 偶e wszystko jest gotowe, a porucznik oczekuje go przed komisariatem.

Rzeczywi艣cie, na parkingu sta艂y dwa pe艂ne policjant贸w jeepy, a mi臋dzy nimi w贸z policyjny, z kt贸rego wychyla艂a si臋 u艣miechni臋ta twarz porucznika.

Gdy dotarli na nabrze偶e, Pr茅v么t smutno pokiwa艂 g艂ow膮. Oczywi艣cie po 鈥濭wie藕dzie Morza鈥 nie pozosta艂 nawet 艣lad, za to przy brzegu sta艂 pot臋偶ny d藕wig p艂ywaj膮cy, wok贸艂 kt贸rego krz膮ta艂o si臋 kilku ludzi w strojach p艂etwonurk贸w. D藕wig znajdowa艂 si臋 w miejscu, gdzie jeszcze o p贸艂nocy by艂 jacht Rogera. Po kilku minutach jeden z p艂etwonurk贸w wynurzy艂 si臋, daj膮c znaki, 偶e znaleziono to, czego szukano. Z przera藕liwym piskiem d藕wig obr贸ci艂 swe rami臋 i hak powoli zanurzy艂 si臋 w wodzie. Pr茅v么t da艂by wiele, aby znale藕膰 si臋 tam, pod wod膮, ale nawet nie pr贸bowa艂 o tym rozmawia膰. Wiedzia艂, 偶e porucznik nigdy si臋 na to nie zgodzi. Sta艂 wi臋c zrezygnowany na nabrze偶u, oczekuj膮c pojawienia si臋 nad powierzchni膮 wody haka d藕wigu. Nie czeka艂 d艂ugo. Najpierw zn贸w wynurzy艂 si臋 p艂etwonurek i da艂 znak operatorowi, 偶e wszystko gotowe. D藕wig zaskrzypia艂, a po kilkudziesi臋ciu sekundach z wody wy艂oni艂a si臋 kotwica obwieszona glonami pokrytymi 偶贸艂tym piaskiem.

Gdy u艂o偶ono j膮 na pok艂adzie, porucznik z pilnikiem w r臋ce podszed艂 do niej i na oczach Pr茅v么ta i ca艂ej grupy policjant贸w zacz膮艂 pi艂owa膰 metal.

To zwyk艂a stal, panie Pr茅v么t 鈥 porucznik spojrza艂 na komisarza, a ten odwr贸ci艂 wzrok ku drugiej, wynurzaj膮cej si臋 w艂a艣nie z wody kotwicy.

To tak偶e stal... I co pan na to? 鈥 spyta艂 porucznik, gdy pr贸ba z drug膮 kotwic膮 da艂a ten sam efekt.

Pr茅v么t wzruszy艂 ramionami i nisko zwiesi艂 g艂ow臋. Podszed艂 do kraw臋dzi mola i wpatrzy艂 si臋 w otwarte morze, jakby chcia艂 dostrzec na nim sylwetk臋 鈥濭wiazdy Morza鈥. Gdy odwr贸ci艂 si臋, dostrzeg艂 bia艂ego cadillaca, kt贸rego widzia艂 tu tak偶e wczoraj. Mia艂 wra偶enie, 偶e porucznik skin膮艂 r臋k膮 w stron臋 samochodu, ale mo偶e to by艂o tylko z艂udzenie?



* * *

No, a teraz skacz! 鈥 rozkaz wydano tonem tak stanowczym, 偶e cz艂owiek, do kt贸rego by艂 skierowany, natychmiast ruszy艂 ku burcie i dopiero po chwili zatrzyma艂 si臋.

Jak to? Tutaj?!

To miejsce r贸wnie dobre jak ka偶de inne 鈥 rozkazuj膮cy mu marynarz patrzy艂 ponuro i nie mia艂 ochoty na dyskusj臋.

Ale偶 to 艣rodek morza! 鈥 krzykn膮艂 zrozpaczony p艂etwonurek.

Jak szpera艂e艣 pod naszym kilem, nie ba艂e艣 si臋, dopiero teraz si臋 boisz?

To by艂o w porcie, a tu...

No, do艣膰 gadania 鈥 marynarz wyci膮gn膮艂 z kieszeni pistolet. 鈥 Skaczesz, czy mam ci pom贸c?

Mo偶e mi przynajmniej powiesz, gdzie jeste艣my? 鈥 p艂etwonurek za wszelk膮 cen臋 usi艂owa艂 op贸藕ni膰 moment opuszczenia jachtu.

Tam 鈥 wskaza艂 marynarz luf膮 pistoletu 鈥 na p贸艂nocny wsch贸d jest Kreta, a tam, na p贸艂nocny zach贸d, Cypr. Jak si臋 postarasz, to mo偶e dop艂yniesz, a teraz 偶egnam.

Jeden ruch r臋k膮 i nieszcz臋艣nik z g艂o艣nym pluskiem znalaz艂 si臋 za burt膮.

Szcz臋艣liwej drogi! 鈥 krzykn膮艂 marynarz. Cz艂owiek za burt膮 utrzymywa艂 si臋 na wodzie, ale nie p艂yn膮艂. Wiedzia艂, 偶e nie ma szans dotarcia do Krety czy Cypru. Wci膮偶 jeszcze mia艂 nadziej臋, 偶e cz艂owiek, kt贸ry obieca艂 mu 偶ycie za opowiedzenie wszystkiego, co wiedzia艂, pojawi si臋 na pok艂adzie i odwo艂a ten idiotyczny i morderczy rozkaz marynarza.

No, a teraz ca艂a naprz贸d 鈥 p艂etwonurek us艂ysza艂 z pok艂adu g艂os cz艂owieka, na kt贸rego czeka艂.

Tak jest, szefie!

Ratunku...!!! 鈥 przera藕liwy krzyk pozostawionego na 艣rodku morza cz艂owieka uton膮艂 w ryku silnika jachtu.

Gwiazda Morza鈥 odp艂yn臋艂a pozostawiaj膮c za sob膮 coraz to mniejsz膮 kropk臋 samotnej, otoczonej setkami kilometr贸w wody, ludzkiej g艂owy.



* * *

No c贸偶, sprawa mog艂a wygl膮da膰 tak: w Genewie kupi艂 z艂oto, kt贸re tym wielkim volvem przywi贸z艂 do W艂och. W hucie ko艂o Binasco przetopi艂 sztaby i nada艂 z艂otu kszta艂t kotwic, kt贸re pomalowa艂 mini膮 lub jak膮艣 inn膮 farb膮. W Genui za艂adowa艂 je na jacht i pop艂yn膮艂 spokojnie do Bejrutu. Tu kotwice zosta艂y sprzedane i prawdopodobnie spuszczone na dno basenu portowego. Oczywi艣cie te, kt贸re wydobyli艣my, by艂y tylko kamufla偶em, w艂a艣ciwe le偶膮 pewnie nadal na dnie. Gdy sprawa przycichnie, zostan膮 wydobyte i zn贸w przetopione w sztabki. Proste, jasne i przeprowadzone bez zarzutu...鈥 鈥 Pr茅v么t, rozmy艣laj膮c, zbiera艂 swoje rzeczy roz艂o偶one w hotelowym pokoju i w 艂azience.

W Bejrucie nie mia艂 ju偶 nic do roboty. Podobnie jak w Stanach by艂 niemal 艣wiadkiem gigantycznej transakcji, kt贸rej nie tylko nie m贸g艂 zapobiec, ale kt贸rej musia艂 si臋 biernie przygl膮da膰 i na dodatek niczego nie m贸g艂 udowodni膰.

Tym razem jeszcze pan jest g贸r膮, panie Roger, ale to si臋 kiedy艣 sko艅czy鈥.

W drzwiach hotelu o ma艂o nie zderzy艂 si臋 z jakim艣 Arabem d藕wigaj膮cym ci臋偶kie pud艂o. Arab co艣 b膮kn膮艂 pod nosem i usun膮艂 si臋 na bok. Przed drzwiami sta艂a zaparkowana na chodniku p贸艂ci臋偶ar贸wka, z kt贸rej dw贸ch ludzi wyjmowa艂o kartony i paczki. Pr茅v么t usi艂owa艂 ich wymin膮膰, ale w tym momencie obaj porzucili swoje ci臋偶ary; komisarz zd膮偶y艂 jedynie zauwa偶y膰, 偶e ruszaj膮 ku niemu, ale ju偶 po sekundzie otoczy艂a go ciemno艣膰, wok贸艂 g艂owy owin臋艂o mu si臋 co艣 wilgotnego, a pod nosem poczu艂 ostr膮 wo艅 chloroformu.

Uciekaj膮c膮 艣wiadomo艣ci膮 zarejestrowa艂 jeszcze, 偶e poderwano go w g贸r臋 i najwyra藕niej wrzucono do ci臋偶ar贸wki, po czym jaki艣 g艂os rzuci艂 co艣 po arabsku.

Sk膮d ja znam ten g艂os...? 鈥 to by艂o wszystko, co zd膮偶y艂 pomy艣le膰.

Budzi艂 si臋 d艂ugo i powoli. 艢wiadomo艣膰 powraca艂a, ale tylko po to, by po sekundzie zn贸w uciec w ciemno艣膰. Wreszcie stany p贸艂snu sta艂y si臋 coraz kr贸tsze i rzadsze, a umys艂 pocz膮艂 pracowa膰 ja艣niej i spokojniej. G艂ow臋 wci膮偶 spowija艂a mu jaka艣 brudna szmata, w kt贸rej rozpozna艂 szorstki materia艂 jutowego worka. Poczu艂, 偶e r臋ce i nogi kr臋puj膮 mu silne wi臋zy, a przy pierwszej pr贸bie poruszenia si臋, do jego uszu dotar艂 okrzyk, kt贸ry, cho膰 wypowiedziany w obcym j臋zyku, nie pozostawia艂 偶adnych w膮tpliwo艣ci, co do swojej tre艣ci. Pr茅v么t znieruchomia艂 nie chc膮c prowokowa膰 kogo艣, kto go pilnowa艂.

Je艣li dot膮d mnie nie zabili, to jest szansa, 偶e b臋d臋 偶y艂 鈥 nie mog膮c zrobi膰 niczego innego, pr贸bowa艂 analizowa膰 swoj膮 sytuacj臋. 鈥 Gdyby chcieli mnie po prostu za艂atwi膰, zrobiliby to, gdy by艂em nieprzytomny, nie czekaliby tak d艂ugo. A mo偶e chc膮 si臋 czego艣 ode mnie dowiedzie膰? Tak, to mo偶liwe. Tylko komu potrzebne s膮 te informacje? Rogerowi czy mo偶e jego liba艅skiemu wsp贸lnikowi?鈥

G艂臋boko wci膮gn膮艂 powietrze, ale smr贸d worka z powodzeniem odcina艂 go od innych zapach贸w. Nadstawi艂 uszu, lecz do miejsca, gdzie by艂 trzymany, nie dociera艂 najmniejszy ha艂as. Nie by艂o s艂ycha膰 ulicznego gwaru, szumu morza ani 偶adnych innych odg艂os贸w. Nie s艂ysza艂 tak偶e swojego stra偶nika, ale ka偶da pr贸ba poruszenia si臋 wywo艂ywa艂a ten sam efekt. G艂o艣ny krzyk i wreszcie silne szturchni臋cie, najprawdopodobniej luf膮 pistoletu.

Wreszcie cisz臋 przerwa艂 jaki艣 d藕wi臋k. Pr茅v么t rozpozna艂 go bez trudu. By艂 to odg艂os krok贸w trzech m臋偶czyzn, schodz膮cych po schodach. Towarzyszy艂 mu do艣膰 znaczny pog艂os. 鈥濶o, teraz przynajmniej wiem mniej wi臋cej, gdzie jestem 鈥 pomy艣la艂, staraj膮c si臋 wyobrazi膰 sobie piwnic臋 i prowadz膮ce do niej schody. 鈥 To musi by膰 du偶e wn臋trze, st膮d ten pog艂os鈥.

M臋偶czy藕ni dotarli na d贸艂, komisarz us艂ysza艂 jeszcze skrzyp jakich艣 drzwi i czyje艣 stopy przemaszerowa艂y tu偶 ko艂o jego g艂owy. W piwnicy rozleg艂y si臋 najpierw szepty, potem g艂o艣na rozmowa, kt贸ra w ko艅cu przerodzi艂a si臋 w awantur臋. Pr茅v么t nic nie rozumia艂, ale wyczu艂, 偶e jego prze艣ladowcy rozwa偶aj膮 spos贸b jego usuni臋cia i nie mog膮 w tej kwestii osi膮gn膮膰 porozumienia. Nagle w ch贸r wrzeszcz膮cych g艂os贸w wdar艂 si臋 nowy. Ostrym i zdecydowanym warkni臋ciem uciszy艂 pozosta艂e.

Chryste! Sk膮d ja znam ten g艂os?鈥 鈥 teraz przypomnia艂 sobie, 偶e s艂ysza艂 go w ostatnim momencie porwania, ale kiedy przedtem? Znajomy g艂os co艣 t艂umaczy艂 spokojnie, lecz dobitnie, a te, kt贸re przed chwil膮 k艂贸ci艂y si臋 z takim zapami臋taniem, teraz milcza艂y z szacunkiem.

Obawa o w艂asne 偶ycie ulecia艂a gdzie艣, a wszystkie my艣li komisarza koncentrowa艂y si臋 na tym, sk膮d zna ten g艂os. Nie by艂o jednak czasu na zastanowienie. G艂os umilk艂 gwa艂townie, a do uszu Pr茅v么ta dolecia艂y odg艂osy strzelaniny. W piwnicy zakot艂owa艂o si臋. Pilnuj膮cy go ludzie krzycz膮c miotali si臋 najwidoczniej od okna do drzwi. Serie pistolet贸w maszynowych by艂y coraz bli偶sze, nad g艂owami lokator贸w piwnicy rozleg艂y si臋 szybkie kroki, bieganie. Znajomy g艂os krzykn膮艂 co艣 g艂o艣no i zn贸w tu偶 przy g艂owie Pr茅v么ta rozleg艂y si臋 kroki. Policzy艂, 偶e trzej m臋偶czy藕ni wybiegli schodami na g贸r臋. Pozosta艂 tylko jeden. Komisarz szarpn膮艂 si臋 gwa艂townie, usi艂uj膮c wyzwoli膰 r臋ce z kr臋puj膮cych go wi臋z贸w.

Pardon 鈥 us艂ysza艂 tu偶 przy swoim uchu cichutki szept, po czym potworny huk serii oddanej wewn膮trz piwnicy o ma艂o nie rozsadzi艂 mu b臋benk贸w.

Ju偶 wiem...鈥 鈥 b艂ysn臋艂a mu my艣l, ale w tym momencie silny cios w g艂ow臋 zn贸w odebra艂 mu 艣wiadomo艣膰.

Nie mia艂 poj臋cia, ile czasu by艂 nieprzytomny. Gdy si臋 ockn膮艂, czu艂 jedynie, 偶e g艂ow臋 rozsadza mu potworny b贸l, a na potylicy zasycha wilgo膰 krzepn膮cej z wolna krwi. Z trudem poruszy艂 r臋kami, ale nadal pozostawa艂y one w silnie zadzierzgni臋tych wi臋zach, podobnie nogi. Wok贸艂 panowa艂a cisza, ale tym razem jego ruchy nie wywo艂a艂y reakcji stra偶nika. Najwidoczniej ju偶 go przy nim nie by艂o. Zanim zd膮偶y艂 si臋 nad tym zastanowi膰, us艂ysza艂 kroki na schodach. Jeszcze raz spr贸bowa艂 uwolni膰 r臋ce, ale by艂 to trud daremny. Zamar艂 w bezruchu, oczekuj膮c swego losu. Kto艣 wszed艂 do piwnicy i stan膮艂 tu偶 przy nim. Za nim wszed艂 jeszcze jeden i obaj przyst膮pili do uwalniania wi臋藕nia z kr臋puj膮cych go wi臋z贸w. Gdy wreszcie zdj臋li owijaj膮cy jego g艂ow臋 worek, Pr茅v么t ze zdumieniem zobaczy艂 pochylonych nad sob膮 dw贸ch liba艅skich policjant贸w. Jeden rozcina艂 mu wi臋zy na r臋kach i nogach, a drugi co艣 do niego m贸wi艂, ale widz膮c, 偶e wi臋zie艅 nie rozumie, da艂 spok贸j i pom贸g艂 mu wsta膰. Nogi odm贸wi艂y jednak Pr茅v么towi pos艂usze艅stwa i tylko z najwy偶szym trudem, podtrzymywany przez obu policjant贸w, wydosta艂 si臋 powoli po stromych schodach. Ostry blask s艂o艅ca zmusi艂 go do szybkiego przymkni臋cia powiek, nie otworzy艂 ich, dop贸ki nie znalaz艂 si臋 na siedzeniu samochodu. B贸l g艂owy narasta艂, a skrzep najwidoczniej p臋k艂 i komisarz poczu艂 ciep艂膮 stru偶k臋 krwi, szukaj膮c膮 sobie drogi po艣r贸d w艂os贸w.

I kto by przypuszcza艂, 偶e los zn贸w nas zetknie 鈥 Pr茅v么t zamar艂, to by艂 ten sam g艂os.

Z trudem otworzy艂 oczy. Nie myli艂 si臋, z przedniego siedzenia samochodu u艣miecha艂 si臋 ku niemu liba艅ski porucznik.

To pan...? 鈥 m贸wienie sz艂o mu z niejakim trudem.

Prosz臋 nic nie m贸wi膰. Najpierw obejrzy pana lekarz, a potem b臋dziemy mieli okazj臋 porozmawia膰 鈥 porucznik odwr贸ci艂 si臋 i kaza艂 kierowcy rusza膰.

Pr茅v么t opar艂 g艂ow臋 o ty艂 fotela i postanowi艂 na razie o niczym nie my艣le膰.

G艂owa ju偶 nie boli?

Nie, czuj臋 si臋 znakomicie 鈥 komisarz zapali艂 papierosa i z boku przygl膮da艂 si臋 u艣miechni臋tej twarzy porucznika.

Porucznik nie chcia艂 rozmawia膰 w komisariacie i zaprosi艂 Pr茅v么ta na ma艂y spacer nad brzegiem morza. Szli wolno, z przyjemno艣ci膮 wdychaj膮c nadlatuj膮cy znad wody o偶ywczy powiew.

Nie ma pan szcz臋艣cia do Bejrutu i pewnie przestanie pan teraz lubi膰 to pi臋kne miasto 鈥 u艣miech ani na moment nie znika艂 z twarzy porucznika, ale jego oczy by艂y powa偶ne.

A kto panu powiedzia艂, 偶e kiedykolwiek je lubi艂em? 鈥 Pr茅v么t z przyjemno艣ci膮 zaci膮ga艂 si臋 tym pierwszym od d艂u偶szego czasu papierosem.

Skoro pan tu przyjecha艂...

Przyjecha艂em tu w interesach, ju偶 to panu m贸wi艂em.

Ale偶 tak, ale偶 tak... 鈥 porucznik nie mia艂 zamiaru dyskutowa膰.

Czy mo偶e mi pan powiedzie膰, co w艂a艣ciwie si臋 ze mn膮 sta艂o? 鈥 spyta艂 Pr茅v么t.

Och, to bardzo proste i skomplikowane zarazem 鈥 porucznik niedba艂ym ruchem r臋ki odpowiedzia艂 na pozdrowienie policjanta stoj膮cego na skrzy偶owaniu nad 鈥 morskiego bulwaru z boczn膮 ulic膮. 鈥 Pad艂 pan ofiar膮 skomplikowanej sytuacji wewn臋trznej naszego kraju.

Co? 鈥 Pr茅v么t zatrzyma艂 si臋 zdumiony. Wiedzia艂, 偶e porucznik nie powie mu prawdy, ale tego si臋 nie spodziewa艂.

Czy m贸g艂by pan to bli偶ej wyja艣ni膰?

Nie wiem, czy pan to zrozumie. Wy, Europejczycy, tak ma艂o wiecie o Libanie... 鈥 zawiesi艂 g艂os, jakby jeszcze zastanawiaj膮c si臋, czy warto t艂umaczy膰 to Francuzowi, ale w ko艅cu si臋 zdecydowa艂. 鈥 Widzi pan, to si臋 ci膮gnie ju偶 od lat i jeden B贸g wie, jak si臋 sko艅czy. Nasz nieszcz臋sny kraj, cho膰 niekt贸rzy nazywaj膮 go Szwajcari膮 arabsk膮, jest rozdzierany przez walki wewn臋trzne, inspirowane i podsycane z zewn膮trz. Zawsze 艂膮czono nas z Syri膮 i ta ostatnia mia艂aby ochot臋 rz膮dzi膰 si臋 tu jak u siebie. Ale cz臋艣膰 Liba艅czyk贸w zdecydowanie woli niepodleg艂o艣膰. Jedni chc膮 wolno艣ci i suwerenno艣ci, inni wy偶ej ceni膮 sobie idee panarabskie. R贸偶nice pogl膮d贸w niczego jeszcze nie dowodz膮, ale gdy przeciwnik贸w chce si臋 przekona膰 przy u偶yciu broni, wtedy staje si臋 to wprost szale艅czo niebezpieczne. Do tego jeszcze wojowniczy Izrael tu偶 za granicami, 艂apy ameryka艅skie i interesy rosyjskie w 艣rodku... Czy偶 trzeba czego艣 wi臋cej? Po prostu siedzimy na beczce prochu, kt贸ra wcze艣niej czy p贸藕niej wybuchnie i rozsadzi ten nieszcz臋sny kraj od 艣rodka.

Ale co to ma wsp贸lnego ze mn膮? 鈥 Pr茅v么t z mieszanymi uczuciami s艂ucha艂 wyk艂adu porucznika.

Po prostu pewna organizacja sunnicka uzna艂a pana za cennego zak艂adnika, przy kt贸rego pomocy mia艂a nadziej臋 za艂atwi膰 jakie艣 swoje sprawy. Ich przeciwnicy z obozu maronit贸w mieli jednak przeciwne zdanie i porwanie zosta艂o udaremnione przez ich kontrakcj臋. Mam nadziej臋, 偶e nie za偶膮da pan ode mnie wyja艣nie艅 na temat tych ugrupowa艅, sekt czy jak tam chce pan je nazywa膰.

Musz臋 przyzna膰, 偶e opowiada pan niezwykle zajmuj膮co i zapewne pa艅ska ocena sytuacji Libanu jest s艂uszna, ale chyba nie wymaga pan, abym uwierzy艂 w t臋 pi臋kn膮 bajeczk臋 o porwaniu. To ba艣艅 z tysi膮ca i jednej nocy, nie maj膮ca nic wsp贸lnego z prawd膮. Obaj wiemy o tym r贸wnie dobrze 鈥 Pr茅v么t m贸wi艂 spokojnie, obserwuj膮c uwa偶nie twarz porucznika.

Jego rysy st臋偶a艂y, oczy sta艂y si臋 jeszcze powa偶niejsze i czujniejsze, a u艣miech znik艂. Wszystko to trwa艂o jednak zaledwie kilka sekund.

Nie bardzo wiem, dlaczego mia艂by mi pan nie wierzy膰, ale to ju偶 tylko pa艅ska sprawa.

Tu偶 przy kraw臋偶niku z cichym piskiem opon zahamowa艂 samoch贸d. Porucznik skierowa艂 si臋 w jego stron臋.

Pr茅v么t poszed艂 za nim. Za kierownic膮 siedzia艂 umundurowany policjant. Porucznik otworzy艂 drzwi i szerokim gestem zaprosi艂 komisarza do 艣rodka.

Ten samoch贸d zawiezie pana na lotnisko, tym razem ju偶 bez przeszk贸d. Pa艅ski baga偶 jest w 艣rodku 鈥 doda艂 widz膮c, 偶e Pr茅v么t si臋 oci膮ga.

Wreszcie komisarz zrezygnowany wsiad艂 do wozu. Porucznik nachyli艂 si臋 ku niemu, nie zamykaj膮c drzwi.

Ci, kt贸rym zale偶y na pa艅skiej 艣mierci, s膮dz膮, 偶e pan nie 偶yje 鈥 szepn膮艂.

Wiem, 偶e nie powie mi pan kto, ale prosz臋 mi wyzna膰, dlaczego?

Co dlaczego? 鈥 porucznik uda艂 zdziwienie.

Dlaczego pan...?

Czy s艂ysza艂 pan kiedy艣 o zawodowej solidarno艣ci? Ja bardzo nie lubi臋, gdy ginie m贸j kolega po fachu, nawet gdy jest obcokrajowcem. To musi panu wystarczy膰. 呕egnam 鈥 porucznik zatrzasn膮艂 drzwi, samoch贸d ruszy艂.



* * *

No c贸偶, komisarzu, musz臋 przyzna膰, 偶e wykona艂 pan kawa艂 dobrej roboty, ale jej fina艂 by艂 dla pana do艣膰 nieoczekiwany, czy偶 nie? 鈥 Chevalier u艣miecha艂 si臋 zza k艂臋b贸w tytoniowego dymu.

Owszem, cho膰 po tym, co spotka艂o mnie wcze艣niej, mog艂em spodziewa膰 si臋 najgorszego 鈥 Pr茅v么t upi艂 niewielki 艂yczek z p臋katego kieliszka.

A w艂a艣nie, jak pan my艣li, czy ten porucznik m贸wi艂 prawd臋?

Wydaje mi si臋, 偶e tak. Wiele mu zawdzi臋czam.

Ale dlaczego?

Ju偶 to panu m贸wi艂em. Jestem policjantem, on tak偶e. Otrzyma艂 rozkaz, aby mnie zabi膰, i gdybym by艂 kim innym, pewnie zrobi艂by to bez zmru偶enia powiek. Ale policjant policjanta, i to bez wyra藕nych motyw贸w...

Przecie偶 kto艣 mu za to zap艂aci艂... Zrezygnowa艂 z pieni臋dzy? 鈥 Chevalier, ufaj膮cy nie od dzi艣 w magiczn膮 moc banknot贸w, jako艣 nie m贸g艂 uwierzy膰 w opowiadanie Pr茅v么ta.

Nie zrezygnowa艂. Pieni膮dze zainkasowa艂, a zleceniodawcy powiedzia艂, 偶e polecenie zosta艂o wykonane.

Jest pewny, 偶e prawda nie wyjdzie na jaw?

Najwidoczniej, a to naprowadza mnie na 艣lad cz艂owieka, kt贸remu tak zawadza艂em w Libanie. Nie mo偶e to by膰 Roger, bo przecie偶 wszystko wyda艂oby si臋 po moim powrocie do Francji. To m贸g艂 by膰 tylko jego wsp贸lnik od z艂otej transakcji. Mieszka w Bejrucie i najprawdopodobniej nie b臋dzie mia艂 okazji, by jeszcze kiedykolwiek mnie spotka膰, a tym samym przekona膰 si臋, 偶e wyrzuci艂 pieni膮dze w b艂oto 鈥 Pr茅v么t t艂umaczy艂 to wszystko spokojnie, jakby chodzi艂o o rozgrywk臋 na szachownicy, a nie o jego 偶ycie.

Tak... 鈥 zastanawia艂 si臋 Chevalier. 鈥 To brzmi prawdopodobnie.

Ale w tej ca艂ej sprawie niepokoi mnie zupe艂nie co innego.

No, c贸偶 takiego? 鈥 zainteresowa艂 si臋 grubas.

Dwoje w Stanach, plus ten bandzior, kt贸rego sam musia艂em zastrzeli膰, dwoje we W艂oszech i jeden w Libanie, a w艂a艣ciwie u jego wybrze偶y. W sumie sze艣膰 os贸b, w tym cztery zupe艂nie nie zwi膮zane ze spraw膮. Czy nie uwa偶a pan, 偶e w tej aferze ginie za du偶o ludzi?

Pan jest sentymentalny, Pr茅v么t 鈥 Chevalier pu艣ci艂 ku niemu sk艂臋biony ob艂ok dymu. 鈥 A m贸wiono mi, 偶e nale偶y pan do najtwardszych.

To nie jest sprawa sentymentalizmu. Gin膮 niewinni ludzie...

Komisarzu, nie ma niewinnych ludzi. Nawet ja i pan mamy swoje mniejsze czy wi臋ksze przewiny, kt贸re staramy si臋 utrzyma膰 w tajemnicy. Tych dwoje w Kalifornii chcia艂o ukra艣膰 panu samoch贸d, ci we W艂oszech na pewno cudzo艂o偶yli, a cz艂owiek, kt贸rego wynaj膮艂 pan w Bejrucie, wiedzia艂, na co si臋 nara偶a. Nikt z nich nie by艂 niewinny. Mo偶e pan o nich zapomnie膰.

Ale jednak...

Komisarzu Pr茅v么t! 鈥 g艂os Chevaliera sta艂 si臋 twardy, a oczy patrzy艂y zimno. 鈥 By膰 mo偶e w tej sprawie zginie jeszcze niejeden cz艂owiek, a im szybciej b臋dzie pan dzia艂a艂, tym b臋dzie mniej ofiar. Zreszt膮 to mnie zupe艂nie nie interesuje, pana tak偶e nie powinno. Najwa偶niejsze jest zadanie, jakie panu zlecono! Czy ma pan ju偶 jaki艣 plan dalszego dzia艂ania?

Co za wyj膮tkowy skurwysyn!鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, g艂o艣no za艣 powiedzia艂:

My艣l臋, 偶e wiem, gdzie szuka膰 s艂abego punktu Bernarda Rogera.



* * *

Nie spodziewa艂 si臋, 偶e kiedykolwiek w 偶yciu to us艂yszy, a ju偶 na pewno, 偶e sam wypowie te dziwne i obce s艂owa. A jednak, gdy je wypowiedzia艂, zrobi艂o mu si臋 jako艣 ciep艂o i mi臋kko.

Naprawd臋, Paul? 鈥 Catherine wtuli艂a g艂ow臋 w za艂om utworzony przez jego szyj臋 i rami臋.

Tak, Cathy... kocham ci臋.

Gdy dziewczyna zasypia艂a, Pr茅v么t zastanawia艂 si臋, sk膮d w nim, cz艂owieku twardym, mo偶e nawet okrutnym, taka potrzeba czu艂o艣ci, ciep艂a. Praca, jak膮 wykonywa艂, zdawa艂a si臋 skutecznie pozbawia膰 go tego rodzaju uczu膰. A jednak nie. Gdzie艣 w g艂臋bi serca pozosta艂y g艂臋boko u艣pione i teraz oto obudzi艂y si臋 ku jego wielkiemu zaskoczeniu.



* * *

Przyznaj臋, 偶e to, co pan mi powiedzia艂, zas艂uguje na baczn膮 uwag臋. Musz臋 si臋 bli偶ej zainteresowa膰 tym osobnikiem.

By艂em pewien, 偶e dam sobie rad臋 przy pomocy moich ludzi, ale niestety zawiod艂em si臋 na nich.

No c贸偶, to si臋 zdarza, zw艂aszcza 偶e dzi艣 coraz trudniej o dobrego fachowca, tak偶e w dziedzinie zab贸jstw 鈥 pu艂kownik Brown wolno spacerowa艂 po swoim gabinecie, pykaj膮c od czasu do czasu z fajeczki.

Hm... musimy si臋 zastanowi膰, jak to rozegra膰... Jawny konflikt z francusk膮 policj膮 nie jest nam na r臋k臋, pan to chyba rozumie.

Oczywi艣cie 鈥 Roger spojrza艂 na pu艂kownika z niech臋ci膮.

Nie lubi艂 tego nad臋tego typa, kt贸remu wydawa艂o si臋, 偶e z racji pe艂nienia funkcji rezydenta CIA w Pary偶u, jest panem 偶ycia i 艣mierci tej cz臋艣ci Europy. Bernard bola艂 nad tym, 偶e nie ma mo偶liwo艣ci nawi膮zania bezpo艣rednich kontakt贸w z szefami CIA w Stanach i musi za艂atwia膰 spraw臋 przez pu艂kownika Browna. Temu ostatniemu natomiast niezwykle schlebia艂 fakt, 偶e wydaje rozkazy i przyjmuje raporty od s艂awnego niegdy艣 w kr臋gach wy偶szych pracownik贸w CIA agenta.

Plac贸wka w Pary偶u nie nale偶a艂a do najwa偶niejszych i 偶ycie pu艂kownika Browna bieg艂o spokojnie. Urozmaicenie stanowi艂y jedynie nocne eskapady do paryskiego p贸艂艣wiatka. Pu艂kownik bywa艂 tam oczywi艣cie incognito, a poniewa偶 sw膮 funkcj臋 traktowa艂 niezwykle serio, szybko postara艂 si臋 o sta艂膮 partnerk臋, by nie by膰 wpl膮tanym w jakie艣 niespodziewane incydenty, o kt贸re w nocnym Pary偶u nietrudno. Teraz jego dziewczyna odesz艂a, ale na swoje miejsce przyprowadzi艂a mu nie mniej 艂adn膮 i nie mniej sprawn膮, a sprawno艣膰 i fachowo艣膰, tak偶e w dziedzinie seksu, pu艂kownik Brown ceni艂 najwy偶ej. Ju偶 wiedzia艂, jak zasi臋gn膮膰 informacji o tym w艣cibskim policjancie. Kt贸偶 mo偶e wiedzie膰 o nim wi臋cej od paryskiej prostytutki, a nawet je艣li nie wie, to mo偶e si臋 dowiedzie膰.

Tak... My艣l臋, 偶e wiem, gdzie mam szuka膰 potrzebnych nam informacji... 鈥 Brown pykn膮艂 dwa razy ze swojej fajeczki. 鈥 Ale teraz przejd藕my do innej sprawy. Mam dla pana polecenie centrali.

Dla mnie? 鈥 Roger nie kry艂 zdziwienia.

CIA od momentu jego wyjazdu ze Stan贸w nie dawa艂a o sobie zna膰 i mia艂 nadziej臋, 偶e szefowie ju偶 o nim zapomnieli. Nie to, 偶eby si臋 ba艂 tej roboty, o nie, po prostu mia艂 jej chwilowo dosy膰 i chcia艂 zaj膮膰 si臋 w艂asnymi sprawami, przede wszystkim interesami. I w艂a艣nie teraz, kiedy mia艂 przed sob膮 najwi臋kszy interes 偶ycia, CIA przypomnia艂a sobie o nim.

Nie ma nic za darmo 鈥 pomy艣la艂. 鈥 Ja potrzebuj臋 od nich pomocy, a oni, jakby na to czekali, natychmiast przydzielaj膮 mi robot臋. Cholera! Jak cz艂owiek raz w to wpadnie, ju偶 nie zdo艂a si臋 wydosta膰... No tak, ale je艣li Firma mi nie pomo偶e, b臋d臋 musia艂 sam m臋czy膰 si臋 z tym Pr茅v么tem, a to zaj臋艂oby mi o wiele wi臋cej czasu. Ja zrobi臋, czego chc膮 ode mnie, a oni przez ten czas sprawdz膮 tego glin臋 i je偶eli trzeba, to go wyko艅cz膮. Dzi臋ki temu pozb臋d臋 si臋 go raz na zawsze鈥.

Nie wiem, dlaczego to pana dziwi. Chce pan od nas pomocy i jednocze艣nie odmawia pan wsp贸艂pracy? 鈥 w pytaniu Browna by艂a wyra藕na nuta prowokacji.

Nie cierpi臋 tego drania, ale i on mnie nie lubi 鈥 pomy艣la艂 Roger. 鈥 Gdybym teraz naprawd臋 odm贸wi艂, mia艂bym si臋 z pyszna鈥.

A kto m贸wi o odmowie?! Wyrazi艂em jedynie zdziwienie, bo przez ostatnie miesi膮ce nic mi nie proponowano...

A teraz mam dla pana rozkaz, panie Cortez 鈥 Brown po艂o偶y艂 specjalny nacisk na s艂owie 鈥瀝ozkaz鈥.

A zatem s艂ucham z uwag膮 鈥 przez chwil臋 Brown zastanawia艂 si臋, czy Roger nie kpi, ale jego twarz by艂a nieruchoma i pu艂kownik nie m贸g艂 z niej nic wyczyta膰. Postanowi艂 wi臋c na wszelki wypadek powr贸ci膰 do najlepiej mu odpowiadaj膮cej roli mentora.

Nie wiem, na ile interesuje si臋 pan polityk膮, ale powinien pan wiedzie膰, 偶e nasza sytuacja w Dominikanie nie jest najlepsza. Paru idiot贸w zawali艂o ca艂膮 spraw臋 i teraz my musimy to wszystko naprawia膰...

Przemawia niczym prezydent Stan贸w Zjednoczonych... Kretyn鈥 鈥 pomy艣la艂 Roger, z trudem kryj膮c ironi臋. Brown nic nie zauwa偶y艂, uniesiony tokiem swej wspania艂ej przemowy.

Trujillo zosta艂 zamordowany w spos贸b, kt贸ry nie przynosi nam chwa艂y. Ale to dopiero po艂owa k艂opotu. Boscha obalono i nie by艂oby z tego powodu specjalnego zmartwienia, gdyby rz膮dz膮ca aktualnie Dominikan膮 junta dawa艂a sobie rad臋 z tym buntowniczym narodem. Ale ci cholerni genera艂owie z awansu nic nie potrafi膮 i opozycja wyka艅cza ich powoli, lecz systematycznie. Je艣li im nie pomo偶emy, ci, co dzi艣 s膮 u w艂adzy, jutro gni膰 b臋d膮 w wi臋zieniach lub wypaca膰 swoje zwa艂y t艂uszczu na plantacjach. Tylko 偶e wtedy my nie b臋dziemy mieli ju偶 tam czego szuka膰, podobnie jak dzi艣 na Kubie. Rosjanie zaj臋li Kub臋 zaledwie kilka lat temu i po prostu nie sta膰 nas na stracenie kolejnej wyspy i dostarczenie komunistom jeszcze jednego gigantycznego lotniskowca, zacumowanego na sta艂e o dwa rzuty kamieniem od Florydy. Czy to jest dla pana jasne? 鈥 Brown spojrza艂 na Rogera.

Prosz臋 sobie wyobrazi膰, 偶e tak 鈥 odpowiedzia艂 z grobow膮 min膮, jakby strategiczna sytuacja USA w Dominikanie naprawd臋 przejmowa艂a go do 偶ywego.

No 鈥 mlasn膮艂 Brown, nie bardzo ufaj膮c wpatrzonym w siebie oczom Rogera. 鈥 Sytuacja mi臋dzynarodowa jest taka, 偶e w tej chwili nie mo偶emy dominika艅skiej juncie pomaga膰 w spos贸b oficjalny. Tak zwana opinia publiczna domaga si臋 nieinterweniowania w wewn臋trzne sprawy ma艂ych pa艅stw. Gdyby to ode mnie zale偶a艂o, to zamkn膮艂bym tej opinii publicznej g臋b臋 raz na zawsze! 鈥 w tym momencie Brown poczu艂, 偶e nieco si臋 zagalopowa艂, i spod oka rzuci艂 na Rogera kr贸tkie spojrzenie. 鈥 No tak, ale przejd藕my do rzeczy. Pana zadaniem b臋dzie zakupienie i przetransportowanie do Dominikany du偶ej dostawy broni automatycznej i wszelkiego rodzaju 艣rodk贸w do rozp臋dzania demonstracji. Oczywi艣cie, nie musz臋 pana poucza膰, 偶e transakcja musi by膰 przeprowadzona w spos贸b tajny, a wszelkie zakupione urz膮dzenia powinny by膰 pozbawione znak贸w umo偶liwiaj膮cych identyfikacj臋 藕r贸d艂a ich pochodzenia. To w zasadzie wszystko, je艣li za艣 chodzi o pa艅skiego, nazwijmy to, prze艣ladowc臋...

Je艣li mog臋 panu przerwa膰 鈥 Roger widzia艂, 偶e pu艂kownik d膮偶y do jak najszybszego zako艅czenia rozmowy, ale sprawa, kt贸r膮 mia艂 przeprowadzi膰, nasun臋艂a mu pewien pomys艂.

No, je艣li pan musi...

Owszem, musz臋 鈥 g艂os Rogera sta艂 si臋 twardy 鈥 poniewa偶 te dwie sprawy, a w艂a艣ciwie ich rozwi膮zanie, wi膮偶膮 si臋 ze sob膮 w spos贸b genialny, a jednocze艣nie prosty.

Nie rozumiem... 鈥 pu艂kownik Brown by艂 szczerze zdziwiony.

I nic dziwnego鈥 鈥 pomy艣la艂 Roger, g艂o艣no za艣 powiedzia艂:

Zaraz to panu wyt艂umacz臋.



* * *

Co stanowi g艂贸wny motyw obraz贸w Augusta Renoira? Oczywi艣cie ka偶dy, kto widzia艂 cho膰 kilka jego dzie艂, odpowie bez wahania, 偶e g艂贸wnym motywem tych wspania艂ych obraz贸w jest akt kobiecy. Renoir malowa艂 r贸wnie偶 dzieci, kwiaty, owoce, pejza偶e, ale nie zmienia to faktu, 偶e przez sobie wsp贸艂czesnych, jak i przez potomnych uznany zosta艂 za mistrza w oddawaniu pi臋kna kobiecego cia艂a. Kobiety Renoira s膮 do siebie 艂udz膮co podobne: nagie, urocze, pulchne, m艂ode i poci膮gaj膮ce. Niekt贸rzy krytycy twierdz膮, 偶e tw贸rczo艣膰 Renoira jest jakby nieco uwsp贸艂cze艣nion膮 wersj膮 malarstwa rokokowego. Nie b臋d臋 z tym pogl膮dem dyskutowa艂. By膰 mo偶e moi znakomici koledzy maj膮 racj臋, ale zauwa偶my, 偶e w dzie艂ach mistrza nie ma 偶adnych 艣lad贸w alegorii, nie ma tam akcji ani nieczystej frywolno艣ci, jaka cechuje obrazy z okresu rokoka. Akty Renoira to po prostu cudownie pi臋kne modelki, pozuj膮ce arty艣cie w prze艣wieconych s艂onecznym blaskiem ogrodach, sadach, nad rzekami.

Pr茅v么t przerzuci艂 kilka stronic i pod koniec ksi膮偶ki znalaz艂 spis dzie艂 Auguste Renoira, ale podobnie jak i w innych pozycjach, kt贸re ju偶 zd膮偶y艂 przejrze膰, nie by艂 to pe艂ny spis stworzonych przez mistrza dzie艂.

Tu go nie znajdziesz 鈥 us艂ysza艂 i podni贸s艂szy wzrok znad stron ksi膮偶ki dostrzeg艂 u艣miechni臋tego Farguesa, stoj膮cego po drugiej stronie bibliotecznego sto艂u.

Pierre! 鈥 ucieszy艂 si臋 Pr茅v么t. 鈥 Ju偶 wr贸ci艂e艣!

No wiesz, stycze艅 to nie jest najlepsza pora na zbyt d艂ugie przebywanie w Szwecji. Wyg艂osi艂em tam kilka wyk艂ad贸w i do domu... Ale widz臋, 偶e ten Renoir nie daje ci spokoju 鈥 Fargues przygl膮da艂 si臋 zgromadzonym na stole tomom.

A tobie?

Mnie, szczerze m贸wi膮c, te偶, my艣l臋 o tym bez przerwy.

Je艣li masz woln膮 chwil臋, to wyjd藕my st膮d i porozmawiajmy.

Pr茅v么t odda艂 bibliotekarce stos ksi膮偶ek i po szerokich marmurowych schodach biblioteki zeszli na dziedziniec, a st膮d na ulic臋. Z zaci膮gni臋tego szarymi chmurami nieba pr贸szy艂 艣nieg. Pr茅v么t i Fargues szli wolno, z przyjemno艣ci膮 wci膮gaj膮c w p艂uca ostre, jakby pozbawione cuchn膮cych wyziew贸w miasta, zimowe powietrze.

Ten obraz szejka nie jest nigdzie reprodukowany, ale to o niczym nie 艣wiadczy 鈥 Fargues m贸wi艂 wolno, bardziej do siebie ni偶 do Pr茅v么ta. 鈥 B贸g jeden wie, ile jeszcze p艂贸cien Renoira, Moneta czy Matisse鈥檃 pozostaje nieznanych. By膰 mo偶e wisz膮 gdzie艣 na 艣cianach w domach, kt贸rych mieszka艅cy nawet nie maj膮 poj臋cia, jakim skarbem dysponuj膮. Z wolna porasta je kurz, pod jego grub膮 warstw膮 gin膮 kontury i kolory i tylko przypadek mo偶e sprawi膰, 偶e jaki艣 historyk sztuki lub mi艂o艣nik tw贸rczo艣ci mistrz贸w natknie si臋 na nie i odkupi je za par臋 frank贸w. Wzbudzi tym niema艂e zdziwienie ludzi, kt贸rzy na to p艂贸tno patrzyli przez wiele lat, nie widzieli w nim nic szczeg贸lnego i oddadz膮 je ch臋tnie za pieni膮dze, kt贸re b臋d膮 mogli przeznaczy膰 na zakup nowego 偶yrandola lub kilku kuchennych sprz臋t贸w.

I co dalej? 鈥 spyta艂 Pr茅v么t, omijaj膮c kilkoro dzieci, bawi膮cych si臋 艣nie偶kami.

Dalej? Je艣li odkrywc膮 b臋dzie historyk sztuki, og艂osi to niezw艂ocznie 艣wiatu i po niezb臋dnych zabiegach konserwacyjnych obraz zostanie gdzie艣 wystawiony. B臋d膮 podziwia膰 go tysi膮ce zwiedzaj膮cych, kto艣 napisze na jego temat prac臋 magistersk膮, kto艣 inny doktoryzuje si臋 i tak dalej. Je艣li jednak odkrywc膮 oka偶e si臋 handlarz, czym pr臋dzej opyli dzie艂o, i to z jak najwi臋kszym zyskiem, a w贸wczas mo偶e si臋 ono znale藕膰 w prywatnej galerii, ukryte na zawsze przed oczami naukowc贸w, konserwator贸w i mi艂o艣nik贸w sztuki.

I tylko tacy szale艅cy jak my mog膮 odnale藕膰 je kiedy艣 w pa艂acu arabskiego szejka lub w innym r贸wnie dziwacznym miejscu.

Tak 鈥 Fargues zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. 鈥 Ale czy ta sentymentalna historyjka pasuje do Pochwa艂y kwiat贸w Renoira?

Pod jednym warunkiem 鈥 Pr茅v么t tak偶e si臋 zatrzyma艂 鈥 偶e jest to rzeczywi艣cie obraz malowany p臋dzlem mistrza...



* * *

Ojcze! Musisz mi pom贸c! Tylko ty mo偶esz mi pom贸c! On mnie ju偶 nie kocha!!!

Jacques Baudin poderwa艂 si臋 zak艂opotany z fotela i z rozpacz膮 wbi艂 oczy w twarz sekretarza. Ten, przyzwyczajony ju偶 do takich scen, u艣miechn膮艂 si臋 blado z wyrazem zrozumienia w oczach i staraj膮c si臋 nie patrze膰 na wij膮cego si臋 na 艣rodku gabinetu m艂odego cz艂owieka, ty艂em wycofywa艂 si臋 ku ogromnym, dwuskrzyd艂owym drzwiom.

Emilu! 鈥 krzykn膮艂 za nim Baudin. 鈥 W tej chwili nie ma mnie dla nikogo!

Oczywi艣cie, panie ministrze 鈥 sekretarz uk艂oni艂 si臋 nisko, uchyli艂 drzwi, przemkn膮艂 przez nie i starannie zamkn膮艂 je z drugiej strony.

Minister sprawiedliwo艣ci Jacques Baudin z g艂臋bokim westchnieniem opad艂 na fotel. Jego syn, wci膮偶 le偶膮cy na dywanie przed biurkiem, troch臋 si臋 uspokoi艂, ale nadal dzia艂o si臋 z nim co艣 dziwnego. Zwini臋ty w k艂臋bek, r臋ce zapl贸t艂 wok贸艂 cia艂a, kt贸rym od czasu do czasu wstrz膮sa艂 konwulsyjny dreszcz.

Bo偶e, za co mnie tak karzesz... Ten ch艂opak zn贸w jest pod dzia艂aniem heroiny... a przecie偶 ju偶 nie bra艂!鈥 鈥 Baudin czu艂 si臋 za艂amany.

Claude, prosi艂em ci臋, aby艣 tu nie przychodzi艂. To jest ministerstwo, a nie jaka艣 narkoma艅ska spelunka. W jakim 艣wietle mnie stawiasz, czy mam kaza膰 ci臋 zamkn膮膰 w zak艂adzie? 鈥 w miar臋 wypowiadanych s艂贸w w艣ciek艂o艣膰 Baudina ros艂a.

Ojcze... Pom贸偶 mi... B艂agam ci臋... 鈥 Claude kl臋cza艂 przed biurkiem ojca, wznosz膮c ku niemu z艂o偶one d艂onie.

Ju偶 wiem, jak mam ci pom贸c! Zamkn臋 ci臋 w zak艂adzie psychiatrycznym i tam oducz膮 ci臋 brania tych 艣wi艅stw.

Nie!!! Ojcze, b艂agam, tylko nie to! 鈥 Claude zn贸w zwin膮艂 si臋 na dywanie, a jego g艂o艣ny szloch wype艂nia艂 ca艂y, ogromny gabinet.

Jacques Baudin spojrza艂 z niepokojem na drzwi, ale wiedzia艂, 偶e za nimi czuwa wierny Emil, kt贸ry nie dopu艣ci, by cokolwiek przedosta艂o si臋 z tego gabinetu na zewn膮trz. Minister nie by艂 zadowolony z zale偶no艣ci, w jak膮 popad艂 przez wybryki swojego syna. Nie mia艂 jednak sposobu, by powstrzyma膰 go przed przychodzeniem do ministerstwa.

Kilka miesi臋cy temu by艂 pewien, 偶e znalaz艂 rozwi膮zanie swoich k艂opot贸w. Jego syn mia艂 sk艂onno艣ci homoseksualne i w艂a艣nie to sta艂o si臋 przyczyn膮 narkomanii. Claude ci膮gn膮艂 do m臋偶czyzn, ale nie mia艂 odwagi zwi膮za膰 si臋 z kt贸rym艣 z nich. Stres, w jaki popad艂, doprowadzi艂 go najpierw do alkoholu, a potem do heroiny. Baudin uzna艂, 偶e jedyne wyj艣cie to znale藕膰 dla Claude鈥檃 odpowiedniego partnera. Nie艣wiadomie pom贸g艂 mu w tym minister spraw wewn臋trznych Jean Chitaux, wspominaj膮c w przyjacielskiej pogaw臋dce o Rogerze. Baudin uzna艂, 偶e nie znajdzie lepszego przyjaciela dla swego niezr贸wnowa偶onego syna. Pozna艂 Rogera i ten bez opor贸w zgodzi艂 si臋 na zwi膮zek z Claude鈥檈m. Bernard wiedzia艂, co robi. Minister sprawiedliwo艣ci m贸g艂 si臋 wszak przyda膰. Wszystko posz艂o g艂adko, Claude przesta艂 nachodzi膰 ojca w ministerstwie i wydawa艂o si臋, 偶e sko艅czy艂 tak偶e z narkotykami, a偶 tu nagle ta niespodziewana wizyta.

Uczucia ojcowskie wzi臋艂y jednak g贸r臋 nad w艣ciek艂o艣ci膮. Baudin wyszed艂 zza biurka i zbli偶y艂 si臋 do syna.

Wyja艣nij mi, o co w艂a艣ciwie chodzi.

Claude z trudem podni贸s艂 si臋 z dywanu, a Baudin z przera偶eniem patrzy艂 w jego za艂zawione oczy o ogromnie rozszerzonych 藕renicach.

Ojcze... porozmawiaj z nim, on mnie chce porzuci膰... nie, 藕le m贸wi臋... on mnie ju偶 porzuci艂, a przecie偶 ja go kocham!

Baudin z trudem ukrywa艂 odraz臋, jak膮 wywo艂ywa艂a w nim my艣l o wsp贸艂偶yciu syna z m臋偶czyzn膮. Fakt, 偶e jego syn jest homoseksualist膮, by艂by dla niego najwi臋ksz膮 tragedi膮 偶yciow膮, gdyby nie to, 偶e na dodatek by艂 on narkomanem.

O czym ty m贸wisz, Claude? 鈥 podni贸s艂 syna i posadzi艂 w fotelu. 鈥 Uspok贸j si臋 i porozmawiajmy spokojnie.

Ojcze, on ma innego 鈥 szlocha艂 Claude. Jakiego艣 W臋gra... Kupi艂 mu will臋 na Formenterze i tam si臋 z nim spotyka...

Gdzie? 鈥 Baudin z trudem rozumia艂 przerywany szlochami be艂kot syna.

Formentera to najmniejsza z wysp Balear贸w 鈥 Claude spojrza艂 na ojca ju偶 nieco przytomniej.

Przecie偶 to Hiszpania!

I co z tego, trzyma tam swojego kochanka i pewnie bez przerwy do niego je藕dzi, bo co kilka dni znika z Pary偶a, nie m贸wi膮c mi ani s艂owa.

To sk膮d w takim razie wiesz o tym W臋grze?

Nie tylko wiem, ale go pozna艂em 鈥 Claude鈥檕wi zn贸w zebra艂o si臋 na p艂acz. 鈥 By艂em kiedy艣 u Bernarda, kiedy ten facet przyjecha艂, podobno zupe艂nie niespodziewanie. By艂o ma艂e przyj臋cie i obaj szybko mnie upili, ale nie na tyle, bym z drugiego pokoju, gdzie po艂o偶yli mnie spa膰, nie s艂ysza艂, co m贸wi膮... Bernard m贸wi艂 do niego: 鈥濼y m贸j najwi臋kszy skarbie...鈥 鈥 Claude zn贸w si臋 rozp艂aka艂.

Pos艂uchaj, Claude 鈥 ojciec po艂o偶y艂 synowi r臋k臋 na ramieniu. 鈥 Uspok贸j si臋, to naprawd臋 nie musi oznacza膰 tego, o czym my艣lisz. Pan Roger prowadzi rozliczne interesy i ten W臋gier mo偶e by膰 po prostu jego wsp贸lnikiem... Nie przerywaj mi! 鈥 krzykn膮艂 widz膮c, 偶e Claude chce gwa艂townie zaprzeczy膰 lub, co gorsza, zn贸w wybuchn膮膰 p艂aczem. 鈥 Nie przerywaj mi, jeszcze nie sko艅czy艂em 鈥 doda艂 ju偶 spokojniej. 鈥 Obiecuj臋 ci, 偶e wszystko si臋 wyja艣ni. Ale, jak pami臋tasz, pan Roger prosi艂 o dyskrecj臋 w tej sprawie, a ty przychodzisz tu i ju偶 od progu wykrzykujesz takie rzeczy, 偶e...

Przepraszam... ojcze... Prosz臋, nie m贸w mu nic o tym... Zr贸b to jako艣 inaczej... Nie chcia艂bym, 偶eby on wiedzia艂, 偶e ja... Rozumiesz...

Nic si臋 nie b贸j, jako艣 to za艂atwi臋.

Baudin ci臋偶ko opad艂 na stoj膮ce za biurkiem krzes艂o i ukry艂 twarz w d艂oniach, jego syn za艣 wypad艂 z gmachu ministerstwa i nie widz膮c, co dzieje si臋 wok贸艂 niego, wpakowa艂 si臋 pod pierwsze przeje偶d偶aj膮ce ulic膮 auto.

Pr茅v么t nadepn膮艂 peda艂 hamulca i natychmiast go pu艣ciwszy skontrowa艂 kierownic膮 po艣lizg, w jaki wpad艂 samoch贸d na mokrej i lekko zmro偶onej nawierzchni. Na szcz臋艣cie szybko艣膰 by艂a niewielka i samoch贸d zatrzyma艂 si臋 bokiem do kierunku jazdy, lekko uderzaj膮c nieostro偶nego przechodnia lewymi drzwiami. Pr茅v么t odwr贸ci艂 g艂ow臋 i w szybie zobaczy艂 przera偶on膮 twarz, kt贸r膮 natychmiast rozpozna艂. K艂opoty, jakie Jacques Baudin mia艂 ze swoim synem, nie by艂y jednak tajemnic膮, jako 偶e Emil, sekretarz ministra, okaza艂 si臋 mniej dyskretny, ni偶 si臋 jego zwierzchnikowi zdawa艂o. Claude nie zna艂 Pr茅v么ta, ale zamieszanie, jakie wywo艂a艂 swoim nag艂ym wtargni臋ciem na jezdni臋, tak go przestraszy艂o, 偶e po sekundzie rzuci艂 si臋 do panicznej ucieczki.

O ile si臋 nie myl臋, to ma艂y Baudin 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t obserwuj膮c przeciskaj膮c膮 si臋 przez t艂umek gapi贸w sylwetk臋. 鈥 Zdaje si臋, 偶e znowu jest pod wp艂ywem heroiny, a podobno ju偶 si臋 uspokoi艂. Ojciec powinien nim si臋 troch臋 zaj膮膰, w ko艅cu ten szczeniak wpl膮cze si臋 w jak膮艣 afer臋鈥.



* * *

Gdy wr贸ci艂 do domu, Catherine ko艅czy艂a w艂a艣nie przygotowania do obiadu. Od jakiego艣 czasu mieszkali razem i Pr茅v么t z przyjemno艣ci膮 dostrzega艂, jak jego mieszkanie o偶y艂o pod troskliw膮 opiek膮 tej nie tylko pi臋knej, ale tak偶e zapobiegliwej i obdarzonej dobrym smakiem dziewczyny. Kurz znikn膮艂, pojawi艂y si臋 stare, koronkowe serwetki, w wazonach kwiaty, z kt贸rych cz臋艣膰 przynosi艂 Pr茅v么t.

Co tam w wytw贸rni? 鈥 spyta艂 myj膮c r臋ce.

Nic nowego 鈥 us艂ysza艂 g艂os z kuchni. 鈥 Alain daje sobie doskonale rad臋.

Od czasu ponownego spotkania z Pr茅v么tem Catherine o wiele rzadziej zagl膮da艂a do wytw贸rni. Opiek臋 nad ni膮 powierzy艂a m艂odemu, lecz niezwykle utalentowanemu by艂emu dziennikarzowi, kt贸ry postanowi艂 zrobi膰 karier臋 w bran偶y filmowej. Alain Ponsard by艂 ambitny, mia艂 nie tylko zdolno艣ci organizatorskie i zmys艂 do interes贸w, ale tak偶e umiej臋tno艣膰 dobierania re偶yser贸w, scenarzyst贸w, aktor贸w. Catherine postanowi艂a zmieni膰 profil swojej wytw贸rni i w r臋kach Ponsarda z pornograficznej przeradza艂a si臋 z wolna w wytw贸rni臋 film贸w erotycznych, nie pozbawionych ambicji artystycznych. Okaza艂o si臋, 偶e nowy repertuar tak偶e przynosi wysokie zyski. Zmieni艂a si臋 r贸wnie偶 klientela wytw贸rni.

A co u ciebie, Paul? 鈥 spyta艂a Catherine, gdy po sko艅czonym obiedzie zasiedli nad fili偶ankami kawy.

Zn贸w przerzuci艂em tysi膮ce stronic, kilkana艣cie tom贸w i mam wra偶enie, 偶e o historii malarstwa francuskiego ma艂o kto wie wi臋cej ode mnie.

To bardzo prawdopodobne. Ca艂y dzie艅 siedzisz w bibliotece, a gdy wracasz do domu, ledwo zd膮偶ysz co艣 zje艣膰 i zn贸w wsadzasz nos w ksi膮偶ki. Czy偶by艣 mia艂 ochot臋 zosta膰 historykiem sztuki? 鈥 u艣miechn臋艂a si臋. By艂a zadowolona, 偶e Paul jest w Pary偶u, 偶e nie wyje偶d偶a i 偶e w tej sytuacji nic mu w zasadzie nie grozi.

Pr茅v么t nie opowiada艂 jej szczeg贸艂贸w prowadzonego przez siebie 艣ledztwa, ale dziewczyna zbyt d艂ugo obraca艂a si臋 w艣r贸d paryskiego podziemia, by nie orientowa膰 si臋 w niebezpiecze艅stwach, jakie czyhaj膮 na samotnie pracuj膮cego policjanta.

Od historii sztuki jest Pierre, ale sam musz臋 te偶 co艣 wiedzie膰... A w艂a艣nie 鈥 Pr茅v么t podni贸s艂 si臋 od sto艂u 鈥 to chyba najlepsza pora, abym si臋 czego艣 dowiedzia艂.

Podszed艂 do telefonu, a Catherine bez s艂owa pomaszerowa艂a do kuchni.

Czy m贸g艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os? 鈥 dogoni艂y j膮 w drzwiach skierowane do s艂uchawki s艂owa.

Interesuj膮cy pana m臋偶czyzna wyjecha艂 wczoraj po po艂udniu do Brukseli. Je艣li ma pan zamiar uda膰 si臋 tam tak偶e, to najbli偶szy samolot odlatuje z Orly...

Dzi臋kuj臋 bardzo 鈥 przerwa艂 Pr茅v么t. 鈥 To wszystko, co chcia艂em wiedzie膰.

Informator bez s艂owa od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Catherine! 鈥 krzykn膮艂 Paul.

Tak? 鈥 dziewczyna wr贸ci艂a do pokoju.

Na kiedy mo偶esz zdoby膰 informacje, o kt贸re ci臋 prosi艂em?

Zajmie mi to jeszcze kilka dni.

Bruksela 鈥 Pr茅v么t jakby nie s艂ysza艂 odpowiedzi 鈥 Bruksela...



* * *

No i co? Wygl膮da na to, 偶e zrobi艂em z siebie g艂upca. Tego faceta nie ma i mo偶e nigdy nie by艂o. Ju偶 dwa dni siedz臋 w tym hotelu jak sko艅czony idiota i wygl膮dam przez okno jak sparali偶owany starzec. Chyba do艣膰 ju偶 tego!鈥

Roger ze z艂o艣ci膮 szarpn膮艂 zas艂on臋 i jeszcze raz wyjrza艂 na ulic臋. Dok艂adnie przed jego oknem sta艂 samoch贸d, w kt贸rym siedzia艂o dw贸ch facet贸w ze zdj臋ciem Paula Pr茅v么ta. Znali na pami臋膰 jego rysopis, wy艂owiliby go z najwi臋kszego t艂umu, wy艂owili i zastrzelili albo utopili, w zale偶no艣ci od potrzeby, tylko 偶e...

No w艂a艣nie, tylko 偶e ten cholerny Pr茅v么t nie przylecia艂 za mn膮 do Brukseli. Goni艂 mnie po ca艂ych Stanach, 艣ciga艂 przez Szwajcari臋 i W艂ochy, przemierzy艂 za mn膮 Morze 艢r贸dziemne i nagle zrezygnowa艂?! Chyba 偶e to wcale nie by艂 on. Nie... Przecie偶 nie zwariowa艂em, 艣ledzi mnie, to pewne, cho膰 wci膮偶 nie wiem po co... A mo偶e ma do艣膰 po tej kalifornijskiej hecy...鈥

Roger nie mia艂 poj臋cia o tym, co sta艂o si臋 w Bejrucie. Szamin, uzyskawszy od porucznika policji informacj臋 o 艣mierci Pr茅v么ta, uzna艂 spraw臋 za zako艅czon膮.

Nie, nie! W ko艅cu nic mu si臋 wtedy nie sta艂o! Musi by膰 jaki艣 inny pow贸d, ale jaki? Dowiem si臋 tego, panie Pr茅v么t, Claude mi w tym pomo偶e. Pewnie ju偶 poskar偶y艂 si臋 tatusiowi, a ten dla szcz臋艣cia syneczka zrobi dla mnie wszystko...鈥 鈥 dzwonek telefonu przerwa艂 rozmy艣lania Rogera.

Tu Smith, czy to pan? 鈥 Bernard us艂ysza艂 w s艂uchawce g艂os pu艂kownika Browna.

To ja, Jagger 鈥 w tej akcji Roger pos艂ugiwa艂 si臋 dostarczonym mu przez Browna paszportem na nazwisko Christopher Jagger.

Czy sprawa zosta艂a ju偶 zako艅czona? 鈥 spyta艂 Brown-Smith.

Nawet si臋 nie zacz臋艂a. On po prostu nie przyjecha艂.

Trudno, za艂atwimy to inaczej. Prosz臋 odes艂a膰 moich ludzi. Kiedy wyje偶d偶a pan na Hawaje? 鈥 prawdziwy cel podr贸偶y Rogera-Jaggera ukrywa艂 si臋 pod kryptonimem 鈥濰awaje鈥.

Za godzin臋 odlatuje m贸j baga偶, a ja wraz z nim.

Prosz臋 po powrocie skontaktowa膰 si臋 ze mn膮 jak najszybciej. Mam dla pana rewelacyjne informacje.

Roger od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i zn贸w popad艂 w g艂臋bokie zamy艣lenie. Rewelacyjne informacje. To mog艂o znaczy膰 tylko jedno 鈥 zdarzy艂o si臋 co艣 nieprzewidzianego i niebezpiecznego.

Cholera, akurat teraz musz臋 si臋 t艂uc do tej pieprzonej Dominikany! Przez pomys艂 tych facet贸w z Waszyngtonu zaniedbuj臋 swoje sprawy i zostawiam je w r臋kach tego p贸艂g艂贸wka Browna. Ale co takiego mog艂o si臋 sta膰?鈥



* * *

Paul! 鈥 Catherine krzykn臋艂a od drzwi, nie bacz膮c na to, 偶e w sali obok Pr茅v么ta znajdowa艂o si臋 jeszcze kilkana艣cie zag艂臋bionych w lekturze os贸b. 鈥 Paul, pospiesz si臋!

Mole ksi膮偶kowe z niesmakiem obserwowa艂y pi臋kn膮 dziewczyn臋, kt贸ra w tak brutalny spos贸b zak艂贸ci艂a cisz臋 wype艂nionej ksi膮偶kami sali.

Komisarz czym pr臋dzej zebra艂 porozk艂adane ksi膮偶ki i, nie bacz膮c na 艣miertelnie oburzon膮 min臋 starej bibliotekarki, opu艣ci艂 sal臋, popychaj膮c przed sob膮 dziewczyn臋.

Czy ty masz dobrze w g艂owie? 鈥 niby si臋 z艂o艣ci艂, u艣miechaj膮c si臋 jednocze艣nie i 艣ciskaj膮c r臋k臋 dziewczyny. 鈥 Czy wiesz, jak straszliwie zaszarga艂a艣 opini臋 moj膮 w oczach tych ludzi? 鈥 ruchem g艂owy wskaza艂 bibliotek臋.

Paul, to nie ma znaczenia! Musimy natychmiast jecha膰 do domu! 鈥 Catherine nie by艂a skora do 偶art贸w.

Ale co si臋 sta艂o?

Opowiem ci wszystko po drodze.

Gdy weszli do mieszkania, z kanapy podnios艂a si臋 na ich widok kr贸tko ostrzy偶ona brunetka o ciemnej, smag艂ej cerze i niemal czarnych oczach. Ubrana by艂a gustownie, ale z pewn膮 krzykliwo艣ci膮.

To jest w艂a艣nie Christine 鈥 przedstawi艂a j膮 Catherine.

Christine by艂a jej przyjaci贸艂k膮 i jedn膮 z najlepszych dziewczyn Pary偶a. Nie ka偶dy m贸g艂 j膮 mie膰, to ona wybiera艂a klient贸w, a by艂a w tym bardzo wybredna.

Jednym z nich 鈥 Catherine kontynuowa艂a rozpocz臋t膮 w samochodzie opowie艣膰 鈥 jest pewien Amerykanin.

Gdy si臋 spotykamy 鈥 wpad艂a jej w s艂owo Christine 鈥 jest zawsze po cywilnemu, ale rozpiera go poczucie w艂asnej wa偶no艣ci i chyba to nie pozwala mu milcze膰. Cho膰 nigdy go nie wypytuj臋, gada prawie bez przerwy. Opowiada o Ameryce, o tym, jaki jest tam wa偶ny, i takie tam r贸偶ne. W ko艅cu wygada艂 si臋, 偶e jest attache wojskowym ameryka艅skiej ambasady w Pary偶u, a nawet da艂 niedwuznacznie do zrozumienia, 偶e odgrywa o wiele wi臋ksz膮 rol臋, ni偶 wskazywa艂aby jego funkcja. Gdy zorientowa艂 si臋, 偶e troch臋 przesadzi艂, za偶膮da艂 ode mnie przyrzeczenia, 偶e informacje o nim zatrzymam wy艂膮cznie dla siebie. Obieca艂am mu to i pewnie bym dotrzyma艂a... 鈥 Christine na moment zawiesi艂a g艂os i spojrza艂a na Pr茅v么ta. Wyj臋艂a z ust papierosa i podj臋艂a dalszy tok opowiadania. 鈥 To pana pewnie nie interesuje, ale ten Amerykanin to dobry klient. Jak ju偶 m贸wi艂am, nigdy mnie o nic nie pyta, zawsze sam woli opowiada膰, ale wczoraj sta艂o si臋 co艣 dziwnego. Nagle pocz膮艂 mnie wypytywa膰 o francusk膮 policj臋. Jak si臋 uk艂adaj膮 nasze stosunki z wami, czy mamy w艣r贸d policjant贸w przyjaci贸艂 i takie tam r贸偶ne. Natychmiast domy艣li艂am si臋, 偶e nie pyta ot tak sobie, ale ta wiedza jest mu do czego艣 potrzebna albo ta ca艂a gadanina stanowi wst臋p do w艂a艣ciwej rozmowy. I rzeczywi艣cie 鈥 kontynuowa艂a Christine, zaci膮gaj膮c si臋 papierosem 鈥 okaza艂o si臋 bowiem, 偶e w艂a艣ciwym tematem naszej rozmowy jest... pan, panie komisarzu.

Ja?!

Czy teraz rozumiesz, dlaczego tak pilnie ci臋 wezwa艂am? 鈥 wtr膮ci艂a Catherine.

Amerykanin poda艂 mi pa艅skie nazwisko i spyta艂, czy znam takiego komisarza paryskiej policji 鈥 ci膮gn臋艂a Christine, ignoruj膮c zar贸wno zdziwienie Pr茅v么ta, jak i podniecenie przyjaci贸艂ki. 鈥 Powiedzia艂am, 偶e nie znam pana osobi艣cie, ale nazwisko nie jest mi obce.

I co dalej? 鈥 Catherine denerwowa艂 powolny tok opowie艣ci.

Dalej? Spyta艂 mnie, czy mog艂abym dla niego zdoby膰 nieco wi臋cej informacji na pa艅ski temat. Obieca艂 nie藕le za to zap艂aci膰.

Czy powiedzia艂a mu pani...

Po pierwsze prosz臋 mi m贸wi膰 Christine, a po drugie oczywi艣cie nie powiedzia艂am mu, 偶e jest pan przyjacielem Catherine. Nie widz臋 powod贸w zdradzania obcym intymnych tajemnic moich przyjaci贸艂.

Christine zgasi艂a papierosa w du偶ej, kryszta艂owej popielniczce.

My艣l臋, 偶e dla pana pu艂kownika najcenniejsze b臋d膮 informacje uzyskane przeze mnie bezpo艣rednio od pana, cho膰 on oczywi艣cie nie musi o tym wiedzie膰. Gdy ju偶 zastanowi si臋 pan, co mam mu przekaza膰, prosz臋 mnie o tym poinformowa膰 鈥 Christine wsta艂a i poda艂a Pr茅v么towi r臋k臋.

Gdybym by艂 dyrektorem policji kryminalnej, zosta艂aby艣 co najmniej komisarzem.

Na szcz臋艣cie nie jest nim pan. Do zobaczenia.

I co o tym my艣lisz? 鈥 spyta艂a Catherine, gdy przyjaci贸艂ka wysz艂a i zostali sami.

Powiem ci to w kilku s艂owach. W naszym 偶yciu rozpocz膮艂 si臋 nowy okres i ju偶 dzi艣 mo偶emy nada膰 mu odpowiedni tytu艂. A wiesz jaki?

???

CIA wkracza na scen臋.



* * *

Po zako艅czeniu wojny algierskiej i wymuszonym przyznaniu temu krajowi niepodleg艂o艣ci Francja w oczach szef贸w Centralnej Agencji Wywiadowczej straci艂a na znaczeniu. Algieria by艂a ju偶 bezpowrotnie stracona, Organisation de l鈥橝rm茅e Secr猫te w du偶ym stopniu skompromitowana i po og艂oszeniu niepodleg艂o艣ci Algierii jej dzia艂alno艣膰 terrorystyczna nie mia艂a ju偶 dla CIA najmniejszego znaczenia, przynajmniej na terenie Francji.

W tej sytuacji nie by艂o sensu utrzymywa膰 w Pary偶u rezydenta, kt贸ry m贸g艂 przyda膰 si臋 w innych, bardziej gor膮cych regionach 艣wiata. Szefowie CIA, po kr贸tkim namy艣le, zdecydowali si臋 obsadzi膰 parysk膮 plac贸wk臋 cz艂owiekiem, z kt贸rym w Centrali nie bardzo wiedzieli, co zrobi膰, a kt贸ry, jak si臋 wydawa艂o, zna艂 dobrze Francj臋 i jej stolic臋.

Pu艂kownik Brown, w贸wczas jeszcze w stopniu majora, bra艂 udzia艂 w l膮dowaniu na pla偶ach Normandii. Ka偶dy krok na europejskiej ziemi przynosi艂 mu nowe odznaczenia, zaszczyty i w ko艅cu awans. W stopniu pu艂kownika, z piersi膮 pe艂n膮 medali Richard Brown powr贸ci艂 do starej, kochanej Ameryki i... zupe艂nie nie mia艂 poj臋cia, co ma ze sob膮 zrobi膰. Jedyne, na czym si臋 zna艂 naprawd臋, to by艂a wojna, a ta w艂a艣nie si臋 sko艅czy艂a. Pr贸bowa艂 zosta膰 wyk艂adowc膮 w West Point, ale uznano, 偶e si臋 do tego nie nadaje, i zaproponowano mu emerytur臋. To go nie satysfakcjonowa艂o. Przez kilka lat tu艂a艂 si臋 to tu, to tam, a偶 wreszcie spotka艂 przyjaciela, kt贸remu w Ardenach uratowa艂 偶ycie. Przyjaciel nie by艂 wybitnym wojskowym, ale mia艂 g艂ow臋 na karku i gdy si臋 spotkali, siedzia艂 na eksponowanym sto艂ku w CIA. Widz膮c rozterk臋 Browna i maj膮c wobec niego d艂ug wdzi臋czno艣ci, zaproponowa艂 mu prac臋 w Firmie. Pu艂kownik nie zastanawia艂 si臋 ani minuty i po wype艂nieniu niezb臋dnych formalno艣ci zosta艂 pracownikiem Centralnej Agencji Wywiadowczej.

Znalaz艂 si臋 na Florydzie w dow贸dztwie inwazji w Zatoce 艢wi艅. Do艣wiadczenia operacji Overlord okaza艂y si臋 tu jednak absolutnie nieprzydatne i dowodzone przez Browna na odleg艂o艣膰 oddzia艂y nawet nie dotar艂y do wybrze偶y Kuby. Na szcz臋艣cie przyjaciel by艂 ju偶 tak wysoko, 偶e to niepowodzenie usz艂o Brownowi na sucho.

Gdy zacz膮艂 ju偶 powa偶nie my艣le膰 o przej艣ciu na emerytur臋, przyjaciel za艂atwi艂 mu prac臋 w Pary偶u. Brown nie marzy艂 o niczym innym. Pomimo wielu lat obracania si臋 w Centrali CIA o pracy wywiadowczej nadal nie mia艂 poj臋cia, ale samodzielna plac贸wka, i to w takim mie艣cie jak Pary偶, odpowiada艂a mu bardzo. Nie mia艂 tu w艂a艣ciwie nic do roboty, a偶 do momentu nawi膮zania kontaktu z Rogerem. Teraz wreszcie m贸g艂 si臋 wykaza膰.

Przekaza艂 agentowi rozkaz Centrali, ale to by艂o nic w por贸wnaniu z tym, co mia艂 zrobi膰 dla niego. Zlikwidowanie francuskiego policjanta, kt贸ry 艣mia艂 wmiesza膰 si臋 w interesy CIA, to by艂o to. Informacji o Pr茅v么cie spodziewa艂 si臋 za kilka dni, ludzi, kt贸rzy mieli go zlikwidowa膰, tak偶e mia艂 ju偶 pod r臋k膮 i teraz czeka艂 tylko na powr贸t Corteza z Dominikany.

Roger nie spodziewa艂 si臋, 偶e Brown za偶膮da od niego tak szczeg贸艂owego raportu. Gdy jednak zjawi艂 si臋 w Pary偶u, przez blisko dwie godziny musia艂 opowiada膰 Brownowi, co i w jaki spos贸b za艂atwi艂. Gdy wreszcie dobrn膮艂 do ko艅ca, a pu艂kownik nie mia艂 ju偶 偶adnych dodatkowych pyta艅, Roger m贸g艂 wreszcie przej艣膰 do sprawy najbardziej go interesuj膮cej.

Powiedzia艂 mi pan przez telefon, 偶e po powrocie mog臋 si臋 spodziewa膰 jakich艣 rewelacyjnych informacji.

A tak... rzeczywi艣cie 鈥 Brown wyj膮tkowo d艂ugo przypala艂 nabit膮 wcze艣niej fajk臋. 鈥 Czy m贸wi panu co艣 nazwisko John Lee?

John Lee...? Nie.

A zatem prosz臋 przyj膮膰 do wiadomo艣ci, 偶e John Lee jest pracownikiem Federalnego Biura 艢ledczego i niezwykle interesuje si臋 sprzedanymi przez pana w Stanach obrazami 鈥 Brown z uwag膮 obserwowa艂 reakcj臋 Rogera, ale twarz agenta nie wyra偶a艂a 偶adnych uczu膰, cho膰 informacja ta poruszy艂a go do g艂臋bi.

O jakie obrazy chodzi? 鈥 spyta艂 oboj臋tnie.

O te, kt贸re sprzeda艂 pan w ostatnim okresie, bodaj偶e w Denver, San Francisco i gdzie艣 jeszcze, zreszt膮 pan to lepiej wie.

Centrala jest dobrze poinformowana鈥 鈥 pomy艣la艂 Roger.

Przed nami nic si臋 nie ukryje 鈥 rzuci艂 Brown, jakby czytaj膮c w jego my艣lach.

Czy co艣 jeszcze ma mi pan do przekazania? 鈥 Roger po艂o偶y艂 specjalny nacisk na ostatnim s艂owie, by przypomnie膰 pu艂kownikowi jego w艂a艣ciw膮 funkcj臋, po艣rednika.

To w艂a艣ciwie wszystko 鈥 Brown nie zrozumia艂 akcentu. 鈥 Nie zale偶y nam na konflikcie z FBI, zw艂aszcza z powodu pa艅skich prywatnych interes贸w. To, co przekaza艂em panu, jest jedynie ostrze偶eniem.

CIA nie zale偶y na konflikcie z francusk膮 policj膮, nie zale偶y na konflikcie z FBI, czy to nie zbyt daleko id膮ca ostro偶no艣膰?

Och, o francusk膮 policj臋 mo偶e si臋 pan nie martwi膰! 鈥 Brown lekcewa偶膮co machn膮艂 r臋k膮.

Tak? A Pr茅v么t?

Jego ju偶 jakby nie by艂o...



* * *

Otton Wacker otworzy艂 swoj膮 galeri臋 przy jednej z najwytworniejszych ulic starego Berlina, Victoriastrasse, w roku 1927. Otwarcie by艂o niezwykle uroczyste, ale zebranych w galerii go艣ci rozczarowa艂 s艂aby poziom artystyczny prezentowanych obraz贸w i grafik. Wkr贸tce jednak rozczarowanie przerodzi艂o si臋 w podziw, a nawet entuzjazm, gdy Otton Wacker pokaza艂 go艣ciom to, co mia艂 najcenniejszego.

Prawdziwym skarbem marszanda okaza艂y si臋 bowiem nie znane dot膮d dzie艂a Vincenta van Gogha. Szczeg贸lnie zachwycony by艂 holenderski historyk sztuki, doktor Baart de La Faille, kt贸ry od lat pracowa艂 nad katalogiem dzie艂 van Gogha. Ale Otton Wacker zadziwia艂 Holendra i innych mi艂o艣nik贸w tw贸rczo艣ci wielkiego samotnika coraz bardziej. Ka偶dy sprzedany obraz mistrza by艂 zast臋powany w galerii przez nast臋pny nie mniej wspania艂y. Marszand nie zdradza艂 pochodzenia dziel, sugerowa艂 jedynie, 偶e ma dost臋p do nie znanej dotychczas ksi膮偶臋cej kolekcji.

W roku 1928 doktor Baart de La Faille wyda艂 dzie艂o swego 偶ycia: 鈥濴鈥橭euvre de Vincent van Gogh, catalogue raisonn茅鈥. Ka偶de pomieszczone tam dzie艂o posiada艂o bogato udokumentowany rodow贸d. Po艣r贸d innych dr de La Faille om贸wi艂 tak偶e trzydzie艣ci p艂贸cien pokazanych po raz pierwszy przez Wackera, ale ich rodow贸d by艂 bardzo kr贸tki, zaczyna艂 si臋 i ko艅czy艂 na berli艅skim marszandzie. Nikt nadal nic nie podejrzewa艂, lecz w kilka lat p贸藕niej ukaza艂o si臋 takie oto og艂oszenie: 鈥濧utor katalogu dzie艂 van Gogha, doktor de La Faille, poczuwa si臋 do obowi膮zku opublikowania aneksu do swej pracy, w kt贸rym zmuszony jest uzna膰 za falsyfikaty trzydzie艣ci dzie艂 cytowanych w katalogu jako autentyczne. Doktor de La Faille doszed艂 do tego przekonania po wnikliwych studiach i wyznaje sw膮 pomy艂k臋 z g艂臋bokim 偶alem鈥.

Pocz膮tkowo sprawa mia艂a charakter sporu specjalist贸w, ale w ko艅cu dosz艂o do procesu. Powo艂ano wielu bieg艂ych, w艣r贸d kt贸rych znalaz艂 si臋 tak偶e bratanek mistrza, Vincent Wilhelm van Gogh. Uczone wywody rzeczoznawc贸w mo偶na sprowadzi膰 do czterech podstawowych ocen:

a) Wszystkie obrazy s膮 autentyczne;

b) Niekt贸re obrazy s膮 autentyczne, niekt贸re fa艂szywe;

c) Wszystkie obrazy s膮 fa艂szywe;

d) Niekt贸re obrazy s膮 sfa艂szowane, inne autentyczne, ale autentyczne s膮 w艂a艣nie te, kt贸re uznano za fa艂szywe, a sfa艂szowane te, kt贸re uznano za prawdziwe.

S臋dziom nie pom贸g艂 nawet doktor de La Faille, od kt贸rego wszystko si臋 zacz臋艂o. Najpierw zdyskwalifikowa艂 wszystkie trzydzie艣ci obraz贸w, wystawionych przez Wackera, by w czasie procesu o艣wiadczy膰 niespodziewanie: 鈥濷gl膮daj膮c codziennie prostackie falsyfikaty, straci艂em jasno艣膰 s膮du... S膮dz膮c, 偶e wpl膮tano mnie w oszuka艅cz膮 afer臋, podda艂em si臋 g艂臋bokiemu sceptycyzmowi i straci艂em wszelki obiektywizm. Z tego wzgl臋du o艣wiadczam obecnie, 偶e zmieni艂em zdanie co do pi臋ciu spo艣r贸d trzydziestu p艂贸cien, i odwo艂uj臋 twierdzenie, jakoby by艂y one falsyfikatami鈥. Powie kto艣, 偶e to przyk艂ad odosobniony? Ale偶 prosz臋 bardzo, s艂u偶臋 nast臋pnym, i to nie mniej wyrazistym.

Pr茅v么t poprawi艂 si臋 w fotelu i ponownie zag艂臋bi艂 w lektur臋 artyku艂u Pierre Farguesa. Przyjaciel przyni贸s艂 mu maszynopis w nadziei, 偶e mo偶e si臋 okaza膰 pomocny. Zapali艂 papierosa, poprosi艂 Catherine o nast臋pn膮 kaw臋 i zn贸w oderwa艂 si臋 od otaczaj膮cej go rzeczywisto艣ci.

By艂a wiosna 1945 roku, gdy mi臋dzynarodowa komisja przyst膮pi艂a do badania kolekcji marsza艂ka Rzeszy Hermanna Goeringa. Uwag臋 holenderskich naukowc贸w, cz艂onk贸w komisji, przyci膮gn臋艂o p艂贸tno Vermeera von Delft zatytu艂owane 鈥濩hrystus i jawnogrzesznica鈥. Rozpocz臋to poszukiwania ludzi, kt贸rzy dostarczyli marsza艂kowi dzie艂o mistrza z Delft. Poszukiwania by艂y udane i 30 maja 1945 roku s臋dzia 艣ledczy przedstawi艂 zarzut kolaboracji z wrogiem malarzowi Hanowi van Meegerenowi. Malarz nie pr贸bowa艂 nawet zaprzecza膰, natomiast po swoim aresztowaniu z艂o偶y艂 wr臋cz szokuj膮ce o艣wiadczenie, 偶e jest autorem czternastu dzie艂 klasycznych mistrz贸w holenderskich, z kt贸rych dziewi臋膰 sprzeda艂. Jednym z odbiorc贸w by艂 Hermann Goering. Powszechnie uwa偶ano, 偶e jest to wybieg ze strony cz艂owieka, kt贸ry broni si臋 przed zarzutem kolaboracji, ale gdy w celi wi臋ziennej Han van Meegeren namalowa艂 nast臋pne dzie艂o 鈥濾ermeera van Delft鈥, kt贸remu nadal tytu艂 鈥濲ezus po艣r贸d uczonych w pi艣mie鈥, 艣wiat sztuki zatrz膮s艂 si臋 w posadach.

Nie miejsce tu na przedstawianie ca艂ej biografii genialnego fa艂szerza, ale kilka jej punkt贸w warto przypomnie膰. Zapowiada艂 si臋 na dobrego malarza, ale nieustabilizowany i rozrzutny tryb 偶ycia nie sprzyja艂 tw贸rczo艣ci i wkr贸tce po pierwszych sukcesach artystycznych wszyscy zapomnieli o zdolnym m艂odym malarzu. Ten za艣 sta艂 si臋 przez przypadek 艣wiadkiem zdarzenia, kt贸re zainspirowa艂o go na ca艂e 偶ycie. Jego przyjaciel przedstawi艂 znawcy klasycznych mistrz贸w, doktorowi Brediusowi, obraz Fransa Halsa, kt贸ry specjalista uzna艂 za n臋dzny falsyfikat. W贸wczas przyjaciel Hana poleci艂 przemalowa膰 na Rembrandta jakiego艣 starego Holendra i zn贸w przedstawi艂 p艂贸tno do oceny. Doktor Bredius i tym razem nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, i uzna艂 dzie艂o za autentyczne. W tym momencie Han van Meegeren by艂 ju偶 zdecydowany. Pozostawa艂a sprawa wyboru mistrza, ale z tym Meegeren upora艂 si臋 szybko.

Trzeba przyzna膰, 偶e do pracy przygotowywa艂 si臋 niezwyk艂e starannie. Bada艂 farby i spoiwa, szuka艂 odpowiednich olej贸w i werniks贸w, wypr贸bowywa艂 wypalanie obraz贸w w piecu itd. itp. Efekt przeszed艂 naj艣mielsze oczekiwania. Jeden profesor i czterech doktor贸w, historyk贸w sztuki, potwierdzi艂o autentyczno艣膰 obrazu 鈥濽czniowie w Emmaus鈥, kt贸ry uroczystym aktem pa艅stwowym zosta艂 przekazany spo艂ecze艅stwu holenderskiemu. Han von Meegeren zainkasowa艂 za dzie艂o 550 tysi臋cy gulden贸w i oczywi艣cie bra艂 udzia艂 w uroczysto艣ciach przekazania go narodowi. Nikt nie mia艂 poj臋cia, 偶e autorem obrazu jest nie Vermeer van Delft, lecz w艂a艣nie on. Podobnie sta艂o si臋 z innymi p艂贸tnami 鈥濾ermeera鈥, stworzonymi przez Meegerena. Za 鈥濱zaaka b艂ogos艂awi膮cego Jakuba鈥, 鈥濩hrystusa i jawnogrzesznic臋鈥 i 鈥濵ycie n贸g鈥 fa艂szerz zainkasowa艂 ogromne pieni膮dze i, by膰 mo偶e, nikt nigdy nie podwa偶y艂by autentyczno艣ci dzie艂, gdyby nie wyznanie ich autora.

Ale nawet to szczere wyznanie Meegerena nie zamkn臋艂o sprawy. Sp贸r o autentyczno艣膰 jego prac rozpocz膮艂 si臋 ju偶 w trakcie procesu i w zasadzie trwa po dzi艣 dzie艅. W roku 1951 syn van Meegerena uzna艂 za namalowane przez swego ojca falsyfikaty znane dzie艂a, kt贸rymi szczyc膮 si臋 muzea Pary偶a. Dla odmiany jeden z naukowc贸w udowadnia autentyczno艣膰 鈥濽czni贸w w Emmaus鈥, obrazu, kt贸ry zosta艂 ju偶 dawno uznany za falsyfikat.

Han van Meegeren zmar艂 30 grudnia 1947 roku, ale sp贸r trwa. Najtrafniej oceni艂 ca艂膮 sytuacj臋 Frank Arnau w swej znakomitej ksi膮偶ce 鈥濻ztuka fa艂szerzy, fa艂szerze sztuki鈥.

G艂贸wny aktor zszed艂 ze sceny. Staty艣ci uwijali si臋 na jej deskach, staczaj膮c sp贸藕nione, zaci臋te utarczki, opowiadaj膮c si臋 raz po jednej, raz po drugiej stronie鈥.

Od afery Ottona Wackera min臋艂o ju偶 czterdzie艣ci lat, od sprawy Hana van Meegerena prawie dwadzie艣cia, a w dziedzinie ocen prawdziwo艣ci dzie艂 sztuki zmieni艂o si臋 niewiele. Je偶eli dzi艣 pojawi si臋 geniusz na miar臋 tych dw贸ch, czy b臋dziemy w stanie go rozpozna膰, czy b臋dziemy potrafili sobie z nim poradzi膰?

A mo偶e taki kto艣 ju偶 jest, tworzy i zasypuje nasze muzea fa艂szywymi dzie艂ami starych mistrz贸w? Czy ze spokojnym sercem i sumieniem mo偶emy powiedzie膰, 偶e tak nie jest?

Pr茅v么t od艂o偶y艂 kartki maszynopisu i jeszcze raz si臋gn膮艂 po sprawozdanie Lee. Otrzyma艂 je tego samego dnia i oba teksty 鈥 artyku艂 i sprawozdanie 鈥 mia艂y ze sob膮 bardzo wiele wsp贸lnego.

Sprawozdanie Johna Lee by艂o kr贸tkie. Do kolekcji Stanforda nie dotar艂 i by艂o to zupe艂nie zrozumia艂e. Obrazy w muzeum w Denver obejrza艂o sze艣ciu ekspert贸w. Przeprowadzono rzeczow膮, naukow膮 ekspertyz臋 dzie艂, co by艂o mo偶liwe dzi臋ki wsadzeniu obrotnego dyrektora muzeum do wi臋zienia. Po lekturze artyku艂u Farguesa wynik ekspertyzy przesta艂 by膰 dla Pr茅v么ta zaskoczeniem. Z sze艣ciu ekspert贸w trzech uzna艂o p艂贸tno Renoira i dwa szkice Modiglianiego za absolutnie autentyczne, pozosta艂ych za艣 trzech wyrazi艂o dok艂adnie przeciwny pogl膮d.

W San Francisco nie by艂o mo偶liwo艣ci dyskretnego przeprowadzenia podobnej ekspertyzy, wi臋c Lee ograniczy艂 si臋 do pokazania dzie艂 Degasa, Moneta i Bonnarda trzem ekspertom. Ale i ta powierzchowna ekspertyza da艂a podobny wynik. Jeden z uczonych uzna艂 dzie艂a za falsyfikaty, drugi za orygina艂y, a trzeci nie mia艂 zdania. Ale pewna uwaga, wypowiedziana w艂a艣nie przez tego trzeciego, by艂a dla Pr茅v么ta szczeg贸lnie interesuj膮ca. Powiedzia艂 on bowiem, 偶e gdy patrzy na te trzy p艂贸tna, trzech jak偶e r贸偶nych malarzy, nie mo偶e oprze膰 si臋 wra偶eniu, 偶e stworzy艂a je jedna r臋ka, jedno oko, ten sam p臋dzel. To by艂o to, na co czeka艂 ju偶 od dawna. Lee, a w艂a艣ciwie zaanga偶owany przez niego ekspert, nie m贸g艂 zrobi膰 mu lepszego prezentu. Narzuci艂 p艂aszcz i w drzwiach wpad艂 na wracaj膮c膮 z miasta Catherine.

Wychodzisz? Christine b臋dzie tu za par臋 minut.

Ja tak偶e 鈥 odpar艂 muskaj膮c wargami jej policzek. 鈥 Id臋 nada膰 telegram.

Telegram? Do kogo?

Do Ameryki, kochanie... do Ameryki.



* * *

Musi mnie pan zrozumie膰... nie jest mi 艂atwo o tym m贸wi膰, ale Claude jest moim jedynym synem i jego los... jego 偶ycie... 鈥 Baudin nerwowo spacerowa艂 po gabinecie.

Oczywi艣cie, rozumiem 鈥 Roger doskonale odgrywa艂 swoj膮 rol臋. 鈥 Ale nie bardzo wiem, w czym m贸g艂bym panu pom贸c.

C贸偶... Nie pochwalam... powiedzmy, erotycznych sk艂onno艣ci mego syna 鈥 Baudin spojrza艂 na Rogera przez rami臋, ale ten zachowywa艂 si臋 zupe艂nie oboj臋tnie. 鈥 Niestety, nie mam na niego wp艂ywu. Zreszt膮 to nie jest najgorsze... Widzi pan, m贸j syn, kiedy mu si臋 co艣 w 偶yciu nie uk艂ada i nie potrafi sobie z tym da膰 rady, szuka czego艣 zast臋pczego... jakiej艣 ucieczki...

To wszystko m贸wi艂 mi pan ju偶 podczas naszego pierwszego spotkania 鈥 przypomnia艂 mu uprzejmie Roger.

Tak, oczywi艣cie 鈥 Baudin by艂 coraz bardziej zdenerwowany 鈥 i w贸wczas zgodzi艂 si臋 pan by膰... no... opiekunem mojego syna.

Owszem, ale...

Teraz podobno co艣 si臋 mi臋dzy wami popsu艂o i m贸j syn... Trudno, musz臋 powiedzie膰 wprost. Claude, porzucony przez pana, sta艂 si臋 narkomanem! 鈥 Baudin upad艂 ci臋偶ko na fotel i zas艂oni艂 twarz r臋kami. Roger milcza艂 przez chwil臋.

Bardzo mi przykro, ale prosz臋 mnie zrozumie膰... Prowadz臋 rozliczne interesy i na 偶ycie prywatne nie mam zbyt du偶o czasu...

Tak, oczywi艣cie 鈥 Baudin zn贸w si臋 o偶ywi艂. 鈥 T艂umaczy艂em to synowi, ale jemu tak trudno co艣 wyja艣ni膰.

Obawiam si臋, 偶e jednak b臋dzie pan musia艂...

Panie Roger 鈥 Baudin widocznie na co艣 si臋 zdecydowa艂, bo nagle wyprostowa艂 si臋 i przybra艂 oficjalny wyraz twarzy. 鈥 Ja rozumiem, dzisiejszy 艣wiat jest tak skonstruowany, 偶e nie ma w nim nic za darmo. Nie mam zamiaru zmienia膰 panuj膮cych zwyczaj贸w. Przejd藕my zatem do konkret贸w. Je偶eli zgodzi si臋 pan by膰 w dalszym ci膮gu... opiekunem mego syna i dzi臋ki temu wyjdzie on z narkomanii, pomog臋 panu w przeprowadzeniu interesu, o jakim nawet nie 艣ni艂o si臋 偶adnemu paryskiemu marszandowi.

Roger oniemia艂. A偶 tyle nie wymaga艂. By艂 got贸w zgodzi膰 si臋 na 鈥瀘piek臋鈥 nad Claudem za cen臋 unieszkodliwienia przez Baudina Pr茅v么ta. Propozycja ministra zaskoczy艂a go.

Hmm... 鈥 z trudem ukrywa艂 podniecenie 鈥 czy mo偶e mi pan zdradzi膰, o co chodzi?

Mog臋, cho膰 sama wiedza na ten temat nic panu nie da. Rz膮d japo艅ski ma zamiar wyst膮pi膰 z propozycj膮 zakupu dwustu obraz贸w francuskich impresjonist贸w i postimpresjonist贸w. Oczywi艣cie, do przeprowadzenia tak gigantycznej transakcji b臋dzie Japo艅czykom potrzebny szanowany i polecony przez nasze Ministerstwo Kultury marszand. Czy chce pan nim zosta膰, panie Roger?

Bernard nie by艂 w stanie odpowiedzie膰. Taka transakcja trafia si臋 raz na sto lat i ten, kto j膮 przeprowadzi, zyska nie tylko fortun臋, lecz tak偶e s艂aw臋 i powa偶anie w ca艂ym 艣wiecie sztuki i interesu.

Chryste!!! Tego bym si臋 w 偶yciu nie spodziewa艂! Niech szlag trafi tego Pr茅v么ta! To ju偶 nie ma znaczenia, zreszt膮 zajmie si臋 nim Brown. Baudina nie trzeba w to wci膮ga膰, ba, nawet nie powinienem mu teraz o tym m贸wi膰. M贸g艂by zacz膮膰 mnie podejrzewa膰. Nie, to wszystko jest niewa偶ne. Nikt mi nie jest w stanie przeszkodzi膰, ani Pr茅v么t, ani Chevalier, ani ten ameryka艅ski g贸wniarz鈥 鈥 my艣li przelatywa艂y przez g艂ow臋 Rogera lotem b艂yskawicy.

A zatem, panie Roger? Czy doszli艣my do porozumienia?



* * *

Czy pan zdaje sobie spraw臋 z tego, czym jest dla mnie pa艅ska propozycja?!

Owszem, ale nie mam innego wyj艣cia.

To b臋dzie, by膰 mo偶e, najwi臋kszy interes wszechczas贸w, a pan ka偶e mi si臋 z niego wycofa膰! 鈥 Chevalier nie m贸g艂 usiedzie膰 spokojnie i wierci艂 si臋 na fotelu, jakby siedzia艂 na desce fakira.

Je偶eli przyjmie pan moj膮 propozycj臋, korzy艣ci mog膮 by膰 o wiele wi臋ksze 鈥 spok贸j Pr茅v么ta ostro kontrastowa艂 z nerwowo艣ci膮 grubasa.

Ale偶 tak, ale偶 tak... 鈥 Chevalier ogania艂 si臋 przed argumentami komisarza, niczym przed stadem komar贸w. 鈥 Tylko musi pan zrozumie膰, takiego interesu ju偶 nie b臋dzie za naszego 偶ycia.

W to nie w膮tpi臋, ale chodzi nie tylko o interes. Je艣li pan pozwoli mi dzia艂a膰, japo艅ska transakcja b臋dzie nie tylko interesem, ale tak偶e skandalem stulecia.

Spok贸j emanuj膮cy z twarzy i s艂贸w Pr茅v么ta wp艂yn膮艂 na grubasa 艂agodz膮co.

No dobrze, ale czy pan jest przekonany...

Tak 鈥 Pr茅v么t nie da艂 mu doko艅czy膰 鈥 by膰 mo偶e, jest to jedyna okazja.

Oczywi艣cie nie musz臋 pyta膰, czy zdaje pan sobie spraw臋 z ryzyka, jakie pan podejmuje?

Przedstawi艂em panu szczeg贸艂owo m贸j plan. Ka偶dy z nas ma w nim wyznaczon膮 rol臋 i je偶eli wykona powierzone mu zadanie, wreszcie b臋dziemy mogli zako艅czy膰 t臋 spraw臋 鈥 Pr茅v么t zdecydowanym ruchem zdusi艂 papierosa. 鈥 Jaka jest pa艅ska decyzja? 鈥 komisarz podni贸s艂 wzrok i spojrza艂 prosto w oczy Chevaliera.

G艂贸wne ryzyko ponosi pan, komisarzu, i to pan ryzykuje swoim 偶yciem... Je艣li jest pan jednak zdecydowany... jestem z panem.

Dzi臋kuj臋 i... 鈥 Pr茅v么t podni贸s艂 si臋 鈥 偶egnam.

Do zobaczenia, panie komisarzu... Mam nadziej臋 鈥 doda艂 ju偶 ciszej grubas.



* * *

Powiedz mi, kochanie, czy zdoby艂a艣 informacje, o kt贸re ci臋 prosi艂em?

Tak 鈥 Christine zsun臋艂a ju偶 z siebie sp贸dnic臋 i teraz opar艂szy nog臋 na oparciu fotela zsuwa艂a po艅czoch臋. 鈥 Musimy jednak porozmawia膰 o cenie.

Ostrzegano mnie, 偶e Francuzki najpierw rozmawiaj膮 o pieni膮dzach, a dopiero potem o mi艂o艣ci i to si臋 potwierdza 鈥 Brown nie m贸g艂 oderwa膰 oczu od wy艂aniaj膮cych si臋 z czarnego stylonu zgrabnych n贸g dziewczyny.

A zatem? 鈥 Christine po艂o偶y艂a r臋k臋 na biodrze, gdzie umiejscowione by艂o zapi臋cie a偶urowych majteczek.

Dwie艣cie dolar贸w to chyba wystarczy 鈥 Brown, z koszul膮 w r臋kach, wpatrywa艂 si臋 w prze艣wituj膮cy przez bielizn臋 ciemny tr贸jk膮t.

Pi臋膰set 鈥 rzuci艂a beznami臋tnie Christine.

Och 鈥 j臋kn膮艂 Brown 鈥 nie jestem w stanie si臋 z tob膮 targowa膰. Niech b臋dzie pi臋膰set.

Plus sto za dzisiejszy wiecz贸r 鈥 Christine zrzuci艂a majteczki i zsun臋艂a z ramion bluzk臋.

Zgoda 鈥 mrukn膮艂 rzucaj膮c si臋 na 艂贸偶ko. 鈥 Ale chod藕 ju偶 do mnie.

Najpierw pieni膮dze 鈥 Christine by艂a nieub艂agana.

Brown ju偶 nie by艂 w stanie si臋 opiera膰.

We藕 sobie, ile chcesz, portfel le偶y na stoliku.

Christine z zimnym wyrafinowaniem odliczy艂a sze艣膰 studolarowych banknot贸w, a mi臋dzy nie, zwinnym ruchem wsun臋艂a znalezion膮 w portfelu Browna fotografi臋. Widnia艂a na niej u艣miechni臋ta twarz pu艂kownika przytulonego do kobiety, kt贸ra bez w膮tpienia by艂a jego 偶on膮. Ich r臋ce spoczywa艂y na g艂owach dw贸ch kilkuletnich ch艂opc贸w.

Prosz臋, przelicz 鈥 dziewczyna wyci膮gn臋艂a ku Brownowi r臋k臋 z banknotami.

Tak jak przypuszcza艂a, nie mia艂 nawet zamiaru przelicza膰. Schowa艂a do torebki pieni膮dze, wrzucaj膮c na samo dno fotografi臋.

Teraz powiem ci to, co chcesz wiedzie膰.

Nie, nie, powiesz mi to p贸藕niej, teraz chod藕 鈥 przyci膮gn膮艂 j膮 gwa艂townym ruchem do siebie.

Nie zwr贸ci艂 uwagi, 偶e jej oczy pozosta艂y nadal zimne, a twarz nie zdradza艂a niczego, poza lodowat膮 oboj臋tno艣ci膮.



* * *

Pr茅v么t wybra艂 miejsce niezwykle starannie. Nie chcia艂, by by艂o zbyt odleg艂e od Pary偶a, ale nie mog艂o by膰 tak偶e za blisko. 艢wiadkowie byli wr臋cz niepo偶膮dani. Studiowa艂 map臋 okolic Pary偶a i obje偶d偶a艂 teren. Wreszcie wyb贸r pad艂 na lasek Chevreuse, przeci臋ty w膮sk膮 nitk膮 rzeczki Yvette, kt贸ra w okolicach lotniska Orly wpada do Sekwany. W 艣rodku lasku stoi zamek, a nieco na wsch贸d rzeczka przecina le艣n膮 drog臋, rzadko u偶ywan膮, zw艂aszcza przez samochody. Na przeci臋ciu drogi z rzeczk膮 wznosi si臋 艂uk starego kamiennego mostu, o wysokich, r贸wnie偶 kamiennych barierach.

To miejsce wybra艂 komisarz i na to miejsce przybyli tak偶e dwaj nie znani mu m臋偶czy藕ni. Dok艂adnie, z minami starych fachowc贸w, obejrzeli okolic臋, drog臋, a zw艂aszcza most. Jeden pozosta艂 na mo艣cie, drugi zszed艂 na d贸艂 i co艣 tam sobie podawali, mierzyli, instalowali. Dla przygodnego obserwatora byli specjalistami od konserwacji most贸w, zak艂adaj膮cymi urz膮dzenia pomiarowe lub inny sprz臋t. Nikt ich jednak o nic nie pyta艂, poniewa偶 przygodnych obserwator贸w po prostu nie by艂o. Miejsce wybrano znakomicie i nic nieprzewidzianego nie mog艂o si臋 sta膰.

Po wykonaniu roboty dwaj m臋偶czy藕ni ukryli si臋 w przybrze偶nych krzakach i czekali. W pewnym momencie us艂yszeli odg艂os zbli偶aj膮cego si臋 samochodu. Niewidoczny przez wysokie bariery, w贸z wjecha艂 na most i zatrzyma艂 si臋. Wysiad艂o z niego dw贸ch ludzi. Ich kroki na kamiennych p艂ytach mostu s艂ycha膰 by艂o wyra藕nie, cho膰 obu nadal kry艂y wysokie bariery. Wreszcie ponad nimi ukaza艂y si臋 dwie g艂owy. M臋偶czy藕ni rozmawiali o czym艣, 偶ywo gestykuluj膮c, zw艂aszcza jeden. Co艣 t艂umaczy艂 i macha艂 nerwowo r臋kami, ten drugi, spokojniejszy, tylko przecz膮co kr臋ci艂 g艂ow膮. Wreszcie pierwszy najwidoczniej si臋 zdenerwowa艂, bo machn膮艂 gwa艂townie r臋k膮 i odbieg艂 znikaj膮c za barier膮.

Jeste艣 idiot膮, Pr茅v么t 鈥 rozleg艂o si臋 w le艣nej ciszy, kt贸r膮 ju偶 w nast臋pnej sekundzie zburzy艂 odg艂os zapuszczanego silnika.

Z piskiem opon samoch贸d ruszy艂 z mostu i pomkn膮艂 w las. Pozosta艂y na mo艣cie m臋偶czyzna z wolna odwr贸ci艂 si臋 i wpatrzy艂 w przep艂ywaj膮c膮 pod mostem wod臋.

To chyba on? 鈥 ukryci w krzakach m臋偶czy藕ni przygl膮dali si臋 temu na mo艣cie.

S艂ysza艂e艣 przecie偶, jak tamten wo艂a艂.

To na co czekamy? 鈥 r臋ka pytaj膮cego spocz臋艂a na detonatorze.

Mo偶e Christine co艣 pokr臋ci艂a? Nie, to niemo偶liwe, ta dziewczyna ma g艂ow臋 na karku鈥 鈥 Pr茅v么t odsun膮艂 od siebie w膮tpliwo艣ci, ale przed艂u偶aj膮ca si臋 cisza zacz臋艂a go ju偶 denerwowa膰.

Na co oni, do cholery, czekaj膮...鈥

Pot臋偶ny huk wstrz膮sn膮艂 powietrzem. Zamachowcy chcieli by膰 pewni wykonywanej roboty i ilo艣膰 umieszczonych pod mostem 艂adunk贸w mog艂aby unie艣膰 w powietrze nie tylko t臋 star膮 kamienn膮 konstrukcj臋, ale nawet Pont-Neuf. Kamienne bloki wyrwane z 艂膮cz膮cej je od wiek贸w zaprawy wznios艂y si臋 w g贸r臋 i spad艂y z g艂o艣nym pluskiem do spokojnego nurtu rzeczki. Obaj m臋偶czy藕ni zas艂onili r臋kami g艂owy przed deszczem drobnych u艂omk贸w kamiennych, ga艂膮zek drzew, wreszcie kropel wody. Po sekundzie zrobi艂o si臋 cicho, jakby nic si臋 nie sta艂o. Zimowy las wch艂on膮艂 w siebie odg艂os eksplozji, nie oddaj膮c echa.

Id藕 i sprawd藕 鈥 mrukn膮艂 m臋偶czyzna, chowaj膮c do torby detonator.

Zwariowa艂e艣, tam nie ma co sprawdza膰 鈥 drugi z zamachowc贸w nie mia艂 ochoty wy艂azi膰 na pobojowisko.

Id藕! 鈥 warkn膮艂 pierwszy i drugi, acz niech臋tnie, zacz膮艂 si臋 gramoli膰 z krzak贸w.

Zaczekaj 鈥 sykn膮艂 pierwszy, chwytaj膮c go za nog臋.

Niespodziewanie na przeciwleg艂ym brzegu rzeki pojawi艂o si臋 trzech wie艣niak贸w przygnanych zapewne odg艂osem wybuchu. Stali na brzegu, w os艂upieniu przygl膮daj膮c si臋 le偶膮cym w wodzie szcz膮tkom mostu.

Teraz ju偶 za p贸藕no, zwijamy si臋!

Przez g臋stwin臋 nadrzecznych zaro艣li zamachowcy wycofali si臋 w stron臋 zaparkowanego dwa kilometry dalej samochodu.



* * *

Brutalny zamach na komisarza paryskiej policji!

Wczoraj, 3 marca, w okolicach Chevreuse, dokonano brutalnego zamachu na 偶ycie komisarza paryskiej policji Paula Pr茅v么ta. Wype艂niaj膮cy swoje obowi膮zki komisarz zosta艂 zamordowany przez nieznanych zamachowc贸w. Most, na kt贸rym komisarz Pr茅v么t mia艂 odby膰 decyduj膮c膮 dla prowadzonego przez siebie 艣ledztwa rozmow臋, zosta艂 zaminowany i wysadzony, gdy komisarz oczekiwa艂 na nim na swoich rozm贸wc贸w. Rzecznik policji odm贸wi艂 ujawnienia sprawy, kt贸r膮 prowadzi艂 komisarz Pr茅v么t, jak r贸wnie偶 podania nazwisk ludzi, z kt贸rymi mia艂 si臋 spotka膰.

Komisarz Pr茅v么t by艂 jednym z najbardziej do艣wiadczonych paryskich policjant贸w. Pracowa艂 w r贸偶nych brygadach paryskiej prefektury i w ka偶dej odnosi艂 sukcesy. Mo偶na oczywi艣cie spekulowa膰 na temat przyczyn jego 艣mierci, ale wydaje si臋, 偶e sprawa ma pod艂o偶e polityczne. Nie od dzi艣 wiadomo, komu zale偶y na sianiu niepokoju w艣r贸d naszego spo艂ecze艅stwa. Czas najwy偶szy, aby dobra膰 si臋 do sk贸ry organizacjom lewackim, kt贸re chcia艂yby wprowadzi膰 we Francji komun臋, a teraz si臋gaj膮 po metody terrorystyczne, likwiduj膮 najlepszych str贸偶贸w naszego porz膮dku, a nas chc膮 przestraszy膰 i sk艂oni膰 do przyj臋cia proponowanego przez nie porz膮dku spo艂ecznego.

Prawicowa 鈥濴鈥橝urore鈥 mia艂a gotow膮 interpretacj臋 sprawy Pr茅v么ta.

Umiarkowany 鈥濴e Figaro鈥 by艂 ostro偶niejszy w ocenie wydarze艅.

Kto i dlaczego zabi艂 Paula Pr茅v么ta?

Nie jest 艂atwo odpowiedzie膰 na to pytanie, zw艂aszcza 偶e przedstawiciele paryskiej prefektury zachowuj膮 absolutne milczenie. Zamach na komisarza Pr茅v么ta nie musi mie膰 nic wsp贸lnego z prowadzon膮 ostatnio przez niego spraw膮. R贸wnie dobrze mo偶e to by膰 zemsta uj臋tych przez niego wcze艣niej przest臋pc贸w. Jak wiadomo, komisarz Pr茅v么t mia艂 ich na swym koncie wielu. Jedyne, co uda艂o si臋 nam dowiedzie膰 w paryskiej prefekturze, to to, 偶e w tej chwili trwaj膮 usilne prace nad sprawdzeniem alibi wszystkich przest臋pc贸w, kt贸rzy mieli niegdy艣 do czynienia z komisarzem Pr茅v么tem i mogliby mie膰 powody do zemsty. W miar臋 uzyskiwania nowych informacji b臋dziemy je przekazywa膰.

Komunistyczna 鈥濴鈥橦umanit茅鈥 sz艂a w zupe艂nie innym kierunku. Artyku艂 o 艣mierci Pr茅v么ta zatytu艂owa艂a 鈥濳rwawe porachunki鈥, a 艣mier膰 komisarza da艂a dziennikarzom tej gazety okazj臋 do szerszych rozwa偶a艅.

Nie od dzi艣 znane s膮 kontrowersyjne metody francuskiej policji. Nie艂atwo dowiedzie膰 si臋, co dzieje si臋 w trakcie przes艂ucha艅, jako 偶e ludzie wypuszczani z gmach贸w policji, nie s膮 ch臋tni do g艂o艣nego wspominania swojego w nich pobytu. Co nieco jednak uda艂o si臋 ustali膰 i wiadomo, 偶e komisarz Paul Pr茅v么t nale偶a艂 do najbardziej bezwzgl臋dnych policjant贸w paryskiej prefektury. Mia艂 na swoim koncie wiele sukces贸w, to prawda, ale metody, jakimi je odni贸s艂, nie zawsze by艂y zgodne z prawem. Emil Perier, uj臋ty przez Pr茅v么ta zab贸jca trzech paryskich policjant贸w, ju偶 w trakcie procesu m贸wi艂 sporo o wymuszaniu zezna艅, zn臋caniu si臋 fizycznym i psychicznym, gro藕bach i szanta偶ach, do jakich ucieka艂 si臋 komisarz Pr茅v么t. Nikt go jednak nie s艂ucha艂, a policja trzyma艂a dziennikarzy w bezpiecznej odleg艂o艣ci od Periera. A szkoda, bo mia艂 wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia.


To s膮 wierutne bzdury 鈥 replikowa艂a 鈥濴a Nation鈥. 鈥 Prefektura policji to nie dom opieki spo艂ecznej, a policjanci nie maj膮 spe艂nia膰 roli si贸str mi艂osierdzia, lecz broni膰 nas przez bandytami, zbocze艅cami i mordercami, mi臋dzy innymi takimi jak kreowany przez 鈥濴鈥橦umanite鈥 na bohatera i m臋czennika Emil Perier. Fakt, 偶e by艂 on zab贸jc膮 trzech policjant贸w, nigdy nie podlega艂 dyskusji i 艣ledztwo udowodni艂o mu to bezspornie. Czy dziennikarze 鈥濴鈥橦umanit茅鈥 chcieliby, aby podobni do Periera spokojnie spacerowali po ulicach naszych miast i mordowali spokojnych obywateli? Ju偶 w czasie jego procesu 鈥濴鈥橦umanit茅鈥 przyj臋艂a dwuznaczn膮 postaw臋 i, by膰 mo偶e, wi膮za艂o si臋 to z przynale偶no艣ci膮 Periera do partii komunistycznej. Dok艂adnie si臋 tym nie zajmowano, a szkoda. Mo偶e nie ch臋膰 zemsty, ale partyjne polecenie spowodowa艂o 艣mier膰 trzech policjant贸w?

Dyskusja stawa艂a si臋 coraz bardziej gor膮ca i obie strony nie przebiera艂y w 艣rodkach. 艢mier膰 komisarza stawa艂a si臋 z wolna spraw膮 drugorz臋dn膮, na plan pierwszy wysz艂a jak zawsze polityka. 鈥濴鈥橦umanit茅鈥, atakuj膮c metody policji, realizowa艂a swoje cele. 鈥濴a Nation鈥, przypominaj膮c, 偶e potr贸jny morderca by艂 cz艂onkiem partii komunistycznej, co zreszt膮 nigdy nie zosta艂o udowodnione, swoje. Do w艂a艣ciwego powodu tego sporu powr贸ci艂 nieoczekiwanie, ju偶 po pogrzebie Pr茅v么ta, 鈥濴鈥橢xpress鈥. Po opisie uroczysto艣ci, kt贸ra odby艂a si臋 bez rozg艂osu, a nawet nieco konspiracyjnie, dziennikarz tygodnika odkry艂 swoim czytelnikom rewelacje, jakich nie znali zacietrzewieni w politycznych rozgrywkach redaktorzy codziennych gazet.

Okazuje si臋, 偶e komisarz Pr茅v么t nie by艂 takim samotnikiem, jak twierdzili jego koledzy z policji. Wszystko wskazuje na to, 偶e Pr茅v么t mia艂 偶on臋 lub kochank臋, kt贸rej jednak nikt nie zna艂 i nie uda艂o si臋 nam do dzi艣 ustali膰 jej personali贸w. Wygl膮da na to, 偶e policja nie chce ujawni膰 jej nazwiska i ukrywa j膮 przed dziennikarzami. Ciekawe dlaczego? Ale jest to sprawa drugorz臋dna w por贸wnaniu z tym, co uda艂o mi si臋 ustali膰. Ot贸偶 na miejscu zbrodni znaleziono co艣, co niedwuznacznie wskazuje na sprawc臋 zamachu na Paula Pr茅v么ta. Nie wiadomo dok艂adnie, co to jest, ale dowiedzia艂em si臋 z pewnego 藕r贸d艂a, 偶e komisarz Pr茅v么t mia艂 to ze sob膮 w momencie zamachu i 偶e jest to bezcenny dow贸d. Rzecznik paryskiej policji odm贸wi艂 jakichkolwiek komentarzy na ten temat, co tym bardziej wskazuje na prawdziwo艣膰 zdobytych informacji.

W og贸le trzeba stwierdzi膰, 偶e post臋powanie policji po 艣mierci komisarza Pr茅v么ta jest zastanawiaj膮ce i dwuznaczne. Czy偶by w gr臋 rzeczywi艣cie wchodzi艂y sprawy polityczne? By膰 mo偶e, cho膰 na pewno nie w rozumieniu prezentowanym przez pras臋 codzienn膮. Czy kiedykolwiek zostanie wyja艣niona tajemnica 艣mierci Paula Pr茅v么ta?

Artyku艂 w 鈥濴鈥橢xpress鈥 wywo艂a艂 niema艂膮 sensacj臋 i prefekt paryskiej policji, w wyniku kr贸tkiego 艣ledztwa, bez trudu ustali艂 miejsce przecieku. Cz艂owiek, kt贸ry ujawni艂 dziennikarzowi te rewelacje, niemal natychmiast zosta艂 odsuni臋ty od udzia艂u w sprawie i odes艂any w miejsce, gdzie dziennikarze nie mieli do niego dost臋pu. Ale niekt贸rzy z nich okazali si臋 wyj膮tkowo dociekliwi i obdarzeni zdolno艣ci膮 kojarzenia fakt贸w.

Kolejny numer 鈥濴鈥橢xpress鈥 mia艂 przynie艣膰 jeszcze jedn膮 rewelacj臋. Rewelacj膮 t膮 by艂a wiadomo艣膰 o nag艂ym wyje藕dzie z Pary偶a niedawno mianowanego na stanowisko attache wojskowego ambasady Stan贸w Zjednoczonych pu艂kownika Richarda Browna. Nigdy nie uda艂o si臋 ustali膰, kto podsun膮艂 dziennikarzowi informacje, kt贸re sk艂oni艂y go do powi膮zania ze sob膮 sprawy 艣mierci Pr茅v么ta i nag艂ego wyjazdu Browna, ale fakt pozostaje faktem, 偶e dziennikarz to skojarzy艂 i napisa艂 sensacyjny artyku艂, kt贸rym mia艂 nadziej臋 wstrz膮sn膮膰 Francuzami. Tym razem policja okaza艂a si臋 czujna i artyku艂 nigdy si臋 nie ukaza艂, a w艣cibski dziennikarz otrzyma艂 nag艂e polecenie wyjazdu do Indii w celu napisania reporta偶u z tragicznej suszy czy powodzi 鈥 sam wyje偶d偶aj膮c dok艂adnie lego nie wiedzia艂 鈥 w stanie Kerala.

Tylko tego jednego artyku艂u zabrak艂o w teczce, w kt贸rej Catherine gromadzi艂a wszystkie ukazuj膮ce si臋 w prasie informacje i artyku艂y. Po 艣mierci Paula pragn臋艂a pozosta膰 w jego mieszkaniu, lecz opiekuj膮cy si臋 ni膮 policjanci odradzili jej to. Wr贸ci艂a wi臋c do swego dawnego mieszkania, gromadz膮c w nim wszystko, co wi膮za艂o si臋 z drogim jej cz艂owiekiem. Nie opuszcza艂a mieszkania nawet na krok, a jej jedynym 艂膮cznikiem ze 艣wiatem pozosta艂a Christine, kt贸ra w jej imieniu kontaktowa艂a si臋 z wytw贸rni膮, robi艂a zakupy i za艂atwia艂a wszystkie sprawy, o kt贸re Catherine j膮 poprosi艂a.

Christine czule po偶egna艂a si臋 z pu艂kownikiem Brownem, kiedy odwiedzi艂 j膮 ostatni raz przed wyjazdem do Stan贸w. Szczerze 偶a艂owa艂, 偶e musz膮 si臋 rozsta膰, ale nawet nie przesz艂o mu przez my艣l, 偶e to w艂a艣nie jej zawdzi臋cza koniec swej kariery. Gdy po latach to sobie u艣wiadomi艂, by艂o ju偶 za p贸藕no nawet na zemst臋.



* * *

Roger wyszed艂 na balkon i z wysoko艣ci pierwszego pi臋tra i wzg贸rza, na kt贸rym wznosi艂a si臋 willa, spojrza艂 w stron臋 odleg艂ego o nieca艂e trzy kilometry miasta.

Powinni ju偶 by膰鈥 鈥 pomy艣la艂.

Ale szosa by艂a nadal pusta. Za艂adunek, dojazd do promu, przeprawa na s膮siedni膮 wysp臋, prze艂adunek na inny prom i zn贸w rejs przez morze do nast臋pnej wyspy, dojazd do lotniska i prze艂adunek na samolot 鈥 to wszystko musia艂o zabra膰 mn贸stwo czasu, a Roger mia艂 go niewiele.

W porannym s艂o艅cu b艂臋kit pobliskiego morza iskrzy艂 si臋 tysi膮cem roz艣wietlonych kropelek, przyci膮ga艂 oczy i zaprasza艂 do orze藕wiaj膮cej k膮pieli. Przez moment Roger mia艂 ochot臋 o wszystkim zapomnie膰 i rzuci膰 si臋 w fale, jakby wok贸艂 brzeg贸w tej wyspy nie czai艂 si臋 艣wiat ze swoimi problemami, k艂opotami, interesami. W艂a艣nie... interesami. Spojrza艂 na zegarek.

Najwy偶szy czas鈥.

W tym momencie z ostatnich zabudowa艅 miasta wy艂oni艂a si臋 ci臋偶ar贸wka i rozdzieraj膮c cisz臋 poranka wyciem silnika, rozpocz臋艂a mozolne wspinanie si臋 na wzg贸rze.

Roger przez obszerny salon przeszed艂 do hallu, w kt贸rym r贸wno ustawione i starannie zapakowane paczki sta艂y czekaj膮c na za艂adunek. Jeszcze raz sprawdzi艂, czy s膮 wszystkie i czy okrywaj膮cy je papier nigdzie si臋 nie zsun膮艂, ods艂aniaj膮c przed niepowo艂anymi oczami zawarto艣膰.

Drzwi do sypialni by艂y lekko uchylone. Roger pchn膮艂 je i bezg艂o艣nie wszed艂 do 艣rodka. Janos spa艂 przytulony do br膮zowego ramienia m艂odziutkiej, mo偶e siedemnastoletniej dziewczyny. Okrywaj膮ce ich prze艣cierad艂o zsun臋艂o si臋 i Bernard przygl膮da艂 si臋 bez zainteresowania pokrytej siwym w艂osem piersi W臋gra i malutkim br膮zowo-r贸偶owym piersiom Consueli.

Consuela jest dla mnie wszystkim, to moja muza, moje natchnienie, moja ostatnia nadzieja 鈥 tak m贸wi艂 o niej wczoraj Janos.

Musia艂 si臋 w niej rzeczywi艣cie zakocha膰 do szale艅stwa. M贸wi艂 to zar贸wno po pijanemu, jak i na trze藕wo鈥.

W pracowni W臋gra nie by艂o ju偶 鈥炁況edniowiecznych bohomaz贸w鈥, za to 艣ciany pokrywa艂y portrety i akty Consueli.

Dziewczyna z bukietem, U艣miech, Dziewczyna na pla偶y, M艂odo艣膰, Naga w艣r贸d ska艂 鈥 Roger nadawa艂 w my艣lach tytu艂y obrazom, kt贸re naprawd臋 mu si臋 podoba艂y.

Janos Kovacs by艂 dobrym malarzem, ale nigdy nie potrafi艂 si臋 przebi膰, zwr贸ci膰 uwagi krytyk贸w i publiczno艣ci. By膰 mo偶e sta艂o si臋 tak dlatego, 偶e W臋gier nie mia艂 czasu na stworzenie w艂asnego stylu, na nadanie obrazom cech w艂asnej osobowo艣ci.

To naprawd臋 niez艂e obrazy鈥 鈥 pomy艣la艂 Bernard Roger i uzbrojona w d艂ugi n贸偶 r臋ka opad艂a.

Mia艂 zamiar zniszczy膰 te p艂贸tna, podobnie jak to uczyni艂 z poprzednimi, ale w ostatniej chwili zawaha艂 si臋. Od艂o偶y艂 n贸偶, si臋gn膮艂 po kartk臋 papieru i napisa艂 na niej kilka s艂贸w. Kartk臋 pozostawi艂 na sztalugach i przyzywany d藕wi臋kiem klaksonu zbieg艂 na d贸艂 do zaparkowanej przed wej艣ciem ci臋偶ar贸wki.



* * *

Poka偶 map臋 鈥 starszy z m臋偶czyzn 艣ci膮gn膮艂 mask臋 i czeka艂, a偶 m艂odszy zrobi to samo.

Co z nim? 鈥 drugi m臋偶czyzna wskaza艂 ruchem g艂owy le偶膮cego na 艂贸偶ku ch艂opaka pogr膮偶onego w g艂臋bokim 艣nie.

O niego mo偶esz by膰 spokojny, b臋dzie spa艂 jak dziecko przez najbli偶sze dwadzie艣cia cztery godziny.

Strasznie to d艂ugo trwa艂o. Mo偶e potraktowali艣my go zbyt 艂agodnie?

Przecie偶 to syn ministra, a poza tym 鈥 starszy m臋偶czyzna wzruszy艂 ramionami 鈥 to przecie偶 tylko peda艂 i nieszcz臋艣liwy narkoman. Ale do艣膰 ju偶 gadania, poka偶 map臋.

Formentera... Formentera... jest! Tak jak przypuszcza艂em, to jedna z wysp Balear贸w.

Jak si臋 tam dostaniemy? 鈥 spyta艂 m艂odszy.

Popatrz 鈥 starszy wodzi艂 palcem po mapie 鈥 na Majork臋 polecimy samolotem, z Palmy na Ibiz臋 pop艂yniemy promem i dalej, te偶 promem, dotrzemy do San Francisco Javier, a tam ju偶 nie powinni艣my mie膰 k艂opot贸w ze znalezieniem...

My艣la艂em, 偶e jest tylko jedno San Francisco 鈥 przerwa艂 m艂odszy.

Wy, Amerykanie, w og贸le uwa偶acie, 偶e to, co ameryka艅skie, jest jedyne, najlepsze i niepowtarzalne 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 starszy. 鈥 Ale to w tej chwili nie ma znaczenia. Na szcz臋艣cie do hiszpa艅skiego San Francisco jest znacznie bli偶ej ni偶 do ameryka艅skiego, wi臋c nie tra膰my czasu.

Ale co z nim? 鈥 m艂odszy jeszcze raz wskaza艂 na 艣pi膮cego Claude鈥檃.

Nic mu nie b臋dzie. Zamkniemy go dobrze i nie ma szans, aby st膮d wyszed艂. Jedzenia ma na trzy dni, a po trzech dniach zawiadomimy policj臋, 偶e on tu jest, i go znajd膮. To wszystko.

M臋偶czy藕ni zamkn臋li starannie stalowe drzwi poniemieckiego bunkra, za艂o偶yli ogromn膮 metalow膮 sztab臋 i spi臋li j膮 pot臋偶n膮 k艂贸dk膮. Trzasn臋li drzwiczkami samochodu i po kilku minutach opu艣cili ponury lasek, wyje偶d偶aj膮c na autostrad臋 tu偶 ko艂o tablicy z napisem: PARIS 57.



* * *

Jak to!? To pan nic nie wie? 鈥 Emil by艂 autentycznie zaskoczony niewiedz膮 Rogera.

Naprawd臋 nic nie wiem! Co si臋 w艂a艣ciwie sta艂o?

Syn pana ministra znikn膮艂! 鈥 Emil po艂o偶y艂 r臋k臋 na klamce drzwi prowadz膮cych do biur Baudina, ale Roger zupe艂nie nie mia艂 ochoty tam wchodzi膰.

Jak to znikn膮艂? 鈥 spyta艂 rozgl膮daj膮c si臋 nieznacznie po ministerialnym korytarzu, do艣膰 pustym o tej p贸藕nej, popo艂udniowej porze.

Czas przyjmowania interesant贸w sko艅czy艂 si臋 dawno, wi臋kszo艣膰 urz臋dnik贸w posz艂a ju偶 do domu, w budynku za艣 pozosta艂 jeszcze dotkni臋ty osobistym nieszcz臋艣ciem minister i paru gorliwc贸w, kt贸rzy podobnie jak Emil, sekretarz ministra, wi膮zali swoj膮 przysz艂o艣膰 z karier膮 administracyjn膮.

Po prostu znikn膮艂. Nie ma go w mieszkaniu, nie ma u przyjaci贸艂, nikt nie widzia艂 go od 艂adnych paru dni. Ostatnia nadzieja to by艂 pan, ale skoro i pan nie wie, gdzie on jest...

A sk膮d mam to wiedzie膰? Jeszcze si臋 z nim nie zd膮偶y艂em zobaczy膰, mia艂em tyle zaj臋膰 鈥 w艂a艣ciwie sam nie wiedzia艂, dlaczego si臋 t艂umaczy.

Oczywi艣cie, panie Roger, przecie偶 nikt nie ma do pana pretensji.

Jeszcze tego by brakowa艂o. Ten urz臋das przemawia, jakbym sam by艂 ministrem鈥 鈥 Bernard patrzy艂 bez sympatii na sprytnego sekretarza, kt贸ry mia艂 nadziej臋 zaj艣膰 wysoko.

Czy pan minister jest u siebie? 鈥 spyta艂 g艂o艣no.

Tak, czy chce si臋 pan z nim widzie膰?

Nnie... mo偶e nie teraz 鈥 Roger nie mia艂 odwagi przeciwstawi膰 si臋 ojcowskiej rozpaczy Baudina. 鈥 Raczej rozejrz臋 si臋 po Pary偶u i mo偶e trafi臋 na jaki艣 艣lad...

Och, pan minister by艂by panu niewymownie wdzi臋czny...

Prosz臋 na razie nie m贸wi膰 mu o tym, 偶e by艂em w ministerstwie.

Jak pan sobie 偶yczy 鈥 Emil sk艂oni艂 lekko g艂ow臋.

呕aden z nich nie mia艂 jednak zamiaru dotrzyma膰 danych obietnic. Emil natychmiast powiadomi艂 Baudina o spotkaniu z Rogerem, ale przemilcza艂, 偶e marszand zobowi膮za艂 si臋 odszuka膰 Claude鈥檃. Minister poczu艂 si臋 dotkni臋ty do 偶ywego i gdyby tylko m贸g艂, odebra艂by Rogerowi prowadzenie japo艅skiej transakcji. Na to by艂o jednak za p贸藕no, a poza tym Baudin mia艂 na g艂owie przede wszystkim spraw臋 syna. Nie da艂o si臋 jej utrzyma膰 w tajemnicy i w Pary偶u stawa艂a si臋 z ka偶d膮 godzin膮 g艂o艣niejsza.

Dzi艣 ju偶 nie zd膮偶膮, ale w porannych gazetach b臋d臋 ju偶 z pewno艣ci膮 m贸g艂 przeczyta膰 o znikni臋ciu Claude鈥檃. Pismaki dobior膮 si臋 do niego z okrucie艅stwem, jakie mo偶e cechowa膰 tylko tych 偶膮dnych sensacji sadyst贸w. Nie mog臋 d艂u偶ej zwleka膰鈥 鈥 Baudin przycisn膮艂 guzik telefonu.

Emilu, po艂膮cz mnie z prefektem policji.

Polityczna kariera Baudina znalaz艂a si臋 nad brzegiem przepa艣ci.

Rogera niewiele to obchodzi艂o. Japo艅sk膮 transakcj臋 mia艂 w kieszeni, a ewentualna obraza ministra by艂a mu nawet na r臋k臋. Stosunki z Claude鈥檈m zawsze uk艂ada艂y si臋 藕le. By艂 zaborczy, zazdrosny, do tego histeryk, a przede wszystkim potwornie w艣cibski. Chcia艂 wiedzie膰 o wszystkim, co robi jego przyjaciel, pr贸bowa艂 go nawet 艣ledzi膰. Roger wiedzia艂, 偶e wynika to tylko i wy艂膮cznie z uczucia, jakim darzy艂 go ten szczeniak, ale jego poczynania by艂y mu zdecydowanie nie na r臋k臋. Teraz, gdy pozby艂 si臋 Pr茅v么ta, organizowa艂 japo艅sk膮 transakcj臋, a do sprzedania mia艂 ponad dwie艣cie rewelacyjnych p艂贸cien, nikt nie m贸g艂 mu ju偶 zagrozi膰 i nikt nie by艂 mu potrzebny do pomocy.

Ten ma艂y narkoman siedzi pewnie w jakiej艣 dziurze z takimi samymi degeneratami jak on i za par臋 dni si臋 znajdzie. Pr茅v么t rozlecia艂 si臋 na kawa艂ki i nic nie mo偶e mi ju偶 zrobi膰, Chevalier przegra艂 Japoni臋 w dziecinny spos贸b, pozostaje tylko ten... jak mu tam... Lee, ale nim te偶 si臋 zajm臋鈥.

Roger patrzy艂 z dum膮, jak dwie艣cie trzydzie艣ci obraz贸w znika w pot臋偶nych lukach samolotu przygotowywanego do lotu ku wybrze偶om Ameryki. Dwie艣cie mia艂o polecie膰 dalej i ukaza膰 swoje pi臋kno dopiero mieszka艅com Tokio. Na trzydzie艣ci czeka艂 jeden z najbogatszych ludzi Ameryki, Peter P. Stanford.



* * *

Transakcje z Peterem P. Stanfordem naprawd臋 nale偶a艂y do przyjemnych. Bogaty snob p艂aci艂 bez zmru偶enia 偶膮dane ceny, nie dopytywa艂 si臋 o pochodzenie dostarczonych mu p艂贸cien, nie 偶膮da艂 certyfikat贸w i potwierdze艅 ekspert贸w. Roger bez 偶alu rozsta艂 si臋 z trzydziestoma p艂贸tnami Bonnarda, Matisse鈥檃, Renoira, Degasa i Moneta, z rado艣ci膮 za艣 zainkasowa艂 3 miliony dolar贸w, kt贸re nowy w艂a艣ciciel dzie艂 za nie zap艂aci艂.

Ten interes by艂 za艂atwiony i Roger m贸g艂 wreszcie zaj膮膰 si臋 Johnem Lee. Oczywi艣cie nie szuka艂 kontaktu z Richardem Brownem, o kt贸rego wyje藕dzie z Pary偶a dowiedzia艂 si臋 jeszcze we Francji. Richard Brown by艂 ju偶 zreszt膮 na zas艂u偶onej emeryturze, podobnie jak i proteguj膮cy go do niedawna kolega. Minister Baudin utrzyma艂 si臋 na swoim stanowisku, jego syn za艣 zosta艂 odnaleziony w po艂o偶onym kilkadziesi膮t kilometr贸w od Pary偶a poniemieckim bunkrze. Ch艂opak, ca艂y i zdrowy, nie potrafi艂 wyja艣ni膰, jak si臋 tam znalaz艂, kto i po co go tu przywi贸z艂 i zamkn膮艂, ale znalezione w bunkrze narkotyki, ig艂y i strzykawki, dawa艂y wystarczaj膮ce poszlaki, by ca艂膮 spraw臋 uzna膰 za jeszcze jeden wybryk spowodowany przedawkowaniem heroiny. Baudin nie mia艂 ju偶 wyj艣cia i, ratuj膮c w艂asn膮 g艂ow臋, umie艣ci艂 syna w zak艂adzie.

Roger przeczyta艂 to wszystko, siedz膮c wygodnie na parkowej 艂aweczce ustawionej tu偶 obok Laguny Delfin贸w w s艂ynnym Sea World, dumie San Diego. Czeka艂 tu na przedstawiciela CIA, kt贸ry mia艂 dostarczy膰 mu informacji o Johnie Lee.

Od艂o偶y艂 gazet臋 i z przyjemno艣ci膮 przypatrywa艂 si臋 wyczynom sympatycznych zwierz膮t. Dwa ogromne delfiny podp艂yn臋艂y do zbudowanego w kszta艂cie tropikalnej chaty pomostu i stoj膮cy na nim cz艂owiek poda艂 im do pysk贸w jakie艣 k贸艂ka, kt贸re natychmiast znikn臋艂y pod wod膮. Do k贸艂ek przywi膮zane by艂y linki trzymane przez innego m臋偶czyzn臋 ubranego w bia艂膮 bluz臋 i czerwone spodnie. M臋偶czyzna szarpn膮艂 linki i skoczy艂 do wody, l膮duj膮c na grzbietach delfin贸w. Te natychmiast ruszy艂y do przodu i ca艂a tr贸jka wykona艂a triumfaln膮 rund臋 wok贸艂 basenu, przy og艂uszaj膮cym aplauzie zgromadzonych na trybunie widz贸w.

Nagle delfiny rozjecha艂y si臋 w przeciwne strony i cz艂owiek w bia艂o-czerwonym ubraniu znalaz艂 si臋 w wodzie. Oczywi艣cie nie by艂 to przypadek, lecz zaplanowany element programu. Podczas gdy akrobata tapla艂 si臋 w wodzie, udaj膮c topielca, delfiny zawr贸ci艂y do przystani i wyci膮gn臋艂y z niej zminiaturyzowan膮 kopi臋 starej fregaty, kt贸r膮 dowodzi艂a przystrojona w admiralski str贸j ma艂pa. Fregata w kilkana艣cie sekund dotar艂a do ton膮cego i popychany przez delfiny oraz ci膮gni臋ty przez ma艂p臋 wydosta艂 si臋 na pok艂ad okr臋tu.

Widz臋, 偶e to pana interesuje.

Roger obejrza艂 si臋 i rozpozna艂 cz艂owieka, na kt贸rego czeka艂.

Tak, rzeczywi艣cie, to bardzo zabawne 鈥 has艂o nie by艂o potrzebne, znali si臋 nie od dzi艣.

Przez cudownie zielony teren Sea World ruszyli ku strzelaj膮cej w niebo 鈥濧merican Airlines Flagship Tower鈥. By艂 to gigantycznych rozmiar贸w palec, wznosz膮cy si臋 wysoko w g贸r臋, po kt贸rym, niczym obr膮czka, przesuwa艂 si臋 niebiesko-bia艂o-czerwony walec, mieszcz膮cy w sobie luksusow膮 restauracj臋. Walec jecha艂 w g贸r臋, wci膮偶 obracaj膮c si臋 wok贸艂 w艂asnej osi, ods艂aniaj膮c przed konsumuj膮cymi wystawne dania go艣膰mi pejza偶e oceanu, wybrze偶a, miasta, odleg艂e g贸ry i zn贸w wybrze偶a i zn贸w ocean. Gdy wreszcie walec dociera艂 do szczytu, na kt贸rym umieszczono ameryka艅sk膮 flag臋, rozpoczyna艂 si臋 powolny zjazd w d贸艂. Podr贸偶 trwa艂a nieco ponad p贸艂 godziny, a to wystarcza艂o na zjedzenie homara czy ostryg, jak r贸wnie偶 na przeprowadzenie powa偶nej rozmowy.

Niestety, niewiele b臋d臋 m贸g艂 panu pom贸c 鈥 rozm贸wca Rogera umoczy艂 wargi w ch艂odnym pommery.

A to dlaczego? 鈥 Bernard si臋gn膮艂 po pierwsze k臋sy homara.

Poniewa偶 John Lee znikn膮艂.

Co? On te偶? 鈥 Roger nie m贸g艂 powstrzyma膰 zdziwienia.

Jak to te偶? 鈥 rozm贸wca odstawi艂 kieliszek i si臋gn膮艂 po papierosy.

Ach nic, to takie wspomnienie z Francji 鈥 Bernard powr贸ci艂 do jedzenia.

A zatem, jak m贸wi艂em, John Lee znikn膮艂. Rzeczywi艣cie w臋szy艂 w muzeach Denver i San Francisco, przeprowadza艂 nawet jakie艣 ekspertyzy obraz贸w. 鈥 R臋ka z widelcem, na kt贸rym tkwi艂 nast臋pny k臋s homara zawis艂a w powietrzu. 鈥 Teraz jest weekend i dotarcie do kogokolwiek nie jest 艂atwe, ale uda艂o mi si臋 skontaktowa膰 z jednym z bior膮cych udzia艂 w tych ekspertyzach naukowc贸w. Nie bardzo rozumia艂, dlaczego FBI kaza艂o mu milcze膰, a CIA ka偶e m贸wi膰, ale to nawiedzony uczony, wi臋c trudno od niego wymaga膰 zrozumienia dla doczesnych spraw tego 艣wiata. Wyzna艂 jednak, 偶e o ile si臋 orientuje, ekspertyza nie wykaza艂a jednoznacznie, czy badane obrazy s膮 fa艂szywe, czy prawdziwe. Zdania by艂y podzielone i poniewa偶 muzeum w Denver nie wykazywa艂o dalszego zainteresowania spraw膮, FBI j膮 zamkn臋艂o. Podobnie rzecz si臋 mia艂a w San Francisco.

A co z tym Lee?

Tu偶 po zako艅czeniu sprawy poprosi艂 o urlop i wyjecha艂. Prawdopodobnie do Europy.

Je艣li do Europy, to tylko na pogrzeb swojego wsp贸lnika Paula Pr茅v么ta鈥 鈥 Roger sta艂 oparty o barier臋, oddzielaj膮c膮 widz贸w od basen贸w i zabudowa艅 鈥濧uthentic Japanese Village鈥, japo艅skiej wioski, zbudowanej w centrum Sea World.

Strojna w kolorowe kimono przewodniczka obja艣nia艂a, ubrani za艣 w bia艂e kombinezony p艂etwonurkowie demonstrowali prac臋 po艂awiaczy pere艂. Roger przygl膮da艂 si臋 skomplikowanemu krojowi japo艅skiego stroju przewodniczki, podziwia艂 pi臋kno wschodniej architektury i my艣lami by艂 ju偶 tam, sk膮d przyw臋drowa艂o tu kimono i 艂amane dachy budowli.



* * *

Cudowna wiosenna pogoda zach臋ca艂a do spaceru. Niebo bez chmur, morze roz艣wietlone s艂o艅cem, wspania艂a ziele艅 i czyste powietrze 鈥 tego zakochany po uszy Janos Kovacs teraz potrzebowa艂. Stoj膮c przed wej艣ciem do willi, mia艂 to wszystko przed sob膮, Consuel臋 za艣 przy sobie. Poca艂owali si臋 i trzymaj膮c za r臋ce pobiegli ku piaszczystej pla偶y, nie zdaj膮c sobie sprawy, 偶e s膮 obserwowani przez dw贸ch m臋偶czyzn ukrytych w pobliskich zaro艣lach.

Miej na nich oko, ja zajrz臋 do 艣rodka 鈥 starszy z m臋偶czyzn podni贸s艂 si臋 z ziemi i przemkn膮艂 w stron臋 wej艣cia do domu.

Wn臋trze willi urz膮dzono do艣膰 skromnie, cho膰 elegancko. Wszystkie sprz臋ty by艂y nowoczesne i funkcjonalne. Salon z du偶ym, szklanym stolikiem, g艂臋bokimi sk贸rzanymi fotelami i kanapami. Sypialnia z niskim, szerokim 艂o偶em i ukrytymi w 艣cianie szafami. Nowoczesna 艂azienka, z wszystkimi niezb臋dnymi urz膮dzeniami, wy艂o偶ona kolorow膮 glazur膮. Jadalnia, pokoje go艣cinne, hali itd.

M臋偶czyzna szybko przemyka艂 przez pokoje, zwracaj膮c uwag臋 przede wszystkim na wisz膮ce w nich obrazy. Nie by艂 historykiem sztuki, ale posiada艂 pewn膮 wiedz臋 i pozwala艂a mu ona stwierdzi膰, 偶e p艂贸tna te nie wysz艂y spod p臋dzla 偶adnego z uznanych mistrz贸w. By艂y niez艂e, ale nie rewelacyjne.

Oniemia艂 dopiero po otwarciu drzwi wiod膮cych do pracowni. Zobaczy艂 widok, kt贸ry niedawno podziwia艂 Bernard Roger. Patrzy艂 na portrety i akty Consueli i docenia艂 talent ich tw贸rcy. Nie mia艂 jednak czasu na oddawanie si臋 estetycznym wzruszeniom. Wszed艂 do pracowni i z uwag膮 rozejrza艂 si臋 po jej wn臋trzu. Niemal natychmiast dostrzeg艂 na sztalugach kartk臋 papieru, pokryt膮 po艣piesznym pismem.

Odwali艂e艣 kawa艂 roboty. Nie b臋dziesz tego 偶a艂owa艂.

B.R.

PS. Szkoda, 偶e nie jeste艣 s艂awnym malarzem. Te akty s膮 ca艂kiem niez艂e, dziewczyna te偶. Nie zapominaj jednak o Twoim w艂a艣ciwym zaj臋ciu. Na razie mo偶esz troch臋 odpocz膮膰, ale p贸藕niej b臋dziesz mia艂 robot臋 i je艣li ten kurczaczek b臋dzie Ci w niej przeszkadza艂... odbior臋 Ci go. Pami臋taj!

R.

Nie wiadomo, czy w艂a艣ciciel willi w og贸le widzia艂 ten list. Nic nie wskazywa艂o na to, by w ostatnim okresie odwiedza艂 pracowni臋, a ju偶 na pewno nie korzysta艂 ze sztalug, bo wtedy musia艂by zrzuci膰 z nich kartk臋.

M臋偶czyzna od艂o偶y艂 list na miejsce, jeszcze raz rzuci艂 okiem na wype艂niaj膮ce pracowni臋 obrazy i skierowa艂 si臋 do wyj艣cia. Z r臋k膮 na klamce zatrzyma艂 si臋 gwa艂townie. Tak, w tej pracowni by艂o co艣, co kaza艂o mu si臋 zatrzyma膰, ale c贸偶 to takiego? Odwr贸ci艂 si臋 i jeszcze raz omi贸t艂 wzrokiem pomieszczenie. Portrety i akty by艂y udane, ale to nie one przyci膮gn臋艂y jego uwag臋, kartk臋 ju偶 przeczyta艂, wi臋c... Tak, to by艂o to 鈥 za sztalugami dostrzeg艂 obraz odwr贸cony licem do 艣ciany. Powoli przemierzy艂 pok贸j, zbli偶y艂 si臋 do obrazu i odwr贸ci艂 go ku sobie. Tak, nie by艂o w膮tpliwo艣ci, ten obraz zna艂! Jego tw贸rc膮 by艂 uznany mistrz. Przynajmniej za dzie艂o mistrza ten obraz uchodzi艂.

Cichy gwizd przypomnia艂 mu, 偶e nie ma czasu na zbyt d艂ugie podziwianie dzie艂a. Podbieg艂 do okna i zobaczy艂, 偶e od strony pla偶y zmierza ku domowi czule przytulona do siebie para. Chwyci艂 obraz, na jego miejsce postawi艂 nie zamalowane jeszcze p艂贸tno, znalezione w stoj膮cej w rogu pracowni szafie, i p臋dem wypad艂 z willi. Po chwili zakochana para wynurzy艂a si臋 zza kraw臋dzi wzg贸rza i patrz膮c sobie czule w oczy zbli偶a艂a si臋 do wej艣cia. Gdyby patrzyli tak偶e wok贸艂 siebie, mogliby dostrzec dw贸ch zbiegaj膮cych po stoku pag贸rka m臋偶czyzn, z kt贸rych jeden trzyma艂 pod pach膮 pomalowane p艂贸tno.



* * *

Tokio zdecydowanie go rozczarowa艂o. Przez ca艂y czas lotu przez ocean widzia艂 pod powiekami delikatny rysunek budyneczk贸w japo艅skiej wioski w Sea World, podziwia艂 pi臋kno i lekko艣膰 艂amanych pagodowych dach贸w, spok贸j i cisz臋, emanuj膮ce z zacienionych wn臋trz dom贸w. Sam nie wiedzia艂, dlaczego ten obraz tak silnie utrwali艂 mu si臋 w pami臋ci. Ale kiedy wysiad艂 z samolotu i jecha艂 samochodem do centrum miasta, widok tej gigantycznej metropolii z tysi膮cami kilometr贸w asfaltowych autostrad i ulic, pi臋trowymi skrzy偶owaniami, ogromn膮 czerwono-bia艂膮 Tokyo Tower, przypominaj膮c膮 kszta艂tem i konstrukcj膮 parysk膮 Wie偶臋 Eiffla, i niewiele ni偶szym, ponurym, czarnym drapaczem chmur, oznaczaj膮cym, by膰 mo偶e, centrum tego miasta, sta艂 si臋 wr臋cz przykry.

Wiedzia艂, 偶e to, co widzia艂 w Sea World, to ju偶 historia, a je艣li nie ca艂kiem i je艣li mo偶na j膮 jeszcze odszuka膰, to na pewno nie tu, w centrum stolicy imperium. A jednak wci膮偶 z nadziej膮 wypatrywa艂 przez okna samochodu kolorowego kimona, ogolonej g艂owy mnicha, u艣miechu pi臋knej gejszy. Nic z tego. Przed oczami miga艂 mu t艂um samochod贸w, mi臋dzy kt贸rymi przemykali spiesz膮cy si臋 gdzie艣 bez przerwy przechodnie, kt贸rzy w niczym nie przypominali pi臋knych gejsz ani gro藕nych samuraj贸w.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e stara Japonia nie odesz艂a na zawsze i Bernard Roger nie tylko b臋dzie mia艂 okazj臋 si臋 z ni膮 zetkn膮膰, ale nawet troch臋 si臋 jej nauczy膰. W otwarciu wystawy mia艂 bowiem uczestniczy膰 sam cesarz, a to wymaga艂o, by Francuz pozna艂 obowi膮zuj膮cy ceremonia艂.

Podczas, gdy w salach Galerii Narodowej rozwieszano przywiezione przez Rogera obrazy, on sam, pod czu艂膮 opiek膮 dw贸ch pi臋knych Japonek, poznawa艂 tajniki nale偶nego cesarzowi ceremonia艂u, uczy艂 si臋 skomplikowanego systemu uk艂on贸w i powita艅, 膰wiczy艂 pozycj臋 wymagan膮 przy piciu herbaty, na kt贸r膮 cesarz mia艂 zaprosi膰 swych go艣ci po zwiedzeniu wystawy. Teraz przyda艂o mu si臋 baletowe do艣wiadczenie i obie Japonki by艂y zachwycone zdolno艣ciami swego ucznia.

Tymczasem w salach galerii trwa艂y prace nad odpowiednim rozwieszeniem wspania艂ych dzie艂. Japo艅czycy podchodzili do nich niemal jak do 艣wi臋to艣ci. I nic dziwnego, w ko艅cu za te dwie艣cie p艂贸cien mieli zap艂aci膰 dwadzie艣cia milion贸w dolar贸w! Takiej transakcji na 艣wiatowym rynku sztuki jeszcze nie by艂o.

W艣r贸d zdobi膮cych 艣ciany galerii dzie艂 znalaz艂y si臋 obrazy dw贸ch wielkich mistrz贸w impresjonizmu, kt贸rzy nosili podobne nazwiska i kt贸rych ku ich rozpaczy publiczno艣膰 wielokrotnie myli艂a. Claude Monet mia艂 na tokijskiej wystawie a偶 sze艣膰 swoich wspania艂ych p艂贸cien, natomiast Edouard Manet 鈥 osiem p艂贸cien z charakterystycznymi dla tego malarza wielkimi plamami czerni. Edgar Degas prezentowa艂 tu swoje pejza偶e, ukazuj膮ce zgodnie z wezwaniem Baudelaire鈥檃 鈥瀙oezj臋 i urok 偶ycia wielkiego miasta鈥, Pary偶a. Szczeg贸lne zainteresowanie Japo艅czyk贸w wzbudzi艂y p艂贸tna przedstawiaj膮ce sceny baletowe. Gospodarze, nie bez racji, doszukiwali si臋 w nich wp艂yw贸w malarstwa japo艅skiego. Nie zachwyca艂y ich specjalnie akty Auguste Renoira, cho膰 oczywi艣cie doceniali ich warto艣膰. Byli za to pe艂ni podziwu dla innych, mniej 鈥瀝ozebranych鈥 dzie艂 mistrza. Nie mniejsze zainteresowanie wzbudzi艂y dzie艂a Paula Cezanne鈥檃. Z r贸wn膮 czci膮 odnoszono si臋 do dzie艂 Camilla Pisarra, Alfreda Sisleya i Berthe Morisota, a tak偶e Paula Gauguina, Paula Signaca i Pierre Bonnarda.

Poniewa偶 transakcj臋 firmowa艂 rz膮d japo艅ski, wymagane by艂o, by drug膮 stron臋 reprezentowa艂a r贸wnie偶 odpowiedniej rangi delegacja. Oficjalnie jednak w艂adze Francji nie anga偶owa艂y si臋 w t臋 spraw臋, wi臋c o rz膮dowej delegacji nie by艂o mowy. Roger wpad艂 jednak na genialny pomys艂, dzi臋ki kt贸remu m贸g艂 za艂atwi膰 dwie sprawy za jednym zamachem. Premier Japonii Eisaku Sato nie mia艂 zamiaru kupowa膰 kota w worku i za偶膮da艂, aby dostarczone do Japonii obrazy posiada艂y odpowiednie 艣wiadectwa lub ich autentyczno艣膰 zosta艂a potwierdzona w inny spos贸b. Roger podsun膮艂 Sato pomys艂 zaproszenia na otwarcie wystawy francuskiego ministra kultury Denisa Marinette, kt贸ry sw膮 osob膮 nada艂by odpowiedni膮 rang臋 wystawie, a swym autorytetem m贸g艂 zapewni膰 wiarygodne potwierdzenie warto艣ci dzie艂.

Po kilku dniach wystawa by艂a gotowa, Bernard Roger zaznajomiony z japo艅skim ceremonia艂em, zaproszenia rozes艂ane, a samolot z Denisem Marinette na pok艂adzie znajdowa艂 si臋 w drodze do Japonii.



* * *

Drzwi otworzy艂y si臋 z cichym skrzypni臋ciem, a czekaj膮cy w pokoju m臋偶czyzna odwr贸ci艂 si臋 wolno do wchodz膮cego. Ten bez s艂owa przemierzy艂 pok贸j i stan膮艂 naprzeciwko, 艣ciskaj膮c mocno w r臋ce kilka stroniczek papieru.

I co? 鈥 zapyta艂 ten pierwszy.

Odpowied藕 jest trudniejsza, ni偶 przypuszcza艂em, i nie jestem pewien, czy w pe艂ni pana zadowoli.

Przejd藕my zatem do rzeczy 鈥 usiedli w fotelach ustawionych obok ma艂ego stoliczka.

Moja ekspertyza sk艂ada si臋 jakby z dw贸ch element贸w 鈥 zacz膮艂 ten z maszynopisem w r臋ce. 鈥 Pierwszy to tak zwana ekspertyza opisowa, inaczej m贸wi膮c stylistyczna. Nie wg艂臋biaj膮c si臋 w szczeg贸艂y, powiem tylko, 偶e bior膮c pod uwag臋 zgodno艣膰 tego obrazu ze stylem innych dzie艂 Matisse鈥檃, og贸ln膮 i szczeg贸艂ow膮 kompozycj臋 obrazu, rozwi膮zanie perspektywy, bieg艂o艣膰 techniczn膮, poprawno艣膰 rysunku, poziom artystyczny, sposoby nak艂adania farb, prowadzenie p臋dzla, malowanie detali i wiele innych element贸w, kt贸rymi nie chc臋 ju偶 pana zanudza膰, a zatem, bior膮c to wszystko pod uwag臋, musz臋 stwierdzi膰, 偶e nie jestem w stanie odpowiedzie膰 jednoznacznie, czy przedstawiony mi przez pana obraz jest rzeczywi艣cie dzie艂em Henri Matisse鈥檃, czy nie.

S艂uchaj膮cy skrzywi艂 si臋 z niezadowoleniem, a m贸wi膮cy pospieszy艂 z dodatkowymi wyja艣nieniami.

Nigdzie w literaturze przedmiotu nie zetkn膮艂em si臋 z obrazem Matisse鈥檃 呕贸艂te wn臋trze, ale to ju偶 chyba kiedy艣 t艂umaczy艂em...

I co dalej? 鈥 przerwa艂 milcz膮cy dot膮d s艂uchacz.

Je偶eli ten obraz jest autentyczny, to musia艂 by膰 przez lata ukrywany w jakiej艣 tajnej kolekcji lub by艂 w posiadaniu ludzi nie znaj膮cych jego warto艣ci. Je偶eli to jednak falsyfikat, to jego autor jest po prostu geniuszem.

Psiakrew, jeszcze jeden 鈥 mrukn膮艂 pod nosem s艂uchacz.

S艂ucham?

Nic, nic, przepraszam, prosz臋 kontynuowa膰. Mam nadziej臋, 偶e ma pan co艣 jeszcze dla mnie.

Tak, oczywi艣cie. Z powodu niemo偶liwo艣ci jednoznacznego okre艣lenia za pomoc膮 tradycyjnych metod, czy dzie艂o jest prawdziwe, czy fa艂szywe, zastosowali艣my pewien zabieg naukowy, kt贸ry... ale zn贸w musz臋 zacz膮膰 od pewnego wst臋pu.

S艂uchaj膮cy w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮 na znak aprobaty.

Najwi臋kszym wrogiem fa艂szerza jest czas. Co prawda dzisiejsze zdobycze fizyki i chemii pozwalaj膮 na wywo艂anie zmian zachodz膮cych w naturze przez stulecia, ale jednocze艣nie te same zdobycze pozwalaj膮 na wykrycie tego zabiegu fa艂szerza. Mo偶liwo艣ci jest tu wiele, ale z braku czasu skorzystali艣my tylko z jednej. Przeprowadzili艣my analiz臋 kurzu, jaki pokrywa obraz i jaki wr贸s艂 ju偶 w pokrywaj膮ce go warstwy farby. Aby uniemo偶liwi膰 wykrycie faktu, 偶e dane dzie艂o zosta艂o namalowane w wieku XX, a nie powiedzmy w XVII czy XIX, fa艂szerze wcieraj膮 kurz w siatk臋 sp臋ka艅, zwan膮 krakelur膮. Oczywi艣cie zabieg jest skuteczny tylko wtedy, gdy na obraz patrz膮 oczy cz艂owieka, gdy jednak znajdzie si臋 on w laboratorium naukowca, fa艂szerstwo natychmiast zostanie wykryte...

M贸wi膮cy zawiesi艂 g艂os, na co s艂uchaj膮cy zareagowa艂 natychmiastowym podniesieniem g艂owy.

Analiza kurzu, pobranego z rzekomego obrazu Henri Matisse鈥檃 呕贸艂te wn臋trze, 艣wiadczy, 偶e jest to obraz namalowany z ca艂膮 pewno艣ci膮 w drugiej po艂owie naszego stulecia.

Ale偶 to niczego nie dowodzi! 鈥 s艂uchacz a偶 podskoczy艂 z wra偶enia. 鈥 Przecie偶 Matisse zmar艂 w 1954 roku!

To prawda, zmar艂 w 1954, ale od roku 1948 by艂 zaj臋ty dekoracj膮 kaplicy dominikanek w Vence i nie zajmowa艂 si臋 malowaniem obraz贸w.

No dobrze, ale czy mo偶e mi pan w ko艅cu powiedzie膰, czy pa艅skim zdaniem 呕贸艂te wn臋trze namalowa艂 Henri Matisse czy te偶 genialny fa艂szerz?

Akcent po艂o偶ony na s艂owie 鈥瀏enialny鈥 szczeg贸lnie uderzy艂 eksperta. Spojrza艂 na swego rozm贸wc臋, ale po sekundzie spu艣ci艂 wzrok.

Nie mog臋 jednoznacznie odpowiedzie膰 na to pytanie... ale wydaje mi si臋, 偶e jednak jest to falsyfikat.

Szkoda, 偶e tylko wydaje si臋 panu 鈥 m臋偶czyzna podni贸s艂 si臋.

Gdybym mia艂 wi臋cej czasu, m贸g艂bym przeprowadzi膰 inne badania i wtedy...

Nie mamy ju偶 czasu 鈥 m臋偶czyzna wyci膮gn膮艂 r臋k臋 po maszynopis.

Nie mamy? 鈥 powt贸rzy艂 Pierre Fargues, podaj膮c mu kartki. 鈥 To znaczy... czy jednak...

Przykro mi, ale nie. Do zobaczenia.



* * *

I zn贸w sukces by艂 osza艂amiaj膮cy. Gdy Bernard Roger, stoj膮cy u podn贸偶a schod贸w galerii, ujrza艂 wysiadaj膮cego z samochodu cesarza, na chwil臋 zamar艂. Odda艂 nale偶ne uk艂ony i nieco dr偶膮cym g艂osem wydusi艂 z siebie s艂owa powitania, t艂umaczone natychmiast przez prze艣liczn膮 t艂umaczk臋, kt贸ra rzuca艂a ku Francuzowi zaciekawione spojrzenia.

Po obejrzeniu w milczeniu ca艂ej wystawy cesarz opu艣ci艂 galeri臋, przy wyj艣ciu obdarzaj膮c marszanda czym艣 na kszta艂t nik艂ego u艣miechu.

Zupe艂nie inaczej reagowali pozostali uczestnicy tego wernisa偶u. Japo艅ski premier nie posiada艂 si臋 z rado艣ci i jak dziecko biega艂 od obrazu do obrazu. Nie mniejszy podziw wyra偶ali japo艅scy eksperci, historycy sztuki i dziennikarze. Ale dla Bernarda Rogera najwa偶niejsze by艂o to, co powie Denis Marinette, kt贸ry przez d艂u偶szy czas w臋drowa艂 po salach w absolutnym milczeniu.

Roger nie potrafi艂 rozgry藕膰 wyrazu twarzy francuskiego ministra. Wreszcie Marinette zako艅czy艂 w臋dr贸wk臋 i powr贸ci艂 do pierwszej sali, gdzie ju偶 zebrali si臋 wszyscy japo艅scy oficjele z premierem na czele.

No, teraz albo nigdy鈥 鈥 pomy艣la艂 Roger, wpatruj膮c si臋 z napi臋ciem w twarz ministra.

Ten milcza艂 przez chwil臋, po czym, nie zwracaj膮c si臋 w艂a艣ciwie do nikogo i do wszystkich zarazem, powiedzia艂:

Jestem zaszokowany... Nie, to niemo偶liwe... Jak takie arcydzie艂a mog艂y opu艣ci膰 Francj臋?!

To by艂o to, czego oczekiwa艂 Bernard Roger. Odetchn膮艂 z ulg膮 i spojrza艂 wymownie w stron臋 japo艅skiego premiera. Ten skin膮艂 g艂ow膮 na znak, 偶e jakiekolwiek certyfikaty i 艣wiadectwa nie s膮 ju偶 potrzebne, a zdanie francuskiego ministra kultury w zupe艂no艣ci wystarcza.



* * *

Szanowny Panie,

By膰 mo偶e, nie b臋dzie Pan mia艂 ochoty na przeczytanie tego listu do ko艅ca, ale mam nadziej臋, 偶e w dobrze poj臋tym w艂asnym interesie jednak si臋 Pan na to zdob臋dzie.

Wiem, 偶e jest Pan cz艂owiekiem bogatym, ale nie przypuszczam, aby by艂 Pan got贸w do wyrzucania swoich milion贸w w b艂oto, a to w艂a艣nie Pan robi.

Jest Pan nie tylko milionerem, ale tak偶e kolekcjonerem dzie艂 sztuki. Dostarcza ich Panu Bernard Roger. Kupi艂 Pan od niego ju偶 ponad trzydzie艣ci p艂贸cien i fakt, 偶e wiem o tym, powinien Pana przekona膰, 偶e ten list nie zosta艂 napisany przez maniaka, lecz przez cz艂owieka dobrze poinformowanego.

A zatem, wracaj膮c do rzeczy, Bernard Roger sprzeda艂 Panu ponad trzydzie艣ci obraz贸w, kt贸re w tej chwili zdobi膮 艣ciany Pa艅skiej posiad艂o艣ci i ciesz膮 oczy Pana i Pa艅skich go艣ci... Nikt, ani Pan, ani ludzie, kt贸rym pokazywa艂 Pan swoje dzie艂a, nie podejrzewaj膮, 偶e wszystkie s膮 fa艂szywe... W tej chwili pomy艣la艂 Pan zapewne, 偶e autorem listu jest szanta偶ysta, kt贸ry za chwil臋 z艂o偶y Panu propozycj臋: sto tysi臋cy dolar贸w albo og艂osz臋 艣wiatu, 偶e Peter P. Stanford jest w艂a艣cicielem kolekcji fa艂szywych obraz贸w. Nie, drogi Panie. Nie mam zamiaru Pana szanta偶owa膰. Pobudki, dla kt贸rych dzia艂am, musz膮 na razie pozosta膰 tajemnic膮, ale mam nadziej臋, 偶e we w艂asnym interesie uwierzy mi Pan i podejmie moj膮 propozycj臋. Prosz臋 jak najszybciej porozumie膰 si臋 z ekspertami i przeprowadzi膰 badania Pa艅skich obraz贸w. Mnie nie musi Pan wierzy膰, ale naukowa ekspertyza udowodni Panu bez cienia w膮tpliwo艣ci, 偶e dostarczone przez Bernarda Rogera obrazy s膮 fa艂szywe.

Pozostaj臋 z szacunkiem

X

PS. 呕a艂uj臋, ale ten list musi pozosta膰 anonimowy i cho膰 wiem, 偶e przez to os艂abiam jego wiarygodno艣膰, musz臋 to zrobi膰, albowiem moje 偶ycie jest dla mnie cenniejsze ni偶 Pa艅skie obrazy.

Je艣li nie szanta偶ysta, to maniak鈥 鈥 Stanford zmi膮艂 list, rzuci艂 go na biurko i nerwowym krokiem zacz膮艂 spacerowa膰 po gabinecie. Przygl膮da艂 si臋 swoim wspania艂ym p艂贸tnom, lecz wci膮偶 my艣la艂 o tre艣ci przeczytanego przed chwil膮 listu.

A je偶eli to nie maniak i te obrazy s膮 rzeczywi艣cie fa艂szywe...? Niemo偶liwe... Maniak, szaleniec, bzdurzy o niebezpiecze艅stwie, o 偶yciu... co to ma wsp贸lnego z obrazami...鈥

Stanford stan膮艂 przy oknie i spojrza艂 na wzg贸rze otaczaj膮ce jego rezydencj臋. Tak, teraz sobie co艣 przypomnia艂.

Wsp贸lnego...? Mo偶e i nic, ale ta strzelanina tu偶 pod moimi oknami, ranny policjant, wybuch samochodu... to przecie偶 nie przypadek. Powinienem o to zapyta膰 Rogera, kiedy by艂 tu ostatnio, ale te trzydzie艣ci p艂贸cien...鈥

Stanford odwr贸ci艂 si臋 i zn贸w omi贸t艂 pe艂nym mi艂o艣ci spojrzeniem zdobi膮ce gabinet obrazy. Przez chwil臋 sta艂 jeszcze niepewnie w g艂臋bokim zamy艣leniu. Nagle podj膮艂 decyzj臋. Podszed艂 do biurka, rozprostowa艂 zmi臋t膮 kartk臋 z anonimowym listem, jeszcze raz przebieg艂 oczami tekst i zdecydowanym ruchem nacisn膮艂 umieszczony w blacie guzik.

Tom, po艂膮cz mnie szybko z panem Julianem Brookiem 鈥 rozkaza艂, us艂yszawszy w g艂o艣niku g艂os sekretarza.

Z pa艅skim adwokatem? 鈥 upewni艂 si臋 sekretarz.

Tak... z moim adwokatem 鈥 Peter P. Stanford w g艂臋bokim zamy艣leniu usiad艂 przy biurku, bior膮c zn贸w do r臋ki list, kt贸ry tak gwa艂townie wytr膮ci艂 go z r贸wnowagi.



* * *

Go艣cinno艣膰 Japo艅czyk贸w by艂a tak nieprawdopodobna, 偶e a偶 偶enuj膮ca.

Zachwycony, ale przede wszystkim szcz臋艣liwy z powodu najwspanialszego w 艣wiecie interesu Roger zasiad艂 w fotelu samolotu linii Pan American, odlatuj膮cego do Nowego Jorku. Zwiedzaj膮c japo艅skie zabytki zapomnia艂 o 艣wiecie i teraz przyszed艂 czas, by sobie o nim przypomnie膰. Z przyjemno艣ci膮 si臋gn膮艂 po podany przez stewardes臋 numer 鈥濶ew York Timesa鈥 i zag艂臋bi艂 si臋 w lekturze.

Ku swemu przera偶eniu na jednej ze stron znalaz艂 niewielk膮 notatk臋 zatytu艂owan膮: 鈥濨ezczelna kradzie偶 w Tokio鈥. Dowiedzia艂 si臋 z niej, 偶e dwa dni wcze艣niej dokonano kradzie偶y jednego z obraz贸w, jakie Japonia zakupi艂a w ostatnim okresie we Francji.

Jest to bez w膮tpienia obraz jednego z francuskich impresjonist贸w, ale w艂adze japo艅skie odm贸wi艂y ujawnienia autora dzie艂a i jego tytu艂u, zas艂aniaj膮c si臋 tak zwanym dobrem 艣ledztwa.

Roger z艂o偶y艂 gazet臋, ale niepok贸j pozosta艂. Dlaczego Japo艅czycy nic mu o tym nie powiedzieli, dlaczego utrzymywali fakt kradzie偶y w tajemnicy?

Ta wschodnia grzeczno艣膰 zaczyna mi ju偶 wychodzi膰 bokiem. Oczywi艣cie, nic mi nie powiedzieli, bo nie chcieli, abym si臋 denerwowa艂. Cholerne 偶贸艂tki! Jak mogli pozwoli膰, by jaki艣 idiota ukrad艂 im obraz? A mo偶e to nie by艂 wcale idiota...? Kradzie偶 w Denver tylko potwierdzi艂a autentyczno艣膰 obrazu, ale po pierwsze dokona艂em jej sam, a po drugie 鈥 tu takie potwierdzenie wcale nie jest potrzebne... I, do cholery, dlaczego nie ujawnili, jaki obraz skradziono? Dlaczego nie wydali list贸w go艅czych? Dlaczego nie og艂osili po艣cigu po ca艂ym 艣wiecie? Cholera... czego艣 tu nie rozumiem... co艣 tu jest nie w porz膮dku...鈥



* * *

Tym razem zaczn臋 od wynik贸w bada艅 i eksperyment贸w. Ekspertyz臋 opisow膮 pozostawi臋 na koniec.

Mam nadziej臋, 偶e wyniki b臋d膮 tym razem...

Czy mog臋 zacz膮膰? 鈥 przerwa艂 Pierre Fargues.

Tak, oczywi艣cie, przepraszam pana 鈥 zmitygowa艂 si臋 m臋偶czyzna, rzucaj膮c nieznaczne spojrzenie na uchylone drzwi, prowadz膮ce do dalszych pomieszcze艅 komendy policji.

A zatem... Wynik analizy kurzu znajduj膮cego si臋 w krakelurze obrazu Towarzystwo na balkonie, przypisywanego Edouardowi Manetowi, dowodzi, 偶e jest to zdecydowanie kurz dwudziestowieczny. Tym razem nie mo偶e by膰 w膮tpliwo艣ci, bo, jak zapewne panu wiadomo, Manet zmar艂 w roku 1883.

No, to ju偶 jest co艣!

Ale to jeszcze nie wszystko. Obraz zosta艂 prze艣wietlony promieniami rentgena i pod wierzchni膮 warstw膮 farb odkryli艣my drug膮.- Pierre Fargues zauwa偶y艂 k膮tem oka, 偶e drzwi lekko zadr偶a艂y, jakby kto艣 znajduj膮cy si臋 za nimi usi艂owa艂 je uchyli膰, aby lepiej s艂ysze膰. Podni贸s艂 nieco ton g艂osu i drzwi natychmiast zamar艂y.

Uda艂o si臋 zidentyfikowa膰 t臋 drug膮 warstw臋 farb i nie ma w膮tpliwo艣ci, 偶e jest to obraz Maurice Laffite鈥檃, francuskiego malarza prze艂omu XIX i XX wieku.

I co z tego? 鈥 spyta艂 m臋偶czyzna, przygl膮daj膮c si臋 z uwag膮 wci膮偶 zezuj膮cemu ku drzwiom Farguesowi.

Pan wybaczy, ale ci, kt贸rzy maj膮 nieco wi臋ksze poj臋cie o sztuce ni偶 pan, ju偶 wiedz膮, co z tego! 鈥 ostatnie s艂owa zosta艂y powiedziane o wiele za g艂o艣no, co zdenerwowa艂o m臋偶czyzn臋.

Czemu pan tak krzyczy, nie jestem g艂uchy!

Ale偶 tak, oczywi艣cie 鈥 Fargues u艣miechn膮艂 si臋 krzywo. 鈥 Laffite nie by艂 wybitnym malarzem, ale zosta艂 odnotowany w historii sztuki. Urodzi艂 si臋 w roku 1870, a zatem w momencie 艣mierci Maneta mia艂 trzyna艣cie lat i malarska tw贸rczo艣膰 by艂a jeszcze przed nim. Jest rzecz膮 pewn膮, 偶e Edouard Manet nie m贸g艂 namalowa膰 obrazu Towarzystwo na balkonie na p艂贸tnie ju偶 pokrytym farb膮 przez Laffite鈥檃.

Czy to ju偶 wszystko?

Nie, jak panu powiedzia艂em, na koniec zachowa艂em wyniki ekspertyzy opisowej.

Przypuszczam, 偶e nie r贸偶ni膮 si臋 one wiele od tych paryskich?

Rzeczywi艣cie, ma pan racj臋 鈥 Fargues nie mia艂 zamiaru si臋 obra偶a膰. 鈥 Analiza stylistyczna Towarzystwa na balkonie nie wyklucza oczywi艣cie fa艂szerstwa, ale jednocze艣nie po jej przeprowadzeniu musz臋 stwierdzi膰, 偶e ten obraz m贸g艂 wyj艣膰 spod p臋dzla Maneta. M贸g艂, a w艂a艣ciwie m贸g艂by, gdyby...

Gdyby co? 鈥 niecierpliwi艂 si臋 m臋偶czyzna.

Gdyby nie fakt, 偶e przygl膮daj膮c si臋 tym dw贸m obrazom: 呕贸艂temu wn臋trzu i Towarzystwu na balkonie, mam nieodparte wra偶enie, 偶e oba dzie艂a 鈥 rzekomo r贸偶nych autor贸w 鈥 zosta艂y namalowane jedn膮 r臋k膮...

Tak pan my艣li? 鈥 zapyta艂 m臋偶czyzna, nie bardzo rozumiej膮c wag臋 tego o艣wiadczenia.

Fargues w lot to uchwyci艂.

Dla pana moje odczucie jest mo偶e ma艂o istotne, ale znajd膮 si臋 tacy, kt贸rzy doceni膮 jego warto艣膰.

Tak, by膰 mo偶e, nie znam si臋 zbyt dobrze na sztuce 鈥 t艂umaczy艂 si臋 m臋偶czyzna 鈥 ale my艣l臋, 偶e pan ma racj臋. Jeszcze raz pragn臋 panu podzi臋kowa膰 za przybycie do Tokio, przeprowadzenie bada艅 i przypominam o obowi膮zuj膮cej pana dyskrecji.

Nie musi mi pan o tym przypomina膰 鈥 Pierre podni贸s艂 si臋.

Jeszcze raz dzi臋kuj臋 鈥 m臋偶czyzna poda艂 mu r臋k臋 鈥 wkr贸tce skontaktujemy si臋 z panem.

Mam nadziej臋 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Fargues, posy艂aj膮c wymowne spojrzenie ku uchylonym drzwiom.

S艂ysza艂e艣? 鈥 gdy Pierre Fargues opu艣ci艂 ju偶 pok贸j, uchylone dotychczas drzwi otworzy艂y si臋 szeroko i stan膮艂 w nich elegancko ubrany Europejczyk o br膮zowych oczach.

Oczywi艣cie, 偶e s艂ysza艂em.

On zaczyna si臋 chyba domy艣la膰...

I o to nam chodzi, 艣wietnie odegra艂e艣 swoj膮 rol臋. Jeszcze nie jest pewien, ale zaczyna chwyta膰.

I co teraz, moi panowie? 鈥 do pokoju wkroczy艂 pu艂kownik japo艅skiej policji, starannie zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

Wci膮偶 zadziwia mnie pa艅ska znajomo艣膰 francuskiego, pu艂kowniku. Ale mo偶e przejdziemy na angielski, m贸j kolega zdecydowanie woli ten j臋zyk.

No problem 鈥 Japo艅czyk u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. 鈥 Zastan贸wmy si臋 zatem, co dalej. Ukradli艣my obraz, zbadali艣my go i chyba czas przyst膮pi膰 do dzia艂ania.

Och, teraz nie musimy si臋 ju偶 spieszy膰. Najpierw musimy porozmawia膰.



* * *

Czy ty nie rozumiesz, 偶e nie mam czasu?

Na szcz臋艣cie nigdy nie jest za p贸藕no 鈥 Janos u艣miechn膮艂 si臋 i spojrza艂 na siedz膮c膮 w k膮cie pracowni Consuel臋.

Nie wyg艂upiaj si臋. Tu nie chodzi o 偶adne szcz臋艣cie, tylko o pieni膮dze, i to du偶e 鈥 Roger przemierza艂 pracowni臋, rzucaj膮c spojrzenia Janosowi i jego kochance.

Wielkie pieni膮dze oczywi艣cie dla ciebie, ale nie dla mnie 鈥 Janos zabra艂 si臋 do malowania.

Chyba nie masz powodu do narzeka艅! Da艂em ci p贸艂 miliona, to chyba wystarczy?! 鈥 warkn膮艂 Roger.

A sam ile zainkasowa艂e艣? 鈥 spyta艂 W臋gier, gryz膮c koniec p臋dzla.

To ju偶 tylko moja sprawa! Ja zajmuj臋 si臋 sprzedawaniem i przede wszystkim ja ryzykuj臋. Ty siedzisz tu sobie jak u Pana Boga za piecem i masz tylko malowa膰.

No w艂a艣nie, wi臋c mo偶e by艣 przesta艂 mnie pop臋dza膰!

Nie mog臋! 鈥 Roger by艂 w艣ciek艂y. 鈥 Dzi艣 mia艂o by膰 gotowe dwadzie艣cia pi臋膰 p艂贸cien, a ty namalowa艂e艣 zaledwie pi臋tna艣cie.

Za par臋 dni wszystkie b臋d膮 gotowe 鈥 Kovacs przesta艂 si臋 przejmowa膰 pokrzykiwaniami wsp贸lnika.

Janos... Ty nic nie rozumiesz 鈥 Roger zmieni艂 ton. 鈥 Po sukcesie w Japonii jest najlepszy okres na sprzedanie nast臋pnych obraz贸w. Liczy si臋 ka偶dy dzie艅. Pami臋taj, 偶e konkurencja nie 艣pi.

Ale konkurencja nie ma Janosa Kovacsa.

Tak, to prawda, ale wierz mi, za par臋 dni mo偶e ju偶 by膰 za p贸藕no 鈥 Roger nie mia艂 zamiaru zdradza膰 wsp贸lnikowi dr臋cz膮cych go niepokoj贸w.

Kradzie偶 obrazu w Tokio wci膮偶 nie dawa艂a mu spokoju. Nie wiedzia艂, co z tego wyniknie, ale intuicyjnie wyczuwa艂, 偶e nic dobrego.

Wiem, 偶e potrafisz pracowa膰 w nieprawdopodobnym tempie, 偶e wystarczy ci kilka godzin do namalowania Matisse鈥檃, Moneta czy Degasa, wi臋c b艂agam ci臋, pospiesz si臋!

Pos艂uchaj, Bernard. Ja staram si臋 zrozumie膰 twoje k艂opoty i problemy. Ty postaraj si臋 zrozumie膰 moje. Je艣li chc臋 namalowa膰 obraz jakiego艣 starego mistrza, musz臋 dok艂adnie pozna膰 jego technik臋. Jest na to wiele sposob贸w, ale nie b臋d臋 ci o wszystkich opowiada膰, zreszt膮 i tak by艣 nie zrozumia艂. Podam ci tylko jeden przyk艂ad. W technice temperowej spoiwem jest substancja organiczna, na przyk艂ad 偶贸艂tko jajka, kazeina, mleko, klej lub 偶ywica. Najcz臋艣ciej stosowane jest 偶贸艂tko. Wielu mistrz贸w przestrzega艂o przed dodawaniem zbyt du偶ej ilo艣ci 偶贸艂tka i zaleca艂o u偶ywanie 偶贸艂tka kur miejskich, gdy偶 jest ono ja艣niejsze i lepsze. Ot贸偶 偶贸艂tko mieszano z pigmentem i nast臋pnie r臋cznie rozcierano w wodzie. Dzi臋ki temu masa, uzyskiwana w wyniku rozcierania, odznacza艂a si臋 spoisto艣ci膮, jakiej nigdy nie uzyska si臋 stosowanym dzisiaj tarciem maszynowym...

I ty to wszystko robisz? 鈥 w pytaniu Rogera by艂o wi臋cej zdziwienia ni偶 zainteresowania.

Nie tylko. Musz臋 pami臋ta膰 o stu innych rzeczach. Ale pozw贸l, 偶e sko艅cz臋. Ot贸偶 przy wykonywaniu kompozycji malowano najpierw architektur臋, nast臋pnie szaty i partie cia艂a. W ten spos贸b farby uzyskiwa艂y sw膮 pe艂n膮 艣wietlisto艣膰, spoczywa艂y bowiem bezpo艣rednio na bia艂ym podk艂adzie...

Przepraszam ci臋, Janos, ale to jest strasznie skomplikowane, a poza tym dotyczy starych mistrz贸w, a nie impresjonist贸w. Z nimi jest chyba znacznie 艂atwiej, czy偶 nie?

Tak, rzeczywi艣cie... Z nimi jest troch臋 艂atwiej... 鈥 Kovacs spojrza艂 ponuro na wsp贸lnika i bez s艂owa zabra艂 si臋 do roboty.

Bernard podni贸s艂 si臋 i zn贸w rozpocz膮艂 spacer po pracowni. Nagle tkni臋ty jakim艣 przeczuciem rozejrza艂 si臋 uwa偶nie po pomieszczeniu.

Janos, gdzie jest 呕贸艂te wn臋trze?

Nie wiem... Stoi tam gdzie艣 w k膮cie 鈥 mrukn膮艂 Kovacs, machaj膮c p臋dzlem w nieokre艣lonym kierunku.

Roger rozejrza艂 si臋 raz jeszcze i z ulg膮 dostrzeg艂 stoj膮ce w rogu pracowni p艂贸tno, odwr贸cone licem do 艣ciany. Wolno podszed艂 ku niemu i odwr贸ci艂 w swoj膮 stron臋.

Janos!!! 鈥 krzyk by艂 tak pot臋偶ny, 偶e fa艂szerz upu艣ci艂 palet臋, a siedz膮ca w fotelu Consuela zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.

Janos!!! To jest czyste p艂贸tno!

Nie denerwuj si臋... Mo偶e jest gdzie indziej, chocia偶... wydawa艂o mi si臋, 偶e sam je tam postawi艂em 鈥 zastanawia艂 si臋 Kovacs.

Szukajmy! Pr臋dko!

Roger wyrzuci艂 z szafy wszystkie le偶膮ce tam p艂贸tna, ale poszukiwanego obrazu nie by艂o. Nic nie da艂o tak偶e przeszukanie pozosta艂ych pokoi willi. Obraz znikn膮艂.

Co teraz, Bernard?

Jeszcze nie wiem... Co艣 za du偶o tych kradzie偶y 鈥 zastanawia艂 si臋 Roger.

Jakich kradzie偶y?

Niewa偶ne 鈥 Roger machn膮艂 r臋k膮 i gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 od okna. 鈥 Zrobimy tak: zabior臋 te pi臋tna艣cie gotowych p艂贸cien i zgodnie z planem wystawi臋 je w Pary偶u. Nie mog臋 odwo艂a膰 wystawy, to by tylko pogorszy艂o spraw臋. Ty czym pr臋dzej sko艅cz te dziesi臋膰 i gdy ju偶 b臋dziesz gotowy, daj mi zna膰. Przyjad臋 po nie, a ty... to znaczy wy opu艣cicie wysp臋 i gdzie艣 si臋 ukryjecie. Im dalej, tym lepiej.

Bernardzie, czy...

O nic nie pytaj, musimy si臋 spieszy膰, je偶eli kiedykolwiek mamy si臋 jeszcze zobaczy膰... na wolno艣ci.



* * *

Otwarcie nowej wystawy Bernarda Rogera wypad艂o nieco skromniej, ni偶 oczekiwano. Przede wszystkim marszand nie zdo艂a艂 zgromadzi膰 wszystkich zapowiadanych dzie艂 i cz臋艣膰 sal Galerie Dauphine pozosta艂a pusta. Roger t艂umaczy艂 si臋 przej艣ciowymi trudno艣ciami i zapowiada艂 uzupe艂nienie zestawu dzie艂 w najbli偶szym czasie, ale nie zmieni艂o to faktu, 偶e przybyli na wernisa偶 go艣cie czuli si臋 rozczarowani. Marszand te偶 nie by艂 w najlepszej formie, z trudem przywo艂ywa艂 na oblicze u艣miech, unika艂 dziennikarzy i wida膰 by艂o, 偶e najch臋tniej znikn膮艂by, pozostawiaj膮c swych go艣ci sam na sam z pi臋tnastoma dzie艂ami francuskich mistrz贸w impresjonizmu.

Humor poprawi艂 mu si臋 dopiero wtedy, gdy na sal臋 wkroczy艂a m艂oda elegancka para. Ona z kaskad膮 blond w艂os贸w na ramionach, w najmodniejszej kreacji, przyozdobionej kolczykami i naszyjnikiem z diamentami, on wysoki i postawny, w nienagannie skrojonym garniturze, z pot臋偶nych rozmiar贸w sygnetem na palcu.

Spacerowali po salach galerii, cicho ze sob膮 rozmawiaj膮c, ale nietrudno by艂o zauwa偶y膰, 偶e wystawione dzie艂a robi膮 na nich ogromne wra偶enie. Roger przygl膮da艂 im si臋 uwa偶nie, wyczuwaj膮c potencjalnych klient贸w. Usi艂owa艂 dowiedzie膰 si臋 o nich czego艣 wi臋cej, ale nikt z obecnych nie potrafi艂 powiedzie膰, kim s膮 ci ludzie. Tajemnica wyja艣ni艂a si臋 jednak szybko.

Czy pan Roger? 鈥 spyta艂a kobieta, gdy po obejrzeniu wszystkich dzie艂 zbli偶yli si臋 do marszanda.

Jestem do pa艅stwa dyspozycji 鈥 Bernard sk艂oni艂 si臋 uprzejmie.

Czy mogliby艣my gdzie艣 spokojnie porozmawia膰?

Ale偶 oczywi艣cie, zapraszam do gabinetu 鈥 Roger wskaza艂 drzwi w g艂臋bi sali.

Szanowny panie 鈥 zacz臋艂a kobieta, gdy ju偶 wszyscy troje zasiedli na fotelikach, ze szklankami w r臋kach.

Roger z zainteresowaniem przygl膮da艂 si臋 zar贸wno kobiecie, jak i jej milcz膮cemu towarzyszowi.

Pan nas nie zna, ale my s艂yszeli艣my wiele o panu i dlatego pozwolili艣my sobie przyby膰 na pa艅sk膮 wystaw臋.

Jestem zaszczycony...

Czy偶by? Przecie偶 pan nawet nie wie, kim jeste艣my 鈥 milcz膮cy dot膮d m臋偶czyzna odezwa艂 si臋 wreszcie, ale nie by艂o to specjalnie sympatyczne.

Och, John, prosz臋 ci臋, przesta艅! 鈥 kobieta z gniewnym wyrazem twarzy zwr贸ci艂a si臋 ku swemu towarzyszowi, kt贸ry natychmiast zamilk艂.

Prosz臋 wybaczy膰 mojemu m臋偶owi, ale jest pierwszy raz w Europie, a nasz s膮siad, pan Mildeston, naopowiada艂 mu, 偶e wszyscy w Pary偶u tylko czyhaj膮, by oszuka膰, nabra膰 i w ko艅cu okra艣膰 takiego milionera jak on.

Pani m膮偶 jest milionerem? 鈥 spyta艂 Roger, nie do ko艅ca przekonany.

Tak. Przyjechali艣my tu z Nowej Zelandii. Ja jestem Francuzk膮, ale na Wyspie P贸艂nocnej mieszkam ju偶 od kilku lat. Tam w艂a艣nie pozna艂am mego m臋偶a i tam mi臋dzy Auckland a Hamilton znajduje si臋 nasza posiad艂o艣膰. Teraz zbudowali艣my nowy dom i chcieliby艣my, aby jego 艣ciany ozdobi艂y dzie艂a s艂ynnych francuskich mistrz贸w. Teraz ju偶 pan rozumie pow贸d naszej wizyty.

Roger spojrza艂 na przygl膮daj膮cego mu si臋 bez sympatii m臋偶czyzn臋. Tacy klienci jak ta para z Nowej Zelandii byli jego najskrytszym marzeniem. Oczywi艣cie nie maj膮 poj臋cia o sztuce, nie b臋d膮 wybrzydza膰, potrzebuj膮 co najmniej pi臋tnastu obraz贸w, wi臋c kupi膮 wszystkie na pniu, a to by艂o mu zdecydowanie na r臋k臋. Ci膮gle nie wiedzia艂, co znacz膮 kradzie偶e obraz贸w w Tokio i willi Kovacsa, ale by艂 pewien, i偶 nie wr贸偶膮 nic dobrego.

A zatem przejd藕my do rzeczy 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 uprzejmie, wznosz膮c szklank臋 z whisky.

Ot贸偶 to 鈥 kobieta odpowiedzia艂a tym samym gestem, m臋偶czyzna nawet nie drgn膮艂. 鈥 Chcemy kupi膰 wszystkie wystawione tu obrazy, ale pod jednym warunkiem.

Tak, s艂ucham? 鈥 Roger ju偶 domy艣la艂 si臋, o co chodzi.

Chcieliby艣my, aby te obrazy obejrza艂 wskazany przez nas ekspert.

Kobieta oczekiwa艂a reakcji marszanda, lecz ten pozosta艂 oboj臋tny. Z zimn膮 krwi膮 prowadzi艂 transakcj臋 handlow膮 warto艣ci kilkuset tysi臋cy czy nawet kilku milion贸w dolar贸w, jakby by艂 sklepikarzem sprzedaj膮cym lizaki po kilkadziesi膮t cent贸w.

Czy mog臋 wiedzie膰, kto b臋dzie tym ekspertem?

To nasz przyjaciel z Nowej Zelandii, historyk sztuki. Podobnie jak ja z pochodzenia jest Francuzem, ale w Nowej Zelandii mieszka ju偶 od dwudziestu lat. Nie s膮dz臋, aby pan m贸g艂 zna膰 jego nazwisko, ale je艣li pan...

Ale偶 sk膮d, to absolutnie zbyteczne.

Pewnie, 偶e zbyteczne, c贸偶 taki b臋cwa艂 z ko艅ca 艣wiata mo偶e wiedzie膰 o francuskich impresjonistach? Zw艂aszcza o tych nie ca艂kiem autentycznych鈥 鈥 za艣mia艂 si臋 w duchu Roger.

Kiedy zechc膮 pa艅stwo dokona膰 ekspertyzy i zako艅czy膰 transakcj臋?

O ile to mo偶liwe, jak najszybciej 鈥 wreszcie milcz膮cy milioner postanowi艂 wzi膮膰 spraw臋 w swoje r臋ce. 鈥 Jutro oko艂o po艂udnia odwiedzimy pa艅sk膮 galeri臋 i nasz ekspert przeprowadzi ekspertyz臋. Je艣li wypadnie ona pomy艣lnie...

Inaczej by膰 nie mo偶e 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 marszand, szarmancko ca艂uj膮c d艂o艅 pi臋knej kobiety.

Niech pan nie b臋dzie tego taki pewien 鈥 zmrozi艂 go ton milionera, kt贸ry nie zwracaj膮c uwagi na 偶on臋 opuszcza艂 ju偶 pok贸j. Po chwili Roger zosta艂 sam.

Czy to jest na pewno akcent nowozelandzki?鈥 鈥 pomy艣la艂.



* * *

Ciesz臋 si臋, 偶e pan zadzwoni艂, i nawet domy艣lam si臋, w jakiej sprawie, ale, niestety, drogi panie Stanford, sp贸藕ni艂 si臋 pan. W艂a艣nie jestem po wst臋pnej rozmowie z potencjalnymi kupcami i obawiam si臋, 偶e ju偶 nie b臋d臋 si臋 m贸g艂 wycofa膰.

Ja tak偶e musz臋 pana rozczarowa膰. Nie dzwoni臋 bynajmniej w sprawie zakupu pa艅skich obraz贸w, cho膰 m贸j telefon ma z nimi wiele wsp贸lnego 鈥 Roger poczu艂, 偶e jego r臋ka, trzymaj膮ca s艂uchawk臋, lekko dr偶y. 鈥 Mam podstawy przypuszcza膰, 偶e p艂贸tna, kt贸re od pana kupi艂em, s膮 fa艂szywe... Co pan na to, panie Roger? 鈥 Bernard poczu艂, jak nogi uginaj膮 mu si臋 w kolanach. 鈥 Halo, czy pan tam jeszcze jest? 鈥 us艂ysza艂.

Tak... jestem 鈥 z trudem wydusi艂 z siebie.

Pytam, co pan na to? 鈥 g艂os Stanforda by艂 spokojny, cho膰 da艂o si臋 w nim wyczu膰 zdenerwowanie.

Sk膮d takie przypuszczenie? 鈥 Roger powoli wraca艂 do siebie i gor膮czkowo obmy艣la艂, jak dalej poprowadzi膰 t臋 rozmow臋. Stanford zwolni艂 go jednak z tego obowi膮zku.

Dzi艣 jest to tylko przypuszczenie, ale jutro b臋d臋 mia艂 pewno艣膰.

Nie rozumiem.

Porozumia艂em si臋 z moim adwokatem i w艂a艣nie na jutro zaprosi艂 on siedmiu ekspert贸w, kt贸rzy, mam nadziej臋, b臋d膮 w stanie rozwia膰 moje w膮tpliwo艣ci. Gdyby jednak zdarzy艂o si臋, 偶e ich nie rozwiej膮, lecz potwierdz膮... b臋dzie pan sko艅czony, Roger, i nawet pa艅scy przyjaciele... zreszt膮 pan wie kt贸rzy, nie b臋d膮 mogli nic pom贸c...

Ale偶, panie Stanford...

呕ycz臋 przyjemnej nocy, bo u was, zdaje si臋, wiecz贸r.

Roger ci臋偶ko opad艂 na fotel. Wiedzia艂 doskonale, 偶e siedmiu ekspert贸w nie b臋dzie w stanie udowodni膰 w stu procentach, 偶e obrazy s膮 fa艂szywe. Dw贸ch powie, 偶e tak, pi臋ciu, 偶e nie... A je艣li b臋dzie odwrotnie? Niejeden marszand potkn膮艂 si臋 na w膮tpliwo艣ciach ekspert贸w. Co z tego, 偶e nie potrafili udowodni膰 mu fa艂szerstwa, gdy jednocze艣nie on mia艂 k艂opoty z rozwianiem ich w膮tpliwo艣ci, a tymczasem klienci pow臋drowali do konkurencji. By艂o jeszcze inne niebezpiecze艅stwo. Je偶eli Stanford da publicznie wyraz swym podejrzeniom lub, co gorsza, eksperci og艂osz膮 w prasie wyniki swych bada艅, a b臋d膮 one dla marszanda niekorzystne, poci膮gnie to za sob膮 ca艂膮 lawin臋. Drobni klienci si臋 nie licz膮, ale Japo艅czycy...

Nie ma wyj艣cia 鈥 zdecydowa艂. 鈥 Ko艅cz臋 jutro interes z tymi go艣膰mi z antypod贸w i uciekam st膮d鈥.



* * *

Jest telegram! 鈥 dziewczyna wpad艂a do pokoju jak burza.

Poka偶 鈥 szybkimi ruchami rozerwa艂 kopert臋.

Przebadano 75 pr贸bek. Stop. Wynik pozytywny. Stop 鈥 przeczyta艂 na g艂os.

Czy mam do niego dzwoni膰? 鈥 spyta艂a dziewczyna.

Tak. Ju偶 czas.



* * *

Christine otworzy艂a drzwi swoim kluczem i wo艂aj膮c od progu gospodyni臋, wesz艂a do 艣rodka. W mieszkaniu nikogo nie by艂o. Przebieg艂a przez wszystkie pokoje, lecz Catherine zapad艂a si臋 pod ziemi臋. Odnosi艂a wra偶enie, jakby w mieszkaniu kto艣 by艂 jeszcze kilka minut temu. W powietrzu unosi艂 si臋 zapach tytoniowego dymu, a w kuchni umieszczone na suszarce fili偶anki by艂y mokre. Christine pomy艣la艂a, 偶e przyjaci贸艂ka wysz艂a, ale poczu艂a si臋 zaniepokojona, wszak dziewczyna nie opuszcza艂a mieszkania od 艣mierci Pr茅v么ta.

Czy偶by zosta艂a porwana? Nie, to bez sensu, zreszt膮 by艂yby jakie艣 艣lady... Musia艂a nagle wyj艣膰, ale po co?鈥 Rozgl膮da艂a si臋 po mieszkaniu w poszukiwaniu jakiego艣 znaku czy listu, ale nic takiego nie znalaz艂a. Ko艂o aparatu telefonicznego le偶a艂 tylko kartonik z numerem Pierre Farguesa. Nie zastanawiaj膮c si臋 d艂ugo, wykr臋ci艂a numer, ale po drugiej stronie nikt nie podni贸s艂 s艂uchawki. Wiedziona jakim艣 dziwnym przeczuciem odszuka艂a w ksi膮偶ce telefonicznej adres historyka sztuki i nie zastanawiaj膮c si臋 d艂u偶ej, pojecha艂a na Bulwar Montparnasse. D艂ugo dzwoni艂a do drzwi, lecz panowa艂a za nimi absolutna cisza.

Nie ma pani po co dzwoni膰 鈥 zaciekawiona konsjer偶ka wyjrza艂a przez okienko. 鈥 Pan Fargues wyjecha艂.

Kiedy? 鈥 spyta艂a Christine, zbiegaj膮c po schodach.

Niedawno. Przyjecha艂a po niego jedna taka 艣licznotka w superciuchach i w jeszcze lepszym samochodzie. Nigdy nie przypuszcza艂abym, 偶e pan Fargues...

Christine ju偶 nie s艂ucha艂a. Wybieg艂a z domu i zapu艣ci艂a silnik samochodu.



* * *

Roger wpad艂 do galerii dok艂adnie w po艂udnie. Sale by艂y puste, tylko przy niewielkim stoliku siedzia艂 Jean-Paul, komisarz wystawy.

Niestety, sp贸藕ni艂e艣 si臋 鈥 Jean-Paul, od jakiego艣 czasu przyjaciel Bernarda, mia艂 obra偶on膮 min臋.

Co to znaczy, 偶e si臋 sp贸藕ni艂em? 鈥 spyta艂 Roger.

Oni ju偶 tu byli.

Kto? 鈥 nerwy zacz臋艂y go zawodzi膰 i teraz prawie krzycza艂.

Ci milionerzy z Nowej Zelandii. Przyprowadzili tu swojego eksperta. Usi艂owa艂em ci臋 zawiadomi膰, ale dom by艂 pusty 鈥 w g艂osie Jean-Paula wyczuwa艂o si臋 zjadliwo艣膰.

Wczoraj wieczorem mieli si臋 spotka膰 w mieszkaniu Jean-Paula, ale Roger nie przyszed艂. Nie przejawia艂 zbytniej wierno艣ci wobec swych kochank贸w, a Jean-Paul by艂 wyj膮tkowo zazdrosny i cho膰 Bernard wiele dla niego zrobi艂, zdrady nie m贸g艂 mu darowa膰.

M贸w, co tu si臋 dzia艂o?

Gdyby艣 by艂 w domu albo raczej gdyby艣 wczoraj by艂 u mnie...

Zamknij si臋 wreszcie, do jasnej cholery, i m贸w! 鈥 rykn膮艂 Roger.

Jak mam m贸wi膰, skoro ka偶esz mi si臋 zamkn膮膰? 鈥 Jean-Paul patrzy艂 na przyjaciela z drwi膮cym u艣mieszkiem.

Pos艂uchaj no 鈥 Roger dopad艂 go i chwyci艂 za klapy marynarki. 鈥 Nie lubi臋 takich numer贸w. Gadaj szybko, co wiesz, bo mo偶esz ju偶 niczego wi臋cej w 偶yciu si臋 nie dowiedzie膰.

Jean-Paul nigdy jeszcze nie widzia艂 przyjaciela w takim stanie.

Przyszli tu jakie艣 dwie godziny temu. By艂 z nimi jaki艣 starszy facet, pewnie ten ekspert. Ogl膮dali wszystkie obrazy, a偶 w ko艅cu ten ekspert powiedzia艂, 偶e bez w膮tpienia wszystkie s膮 fa艂szywe, i co wi臋cej, 偶e jego zdaniem wszystkie namalowa艂a jedna r臋ka. Co to znaczy, Bernardzie? Przecie偶 to niemo偶liwe! 鈥 Jean-Paul oczywi艣cie o niczym nie mia艂 poj臋cia.

Jak on to m贸g艂 stwierdzi膰? 鈥 Roger pu艣ci艂 ch艂opaka i zastanawia艂 si臋 na g艂os. 鈥 Nie, to niemo偶liwe... Tego nikt nie jest w stanie udowodni膰! Nie... Janos jest naprawd臋 geniuszem... Nikt go nie rozpracuje...

Jean-Paul z niepokojem przygl膮da艂 si臋 miotaj膮cemu si臋 po galerii przyjacielowi, z jeszcze wi臋kszym przera偶eniem s艂ucha艂 wypowiadanych przez niego oderwanych zda艅.

Bernard! Uspok贸j si臋! Co ty wygadujesz?

Roger ockn膮艂 si臋. Chwila s艂abo艣ci min臋艂a. Stan膮艂 na 艣rodku sali i z niepokojem spojrza艂 w twarz przera偶onego przyjaciela.

Przestraszy艂e艣 si臋, biedaku 鈥 ruszy艂 ku niemu, lecz ch艂opak cofn膮艂 si臋 w stron臋 wyj艣cia. Nie uciekaj! 鈥 z艂apa艂 go za r臋k臋 i si艂膮 przyci膮gn膮艂 do siebie. 鈥 Nie wiesz o mnie wszystkiego, czasami, gdy co艣 mnie zdenerwuje, miewam takie dziwne napady, trac臋 艣wiadomo艣膰 i gadam od rzeczy. Ten ekspert, ta jego ocena strasznie mnie zdenerwowa艂y... Mnie podejrzewa膰 o sprzedawanie fa艂szywych obraz贸w! Skandal!

Ale... to, co... m贸wi艂e艣 鈥 b膮ka艂 niepewnie Jean-Paul.

Nie, nie, to brednie, jaka艣 obsesja czy co艣 takiego... Musz臋 i艣膰 do lekarza, wyci膮gn臋 si臋 z tego, a ty mi w tym pomo偶esz, prawda? 鈥 Roger pog艂aska艂 ch艂opaka po policzku.

Tak, ale...

Nic nie m贸w 鈥 pu艣ci艂 go i gwa艂townie wyszarpn膮艂 z kieszeni portfel. 鈥 We藕 te pieni膮dze 鈥 wcisn膮艂 mu w r臋k臋 gruby plik banknot贸w 鈥 i czym pr臋dzej st膮d uciekaj, to znaczy wyjed藕, im dalej, tym lepiej. Jed藕, gdzie chcesz, do Brazylii albo na Hawaje, gdziekolwiek, ja potem do ciebie przyjad臋 鈥 popycha艂 ch艂opaka w kierunku wyj艣cia.

Jak do mnie trafisz, skoro nie b臋dziesz wiedzia艂, gdzie jestem? 鈥 s艂abo opiera艂 si臋 Jean-Paul.

Nie martw si臋, znajd臋 ci臋, znajd臋, ale teraz ju偶 id藕, uciekaj!

Roger pchn膮艂 go silnie w stron臋 drzwi.

Bernard...

Uciekaj! 鈥 rykn膮艂 Roger i ch艂opak znikn膮艂 za drzwiami.

Roger usiad艂 przy stoliku, schowa艂 twarz w d艂oniach i znieruchomia艂 na d艂u偶sz膮 chwil臋. Gdy wreszcie oderwa艂 r臋ce od twarzy, by艂a ju偶 zupe艂nie spokojna i znamionowa艂a cz艂owieka, kt贸ry wie, co ma robi膰; u艂o偶y艂 plan i zrealizuje go z 偶elazn膮 konsekwencj膮.



* * *

Znajduj膮ca si臋 na ty艂ach Galerie Dauphine uliczka by艂a s艂abo o艣wietlona. Blask nielicznych latarni z trudem przebija艂 si臋 przez g臋st膮 ziele艅 starych platan贸w, tworz膮cych jakby dach nad w膮sk膮 jezdni膮 i jeszcze w臋偶szymi trotuarami. M臋偶czy藕ni siedz膮cy w czarnym citroenie powoli tracili nadziej臋, gdy wreszcie w nocnej ciszy us艂yszeli szum nadje偶d偶aj膮cego samochodu, a zza rogu ukaza艂y si臋 艣wiat艂a reflektor贸w. Samoch贸d wolno przejecha艂 ulic膮 i znikn膮艂 za rogiem.

Jedziemy za nim? 鈥 spyta艂 jeden z m臋偶czyzn, ostro偶nie wychylaj膮c g艂ow臋 ponad poziom deski rozdzielczej, za kt贸r膮 si臋 ukryli, gdy samoch贸d o艣wietli艂 ich swymi reflektorami.

Nie ma potrzeby 鈥 szepn膮艂 drugi. 鈥 On tu wr贸ci. Po chwili samoch贸d zn贸w pojawi艂 si臋 u wylotu uliczki. Teraz jecha艂 wolniej, ale zn贸w si臋 nie zatrzyma艂.

Jest ostro偶ny.

Mhm... 鈥 drugi m臋偶czyzna wpatrywa艂 si臋 w znikaj膮ce tylne 艣wiat艂a samochodu.

Min臋艂o kilka minut i zn贸w us艂yszeli szum silnika, ale nie by艂o wida膰 艣wiate艂 reflektor贸w. Tajemniczy samoch贸d, ledwo widoczny w przes膮czaj膮cym si臋 przez ga艂臋zie 艣wietle latarni, ze zgaszonymi reflektorami podjecha艂 do kraw臋偶nika i zatrzyma艂 si臋. Obserwuj膮cy go m臋偶czy藕ni nawet nie zauwa偶yli, kiedy otworzy艂y si臋 drzwi i z samochodu wysiad艂 m臋偶czyzna. Zd膮偶yli jedynie zarejestrowa膰 zarys postaci przekradaj膮cej si臋 przez ulic臋 z czym艣 ci臋偶kim w prawej r臋ce.

Cz艂owiek znikn膮艂 gdzie艣 w okolicy tylnego wej艣cia do galerii i na ulicy zn贸w by艂o pusto.

Mo偶e tam zajrzymy? 鈥 odezwa艂 si臋 jeden z oczekuj膮cych.

Mamy czas 鈥 mrukn膮艂 drugi, wpatruj膮c si臋 w prze艣wietlon膮 blaskiem latarni ciemno艣膰.

Cz艂owiek, na kt贸rego czekali, pojawi艂 si臋 wkr贸tce przed wej艣ciem do galerii, ale ju偶 bez przedmiotu, kt贸ry ni贸s艂 przedtem.

Teraz! 鈥 krzykn膮艂 jeden z m臋偶czyzn, kiedy tamten znalaz艂 si臋 mniej wi臋cej na 艣rodku ulicy.

Szyba w samochodzie zosta艂a b艂yskawicznie opuszczona i m臋偶czyzna, kt贸remu wydano rozkaz, wychyli艂 si臋 na zewn膮trz z aparatem fotograficznym w d艂oni. W momencie, gdy b艂ysn膮艂 flesz, z drzwi galerii wypad艂 umundurowany stra偶nik, bez czapki, w pal膮cej si臋 na plecach i ramionach kurtce. Zanim drzwi si臋 zamkn臋艂y, z wn臋trza buchn臋艂y na ulic臋 p艂omienie i k艂臋by dymu. Stra偶nik, nie zwracaj膮c uwagi na pal膮ce si臋 na nim ubranie, z艂o偶y艂 si臋 do strza艂u i ju偶 mia艂 poci膮gn膮膰 za spust, gdy nagle rewolwer wypad艂 mu z d艂oni, a on sam upad艂 twarz膮 na p艂yty chodnika. Odg艂os strza艂u przetoczy艂 si臋 po uliczce, ton膮c w ga艂臋ziach kasztan贸w.

Mam go! 鈥 krzykn膮艂 m臋偶czyzna z aparatem, opadaj膮c na fotel.

Stoj膮cy na 艣rodku ulicy cz艂owiek, kt贸ry przed chwil膮 zastrzeli艂 stra偶nika, b艂yskawicznie odwr贸ci艂 si臋 i zanim dwaj w samochodzie zd膮偶yli zareagowa膰, strzeli艂 trzykrotnie w ich kierunku.

Instynktownie wtulili g艂owy w ramiona i schowali si臋 pod desk臋 rozdzielcz膮 citroena. Na zewn膮trz pozosta艂a jedynie d艂o艅 z aparatem fotograficznym. Zanim przebrzmia艂y echa wystrza艂贸w, uliczk臋 wype艂ni艂 ryk silnika samochodu, kt贸rym strzelec mia艂 zamiar uciec. S艂yszeli wyra藕nie, 偶e samoch贸d zbli偶a si臋 do ich wozu w szale艅czym tempie.

Schowaj r臋k臋! 鈥 krzykn膮艂 kierowca, ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Jego towarzysz krzykn膮艂 g艂o艣no. Odg艂os mia偶d偶enia aparatu przez ko艂a odje偶d偶aj膮cego samochodu u艣wiadomi艂 obu, 偶e ich wysi艂ek poszed艂 na marne. Zdj臋膰 nie b臋dzie, a je偶eli nie b臋dzie zdj臋膰, nie b臋dzie dowodu.



* * *

By艂o ju偶 po czwartej nad ranem, gdy w mieszkaniu Rogera zjawili si臋 policjanci. Inspektor i towarzysz膮cy mu sier偶ant wyba艂uszyli oczy, gdy na pytanie, co robi艂 przez ca艂膮 noc, zaprowadzi艂 ich do sypialni, gdzie na 艂贸偶ku le偶a艂a dziewczyna ubrana jedynie w czarne po艅czochy i czarny stanik, kt贸ry ods艂ania艂 ca艂e piersi. Dziewczyna nie nale偶a艂a do wstydliwych i wcale nie mia艂a zamiaru ukrywa膰 swoich wdzi臋k贸w. Inspektor sam musia艂 przykry膰 j膮 prze艣cierad艂em, po czym zapyta艂, czy potwierdza o艣wiadczenie gospodarza, 偶e w tym mieszkaniu znajduj膮 si臋 wsp贸lnie od wp贸艂 do dwunastej.

Jak najbardziej, panie komisarzu 鈥 dziewczyna u艣miechn臋艂a si臋, opuszczaj膮c nieco prze艣cierad艂o.

Nie jestem komisarzem, tylko inspektorem 鈥 policjant naci膮gn膮艂 prze艣cierad艂o.

Oczywi艣cie, panie inspektorze.

I co ty masz za po偶ytek z niego? 鈥 inspektor wskaza艂 na stoj膮cego pod przeciwleg艂膮 艣cian膮 pokoju Rogera, kt贸ry sprawia艂 wra偶enie kompletnie pijanego. Nawet z tej odleg艂o艣ci 艣mierdzia艂 alkoholem niczym stary bimbrownik z czas贸w ameryka艅skiej prohibicji.

Za艂o偶臋 si臋, 偶e on jest lepszy po pijanemu ni偶 pan na trze藕wo, inspektorze 鈥 powiedzia艂a prowokuj膮co dziewczyna.

Ale w艂a艣ciwie... to czemu zawdzi臋czam pa艅sk膮... wizyt臋? 鈥 Roger, kt贸ry zdawa艂 si臋 drzema膰 na stoj膮co, nagle si臋 przebudzi艂.

Czy jest pan w艂a艣cicielem Galerie Dauphine? 鈥 spyta艂 inspektor, odwracaj膮c oczy od dziewczyny, kt贸ra le偶a艂a w wyzywaj膮cej pozie.

Galerii... by膰 mo偶e, by膰 mo偶e... jestem jej w艂a艣cicielem.

Roger zako艂ysa艂 si臋 niebezpiecznie, ale w ostatnim momencie z艂apa艂 r贸wnowag臋.

Musz臋 pana zawiadomi膰, 偶e ju偶 pan nie jest jej w艂a艣cicielem.

Dziewczyna wysun臋艂a koniec j臋zyka, patrz膮c wci膮偶 na inspektora.

Nie jestem?... Czy偶bym... sprzeda艂 j膮 po pijanemu?

Gdyby inspektor nie by艂 zaj臋ty ogl膮daniem dziewczyny, m贸g艂by zauwa偶y膰, 偶e oczy Rogera nie s膮 bynajmniej zasnute pijack膮 mgie艂k膮, ale patrz膮 na niego zimno i czujnie.

Nie, nie sprzeda艂 jej pan. Dzi艣 w nocy kto艣 podpali艂 galeri臋 i wszystko sp艂on臋艂o.

Sp艂on臋艂o?... Cha, cha, cha, niemo偶liwe... cha, cha, cha! 鈥 Roger zatacza艂 si臋 ze 艣miechu, a偶 trafi艂 na stoliczek z butelkami i szklankami. 鈥 Cha, cha, cha, wszystko sp艂on臋艂o... Nie, to trzeba obla膰, napije si臋 pan, inspektorze?

Tego by艂o za wiele. Inspektor ruszy艂 ku drzwiom. Zatrzyma艂 si臋 tu偶 przed nimi.

Jak wytrze藕wieje 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny 鈥 powt贸rz mu to, co m贸wi艂em. My艣l臋, 偶e rano nie b臋dzie mu tak weso艂o. Powiedz mu tak偶e, 偶e podpalacz zastrzeli艂 stra偶nika i 偶e chcia艂bym, aby 鈥 tu wskaza艂 na Rogera 鈥 przez najbli偶sze dni nie opuszcza艂 Pary偶a, a najlepiej niech jutro zg艂osi si臋 do prefektury.

Kto艣 mnie zastrzeli艂?... Co pan opowiada? Panie inspektorze, przecie偶 ja 偶yj臋! 鈥 Roger przechyli艂 wype艂nion膮 po brzegi szklank臋.

Niech pan tyle nie pije, bo dziewczyna wyjdzie st膮d rozczarowana 鈥 rzuci艂 inspektor, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

To ju偶 tylko moje zmartwienie, skurwielu 鈥 mrukn膮艂 Roger i sztywnym krokiem podszed艂 do okna.

Gdy samoch贸d z policjantami odjecha艂, odwr贸ci艂 si臋 do dziewczyny.

A teraz zmywaj si臋! 鈥 powiedzia艂, rzucaj膮c na 艂贸偶ko gruby plik banknot贸w.

Czy to prawda, co m贸wi艂 ten policjant? 鈥 dziewczyna wygrzebywa艂a si臋 z po艣cieli.

To nie twoja sprawa. Odegra艂a艣 swoj膮 rol臋, otrzyma艂a艣 za ni膮 zap艂at臋 i wi臋cej nic nie powinno ci臋 obchodzi膰.

Jednak zgin膮艂 cz艂owiek... 鈥 dziewczyna niezdecydowanymi ruchami zbiera艂a swoje fata艂aszki.

Masz ochot臋 do niego do艂膮czy膰? 鈥 twarz Rogera by艂a tak ponura, 偶e dziewczyna nie mia艂a ochoty na dalsze pytania.



* * *

Jest nast臋pny telegram!

Przebadano 150 pr贸bek. Wynik pozytywny 鈥 przeczyta艂 na g艂os.

D艂u偶ej nie mo偶emy czeka膰. On jest zdecydowany na wszystko. Zgin膮艂 cz艂owiek, a my mogli艣my si臋 temu tylko przygl膮da膰. W艂a艣ciwie, po co chcia艂e艣 mie膰 te zdj臋cia? 鈥 m艂odszy m臋偶czyzna wci膮偶 nie m贸g艂 si臋 op臋dzi膰 od wspomnienia nocnej sceny pod galeri膮.

Je艣li prowadz膮 z tob膮 podw贸jn膮 gr臋, musisz mie膰 w zanadrzu dodatkowe argumenty, inaczej przegrasz.

Kto prowadzi t臋 gr臋?

Teraz nie mamy czasu na wyja艣nienia. Catherine, wy艣lij artyku艂 Pierre鈥檃 Poitierowi, niech go poprawi i drukuje. John, zadzwo艅 na lotnisko i zarezerwuj bilety. Czas na fina艂... Tylko czy to rzeczywi艣cie b臋dzie fina艂?



* * *

Pos艂uchaj mnie, Philippe. Jeste艣 m艂odym dziennikarzem, dopiero zaczynasz w tym fachu. Czy chcesz od razu na samym pocz膮tku po艂o偶y膰 g艂ow臋?

Naczelny 鈥濬rance Soir鈥, w przepoconej koszuli i pomi臋tym krawacie, przygl膮da艂 si臋 zza biurka m艂odemu brodaczowi, kt贸ry z pasj膮 chodzi艂 po gabinecie. By艂a sz贸sta rano i pe艂ni膮cy tej nocy dy偶ur redaktor Sorte mia艂 ju偶 wyj艣膰 do domu, gdy do jego gabinetu wpad艂 Poitier z najnowszym numerem gazety w r臋ce.

Nie mam zamiaru k艂a艣膰 g艂owy, ale czy pan nie rozumie, 偶e ta sprawa to moja 偶yciowa szansa!

Rozumiem, rozumiem 鈥 naczelny u艣miecha艂 si臋 dobrotliwie 鈥 i dlatego zgodzi艂em si臋 w og贸le na druk tej afery, ale u偶ywanie nazwisk to zupe艂nie inna sprawa.

Znam ludzi, kt贸rzy w ka偶dej chwili gotowi s膮 potwierdzi膰, 偶e Bernard Roger jest oszustem i fa艂szerzem i, co wi臋cej, mog膮 to udowodni膰! 鈥 Poitier pochyli艂 si臋 nad biurkiem naczelnego.

A ja znam takich, kt贸rzy w jego obronie gotowi s膮 po艣wi臋ci膰 nie tylko twoj膮, ale tak偶e moj膮 karier臋.

Ach, wi臋c o to chodzi!

Owszem, o to te偶! 鈥 poirytowany Sorte zerwa艂 si臋 z krzes艂a. 鈥 Zezwoli艂em na druk twoich rewelacji. W tym numerze, kt贸ry trzymasz w r臋ce, jest zapowied藕 ca艂ego cyklu reporta偶y, kt贸re odkryj膮 przed oczami nie艣wiadomych niczego czytelnik贸w machinacje na rynku dzie艂ami sztuki. Zarzuty s膮 bardzo ci臋偶kie i kto wie, co si臋 stanie dalej. Ju偶 w tej zapowiedzi dali艣my niedwuznacznie do zrozumienia, o kogo nam chodzi, ale na razie nie zgadzam si臋 na u偶ywanie nazwisk! Pan X w zupe艂no艣ci wystarczy.

Poitier ju偶 mia艂 otworzy膰 usta, by zaoponowa膰, gdy dzwonek telefonu przerwa艂 mu rozmow臋.

Sorte, s艂ucham.

Poitier w pierwszej chwili nie zwraca艂 uwagi na to, co naczelny m贸wi艂 do s艂uchawki, ale uni偶ono艣膰 tonu i powtarzany kilkakrotnie zwrot: 鈥濼ak jest, panie ministrze鈥, zainteresowa艂 go. Zbli偶y艂 si臋 do biurka i przyjrza艂 purpurowej twarzy naczelnego. Ten nie patrzy艂 mu w oczy, lecz gdzie艣 ko艂o jego g艂owy w dal, jakby tam widzia艂 swego rozm贸wc臋.

Dobrze, panie ministrze, spraw臋 mo偶emy uzna膰 za za艂atwion膮. Dzi臋kuj臋 bardzo, do widzenia.

Uff 鈥 z g艂臋bokim westchnieniem Sorte od艂o偶y艂 s艂uchawk臋. 鈥 No to mamy spraw臋 z g艂owy.

Jak膮 spraw臋? 鈥 spyta艂 zaniepokojony Poitier.

Twoj膮 oczywi艣cie! 鈥 naczelny dopi艂 zimn膮 ju偶 kaw臋 i zacz膮艂 sk艂ada膰 papiery na biurku. 鈥 Dzwoni艂 w艂a艣nie minister kultury i prosi艂, rozumiesz, co m贸wi臋, 鈥瀙rosi艂鈥, aby艣my wstrzymali si臋 z drukiem twoich rewelacji.

Nie, to niemo偶liwe! 鈥 krzykn膮艂 Poitier.

Jeste艣 偶贸艂todzi贸b i tyle 鈥 Sorte poprawi艂 krawat i w艂o偶y艂 marynark臋. 鈥 Wystarczy艂a jedna kr贸tka notatka, bez podawania nazwisk. Czy jeste艣 w stanie wyobrazi膰 sobie, co by si臋 dzia艂o, gdyby艣my podali nazwisko twojej ofiary?!

Czy wstrzyma pan druk?

A masz jakie艣 w膮tpliwo艣ci? Zreszt膮 i tak nie b臋dziesz mia艂 czasu na opisanie tych swoich odkry膰.

Nie rozumiem 鈥 Poitier by艂 zupe艂nie otumaniony.

Minister Marinette dzi艣 w po艂udnie wyje偶d偶a z oficjaln膮 wizyt膮 do kilku kraj贸w Afryki Zachodniej. Jego osobistym 偶yczeniem jest, aby艣 si臋 znalaz艂 w grupie dziennikarzy towarzysz膮cych mu w tej podr贸偶y. A zatem wyje偶d偶asz.

Mam wra偶enie, jakby kiedy艣 sta艂o si臋 ju偶 co艣 podobnego 鈥 powiedzia艂 zamy艣lony i zrezygnowany Poitier.



* * *

Roger nie mia艂 najmniejszych k艂opot贸w z przekonaniem Denisa Marinette o konieczno艣ci wstrzymania druku odkry膰 Poitiera. Co prawda minister zas艂ania艂 si臋 wolno艣ci膮 prasy i nieingerencj膮 w艂adz w to, co pisz膮 dziennikarze, ale kr贸tkie przypomnienie sprawy Ben Tai Srei przekona艂o ministra natychmiast.

W czasie francuskiej okupacji Wietnamu Marinette, kt贸ry oczywi艣cie wtedy nie by艂 jeszcze ministrem, pozwoli艂 sobie na drobn膮 kradzie偶. Ze 艣wi膮tyni Ben Tai Srei znikn臋艂o po jego wizycie kilka bezcennych p艂askorze藕b. Marinette nie przypuszcza艂, by Wietnamczycy pr贸bowali je odzyska膰 i 偶e w og贸le b臋d膮 o tej sprawie m贸wi膰. Jednak po dokonaniu kradzie偶y podni贸s艂 si臋 taki krzyk, 偶e Marinette musia艂 czym pr臋dzej zwr贸ci膰 p艂askorze藕by, a na dodatek s膮d w Sajgonie skaza艂 go na rok wi臋zienia w zawieszeniu. O sprawie wiedzia艂o zaledwie kilkunastu ludzi, z kt贸rych nie wszyscy powr贸cili z Wietnamu 偶ywi. Roger zdoby艂 jednak t臋 cenn膮 informacj臋 i trzyma艂 j膮 w zanadrzu na czarn膮 godzin臋.

Z Marinette posz艂o mu 艂atwo, ale Baudin, z kt贸rym usi艂owa艂 si臋 skontaktowa膰 w sprawie 艣ledztwa prowadzonego po po偶arze w galerii i zab贸jstwie stra偶nika, odm贸wi艂 rozmowy. Nie m贸g艂 zapomnie膰, 偶e to w艂a艣nie przez Rogera jego polityczna kariera stan臋艂a nad przepa艣ci膮, a syn znalaz艂 si臋 w zak艂adzie psychiatrycznym. Baudin m贸g艂 wstrzyma膰 艣ledztwo lub skierowa膰 je w 艣lep膮 uliczk臋, ale Baudin odm贸wi艂 pomocy. Tylko Emil zgodzi艂 si臋 wy艣wiadczy膰 Rogerowi drobn膮 przys艂ug臋 i sprawdzi艂, czy w Pary偶u przebywa艂a w ostatnich dniach jaka艣 para milioner贸w z Nowej Zelandii. Odpowied藕 nie by艂a dla Rogera pocieszaj膮ca. W Pary偶u nie by艂o 偶adnych nowozelandzkich milioner贸w.

Roger lada chwila spodziewa艂 si臋 wizyty policji, ale musia艂 mie膰 jeszcze chwil臋 czasu na zastanowienie. Podpalenia raczej mu nie udowodni膮, zreszt膮 nie wiadomo, czy w og贸le go o nie podejrzewaj膮.

Ciekawe, kim by艂 ten facet z aparatem? Chcia艂 mi zrobi膰 zdj臋cie i zrobi艂 je, tylko 偶e... Tak, gdyby to by艂a policja, ju偶 bym siedzia艂, rozpoznaliby mnie z pewno艣ci膮. Ale co robi艂aby tam policja? Chyba 偶e zawiadomili j膮 ci rzekomi milionerzy... A wi臋c to oni s膮 kluczem do tej zagadki. To nie policja鈥.

Przemierza艂 pokoje swojego mieszkania, powoli sk艂adaj膮c w my艣lach elementy 艂amig艂贸wki. Brakowa艂o mu kilku, ale jeden, i to bardzo wa偶ny, u艣wiadomi艂 sobie zupe艂nie niespodziewanie.

Oczywi艣cie! Przecie偶 to ta sama dziewczyna! To u niej kupowa艂em filmy dla szejka. Wtedy by艂a w艂a艣cicielk膮 wytw贸rni, a teraz milionerk膮 z antypod贸w. Za drugim razem k艂ama艂a, to pewne, ciekawe, czy za pierwszym te偶? Swoj膮 drog膮 trzeba mie膰 wiele odwagi i tupetu, by zagra膰 ze mn膮 w ten spos贸b, ale nie da si臋 ukry膰, 偶e da艂em si臋 podej艣膰 jak dzieciak... 呕e te偶 jej nie pozna艂em! Ale ona jest tylko pionkiem... Jednak kto艣 przestawia te pionki. Ale kto? Gdyby 偶y艂, pomy艣la艂bym, 偶e to on, ale przecie偶 zgin膮艂, odby艂 si臋 pogrzeb... To nie m贸g艂 by膰 blef... Zreszt膮 teraz i na to nie ma czasu. Przede wszystkim musz臋 ukry膰 Kovacsa i sam znikn膮膰, przynajmniej na jaki艣 czas. Jest jeszcze szansa uratowania twarzy marszanda Bernarda Rogera, bo o jego sk贸rze nie macie nawet co marzy膰鈥 鈥 Roger roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.



* * *

Chcesz pozna膰 kulisy i tajniki paryskiego rynku dziel sztuki? Masz racj臋, to najbardziej frapuj膮ca historia ostatnich lat! Zaledwie kilka os贸b wie, co si臋 dzieje na paryskim rynku dziel sztuki, ale jedn膮 z tych os贸b jest dziennikarz naszej gazety Philippe Poitier, kt贸ry ods艂oni przed Wami nieprawdopodobne rewelacje. Czy wiecie, kto to jest pan X? Oczywi艣cie, 偶e wiecie. To najwi臋kszy marszand Pary偶a, Francji, a mo偶e nawet 艣wiata! Kto艣 chce protestowa膰? A mo偶e kto艣 chce si臋 obrazi膰? Radzimy wstrzyma膰 si臋 z tym do momentu ukazania si臋 cyklu artyku艂贸w Philippe鈥檃 Poitiera.

Wielkie wystawy w Pary偶u! Transakcje z ameryka艅skimi milionerami! Najwi臋kszy interes XX wieku z udzia艂em egzotycznego partnera! Wiecie o tym? Tak, wiecie! Ale nie znacie kulis tych wszystkich interes贸w i transakcji! Nie wiecie, 偶e sprzedawane obrazy s膮...

Czytajcie 鈥濬rance Soir鈥! Ju偶 za kilka dni.

Fargues z艂o偶y艂 gazet臋.

Nie wydaje ci si臋, 偶e ten 鈥瀙an X鈥 pojawi艂 si臋 tu zupe艂nie niepotrzebnie? Przecie偶 w pierwotnej wersji podali艣my wyra藕nie nazwisko.

Naczelny si臋 troch臋 przestraszy艂, ale to nie szkodzi. Ci, kt贸rzy mieli si臋 dowiedzie膰, dowiedzieli si臋. Ale mam dla ciebie ciekawsz膮 informacj臋.

No?

Wysoka interwencja wstrzyma艂a druk waszych rewelacji.

Jak to?

Dowiedzia艂em si臋 o tym przypadkiem, tu偶 przed wyjazdem z Pary偶a. Poitier by艂 w艂a艣nie u naczelnego i awanturowa艂 si臋 z powodu usuni臋cia z waszego tekstu nazwiska Rogera, gdy Marinette zadzwoni艂 i po prostu wstrzyma艂 druk.

To znaczy, 偶e wszystko spali艂o na panewce.

Nie, Pierre. My osi膮gn臋li艣my sw贸j cel. Ta zapowied藕 wystarczaj膮co go przestraszy艂a i dzi臋ki temu poznali艣my jedno z jego doj艣膰.

Marinette, Baudin, czy to troch臋 nie za du偶o dla nas?

Po aferze z Claude鈥檈m Baudin odpada. Marinette te偶 pewnie cofnie swoje poparcie.

Biedny Philippe 鈥 westchn膮艂 Fargues.

Nie przesadzaj. Marinette zaproponowa艂 mu akredytacj臋 przy sobie w czasie wizyty w Afryce. To 艂adna wycieczka.

A nasze artyku艂y?

Uka偶膮 si臋 wcze艣niej czy p贸藕niej. Na razie k艂opot ma tylko naczelny 鈥濬rance Soir鈥. Nie艂atwo b臋dzie wyt艂umaczy膰 czytelnikom, dlaczego musz膮 tak d艂ugo czeka膰 na zapowiedziane rewelacje. Ale to ju偶 jego zmartwienie. My mamy inne. Zapnij pas, zbli偶amy si臋 do lotniska.



* * *

Tym razem postanowi艂 zmieni膰 tras臋 podr贸偶y i dotrze膰 na Formenter臋 inn膮 drog膮. Polecia艂 do Madrytu, a stamt膮d do Alicante. W porcie nie mia艂 najmniejszych k艂opot贸w z wynaj臋ciem kutra, kt贸ry zawi贸z艂by go na wysp臋. Szyper na widok pliku zielonych banknot贸w o nic nie pyta艂, podni贸s艂 kotwic臋 i ruszy艂 na wsch贸d. Do San Francisco Javier dotarli p贸藕nym popo艂udniem. Roger wynaj膮艂 taks贸wk臋, kt贸ra pop臋dzi艂a na z艂amanie karku w kierunku otaczaj膮cych miasto pag贸rk贸w. Po kilku minutach stan臋li przed will膮.

Roger wyskoczy艂 z samochodu i pchn膮艂 drzwi wej艣ciowe, ale ich pot臋偶ne skrzyd艂a nie ust膮pi艂y. Szarpn膮艂 silniej za klamk臋. Bez skutku. Kierowca taks贸wki w milczeniu przygl膮da艂 si臋, jak jego pasa偶er poszukuje w podr贸偶nej torbie kluczy, wyci膮ga je i szarpie si臋 z zamkni臋tymi zamkami. Wreszcie rygle ust膮pi艂y i Roger wszed艂 do 艣rodka.

W mieszkaniu w艂a艣ciwie wszystko wygl膮da艂o normalnie. W kuchni panowa艂 ba艂agan, bo nawet urocza Consuela nie mog艂a sobie poradzi膰 z cechuj膮cym Kovacsa niechlujstwem. 艁贸偶ko w sypialni sprawia艂o wra偶enie, jakby zakochana para dopiero co je opu艣ci艂a. W pracowni na sztalugach pozosta艂 nie doko艅czony 鈥濪egas鈥, pozbawiona g艂owy tancerka wyci膮ga艂a b艂agalnie r臋ce, jakby prosz膮c o przydanie jej brakuj膮cej cz臋艣ci cia艂a. Wszystko wygl膮da艂o tak, jakby mieszka艅cy tego domu, powodowani nag艂膮 zachciank膮, porzucili swe codzienne prace i pobiegli na nadmorsk膮 pla偶臋. Ale Roger nie pr贸bowa艂 ich tam szuka膰. Jeden rzut oka na zawarto艣膰 szaf wystarczy艂, by domy艣li膰 si臋, 偶e mieszka艅cy willi opu艣cili j膮. Nie spieszyli si臋 zreszt膮. Wida膰 by艂o, 偶e oboje pakowali si臋 spokojnie, a ona wr臋cz pedantycznie. W艂a艣ciwie nie pozosta艂o po niej nic. Roztrzepany i ba艂aganiarski Kovacs zostawi艂 w 艂azience grzebie艅, w sypialni par臋 skarpetek nie pierwszej 艣wie偶o艣ci i par臋 innych tego typu drobiazg贸w. Consuela zabra艂a dok艂adnie wszystko.

Dlaczego nie wzi膮艂 ani jednego p臋dzla, tuby z farb膮, palety? Dlaczego to wszystko zostawi艂, 艂膮cznie z nie doko艅czonymi obrazami?鈥

Na sztalugach i pod 艣cianami pracowni sta艂o jeszcze kilka innych nie doko艅czonych obraz贸w, w r贸偶nym stopniu zaawansowania. W pierwszym odruchu Roger chcia艂 spakowa膰 pozostawione przez wsp贸lnika p艂贸tna i zabra膰 je ze sob膮. Dzie艂a wielkich mistrz贸w, nawet nie sko艅czone, mog艂y przynie艣膰 艂adny doch贸d. Po sekundzie odrzuci艂 jednak ten szale艅czy pomys艂. Sytuacja, w jakiej si臋 znalaz艂, by艂a wystarczaj膮co trudna.

Czy nie wie pan, co sta艂o si臋 z par膮, kt贸ra tu mieszka艂a? 鈥 spyta艂 taks贸wkarza, wychodz膮c na schody willi.

Jasne, 偶e wiem 鈥 kierowca sta艂 ko艂o samochodu i przypala艂 papierosa. 鈥 Wyjechali st膮d jakie艣 trzy godziny temu.

Trzy godziny 鈥 pomy艣la艂 na g艂os Roger. 鈥 A wi臋c zabrak艂o mi tylko trzech godzin.

Zabrak艂o?

Czy wyjechali sami? 鈥 spyta艂 ignoruj膮c pytanie kierowcy.

Ale偶 sk膮d! Przyjecha艂o tu po nich wi臋ksze towarzystwo. Jechali艣my we dw贸ch, ja i Carlos...

Kto to jest Carlos?

M贸j kolega, te偶 taks贸wkarz. Jest nas tu dw贸ch.

A ci, kt贸rzy tu przyjechali...

By艂o ich czworo. Kobieta i trzech m臋偶czyzn.

Ta kobieta by艂a m艂od膮 i 艂adn膮 blondynk膮?

Tak.

A jeden z m臋偶czyzn, te偶 blondyn, by艂 wysoki i m贸wi艂 z ameryka艅skim akcentem?

Tak, zgadza si臋.

A drugi... oko艂o czterdziestki, ciemne w艂osy, br膮zowe oczy i wypiel臋gnowane d艂onie? 鈥 Roger podawa艂 te rysopisy nie patrz膮c na kierowc臋. Mia艂 nadziej臋, 偶e taks贸wkarz zaprzeczy, 偶e to wszystko nie jest dzie艂em cz艂owieka, kt贸rego tak niebacznie zlekcewa偶y艂.

Jego d艂oni nie widzia艂em, ale z tymi oczami to ma pan racj臋. On siedzia艂 na tylnym siedzeniu i ca艂y czas widzia艂em jego oczy w lusterku. Tak, rzeczywi艣cie by艂y br膮zowe...

Wi臋c jednak... Nie ma w膮tpliwo艣ci. Pr茅v么t 偶yje i najwyra藕niej dobiera si臋 do mnie. Zlekcewa偶y艂em go, to b艂膮d... Ale kto by m贸g艂 przypu艣ci膰... Je艣li jednak jest tak zajad艂y i decyduje si臋 na takie numery jak pozorowanie w艂asnej 艣mierci, musi mie膰 powody. Teraz tylko pytanie: jakie? Nienawi艣膰? Chyba nie. Te par臋 trup贸w, i to przypadkowych... Pieni膮dze? Je艣li tak, to kto艣 za nim stoi... Tak, Chevalier dziwnie 艂atwo odst膮pi艂 od japo艅skiego interesu... 艁adnie to nie wygl膮da, ale wr贸膰my do rzeczywisto艣ci: tajemnicza dziewczyna, agent FBI, komisarz Pr茅v么t... Nie znam tylko tego czwartego...鈥

...czwarty mia艂 te偶 ko艂o czterdziestki. Na nosie mia艂 takie 艣mieszne okularki w drucianej oprawie. Wygl膮da艂 na jakiego艣 naukowca, zreszt膮 czy ja wiem...

Nowozelandzki ekspert...

S艂ucham?

A nie... nic, nic. Dzi臋kuj臋 panu, nie b臋dzie mi pan ju偶 potrzebny. Prosz臋 wraca膰 do miasta.

Jak pan sobie 偶yczy 鈥 kierowca otworzy艂 drzwi.

Oczywi艣cie odwie藕li艣cie ich z Carlosem na prom 鈥 jakby przypomnia艂 sobie Roger.

A nie. Oni przyp艂yn臋li tu z Majorki wynaj臋tym statkiem.

I oczywi艣cie nie wie pan, dok膮d odp艂yn臋li? 鈥 Roger zadawa艂 te pytania, ale jego my艣li by艂y bardzo daleko od kierowcy, willi, a nawet Formentery.

Nie, tego nie wiem 鈥 kierowca wsiad艂 do samochodu, a jego rozm贸wca wszed艂 wolno do wn臋trza willi.

Gdy odg艂os oddalaj膮cej si臋 taks贸wki wsi膮k艂 ju偶 w drgaj膮ce ciep艂em powietrze, Roger usiad艂 przed bezg艂ow膮 tancerk膮 i g艂臋boko si臋 zamy艣li艂.

Teraz ju偶 nie ma w膮tpliwo艣ci. To nie mo偶e by膰 seria przypadk贸w. To robota jednego cz艂owieka, a tym cz艂owiekiem mo偶e by膰 tylko... Ale on nie 偶yje. Nie b膮d藕 idiot膮, Bernard! On 偶yje! To by艂 tylko blef, chcia艂 u艣pi膰 moj膮 czujno艣膰 i, co tu du偶o gada膰, uda艂o mu si臋. A zatem przeanalizujmy fakty.

Lee w臋szy艂 w San Francisco i Denver. Nie wiadomo, czego si臋 dowiedzia艂, ale pewnie jednak co艣 wie. Inaczej nie wrabialiby w to Stanforda. Ekspertyza mo偶e by膰 r贸偶na, ale je艣li spr贸buj膮 metod naukowych, pewnie po艂api膮 si臋, co i jak. Pytanie, czy Stanford zdecyduje si臋 obwie艣ci膰 艣wiatu, 偶e zosta艂 naci膮gni臋ty na 艂adne par臋 milion贸w, czy te偶 b臋dzie wola艂 milcze膰? Nale偶y jednak przypuszcza膰, 偶e skieruje spraw臋 do s膮du, a wtedy, by膰 mo偶e, odezw膮 si臋 i oba muzea. Tak, w Ameryce jestem spalony. Szejk siedzi cicho i z tej strony nie grozi mi niebezpiecze艅stwo. Nawet gdyby do niego dotarli, nie b臋dzie robi艂 afery z powodu jednego obrazka.

Najgro藕niejsza jest Japonia. Ta kradzie偶 obrazu nie dawa艂a mi spokoju i chyba s艂usznie. Je偶eli Japo艅czycy po艂api膮 si臋, 偶e wszystkie dwie艣cie obraz贸w to falsyfikaty, nie ma si艂y, podniesie si臋 szum na ca艂y 艣wiat. Kovacsa nie uda艂o mi si臋 ukry膰. Maj膮 go w r臋kach i ten idiota w zamian za obietnic臋 z艂agodzenia kary wy艣piewa wszystko. Sp贸藕ni艂em si臋, trzeba go by艂o stukn膮膰, jak by艂em tu ostatni raz.

Po偶ar w galerii... Tu mi nic nie mog膮 zrobi膰. Nie maj膮 dowodu, a stra偶nik nie 偶yje. Ca艂膮 reszt臋 mojej dzia艂alno艣ci kryje CIA i z tej strony jestem bezpieczny...

Tak wygl膮da sytuacja, panie Roger. A jakie wnioski?鈥

Podni贸s艂 si臋 i podszed艂 do okna. S艂o艅ce powoli zni偶a艂o si臋 nad lini膮 horyzontu, jeszcze kilka minut i sw膮 kraw臋dzi膮 dotknie spokojnych fal morza, a potem...

Tak, a potem zniknie w jego odm臋tach, po to, aby jutro pojawi膰 si臋 z drugiej strony. Tak, ja tak偶e musz臋 znikn膮膰, ale tylko po to, by za jaki艣 czas pojawi膰 si臋 znowu.

To prawda, marszand Bernard Roger przesta艂 istnie膰, ale pozostaje agent Bernard Roger, cz艂owiek Bernard Roger i wreszcie geniusz Bernard Roger. A z nim nie p贸jdzie wam tak 艂atwo鈥.



* * *

Kuter zbli偶a艂 si臋 ju偶 do wybrze偶y Espalmadory, gdy nagle z ty艂u, nad San Francisco Javier, wyros艂a pot臋偶na 艂una.

Pali si臋! 鈥 krzykn膮艂 jeden z marynarzy.

Czego si臋 drzesz, przecie偶 widz臋 鈥 szyper sta艂 niewzruszony na mostku i przygl膮da艂 si臋 dalekiemu po偶arowi.

Co to si臋 pali? 鈥 spyta艂 niewinnie Roger.

W tym miejscu to mo偶e by膰 tylko willa tego zwariowanego W臋gra.

Ale on podobno wyjecha艂? 鈥 Roger patrzy艂 w ciemno艣ciach na twarz szypra.

On wyjecha艂, kto艣 przyjecha艂. Panie, a co mnie to obchodzi? Pali si臋, i to wszystko 鈥 kapitan, pykn膮wszy z fajeczki, znikn膮艂 w ciemno艣ci budki sterowniczej.

Roger opar艂 si臋 o balustrad臋 i wpatrzy艂 w coraz dalsz膮 艂un臋. Tam, w p艂omieniach po偶aru, dopala艂y si臋 resztki genialnych p艂贸cien Janosa Kovacsa, elegancki wystr贸j jego domu, a tak偶e pewien rozdzia艂 偶ycia najwi臋kszego oszusta wszechczas贸w 鈥 Bernarda Rogera.



* * *

Jest telegram!

No, ten ju偶 pewnie b臋dzie ostatni. Poka偶.

Przebadano 200 pr贸bek. Stop. Wynik pozytywny. Stop. Czekamy na polecenia. Stop. Potrzebny pilny kontakt. Stop.

To ju偶 koniec 鈥 z jakim艣 dziwnym smutkiem powiedzia艂 Fargues.

Koniec? O nie, Pierre, to dopiero pocz膮tek. Pakuj si臋. Jeszcze dzi艣 musisz lecie膰 do Tokio 鈥 Pr茅v么t po艂o偶y艂 d艂o艅 na ramieniu przyjaciela.



* * *

Nazywam si臋 Janos Kovacs. Z pochodzenia jestem W臋grem. Urodzi艂em si臋 w roku 1916. Ojciec, by艂y ambasador C. K. Austrii, i matka, c贸rka bankiera, zapewniali mi 偶ycie dostatnie. W roku 1932 przyj臋to mnie do Akademii Sztuk Pi臋knych w Budapeszcie, i to nie ze wzgl臋du na pozycj臋 ojca, ale z powodu rzeczywistych uzdolnie艅 malarskich. Studiowa艂em najpierw w Budapeszcie, potem w Monachium. Ale czy malarz tamtych czas贸w m贸g艂 tworzy膰 i 偶y膰 gdzie indziej ni偶 w Pary偶u? Przyjecha艂em zatem do Pary偶a i podj膮艂em prac臋 w pracowni jednego z najwi臋kszych francuskich malarzy, Fernanda Legera. Trudno mi dzi艣 oceni膰, ile wynios艂em z pracowni tego wielkiego mistrza, a ile ze spotka艅 z innymi wspania艂ymi tw贸rcami tych czas贸w. By艂a to wszak wielka epoka Montparnasse鈥檜. Jak wi臋kszo艣膰 pocz膮tkuj膮cych malarzy, sp臋dzi艂em wiele nocy w kawiarniach 鈥濪ome鈥 i 鈥濺otonde鈥 i pozna艂em wszystkich: Vlamincka, Deraine鈥檃, Matisse鈥檃, Picassa.

W odr贸偶nieniu od innych m艂odych malarzy nie mog艂em narzeka膰 na sw贸j los. Pozostaj膮cy na W臋grzech rodzice regularnie przysy艂ali mi pieni膮dze, nie wiedzia艂em wi臋c, co to bieda i g艂贸d. Chyba ko艂o 1938 roku uleg艂em dziwnej fascynacji dzie艂ami impresjonist贸w i Modiglianiego. Ogl膮da艂em jego akty i portrety z uwielbieniem, podobnie jak dzie艂a impresjonist贸w. Gdy jednak przygl膮da艂em si臋 im d艂u偶ej, stale i uparcie powraca艂a my艣l, 偶e ja, Janos Kovacs, m贸g艂bym bez trudu namalowa膰 co艣 podobnego.

My艣l by艂a zupe艂nie absurdalna i op臋dza艂em si臋 od niej ze wszystkich si艂, a jednak uparcie powraca艂a. Wkr贸tce jednak zasz艂y wypadki, kt贸re przerwa艂y moje nadzieje na zrobienie kariery w Pary偶u. Wezwany przez ojca wr贸ci艂em na W臋gry i sp臋dzi艂em tam ca艂y okres wojny. Raz by艂em nawet aresztowany przez gestapo, ale interwencja ojca uratowa艂a mnie przed obozem koncentracyjnym. W roku 1944 zmar艂a moja matka, a rok p贸藕niej ojciec, kt贸ry nie m贸g艂 pogodzi膰 si臋 z kl臋sk膮 kraju i przyj艣ciem komunist贸w. Zosta艂em zupe艂nie sam, bez grosza, bo m贸j maj膮tek zosta艂 zarekwirowany i mia艂 ulec parcelacji. Przez zielon膮 granic臋 uciek艂em do Wiednia. W trakcie ucieczki zosta艂em zaatakowany przez w臋gierskich celnik贸w czy 偶o艂nierzy, dok艂adnie nie wiem. Wywi膮za艂a si臋 strzelanina i chyba dwaj zgin臋li, w ka偶dym razie nie by艂em ju偶 przez nich 艣cigany. Pisz臋 o tym, poniewa偶 kiedy艣 lekkomy艣lnie opowiedzia艂em o tym Bernardowi Rogerowi i on szanta偶owa艂 mnie gro藕b膮 ujawnienia tego zdarzenia. Powr贸t do Pary偶a nie by艂 przyjemny. Nie mia艂em pieni臋dzy, a moich obraz贸w nikt nie chcia艂 kupowa膰. Zupe艂nie przypadkowo pozna艂em pewn膮 Francuzk臋, u kt贸rej w mieszkaniu odkry艂em portrecik namalowany bez w膮tpienia przez Amadeo Modiglianiego. Francuzka by艂a we mnie zakochana do tego stopnia, 偶e odda艂a mi portrecik w zamian za jaki艣 m贸j pejza偶 czy martw膮 natur臋, ju偶 dobrze nie pami臋tam. Opowiedzia艂a mi, 偶e Modigliani cz臋sto przychodzi艂 do baru prowadzonego przez jej ojca i kiedy艣, nie maj膮c czym zap艂aci膰 za wypite wino, ofiarowa艂 gospodarzowi portret jego c贸rki.

Modiglianiego sprzeda艂em natychmiast za sto tysi臋cy frank贸w i przez jaki艣 czas mog艂em z tego 偶y膰, oczywi艣cie przy sta艂ej pomocy sympatycznej Francuzki. Pieni膮dze si臋 jednak sko艅czy艂y, a moja francuska przyjaci贸艂ka zmar艂a zupe艂nie niespodziewanie. Mia艂a podobno raka, ale to nie ma znaczenia, po prostu umar艂a, a ja zn贸w zosta艂em na lodzie.

Potem sta艂o si臋 co艣, czego sam nie mog艂em zrozumie膰. Do Pary偶a przyby艂a pewna angielska lady, kt贸ra mia艂a do艣膰 ekstrawaganckie hobby. Zbiera艂a swoje portrety, malowane przez zupe艂nie nieznanych malarzy. Trafi艂a do mnie i podczas pozowania dostrzeg艂a w mojej pracowni szkice, kt贸re w wolnych chwilach, dla zabawy, robi艂em pod Picassa. Angielka uzna艂a je za autentyczne prace Pabla, a ja nie mia艂em odwagi zaprzeczy膰. Zap艂aci艂a mi za nie 40 funt贸w, a na drugi dzie艅 sprzeda艂a je jakiemu艣 marszandowi za 150. Powiedzia艂a mi o tym i to chyba o wszystkim zadecydowa艂o. Pomy艣la艂em sobie, 偶e niejeden znany malarz zaczyna艂 od tworzenia w manierze wielkich mistrz贸w.

Nigdy nie my艣la艂em o tym, aby fa艂szowanie cudzych dzie艂 uczyni膰 tre艣ci膮 mego 偶ycia. Chcia艂em sam zosta膰 znanym i cenionym malarzem, ale wiedzia艂em, 偶e bez pieni臋dzy tego nie osi膮gn臋. Postanowi艂em zdoby膰 pieni膮dze, wykorzystuj膮c zdolno艣ci do podrabiania mistrz贸w. Zacz膮艂em od Picassa i zn贸w si臋 uda艂o. Niestety, moimi w艂asnymi obrazami nadal nikt si臋 nie interesowa艂, postanowi艂em zatem zwiedzi膰 艣wiat. Za pieni膮dze uzyskane ze sprzeda偶y 鈥濸icass贸w鈥 zwiedzi艂em Szwecj臋, Angli臋, Hiszpani臋, Portugali臋, Holandi臋, Niemcy i Szwajcari臋 a nawet dotar艂em do Ameryki Po艂udniowej i Stan贸w. Tu zn贸w postanowi艂em zaryzykowa膰 i z Picassa przerzuci艂em si臋 na Renoira i Matisse鈥檃. Okaza艂o si臋, 偶e idzie mi to r贸wnie dobrze. W艂a艣ciwie nie by艂o malarza, kt贸rego nie potrafi艂bym podrobi膰. By艂em pracowity, ze sprzeda偶膮 nie mia艂em k艂opot贸w, a wi臋c i pieni臋dzy mi nie brakowa艂o. W臋drowa艂em po ca艂ych Stanach, poznaj膮c coraz to wy偶sze sfery ameryka艅skiego towarzystwa.

Na jednym z przyj臋膰 pozna艂em Bernarda Rogera, kt贸ry w艂a艣nie w tym okresie z baletmistrza przeistacza艂 si臋 w handlarza dzie艂ami sztuki. Chyba musia艂 co艣 o mnie wiedzie膰, bo zaproponowa艂 mi sp贸艂k臋. Odrzuci艂em jego propozycj臋, poniewa偶 nie cierpia艂em handlarzy. Uwa偶a艂em ich za przest臋pc贸w, 偶eruj膮cych na talencie prawdziwych artyst贸w. Wkr贸tce jednak sta艂o si臋 co艣, co zmusi艂o mnie do podj臋cia wsp贸艂pracy z Rogerem. Mia艂em pewnego antykwariusza w Filadelfii, kt贸ry kupowa艂 ode mnie wszystko, co tylko mu zaproponowa艂em. Nasza wsp贸艂praca uk艂ada艂a si臋 tak dobrze, 偶e swoje 鈥濺enoiry鈥, 鈥濵atisse鈥檡鈥 i 鈥濪eraine鈥檡鈥 wysy艂a艂em mu poczt膮. Przez jak膮艣 do dzi艣 niepoj臋t膮 nieuwag臋 w kolejn膮 przesy艂k臋 zapakowa艂em dwa oleodruki Renoira. Antykwariusz po prostu oszala艂. Grozi艂o mi zdemaskowanie, ale w贸wczas Bernard Roger ofiarowa艂 sw膮 pomoc. Nie mia艂em innego wyj艣cia i musia艂em z niej skorzysta膰. Nie wiem, jak Roger to za艂atwi艂, ale antykwariusz z Filadelfii zamilk艂, a ja mog艂em spokojnie opu艣ci膰 Stany. Wyjecha艂em na Formenter臋, gdzie Roger kupi艂 mi will臋 i gdzie mia艂em spokojnie 偶y膰. Przez jaki艣 czas nie dawa艂 o sobie zna膰, ale nagle przyjecha艂 i bez d艂u偶szych wst臋p贸w zaproponowa艂 wsp贸艂prac臋. Ja mia艂em malowa膰 dzie艂a mistrz贸w impresjonizmu, on podj膮艂 si臋 ich sprzeda偶y. Tak zacz臋艂a si臋 ta wsp贸艂praca, kt贸ra wkr贸tce przerodzi艂a si臋 w koszmar. Gdy tylko chcia艂em wr贸ci膰 do swego w艂asnego malarstwa, Roger grozi艂 ujawnieniem wypadk贸w na granicy Austrii i W臋gier lub odgrzebaniem sprawy ameryka艅skiej. Nie mia艂em wyj艣cia i spe艂nia艂em wszystkie jego zachcianki, otrzymuj膮c za to prawdopodobnie mniej ni偶 pi臋膰 procent sum, kt贸re Roger inkasowa艂 za moje dzie艂a.

Nie wiem dok艂adnie, gdzie, komu i za ile Bernard Roger sprzedawa艂 moje obrazy. O艣wiadczam jednak, 偶e wszystkie sprzedane przez marszanda Bernarda Rogera dzie艂a francuskich impresjonist贸w i postimpresjonist贸w s膮 fa艂szywe, a jedynym ich autorem jestem ja, Janos Kovacs.

Powy偶sze zeznanie sk艂adam na r臋ce komisarza francuskiej policji, Paula Pr茅v么ta, w nadziei, 偶e uwolni mnie ono od cz臋艣ci winy, a przede wszystkim od osoby Bernarda Rogera, kt贸ry z艂ama艂 mi 偶ycie, zmusi艂 do fa艂szerstwa i uniemo偶liwi艂 pozostawienie po sobie czego艣 znacz膮cego, wa偶nego, co odr贸偶nia艂oby Janosa Kovacsa od innych malarzy XX wieku.

Janos Kovacs.

Pr茅v么t w milczeniu z艂o偶y艂 kartki z o艣wiadczeniem W臋gra i jeszcze raz przywo艂a艂 przed oczy zm臋czon膮, przedwcze艣nie postarza艂膮 twarz tego pi臋膰dziesi臋cioletniego m臋偶czyzny, kt贸ry patrzy艂 na niego z niepokojem i strachem, tul膮c do siebie kruch膮 posta膰 m艂odziutkiej dziewczyny.

No c贸偶 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, chowaj膮c do kieszeni zeznanie W臋gra 鈥 szkoda, 偶e nie zobaczymy si臋 ju偶 nigdy wi臋cej鈥.

Czy nie zbyt pochopnie pozwoli艂e艣 mu wyjecha膰? 鈥 spyta艂 Lee. 鈥 M贸g艂 si臋 nam jeszcze przyda膰. Kto ma Kovacsa, ma w r臋ce argument...

To, 偶e nikt go nie ma, jest tak偶e argumentem, i to korzystnym dla nas.

Wci膮偶 mnie czym艣 zaskakujesz.

Je偶eli nie b臋d臋 tego robi艂 ja, zrobi膮 to inni, a wtedy obaj mo偶emy by膰 zaskoczeni.



* * *

Przez kilka godzin obserwowa艂 wej艣cie do domu, w kt贸rym znajdowa艂 si臋 jego apartament. Wreszcie tu偶 przed wieczorem uzna艂, 偶e dom nie jest obserwowany przez policj臋 i mo偶e wej艣膰 bez obaw.

Otworzy艂 drzwi i szybko rozejrza艂 si臋 po wszystkich pokojach. Nic nie by艂o ruszone, wszystko le偶a艂o na swoim miejscu, nie by艂o najmniejszego 艣ladu czyjejkolwiek obecno艣ci.

Je偶eli nie przeszukali mojego mieszkania, to mo偶e jeszcze nie wszystko stracone. Ale jak si臋 o tym dowiedzie膰? Do Baudina nie ma co dzwoni膰, inni cz艂onkowie gabinetu te偶 odpadaj膮, o kontakcie z premierem nawet nie ma co marzy膰... Nast臋pca Browna jeszcze nie przyby艂... Pozostaje tylko Marinette. Ujawnienie wietnamskiej afery oznacza艂oby dla niego koniec kariery, a tego chyba nie chce鈥.

Odszuka艂 w notesie prywatny numer telefonu ministra i nie trac膮c czasu podni贸s艂 s艂uchawk臋.

Sk膮d pan dzwoni?! 鈥 us艂ysza艂 w s艂uchawce drewniany g艂os ministra.

Jak to sk膮d? Z Pary偶a.

Pan chyba oszala艂, Roger! Co pan tu jeszcze robi? 鈥 irytacja ministra nie wr贸偶y艂a nic dobrego.

Chcia艂em tylko dowiedzie膰 si臋, jak wygl膮da moja sytuacja.

Pa艅ska sytuacja?! Nie! To nieprawdopodobne... Je艣li chce si臋 pan zorientowa膰 w swojej sytuacji, radz臋 obejrze膰 wieczorny dziennik. Zaczyna si臋 za chwil臋. I to chyba wszystko, co mam panu do powiedzenia.

Prosz臋 zaczeka膰! 鈥 krzykn膮艂 Roger i s艂ysz膮c, 偶e Marinette nie od艂o偶y艂 jeszcze s艂uchawki, kontynuowa艂: 鈥 Domy艣lam si臋, 偶e rozmowa ze mn膮 nie jest w tej chwili panu na r臋k臋, ale jednak sprawa tych p艂askorze藕b...

Niech pan sobie te p艂askorze藕by... Ale najpierw niech pan obejrzy dziennik! 鈥 Marinette rzuci艂 s艂uchawk臋 z ca艂ej si艂y.

Roger gwizdn膮艂 przez z臋by, od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i w艂膮czy艂 telewizor. Dr偶膮cymi z lekka r臋kami nalewa艂 sobie drinka, gdy nagle us艂ysza艂 g艂os Pierre Molleta, znanego prezentera telewizyjnego. Z butelk膮 i szklank膮 podszed艂 do telewizora.

Nasz dzisiejszy serwis rozpoczynamy od zupe艂nie nieprawdopodobnej i okrywaj膮cej ha艅b膮 ca艂膮 Francj臋 relacji z Tokio鈥.

Obraz zamigota艂, a Roger zamar艂, zapominaj膮c o alkoholu. Na ekranie pojawi艂 si臋 m臋偶czyzna z mikrofonem w r臋ce, stoj膮cy na tle tak korzystnie sprzedanych niedawno p艂贸cien Janosa Kovacsa.

Z Tokio wita pa艅stwa Maurice Dubois. Nie m贸wi臋 dobry wiecz贸r, bo raczej trudno uzna膰 go za dobry, a dlaczego, za chwil臋 si臋 przekonamy. Znajduj臋 si臋 w galerii, w kt贸rej prezentowane s膮 kupione niedawno we Francji dzie艂a naszych mistrz贸w impresjonizmu i postimpresjonizmu. Za chwil臋 rozpocznie si臋 tu konferencja prasowa, zwo艂ana przez japo艅sk膮 policj臋 i rzecznika prasowego premiera Sato. Informacje, jakie za chwil臋 zostan膮 nam przekazane... ale przerywam, bo na sal臋 wchodz膮 ju偶 pu艂kownik Mitsu i rzecznik premiera, pan Tanaka鈥.

Na ekranie pojawili si臋 dwaj m臋偶czy藕ni, zmierzaj膮cy w milczeniu ku specjalnie przygotowanemu dla nich stanowisku, zaopatrzonemu w mikrofony. Na sali wida膰 by艂o t艂um dziennikarzy, fotoreporter贸w i kamerzyst贸w.

Mesdames et messieurs 鈥 pu艂kownik przywita艂 zebranych po francusku, ale widz膮c, 偶e zagraniczni dziennikarze na艂o偶yli ju偶 s艂uchawki, przeszed艂 na japo艅ski. Si臋gn膮艂 po le偶膮c膮 przed nim kartk臋, podni贸s艂 j膮 w g贸r臋 i w zbli偶eniu wida膰 by艂o wyra藕nie, jak dr偶y mu r臋ka. S艂owa japo艅skiego pu艂kownika zosta艂y wyciszone i Roger us艂ysza艂 g艂os reportera, kt贸ry na gor膮co t艂umaczy艂 odczytywane przez policjanta o艣wiadczenie.

W imieniu rz膮du cesarstwa Japonii oraz dyrekcji policji o艣wiadczam, co nast臋puje. Z polecenia premiera naszego rz膮du, pana Eisaku Sato, zosta艂a przeprowadzona transakcja, w kt贸rej wyniku Japonia wesz艂a w posiadanie dwustu dzie艂 wybitnych francuskich malarzy prze艂omu XIX i XX wieku. Przeprowadzenie tej transakcji zosta艂o powierzone jednemu z najwi臋kszych marszand贸w Francji i Europy, kt贸ry w imieniu rz膮du japo艅skiego dokona艂 zakupu dzie艂 i przetransportowa艂 je do Tokio. Tu otwarto wystaw臋, na kt贸rej wyeksponowano wszystkie zakupione dzie艂a. Na otwarciu ekspozycji by艂 obecny wysoki przedstawiciel rz膮du francuskiego, kt贸ry swoim autorytetem potwierdzi艂 autentyczno艣膰 p艂贸cien. Ze wzgl臋du na pewne w膮tpliwo艣ci w specjalistycznych pracowniach policji, przy wsp贸艂udziale wybitnych historyk贸w i krytyk贸w sztuki, przeprowadzono ekspertyz臋 dostarczonych do Tokio obraz贸w i w jej wyniku stwierdzono... 鈥 pu艂kownik zawiesi艂 g艂os i powi贸d艂 oczami po zamar艂ych w oczekiwaniu dziennikarzach 鈥 w jej wyniku stwierdzono, 偶e wszystkie obrazy s膮 fa艂szywe鈥.

W sali tokijskiej galerii rozp臋ta艂o si臋 istne piek艂o. Dziennikarze krzyczeli jeden przez drugiego, przepychali si臋 ku wyj艣ciu i wracali, fotoreporterzy gor膮czkowo fotografowali wci膮偶 wisz膮ce na 艣cianach falsyfikaty, a obaj m臋偶czy藕ni na m贸wnicy trwali w milczeniu, nisko zwieszaj膮c g艂owy.

Ekran zn贸w zamigota艂 i ponownie zjawi艂 si臋 na nim Pierre Mollet.

To nie jest, prosz臋 pa艅stwa, 偶art ani dziennikarska kaczka. To jest prawda. Nazwisko cz艂owieka, kt贸ry wystawi艂 Francj臋 na tak wielk膮 ha艅b臋, nie zosta艂o jeszcze ujawnione ze wzgl臋du na tak zwane dobro 艣ledztwa, mamy jednak nadziej臋, 偶e odpowiednie czynniki nie b臋d膮 zbyt d艂ugo ukrywa膰 przed nami, kim jest cz艂owiek, kt贸ry zdecydowa艂 si臋 dla pieni臋dzy okry膰 nas wszystkich takim wstydem. Nie jest to zreszt膮 jedyna sprawa, jaka dzi艣 wyp艂yn臋艂a. Oto ameryka艅ski milioner, pan Peter P. Stanford, z艂o偶y艂 o艣wiadczenie, 偶e by艂 klientem tego samego marszanda i wszystkie obrazy, jakie ten mu dostarczy艂, s膮 fa艂szywe. Pan Stanford skierowa艂 spraw臋 do s膮du. Chodz膮 s艂uchy, 偶e kilka ameryka艅skich muze贸w ma r贸wnie偶 zamiar wyst膮pi膰 na drog臋 s膮dow膮 przeciwko marszandowi, kt贸ry sprzeda艂 im fa艂szywe obrazy impresjonist贸w i postimpresjonist贸w.

Mam nadziej臋, 偶e jutro b臋dziemy mogli ujawni膰 nazwisko oszusta, a policja zajmie si臋 jego aresztowaniem, bo, jak nam wiadomo, dot膮d jest na wolno艣ci. Mo偶liwe nawet, 偶e ogl膮da w tej chwili nasz dziennik.

Czytelnikom 芦France Soir禄 znana jest zapewne opublikowana w tej gazecie zapowied藕 ujawnienia machinacji na paryskim rynku dzie艂 sztuki. Zapowied藕 ukaza艂a si臋 zaledwie wczoraj, a ju偶 dzi艣 芦France Soir禄 przeprosi艂a swych czytelnik贸w i odwo艂a艂a druk zapowiedzianych rewelacji.

Panie X, wierzymy wszyscy, 偶e niezale偶nie od tego, kto pana popiera i kryje, bo 偶e tak jest, nie mamy w膮tpliwo艣ci, zostanie pan uj臋ty i odpowie przed s膮dem za swoje haniebne czyny, kt贸rymi przyni贸s艂 pan wstyd francuskiemu narodowi i francuskiej sztuce鈥.

Roger z w艣ciek艂o艣ci膮 przekr臋ci艂 ga艂k臋 telewizora.



* * *

Niewielki, ale elegancki hotel w okolicach Kensington Gardens wyda艂 mu si臋 najbardziej odpowiedni. Najch臋tniej ukry艂by si臋 w jakiej艣 pod艂ej norze, jak chocia偶by ten hotel 鈥濸od R贸偶膮鈥, w kt贸rym mieszka艂 niegdy艣 Kovacs, ale interesy na to nie pozwala艂y. Marszand Bernard Roger by艂 ju偶 spalony, ale businessman Roger istnia艂 nadal i mia艂 jeszcze par臋 spraw do za艂atwienia przed planowanym znikni臋ciem.

Pok贸j by艂 zaciszny i przyjemny, urz膮dzony do艣膰 nowocze艣nie, ale ze 艣cian i dywan贸w tchn臋艂o star膮, dobr膮 Angli膮. Roger nie mia艂 jednak czasu na ogl膮danie wystroju pokoju czy podziwianie wspania艂ego widoku Hyde Parku, jaki rozci膮ga艂 si臋 za oknem. Przysiad艂 na 艂贸偶ku, by chwil臋 zastanowi膰 si臋 nad swoj膮 sytuacj膮, a przede wszystkim, by odszuka膰 w pami臋ci nazwiska ludzi, kt贸rzy mog膮 zaj膮膰 si臋 likwidacj膮 jego paryskich interes贸w.

Pary偶 opu艣ci艂 bez k艂opot贸w. Dziennikarze wprost szaleli. Na lotnisku kupi艂 kilka gazet i przekona艂 si臋, 偶e z minuty na minut臋 afera zatacza szersze kr臋gi i nabiera rozmachu. Spodziewa艂 si臋, 偶e kto艣 b臋dzie usi艂owa艂 go zatrzyma膰, aresztowa膰. Kilkakrotnie odwraca艂 si臋 w poszukiwaniu znanej sylwetki Pr茅v么ta, ale nie znalaz艂 ani jego, ani nikogo innego, kto chcia艂by przeszkodzi膰 mu w ucieczce z Pary偶a.

Mo偶e nie wszyscy jeszcze mnie opu艣cili鈥 鈥 pomy艣la艂 i w tym samym momencie us艂ysza艂 pukanie do drzwi.

Kto tam? 鈥 spyta艂 k艂ad膮c r臋k臋 na kolbie spoczywaj膮cego w kieszeni pistoletu.

Policja! Prosz臋 otworzy膰!

Przez szczelin臋 mi臋dzy framug膮 a uchylonymi drzwiami zobaczy艂 dw贸ch m臋偶czyzn. Jeden by艂 w szarym p艂aszczu, drugi w mundurze policjanta.

O co chodzi? 鈥 spyta艂, wciskaj膮c g艂臋biej w kiesze艅 bro艅 i otwieraj膮c szeroko drzwi.

Obaj m臋偶czy藕ni bez s艂owa wkroczyli do pokoju.

Prosz臋 zamkn膮膰 drzwi 鈥 powiedzia艂 cywil widz膮c, 偶e gospodarz nie ma zamiaru tego uczyni膰.

Czemu zawdzi臋czam...

Pan Bernard Roger, prawda?

Pan si臋 myli... Przepraszam, z kim mam przyjemno艣膰?

Inspektor Morrison 鈥 przedstawi艂 si臋 cywil. 鈥 Ale to ja zada艂em panu pytanie.

Pan si臋 myli, inspektorze, nie nazywam si臋 Roger, lecz Christopher Thomas. Prosz臋 oto m贸j paszport.

Inspektor wzi膮艂 do r臋ki paszport i spokojnie przerzuci艂 kilka kartek.

A zatem, panie Roger 鈥 podj膮艂, nie zwracaj膮c najmniejszej uwagi na umieszczone w dokumencie nazwisko 鈥 mam dla pana niezbyt mi艂膮 informacj臋.

Ju偶 panu m贸wi艂em, inspektorze, nie nazywam si臋 Roger 鈥 brn膮艂 dalej. 鈥 Paszport, kt贸ry trzyma pan w r臋ce...

Ten paszport jest fa艂szywy, wie pan to r贸wnie dobrze jak ja 鈥 inspektor spojrza艂 mu prosto w oczy i spokojnym ruchem odda艂 dokument. 鈥 Ale to nas nie interesuje.

To o co, do cholery, chodzi?!鈥 鈥 pomy艣la艂 Roger, przygl膮daj膮c si臋 spaceruj膮cemu po pokoju inspektorowi i tkwi膮cemu przy oknie policjantowi.

Nasze w艂adze uzna艂y, 偶e pa艅ska obecno艣膰 na terytorium Wielkiej Brytanii jest niepo偶膮dana i dlatego jestem zmuszony zakomunikowa膰 panu, i偶 musi pan niezw艂ocznie opu艣ci膰 Londyn.

Roger przesta艂 cokolwiek rozumie膰. Znali jego prawdziwe nazwisko, ale nie chcieli go zatrzyma膰. A przecie偶 na pewno s艂yszeli o jego wyczynach, mo偶e ju偶 nawet 艣ciga艂 go list go艅czy. Inspektor stwierdzi艂, 偶e paszport jest fa艂szywy, to tak偶e by艂o karalne, a jednak nie aresztowa艂 go, jedynie nakaza艂 wyjazd z kraju.

Co艣 w tym wszystkim nie gra鈥 鈥 pomy艣la艂 i zdecydowa艂, 偶e najlepszym wyj艣ciem b臋dzie niestawianie oporu i zgoda na wszystko.

Oczywi艣cie, je偶eli uwa偶aj膮 tak brytyjskie w艂adze...

Moim obowi膮zkiem jest nie tylko przekazanie panu tej informacji, ale tak偶e dopilnowanie, aby to polecenie zosta艂o zrealizowane, i to jak najszybciej. Jones 鈥 inspektor zwr贸ci艂 si臋 do policjanta 鈥 prosz臋 zej艣膰 na d贸艂 i z艂apa膰 taks贸wk臋. Nie b臋dziemy robi膰 sensacji i odwozi膰 pana naszym wozem.

Czy m贸g艂by mi pan... 鈥 spr贸bowa艂 Roger, ale inspektor przerwa艂 mu ostro.

Prosz臋 nic nie m贸wi膰 i s艂ucha膰 uwa偶nie. Gdyby nie nasza interwencja, ju偶 dawno siedzia艂by pan w kt贸rym艣 z londy艅skich wi臋zie艅, Cortez!

Rogera zatka艂o. Nawet przez my艣l mu nie przesz艂o, 偶e inspektor jest jego koleg膮 po fachu i obaj pracuj膮 dla tej samej firmy.

A wi臋c nie zapomniano o mnie...

Tak, ale w sytuacji, w jakiej si臋 pan znalaz艂, niewiele mo偶emy panu pom贸c. Tu, w Londynie, si臋 uda艂o, ale jak b臋dzie gdzie indziej... nie wiadomo.

Inspektor zni偶y艂 g艂os i nachyli艂 si臋 do ucha rozm贸wcy.

Teraz odwioz臋 pana na lotnisko, trudno powiedzie膰, jaki b臋dzie pierwszy samolot, do kt贸rego musi pan wsi膮艣膰. Ale gdziekolwiek by pan wyl膮dowa艂, prosz臋 ani na moment nie opuszcza膰 budynku lotniska i najbli偶szym samolotem uda膰 si臋 do Ameryki Po艂udniowej. W Europie jest pan spalony, w Stanach tak偶e, o Japonii nawet nie wspomn臋. Gdy ju偶 znajdzie si臋 pan w Argentynie albo Brazylii, firma odszuka pana i wtedy... Widz臋, 偶e nie zd膮偶y艂 si臋 pan rozpakowa膰 鈥 doko艅czy艂 g艂o艣no, widz膮c powracaj膮cego policjanta, kt贸ry ruchem g艂owy potwierdzi艂 wykonanie rozkazu. 鈥 Tym lepiej, nie b臋dziemy traci膰 czasu.

Jones! Pom贸偶 panu znie艣膰 baga偶.

Gdy przechodzili przez automatyczne drzwi, prowadz膮ce do wn臋trza portu lotniczego Heathrow, Roger us艂ysza艂 zapowied藕: 鈥濸asa偶erowie, udaj膮cy si臋 do Genewy samolotem 芦Swissair禄 lot numer SR 819, proszeni s膮 o udanie si臋 do wyj艣cia C. Powtarzam...鈥

Ten kierunek w zasadzie mu odpowiada艂. Musia艂 znale藕膰 kogo艣, kto zechcia艂by zaj膮膰 si臋 jego sprawami w Pary偶u i uratowa膰 to, co si臋 da.

Londy艅ska mg艂a i wilgo膰 nie by艂y dla Rogera zaskoczeniem, ale deszcz zacinaj膮cy w Genewie przyj膮艂 jako z艂y znak. 鈥濩hyba sta艂em si臋 przes膮dny鈥 鈥 pomy艣la艂, stoj膮c na 艣rodku sali przylotowej lotniska.

Czy m贸g艂bym zobaczy膰 pa艅ski paszport? 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do niego jeden z urz臋dnik贸w.

Uwa偶nie przyjrza艂 si臋 ameryka艅skiemu dokumentowi i przepraszaj膮c jego w艂a艣ciciela poprosi艂 o chwil臋 cierpliwo艣ci. Roger, przypalaj膮c papierosa, obserwowa艂 urz臋dnika, kt贸ry poszed艂 w g艂膮b sali i stan膮艂 przy biurku, za kt贸rym siedzia艂 jaki艣 m臋偶czyzna z pochylon膮 nisko g艂ow膮. Urz臋dnik po艂o偶y艂 paszport na biurku i co艣 zacz膮艂 szepta膰 do ucha owego m臋偶czyzny.

Roger drgn膮艂, gdy ujrza艂 jego twarz. Po sekundzie opanowa艂 si臋 jednak i z drwi膮cym u艣miechem pali艂 papierosa, przygl膮daj膮c si臋 zbli偶aj膮cemu si臋 ku niemu Paulowi Pr茅v么towi.

Witam, panie Roger 鈥 komisarz u艣miecha艂 si臋 tak偶e.

Pan mnie z kim艣 pomyli艂 鈥 Roger postanowi艂 gra膰 na zw艂ok臋. 鈥 Nazywam si臋 Rodriguez i nie jestem tym, na kogo pan czeka.

A sk膮d pan wie, 偶e ja na kogo艣 czekam?

Nie nazywam si臋...

Nazywa si臋 pan Bernard Roger, a ten paszport jest fa艂szywy. W Szwajcarii dostaje si臋 za to trzy miesi膮ce i pan w艂a艣nie tyle dostanie 鈥 przechodz膮cy obok pasa偶erowie ciekawie odwracali g艂owy, s艂ysz膮c podniesione g艂osy.

Panie komisarzu 鈥 Roger po艂o偶y艂 Pr茅v么towi r臋k臋 na ramieniu 鈥 niech mi pan powie, czy warto by艂o goni膰 mnie po ca艂ym 艣wiecie, ryzykowa膰 偶ycie, traci膰 czas i pieni膮dze, aby zamkn膮膰 mnie na trzy miesi膮ce za posiadanie fa艂szywego paszportu?

Masz racj臋, Roger 鈥 Pr茅v么t str膮ci艂 jego r臋k臋 ze swojego ramienia. 鈥 Masz racj臋, dla trzech miesi臋cy nie by艂oby warto, ale to dopiero pocz膮tek!



* * *

Musz臋 przyzna膰, panie komisarzu, 偶e ten pomys艂 z pa艅sk膮 艣mierci膮 nie przypad艂 mi do gustu 鈥 s臋dzia Henri Berton powoli sk艂ada艂 akta sprawy.

C贸偶, inaczej pewnie ju偶 nie m贸g艂bym z panem rozmawia膰. To, co znalaz艂 pan w aktach Rogera, chyba przekona艂o pana, jaki to niebezpieczny cz艂owiek.

No tak, no tak... 鈥 s臋dzia w zamy艣leniu kiwa艂 g艂ow膮. 鈥 A jaka jest pa艅ska rola w tej sprawie? 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do Chevaliera siedz膮cego obok Pr茅v么ta.

Zosta艂em powo艂any na eksperta do spraw mi臋dzynarodowego rynku dzie艂 sztuki 鈥 odpar艂 grubas z niewinn膮 min膮.

I oczywi艣cie nie jest pan osobi艣cie zwi膮zany z t膮 spraw膮?

Oczywi艣cie, panie s臋dzio 鈥 w g艂osie Chevaliera pojawi艂 si臋 cie艅 irytacji.

Panie s臋dzio 鈥 przerwa艂 Pr茅v么t, widz膮c 偶e rozmowa przybiera niew艂a艣ciwy obr贸t. 鈥 Przejd藕my mo偶e do rzeczy.

Oczywi艣cie, komisarzu, to przecie偶 najwa偶niejsze 鈥 Berton rzuci艂 jeszcze jedno spojrzenie na Chevaliera.

Nie od dzi艣 zajmowa艂 si臋 sprawami nielegalnego handlu dzie艂ami sztuki i zna艂 mi臋dzynarodowy rynek nie gorzej ni偶 ci, kt贸rzy robili na nim interesy. Zarabia艂 jednak tysi膮ce razy mniej i to nape艂nia艂o go nienawi艣ci膮 do bogac膮cych si臋 szybko marszand贸w i handlarzy. Pr茅v么t w艂a艣nie dlatego wybra艂 Bertona do tej sprawy.

A zatem prosi艂bym, aby wyrazi艂 pan swoje zdanie i wskaza艂 spos贸b dobrania si臋 do sk贸ry Rogerowi 鈥 komisarz wiedzia艂, jak zacz膮膰, by podsyci膰 nienawi艣膰 Bertona, ale jednocze艣nie skierowa膰 j膮 we w艂a艣ciwym kierunku.

O! 艢wietnie pan to uj膮艂. Dobra膰 mu si臋 do sk贸ry 鈥 oczy s臋dziego zab艂ys艂y. 鈥 To nie b臋dzie 艂atwe, ale spr贸bujemy.

Dlaczego uwa偶a pan, 偶e to nie b臋dzie 艂atwe? Mamy ca艂膮 fur臋 dowod贸w, a on sam siedzi przecie偶 w wi臋zieniu.

Owszem, ale nie w naszym, tylko w szwajcarskim, i wyjdzie z niego za dwa tygodnie. Ale po kolei. Zacznijmy od zbrodni najci臋偶szych. Dzi臋ki dzia艂alno艣ci pana Johna Lee 鈥 s臋dzia uprzejmie skin膮艂 g艂ow膮 siedz膮cemu w milczeniu Amerykaninowi 鈥 jeste艣my w stanie udowodni膰 Rogerowi wynaj臋cie ludzi, kt贸rzy dokonali masakry i zranili funkcjonariusza FBI w okolicach willi Petera P. Stanforda w San Diego w Kalifornii. T膮 spraw膮 musi si臋 zaj膮膰 ameryka艅ski wymiar sprawiedliwo艣ci, lecz jak dot膮d idzie to do艣膰 opornie.

To prawda 鈥 Lee ponuro skin膮艂 g艂ow膮. 鈥 Nawet FBI nie jest w stanie tej sprawy przyspieszy膰.

To zreszt膮 nie ma znaczenia 鈥 s臋dzia niczym prowadz膮cy wyk艂ad profesor uciszy艂 spokojnym gestem r臋ki zbyt wymownego studenta. 鈥 Roger jest w Szwajcarii i dop贸ki jego noga nie stanie na terytorium USA, wasz s膮d nic mu nie mo偶e zrobi膰. Id藕my dalej 鈥 Berton podni贸s艂 si臋 i rozpocz膮艂 sw贸j ulubiony spacer po gabinecie, nie przerywaj膮c wywod贸w. 鈥 Je艣li chodzi o dokonany we W艂oszech zamach na 偶ycie obecnego tu komisarza Pr茅v么ta, nie mamy 偶adnych dowod贸w, 偶e zosta艂 on przeprowadzony na rozkaz Bernarda Rogera. W艂a艣ciciel huty pod Binasco znikn膮艂 bez 艣ladu, o z艂apaniu za艣 bezpo艣rednich wykonawc贸w nie ma co marzy膰. O Bejrucie nawet nie wspomn臋.

Pr茅v么t wiedzia艂 to wszystko doskonale i tak naprawd臋 interesowa艂o go tylko to, co teraz mo偶na by przedsi臋wzi膮膰 w celu doprowadzenia do procesu Bernarda Rogera. Wiedzia艂 jednak, 偶e s臋dzia Berton, b臋d膮c znakomitym fachowcem, ma swoje przyzwyczajenia i kiedy zaczyna o czym艣 m贸wi膰, musi opowiedzie膰 wszystko od pocz膮tku do ko艅ca, a przerywanie mu tylko przed艂u偶a spraw臋. Powstrzyma艂 wi臋c delikatnym ruchem r臋ki Johna, kt贸ry mia艂 zamiar postawi膰 Bertonowi par臋 pyta艅.

Lee opad艂 na fotel, a Chevalier z rezygnacj膮 zapali艂 kolejne cygaro. Berton spojrza艂 z odraz膮 na chmur臋 gryz膮cego dymu i demonstracyjnie otworzy艂 okno, pozostaj膮c ju偶 przy nim, czym zmusi艂 s艂uchaczy do bolesnego wykr臋cania g艂owy.

Spraw臋 zamachu w okolicach Chevreuse pozostawiamy na razie na boku, ale ju偶 dzi艣 mo偶emy sobie jasno powiedzie膰, 偶e z jej wyja艣nieniem b臋dziemy mieli ogromne k艂opoty.

S艂uszniej b臋dzie zatem nie wyja艣nia膰 jej 鈥 komisarz odpowiedzia艂 grymasem na uprzejmy u艣miech Bertona.

Bez w膮tpienia 鈥 Chevalier, kt贸rego ju偶 bola艂a szyja, zdusi艂 cygaro i s臋dzia wreszcie zdecydowa艂 si臋 na powr贸t za biurko, czym umo偶liwi艂 swym rozm贸wcom patrzenie na wprost.

Przejd藕my zatem do handlowej dzia艂alno艣ci pana Rogera. Arabskiego szejka zostawimy w spokoju. Chodzi tu o jeden obraz i chyba nie warto mu robi膰 przykro艣ci,- a on sam i tak niewiele wie na temat Rogera. Peter P. Stanford ju偶 wni贸s艂 spraw臋 do s膮du i je偶eli pan Lee spowoduje, 偶e muzea w Denver i San Francisco tak偶e wyst膮pi膮 na drog臋 s膮dow膮, sprawa nabierze nieco wi臋kszego rozmachu 鈥 Berton spojrza艂 na Lee, a ten w milczeniu pokiwa艂 g艂ow膮.

No dobrze 鈥 kontynuowa艂 s臋dzia. 鈥 Afera japo艅ska jest zupe艂nie jasna i oczywista. W艂adze japo艅skie oczekuj膮 od nas przyk艂adnego ukarania sprawcy tego skandalu i wyst膮pi膮 o ekstradycj臋 lub wnios膮 spraw臋 do s膮du francuskiego. Pozostaje jeszcze sprawa podpalenia galerii i zab贸jstwa stra偶nika. My艣l臋, 偶e zeznania ameryka艅skiego i francuskiego policjanta s膮 tu wystarczaj膮cym dowodem. Tak zatem przedstawia si臋 stan sprawy na dzi艣 i czas najwy偶szy przyst膮pi膰 do jej rozwi膮zania.

Nareszcie 鈥 trzej s艂uchaj膮cy s臋dziego m臋偶czy藕ni odetchn臋li z ulg膮.

Ale nie jest to takie proste, jak mog艂oby si臋 wydawa膰. Wspomnia艂em, 偶e Bernard Roger jest obywatelem francuskim. Niestety, innego zdania s膮 w艂adze ameryka艅skie, kt贸re uwa偶aj膮, 偶e posiada on obywatelstwo Stan贸w Zjednoczonych.

Jak to?! 鈥 Pr茅v么t i Lee zerwali si臋 z miejsc. 鈥 Jego paszport by艂 fa艂szywy.

To prawda 鈥 Berton gestem zaprosi艂 ich, by usiedli. 鈥 Ale Amerykanie, potwierdzaj膮c fakt pos艂ugiwania si臋 fa艂szywym paszportem, nades艂ali jednocze艣nie do w艂adz szwajcarskich nowy dokument opiewaj膮cy na nazwisko 鈥 Berton si臋gn膮艂 do akt 鈥 John Smith.

Nie wysilili si臋 specjalnie 鈥 zauwa偶y艂 Lee.

Owszem, ale to nie zmienia faktu, 偶e w艂adze ameryka艅skie potwierdzaj膮 przynale偶no艣膰 pa艅stwow膮 Bernarda Rogera vel Johna Smitha.

Dzi臋ki temu prostemu zabiegowi list go艅czy Interpolu straci艂 swoj膮 aktualno艣膰.

Ma pan racj臋, komisarzu. List opiewa艂 na nazwisko Bernard Roger vel Christopher Thomas vel Cesaro Rodriguez, ale nie John Smith. W tej sytuacji Interpol powinien nanie艣膰 odpowiedni膮 poprawk臋, ale cho膰 zosta艂 o tym poinformowany, sprawa utkn臋艂a.

CIA nie pr贸偶nuje 鈥 mrukn膮艂 Lee.

Prawdopodobnie ma pan racj臋, ale to tylko domys艂y. W zaistnia艂ej sytuacji o ekstradycj臋 Rogera wyst膮pi艂y Stany Zjednoczone, Francja i Japonia. W艂adze szwajcarskie b臋d膮 musia艂y podj膮膰 decyzj臋, kt贸remu z tych pa艅stw przekaza膰 zatrzymanego w Genewie przest臋pc臋. Sprawa mo偶e wlec si臋 miesi膮cami, a nawet latami, a jej wynik jest niepewny.

Co zatem mo偶emy zrobi膰? 鈥 spyta艂 Pr茅v么t, w kt贸rego g艂owie rodzi艂 si臋 ju偶 nowy pomys艂.

Nic, dop贸ki... 鈥 s臋dzia przerwa艂, chcia艂, 偶eby powiedzia艂 to kt贸ry艣 z nich.

Dop贸ki? 鈥 Pr茅v么t wola艂, aby te s艂owa pad艂y z ust Bertona.

Dop贸ki... 鈥 zacz膮艂 niech臋tnie s臋dzia 鈥 dop贸ki Bernard Roger nie znajdzie si臋 na terytorium Francji.

I tak oto, drodzy panowie, doszli艣my do fina艂u 鈥 stwierdzi艂 Chevalier, gdy opu艣cili biuro s臋dziego.

To dopiero ostatnia prosta, do mety zosta艂o jeszcze kilkadziesi膮t metr贸w 鈥 Pr茅v么t z papierosem w z臋bach przygl膮da艂 si臋 uporczywie grubasowi.

Roger jest sko艅czony, wi臋c sprawa tak偶e 鈥 Chevalier z trudem wytrzymywa艂 spojrzenie Pr茅v么ta.

Sko艅czony, lecz nie os膮dzony, a to chyba r贸偶nica.

Jak dla kogo 鈥 burkn膮艂 Chevalier.

W ka偶dym razie dla mnie sprawa...

Dla pana ta sprawa ju偶 si臋 sko艅czy艂a. Bernard Roger siedzi w wi臋zieniu, jego kariera zosta艂a z艂amana. Dalszym przebiegiem sprawy zajmie si臋 s臋dzia Berton.

A ludzie, kt贸rzy zgin臋li? 鈥 Pr茅v么t by艂 spokojny, za to Johna Lee o ma艂o nie rozsadzi艂a w艣ciek艂o艣膰.

Chevalier spojrza艂 na niego uwa偶nie.

Jest pan r贸wnie sentymentalny jak pa艅ski kolega. Ci ludzie mnie nie interesuj膮 鈥 wycedzi艂. 鈥 Powtarzam, sprawa jest zako艅czona. W tej chwili cofam panu pe艂nomocnictwa 鈥 zwr贸ci艂 si臋 do Pr茅v么ta 鈥 a pan ju偶 wie, co to znaczy. Ostatni czek otrzyma pan niebawem i prosz臋 wyt艂umaczy膰 swemu koledze, 偶e mo偶e wraca膰 do Stan贸w. Sprawa Bernarda Rogera zosta艂a zako艅czona 鈥 da艂 znak kierowcy i samoch贸d ruszy艂.

O co tu chodzi, Paul? 鈥 Lee ma艂o nie trafi艂 szlag.

Przecie偶 m贸wi艂em ci, 偶e to podw贸jna gra. Im wcale nie zale偶y na skazaniu Rogera, a nawet na doprowadzeniu do procesu. Gdyby zacz膮艂 m贸wi膰, par臋 wysoko postawionych os贸b mia艂oby k艂opoty. Marszand Bernard Roger przesta艂 istnie膰, to im wystarcza. Ofiary gangstera Rogera ich nie interesuj膮.

I my mamy si臋 z tym pogodzi膰?

Zdrowy rozs膮dek podpowiada, 偶e tak... Ale czy cz艂owiek przez ca艂e 偶ycie kieruje si臋 zdrowym rozs膮dkiem?



* * *

Cela mie艣ci艂a si臋 na najwy偶szym pi臋trze wi臋zienia i gdyby nie grube kraty w oknach, w niczym nie przypomina艂aby pomieszczenia, w kt贸rym zamyka si臋 przest臋pc贸w. Zreszt膮 w tym wypadku o zamykaniu nie by艂o mowy. Drzwi celi by艂y ca艂y czas szeroko otwarte, a przymykano je tylko wtedy, gdy lokator wyrazi艂 ch臋膰 ich zamkni臋cia.

Roger potrafi艂 si臋 urz膮dzi膰. Kr贸tka, ale tre艣ciwa rozmowa z naczelnikiem wi臋zienia i przelanie na jego konto pewnej sumy pieni臋dzy wystarczy艂y, aby zgodzi艂 si臋 na wszystko, czego 偶膮da艂 ten nieprawdopodobny wi臋zie艅. Nie 偶膮da艂 zreszt膮 wiele. Chcia艂, aby jego cela w niczym, poza kratami, nie przypomina艂a celi. A to nie by艂o trudne. 艢ciany pomieszczenia pokryto kilimami i dywanami, kt贸rych kolory i desenie wybiera艂 osobi艣cie Roger. Z celi wyrzucono wi臋zienne sprz臋ty i z najbli偶szego antykwariatu sprowadzono secesyjne mebelki: 艂贸偶ko, stolik, kilka krzese艂 i niewielk膮 komod臋. Nikt oczywi艣cie nie proponowa艂 nawet wi臋藕niowi szarego, wi臋ziennego stroju. Roger otrzyma艂 do dyspozycji sw贸j baga偶, kt贸ry odebrano mu wcze艣niej na lotnisku w Genewie, i dzi臋ki temu m贸g艂 ubiera膰 si臋 tak, jak chcia艂. By艂o tak偶e jasne, 偶e wi臋zienny wikt nie jest odpowiednim po偶ywieniem dla tak wyj膮tkowego wi臋藕nia. Trzy razy dziennie stra偶nik przynosi艂 z pobliskiej restauracji 鈥濫xcelsior鈥 dania wybrane przez Bernarda Rogera z eleganckiej karty, dostarczonej przez w艂a艣ciciela lokalu.

Tak by艂o przez pierwsze dwa tygodnie, p贸藕niej, zupe艂nie niespodziewanie, zakomunikowano wi臋藕niowi, 偶e ma widzenie. Zaskoczony zszed艂 do rozm贸wnicy, spodziewaj膮c si臋 ujrze膰 po drugiej stronie siatki, dziel膮cej rozmawiaj膮cych, Paula Pr茅v么ta. Ku ogromnemu zdziwieniu i jeszcze wi臋kszej rado艣ci spotka艂 tam jednak Jean-Paula, kt贸ry wbrew jego zaleceniom nie wyjecha艂 do Ameryki Po艂udniowej.

Trzy miesi膮ce, na jakie s膮d skaza艂 Rogera, min臋艂y nie wiadomo kiedy i wreszcie nadszed艂 dzie艅 wolno艣ci. Nie mo偶na powiedzie膰, aby Roger, op艂ywaj膮cy w dostatki i przyjemno艣ci, a przede wszystkim bezpieczny i ukryty przed oczami Pr茅v么ta, oczekiwa艂 go z ut臋sknieniem. Jean-Paul okaza艂 si臋 rzetelnym i sprytnym wykonawc膮 polece艅 swego szefa i przyjaciela, i kiedy opuszczali mury wi臋zienia, byli dobrze zabezpieczeni na przysz艂o艣膰. Roger by艂 pewien, 偶e Szwajcarzy nie wydadz膮 go w r臋ce Francuz贸w, ale raczej zdecyduj膮 si臋 na ekstradycj臋 do USA, zreszt膮 mia艂 zamiar odpowiednio skierowanymi pieni臋dzmi pom贸c im w podj臋ciu decyzji. W Stanach oczekiwa艂 go co prawda s膮d, ale oczekiwa艂a go tak偶e Firma, a ta nie pozwoli mu zrobi膰 krzywdy. Wierzy艂, 偶e albo Peter P. Stanford wycofa oskar偶enie, albo wyrok b臋dzie symboliczny i najwy偶ej sp臋dzi kilka miesi臋cy w r贸wnie przyjemnym otoczeniu jak w Szwajcarii. Na razie musia艂 tu pozosta膰, ale na to by艂 przygotowany. Jean-Paul kupi艂 na jego polecenie niewielk膮 will臋 w okolicach Genewy i mieli zamiar spokojnie zaczeka膰 tam na ostateczne wyja艣nienie sytuacji. Naczelnik wi臋zienia serdecznie po偶egna艂 opuszczaj膮cego jego zak艂ad wi臋藕nia i by艂 na tyle uprzejmy, 偶e odprowadzi艂 go do samochodu. Jean-Paul zasiad艂 za kierownic膮, a Roger protekcjonalnym gestem pomacha艂 naczelnikowi na po偶egnanie. Zawarcza艂 silnik i samoch贸d ruszy艂. Zaledwie jednak wyjechali na autostrad臋 wiod膮c膮 w kierunku Genewy, pod mask膮 co艣 g艂o艣no hukn臋艂o, silnik przerwa艂, po czym zakrztusi艂 si臋 i zamilk艂. Si艂膮 rozp臋du zjechali na pobocze i wysiedli.

Mo偶e pom贸c? 鈥 us艂yszeli g艂os z szosy.

Gdyby pan by艂 tak mi艂y 鈥 odpowiedzia艂 Roger i wysadzi艂 g艂ow臋 spod maski.

Chcia艂 co艣 krzykn膮膰, lecz nagle ziemia uciek艂a mu spod n贸g, a wok贸艂 zapanowa艂a ciemno艣膰. Ostatni obraz, jaki utrwali艂 mu si臋 pod powiekami, to wymierzona w niego lufa colta i u艣miechni臋ta z艂o艣liwie twarz. Zna艂 j膮 a偶 nazbyt dobrze.



* * *

Granica pozosta艂a daleko w tyle i dwa czarne citroeny p臋dzi艂y w kierunku Dijon. Szwajcarscy celnicy pobie偶nie obejrzeli dokumenty kierowc贸w, a ju偶 do g艂owy im nie przysz艂o sprawdza膰 zawarto艣膰 baga偶nik贸w. Francuzi na widok policyjnej legitymacji tylko machn臋li r臋kami i w ten spos贸b dwa bli藕niaczo do siebie podobne auta znalaz艂y si臋 na terytorium Francji. Pierwszy prowadzi艂 Pr茅v么t, drugi John Lee. W baga偶niku pierwszego le偶a艂 zwi膮zany Bernard Roger, w baga偶niku drugiego 鈥 Jean-Paul. Pr茅v么t mia艂 pierwotnie zamiar rozwi膮za膰 ich po przebyciu granicy i wsadzi膰 do jednego samochodu, w ko艅cu jednak uzna艂, 偶e jest to niepotrzebne ryzyko, i zaaplikowawszy im 艣rodek nasenny pozostawi艂 ich w baga偶nikach.

Poligny 15鈥 鈥 przeczyta艂 na tablicy Lee i w my艣lach zobaczy艂 ca艂膮 czekaj膮c膮 ich jeszcze drog臋. Poligny, potem Dole i wjazd na autostrad臋, kt贸ra mia艂a zawie艣膰 ich do Pary偶a. Lee tak si臋 zamy艣li艂, 偶e nawet nie zauwa偶y艂, jak z jego samochodem zr贸wna艂a si臋 ogromna ci臋偶ar贸wka. S艂ysz膮c jej huk, odwr贸ci艂 g艂ow臋 i zobaczy艂 tu偶 przy swojej twarzy ogromne, kr臋c膮ce si臋 z zawrotn膮 szybko艣ci膮 ko艂o. Odruchowo szarpn膮艂 kierownic臋 i pod prawymi ko艂ami zaszele艣ci艂 偶wir pobocza.

Wariat鈥 鈥 pomy艣la艂 i nacisn膮艂 peda艂 hamulca, widz膮c, 偶e ci臋偶ar贸wka wpycha si臋 na si艂臋 mi臋dzy niego i Pr茅v么ta. Lee jeszcze mocniej nacisn膮艂 hamulec i ci臋偶ar贸wka w ostatniej chwili usun臋艂a si臋 z drogi, rozdzielaj膮c sw膮 pot臋偶n膮 mas膮 dwa citroeny. Ty艂 ci臋偶ar贸wki przelatywa艂 z jednej strony drogi na drug膮, a偶 w ko艅cu podskoczy艂 w g贸r臋, tylne ko艂a szurn臋艂y po poboczu, unosz膮c ob艂ok kurzu, i samoch贸d zatrzyma艂 si臋 blokuj膮c szos臋.

Lee wolno podjecha艂 do unieruchomionej ci臋偶ar贸wki i ju偶 mia艂 wysi膮艣膰, gdy dolatuj膮cy z ty艂u szum kaza艂 mu si臋 zatrzyma膰. We wstecznym lusterku zobaczy艂 mask臋 r贸wnie wielkiego wozu, kt贸ry zablokowa艂 go od ty艂u, staj膮c tu偶 za jego zderzakiem. Dopiero w tym momencie zrozumia艂. Wyszarpuj膮c colta otworzy艂 drzwi. Ale by艂o ju偶 za p贸藕no.

Pr茅v么t przeczu艂 niebezpiecze艅stwo o wiele wcze艣niej. Gdy tylko zobaczy艂 we wstecznym lusterku gro藕ne manewry wykonywane przez kierowc臋 ci臋偶ar贸wki, zrozumia艂, 偶e wpadli w pu艂apk臋. Niewiele m贸g艂 jednak zdzia艂a膰, gdy偶 wypadki nast臋powa艂y po sobie z b艂yskawiczn膮 szybko艣ci膮. Wiedzia艂, 偶e w baga偶niku ma Rogera i 偶e to jest najwa偶niejsze. Rozs膮dek nakazywa艂 doci艣ni臋cie gazu i jak najszybsze wydostanie si臋 na autostrad臋, na kt贸rej mo偶liwo艣膰 zasadzki by艂a du偶o mniejsza.

Tak nakazywa艂 rozs膮dek, ale Pr茅v么t nie m贸g艂 zostawi膰 przyjaciela bez pomocy. Zahamowa艂 ostro i z pistoletem w r臋ce wyskoczy艂 z samochodu, kieruj膮c si臋 ku rozkraczonej na szosie ci臋偶ar贸wce. Zza niej us艂ysza艂 seri臋 pistoletu maszynowego i brz臋k t艂uczonego szk艂a. Nie widzia艂 nikogo. Chc膮c zwr贸ci膰 na siebie uwag臋 wystrzeli艂 w kierunku ci臋偶ar贸wki, ale w tym momencie poczu艂 ostre, bolesne uderzenie w prawe rami臋, bro艅 wypad艂a mu z r臋ki, a on sam upad艂 na asfalt, trac膮c ca艂kowicie 艣wiadomo艣膰.

Gdy po jakim艣 czasie j膮 odzyska艂 i z trudem podni贸s艂 g艂ow臋, zobaczy艂 przy swoim samochodzie kilku uzbrojonych m臋偶czyzn rozmawiaj膮cych z wydobytym ju偶 z baga偶nika Rogerem.

Szybciej, Cortez, szybciej, nie mo偶emy bez ko艅ca blokowa膰 tej szosy, w ko艅cu kto艣 tu przyjedzie! 鈥 pop臋dza艂 Rogera jeden z m臋偶czyzn.

Jeszcze chwil臋 鈥 wybe艂kota艂 Roger, nie ca艂kiem uwolniony spod dzia艂ania 艣rodka nasennego. 鈥 Dajcie mi colta 鈥 wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i gdy podano mu bro艅, na chwiejnych nogach podszed艂 do le偶膮cego wci膮偶 na szosie Pr茅v么ta. 鈥 To ju偶 koniec, komisarzu 鈥 s艂owa wypowiada艂 z trudem. 鈥 Teraz to ju偶 naprawd臋 koniec.

Trudno 鈥 Pr茅v么t spokojnie patrzy艂 w nieprzytomne oczy Rogera i k膮tem oka obserwowa艂 jego d艂o艅 z coltem.

Szybciej! 鈥 us艂ysza艂 g艂os stoj膮cych z ty艂u m臋偶czyzn.

Nie spr贸buje mnie pan powstrzyma膰? 鈥 spyta艂 Roger, z trudem utrzymuj膮c na wysoko艣ci oczu r臋k臋 z wymierzonym w Pr茅v么ta coltem.

Owszem, spr贸buj臋 鈥 warkn膮艂 komisarz i gwa艂townie poderwa艂 si臋 w g贸r臋.

Prawe rami臋 z tkwi膮cym w nim pociskiem odm贸wi艂o jednak pos艂usze艅stwa i Pr茅v么t opad艂 na szos臋, przygwo偶d偶ony do niej kul膮 wystrzelon膮 przez Rogera. Bernard jeszcze raz poci膮gn膮艂 za spust, ale magazynek by艂 ju偶 pusty.

Zmywamy si臋! Kto艣 jedzie! 鈥 m臋偶czy藕ni si艂膮 odci膮gn臋li Rogera od cia艂a Pr茅v么ta i wepchn臋li do samochodu, w kt贸rym le偶a艂 ju偶 nieprzytomny Jean-Paul.

Czerwony peugeot i czarny citroen Pr茅v么ta odjecha艂y z piskiem opon, pozostawiaj膮c za sob膮 blokuj膮ce szos臋 ci臋偶ar贸wki, drugiego citroena, pozbawionego seri膮 pistoletu maszynowego szyb, i dwa obficie krwawi膮ce cia艂a.



* * *

S臋dzia Berton nie okaza艂 zdziwienia, gdy w gabinecie Jacquesa Baudina spotka艂 Henri Chevaliera.

Chevalier na widok s臋dziego zdusi艂 nie dopalone cygaro i u艣miechn膮艂 si臋 szeroko. Berton intensywnie my艣la艂, po co minister go tu wezwa艂 i co tu robi Chevalier, ale obaj nie dali mu czasu na d艂ugie dociekania.

Panie s臋dzio 鈥 zacz膮艂 minister 鈥 jak wygl膮da sprawa naszego niesfornego marszanda?

Berton doskonale wiedzia艂, o kogo chodzi, ale ton ministra i u偶yte sformu艂owania tak go uderzy艂y, 偶e uda艂 niezrozumienie.

Przepraszam, o kogo panu chodzi, panie ministrze?

Hm, no tak 鈥 speszy艂 si臋 Baudin. 鈥 Chyba rzeczywi艣cie nie wyrazi艂em si臋 zbyt jasno.

Owszem, wyrazi艂 si臋 pan wystarczaj膮co jasno. Ale nazywanie niesfornym marszandem kogo艣, kto oszuka艂 p贸艂 艣wiata, narazi艂 Francj臋 na tak膮 ha艅b臋 i na dodatek zostawia za sob膮 same trupy... Pan wybaczy.

Baudin i Chevalier spojrzeli na siebie znacz膮co.

Nie spierajmy si臋 o s艂owa 鈥 艂agodzi艂 grubas. 鈥 Rzeczywi艣cie, sformu艂owanie, jakiego u偶y艂 pan minister, nie by艂o najszcz臋艣liwsze, ale wszyscy wiemy, o kogo chodzi.

A zatem, panie s臋dzio... 鈥 Baudin patrzy艂 wyczekuj膮co na Bertona.

A zatem 鈥 s臋dzia swoim zwyczajem szykowa艂 si臋 do wyk艂adu 鈥 sprawa wygl膮da nast臋puj膮co. Lista przest臋pstw Rogera jest nam doskonale znana. Dochodzi do niej nowe, dokonane w okolicach Poligny.

No, to jeszcze nie jest takie pewne. Nie mamy dowod贸w, 偶e on bra艂 w tym udzia艂 鈥 Baudin umoczy艂 wargi w koniaku.

Jestem pewien, 偶e ta masakra to jego sprawka.

Pa艅skie przekonanie to jeszcze za ma艂o 鈥 wtr膮ci艂 si臋 Chevalier.

My艣l臋, panie ministrze 鈥 Berton zignorowa艂 uwag臋 grubasa 鈥 偶e kiedy...

No dobrze ju偶, sko艅czmy z tym 鈥 przerwa艂 Bau-din. 鈥 Prosz臋 mi raczej powiedzie膰, w jaki spos贸b Roger dosta艂 si臋 do Francji?

Jak twierdzi, zosta艂 porwany wraz ze swym... kochankiem 鈥 na twarzy Bertona pojawi艂 si臋 ironiczny grymas. 鈥 Nie potrafi jednak opisa膰 porywaczy, nie wie, jakim samochodem go wieziono, i w og贸le nie wie nic, co mog艂oby u艂atwi膰 nam uj臋cie rzekomych kidnaper贸w.

Porwali go i co?

Berton skrzywi艂 si臋. Nie lubi艂, kiedy mu przerywano, zw艂aszcza 偶e robi艂 to Chevalier, kt贸rego obecno艣ci przy tej rozmowie wci膮偶 nie m贸g艂 zrozumie膰.

Jak twierdzi, wypu艣cili go w okolicach Pary偶a wraz z tym... drugim i piechot膮 dotarli do miasta. W tej chwili Roger przebywa w prywatnej klinice psychiatrycznej, gdzie leczy rozstr贸j nerwowy, jakiego nabawi艂 si臋 po prze偶yciach ostatnich miesi臋cy 鈥 w g艂osie Bertona by艂a jawna drwina.

Co b臋dzie, kiedy opu艣ci klinik臋?

Berton na chwil臋 zaniem贸wi艂. Minister sprawiedliwo艣ci pyta, co b臋dzie, gdy przest臋pca wpadnie wreszcie w r臋ce w艂adz?

Jak to co? Wytoczymy mu proces i zostanie skazany.

Za co? 鈥 spok贸j, z jakim Chevalier zada艂 to idiotyczne pytanie, o ma艂o nie przyprawi艂 Bertona o szok.

Pan si臋 pyta za co?! To wprost nieprawdopodobne! Za fa艂szerstwo wszechczas贸w, za podpalenie Galerie Dauphine, za zabicie stra偶nika...

Jak pan mu to udowodni? Nie ma 艣wiadk贸w.

Mam pisemne zeznanie Pr茅v么ta i tego Amerykanina. Wreszcie masakra pod Poligny.

Tu zupe艂nie nie ma pan dowod贸w.

Ale b臋d臋 je mia艂! 鈥 powiedzia艂 twardo Berton i spojrza艂 grubasowi prosto w oczy. Chevalier spu艣ci艂 wzrok, szukaj膮c czego艣 uparcie w fili偶ance z kaw膮.

Wie pan r贸wnie dobrze jak ja, 偶e Bernard Roger nie jest obywatelem francuskim, a w艂a艣ciwie 鈥 poprawi艂 si臋 Baudin 鈥 nie tylko francuskim.

Bernard Roger jest obywatelem francuskim! 鈥 Berton przeni贸s艂 wzrok na ministra, ale ten tak偶e nie patrzy艂 mu w oczy.

W艂adze ameryka艅skie s膮 innego zdania.

A c贸偶 obchodz膮 nas ameryka艅skie w艂adze?! Bernard Roger jest obywatelem Republiki Francuskiej, znajduje si臋 na terytorium Francji i b臋dzie s膮dzony przez francuski s膮d! 鈥 Berton wsta艂, uznaj膮c, 偶e rozmowa jest sko艅czona.

No c贸偶, panie s臋dzio 鈥 Baudin tak偶e wsta艂 i zacz膮艂 przechadza膰 si臋 po gabinecie. 鈥 To wszystko nie jest takie proste, jak nam pan tu przedstawi艂. Jest wiele okoliczno艣ci, kt贸re...

Czy mo偶e mi pan powiedzie膰 jasno i otwarcie, o co tutaj w艂a艣ciwie chodzi? 鈥 wybuchn膮艂 Berton.

Panie s臋dzio 鈥 Baudin stan膮艂 przed Bertonem, ale wci膮偶 patrzy艂 gdzie艣 obok, starannie unikaj膮c jego wzroku. 鈥 Prosz臋 prowadzi膰 t臋 spraw臋 dalej, ale niech pan si臋 nie spieszy... Wszystko musi zosta膰 starannie przeanalizowane i wyja艣nione, ka偶da pochopna decyzja mo偶e tylko zaszkodzi膰 sprawie. Prosz臋 nie udziela膰 偶adnych informacji prasie i wszystkie poczynania konsultowa膰 bezpo艣rednio ze mn膮. To chyba wszystko...

Prosz臋 mi powiedzie膰, panie ministrze, czy Bernard Roger ma by膰 s膮dzony, czy mo偶e...

呕egnam, panie s臋dzio.



* * *

Pierwsze, co zobaczy艂 po przebudzeniu, to by艂y wpatrzone w niego oczy Catherine. Spr贸bowa艂 si臋 u艣miechn膮膰.

Cze艣膰 鈥 szepn膮艂 wysuszonymi wargami.

Cze艣膰, Paul 鈥 Catherine delikatnie 艣cisn臋艂a jego zdrow膮 r臋k臋.

Pr茅v么t zn贸w przymkn膮艂 powieki, ale twarz dziewczyny nie znikn臋艂a.

Jak si臋 czujesz? 鈥 spyta艂a troskliwie.

W艂a艣ciwie to sam jeszcze nie wiem.

Rany komisarza okaza艂y si臋 mniej gro藕ne, ni偶 mo偶na by艂o przypuszcza膰. Pierwsza kula trafi艂a w prawe rami臋, ale wydobyto j膮 bez k艂opotu i komplikacji. Druga wymierzona by艂a w serce lecz Roger, pozostaj膮cy pod wp艂ywem narkotyk贸w, spud艂owa艂 i pocisk przeszed艂 bokiem. Serce i p艂uca by艂y nie uszkodzone. Pr茅v么t krwawi艂 obficie, ale mia艂 szcz臋艣cie. Kierowca, kt贸ry o ma艂y w艂os nie wpakowa艂 si臋 na szalej膮c膮 ci臋偶ar贸wk臋, obserwowa艂 we wstecznym lusterku jej dalsze wyczyny i po kilkuset metrach zdecydowa艂 si臋 zawr贸ci膰 i sprawdzi膰, co si臋 dzieje na szosie.

On te偶 mia艂 szcz臋艣cie. Zawracaj膮c, ugrz膮z艂 w mi臋kkim poboczu i par臋 minut zabra艂o mu wyprowadzenie samochodu na asfalt. Gdyby przyjecha艂 p贸艂 minuty wcze艣niej, sam potrzebowa艂by pomocy, bo mordercy nie pozostawiliby 偶ywego 艣wiadka.

Co z Johnem? 鈥 spyta艂 Pr茅v么t, nie maj膮c jednak z艂udze艅, jaka b臋dzie odpowied藕.

U艣miech znikn膮艂 z twarzy dziewczyny.

Przykro mi Paul... John nie 偶yje.

Do pokoju wszed艂 Pierre Fargues w towarzystwie lekarza.

O, widz臋, 偶e wreszcie jeste艣 z nami! 鈥 krzykn膮艂 rado艣nie.

Tak, zdaje si臋, 偶e wsta艂em z grobu.

I to jakby podw贸jnie. Teraz ju偶 chyba nie powiesz, 偶e twoja 艣mier膰 to wybieg?

Widz臋, 偶e nie mo偶esz mi tego darowa膰, Pierre. Ju偶 kiedy艣 m贸wi艂em... 鈥 Pr茅v么t usi艂owa艂 przerwa膰 Farguesowi, ale ten nie da艂 si臋 zbi膰 z tropu.

Tak, tak, oczywi艣cie, pan komisarz dba艂 o moje bezpiecze艅stwo i postanowi艂, 偶e b臋dzie lepiej, je艣li uwierz臋 w jego 艣mier膰. Tylko ta pani zna艂a prawd臋. Ale to 艣wietna aktorka. Nikt, ani dziennikarze, ani wrogowie, ani przyjaciele komisarza nie domy艣lili si臋 niczego.

No, ty si臋 domy艣li艂e艣.

Przecie偶 tego chcia艂e艣.

Liczy艂em na to, 偶e si臋 domy艣lisz... John... 鈥 Pr茅v么t przerwa艂 wypowiedziawszy imi臋 przyjaciela. Zapad艂a cisza, wszyscy rozumieli, jaki b贸l sprawi艂a komisarzowi 艣mier膰 Amerykanina. 鈥 On dobrze gra艂 swoj膮 rol臋 鈥 podj膮艂 po chwili Pr茅v么t.

No dobra, Paul. Dajmy temu spok贸j. Najwa偶niejsze, 偶e wszystko si臋 sko艅czy艂o.

Sko艅czy艂o? Nic si臋 nie sko艅czy艂o, Pierre! Dop贸ki mordercy Johna chodz膮 na wolno艣ci, nic si臋 nie sko艅czy艂o!

Paul, czy nie uwa偶asz, 偶e ju偶 wystarczy? 鈥 zawo艂a艂a Catherine.

Przykro mi 鈥 Pr茅v么t dotkn膮艂 jej twarzy zdrow膮 r臋k膮. 鈥 Ale ty znasz mnie najlepiej i wiesz, 偶e nie mog臋 inaczej. 鈥 Panie doktorze 鈥 Pr茅v么t zwr贸ci艂 si臋 ku stoj膮cemu z boku lekarzowi 鈥 kiedy b臋d臋 m贸g艂 st膮d wyj艣膰?



* * *

Roger mia艂 wra偶enie, 偶e zobaczy艂 ducha. Przymkn膮艂 oczy, ale gdy je zn贸w otworzy艂, duch nie znikn膮艂. Przed nim sta艂 Paul Pr茅v么t z r臋k膮 na temblaku. Za komisarzem widoczny by艂 w贸z policyjny, w kt贸rym siedzia艂o dw贸ch policjant贸w, uwa偶nie obserwuj膮cych ka偶dy ruch opuszczaj膮cego klinik臋 pacjenta.

Szpital, a w艂a艣ciwie sanatorium dla nerwowo chorych mie艣ci艂o si臋 w okolicach Rambouillet, w przepi臋knym lesie, teraz jesieni膮 zabarwionym na wszystkie odcienie czerwieni, br膮zu i 偶贸艂ci. Sentymentalne jesienne s艂o艅ce wydobywa艂o barwy i podkre艣la艂o ich urod臋. Ten las, ta pogoda, to s艂o艅ce stworzone by艂y dla zakochanych i szcz臋艣liwych par, a nie dla dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy oto stali przed sob膮 i mierzyli si臋 czujnymi spojrzeniami.

Roger sp臋dzi艂 kilka tygodni w klinice, pilnie nas艂uchuj膮c wie艣ci ze 艣wiata. Wiedzia艂, 偶e jego pobyt tutaj nie mo偶e ci膮gn膮膰 si臋 w niesko艅czono艣膰, ale czeka艂 najodpowiedniejszego momentu. Sowicie op艂acany lekarz z uporem stwierdza艂 brak poprawy w stanie pacjenta i konieczno艣膰 pozostania pod opiek膮 specjalist贸w.

Pozostaj膮cy poza klinik膮 Jean-Paul szczeg贸艂owo informowa艂 przyjaciela o tym, co dzieje si臋 w jego sprawie, Bernard wierzy艂, 偶e naciskanym przez CIA w艂adzom ameryka艅skim uda si臋 przekona膰 Francuz贸w, i偶 jest on obywatelem Stan贸w Zjednoczonych i powinien zosta膰 tam odes艂any jak najszybciej. Nie by艂o to jednak takie proste. Molestowane jednocze艣nie przez Amerykan贸w i Japo艅czyk贸w, a tak偶e atakowane przez w艂asn膮 pras臋 W艂adze francuskie nie mog艂y podj膮膰 decyzji. Prasie nie udzielano 偶adnych informacji o sprawie Rogera, ale od czasu do czasu jaki艣 sprytny dziennikarz wyci膮ga艂 nie wiadomo sk膮d informacje i sprzedawa艂 je z odpowiednim komentarzem. Nie pr贸偶nowa艂a tak偶e prasa innych kraj贸w. Japo艅ska wprost szala艂a. Japo艅czycy w 偶aden spos贸b nie mogli zrozumie膰 dziwacznego zachowania w艂adz francuskich. Do akcji w艂膮czy艂y si臋 tak偶e dwa najpot臋偶niejsze dzienniki ameryka艅skie. 鈥濶ew York Times鈥 i 鈥濿ashington Post鈥 wprost prze艣ciga艂y si臋 w dostarczaniu swoim czytelnikom sensacyjnych informacji z 偶ycia Bernarda Rogera. Oczywi艣cie odgrzebano spraw臋 Talbota i w臋gierskiego tancerza, nie wiadomo sk膮d wyp艂yn臋艂a afera kongijska i jeszcze par臋 innych wyczyn贸w by艂ego baletmistrza i marszanda.

Ameryka艅scy dziennikarze nie s艂abiej od swych japo艅skich koleg贸w atakowali francuski wymiar sprawiedliwo艣ci, oskar偶aj膮c go o pob艂a偶anie oszustowi i mordercy.

Te wszystkie naciski powodowa艂y, 偶e dla Francuz贸w decyzja w sprawie Rogera stawa艂a si臋 z dnia na dzie艅 trudniejsza. On za艣 spokojnie czeka艂, wiedz膮c o wszystkim. Jako艣 nikomu nie przysz艂o do g艂owy poinformowa膰 go, 偶e Paul Pr茅v么t 偶yje. S臋dzia Berton zadba艂, aby masakry pod Poligny nie wi膮zano ze spraw膮 marszanda, co by艂o tak偶e na r臋k臋 ministrowi. Cho膰 ka偶dy z nich dzia艂a艂 z innych powod贸w, w tym wypadku byli zgodni. Oficjalny komunikat g艂osi艂, 偶e pod Poligny dosz艂o do katastrofy dw贸ch ci臋偶ar贸wek i jednego samochodu osobowego, w kt贸rej 艣mier膰 ponie艣li dwaj nie zidentyfikowani m臋偶czy藕ni. Poniewa偶 wypadek drogowy nie wydawa艂 si臋 spraw膮 tajemnicz膮 ani sensacyjn膮, szybko o nim zapomniano i tylko cz艂owiek, kt贸ry uratowa艂 Pr茅v么towi 偶ycie, nic nie m贸g艂 zrozumie膰, ale maj膮c wci膮偶 przed oczami cia艂a le偶膮ce w ka艂u偶ach krwi, wola艂 milcze膰.

Roger uzna艂 ten komunikat za efekt dzia艂alno艣ci swych przyjaci贸艂, kt贸rzy chcieli ukry膰 przed 艣wiatem jego zwi膮zek z t膮 spraw膮, i teraz, kiedy zobaczy艂 Pr茅v么ta 偶ywego, nie wierzy艂 w艂asnym oczom. Sytuacja gwa艂townie si臋 pogorszy艂a. Tylko on m贸g艂 oskar偶y膰 go o spowodowanie 艣mierci Amerykanina i usi艂owanie zab贸jstwa francuskiego policjanta.

Cholerni idioci 鈥 pomy艣la艂 ponuro Roger. 鈥 Przeoczy膰 tak膮 spraw臋! Ale jak to si臋 mog艂o sta膰, przecie偶 strzela艂em z odleg艂o艣ci nieca艂ych dw贸ch metr贸w...鈥

Owszem, ale niezbyt celnie 鈥 Pr茅v么t czyta艂 w jego my艣lach.

To niemo偶liwe...

A jednak 鈥 na twarzy Pr茅v么ta nie by艂o 艣ladu u艣miechu. 鈥 Teraz to ju偶 chyba koniec, Roger.

Nie rozumiem.

Jest pan aresztowany.

Aresz... Czy pan oszala艂, komisarzu?! 鈥 krzykn膮艂 Roger.

Nie 鈥 Pr茅v么t zachowywa艂 kamienny spok贸j. 鈥 Prosz臋, oto nakaz 鈥 poda艂 mu dokument.

Roger rzuci艂 okiem na podpis. Nakaz podpisa艂 s臋dzia Berton.

Co jest, do cholery! Przecie偶 Berton mia艂 by膰 odsuni臋ty od sprawy, a przynajmniej dobrze pilnowany przez Baudina. Znowu co艣 spieprzyli鈥.

Zwr贸ci艂 komisarzowi nakaz i uwa偶nie przyjrza艂 si臋 jego twarzy.

Czy nie wydaje si臋 panu, drogi Pr茅v么t, 偶e mogliby艣my doj艣膰 jako艣 do porozumienia? 鈥 zacz膮艂 bez przekonania.

Nie rozumiem 鈥 powiedzia艂 Pr茅v么t, a w Bernardzie zrodzi艂a si臋 iskierka nadziei.

Pan mnie wypu艣ci, powie, 偶e kiedy przyjecha艂 pan do kliniki, ju偶 mnie tu nie by艂o. Ja wyjad臋 jeszcze dzi艣 z Francji, ale przedtem oczywi艣cie sowicie pana wynagrodz臋.

Czy przywr贸ci pan 偶ycie Johnowi Lee? 鈥 Pr茅v么t przygl膮da艂 mu si臋 ponuro.

Roger u艣miechn膮艂 si臋 krzywo.

W takim razie 鈥 Pr茅v么t nachyli艂 mu si臋 do ucha 鈥 przesta艅 pieprzy膰! Jeste艣 oszustem, z艂odziejem, a przede wszystkim morderc膮 i za to znajdziesz si臋 za kratkami, i to na wiele lat. Obiecuj臋 ci to!

Roger poblad艂 i poczu艂, jak po czole p艂ynie mu zimna kropla potu. Szybko opanowa艂 si臋 jednak i spojrza艂 bezczelnie na Pr茅v么ta.

Nie b膮d藕 taki pewien... 鈥 nie zd膮偶y艂 doko艅czy膰. Pr茅v么t wykona艂 gwa艂towny ruch kolanem i piek膮cy b贸l w j膮drach zmusi艂 Rogera do zgi臋cia si臋 w p贸艂. Kr贸tki cios lewej r臋ki i marszand le偶a艂 na ziemi rozci膮gni臋ty jak d艂ugi.

Dwaj policjanci wysiedli z samochodu i wrzucili Rogera na tylne siedzenie.

Tym razem oby艂o si臋 bez k艂opot贸w i mniej wi臋cej po pi臋tnastu minutach jazdy policyjny samoch贸d dotar艂 do wi臋zienia.

Tu偶 przed bram膮, nie wiadomo sk膮d, pojawi艂 si臋 czarny citroen, kt贸ry z piskiem opon zablokowa艂 im wjazd. Pr茅v么t wyrwa艂 rewolwer z futera艂u, czym spowodowa艂 pop艂och obu siedz膮cych z nim policjant贸w, bo z citroena wyskoczy艂 s臋dzia Clement Vaillard. Pr茅v么t spojrza艂 na przera偶one twarze policjant贸w, w milczeniu schowa艂 colta i wysiad艂 z samochodu.

Dzie艅 dobry, komisarzu 鈥 Vaillard u艣miechn膮艂 si臋 przyja藕nie.

Dzie艅 dobry 鈥 mrukn膮艂 Pr茅v么t, przyjmuj膮c wyczekuj膮c膮 postaw臋.

Czy przywi贸z艂 pan Rogera? 鈥 z twarzy Vaillarda wci膮偶 nie znika艂 promienny u艣miech.

Tak i w艂a艣nie mam zamiar zamkn膮膰 go w tym wi臋zieniu 鈥 Pr茅v么t min膮艂 go i ruszy艂 ku bramie.

Prosz臋 si臋 tak nie spieszy膰 鈥 us艂ysza艂 za plecami. 鈥 Teraz ja przejmuj臋 wi臋藕nia.

Pr茅v么t odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie.

Co to znaczy?

Dok艂adnie to, co powiedzia艂em.

Mam przy sobie podpisany przez s臋dziego Bertona nakaz aresztowania Bernarda Rogera i przetransportowania go do wi臋zienia. Czy偶by mia艂 pan zamiar mi w tym przeszkodzi膰?

Tak 鈥 Vaillard przesta艂 si臋 u艣miecha膰 i si臋gn膮艂 do wewn臋trznej kieszeni marynarki. 鈥 Oto dokument podpisany przez ministra sprawiedliwo艣ci i prefekta policji, na mocy kt贸rego jest pan obowi膮zany przekaza膰 mi Bernarda Rogera. Zosta艂 pan wy艂膮czony ze 艣ledztwa. To tak偶e jest tu napisane.

Pr茅v么t si臋gn膮艂 po papier i na w艂asne oczy przekona艂 si臋, 偶e Vaillard m贸wi艂 prawd臋.

Na to czeka艂em 鈥 mrukn膮艂.

S艂ucham? 鈥 tamten przygl膮da艂 mu si臋 ciekawie.

I procesu te偶 pewnie nie b臋dzie, co? 鈥 Pr茅v么t patrzy艂 szyderczo na Vaillarda.

No wie pan 鈥 s臋dzia by艂 szczerze oburzony 鈥 sk膮d takie przypuszczenie?! Oczywi艣cie, 偶e b臋dzie, ale zdecydowali艣my, 偶e Roger mo偶e odpowiada膰 z wolnej stopy.

Zdecydowali艣my? A co ty tu mia艂e艣 do decydowania? Ju偶 ja dobrze wiem, kto o tym zdecydowa艂鈥 鈥 pomy艣la艂 Pr茅v么t, g艂o艣no za艣 powiedzia艂:

A zatem prosz臋, niech pan go zabiera. Vaillard zbli偶y艂 si臋 do samochodu i widz膮c, 偶e stoj膮cy obok policjanci nie maj膮 zamiaru mu pom贸c, sam uchyli艂 drzwi.

Panie Roger, nazywam si臋 Vaillard. Pan pozwoli ze mn膮.

Roger pr贸bowa艂 wystawi膰 nog臋 z samochodu, ale nag艂y atak b贸lu unieruchomi艂 go i jego twarz wykrzywi艂 grymas.

Co panu jest? Czy co艣 si臋 panu sta艂o? 鈥 Vaillard bezskutecznie usi艂owa艂 wyci膮gn膮膰 z samochodu Rogera.

Panie komisarzu! Co si臋 sta艂o wi臋藕niowi?... 鈥 Vaillard dopad艂 Pr茅v么ta i szarpn膮艂 go za r臋kaw.

Pana Rogera bol膮 jaja, i to wszystko 鈥 wycedzi艂 Pr茅v么t, a obaj policjanci rykn臋li gromkim 艣miechem.

Pan znowu zaczyna... Pr茅v么t! To nie ujdzie panu... 鈥 zaperzy艂 si臋 Vaillard.

Roger wydoby艂 si臋 wreszcie z samochodu i zgi臋ty w p贸艂, podtrzymywany przez Vaillarda, zmierza艂 w kierunku citroena.

A jednak to jeszcze nie koniec, Pr茅v么t 鈥 sykn膮艂 mijaj膮c komisarza.

Mam nadziej臋, Roger... Mam nadziej臋 鈥 r贸wnie cicho odpar艂 Pr茅v么t i nie ruszy艂 si臋 z miejsca, dop贸ki Roger nie znalaz艂 si臋 we wn臋trzu samochodu.

I co teraz, komisarzu? 鈥 spyta艂 jeden z policjant贸w.

Nic 鈥 Pr茅v么t wpatrywa艂 si臋 uparcie w ty艂 odje偶d偶aj膮cego samochodu. 鈥 Wracajcie do komisariatu.

Policjanci ze zdziwieniem w oczach przygl膮dali si臋, jak komisarz Paul Pr茅v么t, wolno odmierzaj膮c kroki, ruszy艂 przed siebie alej膮, kt贸r膮 przed chwil膮 odjecha艂 jego najwi臋kszy, zn贸w wygrany przeciwnik.



* * *

Witam, panie komisarzu, spodziewa艂em si臋, 偶e pan nas odwiedzi 鈥 Baudin wita艂 Pr茅v么ta niczym go艣cia, kt贸rego oczekiwa艂 od dawna i wci膮偶 nie traci艂 nadziei na spotkanie.

Ale w jego g艂osie by艂o tyle 藕le skrywanego fa艂szu i ob艂udy, 偶e komisarz a偶 si臋 wzdrygn膮艂 podaj膮c mu r臋k臋. Nie zdziwi艂 si臋, gdy w g艂臋bi gabinetu Baudina dostrzeg艂 posta膰 Jeana Chitaux, ministra spraw wewn臋trznych.

Dw贸ch ministr贸w na jednego policjanta鈥 鈥 pomy艣la艂, odpowiadaj膮c przecz膮cym ruchem g艂owy na pytanie Emila, czy chcia艂by si臋 czego艣 napi膰.

Mo偶e jednak 鈥 zach臋ca艂 Baudin, ale nie widz膮c reakcji komisarza odes艂a艂 sekretarza pospiesznym gestem.

Gdy drzwi si臋 zamkn臋艂y, trzej m臋偶czy藕ni usiedli wok贸艂 ma艂ego stolika, mierz膮c si臋 nawzajem wzrokiem. Baudin i Chitaux oczekiwali wybuchu w艣ciek艂o艣ci, serii zarzut贸w i oskar偶e艅, a przynajmniej wielu pyta艅. Na to byli przygotowani. Ale Pr茅v么t nie mia艂 zamiaru u艂atwia膰 im zadania. Po prostu siedzia艂 i milcza艂. Patrz膮c na twarze obu ministr贸w, kt贸rzy starali si臋 przybra膰 maski oboj臋tno艣ci, czyta艂 w nich obaw臋, niepewno艣膰 i niewygod臋 zaistnia艂ej sytuacji.

No tak... 鈥 zacz膮艂 Baudin, ale natychmiast utkn膮艂.

Drogi Pr茅v么t 鈥 pospieszy艂 z pomoc膮 Chitaux, z trudem wytrzymuj膮c spokojne spojrzenie komisarza 鈥 oczywi艣cie rozumiemy pa艅skie oburzenie i gniew... Po tym, co pan przeszed艂 przez ten rok, m贸g艂by si臋 pan spodziewa膰, 偶e Bernard Roger zostanie aresztowany i osadzony w wi臋zieniu, tylko, widzi pan... to nie jest taka prosta sprawa...

Tak, rzeczywi艣cie to nie jest prosta sprawa 鈥 Pr茅v么t m贸wi艂 spokojnie i cicho, tak 偶e obaj ministrowie musieli si臋 schyli膰, by us艂ysze膰 jego s艂owa. 鈥 Siedmiu ludzi straci艂o 偶ycie, znam tak偶e 贸smego, kt贸ry powinien nie 偶y膰, a 偶yje tylko dzi臋ki szcz臋艣ciu, cudowi, przypadkowi... Tak, to rzeczywi艣cie nie jest 艂atwa sprawa.

Panie komisarzu 鈥 Baudin wreszcie zdecydowa艂 si臋 w艂膮czy膰 do rozmowy 鈥 to, o czym pan m贸wi, to tylko jedna strona medalu...

Tak, jest jeszcze druga 鈥 przerwa艂 mu Pr茅v么t r贸wnie cicho i spokojnie jak poprzednio. 鈥 Bernard Roger oszuka艂 wielu ludzi, wy艂udzi艂 od nich miliony dolar贸w, narazi艂 Francj臋 na publiczny wstyd i ha艅b臋.

W takim razie ten medal ma trzy strony... 鈥 zn贸w zacz膮艂 Baudin.

A ta trzecia nazywa si臋 Centralna Agencja Wywiadowcza 鈥 nie da艂 mu zn贸w doko艅czy膰 Pr茅v么t 鈥 a mo偶e jest ni膮 rz膮d Stan贸w Zjednoczonych Ameryki P贸艂nocnej? Tak! To musi by膰 Bia艂y Dom, bo przecie偶 ministrowie Republiki Francuskiej nie baliby si臋 agent贸w CIA... ale wobec nacisku...

Pan si臋 zapomina, Pr茅v么t! 鈥 krzykn膮艂 Chitaux, zrywaj膮c si臋 z krzes艂a.

Pan komisarz jest zm臋czony 鈥 usi艂owa艂 艂agodzi膰 Baudin. 鈥 To przecie偶 by艂 dla niego niezwykle ci臋偶ki rok...

Czy rzeczywi艣cie a偶 tak bardzo musimy si臋 ba膰 Amerykan贸w?

Prosz臋 pos艂ucha膰, komisarzu 鈥 Baudin uspokoi艂 gestem d艂oni wzburzonego Chitaux i przyjacielsko po艂o偶y艂 r臋k臋 na ramieniu Pr茅v么ta. 鈥 Jest pan cz艂owiekiem inteligentnym. Stany Zjednoczone s膮 naszym sojusznikiem i w tych niespokojnych czasach dra偶nienie pot臋偶nego partnera spraw膮 jakiego艣 tam ma艂ego... oczywi艣cie w sensie wielkiej polityki 鈥 doda艂 szybko Baudin, widz膮c spoczywaj膮ce na sobie ci臋偶kie spojrzenie komisarza.

A wi臋c procesu te偶 nie b臋dzie 鈥 na twarzy Pr茅v么ta pojawi艂 si臋 cie艅 szyderczego u艣miechu.

Panie komisarzu, pan przes膮dza o sprawach, nad kt贸rymi w tej chwili g艂owi膮 si臋 politycy 鈥 Chitaux ju偶 si臋 uspokoi艂.

Chcia艂bym zobaczy膰 si臋 z s臋dzi膮 Bertonem, gdzie on jest?

Obaj ministrowie spojrzeli na siebie.

S臋dzia Berton nie prowadzi ju偶 tej sprawy... S臋dzia Berton zrezygnowa艂...

Pr茅v么t roze艣mia艂 si臋 g艂o艣no.

S臋dzia Berton zrezygnowa艂 鈥 powt贸rzy艂. 鈥 Ale ja, moi panowie, nie mam zamiaru zrezygnowa膰.

Obawiam si臋, 偶e b臋dzie pan musia艂 鈥 ton Chitaux sta艂 si臋 stanowczy. 鈥 Zosta艂 pan wycofany z tej sprawy, od jutra zajmie si臋 pan gangiem gwa艂cicieli...

Jutro b臋d臋 si臋 zajmowa艂 dok艂adnie tym samym, czym zajmuj臋 si臋 dzi艣 鈥 powiedzia艂 twardo Pr茅v么t wstaj膮c z krzes艂a. 鈥 Jestem odsuni臋ty od sprawy Bernarda Rogera, ale tylko oficjalnie. Prywatnie mog臋 robi膰, co mi si臋 podoba.

Nie b臋dzie pan mia艂 czasu na sprawy prywatne 鈥 Chitaux tak偶e wsta艂 鈥 polecam panu...

Dzi艣 rano poleci艂 mi pan uda膰 si臋 na trzymiesi臋czny zas艂u偶ony urlop, wi臋c nic innego nie mo偶e mi pan na razie poleci膰.

Nie rozumiem 鈥 Chitaux spojrza艂 zdziwiony na r贸wnie zaskoczonego Baudina.

Par臋 godzin temu podpisa艂 pan m贸j urlop 鈥 Pr茅v么t zmierza艂 ku drzwiom. 鈥 Radz臋 nieco dok艂adniej czyta膰 trafiaj膮ce na pa艅skie biurko dokumenty. 呕egnam pan贸w.

Drzwi trzasn臋艂y, a obaj m臋偶czy藕ni pozostali w os艂upieniu.

Czy on rzeczywi艣cie nie zrezygnuje? 鈥 spyta艂 wysoki szpakowaty brunet, ze starannie przyci臋tym w膮sikiem na wypiel臋gnowanej twarzy, kt贸ry bezszelestnie wszed艂 przez niewielkie drzwi, prowadz膮ce do prywatnego gabinetu Baudina.

Obawiam si臋, 偶e b臋dziemy mieli z nim k艂opoty 鈥 pierwszy opanowa艂 si臋 Chitaux.

C贸偶, b臋dziemy musieli si臋gn膮膰 po inne metody 鈥 m臋偶czyzna rozsiad艂 si臋 wygodnie, wyci膮gaj膮c paczk臋 ameryka艅skich papieros贸w.

Mister Grove, Paul Pr茅v么t to jeden z naszych najzdolniejszych policjant贸w i nie chcia艂bym...

Panie ministrze, pan zapomina, 偶e ja nie jestem agentem CIA, kt贸ry potrafi tylko strzela膰, podpala膰, podk艂ada膰 bomby. Nazywam si臋 David Grove i jestem osobistym doradc膮 prezydenta Stan贸w Zjednoczonych. To powinno panom wystarczy膰.



* * *

Panie komisarzu!

Pr茅v么t obejrza艂 si臋 i zobaczy艂 rolls royce鈥檃, z kt贸rego macha艂 ku niemu przyja藕nie Chevalier.

Komisarz opuszcza艂 gmach Ministerstwa Sprawiedliwo艣ci w ponurym nastroju. Zdawa艂 sobie spraw臋, 偶e wszyscy umyli r臋ce i zosta艂 sam. Przeczuwa艂 to zreszt膮 nie od dzi艣 i dlatego podsun膮艂 swemu prze艂o偶onemu pro艣b臋 o urlop. Nie mia艂 zamiaru rezygnowa膰 ze 艣cigania Rogera. Nie obchodzi艂y go pieni膮dze Chevaliera, m贸g艂by nawet przymkn膮膰 oko na oszuka艅cze machinacje marszanda, w ko艅cu je艣li honor Francji tak ma艂o obchodzi艂 jej ministr贸w, czy偶 mia艂 si臋 nim przejmowa膰 zwyk艂y policjant? To wszystko m贸g艂 przeciwnikowi darowa膰, ale nie m贸g艂 zgodzi膰 si臋 z tym, 偶e zab贸jca siedmiu os贸b, niewa偶ne, czy po艣redni, czy bezpo艣redni, pozostanie na wolno艣ci, oboj臋tnie gdzie: we Francji, w Stanach czy jeszcze gdzie indziej. Przed oczami wci膮偶 mu stawa艂a twarz Johna Lee. Pr茅v么t nie uczestniczy艂 w po偶egnaniu przyjaciela, by艂 jeszcze w szpitalu, ale nieliczny kondukt odprowadzaj膮cy do samolotu jego trumn臋 obserwowa艂 Pierre Fargues, kt贸ry opowiedzia艂 o wszystkim komisarzowi.

Witam, komisarzu 鈥 grubas uchyli艂 drzwi. 鈥 Zapraszam na ma艂y spacerek po Pary偶u.

Chevalier zachowywa艂 si臋 tak, jakby rzeczywi艣cie postanowi艂 pokaza膰 Pr茅v么towi pi臋kno Pary偶a. Min臋li Pa艂ac Elizejski, z prawej Petit-Palais i przed ich oczami ukaza艂a si臋 sylwetka obelisku luksorskiego na placu Concorde. Wjechali w Quai des Tuileries i wkr贸tce z lewej ujrzeli Luwr.

Czy wie pan, po co pana tu przywioz艂em? 鈥 spyta艂 Chevalier.

Nie mam poj臋cia 鈥 odpar艂 wyrwany z zamy艣lenia Pr茅v么t.

Czy m贸wi panu co艣 nazwisko Vincenzo Peruggia?

Peruggia?

Tak, to W艂och, kt贸ry 21 sierpnia 1911 roku ukrad艂 Mon臋 Lis臋 Leonarda da Vinci.

Ach tak, przypominam sobie. Pracowa艂 w Luwrze i ubzdura艂 sobie, 偶e dzie艂o wielkiego mistrza ukrad艂 z W艂och Napoleon. Postanowi艂 zwr贸ci膰 w艂oskiemu narodowi rzekomo zagrabione mu niegdy艣 dzie艂o.

Tak. Oczywi艣cie, to by艂a bzdura, bo Napoleon nie m贸g艂 zrabowa膰 obrazu, kt贸ry od wiek贸w znajdowa艂 si臋 we Francji, a przywi贸z艂 go tam sam mistrz.

W Luwrze panowa艂y wtedy skandaliczne porz膮dki. Peruggia ukrad艂 obraz w bia艂y dzie艅, bodaj偶e o si贸dmej rano, i opu艣ci艂 pa艂ac nie zaczepiony przez nikogo. Policja szuka艂a go, ale...

Ale nie odnios艂a wi臋kszych sukces贸w 鈥 Chevalier wpad艂 Pr茅v么towi w s艂owo 鈥 i gdyby Peruggia by艂 sprytniejszy, Mona Lisa nigdy nie wr贸ci艂aby do Luwru.

To prawda.

Zreszt膮 tak naprawd臋, to wcale nie wiadomo, czy do Luwru wr贸ci艂 ten sam obraz, kt贸ry zosta艂 z niego wyniesiony. Nie tak dawno... chyba w zesz艂ym roku lub dwa lata temu jeden z ameryka艅skich marszand贸w twierdzi艂, 偶e po kradzie偶y wykonano kilkana艣cie falsyfikat贸w, z kt贸rych jeden zwr贸cono muzeum, a orygina艂 jest w Ameryce.

Maniak贸w i szale艅c贸w nigdy nie brakuje i podejrzewam, 偶e sprawa autentyczno艣ci Mony Lisy powr贸ci jeszcze nieraz. Ale po co w艂a艣ciwie rozmawiamy o tym wszystkim? 鈥 Pr茅v么t spojrza艂 na grubasa.

Czy pami臋ta pan, jaki wyrok zapad艂 w sprawie Vincenza Peruggii?

O ile pami臋tam, dosta艂 rok i pi臋tna艣cie czy trzydzie艣ci dni.

Dok艂adnie rok i pi臋tna艣cie. Ale s膮d drugiej instancji zmniejszy艂 wymiar kary do siedmiu miesi臋cy, w kt贸re wliczono areszt 艣ledczy i Peruggi臋 wypuszczono na wolno艣膰.

Tak, rzeczywi艣cie tak by艂o, ale po co mi pan to opowiada? 鈥 Pr茅v么t ju偶 domy艣la艂 si臋, o co chodzi marszandowi.

Niech pan pomy艣li, szuka艂a go policja ca艂ej Francji, i nie tylko Francji, facet dokona艂 nieprawdopodobnego wprost przest臋pstwa, a jednak wyszed艂 na wolno艣膰...

Vincenzo Peruggia by艂 mo偶e szale艅cem, ale nie by艂 morderc膮.

To prawda, ale Vincenzo Peruggia nie mia艂 takiego poparcia, jakim dysponuje Bernard Roger. A to r贸wnowa偶y to, o czym pan m贸wi艂.

Ludzkiego 偶ycia nic nie jest w stanie zr贸wnowa偶y膰.

Panie komisarzu! Pan pracuje w policji nie od dzi艣. Nieraz zetkn膮艂 si臋 pan ze 艣mierci膮, tragedi膮, rozpacz膮. My艣la艂em, 偶e jest pan ju偶 na to uodporniony. A tu pan po raz drugi przekonuje mnie, 偶e jest pan sentymentalnym...

Czy ma pan do mnie jak膮艣 konkretn膮 spraw臋? 鈥 Pr茅v么t po艂o偶y艂 r臋k臋 na klamce.

Tak 鈥 z twarzy Chevaliera znikn膮艂 sympatyczny u艣miech i teraz patrzy艂 na Pr茅v么ta z niech臋ci膮. 鈥 Oto pa艅skie honorarium. Obieca艂em je panu. My艣l臋, 偶e b臋dzie pan zadowolony.

Pr茅v么t spojrza艂 przelotnie na astronomiczn膮 sum臋 wypisan膮 na czeku, kt贸ry trzyma艂 w r臋ce, i spojrza艂 pytaj膮co na Chevaliera.

Tak, nie myli si臋 pan 鈥 grubas zrozumia艂 spojrzenie Pr茅v么ta. 鈥 Dla mnie sprawa jest sko艅czona i po raz drugi, tym razem ju偶 ostatni, zwalniam pana z obowi膮zku dalszego zajmowania si臋 Bernardem Rogerem.

Po co mi pan to powtarza?

Prosz臋 mnie pos艂ucha膰, panie komisarzu. Ja nie mam tak g艂臋boko jak pan wpojonego poczucia sprawiedliwo艣ci. Bernard Roger przesta艂 istnie膰 jako marszand i konkurent i nie interesuje mnie, co si臋 z nim dalej stanie! Marszand Roger nie 偶yje, a cz艂owiek o tym nazwisku... Co mnie to obchodzi! Pan wykona艂 swoj膮 robot臋 i w艂a艣nie odebra艂 pan za ni膮 zap艂at臋. To chyba wszystko.

呕egnam 鈥 Pr茅v么t nie pr贸bowa艂 nawet ukrywa膰 szyderczego wyrazu twarzy.

A, jeszcze jedno 鈥 powstrzyma艂 go Chevalier.

Prosz臋 mi powiedzie膰, gdzie ukry艂 pan tego genialnego W臋gra.

Nigdzie 鈥 odpar艂 spokojnie Pr茅v么t, wysiadaj膮c z samochodu. Czeka艂 na to pytanie od dawna.

Drogi Pr茅v么t 鈥 Chevalier wychyli艂 si臋 za nim. 鈥 Prosz臋 nie 偶artowa膰. Pan go gdzie艣 ukry艂, a ja musz臋 wiedzie膰, gdzie.

Ja go nie ukry艂em 鈥 zaprzeczy艂 ponownie Pr茅v么t.

No dobrze 鈥 grubasowi za艣wita艂a w g艂owie nowa my艣l. 鈥 Pomog臋 si臋 panu zem艣ci膰 na Bernardzie, ale pod warunkiem, 偶e powie mi pan, gdzie jest W臋gier.

Ja tego naprawd臋 nie wiem, a pa艅ska pomoc nie jest mi ju偶 potrzebna 鈥 Pr茅v么t wreszcie, po raz pierwszy, m贸g艂 zatriumfowa膰.

Jak to pan nie wie?! 鈥 twarz Chevaliera zaczerwieni艂a si臋, a na g贸rnej wardze za艣wieci艂y kropelki potu.

Ostatni raz widzia艂em go na lotnisku w Palmie. Wsiad艂 do samolotu odlatuj膮cego chyba do Madrytu, ale to by艂o tak dawno...

Pan go wypu艣ci艂!... 鈥 grubas o ma艂o nie ud艂awi艂 si臋 w艣ciek艂o艣ci膮.

Komisarz nachyli艂 si臋 do wn臋trza samochodu:

My艣la艂e艣, cwaniaku, 偶e wyeliminujesz przy mojej pomocy Rogera i sam zaw艂adniesz talentem tego nieszcz臋艣nika?... Mo偶esz si臋 poca艂owa膰 w ten sw贸j gruby zad!

Odepchn膮艂 si臋 od samochodu i wolno ruszy艂 chodnikiem wzd艂u偶 muru Luwru. Chevalier da艂 znak kierowcy i samoch贸d zr贸wna艂 si臋 z id膮cym Pr茅v么tem.

Pan jest idiot膮, komisarzu, po prostu idiot膮! 鈥 grubas dar艂 si臋 tak, 偶e zwr贸ci艂 na siebie uwag臋 przechodni贸w.

Gdy zobaczy艂, 偶e ludzie zaczynaj膮 przystawa膰 i spogl膮da膰 na niego z coraz wi臋ksz膮 ciekawo艣ci膮, podni贸s艂 szyb臋 i waln膮艂 kierowc臋 w rami臋. Ten docisn膮艂 peda艂 gazu i samoch贸d skoczy艂 do przodu.



* * *

I co teraz, Paul? 鈥 Catherine przygl膮da艂a si臋 komisarzowi przerzucaj膮cemu w g艂臋bokim zamy艣leniu naj艣wie偶sze gazety. W 偶adnej nie znalaz艂 najmniejszej wzmianki o sprawie Bernarda Rogera. Nikt ju偶 si臋 nim nie interesowa艂. Pismacy rzucili si臋 t艂umnie na nast臋pn膮 sensacj臋.

I co teraz, Paul? 鈥 Catherine powt贸rzy艂a pytanie.

Jeszcze nie wiem 鈥 u艣miechn膮艂 si臋 Pr茅v么t.

Ja wiem 鈥 zacz臋艂a niepewnie dziewczyna 鈥 偶e John by艂 twoim przyjacielem i jego 艣mier膰... ale, Paul... mo偶e ju偶 do艣膰?

Do艣膰? Czego do艣膰? 鈥 jego twarz pociemnia艂a.

Sp贸jrz 鈥 Catherine wzi臋艂a go za r臋k臋. 鈥 Wszyscy, nawet Chevalier, wycofali si臋, zostawili ci臋 samego. Mamy mn贸stwo pieni臋dzy, rzu膰 to wszystko i wyjed藕my.

Mo偶e ona ma racj臋? Mo偶e rzeczywi艣cie powinienem to zrobi膰? A mo偶e najpierw obszerny list do kt贸rej艣 z gazet, wy艂o偶臋 wszystko i uciekniemy gdzie艣 w 艣wiat... Mo偶e ju偶 rzeczywi艣cie do艣膰 tej zabawy?鈥

Dzwonek do drzwi przerwa艂 rozmy艣lania. Spojrza艂 pytaj膮co na Catherine, ale ta przecz膮co pokr臋ci艂a g艂ow膮. Nie spodziewa艂a si臋 ani Christine, ani Fafguesa, a tylko oni wiedzieli, 偶e Pr茅v么t mieszka u niej. Wyci膮gn膮艂 colta i cicho podszed艂 do drzwi. Wyjrza艂 przez judasza i ku swemu zdumieniu zobaczy艂 na schodach przyjaciela Rogera, Jean-Paula. Upewniwszy si臋, 偶e ch艂opak jest sam, uchyli艂 drzwi.

Mam dla pana list 鈥 Jean-Paul poda艂 mu kopert臋, uprzejmie si臋 uk艂oni艂 i natychmiast ruszy艂 w d贸艂 po schodach.

Pr茅v么t powr贸ci艂 do pokoju, od艂o偶y艂 rewolwer i w zamy艣leniu obraca艂 w r臋kach kopert臋.

Kto to by艂? Co to za list? 鈥 dopytywa艂a si臋 Catherine.

Zaraz si臋 przekonamy 鈥 rozerwa艂 kopert臋 i zag艂臋bi艂 si臋 w lekturze.

No i co?

Nie uwierzysz... Bernard Roger zaprasza mnie na obiad.

Ciebie... na obiad? 鈥 Catherine nie mog艂a wyj艣膰 z podziwu.

Tak, dzi艣 wiecz贸r 鈥 Pr茅v么t od艂o偶y艂 kopert臋 i wyjrza艂 przez okno.

Zapada艂 zmierzch i do oznaczonej pory pozostawa艂o niewiele czasu. Zrozumia艂 s艂owa zawarte w li艣cie: 鈥濼rzeba uczci膰 tak膮 okazj臋鈥 鈥 tak, w艂a艣nie dzi艣 mija艂 rok od ich pierwszej rozmowy. Rok ci臋偶kiej pracy, rok pe艂en niebezpiecze艅stw i tragedii. Przed dwunastoma miesi膮cami rozmawiali po raz pierwszy. Tylko pogoda by艂a inna. Wtedy pada艂 deszcz, a teraz na czystym niebie zapala艂y si臋 gwiazdy.

P贸jdziesz tam?

Jasne, trzeba uczci膰 tak膮 okazj臋.

Jak膮 okazj臋? 鈥 dopytywa艂a si臋 Catherine, ale Pr茅v么t ju偶 jej nie s艂ysza艂.



* * *

Straci艂 trzy dni na bezskuteczne poszukiwania. Gdy po przybyciu do Rogera zasta艂 zamkni臋te drzwi, od razu ogarn膮艂 go niepok贸j. Natychmiast wr贸ci艂 do mieszkania Catherine, ale w 艣rodku nie zasta艂 nikogo. 艢lady zaci臋tej walki, 艣wiadczy艂y, 偶e dziewczyna musia艂a si臋 broni膰, ale nie mia艂a szans. Napastnik贸w by艂o co najmniej dw贸ch. Poza tym mieszkanie nosi艂o 艣lady pl膮drowania i dok艂adnego przeszukania.

Jak mog艂em tak si臋 da膰 nabra膰? 鈥 nie m贸g艂 sobie darowa膰. 鈥 艢ci膮gn膮艂 mnie tylko po to, 偶eby j膮 porwa膰, i teraz ma mnie w r臋ku... Albo przynajmniej tak mu si臋 wydaje. Ale to nie koniec. To jednak jeszcze nie koniec. Odnajd臋 j膮... Cho膰by na ko艅cu 艣wiata, odnajd臋鈥.

Zmi膮艂 kartk臋 znalezion膮 w mieszkaniu. By艂o na niej zaledwie kilka s艂贸w: Je艣li chcesz j膮 odzyska膰, milcz. R.

Trzy dni szuka艂 po Pary偶u, ale bez skutku. P贸藕nym wieczorem ostatniego dnia powr贸ci艂 zrezygnowany do domu, ale kiedy usiad艂 ci臋偶ko na 艂贸偶ku, jego wzrok pad艂 na stoj膮cy obok telefon i przez g艂ow臋 przelecia艂a mu nag艂a my艣l.

Tak, mo偶e to ostatnia szansa... moja ostatnia szansa鈥.

Chwyci艂 s艂uchawk臋 i nakr臋ci艂 dobrze znany numer.

Chcia艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os 鈥 odezwa艂 si臋, gdy tylko us艂ysza艂, 偶e po drugiej stronie kto艣 podni贸s艂 s艂uchawk臋.

S艂ucham? 鈥 Tak, to by艂 g艂os jego informatora, ale tym razem nie odpowiada艂 na podane has艂o.

Chcia艂bym us艂ysze膰 pa艅ski g艂os 鈥 powt贸rzy艂 g艂o艣niej.

Pan wybaczy 鈥 g艂os w s艂uchawce zawaha艂 si臋 na chwil臋, ale natychmiast doda艂: 鈥 To jaka艣 pomy艂ka. Prosz臋 wi臋cej nie dzwoni膰.

Pr茅v么t zrezygnowany od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Us艂ysza艂 kroki na schodach i rzuci艂 si臋 ku drzwiom. Gdy wypad艂 na podest, us艂ysza艂 g艂o艣ne trza艣niecie drzwi na dole i wiedzia艂, 偶e jakikolwiek po艣cig nie ma najmniejszego sensu. Ale czego chcia艂 ten kto艣 pod drzwiami? Z uwag膮 obejrza艂 podest i drzwi, ale nie znalaz艂 nic interesuj膮cego. Za to w skrzynce by艂 list. Wyj膮艂 go i szybkim ruchem rozerwa艂 kopert臋. Gdy przeczyta艂, w oczach zrobi艂o mu si臋 ciemno i jak nie偶ywy pad艂 na 艂贸偶ko.

Je偶eli w prasie pojawi si臋 jeszcze jedna wiadomo艣膰 o mnie, pa艅ska kochanka zostanie okaleczona. Jedna informacja 鈥 jedno ci臋cie po buzi, dwie informacje 鈥 dwa... i tak dalej, a偶 do jej 艣mierci. Je偶eli b臋d臋 mia艂 pewno艣膰, 偶e informacja pochodzi od Pana, obetn臋 jej pier艣, co b臋dzie dalej, prosz臋 si臋 domy艣li膰. Je艣li b臋dzie Pan milcza艂, a ja uznam, 偶e jestem ju偶 bezpieczny, otrzyma Pan z powrotem swoj膮 pi臋kno艣膰.

Telefon dzwoni艂 ju偶 d艂u偶sz膮 chwil臋. Pr茅v么t niech臋tnie si臋gn膮艂 po s艂uchawk臋.

No, ju偶 my艣la艂em, 偶e pana nie ma 鈥 to by艂 g艂os jego informatora. 鈥 Chcia艂bym us艂ysze膰...

To niepotrzebne. Poznaj臋 pana. Czy ma mi pan co艣 do przekazania?

Oficjalnie nie. Ten telefon ju偶 dla pana nie istnieje i prosz臋 z niego wi臋cej nie korzysta膰. Ale ja z偶y艂em si臋 z panem przez ten rok i wiem, co pana spotka艂o. Wszyscy pana wyko艂owali i teraz zosta艂 pan zupe艂nie sam. Nienawidz臋 takich machlojek i dlatego zdecydowa艂em si臋 panu pom贸c. Nie mog艂em tego zrobi膰 od razu, bo tamten telefon jest na pods艂uchu i musia艂em poszuka膰 innego. Ale to wszystko nie ma znaczenia. Prosz臋 s艂ucha膰 uwa偶nie. Poszukiwany przez pana cz艂owiek trzy dni temu odlecia艂 samolotem Air France do Rio de Janeiro. Towarzyszy艂a mu kobieta, kt贸ra podobno jest schizofreniczk膮 pod dzia艂aniem silnych lek贸w psychotropowych. Czy mam opisa膰 jej wygl膮d?

Nie trzeba.

Niestety, nie mog臋 panu tym razem za艂atwi膰 rezerwacji i tych wszystkich potrzebnych informacji. Musi pan sobie radzi膰 sam 鈥 oznajmi艂 g艂os.

Dzi臋kuj臋 鈥 Pr茅v么t poczu艂, 偶e wielki kamie艅 spada mu z serca.

呕ycz臋 powodzenia, komisarzu 鈥 w s艂uchawce zaleg艂a cisza.



* * *

Pytam po raz ostatni, ilu?

Oczy wy艂azi艂y mu ju偶 na wierzch, a usta nadaremnie usi艂owa艂y chwyta膰 powietrze. Jeszcze raz spr贸bowa艂 wydosta膰 si臋 ze 艣miertelnego u艣cisku, ale sprowadzi艂 na siebie jedynie now膮 fal臋 b贸lu. Obcy zacisn膮艂 r臋ce i jeszcze mocniej napar艂 kolanem, wbijaj膮c mu niemal plecy w betonowe pod艂o偶e.

Kiedy komendant posterunku w Jatobie spyta艂 go, czy m贸g艂by podwie藕膰 na tam臋 in偶yniera, kt贸ry przyjecha艂 z Rio de Janeiro, zgodzi艂 si臋 ch臋tnie. Kilkudziesi臋ciokilometrowa samotna jazda przez d偶ungl臋 nigdy nie stanowi艂a dla niego przyjemno艣ci. Wychowa艂 si臋 w Sao Paulo i przed艂u偶aj膮cy si臋 pobyt na tym dzikim pustkowiu dawa艂 mu si臋 ju偶 porz膮dnie we znaki. Raz w tygodniu wsiada艂 w jeepa i wyboist膮, podmok艂膮 drog膮 dociera艂 do Jatoby, aby dokona膰 zakup贸w. Najbardziej, obok trud贸w drogi, wkurza艂y go zakupy w sklepach z damskimi fata艂aszkami, kt贸re szef zleca艂 mu dla tej cholernej dziwki, kt贸r膮 przywi贸z艂 ze sob膮, kt贸rej sam nie tyka艂 i kt贸rej tak偶e im nie pozwala艂 przelecie膰. A przecie偶 siedzieli tu ju偶 miesi膮c i by艂 najwy偶szy czas, by da膰 folg臋 m臋skim instynktom. Na dodatek dziewczyna doskonale zdawa艂a sobie spraw臋 z ich cierpie艅 i powi臋ksza艂a je z ka偶dym dniem, zachowuj膮c si臋 tak, jakby chcia艂a powiedzie膰: 鈥濳a偶dy z was mo偶e mnie mie膰. Chod藕cie i spr贸bujcie. Nikomu nie odm贸wi臋鈥.

Upa艂 zalewaj膮cy d偶ungl臋, jezioro i po艂o偶on膮 nad nim posiad艂o艣膰 szefa usprawiedliwia艂y sk膮po艣膰 jej stroju, ale te nieprawdopodobne ruchy bioder, to powolne, prze艂adowane seksem zsuwanie z ramion jedwabnego szlafroka, te k膮piele nago, spojrzenia... Szef ich ostrzega艂. On jeden wiedzia艂, po co ta Francuzka robi to wszystko. Chcia艂a omota膰, otumani膰 wszystko jedno kt贸rego z nich i dzi臋ki temu odzyska膰 wolno艣膰. Gdyby jej si臋 to uda艂o, 偶aden nie dosta艂by tej fury pieni臋dzy, jak膮 obieca艂 im szef.

Do dnia wyp艂aty pozosta艂o ju偶 niewiele czasu, a potem... Witajcie, knajpy Sao Paulo, burdele Rio, witajcie wszystkie francuskie, portugalskie i murzy艅skie dziwki 艣wiata! Jeszcze dwa, trzy tygodnie tej m臋czarni i koniec. W upale buchaj膮cej 偶arem d偶ungli, w nie daj膮cych ch艂odu gor膮cych falach jeziora, z tym wspania艂ym cia艂em przed oczami... Och, to by艂o piek艂o, a do tego te rygorystyczne nakazy i zakazy szefa. Z nikim si臋 nie spotyka膰, z nikim nie rozmawia膰, od Francuzki trzyma膰 si臋 z daleka, wykonywa膰 艣lepo rozkazy, nie opuszcza膰 posiad艂o艣ci bez wyra藕nego rozkazu lub pozwolenia i jeden B贸g wie co jeszcze.

Do tej pory nie z艂ama艂 ani jednego zakazu. Gdy komendant policji poprosi艂 go o podwiezienie in偶yniera, nie widzia艂 sensu ani potrzeby odmawia膰. W ko艅cu prosi艂 go policjant. In偶ynier, z w艂osami przysypanymi siwizn膮 i tak膮偶 brod膮, niczym nie przypomina艂 cz艂owieka, kt贸rego fotografii musieli przygl膮da膰 si臋 przez kilka godzin, zanim przekroczyli pr贸g posiad艂o艣ci. Tama, kt贸r膮 in偶ynier chcia艂 obejrze膰, znajdowa艂a si臋 o dwa, trzy kilometry od ich kryj贸wki i m贸g艂 tam go zostawi膰 bezpiecznie, uprzedziwszy oczywi艣cie szefa o obecno艣ci obcego.

Gdy wjechali na wysoki nasyp, prowadz膮cy na szczyt tamy, ich oczom ukaza艂 si臋 przepi臋kny widok. Po prawej stronie tocz膮ce si臋 leniwie wody rzeki Xingu, kt贸re w tym miejscu tworzy艂y rozlewisko oddzielone pot臋偶n膮 betonow膮 tam膮 od po艂o偶onego po lewej stronie drogi, kilkana艣cie metr贸w ni偶ej, jeziora T臋pe. Zar贸wno woda w rozlewisku Xingu, jak w jeziorze mia艂a ciemnozielony, intensywny kolor, rozja艣niony nieco na powierzchni przez padaj膮ce niemal pionowo promienie s艂o艅ca. Od patrzenia na te b艂yski a偶 bola艂y oczy i in偶ynier, kt贸ry ju偶 wygramoli艂 si臋 z jeepa, zaproponowa艂 kr贸tki odpoczynek i obieca艂 pokaza膰 mu pewn膮 tajemnic臋 tamy, kt贸rej nikt nie zna艂. Nie mia艂 poj臋cia, 偶e betonowa 艣ciana mo偶e kry膰 w sobie jak膮艣 tajemnic臋, ale teraz ju偶 wiedzia艂, 偶e jest to mo偶liwe, wiedzia艂 nawet, co to za tajemnica. Le偶a艂 rozci膮gni臋ty na betonowej platformie, a jego g艂owa zwisa艂a nad k艂臋bi膮c膮 si臋 w dole wod膮. Rzekomy in偶ynier dodusza艂 go powoli, wci膮偶 powtarzaj膮c swoje. Wreszcie poczu艂, 偶e ma ju偶 tego do艣膰, i z trudem poruszy艂 g艂ow膮 na znak, 偶e b臋dzie m贸wi艂. R臋ce cofn臋艂y si臋 z szyi, ale gniot膮ce klatk臋 piersiow膮 kolano wzmog艂o ucisk.

Czterech 鈥 wycharcza艂, sam zdziwiony, jak przez te kilka sekund zmieni艂 mu si臋 g艂os.

Opr贸cz ciebie? 鈥 pyta艂 dalej obcy.

Tak 鈥 kiwn膮艂 obola艂膮 g艂ow膮.

Czy jest tam dziewczyna, Francuzka?

Jest 鈥 b膮kn膮艂 i po raz pierwszy od d艂u偶szej chwili uda艂o mu si臋 nieco g艂臋biej odetchn膮膰.

Wstawaj! 鈥 obcy z coltem w d艂oni pom贸g艂 mu si臋 podnie艣膰 i zaprowadzi艂 do jeepa.

Tu kaza艂 mu wzi膮膰 wszystkie kupione w Jatobie zapasy i popchn膮艂 ku schodkom, prowadz膮cym do podn贸偶a tamy. Mniej wi臋cej w po艂owie wysoko艣ci zatrzymali si臋 i obcy silnym szarpni臋ciem otworzy艂 metalowe, zardzewia艂e drzwi i ruchem colta nakaza艂 mu wej艣膰 do 艣rodka. By艂o to ma艂e, 艣mierdz膮ce, przesi膮kni臋te wilgoci膮 pomieszczenie, b臋d膮ce kiedy艣 sk艂adzikiem jakiej艣 ekipy konserwuj膮cej tam臋.

Przez dziesi臋膰 minut nie ruszaj si臋. Potem mo偶esz wyjrze膰, ale nie radz臋 ci wychodzi膰 鈥 obcy zatrzasn膮艂 drzwiczki i w betonowej pieczarze zapad艂a ciemno艣膰.

Z zakupami w r臋kach sta艂 nadal bez ruchu. Obcy wci膮偶 krz膮ta艂 si臋 na niewielkim pode艣cie za drzwiami. Wreszcie, gdy us艂ysza艂 stuk jego but贸w na metalowych stopniach schod贸w, odwa偶y艂 si臋 po艂o偶y膰 zakupy na ziemi i podej艣膰 do drzwi.

Czy min臋艂o ju偶 te cholerne dziesi臋膰 minut?鈥 鈥 my艣la艂 gor膮czkowo, ale wci膮偶 nie mia艂 odwagi wyjrze膰 na zewn膮trz.

Nagle tu偶 za drzwiami us艂ysza艂 huk i przera偶ony odskoczy艂 pod przeciwleg艂膮 艣cian臋, przewracaj膮c torby z zakupami. Potykaj膮c si臋 o porozrzucane pakunki, powoli zbli偶y艂 si臋 do drzwi i wreszcie zdecydowanym ruchem pchn膮艂 je przed siebie. Noga, kt贸r膮 wystawi艂 na zewn膮trz, zawis艂a na moment w pr贸偶ni i niewiele brakowa艂o, by run膮艂 w d贸艂. Za drzwiami nie by艂o ju偶 betonowego podestu. Przed nim zia艂a kilkunastometrowa przepa艣膰, na kt贸rej dnie iskrzy艂y si臋 wody jeziora.

M贸wi艂em ci, 偶eby艣 nie wychodzi艂 鈥 us艂ysza艂 z g贸ry g艂os obcego.

Podni贸s艂 g艂ow臋 i z przera偶eniem stwierdzi艂, 偶e metalowych schodk贸w, po kt贸rych tu zeszli, tak偶e ju偶 nie ma.

Co艣 ty zrobi艂?! 鈥 krzykn膮艂.

Nic. Odci膮艂em ci tylko drog臋 ucieczki. Te schody i tak by艂y straszliwie przerdzewia艂e i m贸g艂by艣 spa艣膰.

W g艂osie obcego nie by艂o cienia rozbawienia.

Masz du偶o jedzenia, wi臋c nie zdechniesz z g艂odu. A ja, kiedy ju偶 za艂atwi臋 swoje sprawy, powiem komu trzeba, 偶e tu jeste艣.

Ty! Poczekaj! Ty!

Nie by艂o sensu krzycze膰. Obcy znik艂 i po chwili rozleg艂 si臋 szum silnika i szelest oddalaj膮cych si臋 po betonie opon. Przera偶ony usiad艂, zwieszaj膮c nogi w d贸艂. Gdy jednak spojrza艂 na l艣ni膮c膮 w dole wod臋, natychmiast wci膮gn膮艂 stopy. To naprawd臋 nie by艂y 偶arty.



* * *

W dusznym i parnym powietrzu d偶ungli spacerowa艂 wok贸艂 bramy posiad艂o艣ci, coraz to spogl膮daj膮c na wyci臋t膮 w艣r贸d drzew i zaro艣li w膮sk膮 drog臋.

Diego powinien ju偶 wr贸ci膰鈥 鈥 pomy艣la艂, patrz膮c na zegarek.

By艂 zadowolony, 偶e dzi艣 wypad艂a mu warta przy bramie i nie musi patrze膰 na cia艂o tej cholernej Francuzki, rozci膮gni臋te na niewielkim, nieco zbutwia艂ym pomo艣cie, zawieszonym nad falami jeziora. Ponuro przygl膮da艂 si臋 pi臋trz膮cym si臋 z ty艂u murom warowni, kt贸r膮 szef wybra艂 na swoj膮 rezydencj臋. Gdyby nie obietnica wspania艂ej zap艂aty, nigdy by tu nie przyjecha艂. Ca艂e dotychczasowe 偶ycie sp臋dzi艂 w okolicach Brasilii. Wszystko sko艅czy艂o si臋 jednak w momencie, gdy Diego wci膮gn膮艂 go do szajki, z kt贸r膮 obrobili kas臋 jednego z przedsi臋biorc贸w budowlanych. W Brasilii nie mieli ju偶 czego szuka膰. Policja depta艂a im po pi臋tach. Czmychn臋li do Rio, troch臋 tam zabawili i oto teraz siedz膮 nie wiadomo ju偶 ile dni w tej pieprzonej d偶ungli, nad gor膮cym jeziorem, w przesyconej wilgoci膮 i smrodem kilku wiek贸w budowli, kt贸ra w niczym nie przypomina rezydencji godnej ich szefa. Je艣li obiecywa艂 im tak wielkie pieni膮dze, powinien mieszka膰 we wspania艂ej hacjendzie, a nie w tym ponurym gmaszysku, zapomnianym przez ludzi i Boga, na kt贸rego chwa艂臋 zosta艂o niegdy艣 wzniesione.

Jeszcze raz z niepokojem spojrza艂 na zegarek. Diego powinien by膰 ju偶 od godziny i szef pewnie zacznie si臋 niebawem w艣cieka膰, 偶e jeszcze go nie ma. Szef... Na pocz膮tku by艂 spokojny i opanowany, ale ta cholerna d偶ungla ka偶dego mo偶e doprowadzi膰 do sza艂u. Cisza i upa艂, wilgo膰 i 偶ar, samotno艣膰 i poczucie odci臋cia od 艣wiata doprowadzi艂y tak偶e szefa do nerwowego rozstroju. Byle co mog艂o sta膰 si臋 przyczyn膮 wybuchu gniewu, a wtedy wszyscy, 艂膮cznie z t膮 bezczeln膮 dziwk膮, woleli usun膮膰 mu si臋 z drogi. Najb艂ahszy pow贸d m贸g艂 stanowi膰 zarzewie awantury.

By艂 ju偶 naprawd臋 mocno zaniepokojony, gdy nagle us艂ysza艂 st艂umiony przez ga艂臋zie i li艣cie odg艂os zbli偶aj膮cego si臋 samochodu. Odetchn膮艂 z ulg膮 i wbi艂 wzrok w wylot alei. Po chwili zobaczy艂 prz贸d jeepa, lecz w tym momencie silnik zakaszla艂 i samoch贸d stan膮艂. Obok niego pojawi艂a si臋 sylwetka cz艂owieka, kt贸ry podni贸s艂 mask臋, zajrza艂 do 艣rodka, po czym wyprostowa艂 si臋 i zacz膮艂 ku niemu rozpaczliwie macha膰 r臋kami. Obejrza艂 si臋 w stron臋 wie偶y, na kt贸rej dy偶urowa艂 dzi艣 Jos茅, aby da膰 mu znak, 偶e biegnie na pomoc. Ale na wie偶y dostrzeg艂 jedynie b艂ysk szkie艂 lornetki, za pomoc膮 kt贸rej Jos茅 obserwowa艂 wci膮偶 wyleguj膮c膮 si臋 na pomo艣cie Francuzk臋. Przewiesiwszy przez rami臋 pistolet maszynowy, pobieg艂 w kierunku samochodu.

Gdy zbli偶y艂 si臋 na kilka krok贸w, zobaczy艂 wypi臋ty ty艂ek Diega, pochylonego nad silnikiem jeepa.

No, co tam? 鈥 zapyta艂 i przesuwaj膮c bro艅 na plecy zanurkowa艂 pod mask臋 samochodu.

W tym momencie stwierdzi艂 z przera偶eniem, 偶e cz艂owiek grzebi膮cy w silniku to nie Diego.

Ci臋偶ka maska jeepa opad艂a mu na g艂ow臋 i plecy, wbijaj膮c w nie bole艣nie pistolet maszynowy. Ogarn臋艂a go ciemno艣膰.

Gdy si臋 ockn膮艂, le偶a艂 dok艂adnie zwi膮zany i zakneblowany na tylnym siedzeniu jeepa, a m臋偶czyzna, kt贸ry go tak za艂atwi艂, oddala艂 si臋 brzegiem drogi w kierunku bramy. Na plecach podskakiwa艂 mu zdobyty przed chwil膮 pistolet maszynowy.

Jezu... ja chyba znam t臋 twarz鈥.

Spr贸bowa艂 si臋 szarpn膮膰, lecz potworny b贸l w pot艂uczonej g艂owie zn贸w odebra艂 mu 艣wiadomo艣膰, a przed oczy powr贸ci艂a nieprzenikniona ciemno艣膰.



* * *

By艂 w艂a艣ciwie jedynym zadowolonym z pobytu w tej zapad艂ej dziurze. Przez ostatnie trzy lata studiowa艂 histori臋 na uniwersytecie w Salvadorze. Szczeg贸lnie interesowa艂 go XVI wiek, a ta dziwaczna budowla pochodzi艂a niew膮tpliwie z tego w艂a艣nie stulecia. Gdyby dobrze posz艂o, by艂by ju偶 na czwartym roku, pisa艂 prac臋 dyplomow膮 i w nied艂ugim czasie zosta艂by pracownikiem naukowym uniwersytetu. By膰 mo偶e, przyby艂by tu kiedy艣 z ekspedycj膮 naukow膮, a by膰 mo偶e, nigdy w 偶yciu nie dowiedzia艂by si臋 o istnieniu tego miejsca.

Sta艂o si臋 jednak inaczej. Zdolny student ju偶 na drugim roku zacz膮艂 prowadzi膰 podw贸jne 偶ycie. W dzie艅 chodzi艂 na wyk艂ady, nocami w艂贸czy艂 si臋 po mie艣cie w otoczeniu najgorszych m臋t贸w i drobnych z艂odziejaszk贸w. Burdy, bijatyki, ucieczki przed policj膮 i z pocz膮tku drobne, a p贸藕niej coraz wi臋ksze kradzie偶e by艂y przez blisko rok tajemnic膮 jego i towarzysz膮cych mu kompan贸w. W ko艅cu jednak wpadli raz, potem drugi, w艂adze uczelni cofn臋艂y mu swoje poparcie i ochron臋, a po kolejnej aferze, w kt贸rej wyniku wyl膮dowa艂 na trzy miesi膮ce w areszcie, skre艣li艂y go z listy student贸w.

Wyjecha艂 do Rio, a stamt膮d w okolice Jatoby, zn臋cony sowitym wynagrodzeniem za sp臋dzenie tu kilku tygodni. Robota nie by艂a ci臋偶ka. Codzienna s艂u偶ba i odpoczynek co kilka dni. Diego mia艂 sta艂膮 robot臋, zajmowa艂 si臋 dostarczaniem 偶ywno艣ci, pozostali czterej zmieniali si臋 codziennie funkcjami. Trzech trzyma艂o wart臋, czwarty odpoczywa艂. Wolne dni przeznaczy艂 na dok艂adne zbadanie budowli, w kt贸rej mieszkali. Bez w膮tpienia by艂a to misja, kt贸r膮 w XVI wieku za艂o偶yli jacy艣 zakonnicy, przybyli tu w celu chrystianizacji okolicznych Indian. W obawie przed niezbyt pokornymi owieczkami zakonnicy otoczyli teren wysokim murem, a stoj膮cy po艣rodku wewn臋trznego placu kamienny ko艣ci贸艂 nie posiada艂 okien, jedynie w膮skie otwory strzelnicze. Domki zakonnik贸w by艂y niewielkie i ciemne, ale nie 偶a艂uj膮cy grosza szef doprowadzi艂 je szybko do stanu u偶ywalno艣ci, a nawet wprowadzi艂 tam swego rodzaju komfort. Z dawnego wyposa偶enia 艣wi膮tyni w艂a艣ciwie nic nie zosta艂o. Zakonnicy wyje偶d偶aj膮c zabrali wszystko, co tylko mogli. To, co pozosta艂o, pad艂o 艂upem poszukiwaczy skarb贸w, podr贸偶nik贸w i r贸偶nych dziwak贸w, w艂贸cz膮cych si臋 po niemal bezludnych terytoriach Brazylii. We wn臋trzu ko艣cio艂a tkwi艂 jedynie trzymetrowy 艣wiecznik, kt贸rego po prostu nikt nie m贸g艂 st膮d wynie艣膰, na 艣cianach za艣 gin臋艂y w cieniu i brudzie rozmazane twarze Chrystusa i 艣wi臋tych. Jego wzrok przyci膮ga艂a zw艂aszcza ledwo ju偶 widoczna twarz Syna Bo偶ego. Przez wiele godzin przesiadywa艂 na 艣rodku ko艣cio艂a wpatruj膮c si臋 w to niemal ju偶 niewidoczne oblicze. Jego m贸zg nurtowa艂a wci膮偶 jedna i ta sama my艣l. Jak to mo偶liwe, 偶e wszystkie artystyczne wyobra偶enia twarzy Chrystusa s膮 do siebie tak bardzo podobne. Przecie偶 nikt naprawd臋 nie wie, jak on wygl膮da艂, nie zachowa艂 si臋 偶aden jego portret, pr贸偶no by tak偶e szuka膰 opisu jego wygl膮du.

To ciekawe 鈥 pomy艣la艂. 鈥 呕aden z ewangelist贸w nie pokusi艂 si臋 o opis wygl膮du nauczyciela... A jednak wszystkie jego portrety s膮 do siebie 艂udz膮co podobne...鈥

Ale dzi艣 rzuci艂 twarzy Chrystusa tylko przelotne spojrzenie. Cztery dni temu odkry艂 w ko艣ciele co艣 znacznie ciekawszego. Siedz膮c na kamiennej posadzce zauwa偶y艂, 偶e w jednym miejscu szpary mi臋dzy kamieniami s膮 szersze ni偶 w innych. Par臋 godzin straci艂 na odnalezienie w warowni odpowiedniego narz臋dzia i mozol膮c si臋 ods艂oni艂 zej艣cie do podziemi 艣wi膮tyni. Tamtego dnia nie zd膮偶y艂 ju偶 zbada膰 czarnej jamy, kt贸ra si臋 przed nim wy艂oni艂a. Zreszt膮 nie by艂 do tego przygotowany. Dzi艣 zamiast pasa pistoletu maszynowego jego pier艣 przecina艂 zw贸j liny, a w r臋ku dzier偶y艂 pot臋偶nych rozmiar贸w latark臋.

Nacisn膮艂 przycisk i skierowa艂 snop 艣wiat艂a w g艂膮b podziemi. Krzywe, wykute byle jak schody prowadzi艂y do niewielkiej komnaty. A dalej?... Dalej ju偶 nic nie by艂o wida膰. My艣l o pozostawionym tu przed wiekami skarbie opanowa艂a jego umys艂. Przy艣wiecaj膮c sobie latark膮, zacz膮艂 schodzi膰 w d贸艂. Kiedy ponad poziom pod艂ogi wystawa艂a mu ju偶 tylko g艂owa, us艂ysza艂 podejrzany szmer. Wyszarpn膮艂 z kieszeni pistolet. Nie, teraz nie byli mu potrzebni 偶adni 艣wiadkowie. Teraz, kiedy mia艂 szans臋 znalezienia skarbu, nawet szef by艂by tu niepo偶膮danym go艣ciem.

Rozejrza艂 si臋 uwa偶nie, ale nikogo nie zauwa偶y艂. Wolno schodzi艂 w d贸艂. Schody by艂y nie tylko krzywe, ale i niebezpiecznie 艣liskie, pokryte grub膮 warstw膮 wilgoci i jakimi艣 porostami. Zn贸w dolecia艂 go odg艂os krok贸w. Spojrza艂 w g贸r臋, lecz w tym momencie noga obsun臋艂a si臋 po 艣liskiej powierzchni. Gubi膮c latark臋 i pistolet run膮艂 w d贸艂, wyci膮gaj膮c przed siebie r臋ce, by os艂oni膰 twarz.

Gdy si臋 ockn膮艂, le偶a艂 rozci膮gni臋ty na zimnej pod艂odze podziemnej komnaty, a z g贸ry dolatywa艂 go odg艂os przesuwania kamieni. Obr贸ci艂 si臋 na plecy i zobaczy艂, 偶e odsuni臋ta przez niego cz臋艣膰 pod艂ogi zasuwa si臋 z chrz臋stem. Bez艂adnie pocz膮艂 maca膰 wok贸艂 siebie r臋kami. Latarka zgas艂a i gdzie艣 si臋 potoczy艂a, zapodzia艂 si臋 te偶 pistolet. Nagle w g贸rze zobaczy艂 twarz cz艂owieka. To nie by艂 nikt z mieszka艅c贸w warowni, a jednak ta twarz by艂a mu dziwnie znajoma, cho膰 jakby odmieniona.

To te siwe w艂osy 鈥 przelecia艂o mu przez g艂ow臋. 鈥 Tak, oczywi艣cie...鈥

W tym momencie co艣 uderzy艂o ko艂o niego o ziemi臋, a kamie艅 na g贸rze ostatecznie si臋 zatrzasn膮艂, pogr膮偶aj膮c go w ca艂kowitych ciemno艣ciach. Posuwaj膮c si臋 na czworakach odszuka艂 najpierw bezu偶yteczny ju偶 teraz pistolet, potem latark臋. Na szcz臋艣cie 偶ar贸wka nie by艂a st艂uczona i wkr贸tce m贸g艂 o艣wietli膰 swoje wi臋zienie. Komnata by艂a zupe艂nie pusta, 艣ciany z litego kamienia nie kry艂y w sobie 偶adnego tajnego przej艣cia, a na 艣rodku le偶a艂o zawini膮tko zrzucone z g贸ry. Podszed艂 i ostro偶nie rozwin膮艂 szmaty. Wewn膮trz znalaz艂 kilka pomara艅czy, puszk臋 sardynek i bochenek chleba.

No, to mnie urz膮dzi艂... Ale przynajmniej zostawi艂 偶arcie鈥.

Wiedzia艂, 偶e sam si臋 st膮d nie wydostanie. Odsuni臋cie kamieni od tej strony nie wchodzi艂o w gr臋. Bez pomocy z zewn膮trz nic nie m贸g艂 zrobi膰.

Ale sukinsyn... To wprost nieprawdopodobne鈥 鈥 zgasi艂 latark臋 i po omacku zacz膮艂 obiera膰 pomara艅cz臋.

Nagle przera藕liwa my艣l prze艣widrowa艂a mu na wylot m贸zg.

A je艣li on zginie i nie zd膮偶y im powiedzie膰, 偶e ja tu jestem?鈥

Ratunku! Ratunku! Ratunku! 鈥 wrzeszcza艂 z ca艂ych si艂, ale jego krzyk zatrzymywa艂 si臋 na grubym, kamiennym stropie.



* * *

To ty, Alfonso? 鈥 spyta艂, s艂ysz膮c kroki na schodach wiod膮cych na dzwonnic臋. 鈥 Chod藕 pr臋dzej, zobaczysz co艣 ekstra! Ona naprawd臋 przechodzi dzi艣 sam膮 siebie.

Nieokre艣lone mrukni臋cie, jakie dotar艂o do niego ze schod贸w, spowodowa艂o, 偶e tylko lekcewa偶膮co machn膮艂 r臋k膮 i przywar艂 oczami do lornetki.

Przepada艂 za wart膮 na wie偶y. Oczywi艣cie nie wierzy艂, aby cz艂owiek, przed kt贸rym szef schowa艂 si臋 tak g艂臋boko w amazo艅skiej d偶ungli, m贸g艂 tu kiedykolwiek dotrze膰, tote偶 niewiele czasu po艣wi臋ca艂 na obserwowanie oblewaj膮cego ich z trzech stron morza zieleni. O wiele ciekawszy widok rozpo艣ciera艂 si臋 z czwartej strony i jemu po艣wi臋ca艂 wi臋kszo艣膰 czasu.

Nie chodzi艂o rzecz jasna o zielonkaw膮 to艅 jeziora, ale o bujne cia艂o Francuzki roz艂o偶one na belkach pomostu. Nie mia艂a nic innego do roboty, wi臋c ca艂ymi dniami wylegiwa艂a si臋 nad wod膮, czasem k膮pi膮c si臋 dla och艂ody. On nie mia艂 si臋 gdzie och艂odzi膰, tote偶 z przyjemno艣ci膮 zabiera艂 ze sob膮 na wie偶臋 butelk臋 whisky, ale ta rozpala艂a go jeszcze bardziej.

Francuzka doskonale zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jest obserwowana, zreszt膮 na brzegu siedzia艂 Pedro, kt贸rego zadaniem by艂o nie spuszcza膰 jej nawet na moment z oka. Orientowa艂a si臋 jednak, 偶e nie tylko ten z brzegu j膮 obserwuje. B艂ysk szkie艂 lornetki zdradza艂 obserwatora na wie偶y. Szef nienawidzi艂 podgl膮dania Francuzki i ka偶dy, kogo na tym przy艂apa艂, musia艂 liczy膰 si臋 z obni偶eniem zapowiedzianego honorarium. Gdy szef wyszed艂 ze swego domku, zmierzaj膮c w stron臋 ko艣cio艂a, lornetka natychmiast pow臋drowa艂a na drug膮 stron臋 wie偶y.

No co tam, do cholery! Nie wida膰 Diega?

Nie, szefie 鈥 niby uwa偶nie obserwowa艂 rozci膮gaj膮c膮 si臋 przed nim d偶ungl臋 i wij膮c膮 si臋 przez ni膮 drog臋. Tylko fragment drogi tu偶 za zakr臋tem by艂 dla niego niewidoczny. Zas艂ania艂y go wyj膮tkowo bujne w tym miejscu drzewa.

Merde! 鈥 zakl膮艂 szef. 鈥 Powinien ju偶 by膰.

Mo偶e pojecha艂 na dziwki, szefie. Tu naprawd臋 nie da si臋 ju偶 wytrzyma膰.

Roze艣mia艂 si臋 i obliza艂 oble艣nie, kieruj膮c brod臋 ku jezioru. Szef pogrozi艂 mu tylko pi臋艣ci膮 i ruszy艂 z powrotem do swego domku.

Poczekaj, skurwysynu. Tylko zap艂a膰 mi, a ja za艂atwi臋 i ciebie, i t臋 cizi臋. Ciebie no偶em, a j膮...鈥

By艂 ch艂opem z okolic Juazeiro i poza swoj膮 偶on膮 nigdy w 偶yciu nie mia艂 偶adnej innej kobiety, nie m贸wi膮c ju偶 o takiej jak ta. Bieda wygna艂a go z rodzinnego domu, w kt贸rym zostawi艂 przedwcze艣nie postarza艂膮 kobiet臋 z tr贸jk膮 dzieci. Pieni膮dze, kt贸re obieca艂 mu szef, chcia艂 pierwotnie przeznaczy膰 na zakup nowych kr贸w, budow臋 porz膮dnego domu i wszystko to, co rolnikowi i jego rodzinie jest potrzebne do 偶ycia. W ko艅cu jednak rozmy艣li艂 si臋. Po co wraca膰 do starej, wiecznie zm臋czonej baby, rozwrzeszczanych i g艂odnych bachor贸w, do tej zapad艂ej wiochy. Zainkasuje fors臋, przeleci t臋 dziwk臋 i hajda w 艣wiat! To dopiero b臋dzie 偶ycie. Jej nie daruje, to pewne. Przycisn膮艂 mocniej okulary lornetki. Wszystkie odkryte przez sk膮py kostium fragmenty jej cia艂a zna艂 ju偶 na pami臋膰, ale dzi艣...

Te偶 ci si臋 przykrzy bez ch艂opa鈥 鈥 pomy艣la艂 obserwuj膮c, jak dziewczyna masuje sobie niemal ca艂kowicie ods艂oni臋te piersi.

Jak ten Pedro mo偶e to wytrzyma膰? Cholera, ta dziwka ma szcz臋艣cie, 偶e dzi艣 na brzegu siedzi ten stary bandyta. Gdybym tam by艂 ja...鈥

Nie lubi艂 Pedra. By艂 to stary rewolwerowiec, nieczu艂y na nic, ale za to gotowy na wszystko. Diego, kt贸ry zaanga偶owa艂 go na polecenie szefa, opowiada艂, 偶e Pedro zabi艂 wi臋cej ludzi, ni偶 niejeden z jego wioski widzia艂 na oczy. Ponura twarz mordercy, poorana tajemniczymi bliznami i naznaczona 艣ladami po ospie, zawsze napawa艂a go strachem, a czasami nawet przera偶eniem. Pedro nigdy nic nie m贸wi艂, na pytania odpowiada艂 nieokre艣lonym warkni臋ciem lub rzuconym spode 艂ba odpychaj膮cym spojrzeniem. Wszyscy czterej bali si臋, 偶e kiedy szef dokona wyp艂aty, Pedro pozabija ich i zgarnie fors臋.

Ale teraz nie chcia艂 my艣le膰 o starym. Oczy mu p艂on臋艂y, a r臋ka bezwiednie b艂膮dzi艂a w poszukiwaniu butelki z alkoholem. 鈥濩o ta dziwka wyprawia... Co ona wyprawia...鈥

Nagle poczu艂, 偶e za jego plecami kto艣 stoi. Dziwne przeczucie powiedzia艂o mu, 偶e to nie Alfonso. Odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Zobaczy艂 tylko siw膮 g艂ow臋 i wycelowan膮 w siebie luf臋 pistoletu.

Rzu膰 bro艅! 鈥 us艂ysza艂.

Ani mi si臋 艣ni. Chyba wiem, kim jeste艣. Rozpozna艂em ci臋. Jeste艣... 鈥 nie zd膮偶y艂 doko艅czy膰.

W czasie swojej przemowy wolno przesuwa艂 d艂o艅 ku spustowi pistoletu, kiedy j膮 jednak na nim po艂o偶y艂, tamten zdecydowa艂 si臋 nie czeka膰. Kr贸tka seria i bro艅 wypad艂a mu z r膮k, dyndaj膮c lu藕no na pasie. 呕y艂, kule przebi艂y mu tylko jedn膮 r臋k臋. Drug膮 ponownie chwyci艂 pistolet i sam pos艂a艂 seri臋. Pociski trafi艂y w dzwon i odbijaj膮c si臋 od twardego stopu rozsypa艂y woko艂o. Jeden z pocisk贸w powr贸ci艂 do niego i utkwi艂 w brzuchu tu偶 ponad kolb膮 zwisaj膮cego pistoletu. Zachwia艂 si臋 i pod艂oga zacz臋艂a umyka膰 mu spod n贸g. Bezw艂adne cia艂o run臋艂o ze szczytu wie偶y.



* * *

Catherine b艂yskawicznie zsun臋艂a si臋 do wody. Na ten moment czeka艂a od dawna. Wiedzia艂a, 偶e Roger jest nieczu艂y na jej wdzi臋ki, ale pi臋ciu pozosta艂ych... Ich szef czeka艂 ju偶 od kilku tygodni na wys艂annika CIA, kt贸ry mia艂 przynie艣膰 informacj臋, 偶e sprawa ucich艂a i centrala wyra偶a zgod臋 na powr贸t do Stan贸w. Kiedy wreszcie otrzyma t臋 oczekiwan膮 wie艣膰, pry艣nie st膮d w ci膮gu kilku minut i, by膰 mo偶e, nie b臋dzie si臋 nawet zastanawia艂, co si臋 stanie z ni膮. Ma艂o prawdopodobne, aby pu艣ci艂 j膮 wolno albo zadba艂 o jej bezpieczny powr贸t do Francji. Pr臋dzej zostawi j膮 na pastw臋 tych pi臋ciu, a co oni z ni膮 zrobi膮, nie mia艂a w膮tpliwo艣ci. Postanowi艂a dzia艂a膰. Jedyn膮 szans膮 by艂o jej w艂asne cia艂o. Jedyn膮 szans膮 i broni膮 zarazem. Szybko zorientowa艂a si臋, 偶e m臋偶czy藕ni pragn膮 jej niemal do szale艅stwa, i w tym upatrywa艂a sw贸j ratunek. Zacz臋艂a ich dra偶ni膰 i podnieca膰, czyni膰 nadziej臋 i udawa膰, 偶e sama mia艂aby na to ochot臋. Tylko Pedro pozosta艂 nieczu艂y. Pozostali czterej po偶erali j膮 oczami, nie mog膮c si臋 doczeka膰 momentu, kiedy szef im wreszcie pozwoli dobra膰 si臋 do niej. Ponury i odpychaj膮cy Pedro nie zwraca艂 na ni膮 najmniejszej uwagi, ale co艣 jej m贸wi艂o, 偶e w艂a艣nie ze strony tego starego grozi jej najwi臋ksze niebezpiecze艅stwo. Niewielkie zainteresowanie okazywa艂 jej tak偶e Alfonso, ale Catherine domy艣la艂a si臋, 偶e wynika to z zupe艂nie innych przyczyn.

Ten szczeniak nie tylko ma na mnie ochot臋, ale po prostu si臋 we mnie kocha鈥.

To spostrze偶enie sta艂o si臋 podstaw膮 jej dzia艂ania. Zauwa偶y艂a, 偶e student wolne dni sp臋dza w ko艣ciele, i podejrzewa艂a, i偶 wspina si臋 na wie偶臋, by stamt膮d j膮 obserwowa膰. Mia艂a niemal pewno艣膰, 偶e ch艂opak w ko艅cu nie wytrzyma i spr贸buje j膮 zdoby膰, a do tego wiod艂a tylko jedna droga. Musia艂 zabi膰 Rogera i pozosta艂ych czterech konkurent贸w.

Tego dnia Alfonso by艂 wyj膮tkowo podniecony i Catherine dosz艂a do wniosku, 偶e wreszcie si臋 zdecydowa艂. Fakt, 偶e Diego nie powr贸ci艂 z miasta, utwierdzi艂 j膮 w tym przekonaniu.

Ch艂opak ma dzisiaj wolny dzie艅 鈥 rozmy艣la艂a, wyleguj膮c si臋 w s艂o艅cu. 鈥 Tylko on m贸g艂 zaczai膰 si臋 gdzie艣 w d偶ungli i wyko艅czy膰 kumpla. Potem za艂atwi艂 tego przy bramie, a teraz jest na wie偶y鈥.

Przeci膮ga艂a si臋, obserwuj膮c spod przymkni臋tych powiek b艂ysk szkie艂 lornetki na wie偶y. Pierwsze odg艂osy strza艂贸w przekona艂y j膮, 偶e mia艂a racj臋. Nie czekaj膮c ani chwili, zsun臋艂a si臋 do wody, kryj膮c si臋 przed 艣mierciono艣n膮 broni膮 trzyman膮 przez Pedra.

On mia艂 jednak zupe艂nie inne zmartwienie. Gdy rozleg艂y si臋 strza艂y, zerwa艂 si臋 na r贸wne nogi i z pistoletem maszynowym w r臋ku rzuci艂 si臋 ku wie偶y.

Co si臋 dzieje?! 鈥 osadzi艂 go na miejscu krzyk szefa, kt贸ry wystawia艂 przez drzwi swojego domku luf臋 broni.

Kto艣 strzela艂 na wie偶y. Jos茅 spad艂 na d贸艂. Chyba nie 偶yje! 鈥 odkrzykn膮艂 i ca艂ym cia艂em przylgn膮艂 do jedynego rosn膮cego na placu drzewa.

Co z dziewczyn膮? 鈥 krzykn膮艂 Roger.

Pedro odwr贸ci艂 si臋, lecz pomost by艂 pusty.

Nie wiem... Chyba skoczy艂a do wody...

Idioto! Mia艂e艣 jej pilnowa膰!

Pedro oderwa艂 si臋 od pnia i chy艂kiem ruszy艂 w kierunku jeziora. Seria z wie偶y przyku艂a go do ziemi. Pad艂, a kule wyrywa艂y przed nim fontanny piasku i ma艂e kamyki.

Niech pan strzela, szefie! 鈥 krzycza艂 rozpaczliwie, zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e oto le偶y pozbawiony wszelkiej os艂ony, wystawiony na strza艂y z wie偶y.

Roger nie mia艂 jednak zamiaru ryzykowa膰 i nawet nie wychyli艂 si臋 ze swego ukrycia. Strza艂y na chwil臋 umilk艂y i Pedro zdo艂a艂 si臋 doczo艂ga膰 do zbawczego pnia.

Gdzie jest Alberto? 鈥 krzykn膮艂 Roger.

Ma dzi艣 dy偶ur przy bramie.

Ach, wi臋c to Alfonso... Alfonso! Alfonso! Nie wyg艂upiaj si臋, szczeniaku! Przesta艅 strzela膰 i z艂a藕 z tej wie偶y. Je艣li ju偶 tak bardzo ci na tym zale偶y, dziewczyna jest twoja! S艂yszysz? Mo偶esz j膮 mie膰 jeszcze dzisiaj! 鈥 Roger krzycza艂 coraz g艂o艣niej, wysuwaj膮c si臋 ostro偶nie zza os艂ony drzwi.

Jedyn膮 odpowiedzi膮 by艂a jednak kr贸tka seria, kt贸ra od艂upa艂a z desek kilka szczap. Pedro zerwa艂 si臋 na nogi i pos艂a艂 w kierunku szczytu wie偶y d艂ug膮 seri臋. Zrobi艂o si臋 cicho.

Szefie, sk膮d pan wie, 偶e to Alfonso?

Wiem, wiem. Ten idiota podkochiwa艂 si臋 przez ca艂y czas w tej dziwce. My艣la艂, 偶e tego nie widz臋. Ona te偶 o tym wiedzia艂a i dlatego wyprawia艂a te hece. Nie my艣la艂em jednak, 偶e ten szczeniak zdecyduje si臋 nas zaatakowa膰.

I co teraz? 鈥 Pedro rozgl膮da艂 si臋 po dziedzi艅cu warowni.

Znajduj膮cy si臋 na wie偶y strzelec mia艂 ich jak na d艂oni i najmniejsza pr贸ba opuszczenia kryj贸wek musia艂a sko艅czy膰 si臋 艣mierci膮.

Dop贸ki siedzi na tej cholernej wie偶y, nic nie mo偶emy mu zrobi膰, ale i on nam niewiele. Nied艂ugo powinno si臋 jednak 艣ciemni膰, a wtedy b臋dziemy g贸r膮鈥 鈥 pomy艣la艂 Pedro i natychmiast podzieli艂 si臋 z szefem swoim spostrze偶eniem.

Masz racj臋 鈥 odpar艂 Roger i uchylaj膮c drzwi spojrza艂 w stron臋 Pedra.

Uwa偶aj! 鈥 krzykn膮艂.

Rewolwerowiec b艂yskawicznym ruchem odwr贸ci艂 si臋, trafiaj膮c stoj膮c膮 za nim posta膰 ko艅cem lufy w brzuch.

Catherine wypu艣ci艂a z r膮k gruby dr膮g, wyrwany z pomostu, i ugodzona luf膮 upad艂a u st贸p rewolwerowca. Pedro pochyli艂 si臋, z艂apa艂 dziewczyn臋 za r臋k臋 i poderwa艂 w g贸r臋. Przystawi艂 jej luf臋 pistoletu do szyi i wypchn膮艂 zza drzewa, sam kryj膮c si臋 za jej cia艂em.

Alfonso! Albo w tej chwili wyrzucisz bro艅 i zleziesz na d贸艂, albo zastrzel臋 j膮 na twoich oczach.

Przez chwil臋 panowa艂a absolutna cisza, po czym co艣 wylecia艂o ze szczytu wie偶y i u jej st贸p wyl膮dowa艂 pistolet maszynowy.

Nie miej nas za idiot贸w 鈥 odezwa艂 si臋 Roger. 鈥 To pistolet Jos茅, teraz wyrzu膰 sw贸j!

Po chwili na ziemi臋 upad艂 drugi pistolet.

A bro艅 Alberta?! 鈥 Pedro, przyciskaj膮c do siebie dziewczyn臋, odwr贸ci艂 od Rogera wyszczerzon膮 w okrutnym u艣miechu twarz.

No, pr臋dzej! 鈥 krzykn膮艂 szef, wychylaj膮c si臋 zza drzwi.

Trzeci pistolet z chrz臋stem zary艂 si臋 w piasku dziedzi艅ca.

No, a teraz z艂a藕 na d贸艂!

Uwaga, szefie. Z takim wariatem nigdy nic nie wiadomo. Mo偶e jeszcze co艣 ma przy sobie 鈥 Pedro nie puszcza艂 dziewczyny, a Roger mocniej uj膮艂 swoj膮 bro艅.

No, wy艂a藕! 鈥 krzykn膮艂, widz膮c, 偶e wrota ko艣cio艂a lekko si臋 uchyli艂y, lecz Alfonso wci膮偶 oci膮ga si臋 z wyj艣ciem.

S艂o艅ce sta艂o jeszcze wysoko, ale zwr贸cona w p贸艂nocn膮 stron臋 fasada ko艣cio艂a pogr膮偶ona by艂a w cieniu, jego za艣 wn臋trze dla patrz膮cego z jasnego dziedzi艅ca ton臋艂o w g艂臋bokim mroku. Na tle nieprzeniknionej ciemno艣ci Pedro zobaczy艂 zarys zbli偶aj膮cej si臋 postaci i bez chwili zastanowienia pu艣ci艂 ku niej seri臋, opuszczaj膮c bro艅 na biodro. Nie m贸g艂 zauwa偶y膰, 偶e posta膰 podskoczy艂a i pad艂a gdzie艣 w mrok o u艂amek sekundy wcze艣niej, ni偶 mog艂y dosi臋gn膮膰 j膮 kule.

Cha, cha, cha 鈥 roze艣mia艂 si臋 Pedro i szczerz膮c z臋by zwr贸ci艂 si臋 do Rogera.

Ten niemal zamar艂 z przera偶enia. Nigdy nie s艂ysza艂, aby ten odra偶aj膮cy rewolwerowiec si臋 艣mia艂, i teraz zrozumia艂, 偶e jego rado艣膰 mo偶e wywo艂a膰 tylko czyja艣 艣mier膰. A偶 wzdrygn膮艂 si臋 na my艣l, 偶e oto teraz, kiedy Diego zwia艂, Alfonso wyko艅czy艂 Alberta i Jos茅, jego za艣 zabi艂 Pedro, on, Bernard Roger, pozosta艂 sam na sam z tym nieobliczalnym i okrutnym cz艂owiekiem. Jego obawy okaza艂y si臋 w pe艂ni uzasadnione.

No, szefie, teraz grzecznie rzuci pan bro艅! 鈥 Pedro nadal szczerzy艂 z臋by.

Pedro! Czy艣 ty zwario...

Bez gadania! 鈥 twarz bandyty spowa偶nia艂a, a lufa jego broni wykona艂a wymowny ruch.

Roger upu艣ci艂 pistolet pod nogi.

No, teraz mo偶emy porozmawia膰 鈥 Pedro nadal trzyma艂 teraz ju偶 niemal omdla艂膮 z przera偶enia Catherine.

Szefie, moja mowa b臋dzie kr贸tka. Dajesz mi fors臋 nale偶n膮 wszystkim pi臋ciu i zabieram dziewczyn臋. Tym mo偶esz kupi膰 sobie 偶ycie.

Chyba nie wyobra偶asz sobie, 偶e fors臋 mam przy sobie 鈥 g艂os Rogera by艂 spokojny i zr贸wnowa偶ony.

Co?... 鈥 Pedra zatka艂o.

Widz臋, 偶e uwa偶asz swego szefa za idiot臋! Czy widzia艂e艣 w 偶yciu takiego frajera, kt贸ry przyje偶d偶a艂by na to odludzie z pi臋cioma bandziorami, pi臋kn膮 dziewczyn膮 i w dodatku z kup膮 forsy? Je艣li kiedykolwiek widzia艂e艣 takiego, to na pewno nie by艂em ja.

Pedro wyra藕nie zg艂upia艂, nieco zwolni艂 u艣cisk r臋ki na ciele dziewczyny i na jego czole pojawi艂a si臋 gruba krecha 偶y艂y. Zastanawia艂 si臋, jak teraz wybrn膮膰 z sytuacji. Nie potrafi艂 jednak znale藕膰 rozwi膮zania.

I co teraz? 鈥 spyta艂 bezradnie.

Po pierwsze, podnios臋 sw贸j pistolet 鈥 Roger powoli schyla艂 si臋, bacznie obserwuj膮c Pedra, ale ten nawet nie drgn膮艂. 鈥 Po drugie, pu艣cisz dziewczyn臋...

A pan wpakuje mi seri臋 w brzuch... Nie ma g艂upich.

Pos艂uchaj, Pedro. W ten spos贸b nigdy si臋 nie dogadamy, a czas p艂ynie. Wszystko wskazuje na to, 偶e Diego zwia艂 i agent, na kt贸rego czekam, mo偶e do nas nigdy nie trafi膰. Musimy sami pojecha膰 do Jatoby i zorientowa膰 si臋, co i jak. A dop贸ki b臋dziemy tu sta膰 i mierzy膰 do siebie, nic nie zdo艂amy za艂atwi膰.

Pedro po d艂u偶szej chwili uzna艂, 偶e szef ma racj臋. Pu艣ci艂 dziewczyn臋, ujmuj膮c pistolet dwiema r臋kami. Catherine, nie bardzo wiedz膮c, co ma ze sob膮 zrobi膰, sta艂a pomi臋dzy nimi. Zreszt膮 wszyscy troje nie byli do ko艅ca zdecydowani. To, co nast膮pi艂o, pokrzy偶owa艂o zupe艂nie szyki obu m臋偶czyzn. Pedro mia艂 rzeczywi艣cie zamiar wyko艅czy膰 swoich kumpli, a je艣li b臋dzie trzeba, tak偶e i szefa. Dziewczyn臋 chcia艂 zachowa膰 dla siebie. Nie przewidzia艂 jednego i teraz nie m贸g艂 sobie tego darowa膰.

Ten skurwysyn nie wzi膮艂 ze sob膮 pieni臋dzy. Trzyma je pewnie w jakim艣 banku i ma mnie w r臋ku鈥.

Roger to przewidzia艂. Pozostawanie w warowni nie mia艂o ju偶 dalszego sensu. Pojawienie si臋 w Jatobie z Catherine i Pedrem przy boku, tak偶e nie by艂o najlepszym pomys艂em.

Musz臋 co艣 wykombinowa膰鈥 鈥 pomy艣la艂, g艂o艣no za艣 powiedzia艂:

Wyruszymy jutro, teraz jest ju偶 za p贸藕no. Sprawd藕, czy ten cholerny szczeniak nie 偶yje, i idziemy spa膰 鈥 przesun膮艂 bro艅 na plecy i bior膮c Catherine za r臋k臋, poszed艂 z ni膮 w stron臋 swego domu, odwracaj膮c si臋 do Pedra plecami.

Strzeli czy nie? 鈥 rozwa偶a艂 na zimno. 鈥 Nie, nie strzeli, jest za g艂upi na to, by przejrze膰 m贸j plan, i za bardzo chciwy, by zrezygnowa膰 z zap艂aty鈥.

Tym bardziej zdziwi艂 si臋, gdy za plecami us艂ysza艂 d艂ug膮 seri臋. Nie czuj膮c uderze艅 kul, pu艣ci艂 dziewczyn臋, kt贸ra przera偶ona pad艂a na ziemi臋, i odwr贸ci艂 si臋, chwytaj膮c bro艅. Przed sob膮 zobaczy艂 os艂upia艂膮 ze zdziwienia twarz Pedra, a ni偶ej rozlewaj膮ce si臋 na jego koszuli purpurowe plamy krwi.

On 偶yje szefie... on 偶yje 鈥 wyb膮ka艂 Pedro i run膮艂 twarz膮 w d贸艂.

Roger, 艣ciskaj膮c pistolet w spoconych d艂oniach, spojrza艂 w kierunku mrocznego wej艣cia do ko艣cio艂a. Powoli odbezpieczy艂 bro艅 i pos艂a艂 w czarne wej艣cie kilka kr贸tkich serii. Gdy szykowa艂 si臋 do kolejnej, poczu艂, 偶e co艣 uciska go w plecy, jednocze艣nie do jego uszu dotar艂o pytanie zadane spokojnym tonem, po francusku.

Ju偶 sobie postrzela艂e艣?

Chcia艂 si臋 odwr贸ci膰, ale ucisk w okolicach krzy偶a wzm贸g艂 si臋 i Roger zrozumia艂, 偶e to lufa. Rzuci艂 bro艅 i powoli uni贸s艂 r臋ce w g贸r臋.

A teraz odwr贸膰 si臋... Tylko powoli...

Zrobi艂 to wolniej, ni偶 wymaga艂 ten za plecami. Ju偶 wiedzia艂, kto za nim stoi, cho膰 wci膮偶 jeszcze nie m贸g艂 w to uwierzy膰.

Nie, nie... to tylko obsesja... to jaka艣 senna mara... to niemo偶liwe...鈥

A jednak. To nie by艂a senna mara ani wykwit przewra偶liwionej wyobra藕ni. Gdy si臋 odwr贸ci艂, zobaczy艂, 偶e przed nim stoi komisarz Paul Pr茅v么t.



* * *

Jos茅 i Pedro nie dost膮pili nawet zaszczytu porz膮dnego pogrzebu. Ich kumple, kt贸rzy mieli wi臋cej szcz臋艣cia, nie zaprz膮tali sobie g艂owy truposzami.

Uwolniony przez Pr茅v么ta Alberto oswobodzi艂 uwi臋zionego pod posadzk膮 ko艣cio艂a Alfonsa. Oszala艂y z przera偶enia student, gdy wreszcie odzyska艂 wolno艣膰, przysi膮g艂 sobie, 偶e ju偶 nigdy w 偶yciu nie zejdzie do 偶adnych podziemi, nawet gdyby tam mia艂 na niego oczekiwa膰 legendarny skarb Ink贸w.

Nie mieli 偶adnej pewno艣ci, czy ten cholerny Francuz, kt贸ry odjecha艂 z dziewczyn膮 jeepem, nie zawiadomi policji, wi臋c nie trac膮c czasu pomkn臋li do niedalekiej tamy i przy pomocy grubej liny uwolnili Diega. Wszyscy trzej, omijaj膮c z daleka posterunek policji w Jatobie, ruszyli w nie ko艅cz膮ce si臋 przestrzenie Brazylii i roztopili si臋 w nich na zawsze.

Ale jakie偶 znaczenie dla sprawy Bernarda Rogera mo偶e mie膰 偶ycie lub 艣mier膰 brazylijskich opryszk贸w? Zupe艂nie nie interesowa艂o to tak偶e ekscentrycznego w艂adcy Asz Szariki, kt贸ry, by膰 mo偶e, w og贸le nie wiedzia艂, 偶e jest taki kraj jak Brazylia, a ju偶 na pewno nie mia艂 poj臋cia, gdzie on le偶y. Do jego pustynnego kraiku informacje docieraj膮 z du偶ym op贸藕nieniem i, prawd臋 m贸wi膮c, niewiele os贸b si臋 nimi interesuje, a ju偶 chyba najmniej otoczony zbytkiem i przepychem, a jednak wci膮偶 nie zaspokojony w艂adca. Jedyne, czego 偶a艂owa艂 to tego, 偶e w jego pa艂acu nie pojawi艂 si臋 ju偶 ani sympatyczny Francuz, ani jego r贸wnie mili przyjaciele, z nowymi seriami film贸w, kt贸re tak lubi艂 ogl膮da膰. Ale i na to znalaz艂 si臋 spos贸b. Wierny sekretarz odby艂 podr贸偶 do Europy i przywi贸z艂 to, czego szejk po偶膮da艂. Obraz, kt贸ry nie by艂 dzie艂em Renoira, wisia艂 nadal spokojnie, nie przyci膮gaj膮c ju偶 swoim pi臋knem oczu szejka.

O wiele mniej szcz臋艣cia mia艂 japo艅ski premier Eisaku Sato. Opozycja wprost szala艂a. Na g艂ow臋 nieszcz臋snego Sato wali艂 si臋 grom za gromem. Nie chodzi艂o ju偶 o te n臋dzne dwadzie艣cia milion贸w dolar贸w, ale o dum臋 narodow膮, kt贸r膮 nieodpowiedzialny polityk wystawi艂 na tak ci臋偶k膮 pr贸b臋. Japo艅czycy nie mogli znie艣膰, 偶e zostali tak szpetnie oszukani i o艣mieszeni w oczach ca艂ego 艣wiata jako ignoranci w dziedzinie sztuki i handlu. Sato mia艂 szcz臋艣cie, 偶e nie by艂y to ju偶 czasy samuraj贸w, bo w贸wczas jego polityczna kariera musia艂aby si臋 sko艅czy膰 pope艂nieniem seppuku. W drugiej po艂owie XX wieku wystarczy艂o po艂o偶y膰 g艂owy, i to nie dos艂ownie, kilku najbli偶szych wsp贸艂pracownik贸w, z艂o偶y膰 uroczyste przeprosiny przed obliczem cesarza i czym pr臋dzej zaj膮膰 si臋 tym, aby wyborcy zapomnieli o ca艂ej sprawie i zechcieli ponownie odda膰 swoje g艂osy na przyw贸dc臋 Partii Liberalno-Demokratycznej.

Christine zupe艂nie nie interesowa艂a si臋 wielk膮 polityk膮, za to marzeniem jej 偶ycia by艂y zawsze dalekie podr贸偶e do egzotycznych kraj贸w. Philippe Poitier cyklem reporta偶y z afryka艅skiej podr贸偶y Denisa Marinette zyska艂 sobie s艂aw臋 znakomitego reportera. Wsp贸lnie z Christine odwiedzi艂 ju偶 Now膮 Zelandi臋, Australi臋, a ostatnio terytorium zamorskie Francji, Now膮 Kaledoni臋. Pobyt na koralowych wyspach ceni艂 sobie najbardziej, zw艂aszcza, 偶e spotkali tam przyjaci贸艂.

Pierre Fargues bole艣nie odczuwa艂 nag艂膮 samotno艣膰, jaka otoczy艂a go w brudnym i szarym o tej porze roku Pary偶u. Po dramatycznych i ekscytuj膮cych prze偶yciach ostatnich miesi臋cy z 偶alem powr贸ci艂 do zakurzonej biblioteki, t臋pych i leniwych student贸w, lepszych i gorszych malarzy. Jedyn膮 rado艣膰 przynosi艂y mu kolorowe kartki, na kt贸rych dziewczyny o smag艂ej sk贸rze ta艅czy艂y na tle b艂臋kitnego morza, palm i pla偶y.

Czy ca艂e 偶ycie musz臋 si臋 zajmowa膰 sztuk膮 francusk膮? W ko艅cu mieszka艅cy Oceanii te偶 maluj膮, rze藕bi膮, pisz膮鈥 鈥 te my艣li nie dawa艂y mu spokoju i z coraz wi臋ksz膮 t臋sknot膮 przegl膮da艂 rosn膮cy z dnia na dzie艅 zbi贸r poczt贸wek.

Prefekt Bonnard nie marzy艂 o Nowej Kaledonii. Bro艅 Bo偶e! Czyni艂 wszystko, aby si臋 na niej nie znale藕膰, i cho膰 nie przysz艂o to 艂atwo, jako艣 uda艂o mu si臋 obroni膰. Wiedzia艂, 偶e przyby艂y zza oceanu osobisty doradca prezydenta zaprzyja藕nionego mocarstwa dba o to, aby wszyscy zamieszani w afer臋 Bernarda Rogera zostali usuni臋ci ze sceny, ale jemu jako艣 si臋 uda艂o. By艂 znakomitym szefem policji i narastaj膮ca w Pary偶u fala przest臋pstw spowodowa艂a, 偶e w艂adze nie chcia艂y straci膰 tak znakomitego fachowca. Ich op贸r, a tak偶e fakt niewielkiego zaanga偶owania Bonnarda w ca艂膮 afer臋 sprawi艂, 偶e w ko艅cu pozwolono mu zosta膰 na zajmowanym dotychczas stanowisku, ale zasznurowano usta i zakazano wszelkich rozm贸w z dziennikarzami. Bonnard skrz臋tnie i sumiennie wype艂ni艂 polecenia.

Denis Marinette nawet nie pr贸bowa艂 walczy膰. Wiedzia艂, 偶e jako minister kultury, kt贸ry nieopatrznie wypowiedzianym zdaniem potwierdzi艂 autentyczno艣膰 sprzedanych Japo艅czykom dzie艂, nie ma szans na uratowanie politycznej kariery. Po powrocie z Afryki z艂o偶y艂 rezygnacj臋 i zas艂aniaj膮c si臋 z艂ym stanem zdrowia oraz ch臋ci膮 napisania jeszcze kilku ksi膮偶ek, by艂 przecie偶 pisarzem, odszed艂 ze stanowiska i powr贸ci艂 do odziedziczonego przed laty po ojcu zameczku w okolicach Blois.

Jacques Baudin, minister sprawiedliwo艣ci, i Jean Chitaux, minister spraw wewn臋trznych, byli szczerze zdumieni, gdy premier wezwa艂 ich do siebie i bez ceregieli za偶膮da艂 natychmiastowego, dobrowolnego ust膮pienia z zajmowanych stanowisk. Patrzyli na siebie zdumieni i premier mia艂 spore k艂opoty z wyja艣nieniem im, 偶e sprawa jest przes膮dzona i nieodwo艂alna, i jedyne, co mo偶e dla nich zrobi膰, to przyj膮膰 ich rezygnacje. Obaj nie mieli wyj艣cia i kiedy Pr茅v么t powr贸ci艂 do Francji, przywo偶膮c ze sob膮 Rogera, nie spotka艂 ju偶 ani jednego, ani drugiego. Komisarz przyj膮艂 wiadomo艣膰 o ich rezygnacji z cich膮 satysfakcj膮. Oto ci, kt贸rzy do ko艅ca usi艂owali kry膰 przest臋pc臋, musieli ust膮pi膰. W tym przekonaniu utwierdza艂 go Clement Saunier, nast臋pca Baudina. Pr茅v么t uwierzy艂, gdy偶 nie m贸g艂 przypuszcza膰, 偶e w por贸wnaniu z Saunierem Baudin i Chitaux byli anio艂ami.



* * *

Komisarz by艂 bardzo zdziwiony, 偶e w grupie wysokich urz臋dnik贸w policji i aparatu sprawiedliwo艣ci, kt贸rzy przybyli do budynku policji, gdy pojawi艂 si臋 w nich Roger prowadzony pod r臋k臋 przez Pr茅v么ta, nie znalaz艂 si臋 s臋dzia Berton. Wiedzia艂, 偶e Baudin odsun膮艂 go od sprawy, ale teraz spodziewa艂 si臋, 偶e Saunier przywr贸ci s臋dziemu pe艂nomocnictwo. W ko艅cu, obok Pr茅v么ta, Berton wiedzia艂 najwi臋cej. Komisarz straci艂 sporo czasu, zanim zdo艂a艂 si臋 dowiedzie膰, 偶e Berton nie tylko nie prowadzi i nie b臋dzie ju偶 prowadzi膰 sprawy Rogera, ale 偶e w og贸le nie ma go we Francji. Okaza艂o si臋, 偶e w mie艣cie Papeete na Tahiti zwolni艂o si臋 stanowisko s臋dziego 艣ledczego i Berton wyjecha艂 obj膮膰 t臋 zaszczytn膮 funkcj臋.

Tahiti... 鈥 powiedzia艂 w zamy艣leniu Pr茅v么t, a niekt贸rzy odebrali te s艂owa jako sentymentalne rozmarzenie i t臋sknot臋 za odpoczynkiem w cieniu palm.

Nie wszystkich opuszczaj膮cych w po艣piechu scen臋, na kt贸rej przez rok rozgrywa艂a si臋 afera Bernarda Rogera, pozostawiono w spokoju. Przez kilka dni komisarz Pr茅v么t usi艂owa艂 odszuka膰 przyjaciela marszanda, Jean-Paula. Poszukiwania by艂y jednak bezskuteczne. Zupe艂nie kto inny, ale z takim samym skutkiem usi艂owa艂 odnale藕膰 natchnienie Janosa Kovacsa, m艂odziutk膮 Consuel臋. Oboje zapadli si臋 pod ziemi臋.

W stolicy Francji ju偶 tylko niewiele os贸b pami臋ta艂o o japo艅skiej aferze, 艣mierci komisarza policji, fali prasowych artyku艂贸w i nag艂ej ciszy, jaka po nich zapad艂a. Niewiele os贸b pami臋ta艂o, a jeszcze mniej s艂ucha艂o odg艂os贸w afery, jakie nap艂yn臋艂y ze Stan贸w Zjednoczonych. Oto, ku zaskoczeniu zainteresowanych, dyrekcje muze贸w w Denver i San Francisco wycofa艂y skierowane uprzednio do s膮du oskar偶enia przeciwko Bernardowi Rogerowi. Dyrektorzy obu muze贸w solidarnie stwierdzili, 偶e si臋 pomylili, a obrazy sprzedane im przez marszanda s膮 autentyczne. O艣wiadczenia te zosta艂y z艂o偶one niemal w sekrecie, skargi wycofane i tylko ci, kt贸rzy przybywali do muze贸w w Denver i San Francisco, wyra偶ali zdziwienie, 偶e p艂贸tna mistrz贸w francuskiego impresjonizmu nie s膮 wystawione. Ale nawet oni zadowalali si臋 wyja艣nieniami personelu muzealnego, 偶e obrazy wymagaj膮 konserwacji i w艂a艣nie znajduj膮 si臋 w specjalistycznych pracowniach.

Pozostawa艂y tam tak d艂ugo, a偶 o nich zapomniano.

Peter P. Stanford d艂ugo oci膮ga艂 si臋 z wycofaniem skargi i dopiero wizyta, jak膮 z艂o偶yli mu dwaj wysocy funkcjonariusze Centralnej Agencji Wywiadowczej, przekona艂a go, 偶e dalsze oskar偶anie Bernarda Rogera nie ma najmniejszego sensu.

Pan doskonale wie, 偶e ocena autentyczno艣ci dzie艂a sztuki jest rzecz膮 wzgl臋dn膮. Jeden ekspert stwierdzi, 偶e obraz jest falsyfikatem, a drugi powie co艣 przeciwnego. Pan sam nie ma stuprocentowej pewno艣ci, 偶e dostarczone przez Rogera p艂贸tna s膮 fa艂szywe. Skoro pan nie ma tej pewno艣ci, to inni nie musz膮 mie膰 w膮tpliwo艣ci. To chyba jasne, prawda?

Nie by艂 to jedyny argument, za pomoc膮 kt贸rego dwaj rozm贸wcy przekonali milionera, 偶e przy jego koncie bankowym strata kilku milion贸w nic nie znaczy. Stanford wycofa艂 oskar偶enie i zamkn膮艂 si臋 w swej kalifornijskiej twierdzy.

Drugi z zamieszanych w t臋 afer臋 milioner贸w mia艂 zupe艂nie inne zmartwienie. Co prawda odni贸s艂 sukces i pozby艂 si臋 najgro藕niejszego konkurenta, pozostaj膮c ju偶 jedynym kr贸lem na rynku dzie艂 sztuki, ale nie by艂 z siebie w pe艂ni zadowolony, Chevalier nie m贸g艂 sobie darowa膰, 偶e tak 艂atwo da艂 si臋 podej艣膰 Pr茅v么towi. By艂 przekonany, 偶e ju偶 dawno rozgryz艂 tego zdolnego i naprawd臋 odwa偶nego policjanta.

Przyst臋puj膮c do rozprawy z Rogerem, Chevalier mia艂 tylko jeden cel, ale p贸藕niej pojawi艂 si臋 tak偶e drugi i ten drugi w艂a艣nie stawa艂 si臋 z biegiem czasu wa偶niejszy. Im bli偶szy by艂 koniec konkurenta, tym bardziej Chevalierowi zaczyna艂o zale偶e膰 na przechwyceniu jego skarbu, kt贸ry teraz m贸g艂 w艂a艣nie jemu przynosi膰 zyski. Nie przypuszcza艂 nawet przez moment, 偶e komisarz Pr茅v么t pu艣ci Kovacsa wolno, nie b臋dzie go 艣ledzi艂, nie b臋dzie m贸g艂 poda膰 miejsca jego ukrycia. Proponowa艂 Pr茅v么towi wielkie pieni膮dze za wskazanie miejsca pobytu W臋gra i z ogromnym zdziwieniem stwierdzi艂, 偶e komisarz naprawd臋 nie wie, gdzie ukry艂 si臋 genialny fa艂szerz. W pierwszej chwili pomy艣la艂, 偶e Pr茅v么t jest idiot膮, ale by艂 zbyt inteligentny, by podda膰 si臋 tej my艣li. Po chwili zastanowienia doszed艂 do wniosku, 偶e Pr茅v么t nie tylko nie jest g艂upcem, ale 偶e go przechytrzy艂.

Ma racj臋... Gdyby wiedzia艂, gdzie jest Kovacs, nie da艂bym mu spokoju do ko艅ca 偶ycia i wreszcie znalaz艂bym spos贸b, aby to z niego wydoby膰, a tak...鈥

Chevalier postanowi艂 sam odnale藕膰 W臋gra i jego m艂od膮 kochank臋, ale cho膰 najmowa艂 wci膮偶 nowych detektyw贸w i agent贸w, cho膰 obiecywa艂 im coraz to wi臋ksze honoraria i nagrody, wszystko sz艂o na marne. Janos Kovacs przepad艂 na zawsze. Ostatni 艣lad prowadzi艂 do Portugalii i tu si臋 urywa艂.

Gdy Paul Pr茅v么t patrzy艂 na oddalaj膮cego si臋 w kierunku samolotu W臋gra, mia艂 on oko艂o pi臋膰dziesi膮tki.

Czy nadal 偶yje i tworzy swoje genialne falsyfikaty? Czy dyrektorzy muze贸w i w艂a艣ciciele galerii mog膮 spa膰 spokojnie w prze艣wiadczeniu, 偶e 偶adne z zakupionych przez nich po znikni臋ciu W臋gra dzie艂 impresjonist贸w nie jest jego autorstwa? A mo偶e ju偶 nigdy nie wzi膮艂 do r臋ki p臋dzla? A mo偶e wzi膮艂, ale tylko po to, by oddawa膰 na p艂贸tnie pi臋kno cia艂a i twarzy Consueli? Kt贸偶 mo偶e odpowiedzie膰 na te pytania?



* * *

Gdy Paul Pr茅v么t wkroczy艂 do paryskiej prefektury policji, prowadz膮c pod r臋k臋 Bernarda Rogera, zapanowa艂o niema艂e zamieszanie. Wi臋kszo艣膰 pracownik贸w prefektury uwa偶a艂a Pr茅v么ta za trupa i przerazi艂a si臋 na widok powracaj膮cego z za艣wiat贸w komisarza. Do prefektury przybyli natychmiast nowi ministrowie sprawiedliwo艣ci i spraw wewn臋trznych oraz nie znany Pr茅v么towi Amerykanin, kt贸rego przedstawiono jako przedstawiciela rz膮du Stan贸w Zjednoczonych, oddelegowanego do wsp贸艂pracy z francuskimi w艂adzami w sprawie Rogera. Gdyby Pr茅v么t spotka艂 przedstawiciela rz膮du Japonii, uzna艂by to za w pe艂ni uzasadnione, ale obecno艣膰 Amerykanina potwierdzi艂a jego obawy. Obaj ministrowie, prefekt i Amerykanin zamkn臋li si臋 z Rogerem w jednym z pokoj贸w prefektury i nie wychodzili z niego przez blisko cztery godziny. Donoszono im jedynie kaw臋 i kanapki, ale gdy nios膮cy tac臋 policjant otwiera艂 drzwi, w pokoju zalega艂a cisza.

Pr茅v么t otrzyma艂 rozkaz sporz膮dzenia szczeg贸艂owego raportu. Spisanie wszystkich zasz艂ych w ci膮gu roku zdarze艅 zaj臋艂o mu kilka dni, w ci膮gu kt贸rych nie interesowa艂 si臋 niczym wok贸艂 siebie. Stara艂 si臋 unika膰 wszelkich osobistych uczu膰 i subiektywnych ocen. Gdy z gotowym raportem pojawi艂 si臋 u ministra spraw wewn臋trznych, dozna艂 tak mi艂ego przyj臋cia, 偶e najmniejsze w膮tpliwo艣ci, oczywi艣cie gdyby je mia艂, pierzch艂yby natychmiast. Minister poprosi艂 o ujawnienie miejsca ukrycia dossier Rogera i Pr茅v么t poda艂 numer skrytki w jednym z paryskich bank贸w. Ukry艂 je tam tu偶 po przeczytaniu i przez ca艂y rok spoczywa艂o spokojnie w艣r贸d wielu podobnych skrytek. Teraz wraz z raportem znalaz艂o si臋 na biurku ministra.

Pr茅v么t przygl膮da艂 si臋 w milczeniu p臋katej teczce.

Czy m贸g艂bym zobaczy膰 si臋 z Bernardem Rogerem? 鈥 spyta艂, nie maj膮c nadziei na uzyskanie takiej zgody.

Nie 鈥 odpar艂 kr贸tko minister. 鈥 Nie ma takiej potrzeby.

Czy proces...

Panie komisarzu 鈥 przerwa艂 minister. 鈥 Ja wiem, 偶e jest pan bardzo zm臋czony, w ko艅cu po艣wi臋ci艂 pan tej sprawie ca艂y rok. Ale s膮 pewne sytuacje, w kt贸rych po艣piech... nie jest wskazany. Pan wype艂ni艂 swoj膮 misj臋 i nale偶y si臋 panu odpoczynek. Dalsze sprawy prosz臋 pozostawi膰 nam.

Tak... Oczywi艣cie... 鈥 Pr茅v么t pokiwa艂 g艂ow膮.

Nale偶y si臋 panu urlop i mam przyjemno艣膰 powiadomi膰 pana, 偶e mo偶e pan odby膰 go na koszt ministerstwa. Wszystko ju偶 jest za艂atwione. My艣l臋, 偶e panu i pa艅skiej towarzyszce Nowa Kaledonia przypadnie do gustu. Nie jest tam ani za gor膮co, ani za zimno, klimat doskona艂y, du偶o zieleni...

I mn贸stwo wolnego czasu.

O w艂a艣nie, ma pan absolutn膮 racj臋 鈥 minister udawa艂, 偶e nie s艂yszy kpi膮cego tonu Pr茅v么ta.

A na proces oczywi艣cie dostan臋 wezwanie 鈥 kpi艂 dalej Pr茅v么t, wstaj膮c z miejsca.

Oczywi艣cie, ale... to mo偶e potrwa膰. Kiedy dojdzie pan ju偶 do wniosku, 偶e do艣膰 odpoczynku, prosz臋 mi da膰 zna膰. Pan premier pragn膮艂by, aby obj膮艂 pan stanowisko wysokiego komisarza tej pi臋knej wyspy. Zawsze by艂 nim polityk, dla policjanta to ogromne wyr贸偶nienie...

呕egnam, panie ministrze.

Gdy z p艂yty lotniska rzucili wraz z Catherine ostatnie spojrzenie w kierunku Pary偶a, Pr茅v么t mia艂 pewno艣膰, 偶e niepr臋dko zn贸w zobaczy to miasto. 艢cisn膮艂 mocniej d艂o艅 dziewczyny i udaj膮c, 偶e nie widzi stoj膮cej na tarasie widokowym znajomej postaci, wszed艂 na stopnie samolotu.

Bernard Roger nie by艂 jedynym cz艂owiekiem, odprowadzaj膮cym Paula Pr茅v么ta. Obok niego stali dwaj agenci CIA, a nieco z boku trzej francuscy policjanci pilnuj膮cy, aby komisarz na pewno odlecia艂. Gdy samolot oderwa艂 si臋 od pasa startowego, Roger i jego towarzysze udali si臋 do budynku lotniska, policjanci za艣, nie zwracaj膮c na nich najmniejszej uwagi, wsiedli do samochodu, kieruj膮c si臋 ku centrum.



* * *

Paul Pr茅v么t mia艂 racj臋. Do procesu Bernarda Rogera nigdy nie dosz艂o. Nigdy nie zasiad艂 na 艂awie oskar偶onych. I cho膰 ju偶 nigdy nie sprzeda艂 ani nie kupi艂 偶adnego obrazu, nie odpowiedzia艂 za swoje czyny przed 偶adnym s膮dem. Ani francuskim, ani ameryka艅skim, ani tym bardziej japo艅skim. Bernard Roger, podobnie jak wielu innych bohater贸w tej historii, znikn膮艂 i gdyby ktokolwiek usi艂owa艂 go odnale藕膰, musia艂by najpierw dotrze膰 do tajnych archiw贸w pewnej Agencji, znale藕膰 odpowiednie akta, przeszuka膰 je, sporz膮dzi膰 odpowiednie dossier i zaanga偶owa膰 zdolnego komisarza policji, kt贸ry zaj膮艂by si臋 odszukaniem zaginionego. Ale czy kto艣 taki si臋 znajdzie?


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ANTY Prawo i Sprawiedliwo艣膰 w艂adza za wszelk膮 cen臋(1)(2)
Hamster Neville Zbrodnia Oskara Slatera (rtf)
Buduj膮 gazoci膮g za wszelk膮 cen臋, POLSKA POLITYKA I EKONOMIA
Czy mo偶na ratowa膰 偶ycie za wszelk膮 cen臋, MEDYCYNA ALTERNATYWNA, Medycyna ,no coments, naturalna
Boswell Barbara Za wszelk膮 cen臋
Boswell Barbara Za wszelk膮 cen臋
Graham Heather Za wszelk膮 cen臋 01 Za wszelk膮 cen臋
Boswell Barbara ZA WSZELK膭 CEN臉
Boswell Barbara Za wszelk膮 cen臋
410 kilogramowy m臋偶czy偶na pragnie schudn膮膰 za wszelk膮 cen臋
ANTY Prawo i Sprawiedliwo艣膰 w艂adza za wszelk膮 cen臋 compressed
Graham Heather ( za wszelk膮 cen臋 03 ) Z nadziej膮 w sercu
Tessa Radley & Sarah M Anderson Za wszelka cene Sypiajac z wrogiem
706 Craven Sara Za wszelk膮 cen臋
Bioenergoterapia czyli zdrowie za wszelk膮 cen臋 Joanna Jarz臋bi艅sk , Marek Szczebiot
ANTY Prawo i Sprawiedliwo艣膰 w艂adza za wszelk膮 cen臋(1)(2)