Mortimer蕆ole Cyganka (poprawiony)

Carole Mortimer

Cyganka

1

- Shay.

Nawet nie odwr贸ci艂a g艂owy, Patrzy艂a nieruchomym wzro­kiem na d艂ug膮, drewnian膮, skrzynie, kt贸r膮 w艂a艣nie za艂adowa­no na pok艂ad niewielkiego odrzutowca. Z jej pi臋cioletniego ma艂偶e艅stwu pozosta艂o tylko po艂amane i zniekszta艂cone cia艂o Ricka, kt贸re ju偶 za chwil臋 mia艂o odlecie膰 z Ameryki do ro­dzinnej posiad艂o艣ci Falconer贸w i spocz膮膰 w rodzinnym gro­bowcu.

- Shay.

Nie mia艂a najmniejszej ochoty odwr贸ci膰 si臋 w stron臋 w艂a艣ciciela tego pi臋knego barytonu, nie mia艂a ochoty go widzie膰. Jak 艣mia艂 narusza膰 spok贸j jej ostatnich chwil z Rickem?

- Na lito艣膰 bosk膮, Shay!

Na lito艣膰 bosk膮! Shay mia艂a ochot臋 odwr贸ci膰 si臋 i krzykn膮膰 mu w twarz, 偶e gdyby nie B贸g, nie by艂aby teraz tutaj, za艣 Rick nie le偶a艂by martwy w trumnie. Rick powinien by膰 obok niej! Przecie偶 ich mi艂o艣膰 by艂a dla nich najwi臋kszym szcz臋艣ciem! Mimo to Shay nawet si臋 nie ruszy艂a. Wiedzia艂a, 偶e je艣li raz ulegnie histerii, wtedy straci wiar臋, kt贸ra pomaga艂a jej zachowa膰 spok贸j. By艂a przekonana, 偶e cho膰 偶ycie mo偶e czasem by膰 okrutne, w rzeczywisto艣ci ludzie nic maj膮 wyboru, a ich los nie zale偶y od ich woli.

Ody obs艂uga samolotu zatrzasn臋艂a drzwi baga偶owe, Shay odwr贸ci艂a si臋 wreszcie w stron臋 m臋偶czyzny, kt贸ry za艂atwi艂 wszystkie formalno艣ci niezb臋dne do tego, aby cia艂o Ricka mog艂o opu艣ci膰 kraj, w kt贸rym mieszkali od trzech lat i powr贸­ci膰 do ojczystej Anglii - Shay sama z pewno艣ci膮 nie da艂aby sobie z tym rady. by艂a na to zbyt zszokowana. Tylko Lyon Falconer m贸g艂 za艂atwi膰 wszystkie papierki wymagane przy transporcie cia艂a za granic臋. Shay wiedzia艂a, te Lyon za艂atwia艂 t臋 spraw臋 nie ruszaj膮c si臋 z Kalifornii, wykorzystuj膮c swe liczne znajomo艣ci. Wiedzia艂a r贸wnie偶 偶e dwaj bracia nic mieli sobie od dawna nic do powiedzenia Gdy jej prawnik poinformowa艂 j膮, i偶 Lyon jest w Stanach, odpowiedzia艂a, 偶e nie chce go widzie膰 na oczy.

Lyon Falconer. W ci膮gu ostatnich trzech lat niemal si臋 ni膰 zmieni艂. Cho膰 zbli偶a艂 si臋 ju偶 do czterdziestki, zachowa艂 szczu­p艂膮, wysportowan膮 sylwetk臋 m艂odzie艅ca. Starannie wystudio­wana niedba艂o艣膰 fryzury wymownie 艣wiadczy艂a, 偶e nic 偶a艂uje pieni臋dzy na fryzjera. Mia艂 d艂ugi, prosty nos, kwadratow膮 szcz臋k臋, zdradzaj膮c膮 up贸r, zaci艣ni臋te surowo usta i przenikli­we, z艂otobr膮zowe oczy, W jego twarzy uderza艂a arogancja i twardo艣膰. Trzycz臋艣ciowy garnitur, szyty na miar臋, i jedwab­na koszula potwierdza艂y jego status zamo偶nego biznesmena, cho膰 bynajmniej nie skrywa艂y jego si艂y. Si艂y nie tylko fizycz­nej. Jak Shay 艣wietnie wiedzia艂a, wystarczy艂o jedno jego s艂o­wo, a najbardziej zaci臋ci przeciwnicy zaczynali si臋 waha膰. Wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e jej nie uwa偶a za wroga.

Jednak ona przesta艂a ju偶 by膰 prost膮 Shay Flanagan z Dub­lina, m艂od膮 dziewczyn膮 niegodn膮 tego, by nale偶e膰 do znako­mitej rodziny Falconer贸w. Ju偶 pi臋膰 lat temu dost膮pi艂a tego zaszczytu, sta艂a si臋 bratow膮 Lyona i zyska艂a t臋 pewno艣膰 siebie, jakiej nie mia艂a w czasach, gdy by艂a m艂oda pracownic膮 lon­dy艅skiego biura. Wtedy Lyon zwr贸ci艂 na ni膮 uwag臋 wy艂膮cznie dzi臋ki jej kruczoczarnym w艂osom. Shay przekonywa艂a siebie sam膮. ze naprawd臋 jest ju偶 kim艣 innym, poniewa偶 w艂a艣nie w tej chwili, po raz pierwszy od wielu lat, poczu艂a, 偶e brak jej wiary we w艂asne si艂y.

Oczywi艣cie, nie da艂a tego po sobie pozna膰. Patrzyli sobie w oczy, stoj膮c nieruchomo na p艂ycie lotniska. W czarnej, je­dwabnej sukni Shay wygl膮da艂a na jeszcze wi臋cej, ni偶 swoje metr siedemdziesi膮t wzrostu, D艂ugie do ramion, czarne w艂osy schowa艂a pod kapeluszem. Cienka woalka cz臋艣ciowo przes艂a­nia艂a jej twarz i nie umalowane okolone naturalnymi czarnymi rz臋sami oczy. Odznacza艂a si臋 klasycznie pi臋kn膮 urod膮: wyso­kie ko艣ci policzkowe, delikatny nos, du偶e usta. Wygl膮da艂a jednak tak, jakby ju偶 od miesi臋cy ani razu si臋 nie u艣miechn臋艂a. I tak by艂o naprawd臋.

- Lyon. - Ch艂odno przywita艂a szwagra, patrz膮c spokojnie i bez 艣ladu u艣miechu na jego twarz, na kt贸rej malowa艂 si臋 w艂adczy grymas.

- Shay, wygl膮dasz...

- Beznadziejnie - wtr膮ci艂a. Nie chcia艂a s艂ysze膰 偶adnych fa艂szywych komplement贸w. Wiedzia艂a, 偶e wygl膮da dok艂adnie lak, jak tego mo偶na oczekiwa膰 po niedawno owdowia艂ej ko­biecie.

- Wcale nie to chcia艂em powiedzie膰 - ostro zareagowa艂 Lyon. Przez chwil臋 wygl膮da艂 tak, jakby si臋 na ni膮 obrazi艂, ale zaraz si臋 opanowa艂.

- Doprawdy? - spyta艂a szyderczym tonem, po czym ru­szy艂a w kierunku trapu. Pilot czekaj tylko, a偶 oboje wsi膮d膮 偶eby poprosi膰 kontrolera lot贸w o pozwolenie na start.

- Zmieni艂a艣 si臋, Shay.

W g艂osie Lyona dos艂ysza艂a zdziwienie. Zesztywnia艂a. Wiedzia艂a, 偶e gdy ju偶 wsi膮d膮 do samolotu, b臋dzie im towarzyszy膰 tylko stewardesa Jenny. Nic mia艂a najmniejszej ochoty na spotkanie w cztery oczy ze szwagrem. Ani teraz, ani w prze­sz艂o艣ci nie mieli sobie nic do powiedzenia.

- Mam teraz dwadzie艣cia cztery lata, nie osiemna艣cie - stwierdzi艂a oschle. Usiad艂a na fotelu w saloniku odrzutow­ca i skrzy偶owa艂a d艂ugie, zgrabne nogi. Z u艣miechem podzi臋­kowa艂a lenny, kt贸ra bez pytania poda艂a jej szklank臋 mro偶onej herbaty. Pracownicy Falconer贸w otrzymywali wysokie wyna­grodzenie mi臋dzy innymi za to, by bez zbytecznych pyta艅 odgadywa膰 偶yczenia cz艂onk贸w rodziny. Shay odwr贸ci艂a wzrok - Jenny sztucznie przed艂u偶a艂a ceremonia艂 nalewania whisky dla Lyona. Najwyra藕niej mimo up艂ywu lat jej szwa­gier nadal mia艂 magiczny wp艂yw na kobiety.

- Nie mia艂em na my艣li fizycznych zmian - rzuci艂 Lyon, gdy Jenny wreszcie wycofa艂a si臋 do kuchni. W jego oczach pojawi艂y si臋 gniewne b艂yski.

- Wreszcie dojrza艂am - odrzek艂a Shay. spokojnym ru­chem zdejmuj膮c z g艂owy kapelusz. Teraz wida膰 by艂o jej d艂ug膮 szyj臋. Przejecha艂a palcami pianistki po czarnych w艂osach, poprawiaj膮c starannie u艂o偶on膮 fryzur臋. Wyjrza艂a przez okno. Niewielki odrzutowiec ko艂owa艂 ju偶 w stron臋 pasa startowego.

- Marilyn nie przyjecha艂a z tob膮? - spyta艂a, unosz膮c nieco pi臋kne 艂uki brwi. Splot艂a pa艂ce na brzuchu. Jej d艂onie ozdabia艂 tylko 艣lubny pier艣cionek.

- Nie, Marilyn nie przyjecha艂a ze mn膮. - Lyon zacisn膮艂 gniewnie usta.

- My艣la艂am, 偶e b臋dzie, jest przecie偶 naszym prawnikiem...

- Jednym z naszych prawnik贸w - poprawi艂 j膮 natych­miast.

- No i twoj膮 偶on膮 - doda艂a z przek膮sem Shay.

- Tak, ale wola艂bym o niej w tej chwili nie rozmawia膰 - uci膮艂 Lyon.

- Jak sobie 偶yczysz - powiedzia艂a, patrz膮c na niego zmru­偶onymi oczami. - Przyjecha艂e艣 zatem sam, tak?

- Nie by艂o powodu, aby ktokolwiek mi towarzyszy艂. Nasz adwokat w Los Angeles za艂atwi艂 wszystkie sprawy formalne.

- David Anders. - Shay pokiwa艂a g艂ow膮. Przez ostatnie dwa miesi膮ce cz臋sto si臋 z nim kontaktowa艂a.

To on powiadomi艂 j膮, 偶e tego dnia cia艂o Ricka zostanie od­transportowane do Anglii Mia艂a nadziej臋, 偶e Lyon nie b臋dzie jej towarzyszy艂 w drodze, ale zawiod艂a si臋. Senior rodu Falconer贸w doczeka艂 si臋 wreszcie powrotu Ricka do ojczystej An­glii, cho膰, niestety, w trumnie.

- David doskonale wszystko za艂atwi艂 - stwierdzi艂 kr贸tko Lyon.

- To prawda - przyzna艂a. Na jej twarzy nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 grymas napi臋cia.

- Wci膮偶 nic lubisz lata膰? - spyta艂, dostrzegaj膮c zmian臋 w jej wygl膮dzie.

- Nie cierpi臋 podr贸偶y samolotem - odrzek艂a spokojnie, podnosz膮c do ust fili偶ank臋 z herbat膮. Nawet najmniejszym dr偶eniem d艂oni nie zdradzi艂a, 偶e z trudem panuje nad swoimi wn臋trzno艣ciami. S艂ysza艂a wzmagaj膮cy si臋 ryk silnik贸w. Za chwil臋 wystartuj膮.

- Zapewne by艂oby lepiej, gdyby艣 pozosta艂a w Los Ange­les...

- I nie przyje偶d偶a艂a do Anglii? - zapyta艂a, nie kryj膮c gnie­wu. - Rick by艂 wprawdzie twoim bratem - doda艂a lodowato - ale r贸wnie偶 moim m臋偶em. Chc臋 by膰 na jego pogrzebie i b臋d臋!

- Chyba ci臋偶ko prze偶y艂a艣 te dwa miesi膮ce oczekiwania - po­wiedzia艂 m臋偶czyzna. - Ta podr贸偶 w niczym ci nie pomo偶e.

Lyon w rzeczywisto艣ci nie m贸g艂 wiedzie膰, ile wycierpia艂a w ci膮gu ostatnich dw贸ch miesi臋cy. Po tym, jak awionetka Ricka rozbi艂a si臋 gdzie艣 w g贸rach podczas nieoczekiwanej burzy, jeszcze d艂ugo mia艂a nadziej臋, 偶e jakim艣 cudem m膮偶 ocala艂. To 鈥瀏dzie艣鈥 by艂o najgorsze. Nikt nie wiedzia艂 dok艂ad­nie, gdzie nast膮pi艂a katastrofa. Dopiero trzy tygodnie temu przypadkowy turysta zauwa偶y艂 wrak samolotu i cia艂o Ricka. A do tej chwili Shay wci膮偶 jeszcze si臋 艂udzi艂a. Nie jad艂a, nie spa艂a, tylko nerwowo czeka艂a na wie艣ci od grupy alpinist贸w, kt贸rym zap艂aci艂a za to, aby kontynuowali poszukiwania, kie­dy stra偶 g贸rska ju偶 zrezygnowa艂a. David Anders powiedzia艂 jej. 偶e Lyon przylecia艂 do Los Angeles natychmiast, gdy tylko gazety poda艂y informacje o wypadku, lecz policja przekona艂a go. 偶e Rick z ca艂a pewno艣ci膮 ju偶 nie 偶yje. Shay nie chcia艂a wtedy z nim porozmawia膰. Gdyby to le偶a艂o w jej mocy, teraz r贸wnie偶 nie dopu艣ci艂aby do spotkania.

- Wytrzymam ~ odpowiedzia艂a ch艂odno.

- Nic w膮tpi臋. - Lyon ponuro pokiwa艂 g艂ow膮. - Bo偶e, Shay! - wykrzykn膮艂 nagle, szarpi膮c za sprz膮czk臋 od pas贸w bezpiecze艅stwa. Gdy odrzutowiec zacz膮艂 si臋 wznosi膰. Shay wyra藕nie pozielenia艂a. Szwagier zerwa艂 si臋 z fotela i podbieg艂 do niej.

- Nie powiniene艣 wstawa膰 podczas startu - powiedzia艂a, patrz膮c na niego zm臋tnia艂ymi oczami. Lyon ukl膮k艂 obok niej i chwyci艂 w r臋ce jej blade, delikatne d艂onie.

- Czy czujesz, 偶e zemdlejesz? - spyta艂.

- Nie! - zaprzeczy艂a z oburzeniem, po czym natychmiast straci艂a przytomno艣膰.

Gdy oprzytomnia艂a, le偶a艂a na podw贸jnym, rozk艂adanym 艂贸偶ku, z twarz膮 wtulon膮 w poduszk臋, Lyon sta艂 odwr贸cony do niej plecami i wygl膮da艂 przez niewielkie okno. Lecieli ponad grub膮 warstw膮 bia艂ych, strz臋piastych chmur.

Shay kiedy艣 obieca艂a sobie, 偶e ten m臋偶czyzna nigdy nie b臋dzie ju偶 mia艂 okazji dostrzec jej s艂abo艣ci, a tymczasem zemdla艂a w jego obecno艣ci! Pomy艣la艂a, 偶e skoro nie p艂aka艂a nawet wtedy, gdy otrzyma艂a wiadomo艣膰 o katastrofie awionetki Ricka, ani wtedy, gdy dowiedzia艂a si臋, 偶e nie 偶yje. to mo偶e ma prawo do jednego omdlenia? Ale dlaczego to musia­艂o si臋 zdarzy膰 w obecno艣ci Lyona?

Usiad艂a na 艂贸偶ku i opu艣ci艂a nogi na pod艂og臋. Dr偶膮c膮 r臋k膮 poprawi艂a zwichrzone w艂osy. Lyon widocznie wyczu艂, 偶e ju偶 oprzytomnia艂a, bo odwr贸ci艂 si臋 gwa艂townie. Patrzy艂 na ni膮 zmru偶onymi oczami.

Shay nie zdawa艂a sobie sprawy, jaka wydaje si臋 bezbronna i s艂aba. Gdyby wiedzia艂a, doprowadzi艂oby j膮 to do pasji, Lyon nie mia艂 co do tego w膮tpliwo艣ci. Pomy艣la艂, 偶e w ci膮gu minio­nych sze艣ciu lat rzeczywi艣cie dojrza艂a, a tak偶e jeszcze wy­pi臋knia艂a. Zacisn膮艂 pi臋艣ci, z trudem powstrzymuj膮c si臋, aby jej nie dotkn膮膰. Tak niewiele brakowa艂o, a nale偶a艂aby do nie­go. Shay zosta艂a jego bratow膮, nie widzia艂 jej od trzech lat, a mimo to na jej widok czu艂 a偶 bolesne po偶膮danie.

Lyon 艣wietnie pami臋ta艂, jak wygl膮da艂a, gdy zobaczy艂 j膮 po raz pierwszy, pami臋ta艂 jej d艂ugie, rozwichrzone w艂osy i weso­艂e b艂yski w fio艂kowych oczach. Gdy wszed艂 do pokoju maszy­nistek, panowa艂 tara weso艂y gwar. Dopiero po chwili dziew­czyny zda艂y sobie spraw臋 z obecno艣ci szefa i zaj臋艂y si臋 pilnie prac膮. Mimo to Lyon czu艂 na sobie zaciekawione spojrzenie tych fio艂kowych oczu. Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, by kie­dykolwiek przedtem tak otwarcie zainteresowa艂a si臋 nim taka m艂oda dziewczyna. Bo偶e, przecie偶 mia艂 ju偶 wtedy trzydzie艣ci trzy lata! Wyr贸s艂 z wieku, w kt贸rym mo偶na zakocha膰 si臋 od pierwszego wejrzenia, zw艂aszcza w takim dziecku. Tak przy­najmniej my艣la艂...

- Bardzo przepraszam - powiedzia艂a Shay. Odzyska艂a ju偶 panowanie nad sob膮. - Od 艣mierci Ricka nie znosz臋 latania jeszcze bardziej ni偶 przedtem.

Lyon poczu艂 uk艂ucie zazdro艣ci w stosunku do zmar艂ego brata. Od chwili, gdy Rick og艂osi艂, 偶e zamierza o偶eni膰 si臋 z Shay. musia艂 nauczy膰 si臋 偶y膰 ze sta艂ym, mecz膮cym uczu­ciem zawi艣ci. Rick nie 偶y艂, a mimo to Lyon nie m贸g艂 wyba­czy膰 m艂odszemu bratu, 偶e o偶eni艂 si臋 z dziewczyn膮, kt贸rej sam pragn膮艂.

Ta pi臋kna, elegancka kobieta bardzo si臋 r贸偶ni艂a od tamtej dziewczyny, ale pragnienie pozosta艂o!

Na zewn膮trz Lyon zachowa艂 niczym nie naruszon膮 ma­sk臋 spokoju. Nikt nie odgad艂by, jakie uczucia si臋 w nim k艂臋­bi膮. Shay pomy艣la艂a, 偶e Lyon by艂, jest i zawsze b臋dzie zi­mnym draniem. Jaka szkoda, 偶e jego ma艂偶e艅stwo z Marilyn nie okaza艂o si臋 udane. Na poz贸r wydawali si臋 idealnie dobran膮 par膮.

- Powinienem by艂 o tym pomy艣le膰 - mrukn膮艂. - Po prostu wydawa艂o mi si臋, 偶e to najprostszy i najszybszy spos贸b, 偶eby...

- Nie w膮tpi臋, 偶e zale偶a艂o ci. aby jak najpr臋dzej pogrzeba膰 Ricka - stwierdzi艂a Shay i wsun臋艂a stopy w czarne sanda艂ki. Wsta艂a z 艂贸偶ka. Gdy siedzia艂a, mia艂a wra偶enie, ze Lyon nad ni膮 g贸ruje.

- Shay! - krzykn膮艂 z oburzeniem m臋偶czyzna.

- Przepraszam - powiedzia艂a znudzonym g艂osem. - Ty i Rick nigdy nie wydawali艣cie si臋 sobie szczeg贸lnie bliscy. S膮dzi艂am... - urwa艂a i wzruszy艂a ramionami.

- 殴le s膮dzi艂a艣 - warkn膮艂 Lyon. - 艢mier膰 Ricka wstrz膮sn臋­艂a ca艂膮 rodzin膮.

Ca艂a rodzina鈥 to. opr贸cz Lyona, jeszcze dwaj 艣redni bra­cia, Matthew i Neil, 偶ona Lyona - Marilyn, oraz liczni wujo­wie i ciotki. Wszyscy oni patrzyli na Lyona jak na niekwestio­nowanego przyw贸dc臋 rodziny, wszyscy pracowali na rzecz pot臋gi rodu. Nawet Rick, mimo ci膮g艂ych k艂贸tni, zgodzi艂 si臋 prowadzi膰 ameryka艅skie biuro, zajmuj膮ce si臋 rodzinnymi in­teresami. W ten spos贸b oddali艂 si臋 od brata na odleg艂o艣膰 kilku­nastu tysi臋cy kilometr贸w. Tak by艂o znacznie 艂atwiej ni偶 wte­dy, gdy gnie藕dzili si臋 wszyscy razem w Falconer House, rodo­wej siedzibie Falconer贸w.

- Nie w膮tpi臋 - mrukn臋艂a Shay. - Czy przygotowa艂e艣 po­grzeb?

- Tak, wczoraj zadzwoni艂em do Matthew i poprosi艂em go, aby zadba艂 o wszystko - odpowiedzia艂, zaciskaj膮c gniewnie usta.

Shay kiwn臋艂a g艂ow膮, tak jakby chcia艂a powiedzie膰, 偶e nig­dy nie w膮tpi艂a, i偶 Lyon o niczym nie zapomni. Panowa艂 do­skona艂e nad wszystkim, z wyj膮tkiem jednego uczucia: nie potrafi艂 ukrywa膰 gniewu, z jakim odnosi艂 si臋 do niej. Nie m贸g艂 jej wybaczy膰, 偶e wysz艂a za jego m艂odszego brata i w ten spos贸b sta艂a si臋 ju偶 nieodwo艂alnie cz艂onkiem ich szeroko zna­nej rodziny. Niew膮tpliwie teraz, gdy ju偶 znaleziono cia艂o Ricka i nikt nie m贸g艂 mie膰 w膮tpliwo艣ci co do jego 艣mierci, Lyon postara si臋, aby pozostali przestali uwa偶a膰 j膮 za jedn膮 z klanu Falconer贸w. Shay nie zamierza艂a na to przysta膰, nie chcia艂a bez oporu da膰 si臋 wypchn膮膰 z ich 偶ycia i interes贸w.

- Jak si臋 ma Neil? - spyta艂a zimno. Trzydziestodwuletni Neill zawsze przypomina艂 jej Ricka. Podobnie jak jej m膮偶 mia艂 jasne w艂osy i potrafi艂 by膰 czaruj膮cy. Matthew by艂 od niego starszy o trzy lata. Ricie zawsze twierdzi艂, 偶e z biegiem lat Matthew coraz bardziej upodabnia si臋 do najstarszego z braci.

- Nie jeste艣my tutaj, aby prowadzi膰 uprzejm膮 pogaw臋dk臋 - zniecierpliwi艂 si臋 Lyon.

- Dobrze wiem, dlaczego tutaj jeste艣my - prychn臋艂a. - Je艣li wolisz sp臋dzi膰 dziewi臋膰 godzin lotu w ca艂kowitym milcze­niu, to mog臋 ci zar臋czy膰, i偶 mnie to odpowiada.

- Nie mam co do tego w膮tpliwo艣ci - powiedzia艂, z trudem powstrzymuj膮c gniew. - Nie widzieli艣my si臋 od trzech lat. Czy naprawd臋 nie ma ciekawszego tematu do rozmowy ni偶 sprawy Neila lub Matthew?

- Chcesz rozmawia膰 o pogodzie? - zadrwi艂a.

- Do diab艂a, Shay, czy nic mo偶emy by膰 dla siebie chocia偶 uprzejmi? - Spojrza艂 na ni膮 pal膮cym wzrokiem.

- A czy kiedy艣 byli艣my? - spyta艂a znu偶onym tonera.

- Owszem, raz - mrukn膮艂. Jego spojrzenie nagle z艂agod­nia艂o.

Je艣li Lyon mia艂 nadziej臋, 偶e w ten spos贸b zdo艂a j膮 rozbroi膰, czeka艂 go zaw贸d. 呕yj膮c w rodzinie Falconer贸w, Shay nauczy艂a si臋 ca艂kowicie panowa膰 nad sob膮.

- Och, to by艂o tyle lat temu. - Machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮.

- Ju偶 zapomnia艂a艣? - warkn膮艂. - Zapomnia艂a艣 o wszy­stkim?

- Oczywi艣cie, 偶e nie - odpar艂a przeci膮gle. - Czy kiedy­kolwiek czyta艂e艣 sto dwudziest膮 trzeci膮 stron臋 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥? - zainteresowa艂a si臋.

- Czy偶by艣 opisa艂a mnie w jednej ze swych cholernych ksi膮偶ek? - spyta艂 z niedowierzaniem Lyon.

- Jak widz臋, nie czyta艂e艣 - powiedzia艂a Shay takim tonem, jakby udziela艂a mu nagany. Przesz艂a si臋 po saloniku. Jak si臋 spodziewa艂a, Lyon nie spuszcza艂 z niej spojrzenia. U艣miech­n臋艂a si臋 do Jenny, kt贸ra wesz艂a do salonu, aby dola膰 jej herba­ty. - Powiniene艣 nadrobi膰 zaleg艂o艣ci, Lyon - doda艂a z wyra藕n膮 kpin膮.

- Chyba tak. - Spojrza艂 gniewnie na stewardes臋, kt贸ra jeszcze kr臋ci艂a si臋 po saloniku. - Nie masz co robi膰? Mo偶e lepiej przygotuj co艣 do jedzenia.

- Tak. oczywi艣cie, prosz臋 pana. - Jenny wydawa艂a si臋 zupe艂nie zaskoczona jego zachowaniem. Pracowa艂a u Faconer贸w ju偶 siedem lat i jeszcze nigdy Lyon nie odezwa艂 si臋 do niej tak nieuprzejmie. Jenny, podobnie jak wszyscy cz艂onkowie rodzi­ny, dobrze wiedzia艂a o tarciach miedzy Shay a Lyonem. No i jeszcze 艣mier膰 Ricka... - Bardzo przepraszam - wyb膮ka艂a i po艣piesznie wycofa艂a si臋 do kuchni, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.

- Jenny nie jest przyzwyczajona do twoich napad贸w z艂ego humoru - zauwa偶y艂a z艂o艣liwie Shay. znowu siadaj膮c na fotelu i zak艂adaj膮c nog臋 na nog臋 - Nie艣wiadomie podkre艣li艂a w ten spos贸b ich d艂ugo艣膰 i zgrabny kszta艂t.

- Czy chcesz powiedzie膰, 偶e ty jeste艣? - parskn膮艂 Lyon. Nie m贸g艂 ani na chwil臋 zapomnie膰 o urodzie bratowej, co doprowadza艂o go do pasji. Shay da艂a mu jasno do zrozumie­nia, jak bardzo go nie lubi, a mimo to on wci膮偶 jej pragn膮艂. To prawdziwe szale艅stwo, pomy艣la艂.

- Och, tak - kiwn臋艂a g艂ow膮. - Czy偶by艣 nie pami臋ta艂?

- Pami臋tam mn贸stwo zdarze艅 z ca艂ej naszej znajomo艣ci...

- Dziwne, bo ja nie - uci臋艂a Shay. - My艣l臋, 偶e naprawd臋 powiniene艣 przeczyta膰 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥. Jestem pewna, 偶e w jednej z postaci rozpozna艂by艣 siebie. - U艣miech­n臋艂a si臋. - Rick twierdzi艂, 偶e z pewno艣ci膮 wytoczysz mi spra­w臋.

- Czy m贸g艂bym to zrobi膰? - spyta艂 ostro.

- Nie s膮dz臋 - zapewni艂a go ch艂odno. Straci艂a ju偶 dobry humor. - M贸j bohater wprawdzie nazywa si臋 Leon de Coursey, ma jasne w艂osy oraz z艂otobr膮zowe oczy i jest w przybli­偶eniu w twoim wieku, ale..

- Czy zajmuje si臋 psuciem m艂odych dziewczyn? - wark­n膮艂 Lyon.

- Nie - wycedzi艂a przez z臋by Shay. - Ale jest 偶onaty.

- Shay...

- Jeszcze nie powiedzia艂e艣 mi, co z Neilem - przerwa艂a mu. zapobiegaj膮c gniewnemu wybuchowi.

- Wszystko w porz膮dku - odrzek艂 Lyon. - M贸wili艣my jednak o jednej z twoich ksi膮偶ek...

- To zdumiewaj膮ce, nie s膮dzisz? - powiedzia艂a z namy­s艂em. - Mia艂am dwadzie艣cia jeden lat, kiedy odkry艂am w so­bie talent literacki. - Shay wci膮偶 nie mog艂a przywykn膮膰 do tego. 偶e sta艂a si臋 autork膮 bestseller贸w.

- I w ten spos贸b zarabiasz fortun臋 - doda艂 kpi膮co Lyon.

- Niew膮tpliwie, cho膰 musz臋 ci臋 uprzedzi膰, 偶e wcale nie zarabiam tak du偶o, jak sobie wyobra偶asz. Przyznaj臋 jednak, 偶e lubi臋 patrze膰, jakie miny robi膮 ludzie, gdy si臋 dowiaduj膮, i偶 maj膮 do czynienia z Shay Flanagan, autork膮 historycznych romans贸w. Mam nadziej臋, 偶e jeste艣 mi wdzi臋czny, 偶e swymi literackimi przedsi臋wzi臋ciami nie zszarga艂am nazwiska Fal­coner - doda艂a ze wzgard膮. - Rick zapewni艂 mnie, 偶e dziadek Jonas przewr贸ci艂by si臋 w rodzinnym grobie.

- Bior膮c pod uwag臋, 偶e m贸j ojciec, jedyne dziecko dziad­ka, by艂 b臋kartem, my艣l臋, 偶e dziadek nie mia艂by prawa ci臋 krytykowa膰 - zauwa偶y艂 Lyon. - A co wydarzy艂o si臋 na stronie sto dwudziestej trzeciej?

- Dam ci egzemplarz, to sam si臋 przekonasz - powiedzia艂a niedbale. Wiedzia艂a, 偶e Lyon nie pozwoli jej 艂atwo zmieni膰 tematu.

- Wola艂bym, aby艣 mi sama opowiedzia艂a - za偶膮da艂.

- Nigdy z nikim nie rozmawiam na temat moich ksi膮偶ek. - Potrz膮sn臋艂a zdecydowanie g艂ow膮.

- Je艣li jednak jestem jednym z bohater贸w...

- Tego wcale nie m贸wi艂am - zaprzeczy艂a zimno. - Na stronie sto dwudziestej trzeciej znajduje si臋 bardzo naturalistyczny opis stosunku seksualnego, kt贸rych sporo zaliczyli­艣my, nieprawda偶? - doda艂a twardo.

- By艂a艣 偶on膮 Ricka, czemu nie wykorzysta艂a艣 swoich ma艂­偶e艅skich do艣wiadcze艅? - warkn膮艂 Lyon.

- Powiedzia艂am, zdaje si臋, 偶e to opis stosunku seksualne­go, nie za艣 scena mi艂osna - odrzek艂a Shay. - Teraz, je艣li po­zwolisz - wsta艂a z fotela - chcia艂abym si臋 po艂o偶y膰 i troch臋 odpocz膮膰鈥.

- Shay... - Lyon szybkim ruchem chwyci艂 j膮 za nadgarstek.

- Prosz臋, nie r贸b scen - poprosi艂a, patrz膮c na niego oboj臋t­nym wzrokiem.

- A je艣li zrobi臋? - zaryzykowa艂.

- Chyba pami臋tasz, 偶e mam irlandzki temperament? - Shay nie traci艂a spokoju.

Lyon automatycznym ruchem dotkn膮艂 blizny na skroni.

- Owszem, pami臋tam - powiedzia艂 osch艂ym tonem.

Shay spojrza艂a na bia艂膮 kresk臋 na jego skroni. Przypomnia­艂a sobie, jak kiedy艣 cisn臋艂a w Lyona fili偶ank膮 z porcelany. Fili偶anka rozprys艂a si臋 na drobne kawa艂ki, ale pozostawi艂a krwawy 艣lad na jego twarzy.

- Widz臋, 偶e rzeczywi艣cie zapami臋ta艂e艣 t臋 lekcj臋 - stwier­dzi艂a z wyra藕n膮 satysfakcj膮. - By膰 mo偶e s膮dzisz, 偶e jestem idealnie spokojna i opanowana, ale zapewniam ci臋. 偶e je艣li zaraz mnie nie pu艣cisz, wykorzystam szklank臋 po herbacie, aby przekona膰 ci臋 do zmiany zdania.

Lyon obrzuci艂 bratow膮 sceptycznym spojrzeniem, ale po chwili uzna艂, 偶e lepiej nie ryzykowa膰. Patrz膮c na ni膮 z mimo­wolnym podziwem, pu艣ci艂 jej r臋k臋.

- Ty dzika kotko - mrukn膮艂 z prawdziw膮 fascynacj膮. Shay nawet nie drgn臋艂a s艂ysz膮c przezwisko, jakim okre艣la艂 j膮 podczas wielu intymnych chwil w poprzednim okresie ich znajomo艣ci.

- Rick uwa偶a艂, 偶e mam wybuchow膮 natur臋 - powiedzia­艂a. Z przyjemno艣ci膮 dostrzeg艂a, jak Lyon zaciska usta na sam膮 wzmiank臋 o m艂odszym bracie. - Wed艂ug mnie, to po prostu niech臋膰 do ludzi, kt贸rzy pr贸buj膮 mn膮 manipulowa膰.

- Cofn臋艂a si臋 o krok. - Nie b臋d臋 je艣膰 kolacji. Czy m贸g艂by艣 powiedzie膰 Jenny, aby obudzi艂a mnie, gdy dolecimy do An­glii?

- Masz zamiar spa膰 przez ca艂e osiem godzin? - Lyon zmru偶y艂 oczy.

- Czemu nie? - wzruszy艂a ramionami.

- My艣la艂em, 偶e mogliby艣my porozmawia膰, odnowi膰 zna­jomo艣膰...

- Odnowi膰 znajomo艣膰? - Shay u艣miechn臋艂a si臋 tak, jakby by艂a szczerze ubawiona. - A czy kiedykolwiek byli艣my znajo­mymi?

- Do diabla, byli艣my przecie偶 kochankami! - wykrzykn膮艂 Lyon. 殴le znosi艂 jej z艂o艣liwo艣ci.

- Doprawdy tak my艣lisz? - spyta艂a pogardliwie. - Po tym, jak pokocha艂am Ricka i wysz艂am za niego, gruntownie zmie­ni艂am zdanie na temat charakteru naszych stosunk贸w. Teraz, je艣li pozwolisz, chcia艂abym, aby艣 zostawi艂 mnie w spokoju.

- Przesz艂a do sypialni i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Wiedzia艂a, 偶e cho膰 m臋偶czyzna dusi si臋 z w艣ciek艂o艣ci, nie zdecyduje si臋 wej艣膰 do niej.

Gdy zosta艂a sama, z dala od przenikliwego spojrzenia z艂o­cistych oczu Lyona, mog艂a sobie pozwoli膰 na chwil臋 odpr臋偶e­nia. Usiad艂a ci臋偶ko na 艂贸偶ku, dr偶膮c ze zdenerwowania.

Och, Rick, Rick, j臋kn臋艂a. Dlaczego ci臋 tu nie ma, dlaczego zostawi艂e艣 mnie sam膮? Dlaczego Rick umar艂 w wieku zale­dwie dwudziestu o艣miu lat, maj膮c jeszcze tyle przed sob膮?

Shay pomy艣la艂a, 偶e ma偶 by艂by zadowolony, s艂uchaj膮c jej s艂ownej utarczki z Lyonem. Bracia nigdy si臋 nie lubili, a po jej 艢lubie z Rickiem ich wrogo艣膰 sta艂a si臋 jeszcze wi臋ksza. Wszy­scy cz艂onkowie rodziny 艣wietnie o tym wiedzieli, jak r贸wnie偶 o jej dawnym zwi膮zku z Lyonem. Kiedy jednak Rick przeczy­ta艂 pewnego dnia 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥, bra艂 budzi艂 w nim jeszcze wi臋ksz膮 w艣ciek艂o艣膰.

Shay pisa艂a ksi膮偶k臋 przedpo艂udniami, gdy Rick by艂 w pra­cy. Nic mu nie powiedzia艂a, czu艂a zak艂opotanie z powodu tej pr贸by literackiej. Dopiero gdy sko艅czy艂a, pokaza艂a m臋偶owi ca艂y tekst Bez trudu zauwa偶y艂a, kiedy dotar艂 do strony sto dwudziestej trzeciej. Znieruchomia艂 i zacz膮艂 g艂臋boko oddy­cha膰.

Rick siedzia艂 po turecku na 艂贸偶ku, a przed nim le偶a艂 maszy­nopis. Uni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na 偶on臋.

- Leon de Coursey...

- Zmieni臋 to nazwisko - zapewni艂a go po艣piesznie. - Zreszt膮, nie wy艣l臋 tego do wydawcy. To bzdury. Po prostu chcia­艂am co艣 robi膰, gdy ty by艂e艣 w pracy.

- To wcale nie jest bzdura. Wy艣lesz to do jakiego艣 wydaw­nictwa i niczego nie zmienisz - odpowiedzia艂 zdecydowanie Rick. Jego zazwyczaj weso艂e, niebieskie oczy wydawa艂y si臋 wyj膮tkowo powa偶ne. Obiema r臋kami uj膮艂 jej twarz. - Wiec tak wygl膮da艂 tw贸j zwi膮zek z Lyonem?

- Lyonem? - zawaha艂a si臋 Shay. - Nic, dlaczego...

- Kochanie, dotychczas m贸wili艣my sobie prawd臋 - upo­mnia艂 j膮 delikatnie Rick. - Jest nam ze sob膮 zupe艂nie fantasty­cznie. Natomiast tw贸j zwi膮zek z Lyonem, je艣li rzeczywi艣cie Leon de Coursey to on, wygl膮da艂 zupe艂nie inaczej. To co艣 dzikiego i prymitywnego...

- Tak, to prawda - przyzna艂a z gorycz膮. - Wydaje mi si臋, 偶e gdy by艂am z Lyonem, prowokowali艣my si臋 do takich w艂a艣­nie zachowa艅. To by艂o bardzo niszcz膮ce.

- W porz膮dku, kochanie. - Rick wzi膮艂 j膮 w ramiona, przy­tuli艂 do siebie i zacz膮艂 ca艂owa膰. Ju偶 po chwili Shay zupe艂nie zapomnia艂a o Lyonie i Leonie de Coursey.

Nast臋pnego dnia Rick starannie zapakowa艂 maszynopis i wys艂a艂 do znanego wydawcy. W ten spos贸b rozpocz臋艂a si臋 literacka kariera Shay Flanagan. Sta艂a si臋 znan膮 autork膮 histo­rycznych romans贸w.

Jej zwi膮zek z Lyonem r贸wnie偶 przeszed艂 do historii, staj膮c si臋 bolesna cz臋艣ci膮 jej przesz艂o艣ci, o kt贸rej stara艂a si臋 zapo­mnie膰.

Do diabla, co ona sobie wyobra偶a?! - my艣la艂 gor膮czkowo Lyon, Potraktowa艂a go jak jednego ze s艂u偶膮cych. Jeszcze nikt nie odwa偶y艂 si臋 zwraca膰 do niego w ten spos贸b! A mimo to pragn膮艂 jej jeszcze bardziej ni偶 kiedykolwiek przedtem.

Koniecznie chcia艂 przeczyta膰 t臋 sto dwudziest膮 trzeci膮 stro­n臋 jej powie艣ci. Ciekawe, czy Leon de Coursey jest 艂ajdakiem, czy te偶 pozytywnym bohaterem? Wiedz膮c, co Shay o nim my艣li, spodziewa艂 si臋, 偶e Leon to ostatni szubrawiec.

Bo偶e, jak ona wypi臋knia艂a w ci膮gu tych trzech lat, westchn膮艂 w duchu. Na sam膮 my艣l o niej czul niespokojne dr偶enie. Cieka­we, czy ju偶 si臋 rozebra艂a i po艂o偶y艂a do 艂贸偶ka? Wyobrazi艂 sobie, jak Shay le偶y naga mi臋dzy jedwabnymi prze艣cierad艂ami i uk艂ada si臋 do snu, niczym wielka, zmys艂owa kotka.

Lyon cz臋sto 艣ni艂 o niej, przypomina艂 sobie d藕wi臋ki, jakie wydawa艂a podczas snu. Budzi艂 si臋 wtedy zlany potem, tylko po to. aby z rozpacz膮 stwierdzi膰, 偶e jej nie ma i przypomnie膰 sobie, 偶e teraz Shay dzieli 艂o偶e z jego bratem, 偶e to Rick korzysta teraz z jej nami臋tnych pieszczot.

Nigdy nic zapomnia艂 wyrazu twarzy brata, gdy przedstawi艂 mu Shay. Rick patrzy艂 na ni膮 tak, jakby by艂a anio艂em, kt贸ry nieoczekiwanie pojawi艂 si臋 na ziemskim padole. Musia艂 przy­zna膰, 偶e pocz膮tkowo Shay nie odwzajemnia艂a jego uczu膰, ale po paru miesi膮cach Rick doczeka艂 si臋 nagrody za wytrwa艂o艣膰. Lyon wci膮偶 czul b贸l na my艣l, 偶e Shay ju偶 do niego nie nale偶y.

- Lyon?

- O co chodzi, Jenny? - spyta艂 oschle.

- Mo偶e mog艂abym co艣 dla ciebie zrobi膰? - stewardesa u艣miechn臋艂a si臋 zach臋caj膮co.

Lyon przypomnia艂 sobie, jak wielokrotnie wykorzystywa艂 j膮. gdy potrzebowa艂 fizycznego odpr臋偶enia. Raz nawet kocha­li si臋 na 艂贸偶ku w przyleg艂ym pokoju.

- Przynie艣 mi whisky - za偶膮da艂, nic troszcz膮c si臋 o to, 偶e rani jej uczucia. - Pilnuj, 偶eby szklanka nie by艂a pusta a偶 do l膮dowania.

Lyon potrzebowa艂 jakiego艣 艣rodka odurzaj膮cego. Przez ostatnie pi臋膰 lat. ilekro膰 szed艂 do 艂贸偶ka z jak膮艣 kobiet膮, wy­obra偶a艂 sobie, 偶e to Shay. Trudno mu by艂o znie艣膰 teraz jej blisko艣膰.

- Czy poda膰 co艣 pani Falconer? - Jenny szybko odzyska艂a r贸wnowag臋.

- Nie - burkn膮艂 Lyon, gapi膮c si臋 ponurym wzrokiem na drzwi do sypialni Shay. Siedzia艂 tak, popijaj膮c whisky, a偶 do l膮dowania na Heathrow.

Shay od razu zauwa偶y艂a, 偶e Lyon sporo wypi艂. Wpraw­dzie nie zachowywa艂 si臋 agresywnie i nic wygl膮da艂 jak cz艂o­wiek pijany, ale ona wiedzia艂a, 偶e Lyon po wypiciu paru kieliszk贸w wyj膮tkowo starannie kontroluje swoje reakcje. Zwr贸ci艂a uwag臋 na jego zaci艣ni臋te usta i w膮skie, zmru偶one oczy.

Nie zaszczyci艂a go d艂ugotrwa艂膮 obserwacj膮. Po paru sekun­dach odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 lustra, aby w艂o偶y膰 kapelusz. Po­prawi艂a uczesanie, nieco wzburzone wskutek parogodzinnego przewracania si臋 na 艂贸偶ku. Od 艣mierci Ricka nie mog艂a spa膰 bez pomocy pigu艂ek, przeto i tym razem z g贸ry wiedzia艂a, 偶e nie za艣nie. Wo艂a艂a jednak znosi膰 bezsenno艣膰, ni偶 sp臋dzi膰 osiem godzin w towarzystwie Lyona. Nawet le偶膮c na 艂贸偶ku mia艂a wra偶enie, 偶e czuje jego pal膮ce spojrzenie. Wola艂a za­chowa膰 si艂y. aby jako艣 znie艣膰 powr贸t do rodowej siedziby Falconer贸w.

- Je艣li jeste艣 gotowa, mo偶emy ju偶 wysiada膰 - odezwa艂 si臋 Lyon.

Shay opu艣ci艂a woalk臋 i odwr贸ci艂a si臋 ku niemu. Szwagier z niech臋tnym grymasem spojrza艂 na koronk臋, zas艂aniaj膮c膮 jej twarz. Stanowczo wola艂by m贸c j膮 obserwowa膰 bez 偶adnych przeszk贸d Niestety, dawno ju偶 min臋艂y czasy, kiedy Shay zwraca艂a uwag臋, czy co艣 mu si臋 podoba, czy nie.

Sk艂oni艂a wynios艂e g艂ow臋 i spojrza艂a na niego r贸wnie zim­no, jak przy powitaniu na lotnisku w Los Angeles. Poda艂 Shay r臋k臋, aby pom贸c jej zej艣膰 po schodkach, ale ona zupe艂nie go zignorowa艂a. Sama posz艂a do czekaj膮cego na nich samocho­du. W oddzielnym wozie mia艂a pojecha膰 trumna z cia艂em Ricka. Zgodnie z prawem mia艂 si臋 ni膮 zaj膮膰 wynaj臋ty przedsi臋­biorca pogrzebowy.

Shay patrzy艂a ze znudzon膮 min膮, jak Lyon za艂atwia formalno­艣ci paszportowe. Urz臋dnik strasznie si臋 grzeba艂. Zastanawia艂a si臋, jak d艂ugo jeszcze zdo艂a zachowa膰 pozory absolutnego spoko­ju. Wprawdzie szok spowodowany 艣mierci膮 Ricka st臋pi艂 jej temperament, za艣 niezale偶na kariera, jak膮 zrobi艂a, da艂a poczucie pewno艣ci siebie, ale mimo to z trudem znosi艂a przed艂u偶aj膮ce si臋 chwile uczuciowego napi臋cia. Za nic nie chcia艂a pozwoli膰, aby Lyon zorientowa艂 si臋, w jakim jest stanie.

- Czy m贸g艂by pan si臋 troch臋 po艣pieszy膰? - Szwagier nie­oczekiwanie ponagli艂 urz臋dnika kontroluj膮cego paszporty. - Jak pan chyba mo偶e sobie wyobrazi膰, moja bratowa jest w szoku.

M臋偶czyzna spojrza艂 na ni膮 ze wsp贸艂czuciem. Shay u艣mie­chn臋艂a si臋 lekko. Pomog艂a Urz臋dnik od razu zako艅czy艂 kon­trol臋.

Gdy znale藕li si臋 w holu lotniska, Shay poczu艂a 偶e zaraz dostanie histerii. Ze wszystkich stron b艂yska艂y flesze, otoczyli j膮 dziennikarze. Reporterzy konkurowali ze sob膮, kt贸ry uzy­ska najlepsze zdj臋cie m艂odej wdowy po Richardzie Falconerze. Poczu艂a, 偶e kto艣 chwyta j膮 za r臋k臋 i odruchowo szarpn臋艂a, staraj膮c si臋 uwolni膰.

- To ja, idiotko - sykn膮艂 Lyon. Przepycha艂 si臋 mi臋dzy dziennikarzami, toruj膮c jej drog臋. - Do diab艂a, gdzie jest sa­moch贸d? - warkn膮艂, gdy wreszcie dotarli do wyj艣cia.

- Panie Falconer...

- Dzi臋ki Bogu - Lyon od razu pozna艂 g艂os szofera. Po­ci膮gn膮艂 za sob膮 Shay do czekaj膮cej na nich limuzyny z zacie­mnionymi szybami.

- Bardzo przepraszam, 偶e pan czeka艂, panie Falconer - za­czaj usprawiedliwia膰 si臋 kierowca. - Policja obawia si臋 ata­k贸w bombowych i strasznie trudno...

- Dobrze, ju偶 dobrze - przerwa艂 mu Lyon, wci膮偶 ogania­j膮c si臋 od dziennikarzy. - Jed藕my st膮d.

- Dzi臋kuj臋 ci, Jeffrey - u艣miechn臋艂a si臋 Shay, gdy kierow­ca otworzy艂 przed ni膮 tylne drzwiczki. Wsiad艂a do wozu i wsun臋艂a si臋 g艂臋biej. Lyon usiad艂 tu偶 obok. Dziennikarze dali za wygran膮 dopiero wtedy, gdy Jeffrey zamkn膮艂 drzwiczki samochodu.

- Chcia艂bym wiedzie膰, jak oni wyw臋szyli, o kt贸rej mamy przylecie膰 - warkn膮艂 Lyon.

Shay zachowa艂a si臋 ze stoickim fatalizmem. Wiedzia艂a, 偶e dziennikarze zawsze zdo艂aj膮 dowiedzie膰 si臋 tego. na czym im zale偶y. Od katastrofy awionetki Ricka wci膮偶 j膮 prze艣ladowali. W ko艅cu musia艂a przeprowadzi膰 si臋 z mieszkania do hotelu.

- Czy to ma jakie艣 znaczenie? - westchn臋艂a. Dla niej by艂 to jeszcze jeden z wielu przykrych incydent贸w, sk艂adaj膮cych si臋 na koszmar, jaki prze偶ywa艂a od 艣mierci m臋偶a.

- Tak. - To znaczy, nie - poprawi艂 si臋 Lyon. W fio艂kowych oczach Shay dostrzeg艂 s艂abo艣膰, kt贸rej ona sobie nawet nie u艣wiadamia艂a. By艂a blada, twarz mia艂a niemal przezroczysta Zmusi艂 si臋 do opanowania gniewu. - Nie - powt贸rzy艂 i ci臋偶ko westchn膮艂 - - To rzeczywi艣cie bez znaczenia.

Shay zrezygnowa艂a z analizy, dlaczego Lyon tak 艂atwo zapomnia艂 o w艣ciek艂o艣ci, wywo艂anej przez w艣cibstwo dzien­nikarzy. Postara艂a si臋 przesta膰 o nim my艣le膰. Zbli偶ali si臋 ju偶 do celu. Shay z zadowoleniem zauwa偶y艂a, 偶e trening zwi膮za­ny z prac膮 literack膮 nie poszed艂 na marne. Aby dotrzyma膰 termin贸w um贸w na kolejne ksi膮偶ki, nauczy艂a si臋 w pe艂ni pa­nowa膰 na swoimi my艣lami, naby艂a umiej臋tno艣膰 ca艂kowitego odci臋cia si臋 od 艣wiata zewn臋trznego. Oczywi艣cie, mog艂a z po­wodzeniem pozosta膰 na utrzymaniu Ricka i traktowa膰 pisar­stwo jako mi艂膮 rozrywk臋. Postanowi艂a jednak, 偶e b臋dzie zara­bia膰 pi贸rem i traktowa艂a sw贸j zaw贸d z ogromn膮 powag膮. Dzi臋ki temu teraz potrafi艂a zmusi膰 si臋 do zachowania spokoju.

Ju偶 wkr贸tce mieli dotrze膰 do Falconer House. Tutaj prze­偶y艂a najszcz臋艣liwsze chwile w swoim 偶yciu, dozna艂a najwi臋­kszego upokorzenia i znios艂a najgorsze cierpienie.

W ogromnym domu mog艂o z powodzeniem zamieszka膰 par臋 rodzin, ale mimo to Shay do dzi艣 nie rozumia艂a, jak mog艂a tu mieszka膰 przez dwa 艂ata po 艣lubie z Rickiem. Teraz nie mog艂a sobie nawet wyobrazi膰, jak zniesie kr贸tk膮 wizyt臋. Rzecz jasna, nie mia艂a zamiaru zatrzyma膰 si臋 na d艂u偶ej. Nie mog艂a na to przysta膰, nawet gdyby Lyon sam j膮 zaprosi艂. Wiedzia艂a zreszt膮, 偶e szwagier z pewno艣ci膮 to zrobi. Spodzie­wa艂a si臋 nie tyle zaproszenia, co rozkazu. Pomy艣la艂a, 偶e z przyjemno艣ci膮 go nie wykona!

2

- Rany boskie, Matthew! Co ci si臋 sta艂o? - wykrzykn臋艂a Shay, zerkaj膮c na temblak, podtrzymuj膮cy nieruchome rami臋.

Patrz膮c na Matthew, zapomnia艂a o swych obawach zwi膮za­nych z powrotem do siedziby Falconer贸w. Matthew podjecha艂 do nich na swym w贸zku. Wydawa艂 si臋 r贸wnie blady jak opa­trunek na ramieniu.

Shay pozna艂a go sze艣膰 lat temu. Ju偶 wtedy Matthew Falco­ner porusza艂 si臋 na inwalidzkim w贸zku. Nikt nigdy nie powie­dzia艂 jej. co spowodowa艂o kalectwo. Wed艂ug kr膮偶膮cych w biurze plotek, w wieku dziewi臋tnastu 艂at Matthew mia艂 po­wa偶ny upadek na nartach, wskutek czego straci艂 w艂adz臋 w no­gach.

Mimo kalectwa pozosta艂 m臋偶czyzn膮; zachowa艂 r贸wnie偶 talent do osadzania ludzi na miejscu za pomoc膮 kilku dobrze dobranych s艂贸w, Shay przekona艂a si臋 o tym na w艂asnej sk贸rze. Po paru minutach sp臋dzonych w towarzystwie Matthew, lu­dzie na og贸艂 zapominali o jego kalectwie i ulegali sile dyna­micznej osobowo艣ci. Jego elektryczny w贸zek by艂 wyposa偶o­ny w liczne elektroniczne gad偶ety, pozwalaj膮ce mu samo­dzielnie wykonywa膰 rozmaite codzienne czynno艣ci.

- Czy po paroletnim rozstaniu nie sta膰 ci臋 na sympatycz­niejsze powitanie, Cyganko? - zapyta艂. Jego twarz przeora艂y g艂臋bokie bruzdy wywo艂ane trwaj膮cym wci膮偶 cierpieniem. Trudno by艂o uwierzy膰, 偶e ma dopiero trzydzie艣ci pi臋膰 lat.

Cyganko. Ju偶 od ponad dw贸ch miesi臋cy nikt tak si臋 do niej nie zwraca艂. Wiele lat temu trzej m艂odsi bracia zgodnie nadali jej to przezwisko. Lyon serdecznie go nie znosi艂 i nigdy nie m贸wi艂 do niej w ten spos贸b. Natomiast Rick nazywa艂 j膮 tak nawet po 艣lubie. S艂ysz膮c stare przezwisko, Shay poczu艂a, ze zbiera si臋 jej na p艂acz, - Matthew - pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a go w twardy policzek. - Zawsze by艂a艣 bardzo mi艂a - - Matthew zdoby艂 si臋 na u艣miech. - Czasami mo偶e nawet a偶 za bardzo - doda艂, zerka­j膮c na Lyona, kt贸ry patrzy艂 na nich z kamiennym wyrazem twarzy.

Shay przypomnia艂a sobie, 偶e Matthew odznacza si臋 do艣膰 oryginalnym poczuciem humoru. Z trudem powstrzyma艂a si臋 od 艣miechu. Pomy艣la艂a. 偶e 偶aden z czterech braci nigdy nie grzeszy艂 szczeg贸lnym poczuciem taktu.

- Przyjechali艣cie razem? - spyta艂 Matthew starszego brata. Shay szybko odwr贸ci艂a g艂ow臋 i spojrza艂a na Lyona - Ten patrzy艂 na Matthew z wyra藕na niech臋ci膮, tak jakby jego pyta­nie mocno go irytowa艂o. Shay mia艂a wra偶enie, 偶e to ona jest 藕r贸d艂em napi臋cia mi臋dzy bra膰mi.

- Tak - odpowiedzia艂 kr贸tko Lyon, ucinaj膮c dalsz膮 roz­mow臋 na ten temat. - Co ci si臋 sta艂o?

- Uk艂ad sterowania tej g艂upiej maszyny zupe艂nie zwario­wa艂 i wyl膮dowa艂em na ziemi - odpowiedzia艂 Marthew wzruszaj膮c ramionami. - To nic powa偶nego, tylko skr臋ci艂em r臋k臋.

- Nic mi o tym nie wspomnia艂e艣, gdy wczoraj telefonowa­艂em. - W g艂osie Lyona zabrzmia艂 wyrzut.

- Powiedzia艂em przecie偶, 偶e tylko skr臋ci艂em r臋k臋 - parsk­n膮艂 Matthew. - Jestem kalek膮, ale nie mam jeszcze starczej sklerozy! Nie potrzebuj臋, 偶eby艣 si臋 mn膮 zajmowa艂 niczym siar膮 bab膮. ilekro膰 skalecz臋 si臋 przy goleniu! - doda艂, patrz膮c na brata wyzywaj膮cym wzrokiem.

Shay nie by艂a pewna, kto wygra ten pojedynek. Lyon by艂 z pewno艣ci膮 bardziej uparty i zdecydowany, nie dla Mat­thew to by艂a kwestia dumy. Cho膰 czu艂a si臋 tu intruzem, nie mia艂a ochoty pozwoli膰, aby ta bezsensowna utarczka trwa艂a dalej.

- Czy mog艂abym napi膰 si臋 herbaty? - wtr膮ci艂a, przerywa­j膮c pe艂ne napi臋cia milczenie - - Czuj臋 si臋 nieco znu偶ona.

- Spojrza艂a na Lyona. - My艣l臋, ze tobie przyda艂aby si臋 kawa - powiedzia艂a sarkastycznym tonem. - I to ca艂y dzbanek - doda艂a, po czym ruszy艂a w stron臋 g艂贸wnego salonu. Zauwa­偶y艂a, 偶e pok贸j zosta艂 przemalowany, ale poza tym si臋 nic zmieni艂. W dalszym ci膮gu pozosta艂 eleganckim i wygodnym miejscem, gdzie mo偶na posiedzie膰, porozmawia膰 i napi膰 si臋 kawy.

- Popi艂 sobie, prawda? - zapyta艂 Matthew. chichocz膮c ci­cho.

- Tylko troch臋 - odrzek艂a Shay.

- Zawsze mia艂a艣 dziwny wp艂yw na mojego starszego bra­ciszka. - Kaleka u艣miechn膮艂 si臋 z satysfakcj膮.

- Nie 偶ycz臋 sobie, aby艣cie rozmawiali o mnie tak, jakby mnie tu nie by艂o - warkn膮艂 Lyon i podszed艂 do barku. Si臋gn膮艂 po kryszta艂ow膮 karafk臋 i nala艂 sobie szklank臋 whisky.

- Och, 艣wietnie pami臋tamy o twojej obecno艣ci - zauwa偶y艂 Matthew. - A co z Neilem?

- Wr贸ci jutro - odrzek艂 Lyon, zaciskaj膮c usta. Jego wargi utworzy艂y cienk膮 lini臋. Zadzwoni艂 na pokoj贸wk臋 i zam贸wi艂 herbat臋 dla Shay.

- Czy Neil gdzie艣 wyjecha艂? - spyta艂a. Intuicyjnie czu艂a, 偶e Lyon nie ma ochoty na rozmow臋 o trzecim bracie.

- Nic jej nie powiedzia艂e艣? - Matthew spojrza艂 krytycznie na starszego brata.

- Jak widzisz, nie - odrzek艂 Lyon. - Na lito艣膰 bosk膮. Matthew, nie mog艂em przecie偶 powiedzie膰 tego podczas lotu, kt贸ry dla Shay by艂 ju偶 dostatecznie stresuj膮cy.

- Do licha, przecie偶 by艂e艣 w Los Angeles prawie trzy tygodnie - przypomnia艂 mu m艂odszy brat.

- Tak. ale Shay nie chcia艂a si臋 ze mn膮 widzie膰 - odpowie­dzia艂 ostro Lyon.

Shay bynajmniej tego nie 偶a艂owa艂a. Nie mia艂a ochoty sp臋dzi膰 w towarzystwie Lyona wi臋cej czasu, ni偶 to by艂o konieczne.

- Gdzie jest Neil? - spyta艂a stanowczym tonem. - Czy co艣 mu si臋 sta艂o? Bo偶e. mo偶e on r贸wnie偶 nie 偶yje... - niemal straci艂a oddech na sam膮 my艣l o tej mo偶liwo艣ci.

- Ale偶 偶yje - uspokoi艂 j膮 Lyon. - Masz nazbyt bujn膮 wyobra藕nie.

- Dlaczego zatem nie chcesz mi powiedzie膰, gdzie on jest? - spyta艂a niecierpliwie, - Po co ta ca艂a tajemnica?

- Poniewa偶 Neil jest w Los Angeles - mrukn膮艂 Lyon.

- W Los Angeles...? Ale偶... - urwa艂a. Zacisn臋艂a pie艣ci tak mocno, 偶e d艂ugie, lakierowane paznokcie wbi艂y si臋 w jej cia艂o. W og贸le nie czu艂a b贸lu, my艣la艂a tylko i wy艂膮cznie o jed­nym. - Czyli Neil obj膮艂 biuro w Los Angeles, prawda? - to w艂a艣ciwie nie by艂o pytanie, lecz stwierdzenie. Pozornie za­chowa艂a spok贸j, tylko pociemnia艂e z gniewu oczy zdradza艂y stan jej uczu膰.

- Shay...

- To prawda? - skierowa艂a pytanie do Lyona, ignoruj膮c pod­j臋t膮 przez Matthew pr贸b臋 mediacji. - Do diab艂a, odpowiadaj!

- Tak - potwierdzi艂 m臋偶czyzna, zaciskaj膮c mocno szcz臋ki. Nie przywyk艂, aby ktokolwiek, zwraca艂 si臋 do niego takim tonem.

- Ty 艂ajdaku! - Shay b艂yskawicznie wymierzy艂a mu poli­czek. Na opalonej sk贸rze Lyona pozosta艂y wyra藕ne siady jej palc贸w. Nie odpowiedzia艂 na atak.

- Shay!

- Szybko znalaz艂e艣 zast臋pc臋 Ricka - powiedzia艂a z obrzy­dzeniem, zn贸w nie zwracaj膮c uwagi na Matthew. - Jeden brat nie 偶yje, niewielka strata. Masz jeszcze dw贸ch, kt贸rych mo­偶esz pos艂a膰 na jego miejsce - doda艂a szyderczym tonem. Na jej bladych policzkach pojawi艂y si臋 wypieki.

- Shay...

- Przepraszam ci臋 - Shay wreszcie zareagowa艂a na s艂owa Matthew. - Musz臋 stad wyj艣膰, nim zarzygam ca艂y perski dy­wan! - Prze艂kn臋艂a z trudem 艢lin臋. Odetchn臋艂a g艂臋boko, tak jakby stara艂a si臋 powstrzyma膰 md艂o艣ci. - Przypuszczam, 偶e dla mnie przeznaczone s膮 pokoje, kt贸re kiedy艣 zajmowa艂am razem z Rickiem? - spyta艂a.

- Zawsze by艂y gotowe na wasze przyj臋cie - odrzek艂 Mat­thew marszcz膮c brwi - S膮dzi艂em jednak, 偶e tym razem mo偶e - wolisz...

- Wol臋 mieszka膰 w naszym starym apartamencie - powie­dzia艂a zdecydowanie Shay. - To chyba jedyne miejsce w tym domu, z kt贸rym nie wi膮偶膮 si臋 偶adne moje z艂e wspomnienia. - Wysz艂a po艣piesznie z pokoju, trzymaj膮c wysoko uniesion膮 g艂ow臋.

- Zostaw j膮 - poleci艂 bratu Lyon. Matthew mia艂 zamiar pojecha膰 w 艣lad za Shay, ale zrezygnowa艂. Lyon jednym hau­stem wychyli艂 zawarto艣膰 szklanki, po czym nala艂 sobie kolej­n膮 porcj臋 whisky. Pal膮cy smak alkoholu sprawia艂 mu przyjemno艣膰.

- Mo偶e ju偶 do艣膰 jak na jeden dzie艅? - zauwa偶y艂 brat.

- Absolutnie nie - odrzek艂 Lyon i szybko wypi艂 kolejn膮 szklank臋.

- Je艣li si臋 upijesz, w niczym ci to nie pomo偶e - stwierdzi艂 spokojnie Matthew. Patrzy艂 na brata z wyra藕n膮 trosk膮. - Na dodatek rano b臋dziesz mia艂 cholernego kaca.

- Moje zmartwienie - odpar艂 Lyon.

- Lepiej zacznij si臋 tym martwi膰 ju偶 teraz - upomnia艂 go Matthew. - Powiedz mi, co zasz艂o mi臋dzy wami podczas lotu? Shay przyjecha艂a tutaj napi臋ta jak struna od skrzypiec.

- Nic si臋 nic sta艂o. - Lyon wola艂 nie my艣le膰, jak przez osiem godzin siedzia艂 o par臋 metr贸w od Shay, fizycznie od­dzielony od niej tylko cienk膮 艣ciana. W rzeczywisto艣ci dzieli­艂a ich przepa艣膰.

- Nic?

- Nic - potwierdzi艂 ponownie. - W艂a艣ciwie w og贸le nie rozmawiali艣my ze sob膮.

- Dlaczego zatem Shay tak si臋 zachowuje? - Matthew wydawa艂 si臋 zaintrygowany.

- Chyba ma prawo - mrukn膮艂 Lyon. - W ko艅cu to ja pos艂a艂em Neila do Los Angeles, aby zast膮pi艂 Ricka...

- A c贸偶 innego mog艂e艣 zrobi膰? - zdziwi艂 si臋 Matthew. - Shay z pewno艣ci膮 zrozumie, gdy nieco och艂onie, 偶e musia艂e艣 pos艂a膰 kogo艣, aby kierowa艂 naszym biurem w Kalifornii.

- Kogo艣. tak. - Kiwn膮艂 g艂ow膮, - Ale to nie musia艂 by膰 jeden z nas. - Lyon patrzy艂 na schody, po kt贸rych Shay wesz艂a na g贸r臋. W powietrzu czu艂o si臋 jeszcze zapach jej perfum.

- M贸wisz tak, jakby艣my byli zad偶umieni - zakpi艂 brat.

- Shay zapewne tak my艣li - stwierdzi艂 Lyon. Zastanawia艂 si臋, czy kiedykolwiek zdo艂a przywykn膮膰 do faktu, i偶 ona uwa偶a go za najn臋dzniejszego robaka na ziemi. S艂ysza艂 to w ka偶dym jej s艂owie, dostrzega艂 w ka偶dym spojrzeniu, jakie na niego kierowa艂a. Wiedzia艂, 偶e nic nie mo偶e zrobi膰, 偶eby zrehabilitowa膰 si臋 w jej oczach. - Wszyscy, z wyj膮tkiem Ricka rzecz jasna - doda艂 ponuro.

Rick, jego najm艂odszy brat, nie 偶y艂. Dwunastoletnia r贸偶ni­ca wieku sprawia艂a, 偶e nigdy nie byli sobie tak bliscy, jak z Matthew i Neilem. Lyon kocha艂 go, ale mimo to nie by艂 w tej chwili w stanie my艣le膰 o czymkolwiek innym, jak tylko o tym, 偶e Shay nie jest ju偶 m臋偶atk膮.

By艂 zapewne pijany lub chory. By膰 mo偶e i jedno, i drugie. Gdyby w pe艂ni kontrolowa艂 swoje my艣li, nigdy nie przyzna艂­by si臋 przed samym sob膮, 偶e prze偶ywa takie uczucia. Brat, kt贸rego kocha艂, zgin膮艂 tragicznie, a Lyon my艣la艂 tylko o tym, 偶e z 偶adn膮 kobiet膮 nie by艂o mu tak dobrze w 艂贸偶ku, jak z bra­tow膮.

- Lyon...?

- Ona jest jeszcze pi臋kniejsza ni偶 kiedy艣! - powiedzia艂 Lyon, patrz膮c na brata wzrokiem pe艂nym cierpienia.

- To prawda - przyzna艂 cicho Matthew.

- Mia艂em nadziej臋, 偶e b臋dzie odwrotnie.

- Zgodnie z przeznaczeniem, Cyganka zawsze b臋dzie pi臋kna - powiedzia艂 z namys艂em Matthew. - Ona jest jak ko艅 wy艣cigowy pe艂nej krwi. D艂ugie nogi i aksamitna grzywa. - Wykrzywi艂 twarz w ironicznym grymasie. - Tylko Shay po­trafi sprawi膰, 偶e tak plot臋 - doda艂. - Ciekawe, czy w naszych 偶y艂ach p艂ynie r贸wnie偶 irlandzka krew?

- Shay we wszystkich m臋偶czyznach wyzwa艂a nietypowe uczucia - zauwa偶y艂 Lyon.

- A jakie uczucia wyzwala w tobie, stary? - Matthew pod­ni贸s艂 brwi i rzuci艂 bratu z艂o艣liwe spojrzenie.

- Nie tw贸j cholerny interes! - burkn膮艂 w艣ciekle. Nie mia艂 najmniejszej ochoty przyzna膰, do jakiej rozpaczy doprowadza go blisko艣膰 Shay. Co chwila musia艂 powstrzymywa膰 ch臋膰, aby jej dotkn膮膰 i sprawdzi膰, czy to rzeczywisto艣膰, czy mo偶e z艂udzenie. Co chwila czu艂 r贸wnie偶 na sobie pogardliwe spojrze­nie jej fio艂kowych oczu i wiedzia艂, 偶e to nie jest 偶adne z艂udze­nie.

- Te偶 tak my艣l臋 - powiedzia艂 brat z wyra藕nym szyder­stwem.

Niech go diabli, westchn膮艂 w duszy Lyon. Jak zwykle Mat­thew okaza艂 si臋 zbyt domy艣lny i przenikliwy. Kalectwo skaza­艂o go na sp臋dzanie wi臋kszo艣ci czasu w fotelu na k贸艂kach, ale jednocze艣nie wyostrzy艂o jego zmys艂y. Dostrzega艂 i odgady­wa艂 stanowczo zbyt wiele.

- Mo偶e ju偶 pora, aby艣 wreszcie powiedzia艂 mi, co z twoim ramieniem? - Lyon postanowi艂 zmieni膰 temat.

. - Nie musisz mi przypomina膰 o tym wydarzeniu. - Teraz na odmian臋 Matthew wyra藕nie straci艂 humor. - Jedna z poko­j贸wek znalaz艂a mnie na pod艂odze w sypialni. Musia艂em zgo­dzi膰 si臋, aby Hopkins posadzi艂 mnie, na fotelu - Co za upoko­rzenie! Wola艂bym o tym nie rozmawia膰.

Lyon by艂 w stanie zrozumie膰' uczucia brata, zmuszonego do skorzystania z pomocy lokaja. Matthew nigdy nie pogodzi艂 si臋 ze swoim kalectwem, stara艂 si臋 zachowa膰 niezale偶no艣膰 i jak najrza­dziej korzystali z pomocy innych. Lyon nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e gdyby nie kontuzja r臋ki, brat zdo艂a艂by sam wr贸ci膰 na fotel i nikt nie dowiedzia艂by si臋 o ca艂ym wydarzeniu.

- Dobrze, porozmawiajmy zatem o umowie z Thorpem. Mia艂e艣 j膮 opracowa膰. P贸藕niej pogadamy o twoim wy­padku.

- Jeste艣 upartym sukinsynem - stwierdzi艂 m艂odszy brat.

- My艣l臋, 偶e znakomita wi臋kszo艣膰 ludzi zgodzi艂aby si臋 z t膮 opini膮 - Lyon skrzywi艂 si臋 ironicznie.

- Sukinsyn, parszywy, pozbawiony uczu膰 sukinsyn - powtarza艂a w k贸艂ko Shay id膮c spiralnymi schodami na g贸r臋.

Zmierza艂a w kierunku apartamentu, w kt贸rym sp臋dzi艂a z Rickiem pierwsze dwa lata ma艂偶e艅stwa. Gdy wesz艂a, zasta艂a w 艣rodku m艂od膮 pokoj贸wk臋, kt贸ra w艂a艣nie rozpakowywa艂a jej walizk臋. Zaskoczy艂o j膮 to, bo odwyk艂a od towarzystwa s艂u偶by. W Los Angeles sama zajmowa艂a si臋 prowadzeniem domu.

Na widok Shay m艂oda, 艂adna blondynka wyprostowa艂a si臋 i spojrza艂a na ni膮 weso艂ymi oczami. Po sekundzie spowa偶nia艂a.

- Czy pani si臋 dobrze czuje? - spyta艂a.

- Tak, w porz膮dku, mm...? - Shay spojrza艂a na ni膮 pytaj膮co.

- Patty, prosz臋 pani - podpowiedzia艂a pokoj贸wka. - Nie­dobrze pani wygl膮da.

- Czy mog艂aby艣 teraz przerwa膰 to rozpakowywanie? - spyta艂a Shay, ignoruj膮c jej s艂owa.

- Oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 Patty. - Potrzebuje pani cze­go艣? - Wydawa艂a si臋 zaniepokojona wygl膮dem Shay.

- Kto艣 mia艂 mi poda膰 herbat臋 - wykrztusi艂a Shay jako tako r贸wnym g艂osem. Niecierpliwie czeka艂a, kiedy wreszcie poko­j贸wka zostawi j膮 sam膮.

- Przynios臋 - obieca艂a Patty.

Shay podzi臋kowa艂a jej skinieniem g艂owy. Gdy tylko poko­j贸wka zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, zrezygnowa艂a z zachowywa­nia pozor贸w. Zwali艂a si臋 na fotel.

Niech go diabli! - pomy艣la艂a. Jak on 艣mia艂 zast膮pi膰 Ricka. zupe艂nie tak jakby Rick nie mia艂 偶adnego znaczenia! I to na dodatek Neilem! Shay nie mia艂a w艂a艣ciwie nic przeciw Neilowi, kt贸ry spo艣r贸d trzech pozosta艂ych braci by艂 cz艂owiekiem naj艂atwiej daj膮cym si臋 lubi膰. Jednak wysy艂aj膮c Neila na miej­sce Ricka, Lyon wyra藕nie da艂 do zrozumienia, 偶e ca艂a rodzina przesz艂a ju偶 do porz膮dku dziennego nad 艣mierci膮 najm艂odsze­go z braci.

Shay pomy艣la艂a, 偶e nigdy go nie zapomni. Rick by艂 czu艂y, szczery i uczciwy. Byli nie tylko kochankami, ale r贸wnie偶 przyjaci贸艂mi. Faktycznie, najpierw si臋 zaprzyja藕nili, p贸藕niej pokochali. Jak Lyon 艣mia艂 tak lekcewa偶y膰 jego pami臋膰?!

- Czy mog臋 zaryzykowa膰 wej艣cie?

S艂ysz膮c delikatny glos Matthew, Shay poderwa艂a g艂ow臋. Spojrza艂a na niego, Matthew zatrzyma艂 si臋 w progu i patrzy艂 na ni膮 ze sw膮 zwyk艂膮 ironi膮.

- A jak my艣lisz? - mrukn臋艂a.

- My艣l臋, ze m臋偶czyzna, w szczeg贸lno艣ci z rodu Falconer贸w, musia艂by by膰 g艂upcem, aby w tej chwili narusza膰 twoj膮 samotno艣膰 - odrzek艂.

- Czy zatem jeste艣 takim g艂upcem?

- Obawiam si臋. ze tak - westchn膮! Matthew i wjecha艂 do pokoju. Zdrow膮 r臋k膮 kierowa艂 w贸zkiem. - Mam tylko nadzie­je, 偶e gor膮ca herbata zmi臋kczy twoje serce - powiedzia艂 i wskaza艂 na stoj膮c膮 na jego kolanach tac臋. - Przekona艂em Patty, aby pozwoli艂a mi przynie艣膰 ci co艣 do picia.

- Prosz臋, wejd藕 - powiedzia艂a Shay i podesz艂a do toaletki. Zdj臋艂a kapelusz i wyj臋艂a z w艂os贸w pojedyncz膮 spink臋. Bujne loki opad艂y jej na ramiona. - Nic s膮d藕 jednak, 偶e przy pomocy dzbanka herbaty zdo艂asz zmieni膰 moje nastawienie do was - doda艂a, maj膮c na my艣li wszystkich trzech braci. Odwr贸ci艂a si臋 twarz膮 do swego go艣cia.

- Gdy si臋 gniewasz, wygl膮dasz cudownie - stwierdzi艂 Matthew, w najmniejszym stopniu nie speszony ostrymi s艂o­wami. Patrzy艂 na ni膮 z wyra藕nym podziwem. - Zachowujesz si臋 zupe艂nie jak jaka艣 bohaterka twych powie艣ci - doda艂, sta­wiaj膮c tac臋 na stoliku. Nala艂 dwie fili偶anki herbaty, po czym doda艂 mleka. Pami臋ta艂, 偶e Shay nie s艂odzi.

- Czy czyta艂e艣 kt贸r膮艣 z moich ksi膮偶ek? - Shay zmarszczy­艂a czo艂o.

- Nie jedn膮, lecz wszystkie pi臋膰. - Matthew obwie艣ci艂 to z wyra藕n膮 satysfakcj膮.

- Rozumiem - mrukn臋艂a, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋. - Z ciekawo艣ci?

- W takim wypadku ca艂kowicie wystarczy艂oby mi prze­czyta膰 jedn膮 - skrzywi艂 si臋 Matthew. - Skoro przeczyta艂em pi臋膰. widocznie sprawi艂o mi to przyjemno艣膰.

- Lubisz historyczne romanse? - spyta艂a podejrzliwie Shay.

- Lubi臋 twoje powie艣ci.

- Nie musisz mi tego m贸wi膰 - prychn臋艂a. - Lyon bez skr臋powania przyzna艂, 偶e nawet na nie nie spojrza艂!

- M贸wisz g艂upstwa - skarci艂 j膮 Matthew, - Wszyscy wie­dz膮, 偶e nigdy nie trac臋 czasu na niezas艂u偶one komplementy.

Shay pomy艣la艂a, 偶e m臋偶czyzna ma racj臋. Rzeczywi艣cie, cieszy艂 si臋 zas艂u偶ona s艂aw膮 z powodu swej brutalnej szczero­艣ci.

- Przykro mi, ze zapomnia艂am - przyzna艂a niech臋tnie.

- Wcale nie jest ci przykro - dobrodusznie stwierdzi艂 Mat­thew. - Jeste艣 tak w艣ciek艂a na nas, 偶e najch臋tniej pos艂a艂aby艣 wszystkich do piek艂a. Czemu zatem tego nie zrobisz? - spyta艂, patrz膮c na ni膮 zmru偶onymi oczami.

- Chcia艂by艣, co? - Zauwa偶y艂a w jego oczach b艂yski roz­bawienia. Sama te偶 si臋 u艣miechn臋艂a.

Matthew wzruszy艂 ramionami.

- Ju偶 dawno nie widzia艂em Lyona w takim stanie...

- Wo艂a艂abym o nim nie rozmawia膰 - przerwa艂a mu Shay. - W ci膮gu ostatnich trzech 艂at usilnie stara艂am si臋 o nim zapo­mnie膰. Po pogrzebie znowu postaram si臋 nie pami臋ta膰 o jego istnieniu.

- Zapewne bardzo si臋 stara艂a艣, Shay - powiedzia艂 Mat­thew - ale to wszystko na pr贸偶no.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - Popatrzy艂a ostro na niego.

- Jak ju偶 powiedzia艂em, czyta艂em wszystkie twoje ksi膮偶­ki. 鈥濻zkar艂atny kochanek鈥 to 艣wiadectwo tego, co prze偶y艂a艣 z Lyonem.

- To historia m臋偶czyzny, kt贸ry nigdy nie by艂 zadowolony ze zwi膮zku z jedn膮 kobiet膮, kt贸ry bez wahania depta艂 uczucia wszystkich Do diab艂a - to z pewno艣ci膮 nie by艂 pozytywny bohater! - wykrzykn臋艂a. W jej oczach pojawi艂y si臋 dziwne b艂yski.

- By膰 mo偶e - przyzna艂 Matthew. - Jednak podejrzewam, 偶e wszyscy czytelnicy gor膮co pragn膮, aby nim by艂.

Tylko m臋偶czyzna mo偶e uwa偶a膰 tego niemoralnego uwo­dziciela za pozytywnego bohatera! - Na policzkach Shay po­jawi艂y si臋 rumie艅ce.

- Popraw mnie. je艣li si臋 myl臋 - Powiedzia艂 cicho Matthew - ale czy wydawca nie usi艂owa艂 nam贸wi膰 ci臋, aby艣 zmieni艂a zako艅czenie? Czy nie wola艂 aby Leon zdoby艂 w ko艅cu t臋 dziewczyn臋?

- Sk膮d wiesz? - zdziwi艂a si臋 Shay. patrzy艂a na niego sze­roko otwartymi oczami.

- Wprawdzie ty wola艂a艣 nas unika膰, ale Rick przyje偶d偶a艂 czasami do Anglii - przyci膮艂 jej Matthew.

- I on rozmawia艂 z tob膮 o moich Ksi膮偶kach? - spyta艂a z niedowierzaniem. Matthew mia艂 racj臋, wydawca rzeczywi­艣cie gor膮co namawia艂 j膮 do zmiany zako艅czenia - Przesta艂 dopiero wtedy, gdy zagrozi艂a, 偶e wycofa maszynopis. Nie mia艂a poj臋cia, 偶e Rick rozmawia艂 z bratem o takich sprawach.

- Rick m贸wi艂 mi o bardzo wielu r贸偶nych rzeczach - wy­ja艣ni艂 Matthew. - My艣l臋 jednak, ze jeszcze nie pora, aby艣my o rym rozmawiali. Zostawi臋 ci臋 teraz, 偶eby艣 mog艂a w spokoju wypi膰 herbat臋. Nie traktuj Lyona zbyt ostro, Shay - doda艂 po chwili, odstawiaj膮c pust膮 fili偶ank臋, - On r贸wnie偶 cierpi z po­wodu 艣mierci Ricka.

- Przecie偶 bez przerwy si臋 k艂贸cili...

- Ja r贸wnie偶 ci膮gle si臋 z nim k艂贸c臋 - przerwa艂 jej Matthew. - To normalne mi臋dzy bra膰mi. Nie znaczy to, 偶e si臋 nie kocha­my. Nie pozw贸l, aby gniew i rozpacz decydowa艂y, jakie uczu­cia przypisujesz Lyonowi. Zreszt膮, nie spotka艂em jeszcze ni­kogo, kto potrafi艂by trafnie zinterpretowa膰 jego prze偶ycia. To dotyczy r贸wnie偶 mnie - zako艅czy艂 rozmow臋 i wyjecha艂 z po­koju.

Kiedy艣 Shay my艣la艂a, 偶e dobrze wie, co czuje Lyon. Wtedy wierzy艂a, ze j膮 kocha. Jednak podobnie jak Leon de Coursey z jej powie艣ci, Lyon nie dba艂 o niczyje uczucia, ani jej. ani 偶adnej innej kobiety.

Po tym, jak Shay zobaczy艂a go po raz pierwszy w pokoju maszynistek, stara艂a si臋 wykorzysta膰 ka偶d膮 okazj臋, aby dopro­wadzi膰 do spotkania. Nie by艂o to 艂atwe. Dla ni偶szych urz臋dni­czek, takich jak ona, Lyon by艂 rzadko widywan膮 postaci膮. Je艣li nawet nie podr贸偶owa艂 po Europie i Stanach, z regu艂y trzyma艂 si臋 pi臋tra dyrekcji i nie schodzi艂 ni偶ej, gdzie pracowa­艂y wszystkie sekretarki i m艂odsi urz臋dnicy firmy. Chwilami Shay mia艂a wra偶enie, 偶e ju偶 nigdy go nie zobaczy. Czasami jednak zdarza艂o si臋 jej spotka膰 go na korytarzu. Ka偶de takie spotkanie by艂o dla niej wstrz膮sem. Nie mog艂a wyzwoli膰 si臋 z uroku, jaki wywiera艂a na niej jego pi臋kna, m臋ska twarz.

Oczywi艣cie, spo艣r贸d kobiet zatrudnionych w biurze nie tylko ona my艣la艂a w ten spos贸b o Lyonie Falconerze. Niemal wszystkie pracownice, zar贸wno m艂ode, jak i starsze, uwa偶a艂y go za fascynuj膮cego m臋偶czyzn臋. Stanowi艂 przedmiot wi臋­kszo艣ci biurowych plotek. Dzi臋ki nim Shay dowiedzia艂a si臋, ze jest 偶onaty. Fakt ten sprawi艂 jej powa偶ny b贸l, cho膰 i tak mia艂a minimalne szanse, 偶e Lyon zwr贸ci na ni膮 uwag臋. Na szcz臋艣cie z kr膮偶膮cych plotek wynika艂o r贸wnie偶, 偶e 偶y艂 w se­paracji, je艣li nie formalnej, to w ka偶dym razie faktycznej.

Wszystkie panie z biura zgodnie twierdzi艂y, 偶e rozw贸d jest tylko kwesti膮 czasu. Dla nich Lyon by艂 de facto kawalerem. Ka偶da dostatecznie sinia艂a kobieta mog艂a spr贸bowa膰 swego szcz臋艣cia.

Shay z pewno艣ci膮 brakowa艂o na to odwagi. Mia艂a dopiero osiemna艣cie lat i mieszka艂a w Londynie zaledwie od roku. Jej rodzice zgin臋li w wypadku samochodowym. Od dziesi膮tego roku 偶ycia 偶y艂a u dziadka w Irlandii. Przywioz艂a stamt膮d charakterystyczny akcent i mi臋kk膮 wymow臋, przedmiot kpin wszystkich kole偶anek z pracy. Po przyje藕dzie do Londynu zacz臋艂a pracowa膰 jako maszynistka w firmie Falconer贸w. By­艂a to do艣膰 atrakcyjna posada, z uwagi na znaczenie i rozleg艂e kontakty tego przedsi臋biorstwa.

W ci膮gu rocznego pobytu w Londynie Shay pozby艂a si臋 niemal ca艂kowicie irlandzkiego akcentu, pozosta艂 jej tyl­ko lekki, czaruj膮cy za艣piew. John Turner, jeden z ksi臋gowych, twierdzi艂, 偶e to w艂a艣nie magiczny urok jej g艂osu sprawia, 偶e ci膮gle o niej my艣li. John by艂 mi艂y i przystojny, ale nie przy­pad艂 dziewczynie do gustu. Mimo to nie rezygnowa艂 i uparcie stara艂 si臋 nam贸wi膰 j膮 na randk臋. Pewnego dnia spotkali si臋 na 艣wi膮tecznym przyj臋ciu w biurze. Gdy Shay my艣la艂a, 偶e ju偶 si臋 go pozby艂a, okaza艂o si臋, 偶e wpad艂a z deszczu pod rynn臋.

Przyj臋cie odbywa艂o si臋 w przestronnej sto艂贸wce. Firma za­dba艂a o jedzenie i picie, a uczestnicy, wolni od towarzystwa m臋偶贸w i 偶on, flirtowa艂; zapami臋tale. Shay unika艂a jedzenia, picia i ryzykownych rozm贸w, ale John Turner zdo艂a艂 j膮 dopa艣膰 w kuchni.

- O, wreszcie znalaz艂em moj膮 irlandzk膮 kr贸lewn臋 - po­wiedzia艂, usi艂uj膮c na艣ladowa膰 irlandzki akcent.

Shay uciek艂a do kuchni, chc膮c cho膰 na chwil臋 odpocz膮膰 od papierosowego dymu, g艂o艣nej muzyki i jeszcze g艂o艣niejszych rozm贸w.

- Ju偶 ci m贸wi艂am, wcale nie jestem Irlandk膮 - o艣wiadczy­艂a ch艂odno, odpychaj膮c jego r臋ce.

- Co ty m贸wisz? Dlaczego zatem nazywasz si臋 Shay Fla­nagan? - zakpi艂 John, chwytaj膮c jej d艂onie i przyciskaj膮c je do swego tu艂owia.

- Ojciec by艂 Irlandczykiem - odpowiedzia艂a Shay. - Pu艣膰 mnie, - Czu艂a zapach alkoholu. John musia艂 sporo wypi膰.

- Je艣li mnie poca艂ujesz, to mo偶e si臋 nad tym zastanowi臋 - zaproponowa艂 Turner z oble艣nym u艣miechem. Shay skrzywi艂a si臋 z obrzydzeniem na sam膮 my艣l o tym.

Normalnie nawet go lubi艂a, ale teraz wyda艂 si臋 jej nie do zniesienia.

- Pu艣膰 mnie - za偶膮da艂a znowu zdecydowanym tonem.

- A co mi zrobisz, je艣li ci臋 nie pos艂ucham? - spyta艂 szyder­czo.

- Chcesz si臋 przekona膰? - odpowiedzia艂a pytaniem. Po chwili poczu艂a, jak John zaciska pa艂ce na jej ramionach i ci膮g­nie do siebie. Unios艂a nog臋 i wbi艂a mu w stop臋 ostr膮 szpilk臋 pantofelka.

- Ty ma艂a...

- Do艣膰 tego, Turner. Chyba tak si臋 nazywasz, prawda?

- nagle oboje us艂yszeli czyj艣 lodowaty g艂os. John natychmiast pu艣ci艂 dziewczyn臋 i odsun膮艂 si臋 od niej.

Shay zblad艂a, gdy przekona艂a si臋, kto by艂 艣wiadkiem tej przy­krej sceny. Turner a偶 poszarza艂 na twarzy, ale nie mia艂 wyj艣cia, musia艂 znie艣膰 konfrontacj臋 z szefem.

- T... tak... prosz臋 pana - wyj膮ka艂 i z trudem prze艂kn膮艂 艣lin臋. - To tylko nieszkodliwa zabawa.

- Nie jestem pewien, czy panna Flanagan zgadza si臋 z panem - powiedzia艂 Lyon Falconer i spojrza艂 na ni膮 pytaj膮­co.

Shay zupe艂nie si臋 zagubi艂a. Nigdy przedtem nie rozmawia艂a z Lyonem, nie widzia艂a go z bliska. Teraz czu艂a na sobie ch艂odne, bezlitosne spojrzenie jego z艂otych oczu. Zauwa偶y艂a, 偶e zmarszczki ko艂o nosa i ust stale uk艂ada艂y si臋 w cyniczny, niemal pogardliwy grymas. Lyon oczywi艣cie zauwa偶y艂, jakie 'wart Pa niej wra偶enie.

- Panno Flanagan? - ponagli艂 j膮. - Je艣li pani woli, abym zostawi艂 was w spokoju, wystarczy, 偶e pani to powie.

- Jestem pewna, 偶e John ch臋tnie do艂膮czy do bawi膮cych si臋 koleg贸w - odrzek艂a, z trudem odzyskuj膮c panowanie nad so­b膮.

- Nie chcesz i艣膰 ze mn膮? - spyta艂 John marszcz膮c brwi.

- Zostan臋 tu jeszcze przez chwil臋 - odpowiedzia艂a, pa­trz膮c w z艂ote oczy Falconera. 呕adne w艂a艣ciwie nie zauwa偶y艂o, kiedy John wyszed艂 i zostawi艂 ich samych. Gdy Shay zda艂a sobie z tego spraw臋, niespokojnie przest膮pi艂a z nogi na nog臋. Wreszcie mia艂a okazj臋, 偶eby porozmawia膰 z m臋偶czyzn膮, kt贸­rego wypatrywa艂a od wielu miesi臋cy. Nie wiedzia艂a, co po­wiedzie膰, w jaki spos贸b zatrzyma膰 go cho膰 na chwil臋. Oba­wia艂a si臋, 偶e Lyon zaraz j膮 przeprosi i wyjdzie.

- Chcia艂aby艣 zata艅czy膰? - spyta艂 szorstko.

- Zata艅czy膰? - powt贸rzy艂a, udaj膮c nonszalancj臋. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e to powa偶na propozycja. To ju偶 przekra­cza艂o granice normalnej uprzejmo艣ci. Shay wiedzia艂a, 偶e Ly­on nie s艂ynie z kurtuazji!

- Je艣li to, co ci ludzie robi膮, mo偶na uzna膰 za taniec - wy­ja艣ni艂 Lyon. krzywi膮c si臋 pogardliwie i wskazuj膮c brod膮 na przyleg艂膮 sal臋. Shay przypomnia艂a sobie erotyczne wygibasy, wykonywane przez nieliczne pary, kt贸re zaryzykowa艂y wej艣cie na parkiet. Mi臋dzy innymi z tego powodu uciek艂a do kuchni. Nie mog艂a sobie wyobrazi膰, aby mia艂a tak ta艅czy膰 z Lyonem Falconerem!

- Chyba nie. - Skrzywi艂a si臋 lekko.

- W pe艂ni si臋 z tob膮 zgadzam - przyzna艂. - Czy wobec tego napijesz si臋 czego艣?

- Nie pij臋. - Shay pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Chcesz co艣 zje艣膰?

- Nie jestem g艂odna.

- To ju偶 chyba wszystko. - Lyon wzruszy艂 ramionami Mia艂 na sobie szyty na miar臋, br膮zowy garnitur. Jego w艂osy wydawa艂y si臋 ja艣niejsze ni偶 normalnie. Odwr贸ci艂 si臋 i skiero­wa艂 do drzwi.

Shay pomy艣la艂a z przera偶eniem, 偶e on zaraz wyjdzie. Do diabla, dlaczego nie poprosi艂am o co艣 do picia i jedzenia, j臋k­n臋艂a z rozpacz膮.

- Panie Falconer! - krzykn臋艂a gor膮czkowo. Lyon zatrzy­ma艂 si臋 w p贸艂 kroku, odwr贸ci艂 i spojrza艂 na ni膮, unosz膮c do g贸ry brwi. W tyra momencie Shay zrozumia艂a, 偶e Falconer robi sobie z niej 偶arty. Na pewno przez ca艂y czas dobrze wiedzia艂, 偶e ona gor膮co pragnie z nim porozmawia膰. Oriento­wa艂 si臋 przecie偶, jaki wywiera wp艂yw na kobiety. i to wszy­stkie. Shay zwil偶y艂a wargi j臋zykiem. - Chcia艂am tylko 偶yczy膰 panu weso艂ych 艣wi膮t - sk艂ama艂a. W rzeczywisto艣ci mia艂a za­miar poprosi膰 go o co艣 do picia, ale poniewa偶 Lyon tego w艂a艣nie oczekiwa艂, po艣piesznie zmieni艂a plan.

- Weso艂ych 艣wi膮t? - m臋偶czyzna wydawa艂 si臋 zaskoczony.

- Tak - potwierdzi艂a Shay z pogodnym u艣miechem. - Wi­dzi pan, ja zaraz wyje偶d偶am.

- Masz jak膮艣 rodzin臋, dom? - spyta艂 zbity z tropu.

Shay mia艂a wyjecha膰 do Irlandii nast臋pnego dnia, ale jesz­cze nie zacz臋艂a si臋 pakowa膰. Nie mia艂a ochoty przyzna膰, 偶e w Londynie jest samotna. To wygl膮da艂oby tak, jakby prosi艂a go o towarzystwo.

- Jutro wyje偶d偶am - powiedzia艂a z u艣miechem. - Przed wyjazdem musz臋 jeszcze za艂atwi膰 par臋 spraw.

- Ja r贸wnie偶 wyje偶d偶am na wakacje - odpowiedzia艂 Lyon. Na jego twarzy pojawi艂 si臋 dziwny cie艅.

Shay wyobrazi艂a go sobie na o艣nie偶onych stokach jakiego艣 ekskluzywnego o艣rodka narciarskiego w Alpach lub na s艂one­cznej pla偶y jakiej艣 tropikalnej wyspy.

- W膮tpi臋, czy pana plany s膮 cho膰by w przybli偶eniu podo­bne do moich - stwierdzi艂a spokojnie. Spojrza艂a na niego z rozbawieniem.

- Wybieram si臋 na Bermudy - odpowiedzia艂 Lyon. Niew膮tpliwie w艂a艣ciwie odczyta艂 ironi臋, zawart膮 w jej s艂o­wach.

- A ja jad臋 odwiedzi膰 dziadka w Irlandii - powiedzia艂a z u艣miechem Shay. - Dziadek ma ma艂y domek, kominek z prawdziwym ogniem, a z naturalnej choinki ig艂y sypi膮 si臋 na ca艂y dywan. - M贸wi膮c to, zda艂a sobie spraw臋, jak bardzo brakuje jej rodzinnego domu i jak bardzo pragnie ponownie odwiedzi膰 dziadka.

- Wydaje si臋, ze ogarn臋艂a ci臋 nostalgia - stwierdzi艂 Lyon.

- Chyba tak - przyzna艂a.

- Je艣li tak bardzo t臋sknisz za domem, dlaczego siedzisz w Londynie? - spyta艂, marszcz膮c czo艂o.

- Dziadek nie chcia艂, abym wysz艂a za Devlina Murphyego - wyja艣ni艂a z u艣miechem.

- Devlin Murphy? - powt贸rzy艂 Lyon. - A kto to taki?

- To s膮siad dziadka. Mieszka tu偶 obok.

- By艂a艣 w nim zakochana?

- Nie! - Shay parskn臋艂a 艣miechem na sam膮 my艣l o tym. - Dziadek ba艂 si臋 jednak, 偶e to si臋 mo偶e sko艅czy膰 ma艂偶e艅­stwem, je艣li nie wyjad臋 i nie zobacz臋 艣wiata poza Irlandi膮.

- No i zobaczy艂a艣, prawda? Podoba ci si臋?

- Teraz wiem, 偶e cho膰 kocham domek dziadka, nie mog艂a­bym sp臋dzi膰 ca艂ego 偶ycia w ma艂ej wsi na irlandzkiej prowincji - przyzna艂a Shay ze smutkiem. - Prawdziwy kominek to jeszcze za ma艂o - westchn臋艂a ci臋偶ko.

- Przyjemnie jest odwiedzi膰 takie miejsce, ale trudno tam 偶y膰, prawda? - zakpi艂 Lyon.

- Jest pan cyniczny - powiedzia艂a bez namys艂u. Dopiero po chwili zda艂a sobie spraw臋 ze swoich s艂贸w i wyra藕nie si臋 zarumieni艂a. Uprzytomni艂a tez sobie, ze zdradza mu swoje prawdziwe uczucia.

- Ale mam racj臋 - stwierdzi艂 Falconer.

- Tak - przyzna艂a Shay. - Mam nadziej臋, 偶e b臋dzie si臋 pan dobrze bawi艂 na Bermudach - doda艂a, po czym skierowa艂a si臋 do wyj艣cia. Musia艂a go min膮膰 w drzwiach. Lyon chwyci艂 j膮 za rami臋.

- Chod藕, przejedziemy si臋 troch臋 - zaproponowa艂.

- Przejedziemy? - powt贸rzy艂a Shay i z trudem odkaszln臋艂a. Jego blisko艣膰 wyprowadza艂a j膮 z r贸wnowagi.

- Tak. - Lyon patrzy艂 jej w oczy. - Skoro nie chcesz ta艅­czy膰, pi膰 ani je艣膰, pozostaje nam tylko wsp贸lna przeja偶d偶ka.

- Ale jest ju偶 p贸藕no...

- C贸偶 to ma za znaczenie?

- Rzeczywi艣cie, 偶adnego! Dok膮d pojedziemy? - spyta艂a Shay, wstrzymuj膮c oddech.

- Dok膮d poprowadzi nas przeznaczenie - odpowiedzia艂 Lyon z nieoczekiwan膮 powag膮. - Shay?

- Tak?

Lyon sta艂 tak blisko, 偶e niemal stykali si臋 udami.

- Czy wierzysz w przeznaczenie?

- Chyba tak. - Po tym wieczorze Shay by艂a ju偶 gotowa uwierzy膰 we wszystko.

Falconer nagle si臋 u艣miechn膮艂. Od razy wydal si臋 jej o par臋 lat m艂odszy. Poczu艂a, jak chwyta j膮 za r臋k臋.

- Wobec tego chod藕my, przekonamy si臋, co przeznaczenie przygotowa艂o dla nas na dzisiejszy wiecz贸r - powiedzia艂 Lyon zupe艂nie tak, jakby wyzywa艂 los, aby 艣mia艂 pozbawi膰 go tego. czego w艂a艣nie pragn膮艂 - czyli Shay.

Shay wiedzia艂a, 偶e nie powinna wdawa膰 si臋 w 偶adne przy­gody z m臋偶czyzn膮, kt贸ry 偶yje tak. jakby ka偶da minuta w jego 偶yciu mog艂a okaza膰 si臋 ostatni膮. Pomy艣la艂a, 偶e powinna uciec, nim Lyon b臋dzie mia艂 okazj臋 zada膰 jej b贸l. Mimo to pos艂usz­nie przesz艂a z nim przez zat艂oczony hol. zjecha艂a na d贸艂 wind膮 i wsiad艂a do samochodu. Czu艂a tak膮 sam膮 szalon膮 beztrosk臋, jaka ow艂adn臋艂a Falconera.

Podczas jazdy oboje milczeli, ale - wbrew oczekiwaniom Shay - ta cisza wcale jej nie ci膮偶y艂a. Lyon co chwila u艣mie­cha艂 si臋 do niej. Pod wp艂ywem tych u艣miech贸w ogarn臋艂o j膮 radosne podniecenie. Niecierpliwie oczekiwa艂a, co b臋dzie da­lej.

Lyon zaparkowa艂 nie opodal Regent Street. Wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i razem poszli na spacer, zatrzymuj膮c si臋 przed osza­艂amiaj膮cymi wystawami sklepowymi i podziwiaj膮c wspa­nia艂e o艣wietlenie. Udzieli艂 si臋 im 艣wi膮teczny nastr贸j, czuli si臋 oboje jak dzieci, wyczekuj膮ce 艢wi臋tego Miko艂aja. Kupili kilka absurdalnych prezent贸w, jakie chcieliby znale藕膰 pod choink膮.

- Najbardziej chcia艂bym dosta膰 w prezencie - powiedzia艂 nagle Lyon - irlandzk膮 czarodziejk臋 z fio艂kowymi oczami.

Shay mocno si臋 zarumieni艂a. M臋偶czyzna przyci膮gn膮艂 j膮 tak blisko, 偶e zetkn臋li si臋 udami. Czu艂a, 偶e jest podniecony.

- Jestem zbyt wysoka, aby gra膰 wr贸偶k臋 z dziecinnych ba­ - Wobec tego ksi臋偶niczk臋.

- To to samo - powiedzia艂a z uporem. - Pr贸cz tego 艣wi膮­teczny poranek zamierzam sp臋dzi膰 przy choince w Irlandii Tam czekaj膮 na mnie prezenty.

- - Jaka szkoda - westchn膮艂 i odsun膮艂 si臋 od niej. - Co teraz b臋dziemy robi膰?

Shay spojrza艂a na zegarek i zrobi艂a przera偶ona min臋.

- Zwykle o tej porze jestem ju偶 w 艂贸偶ku... - urwa艂a. Po­niewczasie zda艂a sobie spraw臋, 偶e to w艂a艣ciwie propozycja.

- Wspania艂y pomys艂 - ucieszy艂 si臋 Lyon. - U ciebie czy u mnie? - spyta艂, marszcz膮c jasne brwi.

- Ani u ciebie, ani u mnie - odrzek艂a, z trudem 艂api膮c od­dech. - Pod wp艂ywem impulsu zgodzi艂am si臋 opu艣ci膰 z pa­nem przyj臋cie, panie Falconer, ale to jeszcze nie znaczy, 偶e zamierzam i艣膰 z panem do 艂贸偶ka - powiedzia艂a. Z podniece­nia zn贸w zacz臋艂a m贸wi膰 z irlandzkim akcentem.

- Czemu nie? Pragniesz mnie przecie偶, prawda? - to by艂o stwierdzenie, nic pytanie. - Zauwa偶y艂em to ju偶 w pierwszej chwili, gdy si臋 na mnie gapi艂a艣 w pokoju maszynistek.

- Zauwa偶y艂e艣 mnie wtedy? - Shay nie mog艂a ukry膰 zdzi­wienia.

- Oczywi艣cie. Rzadko mi si臋 zdarza spotka膰 gracj臋 z fio艂­kowymi oczami i to patrz膮c膮 na mnie z takim ut臋sknieniem W艂a艣nie dlatego sprawdzi艂em, jak si臋 nazywasz. Czy spodoba­艂em ci si臋, Shay?

Bezwiednie zwil偶y艂a wargi j臋zykiem. Gdy dostrzeg艂a, jak Lyon na ni膮 patrzy, zaczerwieni艂a si臋 jeszcze bardziej.

- A czy podobam ci si臋 dzisiaj? - M臋偶czyzna spogl膮da艂 na ni膮 pal膮cym wzrokiem.

- Panie Falconer. bardzo prosz臋...

- Chcia艂bym ca艂owa膰 ka偶dy centymetr twego jedwabiste­go cia艂a, poczu膰 w ustach tw贸j smak. Chcia艂bym czu膰 na ciele twoje poca艂unki. - Lyon pochyli艂 si臋 ku niej, przez ca艂y czas wpatruj膮c si臋 w jej usta.

Pod wp艂ywem tych uwodzicielskich s艂贸w Shay zadr偶a艂a. Rozchyli艂a wargi w oczekiwaniu na poca艂unek. Po chwili poczu艂a, jak Lyon bada j臋zykiem jej usta, penetruje wszystkie zak膮tki i zaprasza j膮, aby zrobi艂a to samo. Zapomnia艂a o 艣wiat­艂ach, padaj膮cym 艣niegu i ulicznym gwarze. W tej chwili liczy艂 si臋 tylko ten poca艂unek. W ko艅cu Falconer odsun膮艂 si臋 od niej.

- Jedzmy do mnie - zaproponowa艂 ochryp艂ym g艂osem. Stykali si臋 czo艂ami. Oboje dr偶eli. Shay czu艂a, jak Lyon si臋 poci.

- Nie mog臋 - pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Musz臋 jecha膰 do domu i przygotowa膰 si臋 do wyjazdu. Jutro rano jad臋 do Dublina.

- Nie jed藕 - warkn膮艂 Lyon. - Jed藕 ze mn膮 na Bermudy. Shay spojrza艂a na niego z podejrzliwym niedowierzaniem.

Przekona艂a si臋, 偶e m贸wi serio.

- Nie mog臋 - westchn臋艂a. - Dziadek oczekuje, 偶e przy­jad臋.

- Chc臋, aby艣 pojecha艂a ze mn膮 - za偶膮da艂 arogancko Lyon. Zabrzmia艂o to tak. jakby jeszcze nigdy w 偶yciu nie spotka艂 si臋 z odmow膮.

- Przykro mi - odpar艂a Shay. - Obieca艂am dziadkowi, 偶e go odwiedz臋.

- A co ze mn膮? - ostro zapyta艂 Lyon. Z jego oczu znikn膮艂 ju偶 wyraz po偶膮dania. - Czy nasza znajomo艣膰 ma si臋 teraz zako艅czy膰?

- To zale偶y od ciebie - powiedzia艂a 艂agodnym tonem. - Mo偶emy si臋 spotka膰, gdy wr贸c臋 z Irlandii, a ty z Bermud贸w.

- Rzeczywi艣cie, mo偶emy - westchn膮艂 ci臋偶ko m臋偶czyzna. - Teraz lepiej odwioz臋 ci臋 do domu.

Shay wiedzia艂a, 偶e Lyon jest w艣ciek艂y. Odwi贸z艂 j膮, po czym rozstali si臋, nawet nie pr贸buj膮c ustali膰 terminu nast臋­pnego spotkania.

W Dublinie Shay czu艂a si臋 okropnie. Dziadek widocznie co艣 wyczu艂, bo wielokrotnie pyta艂, czy co艣 jej dolega. Shay nie chcia艂a mu si臋 zwierza膰. Dziadek nie m贸g艂by zrozumie膰, jak mog艂a zakocha膰 si臋 w m臋偶czy藕nie 偶onatym i starszym od niej o pi臋tna艣cie lat.

Z pewno艣ci膮 by艂oby dla niej znacznie lepiej, gdyby Lyon o niej zapomnia艂 lub wci膮偶 si臋 na ni膮 w艣cieka艂. On jednak kilka tygodni p贸藕niej zadzwoni艂 i poprosi艂 j膮 do swego biura na czternastym pi臋trze.

3

- Cyganko! - Shay us艂ysza艂a podniecony, m臋ski g艂os. - Bo偶e. Cyganko, niesamowicie wypi臋knia艂a艣! 呕adna kobieta nie mo偶e si臋 z tob膮 r贸wna膰!

- Neil - odpowiedzia艂a sucho. Przywyk艂a do ekspansywno艣ci najm艂odszego ze swych szwagr贸w, ale mimo to zdo艂a艂 j膮 zaskoczy膰, Wtargn膮艂 do pokoju bez pukania i od razu porwa艂 ja na r臋ce. - Neil, ty wariacie, pu艣膰 mnie! - krzykn臋艂a, z tru­dem 艂api膮c oddech i odpychaj膮c go od siebie.

- Ostrzega艂em Neila, 偶e 艣pisz i nie 偶yczysz sobie, aby ci ktokolwiek przeszkadza艂 - ch艂odno zauwa偶y艂 Lyon. Zatrzy­ma艂 si臋 w drzwiach. - Mam jednak wra偶enie, 偶e tylko niekt贸­rzy cz艂onkowie naszej rodziny przyprawiaj膮 ci臋 o zdenerwo­wanie - doda艂 kwa艣no.

Shay powoli wyswobodzi艂a si臋 z u艣cisk贸w Neila. Poprawi­艂a sp贸dnic臋 i bluzk臋. Z jej twarzy znikn膮艂 u艣miech.

- Wcale mnie nie denerwujesz, Lyon - stwierdzi艂a wynio­s艂e. - Po prostu czuj臋 do ciebie wstr臋t.

M臋偶czyzna wci膮gn膮艂 g艂o艣no powietrze w p艂uca, zacisn膮艂 z臋by, odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i odszed艂.

Shay nie widzia艂a go od ich poprzedniego starcia, kiedy wymierzy艂a mu policzek. Zrezygnowa艂a wtedy z kolacji, za艣 nast臋pnego dnia zjad艂a 艣niadanie i lunch u siebie w pokoju. Poprosi艂a Patty, aby poinformowa艂a braci, i偶 woli pozosta膰 u siebie i w spokoju odpocz膮膰. Zapomnia艂a o przyje藕dzie Neila i jego bezceremonialnych manierach.

Spojrza艂a na niego z 偶alem, i偶 sta艂 si臋 艣wiadkiem tej przy­krej sceny.

- Jak widzisz, wszystko po staremu - powiedzia艂a, stara­j膮c si臋, aby zabrzmia艂o to 偶artobliwie.

- Nieprawda, ty si臋 zmieni艂a艣 - - Neil patrzy艂 na ni膮 z podziwem. - Kiedy艣 rzuci艂aby艣 w Lyona najbli偶szym stosow­nym przedmiotem, a nie ograniczy艂a si臋 do s艂ownej awantury.

- Jak ci si臋 powodzi, Neil? - Shay zignorowa艂a jego aluzj臋 do burzliwej historii jej stosunk贸w z Lyonem. - Dobrze wy­gl膮dasz.

- Wszystko w porz膮dku - powiedzia艂 i od razu spowa偶­nia艂. - Jest mi naprawd臋 przykro z powodu Ricka.

- Mnie r贸wnie偶 - westchn臋艂a Shay. Neil by艂 bardzo podo­bny do m艂odszego brata. Obaj mieli takie same jasne w艂osy i niebieskie oczy. Patrz膮c na szwagra, poczu艂a 艣wie偶e uk艂ucie b贸lu.

- Przepraszam, 偶e o tym wspomnia艂em. - Neil zaczerwie­ni艂 si臋. - Pewnie wolisz unikat' rozmowy na temat Ricka. Lyon powiedzia艂 mi...

- To nie ma 偶adnego znaczenia, co on ci powiedzia艂! - wykrzykn臋艂a gniewnie. - Co on mo偶e wiedzie膰 na temat moich uczu膰? I czy kiedykolwiek cho膰 troch臋 obchodzi艂o go to. co czuj臋? - Gdy raz przesta艂a panowa膰 nad sob膮, nie mog艂a ju偶 powstrzyma膰 gniewnej tyrady. - Oczywi艣cie, 偶e chcia艂a­bym porozmawia膰 z kim艣 o Ricku, ale nie mog臋! - Twarz Shay wykrzywi艂 grymas b贸lu. Musia艂a podzieli膰 si臋 z kim艣 bolesnymi wspomnieniami.

- Mo偶esz porozmawia膰 ze mn膮. Cyganko. - Neil wzi膮艂 j膮 w ramiona. - Opowiedz mi o nim. Cho膰 to m贸j bra艂, w ci膮ga ostatnich paru lat rzadko go widywa艂em.

- To przeze mnie - j臋kn臋艂a Shay, przytulaj膮c si臋 do niego.

- Wcale nic - zaprzeczy艂 Neil. - Bo偶e, przecie偶 z tego, 偶e jeste艣my bra膰mi, nie wynika wcale, 偶e przez cale 偶ycie musi­my by膰 razem. Kiedy si臋 o偶eni臋, a raczej je艣li si臋 o偶eni臋 - poprawi艂 szybko - to z pewno艣ci膮 wyprowadz臋 si臋 z tego rodzinnego mauzoleum.

- Zawsze by艂e艣 dla mnie dobry. - U艣miechn臋艂a si臋 do niego przez 艂zy. Neil poda艂 jej chusteczk臋.

- Jak wiesz, bytem 艣rodkowym z czterech braci. Zar臋­czam ci, 偶e po takim dzieci艅stwie mi艂o jest mie膰 siostr臋, z kt贸rej mo偶na 偶artowa膰 i kt贸r膮 mo偶na rozpieszcza膰 - m贸­wi膮c to Neil podprowadzi艂 j膮 do sofy. Usiad艂 ko艂o niej i oto­czy艂 ramieniem. - Chcia艂bym, aby艣 traktowa艂a mnie jak brata, kt贸remu mo偶esz si臋 zwierzy膰.

- Ani Lyon. ani Matthew nie nadaj膮 si臋 do tej roli, pra­wda? - zakpi艂a Shay.

- Raczej nie - pokr臋ci艂 g艂ow膮. - To straszni twardziele. Natomiast w moim przypadku masz do czynienia ze szczer膮 dusz膮 i sercem na d艂oni. - Neil u艣miechn膮艂 si臋 zach臋caj膮co.

- Taki by艂 Rick - powiedzia艂a ze smutkiem. - Rozmawia­艂am z nim absolutnie o wszystkim.

- To prawda - przytakn膮艂 jej. Gdy raz zacz臋艂a m贸wi膰, nie mog艂a ju偶 przesta膰. Opowiada艂a mu o wszystkim, co tylko przysz艂o jej do g艂owy. Siedzia艂a na sofie wsparta o rami臋 Neila i my艣la艂a, 偶e od 艣mierci Ricka nikt nic by艂 jej tak bliski, jak on.

A wi臋c budz臋 w niej wstr臋t - powtarza艂 w k贸艂ko Lyon. 艢wietnie pami臋ta艂 czasy, kiedy by艂o inaczej.

Tego wieczoru, gdy uwolni艂 j膮 od zap臋d贸w Turnera, Shay by艂a niezwyk艂e mi艂a i sympatyczna. Lyon mia艂 jednak w膮tpli­wo艣ci, czy s艂owo 鈥瀠wolni艂鈥 pasuje do lego, co zrobi艂. Turner by艂 tak pijany, 偶e zapewne straci艂by przytomno艣膰 przy naj­mniejszym wysi艂ku fizycznym, w艂膮czaj膮c w to seks. Shay pewnie zda艂aby sobie z tego spraw臋 dopiero po zmia偶d偶eniu mu stopy ostrym obcasem pantofelka.

Rzecz jasna, by艂a mu bardzo wdzi臋czna z powodu interwe­ncji. Lyon by艂 szczerze zdumiony, 偶e mimo to pozostawi艂a go przed drzwiami swego apartamentu. Postanowi艂 wtedy, 偶e nie b臋dzie kontynuowa艂 znajomo艣ci z tak膮 pensjonark膮. By艂 ju偶 zbyt stary i zbyt cyniczny, aby bra膰 udzia艂 w takich niewin­nych zabawach.

Pobyt na Bermudach wypad艂 dok艂adnie tak, jak si臋 spo­dziewa艂, a nawet gorzej. 艢wi臋ta w rodzinnym gronie, zw艂asz­cza w gronie jego rodziny, by艂y od pocz膮tku poronionym pomys艂em. Lyon przez ca艂y czas my艣la艂 o irlandzkiej wr贸偶ce z fio艂kowymi oczami. Zastanawia艂 si臋, czy Shay bawi si臋 tak dobrze, jak tego oczekiwa艂a, oraz czy Devlin Murphy dostar­cza jej dodatkowych rozrywek! Sam fakt, i偶 zapami臋ta艂 imi臋 potencjalnego konkurenta niezmiernie zaskoczy艂 Lyona Na dodatek zda艂 sobie spraw臋, 偶e zazdro艣ci jej 艣wi膮t w ma艂ym domku, przy kominku, na dywanie obsypanym igliwiem. A przecie偶 mia艂 do swej dyspozycji will臋 na prywatnej pla偶y, wiele kilometr贸w wybrze偶a, kt贸rego pi臋kna nie zak艂贸ca艂y 偶adne osady, wspania艂e s艂o艅ce oraz trzymetrow膮, sztuczn膮 choink臋, z kt贸rej, rzecz jasna, nigdy nie spad艂a nawet jedna igie艂ka.

Wspomnienie fio艂kowych oczu Shay prze艣ladowa艂o go tak uporczywie, 偶e Lyon wpad艂 w pasj臋. Po powrocie do Londynu rzuci艂 si臋 w wir 偶ycia towarzyskiego i szuka艂 zapomnienia, bawi膮c si臋 z innymi kobietami. To r贸wnie偶 niewiele mu pomog艂o. W ko艅cu postanowi艂, 偶e musi zobaczy膰 dziewczyn臋 raz jeszcze i sprawdzi膰, czy rzeczywi艣cie jest taka pi臋kna, jak pozosta艂a w jego pami臋ci. Wezwa艂 j膮 do swego gabinetu. Gdy stan臋艂a w drzwiach, Lyon pomy艣la艂, 偶e pami臋膰 go zwodzi艂a: naprawd臋 Shay by艂a jeszcze pi臋kniejsza, ni偶 sadzi艂 W jej twarzy dominowa艂y ogromne, fio艂kowe oczy.

Lyon od razu zauwa偶y艂, 偶e jest zdenerwowana nieoczeki­wanym wezwaniem. Splot艂a d艂ugie pa艂ce, staraj膮c si臋 po­wstrzyma膰 ich nerwowe dr偶enie.

- Jak my艣lisz, dlaczego ci臋 wezwa艂em? - spyta艂 surowo. Nie m贸g艂 odm贸wi膰 sobie przyjemno艣ci ukarania Shay za wszystkie cierpienia, jakie prze偶y艂 z jej powodu.

Gwa艂townie prze艂kn臋艂a 艣lin臋 - Lyon przygl膮da艂 si臋 jej d艂ugiej, 艣nie偶nej szyi, kt贸r膮 tak bardzo pragn膮艂 ca艂owa膰 i pie­艣ci膰.

- Nie wiem, prosz臋 pana. - Mimo chwili wahania Shay odpowiedzia艂a do艣膰 pewnie.

- Chce aby艣 zesz艂a na d贸艂 i zabra艂a swoje rzeczy. - Falconera op臋ta艂 jaki艣 diabe艂. Ch艂odny spok贸j Shay wyprowadzi艂 go z r贸wnowagi. - Zabieraj si臋!

Shay wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Lyon widzia艂, jak pod jej jedwabn膮 bluzk膮 koloru bzu poruszaj膮 si臋 niewielkie piersi. Stwardnia艂e sutki odznacza艂y si臋 nawet poprzez stanik. Je艣li reagowa艂a w ten spos贸b na sam膮 my艣l o nim, to m贸g艂 sobie wiele obiecywa膰 w przysz艂o艣ci. Z trudem zmusi艂 si臋 do od­wr贸cenia wzroku i skupienia na jej s艂owach.

- Nie mo偶e mnie pan wyrzuci膰 ot, tak sobie, bez podania powodu! - wykrzykn臋艂a z oburzeniem. - Robi臋 to, co do mnie nale偶y i jak dotychczas ani razu si臋 nie sp贸藕ni艂am i nie opu艣ci­艂am nawet jednego dnia pracy. W dodatku nie jestem najm艂od­sza sta偶em. Stacy zosta艂a zatrudniona ju偶 po mnie. Wydaje mi si臋, 偶e w dzisiejszych czasach pracodawca nie mo偶e w dowolnej chwili wyrzuci膰 pracownika na bruk, wedle swego widzi­misi臋. - W g艂osie Shay zn贸w pojawi艂 si臋 irlandzki akcent.

Lyon s艂ucha艂 jej przez chwile z przyjemno艣ci膮, ale wkr贸tce znudzi艂a mu si臋 ta zabawa.

- Wcale ci臋 nie wyrzucam - przerwa艂 jej tyrad臋. - Chc臋 tylko, aby艣 zesz艂a na d贸艂 i wzi臋艂a sw贸j p艂aszcz i torebk臋. Za­bieram ci臋 na lunch.

- Co? Ty? Zabierasz mnie? Ty? - Shay na chwil臋 straci艂a g艂os. Na jej policzkach pojawi艂y si臋 czerwone wypieki, a oczy a偶 rozb艂ys艂y. - Nigdzie mnie nie zabierasz, ty arogancka 艣wi­nio! - wykrzykn臋艂a, odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i ruszy艂a do drzwi.

- Shay! - Lyon zerwa艂 si臋 z fotela. Nieco poniewczasie zda艂 sobie spraw臋, 偶e b艂臋dnie oceni艂 t臋 irlandzk膮 lisic臋. 艁agodne oblicze i fio艂kowe oczy skrywa艂y ognisty temperament i gor膮ce poczucie niezale偶no艣ci. Shay nie zamierza艂a pozwo­li膰, aby ktokolwiek, nawet cz艂owiek tak pot臋偶ny i wp艂ywowy Jak Falconer, ni膮 komenderowa艂. Mimo to zwolni艂a nieco, tak aby Lyon mia艂 szans臋 j膮 dogoni膰, nim wyjdzie z pokoju. Po艂o­偶y艂 r臋ce na jej ramionach i, prze艂amuj膮c op贸r, zmusi艂, aby spojrza艂a na niego.

- Czy zechcesz zje艣膰 ze mn膮 lunch? - poprosi艂. Nie m贸g艂 sobie przypomnie膰, kiedy po raz ostatni musia艂 namawia膰 kobiet臋, aby chcia艂a z nim wyj艣膰.

- Nie.

- Prosz臋. - Lyon przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie. Czu艂 ulotny zapach jej perfum. Pragn膮艂 jej tak samo gor膮co, jak przy poprzednim spotkaniu. - Shay? - ponagli艂 艂agodnie.

- Dlaczego mieliby艣my zje艣膰 razem lunch? - spyta艂a przekornie, odchylaj膮c do ty艂u g艂ow臋.

Dlaczego? Bo偶e, jakie dziwne pytania zadaje ta kobieta, niemal jeszcze dziecko, westchn膮艂 Lyon.

- Poniewa偶 chc臋 by膰 z tob膮 - powiedzia艂 z u艣miechem.

- Przez ostatnie trzy tygodnie jako艣 nie czu艂e艣 tak gwa艂­townej potrzeby - powiedzia艂a z wyrzutem. Nieco zbyt p贸藕no ugryz艂a si臋 w j臋zyk. Tym jednym stwierdzeniem wyjawi艂a znacznie wi臋cej, ni偶 mia艂a ochot臋.

Rzeczywi艣cie, min臋艂y dok艂adnie trzy tygodnie od zako艅­czenia 艣wi膮tecznych wakacji. Pod koniec poprzedniego spot­kania Lyon da艂 jej przecie偶 do zrozumienia, 偶e odezwie si臋 do niej po 艣wi臋tach. Teraz pomy艣la艂, 偶e ta lisica jest jednak zna­cznie bardziej podatna na urok jego osoby, ni偶 mo偶na by i s膮dzi膰 po jej surowych s艂owach.

M臋偶czyzna zn贸w spojrza艂 na wiele m贸wi膮ce piersi Shay. Oddycha艂a szybko i p艂ytko, a jej nabrzmia艂e sutki wyra藕nie rysowa艂y si臋 pod cienkim materia艂em bluzki. Nie mia艂 w膮tpli­wo艣ci, 偶e pragnie go r贸wnie mocno, jak on jej!

- Nie by艂em pewien, czy przypadkiem Devlin Murphy nie przyjecha艂 z tob膮 z Dublina - odpowiedzia艂 偶artem.

- Devlin mia艂by opu艣ci膰 swoj膮 ukochan膮 Irlandi臋? - Shay u艣miechn臋艂a si臋 na t臋 my艣l. - To wykluczone!

Lyon spowa偶nia艂. Wiedzia艂, 偶e Shay powoli zapomina o gniewie, 偶e poddaje si臋 w艂asnym pragnieniom. W jej oczach znowu pojawi艂y si臋 psotne b艂yski.

- Co z lunchem? - ponagli艂 j膮.

- Czy to nie b臋dzie raczej dziwne? - spyta艂a niepewnie.

- Mo偶e troch臋 - przyzna艂 niedbale. - To ci przeszka­dza?

- Nie - odpowiedzia艂a pogodnie. - Chyba, 偶e tobie.

- A czemu mia艂oby przeszkadza膰'? - wzruszy艂 ramionami Lyon. Opinie i plotki kr膮偶膮ce w艣r贸d pracownik贸w nic go nie obchodzi艂y, a ju偶 od paru lat i on, i Marilyn przestali udawa膰, ze przy wi膮zuj膮 wag臋 do 艣lubnej przysi臋gi.

- Zatem nie ma przeszk贸d - ucieszy艂a si臋 Shay. - P贸jd臋 po swoje rzeczy, spotkamy si臋 zaraz na dole - zaproponowa艂a. Lyon skin膮艂 g艂owa.

Jak dobrze, ze dzisiaj sam przyjecha艂em do pracy, pomy­艣la艂. Jego zrobiony na specjalne zam贸wienie porsche przez wi臋kszo艣膰 czasu sta艂 w podziemnym gara偶u w domu. Zazwy­czaj Lyon je藕dzi艂 do biura luksusow膮 limuzyn膮, prowadzon膮 przez szofera. Jazda w porannym t艂oku nie nale偶a艂a do przyje­mno艣ci i Falconer wola艂 oszcz臋dza膰 nerwy i czas. Siedz膮c na tylnym siedzeniu m贸g艂 przegl膮da膰 dokumenty i przygotowy­wa膰 si臋 do czekaj膮cych go rozm贸w z partnerami od interes贸w. Tego ranka zapragn膮艂 jednak sam walczy膰 z ulicznym do­kiem. Seksualne napi臋cie powodowa艂o u niego wzrost pozio­mu agresji i nagle zmiany humoru.

Shay wsiad艂a do czarnego porsche'a z min膮 tak oboj臋tn膮, jakby codziennie je藕dzi艂a samochodem wartym pi臋膰dziesi膮t tysi臋cy funt贸w. Duma nie pozwala艂a jej na inne zachowanie. Lyon pomy艣la艂, 偶e dziewczyna idealnie pasuje do sportowego kabrioletu. W tym momencie pragn膮艂 jej tak bardzo, 偶e got贸w by艂 odda膰 jej samoch贸d, gdyby za to zgodzi艂a si臋 p贸j艣膰 z nim do 艂贸偶ka. Intuicja m贸wi艂a mu, 偶e Shay jest warta takiej ceny.

Po lunchu, kt贸ry Lyon uwa偶a艂 za nudny wst臋p do gor膮co oczekiwanego fina艂u, poszli na spacer po mie艣cie, p贸藕niej za艣 na kolacj臋. O drugiej w nocy kierownik restauracji musia艂 im zwr贸ci膰 uwag臋, 偶e pozostali klienci ju偶 wyszli i personel chcia艂by i艣膰 do domu. Falconer ze zdumieniem stwierdzi艂, 偶e w towarzystwie Shay nie meczy go nuda, kt贸ra zazwyczaj doskwiera艂a mu we wszelkich, poza erotycznymi, kontaktach z kobietami. Z przyjemno艣ci膮 s艂ucha艂 jej g艂osu. Shay opowia­da艂a mu historyjki z dzieci艅stwa, opowiada艂a o dziadku i ukochanej Irlandii oraz o wielkiej zmianie, jak膮 by艂a dla niej przeprowadzka do Londynu. Lyon s艂ucha艂 z takim zaintereso­waniem, 偶e nawet nic zauwa偶y艂, jak min臋艂o czterna艣cie godzin. Gdy Shay spojrza艂a ze zdumieniem na interweniuj膮cego kierownika sali, m臋偶czyzna zorientowa艂 si臋, 偶e ona te偶 jest zaskoczona up艂ywem czasu.

Mieszkanie Shay sk艂ada艂o si臋 z salonu, sypialni, kuchni i 艂azienki. Lyon przyzwyczajony by艂 do bardziej luksusowych apartament贸w, ale z uznaniem rozejrza艂 si臋 po gustownie urz膮dzonym wn臋trzu. Pomy艣la艂, 偶e to mieszkanie wydaje si臋 r贸wnie ciep艂e i serdeczne jak jego w艂a艣cicielka.

Lyon zapragn膮艂 tego ciep艂a dla siebie, chcia艂 dosta膰 wszy­stko, co Shay mog艂a mu da膰. Przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie i obj膮艂 ramionami. Patrzy艂a na niego nie艣mia艂ym wzrokiem. Oboje zamilkli. Ta cisza, po czternastu godzinach rozmowy, by艂a wyj膮tkowo wymowna.

Usta Shay smakowa艂y koniakiem i miodem. Pod palcami czu艂 jej ciep艂e i j臋drne cia艂o. Przesuwa艂 d艂onie wok贸艂 jej bio­der i wzd艂u偶 piec贸w. Czul przez koszul臋 stwardnia艂e sutki i zapragn膮艂 zlikwidowa膰 wszystkie dziel膮ce ich bariery. Kil­koma ruchami szybko rozpi膮艂 guziki bluzki.

- Lyon? - szepn臋艂a niepewnie, lekko marszcz膮c czo艂o.

M臋偶czyzna pomy艣la艂, 偶e Shay znowu zaczyna jakie艣 gier­ki. Trudno, je艣li tego chcia艂a, musia艂 si臋 podporz膮dkowa膰. Pragn膮艂 jej i by艂o mu wszystko jedno, w jaki spos贸b osi膮gnie sw贸j cel.

- Chc臋 ci臋 tylko pie艣ci膰 - powiedzia艂 艂agodnie. - Przer­w臋 natychmiast, gdy mi ka偶esz - obieca艂. Z satysfakcj膮 po­czu艂, 偶e Shay od razu si臋 rozlu藕ni艂a. Pomy艣la艂, 偶e dziewczyna ca艂kowicie mu ufa i to w艂a艣nie go zgubi艂o. Po raz pierwszy od lat poczu艂, 偶e przestaje nad sob膮 panowa膰. Gdy tylko nakry艂 d艂o艅mi jej piersi, poci膮gn臋艂a go za sob膮. Oboje byli rozpaleni nami臋tno艣ci膮, Lyon my艣la艂 tylko o rym, jak bardzo pragnie pozna膰 wszystkie zakamarki jej jedwabistego cia艂a.

Gdy j膮 rozbiera艂, Shay ju偶 zapomnia艂a o strachu i niepewno艣ci. Obsypa艂a poca艂unkami jego szyj臋 i pier艣. Lyon mia艂 wra偶enie, 偶e krew gotuje mu si臋 w 偶y艂ach. Co chwila wraca艂 ustami do jej ust, a dziewczyna wydawa艂a wtedy ciche, ury­wane j臋ki.

W pewnym momencie Lyon poczu艂, jak Shay gwa艂townie zadr偶a艂a. Wiedzia艂, ze osi膮gn臋艂a ju偶 szczyt. Patrzy艂a na niego z os艂upieniem, jakby nie rozumia艂a, co si臋 sta艂o. Lyon nie zamierza艂 posun膮膰 si臋 lak daleko, ale gdy zauwa偶y艂 na jej twarzy wyraz skruchy, od razu przesta艂 偶a艂owa膰. Shay naj­wyra藕niej czu艂a si臋 winna, 偶e nie dzielili rozkoszy.

Cho膰 by艂a to dla niego prawdziwa tortura, Lyon nie skorzy­sta艂 z jej nie wypowiedzianej oferty. Chcia艂a da膰 mu tyle samo rozkoszy, co on jej, ale wo艂a艂 poczeka膰. Wiedzia艂, 偶e dzi臋ki temu nast臋pnym razem Shay tym bardziej zechce da膰 mu satysfakcj臋.

Nie. wtedy na pewno nie budzi艂 w niej wstr臋tu. Gdyby jednak dziewczyna zna艂a jego my艣li, gdyby wiedzia艂a, co planuje, aby podporz膮dkowa膰 j膮 swoim pragnieniom, zapew­ne poczu艂aby obrzydzenie. W ka偶dym razie teraz Lyon czu艂 je do siebie.

Shay zastanawia艂a si臋, czy ka偶da wdowa przezywa 艣mier膰 m臋偶a tak jak ona. Mia艂a wra偶enie, 偶e bierze udzia艂 w jakim艣 przedstawieniu, 偶e wszystko, co si臋 wok贸艂 niej dzieje, wynika z jakiego艣 koszmarnego b艂臋du. Wci膮偶 jej si臋 wydawa艂o, 偶e Rick zaraz wejdzie do pokoju i ze 艣miechem zapyta, czemu w艂o偶y艂a czarn膮 sukienk臋 i zas艂oni艂a twarz welonem. Shay ukry艂a blad膮 twarz pod ciemn膮 koronk膮 i schowa艂a w艂osy pod czarnym kapeluszem.

Bo偶e, jak bardzo pragn臋艂a, 偶eby on powr贸ci艂. Mimo to cierpliwie i spokojnie czeka艂o, a偶 wyrusz膮 do ko艣cio艂a, gdzie Rick zostanie pochowany. Mia艂 zaj膮膰 kwater臋 tu偶 obok matki i ojca. Ich najm艂odszy syn pierwszy po艂膮czy艂 si臋 z rodzicami. Shay nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶e m贸g艂by by膰 pochowa­ny gdzie indziej.

Neil, kt贸ry sp臋dza艂 z ni膮 wiele godzin, pr贸buj膮c jej pom贸c w walce z depresj膮, poinformowa艂 j膮 r贸wnie偶 o terminie po­grzebu. Shay od dw贸ch dni nie kontaktowa艂a si臋 ani z Ma­tthew, ani z Lyonem, nie wychodzi艂a ze swego apartamentu, niemal nic nie jad艂a, nie spa艂a, tylko przez ca艂y czas my艣la艂a o Ricku.

Oczywi艣cie, do niczego to nie doprowadzi艂o. Rick zgin膮艂, ona wr贸ci艂a do Falconer House. cho膰 kiedy艣 przysi臋g艂a sobie. 偶e ju偶 nigdy nie przekroczy prog贸w tego domu, a dzisiaj jej m膮偶 mia艂 zosta膰 z艂o偶ony w miejscu wiecznego spoczynku. Nic nie mog艂a na to poradzi膰.

- Jeste艣 gotowa, kochanie? Shay a偶 otworzy艂a usta ze zdziwienia, s艂ysz膮c ten dobrze znajomy g艂os. Nie, to niemo偶liwe, przecie偶 dziadek jest chory, pomy艣la艂a. Najwyra藕niej to omamy spowodowane zm臋cze­niem i napi臋ciem.

- Naprawd臋 przyjecha艂em, Shay, moja mi艂o艣ci - zapewni艂 j膮 ten sam 艂agodny g艂os.

Tylko dziadek zwal j膮 swoj膮 mi艂o艣ci膮! Naprawd臋 przyje­cha艂! Shay odwr贸ci艂a si臋 od okna i pobieg艂a na spotkanie. Gdy znalaz艂a si臋 w jego nied藕wiedzich obj臋ciach, od razu poczu艂a, 偶e jednak 偶yje, 偶e jeszcze jest zdolna do jakich艣 uczu膰.

- Och, dziadku - westchn臋艂a i ukry艂a twarz na jego ramie­niu.

- No, ju偶 dobrze, kochanie. - Dziadek poklepa艂 j膮 uspoka­jaj膮co po plecach. Shay p艂aka艂a ju偶 par臋 minut - Zmoczysz mi marynark臋 - za偶artowa艂.

U艣miechn臋艂a si臋 przez by i dr偶膮cymi palcami wytar艂a oczy.

- Nie mia艂am poj臋cia... Dlaczego mnie nie uprzedzi艂e艣, 偶e przyjedziesz? - spyta艂a. - Och, jak si臋 ciesz臋, te to jeste艣!

Patrzy艂a pe艂nym mi艂o艣ci wzrokiem na dziadka, kt贸ry po 艣mierci rodzic贸w sam zaj膮艂 si臋 jej wychowaniem. W ci膮gu ostatnich paru lat Patrick Flanagan niewiele si臋 zmieni艂. W je­go kr臋conych, czarnych w艂osach wci膮偶 nie wida膰 by艂o ani 艣ladu siwizny, a w niebieskich oczach pozosta艂y weso艂e b艂y­ski. Dziadek mia艂 sze艣膰dziesi膮t cztery lata i wci膮偶 by艂 przy­stojnym i atrakcyjnym m臋偶czyzn膮.

- Przecie偶 wczoraj rozmawiali艣my i nic mi nie powiedzia­艂e艣, 偶e zamierzasz przyjecha膰 - powiedzia艂a surowo Shay. - Doskonale pami臋tam, 偶e prosi艂am nawet, aby艣 nie przyje偶­d偶a艂.

Patrick mia艂 k艂opoty z sercem i nie powinien by艂 ryzyko­wa膰 niepotrzebnych podr贸偶y.

- A od kiedy to masz prawo mi rozkazywa膰, panno Shay Falconer? - spyta艂, unosz膮c do g贸ry brwi.

- Nie mam - odpowiedzia艂a, krzywi膮c usta. - Ale powi­niene艣 by艂 mnie uprzedzi膰, przyjecha艂abym po ciebie na lotni­sko.

- Falconer przys艂a艂 samoch贸d z kierowc膮...

- Lyon? - spyta艂a ostro Shay. - Wiedzia艂, 偶e przyjedziesz?

- Gdy rozmawiali艣my wczoraj po po艂udniu, wydawa艂a艣 mi si臋 wyj膮tkowo nieswoja - powiedzia艂 Patrick kiwaj膮c g艂o­w膮, - Zadzwoni艂em p贸藕niej do Falconera, 偶eby spyta膰, czy nie uwa偶a, 偶e powinienem przyjecha膰 tutaj na kilka dni. Lyon uzna艂, 偶e to dobry pomys艂. No wi臋c jestem - wyja艣ni艂 z dobro­dusznym u艣miechem.

Shay przygryz艂a wargi. Mia艂a ochot臋 powiedzie膰 dziadko­wi, 偶e Lyon nie ma najmniejszego prawa wypowiada膰 si臋, czy co艣 jest dla niej dobre, czy nie. Pomy艣la艂a jednak, 偶e nie jest to odpowiednia pora, by demonstrowa膰 sw贸j stosunek do szwagra. Z jakich艣 powod贸w - nie by艂a w stanie uwierzy膰, 偶e z 偶yczliwo艣ci - Lyon poradzi艂 dziadkowi, aby przyjecha艂 na pogrzeb. Shay by艂a za to wdzi臋czna, ale nie mia艂a najmniej­szego zamiaru mu podzi臋kowa膰. Nie chcia艂a, aby wiedzia艂, jak bardzo potrzebowa艂a w lej chwili pomocy dziadka.

- Lyon prosi艂 mnie, abym pozosta艂 cho膰 kilka dni - doda艂 dziadek marszcz膮c czo艂o. - Nic jeszcze nie odpowiedzia艂em, bo nie wiem, jakie ty masz plany.

Shay odwr贸ci艂a si臋 do lustra i starannie usun臋艂a z twarzy 艣lady 艂ez.

- Porozmawiamy o tym p贸藕niej - powiedzia艂a, poprawiaj膮c woalk臋. - Mia艂am zamiar przyjecha膰 do ciebie po pogrzebie.

- Falconer najwyra藕niej zak艂ada, 偶e zostaniesz tutaj - stwierdzi艂 Patrick, ujmuj膮c jej 艂okie膰.

- Lyon zawsze za wiele zak艂ada - powiedzia艂a lodowatym tonem i zacisn臋艂a usta.

- Czy mam rozumie膰, 偶e nie zamierzasz tu zosta膰? - spy­ta艂 dziadek, otwieraj膮c przed ni膮 drzwi.

- Porozmawiamy p贸藕niej - powt贸rzy艂a Shay. Spr贸bowa艂a si臋 nieco rozlu藕ni膰, Bardzo chcia艂a pogada膰 z dziadkiem, ale to nie by艂a w艂a艣ciwa pora. - To wszystko jest do艣膰 skomplikowane.

Poczu艂a na sobie pytaj膮ce spojrzenie Patricka. Oczywi艣cie dziadek zrozumia艂, 偶e wnuczka nie ma ochoty na t臋 rozmow臋 i nie zamierza艂 jej zmusza膰. Zawsze by艂 jej powiernikiem, zar贸wno wtedy, gdy by艂a dzieckiem, jak i p贸藕niej, gdy wyros艂a na pi臋kn膮 kobiet臋. Jednak nawet on nie wiedzia艂, jak bardzo zrani艂 j膮 Lyon, nie m贸g艂 wiedzie膰, jak膮 przykro艣膰 sprawia艂a jej konieczno艣膰 przebywania pod jednym dachem z by艂ym ko­chankiem.

- Brak mi s艂贸w, 偶eby ci powiedzie膰, jak bardzo si臋 ciesz臋, 偶e przyjecha艂e艣 - powiedzia艂a, 艣ciskaj膮c jego rami臋. W jej oczach zal艣ni艂y 艂zy.

- Sam widz臋 - mrukn膮艂: Patrick, g艂aszcz膮c ja po policzku. - Mnie r贸wnie偶 b臋dzie brakowa膰 Pucka.

Shay u艣miechn臋艂a si臋 do niego z wdzi臋czno艣ci膮. Wiedzia­艂a, 偶e dziadek lubi艂 jej m臋偶a i w pe艂ni aprobowa艂 jej wyb贸r. Rick r贸wnie偶 lubi艂 Patricka. Cz臋sto odwiedzali go w Irlandii natomiast Shay twardo odmawia艂a z艂o偶enia wizyty w Falconer House. Dopiero 艣mier膰 m臋偶a zmusi艂a j膮 do z艂amania postanowienia.

- Powiedz mi, kt贸re z rodzinnych s臋p贸w 艣ci膮gn臋艂y, aby zobaczy膰 pogr膮偶on膮 w 偶a艂obie wdow臋 - poprosi艂a z gorycz膮.

- Shay!

- Przepraszam - mrukn臋艂a i lekko si臋 zarumieni艂a. Nie chcia艂a, aby dziadek wiedzia艂, jaki jest jej stosunek do wszy­stkich Falconer贸w. - Kto z cz艂onk贸w rodziny przyjecha艂 na uroczysto艣膰?

- Par臋 tuzin贸w rozmaitych wuj贸w, ciotek i kuzyn贸w - po­wiedzia艂 Flanagan, wzruszaj膮c ramionami. - Pozna艂em ich kiedy艣, ale nic pami臋tani, kto jest kto. Oczywi艣cie s膮 Matthew. Lyon i Neil. R贸wnie偶 偶ona Lyona i jaki艣 przystojny, m艂ody cz艂owiek, kt贸rego nigdy przedtem nie widzia艂em - doda艂.

Shay zmarszczy艂a brwi Zdecydowanie nie mia艂a ochoty na poznanie jakiego艣 zupe艂nie obcego cz艂owieka. Wystarczy jej spotkanie z ca艂膮 rodzin膮 Falconer贸w, a przede wszystkim z Marilyn. Nie widzia艂y si臋 od paru lat, ale wiedzia艂a, 偶e Marilyn, jako 偶ona Lyona, szczerze jej nie cierpi. Shay od­wzajemnia艂a si臋 podobnymi uczuciami. Ogromnie si臋 r贸偶ni艂y. Marilyn mia艂a trzydzie艣ci pi臋膰 lat, niewiele mniej ni偶 sam Lyon. By艂a wyrafinowan膮, inteligentn膮 kobiet膮 o przepi臋knej twarzy i ognistorudych w艂osach. Gdy spotka艂y si臋 po raz pier­wszy, ju偶 od pi臋ciu lat by艂a 偶on膮 Lyona i nie omieszka艂a natychmiast da膰 Shay do zrozumienia, jak膮 ma nad ni膮 prze­wag臋.

Chocia偶 wiedzia艂a, 偶e nie uniknie spotkania z Marilyn, w tej chwili wyj膮tkowo nie mia艂a na to ochoty. Z podob­na niech臋ci膮 my艣la艂a o konieczno艣ci poznawania kogo艣. Sko­ro ona go nie zna艂a, to niemal na pewno r贸wnie偶 Rick nie wiedzia艂by, kto to taki. A je艣li tak. po co ten facet tu przy­szed艂?

Zatrzyma艂a si臋 przez chwil臋 na pode艣cie schod贸w i wyjrza­艂a przez okno. Przed domem ustawi艂a si臋 ju偶 d艂uga kolumna samochod贸w. Zacisn臋艂a palce na d艂oni dziadka. Gdy zeszli do holu na dole, serce podchodzi艂o jej do gard艂a.

Zgromadzeni go艣cie zachowywali si臋 tak, jakby byli na przyj臋cia, a nie na pogrzebie. Rozmaici wujowie, ciotki i ku­zyni zebrali si臋 w ma艂ych grupkach i wymieniali plotki. Pi臋k­na Marilyn odgrywa艂a rol臋 gospodyni. Przechodzi艂a od grupki do grupki i ze wszystkimi wymienia艂a par臋 uprzejmych s艂贸w. Neil, Lyon i Matthew stali tu偶 obok wygaszonego kominka. Obok Neila Shay zauwa偶y艂a wysokiego, ciemnow艂osego m臋偶czyzn臋, kt贸rego nigdy przedtem nic widzia艂a. Najwy­ra藕niej to w艂a艣nie jego mia艂 na my艣li Patrick - Wydawa艂 si臋 do艣膰 sympatyczny i Shay uzna艂a, 偶e z jego strony nic jej nic grozi. Natomiast od razu poczu艂a na sobie spojrzenie br膮zo­wych oczu Lyona, Pomy艣la艂a, 偶e musi raczej skupi膰 uwag臋 na nim, nic na jakim艣 zupe艂nie oboj臋tnym, obcym m臋偶czy藕nie.

Odwzajemni艂a mu si臋 ch艂odnym spojrzeniem. Lyon powie­dzia艂 co艣 do braci, po czym ruszy艂 w jej stron臋. Shay ca艂a si臋 spi臋艂a. Pozostali cz艂onkowie rodziny byli zbyt dobrze wycho­wani, aby si臋 na nich gapi膰, ale czu艂a, 偶e co chwila kto艣 na nich zerka.

~ Mam nadziej臋, 偶e spotkanie z dziadkiem nie by艂o dla ciebie nadmiernym skokiem - powiedzia艂 g艂adko Lyon.

- To by艂a przyjemna niespodzianka - poprawi艂a go. - Ale nie powiniene艣 by艂 namawia膰 go do przyjazdu, to dla niego za du偶e ryzyko - doda艂a. Lyon dobite wiedzia艂, 偶e Patrick cho­ruje na serce.

- Czy mo偶emy ju偶 jecha膰? - spyta艂 Falconer, zaciskaj膮c usta i nie odpowiadaj膮c na krytyczn膮 uwag臋.

Shay kiwn臋艂a g艂ow膮. Unika艂a kontaktu wzrokowego z kimkolwiek z go艣ci.

- Jad臋 z dziadkiem - o艣wiadczy艂a kr贸tko.

- Oczywi艣cie - zgodzi艂 si臋 Lyon.

- Tylko z nim - u艣ci艣li艂a Shay.

- Pos艂uchaj...

- Mam nadziej臋, 偶e nie masz nic przeciwko temu? - prze­rwa艂a mu wyzywaj膮cym pytaniem.

- Nie, je艣li tylko sobie tego 偶yczysz - odpowiedzia艂 Lyon, cho膰 wygl膮da艂 tak, jakby mia艂 bardzo wiele przeciw jej decyzji.

- Owszem, 偶ycz臋 - potwierdzi艂a, ignoruj膮c zgorszon膮 mi­n臋 Patricka - Nawet ze wzgl臋du na niego nie mog艂a zmusi膰 si臋 do uprzejmo艣ci wobec cz艂owieka, kt贸rym pogardza艂a. Nie chcia艂a, aby Lyon widzia艂, jakim dramatem jest dla niej 艣mier膰 Ricka, a wiedzia艂a, 偶e trudno jej b臋dzie panowa膰 nad sob膮 przez ca艂y pogrzeb. Shay chcia艂a mie膰 przy sobie dziadka i nikogo wi臋cej.

W zupe艂nym milczeniu dojechali do ko艣cio艂a. Nabo偶e艅­stwo nic trwa艂o d艂ugo. Wyszli na cmentarz i zacz臋艂a si臋 w艂a­艣ciwa cz臋艣膰 ceremonii. Gdy pastor rozpocz膮艂 eulogi臋, Shay przesta艂a rozumie膰 jego s艂owa. Pomy艣la艂a, 偶e nie dotrwa do ko艅ca i w tym samym momencie zachwia艂a si臋 lekko.

Lyon chwyci艂 j膮 za ramiona i 艣wiat wr贸ci艂 na miejsce. Szarpn臋艂a si臋 i rzuci艂a szwagrowi gniewne spojrzenie.

- Zabieraj 艂apy - sykn臋艂a.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e straci艂a艣 r贸wnowag臋 - odpowie­dzia艂 bledn膮c. Od razu j膮 pu艣ci艂.

Shay spojrza艂a tak, jakby chcia艂a powiedzie膰, 偶e stanowczo woli upadek od dotkni臋cia jego brudnych 艂ap. Odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 grobu i skupi艂a uwag臋 na po偶egnaniu Ricka. Gdy ceremonia wreszcie si臋 sko艅czy艂a, natychmiast ruszy艂a do samochodu. Sz艂a sama, dumnie wyprostowana, ale w oczach mia艂a 艂zy.

- Zmieni艂a艣 si臋, Shay - us艂ysza艂a za sob膮 czyj艣 kpi膮cy g艂os.

Opar艂a si臋 r臋k膮 o drzwiczki samochodu i odwr贸ci艂a w stro­n臋 Marilyn. Zmierzy艂a j膮 ch艂odnym spojrzeniem. 呕ona Lyona wygl膮d r贸wnie pi臋knie jak zawsze.

- Tak? - powiedzia艂a, unosz膮c brwi. Marilyn mia艂a na sobie czarn膮, obcis艂膮 sukienk臋, kt贸ra znakomicie podkre艣la艂a jej kobiec膮 figur臋, pe艂ne piersi i kr膮g艂e biodra. Sz艂a pod r臋k臋 z tym nieznajomym m臋偶czyzn膮, na kt贸rego przedtem zwr贸ci艂 uwag? Patrick. Jej towarzysz wyda­wa艂 si臋 zak艂opotany sytuacj膮, w jakiej si臋 znalaz艂.

- O ile dobrze pami臋tam - ci膮gn臋艂a Marilyn - kiedy艣 nie reagowa艂a艣 z tak膮 niech臋ci膮 na dotyk r膮k mego m臋偶a. - W jej niebieskich oczach pojawi艂y si臋 wyzywaj膮ce b艂yski.

Shay nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, ze jej starcie z Lyonem spra­wi艂o Marilyn prawdziw膮 przyjemno艣膰. Nawet na pogrzebie Ricka nie zawaha艂a si臋 przypomnie膰 jej o dawnym zwi膮zku z Lyonem. Nic si臋 nie zmieni艂a, wci膮偶 by艂a m艣ciw膮, z艂o艣liw膮 j臋dz膮.

- Nie mam ochoty o tym rozmawia膰 - powiedzia艂a Shay i spojrza艂a wymownie na stoj膮cego obok m臋偶czyzn臋.

- Och, nie przejmuj si臋 obecno艣ci膮 Derricka - Marilyn machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋ka, - On i tak wie wszystko o twoim dawnym zwi膮zku z Lyonem. Zak艂adam, ze wci膮偶 mo偶na o nim m贸wi膰 w czasie przesz艂ym - doda艂a z艂o艣liwie.

- Niew膮tpliwie - odrzek艂a Shay Czu艂a, 偶e blednie. Prze­sta艂a zwraca膰 uwag臋 na Derricka. - Mo偶esz go sobie zabra膰鈥.

- Ale偶, moja droga, nie mam na to najmniejszej ochoty - zapewni艂a j膮 Marilyn. unosz膮c brwi. - Czy偶by艣 o tym jesz­cze nie wiedzia艂a?

- Ja...

- Musimy ju偶 i艣膰, Shay - przerwa艂 jej dziadek. - Pa艅stwo wybacz膮 - doda艂, patrz膮c ch艂odnym wzrokiem na Marilyn i Derricka. Wsiedli do samochodu, - Co ta dziwka ci powie­dzia艂a? - spyta艂 surowo, gdy ju偶 ruszyli.

- Patrick - Shay nie spodziewa艂a si臋, 偶e dziadek u偶yje takiego okre艣lenia pod adresem kobiety, kt贸rej w艂a艣ciwie nie znal.

- Zblad艂a艣 jak prze艣cierad艂o - mrukn膮艂. - Nie mog艂em po­zwoli膰, aby艣cie d艂u偶ej rozmawia艂y.

Shay nie mog艂a przesta膰 my艣le膰 o przerwanej rozmowie. Niezbyt j膮 obesz艂o, i偶 Marilyn zdecydowa艂a si臋 wr贸ci膰 do historii jej zwi膮zku z Lyonem. Nigdy nie odznacza艂a si臋 spe­cjalnym taktem. Natomiast zdumia艂o j膮 stwierdzenie Marilyn, 偶e nic zale偶y jej ju偶 na Lyonie, Czy偶by ich ma艂偶e艅stwo mia艂o wreszcie zako艅czy膰 si臋 rozwodem? Sze艣膰 lat temu wydawa艂o si臋 to niemo偶liwe, tak przynajmniej twierdzi艂 wtedy Lyon.

Plotki kr膮偶膮ce po biurze zazwyczaj nie odbiega艂y wiele od prawdy, ale w sprawie ma艂偶e艅stwa szefa plotkarze bar­dzo si臋 mylili. Lyon zapewni艂 Shay, 偶e wcale nie planuje i rozwodu.

Shay nie potrafi艂a zrozumie膰 ich wzajemnego uk艂adu. Mia­艂o to by膰 nowoczesne, 鈥瀘twarte鈥 ma艂偶e艅stwo. Marilyn i Lyon miewali przyjaci贸艂 i przyjaci贸艂ki, a nawet wprowadzali ich do rodzinnego domu, a mimo to nie zamierzali si臋 rozsta膰. Nie­stety, dowiedzia艂a si臋 o tym dopiero wtedy, gdy mi艂o艣膰 do Lyona zaw艂adn臋艂a ni膮 do tego stopnia, 偶e aby o nim zapo­mnie膰, musia艂a r贸wnie偶 zniszczy膰 sam膮 siebie.

Ciekawe, kto postanowi艂 sko艅czy膰 z tym 鈥瀘twartym鈥 ma艂偶e艅stwem, pomy艣la艂a. Sze艣膰 lat temu Lyon o艣wiadczy艂 wy­ra藕nie, ze nie ma takiego zamiaru.

- To niewa偶ne, dziadku - mrukn臋艂a. Troch臋 zbyt p贸藕no zauwa偶y艂a, 偶e Patrick uwa偶nie si臋 jej przygl膮da. - Marilyn i ja nigdy nie by艂y艣my przyjaci贸艂kami - powiedzia艂a pogardli­wym tonem. Odzyska艂a ju偶 wewn臋trzn膮 r贸wnowag臋.

- A jednak...

- Przesta艅 o tym my艣le膰 - przerwa艂a mu 艣ciskaj膮c go za r臋k臋. - Ja nie zamierzam zawraca膰 sobie tym g艂owy.

Patrick nie wydawa艂 si臋 przekonany, ale na szcz臋艣cie zre­zygnowa艂 z dalszych pyta艅. Podczas stypy nie opuszcza艂 wnu­czki ani na chwil臋 i gniewnym spojrzeniem zniech臋ca艂 wszystkich, kt贸rzy chcieliby z ni膮 porozmawia膰. Shay patrzy艂a z rozbawieniem na jego wojownicz膮 min臋, ale w rzeczywisto­艣ci by艂a mu bardzo wdzi臋czna. Wiedzia艂a, 偶e bez jego pomocy z trudem op臋dzi艂aby si臋 od pyta艅.

W ko艅cu go艣cie zacz臋li wychodzi膰. Pozostali tylko cz艂on­kowie najbli偶szej rodziny; Shay i Patrick, trzej bracia oraz Marilyn i Derrick. Shay przesta艂a zwraca膰 na niego uwag臋, Derrick wydawa艂 si臋 zupe艂nie nieszkodliwy, a pr贸cz tego pra­wie si臋 nie odzywa艂.

- Dzi臋ki Bogu, ju偶 po wszystkim - powiedzia艂a Marilyn g艂osem pe艂nym znudzenia. - Teraz pora na co艣 mocniejszego ni偶 sherry! - stwierdzi艂a, zbli偶aj膮c si臋 do barku.

- Chyba jeszcze za wcze艣nie, nawet jak na ciebie? - spyta艂 sarkastycznie Matthew.

Marilyn rzuci艂a mu gniewne spojrzenie.

- Lyon, napijesz si臋 czego艣? - spyta艂a m臋偶a.

- Chcesz, to sobie nalej - odpowiedzia艂, wzruszaj膮c ra­mionami.

- Nala膰 komu艣? - spyta艂a, patrz膮c na Matthew tryumfal­nym wzrokiem.

Nikt nie odpowiedzia艂. Marilyn nala艂a sobie spor膮 por­cj臋 whisky, po czym usiad艂a na fotelu i skrzy偶owa艂a zgrabne nogi­ - Teraz jest tu naprawd臋 przytulnie, prawda? - powie­dzia艂a.

- Tak bym tego nie nazwa艂 - odpowiedzia艂 jej Matthew.

- Rzeczywi艣cie, 鈥瀔ulturalnie鈥 to lepsze okre艣lenie - przy­zna艂a. - Bardzo kulturalnie - powt贸rzy艂a z namys艂em.

- Marilyn...

- Rozumiesz, co mam na my艣li - ci膮gn臋艂a dalej, nie zwra­caj膮c uwagi na Lyona. - Rzadko si臋 zdarza zobaczy膰 m臋偶a, 偶on臋, kochanka 偶ony i by艂膮 kochank臋 m臋偶a w jednym pokoju - stwierdzi艂a i rozejrza艂a si臋 wok贸艂 z niewinnym u艣miechem. Wszyscy patrzyli na ni膮 ze zdumieniem.

Zapad艂a og艂uszaj膮ca cisza. Shay zawsze s膮dzi艂a, 偶e to dzi­waczne okre艣lenie, ale tym razem cisza panuj膮ca w pokoju rzeczywi艣cie dzia艂a艂a na ni膮 og艂uszaj膮co.

- Twoja definicja kultury zgorszy艂aby nawet wieprza. - Tym razem, ku zdumieniu Shay, to Neil odpowiedzia艂 brato­wej. Wsta艂 i wyszed艂 z pokoju.

- Jeden za艂atwiony - mrukn臋艂a beztrosko Marilyn.

- Pani zachowanie, i to w obecnych okoliczno艣ciach - odezwa艂 si臋 Patrick - mo偶e wyprowadzi膰 z r贸wnowagi na­wet 艣wi臋tego. - Shay czu艂a, jak dziadek sztywnieje z gniewu.

- Marilyn...

- Nie przejmuj si臋, kochanie - przerwa艂a Derrickowi.

- Patrick zostanie z nami. prawda? - spyta艂a, patrz膮c na dziadka Shay. - Wydaje mi si臋. 偶e jeszcze nie przedstawi艂am ci臋 mojemu narzeczonemu - ci膮gn臋艂a, nie czekaj膮c na odpo­wiedz. - A mo偶e tak?

- Nie - osch艂e odrzek艂 Patrick. W ten spos贸b Shay dowiedzia艂a si臋 wreszcie, kim jest Derrick. Podejrzewa艂a zreszt膮 ju偶 przedtem, 偶e to najnowszy kochanek Marilyn. Nigdy przedtem o nim nie s艂ysza艂a, ale poniewa偶 w艂a艣ciwie zerwa艂a kontakty z rodzin膮, nie by艂o w tym nic dziwnego.

- Poznajcie si臋, to Derrick Stewartby. prawnik - powie­dzia艂a Marilyn.

- Mi艂o mi pana pozna膰 - odpowiedzia艂 dziadek.

- Zamierzamy si臋 pobra膰, jak tylko Lyon i ja dostaniemy rozw贸d - doda艂a. - Prawdopodobnie na pocz膮tku przysz艂ego roku. Wtedy ju偶 ci臋 pewnie tu nie b臋dzie Shay?

- Czy偶by? - odpowiedzia艂a, zirytowana tryumfaln膮 nut­k膮, jaka pojawi艂a si臋 w g艂osie Marilyn.

- Niew膮tpliwie wr贸cisz do Stan贸w, aby tam kontynuowa膰 swoj膮 karier臋 - Marilyn zmierzy艂a j膮 ostrym spojrzeniem.

Shay nie da艂a si臋 zwie艣膰 pozornej niedba艂o艣ci, z jak膮 Mari­lyn usi艂owa艂a wydoby膰 z niej plany na przysz艂o艣膰. Najwyra藕niej nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e Shay b臋dzie w pobli­偶a, gdy Lyon stanie si臋 wolnym cz艂owiekiem.

Niepotrzebnie si臋 martwisz, pomy艣la艂a. Ju偶 od paru lat nie ma to dla mnie 偶adnego znaczenia.

- Pisa膰 mog臋 wsz臋dzie - stwierdzi艂a spokojnie. Wiedzia­艂a, 偶e nie tylko Marilyn niecierpliwie czeka na jej odpowiedz, ale patrzy艂a tylko na ni膮.

- Zatem zamierzasz zosta膰? - Na sam膮 my艣l Marilyn wyra藕nie si臋 skrzywi艂a.

- Z pewno艣ci膮 nie zostan臋 w tym domu - odpowiedzia艂a. - Nie zamierzam jednak wyje偶d偶a膰 z Anglii. Widzisz, chc臋, aby tutaj urodzi艂o si臋 moje dziecko.

4

Bo偶e. a wi臋c powiedzia艂am im o dziecku! - powtarza艂a w duszy Shay. Nie mia艂a zamiana tak nagle powiadomi膰 wszystkich o tym fakcie, chcia艂a, aby najpierw dowiedzia艂 si臋 dziadek. Zamierza艂a powiedzie膰 mu o tym przy pierwszej sprzyjaj膮cej okazji. Ale instynktownie broni艂a si臋 przed za­czepkami Marilyn. Nawet teraz, po paru 艂atach, nie mog艂a si臋 powstrzyma膰: od rywalizacji z 偶on膮 Lyona.

Zebrani w pokoju zareagowali w tak dramatycznie od­mienny spos贸b, te dla postronnego obserwatora by艂oby to wr臋cz komiczne. Dla Shay jednak sprawa dotyczy艂a dziecka, dziecka jej i Ricka.

Dziadek, jak mo偶na by艂o oczekiwa膰, wpad艂 w zachwyt. Matthew r贸wnie偶 wydawa艂 si臋 zadowolony. Derrick Stewartby najwyra藕niej zupe艂nie si臋 zagubi艂, ale patrzy艂 z niepokojem na poblad艂膮 z gniewu narzeczon膮. Shay spojrza艂a na Lyona. Zupe艂nie poszarza艂, a jego oczy nabra艂y koloru stopionego z艂ota. Dobrze wiedzia艂a, dlaczego jest taki w艣ciek艂y. Teraz musia艂 liczy膰 si臋 z tym, ze Shay b臋dzie ju偶 na zawsze cz艂onkiem rodziny. Je艣li jednak s膮dzi艂, 偶e jej na tym zale偶y, g艂臋boko si臋 myli艂. Wr臋cz przeciwnie, nie mia艂a na to najmniejszej ochoty, ale nie mog艂a nic poradzi膰. Nie chcia艂a pozbawia膰 swego dziecka przys艂uguj膮cych mu praw tylko z tego powo­du, 偶e nie cierpia艂a szwagra.

- To cudownie, kochanie. - Dziadek pierwszy odzyska艂 g艂os. Mocno j膮 u艣ciska艂, - Ciesz臋 si臋 tak bardzo, 偶e sam nie wiem, jak to okaza膰.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a, oddaj膮c mu u艣cisk. Nie mia艂a najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e dziadek m贸wi szczerze.

- Te偶 si臋 bardzo ciesz臋. - Matthew podjecha艂 do bratowej i u艣cisn膮艂 jej d艂o艅. - Czy Rick o tym wiedzia艂?

- Dowiedzieli艣my si臋 o tyra par臋 dni przed jego wypad­kiem - - Shay u艣miechn臋艂a si臋. - Bardzo si臋 ucieszy艂, 偶e zosta­nie ojcem - doda艂a cicho.

- Kiedy zatem mo偶emy oczekiwa膰, kiedy ma nast膮pi膰 por贸d? - spyta艂a, ostro Marilyn.

- Za pi臋膰 miesi臋cy - odpowiedzia艂a Shay. Skrzywi艂a si臋 widz膮c, jak kobieta patrzy ze sceptycznym u艣miechem na jej p艂aski brzuch. - Zapewniam ci臋, 偶e to ju偶 czwarty miesi膮c - doda艂a z ironicznym u艣miechem. Marilyn jak zwykle nie grzeszy艂a nadmiern膮 subtelno艣ci膮.

- Nie twierdz臋, 偶e nie jeste艣 brzemienna - odrzek艂a ostro Marilyn - Na jej policzkach pojawi艂y si臋 rumie艅ce. - Mam tylko w膮tpliwo艣ci, kt贸ry to miesi膮c. W ko艅cu od 艣mierci Ricka min臋艂y ju偶 dwa...

- Marilyn! - przerwa艂 jej Lyon. To by艂y jego pierwsze s艂owa od chwili, gdy Shay powiedzia艂a im o dziecku, - Na lito艣膰 bosk膮...

- Nie b膮d藕 naiwniakiem, Lyon - skarci艂a go 偶ona. - fun­duj膮c nam teraz dziecko Ricka, Shay po prostu zg艂asza pre­tensje do udzia艂u w rodzinnym przedsi臋biorstwie. 呕adna kobieta nie zrezygnowa艂aby ze zdobycia takiego k膮ska dla swego dziecka. - Marilyn spojrza艂a na Shay z jawn膮 nienawi艣ci膮. - Jestem pewna, 偶e to dziecko urodzi si臋 grubo po terminie!

Shay nie zd膮偶y艂a powstrzyma膰 dziadka. Mog艂a tylko pa­trze膰 jak wymierza Marilyn g艂o艣ny policzek, Patrick nie by艂 cz艂owiekiem sk艂onnym do u偶ycia si艂y, ale tym razem nie m贸g艂 si臋 powstrzymali. Shay sama mia艂a ochot臋 uderzy膰 Marilyn.

- Nigdy jeszcze nie zdarzy艂o mi si臋 s艂ysze膰 takich plu­gastw - warkn膮艂 dziadek. - Gdyby nie obecno艣膰 kobiety, mam na my艣li moj膮 wnuczk臋, powiedzia艂bym, co o pani s膮dz臋, u偶ywaj膮c jej w艂asnego s艂ownictwa.

- Nie martw si臋, Patrick, zrobi臋 to za ciebie - odezwa艂 si臋 Matthew. - Teraz odprowadz臋 Marilyn do wyj艣cia - doda艂.

- Nie rozumiem, dlaczego tak na mnie krzyczycie - j臋kn臋艂a Marilyn. - Chyba przyznacie, 偶e to dziecko jest dla niej bardzo wygodne.

- On nie jest dla mnie wygod膮. - Shay podnios艂a dumnie g艂ow臋. - Rick i ja gor膮co pragn臋li艣my mie膰 dziecko. Nie po­zwol臋, aby ktokolwiek uczyni艂 mu krzywd臋. Radz臋 ci, aby艣 powstrzyma艂a si臋 od szerzenia oszczerczych p艂otek. Moje dziecko urodzi si臋 w moim domu. Nie dopuszcz臋, aby wycho­wywa艂o si臋 w atmosferze tej rodziny, je艣li w og贸le mo偶na tu m贸wi膰 o rodzinie - doda艂a z wyra藕nym obrzydzeniem. - Te­raz, je艣li pozwolicie, chcia艂abym p贸j艣膰 do siebie.

Lyon patrzy艂 z os艂upieniem, jak Shay wychodzi z salonu. Prawie nie s艂ysza艂 awantury mi臋dzy Marilyn a Patrickiem Matthew. Dotychczas nie przysz艂o mu do g艂owy, 偶e Shay mo偶e by膰 brzemienna. Gdy zemdla艂a na pogrzebie, uzna艂, 偶e to z powodu nerwowego napi臋cia. Dopiero teraz zrozumia艂, 偶e jest os艂abiona ci膮偶膮.

Shay urodzi dziecko Ricka. Lyon usi艂owa艂 zrozumie膰 swo­j膮 reakcj臋 na ten takt, ale nie by艂 w stanie uporz膮dkowa膰 my艣li. Wiedzia艂 tylko, 偶e teraz nie mo偶e pozwoli膰 jej wyje­cha膰. Nie zwracaj膮c uwagi na gor膮c膮 dyskusj臋, jaka wybuch艂a w salonie, uda艂 si臋 w 艣lad za Shay.

Tylko Lyon i Derrick powstrzymali si臋 od skomentowania nieoczekiwanej wiadomo艣ci. Ten ostatni by艂 tak oszo艂omiony gwa艂townym przebiegiem wydarze艅, 偶e najwyra藕niej nie wie­dzia艂, jak ma si臋 zachowa膰. Natomiast Shay nie mia艂a poj臋cia, co naprawd臋 my艣li Lyon. Nigdy nie potrafi艂a tego odgadn膮膰. Spodziewa艂a si臋. 偶e wybuchnie gniewem. Adwokat z Los An­geles powiedzia艂 jej, 偶e Lyon przygotowa艂 ju偶 wszystkie do­kumenty, konieczne do odkupienia od niej udzia艂u w finanso­wym imperium rodziny. Marilyn. jako prawnik, z pewno艣ci膮 pomog艂a przygotowa膰 mu tekst umowy. Nic dziwnego, 偶e od razu si臋 zorientowa艂a, jakie konsekwencje ma fakt, i偶 Shay spodziewa si臋 dziecka. Teraz, nawet gdyby chcia艂a, nie mog艂a­by sprzeda膰 spadku, kt贸ry przypada艂 dziecku.

Shay, podobnie jak Rick, by艂a zachwycona, 偶e zasz艂a w ci膮偶臋. Znalaz艂a si臋 jednak w przymusowej sytuacji. Wbrew w艂asnym ch臋ciom musia艂a porozumie膰 si臋 z Lyonem. Pociesza艂a si臋 my­艣l膮, 偶e by艂y kochanek dobrze wie, co ona o nim my艣li.

Zrzuci艂a ubranie i posz艂a do 艂azienki. Wiedzia艂a, 偶e gdy jest naga, mo偶na bez trudu dostrzec zmiany w jej sylwetce. Spoj­rza艂a na swoje odbicie w lustrze. Mia艂a powi臋kszone, ci臋偶kie piersi, a otoczki wok贸艂 brodawek wyra藕nie 艣ciemnia艂y. Zerk­n臋艂a na zaokr膮glony brzuch. Nie potrzebowa艂a 偶adnego inne­go dowodu na to, 偶e ci膮偶a nie jest urojeniem.

Zwi膮za艂a w艂osy aksamitk膮 i wesz艂a do wanny. Przymkn臋艂a powieki. Gor膮ca woda z dodatkiem p艂ynu do k膮pieli dzia艂a艂a na ni膮 rozlu藕niaj膮c. Shay powoli pozbywa艂a si臋 napi臋cia - Ju偶 po wszystkim, pomy艣la艂a z ulg膮. Teraz powinna tylko znale藕膰 godnego zaufania adwokata, kt贸ry za艂atwi艂by wszystkie sprawy zwi膮zane ze spadkiem. Ju偶 wkr贸tce opu艣ci ten koszmarny dom i zajmie si臋 przygotowaniami do porodu. Shay mia艂a wra偶enie, 偶e kto艣 zdj膮艂 z jej ramion ogromny ci臋偶ar.

Wysz艂a z wanny i zarzuci艂a szlafrok. U艣miechaj膮c si臋 do siebie wr贸ci艂a do sypialni, po drodze zawi膮zuj膮c pasek. Nagle zobaczy艂a siedz膮cego na 艂贸偶ku Lyona. Na jej widok od razu wsta艂. Shay wyprostowa艂a dumnie ramiona. Jej nabrzmia艂e piersi wyra藕nie zarysowa艂y si臋 pod klej膮cym si臋 do cia艂a, czarnym jedwabnym szlafrokiem, ozdobionym fio艂kowym haftem. To Rick przywi贸z艂 jej go z Japonii.

- Co ty tu robisz? - spyta艂a ostro, w艣ciek艂a. 偶e Lyon o艣mieli艂 si臋 wtargn膮膰 do jej apartamentu. Wcale jej nie intere­sowa艂o, dlaczego zdecydowa艂 si臋 na tak膮 prowokacj臋.

- Kiedy przyszed艂em, nie wiedzia艂em, 偶e si臋 k膮piesz - wyt艂umaczy艂.

- Al臋 ju偶 si臋 dowiedzia艂e艣, wi臋c czego tu jeszcze szukasz?

- Musz臋 z tob膮 porozmawia膰. - Lyon wzruszy艂 ramionami i zacisn膮艂 usta.

- Czy ty r贸wnie偶 masz w膮tpliwo艣ci, w kt贸rym jestem miesi膮cu? - spyta艂a z gniewnym b艂yskiem w oczach.

- Marilyn, jak ka偶dy prawnik, jest bardzo podejrzliwa...

- Marilyn my艣li i m贸wi jak lump z rynsztoka - prychn臋艂a pogardliwie Shay.

- By膰 mo偶e - westchn膮艂 Lyon. - Dlaczego nic nam nie powiedzia艂a艣 o dziecku? - spyta艂, a jego br膮zowe oczy wyra藕nie pociemnia艂y.

Shay rzuci艂a mu pe艂ne niech臋ci spojrzenie. Podesz艂a do lustra i rozpu艣ci艂a w艂osy. Bez makija偶u i w szlafroku czu艂a si臋 niemal naga, wystawiona na jego atak. Blada twarz ostro kontrastowa艂a z czarnymi w艂osami.

- Mia艂am taki zamiar - odpowiedzia艂a wreszcie. - Po pro­stu nie by艂o stosownej okazji.

- Rzeczywi艣cie, wybra艂a艣 idealn膮 por臋 - zakpi艂 Lyon.

- Ataki ze strony twojej 偶ony to jeszcze jedna w膮tpliwa przyjemno艣膰, jak膮 musz臋 znosi膰, przebywaj膮c w tym domu. - Shay niemal krzykn臋艂a. - Dzisiaj Marilyn przesz艂a sam膮 siebie!

- Marilyn nie jest ju偶 moj膮 偶on膮 - przypomnia艂 jej Lyon.

- Jeszcze艣cie si臋 nie rozwiedli - prychn臋艂a z wyra藕nym niedowierzaniem. Mia艂a powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy to kiedy­kolwiek nast膮pi. - Kto wpad艂 na ten pomys艂?

- Marilyn pozna艂a Derricka i uzna艂a, 偶e chce wyj艣膰 za niego - powiedzia艂 sztywno Lyon. - On r贸wnie偶 jest prawni­kiem.

- Ani przez chwil臋 nie s膮dzi艂am, 偶e to ty zdecydowa艂e艣 - w g艂osie Shay zabrzmia艂a gorycz.

- Shay...

- Po co tu przyszed艂e艣, Lyon? - spyta艂a ze znu偶eniem.

- Mia艂am ci臋偶ki dzie艅 i chcia艂abym troch臋 odpocz膮膰.

- Chcia艂em... Musz臋... - M臋偶czyzna zbli偶y艂 si臋 do niej i nakry艂 d艂o艅mi jej palce zaci艣ni臋te na w臋藕le paska. - Pozw贸l mi zobaczy膰 - powiedzia艂 ochryple.

Zupe艂nie zszokowana, Shay nic wiedzia艂a, co robi膰. Pa­trzy艂a mu w oczy i czu艂a, 偶e jej zapadni臋te policzki p艂on膮.

- Nie... - zaprotestowa艂a, ale nie mog艂a si臋 ruszy膰. Lyon delikatnie pie艣ci艂 jej r臋ce.

- Prosz臋... - j臋kn膮艂 b艂agalnie.

Shay przesta艂a oddycha膰. Lyon odsun膮艂 jej r臋ce na bok, po czym sam si臋gn膮艂 do paska od szlafroka. Chcia艂a go powstrzyma膰, ale tylko patrzy艂a z wyra藕nym przera偶eniem, jak rozwi膮zuje supe艂 i odsuwa na boki po艂y jedwabnego szlafroka. Poczu艂a powiew ch艂odnego powietrza. Z najwy偶szym trudem 艂apa艂a oddech.

- Lyon...

- Shay - J臋kn膮艂 w odpowiedzi, wpatruj膮c si臋 w jej na­brzmia艂e cia艂o. - Shay! - westchn膮艂 znowu i dotkn膮艂 jej ci臋偶­kich piersi dr偶膮cymi d艂o艅mi.

Chcia艂a go odepchn膮膰, ale zamiast tego. niczym zahipno­tyzowana, wpatrywa艂a si臋 w jego opalone r臋ce, ostro kontra­stuj膮ce z jej bia艂膮 sk贸r膮.

Lyon nagle nachyli艂 si臋 ku niej i wzi膮艂 w usta stwardnia艂y sutek. Shay poczu艂a, jak ust臋puje bolesne napr臋偶enie. Po chwili m臋偶czyzna zaj膮艂 si臋 drug膮 piersi膮.

- Lyon, nie! - pokr臋ci艂a g艂ow膮, czuj膮c na piersiach do­tkni臋cie jego warg i z臋b贸w. Kr臋ci艂o si臋 jej w g艂owie.

- Musz臋, Shay - powiedzia艂 chrapliwie, patrz膮c na jej wypuk艂y brzuch. Pog艂aska艂 napi臋t膮 sk贸r臋. - Czy czujesz, jak si臋 rusza? - spyta艂. - Czy czujesz, 偶e masz w sobie dziec­ko?

- Tak. Tak. Tak! - odpowiedzia艂a parokrotnie. Lyon wci膮偶 pie艣ci艂 jej brzuch.

- Nie mo偶esz teraz wyjecha膰 - wyszepta艂, patrz膮c z fascy­nacj膮 na jej zaokr膮glone cia艂o. - Twoje dziecko musi urodzi膰 si臋 w tym domu.

- Nic.

- Tak! - nalega艂, patrz膮c na ni膮 rozgor膮czkowanymi ocza­mi. - Twoje dziecko odziedziczy kiedy艣 ca艂y nasz maj膮tek. Ja nie zamierzam 偶eni膰 si臋 po raz drugi. Matthew nie mo偶e, a Neil te偶 najwyra藕niej nic ma zamiaru traci膰 z艂otej wolno艣ci. To dziecko - Lyon zn贸w pog艂aska艂 j膮 po brzuchu - twoje dziecko b臋dzie zapewne jedynym dziedzicem. Musi wycho­wywa膰 si臋 tutaj, w domu swego ojca.

- Nic dr臋cz膮 ci臋 w膮tpliwo艣ci, czy to rzeczywi艣cie dziecko Ricka?

- Nie - zapewni艂 j膮 z naciskiem.

- Nie mog臋 tutaj mieszka膰 - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Shay.

- Musisz...

- Niczego nie musz臋 - przerwa艂a mu wynio艣le. - Te czasy ju偶 min臋艂y.

- Zosta艅 przynajmniej do porodu - nalega艂 Lyon. Zaciska艂 usta, tak jakby powstrzymywa艂 si臋 od wybuchu.

- Nic, ja... W tym momencie kto艣 zapuka艂 do drzwi.

- Shay? - us艂yszeli g艂os Neila. - Matthew w艂a艣nie przeka­za艂 mi radosna nowin臋. Mog臋 wej艣膰?

Spojrza艂a na spoczywaj膮ce na jej brzuchu i biodrze r臋ce Lyona. Pomy艣la艂a z rozpacz膮, 偶e znowu pozwoli艂a mu si臋 dotyka膰, Falconer po偶era艂 wzrokiem jej cia艂o. Oderwa艂a si臋 od niego i szybko zawi膮za艂a szlafrok.

- Wyno艣 si臋 stad - warkn臋艂a, - I niech Neil nie wa偶y si臋 tu wchodzi膰, nie mam ochoty nikogo widzie膰.

Shay odwr贸ci艂a si臋 do niego plecami. Lyon przez chwil臋 patrzy艂 na jej pochylon膮 g艂ow臋 i dr偶膮ce ramiona.

- Shay...

- Wyjd藕偶e - niemal krzykn臋艂a w odpowiedzi Po sekundzie us艂ysza艂a trzask drzwi i zdumiony okrzyk Neila. Nic spodziewa艂 si臋 zobaczy膰 tutaj Lyona. Po chwili obaj zeszli na d贸艂.

Shay pomy艣la艂a, 偶e spe艂niaj膮 si臋 jej najgorsze obawy, naj­bardziej przera偶aj膮ce koszmary. Zawsze tak by艂o mi臋dzy ni­mi, ale mia艂a nadziej臋, 偶e gdy opisa艂a Lyona w swej powie艣ci 鈥濻zkar艂atny kochanek鈥. to jednocze艣nie uwolni艂a si臋 od jego fizycznej dominacji. O nim my艣la艂a, tworz膮c posta膰' Leona de Coursey, egoisty i demonicznego kochanka. Kochaj膮c si臋 z ni膮. Lyon zawsze balansowa艂 na granicy mi臋dzy rozkosz膮 a dzik膮 nami臋tno艣ci膮.

Je艣li Shay my艣la艂a, 偶e opisuj膮c Leona dc Coursey uwolni艂a si臋 od Lyona. czeka艂 j膮 gorzki zaw贸d. Wystarczy艂o jedno dotkni臋cie, aby si臋 przekona艂a, 偶e tak nie jest. Mog艂a go nienawidzi膰 tak mocno, jak tylko to mo偶liwe, ale mimo to wystarcza艂a jedna jego pieszczota, jedno dotkni臋cie, aby ogar­n膮艂 j膮 p艂omie艅 nami臋tno艣ci.

Pragn臋艂a go ju偶 od pierwszej nocy, jak膮 sp臋dzili razem, cho膰 uporczywie usi艂owa艂a zapomnie膰 o przebiegu tamtego spotkania - Ze wstydem my艣la艂a, i偶 Lyon doprowadzi艂 j膮 na szczyt, jednocze艣nie odmawiaj膮c sobie r贸wnej satysfakcji. Postara艂a si臋. aby ich drugie spotkanie wygl膮da艂o zupe艂nie inaczej.

Po intymnych pieszczotach, na jakie pozwoli艂a za pier­wszym razem, Shay my艣la艂a z pewnym niepokojem o nast臋­pnym spotkaniu. Lyon zreszt膮 nie ukrywa艂, ze tego wieczoru zamierza si臋 z ni膮 kocha膰 bez 偶adnych ogranicze艅. A ona nie zamierza艂a mu niczego odmawia膰.

Gdy po kolacji zaprosi艂 j膮 do swego mieszkania, zgodzi艂a si臋 natychmiast. Jego aluzje i dyskretne pieszczoty sprawi艂y, 偶e ogarn臋艂o j膮 przyjemne podniecenie. Z niecierpliwo艣ci膮 wspomina艂a rozkoszne prze偶ycia, jakich do艣wiadczy艂a po­przednim razem. Gdy tylko Lyon zamkn膮艂 drzwi do mieszka­nia. rzucili si臋 sobie w ramiona. Shay zach臋caj膮co otworzy艂a usta. W odpowiedzi natychmiast poczu艂a zdecydowane piesz­czoty jego j臋zyka.

Nie zd膮偶yli nawet doj艣膰 do sypialni. Ju偶 w przedpokoju zacz臋li si臋 po艣piesznie rozbiera膰 i po chwili le偶eli na grubym dywanie w salonie. Czuli gor膮czkowe ruchy ust i d艂oni, i s艂y­szeli swe g艂o艣ne oddechy. Przewracaj膮c si臋 na dywanie, spletli si臋 nogami i r臋kami. Shay oczekiwa艂a na jego atak, ale Lyon op贸藕nia艂 t臋 chwil臋. Oboje zacz臋li si臋 poci膰. Nagle poczu艂a na piersiach dotkni臋cie jego warg i z臋b贸w, a jednocze艣nie Lyon wsun膮艂 palce w jej cia艂o.

Pod wp艂ywem nagiej pieszczoty Shay wypr臋偶y艂a si臋 gwa艂­townie.

- Poczekaj - mrukn膮艂 Lyon i odsun膮艂 si臋 od niej troch臋, - Teraz dotknij mnie tak, jak ja ciebie dotykam - j臋kn膮艂, pa­trz膮c na ni膮 pal膮cym wzrokiem.

Shay ukl臋k艂a obok niego. Jej piersi porusza艂y si臋 tu偶 przed je­go ustami. M臋偶czyzna nic m贸g艂 nie zareagowa膰. Uni贸s艂 si臋 na 艂okciu i zacz膮艂 ssa膰 nabrzmia艂y sutek. Czu艂a, jak ogarnia j膮 gor膮­ca fala, cho膰 Lyon dotyka艂 jej tylko wargami i z臋bami.

Dotkn臋艂a jego m臋sko艣ci, pocz膮tkowo nie艣mia艂o pieszcz膮c go opuszkami Po chwili zacisn臋艂a palce i zacz臋艂a porusza膰 r臋k膮 instynktownie na艣laduj膮c rytm jego ruch贸w. Lyon a偶 zesztywnia艂. Musia艂 desperacko walczy膰 o przed艂u偶enie tej chwili.

W ko艅cu wci膮gn膮艂 j膮 na siebie. Nim wszed艂 w ni膮 ca艂kowi­cie, jego twardy cz艂onek przebi艂 cienk膮 barier臋. Wype艂ni艂 j膮 sob膮, po czym zacz膮艂 rytmiczny taniec, pocz膮tkowo powoli, p贸藕niej coraz szybciej, Shay wygi臋艂a si臋 do ty艂u. Czeka艂a na rozkosz, jak膮 pozna艂a poprzednim razem.

- Nast臋pnym razem zrobimy to wolniej - sapn膮艂 Lyon. - Teraz ju偶 d艂u偶ej nie mog臋 - j臋kn膮艂. W tym momencie poczu艂 konwulsyjne kurcze jej cia艂a. Przymkn膮艂 oczy i przesta艂 d艂u偶ej zwleka膰.

Shay wbi艂a paznokcie w jego ramiona, W ca艂ym ciele czu­艂a gwa艂towny wstrz膮s. Jeszcze nigdy nie prze偶y艂a czego艣 ta­kiego. Mia艂a wra偶enie, 偶e cala plonie. Zaciska艂a mocno po­wieki. Nagle poczu艂a, 偶e Lyon wype艂nia j膮 swoim nasieniem. Poruszy艂 jeszcze parokrotnie biodrami, tak jakby nie m贸g艂 w 偶aden spos贸b sko艅czy膰, a偶 wreszcie Shay zwali艂a si臋 na niego bezw艂adnie. Nie mia艂a si艂 si臋 ruszy膰.

- Nie s膮dzi艂em, 偶e dziewice mog膮 by膰 tak seksowne - mrukn膮艂 m臋偶czyzna po paru minutach milczenia.

- Zauwa偶y艂e艣? - spyta艂a nie艣mia艂o. Nie wiedzia艂a, jak Ly­on ocenia jej brak do艣wiadczenia.

- Oczywi艣cie, 偶e zauwa偶y艂em - odrzek艂 przeci膮gle. Wodzi艂 ustami po jej szyi i ramionach. - Pomijaj膮c kwestie ana­tomiczne, zazwyczaj nie musze uczy膰 moich partnerek, jak pie艣ci膰 m臋偶czyzn臋.

- Przepraszam - zaczerwieni艂a si臋 Shay i zacz臋te odsuwa膰 si臋 od niego.

- Nie - Lyon zacisn膮艂 ramiona i nie pozwoli艂 jej uciec. - Chc臋 ci pokaza膰 wszystkie sposoby, jakimi m臋偶czyzna i kobieta mog膮 sobie sprawi膰 rozkosz. To by艂 dopiero pocz膮tek. Shay!

W ten spos贸b rozpocz膮艂 si臋 ich szczeg贸lny zwi膮zek, Wi臋­kszo艣膰 czasu sp臋dzali w 艂贸偶ku. Wystarczy艂a drobna piesz­czota, 偶eby rozbudzi膰 w nich gwa艂towne po偶膮danie, Czasa­mi kochali si臋 tak nami臋tnie, 偶e oboje byli podrapani i po­siniaczeni. Shay codziennie my艣la艂a, 偶e ju偶 wkr贸tce znudzi si臋 Lyonowi, ze zaraz oboje osi膮gn膮 stan zupe艂nego nasy­cenia.

A jednak Falconer nie okazywa艂 偶adnych oznak znudzenia. Przeciwnie, wymaga艂, aby spotykali si臋 co wiecz贸r. Sp臋dzali razem tyle czasu, ile tylko mogli Wkr贸tce w londy艅skim mieszkaniu Lyona nagromadzi艂o si臋 sporo rzeczy Shay.

Natomiast wizyty w jego rodzinnej siedzibie nigdy nie sprawia艂y jej przyjemno艣ci, Bracia Lyona traktowali j膮 bardzo uprzejmie, ale mimo to Shay czu艂a si臋 tam nie na miejscu. Co gorsza, parokrotnie spotka艂a tam Marilyn, kt贸ra odnosi艂a si臋 do niej z nieskrywan膮 pogard膮. Pod koniec jednego z takich weekend贸w w Falconer House, zebra艂a ca艂膮 odwag臋 i zapyta­艂a Lyona, jakie ma w艂a艣ciwie plany na przysz艂o艣膰 i jak ma dalej wygl膮da膰 ich zwi膮zek. Niewiele brakowa艂o, 偶eby jego odpowied藕 doprowadzi艂a j膮 do szale艅stwa!

Shay pomy艣la艂a, 偶e nie mo偶e i nie zamieszka w Falconer House, zw艂aszcza po tym, jak nie zdoby艂a si臋 na natychmia­stowe powstrzymanie zap臋d贸w Lyona.

- My艣l臋, 偶e powinna艣 tu zosta膰 - stwierdzi艂 dziadek. Shay otworzy艂a szeroko oczy ze zdumienia. Patrick przyszed艂 zje艣膰 z ni膮 kolacj臋 i przez ca艂y czas stara艂 si臋 j膮 wesprze膰 na duchu. Dopilnowa艂 r贸wnie偶, aby Patty przynios艂a wnuczce zdrowy i dobrze przyrz膮dzony posi艂ek, Shay nie mog艂a poj膮膰, jak dziadek m贸g艂 co艣 takiego zaproponowa膰, skoro ju偶 chyba zrozumia艂, jakie stosunki 艂膮cz膮 j膮 z rodzin膮 Falconer贸w.

- Chyba 偶artujesz, dziadku - powiedzia艂a po chwili.

- Mam nadziej臋, 偶e sama zrozumiesz, i偶 w obecnych oko­liczno艣ciach jest to jedyne sensowne rozwi膮zanie - stwierdzi艂 powa偶nie Patrick. Patrzy艂 na ni膮 bez zmru偶enia oka.

- Sensowne rozwi膮zanie! - Shay omal si臋 nie ud艂awi艂a. Wsta艂a od sto艂u i zacz臋艂a nerwowo spacerowa膰 po pokoju. Przy ka偶dym kroku s艂ycha膰 by艂o szelest jedwabiu, ocieraj膮ce­go si臋 o jej nogi. - Dziadku, nie mam ochoty 偶y膰 w tym samym kraju co Lyon Falconer, a co dopiero w jednym domu! Nigdy si臋 nic pogodzimy.

- Pomy艣l o dziecku, Shay...

- My艣l臋 o nim. Przede wszystkim o nim - zapewni艂a go stanowczo. - Zapewniam ci臋, 偶e je艣li tu zostan臋, to sko艅czy si臋 fatalnie i dla mnie, i dla dziecka.

- Czy zatem zamierzasz mieszka膰 sarna? - spyta艂 Patrick, najwyra藕niej przera偶ony tak膮 perspektyw膮.

- Tak. chyba 偶e ty zgodzisz si臋 mi towarzyszy膰 - odrzek艂a. unosz膮c pytaj膮co brwi.

- Mia艂bym zamieszka膰 w Londynie? - Dziadek zrobi艂 la­k膮 min臋. ze jego odpowied藕 sta艂a si臋 zb臋dna. - A mo偶e ty wr贸ci艂aby艣 do Irlandii? - spyta艂 z nag艂ym entuzjazmem. - By­艂oby zupe艂nie tak samo jak kiedy艣.

Shay zastanawia艂a si臋 ju偶 nad tym pomys艂em i z 偶alem go odrzuci艂a. Opu艣ci艂a Irlandi臋 siedem lat temu i od tej chwili by艂a tam tylko kilka razy, aby odwiedzi膰 dziadka - W tym okresie 偶y艂a albo sama. albo z Rickiem. Wiedzia艂a, 偶e zanadto przywyk艂a do niezale偶no艣ci, aby znowu wr贸ci膰 do roli wnuczki.

- Nie mog臋, dziadku - odrzek艂a, patrz膮c na niego b艂agal­nie. Mia艂a nadziej臋, 偶e Patrick potrafi j膮 zrozumie膰.

- Tak s膮dzi艂em - westchn膮艂, a jego oczy od razu przyga­s艂y. - Mimo to nie chc臋, aby艣 mieszka艂a sama w Londynie.

- W tej jaskini z艂a? - za偶artowa艂a.

- Czy musisz mi to przypomina膰? - Patrick wydawa艂 si臋 zak艂opotany. - Mia艂a艣 wtedy zaledwie siedemna艣cie lat i martwi­艂em si臋 o ciebie. Jak si臋 okaza艂o, nie bez podstaw - doda艂. - Gdy­by艣 nie wyjecha艂a do Londynu, nie spotka艂aby艣 Lyona...

- Ani Ricka - wtr膮ci艂a Shay i u艣cisn臋艂a d艂o艅 dziadka.

- Nie 偶a艂uj臋, ze by艂am jego 偶on膮.

- Ani troch臋? - spyta艂 Patrick.

- Dziadku, to ju偶 przesz艂o艣膰 i nie powinni艣my traci膰 czasu na ja艂owe dyskusje. Teraz musz臋 my艣le膰 o dziecku. To ozna­cza, 偶e powinnam przeprowadzi膰 si臋 do Londynu, zorganizo­wa膰 tam nowy dom i rozpocz膮膰 nowe 偶ycie.

- Wobec lego pojad臋 z tob膮, przynajmniej pomog臋 ci urz膮­dzi膰 mieszkanie - zdecydowa艂 Patrick.

- Dziadku, przecie偶 ty nie cierpisz tego miasta - za偶arto­wa艂a Shay.

- Jeszcze trudniej mi znie艣膰 my艣l, 偶e b臋dziesz tam sama - mrukn膮艂 w odpowiedzi.

- Och, dziadku - westchn臋艂a Shay. - Dobrze, zgadzam si臋, 偶eby艣 mi pom贸g艂 si臋 urz膮dzi膰, ale p贸藕niej wr贸cisz do siebie - powiedzia艂a z u艣miechem. - Z dala od Irlandii zacho­wujesz si臋 jak ranny nied藕wied藕. Cierpisz i w艣ciekasz si臋 jednocze艣nie.

- Dobrze. - Patrick pokiwa艂 smutno g艂ow膮. - Zgadzam si臋 tylko dlatego, 偶e masz racj臋.

Natomiast Lyonowi znacznie trudniej przysz艂o pogodzi膰 si臋 z decyzj膮 bratowej. Wida膰 to by艂o po nim, gdy p贸藕nym wieczorem gwa艂townie wpad艂 do jej sypialni.

Shay k艂ad艂a si臋 ju偶 do 艂贸偶ka. Mia艂a na sobie fio艂kow膮 koszul臋 nocn膮 idealnie pasuj膮c膮 kolorem do jej oczu, a g臋ste, jedwabiste w艂osy zwi膮za艂a wst膮偶k膮 tej samej barwy. Nie spodziewa艂a si臋 ju偶 偶adnych go艣ci. Neil przyszed艂 wcze艣niej i z艂o偶y艂 jej serdeczne gratulacje z powodu dziecka. Shay powinna by艂a jednak przewi­dzie膰, 偶e Lyon nie da 艂atwo za wygran膮.

Gdy wszed艂, od razu dostrzeg艂 otwart膮 walizk臋. Patty za­cz臋艂a ju偶 pakowa膰 rzeczy Shay.

- Prosi艂em ci臋, 偶eby艣 nie wyje偶d偶a艂a - stwierdzi艂 ostrym tonem.

- A ja ci odpowiedzia艂am, 偶e nic mog臋 tu zosta膰 - powie­dzia艂a, patrz膮c mu prosto w oczy.

- Z mojego powodu? - Lyon patrzy艂 na ni膮 zw臋偶onymi oczami.

- Tak - odpowiedzia艂a z brutaln膮 szczero艣ci膮. Dawno ju偶 min臋艂y czasy, kiedy by艂 dla niej p贸艂bogiem.

- Wobec tego ja wyjad臋 - powiedzia艂 stanowczo.

- Czy s膮dzisz, 偶e twoja nieobecno艣膰 co艣 zmieni? - Shay skrzywi艂a ironicznie usta, ale jednocze艣nie spojrza艂a na niego niemal ze wsp贸艂czuciem, - Ten dom to ty. Lyon. Gdziekol­wiek spojrz臋, czuj臋 twoj膮 obecno艣膰' - doda艂a, i a偶 wzdrygn臋艂a si臋 z niech臋ci - Nie mog臋 tutaj mieszka膰, kiedy jestem w ci膮­偶y! Mog艂abym poroni膰.

- Ty mnie nienawidzisz, prawda? - warkn膮艂 Lyon. Sta艂 wyprostowany i nerwowo zaciska艂 pie艣ci. Widzia艂a, jak pul­suje jego prawy policzek. Pod obcis艂膮 koszul膮 wyra藕nie ryso­wa艂y si臋 napi臋te mi臋snie ramion.

- Czy masz co do tego jakie艣 w膮tpliwo艣ci? - Shay niemal parskn臋艂a 艣miechem.

- Pami臋tam, 偶e kiedy艣 m贸wi艂a艣 co艣 innego. B艂aga艂a艣 mnie, 偶ebym... - Lyon nagle przerwa艂. Zauwa偶y艂, 偶e Shay mocno poblad艂a. Odetchn膮艂 g艂臋boko. - Bardzo ci臋 przepraszam, nie chcia艂em tego powiedzie膰. - Teraz by艂 w艣ciek艂y na samego siebie.

- Ty 艂ajdaku! - wykrztusi艂a Shay. Mia艂a wra偶enie, 偶e zmienia si臋 w bry艂臋 lodu. - Przyznaj臋, 偶e raz z twego powodu zapomnia艂am o dumie. - My艣l o tym sprawia艂a jej b贸l, podo­bnie jak wszystkie wspomnienia zwi膮zane z Lyonem. - Ko­cha艂am ci臋 wtedy i by艂am dostatecznie g艂upia i naiwna, aby s膮dzi膰, 偶e ty r贸wnie偶 mnie kochasz.

- Ja...

- Nie przejmuj si臋. - Shay nie pozwoli艂a mu nic powie­dzie膰. - Wkr贸tce wyja艣ni艂e艣 mi, 偶e by艂am dla ciebie tylko kolejn膮, przygodn膮 kochank膮. Pewnie dobrze si臋 bawi艂e艣, opowiadaj膮c o mnie Marilyn. Czy wtedy mia艂e艣 ochot臋, aby znowu dzieli膰 z ni膮 ma艂偶e艅skie 艂o偶e?

- Wcale tak nie by艂o...

- Dok艂adnie tak - uci臋艂a Shay.

- Do diab艂a, nie wiem, czemu uwa偶asz si臋 za pokrzywdzo­n膮 - odpar艂 Lyon. - W rok p贸藕niej wysz艂a艣 za mojego brata. By膰 mo偶e by艂em twoim nauczycielem, ale p贸藕niej Rick ko­rzysta艂 z twych talent贸w erotycznych!

- I bardzo mu si臋 to podoba艂o! - Shay patrzy艂a na szwagra lodowatym spojrzeniem. Jej twarz przypomina艂a mask臋 z bia­艂ego marmuru. - Widzisz, do czego to prowadzi - westchn臋艂a ze znu偶eniem. - K艂贸cimy si臋 i obrzucamy obelgami z powodu ka偶dego g艂upstwa.

- Nie uwa偶am kwestii twego pozostania za g艂upstwo - za­protestowa艂 natychmiast.

- Wierz mi, ze ja r贸wnie偶 nie - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Shay. - W艂a艣nie dlatego postanowi艂am wyjecha膰. Musz臋 to zrobi膰, inaczej ani ja, ani dziecko nie b臋dziemy mieli spokoju.

- Jeste艣 cholernie uparta - mrukn膮艂. - A co b臋dzie, je艣li w Londynie zachorujesz lub zdarzy ci si臋 jaki艣 wypadek?

- S艂ysza艂e艣 kiedy艣 o telefonach? - za偶artowa艂a Shay.

- To powa偶na sprawa.

- W pe艂ni si臋 z tob膮 zgadzam - odrzek艂a zimno. - Jestem jednak doros艂膮 kobiet膮 i bez trudu mog臋 zarobi膰 na utrzyma­nie siebie i dziecka. Mo偶esz si臋 o to nie martwi膰 - doda艂a, wyprzedzaj膮c jego nast臋pny argument. - Dziecko odziedzi­czy maj膮tek Ricka, ale wszystkie pieni膮dze p贸jd膮 na odpo­wiedni fundusz powierniczy. B臋dzie z niego czerpa膰 dopiero po uzyskaniu pe艂noletno艣ci.

- Dziecko powinno mie膰 jak najlepsze warunki... - pod­j膮艂 Lyon.

- B臋dzie mia艂o - ponownie przerwa艂a mu Shay. Unios艂a dumnie g艂ow臋. - Najlepsze, jakie potrafi臋 mu stworzy膰.

- Nie w膮tpi臋, 偶e b臋dziesz wspania艂膮 matk膮 - stwierdzi艂 m臋偶czyzna.

Do diab艂a, a to co takiego? pomy艣la艂a Shay - Na wszystkie jej argumenty i przejawy niech臋ci Lyon odpowiada艂 z ka­miennym spokojem, kt贸ry wyprowadza艂 j膮 z r贸wnowagi. Za­chowywa艂 si臋 inaczej, ni偶 do tego przywyk艂a. Spodziewa艂a si臋, 偶e b臋dzie w艣ciek艂y z powodu dziecka, a tymczasem on najwyra藕niej niezwykle przej膮艂 si臋 faktem, 偶e w jej brzuchu ro艣nie nowy cz艂owiek. Na koniec wyrazi艂 jeszcze zaufanie do niej, jako matki jego bratanka lub bratanicy, Shay my艣la艂a, 偶e pozna艂a ju偶 na wylot tego egoist臋, ale Falconer zdo艂a艂 j膮 zaskoczy膰. Zmieni艂 si臋. By膰 mo偶e fakt, i偶 Marilyn w ko艅cu odrzuci艂a wybrany przez nich model 偶ycia, u艣wiadomi艂 Lyo­nowi, 偶e straci艂 szans臋 na za艂o偶enie normalnej rodziny. Teraz zamierza艂 skupi膰 sw贸j nie zaspokojony instynkt ojcowski na dziecku Ricka. Shay pomy艣la艂a, 偶e nigdy na to nie pozwoli.

- Dziadek i ja wyje偶d偶amy jutro do Londynu - powiedzia艂a, staraj膮c si臋, aby zabrzmia艂o to zdecydowanie i przeko­nuj膮co. Unios艂a dumnie g艂ow臋.

- Widz臋, 偶e nie zamierzasz traci膰 czasu - Lyon zacisn膮艂 usta.

- Nie widz臋 powodu do zw艂oki, skoro ju偶 podj臋艂am decy­zj臋.

- Rzeczywi艣cie - mrukn膮艂. - Pami臋tam, 偶e ju偶 tak raz post膮pi艂a艣, sze艣膰 lat temu.

- B臋d臋 ci臋 informowa膰 o moich planach, wyjazdach i tym podobnych - obieca艂a Shay. Na jej policzkach pojawi艂y si臋 rumie艅ce.

- Dzi臋kuj臋.

- Lyon, nie czuj臋 si臋 winna z tego powodu, 偶e pragn臋 sama wychowa膰 moje dziecko.

- Do diab艂a, on i tak b臋dzie nazywa艂 si臋 Falconer!

- On? - Shay unios艂a do g贸ry brwi. - Ten jedyny przy­sz艂y dziedzic imperium Falconer贸w mo偶e okaza膰 si臋 dziew­czynk膮.

- Nic mnie nic obchodzi, czy to ch艂opiec, czy dziewczynka. W ka偶dym razie to b臋dzie twoje dziecko! Po tyra gwa艂townym wybuchu w pokoju zapad艂a cisza. Shay niemal przesta艂a oddycha膰. Patrzy艂a na szwagra szeroko otwartymi oczami. Zwil偶y艂a j臋zykiem zaschni臋te wargi i wzi臋艂a g艂臋boki oddech.

- Cholera! - zakl膮艂 nagle Lyon. - Jed藕 sobie do Londynu, ja i tak b臋d臋 mia艂 na ciebie oko!

- Nie o艣mielisz si臋 mnie 艣ledzi膰! - Shay nie mog艂a sobie wyobrazi膰 takiej bezczelno艣ci.

- Czy偶by? Dobrze mnie znasz, Shay. - W g艂osie m臋偶czyzny czai艂a si臋 gro藕ba. - Dla mnie zawsze najwa偶niejsza by艂a i jest rodzina, a twoje dziecko do niej nale偶y. Je艣li wyjedziesz, zatrudni臋 agenta, kt贸ry b臋dzie ci臋 艣ledzi艂.

- Niech ci臋 diabli porw膮 Lyon! - krzykn臋艂a Shay. Wie­dzia艂a, te jest bezwzgl臋dnym cz艂owiekiem, ale czego艣 takiego nie Spodziewa艂a si臋 nawet po nim. Nic mog艂a wprost uwie­rzy膰, 偶e Lyon jest got贸w j膮 szpiegowa膰鈥.

- Od lat 偶yj臋 w piekle, mog臋 w nim 偶y膰 jeszcze d艂u偶ej. - Pozornie Lyon niezbyt si臋 przej膮艂, ale w jego g艂osie za­brzmia艂a gorycz.

- Zatem obejdziesz si臋 bez mojej pomocy - warkn臋艂a. - Je艣li zauwa偶臋, ze kto艣 mnie 艣ledzi, zg艂osz臋 to na policj臋 i powiem im, kto nas艂a艂 na mnie agent贸w.

Falconer tylko u艣miechn膮艂 si臋 szyderczo i wyszed艂 z pokoju, co bynajmniej nie uspokoi艂o Shay.

Niech go diabli, powtarza艂a w my艣lach. Wiedzia艂a, ze cho膰 wyprowadzi si臋 z tego domu, nie uwolni si臋 od Lyona. Sta艂a si臋 zak艂adniczk膮 w艂asnego dziecka.

5

- Czy kto艣 dzwoni艂, pani Devon? - Shay u艣miechn臋艂a si臋 do kobiety w 艣rednim wieku, kt贸ra od dw贸ch miesi臋cy pe艂ni艂a funkcj臋 jej gosposi, W ci膮gu dw贸ch tygodni po przybyciu do Lon­dynu, Shay zdecydowa艂a si臋 na kupienie starego, lecz gruntow­nie wyremontowanego domu ze wspania艂ym dziedzi艅cem bru­kowanym kocimi 艂bami. Spo艣r贸d wielu ch臋tnych, kt贸rzy odpo­wiedzieli na og艂oszenie o pracy, wybra艂a pani膮 Devon, kt贸ra od razu wydala si臋 jej niezwykle przyjacielsko nastawiona Gospo­sia zamieszka艂a w s艂u偶b贸wce na pi臋trze, co 艣wietnie urz膮dza艂o i j膮, i Shay. Shay mog艂a sobie pogratulowa膰 wyboru. Pani Devon okaza艂a si臋 kobiet膮 serdeczn膮 i pracowit膮.

- Czy samolot pana Flanagana odlecia艂 punktualnie?

- spyta艂a gosposia, bior膮c z r膮k Shay jej kurtk臋. By艂a bardzo drobna, porusza艂a si臋 niczym ptaszek, a w jej br膮zowych w艂o­sach pojawi艂y si臋 ju偶 liczne siwe pasemka.

Shay u艣miechn臋艂a si臋 smutno. Tego ranka dziadek odlecia艂 do Irlandii. W艂a艣nie wr贸ci艂a z lotniska.

- Tak. - Kiwn臋艂a g艂ow膮. - Pewnie ju偶 艂aduje w Dublinie.

- Wracaj膮c z lotniska Shay zjad艂a lunch na mie艣cie.

- To taki sympatyczny cz艂owiek - westchn臋艂a pani Devon. podaj膮c jej list臋 telefon贸w. - Pani Falconer, Marilyn Falconer, bardzo prosi艂a o pilny koniaki - doda艂a. W jej glosie pojawi艂o si臋 pewne napi臋cie.

Na wzmiank臋 o Marilyn Shay od razu zesztywnia艂a. S膮­dz膮c po zachowaniu gosposi, Marilyn i jej nie przypad艂a do gustu.

- Czy powiedzia艂a, o co chodzi?

- Nie. - Pani Devon zmarszczy艂a brwi. - A ja nie mia艂am ochoty pyta膰 - doda艂a, krzywi膮c wymownie usta.

- Czy mo偶e mi pani poda膰 herbat臋 do salonu? - poprosi艂a Shay, z trudem skrywaj膮c u艣miech. - Usi膮d臋 tam, 偶eby odpo­wiedzie膰 na te wszystkie telefony.

Pani Devon przynios艂a jej herbat臋 i racuchy. Shay zajada艂a je ze smakiem. Apetyt jej dopisywa艂, a zaokr膮glony brzuch wyra藕nie 艣wiadczy艂 o mocno zaawansowanej ci膮偶y. Cz臋sto czu艂a mocne, zdecydowane ruchy dziecka. Musia艂a ju偶 zmie­ni膰 garderob臋 i kupi膰 kilka lu藕nych, powiewnych sukienek. Z dala od siedziby Falconer贸w wyra藕nie rozkwit艂a. Pobyt w Londynie dobrze jej s艂u偶y艂, r贸wnie偶 dzi臋ki towarzystwu dziadka. Pomy艣la艂a z rado艣ci膮, te Patrick wr贸ci, aby by膰 przy porodzie. Do tego czasu zamierza艂a sko艅czy膰 kolejn膮 po­wie艣膰. Wiedzia艂a, 偶e gdy dziecko ju偶 pojawi si臋 na 艣wiecie, b臋dzie mia艂a znacznie mniej czasu, aby pracowa膰.

Shay zostawi艂a sobie telefon do Marilyn na koniec. Nie­cierpliwie stuka艂a paznokciami w por臋cz fotela, czekaj膮c, a偶 sekretarka po艂膮czy j膮 z Marilyn. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶ona Lyona specjalnie ka偶e jej czeka膰. No, mo偶e przesadzam, zreflektowa艂a si臋 po chwili, ale nadal oczekiwa艂a po Marilyn takiego zachowania.

- Shay, jak to mi艂o, 偶e tak szybko dzwonisz - powita艂a j膮 Marilyn, gdy wreszcie podnios艂a s艂uchawk臋.

- Podobno powiedzia艂a艣 mojej gosposi, 偶e to co艣 pilnego.

- Shay mia艂a si臋 na baczno艣ci. Marilyn nigdy dot膮d nic trakto­wa艂a jej uprzejmie.

- Och, tak, rzeczywi艣cie chc臋 si臋 z tob膮 spotka膰, ale to naprawd臋 nic pilnego. Powiedzia艂am tak, aby j膮 zach臋ci膰 do przekazania wiadomo艣ci. W dzisiejszych czasach nie mo偶na polega膰 na s艂u偶bie.

- Czyli to nic pilnego? - Snobizm szwagierki zawsze de­nerwowa艂 Shay.

- Musz臋 z tob膮 om贸wi膰 par臋 spraw - odpowiedzia艂a Mari­lyn poirytowanym tonem. - Wci膮偶 jeszcze nie zapozna艂a艣 si臋 z testamentem Ricka.

- Poinformowa艂am twoja sekretark臋, 偶e znam tre艣膰 testa­mentu.

- Tym niemniej...

- S艂uchaj, Marilyn - przerwa艂a jej Shay. U艣miechem po­dzi臋kowa艂a pani Devon, kt贸ra przysz艂a zabra膰 tac臋. - Powiedz wreszcie, po co naprawd臋 dzwoni艂a!

- W艂a艣nie ci powiedzia艂am...

- W takich sprawach powinna艣 raczej kontaktowa膰 si臋 z moim adwokatem - stwierdzi艂a zimno Shay.

- Wci膮偶 jeszcze jeste艣my szwagierkami - sykn臋艂a Mari­lyn. - S膮dzi艂am, jak si臋 okaza艂o, zupe艂nie b艂臋dnie, 偶e t臋 spraw臋 mo偶emy za艂atwi膰 w przyjacielski spos贸b. Czy mog艂aby艣 przyj艣膰 jutro do mojego biura?

Gdyby Shay nie wiedzia艂a, 偶e Marilyn jest j臋dz膮, zapewne poczu艂aby skruch臋 z powodu swego zachowania. Zna艂a j膮 jednak zbyt dobrze, aby da膰 si臋 nabra膰.

- Przed dwunast膮 albo po drugiej - odpowiedzia艂a kr贸t­ko.

- A co robisz mi臋dzy dwunast膮 a drug膮? - zainteresowa艂a si臋 Marilyn.

- Odpoczywam.

- Och, oczywi艣cie - westchn臋艂a Marilyn. - Wyobra偶am sobie, ze jeste艣 ju偶 bardzo gruba, prawda?

- Wygl膮dam tak, jak ka偶da kobieta w si贸dmym miesi膮cu ci膮偶y - oschle odpowiedzia艂a Shay.

- Nie b膮d藕 taka dra偶liwa - za艣mia艂a si臋 szwagierka. - Przecie偶 w dniu pogrzebu powiedzia艂am tylko g艂o艣no to, o czym wszyscy my艣leli.

- Co innego my艣le膰, co innego m贸wi膰. - Ze s艂贸w Shay bi艂a jawna niech臋膰. - Poza tym nie mia艂a艣 najmniejszych pod­staw, 偶eby tak twierdzi膰.

- Nic mnie nie obchodzi, kto jest ojcem twojego dziecka - bezczelnie stwierdzi艂a Marilyn. - I tak ju偶 wkr贸tce przesta­n臋 nale偶e膰 do tej rodziny.

- Trzy miesi膮ce temu bardzo ci臋 to obchodzi艂o - przypo­mnia艂a jej Shay. Nerwowymi ruchami zaplata艂a fr臋dzle le偶膮­cej na stoliku serwety.

- Powiedzmy, 偶e by艂am zdumiona - poprawi艂a j膮 Marilyn.

- Podobnie jak wszyscy. Tym razem rzeczywi艣cie zmusi艂a艣 biednego Lyona do zmiany plan贸w. Zreszt膮, nie po raz pier­wszy uda艂a ci si臋 ta sztuka.

- Nie rozumiem...

- Nie musisz mnie przeprasza膰, Shay. Nim si臋 pojawi艂a艣 na scenie, przywyk艂am do tego, 偶e Lyon ma liczne romanse. Mia艂 nadziej臋, 偶e b臋dziesz jego kochank膮 przez par臋 lat - doda艂a kpi膮cym tonem. - Zepsu艂a艣 wszystko, m贸wi膮c o ma艂偶e艅­stwie.

- Lyon ci o tym powiedzia艂? - Shay nie mog艂a w to uwie­rzy膰.

- Oczywi艣cie, Nigdy nic mieli艣my 偶adnych sekret贸w. Do­brze wiem, 偶e natychmiast rzuca艂 kobiety, kt贸re zaczyna艂y m贸wi膰 o ma艂偶e艅stwie.

- Ale przecie偶 o偶eni艂 si臋 z tob膮!

- Owszem - przyzna艂a Marilyn. - Ale podobnie jak w sprawie rozwodu, nic on o tym zdecydowa艂 - powiedzia艂a z wyra藕n膮 satysfakcj膮 w g艂osie. Shay domy艣la艂a si臋 tego ju偶 od dawna.

- Przed dwunast膮 czy po drugiej? - uci臋艂a dalsz膮 rozmow臋 na temat Lyona.

- Mo偶e o drugiej trzydzie艣ci? - zaproponowa艂a Marilyn, Ostry ton szwagierki nie wywar艂 na niej najmniejszego wra偶e­nia.

- Dobrze - zako艅czy艂a rozmow臋 Shay i od艂o偶y艂a s艂ucha­wk臋. Zn贸w ogarn膮艂 j膮 wewn臋trzny niepok贸j, jak zawsze, gdy mia艂a do czynienia z kim艣 z rodziny Falconer贸w. W Londynie mia艂a idealny spok贸j, a w ci膮gu paru ostatnich tygodni wpad­艂a niemal w b艂ogostan. By艂a szcz臋艣liwa, przygotowuj膮c dom na przyj臋cie dziecka. Je艣li nawet Lyon spe艂ni艂 gro藕b臋 i zacz膮艂 j膮 艣ledzi膰, Shay niczego nic zdo艂a艂a zauwa偶y膰. Przesta艂a si臋 tym martwi膰. Przekl臋艂a w duchu Marilyn za to, 偶e naruszy艂a jej spok贸j. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e nigdy nie uwolni si臋 ca艂ko­wicie od zwi膮zk贸w z rodzin膮 Falconer贸w.

Shay pomy艣la艂a, ze nic powinna by艂a i艣膰 po zakupy w po­rze lunchu. By艂oby znacznie lepiej, gdyby, zgodnie z ustalo­nym rozk艂adem zaj臋膰, przeznaczy艂a ten czas na odpoczynek. Przysz艂o jej jednak do g艂owy, 偶e mog艂aby za jednym zama­chem wst膮pi膰 do sklepu z rzeczami dla kobiet w ci膮偶y i odby膰 rozmow臋 z Marilyn.

W sklepach panowa艂 t艂ok, a Shay czu艂a ju偶 ci臋偶ar powi臋­kszonego brzucha. Gdy wreszcie wysz艂a z przebieralni, by艂a zgrzana i spocona. Zap艂aci艂a za sukienk臋 i szybkim krokiem ruszy艂a do metra. Nie mia艂a do艣膰 si艂, 偶eby i艣膰 do Marilyn pieszo i brakowa艂o jej cierpliwo艣ci, by polowa膰 na taks贸wk臋.

Na stacji r贸wnie偶 panowa艂 t艂ok. Shay kupi艂a bilet i skiero­wa艂a si臋 w stron臋 ruchomych schod贸w. Gdy stan臋艂a na pierwszym stopniu, kto艣 popchn膮艂 j膮 z ty艂u. Poczu艂a, 偶e traci r贸wnowag臋 i z przera偶eniem spojrza艂a w d贸艂. Na nieszcz臋艣cie przed ni膮 nie by艂o nikogo. Krzykn臋艂a g艂o艣no i run臋艂a na poru­szaj膮ce si臋 schody.

Na pr贸偶no usi艂owa艂a si臋 zatrzyma膰. Stacza艂a si臋. Czu艂a, jak metalowe schody kalecz膮 jej da艂o. Stara艂a si臋 chroni膰 g艂ow臋 i brzuch, ale niewiele mog艂a zrobi膰. Zatrzyma艂a si臋 dopiero na dolnym pode艣cie. Zd膮偶y艂a jeszcze pomy艣le膰, 偶e krwawi, po czym straci艂a przytomno艣膰.

W ci膮gu nast臋pnych trzydziestu minut parokrotnie odzy­skiwa艂a przytomno艣膰 i zn贸w mdla艂a. Za pierwszym razem zobaczy艂a nad sob膮 groteskowe twarze gapi膮cych si臋 ludzi. Wci膮偶 le偶a艂a na pod艂odze, tu偶 obok schod贸w. Po chwili twa­rze odp艂yn臋艂y w ciemno艣膰. Ponownie obudzi艂a si臋 w karetce pogotowia. S艂ysza艂a, jakby z oddali, wycie syreny alarmowej. Chcia艂a krzykn膮膰, 偶e i tak ju偶 za p贸藕no, 偶e poroni艂a, ale tylko co艣 zabe艂kota艂a. Wci膮偶 s艂ysza艂a wycie syreny, ale zaraz zn贸w zemdla艂a. Kolejny raz ockn臋艂a si臋 w pokoju zabiegowym. Zacz臋艂a histerycznie krzycze膰, domagaj膮c si臋 wyja艣nie艅, co zrobili z jej dzieckiem. Poczu艂a jeszcze uk艂ucie ig艂y i zaraz zasn臋艂a.

- Shay.

Pozna艂a ten glos. Jej prze艣ladowca nie zamierza! zmarno­wa膰 takiej okazji. Zacisn臋艂a powieki, nie chc膮c go widzie膰.

- Przyszed艂e艣, aby nacieszy膰 si臋 swoim tryumfem? - spyta艂a z gryz膮c膮 gorycz膮.

- Shay, do licha, otw贸rz oczy! - za偶膮da艂 Lyon, zgrzytaj膮c z臋bami.

- Jak d艂ugo spa艂am po narkozie? - spyta艂a, niech臋tnie unosz膮c ci臋偶kie powieki.

- Prawie sze艣膰 godzin - odpowiedzia艂. Wygl膮da艂 okropnie, mia艂 zupe艂nie szar膮 twarz. - Jestem tu z tob膮 ju偶 od pi臋ciu godzin.

- Po co? - spyta艂a t臋po. Nie mog艂a zrozumie膰, po co Lyon zawraca sobie ni膮 g艂ow臋.

- Shay, co si臋 z tob膮 dzieje? - M臋偶czyzna wsadzi艂 r臋ce do kieszeni. Mia艂 na sobie marynark臋, ale rozlu藕ni艂 krawat i roz­pi膮艂 g贸rny guzik od koszuli. - Jeste艣 ca艂a posiniaczona, za艂o­偶yli ci kilka szw贸w, a ty, gdy tylko odzyska艂a艣 przytomno艣膰, natychmiast mnie atakujesz. Pewnie za to, 偶e siedz臋 przy tobie od tylu godzin!

- Nie zapomnia艂e艣 o czym艣, Lyon? - spyta艂a ostro Shay, gapi膮c si臋 w sufit.

- Owszem, zapomnia艂em ci臋 spyta膰, co robi艂a艣 w metrze?

- warkn膮艂 Przede wszystkim zapomnia艂e艣, ze straci艂am dziecko!

- krzykn臋艂a i spojrza艂a na niego z w艣ciek艂o艣ci膮.

- Shay鈥. - Lyon zmarszczy艂 brwi.

- Tylko mi nie m贸w, 偶e b臋d臋 mia艂a inne dzieci! - krzykn臋­艂a histerycznie. Nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e Lyon bacznie j膮 pociesza膰 jakimi艣 bana艂ami. - Chcia艂am urodzi膰 to dziecko! Co oni z nim zrobili? Bo偶e, co si臋 sta艂o?

- Przesta艅! - Lyon chwyci艂 j膮 za nadgarstki i spr贸bowa艂 uspokoi膰. Shay w dalszym ci膮gu miota艂a si臋 na 艂贸偶ku. - Wcale nie straci艂a艣 dziecka! S艂yszysz, co m贸wi臋? - Falconer r贸wnie偶 zacz膮艂 krzycze膰. - Nie straci艂a艣 dziecka! Na lito艣膰 bosk膮, uspok贸j si臋 ju偶! - S艂owa Lyona powoli dotar艂y do jej 艣wiado­mo艣ci. Przesta艂a si臋 rzuca膰 i spojrza艂a na niego z niedowierza­niem. - Mo偶esz sama sprawdzi膰 - doda艂. - Gdy ci臋 do­tkn膮艂em, wyczu艂em, 偶e si臋 porusza. Raz nawet da艂o mi kopa.

- Naprawd臋? - szepn臋艂a. Jej oczy zal艣ni艂y.

- Tak. - Lyon przy艂o偶y艂 d艂onie Shay do brzucha. - To b臋dzie silny ch艂opak. Albo dziewczyna - doda艂 po chwili.

- Ale przecie偶 czu艂am, 偶e krwawi臋. Wydawa艂o mi si臋, 偶e roni臋.

- Nic: podobnego - stanowczo powiedzia艂 Lyon. - Pokale­czy艂a艣 sobie nogi, st膮d krew. Musieli ci臋 zszywa膰, ale dziecka nie straci艂a艣. Sp贸jrz na sw贸j brzuch, normalnie nie jeste艣 taka gruba - spr贸bowa艂 za偶artowa膰.

- Niekt贸re kobiety maj膮 brzuch jeszcze przez kilka dni po porodzie. - Shay nie mog艂a mu uwierzy膰, lecz ba艂a si臋 sama sprawdzi膰.

- Ale nie ty - zapewni艂 j膮 Lyon. - Gdy urodzisz, b臋dziesz zn贸w tako smuk艂a jak zwykle.

- Nie, ja... - przerwa艂a. Otworzy艂a szeroko oczy. - Poru­szy艂o si臋, Lyon - szepn臋艂a z zachwytem. - Poruszy艂o si臋.

- Powiedzia艂em ci przecie偶...

- Lyon, ono si臋 msza! - Shay usiad艂a na 艂贸偶ku i zarzuci艂a mu ramiona na szyj臋, 艢mia艂a si臋 i p艂aka艂a jednocze艣nie. Przy­tuli艂a si臋 do niego tak mocno, 偶e oboje niemal nie mogli oddycha膰. Zapomnia艂a o ranach i b贸lu. zapomnia艂a, 偶e niena­widzi Lyona. W tej chwili my艣la艂a tylko o tym. 偶e jej dziecko 偶yje i jest bezpieczne!

- Wiem, Shay - m臋偶czyzna pog艂aska艂 jej jedwabiste w艂o­sy. - Wiem, kochanie.

- Czy jeste艣 pewien, 偶e dziecku nic nie b臋dzie? - spy­ta艂a niespokojnie. Tym razem nie zwr贸ci艂a uwagi na jego czu艂e s艂owa, cho膰 normalnie natychmiast zarzuci艂aby mu ob­艂ud臋. Przypomnia艂a sobie dramatyczny upadek i a偶 zadr偶a艂a.

Lyon odsun膮艂 j膮 od siebie i delikatnie po艂o偶y艂 na 艂贸偶ku.

- Tutejsi lekarze zapewnili mnie, 偶e dziecku nic nie b臋­dzie, ale postanowi艂em dla pewno艣ci wezwa膰 Petera Dunbara, aby ci臋 zbada艂. Mam go zawiadomi膰, jak tylko odzyskasz przytomno艣膰. - Lyon wydawa艂 si臋 zirytowany faktem, 偶e roz­mowa z Shay uniemo偶liwi艂a mu realizacj臋 tego planu.

- Kaza艂e艣 Dunbarowi czeka膰 na telefoniczne wezwanie? - spyta艂a Shay. Peter Dunbar, 艣wiatowej s艂awy po艂o偶nik. z pewno艣ci膮 nie pozwoli艂by, aby traktowano go jak ch艂opca na posy艂ki.

- Nie - odpar艂 arogancko Lyon. - Kaza艂em mu tu przyje­cha膰 i czeka膰 obok, w pokoju lekarzy. P贸jd臋 teraz po niego. Pora, 偶eby zacz膮艂 pracowa膰 na swoje gigantyczne honora­rium, jakiego niew膮tpliwie za偶膮da.

Shay by艂a tak szcz臋艣liwa, 偶e nie przej臋艂a si臋 nawet jego arogancj膮. Po艂o偶y艂a r臋ce na brzuchu i z u艣miechem patrzy艂a w sufit. Dziecko prze偶y艂o! W takiej chwili nie potrafi艂a niko­go nienawidzi膰, nawet Lyona.

W ci膮gu nast臋pnych trzydziestu minut Falconer zrobi艂 wszystko, aby zas艂u偶y膰 na niech臋膰 ca艂ego personelu. Stara艂 si臋 nadzorowa膰, co robi lekarz, a nast臋pnie odm贸wi艂 wyj艣cia z pokoju, cho膰 Shay popar艂a zdecydowane 偶膮danie doktora Dunbara. J膮 sam膮 niewiele obchodzi艂a jego obecno艣膰, wszak par臋 tygodni wcze艣niej pozwoli艂a Lyonowi obejrze膰 swe cia­艂o. Natomiast Peter Dunbar by艂 wyra藕nie zirytowany natr臋tn膮 asyst膮.

- Bogu dzi臋ki, 偶e tylko ojcowie zachowuj膮 si臋 w ten spo­s贸b - warkn膮艂 do jednego z m艂odszych lekarzy. - Matki za­zwyczaj wykazuj膮 o wiele wi臋cej rozs膮dku.

Shay szybko zerkn臋艂a na Lyona, kt贸ry wyra藕nie poblad艂. Widocznie oboje z r贸wn膮 niech臋ci膮 pomy艣leli o przekonaniu doktora, 偶e Lyon jest ojcem dziecka.

- M贸j m膮偶 zgin膮艂 w wypadku, panie doktorze - wyja艣ni艂a ch艂odno Shay. Nic j膮 nie obchodzi艂o, 偶e Lyon gwa艂townie si臋 偶achn膮艂­ - My艣la艂em... - Dunbar wydawa艂 si臋 kompletnie zasko­czony.

- Dobrze wiemy, co pan my艣la艂 - przerwa艂 mu Falconer.

Spojrza艂 na niego gniewnym wzrokiem. - M贸j zwi膮zek z Shay. lub te偶 jego brak, nie powinien pana obchodzi膰.

- Lyon! - skarci艂a go i spojrza艂a na lekarza, jakby chcia艂a go przeprosi膰. - Jestem bratow膮 pana Falconera - wyja艣ni艂a.

- Rozumiem ~ Dunbar kiwn膮艂 g艂ow膮, patrz膮c niech臋tnie na Lyona. - My艣l臋, 偶e o wiele pro艣ciej by艂oby od razu wyja艣­ni膰 sytuacj臋. Mog臋 艂atwo zrozumie膰, 偶e martwi si臋 pan o zdro­wie bratowej...

- Doprawdy? - warkn膮艂 Lyon. - Bardzo w to w膮tpi臋!

- krzykn膮艂, po czym odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 okna i wbi艂 wzrok gdzie艣 w przestrze艅.

- Bardzo pana przepraszam. - Shay zupe艂nie nie mog艂a zro­zumie膰, jak szwagier mo偶e w ten spos贸b odnosi膰 si臋 do s艂ynne­go, powszechnie szanowanego specjalisty. - Jak si臋 ma dziecko?

- spyta艂a, marszcz膮c niespokojnie czo艂o.

- Prze偶y艂o wstrz膮s - u艣miechn膮艂 si臋 Dunbar - ale poza tym wydaje si臋 w dobrym stanie.

- Wydaje si臋? - Lyon gwa艂townie odwr贸ci艂 si臋 od okna.

- A co to ma znaczy膰?

- Dziecko reaguje...

- Powiedzia艂 pan 鈥瀢ydaje si臋鈥 - przerwa艂 mu Lyon. Dunbar spojrza艂 na Shay, tak jakby oczekiwa艂, 偶e znowu przyjdzie mu z pomoc膮 i opanuje arogancj臋 Lyona.

- Prosz臋, pozw贸l doktorowi doko艅czy膰 - powiedzia艂a ze spokojnym naciskiem.

Rzuci艂 jej gniewne spojrzenie, ale pos艂usznie zacisn膮艂 usta i zamilk艂.

- S艂ucham, co pan m贸wi艂 panie doktorze? - Shay spojrza­艂a na lekarza.

Dunbar pomy艣la艂 z zachwytem, 偶e mimo wypadku ta ko­bieta potrafi zachowa膰 elegancj臋 i wdzi臋k. Zerkn膮艂 ostro偶nie na Lyona. Zachwyt doktora musia艂 by膰 widoczny na jego warzy, poniewa偶 Falconer wygl膮da艂 tak, jakby chcia艂 rzuci膰 mu si臋 do gard艂a. Dunbar od razu spowa偶nia艂.

Co za dziwna para, pomy艣la艂. W 偶adnym wypadku nie chcia艂by znale藕膰 si臋 mi臋dzy wojuj膮cymi stronami.

- Dziecko porusza si臋 normalnie i reaguje na bod藕ce - po­wiedzia艂 z zawodowym u艣miechem na ustach. - Mam wra偶enie, 偶e pani o wiele bardziej ucierpia艂a w tym wypadku ni偶 dziecko.

- Nie szkodzi. - Shay spojrza艂a na niego z rado艣ci膮. - Li­czy si臋 tylko dziecko.

Ona naprawd臋 tak sadzi, my艣la艂 z w艣ciek艂o艣ci膮 Lyon. Mog­艂a si臋 zabi膰, skr臋ci膰 kark, po艂ama膰 r臋ce i nogi i nic nie mia艂oby dla niej znaczenia, by艂e tylko dziecko pozosta艂o ca艂e.

Gdy Lyon siedzia艂 obok Shay i r臋k膮 wyczuwa艂 ruchy dzie­cka, mia艂 wra偶enie, 偶e zaczyna ich 艂膮czy膰 specjalna wi臋藕. Pomy艣la艂 jednak, 偶e nawet dziecko nie zdo艂a odebra膰 mu Shay. Za to, co dzi艣 si臋 sta艂o, k艂o艣 musia艂 zosta膰 ukarany. Lyon wiedzia艂, 偶e nie odzyska spokoju, dop贸ki nie zobaczy, jak tocz膮 si臋 g艂owy winnych.

- Potrzebuje pani opieki i wypoczynku - us艂ysza艂 g艂os do­ktora. - Nie nale偶y nara偶a膰 dziecka na takie przygody.

- W Falconer House Shay b臋dzie mia艂a zapewnion膮 opie­k臋 - powiedzia艂 szorstko. Stanowczo wo艂a艂by, aby Dunbar przesta艂 patrze膰 na ni膮 tak, jakby wpad艂a mu w oko. Do diab艂a, czy on zapomnia艂, 偶e to pacjentka w si贸dmym miesi膮cu? Lyon mia艂 wra偶enie, 偶e w oczach doktora dostrzega po偶膮danie. W艂a艣ciwie co w tym dziwnego, sam r贸wnie偶 jej pragn膮艂, nie­zale偶nie od tego, czy jest w ci膮偶y, czy nie! - Chcia艂bym, aby pan przyj膮艂 por贸d - doda艂.

- Jestem ju偶 um贸wiona z moim lekarzem - wtr膮ci艂a Shay. W jej oczach pojawi艂y si臋 buntownicze b艂yski.

- Dunbar jest najlepszy - arogancko odpar艂 Lyon.

- Dzi臋kuj臋 panu za zaufanie - u艣miechn膮艂 si臋 po艂o偶nik - ale skoro pani Falconer jest zadowolona ze swego lekarza...

- Chc臋, aby zaj膮艂 si臋 ni膮 najlepszy specjalista - upiera艂 si臋 Lyon.

- A mo偶e wa偶niejsze jest, czego ja chc臋? - Shay spojrza艂a na niego z wyra藕n膮 niech臋ci膮.

Falconer przez chwil臋 uwa偶nie si臋 jej przygl膮da艂. Mia艂 nadziej臋, 偶e Shay nie zdo艂a odczyta膰, co si臋 z nim dzieje. Mia艂 ochot臋 wzi膮膰 j膮 do 艂贸偶ka i nie wstawa膰 przynajmniej przez tydzie艅.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e chcesz tego, co jest najlepsze dla dziecka - powiedzia艂 i od razu przekl膮艂 sw膮 g艂upot臋. Shay mocno przyblad艂a. Ty idioto, przeklina艂 siebie w my艣lach Lyon. Upar艂 si臋, 偶e Shay b臋dzie pod opiek膮 Dunbara i przeniesie si臋 do Falconer House, gdzie on sam m贸g艂by si臋 ni膮 zaj膮膰.

- By艂abym wdzi臋czna, panie doktorze - Shay odwr贸ci艂a g艂ow臋 w stron臋 lekarza - gdyby zechcia艂 si臋 pan mn膮 zaj膮膰.

Lyon pomy艣la艂, 偶e je艣li Dunbar odm贸wi, to on ju偶 si臋 z nim policzy. Wed艂ug niego nikt nie mia艂 praw膮 niczego jej odm贸­wi膰. Sam kiedy艣 pragn膮艂 da膰 jej ca艂y 艣wiat, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie mo偶e da膰 tego, czego naprawd臋 pragn臋艂a. Teraz wiedzia艂. ze nawet to wszystko by艂oby za ma艂o dla jego pi臋knej Cygan­ki. Cyganka. Tak zawsze, od samego pocz膮tku, o niej my艣la艂, ale wkr贸tce bracia sami wpadli na to przezwisko - Rych艂o zabrali mu co艣 wi臋cej ni偶 tylko imi臋, jakie nada jej Shay.

- Prosz臋 do mnie zadzwoni膰, jak tylko wyjdzie pani ze szpitala - powiedzia艂 Dunbar, - Wtedy ustalimy odpowiedni kalendarz bada艅.

- W przysz艂o艣ci b臋dzie pan przyje偶d偶a艂 do niej do Falco­ner House - wtr膮ci艂 Lyon.

- Dobrze, je艣li tak b臋dzie sobie 偶yczy膰 pani Falconer.

- Lekarz spojrza艂 na niego lodowato.

- Ja sobie tego 偶ycz臋 - warkn膮艂 Lyon. Sam nie m贸g艂 zrozumie膰, dlaczego si臋 tak zachowuje, dlaczego traktuje najlepszego po艂o偶nika w Londynie jak jakiego艣 lokaja. Wiedzia艂, 偶e zachowuje si臋 jak apodyktyczny ba艂wan, ale na swoje usprawiedliwienie mia艂 to, 偶e tego dnia niemal straci艂 Shay. Widzia艂, 偶e ona zaczyna si臋 gotowa膰 z w艣ciek艂o艣ci i bezwiednie przejecha艂 palcami po bli藕nie na skroni. Po­my艣la艂, 偶e gdy tylko doktor wyjdzie, drogo zap艂aci za swoje zachowanie. Wola艂 jednak, aby Shay by艂a na niego w艣ciek艂a, ni偶 偶eby zachowywa艂a si臋 jak zimna i pewna siebie j臋dza, kt贸r膮 spotka艂 na lotnisku w Los Angeles trzy miesi膮ce temu.

Shay z trudem utrzymywa艂a nerwy na wodzy. Nie chcia艂a si臋 denerwowa膰, to mog艂oby zaszkodzi膰 dziecku, ale nie za­mierza艂a pozwoli膰, aby Lyon dyktowa艂 jej, co ma robi膰.

- Zadzwoni臋 do pana zaraz po opuszczeniu szpitala. - U艣miechn臋艂a si臋 do Dunbara. - Dzi臋kuj臋, 偶e zechcia艂 mnie pan zbada膰.

Dunbar i Lyon zachowywali si臋 jak dwaj przeciwnicy przed walk膮, lekarz wyszed艂, nie podaj膮c mu nawet r臋ki.

Gdy Falconer zn贸w podszed艂 do 艂贸偶ka. Shay zmierzy­艂a go ostrym wzrokiem. Splot艂a pa艂ce i po艂o偶y艂a r臋ce na ko艂­drze.

- Dunbar to znakomity lekarz - zauwa偶y艂a. - Ciesz臋 si臋. 偶e b臋dzie si臋 mn膮 zajmowa膰. Mam nadziej臋, 偶e zgodzi si臋 odwiedza膰 mnie w moim domu.

- Twoje rzeczy zosta艂y ju偶 przeniesione do Falconer Hou­se - poinformowa艂 Lyon.

Jak mog艂a zachowa膰 spok贸j w obliczu takiej bezczelno艣ci? Shay my艣la艂a, 偶e nauczy艂a si臋 kontrolowa膰 sw贸j temperament, w ka偶dym razie usilnie do tego d膮偶y艂a od dnia, kiedy cisn臋艂a w niego fili偶ank膮. Teraz jednak gotowa by艂a zapomnie膰 o wszystkim i zdzieli膰 go czym艣 po raz drugi. Nikt, pr贸cz Lyona, nigdy nie rozw艣cieczy艂 jej do tego stopnia. Nie mog艂a znie艣膰 jego pr贸b zapanowania nad jej 偶yciem.

- Na czyje polecenie? - spyta艂a zimno.

- Moje. - To by艂o oczywiste.

- Pani Devon...

- Bardzo si臋 zmartwi艂a, gdy powiedzia艂em jej o twoim wypadku.

- Tak bardzo, 偶e pozwoli艂a ci wej艣膰 do domu i zabra膰 moje rzeczy? - Shay z trudem opanowa艂a gniew.

- By艂a tak zmartwiona, 偶e przyzna艂a mi racj臋. Powinna艣 mie膰 zapewnion膮 sta艂膮 opiek臋.

- Mam sta艂膮 opiek臋 u siebie w domu.

- W pe艂ni doceniam zdolno艣ci pani Devon - odpar艂 Lyon.

- Zaimponowa艂a mi szybko艣ci膮, z jaka spakowa艂a twoje rze­czy, nie zadaj膮c przy tym zbyt wielu pyta艅. Jeffrey zawi贸z艂 je do mnie.

- Wobec tego b臋dzie wiedzia艂, dok膮d ma je odwie藕膰 - ch艂odno stwierdzi艂a Shay. - Dunbar powiedzia艂, 偶e za dwa dni b臋d臋 mog艂a wyj艣膰 ze szpitala. Do tego czasu wszystkie moje rzeczy maja wr贸ci膰 na swoje miejsce.

- Dobrze, je艣li taki jest tw贸j wyb贸r. - Lyon wzruszy艂 ra­mionami.

- Jaki wyb贸r? - spyta艂a ze znu偶eniem. Patrzy艂a na niego podejrzliwie. Szwagier nigdy nie godzi艂 si臋 z tym, 偶e kto艣 nie podporz膮dkowa艂 si臋 jego woli.

- Skoro nie chcesz przeprowadzi膰 si臋 do Falconer House, ja wprowadz臋 si臋 do ciebie - stwierdzi艂 spokojnie.

- Chyba oszala艂e艣, Lyon.

- Nie zapominaj o dziecku - przypomnia艂 jej cicho. - Nie powinna艣 si臋 denerwowa膰.

- A kto mnie denerwuje, je艣li nie ty? - Shay wyra藕nie si臋 zaczerwieni艂a. - Nie pozwol臋, aby艣 naruszy艂 spok贸j mego domu! - wykrzykn臋艂a. By艂a tak zdenerwowana, 偶e a偶 si臋 za­sapa艂a.

- Naruszy艂 spok贸j? - powt贸rzy艂 Lyon. - Co za dziwne okre艣lenie!

- Doprawdy? - spyta艂a sarkastycznie. - Niszczysz wszy­stko, czego dotkniesz - Nie pozwol臋, 偶eby艣 zatru艂 atmosfer臋 mojego domu.

- Neila potraktowa艂a艣 nieco inaczej - sykn膮艂 Lyon. Par臋 tygodni temu Neil odwiedzi艂 j膮 w Londynie. Lecia艂 do Los Angeles i chcia艂 j膮 zobaczy膰 przed wyjazdem. Shay wcale si臋 nie zdziwi艂a, 偶e Lyon wie o tym.

- Neil to jedyny Falconer. kt贸rego jako艣 mog臋 tolerowa膰 - odrzek艂a.

- Mo偶esz wybiera膰. Shay - powt贸rzy艂 Lyon. Wygl膮da艂 jak wulkan tu偶 przed wybuchem. - W ka偶dym razie zamierzam dopilnowa膰, aby co艣 takiego jak dzisiaj ju偶 nie mog艂o si臋 powt贸rzy膰!

- To by艂 wypadek!

- Czy mam rozumie膰, 偶e wypadki nie s膮 gro藕ne? Shay westchn臋艂a ci臋偶ko. Mia艂a wra偶enie, 偶e grunt usuwa si臋 jej spod n贸g. Mimo to nie mog艂a sobie nawet wyobrazi膰, 偶e Lyon mia艂by si臋 do niej wprowadzi膰. To by艂oby prawdziwe piek艂o! Do diab艂a, zakl臋艂a w duchu, jestem przecie偶 doros艂a, nie pozwol臋, aby mnie tak traktowa艂!

- Taki wypadek mo偶e si臋 zdarzy膰 w ka偶dej chwili...

- Owszem, mo偶e - przyzna艂 Lyon. - W艂a艣nie dlatego doma­gam si臋. aby艣 przez ca艂y czas by艂a pod czyj膮艣 opiek膮. Spacerujesz sobie beztrosko, tak jakby艣 nie nosi艂a w sobie potomka Falconer贸w! Czy ty nic zdajesz sobie sprawy z tego, ilu wariat贸w kreci si臋 po ulicach? Gotowi s膮 zrobi膰 komu艣 krzywd臋 bez powodu, dla samej przyjemno艣ci zadawania b贸lu.

- Przesadzasz, Lyon...

- Przesadzam? - powt贸rzy艂 niecierpliwie. - Nic s膮dz臋. Przecie偶 nawet nie mia艂a艣 przy sobie 偶adnych dokument贸w. To ja zadzwoni艂em do szpitala, oni nic wiedzieli, kogo zawia­domi膰 o wypadku!

- Jak si臋 domy艣li艂e艣? - spyta艂a.

- Sp贸藕ni艂a艣 si臋 na spotkanie z Marilyn, wi臋c ona zatelefo­nowa艂a do ciebie i pani Devon powiedzia艂a jej, 偶e ju偶 dawno wysz艂a艣 z domu. Marilyn zawiadomi艂a mnie, a ja zadzwoni­艂em na policje i do wszystkich szpitali Nie mog臋 ryzykowa膰, 偶e co艣 takiego wydarzy si臋 znowu. Albo przeprowadzisz si臋 do Falconer House, albo ja zamieszkam u ciebie.

- Ani jedno, ani drugie - parskn臋艂a niech臋tnie Shay.

- Nie musisz si臋 zgadza膰...

- Nie pr贸buj mi grozi膰, Lyon - przerwa艂a mu. - 殴le zno­sz臋 gro藕by.

- Kto komu teraz grozi? - odci膮艂 si臋 Lyon.

- Ty w og贸le nie reagujesz na gro藕by.

- Nie? Pami臋tam, 偶e raz zareagowa艂em, i to w bardzo zdecydowany spos贸b.

- A ja odp艂aci艂am ci pi臋knym za nadobne! - krzykn臋艂a Shay, Przed oczami zn贸w mia艂a scen臋 sprzed sze艣ciu lat.

- Pami臋tam - przyzna艂 Lyon, znowu nie艣wiadomie muskaj膮c palcami blizn臋 na skroni. - Niczym ci nic gro偶臋, Shay. Martwi臋 si臋 tylko, kto si臋 tob膮 zaopiekuje.

- Mam od tego pani膮 Devon.

- Jak ju偶 powiedzia艂em, to za ma艂o - - M臋偶czyzna z tru­dem panowa艂 nad sob膮, - Na lito艣膰 bosk膮, Shay, czy musz臋 ci臋 b艂aga膰?

- To by艂oby rzeczywi艣cie co艣 nowego, nieprawda? - za­kpi艂a.

- Niech ci臋 diabli! - zakl膮艂 Lyon. - Mam ju偶 do艣膰 tej dyskusji. Twoje rzeczy znajduj膮 si臋 w Falconer House. jak tylko wyjdziesz ze szpitala, masz tam pojecha膰.

- Czy m贸g艂by艣 sobie p贸j艣膰? - Shay odwr贸ci艂a si臋 do 艣ciany. - Shay... - zacz膮艂 Lyon, ale pod wp艂ywem jej lodowatego spojrzenia przerwa艂 i zamilk艂.

- Nast臋pnym razem nie b臋d臋 ci臋 prosi膰, tylko zadzwoni臋 po piel臋gniark臋 i powiem. 偶e mi przeszkadzasz - powiedzia艂a Shay. - Jestem pewna, 偶e potrafi膮 sobie poradzi膰 z lud藕mi twojego pokroju.

- Pomy艣l o dziecku - mrukn膮艂 przez zaci艣ni臋te z臋by.

- Bez przerwy o nim my艣l臋 - zapewni艂a go. - Dlatego w艂a艣nie zamierzam poprosi膰, aby ci臋 tu wi臋cej nie wpuszcza­no - wyja艣ni艂a beznami臋tnym tonem.

- Moja obecno艣膰 mo偶e zbruka膰 dziecko, tak? - sykn膮艂 Lyon.

- Twoja obecno艣膰 z pewno艣ci膮 zbruka mnie - poprawi艂a go ch艂odno.

- B膮d藕 przekl臋ta! - Falconer a偶 poczerwienia艂 z gniewu.

- B贸g mnie wida膰 przekl膮艂 w chwili, gdy ciebie pozna艂am - odrzek艂a Shay, - 呕egnaj, Lyon.

- Za dwa dni przyjedzie po ciebie m贸j kierowca - stwier­dzi艂. - Mam nadziej臋, ze nie zrobisz mu sceny. - Chwyci艂 palcami jej brod臋 i zmusi艂 do odwr贸cenia twarzy w swoj膮 stron臋. Popatrzyli sobie w oczy. - Powinna艣 ju偶 wiedzie膰, 偶e zawsze stawiam na swoim. - Shay patrzy艂a na niego bez zmru偶enia powiek. - Za dwa dni masz by膰 w Falconer House - rzuci艂 jeszcze, po czym wyszed艂 z pokoju i trzasn膮艂 za sob膮 drzwiami.

Par臋 sekund p贸藕niej do pokoju wbieg艂a piel臋gniarka. Shay powita艂a j膮 u艣miechem ulgi. Siostra podesz艂a do 艂贸偶ka i po­prawi艂a po艣ciel, cho膰 wed艂ug Shay nie by艂o czego poprawia膰.

- Tw贸j ma艂偶onek czym艣 si臋 zdenerwowa艂 - powiedzia艂a piel臋gniarka, uklepuj膮c poduszk臋. - Nie powinnam by艂a po­zwoli膰, aby ci臋 m臋czy艂, oni wszyscy zachowuj膮, si臋 tak samo, gdy czym艣 si臋 martwi膮.

To ju偶 po raz drugi tego dnia kto艣 uzna艂 Lyona za jej m臋偶a Tym razem Shay nic mia艂a si艂y zaprzecza膰. Nikt, a w szcze­g贸lno艣ci ta prosta kobieta, nie domy艣li艂by si臋, jak wygl膮da艂a ich rozmowa, gdy Lyon ostatecznie powiedzia艂 jej, 偶e nigdy nie b臋dzie jego 偶on膮.

Zdarzy艂o si臋 to podczas weekendu w Falconer House. Lyon by艂 w kiepskim humorze, poniewa偶 Marilyn r贸wnie偶 przy­jecha艂a tam z kochankiem. Shay i Lyon mieli wraca膰 wieczo­rem do Londynu, ale w ostatniej chwili on zdecydowa艂, ze zostan膮 na noc i pojad膮 wczesnym rankiem. Shay nic mia艂a najmniejszej ochoty spa膰 pod jednym dachem z kobiet膮, kt贸ra wci膮偶 by艂a prawowit膮 ma艂偶onk膮 Lyona Siedzia艂a na fotelu w jego sypialni i popija艂a kaw臋. Z trudem panowa艂a nad sob膮. W pewnej chwili Lyon wyszed艂 z 艂azienki; by艂 niemal nagi, okr臋ci艂 tylko r臋cznik wok贸艂 bioder. Shay wiedzia艂a, 偶e ju偶 wkr贸tce p贸jd膮 do 艂贸偶ka i b臋d膮 si臋 kocha膰. Za ka偶dym razem czu艂a coraz wi臋ksz膮 rozkosz. Nami臋tno艣膰 Falconera wstrz膮sa­艂a ni膮 do g艂臋bi. W tej chwili jednak Shay nie chcia艂a o tym my艣le膰. Nie mog艂a zapomnie膰, 偶e trzy pokoje dalej znajduje si臋 Marilyn.

- Lyon, ja ju偶 tak d艂u偶ej nie mog臋! - Shay odchyli艂a g艂o­w臋, odsuwaj膮c si臋 od niego. M臋偶czyzna usi艂owa艂 poca艂owa膰 j膮 w szyj臋. - Kiedy wreszcie uwolnisz si臋 od niej?

- Od kogo? - od razu spowa偶nia艂 i obrzuci艂 kochank臋 po­s臋pnym spojrzeniem.

- Od Marilyn, rzecz jasna. - Wsta艂a z fotela i zacz臋艂a ner­wowo kr膮偶y膰 po pokoju. - Rozumiem, 偶e jak d艂ugo jest twoj膮 偶on膮, ma pe艂ne prawo tutaj przebywa膰, ale po rozwodzie...

- Po rozwodzie? - przerwa! Lyon. - Kto wspomina艂 o rozwodzie?

Shay zupe艂nie os艂upia艂a.

- Jest publiczn膮 tajemnic膮...

- Masz chyba na my艣li plotki - poprawi艂 j膮 Lyon.

- Czy chcesz powiedzie膰, ze to nieprawda? - spyta艂a, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋.

- Tak.

- Ale ja ciebie kocham! My艣la艂am, 偶e ty mnie r贸wnie偶...

- Nigdy tego nie powiedzia艂em. - Lyon zacisn膮艂 usta i spojrza艂 na ni膮 lodowatym wzrokiem.

Rzeczywi艣cie, nawet w najbardziej intymnych chwilach nigdy nie wypowiedzia艂 s艂owa 鈥瀔ocham鈥, ale byli ze sob膮 ju偶 ponad p贸l roku i Shay za艂o偶y艂a, 偶e Lyon jest r贸wnie mocno zaanga偶owany uczuciowo, jak ona. My艣la艂a, 偶e ich ma艂偶e艅­stwo jest tylko kwesti膮 czasu.

- Czy zdecydowa艂a艣 si臋 na romans ze mn膮, poniewa偶 s膮­dzi艂a艣, 偶e ci臋 kocham i o偶eni臋 si臋 z tob膮? - spyta艂 szyderczym tonem.

Romans? A wi臋c jestem tylko jedn膮 z wielu przypadko­wych kobiet, pomy艣la艂a z rozpacz膮 Shay.

- Chyba nie my艣la艂a艣, 偶e rozwiod臋 si臋 z Marilyn po to, 偶eby o偶eni膰 si臋 z tob膮? - ci膮gn膮艂 z niedowierzaniem Lyon.

- Bo偶e, Shay, przecie偶 ty nawet nie umia艂a艣 pie艣ci膰 m臋偶czy­zny, nim ci臋 tego nie nauczy艂em!

A wi臋c Lyon uzna艂 si臋 za nauczyciela! Shay poczu艂a si臋 nagle jak kurtyzana, szkolona przez mistrza w arkanach sztuki mi艂osnej.

- Przyznaj臋, 偶e wiele si臋 nauczy艂a艣, ale... Shay, natych­miast odstaw fili偶ank臋! - krzykn膮艂 Lyon. Shay podnios艂a fili­偶ank臋 dr偶膮c膮 d艂oni膮. Jej oczy p艂on臋艂y z w艣ciek艂o艣ci. - Shay! - krzykn膮艂 raz jeszcze, ale ju偶 by艂o za p贸藕no. Dziewczyna z ca艂ej si艂y rzuci艂a fili偶ank膮 i trafi艂a go w skro艅. Kawa艂ki po­rcelany posypa艂y si臋 na pod艂og臋.

Patrzy艂a z przera偶eniem, jak krew 艣cieka po twarzy m臋偶­czyzny. Ju偶 w dzieci艅stwie wykazywa艂a gwa艂towny tempera­ment, ale zwykle panowa艂a nad sob膮. Nic mog艂a jednak zdzier偶y膰, gdy Lyon zacz膮艂 m贸wi膰 o niej jak o dziwce wyna­j臋tej dla zaspokojenia jego pragnie艅. Nie mia艂a zamiaru by膰 niczyj膮 dziwk膮, nawet ukochanego m臋偶czyzny! Rana na skro­ni wygl膮da艂a do艣膰 powa偶nie, a w ka偶dym razie mocno krwa­wi艂a.

- Lyon, pozw贸l...

- Poczekaj, zaraz ci pozwol臋 - warkn膮艂, zbli偶aj膮c si臋 do niej.

- Lyon! Lyon! - krzykn臋艂a Shay. Popchn膮艂 j膮 na 艂贸偶ko i gwa艂townym ruchem zerwa艂 z niej szlafrok. R臋cznik spad艂 mu z bioder i Shay widzia艂a, 偶e jest bardzo podniecony. - Bo­偶e - j臋kn臋艂a - przecie偶 chyba nie chcesz si臋 ze mn膮 kocha膰!

Jednak Falconer mia艂 dok艂adnie taki zamiar. Przywar艂 usta­mi do jej warg. zupe艂nie nie zwa偶aj膮c, 偶e teraz oboje s膮 cali we krwi. Rozchyli艂 jej nogi i od razu wszed艂 w ni膮, nie zwracaj膮c uwagi, czy Shay jest ju偶 gotowa na jego przyj臋cie. Jednak jego dzika brutalno艣膰 podzia艂a艂a na ni膮 niezwykle podniecaj膮­co. U艣wiadomi艂a sobie ze wstydem, 偶e rzeczywi艣cie jest goto­wa, 偶e odpowiada na ka偶dy jego ruch. Lyon mocno uk膮si艂 jej pier艣, po czym zacisn膮艂 usta na twardym sutku.

Shay przesta艂a rozr贸偶nia膰 b贸l od rozkoszy. Kochanek by艂 nienasycony. Osi膮gn臋li razem orgazm, ale Lyon wcale nie opu艣ci艂 jej cia艂a. Ju偶 po kr贸tkiej chwili zn贸w poczu艂a jego rosn膮c膮 m臋sko艣膰. Wbi艂a ostre paznokcie w jego po艣ladki i plecy. Sykn膮艂 niecierpliwie, ale bynajmniej nie wycofa艂 si臋.

Oboje zapomnieli o wszystkim, z wyj膮tkiem rozkoszy. Kochali si臋 przez ca艂膮 noc. my艣l膮c tylko o tym, jak sprawi膰 drugiemu przyjemno艣膰. Dopiero nad ranem mieli do艣膰. Lyon obudzi艂 si臋 ko艂o po艂udnia. Shay w艂a艣nie pakowa艂a swoje rze­czy. Uni贸s艂 si臋 na 艂okciu i spojrza艂 na ni膮 ze zdziwieniem.

- Co ty robisz? - zapyta艂, tak jakby to nie by艂o najzupe艂­niej oczywiste. Dziewczyna dalej metodycznie pakowa艂a swoj膮 torb臋, ale porusza艂a si臋 wolniej ni偶 zazwyczaj. Po ostat­niej nocy bola艂y j膮 wszystkie ko艣ci.

- P贸藕niej si臋 spakujesz. - Lyon zmarszczy艂 brwi. - Chod藕, zjemy lunch w 艂贸偶ku. Zaraz co艣 zam贸wi臋.

Na sam膮 wzmiank臋 o jedzeniu Shay wybieg艂a do 艂azienki i zwymiotowa艂a. Kurcze nie usta艂y, nawet gdy ju偶 opr贸偶ni艂a zupe艂nie 偶o艂膮dek. Gdy zauwa偶y艂a, 偶e Lyon stoi w drzwiach do 艂azienki, znowu poczu艂a md艂o艣ci.

- Nie dotykaj mnie! - krzykn臋艂a, gdy spr贸bowa艂 pog艂a­ska膰 j膮 po g艂owie.

- Shay, jeste艣 chora. - Lyon zupe艂nie blednie t艂umaczy艂 sobie powody jej nag艂ej niech臋ci.

- To przez ciebie! - krzykn臋艂a, po czym pochyli艂a si臋 nad umywalk膮 i wyp艂uka艂a usta. - Mi臋dzy nami wszystko sko艅­czone, rozumiesz?

- S膮dz膮c po ostatniej nocy, trudno by艂oby tak twierdzi膰.

- Lyon skrzywi艂 si臋 ironicznie.

- Lepiej mi o tym nie przypominaj! - Shay a偶 zatrz臋s艂a si臋 z obrzydzenia. Przesz艂a obok niego i zaj臋艂a si臋 pakowaniem. Po chwili zn贸w odwr贸ci艂a si臋 w jego stron臋. - To koniec, Lyon. Skoro kochasz swoj膮 偶on臋...

- Podczas naszej rozmowy wcale tak nic twierdzi艂em - przerwa艂 jej.

- Najwyra藕niej tak jest, skoro nie chcesz rozwodu - stwierdzi艂a Shay.

- Ludzie zawieraj膮 ma艂偶e艅stwa z rozmaitych powod贸w - odrzek艂 lekcewa偶膮cym tonem. - Mi艂o艣膰 to zazwyczaj jedna z najmniej istotnych przyczyn. Szanuj臋 Marilyn, a ona mnie. Nasze ma艂偶e艅stwo mo偶e nie jest idealne - na widok szyder­czego grymasu dziewczyny Lyon zmarszczy艂 brwi - ale nam ten uk艂ad odpowiada.

- Szkoda tylko. 偶e nie dbasz, aby to zawczasu wyja艣ni膰 wszystkim kobietom, z kt贸rymi si臋 zadajesz!

- Shay...

- Mam nadziej臋, 偶e b臋dziecie 偶yli razem d艂ugo i szcz臋艣li­wie - parskn臋艂a. - Ja nie mam zamiaru mie膰 z tob膮 nic wsp贸l­nego!

- Przecie偶, powiedzia艂a艣, 偶e mnie kochasz!

- I to prawda! - Shay gwa艂townie poderwa艂a g艂ow臋.

- W odr贸偶nieniu od ciebie, nie panuj臋 nad swoimi uczuciami. Mam jednak swoj膮 godno艣膰 i nie zamierzam si臋 z tob膮 wi臋cej spotyka膰.

- Pos艂uchaj...

- Powiedzia艂am, 偶eby艣 mnie nie dotyka艂! - krzykn臋艂a, gdy Lyon wyci膮gn膮艂 ku niej r臋k臋. - Zaraz wyje偶d偶am. My艣l臋, 偶e powiniene艣 p贸j艣膰 do chirurga, rana na skroni znowu krwawi.

- To mo偶e poczeka膰 - dotkn膮艂 palcami skroni. Po policz­ku sp艂ywa艂a mu cienka stru偶ka krwi. - Na lito艣膰 bosk膮, Shay, przecie偶 jest nam ze sob膮 dobrze...

- Chyba tylko w 艂贸偶ku! Rzeczywi艣cie, jeste艣 fantastycznym kochankiem!

- A tobie si臋 to podoba!. - To jeszcze za ma艂o!

- Niczego wi臋cej nie mog臋 ci ofiarowa膰 - warkn膮艂 Lyon.

- Przysi臋ga ma艂偶e艅ska.

- Kt贸r膮 oboje bez przerwy 艂amiecie - przypomnia艂a mu Shay.

- Przysi臋ga pozostaje wa偶na - ci膮gn膮艂 dalej Lyon. - Je艣li Marilyn zechce rozwodu, to zupe艂nie inna sprawa. Ja o roz­w贸d nie wyst膮pi臋!

Shay nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e Falconer m贸wi serio. Nig­dy, dla 偶adnej kobiety, nie zechce sam wyst膮pi膰 o rozw贸d z Marilyn.

Po tej rozmowie zerwa艂a z Lyonem. Rok p贸藕niej wysz艂a za jego brata i teraz musia艂a zadba膰 o przysz艂o艣膰 ich dziecka.

6

- Przynios艂am herbat臋, prosz臋 pani - 艂agodny g艂os pani Devon wyrwa艂 Shay ze snu. Przy膰mione 艣wiat艂o lampy roz­prasza艂o szaro艣膰 poranka. G臋ste firanki zatrzymywa艂y pro­mienie mizernego, jesiennego s艂o艅ca. - Zaraz przygotuj臋 pani k膮piel.

Gdy gosposia wr贸ci艂a z 艂azienki. Shay siedzia艂a na 艂贸偶ku i popija艂a herbat臋. Trudno by艂oby po niej pozna膰, ile wysi艂ku kosztowa艂o j膮 przyj臋cie siedz膮cej pozycji. Poprzedniego dnia Shay wysz艂a ze szpitala; od tego czasu mia艂a ju偶 do艣膰 okazji, aby si臋 przekona膰, ze cho膰 jej urazy nie s膮 gro藕ne, to jednak bardzo bol膮. Szczeg贸lnie doskwiera艂a jej rana na wewn臋trznej stronie uda.

Zgodnie z zapowiedzi膮 Lyona. Jeffrey przyjecha艂 po ni膮 do szpitala, gdzie dowiedzia艂 si臋. 偶e ju偶 pojecha艂a do siebie. Gdy przyby艂 do niej, Shay oznajmi艂a, 偶e chce natychmiast otrzy­ma膰 wszystkie swoje rzeczy. Jeffrey obieca艂, 偶e przeka偶e to 偶膮danie Lyonowi. Shay po艂o偶y艂a si臋 wcze艣nie do 艂贸偶ka i spa艂a bite dwana艣cie godzin. Gdy si臋 zbudzi艂a, nie mia艂a poj臋cia, czy jej 偶膮danie zosta艂o spe艂nione.

Nie mia艂o to zreszt膮 wi臋kszego znaczenia. Cz臋艣膰 jej rzeczy pozosta艂a na. miejscu i Shay mia艂a si臋 w co ubra膰, przynaj­mniej do czasu, kiedy b臋dzie mog艂a zej艣膰 do sklepu. B贸l u艣wiadomi艂 jej. 偶e b臋dzie musia艂a z tym poczeka膰 co najmniej par臋 dni.

- Czy pan Falconer odes艂a艂 wczoraj moje rzeczy? - spyta­艂a gosposi臋. Nie mia艂a w艂a艣ciwie nadziei, 偶e Lyon spe艂ni艂 jej 偶yczenie. Z pewno艣ci膮 nie by艂 zadowolony, 偶e nie pos艂ucha艂a jego rozkazu. By艂a nawet troch臋 zdziwiona, 偶e jeszcze si臋 u niej nie pojawi艂, kipi膮c z w艣ciek艂o艣ci.

- Tak, prosz臋 pani - odrzek艂a pani Devon. odsuwaj膮c firanki.

- Jeszcze ich nie rozpakowa艂am, poniewa偶 nic chcia艂am pani niepokoi膰. Mia艂am wra偶enie, 偶e jest pani bardzo zm臋czona.

- Chyba niewiele si臋 pani pomyli艂a - przyzna艂a Shay.

- Dzisiaj czuj臋 si臋 znacznie lepiej.

- Bardzo si臋 ciesz臋. - Pani Devon wydawa艂a si臋 naprawd臋 uradowana. - Ten wypadek bardzo mnie zaniepokoi艂.

- Ja r贸wnie偶 bardzo si臋 przestraszy艂am - Shay wykrzywi­艂a si臋 niech臋tnie, - Na szcz臋艣cie nic powa偶nego si臋 nie sta艂o.

- Powiedzia艂am panu Falconerowi, 偶e czuje si臋 pani o wiele lepiej.

- Lyonowi? - spyta艂a ostro, zaciskaj膮c palce na uszku fili­偶anki. - Czy telefonowa艂?

- Nie.

- Chyba nie o艣mieli艂 si臋 tu przychodzi膰? - Shay nie mog艂a znie艣膰 my艣li, 偶e Lyon zak艂贸ci艂 spok贸j jej domu, zw艂aszcza bez jej wiedzy.

- Pan Falconer osobi艣cie przywi贸z艂 pani rzeczy - wyja艣­ni艂a gosposia. Widz膮c, jak Shay si臋 denerwuje, zacz臋艂a si臋 niepokoi膰. - Czy co艣 si臋 sta艂o, prosz臋 pani?

- Nie, nic takiego - odpowiedzia艂a Shay. Pomy艣la艂a, ze musi nauczy膰 si臋 kontrolowa膰 sw膮 niemal patologiczn膮 nie­ch臋膰 do Lyona, inaczej zwariuje. Rozlu藕ni艂a si臋 nieco i zmusi艂a do u艣miechu. - Jestem pewna, 偶e odpowiednio go pani przyj臋艂a.

- Stara艂am si臋, prosz臋 pani - zapewni艂a j膮 pani Devon, nale­waj膮c herbat臋. - Ale wczoraj wieczorem nie chcia艂 nic zje艣膰 na kolacj臋, a dzi艣 rano wypi艂 tylko kaw臋. Nie wiem, jak...

- Dzi艣 rano? - przerwa艂a jej Shay. Nie mog艂a opanowa膰 nerwowego dr偶enia d艂oni. - Co chce pani przez to powie­dzie膰? - spyta艂a 艂ami膮cym, si臋 g艂osem. Lyon najwyra藕niej O艣mieli艂 si臋 spe艂ni膰 sw膮 zapowied藕, i to nie pytaj膮c jej o zgo­d臋! - Czy偶by tutaj nocowa艂?

- Tak, i wydaje mi si臋, 偶e pani s艂usznie zdecydowa艂a.

- Gosposia tym rajem jakby nie zauwa偶y艂a nerwowej reakcji Shay. - Wiem. 偶e przez ca艂y czas jestem niedaleko, ale wie­czorem i w nocy, gdy jestem u siebie, naprawd臋 nie s艂ysz臋, co si臋 u pani dzieje. Gdyby co艣 si臋 sta艂o, zapewne nie mog艂abym pom贸c. My艣la艂am o tym wielokrotnie od czasu, kiedy pan Falconer poleci艂 mi, abym si臋 pani膮 szczeg贸lnie troskliwie zaj臋艂a. Dop贸ki mieszka艂 tu pan Flanagan, mog艂am by膰 pewna, 偶e on pani膮 s艂yszy, ale teraz...

- Pani Devon, kiedy Lyon rozmawia艂 z pani膮 na ten temat?

- spyta艂a Shay drewnianym g艂osem. Znowu mia艂a wra偶enie, 偶e traci kontrol臋 nad w艂asnym 偶yciem. Tak si臋 zwykle dzia艂o, ilekro膰 Lyon wtr膮ca艂 si臋 w jej sprawy. Je艣li rzeczywi艣cie si臋 o艣mieli艂, je艣li 艣mia艂...

- Zadzwoni艂 do ranie pewnego dnia, gdy pani wysz艂a z ojcem na zakupy - odpowiedzia艂a gosposia, jednocze艣nie krz膮taj膮c si臋 po pokoju i porz膮dkuj膮c r贸偶ne drobiazgi. - Wydawa艂o si臋. 偶e bardzo martwi si臋 o pani膮. To oczywi艣cie w pe艂ni zrozumia艂e. Zapewni艂am go, 偶e mo偶e by膰 spokojny, bo pan Flanagan i ja troszczymy si臋 o pani膮.

Bo偶e, wi臋c jednak! Lyon nie zatrudni艂 prywatnego detektywa, aby j膮 艣ledzi膰, lecz po prostu przekona艂 jej w艂asn膮 gosposi臋, 偶eby szpiegowa艂a! Nic dziwnego, 偶e w pe艂ni docenia艂 umiej臋tno艣ci pani Devon! Co za sukinsyn, parszywy sukinsyn!

- Pani Devon - powiedzia艂a Shay spokojnym i opanowa­nym tonem. - Prosz臋 spakowa膰 wszystkie rzeczy pana Falconera i natychmiast odes艂a膰 do jego biura. Jestem pewna, ze zna pani adres - doda艂a oschle.

- Pani Falconer... Shay popatrzy艂a na ni膮 ze wsp贸艂czuciem. Gosposia nieco poniewczasie zda艂a sobie spraw臋, 偶e miedzy jej pani膮 a Lyo­nem nie wszystko uk艂ada si臋 dobrze. Shay nie mog艂a jednak ust膮pi膰, nie zamierza艂a pozwoli膰, aby Lyon bez jej zgody nocowa艂 w jej w艂asnym domu. Zamierza艂a wyra藕nie da膰 go­sposi do zrozumienia, 偶e je艣li b臋dzie spe艂nia膰 偶yczenia Lyona, niechybnie straci prac臋.

- Pan Falconer nie jest mile widzianym go艣ciem w moim domu - powiedzia艂a zimnym g艂osem. - Nie pozwol臋 r贸wnie偶, aby pe艂ni艂a pani rol臋 jego szpiega.

- Och, prosz臋 pani, nigdy tego nie robi艂am! - gwa艂townie zaprotestowa艂a pani Devon. - Nie mia艂am przecie偶 poj臋cia... to w ko艅cu nie by艂o takie dziwne 偶yczenie. Tak mi przykro, prosz臋 pani.

- Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e m贸j szwagier potrafi by膰 bardzo przekonuj膮cy - westchn臋艂a. Pani Devon niemal p艂aka艂a. Shay z prawdziw膮 przykro艣ci膮 patrzy艂a na sp艂ywaj膮ce po jej policz­kach 艂zy. - Mam nadziej臋, 偶e teraz, gdy ju偶 pani powiedzia­艂am, jaki mam do niego stosunek, b臋dzie pani wiedzia艂a, jak go traktowa膰.

- Tak, oczywi艣cie, prosz臋 pani - gosposia wydawa艂a si臋 zdumiona jej gwa艂towno艣ci膮. - Zaraz ode艣l臋 jego rzeczy.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a Shay, staraj膮c si臋 zachowa膰 spok贸j.

- Naprawd臋 nic nie wiedzia艂am - raz jeszcze zapewni艂a pani Devon.

- Wierz臋 pani - pocieszy艂a j膮 Shay. Gosposia wydawa艂a si臋 naprawd臋 zmartwiona sytuacj膮, w jakiej si臋 znalaz艂a. - Pan Falconer i ja nigdy nie zgadzali艣my si臋 ze sob膮. Niestety, teraz jest przekonany, 偶e musi zaj膮膰 si臋 sw膮 owdowia艂膮 bratow膮.

- Takie rodzinne spory s膮 okropne - westchn臋艂a pani De­von, - M贸j m膮偶 nigdy nie m贸g艂 zrozumie膰 mojego ojca. Do ko艅ca nie zaprzyja藕nili si臋 ze sob膮 - doda艂a ze smutkiem. - Takie k艂贸tnie powoduj膮 mn贸stwo k艂opot贸w.

- Wszystko b臋dzie w porz膮dku, tylko prosz臋 pami臋ta膰, 偶e Lyon nie jest tu mile widziany - powt贸rzy艂a Shay.

- Oczywi艣cie, prosz臋 pani - pospiesznie zapewni艂a pani Devon. - Natomiast co do rzeczy pana Falconera, jak mam...

- Prosz臋 wezwa膰 taks贸wk臋 - ostro odrzek艂a Shay. - - Albo lepiej niech pani wystawi walizk臋 na ulic臋 - poleci艂a, nic zwracaj膮c uwagi na przera偶on膮 min臋 gosposi. - Doprawdy, nic mnie nie obchodzi, co pani z nimi zrobi, je艣li tylko wyrzu­ci je pani z mojego domu - doda艂a znu偶onym g艂osem.

Nim Shay posz艂a do 艂azienki, woda w wannie ju偶 zd膮偶y艂a ostygn膮膰. I tak zreszt膮 by艂a zbyt poruszona, aby zgodnie ze swym zwyczajem d艂ugo le偶e膰 w gor膮cej, pachn膮cej k膮pieli. Szybko si臋 umy艂a i wysz艂a z wanny. 鈥濸omys艂 o dziecku鈥 - po - wiedzia艂 ten sukinsyn. Ciekawe, czy sam cho膰 przez chwil臋 o nim my艣la艂! Jak 艣mia艂 wykorzysta膰, 偶e spa艂a i zakra艣膰 si臋 do pokoju go艣cinnego? A to dopiero go艣膰! Wola艂aby raczej za­prosi膰 Attyl臋 zamiast niego!

Ubra艂a si臋 i zabra艂a za redagowanie ostatecznej wersji swo­jej kolejnej powie艣ci, kt贸ra - zgodnie z opini膮 wydawcy - po­winna sta膰 si臋 prawdziwym bestsellerem. To zaj臋cie uratowa­艂o j膮 od szale艅stwa. Praca wci膮gn臋艂a j膮 tak bardzo, 偶e pani Devon musia艂a jej przypomnie膰 o zjedzeniu lunchu.

- Za艂atwi艂am ju偶 tamt膮 spraw臋 - powiedzia艂a, gdy przy­sz艂a sprz膮tn膮膰 ze sto艂u.

- Dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a sztywno Shay.

- Czemu pani nie wyjdzie na kr贸tki spacer przed sjest膮? - zaproponowa艂a gosposia. - Jest pani bardzo blada, troch臋 艣wie偶ego powietrza z pewno艣ci膮 dobrze by pani zrobi艂o.

Shay wiedzia艂a, 偶e pani Devon szczerze si臋 o ni膮 martwi. Rzeczywi艣cie, gdy wysz艂a na dw贸r i poczu艂a na policzkach podmuch ch艂odnego, jesiennego wiatru, od razu poczu艂a si臋 lepiej. Od偶y艂a i zapomnia艂a o Lyonie.

Wr贸ci艂a do domu kuchennymi drzwiami. U艣miechn臋艂a si臋 do pani Devon i poda艂a jej bukiet r贸偶, kt贸re kupi艂a, aby o偶y­wi膰 nieco sw贸j pok贸j.

- Mia艂a pani racj臋 - powiedzia艂a pogodnie. - Teraz czuj臋, 偶e mog臋 zn贸w pracowa膰.

- Lepiej niech pani odpocznie - odrzek艂a gosposia. - Och, by艂abym zapomnia艂a. Gdy pani nie by艂o, nadesz艂a jaka艣 pa­czka. Po艂o偶y艂am j膮 na biurku.

- Przysz艂a poczt膮? - spyta艂a Shay, marszcz膮c brwi. Wie­dzia艂a, 偶e tego dnia poczta ju偶 by艂a raz dor臋czona.

- Przyni贸s艂 j膮 goniec - wyja艣ni艂a pani Devon, nagle bar­dzo zaj臋ta uk艂adaniem r贸偶 w wazonie.

Shay wzi臋艂a z talerza ciep艂e jeszcze ciasteczko i posz艂a do swojego pokoju. Marszcz膮c czo艂o usi艂owa艂a przypomnie膰 so­bie, czy rzeczywi艣cie zamawia艂a co艣. co musia艂oby zosta膰 dor臋czone przez pos艂a艅ca.

Na biurku le偶a艂a poka藕na, ci臋偶ka paczka. Gdy rozerwa艂a papier, znalaz艂a cztery ze swoich pi臋ciu dotychczas opubliko­wanych powie艣ci. By艂y to wydania w kosztownych, twardych ok艂adkach, przeznaczone wy艂膮cznie dla kolekcjoner贸w. Shay raz jeszcze spojrza艂a na opakowanie. A偶 zatrz臋s艂a si臋 z iryta­cji, gdy nad w艂asnym adresem zobaczy艂a nazwisko Lyona. To dla niego by艂a przeznaczona ta przesy艂ka.

Z trudem powstrzyma艂a si臋 od wybuchu. Jak Lyon 艣mia艂 komukolwiek podawa膰 jej adres jako miejsce swojego poby­tu? Wkr贸tce ca艂y Londyn b臋dzie przekonany, 偶e Lyon u niej zamieszka艂. Jeszcze tego jej brakowa艂o!

Gdy nieco och艂on臋艂a, zacz臋艂a zastanawia膰 si臋, po co zam贸­wi艂 ksi膮偶ki, przecie偶 nigdy nie odnosi艂 si臋 z entuzjazmem do jej literackiej kariery. Sama r贸wnie偶 nic mia艂a ochoty, aby je czyta艂; mia艂a wra偶enie, 偶e w ten spos贸b Lyon wkracza na jej osobisty teren. Nie rozumia艂a te偶, dlaczego w paczce brako­wa艂o 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥, jedynej ksi膮偶ki, o jakiej roz­mawia艂a z Lyonem.

Wr贸ci艂a do kuchni. Przesta艂a ju偶 weso艂o nuci膰 pod nosem.

- W moim pokoju s膮 jeszcze jakie艣 rzeczy pana Falconera - powiedzia艂a gosposi. - Prosz臋 dopilnowa膰, aby zosta艂y ode­s艂ane do jego biura. Je艣li b臋dzie mnie pani potrzebowa膰, b臋d臋 w sypialni.

Spa艂a tak d艂ugo, ze a偶 rozbola艂a j膮 g艂owa. Zerkn臋艂a na budzik. By艂o wp贸艂 do pi膮tej. Pani Devon bardzo si臋 o ni膮 troszczy艂a, ale powinna by艂a obudzi膰 j膮 znacznie wcze艣niej. Shay zazwyczaj kipia艂a od nagromadzonej energii i sypia艂a tylko par臋 godzin na dob臋, aby 鈥瀗a艂adowa膰 baterie鈥. Nowy zwyczaj popo艂udniowej sjesty wydawa艂 si臋 jej zupe艂n膮 dekadencj膮.

Siedzia艂a w kuchni popijaj膮c herbat臋, gdy nagle rozleg艂 si臋 trzask frontowych drzwi. Nieoczekiwany go艣膰 szed艂 po scho­dach, g艂o艣no pogwizduj膮c.

- Kto to? - Pani Devon spojrza艂a na Shay z wyra藕nym zdziwieniem.

Shay dobrze wiedzia艂a, kto to! Lyon nie da艂 si臋 zniech臋ci膰 faktem, i偶 odes艂a艂a jego rzeczy. Zacisn臋艂a usta. S艂ysza艂a, jak wszed艂 do 艂azienki. Po chwili us艂ysza艂a szum prysznica. Lyon zawsze bra艂 prysznic natychmiast po powrocie z pracy. Tak przynajmniej robi艂 sze艣膰 lat temu; Shay zauwa偶y艂a, 偶e nie zmieni艂 zwyczaj贸w.

- Przepraszam, pani Devon - powiedzia艂a i wysz艂a z ku­chni. By艂a zbyt w艣ciek艂a, aby zastanawia膰 si臋, co robi i dok膮d idzie. Po paru sekundach by艂a ju偶 w go艣cinnym pokoju. Szarpn臋艂a gwa艂townie za klamk臋 w drzwiach 艂azienki.

- Wyno艣 si臋 z mojego domu, Lyon - ostro rozkaza艂a. M臋偶czyzna starannie goli艂 policzki, stoj膮c przed lustrem.

Zamglone od ciep艂ej pary, nie odbija艂o go wyra藕nie. By艂 nagi, mia艂 na sobie tytko okr臋cony wok贸艂 bioder r臋cznik.

- Mam wyj艣膰 w tym stroju? - spyta艂 przeci膮gle, odwraca­j膮c si臋 ku niej.

- Je艣li o mnie chodzi, mo偶esz wyj艣膰 zupe艂nie nago - odrzek­艂a. Jego nago艣膰 nie zrobi艂a na niej najmniejszego wra偶enia, mimo i偶 Lyon zachowa艂 idealn膮 figur臋. - Wyno艣 si臋, i to ju偶!

- Nawiasem m贸wi膮c, dosta艂em walizk臋 - poinformowa艂 j膮, ponownie odwracaj膮c si臋 do lustra.

- Bardzo si臋 z tego ciesz臋!

- Chyba nie my艣la艂a艣 na serio, 偶e mam si臋 wyprowadzi膰.

- Jak najbardziej - zapewni艂a go, a jej oczy nabra艂y cie­mnogranatowego koloru. - Masz natychmiast znikn膮膰 z mo­jego domu!

- 艢wietnie wygl膮dasz w tej sukience - mrukn膮艂 z uzna­niem Lyon, sprawdzaj膮c palcami g艂adko艣膰 policzk贸w. - Chy­ba musz臋 zmieni膰 ostrze w maszynce.

- Lepiej zostaw t臋pe - wybuchn臋艂a Shay. - Je艣li b臋d臋 zmuszona podci膮膰 ci gard艂o, b臋dzie ci臋 bardziej bola艂o!

- Zaawansowana ci膮偶a 艣wietnie ci robi - u艣miechn膮艂 si臋 Falconer. - Budzi si臋 w lobie tygrysica.

- Nie powinnam si臋 denerwowa膰, Lyon. - Shay z trudem opanowa艂a nerwy. Kilka razy odetchn臋艂a g艂臋boko. Nie mog艂a pozwoli膰, aby szwagier tak 艂atwo wyprowadza艂 j膮 z r贸wnowagi.

- Wiec lepiej zachowaj spok贸j - wzruszy艂 ramionami, jednocze艣nie sprawdzaj膮c temperatur臋 wody. - Zaprosi艂bym ci臋 do wsp贸lnej k膮pieli, ale we troje chyba si臋 tu nic zmie艣ci­my - doda艂, patrz膮c na jej brzuch.

Shay od wr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a z 艂azienki, trzaskaj膮c drzwiami. Czu艂a gwa艂towne pulsowanie w skroniach, mia艂a zawroty g艂owy, Posz艂a do swojej sypialni, zrzuci艂a ubranie i po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku. Zacisn臋艂a powieki i spr贸bowa艂a zapo­mnie膰 o b贸lu. To powinien by膰 jeden z najpi臋kniejszych okre­s贸w jej 偶ycia, a zamiast tego musia艂a znosi膰 prze艣ladowania ze strony tego wcielonego diab艂a!

- Pani Falconer.. -? Shay z trudem podnios艂a ci臋偶kie powieki. Zdoby艂a si臋 na s艂aby u艣miech.

- Chyba jestem dzisiaj bardzo zm臋czona - powiedzia艂a. Spojrza艂a na budzik - Przespa艂a kolejne dwie godziny!

- Nic powinna pani pracowa膰, jest pani jeszcze os艂abiona rym wypadkiem - upomnia艂a j膮 gosposia, pomagaj膮c usi膮艣膰 na 艂贸偶ku. - Zaraz podam pani zup臋 i sznycel z sa艂at膮, to po­winno pani膮 wzmocni膰.

- A on?

- Pan Falconer zamierza zje艣膰 kolacj臋 w mie艣cie.

- Czy to znaczy, 偶e wci膮偶 jest tutaj?

- Tylko prosz臋 si臋 nie denerwowa膰 - powiedzia艂a pani Devon uspokajaj膮co. - Pan Falconer powiedzia艂, 偶e pani...

- Wydaje mi si臋, 偶e ju偶 rozmawia艂y艣my na ten temat. - przypomnia艂a jej Shay. - Nie interesuj膮 mnie 偶yczenia i su­gestie pana Falconera.

- Tak, wiem - kiwn臋艂a g艂ow膮 gosposia. - Ale kiedy to, co on m贸wi, wydaje si臋 bardzo rozs膮dne, nie widz臋 powodu, abym mia艂a si臋 sprzeciwia膰.

- I c贸偶 takiego rozs膮dnego powiedzia艂 tym razem? - spy­ta艂a sarkastycznie Shay.

- Powiedzia艂, ze nie powinna by艂a pani dzisiaj pracowa膰, 偶e to g艂upota tak si臋 przem臋cza膰 i 偶e powinna pani zje艣膰 kolacje w 艂贸偶ku.

- W tym domu ja wydaj臋 polecenia, nie pan Falconer...

- Nie w膮tpi臋, 偶e doskonale to robisz, - Lyon wszed艂 do pokoju bez pukania. Mia艂 na sobie wieczorowy garnitur. - Dzi臋­kuj臋, pani Devon - powiedzia艂 z u艣miechem do gosposi.

- Czemu nie wystarczy ci, 偶e zmieni艂e艣 t臋 kobiet臋 w szpie­ga? - spyta艂a Shay, gdy tylko zostali sami. W jej oczach wida膰 by艂o gniewne b艂yski. - Dlaczego jeszcze pr贸bujesz przej膮膰 kontrol臋 nad moim domem?

- Opieka nad tob膮 i szpiegowanie to dwie r贸偶ne rzeczy.

- Pani Devon zdaje si臋 r贸wnie偶 dostrzega t臋 r贸偶nic臋 - par­skn臋艂a Shay. - Dla mnie jest ona niezauwa偶alna. - Co ty znowu robisz? - warkn臋艂a, gdy Lyon chwyci艂 j膮 za nadgar­stek.

- Sprawdzam puls - powiedzia艂, patrz膮c na zegarek i li­cz膮c uderzenia. - Dunbar wspomnia艂, 偶e masz podwy偶szone ci艣nienie.

- Tak? Mo偶na wiedzie膰, kiedy to 鈥瀢spomnia艂鈥 ci o tym?

- spyta艂a z oburzeniem.

- Jeszcze w szpitala - odrzek艂 wzruszaj膮c ramionami.

- Nie masz prawa rozmawia膰 o mnie z moim lekarzem - mrukn臋艂a niech臋tnie.

- Masz prawie sto trzydzie艣ci uderze艅 na minut臋. - Lyon spojrza艂 na ni膮 pytaj膮co. - Czy to z mojego powodu?

- To dlatego 偶e jeste艣 taki, jaki jeste艣 - poprawi艂a go Shay.

- Poniewa偶 jeste艣 arogancki, namolny i wtr膮casz si臋 w nie swoje sprawy... - Ku swemu przera偶eniu, zacz臋艂a p艂aka膰. Zupe艂nie nie mog艂a si臋 opanowa膰. - Poniewa偶 nie mog臋 sobie z tob膮 poradzi膰, poniewa偶...

- Shay, przesta艅! - krzykn膮艂 Lyon.

- Nie mog臋! - zacz臋艂a si臋 krztusi膰.

- Do diabla, obiecuj臋, 偶e ju偶 ci臋 nie dotkn臋 - j臋kn膮艂 Lyon.

- Prosz臋, daj mi spok贸j - Shay pokr臋ci艂a g艂ow膮. 艁zy sp艂y­wa艂y jej po policzkach.

- Nie mog臋. Lyon usiad艂 na 艂贸偶ku i obj膮艂 j膮 ramionami. Sam r贸wnie偶 lekko dygota艂. Przytuli艂 j膮 do piersi.

- To wszystko dlatego 偶e zbyt wiele pracowa艂a艣 - upo­mnia艂 j膮. - Czy s艂awa i pieni膮dze s膮 dla ciebie tak wa偶ne?

- spyta艂 g艂uchym g艂osem.

- S艂awa i pieni膮dze? - Shay spojrza艂a na niego ze zdzi­wieniem.

- Sz贸sty bestseller Shay Flanagan - powiedzia艂 szyderczo Lyon. - Pani Devon powiedzia艂a mi, ze pracowa艂a艣 przez ca艂e przedpo艂udnie, a p贸藕niej d艂ugo spa艂a艣. Czy rzeczywi艣cie mu­sisz sko艅czy膰 ksi膮偶k臋 przed porodem? Czyta艂em jedn膮 z twych powie艣ci i doprawdy nie dostrzeg艂em w niej nic szczeg贸lnego!

- Na szcz臋艣cie miliony innych czytelnik贸w nic podzielaj膮 twej opinii - odpar艂a. Pomy艣la艂a, 偶e z pewno艣ci膮 przeczyta艂 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥.

- Nie odpowiedzia艂a艣 na moje pytanie. - Lyon spojrza艂 na ni膮 zimno. Mia艂 napi臋te mi臋艣nie twarzy. - Czy koniecznie chcesz sko艅czy膰 t臋 cholern膮 ksi膮偶k臋?

- Tak! Wed艂ug umowy mam sko艅czy膰 ksi膮偶k臋 przed 艣wi臋­tami.

- Gdy podpisywa艂a艣 umow臋, nic by艂a艣 ci臋偶arn膮 wdow膮 - warkn膮艂 Lyon.

- Ty sukinsynu!

- Shay...

- Nigdy si臋 nie zmienisz, Lyon, to beznadziejna sprawa. Ko艅cz臋 ksi膮偶k臋, poniewa偶 chc臋 j膮 sko艅czy膰, nie z 偶adnego innego powodu. Gdy jestem zm臋czona, przynajmniej mog臋 spa膰. Wol臋 to, ni偶 le偶e膰 w ciemno艣ciach i my艣le膰, jak wyja艣ni臋 mojemu dziecku, ze ojciec zgina艂 w wypadku przed jego na­rodzeniem, - Shay nienawidzi艂a samej siebie za to, 偶e tak otwarcie powiedzia艂a mu o swoich uczuciach. Przecie偶 przy­si臋ga艂a sobie, 偶e nigdy nie zdrada si臋 przed nim z 偶adn膮 s艂abo艣ci膮.

Lyon w duszy przeklina艂 siebie, ze doprowadzi艂 Shay do tego stanu. Przecie偶 wiedzia艂, 偶e ona go nienawidzi, czemu wi臋c musia艂 sobie tego raz po raz na nowo dowodzi膰?

Nie mia艂 zamiaru lekcewa偶y膰 jej ksi膮偶ek, wr臋cz przeciw­nie, by艂 zaskoczony literackim poziomem 鈥濻zkar艂atnego ko­chanka鈥. Tak my艣la艂, dop贸ki nie przekona艂 si臋, jak Shay zam臋­cza si臋 prac膮. Przecie偶 wci膮偶 jeszcze by艂a niebieskosina od uraz贸w, jakie odnios艂a spadaj膮c ze schod贸w. Jak mog艂a w tym stanie tak si臋 zapracowywa膰?!

- Je艣li nie zaczniesz bardziej na siebie uwa偶a膰, to nie b臋dziesz mie膰 komu opowiada膰 o Ricku - powiedzia艂. Shay zblad艂a jeszcze bardziej. - Czy naprawd臋 nic rozumiesz, 偶e ma艂o brakowa艂o, a straci艂aby艣 dziecko? - doda艂 bezlito艣nie.

- Owszem, rozumiem. - Shay wsta艂a z 艂贸偶ka. Wygl膮da艂a wspaniale.

Nabrzmia艂e piersi wyra藕nie rysowa艂y si臋 pod fio艂kow膮 ko­szul膮 nocn膮.

Bo偶e, jak ja jej pragn臋, pomy艣la艂 Lyon. Mia艂 wra偶enie, 偶e Shay nosi w sobie jego dziecko.

- Podczas tej ci膮偶y wiele si臋 zdarzy艂o. Zapewniam ci臋, 偶e ci膮g艂e prze艣ladowania, jakie musz臋 znosi膰, niewiele mi poma­gaj膮.

Lyon u艣miechn膮艂 si臋 lekko. Ucieszy艂 si臋, 偶e Shay zn贸w podj臋艂a walk臋. Wiedzia艂, 偶e dop贸ki walczy, wszystko jest w porz膮dku. Niepokoi艂 si臋 dopiero wtedy, gdy stawa艂a si臋 zimna i oboj臋tna.

- Jestem pewien, 偶e wszystko b臋dzie dobrze - zauwa偶y艂 pogodnie - Nie potrzebuj臋, 偶eby艣 mnie pociesza艂. - Shay spojrza艂a na niego podejrzliwie.

Lyon po raz kolejny przysi膮g艂 sobie, 偶e pewnego dnia Shay b臋dzie znowu nale偶e膰 do niego, i to dusz膮 i cia艂em! Obieca艂 sobie, 偶e wtedy ju偶 nie pozwoli jej odej艣膰.

- Gdyby艣 mia艂a k艂opoty z za艣ni臋ciem przyjd藕 do mnie - powiedzia艂 z u艣miechem. - Jestem pewien, 偶e znajd臋 jakie艣 lekarstwo na bezsenno艣膰.

Shay spojrza艂a na niego z w艣ciek艂o艣ci膮, Lyon pomy艣la艂, 偶e zaraz rzuci w niego pierwszym przedmiotem, jaki wpadnie jej w r臋ce.

- Lyon...

- Tak? - spyta艂 niewinnym tonem.

- Mo偶e by艣 raczej sp臋dzi艂 t臋 noc z osob膮, z kt贸r膮 idziesz na kolacj臋?

- Wiesz lepiej ni偶 ktokolwiek inny, 偶e nie mam takich sk艂onno艣ci - - Lyon skrzywi艂 si臋 ironicznie.

- Czy偶by艣 mia艂 spotka膰 si臋 z m臋偶czyzn膮? - spyta艂a, lekko si臋 rumieni膮c.

- Tak, z partnerem od interes贸w - przytakn膮艂 Lyon. Zerk­n膮艂 na zegarek. - Musz臋 ju偶 i艣膰, inaczej si臋 sp贸藕ni臋. Czy b臋dziesz grzeczn膮 dziewczynk膮 i zjesz kolacj臋? Pani Devon przygotowa艂a zup臋 i sznycle.

- Nie, bo to ty kaza艂e艣 jej to zrobi膰! - warkn臋艂a Shay.

- Wdar艂e艣 si臋 do mojego domu, uwi艂e艣 tu sobie gniazdko i usi艂ujesz wszystkim rz膮dzi膰!

- Mam nadziej臋, 偶e nie b臋dziesz ju偶 dzisiaj pracowa膰?

- powiedzia艂 Lyon, mierz膮c j膮 ostrym wzrokiem.

- Ja...

- Je艣li b臋d臋 musia艂, to zostan臋 tu przez ca艂y wiecz贸r i do­pilnuj臋, aby艣 le偶a艂a w 艂贸偶ku - zagrozi艂 jej. Shay wygl膮da艂a jak osaczona. Na widok jej zbola艂ej twarzy Lyon poczu艂 nerwowy skurcz serca. Pomy艣la艂, 偶e jeszcze b臋dzie j膮 mia艂. Kocha艂a go kiedy艣 i b臋dzie go kocha膰 znowu. Wiedzia艂, ze w przesz艂o艣ci brutalnie zniszczy艂 jej mi艂o艣膰, ale nie zrobi艂 tego bez powodu. Teraz, gdy Marilyn zdecydowa艂a si臋 na rozw贸d, znikn臋艂y ju偶 wszystkie przeszkody dziel膮ce go od Shay. Pozosta艂 tylko jeden problem: Shay przesta艂a go kocha膰. Lyon wiedzia艂 jed­nak, 偶e potrafi rozbudzi膰 w niej po偶膮danie, to nigdy nie spra­wia艂o mu trudno艣ci.

- Nie mam zamiaru pracowa膰 wieczorem - powiedzia艂a Shay. Fakt, 偶e zgodzi艂a si臋 mu ust膮pi膰, doprowadza艂 j膮 do furii, ale w 偶adnym wypadku nie chcia艂a nara偶a膰 si臋 na sp臋­dzenie wieczoru w towarzystwie Lyona. - Rzadko pracuj臋 wieczorami Rick i ja...

- Tak? - zach臋ci艂 j膮, gdy nagle urwa艂a.

- Lubili艣my sp臋dza膰 wieczory razem - doko艅czy艂a, pa­trz膮c na niego wyzywaj膮cym wzrokiem.

- By艂a艣 z nim szcz臋艣liwa? - spyta艂 szorstko.

- Tak, i to bardzo! - zapewni艂a go Shay.

- Bardzo si臋 z tego ciesz臋 - wyplu艂 z siebie Lyon.

- Wybacz, ale trudno mi w to uwierzy膰! - za艣mia艂a si臋 w odpowiedzi.

- Gzy wysz艂a艣 za Ricka, aby mi zrobi膰 na z艂o艣膰? - warkn膮艂.

- Zdaje si臋, 偶e wed艂ug ciebie co艣 jeszcze dla mnie zna­czysz - powiedzia艂a tonem pe艂nym pogardy.

- Wiem, 偶e kiedy艣 tak by艂o.

- To ju偶 bardzo odleg艂a przesz艂o艣膰 - stwierdzi艂a zimno.

- Nie odpowiedzia艂a艣, dlaczego wysz艂a艣 za mojego brata? - przypomnia艂 jej.

- Wysz艂am za Ricka, poniewa偶 by艂 on najuprzejmiejszym i najdelikatniejszym m臋偶czyzn膮, jakiego Kiedykolwiek zna­艂am. Bardzo go kocha艂am - doda艂a spokojnie.

- Rozumiem - mrukn膮艂 Lyon. - Twoja rzekoma mi艂o艣膰 do mnie jako艣 szybko si臋 sko艅czy艂a.

Nie sko艅czy艂a, lecz zosta艂a zabita, pomy艣la艂a. Je艣li prze偶y­艂a, to tylko dzi臋ki Rickowi, kt贸ry troszczy艂 si臋 o ni膮 tak, jak Lyon nigdy nawet nie pr贸bowa艂. Pocz膮tkowo by艂a mu po prostu wdzi臋czna, p贸藕niej go pokocha艂a. Nie by艂a to taka nami臋tno艣膰, jak膮 wzbudza艂 w niej Lyon, ale szczerze kocha艂a Ricka i wiedzia艂a, 偶e tym razem jej uczucia s膮 odwzajemnio­ne.

- By艂am bardzo m艂oda - powiedzia艂a z ironi膮, udaj膮c znu­dzenie. - By艂e艣 starszym, do艣wiadczonym m臋偶czyzn膮. Nie­mal ka偶da m艂oda dziewczyna prze偶ywa tak膮 przygod臋. Z pewno艣ci膮 jednak nie jeste艣 cz艂owiekiem, z kt贸rym mo偶na budowa膰 przysz艂o艣膰. Nawet Marilyn musia艂a pogodzi膰 si臋 z pora偶k膮, mimo 偶e przez jedena艣cie 艂at pr贸bowa艂a doj艣膰 z to­b膮 do 艂adu.

- Byli艣my razem prawie p贸艂 roku. - W br膮zowoz艂otych oczach m臋偶czyzny pojawi艂y si臋 iskry gniewu. - To chyba nieco wi臋cej ni偶 tylko przygoda, prawda?

- Zbyt dobrze si臋 bawi艂am, aby wcze艣niej z tob膮 sko艅czy膰 - odpowiedzia艂a szyderczym tonem. Niewiele brakowa艂o. a przesta艂aby panowa膰 nad sob膮, Lyon przypomnia艂 jej naj­bardziej burzliwy okres w 偶yciu. - Tak dobrze, 偶e niemal si臋 w tobie zakocha艂am. My艣l臋 jednak, 偶e rozstali艣my si臋 we w艂a艣ciwym momencie.

- To wcale nie by艂a wsp贸lna decyzja - przypomnia艂 jej Lyon.

- Doprawdy? - Shay uda艂a zdziwienie. - Nie - pami臋tam wszystkich szczeg贸艂贸w. Wiesz, rzeczywi艣cie jestem g艂odna - powiedzia艂a z namys艂em. - Wydawa艂o mi si臋. 偶e si臋 spie­szysz, prawda?

- Rozmowa z tob膮 jest dla mnie wa偶niejsza, ni偶 jaka艣 przekl臋ta kolacja - zapewni艂 j膮 Lyon. Patrzy艂 na ni膮 przez zmru偶one powieki. - Ju偶 dawno powinni艣my byli porozma­wiali! Po powrocie do Londynu gdzie艣 znikn臋艂a艣. Gdzie si臋 podziewa艂a艣? - zapyta艂 gwa艂townie.

- Strasznie to wszystko dramatyzujesz - zakpi艂a Shay.

- Pojecha艂am do Irlandii na parotygodniowe wakacje - Plano­wa艂am je ju偶 wcze艣niej.

- Ale zamiast podania o urlop z艂o偶y艂a艣 wym贸wienie - po­wiedzia艂 Lyon.

- Znalaz艂am lepsz膮 prace. - Wzruszy艂a ramionami. - Cze­mu mia艂abym si臋 waha膰?

- W Irlandii?

- Nie - za艣mia艂a si臋.

- Zatem gdzie?

- W Londynie, oczywi艣cie - odrzek艂a kpi膮co, udaj膮c zdzi­wienie z powodu jego t臋poty.

- Szuka艂em ci臋 i nie mog艂em nigdzie znale藕膰, - Lyon po­trz膮sn膮艂 g艂ow膮. - Wyprowadzi艂a艣 si臋 ze swego mieszkania.

- Sk膮d wiesz?

- Przede wszystkim szuka艂em ci臋 w艂a艣nie tam - niecier­pliwie wyja艣ni艂 Lyon.

- Ale dlaczego, u licha, postanowi艂e艣 mnie szuka膰?

- Shay spojrza艂a na niego szeroko otwartymi oczami.

- Dobrze wiesz, dlaczego - powiedzia艂 Lyon podniesio­nym g艂osem. - Pok艂贸cili艣my si臋 tego ranka, ale przecie偶 mo­gli艣my spr贸bowa膰 jako艣 si臋 dogada膰. Niestety, wo艂a艂a艣 gdzie艣 znikn膮膰.

- Mimo to Rick potrafi艂 mnie znale藕膰 - przyci臋艂a mu z艂o­艣liwie. Wzburzy艂a j膮 wiadomo艣膰, 偶e po ich gwa艂townym rozstaniu w Falconer House, Lyon jeszcze jej szuka艂, 偶e jeszcze pragn膮艂 si臋 z ni膮 spotka膰.

- Co za szcz臋艣liwy przypadek! - ironizowa艂 m臋偶czyzna. Lyon nigdy si臋 nie dowiedzia艂, jak szcz臋艣liwym przypadkiem by艂a dla niej nieoczekiwana wizyta Ricka. Gdyby nic on, wy­krwawi艂aby si臋 zupe艂nie. To Rick wezwa艂 pogotowie. Niewiele brakowa艂o, a umar艂aby wtedy. Shay nie zamierza艂a powiedzie膰 Lyonowi, 偶e niewiele brakowa艂o, 偶eby zmar艂a z mi艂o艣ci do nie­go. P贸藕niej Rick nieustannie jej towarzyszy艂 opiekowa艂 si臋 ni膮 i pociesza艂. Shay lubi艂a go i by艂a mu wdzi臋czna, a z biegiem czasu szczerze go pokocha艂a. Podczas ma艂偶e艅stwa 艂膮cz膮ce ich uczucia jeszcze si臋 pog艂臋bi艂y. Trudno by艂oby znale藕膰 dw贸ch braci r贸偶ni膮cych si臋 od siebie bardziej ni偶 Rick i Lyon!

- Id臋 na d贸艂 zje艣膰 kolacj臋 - powiedzia艂a. - Mo偶esz robi膰, co ci si臋 podoba. - Shay na艂o偶y艂a szlafrok, dopasowany kolo­rem do nocnej koszuli. Przesta艂a si臋 ju偶 wstydzi膰, 偶e Lyon widzi j膮 w takim stroju. Skoro on nie zwraca艂 na to uwagi, czemu ona mia艂aby si臋 przejmowa膰?

- Odpowiedz mi na jedno pytanie, - Lyon schwyci艂 j膮 za rami臋, nim zd膮偶y艂a wyj艣膰 z sypialni. - Czy przed zerwaniem zdradza艂a艣 mnie z Rickiem?

- Zdrada zak艂ada istnienie zwi膮zku opartego na wierno艣ci - prychn臋艂a Shay. - Trudno o tym m贸wi膰, skoro by艂e艣 i jeste艣 偶onaty.

- Tak czy nie? - nalega艂 Lyon. Shay mia艂a ochot臋 odpowiedzie膰, 偶e tak. Wiedzia艂a, 偶e w ten spos贸b urazi艂aby jego dum臋, na co w pe艂ni zas艂ugiwa艂. Nie mog艂a jednak oczernia膰 pami臋ci Ricka.

- Nie - odpowiedzia艂a ostro. - Tw贸j brat by艂 d偶entelme­nem i nie pozwoli艂by sobie na takie zachowanie, - Shay nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od tej z艂o艣liwo艣ci.

- Ale mia艂a艣 na niego ochot臋?

- Oczywi艣cie. - Tym razem sk艂ama艂a bez wahania. - W przeciwie艅stwie do ciebie, Rick by艂 m艂ody, zabawny i nieskomplikowany.

- No i wolny - warkn膮艂 Lyon.

- To r贸wnie偶 - przytakn臋艂a z艂o艣liwie. - Czemu rak si臋 pod­niecasz, Lyon? Czy mo偶e dlatego 偶e to ja zerwa艂am z tob膮, a nie odwrotnie? Czy偶by twoja duma ucierpia艂a z tego powodu?

- Moja duma nie ma z tym nic wsp贸lnego...

- Och, daj spok贸j. - Spojrza艂a na niego wyzywaj膮co. - Zerwanie by艂o nieuchronne, to by艂a tylko kwestia czasu.

- Czy偶by?

- Czy偶by艣 oczekiwa艂, 偶e zgodz臋 si臋 utrzymywa膰 tamten uk艂ad przez nast臋pne pi臋膰 lat? - spyta艂a marszcz膮c brwi. - Je­艣li tak, to grubo si臋 pomyli艂e艣.

- Dlaczego nie? Mog艂em ci da膰 wszystko, czego chcia艂a艣, z wyj膮tkiem ma艂偶e艅stwa.

- Poniewa偶 ju偶 by艂e艣 偶onaty.

- Wiedzia艂a艣 o tym, gdy spotkali艣my si臋 po raz pierwszy. Wprawdzie my艣la艂a艣, 偶e zamierzam si臋 rozwie艣膰 z Marilyn, ale faktem jest, 偶e wtedy by艂em jeszcze 偶onaty. Bo偶e, nie mog臋 uwierzy膰, 偶e ma艂偶e艅stwo by艂o dla ciebie tak wa偶ne, i 偶e z tego powodu zniszczy艂a艣 nasz zwi膮zek!

- Dlaczego ci臋 to dziwi? Prawie wszystkie kobiety pragn膮 stabilizacji, m臋偶a i dzieci.

- Mia艂a艣 ju偶 m臋偶a i b臋dziesz mie膰 dziecko. Niestety, nie jednocze艣nie, pomy艣la艂a Shay. Wyobrazi艂a sobie, jak by艂oby wspania艂e, gdyby Rick by艂 teraz przy niej. Troszczy艂 si臋 o ni膮 ju偶 w pierwszych miesi膮cach ci膮偶y. Nie­mal ka偶dego dnia kupowa艂 jak膮艣 zabawk臋 dla jeszcze nie narodzonego dziecka. Shay 偶artowa艂a, 偶e je艣li tak dalej p贸j­dzie, to w dziecinnym pokoju zabraknie miejsca dla niemow­laka. Oboje u艣miali si臋 z tego 偶artu.

- Wr贸c臋 wcze艣nie, a gdyby艣 czego艣 potrzebowa艂a, pani Devon b臋dzie u siebie na g贸rze - powiedzia艂 Lyon, patrz膮c na ni膮 zw臋偶onymi oczami. Shay mia艂a wra偶enie, 偶e Falconer odczytuje jej my艣li. Zachowywa艂 si臋 tak, jak zatroskany m膮偶 zostawiaj膮cy w domu ci臋偶arn膮 偶on臋. Nie zamierza艂a pozosta­wi膰 tego bez komentarza.

- Mo偶esz wr贸ci膰, kiedy ci si臋 podoba - o艣wiadczy艂a. - Poza tym nie musisz mnie informowa膰, gdzie jest moja gosposia.

By艂a przygotowana na to, 偶e Lyon zn贸w si臋 zez艂o艣ci, ale on u艣miechn膮艂 si臋 tylko z satysfakcj膮 i pog艂aska艂 j膮 po policz­ku. Wyszed艂 z pokoju. Shay patrzy艂a, jak lekko zbiega po schodach. Przed wyj艣ciem po偶egna艂 si臋 jeszcze z pani膮 De­von.

Dopiero w tym momencie zrozumia艂a, co go tak ucieszy艂o. Przecie偶 w艂a艣nie pozwoli艂a mu zosta膰 na noc! Da艂a si臋 spro­wokowa膰 i zrobi艂a to, czego chcia艂!

Nie powinnam by艂a tyle spa膰 w ci膮gu dnia, pomy艣la艂a. Ju偶 od d艂u偶szego czasu przewraca艂a si臋 na 艂贸偶ku. Spojrza艂a na zegarek. By艂o dobrze po p贸艂nocy.

Shay wiedzia艂a jednak, 偶e cierpi na bezsenno艣膰 nie tylko dlatego, 偶e du偶o spa艂a w ci膮gu dnia. Nie mog艂a przesta膰 my­艣le膰 o tym, 偶e w s膮siedniej sypialni 艢pi Lyon.

Szwagier wr贸ci艂 ko艂o jedenastej. Shay s艂ysza艂a, jak kr臋ci si臋 po pokoju. Poszed艂 do 艂azienki wzi膮膰 prysznic. Potem us艂ysza艂a, jak skrzypn臋艂o jego 艂贸偶ko. Rejestrowa艂a ka偶dy d藕wi臋k, dochodz膮cy z s膮siedniego pokoju. Nie mog艂a spa膰, bo nie potrafi艂a uwolni膰 si臋 od poczucia jego obecno艣ci.

Pomy艣la艂a, 偶e dobrze jej zrobi ciep艂a k膮piel. Mia艂a nadzie­j臋, 偶e w wannie zdo艂a si臋 odpr臋偶y膰. Nie powinna dopu艣ci膰, 偶eby obecno艣膰 Lyona tak na ni膮 dzia艂a艂a. Przecie偶 przez pierwsze dwa lata ma艂偶e艅stwa mieszka艂a z nim pod jednym da­chem, czemu zatem teraz nic mog艂a si臋 uspokoi膰? Oczywi艣cie dlatego, 偶e nie by艂o przy niej Ricka! Skoro Lyon bez skrupu­艂贸w przyszed艂 do jej sypialni w Falconer House w nocy po pogrzebie, to dlaczego mia艂by si臋 waha膰 teraz?

K膮piel ogromnie jej pomog艂a. Shay zupe艂nie zapomnia艂a o Lyonie. Po wyj艣ciu z wanny wr贸ci艂a do sypialni, po艂o偶y艂a si臋 na 艂贸偶ku i rozpocz臋艂a codzienne nacieranie cia艂a oliw膮. Dzi臋ki temu uda艂o si臋 jej unikn膮膰 rozst臋p贸w sk贸ry.

- Co robisz? Niewiele brakowa艂o, a upu艣ci艂aby butelk臋 z oliw膮. Jak Lyon 艣mia艂 wkrada膰 si臋 do jej sypialni? Czu艂a na ciele jego pal膮ce spojrzenie. Po艣piesznie narzuci艂a szlafrok.

- Jak 艣miesz wchodzi膰 do mnie bez uprzedzenia? - krzykn臋艂a z oburzeniem. Mia艂a wra偶enie, 偶e jest zupe艂nie bez­bronna.

- Us艂ysza艂em szum wody - powiedzia艂 Lyon i zbli偶y艂 si臋 do niej. - Co robi艂a艣, gdy wszed艂em tutaj? - spyta艂 ponow­nie.

Zatrzyma艂 si臋 tu偶 przy 艂贸偶ku. Shay z przykro艣ci膮 u艣wiado­mi艂a sobie, 偶e cienki jedwab szlafroka przyklei艂 si臋 do cia艂a. Zazwyczaj przed p贸j艣ciem spa膰 wyciera艂a ze sk贸ry nadmiar oliwy, ale nagle wej艣cie Lyona zak艂贸ci艂o ten rytua艂.

- Staram si臋, 偶eby mi sk贸ra nic pop臋ka艂a - powiedzia艂a siadaj膮c na 艂贸偶ku. - Czy s艂ysza艂e艣 kiedy艣, 偶e przed wej艣ciem do czyjego艣 pokoju nale偶y zapuka膰? - spyta艂a, po czym wsta­艂a i posz艂a do 艂azienki po r臋cznik. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi, ale to nie powstrzyma艂o m臋偶czyzny.

- Lyon, wyjd藕! - krzykn臋艂a.

- Pozw贸l ja to zrobi臋. - Wyj膮艂 z jej d艂oni r臋cznik, po czym zaprowadzi艂 z powrotem do 艂贸偶ka.

- Lyon...

Rozrzuci艂 na boki po艂y szlafroka, ods艂aniaj膮c jasne cia艂o. Delikatnymi mu艣ni臋ciami r臋cznika osuszy艂 jej sk贸r臋.

- Przerwa艂em ci - mrukn膮艂. Wzi膮艂 buteleczk臋 z oliw膮, na­la艂 troch臋 na r臋k臋 i zacz膮艂 naciera膰 jej nabrzmia艂y brzuch.

- Lyon, nie! - zaprotestowa艂a s艂abo.

- Och, tak, tak! - westchn膮艂, g艂adz膮c delikatnie jej cia艂o.

Shay nie powinna by艂a na to pozwoli膰, ale ju偶 po chwi­li poczuto w ca艂ym ciele przyjemne ciep艂o. Zrozumia艂a, ze nie zdo艂a go powstrzyma膰. Zamkn臋艂a oczy. Czu艂a, jak jej sk贸r臋 przenika ogrzana jego d艂o艅mi oliwa. Lyon masowa艂 jej brzuch i uda, po czym zacz膮艂 przesuwa膰 r臋ce do g贸ry. Masa偶 dzia艂a艂 na ni膮 uspokajaj膮co, cho膰 jednocze艣nie dra偶ni艂 zmys艂y. By艂o jej tak dobrze, 偶e nie mia艂a ani si艂y, ani ochoty poruszy膰 si臋.

- On powinien by艂 wzi膮膰 dziewczyn臋 - powiedzia艂 nagle Lyon.

- Hm? - mrukn臋艂a leniwie. Teraz czu艂a jego d艂onie na ci臋偶kich, nabrzmia艂ych piersiach. Nabrzmia艂ych nie tylko z powodu ci膮偶y.

- No, Leon de Coursey - wyja艣ni艂 Lyon, muskaj膮c palca­mi wra偶liwe sutki.

- Przeczyta艂e艣 鈥濻zkar艂atnego Kochanka鈥? - Shay unios艂a ci臋偶kie powieki.

- Par臋 tygodni temu - odrzek艂, nacieraj膮c oliw膮 jej biodra.

- M臋偶czy藕ni tacy jak on zazwyczaj nie chc膮 tak po prostu 鈥瀊ra膰 dziewczyny鈥 - odpowiedzia艂a, staraj膮c si臋 znale藕膰 w sobie doi膰 si艂, aby przerwa膰 ten masa偶, Ale dotkni臋cie jego d艂oni sprawia艂o jej zbyt du偶膮 przyjemno艣膰, aby mog艂a skute­cznie protestowa膰.

- Na stronie sto dwudziestej trzeciej opisa艂a艣 nasz膮 ostat­ni膮 noc, prawda? - powiedzia艂, nakrywaj膮c d艂oni膮 wzg贸rek Wenery. Poruszy艂 palcami. Shay odpowiedzia艂a cichym j臋kiem. - Shay?

- Tak! - odrzek艂a, czuj膮c, jak Lyon zwi臋ksza nacisk. Jej cia艂o zwilgotnia艂o. Pod wp艂ywem jego wyrafinowanych pie­szczot zacz臋艂a odczuwa膰 rozkosz.

W tym momencie oprzytomnia艂a, usiad艂a na 艂贸偶ku, ode­pchn臋艂a jego r臋k臋 i zakry艂a si臋 szlafrokiem. Wiedzia艂a, 偶e niewiele brakowa艂o, a mia艂aby orgazm. Od samego dotkni臋­cia jego r臋ki!

- A pod koniec tej nocy czu艂am do ciebie taki sam wstr臋t, jak Adelia do Leona! - wykrzykn臋艂a, ci臋偶ko dysz膮c.

- Czy taki sam wstr臋t czu艂a艣 przed chwil膮? - spyta艂 Lyon. wycieraj膮c z d艂oni resztki oliwy.

Shay z trudem prze艂kn臋艂a 艢lin臋. Co mog艂a odpowiedzie膰, skoro przed chwil膮 on sam czu艂 wilgo膰 jej cia艂a, sam zbada艂 palcami intensywno艣膰 jej podniecenia?

- Tym razem zamierzam 鈥瀢zi膮膰 dziewczyn臋鈥 - warkn膮艂 Lyon.

- Nie! - krzykn臋艂a przera偶ona.

- Mo偶esz dyrygowa膰 postaciami ze swoich ksi膮偶ek, Shay, nie mn膮. Raz ci臋 straci艂em, ale to si臋 ju偶 nic powt贸rzy.

- Nie Chc臋 ci臋! - pod wp艂ywem jego arogancji Shay na chwil臋 straci艂a oddech.

- Ju偶 wiem, czego chcesz! Wiem r贸wnie偶, 偶e nie potrafisz mnie odepchn膮膰. B臋dziesz moja, Shay, i to na zawsze.

7

Jesieni膮 Falconer House wygl膮da艂 wyj膮tkowo wspaniale. Li艣cie na drzewach by艂y r贸偶nokolorowe, od jasnoz艂otych do ciemnobrunatnych, ale trawniki wci膮偶 pozosta艂y zielone. Tu i 贸wdzie wida膰 by艂o jeszcze rozwini臋te kwiaty.

Shay powoli spacerowa艂a po pi臋knym ogrodzie. Czu艂a si臋 dziwnie spokojna, mimo 偶e tak bardzo nie chcia艂a tu wraca膰. Po ostatniej nocy nie mia艂a ju偶 wyboru. Nie mog艂a zosta膰 sama z Lyonem w swym londy艅skim domu, on za艣 nie zamie­rza艂 wyprowadzi膰 si臋 dobrowolnie. Aby si臋 go pozby膰, musia­艂aby wezwa膰 policj臋. By艂by to publiczny skandal, na kt贸ry mia艂a r贸wnie ma艂o ochoty co on.

Pozosta艂o jej zatem spakowa膰 walizki i przyjecha膰 do Fal­coner House. Tutaj przynajmniej mieszkali inni ludzie, kt贸­rych obecno艣膰 powinna nieco pohamowa膰 szwagra. Shay nie oczekiwa艂a od niego niczego dobrego. Sze艣膰 lat temu Lyon zada艂 jej wiele cierpie艅. Ba艂a si臋, 偶e je艣li b臋dzie mia艂 okazj臋, zrobi to samo jeszcze raz. Wydarzenia ostatniej nocy k艂ad艂a na karb ci膮偶y, kt贸ra nasili艂a jej zmys艂owo艣膰. Z lektury wiedzia艂a, 偶e zmiany hormonalne zwi膮zane z tym stanem cz臋sto zwi臋kszaj膮 u kobiet pobudliwo艣膰. Jednak to wyja艣nienie nie mog艂o ca艂kowicie wyt艂umaczy膰 jej zachowania w kontaktach ze znienawidzonym m臋偶czyzn膮. Musia艂a przyzna膰, 偶e Lyon na­dal dzia艂a na jej zmys艂y.

Wobec tego Shay postanowi艂a uciec. Inaczej nie mo偶na by艂o tego nazwa膰. Falconer House, miejsce niedawno r贸wnie znienawidzone jak Lyon, teraz wydawa艂o si臋 jej jedynym schronieniem.

Matthew wyra藕nie ucieszy艂 si臋 z jej powrotu. Nie m臋czy艂, jej pytaniami, dlaczego zdecydowa艂a si臋 wr贸ci膰. Chyba rozu­mia艂, 偶e ma to co艣 wsp贸lnego z jego starszym bratem. Aparta­ment Shay by艂, jak zawsze, got贸w na jej przyj臋cie. Po wsp贸l­nym lunchu Matthew wr贸ci艂 do biura. Przed wyj艣ciem obieca艂 jeszcze, 偶e nie powie Lyonowi o jej powrocie. Opaczne, cz臋­sto okrutne poczucie humoru Matthew pozwala艂o mu dostrze­ga膰 w sytuacji bratowej co艣 komicznego. Shay 偶a艂owa艂a, 偶e sama nie potrafi si臋 z tego 艣mia膰!

- Wiesz chyba, 偶e Lyon i tak ci臋 znajdzie. Shay odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 Matthew, kt贸ry przyjecha艂 na w贸zku do ogrodu. Wszystkie schodki i alejki w Falconer House zosta艂y tak przebudowane, aby m贸g艂 si臋 swobodnie porusza膰 na w贸zku po ca艂ym terenie. Zjecha艂 po pochylni do rosarium. gdzie sta艂a Shay, podziwiaj膮c pi臋kne kwiaty.

- Tak si臋 sk艂ada, 偶e wcale si臋 nie ukrywam - odpowiedzia­艂a zdecydowanie.

- Doprawdy? - Matthew skrzywi艂 si臋 ironicznie. - Tw贸j stosunek do Lyona zawsze przywodzi艂 mi na my艣l kr贸lika, zafascynowanego widokiem zbli偶aj膮cego si臋 w臋偶a.

- Nie jestem ju偶 zadurzon膮 nastolatk膮 - oburzy艂a si臋 Shay.

- I nigdy ni膮 nie by艂a艣 - powiedzia艂 cicho Matthew, - Ko­cha艂a艣 Lyona tak, jak nie kocha艂a go 偶adna inna kobieta. Nawet tw贸j m膮偶 o tym wiedzia艂.

- Mylisz si臋 - pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Rick dobrze wiedzia艂, jak bardzo nienawidz臋 Lyona.

- Wiedzia艂, 偶e by艂 dla ciebie rezerwowym kandydatem - 艂agodnie stwierdzi艂 Matthew. - Zawsze zdawa艂 sobie z tego spraw臋­ - To nieprawda - zaprzeczy艂a stanowczo. - Bardzo go ko­cha艂am Byli艣my razem szcz臋艣liwi.

- - Owszem - kiwn膮艂 g艂ow膮 m臋偶czyzna. - Bardzo si臋 cie­sz臋, ze dzi臋ki tobie Rick by艂 szcz臋艣liwy. Ale wszyscy dobrze wiedzieli艣my, 偶e to, co 艂膮czy艂o ci臋 z Lyonem, to materia艂 na jedn膮 z legend o mi艂o艣ci, podobn膮 do tej o Kleopatrze i Anto­niuszu.

- Ich zwi膮zek r贸wnie偶 zako艅czy艂 si臋 tragicznie - przypo­mnia艂a ostrym tonem. - A Rick wcale nie by艂 dla mnie rezer­wowym kandydatem. Sp臋dzili艣my razem pi臋膰 cudownych lat My艣l臋 - 偶e gdyby nie zgin膮艂, byliby艣my r贸wnie szcz臋艣liwi jeszcze przez pi臋膰dziesi膮t.

- Czy zauwa偶y艂a艣, 偶e czasem tragiczne wypadki s膮 konie­czne, aby zrealizowa艂 si臋 zaplanowany, ostateczny porz膮dek rzeczy? - powiedzia艂 z namys艂em Matthew.

- 艢mier膰 Ricka z pewno艣ci膮 nie by艂a koniecznym elemen­tem ostatecznego porz膮dku! - gniewnie krzykn臋艂a Shay.

- Mia艂 zaledwie dwadzie艣cia osiem lat, by艂 wspania艂ym cz艂o­wiekiem i by艂by cudownym ojcem. Jak mo偶esz nawet my艣le膰, 偶e jego 艣mier膰 by艂a konieczna?!

- Wobec tego dlaczego Marilyn nagle, po tylu latach, za偶膮da艂a rozwodu?

- Prawdopodobnie wreszcie zrozumia艂a, 偶e ma do艣膰 ma艂­偶e艅stwa z takim cz艂owiekiem jak Lyon! No i zakocha艂a si臋 w Derricku.

- Zna艂a go przecie偶 od lat, to jej kolega z pracy. Chyba nie zakocha艂a si臋 w nim tak nagle, i to w tej chwili.

- Wobec tego mia艂a ju偶 do艣膰 Lyona - upiera艂a si臋 Shay. Nie mia艂a ochoty przyzna膰, 偶e po 艣mierci Ricka zdo艂a艂a za­chowa膰 wewn臋trzn膮 r贸wnowag臋 tylko dlatego, 偶e r贸wnie偶 czu艂a, i偶 ten wypadek by艂 konieczny, nic do unikni臋cia. Nie chcia艂a utwierdza膰 Matthew w przekonaniu, 偶e wszystko, co si臋 sta艂o, by艂o zapisane w g贸rze. - Chyba nie powiesz, 偶e zosta艂e艣 kalek膮, dlatego 偶e tak by艂o zapisane w ostatecznym porz膮dku rzeczy - stwierdzi艂a wyzywaj膮cym tonem.

W tym samym momencie po偶a艂owa艂a swych s艂贸w. Szwagier poszarza艂 na twarzy, a jego oczy sta艂y si臋 zimne i bezlitosne.

- Zosta艂em kalek膮 wskutek w艂asnej g艂upoty - stwierdzi艂 oschle.

- Matthew, bardzo ci臋 przepraszam.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e wszystko potrafi臋 - ci膮gn膮艂, zato­piony w gorzkich wspomnieniach. - Zje偶d偶a艂em z tej g贸ry, czuj膮c si臋 tak, jakbym fruwa艂 w powietrzu. Nagle co艣 si臋 sta艂o, straci艂em panowanie nad nartami i rzuci艂o mnie na bok trasy. Gdy wreszcie si臋 zatrzyma艂em, straci艂em czucie w nogach. No i ju偶 nigdy go nic odzyska艂em.

- Och, Matthew, tak mi przykro! - Shay ukl臋k艂a ko艂o jego fotela. - Naprawd臋 nie chcia艂am tego powiedzie膰.

- Nic si臋 nie sta艂o, Cyganko. - M臋偶czyzna delikatnie u艣cisn膮艂 jej d艂onie. Patrzy艂 na ni膮 wzrokiem pe艂nym wsp贸艂­czucia. - Wtr膮ca艂em si臋 w nie swoje sprawy.

- Nic...

- Tak. Nie k艂贸膰 si臋 ze mn膮. Jak wiesz, nigdy si臋 nie myl臋 - powiedzia艂 z 偶artobliw膮 arogancj膮.

- Nie powinnam by艂a tego m贸wi膰 - powiedzia艂a Shay. Czu艂a 艂zy w oczach na my艣l, 偶e Matthew musi przez ca艂e 偶ycie p艂aci膰 za chwil臋 m艂odzie艅czego uniesienia.

- Ja r贸wnie偶 nie - odpar艂. - Powinienem si臋 ju偶 nauczy膰, 偶e nic nale偶y wtyka膰 nosa w cudze sprawy.

Shay wci膮偶 kl臋cza艂a obok fotela na k贸艂kach. Zwil偶y艂a war­gi j臋zykiem.

- Czy Rick naprawd臋 my艣la艂, 偶e wzi臋艂am go na pociech臋 po zerwaniu z Lyonem?

- To nie mia艂o dla niego znaczenia. - Matthew pog艂aska艂 j膮 po ramieniu. - Po prostu chcia艂 by膰 z tob膮.

- Ale...

- Cyganko, nie mo偶esz zmieni膰 przesz艂o艣ci. Musisz na­uczy膰 si臋 z ni膮 偶y膰.

Shay pomy艣la艂a, 偶e by膰 mo偶e Matthew ma racj臋 i kiedy艣 rzeczywi艣cie kocha艂a Lyona szale艅czo. Rick jednak powinien by艂 wiedzie膰, 偶e dawno ju偶 przesta艂a darzy膰 uczuciem jego starszego brata.

- My艣l臋 tylko o przysz艂o艣ci, przysz艂o艣ci mojego dziecka - powiedzia艂a zdecydowanym tonem.

M臋偶czyzna, kt贸ry j膮 obserwowa艂, wiedzia艂, 偶e stanie si臋 cz臋艣ci膮 jej przysz艂o艣ci. Patrzy艂 na Shay z podziwem. Nawet z tej odleg艂o艣ci widzia艂 jej fio艂kowe, b艂yszcz膮ce oczy i czarne w艂osy, opadaj膮ce bujnymi falami poni偶ej ramion. Wydawa艂a si臋 dumna z powodu dziecka, kt贸re nosi艂a w 艂onie.

Lyon zna艂 ka偶dy, najdrobniejszy szczeg贸艂 jej cia艂a. Wie­dzia艂, 偶e Shay uciek艂a od niego, dlatego 偶e tak dobrze j膮 pozna艂. Poprzedniej nocy czu艂, jak pod wp艂ywem jego do­tkni臋cia dygocze z hamowanej rozkoszy. Gor膮co jej pragn臋艂a, a jednak odepchn臋艂a go.

Pomy艣la艂, 偶e Shay w ko艅cu b臋dzie musia艂a zaprzesta膰 wa艂­ki. Gdy rano odkry艂, 偶e znikn臋艂a z mieszkania, wpad艂 w gniew, ale jej widok w Falconer House sprawi艂 mu tak膮 ulg臋, 偶e od razu si臋 uspokoi艂. Nie podoba艂 mu si臋 tylko spo­s贸b, w jaki Shay i Matthew trzymali si臋 za r臋ce.

- Wszyscy my艣limy o jego przysz艂o艣ci - powiedzia艂 wchodz膮c do rosarium. Na jego widok Shay od razu si臋 spi臋艂a, na jej twarzy pojawi艂 si臋 wyraz czujnej ostro偶no艣ci. Lyon zacisn膮艂 nerwowo usta. Pomy艣la艂, 偶e powinien post臋powa膰 delikatniej, da膰 jej wi臋cej czasu na oswojenie si臋 z faktem, 偶e znowu wkroczy艂 w jej 偶ycie. Ba, ale zbyt mocno jej pragn膮艂!

- Wcze艣nie wr贸ci艂e艣 - zauwa偶y艂 Matthew.

- Pilnujesz mnie? - spyta艂 Lyon, patrz膮c zimno na brata.

- Nie. - Wzruszy艂 ramionami Matthew. - Po prostu nie spodziewali艣my si臋 ciebie tak wcze艣nie. My艣l臋, 偶e Shay w og贸le nic spodziewa艂a si臋 twego powrotu.

Lyon spojrza艂 na niego ze 藕le skrywan膮 irytacj膮, po czym zwr贸ci艂 si臋 do bratowej. Z przykro艣ci膮 stwierdzi艂, 偶e poblad艂a. Czy偶by tak bardzo si臋 go ba艂a? Czego si臋 w艂a艣ciwie obawia艂a, 偶e mo偶e j膮 zgwa艂ci? Nigdy w stosunku do niej nic u偶y艂 si艂y i wiedzia艂, 偶e nie b臋dzie musia艂 tego zrobi膰.

- Dzwoni艂em do ciebie do domu - powiedzia艂 spokojnie. - Pani Devon powiedzia艂a, 偶e rano spakowa艂a艣 walizk臋 i gdzie艣 pojecha艂a艣. Jest bardzo niespokojna, chcia艂aby wie­dzie膰, co si臋 z tob膮 dzieje.

- Powiedzia艂am jej, 偶eby si臋 nie martwi艂a - odrzek艂a Shay.

- Nikt z nas nic mo偶e podda膰 czyich艣 uczu膰 swoim rozka­zom - prychn膮艂 lekcewa偶膮co Falconer.

Uczucia! Kiedy艣 Lyon nie wiedzia艂 nawet, co znaczy to s艂owo.

Shay by艂a bardzo zadowolona, 偶e jest z ni膮 Matthew i 偶e pierwszy odezwa艂 si臋 do Lyona. Sama nie by艂a pewna, czy zdo艂a艂aby co艣 powiedzie膰. Nagle zasch艂o jej w gardle. Lyon wydawa艂 si臋 gro藕ny, a jego oczy wygl膮da艂y jak dwa 偶贸艂te kawa艂ki krzemu. Niczym nie przypomina艂 艂agodnego m臋偶czy­zny, kt贸ry wczoraj masowa艂 jej cia艂o. Domy艣la艂a si臋, 偶e jest w艣ciek艂y z powodu jej nieoczekiwanego wyjazdu, ale w towarzystwie Matthew czu艂a si臋 bezpieczna. Pomy艣la艂a, 偶e tym razem Lyonowi nie uda si臋 zn贸w wygra膰!

- Owszem, ty to potrafisz - powiedzia艂a wynio艣le. - Za­wsze umia艂e艣 w艂膮cza膰 i wy艂膮cza膰 swoje uczucia, w zale偶no艣ci od tego, co ci bardziej odpowiada艂o.

Matthew przygl膮da艂 si臋 im z rozbawieniem. W jego orze­chowych oczach wida膰 by艂o z艂o艣liw膮 rado艣膰.

- No i co? - przynagli艂 brata.

- Co takiego? - warkn膮艂 Lyon.

- Czy偶by艣 zrezygnowa艂 z ponownego podboju? - Mat­thew zmarszczy! czo艂o, pozoruj膮c zdumienie.

- Z pewno艣ci膮 nie w twoim towarzystwie - odci膮艂 si臋 starszy brat.

- Psujesz mi zabaw臋 - j臋kn膮艂 Matthew.

- A mo偶e lepiej znalaz艂by艣 sobie jak膮艣 dziewczyn臋 i prze­sta艂 wtr膮ca膰 si臋 w cudze sprawy? - westchn膮艂 Lyon.

- Nie b膮d藕 takim pieprzonym durniem! - wybuchn膮艂 Mat­thew, Odwr贸ci艂 w贸zek i ruszy艂 w g贸r臋 rampy.

- Matthew... - Shay pr贸bowa艂a go zatrzyma膰.

- Kalecy nie s膮 obecnie w modzie! - przerwa艂 jej. - Zje­dzcie kolacj臋 sami - doda艂, po czym wjecha艂 do domu.

- Ty sko艅czony 艂ajdaku! - wykrzykn臋艂a Shay, zwracaj膮c si臋 do Lyona. Jej oczy sta艂y si臋 niemal czarne.

- Jedyne 艂ajdactwo, jakie dostrzegam w tej sytuacji, to smutny takt, i偶 nie ma tu r贸偶y w kolorze twoich oczu - odpo­wiedzia艂 Lyon z serdecznym u艣miechem. Pochyli艂 si臋 i zerwa艂 blador贸偶owy kwiat. - Wobec tego musimy zadowoli膰 si臋 tak膮 - doda艂 i w艂o偶y艂 r贸偶臋 za ucho Shay. Jasny kwiat ostro odcina艂 si臋 od jej czarnych w艂os贸w.

- Lyon, przed chwil膮 potwornie zrani艂e艣 brata, a teraz ple­ciesz o r贸偶ach. - Shay nie wierzy艂a w艂asnym uszom. Niecier­pliwie odsun臋艂a jego r臋k臋.

- Wcale nie zrani艂em Matthew...

- Tylko okrutnie z niego szydzi艂e艣 - oskar偶y艂a go z obu­rzeniem. - Czy nie pomy艣la艂e艣, jak on si臋 czuje? Przecie偶 ju偶 do ko艅ca 偶ycia b臋dzie uwi膮zany do tego fotela.

- Dobrze wiem. jak on si臋 czuje - odrzek艂 Lyon. - Ale Matthew miewa艂 ju偶 kochanki.

- To by艂o wiele lat temu - Shay nie mog艂a zapomnie膰 wyrazu oczu kaleki, Przez chwil臋 by艂y pe艂ne rozpaczy, dopie­ro p贸藕niej przes艂oni艂 je gniew. Matthew by艂 bardzo opanowa­nym cz艂owiekiem i rzadko litowa艂 si臋 nad sob膮 z powodu kalectwa. Jak Lyon m贸g艂 tak si臋 z niego naigrawa膰?

- Przyznaj臋, ze od ostatniej min臋艂o ju偶 kilka lat. - Lyon wzruszy艂 ramionami. - No, ale to jego w艂asny wyb贸r.

- Czy chcesz przez to powiedzie膰... - Oczy Shay rozszerzy艂y si臋 ze zdumienia. - Czy on mo偶e...?

- Wzi膮膰 kobiet臋 do 艂贸偶ka i sprawi膰, 偶e oboje b臋d膮 usaty­sfakcjonowani? - doko艅czy艂 Lyon ze z艂o艣liwym u艣miechem.

- Je艣li dobrze pami臋tam, robi to 艣wietnie.

- Ale偶... Nawet teraz? - Shay z trudem wykrztusi艂a to pytanie. Odk膮d pozna艂a Matthew, nigdy nie widzia艂a go w to­warzystwie kobiety. By艂a przekonana, 偶e z powodu kalectwa jest niezdolny do fizycznej mi艂o艣ci.

- Oczywi艣cie, ma pewne k艂opoty, ale zapewniam ci臋, 偶e to mo偶liwe - przytakn膮艂 Lyon.

- Nie mia艂am poj臋cia. - Shay by艂a zupe艂nie oszo艂omiona.

- Powiedzia艂e艣 przecie偶, 偶e Matthew nigdy si臋 nie o偶eni.

- I tak b臋dzie - potwierdzi艂 zdecydowanie szwagier. - Nie chce obci膮偶a膰 偶adnej kobiety kalekim m臋偶em.

- Dla kochaj膮cej go kobiety kalectwo nie by艂oby ci臋偶arem - zaprotestowa艂a.

- Jego narzeczona mia艂a na ten temat inne zdanie - mruk­n膮艂 Lyon, zaciskaj膮c usta.

- Czy Matthew by艂 zar臋czony, gdy zdarzy艂 si臋 ten wypa­dek?

- Tak. Nie lubi o tyra m贸wi膰, wiec i nikt o tym nie wspo­mina. Ka偶dy z nas ma co艣, o czym wola艂by nie m贸wi膰. Ty r贸wnie偶, prawda?

- Chyba przed kolacj膮 wezm臋 prysznic, - Shay wyra藕nie poblad艂a. Odwr贸ci艂a si臋, 偶eby odej艣膰.

- Tw贸j przyjazd tutaj niczego nic zmieni. -.Lyon schwyci艂 j膮 za rami臋. - Matthew nic ci nie pomo偶e.

- Przyjecha艂am tutaj, tak jak tego chcia艂e艣. - Spojrza艂a na niego p艂on膮cymi oczami.

- To jeszcze za ma艂o. i dobrze o tym wiesz. - Na ustach m臋偶czyzny pojawi艂 si臋 ledwo dostrzegalny u艣miech.

- Czuj臋 do ciebie tylko pogard臋 - rzuci艂a zimno Shay.

- Na nic innego nie zas艂ugujesz.

- A mimo to natychmiast reagujesz na moje pieszczoty - odpar艂 Lyon, u艣miechaj膮c si臋 z wielk膮 pewno艣ci膮 siebie.

- Zawsze chcia艂e艣 ode ranie tylko seksu, prawda?

- Mi臋dzy innymi - potwierdzi艂. - N臋dzne 偶ycie erotycz­ne mo偶e zrujnowa膰 ka偶dy zwi膮zek mi臋dzy kobiet膮 i m臋偶czy­zn膮.

- Natomiast sam seks oznacza pewny rozk艂ad takiego zwi膮zku - odrzek艂a zimno.

- Zobaczysz, 偶e b臋dziemy mie膰 razem co艣 wi臋cej, ni偶 tylko seks - zapowiedzia艂 Lyon. - Powiedz mi. czy spa艂a艣 dzi艣 po po艂udniu?

- Oczywi艣cie, ale co tobie do tego? - spyta艂a podejrzliwie.

- Po prostu wykazuj臋 normaln膮 trosk臋. - Wzruszy艂 ra­mionami. - Chc臋 si臋 tylko dowiedzie膰, czy mia艂a艣 spokojny dzie艅.

- Czy teraz oczekujesz, 偶e nalej臋 ci herbaty, po czym opowiemy sobie, co ka偶de z nas dzisiaj robi艂o? - spyta艂a z wyra藕nym lekcewa偶eniem. Dopiero w tej chwili zda艂a sobie spraw臋, do jakiej sytuacji pragn膮艂 doprowadzi膰 Lyon.

- To by艂oby bardzo mi艂e.

- Ale niemo偶liwe! - parskn臋艂a Shay. - Nie jestem twoja 偶on膮 ani nic zamierzam ni膮 zosta膰. Wprawdzie Marilyn wre­szcie postanowi艂a pozby膰 si臋 ciebie, ale to jeszcze nie pow贸d, abym natychmiast chcia艂a zaj膮膰 jej miejsce.

- Dobrze wiesz, 偶e ju偶 od lat m贸j zwi膮zek z Marilyn trudno by艂oby nazwa膰 ma艂偶e艅stwem - stwierdzi艂 lodowa艂o Lyon.

- Ciekawe, z czyjej winy?

- Mojej - przyzna艂 z trudem.

- W艂a艣nie - przytakn臋艂a. - Jako 偶ona Ricka by艂am szcz臋­艣liwa...

- Czu艂a艣 si臋 bezpieczna - poprawi艂 j膮 ostro. - To jeszcze nie znaczy, 偶e by艂a艣 szcz臋艣liwa.

- Owszem, by艂am. - Shay spojrza艂a na niego z politowa­niem. - Teraz mo偶e schowaj do kieszeni t臋 swoj膮 naturaln膮 trosk臋 i znajd藕 jak膮艣 nieszcz臋sn膮 kobiet臋, kt贸r膮 m贸g艂by艣 obda­rzy膰 sw膮 uwag膮. - To zabrzmia艂o jak obelga. - Jestem pewna, 偶e znasz setki takich, kt贸re ch臋tnie posz艂yby z tob膮 do 艂贸偶ka! - wykrzykn臋艂a, po czym wyszarpn臋艂a z w艂os贸w r贸偶臋 i cisn臋­艂a ni膮 w Lyona. - Nie marnuj takich pi臋knych gest贸w! Nic u mnie nie wsk贸rasz!

Shay odwr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i posz艂a do domu. By艂a r贸wnie w艣ciek艂a jak Matthew.

Setki kobiet, to by艂a zapewne przesada, ale, rzecz jasna, maj膮tek Lyona stanowi艂 dla wielu pa艅 dostateczn膮 zach臋t臋. Fakt, i偶 ani nie wygl膮da艂 na potwora, ani nie sta艂 nad grobem te偶 pomaga艂 mu w podbojach.

Przed poznaniem Shay, Lyon bez wi臋kszych skrupu艂贸w korzysta艂 z licznych nadarzaj膮cych si臋 okazji. R贸wnie偶 po rozstaniu z ni膮 sypia艂 z rozmaitymi kobietami, ale z ka偶d膮 tylko raz - Nie m贸g艂 znie艣膰 powt贸rnego widoku tej samej kobiety w swoim 艂贸偶ku.

Przywyk艂 dzieli膰 swe 偶ycie na dwa okresy; przed i po poznaniu Shay. Teraz twardo postanowi艂, 偶e wkr贸tce b臋d膮 ju偶 razem, i to niezale偶nie od dziecka. To b臋dzie nasze dziecko, powtarza艂 sobie wielokrotnie.

艢wietnie zdawa艂 sobie spraw臋, te Shay r贸wnie stanowczo postanowi艂a nie mie膰 ju偶 nigdy z nim nic wsp贸lnego. Chyba zapomnia艂a, jaki arogancki i uparty potrafi by膰 Lyon, walcz膮c o co艣, na czym mu zale偶y!

- Jaki on jest arogancki i uparty! - westchn臋艂a Shay, Tak samo zachowywa艂 si臋 wtedy, gdy spotka艂a go po raz pierwszy. Ale teraz nie zamierza艂a znosi膰 takiego zachowania, Lyon zawsze najbardziej pragn膮艂 tego, czego nic m贸g艂 dosta膰. Tym razem w艂a艣nie ona by艂a dla niego wyzwaniem.

- Planujesz, jak go pokona膰?

Id膮c do siebie, Shay min臋艂a otwarte drzwi do pokoju Mat­thew. Siedzia艂 przy swoim biurku tu偶 przy uchylonym oknie. Dopiero teraz zauwa偶y艂a, 偶e okna jego pokoju wychodz膮 na rosarium­ - Masz chyba na my艣li morderstwo - odrzek艂a, wchodz膮c do pokoju szwagra. Stan臋艂a przy oknie i wyjrza艂a na zewn膮trz. Lyon oddala艂 si臋 szybkim krokiem w kierunku stajni. Odwr贸­ci艂a si臋 w stron臋 Matthew.

- Lubisz podgl膮da膰, prawda?

- Nie zauwa偶y艂em, 偶eby艣cie si臋 kochali - odrzek艂 spokoj­nie Matthew.

- Daleko nam do tego - prychn臋艂a, ale mocno si臋 zarumie­ni艂a. - Faktycznie, raczej... - Shay urwa艂a, bo jej uwag臋 zwr贸ci艂 ruch w ogrodzie. Po chwili us艂yszeli stukot kopyt na bruku dziedzi艅ca. Lyon zmierza艂 w kierunku drogi wiod膮cej do lasu. Sprawia艂 wra偶enie, jakby by艂 cz臋艣ci膮 z艂otego ogiera, poruszali si臋 razem, w doskona艂ej harmonii, Jedynym zgrzytem w tym obrazie by艂 str贸j m臋偶czyzny: wci膮偶 mia艂 na sobie bia艂a koszul臋 i spodnie od garnituru.

- Gdy mieszka艂a艣 tu z Rickiem, Lyon cz臋sto sp臋dza艂 w siodle ca艂e noce - powiedzia艂 cicho Matthew. - Nie wie­dzia艂, co ze sob膮 zrobi膰.

Shay gwa艂townie obr贸ci艂a si臋 w jego stron臋. Kaleka jesz­cze przez chwil臋 przygl膮da艂 si臋 bratu, po czym spojrza艂 jej w oczy.

- To prawda - zapewni艂 nieco ochryp艂ym g艂osem. - Cza­sami wraca艂 do domu dopiero nad ranem.

- Pewnie spotyka艂 si臋 z jak膮艣 kobiet膮 - powiedzia艂a i ma­chn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮.

- Nie, po prostu nie m贸g艂 pogodzi膰 si臋, 偶e jeste艣 z Rickiem. i to zaledwie par臋 pokoi od jego sypialni. Z drugiej strony, nie potrafi艂 r贸wnie偶 st膮d uciec.

- Przypisujesz mu wra偶liwo艣膰, kt贸rej nigdy dot膮d nie wy­kazywa艂! - odpar艂a Shay, ale zn贸w si臋 zarumieni艂a.

- Ty za艣 oceniasz go stanowczo zbyt surowo - odrzek艂 szorstko Matthew.

- Nie masz poj臋cia, co zasz艂o miedzy nami - oburzy艂a si臋.

- Na pewno nie wiem i nie rozumiem wielu spraw. Na przyk艂ad, dlaczego Lyon nic rozwi贸d艂 si臋 z kobiet膮, kt贸rej nie kocha艂 i pozwoli艂, aby Rick o偶eni艂 si臋 z jego ukochan膮 - stwierdzi艂 zimno Matthew.

- Lyon nigdy mnie nie kocha艂 - zaprotestowa艂a g艂o艣no.

- Nie jeste艣 chyba tak膮 idiotk膮, aby tak my艣le膰 napra­wd臋!

- Ja... - Shay nagle urwa艂a i zn贸w odwr贸ci艂a si臋 do okna.

Z艂oty ogier galopowa艂 przez dziedziniec, tym razem w kierun­ku stajni. Bieg艂 sam, bez je藕d藕ca! Obliza艂a zaschni臋te wargi. - Matthew. czy my艣lisz..­ - Nie, nie my艣l臋 - przerwa艂 jej niecierpliwie i szybko si臋g­n膮艂 do telefonu. - Jackson? Wildfire wr贸ci艂 sam do stajni! Tak! Pojecha艂 na zach贸d. Zaledwie par臋 minut temu - wyja艣­ni艂 kr贸tko, po czym rzuci艂 s艂uchawk臋 na wide艂ki. Podjecha艂 do okna i zacz膮艂 niespokojnie przeszukiwa膰 wzrokiem pola i lasy na zach贸d od ogrodu.

Shay sta艂a jak sparali偶owana. Mia艂a wra偶enie, 偶e w piersi ma bry艂臋 lodu. Lyon by艂 znakomitym je藕d藕cem, od wczesnej m艂odo艣ci je藕dzi艂 na koniach r贸wnie ognistych, co Wildfire. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e da艂 si臋 zrzuci膰 z siod艂a. A mo偶e ogier zerwa艂 w臋dzi艂o? Nagle zaterkota艂 telefon. Shay nerwowo za­dygota艂a.

- Tak! - Matthew chwyci艂 s艂uchawk臋. - Niech to diabli! - zakl膮艂. - Tak, wszyscy maj膮 natychmiast rozpocz膮膰 poszukiwa­nia! - nakaza艂, po czym odwr贸ci艂 si臋 do Shay. W jego oczach wida膰 by艂o g艂臋boki niepok贸j. A mo偶e nawet strach?

- Co si臋 sta艂o, Matthew? - spyta艂a po艣piesznie. Sama r贸w­nie偶 by艂a przera偶ona. Od dawna 藕le 偶yczy艂a Lyonowi, ale przecie偶 nie pragn臋艂a jego 艣mierci.

- Wildfire wr贸ci艂 do stajni bez siod艂a - wyja艣ni艂, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋.

Shay zmarszczy艂a brwi. Beztroskie lekcewa偶enie wymo­g贸w bezpiecze艅stwa nie le偶a艂o w charakterze Lyona. Bo偶e, czy偶by rozmowa w rosarium tak go zdenerwowa艂a, 偶e nie­uwa偶nie osiod艂a艂 konia? Je艣li to prawda, i je艣li sta艂o si臋 co艣 powa偶nego...

- Pow艣ci膮gnij nieco wodze wyobra藕ni - upomnia艂 j膮 Mat­thew, - Jeszcze niewykluczone, 偶e ucierpia艂a tylko jego duma - doda艂 prawie z 偶alem.

Shay pomy艣la艂a, 偶e je艣li Lyon sam spowodowa艂 wypadek sw膮 nieuwag膮, to niew膮tpliwie b臋dzie gotowa艂 si臋 z w艣ciek艂o­艣ci. Lepsze to, ni偶 gdyby sta艂o mu si臋 cos z艂ego.

- Zejd臋 na d贸艂, dowiem si臋, czy ju偶 co艣 wiadomo - powie­dzia艂a, z trudem 艂api膮c oddech.

- Shay...

Zatrzyma艂a si臋 w progu i odwr贸ci艂a w stron臋 Matthew, By­艂a blada jak 艣ciana.

- Pami臋taj ze je艣li nawet co艣 si臋 sta艂o, to nie jeste艣 nicze­mu winna - powiedzia艂, patrz膮c jej w oczy.

- Nie wiem, czemu mia艂abym sobie co艣 zarzuca膰 - prychn臋艂a niecierpliwie.

- Powiedz to tej r贸偶y na trawniku w rosarium - odrzek艂, wzruszaj膮c ramionami.

- Wr贸c臋, gdy tylko si臋 czego艣 dowiem. - Shay wysz艂a z pokoju. Nie mia艂a do艣膰 si艂, aby w domu czeka膰 na jak膮艣 wiadomo艣膰. Posz艂a do stajni. Prawie wszyscy stajenni ruszyli konno na poszukiwania. Lyon nie m贸g艂 odjecha膰 daleko, cze­mu zatem dotychczas nikt go nie odnalaz艂? Shay go nienawi­dzi艂a, ale rodzina Falconer贸w nie zas艂ugiwa艂a na kolejny cios. i to tak szybko po 艣mierci najm艂odszego z braci.

- Dlaczego nikt nas nie informuje, co si臋 dzieje? - spyta艂a Jacksona, starego koniuszego. Jackson stara艂 si臋 uspokoi膰 zde­nerwowanego ogiera Lyona.

- Z pewno艣ci膮 kto艣 przyjedzie, gdy tylko dowiedz膮 si臋 czego艣 - powiedzia艂 spokojnie. Niczym nie zdradza艂 swego niepokoju, cho膰 to on uczy艂 Lyona je藕dzi膰 konno. Ile偶 razy podnosi艂 go z ziemi i sadza艂 z powrotem na siodle! Niewyklu­czone, 偶e tym razem je藕dziec pozosta艂 na ziemi...

- Tak, ale... - W tym momencie na dziedziniec przed stajni膮 wjecha艂 jeden ze stajennych.

- Nic si臋 nie sta艂o, pan Falconer tylko troch臋 si臋 pot艂uk艂!

- krzykn膮艂, z trudem 艂api膮c oddech, - Jedzie z Jimem na Cy­namonie - doda艂, po czym zn贸w gdzie艣 pojecha艂.

Pod wp艂ywem pomy艣lnej wie艣ci Shay odetchn臋艂a, ale na­tychmiast rozz艂o艣ci艂a j膮 w艂asna reakcja. Nic j膮 nie powinno obchodzi膰, czy Lyon skr臋ci艂 kark, czy nie!

- To dobra wiadomo艣膰, pani Falconer - zauwa偶y艂 Jackson. Mia艂 wra偶enie, 偶e kobieta zaraz zemdleje.

- Tak - przyzna艂a. Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 jakby chcia艂a oprzyto­mnie膰'. Nie mia艂a najmniejszej ochoty, aby Lyon zasta艂 j膮 w staj­ni. ' Musz臋 i艣膰 i powiedzie膰 Matthew, 偶e wszystko w porz膮dku.

- Odwr贸ci艂a si臋 i prawie biegiem ruszy艂a do domu. Matthew bynajmniej nie pr贸bowa艂 ukry膰 ulgi, jak膮 sprawi­艂a mu pomy艣lna wiadomo艣膰. Z jego policzk贸w od razu znik­n膮艂 szary cie艅.

- Id臋 do swojego pokoju - powiedzia艂a oschle Shay.

- Nie poczekasz na powr贸t Lyona? - zdziwi艂 si臋 Matthew. Nie.

- Czemu tak si臋 torturujesz, Shay?

- Nie rozumiem, o czym m贸wisz - odrzek艂a sztywno.

- Oscylujecie miedzy mi艂o艣ci膮 i nienawi艣ci膮. Je艣li tak da­lej p贸jdzie, zako艅czy si臋 to czyj膮艣 艣mierci膮. - Skrzywi艂 si臋 ironicznie.

- Mam nadziej臋, 偶e ofiar膮 b臋dzie Lyon - parskn臋艂a gniew­nie.

Gdy Shay zamkn臋艂a za sob膮 drzwi apartamentu, ca艂a trz臋s­艂a si臋 ze zdenerwowania. Nic j膮 nie obchodzi艂o i nie powinno obchodzi膰, czy Lyonowi co艣 si臋 sta艂o! Raz ju偶 j膮 niemal zniszczy艂. 呕a艂owa艂a, 偶e nie potrafi odp艂aci膰 mu tym samym.

Wspania艂e wygl膮da - pomy艣la艂 Lyon, przygl膮daj膮c si臋 艣pi膮cej Shay. Jej powieki wydawa艂y si臋 niemal przezroczyste, a mi臋kkie usta zach臋ca艂y do poca艂unku.

M臋偶czyzna przypatrywa艂 si臋 jej uwa偶nie. Na twarzy Shay malowa艂o si臋 znu偶enie, Pomy艣la艂, 偶e sprawi艂y to ostatnie prze­偶ycia. W obecnym stanie nie powinna si臋 denerwowa膰, a wi­dok Wildfire'a bez je藕d藕ca stanowi艂 fatalne dope艂nienie ner­wowego poranka.

Prosto od Matthew Lyon poszed艂 do sypialni Shay. Nie by艂o po nim wida膰, 偶e niedawno spad艂 z konia, ale w rzeczy­wisto艣ci solidnie bola艂a go noga, na kt贸ra nadepn膮艂 Wildfire. Przez kilka d艂ugich minut sta艂, wpatruj膮c si臋 w 艣pi膮c膮 posta膰. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, ze ta czarodziejka bardzo si臋 o niego niepokoi艂a, ale by艂 r贸wnie偶 pewien, 偶e Shay zrobi wszystko, aby zabi膰 w sobie to uczucie. Wiedzia艂, 偶e sta膰 j膮 na wiele.

Poruszy艂a si臋 we 艣nie i mrukn臋艂a cicho, w taki spos贸b, 偶e Lyon poczu艂, jak krew zagotowa艂a mu si臋 偶y艂ach. Nie m贸g艂 si臋 powstrzyma膰, musia艂 jej dotkn膮膰. Gdy po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej brzu­chu, Shay poruszy艂a si臋 niespokojnie. Przewr贸ci艂a si臋 na bok, przygniataj膮c jego r臋k臋. W tym momencie d偶entelmen powinien powoli wycofa膰 d艂oni i wyj艣膰 z sypialni, ale w stosunku do Shay Lyon nigdy nie zachowywa艂 si臋 jak d偶entelmen. Zamiast wyj艣膰, po艂o偶y艂 si臋 obok i przytuli艂 do jej plec贸w. Dawno nie czu艂 si臋 tak dobrze, jak przy niej. Powoli przesun膮艂 d艂o艅 z brzucha na pier艣. Shay we 艣nie przycisn臋艂a cia艂o do jego r臋ki.

- Rick? - szepn臋艂a, a na jej twarzy pojawi艂 si臋 radosny u艣miech.

Lyon zamar艂. Trzyma艂 j膮 w obj臋ciach, dop贸ki si臋 nie uspo­koi艂a, po czym powoli wsta艂 z 艂贸偶ka. Nawet we 艣nie zawo艂a艂a Ricka, a nie jego.

Gdy wsiada艂 na konia, musia艂 zacisn膮膰 z臋by, 偶eby nie krzykn膮膰 z b贸lu. Powoli wyjecha艂 ze stajni na dziedziniec i ruszy艂 w stron臋 lasu. Pomy艣la艂, 偶e zapewne wr贸ci dopiero nad ranem.

Shay powoli przytomnia艂a. Mia艂a wspania艂y sen, 艣ni艂o jej si臋. 偶e Rick jest obok i czule j膮 obejmuje. Nawet gdy ju偶 si臋 obudzi艂a i przypomnia艂a sobie, 偶e Rick zgin膮艂, wci膮偶 czu艂a si臋 szcz臋艣liwa, zupe艂nie tak, jakby ma偶 cudem powr贸ci艂.

Dopiero po chwili zwr贸ci艂a uwag臋 na do艂ek w le偶膮cej obok poduszce. Wygl膮da艂o to tak, jakby kto艣 spa艂 ko艂o niej. Nawet gdyby wierzy艂a w duchy, trudno by艂oby jej uzna膰, 偶e nocne zjawy zostawiaj膮 po sobie ludzkie 艣lady. To nie Rick, lecz Lyon by艂 u niej!

Nag艂e rozleg艂o si臋 pukanie do drzwi. Shay gwa艂townie unios艂a g艂ow臋.

- Tak? - powiedzia艂a ostro i szybko otworzy艂a drzwi. Za­miast Lyona zobaczy艂a Patty. Poczu艂a si臋 zak艂opotana. - Prze­praszam, my艣la艂am... - zacz臋艂a m贸wi膰, ale zaraz przerwa艂a. Nie mog艂a przecie偶 zwierza膰 si臋 s艂u偶膮cej. - Po przebudzeniu zawsze jestem troch臋 wyprowadzona z r贸wnowagi - spr贸bo­wa艂a si臋 usprawiedliwi膰.

- Przynios艂am pani kolacj臋 - powiedzia艂a Patty. Mia艂a mniej wi臋cej tyle lat, co Shay. Kiwn臋艂a g艂ow膮 na znak, 偶e nie czuje si臋 ura偶ona, po czym postawi艂a tac臋 na stole przy oknie. - Pan Falconer powiedzia艂, 偶e dzi艣 pewnie b臋dzie pani wola艂a zje艣膰 u siebie.

- A kto pozwoli艂 Lyonowi za mnie decydowa膰? - parsk­n臋艂a Shay. - On...

- Och, nie. - Patty wydawa艂a si臋 zak艂opotana tym wybuchem, - To pan Matthew kaza艂 mi przynie艣膰 pani kola­cj臋.

Shay od razu si臋 uspokoi艂a. U艣wiadomi艂a sobie, 偶e bez najmniejszego powodu wy艂adowuje swoj膮 z艂o艣膰 na Patty. Ly­on wci膮偶 wtr膮ca艂 si臋 w jej sprawy i z g贸ry za艂o偶y艂a, i偶 tak jest i tym razem.

- To bardzo mi艂o z jego strony. - U艣miechn臋艂a si臋 pogodnie. - Rzeczywi艣cie, nie mam ochoty na kolacj臋 w rodzinnym gronie.

- Matthew r贸wnie偶 je u siebie - powiedzia艂a Patty, jedno­cze艣nie zastawiaj膮c st贸艂. - Lyon te偶 nie przyszed艂. Stajenny twierdzi, 偶e znowu pojecha艂 gdzie艣 na swoim ogierze. - To zabrzmia艂o jak przygana. Patty wyprostowa艂a si臋 i zmarszczy­艂a czo艂o.

Shay machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮 i podzi臋kowa艂a jej za kolacj臋. By艂a pewna, 偶e Lyon pojecha艂 do jakiej艣 kochanki.

Nast臋pnego ranka Shay specjalnie zesz艂a na d贸艂 wcze艣niej ni偶 zwykle, 偶eby z nim porozmawia膰, ale okaza艂o si臋, 偶e Lyon ju偶 pojecha艂 do pracy. Teraz nawet we 艣nie nic czu艂a si臋 bezpieczna. Prze艣ladowa艂a j膮 my艣l, 偶e gdy si臋 obudzi, znaj­dzie go ko艂o siebie.

W jadalni zasta艂a Matthew, kt贸ry wygl膮da艂 jak burza gra­dowa.

Pi艂 czarn膮 kaw臋, co stanowi艂o nieomyln膮 oznak臋 fatalnego humoru.

- Kt贸偶 to ci臋 tak zdenerwowa艂? - spyta艂a lekkim tonem, smaruj膮c grzank臋.

- Pozwol臋 ci samej zgadn膮膰 - prychn膮艂 w odpowiedzi.

- Chyba nie tw贸j drogi brat Lyon? - skrzywi艂a si臋 ironicznie. Matthew zmi膮艂 serwetk臋 i rzuci艂 j膮 na st贸艂. Wygl膮da艂 tak jakby szuka艂 jakiego艣 solidniejszego obiektu, na kt贸rym m贸g艂by si臋 wy艂adowa膰. - Prawie go tutaj nie ma, a mimo to chce sam o wszystkim decydowa膰. Nie mog臋 nawet zwolni膰 nowej s艂u偶膮cej, gdy okazuje si臋, 偶e do niczego si臋 nie nadaje.

Shay podnios艂a do ust fili偶ank臋 z kaw膮. Matthew zazwy­czaj ukrywa艂 swe prawdziwe uczucia za zastan膮 ironii. Taki wybuch zupe艂nie do niego nie pasowa艂.

- Jestem pewna, 偶e nie zrobi艂 tego bez powodu - wzruszy­艂a ramionami.

- Nie mog臋 sobie wyobrazi膰, c贸偶 to za pow贸d - warkn膮艂 Matthew, - Ta kobieta najwyra藕niej nie urodzi艂a si臋 po to, 偶eby by膰 s艂u偶膮c膮.

. - Chyba nie m贸wisz o Patty? - spyta艂a Shay, otwieraj膮c szeroko oczy.

- Mam nadziej臋, 偶e nie zamierzasz jej broni膰. - M臋偶czy­zna spojrza艂 na ni膮 ze z艂o艣ci膮.

- Nie mam powodu, 偶eby na ni膮 narzeka膰. Jak dotychczas, zawsze by艂a dla mnie serdeczna i bardzo pomocna - odpowie­dzia艂a. Nie mog艂a poj膮膰, dlaczego Matthew tak si臋 w艣cieka.

- By膰 mo偶e, ale mimo to na s艂u偶膮c膮 si臋 nie nadaje. Shay zamy艣li艂a si臋. Patty wykonywa艂a swoje obowi膮zki szybko i ch臋tnie, ale teraz, gdy Matthew zwr贸ci艂 jej na to uwag臋, u艣wiadomi艂a sobie, 偶e rzeczywi艣cie, jak na pokoj贸w­k臋, dziewczyna wydaje si臋 zbyt inteligentna i dumna. By膰 mo偶e jednak wola艂a skromn膮 prac臋 bez stres贸w ni偶 walk臋 o karier臋.

- Nic mo偶esz nikogo zwolni膰 za to, 偶e wygl膮da tak, jakby nadawa艂 si臋 do innej roli - przyci臋艂a szwagrowi. - Lu­bi臋 j膮.

- Lyon powiedzia艂 to samo! - j臋kn膮艂 Matthew. Odsun膮艂 si臋 od sto艂u i ruszy艂 w stron臋 drzwi. Po drodze zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 i spojrza艂 na Shay. - Lyon wr贸ci艂 do domu dopiero przed 艣witem - powiedzia艂. - Zupe艂nie tak samo, jak kiedy艣.

- To z pewno艣ci膮 jaki艣 romans. - Wzruszy艂a ramionami. - Chyba nie masz co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci.

- My艣l臋, 偶e sama w to nie wierzysz - wykrzykn膮艂 Mat­thew.

- Czemu? Lyon jest ju偶 za stary, aby zmienia膰 swoje przy­zwyczajenia - odpowiedzia艂a osch艂ym tonem.

- Zaczynam si臋 zastanawia膰, czy ty rzeczywi艣cie dobrze go znasz.

- Rick zna艂 go chyba dostatecznie dobrze i le偶 nie mia艂 do niego zaufania.

- By艂 uprzedzony - mrukn膮艂 Matthew.

- S艂ucham?

- Niewa偶ne. - Machn膮艂 r臋k膮, - Czy ju偶 ci powiedzia艂em, 偶e wspaniale dzisiaj wygl膮dasz?

- Nie. - U艣miechn臋艂a si臋 w odpowiedzi.

- Ci膮偶a dobrze ci robi - zapewni艂 j膮 z przekonaniem. Istotnie. Shay niemal przez ca艂y czas 艣wietnie si臋 czu艂a.

Dawno ju偶 zapomnia艂a o porannych nudno艣ciach, a gdy by艂a znu偶ona, ucina艂a sobie kr贸tk膮 drzemk臋. Czu艂a si臋 dobrze i wiedzia艂a, 偶e dobrze wygl膮da. Nawet 艣lady po wypadku niemal ju偶 znik艂y, pozosta艂a tylko rana na udzie. Jeszcze dzie艅 lub dwa i b臋dzie mo偶na zdj膮膰 szwy.

Shay pracowa艂a nad ksi膮偶k膮, gdy nagle Patty powiadomi艂a o przybyciu nieoczekiwanego go艣cia. To Derrick Stewartby zdecydowa艂 si臋 j膮 odwiedzie. Niech臋tnie przerwa艂a prac臋 i uda艂a si臋 do salonu.

Dotychczas widzia艂a Derricka tylko raz. na pogrzebie m臋­偶a. Wtedy wydawa艂 si臋 przygnieciony przez trzech braci Falconer贸w. Patrz膮c na niego teraz, Shay pomy艣la艂a, 偶e jest na­prawd臋 przystojny. Derrick by艂 wysoki i szczup艂y, mia艂 ciem­ne w艂osy, lekko przypr贸szone siwizn膮 na skroniach i ciep艂e, niebieskie oczy. Wygl膮da艂 na jakie艣 czterdzie艣ci lat, mo偶e troch臋 wi臋cej.

- Ciesz臋 si臋, 偶e zn贸w ci臋 widz臋. - Shay u艣miechn臋艂a si臋 do niego. Poda艂a mu r臋k臋. Derrick kr贸tko, lecz zdecydowanie u艣cisn膮艂 jej d艂o艅.

- Cho膰 w rzeczywisto艣ci nic masz poj臋cia, po co tu przy­szed艂em. - Skrzywi艂 si臋 ironicznie.

Uzna艂a, 偶e nie ma sensu zaprzecza膰 ale pomy艣la艂a, 偶e jednak powinna go przeprosi膰.

- Ciesz臋 si臋, 偶e przyszed艂e艣 - powiedzia艂a z u艣miechem. - Obawiam si臋, 偶e nie by艂am dla ciebie zbyt uprzejma ostat­nim razem...

- By艂em zaskoczony, 偶e w og贸le zwr贸ci艂a艣 na mnie uwa­g臋. - Derrick machn膮艂 r臋k膮. - Przecie偶 to by艂 pogrzeb twojego m臋偶a, a w dodatku nie mia艂a艣 poj臋cia, kim jestem.

- To prawda - przyzna艂a Shay. - Tym niemniej...

- Shay, zamierzam o偶eni膰 si臋 z kobiet膮, kt贸rej pewnie szczerze nie znosisz. Nie musisz mnie przeprasza膰, to by艂o ci臋偶kie prze偶ycie i zrozumia艂e, 偶e by艂a艣 napi臋ta. - Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i niewyra藕nie si臋 u艣miechn膮艂. - Marilyn zachowywa艂a si臋 okropnie. Na jej usprawiedliwienie mog臋 tylko powie­dzie膰, 偶e rozw贸d okaza艂 si臋 dla niej znacznie ci臋偶szym prze­偶yciem, ni偶 przypuszcza艂a.

Shay pomy艣la艂a, 偶e chcia艂aby m贸c traktowa膰 Marilyn z tak膮 sam膮 pob艂a偶liwo艣ci膮 jak Derrick, kt贸ry wydawa艂 si臋 艣lepy na jej wszystkie przywary. Wed艂ug niej, szwagierka zawsze by艂a jedz膮 i jej zachowanie w dniu pogrzebu bynajmniej nie by艂o niczym wyj膮tkowym. M臋偶czyzna zauwa偶y艂 jej sceptyczny grymas.

- Prawd臋 m贸wi膮c - powiedzia艂 szybko - spodziewa艂em si臋, 偶e zastan臋 j膮 u ciebie. Wiem od pokoj贸wki, 偶e jeszcze nie przysz艂a.

- Marilyn chcia艂a ze mn膮 rozmawia膰? - Shay unios艂a do g贸ry brwi.

- Tak, um贸wili艣my si臋, 偶e przyjad臋 po ni膮 do ciebie. - Derrick zerkn膮艂 na zegarek. - Musz臋 ju偶 wraca膰 do pracy. Czy mog艂aby艣 powiedzie膰, 偶e nie mog艂em d艂u偶ej czeka膰?

- Oczywi艣cie - zapewni艂a go Shay. Usi艂owa艂a odgadn膮膰, o co mo偶e chodzi膰 Marilyn. - Hmm... Czy mo偶esz mi powie­dzie膰, czemu zawdzi臋czam jej wizyt臋?

- Wydaje mi si臋. 偶e to jaki艣 problem zwi膮zany z testamen­tem Ricka. - Wzruszy艂 ramionami.

- Czy przed wyj艣ciem napijesz si臋 czego艣? Mo偶e kawy? - zaproponowa艂a.

- Naprawd臋 nie mam czasu, ale bardzo ci dzi臋kuj臋. - Der­rick u艣miechn膮艂 si臋 z 偶alem. Przyjazny gest Shay sprawi艂 mu wyra藕n膮 przyjemno艣膰.

Shay szczerze mu wsp贸艂czu艂a. Z pewno艣ci膮 nie by艂o 艂atwo kocha膰 tak膮 kobiet臋 jak Marilyn. By艂a mu wdzi臋czna, 偶e ostrzeg艂 j膮 o jej wizycie, cho膰 zapewne nie mia艂 takiego za­miaru. Shay by艂a zbyt spi臋ta i zdenerwowana, aby wr贸ci膰 do pracy. Si臋gn臋艂a po kolorowy magazyn i zacz臋艂a przerzuca膰 strony. Nie musia艂a czeka膰 zbyt d艂ugo. Po paru minutach Marilyn pojawi艂a si臋 w salonie.

- Pokoj贸wka ju偶 mi powiedzia艂a, ze min臋艂am si臋 z Derrickiem - oznajmi艂a na powitanie. Jej rude w艂osy ostro kontrasto­wa艂y z czerni膮 kostiumu i biel膮 bluzki. Jak zwyk艂e, by艂a dosko­nale umalowana. Nie wygl膮da艂a na swoje trzydzie艣ci pi臋膰 lat.

- Tak, prosi艂, aby ci powiedzie膰, 偶e musia艂 wraca膰 do pracy - potwierdzi艂a Shay. - Bardzo mi艂y m臋偶czyzna - doda­艂a ostro偶nie.

- Owszem, bardzo - odrzek艂a Marilyn z u艣miechem na ustach. Jej oczy zachowa艂y zimny wyraz. - Przywioz艂am te dokumenty, kt贸re mia艂a艣 przejrze膰 w dniu wypadku wyja艣­ni艂a pow贸d przyjazdu do domu, kt贸ry kiedy艣 nale偶a艂 do niej.

Shay kiwn臋艂a g艂ow膮. Dzi臋ki Derrickowi wiedzia艂a, czego powinna si臋 spodziewa膰. W tym momencie Patty przynios艂a kaw臋 i ciasto. Spojrza艂a na zarzucon膮 dokumentami 艂aw臋 i po­stawi艂a tac臋 na bocznym stoliku. Shay podzi臋kowa艂a jej u艣miechem.

- Mog艂am przecie偶 sama przyjecha膰 do miasta - powie­dzia艂a.

- Lyon z pewno艣ci膮 by ci nie pozwoli艂 - parskn臋艂a Mari­lyn. - Opiekuje si臋 tob膮 jak kwoka kurcz臋tami. Zdaje si臋. 偶e wed艂ug niego jeste艣 zrobiona z chi艅skiej porcelany.

- W ka偶dym razie ja go do tego nic zach臋cam - odpar艂a Shay. Szybko przejrza艂a testament Ricka. Zna艂a ju偶 jego tre艣膰, ma偶 nie mia艂 przed ni膮 偶adnych tajemnic.

- Je艣li o ciebie chodzi, Lyon nigdy nie potrzebowa艂 偶ad­nych zach臋t - westchn臋艂a Marilyn. - Zupe艂nie oszala艂, gdy dowiedzia艂 si臋, 偶e sp贸藕ni艂a艣 si臋 o p贸艂 godziny na nasze spotka­nie. Mam nadziej臋, 偶e ju偶 wyzdrowia艂a艣? - spyta艂a ze znudze­niem.

Marilyn nic si臋 nie zmieni艂a przez ostatnie sze艣膰 lat, W dal­szym ci膮gu interesowa艂a si臋 tylko sob膮 i swymi w艂asnymi sprawami, i nawet nie pr贸bowa艂a tego skrywa膰.

- Niemal zupe艂nie. - Shay odda艂a jej dokumenty. Marilyn schowa艂a je do teczki. - Napijesz si臋 kawy? - zaproponowa艂a uprzejmie.

- Dzi臋kuj臋, ch臋tnie - zgodzi艂a si臋 Marilyn. Patrzy艂a, jak Shay podchodzi do stolika, aby wzi膮膰 tac臋 z fili偶ankami i cia­stem. - Bo偶e. jak ty to wytrzymujesz? - wykrzykn臋艂a nagle.

Shay wzruszy艂a ramionami. Dobrze wiedzia艂a, 偶e w si贸d­mym miesi膮cu ci膮偶y nie wygl膮da jak modelka. Nie mia艂a jednak zamiaru zwierza膰 si臋 z prze偶ywanych trudno艣ci.

- To kwestia psychicznego nastawienia - powiedzia艂a spokojnie. - Bardzo zale偶y mi na tym dziecku.

- Pasujecie do siebie, ty i Lyon - westchn臋艂a niech臋tnie Marilyn. Przygl膮da艂a si臋 ze wstr臋tem, jak Shay siada w fotelu. - Ciesz臋 si臋. 偶e nigdy nie by艂am w ci膮偶y - doda艂a. - Lyon prze偶ywa艂 to. 偶e nie mo偶emy mie膰 dziecka. Nic mia艂am ocho­ty t艂umaczy膰 mu, 偶e bardzo si臋 z tego ciesz臋.

- Nie wiedzia艂am, 偶e jeste艣 bezp艂odna - szepn臋艂a Shay marszcz膮c czo艂o. Wydawa艂o si臋 jej, 偶e teraz lepiej rozumie. dlaczego ma艂偶e艅stwo Falconer贸w si臋 rozpad艂o.

- Wcale tego nie powiedzia艂am - zaprzeczy艂a z oburze­niem Marilyn.

- Ale偶...

- Mnie nic nie dolega - stanowczo przerwa艂a jej szwagierka. - My艣l臋, 偶e nie sprawi臋 ci przykro艣ci wiadomo艣ci膮, 偶e cho膰 Lyon jest fantastycznym kochankiem, jego wysi艂ki nie mog膮 do niczego doprowadzi膰 - doda艂a szyderczym tonem.

- Czy chcesz powiedzie膰, 偶e to przez niego nic mieli艣cie dzieci? - Shay z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Wiedzia艂a, 偶e jest blada jak prze艣cierad艂o. - 呕e to on jest bezp艂odny?

- W艂a艣nie.

- Czy jeste艣 pewna?

- W pierwszych latach ma艂偶e艅stwa oboje chcieli艣my mie膰 dziecko. Po dw贸ch latach daremnych pr贸b poddali艣my si臋 badaniom. Wed艂ug lekarzy, ja jestem zdrowa, to Lyon jest bezp艂odny. - Marilyn u艣miechn臋艂a si臋 z艂o艣liwie. - Ameryka­nie okre艣laj膮, t臋 chorob臋 do艣膰 brutalnie. Chodzi o...

- S艂ysza艂am to okre艣lenie - przerwa艂a jej Shay - My艣la艂a o Lyonie. Jak on 艣mie m贸wi膰, 偶e jej pragnie?! Zawsze by艂 oszustem. W istocie chodzi mu przecie偶 o dziecko, nie o ni膮! Spe艂nia艂a wszystkie warunki. Dzi臋ki niej m贸g艂 wreszcie mie膰 dziecko, kt贸rego zawsze bardzo pragn膮艂.

Jednocze艣nie pomy艣la艂a sobie, 偶e teraz dowiedzia艂a si臋 o jedynej s艂abo艣ci m臋偶czyzny, kt贸ry zawsze wydawa艂 si臋 jej pozbawiony jakichkolwiek s艂abych punkt贸w. Wreszcie zna­laz艂a spos贸b, 偶eby mu odp艂aci膰 za to, co zrobi艂 sze艣膰 lat temu. Wystarczy艂o zachowa膰 milczenie!

8

Tego wieczoru Shay zachowywa艂a si臋 inaczej ni偶 zwykle. Lyon nie potrafi艂 okre艣li膰, na czym to polega, wyczuwa艂 w niej tylko jaki艣 spok贸j.

Spodziewa艂 si臋. 偶e po wczorajszej awanturze b臋dzie unika膰 spotkania z nim, 偶e nie zechce zej艣膰 na kolacj臋. Ona jednak powita艂a go pytaniem o zdrowie. Wydawa艂a si臋 zaniepokojo­na konsekwencjami wczorajszego upadku z konia. Matthew patrzy艂 z ironicznym u艣miechem na jego zaskoczon膮 min臋.

Podczas kolacji Shay promienia艂a. Przez ca艂y czas bawi艂a ich pogodnymi 偶artami. Lyon ani troch臋 nie ufa艂 tej nag艂ej zmianie w jej zachowaniu!

W pewnym momencie poczu艂 na sobie spojrzenie brata. Zda艂 sobie spraw臋, 偶e nagle zapad艂a cisza.

- Przepraszam?

- Mo偶e by艂oby lepiej, gdyby艣 cho膰 troch臋 zainteresowa艂 si臋 rozmow膮 - skarci艂 go Matthew.

Lyon pomy艣la艂, 偶e kt贸rego艣 dnia palnie go w 艂eb.

- Ju偶 s艂ucham - warkn膮艂.

- Shay i ja omawiali艣my nasze plany na Bo偶e Narodzenie. - Bra艂 by艂 najwyra藕niej ucieszony jego wpadk膮.

- Tak? - spyta艂 ostro偶nie Lyon. Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e Shay b臋dzie chcia艂a pojecha膰 do dziadka do Irlandii. Nic m贸g艂 si臋 na to zgodzi膰, przecie偶 ta podr贸偶 wypad艂aby zaledwie na par臋 dni przed terminem porodu.

- Co my艣lisz o pomy艣le, aby to Shay zorganizowa艂a u nas 艣wi臋ta? - zapyta艂 Matthew.

- Och, nie! - zaprotestowa艂a Shay. - Ja...

- W 偶adnym wypadku nie pojedziesz do Irlandii! - prze­rwa艂 jej Lyon. Zupe艂nie nie potrafi艂 nad sob膮 zapanowa膰, mimo i偶 Shay mia艂a w r臋ce fili偶ank臋.

Kobieta wyra藕nie zesztywnia艂a, a jej oczy pociemnia艂y, ale Lyon na pr贸偶no czeka艂 na gniewn膮 reakcj臋. Shay r贸wnie偶 postanowi艂a nie t艂uc cennej porcelany.

- Zdaj臋 sobie spraw臋, 偶e taka podr贸偶 tu偶 przed porodem nie jest wskazana - stwierdzi艂a zimno. - Chcia艂am powie­dzie膰, 偶e nie mam ochoty organizowa膰 tutaj przyj臋cia. Zazwy­czaj robi艂a to Marilyn.

Niewiele brakowa艂o, a Lyon przypomnia艂by g艂o艣no, 偶e Shay ju偶 wielokrotnie wykonywa艂a czynno艣ci, kt贸re powinny stano­wi膰 wy艂膮czn膮 domen臋 Marilyn! Nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e w od­powiedzi na tak膮 prowokacj臋 cisn臋艂aby w niego fili偶ank膮­ - Marilyn ju偶 tutaj nic mieszka - zauwa偶y艂. - Cho膰 nie chcia艂em, 偶eby艣 si臋 fatygowa艂a, od tej chwili do ciebie nale偶y zorganizowanie przyj臋cia - doda艂 i spojrza艂 na ni膮 wyzywaj膮co. Shay przez chwil臋 patrzy艂a mu w oczy.

- Masz racj臋 - powiedzia艂a wreszcie, - Rick chcia艂by, abym to zrobi艂a.

Co za dziwka, zakl膮艂 w duszy Lyon. Zada艂a mu celny cios i nie mia艂 w膮tpliwo艣ci, 偶e zrobi艂a to celowo.

Shay z przyjemno艣ci膮 patrzy艂a, jak m臋偶czyzna si臋 skrzy­wi艂. Chcia艂a, aby cierpia艂 tak, jak kiedy艣 ona. Obieca艂a sobie.

偶e gdy z nim sko艅czy, Lyon b臋dzie w takim sianie, w jakim ona by艂a po ich rozstaniu.

Gdy Marilyn zdradzi艂a jej sekret m臋偶a, Shay zdo艂a艂a nad sob膮 zapanowa膰 i niczym nie zdradzi艂a swego podniecenia. Zaprosi艂a j膮 nawet na lunch, ale, dzi臋ki Bogu, Marilyn odm贸wi艂a.

Dotychczas Shay zawsze czu艂a, 偶e brak jej si艂 do watki z Lyonem. Teraz odzyska艂a pewno艣膰 siebie, przesta艂a si臋 przejmowa膰 jego arogancj膮. Posiad艂a jego tajemnic臋 i to do­dawa艂o jej si艂.

Pomy艣la艂a, 偶e rzeczywi艣cie z przyjemno艣ci膮 zajmie si臋 przyj臋ciem dla ca艂ej rodziny i przyjaci贸艂. Jako wdowa po Ricku mia艂a pe艂ne prawo, aby obj膮膰 rol臋 gospodyni.

- Owszem, nawet ch臋tnie si臋 tym zajm臋 - ci膮gn臋艂a z u艣miechem. - Matthew, mam nadziej臋, 偶e mi pomo偶esz.

- Kto, ja? - zdziwi艂 si臋 kaleka. - Nigdy w 偶yciu nie orga­nizowa艂em przyj臋cia.

- Pora zacz膮膰 - odpowiedzia艂a spokojnie. - Pomo偶esz mi wszystko zorganizowa膰.

- Dawniej nie by艂a艣 taka apodyktyczna - mrukn膮艂 Matthew.

- Takie s膮 skutki pi臋cioletniego wsp贸艂偶ycia z m臋偶czyzn膮, kt贸ry mnie rozpieszcza艂 - za偶artowa艂a, jednocze艣nie zerkaj膮c na Lyona, Us艂ysza艂a, jak gwa艂townie oddycha. - Co艣 si臋 sta艂o, Lyon?

- Teraz mieszkasz pod jednym dachem z Matthew i ze mn膮 - odrzek艂 nerwowo. Zauwa偶y艂a znajomy tik na jego po­liczku.

- M贸wisz tak, jakby to by艂o czym艣 nieprzyzwoitym - za­kpi艂a. - W rzeczywisto艣ci Matthew kocha mnie jak siostr臋, za艣 ty... no c贸偶, w twoim przypadku to troch臋 inaczej wygl膮da, nieprawda偶?

- Je艣li chcesz powiedzie膰 偶e nie traktuj臋 ci臋 jak siostr臋, to niew膮tpliwie masz racj臋. - Lyon niemal krzykn膮艂.

- Wcale o tym nie my艣la艂am - odci臋艂a si臋 Shay. - Chcia艂am powiedzie膰, 偶e z pewno艣ci膮 spotykasz si臋 z innymi kobietami.

- Nie ma 偶adnej innej kobiety - warkn膮艂 Lyon.

- Innej kobiety? - powt贸rzy艂a cicho. - Co chcesz przez to powiedzie膰?

- Uprzedza艂em ju偶, 偶e obecno艣膰 Matthew nic ci nie pomo­偶e - br膮zowoz艂ote oczy Lyona zal艣ni艂y z gniewu. - W moim 偶yciu nie ma 偶adnej innej kobiety, poniewa偶 zamierzam zdo­by膰 ciebie - powiedzia艂 wprost. - Masz jeszcze czas do poro­du - doda艂, po czym wyszed艂 z pokoju.

- Trudno wyrazi膰 si臋 ja艣niej - westchn膮艂 Matthew.

- Doprawdy? - Shay popatrzy艂a na niego twardo. Mat­thew z pewno艣ci膮 nie wiedzia艂 o s艂abo艣ci brata i nietrudno by艂o zgadn膮膰, dlaczego. Lyon by艂 zbyt dumny, aby zwierza膰 si臋 komukolwiek. Dzi臋ki Marilyn, Shay zrozumia艂a jeszcze co艣, czego Matthew nawet si臋 nie domy艣la艂. Jako ci臋偶arna wdowa stanowi艂a dla Lyona idealn膮 kandydatk臋 na 偶on臋. Jed­nak Lyon zachowywa艂 ostro偶no艣膰, nie mia艂 zamiaru ca艂kowi­cie si臋 zaanga偶owa膰 przed porodem. Niew膮tpliwie chcia艂 si臋 najpierw upewni膰, 偶e dziecko jest zdrowe i udane. Shay po­my艣la艂a, 偶e mo偶e si臋 dobrze zabawi膰, daj膮c mu do zrozumienia, i偶 jest sk艂onna zgodzi膰 si臋 na jego plan.

- Cyganko, ten cz艂owiek oszala艂 na twoim punkcie - powiedzia艂 Matthew.

- Tylko dlatego 偶e jestem dla niego nieosi膮galna - odci臋艂a si臋 Shay.

- Naprawd臋? - zakpi艂 szwagier. - Wczoraj, gdy Wildfire powr贸ci艂 sam do stajni, m贸g艂bym przysi膮c, 偶e co艣 jednak czujesz do mojego starszego braciszka.

- Na chwil臋 zapomnia艂am, 偶e to Lyon spad艂 z konia - od­rzek艂a, mierz膮c, go zimnym wzrokiem.

- Nie wierz臋 w to ani za grosz - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Matthew.

- Mo偶esz wierzy膰, w co ci si臋 podoba - powiedzia艂a le­kcewa偶膮co - ale Lyon nigdy mnie nie zdob臋dzie.

- Niezale偶nie od tego, co zrobi艂...

- Tego nigdy si臋 nie dowiesz - uci臋艂a. - Teraz lepiej zaj­mijmy si臋 organizacj膮 przyj臋cia - zasugerowa艂a pogodnie.

Matthew, cho膰 twierdzi艂, 偶e nic nie wie na temat przyj臋膰, jednak pami臋ta艂 nazwy rozmaitych firm gastronomicznych i us艂ugowych, kt贸re w przesz艂o艣ci zatrudnia艂a Marilyn. Wypi­sa艂 ich d艂ug膮 list臋, ale ona nie mia艂a specjalnej ochoty z nich skorzysta膰. Z pewno艣ci膮 wszyscy oczekiwaliby, 偶e b臋dzie wymaga艂a od nich tego samego co Marilyn. Shay chcia艂a, aby jej przyj臋cie wygl膮da艂o inaczej.

Lyon nie wr贸ci艂 ju偶 do salonu. Matthew i Shay sko艅czyli omawia膰 organizacj臋 przyj臋cia, po czym zagrali w karty. Sko艅czyli nieco po jedenastej wieczorem, po czym Shay po­sz艂a do swojej sypialni. Po drodze u艣miecha艂a si臋 z zadowole­niem.

Niewiele brakowa艂o, a zderzy艂aby si臋 na korytarzu i Patty, kt贸ra nagle wysz艂a z jednego z pokoi.

- Bardzo przepraszam - powiedzia艂a Shay i podtrzyma艂a j膮 za rami臋. - Ja... - nagle urwa艂a, bo zda艂a sobie spraw臋, z czyjego pokoju wysz艂a dziewczyna. Powoli obr贸ci艂a g艂ow臋 i spojrza艂a do 艣rodka przez otwarte drzwi Lyon le偶a艂 rozci膮g­ni臋ty na 艂贸偶ku, mia艂 na sobie tylko szlafrok. - Nie chcia艂am wam przeszkadza膰 - doda艂a z ironi膮.

- Shay... Pani Falconer - zacz臋艂a be艂kota膰 Patty, wyra藕nie wstrz膮艣ni臋ta.

- Ale偶 nic si臋 nie sta艂o, nie musisz si臋 t艂umaczy膰 - uspokoi艂a j膮 Shay.

- Ale ja tylko...

- To naprawd臋 nie moja sprawa, co robi艂a艣. - Wzruszy艂a ramionami.

Nic dziwnego, ze Lyon nie chcia艂 jej zwolni膰, pomy艣la艂a. Przecie偶 to jego najnowsza kochanka! Szkoda jej, mi艂a dziew­czyna.

- Patty chcia艂a ci tylko wyt艂umaczy膰 偶e w艂a艣nie przynios­艂a mi ma艣膰 na nog臋 - o艣wiadczy艂 Lyon, podchodz膮c do drzwi. - Mo偶esz sama zobaczy膰, 偶e rzeczywi艣cie potrzebuj臋 jakiego艣 smarowid艂a - doda艂.

Shay zrozumia艂a, 偶e potwornie posiniaczona noga sprawia mu dotkliwy b贸l, ale to jeszcze nie t艂umaczy艂o ukradkowej wizyty pokoj贸wki w jego sypialni w 艣rodku nocy. Spojrza艂a na niego Z wyra藕n膮 wzgard膮.

- Mo偶esz ju偶 i艣膰. Patty - powiedzia艂. - Dzi臋kuj臋 za ma艣膰.

- Doprawdy, Lyon, da艂by艣 jej spok贸j - odezwa艂a si臋 Shay, gdy dziewczyna zbieg艂a na parter. - Jest dla ciebie stanowczo zbyt mi艂a.

- Ty...

- Biedny Matthew my艣li, 偶e nie chcesz jej zwolni膰 tylko dlatego, 偶e on o to prosi - nie dopu艣ci艂a go do g艂osu.

- Matthew nie znosi Patty, poniewa偶 to ona znalaz艂a go na pod艂odze, gdy ostatnim razem spad艂 z fotela - powiedzia艂 szorstko Lyon, - Od tej pory wci膮偶 pr贸buje mnie nam贸wi膰, abym j膮 zwolni艂.

- Natomiast ty nie mo偶esz do tego dopu艣ci膰 - doda艂a Shay z domy艣lnym u艣miechem.

- Party by艂a w moim pokoju w ca艂kowicie niewinnym celu.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - szydzi艂a.

- Shay...

- Czy nie powiniene艣 raczej posmarowa膰 sobie nogi? - spyta艂a, unosz膮c brwi.

- Nie pozwol臋, aby艣 mnie nazywa艂a k艂amc膮 - warkn膮艂.

- Mo偶e zatem powiniene艣 trzyma膰 swoj膮 najnowsz膮 ko­chank臋 poza domem, gdy usi艂ujesz mnie przekona膰, 偶e jestem jedyn膮 kobiet膮, jakiej pragniesz. - W oczach Shay pojawi艂y si臋 p艂omienie.

- Pragn臋 tylko ciebie!

- Tak, oczywi艣cie - zgodzi艂a si臋 pob艂a偶liwie.

- Shay, przecie偶 wiesz, 偶e ci臋 pragn臋 - j臋kn膮艂 Lyon. - Do­brze wiesz, jak ci臋 potrzebuj臋.

- Doprawdy? - Spojrza艂a na niego zach臋caj膮co. - Po­wiedz mi, jak bardzo mnie potrzebujesz?

- Wejd藕, to ci poka偶臋 - wykrztusi艂 z trudem.

- A co z dzieckiem?

- B臋d臋 uwa偶a艂 - obieca艂, k艂ad膮c r臋k臋 na jej ramieniu i wci膮gaj膮c j膮 do pokoju.

- Peter Dunbar powiedzia艂, 偶e nie mog臋...

- Nie b臋dziemy si臋 kocha膰. Chc臋 tylko trzyma膰 ci臋 w ra­mionach. - Lyon zamkn膮艂 drzwi od sypialni i wzi膮艂 j膮 w obj臋­cia. Ca艂y dr偶a艂 z po偶膮dania. - Pozw贸l, zajm臋 si臋 tob膮.

- Ju偶 si臋 mn膮 zaj膮艂e艣, przecie偶 mieszkam u ciebie - odrzek艂a. Pod wp艂ywem jego dotkni臋cia od razu zesztywnia艂a. Nie mog艂a si臋 rozlu藕ni膰 nawet po to, aby po chwili sprawi膰 mu zaw贸d.

- Mia艂em na my艣li co innego - szepn膮艂 gor膮co. - Tamtej nocy nie da艂em ci pe艂nej satysfakcji, kt贸rej przecie偶 potrzebu­jesz.

- Nie! - Shay spr贸bowa艂a go odepchn膮膰. Troch臋 za p贸藕­no zda艂a sobie spraw臋, 偶e posun臋艂a si臋 za daleko. Mia艂a z a - miar troch臋 go podra偶ni膰, nie za艣 rozpala膰 p艂omie艅 nami臋tno­艣ci.

- Tak! - nalega艂 Lyon. - Shay, dobrze wiesz, 偶e taka mi­艂o艣膰 wcale nie jest czym艣 z艂ym, W ten spos贸b r贸wnie偶 mog臋 sprawi膰 ci rozkosz.

Pocz膮wszy od ich drugiej wsp贸lnej nocy, wiele lat temu, Shay nigdy nie czu艂a wstydu z powodu erotycznych pomy­s艂贸w, jakie wsp贸lnie realizowali. Po prostu nie mia艂a zamiaru pozwoli膰, aby Lyon odczul satysfakcj臋 z tego, ze sprawi艂 jej rozkosz.

- Nie s膮dz臋 - powiedzia艂a zimno i wysun臋艂a si臋 z jego obj臋膰. Z przyjemno艣ci膮 patrzy艂a na wyraz zdziwienia i zasko­czenia, maluj膮cy si臋 na jego twarzy. Pomy艣la艂a, 偶e w przesz艂o­艣ci i w ci膮gu ostatnich paru miesi臋cy to ona przegrywa艂a w starciach z Lyonem. Teraz przysz艂a kolej na zmian臋 r贸l.

- Shay! M臋偶czyzna przygl膮da艂 si臋 jej podejrzliwie. - Je­szcze przed chwil膮...

- By艂e艣 w 艂贸偶ku z jedn膮 z pokoj贸wek - za艣mia艂a si臋 z艂o艣li­wie, - Doprawdy, Lyon, z ka偶dym dniem coraz bardziej przy­pominasz Leona de Coursey!

- Co ma znaczy膰 ta gra, Shay? - spyta艂 zaciskaj膮c z臋by. - Gdy wr贸ci艂em wieczorem do domu, odgrywa艂a艣 rol臋 serde­cznej szwagierki, p贸藕niej celowo wywo艂a艂a艣 k艂贸tni臋, teraz za艣 z艂o艣liwie mnie prowokowa艂a艣...

- Chyba mnie z kim艣 pomyli艂e艣 - odrzek艂a Shay. - Nie przypominam sobie nic takiego.

- Wydaje mi si臋, 偶e przesta艂em ci臋 rozumie膰 - westchn膮艂 Lyon. By艂 zniecierpliwiony i gniewny. - Ale i tak b臋dziesz moja.

- Ja i dziecko - doda艂a z sarkazmem.

- Chyba nie sadzisz, 偶e b臋d臋 sobie 偶yczy艂, aby艣 oddala je do sieroci艅ca?

- Bo偶e, co za pomys艂! - za艣mia艂a si臋 z gorycz膮. - Wiem, ze tego nie zrobisz.

- Shay... - Lyon zmarszczy艂 brwi.

- Musz臋 ju偶 i艣膰 - stwierdzi艂a ch艂odno. - Nie mam ochoty, aby s艂u偶ba plotkowa艂a, ile czasu sp臋dzi艂am w twojej sypialni - powiedzia艂a, podchodz膮c do drzwi. - Tylko nic wa偶 si臋 przychodzi膰 do mnie, tak jak wczoraj, bo b臋d臋 wrzeszcze膰 tak g艂o艣no, 偶e wszyscy si臋 obudz膮! - U艣miechn臋艂a si臋 tryumfal­nie i wysz艂a na korytarz. Zamkn臋艂a za sob膮 drzwi i oparta si臋 o 艣cian臋. Starcie z Lyonem kosztowa艂o j膮 wiele sil.

Lyon opiekowa艂 si臋 ni膮 tak troskliwie, 偶e gdyby Marilyn nie powiedzia艂a jej o jego kalectwie. Shay zapewne da艂aby si臋 przekona膰, i偶 naprawd臋 mu na niej zale偶y. Teraz jednak mog艂a radowa膰 si臋 zemst膮!

Co za wied藕ma, powtarza艂 w duchu Lyon, przewracaj膮c si臋 na 艂贸偶ku. Nie m贸g艂 przesta膰 o niej my艣le膰 - Z trudem po­wstrzyma! pragnienie, aby p贸j艣膰 do stajni, osiod艂a膰 konia i ruszy膰 do lasu. Poprzedniej nocy wr贸ci艂 do domu o 艣wicie, zupe艂nie wyko艅czony, ale niewiele mu to pomog艂o. W dal­szym ci膮gu nie m贸g艂 zasn膮膰, tylko kr膮偶y艂 niecierpliwie po pokoju, a偶 wreszcie nadesz艂a pora, 偶eby pojecha膰 do pracy. W biurze przez ca艂y dzie艅 nic nie zrobi艂, za to urz膮dzi艂 kilka awantur Bogu ducha winnym pracownikom. Przez ca艂y czas my艣la艂, czy po powrocie do domu zastanie Shay.

Od pierwszego dnia, kiedy si臋 poznali, dziewczyna dzia艂a艂a na niego jak narkotyk. Lyon pomy艣la艂, 偶e nie wytrzyma po raz drugi objaw贸w narkotycznego g艂odu.

Shay prowadzi艂a jak膮艣 gr臋. za艣 on nie mia艂 poj臋cia, jakie s膮 jej regu艂y!

W przesz艂o艣ci nigdy nie gra艂a, zawsze by艂a szczera i otwar­ta. Nawet wtedy, podczas spotkania na lotnisku w Los Ange­les, nie ukrywa艂a ani przez chwil臋 swojej nienawi艣ci do niego! Dzisiaj co艣 si臋 sta艂o i Shay zmieni艂a si臋 z parskaj膮cej kocicy w 艂agodn膮 kotk臋. Wed艂ug Matthew, jedynym niecodziennym wydarzeniem by艂a wizyta Marilyn, ale Lyon wiedzia艂, 偶e po spotkaniach z jego 偶on膮 Shay zawsze traktowa艂a go z jeszcze wi臋kszym dystansem. To wykluczone, aby odwiedziny Mari­lyn tak na ni膮 podzia艂a艂y!

Wobec lego, co si臋 sia艂o? Dlaczego w艂a艣ciwie nie mia艂by uzna膰, 偶e Shay rzeczywi艣cie przesta艂a odczuwa膰 w stosunku do niego dawna nienawi艣膰? Jednak nie m贸g艂 w to uwierzy膰, nie ufa艂 nag艂ej zmianie w jej zachowaniu. Gdy wychodzi艂a z jego sypialni, dostrzeg艂 w jej oczach b艂ysk satysfakcji. To by艂 wyra藕ny znak.

Pomy艣la艂, 偶e nie powinien by艂 m贸wi膰 Shay, jak bardzo jej pragnie. To by艂 b艂膮d, niepotrzebnie zdradzi艂 sw膮 jedyna s艂a­bo艣膰. Dzi臋ki tej wiedzy zdo艂a艂a doprowadzi膰 do nag艂ej zmia­ny r贸l, co niew膮tpliwie bardzo si臋 jej spodoba艂o. Ale pocieszy艂 si臋, 偶e je艣li w ko艅cu j膮 zdob臋dzie, to takie przykro艣ci nie maj膮 znaczenia.

On mnie po prostu kontroluje, pomy艣la艂a Shay - Trudno by艂o inaczej okre艣li膰 zachowanie Falconera.

W ci膮gu dnia, gdy by艂 w pracy, Shay mog艂a wychodzi膰 tylko do ogrodu na spacer. Nie wolno jej by艂o opuszcza膰 posiad艂o艣ci, chyba 偶e z Lyonem. Mia艂a wra偶enie, 偶e si臋 dusi pod jego ci膮g艂ym nadzorem.

Lyon zachowywa艂 si臋 zupe艂nie inaczej ni偶 sze艣膰 lat temu. Wtedy narzeka艂, 偶e Shay nie daje mu spokoju, je艣li o艣mieli艂a si臋 zadzwoni膰 bez uprzedzenia. Teraz sam dzwoni艂 do niej przynajmniej trzy razy dziennie, cz臋sto w najbardziej niewy­godnych porach.

- Ile razy ju偶 dzisiaj dzwoni艂? - spyta艂 Matthew z wy­ra藕nym rozbawieniem. Siedzieli razem i jedli lunch.

- Trzy - mrukn臋艂a. - Po raz pierwszy, aby sprawdzi膰, czy wzi臋艂am witaminy, po raz drugi, aby spyta膰, czy by艂 Dunbar, no i p贸藕niej, aby dowiedzie膰 si臋, co powiedzia艂 lekarz. M贸g艂­by nie wtyka膰 nosa w nie swoje sprawy!

- Dziecko to sprawa ca艂ej rodziny. - Matthew wzruszy艂 ramionami.

- To moje dziecko - o艣wiadczy艂a zimno Shay.

- Lyon bardzo si臋 o ciebie troszczy - przypomnia艂 jej szwagier.

- Tak bardzo, 偶e kaza艂 si臋 mn膮 zajmowa膰 swojej najno­wszej kochance - parskn臋艂a gniewnie.

- O kim ty m贸wisz? - Matthew wyra藕nie zesztywnia艂 i spojrza艂 na ni膮 przez zmru偶one powieki.

- O Patty! - Shay z pasj膮 wbi艂a z臋by w jab艂ko. Przypo­mnia艂a sobie, jak tydzie艅 wcze艣niej Lyon o艣wiadczy艂, ze Patty b臋dzie jej osobist膮 pokoj贸wk膮. Ona, oczywi艣cie, nie zgodzi艂a si臋 na to, za艣 Lyon nie przyj膮艂 do wiadomo艣ci jej protest贸w. W dalszym ci膮gu lubi艂a Patty, ale teraz, gdy ju偶 wiedzia艂a o jej zwi膮zku z Falconerem, czu艂a si臋 tak, jakby Lyon mia艂 j膮 za idiotk臋.

- Mylisz si臋 - zaprotestowa艂 kaleka. - Patty nie jest ko­chank膮 Lyona.

- Wiem, 偶e ty zawsze go bronisz. - Shay u艣miechn臋艂a si臋 ironicznie. - Wczoraj wieczorem widzia艂am, jak wychodzi艂a z jego sypialni.

- To jeszcze niczego nie dowodzi! - warkn膮艂 Matthew. Nerwowy tik wykrzywi艂 jego twarz.

- By艂a wyra藕nie zak艂opotana, a Lyon mia艂 na sobie tylko szlafrok - doda艂a Shay.

- Sukinsyn!

- Matthew...

- Musz臋 wraca膰 do pracy - powiedzia艂 m臋偶czyzna i wyje­cha艂 z jadalni.

Shay przez chwil臋 patrzy艂a za nim marszcz膮c brwi, po czym wzruszy艂a ramionami. Lyon niew膮tpliwie by艂 sukinsy­nem, a na dodatek chcia艂 zaj膮膰 wa偶ne miejsce w jej 偶yciu.

Ostatnio przesta艂a go traktowa膰 z otwart膮 wrogo艣ci膮, co tylko umocni艂o jego nadzieje. Z przyjemno艣ci膮 my艣la艂a o dniu, w kt贸rym rozwieje jego z艂udzenia.

Praca nad organizacj膮 艣wi膮tecznego przyj臋cia posuwa艂a si臋 sk艂adnie naprz贸d. Shay sp臋dzi艂a ca艂e popo艂udnie, wypisuj膮c i adresuj膮c zaproszenia. Nie zdziwi艂a si臋 specjalnie, gdy od­kry艂a, 偶e Lyon dopisa艂 Marilyn i Derricka do i tak d艂ugiej listy zaproszonych go艣ci. Cho膰 mieli wkr贸tce dosta膰 rozw贸d, w dalszym ci膮gu traktowa艂 Marilyn tak, jakby by艂a cz艂onkiem rodziny. Shay pomy艣la艂a, 偶e bardzo si臋 zdziwi, je艣li Marilyn rzeczywi艣cie po艣lubi niepozornego Derricka.

- My艣la艂em, 偶e ju偶 sko艅czy艂a艣 ksi膮偶k臋 - powiedzia艂 surowym tonem Lyon, wchodz膮c do biblioteki par臋 mi­nut po pi膮tej. Shay wci膮偶 siedzia艂a przy biurku. W bibliotece by艂o gor膮co, grza艂y kaloryfery i p艂on臋艂y drwa w komin­ku.

- Owszem, wys艂a艂am j膮 do wydawcy tydzie艅 temu - ch艂odno odpowiedzia艂a Shay. - Adresuj臋 zaproszenia na przyj臋cie.

- Jeszcze nie sko艅czy艂a艣? - Spojrza艂 na ni膮, marszcz膮c gniewnie brwi.

Lyon nie zd膮偶y艂 jeszcze si臋 przebra膰 i p贸j艣膰 pod prysznic. Po powrocie do domu od razu przyszed艂 do biblioteki, aby z ni膮 porozmawia膰. Mia艂 na sobie szary garnitur i bia艂膮 koszu­l臋. Z jego twarzy znikn臋艂a ju偶 opalenizna, chwilami wydawa艂 si臋 wr臋cz blady.

- Przecie偶 telefonowa艂e艣 do mnie zaledwie godzin臋 temu - zwr贸ci艂a mu uwag臋.

- Czemu nie ka偶esz tego zrobi膰 komu艣 ze s艂u偶by? - spyta艂 Lyon. Wydawa艂 si臋 poirytowany.

- Mo偶e Patty? - zakpi艂a Shay. Mimo zaawansowanej ci膮偶y wci膮偶 wygl膮da艂a doskonale. Tego dnia w艂o偶y艂a lu藕n膮, je­dwabn膮 sukni臋 takiego samego koloru jak jej oczy.

- Gdybym nic wiedzia艂, 偶e to zupe艂nie 艣mieszne, s膮dzi艂bym. 偶e jeste艣 o ni膮 zazdrosna - odrzek艂 Lyon wyzywaj膮cym tonem.

- Jak sam zauwa偶y艂e艣, to 艣mieszny pomys艂. - Shay zacho­wa艂a idealny spok贸j.

- S艂uchaj....

- Wiesz, naprawd臋 chcia艂abym dzisiaj sko艅czy膰 z tymi zaproszeniami - przerwa艂a mu, po czym powr贸ci艂a do d艂ugiej listy go艣ci. W Los Angeles Rick i ona wydawali czasem spore przyj臋cia, ale taka liczba go艣ci zdecydowanie przekracza艂a granice jej wyobra藕ni.

- Shay. chc臋...

- Ach, wreszcie ci臋 znalaz艂em. - W drzwiach biblioteki po­jawi! si臋 Matthew, Patrzy艂 na starszego brata z wyra藕n膮 przygan膮. - Dzwoni艂em do biura, ale sekretarka powiedzia艂a mi, 偶e ju偶 wyszed艂e艣. Pracujesz teraz na p贸艂 etatu? - zakpi艂.

Lyon spojrza艂 na niego ze zdziwieniem. Najwyra藕niej nie spodziewa艂 si臋 takiego ataku, Shay r贸wnie偶 by艂a zaskoczona. Matthew cz臋sto bywa艂 z艂o艣liwy, ale nigdy dotychczas nie zaatakowa艂 brata tak otwarcie.

- Nie s膮dz臋, abym musia艂 si臋 przed tob膮 usprawiedliwia膰. gdy chc臋 wyj艣膰 z pracy par臋 minut wcze艣niej - odci膮艂 si臋 Lyon, Jego twarz zachmurzy艂a si臋 jeszcze bardziej.

- Och, wybacz. - M艂odszy brat zmierzy艂 go zimnym spoj­rzeniem orzechowych oczu. - Wydawa艂o mi si臋, 偶e prowadzi­my interes.

- Do diab艂a, Matthew, co ci臋 ugryz艂o? - zniecierpliwi艂 si臋 Lyon.

- Je艣li uwa偶asz, ze twoje inne obowi膮zki nie pozwalaj膮 ci spe艂nia膰 funkcji prezesa Falconer Enterprises, to mo偶e powi­niene艣 zrezygnowa膰?

Shay na chwil臋 straci艂a oddech. Zaskoczy艂 j膮 gniew i go­rycz, emanuj膮ce ze s艂贸w kaleki. Dotychczas nigdy nic ujaw­nia艂 takich uczu膰.

- Matthew. je艣li to z mojego powodu... - zacz臋艂a, ale nie uda艂o si臋 jej doko艅czy膰.

- Nie m贸wi艂em o tobie, tw贸j problem to sprawa rodziny, nie firmy - uci膮艂 Matthew. - Wi臋c jak? - zwr贸ci艂 si臋 do brata.

- Co jak? - Lyon zmarszczy艂 brwi. - Nic zamierzam re­zygnowa膰, je艣li o to pytasz.

- Mo偶e zatem powiniene艣 si臋 nad tym zastanowi膰! - po­wiedzia艂 Matthew. mierz膮c go gniewnym spojrzeniem, po czym zawr贸ci艂 w stron臋 drzwi.

- Matthew! - Okrzyk Lyona zabrzmia艂 niczym trza艣niecie bata. Szybkim krokiem podszed艂 do w贸zka. - Chyba powinni­艣my porozmawia膰... - zaproponowa艂.

- Nie mamy o czym - ostro odrzek艂 Matthew.

- Rzeczywi艣cie, mam wra偶enie, 偶e ju偶 wszystko powie­dzia艂e艣 - zakpi艂 Lyon. - Chcia艂bym jednak wiedzie膰, dlaczego to zrobi艂e艣.

- To niewa偶ne. - Matthew wygl膮da艂 tak, jakby ju偶 zacz膮艂 偶a艂owa膰 swego wybuchu.

- Nie zgadzam si臋 z tob膮 - zaprotestowa艂 Lyon. - Chod藕, p贸jdziemy do biura. Mam nadziej臋, 偶e nam wybaczysz? - zwr贸ci艂 si臋 do Shay.

- Oczywi艣cie, - Kiwn臋艂a g艂ow膮. Zachowanie kaleki poru­szy艂o j膮 r贸wnie mocno, co Lyona. M艂odszy z dw贸ch braci zawsze wydawa艂 si臋 zbyt cyniczny i opanowany, aby pozwo­li膰 sobie na taki wybuch. Cho膰 Matthew zapewni艂 j膮, 偶e jego gniew nie mia艂 偶adnego zwi膮zku z jej osob膮, mimowolnie czu艂a si臋 odpowiedzialna za to, co si臋 sta艂o. Nie mia艂a w膮tpli­wo艣ci, 偶e to z jej powodu Lyon nabra艂 zwyczaju urywania si臋 z pracy. Nie zach臋ca艂a go do tego, ale te偶 nie pr贸bowa艂a powstrzyma膰. Mi膮艂 wra偶enie, 偶e powoli zyskuje jej uczucia. co bynajmniej jej nie przeszkadza艂o. Nie mia艂a jednak zamia­ru zirytowa膰 tym r贸wnie偶 Matthew.

A偶 do kolacji Shay nie widzia艂a 偶adnego z braci. Wieczo­rem w jadalni pojawi艂 si臋 tylko Lyon.

- Matthew postanowi艂 zje艣膰 u siebie - o艣wiadczy艂 oschle.

- Czy wiesz, co mu si臋 sta艂o? - zapyta艂a zatroskanym g艂osem.

- Do diab艂a, sk膮d mog臋 wiedzie膰, o co mu chodzi? - znie­cierpliwi艂 si臋 Lyon. Nala艂 sobie whisky i szybko wypi艂.

- Przecie偶 z nim rozmawia艂e艣...

- Na nic si臋 to nie zda艂o - stwierdzi艂 ponuro. - Jeszcze nigdy nie widzia艂em go w takim stanie.

- Mo偶e to ma co艣 wsp贸lnego z moj膮 obecno艣ci膮.

- Sama s艂ysza艂a艣, jak Matthew powiedzia艂, 偶e nie - parsk­n膮艂 Lyon. - Bardzo ci臋 przepraszam, nie chcia艂em by膰 nie­uprzejmy - doda艂 natychmiast ze skruch膮, Usiad艂 na sofie tu偶 ko艂o Shay i uj膮艂 jej d艂o艅. Z rado艣ci膮 zauwa偶y艂, 偶e tym razem nie odsun臋艂a si臋 odruchowo. - Nic przywyk艂em dzieli膰 si臋 z nikim moimi problemami - przyzna艂 z 偶alem.

Je艣li Lyon mia艂 nadzieje, 偶e wzbudzi w niej lito艣膰, to cze­ka艂 go srogi zaw贸d. Shay nie mia艂a dla niego ani odrobiny wsp贸艂czucia.

- Nic mnie nie obchodz膮 twoje problemy - stwierdzi艂a z zimnym okrucie艅stwem. - Martwi臋 si臋 tylko zachowaniem Matthew.

- Martwisz si臋 o wszystkich cz艂onk贸w tej rodziny, tylko nie o mnie! - wykrzykn膮艂 gniewnie Lyon i zerwa艂 si臋 z sofy.

- Masz racj臋 - przyzna艂a z brutaln膮 szczero艣ci膮. - Ale nie musz臋 niepokoi膰 si臋 o tw贸j los, z pewno艣ci膮 liczne kobiety gotowe s膮 zaj膮膰 si臋 tob膮.

- Chc臋 ciebie.

- Biedny Lyon - westchn臋艂a bez odrobiny wsp贸艂czucia w g艂osie.

- Bo偶e, dlaczego sta艂a艣 si臋 taka bezwzgl臋dna? Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e to tylko przeze mnie.

- Rzeczywi艣cie, to nie tylko twoja zas艂uga - przyzna艂a Shay.

- Dlaczego zatem na mnie spada cala odpowiedzialno艣膰? - Lyon spr贸bowa艂 argumentowa膰. - Gdy wreszcie dostan臋 rozw贸d z Marilyn, mo偶emy si臋 pobra膰 i...

- Nie sadz臋, aby to rzeczywi艣cie by艂o mo偶liwe - przerwa艂a mu. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e Lyon chce si臋 z ni膮 o偶eni膰 tylko z uwagi na dziecko. Niezbyt d艂ugo si臋 waha艂, czy zaproponowa膰 jej ma艂偶e艅stwo po rozwodzie i, rzecz jasna, po porodzie! - Nie kocham ci臋 i nigdy nie b臋d臋 kocha膰 - doda艂a ch艂odno.

- Dziecko b臋dzie potrzebowa艂o ojca...

- Ma ju偶 ojca!

- Przecie偶 Rick nie 偶yje!

- By膰 mo偶e kiedy艣 znajd臋 sobie jakiego艣 mi艂ego, uprzej­mego cz艂owieka, kt贸ry b臋dzie got贸w zaopiekowa膰 si臋 mn膮 i dzieckiem - powiedzia艂a wyzywaj膮cym tonem.

- Nie wyjdziesz za nikogo innego, tylko za mnie.

- Powiedzia艂am tylko 鈥瀊y膰 mo偶e鈥 - Shay wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - W rzeczywisto艣ci nie mam zamiaru powt贸rnie wy­chodzi膰 za m膮偶. Nie pozwol臋 r贸wnie偶, 偶eby艣 dyktowa艂, co mam robi膰. Niech ci si臋 nie wydaje, 偶e mo偶esz podejmowa膰 jakie艣 decyzje, dotycz膮ce mojego 偶ycia. Teraz chcia艂abym wiedzie膰, czy masz czas, aby mnie zawie藕膰 jutro do miasta, czy mam poprosi膰 o to szofera?

- Nie pojedziesz jutro do miasta.

- Owszem, pojad臋.

- Shay, przecie偶 zosta艂o ju偶 tylko pi臋膰 tygodni do terminu porodu...

- Peter Dunbar zapewni艂 mnie dzisiaj, 偶e mog臋 jecha膰 po zakupy, pod warunkiem 偶e po po艂udniu po艂o偶臋 si臋 i odpoczn臋.

- To idiota!

- Sam powiedzia艂e艣, 偶e to najlepszy specjalista w ca艂ej Anglii - przypomnia艂a mu z ironicznym u艣mieszkiem.

- Przecie偶 to jawna g艂upota, aby艣 sama w艂贸czy艂a si臋 po Londynie - nie ust臋powa艂 Lyon.

~ Boisz si臋, 偶e urodz臋 u Harrodsa? - zakpi艂a.

- Boj臋 si臋, 偶e zaczniesz rodzi膰 poza domem - sprostowa艂.

- Gdzie, to ju偶 nie ma znaczenia.

- Wobec tego jedz ze mn膮 - zaproponowa艂a beztrosko.

- Oczywi艣cie, je艣li si臋 nie boisz, 偶e Matthew zn贸w ci zarzuci uchylanie si臋 od pracy.

- Ju偶 ci powiedzia艂em, ze jego pretensje nic maj膮 偶adnego zwi膮zku z czasem, jaki z tob膮 sp臋dzam - powiedzia艂 z roz­targnieniem Lyon. - Sk膮d ta nag艂a konieczno艣膰 wyprawy po zakupy?

- Wcale nie nag艂a - zaprotestowa艂a Shay.~ Musz臋 jeszcze kupi膰 troch臋 rzeczy dla dziecka, a pr贸cz tego nie mara 偶ad­nych prezent贸w na Bo偶e Narodzenie.

- Ja chcia艂bym irlandzk膮 czarodziejk臋 z fio艂kowymi ocza­mi - powiedzia艂 Lyon ochryp艂ym g艂osem.

Shay zblad艂a raptownie. Przypomnia艂a sobie, jak wygl膮da­艂y 艣wi臋ta sze艣膰 lat temu. Wtedy jeszcze nie wiedzia艂a, jaki Lyon potrafi by膰 okrutny. Nie wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e wci膮偶 potrzebuje nowych podboj贸w erotycznych, aby w ten spos贸b dowie艣膰, 偶e jest prawdziwym m臋偶czyzn膮. Nie m贸g艂 tego wy­kaza膰, p艂odz膮c w艂asne dziecko. Nic dziwnego, 偶e nawet Mari­lyn mia艂a go w ko艅cu do艣膰!

- Mia艂am zamiar kupi膰 ci pude艂ko cygar - powiedzia艂a oschle.

- Przecie偶 nie pal臋 - zdziwi艂 si臋 Lyon.

- Wiem o tym - kiwn臋艂a g艂ow膮.

- No, ale m贸g艂bym zapali膰 jedno, gdy ju偶 urodzi si臋 dziecko!

- To przywilej ojca - parskn臋艂a gniewnie Shay.

- Min臋艂o ju偶 p贸艂 roku od 艣mierci Ricka - zauwa偶y艂 Lyon.

- Wiem o tym bez twoich nieustannych przypomnie艅. - Shay wsta艂a z sofy. - Po prostu czasami sama nie mog臋 w to uwierzy膰! Zapewniam ci臋 jednak, 偶e nigdy nie zajmiesz jego miejsca. Nigdy, s艂ysza艂e艣? - zmierzy艂a go ostrym spojrze­niem.

- M贸wisz nad wyraz jasno - odrzek艂, nalewaj膮c sobie na­st臋pna, whisky.

- Mam nadziej臋, 偶e rzeczywi艣cie to zrozumia艂e艣 - powie­dzia艂a pogardliwie. - Teraz zostawi臋 ci臋 samego, aby艣 m贸g艂 si臋 rozkoszowa膰 niepowtarzalnym aromatem whisky! Zjem u siebie.

- Shay!

- Tak? - powiedzia艂a zimno. Jej pier艣 mocno falowa艂a. Shay daremnie usi艂owa艂a opanowa膰 oddech.

- Czy wci膮偶 zamierzasz pojecha膰 jutro po zakupy?

- Poprosz臋 Jeffreya, aby mnie zawi贸z艂.

- Sam to zrobi臋 - warkn膮艂 Lyon.

- Jak sobie 偶yczysz. - Wzruszy艂a ramionami i posz艂a na g贸r臋.

- Jak sobie 偶yczysz! - powt贸rzy艂 Lyon. Jedyne, czego sobie 偶yczy艂 naprawd臋, to wreszcie zmusi膰 Shay do kapitula­cji.

Po 鈥瀉lkoholowej kolacji鈥 czu艂 rano paskudnego kaca i nie mia艂 najmniejszej ochoty na rozmow臋, ale wo艂a艂by si臋 do niej zmusi膰, ni偶 znosi膰 milczenie Shay w drodze do Londynu. W samochodzie panowa艂o pe艂ne wrogo艣ci napi臋cie. Nie po­wiedzia艂a mu nawet dzie艅 dobry.

- Dok膮d chcesz jecha膰 najpierw? - przerwa艂 milczenie m臋偶czyzna. Nie m贸g艂 ju偶 d艂u偶ej wytrzyma膰 napi臋cia. Shay natomiast wcale nie wydawa艂a si臋 spi臋ta. W czerwonej su­kience, dumnie podkre艣laj膮cej jej ogromny brzuch, wygl膮da艂a naprawd臋 wspaniale. Lyon da艂by wszystko, 偶eby to jego dziecko nosi艂a pod sercem! To by艂o jednak wykluczone, na­wet gdyby Shay w ko艅cu przysta艂a na jego propozycje, aby si臋 pobrali. Mia艂 zreszt膮 powa偶ne w膮tpliwo艣ci, czy to kiedy艣 nast膮pi.

- Wszystko mi jedno - powiedzia艂a Shay znudzonym g艂o­sem.

Tym razem robili zakupy bez cienia spontanicznej rado艣ci, jak膮 oboje prze偶yli sze艣膰 lat wcze艣niej. Wtedy Shay wy­dawa艂a si臋 promieniowa膰 ja艣niej ni偶 wszystkie 艣wi膮teczne lampki razem wzi臋te. Zupe艂nie go oczarowa艂a, ale tamtej no­cy Lyon nie wiedzia艂 jeszcze, jaki wp艂yw wywrze na jego 偶ycie.

Shay starannie wybra艂a prezenty dla wszystkich cz艂onk贸w rodziny. Dla Neila kupi艂a laski do gry w golfa, dla Matthew - antyczny zegar, dla dziadka r臋cznie rze藕bion膮 fajk臋. Wybra­艂a r贸wnie偶 kilka drobiazg贸w dla s艂u偶by. Lyon nie spodziewa艂 si臋, aby kupi艂a co艣 dla niego, ale sam mia艂 dla niej naszyjnik, specjalnie zam贸wiony przed paroma tygodniami. 艁udzi艂 si臋, 偶e Shay zrozumie znaczenie tego prezentu.

Natomiast zakupy dla dziecka okaza艂y si臋 wi臋ksz膮 zabaw膮, ni偶 Lyon przypuszcza艂. Da艂 si臋 natychmiast wci膮gn膮膰 w roz­wa偶ania nad wyborem zabawek i mebelk贸w. Pomog艂a mu w tym ekspedientka, kt贸ra oczywi艣cie traktowa艂a go jak m臋偶a Shay.

- Lyon, nie zgadzam si臋, aby艣 to kupi艂 - zaprotesto­wa艂a Shay, gdy ekspedientka posz艂a do kierownika dowie­dzie膰 si臋, czy wybrane przez niego bia艂o - z艂ote meble do dziecinnego pokoju mog膮 by膰 dostarczone natychmiast. - Mam ju偶 dziecinny pok贸j w moim domu, Nie potrzebuj臋 wi臋cej mebli.

- B臋dziesz ich potrzebowa膰, aby urz膮dzi膰 pok贸j w Falco­ner House. - Lyon odrzuci艂 jej protesty.

- Nie b臋d臋 tam mieszka膰 z dzieckiem - ch艂odno stwier­dzi艂a Shay.

- Samo lub z tob膮, ale to dziecko b臋dzie nas od czasu do czasu odwiedza膰 - odrzek艂 zaciskaj膮c usta.

Shay wci膮偶 patrzy艂a na niego wyzywaj膮cym wzrokiem, ale po chwili spojrza艂a gdzie艣 w bok.

- Chyba nie jestem tu do niczego potrzebna - powiedzia­艂a. - Wst膮pi臋 tymczasem do sklepu naprzeciw.

- Nie powinna艣 i艣膰 tam sama. - Lyon z艂apa艂 j膮 za rami臋.

- Id臋 tylko na przeciwn膮 stron臋 ulicy, nie zamierzam bie­ga膰 po ca艂ym Londynie! - rozgniewa艂a si臋 Shay.

- Za chwil臋 tu sko艅cz臋...

- Lyon, je艣li mnie zaraz nic pu艣cisz...

- To zaczniesz krzycze膰 - doko艅czy艂 za ni膮.

- Nie, poprosz臋 ekspedientk臋, 偶eby zadzwoni艂a na policj臋. Powiem im, 偶e mnie zaczepiasz i przesiadujesz.

- Nikt ci nie uwierzy. Ekspedientka widzia艂a, jak razem robili艣my zakupy.

- Wiem - Shay kiwn臋艂a g艂ow膮. - Ale mog臋 zrobi膰 niez艂膮 scen臋. Radz臋 ci, aby艣 sobie oszcz臋dzi艂 wstydu.

Lyon lekko si臋 u艣miechn膮艂, po czym spojrza艂 przez okno na rz膮d sklep贸w po przeciwnej stronie.

- Obiecuj臋, 偶e przed przej艣ciem przez jezdni臋 rozejrz臋 si臋 uwa偶nie - zakpi艂a Shay.

- Mam nadziej臋, 偶e nie zapomnisz. - Lyonowi zabrak艂o poczucia humoru. Pu艣ci艂 j膮. po czym odwr贸ci艂 si臋 w stron臋 zbli偶aj膮cej si臋 ekspedientki. Ku jego wielkiemu zadowoleniu okaza艂o si臋, 偶e wybrane meble mog膮 by膰 natychmiast dostar­czone do Falconer House.

Shay wiedzia艂a, 偶e tak w艂a艣nie b臋dzie. Gdzie偶by tam kie­rownik sklepu o艣mieli艂 si臋 czego艣 odm贸wi膰 Falconerowi! Za­chowanie Lyona nie zach臋ci艂o jej bynajmniej do kupienia mu prezentu, ale gdy zobaczy艂a pewien obraz, po prostu nie mog­艂a si臋 powstrzyma膰, musia艂a go kupi膰!

- Nic nie kupi艂a艣? - spyta艂 zdziwiony, gdy spotkali si臋 po kilkunastu minutach.

- Chyba widzisz, 偶e mam puste r臋ce - odrzek艂a. W rze­czywisto艣ci poleci艂a, aby obraz zosta艂 dostarczony do Falco­ner House nast臋pnego dnia przed po艂udniem, tak 偶eby Lyon nie m贸g艂 go zobaczy膰. - Teraz chcia艂abym p贸j艣膰 do siebie zje艣膰 lunch, a ty pewnie powiniene艣 i艣膰 do biura.

- My艣l臋, 偶e wol臋 dotrzyma膰 ci towarzystwa podczas lunchu.

- Jak dotychczas, jeszcze ci臋 nie zaprosi艂am - prychn臋艂a Shay.

Mimo nieobecno艣ci Shay pani Devon utrzymywa艂a dom w nienagannej czysto艣ci. Z rado艣ci膮 j膮 powita艂a i szybko przygotowa艂a smaczny lunch. Po posi艂ku Shay posz艂a na g贸r臋, aby odpocz膮膰.

Obudzi艂a si臋 czuj膮c dziwny niepok贸j, tak jakby mia艂a z艂y sen. Nie mia艂a jednak w膮tpliwo艣ci, 偶e nic jej si臋 nie 艣ni艂o. Otrz膮sn臋艂a si臋 ze snu, ale niepok贸j pozosta艂. Poczu艂a na ustach dotkni臋cie ch艂odnych warg. Ich pieszczota u艣mierza艂a strach i budzi艂a po偶膮danie.

- Och, Cyganko - westchn膮艂 Lyon, - Cyganko, tak bardzo ci臋 pragn臋!

- Rick? - szepn臋艂a. Kt贸偶 inny m贸g艂by nazwa膰 j膮 Cygan­k膮? Ale przecie偶 Rick zgin膮艂 w wypadku!

- Czy zawsze musisz go wo艂a膰, gdy jestem przy tobie?

- Lyon odepchn膮艂 j膮 i zerwa艂 si臋 z 艂贸偶ka, - ilekro膰 ci臋 piesz­cz臋, s艂ysz臋 jego imi臋!

- Jak d艂ugo spa艂am? - spyta艂a Shay. By艂a ju偶 przytomna. Patrzy艂a na Lyona z napi臋ciem, nie zwracaj膮c uwagi na jego wym贸wki.

- Ju偶 prawie sz贸sta...

- Spalam cztery godziny? To niemo偶liwe, jeszcze nigdy nie spa艂am w dzie艅 tak d艂ugo! - potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. Nagle poczu艂a gwa艂towny b贸l w plecach. Gdy min膮艂. Shay zda艂a sobie spraw臋, 偶e to nie by艂o pierwsze uk艂ucie. Ju偶 we 艣nie musia艂a czu膰 b贸l, st膮d ten niepok贸j. - Lyon! - krzykn臋艂a i wy­ci膮gn臋艂a do niego r臋k臋 rozpaczliwym gestem.

- Co si臋 sta艂o? - chwyci艂 jej d艂o艅 i ukl臋kn膮艂 ko艂o 艂贸偶ka. Patrzy艂 z niepokojem na wykrzywion膮 b贸lem twarz kobiety.

- Shay, nie chcia艂em ci臋 denerwowa膰. Ja...

- To nie przez ciebie. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Nie powinna艣 by艂a chodzi膰 po zakupy. Wiedzia艂em, 偶e to si臋 ile sko艅czy. Gdyby艣...

- Lyon, to nie z powodu zakup贸w. - Shay usiad艂a na 艂贸偶­ku. - To chyba dziecko.

- Co mu si臋 sta艂o? - Lyon natychmiast po艂o偶y艂 d艂o艅 na jej nabrzmia艂ym brzuchu - - Czy przesta艂o si臋 rusza膰?

- Wr臋cz przeciwnie. - Spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Z trudem powstrzyma艂a krzyk. Zn贸w poczu艂a przeszywaj膮cy b贸l Mia艂a md艂o艣ci.

- Jak to? Shay. to nie mo偶e by膰 por贸d, przecie偶 zosta艂o jeszcze pi臋膰 tygodni!

- Powiedz to dziecku! - Shay 艣wietnie wiedzia艂a, 偶e to jeszcze za wcze艣nie, Lyon nic musia艂 jej o tym przypomina膰. Teraz my艣la艂a tylko o tym, jak przedwczesny por贸d wp艂ynie na zdrowie dziecku.

- Czy mam wezwa膰 lekarza tutaj, czy zawie藕膰 ci臋 od razu do szpitala? - spyta艂 niespokojnie m臋偶czyzna. - Co...

Shay spojrza艂a na niego ze zdumieniem. Czy偶by Lyon Falconer nie wiedzia艂, co robi膰? Zdaje si臋, 偶e wpad艂 w panik臋.

9

W ci膮gu nast臋pnych trzydziestu minut Lyon udowodni艂, 偶e rzeczywi艣cie potrafi straci膰 g艂ow臋!

Musia艂 dwa razy pr贸bowa膰, nim wreszcie poprawnie wykr臋­ci艂 numer telefonu Petera Dunbara. Gdy opisa艂 mu intensywno艣膰 i cz臋sto艣膰 skurcz贸w, lekarz stwierdzi艂, i偶 b臋dzie najlepiej, je艣li spotkaj膮 si臋 w szpitalu. Lyon od艂o偶y艂 s艂uchawk臋 i g艂o艣no zakl膮艂, po czym pom贸g艂 Shay zej艣膰 po schodach. Prowadzi艂 ja. tak, jakby mia艂 do czynienia z najdro偶sz膮 chi艅sk膮 porcelan膮. Gniewnie warkn膮艂 na pani膮 Devon, gdy ta o艣mieli艂a si臋 spyta膰, czy co艣 si臋 sta艂o. Gdy ju偶 dojechali do szpitala, najpierw zaj臋艂a si臋 nimi po艂o偶na. Po wys艂uchaniu relacji Shay stwierdzi艂a spokojnie, 偶e to zapewne przedwczesny alarm, na co Lyon zareagowa艂 niemal histerycznym krzykiem.

Dy偶urny lekarz po pobie偶nym badaniu zapewni艂, 偶e alarm bynajmniej nie by艂 fa艂szywy i 偶e zacz臋艂a rodzi膰. Zastrzyk przeciwskurczowy nic nie pom贸g艂. Cz臋sto艣膰 skurcz贸w powoli narasta艂a.

Shay wiedzia艂a, 偶e przedwczesny por贸d musi oznacza膰 komplikacje. Na dodatek denerwowa艂a j膮 obecno艣膰 Lyona.

Zamiast niego powinien by膰 przy niej dziadek, kt贸ry obieca艂, 偶e przyjedzie na 艣wi臋ta i zostanie a偶 do porodu.

Wszyscy nieco si臋 uspokoili, gdy do szpitala przyjecha艂 Peter Dunbar. Od razu zbada艂 Shay.

- No c贸偶, moja damo - powiedzia艂 z u艣miechem, zdejmu­j膮c z twarzy mask臋. - Ten ma艂y najwyra藕niej bardzo si臋 艣pie­szy na 艣wiat.

- Nie mo偶e si臋 teraz urodzi膰 - gor膮czkowa艂 si臋 Lyon.

- Przecie偶 jeszcze za wcze艣nie. Nie mo偶e pan temu zapobiec?

- Pr贸bowali艣my, ale na pr贸偶no. - Lekarz pokr臋ci艂 g艂ow膮. Wydawa艂 si臋 zirytowany obecno艣ci膮 Lyona, czemu bior膮c pod uwag臋 ich poprzednie spotkanie, trudno si臋 by艂o dziwi膰.

- Obawiam si臋, ze jedyne, co mo偶emy teraz zrobi膰, to pozwo­li膰 mu si臋 urodzi膰. Pi臋膰 tygodni przed terminem to jeszcze nie tragedia. Dziecko wydaje si臋 dobrze rozwini臋te...

- Znowu 鈥瀢ydaje si臋鈥! - parskn膮艂 Lyon. - A co b臋dzie, je艣li tak nie jest?

- Mamy tu doskona艂y oddzia艂 dla wcze艣niak贸w...

- A je艣li dziecko oka偶e si臋 zbyt ma艂e? Czy nie rozumie pan, jak bardzo Shay na nim zale偶y?

- W pe艂ni rozumiem uczucia, jakie 偶ywi pani Falconer do jeszcze nie narodzonego dziecka - zimno stwierdzi艂 Dunbar.

- A czy pan nie potrafi zrozumie膰, jak bardzo j膮 denerwuje? - doda艂 z wyra藕n膮 przygan膮. Lyon mocno si臋 zaczerwieni艂. Nie przywyk艂 do tego, aby kto艣 o艣miela艂 si臋 go krytykowa膰.

- Czy naprawd臋 pan my艣li, 偶e dziecku nic si臋 nie stanie? - spyta艂a cicho Shay.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. - Dunbar u艣cis­n膮艂 jej d艂o艅. - Teraz zawo艂am akuszerk臋, aby przygotowa艂a pani膮 do porodu. Panie Falconer.. -?

- Zostaj臋 z Shay.

- Mo偶e pan wr贸ci膰, gdy akuszerka sko艅czy przygotowa­nia. - Peter Dunbar widocznie zrezygnowa艂 z podejmowania dyskusji z Falconerem.

- Prosz臋, Lyon - wtr膮ci艂a Shay. - Tymczasem zadzwo艅 do Matthew i powiedz mu, co si臋 dzieje.

- B臋d臋 przy tobie podczas porodu - upiera艂 si臋 m臋偶czy­zna.

- Zadzwo艅 r贸wnie偶 do dziadka - poleci艂a. - Z pewno艣ci膮 chcia艂by wiedzie膰, 偶e to ju偶 si臋 zacz臋艂o.

Shay domy艣li艂a si臋 ju偶, 偶e Lyon ma zamiar asystowa膰 przy porodzie. Wo艂a艂aby dzieli膰 to prze偶ycie z ka偶dym innym m臋偶­czyzn膮, ale wiedzia艂a, 偶e nikt nie zdo艂a powstrzyma膰 Lyna od spe艂nienia tej zapowiedzi.

- Tw贸j szwagier wydaje si臋 wyj膮tkowo zdecydowanym cz艂owiekiem - powiedzia艂 Dunbar, gdy Lyon wyszed艂 do tele­fonu. - Mam wra偶enie, 偶e gdyby艣 kaza艂a mu wyj艣膰, i tak nie da艂by si臋 st膮d wyrzuci膰.

- Niestety, masz racj臋 - westchn臋艂a Shay. - Peter, chc臋... chc臋...

- Jestem pewny, te wszystko b臋dzie dobrze - uspokoi艂 j膮 lekarz, - Dziecko urodzi si臋 jeszcze tej nocy, sama zobaczysz - za偶artowa艂. - Akuszerka pod艂膮czy ci臋 zaraz do monitora. Mo偶esz si臋 tym nie przejmowa膰, to tylko po to, aby 艢ledzi膰 rytm skurcz贸w i reakcje dziecka. Dobrze?

Shay kiwn臋艂a g艂ow膮. Nie potrzebowa艂a patrze膰 na monitor, 偶eby czu膰 ka偶dy skurcz. Akuszerka pomog艂a jej si臋 rozebra膰 i wzi膮膰 prysznic. Gdy wk艂ada艂a na siebie szpitaln膮 koszul臋, do pokoju wszed艂 bez pukania Lyon. M艂oda akuszerka spojrza艂a na niego ze zdumieniem i szybko zas艂oni艂a Shay.

- Chyba pomyli艂 pan pokoje.

- Bynajmniej. - Lyon przeszy艂 j膮 gniewnym spojrzeniem.

- Jak si臋 czujesz, Shay? - Jego g艂os nagle z艂agodnia艂.

- Dobrze - odrzek艂a ze znu偶eniem. Zbli偶aj膮cy si臋 por贸d wytr膮ci艂 j膮 z r贸wnowagi.

- Bardzo pana przepraszam - wtr膮ci艂a akuszerka. - Nie wiedzia艂am...

- Nazywam si臋 Lyon Falconer - wyja艣ni艂 zwi臋藕le i pod­szed艂 do Shay. - Czy na pewno dobrze si臋 czujesz?

- Sadzi艂am... - Akuszerka wci膮偶 nie mog艂a zrozumie膰, kim jest Lyon. Spojrza艂a na trzyman膮 w r臋ce kart臋 choroby. Shay wiedzia艂a, dlaczego kobieta by艂a tak zak艂opotana: na karcie, w rubryce 鈥瀞tan cywilny鈥, by艂o napisane: wdowa.

- Pan Falconer to m贸j... - zacz臋艂a, ale nic uda艂o si臋 jej doko艅czy膰.

- Narzeczony - wtr膮ci艂 Lyon zdecydowanym tonem. Shay rzuci艂a mu gniewne spojrzenie, natomiast akuszerka wydawa艂a si臋 usatysfakcjonowana tym wyja艣nieniem.

- Lyon...

- Kochanie, czy nie powinna艣 raczej si臋 po艂o偶y膰? - M臋偶­czyzna zn贸w nie pozwoli艂 jej doko艅czy膰. - Jestem pewien, 偶e nie powinna艣 tak chodzi膰 po pokoju.

- Chodz膮c odczuwam mniejszy b贸l - wyja艣ni艂a i w艂o偶y艂a szlafrok. Jakim艣 cudem, mimo ogromnego po艣piechu, Lyon pami臋ta艂, aby zabra膰 z domu ma艂膮 walizk臋 z najpotrzebniej­szymi rzeczami.

- W najbli偶szym czasie nie powinna pani czu膰 b贸lu - za­pewni艂a j膮 m艂oda akuszerka. - Wr贸c臋 za par臋 minut, aby pod­艂膮czy膰 pani膮 do monitora.

- Jakiego monitora? - spyta艂 ostro Lyon, nim akuszerka zd膮偶y艂a wyj艣膰.

- Prosz臋 si臋 nie martwi膰, panie Falconer Zaraz wr贸c臋. - U艣miechn臋艂a si臋 do Shay i wysz艂a na korytarz.

- Jeszcze tego brakowa艂o - mrukn膮艂 Lyon. - Dwa razy ode mnie m艂odsza dziewczyna o艣miela si臋 traktowa膰 mnie z g贸ry.

- Na pewno ju偶 setki razy przyjmowa艂a por贸d - usprawied­liwi艂a j膮 Shay. Kr臋ci艂a si臋 po pokoju, bez j臋ku znosz膮c kolejne ataki b贸lu. - Dlaczego sk艂ama艂e艣, 偶e jeste艣 moim narzeczonym?

- Znam tutejsze obyczaje - prychn膮艂 Lyon. - Nikomu, kto nie jest blisko zwi膮zany z matk膮, nic pozwalaj膮 by膰 przy porodzie.

- I tak nikt nie o艣mieli艂by si臋 ciebie wyrzuci膰, niezale偶nie od okoliczno艣ci - westchn臋艂a Shay.

- Teraz nikt nawet nie spr贸buje - odrzek艂 Lyon. Wzruszy艂a ramionami. Pomy艣la艂a, 偶e nie ma sensu k艂贸ci膰 si臋 z nim. Co si臋 sta艂o, to si臋 nie odstanie.

- Zadzwoni艂e艣 do Matthew i do dziadka?

- Tak. Shay, dlaczego nic si臋 nie dzieje? - zapyta艂 niespo­kojnie.

- To jeszcze d艂ugo potrwa. - U艣miechn臋艂a si臋 blado.

- Jeste艣 pewna? - spyta艂 z pow膮tpiewaniem, opadaj膮c ci臋偶ko na fotel.

- Absolutnie. - Shay rozchyli艂a usta w u艣miechu. - Czy naprawd臋 nie wiesz, jak przebiega por贸d?

- Tylko tyle, ile przeczyta艂em w r贸偶nych ksi膮偶kach przez ostatnie par臋 miesi臋cy - przyzna艂 Lyon. - Wed艂ug nich por贸d to po prostu takie zdarzenie, nic wi臋cej.

Shay wcale si臋 nie zdziwi艂a, 偶e Falconer czyta艂 o rodzeniu dzieci. To jasne, 偶e nie chcia艂 znale藕膰 si臋 w takiej sytuacji zupe艂nie nic przygotowany.

- Niestety, obawiam si臋, 偶e to trwa troch臋 d艂u偶ej ni偶 my艣la艂e艣 - zakpi艂a.

- Nie... Shay, co si臋 sta艂o? - Lyon zerwa艂 si臋 z fotela, podczas gdy ona a偶 zgi臋艂a si臋 wp贸艂 z b贸lu. - Shay!

- Lepiej zawo艂aj akuszerk臋 - j臋kn臋艂a. M臋偶czyzna pom贸g艂 jej po艂o偶y膰 si臋 na siole. - Mam wra偶enie, 偶e por贸d przebiega troch臋 szybciej, ni偶 powinien.

- Bo偶e! - Lyon zblad艂. - Bo偶e! - wykrzykn膮艂 ponownie i wybiegi z pokoju.

Gdyby Shay nieco mniej cierpia艂a, pewnie wybuchn臋艂aby 艣miechem na widok jego zachowania. Od przybycia do szpi­tala czu艂a wci膮偶 narastaj膮cy b贸l. zupe艂nie inny, ni偶 powtarza­j膮ce si臋, bolesne skurcze. Przedtem nic o tym nie wspomnia艂a, bo nie chcia艂a sprawi膰 wra偶enia, 偶e narzeka z byle powodu. Teraz nie mog艂a ju偶 d艂u偶ej wytrzyma膰.

Lyon po chwili przyprowadzi艂 Petera Dunbara. Lekarz po­nownie j膮 zbada艂 i u艣miechn膮艂 si臋, ale jego oczy pozosta艂y powa偶ne.

- Co si臋 sta艂o? - zapyta艂a niespokojnie.

- Ma艂y koniecznie chce wydosta膰 si臋 na 艣wiat, i to ju偶. - Dunbar wzruszy艂 ramionami. - K艂opot polega tylko na tym, 偶e postanowi艂 wyj艣膰 na zewn膮trz nogami do przodu.

- Co takiego? - j臋kn臋艂a Shay. Patrzy艂a na lekarza oczami rozszerzonymi przez strach i zaskoczenie.

- Nie martw si臋. - Dunbar poklepa艂 j膮 po ramieniu. - Po­dejrzewa艂em to ju偶 wcze艣niej. To zdarza si臋 do艣膰 cz臋sto.

- Nogami do przodu? - powt贸rzy艂 t臋po Lyon. - Do diab艂a, co to znaczy?

- Czy mo偶emy porozmawia膰 na korytarzu? - poprosi艂 do­ktor, patrz膮c na niego z wyra藕nym pot臋pieniem. Gdy spojrza艂 na Shay, na jego twarzy pojawi艂 si臋 艂agodny u艣miech. - Przy­艣l臋 siostr臋 Stevens, aby posiedzia艂a przy pani. Prosz臋 si臋 nie martwi膰, przewidywa艂em takie komplikacje.

Dunbar wydawa艂 si臋 spokojny i pewny siebie, ale Shay wiedzia艂a, 偶e to nale偶y do jego obowi膮zk贸w. Niewykluczone, 偶e w rzeczywisto艣ci wcale nie by艂 taki spokojny, Przez ca艂膮 ci膮偶臋 prze艣ladowa艂 j膮 pech; najpierw katastrofa i 艣mier膰 Ricka, p贸藕niej upadek, teraz z艂e u艂o偶enie p艂odu. By膰 mo偶e B贸g nie chcia艂, aby urodzi艂a to dziecko.

I tak b臋dzie 偶y艂o, pomy艣la艂a z uporem. Nie mog艂a przecie偶 straci膰 dziecka Ricka.

Gdy Lyon wr贸ci艂 do pokoju, wydawa艂 si臋 znacznie spokoj­niejszy.

- Bardzo ci臋 przepraszam - wyb膮ka艂 - Zachowuj臋 si臋 jak idiota.

- Jestem pewna, ze Peter ci tego nie powiedzia艂. - Shay spr贸bowa艂a si臋 u艣miechn膮膰. Nie s膮dzi艂a, aby Dunbar odwa偶y艂 si臋 na co艣 takiego!

- Nie wprost - przyzna艂 Falconer. - Da艂 mi to do zrozu­mienia.

- Je艣li kto艣 mo偶e co艣 poradzi膰 na te komplikacje, to tylko Peter - westchn臋艂a Shay i zacisn臋艂a powieki.

Bo偶e, jaka ona jest delikatna, pomy艣la艂 Lyon. Jej blada twarz wydawa艂a si臋 niemal przezroczysta.

Gdyby m贸g艂 wzi膮膰 na siebie jej cierpienia, zrobi艂by to bez chwili wahania. Teraz jednak m贸g艂 si臋 tylko pomodli膰. Za ni膮 i za dziecko.

Patrzy艂 spokojnie, jak piel臋gniarka mocuje dwie elektrody do brzucha Shay. Gdy w艂膮czy艂a monitor, rozleg艂y si臋 g艂o艣ne, rytmiczne d藕wi臋ki, 艣wiadcz膮ce o tym, 偶e serce dziecka bije mocno i miarowo.

Ale jak d艂ugo jeszcze tak b臋dzie - pomy艣la艂 Lyon. Dunbar by艂 z nim brutalnie szczery. Powiedzia艂, 偶e sytuacja jest gro藕­na i nie mo偶na wykluczy膰 艣mierci dziecka lub maiki! Lyon poczu艂 przera偶enie, ale by艂 wdzi臋czny lekarzowi za szczero艣膰. Wo艂a艂 wiedzie膰, ni偶 ci膮gle si臋 domy艣la膰.

Shay z trudem otworzy艂a oczy.

- Je艣li co艣 rai si臋 przydarzy, chcia艂abym, aby...

- Nic ci si臋 nie przydarzy! - przerwa艂 jej Lyon, ale poczu艂 w piersiach bolesne uk艂ucie.

- Przeczyta艂am wszystkie ksi膮偶ki o rodzeniu - szepn臋艂a Shay. U艣miechn臋艂a si臋, z ogromnym wysi艂kiem, przezwyci臋­偶aj膮c b贸l. - R贸wnie偶 o komplikacjach porodowych.

- S艂ysza艂a艣, co powiedzia艂 Dunbar - odrzek艂 m臋偶czyzna. - Wszystko b臋dzie w porz膮dku.

- Dziadek jest zbyt siary, aby zaj膮膰 si臋 dzieckiem tak. jak zajmowa艂 si臋 mn膮 - powiedzia艂a, patrz膮c na Lyona tak, jakby litowa艂a si臋 nad jego naiwno艣ci膮, - Ty, Matthew i Neil b臋dzie­cie musieli je wychowa膰.

- Shay, przesta艅 zachowywa膰 si臋 tak. jakby艣 mia艂a umrze膰!

- wykrzykn膮艂 Lyon i ca艂y zadygota艂 z przej臋cia.

- Je艣li to ch艂opiec, ma mie膰 na imi臋 Richard Patrick, po ojcu i po dziadku - ci膮gn臋艂a dalej, nie zwracaj膮c uwagi na jego wybuch. - Je艣li dziewczynka...

- To Shay Elizabeth - wtr膮ci艂 ostro Lyon. - Po matce i babce.

- Ja wybra艂am Elizabeth Ann臋 - u艣miechn臋艂a si臋 Shay.

- Po obu babciach. Zdrobniale Beth.

- Ta rozmowa jest zupe艂ne zbyteczna. - Lyon zmarszczy艂 brwi. gdy偶 m艂oda akuszerka po艣piesznie wybieg艂a z pokoju.

- Wkr贸tce sama dasz imi臋 swojemu dziecku - powiedzia艂, wstaj膮c z krzes艂a. Do pokoju wszed艂 w艂a艣nie Peter Dunbar. Lyon domy艣li艂 si臋, 偶e wypadki nast臋powa艂y szybciej, ni偶 le­karz chcia艂 lub przewidywa艂.

Wkr贸tce Falconer straci艂 poczucie up艂ywu czasu. Kolejne skurcze jeden po drugim szarpa艂y cia艂em Shay, kt贸ra jedno­cze艣nie konwulsyjnie zaciska艂a palce na jego d艂oniach. Lyon nie zwraca艂 najmniejszej uwagi na b贸l, wiedz膮c, 偶e to pomaga Shay. Por贸d przyprawia艂 go o md艂o艣ci, Tyle cierpienia, aby kolejne dziecko mog艂o pojawi膰 si臋 na 艣wiecie! Gdy Lyon o偶eni艂 si臋 z Marilyn, pocz膮tkowo bardzo pragn膮艂 dziecka, ale teraz dzi臋kowa艂 Bogu, 偶e nie narazi艂 偶adnej kobiety na co艣 takiego. Pomy艣la艂, 偶e je艣li Shay prze偶yje, a raczej, gdy ju偶 b臋dzie po wszystkim, to dopilnuje, aby nigdy wi臋cej nie cier­pia艂a.

Jedna z piel臋gniarek powiedzia艂a mu, 偶e do szpitala przy­by艂 Matthew, ale Lyon nie m贸g艂 zostawi膰 Shay, aby z nim porozmawia膰. Chcia艂 towarzyszy膰 jej do samego ko艅ca, nie­zale偶nie od tego, jak ten koniec mia艂 wygl膮da膰.

Wytar艂 chusteczk膮 jej twarz i powiedzia艂 kilka pieszczotli­wych s艂贸w. Mia艂 wra偶enie, 偶e Shay nie ma ju偶 si艂y, aby znosi膰 dalsze cierpienia, W duszy przeklina艂 dziecko, 偶e zada艂o mat­ce tyle b贸lu.

- Ju偶 wychodzi! - nagle wykrzykn膮艂 Dunbar. By艂 wyra藕nie podniecony. Z czo艂a sp艂ywa艂y mu g臋ste krople potu. Siostra nie nad膮偶a艂a ich wyciera膰. - Nogami do przodu, ale wychodzi - do­da艂 z wyra藕n膮 satysfakcj膮.

- Rusza si臋? - spyta艂a Shay. By艂a skrajnie wyczerpana. Spocone w艂osy przylepi艂y si臋 jej do g艂owy, by艂a blada jak 艣ciana. Mimo to nie zamierza艂a podda膰 si臋 znu偶eniu, wpierw musia艂a si臋 upewni膰, 偶e urodzi艂a zdrowe dziecko.

- Ju偶 kopn臋艂o mnie w twarz - za艣mia艂 si臋 Dunbar. - B臋d臋 mia艂 podbite oko.

Lyon dostrzeg艂 n贸偶ki noworodka. Z przera偶eniem patrzy艂 na sine cia艂ko. Niezale偶nie od tego, co powiedzia艂 lekarz, nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e dziecko 偶yje. Jeszcze chwila i pojawi艂a si臋 g艂贸wka dziecka, z przylepionymi do sk贸ry kosmykami czar­nych w艂os贸w.

Shay widocznie wiedzia艂a, 偶e ju偶 po wszystkim, bo pu艣ci艂a r臋k臋 Lyona.

Falconer patrzy艂 z zachwytem na najmniejszego cz艂owie­ka, jakiego zdarzy艂o mu si臋 zobaczy膰. Dziecko by艂o wci膮偶 usmarowane krwi膮. Po chwili rozleg艂 si臋 przera藕liwy krzyk.

- To ch艂opak - szepn膮艂 Lyon zd艂awionym g艂osem, - Masz syna, Shay.

Gdy Dunbar po艂o偶y艂 noworodka na jej piersiach. Shay poczu艂a, 偶e wraca do 偶ycia. Patrzy艂a na dziecko z pe艂nym zdumienia zachwytem. Lyon pomy艣la艂, 偶e jeszcze nigdy nie widzia艂 czego艣 r贸wnie pi臋knego, jak Shay ze swoim malut­kim, gniewnym synkiem.

Ju偶 po wszystkim. Oboje prze偶yli! Shay nie spodziewa艂a si臋 tego, by艂a przygotowana na 艣mier膰, byle tylko prze偶y艂o dziecko.

Patrz膮c na ma艂ego Richarda, cieszy艂a si臋, 偶e jednak 偶yje. Pomy艣la艂a, 偶e nigdy si臋 jej nie znudzi Widok jego 艣licz­nej buzi. Mia艂 g臋st膮, czarn膮 czuprynk臋, okr膮g艂膮 twarz i nie­bieskie oczy. Jego ma艂e cia艂ko by艂o kszta艂tne i dobrze uformowane. Shay od razu policzy艂a, ile ma palc贸w u r膮k i n贸g!

- Zobacz, jaki jest pi臋kny - powiedzia艂a do m臋偶czyzny, kt贸ry by艂 przy niej przez ca艂y czas porodu i dzieli艂 z ni膮 wszy­stkie cierpienia.

- Jest podobny do ciebie, wi臋c musi by膰 pi臋kny - odpo­wiedzia艂 Lyon. Patrzy艂 na ni膮, nic na dziecko.

- Powiniene艣 p贸j艣膰 powiedzie膰 Matthew. 偶e ju偶 po wszy­stkim - zasugerowa艂a. Patrzy艂a, jak siostra bierze Richarda, aby go umy膰. - Z pewno艣ci膮 bardzo si臋 martwi.

- Prosz臋 i艣膰 - powiedzia艂 lekarz w odpowiedzi na pytaj膮ce spojrzenie Lyona. - Zbadam teraz nasz膮 m艂od膮 dam臋 i jej synka, a potem p贸jd膮 ju偶 do swojego pokoju.

Lyon niech臋tnie zostawi艂 ich samych. Dunbar poinformo­wa艂 Shay, 偶e Richard wa偶y dwa kilo osiemset gram贸w i ma 46 centymetr贸w wzrostu. Najwyra藕niej nie lubi艂 wody, poniewa偶 w ca艂ym pokoju s艂ycha膰 by艂o jego krzyk protestu.

- Dzielnie to znios艂a艣, Shay. - Po艂o偶nik u艣miechn膮艂 si臋 ze znu偶eniem.

- A jak si臋 czuje Richard? - Shay nie potrafi艂a ukry膰 niepokoju. Dunbar zerkn膮艂 na dziecko. Rick g艂o艣no p艂aka艂 na znak. 偶e nie 偶yczy sobie ubierania.

- Teraz pewnie my艣li, ze nie by艂o po co si臋 艣pieszy膰 - za­偶artowa艂. - Poza tym nic mu nie dolega. Ma niez艂膮 wag臋 i dobr膮 barw臋 cia艂a. To ty odczujesz najbardziej konsekwencje ci臋偶kiego porodu.

- To niewa偶ne - westchn臋艂a Shay i przytuli艂a dziecko do piersi. - Nie wiem, jak ci dzi臋kowa膰.

- R贸wnie wiele zawdzi臋czasz swemu szwagrowi - powie­dzia艂 cicho lekarz. - Cholernie mu zale偶a艂o, aby艣 przez to jako艣 przesz艂a.

Shay wiedzia艂a, 偶e teraz rzeczywi艣cie ma wobec Lyona d艂ug wdzi臋czno艣ci, ale nie mia艂a ochoty tego przyzna膰. Ba艂a si臋, 偶e w ten spos贸b zapomni, ii go nienawidzi.

- Tak. wiem - mrukn臋艂a i odwr贸ci艂a twarz w stron臋 dzie­cka. Richard, czysty i ubrany, przytuli艂 si臋 do niej i zasn膮艂.

Matthew i Lyon przyszli wkr贸tce potem do jej pokoju. Piel臋g­niarka zabra艂a Richarda do oddzielnego pokoju dla dzieci, aby umo偶liwi膰 Shay odpoczynek po m臋cz膮cym porodzie.

- 艢wietnie si臋 spisa艂a艣 - powiedzia艂 Matthew z wyra藕n膮 dum膮 i uca艂owa艂 j膮 w policzki.

- Widzia艂e艣 Richarda? - Teraz, gdy by艂o ju偶 po wszy­stkim, Shay nie mog艂a spojrze膰 Lyonowi w oczy.

- Tak, byli艣my ju偶 u niego. - Matthew kiwn膮艂 g艂ow膮, - Oczywi艣cie. Lyon za偶yczy艂 sobie, 偶eby piel臋gniarka poda艂a mu dziecko.

- Trzyma艂e艣 Richarda? - rzuci艂a Lyonowi ostre spojrzenie.

- A czemu nie mia艂bym tego zrobi膰? - Rysy twarzy m臋偶­czyzny wyra藕nie st臋偶a艂y.

- Ja...

- Przykro mi, ale pani Falconer musi teraz odpocz膮膰 - stwierdzi艂a stanowczo akuszerka, przerywaj膮c im dalsz膮 rozmow臋.

- Przyjdziemy do ciebie jutro obieca艂 Matthew, 艣ciska­j膮c jej r臋k臋. - Tw贸j dziadek te偶 pewnie ju偶 przyjedzie - doda艂 i zerkn膮艂 na brata. - Poczekam na korytarzu - mrukn膮艂 i wyje­cha艂 z pokoju.

Shay czu艂a si臋 wyj膮tkowo zak艂opotana obecno艣ci膮 Lyona. Akuszerka s艂a艂a przy 艂贸偶ku i wype艂nia艂a kart臋 choroby. Shay pomy艣la艂a, 偶e cho膰 w dalszym ci膮gu go nie znosi, nie mo偶e pomin膮膰 milczeniem tego, co dla niej zrobi艂.

- Bardzo ci dzi臋kuj臋 - wykrztusi艂a z wyra藕nym trudem.

- Nie wiem, czy bez ciebie da艂abym sobie rad臋.

- Jestem pewny, 偶e tak - odrzek艂, zaciskaj膮c z臋by.

- Nie, ja... - urwa艂a i spojrza艂a na niego, po czym po艣pie­sznie odwr贸ci艂a wzrok. - Jestem ci bardzo wdzi臋czna.

- Nie martw si臋, Shay - skrzywi艂 si臋 Lyon. - Nie zamie­rzam skorzysta膰 z tej okazji i powt贸rnie prosi膰 ci臋, aby艣 za mnie wysz艂a. Dobranoc!

Shay poczu艂a zaciekawione spojrzenie akuszerki. Umy艣l­nie nie odwr贸ci艂a g艂owy, dop贸ki nie zosta艂a sama.

Mia艂a teraz dziecko, pi臋knego, wspania艂ego syna i nie za­mierza艂a pozwoli膰, aby cokolwiek zepsu艂o jej rado艣膰. Zw艂asz­cza. Lyon!

Przygl膮da艂a si臋 z radosnym zdumieniem ciemnej g艂贸wce przy swojej piersi. Czu艂a na sutku nacisk zach艂annych ust malca. Piel臋gniarka pokaza艂a jej. jak trzyma膰 dziecko. Shay uzmys艂owi艂a sobie podczas karmienia, ze coraz mocniej ko­cha synka.

Richard zasn膮艂, nim wyssa艂 ca艂e mleko z obu piersi. Shay przytula艂a synka jeszcze przez par臋 minut, po czym po艂o偶y艂a go do ko艂yski. Odk膮d piel臋gniarka przynios艂a go na pierwsze karmienie, dziecko wci膮偶 by艂o przy niej. Richard przez ca艂y czas spal; budzi艂 si臋 tylko, gdy czu艂 g艂贸d. Shay nieustannie wpatrywa艂a si臋 w niego z zachwytem. Nie mog艂a uwierzy膰, ze to rzeczywi艣cie jej syn.

Na szcz臋艣cie Richard nie by艂 uczulony na py艂ki kwiatowe, bo pok贸j Shay przypomina艂 kwiaciarni臋. Lyon przys艂a艂 p贸艂 tuzina bukiet贸w r贸偶, Matthew go藕dziki, Neil lilie. Na nocnym stoliku sta艂 koszyk kwiat贸w od dziadka, za艣 bukiet od wydaw­cy Shay trzeba by艂o podzieli膰 na cztery wazony. Nawet Marilyn i Derrick przys艂ali pi臋kn膮 wi膮zank臋.

Shay nie odzyska艂a jeszcze si艂 i wi臋ksz膮 cz臋艣膰 przedpo艂ud­nia drzema艂a. Dopiero ko艂o dwunastej wsta艂a, wzi臋艂a prysznic i doprowadzi艂a do 艂adu w艂osy. Od razu poczu艂a si臋 lepiej. Umalowa艂a lekko twarz, poniewa偶 po po艂udniu spodziewa艂a si臋 licznych go艣ci.

Dziadek tak si臋 ucieszy艂 z prawnuka, 偶e zapomnia艂 o swej awersji do szpitali. Pochyli艂 si臋 nad ko艂ysk膮 i potrz膮sa艂 now膮 grzechotk膮. Richard niezbyt si臋 przej膮艂 widokiem zaciekawio­nych go艣ci i szybko zasn膮艂.

- Neil przylatuje w najbli偶sz膮 sobot臋 - powiedzia艂 Mat­thew.

- To przecie偶 wcale nie jest konieczne - westchn臋艂a, stara­j膮c si臋 nie my艣le膰 o Lyonie, kt贸ry z ponura min膮 sta艂 przy 艣cianie. Od przyj艣cia nie odezwa艂 si臋 nawet s艂owem.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - poprawi艂 j膮 Matthew. - Wszyscy bardzo si臋 cieszymy, 偶e naszej rodzinie przyby艂 nowy m臋偶czy­zna. Szkoda tylko, 偶e nie jest do mnie podobny, ale trudno, nie mo偶na za wiele wymaga膰 - za偶artowa艂.

- Richard jest wspania艂y! - stwierdzi艂 nagle Lyon. Wszyscy spojrzeli na niego. Dziadek ze zdumieniem, Shay z obaw膮, Matthew z przygan膮. Shay wiedzia艂a, 偶e tego powinna si臋 spodziewa膰. Lyon uzna艂, 偶e skoro asystowa艂 przy poro­dzie, to Richard cz臋艣ciowo nale偶y do niego. Zachowywa艂 si臋 jak zakochany w dziecku tata i pragn膮艂 odgrywa膰 rol臋 ojca, ale ona nie zamierza艂a tego tolerowa膰.

- Oczywi艣cie, 偶e jest wspania艂y - przytakn臋艂a, - To prze­cie偶 syn Ricka!

- Niech ci臋 diabli! - zakl膮艂 Lyon. Jego twarz pociemnia艂a z gniewu. Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wyszed艂 z pokoju.

Shay spojrza艂a wyzywaj膮co na dw贸ch pozosta艂ych m臋偶­czyzn. Lekko si臋 zarumieni艂a.

- Sam si臋 o to prosi艂 - powiedzia艂a tonem usprawiedliwienia.

- Strza艂 prosto mi臋dzy oczy - skrzywi艂 si臋 Matthew.

- Stwierdzi艂am tylko oczywisty fakt - powiedzia艂a nie­ch臋tnie Shay.

- Zrobi艂a艣 to tylko dlatego 偶e wiedzia艂a艣, i偶 w ten spos贸b doprowadzisz go do ataku furii.

- Przecie偶 to prawda! - W oczach Shay pojawi艂y si臋 b艂y­ski gniewu.

- Mimo to nie musisz mu o tym wci膮偶 przypomina膰 - zga­ni艂 j膮 Matthew. - Nawiasem m贸wi膮c, przysz艂a do ciebie jaka艣 tajemnicza przesy艂ka - zmieni艂 temat, bo Shay patrzy艂a na niego z buntownicz膮 min膮. - Czeka na ciebie w twoim aparta­mencie.

- Dzi臋kuj臋 - kiwn臋艂a g艂ow膮. Pomy艣la艂a, 偶e to pewnie 艣wi膮teczny prezent od Lyona. W podnieceniu spowodowa­nym porodem zupe艂nie o tym zapomnia艂a.

- Pok贸j dziecinny wygl膮da ju偶 jak sklep z zabawkami - za偶artowa艂 Matthew. - Czy nie przysz艂o ci do g艂owy, 偶e ka偶dy przyniesie mu jaki艣 prezent?

- To by艂 pomys艂 Lyona - prychn臋艂a.

- Nie w膮tpi臋, 偶e wyt艂umaczy艂a艣 mu, i偶 to zupe艂nie zbyte­czne - westchn膮艂 szwagier.

- Nie chc臋, 偶eby wszyscy psuli i rozpuszczali Richarda!

- Tak jak my zostali艣my rozpuszczeni? - spyta艂 Matthew kr臋c膮c g艂ow膮. - Ojciec wierzy艂 w surow膮 dyscyplin臋. Naj­ostrzej traktowa艂 Lyona, jako najstarszego. Powinna艣 by艂a pozwoli膰 mu nacieszy膰 si臋 kupnem zabawek dla dziecka - do­da艂 z wyrzutem.

- Matthew...

- Dobrze ju偶. dobrze teraz nie czas na takie rozmowy.

- Uni贸s艂 do g贸ry r臋ce w ge艣cie kapitulacji. - Postaraj si臋 zro­zumie膰, 偶e Lyon tylko sprawia wra偶enie ca艂kowicie samowy­starczalnego sukinsyna. Na sw贸j spos贸b jest wra偶liwy i po­trzebuje innych.

- Nie mam ochoty k艂贸ci膰 si臋 z tob膮. - Shay zacisn臋艂a usta.

- Porozmawiajmy o czym艣 innym. Dziadku, mam nadziej臋. 偶e pani Devon zadba艂a o ciebie.

- Z pewno艣ci膮 by to zrobi艂a, gdybym zatrzyma艂 si臋 u cie­bie, Ale zatrzyma艂em si臋 w...

-... Falconer House - doko艅czy艂a za niego wnuczka.

- Kochanie, ciesz si臋 dzieckiem i nie zawracaj sobie g艂o­wy tym, co robi膮 inni, dobrze?

- Przepraszam. - Shay zarumieni艂a si臋. - Ju偶 wi臋cej nie b臋d臋. Czy m贸g艂by艣 poda膰 mi Richarda? - Malec w艂a艣nie si臋 zbudzi艂 i zacz膮艂 popiskiwa膰.

- Twoja matka zawsze twierdzi艂a, 偶e nie nale偶y wyjmo­wa膰 dziecka z ko艂yski natychmiast, gdy zaczyna p艂aka膰 - przypomnia艂 jej dziadek, ale sam od razu wzi膮艂 prawnuka na r臋ce.

- Czy dlatego w dzieci艅stwie by艂am taka rozpuszczona?

- za偶artowa艂a Shay. bior膮c synka z r膮k Patricka.

- Wcale nie by艂a艣 rozpuszczona - odrzek艂 i zerkn膮艂 w stron臋 drzwi. Lyon w艂a艣nie wszed艂 do pokoju. - Wyjd臋 odetchn膮膰 艣wie偶ym powietrzem. Strasznie tu duszno.

- P贸jd臋 z tob膮 - mrukn膮艂 Matthew i ruszy艂 w 艣lad za Patrickiem..

Shay czu艂a na sobie spojrzenie Lyona, ale ca艂kowicie go zignorowa艂a. M贸wi艂a co艣 cicho do synka, zupe艂nie zauroczo­na jego wdzi臋kiem.

- Wcale ich nie prosi艂em, 偶eby wyszli! - przerwa艂 milcze­nie Lyon.

- S艂ucham? - Shay spojrza艂a w jego kierunku. Z. jej twa­rzy od razu znikn膮艂 u艣miech.

- Nie prosi艂em twego dziadka i Matthew, aby zostawili nas samych - powt贸rzy艂 niecierpliwie i podszed艂 do 艂贸偶ka.

- Nie musia艂e艣 tego robi膰. - Wzruszy艂a ramionami i od­wr贸ci艂a si臋 do dziecka.

- Shay... - Lyon wsadzi艂 r臋ce w kieszenie spodni i scho­wa艂 g艂ow臋 miedzy ramionami. Wydawa艂 si臋 zupe艂nie wyko艅­czony. - Nie chcia艂em si臋 tak zachowa膰, ale... Bo偶e, Shay, sama wiesz, co czuj臋!

Owszem, Shay dobrze wiedzia艂a, o co mu chodzi. Odru­chowo mocniej przycisn臋艂a do siebie dziecko. Richard g艂o艣no zaprotestowa艂.

- Nie chc臋 ci go odbiera膰 - szepn膮艂 Lyon. - Chc臋 go z tob膮 dzieli膰.

- Nie!

- Shay...

- Lyon. zostaw mnie teraz sam膮 - przerwa艂a mu ch艂odno. - Musze nakarmi膰 ma艂ego. - Spojrza艂a na niego wyzywaj膮co, ciekawa, czy o艣mieli si臋 zignorowa膰 jej 偶膮danie.

- Czy jeste艣 z艂a, 偶e by艂em przy porodzie? - spyta艂 Lyon ci臋偶ko wzdychaj膮c. - Gdybym nie by艂...

- Nic ci to nie pomo偶e - powiedzia艂a ostro Shay. - Nie jestem ci nic winna!

- Nie to mia艂em na my艣li.

- Owszem, w艂a艣nie to! Dobrze wiem, ile wczoraj zrobi艂e艣 dla mnie i dla Richarda, ule uwa偶am to za wyr贸wnanie starego d艂ugu.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - Lyon zmarszczy艂 brwi.

- Sze艣膰 lat temu niemal uda艂o ci si臋 mnie zniszczy膰 - Shay ci臋偶ko dysza艂a z podniecenia. - Teraz, dzi臋ki Richardo­wi, zn贸w wiem, po co 偶yje.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e wychodz膮c za Ricka znalaz艂a艣 ju偶 sens 偶ycia! - W g艂osie m臋偶czyzny s艂ycha膰 by艂o gorycz.

- A teraz dzi臋ki Richardowi moje 偶ycie ma wci膮偶 jaki艣 cel!

Shay wcale si臋 nie zdziwi艂a, kiedy Lyon obr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i po raz drugi wyszed艂 z jej pokoju..

- Odzie jest Lyon? - spyta艂a Matthew. Tego ranka Matthew przyszed艂 sam. Dziadek i Neil mieli przyj艣膰 po po艂udniu. Peter Dunbar za偶膮da艂, aby pozosta艂a w szpitalu przez tydzie艅. Uwa偶a艂, 偶e po ci臋偶kim porodzie powinna pozosta膰 przez par臋 dni pod obserwacj膮, podobnie jak Richard. Ma艂y wprawdzie czu艂 si臋 dobrze, ale jednak by艂 wcze艣niakiem. Ju偶 po trzech dniach Shay niecierpliwi艂a si臋, kiedy wreszcie wr贸ci do domu.

- Chyba nie powiesz, 偶e si臋 za nim st臋skni艂a艣? - zakpi艂 Matthew.

- Nie musisz si臋 martwi膰 - pokr臋ci艂a g艂owa. Powoli do­chodzi艂a ju偶 do siebie. - Do tego nigdy nie dojdzie - doda艂a stanowczo.

- Sk膮d zatem ta ciekawo艣膰, co si臋 z nim dzieje? - Mat­thew skrzywi艂 si臋 ironicznie.

- Musz臋 z nim porozmawia膰 - odrzek艂a sztywno.

- Musisz?

- Dobrze, zatem chc臋 - poprawi艂a si臋 Shay. - Przesta艅 si臋 czepia膰.

- Ciekawe, czego tez mo偶esz chcie膰 od mego starszego brata? - mrukn膮艂 w odpowiedzi i wzruszy艂 ramionami.

- Gdzie on si臋 podziewa?

- Wyjecha艂.

- Kiedy wraca?

- Kto to wie? - powiedzia艂 oschle Matthew. - Lyon za­wsze by艂 swoim panem.

- I wszystkich dooko艂a, je艣li tylko mia艂 do tego okazj臋 - mrukn臋艂a ze z艂o艣ci膮.

- Owszem - zgodzi艂 si臋 Matthew, - A tym razem co zbroi艂?

- To wcale nie jest zabawne - prychn臋艂a, - Przecie偶 nawet je艣li zechc臋 uciec, to on i tak mnie znajdzie!

- O czym ty m贸wisz? - m臋偶czyzna od razu spowa偶nia艂.

- Czy zauwa偶y艂e艣 tego typa, siedz膮cego na korytarzu? - spyta艂a Shay. - Nieco oty艂y, 艂ysiej膮cy facet - doda艂a ze wstr臋tem.

- Teraz go sobie przypominam. - Matthew kiwn膮艂 powoli g艂ow膮. - Wydaje si臋 zupe艂nie nieszkodliwy. O co chodzi?

- O to co zbroi艂 Lyon tym razem!

- Shay, dotychczas nigdy nie brakowa艂o ci elokwencji - zimno stwierdzi艂 kaleka. - Czasami nawet mia艂em wra偶e­nie, 偶e masz jej a偶 zanadto. Czy mog艂aby艣 i tym razem wyra­偶a膰 si臋 nieco ja艣niej?

- Ten facet na korytarzu, ten 鈥瀗ieszkodliwy鈥 typ, to je­den ze szpieg贸w Lyona! - Shay ledwo mog艂a m贸wi膰 z obu­rzenia. Sama nie mog艂a uwierzy膰, gdy rano piel臋gniarka po­wiedzia艂a jej, 偶e na korytarzu siedzi jaki艣 facet, kt贸ry ma jej pilnowa膰.

- Shay...

- To prawda - przerwa艂a mu ostro. - Sama go o to zapyta­艂am.

- O co go spyta艂a艣? - Matthew zmarszczy艂 brwi.

- Czy pracuje na zlecenie Lyona - wyja艣ni艂a z jawnym zniecierpliwieniem. - Piel臋gniarka, kt贸ra przynios艂a rano le­karstwa, by艂a bardzo zdenerwowana. Gdy spyta艂am, co si臋 sta艂o, wyja艣ni艂a mi, 偶e jaki艣 m臋偶czyzna na korytarzu podda艂 j膮 przes艂uchaniu trzeciego stopnia, nim wreszcie pozwoli艂 jej wej艣膰 do mojego pokoju. To ten tw贸j nieszkodliwy typ!

- Mimo wszystko nie wygl膮da na to, aby ciebie szpiego­wa艂 - mrukn膮艂 Matthew.

- Oczywi艣cie, 偶e tak - w艣cieka艂a si臋 Shay, - Pewnie my­艣la艂, 偶e ta biedaczka pr贸buje przemyci膰 moje ubranie, konie­czne do wielkiej ucieczki! M贸wi臋 ci, Matthew, 偶e tym razem Lyon grubo przesadzi艂! Zaraz za偶膮dam, aby wyrzucili tego typa.

- W Nowym Jorku jest teraz si贸dma. - Matthew zerkn膮艂 na zegarek. - Mo偶emy zatelefonowa膰 do Lyona.

- Zadzwo艅 st膮d - zasugerowa艂a Shay. - B臋d臋 mia艂a okazj臋 powiedzie膰 mu, co o nim my艣l臋.

- Lepiej b臋dzie, je艣li zadzwoni臋 z domu. - Matthew u艣miechn膮艂 si臋. - Nie chc臋, aby wyrzucono ci臋 st膮d za u偶ycie nieprzyzwoitych s艂贸w w obecno艣ci dziecka.

- Lyon po prostu doprowadza mnie do furii - westchn臋艂a Shay. ale jednocze艣nie nieco ci臋 uspokoi艂a. - Powiedzia艂am mu, 偶e nie zamierzam izolowa膰 Richarda od was wszystkich. ale jemu to nie wystarcza.

- Jestem pewien, 偶e to jakie艣 nieporozumienie...

- Lyon nie robi b艂臋d贸w, co najwy偶ej ponosi pora偶ki.

- Jak zwyk艂e 藕le go os膮dzasz - zgani艂 j膮 Matthew, - Je­stem pewny, 偶e mo偶na doskonale wyja艣ni膰 obecno艣膰...

- Donaldsona - wtr膮ci艂a Shay. - Powiedzia艂, 偶e nazywa si臋 Eric Donaldson.

- Z pewno艣ci膮 Lyon potrafi艂by ci wyt艂umaczy膰 koniecz­no艣膰 zatrudnienia tego cz艂owieka.

- Wola艂abym, aby艣 by艂 o tym bardziej przekonany - z a - kpi艂a Shay. Matthew rzeczywi艣cie wydawa艂 si臋 zak艂opotany.

- Skontaktuj臋 si臋 z tob膮, gdy tylko czego艣 si臋 dowiem - obieca艂.

Wbrew tej zapowiedzi, d艂ugo nic telefonowa艂. P贸藕nym popo艂udniem odwiedzili j膮 Neil i dziadek, ale oni r贸wnie偶 nie mieli 偶adnych wiadomo艣ci. Neil wspomnia艂 tylko, 偶e Mat­thew przez ca艂y dzie艅 usi艂owa艂 dodzwoni膰 si臋 do Lyona.

Shay pomy艣la艂a ze z艂o艣ci膮, 偶e nie za艣nie, je艣li nie dowie si臋, co Falconer mia艂 do powiedzenia na temat Donaldsona, O si贸dmej wieczorem postanowi艂a, ze nie b臋dzie ju偶 d艂u偶ej czeka膰 i zadzwoni艂a do Matthew. Zaj臋te! Gdy tylko od艂o偶y艂a s艂uchawk臋, rozleg艂 si臋 dzwonek telefonu. A偶 podskoczy艂a na 艂贸偶ku.

- Ale mnie przestraszy艂e艣 - powiedzia艂a, gdy w s艂uchaw­ce zabrzmia艂 g艂os Matthew.

- Dlaczego, co si臋 sta艂o? - spyta艂 nerwowo.

- W艂a艣nie dzwoni艂am do ciebie, a ty jednocze艣nie dzwoni­艂e艣 do mnie. No i gdy od艂o偶y艂am s艂uchawk臋.. i - Nag艂e urwa­艂a. - To wszystko niewa偶ne! Czy uda艂o ci si臋 skontaktowa膰 z Lyonem?

- Czy na pewno nic ci si臋 nic sta艂o? - nalega艂 Matthew.

- Oczywi艣cie, 偶e nie! - zniecierpliwi艂a si臋 Shay. - Co powiedzia艂e艣'? - Matthew mrukn膮艂 co艣 niewyra藕nie. - Mat­thew?

- Pos艂uchaj, wiem, 偶e jest ju偶 do艣膰 p贸藕no, ale chcia艂­bym jeszcze dzi艣 osobi艣cie z tob膮 porozmawia膰 - odpowie­dzia艂.

Shay z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Powa偶ny ton jego g艂osu mocno j膮 zaniepokoi艂. Szwagier bywaj ironiczny, z艂o艣liwy, czasem brutalny, ale nigdy tak powa偶ny.

- Je艣li to jaka艣 z艂a wiadomo艣膰, to lepiej powiedz mi od razu - za偶膮da艂a.

- Nie, to nie jest z艂a wiadomo艣膰 - odpowiedzia艂 ochry­p艂ym g艂osem. - Dotr臋 do ciebie mniej wi臋cej za godzin臋, wtedy pogadamy - zapowiedzia艂 i od艂o偶y艂 s艂uchawk臋.

Shay natychmiast zadzwoni艂a do niego ponownie, ale po­koj贸wka powiedzia艂a jej, 偶e Matthew ju偶 wyszed艂. Z pewno­艣ci膮 sta艂o si臋 co艣 powa偶nego, ale nie mog艂a odgadn膮膰, co by to mog艂o by膰. Mo偶e co艣 przydarzy艂o si臋 Lyonowi? To by t艂uma­czy艂o, dlaczego Matthew nie m贸g艂 si臋 do niego dodzwoni膰. Shay jednak nie mog艂a w to uwierzy膰. Przywyk艂a do my艣li, 偶e Lyon jest niezwyci臋偶ony.

Matthew przyjecha艂 do szpitala par臋 minut po 贸smej. By艂 blady i wyra藕nie zdenerwowany. Gdy za偶膮da艂, aby lepiej usiad艂a, nim jej cokolwiek powie, od razu wiedzia艂a, 偶e spra­wa jest bardzo powa偶na.

- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a ostrym tonem. - Matthew, prze­sta艅 zwleka膰, to tylko pogarsza sytuacj臋!

- Nie wiem, czy cokolwiek mo偶e j膮 pogorszy膰 - odrzek艂, marszcz膮c czo艂o.

- Wykrztu艣 wreszcie, o co chodzi?!

- Donaldson wcale ci臋 nie szpieguje - o艣wiadczy艂 wreszcie.

- Nie w膮tpi臋, 偶e Lyon ci to powiedzia艂. - Shay lekcewa偶膮­co wyd臋艂a usta. - Sama spyta艂am Donaldsona. Przyzna艂, 偶e Lyon go wynaj膮艂.

- Nie interesuj膮 mnie twoje k艂贸tnie z moim bratem - roz­gniewa艂 si臋 Matthew. - W ka偶dym razie Lyon nie jest k艂amc膮!

- Przepraszam - wymamrota艂a Shay. Na jej policzkach pojawi艂y si臋 rumie艅ce.

Matthew kiwn膮艂 g艂ow膮 na znak. 偶e przyjmuje przeprosiny.

- Lyon wynaj膮艂 Donaldsona, ale nie po to, 偶eby ci臋 szpie­gowa膰 - powiedzia艂. - To goryl.

- Goryl? - Shay nic wierzy艂a w艂asnym uszom. - Czy偶by mia艂 mnie ochrania膰?

- Tak - spokojnie potwierdzi艂 Matthew.

- Wiem. 偶e Lyon nie lubi moich ksi膮偶ek, ale chyba nie my艣li, 偶e grozi mi zemsta niezadowolonego czytelnika! - za­kpi艂a Shay.

- To nie czas na 偶arty! - W oczach kaleki pojawi艂y si臋 gniewne b艂yski, - W ci膮gu ostatnich paru miesi臋cy kto艣 paro­krotnie usi艂owa艂 zamordowa膰 rozmaitych cz艂onk贸w naszej rodziny. Nie podoba mi si臋, 偶e Lyon postanowi艂 nas chroni膰 bez naszej wiedzy, ale pochwalam jego decyzj臋!

- Teraz to ty chyba 偶artujesz!

- Nie - zapewni艂 j膮 z ca艂膮 powag膮.

- Ale dlaczego ktokolwiek mia艂by zabija膰 kogo艣 z naszej rodziny? - Shay nie mog艂a w to uwierzy膰.

- Prowadz膮c interesy mo偶na si臋 komu艣 narazi膰, nawet o tym nie wiedz膮c. - Matthew wzruszy艂 ramionami.

Cho膰 to wydawa艂o si臋 zupe艂nie absurdalne, Shay nie mia艂a ju偶 d艂u偶ej w膮tpliwo艣ci, 偶e Matthew m贸wi powa偶nie. Nagle dozna艂a ol艣nienia.

- A 艣mier膰 Ricka? - spyta艂a zd艂awionym g艂osem.

- Nie wiemy na pewno, czy to by艂 wypadek, czy morder­stwo - odrzek艂 cicho. - Po prostu nie wiemy.

10

S艂owa Matthew zupe艂nie j膮 oszo艂omi艂y. Nawet nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e na chwile przesta艂a oddycha膰. Przecie偶 to niemo偶liwe, 偶eby Rick zosta艂 zamordowany!

- Wypij to - poleci艂 szwagier, podaj膮c jej szklank臋 wody. Pos艂usznie prze艂kn臋艂a par臋 艂yk贸w. - Jak powiedzia艂em, po prostu nic nie wiemy. Pierwszy raport z Los Angeles nic by艂 dostatecznie szczeg贸艂owy. Teraz czekamy na sprawozdanie eksperta, kt贸rego zatrudni艂 Lyon.

- Ty... ja... - Shay nie mog艂a zebra膰 my艣li. Z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- Pierwszy wypadek zdarzy艂 si臋 Neilowi - zacz膮艂 opowiada膰 Matthew, trzymaj膮c j膮 za r臋k臋. - Jego lotnia run臋艂a z wysoko艣ci kilkudziesi臋ciu metr贸w. Na szcz臋艣cie sko艅czy艂o si臋 na wstrz膮sie m贸zgu, ale r贸wnie dobrze m贸g艂 zgin膮膰. P贸藕niej okaza艂o si臋, ze wskutek zu偶ycia z艂ama艂a si臋 jaka艣 cz臋艣膰.

- Bo偶e, Bo偶e - zatka艂a Shay, kryj膮c twarz na jego kolanach.

- Mo偶e lepiej porozmawiamy o tym kiedy indziej - ostro偶nie zaproponowa艂 Matthew. - Teraz jeste艣 zanadto zdenerwowana.

- Nie! - niemal krzykn臋艂a. - Chc臋 teraz dowiedzie膰 si臋 wszystkiego!

- Pr贸bowa艂em tylko ci wyja艣ni膰, dlaczego Donaldson jest potrzebny - powiedzia艂 Matthew. - Jutro przyjedzie Lyon i wszystko opowie.

- Musz臋 wiedzie膰 teraz, - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Po prostu musz臋 - powt贸rzy艂a, desperacko 艣ciskaj膮c jego d艂o艅.

- Wiem, jak si臋 czujesz. Sam prze偶y艂em cos podobnego, gdy Lyon powiedzia艂 mi o tym. Ale on na pewno wie wi臋cej ode mnie...

- Powiedz mi wszystko, co wiesz! 鈥 - Wszyscy uznali艣my wypadek Neila za kolejny dow贸d, 偶e to wariacki sport - zacz膮艂 Matthew. - No, ale p贸藕niej Lyon mia艂 wypadek, kiedy jecha艂 swoim nowym porsche'em. To znaczy, wpierw powiedzia艂 nam, 偶e to by艂 wypadek. W rze­czywisto艣ci nawali艂y hamulce i Lyon musia艂 zjecha膰 z drogi, bo inaczej spad艂by z mostu.

- Czy co艣 mu si臋 sta艂o?

- Z pewno艣ci膮 zabola艂a go utrata reputacji idealnego kie­rowcy - spr贸bowa艂 za偶artowa膰 Matthew. - Poza tym straci艂 zni偶k臋 za bezwypadkow膮 jazd臋.

- Matthew!

- No, przez par臋 dni mia艂 paskudnego guza na czole. Nic powa偶nego. A p贸藕niej by艂a katastrofa Ricka. O ile wiemy, nic nie 艂膮czy tych wydarze艅 - doda艂 szybko, widz膮c, jak Shay przyblad艂a.

- Ale Lyon podejrzewa, 偶e co艣 je 艂膮czy?

- Sam nie jest pewny. Tak wygl膮da ca艂a sprawa.

- No, ale je艣li to nie by艂 wypadek, to znaczy 偶e kto艣 go zamordowa艂. - Shay poczu艂a md艂o艣ci na my艣l, 偶e kto艣 m贸g艂 umy艣lnie zabi膰 jej ukochanego m臋偶a. - Dlaczego Lyon nie zwr贸ci艂 si臋 do policji'?

- Owszem, zrobi艂 to - westchn膮艂 Matthew. - Jednak, jak dotychczas, mamy tylko 艂a艅cuch nie powi膮zanych wypadk贸w...

- Skoro wypadki dotyczy艂y trzech cz艂onk贸w tej samej rodziny, to trudno uzna膰 je za niezale偶ne.

- Pi臋ciu - cicho poprawi艂 Matthew.

- Co takiego?

- Nawet sze艣ciu, je艣li liczy膰 ma艂ego Richarda.

- Richarda? - Shay skamienia艂a.

- Gdy zepsu艂 si臋 m贸j fotel, mog艂o si臋 to dla mnie 藕le sko艅czy膰. Ty i dziecko mogli艣cie zgin膮膰 wtedy na ruchomych schodach.

- To by艂 wypadek...

- Jeste艣 tego pewna? - spyta艂 cicho, - Na stacji by艂o pe艂no ludzi, wszyscy 艣pieszyli si臋 do poci膮gu. A mo偶e kto艣 ci臋 po­pchn膮艂?

- Nie, ja... - Shay urwa艂a. Przypomnia艂a sobie, te gdy mia艂a wej艣膰 na schody, tu偶 za jej plecami k艂臋bi艂 si臋 t艂um ludzi. Kto艣 z nich m贸g艂 j膮 popchn膮膰. - Nie mog臋 w to uwierzy膰, Matthew - pokr臋ci艂a g艂ow膮. - To niemo偶liwe.

- Policja te偶 tak uwa偶a. Lyon nie jest w stanie wskaza膰 偶adnego motywu, kt贸ry m贸g艂by kogo艣 sk艂oni膰 do atakowania ca艂ej rodziny. Wobec tego uznano, 偶e ten ci膮g wypadk贸w to przypadkowy zbieg okoliczno艣ci.

- A Lyon jest pewien, 偶e to nie m贸g艂 by膰 przypadek?

- Tak. Jeszcze niedawno mia艂 w膮tpliwo艣ci, ale tego dnia, kiedy spad艂 z konia, kto艣 manipulowa艂 przy siodle.

- Dlaczego nikomu o tym nie powiedzia艂?

- Nie chcia艂 ci臋 denerwowa膰, bo ba艂 si臋 o dziecko. - Mat­thew wzruszy艂 ramionami. - Nam nie powiedzia艂, bo nie by艂 jeszcze zupe艂nie pewien.

- Mamy prawo wiedzie膰 o takich sprawach - stwierdzi艂a z gorycz膮 Shay.

- Lyon bat si臋, 偶e je艣li ci powie, to mo偶esz poroni膰 - po­wt贸rzy艂 Matthew.

- Oczywi艣cie. - Shay wykrzywi艂a si臋 ironicznie, po czym wzi臋艂a g艂臋boki oddech. - Powiedzia艂e艣, 偶e jutro wraca. tak? - spojrza艂a ostro na Matthew.

- Tak.

- Powiedz mu, jak tylko go zobaczysz, ze chce z nim porozmawia膰 - za偶膮da艂a.

- Shay, nie ma powodu, aby艣 w艣cieka艂a si臋 na Lyona. To nie jego wina...

- Wiem. - Kiwn臋艂a g艂ow膮. - Chce tylko dowiedzie膰 si臋, czy ma jakie艣 nowe informacje na temat katastrofy Ricka.

- Nawet je艣li tak, to nie przywr贸ci mu 偶ycia - spokojnie powiedzia艂 Matthew.

- Nie musisz mi tego t艂umaczy膰. Mog臋 pogodzi膰 si臋 z wypadkiem i przypadkow膮 艣mierci膮 Ricka, trudniej mi si臋 uspo­koi膰 wiedz膮c, 偶e zosta艂 zamordowany.

- Jestem pewny, 偶e to by艂 wypadek - pocieszy艂 j膮 Matthew.

To zapewnienie nie uspokoi艂o Shay. By艂a tak zdenerwowa­na, 偶e przez ca艂膮 noc nie zmru偶y艂a oka, W przerwach mi臋dzy karmieniami wpatrywa艂a si臋 w 艣pi膮cego synka. Nie pozwoli艂a zabra膰 go do dziecinnego pokoju, mimo i偶 piel臋gniarka usil­nie j膮 do tego namawia艂a, Z przera偶eniem my艣la艂a, 偶e jaki艣 nieznany zbrodniarz m贸g艂by go porwa膰.

Kto m贸g艂by chcie膰 zrobi膰 co艣 takiego? A przede wszy­stkim, dlaczego? Tego Shay nie potrafi艂a zrozumie膰. Mo偶e Matthew mia艂 racj臋 twierdz膮c, 偶e kto艣 mo偶e mie膰 pretensje do ca艂ej rodziny Falconer贸w z powodu jakich艣 interes贸w? Je艣li tak. dlaczego w艂a艣nie Rick pad艂 jego ofiar膮?

- Shay, nie mam 偶adnych nowych informacji - powiedzia艂 Lyon znu偶onym g艂osem.

Przyjecha艂 do szpitala prosto z lotniska; wydawa艂 si臋 zm臋­czony i niewyspany, a jego br膮zowy garnitur by艂 pognieciony. Shay wiedzia艂a, 偶e sama te偶 nie wygl膮da lepiej. Po nie prze­spanej nocy by艂a blada i mia艂a ciemne si艅ce pod oczami.

- Matthew powiedzia艂 mi, 偶e zatrudni艂e艣 eksperta do zba­dania okoliczno艣ci wypadku Ricka.

- Na raport trzeba jeszcze poczeka膰 kilka tygodni - wzru­szy艂 ramionami.

- Lyon...

- Shay! - upomnia艂 j膮 surowo, staraj膮c si臋 zachowa膰 cier­pliwo艣膰. - Zgodzi艂em si臋, 偶eby Matthew powiedzia艂 ci o wszystkim tylko dlatego, 偶e by艂a艣 gotowa wyrzuci膰 Donaldsona ze szpitala. Mam nadziej臋, 偶e teraz rozumiesz, dla­czego nie mog艂em si臋 na to zgodzi膰. Poza tym nic si臋 nie zmieni艂o...

- Nic si臋 nie zmieni艂o? - powt贸rzy艂a Shay ze zdumieniem.

- Jaki艣 wariat chce nas wszystkich pozabija膰, a ty m贸wisz, 偶e nic si臋 nie zmieni艂o! - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮 z niedowierzaniem.

- Lyon, zdumiewasz mnie!

- Je艣li pomin膮膰 kilka przypadkowych potkni臋膰, od kata­strofy Ricka by艂a艣 pod ci膮g艂膮 ochron膮...

- Ju偶 wtedy kaza艂e艣 mnie 艣ledzi膰? - spyta艂a ostro.

- Nie 艣ledzi膰, tylko chroni膰 - poprawi艂 j膮 Lyon.

- A wi臋c dlatego nie mia艂e艣 w膮tpliwo艣ci, 偶e Rick jest ojcem mojego dziecka! - krzykn臋艂a gniewnie. - Wiedzia艂e艣, 偶e od jego 艣mierci z nikim si臋 nie widywa艂am!

- Nigdy w to nie w膮tpi艂em, bo dobrze ci臋 znam! - odrzek艂 Lyon zaciskaj膮c z臋by. - Nigdy, ani przez chwil臋 nie w膮tpi艂em, czyje to dziecko. Kaza艂em ci臋 chroni膰 dla twego dobra. Po­cz膮tkowo nie by艂o to trudne, bo sama chcia艂a艣 zatrudni膰 ko­go艣, kto trzyma艂by z dala dziennikarzy. K艂opoty zacz臋艂y si臋 dopiero po twoim powrocie do Anglii, gdy si臋 upar艂a艣, 偶e b臋dziesz mieszka膰 we w艂asnym domu. W dodatku grozi艂a艣, 偶e zawiadomisz policj臋, gdy zauwa偶ysz, 偶e kto艣 idzie za tob膮 - doda艂 z ponur膮 min膮.

- To dlatego nam贸wi艂e艣 do wsp贸艂pracy pani膮 Devon, tak?

- Nie od razu - pokr臋ci艂 g艂ow膮 Lyon.

- Zatem to Patrick - domy艣li艂a si臋 Shay. - Dziadek wie o wszystkim, prawda? - spyta艂a wprost. Teraz wreszcie zro­zumia艂a, dlaczego dziadek usi艂owa艂 j膮 nam贸wi膰, aby zosta艂a w Falconer House. Dobrze wiedzia艂, jakie uczucia 偶ywi do Lyona, przeto jego sugestia by艂a dla niej ogromnym zaskocze­niem. Teraz ju偶 rozumia艂a, ale mimo to by艂o jej przykro.

- Musia艂em mu powiedzie膰 - potwierdzi艂 jej domys艂 Ly­on. - Inaczej nie wiedzia艂by, na co ma zwraca膰 uwag臋.

- Wsz臋dzie ze mn膮 chodzi艂 - przypomnia艂a sobie Shay.

- Czu艂am si臋 jak dziecko poddane nadmiernie troskliwej opie­ce.

- Starali艣my si臋, 偶eby艣 si臋 nie denerwowa艂a.

- Nic dziwnego, 偶e nie chcia艂 wraca膰 do Irlandii - Shay przypomnia艂a sobie, z jakim uporem dziadek odwleka艂 wy­jazd.

- Uznali艣my, 偶e jego przed艂u偶aj膮cy si臋 pobyt w Londynie zaczyna budzi膰 twoje podejrzenia. Na szcz臋艣cie uda艂o mi si臋 przekona膰 pani膮 Devon, aby uwa偶a艂a na ciebie w domu. Wynaj膮艂em prywatnego detektywa, 偶eby ci臋 pilnowa艂, gdy wy­chodzi艂a艣. Mia艂em nadziej臋, 偶e po tak d艂ugim czasie przesta艂a艣 mnie ju偶 podejrzewa膰 o to, 偶e ka偶臋 ci臋 艣ledzi膰.

- A tego dnia, kiedy mia艂am wypadek...

- Poprzednik Donaldsona zgubi艂 ci臋 podczas zakup贸w.

- Na my艣l o tym Lyon zacisn膮艂 szcz臋ki z gniewu. - Gdy si臋 dowiedzia艂em, mia艂em ochot臋 go udusi膰, zw艂aszcza po tym, jak nie przysz艂a艣 do Marilyn na um贸wione spotkanie. Ten facet mia艂 szcz臋艣cie, 偶e sko艅czy艂o si臋 na dymisji.

- I przez te wszystkie miesi膮ce niczego si臋 nie dowiedzia艂e艣? - Shay zmarszczy艂a czo艂o.

- Dowiedzia艂em si臋, 偶e kto艣 chce wzi膮膰 odwet na ca艂ej naszej rodzinie, cho膰 nie wiem za co - odrzek艂 Lyon. - Dlate­go robi臋 co mog臋, aby wszystkich ochroni膰.

- By膰 mo偶e, gdyby艣 nie traktowa艂 nas wszystkich jak dzieci, to nie by艂oby takie trudne - parskn臋艂a niech臋tnie, bo w g艂osie Lyona dos艂ysza艂a przygan臋.

- Gdyby nie to, 偶e by艂a艣 w ci膮偶y, pewnie bym ci powie­dzia艂 - odpar艂 gniewnie. - Przesta艅 wykorzystywa膰 Richarda na usprawiedliwienie wszystkiego, co zrobi艂e艣 - zirytowa艂a si臋 Shay.

- Tw贸j lekarz powiedzia艂 mi, 偶e nadmierny stres mo偶e spowodowa膰 poronienie.

- Rozmawia艂e艣 o mnie z Fitzroyem? - spyta艂a cicho. Na­gle poblad艂a, wydawa艂a si臋 ogromnie zaskoczona. Doktor An­drew Fitzroy by艂 poprzednikiem Petera Dunbara. Shay by艂a jego pacjentk膮 od wielu lat.

- Tak - przyzna艂 Lyon bez wahania.

- I co on ci powiedzia艂? - Shay zwil偶y艂a wargi j臋zykiem.

- Nic specjalnego - zapewni艂 j膮 kpi膮co Lyon. - Musia艂 przecie偶 pami臋ta膰 o obowi膮zuj膮cej lekarza dyskrecji.

- Wydaje mi si臋, 偶e raczej o niej zapomnia艂 - stwierdzi艂a.

- Fitzroy zrozumia艂, 偶e ca艂a rodzina martwi si臋 o ciebie...

- Ca艂a rodzina to ty!

- Bo偶e, Shay, nie mam zamiaru k艂贸ci膰 si臋 z tob膮 nie wiado­mo o co! - Lyon straci艂 cierpliwo艣膰. - Tw贸j lekarz, ca艂kiem s艂u­sznie, ostrzeg艂 mnie o niebezpiecze艅stwie poronienia Tylko dla­tego nie powiedzia艂em ci o tych zamachach. Nie wiem, czy mia艂em racj臋, czy nie, ale to ju偶 niczego nie zmieni. Je艣li chcesz si臋 k艂贸ci膰, to mo偶e innym razem. Na dzisiaj mam ju偶 do艣膰!

Shay przywyk艂a ju偶 do jego arogancji i apodyktyczno艣ci, z jak膮 usi艂owa艂 podejmowa膰 za ni膮 decyzje, ale mimo to Lyon zdumia艂 j膮. W jego g艂osie by艂o co艣 zimnego, nieprzyjemnego.

- Przepraszam - powiedzia艂a nagle. - Musisz zrozumie膰, jakim szokiem by艂a dla mnie ta wiadomo艣膰.

- Ch臋tnie bym ci wsp贸艂czu艂, ale sam martwi臋 si臋 ju偶 od miesi臋cy.

- By膰 mo偶e powiniene艣 dzieli膰 si臋 swymi problemami - odrzek艂a i lekko si臋 zarumieni艂a.

- By膰 mo偶e dzieli艂bym si臋 nimi, gdyby艣 nie zachowywa艂a si臋 jak rozpuszczone dziecko! - warkn膮艂 Lyon. - Teraz, je艣li to ju偶 wszystko, chcia艂bym i艣膰 do domu. Mam wra偶enie, 偶e jak zasn臋, to nie obudz臋 si臋 przez tydzie艅!

- To jeszcze nie wszystko! - Zatrzyma艂a go, nim zd膮偶y艂 wyj艣膰 z pokoju. - Co z Rickiem?

- A co ma by膰? - odpowiedzia艂 pytaniem na pytanie.

- Przecie偶 kto艣 m贸g艂 go zamordowa膰!

- Kto艣 m贸g艂 zamordowa膰 nas wszystkich, gdyby mia艂 wi臋cej szcz臋艣cia - odpar艂 Lyon. - Ale seria wypadk贸w to jeszcze nie dow贸d zbrodni.

- M贸wisz jak policja!

- Brak dowod贸w przest臋pstwa i koniec! Shay dobrze o tym wiedzia艂a, ale wbrew rozs膮dkowi mia艂a nadziej臋, 偶e Lyon co艣 b臋dzie potrafi艂 zrobi膰.

Lyon patrzy艂 na jej pi臋kn膮 twarz, teraz wykrzywion膮 stra­chem i mia艂 ochot臋 p艂aka膰. Wiedzia艂, czego Shay oczekuje, ale nie m贸g艂 nic zrobi膰. Ju偶 uczyni艂 wszystko, co m贸g艂, aby zapewni膰 bezpiecze艅stwo jej i dziecku. M贸g艂 jeszcze tyl­ko stale jej towarzyszy膰, ale wiedzia艂, 偶e na to ona si臋 nie zgodzi.

Lyon nie widzia艂 Richarda od pierwszego dnia po poro­dzie. W czasie tej wizyty ch艂opiec le偶a艂 w ko艂ysce, ale Shay w 偶aden spos贸b nie zach臋ci艂a szwagra, aby podszed艂 i popa­trzy艂 na niego. Lyon przez chwil臋 si臋 waha艂, po czym zatrzy­ma艂 si臋 i spojrza艂 na Shay.

- Czy mog臋 zobaczy膰 Richarda? - spyta艂 st艂umionym g艂o­sem. Spodziewa艂 si臋 odmowy.

Shay spojrza艂a na niego szeroko otwartymi oczami. Doj­rza艂 w nich strach. Wiedzia艂, czego si臋 obawia艂a, ale nie za­mierza艂 zrezygnowa膰 z mizernych praw, jakie da艂a mu obe­cno艣膰 przy porodzie. Po chwili kobieta odwr贸ci艂a wzrok.

- 艢pi, jak widzisz.

- Chc臋 go tylko zobaczy膰 - powt贸rzy艂 cicho.

W tej samej chwili Richard zacz膮艂 si臋 wierci膰 i popiskiwa膰. Zap艂aka艂, tak jakby wiedzia艂, 偶e kto艣 zamierza zak艂贸ci膰 jego sen. Lyon przygl膮da艂 si臋 z zaci艣ni臋tym gard艂em, jak Shay wyjmuje synka z ko艂yski. Poca艂owa艂a go w policzek i poda艂a Lyonowi. Richard patrzy艂 na niego z pe艂n膮 powag膮. W jego ogromnych niebieskich oczach m臋偶czyzna nie dostrzeg艂 ani strachu, ani niech臋ci, kt贸re zawsze widzia艂 w oczach jego matki.

- Dzi臋kuj臋 ci - mrukn膮艂, oddaj膮c dziecko Shay. Po偶egna艂 j膮 skinieniem g艂owy i wyszed艂 na korytarz, gdzie czeka艂 na niego Patrick.

- Shay ju偶 wszystko wie - powiedzia艂 mu. Starszy pan przy­jecha艂 po niego na lotnisko i zawi贸z艂 do szpitala.

- Jak to znios艂a? - spyta艂 dziadek. By艂 bardzo zaniepoko­jony.

- Jest z艂a - skrzywi艂 si臋 Lyon. - Jak zwykle, przede wszystkim na mnie.

- Nie potrafi ci wybaczy膰, 偶e kiedy艣 ci臋 kocha艂a - odpo­wiedzia艂 Patrick.

- Wtedy nie mog艂em jej da膰 tego, na co zas艂ugiwa艂a - odrzek艂 Lyon. Mia艂 wra偶enie, 偶e jaki艣 ci臋偶ar przygniata mu piersi. - Teraz ona nie chce tego, co mog臋 jej ofiarowa膰.

- Pokr臋ci艂 g艂ow膮 widz膮c, 偶e zupe艂nie zaskoczy艂 Patricka.

- Pewnie zrobi mi kolejn膮 awantur臋 za to, 偶e ci powiedzia艂em. Wszystko, co robi臋, zawsze j膮 tylko z艂o艣ci. Nie mam jednak zamiaru ukrywa膰, 偶e chc臋, aby zosta艂a moj膮 偶on膮.

- Czeka ci臋 ci臋偶ka walka, ch艂opie - westchn膮艂 wsp贸艂czu­j膮co Patrick.

- Ale ty nie masz nic przeciwko temu?

- Nigdy si臋 nie sprzeciwiam, gdy widz臋, 偶e co艣 lub kto艣 mo偶e uszcz臋艣liwi膰 Shay - zapewni艂 go dziadek. - Wierz臋, 偶e nie powt贸rzysz dawnych b艂臋d贸w i 偶e naprawd臋 zale偶y ci na jej szcz臋艣ciu.

- Rick zmar艂 zaledwie p贸艂 roku temu - przypomnia艂 Lyon.

- To nie ma znaczenia.

- Shay nie chce zn贸w by膰 ze mn膮.

- Nigdy nie potrafi艂a spojrze膰 na ciebie bez uprzedze艅 - stwierdzi艂 Patrick. - Gdy byli艣cie razem, by艂e艣 dla niej p贸艂­bogiem. Nigdy nie wybaczy艂a ci zerwania.

- Wiem. - Lyon pokiwa艂 g艂ow膮 ze smutkiem.

- Musisz jej da膰 wi臋cej czasu - poradzi艂 Patrick. - My艣l臋, 偶e uda ci si臋 j膮 przekona膰.

Lyon pomy艣la艂, 偶e skoro sze艣膰 lat nie zmi臋kczy艂o uczu膰, jakie 偶ywi艂a do niego Shay, to nie ma co liczy膰 na szybk膮 zmian臋. Teraz jednak mia艂 na g艂owie co艣 wa偶niejszego ni偶 w艂asne i jej uczucia. Musia艂 my艣le膰, komu i kiedy przydarzy si臋 nast臋pny wypadek!

- Wcale nie urodzi艂o si臋 za p贸藕no - powiedzia艂a Marilyn ze z艂o艣liwym u艣miechem. - Wr臋cz przeciwnie!

Shay bardzo si臋 zdziwi艂a, gdy w porze popo艂udniowych odwiedzin pojawi艂a si臋 u niej Marilyn. Wesz艂a do pokoju ze sw膮 zwyk艂膮 arogancj膮 i rozsiad艂a si臋 wygodnie na fotelu. Nawet kwiaty od niej zaskoczy艂y Shay, za艣 ta wizyta by艂a dla niej zupe艂n膮 niespodziank膮.

- S膮dz臋, 偶e teraz powinnam odwo艂a膰 t臋 uwag臋 o przeno­szonym dziecku - powiedzia艂a szwagierka, lekko si臋 krzy­wi膮c.

- Niczego nie musisz odwo艂ywa膰 - odrzek艂a Shay. 殴le si臋 czu艂a przyjmuj膮c Marilyn w szlafroku. Na szcz臋艣cie by艂a sta­rannie uczesana i lekko umalowana.

- Och, musz臋 - westchn臋艂a przyby艂a, obrzucaj膮c krytycz­nym spojrzeniem ca艂y pok贸j. - Lyon nigdy by mi nie darowa艂, gdybym tego nie zrobi艂a.

- A czy to jest dla ciebie wa偶ne? - spyta艂a sceptycznie Shay. W膮tpi艂a, czy ta kobieta potrzebuje czyjejkolwiek apro­baty, a szczeg贸lnie Lyona.

- Owszem, jak najbardziej - w niebieskich oczach Mari­lyn przez chwil臋 zamigota艂y gniewne iskierki, ale zaraz si臋 opanowa艂a. - Czy偶by艣 s膮dzi艂a, 偶e nie?

Shay rzeczywi艣cie tak my艣la艂a. By艂oby to zreszt膮 ca艂kiem normalne, skoro w艂a艣nie mieli si臋 rozwie艣膰. Teraz wygl膮da艂o jednak, 偶e Marilyn z trudem zdecydowa艂a si臋 na rozw贸d z Lyonem. Najwyra藕niej wci膮偶 pragn臋艂a i potrzebowa艂a jego akceptacji.

- Marilyn, dlaczego wyst膮pi艂a艣 o rozw贸d, skoro wci膮偶 ko­chasz Lyona? - spyta艂a marszcz膮c czo艂o.

Kobieta poczerwienia艂a i poblad艂a.

- To nie tw贸j interes! - stwierdzi艂a zimno.

- Zapewne nie... - westchn臋艂a Shay.

- A mo偶e tak? - Marilyn spojrza艂a na ni膮 podejrzliwie. - S艂ysza艂am, 偶e Lyon ugania si臋 za tob膮.

- Nie wiem, sk膮d czerpiesz swoje informacje - oburzy艂a si臋 Shay - ale mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e ten cz艂owiek zupe艂nie mnie nie interesuje.

- Wcale nie powiedzia艂am, 偶e to ty si臋 nim interesujesz - sykn臋艂a Marilyn. - Odwrotnie, to on interesuje si臋 tob膮.

- Fantazje Lyona nic mnie nie obchodz膮. - Shay machn臋艂a lekcewa偶膮co r臋k膮.

Marilyn przez d艂u偶sz膮 chwil臋 mierzy艂a j膮 zimnym spojrze­niem.

- Skoro ju偶 tu jestem, chcia艂abym zobaczy膰 to dziecko, o kt贸rym wszyscy tyle m贸wi膮... - przerwa艂a wreszcie milcze­nie.

Kolejna niespodzianka, Shay nigdy nie podejrzewa艂a Ma­rilyn o zainteresowanie dzie膰mi.

- Czasami ma torsje - powiedzia艂a, pr贸buj膮c j膮 zniech臋­ci膰. - Objada si臋 jak prosi臋, a potem wymiotuje - doda艂a, spogl膮daj膮c znacz膮co na kaszmirow膮 sukienk臋 Marilyn.

- Spierze si臋. - 呕ona Lyona trafnie odczyta艂a uwag臋 Shay.

- A mo偶e nie chcesz, abym go dotyka艂a? - powiedzia艂a mru­偶膮c oczy.

Po tym. jak Shay dowiedzia艂a si臋 o zamachach na 偶ycie kilku cz艂onk贸w rodziny, zacz臋艂a podejrzewa膰 wszystkich do­oko艂a, w tym r贸wnie偶 Marilyn. Nie mog艂a jednak wymy艣li膰 偶adnego prawdopodobnego motywu, kt贸ry m贸g艂by j膮 sk艂oni膰 do pope艂nienia zbrodnii Teraz, gdy ju偶 si臋 przekona艂a, 偶e Lyon jest dla niej wa偶ny, nie potrafi艂a sobie wyobrazi膰, 偶e Marilyn chcia艂aby mu zrobi膰 krzywd臋, na przyk艂ad psuj膮c hamulce w samochodzie lub podcinaj膮c popr臋g!

- Ale偶 prosz臋 - powiedzia艂a, po czym wyj臋艂a z ko艂yski 艣pi膮cego Richarda i poda艂a go Marilyn - Marilyn z wyra藕nym wzruszeniem patrzy艂a na czarn膮 czuprynk臋 dziecka i jego okr膮g艂膮, r贸偶ow膮 buzi臋. W jej oczach za艣wieci艂y si臋 艂zy. Spojrza艂a na Shay.

- Jest pi臋kny - powiedzia艂a zduszonym g艂osem. - Musisz by膰 z niego bardzo dumna.

- Jestem - odrzek艂a kr贸tko Shay. Marilyn zn贸w skupi艂a uwag臋 na dziecku.

Szwagierka wydawa艂a si臋 taka twarda i bezwzgl臋dna, szy­dzi艂a z jej ci膮偶y i udawa艂a zadowolenie z tego, 偶e nie ma dziecka, ale teraz nie potrafi艂a ukry膰 zachwytu, jaki w niej budzi艂 widok czterodniowego niemowlaka, Shay domy艣li艂a si臋, 偶e wszystko to by艂a poza. 呕yj膮c przez tyle lat z Lyonem, Marilyn nauczy艂a si臋 ukrywa膰 swoje uczucia i sta艂a si臋 r贸wnie jak on bezwzgl臋dna, jednak trzymaj膮c w ramionach dziecko nie zdo艂a艂a utrzyma膰 na twarzy swej maski. Ale przecie偶 w dzisiejszych czasach bezp艂odno艣膰 przesta艂a by膰 powodem do rozwodu! Ci膮g艂y post臋p medycyny umo偶liwia wielu ma艂­偶e艅stwom realizacj臋 marze艅 o dziecku. W ostateczno艣ci mo偶na zdecydowa膰 si臋 na adopcj臋. Gdyby Marilyn i Lyon napra­wd臋 si臋 kochali, nie zdecydowaliby si臋 na rozw贸d nawet przy bezp艂odno艣ci m臋偶czyzny.

- Marilyn...

- Prosz臋, lepiej go we藕. - Marilyn poda艂a jej synka. Chyba si臋 zsiusia艂! - Skrzywi艂a si臋 z obrzydzeniem. - Zre­szt膮, ju偶 id臋. Musz臋 si臋 przebra膰 przed powrotem do kancelarii. Nie chc臋, 偶eby klient poczu艂, i偶 pachn臋 dzieckiem.

Gdyby Shay nie zauwa偶y艂a jej wzruszenia, zapewne wy bu­chn臋艂aby gniewem z powodu uwagi o zapachu dziecka. Do­strzeg艂a jednak, z jak膮 czu艂o艣ci膮 Marilyn przygl膮da艂a si臋 dziecku i wiedzia艂a ju偶, 偶e kocha Lyona. Marilyn przybra艂a na co dzie艅 mask臋 osoby znudzonej i lekcewa偶膮cej wszystko i starannie ukrywa艂a swoje prawdziwe uczucia.

- Jestem pewna, 偶e 偶adnemu klientowi nie sprawi艂oby to przykro艣ci. - U艣miechn臋艂a si臋 lekko i po艂o偶y艂a Richarda do ko艂yski.

- Nie chcia艂abym, aby kto艣 pomy艣la艂, 偶e mam dziecko! prychn臋艂a Marilyn.

- Dlaczego? My艣l臋, ze by艂aby艣 dobr膮 matk膮.

- Nie b膮d藕 艣mieszna. - Kobieta mocno si臋 zaczerwieni艂a.

- Marilyn, to 偶aden wstyd, 偶e pragniesz dziecka...

- Wcale nie chc臋 mie膰 dziecka! - krzykn臋艂a Marilyn, - Mo偶e kiedy艣 chcia艂am, ale teraz jestem ju偶 na to za stara.

- M贸wisz g艂upstwa - odrzek艂a Shay. - W dzisiejszych czasach wiele kobiet rodzi dzieci w p贸藕nym wieku.

- Nim wezm臋 艣lub z Derrickiem, b臋d臋 ju偶 mia艂a trzy­dzie艣ci sze艣膰 lat - powiedzia艂a Marilyn. - To za p贸藕no na dziecko.

- Nie s膮dz臋 - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Shay.

- Wobec tego sama mo偶esz rodzic nast臋pne - pogardliwie rzuci艂a szwagierka. - Ale je艣li wyjdziesz za Lyona, nie b臋dzie to mo偶liwe!

- Ju偶 ci powiedzia艂am, 偶e nie mam zamiaru wychodzi膰 za niego za m膮偶!

- Ale on ma zamiar o偶eni膰 si臋 z tob膮! - Marilyn za艣mia艂a si臋 z艂o艣liwie. - W ka偶dym razie pragnie twojego syna! Zoba­czysz, 偶e za rok nie b臋dziesz ju偶 pami臋ta艂a, kto by艂 prawdzi­wym ojcem Richarda.

- Nigdy tak si臋 nie stanie - zimno stwierdzi艂a Shay. Nie pami臋ta艂a ju偶 o wsp贸艂czuciu.

- Jako 偶ona Lyona rych艂o zapomnisz o Ricku - zapewni艂a j膮 Marilyn.

- Nie wyjd臋 za Lyona - powoli i z naciskiem powt贸rzy艂a Shay. - Chcia艂abym, 偶eby to dotar艂o do ciebie.

- Nie musi. - Marilyn wzruszy艂a ramionami. - Postaraj si臋 raczej jego o tym przekona膰.

- Lyon dobrze wie, co o nim my艣l臋 - zdecydowanie stwierdzi艂a Shay.

- Podobnie jak wszyscy pozostali - wtr膮ci艂 si臋 nag艂e Mat­thew. 呕adna z nich nie zauwa偶y艂a, kiedy wjecha艂 do pokoju.

- Ale to nie ma wi臋kszego znaczenia, prawda, Marilyn? - do­da艂 z wyra藕n膮 ironi膮.

- Lyon zawsze robi to, na co ma ochot臋 - odrzek艂a Mari­lyn, mierz膮c go zimnym spojrzeniem.

- Dlaczego 偶alem przez tyle lat by艂 twoim m臋偶em? - za­kpi艂 Matthew.

- Dlatego, 偶e tak chcia艂 - warkn臋艂a Marilyn, czerwieni膮c si臋 z gniewu. - Teraz, je艣li wam to nic robi r贸偶nicy, p贸jd臋 si臋 przebra膰. Czuj臋, 偶e 艣mierdz臋 dzieckiem i szpitalem.

- Ona nigdy si臋 nie zmieni - powiedzia艂a Shay, gdy Mari­lyn wysz艂a ju偶 z pokoju. - Koniecznie chcia艂a wzi膮膰 na r臋ce Richarda, cho膰 j膮 ostrzega艂am, 偶e mo偶e si臋 ubrudzi膰, a teraz ima pretensje.

- Po co tu przysz艂a? - spyta艂 Matthew. - Nigdy bym nie przypuszcza艂, 偶e interesuj膮 j膮 dzieci.

- Powiedzia艂a, 偶e przysz艂a mnie przeprosi膰 za t臋 uwag臋 o przenoszonym dziecku. Chcia艂a te偶 zobaczy膰 Richarda.

- I zrobi艂a to?

- Pierwsze czy drugie?

- I to, i to. - Tak.

- Dlaczego? - podejrzliwie spyta艂 Matthew.

- Poniewa偶 nie mia艂a racji - odrzek艂a Shay.

- Gdyby艣 zna艂a j膮 tak d艂ugo jak ja, wiedzia艂aby艣, 偶e na pewno chodzi艂o jej jeszcze o co艣 innego - powiedzia艂 Mat­thew z gryz膮cym sarkazmem.

- Och, chcia艂a si臋 jeszcze dowiedzie膰, czy zamierzam wyj艣膰 za Lyona, gdy ju偶 dostan膮 rozw贸d - odrzek艂a w ten sam spos贸b.

- Wszyscy chcieliby艣my to wiedzie膰 - zainteresowa艂 si臋 Matthew.

- Odpowied藕 brzmi 鈥瀗ie鈥! - Shay niemal krzykn臋艂a.

- Doprawdy? A czy ju偶 mu o tym powiedzia艂a艣?

- Tak, i to wiele razy!

- Dlaczego zatem przeprowadzi艂 si臋 do apartamentu obok pokoju dziecinnego?

- Chyba 偶artujesz?! - Ta wiadomo艣膰 zupe艂nie j膮 zasko­czy艂a.

- Jeszcze ci nie powiedzia艂? - zdziwi艂 si臋 Matthew.

- Matthew!

- Shay? - to by艂a odp艂ata za poprzednie kpiny Shay.

- Przesta艅 偶artowa膰, Matthew - j臋kn臋艂a, - W tej sprawie brak mi poczucia humoru.

- Wcale nie 偶artowa艂em - zapewni艂 j膮 z powag膮.

- Zatem Lyon naprawd臋 si臋 przeprowadzi艂? - Shay nie mog艂a w to uwierzy膰. - Co sobie o tym pomy艣li s艂u偶ba?

- Co ju偶 my艣li - poprawi艂 j膮. wzruszaj膮c ramionami.

- Lyon by艂 przy porodzie, teraz przeprowadzi艂 si臋 do aparta­mentu ko艂o pokoju Richarda. Wydaje mi si臋, 偶e ju偶 maj膮 o czym my艣le膰!

- Je艣li nawet ja nic go nie obchodz臋, to m贸g艂by pami臋ta膰 o dziecku!

- Jestem pewny, 偶e o nim nie zapomina. - Matthew spowa偶­nia艂. - To dziecko znaczy dla niego naprawd臋 bardzo wiele!

- Dobrze wiem, jakie znaczenie ma dla niego Richard!

- westchn臋艂a z gorycz膮 Shay.

- Rzeczywi艣cie?

- Tak. - Kiwn臋艂a g艂ow膮, - Ale nie pozwol臋, aby mi go ode­bra艂 - doda艂a, patrz膮c na m臋偶czyzn臋 wyzywaj膮cym wzrokiem.

- Shay, musisz pami臋ta膰, 偶e Lyon pragn膮艂 ci臋 na d艂ugo przedtem, nim dowiedzia艂 si臋, 偶e b臋dziesz mia艂a dziecko.

- Matthew, nie musisz k艂ama膰 dla jego dobra - skarci艂a go surowo. - Lyon sam to dobrze robi.

- Ju偶 ci powiedzia艂em, 偶e on nigdy nie k艂amie!

- Owszem, k艂amie pomijaj膮c pewne fakty lub zwodz膮c ludzi - oskar偶y艂a go Shay. - Od dnia, kiedy dowiedzia艂 si臋, ze jestem w ci膮偶y, stara艂 si臋 wej艣膰 w 偶ycie moje i dziecka. Lepiej b臋dzie, je艣li wr贸ci do swojego starego apartamentu - doda艂a z uporem.

- My艣l臋, 偶e powinna艣' sama z nim o tym porozmawia膰 - od­par艂 Matthew. - Mo偶esz mie膰 pewne trudno艣ci, bo Lyon wyjecha艂 i wr贸ci w dniu, w kt贸rym masz zosta膰 zwolniona ze szpitala.

- Zn贸w wyjecha艂? - spyta艂a marszcz膮c brwi.

- Jak wiesz, zawsze lubi艂 podr贸偶owa膰 - przypomnia艂 jej Matthew.

- Dok膮d tym razem?

- Do Los Angeles - wyjawi艂 niech臋tnie.

- Po co? - spyta艂a ostrym tonem. - Czy dosta艂 jakie艣 nowe informacje na temat katastrofy Ricka?

- Nie. - Pokr臋ci艂 g艂owa Matthew. - Pojecha艂 zobaczy膰, co u Neila.

- Och... - Shay odwr贸ci艂a si臋 w stron臋 ko艂yski. Richard zacz膮艂 si臋 wierci膰 i dopomina膰 o jedzenie.

- Lyon powiedzia艂, 偶e wr贸ci i sam odbierze ciebie i Ri­charda ze szpitala - spokojnie poinformowa艂 j膮 Matthew. Shay nawet nie uda艂a zdziwienia.

- Mam nadziej臋, 偶e Neil nie mia艂 偶adnego wypadku? - spyta艂a, bo nag艂e uprzytomni艂a sobie, 偶e mo偶e Lyon wcale nie pojecha艂 do brata sprawdzi膰, jak prowadzi interesy.

- Nie by艂o 偶adnego wypadku od dnia, kiedy Lyon spad! z konia - zapewni艂 Matthew. - To wisi nad nami niczym miecz Damoklesa.

- Kiedy艣 w ko艅cu opadnie!

- Shay, przesta艅 kraka膰! No i co ci przysz艂o z tego, 偶e dowiedzia艂a艣 si臋 o ca艂ej sprawie? Teraz podejrzewasz wszy­stkich dooko艂a.

- Z czterema wyj膮tkami - zastrzeg艂a si臋 Shay.

- Czterema? - zdziwi艂 si臋 Matthew. - Ja widz臋 tylko trzy.

- Ty, Lyon i Neil, to trzy. No i jeszcze Marilyn, bo ona nigdy nic zrobi nic z艂ego Lyonowi, Zbyt mocno go kocha i szanuje.

Dopiero p贸藕niej Shay zda艂a sobie spraw臋, 偶e w zasadzie z grona podejrzanych mo偶e wykluczy膰 tylko Marilyn! Mat­thew, Lyon i Neil twierdzili, ze mieli wypadki, ale nie by艂o 偶adnych 艣wiadk贸w i 偶adnemu nic sta艂o si臋 nic powa偶nego. To ona ucierpia艂a najbardziej, niewiele brakowa艂o, aby poroni艂a. Bo偶e - j臋kn臋艂a w duchu - dlaczego musz臋 wszystkich podej­rzewa膰, dlaczego mog臋 zaufa膰 tylko dziadkowi?!

Shay czu艂a si臋 dziwnie po wyj艣ciu te szpitala. Teraz by艂a ju偶 skazana na w艂asne si艂y, straci艂a ochronny kokon, jaki zapewnia艂 jej i dziecku szpitalny personel. Rado艣膰 miesza艂a si臋 w niej z niepokojem na my艣l, 偶e teraz ju偶 sama b臋dzie zajmowa膰 si臋 dzieckiem. Na szcz臋艣cie Richard ani nie dosta艂 偶贸艂taczki, ani nie pojawi艂y si臋 偶adne inne komplikacje, czego obawia艂 si臋 Dunbar. Min臋艂o ju偶 dziesi臋膰 dni od porodu i leka­rze uznali, 偶e oboje mog膮 wraca膰 do domu.

Tylko obecno艣膰 Lyon t艂umi艂a jej rado艣膰. Czu艂a, jak nie­ustannie siedzi wszystkie jej ruchy. Spakowa艂a ju偶 rzeczy swoje i dziecka i oboje byli niemal gotowi do wyj艣cia. Cho膰 Richard 艂adnie przybiera艂 na wadze, nowiutki we艂niany 艣pi­w贸r by艂 jeszcze na niego troch臋 za du偶y.

- Pozw贸l, pomog臋 ci. - Lyon odsun膮艂 j膮 na bok i sam zapi膮艂 niewielk膮 walizk臋. Shay ust膮pi艂a bez s艂owa protestu. Od przybycia Lyona jeszcze si臋 ani razu nie odezwa艂a. Panu­j膮c膮 w pokoju cisz臋 przerywa艂y tylko pogodne piski Richarda.

- O co ci chodzi? - spyta艂 m臋偶czyzna z ci臋偶kim wes­tchnieniem.

- Nie wiem, o czym m贸wisz - ch艂odno stwierdzi艂a Shay.

- W og贸le si臋 do mnie nie odzywasz. Chcia艂bym wiedzie膰, co takiego zrobi艂em tym razem?

- Czy Matthew ci nie powiedzia艂?

- Ostatnio rzadko ze sob膮 rozmawiamy! Shay przypomnia艂a sobie, 偶e na dzie艅 przed narodzinami Richarda obaj bracia powa偶nie si臋 pok艂贸cili. Czy偶by wci膮偶 jeszcze si臋 nie pogodzili?

- Mo偶e mi co艣 odpowiesz? - Lyon przerwa艂 jej zadum臋. Pomy艣la艂a, 偶e zgodnie ze swoim oryginalnym poczuciem humoru, Matthew powinien z przyjemno艣ci膮 poinformowa膰 bra艂a, 偶e jest na niego w艣ciek艂a z powodu przeprowadzki. No, ale tym razem zrezygnowa艂 z tej perwersyjnej rado艣ci i Shay musia艂a sama porozmawia膰 z Lyonem.

- Chce, aby艣 przeprowadzi艂 si臋 do swojego starego aparta­mentu - powiedzia艂a otwarcie. - Nie musisz mieszka膰 tak blisko dziecka.

- Ale chc臋.

- A ja nie chc臋 - odpali艂a - Richard ma mnie i nie potrzebuje nikogo wi臋cej. My艣la艂am, 偶e b臋dziesz mnie namawia艂, abym wzi臋ta niani臋, ale czego艣 takiego si臋 nie spodziewa艂am!

- Nie o艣mieli艂bym si臋 zaproponowa膰 ci niani, ale mo偶e warto wzi膮膰 kogo艣 do pomocy na noc...

- To niepotrzebne - zimno stwierdzi艂a Shay.

- Zam臋czysz si臋.

- Dam sobie rad臋.

- A co z twoim pisarstwem?

- A co ma by膰? - zmarszczy艂a si臋.

- B臋dziesz zbyt zm臋czona, 偶eby pisa膰 - ostrzeg艂 j膮 Lyon.

- Tylko mi nie opowiadaj, 偶e niecierpliwie czekasz na moje kolejne dzie艂o - zakpi艂a Shay.

- Nie czekam - szczerze przyzna艂 Ale my艣la艂em, 偶e chcia艂aby艣 pracowa膰.

- Wydawca w艂a艣nie przyj膮艂 moj膮 sz贸st膮 ksi膮偶k臋 - wyja艣­ni艂a. - Teraz wezm臋 p贸艂roczny urlop. - Wydawca odwiedzi艂 Shay w szpitalu, aby powiedzie膰, ze bardzo wysoko ocenia jej najnowsz膮 powie艣膰. - Mam nadziej臋, 偶e za sze艣膰 miesi臋cy Richard ju偶 nic b臋dzie si臋 budzi艂 w nocy.

- Mimo to b臋dziesz zbyt zaj臋ta i zm臋czona, aby pracowa膰 - nalega艂 Lyon.

- To los wszystkich matek - powiedzia艂a lekko Shay.

- Wracaj膮c do tematu, masz si臋 przeprowadzi膰.

- Zostan臋 tam, gdzie jestem.

- S艂u偶ba b臋dzie mia艂a o czym plotkowa膰! - Na policzkach Shay pojawi艂y si臋 wypieki.

- Niech sobie plotkuj膮. Chc臋 by膰 blisko ciebie i dziecka.

- Szczeg贸lnie dziecka - stwierdzi艂a z艂o艣liwie. - Uwa偶asz, 偶e nale偶y do ciebie, prawda?

Trafi艂a w czu艂y punkt, Lyon a偶 si臋 skrzywi艂.

- Dlaczego tak mnie traktujesz. Shay? - zapyta艂 bezradnie. Gdyby mu powiedzia艂a, musia艂aby przyzna膰, 偶e wie o wszystkim. Do tego nie chcia艂a dopu艣ci膰.

- Przepraszam, je艣li ci臋 urazi艂am - odrzek艂a drewnianym g艂osem.

- Naprawd臋 jest ci przykro? - Lyon spojrza艂 na ni膮 z nie­dowierzaniem.

- Tak - powiedzia艂a i pochyli艂a si臋, 偶eby wzi膮膰 na r臋ce Richarda. Do pokoju wesz艂a piel臋gniarka, pchaj膮c przed sob膮 fotel na k贸艂kach. Zgodnie ze szpitalnym regulaminem mia艂a na nim przetransportowa膰 Shay do wyj艣cia. - We藕miesz moj膮 walizk臋, Lyon? - poprosi艂a Shay.

Spodziewa艂a si臋, 偶e szwagier sam odwiezie ich do Falconer House, ale on usiad艂 razem z ni膮 i Richardem na tylnym sie­dzeniu rollsa. Za kierownic膮, oddzielony od nich szklan膮 przegrod膮, siedzia艂 Jeffrey.

- Przed przyjazdem do domu chcia艂bym z tob膮 porozma­wia膰 o 艣wi膮tecznym przyj臋ciu - powiedzia艂, gdy ju偶 ruszyli w drog臋. Siedzia艂 tu偶 obok niej, cho膰 w samochodzie nie bra­kowa艂o miejsca.

- Matthew przyni贸s艂 mi poczt臋. Wygl膮da na to, 偶e niemal wszyscy przyj臋li zaproszenie. Z艂o偶yli艣my ju偶 wszystkie za­m贸wienia, tak 偶e nie musisz si臋 martwi膰 o organizacj臋 - uspo­koi艂a go Shay.

- Nie o to chodzi - odrzek艂, jednocze艣nie poprawiaj膮c szalik chroni膮cy buzi臋 Richarda. - Wiesz ju偶, z jakimi oko­liczno艣ciami musimy si臋 liczy膰. Uwa偶am, 偶e w tej sytuacji by艂oby szale艅stwem wydawa膰 przyj臋cie. To by艂aby idealna okazja, aby za艂atwi膰 nas wszystkich za jednym zamachem.

- A mo偶e mordercy nie chodzi wcale o zabicie nas wszy­stkich? - mrukn臋艂a pow膮tpiewaj膮co.

- Mimo to uwa偶am, 偶e nie powinni艣my ryzykowa膰.

- Czy chcesz powiedzie膰, 偶e mam odwo艂a膰 ca艂膮 imprez臋? - spyta艂a z niedowierzaniem w g艂osie.

- S膮dz臋, 偶e powinni艣my si臋 nad rym powa偶nie zastanowi膰 - przytakn膮艂 Lyon.

- Nie zgadzam si臋 z tob膮. - Potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Nie za­mierzam da膰 si臋 sterroryzowa膰 i 偶y膰 w strachu, tylko dlatego 偶e jaki艣 wariat by膰 mo偶e chce nas zabi膰. Je艣li nawet, to raczej kiepsko mu idzie.

- My艣la艂em, 偶e tak w艂a艣nie odpowiesz. - Lyon u艣miech­n膮艂 si臋. Wydawa艂 si臋 zadowolony. - To Matthew zapropono­wa艂, aby艣my zrezygnowali z przyj臋cia. Przypuszcza艂em, 偶e b臋dziesz temu przeciwna, podobnie jak ja.

Shay nie mog艂a ju偶 nic powiedzie膰. Lyon j膮 nabra艂 i sk艂oni艂 do zrobienia tego, czego sam pragn膮艂. Inaczej nigdy by si臋 z nim nie zgodzi艂a.

11

Lyon obserwowa艂, jak Shay spokojnie i z du偶膮 pewno艣ci膮 siebie kr膮偶y po艣r贸d ponad setki zaproszonych go艣ci, zebra­nych w g艂贸wnym salonie i jadalni. Jej fio艂kowa suknia ideal­nie pasowa艂a kolorem do b艂yszcz膮cych oczu. Twarz promie­nia艂a zadowoleniem i zdrowiem.

Od narodzin Richarda min膮艂 dopiero miesi膮c, ale Shay ju偶 wygl膮da艂a lepiej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Odzyska艂a ide­aln膮 figur臋, a jej ciemne w艂osy b艂yszcza艂y jak polerowany heban. By艂a wspania艂膮 matk膮 i patrz膮c na ni膮 ka偶dy m贸g艂 odgadn膮膰, 偶e pe艂ni t臋 rol臋 z prawdziwym zadowoleniem.

Od powrotu ze szpitala zd膮偶yli si臋 ju偶 par臋 razy 艣ci膮膰 ze sob膮. Rozpocz臋艂o si臋 od tego, 偶e pierwszego ranka Lyon wni贸s艂 do niej Richarda na pierwsze karmienie. Nast臋pnego ranka zrobi艂 to samo i Shay zn贸w zaprotestowa艂a. To samo by艂o trzeciego dnia, ale p贸藕niej podda艂a si臋 i przesta艂a buntowa膰.

W tydzie艅 p贸藕niej Lyon zosta艂 w pokoju i pokr臋ci艂 prze­cz膮co g艂ow膮, gdy za偶膮da艂a, aby wyszed艂. Oczywi艣cie. Shay si臋 rozgniewa艂a, ale gdy Richard zacz膮艂 g艂o艣no domaga膰 si臋 jedzenia, nie mia艂a wyj艣cia, musia艂a go nakarmi膰 w obecno艣ci Lyona. Gdy rozpi臋艂a koszul臋 nocn膮 i obna偶y艂a pier艣, Falconer mia艂 wra偶anie, 偶e serce podchodzi mu do gard艂a. Richard przyssa艂 si臋 偶ar艂ocznie. Shay musia艂a go pod­trzymywa膰 i nie mog艂a nic poradzi膰, gdy druga pier艣 wysun臋艂a si臋 jej zza koszuli Lyon nie m贸g艂 oderwa膰 od niej wzroku. Widok matki karmi膮cej dziecko by艂 dla niego zbyt silnym prze偶yciem.

- Zazdro艣cisz, Lyon? - zakpi艂a Shay, podnosz膮c nagle g艂ow臋 i patrz膮c mu w oczy.

- I to jak - przyzna艂 szczerze. Widok Richarda ss膮cego pier艣 matki by艂 najbardziej wzruszaj膮cym obrazem, jaki wi­dzia艂 w swoim 偶yciu. R贸wnie偶 najbardziej podniecaj膮cym! P贸藕niej niemal codziennie obserwowa艂 jak Shay karmi synka i za ka偶dym razem czu艂 gwa艂towny przyp艂yw po偶膮dania.

R贸wnie偶 teraz, gdy przypatrywa艂 si臋 jej z daleka, czu艂 gwa艂towne pragnienie. Piersi Shay wydawa艂y si臋 nieco pe艂­niejsze ni偶 zwykle, ale w talii m贸g艂by j膮 obj膮膰 d艂o艅mi. Id膮c porusza艂a lekko biodrami. Lyon nigdy w 偶ycia nie widzia艂 pi臋kniejszej kobiety!

- Cudowna, prawda? - z艂o艣liwie zauwa偶y艂 Matthew.

- Niezwyk艂a - odrzek艂 Lyon, nie reaguj膮c na jego zaczep­k臋. Nie spuszcza艂 wzroku z Shay.

- Powiniene艣 by艂 o偶eni膰 si臋 z ni膮, gdy mia艂e艣 po temu okazj臋 - ci膮gn膮艂 bezlito艣nie brat.

- Pami臋taj, 偶e by艂em wtedy 偶onaty. - Lyon spojrza艂 na niego przez zmru偶one powieki.

Obaj jednocze艣nie popatrzyli na Marilyn. Mia艂a na sobie srebrzyst膮 sukni臋 z cienkimi rami膮czkami. G艂臋boki dekolt graniczy艂 z nieprzyzwoito艣ci膮. W tym stroju wyra藕nie odcina­艂a si臋 od ciemnych garnitur贸w otaczaj膮cych j膮 m臋偶czyzn.

- Nie powiniene艣 by艂 zaprasza膰 jej tutaj, Lyon - mrukn膮艂 Matthew. - Zaprasza膰 trzy swoje kobiety na jedno przyj臋cie to pewna przesada! Mniej wi臋cej o dwie za du偶o.

- Jakie trzy? - zdziwi艂 si臋 Lyon. Rozejrza艂 si臋 wok贸艂. W艣r贸d go艣ci nie brakowa艂o pi臋knych kobiet, ale 偶adna z nich nic by艂a nigdy jego kochank膮. - O kim ty m贸wisz?

- zapyta艂, ale w tym samym momencie zauwa偶y艂, 偶e brat przygl膮da si臋 Patty. Sz艂a w艂a艣nie przez salon nios膮c tace z kie­liszkami. - Nie b膮d藕 艣mieszny, Matthew - prychn膮艂. - Nie pozwoli艂em jej zwolni膰, ale to jeszcze nie oznacza, 偶e jest moj膮 kochank膮.

- To nie mnie przysz艂o to do g艂owy - odrzek艂 Matthew. Lyon na chwil臋 zmarszczy艂 czo艂o, po czym westchn膮艂 ze znu偶eniem.

- Shay uwa偶a, 偶e ka偶da m艂oda dziewczyna w okolicy jest moj膮 kochank膮.

- Czy to znaczy, 偶e nic ci臋 z ni膮 nie 艂膮czy?

- Oczywi艣cie, 偶e nie - zapewni艂 go Lyon, bior膮c jedno­cze艣nie od lokaja dwa kieliszki szampana. Poda艂 jeden bratu.

- Od przyjazdu Shay z Los Angeles nawet nie spojrza艂em na inn膮 kobiet臋. Tylko jej pragn臋 - przyzna艂 szczerze.

- Rozumiem - westchn膮艂 Matthew, - No c贸偶, 偶ycz臋 ci szcz臋艣cia, bo wydaje mi si臋, 偶e b臋dziesz go potrzebowa膰.

Lyon przygl膮da艂 si臋 przez chwil臋, jak brat odje偶d偶a na swym fotelu. Na jego czole pojawi艂y si臋 g艂臋bokie zmarszczki. Matthew czasami doprowadza艂 go do rozpaczy! Jeszcze par臋 minut temu by艂 got贸w rzuci膰 mu si臋 do gard艂a, od wielu tygodni zachowywa艂 si臋 niczym zraniony wilk, a teraz naj­wyra藕niej szczerze 偶yczy艂 mu powodzenia.

Nie mia艂 jednak czasu, aby zastanowi膰 si臋 nad dziwnymi zmianami w zachowaniu brata. Niespokojnie rozgl膮da艂 si臋 po salonie. Czy kt贸ry艣 z tych ludzi by艂 tylko na poz贸r jego przy­jacielem, a w rzeczywisto艣ci usi艂owa艂 zabi膰 cz艂onk贸w jego rodziny?

Gdy Lyon ostrzeg艂 j膮. 偶e mo偶e nast膮pi膰 kolejny wy­padek, Shay uda艂a, 偶e wcale si臋 tym nie przejmuje, ale teraz, gdy nadszed艂 czas przyj臋cia, podejrzliwie przygl膮­da艂a si臋 wszystkim go艣ciom. Gdyby tylko znali motyw sprawcy tych 鈥瀢ypadk贸w鈥, zapewne bez trudu zdo艂aliby go zidentyfikowa膰. Niestety, sprawca r贸wnie偶 zdawa艂 sobie z tego spraw臋 i jak dotychczas nie zrobi艂 niczego, co mog艂oby im pom贸c w powi膮zaniu ze sob膮 pozornie nieza­le偶nych wypadk贸w. Shay nic ufa艂a teraz nikomu pr贸cz dziad­ka.

- Zata艅czysz, Shay?

Odwr贸ci艂a si臋 i u艣miechn臋艂a do Derricka Stewartby'ego. Kilkana艣cie minut wcze艣niej sta艂a tu偶 obok Lyona. gdy ten i wita艂 Derricka i Marilyn. W tej chwili Stewartby wydawa艂 si臋 troch臋 podenerwowany.

- Z przyjemno艣ci膮.

Weszli na parkiet. Wkr贸tce po tym. jak zacz臋li ta艅czy膰, oboje zauwa偶yli rozgniewan膮 twarz Marilyn. Nie spuszcza艂a z nich wzroku.

- Marilyn wydaje si臋 troch臋 z艂a - powiedzia艂a Shay, gdy znale藕li si臋 po drugiej stronie parkietu.

- Nic wydaje si臋, lecz jest - u艣ci艣li艂 Derrick.

- Na ciebie? - Zerkn臋艂a na niego. Gdyby tak by艂o, to wiedzia艂aby ju偶. czemu jest taki spi臋ty.

- Pozwoli艂em sobie na uwag臋, 偶e to bardzo sympatyczne i eleganckie przyj臋cie - u艣miechn膮艂 si臋 m臋偶czyzna, - To wy­starczy艂o...

- Och, Bo偶e - westchn臋艂a. - Obawiam si臋, ze to nie by艂a najbardziej trafna uwaga. - Od pierwszej chwili Marilyn posy艂a艂a Shay jadowite spojrzenia. Najwyra藕niej nie mog艂a pogodzi膰 si臋 z tym, 偶e to nie ona jest gospodyni膮 tego przyj臋cia.

- Troch臋 za p贸藕no to zrozumia艂em - stwierdzi艂 Derrick.

- To dla niej bardzo trudne... - mrukn膮艂 marszcz膮c brwi.

- Zda艂a sobie spraw臋, 偶e... 偶e to ju偶 nie jest jej miejsce. Shay mia艂a ochot臋 zwr贸ci膰 mu uwag臋, 偶e obecna sytuacja jest chyba jeszcze bardziej k艂opotliwa dla niego. Przecie偶 Marilyn ci膮g艂e zmusza艂a go do kontakt贸w z Lyonem i ca艂膮 rodzin膮 Falconer贸w. Pomy艣la艂a, 偶e Derrick musi j膮 bardzo kocha膰, skoro zgadza si臋 znosi膰 takie przykro艣ci.

- Id藕 i powiedz jej 偶e pi臋knie wygl膮da - powiedzia艂a, klepi膮c go po ramieniu. - 呕adna kobieta nie oprze si臋 takim komplementom, zw艂aszcza je艣li na nie zas艂uguje.

- Z wyj膮tkiem Marilyn - westchn膮艂 Derrick. - To bardzo udane przyj臋cie - doda艂 cicho. - A ty jeste艣 przepi臋kn膮 gospo­dyni膮.

- No, widzisz. - Shay wyra藕nie si臋 zaczerwieni艂a. U艣mie­chn臋艂a si臋 z zak艂opotaniem z powodu tej nieoczekiwanej po­chwa艂y. - Powiedzia艂am ci. 偶e komplementy zawsze wywie­raj膮 wra偶enie.

Taniec dobieg艂 ko艅ca. Shay odsun臋艂a si臋 od Derricka.

- Wr贸c臋 do Marilyn i wypr贸buj臋 t臋 metod臋 - u艣miech­n膮艂 si臋 Stewartby. Shay u艣cisn臋艂a jego rami臋. Naprawd臋 po­lubi艂a lego cz艂owieka, kt贸ry na swoje nieszcz臋艣cie pokocha艂 kobiet臋, nic b臋d膮c膮 w stanie zapomnie膰 o swym by艂ym m臋偶u.

Przygl膮da艂a si臋, jak podchodzi do narzeczonej. Marilyn przy­wita艂a go zimnym spojrzeniem, ale gdy szepn膮艂 jej co艣 do ucha, u艣miechn臋艂a si臋 lekko. Po chwili przeszli razem do s膮siedniego pokoju, Derrick wzi膮艂 j膮 w ramiona i zacz臋li ta艅czy膰.

- Chcia艂aby艣 cos zje艣膰? - spyta艂 Neil zbli偶aj膮c si臋 do Shay. Przyjecha艂 do domu zaledwie par臋 godzin temu.

- Nie, dzi臋kuj臋. - U艣miechn臋艂a si臋 do niego. - Ale prosz臋, nic kr臋puj si臋.

- Bardzo udane przyj臋cie - zauwa偶y艂, nak艂adaj膮c sobie na talerz w臋dzonego indyka i sa艂atk臋. Przy obficie zastawionym bufecie sta艂o jeszcze par臋 os贸b.

- Mam nadziej臋, ze zarezerwujesz dla mnie jaki艣 taniec - za偶artowa艂a Shay, - Zauwa偶y艂am, 偶e wszystkie obecne panny rzucaj膮 ci zalotne spojrzenia.

- To oczywiste, jestem przecie偶 jedynym osi膮galnym Falconerem - za偶artowa艂 Neil. - Matthew odpada, za艣 Lyon...

- Tak? - zach臋ci艂a go z艂o艣liwie.

- Przepraszam, nie chc臋 si臋 wtr膮ca膰. - Zmiesza艂 si臋 lekko.

- Ale dla wszystkich jest oczywiste, 偶e on nie widzi nikogo pr贸cz ciebie.

Shay ju偶 od d艂u偶szego czasu czu艂a na sobie spojrzenie Lyona. Nieustannie wodzi艂 za ni膮 oczami. Ku jej szczerej rozpaczy, wszyscy obecni r贸wnie偶 to zauwa偶yli.

- Niech go diabli! - zakl臋艂a i spojrza艂a na niego gniew­nie. Z przyjemno艣ci膮, zauwa偶y艂a, 偶e jej w艣ciek艂o艣膰 zaskoczy艂a go.

- Podpisa艂 z nimi pakt ju偶 dawno temu - za艣mia艂 si臋 Neil i chwyci艂 j膮 za r臋k臋. - Chod藕, dajmy plotkarzom nowy temat. Teraz zata艅czymy razem kolejne sze艣膰 ta艅c贸w, to dopiero b臋dzie dla nich niespodzianka!

- Zaczn膮 si臋 zastanawia膰, kt贸rego Falconera wybra艂am na nast臋pnego m臋偶a - doda艂a Shay ze znu偶eniem, ale posz艂a z Neilem do s膮siedniego pokoju. Orkiestra gra艂a w艂a艣nie jaki艣 powolny taniec. - Wi臋kszo艣膰 z nich wie, 偶e przed wyj艣ciem za Ricka by艂am z Lyonem.

- A co to ma za znaczenie? - Neil przytuli艂 j膮 do siebie w ta艅cu. - Ka偶dy z obecnych tu m臋偶czyzn ch臋tnie o偶eni艂by si臋 z tob膮. gdyby艣 tylko si臋 zgodzi艂a. Nawet 偶onaci.

- Nie 偶artuj. - Shay wyra藕nie si臋 zarumieni艂a.

- To prawda. - Wzruszy艂 ramionami.

- Przecie偶 dopiero co urodzi艂am dziecko mojego zmar艂e­go m臋偶a!

- No to co?

- To, 偶e nie zajmuje, si臋 polowaniem na nast臋pnego m臋偶a - zapewni艂a Neila. - A ju偶 na pewno nie na nast臋pnego Falconera.

- Wola艂bym, aby艣 nie wymawia艂a tego s艂owa tak, jakby Oznacza艂o jaka艣 chorob臋 - skrzywi艂 si臋 Neil.

- Chyba jaka艣 nieuleczalna zaraz臋!

- Nie ogl膮daj si臋 teraz. Kto艣 nas obserwuje - szepn膮艂 pro­sto do jej ucha, tak jakby razem spiskowali.

- Lyon? - Shay natychmiast zesztywnia艂a.

- Jak to odgad艂a艣? - mrukn膮艂 Neil z oczywistym sarka­zmem. Mia艂a ju偶 tego do艣膰. Lyon wodzi艂 za ni膮 oczami od samego pocz膮tku przyj臋cia. Odsun臋艂a si臋 od partnera.

Czy m贸g艂by艣 p贸j艣膰 do niego i powiedzie膰, 偶eby prze­sta艂? - poprosi艂a z naciskiem. - Inaczej zrobi臋 tak膮 scen臋, 偶e nigdy o tym nie zapomni.

- Zdaje si臋, 偶e bardzo si臋 do nas upodobni艂a艣 - zakpi艂 Neil.

- Jeste艣 godn膮 reprezentantk膮 naszej rodziny. Ja chyba r贸w­nie偶 - westchn膮艂 z 偶alem. - Bardzo bym chcia艂 zobaczy膰, co takiego wymy艣lisz.

- Neil!

- Dobrze, ju偶 dobrze - powiedzia艂 uspokajaj膮co. - Po­wiem mu, ale w膮tpi臋, 偶eby to co艣 pomog艂o. Lyon nie zwyk艂 s艂ucha膰 nikogo.

- Robi z siebie idiot臋 - sykn臋艂a Shay. - Niestety, ze mnie r贸wnie偶. - Dobrze wiedzia艂a, 偶e obydwoje stanowi膮 wdzi臋cz­ny temat do plotek. Z pewno艣ci膮 na nich skupia艂y si臋 spojrze­nia wszystkich go艣ci.

Oboje podeszli do Lyona i Matthew.

- Chod藕, lepiej odetchnijmy 艣wie偶ym powietrzem - zaproponowa艂 od razu Matthew. - Tutaj zaraz b臋dzie si臋 iskrzy膰.

Po drodze Shay wzi臋艂a szal i otuli艂a si臋 nim starannie. Na dworze by艂o zimno, w ka偶dej chwili m贸g艂 zacz膮膰 pada膰 艣nieg.

- Jak my艣lisz, czy b臋dziemy mieli 艣nieg na 艣wi臋ta? - spyta艂 zapinaj膮c sw贸j bia艂y, aksamitny 偶akiet.

- Kto wie? - westchn膮艂 Matthew, zerkaj膮c na zachmurzone niebo. - Mo偶e tak, mo偶e nic.

- A czy to kogo艣 obchodzi? - spyta艂a ironicznie, zerkaj膮c niego. W艂a艣nie przecinali jasno o艣wietlony dziedziniec przed stajni膮.

- Pewnie nie - przyzna艂 oboj臋tnie. - Z pewno艣ci膮 B贸g nie si臋 zes艂a膰 艣niegu, nim Lyon nie b臋dzie got贸w pojecha膰 wakacje.

- Matthew, co si臋 z tob膮 dzieje? - spyta艂a, zaskoczona o jawnym rozgoryczeniem. - Mam wra偶enie, 偶e ju偶 nic ci臋 nie obchodzi. - Shay nie chcia艂a przyzna膰, 偶e brakuje jej jego kostycznych 偶art贸w.

- To ta pora roku - wyzna艂 nagle, ale zaraz si臋 skrzywi艂, ; jakby po偶a艂owa艂 chwili s艂abo艣ci. - W艂a艣nie podczas Bo偶e­go Narodzenia mia艂em wypadek, po kt贸rym sko艅czy艂em |w tym cholernym fotelu.

- Nie wiedzia艂am, - Shay u艣miechn臋艂a si臋 przepraszaj膮co. Nikt mi tego nie powiedzia艂...

- W tym roku jako艣 wyj膮tkowo silnie to odczuwam. Sam nie wiem, dlaczego.

- Czy mo偶e spotka艂a ci臋 jaka艣 przykro艣膰? - zaniepokoi艂a si臋 Shay.

- Nie - warkn膮艂.

- Matthew...

- Wracajmy do domu - zaproponowa艂, nie pozwalaj膮c jej sko艅czy膰.

- Matthew, prosz臋...

- Chod藕 ju偶! - nakaza艂 ostro.

- Chc臋 jeszcze zosta膰 na dworze - pokr臋ci艂a g艂ow膮.

- Dobrze wiesz, 偶e nie powinna艣 tu zosta膰 sama. - Mat­thew zmarszczy艂 brwi.

- Jestem pewna, 偶e Donaldson jest gdzie艣 w pobli偶u. - U艣miechn臋艂a si臋 ironicznie. Wynaj臋ty przez Lyona goryl sta艂 si臋 ostatnio jej cieniem.

- Pewnie masz racj臋 - zgodzi! si臋 Matthew. - Ale wracaj zaraz do domu. bo jeszcze si臋 przezi臋bisz.

- I tak zaraz musz臋 i艣膰 nakarmi膰 Richarda - uspokoi艂a go.

- I Lyon b臋dzie ogl膮da艂 ten spektakl - zachichota艂. Shay mocno si臋 zarumieni艂a. - Nie denerwuj si臋, kochanie - doda! z kpin膮. - Wiem, bo widzia艂em, jak raz wszed艂 za tob膮 do pokoju Richarda w porze karmienia. Wyszli艣cie razem.

- On po prostu nie daje si臋 wyrzuci膰 - mrukn臋艂a z zak艂o­potaniem, - Wiele razy prosi艂am go, aby zostawi艂 mnie sam膮 z dzieckiem.

- Przecie偶 nic musisz t艂umaczy膰 si臋 z powodu zachowania Lyona - pocieszy艂 j膮 Matthew. - Jestem pewny, 偶e on r贸wnie偶 uzna艂by to za zbyteczne.

- Tw贸j brat uwa偶a, 偶e sam sobie stanowi prawo - zgodzi艂a si臋 Shay.

Po jej powrocie ze szpitala Lyon sta艂 si臋 jeszcze bardziej natarczywy ni偶 przedtem. Stara艂 si臋 wtargn膮膰 w jej 偶ycie przy ka偶dej, nawet najdrobniejszej okazji. Gdy po raz pierwszy postanowi艂 jej towarzyszy膰 przy karmieniu dziecka, by艂a obu­rzona i w艣ciek艂a, ale nie mog艂a nic poradzi膰. Jej zdenerwowa­nie udziela艂o si臋 synkowi, a tego wola艂a unikn膮膰. Pozosta艂o jej tylko cierpliwie znosi膰 jego obecno艣膰. Przy ka偶dym karmie­niu Lyon wpatrywa艂 si臋 w ni膮 p艂on膮cymi oczami.

Do rozwodu z Marilyn pozosta艂o zaledwie par臋 tygodni.

Ostatnio Lyon przesta艂 m贸wi膰 o ma艂偶e艅stwie, ale Shay nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e wed艂ug niego jest to ju偶 przesadzona sprawa.

Nie potrafi艂a przesta膰 o nim my艣le膰. Gdy m臋偶czyzna na ni膮 patrzy艂, w jego wzroku dostrzega艂a takie po偶膮danie, 偶e sama zaczyna艂a poddawa膰 si臋 nami臋tno艣ci. To niepokoi艂o j膮 r贸wnie mocno, jak jego ci膮g艂a obecno艣膰. Po porodzie wr贸ci艂a szybko do zdrowia. Wed艂ug Dunbara. mia艂a ju偶 wkr贸tce ca艂kowicie zapomnie膰 o tym, 偶e urodzi艂a dziecko - Nie mog艂a uwolni膰 si臋 od prze艣laduj膮cych j膮 obaw, co stanie si臋, gdy Lyon zn贸w spr贸buje si臋 z ni膮 kocha膰. Wiedzia艂a, 偶e gdy o niego chodzi, brakuje jej si艂y woli, aby twardo odm贸wi膰.

Nagie us艂ysza艂a za sob膮 jaki艣 trzask - Odwr贸ci艂a si臋 i rozej­rza艂a wok贸艂. Mia艂a wra偶enie, 偶e w odleg艂o艣ci paru metr贸w widzi jaki艣 powoli zbli偶aj膮cy si臋 cie艅.

- Przypuszcza艂am, 偶e jeste艣 gdzie艣 w pobli偶u. Eric - po­siedzia艂a do agenta. Ostatnio nawet si臋 z nim zaprzyja藕ni艂a.

Eric? - powt贸rzy艂a nieco niepewnie. Zn贸w nic nie odpowiedzia艂. Shay jeszcze raz spojrza艂a na zbli偶aj膮cego si臋 m臋偶czy­zn臋. Teraz dostrzeg艂a, 偶e wcale nie przypomina Erica. Kto...

Nagle us艂ysza艂a huk. poczu艂a gwa艂towny b贸l z boku g艂owy i zobaczy艂a przed oczami setki iskierek. Osun臋艂a si臋 na ziemi臋 i straci艂a przytomno艣膰.

Cia艂o Shay ostro kontrastowa艂o z szaro艣ci膮 brukowane­go dziedzi艅ca. Lyon ba艂 si臋 podej艣膰, ju偶 z daleka widzia艂 czer­won膮 plam臋 krwi wok贸艂 jej g艂owy. Je艣li zosta艂a zamordowa­li...

- Na lito艣膰 bosk膮, Lyon! - warkn膮艂 na niego Matthew. - Rusz Si臋, zr贸b co艣! Nie st贸j tak. ba艂wanie!

Lyon podszed艂 na sztywnych nogach do cia艂a kobiety, kt贸r膮 kocha艂 nad 偶ycie. Cia艂a? Dlaczego automatycznie uzna艂, 偶e Shay zgin臋艂a? To przecie偶 niemo偶liwe! W tym momencie zauwa偶y艂, 偶e pier艣 Shay porusza si臋 lekko. Wprawdzie bardzo p艂ytko, ale jednak oddycha艂a! 呕y艂a!

- Nie ruszaj jej! ~ Peter Dunbar zbli偶y艂 si臋 do Shay i pew­nym ruchem chwyci艂 j膮 za przegub.

Lyon nie by艂 zadowolony, gdy Shay zaprosi艂a swego lekarza na przyj臋cie, ale teraz cieszy艂 si臋, 偶e postawi艂a na swoim.

- Uwa偶aj, sprawiasz jej b贸l! - krzykn膮艂. Dunbar wpraw­nie bada艂 ran臋 na g艂owie Shay, kt贸ra przy tym parokrotnie j臋kn臋艂a. Le偶膮c na kamieniach wydawa艂a si臋 taka krucha i bez­bronna! Je艣li co艣 si臋 jej sta艂o...

- Wezwij pogotowie - poleci艂 spokojnie Dunbar.

- Czy Shay...

- Ta rana wygl膮da do艣膰 nieprzyjemnie. Kto艣 j膮 mocno poturbowa艂. Chc臋 zrobi膰 prze艣wietlenie i przekona膰 si臋, czy nie ma wewn臋trznych obra偶e艅.

Lyon zupe艂nie straci艂 zimn膮 krew. Zamiast wezwa膰 pogotowie, ukl膮k艂 ko艂o Shay, Na szcz臋艣cie kto艣 inny po­bieg艂 do telefonu. Nie musieli d艂ugo czeka膰 na przyjazd karet­ki.

Lyon na krok nie odst臋powa艂 Shay. Sta艂 przy niej, gdy dwaj sanitariusze 艂adowali j膮 do ambulansu, po czym pojecha艂 z ni膮 do szpitala. Po drodze przez ca艂y czas trzyma艂 j膮 za r臋k臋. Gdy wreszcie unios艂a powieki, w jej fio艂kowych oczach dostrzeg艂 cierpienie.

- Richard? - szepn臋艂a ochryple.

By艂o w pe艂ni naturalne, 偶e Shay przede wszystkim niepo­koi艂a si臋 o dziecko, ale mimo to Lyon nie m贸g艂 pohamowa膰 gniewu. To ona potrzebowa艂a pomocy, a nie Richard.

- Jest bezpieczny.

- Kto si臋 nim zajmuje?

- Patty - wyja艣ni艂 kr贸tko. - Shay, czy widzia艂a艣, kto ci臋 uderzy艂?

Znowu zamkn臋艂a oczy. Nie mog艂a opanowa膰 przykrego dr偶enia ca艂ego cia艂a.

- By艂 chyba do艣膰 wysoki - szepn臋艂a. - Tak mi si臋 wyda­wa艂o. Mog臋 si臋 myli膰, tam by艂o bardzo ciemno.

- To m臋偶czyzna? - Lyon uchwyci艂 si臋 jedynej konkretnej informacji.

- Tak - potwierdzi艂a. - Tak przynajmniej mi si臋 wydaje, ale nie mog臋 wykluczy膰, 偶e si臋 myl臋. Nic wiem! - j臋kn臋艂a. I kto艣 mnie uderzy艂 czym艣 ci臋偶kim.

- 艁opat膮 - wyja艣ni艂. Zadr偶a艂 na my艣l, czym mog艂o si臋 to sko艅czy膰.

- Naprawd臋? - skrzywi艂a si臋 Shay, usi艂uj膮c przypomnie膰 sobie jakie艣 szczeg贸艂y. - Nie wiem, nic nie pami臋tam.

- Teraz zabieramy pani膮 Falconer na prze艣wietlenie - przerwa艂a im jaka艣 m艂oda siostra.

Gdy po jakim艣 czasie piel臋gniarka poprosi艂a Lyona do pokoju Shay, by艂 tam ju偶 Patrick. Shay spa艂a, g艂ow臋 mia­艂a owini臋t膮 banda偶em. Jej twarz by艂a r贸wnie bia艂a Jak opatrunek. - Prze艣wietlenie nie wykaza艂o 偶adnych wewn臋trznych ob­ra偶e艅 - mrukn膮艂 cicho dziadek.

Lyon mimo to nic m贸g艂 si臋 uspokoi膰. Gdyby dosta艂 w swe r臋ce tajemniczego zamachowca, rozerwa艂by go na strz臋py. Na szcz臋艣cie teraz policja musia艂a mu uwierzy膰.

Shay wola艂aby nie sp臋dza膰 艣wi膮t w 艂贸偶ku, ale lekarz zgodzili si臋 wypisa膰 j膮 ze szpitala tylko pod warunkiem 偶e b臋dzie le偶e膰. Wci膮偶 doskwiera艂 jej paskudny b贸l g艂owy, bardzo jed­nak chcia艂a wr贸ci膰 do synka. S膮dz膮c po tym, jak od razu si臋 do niej przyssa艂, Richard t臋skni艂 za ni膮 r贸wnie mocno. Zapewne nie przypad艂a mu do gustu butelka, na kt贸r膮 by艂 skazany podczas jej nieobecno艣ci.

Shay przedrzema艂a niemal cale przedpo艂udnie, po czym zjad­艂a lekki lunch. My艣la艂a o rozmaitych sprawach, kt贸re powinna za艂atwi膰 przed 艣wi臋tami, a teraz nie mog艂o by膰 o tym mowy.

Lyon przywi贸z艂 j膮 ze szpitala, ale zaraz potem pojecha艂 do miasta, zapewne do pracy. By艂 tak w艣ciek艂y na Donaldsona za niedopilnowanie Shay, 偶e od razu go wyrzuci艂. Teraz zast臋po­wa艂 go kto艣 inny. Lyon by艂 r贸wnie偶 z艂y na Matthew. kt贸ry zostawi艂 j膮 sam膮 na dworze. Shay musia艂a go zapewnia膰, ze to ona opar艂a si臋 zosta膰. Wtedy my艣la艂a, ze w pobli偶u znajduje si臋 Donaldson i czu艂a si臋 bezpieczna. W rzeczywisto艣ci zatrzyma艂 go jaki go艣膰. Policja twierdzi艂a, 偶e prowadzi docho­dzenie, ale trudno by艂o zrozumie膰, co to w艂a艣ciwie znaczy.

Jakie艣 g艂o艣ne krzyki na korytarzu przerwa艂y Shay medyta­cje przy kominku. Spojrza艂a w kierunku drzwi. W tym mo­mencie do salonu wszed艂 Lyon. dyryguj膮c dwoma robotnika­mi, kt贸rzy nie艣li ogromn膮 choink臋.

- Co to?!

- prawdziwa choinka, ig艂y b臋d膮 si臋 sypa膰 na ca艂y dywan - zacytowa艂 jej dawne powiedzenie.

- Zapomnia艂e艣 o domku - powiedzia艂a przeci膮gle, stara­j膮c si臋 ukry膰, 偶e gest Lyona bardzo j膮 wzruszy艂. Przygl膮da艂a si臋. jak pod jego nadzorem robotnicy ustawiaj膮 choink臋. W 艣wietle kominka drzewko wygl膮da艂o wspaniale­ - Przykro mi. ale nie m贸g艂bym go tu wstawi膰. - Wzruszy艂 ramionami. - Dzi臋kuj臋 panom - zwr贸ci艂 si臋 do robotnik贸w i da艂 im napiwek, kt贸ry zapewne wystarczy艂by na kupienie paru choinek. - No, jak ci si臋 podoba? - spyta艂.

- My艣l臋, 偶e brak jej ozd贸b - mrukn臋艂a, starannie maskuj膮c swe wzruszenie.

- Zaraz wracam - powiedzia艂 weso艂o Lyon i wyszed艂.

Shay przygl膮da艂a si臋 choince, ale 艂zy zamazywa艂y jej wi­dok, jod艂a musia艂a mie膰 ponad trzy metry, si臋ga艂a niemal do sufitu, by艂a g臋sta i symetryczna. W ca艂ym salonie od razu zapachnia艂o 偶ywic膮.

Lyon wr贸ci艂 po niespe艂na minucie, d藕wigaj膮c dwa wielkie pud艂a.

- Teraz mo偶esz wybiera膰, co ma by膰 na czubku - powie­dzia艂. - Gwiazda, wr贸偶ka czy 艢wi臋ty Miko艂aj? Kupi艂em to wszystko - doda艂, wyci膮gaj膮c z pude艂 ozdoby.

- Lyon, czy zrobi艂e艣 to tylko dla mnie? - Shay z trudem prze艂kn臋艂a 艣lin臋.

- Oczywi艣cie - odrzek艂. Wydawa艂 si臋 lekko ura偶ony jej w膮tpliwo艣ciami.

- Ale...

- Gwiazda, wr贸偶ka czy 艢wi臋ty Miko艂aj? - powt贸rzy艂 Lyon.

- Gwiazda. - wybra艂a Shay. - Co jeszcze masz w tych pud艂ach?

- Zaraz sama zobaczysz.

- Mog臋 ci pom贸c? - zaproponowa艂a z zapa艂em.

- Tak, ale jak tylko si臋 zm臋czysz, masz przerwa膰 - upo­mnia艂 j膮 Lyon. - Lekarz powiedzia艂, 偶e nie wolno ci si臋 przem臋cza膰, bo mo偶esz straci膰 pokarm. Richard z pewno艣ci膮 woli na 艣wi膮teczna, kolacj臋 matczyne mleko, a nie jakie艣 艣wi艅stwo w proszku.

Shay u艣miechn臋艂a si臋 w odpowiedzi. Zapomnia艂a o niech臋­ci do niego. Weso艂o艣膰 m臋偶czyzny okaza艂a si臋 zara藕liwa.

W pud艂ach by艂o tyk ozd贸b, jakby Lyon wykupi艂 ca艂y sklep. Gdy ju偶 powiesili na choince wszystkie bombki, rozci膮gn臋li 艂a艅cuchy i zapalili lampki, drzewko wygl膮da艂o napra­wd臋 wspaniale! Odsun臋li si臋 nieco i podziwiali wynik swej pracy.

- Gwiazda si臋 przekrzywi艂a - zauwa偶y艂 Lyon i ruszy艂 ku choince.

- Zostaw j膮, niech b臋dzie tak, jak jest - powstrzyma艂a go Shay. D艂awi艂o j膮 co艣 w gardle. - Tak wygl膮da bardzo dobrze.

Lyon spojrza艂 na ni膮. zaniepokojony brzmieniem jej g艂osu. Przyjacielskim gestem otoczy艂 j膮 ramieniem.

- Co si臋 sta艂o. Shay? - spyta艂 cicho.

- To moje pierwsze 艣wi臋ta z Richardem i pierwsze bez Ricka - szepn臋艂a, z trudem powstrzymuj膮c 艂zy. Ukry艂a twarz na piersi szwagra.

Lyon przytuli艂 j膮 do siebie. Gdy wreszcie Shay odzyska艂a panowanie nad sob膮. odsun臋艂a si臋 nieco i spojrza艂a mu w oczy.

- Bardzo ci臋 przepraszam - westchn臋艂a i wytar艂a d艂oni膮 艂zy z policzk贸w.

- Shay - Lyon pochyli艂 si臋 nad ni膮. Ten poca艂unek by艂 nie­uchronny, wiedzia艂a o tym ju偶 w chwili, gdy zobaczy艂a go z cho­ink膮, ale stara艂a si臋 odwlec ten moment jak najd艂u偶ej.

Od razu otworzy艂a usta, jak r贸偶a na powitanie s艂o艅ca. Zwarli si臋 cia艂ami z osza艂amiaj膮c膮 intensywno艣ci膮.

- Wreszcie mog臋 si臋 do ciebie zbli偶y膰 - za偶artowa艂 Lyon, wodz膮c ustami po jej szyi - Richard jest wspania艂ym dziec­kiem, ale rozdziela nas sam膮 swoj膮 obecno艣ci膮.

Shay zesztywnia艂a. Lyon niechc膮cy przypomnia艂 jej, na czym mu g艂贸wnie zale偶y, ale gdy zn贸w przywar艂 ustami do jej warg, zapomnia艂a o swych zastrze偶eniach. Gor膮co pragn臋艂a tego, co tylko on m贸g艂 jej ofiarowa膰. Chcia艂a czu膰 delikatne mu艣ni臋cia jego palc贸w, nami臋tne pieszczoty, pragn臋艂a nawet b贸lu, jaki jej czasem zadawa艂. W tym momencie potrzebowa­艂a go bardziej ni偶 kiedykolwiek przedtem. Wreszcie przekona­艂a si臋, jak zareaguje nast臋pnym razem, gdy on zechce si臋 z ni膮 kocha膰!

Otworzy艂a szerzej usta, jednocze艣nie przyciskaj膮c si臋 do niego ca艂ym cia艂em i zarzucaj膮c mu ramiona na szyj臋. Z przy­jemno艣ci膮 porusza艂a palcami mi臋dzy g臋stymi, jasnymi loka­mi.

Lyon oderwa艂 usta od jej warg i poca艂owa艂 j膮 w szyj臋, po drodze lekko k膮saj膮c uszy. Shay zadr偶a艂a, czuj膮c, jak w jej brzuchu wybucha p艂omie艅.

- Jeste艣 zm臋czona... - M臋偶czyzna odsun膮艂 si臋 od niej nagle.

- Wcale nie - mrukn臋艂a i przyci膮gn臋艂a jego g艂ow臋 do swo­jej. Przeci膮gn臋艂a j臋zykiem po jego wargach. Lyon odpowie­dzia艂 gwa艂townym, nami臋tnym poca艂unkiem.

- Shay, przes艂a艅 - westchn膮艂, gdy oderwali si臋 od siebie. Opar艂 si臋 czo艂em o jej czo艂a - Nie wiem. czy starczy mi si艂 na delikatno艣膰.

- Mo偶esz si臋 nie przejmowa膰 - powiedzia艂a, ca艂uj膮c go. - Nie chc臋, aby艣 by艂 delikatny.

- To jeszcze za wcze艣nie po porodzie...

- Peter powiedzia艂, 偶e za tydzie艅 b臋d臋 ju偶 zupe艂nie zdro­wa - Wzruszy艂a lekcewa偶膮co ramionami. W jej oczach Lyon dostrzeg艂 p艂omie艅 nami臋tno艣ci. - Przecie偶 nie wyzdrowiej臋 w magiczny spos贸b pod sam koniec przysz艂ego tygodnia. Ju偶 jestem zdrowa. Dunbar bada艂 mnie par臋 dni temu i powie­dzia艂, 偶e wszystko jest w porz膮dku.

- To by艂o przed tym atakiem, teraz jeste艣 ranna...

- To nie przeszkadza mi my艣le膰. Lyon - zniecierpliwi艂a - Zaczynam podejrzewa膰, 偶e nie masz ochoty...

- Ale偶, Shay, jak mo偶esz - zapewni艂 j膮 gor膮co. - Po pro­stu boj臋 si臋. 偶e p贸藕niej nie wytrzymam 偶alu...

- Nie chc臋 ci臋 zmusza膰 do niczego, czego m贸g艂by艣 偶a­艂owa膰... - Shay odsun臋艂a si臋 od niego jak pod wp艂ywem pierzenia.

- Nie chodzi o mnie - westchn膮艂. - To ty b臋dziesz 偶a艂owa膰. Nie wytrzymam twoich samooskar偶e艅 i zarzut贸w, i偶 ci臋 uwiod艂em. - Chwyci艂 jej d艂o艅 i przycisn膮艂 do swego brzucha. - Mo偶esz si臋 sama przekona膰, jak bardzo ci臋 pragn臋. Marz臋 o tym. 偶eby by膰 w tobie, rozbudzi膰 ci臋, zn贸w poczu膰, jak jeste艣 bliska rozkoszy. Chc臋 ci臋, Shay. - Pog艂aska艂 jej rozpalo­ny policzek. - Ale nie chc臋, aby艣 p贸藕niej 偶a艂owa艂a, 偶e si臋 zgodzi艂a艣.

Shay wiedzia艂a, 偶e nie b臋dzie niczego 偶a艂owa膰. To nie mia艂o teraz dla niej takiego znaczenia jak dla niego. Pragn臋艂a tego samego, co on, ale dobrze wiedzia艂a, 偶e chodzi jej tylko o czysto fizyczn膮 satysfakcj臋. Chcia艂a prze偶y膰 chwil臋 zapo­mnienia w ramionach m臋偶czyzny, o kt贸rym wiedzia艂a, 偶e jest wspania艂ym kochankiem. Dla niej nie by艂 to problem emocjo­nalny.

- Niczego nie b臋d臋 偶a艂owa膰, Lyon - stwierdzi艂a opanowa­nym g艂osem.

- Jeste艣 pewna? - spyta艂 niespokojnie. Zamiast odpowiedzie膰, Shay wysun臋艂a si臋 z jego ramion i podesz艂a do okien, aby zaci膮gn膮膰 ci臋偶kie, brokatowe firanki. Teraz tylko p艂omienie kominka rozprasza艂y ciemno艣ci. W ca­艂ym pokoju ta艅czy艂y cienie i czerwone b艂yski ognia.

Shay stan臋艂a przed kominkiem i szybko si臋 rozebra艂a. Od­wr贸ci艂a si臋 dumnie w stron臋 Lyona, pokazuj膮c mu twarde, j臋drne piersi, p艂aski brzuch, pi臋kne 艂uki bioder i d艂ugie, zgrab­ne nogi. Z czarnymi w艂osami sp艂ywaj膮cymi lu藕no na ramiona, wygl膮da艂a jak prawdziwa Cyganka, stoj膮ca nago przy obozo­wym ognisku.

Lyon po偶era艂 j膮 wzrokiem. Powoli podszed艂 do drzwi i przekr臋ci艂 klucz w zamku.

- Gdybym wiedzia艂, 偶e dzi臋ki temu zostaniesz tu ze mn膮 na zawsze, wyrzuci艂bym ten klucz przez okno - powiedzia艂, szybko zdejmuj膮c ubranie.

- To nie spodoba艂oby si臋 Richardowi - westchn臋艂a, pa­trz膮c na niego spod opuszczonych powiek. G臋ste, d艂ugie rz臋sy przes艂ania艂y widoczny w jej oczach p艂omie艅.

- Czy wiesz, co prze偶ywam, gdy widz臋, jak ssie two­je piersi? - j臋kn膮艂 Lyon, zrzucaj膮c spodnie i slipy. Shay przy­gl膮da艂a mu si臋 uwa偶nie. Jej wzrok podnieci艂 Lyona jeszcze bardziej.

Shay przesz艂a przez pok贸j i zacisn臋艂a palce na jego m臋sko­艣ci.

- Czy to? - spyta艂a, delikatnie poruszaj膮c r臋k膮. Lyon a偶 zadygota艂.

- W艂a艣nie - szepn膮艂. - Gdy wychodz臋 z pokoju, jestem 'zwykle bliski eksplozji!

Shay pu艣ci艂a go, po czym pochyli艂a si臋 i poca艂owa艂a w pier艣. Podra偶ni艂a j臋zykiem twarde sutki.

- Shay, czy tak si臋 czujesz, gdy go karmisz? - spyta艂, wia艂 si臋 na nogach.

- Tak - odrzek艂a i poca艂owa艂a go w usta.

- Jak mo偶esz to wytrzyma膰...

- Przecie偶 Richard jest moim synem - przypomnia艂a mu. - To nie to samo. Gdy go karmi臋, my艣l臋 o tym, 偶e dzi臋ki temu mo偶e 偶y膰.

- A co by艣 powiedzia艂a, gdyby tw贸j kochanek zrobi艂 to samo?

- Tyle ju偶 czasu min臋艂o, od kiedy ca艂owa艂 mnie m臋偶czy­zna...

- Czy mog臋? - Lyon pochyli艂 si臋 do jej piersi.

- Tak. - Delikatnie przyci膮gn臋艂a go do siebie. Lekkie po­ca艂unki i mu艣ni臋cia j臋zykiem by艂y za s艂abe, aby pop艂yn臋艂o mleko. Natomiast przyjemno艣膰... Niewiele brakowa艂o, a do­sta艂aby orgazmu od samego poca艂unku!

Opad艂a na kolana, poci膮gaj膮c go za sob膮. Ich cia艂a zetkn臋艂y si臋. Mimo r贸偶nicy wzrostu, zawsze 艣wietnie pasowali do sie­bie. I tym razem by艂o tak samo. Shay czu艂a, jak jej mi臋kkie cia艂o przyjmuje atak jego twardej m臋sko艣ci.

- Nie boli? - spyta艂 niespokojnie.

- I to jak - j臋kn臋艂a. - Och, Lyon, to takie pi臋kne. Wspania­艂e. Tak! Tak! - krzycza艂a, czuj膮c, jak kr臋ci si臋 jej w g艂owie. Nim przygotowa艂a si臋 na to, ju偶 mia艂a wra偶enie, 偶e wszystko wok贸艂 eksploduje. Jej cia艂o by艂o bardziej wra偶liwe ni偶 kiedy­kolwiek przedtem.

- Shay? - M臋偶czyzna wydawa艂 si臋 zdumiony tempem, w jakim osi膮gn臋艂a szczyt.

- Dalej! - j臋kn臋艂a, gdy Lyon na chwil臋 znieruchomia艂. - Nie przerywaj - niemal zap艂aka艂a. - Prosz臋! - Lyon dopro­wadzi艂 j膮 niemal do szczytu i w ostatniej chwili odm贸wi艂 jej pe艂nej satysfakcji.

Po chwili zn贸w zacz膮艂 si臋 rytmicznie porusza膰 Shay unios艂a biodra, Chcia艂a czu膰 jego cia艂o g艂臋boko w sobie, potrzebo­wa艂a go, aby uwolni膰 si臋 od spalaj膮cego j膮 ognia. Wbi艂a paz­nokcie w jego ramiona. W chwil臋 p贸藕niej ca艂ym jej cia艂em wstrz膮sn臋艂y gwa艂towne konwulsje, Krzykn臋艂a g艂o艣no z rozko­szy.

Nawet gdy ju偶 nieco oprzytomnia艂a, nie pozwoli艂a mu przerwa膰. Przycisn臋艂a d艂onie do jego po艣ladk贸w i porusza艂a biodrami, a偶 wreszcie on r贸wnie偶 osi膮gn膮艂 szczyt. Poczu艂a nag艂e w brzuchu gwa艂town膮, gor膮c膮 eksplozj臋.

Oboje znieruchomieli. Shay czu艂a si臋 znu偶ona i s艂aba, ale wcale nie 偶a艂owa艂a, 偶e si臋 kochali. Wreszcie wykorzysta艂a go lak samo, jak on j膮.

To by艂o najpi臋kniejsze wydarzenie w 偶yciu Lyona. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie prze偶y艂 tak intensywnej i d艂ugotrwa艂ej rozkoszy. Mia艂 wra偶enie, 偶e to nigdy si臋 nie sko艅czy, 偶e wreszcie da jej wszystko, ca艂ego siebie.

Uni贸s艂 si臋, aby uwolni膰 j膮 od swego ci臋偶aru. Czu艂ym wzro­kiem przygl膮da艂 si臋 jej zarumienionej twarzy. Przymkn臋艂a toczy, wydawa艂a si臋 zm臋czona.

Shay jeszcze nigdy przedtem nie by艂a tak aktywna. Tym razem to ona by艂a zdobywczyni膮, on musia艂 si臋 podda膰. Ale gdy osi膮gn臋艂a szczyt rozkoszy, Lyon czu艂, 偶e ona r贸wnie偶 w pe艂ni podda艂a si臋 po偶膮daniu.

U艣miechn膮艂 si臋 z rozczuleniem, gdy zauwa偶y艂, 偶e Shay zasn臋艂a. Wiedzia艂, 偶e to b臋dzie dla niej zbyt wyczerpuj膮ce prze偶ycie, ale zabrak艂o mu si艂. aby si臋 jej oprze膰. Sarn bardzo tego pragn膮艂.

Lyon przypuszcza艂, 偶e po porodzie Shay si臋 nieco zmieni, tymczasem w najmniejszym stopniu nie straci艂a swego erotycznego powabu. Wystarczy艂o, 偶e poruszy艂 si臋 w niej, a ju偶 czul, 偶e zaraz wybuchnie.

D艂ugo le偶a艂 obok, trzymaj膮c j膮 w ramionach. Znowu nale­wa do niego. Wiedzia艂, 偶e ju偶 wkr贸tce b臋d膮 rodzin膮 - on. Shay i Richard.

Po przebudzeniu Shay przez dobr膮 chwil臋 nie mog艂a zrozumie膰, co si臋 sta艂o. Le偶a艂a we w艂asnym 艂贸偶ku, ubrana w jedwabn膮 koszul臋 nocn膮 koloru ko艣ci s艂oniowej. W pokoju by艂o do艣膰 ciemno, pali艂a si臋 tylko niewielka lampka na nocnym stoliku.

Dopiero na widok le偶膮cej obok na poduszce czerwonej r贸偶y przypomnia艂a sobie, co si臋 sta艂o tego popo艂udnia. Zerwa艂a si臋 z 艂贸偶ka i pobieg艂a do salonu. W kominku wci膮偶 p艂on膮艂 ogie艅, a na choince mieni艂y si臋 ozdoby. Jej porozrzucane ubra­nie le偶a艂o teraz na krze艣le, porz膮dnie posk艂adane.

Zerkn臋艂a nerwowo na dywan przed kominkiem. Tam w艂a艣­nie kocha艂a si臋 z Lyonem. Spojrza艂a na zegarek - Bo偶e, min臋艂y ju偶 dwie godziny! Richard m贸g艂 si臋 zbudzi膰 w ka偶dej chwili.

Kto艣 zapuka艂 do drzwi. Shay chcia艂a podej艣膰, 偶eby otwo­rzy膰 zamek, ale u艣wiadomi艂a sobie, 偶e musia艂 to zrobi膰 Lyon, gdy wychodzi艂. Rozejrza艂a si臋 nerwowo wok贸艂, czy przypad­kiem nie zosta艂 na wierzchu jaki艣 艣lad po tym, co robili - Zn贸w kto艣 zapuka艂.

- Prosz臋. Do pokoju wesz艂a Patty, nios膮c tac臋 z herbat膮.

- Pan Falconer... Pan Lyon Falconer s膮dzi艂, ze po drzem­ce mo偶e mie膰 pani ochot臋 na herbat臋.

po drzemce? Przecie偶 niemal straci艂a przytomno艣膰!

- Dzi臋kuj臋 ci - powiedzia艂a kr贸tko. - Bardzo milo. 偶e o tym pomy艣la艂.

- Czy poda膰 co艣 jeszcze? - u艣miechn臋艂a si臋 pokoj贸wka.

- Nie, dzi臋kuj臋. Jeszcze d艂ugo po wyj艣ciu Patty herbata sta艂a nietkni臋ta.

Shay siedzia艂a zamy艣lona. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e rzeczywi­艣cie z w艂asnej woli rozebra艂a si臋 i kocha艂a z Lyonem! Gdyby j膮 uwi贸d艂 lub zmusi艂, sprawa wygl膮da艂aby zupe艂nie inaczej, ale to ona wykaza艂a inicjatyw臋.

Mia艂am przecie偶 niczego nie 偶a艂owa膰, powiedzia艂a sobie w duchu. I nie b臋d臋! - powt贸rzy艂a z uporem. Bardzo potrze­bowa艂a Lyona i niezale偶nie od tego, co on sobie wyobra偶a艂, nie zamierza艂a udawa膰, ze znaczy艂o to dla niej co艣 wi臋cej. Nie mia艂a sobie nic do wyrzucenia, przecie偶 wykorzysta艂a go dok艂adnie tak samo, jak on zwyk艂 wykorzystywa膰 j膮 i inne kobiety: po prostu po to, aby zaspokoi膰 fizyczn膮 potrzeb臋. Teraz, gdy ju偶 zosta艂a usatysfakcjonowana, mog艂a przesia膰 zawraca膰 sobie nim g艂ow臋.

Dalsze rozmy艣lania przerwa艂a jej nag艂a wizyta Matthew.

- Kto艣 mi powiedzia艂... Bo偶e, wi臋c to prawda! - wy­krzykn膮艂 patrz膮c na drzewko. - Od 艣mierci matki nie mieli­艣my w tym domu prawdziwej choinki.

- To Lyon j膮 kupi艂 - wyja艣ni艂a Shay. Matthew wydawa艂 si臋 bardzo zadowolony.

- A gdzie jest m贸j szanowny brat?

- Ja.鈥

- Musia艂 gdzie艣 wyj艣膰 - odpowiedzia艂 bratu Neil. kt贸ry z Patrickiem r贸wnie偶 przyszed艂 zobaczy膰 choink臋.

- Powiedzia艂, 偶e odwiedzi p贸藕niej - doda艂 dziadek. Shay wiedzia艂a, co Lyon chcia艂 przez to powiedzie膰. Nie mia艂a najmniejszego zamiaru pozwoli膰 mu, aby nabra艂 przekonania, ze teraz ju偶 mo偶e przychodzi膰 do jej sypialni, ilekro膰 b臋dzie mia艂 na to ochot臋. B臋dzie musia艂a o艣wiadczy膰 mu to r贸wnie okrutnie i brutalnie, jak kiedy艣 on wyt艂umaczy艂, 偶e nie zamierza si臋 z ni膮 wi膮za膰.

Lyon nie wr贸ci艂 do domu na kolacj臋. Shay zjad艂a posi艂ek razem ze wszystkimi. Znakomicie si臋 bawili, ale gdy dziadek zaproponowa艂, aby posz艂a spa膰, nie sprzeciwi艂a si臋. Mimo d艂ugiej sjesty czu艂a znu偶enie. Nie przysz艂a jeszcze do siebie po uderzeniu w g艂ow臋.

W艂a艣nie u艣pi艂a Richarda, gdy us艂ysza艂a, 偶e Lyon wszed艂 do swego pokoju za 艣cian膮. Pomy艣la艂a, 偶e najlepiej b臋dzie, je艣li od razu rozwieje jego z艂udzenia. Posz艂a do jego apartamentu.

S艂ysza艂a, jak Lyon 艣piewa w 艂azience. Bez trudu domy艣li艂a si臋 co wprawi艂o go w tak radosny nastr贸j, postanowi艂a, 偶e poczeka na niego tu, w jego sypialni, tak jak kiedy艣 on czeka艂 na ni膮.

Wola艂a jednak nie przesadza膰 z analogi膮 i nie czeka膰 w 艂贸偶ku. Przysz艂a tu przecie偶, aby mu o艣wiadczy膰, 偶e nie b臋d膮 si臋 wi臋cej kocha膰, a nie po to, aby prowokowa膰 do zbli偶enia.

Podesz艂a do okna i z roztargnieniem wyjrza艂a na zewn膮trz. Par臋 lamp o艣wietla艂o teren wok贸艂 domu, a jeden z rosn膮cych przy bramie 艣wierk贸w zosta艂 przybrany 艣wi膮tecznymi lampkami. W ci膮gu dnia spad艂o troch臋 艣niegu. Przypr贸szony bia艂ym py艂em ogr贸d wygl膮da艂 wyj膮tkowo pi臋knie. W tej chwili trud­no jej by艂o uwierzy膰, 偶e 艣wiat mo偶e by膰 tak obrzydliwy, 偶e gdzie艣 ukrywa si臋 sprawca kolejnych zamach贸w, Pomy艣la艂a, 偶e nawet gdy kocha艂a si臋 z Lyonem, jednocze艣nie wci膮偶 go nienawidzi艂a. Czy rzeczywi艣cie mo偶na jednocze艣nie kogo艣 kocha膰 i nienawidzi膰? Do tej pory nie my艣la艂a, 偶e potrafi p贸j艣膰 do 艂贸偶ka z m臋偶czyzn膮, kt贸rego nie kocha. Dotychczas mia艂a tylko dw贸ch m臋偶czyzn: Lyona i Ricka. Obu kocha艂a, ale nie mog艂a uwierzy膰, 偶e wci膮偶 kocha Lyona.

Rozgl膮daj膮c si臋 wok贸艂, przypadkowo zauwa偶y艂a le偶膮c膮 na biurku teczk臋 oznaczon膮 鈥濺ick鈥. Od razu przerwa艂a swoje medytacje. Nie mog艂a si臋 powstrzyma膰, musia艂a do niej zaj­rze膰. W 艣rodku znalaz艂a raport na temat katastrofy Ricka. Sadz膮c po dacie, by艂o to sprawozdanie, kt贸rego wykonanie Lyon zleci艂 prywatnemu ekspertowi. Nawet jej nie powie­dzia艂, 偶e ju偶 je otrzyma艂!

Gniewnie zaciskaj膮c usta, Shay zacz臋艂a czyta膰. Widzia艂a, 偶e ma 艣wi臋te prawo zna膰 tre艣膰 raportu. Gdy sko艅czy艂a, by艂a blada jak 艣ciana.

12

Lyon wyszed艂 z 艂azienki, wycieraj膮c w艂osy. Na widok Shay znieruchomia艂. Sta艂a przy biurku, blada jak p艂贸tno. Wygl膮da艂a tak, jakby straci艂a wszystkie si艂y. W艂a艣nie dlatego Lyon nie powiedzia艂 jej od razu o otrzymanym raporcie! Nie przysz艂o mu do g艂owy, ze przyjdzie do jego apartamentu i sama odnaj­dzie sprawozdanie. No, ale po tym popo艂udniu nie powinien si臋 w艂a艣ciwie temu dziwi膰.

Tego dnia Shay by艂a bardziej nami臋tna i gor膮ca ni偶 kiedy­kolwiek przedtem. Na to wspomnienie Lyon natychmiast za­pragn膮艂 rozbudzi膰 w niej znowu tak膮 pasj臋. Tak d艂ugo marzy艂 o tym, 偶eby si臋 z ni膮 kocha膰, 偶e gdy w ko艅cu Shay przej臋艂a inicjatyw臋, by艂 tym zupe艂nie zaskoczony.

Zorientowa艂 si臋 jednak, 偶e cho膰 fizycznie mu si臋 odda艂a, to jednak przez ca艂y czas trzyma艂a swoje uczucia na wodzy. Tego dnia prze偶yli razem zbli偶enie czysto fizyczne. To by艂o dla niego za ma艂o.

- Cze艣膰, kochanie. - U艣miechn膮艂 si臋, ale w duchu gotowa艂 si臋 do walki. Pochyli艂 si臋 i poca艂owa艂 jej bierne, zesztywnia艂e usta. - Wspaniale wygl膮dasz. - Shay wygl膮da艂a cudownie w obcis艂ej, czarnej sukience. - Przepraszam, 偶e zostawi艂em ci臋 sam膮. - Nie zwracaj膮c uwagi na martwy wyraz jej oczu, zn贸w zacz膮艂 si臋 wyciera膰. Cieszy艂 si臋, 偶e ma co zrobi膰 z r臋kami. Je艣li ona nie odezwie si臋 zaraz... - Musia艂em pojawi膰 si臋 na przyj臋ciu w biurze. Obecno艣膰 obowi膮zkowa. - W rzeczy­wisto艣ci Lyon ch臋tnie zrezygnowa艂by z tego nudnego spotka­nia, byle tylko by膰 z Shay, ale ba艂 si臋 jej reakcji, gdy po przebudzeniu zobaczy go obok siebie. Dlatego po艂o偶y艂 j膮 do 艂贸偶ka i uciek艂, zostawiaj膮c na poduszce czerwon膮 r贸偶臋 na znak, 偶e my艣li o niej.

Teraz wiedzia艂, 偶e ju偶 nigdy si臋 nie dowie, jak zareagowa­艂aby, gdyby z ni膮 pozosta艂 W tej chwili Shay my艣la艂a wy艂膮cz­nie o raporcie, kt贸ry znalaz艂a na biurku. To z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie sk艂ania艂o jej do zastanawiania si臋 nad ich dalszym zwi膮z­kiem!

- Kiedy to dosta艂e艣? - spyta艂a, z trudem wymawiaj膮c s艂o­wa. Mia艂a zupe艂nie sztywne wargi. Nie patrzy艂a mu w oczy, tylko w jaki艣 punkt ponad jego ramieniem.

- Shay...

- Kiedy?! - Pytanie zabrzmia艂o jak strza艂 z bata.

- Dzi艣 rano - westchn膮艂 Lyon. - Ale ju偶 wcze艣niej wie­dzia艂em, co zawiera ten raport.

- Wiedzia艂e艣?! Dlaczego mi nie powiedzia艂e艣?

- Shay. - Lyon spr贸bowa艂 j膮 uspokoi膰. - Raport tylko po­twierdza, 偶e to by艂 zwyczajny wypadek, a nie...

- Tylko potwierdza! - W oczach Shay pojawi艂a si臋 furia. Teraz ju偶 patrzy艂a mu w twarz. - Tylko potwierdza, 偶e to by艂 zwyczajny wypadek! - powt贸rzy艂a lodowatym tonem. - Przez ca艂y czas traci艂am zmys艂y z obawy, 偶e Rick m贸g艂 pa艣膰 ofiar膮 jakiej艣 bezsensownej zemsty. Ty za艣 mia艂e艣 informacje, mog膮ce mnie uspokoi膰, a jednak wola艂e艣 zatrzyma膰 je dla siebie?

- Pisemny raport nadszed艂 dopiero dzi艣 rano...

- Ale od dawna wiedzia艂e艣, co b臋dzie zawiera膰, prawda?

- Ja...

- Wiedzia艂e艣! - wykrzykn臋艂a. - I nikomu z nas nic nie powiedzia艂e艣! - Shay a偶 zadygota艂a z gniewu. - Ty sukinsynu!

- Shay. mia艂em zamiar ci powiedzie膰!

- Kiedy? - spyta艂a z niecierpliwo艣ci膮. Jej ciemne oczy odcina艂y si臋 od bladej twarzy.

- Dzi艣 po po艂udniu...

- Och. nie, Lyon ~ prychn臋艂a z niesmakiem, - Postaraj si臋 co艣 lepszego.

- To prawda - powiedzia艂 z naciskiem. Nic m贸g艂 znie艣膰 艣wiadomo艣ci, 偶e Shay mu nie wierzy. - Cho膰 raport za­wiera w艂a艣ciwie dobre wie艣ci, nie chcia艂em ci臋 niepokoi膰, wiedzia艂em, 偶e b臋dziesz przygn臋biona, dlatego kupi艂em choink臋..

- No, ale kiedy ju偶 przystroili艣my choink臋, w dalszym ci膮gu nic mi nie powiedzia艂e艣 - zauwa偶y艂a Shay.

Lyon nie m贸g艂 zaprzeczy膰.

- Tak, ale zacz臋艂a艣 wspomina膰 Ricka, a potem... sa­ma wiesz, co by艂o potem - odrzek艂, patrz膮c na ni膮 niespokoj­nie.

- Owszem, wiem - przyzna艂a. Czu艂a do siebie obrzydze­nie. - Powiniene艣 by艂 powiedzie膰 mi o raporcie, a zamiast tego ja ci臋 kocha艂am.

- Ja ciebie r贸wnie偶...

- Nie musisz mi przypomina膰! - Shay wyprostowa艂a si臋 dumnie. - To by艂 b艂膮d.

- Obiecywa艂a艣, 偶e nie b臋dziesz 偶a艂owa膰 - zauwa偶y艂 Lyon.

- Wcale nie powiedzia艂am, 偶e 偶a艂uj臋. - W jej oczach poja­wi艂y si臋 z艂e b艂yski. - Powiedzia艂am tylko, 偶e to by艂 b艂膮d. Nie zamierzam go powt贸rzy膰.

Lyon przypuszcza艂, 偶e Shay tak w艂a艣nie zareaguje. Wie­dzia艂, 偶e to by艂o dla niej zby艂 wcze艣nie, 偶e wprawdzie go pragnie, ale jednocze艣nie za bardzo nienawidzi.

Rozmawia艂 z ekspertem z Los Angeles ju偶 par臋 dni temu i dowiedzia艂 si臋, co zawiera wys艂any poczta, raport. Od razu poczu艂 ogromn膮 ulg臋, 偶e Rick nie pad艂 ofiar膮 jakiego艣 wariata, ogarni臋tego pragnieniem zemsty za urojone krzywdy. Zgod­nie z raportem, przyczyn膮 katastrofy awionetki Ricka by艂o uderzenie piorunu. Autor sprawozdania nie mia艂 co do tego 偶adnych w膮tpliwo艣ci. To by艂a w艂a艣ciwie dobra wiadomo艣膰, ale Lyon nie wiedzia艂, jak o tym powiedzie膰 Shay. I tak w ci膮­gu ostatnich paru miesi臋cy prze偶y艂a zbyt wiele. Trudno te偶 przekaza膰 tak膮 wie艣膰 podczas lu藕nej rozmowy przy 艣niadaniu. Wymy艣li艂 wi臋c, 偶e kupi choink臋, aby w ten spos贸b pom贸c jej znie艣膰 kolejny cios. Dopiero teraz zrozumia艂, 偶e zrobi艂 g艂upio. Powinien by艂 mo偶liwie delikatnie, ale bez zw艂oki, przekaza膰 jej tre艣膰 raportu.

- Shay, niezale偶nie od tego, co zawiera ekspertyza, pozo­staje faktem, 偶e Rick nie 偶yje - powiedzia艂 cicho. - Nawet je艣li powiedzia艂bym ci o tym wcze艣niej, nic by si臋 nie zmieni­艂o.

- Owszem, mog艂abym wtedy nie zrobi膰 z siebie idiotki, co w艂a艣nie dzisiaj uczyni艂am - odrzek艂a ochryp艂ym g艂osem.

Oboje jednak wiedzieli, 偶e nawet gdyby przekaza艂 jej od razu tre艣膰 raportu, Shay zachowa艂aby si臋 w identyczny spo­s贸b.

- Chcia艂abym dosta膰 kopi臋 - za偶膮da艂a, rzucaj膮c skoroszyt na biurko. - Szcz臋艣liwych 艣wi膮t, Lyon - powiedzia艂a, po czym obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie i wysz艂a.

Nawet nie pr贸bowa艂 jej zatrzyma膰; wiedzia艂, 偶e to bezna­dziejne.

Rodzinna tradycja, zgodnie z kt贸r膮 prezenty nale偶a艂o otwiera膰 po obiedzie, tym razem zosta艂a z艂amana. Shay stwierdzi艂a, 偶e Richard nie mo偶e si臋 doczeka膰 swoich prezen­t贸w. Neil i Matthew przystali na to 偶膮danie, podczas gdy Lyon siedzia艂 ponuro zamy艣lony. Shay demonstracyjnie nie zwraca­艂a na niego uwagi. Postanowi艂a, 偶e nawet obecno艣膰 Lyona nie zepsuje jej pierwszych 艣wi膮t z Richardem.

W rzeczywisto艣ci ch艂opczyk by艂 za ma艂y, by zdradza膰 zainteresowanie licznymi zabawkami, kt贸re Shay wyjmowa艂a paczek: Od Matthew dosta艂 ogromn膮 ci臋偶ar贸wk臋 z przycze­p膮, kt贸r膮 m贸g艂by si臋 zacz膮膰 bawi膰 najwcze艣niej za rok. Neil sprawi艂 mu pluszowego misia, sze艣ciokrotnie przewy偶­szaj膮cego go wzrostem, a Lyon konia na biegunach. Poniewa偶 ju偶 przedtem wykupi艂 niemal ca艂y sklep z zabawkami. Shay nie spodziewa艂a si臋 po nim rozs膮dniejszego prezentu. Sama kupi艂a nieco bardziej praktyczne upominki: par臋 zaba­wek do wanny i rozmaite gryzaki do 偶ucia podczas z膮bkowania. Opr贸cz tego podarowa艂a mu r贸wnie偶 kolejk臋 elektryczn膮.

- Rick powiedzia艂, 偶e pierwszy prezent, jaki sprawi dziecku, niezale偶nie od p艂ci, to b臋dzie kolejka - wyja艣ni艂a w od­powiedzi na ironiczny u艣miech Matthew. Przedtem sama im nadokucza艂a z powodu niepraktyczno艣ci kupionych zaba­wek.

- Pewnie sam chcia艂 si臋 ni膮 bawi膰 - kiwn膮艂 g艂ow膮 Neil i zacz膮艂 rozk艂ada膰 tory na pod艂odze.

- Pewnie tak - przyzna艂a cicho - My艣l臋 偶e wszyscy m臋偶czy藕ni do ko艅ca 偶ycia pozostaj膮 ch艂opcami - zakpi艂a.

widz膮c jak Matthew i dziadek do艂膮czyli do Neila. - Z pewnymi wyj膮tkami - doda艂a, zerkaj膮c na Lyona. Po chwili odwr贸ci艂a si臋 do dziecka i spr贸bowa艂a skupi膰 jego uwag臋 na piszcz膮cej kaczce, kt贸r膮 przys艂a艂a pani Devon. Richard le偶a艂 na pod艂odze na wznak i weso艂o majta艂 n贸偶kami.

- To prezent dla ciebie.

Shay a偶 podskoczy艂a. Lyon podszed艂 po cichu i zupe艂nie j膮 zaskoczy艂.

- Czy musisz tak si臋 skrada膰? - warkn臋艂a. - To okropne!

- Wcale si臋 nie skradam - odrzek艂. - Widocznie masz nie­czyste sumienie.

- Chyba nie ja - prychn臋艂a.

- To prezent dla ciebie - powt贸rzy艂, podaj膮c jej pod艂u偶ne pude艂ko, zapakowane w ozdobny papier.

- A to dla ciebie - odrzek艂a, wyci膮gaj膮c spod choinki du偶y, p艂aski pakunek. Mia艂a wra偶enie, 偶e nieoczekiwanie zo­stali sami. Neil, Matthew i dziadek zapomnieli o wszystkim, z wyj膮tkiem kolejki. Gdyby wiedzia艂a, 偶e tak si臋 b臋d膮 k艂贸ci膰 o uk艂ad tor贸w i zwrotnic, kupi艂aby im wszystkim oddzielne zestawy. Oczywi艣cie, nie mia艂a najmniejszych w膮tpliwo艣ci, 偶e 偶aden z nich nie przyzna艂by si臋, i偶 chcia艂by dosta膰 kolejk臋.

- Otw贸rz pierwsza - powiedzia艂 z naciskiem Lyon, patrz膮c na ni膮 br膮zowoz艂otymi oczami. - Mam przeczucie, 偶e gdy ja rozpakuj臋 sw贸j prezent, to si臋 pok艂贸cimy i nie zobacz臋 twojej reakcji.

Shay mocno si臋 zarumieni艂a. Aby skry膰 zak艂opotanie, roz­dar艂a papier. W 艣rodku znalaz艂a eleganckie etui z wyt艂oczon膮 nazw膮 znakomitego londy艅skiego jubilera. W duchu j臋kn臋艂a. Lyon zawsze kupowa艂 jej bi偶uteri臋. Po rozstaniu odes艂a艂a wszystkie prezenty, ale p贸藕niej Rick zwyk艂 sprawia膰 jej r贸w­nie ekstrawaganckie podarunki. Nie potrzebowa艂a kolejnych 艣wiecide艂ek.

- To co艣 innego, ni偶 my艣lisz - zach臋ci艂 j膮 Lyon.

Zerkn臋艂a na niego, po czym ostro偶nie unios艂a aksamit­ne wieczko. Z wra偶enia wstrzyma艂a oddech. Spodziewa艂a si臋, 偶e zobaczy co艣 cennego, ale nie cos takiego! Na aksa­mitnej wy艣ci贸艂ce le偶a艂 z艂oty 艂a艅cuch z doczepionym wisiorkiem w kszta艂cie ksi膮偶ki. Ok艂adk臋 ozdabia艂a gwiazda z dia­ment贸w. Niew膮tpliwie ten naszyjnik zosta艂 wykonany na za­m贸wienie.

- Mo偶esz otworzy膰 ksi膮偶k臋, w 艣rodku znajdziesz inskry­pcj臋 - powiedzia艂 cicho Lyon. Shay wzi臋艂a klejnot do r臋ki i delikatnie roz艂o偶y艂a ksi臋g臋. 鈥濵ojej najzdolniejszej - Lyon鈥 - odczyta艂a napis. Podpis wygl膮da艂 tak, jak jego w艂asny. Nig­dy jeszcze nie dosta艂a tak przemy艣lanego prezentu.

- Chcia艂em, 偶eby艣 wiedzia艂a, 偶e jestem bardzo dumny z twojej kariery literackiej - powiedzia艂 szczerze.

- My艣la艂am, 偶e nie znosisz moich ksi膮偶ek - zauwa偶y艂a.

- Te偶 tak my艣la艂em. - Skrzywi艂 si臋 ironicznie. - Teraz, gdy ju偶 wszystkie przeczyta艂em, musz臋 przyzna膰, 偶e masz talent. Twoi bohaterowie s膮 偶ywi, prawdziwi.

- Dzi臋kuj臋 - wyb膮ka艂a. zupe艂nie zaskoczona nieoczeki­wanym komplementem.

- Przypuszczam, 偶e teraz moja kolej? - powiedzia艂, pa­trz膮c na p艂aski pakunek.

Shay nie 偶a艂owa艂a, 偶e kupi艂a dla niego ten obraz, ale podej­rzewa艂a, 偶e Lyon trafnie przewidzia艂, w jaki spos贸b zareaguje na jego widok. Teraz nie chcia艂aby psu膰 nastroju, ale nic ju偶 nie mog艂a poradzi膰.

Przypatrywa艂a si臋 uwa偶nie, w jaki spos贸b Lyon zareaguje na widok obrazu, ale nie uda艂o si臋 jej odczyta膰 z jego twarzy 偶adnych uczu膰.

Gdy wreszcie uni贸s艂 g艂ow臋 i spojrza艂 na ni膮, dojrza艂a w jego oczach wsp贸艂czucie. Tego zupe艂nie si臋 nie spodziewa艂a.

- Wiem, co chcesz mi w ten spos贸b powiedzie膰, Shay - szepn膮艂 ochryp艂e. - Rozumiem...

- Na pewno nie - pokr臋ci艂a przecz膮co g艂ow膮.

- Owszem, tak. Wiem jednak r贸wnie偶, 偶e po tym. co sta艂o si臋 wczoraj, nale偶ysz do mnie.

- Nie!

- Wbrew twojej woli - przyzna艂 - ale jednak to prawda. Oboje wiemy, 偶e je艣li tylko zechce, mog臋 sprawi膰, 偶e powt贸­rzy si臋 to, co wczoraj.

- Mo偶e, ale w ten spos贸b i tak nie dostaniesz tego, na czym ci naprawd臋 zale偶y.

- To prawda - zgodzi艂 si臋, ci臋偶ko wzdychaj膮c. Ponownie Spojrza艂 na obraz. - Czy chcia艂a艣 mi zakomunikowa膰, 偶e to jedyna czarodziejka z fio艂kowymi oczami, jak膮 kiedykolwiek dostan臋?

- Tak - przyzna艂a. Obraz przedstawia艂 nie tyle czarodziejk臋, co z艂o艣liw膮 czarownic臋, szukaj膮c膮 schronienia przed deszczem pod kapeluszem muchomora. Dominuj膮cym akcentem w jej twarzy by艂y ogromne, fio艂kowe oczy. Gdy Shay zobaczy艂a w sklepie ten obraz, od razu wiedzia艂a, 偶e musi go kupi膰.

- Powiesz臋 go w sypialni - powiedzia艂 st艂umionym g艂o­sem Lyon. - Nad 艂贸偶kiem.

- Lyon...

- Chod藕cie, zobaczycie, jak je藕dzi poci膮g! - zawo艂a艂 ich Neil. Wreszcie uda艂o im si臋 uruchomi膰 kolejk臋. Richard ju偶 dawno zasn膮艂 w ramionach pradziadka.

- Dzi臋kuj臋 ci za naszyjnik - wykrztusi艂a Shay, wstaj膮c z fotela.

- Czy b臋dziesz go nosi膰?

- I艁..

- W艂贸偶 go teraz - poprosi艂. Ju偶 mia艂a odm贸wi膰, ale zauwa偶y艂a, jak bardzo mu na tym zale偶y. W艂a艣ciwie dlaczego mia艂abym go nie na艂o偶y膰, prze­cie偶 to bardzo 艂adny klejnot, pomy艣la艂a. Mia艂a nadziej臋, 偶e nikomu nie przyjdzie do g艂owy zajrze膰 do z艂otej ksi臋gi.

Za偶yczy艂a sobie tego jednak Marilyn podczas uroczystej kolacji.

艢wi膮teczna kolacja w rodzinnym gronie nale偶a艂a r贸wnie偶 do majonej tradycji. Marilyn zosta艂a zaproszona, poniewa偶 formal­ne wci膮偶 jeszcze by艂a 偶on膮 Lyona, Rzecz jasna, przysz艂a z Derrickiem. Shay troch臋 mu wsp贸艂czu艂a. Wiedzia艂a, 偶e pewnie czuje si臋 okropnie w towarzystwie ju偶 niemal by艂ego m臋偶a swej narzeczonej. Stewartby znosi艂 jednak sw贸j los pogodnie i odno­si艂 si臋 do wszystkich bardzo uprzejmie i przyjacielsko.

- Masz nowy naszyjnik, Shay? - spyta艂a Marilyn, gdy po kolacji zasiedli w salonie napi膰 si臋 koniaku.

Wszyscy spojrzeli na Shay. Z艂oty 艂a艅cuszek wyra藕nie odr贸偶nia艂 si臋 od czarnej sukni. Marilyn wsta艂a i podesz艂a, by mu si臋 lepiej przyjrze膰.

- Czy si臋 otwiera? - spyta艂a. Nie czekaj膮c na odpowied藕 sama otworzy艂a z艂ot膮 ksi膮偶eczk臋. Gdy przeczyta艂a inskrypcj臋, zacisn臋艂a mocno usta. - Jak widz臋. 艢wi臋ty Miko艂aj mia艂 wiele pracy - rzuci艂a, po czym zamkn臋艂a ksi膮偶eczk臋 tak gwa艂tow­nie, 偶e Shay a偶 drgn臋艂a. - Jak twoja g艂owa? - zainteresowa艂a si臋 nagle. Odzyska艂a ju偶 panowanie nad sob膮. Tylko twardy wyraz jej oczu zdradza艂, jak bardzo rozgniewa艂 j膮 prezent Lyona.

Shay zmarszczy艂a brwi. Czy to mia艂a by膰 zakamuflowana gro藕ba? Przecie偶 to chyba nie Marilyn...

- Shay? - ponagli艂a j膮 szwagierka.

- Ju偶 lepiej - odpowiedzia艂a kr贸tko. - Jeszcze troch臋 boli.

- Doskonale - za艣mia艂a si臋 Marilyn. - Oczywi艣cie, chcia­艂am powiedzie膰, 偶e bardzo si臋 ciesz臋, i偶 dobrze si臋 czujesz - wyja艣ni艂a. Zabrzmia艂o to jak wyzwanie.

- Wszyscy si臋 z tego cieszymy - wtr膮ci艂 dziadek, patrz膮c na Marilyn uwa偶nie.

- Tak, naprawd臋 - zgodzi艂 si臋 z nim Derrick, nie zwra­caj膮c uwagi na spojrzenie, jakim w tym momencie obrzuci艂a go narzeczona. Niewykluczone, 偶e po prostu go nie zauwa偶y艂. - Lyon potwornie si臋 zdenerwowa艂, gdy znikn臋艂a艣 z przy­j臋cia.

- Ostatnio cz臋sto zdarzaj膮 ci si臋 wypadki. To chyba pech - stwierdzi艂a Marilyn oboj臋tnym tonem. Sprawia艂a wra偶enie. 偶e nudzi j膮 la rozmowa.

- To okropne - kiwn膮艂 g艂ow膮 Derrick. - Nigdy nie wiado­mo, co stanie si臋 za chwil臋.

- Shay wcale nie ma pecha - powiedzia艂 Lyon.

- Nic? - Stewartby wydawa艂 si臋 zdziwiony tym stanow­czym stwierdzeniem.

- Nic - potwierdzi艂 Falconer.

- Och... Shay popatrzy艂a na Derricka ze wsp贸艂czuciem. Zupe艂nie nie wiedzia艂, jak zareagowa膰 na zachowanie Lyona. Najwyra藕niej nie by艂 dla niego przeciwnikiem.

- Czy widzia艂e艣 stare zegary Matthew? - spyta艂a. - Zebra艂 ju偶 ca艂膮 kolekcj臋.

- Nawet o tym nie wiedzia艂em - odrzek艂 Derrick.

- Jestem pewna, 偶e z przyjemno艣ci膮 ci je poka偶e, prawda, Matthew?

- Hm? Tak, oczywi艣cie. - Kiwn膮艂 g艂ow膮, rzucaj膮c jej py­taj膮ce spojrzenie.

- P贸jd臋 z wami - postanowi艂a, ignoruj膮c gniewn膮 min臋 Lyona, z艂o艣膰 Marilyn i wyra藕ne rozbawienie Neila. Nawet dziadek wydawa艂 si臋 zdziwiony.

- Na mnie nie liczcie - mrukn膮艂 Neil. - Objad艂em si臋 tak, 偶e nie mog臋 si臋 nawet ruszy膰.

- Jad艂e艣 jak prosiak - stwierdzi艂a Marilyn z wyra藕nym ob­rzydzeniem.

- Odczep si臋 - odrzek艂 pogodnie Neil, rozci膮gaj膮c si臋 wy­godnie w fotelu.

- Lyon, czy pozwolisz mu...

- Przes艂a艅 si臋 czepia膰 - westchn膮艂 Matthew. - A je艣li chcesz wzywa膰 kogo艣 na pomoc, zwr贸膰 si臋 raczej do Derricka. To przecie偶 jego masz po艣lubi膰, nieprawda偶?

Marilyn spojrza艂a na niego w艣ciekle.

- Lyon, musz臋 z tob膮 porozmawia膰. Na osobno艣ci - doda­艂a, spogl膮daj膮c wymownie na Neila.

- Ja si臋 st膮d nie rusz臋 - mrukn膮艂 ten leniwie.

- P贸jdziemy do innego pokoju - powiedzia艂 Lyon, - Oczywi艣cie, je艣li to naprawd臋 co艣 wa偶nego.

- A mo偶e we藕miesz j膮 na g贸r臋 i poka偶esz sw贸j nowy apartament? - zakpi艂 Matthew.

- Jaki nowy apartament? - Marilyn nie zdo艂a艂a ukry膰 zdziwienia.

- Lyon ci poka偶e - odrzek艂 Matthew, patrz膮c na brata ze z艂o艣liwym u艣miechem. - Shay, Derrick, chod藕cie ju偶 Patrick, idziesz z nami?

- Nie, chyba zostan臋 z Neilem - mrukn膮艂 dziadek.

Id膮c w 艣lad za Matthew do pokoju z zegarami, Shay my艣la­艂a o Derricku. Wiedzia艂a, 偶e je艣li ten biedak chce wytrzyma膰 z Marilyn, to musi szybko sta膰 si臋 o wiele twardszy i silniejszy.

Stewartby niew膮tpliwie przyszed艂 obejrze膰 zegary tylko i wy艂膮cznie z uprzejmo艣ci. Matthew stara艂 si臋 jak m贸g艂. aby go zanudzi膰. Opowiada艂 im d艂ugo o ka偶dym zegarze, opisuj膮c 'szczeg贸艂y mechanizm贸w. Shay wcale si臋 nie zdziwi艂a, gdy Derrick skorzysta艂 z pierwszej okazji, aby uciec. Matthew Jada艂 ju偶 niemal p贸艂 godziny.

- To by艂o okrutne - powiedzia艂a, gdy ju偶 zostali sami. Kaleka zachichota艂 ze z艂o艣liw膮 rado艣ci膮.

- Je艣li Derrick chce przetrwa膰 w tej rodzinie, to musi na­uczy膰 si臋 walczy膰 - wzruszy艂 ramionami.

- Przecie偶 nie b臋dzie cz艂onkiem naszej rodziny.

- Tak my艣lisz? - spyta艂, odstawiaj膮c na p贸艂k臋 pi臋kny, wiktoria艅ski zegar. - Czy odnios艂a艣 wra偶enie, ze Marilyn rze­czywi艣cie chce zerwa膰 z Falconerami?

- Nie, ale... Przecie偶 zaraz dostan膮 rozw贸d!

- Owszem, chyba tak - zgodzi艂 si臋 Matthew. - Ale to jesz­cze nie znaczy, 偶e Marilyn po艣lubi Derricka.

- Oczywi艣cie, 偶e tak. Przecie偶 s膮 zar臋czeni.

- Niby tak - mrukn膮艂.

- Matthew, przesta艅 m贸wi膰 aluzjami. Je艣li masz co艣 do powiedzenia, powiedz wprost.

- Nie, nie mam nic do powiedzenia - pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Dlaczego zatem nie dasz spokoju temu biedakowi?

- spyta艂a z wyrzutem. - Przecie偶 dla niego to z pewno艣ci膮 nie jest 艂atwe.

- Wsp贸艂czuj臋 ka偶demu, kto zamierza po艣lubi膰 Marilyn.

- Nie o to mi chodzi.

- Nie? - Matthew uni贸s艂 brwi.

- Nie. Pokr臋ci艂a z namys艂em g艂ow膮. - To przez Lyona wszystko jest takie trudne. Marilyn najwyra藕niej wci膮偶 jesz­cze go kocha. To zreszt膮 nic dziwnego. Ka偶da kobieta, kt贸ra by艂a tak blisko z Lyonem, mia艂aby k艂opoty z akceptacj膮 inne­go m臋偶czyzny.

Shay by艂a tak zamy艣lona, 偶e przez chwil臋 nawet nie zauwa­偶y艂a zdziwionego wzroku Matthew.

- Czy rozumiesz, co przed chwil膮 powiedzia艂a艣? - spyta艂 powoli.

- Rozmawiamy o Lyonie i Marilyn - odrzek艂a osch艂e.

- Czy tylko o nich?

- Oczywi艣cie, 偶e tak. Dlaczego tak na mnie patrzysz? - spyta艂a z wyra藕n膮 irytacj膮.

- Gdy tutaj wr贸ci艂a艣, powiedzia艂em ci, 偶e jeszcze za wcze艣nie na rozmow臋 - odrzek艂 艂agodnie. - Teraz chyba ju偶 nadesz艂a odpowiednia pora.

- Mamy go艣ci...

- Porozmawiamy zatem p贸藕niej, gdy wszyscy wyjd膮. Mu­sz臋 ci co艣 powiedzie膰 o Lyonie i Ricku.

- O Ricku? - spojrza艂a na niego szeroko otwartymi oczami. - Co...?

- P贸藕niej - obieca艂. - Porozmawiamy wieczorem.

Niestety, okaza艂o si臋, 偶e Marilyn nigdzie si臋 nie 艣pie­szy. Shay posz艂a do siebie nakarmi膰 dziecko. Dopiero ko艂o pierwszej us艂ysza艂a, jak Marilyn i Derrick 偶egnaj膮, si臋 i wy­chodz膮.

Lyon wszed艂 do pokoju Richarda akurat, gdy k艂ad艂a dziec­ko do ko艂yski. Mia艂a rozpi臋t膮 sukni臋 i obna偶one piersi. Lyon podszed艂 do niej od ty艂u i nakry艂 je d艂o艅mi. Shay od razu poczu艂a, jak w jej ciele rozchodzi si臋 fala gor膮ca.

- Nie - zaprotestowa艂a i szybko odsun臋艂a si臋 od niego. Po艣piesznie zapi臋艂a guziki sukienki. Lyon nic nie powiedzia艂, tylko przeszed艂 do jej sypialni. Shay posz艂a za nim.

- Od kiedy tak bardzo interesujesz si臋 zegarami? - spyta艂.

- Wcale si臋 nimi nie interesuj臋 - zdziwi艂a si臋 Shay.

- A jednak zosta艂a艣 z Matthew jeszcze przez dziesi臋膰 minut po tym, jak Derrick wr贸ci艂 do salonu.

- Dok艂adnie dziesi臋膰 minut? - spyta艂a kpi膮cym tonem.

- Dziewi臋膰 minut, dwadzie艣cia pi臋膰 sekund - warkn膮艂 Lyon. - Pochlebia mi, 偶e tak dok艂adnie zmierzy艂e艣 czas, ale to nie by艂o konieczne. Po prostu rozmawia艂am z Matthew. I to o tobie - doda艂a.

- O mnie? - zdziwi艂 si臋 Lyon. - I o Marilyn.

- Przesta艅 - zez艂o艣ci艂 si臋 Lyon. - Nie jestem w nastroju do 偶art贸w.

Czy偶by艣 mi grozi艂?

- Dobrze wiesz, 偶e nigdy nie zrobi臋 ci krzywdy. - Oczy Lyona pociemnia艂y.

- Wobec tego daj mi spok贸j.

- Pewnego dnia b臋dziesz musia艂a przyzna膰, co naprawd臋 czujesz - powiedzia艂 zaciskaj膮c z臋by.

- Do ciebie? - zakpi艂a. - Ju偶 wiem. Na og贸艂 budzisz we mnie niech臋膰.

- A poza tym?

- Nienawi艣膰 - powiedzia艂a cicho. - Cz臋sto szczerze ci臋 nienawidz臋.

- Lepsze to ni偶 oboj臋tno艣膰 - o艣wiadczy艂 Lyon. - Pr贸cz tego mi臋dzy mi艂o艣ci膮 a nienawi艣ci膮 jest bardzo cienka linia.

- Podobnie jak mi臋dzy zdrowiem a szale艅stwem - parsk­n臋艂a Shay.

- Nie jestem szale艅cem - zapewni艂 j膮 Lyon. U艣miechn膮艂 si臋 z wysi艂kiem.

- Nie, jeste艣 raczej aroganckim tyranem.

- Dzi臋kuj臋 ci za obraz. - Pog艂aska艂 j膮 po policzku. - B臋­dzie musia艂 mi wystarczy膰, dop贸ki nie b臋d臋 mia艂 ciebie w 艂贸偶­ku.

Gdyby nie Richard, Shay natychmiast by wyjecha艂a i nig­dy nie wr贸ci艂a - Ale dobrze wiedzia艂a, 偶e nawet je艣li Lyon pogodzi艂by si臋 z jej odej艣ciem, nigdy nie zrezygnowa艂by z dziecka. Co gorsza, od wczorajszego popo艂udnia w jego towarzystwie czu艂a si臋 do艣膰 niewyra藕nie.

Masz niczego nie 偶a艂owa膰, powtarza艂a sobie z upo­rem. Przecie偶 tylko wzi臋艂a to, co Lyon chcia艂 jej ofiarowa膰, Ale jak mog艂a nie 偶a艂owa膰, 偶e sama te偶 da艂a mu tyle, ile tylko mog艂a?

Shay by艂a zbyt zdenerwowana, aby po艂o偶y膰 si臋 do 艂贸偶ka. Pomy艣la艂a, 偶e chyba jest to odpowiednia pora na rozmow臋 z Matthew. Wysz艂a na korytarz, staraj膮c si臋 nie robi膰 ha艂asu. Ju偶 po paru krokach przywar艂a do 艣ciany. Zobaczy艂a, jak wzd艂u偶 korytarza przemyka si臋 jaka艣 posta膰. Po chwili pozna艂a Party. Dziewczyna zatrzyma艂a si臋 przed drzwiami do pokoju Matthew. Do licha, co ona tu robi o tej porze? pomy艣la艂a. Po kolacji ca艂y personel dosta艂 wolne. Patty nie mia艂a zreszt膮 na sobie s艂u偶bowe­go fartuszka, lecz obcis艂e d偶insy i jasnoniebieski sweter. W tym stroju wydawa艂a si臋 jeszcze m艂odsza ni偶 na co dzie艅. Ale co ona robi艂a, skradaj膮c si臋 korytarzem w 艣rodku nocy?

Shay mia艂a ju偶 j膮 zawo艂a膰, gdy nagle us艂ysza艂a, jak Party puka do drzwi Matthew. Spodziewa艂a si臋, 偶e pokoj贸wka wej­dzie do 艣rodka bez pytania. Osoba, kt贸ra spowodowa艂a wszy­stkie dotychczasowe 鈥瀢ypadki鈥 z pewno艣ci膮 nie zwyk艂a ostrzega膰 nikogo pukaniem!

Matthew najwyra藕niej szykowa艂 si臋 do 艂贸偶ka. Gdy otwo­rzy艂 drzwi. Shay zauwa偶y艂a, 偶e zdj膮艂 ju偶 koszul臋. Nie wyda­wa艂 si臋 zdumiony widokiem dziewczyny.

Shay nie dos艂ysza艂a jego s艂贸w, ale mia艂a wra偶enie, 偶e Mat­thew jest z艂y. Patty wydawa艂a si臋 znacznie spokojniejsza. Powiedzia艂a co艣 cicho, po czym nagle wesz艂a do 艣rodka i za­mkn臋艂a za sob膮 drzwi.

Shay sta艂a pod 艣cian膮 i czeka艂a, co b臋dzie dalej. Min臋­艂o ju偶 ponad dziesi臋膰 minut, a pokoj贸wka wci膮偶 by艂a u Mat­thew. W pewnym momencie Shay dos艂ysza艂a cichy chichot. Czy偶by Patty i Matthew...? Przecie偶 m臋偶czyzna ca艂y czas zachowywa艂 si臋 tak, jakby nie m贸g艂 艣cierpie膰 m艂odej s艂u偶膮cej, nawet za偶膮da艂, aby Lyon j膮 zwolni艂. O co tu mog艂o chodzi膰? Tylko Matthew i Patty mogli odpowiedzie膰 na to pytanie, ale 偶adne z nich nie 艣pieszy艂o si臋, aby wyj艣膰 z sypialni!

- Czemu wci膮偶 si臋 na mnie gapisz? ostro zapyta艂 Mat­thew. Shay nie spodziewa艂a si臋 po nim takiego wybuchu. Wszyscy razem - trzej bracia, dziadek i ona - siedzieli przy stole i jedli 艣niadanie.

- Przepraszam, chyba nie艣wiadomie.

- Czuj臋 si臋, jakbym nagle mia艂 dwie g艂owy - warkn膮艂 Matthew.

- Przepraszam, nie...

- Daj jej spok贸j - wtr膮ci艂 si臋 Lyon. - Chcesz si臋 w艣cieka膰, to id藕 gdzie indziej.

- Pewnie, 偶e p贸jd臋! - Kaleka trzasn膮艂 fili偶ank膮 o talerz, Niewiele brakowa艂o, a pozosta艂yby z niej skorupy.

- Matthew! - krzykn臋艂a Shay i ruszy艂a za nim. Po drodze rzuci艂a Lyonowi niech臋tne spojrzenie. - Matthew, chc臋 z tob膮 porozmawia膰.

- Id臋 do biura!

- P贸jd臋 z tob膮. Wcale si臋 na ciebie nie gapi艂am. Wczoraj wieczorem chcia艂am z tob膮 porozmawia膰, ale gdy posz艂am do ciebie...

Lyon nie dos艂ysza艂 ju偶, co Shay chcia艂a powiedzie膰. Ca艂y zesztywnia艂. Ona posz艂a do sypialni Matthew?

- Co tu jest grane? - spyta艂 Neil. Wydawa艂 si臋 zupe艂nie zaskoczony incydentem.

- Z pewno艣ci膮 co innego, ni偶 to si臋 wydaje na pierwszy rzut oka - odrzek艂 dziadek.

Lyon nie mia艂 si艂, aby si臋 za艣mia膰. Nie m贸g艂 pozwoli膰, aby kolejny brat odebra艂 mu Shay.

- Bardzo przepraszam - powiedzia艂, wstaj膮c od sto艂u­ - Mam co艣 do zrobienia.

- Lyon.

- S艂ucham? - spojrza艂 na Patricka.

- Powtarzam ci. 偶e to co innego, ni偶 my艣lisz - dziadek wydawa艂 si臋 absolutnie pewny siebie­ - Mam nadziej臋, 偶e masz racj臋 - stwierdzi艂, zaciskaj膮c szcz臋ki. - Je艣li nie, to mo偶e zako艅czy膰 si臋 morderstwem.

- Co zrobi艂a艣? - spyta艂 Matthew, jak tylko znale藕li si臋 w jego gabinecie.

- Posz艂am do ciebie - powt贸rzy艂a spokojnie Shay.

- No i co?

- Przysz艂am za p贸藕no, aby z tob膮 porozmawia膰 - wyja艣ni­艂a, zwil偶aj膮c j臋zykiem wargi.

- Chcesz powiedzie膰, 偶e ubieg艂a ci臋 Patty. - W orzecho­wych oczach Matthew pojawi艂y si臋 iskry.

- Matthew...

- A co ty w艂a艣ciwie widzia艂a艣, Shay? Czy mo偶e raczej wydawa艂o ci si臋, 偶e widzia艂a艣?

Shay nic si臋 nie wydawa艂o. 艢wietnie widzia艂a, 偶e Patty wesz艂a do jego sypialni i zamkn臋艂a za sob膮 drzwi. Co dzia艂o si臋 p贸藕niej, wola艂a si臋 nie domy艣la膰. Niezale偶­nie od tego. co zdarzy艂o si臋 miedzy nimi tej nocy, 偶adne z nich nie wydawa艂o si臋 tym uszcz臋艣liwione. Dzisiejszy humor Matthew 艣wiadczy艂 o tym dobitnie, za艣 Patty, gdy po­jawi艂a si臋 rano w pokoju Shay, mia艂a podkr膮偶one i smutne oczy.

- Nie szpiegowa艂am ci臋...

- Nie? - spyta艂 ze wzgard膮. - Wybacz, ale mam wra偶enie, 偶e tak!

- Nieprawda. - Shay r贸wnie偶 podnios艂a g艂os. - Um贸wili艣my si臋, 偶e porozmawiamy wieczorem...

- Patty przysz艂a do mnie o pierwszej w nocy!

- Wiem - przyzna艂a, pstrz膮c mu prosto w oczy. Matthew po chwili odwr贸ci艂 wzrok.

- A teraz chcesz wiedzie膰, co ona robi艂a u mnie o tej porze - powiedzia艂 wyzywaj膮co.

- Mo偶e przynios艂a ci co艣 do picia...

- Oboje wiemy, 偶e nie - prychn膮艂. - Patty sp臋dzi艂a ze mn膮 noc - przyzna艂.

- No i...? - Shay patrzy艂a na niego z wyra藕nym wyczeki­waniem.

- I nic - uci膮艂 zimno.

- Matthew...

- M贸j zwi膮zek z Patty nie powinien ci臋 nic obchodzi膰 - przerwa艂 jej ostrym tonem.

- Wiem...

- Ale mimo to chcesz wiedzie膰! - warkn膮艂. - Co ci臋 w艂a­艣ciwie interesuje, Shay? Jak mi si臋 uda艂o...

- Matthew! - wykrzykn臋艂a zgorszona.

- W艂a艣nie' - Do gabinetu nieoczekiwanie wszed艂 Lyon.

- Do艣膰 tego! Shay dobrze wie, 偶e twoje kalectwo nie uniemo­偶liwia ci aktywno艣ci seksualnej.

- Ciekaw jestem, kto jej o tym powiedzia艂! - krzykn膮艂 z furi膮 Matthew.

- Matthew; zacz臋艂am te rozmow臋 tylko dlatego, 偶e nie chc臋, aby ci si臋 co艣 sta艂o - powiedzia艂a 艂agodnie Shay. - Mu­simy...

- Nigdy nie zale偶a艂o mi na 偶adnej kobiecie na tyle, aby mog艂a mnie zrani膰 - stwierdzi艂 gorzko kaleka.

W przypadku Patty to nie by艂a prawda i oboje o tym wie­dzieli, Matthew zakocha艂 si臋 w tej dziewczynie.

- Nie to mia艂am na my艣li - odrzek艂a Shay. - Dop贸ki nie wiemy, kto organizuje te wypadki, nie mo偶emy nikomu ufa膰.

- Mo偶ecie oboje ufa膰 Patty - wtr膮ci艂 Lyon. - Bez­wzgl臋dnie.

Shay zauwa偶y艂a, 偶e Matthew jest r贸wnie zdumiony tym kategorycznym stwierdzeniem, jak ona. Dlaczego Lyon by艂 taki pewny?

- Och, Bo偶e! - westchn臋艂a, gdy wreszcie zrozumia艂a, - To twoja agentka, tak? - spyta艂a oskar偶ycielskim tonem, Nie ko­chanka, lecz agentka!

- Patty pracuje w tej samej agencji, co Donaldson i Greg - poinformowa艂 Lyon. - Na szcz臋艣cie jest od nich o wiele lepsza!

- Bo偶e! - westchn膮艂 Matthew. By艂 zupe艂nie oszo艂omio­ny. - Ty te偶 nie wiedzia艂e艣, prawda? - spyta艂a go Shay. Matthew a偶 poszarza艂 na twarzy.

- Zgodnie z instrukcj膮, Patty nie mog艂a nikomu zdradzi膰. kim jest naprawd臋 - arogancko o艣wiadczy艂 Lyon.

Matthew by艂 bliski furii. Shay nie mia艂a w膮tpliwo艣ci; 偶e gdyby tylko m贸g艂, zbi艂by brata na kwa艣ne jab艂ko. Niestety, mia艂 do swojej dyspozycji tylko s艂owa.

- Nie mog艂a zdradzi膰, kim jest naprawd臋 - powt贸rzy艂. - A mo偶e pom贸wimy, kim ty jeste艣 naprawd臋? Jeste艣 zimnym, wyrachowanym sukinsynem - powiedzia艂 z obrzydzeniem.

- Manipulujesz i wykorzystujesz ludzi do swoich cel贸w, ale nie uda艂o ci si臋 nak艂oni膰 Ricka, aby tu zosta艂, prawda? Rick o偶eni艂 si臋 z kobiet膮, kt贸rej pragn膮艂e艣, zatrzyma艂 j膮 i w ko艅cu zabra艂 z tego domu.

- Rick o偶eni艂 si臋 ze mn膮, bo mnie kocha艂 - powiedzia艂a z naciskiem Shay.

- Oczywi艣cie, ze ci臋 kocha艂 - przyzna艂 Matthew, - W艂a艣­nie dlatego, gdy dowiedzia艂 si臋 o Lyonie, natychmiast posta­nowi艂 ci臋 st膮d zabra膰.

- O czym ty m贸wisz? - zmarszczy艂a czo艂o.

- Rick wiedzia艂, 偶e gdy chodzi o ciebie, nie mo偶na pole­ga膰 na szlachetnych odruchach Lyona - zadrwi艂 Matthew.

- Tak jak my wszyscy, widzia艂, jak on na ciebie patrzy. Rick nie m贸g艂 zaryzykowa膰 i pozwoli膰, 偶eby艣cie byli w jednym miejscu. W pewnym momencie Lyon m贸g艂 przecie偶 zapo­mnie膰; o swoich skrupu艂ach i o tym, 偶e jest bez...

- Matthew, nie! - Lyon wyda艂 z siebie zduszony okrzyk protestu.

Oboje spojrzeli na niego. M臋偶czyzna by艂 blady, oczy p艂on臋艂y mu niezdrowym blaskiem, nie艣wiadomie zaciska艂 i rozlu藕nia艂 pi臋艣ci.

- Shay ma chyba prawo wiedzie膰? - spyta艂 Matthew wyzywaj膮cym tonem.

- Sam jej powiem we w艂a艣ciwym czasie! - warkn膮艂 Lyon. Ca艂y zesztywnia艂 w oczekiwaniu na cios.

- Jak ju偶 za ciebie wyjdzie? - Matthew by艂 bezlitosny. - I kiedy jej dziecko ju偶 b臋dzie twoje?

- Niech ci臋 diabli, Matthew - zakl膮艂 Lyon.

- Niech ciebie wezm膮 za to, 偶e wystawi艂e艣 na niebezpie­cze艅stwo 偶ycie kobiety, kt贸r膮 kocham. - W oczach Matthew pojawi艂y si臋 niebezpieczne b艂yski. - Nie mia艂e艣 prawa nara偶a膰 niewinnej...

- Je艣li masz zamiar jej powiedzie膰, to zr贸b to od razu - przerwa艂 mu Lyon. - O Patty mo偶emy porozmawia膰 p贸藕niej.

- Dobrze, powiem jej i to zaraz - odrzek艂 Matthew. Spoj­rza艂 na Shay rozgor膮czkowanymi oczami. - Lyon tak si臋 inte­resuje Richardem, poniewa偶 wie, 偶e nigdy nie b臋dzie mia艂 w艂asnego dziecka ~ wyjawi艂. - Jest bezp艂odny!

Shay ju偶 si臋 domy艣li艂a, 偶e w艂a艣nie ten fakt Lyon chcia艂by zachowa膰 w tajemnicy. Znacznie bardziej poruszy艂o j膮 jednak'; to, co Matthew powiedzia艂 o Ricku.

- Rick mia艂 do艣膰 rozs膮dku, aby stad wyjecha膰, nim urodzi si臋 dziecko - ci膮gn膮艂 dalej Matthew. - Gdy Lyon powiedzia艂 nam, 偶e jest bezp艂odny, Rick od razu zrozumia艂, 偶e je艣li tu i zostaniecie, to on zaw艂adnie waszym dzieckiem. Biedak, nic wiedzia艂, 偶e i tak do tego dojdzie!

- Czy Rick rzeczywi艣cie zaproponowa艂, 偶e obejmie biuro w Los Angeles po tym, jak dowiedzia艂 si臋 o Lyonie? - spyta艂a, z trudem wymawiaj膮c s艂owa. Zasch艂o jej w gardle, czu艂a, 偶e poc膮 jej si臋 d艂onie.

- Tak!

- Czy jeste艣 pewny, 偶e to sta艂o si臋 zaraz po tym. jak si臋 dowiedzia艂? - Shay mia艂a wra偶enie, 偶e zaraz zemdleje.

- Lyon oznajmi艂 to nam wszystkim jednocze艣nie - wyja艣­ni艂 Matthew. - Trzy lata temu.

- S膮dzi艂em, 偶e macie prawo wiedzie膰 - powiedzia艂 Lyon z gorycz膮. - Nie przewidzia艂em, 偶e wykorzystasz to przeciw mnie.

- Lyon... Lyon... powtarza艂a Shay. Czu艂a md艂o艣ci, zrobi艂o si臋 jej s艂abo.

- Nie przejmuj si臋 tak bardzo - powiedzia艂 z gorycz膮.

- Przywyk艂em ju偶 do tego, jak reaguj膮 ludzie na wiadomo艣膰, 偶e nie mog臋 mie膰 potomstwa. - Nast臋pnie zwr贸ci艂 si臋 do brata. - Dzi臋kuj臋 ci, Matthew - powiedzia艂 lodowatym to­nem. - Je艣li kiedy艣 zechcesz, 偶eby kto艣 powoli poder偶n膮艂 ci gard艂o, to mo偶esz po mnie zadzwoni膰. Zrobi臋 to z przyjemno­艣ci膮! - zapewni艂 go. po czym wyszed艂 z gabinetu.

- Shay...

- Zamknij si臋. Matthew - rzuci艂a ostro. - Po prostu si臋 zamknij!

- Co...

- Powiedz mi, 偶e si臋 myl臋 - za偶膮da艂a. - Powiedz mi. 偶e nasz wyjazd do Los Angeles nie mia艂 nic wsp贸lnego z bez­p艂odno艣ci膮 Lyona.

- Nie mog臋 ci tego powiedzie膰 - zez艂o艣ci艂 si臋 Matthew.

- Rick postanowi艂, 偶e obejmie biuro w Los Angeles zaledwie par臋 dni po tym. jak Lyon z nami rozmawia艂. Po prostu chcia艂 stad wyjecha膰.

Shay nie zareagowa艂a.

- Shay?

- Musz臋 zobaczy膰, co z Richardem - powiedzia艂a, nieco si臋 j膮kaj膮c, - Przepraszam.

- Shay!

- Czego chcesz? - straci艂a cierpliwo艣膰. Chcia艂a by膰 sama. musia艂a zastanowi膰 si臋, co teraz powinna uczyni膰.

- Chcia艂em tylko zrani膰 Lyona - powiedzia艂, patrz膮c na ni膮 niespokojnie. - Nie powinienem by艂 wci膮ga膰 w to ciebie. Da艂em si臋 ponie艣膰...

- Matthew, oboje dobrze wiemy, 偶e nigdy nie dajesz si臋 ponie艣膰 - przerwa艂a mu 艂agodnie. - Je艣li kochasz Patty, to o偶e艅 si臋 z ni膮.

- To nie takie proste - mrukn膮艂 sceptycznie.

- Mi艂o艣膰 nigdy nie jest prosta - westchn臋艂a z gorycz膮. - Naprawd臋 musz臋 ju偶 i艣膰.

Shay niemal wbieg艂a na g贸r臋. Opar艂a si臋 plecami o drzwi. Ca艂a dr偶a艂a. Niewiele brakowa艂o, a przewr贸ci艂aby si臋 na pod­艂og臋. - Och. Rick, Rick... - powtarza艂a 艂kaj膮c.

13

Lyon nie m贸g艂 zapomnie膰 wyrazu twarzy Shay, gdy Mat­thew powiedzia艂 o jego bezp艂odno艣ci. Najpierw zdumienie, p贸藕niej niech臋膰.

Sam zamierza艂 jej powiedzie膰, wszak nie m贸g艂 tego utrzy­ma膰 w sekrecie. Chcia艂 jednak poczeka膰, a偶 Shay zostanie jego 偶on膮. Teraz; wiedzia艂 ju偶, 偶e straci艂 na to szans臋.

- Lyon?

- Przyszed艂e艣 mi zada膰 mi kolejne celne ciosy, Matthew?

- spyta艂 ostro. - Na twoim miejscu bym si臋 nie fatygowa艂. Ju偶 mnie wyko艅czy艂e艣. Teraz to ju偶 tylko kwestia czasu.

- Do diab艂a, Lyon - Matthew wjecha艂 do sypialni i za­mkn膮艂 za sob膮 drzwi. - Czasami doprowadzasz mnie do takiej pasji, 偶e m贸g艂bym...

- Ju偶 to zrobi艂e艣 - przerwa艂 mu. - Czy nie widzisz krwi? Wiedzia艂, 偶e teraz Shay nie zgodzi si臋 wyj艣膰 za niego.

Nigdy nie zdo艂a przekona膰 jej, 偶e chce si臋 z ni膮 o偶eni膰 dla niej samej, nie za艣 ze wzgl臋du na dziecko.

- To z powodu Patty - spr贸bowa艂 wyja艣ni膰 mu Matthew.

- Przecie偶 mog艂a zgina膰, chroni膮c nas. jakby艣 si臋 poczu艂, gdyby to chodzi艂o o Shay?

Lyon s膮dzi艂, 偶e nie m贸g艂by ju偶 czu膰 si臋 gorzej ni偶 teraz ale na my艣l o tym, 偶e Shay nie 偶yje, przeszy艂 go zimny dreszcz.

- Matthew, jeszcze przed chwil膮 nie mia艂em poj臋cia, 偶e j膮 kochasz.

- Wcale jej nie kocham - zaprzeczy艂 gwa艂townie.

- Kilka minut temu, nie panuj膮c nad sob膮, powiedzia艂e艣 co艣 innego. Zatrudni艂em Patty w 艣ci艣le okre艣lonym celu. Sk膮d mog艂em wiedzie膰, ze za zas艂on膮 pozornej niech臋ci ukrywa艂e艣 znacznie silniejsze uczucia?

- Oboje sadzicie, 偶e jeste艣cie strasznie cwani, ty i Shay!

- wybuchn膮艂 Matthew. - Owszem, kocham Patty, ale nie za­mierzam niczego w tej sprawie zrobi膰.

- Wydawa艂o mi si臋, 偶e co nieco ju偶 zrobi艂e艣 - odrzek艂 Lyon z ironi膮.

- To wcale nie jest zabawne - warkn膮艂 Matthew.

- W pe艂ni si臋 z tob膮 zgadzam. - Lyon od razu spowa偶nia艂.

- Czy chcesz 偶y膰 tak. jak ja 偶y艂em przez ostatnie sze艣膰 lat? Czy chcesz zrezygnowa膰 z kobiety, kt贸r膮 kochasz i patrze膰, jak wychodzi za kogo艣 innego?

- Bo偶e, nie - - j臋kn膮艂 Matthew na sam膮 my艣l o tym.

- Wobec tego sam si臋 z ni膮 o偶e艅 - poradzi艂 Lyon. - I to szybko, nim ci臋 kto艣 uprzedzi.

- Lyon... - powiedzia艂 powoli Matthew, - Dlaczego sze艣膰 lat temu.

- Lepiej id藕 i pom贸w z Patty - brat nie pozwoli艂 mu do­ko艅czy膰. - I nie martw si臋 o mnie i o Shay. Nie by艂a mi pisana i tyle.

- Lyon...

- Na lito艣膰 bosk膮, id藕 ju偶! - krzykn膮艂 Lyon. - Czy mo偶e lubisz patrze膰, jak kto艣 p艂acze?

P艂acze? Bo偶e, chyba on nie...

W tym momencie Lyon zap艂aka艂 po raz pierwszy od dnia.

kiedy w wieku sze艣ciu lat spad艂 z roweru. Sam mocno si臋 zdziwi艂 czuj膮c, jak 艂zy sp艂ywaj膮 mu po policzkach.

- Shay?

- Tak? - zapyta艂a ostro, unosz膮c g艂ow臋 i odrzucaj膮c do ty艂u w艂osy. Nie mia艂a si艂y na uprzejm膮 rozmow臋.

- Matthew martwi艂 si臋 o ciebie - zacz臋艂a Patty. By艂a wy­ra藕nie zak艂opotana.

- I przys艂a艂 ciebie - westchn臋艂a Shay. - Dlaczego sam nie przyszed艂?

- Chyba szuka Lyona - wyja艣ni艂a dziewczyna. - Przypu­szczam, 偶e pok艂贸cili si臋 troch臋.

- Pok艂贸cili to za ma艂o powiedziane - odrzek艂a Shay i wsta艂a z 艂贸偶ka. Podesz艂a do lustra, 偶eby sprawdzi膰, jak wy­gl膮da. Przy艂o偶y艂a mokr膮 chusteczk臋 do rozgrzanych policz­k贸w. - Dlaczego si臋 nie pobierzecie? - spyta艂a. - Przecie偶 jest oczywiste, 偶e si臋 kochacie.

- To prawda - westchn臋艂a Patty. - Ale Matthew wbi艂 sobie do g艂owy, 偶e nie mo偶e by膰 ci臋偶arem dla 偶adnej kobiety. Gdy­by tylko zechcia艂, wysz艂abym za niego cho膰by jutro.

- Och, Bo偶e, bardzo przepraszam, 偶e si臋 wtr膮cam - Shay natychmiast poczu艂a si臋 winna. - Nie powinnam si臋 na tobie wy艂adowywa膰. Chod藕, p贸jdziemy do salonu napi膰 si臋 czego艣 i porozmawia膰.

- Czy to rozmowa w cztery oczy, czy mog臋 si臋 do艂膮czy膰? - W drzwiach do salonu pojawi艂 si臋 Matthew. Patty i Shay siedzia艂y na fotelach, poci膮gaj膮c whisky. Patty zd膮偶y艂a ju偶 opowiedzie膰, z jakim uporem Matthew wci膮偶 wznosi艂 miedzy nimi przeszkody. Ostatnia noc by艂a dla niego chwil膮 s艂abo艣ci, ale zapewni艂 dziewczyn臋, 偶e to si臋 ju偶 nie powt贸rzy. Shay mia艂a ochot臋 zdzieli膰 go czym艣 ci臋偶kim w g艂ow臋.

- Mo偶esz wej艣膰, o ile spe艂nisz dwa warunki - powiedzia艂! zdecydowanie, - Po pierwsze, nie wolno ci nawet wspomnie膰 o Lyonie, po drugie, masz poprosi膰 Patty. aby zosta艂a twoj膮 偶on膮.

- Shay - Patty poczerwienia艂a jak burak.

- Przez jego g艂upi膮 dum臋 nie jeste艣cie razem - stwierdzi艂a stanowczo Shay. - To wsp贸lna cecha wszystkich m臋偶czyzn z tej rodziny.

- A szczeg贸lnie Lyona - zauwa偶y艂 Matthew.

- W艂a艣nie z艂ama艂e艣 pierwszy warunek - prychn臋艂a. zaci­skaj膮c usta.

- Jeden z dw贸ch, to jeszcze nie tak 藕le - odrzek艂.

- Nie... Chwileczk臋, czy dobrze ci臋 zrozumia艂am? Matthew nie odpowiedzia艂 jej. Teraz widzia艂 tylko Patty.

- My艣l臋, 偶e by艂aby艣 idiotk膮, wychodz膮c za mnie, ale je艣li tego pragniesz...

- I to bardzo - zapewni艂a go Patty.

- No c贸偶, przynajmniej b臋d臋 mia艂 w艂asnego agenta ochro­ny. - Wzruszy艂 ramionami.

- Mam nadziej臋, 偶e nie 偶artujesz. - Shay nie mog艂a opa­nowa膰 podniecenia na my艣l, 偶e przynajmniej oni b臋d膮 szcz臋艣liwi.

- M贸wi臋 serio. - Kiwn膮艂 g艂ow膮. - W艂a艣nie widzia艂em m臋偶czyzn臋, kt贸rego lubi臋 i szanuje, ca艂kowicie z艂amanego przez to. 偶e pozwoli艂 kiedy艣 odej艣膰 ukochanej kobiecie.

- Je艣li masz na my艣li Lyona - zakpi艂a Shay - to jestem pewna, 偶e Marilyn ch臋tnie...

- Jaka Marilyn ty idiotko - zdenerwowa艂 si臋 m臋偶czyzna.

- Matthew! - zgorszy艂a si臋 Patty.

- Nie martw si臋, Shay s艂ysza艂a ju偶 ode mnie gorsze s艂owa - uspokoi艂 j膮.

To nie zmienia faktu, 偶e s膮 nie do przyj臋cia - zgani艂a go Patty.

- Wygl膮da na to. 偶e b臋d臋 mia艂 zrz臋dliw膮 偶on臋 - skrzywi艂 si臋 w odpowiedzi.

- Je艣li wzi膮膰 pod uwag臋, 偶e w艂a艣ciwie jeszcze si臋 nie o艣wiadczy艂e艣, to mo偶esz sko艅czy膰 jako kawaler - przyci臋艂a mu Shay. - Zostawi臋 was samych, musz臋 i艣膰 zobaczy膰, co z Richardem.

- Shay!

- Tak? - Spojrza艂a na niego wyzywaj膮co.

- Musze z tob膮 porozmawia膰 i to mo偶liwie szybko - po­wiedzia艂, patrz膮c jej w oczy.

- Nie dzisiaj - odrzek艂a zdecydowanie. - Na dzisiaj mam ju偶 do艣膰.

- To bardzo wa偶ne - nalega艂.

- Podobnie wa偶ne jest, abym pozosta艂a przy zdrowych zmys艂ach - prychn臋艂a. - Mam wra偶enie, 偶e zaraz je strac臋.

Lez膮c wieczorem w 艂贸偶ku Shay my艣la艂a, 偶e lepiej by zro­bi艂a, gdyby porozmawia艂a z Matthew. Prze艣ladowa艂y j膮 my艣li, nad kt贸rymi nie mog艂a zapanowa膰, a kt贸rych wola艂aby sobie nie u艣wiadamia膰.

Tego wieczoru Matthew i Patty 艣wi臋towali swoje zar臋czy­ny. Oboje wydawali si臋 niezwykle szcz臋艣liwi i ani Neil, ani dziadek nawet si臋 nie domy艣lali, do jakich dramatycznych wydarze艅 dosz艂o rano. Wszyscy zwr贸cili uwag臋 na nieobe­cno艣膰 Lyona.

Shay cieszy艂a si臋 razem z nimi, ale przy pierwszej okazji przeprosi艂a i posz艂a do siebie. Przedtem jeszcze, na pro艣b臋 Patty, zgodzi艂a si臋 zosta膰 艣wiadkiem na ich 艣lubie. Mieli za­miar pobra膰 si臋 ju偶 za kilka dni, w Nowy Rok.

Przypuszcza艂a, i偶 Matthew nie jest sam. inaczej posz艂aby do niego w nocy. Wiedzia艂a, 偶e i tak nie za艣nie. Wiedzia艂a r贸wnie偶, 偶e Lyon nie wr贸ci艂; jego apartament by艂 pusty.

- Pojecha艂 do Londynu - powiedzia艂 Matthew przy 艣nia­daniu.

- O kim m贸wisz? - Uda艂a, 偶e nie rozumie.

- O Lyonie. ~ Och, doprawdy? - spyta艂a oboj臋tnie. - Dziadku, masz ochot臋 na spacer?

- Lyon nie poszed艂 do pracy, prawda? - zaniepokoi艂 si臋 Patrick. - Ostatnio wydawa艂 si臋 bardzo zm臋czony.

- Nie, pojecha艂 za艂atwi膰 jaka艣 prywatn膮 spraw臋 - potrz膮s­n膮艂 g艂ow膮 Matthew.

- Czy偶by? - spyta艂a sceptycznie Shay.

- Patrick, czy w dzieci艅stwie twoja wnuczka dostawa艂a lanie? - spyta艂 pogodnie Matthew.

- Nie przypominam sobie - odrzek艂 dziadek. - Parokrot­nie zas艂u偶y艂a, ale zawsze...

- Dziadku! - oburzy艂a si臋 Shay.

- Ale kiedy spojrza艂a na ciebie tymi swoimi wielkimi, fio艂kowymi oczami, to od razu mi臋k艂e艣, prawda? - zakpi艂 Matthew.

- Tak to mniej wi臋cej wygl膮da艂o.

- Na szcz臋艣cie ja jestem niewra偶liwy na t臋 sztuczk臋 - mrukn膮艂 Matthew.

- A co to ma znaczy膰? - spyta艂a wyzywaj膮co Shay.

- To, 偶e nasta艂a pora, aby艣 wreszcie us艂ysza艂a, co si臋 do ciebie m贸wi - powiedzia艂 stanowczo. - Mog艂aby艣 si臋 wtedy czego艣 dowiedzie膰, zamiast upiera膰 przy swoim.

- Tylko dlatego 偶e za艂o偶y艂am, i偶 to prywatna sprawa Lyona oznacza dok艂adnie to samo, co zawsze dotychczas znaczy艂a...

- Lyon pojecha艂 porozmawia膰 z Marilyn - przerwa艂 jej Matthew.

Shay w pierwszej chwili otworzy艂a szeroko oczy ze zdu­mienia, ale zaraz wzruszy艂a ramionami.

- To by艂o tylko kwesti膮 czasu - powiedzia艂a.

- Co mianowicie? - Matthew patrzy艂 na ni膮 spod zmru偶o­nych powiek.

- To, ze Marilyn zda sobie spraw臋, i偶 pope艂ni艂a b艂膮d i spr贸buje odzyska膰 Lyona!

- I s膮dzisz, 偶e to si臋 jej uda?

- A ty?

- Nie wykluczam tej mo偶liwo艣ci - Wzruszy艂 ramionami.

- W tym momencie Lyon jest niemal bezbronny.

- Jeszcze nigdy w 偶yciu mu si臋 to nie zdarzy艂o - parskn臋艂a Shay.

- Ale tym razem tak jest - warkn膮艂 Matthew. - Nic co dzie艅 kto艣 m贸wi jego ukochanej, i偶 jest bezp艂odny. Lyon...

- urwa艂, bo w tym momencie Patrick gwa艂townie si臋 zakrztusi艂.

- Dziadku, co si臋 sia艂o? - spyta艂a niespokojnie Shay, kle­pi膮c go po plecach.

- Tak, ju偶 w porz膮dku - sapn膮艂, po czym zn贸w zakaszla艂.

- Matthew, mylisz si臋 co do Lyona - pokr臋ci艂 g艂ow膮.

- Rozumiem, 偶e jest to dla ciebie szok, ale...

- Nic podobnego - stanowczo stwierdzi艂 Patrick. - To po prostu nieprawda.

Shay spojrza艂a na dziadka tak, jakby zobaczy艂a go po raz pierwszy w 偶yciu. Zrozumia艂a, 偶e dziadek wie. Nie domy艣la艂a si臋, od kogo ani od kiedy, ale nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e wie.

- Lyon przeszed艂 wszystkie testy - powiedzia艂 Neil, poda­j膮c Patrickowi szklank臋 wody.

- Jest tylko jeden istotny test - upiera艂 si臋 dziadek.

- 呕y艂 z Marilyn przez jedena艣cie lat - odrzek艂 Matthew.

- To chyba wystarczy, aby si臋 przekona膰.

Patrick spojrza艂 na wnuczk臋. Z jego zawsze pogodnych oczu znik艂 najs艂abszy 艣lad u艣miechu.

- Shay? - powiedzia艂 z naciskiem. Shay niemal przesta艂a oddycha膰 Czu艂a si臋 tak, jakby kto艣 z ca艂ej si艂y zdzieli艂 j膮 w pier艣. To by艂o straszne uderzenie! A wi臋c dziadek wie, 偶e sze艣膰 lat temu poroni艂a dziecko Lyona!

- Shay! - powt贸rzy艂 gniewnie Flanagan, tak jakby nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e wnuczka nie zamierza si臋 odezwa膰.

- Musz臋 i艣膰 na g贸r臋 - powiedzia艂a i wsta艂a z fotela.

- Shay! - Tym razem okrzyk dziadka zabrzmia艂 jak huk gromu. Shay wiedzia艂a, 偶e lepiej b臋dzie, je艣li natychmiast si臋 zatrzyma. W dzieci艅stwie dziadek nigdy jej nie uderzy艂, za­wsze wystarcza艂o, aby da艂 jej pozna膰, i偶 jest rozczarowany jej zachowaniem. Tym razem by艂 nie tylko rozczarowany, lecz wr臋cz zbrzydzony.

- Nie wiedzia艂am, 偶e on tak my艣li - powiedzia艂a b艂agal­nym tonem. - Nie mia艂am poj臋cia...

- A kiedy si臋 dowiedzia艂a艣'?

- Marilyn powiedzia艂a mi kilka tygodni temu - przyzna艂a szczerze, cho膰 nie przysz艂o jej to z 艂atwo艣ci膮. - Dziadku, od jak dawna wiesz, 偶e by艂am w ci膮偶y?

- Przyjecha艂a艣 wtedy sp臋dzi膰 u mnie wakacje po zerwaniu z Lyonem - wyja艣ni艂 艂agodnie. - Dobrze znam oznaki ci膮偶y, obserwowa艂em przecie偶 twoj膮 mam臋 i babk臋.

- Bo偶e! - westchn膮艂 z niedowierzaniem Matthew. - Bo偶e!

- On mnie nie chcia艂... - Shay zwr贸ci艂a si臋 do niego i Neila.

- Jak mog艂a艣 zachowa膰 co艣 takiego w tajemnicy? - j臋kn膮艂 Matthew.

- Jak? - Oczy Shay by艂y rozgor膮czkowane. - Zaraz si臋 dowiesz, jak! Lyon powiedzia艂 mi, 偶e jestem dla niego tylko przelotn膮 kochank膮. Teraz wiem, 偶e kolekcjonowa艂 kobiety, aby utwierdzi膰 si臋 w swej m臋sko艣ci, bo nie m贸g艂 sp艂odzi膰 potomka. Przez niego straci艂am dziecko, a niewiele brakowa­艂o, 偶ebym straci艂a r贸wnie偶 偶ycie! Nawet po tym, jak zerwali­艣my, wci膮偶 go kocha艂am i my艣la艂am, 偶e je艣li nie jego samego, to chocia偶 b臋d臋 mia艂a jego dziecko. P贸藕niej ono te偶 mnie odrzuci艂o i niemal wykrwawi艂am si臋 na 艣mier膰. Chcia艂am um­rze膰. To Rick mnie uratowa艂, zaj膮艂 si臋 mn膮 i pokocha艂. P贸藕niej ja r贸wnie偶 go pokocha艂am. Nienawidzi艂am Lyona z ca艂ej du­szy! - krzykn臋艂a.

- A Rick stara艂 si臋, 偶eby艣 nie zapomnia艂a o tej nienawi艣ci - doda艂 Matthew ponurym g艂osem. - Musisz teraz zrozumie膰, 偶e trzy lata temu Rick zna艂 prawd臋, wiedzia艂, 偶e pomyli艂a艣 si臋 co do Lyona...

- On r贸wnie偶 go nienawidzi艂 - krzykn臋艂a. - Za to, co mi zrobi艂!

- Shay...

- Dajcie mi spok贸j! - Wybuchn臋艂a p艂aczem. - Chc臋 by膰 sa­ma! - Pobieg艂a do swojej sypialni i zatrzasn臋艂a za sob膮 drzwi.

Rzuci艂a si臋 na 艂贸偶ko i ukry艂a twarz w poduszce. Wczo­raj, gdy dowiedzia艂a si臋 od Matthew, 偶e Rick ju偶 trzy lata leniu dowiedzia艂 si臋 o rzekomej bezp艂odno艣ci starszego brata, Shay od razu zrozumia艂a, 偶e Rick celowo ukry艂 prawd臋 przed Lyonem. Nie musia艂a si臋 zastanawia膰, czemu tak zrobi艂, naty­chmiast odgad艂a. Mimo 偶e byli ze sob膮 ju偶 par臋 lat, Rick wci膮偶 nie m贸g艂 zapomnie膰, 偶e kiedy艣 kocha艂a Lyona. Och, Rick, przecie偶 tak ci臋 kocha艂am! - Shay szlocha艂a w poduszk臋.

Podczas tego ostatniego weekendu z Lyonem mia艂a zamiar powiedzie膰 mu, 偶e jest w ci膮偶y. Kiedy jednak przyjechali do Falconer House, okaza艂o si臋, 偶e jest tam Marilyn. Shay chcia艂a, aby tylko ona i Lyon wiedzieli o spodziewanym dziecku, Nawet do g艂owy jej nie przysz艂o, 偶e niezale偶nie od okoliczno­艣ci, Lyon nie zdecyduje si臋 na rozw贸d. Gdy o艣wiadczy艂 jej, 偶e jest dla niego tylko kolejn膮 kochank膮, mia艂a ochot臋 zwy­miotowa膰. Od razu zrozumia艂a, 偶e nigdy nie powie mu o dziecku.

Tej nocy kochali si臋 z wyj膮tkow膮 nami臋tno艣ci膮. Shay chcia艂a zada膰 mu b贸l, ale to tylko zwi臋ksza艂o ich podniecenie po艣r贸d tych dzikich pieszczot nie mog艂a przesta膰 my艣le膰, 偶e to ju偶 ich ostatnia wsp贸lna noc. Gdy p贸藕niej Lyon zachowa艂 si臋 tak. jakby nic si臋 nie sta艂o. Shay zerwa艂a z nim.

P贸藕niej pojecha艂a do dziadka, do Irlandii. Nie chcia艂a zo­sta膰 w Londynie, to miasto wydawa艂o si臋 jej teraz obce i wro­gie, ale nie mog艂a te偶 zwala膰 na dziadka ci臋偶aru utrzymania i wychowania dziecka. Dlatego wynaj臋艂a niewielk膮 kawalerk臋 i rzuci艂a prac臋 w biurze Falconer贸w. Z trudem znalaz艂a sezo­now膮 prac臋 w domu towarowym.

Nic przejmowa艂a si臋 samotno艣ci膮. Mimo i偶 znienawidzi艂a Lyona, wci膮偶 cieszy艂a si臋 z tego, 偶e urodzi dziecko. Ono r贸w­nie偶 mia艂o narodzi膰 si臋 tu偶 przed 艣wi臋tami Bo偶ego Narodze­nia, ale ju偶 w czternastym tygodniu Shay poczu艂a gwa艂towne b贸le w dole brzucha. Gdy z trudem wr贸ci艂a do domu, by艂a zupe艂nie wyczerpana.

Zwali艂a si臋 bezw艂adnie na 艂贸偶ko. Zabrak艂o jej si艂, aby we­zwa膰 lekarza. Wieczorem b贸l usta艂, ale Shay zacz臋艂a krwawi膰, Krwotok nie ustawa艂 i po jakim艣 czasie straci艂a przytomno艣膰.

Nie艣wiadomie odpycha艂a od siebie r臋ce, usi艂uj膮ce ja dobudzi膰 i nie pozwala艂a 艣ci膮gn膮膰 z siebie ko艂dry. Gdy Rick zoba­czy艂, co si臋 dzieje, krzykn膮艂 z przera偶enia. Shay chcia艂a um­rze膰, ale on jej nie pozwoli艂. By艂 przy niej, gdy w szpitalu odzyska艂a przytomno艣膰 i gdy przez ca艂膮 noc lekarze walczyli z krwotokiem.

Utraci艂a tyle krwi, 偶e obawiano si臋 o jej 偶ycie. Rick siedzia艂 przy niej podczas transfuzji. P贸藕niej, gdy powoli odzyskiwa艂a si艂y, sp臋dza艂 z ni膮 ca艂y wolny czas.

W ten spos贸b Shay straci艂a dziecko Lyona.

Gdy wr贸ci艂a do siebie, wymog艂a na Ricku przysi臋g臋, 偶e nigdy nic powie bratu o tym, co si臋 sta艂o. Opowiedzia艂a mu, jak Lyon j膮 odrzuci艂. Wtedy Rick zapewni艂, 偶e dochowa sekretu.

To od zabra艂 j膮 ze szpitala i zawi贸z艂 do domu, a potem troskliwie si臋 ni膮 zaj膮艂. Pom贸g艂 jej znale藕膰 now膮, sta艂膮 prac臋, - a gdy ju偶 zarabia艂a wi臋cej pieni臋dzy, zorganizowa艂 przepro­wadzk臋 do nowego mieszkania. Przedtem Shay nie zgodzi艂a si臋 wzi膮膰 od niego pieni臋dzy na czynsz.

Rick by艂 pierwszym go艣ciem, kt贸rego zaprosi艂a na kolacj臋. To z nim dzieli艂a rado艣膰 z powodu awansu, jak i szybko otrzyma艂a w niewielkiej agencji reklamowej, w kt贸rej zacz臋艂a pra­cowa膰. On pom贸g艂 jej przetrwa膰 d艂ugie okresy depresji spo­wodowanej poronieniem. Dla Shay by艂o to najtragiczniejsze wydarzenie jej 偶ycia. Chcia艂a urodzi膰 dziecko, cho膰 mog艂oby si臋 to wi膮za膰 z licznymi komplikacjami osobistymi. Gdy po­roni艂a, czu艂a si臋 tak, jakby to dziecko j膮 odepchn臋艂o.

Rick by艂 tak w艣ciek艂y na brata z powodu Shay, 偶e wyprowadzi艂 si臋 z rodzinnego domu. Gdy si臋 o tym dowiedzia艂a, wpad艂a w przygn臋bienie. Nie chcia艂a, aby z jej powodu zer­wa艂 z bratem. Jednak on upar艂 si臋, 偶e przeniesie si臋 do Londy­nu. Odt膮d widywali si臋 jeszcze cz臋艣ciej.

W ci膮gu nast臋pnego roku spotykali si臋 niemal codziennie. Shay pokocha艂a Ricka. Ocali艂 jej 偶ycie i przywr贸ci艂 wiar臋 sens istnienia. Gdy si臋 o艣wiadczy艂, uzna艂a to za naturalne. Kochali si臋 nawzajem, wi臋c czemu nie mieliby zosta膰 m臋偶em 偶on膮?

Na 艣lubie Shay po raz pierwszy od roku zobaczy艂a Lyona. Nic si臋 nie zmieni艂. Jak zwykle przy takich okazjach, towarzyszy艂a mu Marilyn. W ko艣ciele siedzieli obok siebie. Shay patrzy艂a na niego jak na kogo艣 zupe艂nie obcego. Pomy艣la艂a tylko, 偶e gdyby nie on, ich dziecko pewnie by 偶y艂o. Wed艂ug lekarza poroni艂a z powodu przem臋czenia i wyczerpania ner­wowego.

Nienawidzi艂a wtedy Lyona Nienawidzi艂a go r贸wnie偶 wtedy, gdy zaproponowa艂, aby po 艣lubie zamieszkali w Falco­ner House, na co - o czym dobrze wiedzia艂a - Puck mia艂 ochot臋.

呕yli tam przez dwa lata. Przez ten czas Shay i Lyon odno­sili si臋 do siebie jak obcy ludzie. Nigdy nie rozmawiali ze sob膮, je艣li nie by艂o to absolutnie konieczne. Ilekro膰 Falconer wchodzi艂 do pokoju, w kt贸rym siedzia艂a sama, natychmiast wstawa艂a i wychodzi艂a.

Mimo napi臋cia spowodowanego obecno艣ci膮 Lyona, jej ma艂偶e艅stwo uk艂ada艂o si臋 doskonale. Tak przynajmniej my艣la­艂a. Teraz nie by艂a ju偶 tego ca艂kiem pewna. Kiedy艣 wierzy艂a, 偶e Rick nie ma 偶adnych w膮tpliwo艣ci co do jej uczu膰, ale teraz zacz臋艂a w to w膮tpi膰.

Chyba tylko brak pewno艣ci, 偶e go kocha, sk艂oni艂 Pucka do wyjazdu do Los Angeles po tym, jak Lyon powiedzia艂 o swo­jej bezp艂odno艣ci. Czy mo偶e ba艂 si臋, 偶e ona go zostawi, powie Lyonowi, i偶 by艂a z nim w ci膮偶y i nak艂oni go do rozwodu z Marilyn? To wykluczone! A mo偶e jednak nie...?

- Shay, prosz臋 ci臋, nie zam臋czaj si臋 w ten spos贸b - us艂y­sza艂a za sob膮 g艂os Matthew. Odwr贸ci艂a si臋 niech臋tnie w jego stron臋.

- Kocha艂am Pucka - powiedzia艂a zduszonym g艂osem.

- Wiem - g艂os szwagra brzmia艂 艂agodnie. - On te偶 ci臋 kocha艂, ale wiedzia艂, 偶e to nie taka sama mi艂o艣膰, jaka 艂膮czy艂a ci臋 z Lyonem.

- Ja...

- Pos艂uchaj, Shay - przerwa艂 jej Matthew. - Chc臋 opowie­dzie膰 ci pewn膮 histori臋.

- Matthew, ja nie...

- Opowiem ci histori臋 czterech braci - ci膮gn膮艂. - Najstar­szy z nich by艂 silny, niezwyci臋偶ony i niezwykle poci膮gaj膮cy. Nast臋pny z nich wyr贸s艂 na cynika - Matthew skrzywi艂 si臋 ironicznie - a trzeci z kolei by艂 cz艂owiekiem uprzejmym i 艂a­godnym. Najm艂odszy by艂 sympatycznym ch艂opcem, ale wyra­sta艂 w cieniu swych starszych braci. Wszyscy go lubili, ale to by艂o dla niego za ma艂o. Koniecznie chcia艂 by膰 taki. jak naj­starszy z braci.

- Mylisz si臋 - zaprotestowa艂a. - Rick by艂 delikatny, nie taki, jak...

- To ja opowiadam, ty s艂uchasz - upomnia艂 j膮 Matthew.

- Je艣li ci si臋 nie spodoba moja opowie艣膰, to na zako艅czenie b臋dziesz mog艂a zg艂osi膰 poprawki. Najm艂odszy z braci chcia艂 by膰 taki, jak najstarszy, chcia艂 mu dor贸wna膰 w艂adz膮 i powo­dzeniem u kobiet. Pewnego dnia najstarszy z braci sprowadzi艂 do domu Cygank臋, pi臋kna czarnow艂osa dziewczyn臋 z fio艂ko­wymi oczami. Oczywi艣cie, jak wszystkie kobiety. Cyganka pokocha艂a najstarszego. Najm艂odszy r贸wnie偶 jej pragn膮艂, po­cz膮tkowo tylko dlatego, 偶e nale偶a艂a do jego brata...

- To nieprawda! - zaprotestowa艂a Shay.

- Powiedzia艂em 鈥瀙ocz膮tkowo鈥 - westchn膮艂 Matthew.

- To pragnienie wkr贸tce zmieni艂o si臋 w zaborcz膮 mi艂o艣膰, ale Cyganka wci膮偶 nale偶a艂a do najstarszego z braci. No, ale pew­nego dnia Cyganka po prostu znikn臋艂a. Najstarszy zachowy­wa艂 si臋 niczym zraniony lew, natomiast najm艂odszy postano­wi艂, 偶e j膮 odszuka i zdob臋dzie. Nie min膮艂 rok, jak zrealizowa艂 swe postanowienie i powt贸rnie 艣ci膮gn膮艂 Cygank臋 do domu. Powinni byli 偶y膰 szcz臋艣liwie...

- 呕yli艣my szcz臋艣liwie! - poprawi艂a go z naciskiem.

- Wiem - kiwn膮艂 g艂ow膮. - By膰 mo偶e by艂o to wi臋ksze szcz臋艣cie, ni偶 zazna艂a艣 z Lyonem, a na pewno by艂o to szcz臋­艣cie 艂atwiejsze. Ale Rick nie potrafi艂 zapomnie膰, 偶e kiedy艣 kocha艂a艣 Lyona, cho膰 on w tym czasie nie mia艂 zamiaru odna­wia膰 艂膮cz膮cego was kiedy艣 zwi膮zku. Mimo to Rick nie m贸g艂 sobie darowa膰 i nam贸wi艂 ci臋; aby艣cie zamieszkali w Falconer House, tu偶 pod nosem...

- Rick nie by艂 m艣ciwy!

- To nic mia艂a by膰 zemsta. Chcia艂 raczej udowodni膰 bratu, 偶e jut go nie chcesz i 偶e nale偶ysz do niego. Gdy dowiedzia艂 si臋, dlaczego w艂a艣ciwie Lyon pozwoli艂 ci odej艣膰, wpad艂 w pa­nik臋.

- Co chcesz przez to powiedzie膰? - spyta艂a, z trudem 艂a­pi膮c oddech.

- O ile wiem, Lyon nie przesta艂 ci臋 kocha膰. My艣l臋, 偶e podj膮艂 tak膮 decyzj臋, bo my艣la艂, i偶 w ten spos贸b post臋puje szlachetnie... - urwa艂, bo Shay prychn臋艂a pogardliwie. - Nie­zale偶nie od tego, co my艣lisz, on ci臋 kocha. Musia艂 mie膰 jaki艣 pow贸d, aby zrezygnowa膰 z ciebie bez walki.

- Ale偶 mia艂! Marilyn by艂a tym powodem!

- Nic rozmawia艂em z nim, wi臋c nie jestem zupe艂nie pe­wien, ale my艣l臋, 偶e wiem ju偶, dlaczego Lyon zosta艂 z Marilyn, a rozsia艂 si臋 z tob膮 - odrzek艂 Matthew, kr臋c膮c g艂ow膮. - To dlatego, 偶e wiedzia艂, i偶 nie mo偶e da膰 ci dziecka.

- Wtedy pragn臋艂am tylko jego - zaprotestowa艂a. - Nic innego nie mia艂o dla mnie znaczenia.

- A jak si臋 czu艂a艣, gdy zda艂a艣 sobie spraw臋, 偶e jeste艣 w ci膮偶y? - spyta艂 艂agodnie.

Shay poczu艂a 艂zy w oczach. Przypomnia艂a sobie, jak膮 ra­do艣膰 sprawi艂a jej 艣wiadomo艣膰, 偶e nosi w sobie dziecko Lyona.

By艂a dumna i pe艂na radosnego podniecenia, dop贸ki on nie zniszczy艂 w niej tych uczu膰.

- Nie, nie my艣l o tym. - Matthew trafnie odczyta艂 jej uczucia. - Pomy艣l tylko o tym, co czu艂a艣, maj膮c w sobie jego dziecko.

- To by艂o przepi臋kne - powiedzia艂a szczerze. - Ale...

- 呕adnych 鈥瀉le鈥 - przerwa艂 jej Matthew. - Powiedz mi teraz, czy s膮dzisz, 偶e Marilyn zawsze by艂a tak膮 okropn膮 jedz膮 jak teraz?

- Marilyn? - Shay by艂a zupe艂nie zaskoczona tym pytaniem. - Ale co...

- Powiedzia艂em ci, 偶adnych 鈥瀉le鈥... - u艣miechn膮艂 si臋 Matthew, - Gdy Marilyn wysz艂a za Lyona, by艂a pe艂n膮 偶ycia, radosn膮 dziewczyn膮 i bardzo go kocha艂a. My艣l臋 nawet, 偶e on nie bardzo potrafi艂 sobie z ni膮 poradzi膰. Zawsze uwa偶a艂, 偶e musi by膰 powa偶nym i odpowiedzialnym seniorem rodziny, tymczasem ta promienna dziewczyna zmusi艂a go do rado­wania si臋 偶yciem.

Shay nie mog艂a sobie nawet wyobrazi膰, 偶e Marilyn i Lyon byli kiedy艣 szcz臋艣liwi.

- Oczywi艣cie, postanowili, 偶e b臋d膮 mieli dzieci Pocz膮t­kowo 艣mieszy艂y ich niepowodzenia, ale z biegiem czasu narasta艂o mi臋dzy nimi napi臋cie. Lyon uwa偶a艂, 偶e przyczyn膮 jest ich praca zawodowa i bujne 偶ycie towarzyskie. Marilyn, ca艂­kiem s艂usznie, odm贸wi艂a rezygnacji z pracy, ale on by艂 z tego bardzo niezadowolony. W ko艅cu poszli do lekarza. Okaza艂o si臋 偶e to z powodu Lyona Marilyn nie mog艂a zaj艣膰 w ci膮偶臋. Bardzo si臋 wtedy zmieni艂. Dystans mi臋dzy nimi powoli narasta艂, a偶 wreszcie w ich 偶yciu pojawili si臋 inni.

- Przecie偶 mogli adoptowa膰 dziecko.

- Lyon nawet nie chcia艂 o tym s艂ysze膰. - Matthew pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Chcia艂 mie膰 w艂asne dziecko, pocz臋te w naturalny spos贸b, albo 偶adne.

- M贸g艂 w ten spos贸b uratowa膰 ma艂偶e艅stwo - wtr膮ci艂a Shay.

- My艣l臋, 偶e wtedy to ju偶 by艂a przegrana sprawa - wes­tchn膮艂 Matthew. - Cho膰 formalnie byli ma艂偶e艅stwem, fakty­cznie 偶yli osobno. W tym czasie Lyon pozna艂 ciebie. Gdy zobaczy艂em ci臋 po raz pierwszy, wydawa艂o mi si臋, 偶e jeste艣 dla niego za m艂oda, 偶e po miesi膮cu znikniesz, podobnie jak wszystkie jego kochanki. Tymczasem przetrwa艂a艣 sze艣膰 miesi臋cy, a gdy znikn臋艂a艣, Lyon zachowywa艂 si臋 tak. 偶e nie mia艂em w膮tpliwo艣ci, kto zadecydowa艂 o zerwaniu.

- To by艂a wsp贸lna decyzja.

- Nie - Shay.

- Mia艂am wtedy osiemna艣cie lat i zasz艂am w ci膮偶臋 z m臋偶­czyzn膮, kt贸ry jasno stwierdzi艂, 偶e zamierza pozosta膰 z 偶on膮. Musia艂am odej艣膰 - powiedzia艂a tonem usprawiedliwienia.

- Czy wyobra偶asz sobie, jak wygl膮da艂oby wasze 偶ycie gdyby艣 mu powiedzia艂a prawd臋? - j臋kn膮艂 Matthew na my艣l o tych wszystkich straconych latach.

- Go mnie nie kocha艂. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Sam mi to powiedzia艂.

~ I pewnie dlatego by艂 bliski samob贸jstwa, gdy wysz艂a艣 za Ricka?

- Matthew, od chwili kiedy dowiedzia艂am si臋. 偶e Lyon jest przekonany o swojej bezp艂odno艣ci, wiele my艣la艂am, o tym, co by si臋 sta艂o, gdybym powiedzia艂a mu prawd臋. Mo偶e nawet zdecydowa艂by si臋 na rozw贸d i ma艂偶e艅stwo ze mn膮. 偶eby mie膰 dziecko, ale czy wyobra偶asz, sobie, jak wygl膮da­艂aby nasza rodzina? A przecie偶 r贸wnie dobrze m贸g艂 zna­le藕膰 sobie kogo艣 innego lub nawet zn贸w spr贸bowa膰 z Mari­lyn.

- A co, je艣li on wci膮偶 ci臋 pragnie?

- Chyba 偶artujesz - Shay spojrza艂a na niego zdziwiona.

- Mog臋 si臋 za艂o偶y膰, i to o wysok膮 stawk臋 - za艣mia艂 si臋 kr贸tko Matthew.

- Je艣li tak, to tylko ze wzgl臋du na Richarda - odrzek艂a, z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋.

- Shay, w艂a艣nie sama powiedzia艂a艣, 偶e mo偶e mie膰 swoje dzieci. On ci臋 kocha.

- Nie...

- Ty r贸wnie偶 go kochasz. Zawsze go kocha艂a艣.

- To nieprawda! - krzykn臋艂a.

- Rick dobrze o tym wiedzia艂.

- Nie!

- Tak - upiera艂 si臋 Matthew, - Sam mi kiedy艣 powiedzia艂, 偶e ma ci臋 tylko 鈥瀋hwilowo鈥, ale kocha ci臋 tak bardzo, 偶e got贸w jest si臋 tym zadowoli膰. Wtedy nie rozumia艂em, o co mu chodzi. Teraz wiem. Ba艂 si臋, 偶e gdy si臋 dowiesz o rzekomej bezp艂odno艣ci Lyona. zechcesz do niego wr贸ci膰.

Shay sama ju偶 dosz艂a do tego wniosku, wi臋c nie mog艂a si臋 z nim spiera膰.

- Wiesz dobrze, 偶e nigdy bym tego nie zrobi艂a - powie­dzia艂a cicho.

- Wiem - potwierdzi艂. - Ale Rick mia艂 kompleks na pun­kcie Lyona.

- To by艂o zupe艂nie nieuzasadnione.

- Czy偶by?

Czy tak by艂o naprawd臋? Czy to mo偶liwe, 偶e Lyon. widz膮c, jak jego rzekoma bezp艂odno艣膰 zrujnowa艂a ma艂偶e艅stwo z Ma­rilyn, nie chcia艂 zaryzykowa膰 drugiego zwi膮zku?

By艂y to tylko przypuszczenia Matthew! R贸wnie dobrze to ona mog艂a mie膰 racj臋!

- Shay... - zacz膮艂 zn贸w Matthew, ale w tym momencie kto艣 zapuka艂 do drzwi. Po chwili wszed艂 dziadek.

- Przepraszam, 偶e wam przerywam, ale pojawi艂a si臋 Mari­lyn i Neil nie bardzo wie, jak sobie z ni膮 poradzi膰. Przys艂a艂: mnie po posi艂ki.

- Czego ona chce? - skrzywi艂 si臋 kaleka. - I gdzie podziewa si臋 Lyon? My艣la艂em, 偶e jest u niej.

- By艂 - potwierdzi艂 dziadek, - Zdaje si臋, 偶e przys艂a艂 j膮 tutaj na par臋 dni.

- Wspaniale - j臋kn膮艂 Matthew. - Przyjecha艂a sama, tak?

- Tak. Lyon wci膮偶 za艂atwia jakie艣 sprawy - potwierdzi艂 osch艂e Patrick.

- Nie w膮tpi臋 - mrukn膮艂 Matthew. - Dzi臋ki, Patrick. Ju偶 schodz臋. Jako艣 sobie z ni膮 poradz臋. Shay, przemy艣l to, co ci powiedzia艂em.

Gdy zostali sami, obrzuci艂a dziadka niepewnym spojrze­niem. Wiedzia艂a, 偶e niedawno doprowadzi艂a go do pasji.

- Kochanie, nie patrz na mnie w ten spos贸b - powiedzia艂 艂agodnie Patrick. - Sama wiesz, 偶e post膮pi艂a艣 藕le, wi臋c nie zamierzam ci臋 beszta膰.

- Och, dziadku. - Shay rzuci艂a mu si臋 w ramiona. - Tak bardzo 偶a艂uj臋.

- My艣l臋, 偶e to nie mnie powinna艣 przeprosi膰, kochanie.

- Lyona? - j臋kn臋艂a, wtulaj膮c twarz w jego rami臋.

- Nie s膮dzisz?

- Tak bardzo go nienawidzi艂am, dziadku - pokr臋ci艂a g艂o­w膮. Sama nie zauwa偶y艂a, 偶e u偶y艂a czasu przesz艂ego. Patrick spojrza艂 na ni膮 wzrokiem pe艂nym wsp贸艂czucia. - A p贸藕niej jego dziecko te偶 mnie nie chcia艂o... Nigdy nie my艣la艂am, 偶e... Powiedz, czy gdy poroni艂am, s膮dzi艂e艣, 偶e pozby艂am si臋 dzie­cka? - spojrza艂a na niego niespokojnie.

- Nigdy - zapewni艂 j膮 bez wahania.

- Wobec tego...

- Rick zadzwoni艂 do mnie ze szpitala - wyja艣ni艂. - Opowiedzia艂 o twoim fatalnym stanie psychicznym i zapropono­wa艂, bym udawa艂, 偶e nic nie wiem. To nie by艂o 艂atwe, ale zgodzi艂em si臋. Poniewa偶 nigdy o tym nie wspomnia艂a艣, ja r贸wnie偶 unika艂em tego tematu.

- Ale dzi艣 przerwa艂e艣 milczenie.

- Shay, nie mog艂em d艂u偶ej tego ukrywa膰. Musisz zrozu­mie膰, jaki wp艂yw ma na Lyona 艣wiadomo艣膰, 偶e nie mo偶e mie膰 dzieci.

- Rozumiem - przyzna艂a ze 艂zami w oczach, - My艣l臋, 偶e sama bym mu w ko艅cu powiedzia艂a...

- Pewnie dopiero wtedy, gdy sko艅czy艂aby艣 go m臋czy膰 stwarzaj膮c z艂udzenia, 偶e jest dla niego miejsce w 偶yciu twoim i Richarda - powiedzia艂 surowo dziadek.

- W twoich ustach to brzmi okropnie - j臋kn臋艂a.

- Nie zamierzam udawa膰, 偶e my艣l臋 inaczej. - Kiwn膮艂 g艂o­w膮 - To by艂o obrzydliwe.

- Gdy zrozumia艂am, czego on chce naprawd臋, czu艂am si臋 wykorzystana - pr贸bowa艂a si臋 usprawiedliwi膰.

- A jak si臋 czu艂 Lyon przez te lata? - spyta艂 dziadek. - No, do艣膰 ju偶, powiedzia艂em przecie偶, 偶e nie chc臋 ci臋 beszta膰. 'Jeszcze tylko jedno i sko艅cz臋 z tym tematem.

- Tak?

- Czy w dalszym ci膮gu uwa偶asz, 偶e Lyon chce ciebie tylko ze wzgl臋du na Richarda? - spyta艂 cicho.

- Owszem - mrukn臋艂a.

- Czy wiesz, 偶e podczas porodu lekarz powiedzia艂 mu, 偶e w pewnym momencie mo偶e pojawi膰 si臋 kwestia wyboru, czy ratowa膰 przede wszystkim ciebie, czy dziecko? - spyta艂 dzia­dek, uwa偶nie j膮 obserwuj膮c.

- I...? - Shay wyra藕nie przyblad艂a.

- Peter Dunbar powiedzia艂 mi, 偶e Lyon nie waha艂 si臋 ani sekundy.

- I co odpowiedzia艂? - ponagli艂a dziadka. Czu艂a na prze­mian zimno i gor膮co.

- Powiedzia艂, 偶e ma przede wszystkim ratowa膰 ciebie. Chcia艂, aby jak najszybciej wyci膮gn膮艂 dziecko, nawet je艣li to mog艂o oznacza膰 艣mier膰 ma艂ego - wyja艣ni艂 Patrick.

Shay wstrzyma艂a oddech. Patrzy艂a na dziadka wielkimi oczami.

- Powiedz mi, czy tak post臋puje m臋偶czyzna, kt贸remu za­le偶y przede wszystkim na dziecku? - spyta艂 cicho.

Shay wiedzia艂a, ze dziadek nigdy by jej nie ok艂ama艂. To musia艂a by膰 prawda! Wobec tego Lyonowi nie chodzi艂o prze­de wszystkim o Richarda! Nagle zrozumia艂a, 偶e on j膮 napra­wd臋 kocha艂.

14

Shay odnalaz艂a Marilyn w dawnym apartamencie Lyona Kiedy艣 mieszkali tam razem, dop贸ki ka偶de z nich nie zacz臋艂o chodzi膰 swoimi drogami. Wygl膮da艂a niedobrze, by艂a blada i zdenerwowana. Bez przerwy kr膮偶y艂a niespokojnie po poko­ju. Shay chwil臋 przypatrywa艂a si臋 jej ze zdziwieniem.

Czy co艣 si臋 sta艂o? - spyta艂a wreszcie.

- O co ci chodzi? - naje偶y艂a si臋 Marilyn.

- Wydajesz si臋 bardzo zdenerwowana. - Shay wzruszy艂a ramionami. Nie chcia艂a zaczyna膰 k艂贸tni, lecz spokojnie po­rozmawia膰. - Wszystko w porz膮dku, dzi臋kuj臋 za trosk臋 - odpar艂a Marilyn. - Czym mog臋 ci s艂u偶y膰?

- Powiedz mi, gdzie jest Lyon.

- Dlaczego chcesz wiedzie膰? - spyta艂a Marilyn i spojrza艂a na ni膮 z wyra藕n膮 irytacj膮.

- Gdzie jest? - nalega艂a Shay.

- Ju偶 powiedzia艂am Neilowi, 偶e jest w Londynie - uci臋艂a Marilyn.

- Czy mog艂aby艣 by膰 nieco bardziej precyzyjna?

- Nie!

- Mo偶e chocia偶 wiesz, kiedy wr贸ci? - westchn臋艂a Shay.

- Nie mam poj臋cia - odrzek艂a lekcewa偶膮co szwagierka, Shay powinna by艂a przewidzie膰, 偶e Marilyn nie b臋dzie skora do pomocy. Nigdy nie by艂a, wi臋c czemu mia艂aby si臋 teraz zmieni膰?

- Przepraszam, 偶e zawraca艂am ci g艂ow臋 - powiedzia艂a kr贸tko i wsia艂a z fotela.

- Shay? - W g艂osie Marilyn pojawi艂a si臋 nutka niepokoju.

- Dlaczego chcesz si臋 z nim widzie膰?

- To sprawa osobista. - Shay zrobi艂a unik.

- Rozumiem - mrukn臋艂a niech臋tnie Marilyn.

- Bardzo w to w膮tpi臋.

- Ostatniej nocy by艂 u mnie.

- Wiem o tym. - Shay wytrzyma艂a wyzywaj膮ce spojrze­nie Marilyn. By艂a pewna, 偶e Lyon z ni膮 nie spa艂. Wiedzia艂a, 偶e Falconer nie kocha 偶ony, tylko j膮.

Marilyn jeszcze przez chwil臋 patrzy艂a jej w oczy twardym wzrokiem, po czym nagle si臋 za艂ama艂a. Znikn臋艂a gdzie艣 j臋dza, pozosta艂a nieszcz臋艣liwa, wzburzona kobieta.

- Kocham Lyona - wyzna艂a z艂amanym g艂osem.

- Wiem. - Shay podejrzewa艂a to ju偶 od dawna.

~ Ale nie jestem w nim zakochana - doda艂a Marilyn.

- Chyba nigdy nie by艂am.

~ Przepraszam, ale nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzie膰.

- Za bardzo go kocham, aby po prostu sk艂ama膰 i zada膰 ci b贸l. To nieprawda, 偶e ci臋 nie lubi臋, po prostu nie mog臋 znie艣膰, 偶e Lyon kocha ciebie tak, jak nigdy nie kocha艂 mnie. - Jej pi臋kn膮 twarz wykrzywi艂 dziwny grymas.

- Marilyn...

- S艂uchaj mnie, do diab艂a! - Kobieta podnios艂a glos. - Lyon zosta艂 u mnie ostatniej nocy tylko dlatego, 偶e go o to poprosi艂am. Nie spali艣my ze sob膮 - wykrzywi艂a si臋 gorz­ko. - Od dnia, kiedy pozna艂 ciebie, ani razu ze sob膮 nie spali­艣my.

- Bardzo mi przykro... - wykrztusi艂a Shay.

- Mo偶esz mi wierzy膰, 偶e mnie r贸wnie偶! To wspania艂y kochanek. Nic s膮dz臋, abym kiedy艣 spotka艂a kogo艣, kto by mu dor贸wna艂 - doda艂a z 偶alem.

- Wobec tego, dlaczego...

- Dlaczego mia艂am innych? - doko艅czy艂a za ni膮 Marilyn.

- Bo dla niego nic by艂am do艣膰 dobra, nie mog艂am da膰 mu lego, czego pragn膮艂. Nie chodzi mi tylko o dzieci. - W jej g艂osie pojawi艂 si臋 ostry ton. - Zwi膮zek ze mn膮 nie zadowala艂 go uczuciowo. Co innego ty. Nigdy by si臋 z tob膮 nie o偶eni艂, ale i tak byliby艣cie razem do ko艅ca 偶ycia. Ale ty go rzuci艂a艣 - powiedzia艂a, marszcz膮c czo艂o. - Nigdy tego nie zrozumia­艂am. Przecie偶 najwyra藕niej go kocha艂a艣.

- Marilyn. s膮dz臋, 偶e musz臋 ci powiedzie膰 co艣, co powin­na艣 by艂a wiedzie膰 ju偶 sze艣膰 lat temu - powiedzia艂a Shay, zwil­偶aj膮c j臋zykiem wargi.

- Tylko nie opowiadaj, 偶e Lyon ci臋 bi艂, bo w to nie uwie­rz臋. Jest arogancki i twardy, ale to r贸wnie偶 jeden z najdelikat­niejszych ludzi, jakiego znam.

Shay przygryz艂a doln膮 warg臋. Nie chcia艂a rani膰 jej jeszcze bardziej, ale nie mia艂a wyj艣cia - Gdyby sama nie powiedzia艂a tego Marilyn, i tak dowiedzia艂aby si臋 od kogo艣 innego.

- Lepiej b臋dzie, je艣li usi膮dziesz - poradzi艂a spokojnie.

- Nie b膮d藕 艣mieszna - prychn臋艂a szwagierka, ale jednak dos艂ysza艂a wsp贸艂czucie w g艂osie Shay. Zerkn臋艂a na ni膮 ze zdziwieniem i usiad艂a. - Prosz臋, m贸w.

Gdy Shay opowiedzia艂a jej o utraconym dziecku, w oczach Marilyn pojawi艂y si臋 艂zy.

- Bo偶e. to... Ja... To niewiarygodne! - wykrztusi艂a wre­szcie. - Przypuszczam, 偶e nie masz w膮tpliwo艣ci, 偶e ojcem by艂 Lyon... Nie, to oczywiste - doda艂a drewnianym g艂osem. - To z pewno艣ci膮 by艂o jego dziecko, ty wtedy nawet nie patrzy艂a艣 na innych.

Shay nawet si臋 nie zdziwi艂a, 偶e Marilyn pomy艣la艂a o takiej mo偶liwo艣ci, nawet nie by艂a obra偶ona. W艂a艣ciwie spodziewa艂a si臋 czego艣 takiego.

- Niepotrzebnie to powiedzia艂am. - Kobieta spojrza艂a na ni膮 ze skrucha. Dojrza艂a w oczach Shay rozbawienie i sama si臋 u艣miechn臋艂a. - Bardzo przepraszam - ci膮gn臋艂a. - Jestem zupe艂nie oszo艂omiona. Oszo艂omiona i szcz臋艣liwa. Ciesz臋 si臋 ze wzgl臋du na Lyona - doda艂a i zmarszczy艂a brwi. - Ale on wczoraj zachowywa艂 si臋 zupe艂nie normalnie!

- Lyon jeszcze nic nie wie - przyzna艂a Shay.

- I dlatego chcesz si臋 z nim zobaczy膰 - zrozumia艂a Marilyn. Shay czu艂a, 偶e to ona musi powiedzie膰 Lyonowi prawd臋.

To by艂 jej obowi膮zek. Je艣li potem on nie b臋dzie chcia艂 zna膰 jej i Richarda, to mo偶e nawet lepiej dla wszystkich.

- Lyon... Hm. za艂atwia dla mnie pewn膮 spraw臋 - powie­dzia艂a Marilyn, patrz膮c w okno. - Powinien wkr贸tce wr贸ci膰. Bo偶e. chcia艂abym go widzie膰, gdy powiesz mu o dziecku - westchn臋艂a. - Zawsze marzy艂 o tym, 偶eby by膰 ojcem.

- Wiem - przyzna艂a Shay.

- Ale on pragnie czego艣 wi臋cej -.zapewni艂a j膮 pospiesznie Marilyn - - Chce, 偶eby kobieta kocha艂a go dla niego samego, nie dlatego 偶e nazywa si臋 Falconer. Chce, aby po艣wi臋ci艂a mu ca艂y sw贸j czas. Kocha艂am go, ale wysz艂am za niego r贸wnie偶 dlatego, 偶eby nazywa膰 si臋 Falconer - doda艂a z ironi膮. - Lyon o tym wiedzia艂. To nazwisko bynajmniej nie utrudni艂o mi prawniczej kariery.

- Lyon nie powinien oczekiwa膰, 偶e zrezygnujesz z pracy i zajmiesz si臋 wy艂膮cznie domem - zdziwi艂a si臋 Shay. - To pomys艂 z zesz艂ego stulecia.

- 殴le mnie zrozumia艂a艣 - pokr臋ci艂a g艂ow膮 Marilyn. - On nie 偶膮da艂, abym zrezygnowa艂a z kariery. Po prostu chcia艂 wie­dzie膰, 偶e jest dla mnie najwa偶niejszy Mia艂 racj臋, ale ja zawsze by艂am bardzo ambitna.

- Derrick te偶 jest prawnikiem - kiwn臋艂a g艂ow膮 Shay. - Je­stem pewna, 偶e b臋dzie odnosi艂 si臋 do twoich plan贸w z wi臋­kszym zrozumieniem.

- Zapewne... - mrukn臋艂a Marilyn. - My... - zacz臋艂a, ale przerwa艂o im pukanie do drzwi. Nim zareagowa艂a, wjecha艂 Matthew. - Powszechnie uwa偶a si臋, 偶e przed wej艣ciem nale偶y poczeka膰 na zaproszenie - parskn臋艂a gniewnie.

- Wiesz, Marilyn - pogodnie powiedzia艂 Matthew - je艣li kiedy艣 przestaniesz by膰 z艂o艣nic膮, to b臋dzie z ciebie mi艂a dziewczyna.

- A ty, je艣li przestaniesz by膰 sukinsynem - odci臋艂a si臋 osch艂e. - Czy teraz m贸g艂by艣 mi wyja艣ni膰, co tu robisz?

- Nie musz臋 ci niczego wyja艣nia膰 - odrzek艂 twardo. - Ja tu mieszkam.

- Ty.

- Matthew, wszed艂e艣 tu nie proszony - wtr膮ci艂a Shay.

- M贸g艂by艣 pami臋ta膰 o manierach - upomnia艂a go delikatnie. Nie chcia艂a dopu艣ci膰 do kolejnej awantury. Co wi臋cej, bez dodatkowych s艂uchaczy Marilyn nie udawa艂a znudzonego cy­nika, zachowywa艂a si臋 bardziej po ludzku. W obecno艣ci Mat­thew natychmiast zmienia艂a si臋 w j臋dz臋.

- Czy mog臋 ci przypomnie膰, 偶e r贸wnie偶 jeste艣 tu go艣ciem?

- odrzek艂 Matthew.

- Och. Bo偶e - westchn臋艂a Marilyn. - Co ci臋 ugryz艂o?

- Nie twoja sprawa - warkn膮艂. - Shay, na dole czekaj膮 na ciebie dwaj policjanci.

- Policja? - Marilyn poblad艂a. - Czy co艣 si臋 sta艂o Lyono­wi? - spyta艂a niespokojnie.

- To w zwi膮zku z rym wypadkiem podczas 艣wi膮t. Mat­thew zwr贸ci艂 si臋 do Shay, nie zwracaj膮c uwagi na Marilyn. - Chc膮 jeszcze raz z tob膮 porozmawia膰.

Policjanci odwiedzili j膮 ju偶, gdy by艂a w szpitalu, nast臋p­nego dniu po przyj臋ciu. Wtedy potraktowali ca艂膮 spraw臋 do艣膰 sceptycznie. 鈥濼o by艂o podczas przyj臋cia, wszyscy sporo pili, mog艂a si臋 pani przewr贸ci膰...鈥 - powiedzia艂 jeden z nich. Shay nie spodziewa艂a si臋, ze zn贸w b臋d膮 chcieli z ni膮 rozmawia膰. Nie uda艂o si臋 jej ukry膰 zaskoczenia.

- Patty i Lyon przekonali ich. 偶e to nie by艂 wypadek - wy­ja艣ni艂 jej Matthew.

- O co tu chodzi? - spyta艂a Marilyn.

- Czy偶by艣 nic wiedzia艂a? - z艂o艣liwie zdziwi艂 si臋 kaleka.

- Oczywi艣cie, 偶e nie - warkn臋艂a Marilyn. Mia艂a ju偶 do艣膰 tych gierek ze szwagrem.

- Zosta艅 tu, Matthew, i wyt艂umacz jej wszystko - wtr膮ci艂a po艣piesznie Shay. Chcia艂a uciec, nim wybuchnie kolejna awantura.

- Wola艂bym p贸j艣膰 z tob膮 - zapewni艂 Matthew.

- A ja chc臋 wiedzie膰, co tu si臋 dzieje - za偶膮da艂a Mari­lyn.

- Zosta艅, Matthew - poprosi艂a Shay. - Ja musz臋 zej艣膰 na d贸艂 porozmawia膰 z tymi panami. - Nim zd膮偶y艂 j膮 zatrzyma膰, szybko wysz艂a z pokoju. W miar臋 jak zbli偶a艂a si臋 do salonu na parterze, sz艂a coraz wolniej. Czu艂a, jak ze zdenerwowania poc膮 si臋 jej d艂onie.

Okaza艂o si臋 jednak, 偶e nie mia艂a powodu, aby si臋 denerwowa膰. Na dole czekali na ni膮 ci sami dwaj policjanci, kt贸rzy przyszli do szpitala. Zapewnili, 偶e teraz traktuj膮 spraw臋 po­wa偶nie. Mieli nadziej臋, 偶e mo偶e przypomni sobie jeszcze jakie艣 szczeg贸艂y. Niestety, musia艂a ich zawie艣膰. Ju偶 przedtem powiedzia艂a wszystko, co wiedzia艂a.

Gdy po paru minutach Matthew zszed艂 na d贸艂. zasta艂 j膮 w salonie sam膮.

- Ju偶 poszli? - szczerze si臋 zdziwi艂.

- Tak - potwierdzi艂a.

- To po co si臋 tu fatygowali?

- Aby zapewni膰, 偶e teraz ju偶 mi wierz膮. - Wzruszy艂a ramionami.

- Mogli zadzwoni膰, a nie zawraca膰 nam g艂ow臋 - warkn膮艂 gniewnie.

- Mogli - potwierdzi艂a ze znu偶eniem. Spojrza艂a na niego uwa偶nie. Matthew nie wygl膮da艂 ju偶 na 艣wie偶o upieczonego.

i szcz臋艣liwego narzeczonego.

- Co ci臋 ugryz艂o, Matthew? ~ spyta艂a 艂agodnie.

- Dlaczego tak my艣lisz? - odrzek艂 wyzywaj膮cym 艂o­nem.

- Rzeczywi艣cie, zachowujesz si臋 tak jak zwykle - przy­zna艂a. - My艣la艂am jednak, 偶e skoro zamierzasz si臋 o偶eni膰...

- Nic zamierzam - przerwa艂 jej stanowczo.

- Matthew, wydawa艂o mi si臋, 偶e wczoraj rozstrzygn臋li艣my ju偶 problem twojej idiotycznej dumy - westchn臋艂a Shay.

- Owszem - przyzna艂. - Zapomnieli艣my jednak roz­strzygn膮膰 problem zawodu Patty.

- M贸wisz o karierze, tak? - wtr膮ci艂a.

- Co jest z tymi wsp贸艂czesnymi kobietami? - prychn膮艂 Matthew. patrz膮c na ni膮 ze z艂o艣ci膮. - Dlaczego ci膮gle musz膮 dowodzi膰, 偶e s膮 r贸wnie dobre, jak m臋偶czy藕ni, a mo偶e nawet lepsze?

- Wcale nie musz膮 - stwierdzi艂a spokojnie Shay. - To jed­nak nie znaczy, 偶e nie maj膮 prawa do kariery zawodowej.

- Patty ryzykuje 偶yciem...

- Wszyscy ryzykujemy, codziennie, gdy decydujemy si臋 wsta膰 z 艂贸偶ka.

- To wcale nie jest zabawne, Shay - powiedzia艂 lodowa­tym tonem. - Patty w艂a艣nie mi powiedzia艂a, 偶e po 艣lubie zamierza nadal pracowa膰 w agencji.

- A czemu mia艂aby si臋 zwolni膰? Przecie偶 nie zamierzacie od razu powi臋kszy膰 rodziny, prawda?

Matthew spojrza艂 na ni膮 zniecierpliwiony. Wiedzia艂, 偶e Shay tylko udaje, 偶e go nie rozumie.

- Nie mog臋 si臋 na to zgodzi膰 - j臋kn膮艂. - Gdyby co艣 si臋 jej sta艂o...

- Matthew - powiedzia艂a 艂agodnie - z tego, 偶e Patty ci臋 kocha i chce za ciebie wyj艣膰, nie wynika jeszcze, 偶e nale偶y do ciebie dusz膮 i cia艂em, i automatycznie b臋dzie spe艂nia膰 ka偶de twoje 偶yczenie. Ma ju偶 dwadzie艣cia osiem lat. Kocha ci臋 i chce by膰 twoj膮 偶on膮, ale z pewno艣ci膮 ma r贸wnie偶 inne plany i marzenia. Czy ty rzuci艂by艣 dla niej swoj膮 prac臋?

- Gdybym musia艂, zrobi艂bym to!

- M贸wisz tak, bo wiesz, 偶e nigdy nie b臋dziesz musia艂 - westchn臋艂a Shay. Matthew mocno poczerwienia艂.

- Ale jej praca jest niebezpieczna! - Lepiej porozmawiajcie spokojnie i postarajcie si臋 znale藕膰 kompromis. Czy boisz si臋, 偶e gdy ju偶 si臋 pobierzecie, to nigdy nie przestaniesz si臋 o ni膮 martwi膰?

- Nie, ale...

- 呕adnych 鈥瀉le鈥! - uci臋艂a zdecydowanie, - Nie mo偶esz rezygnowa膰 z ma艂偶e艅stwa, tylko dlatego 偶e si臋 boisz, i偶 b臋­dziesz cierpia艂, gdy co艣 si臋 jej stanie. Lepiej z ni膮 porozma­wiaj. Jeste艣 arogancki, to chyba u was rodzinne.

- I na dodatek wszyscy trafiamy na kobiety, kt贸re s膮 zbyt uparte i chorobliwie niezale偶ne!

- Ale kochacie nas mimo to. - Shay u艣miechn臋艂a si臋.

- Niestety - westchn膮艂 Matthew.

- Mam nadzieje, 偶e porozmawiasz z Patty przed podj臋­ciem decyzji? - upewni艂a si臋.

- Tak - kiwn膮艂 g艂ow膮, - Teraz powiedz mi, o czym roz­mawia艂a艣 z Marilyn? Wydawa艂o mi si臋, 偶e niezbyt si臋 lubicie.

- Tak by艂o - przyzna艂a. - Teraz my艣l臋, 偶e 藕le j膮 oceniali­艣my. Ona naprawd臋 kocha Lyona.

- Lecz nie na tyle, aby by艂 z ni膮 szcz臋艣liwy - parskn膮艂 m臋偶czyzna.

Shay ci臋偶ko westchn臋艂a. Matthew najwyra藕niej uwzi膮艂 si臋 na bratow膮. Jeszcze niedawno by si臋 z nim zgodzi艂a, ale teraz zmieni艂a ju偶 zdanie.

- Powiedzia艂am jej o Lyonie - przyzna艂a.

- Odwa偶na jeste艣. - Matthew spojrza艂 na ni膮 ze szczerym uznaniem. Nic spodziewa艂 si臋, 偶e Shay zechce rozmawia膰 z Marilyn na tak niebezpieczny temat.

- Chcia艂am, 偶eby mi powiedzia艂a, gdzie jest Lyon. - Shay wzruszy艂a ramionami. - Ona, oczywi艣cie, najpierw chcia艂a si臋 dowiedzie膰, dlaczego mnie to interesuje.

- Lyon wykonuje za ni膮 czarn膮 robot臋 - oznajmi艂 Matthew. - To nic nowego. Jak przyj臋艂a sensacyjn膮 wiado­mo艣膰?

- Bardzo dobrze - kiwn臋艂a g艂ow膮 Shay. - Naprawd臋, do­tychczas traktowa艂e艣 j膮 zbyt surowo.

- Wcale nie jestem pewny, czy to nie ona stoi za tymi wszystkimi wypadkami. Przecie偶 te偶 nale偶y do rodziny, a jak dot膮d nic si臋 jej nie sta艂o.

Matthew m贸wi艂 prawd臋, ale Shay przesta艂a ju偶 podejrze­wa膰 Marilyn, zw艂aszcza 偶e policja nagle zacz臋艂a traktowa膰 powa偶nie wszystkie wypadki, kt贸re zdarzy艂y si臋 ostatnio. Shay by艂a przekonana, 偶e Marilyn nigdy 艣wiadomie nie zrobi­艂aby Lyonowi krzywdy.

- Mylisz si臋 - powiedzia艂a kr贸tko.

- Chcia艂bym by膰 r贸wnie pewny, jak ty.

- My艣l臋, 偶e powiniene艣 teraz porozmawia膰 z Patty - pora­dzi艂a mu Shay. - Na pewno bardzo si臋 zdenerwowa艂a.

- W膮tpi臋 - pokr臋ci艂 g艂ow膮, - Nie mia艂em odwagi powie­dzie膰 jej. 偶e nici z wesela.

- Och, Matthew - u艣ciska艂a go mocno. - Nie martw si臋, m臋scy szowini艣ci nie s膮 dzi艣 w modzie - za艣mia艂a si臋 cicho.

- Powiedz to Lyonowi - odci膮艂 si臋. - Chocia偶, mo偶e lepiej nie ryzykuj. On i tak zawsze nagina艂 si臋 do twych 偶ycze艅.

- Ostatnio pogodzi艂 si臋 z tym, 偶e pisz臋 powie艣ci - przy­zna艂a, muskaj膮c palcami naszyjnik.

- Nie zaprotestowa艂by nawet wtedy, gdyby艣 postanowi艂a skoczy膰 ze spadochronem z wie偶y Eiffla - u艣miechn膮艂 si臋 kaleka.

- Matthew...

- Id藕 i porozmawiaj z Patty, tak? - doko艅czy艂 ze z艂o艣li­wym u艣miechem. - Dobra, dobra, ju偶 id臋.

Shay nakarmi艂a i po艂o偶y艂a spa膰 Richarda, po czym posz艂a do apartamentu Lyona. Nie wiedzia艂a, kiedy wr贸ci, ale tutaj czu艂a jego obecno艣膰. W ci膮gu kilku tygodni, jakie min臋艂y od przeprowadzki, dawny apartament go艣cinny zupe艂nie si臋 zmieni艂. Lyon zd膮偶y艂 nada膰 mu osobisty charakter.

Usiad艂a w fotelu i si臋gn臋艂a po le偶膮c膮 na stoliku ksi膮偶k臋. By艂a ciekawa, co czyta Lyon. Ksi膮偶ka le偶a艂a otwarta, jakby porzucona w po艣piechu. Gdy zobaczy艂a tytu艂, unios艂a brwi ze zdziwieniem. 鈥濻zkar艂atny kochanek鈥! Do licha, dlaczego on...

Szybko przewertowa艂a strony, kt贸re tak zainteresowa艂y Lyona. Nagle poczu艂a, 偶e serce podchodzi jej do gard艂a! W swojej w艂asnej powie艣ci znalaz艂a odpowied藕 na pytanie, kto spowodowa艂 te wszystkie wypadki! Zerwa艂a si臋 z fotela i pobieg艂a poszukali Marilyn.

Marilyn akurat bra艂a k膮piel i nie wydawa艂a si臋 szczeg贸lnie ucieszona nag艂ym wtargni臋ciem Shay.

- Doprawdy - skrzywi艂a si臋 wymownie. - Gdybym zosta­艂a w Londynie, mia艂abym wi臋cej spokoju!

Shay nie mia艂a czasu na przejmowanie si臋 jej humorami.

- Gdzie jest Lyon? - spyta艂a bez tchu. - Co on za艂atwia w Londynie?

- To nie tw贸j interes...

- Marilyn! - przerwa艂a jej ostro. - To bardzo wa偶ne!

- To sprawa osobista - upar艂a si臋 Marilyn.

- Je艣li nie powiesz mi, gdzie on jest, kto艣 za to zap艂aci 偶yciem! - Shay by艂a bliska rozpaczy. Wiedzia艂a, 偶e je艣li Lyon jest rzeczywi艣cie tam, gdzie podejrzewa, to nie ma chwili do stracenia!

- Nie histeryzuj - prychn臋艂a Marilyn. - Chyba nie wie­rzysz w ten zwariowany pomys艂 Matthew, 偶e kto艣 organizuje zamachy na cz艂onk贸w naszej rodziny?

- To nie jest zwariowany pomys艂. Policja r贸wnie偶 uwa偶a, 偶e to powa偶na sprawa.

- Naprawd臋? - Marilyn wyra藕nie zblad艂a.

- Tak. Teraz powiesz mi, gdzie jest Lyon?

- Wczoraj zerwa艂am zar臋czyny z Derrickiem - wyja艣ni艂a szwagierka z trudem prze艂ykaj膮c 艣lin臋. - Bardzo 藕le to przy­j膮艂. Lyon pojecha艂 z nim porozmawia膰.

- Powiedz mi, gdzie mieszka Derrick - krzykn臋艂a Shay. Marilyn w艂a艣nie potwierdzi艂a jej najgorsze obawy.

- Najpierw wyja艣nij mi, o co w tym wszystkim chodzi - za偶膮da艂a Marilyn. - Dlaczego tak koniecznie musisz go te­raz znale藕膰?

- Albo natychmiast podasz mi adres Derricka - zagrozi艂a Shay - albo b臋dziesz oskar偶ona o wsp贸艂udzia艂 w morder­stwie.

- Chyba nic m贸wisz serio?!

- Jak najbardziej - zapewni艂a j膮 Shay. - Adres!

- Dobrze. Pojad臋 z tob膮 - zaproponowa艂a. - Zaprowadz臋 ci臋 na miejsce - doda艂a widz膮c, 偶e Shay chce zaprotestowa膰.

- Zgoda. - Shay uzna艂a, 偶e tak rzeczywi艣cie b臋dzie lepiej.

- Pospiesz si臋. Za par臋 minut wyje偶d偶am, z tob膮 albo sama! Wybieg艂a z pokoju. Nie mog艂a nigdzie znale藕膰 Patty i Mat­thew, ale na szcz臋艣cie Neil i dziadek siedzieli w bibliotece. Neil rozci膮gn膮艂 si臋 wygodnie na fotelu i drzema艂.

- Widzieli艣cie gdzie艣 Matthew i Patty? Dziadek uni贸s艂 g艂ow臋, zdziwiony jej agresywnym tonem.

- Wyszli na przeja偶d偶k臋. Mam wra偶enie, 偶e chcieli spokojnie porozmawia膰, Shay, co si臋 sta艂o? - spyta艂 zanie­pokojony. Dopiero teraz dostrzeg艂, 偶e wnuczka jest blada jak 艣ciana.

- Zadzwo艅 na policj臋, wyja艣nij im, kim jeste艣 i po­pro艣, aby jak najszybciej pos艂ali patrol pod ten adres - powie­dzia艂a, z trudem 艂api膮c oddech. Poda艂a dziadkowi kartk臋 z nabazgranym adresem Derricka - Neil, ty jedziesz ze mn膮 - rozkaza艂a.

- Co? Shay. pu艣膰 mnie! - zaprotestowa艂 gniewnie. Shay potrz膮sn臋艂a nim mocno.

- Je艣li natychmiast nie znajdziemy si臋 w Londynie, komu艣 mo偶e sta膰 si臋 co艣 z艂ego - powiedzia艂a z rozpacz膮 w g艂osie.

- Tym kim艣 mo偶e by膰 Lyon!

- Lyon? Ale偶... - Neil oprzytomnia艂.

- Rusz si臋 wreszcie! - krzykn臋艂a na niego. - O, Marilyn, jeste艣 ju偶! - ucieszy艂a si臋, - Neil zawiezie nas do Londynu.

- Naprawd臋? - zdziwi艂 si臋 m臋偶czyzna, ale Shay rzuci艂a mu ostre spojrzenie. - Nie wiedzia艂em.

- Dziadku, dzwo艅 na policj臋 - powt贸rzy艂a i pobieg艂a do drzwi. - Zajmij si臋 Richardem - doda艂a jeszcze.

- Shay, nie rozumiem... - zacz膮艂 Neil.

- Pospiesz si臋! - Shay popchn臋艂a go w stron臋 porsche'a. Marilyn usiad艂a na tylnym siedzeniu. - Wyja艣ni臋 ci wszystko po drodze.

- Mam nadziej臋 - mrukn膮艂 ponuro.

- Nie zwracaj uwagi na ograniczenia szybko艣ci - poleci艂a. - Je艣li zacznie nas goni膰 policja, to tym lepiej!

- Shay...

- Gaz do dechy, Neil - przerwa艂a mu ostro. - Je艣li si臋 sp贸藕nimy. Lyon mo偶e zgin膮膰!

Shay wreszcie zrozumia艂a, kto by艂 sprawc膮 wypadk贸w. Mia艂a r贸wnie偶 pewno艣膰, 偶e wie, po co je aran偶owa艂!

15

Przypomina艂o to scen臋 z kiepskiej farsy, ale niestety, by艂a to rzeczywisto艣膰.

Na balkonie mieszkania Derricka, na 贸smym pi臋trze, wal­czyli ze sob膮 dwaj m臋偶czy藕ni. Lyon opiera艂 si臋 plecami o po­r臋cz, za艣 Stewartby usi艂owa艂 go zepchn膮膰. To wygl膮da艂o go­rzej, ni偶 Shay si臋 spodziewa艂a, ale jednak poczu艂a ulg臋: Lyon jeszcze nie zgin膮艂. Jego 偶yciu zagra偶a艂o jednak niebezpie­cze艅stwo i nie by艂o ani chwili do stracenia!

- Lyon! - krzykn臋艂a. Bro艅 si臋! Lyon, kocham ci臋! Nie pozw贸l, 偶eby on nas teraz rozdzieli艂! Na chwil臋 obaj znieruchomieli. Derrick zrozumia艂, 偶e po­wili si臋 艣wiadkowie. W tym momencie sytuacja zupe艂nie si臋 zmieni艂a. Lyon skorzysta艂 z okazji i zaatakowa艂. Odepchn膮艂 m臋偶czyzn臋 od siebie i przypar艂 go do 艣ciany. Zdawa艂o si臋 jednak, 偶e Derrick, niepozorny Derrick, ma nadludzk膮 si艂臋. Znowu przej膮艂 inicjatyw臋 i chwyci艂 Falconera szyj臋.

- St贸j! - krzykn膮艂, gdy Neil ruszy艂 bratu na pomoc. - Je­szcze jeden krok i Lyon wyl膮duje na bruku! - Derrick - j臋kn臋艂a z niedowierzaniem Marilyn.

Lyon na chwil臋 zdo艂a艂 si臋 uwolni膰, ale Derrick zwali艂 go na pod艂og臋 i przydusi艂 kolanem.

- Lyon, nie mo偶esz zgina膰 - za艂ka艂a Shay. S艂ysza艂a, jak m臋偶czyzna g艂o艣no charczy. - Lyon, nie zostawiaj mnie tak, jak twoje dziecko. Tak, naprawd臋 mieli艣my dziecko - powt贸­rzy艂a, gdy Lyon wyda艂 z siebie zduszony okrzyk. - Mo偶emy mie膰 inne, nawet kilkoro! Prosz臋, nie pozw贸l, aby on mi ci臋 zabra艂! - Nogi ugi臋艂y si臋 pod ni膮 i upad艂a na kolana. Zrozu­mia艂a, 偶e niezale偶nie od tego, co zdarzy艂o si臋 w przesz艂o艣ci, kocha Lyona bardziej, ni偶 mog艂a to sobie wyobrazi膰. - Neil, pom贸偶 mu! - j臋kn臋艂a.

- Jeden krok i skr臋c臋 mu kark - ostrzeg艂 Derrick. - Lepiej uwa偶ajcie, 膰wiczy艂em karate.

Shay spojrza艂a b艂agalnie na Marilyn. Przygryz艂a warg臋, usi艂uj膮c powstrzyma膰 p艂acz. Marilyn kiwn臋艂a g艂ow膮, potwier­dzaj膮c, 偶e Stewartby m贸wi prawd臋.

- Shay, nie powinna艣 ok艂amywa膰 cz艂owieka, kt贸ry zaraz umrze - zakpi艂 Derrick. - To mo偶e zaszkodzi膰 jego duszy.

- Je艣li go zamordujesz i tak nic z tego nie b臋dziesz mia艂 - wykrztusi艂a Shay. - Chyba 偶e zabijesz nas wszystkich, co zreszt膮 r贸wnie偶 zrujnowa艂oby tw贸j plan.

- M贸j plan i tak zosta艂 zrujnowany - parskn膮艂 m臋偶czyzna, rzucaj膮c Marilyn pe艂ne nienawi艣ci spojrzenie. - Ona zerwa艂a zar臋czyny - doda艂. - Uzna艂a, 偶e nie dor贸wnuj臋 Lyonowi - spojrza艂 na niego ze wzgard膮. - No i kto jest teraz zwyci臋z­c膮?

- Derrick, to by艂a tylko k艂贸tnia - powiedzia艂a 艂agodnie Marilyn. - Nadal mo偶emy si臋 pobra膰. Pu艣膰 go i porozmawiaj­my spokojnie.

- Ty g艂upia dziwko - warkn膮艂 pogardliwie. - Wci膮偶 jesz­cze nic nie rozumiesz?

- Derrick...

- Marilyn, to na nic - wtr膮ci艂a Shay. - To on jest sprawc膮 tych wszystkich wypadk贸w, jakie mieli艣my. Ale w rzeczywi­sto艣ci chodzi艂o mu tylko o to, 偶eby zabi膰 Lyona.

- Bardzo jeste艣 sprytna, Shay - zadrwi艂 Derrick. mocniej naciskaj膮c na gard艂o Falconera. - Ciekawe, co jeszcze wiesz?

- Pocz膮tkowo niezbyt si臋 spieszy艂e艣, ale w miar臋 jak zbli­偶a艂 si臋 termin rozwodu, zacz膮艂e艣 traci膰 cierpliwo艣膰 - powie­dzia艂a, patrz膮c mu w oczy. - Zosta艂o ci zaledwie par臋 tygodni. P贸藕niej Marilyn by艂aby tylko eks - 偶on膮, a nie bogat膮 wdow膮.

Tego w艂a艣nie dowiedzia艂a si臋 ze 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥. Niewiele brakowa艂o, a Leon de Coursey zosta艂by zamordowa­ny przez kochanka 偶ony, kt贸ry pragn膮艂 si臋 z ni膮 o偶eni膰 i zagar­n膮 maj膮tek Leona. Wyja艣nienie tajemniczych wypadk贸w znajdowa艂o si臋 w jej ksi膮偶ce!

Lyon postanowi艂, 偶e pozwoli Derrickowi si臋 wygada膰, a p贸藕niej zrobi z nim porz膮dek.

Shay. Marilyn i Neil nie zauwa偶yli, 偶e, wkr贸tce po nich do mieszkania wesz艂a policja. Lyon dostrzeg艂 k膮tem oka, jak wchodzili do budynku i domy艣li艂 si臋, 偶e stoj膮 za drzwiami, czekaj膮c na dalszy rozw贸j wypadk贸w. Mia艂 nadziej臋, 偶e Derrick powie do艣膰, aby mo偶na go by艂o skaza膰 za usi艂owanie morderstwa. Udawa艂 tylko pokonanego licz膮c, 偶e Stewartby pod wp艂ywem tryumfu wyzna wszystko.

Gdy Shay wspomnia艂a o dziecku, niewiele brakowa艂o, a Lyon zapomnia艂by o obranej taktyce. Oczywi艣cie, podobnie jak Derrick i Neil wcale jej nie uwierzy艂. Natomiast wiedzia艂, 偶e nie sk艂ama艂a m贸wi膮c, i偶 go kocha. Postanowi艂, 偶e zmusi j膮 do 艣lubu jak najszybciej.

- Szanowni pa艅stwo Falconer - szydzi艂 Derrick, nie zwra­caj膮c uwagi, 偶e jednocze艣nie os艂abia nacisk na gard艂o Lyona. - Tacy jeste艣cie z siebie wszyscy zadowoleni, tacy pewni sie­bie. Wydaje si臋 wam. 偶e nikt nie mo偶e was pokona膰. Przekonali艣cie si臋 wreszcie, 偶e tak nie jest, prawda? - powiedzia艂 z zadowoleniem. - Jakie mo偶liwo艣ci otworzy艂aby 艣mier膰 Lyona - doda艂 tonem beztroskiej pogaw臋dki. - Odprawa roz­wodowa, jak膮 otrzyma艂aby Marilyn. nie starczy艂aby mi nawet na koszule.

- Nosisz jedwabne? - zainteresowa艂 si臋 Neil.

- Szyte na miar臋 - odrzek艂 z dum膮 Derrick. Sprytny Neil zorientowa艂 si臋, jak膮 gr臋 prowadzi Lyon!

Nie w膮tpi艂, 偶e brat bez trudu da艂by sobie rad臋 z takim przeciw­nikiem jak Derrick i domy艣li艂 si臋, 偶e chodzi mu o wyci膮gni臋­cie z niego zezna艅. Z przykro艣ci膮 wyobra偶a艂 sobie, co musi prze偶ywa膰 Shay, kt贸ra nie zrozumia艂a ca艂ej rozgrywki, ale wo艂a艂 dopilnowa膰, aby napastnik nie m贸g艂 k艂ama膰 w s膮dzie, i偶 by艂 to tylko atak zazdro艣ci, spowodowany zerwaniem zar臋­czyn.

- Rzeczywi艣cie, eleganckie - powiedzia艂. - Musisz poda膰 mi adres krawca.

To ju偶 przesada, pomy艣la艂 Lyon. Neil posun膮艂 si臋 za dale­ko.

- Czy masz mnie za durnia, Neil? - w艣ciek艂 si臋 Derrick.

- Dobrze wiem, czego chcesz i to ci si臋 nie uda. jaka szkoda, 偶e nie lecia艂e艣 nieco wy偶ej, gdy ta lotnia run臋艂a na ziemi臋.

- To ty uszkodzi艂e艣 艣ruby? - spyta艂 z podziwem Neil.

- Chcia艂bym wiedzie膰, jak ci si臋 to uda艂o? Dobrze, Neil, zach臋ci艂 go cicho Lyon. Ci膮gnij go powoli za j臋zyk. Mia艂 nadziej臋, 偶e wytrzyma dostatecznie d艂ugo w nie­wygodnej pozycji Derrick zorientowa艂 si臋, 偶e trzyma go zbyt s艂abo i wzmocni艂 chwyt. Niewiele brakowa艂o, a udusi艂by przeciwnika.

- Chyba nie s膮dzisz, 偶e opowiem ci wszystkie szczeg贸艂y?

- spyta艂 szyderczo Stewartby. Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Nigdy nie mog艂em zrozumie膰, dlaczego w starych krymina艂ach przest臋pca pod koniec opowiada, jak pope艂ni艂 zbrodni臋, po czym jego ofiara cudownie ucieka i zawiadamia policj臋.

- Derrick, wszyscy s艂yszeli艣my, co powiedzia艂e艣 - wtr膮ci­艂a Marilyn.

- A co takiego powiedzia艂em? - spyta艂 ironicznie.

- Stwierdzi艂em tylko, 偶e 偶a艂uj臋, i偶 Neil lecia艂 tak nisko. Wcale nie powiedzia艂em, 偶e mia艂em z tym cokolwiek wsp贸lnego.

- Ale powiedzia艂e艣, 偶e 艣mier膰 Lyona otworzy艂aby ogrom­ne mo偶liwo艣ci... Bo偶e, to te偶 nic nie znaczy - Marilyn troch臋 za p贸藕no zda艂a sobie z tego spraw臋.

- Absolutnie nic - potwierdzi艂 z pogard膮 w g艂osie.

- W艂a艣nie dlatego jestem lepszym prawnikiem ni偶 ty. Zawsze b臋dziesz beznadziejnym adwokatem.

- Ty... - Marilyn rzuci艂a si臋 na niego i chwyci艂a za w艂osy.

- Zostaw mnie, ty dziwko - zakl膮艂. Walcz膮c z Marilyn musia艂 na sekund臋 pu艣ci膰 Lyona, kt贸ry skorzysta艂 z okazji i zaczerpn膮艂 tchu.

- Szkoda, 偶e nie zabi艂e艣 mnie wczoraj, zamiast tyle razy pr贸bowa膰 zamordowa膰 Lyona i innych - sykn臋艂a Marilyn.

- Przypuszczam, 偶e posz艂oby ci to r贸wnie sprawnie jak tamte zamachy.

- Wcale nic chcia艂em zabi膰 kogokolwiek, poza Lyonem - warkn膮艂 Derrick. - Przyznaj臋 jednak, 偶e gdyby kt贸re艣 z was zdech艂o, niezbyt bym si臋 tym zmartwi艂. Nawet Shay, cho膰 do艣膰 j膮 lubi臋. Niestety, odm贸wi艂a sprzedania udzia艂贸w Ricka, Chcia艂a, aby dziecko odziedziczy艂o jego maj膮tek. Pozbycie si臋 dziecka by艂o logicznym rozwi膮zaniem problemu.

- Ale jako艣 nie uda艂o ci si臋 tego za艂atwi膰 - zakpi艂a Marilyn. - Cho膰 zepchn膮艂e艣 j膮 z ruchomych schod贸w.

- Okaza艂a si臋 r贸wnie niezniszczalna, jak pozostali - od­rzek艂 z odraz膮.

- Wystarczy, prosz臋 pana. - Do pokoju wszed艂 nagle inspektor w cywilnym ubraniu, - Aresztuje pana pod zarzutem pr贸b zamordowania pani Shay Falconer i pana Lyona Falconera. Ostrzegam...

Lyon nie s艂ucha艂 ju偶 d艂u偶ej. Wiedzia艂, 偶e to jego ostatnia szansa. Rzuci艂 si臋 na Derricka i zacz膮艂 go ok艂ada膰 pi臋艣ciami.

- Panie Falconer.

Lyon nie zwr贸ci艂 uwagi na krzyk inspektora. Dwaj poli­cjanci podbiegli, aby oderwa膰 go od Derricka.

- Lyon, prosz臋! Cichy okrzyk Shay ca艂kowicie wystarczy艂, aby m臋偶czyzna si臋 uspokoi艂. Spojrza艂 na zakrwawion膮 twarz swego przeciw­nika i troch臋 oprzytomnia艂.

- Lyon, ju偶 po wszystkim - powiedzia艂a Shay. - Kocham ci臋 - doda艂a g艂o艣no. - Kochanie, to koniec.

- Shay! - W jego oczach wida膰 by艂o wszystko, co prze偶y艂 w ci膮gu ostatniego roku. Ale to rzeczywi艣cie by艂 koniec i Ly­on wiedzia艂, 偶e teraz ju偶 b臋dzie z Shay. Przytuli艂 j膮 do siebie i opar艂 g艂ow臋 na jej czole.

- Powinnam by膰 z艂a na ciebie, - Shay spojrza艂a na niego ostro. - Naprawd臋 my艣la艂am, 偶e on ci臋 zaraz zabije.

- No, w ko艅cu nie zarobi艂em tego na popo艂udniowej her­batce - odrzek艂 Lyon, dotykaj膮c plastra na czole.

- To prawda - przyzna艂a dr偶膮cym g艂osem.

Siedzieli na sofie przy kominku, w Falconer House. Wre­szcie byli sami. Po aresztowaniu Derricka musieli od razu z艂o偶y膰 zeznania, a po powrocie do domu ponownie przemaglowali ich Patty i Matthew, bardzo 藕li, 偶e omin臋艂a ich ca艂a akcja. Tylko dziadek byt po prostu zadowolony, 偶e wnuczka nareszcie jest bezpieczna.

Teraz, gdy znali ju偶 prawd臋, 艂atwo zrozumieli post臋powa­nie Derricka. kt贸ry wierzy艂, 偶e uda mu si臋 ukry膰 sw贸j prawdziwy cel w艣r贸d ca艂ego 艂a艅cucha pozornie niezale偶nych wypadk贸w. Gdyby tak si臋 sta艂o, to Marilyn, jako wdowa po Lyonie, odziedziczy艂aby ca艂y jego maj膮tek. Nie m贸g艂 si臋 na­wet powstrzyma膰 od ataku na Shay, poniewa偶 wiedzia艂, 偶e nie sprzeda艂a udzia艂贸w Ricka tylko ze wzgl臋du na maj膮ce si臋 narodzi膰 dziecko. W miar臋 jak kolejne 鈥瀢ypadki鈥 nie przyno­si艂y zamierzonych rezultat贸w, Derrick stopniowo traci艂 cier­pliwo艣膰 i zacz膮艂 pope艂nia膰 b艂臋dy.

Lyon obawia艂 si臋 tylko, 偶e Stewartby zostanie uznany za niepoczytalnego i skierowany do szpitala, a nie skazany na 艂adnych par臋 lat. Na szcz臋艣cie wtedy te偶 nie wyszed艂by szyb­ko na wolno艣膰.

- Naprawd臋 偶al mi tylko Marilyn - powiedzia艂a Shay.

- Zosta艂a sama.

- My艣l臋, 偶e zyska艂a przyjaci贸艂k臋 - odrzek艂, patrz膮c na ni膮 z podziwem.

- Wiem, 偶e na og贸艂 zachowuj臋 si臋 jak ostatnia j臋dza - wzruszy艂a ramionami Shay. - W rzeczywisto艣ci wcale nie jest taka z艂a i cyniczna, jak udaje.

- Masz racj臋 - przyzna艂 Lyon. Przez chwil臋 milczeli, patrz膮c w buzuj膮cy ogie艅. Wszystko wydawa艂o si臋 takie normalne, takie zwyczajne!

Gdy 偶yciu Lyona zagra偶a艂o niebezpiecze艅stwo, Shay od razu uzmys艂owi艂a sobie, 偶e go kocha i nie potrafi bez niego 偶y膰. D艂ugo trwa艂o, nim to sobie u艣wiadomi艂a, ale teraz wie­dzia艂a, 偶e musi zrobi膰 wszystko, aby uporz膮dkowa膰 ich wsp贸lne 偶ycie. Wpierw musieli sobie wyja艣ni膰 wszystkie sta­re nieporozumienia.

- Na twoim miejscu nie martwi艂bym si臋 o Marilyn - ode­zwa艂 si臋 Lyon. - Czy zauwa偶y艂a艣, jak patrzy艂 na ni膮 ten inspe­ktor policji? Ona te偶 zwr贸ci艂a na niego uwag臋.

Shay spojrza艂a na niego ze zdziwieniem, ale zaraz przypomnia艂a sobie, z jak膮 troskliwo艣ci膮 inspektor traktowa艂 Mari­lyn.

- Czy my艣lisz...

- Jeszcze za wcze艣nie, aby co艣 powiedzie膰. - Lyon wzru­szy艂 ramionami. - Ale mam przeczucie, 偶e ona nie b臋dzie d艂ugo sama.

- Jest pewnie w艣ciek艂a na ciebie. Zaryzykowa艂a 偶ycie, cho膰 z twojego punktu widzenia nic mia艂o to sensu. Nic ci nie grozi艂o.

- Nie w膮tpi臋, 偶e Marilyn zdawa艂a sobie z tego spraw臋 - odrzek艂 spokojnie Lyon. - Ona r贸wnie偶 chcia艂a go sk艂oni膰鈥 do gadania. - Przerwa艂 i obj膮艂 j膮 ramieniem. - Nie s膮dzisz, 偶e ju偶 pora, aby艣 powiedzia艂a, 偶e mnie kochasz? - zapyta艂 st艂u­mionym g艂osem. - A mo偶e to tylko wymkn臋艂o ci si臋 w zde­nerwowaniu?

- Och, nie! - zarumieni艂a si臋 Shay.

- No wiec?

- Lyon. musimy porozmawia膰.

- O czym?

- No -.. Dzi艣 powiedzia艂am ci jeszcze co艣 wi臋cej. - Spoj­rza艂a na niego i zmarszczy艂a brwi. - W 偶aden spos贸b na to nie zareagowa艂e艣.

- Co takiego? Aha, o tym my艣lisz... - Kiwn膮艂 g艂ow膮.

- Rozumiem, co chcia艂a艣 osi膮gn膮膰. My艣la艂a艣, 偶e w ten spos贸b sk艂onisz mnie do walki. To nie ma znaczenia.

- Jak to, nie ma znaczenia? - spojrza艂a na niego z os艂upie­niem. - Oczywi艣cie, 偶e ma!

- Nie gniewam si臋 na ciebie, je艣li o to ci chodzi - spr贸bo­wa艂 j膮 uspokoi膰. - Ju偶 nigdy nie b臋d臋 si臋 na ciebie gniewa艂 - doda艂 pob艂a偶liwie.

- Dlaczego mia艂by艣 si臋 gniewa膰? - spyta艂a zdziwiona.

- To by艂 艣wietny pomys艂, kochanie...

- Lyon o czym ty m贸wisz? - zniecierpliwi艂a si臋 Shay. Nie mia艂a w膮tpliwo艣ci, 偶e zupe艂nie si臋 nie rozumiej膮.

- Ju偶 ci powiedzia艂em ta wzmianka o dziecku to by艂 艣wietny pomys艂, 偶eby zach臋ci膰 mnie do walki.

- Ale偶... Lyon, gdy zrobi艂e艣 badania, co powiedzia艂 le­karz?

- Czy musimy teraz o tym m贸wi膰? - spyta艂 niech臋tnie.

- Tak.

M臋偶czyzna westchn膮艂 ci臋偶ko. Nie mia艂 najmniejszej ocho­ty rozmawia膰 teraz o swej bezp艂odno艣ci.

- Z moj膮 sperm膮 jest co艣 nie w porz膮dku i szansa na to, 偶e zap艂odni臋 kobiet臋 jest rz臋du jeden na milion - Lyon by艂 najwyra藕niej zirytowany jej dociekliwo艣ci膮, - Jeste艣 zadowo­lona?

- Jeden na milion - powt贸rzy艂a powoli Shay. - No c贸偶, skoro raz nam si臋 to uda艂o, to mo偶emy spr贸bowa膰 po raz drugi.

- Je艣li pozwolisz, chcia艂bym wychowa膰 Richarda tak, jak­by by艂 moim synem...

- Lyon, s艂uchaj lepiej, co do ciebie m贸wi臋 - przerwa艂a mu niecierpliwie. - My, to znaczy ty i ja, sze艣膰 lat temu spodzie­wali艣my si臋 dziecka. Straci艂am je w czwartym miesi膮cu, ale...

- Shay... - Lyon zblad艂 jak 艣ciana.

- To prawda - powiedzia艂a, patrz膮c mu prosto w oczy. Tym spojrzeniem chcia艂a pokaza膰, jak go kocha. - Zasz艂am z tob膮 w ci膮偶e, Lyon - szepn臋艂a.

- Ze mn膮? - powt贸rzy艂 z niedowierzaniem, wstrzymuj膮c oddech­ - Tak. Wtedy nie wiedzia艂am, 偶e jeste艣 przekonany o swo­jej bezp艂odno艣ci, Inaczej...

- Opowiedz mi o tym - przerwa艂 jej. Shay opowiedzia艂a mu wszystko o dziecku i Ricku.

W miar臋 jak opowiada艂a, Lyon szarza艂 na twarzy, a jego r臋ce stawa艂y si臋 lodowate.

- Czasami nienawidzi艂em Ricka - powiedzia艂 g艂uchym g艂osem, gdy sko艅czy艂a. - Nie wiedzia艂em, ile mu zawdzi臋­czam.

Shay pomy艣la艂a, 偶e gdyby nie Rick, dawno by ju偶 nie 偶y艂a.

- Nie wi艅 si臋, Lyon - poprosi艂a. - Gdybym powiedzia艂a ci o dziecku, wszystko by艂oby inaczej.

- Jak mog艂a艣 mi powiedzie膰 po moich s艂owach, 偶e chc臋. aby艣 by艂a tylko i wy艂膮cznie moj膮 kochank膮? - odrzek艂 Lyon. - Bo偶e. ile偶 lat zmarnowali艣my! Po co by艂o tyle nieszcz臋艣膰? Gdy Rick sprowadzi艂 ci臋 do Falconer House, my艣la艂em, 偶e umr臋. Nie mog艂em znie艣膰 艣wiadomo艣ci, 偶e nale偶ysz do niego, nie do mnie.

- Podobno przez ca艂e noce je藕dzi艂e艣 konno. - Shay nie mia艂a ju偶 偶adnych w膮tpliwo艣ci, 偶e Lyon faktycznie sp臋dza艂 noce w siodle, a nie w 艂贸偶ku z jak膮艣 kobiet膮. Nareszcie zdoby­艂a pewno艣膰, 偶e to ona by艂a i jest jego ukochan膮.

- To prawda. Shay, musisz mi uwierzy膰, 偶e nigdy nie chcia艂em zrobi膰 ci krzywdy. Po prostu uwa偶a艂em, 偶e nie mog臋 narazi膰 偶adnej kobiety na takie tortury, jakie przesz艂a Marilyn. Ona tylko udaje, 偶e nie lubi dzieci, w rzeczywisto艣ci przepada za nimi.

Shay sama to widzia艂a, gdy Marilyn trzyma艂a w ramionach Richarda.

- Obserwowa艂em, jak powoli zmienia si臋 z pi臋knego mo­tyla w rozgoryczon膮 kobiet臋, dla kt贸rej ca艂y sens ma艂偶e艅stwa zredukowa艂 si臋 do mo偶liwo艣ci wykorzystania mojego nazwi­ska w karierze zawodowej. S膮dzi艂em, 偶e przynajmniej tyle powinienem dla niej zrobi膰, dlatego nie 偶膮da艂em rozwodu. Zreszt膮, nie chcia艂em powt贸rnie si臋 偶eni膰 - powiedzia艂 spo­kojnie. - Gdy ci臋 pozna艂em, wydawa艂o mi si臋, 偶e jeste艣 cudnym kwiatem, kt贸rego nie wolno mi dotkn膮膰. Od razu ci臋 pokocha艂em. Nie mog艂em jednak o偶eni膰 si臋 z tob膮, bo nie zni贸s艂bym my艣li, 偶e upodobnisz si臋 do Marilyn. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e trzyma艂em w r臋ku moj膮 jedn膮 szans臋 na milion. Tylko dlatego j膮 straci艂em.

- Nie wiesz te偶, 偶e nie powiedzia艂am ci prawdy nawet wtedy, gdy ju偶 dowiedzia艂am si臋 o twojej rzekomej bezp艂od­no艣ci - wyzna艂a z b贸lem Shay. - Chcia艂am ci臋 zrani膰 r贸wnie dotkliwie, jak ty zrani艂e艣 mnie. To by艂a cicha zemsta.

- Nie zas艂u偶y艂em na nic lepszego.

- Nie masz racji - zaprotestowa艂a gor膮co. - By艂am cho­robliwie przekonana, 偶e ci臋 nienawidz臋. Dopiero wczoraj, gdy zobaczy艂am, jak Derrick chce ci臋 zabi膰, poczu艂am, 偶e ja te偶 chc臋 umrze膰.

- Shay! - j臋kn膮艂 Lyon.

- Wiem, 偶e sze艣膰 lat temu zrobi艂e艣 to, co uwa偶a艂e艣 za najlepsze dla mnie, ale po prostu nie mia艂e艣 prawa podejmo­wa膰 za mnie decyzji - powiedzia艂a z naciskiem. - Niezale偶nie' od tego. czy by艂am w ci膮偶y, czy nie. Marilyn nie zmieni艂a si臋 tak dlatego 偶e koniecznie chcia艂a mie膰 dziecko, przyczyn膮 by艂o twoje nastawienie do tego problemu.

- Mo偶e masz racj臋, sam nie wiem - westchn膮艂 ze znu偶e­niem. - Wiedzia艂em tylko, 偶e nie mog臋 pozwoli膰, aby艣 przez to przesz艂a. Nie chcia艂em patrze膰, jak mi艂o艣膰 zmienia si臋 w pogard臋 i p贸藕niej w nienawi艣膰.

- A mimo to sprawi艂e艣, 偶e ci臋 znienawidzi艂am - j臋kn臋艂a. - Gotowa by艂am na wszystko, aby ci odp艂aci膰. W艂a艣nie dlate­go nie powiedzia艂am prawdy. Skoro przez tyle Jat wierzy艂e艣, 偶e jeste艣 bezp艂odny, to czemu mia艂abym wyprowadza膰 ci臋 z b艂臋du? - Pokr臋ci艂a g艂ow膮, pe艂na obrzydzenia do siebie sa­mej. - My艣l臋, 偶e zwariowa艂am z nienawi艣ci.

- Przecie偶 musia艂a艣 my艣le膰, 偶e chc臋 si臋 z tob膮 o偶eni膰 wy艂膮cznie po to, aby mie膰 Richarda - westchn膮艂 Lyon. - Nie mog艂o by膰 inaczej, zna艂a艣 przecie偶 tylko cz臋艣膰 fakt贸w. Bo偶e, tego wieczoru, gdy Matthew powiedzia艂 ci, 偶e nie mog臋 mie膰 dzieci, zupe艂nie si臋 za艂ama艂em. Nawet plakatem.

- Wiedzia艂am ju偶 wcze艣niej - przyzna艂a. - Marilyn mi powiedzia艂a, jeszcze nim urodzi艂am Richarda.

- Zauwa偶y艂em, 偶e po jej wizycie nagle si臋 zmieni艂a艣 - po­wiedzia艂. - Niestety, wcale nie na lepsze. Zawsze potrafi艂em sobie radzi膰 z przejawami twego temperamentu, ale nie z tak膮 zimn膮 niech臋ci膮. Po rozmowie z Marilyn sta艂a艣 si臋 na przemian uleg艂a i zimna. Niczym nie przypomina艂a艣 mojej dawnej, sponta­nicznej Shay. Dzisiaj, gdy szed艂em do Derricka, zastanawia艂em si臋 nad wszystkim, pyta艂em siebie, czy warto tak 偶y膰 - doda艂 z gorycz膮. - Spokojnie, przecie偶 nic si臋 nie sta艂o - uspokoi艂 j膮 spiesznie, bo Shay mocno przyblad艂a. - Postanowi艂em, 偶e wie­czorem szczerze z tob膮 porozmawiam i zdam si臋 na twoj膮 艂ask臋. Pope艂ni艂em w 偶yciu wiele b艂臋d贸w, mi臋dzy innymi ju偶 dawno powinienem by艂 rozwie艣膰 si臋 z Marilyn. Mog艂a by艂a rozpocz膮膰 nowe 偶ycic Zawsze twierdzi艂a, 偶e tego nie chce i 偶e odpowiada jej obecny uk艂ad, ale gdybym j膮 zmusi艂 do rozwodu, by艂oby to dla niej o wiele lepsze rozwi膮zanie.

- My艣l臋, 偶e 偶aden inny m臋偶czyzna nie mia艂 dla niej takie­go znaczenia jak ty.

- Mnie r贸wnie偶 na niej zale偶y - odrzek艂 Lyon. - i zawsze b臋dzie - doda艂, uwa偶nie 艣ledz膮c reakcj臋 Shay.

- Wiem, i wcale nic chc臋, aby艣 o niej zapomnia艂 - u艣mie­chn臋艂a si臋. - Ty r贸wnie偶 nie mo偶esz mi wypomina膰, 偶e kocha­艂am Ricka.

- Tyle mu zawdzi臋czam! - Lyon zn贸w pomy艣la艂, 偶e gdy­by nie brat, Shay nie by艂oby ju偶 na tym 艣wiecie.

- Oboje powinni艣my by膰 mu wdzi臋czni - szepn臋艂a, 艣ci­skaj膮c go za r臋k臋.

- Gdyby艣 umar艂a...

- Ale 偶yj臋 - przerwa艂a mu, - To si臋 ju偶 sko艅czy艂o.

- Ale nie dla nas - powiedzia艂 z naciskiem. - Prosz臋, wyjd藕 za mnie. Nie mog臋 偶y膰 bez ciebie.

- Dobrze - odpowiedzia艂a kr贸tko, jednak Lyon dos艂ysza艂 w jej glosie wahanie.

- Ale...

- Teraz, skoro ju偶 wiesz, 偶e mo偶esz mie膰 dzieci, czy b臋­dziesz lubi艂 Richarda? - spyta艂a niespokojnie.

- Kocham go - odpowiedzia艂 bez chwili namys艂u.

- Naprawd臋? - Shay nie chcia艂a by膰 szcz臋艣liwa kosztem dziecka. Chcia艂a, aby wychowywa艂 si臋 w atmosferze mi艂o艣ci.

- Naprawd臋 - zapewni艂 j膮 Lyon. - Przecie偶 pomog艂em mu pojawi膰 si臋 na 艣wiecie. Shay, nie zamierzam niczego odbiera膰 Rickowi. Gdy Richard doro艣nie, opowiem mu o ojcu, ale teraz chc臋 go wychowywa膰 tak, jakby by艂 moim synem.

- Lyon! - Shay przytuli艂a si臋 do niego. - Kochaj mnie!

- poprosi艂a. Koniecznie chcia艂a by膰 razem z nim. - Jeszcze nigdy nie kochali艣my si臋 tak jak teraz...

- Shay, pami臋taj, ze mo偶e nie b臋dziemy mie膰 ju偶 dziecka.

- Lyon zmarszczy艂 czo艂o, - Niewykluczone, 偶e zmarnowali­艣my nasz膮 jedyn膮 szans臋.

- B臋dziemy mie膰 dziecko - powiedzia艂a z niezachwian膮 pewno艣ci膮 w g艂osie.

- Shay...

- Zaufaj mi. Lyon.

- To nie jest takie wa偶ne. Najwa偶niejsze, 偶e b臋dziemy razem, wszyscy troje.

- Teraz ju偶 zawsze b臋dziemy razem - szepn臋艂a.

- Zawsze, to bardzo d艂ugo - spojrza艂 na ni膮 niespokojnie.

- I tak za kr贸tko. - Wzi臋艂a go za r臋k臋 i zaprowadzi艂a do sypialni.

Kochali si臋 tak, jak jeszcze nigdy dot膮d. Ka偶de dotkni臋cie by艂o czu艂膮 pieszczot膮, ka偶de spojrzenie pe艂ne mi艂o艣ci. W tym samym momencie osi膮gn臋li pe艂ni臋 rozkoszy, lecz po chwili oboje zn贸w p艂on臋li z po偶膮dania. Kochali si臋 zn贸w, i zn贸w, w 偶aden spos贸b nie mog膮c si臋 nawzajem zaspokoi膰.

Lyon opar艂 si臋 na 艂okciu i spojrza艂 na 艣pi膮c膮 obok Shay. Mia艂 wra偶enie, 偶e jego 偶ycic zaczyna si臋 dopiero teraz, 偶e w艂a艣nie wyszed艂 z piek艂a. Chcia艂 tylko patrze膰 na ni膮, upewni膰 si臋, 偶e rzeczywi艣cie le偶y tu偶 ko艂o niego. To, co prze偶yli, tylko wzmocni艂o ich mi艂o艣膰.

- Lyon? - mrukn臋艂a, unosz膮c powieki.

- Tak, kochanie? - u艣miechn膮艂 si臋 czule. Wiedzia艂 偶e teraz Shay ju偶 nigdy nie we藕mie go za kogo艣 innego.

- Napisz臋 dalszy ci膮g 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥 - szepn臋艂a.

- Tak? - zmarszczy艂 czo艂o.

- Uhm... - u艣miechn臋艂a si臋 uspokajaj膮co. - Tym razem Leon zdob臋dzie Adeli臋. Pami臋taj, 偶e to dzi臋ki tej ksi膮偶ce domy艣li艂am si臋, gdzie jeste艣.

- My艣l臋, 偶e Leon zas艂u偶y艂, aby zdoby膰 ukochan膮, nie s膮­dzisz? - spyta艂 Lyon, mocno j膮 obejmuj膮c.

- O, tak... - potwierdzi艂a, wtulaj膮c si臋 w jego ramiona.

- Teraz ju偶 zawsze b臋d臋 przy tobie...

- Wiem... - Shay mrukn臋艂a jak zadowolona kotka i zn贸w zasn臋艂a.

16

Lyon zatrzyma艂 si臋 na podje藕dzie przed domem i rozejrza艂 wok贸艂. Dzi臋ki Shay, Falconer House sta艂 si臋 dla niego pra­wdziwym domem, a nie tylko miejscem zamieszkania. Pomy­艣la艂, 偶e jest szcz臋艣liwy.

Shay.

Wci膮偶 jeszcze nie m贸g艂 uwierzy膰, 偶e Shay jest jego 偶on膮, 偶e nale偶y do niego. Za bardzo mu na niej zale偶a艂o, aby m贸g艂 si臋 do tego przyzwyczai膰.

Jak dot膮d, czas obszed艂 si臋 z nimi 艂agodnie. Shay by艂a wci膮偶 pi臋kna, a Lyon le偶 utrzymywa艂 si臋 w dobrej formie, tylko przypr贸szone siwizn膮 skronie zdradza艂y, 偶e ma ju偶 czterdzie艣ci pi臋膰 lat. Nie czu艂 swego wieku. Shay dzia艂a艂a na niego odm艂adzaj膮co, dzi臋ki niej nauczy艂 si臋 cieszy膰 偶yciem. Kochali si臋 niemal co noc i za ka偶dym razem by艂o to dla nich r贸wnie wa偶ne prze偶ycie.

Shay nie zrezygnowa艂a z pracy. Zgodnie z zapowiedzi膮, napisa艂a dalszy ci膮g 鈥濻zkar艂atnego kochanka鈥. Obie cz臋艣ci cieszy艂y si臋 takim powodzeniem, 偶e co roku pojawia艂o si臋 nowe wydanie tej historii o mi艂o艣ci utraconej i odzyskanej.

- Kochanie?

Oczy Lyona zap艂on臋艂y na widok 偶ony. Stan臋艂a w progu i patrzy艂a na niego pytaj膮co. Ilekro膰 Lyon widzia艂 jej pi臋kn膮 posta膰, odczuwa艂 przy艣pieszone bicie serca.

- Wiem, 偶e przyj臋cia urodzinowe to ci臋偶kie prze偶ycie, zw艂aszcza je艣li solenizant ma pi臋膰 lat - powiedzia艂a z u艣mie­chem. - To jednak nie pow贸d, aby艣 ucieka艂. - Podesz艂a do m臋偶a i poca艂owa艂a go w usta. Lyon schowa艂 twarz w jej pach­n膮cych w艂osach. - Kochanie, czy co艣 si臋 sta艂o? - zaniepokoi艂a si臋 Shay.

- Tak. Kocham ci臋 - odrzek艂 z u艣miechem Lyon.

- Te偶 ci臋 kocham - przytuli艂a si臋 mocniej.

- Je艣li ju偶 sko艅czyli艣cie, to mo偶e przyjdziecie zobaczy膰, co wyprawia wasze koszmarne dziecko? - przerwa艂 im Mat­thew.

- Poczekaj, a偶 b臋dziesz mia艂 bli藕ni臋ta - odci膮艂 si臋 Lyon. Patty by艂a w ci膮偶y i lekarz powiedzia艂, 偶e b臋d膮 co najmniej bli藕niaki. - Te偶 b臋dziesz si臋 cieszy艂 z ka偶dej wolnej chwili!

Nawet tutaj s艂yszeli odg艂osy zabawy. Pi臋tna艣cioro go艣ci Richarda robi艂o tyle ha艂asu, jakby ich by艂o co najmniej trzy razy tyle.

- Chyba straci艂am nad nimi kontrol臋 - przyzna艂a Shay. - Marilyn mia艂a przyj艣膰 mi pom贸c, ale okaza艂o si臋, 偶e numer trzy rwie si臋 na 艣wiat. Michael zd膮偶y艂 jeszcze podrzuci膰 Meliss臋 i Mandy. i pogna艂 do szpitala.

Marilyn wysz艂a za m膮偶 za inspektora policji ju偶 w trzy miesi膮ce po 艣lubie Lyona i Shay. Musia艂a go rzeczywi艣cie pokocha膰, skoro zgodzi艂a si臋 zmieni膰 tak wa偶ne dla niej na­zwisko Falconer na O'Malley! Co wi臋cej, natychmiast prze­rwa艂a prac臋 zawodow膮 i w kr贸tkich odst臋pach czasu urodzi艂a dwie dziewczynki, Meliss臋 i Mandy. Teraz mieli nadzieje, 偶e b臋dzie syn.

Brakowa艂o tylko Neila i Patricka. Neil mieszka艂 w Stanach z ameryka艅sk膮 偶on膮, Robyn i wychowywa艂 syna, za艣 Patrick wci膮偶 nie chcia艂 opu艣ci膰 swej ukochanej Irlandii.

- Wszystko b臋dzie dobrze - uspokoi艂 j膮 Lyon. - Beth b臋­dzie mia艂a towarzystwo... - mrukn膮艂, wchodz膮c do jadalni, aby zobaczy膰 co robi to 鈥瀔oszmarne dziecko鈥. Pi臋cioletni Richard, kt贸ry odziedziczy艂 po mamie fio艂kowe oczy, a po ojcu siln膮 budow臋, sta艂 obok Beth i pilnowa艂, 偶eby nie upad艂a. Dziewczynka w艂a艣nie uczy艂a si臋 stawia膰 pierwsze kroki.

Mimo zapewnie艅 Shay. Lyon nie wierzy艂, 偶e b臋d膮 mieli dziecko.

I tak by艂 szcz臋艣liwy, maj膮c j膮 i Richarda. Ale dziesi臋膰 miesi臋cy temu Shay urodzi艂a c贸reczk臋. Beth mia艂a kruczo­czarne w艂osy i zielone oczy Lyona. Cho膰 Falconer my艣la艂, 偶e to niemo偶liwe, by艂 teraz jeszcze bardziej szcz臋艣liwy. Shay cz臋sto zarzuca艂a m臋偶owi, 偶e zbytnio rozpuszcza Richarda, ale mimo to ch艂opiec od razu pokocha艂 siostrzyczk臋.

- Zobacz, tato jaka ona jest cudowna - zawo艂a艂 z dum膮, patrz膮c jak Beth odwa偶nie przesuwa si臋 do przodu. Jego fio艂­kowe oczy by艂y r贸wnie zniewalaj膮ce jak oczy Shay.

- Tak. rzeczywi艣cie - odpowiedzia艂 Lyon, patrz膮c jednak nie na c贸reczk臋. lecz 偶on臋.

Shay zrozumia艂a, co chcia艂 powiedzie膰. Poczu艂a, 偶e co艣 d艂awi j膮 w gardle. To si臋 nazywa szcz臋艣cie - pomy艣la艂a. - Pra­wdziwe szcz臋艣cie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Carole Mortimer Cyganka
Mortimer Carole Cyganka
test poprawkowy grupa 1
WADY ST脫P poprawki
ZPSBN T 24 ON poprawiony
Prezentacja poprawiona
Chemia organiczna czesc I poprawiona
Post臋powanie poprawione
Wyk艂ad 5 Sektor finans贸w publicznych poprawiony
Egzamin poprawkowy I 2009 2010
D Studiowe PKM Wa艂 Wa艂 z艂o偶eniowy Model POPRAWIONY
Elektro (v2) poprawka
poprawki analityczna
Poprawkowy IBM 2008 2009
poprawkowe, MAD ep 13 02 2002 v2