Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo

Meg Cabot

KSIĘŻNICZKA NA RÓŻOWO

PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5































Abigail McAden,

której zawsze jest dobrze w różowym
















- Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym

- suknia i płaszcz, i kwiaty, i wszystko.


Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka

Przekład Wacława Komarnicka


ATOM

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina

Bądźcie dumni z Lwów LiAE!


5 MAJA

numer 456/27

Przyznano nagrody Targów Nauki

Rafael Menendez


W ramach Targów Nauki w Liceum imienia Alberta Einsteina ucznio­wie przedmiotów ścisłych zgłosili 21 projektów. Kilka z nich przeszło do nowojorskiego etapu regionalnego, który odbędzie się w przy­szłym miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej dostała pierw­szą nagrodę za analizę ludzkiego genomu. Specjalne wyróżnienia otrzymali Michael Moscovitz z kla­sy maturalnej za program kompu­terowy modelujący śmierć czer­wonego karła oraz uczeń klasy pierwszej, Kenneth Showalter, za eksperyment w dziedzinie transfiguracji płciowej u traszek.



Drużyny hokeja na trawie wygrywają

Ai-Lin Hong


W miniony weekend obie drużyny hokeja na trawie, starsza i młod­sza, pobiły przeciwników. Pod przewodnictwem Josha Richtera z klasy maturalnej starsza druży­na odniosła przytłaczające zwycięstwo ze Szkołą

Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza drużyna pokonała Dwighta wynikiem 8 : 0. Ekscytującą atmosferę obu me­czów psuła pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central Parku, która co chwila wdzierała się na boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoni­ła dyrektor Gupta.



Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie, budując domy dla bezdomnych w Appalachach

Melanie Greenbaum


Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak ujawniono jesienią zeszłego roku, jest w grun­cie rzeczy jedyną spadkobierczy­nią tronu księstwa Genowii. Po­święciła te pięciodniowe ferie na prace społeczne w ramach akcji Domy Nadziei. Na temat swojej wycieczki do Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z dwiema sy­pialniami dla ubogich, księżniczka powiedziała: „Było w porzo. Pomi­jając upiorny brak łazienki. No i to, że bez przerwy waliłam się młot­kiem w palec”.



Tydzień maturzysty

Josh Richter, przewodniczący kla­sy maturalnej


Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą w tym roku LiAE, która napracowała się bar­dzo przez cały rok, pokazując wam, na czym polega rola lide­ra. Poniżej plan tygodnia maturzy­sty:

Pn

Bankiet - wręczenie nagród ma­turalnych

Wt

Bankiet sportowców

Śr

Debata maturzystów

Czw

Wieczór skeczy maturzystów

Pt

Dzień wagarowicza dla maturzy­stów

Sob

Bal maturalny



Od dyrekcji:


Dzień wagarowicza dla maturzy­sty nie jest świętem sankcjonowa­nym przez szkolne władze. W pią­tek, 9 maja, wszyscy uczniowie powinni stawić się na lekcjach. Po­nadto, wszelkie prośby klas młod­szych o zniesienie zakazu udzia­łu w balu maturalnym, chyba że w charakterze osoby towarzyszą­cej maturzyście, zostają odrzuco­ne.

Do wszystkich uczniów:


Do władz szkolnych dotarła infor­macja, jakoby uczniowie nie znali obowiązującej wersji szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one następu­jąco:

Lwy Einsteina, my za wami

Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie

Dalej, dzielnie.

Lwy Einsteina, kroczcie z nami

Złoto, błękit, złoto, błękit,

Złoto, błękit.

Lwy Einsteina, jesteśmy z wami

Niech świat pozna,

co to męstwo.

Lwy Einsteina, jesteśmy z wami

Naprzód śmiało, naprzód śmiało

po zwycięstwo!


Proszę pamiętać, że jeśli podczas tegorocznej uroczystości zakoń­czenia roku szkolnego jakikolwiek uczeń zostanie przyłapany ha śpiewaniu wersji alternatywnej (zwłaszcza tej zawierającej wyra­żenia o charakterze obelżywym i/lub niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton na­szego hymnu szkolnego należy kierować na piśmie do sekretaria­tu szkoły, a nie wypisywać na ścianach kabin w łazienkach albo omawiać w uczniowskich progra­mach w telewizji kablowej ogól­nego dostępu.





Listy do redakcji:

Do wszystkich zainteresowanych:


Artykuł Melanie Greenbaum w zesztotygodniowej edycji „Atomu” na temat postępów w walce o rów­nouprawnienie kobiet w przecią­gu ostatnich trzydziestu lat byt ża­łośnie infantylny. Seksizm nadal żyje i ma się dobrze, nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Na przykład w Utah po­wszechną praktyką jest zawiera­nie małżeństw poligamicznych, i to z bardzo młodymi dziewczęta­mi - 11 -letnia panna młoda nie budzi tam zdziwienia. Ortodoksyj­ni mormoni nadal żyją zgodnie z tradycjami swoich przodków, przyniesionymi na Zachód w po­łowie XIX wieku. Liczba osób pozostających w poligamicznych związkach jest w Utah oceniana być może nawet na 50 000, i to pomimo faktu, że poligamia nie jest tolerowana przez główny nurt kościoła mormońskiego, a za za­warcie związku poligamicznego z nieletnią może grozić do piętna­stu lat więzienia.

Nie mam zamiaru dyktować przed­stawicielom innych kultur, jak mają żyć. Twierdzę jedynie, że panna Greenbaum musi zdjąć swoje ró­żowe okulary. Redakcja „Atomu” powinna wreszcie dać szansę wy­powiedzenia się w tych sprawach innym swoim współpracownikom, zamiast skazywać ich na relacjono­wanie jadłospisów stołówki.

Lilly Moscovitz

Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu


Osobiste

Wszystkiego dobrego na urodziny,

Reggie!

Wreszcie jesteś słodką szesnastką!

Dwie Helenki


Osobiste

C.F., pójdziesz ze mną na bal ma­turalny? Proszę, zgódź się. G.D.


Osobiste

M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni podda­ni


Osobiste

Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za serce chwyta!


Ogólne

Kupujcie szkolne przybory w deli­katesach Ho!

W tym tygodniu nowa dostawa: gumek, zszywaczy, notatników, pi­saków.

Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slimfast o smaku truskawkowym.


Na sprzedaż

Gitara basowa Fender Precision bass, kolor błękitny, nieużywana.

Z amplitunerem i kasetami wi­deo z samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345.


Towarzyskie

Pierwszoklasistka, kocha roman­se/czytanie, pozna starszego chło­paka, który ma te same zainte­resowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wy­łącznie niepalący. Żadnych meta­lowców. e-mail: lluvromance@liae.edu


Znaleziono

Para okularów, oprawki druciane, sala rozwoju zainteresowań. Od­zyskasz, podając opis. Zgłaszać się do pani Hill.


Zgubiono

Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia. Przeczytaj, a ZGI­NIESZ! Nagroda za zwrot. Szafka nr 510.

Jadłospis stołówki LiAE

Zebrała: Mia Thermopolis

Pn

Pieczone ziemniaki z sosami, piz­za na chlebie, paluszki rybne, klopsiki z sosem w bagietce, pi­kantna sałatka z kurczaka

Wt

Zupa i kanapka, pasztecik z kur­czakiem, tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza, nachos deluxe

Śr

Sałatka taco, burrito, hot dog w cie­ście z piklami, kanapka z mięsem, pomidorem i sałatą, wołowina po włosku

Czw

Sałatki azjatyckie, kurczak w se­rowej panierce, kukurydza, frytki, sałatki z makaronem, paluszki rybne

Pt

Sałatki fasolowe, ser z grilla, kar­bowane frytki, bufallo bites, pre­cel.



Środa, 30 kwietnia,
biologia

Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu”?- Shameeka.

Wiem, właśnie dostałam swój egzemplarz. Wolałabym, żeby Lilly przestała wspominać o mnie w swoich listach do re­dakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie. Mnie TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem stołówki.

No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest zostać któregoś dnia pisarką, nie osiąg­niesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!

To nieprawda. Wprowadziłam kilka szalenie ważnych in­nowacji do kolumny z jadłospisem. Na przykład to ja wymy­śliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i duże P.

Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.

Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie ko­szykówki. Jeśli będzie miała ochotę, powali mnie na ziemię jed­nym palcem. Nie wydaje mi się, żeby wkurzanie Melanie było działaniem w moim interesie.

A więc...

Co a więc?

A więc zaprosił cię już?????

Kto i na co mnie zaprosił?

CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURAL­NY?????

Aha. Nie.

Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff za­prosił mnie już MIESIĄC TEMU. Jak masz na czas zdobyć sukien­kę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym musisz umówić się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do przypięcia do sukni, a on musi wynająć limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w Maximie! Poważna sprawa!

Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta nowa kapela, studia od jesieni i tak dalej.

No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w ostatniej chwili. Bo wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na jego zaproszenie.

Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym. Jakby zresztą ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment, żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To znaczy, nie poszła z innym facetem. Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.

No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną pierwszoklasistką na balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla dziewczyn?

Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?

Różnią się od robaków ziemnych tym, że...


ROBAKI LODOWE

Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją niedźwiedzie polarne, pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew powszechnej opinii lodowce umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym lodzie też.

Ostatnio naukowcy odkryli istnienie przypominających stonogi robaków, które mieszkają wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach metanowych na dnie Zatoki Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami lodowymi, mają dwa i pół do pięciu centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem, albo jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie...1


Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.


JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ CHŁOPAK NIE ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????

Środa, 30 kwietnia,
zdrowie i przepisy bezpieczeństwa

Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę? – L.

Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał napisać pracę na 250 słów na temat robaków lodowych.

I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka dla takiej dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.

Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?

Hm. O czym?

O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę. Mówił Ci może, czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?

KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?

Wiesz, co mam na myśli.

Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael dyskutuje ze mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej wyjąć naczynia ze zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w Dzieciństwie, którą prowadzą nasi rodzice.

Aha. Tak się tylko zastanawiałam.

Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na pewno Ciebie.

Jak to „JEŚLI” Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?

No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY”. Co się z Tobą dzieje?

Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i jeśli w tym roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę. Chyba że wtedy, kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.

Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?

NIE!!!!!!! JA TYLKO CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM, ZANIM SKOŃCZY SZKOŁĘ I/LUB ZAPUŚCI SOBIE NA TWARZY ZBĘDNE OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????

O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój brat pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie czemu jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny.

Po prostu jest ważny, wystarczy????

Czy to dlatego, że kiedyś Twoja mama nie pozwoliła Ci kupić Wspaniałej Sukni Królowej Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru toaletowego?

HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny odgrywa kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę wszystkich filmów, które na ten temat nakręcono:


FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL MATURALNY


Dziewczyna w różowej sukience:

Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem, czy ze zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że jemu spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą właśnie sobie szyje?

Zakochana złośnica:

Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para? Moim zdaniem, nie. I trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.

Dziewczyna z doliny:

Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk - rockowca, który wdziera się na bal maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z facetem w marynarce z napisem Tylko dla członków klubu czy z facetem w skórze? Wszystko zależy od tego, co zdarzy się podczas balu.

Footloose:

Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z miasteczka, w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz swojej niezależności, puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa.

Cała ona:

Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak strasznym dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem faktycznie jest, ale - i to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją kocha!!!!!

Ten pierwszy raz:

Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej przyjaciółki przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym się kocha, przebierając się - jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No dobra. Za Rozalindę. Ale wyglądało to jak kostium księżniczki).

No i kto mógłby zapomnieć o:

Powrocie do przyszłości:

Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może się nigdy nie URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z towarzyskiego, jak i BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!


A co powiesz o Carrie? Czy może pomijasz kubły świńskiej krwi jako niezbędny element socjalizacji nastolatków?

WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!!

Okej, okej, uspokój się. Już rozumiem.

Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko pierwszakiem jak my!

Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam, że wegetarianizm rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz.

Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim zdaniem powinnaś przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani cyklem menstruacyjnym.

Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby Ci krew mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia procesów myślowych.

Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo jutro są moje piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim życiu nie dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień razem z nim w Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi studentkami w czarnych golfach, które lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a moja najlepsza przyjaciółka najwyraźniej nie rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie ważny!!!!!!!!!!!!

Zapomniałaś ponarzekać na babkę?

Nie. Nie zapomniałam. Grandmére pojechała do Palm Springs na chemiczne złuszczanie naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.

Mia, sądziłam, że szczycisz się tym, że Ty i Michael macie taki otwarty, uczciwy związek. Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?

NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie poprosił.

Nie, nie będzie.

Będzie.

Nie, nie będzie.

Będzie.

Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś porozmawiać z jakimś specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej fiksacji na rozmiarze własnego biustu. To nienormalne.

O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!

Środa, 30 kwietnia,RZ

TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy niż bal maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten swój program telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki ogólnego dostępu co tydzień dokonuje przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie, Tina wciąż szuka faceta, który zajmie w jej sercu miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El - Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej.

Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i Shameeką? To przecież w przyszłym tygodniu, a Michael nadal mnie nie zaprosił. W PRZYSZŁYM TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć planować wyjście już teraz.

Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się nie robi. To by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło, że moja własna matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam, jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała tak:


Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”

Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”

Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”

Pan Gianini: „Dobrze.”


Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy się”. „Okej”. Nie no, ludzie!

A gdyby tak:


Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”

Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie przekazano mi radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz moją żoną, moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?”

Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”

Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!”

(POCAŁUNEK)


TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest, kiedy facet prosi dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.

Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:


Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę sobie kupić sukienkę.”

Michael Moscovitz: „Okej.”

NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi powiedzieć:


Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim życiu. Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone namiętną troską czoło. Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie bije moje serce. Byłoby to dla mnie największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”

Mia Thermopolis: Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie spodziewałam. Ale ja cię uwielbiam każdym włókienkiem mojej duszy, więc oczywiście pójdę z tobą na bal maturalny i przetańczę z tobą wszystkie tańce, naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.” (POCAŁUNEK)


Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie BĘDZIE wyglądało.

Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego popatrzcie, on ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem Pelkowskim o akordy do ich nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.

No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.

A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn, które - tak jak Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a jednocześnie tak niesłychanie wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok mnie przy lunchu, pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu Komputerowego. Ale nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki.

No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie mnie na tym, że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo przypomina bardziej - Josha Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.

Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie wcale nie zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o wzroście metr dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą, czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh robi to z Laną...

Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...

Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą w czasie ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być przypadek, bo mój młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek...

No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi. Jesteśmy EKSTATYCZNIE szczęśliwi.

WIĘC DLACZEGO NIE ZAPROSIŁ MNIE JESZCZE NA BAL MATURALNY?????????????????

O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i przeczytała ten ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała właśnie:

- O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.

Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:

- Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)

Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:

- Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny.

Ale ona powiedziała tylko:

- Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych.

Michael stwierdził:

- Aha.

I wrócił do swojej gitary.

Tylko Borys musiał dodać swoje:

- Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w płytkich złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają niebagatelny wpływ na proces tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle istotne dla gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii.

Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie takie rzeczy?

Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.

Środa, 30 kwietnia,
francuski

Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co przeżywam. ORAZ w pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal maturalny z ukochanym - tak jak Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z Andrew McCarthym w Dziewczynie w różowej sukience.

Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla dziewczyny o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny mur emocjonalny, który wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El - Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety.

Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak się stanie! Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście poza prezentem w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama.

Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na kolację z Grandmére, tatą, mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w sobotę wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami - wiecie - czego).

Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami - wiecie - czym. Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym mężczyzną, ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że twoja ciężarna matka ma problemy z pęcherzem.

Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly, przychodzą tylko na imprezę. Wyobrażacie sobie, jak nieromantycznie byłoby jeść urodzinową kolację ze swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką, ochroniarzem, chłopakiem ORAZ jego siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach.

Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką odwagę i kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.

Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego.

Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela. Tina teraz niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z Dave'em bawiła się w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny to coś specjalnego. Nie chcę tego schrzanić. Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się z Michaelem jeszcze tylko przez jakieś dwa miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież podpisałaś kontrakt, Mia”, powtarza mi bez przerwy. To znaczy tata.

Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd wtedy miałam wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już wtedy zakochana jak szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie zdawałam sobie z tego sprawę, prawda?

Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od człowieka, któremu przyrzekłam swoje serce?

Och, nie. Nie wydaje mi się.

Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem to było raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne MIESIĄCE z dala od NIEGO?

No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro początkowo miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale ponieważ data porodu mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w Nowym Jorku do narodzin dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.

No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę dwa ostatnie letnie miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z DALA od rzeczonego chłopaka, to czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można robić w Genowii latem? NIC. Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w Nowym Jorku są inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym, żeby urodziła jeszcze przed czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak życie pod jednym dachem z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu, głośno tupiąc, i warczy na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą zatrzymuje w organizmie i ma parcie na sami - wiecie - co (moja mama udziela czasami ZBYT konkretnych informacji).

A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie ten zachwyt nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?

Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.

Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego uniwersytet leży zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę mogła widywać go w szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby mi dać gummi worms, tak jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany Weinberger, której chłopak Josh NIGDY niespodziewanie nie przyniósł gummi worms.

Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w Central Parku (chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie podchodzą i patrzą tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać, bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej”, co jest moim zdaniem bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle że ja nie cierpię opery, bo wszyscy zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze spacery na festiwal San Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on z powodów etycznych sprzeciwia się używaniu broni palnej, tak jak i ja, chyba że jest się członkiem państwowych służb bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, które rozdają w wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali).

Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie zepsuł.

Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec umarł i zostawił go na pastwę Grandmére, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej kwestii spędzania przeze mnie lata w Genowii.

Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach najważniejszych dla jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi, że ludzka psychika działa w pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić swoje.

Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły już niemal cztery miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili opcję na jej program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć studia, które chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona przyjęła do wiadomości i robi swoje, tak jak i ja powinnam.

ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM SPĘDZIŁA SZEŚĆDZIESIĄT DWA DNI Z DALA OD MĘŻCZYZNY, KTÓREGO KOCHAM!!!! NIGDY!!!!!!!!!!!!!!

Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na Manhattanie, a wtedy tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się wiązało z zawaleniem moich tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca, które przyjęłoby księżniczkę na praktykę. No bo co będzie robił Lars przez cały dzień, kiedy ja będę wklepywała dane do komputera albo robiła kserokopie czy coś?

Kiedy weszłam do sali przed lekcją, mademoisełle Klein pokazywała jakimś dziewczynom ze starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu Victoria's Secret na bal maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton, trener drużyny szkolnej i nasz nauczyciel od zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to najbardziej romantyczna rzecz, o jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że to moja mama oświadczyła się panu Gianiniemu. No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii, że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy. Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek odbiera pocztę pod ksia - zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę na temat tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do gry w polo.

Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I któregoś dnia faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę tylko zaczekać i zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny. Prawdopodobnie nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.

Il mefaut des lunettes de soleil.

Didier demand a essayer la jupe.

Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno zakochana jest mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas miłosnych uniesień, nie robi na niej żadnego wrażenia?

Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można powiedzieć o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona.

Jeudi, j'aifaił de l'aerobic.


PRACA DOMOWA

Algebra: strony 279 - 300

Angielski: Przyjdzie na pewno

Biologia: skończyć referat o lodowych robakach

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154 - 160

RZ: i co jeszcze?

Francuski: Ecńvez une histoire personnelle

Historia cywilizacji: strony 310 - 330

Środa, 30 kwietnia,
w limuzynie w drodze do domu z Plaza

Grandmére wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że chodziło o te całe wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie.

- Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie trwają prace wykopaliskowe, wyobraź sobie, archeologowie natrafili na grobowiec, który może należeć do twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne stosowane w Genowii w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich!

Świetnie. Spędzę wakacje, zaglądając w przegrodę nosową jakiejś starej mumii. Ziszczone marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim ukochanym po Coney Island. I nie będziesz jako wolontariuszka douczać dzieci z zaniedbanych środowisk. Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's Wideo, gdzie bym sobie przewijała na podglądzie Księżniczkę Mononoke i Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka mnie bliski kontakt z tysiącletnimi zwłokami. Hura!

Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się wydawało, bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3 dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów, taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10 dolarów, 5 dolarów za jazdę na lotnisko, od rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś stanie podatek ten wynosi mniej niż 8 procent, i tak dalej) Grandmére wrzasnęła:

- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?

Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu. O tym, jak przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną różę do butonierki, taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy asparagusa nie lubią. A ja mogłabym włożyć czarną sukienkę, taką na jednym ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na premiery filmów, z asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami wokół kostek.

Grandmére mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń wygląda ponuro, a te wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe nosił w Gladiatorze - i że większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.

No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała. Grandmére nawet NIE WIE, że brokat do ciała istnieje.

- Amelio! - mówiła Grandmére. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze ciągle ją piecze po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel, jej prawie wyłysiały miniaturowy pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden czy dwa zabiegi chemicznego złuszczania naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na kolana i lizać ją po twarzy, jakby była surowym befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby komuś się zrobiło niedobrze, ale właściwie trochę tak to wyglądało. Albo jakby Grandmére przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.

- Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmére miała zbolałą minę. Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to ci się może bardzo przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny.

- Przepraszam, Grandmére - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem napiwków radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim myśleniem, kiedy człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do naszych drzwi. Bo w przeciwnym razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt.

- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmére, nadal nabzdyczona. No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na chemiczne usunięcie dwóch czy trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe małe znieczulenie.

Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w domu zamiast przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z tlenem, automaty ze słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie myśleć o tym za wiele... Zwłaszcza że Grandmére chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie. Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy!

Grandmére wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.

- Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody - powiedziała. - Wiosną młodzi ludzie mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.

Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmére uznała, że dlatego właśnie jestem niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi przyjaciele i ja jesteśmy na wiosnę cali rozświergotani jak te skowronki.

- Amelio, jesteś osobą, dla której szalenie trudno wybrać prezent urodzinowy - ciągnęła Grandmére, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmére sprowadza sobie papierosy z Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie tu, w Nowym Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey.

- Nie jesteś typem, któremu daje się biżuterię - mówiła Grandmére, zapalając papierosa i zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich ubrań. I trudno powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby.

Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie tylko hobby, ale wręcz POWOŁANIE: pisarstwo.

Grandmére tylko machnęła ręką i odparła:

- Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...

Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmére pisanie to nie jest prawdziwe hobby. Bardzo się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A Grandmére nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F. Kennedym, bo to wszystko będzie w stu procentach prawda! HA!

- A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmére.

Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę, Grandmére nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę:


LISTA PREZENTÓW,

KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ

NA PIĘTNASTE URODZINY

1. Rozwiązanie problemu światowego głodu.

2. Nowy kombinezon, rozmiar 38.

3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).

4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak Lara Croft).

5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.

6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound mogła otrzymać rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych i lęgowych.

7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...).

8. Własną komórkę.

9. Żeby Grandmére rzuciła palenie.

10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.


Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny najprawdopodobniej tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za jakiś miesiąc. Grandmére nijak się nie da namówić na rzucenie palenia ani na te taśmy do akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja go tylko na moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na krawędzi umywalki, bo szukałam błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie umywalki w naszej szkole są zapchane. Komputer był pod wodą tylko przez kilka sekund, naprawdę powinien był działać po wyschnięciu. Niestety nawet Michael, który jest geniuszem technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go odratować).

Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmére, to pozycja numer 10, ta, do której przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej słabości i o której w ogóle nie powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu czterech godzin ona i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji.

- Co to jest ten „bal mat”? - spytała Grandmére. - Nie znam tego określenia.

W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmére prawie nigdy nie ogląda telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy ludzie w jej wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w różowej sukience na TBS albo gdzie indziej.

- To rodzaj imprezy, Grandmére - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne.

- A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmére. - Kiedy to ma być?

- W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?

- A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmére. Roześmiała się, a potem tego pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak ostatnim razem. Rozumiesz, żeby mu pokazać.

- Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może zabrać do towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam sama. Lilly mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale...

- NIE! - Grandmére wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się zakrztusiła kostką lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmére ma eyeliner wytatuowany dookoła oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż, trochę to szokuje. - Nie możesz go SAMA zapytać - zaprotestowała Grandmére. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio? Mężczyzna jest jak małe leśne zwierzątko. Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków i delikatnymi słowami zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie.

Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela po głowie. Ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.

- No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie, Grandmére. Jeśli mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.

- Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmére. - SUBTELNIE.

Zastanowiłam się nad tym.

- To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia widziałam w katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?”

- Dokładnie - powiedziała Grandmére. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy nie kupują gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.

- Racja - odparłam. - Ale, Grandmére, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp?

Grandmére parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka przy twarzy, żeby ochłodzić podrażnioną skórę.

- Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu. Nie będzie miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio delikatnie.

Sama nie wiem. Nigdy nie wychodziła mi dobrze taka subtelność. Na przykład któregoś dnia usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie, nasza sąsiadka, którą mama dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie chcieć wysłuchiwać o tym, ile razy mama musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko na mnie popatrzyła i rzuciła:

- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia?

Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo nam obojgu ulży, kiedy mama wreszcie urodzi to dziecko.

Jestem pewna, że Ronnie nam przytaknie.

Czwartek, 1 maja,
00.01 po północy

No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem kobietą. Zupełnie jak Britney.

CHA, CHA, CHA.

Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam czternaście lat. Z całą pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym samym dziwadłem o wzroście metr siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmére kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je w miarę odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak kiedyś.

Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.

Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą pewnością nic nie widać.

Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i już mam pięć wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny, jedną od mojego kuzyna Hanka (w głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i prawie nigdy go już nie widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela.

Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony animowany rysunek. Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko z prezentem. Kiedy ściąga cały papier, z pudełka wyskakują wśród fajerwerków słowa: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael.

Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!

Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz, kiedy on mówi - albo pisze - to słowo. To znaczy, w odniesieniu do mnie. Kochający. KOCHA!!!!! On mnie KOCHA!!!!!

No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym wiedzieć?

Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak ten facet z listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według Carla Junga, sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć samorealizację - samoakceptację, spokój wewnętrzny, poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość - trzeba ćwiczyć obdarzanie innych współczuciem, miłością, miłosierdziem, ciepłem, przebaczeniem, przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam:

1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.

2. Dostawać porządne stopnie.

3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.

4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.

5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.

6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.

7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne teraz, kiedy jest w ostatnim trymestrze ciąży.

8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne.

9. Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty, przy jednoczesnym wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii.

10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez posuwania się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.


Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i gotową do przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do osiągnięcia. No dobra, ja wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała dziesięciu lat na napisanie Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat opóźnienia w stosunku do mojego planu.

Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że niedługo coś wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania albo haiku czy coś takiego.

Ale ten bal maturalny...

TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod presją. A przecież JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA SZANSA!!!!!!!!!

Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy jutrzejszej kolacji.

OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!

Czwartek, 1 maja,
MOJE URODZINY, algebra

Josh zaprosił Lane na bal maturalny.

Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. Lwy wygrały. Jak mówi Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy wszyscy kibice Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej. Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.

Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi zbędną.

W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno - złotym kostiumie cheerleaderki LiAE z mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie koszulkę, rzuciła się biegiem na boisko, wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona. No cóż, moim skromnym zdaniem, biorąc pod uwagę, że musiał się nieźle spocić, był to nieco ryzykowny wyczyn. A potem całowali się z języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w głowę swoją teczką na dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział:

- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?

I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam piętnaście lat, jest stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała włożyć wiele wysiłku w powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do końca tak, bo nie wierzę, żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że chodzi o pozbycie się nazistów, terrorystów i tak dalej. Ale naprawdę, Lana dosłownie SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę.

Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u Saksa ma kupić sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek.

Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.

I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam:

1. Cudownego, kochającego chłopaka, który podarował mi dziś pudełko cynamonowych minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni Muffinek. Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie rano.

2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową obróżkę dla Grubego Louie, z napisem WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII, z cyrkonii, które sama na niej nakleiła, oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów.

3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii, która jednak zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego najlepszego.

4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach, żebym nie musiała czuć się zażenowana.

5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na kolacji dziś wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało. Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale nieważne.


Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele więcej, niż miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy na urodziny dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na alkohol.

Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY TO, CZEGO ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY WIECZÓR NA BALU MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a ona nawet nie próbuje osiągnąć samorealizacji. Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była dla nikogo miła przez całe swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!


Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie.

ŻADNEJ.


Wyrażenia z pierwiastkami można mnożyć lub dzielić tak długo, jak stopień pierwiastka lub wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.

Czwartek, 1 maja,
MOJE URODZINY,

Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast z Klubem Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy bardzo romantyczne, bo okazuje się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie.

To było z jego strony totalnie słodkie, a właściwie nawet trochę mi ulżyło, bo naprawdę się zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny. Wiem, że jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu dałam na urodziny kamień z Księżyca.

Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam swobodny dostęp do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów tego kalibru. To znaczy, mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział: „Mia, pójdziesz ze mną na bal maturalny?” No i naturalnie bransoletka od Tiffany'ego z breloczkiem z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym razem, kiedy jakiś europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą bransoletką i powiedzieć:

- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.

Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to jej zdaniem on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej dziewczynie - bransoletki z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA, wydaje się nieco aroganckie i nie w jego stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to nie to samo.

Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że ja chcę zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego nazwisko czy coś takiego, jeśli się pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję z praw do tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE nazwisko.

Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś się szykuje. Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie zadekowała się w pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy na materiały piśmienne, a przecież dzwonek jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?

Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY, francuski

Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo dokładnie wtedy pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali rozwoju zainteresowań. No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor - wszyscy urwali się z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona:


Wegetarianka w wojskowych butach

Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona

Księżniczka mojego serca

Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat

Piękna i szlachetna Oto cała ona

Księżniczka mojego serca


Refren:

Księżniczko mego serca

Prawda, że to nie żart?

Powiedz, że będę księciem twym

Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca

Miłości jestem wart

Powiedz, że też mnie kochasz

Będę o ciebie walczyć


Obiecaj, że nie każesz mnie stracić

Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem

Patrzcie, bo idzie

Księżniczka mego serca

Nie musisz mnie pasować na rycerza

Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia

Oto ona Księżniczka mego serca


Refren:

Księżniczko mego serca

Pragnę być księciem twym

Powiedz, że będę księciem twym

Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca

Dla ciebie wszystko zniosę

Powiedz, że też mnie kochasz

I razem będziemy tańczyć


No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana specjalnie dla mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też własnego autorstwa.

W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner Box mocno podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju nauczycielskim, wyszli z niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem cały zespół zatrzymali w szkole po lekcjach.

Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej dostarczyć tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał jej dla niej przed całą szkołą.

I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając już o jego przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę.

Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia w Genowii - ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek.


PRACA DOMOWA

Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy domowej w URODZINY, ale nie.

Angielski: Przyjdzie na pewno

Biologia: lodowe robaki

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly

RZ: i co jeszcze?

Francuski: zapytać Tinę

Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć

Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY,
toaleta w Les Hautes Manger

Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu.

Mówię poważnie. Nawet moja mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują. To takie miłe. Jestem z nich szczerze dumna. Chociaż ciążowe spodnie doprowadzają moją mamę do szału, nie skarży się na nie zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmére na temat jego koziej bródki (Grandmére nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem, kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej. Widać, że Grandmére sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas, kiedy jedliśmy przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu wreszcie jej ustąpił).

Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat przemysłu kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz być atrakcyjna, jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie Grandmére, a który ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła, żebym mogła zapobiec niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała się.

A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmére nie powiedziała na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do domu i przebrać. Chyba nawet Grandmére zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas.

I nawet Grandmére, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała przyznać, że mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji.

Ciemne włosy opadały Michaelowi na jedną brew i wyglądał TAK SŁODKO w swoim nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes Manger (uprzedziłam go).

W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju sygnału, że można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.

I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ.

TATA

Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne, którego mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten fragment pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe lato do parku tematycznego Sześć Flag Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też jest bardzo ładne, całe fioletowo - złote i ma wygrawerowany napis: JW. Księżniczka Amelia Renaldo

MAMA I PAN G.

Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!

Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po to, żeby mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym była przy niej (absolutnie wykluczone, ze względu na moją wrodzoną niechęć do patrzenia, jak cokolwiek wyskakuje z czegokolwiek innego, ale nie należy spierać się z kobietą, która sika przez dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i że mam nie używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła dzwonić do Michaela.

Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy życzeń!!!!!

GRANDMÉRE

I to jest bardzo dziwne, bo Grandmére też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza, że zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!! Grandmére powiedziała:

- Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci pomóc wysyłać jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.

Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:

- Ależ Grandmére ! Ty nienawidzisz biednych ludzi!

Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych zbuntowanych młodych punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i martensach, z kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich naskakuje:

- Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku, moglibyście sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!

Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle żadnych, i nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.

Nie wiem, co się dzieje z Grandmére. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny etolę z norek albo coś równie obrzydliwego. Ale to, że dała mi coś, czego naprawdę CHCIAŁAM... pomaga mi sponsorować głodującą sierotę... to z jej strony niemal TROSKLIWOŚĆ. Muszę przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.

Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson martini, kiedy zobaczył, co mi dala Grandmére, a mama po prostu siedziała, milcząc jak zaklęta, chyba po raz pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję.

A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego ochroniarza jest nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem (popatrzcie tylko, co się przytrafiło księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie).

W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować.

LARS

Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych nowojorskiej policji, którą Lars dostał kiedyś od prawdziwego oficera oddziału antyterrorystycznego nowojorskiej policji, który przeczesywał apartament Grandmére w Płaza, szukając niebezpiecznych przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak się składa, że wiem, że Lars kocha się w mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech metrów od niej. Ale najlepszy prezent dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich. Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już zaczynałam schodzić po schodach do damskiej toalety, powiedział:

- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.

I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią.

Byłam naprawdę zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmére. Powiedziałam od razu:

- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach!

Ale Michael odpowiedział mi tylko:

- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.

I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie - NAPRAWDĘ pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.

Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.

No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były bilety na bal.

Ale coś prawie tak samo fajnego.

MICHAEL

Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.

- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. - Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?

Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.

Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem:Własność Michaela Moscovitza, ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego.

Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger. Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly” mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII! - a ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.

HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz pierwszy w życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów jungowskiego drzewa samorealiza...

Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś wrzeszczał...

O mój Boże. To wrzask GRANDMÉRE.

Piątek, 2 maja, północ,
poddasze

Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny. Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael napisał o mnie piosenkę. A potem ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.

Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.

Oczywiście, te urodziny mogły się okazać wyjątkiem, gdyby nie Grandmére. Grandmére i Rommel.

Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie obchodzi, czy we Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEŚLI DZIEWCZYNA NIE GOLI SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji? Na litość boską, oni tam jedzą ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych?

A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.

Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:

- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.

Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.

Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie sierść. To zespół obsesyjno - kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do rozwoju choroby.

Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.

Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno - kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmére. Gdybym to JĄ i musiała mieszkać z Grandmére, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi język.

Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno - kompulsywny, nie jest ŻADNYM powodem, żeby Grandmére zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem.

Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmére z torby. I zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę Grandmére nie postąpiłby tak samo?

Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les Hautes Manger i wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego miniaturowego pudla przemykającego pod obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur.

Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.

Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie racjonalnym zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael powiedział, że część turystów wyciągnęła natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają się z plagą gigantycznych szczurów.

W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to wyglądało zupełnie jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman. Pojawił się za to chłopak z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego tata zapędził do kąta przy barze sałatkowym, rzucił się pod nogi temu chłopakowi i zanim ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki zupy z homara.

Na szczęście większość wylądowała na Grandmére i na jej kostiumie od Chanel. I dobrze. Absolutnie sobie na to zasłużyła. W końcu przyniosła swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam. Oczywiście nikt nie chciał powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmére ozdobiona zupą z homara to musiał być naprawdę, naprawdę śmieszny widok. Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny prezent urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył.

Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmére została dokładnie oczyszczona przez szefa sali. Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmére. Kompletnie ominęła mnie cała zabawa (jak zwykle). Natomiast zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef sali królewskim gestem nakazał młodszemu kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń: zwolnił go.

ZWOLNIŁ GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!

Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment rozpłakać. Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w Nowym Jorku rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa kuchni zauważono w McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed telewizorem w sobotni wieczór, oglądające National Geographic Explorer. Tego po prostu się nie robi.

Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co się stało. Powiedziałam, że Grandmére w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies. Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać.

Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę kuchni.

Usiłowałam zmusić Grandmére, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną - czy też stroną rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego - żeby namówiła szefa kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę Jangbu. Ale ona z uporem odmawiała. Nie wzruszyło jej nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.

- Grandmére ! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny, afrykańskiej sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć na tej planecie, którą nazywamy Ziemią.

- Różnica... - zaczęła Grandmére, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go uspokoić. (Trzeba było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby wreszcie, w ostatniej chwili, złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel na gigancie, wyobrażacie sobie?) -...otóż różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!

Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.

No więc teraz siedzę sobie tutaj, wiedząc, że gdzieś w tym mieście - w Queens najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie zapewne głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę dlatego, że JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.

Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To znaczy, że się urodziłam.

I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.

Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,
poddasze

Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję.

Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,
poddasze

No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić.

Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,
poddasze

On mnie kocha!

Piątek, 2 maja, algebra

O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmére i wczorajszym incydencie w Les Hautes Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post” zajął się tym tematem. W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet:

KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post”.

KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News” (myli się, bo to wcale nie była grochówka, tylko zupa z homara).

Trafiło nawet do „Timesa”! Można by pomyśleć, że „New York Times” nie zniży się do zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała, kiedy wślizgnęła się do limuzyny z Michaelem dziś rano.

- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.

Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia winy, wiedząc, że sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania!

Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael wyglądał tak niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny. To dlatego, że kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze świeżo ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że pod koniec dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki – zarost Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się powstrzymać przed myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest jeszcze gładko ogolony, niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię, żebym kiedykolwiek brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież było dziwactwo.

Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych rzadkich okazjach, kiedy jesteśmy zupełnie sami dość długo, żeby zacząć się całować, przytykam nos do szyi Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale szyja Michaela pachnie naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy jestem w ramionach Michaela i wącham jego szyję.

GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY WIECZÓR wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się, co ja robię.

Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka?

Ach tak. O Grandmére. O Grandmére i Jangbu.

No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w nich nawet cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmére. Och, skąd! Ani słóweczka!

Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do powiedzenia.

- Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty, a po szkole tam pójdziemy.

- Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.

- Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.

- Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się, czy moja szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy Michael mógł mieć okazję powąchać moją szyję. Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest bardzo łatwo przytknąć nos do jego szyi. Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać, co mogłoby wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.

- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly.

Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów, skoro mam na głowie:

a) lekcję etykiety z Grandmére,

b) pracę domową,

c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie nikt się nie pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mama i pan G. zrobią coś, co mnie wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na perkusji,

d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu”, bo już zbliża się termin,

e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni w jego towarzystwie w Genowii,

f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.


Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH PROBLEMACH i martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego martwię, ale hej! Mam też własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi wielkie czerwone 3 - wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać.

Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY ŚNIADANIU? Nie mógł mi pan o tym wspomnieć WTEDY?

O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York Newsday”. Na okładce jest wielkie zdjęcie Grandmére, która wychodzi z Les Hautes Manger z Rommlem w ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.

- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana.

Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.

Piątek, 2 maja, francuski

Nie mogę uwierzyć w to, co wygaduje pan G. Miał CZELNOŚĆ zasugerować, że związek z Michaelem ODRYWA mnie od nauki! Jakby Michael kiedykolwiek zrobił coś poza tym, że mi pomaga zrozumieć algebrę! Co za pomysł!

No dobra, Michael wpada do mnie do klasy na chwilę co rano, zanim zaczną się lekcje. I co z tego? Czy to komukolwiek przeszkadza? To znaczy, tak, LANA dostaje od tego szału, bo Josh Richter NIGDY nie odwiedza JEJ przed lekcjami, za bardzo zajęty jest podziwianiem własnych pasemek we włosach przed lustrem w łazience dla chłopców. Ale czy TO odrywa mnie od nauki?

Będę musiała poważnie porozmawiać z matką, bo moim zdaniem zbliżające się narodziny pierwszego potomka zamieniają pana G. w mizantropa. I co z tego, że dostałam tylko 69 punktów z ostatniego testu? Przecież człowiek może mieć gorszy dzień, nie? To NIE znaczy, że moje stopnie lecą w dół ani że spędzam zbyt dużo czasu z Michaelem, ani że myślę o wąchaniu jego szyi w każdej chwili, kiedy nie śpię, ani nic podobnego.

A uwaga pana G, jakobym przez całą drugą lekcję dziś rano pisała coś w swoim pamiętniku, jest zwyczajnie śmieszna. Jak najbardziej słuchałam tego krótkiego wykładziku o wielomianach przez jakieś ostatnie dziesięć minut przed dzwonkiem. Więc PROSZĘ BARDZO!

A kiedy siedemnaście razy napisałam: Jego Książęca Wysokość Michael Moscovitz Renaldo, pod swoją pracą domową - to był tylko taki ŻART! Boże! Panie G., co się z panem stało? KIEDYŚ miał pan takie fajne poczucie humoru.

Piątek, 2 maja, biologia

No i jak... Zaprosił Cię wczoraj wieczorem? Na kolacji urodzinowej? S.

Nie.

Mia! Do balu zostało dokładnie osiem dni. Będziesz musiała wziąć sprawy w swoje ręce i po prostu go zapytać.

SHAMEEKA! Wiesz, że tego nie mogę zrobić.

No cóż, sprawa zaraz stanie na ostrzu noża. Jeśli on Cię nie zaprosi przed jutrzejszą imprezą, nie będziesz mogła się zgodzić, nawet jeśli Cię w końcu zaprosi. No wiesz, dziewczyna musi mieć trochę dumy.

Tobie to łatwo powiedzieć, Shameeka. Jesteś cheerleaderką.

Taa. A ty księżniczką!

Wiesz, o co mi chodzi.

Mia, nie możesz pozwolić, żeby traktował Cię jak coś oczywistego. Chłopak musi czuć trochę niepewności... Nieważne, ile piosenek dla Ciebie napisał, ani ile naszyjników ze śnieżynką Ci dał. Musisz mu pokazać KTO TU RZĄDZI.

Czasami mówisz zupełnie jak moja babka.

NIE!!!

Piątek, 2 maja,

O mój Boże, Lilly po prostu NIE CHCE zamknąć się na temat Jangbu i jego niedoli. Słuchajcie, ja też współczuję facetowi, ale nie mam zamiaru naruszać prywatności tego pechowca, zdobywając jego domowy numer telefonu - a zwłaszcza wykorzystując w tym celu pewną książęcą NOWIUTEŃKĄ KOMÓRKĘ.

Jeszcze mi się nie udało z niej ANI RAZU zadzwonić. ANI RAZU. Lilly już zadzwoniła pięć razy.

Ta sprawa z nieszczęsnym młodszym kelnerem totalnie wymyka się spod kontroli. Leslie Cho, naczelna redaktorka „Atomu”, przystanęła przy naszym stole w czasie lunchu i spytała, czy mogłabym na poniedziałek przygotować dłuższy artykuł na temat incydentu, o którym wspominają gazety. Zdaję sobie sprawę, że nareszcie dostałam szansę na napisanie profesjonalnego reportażu - a nie jadłospisu stołówki - ale czy Leslie naprawdę uważa, że ja najlepiej się nadaję do tego zadania? To znaczy, czy nie ryzykuje, że ten artykuł będzie nie do końca obiektywny i wyważony? Jasne, uważam, że Grandmére nie miała racji, ale w końcu to jest MOJA BABKA, na litość boską.

Nie jestem pewna, czy naprawdę doceniam to światełko w tunelu szkolnego dziennikarstwa. Zwłaszcza że ostatnio praca nad powieścią wydaje mi się o wiele bardziej pociągająca niż pisanie dla „Atomu”.

Ponieważ jest piątek i Michael poszedł do baru przynieść mi dokładkę sałatki z fasolą, a Lilly zajęła się czymś innym, Tina spytała mnie, co zamierzam zrobić w sprawie Michaela i zaproszenia na bal maturalny.

- A co ja MOGĘ zrobić? - zajęczałam. - Po prostu muszę dalej siedzieć i czekać jak Jane Eyre, kiedy pan Rochester zajmował się grą w bilard z Blanche Ingram i udawał, że nie ma pojęcia o istnieniu Jane na tym świecie. Na co Tina odparła:

- Naprawdę uważam, że powinnaś coś powiedzieć. Może jutro wieczorem na imprezie u ciebie?

Och, świetnie. W sumie nie mogłam się doczekać tej mojej imprezy - no, wiecie, poza tą częścią, kiedy mama będzie zatrzymywać wszystkich przy drzwiach i opowiadać im o niezwykle małej pojemności swojego pęcherza - ale teraz? Wielkie dzięki! Już to widzę: Tina będzie się na mnie gapiła przez cały wieczór, chcąc, żebym zapytała Michaela o bal maturalny. Super. Rewelka.

Lilly właśnie podała mi ten ogromny plakat. Było na nim: LES HAUTES MANGER JEST NIEAMERYKAŃSKIE!

Zwróciłam Lilly uwagę, że wszyscy już wiedzą, że Les Hautes Manger nie jest amerykańskie. To francuska restauracja. Lilly odparowała:

- Nawet jeśli właściciel urodził się we Francji, to jeszcze nie znaczy, że nie obowiązują go prawa i społeczne zasady przestrzegane w naszym kraju.

Powiedziałam, że moim zdaniem prawem w naszym kraju jest możliwość zatrudniania i zwalniania ludzi, jak się chce. No, wiecie, w pewnych granicach.

- Po czyjej stronie ty jesteś, Mia? - zapytała mnie Lilly. Powiedziałam:

- Po twojej, oczywiście. To znaczy po stronie Jangbu.

Ale czy Lilly nie rozumie, że mam o wiele za dużo własnych problemów, żeby brać sobie jeszcze na głowę problemy bezrobotnego kelnera? No bo zamartwiam się wakacjami, nie wspominając już o stopniu z algebry, a poza tym mam na utrzymaniu afrykańską sierotkę. I naprawdę nie sądzę, żeby można było ode mnie oczekiwać, że pomogę Jangbu odzyskać pracę, skoro nie mogę nawet zmusić własnego chłopaka, żeby mnie zaprosił na swój bal maturalny.

Oddałam Lilly plakat, wyjaśniając, że nie będę mogła pójść na akcję protestacyjną po szkole, bo mam lekcję etykiety dworskiej. Lilly oskarżyła mnie, że bardziej przejmuję się sobą niż trojgiem głodujących dzieci Jangbu. Zapytałam, skąd pewność, że Jangbu w ogóle ma dzieci, skoro, o ile wiem, nie było o tym mowy w żadnym z artykułów na temat zajścia, a Lilly jeszcze nie udało się z nim skontaktować. Ale ona powiedziała, że mówi to w sensie metaforycznym, nie dosłownie.

Bardzo się przejmuję Jangbu i jego metaforycznymi dziećmi, naprawdę. Ale tam, w świecie, panują prawa buszu, a ja akurat w tej chwili mam własne problemy. Jestem prawie zupełnie pewna, że Jangbu by to zrozumiał.

Powiedziałam jednak Lilly, że spróbuję namówić Grandmére, żeby porozmawiała z właścicielem Les Hautes Manger i wstawiła się za Jangbu. Chyba przynajmniej tyle mogłabym zrobić, biorąc pod uwagę, że to moje istnienie na tej planecie jest powodem, dla którego nieszczęsny Jangbu został bez środków do życia.


PRACA DOMOWA

Algebra: A bo ja wiem?

Angielski: A kogo to obchodzi?

Biologia: Dajcie mi spokój

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: No, nie!

RZ: I co jeszcze?

Francuski: Coś

Historia cywilizacji: Coś innego

Piątek, 2 maja,
w limuzynie w drodze od Grandmére do domu

Grandmére postanowiła zachowywać się tak, jakby wczoraj wieczorem nic się nie stało. Jakby nie zabrała swojego pudla na moją urodzinową kolację i nie doprowadziła do zwolnienia z pracy niewinnego młodszego kelnera. Jakby jej twarz nie patrzyła z pierwszych stron wszystkich gazet na Manhattanie, pomijając „Timesa”. Rozwodziła się za to nad tym, że w Japonii uważa się za karygodny brak wychowania, jeśli ktoś wtyka pałeczki na sztorc w miseczkę ryżu. Jak się okazuje, kiedy to robisz, okazujesz brak szacunku duchom zmarłych przodków czy coś takiego.

Nieważne. Jakbym się w najbliższej przyszłości wybierała do Japonii. Halo? Widać jak na dłoni, że nie wybieram się nawet na BAL MATURALNY.

- Grandmére - powiedziałam, kiedy nie mogłam już tego dłużej znieść. - Porozmawiamy na temat wczorajszego wieczoru, czy masz zamiar po prostu udawać, że nic się nie stało?

Grandmére zrobiła minę niewiniątka.

- Przepraszam cię, Amelio, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz.

- Wczoraj wieczorem - powtórzyłam. - Na mojej urodzinowej kolacji. W Les Hautes Manger. Kazałaś zwolnić młodszego kelnera. Jest o tym we wszystkich porannych gazetach.

- Ach, to. - Grandmére niewinnie zamieszała swojego sidecara.

- A więc? - spytałam. - Co masz zamiar zrobić w tej sprawie?

- Zrobić? - Grandmére miała szczerze zaskoczoną minę. - Ależ nic. Co tu jest do zrobienia?

Właściwie mogłam się tego spodziewać. Grandmére, kiedy chce, koncentruje się wyłącznie na sobie.

- Grandmére, przez ciebie człowiek stracił pracę! - zawołałam. - Musisz coś zrobić! On będzie głodował.

Grandmére spojrzała w sufit.

- Doby Boże, Amelio. Już ci załatwiłam sierotkę. Chcesz powiedzieć, że chcesz też adoptować młodszego kelnera?

- Nie. Ale to nie wina Jangbu, że wylał na ciebie zupę. To przez twojego psa.

Grandmére zasłoniła uszka Rommla.

- Nie tak głośno - powiedziała. - On jest bardzo wrażliwy. Weterynarz twierdzi...

- Nic mnie nie obchodzi, co twierdzi weterynarz! - wrzasnęłam. - Grandmére, musisz coś zrobić! Moi przyjaciele są w tej właśnie chwili pod restauracją i organizują pikietę!

Dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji włączyłam telewizor. Nie spodziewałam się, że będzie tam cokolwiek na temat protestu Lilly. Spodziewałam się, że powiedzą najwyżej coś o korkach, objazdach i o tłumach gapiów blokujących ruch. Lilly robiła z siebie niezłe widowisko.

Możecie zatem wyobrazić sobie moje zdziwienie, kiedy reporter zaczął opisywać „demonstrację przed Les Hautes Manger, modną czterogwiazdkową restauracją na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy”, a potem pokazali Lilly maszerującą w kółko z wielkim plakatem, na którym widniał napis: WINA DYREKCJI LES HAUTES MANGER. Największą niespodzianką nie była duża liczba uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina, których Lilly namówiła do współudziału w pikiecie. To znaczy, spodziewałam się zobaczyć tam Borysa i nie zdziwiłam się, widząc tam też Klub Socjalistów LiAE, bo oni pojawiają się na każdym proteście, jaki się trafi.

Nie, największym szokiem było to, że tuż obok Lilly i innych uczniów LiAE maszerowało sporo ludzi, których nigdy przedtem nie widziałam.

Reporter wkrótce wyjaśnił, skąd się wzięli.

- Młodsi kelnerzy z całego miasta zebrali się tu, przed wejściem do Les Hautes Manger, żeby zademonstrować swoją solidarność z Jangbu Panasa, który został wczoraj wieczorem zwolniony z pracy w Les Hautes Manger po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.

Jednak mimo tego wszystkiego Grandmére nadal była kompletnie niewzruszona. Przyjrzała się tylko tej scenie i cmoknęła językiem.

- W niebieskim - zauważyła - nie jest Lilly specjalnie do twarzy, nieprawdaż?

Nie mam pojęcia, co zrobić z tą kobietą. Ona jest kompletnie NIEMOŻLIWA.

Piątek, 2 maja, poddasze

Można by oczekiwać, że pod własnym dachem znajdę trochę spokoju i ciszy. Ale nie, wracam do domu i zastaję mamę i pana G. w samym środku karczemnej awantury. Zazwyczaj kłócą się o to, że mama chce rodzić w domu z pomocą położnej, a pan G. chce, żeby rodziła w szpitalu pod opieką personelu kliniki Mayo.

Ale tym razem chodziło o to, że mama chce nazwać dziecko Simone, jeśli to będzie dziewczynka, po Simone de Beauvoir, a Sartre, jeśli to będzie chłopiec, po - no cóż, po facecie imieniem Sartre, jak sądzę.

Ale pan G. chce nazwać dziecko Rosę, jeśli to będzie dziewczynka, po swojej babce, albo Rocky, jeśli to będzie chłopiec, po... No cóż, najwyraźniej na cześć Sylvestra Stallone. Co, no wiecie, nie jest wcale taką katastrofą, jeśli się widziało film Rocky, bo Rocky był bardzo miły i w ogóle...

Ale mama mówi, że po jej trupie jej syn - jeśli będzie miała syna - zostanie nazwany po bokserze analfabecie.

I tak, jeśli chcecie znać moje zdanie, Rocky to o wiele lepsze imię dla chłopca niż ostatnie, na jakie wpadli: Granger. Dzięki Bogu, poszłam i sprawdziłam GRANGER w książce z imionami dla dzieci. I kiedy powiedziałam, że Granger w średniowiecznej francuszczyźnie znaczyło „kmieć”, totalnie się uspokoili z tym imieniem. No bo kto chciałby nazwać dziecko „Kmieć”?

Amelia nic nie znaczy po francusku. Mówi się, że pochodzi od Emily albo Emmeline, co znaczy „pracowita” w staroniemieckim. Imię Michael, które pochodzi z hebrajskiego, znaczy „ten, który przypomina Pana”. No więc widzicie, że razem tworzymy bardzo fajną parę, bo jesteśmy pracowici i przypominamy Pana.

Ale kłótnia nie skończyła się na tej całej sprawie Sartre - kontra - Rocky. O, nie. Mama chce jutro jechać do BJ's Wholesale Club, żeby zrobić zakupy na moją imprezę, ale pan G. obawia się, że terroryści mogliby wysadzić w powietrze Holland Tunnel i wtedy oni utkwią w nim w środku, jak Sylvester Stallone w Tunelu, a wtedy mama mogłaby zacząć przedwcześnie rodzić i dziecko przyszłoby na świat, kiedy dokoła przelewałyby się wody rzeki Hudson.

Pan G. chce iść po prostu do Paper House na Broadwayu i kupić papierowe urodzinowe talerze i kubki z królową Amidalą.

Halo? Czy oni na pewno wiedzą, że mam już piętnaście lat - nie miesięcy - i że znakomicie rozumiem wszystko, co oni do siebie mówią?

Nieważne. Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam komputer w nadziei, że znajdę trochę oddechu od tych podniesionych głosów, ale nie mam szczęścia. Lilly ledwie co zdążyła wrócić do domu z tego swojego protestu, ale już jej się udało rozesłać maila do wszystkich ludzi ze szkoły:


WomynRule: UWAGA WSZYSCY UCZNIOWIE LICEUM IMIENIA ALBERTA EINSTEINA:

Wasza pomoc i wsparcie dla Stowarzyszenia Uczniów Przeciwko Zwolnieniu z Pracy Jangbu Panasy (SUPZPJP) są szalenie potrzebne. Dołączcie do nas jutro (sobota, 3 maja) w południe i weźcie udział w manifestacji w Central Parku, a potem w marszu protestacyjnym wzdłuż Piątej Alei aż do drzwi Les Hautes Manger na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Okażcie swoje niezadowolenie z tego, jak restauratorzy z Nowego Jorku traktują swoich pracowników! Nie słuchajcie ludzi, którzy wmawiają wam, że nasze pokolenie to pokolenie materialistów! Niech usłyszą wasz głos!

Lilly Moscovitz, Przewodnicząca

SUPZPJP


Halo? Nie wiedziałam, że należę do pokolenia materialistów. Jak to w ogóle możliwe? Ją prawie nic nie posiadam. Poza komórką. A i to w zasadzie dopiero od wczoraj.

Była jeszcze jedna wiadomość od Lilly. Brzmiała tak:


WomynRule: Mia, brakowało nam Ciebie dzisiaj na wiecu. Szkoda, że nie przyszłaś, to było NIEWIARYGODNE! Do naszego pokojowego protestu dołączyli młodsi kelnerzy z różnych dzielnic, nawet z Chinatown, chociaż to drugi koniec miasta. Panowało takie poczucie solidarności i serdeczności! A co najlepsze, nigdy nie zgadniesz, kto przyszedł - sam Jangbu Panasa! Przyszedł do Les Hautes Manger po swoje ostatnie pobory. Ale się zdziwił, kiedy zobaczył nas wszystkich, demonstrujących w jego obronie! Najpierw był bardzo nieśmiały i nie chciał ze mną rozmawiać. Ale poinformowałam go, że chociaż może się i wychowałam w burżuazyjnym domu, a moi rodzice są przedstawicielami inteligencji, ale w sercu tak samo jak on należę do klasy pracującej i obchodzi mnie tylko najlepiej pojęty interes zwykłego człowieka. Jangbu przyjdzie jutro na marsz! Ty też powinnaś przyjść, będzie niesamowicie!!!!!!!!

Lilly

PS Nie powiedziałaś mi, że Jangbu ma tylko osiemnaście lat. Wiedziałaś, że on jest Tybetańczykiem? Poważnie. Tam, w swoim rodzinnym kraju, już skończył szkołę średnią. Przyjechał tu szukać lepszego życia, bo handel artykułami rolnymi w Tybecie zamarł wskutek działań polityków z chińskich sił okupacyjnych, a jedyne zajęcie poza rolnictwem, jakie może znaleźć młody Szerpa, to praca tragarza i przewodnika wypraw wysokogórskich. Ale Jangbu mówi, że ma lęk wysokości.

PPS Nie powiedziałaś mi też, że on jest taki i SEKSOWNY!!!! Wygląda jak połączenie Jackie Chana i Enrique Iglesiasa. Tylko bez pieprzyka na policzku.


To naprawdę trochę meczące, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka i twój chłopak są geniuszami. Przysięgam, ledwie za nimi nadążam. Ich umysłowa gimnastyka zupełnie mnie przerasta.

Na szczęście był jeszcze mail od Tiny, której możliwości intelektualne znacznie bardziej przypominają moje własne:


Iluvromance: Mia, zastanawiałam się nad tym i zdecydowałam, że najlepszy dla Ciebie moment, żeby zapytać Michaela, czy ma zamiar zaprosić Cię na swój bal maturalny, przypadnie dokładnie jutro, w czasie Twojej imprezy. Moim zdaniem powinnaś zorganizować grę w siedem minut w niebie (Twoja mama się nie sprzeciwi, prawda? No bo jej i pana G. NIE BĘDZIE tam fizycznie, prawda?), a kiedy znajdziesz się w szafie z Michaelem, a on zacznie się rozgrzewać i głupieć z podniecenia, powinnaś wystąpić z tym pytaniem. Wierz mi, chłopak nie potrafi Ci niczego odmówić w takiej sytuacji. A przynajmniej tak mi mówiono.

Tina


Jezu, co się dzieje z moimi przyjaciółkami? Zupełnie jakby żyły w innym świecie niż ja. Siedem minut w niebie? Ja chcę mieć MIŁĄ imprezę, z colą i cheetos, i może z tańcami, jeśli uda mi się namówić pana G., żeby przesunął tapczan z japońskim materacem. ZUPEŁNIE nie mam ochoty na imprezę, gdzie ludzie zamykają się w szafie, żeby się całować. Jeśli miałabym ochotę całować się z moim chłopakiem, zrobię to w prywatności własnego pokoju... Tyle że, oczywiście, nie wolno mi przyjmować Michaela, kiedy nikogo innego nie ma w domu, a kiedy on przychodzi, muszę zawsze zostawiać drzwi do mojej sypialni otwarte przynajmniej na dziesięć centymetrów. (Dzięki, panie G. To naprawdę totalny obciach, mieć ojczyma, który jest nauczycielem w szkole średniej. No bo kto jest lepiej przygotowany do zepsucia nastolatkowi każdej frajdy niż szkolny nauczyciel?).

Ale przysięgam, już sama nie wiem, kto przyprawia mnie o większy ból głowy, moja babka czy moje przyjaciółki.

Przynajmniej Michael przysłał mi miły liścik:


LinuxRulez: Dzisiaj na rozwoju zainteresowań byłaś jakaś, taka przyciszona. Wszystko w porządku?


Dzięki Bogu, że chociaż na mojego chłopaka i jego wsparcie mogę zawsze liczyć. Poza tym, oczywiście, że zaniedbuje zaprosić mnie na swój bal maturalny.

Zdecydowałam się zignorować maile Lilly i Tiny, ale odpisałam Michaelowi. Usiłowałam zastosować nieco tej subtelności, o której wspominała mi niedawno Grandmére. Nie powiem, żebym w chwili obecnej miała dobre zdanie o Grandmére, o nie! Muszę jednak przyznać, że miała w życiu o wielu więcej chłopaków niż ja.


GrLouie: Hej! Wszystko w porządku. Dzięki, że spytałeś. Po prostu nie mogę się ostatnio pozbyć poczucia, że jest coś, o czym zapomniałam. I nie mogę się zorientować, co to takiego. Ale to chyba ma coś wspólnego z obecną porą roku, tak mi się wydaje...


Proszę! Idealnie! Subtelne, ale zrozumiałe. A Michael, jako geniusz, z pewnością zdoła odczytać aluzję. A przynajmniej tak mi się wydawało, póki nie odpisał...

Co zrobił od razu, bo chyba tak jak i ja siedział w sieci.


LinuxRulez: No cóż, sądząc po tej troi, którą dostałaś z dzisiejszego testu, powiedziałbym, że zapomniałaś wszystkiego, co powtarzaliśmy z algebry przez ostatnie kilka tygodni. Jeśli chcesz, przyjdę do Ciebie w niedzielę i pomogę Ci z pracą domową na poniedziałek.

Michael


O mój Boże! Czy jakakolwiek dziewczyna miała kiedyś mniej przytomnego chłopaka? No może poza Lilly. Chociaż moim zdaniem, nawet Borys Pelkowski przejrzałby mój niewinny podstęp.

Jestem taka przygnębiona, że się chyba położę do łóżka. W telewizji leci maraton Farscape, ale nie jestem w nastroju do oglądania przygód innych ludzi w kosmosie. Moje własne wystarczająco mnie przygnębiają.

Sobota, 3 maja,
DZIEŃ WIELKIEJ IMPREZY

Mama zajrzała do mojego pokoju z samego rana i spytała, czy chcę iść z nią i panem G. po zakupy na imprezę. Zazwyczaj uwielbiam BJ's, bo to wielki sklep z masą rzeczy i darmowymi koreczkami z sera, i popcornem, i wszystkim. Nie wspominając o sklepie monopolowym dla zmotoryzowanych, do którego pan G. lubi wpadać w drodze powrotnej, gdzie otwierają twój bagażnik i ładują do niego zgrzewki coli, a ty nawet nie musisz wysiadać z samochodu.

Ale dzisiaj, z jakiegoś powodu, miałam zbyt głęboką depresję nawet na sklep monopolowy dla zmotoryzowanych. Więc zostałam pod kołdrą i zapytałam mamę słabym głosem, czy nie pojechałaby sama. Powiedziałam, że boli mnie gardło i chyba powinnam poleżeć w łóżku, żebym potem miała siłę na imprezę.

Nie sądzę, żeby mama w ogóle nabrała się na tę udawaną chorobę, ale nic mi nie powiedziała. Stwierdziła tylko:

- Jak chcesz.

I wyszła z panem G. Co, biorąc pod uwagę jej ostatnie humory, oznacza, że mi się właściwie upiekło.

Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem takim nieudacznikiem. No bo sami zobaczcie, ile ja mam problemów. Chcę iść na bal maturalny mojego chłopaka, tyle że on mnie nie zaprosił, a ja się za bardzo boję, że on pomyśli, że nim komenderuję, żeby to z nim przedyskutować. Nie chcę spędzić wakacji w Genowii, ale podpisałam ten obrzydliwy kontrakt i teraz chyba się nie zdołam wykręcić.

Moja najlepsza przyjaciółka usiłuje zrobić tyle dobrego dla ludzkości i tak dalej, a ja nawet nie jestem w stanie wziąć w rękę tego plakatu, żeby ją wspomóc, mimo że osobą, której ona usiłuje pomóc, jest ktoś, czyim troskom w zasadzie sama jestem winna. A ja znów zaczynam mieć gorsze stopnie z algebry i nawet nic mnie to nie obchodzi.

Naprawdę, z całym tym ciężarem na barkach, czy ja mam inny wybór, niż przełączyć telewizor na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet? Może jeśli obejrzę sobie jakieś filmy o prawdziwym życiu kobiet, które uporały się z jakimiś niewiarygodnymi przeciwnościami losu, uda mi się znaleźć odwagę, żeby pokonać własne.

Hej, to nie jest niemożliwe.

Sobota, 3 maja, 19.30,
na pół godziny przed rozpoczęciem mojej imprezy

Nie sądzę, żeby przełączenie się na Lifetime, kanał filmowy dla kobiet było takim świetnym pomysłem. W rezultacie poczułam tylko, że kompletnie nie dorastam do sytuacji. Naprawdę, nie wiem, kto może oglądać takie filmy i nie popaść w kompleksy. Proszę oto próbka tego, przez co przeszły te kobiety:

Porwanie samolotu - historia Uli Derickson

Lindsay Wagner z Bionic Woman ratuje wszystkich (oprócz jednego) pasażerów rejsu 847. Historia oparta na faktach, zdarzyło się to w połowie lat osiemdziesiątych. W filmie Uli przekonuje porywaczy, żeby darowali życie pasażerom, śpiewając wzruszającą folkową pieśń, wskutek czego porywaczom łzy napływają do oczu.

Niestety, nie znam żadnych pieśni folkowych, a te, które znam - takie jak Bifa Nakeda I Love Myself Tonight (u - uuu) - chyba nikogo by nie ukoiły, a zwłaszcza porywaczy samolotów.


Porwanie Kari Swenson

Też prawdziwe. Kari, dwuboistka, zawodniczka olimpijska, zostaje porwana przez bandę prostaków, którzy chcą się z nią ożenić. Uh! Jakby sam pobyt na kempingu nie był wystarczająco wstrętny. Wyobraźcie sobie kemping w towarzystwie ludzi, którzy się nigdy nie kąpią. Ale Kari (w filmie gra ją Tracy Pollan, żona Michaela J. Foksa) ucieka i udaje jej się zdobyć złoty medal, a banda prostaków trafia do więzienia, gdzie muszą się co dzień golić i szorować zęby.

Ale ja nie uprawiam dwuboju. Nie jestem w ogóle sportowcem. Gdyby porwali mnie tacy ludzie, pewnie po prostu bym płakała, póki by mnie nie wypuścili z obrzydzenia.


Wołanie o pomoc: historia Tracey Thurman

Kobieta zostaje brutalnie zaatakowana przez swojego męża na oczach policjantów, a potem zaskarża policję za nieudzielenie jej pomocy i wygrywa sprawę, zdobywając punkt dla wszystkich ofiar przemocy domowej.

Ale ja mam ochroniarza. Jeśli ktokolwiek spróbuje na mnie napaść, Lars zastrzeli go ze swojej spluwy.


Nagła groza: Porwanie szkolnego autobusu nr 17

Maria Conchita Alonso, świeżo po roli Amber w Uciekinierze, gra Martę Caldwell, prowadzącą autobus szkoły specjalnej. Autobus zostaje porwany przez faceta, który wściekł się o coś na urząd skarbowy. Dzielna Marta tak długo zwodzi porywacza swoim spokojem i łagodnością, aż zjawia się oficer oddziału specjalnego policji i strzela facetowi prosto w głowę przez szybę jadącego autobusu. Happy end wśród wrzasków przerażonych dzieci specjalnej troski, obryzganych krwią i mózgiem porywacza.

Ale ja do szkoły jeżdżę limuzyną, więc słabe szanse, że coś takiego mi się przytrafi.

Przemilczane zbrodnie

Również autentyczna historia. Dentysta, przy okazji leczenia kanałowego, uprawia seks ze swoją pacjentką pogrążoną w narkozie. Potem bezczelnie twierdzi, że miał z nią romans i że ona wymyśliła sobie ten gwałt, żeby mąż się na nią nie wściekł za niespodziewanego potomka... Aż do momentu, kiedy funkcjonariuszka policji przebiera się za pacjentkę, a gliniarze korzystają z kamery ukrytej w szmince, żeby przyłapać dentystę na zdejmowaniu z niej bluzki!

Ale to mi się nigdy nie zdarzy, bo nie mam w okolicy klatki piersiowej nic, co mogłoby zainteresować choćby psychopatycznego dentystę.


Lot 243

Connie Sellecca gra pierwszego oficera Mimi Tompkins, której udaje się wylądować poważnie uszkodzonym samolotem rejsowym 243 (w połowie lotu odpadł dach kabiny wskutek zmęczenia materiału). Nie jest zresztą jedyną dzielną osobą z załogi. Pewna stewardesa wciąż sprawdza, jak się mają pasażerowie w przedniej części kabiny (też bez dachu) i cały czas powtarza, że wszystko się dobrze skończy, nie zważając na całą masę strzępów wykładziny sterczących tym nieszczęśnikom z głów.

Nigdy by mi się nie udało posadzić maszyny ani wmawiać ludziom z ciężkimi ranami głowy, że nic im nie będzie, bo za mocno bym rzygała ze strachu.


Poważnie, nie wiem, jak od kogokolwiek można oczekiwać, że wyskoczy z łóżka po obejrzeniu takiego filmu i poczuje się dobrze z sobą samym.

Co gorsza, udało mi się załapać na parę minut Cudownych zwierząt i byłam zmuszona uznać, że z punktu widzenia inteligencji Gruby Louie jest gdzieś tak na samym dole drabiny. No bo w Cudownych zwierzętach pokazywali osła, który uratował swojego właściciela przed dzikimi psami, papużkę, która uratowała swoich właścicieli przed pożarem, i psa, który uratował swoją panią przed śpiączką hipoglikemiczną, delikatnie nią potrząsając, póki nie zjadła paru dropsów, i kota, który zorientowawszy się, że jego pan stracił przytomność, usiadł na klawiszu telefonu, automatycznie wybierając numer pogotowia, i miauczał, póki nie nadjechała pomoc.

Przykro mi, ale Gruby Louie nie poradziłby sobie z dzikimi psami, w pożarze najprawdopodobniej by zginął, nie odróżniłby dropsa od dziury w ścianie i nie miałby pojęcia, że trzeba wcisnąć klawisz z numerem pogotowia, gdybym straciła przytomność. W gruncie rzeczy, gdybym straciła przytomność, Gruby Louie siedziałby tylko pewnie przy swojej miseczce i płakał, póki Ronnie z mieszkania obok nie dostałaby wreszcie szału i nie poprosiła dozorcy, żeby ją wpuścił do środka, żeby mogła przyciszyć tego kota.

Nawet mój kot jest nieudacznikiem.

Co gorsza, mama i pan G. świetnie się beze mnie bawili w BJ's. No, może poza tym momentem, kiedy mama totalnie musiała pójść do łazienki, ale że tkwili właśnie w połowie Holland Tunnel, musiała przeczekać, aż dojechali do pierwszej stacji Shella po drugiej stronie tunelu, a kiedy pobiegła do łazienki, okazało się, że jest zamknięta i mama omal nie wyrwała ręki ze stawu pracownikowi stacji, kiedy odbierała od niego klucz.

Za to znaleźli całe tony różnych rzeczy z królową Amidalą, włącznie z majteczkami (dla mnie, nie dla gości, oczywiście). Mama wsunęła głowę do mojego pokoju, kiedy wrócili, żeby pokazać mi sześciopak z majtkami z królową Amidalą, ale ja po prostu nie mogłam wykrzesać z siebie żadnego entuzjazmu, chociaż się starałam.

Może mam PMS.

Albo może ciężar mojej świeżo odkrytej kobiecości, zważywszy, że mam już piętnaście lat, doskwiera mi po prostu za bardzo.

A naprawdę powinnam być szczęśliwa, bo pan G. rozwiesił na całym poddaszu te chorągiewki z królową Amidalą, do rur biegnących pod sufitem przymocował białe choinkowe światełka, a popiersiu Elvisa założył maskę z królową Amidalą. Obiecał nawet, że nie będzie bębnił na perkusji w rytm muzyki (starannie dobranego miksa, którego zrobiliśmy z Michaelem - zawiera wszystkie moje ulubione utwory Destiny's Child i Bree Sharp, mimo że Michael ich nie znosi).

CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE???? Czy to wszystko tylko dlatego, że mój chłopak jeszcze mnie nie zaprosił na bal maturalny? I dlaczego ja się w ogóle przejmuję? Dlaczego nie mogę być szczęśliwa i cieszyć się z tego, co już mam?

DLACZEGO NIE MOGĘ BYĆ PO PROSTU ZADOWOLONA, ŻE MAM CHŁOPAKA I NA TYM POPRZESTAĆ?

Ta impreza to fatalny pomysł. Nie jestem w nastroju na imprezę. Co ja sobie w ogóle wyobrażałam, organizując imprezę? JESTEM NIEPOPULARNĄ KSIĘŻNICZKĄ DZIWADŁEM!!!! NIEPOPULARNE KSIĘŻNICZKI DZIWADŁA NIE POWINNY URZĄDZAĆ IMPREZ!!!!! NAWET DLA SWOICH NIEPOPULARNYCH, DZIWACZNYCH PRZYJACIÓŁ!!!!!!!!!

Nikt nie przyjdzie. Nikt nie przyjdzie i skończy się na tym, że będę tu siedziała przez cały wieczór pod migoczącymi światełkami choinkowymi, głupimi chorągiewkami z królową Amidalą, z cheetos i colą, i miksem Michaela ZUPEŁNIE SAMA.

Och, Boże, właśnie zadzwonił domofon. Ktoś tu idzie. Proszę, Boże, daj mi siłę przetrwać ten wieczór. Daj mi siłę Uli, Kari, Tracey, Marty, tej pacjentki dentystycznej, Mimi i tej stewardesy. To wszystko, o co Cię proszę. Dziękuję.

Niedziela, 4 maja, 2.00

No cóż. Po wszystkim. Skończyło się. Moje życie się skończyło.

Chciałabym podziękować wszystkim, którzy byli przy mnie w tych trudnych chwilach: matce, zanim zmieniła się w dziewięćdziesięciokilogramową masę drżących hormonów z rozwalonym pęcherzem, panu G. za to, że usiłował podratować moją średnią ocen i Grubemu Louiemu za to, że jest, no cóż, Grubym Louiem, nawet jeśli jest kompletnie bezużyteczny w porównaniu ze zwierzętami z Cudownych zwierząt.

Ale nikomu więcej. Bo wszyscy inni moi znajomi są najwyraźniej częścią jakiegoś piekielnego spisku, który ma mnie doprowadzić do szaleństwa, tak jak Berthę Rochester.

Weźcie na przykład Tinę. Tinę, która pojawia się na mojej imprezie, łapie mnie za ramię i zaciąga do mojego pokoju, gdzie wszyscy mają zostawiać kurtki, i mówi mi:

- Ling Su i ja wszystko już zaplanowałyśmy. Ling Su zagada twoją mamę i pana G., a wtedy ja zapowiem grę w siedem minut w niebie. Kiedy przyjdzie twoja kolej, wejdziesz do szafy z Michaelem i zaczniesz się z nim całować, a kiedy dojdziecie do szczytu uniesienia, zapytasz go o bal maturalny.

- Tina! - Naprawdę się rozzłościłam. I to nie tylko dlatego, że moim zdaniem jej plan był naprawdę słaby. Nie, wściekłam się, bo Tina miała na sobie brokat do ciała. Naprawdę! Rozsmarowała go sobie po całych obojczykach. Jak to się dzieje, że ja nawet nie umiem znaleźć w sklepie brokatu do ciała? A gdybym znalazła, czy miałabym dość odwagi, żeby go sobie rozsmarować po obojczykach? Nie. Bo jestem beznadziejnie nudna. - Nie będziemy grać w siedem minut w niebie na mojej imprezie - poinformowałam ją.

Tina miała zrozpaczoną minę.

- Dlaczego nie?

- Bo to impreza dla dziwadeł! Mój Boże, Tina! My jesteśmy dziwadłami. Nie gramy w siedem minut w niebie. To ludzie tacy jak Lana i Josh grają w takie rzeczy na swoich imprezach. Na imprezach dla dziwadeł gra się w takie gry jak łyżeczki albo może lewitacja. Ale nie w gry z całowaniem!

Ale Tina totalnie się upierała, że dziwadła TEŻ grają w gry z całowaniem.

- Bo gdyby tego nie robili - zaznaczyła - to skąd twoim zdaniem brałyby się potem małe dziwadełka?

Zasugerowałam jej, że małe dziwadełka robi się na osobności w domach dziwadeł, które są już po ślubie, ale Tina w ogóle mnie już nie słuchała. Wpadła do salonu przywitać Borysa, który, jak się okazało, przyjechał pół godziny wcześniej, ale ponieważ nie chciał być pierwszą osobą na imprezie, przestał pół godziny w holu na dole, czytając wszystkie ulotki od dostawców chińszczyzny wsunięte pod drzwi.

- Gdzie Lilly? - zapytałam Borysa, bo myślałam, że przyjdą razem, skoro ze sobą chodzą i tak dalej.

Ale Borys powiedział, że nie widział Lilly od czasu marszu pod Les Hautes Manger dziś po południu.

- Była na czele grupy - wyjaśnił mi, stojąc obok stołu z przekąskami (na co dzień naszym stole jadalnym) i wpychając sobie cheetos do ust. Zadziwiająca ilość pomarańczowych okruszków utkwiła między drucikami jego aparaciku. Obserwowałam to z dziwną fascynacją połączoną z totalnym obrzydzeniem. - No wiesz, szła z megafonem i wznosiła okrzyki. Wtedy widziałem ją po raz ostatni. Zgłodniałem i poszedłem na hot doga, i zanim się zorientowałem, wszyscy pomaszerowali naprzód beze mnie.

Powiedziałam Borysowi, że na tym właśnie polegają marsze... Że ludzie mają maszerować, a nie czekać na znajomych, którzy skoczyli na hot doga. Borys chyba się trochę zdziwił na tę wiadomość, co w sumie nie jest takie niezwykłe, bo on pochodzi z Rosji, gdzie marsze wszelkiego typu od wielu lat były zabronione, z wyjątkiem pochodów ku czci Lenina.

W każdym razie, Michael pojawił się zaraz potem z miksem do odtwarzacza CD. Zastanawiałam się, czy nie pozwolić jego kapeli zagrać na mojej imprezie, skoro oni zawsze szukają jakiejś okazji do występu, ale pan G. powiedział, że wykluczone, bo i tak ma już dość narażania się naszemu sąsiadowi z dołu, Verlowi, samą swoją grą na perkusji. Cała kapela mogłaby Verla doprowadzić do ostateczności. Verl kładzie się spać codziennie dokładnie o dziewiątej wieczorem, żeby móc od wczesnego ranka obserwować naszych sąsiadów po drugiej stronie ulicy, bo wierzy, że są istotami z kosmosu zesłanymi na naszą planetę po to, żeby nas obserwować i przekazywać raporty do statku matki, szykując się do ewentualnego zbrojnego konfliktu międzygalaktycznego. Ludzie po drugiej stronie ulicy wcale nie wyglądają jak istoty z kosmosu, moim zdaniem, ale SĄ Niemcami, więc to zrozumiałe, że Verl mógł się pomylić.

Michael, jak zwykle, wyglądał niesamowicie seksownie. DLACZEGO za każdym razem, kiedy go widzę, musi być taki przystojny? Można by pomyśleć, że przyzwyczaję się do jego wyglądu, skoro teraz widzę go praktycznie codziennie... A czasem nawet dwa razy dziennie.

Ale za każdym, każdziutkim razem, kiedy go widzę, serce wykonuje mi taki nagły podskok. Jakby był prezentem, który za moment rozpakuję czy coś. Ta słabość, jaką mam do niego, to wręcz choroba. Mówię wam, choroba.

W każdym razie Michael włączył muzykę i reszta gości zaczęła się schodzić, i wszyscy robili masę zamieszania, i gadali o marszu i maratonie Farscape z poprzedniego wieczoru - wszyscy poza mną, bo ominęły mnie obydwie rzeczy. Zamiast gadać, biegałam w kółko, odbierając kurtki (bo chociaż jest maj, na dworze było całkiem chłodno) i modliłam się, żeby wszyscy dobrze się bawili i żeby nikt nie wyszedł za wcześnie albo żebym nie usłyszała, jak moja mama opowiada każdemu chętnemu słuchaczowi o tym, jak niesamowicie jej się skurczył pęcherz moczowy...

A wtedy zadzwonił dzwonek przy drzwiach i poszłam otworzyć, a tam stała Lilly w objęciach ciemnowłosego chłopaka w skórzanej kurtce.

- Cześć! - powiedziała bardzo radosna i podekscytowana Lilly. - Wy się jeszcze chyba nie znacie. Mia, to Jangbu. Jangbu, to księżniczka Amelia z Genowii. Albo Mia, jak na nią mówimy.

Zaszokowana, gapiłam się na Jangbu. Nie dlatego, no wiecie, że Lilly przyprowadziła go na moją imprezę, nie pytając mnie najpierw o zgodę. Ale dlatego, że - no cóż - Lilly obejmowała go ramieniem w pasie. Praktycznie na nim wisiała, na litość boską. A jej chłopak, Borys, stał tam, w pokoju obok, usiłując nauczyć się od Shameeki kroku zwanego elektrycznym ślizgiem...

- Mia - powiedziała Lilly z rozzłoszczoną miną. - Nie, nie witaj się, broń Boże, daruj sobie te uprzejmości...

Powiedziałam:

- Och, przepraszam. Cześć.

Jangbu też powiedział „cześć” i uśmiechnął się. Mówiąc prawdę, Jangbu RZECZYWIŚCIE był bardzo przystojny, dokładnie jak powiedziała Lilly. Znacznie bardziej przystojny niż biedny Borys. No cóż, przyznaję to niechętnie, ale - kto nie jest? Jednak i tak zawsze wydawało mi się, że Lilly lubi Borysa nie za wygląd. Borys to geniusz, a ja wiem z własnego doświadczenia, też się z jednym spotykając, wcale nie tak łatwo o podobnych geniuszy.

Na szczęście Lilly musiała puścić Jangbu, żeby mógł zdjąć swoją skórzaną kurtkę. No i kiedy Borys wreszcie zobaczył, że Lilly przyszła i podszedł się przywitać, nie zauważył niczego dziwnego. Zabrałam rzeczy Jangbu i Lilly i jak zamroczona poszłam do mojego pokoju. Po drodze wpadłam na Michaela, który uśmiechnął się do mnie szeroko i spytał:

- Bawisz się już?

Pokręciłam tylko głową.

- Widziałeś to? - spytałam. - Twoją siostrę i Jangbu?

Michael zerknął w ich stronę.

- Nie. A co?

- Nic - powiedziałam.

Nie chciałam, żeby Michael rzucił się na Lilly tak jak Colin Hanks, kiedy złapał swoją młodszą siostrę Kirsten Dunst na całowaniu się z jego najlepszym przyjacielem w filmie Sztuka rozstania. Bo chociaż Michael nigdy nie wykazywał jakiejś przesadnej opiekuńczości wobec Lilly, zawsze tłumaczyłam to sobie faktem, że ona spotykała się tylko z Borysem, a Borys to jeden z przyjaciół Michaela, a poza tym brzydko pachnie mu z ust. Człowiek nie będzie się przecież przejmował, że jego młodsza siostra chodzi z genialnym skrzypkiem, któremu brzydko pachnie z ust. Ale seksowny bezrobotny Szerpa... No to już zupełnie inna sprawa.

I chociaż wcale tego po nim na pierwszy rzut oka nie widać, Michael ma bardzo gorący temperament. Kiedyś widziałam, jak spiorunował wzrokiem jakichś robotników budowlanych, którzy gwizdali na mnie i na Lilly na Szóstej Alei, kiedy wychodziłyśmy z Charlie Mom's. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebowałam na swojej imprezie, to bójka na pięści.

Ale Lilly udało się utrzymać ręce z dala od Jangbu przez następne pół godziny, w czasie gdy ja usiłowałam wydobyć się z depresji i dołączyć do zabawy, zwłaszcza że wszyscy zaczęli skakać wkoło, tańcząc makarenę, którą Michael dla żartu dołączył do zrobionej przez siebie składanki.

Szkoda, że nie ma więcej tańców, które znają wszyscy, poza time warp i makareną. Pamiętacie, jak w tym filmie Cala ona albo w Footloose wszyscy nagle zaczynają tańczyć ten sam taniec? Byłoby tak luzacko, gdyby to się kiedyś zdarzyło, na przykład w szkolnej stołówce. Dyrektor Gupta stałaby przy mikrofonie, odczytując ogłoszenia, a tu nagle ktoś włącza yeah yeah yeahs i wszyscy zaczynamy tańczyć na stołach.

W dawnych czasach wszyscy znali te same tańce... Na przykład menueta i inne takie. Szkoda, że teraz nie może być jak wtedy.

Tyle że nie chciałabym, oczywiście, mieć drewnianych zębów ani ospy. W każdym razie impreza się rozkręcała i zaczynałam się wreszcie całkiem nieźle bawić i wygłupiać, kiedy nagle Tina powiedziała:

- Panie G., cola nam się skończyła!

A pan G. na to:

- Jakim cudem? Dziś rano kupiłem siedem zgrzewek.

Ale Tina upierała się, że cała cola wyszła. Tak naprawdę schowała ją w dziecinnym pokoju. Ale nieważne. Pan G. szczerze uwierzył, że coli już nie ma.

- No cóż, przejadę się do Grand Union i kupię więcej - powiedział, włożył kurtkę i wyszedł.

I wtedy Ling Su zapytała moją mamę, czy może obejrzeć jej slajdy. Ling Su, która sama jest artystką, dokładnie wiedziała, co powiedzieć mojej mamie, koleżance po fachu, chociaż mama, odkąd zaszła w ciążę, musiała zrezygnować z malowania olejami i pracuje tylko jajecznymi temperami.

Kiedy tylko mama zabrała Ling Su do swojej sypialni, żeby jej pokazać slajdy, Tina wyłączyła muzykę i oświadczyła, że teraz zagramy w siedem minut w niebie.

Wszyscy wyglądali na podekscytowanych - z całą pewnością nie graliśmy w siedem minut w niebie na ostatniej imprezie, jaką zrobiliśmy, to znaczy w domu u Shameeki. Ale pan Taylor, ojciec Shameeki, nie jest typem, który da się nabrać na numery typu „Cola się skończyła” albo „Czy mogę obejrzeć pana slajdy?”. Jest okropnie surowy. W kącie pokoju trzyma kij bejsbolowy, którym kiedyś wybił zwycięską piłkę, żeby „przypominał” chłopakom, z którymi umawia się Shameeka, do czego dokładnie byłby zdolny, gdyby ktoś za bardzo się spoufalał z jego córką.

No wiec wszyscy zapalili się do tych całych siedmiu minut w niebie. To znaczy wszyscy poza Michaelem. Michael nie jest entuzjastą publicznego okazywania uczuć, a jak się teraz okazuje, nie jest też zwolennikiem zamykania się w szafie ze swoją dziewczyną. Nie dlatego, poinformował mnie, kiedy Tina, chichocząc, zatrzasnęła drzwi szafy (zamykając nas w niej z zimowymi płaszczami mamy i pana G., odkurzaczem, wózkiem na pranie i moją walizką na kółkach), żeby miał cokolwiek przeciwko przebywaniu ze mną w ciemnym, zamkniętym miejscu. Przeszkadzał mu fakt, że na zewnątrz wszyscy nasłuchiwali.

- Nikt nie słucha - powiedziałam. - Widzisz? Znów włączyli muzykę.

Bo tak było.

Ale muszę się częściowo zgodzić z Michaelem. Siedem minut w niebie to głupia gra. No bo dajcie spokój - całować się z własnym chłopakiem w szafie, kiedy wszyscy po drugiej stronie drzwi wiedzą, co robicie? Po prostu szlag trafia atmosferę.

W szafie było ciemno - tak ciemno, że nawet nie widziałam przed twarzą własnej dłoni, a co dopiero samego Michaela. No i tak dziwnie pachniało. Wiem, że to przez ten odkurzacz. Trochę już czasu minęło, odkąd ktokolwiek - to znaczy ja, bo mama nigdy o tym nie pamięta, a pan G. nie umie obsługiwać naszego odkurzacza (to taki stary model) - zmieniał w nim worek, więc był napchany do pełna pomarańczowym kocim futrem i ziarenkami kociego żwirku, które Gruby Louie zawsze rozrzuca i gania po podłodze. Ponieważ to aromatyzowany koci żwirek, trochę pachniał igłami sosnowymi. Ale mimo wszystko niezbyt ładnie.

- Naprawdę musimy tu siedzieć przez siedem minut? - chciał wiedzieć Michael.

- Chyba tak - powiedziałam.

- A jeśli pan G. wróci i nas tu znajdzie?

- Pewnie cię zabije - powiedziałam.

- No cóż - westchnął Michael - To ja się może postaram, żebyś mnie mogła dobrze wspominać.

A wtedy objął mnie i zaczął całować.

I jakoś dosyć szybko doszłam do wniosku, że siedem minut w niebie to wcale nie jest głupia gra. W gruncie rzeczy zaczęła mi się całkiem podobać. Miło było siedzieć tam po ciemku, kiedy Michael tulił się do mnie całym ciałem i całował mnie z języczkiem, i tak dalej. Mój węch bardzo się wyostrzył, chyba dlatego, że nic nie widziałam. Naprawdę dobrze czułam zapach szyi Michaela. Pachniała superfajnie - o wiele przyjemniej niż worek odkurzacza. Ten zapach sprawiał, że miałam ochotę... no cóż, rzucić się na niego. Naprawdę nie umiem tego inaczej opisać. Faktycznie miałam ochotę rzucić się na Michaela.

Jednak zamiast się na niego rzucić, co moim zdaniem chybaby mu się nie spodobało (ani nie byłoby zachowaniem przyjętym towarzysko... poza tym wszystkie te płaszcze krępowały nam trochę swobodę ruchów), oderwałam usta od jego ust i powiedziałam, nawet nie myśląc o Tinie ani o Uli Derickson, ani w ogóle o tym, co robię, ale jakby płynąc na fali zdarzeń:

- No więc, Michael, jak to będzie z twoim balem maturalnym? Idziemy czy nie?

Na co Michael odparł, śmiejąc się i łaskocząc mnie ustami w szyję (chociaż bardzo wątpię, żeby ją wąchał):

- Bal maturalny? No coś ty? Bal maturalny to jeszcze większa głupota niż ta gra. W tym momencie jakoś zdołałam wyrwać się z jego objęć i cofnęłam się o krok, wpadając prosto na kij hokejowy pana G. Ale było mi wszystko jedno, taka byłam zszokowana.

- Co ty wygadujesz? - zapytałam ostro. Gdyby nie ciemności, przyjrzałabym się uważnie twarzy Michaela, szukając jakiegoś znaku, że żartował. Jednak w tamtych warunkach mogłam tylko naprawdę uważnie słuchać.

- Mia - powiedział Michael, wyciągając do mnie ręce. Jak na kogoś, kto uważa, że siedem minut w niebie to taka głupia gra, bardzo się w nią zaangażował. - Chyba żartujesz. Ja nie jestem typem faceta, który lata na szkolne bale.

Ale ja odsunęłam od siebie jego ręce. Wprawdzie trudno mi było dostrzec je w ciemności, ale nie groziło mi raczej, że się pomylę. Przed sobą, poza Michaelem, miałam tylko płaszcze.

- Jak to nie jesteś typem faceta, który chodzi na bale? - zapytałam. - Jesteś w maturalnej klasie. Kończysz szkołę. Musisz iść na bal maturalny. Wszyscy tak robią.

- Taa - powiedział Michael. - No cóż, wszyscy robią różne głupoty. Ale to nie znaczy, że ja też muszę. Mia, daj spokój. Bale maturalne są dla Joshów Richterów tego świata.

- Och, doprawdy? - powiedziałam tonem, który nawet w moich własnych uszach zabrzmiał bardzo chłodno. Ale to pewnie dlatego, że takie były na wszystko wyczulone, skoro nic nie widziałam. To znaczy moje uszy były wyczulone. - W takim razie co robią w wieczór balu maturalnego Michaelowie Moscovitzowie tego świata?

- Nie mam pojęcia - powiedział Michael. - Może trochę więcej TEGO co teraz, jeśli miałabyś ochotę.

Oczywiście miał na myśli całowanie się w szafie. Nawet nie zaszczyciłam tej uwagi odpowiedzią.

- Michael - odezwałam się swoim najbardziej książęcym głosem. - Ja mówię poważnie. Jeśli nie planujesz iść na bal, to co tak konkretnie zamierzasz robić zamiast tego?

- Nie wiem - powiedział Michael, szczerze zaskoczony moją dociekliwością. - Pójść na kręgle?

PÓJŚĆ NA KRĘGLE!!!!!!!!!!!!! MÓJ CHŁOPAK WOLI IŚĆ NA KRĘGLE ZAMIAST NA SWÓJ BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Czy on nie ma w duszy ani śladu romantycznych uczuć? Przecież musi mieć, skoro dał mi naszyjnik z malutką śnieżynką... Naszyjnik, którego nie zdjęłam ani razu, odkąd mi go podarował. Jak człowiek, który dał mi ten naszyjnik, może mówić, że wolałby PÓJŚĆ NA KRĘGLE w wieczór swojego balu maturalnego?

Musiał wyczuć, że nie podobało mi się to, co usłyszałam, bo ciągnął:

- Mia, daj spokój. No przyznaj sama. Bal maturalny to najbardziej kiczowata rzecz pod słońcem. Wydajesz tonę pieniędzy na idiotyczne ubranko dla pingwina, które nawet nie jest wygodne, potem kolejną tonę pieniędzy na kolację w jakimś modnym miejscu, która pewnie nie smakuje ani w połowie tak dobrze jak żarcie od Number One Noodle Son, potem idziesz i wałęsasz się po jakiejś sali gimnastycznej...

- Po Maximie - poprawiłam go. - Twój bal maturalny odbywa się u Maxima.

- Nieważne - powiedział Michael. - No więc idziesz tam, jesz obeschnięte ciastka i tańczysz do naprawdę kiepskiej muzyki z ludźmi, których w gruncie rzeczy nie znosisz i których nie chcesz już nigdy więcej w życiu widzieć...

- Mnie też, tak? - Prawie płakałam, tak bardzo mnie zranił. - Nie chcesz mnie już nigdy więcej widzieć? O to chodzi? po prostu masz zamiar skończyć szkołę, iść na uniwersytet i kompletnie o mnie zapomnieć?

- Mia - powiedział Michael zupełnie innym tonem. - Oczywiście, że nie. Nie mówiłem o tobie. Mówiłem o ludziach takich jak... No cóż, jak Josh i ci goście. Sama wiesz. Co się z tobą dzieje?

Ale ja nie mogłam odpowiedzieć. Otóż działo się ze mną to, że oczy napełniły mi się łzami, gardło się ścisnęło i nie jestem pewna, ale chyba zaczęło mi ciec z nosa. Bo nagle zrozumiałam, że mój chłopak nie ma zamiaru zapraszać mnie na swój bal maturalny. Nie dlatego, że miał zamiar zaprosić zamiast mnie kogoś innego, bardziej popularnego, jak zrobił Andrew McCarthy w Dziewczynie w różowej sukience. Ale dlatego, że mój chłopak, Michael Moscovitz, osoba, którą kocham najbardziej na świecie (z wyjątkiem mojego kota), mężczyzna, któremu obiecałam serce na wieczność, absolutnie nie jest zainteresowany pójściem NA SWÓJ WŁASNY BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Naprawdę nie wiem, co by się potem stało, gdyby Borys nagle nie szarpnął za drzwi szafy i nie wrzasnął:

- Czas minął!

Może Michael usłyszałby, że pociągam nosem i zrozumiałby, że płaczę, i zapytałby mnie dlaczego. I wziąłby mnie łagodnie w ramiona, a ja mogłabym mu wszystko wyjaśnić łamiącym się głosem, opierając czoło na jego męskiej piersi.

A on mógłby czule mnie pocałować w czubek głowy i powiedzieć:

- Och, kochanie, nie miałem pojęcia...

I przysiągłby z miejsca, że zrobi wszystko, wszystko, byleby tylko znów zobaczyć blask w moich oczach, i że jeśli ja mam ochotę pójść na ten bal maturalny, to na Boga, pójdziemy na bal i już.

Ale tak się nie stało. Michael zaczął gwałtownie mrugać od tego światła i podniósł ramię, żeby zasłonić sobie oczy, więc nawet nie zobaczył, że ja mam oczy pełne łez i że chyba mi cieknie z nosa... Chociaż to by było bardzo niewłaściwe i prawdopodobnie wcale nie miało miejsca.

Poza tym prawie natychmiast zapomniałam o swojej zgryzocie, bo wiecie, co się stało? Lilly zawołała:

- Moja kolej! Moja kolej!

I wszyscy zeszli jej z drogi, kiedy sunęła w stronę szafy...

Tylko że ręka, po którą sięgnęła - ręka mężczyzny, którego wybrała do towarzystwa - nie była bladą, delikatną ręką wirtuoza skrzypiec, z którym przez ostatnie osiem miesięcy Lilly dzieliła francuskie pocałunki. Ręka, po którą sięgnęła Lilly, nie należała do Borysa Pelkowskiego, któremu brzydko pachnie z ust i który wkłada sweter w spodnie. Nie, ręka, po którą sięgnęła Lilly, należała do Jangbu Panasy, Tybetańczyka, seksownego młodszego kelnera.

W pokoju zapadła grobowa cisza - no cóż, pomijając jęk Sahara Hotnights na stereo - kiedy Lilly wepchnęła zaskoczonego Jangbu do szafy na moim strychu i szybko weszła za nim. Wszyscy staliśmy tam w osłupieniu, nie bardzo wiedząc, co robić. Drzwi szafy zamknęły się za nimi.

Przynajmniej JA nie wiedziałam, co robić. Spojrzałam na Tinę i zaszokowany wyraz jej twarzy powiedział mi, że ONA też nie wie, co robić.

Za to Michael wiedział, co robić. Położył współczującym gestem rękę na ramieniu Borysa i powiedział:

- Paskudna sprawa, facet.

A potem poszedł i wziął sobie garść cheetos.

PASKUDNA SPRAWA, FACET??????? To takie rzeczy mówi jeden mężczyzna do drugiego, kiedy temu drugiemu właśnie wydarto z piersi serce i ciśnięto je na podłogę?

W głowie mi się nie mieściło, że Michael bierze to tak lekko. Wciąż miałam przed oczami Colina Hanksa w Sztuce rozstania. Dlaczego Michael nie szarpał za drzwi szafy, nie wyciągnął z niej Jangbu Panasy i nie zbił na kwaśne jabłko? Przecież Lilly to jego młodsza siostra, na litość boską! Czy on nie ma wobec niej żadnych braterskich uczuć?

Kompletnie zapominając o mojej rozpaczy w związku z tym całym balem maturalnym - chyba szok na widok gotowości Lilly do złączenia swoich ust z ustami kogoś innego niż jej chłopak osłabił mi zmysły - poszłam za Michaelem do stołu z przekąskami i powiedziałam:

- To wszystko? Nie zrobisz nic więcej?

Popatrzył na mnie pytająco.

- A o co chodzi?

- O twoją siostrę! - krzyknęłam. - I Jangbu!

- A co chcesz, żebym zrobił? - zapytał Michael. - Mam go stamtąd wywlec i stłuc?

- No cóż - powiedziałam - Owszem!,

- Ale dlaczego? - Michael napił się seven - upa, bo nie było coli. - Nie obchodzi mnie, z kim moja siostra zamyka się w szafie. Gdybyś to była ty, walnąłbym faceta. Ale to nie ty, to Lilly. Lilly, jak sądzę, dowiodła wielokrotnie, że potrafi radzić sobie sama. - Wyciągnął miskę w moją stronę. - Chcesz cheeto?

Cheeto! Jak on może myśleć o jedzeniu w takiej chwili!

- Nie, dziękuję - powiedziałam. - Ale czy ty się w ogóle nie martwisz tym, że Lilly... - przerwałam, bo nie wiedziałam, jak to ująć. Michael mi podpowiedział.

- Dała się zwalić z nóg egzotycznej urodzie tego Tybetańczyka? - Michael pokręcił głową. - Wydaje mi się, że jeśli ktoś tu jest wykorzystywany, to Jangbu. Biedny gość nawet nie wie, w co się wpakował.

- A - ale... - zająknęłam się. - Ale co z Borysem?

Michael obejrzał się na Borysa, który osunął się na tapczan z japońskim materacem i schował twarz w dłoniach. Tina podbiegła do niego i usiłowała lać balsam współczucia na jego zranione serce, mówiąc mu, że Lilly prawdopodobnie tylko pokazuje Jangbu, jak wygląda wnętrze prawdziwej amerykańskiej szafy w przedpokoju. Nawet ja uznałam, że to bardzo naciągane wyjaśnienie, a mnie jest szalenie łatwo przekonać niemal do wszystkiego. Na przykład w szkole, kiedy musimy słuchać, jak przemawiają drużyny w debatach, niemal zawsze zgadzam się właśnie z tą stroną, która w danej chwili przemawia, nieważne, co akurat mówią.

- Borys się z tym upora - powiedział Michael i sięgnął po dip i chipsy.

Nie rozumiem chłopaków. Naprawdę, nie rozumiem. Gdyby to MOJA młodsza siostra siedziała w szafie z Jangbu, gotowałabym się z wściekłości. A gdyby to był MÓJ bal maturalny, nóg bym sobie o mało nie połamała, starając się kupić bilety, zanim skończą się miejsca.

Ale to tylko ja, chyba.

W każdym razie, zanim ktokolwiek z nas miał szansę zrobić cokolwiek więcej, otworzyły się drzwi i wszedł pan G., wnosząc torby z kolejną colą.

- Wróciłem! - zawołał, odstawił torby i zaczął zdejmować wiatrówkę. - Przyniosłem też trochę lodów. Tak sobie pomyślałem, że do tej pory pewnie się nam skończą...

I tu głos pana G. ucichł. To dlatego, że otworzył drzwi do szafy w przedpokoju, chcąc odwiesić kurtkę, i znalazł tam Lilly całującą się z Jangbu.

No cóż, to był koniec imprezy. Pan Gianini to nie pan Taylor, ale i tak bywa dość surowy. Poza tym, będąc nauczycielem szkoły średniej, nie jest nieświadom istnienia takich gier jak siedem minut w niebie. Wymówka Lilly - że ona i Jangbu zatrzasnęli się w tej szafie przypadkiem - zupełnie go nie wzruszyła. Pan G. powiedział, że jego zdaniem pora już, żeby wszyscy rozeszli się do domów. A potem zawołał Hansa, kierowcę mojej limuzyny, który miał porozwozić wszystkich po imprezie i kazał mu się upewnić, że kiedy odwiezie Lilly i Michaela, Jangbu nie wejdzie z nimi do środka, a Lilly ma wejść do budynku jak trzeba, a potem do windy, i tak dalej, żeby nie wymknęła się na spotkanie z Jangbu.

A ja teraz leżę tutaj, strzęp dziewczyny... Skończyłam piętnaście lat, a pod tyloma względami czuję się znacznie starsza. Bo wiem już, bo miałam okazję zobaczyć, jak walą się w gruzy wszystkie marzenia i nadzieje człowieka, zgniecione brutalnym obcasem rozpaczy. Widziałam ją w oczach Borysa, kiedy patrzył, jak Lilly i Jangbu wyłazili z tej szafy, zarumienieni i spoceni, a Lilly, powiedzmy sobie szczerze, DOPINAŁA GUZIK BLUZKI. (Nie wierzę, że dotarła do drugiej bazy przede mną. I to z facetem, którego zna zaledwie od czterdziestu ośmiu godzin - nie wspominając już o tym, że zrobiła to w szafie w MOIM przedpokoju).

Ale oczy Borysa nie były jedynymi oczami przepełnionymi dziś wieczorem rozpaczą. W moich oczach widniała pustka. Uderzyło mnie to, kiedy szczotkowałam zęby przed snem. Oczywiście, to żadna tajemnica dlaczego. Moje oczy mają ten wyraz udręki, bo ja jestem udręczona... Udręczona resztką marzenia o balu, które - teraz już wiem - nigdy się nie spełni. Nigdy, ubrana w czarną suknię bez ramiączek, nie oprę głowy o ramię Michaela (w smokingu) na jego balu maturalnym. Nigdy nie najem się tych zeschniętych ciastek, o których wspomniał, ani nie zobaczę miny Lany Weinberger, kiedy przekona się, że nie jest jedyną pierwszoklasistką na balu poza Shameeką.

Skończyło się moje marzenie o balu maturalnym. Tak samo, czuję, jak moje życie.

Niedziela, 4 maja, 9.00,
poddasze

Bardzo ciężko jest tkwić na dnie rozpaczy, kiedy twoja matka i ojczym wstają bladym świtem i włączają The Donnas, a potem robią sobie wafle na śniadanie. Dlaczego nie mogą po cichu pójść do kościoła, posłuchać słowa Bożego jak normalni rodzice i zostawić mnie, żebym mogła się pogrążać w rozpaczy? Przysięgam, to dość, żebym zaczęła zastanawiać się nad przeprowadzką do Genowii.

Tyle że tam oczekiwano by ode mnie, że ja też wstanę rano i pójdę do kościoła. Chyba jednak powinnam podziękować swojej szczęśliwej gwieździe za to, że moja matka i ojczym są bezbożnymi poganami. Ale mogliby to chociaż PRZYCISZYĆ.

Niedziela, 4 maja, południe,
poddasze

Moje plany na dziś obejmowały leżenie w łóżku z kołdrą na głowie, dopóki w poniedziałek rano nie będę musiała iść do szkoły. Tak robią ludzie, którym okrutnie odebrano wszelkie powody do życia: jak najdłużej leżą w łóżku.

Niestety, plan zakłóciła mi bezwzględnie moja własna matka, która władowała mi się do pokoju (przy swoich obecnych kształtach nic nie może poradzić na to, że się władowuje, a nie na przykład wchodzi) i usiadła na krawędzi łóżka, o mało nie przygniatając Grubego Louie, który schował się razem ze mną pod kołdrę i drzemał u mnie w nogach. Mama najpierw wrzasnęła, bo Gruby Louie wbił jej wszystkie pazury w tylną część ciała, a potem przeprosiła, że mi zakłóca pełną smutku samotność, ale - powiedziała - chyba przyszła pora na małą rozmowę.

To nigdy nie wróży dobrze, kiedy mama uważa, że jest pora na krótką rozmowę. Kiedy ostatnim razem odbywałyśmy małą rozmowę, musiałam wysłuchać bardzo długiego wykładu na temat wyobrażeń ciała w kulturze i mojego rzekomo zakłóconego obrazu własnej osoby. Mama bardzo się obawiała, że pieniądze, które dostałam pod choinkę, wykorzystam na operację powiększenia biustu, i chciała, żebym wiedziała, jak kiepski jest to jej zdaniem pomysł, bo obsesja kobiet na punkcie własnego wyglądu zupełnie już się wymknęła spod kontroli. Na przykład w Korei trzydzieści procent kobiet po dwudziestce ma za sobą jakieś operacje plastyczne, począwszy od rzeźbienia kości policzkowych i szczęki, przez rozcinanie powiek, do usuwania mięśni z łydek (dla wyszczuplenia nóg), żeby osiągnąć wygląd bardziej zachodni. Za to w Stanach Zjednoczonych zaledwie trzy procent kobiet poddaje się operacjom plastycznym z powodów czysto estetycznych.

Dobra nowina? Ameryka NIE JEST najbardziej oszalałym na punkcie wyglądu krajem na świecie. Zła nowina? Wiele kobiet spoza naszej kultury czuje presję, żeby zmienić własny wygląd po to, żeby się lepiej dopasować do zachodnich standardów piękna, które znają aż za dobrze z takich seriali, jak Słoneczny patrol czy Przyjaciele. Co jest złe, po prostu złe, bo Nigeryjki są tak samo piękne jak kobiety z LA czy z Manhattanu. Tyle że w nieco inny sposób.

Niezależnie od tego, jak niezręczna była TAMTA rozmów (ja wcale nie zamierzałam wydać swoich gwiazdkowych pieniędzy na powiększenie biustu, chciałam je wydać na komplet kompaktów Skanii Twain, ale oczywiście nie mogłam się do te NIKOMU przyznać, więc mama uznała, że to musi mieć co wspólnego z moim biustem), ta, którą odbyłyśmy dzisiaj, na prawdę przebiła wszystko.

Bo oczywiście dzisiaj to była PRAWDZIWA rozmowa matki z córką. Nie żadne tam: „Kochanie, twoje ciało się zmieni i wkrótce będziesz do czegoś innego używała tych podpasek, które mi ostatnio zwinęłaś, żeby zrobić łóżeczka dla figurę z Gwiezdnych Wojen”. Och, nie. Dzisiaj to było: „Masz już pięt naście lat i chłopaka, a wczoraj wieczorem mój mąż złapał ciebie i twoich przyjaciół na grze w siedem minut w niebie, więc sądzę, że przyszła pora porozmawiać, sama wiesz o czym”.

Zapisuję tutaj naszą rozmowę jak najdokładniej, żeby mieć pewność, że kiedy sama będę miała córkę, NIGDY, ALE T PRZENIGDY nie będę do niej mówić takich rzeczy, pamiętając, jak TOTALNIE GŁUPIO SIĘ CZUŁAM, KIEDY MÓWIŁA JE DO MNIE MOJA WŁASNA MATKA. O ILE CHODZI O MNIE, MOJA CÓRKA MOŻE SIĘ UCZYĆ O SEKSIE z Li fetime kanału filmowego dla kobiet, jak wszyscy inni na tej planecie.

MAMA: Mia, właśnie słyszałam od Franka, że Lilly i jej nowy przyjaciel Jambo...

JA: Jangbu.

MAMA: Nieważne. Że Lilly i jej nowy przyjaciel, eee... całowali się w naszej szafie w przedpokoju. Najwyraźniej graliście wszyscy w jakąś grę z całowaniem, pięć minut w szafie...

JA: Siedem minut w niebie.

MAMA: Nieważne. Chodzi o to, Mia, że masz teraz już piętnaście lat. Jesteś prawie dorosła i wiem, że ty i Michael jesteście bardzo zaangażowani w wasz związek. To zupełnie naturalne, że ciekawi cię seks... Może nawet eksperymentujecie...

JA: MAMO!!!! OBRZYDLISTWO!!!!!!!

MAMA: W seksualnych relacjach między dwojgiem ludzi, którzy się kochają, nie ma nic obrzydliwego, Mia. Oczywiście wolałabym, żebyś zaczekała, aż będziesz starsza. Może już po studiach. Albo po trzydziestce. Ale dobrze wiem, jak to jest być niewolnikiem własnych hormonów, więc to bardzo ważne, żebyś zadbała o odpowiednie zabezpie...

JA: Chodzi mi o to, że obrzydliwie się o tym rozmawia z własną matką.

MAMA: No cóż, tak, wiem. To znaczy nie wiem, bo moja matka prędzej by trupem padła, niż wspomniałaby mi o seksie chociaż słóweczkiem. Uważam jednak, że matki i córki powinny rozmawiać ze sobą otwarcie o takich sprawach. Na przykład, Mia, jeśli kiedykolwiek poczujesz potrzebę porozmawiania na temat antykoncepcji, mogę cię umówić na wizytę u mojego ginekologa, doktora Brandeis...

JA: MAMO!!!!!!!!!!!!!!!! MICHAEL I JA NIE UPRAWIAMY SEKSU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

MAMA: No cóż, cieszę się, że to słyszę, kotku, bo jesteś jeszcze troszkę za młoda. Ale gdybyście się oboje mieli na to zdecydować, chcę się upewnić, że będziecie wiedzieli, jak się do tego porządnie zabrać. Na przykład, czy ty i twoi przyjaciele jesteście świadomi, że takie choroby jak AIDS mogą być przenoszone również podczas uprawiania seksu oralnego oraz...

JA: TAK, MAMO. WIEM O TYM. MAM W TYM SEMESTRZE ZAJĘCIA ZE ZDROWIA I PRZEPISÓW BEZPIECZEŃSTWA, PAMIĘTASZ?????

MAMA: Mia, seks nie jest tematem, który powinien budzić zażenowanie. To jedna z podstawowych ludzkich potrzeb, takich jak głód, pragnienie i potrzeba kontaktów między, ludzkich. Ważne jest, żebyś decydując się na współżycie, odpowiednio się zabezpieczyła.


Och, to znaczy tak jak TY, mamo, kiedy zaszłaś w ciążę z panem Gianinim? Albo z TATĄ?????

Oczywiście, nie powiedziałam tego głośno. No bo po co? Zamiast tego tylko pokiwałam głową i powiedziałam:

- Okej, mamo. Dzięki, mamo. Będę pamiętać, mamo.

Z nadzieją, że się wreszcie podda i sobie pójdzie.

Ale nie podziałało. Cały czas kręciła się w pobliżu, jak młodsze siostry Tiny, ile razy jestem u niej i chcemy z Tiną zerknąć po cichu do kolekcji „Playboyów” jej taty. Naprawdę, wiele się można dowiedzieć z „Playboya”, począwszy od tego, jakie stereofoniczne radio najlepiej pasuje do porsche boxera, a skończywszy na tym, jak odkryć, czy twój mąż ma romans ze swoją osobistą asystentką. Tina mówi, że dobrze jest poznać swojego wroga, i to dlatego czyta wszystkie numery „Playboya” swojego taty, które jej w ręce wpadną... Chociaż obie się zgadzamy, że sądząc z treści tego pisma, nieprzyjaciel jest bardzo, ale to bardzo pogięty.

I ma dziwną obsesję na punkcie motoryzacji.

Wreszcie mamie skończyła się para. Krótka rozmowa po prostu jakoś tak zdechła. Mama siedziała jeszcze przez minutę, rozglądając się po moim pokoju, który tylko w niewielkim stopniu przypomina teren klęski żywiołowej. W gruncie rzeczy jestem dość porządna, bo zawsze czuję, że powinnam posprzątać swój pokój, zanim zacznę odrabiać lekcje. Ład w środowisku jakoś tak przekłada się na porządek w myśleniu. Sama nie wiem. A może to dlatego, że praca domowa jest zwykle strasznie nudna, więc korzystam z każdej wymówki, żeby ją odłożyć na później.

- Mia... - powiedziała moja mama po długim milczeniu. - dlaczego jesteś jeszcze w łóżku w niedzielę w południe? Zwykle o tej porze spotykasz się ze znajomymi, prawda?

Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić mamie, że dziś moi znajomi raczej nie mają ochoty na życie towarzyskie... To znaczy, biorąc pod uwagę dość ewidentne zerwanie Lilly i Borysa.

- Mam nadzieję, że nie gniewasz się na Franka - ciągnęła mama - za to, że zrujnował ci imprezę. Ale naprawdę, ty i Lilly jesteście już za duże i za mądre, żeby bawić się w takie gry jak siedem minut w niebie. A poza tym, czemu nie pobawicie się w co innego, na miłość boską?

Jeszcze mocniej wzruszyłam ramionami. Co jej miałam powiedzieć? Że zupełnie się nie martwię panem G., za to bardzo się martwię tym, że mój chłopak nie chce iść ze mną na bal maturalny? Lilly miała rację: bal maturalny to po prostu głupi pogański rytuał taneczny. Dlaczego się tym w ogóle przejmuję?

- No cóż - westchnęła mama, z trudem podnosząc się na nogi. - Jeśli chcesz leżeć w łóżku przez cały dzień, na pewno nie będę ci tego odmawiać. Przyznaję, że sama miałabym na coś takiego ochotę. No, ale ja jestem ciężarną starszą panią, a nie piętnastolatką.

A potem wyszła. DZIĘKI BOGU. W głowie mi się nie mieści, że usiłowała rozmawiać ze mną o seksie. I to o seksie z MICHAELEM. Czy ona nie wie, że my z Michaelem nie przeszliśmy jeszcze poza pierwszą bazę? Nie przeszedł jeszcze nikt z moich znajomych, z jednym wyjątkiem, oczywiście, Lany. A przynajmniej zakładam, że Lana to zrobiła, sądząc po tym, co zostało wypisane o niej sprejem na ścianie sali gimnastycznej w czasie wiosennych ferii. No i teraz jeszcze oprócz Lilly, oczywiście.

Boże. Moja najlepsza przyjaciółka doszła do drugiej bazy przede mną. A to JA podobno znalazłam swoją bratnią duszę. Nie ONA.

Życie jest okropnie niesprawiedliwe.

Niedziela, 4 maja, 19.00,
poddasze

To chyba musi być dzień Sprawdzianu Zdrowia Psychicznego Mii, bo wszyscy do mnie dzwonią i pytają, jak się mam. Właśnie skończyłam rozmowę z tatą. Chciał wiedzieć, jak mi się udała impreza. Chociaż to z jednej strony dobra rzecz (bo oznacza, że ani mama, ani pan G. nie wspomnieli mu o tej całej sprawie z szafą, co wcale by go nie rozwścieczyło ani nic, skąd...), ale i tak jest dość męczące, bo musiałam go okłamać. Chociaż okłamywanie taty jest łatwiejsze od okłamywania mamy, bo tata nigdy nie był młodą dziewczyną, więc nie ma pojęcia, jakie niestworzone rzeczy potrafią wygadywać dziewczyny - no i najwyraźniej nie wie też, że nozdrza mi się rozszerzają, kiedy kłamię - ale i tak trochę mi to szarpie nerwy. W końcu ten człowiek naprawdę przeszedł raka. Wydaje mi się, że to trochę podłe okłamywać kogoś, kto jest jak Lance Armstrong. No, pomijając te wszystkie wygrane w Tour de France.

Ale nieważne. Powiedziałam mu, że impreza udała się świetnie, bla, bla, bla.

Dobrze, że nie był ze mną w tym samym pokoju. Zauważyłby, że nozdrza mi latały jak szalone.

Kiedy tylko skończyłam rozmowę z tatą, telefon znów zadzwonił i złapałam za słuchawkę, myśląc, że kto wie, ach, może to dzwoni MÓJ CHŁOPAK. Można by przecież oczekiwać, że Michael do mnie zadzwoni, choćby po to, żeby spytać, jak się mam. No, wiecie, czy nie jestem czasem zrozpaczona z powodu całego balu maturalnego.

Ale najwyraźniej Michaela nie obchodzi aż tak bardzo moje zdrowie psychiczne, bo nie zadzwonił. A osoba, która odezwała się po drugiej stronie, kiedy gorliwie odebrałam telefon, była tak odległa od Michaela, jak sobie tylko można wyobrazić.

Była to, w samej rzeczy, Grandmére.

Nasza rozmowa wyglądała tak:

Grandmére : Amelio, mówi twoja babka. Chcę, żebyś zarezerwowała sobie wieczór we środę, siódmego. Mój serdeczny przyjaciel sułtan Brunei zaprosił mnie na kolację w Le Cirque i chcę, żebyś mi towarzyszyła. I nie chcę słyszeć żadnych nonsensów jakoby sułtan powinien zrezygnować ze swojego rolls - rollsa bo przyczynia się do zniszczenia warstwy ozonowej. Potrzebujesz nieco więcej kulturalnych rozrywek, i to moje ostatnie słowo. Jestem zmęczona wysłuchiwaniem na temat Cudownych zwierząt na Lifetime kanale dla pracujących w domu matek, czy jak tam się nazywa to coś, co wiecznie oglądasz w telewizji. Czas, żebyś poznała kilku naprawdę interesujących ludzi, a nie tych, których oglądasz w telewizji, albo tak zwanych artystów, których twoja matka sprowadza zawsze na wieczór dziewczyn z Bingo, czy jak to tam zwał.

Ja: Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére.


Co, pytam się was uprzejmie, jest nie tak z tą odpowiedzią? Hę? Która część: „Dobrze, Grandmére. Jak sobie życzysz, Grandmére” wzbudziłaby podejrzenia jakiejkolwiek NORMALNEJ babki? Oczywiście, zapominam, że moja babka daleka jest od normalności. Bo natychmiast na mnie naskoczyła.


Grandmére : Amelio, co się z tobą dzieje? Mów szybko, nie mam czasu. Idę na obiad z diukiem di Bomarzo.

Ja: Nic się nie dzieje, Grandmére. Ja tylko... Jestem trochę przygnębiona, to wszystko. Z ostatniego testu z algebry dostałam kiepski stopień i trochę mnie to dołuje...

Grandmére : Phi. O co NAPRAWDĘ chodzi, Mia? I streszczaj się.

Ja: Och, no DOBRZE. Chodzi o Michaela. Pamiętasz ten bal, o którym ci opowiadałam? No cóż, on nie chce tam iść.

Grandmére : Wiedziałam. Nadal się kocha w tej dziewczynie od much domowych, tak? Ją zabiera, tak? Och, nie przejmuj się. Mam tu gdzieś numer komórki księcia Williama. Zadzwonię do niego i może tu przylecieć concorde'em, żeby cię zabrać na tę potańcówkę, jeśli masz ochotę. To pokaże temu niewdzięcznemu...

Ja: Nie, Grandmére. Michael nie chce zabierać kogoś innego. On w ogóle nie chce iść na bal. Mówi... mówi, że to głupota.

Grandmére : Och... na... litość... boską. Tylko nie to!

Ja: Tak, Grandmére. Niestety, obawiam się, że tak.

Grandmére : No cóż, nie przejmuj się. Twój dziadek był taki sam. Czy ty wiesz, że gdybym mu pozwoliła o tym decydować, pobralibyśmy się w urzędzie stanu cywilnego, a potem poszli do KAWIARNI na jakiś lunch? Ten człowiek po prostu nie miał żadnego wyczucia romantyzmu sytuacji, a co dopiero mówić o publicznym zaznaczeniu własnej POZYCJI.

Ja: Tak. No cóż. Dlatego jestem dzisiaj trochę nie w sosie. Ale przepraszam cię bardzo, Grandmére, muszę już siadać do lekcji. Mam też skończyć na rano artykuł do gazety...


Nie chciałam wspominać, że to artykuł o NIEJ. No cóż, mniej więcej. W każdym razie o zajściu w Les Hautes Manger. Według „Sunday Timesa” kierownictwo restauracji nadal odmawia zatrudnienia Jangbu z powrotem. Tak więc marsz Lilly na nic się nie przydał. No cóż, poza tym, że najwyraźniej znalazła nowego chłopaka.


Grandmére : Tak, tak, wracaj do pracy. Musisz zadbać o stopnie, inaczej twój ojciec znów palnie mi kazanie. Że niby kładę przesadny nacisk na kwestie rządzenia, pomijając trygonometrię czy to inne coś, z czym miewasz kłopoty. I nie przejmuj się specjalnie sytuacją z TYM CHŁOPAKIEM. Jeszcze pójdzie po rozum do głowy, tak jak i twój dziadek. Musisz tylko znaleźć odpowiednią zachętę. Do widzenia.


Zachętę? O czym ona mówi? Jaką zachętę? Nie przychodziło mi do głowy nic, co mogłoby przełamać to ewidentne i silnie zakorzenione uprzedzenie Michaela do balów maturalnych.

No, chyba że bal maturalny byłby połączeniem dyskoteki z konwentem SF na temat Gwiezdnych Wojen, Star Treka i Władcy Pierścieni.

Niedziela, 4 maja, 21.00, poddasze

Wiem, czemu Michael wcale nie zadzwonił. Zamiast tego przysłał mi maila. Nie sprawdzałam skrzynki, dopóki nie włączyłam komputera, żeby napisać artykuł dla „Atomu”.


LinuxRulz: Mia, mam nadzieję, że nie miałaś zbyt dużo problemów z powodu wczorajszej szafy. Ale pan G. to i tak spoko facet. Nie wydaje mi się, żeby po tym pierwszym wybuchu za bardzo się przejmował.

Tu, w domu, sytuacja jest napięta w związki z zerwaniem Lilly i Borysa. Próbuję się do tego nie mieszać i usilnie Ci zalecam, ze względu za zdrowie psychiczne, żebyś zrobiła to samo. To ich problem, NIE NASZ. Wiem, jaka jesteś, Mia, i naprawdę mówię serio, kiedy twierdzę, że lepiej zrobisz, nie wtrącając się do tego. Nie warto.

Będę cały dzień w domu, gdybyś miała ochotę zadzwonić. Jeśli nie masz szlabanu na wyjścia ani nic, to może poszlibyśmy razem na dimsum? Albo, jeśli chcesz, mogę potem zajrzeć i pomóc Ci z pracą domową z algebry. Daj mi tylko znać.

Całuję,

Michael


Hm... Sądząc z TEGO, Michael chyba nie przejmuje się za bardzo sprawą balu maturalnego. Zupełnie jakby NIE WIEDZIAŁ, że wydarł mi serce i poszarpał je na strzępy.

No cóż, biorąc pod uwagę, że właściwie nie powiedziałam mu, jak się konkretnie czuję, to może tak właśnie jest. To znaczy, może on naprawdę nie wie.

Ale nieświadomość, jak mawia Grandmére, nie stanowi żadnej wymówki.

Sądząc z lekkiego tonu tego maila, pokusiłabym się też o stwierdzenie, że państwo doktorostwo Moscovitz nie składają Michaelowi wizyt w pokoju, opowiadając mu o kontroli urodzin i bogactwie ludzkich doświadczeń seksualnych. Och, skąd. Takie rzeczy na koniec zawsze stają się problemem dziewczyny. Nawet jeśli twój chłopak, jak mój, jest gorącym orędownikiem równouprawnienia.

No cóż, przynajmniej napisał. Czego nie da się powiedzieć o mojej tak zwanej najlepszej przyjaciółce. Oczekiwałabym, że Lilly przynajmniej zadzwoni i przeprosi za to, że zrujnowała mi imprezę (Choć tak naprawdę zrujnowała ją Tina, ze swoim głupim pomysłem gry w siedem minut w niebie. Ale to Lilly zarżnęła imprezę duchowo, całując się z chłopakiem, który nie jest jej chłopakiem, na oczach swojego chłopaka).

Ale nie usłyszałam od tej porzucającej Borysa niewdzięcznicy ani słóweczka. Chociaż jestem jak najdalsza od rzucania kamieniem w kogokolwiek, kto spotyka się z jednym facetem, a woli drugiego... Bo czy nie to samo robiłam w zeszłym semestrze? Ale fakt, ja NIE CAŁOWAŁAM się z Michaelem, zanim nie rozstałam się formalnie z Kennym. Miałam przynajmniej TYLE wewnętrznej integralności.

Oczywiście, nie mogę tak naprawdę obwiniać Lilly za to, że woli Jangbu od Borysa. Cóż, facet jest seksowny. A Borys... nie.

Ale i tak to nie było ładne zagranie. Umieram z ciekawości, co też ona może mieć teraz na swoje usprawiedliwienie.

Najwyraźniej nie ja jedna. Odkąd zalogowałam się do sieci, bombardują mnie wiadomości na ICQ - od wszystkich poza samą winowajczynią.

Od Tiny:


Iluvromance: Mia, wszystko u Ciebie w porządku? TAK STRASZNIE się martwiłam, jak się musiałaś poczuć, kiedy pan G. złapał Lilly i Borysa w szafie. Był BARDZO wściekły? Wiem, że był wściekły, ale czy to był MORDERCZY gniew? Boże, mam nadzieję, że jeszcze żyjesz. To znaczy, że on Cię nie zabił. To by było okropne, gdybyś w przyszłym tygodniu miała szlaban i nie mogła iść na bal maturalny.

Ale co on w ogóle powiedział? To znaczy Michael? Kiedy byliście we dwoje w szafie?

Przy okazji, Lilly odzywała się do Ciebie? Wczoraj wieczorem zachowała się TAK DZIWNIE. Ona i Jangbu! Tuż pod nosem biednego Borysa! Było mi go bardzo ŻAL. Prawie płakał, zauważyłaś? I co się stało z jej bluzką? No wiesz, kiedy wyszła z szafy. Widziałaś to? Odezwij się, T.


Od Shameeki:


Beyonce_to_ja: O mój Boże, Mia, ta impreza wczoraj była wystrzałowa!!!!!!!!! Gdybyśmy tylko z Jeffem dorwali się do tej szafy na swoją kolejkę, może wreszcie zaznałabym trochę akcji w okolicach moich Victoria's Secret, o ile wiesz, o czym mówię. Tylko żartuję... A przy okazji, co to za numer z Lilly i Jangbu? Co TO miało znaczyć? Czy pan G. powie o wszystkim jej ojcu? Boże, gdyby mój tata odkrył, że weszłam do szafy z facetem, który już skończył szkołę średnią, z miejsca by mnie ZABIŁ. W gruncie rzeczy, zabiłby mnie, gdybym weszła do szafy z jakimkolwiek facetem... Ale czy odezwała się do Ciebie? Napisz mi i przekaż pikantne szczegóły! !!!!!!!!!!!!!!!!

PS Gadałaś z Michaelem o balu maturalnym?

CO POWIEDZIAŁ????????????????????????????????????

*** - Shameeka - ***


Od Ling Su:


Painturgurl: Mia, Twoja mama jest taką WSPANIAŁĄ artystką, jej slajdy były NIESAMOWITE. A przy okazji, co się działo, kiedy byłam u niej w sypialni? Shameeka mówiła, że pan G. złapał Lilly i tego młodszego kelnera razem w szafie? Ale na pewno musiało jej chodzić o Lilly i Borysa? Bo co by Lilly robiła w szafie z kimkolwiek poza Borysem? Czy oni ze sobą zerwali, czy co?

Ling Su

PS Jak sądzisz, czy Twoja mama pożyczyłaby mi swoje sobolowe pędzle? Tylko żeby spróbować? Nigdy przedtem nie używałam naprawdę porządnych pędzli i chciałabym się przekonać, czy to robi jakąś różnicę, zanim pójdę do Pearl Paint i wydam na nie roczną tygodniówkę.

PPS Czy Michael zaprosił Cię wreszcie na bal maturalny?????????


Ale to wszystko betka w porównaniu z wiadomością, jaką dostałam od Borysa:


JoshBell2 : Mia, zastanawiałem się, czy Lilly się dzisiaj z Tobą kontaktowała. Dzwoniłem do niej do domu przez cały dzień, ale Michael mówi, że jej nie ma. Nie ma jej u Ciebie? Mam nadzieję, że jest... Naprawdę obawiam się, że mogłem jej sprawić jakąś przykrość. Bo inaczej nie weszłaby przecież do szafy z tym facetem wczoraj wieczorem. Czy wspominała Ci coś, no wiesz, że ma do mnie jakiś żal? Może o to, że zatrzymałem się na hot doga w czasie marszu? Ale byłem naprawdę głodny. Ona wie, że mam lekką hipoglikemię i muszę coś przegryzać co półtorej godziny.

Proszę, jeśli się do Ciebie odezwie, daj mi znać. Nawet jeśli się okaże, że jest na mnie wściekła. Po prostu chcę mieć pewność, że nic jej się nie stało.

Borys Pelkowski


Mogłabym Lilly za to po prostu zabić. Naprawdę mogłabym zabić. To gorsze niż wtedy, kiedy uciekła z moim kuzynem Hankiem. Bo przynajmniej wtedy nie chodziło o żadną szafę.

Boże! To takie trudne, kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest geniuszem, radykalną feministką i socjalistką walczącą o prawa człowieka pracy.

To naprawdę trudne.

Poniedziałek, 5 maja, godzina wychowawcza

No cóż, już wiem, gdzie była Lilly przez cały wczorajszy dzień. Pan G. pokazał mi to rano przy śniadaniu. Na pierwszej stronie „New York Timesa”. Oto artykuł. Wycięłam go na pamiątkę dla potomności. A także jako wzór dla mojego kolejnego artykułu do „Atomu”, bo wiem, że Leslie będzie chciała, żebym zajęła się i tą historią.


STRAJK MŁODSZYCH KELNERÓW

MANHATTAN - Pracownicy restauracji z całego miasta odrzucili swoje ścierki do naczyń, chcąc okazać solidarność z Jangbu Panasa, kelnerem zwolnionym w ostatni czwartek wieczorem z pracy w czterogwiazdkowej restauracji w centrum miasta, Les Hautes Manger, po incydencie z udziałem księżnej wdowy z Genowii.

Świadkowie mówią, że Panasa (18 I.) przechodził przez salę restauracyjną, niosąc tacę pełną zastawy stołowej, kiedy potknął się i niechcący oblał zupą księżnę wdowę. Pierre Jupe, kierownik Les Hautes Manger, twierdzi, że Panasa już wcześniej tego samego wieczoru otrzymał ustne ostrzeżenie, w związku z upuszczeniem innej tacy.

- Ten facet to niezdara, ot i wszystko - powiedział reporterom Jupe (42 I.).

Jednak solidaryzujący się z Panasa koledzy opowiadają zupełnie inną historię. Według nich kelner potknął się o psa należącego do jednego z klientów restauracji. Zarządzenia Nowojorskiego Departamentu Zdrowia jasno określają, że wyłącznie psy służbowe, na przykład psy przewodnicy niewidomych, mogą być wpuszczane do instytucji, w których serwuje się jedzenie. Jeśli zostanie dowiedzione, że Les Hautes Manger pozwalało swoim klientom wprowadzać psy, restauracja może zostać obciążona grzywną albo wręcz zamknięta.

- Nie było żadnego psa - powiedział reporterom właściciel restauracji, Jean St. Luc. - To tylko plotka. Nasi klienci nie przyprowadzają psów do restauracji. Są na to zbyt dobrze wychowani.

Jednak plotki na temat psa - czy też dużego szczura - nie milkną. Kilku świadków twierdzi, że na własne oczy widziało dziwne bezwłose stworzenie, wielkości kota lub dużego szczura, które biegało pod stolikami. Kilku klientów odniosło nawet wrażenie, że zwierzątko należy do księżnej wdowy, która pojawiła się w restauracji dla uczczenia piętnastych urodzin swojej wnuczki, księżniczki Mii Thermopolis Renaldo z Genowii, ulubienicy nowojorczyków.

Jakikolwiek był powód zwolnienia Panasy, młodsi kelnerzy z całego miasta postanowili kontynuować protest i zapowiadają, że nie wrócą do pracy, dopóki Panasa nie zostanie przywrócony na swoje dawne stanowisko. Właściciele restauracji obiecują dołożyć wszelkich starań, aby ich goście zostali należycie obsłużeni mimo zmniejszonej liczby personelu. Nasuwa się jednak pytanie, czy kelnerzy niebiorący udziału w strajku zechcą przejąć obowiązki nieobecnych kolegów. Wielu z nich będzie zapewne narzekać na zwiększone obciążenie pracą. Już obecnie niektórzy rozważają strajk solidarnościowy dla poparcia młodszych kelnerów, w większości nielegalnych imigrantów zatrudnionych na czarno, z reguły za wynagrodzenie poniżej minimalnego i bez prawa do świadczeń socjalnych.

Na razie wszystko jednak wskazuje na to, że restauracje będą pracować jak co dzień, choć organizatorzy strajku mają nadzieję, że protest rozszerzy się i wszyscy nowojorczycy odczują jego skutki.

- Młodsi kelnerzy od dawna są stałym obiektem żartów - mówi popierająca strajk Lilly Moscovitz, 15 I., która pomogła zorganizować spontaniczny marsz do Ratusza w niedzielę. - Czas, żeby burmistrz i wszyscy inni w tym mieście obudzili się i poczuli zapach brudnej wody po myciu naczyń: bez młodszych kelnerów to miasto pogrąży się w brudzie.


No nie, to się w głowie nie mieści. Wszystko kompletnie wymknęło się spod kontroli. I to przez Rommla!!!! No cóż, i przez Lilly.

Naprawdę nie wierzyłam własnym oczom, kiedy Hans podjechał przed drzwi apartamentowca Moscovitzów dziś rano, a tam obok Michaela stała Lilly uchachana jak norka. Niezupełnie rozumiem, co oznacza to powiedzenie, ale babcia ze strony mamy używa go bez przerwy, więc musi oznaczać coś paskudnego. I całkiem nieźle oddaje wygląd Lilly. Jakby była STRAAAAAAAASZNIE z siebie zadowolona.

Popatrzyłam tylko na nią ostro i powiedziałam:

- Rozmawiałaś już z Borysem, Lilly?

Nie odezwałam się nawet do Michaela, bo nadal trochę się na niego wściekam o ten bal maturalny. Ciężko mi się na niego wściekać, bo oczywiście było wcześnie rano i wyglądał naprawdę, naprawdę dobrze - świeżutko ogolony, o gładkiej twarzy, zupełnie jakby jego szyja miała pachnieć jeszcze ładniej niż zwykle. No i, oczywiście, jest najlepszym chłopakiem na ziemi, bo napisał dla mnie piosenkę i dał mi ten naszyjnik ze śnieżynką, i tak dalej.

Ale nieważne. Nie mogę się na niego nie wściekać. Bo do czego to podobne, żeby facet nie chciał pójść na swój własny bal maturalny! Mogłabym jeszcze zrozumieć, gdyby nie miał osoby towarzyszącej czy coś, ale przecież Michael TOTALNIE ma z kim pójść. ZE MNĄ!!!!!!!!!!! I czy on sobie nie zdaje sprawy, że nie zabierając mnie na swój bal maturalny, pozbawia mnie tego jedynego wspomnienia ze szkoły średniej, do którego mogłabym wracać bez dreszczu obrzydzenia? Wspomnienia, które mogłabym hołubić i nawet pokazywać moim wnukom zdjęcia?

Nie, oczywiście, Michael tego nie wie, bo mu nie powiedziałam. Ale jak miałabym mu powiedzieć? Przecież powinien sam się domyślić. Jeśli jest moją prawdziwą bratnią duszą, to powinien WIEDZIEĆ bez mojego mówienia. Praktycznie wszyscy w naszym kółku doskonale wiedzą, że oglądałam Dziewczynę w różowej sukience siedem razy. Czy on uważa, że ja ją tyle razy widziałam ze względu na moje upodobanie do aktora, który grał Duck Mana?

Ale wracając do Lilly: totalnie zlekceważyła moje pytanie o Borysa.

- Powinnaś była przyjść tam wczoraj, Mia - powiedziała. - Na marsz pod Ratusz. Było nas ponad tysiąc osób. To dawało takie totalne poczucie siły. Miałam łzy w oczach, widząc, jak ludzie się zmobilizowali, żeby walczyć o sprawę zwykłego człowieka pracy.

- Może powinnaś wiedzieć, że ktoś jeszcze miał łzy w oczach. A wiesz dlaczego? - Spytałam uszczypliwie. - Dlatego, że całowałaś się w szafie z Jangbu. Twój chłopak miał od tego łzy w oczach. Pamiętasz, Lilly, twój chłopak, BORYS?

Ale Lilly tylko wyjrzała przez okno na kwiaty, które jakimś magicznym sposobem zakwitły na pasie rozdzielającym jezdnie na Park Avenue (w gruncie rzeczy nie ma w tym żadnej magii, pracownicy służb miejskich Nowego Jorku sadzą je, już w pełni rozkwitłe, w środku ciemnej nocy).

- Ach, spójrz - powiedziała beztroskim tonem. - Wiosna przyszła.

Przysięgam, czasami w ogóle nie rozumiem, czemu ja się z nią przyjaźnię.

Poniedziałek, 5 maja, biologia

A więc...

A więc co?

A więc, zaprosił cię wczoraj wieczorem?

Nie słyszałaś?

Czego nie słyszałam?

Michael nie wierzy w bale maturalne. Uważa, że to idiotyzm.

NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Owszem, tak. Och, Shameeko, co ja teraz zrobię? Prawie przez całe życie marzyłam o tym, żeby iść na bal maturalny z Michaelem. No cóż, przynajmniej odkąd zaczęliśmy ze sobą chodzić. Chcę, żeby wszyscy patrzyli, jak ze sobą tańczymy i raz na zawsze przekonali się, że należę do Michaela Moscovitza. Chociaż wiem, że to seksistowskie i nikt nigdy nie powinien stawać się własnością innego człowieka. Ale... ale ja tak strasznie chcę być własnością Michaela!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Rozumiem. Więc co zamierzasz?

A co ja MOGĘ? Nic.

Hm... Mogłabyś spróbować z nim o tym porozmawiać.

ZWARIOWAŁAŚ????? Michael powiedział, że jego zdaniem bal maturalny to IDIOTYZM. Jeśli mu powiem, że moim sekretnym marzeniem jest pójść na bal maturalny z człowiekiem, którego kocham, to co on sobie pomyśli? Halo? Pomyśli sobie, że JA jestem idiotką.

Michael nigdy by nie pomyślał, że jesteś idiotką, Mia. On Cię kocha. Chodzi mi o to, że gdyby tylko wiedział, co naprawdę czujesz, na pewno poszedłby na ten cały bal maturalny.

Shameeka, przepraszam Cię, ale naprawdę wydaje mi się, że obejrzałaś o kilka odcinków Siódmego nieba za dużo.

Nie moja wina. To jedyny serial, który tata pozwala mi oglądać.

Poniedziałek, 5 maja, RZ

Nie wiem, jak długo zdołam to znosić. Atmosferę w tej sali dałoby się kroić nożem. Niemal chciałabym, żeby pani Hill przyszła i zaczęła na nas wrzeszczeć albo coś. Cokolwiek, COKOLWIEK, byle tylko przerwać tę okropną ciszę.

Tak, ciszę. Wiem, że to się wydaje dziwne, ale w sali RZ jest cicho, mimo że Borys Pelkowski powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, co zazwyczaj robi z taką werwą, że musimy zamykać go w szafie na materiały piśmienne, żeby nie trafiał nas szlag na ciągłe skrzypienie jego smyczka.

Ale nie. Smyczek ucichł... Boję się, że już na wieczność. A skrzypek cierpi ugodzony okrutnym ciosem w samo serce zadanym przez niewierną dziewczynę... Którą, notabene, jest moja najlepsza przyjaciółka Lilly.

Lilly siedzi tu obok mnie i udaje, że nie czuje fal cichej żałości płynących od jej chłopaka, siedzącego z tyłu, w kącie Sali obok globusa, z głową ukrytą w ramionach. Musi udawać, bo wszyscy inni je czują. To znaczy te fale żałości. Przynajmniej tak mi się wydaje. Co prawda Michael pracuje na swoim keyboardzie jakby nigdy nic. Ale on ma na uszach słuchawki. Może słuchawki chronią człowieka przed falami żałości.

Powinnam zażyczyć sobie takich słuchawek na urodziny.

Zastanawiam się, czy nie należałoby pójść do pokoju nauczycielskiego po panią Hill i nie powiedzieć jej, że Borys zachorował. Bo naprawdę uważam, że on jakby zachorował. Na chorobę serca i, być może, mózgu. Jak Lilly może być taka podła? To tak, jakby karała Borysa za zbrodnię, której nie popełnił. Przez cały lunch Borys ciągle pytał ją, czy mogliby pójść porozmawiać w jakieś ustronne miejsce, na przykład na klatkę schodową trzeciego piętra, ale Lilly cały czas tylko powtarzała:

- Wybacz, Borys, ale nie ma o czym gadać. Między nami wszystko skończone. Będziesz po prostu musiał przyjąć to do wiadomości i iść w swoją stronę.

- Ale dlaczego? - jęczał co chwila Borys. I to naprawdę głośno. Tak głośno, że cheerleaderki i chłopcy z drużyny szkolnej siedzący obok przy stole dla osób popularnych, wciąż się na nas oglądali i krzywili. Trochę to było żenujące. Ale też bardzo dramatyczne. - Co ja zrobiłem? - powtarzał.

- Nic nie zrobiłeś - powiedziała Lilly obojętnie, jakby rzucała mu ochłap. - Po prostu już cię nie kocham. Nasz związek w sposób naturalny dobiegł kresu i chociaż zawsze będę cenić sobie wspomnienia i wszystko, co razem przeżyliśmy, czas, żebym poszła w swoją stronę. Pomogłam ci osiągnąć samorealizację, Borys. Już mnie nie potrzebujesz. Muszę zająć się teraz inną zagubioną duszą.

Nie wiem, co Lilly ma na myśli, mówiąc, że Borys osiągnął samorealizację. Przecież nawet nie pozbył się jeszcze swojego aparaciku ortodontycznego. I nadal wtyka sweter w spodnie, chyba że mu zwrócę uwagę. Prawdopodobnie jest najmniej zrealizowaną osobą, jaką znam. Z wyjątkiem mnie samej, oczywiście.

Borys nie przyjął tego wszystkiego zbyt dobrze. Trudno się dziwić, prawda? Ale Borys powinien wiedzieć, i to lepiej niż ktokolwiek inny, że kiedy Lilly raz się już na coś zdecyduje, sprawa jest zamknięta. Lilly siedzi tu teraz koło mnie i pracuje nad przemówieniem, które Jangbu ma wygłosić na konferencji. Tak, Lilly organizuje dziś wieczór w Chinatown Holiday Inn konferencję prasową.

Borys równie dobrze może spojrzeć w twarz faktom: ona już o nim zapomniała.

Zastanawiam się, co poczują państwo doktorostwo Moscovitz, kiedy Lilly przedstawi im Jangbu. Jestem prawie przekonana, że mój tata nie pozwoliłby mi się spotykać z facetem, który już skończył szkołę średnią. Pomijając Michaela, oczywiście. Ale on się nie liczy, bo znam go od bardzo dawna.

Och... Coś się dzieje. Borys podniósł głowę znad biurka. Patrzy na Lilly oczyma, które przypominają mi czarne, płonące węgle... Prawdę mówiąc, nigdy nie widziałam czarnych, płonących węgli, ponieważ kominki na węgiel są zakazane w obrębie Manhattanu przepisami przeciwpożarowymi. Ale nieważne. Patrzy na nią takim samym skupionym spojrzeniem, z jakim kiedyś wpatrywał się w zdjęcie swojego idola, światowej sławy skrzypka Joshui Bella. Otwiera usta. Zaraz coś powie. DLACZEGO JESTEM JEDYNĄ OSOBĄ W TEJ KLASIE, KTÓRA ZWRACA CHOCIAŻ CIEŃ UWAGI NA TO, CO SIĘ TU DZIEJE...

Poniedziałek, 5 maja,
gabinet pielęgniarki

O mój Boże, ileż w tym było dramatyzmu! Ledwie mogę pisać. Poważnie. Nigdy nie widziałam takiej ilości krwi.

Jestem jednak przekonana, że pisany jest mi jakiś rodzaj kariery w służbach medycznych, bo nie zrobiło mi się słabo. Ani na moment. W gruncie rzeczy, gdyby nie Michael i ewentualnie Lars, chyba byłabym jedyną osobą w tej sali, która nie straciła głowy. To ma niewątpliwie związek z faktem, że będąc pisarką, mam naturalną skłonność do obserwowania wszelkich ludzkich reakcji i widziałam, co się zapowiada, zanim ktokolwiek inny się zorientował... No, może poza Borysem. Pielęgniarka powiedziała nawet, że gdyby nie moja szybka interwencja, Borys mógłby stracić o wiele więcej krwi. Ha! Uznasz to chyba, Grandmére, za postępowanie godne księżniczki? Uratowałam człowiekowi życie!

No cóż, okej, może nie ZYCIE, ale w końcu Borys mógł... no nie wiem, zemdleć czy coś. Nie potrafię zrozumieć, co go doprowadziło do takiego szaleństwa. To znaczy, no cóż, chyba jednak potrafię. Myślę, że cisza w sali RZ doprowadziła Borysa do chwilowej utraty poczytalności. Poważnie.

Totalnie go rozumiem, bo mnie ta cisza też wykończała.

W każdym razie stało się tak, że siedzieliśmy tam sobie i każdy zajmował się własnymi sprawami - poza mną, oczywiście, bo ja obserwowałam Borysa - kiedy nagle on zerwał się i zawołał:

- Lilly! Ja tego dłużej nie zniosę! Nie możesz mi tego zrobić! Musisz dać mi szansę, żebym mógł ci udowodnić moje niezachwiane uczucie!

Jakoś tak to szło. Trochę trudno mi teraz sobie wszystko przypomnieć, zwłaszcza po tym, co nastąpiło później.

Pamiętam jednak, co mu odpowiedziała Lilly. Nawet dość łagodnie. Można się było zorientować, że trochę jej głupio po tym, jak się zachowała wobec Borysa na mojej imprezie. Odezwała się miłym głosem:

- Borys, poważnie, strasznie mi przykro, zwłaszcza że to się stało tak niespodziewanie. Ale kiedy w grę wchodzi miłość taka jak moja do Jangbu, nie ma sposobu, żeby to powstrzymać. Nie da się powstrzymać kibiców bejsbolowych z Nowego Jorku, kiedy Jankesi wygrywają puchar. Nie da się powstrzymać szału zakupów, kiedy w Century Twentyone jest wyprzedaż. Nie da się powstrzymać fali powodziowej, kiedy zalewa tunel metra. Podobnie nie da się powstrzymać takiej miłości jak ta, którą darzę Jangbu. Bardzo, bardzo mi przykro, ale nie jestem w stanie nic na to poradzić. Kocham go.

Te słowa, chociaż wypowiedziane łagodnie - a nawet ja, będąca najsurowszym krytykiem Lilly poza, ewentualnie, jej bratem, muszę przyznać, że zostały wypowiedziane łagodnie - były dla Borysa potężnym ciosem. Cały zaczął się trząść. I zanim się zorientowałam, porwał ten wielki globus - a to naprawdę wyczyn godny atlety, bo globus waży tonę. W gruncie rzeczy, stoi w sali RZ właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie już nim zakręcić, więc administracja pewnie sobie wymyśliła, no cóż, wywalcie to do klasy dla geniuszków, zamiast wyrzucać, oni wezmą wszystko. Przecież to w końcu geniuszki.

No więc Borys stał tam - hipoglikemiczny i podatny na alergie astmatyk o niedorobionym uzębieniu - trzymając ten wielki i ciężki globus nad głową, jakby był Atlasem, He - Manem albo kimś takim.

- Lilly... - powiedział z wysiłkiem, zupełnie nieswoim głosem. Powinnam zaznaczyć, że do tego czasu już wszyscy zdążyli zwrócić na niego uwagę, to znaczy Michael zdjął słuchawki i patrzył na Borysa bardzo uważnie, i nawet ten cichy facecik, który ma siedzieć i pracować nad nowym klejem superglue, który kleiłby przedmioty, ale nie ludzką skórę (żebyście już nie musieli borykać się z problemem sklejonych palców po podklejeniu podeszwy buta), raz na odmianę zaczął się totalnie orientować, że coś się wokół niego dzieje.

- Jeśli nie przyjmiesz mnie z powrotem - powiedział Borys, ciężko dysząc (ten globus musiał ważyć ze dwadzieścia pięć kilo, a on go trzymał NAD GŁOWĄ) - spuszczę sobie ten globus na głowę.

Wszyscy razem w tej samej chwili wstrzymali oddech. Chyba mogę uczciwie powiedzieć, że nikomu nawet przez myśl nie przyszło, że Borys mógłby nie mówić poważnie. On absolutnie zamierzał spuścić sobie ten globus na głowę. Kiedy widzę, jak to wygląda na piśmie, wydaje mi się nieco śmieszne - no bo naprawdę, kto ROBI takie rzeczy? Grozi, że sobie zrzuci na głowę globus?

Ale to BYŁY zajęcia w sali rozwoju zainteresowań. A geniusze zawsze robią dziwaczne rzeczy, na przykład upuszczają sobie globusy na głowę. Założę się, że na świecie jest pełno geniuszów, którzy spuszczali sobie na głowę dziwniejsze rzeczy niż globusy. Na przykład deski, koty i inne takie. Tylko po to, żeby się przekonać, co się stanie. Z czystej ciekawości poznawczej.

Ponieważ Borys jest geniuszem i Lilly też, zareagowała na jego groźbę tak, jak zrobiłby to każdy inny geniusz. Normalna dziewczyna, taka jak ja, powiedziałaby z miejsca:

- Nie, Borys! Odłóż ten globus, Borys! Pogadajmy, Borys!

Ale Lilly, jako geniusz, obdarzona właściwą geniuszom ciekawością, co też się stanie, jeśli Borys naprawdę spuści sobie globus na głowę (i może też chcąc się przekonać, czy faktycznie ma nad nim taką władzę), powiedziała tylko tonem obrzydzenia:

- A proszę cię bardzo. Akurat się przejmę.

No i oto co się stało. Widać było, że Borys się jeszcze zastanawia - jakby wreszcie dotarło do jego oszalałego z miłości mózgu, że zrzucanie sobie na głowę dwudziestopięciokilogramowego globusa nie jest może najlepszym wyjściem z sytuacji.

Ale dokładnie w chwili, w której zamierzał już odstawić globus na bok, ten mu się wyślizgnął - być może przypadkiem. A może i celowo, co doktor Moscovitz mógłby określić jako samosprawdzającą się przepowiednię, jak wtedy, kiedy człowiek mówi: „Och, ja nie chcę, żeby TO się stało” i potem, właśnie dlatego, że o tym mówił i że tyle o tym myślał, przypadkiem, ale na własne życzenie to robi. - Więc Borys spuścił sobie globus na głowę.

Globus wydał nieprzyjemny głuchy dźwięk, uderzając w czaszkę Borysa - taki sam odgłos, jaki wydał bakłażan, uderzając o chodnik. Wiem, bo sama wyrzuciłam kiedyś bakłażana z okna sypialni Lilly na szesnastym piętrze - zanim wreszcie odbił się od głowy Borysa i trzasnął w podłogę.

A wtedy Borys złapał się rękoma za głowę i zaczął się zataczać, denerwując faceta od kleju, który wyraźnie obawiał się, że Borys się na niego przewróci i pomiesza mu notatki.

Dość ciekawie było obserwować reakcje pozostałych. Lilly podniosła obie dłonie do policzków i po prostu stała tam, blada jak... No cóż, jak śmierć. Michael zaklął i rzucił się w stronę Borysa. Lars wybiegł z sali, wołając: „Pani Hill! Pani Hill!”

A ja - niezupełnie wiedząc, co robię - wstałam, zerwałam z siebie szkolny sweter, podbiegłam do Borysa i krzyknęłam:

- Siadaj!

Bo on biegał w kółko jak kurczak, któremu odrąbano głowę. Nigdy nie widziałam kurczaka, któremu właśnie odrąbano głowę - mam zresztą nadzieję, że nigdy w życiu takiego widoku nie zobaczę.

Ale rozumiecie, o co mi chodzi.

Borys, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zrobił, co mu kazałam. Opadł na najbliższe krzesło, trzęsąc się jak Rommel w czasie burzy. Wtedy powiedziałam tym samym rozkazującym tonem, który zdawał się wcale nie należeć do mnie:

- Opuść ręce!

I Borys opuścił ręce.

Wtedy przycisnęłam zwinięty w kłąb sweter do małej dziurki w głowie Borysa, żeby powstrzymać krwawienie, zupełnie tak samo jak weterynarz, którego widziałam w Pogotowiu dla zwierząt, kiedy posterunkowa Annemarie Lucas wniosła postrzelonego pitbulla.

A potem rozpętało się - wybaczcie określenie, ale tak właśnie było - istne piekło.


Lilly zaczęła płakać. Zanosiła się głośnym łkaniem jak dziecko, po raz pierwszy od czasu, kiedy byłyśmy w drugiej klasie podstawówki, a ja, poniekąd niechcący, wcisnęłam jej do gardła szpatułkę przy zamrażaniu lodów, które miałyśmy rozdać potem w klasie, bo zjadała całą polewę i bałam się, że nie zostanie tyle, żeby pokryć wszystkie rożki.

Facet od kleju wybiegł z sali.

Pani Hill wbiegła DO sali, a za nią Lars i chyba połowa grona pedagogicznego, bo najwyraźniej siedzieli wszyscy w pokoju nauczycielskim i nic nie robili, jak to się często zdarza nauczycielom w Liceum imienia Alberta Einsteina.

Michael pochylił się nad Borysem, i mówił coś do niego cichym i uspokajającym tonem. Pewnie nauczył się od rodziców, którzy często zrywają się do telefonu w środku nocy. Na przykład kiedy jakiś pacjent przestaje brać leki i odgraża się, że zacznie jeździć samochodem po Merrick Parkway w stroju clowna. Więc Michael mówił: „Wszystko w porządku, Borys. Nic ci nie będzie, Borys. Tylko oddychaj głęboko. Dobrze. A teraz jeszcze raz. Równe, głębokie wdechy. Dobrze. Nic ci nie będzie. Wszystko będzie dobrze”.


A ja tylko stałam tam, przyciskając sweter do głowy Borysa, a globus, który najwyraźniej odblokował się przy upadku - a może od naoliwienia krwią Borysa - leniwie toczył się po podłodze, a wreszcie zatrzymał, mając na samym wierzchu Ekwador.

Jedna z nauczycielek wyszła i pobiegła po pielęgniarkę, która kazała mi lekko odsunąć sweter, żeby obejrzeć ranę Borysa. A wtedy szybko kazała mi znów przycisnąć sweter. Potem powiedziała do Borysa BARDZO spokojnym głosem, zupełnie jak Michael:

- Chodź, młody człowieku. Idziemy do mojego gabinetu.

Tylko że Borys nie mógł iść o własnych siłach, bo kiedy spróbował wstać, nogi się pod nim ugięły, może z powodu hipoglikemii. Tak więc Lars i Michael na wpół zanieśli Borysa do gabinetu pielęgniarki, podczas gdy ja po prostu nadal przyciskałam swój sweter do jego głowy, bo, no cóż, nikt nie kazał mi przestać.

Kiedy mijaliśmy Lilly, popatrzyłam uważnie na jej twarz, a naprawdę zbladła jak kreda - miała kolor nowojorskiego śniegu, taki rodzaj bladej szarości pomieszanej z żółcią. Wyglądała też, jakby trochę bolał ją żołądek. Co zresztą słusznie jej się należało.

Więc teraz Michael, Lars i ja siedzimy tutaj, a pielęgniarka spisuje raport z wypadku. Zadzwoniła do mamy Borysa, która ma po niego przyjechać i zabrać go do rodzinnego lekarza. Chociaż rana spowodowana globusem nie jest zbyt głęboka, zdaniem pielęgniarki będzie potrzebował kilku szwów, a poza tym przyda mu się zastrzyk przeciwtężcowy. Pielęgniarka bardzo dobrze wyrażała się o mojej szybkiej reakcji. Powiedziała:

- Jesteś księżniczką, tak?

A ja skromnie odparłam, że owszem.

Nic na to nie poradzę, ale jestem z siebie dumna.

To dziwne, bo chociaż w filmach nie lubię widoku krwi, w prawdziwym życiu nie brzydziłam się ani trochę. Raz na biologii musiałam siedzieć z głową między kolanami, kiedy pokazywali film o akupunkturze. Ale widok krwi płynącej strumieniem z czaszki Borysa w prawdziwym życiu nie zrobił na mnie najmniejszego wrażenia.

Może będę miała opóźnioną reakcję. No wiecie, jak zespół stresu pourazowego.

Chociaż, mówiąc szczerze, jeśli nie dorobiłam się zespołu stresu pourazowego, kiedy się okazało, że jestem księżniczką, to bardzo wątpię, żebym miała ucierpieć teraz, kiedy widziałam, jak chłopak mojej najlepszej przyjaciółki spuszcza sobie globus na głowę.

Oho. Idzie dyrektor Gupta.

Poniedziałek, 5 maja,
francuski

Mia to prawda z Borysem? Naprawdę usiłował się zabić na piątej lekcji, dźgając się w pierś ekierką? Tina.

Oczywiście, że nie. Usiłował się zabić, spuszczając sobie na głowę globus.

O DOBRY BOŻE!!!!!!!!!!!! Nic mu nie będzie?

Nic, dzięki szybkiej reakcji Michaela i mojej. Ale pewnie przez kilka dni będzie go bardzo bolała głowa. Najgorsza była rozmowa z dyrektor Guptą. Bo oczywiście chciała wiedzieć, dlaczego on to zrobił. A ja nie chciałam narobić Lilly kłopotów. Nie mówię, że to była wina Lilly... Chociaż, no cóż, może w pewien sposób jest...

Oczywiście, że tak!!!!! Nie wydaje Ci się, że mogła to wszystko załatwić trochę delikatniej? Mój Boże, przecież ona niemal całowała się z Jangbu z języczkiem na oczach Borysa! No i co powiedziałaś dyrektor Głuptak?

Och, wiesz, to co zwykle. Że Borys załamał się pod wpływem presji, jaką wywierają na uczniów LiAE nauczyciele i że dyrekcja powinna odwołać egzaminy na koniec roku jak w drugiej części Harry'ego Pottera. Tylko że ona się wcale nie przejęła, bo przecież nikt nie zginął, nie ganiał nas żaden gigantyczny wąż ani nic takiego.

Wiesz, Mia, to najbardziej romantyczne zdarzenie, o jakim w życiu słyszałam. Nawet nie śmiałabym marzyć, ale... ACH! Gdyby MNIE ktoś tak namiętnie kochał! I gdyby - pragnąc odzyskać moje serce - spuścił sobie globus na głowę! Czyż to nie wzruszający dowód uczucia?

Tak! Moim zdaniem Lilly właśnie kompletnie zmienia zdanie na temat całej afery z Jangbu. Przynajmniej tak mi się wydaje. W gruncie rzeczy nie widziałam jej od czasu, kiedy to się stało.

Mój Boże, kto by pomyślał, że przez cały ten czas w chudej piersi Borysa biło serce namiętnego kochanka? On jest jak Heathcliff!

Ha! Ciekawe czy jego duch będzie nawiedzał Wschodnią Siedemdziesiątą Piątą ulicę, tak jak duch Heathcliffa nawiedzał wrzosowisko. No wiesz, po śmierci Cathy.

Ja chyba zawsze uważałam, że Borys jest naprawdę słodki. To znaczy, ja wiem, jak Cię wkurzają ludzie o nieprzyjemnym oddechu, ale musisz przyznać, że ma wyjątkowo piękne dłonie.

DŁONIE? A kogo obchodzą DŁONIE??????

Hm, no, są chyba ważne. Halo? Przecież to nimi facet Cię DOTYKA.

Tina, jesteś zboczona. Poważnie zboczona.


No cóż, przyganiał kocioł garnkowi, biorąc pod uwagę te opowieści o szyi Michaela. Ale nieważne. Nigdy się do tego nikomu nie PRZYZNAŁAM.

Poniedziałek, 5 maja,
w limuzynie w drodze na lekcję etykiety

Jestem w szkole totalną gwiazdą. Jakby mi nie wystarczyło, że jestem księżniczką, teraz po całym Liceum imienia Alberta Einsteina opowiada się, że razem z Michaelem uratowaliśmy Borysowi życie. Boże mój, jesteśmy jak doktor Kovac i siostra Abby!!!!!!!!!!!! A Michael nawet WYGLĄDA trochę jak doktor Kovac. No wiecie, ciemne włosy, wspaniała klatka piersiowa i tak dalej.

Nawet nie wiem, po co mama zawraca sobie głowę położną. Powinna pozwolić mi odebrać dziecko. Mogłabym to zrobić totalnie bez problemu. Potrzebowałabym tylko nożyczek i kawałka sznurka. Wielkie mi co.

Boże. Mam zamiar przemyśleć sobie tę całą karierę pisarską. Możliwe, że moje talenty leżą w zupełnie innej dziedzinie.

Poniedziałek, 5 maja,
hol hotelu Plaza

Lars właśnie mi powiedział, że chcąc się dostać do szkoły medycznej, trzeba mieć naprawdę dobre stopnie z matematyki i innych przedmiotów ścisłych. Te przedmioty ścisłe jeszcze rozumiem, ale MATEMATYKA????? PO CO?????? Czy amerykański system edukacji znów spiskuje przeciwko mnie, żebym nie mogła zaspokoić swoich zawodowych aspiracji?

Poniedziałek, 5 maja,
w drodze do domu z hotelu Plaza

Grandmére, jak zwykle, zepsuła mi humor. Nadal napawałam się dumą z medycznego cudu, jakiego dokonałam wcześniej w szkole - no cóż, to BYŁ cud; cud, że nie zemdlałam na widok krwi - tymczasem Grandmére odezwała się do mnie:

- No więc na kiedy mam cię umówić na przymiarkę do Chanel? Bo zatrzymałam tam dla ciebie sukienkę, która wydała mi się idealna na ten twój mały bal maturalny, na który tak się szykujesz, ale jeśli chcesz ją mieć na czas, powinnaś pójść na przymiarkę jutro albo pojutrze.

Więc wtedy musiałam jej wyjaśnić, że Michael i ja nadal nie wybieramy się na bal.

Nie zareagowała na tę wiadomość jak normalna babcia, oczywiście. Normalna babcia rozpłynęłaby się ze współczucia, poklepała mnie po ręce i dała kilka upieczonych w domu ciasteczek albo dolara, albo coś.

Ale nie moja babka. Och, skąd. MOJA babka powiedziała tylko:

- No cóż, najwidoczniej nie postąpiłaś tak, jak ci zaleciłam.

Jezu! Słyszałaś kiedyś o obwinianiu ofiary, Grandmére?!

- Ale osochozi? - wypaliłam.

Na co Grandmére powiedziała oczywiście:

- O co mi chodzi? To właśnie powiedziałaś? No to wyrażaj się poprawnie.

- O... co... ci... chodzi... Grandmére? - powtórzyłam grzeczniej, chociaż w środku, oczywiście, wcale nie miałam ochoty być grzeczna.

- Chodzi mi o to, że nie postąpiłaś tak, jak ci radziłam. Mówiłam ci, że jeśli znajdziesz właściwy bodziec, twój Michael w podskokach zaprowadzi cię na bal. Ale najwyraźniej ty wolisz nic nie robić i dąsać się, zamiast podjąć konieczne działania.

Obraziłam się na nią.

- Wybacz, Grandmére - powiedziałam - ale zrobiłam wszystko co w ludzkiej mocy, żeby przekonać Michaela.

Poza, oczywiście, wyjaśnieniem mu wprost, DLACZEGO takie to dla mnie ważne, żeby na ten bal pójść. Bo nie jestem pewna, czy gdybym nawet powiedziała Michaelowi, że to dla mnie takie ważne, on zgodziłby się pójść. A jak bym się WTEDY poczuła? No wiecie, gdybym obnażyła duszę przed człowiekiem, którego kocham, a potem by się okazało, że jego niechęć do idiotycznego balu maturalnego jest silniejsza niż jego pragnienie spełniania moich marzeń?

- Wręcz przeciwnie, nie zrobiłaś niczego - powiedziała Grandmére. Zgasiła papierosa, wypuszczając kłęby szarego dymu z nozdrzy (to jest totalnie szokujące, że cała przyszłość genowiańskiego tronu spoczywa na moich szczupłych barkach, a mimo to moja własna babka zupełnie się nie przejmuje wpływem biernego palenia na moje płuca), i ciągnęła: - Wyjaśniałam ci to już przedtem, Amelio. W sytuacjach, w których dwie skonfliktowane strony usiłują bez powodzenia osiągnąć kompromis, należy wycofać się na moment i zadać sobie pytanie, na czym zależy przeciwnikowi.

Patrzyłam na nią, mrugając od tego dymu.

- Mam się domyślić, czego chce Michael?

- Właśnie.

Wzruszyłam ramionami.

- Nic prostszego. On nie chce iść na bal. Bo to idiotyzm.

- Nie. To jest to, czego Michael NIE CHCE. A czego on CHCE?

Nad tym musiałam się chwilę pogłowić.

- Hm... - powiedziałam, patrząc na Rommla, który widział, że Grandmére zajęła się czymś innym i zaczął ukradkiem zlizywać sobie futerko z jednej z łapek. - Chyba... Michael chce grać ze swoim zespołem?

- Bien - powiedziała Grandmére, co znaczy „dobrze” po francusku. - Ale czego POZA TYM mógłby chcieć?

- Hm... - zastanowiłam się. - Nie wiem.

Nadal myślałam nad tym jego zespołem. Zorganizowanie balu maturalnego dla ostatniej klasy należy do uczniów klas młodszych, chociaż sami nie biorą w nim udziału, chyba że jako osoba towarzysząca komuś z maturzystów. Usiłowałam sobie przypomnieć, co komitet organizacyjny balu napisał w „Atomie”, na temat oprawy muzycznej balu. Chyba wynajęli jakiegoś didżeja, czy coś.

- Oczywiście, że wiesz, czego chce Michael - powiedziała ostro Grandmére. - Michael chce TEGO SAMEGO, co każdy mężczyzna.

- Chodzi ci o to... - zaskoczyła mnie prędkość, z jaką działa mózg Grandmére. - Chodzi ci o to, że powinnam poprosić komitet organizacyjny, żeby pozwolili zespołowi Michaela grać na balu?

Z jakiegoś powodu Grandmére się zakrztusiła.

- C - co? - powiedziała, praktycznie wykasłując z siebie pół płuca.

Oparłam się o siedzenie krzesła, bo zatkało mnie i nie wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy mi to przedtem nie przyszło do głowy, ale rozwiązanie problemu podsunięte przez Grandmére było wprost idealne. Nic by Michaela nie ucieszyło bardziej niż prawdziwy, poważny występ Skinner Box. A ja bym mogła pójść na bal... I to nie tylko z facetem moich marzeń, ale i z PRAWDZIWYM CZŁONKIEM KAPELI. Czy jest na świecie coś bardziej luzackiego niż iść na bal maturalny z kimś, kto gra w kapeli na tym balu? Hm, nie. Nie, nie ma czegoś takiego.

- Grandmére - westchnęłam. - Jesteś genialna.

Grandmére chrupała resztki lodu ze swojego sidecara.

- Nie mam zielonego pojęcia, o czym ty mówisz, Amelio - stwierdziła.

Ale ja wiedziałam, że chociaż raz w życiu Grandmére po prostu była skromna.

Wtedy przypomniałam sobie, że miałam się na nią gniewać, za tę sprawę z Jangbu. Więc odezwałam się:

- Ale, Grandmére, pomówmy poważnie przez chwilę. Ta afera z młodszymi kelnerami... Ten strajk. Musisz coś zrobić. To wszystko twoja wina, wiesz.

Grandmére przyjrzała mi się przez niebieski dym z kolejnego papierosa, którego przed sekundą zapaliła.

- Ależ z ciebie niewdzięczna mała jędza - syknęła. - Rozwiązuję wszystkie twoje problemy, a ty tak mi okazujesz uznanie?

- Mówię serio, Grandmére - powiedziałam. - Musisz zadzwonić do Les Hautes Manger i powiedzieć im o Rommlu. Powiedz im, że to twoja wina, że Jangbu się potknął i że muszą go przywrócić do pracy. W przeciwnym razie nie będzie sprawiedliwości. Ten biedny chłopak stracił pracę!

- Znajdzie inną - powiedziała Grandmére lekko.

- Nie bez referencji - zauważyłam.

- Więc może wrócić do swojego ojczystego kraju - stwierdziła Grandmére. - Jestem pewna, że rodzice za nim tęsknią.

- Grandmére, on jest z TYBETU, kraju, który od dziesięcioleci znajduje się pod chińską okupacją - On tam nie może wrócić. Tam nie ma wolnych posad. Będzie głodował.

- Nie mam ochoty dłużej na ten temat dyskutować - oświadczyła Grandmére wyniośle. - Wymień mi dziesięć potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt Genowii.

- Grandmére !

- Wymieniaj!

No więc musiałam wymienić te dziesięć różnych potraw, które zwykle serwuje się na przyjęciu ślubnym książąt Genowii: oliwki, antipasto, danie z makaronem, rybę, danie mięsne, sałatę, pieczywo, sery, owoce i deser (zapamiętać sobie: kiedy będziemy się z Michaelem pobierali, mamy to zrobić poza Genowią, chyba że pałac przygotuje ściśle wegetariański posiłek).

Nie wiem, jak ktoś, kto w takim stopniu jak Grandmére związał się ze złą stroną mocy, może jednocześnie wpadać na świetne pomysły typu występ kapeli Michaela na balu maturalnym.

Ale przypuszczam, że nawet Darth Vader miewał jaśniejsze momenty. Nie przypominam sobie w tej chwili żadnych, ale jestem pewna, że jakieś musiał mieć.

Poniedziałek, 5 maja, 21.00,
poddasze

Złe wiadomości...

Cały wieczór przeglądałam stare numery „Atomu” i usiłowałam się zorientować, kto jest przewodniczącym komitetu organizacyjnego balu maturalnego, żebym mogła do tej osoby wysłać maila z sugestią, że zespół Skinner Box stworzyłby znakomitą oprawę muzyczną, o wiele lepszą niż ten didżej, którego już wynajęli. Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdumienie i rozczarowanie, kiedy wreszcie znalazłam tę informację i zobaczyłam okropną odpowiedź czarno na białym przed samym nosem:

Lana Weinberger.

LANA WEINBERGER jest przewodniczącą tegorocznego komitetu organizacyjnego balu maturalnego.

No cóż, przepadło. NIJAK nie uda mi się teraz pójść na ten bal. Lana prędzej zrezygnuje ze swojej najnowszej diety, niż wynajmie zespół mojego chłopaka. Powiedzmy wprost, Lana mnie nienawidzi do szpiku kości. Zawsze tak było.

I nie będę nikomu wmawiać, że to uczucie nie jest odwzajemnione...Co ja mam TERAZ zrobić? NIE MOGĘ nie iść na ten bal. Po prostu NIE MOGĘ!!!!!!!!

Ale chyba nie jestem osobą, która ma największe problemy na świecie. Są ludzie w gorszej sytuacji. Na przykład Borys. Przed chwilą dostałam od niego maila:


JoshBell2 : Mia, chciałem Ci tylko podziękować za to, co dzisiaj dla mnie zrobiłaś. Nie wiem, dlaczego zachowałem się tak głupio. Chyba po prostu uczucia wzięły górę. Tak strasznie ja kocham! Ale teraz jasno rozumiem, że nie jesteśmy sobie przeznaczeni, wbrew temu, w co wierzyłem tak długo (i niesłusznie, jak wreszcie się przekonałem). Nie, Lilly jest jak dziki mustang, urodziła się do wolności. Widzę teraz, że żaden mężczyzna - a już zwłaszcza nie taki jak ja - nie może wyobrażać sobie, że ją kiedykolwiek okiełzna.

Ceń sobie to, co Cię łączy z Michaelem, Mia. To rzadka i piękna rzecz, kochać i być kochanym.

Borys Pelkowski

PS Mama mówi, że odda Twój sweter do pralni chemicznej, żebym mógł Ci go zwrócić pod koniec tygodnia. W Star Cleaners twierdzą, że usuną plamy krwi, nie zostawiając trwałych śladów.

B.P.


Biedny Borys! Wyobraźcie sobie, on uważa Lilly za dzikiego mustanga. Dzika pieczarka, to już prędzej. Ale MUSTANG? Nie sądzę.

Stwierdziłam, że lepiej zobaczę, co u niej, bo kiedy ją widziałam po raz ostatni, Lilly wyglądała trochę tak, jakby jej pieczarkowe blaszki pod kapeluszem pozieleniały. Wysłałam jej totalnie bezstronnego, zupełnie przyjaznego maila, pytając, jak się czuje psychicznie po dzisiejszych trudnych przejściach.

Możecie sobie wyobrazić moje oburzenie, kiedy w nagrodę za swój gest dobrej woli dostałam poniższą odpowiedź:


WomynRule: Cześć K.G.


(K.G. to przezwisko, które Lilly zdecydowała się nadać mi kilku, tygodni temu. To skrót od Księżniczki Genowii. Prosiłam ją wielokrotnie, żeby go nie używała, ale ona się upiera, prawdopodobnie dlatego, że popełniłam ten błąd i dałam jej poznać, że mi nie odpowiada).


Co jest, laska? Brakowało Cię na dzisiejszej konferencji prasowej SUPZPJP. Wygląda na to, że uda się nam przekonać związki zawodowe hotelarzy do naszej sprawy. Jeśli zdołamy doprowadzić do strajku hoteli, rzucimy to miasto na kolana! Nareszcie ludzie zrozumieją, że z szarym człowiekiem ciężko pracującym w usługach się nie zadziera! Każdy człowiek powinien otrzymywać godziwe wynagrodzenie za pracę!

Czy ten numer z Borysem dziś po południu nie był niesamowity? Muszę przyznać, trochę się wystraszyłam. Nie miałam pojęcia, że z niego taki psychol. No, ale z drugiej strony, przecież JEST muzykiem. Powinnam była to przewidzieć. Bardzo ładnie poradziliście sobie z Michaelem z tą sytuacją. Zupełnie jak doktor McCoy i siostra Chappel. Chociaż pewnie wolałabyś, żebym powiedziała, że przypominaliście doktora Kovaća i siostrę Abby. Co się nawet w sumie zgadza.

No cóż, muszę spadać. Mama chce, żebym wyjęła rzeczy ze zmywarki.

Lii

PS Jangbu po dzisiejszej konferencji prasowej był przesłodki: kupił mi jedwabną różę w budce na Canal Street. Totalnie romantyczne. Borys nigdy nie robił takich rzeczy.

L.


Muszę przyznać, szlag mnie trafił. Szlag mnie trafił, że Lilly tak lekceważy ból Borysa. Szlag mnie trafił na to jej „Co jest, laska?” I DOPRAWDY zaszokowana byłam jej aluzją do tego, że wszyscy muzycy to psychole. No bo, halo? Jej własny brat Michael, MÓJ CHŁOPAK, jest muzykiem! I owszem, miewamy swoje problemy, ale z całą pewnością nie dlatego, że jest psycholem. W gruncie rzeczy, jeśli już, moje problemy z Michaelem biorą się stąd, że jako Koziorożec ZBYT mocno stoi nogami na ziemi, tymczasem ja, jako rozbrykany Byk, chciałabym wprowadzić nieco więcej rozrywki do naszego związku.


Odpisałam jej z miejsca. Przyznam, że z gniewu dłonie mi się trzęsły, kiedy stukałam w klawisze.


GrLouie: Lilly, nie wiem, czy Cię to zainteresuje, ale Borysowi trzeba było założyć dwa szwy ORAZ dać zastrzyk przeciwtężcowy. Co więcej, możliwe, że ma wstrząs mózgu. Może zdołałabyś się oderwać od swojej niezmordowanej pracy na rzecz Jangbu, faceta, którego POZNAŁAŚ ZALEDWIE TRZY DNI TEMU, i wykrzesałabyś nieco współczucia dla Twojego eks, z którym spotykałaś się przez CAŁE OSIEM MIESIĘCY?

Mia


Lilly odpowiedziała mi natychmiast:


WomynRule: Wybacz mi, K.G., ale nie mogę powiedzieć, żeby mi szczególnie odpowiadał Twój pełen wyższości ton. Bądź tak dobra i nie odgrywaj przede mną Waszej Wysokości. Nawet jeśli nie podoba Ci się Jangbu ani praca, którą wykonuję, żeby pomóc jemu i jemu podobnym, to jeszcze nie znaczy, że możesz mnie czynić zakładniczką mojego dawnego związku. Przykro mi, ale infantylne przedstawienia Borysa, tego narcyza karmiącego się złudzeniami, nie robi na mnie wrażenia. Czy ja go zmuszałam, żeby podnosił ten globus i spuszczał go sobie na głowę? Sam tego chciał. Sądziłam, że Ty, tak wierny widz Lifetime kanału filmowego dla kobiet, rozpoznasz manipulacyjne zachowanie Borysa jako klasyczny szantaż moralny.

Ale z drugiej strony, gdybyś przestała oglądać tyle filmów i zaczęła na odmianę żyć zwyczajnym życiem, może sama byś to zrozumiała. Może też pisałabyś wtedy dla szkolnej gazety coś nieco bardziej ambitnego niż jadłospis stołówki.


Bezwzględny atak na Borysa mogłam jeszcze zignorować. Skoro wyraziła się tak ostro, to znaczy, że czuje się wobec niego winna. Ale jej atak na moje pisarstwo nie mógł pozostać bez odpowiedzi. Natychmiast odpaliłam:


GrLouie: Tak, no cóż, może i oglądam mnóstwo filmów, ale przynajmniej nie chodzę z twarzą przyklejoną do soczewki kamery jak Ty. Wolę OGLĄDAĆ filmy, niż kreować wokół siebie DRAMATYCZNE SYTUACJE nadające się do sfilmowania. Co więcej, przyjmij do wiadomości, że Leslie Cho zaledwie wczoraj poprosiła mnie o napisanie poważnego artykułu na czołówkę gazety.


Na co dostałam odpowiedź:


WomynRule: Jasne, masz opisać historię, która dzięki MNIE ujrzała światło dzienne. Jesteś takim słabeuszem... Wracaj do kwękania, że całe lato spędzisz w pałacu w Genowii i że mój brat nie chce iść z Tobą na bal maturalny, a rozwiązywanie PRAWDZIWYCH problemów zostaw ludziom takim jak ja, którzy są do tego lepiej intelektualnie przygotowani.


No cóż, to była kropla, która przepełniła czarę. Lilly Moscovitz nie jest już moją najlepszą przyjaciółką. Przyjęłam już wszelką obrazę, jaką mogłam znieść. Zastanawiam się, czy do niej nie napisać i nie powiedzieć jej o tym.

Ale z drugiej strony to by chyba było za bardzo dziecinne i nie dość INTELEKTUALNE.

Może po prostu zapytam Tinę, czy nie zechce być od teraz moją najlepszą przyjaciółką.

Ale nie, to też by było zbyt dziecinne. Przecież nie jesteśmy już w trzeciej klasie podstawówki. Jesteśmy prawie dorosłymi kobietami, jak powiedziała moja mama. Dorosłe kobiety nie umawiają się, że od teraz będą najlepszymi przyjaciółkami i nie obwieszczają tego wszem wobec. One to po prostu jakoś... wiedzą. Nie mówiąc o tym ani słowa. Nie wiem, jak to robią, ale im się udaje. Może to kwestia estrogenu czy coś.

O mój Boże, tak strasznie rozbolała mnie głowa.

Poniedziałek, 5 maja, 23.00

Omal się nie rozpłakałam, kiedy ostatni raz przed położeniem się sprawdziłam pocztę. To dlatego, że znalazłam tam TO:


LinuxRulz: Mia, Ty jesteś pewna, że się na mnie za nic nie gniewasz? Bo przez cały dzień powiedziałaś do mnie raptem ze trzy słowa. Pomijając to, co się działo wokół Borysa. Czy ja zrobiłem coś nie tak?


A potem kolejny, sekundę później:


LinuxRulz: Zapomnij o tym poprzednim mailu, wygłupiłem się. Wiem, że gdybym Ci zrobił jakąś przykrość, powiedziałabyś mi. Bo właśnie taką jesteś dziewczyną. To jeden z powodów, dla których jesteśmy taką zgraną parą. Bo możemy sobie zawsze wszystko powiedzieć.


A potem:


LinoxRulz: To ma związek z tamtą imprezą, prawda? No, wiesz, bo nie chciałem pobić Jangbu za to, że się całował z moją siostrą? Ale wtrącanie się do życia uczuciowego mojej siostry nie jest dobrym pomysłem. Jak pewnie sama zauważyłaś.


A potem:


LinuxRolz: No cóż, nieważne. Śpij dobrze. I kocham Cię.


Och, Michael! Mój słodki obrońco!

DLACZEGO NIE CHCESZ MNIE ZABRAĆ NA SWÓJ BAL MATURALNY?????????????????????

Wtorek, 6 maja,
3.00 rano

Nadal w głowie mi się nie mieści jej bezczelność. Z filmów dowiedziałam się BARDZO DUŻO o pisarstwie.


CENNE WSKAZÓWKI, KTÓRE JA,

MIA THERMOPOLIS, ZEBRAŁAM Z FILMÓW

Aspen Ertreme

T J. Burke przenosi się do Aspen, żeby zostać instruktorem narciarstwa, ale naprawdę marzy tylko o pisaniu. Kiedy już kończy spisywać wzruszający hołd na cześć swojego zmarłego przyjaciela Deksa, wkłada go do koperty i wysyła do magazynu „Powder”. Obok przelatuje balon na gorące powietrze i dwa łabędzie. I zaraz widać, jak listonosz wsuwa magazyn „Powder” do skrzynki T. Ja, a na okładce jest zapowiedź jego opowiadania! PROSZĘ, jak łatwo jest postarać się o publikację!


Cudowni chłopcy

Zawsze rób backup na dyskietce.


Małe kobietki

Jak wyżej.


Moulin Rouge

Kiedy piszesz sztukę, nie zakochuj się w odtwórczyni głównej roli. Zwłaszcza jeśli jest chora na gruźlicę. Poza tym nie pij zielonego paskudztwa, które podaje ci karzeł.


Szklany klosz

Nie pozwól, żeby twoja matka czytała twoją książkę, dopóki jej nie opublikujesz (bo wtedy będzie już za późno).


Adaptacja

Nigdy nie ufaj bliźniaczemu rodzeństwu.


Wspaniała Susann

Historia życia Jacqueline Susann - wydawcy wcale nie mają nic przeciwko temu, jeśli oddajesz im manuskrypt napisany na różowym papierze. Poza tym seks się dobrze sprzedaje.


Jak Lilly ŚMIE sugerować, że marnowałam czas, oglądając telewizję? A gdybym zdecydowała się na karierę medyczną, to też jestem wygrana, bo obejrzałam praktycznie wszystkie odcinki Ostrego dyżuru, jakie w ogóle nakręcono.

Nie wspominając już o serialu M*A*S*H*.

Wtorek, 6 maja, RZ

Jak do tej pory, dzień mam pod każdym względem beznadziejny:

1. Pan G. zrobił nam dzisiaj szybki test z algebry. Zawaliłam, bo byłam wczoraj zbyt zajęta całą sprawą Borysa/Lilly/balu maturalnego, żeby się uczyć. Można by pomyśleć, że mój własny ojczym rzuci mi jakieś słówko ostrzeżenia, kiedy będzie planował robić nam test z zaskoczenia. Ale najwyraźniej to by naruszało jego kodeks etyki nauczyciela.

A kodeks etyki ojczyma? Pomyślał ktoś kiedyś O TYM?

2. Shameekę i mnie znów złapano na wymienianiu liścików. Muszę napisać referat na tysiąc słów na temat wpływu globalnego ocieplenia na ekosystemy Ameryki Południowej.

3. Nie miałam partnera do projektu na temat chorób zakaźnych, który robimy na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa, bo Lilly i ja nie rozmawiamy ze sobą. Ona unika mnie jak ognia. Nawet do szkoły pojechała dziś metrem, zamiast zabrać się z Michaelem moją limuzyną. Niespecjalnie mnie to zmartwiło.

Poza tym, kiedy losowaliśmy choroby, trafił mi się zespół Aspergera. Dlaczego nie mogła mi się trafić jakaś luzacka zaraza, jak Ebola? To strasznie nie fair, zwłaszcza teraz, kiedy zastanawiam się nad karierą medyczną.

4. W czasie lunchu zjadłam niechcący jakąś kiełbasę, która została przypadkiem zapieczona w mojej rzekomo wegetariańskiej Indywidualnej Pizzy. Poza tym, Borys całą przerwę spędził, wypisując „Lilly” na swoim futerale na skrzypce. Lilly nawet się na lunchu nie pokazała. Mam nadzieję, że razem z Jangbu złapali samolot do Tybetu i nie będą nam już zawracali tu głowy. Ale Michael mówi, że tak nie uważa. Mówi, że jego zdaniem poszła na kolejną konferencję prasową.

5. Michael nie zmienił zdania na temat balu. Nie poruszałam tego tematu, broń Boże. Ale tak się złożyło, że przechodziłam razem z nim obok stolika, gdzie Lana i cała reszta komitetu organizacyjnego sprzedają bilety i Michael syknął pod nosem „beznadzieja”, kiedy zobaczył, jak facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, kupuje bilety na bal dla siebie i swojej dziewczyny.


Nawet facet, który nienawidzi, kiedy dodają kukurydzy do chilli, idzie na bal maturalny. Wszyscy na całym świecie chodzą na bale maturalne. Poza mną.

Lilly nadal nie wróciła, gdziekolwiek się raczyła wybrać w czasie przerwy na lunch. Tym lepiej. Chyba Borys by nie zniósł, gdyby tu teraz przyszła. Znalazł w szafie z materiałami piśmiennymi jakiś zmywalny marker i właśnie ozdabia imię Lilly na swoim futerale małymi zawijaskami. Mam ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć: „Przestań! Ona nie jest tego warta!”

Ale boję się, że puszczą mu od tego szwy.

Poza tym pani Hill, ewidentnie wskutek wczorajszych wypadków, nie rusza się na krok od swojego biurka, przeglądając katalogi Gernet Hill i obserwując nas sokolim wzrokiem. Założę się, że miała kłopoty przez tę historię z globusem. Dyrektor Gupta ma bardzo surowe zasady, jeśli chodzi o rozlew krwi na terenie szkoły.

Ponieważ nie mam nic lepszego do roboty, zamierzam napisać wiersz, który odda moje prawdziwe uczucia na temat wszystkiego, co się dzieje. Zamierzam go nazwać

Wiosenna gorączka. Jeżeli będzie wystarczająco dobry, dam go do „Atomu”. Oczywiście anonimowo. Gdyby Leslie się dowiedziała, że to ja go napisałam, nigdy by go nie wydrukowała, bo jako początkująca reporterka, „jeszcze nie zapłaciłam frycowego”, jak mi wiecznie przypomina.

Ale jeśli tylko ZNAJDZIE wiersz wsunięty pod drzwi redakcji „Atomu”, może go puści do druku.

Tak czy inaczej, nie mam nic do stracenia. Mało prawdopodobne, żeby spotkało mnie coś jeszcze gorszego.

Wtorek, 6maja,
szpital St. Vincent's

Zdarzyło się coś jeszcze gorszego. O wiele, wiele gorszego.

To pewnie wszystko moja wina. Moja wina, bo już wcześniej o tym pisałam. Że gorzej już nie będzie. Okazuje się, że jak najbardziej MOŻNA mieć jeszcze gorsze przeżycia niż tylko:

Oblać test z algebry.

Wpaść w tarapaty na biologii za przesyłanie liścików.

Wylosować zespół Aspergera na zdrowiu i przepisach bezpieczeństwa.

Mieć ojca, który cię zmusza do spędzenia większości wakacji w Genowii.

Mieć chłopaka, który odmawia zabrania cię na bal maturalny.

Mieć najlepszą przyjaciółkę, która nazywa cię słabeuszem.

I której chłopak ma założone szwy na głowie, ponieważ własnoręcznie zadał sobie ranę globusem.

I babkę, która usiłuje cię ciągnąć na kolację z sułtanem Brunei.


Okazało się, że może być jeszcze gorzej i twoja ciężarna matka może zemdleć w dziale z mrożonkami Grand Union.

Mówię totalnie poważnie. Runęła twarzą w zamrażarkę z produktami Haagen - Dazs. Dzięki Bogu, odbiła się od lodów Ben and Jerry i wylądowała ostatecznie na plecach, w przeciwnym razie moje potencjalne rodzeństwo zostałoby zgniecione pod ciężarem własnej matki.

Kierownik Grand Union najwyraźniej nie miał zielonego pojęcia, co robić. Według świadków, biegał po całym sklepie, machał ramionami i wrzeszczał:

- Martwa kobieta w alejce czwartej! Martwa kobieta w alejce czwartej!

Nie wiem, jak by się to skończyło, gdyby nie pojawiła się tam straż pożarna. Mówię poważnie. Oddział straży robi zakupy dla swojej remizy właśnie w Grand Union - wiem o tym, bo razem z Lilly (w czasach, kiedy jeszcze byłyśmy przyjaciółkami i po raz pierwszy zorientowałyśmy się, że strażacy są seksowni) zaglądałyśmy tam ciągle i patrzyłyśmy, jak przebierają wśród nektarynek i mango. Tak się złożyło, że robili właśnie zaopatrzenie na cały tydzień, kiedy moja mama przybrała pozycję horyzontalną. Z miejsca sprawdzili jej puls i przekonali się, że żyje. Wtedy zadzwonili po karetkę pogotowia i zabrali ją do St. Vincent's, na najbliższy ostry dyżur.

Straszna szkoda, że mama była nieprzytomna. Tak bardzo by jej się spodobało, że pochylają się nad nią ci wszyscy seksowni strażacy. Poza tym, no wiecie, sam fakt, że mieli dość siły, żeby ją unieść... przy jej obecnej wadze... To bardzo imponujące.

Możecie sobie wyobrazić, jak siedziałam sobie znudzona do wypęku na francuskim, aż tu nagle rozdzwoniła się moja komórka... No cóż, przeraziłam się. Nie dlatego, że po raz pierwszy zadzwoniła moja komórka, ani nawet dlatego, że mademoiselle Klein bezwzględnie konfiskuje wszystkie komórki, które zadzwonią w czasie jej lekcji, ale dlatego, że jedyne osoby, którym wolno do mnie dzwonić na komórkę, to mama i pan G., i to tylko po to, żeby mi powiedzieć, że mam natychmiast wracać do domu, bo zaczyna mi się rodzić rodzeństwo.

Tyle że kiedy wreszcie odebrałam telefon - zajęło mi to całą minutę, zanim się zorientowałam, że to MOJ telefon dzwoni - po drugiej stronie nie było mojej mamy ani pana G. z wiadomością, że rodzi mi się rodzeństwo, ale kapitan Pete Logan z pytaniem, czy znam niejaką Helen Thermopolis, a jeśli tak, to czy mogę natychmiast przyjechać do niej do szpitala St. Vincent's. Strażak znalazł komórkę mamy w jej torbie i wybrał jedyny numer, jaki miała w pamięci telefonu.

Czyli mój.

Oczywiście, o mało nie zeszłam na serce. Wrzasnęłam i złapałam plecak, a potem Larsa. A potem on i ja wyrwaliśmy stamtąd bez słowa wyjaśnienia... Zupełnie jakbym nagle dorobiła się zespołu Aspergera czy coś. Po drodze do wyjścia z budynku minęłam salę pana Gianiniego, a potem zawróciłam, wsadziłam tam głowę i wrzasnęłam, że jego żona jest w szpitalu i żeby odłożył tę kredę i pobiegł z nami.

Jeszcze nie widziałam tak przerażonego pana G. Nawet kiedy po raz pierwszy zobaczył Grandmére.

A potem we trójkę pobiegliśmy do stacji metra na Siedemdziesiątej Siódmej ulicy - bo taksówka w żaden sposób nie dotarłaby szybko do szpitala w tych popołudniowych korkach, a Hans z limuzyną mają codziennie wolne, dopóki nie wychodzę ze szkoły o trzeciej.

Nie wydaje mi się, żeby personel w St. Vincent's - który jest totalnie świetny, przy okazji - oglądał kiedykolwiek coś takiego jak rozhisteryzowana księżniczka Genowii, jej ochroniarz i jej ojczym. We trójkę wdarliśmy się do poczekalni i staliśmy tam, wywrzaskując nazwisko mamy, dopóki jakaś pielęgniarka nie wyszła do nas z pokoju zabiegowego i nie powiedziała:

- Helen Thermopolis czuje się dobrze. Obudziła się, a teraz odpoczywa. Trochę się odwodniła, wiec zemdlała.

- Odwodniła się? - Znów o mało nie dostałam zawału, ale tym razem z innego powodu. - Nie piła swoich ośmiu szklanek wody dziennie?

Pielęgniarka uśmiechnęła się i powiedziała:

- No cóż, wspomniała, że dziecko strasznie uciska jej pęcherz moczowy...

- Nic jej nie będzie? - chciał wiedzieć pan G.

- Czy DZIECKU nic nie będzie? - chciałam wiedzieć ja.

- Obojgu nic się nie stało - odparła pielęgniarka. - Proszę za mną, zaprowadzę państwa do niej.

A potem pielęgniarka wprowadziła nas na ostry dyżur - prawdziwy ostry dyżur szpitala St. Vincent's, gdzie trafia każdy mieszkaniec Greenwich Village, który zostanie postrzelony albo ma atak kamicy nerkowej!!!!!!!!! Widziałam tam zatrzęsienie chorych ludzi. Był facet, z którego wystawało mnóstwo różnych rurek, i drugi, który wymiotował do miski. Był student z nowojorskiego uniwerku, który „dochodził do siebie po imprezie”, i starsza pani, która miała palpitacje serca, i supermodelka, która spadła ze swoich szpilek, i robotnik budowlany z raną ciętą ręki, i kurier rowerowy, którego stuknęła taksówka.

W każdym razie, zanim zdążyłam porządnie przyjrzeć się pacjentom - takim, jakich będę prawdopodobnie miała któregoś dnia, jeśli kiedykolwiek podciągnę się z algebry i uda mi się dostać na medycynę - pielęgniarka odciągnęła zasłonkę, a tam leżała moja mama, całkiem przytomna i z mocno poirytowaną miną.

A kiedy zauważyłam igłę w jej ramieniu, przekonałam się, czemu jest taka poirytowana. Leżała pod kroplówką!!!!!!!!!

- O MÓJ BOŻE!!! - wrzasnęłam do pielęgniarki. Chociaż nie powinno się wrzeszczeć na ostrym dyżurze, bo tam są chorzy ludzie. - Jeżeli nic jej nie jest, to po co ma TO???

- Chodzi tylko o to, żeby ją trochę nawodnić - powiedziała pielęgniarka. - Twojej mamie nic nie będzie. Pani Thermopolis, proszę im powiedzieć, że nic pani nie będzie.

- Nie „pani”, a „panno” - warknęła mama.

I wtedy zrozumiałam, że rzeczywiście nic jej nie jest.

Rzuciłam się do niej i uściskałam ją najmocniej, jak mogłam, co nie było łatwe ze względu na kroplówkę i na to, że pan G. też ją ściskał.

- Nic mi nie jest, nic mi nie jest - powiedziała mama, poklepując nas oboje po głowach. - Nie róbmy z tego większej sprawy, niż trzeba.

- Ale to JEST poważna sprawa - powiedziałam, czując, że łzy płyną mi po twarzy. Bo to bardzo denerwujące, dostać telefon w środku lekcji francuskiego od kapitana Pete'a Logana, który mówi ci, że twoją matkę zabrano do szpitala.

- Nie - powiedziała mama. - Nic mi nie jest. Dziecko jest zdrowe. A kiedy wleją we mnie resztkę tych elektrolitów, jadę do domu. - Rzuciła spojrzenie pielęgniarce. - PRAWDA?

- Tak, proszę pani - powiedziała pielęgniarka i zaciągnęła zasłonę, żebyśmy we czwórkę - moja mama, pan G., ja i mój ochroniarz - mogli mieć trochę prywatności.

- Musisz bardziej uważać, mamo - powiedziałam. - Nie możesz dopuszczać do takiego przemęczenia.

- Nie jestem przemęczona - powiedziała moja mama. - To ta cholerna zupa z pieczoną wieprzowiną i kluskami, którą zjadłam na lunch...

- Z Number One Noodle Son? - zawołałam przerażona. - Mamo, chyba nie mówisz poważnie! Przecież w tym jest chyba z milion gramów soli! Nic dziwnego, że zemdlałaś! Sam monoglutaminian sodu...

- Wasza wysokość, mam pomysł - powiedział mi Lars cicho do ucha. - Może skoczymy na drugą stronę ulicy i zobaczymy, czy nie uda nam się kupić dla pani mamy koktajlu owocowego?

Lars zawsze zachowuje taką przytomność umysłu w chwilach krytycznych. To na pewno dzięki intensywnemu szkoleniu w izraelskiej armii. Ze swoim gluckiem radzi sobie jak nikt i całkiem nieźle posługuje się też miotaczem płomieni. A przynajmniej tak mi się kiedyś zwierzył.

- To dobry pomysł - powiedziałam. - Mamo, zaraz z Larsem wrócimy. Przyniesiemy ci smaczny, zdrowy koktajl.

- Dzięki - westchnęła mama słabo, ale z jakiegoś powodu bardziej patrzyła na Larsa niż na mnie. Pewnie dlatego, że po omdleniu nadal nie mogła na niczym skupić wzroku.

Kiedy wróciliśmy z koktajlem, pielęgniarka nie chciała nas już wpuścić do mamy. Powiedziała, że na ostrym dyżurze wolno przyjmować tylko jednego odwiedzającego na godzinę i że przedtem zrobiła dla nas wyjątek tylko dlatego, że byliśmy tacy zmartwieni i chciała, żebyśmy się sami przekonali, że mamie nic nie jest, no, skoro jestem księżniczką Genowii i tak dalej.

Zabrała koktajl, który przynieśliśmy z Larsem i obiecała oddać go mamie.

No więc teraz Lars i ja siedzimy na twardych pomarańczowych, plastikowych krzesłach w poczekalni. Będziemy tu siedzieli, póki mamy nie wypiszą. Już zadzwoniłam do Grandmére i odwołałam swoją dzisiejszą lekcję etykiety. Muszę powiedzieć, że Grandmére niespecjalnie się przejęła, kiedy już usłyszała, że mamie nic nie grozi. Z tonu jej głosu można by sądzić, że jej krewni co dzień mdleją w Grand Union. Reakcja taty na tę wiadomość była o wiele bardziej satysfakcjonująca. CAŁY się zdenerwował i chciał wysłać samolotem książęcego lekarza domowego z samej Genowii, żeby sprawdził, czy puls dziecka jest prawidłowy i czy czasem ciąża nie stanowi zbyt wielkiego obciążenia dla rzekomo znużonego trzydziestosześcioletniego organizmu mojej mamy...

O MÓJ BOŻE!!!!!!!!! Nigdy byście nie zgadli, kto właśnie wszedł do poczekalni. Mój już niedługo WŁASNY książę małżonek, jego książęca wysokość Michael Moscovitz - Renaldo.

Więcej potem.

Wtorek, 6 maja,
poddasze

Michael jest TAKI słodki!!!!!!!! Kiedy tylko skończyły się lekcje, przyleciał do szpitala sprawdzić, czy z moją mamą wszystko w porządku. Dowiedział się od mojego taty. WYOBRAŻACIE sobie??? Tak się zmartwił, kiedy usłyszał od Tiny, że wybiegłam z francuskiego, że zadzwonił do MOJEGO TATY. Przedtem oczywiście zajrzał do nas do domu, ale nikogo nie zastał.

Ilu chłopaków z własnej woli zadzwoniłoby do ojca swojej dziewczyny? Hm? Nikt z moich znajomych. Zwłaszcza jeśli ojciec dziewczyny jest przypadkiem koronowanym KSIĘCIEM jak mój tata. Większość chłopaków za bardzo by się bała, żeby zadzwonić do ojca swojej dziewczyny w podobnej sytuacji.

Ale nie MÓJ chłopak.

Szkoda tylko, że uważa bal maturalny za idiotyzm. Ale nieważne. Kiedy twoja ciężarna matka mdleje w sekcji mrożonek Grand Union, nagle zaczynasz widzieć inne sprawy we właściwej perspektywie.

A ja teraz wiem już, że chociaż bardzo bym chciała pójść, bal maturalny nie jest wcale taki ważny. Ważna jest raczej rodzinna bliskość i to, że się jest z ludźmi, których się kocha, i że człowiek cieszy się dobrym zdrowiem i...

O mój Boże, co ja wygaduję? OCZYWIŚCIE, że nadal chcę iść na bal maturalny. OCZYWIŚCIE, że w duchu cierpię niezmiernie, bo Michael nawet nie chce dopuścić do siebie MYŚLI o pójściu na bal.

Otwarcie poruszyłam ten temat jeszcze w poczekalni ostrego dyżuru St. Vincent's. Pomógł mi nieco fakt, że w poczekalni jest telewizor i akurat był włączony na CNN, a CNN właśnie nadawało materiał o balach maturalnych i modzie na osobne bale maturalne w wielu miejskich szkołach średnich - osobno bal dla białych dzieciaków, które tańczą przy Eminemie, a osobno dla Afroamerykanów, którzy tańczą przy Ashanti.

Tylko że u Alberta Einsteina jest tylko jeden bal, bo Albert Einstein to szkoła, która promuje kulturową tolerancję i na swoich imprezach puszcza i Eminema, i Ashanti.

No więc, ponieważ nadal czekaliśmy, aż moja mama skończy kroplówkę z elektrolitów i siedzieliśmy tam wszyscy troje - ja, Michael i Lars - oglądając telewizję, a od czasu do czasu też karetki, które przywoziły kolejnych pacjentów na ostry dyżur, odezwałam się do Michaela:

- Michael, powiedz sam, czy to nie jest dobra zabawa?

Michael, który akurat patrzył na karetkę, a nie w telewizor, odparł:

- Jak ci rozetną klatkę piersiową nożem do rozbierania mięsa na środku Siódmej Alei? Nie bardzo.

- Nie - powiedziałam. - W telewizji. No wiesz. Bal maturalny.

Michael spojrzał w telewizor, na uczniów tańczących w odświętnych strojach, i powiedział:

- Nie.

- No dobra, ale poważnie. Zastanów się. To by mogło być luzackie. Wiesz, iść tam i pośmiać się ze wszystkiego. - Niezupełnie tak wyobrażam sobie idealny bal maturalny, ale lepsze to niż nic. - I nie musisz wystąpić w smokingu, wiesz? W zasadzie nie ma na to żadnej reguły. Mógłbyś po prostu włożyć garnitur. Albo nawet nie garnitur. Mógłbyś włożyć dżinsy i jedną z tych koszulek trykotowych, DRUKOWANYCH jak smoking.

Michael spojrzał na mnie tak, jakby podejrzewał, że spuściłam sobie globus na głowę.

- A wiesz, co by było jeszcze fajniejsze? - zapytał. - KRĘGLE.

Wyrwało mi się bardzo głębokie westchnienie. Trochę trudno mi było prowadzić tę szalenie intymną rozmowę tam, w poczekalni ostrego dyżuru szpitala St. Vincent's, bo nie tylko TUZ OBOK siedział mój ochroniarz, ale było tam też mnóstwo chorych ludzi, a niektórzy STRASZNIE głośno kaszleli mi koło ucha.

Usiłowałam jednak pamiętać o tym, że jestem utalentowaną uzdrawiaczką i powinnam być odporna na ich obrzydliwe bakterie.

- Ależ, Michael - powiedziałam. - Poważnie. Na kręgle można iść w każdy wieczór. I często chodzimy. Czy nie fajniej byłoby ten jeden raz ubrać się elegancko i iść potańczyć?

- Chcesz iść potańczyć? - ożywił się Michael. - Możemy iść potańczyć. Możemy iść do Rainbow Room, jeśli masz ochotę. Rodzice chodzą tam na swoje rocznice ślubu i inne takie. Podobno jest bardzo miło. Muzyka na żywo, prawdziwy jazz tradycyjny i...

- Tak - powiedziałam - wiem. Jestem pewna, że w Rainbow Room jest bardzo przyjemnie. Ale, rozumiesz, czy nie byłoby fajniej pójść i potańczyć gdzieś Z RÓWIEŚNIKAMI?

- Na przykład z ludźmi z LiAE? - Michael miał sceptyczną minę. - No, chyba tak. No bo, jeśli na przykład mieliby pójść z nami Trevor, Felix i Paul, to... - To są faceci z jego kapeli. - Ale wiesz, oni by za żadne skarby nie poszli na coś tak idiotycznego jak bal maturalny.

O MÓJ BOŻE. OKROPNIE trudno jest dzielić życie z muzykiem. A mówi się: tańczy, jak mu zagrają. Michael tańczy tak, jak mu zagra jego własna kapela.

JA wiem, że Michael i Trevor, i Felix, i Paul są luzaccy i tak dalej, ale nadał nie rozumiem, co w balu maturalnym jest takiego idiotycznego. Wybiera się przecież króla i królową balu. Na żadnej innej imprezie nie wybiera się monarchów, którzy kierują jej przebiegiem. Dobrze mówię?

Ale nieważne. Nie pozwolę na to, żeby Michael, kwestionując powszechnie przyjęte przez NORMALNĄ młodzież zwyczaje, zakłócił mi radość z dzisiejszego wieczoru. No wiecie, z rodzinnej bliskości, którą teraz cieszymy się z mamą i panem G. Świetnie się bawimy, oglądając Cudowne zwierzaki. Staruszka dostała ataku serca, a jej ulubiona świnka przeszła TRZYDZIEŚCI kilometrów, szukając pomocy.

Gruby Louie nie poszedłby nawet na róg po pomoc dla mnie. A może by i poszedł, ale jakiś gołąb zaraz rozproszyłby jego uwagę i kot pobiegłby w dal, żeby nigdy nie wrócić, a tymczasem mój trup rozkładałby się na podłodze.



ZESPÓŁ ASPERGERA

RAPORT MII THERMOPOLIS

Schorzenie znane jako zespół Aspergera odznacza się niezdolnością do normalnego funkcjonowania w społecznych interakcjach z ludźmi.

(Zaraz... To mi przypomina... MNIE!)

Osoba cierpiąca na zespół Aspergera przejawia ubogie zdolności komunikacji pozawerbalnej (o mój Boże - to JA!!!!!!!!!), nie udaje jej się rozwijać relacji z rówieśnikami (to też ja), nie reaguje poprawnie w sytuacjach towarzyskich (JA, JA, JA!!!!!!!!) i jest niezdolna do wyrażania przyjemności ze szczęścia innych (zaraz - to już totalnie Lilly).

Zespół częściej dotyczy płci męskiej (no dobra, to nie ja. Ani Lilly).

Często ludzie cierpiący na zespół Aspergera są społecznie niedostosowani (JA). Jednak podczas testów wielu osiąga rezultaty powyżej średniej intelektualnej (no dobra, to nie ja, ale Lilly - definitywnie) i często miewa świetne wyniki w dziedzinach ścisłych, programowania komputerowego i muzyki (O mój Boże! Michaeli Nie! Nie Michaeli Tylko nie Michaeli).

Symptomy mogą obejmować:

zaburzoną komunikację pozawerbalną - problem z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego, wyraz twarzy, pozycję ciała albo niekontrolowaną gestykulację (JA! I Borys też!)

niezdolność do nawiązywania związków z rówieśnikami (totalnie ja. I Lilly)

osoby takie bywają postrzegane przez innych jako „dziwacy” albo „nienormalni” (To mnie dobija!!! Lana mówi na mnie: „dziwadło” niemal codziennie!!!)

brak reakcji na społeczne czy emocjonalne odczucia innych (LILLY!!!!!!!!!!)

atypowe lub wyraźnie niedostateczne wyrażanie zadowolenia ze szczęścia innych osób (LILLY!!!! Ona NIGDY nie cieszy się NICZYIM szczęściem!!!!!!)

niezdolność elastycznego reagowania na nieistotne drobiazgi, odejście od codziennej rutyny, niechęć do zmian (GRANDMÉRE !!!!!!! I MÓJ TATA!!!!!!!!!! I Lars. I pan G.)

przymus stukania palcami, wykręcania palców, podrygiwania kolanem albo ruchy całego ciała (no cóż, to jest totalnie Borys, jak może zaświadczyć każdy, kto widział go kiedykolwiek, kiedy gra Bartoka na skrzypcach)

obsesyjne zainteresowanie takimi tematami, jak historia świata, zbieranie kamieni albo kolekcjonowanie rozkładów rejsów samolotowych (albo może fascynacja BALAMI MATURALNYMI???????)

Czy fascynacja balem maturalnym się liczy? O mój Boże, cierpię na zespół Aspergera!!! Ale zaraz. Jeśli ja go mam, to ma go też Lilly. Bo ma obsesję na punkcie Jangbu Panasy. A Borys ma obsesję na punkcie swoich skrzypiec. A Tina na temat swoich romantycznych powieści. A Michael na punkcie swojej kapeli.

O mój BOŻE!!!! My WSZYSCY mamy zespół Aspergera!!!!!!!

To okropne. Zastanawiam się, czy dyrektor Gupta o tym wie???????? Zaraz... A jeśli LiAE jest specjalną szkołą dla ludzi z zespołem Aspergera? I nikt z nas o tym nie wie? To znaczy, nie wiedzieliśmy do tej pory...

Ja to wszystko ujawnię! Jak Woodward i Bernstein! Mia Thermopolis przeciera ścieżki dla ofiar Aspergera z całego świata!).

obsesyjne zamartwianie się albo zwracanie uwagi na części przedmiotów raczej niż na całość (nie wiem, co to znaczy, ale brzmi jak JA!!!!!!!!!!!)

powtarzalność zachowań, częste samookaleczenia (BORYS!! !!!! Spuszczanie sobie globusa na głowę!!!!!!!!! Ale chwileczkę, on to zrobił tylko raz...)

Cechy raczej wykluczające zespół Aspergera:

brak zahamowań mowy (właśnie, my wszyscy paplamy jak najęci) oraz typowa dla danego wieku ciekawość poznawcza (dokładnie. Lilly doszła już przecież do drugiej bazy, a jest zaledwie w pierwszej licealnej).


Zidentyfikowany został po raz pierwszy w 1944 roku jako „zaburzenie autystyczne” przez Hansa Aspergera, ale przyczyny tego zespołu nadal nie są znane. Zespół Aspergera może mieć związek z autyzmem. Do tej pory nie znamy skutecznego leczenia. Niektórzy badacze w ogóle nie uznają tego zespołu za chorobowy.

Rozpoznanie możliwe jest po przeprowadzeniu serii testów określających zdolności intelektualne, profil osobowości i emocjonalność badanego.

(Lilly, Michael, Borys, Tina i ja, my WSZYSCY musimy zrobić te testy!!!!! O mój Boże, cierpimy na zespół Aspergera i nic o tym nie wiedzieliśmy!!! Ciekawe, czy pan Wheeton wiedział i czy dlatego wyznaczył mi ten temat!!!! To wszystko mnie przeraża...)

Wtorek, 6 maja,
poddasze

Przed chwilą weszłam do sypialni mamy (pan G. pobiegł na jednej nodze do Grand Union, przynieść jej dokładkę lodów) i zażądałam, żeby mi powiedziała prawdę na temat mojej kondycji psychicznej.

- Mamo... - powiedziałam - czy ja jestem ofiarą zespołu Aspergera?

Mama usiłowała obejrzeć kilka odcinków Czarodziejek, które sobie nagrała. Twierdzi, że Czarodziejki to w gruncie rzeczy szalenie feministyczny serial, bo przedstawia młode kobiety, które walczą ze złem bez pomocy mężczyzn, ale ja zauważyłam, że: a) często walczą z nim ubrane w bluzeczki z amerykańskim dekoltem b) moja matka szczególnie uważnie ogląda te odcinki, w których mężczyźni pokazują się bez koszul.

Ale nieważne. W każdym razie jej odpowiedź była dziwaczna.

- Na litość boską, Mia - powiedziała. - Czy ty znów piszesz raport na zdrowie i przepisy bezpieczeństwa?

- Tak - odarłam. - 1 jest dla mnie jasne, że ukrywałaś przed wszystkimi fakt, że cierpię na zespół Aspergera i że wysłałaś mnie do szkoły dla osób z zespołem Aspergera. Żądam zaprzestania tych kłamstw!

Popatrzyła tylko na mnie i powiedziała:

- Czy ty mi chcesz poważnie wmawiać, że nie pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu byłaś przekonana, że cierpisz na zespół Tourette'a?

Zaprotestowałam, bo to było coś totalnie innego. Zespół Tourette'a charakteryzuje się występowaniem tików ruchowych i przymusem powtarzania pewnych słów. Kiedy się o nim uczyliśmy, moje ciągłe nadużywanie takich słów, jak „jakby” albo „totalnie” wdawało się totalnie charakterystyczne dla tego zespołu.

Czy to moja wina, że na ogół takim wypowiedziom towarzyszą niekontrolowane odruchy motoryczne, które u mnie akurat nie występują?

- Usiłujesz mi wmawiać - powiedziałam ostro - że nie mam zespołu Aspergera?

- Mia, nic ci nie dolega. Jesteś stuprocentowo wolna od zespołu Aspergera, i to z certyfikatem Stanów Zjednoczonych.

Ciężko mi w to było jednak uwierzyć, po tym wszystkim, co przeczytałam.

- Jesteś PEWNA? - zapytałam. - A co z Lilly?

Mama parsknęła.

- No cóż. Nie posunęłabym się tak daleko, żeby twierdzić, że Lilly jest normalna. Ale bardzo wątpię, żeby cierpiała na zespół Aspergera.

Szkoda! Bardzo bym chciała. Gdyby Lilly miała zespół Aspergera, mogłabym jej wybaczyć. No, że nazwała mnie słabeuszem i w ogóle.

Ale skoro nie jest na nic chora, nie ma usprawiedliwienia.

Muszę przyznać, trochę mi smutno, że nie mam zespołu Aspergera. Bo teraz moja chorobliwa fascynacja balem maturalnym jest tylko tym: fascynacją balem maturalnym. A nie symptomem choroby, nad którą nie panuję.

Pech!

Środa, 7 maja,
3.30 rano

Teraz już wiem, co będę musiała zrobić. To znaczy chyba wiedziałam o tym przez cały czas, ale po prostu tego do siebie nie dopuszczałam. Czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że każde włókienko mojej duszy się temu sprzeciwia.

Ale naprawdę, czyja mam inny wybór? Sam Michael to powiedział: pójdzie na bal, jeśli chłopaki z jego kapeli też się wybiorą.

O Boże, w głowie mi się nie mieści, że do tego doszło. Moje życia naprawdę JEST na dnie kibla, skoro muszę się zniżać do takich rzeczy.

Już mi się nie uda usnąć. Po prostu to wiem. Mam złe przeczucia.


ATOM

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina

Bądźcie dumni z Lwów LiAE!


12 MAJA

numer 457/28

Ogłoszenie do wszystkich uczniów:


Ponieważ za kilka tygodni wkra­czamy w okres egzaminów końco­wych, władze szkolne chciałyby, żebyśmy dokonali przeglądu Misji i Zadań LiAE:



Misja szkoły


Misją Liceum imienia Alberta Ein­steina jest dostarczenie uczniom doświadczeń edukacyjnych, które są technologicznie na czasie, są zorientowane globalnie i stanowią dla każdego indywidualne wyzwa­nie.



Zadania


1. Szkoła musi zapewniać zróżni­cowany program nauczania, który będzie zawierał bogatą ofertę przedmiotów obowiąz­kowych uzupełnioną zróżnico­wanymi przedmiotami do wy­boru.

2. Dobrze opracowany i zróżnico­wany program zajęć nadobo­wiązkowych stanowi konieczne uzupełnienie programu szkolne

go i ma pomóc uczniom rozwi­jać szeroki zakres zaintereso­wań i umiejętności.

3. Uczniów należy zachęcać do rozwijania dojrzałych zacho­wań i odpowiedzialności za swoje postępowanie.

4. Tolerancja i zrozumienie dla różnych kultur i punktów widzenia muszą być zawsze podkreśla­ne.

5. Ściąganie i plagiaty nie będą tolerowane w żadnej formie i mo­gą prowadzić do zawieszenia w prawach ucznia i usunięcia ze szkoły.


Administracja chciałaby przypo­mnieć uczniom, że w czasie nad­chodzących egzaminów będzie egzekwowała punkt 5 z nieustę­pliwą czujnością.



Zajście w Les Hautes Manger

Mia Thermopolis


Poproszona o zrelacjonowanie głośnych już zeszłotygodniowych wydarzeń w restauracji Les Hautes Manger, muszę zaznaczyć, że całe zajście miało miejsce z winy mojej babki, która przemyciła do restau racji swojego psa.


Niefortunne wyrwanie się na wolność tegoż psa spowodowało, że młodszy kelner Jangbu Panasa upuścił tacę pełną talerzy po zupie na osobę księżnej wdowy z Genowii. Wynikłe stąd zwolnienie Jangbu Panasy z pracy było niesprawie­dliwe i zarazem prawdopodobnie niezgodne z konstytucją. Chociaż tego ostatniego nie jestem pew­na, wskutek braku dostatecznej znajomości prawa konstytucyjne­go. Jestem głęboko przekonana, że pan Panasa powinien zostać niezwłocznie przywrócony do pracy.



Od redakcji:


Chociaż nie jest zwyczajem naszej redakcji drukowanie tekstów ano­nimowych, ten wiersz tak dobrze oddaje to, co wszyscy zwykle czu­jemy o tej porze roku, że zdecy­dowaliśmy się go jednak zamie­ścić - Red.



Wiosenna gorączka

Anonim


Wymykając się w czasie lunchu -Taco, z mięsem w środku, i sosem sałatkowym Zielona Bogini Boże, dlaczego oni nam to robią ? -Widzimy jak Central Park kusi -Zielona trawa, żonkile przepycha­ją się spod koca petów i zgniecio­nych puszek po coli No więc biegniemy tam -Widzieli nas? Chyba nie.

Możemy dostać zawieszenie w pra­wach ucznia za pierwszą uciecz­kę?

Pewnie wszystko jest możliwe. Usiądźmy na ławce i spróbujmy się nieco opalić... A potem widzimy, ku swojemu roz­czarowaniu, że okulary słoneczne zostawiliśmy w szafce.



Od dyrekcji:


Ostrzegamy, że zawiesimy w pra­wach ucznia każdego, kto opuści teren szkoły podczas godzin lek­cyjnych z JAKIEGOKOLWIEK po­wodu. Wiosenna gorączka nie stanowi żadnej wymówki dla nie­przestrzegania szkolnych zasad.



Uczeń zraniony przez globus

Melanie Greenbaum


Jeden z uczniów LiAE odniósł obrażenia podczas lekcji w dniu wczorajszym w związku z upad­kiem czy też zrzuceniem dużego globusa na jego głowę. Jeśli było to raczej zrzucenie, pozwalamy sobie zapytać: gdzie była opiekun­ka klasy, gdy rzeczony globus zo­stał rzucony? A jeśli w grę wchodzi pierwsza interpretacja, dlaczego administracja szkoły pozwala, żeby niebezpieczne obiekty, na przy­kład ciężkie globusy, umieszcza­no w takich miejscach, że mogą spaść i zranić ucznia? Domagamy się przeprowadzenia dogłębnego śledztwa.


Listy do redakcji:


Do wszystkich zainteresowanych: Ilość złych emocji emanujących od uczniów tego przybytku stanowi dla mnie powód osobistego zaże­nowania i wstydu za współczesne pokolenie. Podczas gdy uczniowie Liceum imienia Alberta Einsteina siedzą bezczynnie, planując bal maturalny i jęcząc na temat egza­minów końcowych, ludzie w Tybe­cie UMIERAJĄ. Tak, UMIERAJĄ. Chińskie represje w ostatnich la­tach przybrały na sile i w niektó­rych rejonach wciąż trwają starcia między powstańcami a wojskiem, co uniemożliwia wielu Tybetańczykom zarobienie na choćby ubogie życie.

Ale co robi nasz rząd, żeby pomóc głodującemu ludowi? Nic, poza doradzaniem turystom, żeby trzy­mali się stamtąd z daleka. Ludzie w Tybecie ŻYJĄ z turystyki i wy­praw wysokogórskich. Proszę, nie słuchajcie nawoływań naszego rządu do omijania Tybetu. Nama­wiajcie rodziców, żeby pozwolili wam spędzić tam tegoroczne wa­kacje - nie pożałujecie.

Lilly Moscovitz



Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu


Osobiste

Od C.F do G.D.:TAK!!!!!!!!!!!!!

Osobiste

J.R., tak bardzo jestem podeks­cytowana balem maturalnym, że nie mogę USIEDZIEĆ. Będziemy się TAK DOBRZE bawić. TAK STRASZNIE mi żal tych biednych wyrzutków, których na balu nie będzie. Czy nie mam racji? Będą siedzieć w domach, podczas gdy ty i ja PRZETAŃCZYMY CAŁĄ NOC! Kocham Cię tak BAAARDZO - L.W.


Osobiste

L.W., ja Ciebie też, kotku –

J.R.


Ogólne

Kupujcie szkolne przybory w deli­katesach Ho!

W tym tygodniu nowa dostawa: PAPIERU, SPINACZY TAŚMY KLEJĄCEJ. Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slimfast.


Osobiste

Od B.P. do L.M.: Przepraszam Cię za to, co zrobi­łem, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal Cię kocham. PROSZĘ, spo­tkaj się ze mną przy mojej szafce dzisiaj po szkole i pozwól mi wy­razić całe moje oddanie. Lilly, je­steś moją muzą. Bez Ciebie nie ma muzyki. Proszę, nie pozwól, żeby nasza miłość umarła w taki sposób.







Na sprzedaż


Gitara basowa Fender precision bass, kolor błękitny, nieużywana.

Z amplitunerem i kasetami wideo samouczkiem. Cena do uzgodnienia. Szafka 345.



Szukasz miłości?


Pierwszoklasistka, kocha roman­se/czytanie, pozna starszego chło­paka, który ma te same zainte­resowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wy­łącznie niepalący. ŻADNYCH ME­TALOWCÓW, musi mieć ładne dłonie. e-mail: lluvromance@aehs.edu



Jadłospis stołówki LiAE

Zebrała: Mia Thermopolis

Pn

Pikantna ciecierzyca, Klopsiki z so­sem w bagietce, Pizza na chlebie, Sałatki ziemniaczane, Paluszki rybne.

Wt

Nachos deluxe, Indywidualna Piz­za, Pasztecik z kurczakiem, Zupa i kanapka, Tuńczyk w chlebku pita.

Śr

Wołowina po włosku, Bar sałatko­wy, Burrito, Taco, Hot dog w cie­ście.

Czw

Kotleciki rybne, Sałatka makaro­nowa, Kurczak z parmezanem, Sa­łatka azjatycka, Kukurydza i fryt­ki.

Pt

Precel, Bufallo bites, Ser z grilla, Sa­łatka fasolowa, Karbowane frytki.




Środa, 7 maja,
algebra

No cóż, zrobiłam to. Nie mogę powiedzieć, żebym odniosła sukces. W gruncie rzeczy, WCALE mi się nie udało. Ale to zrobiłam. Nikt mi nie może zarzucić, że NIE ZROBIŁAM WSZYSTKIEGO, CO W MOJEJ MOCY, żeby skłonić mojego chłopaka do pójścia na bal maturalny.

O Boże, ale DLACZEGO to musiała być LANA WEINBER - GER????? DLACZEGO?????? KTOKOLWIEK inny - nawet Melanie Greenbaum. Ale nie. To musiała być Lana. Musiałam się płaszczyć przed LANĄ WEINBERGER.

O Boże, jeszcze mi się robi niedobrze.

Wcale nie zareagowała dobrze na moją propozycję. Można by pomyśleć, że prosiłam ją, żeby rozebrała się do naga i zaśpiewała szkolny hymn w czasie lunchu (nie, zaraz, coś takiego Lana zrobiłaby z przytupem).

Poszłam do klasy wcześniej, bo wiem, że Lana lubi przed drugim dzwonkiem wykonać parę telefonów z komórki. No i rzeczywiście, siedziała tam sama jedna w pustej klasie, i kłapała dziobem do jakiejś Sandy o swojej sukience na bal maturalny - naprawdę kupiła taką na jednym ramiączku z asymetrycznym dołem od Nicole Miller (jak ja jej nienawidzę). (Lany, nie sukienki).

W każdym razie podeszłam do niej - uważam, że to było z mojej strony BARDZO odważne, biorąc pod uwagę, że za każdym razem, kiedy wchodzę w zasięg radaru Lany, ona robi jakąś kąśliwą uwagę na temat mojego wyglądu. Ale nieważne. Stanęłam po prostu koło jej stolika, kiedy ona nadal dziamgała do telefonu, aż wreszcie pojęła, że nie mam zamiaru się stamtąd ruszyć. A potem się odezwała:

- Czekaj chwilkę, Sandy, dobrze? Jest tu pewna... OSOBA, która czegoś ode mnie chce.

A potem odsunęła telefon od ucha, podniosła na mnie te swoje dziecinnie błękitne oczy i warknęła:

- CZEGO?

- Lana... - odezwałam się. Przysięgam, siedziałam już obok cesarza Japonii, jasne? A raz uścisnęłam rękę księcia Williama. I nawet stałam w kolejce do toalety za Imeldą Marcos.

Ale przy żadnej z tych okazji nie byłam taka zdenerwowana, jak wtedy, kiedy Lana rzuca mi jedno spojrzenie. Bo oczywiście Lana z zadręczania mnie zrobiła sobie swoje ukochane hobby. Tego rodzaju lęk jest głębszy niż strach przed poznawaniem cesarzy, książąt albo żon dyktatorów.

- Lana - powiedziałam znowu, usiłując opanować głos, żeby mi się przestał trząść. - Mam do ciebie prośbę.

- Nie ma mowy - powiedziała Lana i znów sięgnęła po komórkę.

- Ale ja jeszcze cię o nic nie poprosiłam! - zawołałam.

- No cóż, odpowiedź i tak brzmi: nie - powiedziała Lana, miotając wkoło tymi swoimi błyszczącymi blond włosami. - Zaraz, na czym ja skończyłam? Aha. No tak, oczywiście, że kupuję brokat do ciała i posypię sobie nim... Och, nie, Sandy, PRZESTAŃ! Jesteś naprawdę PASKUDNA!

- Ale ja tylko... - musiałam mówić szybko, bo istniało spore ryzyko, że Michael zajrzy do sali algebry po drodze na swój zaawansowany angielski, co robi niemal codziennie. Nie chciałam, żeby się zorientował, co knuję. - Wiem, że jesteś w komitecie organizacyjnym balu maturalnego i naprawdę uważam, że w tym roku klasie maturalnej należy się muzyka na żywo, a nie tylko jakiś didżej. Uważam, że powinnaś zaprosić Skinner Box, żeby zagrali...

Lana powiedziała:

- Zaczekaj sekundę, Sandy. Ta OSOBA jeszcze sobie nie poszła. - A potem popatrzyła na mnie spod tych swoich mocno utuszowanych rzęs i powiedziała: - SKINNER BOX. Chodzi o tę durną kapelę geniuszków, którzy zagrali ci tę idiotyczną piosenkę, kiedy miałaś urodziny? Księżniczka mego serca, tak to szło?

Obraziłam się i powiedziałam:

- Wybacz, Lana, ale nie powinnaś wyrażać się z taką pogardą o geniuszach. Gdyby nie oni, nie mielibyśmy komputerów ani szczepień przeciwko większości poważnych chorób, ani antybiotyków, ani nawet tej komórki, z której w tej chwili gadasz...

- Taa - powiedziała Lana energicznie. - Nieważne. Odpowiedź i tak brzmi: nie.

A potem wróciła do swojej rozmowy telefonicznej.

Stałam tam jeszcze jakąś minutę, czując, że strasznie się rumienię. Naprawdę robię chyba postępy w opanowywaniu swoich impulsywnych zachowań, bo nie sięgnęłam po jej telefon, nie wyrwałam go jej z ręki i nie strzaskałam podeszwą martensa, jakbym to zrobiła kiedyś, w przeszłości. Teraz, będąc dumną posiadaczką komórki, wiem, jak kompletnie haniebny byłby taki czyn. A poza tym, no wiecie, wzięłam pod uwagę, jakie kłopoty miałam ostatnim razem.

Więc tylko stałam tam, policzki mi płonęły, a serce biło bardzo szybko i oddychałam takimi raptownymi sapnięciami. Niezależnie od tego, jakie postępy robię w życiu - no wiecie, zachowując zimną krew w podbramkowej sytuacji medycznej, będąc księżniczką dla swojego ludu, prawie dochodząc do drugiej bazy ze swoim chłopakiem - nadal wydaje się, że nie mogę odkryć, jak postępować wobec Lany. Ja po prostu nie rozumiem, czemu ona mnie tak bardzo nienawidzi. Czy ja jej kiedykolwiek coś zrobiłam? NIC.

No, poza tym, że roztrzaskałam jej telefon komórkowy. Ach, no i poza tym, że pacnęłam ją lodem w rożku. I przytrzasnęłam jej włosy w mojej książce do algebry.

Ale mam na myśli wszystko inne.

W każdym razie nie padłam na kolana i nie zaczęłam jej błagać, bo zadzwonił drugi dzwonek i wszyscy zaczęli wchodzić do klasy, łącznie z Michaelem, który podszedł do mnie i wręczył mi plik wydrukowanych z Internetu kartek o niebezpieczeństwach odwodnienia u kobiet ciężarnych.

- Daj to mamie - powiedział, całując mnie w policzek (tak, przy wszystkich, WŁAŚNIE).

Ale i tak moją radość przyćmiewają cienie: jednym cieniem jest, że nie udało mi się polecić kapeli mojego chłopaka na bal maturalny, co sprawia, że jest jeszcze bardziej prawdopodobne niż przedtem, że nie będę miała swoich pięciu minut z Michaelem. Kolejny cień to fakt, że moja przyjaciółka nadal się do mnie nie odzywa ani ja do niej, wskutek jej psychotycznego zachowania i złego traktowania byłego chłopaka. Następny to to, że mój pierwszy poważny artykuł wydrukowany w „Atomie” jest taki głupi (chociaż faktycznie wydrukowali mój wiersz: TRES TRES FAJNIE. Nawet jeśli tylko ja wiem, że to mój wiersz). Ale to niezupełnie moja wina, że ten artykuł jest taki nieudany. Leslie dała mi trochę za mało czasu, żebym stworzyła coś wartego Pulitzera. Nie jestem żadnym Woodwardem ani Bernsteinem, ani Blyem ani Idą M. Tarbell, jasne? Miałam jeszcze inne lekcje do odrobienia.

A wreszcie, wszystko przyćmiewa mój lęk, że matka znów gdzieś zemdleje, tym razem poza zasięgiem wzroku kapitana Pete'a Logana i reszty oddziału strażaków, no i oczywiście moja przemożna obawa, że na dwa pełne miesiące tego lata będę musiała opuścić to piękne miasto i wszystkich jego mieszkańców dla odległych wybrzeży Genowii.

Naprawdę, jeśli się nad tym zastanowić, stanowczo za dużo tego jak na wytrzymałość jednej piętnastoletniej dziewczyny. To cud, że byłam w stanie zachować te resztki panowania nad sobą, jakie mi w tej sytuacji pozostały.

Kiedy dodajesz albo odejmujesz wyrażenia z tą samą zmienną, połącz współczynniki.

Środa, 7 maja, RZ

STRAJK!!!!!!!!!!!

Właśnie go zapowiedzieli w telewizji. Pani Hill pozwoliła nam się zgromadzić wokół odbiornika w pokoju nauczycielskim.

Nigdy przedtem nie byłam w pokoju nauczycielskim. W sumie wcale nie jest tu przyjemnie. Mają takie dziwne plamy na dywanie.

Ale nieważne. Rzecz w tym, że związek zawodowy pracowników hoteli właśnie przyłączył się do strajku młodszych kelnerów. Związek zawodowy pracowników restauracji ma do nich też niedługo dołączyć. A to znaczy, że nikt nie będzie pracował w restauracjach ani hotelach w całym Nowym Jorku. Całe centrum może zostać sparaliżowane. Straty finansowe w turystyce i usługach mogą iść w miliony.

I to wszystko przez Rommla.

Poważnie. Kto by pomyślał, że jeden łysy piesek może spowodować takie zamieszanie?

Mówiąc ściślej, to wszystko nie jest właściwie winą Rommla. To wina Grandmére. Naprawdę nie powinna była zabierać psa do restauracji, nawet jeśli WE FRANCJI tak się robi.

Dziwnie się czułam, patrząc na Lilly w telewizji. Co prawda stale widuję Lilly w telewizji, ale tym razem występowała w jednej z głównych stacji - New York One, która niezupełnie jest jedną z sieci ogólnokrajowych, ale i tak ogląda się ją w większej liczbie gospodarstw domowych niż manhattańską kablówkę ogólnego dostępu.

Nie, żeby Lilly prowadziła konferencję prasową. Nie, prowadzili ją przewodniczący związków zawodowych pracowników hoteli i restauracji. Ale jeśli się spojrzało w lewo od podium, widać było stojącego tam Jangbu z Lilly u boku, trzymającego wielki plakat z napisem LUDZKIE PŁACE DLA LUDZKICH ISTOT.

O rany, jak ona wpadła. Ma nieusprawiedliwioną nieobecność na cały dzień. Dyrektor Gupta jak nic zadzwoni dziś wieczorem do państwa doktorostwa Moscovitz.

Michael na widok siostry tylko pokręcił głową z obrzydzeniem. Nie myślcie sobie, on jest jak najbardziej po stronie młodszych kelnerów - oczywiście, że POWINNI dostawać godziwe wynagrodzenie. Ale Michael ma dość Lilly. Mówi, że całe to jej zaangażowanie więcej ma wspólnego z osobą Jangbu niż z trudnym losem imigrantów i niesprawiedliwym traktowaniem młodszych kelnerów w tym kraju.

Wolałabym jednak, żeby Michael nic nie mówił, bo wiecie, Borys siedział tuż obok telewizora. Wygląda tak rozpaczliwie z obandażowaną głową. Ciągle podnosił rękę, kiedy wydawało mu się, że nikt nie patrzy i czule obrysowywał twarz Lilly na ekranie telewizora. To było prawdziwie wzruszające, prawdę mówiąc. Przez chwilę sama miałam łzy w oczach.

Chociaż wyschły mi, kiedy zdałam sobie sprawę, że telewizor w pokoju nauczycielskim ma pełne czterdzieści cali, a wszystkie telewizory w uczniowskiej sali mediów mają tylko po dwadzieścia siedem.

Środa, 7 maja,
hotel Plaza

To niewiarygodne. Naprawdę. Weszłam dzisiaj do holu hotelowego w pełni gotowa na lekcję etykiety z Grandmére, ale kompletnie nieprzygotowana na chaos, który zastałam za drzwiami. To miejsce przypomina zoo.

Odźwierny ze złotymi epoletami, który zazwyczaj otwiera mi drzwi limuzyny? Zniknął.

Chłopcy hotelowi, którzy tak umiejętnie piętrzą bagaże na tych wózkach z mosiądzu? Zniknęli.

Uprzejmy konsjerż w recepcji? Zniknął.

I nawet nie pytajcie o kolejkę do Sali Palmowej na herbatę. Wymknęła się spod kontroli, bo zabrakło kierownika sali, który by wszystkich rozsadzał, i kelnerów, którzy przyjmowaliby zamówienia.

To było niesamowite. Lars i ja praktycznie siłą musieliśmy się przedrzeć przez rodzinę złożoną z dwunastu osób, z Iowa czy skąd tam, która usiłowała wepchnąć się do naszej windy z gigantycznym wypchanym gorylem, którego właśnie kupili w FAO Schwartz po drugiej stronie ulicy. Ich ojciec pokrzykiwał:

- Jest miejsce! Jest miejsce! Chodźcie, dzieciaki, ścieśnijcie się.

Wreszcie Lars musiał pokazać temu tacie swoją broń i powiedzieć:

- Miejsca nie ma. Proszę zaczekać na inną windę.

I dopiero wtedy facet się odczepił, nieco blady.

To by się nigdy nie zdarzyło, gdyby windziarz był na posterunku. Ale tego popołudnia związek zawodowy bagażowych ogłosił strajk solidarnościowy i dołączył do restauratorów i hotelarzy, opuszczając stanowiska pracy.

Można by pomyśleć, że po wszystkim, co przeszliśmy, żeby zdążyć na czas na moją lekcję etykiety, Grandmére okaże mi nieco współczucia, kiedy się już zjawimy.

Ale ona tylko stała na środku pokoju i wrzeszczała do telefonu.

- Jak to kuchnia jest nieczynna? - dopytywała się. - Jak kuchnia może być nieczynna? Zamówiłam lunch już kilka godzin temu i do tej pory go nie dostałam. Nie skończę tej rozmowy, dopóki nie porozmawiam z osobą odpowiedzialną za room service. On wie, kim jestem.

Tata siedział na kanapie naprzeciwko Grandmére i z nerwową miną oglądał w telewizji - cóż innego? - New York One. Usiadłam obok niego, a on na mnie spojrzał, jakby zdumiony, że mnie widzi.

- Och, Mia - powiedział. - Cześć. Jak tam twoja mama?

- Dobrze - powiedziałam, chociaż nie widziałam jej od śniadania. Wiem, że nic jej nie jest, skoro nikt nie dzwonił na moją komórkę. - Nie może się zdecydować, który preparat wieloelektrolitowy jest lepszy: gatorade czy pedialyte. Smakuje jej grejpfrutowy. A co się dzieje z tym strajkiem?

Tata tylko potrząsnął bezradnie głową.

- Przedstawiciele związków poszli na spotkanie do biura burmistrza. Mają nadzieję, że niedługo zaczną się negocjacje.

Westchnęłam.

- Zdajesz sobie chyba sprawę, że to wszystko by się nie zdarzyło, gdybym się nie urodziła. Bo wtedy nie jadłabym tam tej urodzinowej kolacji.

Tata popatrzył na mnie tak jakoś ostro i powiedział:

- Mam nadzieję, że ty się za to nie obwiniasz, Mia.

Prawie powiedziałam:

- No co ty? Obwiniam Grandmére.

Ale patrząc na przejętą minę taty, zdałam sobie sprawę, że tym razem mogłam liczyć na, jakby to ująć, sporą dawkę empatii dla mojej osoby, więc westchnęłam takim podłamanym głosem:

- Szkoda, że mam spędzić w Genowii większość lata. Byłoby miło, gdybym mogła poświęcić lato na pracę dla jakiejś organizacji pomagającej tym biednym młodszym kelnerom...

Ale tata nie dał się nabrać. Mrugnął tylko do mnie i powiedział:

- Niezła sztuczka.

Jezu! Zaczynam od swoich rodziców otrzymywać sprzeczne sygnały, kiedy on chce mnie zabrać na lipiec i sierpień do Genowii, a mama proponuje, że zabierze mnie do swojego ginekologa. To cud, że nie dorobiłam się rozszczepienia osobowości. Albo zespołu Aspergera. O ile już go nie mam.

Kiedy ja siedziałam i dąsałam się, że nie udało mi się wykręcić od spędzenia moich cennych letnich miesięcy na obrzydliwym Lazurowym Wybrzeżu, Grandmére zaczęła dawać mi znaki od telefonu. Strzelała do mnie palcami, a potem pokazywała na drzwi swojej sypialni. Ja nic, tylko wytrzeszczałam oczy, aż wreszcie zakryła dłonią słuchawkę i syknęła:

- Amelio! W mojej sypialni! Coś dla ciebie!

Prezent? DLA MNIE? Nie mogłam zgadnąć, co Grandmére mogła dla mnie kupić - przecież sierotka już wystarczy jako prezent urodzinowy. Ale nie będę kręcić nosem na prezent... Przynajmniej jeśli nie wiąże się z obdzieraniem ze skóry jakiegoś zamordowanego ssaka.

No więc wstałam i ruszyłam do drzwi sypialni, dokładnie w chwili, kiedy ktoś musiał się zgłosić do telefonu, bo Grandmére zaczęła krzyczeć:

- Ale ja zamówiłam sałatkę cobb CZTERY GODZINY TEMU. Czy mam zejść na dół i sama ją sobie przyrządzić? Co pan ma na myśli, mówiąc, że to wbrew przepisom BHP? Jakiego zdrowia publicznego? Ja chcę zrobić sałatkę dla siebie, nie dla tłumu ludzi!

Otworzyłam drzwi do pokoju Grandmére. To bardzo elegancka sypialnia, z mnóstwem złoceń na wszystkich meblach i stojącymi wszędzie ciętymi kwiatami... Chociaż przy tym strajku wątpię, żeby Grandmére miała szybko dostać nowe, świeże kompozycje kwiatowe.

W każdym razie stałam tam, rozglądając się po pokoju za moim prezentem i totalnie odmawiając tę małą modlitwę (proszę, niech to nie będzie etola z norek, proszę, niech to nie będzie etola z norek), kiedy wzrok mój padł na różową sukienkę, która leżała na łóżku. Miała kolor pierścionka zaręczynowego, jaki Jennifer Lopez dostała od Bena Afflecka - najdelikatniejszy róż, jaki można sobie wyobrazić - i cała była naszywana połyskującymi różowymi koralikami. Bez ramiączek, miała dekolt w kształcie serca i szeroką, leciutką spódnicę.

Od razu wiedziałam, co to jest. I chociaż nie była czarna ani nie miała rozcięcia do uda, i tak była najpiękniejszą sukienką na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam. Była ładniejsza niż sukienka, jaką nosiła Leigh Cook w Cala ona. Była ładniejsza niż ta, którą nosiła Drew Barrymore w Ten pierwszy raz. I o wiele, wiele ładniejsza niż ten worek, który miała na sobie Molly Ringwald w Dziewczynie w różowej sukience, zanim Molly dostała szału i wszystko pocięła nożyczkami.

To była najładniejsza sukienka na bal maturalny, jaką kiedykolwiek widziałam.

I kiedy tam stałam, w gardle urosła mi wielka gula.

Bo oczywiście nie wybieram się na bal.

No więc zatrzasnęłam drzwi i odwróciłam się i poszłam z powrotem na kanapę usiąść obok ojca, który nadal jak urzeczony wgapiał się w ekran telewizora.

Sekundę potem Grandmére odłożyła słuchawkę, odwróciła się do mnie i powiedziała:

- No i?

- Jest naprawdę piękna, Grandmére - powiedziałam szczerze.

- Wiem, że jest piękna - odparła. - Nie masz zamiaru jej przymierzyć?

Musiałam mocno przełknąć, żeby móc odezwać się w miarę normalnym głosem.

- Nie mogę - powiedziałam. - Mówiłam ci. Nie idę na bal maturalny, Grandmére.

- Nonsens - zaprotestowała Grandmére. - Sułtan dzwonił i odwołał naszą dzisiejszą kolację, Le Cirque zamknęli, ale ten strajk do soboty się skończy. A wtedy możesz iść na swój mały bal.

- Nie - powiedziałam. - To nie przez strajk. Już ci mówiłam. O Michaelu.

- Co znów z Michaelem? - zainteresował się tata. Wiecie, ja naprawdę nie lubię mówić nic złego na Michaela, bo tata zawsze szuka tylko wymówki, żeby go nie lubić, ponieważ tata to tata i jego zadaniem jest nie znosić chłopaka swojej córki. Jak na razie tata i Michael jakoś się dogadywali i ja nie zamierzam tego zmieniać.

- Och - powiedziałam lekko. - No cóż, chłopcy nie przejmują się balami tak jak dziewczyny.

Tata tylko mruknął i znów odwrócił się do telewizora.

- Ja taki nie byłem - powiedział.

I kto to mówi! On chodził do szkoły tylko dla chłopców! I nawet NIE MIAŁ balu maturalnego!

- Tylko ją przymierz - powiedziała Grandmére. - Żebym mogła ją odesłać, jeśli wymaga poprawek.

- Grandmére... - westchnęłam. - To nie ma sensu...

Ale ucichłam, bo Grandmére miała w oczach To Spojrzenie. No, wiecie, które. Takie, że gdyby Grandmére była płatnym zabójcą, a nie księżną wdową, ktoś mógłby się spodziewać czapy.

No więc wstałam i poszłam z powrotem do sypialni Grandmére i przymierzyłam sukienkę. Pasowała idealnie, bo w Chanel mają moje rozmiary po ostatniej sukience, którą kupiła tam dla mnie Grandmére, a oczywiście broń Boże, żebym urosła czy coś, zwłaszcza w okolicy biustu.

Kiedy tak przyglądałam się swojemu odbiciu w dużym lustrze, nie mogłam się powstrzymać przed myślą, jak wygodne są sukienki bez ramiączek. No, w razie gdybyśmy chcieli z Michaelem dojść do drugiej bazy.

Ale wtedy przypomniałam sobie, że przecież nigdzie się nie wybieramy, skoro Michael tak się wypiął na tę imprezę, więc w sumie na co mi ta sukienka? Zdjęłam ją smutno i odłożyłam na łóżko Grandmére. Może skończy się na tym, że włożę ją przy jakiejś okazji w Genowii tego lata. Jakiś bal, na którym nie będzie Michaela. To takie typowe.

Wyszłam z sypialni w samą porę, żeby zobaczyć Lilly w telewizji. Zwracała się do sali pełnej reporterów, chyba znów w Chinatown Holiday Inn. Mówiła:

- Chciałabym tylko dodać, że nie doszłoby zapewne do tych protestów, gdyby księżna wdowa z Genowii przyznała się otwarcie, że nie umie kontrolować własnego psa i że przyprowadziła tegoż psa do restauracji.

Grandmére opadła szczęka. Tata tylko patrzył w ekran z kamienną twarzą.

- Jako dowód, że tak właśnie było - powiedziała Lilly, unosząc kopię dzisiejszego wydania „Atomu” - pokazuję ten oto artykuł napisany przez rodzoną wnuczkę księżnej wdowy.

I wtedy wysłuchałam z przerażeniem, jak Lilly spiżowym głosem odczytuje mój artykuł. I muszę przyznać, że słysząc swoje własne słowa odczytane w taki sposób, naprawdę poczułam, jak strasznie głupio brzmią... O wiele głupiej, niż gdybym sama je odczytywała.

Ups. Tata i Grandmére na mnie patrzą. Nie mają uszczęśliwionych min. W gruncie rzeczy wyglądają, jakby...

Środa, 7 maja, 22.00,
poddasze

Naprawdę nie wiem, czym oni się tak przejmują. Obowiązkiem dziennikarza jest zdawać relację z prawdziwych zdarzeń i to właśnie zrobiłam. Jeśli nie mogą sobie z tym poradzić, to ich problem. No bo przecież Grandmére WZIĘŁA swojego psa do restauracji, a Jangbu potknął się tylko dlatego, że Rommel wpadł mu pod nogi. Nie mogą temu zaprzeczyć. Mogą tylko ubolewać, że tak się stało i ubolewać nad tym, że Leslie Cho poprosiła mnie o napisanie artykułu.

Ale nie mogą temu zaprzeczać, nie mogą też mnie obwiniać za to, że korzystam ze swoich praw dziennikarza. Nie wspominając o dziennikarskiej etyce.

Teraz wiem, co musieli przechodzić wielcy reporterzy z przeszłości. Ernie Pyle, za swoje szczere reportaże z czasu drugiej wojny światowej. Ethel Oayne, pierwsza kobieta w czarnej prasie w latach walki o prawa obywatelskie. Margaret Higgins, pierwsza kobieta, która dostała nagrodę Pulitzera za międzynarodowe reportaże. Lois Lane, z jej niezmordowanymi wysiłkami na rzecz „Daily Planet”. Ci faceci Woodward i Bernstein za całą tę aferę Watergate, o cokolwiek w niej chodziło.

Wiem teraz dokładnie, jak musieli się czuć. Te naciski. Zagrożenie szlabanem. Telefony do matek.

To mnie naprawdę zabolało. Zawracali głowę mojej biednej, odwodnionej matce, która zajęta jest usiłowaniem sprowadzenia NOWEGO ŻYCIA na ten świat. Bóg raczy wiedzieć, że jej nerki pewnie klekoczą teraz w tym biednym ciele jak dwa suche orzeszki. A oni śmią zawracać jej głowę takimi drobiazgami?

Poza tym mama jest po mojej stronie. Nie wiem, co tata sobie wyobrażał. Czy naprawdę sądzi, że mama weźmie stronę GRANDMÉRE w całej tej aferze?

Chociaż mama powiedziała mi, że dla zachowania spokoju w rodzinie powinnam przynajmniej przeprosić.

Chociaż zupełnie nie wiem za co. Cała rzecz przyniosła mi wyłącznie zgryzotę. Nie tylko spowodowała zerwanie jednej z par szkolnych o najdłuższym stażu, ale i stała się powodem czegoś, co wygląda na totalne zerwanie miedzy mną a moją najlepszą przyjaciółką. Ja przez to wszystko straciłam NAJLEPSZĄ PRZYJACIÓŁKĘ.

Poinformowałam o tym i tatę, i Grandmére, zanim władczo rozkazałam Larsowi wyprowadzić mnie stamtąd. Na szczęście przedtem przewidująco świsnęłam z sypialni Grandmére sukienkę balową i wcisnęłam ją do plecaka. Tylko troszkę się pogniotła. Rozwieszę ją w parze obok prysznica i będzie jak nowa.

Nie mogę powstrzymać myśli, że mogli postąpić w tej całej sprawie nieco ładniej. MOGLI zwołać własną konferencję prasową, przyznać się do całej tej sprawy z psem w restauracji i wszystko zakończyć.

Ale nie. A teraz jest za późno. Nawet jeśli Grandmére się przyzna, mało prawdopodobne, żeby członkowie związków zawodowych hoteli, restauracji i bagażowych TERAZ się wycofali.

No cóż, chyba to kolejny przypadek, kiedy ludzkość traci na tym, że nie słucha głosu młodości. A teraz będą tylko przez to cierpieć.

Szkoda.

Czwartek, 8 maja,
godzina wychowawcza

O MÓJ BOŻE!!!!!!!!!!!!!!!!!!! ODWOŁALI BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!


ATOM

Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów

Liceum imienia Alberta Einsteina

Bądźcie dumni z Lwów LiAE!


ODWOŁANIE BALU MATURALNEGO!!!!!!!!!

Leslie Cho


W rezultacie ogólnomiejskiego strajku pracowników hoteli, restau­racji i bagażowych tegoroczny bal maturalny został odwołany. Re­stauracja Maxim zawiadomiła wła­dze szkolne, że z powodu strajku zostaje z dniem dzisiejszym zam­knięta. Komitetowi organizacyjne­mu zwrócono 4000 dolarów wpła­conej zaliczki. Tegoroczna klasa maturalna została na lodzie. Jedy­nym rozwiązaniem byłoby urządze­nie balu w sali gimnastycznej. Ko­mitet organizacyjny rozważał ten pomysł, ale się z niego wycofał.

- Bal maturalny to szczególna okazja - powiedziała Lana Weinber­ger, przewodnicząca komitetu. - To nie jest zwyczajna szkolna dysko­teka ani Zimowy Bal Wielu Kultur. Nie możemy urządzić go w sali gim­nastycznej. Wolimy w ogóle zrezy­gnować z balu maturalnego, niż na­rażać naszych maturzystów i osoby towarzyszące na wdepnięcie w sta­re frytki czy inne takie.

Jednak nie wszyscy uczniowie zgadzają się z kontrowersyjną de­cyzją komitetu organizacyjnego.





Jak powiedziała Judith Gershner:

- Czekaliśmy na bal maturalny od chwili, kiedy znaleźliśmy się w pierwszej klasie. A teraz chcą nam odebrać tę frajdę i to przez coś tak trywialnego jak stare fryt­ki na podłodze? To trochę małost­kowe. Wolałabym na balu nadziać się obcasem na starą frytkę, niż nie pójść na bal w ogóle.

Komitet organizacyjny jednak twierdzi nieugięcie, że bal matu­ralny odbędzie się albo poza mu­rami szkoły, albo wcale.

- Nie ma nic szczególnego w przyjściu w odświętnych stro­jach do szkoły - stwierdziła uczen­nica pierwszej klasy Lana Wein­berger. - Jeśli mamy się wystroić, to chcielibyśmy pójść gdzieś in­dziej, a nie w miejsce, gdzie musi­my się pojawiać codziennie jak rok długi.


Powodem strajku, jak już wspo­mniano na łamach naszej gaze­ty, był przykry incydent w restau­racji Les Hautes Manger, gdzie uczennica pierwszej klasy LiAE, księżniczka Mia Thermopolis z Ge­nowii, jadła kolację w zeszłym ty­godniu w towarzystwie swojej



babki. Lilly Moscovitz, przyjaciół­ka księżniczki i przewodnicząca Stowarzyszenia Uczniów Przeciw­ko Zwolnieniu z Pracy Jangbu Panasy, mówi: - To wszystko przez Mię. A przynajmniej przez jej bab­kę. My tylko chcemy, żeby Jangbu został ponownie przyjęty do pracy i żeby Klaryssa Renaldo ofi­cjalnie go przeprosiła. Aha, no i chcemy urlopów, zwolnień lekar­skich i ubezpieczenia zdrowotne-

go dla młodszych kelnerów w ca­łym kraju.

Księżniczka Mia była w czasie od­dawania tekstu do druku niedo­stępna i nie skomentowała zaist­niałej sytuacji, jak powiedziała jej matka, Helen Thermopolis, była właśnie pod prysznicem.

Redakcja „Atomu" będzie starała się informować czytelników na bieżąco o przebiegu negocjacji strajkowych.



O mój Boże. DZIĘKI MAMO. DZIĘKI, ŻE MI POWIEDZIAŁAŚ, ŻE DZWONILI ZE SZKOLNEJ GAZETY, KIEDY BYŁAM POD PRYSZNICEM.

Powinniście ZOBACZYĆ, jakie złe spojrzenia rzucali mi różni ludzie, kiedy szłam dziś rano do swojej szafki. Dzięki Bogu, że mam uzbrojonego ochroniarza, bo chyba miałabym poważne problemy. Niektóre dziewczyny ze starszej drużyny hokeja na trawie - te, które palą i ćwiczą pompki w łazience dla dziewczyn na trzecim piętrze - robiły pod moim adresem NIEZWYKLE groźne gesty, kiedy wysiadłam z limuzyny. Ktoś nawet napisał na kamiennym lwie (kredą, ale i to wystarczy): GENOWIA DO D_

GENOWIA DO D!!!! Reputacja mojego księstwa jest poważnie nadszarpnięta, i wszystko dlatego, że odwołano ten głupi bal!

Och, no dobra. Wiem, że bal maturalny nie jest głupi. No tak, ze wszystkich ludzi na świecie ja akurat WIEM, że ten bal nie jest głupi. To niesłychanie istotna część doświadczenia zdobywanego w szkole średniej, jak niewątpliwie może poświadczyć Molly Ringwald!

A jednak, przez mnie, bal został wyrwany z serc i albumów szkolnych uczniów z tegorocznej klasy maturalnej LiAE.

MUSZĘ coś zrobić. Tylko co???? CO??????????????

Czwartek, 8 maja,
algebra

W głowie mi się nie mieści, co właśnie powiedziała do mnie Lana:

Lana: (obracając się na krześle i piorunując mnie wzrokiem): Zrobiłaś to specjalnie, tak? Wywołałaś ten strajk, żeby bal maturalny został odwołany?

Ja: Co? Nie. O czym ty gadasz?

Lana: Przyznaj się wreszcie. Zrobiłaś to, bo nie chciałam pozwolić, żeby głupia kapela twojego chłopaka zasmradzała nam imprezę. Przyznaj się.

Ja: Nie! To wcale nie tak. To nie przeze mnie, w każdym razie. To przez moją babkę.

Lana: Nieważne. Wszyscy Genowiańczycy są tacy sami.


A potem znów się odwróciła, zanim zdążyłam powiedzieć choć słowo więcej.

WSZYSCY GENOWIAŃCZYCY? Hm, przepraszam, ale jestem jedyną Genowianką, jaką kiedykolwiek spotkała Lana. Co za bezczelność...

Czwartek, 8 maja, biologia

Mia ? Nic ci nie jest ? S.

Nie. To tylko ogryzek jabłka.

Mimo wszystko. Lars nieźle stuknął tego faceta. Twój ochroniarz ma niezły refleks.

Taa, no cóż. Dlatego dostał tę pracę. Jakim cudem ze mną rozmawiasz? Ty mnie nie nienawidzisz, jak reszta? Przecież ty i Jeff też szliście na bal.

Nie TWOJA wina, że bal odwołano. Poza tym i tak bym się za dobrze nie bawiła. No bo jakim cudem, jeśli jedyna dziewczyna z naszej klasy, która się wybierała, to LANA!!!!!!!!!!!!!! A przy okazji, słyszałaś o Tinie?

Nie. A co?

Wczoraj, kiedy Borys czekał przy swojej szafce na Lilly - no wiesz, dał to ogłoszenie do gazety, prosząc ją o spotkanie po szkole, żeby mogli porozmawiać - no cóż, Tina zdecydowała się z nim spotkać i zapytać go, czyby nie skoczył z nią na mrożoną czekoladę, bo tak mu współczuła i tak dalej. Chyba zrezygnował z czekania na Lilly, bo się zgodził i poszli razem, a dziś rano widziałam ich, jak się trzymali za ręce pod styropianową makietą Partenonu przed laboratorium językowym.

CZEKAJ. CO? WIDZIAŁAŚ, JAK TINA I BORYS TRZYMAJĄ SIĘ ZA RĘCE? TINA I BORYS? TINA I BORYS PEŁKOWSKI???

Tak.

Tina. Tina Hakim Baba. I Borys Pelkowski. TINA I BORYS?????

TAK!!!!!!!!!!!!!!!!!

O mój Boże. Co się dzieje z tym światem, w którym żyjemy?

Czwartek, 8 maja,
klatka schodowa trzeciego piętra

Po biologii Shameeka i ja przyparłyśmy Tinę do muru, zaciągnęłyśmy ją tutaj i zażądałyśmy wyjaśnień. Urwałam się ze zdrowia i przepisów bezpieczeństwa, ale kto by się tym przejmował? Skończyłoby się na tym, że tylko bym tam siedziała pod nienawistnymi spojrzeniami ludzi z klasy, włączając w to moją byłą najlepszą przyjaciółkę Lilly Moscovitz, z którą nie mam i tak najmniejszej ochoty rozmawiać.

Poza tym powinnam już oddać referat na temat zespołu Aspergera, a ja nawet nie miałam szansy go skończyć, ponieważ mam teraz poważne problemy emocjonalne: no bo mój chłopak nie chce zabrać mnie na bal maturalny, matka w kółko opowiada o swoim pęcherzu moczowym, do tego jeszcze ten strajk i w ogóle wszystko.

W głowie mi się nie mieści to, co właśnie wygaduje Tina. O tym, jak to przez całe życie szukała właśnie takiego człowieka, który mógłby ją pokochać w taki sposób, w jaki bohaterowie powieści, które tak lubi czytać, kochają ich bohaterki. O tym, jak nigdy nie sądziła, że spotka mężczyznę, który potrafi pokochać kobietę z równym żarem jak bohaterowie, których podziwia najbardziej: jak pan Rochester i pułkownik Brandon, i pan Darcy, i Spider - Man, i tak dalej.

A potem mówi, że patrzyła, jak Borys rozpada się na kawałki, kiedy Lilly zostawiła go dla Jangbu, i zdała sobie sprawę, że ze wszystkich chłopaków, których dotąd poznała, to jedyny, który zdawał się zbliżać do jej ideału. Poza, oczywiście, wyglądem. Ale pomijając wygląd, jest wszystkim, czego Tina zawsze oczekiwała od chłopaka:

Jest lojalny

(No cóż, to pozostawiam bez komentarza. Borys nigdy nawet nie SPOJRZAŁ na inną dziewczynę, kiedy chodził z Lilly).

Namiętny

(Uh, no, owszem, wszystkie te zdarzenia dowodzą, że Borys jest głęboko namiętny.

Albo że ma zespół Aspergera).

Inteligentny

(4,0 w teście GPA)

Muzycznie uzdolniony

(Jasne, mogę aż za dobrze poświadczyć).

Zorientowany w trendach popkultury

(Ogląda Buffy).

Lubi chińskie jedzenie (To też prawda).

Kompletnie go nie interesują sporty rywalizacyjne

(Pomijając jazdę figurową na lodzie. No cóż, w końcu JEST Rosjaninem).


Plus, dodaje Tina, naprawdę dobrze się całuje, kiedy już wyjmie aparacik.

NAPRAWDĘ DOBRZE SIĘ CAŁUJE, KIEDY JUŻ WYJMIE APARACIK?

Wiecie, co to znaczy, prawda? TO ZNACZY, ŻE TINA I BORYS SIĘ CAŁOWALI!

O mój Boże. Nie mogę się powstrzymać przed opadem szczęki. Lubię Borysa - naprawdę lubię. Poza tym, że moim zdaniem jest KOMPLETNIE SZALONY, uważam, że to całkiem miły facet. Jest wrażliwy i zabawny, i jeśli się uda zapomnieć o inhalatorze na astmę i niemiłym oddechu, i grze na skrzypcach, i tym całym swetrze w spodniach, to owszem, przyznaję, że jest CAŁKIEM udanym gościem.

No, i przynajmniej jest wyższy od Tiny.

ALE MÓJ BOŻE! BORYS PELKOWSKI PANEM ROCHESTEREM TINY? NIE, NIE, NIE I PO TYSIĄCKROĆ NIE!!!

No cóż, jak zauważyła Shameeka, zwracając się dyskretnie tylko do mnie (kiedy Tina sprawdzała, czy nie ma nowych SMS - ów), Borys niekoniecznie musi być jej panem Rochesterem na całą wieczność. Może będzie jej panem Rochesterem tylko na jakiś czas. Dopóki nie pojawi się jej prawdziwy pan Rochester.

O mój Boże. No, sama nie wiem. BORYS PELKOWSKI.

No cóż, przynajmniej Tina ma rację co do jednego: on wszystko przeżywa namiętnie. Mam ten mój przesiąknięty krwią sweter na dowód. Zgoda, niezupełnie przesiąknięty krwią, bo pani Pelkowski oddała go do uprania i w pralni chemicznej rzeczywiście usunęli wszystkie plamy.

No, ale i tak.

Tina i BORYS PELKOWSKI???????????????????????

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!

Czwartek, 8 maja, 15.00,
poddasze

Lars musiał mnie obronić przed kolejnym pociskiem - tym razem rzuconym z zaskakującą celnością przez zwycięzcę konkursu nauk ścisłych z klasy maturalnej - a potem zadzwonił do mojego taty i powiedział, że jego zdaniem ze względów bezpieczeństwa powinnam opuścić teren szkoły.

No i tata się zgodził. Resztę dnia mam wolną.

Tyle że nie do końca, bo teraz pan G. przerabia ze mną to wszystko, na co przez ostatnie półtora tygodnia nie zwracałam na jego lekcjach uwagi. Używając drzwi lodówki jako tablicy i magnetycznego alfabetu, wypisuje równania, które podobno mam rozwiązywać.

Nieważne, panie G. Czy pan nie widzi, że ja mam teraz o wiele poważniejsze problemy niż obniżający się stopień z pana przedmiotu? No bo, halo, ja nawet nie mogę pokazać się na oczy we własnej szkole, żeby nie obrzucono mnie owocami.

Mam taką straszną depresję! Po tych numerach ze strajkiem, a potem z Tiną, i teraz, kiedy wszyscy mnie nienawidzą, naprawdę nie wiem, jak mi się uda przetrwać resztę tygodnia. Już zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu:

- Przekaż Grandmére moje podziękowania. Teraz nie jestem bezpieczna nawet we własnej szkole, a wszystko przez nią.

Ale nie wiem, czy jej powtórzył. Nie jestem pewna, czy on i Grandmére w ogóle jeszcze ze sobą rozmawiają.

Wiem za to, że JA nie rozmawiam z Grandmére. Wydaje mi się, że nie rozmawiam z całym mnóstwem osób... Z Grandmére, z Lilly, z Laną Weinberger...

No cóż, z Laną właściwie nigdy nie rozmawiałam. Ale rozumiecie, o co mi chodzi.

O rany, a jeśli już nigdy nie będę mogła wrócić do szkoły? I na przykład będę musiała uczyć się w domu? To by było okropne! Jak ja bym sobie dała radę bez tych wszystkich plotek? Kto z kim chodzi i tak dalej? I kiedy bym się mogła widywać z Michaelem? Tylko w weekendy? I to wszystko?! To by było NIE DO ZNIESIENIA!!!!!!!! Najprzyjemniejszy moment dnia to zobaczyć go rano, kiedy czeka przed swoim domem, żebyśmy podjechali po niego limuzyną i zabrali go do szkoły. Wiem, że zostanę tego na zawsze pozbawiona, kiedy zacznie chodzić na uniwerek. Ale myślałam, że chociaż nacieszę się przynajmniej do końca roku szkolnego.

O mój Boże, to się wszystko na mnie tak paskudnie mści. No bo ja nigdy tak naprawdę nie LUBIŁAM Liceum imienia Alberta Einsteina, ale biorąc pod uwagę alternatywę... No wiecie, naukę w domu, albo, co gorsza, jakąś szkołę w Genowii... Mój Boże, w porównaniu z LiAE to jak Shangri - La.

Cokolwiek to jest Shangri - La.

Jak oni śmią odbierać mi to? To znaczy szkołę. JAK ONI ŚMIĄ????????????

Och, ktoś dzwoni do drzwi. Proszę, niech to będzie Michael z resztą mojej pracy domowej. Nie dlatego, że tak desperacko chcę odrobić resztę pracy domowej, ale dlatego, że jeśli kiedykolwiek potrzebowałam poczuć zapach szyi Michaela, to właśnie teraz...

PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ PROSZĘ

Czwartek, 8 maja, potem,
poddasze

No cóż, to nie był Michael. Ale całkiem blisko. Też Moscovitz.

Tylko nie ten, co trzeba.

Naprawdę uważam, że Lilly ma spory tupet, skoro tu przyszła po tym, na co mnie naraziła. Asperger nie Asperger, przez ostatnie kilka dni z jej powodu przechodziłam istne piekło, a teraz staje w moich drzwiach z płaczem i błaga, żeby jej wybaczyć?

Ale co miałam zrobić? Nie mogłam tak po prostu zatrzasnąć jej drzwi przed nosem. To znaczy, oczywiście, mogłam, ale jak na księżniczkę to by było strasznie niewłaściwe zachowanie.

Tak więc zaprosiłam ją do środka - ale chłodno. BARDZO chłodno. I kto jest TERAZ słabeuszem, chciałabym wiedzieć?

Weszłyśmy do mojego pokoju. Zatrzasnęłam drzwi (wolno mi zamykać drzwi do mojego pokoju, o ile zamykam się w nim z każdym poza Michaelem).

A Lilly ryknęła płaczem.

I wcale nie dlatego, że zabierała się do szczerych przeprosin, które mi się należały. W końcu paskudnie mnie potraktowała, szargając moje dobre imię na falach eteru. Więc chyba mogłam oczekiwać, że zjawi się tu znękana wyrzutami sumienia i okaże skruchę.

Ale nie. Nic podobnego. Lilly ryczała, bo dowiedziała się o Borysie i Tinie.

Tak, właśnie. Lilly płacze, bo chce, żeby do niej wrócił chłopak.

Poważnie! I to po tym, jak go potraktowała!

Siedzę tu tylko w zdumionym milczeniu i patrzę na Lilly, która szaleje. Chodzi w tę i z powrotem po moim pokoju w tym swoim maoistowskim mundurku, potrząsając lśniącymi lokami, a oczy za oprawkami okularów (pewnie rewolucjoniści, którzy walczą o prawa człowieka, nie mogą nosić szkieł kontaktowych) lśnią jej od gorzkich łez.

- Jak on mógł? - jęczy bez przerwy. - Odwracam się na pięć minut, na pięć minut!, a on ugania się za inną dziewczyną? Co on sobie wyobraża?

Nie mogę się powstrzymać i wypominam jej, że może Borys wyobrażał sobie ją, Lilly, swoją dziewczynę, kiedy jakiś inny chłopak wpycha jej język do gardła. Ni mniej, ni więcej tylko w MOJEJ SZAFIE ŚCIENNEJ w przedpokoju.

- Borys i ja nigdy sobie nie obiecywaliśmy, że nie będziemy się spotykać z innymi ludźmi - upiera się ona. - Mówiłam mu, że jestem jak wolny ptak... Nie można mnie uwiązać.

- No cóż - wzruszam ramionami. - Może on jest takim bardziej wiążącym się gatunkiem.

- Jak Tina, o to ci chodzi? - Lilii trze oczy. - W głowie mi się nie mieści! Jak mogła mi zrobić coś takiego! Powiedz, czy ona sobie nie zdaje sprawy, że nigdy nie uszczęśliwi Borysa? Przecież on jest, mimo wszystko, geniuszem. Potrzeba geniusza, żeby wiedzieć, jak sobie radzić z drugim geniuszem.

Przypominam Lilly, że JA nie jestem żadnym geniuszem, a zdaje się, że całkiem nieźle sobie radzę z jej bratem, który ma IQ 179.

Przemilczałam to, że nadal odmawia pójścia na bal maturalny oraz to, że jeszcze nie dotarliśmy do drugiej bazy.

- Och, przestań - prycha Lilly. - Michael ma na twoim punkcie fioła. Poza tym przynajmniej chodzisz na rozwój zainteresowań. Możesz codziennie obserwować, jak działa geniusz ludzki. A co Tina o tym wie? Kurczę, przecież ona chyba nigdy nie widziała Pięknego umysłu! Na pewno dlatego, że Russel za rzadko zdejmuje w nim koszulę.

- Hej! - zaprotestowałam ostro. Ja też mam podobne odczucia, jeśli chodzi o Piękny umysł, i uważam, że to sensowna krytyka. - Tina jest moją przyjaciółką. Ostatnio znacznie lepszą przyjaciółką niż TY.

Lilly miała dość przyzwoitości, żeby zrobić skruszoną minę.

- Przepraszam cię za to wszystko, Mia - mówi. - Przysięgam, nie mam pojęcia, co się ze mną stało. Po prostu zobaczyłam Jangbu i... No cóż, chyba padłam ofiarą żądzy.

Muszę przyznać, że bardzo się zdziwiłam, słysząc te słowa. Bo chociaż Jangbu, oczywiście, jest szalenie seksowny, nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że atrakcyjność fizyczna ma dla Lilly jakieś znaczenie. W końcu chodziła z Borysem, i to od zawsze.

Ale najwyraźniej to, co było między nią i Jangbu, ograniczało się wyłącznie do sfery fizycznej.

Boże. Zastanawiam się, do której bazy dotarli. Czy mogę ją o to zapytać? No bo cóż, biorąc pod uwagę, że nie jesteśmy już przyjaciółkami, to nie moja sprawa.

Ale jeśli doszła do trzeciej bazy z tym facetem, ja ją chyba zabiję.

- Między mną i Jangbu wszystko skończone - obwieściła dramatycznym tonem... Tak dramatycznym, że Gruby Louie, który w ogóle nie przepada za Lilly i zazwyczaj chowa się w szafie między moimi butami, kiedy ona do nas przychodzi, spróbował wleźć w jeden z moich butów po nartach. - Myślałam, że ma serce proletariusza.

Myślałam, że wreszcie znalazłam mężczyznę, który podziela moją pasję dla spraw społecznych i polepszenia bytu ludu pracującego. Ale niestety... Myliłam się... Tak bardzo, bardzo się pomyliłam. Po prostu nie mogę być duchową partnerką człowieka, który chce sprzedać historię swojego życia prasie.

Wychodzi na to, że do Jangbu zwróciło się kilka czasopism, łącznie z „People” i „US Weekly”, które ubiegają się o wyłączność na opublikowanie szczegółów jego przygód z księżną wdową z Genowii i jej psem.

- Naprawdę? - Bardzo mnie zdziwiła ta wiadomość. - A ile mu dają?

- Ostatnim razem, kiedy z nim rozmawiałam, suma sięgała już sześciu cyfr. - Lilly ociera oczy w kawałek koronki, którą dostałam od księcia krwi z Austrii. - Nie będzie już potrzebował pracy w Les Hautes Manger, to jedno jest pewne. Ma zamiar otworzyć własną restaurację. Smak Tybetu, tak chce ją nazwać.

- Och! - Żal mi Lilly. Naprawdę. To znaczy, ja wiem, jak człowiek paskudnie się czuje, kiedy ktoś, kogo uważało się za duchowego partnera, okazuje się sprzedawczykiem. A zwłaszcza jeśli całuje się tak dobrze jak Josh - to znaczy jak Jangbu.

Dobra, żal mi Lilly, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zamiar jej wybaczyć. Może nie osiągnęłam jeszcze samorealizacji, ale przynajmniej mam trochę dumy.

- Ale przyznam szczerze - ciągnie Lilly - zdałam sobie sprawę, że nie jestem zakochana w Jangbu, zanim rozpętała się ta cała afera ze strajkiem. Wiedziałam, że nigdy nie przestałam kochać Borysa, kiedy podniósł ten globus i spuścił go sobie na głowę - dla mnie. No bo, Mia, on miał DLA MNIE zszywaną głowę. Tak bardzo mnie kocha. Żaden chłopak nie kochał mnie nigdy na tyle, żeby zaryzykować dla mnie ból i fizyczne obrażenia,.. A z pewnością nie Jangbu. O nie! On jest O WIELE za bardzo zajęty własną sławą i karierą. W przeciwieństwie do Borysa. Borys jest tysiąc razy bardziej utalentowany niż Jangbu, a JEMU palma nie odbiła.

Naprawdę nie bardzo wiedziałam, jak na to wszystko odpowiedzieć. Lilly chyba musiała zdać sobie z tego sprawę, bo zmrużyła oczy i powiedziała:

- Czy mogłabyś, z łaski swojej, przestać pisać w tym dzienniku NA JEDNĄ MINUTĘ i powiedzieć mi, jak mogę odzyskać Borysa?

Chociaż zrobiłam to z bólem, byłam zmuszona poinformować Lilly, że moim zdaniem jej szanse na odzyskanie Borysa są mniej więcej zerowe. A nawet mniej niż zerowe. Jakby wielomian ujemny.

- Tina naprawdę za nim szaleje - mówię. - A moim zdaniem, on do niej czuje to samo. Dał jej nawet swoje zdjęcie Joshui Bella osiem na dziesięć z autografem...

Ta informacja sprawia, że Lilly chwyta się za serce, odczuwając ból istnienia. Właściwie, nie do końca wiem, co to znaczy ból istnienia. W każdym razie, Lilly chwyta się za serce i dramatycznym ruchem rzuca się na moje łóżko.

- Ta czarownica! - wrzeszczy tak głośno, że za chwilę wpadnie tu pan G., uznając, że za głośno włączyłyśmy Czarodziejki. - Ta czarownica o mrocznym sercu i ciemnych emocjach! Dostanie jej się za to, że mi ukradła mężczyznę! Dam jej popalić!

W tej sytuacji muszę bardzo surowo postąpić z Lilly. Mówię jej, że w żadnym wypadku nikomu nie da popalić. Mówię jej, że Tina naprawdę i szczerze uwielbia Borysa, a on nigdy o niczym innym nie marzył, tylko o tym, żeby kochać i być w zamian kochanym, zupełnie jak Ewan McGregor w Moulin Rouge. Mówię jej, że jeśli naprawdę kocha Borysa, tak jak twierdzi, to zostawi jego i Tinę w spokoju, pozwoli im razem cieszyć się kilkoma ostatnimi tygodniami szkoły. A po wakacjach, jesienią, jeśli Lilly nadal będzie czuła, że pragnie powrotu Borysa, może coś powiedzieć. Ale nie wcześniej.

Lilly jest chyba nieco zaskoczona moją mądrą - i bardzo bezpośrednią - radą. Chociaż chyba jeszcze nie całkiem ją przetrawiła. Siedzi na krawędzi łóżka i mruga z niedowierzaniem, wpatrując się w mój wygaszacz ekranu z księżniczką Leią. Jestem pewna, że to musi być spory cios dla dziewczyny z ego rozmiarów Lilly... No, wiecie, że chłopak, który ją kiedyś kochał, mógł pokochać kogoś innego. Ale będzie się po prostu musiała do tego przyzwyczaić. Bo po tym, przez co musiał przez nią przejść Borys w zeszłym tygodniu, ja będę pierwsza, która zadba o to, żeby już nigdy, przenigdy się z nią nie spotykał. Jeśli będę musiała stanąć przed Borysem z wielkim starym mieczem, tak jak Aragorn przed kurduplowatym Frodem, totalnie to zrobię. Tak bardzo jestem zdecydowana nie pozwolić Lilly znów zamącić w mocno obandażowanej, pełnej geniuszu głowie Borysa Pelkowskiego.

Nie wiem, czy widzi to po tym, z jaką furią piszę w swoim dzienniku, czy też mam jakiś bardzo zdecydowany wyraz twarzy, ale Lilly wreszcie wzdycha tylko i mówi:

- Och, NO DOBRZE.

Teraz wkłada kurtkę i wychodzi, bo chociaż drogi jej i Jangbu rozeszły się, nadal jest prezeską SUPZPJP i ma mnóstwo pracy.

Co w żaden sposób nie obejmuje przeprosin dla mnie.

A przynajmniej tak mi się wydawało.

Już przy drzwiach Lilly odwraca się i mówi:

- Słuchaj, Mia. Przepraszam, że tamtego dnia nazwałam cię słabeuszem. Nie jesteś słaba. W gruncie rzeczy... jesteś jedną z najsilniejszych znanych mi osób.

Hej! Nie mogła powiedzieć niczego prawdziwszego! W swoim czasie wygrałam walkę z tyloma demonami. Te dziewczyny z Czarodziejek wyglądają przy mnie jak dzieciaki z Pełnej chaty. Naprawdę, powinnam dostać jakiś medal, a przynajmniej klucze do miasta czy coś.


To smutne, ale właśnie wtedy, kiedy uznałam, że odwaga nie będzie mi już więcej potrzebna - Lilly i ja uścisnęłyśmy się, a potem ona poszła, po kilku słowach przeprosin wobec mojej mamy i pana G. za cały ten numer z całowaniem się w szafie ściennej w przedpokoju z Jangbu, bezrobotnym kelnerem - domofon w holu ZNÓW zabrzęczał. Pomyślałam, że tym razem to NA PEWNO Michael. Obiecał przynieść mi lekcje.

Wyobraźcie sobie zatem moje przerażenie - moją kompletną odrazę - kiedy podeszłam do domofonu, nacisnęłam guzik mikrofonu i powiedziałam „SŁŁUUUUCHAAAM?”, a z drugiej strony w odpowiedzi odezwał się głos, który nie był głębokim, ciepłym, przyjaznym głosem mojego jedynego ukochanego...

...ale obrzydliwym skrzekiem GRANDMÉRE !!!!!!!!!!!!!!!!!!

Piątek, 9 maja,
japoński materac, poddasze

To koszmar. To musi być zły sen. Ktoś mnie uszczypnie, a ja się obudzę i wszystko się skończy, a ja znów będę leżeć w swoim własnym łóżku, a nie tu, na japońskim materacu - jak to się stało, że nigdy nie zauważyłam, jaki on jest TWARDY? - w salonie, w środku nocy.

Tyle że to NIE JEST koszmar. Wiem, że to nie koszmar, bo żeby mieć koszmar, trzeba najpierw ZASNĄĆ, a ja nie mogę, ponieważ Grandmére ZA GŁOŚNO CHRAPIE.

Tak właśnie. Moja babka chrapie. Niezły kęsek dla „Post”, nie? Powinnam do nich zadzwonić i potrzymać słuchawkę przy drzwiach do mojego pokoju (słychać ją nawet przez ZAMKNIĘTE drzwi). Już widzę ten nagłówek:

KSIĘŻNA WDOWA CHRAPIE

Nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakby moje życie nie było już i tak wystarczająco trudne. Jakbym nie miała dość problemów. Teraz jeszcze moja psychotyczna babka WPROWADZA SIĘ do mnie?

Ledwie wierzyłam własnym oczom, kiedy otworzyłam drzwi poddasza i zobaczyłam, że za nimi stoi Grandmére, a tuż za nią jej szofer z walizkami od Louis Vuittona za chyba pięćdziesiąt milionów dolarów. Po prostu gapiłam się na nią chyba przez całą minutę, dopóki nie odezwała się:

- No cóż, Amelio? Nie zaprosisz mnie do środka?

A potem, zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, po prostu przepchnęła się obok mnie, przez cały czas narzekając, że nie ma u nas windy, i czy ja mam pojęcie, co to znaczy dla kobiety w jej wieku wchodzić na trzecie piętro? (Zauważyłam, że nie wspomniała, co to znaczy dla szofera, który musiał wtargać jej bagaże na to samo, wyżej wspomniane, trzecie piętro).

A potem zaczęła chodzić po poddaszu, jak zawsze, kiedy u nas jest, podnosić różne przedmioty i oglądać je ze zdegustowanym wyrazem twarzy, na przykład kolekcję szkieletów Cinco de Mayo mojej mamy albo szklanki do drinków pana G. z mistrzostw świata w piłce nożnej.

Tymczasem mama i pan G. usłyszeli to całe zamieszanie, wyszli ze swojego pokoju i zamarli - oboje - na ten widok. Z przerażenia. Muszę przyznać, można się było przerazić... Zwłaszcza że wtedy Rommel wylazł z torby Grandmére i zaczął chodzić po pokoju na swoich pająkowatych nogach, wąchając różne rzeczy tak ostrożnie, jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogą mu eksplodować prosto w mordkę (co, jeśli zabierze się do obwąchiwania Grubego Louie, faktycznie może się zdarzyć).

- Hm, Klarysso... - odezwała się moja mama (dzielna kobieta!). - Czy mogłabyś nam z łaski swojej wyjaśnić, co cię do nas sprowadza? Z całą... jak mi się zdaje, z całą twoją garderobą?

- Nie zostanę w tym hotelu ani chwili dłużej - powiedziała Grandmére, odstawiając lampę pana G. i nawet nie patrząc na moją matkę, której ciążę („w jej zaawansowanym wieku”, jak lubi mówić Grandmére, chociaż mama jest właściwie młodsza niż większość tych sławnych aktorek, które ostatnio masowo zachodzą w ciążę) uważa za coś w wysokim stopniu żenującego. - Tam już nikt nie pracuje! Istny dom wariatów. Nie sposób nikogo uprosić o odrobinę jedzenia w ramach room service, a o tym, żeby ci ktoś przygotował kąpiel, możesz w ogóle zapomnieć. No więc przyjechałam tutaj. - Popatrzyła na nas niespecjalnie przyjaźnie. - Na łono rodziny. Wierzę, że tradycja nakazuje krewnym wspierać się nawzajem w chwili potrzeby.

Mama totalnie nie dała się nabrać na ten apel do uczuć rodzinnych.

- Klarysso - powiedziała, zakładając ramiona na piersi (a to niezły widok, biorąc pod uwagę, jak jej urósł biust - mam tylko nadzieję, że jeśli kiedyś zajdę w ciążę, moje piersi też urosną do takich niebotycznych rozmiarów). - W hotelu jest strajk personelu. Nikt przecież nie bombarduje Plaza rakietami Scud. Myślę, że trochę przesadzasz...

I wtedy zadzwonił telefon. Rzuciłam się do niego, myśląc, że to Michael. Ale niestety to nie był Michael. Dzwonił mój ojciec.

- Mia - powiedział z nutką paniki w głosie. - Czy jest tam u was twoja babka?

- No cóż, tato, owszem - powiedziałam. - Jest. Chcesz z nią porozmawiać?

- O Jezu - jęknął tata. - Nie. Daj mi do telefonu swoją matkę.

Tata doskonale wiedział, jak mu się zaraz oberwie. Dałam słuchawkę mamie, która wzięła ją ze zbolałą miną, jaką ma zawsze w obecności Grandmére. Grandmére tymczasem odezwała się do szofera:

- To byłoby wszystko, Gaston. Możesz wstawić walizki do pokoju Amelii, a potem masz wolne.

- Nie ruszaj się z miejsca, Gaston - odezwała się moja matka w tej samej chwili, w której ja wrzasnęłam:

- Do MOJEGO pokoju? Dlaczego do MOJEGO pokoju?

Grandmére spojrzała na mnie kwaśno i powiedziała:

- Bo w potrzebie, młoda damo, najmłodszy członek rodziny rezygnuje ze swoich wygód na rzecz najstarszego. Tak nakazuje tradycja.

Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej idiotycznej tradycji. Czy to coś takiego jak genowiańskie przyjęcie weselne z dziesięciu potraw?

- Filipie - moja mama syczała do telefonu. - Co tu się wyprawia?

Tymczasem pan G. usiłował jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Zapytał Grandmére, czy może jej dla odświeżenia zaproponować coś do picia.

- Poproszę sidecara - powiedziała Grandmére, nawet nie patrząc na niego, tylko na zadania z algebry skomponowane z magnesów przyczepionych do drzwi lodówki. - I nie przesadź z lodem.

- Filipie! - mówiła moja mama do słuchawki z narastającą paniką.

Ale to nie pomogło. Mój ojciec nic nie był w stanie poradzić. On i cały personel - Lars, Hans, Gaston i tak dalej - gotowi byli przemęczyć się w Plaza w nowych, pozbawionych room service warunkach. Ale Grandmére po prostu miała tego dosyć. Usiłowała zadzwonić po swoją codzienną wieczorną herbatę rumiankową i biszkopty, a kiedy się przekonała, że nie ma jej kto tego przynieść, dostała kompletnego szału i stopą stłukła szklaną tubę na pocztę (wolę nie myśleć o palcach biednego listonosza, kiedy przyjdzie odebrać na dole listy jutro rano).

- Ale Filipie - dalej jęczała mama. - Dlaczego TUTAJ?

Niestety, Grandmére nie miała dokąd pójść. W innych hotelach w mieście sytuacja wyglądała tak samo, jeśli nie gorzej. Grandmére zdecydowała się wreszcie spakować i uciec z tonącego okrętu... Myśląc sobie, bez wątpienia, że skoro ma wnuczkę pięćdziesiąt przecznic dalej, to czemu nie skorzystać z darmowej siły roboczej?

Tak więc, przynajmniej na razie, mamy ją na karku. JA nawet musiałam jej oddać własne łóżko, bo kategorycznie odmówiła spania na tapczanie z japońskim materacem. Ona i Rommel są w MOIM pokoju - w mojej świątyni, w moim sanktuarium, w mojej samotnej twierdzy - gdzie już zdążyła odłączyć mi komputer, bo nie podobało jej się, że wygaszacz ekranu z księżniczką Leią się na nią „gapił”. Biedy Gruby Louie jest tak skołowany, że zaczął nawet parskać na muszlę klozetową, bo musiał jakoś wyrazić niezadowolenie z tej całej sytuacji. Teraz schował się w szafie w przedpokoju - tej samej szafie, od której, jak się zastanowić, to wszystko się zaczęło - między częściami odkurzacza i parasolkami po trzy dolary, które się tam nagromadziły przez lata.

To był okropnie przerażający widok, kiedy Grandmére wyszła z mojej łazienki z włosami nawiniętymi na wałki i nakremowaną na noc twarzą. Wyglądała zupełnie jak członek Rady Jedi w Ataku klonów. Miałam zamiar ją zapytać, gdzie zaparkowała swój ścigacz. Tyle że mama kazała mi zachowywać się wobec niej grzecznie „przynajmniej dopóki czegoś nie wymyślę, Mia”.

Dzięki Bogu, Michael wreszcie pojawił się z moją pracą domową. Nie udało nam się jednak czule przywitać, bo Grandmére siedziała przy kuchennym stole, przez cały czas obserwując nas sokolim okiem. Nawet nie mogłam powąchać mu szyi!

A teraz leżę tutaj, na tym pełnym górek i dołków japońskim materacu i słucham, jak moja babka głęboko, rytmicznie sobie chrapie w pokoju obok i mogę myśleć tylko o tym, żeby ten strajk skończył się jak najszybciej.

Bo wystarczy już, kiedy mieszka się z neurotycznym kotem, nauczycielem algebry, który gra na perkusji, i kobietą w ostatnim trymestrze ciąży. Dodajcie do tego księżną wdowę z Genowii i bardzo przepraszam, ale proszę mi zarezerwować pokój na dwudziestym pierwszym piętrze psychiatryka w Bellevue, bo dla mnie to będą wakacje.

Piątek, 9 maja,
godzina wychowawcza

Zdecydowałam się iść dzisiaj do szkoły, bo:

1. To dzień wagarowicza dla maturzystów, więc większości łudzi, którzy życzą mi rychłej śmierci, nie ma dzisiaj w szkole i nie mogą rzucać we mnie ogryzkami.

2. Wolę już to, niż zostać w domu.


Mówię serio. Na Thompson Street 1005, apartament 4, jest kiepsko. Dziś rano, kiedy tylko Grandmére się obudziła, zażądała, żebym jej podała szklankę gorącej wody z cytryną i miodem. Ja na to: „Hm, nie ma mowy”, co nie zostało dobrze przyjęte. Prawdę mówiąc, myślałam, że Grandmére mnie pobije.

Zamiast tego rąbnęła o ścianę moją figurką Fiesta Giles - figurką Gilesa, opiekuna Buffy, postrachu wampirów, w sombrero! Spróbowałam jej wtedy wyjaśnić, że figurka ma wartość kolekcjonerską i już jest warta dwa razy tyle, ile za nią zapłaciłam, ale kompletnie jej to nie obeszło. Powtórzyła tylko:

- Podaj mi gorącą wodę z cytryną i z miodem!

No więc przyniosłam jej tę cholerną gorącą wodę z cytryną i z miodem, a ona ją wypiła, a potem, i wcale was nie nabieram, spędziła mniej więcej pół godziny w mojej łazience. Nie mam pojęcia, co ona tam robiła, ale ja i Gruby Louie o mało nie zwariowaliśmy... Ja dlatego, że musiałam się tam dostać po szczoteczkę do zębów, a Gruby Louie, bo tam właśnie stoi jego kuweta ze żwirkiem.

Ale nieważne. W końcu udało mi się wejść do łazienki i wyszorować zęby, a potem powiedziałam:

- No to cześć wam.

I razem z panem G. szybko pognaliśmy do drzwi.

Ale nie dość szybko, bo mama dopadła nas w progu i syknęła takim naprawdę przerażającym głosem:

- Ja się jeszcze odegram za to, że mnie z nią dzisiaj zostawiacie na cały dzień. Nie wiem jeszcze, jak i kiedy. Ale kiedy będziecie się tego najmniej spodziewać... spodziewajcie się.

O kurczę, mamo. Łyknij jeszcze trochę pedialyte.

Za to w szkole sytuacja jest jakby mniej napięta. Może dlatego, że nie ma tu maturzystów. No cóż, wszystkich poza Michaelem. On przyszedł. Bo, jak mówi, nie będzie się zrywał ze szkoły tylko dlatego, że Josh Richter do tego namawia. No, a poza tym dyrektor Gupta daje dziesięć ujemnych punktów z zachowania za nieusprawiedliwioną nieobecność tego dnia, a z punktami ujemnymi nie można dostać zniżki w bibliotece na wyprzedaży książek na koniec roku, a Michael upatrzył sobie już jakiś czas temu dzieła zebrane Isaaca Asimova.

Ale tak naprawdę on jest tu chyba z tego samego powodu co ja: ze względu na sytuację w domu. Bo wreszcie się wydało, że Lilly zrywała się z lekcji i bez wiedzy i zgody rodziców organizowała konferencje prasowe. Państwo doktorostwo Moscovitz podobno z miejsca zamienili się w świątobliwego pastora Camdena i jego małżonkę i kazali Lilly zostać dzisiaj w domu, bo chcą sobie z nią spokojnie porozmawiać o jej ewidentnym buncie wobec uznanych instytucji i o sposobie, w jaki potraktowała Borysa. Michael stwierdził:

- Wiałem stamtąd jak na skrzydłach.

I trudno mu się dziwić.

Ale wszystko ewidentnie zmierza ku lepszemu, bo kiedy zatrzymaliśmy się w delikatesach Ho dziś rano, żeby kupić sobie jakieś drugie śniadanie do szkoły (dla Michaela kanapka z jajkiem, dla mnie ring dings), dosłownie złapał mnie, kiedy Lars poszedł do działu z napojami po swojego porannego red bulla, i zaczął mnie całować, a mnie się udało powąchać jego szyję, co natychmiast uspokoiło moje roztrzęsione przez Grandmére nerwy i w jakiś sposób przekonało mnie, że nie wiem jak, ale wszystko jeszcze się dobrze ułoży.

Może.

Piątek, 9 maja,
algebra

O mój Boże, ledwie mogę pisać, ręce mi się tak strasznie trzęsą. Nie uwierzycie, co się właśnie stało... Ja sama nie mogę uwierzyć! Coś WSPANIAŁEGO! Jak to możliwe? Dobre rzeczy NIGDY mi się nie przytrafiają. No cóż, poza Michaelem.

Ale to...

To niemal zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

A było tak: poszłam do sali od algebry bez żadnych podejrzeń, nie spodziewając się niczego. Usiadłam sobie na swoim miejscu i zaczęłam wyjmować wczorajszą pracę domową - którą pan G. totalnie pomógł mi skończyć - kiedy nagle rozdzwoniła się moja komórka.

Myśląc, że zaczął się poród - albo że mama znów zemdlała w dziale z lodami - szybko odebrałam.

Ale to nie była moja mama. To była Grandmére.

- Mia - powiedziała. - Nie martw się. Wszystkim się zajęłam.

Przysięgam, nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. A przynajmniej nie od razu. Zapytałam:

- Czym?

Myślałam, że mówi może o naszym sąsiedzie Verlu i jego skargach na hałasy z naszego mieszkania. Myślałam, że kazała mu ściąć głowę czy coś takiego.

No cóż, znając Grandmére, to zupełnie możliwe.

I to dlatego jej następne słowa tak totalnie mnie zaskoczyły.

- Chodzi mi o ten twój bal maturalny - powiedziała. - Rozmawiałam z kimś. I znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć, mimo strajku. Wszystko już załatwione.

Siedziałam osłupiała przez minutę, trzymając telefon przy uchu, ledwie rozumiejąc, co przed chwilą usłyszałam.

- Czekaj - powiedziałam. - Co?

- Na litość boską - sarknęła Grandmére niecierpliwie. - Czy muszę się powtarzać? Znalazłam miejsce, gdzie może się odbyć ta wasza zabawa.

I wtedy powiedziała mi gdzie.

Rozłączyłam się, nadal osłupiała. Nie mogłam w to uwierzyć. Przysięgam, nie mogłam uwierzyć.

Grandmére to zrobiła.

Och nie, nie uznała swojej roli w spowodowaniu najdroższego strajku w historii Nowego Jorku. Nic podobnego.

Nie. To było coś ważniejszego.

Uratowała bal maturalny. Grandmére uratowała bal maturalny Liceum imienia Alberta Einsteina.

Popatrzyłam na siedzącą przede mną Lane, która od wczoraj nienawidzi mnie jeszcze bardziej niż zwykle, bo to przeze mnie odwołano bal maturalny.

I wtedy do mnie dotarło. Grandmére uratowała bal maturalny dla LiAE. Ale ja mogę go jeszcze uratować dla siebie.

Stuknęłam Lane w ramię i powiedziałam:

- Słyszałaś?

Lana odwróciła się i popatrzyła na mnie z obrzydzeniem.

- Co miałam słyszeć, dziwaku? - zapytała ostro.

- Moja babka znalazła nam inne miejsce, gdzie może się odbyć bal maturalny - powiedziałam.

I powiedziałam jej gdzie.

Lana tylko gapiła się na mnie w kompletnym szoku. Naprawdę. Dosłownie mowę jej odjęło. Przytkało ją. Zamilkła na amen. Co nie zdarzyło jej się nawet wtedy, kiedy rozgniotłam jej na twarzy loda w rożku. Wtedy miała BARDZO DUŻO do powiedzenia.

A teraz? Cisza.

- Ale jest jeden warunek - ciągnęłam.

I powiedziałam jej, co to za warunek.

Oczywiście, nie był to warunek Grandmére. Nie, warunek wynikał z mojego prywatnego małego kombinowania godnego księżniczki Genowii.

No, ale uczyłam się przecież od mistrzyni.

- A więc - powiedziałam na koniec, niemal przyjaznym tonem, jakbyśmy były z Laną kumpelkami, a nie zaprzysięgłymi wrogami, jak Alyssa Milano i Źródło w Całym złu. - Albo tak, albo wcale.

Lana się nie wahała. Ani przez sekundę. Powiedziała:

- Okej.

Tylko tyle.

Okej”.

I nagle poczułam się, jakbym była Molly Ringwald. Wcale nie żartuję.

Nie umiem wyjaśnić nawet samej sobie, czemu zrobiłam to, co zrobiłam potem. Po prostu to zrobiłam. To tak, jakbym na chwilę została owładnięta duchem innej dziewczyny, dziewczyny, która potrafi się dogadywać z takimi osobami jak Lana. Wyciągnęłam ręce, złapałam Lane za głowę, przyciągnęłam do siebie i dałam jej siarczystego całusa, prosto w sam środek czoła.

- Fuj, ohyda - powiedziała Lana, szybko się ode mnie odsuwając. - Czyś ty, dziwaku, oszalała?

Ale mnie było wszystko jedno, że Lana nazwała mnie dziwakiem. Dwa razy z rzędu. Bo serce mi śpiewało jak ptaki, które latają wokół głowy Śpiącej Królewny, kiedy pochyla się nad studnią życzeń. Powiedziałam:

- Nie ruszaj się stąd!

I zerwałam się z krzesła...

Ku wielkiej konsternacji pana G., który właśnie wszedł do sali ze swoim dużym kubkiem kawy w dłoni.

- Mia... - powiedział zaskoczony. - A dokąd ty się wybierasz? Już po drugim dzwonku.

- Wracam za minutkę, panie G.! - zawołałam przez ramię, biegnąc pędem w stronę sali, gdzie Michael ma angielski.

Nie musiałam się martwić, że zrobię z siebie idiotkę przed całą klasą Michaela, bo żadnych kolegów Michaela tam nie było ze względu na dzień wagarowicza i tak dalej. Wmaszerowałam do jego klasy - po raz pierwszy zrobiłam coś takiego, zazwyczaj, oczywiście, to Michael odwiedza MNIE w mojej sali - i powiedziałam do jego nauczycielki angielskiego:

- Przepraszam, pani Weinstein, czy mogę porozmawiać z Michaelem?

Pani Weinstein - widać było, że się spodziewała luźnego dnia w pracy, bo na biurku miała ostatnie „Cosmo” - podniosła głowę znad kącika porad i powiedziała:

- Ależ proszę, Mia.

Więc pochyliłam się nad niesamowicie zdziwionym Michaelem, wśliznęłam się na siedzenie przed nim i powiedziałam:

- Michael, pamiętasz, jak powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z twojej kapeli też się wybierali?

Michael, jak się zdawało, nie mógł poradzić sobie z faktem, że raz na odmianę JA znalazłam się w jego klasie.

- A co ty tu robisz? - chciał wiedzieć. - Pan G. wie, że tu jesteś? Znów ściągniesz na siebie kłopoty...

- Nieważne - powiedziałam. - Odpowiedz mi. Mówiłeś serio, kiedy powiedziałeś, że poszedłbyś na bal maturalny, gdyby chłopcy z kapeli też szli?

- Chyba tak - odparł Michael. - Ale, Mia, bal jest odwołany, zapomniałaś?

- A gdybym ci powiedziała - ciągnęłam tak obojętnie, jakbym opowiadała o pogodzie - że bal się odbędzie i że potrzebują kapeli, i że komitet balu wybrał TWOJĄ kapelę?

Michael tylko gapił się na mnie.

- Powiedziałbym... przestań robić mnie w konia.

- Ja mówię totalnie serio - poinformowałam go. - I nie robię cię w konia. Och, Michael, PROSZĘ, powiedz, że się zgadzasz. Ja tak BARDZO chcę pójść na ten bal...

Michael zdziwił się jeszcze bardziej.

- Chcesz? Ale bal maturalny to... to taka głupota.

- Ja wiem, że to głupota - powiedziałam z uczuciem. - Ja to WIEM, Michael. Ale to nie zmienia faktu, że marzyłam o pójściu na bal maturalny, odkąd pamiętam, praktycznie przez całe życie. I naprawdę wierzę, że mogłabym osiągnąć pełną samorealizację, gdybyśmy jutro wieczorem mogli pójść razem na ten bal...

Michael nadal wyglądał tak, jakby nie do końca mi wierzył: że jego kapela została naprawdę zamówiona na dużą imprezę, że ta impreza to szkolny bal maturalny i że jego dziewczyna właśnie przyznała się, że jej wspinaczka po jungowskim drzewie samorealizacji może nabrać tempa, jeśli on zgodzi się zabrać ją ze sobą na wyżej wspomniany bal.

- Uh - powiedział Michael. - No cóż, okej. Chyba tak. Jeśli tak bardzo ci na tym zależy...

Do tego stopnia zawładnęły mną emocje, że wyciągnęłam ręce i złapałam Michaela za głowę, zupełnie jak przedtem Lane. I tak samo pociągnęłam głowę Michaela ku sobie i dałam mu wielkiego siarczystego buziaka... tyle że nie w czoło, jak Lanie, a prosto w usta.

Michael wydawał się bardzo, ale to bardzo zaskoczony zwłaszcza że, no wiecie, zrobiłam to na oczach pani Weinstein. I prawdopodobnie dlatego zrobił się cały czerwony aż po korzonki włosów Kiedy skończyłam go całować, powiedział:

- MIA! - takim zduszonym szeptem.

Ale mnie było wszystko jedno. Byłam tak strasznie szczęśliwa.

Powiedziałam do zaskoczonej nauczycielki:

- Do widzenia, pani Weinstein!

I wymknęłam się stamtąd, czując się zupełnie tak jak Molly, kiedy Andrew McCarthy podszedł do niej na balu maturalnym i wyznał, że ją kocha, chociaż miała na sobie tę paskudną sukienkę.

A teraz siedzę tutaj - powiedziawszy Lanie, że Skinner Box definitywnie zagra na balu maturalnym - i drżę z podniecenia na myśl, jakie mam szczęście.

Idę na bal maturalny. Ja, Mia Thermopolis, idę na bal maturalny. Z moim chłopakiem i jedyną miłością mojego życia, Michaelem Moscovitzem. Michael i ja idziemy razem na ten bal.

MICHAEL I JA IDZIEMY NA BAL MATURALNY! !!! - !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

BAL MATURALNY!


PRACA DOMOWA

Algebra: A kogo to obchodzi? Michael i ja idziemy na bal maturalny!!!!!

Angielski: Bal maturalny!!!!

Biologia: Idę na bal maturalny!!!!!!!

Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: BAL MATURALNY!!!!!!!!!

RZ: I co jeszcze?

Francuski: Vous allez au prommel V.I

Historia cywilizacji: PIERWSZY ŚWIATOWY BAL

MATURALNY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

BAL MATURALNY!

Piątek, 9 maja, 19.00, poddasze

Naprawdę nie mam czasu na te sprzeczki między mamą a Grandmére. Czy te kobiety nie wiedzą, że mam na głowie poważniejsze zmartwienia? JUTRO IDĘ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM. Powinnam porządnie wypocząć i w tej chwili zajmować się namaszczaniem ciała wonnymi olejkami, a nie sędziować rozgrywki między osobą w wieku postmenopauzalnym a osobą hormonalnie niestabilną.

DLACZEGO NIE MOŻECIE SIĘ OBIE PRZYMKNĄĆ?! - mam ochotę krzyknąć.

Ale to, oczywiście, zupełnie nie przystoi księżniczce.

Chyba założę na uszy słuchawki i spróbuję odciąć się od tego hałasu miksem, który Michael nagrał mi na urodzinową imprezę. Może słodkie tony Flaming Lips ukoją moje steranenerwy.

Piątek, 9 maja, 19.02, poddasze

Nawet Flaming Lips nie zakrzyczą ostrych tonów Grandmére. Przerzucę się na Kelly Osbourne.

Piątek, 9 maja, 19.04, poddasze

Sukces! Wreszcie słyszę własne myśli.

Michael właśnie wysłał mi maila, żeby mi dać znać, że on i jego kapela będą pewnie ćwiczyć przez cały wieczór przed swoim pierwszym dużym występem. Ale FACET zupełnie spokojnie może się pojawić na balu maturalnym z ciemnymi kręgami pod oczyma (popatrzcie na tego gościa, który poszedł do dyskoteki Time Zonę z Melissą Joan Hart w To mnie kręci). Tylko DZIEWCZYNA ma obowiązek wyglądać świeżo niczym płatek róży i słodko jak pierwiosnek.

Faceci z zespołu nie są specjalnie zachwyceni tym całym graniem na balu maturalnym. W gruncie rzeczy dotarły do mnie plotki, jakoby Trevor powiedział nawet: „Och, człowieku, a nie moglibyśmy zamiast tego po prostu wsadzić sobie widelcy w oczy?”

Ale Michael mówi, że impreza to impreza i że żebrak nie może wybierać.

Michael tak podpisał swojego maila:

Do zobaczenia jutro wieczorem. Całuję, M.

Jutro wieczorem. Och, tak, jutro wieczorem, mój ukochany, wejdę do sali balowej u twojego ramienia i poczuję na sobie zazdrosne oczy wszystkich koleżanek. No cóż, tylko Lany, bo to jedyna pierwszoklasistka poza mną, która idzie na bal. Poza Shameeką. Tylko że ona nigdy by na mnie nie patrzyła z zazdrością, bo jest moją przyjaciółką.

Och, i poza Tiną. Bo okazuje się, że Tina też idzie na bal. Borys jest przecież w kapeli Michaela, a skoro on tam będzie, to wolno mu przyprowadzić ze sobą osobę towarzyszącą, a on wybrał Tinę, bo jak to ujął dzisiaj podczas lunchu:

- Jest ona moją muzą i jedynym powodem, dla którego żyję.

Ach, jak zachwycona była Tina, słysząc te słowa z ust swego nowego ukochanego! Przysięgam, omal się nie zakrztusiła jogurtem. Promieniała, patrząc przez stół na Borysa i chociaż nigdy nie sądziłam, że napiszę te słowa, przysięgam, mówię prawdę:

Borys wyglądał niemal przystojnie, kiedy tak grzał się w cieple jej uczucia.

Poważnie. Nawet jego cofnięty zgryz nie rzucał się już tak w oczy. A klatka piersiowa jakoś tak mu się wypięła.

Albo to, albo ostatnio zaczął ćwiczyć na siłowni.

AAA! Telefon! Och, proszę, Boże, niech to będzie mój tata i niech powie, że strajk się skończył i że wysyła do nas limuzynę po Grandmére...

Piątek, 9 maja, 19.10

To nie był mój tata. To był Michael z pytaniem, czy zgadzam się z wyborem piosenek, jakie Skinner Box zaplanował na jutro. Jest tam mnóstwo starych przebojów na bale maturalne, na przykład Moldy Peaches Who's Got the Crack i Switchblade Kittens Al Cheerleaders Die, poza nieco ryzykowniejszymi utworami, jak Mary Kay Jill Sobule i Call the Doctor Sleater - Kinney. Nie wspominając o autorskich utworach Skinner Box, na przykład Chłopak z kamieniem w ręku albo Księżniczka mego serca.

Kusiło mnie, żeby zasugerować Michaelowi zastąpienie Chłopaka z kamieniem czymś mniej kontrowersyjnym, na przykład Kiedy się skończy Sugar Ray albo She bangs Rickiego Martina, ale powiedział, że prędzej pokaże się na środku Times Square ubrany wyłącznie w kowbojski kapelusz (och, jak ja bym to chciała zobaczyć!). Więc zasugerowałam jeszcze kilka starych szkolnych przebojów.

A wtedy Michael spytał:

- A co to za krzyki w tle?

- Och - powiedziałam lekko. - To tylko Grandmére i moja mama się kłócą. Grandmére upiera się, że mama powinna jej pozwolić palić na poddaszu, ale mama mówi, że to szkodzi mnie i dziecku. Grandmére właśnie oskarżyła mamę, że jest faszystką. Mówi, że kiedy przyjmowała na herbacie Hitlera i Mussoliniego w swoim pałacu w środku drugiej wojny światowej, obaj pozwalali jej palić, a jeśli palenie służyło im, to może równie dobrze służyć mojej mamie.

- Mia - powiedział Michael. - Ty wiesz, ile twoja babka ma lat, prawda?

- Taa - odparłam, aż za dobrze pamiętając urodziny Grandmére : upierała się, żebym wróciła z nią do Genowii na obchody, tyle że ja miałam egzaminy semestralne (DZIĘKI BOGU!), więc nie mogłam pojechać. I niech wam się nie wydaje, że się nie nasłuchałam na ten temat ad nauseam, czyli aż do mdłości, przez następne tygodnie.

- No cóż, Mia - powiedział Michael. - Ja wiem, matematyka to nie jest twój najmocniejszy punkt, ale wiesz, że twoja babka była małym dzieckiem w czasie drugiej wojny światowej, prawda? Więc nie mogła przyjmować Hitlera i Mussoliniego na herbacie w pałacu książąt Genowii, bo jeszcze tam nie mieszkała, no, chyba że wyszła za twojego dziadka, kiedy miała jakieś dziewięć lat.

Zamilkłam, bo kompletnie mnie zatkało. Mieści wam się w głowie? Moja własna babka PRZEZ CAŁE MOJE ŻYCIE mnie oszukiwała! Grandmére wiecznie mi opowiada, jak to uratowała pałac przed zbombardowaniem przez nazistowskie hordy, bo zaprosiła Hitlera na zupę czy coś. Przez cały ten czas myślałam, jaka była dzielna i jaką była dobrą dyplomatką, skoro powstrzymała poważne represje wobec Genowii za pomocą ZUPY i swojego czarującego (no cóż, może wtedy) uśmiechu.

A TERAZ SIĘ DOWIADUJĘ, ŻE TO NAWET NIE BYŁA PRAWDA?????????????????????

O mój Boże. Jest niezła. NAPRAWDĘ niezła.

Chociaż - i nigdy nie myślałam, że to powiem - trochę ciężko mi się na nią wściekać. Bo... no cóż.

Uratowała bal maturalny.

Piątek, 9 maja, 19.30

Przed chwilą dzwoniła Tina. Dostaje kota z radości, że idzie na bal. Mówi, że to jak spełnione marzenie. Faktycznie, nie mogłaby tego lepiej ująć. Zapytała mnie, jakim cudem, moim zdaniem, trafiło nam się takie szczęście.

Powiedziałam jej: bo jesteśmy obie dobrymi kobietami o czystych sercach.

Piątek, 9 maja, 20.00

O mój Boże, nigdy nie myślałam, że będę to musiała powiedzieć, ale: biedna Lilly.

Biedna, biedna Lilly.

Właśnie odkryła, że Borys zabiera Tinę na bal maturalny. Podsłuchała rozmowę Michaela ze mną parę minut temu. Lilly teraz wisi na linii i rozmawia ze mną, choć ledwie może mówić, bo z trudem powstrzymuje łzy.

- M - mia... - krztusi się co chwila. - C - co ja takiego z - zrobi - łam?

No cóż, bardzo łatwo wyjaśnić, co zrobiła Lilly: zrujnowała sobie życie, ot i wszystko.

Ale oczywiście nie mogę jej tego powiedzieć.

Więc cierpliwie tłumaczę, że kobiecie mężczyzna potrzebny jest jak rybce rower, a poza tym znów nauczy się kochać, ple ple ple. W gruncie rzeczy te same bzdury, które Lilly i ja wmawiałyśmy Tinie, kiedy rzucił ją Dave Farouą El - Abar.

Tyle że, naturalnie, Borys nie rzucił Lilly - to ONA go rzuciła.

O tym jednak nie mogę Lilly przypominać, bo to byłoby kopanie leżącego.

Trochę trudno jest walczyć z osobistym kryzysem Lilly, kiedy:

a) sama czuję się taka szczęśliwa i

b) mama i Grandmére nadal się użerają w tle.


Właśnie musiałam przeprosić Lilly na moment i odłożyć słuchawkę na bok. Potem poszłam do salonu i wrzasnęłam:

- Grandmére, na litość boską, czy mogłabyś zadzwonić do Les Hautes Manger i poprosić ich, żeby znów zatrudnili Jangbu, żebyś mogła wrócić do swojego apartamentu w Plaza i zostawić nas wszystkich w spokoju?

Ale pan Gianini, który siedział przy stole, udając, że czyta gazetę, powiedział:

- Chyba trzeba czegoś więcej niż odzyskanie pracy przez młodego pana Panasę, żeby zakończyć ten strajk, Mia.

Muszę powiedzieć, że bardzo przykro mi to słyszeć. Bo niczego nie mogę znaleźć we własnym pokoju, w związku z tym, że wszędzie leżą porozrzucane rzeczy Grandmére. To trochę szokujące, sięgnąć do własnej szuflady po majtki z królową Amidalą i znaleźć tam CZARNE JEDWABNE, OZDOBIONE KORONKĄ STRINGI, które nosi Grandmére.

Moja BABKA ma seksowniejszą bieliznę niż ja. To naprawdę nienormalne. I pewnie przez lata będę się musiała z tego powodu poddawać terapii.

Ale wygląda na to, że nikt się nie przejmuje zdrowiem psychicznym dzieci, prawda?

No więc kiedy wróciłam do swojego pokoju i wzięłam do ręki słuchawkę, Lilly nadal mówiła coś na temat Borysa. Naprawdę. Zupełnie jakby do niej nie dotarło, że na chwilę odeszłam.

-...ale ja po prostu nigdy nie doceniałam tego, co nas łączyło, dopóki to nie zniknęło - mówiła.

- Yhm - powiedziałam.

- A teraz zestarzeję się i umrę jako stara panna z jakimiś kotami czy coś. W zasadzie nie widzę w tym nic złego, bo ja oczywiście nie potrzebuję mężczyzny, żeby się spełnić jako istota ludzka, ale i tak zawsze sobie wyobrażałam, że przynajmniej zamieszka u mnie mój kochanek...

- Yhm - mówię. Dopiero teraz zauważyłam, ku swojej wielkiej irytacji, że Rommel zdecydował się wykorzystać mój plecak jako swoje osobiste legowisko. I że Grandmére z dużą dozą fantazji zarzuciła swoją maseczkę do spania na jeden z moich globusów z Królewną Śnieżką.

- I wiem, że traktowałam go jak coś oczywistego i nigdy nawet nie pozwoliłam mu dojść do drugiej bazy, ale poważnie, on chyba nie sądzi, że TINA mu na to pozwoli, prawda? To znaczy, ona jest absolutnie taką dziewczyną, która zażąda co najmniej oświadczyn, zanim pozwoli mu ZAJRZEĆ pod bluzkę...

UUU. Ta rozmowa nagle zaczęła się robić szalenie interesująca.

- Naprawdę? Ty i Borys nigdy nie doszliście do drugiej bazy?

- No cóż, jakoś się nie złożyło - mówi Lilly bardzo smutnym głosem.

- A ty i Jangbu?

Cisza w słuchawce. Ale cisza PEŁNA POCZUCIA WINY, słyszę to wyraźnie.

Ale i tak dobrze wiedzieć, że ona i Borys nigdy nie dotarli do żadnych frontalnych działań w rejonie klatki piersiowej. Tina się na pewno ucieszy... To znaczy, jak tylko uda mi się skończyć rozmowę z Lilly i do niej zadzwonić.

Ciekawe, czy jutro wieczorem ja i Michael dotrzemy do drugiej bazy... Przecież będę miała na sobie moją pierwszą sukienkę bez ramiączek.

No i to jest, mimo wszystko, BAL MATURALNY.

Sobota, 10 maja, 7.00

Można by pomyśleć, że KSIĘŻNICZKA będzie się mogła wyspać w dniu swojego pierwszego BALU MATURALNEGO.

ALE, OCZYWIŚCIE, NIE.

Zamiast obudzić się przy dźwiękach ptasich treli, jak księżniczki z książek, obudziłam się, słysząc, jak Rommel skamle, bo Gruby Louie sprał go na kwaśne jabłko za dobieranie się do jego miseczki.

Mam poważne kłopoty ze zdobyciem się na szczere współczucie dla Rommla. Mimo wszystko, gdyby nie jego zachowanie w dniu moich urodzin, nie mielibyśmy teraz tych kłopotów.

Chociaż trudno twierdzić, że Rommel w ogóle mógłby inaczej się zachować. Przecież nie PROSIŁ Grandmére, żeby go zabrała na moją urodzinową kolację. A teraz, po przemieszkaniu z nim przez kilka dni, jest dla mnie jasne, że Rommel, bardziej niż którakolwiek ze znanych mi osób, cierpi na zespół Aspergera.

O Boże, słyszę, że Meduza Gorgona już wstaje...

Może, jeśli złapię moją sukienkę na bal i wybiegnę z domu już teraz, uda mi się zaszyć w śródmieściu u Tiny i przygotować na Wielki Wieczór w relatywnej prywatności jej mieszkania...

O mój Boże. Dokładnie. DOKŁADNIE tak zrobię! Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Przykro mi, że znów zostawię mamę i pana G. na cały dzień z Grandmére, ale czy ja mam wybór? TO JEST BAL MATURALNY!!!!!!!!

Jeśli kiedykolwiek sytuacja wymagała ostatecznych środków, to właśnie teraz.

Sobota, 10 maja, 14.00

No cóż, udało mi się. Uciekłam z tego nawiedzonego domu. Tina i ja siedzimy sobie teraz bezpiecznie zamknięte w jej pokoju, i oczyszczamy sobie pory twarzy maseczkami błotnymi na ciepło. Dopiero co dałyśmy sobie zrobić paznokcie w Miz Nail na rogu (no cóż, mnie się tylko w zasadzie wycięło skórki, bo tak na dobrą sprawę w ogóle nie mam paznokci), a za chwilę przyjdzie fryzjerka, pani Hakim Baby, uczesać nas na bal.

Tak powinno się spędzać dzień swojego balu maturalnego, szykując się, a nie słuchając, jak twoja matka i babka kłócą się o to, która wypiła resztkę pedialyte (jak się okazuje, Grandmére lubi to z odrobiną wódki).

Oczywiście, czuję się paskudnie, że moja matka nie może ze mną dzielić tego bardzo ważnego dla mojego procesu dojrzewania do roli kobiety dnia. Ale mama ma teraz poważniejsze problemy. Na przykład donoszenie ciąży. I robienie ćwiczeń oddechowych, żeby się powstrzymać przed zabiciem Grandmére.

Raporty z negocjacji strajkowych nie są pocieszające. Ostatnim razem, kiedy włączyłam New York One, burmistrz namawiał wszystkich nowojorczyków, żeby zrobili sobie zapasy spożywcze, na przykład pieczywo i mleko, bo nie będziemy już mogli liczyć na nasze chińskie restauracje i pizzerie.

Doprawdy, nie wiem, co zrobią pan G., mama i Grandmére bez dostaw z Number One Noodle Son. Niech lepiej pójdą po rozum do głowy i kupią jakieś gotowe dania w Jefferson Market...

Zresztą, nie moje zmartwienie. Nie dzisiaj. Bo dzisiaj jedyna rzecz, którą zamierzam się martwić, to mój piękny wygląd na balu.

Bo dzisiaj jestem jak każda inna dziewczyna w dniu, w którym wybiera się na bal maturalny. Dzisiaj jestem...

KRÓLOWĄ BALU!!!!!!!!!!

Sobota, 10 maja, 20.00,
w limuzynie w drodze na bal

O mój Boże, jestem taka podekscytowana, że nie mogę sobie znaleźć miejsca. Tina i ja wyglądamy REWELACYJNIE. Kiedy chłopcy nas zobaczą - spotykamy się już na miejscu, bo musieli tam być wcześniej i ustawić sprzęt - dostaną ŚWIRA.

Oczywiście, trochę to męczące, że Tina i ja, zamiast mieć na ręku śliczne maleńkie torebeczki wysadzane koralikami, musimy ze sobą ciągnąć dwóch ochroniarzy. Poważnie. Nigdy się o tym nie wspomina w wydaniu „Seventeen” poświęconym balom maturalnym. No wiecie: Najmodniejsze akcesoria - twój ochroniarz.

Powinniście byli posłuchać, jak Lars i Wahim marudzili, że muszą wbić się w smokingi.

Ale ja im wtedy powiedziałam, że na balu będzie mademoiselle Klein i że wiem z całą pewnością, że będzie miała na sobie sukienkę z rozcięciem do uda. Jak się zdaje, to przeważyło szalę i nawet nie narzekali, kiedy Tina i ja przypięłyśmy im pasujące do siebie butonierki. Wyglądali razem tak ślicznie... Prawie jak iluzjoniści Siegfried i Roy. Pomijając kilka drobiazgów, rzecz jasna.

Nie wspominałam, że pan Wheeton też tam będzie... Ani że, w gruncie rzeczy, przyjdzie RAZEM z mademoiselle Klein. Jakoś tak mi się wydawało, że nie przyjmą zbyt dobrze tej informacji.

O mój Boże, tak się denerwuję, że się naprawdę POCĘ. Mówię wam, piętnastka okazuje się NAJLEPSZYM wiekiem. No bo już mi się udało zagrać w moją pierwszą grę w siedem minut w niebie ORAZ jadę na swój pierwszy bal maturalny...

Naprawdę jestem najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem.

O kurczę. JESTEŚMY NA MIEJSCU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Sobota, 10 maja, 21.00,
taras widokowy Empire State Building

Nigdy nie myślałam, że to powiem, ale Grandmére jest super.

Poważnie. TAK BARDZO się cieszę, że przywlokła Rommla na moją kolację urodzinową i że on jej uciekł, i że Jangbu Panasa się o niego potknął, i że Lilly zaangażowała się w jego sprawę i doprowadziła do strajku pracowników hoteli i restauracji oraz bagażowych w całym mieście.

Bo gdyby tego nie zrobiła, balu maturalnego nigdy by nie odwołano i bez przeszkód odbyłby się w Maximie, zamiast na tarasie widokowym Empire State Building - co zawdzięczamy wyłącznie Grandmére, która z właścicielem jest po imieniu - i Michael nadal by odmawiał pójścia na bal, a ja, zamiast stać pod rozgwieżdżonym niebem w mojej totalnie świetnej różowej sukience w kolorze pierścionka Jennifer Lopez i słuchać, jak gra KAPELA MOJEGO FACETA, tkwiłabym w domu i gadała z przyjaciółmi na ICQ.

Więc kiedy wpatruję się w migoczące światełka Manhattanu, mogę powiedzieć tylko jedno:

Dziękuję, Grandmére. Dzięki za to, że jesteś taką kompletną wariatką. Bo bez ciebie moje marzenie o wyjściu na bal maturalny u boku mojej jedynej miłości nigdy by się nie spełniło.

Trochę słabo, że nie możemy ze sobą tańczyć, bo muzyka jest tylko wtedy, kiedy gra Skinner Box.

Ale przed chwilą kapela zrobiła sobie przerwę i Michael przyniósł mi szklaneczkę ponczu (różowa lemoniada ze spritem... Josh chciał ją nieco wzmocnić, ale Wahim totalnie go na tym przyłapał i zagroził mu swoim nunczaku) i podeszliśmy do teleskopów, i staliśmy tam, obejmując się ramionami, spoglądając na rzekę Hudson, prześlizgującą się niczym połyskliwy wąż w poświacie księżyca, i...

No cóż, nie jestem pewna, ale chyba dotarliśmy do drugiej bazy.

Nie jestem pewna, bo nie wiem, czy to się liczy, kiedy facet dotyka cię PRZEZ stanik. Będę musiała skonsultować się w tej sprawie z Tiną, ale wydaje mi się, że ręka MUSI trafić POD stanik, żeby się liczyło.

Ale nie było szansy, żeby Michael zdołał wsunąć rękę pod MÓJ stanik, bo mam na sobie jeden z tych staników bez ramiączek, które są tak obcisłe, że wydaje ci się, jakbyś miała biust owinięty bandażem elastycznym.

Ale próbował. No, tego akurat jestem zupełnie pewna.

Teraz nie ma wątpliwości, że jestem już kobietą. Kobietą w każdym znaczeniu tego słowa.

No cóż, prawie. Być może powinnam iść do damskiej łazienki i zdjąć ten głupi stanik, żeby przy następnej próbie mógł w ogóle coś poczuć...

O mój Boże, dzwoni czyjaś komórka. Co za obciach! I to w dodatku w połowie Chłopaka z kamieniem. Można by oczekiwać, że ludzie okażą trochę szacunku dla kapeli i wyłączą te...

O mój Boże. To MOJA komórka!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Niedziela, 11 maja, 1.00,
oddział położniczy szpitala St. Vincent's

O... mój... Boże.

Nie mieści mi się to w głowie. Naprawdę. Dziś wieczorem nie tylko stałam się kobietą (prawie), ale zostałam też starszą siostrą.

Tak właśnie. O 00.01 czasu wschodnioatlantyckiego stałam się dumną starszą siostrą Rocky'ego Thermopolis - Gianiniego.

Urodził się pięć tygodni za wcześnie, więc ważył tylko dwa i pół kilo. Ale Rocky, jak jego imiennik (mama chyba była za słaba, żeby nadal się wykłócać o Sartre'a. Cieszę się. Sartre to byłoby kiepskie imię. Dzieciak wiecznie by obrywał, jestem pewna, gdyby miał na imię Sartre) to dzielny wojownik, i będzie najpierw musiał spędzić tylko trochę czasu w inkubatorze, żeby „przybrać na wadze i podrosnąć”. Uważa się jednak, że i matka, i przyszły oprawca z chromosomem Y mają się dobrze...

Chociaż nie mogę tego samego powiedzieć o jego przyszywanej babce. Grandmére osunęła się obok mnie na oparcie krzesła. Wydaje mi się, że na wpół śpi, bo lekko pochrapuje. Dzięki Bogu, że nie ma tu nikogo, kto by to usłyszał. No cóż, to znaczy - nikogo poza panem G., Larsem, Hansem, moim tatą, Ronnie (naszą sąsiadką z mieszkania obok), Verlem naszym sąsiadem z mieszkania pod nami, Michaelem, Lilly i mną.

Ale Grandmére ma chyba prawo być zmęczona. Według bardzo skąpo udzielanych zeznań mojej mamy, gdyby nie Grandmére, mały Rocky urodziłby się może tam, na poddaszu... I to bez pomocy położnej. A ponieważ urodził się tak szybko i potrzebował tlenu, zanim płuca mu zaczęły same pracować, to by była katastrofa!

Ponieważ ja jednak byłam poza domem na balu, a pan G. wyszedł na chwilę „kupić w delikatesach parę kuponów Lotto” (czytaj: musiał uciec stamtąd na kilka minut, nie mogąc już znieść tych niekończących się sprzeczek), tylko Grandmére była w pobliżu, kiedy mamie nagle odeszły wody. (Dzięki Bogu, że w łazience, a nie na tapczanie z japońskim materacem. Bo gdzie ja bym dzisiaj spała????).

- Nie teraz! - Grandmére usłyszała jęk mojej matki z toalety. - O mój Boże, nie teraz! Jeszcze za wcześnie!

Grandmére, myśląc, że mama mówi o strajku, żeby się broń Boże za szybko nie skończył, bo to oznaczałoby, że zostanie pozbawiona uroczego towarzystwa księżnej wdowy z Genowii, oczywiście wpadła do pokoju mamy...

Żeby się przekonać, że mama mówiła o czymś zupełnie innym.

Grandmére podobno nawet się nie zastanawiała, co ma robić. Po prostu wybiegła z poddasza, wrzeszcząc:

- Taksówka! Taksówka! Niech ktoś mi sprowadzi taksówkę!

Nawet nie słuchała żałosnych nawoływań mojej mamy:

- Położna! Nie taksówka! Zadzwońcie po moją położną!

Na szczęście nasza sąsiadka z mieszkania obok, Ronnie, była w domu - jak na nią w sobotni wieczór, rzadkość, bo nasza Ronnie to skończona femme fatale. Ale właśnie dochodziła do siebie po paskudnej grypie i postanowiła ten jeden raz posiedzieć w domu. Wyjrzała na korytarz i zapytała:

- Czy ja mogę pani w czymś pomóc?

Na co moja babka podobno odparła:

- Helen rodzi i potrzebna nam taksówka! I proszę się do mnie zwracać Wasza Książęca Mość, szanowna pani!

Kiedy Ronnie zbiegła na dół zatrzymać taksówkę, Grandmére wpadła z powrotem do mieszkania, złapała mamę i powiedziała:

- Dalej, Helen, idziemy.

Na co podobno moja mama powiedziała:

- Ale ja nie mogę teraz rodzić dziecka! Jest jeszcze za wcześnie! Klarysso, zatrzymaj to. Zatrzymaj to!

- Mogę komenderować Królewskimi Siłami Lotniczymi Genowii - odparła rzekomo Grandmére. - Oraz Genowiańskiej Marynarki Wojennej. Ale jedyna rzecz na świecie, nad którą nie mam żadnej kontroli, Helen, to twoja macica. A teraz zbieramy się.

Całe to zamieszanie oczywiście wystarczyło, żeby obudzić naszego sąsiada z dołu, Verla. Wyleciał biegiem ze swojego apartamentu, sądząc, że pewnie wylądował wreszcie statek matka z istotami pozaziemskimi... I natknął się na schodzącą z trudem ze schodów matkę, owszem, ale istoty ludzkiej.

Zanim więc Grandmére zdołała sprowadzić mamę na dół z trzeciego piętra, Ronnie zatrzymała taksówkę, a pan G. pędem przybiegł od strony delikatesów...

Wszyscy, łącznie z Verlem, władowali się do jednej taksówki (chociaż zarządzenie władz miejskich mówi, że tylko cztery osoby mają prawo wsiąść do jednej taksówki - co najwyraźniej taksówkarz im wytknął, ale wtedy Grandmére odparła: „Czy pan wie, kim ja jestem, młody człowieku? Jestem księżną wdową z Genowii i osobą odpowiedzialną za obecny strajk, a jeśli nie będziesz dokładnie wykonywał moich poleceń, CIEBIE też wyrzucę z pracy!”) i pojechali pędem do szpitala St. Vincent's, gdzie znaleźliśmy ich Lars, Michael i ja (na oddziale położniczym - minus moją mamę i pana G., oczywiście, bo oni byli na porodówce), a potem czekaliśmy w napięciu, aż nam dadzą znać, czy mama i dziecko mają się dobrze.

Tata i Hans dołączyli do nas chwilę potem (zadzwoniłam do niego), a Lilly pojawiła się zaraz po nich (Tina najwyraźniej zadzwoniła do niej z balu, pewnie jej współczując, że siedzi sama w domu) i w dziewięć osób (dziesięć, jeśli liczyć taksówkarza, który kręcił się koło nas, dopytując, czy ktoś mu zapłaci za uszkodzone szpilkami Ronnie maty podłogowe, aż tata rzucił mu banknot studolarowy, który taksiarz złapał i spłynął) siedzieliśmy tam, wpatrując się w zegar - ja w mojej różowej sukience, a Lars i Michael w smokingach. Jesteśmy zdecydowanie najlepiej ubranymi osobami w St. Vincent's.

Jeśli nawet miałam przedtem jakieś resztki paznokci, to teraz już ich z pewnością nie mam. To były BARDZO nerwowe dwie godziny, zanim lekarz wreszcie wyszedł i powiedział z takim szczęśliwym wyrazem twarzy:

- To chłopiec!

Chłopiec! Braciszek! Przyznaję, że przez króciuteńką chwilę byłam trochę rozczarowana. Tak bardzo cieszyłam się na siostrzyczkę! Siostrzyczkę, z którą mogłabym dzielić się różnymi rzeczami - na przykład tym, że dzisiaj, podczas balu maturalnego, dotarłam do drugiej bazy ze swoim chłopakiem. Siostrzyczkę, dla której mogłabym kupować te kiczowate plakietki, wiecie, w rodzaju: „Bóg stworzył nas siostrami, ale życie zrobiło z nas przyjaciółki”. Siostrzyczkę, której lalkami Barbie nadal mogłabym się bawić i nikt nie mógłby mi zarzucić, że jestem dziecinna, bo to byłyby JEJ lalki Barbie, a ja bawiłabym się z NIĄ.

Ale wtedy pomyślałam sobie o wszystkich tych rzeczach, które mogłabym robić z młodszym braciszkiem... No, wiecie, na przykład kazać mu stać w kolejce po bilety na Gwiezdne Wojny, na co nie dałaby się namówić żadna dziewczynka z odrobiną oleju w głowie. Rzucać kamieniami w te paskudne łabędzie na trawniku pałacowym w Genowii. Podbierać mu komiksy ze Spider Manem. Wychować go na idealnego faceta dla jakiejś szczęściary w przyszłości, jak w piosence Liz Phair Whip - Smart.

I nagle pomysł posiadania brata przestał mi się wydawać taki okropny.

A potem pan G. wyszedł na niepewnych nogach z porodówki, a łzy płynęły mu ciurkiem z każdej strony koziej bródki, i jąkał się niczym takie małpki, rezusy, które pokazywali na Discovery, plotąc coś o swoim „synu” i zrozumiałam... Nagle zrozumiałam... Że to bardzo dobrze, że mama urodziła chłopca... Chłopca o imieniu Rocky - nazwanego tak po człowieku, który jak się nad tym zastanowić, z wielkim szacunkiem i wrażliwością odnosił się do kobiet. Po prostu wiedziałam, że moja mama i ja zostałyśmy w jakiś cudowny sposób wybrane do tego zadania. Że wspólnie, moja mama i ja, wychowamy najświetniejszego, zupełnie nieseksistowskiego, nieszowinistycznego, kochającego Barbie ORAZ Spider - Mana, miłego, zabawnego, wysportowanego (ale nie kafara), wrażliwego (ale nie mazgaja), trafiającego do drugiej bazy, niezostawiającego podniesionej klapy w toalecie faceta, jaki kiedykolwiek chodził po tej ziemi.

Krótko mówiąc, zrobimy z Rocky'ego...

Michaela.

Tyle że niniejszym przysięgam uroczyście na wszystko, co dla mnie święte - Grubego Louie, Buffy i poczciwy lud Genowii, w tej właśnie kolejności - że kiedy Rocky będzie duży i zacznie się wybierać na własny bal maturalny, NIE BĘDZIE uważał, że to głupota. Już ja o to zadbam.

Niedziela, 11 maja, 15.00,
poddasze

No i po wszystkim. Strajk został oficjalnie zakończony.

Grandmére spakowała swoje rzeczy i wróciła do Plaza.

Zaproponowała, że zostanie, dopóki Rocky nie przyjedzie do domu, żeby „pomóc” mamie i panu G, aż dojdą ze wszystkim do ładu. Wydawało mi się, że pan G. strasznie szybko odparł:

- Hm, dziękuję ci serdecznie za tę propozycję, Klarysso, ale nie trzeba.

Muszę przyznać, że się cieszę. Grandmére tylko przeszkadzałaby w moim planie wychowania Rocky'ego na idealnego chłopaka. Na przykład na pewno mówiłaby do niego takie rzeczy jak:

- Ciu, ciu, ciu, mój ty duży mężczyzno! Ti, ti, ti, mój wielgaśny chłopcyku!

Poważnie. Nie spodziewałabym się tego po Grandmére, ale kiedy w końcu udało nam się zobaczyć Rocky'ego w jego małym inkubatorze wczoraj wieczorem, dokładnie takie rzeczy wygadywała, tyle że po francusku. Niedobrze się robiło.

Chyba rozumiem, czemu tata ma tyle problemów z tworzeniem stałych związków z kobietami.

W każdym razie, restauratorzy wreszcie zgodzili się na żądania kelnerów. Będą teraz dostawali świadczenia socjalne, będą mogli brać zwolnienia lekarskie i płatne urlopy. No cóż, wszyscy poza Jangbu, oczywiście. Ten wziął pieniądze za historię swojego życia i zwiał z powrotem do Tybetu. Chyba miejskie życie nie odpowiadało mu tak bardzo. Poza tym wszystkie te pieniądze zabezpieczą jego rodzinę na całe życie - wystarczą chyba na pałacową rezydencję. Tu w Nowym Jorku ledwie starczyłoby mu na marną kawalerkę w kiepskiej dzielnicy.

Lilly chyba już się uporała z rozczarowaniem, że nie poszła na bal maturalny. Tina złożyła jej pełny raport - o tym, jak Michael bez ceremonii porzucił resztę kapeli, żeby odwieźć mnie do szpitala, a Borys przejął gitarę prowadzącą, chociaż nigdy w życiu nie grał przedtem na gitarze.

Ale, oczywiście, skoro Borys jest muzycznym geniuszem, nie ma takiego instrumentu muzycznego, na którym nie mógłby z miejsca zagrać... No, może poza akordeonem. Tina mówi, że po naszym wyjściu na jakiś czas zapanował chaos, bo Josh i jego niektórzy kumple zaczęli się przechylać przez barierkę tarasu i sprawdzać, czy uda im się trafić śliną w kogoś na dole. Pan Wheeton jednak ich na tym przyłapał i zapowiedział, że będą siedzieć za karę po szkole. A Lana podobno rozpłakała się i powiedziała Joshowi, że zrujnował najpiękniejszy wieczór jej życia i że tak go właśnie teraz będzie musiała wspominać, kiedy Josh na jesieni pójdzie na studia... Jak strzykał śliną z Empire State Building.

SAMA SŁODYCZ.

Jeśli chodzi o mnie, no cóż, nie muszę się martwić: kiedy Michael pójdzie na studia jesienią:

a) uczelnię ma trochę dalej w centrum, więc i tak będę się z nim cały czas widywać. A przynajmniej, przez większość czasu, i

b) nie będę wspominać, jak strzykał śliną z Empire State Building, ale jak odwrócił się do mojego taty w poczekalni oddziału położniczego i powiedział (po tym, kiedy po raz milionowy z rzędu zapytałam tatę, czy teraz, kiedy urodził mi się braciszek, mogę zostać w Nowym Jorku przez całe lato i trochę go poznać, a tata po raz milionowy odparł, że podpisałam kontrakt i muszę się go trzymać): „W gruncie rzeczy, proszę pana, z prawnego punktu widzenia osoby małoletnie nie mogą zawierać kontraktów, zatem zgodnie z prawem stanu Nowy Jork nie może pan wymagać od Mii trzymania się jakiejkolwiek umowy, którą podpisała, bo miała wtedy poniżej szesnastu lat, co sprawia, że kontrakt jest nieważny”.


HEJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! RACJA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Powinniście byli zobaczyć minę mojego taty! Myślałam, że z miejsca dostanie zawału serca. Dobrze, że już i tak byliśmy w szpitalu, w razie gdyby runął na ziemię. George Clooney natychmiast by przybiegł z noszami.

Ale tata nie runął. Zamiast tego twardo spojrzał Michaelowi w twarz. Z radością zawiadamiam, że Michael równie twardo wytrzymał to spojrzenie. A potem tata powiedział strasznie ponurym tonem:

- No cóż... zobaczymy.

Ale widać było, że się poddał. O mój Boże, to tak WSPANIALE, kiedy chodzi się z geniuszem. Naprawdę.

Nawet jeśli, no wiecie, nie opanował jeszcze sztuki zdejmowania stanika bez ramiączek.

Póki co.

No więc wreszcie odzyskałam własny pokój... I wygląda na to, że większość lata spędzę w mieście... I mam małego braciszka... i napisałam swój pierwszy prawdziwy artykuł do szkolnej gazety. I opublikowano mój wiersz... I WYDAJE mi się, że mój chłopak i ja dotarliśmy do drugiej bazy...

I udało mi się pójść na bal.

NA BAL MATURALNY!!!!!!!!!

O mój Boże. Osiągnęłam samorealizację.

Znowu.

PODZIĘKOWANIA

Serdecznie dziękuję Beth Adler, Jennifer Brown, Victorii Ingham, Michele Jaffe, Laurze Langlie, Abigail McAden, Colleen O'Connell i przede wszystkim Benjaminowi Egnatzowi.

1 Panie Profesorze Sturgess, te notatki, które wymieniałyśmy z Shameeka, były jak najbardziej związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Meg 05 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 5 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka Na Różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 05 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 05 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 05 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 5 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik księżniczki 05 Księżniczka na różowo
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 4 Księżniczka na dworze
Cabot Meg - Pamiętnik Księżniczki 04 - Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 4 Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 04 Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 04 Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki 04 Księżniczka na dworze
Cabot Meg Pamiętnik Księżniczki tom 4 Księżniczka na dworze