Rok jak żaden innyE

ROZDZIAŁ 45: RODZINA I PRZYJACIELE


- Czyli lekcje dopiero co się skończyły? – zagaił Harry, kiedy Ron i Hermiona zasiedli w salonie. - Eee, Hermiono, pewnie raczej nie miałaś zbytnio czasu poszukać informacji o tych roślinach, o których ci pisałem?

- Harry, jestem zszokowany – zganił go Draco. - Oszukujesz.

- Nie napisałeś mi, że potrzebujesz tego do pracy domowej! - zirytowała się Hermiona.

- A od kiedy to Ślizgon sprzeciwia się oszukiwaniu? - wtrącił Ron, patrząc na Draco z ukosa.

- Nie sprzeciwiam się tak ogólnie – odparł Malfoy aksamitnym głosem, uśmiechając się złośliwie. - Ale przecież to Harry Potter. Może nie ma w nim tyle z Gryfona, ile wam się wydaje, hmmm?

Harry wiedział, że jeśli rozmowa potoczy się w tym kierunku, może się ona źle skończyć. Postanowił więc stłumić rodzącą się dyskusję w zarodku.

- Draco, mógłbyś zafiukać do kuchni po piwo kremowe? - zapytał, a potem zwrócił się do Hermiony: - To nie było mi potrzebne do pracy domowej. Nie zrobiłbym ci tego. Draco tylko... nieważne. A więc, dowiedziałaś się?

- Tymianek jest używany po to, by wzmocnić czyjąś odwagę – oznajmiła dziewczyna, biorąc z rąk Draco butelkę z piwem kremowym. Ciekawe, że podał napój jej pierwszej. Owszem, w świecie mugoli obowiązywała zasada „najpierw panie”. Być może wśród czarodziejów również, jednak Harry był zdziwiony, że Ślizgon zdecydował się rozszerzyć granice swojej kurtuazji na dziewczynę mugolskiego pochodzenia.

- Dzięki – powiedziała. - Borówka czarna, ciekawe. Jest używana w magii snów i w większości eliksirów łamiących klątwy.

- Odwaga, magiczne sny, łamanie klątw – powtórzył Harry i kiwnął głową.

- Zaś igły sosnowe odstraszają głód – dodała.

Chłopak chciał się zapaść pod ziemię. To było tak okropnie żenujące, że Draco poznał prawdę o jego życiu, o tym, że był więziony w schowku i głodzony. Jedno trzeba było przyznać: Ślizgon dobrze przemyślał kwestię swojego życzenia. Harry nie był tylko pewien, co o tym wszystkim sądzić.

- Dalej jest już trochę dziwnie – przyznała Hermiona, marszcząc brwi. - Pory mają wiele wspólnego z gospodarstwem domowym. Chyba chodzi o prowadzenie domu. Zaś gardenie mówią, że ktoś kocha cię w tajemnicy...

- Że co? - palnął Harry zaszokowany, niemal oblewając się piwem kremowym.

- Na Merlina, doprawdy! - wybuchnął Draco, gwałtownie zrywając korek z butelki. - Z jakiej książki ty to wyczytałaś, wiktoriańskiego dzieła o mowie kwiatów? Jakbyś nie zauważyła, to wszyscy tu jesteśmy czarodziejami. Pory oznaczają powodzenie, a nie gospodarstwo domowe! A gardenie – sekretna miłość, doprawdy! Gardenie reprezentują uzdrawianie, pojmujesz? Uzdrawianie!

Chłopak opadł na krzesło, posyłając Hermionie piorunujące spojrzenie.

- Prze-pra-szaaam – wycedziła Gryfonka baz najmniejszej skruchy. - Do twojej wiadomości, od czasów, kiedy w epoce wiktoriańskiej czarodzieje zaczęli coraz częściej stykać się z mugolami, mowa kwiatów zaczęła brać wiele ze swoich znaczeń z magicznych właściwości roślin.

- Jesteś w rzeczy samej chodzącym kompendium faktów i statystyk – odparł Draco szyderczo. - Następnym razem, kiedy Harry poprosi cię o wyszukanie informacji – dodał, obdarzając kolegę wściekłym spojrzeniem – mogłabyś się postarać, żeby zrobić to jak należy!

- A czy miała rację na temat tymianku, borówki i igieł sosny? - zapytał Harry.

- Tak – przyznał Malfoy, zamykając oczy, jakby miał dosyć patrzenia na Gryfonów.

Odezwał się Ron, do tej pory obserwujący całą dyskusję w milczeniu.

- Dlaczego nie powiecie nam wprost, komu urodziło się dziecko? - zapytał. - Chodzi o to, że przecież na tamtym stole stoi życzenie, racja? To ty je ułożyłeś i chcesz się upewnić, że zrobiłeś to, jak należy. Prawda, Harry?

Powinienem skojarzyć, że Ron będzie wiedział wszystko o ceremonii składania życzeń – pomyślał Harry. Z reguły nie traktował swojego przyjaciela jako czarodzieja czystej krwi, mimo że Ron nim przecież był. Dla Harry'ego czysta krew oznaczała przede wszystkim snobizm i arogancję, a rudzielec był tych cech kompletnie pozbawiony.

Hermiona zaczęła dopytywać, co miał na myśli, więc Ron jej wyjaśnił.

- A, już rozumiem – pokiwała głową. - No więc, Harry? Dla kogo jest to życzenie?

- Yyy, może najpierw skończmy ze znaczeniem tych roślin – stęknął Harry, czując napływ desperacji. Chciał im powiedzieć, ale nie wiedział, od czego zacząć. Jakoś nigdy nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał przejść do tego tematu, kiedy Draco będzie siedział tuż obok. Harry jednak nie miał serca powiedzieć Ślizgonowi, żeby spadał. Musiał po prostu coś wymyślić. - Herbata? - dodał szybko. - Jakie jest jej znaczenie?

- Nic na ten temat nie znalazłam – mruknęła Hermiona.

Draco uśmiechnął się pod nosem, najwyraźniej na myśl, że Harry i tak będzie musiał pogrzebać w książkach. Jego uśmiech jednak szybko zbladł, kiedy wtrącił się Ron.

- A to jest akurat powszechne. Chociaż nigdy nie widziałem liści herbacianych wsadzonych do wazonu – co to właściwie jest? Fiolka do eliksirów? Dziwnie to wygląda. W każdym bądź razie, nigdy ich nie widziałem użytych w ten sposób w życzeniu. Herbata reprezentuje odwagę i także siłę.

- A przytulia?

- No, to jest trochę prostackie, ale zasadniczo przytulia oznacza, że życzy się komuś pieniędzy.

- Pieniędzy! - wykrzyknął Harry.

- Zwycięstwo – poprawił Draco chłodnym głosem. - W zasadzie oznacza obie te rzeczy, ale w tym wypadku chodzi o zwycięstwo. - Blondyn zerknął na Rona z wyższością. - Nawiasem mówiąc, tylko biedni czarodzieje uważają, że posiadanie pieniędzy jest prostackie.

Ron zacisnął pięści i spiorunował Malfoya wzrokiem, ale udało mu się pominąć ten komentarz milczeniem.

- No, to komu urodziło się dziecko? - dopytywała Hermiona. - W końcu nie powiedziałeś.

- Eee, w zasadzie to nikomu – przyznał Harry. - Zaraz wam powiem o tym życzeniu. Najpierw jednak... pamiętacie, jak przyszliście do mnie przedwczoraj?

- Taa, byłeś zbyt zajęty, żeby się z nami zobaczyć – sarknął Ron. - Nie to, żebym w to uwierzył. Jednak dzięki Padmie przekonaliśmy się, że dopóki ten Ślizgon nie powie: „Wejdźcie”, albo coś w tym stylu, to musimy tkwić na zewnątrz. Mógł nam naopowiadać, co tylko chciał.

Draco posłał Harry'emu badawcze spojrzenie, które ten łatwo rozszyfrował. A to ciekawe. On nie ma racji i ty o tym wiesz. Nie to, żebym się przejmował, co on o mnie myśli, ale zastanawiam się, czyją ty weźmiesz stronę. Swojego gryfońskiego przyjaciela, nawet kiedy jest głupi i niegrzeczny, czy kolegi Ślizgona?

Zabawne, jak wiele człowiek mógł wyczytać w tych szarosrebrzystych oczach.

- Naprawdę byłem zbyt zajęty – oświadczył Harry nieśmiało. - Przepraszam, ale tak było. Miałem konferencję z magourzędniczką z Czarodziejskiej Służby Rodzinie.

- Czarodziejskiej Służby Rodzinie? - powtórzyła Hermiona pytająco.

- A, pewnie chcą cię u kogoś umieścić – zgadywał Ron. Harry zauważył, że rudzielec nie przeprosił Draco, nawet kiedy się dowiedział, że niesłusznie go posądził. Z drugiej jednak strony Draco był wtedy równie niegrzeczny, o czym Harry dowiedział się od Dudleya. - Wcześniej o tym nie pomyślałem, ale śmierć twojego wujostwa oznacza, że nie masz teraz żadnego opiekuna. Harry, nie zastanawiałeś się może nad tym, żeby poprosić moich rodziców?

- To zbyt ryzykowne. Raczej byś nie chciał, żeby Voldemort wpadł do Nory na święta.

- No nie...

- Ale wcześniej umieścili cię przecież w rodzinie zastępczej, tak? - dociekała Hermiona. - Czy u nas to działa tak, jak w świecie mugoli?

- Eee, nie wydaje mi się – przyznał Harry. - Znaczy, nie wiem, jak to wygląda u mugoli. Nie sądzę, żeby Dumbledore angażował wtedy Czarodziejską Służbę Rodzinie. Po prostu zostawił mnie w koszyku na progu domu Dursleyów. Teraz jednak można by powiedzieć, że... zostałem, eee... przydzielony.

- Przydzielony gdzie? - drążył Ron.

- Eee, tak jakby tutaj.

- Tutaj, w Hogwarcie?

Harry potrząsnął głową i zebrał się w sobie, przygotowując się na wybuch.

- Tutaj, u Snape'a – oznajmił cicho.

Ron zamarł z butelką uniesioną do ust.

- Co proszę?

Hermionie opadła szczęka, ale dziewczyna doszła do siebie szybciej niż Ron.

- Tutaj, Harry? Wiem, że Snape powiedział, że możesz tu mieszkać, dopóki nie minie najgorsze niebezpieczeństwo, ale czy to oznacza, że został teraz twoją rodziną zastępczą?

- No, nie. Eee, niezupełnie.

- Niezupełnie? - zapytała Hermiona natarczywie. - No to kim on teraz dla ciebie jest?

- Eee, no więc... - wybełkotał Harry i wziął głęboki oddech. I kolejny.

I jeszcze jeden.

Potem odchrząknął.

- Słodki Merlinie, powiedzże im wreszcie! - wybuchnął Draco.

- ChodziotożeSnapemnieadoptował – wyrzucił Harry jednym tchem.

Ron wybuchnął śmiechem.

- Czy ty właśnie powiedziałeś, że Snape cię adoptował?

- Dokładnie tak powiedział – oznajmiła Hermiona dobitnie, przyglądając się koledze uważnie.

- Harry nie jest taki głupi!

- Właśnie, że jestem! - krzyknął Harry i zarumienił się po uszy, kiedy zdał sobie sprawę, jak to zabrzmiało. - Znaczy, Ron, to wcale nie jest głupie!

- No, pewne jak cholera, że mądre też nie – warknął rudzielec, zrywając się na nogi. - Co on ci zrobił, dał ci Esencję Naiwności? Nie możesz chcieć, żeby Snape był twoim opiekunem!

Harry podniósł się z krzesła, zerkając na przyjaciela groźnie. Kątem oka zauważył, że Draco też wstaje.

- A kto mówi, że nie?

Nagle przed Harrym pojawiła się Hermiona.

- Harry, może powinieneś nam to wytłumaczyć? W skrzydle szpitalnym dałeś nam do zrozumienia, że tak jakby... eee, przywiązałeś się do Snape'a, ale sam wiesz, że tak naprawdę nie mieliśmy okazji porozmawiać o tym, jak do tego doszło.

- Trudno to wytłumaczyć – zaczął Harry, marszcząc brwi.

- W takim razie rzucił na ciebie Confundusa! - burknął Ron.

- Wcale nie!

- A skąd możesz wiedzieć? - Rudzielec postąpił krok naprzód i zacisnął pięści. - Mógł z tobą zrobić, co tylko chciał!

- To, co zrobił, to zachował całą historię mojego życia u Dursleyów w tajemnicy, trzymał mnie za rękę, kiedy leżałem w szpitalu, ocalił mnie na Samhain...

- Pozwolił, żeby jego koleżkowie zrobili z ciebie pieprzoną poduszeczkę do szpilek! - przerwał Ron, ciskając butelką o podłogę.

- Musiał czekać, aż będziemy się mogli stamtąd wydostać, ty kretynie! - odwrzasnął Harry. - A co niby miał zrobić, coś szlachetnego i bohaterskiego? Od razu się ujawnić? Wtedy już bym nie żył! Byłbym martwy, kumasz? Martwy, martwy, MARTWY!

- Może lepiej się uspokójmy... - doradziła Hermiona cicho.

Ron zlekceważył ją i stanął z Harrym twarzą w twarz.

- Może chodzi o to przywiązanie? Po Samhain nikomu nie pozwalałeś się dotykać, tylko jemu! Cały czas nacierał cię tą maścią, kładł ci ręce wszędzie! A potem musiałeś z nim zamieszkać. Jesteś pewien, że to z Malfoyem dzielisz sypialnię?

- To zupełnie nie na miejscu – rozzłościła się Hermiona. - I nieprzyzwoite! Jak możesz sugerować coś tak obrzydliwego, Ron? Nie do wiary, że ci to w ogóle przez myśl przeszło!

- A jak myślisz, dlaczego? Od kiedy Harry mieszka tu, na dole, coraz bardziej się od nas oddala! Od początku miałem złe przeczucie. Coś było nie tak. Nie to, żebym go winił! To wszystko wina Snape'a, wszystko! Pamiętaj, ile czasu spędził między śmierciożercami! Oni wszyscy są kompletnie zdeprawowani!

- Ty palancie, Snape nie jest śmierciożercą i nie jest zdeprawowany! - ryknął Harry, pryskając śliną.

- Czyżby? A powiedz, spałeś już u niego w łóżku? No, słucham!

- Gdyby spał, to bym o tym wiedział – skłamał Draco, wykrzywiając usta w grymasie niesmaku. - Granger ma rację, Weasley. To ohydne oskarżenie.

- No, jakbym miał uwierzyć słowu Ślizgona – wypluł Ron. - Zauważcie, że Harry jak dotąd nie zaprzeczył, czyż nie?

- Jeśli muszę temu zaprzeczać, to nie mam już nic więcej do powiedzenia – odparł Harry, czując, jak żółć podchodzi mu do gardła. Podłoga pod jego stopami zaczęła drżeć. O nie, Boże, tylko nie dzika magia, nie teraz! - pomyślał z paniką i zamknął oczy, żeby się skoncentrować. Próbował utrzymać ją w sobie, kontrolować, ale był taki wściekły...

Draco czuł te drgania i znał ich przyczynę.

- Severus adoptował go, bo inaczej nie zadziałałyby zaklęcia ochronne – powiedział szybko. - A on naprawdę potrzebuje bezpiecznego miejsca, Weasley! Po raz kolejny był zamach na jego życie. Zaklęcia nie chciały zadziałać, bo Harry nie miał prawa, by tu mieszkać. Jako syn Severusa ma to prawo.

Jeśli te słowa miały ułagodzić Rona, to nie wywarły zamierzonego efektu.

- Tak mówisz? - zadrwił Gryfon złośliwie.

Harry czuł, jak oczy zachodzą mu czerwoną mgłą. Wściekłość wzbierała w nim jak lawa podchodząca do krawędzi krateru. Czuł, że niemal płonie w środku, ale podłoga przestała już drżeć. Interwencja Draco dała chłopakowi czas, żeby odzyskał tę niewielką kontrolę, jaką miał nad swoją dziką magią. Jednak jej wybuch nie został do końca powstrzymany, jak zdziczały rumak na niepewnej uwięzi. Harry'emu nie starczyło już siły woli, żeby zapanować nad słowami.

- Wynoś się! - krzyknął rozkazująco. - I nie wracaj, dopóki nie będzie cię stać na przyzwoite zachowanie i złożenie życzeń! Tak, to życzenie jest dla mnie! Dostałem je od Draco! To ja jestem nowym dzieckiem w rodzinie! Przez piętnaście lat nie miałem prawdziwej rodziny – a Dursleyowie się tutaj nie liczą, wierz mi! - więc mógłbyś cieszyć się razem ze mną! Ale nieeee, jesteś chory ze złości, bo to chodzi o Snape'a...

- To Snape jest tutaj chory! - wrzasnął Ron.

- On jest moim ojcem! - ryknął Harry, czując, jak jego wściekłość powraca ze zwielokrotnioną siłą. Już czuł ten głęboki, metaliczny posmak w ustach, czuł, jakby w jego wnętrzu napinała się sprężyna zbierająca magię, gotowa na to, żeby w każdej chwili zwolnić całą swoją moc... Harry rozpaczliwie próbował ją powstrzymać, gorączkowo wyjaśniając: - Nie rozumiesz tego? Mam szczęście, że jest przy mnie!

- Mielibyśmy szczęście, gdyby Ślizgoni mieli jaja na tyle, że zabiliby go tak, jak obiecali!

Harry nie był w stanie dłużej blokować wzbierającej w nim dzikiej magii. Musiał rozładować swoją wściekłość – w taki lub inny sposób. Zacisnął pięść i zadał Ronowi taki cios w szczękę, że rudzielec przewrócił się na plecy.

- Harry! - krzyknęła Hermiona, i to nie tylko dlatego, że uderzył przyjaciela. Harry nie zauważył, że przypływie furii odepchnął ją na bok całym ciałem. Tak bardzo chciał dorwać Rona, że nawet nie był tego świadom, dopóki nie zobaczył jej rozciągniętej na niskim stole. Dopiero teraz zorientował się, co takiego zrobił.

Ron wyszarpnął różdżkę z kieszeni, ale zanim zdążył wypowiedzieć choć pierwszą sylabę zaklęcia, Draco stanął nad nim, celując w niego własną różdżką.

- Nie rób tego – ostrzegł.

Ron wymamrotał coś pod nosem i niezdarnie podniósł się na nogi.

- Nie zamierzałem jej użyć – burknął. - Nie chciałem tylko, żeby Harry uderzył mnie po raz drugi.

- W takim razie nie życz śmierci mojemu ojcu!

- Kurde, Harry, on nie jest twoim ojcem! Chyba naprawdę jesteś skonfundowany!

- Wynoś się!

- Ale naprawdę, zastanów się nad tym – nalegał Ron, a w jego głosie zabrzmiało mniej zjadliwości, a więcej szczerej troski. - Przecież on lał w ciebie najróżniejsze rodzaje eliksirów uwarzonych specjalnie dla ciebie! A kto mu pomagał, pytam się? Ten tutaj! - Ron wskazał na Draco, który wciąż trzymał w ręku różdżkę. - Przecież to Ślizgoni! Mogli z tobą zrobić wszystko, a ty byś nie miał pojęcia, co się dzieje!

- Zacząłem zmieniać zdanie na jego temat zanim jeszcze przyjmowałem te wszystkie eliksiry, ty głąbie! Zresztą, co to ma za znaczenie? Wbiłeś sobie do łba, że Snape jest zły do szpiku kości!

- Harry, przecież on przez pięć lat traktował cię jak śmiecia!

- No, to było po prostu okropne, jak nie dopuścił do tego, żeby Quirrell zrzucił mnie z miotły! - odparował Harry. - I zachował się wrednie, kiedy zniszczył tego węża, którego Draco wyczarował w naszym pojedynku. A potem, podczas Turnieju, kiedy ty głupio wierzyłeś, że chciałem brać w nim udział, on robił wszystko, żeby mnie z niego wyciągnąć! A w zeszłym roku zaalarmował wszystkich, że zwabiono mnie podstępem do ministerstwa, podczas gdy nie marzyłem o niczym więcej, jak tylko o spotkaniu sam na sam z Voldemortem, bez Dumbledore'a, który by ocalił mój tyłek! To było doprawdy straszne!

- I było, bo przez niego zginął wtedy twój ojciec chrzestny!

- To nie była wina Snape'a! - upierał się Harry, dysząc ze złości. - Zrobił to, co do niego należało. Nawet nie wiesz, jak mi przykro, że tak to się skończyło, ale to nie była jego wina!

- Przecież to Ślizgon! Założę się, że uknuł to wszystko, z Zasłoną włącznie!

- Ślizgon nie znaczy zły!

- Ślizgon zabił twoich rodziców, Harry. Zabił twojego prawdziwego ojca. Chyba jeszcze o nim nie zapomniałeś?

- A pomagał mu Gryfon, twój przeklęty szczur. Chyba jeszcze o nim nie zapomniałeś? - zripostował Harry. - A poza tym ja też jestem Ślizgonem, ze względu na adopcję. I co ty na to, hę? Jak wszyscy Ślizgoni mogą być niegodziwi, kiedy Chłopiec, Który Przeżył, bohater jasnej strony, jest jednym z nich?

- Nie jesteś... jednym z nich – wtrąciła Hermiona cicho. - Prawda, Harry?

- Ha. Pewnie, że jestem. Kiedy tracę punkty, połowa z nich znika z klepsydry Slytherinu.

Ron zacisnął zęby.

- Jeśli to kwestia adopcji, to chyba nic się na to nie poradzi. Poza tym ja nie mówiłem, że Snape jest czarnym magiem! Jak bym mógł, skoro wiem na pewno, że on jest członkiem... eee...

- Draco wie o Zakonie.

- Po prostu ekstra – wycedził Ron. - Wypaplaj mu wszystko. Zaufaj mu do samego końca, czemu nie?

- Może tak właśnie zrobię – zagroził Harry. - On nie próbował rzucić na mnie klątwy ani razu, od kiedy tu mieszkam. On nie robił obrzydliwych aluzji co do mojego związku ze Snape'em!

- Więc teraz to jest związek!

- A jak nazwiesz do cholery to, co łączy cię z twoim ojcem?

Nozdrza Rona zadrgały niebezpiecznie, ale widać było, że rudzielec walczy z całych sił z ogarniającą go złością.

- Harry – powiedział, biorąc głęboki oddech. - Ta cała adopcja. Po prostu powiedz, że to tylko po to, by można było rzucić zaklęcia ochronne. Zrozumiem to. Kto by nie chciał być bezpieczny? Po prostu przyznaj, że on nie jest twoim prawdziwym ojcem, i będzie po sprawie.

Harry widział kątem oka, jak Hermiona kiwa lekko głową. Pewnie była to dobra rada. Gdyby zgodził się na taką wersję, pogodziłby się z Ronem. Przecież nawet kilka dni wcześniej Harry tak właśnie zamierzał to sformułować.

Ale nie byłoby w tym ani źdźbła prawdy.

I nagle Harry wiedział już, że nie chciał okłamywać swoich przyjaciół tak, jak okłamywał sam siebie. Jeśli Ron nie był w stanie przyjąć tego, kim Harry naprawdę jest i co sądzi o adopcji...

- To nie tylko dla potrzeb zaklęcia – wyznał z uczuciem, że z jego ramion zdjęto wielki ciężar. - Chciałem mieć ojca i chciałem, żeby to był on.

- Hermiono, chodźmy stąd – odrzekł na to Ron. - Zaraz powie, że cieszy się, że jest w Slytherinie, bo jego ojciec jest taki wspaniały, a tego naprawdę nie mam ochoty słuchać.

- On jest wspaniały! I wiesz co, ty dupku? W ogóle się nie przejmuję, że jestem w Slytherinie! Nawet Tiara mi powiedziała, że mógłbym być wielki dzięki Slytherinowi! I tak właśnie będzie!

Ron ruszył w kierunku drzwi i rzucił zaklęcie, ale nie otworzyły się. Draco natychmiast machnął różdżką. Po jego minie było widać, że bardzo się cieszy z odejścia niemiłych gości. Ron stanął w korytarzu i tupnął niecierpliwie nogą, czekając na Hermionę.

Dziewczyna zignorowała go.

- O co chodziło z tym zamachem na twoje życie? - zapytała.

- Śmierciożercy rzucili Imperiusa na pewnego faceta. Miał mnie porwać i dostarczyć Voldemortowi, żeby mógł dokończyć to, co zaczął na Samhain – oznajmił Harry bez ogródek i podniósł głos. - A Draco mnie uratował!

Słysząc to, Hermiona zachłysnęła się i zaczęły jej drżeć ręce.

- Ale to zaklęcie, o którym mówiłeś, chyba już działa?

- Powinno – wtrącił Harry zjadliwie. - Jak mogę być pewien, skoro wpuściło do środka kogoś, kto chciał rzucić na mnie klątwę?

- Nie zamierzałem cię przeklinać, Potter! - wykrzyknął Ron.

- Tak mówisz – odparł Harry gniewnie.

- Harry – wtrąciła Hermiona głosem pełnym troski. - Rozumiem jak najbardziej, że rozpaczliwie potrzebujesz rodziny... ale to? Nie widzisz, że to wielki błąd? Jesteś chyba... bardzo potrzebujący, w sensie emocjonalnym, i przez to za bardzo przywiązałeś się do Snape'a, kiedy opiekował się tobą po Samhain. Byłeś chory i ranny, i psychicznie cofnąłeś się, tak sądzę, do okresu wczesnego dzieciństwa, kiedy to jesteś w stanie przywiązać się do każdego, kto się tobą zajmuje, i...

- Jeśli tak to brzmiało, kiedy mówiłem o książce – przerwał Draco – to cieszę się, Harry, że kazałeś mi się zamknąć. Co za kompletne bzdury! - Chłopak obrócił się w kierunku Hermiony. - Jeśli jest on potrzebujący, to tylko dlatego, że ma ku temu wszelkie powody, ty głupia krowo. A jeśli dobrze mu z Severusem, to tylko dlatego, że – ale szok! - zostali przyjaciółmi. A teraz czemu wreszcie nie pójdziecie precz, jak kazał Harry?

- Nie obrażaj moich przyjaciół – ostrzegł go Harry, nie wkładając w to jednak zbyt wiele serca. Gryfon czuł się jak stary, rozdeptany but, który noszono zbyt długo. Zdecydowanie za długo.

- Hermiono, chodźmy już – powiedział Ron, nie patrząc do środka.

- Przyjdziemy jeszcze – obiecała Hermiona cicho.

Rudzielec prychnął głośno.

Porozmawiam z nim – powiedziała dziewczyna bezgłośnie, ale Harry miał już tego wszystkiego serdecznie dosyć.

- Najpierw porozmawiaj ze sobą – oznajmił. - Bo dopóki ty sama nie przyjmiesz, że Snape jest dla mnie dobry - a tak jest – nie sądzę, żeby udało ci się przekonać kogokolwiek innego.

- Dobry dla ciebie – powtórzył Ron, decydując się przerwać milczenie. - Wiesz co, Harry, nikomu nic nie powiem na ten temat, bo jak odzyskasz zdrowy rozsądek – a tak będzie – to nie chciałbyś przeżyć w Gryffindorze totalnego upokorzenia.

- Chyba poproszę dyrektora, żeby ogłosił to w Wielkiej Sali – odparł Harry chłodno.

- Dobra, to ja już skończyłem – warknął Ron i ruszył korytarzem, nie czekając na Hermionę.

- Harry – powiedziała dziewczyna cicho. - Nie wydaje ci się, że może to być prawdopodobne, że twój punkt widzenia jest nieco... wypaczony po tak długim czasie, który spędziłeś tu sam?

- Nie jestem tu sam. Mam Draco i mojego ojca – odrzekł Harry. - Wygląda na to, że tylko oni mi zostali.

- Harry...

- Lepiej dogoń Rona, zanim zobaczy kogoś z mojego domu i go obrazi – doradził Gryfon. - Byłoby szkoda, gdyby została po nim mokra plama na ścianie.

- No to... może porozmawiamy następnym razem – wymamrotała Hermiona.

- Może. Zapamiętaj sobie tylko jedną rzecz – oświadczył Harry. - Kiedy Draco dowiedział się o adopcji, złożył mi życzenia odwagi, siły, ozdrowienia i zwycięstwa. Wy dwoje zmieszaliście mnie z błotem. Przemyśl to, zanim tu do mnie wrócicie.

- To był po prostu szok...

- Tak, tak, zawsze znajdzie się jakieś wytłumaczenie – przerwał Gryfon. - A teraz, jeśli byłabyś tak miła, mam różne sprawy do załatwienia.

Hermiona bez dalszego namysłu opuściła pomieszczenie i pospieszyła w ślad za Ronem.

Harry zatrzasnął za nią drzwi, oparł się o nie czołem i kopnął je parę razy. To był błąd; jego lewa stopa zaczęła boleśnie pulsować, tak samo jego pięść.

Za jego plecami Draco wyjął różdżkę i sprzątnął rozlane piwo i odłamki szkła. Harry odwrócił się w jego kierunku.

- Dzięki, że skłamałeś, kiedy pytał, czy spałem u Snape'a w łóżku.

W końcu Ślizgon mógł w tym momencie wsadzić kij w mrowisko – a jednak nie zrobił tego.

- Jak dobrze, że nie zaczął jeszcze gadać o gardeniach oznaczających sekretną miłość – warknął Malfoy. - Już i tak mało mi brakowało, żeby nie zamknąć tej jego szpetnej gęby jakąś paskudną klątwą. - Chłopak podniósł dłoń, pokazując kciuk i palec wskazujący oddalone od siebie o włos.

Harry westchnął.

- No. Chyba tym razem świetnie ci poszło z kontrolą impulsów.

Draco zaśmiał się ponuro.

- Dobrze, że go wywaliłeś i oszczędziłeś mi kłopotu.

- To wcale nie jest zabawne – stęknął Gryfon, opierając się o ścianę i ześlizgując w dół, póki nie usiadł na podłodze. Zwiesił głowę i objął ją rękami. - Znam Rona. Nie będzie w stanie trzymać buzi na kłódkę i rozgada o wszystkim w pokoju wspólnym.

Draco usiadł obok niego. Harry nigdy w życiu by się nie spodziewał, że zobaczy Malfoya siedzącego na podłodze. Cóż, Ślizgon spał już przecież na sofie i nie narzekał, zatem może nie było to aż tak zaskakujące. Malfoy krył w sobie więcej tajemnic, niż Harry przypuszczał.

- Wydawało mi się, że było ci obojętne, kto się o tym dowie – przypomniał mu Draco pogodnie.

- To prawda, ale kiedy Ron się wścieknie, to najpierw gada, a potem myśli. Jeszcze powtórzy te wszystkie obrzydliwości, o które mnie oskarżył.

- Jeśli tak zrobi, wyrzucą go ze szkoły za zniesławienie nauczyciela. Szczęśliwej drogi.

- Nie chcę, żeby go wyrzucili.

- Wiem – odparł Ślizgon. - Nie martw się. Dojdą do siebie.

- I zaczną myśleć, że Snape jest w porządku? - Harry pokręcił głową. - Raczej nie sądzę. Odebrał Gryffindorowi zbyt wiele punktów przez te wszystkie lata. Znaczy, może ty tak tego nie postrzegasz, ale był rażąco niesprawiedliwy.

- No, musiał przecież coś zrobić, żeby zmniejszyć skutki zmowy przeciw Slytherinowi – wyjaśnił Draco. - Dumbledore oszukiwał, w ostatniej chwili przyznając Gryffindorowi punkty według własnego widzimisię. A w zeszłym roku McGonagall zrobiła to samo.

Harry zaśmiał się słabo.

- Taa, pewnie próbowali nadrobić punkty, które niesprawiedliwie traciliśmy u Snape'a. Hmm. Przynajmniej Snape nie może mi już odbierać punktów, bo Slytherin straci część z nich.

- Wiesz, zawsze pozostają mu zajęcia z Longbottomem – zażartował Malfoy. - Ten chłopak powinien zrezygnować z eliksirów zaraz po sumach.

- Musi się ich uczyć, bo są ściśle powiązane z zielarstwem.

Draco wyciągnął nogi i skrzyżował je w kostkach, opierając się o ścianę.

- Co do zielarstwa, to byłem raczej zaskoczony, że życzenie tak bardzo cię zainteresowało.

- No, Snape powiedział, że to „dobry wybór” - odparł Harry. - Byłem ciekaw, co on uważał za odpowiednie życzenia dla mnie.

- Teraz już wiesz.

Gryfon wyczuł w tym komentarzu jakiś podtekst. Może niepewność.

- To były naprawdę fajne życzenia – powiedział. - Świetnie je dobrałeś.

Draco posłał mu uśmiech, podniósł się na nogi i podał koledze rękę.

- Chcesz wybrać, co zjemy na kolację?

Harry tylko sobie wyobraził Snape'a, jak ten z ponurą miną powstrzymuje się od uwag, zmuszając się do przełknięcia smażonej ryby z frytkami i warzywnej sałatki w majonezie.

- Eee, nie – odparł. - W sumie to nie jestem głodny. Głowa mi pęka z bólu. To chyba od powstrzymywania tej dzikiej magii, która chciała wybuchnąć za wszelką cenę.

- Przyniosę ci eliksir – oświadczył Draco i pojawił się za chwilę z małą fiolką w ręku. Harry poznawał ten kolor, ale to mogło nic nie znaczyć. Mikstura mogła być skażona, tak jak ostrzegał go Ron. Malfoy wiedziałby, jak to zrobić.

Jednak Draco nie chciał go otruć.

Harry wziął naczynko i wypił zawartość bez wahania.

- Dziękuję – powiedział, czując, jak ból ustępuje.

- Dziękuję – odrzekł Ślizgon cicho.

Obaj wiedzieli, za co.

Harry posłał mu uśmiech, ale krył się za nim smutek. Nie chciał, żeby przyjaźń z Draco zawiązała się kosztem jego innych przyjaźni.

- Muszę się położyć – westchnął Gryfon i zabrał Sals z kominka, po czym poszedł do sypialni.


***


Kiedy nadeszła pora kolacji, Harry w zasadzie nie spał, ale nie odpowiedział na wołanie Snape'a, że posiłek czeka. Chłopak dryfował w stanie półsnu, co jakiś czas zapadając w głębszą drzemkę. Sals pełzała po jego piersi, a czasem wspinała się wyżej i posykiwała mu do ucha. Jak się okazało, tęskniła za Dudleyem.

Może to dlatego, że Dudley, mimo że się jej bał, nigdy nie rzucał na nią klątw – pomyślał Harry. Nie to, żeby jego kuzyn był w stanie czarować, ale Sals nie rozumiała raczej różnicy między mugolem a czarodziejem. Nic dziwnego. Kiedy Harry ją oswoił, sam był przecież prawie jak mugol.

Gryfon nie był głodny, więc nie przejmował się zbytnio perspektywą, że ominie go kolacja. Ucieszył się jednak, kiedy Snape przyszedł później do jego pokoju, lewitując za sobą tacę zastawioną ulubionymi potrawami Harry'ego. Za nauczycielem lewitowało krzesło, przypominając chłopakowi oglądaną w dzieciństwie kreskówkę o Merlinie. Co za szczęście, że Dudley go wtedy nie przyłapał!

Harry usiadł na łóżku, położył Sals koło siebie i przeczesał ręką włosy.

- Dzięki – powiedział, przyglądając się tacy. - Pewnie Zgredek z tym panu pomagał?

- Czyżbyś uważał, że moja zdolność obserwacji nie obejmuje tego, co lubisz jeść? - zapytał Snape, pozwalając, by taca zawisła przed Harrym, parę cali nad jego nogami. Potem mężczyzna przyciągnął krzesło bliżej i usiadł.

Harry podniósł szklankę z sokiem pomarańczowym i westchnął.

- Jakoś nie mam apetytu.

- Klasyczny symptom depresji.

Gryfon orzekł, że nie podoba mu się ta diagnoza.

- Nie. Nie mam depresji – upierał się. - Naprawdę, profesorze, jestem bardzo szczęśliwy, że jestem pana, yyy...

- Pasierbem?

Chłopak stwierdził, że inny ton głosu robi kolosalną różnicę. To pytanie mogłoby zawstydzić go kompletnie, że był takim egoistą. Jednak w głosie Snape'a nie było złości ani sarkazmu, tylko subtelna, ledwo wyczuwalna ironia. Jak Harry zaczął rozumieć, Snape w ten sposób żartował.

- Jestem szczęśliwy, że jestem pana synem – oznajmił Gryfon bez wahania.

Mistrz Eliksirów wziął go za rękę. Ich palce splotły się na moment, zanim Snape uścisnął dłoń chłopaka i puścił ją.

- Cieszę się, że to mówisz. Jednak wracając do poprzedniego tematu, to jesteś przygnębiony. Niezbyt to zaskakujące, zważywszy na scenę, która się tu dziś rozegrała.

- O kurde! - zaklął Harry. - Och, przepraszam. Po prostu nie pomyślałem, że Draco panu powie. I to on nazwał Dudleya paplą! Pewnie ma nadzieję, że Rona wywalą. Niezbyt to miłe! Nawet jeśli go nie cierpi, to mógłby się zastanowić nad tym, co ja...

Snape uniósł dłoń, uciszając swojego syna.

- Draco nie powiedział ani słowa na temat wstrętnych i dość prostackich komentarzy pana Weasleya.

- To skąd pan o nich wie? - dopytywał Gryfon. Odstawił szklankę na bok, zbyt zdenerwowany, by nawet pić.

- Kiedy Draco oświadczył, że twoja dzika magia omal dziś nie wybuchła, ale zdołałeś nad nią zapanować, nalegałem, by pozwolił mi obejrzeć całą scenę w myślodsiewni. - Mistrz Eliksirów zmierzył Harry'ego zamyślonym wzrokiem. - Bardzo się temu sprzeciwiał, ale w końcu dopiąłem swego.

- Aha...

- Byłem pod dużym wrażeniem, że tak zawzięcie mnie broniłeś – mruknął Snape. - Jednak nie było to potrzebne. Nie przejmuję się tym, co myślą o mnie twoi przyjaciele. - Wiem, ale ja się przejmuję – odparł Harry i ze zgrozą zdał sobie sprawę, że ma łzy w oczach.

Przecież to było bez sensu. Wszystkie obrzydliwości, które gadał Ron, nie były w najmniejszym stopniu prawdą, dlaczego więc brał to tak do siebie? Odsunął tacę na bok i podciągnął nogi pod brodę, pochylając głowę, żeby ukryć twarz i odzyskać kontrolę nad sobą.

Po chwili poczuł, jak ojciec obejmuje go ramieniem. Dało mu to poczucie, że nie jest sam. Zresztą przecież nie był już sam.

- Cicho, ty głupi dzieciaku. Wiem, że to niewielkie pocieszenie, ale nie sądzę, by pan Weasley naprawdę wierzył w te wszystkie niedorzeczności, którymi ciebie zbluzgał.

- Skoro tak, to czemu w ogóle na mnie bluzgał? - zapytał Harry, unosząc głowę na tyle, że mógł zerknąć Snape'owi w twarz. Nauczyciel podał mu chusteczkę i Gryfon otarł oczy.

- Najprawdopodobniej dlatego, że był wściekły i chciał cię zranić. W kwestii adopcji pozostałeś przy swoim zdaniu i nie chciałeś go zmienić nawet pod wpływem jego argumentów. Panu Weasleyowi się to nie spodobało.

- No nie wiem – mruknął Harry. - On panu nie ufa, więc może naprawdę myśli, że pan... no wie pan.

- Harry, przecież on w końcu powiedział, że „będzie po sprawie”, jeśli tylko przyznasz, iż pozwoliłeś się zaadoptować ze względu na zaklęcie ochronne. Czy naprawdę uważasz, że posunąłby się do takiego stwierdzenia, gdyby był szczerze przekonany, że cię molestuję?

- No, nie. Nie sądzę. A tak w ogóle... przyjął to pan dużo spokojniej, niż bym przypuszczał.

- Nie widzę powodu, dla którego miałbym wyładowywać mój gniew na tobie – wyjaśnił Mistrz Eliksirów, a jego oczy błysnęły złowieszczo.

- O nie. Chce pan wyrzucić Rona ze szkoły?

Na ustach mężczyzny zaigrał diabelski uśmieszek.

- Żeby znalazł się poza moim zasięgiem? Nie sądzę.

Harry przełknął ślinę. Owszem, był wściekły na Rona, ale nie podobały mu się te wszystkie enigmatyczne stwierdzenia.

- Co pan ma na myśli?

Snape machnął lekceważąco ręką, ale nonszalancja tego gestu kłóciła się z jego złowrogim spojrzeniem.

- Na razie nic, aż do świąt. Musi mieć czas, żeby przemyśleć swoje idiotyczne obelgi. W międzyczasie pozwoliłem sobie napisać do Artura i Molly Weasleyów, żeby poinformować ich o jego zachowaniu.

- Inaczej mówiąc, postanowił pan zrujnować mu święta.

- Doprawdy? - mruknął Snape niewinnym tonem, ale Harry nie dał się nabrać.

- Nie martwi się pan, co Weasleyowie pomyślą o adopcji?

- Być może nie zwróciłeś wystarczającej uwagi na to, co powiedziałem wcześniej: nie przejmuję się tym, co myślą o mnie inni ludzie.

- Nawet członkowie Zakonu?

Mistrz Eliksirów pokręcił głową.

- Nie potrzeba mi niczyjego pozwolenia. - Podsunął synowi tacę pod nos. - Może teraz coś zjesz?

- Wciąż nie jestem głodny.

- Wyświadcz mi tę przysługę – rozkazał Snape ostrym tonem. Gryfon niechętnie wziął jedno ciastko i zaczął żuć je powoli.

- Bardzo zdrowo – skomentował nauczyciel drwiąco, ale na tym się skończyło. - A zatem, Harry, najwyraźniej robisz postępy w kwestii twojej magii.

- To znaczy?

- Dzika magia jest z definicji nie do opanowania. To dobry znak, jeśli byłeś w stanie ją kontrolować.

- Cóż, sam pan widział, co musiałem zrobić, żeby sobie z nią poradzić.

Mistrz Eliksirów uśmiechnął się ironicznie.

- To również poszło ci doskonale. Cofam to, co powiedziałem o twoich umiejętnościach walki wręcz.

- Dzięki – mruknął Harry.

- Zakończmy na razie temat tego raczej niesmacznego incydentu – polecił Snape. - Opowiedz mi o dzisiejszej nocy. Jak zadziałały Prawdomówne Sny?

- W porządku – odparł Gryfon, ale Mistrz Eliksirów najwyraźniej nie był tym usatysfakcjonowany, bo wpatrywał się w niego, czekając na ciąg dalszy. - Pamięta pan, jak mi pan powiedział, że ten eliksir powoduje, że śnię o tym, co jest dla mnie aktualnie najbardziej zasadniczą kwestią? Ja, eee... śniłem o panu.

- Masz jakieś wątpliwości? Coś cię niepokoi?

- Nie... W sumie to nie wiem, dlaczego miałem ten sen. Ale, eee... nie chciałbym o tym mówić, żeby to się nie zmieniło, ale czy zdaje pan sobie sprawę, że kiedy mówi pan do kogoś „ty głupi dzieciaku”, to słychać w tym jakby, eee... czułość?

- Nie zwróciłem na to uwagi – oświadczył Snape i zamyślił się. - Może to rzeczywiście prawda.

- To jest prawda – potwierdził Gryfon z pełnym przekonaniem. - Co do snu, to śniłem o tamtym dniu, kiedy w klasie zabrał pan mój list, pamięta pan?

- Najprawdopodobniej trudno mi będzie o tym zapomnieć – odparł Mistrz Eliksirów aksamitnym głosem.

Harry wiedział, co mężczyzna miał na myśli. Gdyby nie tamten list, nie byliby dziś ojcem i synem.

- No tak – odparł. - W każdym razie nienawidził mnie pan wtedy. Wiem, że tak było. Jednak we śnie zauważyłem coś bardzo dziwnego. Ja... wychodziłem z klasy, a pan zapytał, czy czegoś nie zapomniałem. Zapytałem, czy chodzi panu o list, a pan odpowiedział: „Tak, ty głupi dzieciaku, miałem na myśli list. Dlaczego nie poszedłeś w tej sprawie do dyrektora?” Pamiętam, że wtedy nawet miałem takie wrażenie, że mi pan współczuje, ale stwierdziłem, że musiałem się przesłyszeć. Bo przecież nienawidził mnie pan... I ja chyba nic z tego nie rozumiem.

- Nienawiść i współczucie nie są raczej biegunowymi przeciwieństwami – oznajmił Snape cicho.

- Słucham?

- Nawet jeśli uważałem cię za zarozumiałego, rozpieszczonego, bezczelnego smarkacza, nie powstrzymało mnie to przed współczuciem dla ciebie, kiedy przeczytałem tamten list. Zrozum, Harry, że byłem wtedy przekonany, iż twoja ciotka jest dla ciebie jak matka. Kiedy więc otrzymałeś wiadomość o jej krytycznym stanie, było oczywiste, że w jakimś stopniu ci współczułem.

- Ale przecież wiedział pan, że nosiłem ten list przy sobie od kilku dni i wcale nie chciałem jechać do domu – odparł Harry z drżeniem.

- Początkowo wydawało mi się, że po prostu nie chcesz skonfrontować się z rzeczywistością – wyjaśnił Snape. - Kiedy zorientowałem się, że nawet nie zajrzałeś do koperty, byłem bardzo rozgniewany. Potwierdziło to moje wcześniejsze przekonanie o twojej niewiarygodnej bezmyślności.

- To było paskudne z mojej strony – przyznał Harry. - Chociaż nie wiedziałem, że była chora...

- Wiem o tym.

- Pomyślałem sobie, że nie mogli mi napisać nic, o czym chciałbym czytać – wyjaśnił Gryfon. - Przyszło mi nawet do głowy, że może chcą zabrać mnie ze szkoły albo coś w tym stylu. Nigdy w życiu nie dostałem od nich normalnego listu...

- Wiem, Harry.

- A, no tak – potwierdził Gryfon. - Wie pan. - Chłopak uśmiechnął się słabo i zjadł kilka smażonych łódeczek ziemniaczanych, polanych roztopionym serem. Stwierdził, że byłyby jeszcze smaczniejsze, gdyby dodano do nich trochę boczku.

- Śniłeś jeszcze jakieś inne sny, o których chciałbyś mi powiedzieć? - zapytał Snape po chwili.

- Chyba nie – odrzekł Harry z westchnieniem. - Żałuję, że uderzyłem Rona, ale w tamtej chwili miałem wrażenie, że jeśli nie rozładuję w jakiś sposób mojej złości, to podłoga się pod nami rozstąpi. Oczywiście wtedy się nad tym tak szczegółowo nie zastanawiałem, ale... - Chłopak westchnął pod raz drugi i potrząsnął głową. - Widzi pan, śniłem w jednym z moich proroczych snów, że go uderzę. Postanowiłem, że tego nie zrobię, ale sam pan wie, że nic dobrego z tego nie wynikło. Chyba nie mogę się pogodzić z myślą, że nie da się zmienić przyszłości, którą widziałem w moich snach.

- Czy śniłeś jeszcze o jakichś przyszłych wydarzeniach, które cię niepokoją?

- Nie – odparł Harry. - Nie wiem, czemu mnie to tak nęka, zwłaszcza że... Nie, to nie może tyle znaczyć. Znaczy, nie wiem nawet, czy dobrze to rozumiem.

Mistrz Eliksirów uniósł pytająco brew.

- Eee, więc chodzi o to, że wszystko śniło mi się w pewnym porządku – wyjaśnił Harry. - Chronologicznie. I wszystko się zgadzało, aż do tego snu, w którym uderzyłem Rona. To powinno się wydarzyć przed tym, zanim Draco powiedział... yyy, przed czymś innym. Jednak wydarzyło się później. Nie wiem, co o tym myśleć. Był taki dzień, kiedy prawie uderzyłem Rona. Może wtedy sen miał się spełnić, ale temu zapobiegłem i zmieniłem przyszłość. Jak pan sądzi?

- Obawiam się, że w tej materii nie mogę służyć ci pomocą.

- No, Trelawney też nie – skomentował Harry kpiąco. - Nawet jeśli istnieje coś takiego jak prorocze sny, to i tak całe wróżbiarstwo jest jedną wielką bzdurą.

- Z pewnością jest nią próba nauczania wróżbiarstwa – zgodził się Snape. - Prawdziwe przepowiednie są spontaniczne i nie da się ich wyuczyć, ale czasem się zdarzają. Będziesz miał moc, której Czarny Pan nie zna, Harry.

- Voldemort – poprawił go Harry.

- To był cytat – odparł Mistrz Eliksirów. - A teraz zjedz trochę protein.

- I to pan mówi mi o regularnym spożywaniu posiłków – marudził Gryfon, gryząc pieczone udko kurczaka.

- Jak mniemam wspominałem już wcześniej, który z nas jest tutaj rodzicem?

- Rozumiem – odparł Harry. - Ale... wie pan co, ja też chciałbym coś tutaj wnieść. Chodzi mi o to, profesorze, że byłoby fajnie, gdybym też mógł jakoś panu pomóc. Mam na myśli, że do tej pory, od samego początku, tylko od pana brałem.

- Nie tylko – oświadczył Snape z powagą. - Dałeś mi więcej, niż zdajesz sobie sprawę. Rany, które jątrzyły się we mnie przez lata, już nie bolą. Poza tym nigdy nie myślałem, że będę miał syna, Harry. Wkładałem całą energię w opiekę nad moimi Ślizgonami, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że rola opiekuna domu to nie to samo.

- Remus powiedział, że świetnie to panu wychodzi – mruknął Harry. - I teraz rozumiem, dlaczego. Nadal mnie wkurza ta sytuacja z Ronem, ale nie jestem już taki przygnębiony.

- To dobrze. Może miałbyś ochotę zagrać ze mną i z Draco w czarodziejskie scrabble?

- Czarodziejskie scrabble?

Mistrz Eliksirów spojrzał na syna z ukosa.

- A jest jeszcze jakiś inny rodzaj?

Harry zaśmiał się słabo.

- Eee, czy litery atakują się nawzajem? Chyba nie ma w tym za wiele sensu...

- Punkty liczą się same.

- Jestem trochę zmęczony – jęknął Harry, ale Snape nie zamierzał mu pobłażać.

- Nie będziesz siedział cały wieczór sam w pokoju i dumał nie wiadomo o czym. Chodź i zagraj z nami.

- Z pana słownictwem? Chyba jednak nie – odparł chłopak złośliwie. - Starczy mi już, że rozbija mnie pan w puch za każdym razem, kiedy gramy w szachy.

- Z Draco będziesz miał równe szanse – zripostował Snape.

- Wątpię. Przecież on grał w to już wcześniej, racja?

- A zatem mamy iść na ustępstwo.

- Nie, ja tylko...

- A co powiesz na to... będziesz mógł używać slangu mugoli – przerwał Snape, a jego oczy błysnęły prowokująco.

- To głupie...

- Doprawdy – fuknął Mistrz Eliksirów. - Mugolski slang i pięć punktów za każde E. Czy teraz się zgodzisz?

Dali mu takie fory, że Harry nie mógł się oprzeć.

- No dobra – odrzekł i wsunął Sals do kieszeni, po czym zeskoczył z łóżka.

Jak się okazało, Draco nie chciał zgodzić się na te warunki. Uległ jednak pod miażdżącym spojrzeniem Snape'a. Harry przyglądał się, jak nauczyciel rzuca zaklęcia, żeby za każde E gra doliczała mu pięć punktów.

Potem sprzeczki zaczęły się na dobre. Ślizgon upierał się, że nie ma takiego słowa jak „capi”, mimo że Harry zgodnie z zasadami podał przykład w zdaniu: „Kiedy wchodzisz do męskiej toalety, zatkaj nos, bo tam capi”. Potem pojawiły się kolejne cuda: „paker”, „ściema” i „bryle”. Za każdym razem Draco wykłócał się zawzięcie, aż wreszcie wybuchnął:

- On to wszystko zmyśla tylko po to, żeby użyć najlepsze litery!

- Nie zgadzam się – odparł Snape spokojnie.

- No jasne. Jeszcze mi powiesz, że wiedziałeś wcześniej, że „bryle” to znaczy „okulary”? - warknął Malfoy, marszcząc gniewnie brwi.

- Ufam Harry'emu.

- Niby co, że Gryfoni nie oszukują? On posłał Granger, żeby posprawdzała dla niego znaczenie roślin w życzeniu. Jak to się ma do nie oszukiwania?

Mistrz Eliksirów zaśmiał się w głos, co nie zdarzało się często.

- Draco, czy nie uważasz, że gdyby Harry naprawdę chciał wywieść nas w pole, to wykorzystałby wszystkie siedem liter?

- Pewnie tak – mruknął Draco. Była to już kwestia czysto teoretyczna, bo każdemu z nich pozostało po kilka ostatnich liter. Ślizgon prawie krzyknął, kiedy zobaczył, jak Harry układa swoje trzy ostatnie litery: E, E i R dołączyły do T w ułożonym przez Snape'a wyrazie „truizm”.

- Chyba nie będziesz się skarżył, że nie ma takiego słowa jak „eter”? - zażartował Harry, pukając kolegę w ramię, kiedy ten nie odpowiedział.

- Pięćdziesiąt cztery punkty* za „eter” - jęknął Draco.

- Nie, chyba nie – zaprzeczył Snape, mimo że licznik pokazywał taki wynik. - Hmm – mruknął. - Podwójna premia literowa za E... Potrójna premia słowna... Wszystko w porządku. Pięćdziesiąt cztery punkty. Dobrze to rozegrałeś, Harry.

- Oto, jak się kończy naliczanie pięciu punktów za E! - odezwał się Draco tonem potępienia. - Wygrał całą chrzanioną grę!

- Ale za to wreszcie się uśmiecha – odparł Snape.

- No tak – odparł Malfoy i też się uśmiechnął. - Przynajmniej tyle dobrego z tego wynikło. Byłeś naprawdę ponury po tym, jak Wiewiór sobie poszedł.

Dobry humor Harry'ego wyparował w jednej chwili.

- Nie nazywaj go tak.

Draco spojrzał na niego twardo.

- Nadal udajesz, że jesteście przyjaciółmi? Pewnie nawet kupisz mu prezent na święta?

Gryfon zgrzytnął zębami.

- Bardzo śmieszne! Przecież wiesz, że nie mogę wyjść, żeby kupić cokolwiek!

- Sowia poczta, Harry – wycedził Draco, ale zajadłość zaraz znikła z jego tonu. - O przepraszam. Nie pomyślałeś o tym?

- Wychowywałem się wśród mugoli, w razie gdyby to umknęło twojej uwadze.

Malfoy zaczerwienił się.

- Jeśli chcesz, to pokażę ci jutro, jak zamawiać towar w sklepie przez sowę.

- Sądzę, że będę w stanie się domyśleć – odrzekł Harry sucho. - Ale dzięki za propozycję.

- Mam nadzieję, że traficie do łóżek, zanim zrobi się zbyt późno? - zapytał Snape, wstając. Machnął różdżką i plansza posłusznie złożyła się na pół, a litery powędrowały do woreczka.

- Pewnie – potwierdził Harry, a Draco kiwnął głową.

Położyli się jednak dopiero po północy. Najpierw był rewanż. Ustalili, że E ma swoją zwykłą wartość, ale za to można używać slangu zarówno mugolskiego, jak i czarodziejskiego. Draco wygrał z niewielką przewagą, więc przeszli do dywagacji nad quidditchem. Kiedy Ślizgon był już tak zmęczony, że nawet nie wzdrygnął się na widok Sals wychylającej główkę z kieszeni kolegi, Harry wiedział, że muszą się wreszcie położyć.

Chłopak zapomniał wprawdzie zażyć Prawdomówne Sny, ale i tak przespał całą noc bez kłopotów. Jednak zanim zasnął, zakonotował sobie w pamięci, że musi zapytać Snape'a, czy naprawdę istniało takie słowo jak „kwizeks”.



*punktacja obliczona według wartości liter w polskich Scrabblach, bo nie mam pod ręką wersji angielskiej ;)



NASTĘPNY ROZDZIAŁ: DELEGACJA Z GRYFFINDORU


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rok jak żaden inny8
Rok jak żaden innyS
Rok jak żaden innyC
Rok jak żaden inny`
Rok jak żaden innyb
Rok jak Żaden inny 29
Rok jak żaden innyQ
Rok jak żaden innyB
Rok jak żaden inny7
Rok jak żaden innyd ie
Rok jak zaden inny3
Rok jak żaden innyF
Rok jak żaden innyR
Rok jak żaden innyp
Rok jak zaden inny1
Rok jak żaden inny5
Rok jak żaden innyc
Rok jak żaden innyi
Rok jak żaden innyY