Kemnitz Wspomnienia, Narodowa Demokracja


EDWARD MARCIN KEMNITZ "Maratt* "Szczeciński*1

WSPOMNIENIA Z PRACY POLITYCZNEJ I SPOŁECZNEJ W LATACH 1923-1956

LONDY N 19S3



0x08 graphic

EDWARD MARCIU RliMNITZ / "Marcin" "Szczeciński" /

Wspomnienln z pracy politycznej i społecznej w latach 1923-1956.

LONDYN 1903

e.

Wydano im prawach rękopisu

PPP /Pogotowie

Patriotów Polskich/ otr,
Zamach Majowy 1926 r. "

Zamordowanie

gen.Zagórskiego "

Hun tępa twa Zamachu Majowego

w wojsku "

Lata uniwersyteckie

1926 - 1932 r. "

Obóz Wielkiej Polaki »

Sprawa

Gabrielo Czechowicza " Kongres Krakowski

w czerwcu 1930 r. "

"Odpowiedź Trevi rnnusowi." "
Proces Brzeski "

Pułkownik Wacław

Kostek-Biernncki "

Rok 1934 "

Zabójstwo

Ministra Pierackiego " Zabója two

Kanclerza Dolfussa " O.N.R. /Obóz

Narodowo-Radykulny/ " Manifestacja w Międzylesiu " Obóz izolacyjny

w Berezie Karłuskiej ** Moje osobiste wspomnienia

z Berezy Kartuskiej "
Porządek dnia więźnia "

Od września 1934 do

września 1939 roku " ABC - Nowiny Codzienne " Praca w

Komitecie Wykonawczym " Stosunki polako-niemieckie

w przededniu wojny " Moja podróż do Londynu -

marzec 1938 r.

Wybory do Sejmu i Rady

Miejskiej in.Warszawy

rok 1930 "

Wrzesień 1939 r. "

Obrona Modlina "

9 11

14

15 15 16

17 18

20

21

21 24

27

30 35

41

43

45 47 50

51 54

59

Konspiracja 1939-1944 str. 62 Okres Powalaniu

Warszawskiego " 67

Styczeń 1945 r. " 68

Pomoc prześladowanym Żydom

w okreaie okupacji 69 Organizacja "NIE"

"NI EPODLEGŁOŚĆ" " 75

Proces Moskiewski "16"

czerwiec 1945 r. " 76

Wyroki w dniu 21.6.1945 r. " 80 Nowa konspiracja -

marzec-lipjec 1945 r. " 81 Aresztowanie i więzienie " 88 Wojewódzki Urząd Bezp.

Publicznego w

Bydgoazczy " 92

Więzienie przy ul-Młyńskiej

w Poznaniu " 98

Więzienie karne

we Wronkach 102

Więzienie przy

ul.Rakowiecklej

w Warszawie " 105

Oddział X - Mokotów «' 108

Min.Bezpieczeństwu Publ. 110 Mokotów-

styozeń-luty 1947 r. " 115 Dwa lata na wolności

7.3.1947r.-25.3. 1949r

- Warszawa " 118

Oddział XI Mokotowa " 125

Oddział X Mokotowa 130

Więzienie

przy ul.11 Listopada

na Pradze " 132

Oddział X Mokotowa od

1.6.1950-21,11.1951 r." 133
Rok 1951 138

Proces Kazimierza

Klimaszewskiego " 139

Rozprawa w dn.21,11.1951 r." 143 Wyrok 10 lat więzienia— " 148 llstop.51-październ.1952 r." 148 Wronki po raz drugi

paźdz.52-ozerw. 1955 r. 155 Więzienie karne w Sztumie

12.6.55-4.2.1956 r.


0x08 graphic

Dodatek nadzwyczajny - "SZTAPETA" - Deklaracja Obozu Narodowo Radykalnego z 15 kwietnia 1934 r.

Oświadczenie Andrzeja Kemnitza, syna Edwarda o odwiedzinach u ojca w więzieniu we Wronkach - wrzesień 1954 r. List B,Kemnitza z więzienia we Wronkach z 24.10.1954 r. do brata Karola.

Iiat 13.Kemnitza z więzienia, w Sztumie z 3.7.1955 r. do brata Wojciecha i do swoich dzieci.

Pismo z YAD VASI!EM", Jerozolima, z 22.8.1983 o odznaczeniu medalem honorowym za ratowanie irydów.


5łowo od autora

Lata pierwszej wojny gwintowej spędziłem wraz z moją watką Marią i braćmi Wojciechem i Karolem w Berlinie, Na początku bowiem wojny, przebywając "u wór!" nad Bałtykiem, zostaliśmy odcięci od naszego ojca, Wojciecha. Przebywał on wówczas w ł/nrsznwie, kierując inte­resami swej fabryki, a jako poznaniak, poddany pruski, zoatał przez władze carskie internowany i wywieziony wgłąb Rosji.

W dniu 4 maja 1919 r. wracałem, wraz z rodzicami, do Kraju. W niedawno wyzwolonym To znaniu, pięknie udekorowanym biało-czerwonynij flagami, portretami naszych bohaterów narodowych i girlandami entuzjastycznie obchodzono święto narodowe 3 Maja. Mimo upływu wielu lat - ciągle mam żywo w pamięci pierwsze zetknięcie się nasze na stacji Drawski Młyn z polskim wojskiem, a potem prze­marsz szwadronu ułanów wielkopolskich na ulicach Poznania. Był to prawdziwy wstrząs dla wyobraźni niespełna 11-letnlego chłopca - po wydostaniu się Z pnnuropgo, zrewolucjonizowanego Berlina,,.

Bracia moi i ja wychowani byliśmy w tradycjach katolickich i narodowych. Od wczesnych lat'dziecinnych uczono nas pieśni i wierszy polskich, chodziliśmy na prywatne komplety historii Polski.

Po powrocie do Kraju - w latach 1919 - 1921 uczęszczałem do gimnazjum Im. Bolesława Chrobrego w Gnieźnie, po czym rodzice przenieśli mnie do gimnazjum pod wezwaniem św, Stanisława Kostki w Warszawie, ul, Traugutta 1. Bardzo wcześnie zacząłem intereso­wać się sprawami społecznymi i politycznymi Kraju i ówintn, a za­interesowania te niepomiernie wzrosły z chwilą gdy znalazłem się na ławie-uniwersyteckiej, czynnie angażując się w pracy poli­tycznej i społecznej.

W miarę upływu lat - nagromadziło się sporo wspomnień, któ­re obecnie pragnę przekazać potomności w przekonaniu, że za­interesują one nie bylko bliższych i dalszych krewnych moich, przyjaciół i kolegów, lecz również badaczy, interesujących się tym okresem historii naszej.

Troską moją było przedstawić wydarzenia, których byłem świadkiem, jak również swoje przeżycia w sposób możliwie spokoj­ny i obiektywny. Czytelnicy moi będą mogli ocenić, czy cel mój został osiągnięty,

Edward Marcin Kemnitz

Londyn, 1983.

PPP /POUOTOWIfi PATRIOTÓW POŁgKj VA]/ 1923-192*1

W omawianym okresie pewna część społeczeństwa polskiego by­ła zafascynowana faszyzmem. W obliczu często zmieniajacy cli się rządów w naszym Kraju, walk partyjnych, trudności ekonomicznycli i t.d. sfery, głównie zbliżone do Narodowej Demokracji, w tym sporo młodzieży starszych klas szkół średnich i akaderoickiej uważało, że rządy silnej ręki mogą wreszcie zaprowadzić ład i porządek i zapewnić Polsce tak bardzo pożądaną stabilizację.

W końcu 1923 i nn początku 1924 r. dużo mówiono o działal­ności różnorakich tajny cli organizacji. Nawet Hcjm powołał wówczas specjalną komisję śledczą. Komisja ta zajęła się m.in.

działalnością tajnej organizacji pod nazwą PrF /Pogotowie Patrio­tów Polskich/. Organizacja ta, powstała w roku 1923, zostnła zlikwidowana w końcu 1924 roku. Wśród jej członków było kilku­nastu wyższych oficerów wojska i policji państwowej, studenci, . uczniowie starszych klao' gimnazjalnych, urzędnicy. Do wybitniej­szych przywódców należeli i gen. Jan Józef Wroczyński I mjr. inż. Jan Pękosławski. Ten pierwszy, o Ile dobrze pamiętam, był Jed­nym z organizatorów "Legionu Puławskiego", utworzonego po stronie Rosji w okresie I-ej Wojny Światowej, na przełomie lat 1914/15.

Program PPP przewidywał zbrojne objecie władzy w Polsce i zaprowadzenie rządów "silnej reki", walkę z komunizmem i korupcją.

Byłem w tym okresie uczniem 6-ej klasy Gimnnzjum pod wezwa­niem św. Stanisława Kostki w Warszawie przy ul, Traugutta 1, szkoły ultra katolickiej I narodowej.

Któregoś dnia, a było to na początku roku 1924, Jeden z moich otorszych kolegów, Bohdan Ollzar, odebrawszy uprzednio moje słowo honoru co do absolutnego zachowania tajemnicy - wtajemniczył mnie w cale i zadania organizacji PPP, a otrzymawszy moją zgod&..na wstąpienie do tej organizacji - zapowiedział rychłe złożenie przy­sięgi. Istotnie, po kilku dniach umówiliśmy się na godzinę wie­czorną przed kościołem 00. Kapucynów na ul. Miodowej. W ciemnej sieni kościoła oczekiwał jakiś młodzieniec, który na umówione hasło - wpuścił Olizara i mnie do środka. W kościele, przy za­palonych świecach, była Juz zgromadzona grupa osób, nieznanych mi, młodych i starnzych, a kilku było również w mundurach wojskowych. W pewnej chwili zjawił się jakiś major przy orderach, z szablą u boku. Wygłosił krótkie przemówienie patriotyczne, po czym kolej­no powtarzaliśmy bardzo uroczysta rotę przysięgi. Następnie

roajor dotykał ramienia każdego z nas płazem szabli i w ten spo­sób zostaliśmy członkami organizacji tajnej.

Całośó, w tajemniczej, uroczystej scenerii kościelnej zro­biła na innie, niespełna siedemnastoletnim chłopcu ogromne wraże­nie. Byłem dumny, ie oto stałem się członkiem tajnej organizac­ji, której celem jest wywalczenie silnej i wielkiej Ojczyzny.

Dopiero znacznie później dowiedziałem się o nazwisku majo­ra, który odbierał przysięgę. Nazywał się Pękosławski.

Kiedy sprawa PPP została ujawniona przez władze bezpie­czeństwa, do rąk władz dostały się spisy członków. Nastąpiły aresztowania, aresztowano kilku przywódców, m.in. Witolda Gor­czyńskiego, Olgierda Michałowskiego, przemysłowca Józefa Leś­niewskiego i mjr. Pekosławsklego, którego uważano za "wodza".

Nie przypominam aobie, czy wytoczono procesy przywódcom. Wypadki majowe 1926 roku sprawę PPP przesłoniły i chyba na tym się zakończyło.

ZAMACH MAJOWY 1926 r.

Na wiosnę r. 1926 cała nasza klasa B-ma gorączkowo przygo­towywała oię do egzaminu maturalnego. Atmosfera w Warszawie była w tym okresie mocno napięta - krążyły najrozmaitsze plotki, związane z osobą przebywającego w Sulejówku marsz. Piłsudskiego.

W dniu 12 maja nastąpiło wyładowanie - nasz egzamin wziął w związku z tym w łeb i rozpoczął się dopiero po 10 dniach.

Zamach majowy Piłsudskiego /12-15 maja/ był. Jak obecnie wiemy, wynikiem spisku, przygotowanego bardzo ntnrnnnie juz po ustąpieniu Piłsudskiego ze stanowiska Szefa Sztabu Generalnego /30 maja 1923 r./. Wówczas to Ministrem Spraw Wojskowych zos­tał gen. Stanisław Szeptycki. W tym okresie rozpoczęły Bię na­pady prasowe na generałów, sprawujących naczelne funkcje w wojs­ku /np. pamiętam artykuły w "Kurierze Porannym" z atakami na gen. Sikorskiego, Szeptyckiego, St. Hallera, M. Kukiela/.

W Sulejówku, gdzie przebywał Piłsudski, z kolei rozpoczęły się liczne tajne narady z udziałem Jego najbardziej zaufanych dowódców. Rozpoczęła się zacięta agitacja w wojsku, mnożyły się "spontaniczne protesty" przeciwko jakiejś ostrej wypowiedzi mar­szałka Senatu Wojciecha Trąmpczyńskiego i t.d.

Ataki, często wprost nieprzytomne na zasłużonych dla Kraju generałów zostały uwieńczone powołaniem na stanowisko ministra spraw wojskowych gen. Lucjana Żeligowskiego, który, jako członek gabinetu Aleksandra Skrzyńskiego /rok 1925/, dokonał odpowied­nich zmian personalnych w jednostkach wojskowych i odpowiednich przesunięć tych jednostek, które były najpotrzebniejsze do wy­konania zamachu.

Przypuszcza się, że nie przewidywano zbrojnego starcia, mia­ła to byó raczej zbrojna manifestacja, która miała zastraszyć czynniki polityczne, sprawujące w tym czasie włndze w Kraju. Niestety stało się inaczej...

Spisek wśród personelu M.S.Wojskowych organizował szef dept. sanitarnego Felicjan Sławoj-Składkowski, a do czołowych spiskow­ców należeli ponadtot Orlicz-Dreszer, Burhnrdt-Bukncki, Wieninwa-Długoszowski, Tadeusz Piskor, Młot-Pijałkowski - wszyscy byli

wyższyml oficerami. Ponadto Floynr Rajchman /DOK Brześć/, Krok-rnszkowski, Stanisław Małachowski /Łódź/ i Roman Abraham.

Szczegóły przebiegu walk w Warszawie są naogół znane. Z chwilą ustąpienia prezydenta Wojciechowskiego l dymisji rządu Wincentego Witosa - Piłsudski internował początkowo premiera Wi­tosa, Smulskiego, J. Zdziechowsklego, generałów Malczewskiego, Rozwadowskiego, Stan. Hallera, Zagórskiego /szefa Dept. Lotnict­wa/, Jaźwińskiego, Kesslera, Suszyńskiego /komendnnta miasta stołecznego Warszawy/, płk. Władysława Andersa i Gustawa Pasz­kiewicza /komendanta wiernej rządowi Witosa Szkoły Podchorążych Piechoty/.

Część generałów jaki Malczewskiego, Jaźwińskiego, Rozwa­dowskiego, Zagórskiego osadzono na pewien czns w więzieniu no Antokolu /Wilno/, gdzie ich maltretowano, a po pewnym czasie zwolniono.

ZAMORDOWANIE BEN. ZAGÓRSKIEGO

Włodzimierz Os toJa-Zagórski, generał, znikł w tajemniczy sposób po zwolnieniu z więzienia na Antokolu i powrocie do Warszawy.

Wg. wersji oficjalnej - eskortował go z więzienia kpt. Luc-Jnn Miłndowskl. W Warszawie Zagórski wstąpił do łaźni Fnjansa na Krakowskim Przedmieściu, ażeby się wykąpać, po czym znikł...

Wersja nieoficjalna, bardziej prawdopodobna! Miładowski zn-wlózł Zagórskiego do Belwederu, gdzie go stawiono przed oblicze Piłsudskiego, w obecności Wieniawy Długoszowskiego i Józefa

Becka. W toku gwałtownej rozmowy, w czasie której Piłsudski za­żądał zwrotu wullzeczki z kompromitującymi P. materiałami -Piłsudski miał uderzyć Zagórskiego w twarz, za co Z. odwzajemnił sie uderzeniem Piłsudskiego. Z kolei Wieniawa D. błyskawicznie ciął Zagórskiego szablą, a Beck ostatecznie dobił go strzałem z pistoletu. Ciało Zagórskiego poćwiartowano i wrzucono do Wisły...

NASTĘPSTWA ZAMACHU MAJOWEGO W WOJSKU

Wg. moich osobistych spostrzeżeń i relacji m.ln. gen. Sta -Disława Kopańskiego w książce p.t. "Moja Błużba w wojsku polskim 1917-1939" - skutki psychologiczne bratobójczej walki na ulicach Warszawy 1 całego szeregu posunięć nowych władców Polski były głębokie. W wojsku nastąpił podział na oficerów uprzywłleJowa-nych, tolerowanych i wręcz niewygodnych. Nastąpiły w związku z tym wielkie "czystki" tych ostatnich. Znikł panujący dotych­czas w wojaku nastrój całkowitego koleżeństwa, a w korpusach oficerskich oddziałów pojawili się oficerowie - poufni donosiciele. Nu tym bardzo ucierpiała spoistość naszej armii.

Głównym sprawdzianem wartości oficera ulało się pochodzenie legionowe. Stopniowo opuuowywano przez "swoich" wyższe stano­wiska wojskowe, co również nie było bez wpływu na tragiczny przebieg kampunll wrześniowej 1939 roku.

Pamiętam np. głośny fakt, który miał miejsce w Toruniu, gdzie stacjonował wielki garnizon wojskowy. Dowódcą D.O.K. był

wówczaa gen. Leon Rerbecki. Wziął się on do roprenji w sposób brutalny, bez cienia taktu. Wydał m.in. słynny rozkaz, zakazu­jący żołnierzom prenumerowania i czytania najpoczytniejszego, patriotycznego dziennika p.t. "Słowo Pomorskie"» wydawanego w Toruniu. Posunął alp w swojej nienawiści tak daleko, że w bra­mie naprzeciwko redakcji zaprowadził dyżury oficera 1 podofice­ra żandarmerii, których zadaniem było legitymowanie oficerów,' podoficerów i szeregowych, wchodzących do redakcji...

"Winni" tych przekroczeń byli z kolei przedstawiani do ra­portu karnego dowódcy Korpusu i karani.

Słynne było również powiedzenie B. i "Jest dwa bolsze-wlzmai jeden lewicowyj, drugi prawicowyj. Wy jesteście przed­stawicielem prawicowego bolszewizmn!"

Takie 1 inne "kwiatki" wyrosły na niwie "sanacji moralnej".

Na odclnku"cywilnym" działali z kolei "nieznani sprawcy", np. w kwietniu 1926 r. i w październiku tegoż roku pobito cięż­ko b. ministra aknrbu Jerzego Zdzlechowsk1 ego, a w 1927 roku -znanego publicystę AdolTa Nownozyńnklego, któremu m.ln. wybito oko...

LATA UNIWERSYTECKIE
r9"2fc-l932

Na jesieni 1926 r. rozpocząłem studia na wydziale prawnym Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy rektorem był prof. Bolesław Hryniewiecki, botanik, a dziekanem Wydziału Prawa prof. Euge­niusz Jarra.



Od samego początku studiów stałem się gorliwym członkiem "Młodzieży Wszechpolskiej", pilnie uczęszczając na zebrania i odczyty, w czasie których poznałem wielu wybitnych przywódców młodzieży narodowej, jak np. dr. Jana Mosdorfa, Zbyszka Stypuł-kowskiego, Tadeusza Bieleckiego, Jerzego Czarkowskiego i świetne go mówcę Tytusa Wllskiego.

Moimi przyjaciółmi i kolegami z gimnazjum im. św. Stanisła­wa Kostki byli Staś Gaczeński i Staś Hyżewicz, ten ostatni nie­co starszy ode mnie.

W owym czasie ważna instytucja samopomocowa na Uniwersyteci Warszawskim - Bratnia Pomoc była opanowana przez sanację i ele­menty lewicowe pod kierownictwem Stańczykowskiego, prezesa Brat­niaku. Rozpoczęła się wtedy wielka akcja młodzieży narodowej, a więc Wszechpolaków i korporacji akademickich o opanowanie tej instytucji przez narodowców. Sanacja, znienawidzona po niedaw­nym,krwawym zamachu majowym, zażarcie broniła swoich pozycji.

Po kilku burzliwych, walnych zebraniach udało się wreszcie w marcu 1927 r., po ciężkiej walce, opanować Bratniak. Wybrany został zarząd narodowy pod prezesurą Władysława Kempfi ego. W tym zarządzie, przez okres 2-letniej kadencji, pełniłem funkcję kierownika Sekcji Gospodarczej, przyczyniając się m.in. do za­łożenia pierwszej na terenie Uniwersytetu Warszawskiego kuchni akademickiej.

W końcu roku 1926 zaszedł w życiu politycznym naszego Kraju ważny fakt: 4 grudnia w hotelu Bazar w Poznaniu została powołana do życia organizneja pod nazwa Obóz Wielkiej Polski, której cele i zndnnia naświetlił licznie zebranym działaczom narodowym pre­zes Roman Dmowski.

Aleksander Dębski odczytał skład Wielkiej Rady OWP, powoła­nej do kierowania organizacją. W jej skład weszli! Homan Dmows­ki, Adam Głażewnki, gen. Mieczysław Kuliński, Seweryn Snmulski, Michał Nycz, Bogumił Hebnnowskl, gen. Stanisław Haller, Włady­sław Dzieduszyckl, Jerzy Zdziechowski, Zygmunt Pluciński, Stani­sław Rażniewski, Stanisław Gieysztor, Roman Rybarski, Zbigniew Żółtowski, Józef Stemler, Tadeusz Kobylański, Aleksander Dębs­ki, Stanisław Kałomnjskl i Bogusław Łubieński,

Wobec klęski, jaka niewątpliwie stanowił dla Obozu Narodo­wego zamach majowy Piłsudskiego - powołanie do życia organizac­ji, której zadaniem miała być "odnowa ruchu" - było dla nas, mło­dego pokolenia narodowego, jakimś ożywczym tchnieniem wiosny. Od razu więc młodzi działacze - prężni, pełni entuzjazmu, ener­gicznie zabrali się do pracy organizacyjnej, to też OWP szybko się rozwijał, szczególnie w Wielkopolsce, na Pomorzu i w Polsce Centralnej.

Naczelnym oboźnym "Młodych" OWP zestnł Zdzisław Stan] ze środowiska lwowskiego, a zastępcami Wojciech Jaxa-Bąkowski i Tadeusz Bielecki,

W ramach OWP powstawały również sekcje robotnlczo-rsemłeślnlcze. W Warszawie kierownictwo tej sekcji mieściło ole przez pewien czas w koszarach Blocha w Alei 3-go maja. W kierow­nictwie tej sekcji pracowali w różnych okresach! St. Minkiewicz

Mieczysław Prószyński, Zbigniew Kunicki , Stanisław Hyżewicz i Edward Kemnitz /kierownictwo terenu Prut;!/.

W kampanii wyborczej do Rady Miejskiej w Warszawie na wiosnę 1927r młodzi OWP aktywni! pracowali na odcinku propagandy i ochrony zebrań wyborczych. Dochodziło nieraz do bójek z przeciwnikami naszymi. I tak w walce z bojówką PPS na terenie Grochowa zginął nasz kolega śp.Koz­łowski, kiedy to nasza ciężarówka została ostrzelana z pistoletów.

i, marca 1920r. odbywały się wybory do Sejmu, a w tydzień później do Senatu. I z tej okazji nasze grupy miały dużo pracy. Przypominam sobie wiec listy narodowej w Towarzystwie Higienicznym na ul.Karowej w Warszawie. Bojówka "Strzelca" usiłowała rozbić ten wiec. Po wiecu na opuszczających salę uczestników zebrania szarżowała policja konna. byli ranni i zatrzymani.

Na Zlalone Świątki 1930r. zwołany został zjazd Młodych OWP w Gdyni, połączony z patriotyczną manifestacją na cześć Polskiego Morza. Z całego Kraju przybyły liczne delegacje, częściowo umundurowane,m.in. z Warszawy liczna grupa, ponad 100 osobowa. W czasie pochodu nad brzeg morza - bojówki sanacyjne nas zaatakowały. Posypały 3ię strzały z jed­nej 1 z drugiej strony, dzięki Bogu bez ofiar. Przewodniczył zjazdo­wi dr.Tadeusz Bielecki.

'II okresie sławetnych wyborów "brzeskich" 16 1 23 listopada 1930r. nie brałem udziału w akcji, gdyż w tym czasie przebywałem w Szkole Podchorążych Piechoty w Zambrowie. Wybory te zostały poprzedzone aresztowaniem przywódców opozycji i osadzeniem ich w twierdzy w Brześciu nad Bugiem.

Nastroje społeczeństwa, oburzonego terrorem sanacji, areszto­waniami, fałszami wyborczymi udzieliły się nam , młodym w wojsku. Doszło do lego, Że Odmówiliśmy w czasie święta 11 listopada

odśpiewania "Pierwszej Brygady". Wybory mimo to wykazały twar­dą postawę społeczeństwa, a lista narodowa zdobyła ponnd 13^ ważnie oddanych głosów. Mandaty poselskie otrzymali wówczas przedstawiciele "młodych"! dr. Tadeusz Bielecki, odw. Zbigniew Stypułkowski /miał zaledwie 26 lat, był najmłodszym posłem/, dr. Tadeusz Wróbel, Ludwik Christiana, Mieczysław Jakubowski, Z"bigniew Dębiński, doc. Zdzisław Stalli i Ryszard Piestrzyński.

Rok 1931 przyniósł śmierć studenta Uniwersytetu Stefana Batorego /Wilno/ Stanisława Wacławskiego z rąk bojówki sanacyj­nej. Od tej pory co roku odprawiano nabożeństwa w rocznicę jego śmierci.

Działalność OWP na odcinku antykomunistycznym, antysanacyj-nym i antyżydowskim i sympatie, jakimi cieszyliśmy się w szero­kich kołach społeczeństwa - spowodownły reakcję władz admini­stracyjnych. Już w końcu 1927 r. zawieszona została działal­ność OWP w Małopolsce Wschodniej. We wrześniu 1932 r. wojewoda pomorski zawiesił nasza działalność na Pomorzu, a w dwa dni póź­niej w województwie Kieleckim.

W końcu 1932 r., w związku z moim wyjazdem na studia do Anglii, po ukończeniu wydziału prawa Uniwersytetu Warszawskiego, przekazałem swoją dzielnicę "Pragę" z 4-ma grupami kol. Stanisła­wowi Szteynerowi.

W marcu 1933 r. nastąpiły liczne aresztowania, w związku z rzekomym przygotowaniem "znmaohu stanu". Aresztowano m.in. Jęd­rzeja Giertycha, Aleksandra Demidowicz-Demidecklego, Mieczysława Harusewicza, Mariann i Adolfa Reuttów i szereg innych. Z kolei rozwiązano OWP we Lwowie, Krakowie i na Śląsku Cieszyńskim, a wreszcie 28 marca 1933 r. opieczętowano nasze lokale w Warszawie



przy ul. Złotej 5 1 Lwowskiej 15 /lokal biura stołecznego/. Tak zakończyła się działalność Obozu Wielkiej Polski.

HYMN MŁODYCH OWP Złoty słońca blask dokoła, Orzeł biały wzlata wzwyż, Dumnie wznieśmy w górę czoła, Patrząc w Polski znak i krzyż I

Polsce nlesiem odrodzenie, Depcząc podłość, fałsz i brud! W nas mocarne wiosny tchnienie, W nas jest przyszłość, z nami lud! Naprzód idziem w skier powodzi, Niechaj wroga przemoc drży, Już zwycięstwa dzień nadchodzi,

Wielł.ltj Polski moc to myl /zwrotkę powtórzyć 2 razy/.

Ópiewu się na nutę "Warszawianki".

W tymże roku, w dniu 3' października, głośne było znane najś­cie Piłsudskiego w asyście setki oficerów w mundurach na Sejm. Marszałek Sejmu Ignacy Daszyński, przywódca PPS, mimo gróźb nie otworzył sesji sejmowej. W tym okresie premierem był Kazimierz Switalski.

KONGRES KRAKOWSKI W CZERWCU 1930 r.

Na dzień 29 czerwca 1930 r. "Centrolew" zwołał kongres w Krakowie, na którym uchwalono przejść do szerokiej akcji protesta­cyjnej wśród mas, w celu zaprotestowania przeciwko polityce sanac­ji. W całym Kraju poza tym odbywały się liczne strajki. 25 sierp­nia na czele rządu stanął Józef Piłsudski, a 30 sierpnia rozwiąza­ny został parlament.

Napięcie w Kraju wzraatało - wyczuwało się, że dojdzie do po­ważnego spięcia. I rzeczywiście - nastąpił Brześć.



SPHAWA GA Dlii ELA CZECHOWICZA

Ohurnkterystyczną dla ówczesnych stosunków "sanacji moral­nej" była sprawa ministra skarbu Gabriela Czechowicza /rok 1929/, który został oskarżony przez opozycję sejmową o fiminsowunle z pieniędzy skarbowych kumpanii wyborczej BBWR /Bezpartyjny Blok Wsipółpracy z Rządem/ w roku 1920,

Sprawa oparła się o Trybunał Stanu.

"ODPOWIEDŹ TREVIRANUSOWI"

W roku 1930 przeżywaliśmy wyjątkowo trudny okres w stosunkach polsko-niemieckich, niezależnie od fiaska rokowań o zawarcie trak­tatu handlowego. Choć zawarty, traktat ten nigdy nie wszedł w ży­cie.

Poważnym incydentem politycznym było przemówienie wyborcze niemieckiego ministra ziem utraconych Godfryda Treyiranusa, który w dniu 11 sierpnia 1930 r. przypotaniał o "głębokiej ranie na pra­wym boku Niemiec".

Rząd polski zachował wówczas zimną krew, natomiast przez ca­ły Kraj przeszła fala wielkich demonstracji pod hasłems "Odpowiedź Treviranu80wi", 1 września odbyła się wielka manifestacja w War­szawie, w której wzięły m.in. liczny udział nasze grupy O.W.P. Koledzy moi relacjonowali później, ze duży pochód wyruszył z ko­szar Blocha w Alei 3 maja - młodzież akademicka i robotnicza, póź­niej dołączyli starsi.

W godny sposób zamanifestowana została jednomyślność naszego społeczeństwa wobec licznych prób prowokacji rewizjonistów nie­mieckich.

Oskarżał prokurator Witold Grabowski, późniejszy minister sprawiedliwości.

WjrroK został zatwierdzony przez Sąd Apelacyjny 11.2.1933.

Obrońcami w procesie byli adwokaci: S. Benkiel, Honigwill, Barcikowski, Smiarowski, Sterling, Rudziński, Szumański, Jan Nowodworski, Stanisław Szurlej i Leon Berenson.

Votum separatum przeciwko wyrokowi skazującemu więźniów brzeskich złożył sędzia Stanisław Leszczyński.

Proces miał zastraszyć społeczeństwo, lecz przeciwnie, wy­wołał on szeroką falę oburzenia i protestów.



PROCES BRZESKI

Wkrótce po zakończeniu mojej czynndj służby wojskowej, którą ukończyłem w stopniu plut.podchor.rezerwy w 10 pp. w Łowiczu -odbył się w Warszawie z wielkim napięciem oczekiwany proces prze­ciwko 12 oskarżonym przywódcom opozycji parlamentarnej, uwięzio­nym uprzednio i brutalnie traktowanym w twierdzy brzeskiej. To­czył się ten proces przed Sądem Okręgowym w stolicy w dnioah od 26.10.1931 - 13.1.1932.

Skazani zostali wówczasi Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Herman Lieberman, Mieczysław Mastek i Adam Pra-gier /PPS/, Kazimierz Bagiński, Władysław Kiernik, Jan Putek, Adolf Sawicki i Wincenty Witos /PSL/, Wojciech Korfanty /Ch.D./. Kary wynosiły od 1,5 do 3 lat więzienia.

PUŁKOWNIK WACŁAW KOSTEK-BIERNACKI

Znany z Legionów oficer żandarmerii /Kostek-Wieszatiel/ płk. Kostek-Biernacki, wojewoda poleski, wsławił się "opieką" nad aresztowanymi w dniu 10 września 1930 r. posłami stronnictw opozycyjnych i osadzonymi w twierdzy w Brześciu nad Bugiem.

Aresztowani zostali: Norbert Barlicki, Herman Lieberman, Adam Pragier, Stanisław Dubois, Kazimierz Bagiński, Adam Cioł­kosz, Mieczysław Mastek /PPS/ Józef Putek, Wincenty Witos i Wła­dysław Kiernik /PSL/, Karol Popiel /NPR/, Wojciech Korfanty /Ch.D./ i Aleksander Dębski /N.D./.

Posłowie byli brutalnie traktowani, szykanowani, a niektórzy nawet torturowani.

Wkrótce po ich aresztowaniu - zamknięto dalszych ok. 50 pos­łów i senatorów rozwiązanego w międzyczasie sejmu.

W roku 1931 ukazał się tom opowiadań Kostka-Biernackiego p.t. "Diabeł zwycięzca". Znajduje się w nim m.in. utwór pft. "Bat". Jest w nim wyłożona "Filozofia rządzenia". Pod opowiadaniem wid­nieje wymowna datai 1926 rok.

Rok 1934 - utworzenie "Obozu izolacyjnego" w Berezie Kartus­kiej - to dalszy etap niesławnej działalności Kostka. 0 tym póź­niej.

W tragicznym wrześniu 1939 r. Kostek przeszedł z województwa poleskiego z rangą ministra na stanowisko Generalnego Komisarza Cywilnego przy Naczelnym Dowództwie...

ROK 1934

Był to f6K Uardzo burzliwy, bogaty w wyHftrZehia.

26 stycznia na ulicach Warszawy ukazały się dodatki nadzwy­czajne. Informowały one o uchwaleniu przez Sejm, przy manifes­tacyjnej nieobecności opozycji, nowej konstytucji, która póź­niej przeszła do historii pod nazwą "konstytucji kwietniowej" /weszła w życie w kwietniu 1935 roku/.

Druga nowina, która zelektryzowała nasze społeczeństwo, to była wlndomośó o podpisaniu w Berlinie przez ministra spraw za­granicznych R.P. Józefa Becka i ministra spraw zagranicznych Nie­miec von Neuratha - "polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowa­niu przemocy" na okres 10 lat.

Uczucia, z jakimi przyjęliśmy tę wiadomość były mieszane.

Oficjalnie mówiło się o "rozsądnej, pokojowej polityce marszałka

Piłsudskiego", z drugiej strony duża część społeczeństwa przyjęła podpisanie "paktu o nieagresji" z dużym sceptycyzmem. Przypoml-nsm sobie manifestację Związku Legionistów i innych organizacji sanacyjnych przed Belwederem, z wyrazami hołdu i uznania za "za­pewnienie Polsce na długie lata pokojowej prosperity..."

Z kolei zaczęły się wizyty nowych "przyjaciół". A więc Gfl-rlnga, który przybył z wizytą do prezydenta Mościckiego i wziął udział w polowaniu w Białowieży. Wg. urzędowej "Gazety Polskiej" miał on oświadczyć, że "Polityka Rzeszy wobec Polski, zapoczątko­wana naszym styczniowym układem, obliczona jest na zawsze, a nie tylko na 10 lat...".

W czerwcu tegoż roku przybył z oficjalną wizytą do Polski minister propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels. Wygł osił on od­czyt w Resursie Obywatelskiej na Krakowskim Przemieści u, a z ko­lei spotkał się z przedstawicielami naszych sfer naukowych. Poza tym odbyło się szereg "galówek" przy udziale czołowych osobistoś­ci sanacji z premierem prof. Leonem Kozłowskim, ministrem Beckiem i Bronisławem Pieracklm na czele.

W tym też okresie złożyła wizytę w III Rzeszy delegacja na­szej Policji Państwowej z jej komendantem głównym gen. Józefem Kordian-Zamorekim na czele. Byli uroczyście witani na dworcu w Berlinie przez samego Himmlera, a w programie zwiedzania była również wizyta w obozie koncentracyjnym w Dachau...

ZABÓJSTWO MINISTRA riERACKIEGO

W dniu 15 czerwca 1934 r. oddane zostały strzały na ul. Fok­sal w Warszawie /dziś ul. Pierackiego/ do ministra spraw wewnętrz­nych Bronisława Pierackiego. Wkrótce po zamachu minister umarł.

Przez dłuższy czas mord na ministrze zajmował czołowe miejsce na łamach warszawskiej prasy. Początkowo władze obwiniały 0.N.J1. o zabójstwo, aresztując szereg działaczy w Warszawie i podejmując Inne środki represyjne, uwieńczone rozwiązaniem O.N.R. w tymże mie­siącu. /Patrz rozdział o O.N.R./.

W dwa dni po zabójstwie ministra ukazało się Rozporządzenie Prezydenta R.P. z dnia 17 czerwca 1934 r. w sprawie osób zagraża­jących bezpieczeństwu, spokojowi i porządkowi publicznemu /Dz.Ustaw nr.5 poz. 473/ i utworzeniu "obozu izolacyjnego" w Berezie Kartus­kiej /patrz rozdział "Bereza"/.

Obóz ten, jak ogłoszono, był przeznaczony dla "elementów war-cholskich" od ONR do "czerwonego frontu komunistów, Ukraińców i Żydów".

Wkrótce jednak władze ujawniły, że to jednak nie ONR, a ukra­ińska organizacja O.U.N. /Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów/ dokonała zamachu. Wreszcie dopiero w maju 1936 roku Sąd Apelacyj­ny ogłosił, że Stefan Bandera i Łebed zostali skazani na dożywotnie więzienie, natomiast Maciejko-Hryó, który strzelił do Pierackiego - zdołał zbiec' za granicę.

We wrześniu 1939 roku Bandera został zwolniony z więzienia i poszedł od razu na współpracę z Niemcami, organizując dla nich Le­gion Ukraiński z byłych członków O.U.N. Po 1945 r. B. zbiegł do Monachium, gdzie z kolei zginął, prawdopodobnie z rąk konkurencyj­nej organizacji ukraińskiej.

Obóz w Berezie Kartuskiej trwał do września 1939 roku.

ZABÓJSTWO KANCLERZA DOLFUSSA

25 lipca 1934 r. został zamordowany przez austriackich hit­lerowców jeden z przywódców partii Chrześcijańskiej Demokracji i kanclerz Austrii w lotach 1932-1934 Engelbert Dolfuss.

ZAMACH W MARSYLII

9 października 1934 r. dokonano w Marsylii zamachu na pra­wicowego polityka francuskiego, ministra spraw zewnętrznych Jean Louis Barthou i króla Jugosławii Aleksandra. Obydwaj zginęli.

O.N.R. /OBÓZ NAR0D0WO-RADYKALNY/ Po ostatecznym rozwiązaniu O.W.P. w roku 1933 - duża częśó działaczy sekcji rzemieślniczo-robotniczej i akademickiej OWP znalazła się w "Sekcji Młodych Stronnictwa Narodowego".

1 ja również kontynuowałem pracę w ramnch tej Sekcji. W

środowisku Stronnictwa Narodowego nie czuliśmy nie jednak zbyt dobrze.


0x08 graphic

Ówczesny 03try kryzys ekonomiczny lat 1929-1933 spowodował znaczne pogorszenie się sytuacji materialnej społeczeństwa, szczególnie warstw najbardziej narażonych na złe skutki kryzysu /bezrobocie, inflacja/. Wzrastające bezrobocie wśród robotników, bieda na wsi, niezadowolenie wśród pracowników umysłowych i drobnego rzemiosła spowodowały, że my "młodzi" członkowie ruchu narodowego zaczęliś­my szukać rozwiązania tych trudności w ramach jakiegoś radykalnego skutecznego programu społecznego.

Starsze pokolenie narodowe takiego programu nie umiało wy­pracować.

I tak w latach 1933-1934 ostra walka toczyła się w ramach na­szego obozu, walka o uchwalenie radykalnego programu społecznego, który umożliwiłby pokonanie naszych trudności.

Dowodem kryzysu w naszym obozie było rozwiązanie przez Dmows­kiego w roku 1933 tajnej organizacji wewnętrznej "Straż Narodowa". Zaczęły pogłębiać się różnice poglądów między"staryinl" a "młodymi" Zarzucaliśmy naszym starszym kolegom bruk jakiejkolwiek koncepcji rozwiązania kryzysu, brak programu społecznego. Liczne w owym czasie zebrania dyskusyjne, nieraz z udziałem Pana Romana - nie dawały konkretnych rezultatów. Narastało zniecierpliwienie 1 ro­dziła się w naszym gronie "młodych" opozycja.

W końcu 1933 r. "młodzi" wysłali do Dmowskiego delegację w osobach Jana Tłuchowskiego, Jana Mosdorfa, Jana Jodzewicza oraz Jana Bogdanowicza /ze Lwowa, łącznie z Janem Mntłachowskim/. De­legacja zażądała od Dmowskiego zasadniczych zmian w kierownictwie ruchu, zarzucając mu niedołęstwo, brak decyzji, brak programu re­form społecznych i t.d. Dmowski przyrzekł zbadanie całej sprawy przez specjalnie powołaną komisję.

Odpowiedź Dmowskiego uznano za dowód Jego niechęci wobec żądań młodych.

Przywódcą "Sekcji Młodych" S.N. był dr. Jan Mosdorf, którego najbliższe otoczenie miało duże wpływy w różnych ogólnopolskich organizacjach akademickich, jak np. Związek Bratnich Pomocy, Związek Polskich Korporacji Akademickich, Kół Naukowych i t.d. W Warszawie ukazywało się pismo młodych "Sztafeta", zyskujące coraz bardziej na popularności.

Kryzys pogłębiał się. W marcu 1934 r. Jan Mosdorf został odwołany na polecenie Dmowskiego z funkcji kierownika Sekcji Młodych, a Jego miejsce objął dr. Tadeusz Bielecki.

W końcu - w dniu 14 kwietnia 1934 roku rozłam stał się fak­tem. W dniu 15 kwietnia "Sztafeta" opublikowała deklarację ideo­wą Obozu Narodowo-Radykalnego - O.N.R. i w całej Polsce rozkol­portowano też tekst deklaracji i odezwę O.N.R.

Na czele Komitetu Organizacyjnego stanęli: Jan Jodzewicz, Jan Mosdorf, Tudeusz Gluziński 1 Mieczysław Prószyński. Szefom O.N.R. został dr, Jan Mosdorf, organem prasowym "Sztafeta", a lokale organizacji mieściły się przy ul. Nowy Świat 47, następ­nie 39, a także przy ul. Świętojańskiej 17 m.3 na Starym Mieś­cie. Rozpoczęła się ożywiona akcja propagandowa i rekrutacyjna 1 w krótkim czasie nasze szeregi zapełniły się tysiącami człon­ków, głównie młodzieży z różnych środowisk społecznych, lecz również i starszych. W zasięgu naszych wpływów ideowych znalaz­ła się większość warszawskiej Sekcji Młodych S.N. oraz sporo lu­dzi spoza grona S.N.

W deklaracji O.N.R. nawoływaliśmy do śmiałości i odwagi w akcji naprawy ciężkiej sytuacji Kraju. Głównymi wrogami Polski


byli, naszym zdaniem, komuniści i Żydzi. Domagaliśmy się uspo­łecznienia podstawowych środków produkcji, upaństwowienia banków akcyjnych, stworzenia przedsiębiorstw, będących własnością pracow­ników. Jednym słowem - upowszechnienia produkcji własności, /patrz aneks Hr.I/

Głównymi teoretykami gospodarczymi byli! dr. Tadeusz Gluzińs-ki i dr. Wojciech Zaleski /autor "Polski bez proletariatu"/.

Przywódcami O.N.R. byli w tym okresie początkowymi dr. Jan Mosdorf, adw. Jan Jodzewicz, adw. Henryk Rossman, inz. Tadeusz Todtleben, Antoni Goerne.

Do kierownictwa Sekcji Robotniczo-Rzemleślniczej należeli: Mieczysław Prószyński, Stanisław Hyżewicz, Edward Kemnitz i Łuc­jan Kozakiewicz.

Nowym akcentem, uwidocznionym w naszej deklaracji ideowej by­ły słowa:... chylimy czoła przed krwią przelaną dla Polski bez względu na to, na jakich polach bitew została przelana... /ukłon w stronę Legionów/.

MANIFESTACJA W MIĘDZYLESIU

Wiosna 1934 r. była wyjątkowo wczesna - już na dzień 23 kwiet nia /św. Wojciecha/ mieliśmy kwitnące bzy, a na początku maja moż­na było kapar się w Wiśle.

Kierownictwo O.N.R. zaplanowało na Zielone Świątki wielką ma-nifentację w Międzylesiu k. Warszawy. W tym dniu Już od wczesne­go rana ciągnęły nasze grupy z całej Wielkiej Warnzawy - tramwa­jami, pieszo w kierunku miejsc zbiórki na krańcach Grochowa. W

programie były m.in. przemówienia naszych przywódców, defilada i wspólny obiad koleżeński. W manifestacji wzięło udział kilku­set naszych członków, a wśród kierownictwa znaleźli się m.in. Stanisław Hyżewicz, Edward Kemnitz i Mieczysław Kołowiecki.

W czasie defilady rozpoczęła się interwencja licznie zmo­bilizowanej policji państwowej pod komendą nndkom. Fuchsa, dobrze nam znanego z poprzednich akcji, nieraz bardzo brutal­nych. Pod pozorem "znkłócenia przez nas spokoju publicznego" zebranie nasze zostało rozwiązane. Rozpoczęły się, rzecz jas­na, protesty z naszej strony, okrzyki na cześó O.N.R. i prze­ciwko sanacji, no i nieuniknione w tych warunkach szamotanie.

Poważna część zebranych, wśród których 1 ja się znalazłem, została otoczona przez policję pieszą i konną i przewieziona samochodami ciężarowymi do XVII Kom.P.P. na ul. Grochowskiej, a stamtąd po ok. 2 godzinach do Urzędu Śledczego m.atoł.Warsza­wy przy ul. Danlłłowiczowskiej. Tutaj z kolei zarejestrowano nas wszystkich na t.zw. czerwonym hafcie /kwestionariusze kolo­ru czerwonego/. Po rewizji osobistej zostaliśmy umieszczeni w celach aresztu w piwnicy wzgl. na wyższych piętrach. Większość z zatrzymanych O.N.R.-owców została zwolniona po 40 godzinach.

Incydent w Międzylesiu zapoczątkował całą serię różnych szykan w stosunku do organizacji, a zarazem był początkiem licz­nych moich aresztowań, zakończonych zesłaniem do Berezy Kartus­kiej.

W czasie manifestacji w Międzylesiu jeden z kolegów, które­go nazwiska już nie pamiętam, wręczył mi do przeczytania, jako swego rodzaju curiosum, odpis na bibułce protokołu odpra­wy na temat łączności w wojsku, w którym zawarte były m.ln.

bardzo nieprzyzwoite porównania Piłsudskiego. Tak się niefortun­nie złożyło, że zapomniałem oddać* ten odpis koledze, po przeczy­taniu, lecz zatrzymałem go w domu, gdzie z kolei zawieruszył się gdzieś między różnymi papierami. Pech chciał, że wkrótce po tym, w czanie jednej z rewizji w mieszkaniu moich rodziców przy ul.Zyg muntowskiej 6 m. 2 na Pradze - przodownik P.P. Rybowski znalazł ten papierek wśród innych szpargałów, co z kolei stało się pod­stawą do wszczęcia przeciwko mnie dochodzenia o... szpiegostwo przez sędziego śledczego Czesława Szwedowskiego. W areszcie prze siedziałem wówczas 14 dni, tym razem w t.zw. Centralniaku i zosta łem zwolniony za kaucją w sumie zł. 3-000,00, złożoną przez mego Ojca. Sprawa ta została ostatecznie umorzona na Jesieni tegoż roku, a kaucję zwrócono.

Ponieważ sytuacja wokół mojej osoby stawała się bardzo na­pięta, mnożyły się rewizje i aresztowania członków ONR - rodzina moja poradziła mi wyjechać na pewien czas z Kraju i w tym celu zapisałem się na wycieczkę linią Gdynia-Ameryka /bez paszportów i wiz!/.

Była Już druga połowa czerwca 1934 r. W przeddzień wyjazdu, wieczorem, udałem się z rodzicami do kina na ul. Targową. Wraca­jąc z kina - zauważyłem przed domem spacerującego agenta PP, któ­rego znałem z poprzednich aresztowań.

Tknęło mnie złe przeczucie, lecz jak zwykle, nie uległem pa­nice. Dozorca domu Bogusławski, otwierając drzwi domu, a właści­wie bramę /było Już po godz. 23-ej/ szepnął mi do ucha: w mieszka niu czeka policja. Istotnie był tam już przodownik Rybowski w towarzystwie innego "tajniaku" i policjanta mundurowego, z naka­zem przeprowadzenia rewizji 1, Jak się później okazało, doprowa­dzenia do Urzędu Śledczego. Rewizję Ograniczono do mego pokoju,

bezładnie przewracając w szafach i biurku, zaglądając pod łóżko, przetrząsając półki z książkami.

Nie znaleźli niczego podejrzanego. Mimo to zabrano mnie do Urzędz Śledczego i osadzono w jednej z najgorszych cel, w izo­lacji, w piwnicy od ul. Daniłłowiczowskiej.

Tym razem nie prędko miałem wyjść na wolność.

OBÓZ IZOLACYJNY W BERSZIE KARTUSKIEJ

Geneza obozów koncentracyjnych. Pomysł utworzenia obozów izolncyjno-koncentracyjnych*^ pochodzi od Edmunda Helnes a, do­wódcy oddziałów S.A. /Sturm Abtełlungen/ w Dreźnie. On to za­rządził umieszczenie zatrzymanych osób za zasiekami z drutu kolczastego. Wkrótce inni hitlerowcy zaczęli go naśladować, a w marcu 1933 r. obozy koncentracyjne zostały oficjalnie usankcjo­nowane, gdy Hermann Goering, minister spraw wewnętrznych Prus 1 zarazem szef policji - założył pierwszy tego rodzaju obóz w Oranienburgu, tuż pod Berlinem.

Władzę nad Ornnienbarglem powierzono organizacji S.A.

We wrześniu 1939 r. przekształcono te obozy w ośrodki pra­cy przymusowej i niewolniczej oraz masowej eksterminacji ludzi, prześladowanych ze względów politycznych, narodowościowych lub rasowych. Tyle co do genezy tych obozów na terenie III Rzeszy.

/ w III Rzeszy


0x08 graphic
0x08 graphic

Ważnlejsze obozy: Oranienburg, Dachau, Sachsenhausen w pobli­żu Oranienburga /więziono tutaj m.in. na początku okupacji 184 profesorów i innych pracowników naukowych Uniwersytetu Jagiellońs­kiego/, Buchenwald, Flossenburg, Mauthausen, RavensbrUck. Obozy powyższe znajdowały się na terytorium III Rzeszy.

Kiedy w Polsce był premierem prof. Leon Kozłowski /urzędował od maja 1934 r. do marca 1935 r./ ukazało się cytowane poprzednio Rozporządzenie o obozie "odosobnienia" w Berezie Kartuskiej. Koz­łowski był człowiekiem mało ciekawym. Ulał opinię pijaka /słynne były jego wyczyny pijackie w "Adrii"/ i hulaki. Urodzony w roku 1092, b. legionista, był właściwym twórcą Berezy. W czasie ostat­niej wojny został wyrokiem Sądu Polowego Nr.1 Armii Polskiej w Związku Sowieckim z 21 stycznia 1942 r. zasądzony na karę śmierci za zbiegostwo do nieprzyjaciela - na stronę niemiecką. Rozprawa była zaoczna.

Wyrok został zatwierdzony przez d-cę armii w Zw.Sowieckim gen W.Andersa.

Do wykonania wyroku Jednakże nie doszło, gdyż Niemcy zatrzy­mali go w Berlinie, gdzie zginął, prawdopodobnie od bomby lotni­czej .

Jak wiemy, po podpisaniu deklaracji z 26 stycznia 1934 r. -w ramach różnego rodzaju wizyt - delegacja PP. pod przewodnictwem gen. Kordian-Zamornkiego udała się do Niemiec, witana m.in. przez Himmlera, i tamże m.in. zapoznano się z organizacją obozów koncen­tracyjnych.

Samą organizację techniczną obozu w Berezie, stacja kolejowa Błudeń, na półn.wschód od Brześcia nad Bugiem w stronę Kobrynia -powierzono osławionemu wojewodzie poleskiemu płk. Wacławowi Kostek Biernackiemu. Komendantem obozu został z-ca komendunta policji w województwie poznańskim, podinspektor Bolesław Groffner, a jego zastępcą kom. P.P. W. Skrętowski.

Załogę obozu stanowili specjalnie przeszkoleni i dobrani "chłopcy z Golędzinowa" - szkoły policyjnej pod Warszawą, która szkrtttln policjantów do walk ulicznych, rozpraszania demonstrantów, rozbijania zebrań i t.p. Odznaczali się ci "chłopcy" wielką sprawnością fizyczną i potrafili zachować się bardzo brutalnie, o czym niejednokrotnie przekonali się więźniowie Berezy.

Poza tym na miejnou był lekarz wojskowy z Kobrynia, rzadko się pokazujący, jego zastępca przodownik policji i szereg osób personelu administracyjnego. Obóz mieścił się na terenie b. ko­szar batalionu piechoty, w miejscowości nad rzeką Jasiołdą, do­pływem Prypeci, na terenie bagnistym, niezdrowym, gdzie roje ko­marów po prostu nie dawały wytchnienia.

W dniach 5-7 lipca 1934 r. zostali skierowni do Berezy nas­tępujący działacze narodowi /ONR i SN/i

z Warszawy: Jan Jodzewlcz, Bolesław Piasecki,

ONR

Henryk Rossman Jerzy Korycki,

Mieczysław Prószyński, Włodzim. Sznarhachowskl,
Edward Kemnitz, Władysław Hnckiewicz,

Zygmunt Dziarmaga, Czesław Lączyński.

A. Żełnwski.

Antoni Grębosz, Bolesław Swiderski, Wilhelm Bartyzel,

j Łomży i

Józef Przvhyszewski, Stefan Lniski.

z_Łodzi >

Edmund Budnink. Faweł Hądzllk.

Ludomir Weiss, Józef Kotasłńskl

z Częstochowy: Władysław Pacholczyk. ST?

W tym samym okresie zostali skierowani do Berezy działacze komunistyczni i nacjonaliści ukraińscy: Aron Skrobek, kom.,Jan­kiel Lubczańakl, kom. oraz Ukraińcy: dr. Michał Gyża, Stefan Szewczyk i Jarosław Żeleń.

Po pewnym czasie skierowano tara dalszych działaczy komunis­tycznych i ukraińskich /inż. Mllanycz, prof. Krawciw, Sahajdacz-ny, Borowyj i innych, których nazwisk już nie pamiętam.

Zesłanie do Berezy następowało na wniosek władzy administra­cyjnej I-ej instancji /starosty/, a orzeczenie o skierowaniu wy­dawał sędzia śledczy do spraw obozu izolacyjnego. Sędzia, przy Sądzie Ap elacyjnym w ciągu 48 godzin po przedstawieniu wniosku władzy administracyjnej powinien był albo zatwierdzić albo uchy­lić wniosek tej władzy.

Zasadniczy okres pobytu w obozie był 3 miesiące, po czym władze mogły okres ten przedłużyć o dalsze 3 miesiące, jednakże niektórzy więźniowie przebywali tam ponad rok. Obóz ten został rozwiązany we wrześniu 1939 roku.

MOJE OSOBISTE WSPOMNIENIA Z BEREZY KARTUSKIEJ

Po niefortunnej sprawie z owym "rozkazem o łączności w wojs­ku", zakończonej wypuszczeniem mnie na wolność za kaucją złotych 3.000,00 /środek zapobiegawczy - postanowieniem sędziego Okręg. Śledczego Czesłnwu Szwedowskiego/ - znalazłem się znowu w areszcie

Urzędu Śledczego. Był to koniec czerwca 1934 r. Chociaż w cza­sie rewizji w mieszkaniu naszym niczego podejrzanego nie znale­ziono - to jednak napięta atmosfera po zabójstwie Pierackiego, o które początkowo podejrzewano ONR, i uchwalony niedflwno dekret o Berezie nie wróżyły niczego dobrego.

Bardzo mi się zrobiło żal mego Ojca 1 w ogóle Rodziców, którym sprawiałem tyle kłopotów swoją działalnością polityczną. Ojciec już nie był młody, miał 64 lata 1 bardzo liczył na moją pomoc i współpracę w fabryce W. Kemnitz, której 25-lecie właś­nie przypadało w roku 1934. Byłem prokurentem fabryki i Już nie­źle wprowadzony w bieg interesów, a tymczasem ciągle "nawalałem"..

0 tych i innych sprawach rozmyślając i ciągle siedząc sam w ohydnej celi w piwnicy od ul. Daniłłowlczowskiej - w pewnej chwili zostałem wvwołany z celi i przeniesiony na górne piętro do dużej celi. Minęło znowu kilka dni, aż wreszcie bomba pękłal

Było to chyba 3-go lub 4-go lipca. Drzwi mojej celi otwo­rzyły się i nagle znalazłem się w towarzystwie dobranym moich kolegów z ONR. Po krótkim przywitaniu - nastąpiła wymiana os­tatnich wiadomości i poglądów na temat naszych dalszych losów -za co nas aresztowano i co z nami zrobią? Większość z nas była zdania, że wywiozą nas do Berezy.

Po chwili - było to wczesne popołudnie - wywołano mnie pierwszego z celi. Zaprowadzono mnie do pokoju na tym samym piętrze, gdzie już czekał nieznany ml urzędnik z Komisariatu Rządu i doręczył mi pismo, zawierające skierowanie No.1 do Bere­zy i podpisane przez Kom.Rządu na m.stoł.Warszawę Władysława Ja­roszewicza. Pokwitowałem odbiór i wróciłem do celi. Podobna procedura powtórzyła się z moimi kolegami - wszyscy otrzyrauli podobne skierowanie.


Nazajutrz rano załadowano nas, pod silną eskortą, do "budy" policyjnej i przez Most Kierbedzia i ul. Zygmuntowską /udało mi się w czasie przejazdu zobaczyć fragment domu No.6, gdzie rodzina moja mieszkała przez lat 20/ dowieziono nas na Dworzec Wileński, wprost na peron pod wagon osobowy 3 klasy, w którym zajęliśmy dwa przedziały, mając drzwi zamknięte na klucz i po 2ch uzbrojonych policjantów w przedziale.

Nasza eskorta w pociągu, to byli raczej starsi policjanicl, dość grzeczni i wyrozumiali. Humory mieliśmy niezłe, zbytnio nie przejmowaliśmy się /młodość!/ naszym losem. Przypomnieliśmy sobie internowanie legionistów w okresie I-ej wojny światowej w obozach w Beniaminowie i Szczypiornie. Snuliśmy różne plany co do możli­wie produktywnego wykorzystania okresu "izolacji". A więc nasz najmłodszy kolega Włodzio Sznarbachowski, świeżo upieczony student , marzył o nauce i o sprowadzeniu sobie książek. Adwokaci Henio Rossman i Janek Jodzewicz proponowali wykłady z dziedziny prawa. Mnie, jako znającego języki angielski i niemiecki typowano na "lek­tora" języków obcych i t.p.

I tak, przy pogawędce i snuciu planów - minęliśmy Brześć nad Bugiem i zatrzymaliśmy się na stacji Błudeń. Eskorta nasza opuści­ła wagon i przekazała nas specjalnemu oddziałowi policji, który oczekiwał na peronie, i po załatwieniu formalności nas "odebrał". I nagle co za zmiana! Krótkie, ostre rozkazy, szybkie załadowanie na ciężarówkę i jazda po wyboistej drodze w nieznane...

Po kilkunastu minutach jazdy samochód zatrzymał się przed okrę­towaną bramą, obok wieży wartowniczej, na której zauważyłem straż­nika z karabinem, a w bramie grupę policjantów, która nao\ szybko rozdzieliła na małe grupki i poprowadziła do baraku, tuż za bramą.

Rozpoczęły się formalności sprawdzania personalii, ciągle przy nawoływaniu "prędzej", "biegiem" rozebrano nas do naga, przepro­wadzając dokładną rewizję rzeczy. Wszystkie zabronione przedmio­ty spisano I umieszczono w workach z odpowiednią tabliczką z naz wiskiem.

I znowu "biegiem" do budynku b. koszar, na dawną salę żoł­nierską z betonową podłogą, bez łóżek i sienników. Tutaj zasta­liśmy małą grupkę więźfliów, przybyłych nieco wcześniej, jak się potem okazało 2-ch komunistów-Żydów i dwóch Ukraińców.

Tego dnia nie otrzymaliśmy żadnego posiłku. Wieczorem, oko ło godziny 7-ej zarządzono apel. Ustawiliśmy się w dwuszeregu, ktoś z nas odliczył i zameldował stan przodownikowi PP. I spać na betonie, przykryci płaszczami lub marynarkami.

Nazajutrz rano, gdzieś koło 6-ej zarządzono pobudkę. Więk­szość z nas, mocno podniecona nową i niezbyt przyjemną sytuacją, jak również zmęczona prawie bezsenną nocą - była raczej przygnę­biona i pełna różnych "czarnych"myśli. Wydano nam po kubku czar nej kawy i kromce suchego chleba.

Wkrótce potem oddziałowy Markowski, którego później wszyscy więźniowie poznali jako brutalnego i bezwzględnego człowieka -zarządził apel. Zjawił się przed nami sam komendant Greffner -typ średniego wzrostu, w okularach, otyły, z nieprzyjemną, nieco mongolską twarzą. Przeszedł przed frontem ustawionych w dwusze­regu więźniów, powiedział kilka słów na temat naszego miejsca po bytu i obowiązku bezwzględnej dyscypliny, przestrzegając, że w razie nieposłuszeństwa czeka nas cały arsenał rozmaitych kar. W końcu swego przemówienia zapytał, kto z nas potrafi gotować?

Przypomniułem sobie wówczas swoje młode lata w harcerstwie,

obóz w Płocicznie nad jeziorem Wigry, i "sprawność kucharską", którą m.in. zdałem. Wystąpiłem wiec śmiało krok naprzód, a za mną wystąpili kol.kol. Przybyszewski i Korycki. A więc było nas już trzech kucharzy... Greffner nas natychmiast zaprowadził do kuchni, która mieściła się w obszernej piwnicy, prawie ciemnej 1 wilgotnej, po czym wskazał nam kotły, rozkazując, ażeby zaraz przystąpić do ich wyszorowania, ponieważ są brudne. Zaopatrzeni w słomę, proszek, szmaty i gorącą wodę - dokonaliśmy dzieła dośó szybko.

Z kolei oddziałowy Sitek, drugi "as" naszych chłopców z Go-lędzinowa - zaprowadził nas do małego magazynku żywnościowego w korytarzu przy kuchni, skąd pobraliśmy worki z mąką, fasolą, gro­chem, solą i t.d. oraz porcję nawspół zgniłych ziemniaków.

Wspólnym wysiłkiem, pod komendą Przybyszewskiego, który naj­lepiej znał się na gotowaniu - przygotowaliśmy dość* zawiesistą zupę, pierwszy tego rodzaju posiłek w miejscu odosobnienia. Nas­tępnego dnia dodano nam jeszcze 2 czy 3 więźniów do obierania kartofli.

Funkcja w kuchni była o tyle ważna i dla nas i naszych kole­gów pożyteczna, że mogliśmy rzetelnie i uczciwie dysponować przy­dzielonym nam prowiantem, pilnie bacząc, ażeby nic nie poszło na lewo, a poza tym, w miarę zwiększania się liczby internowanych w M.O. - reklamować starszych i słabszych kolegów do obierania kar­tofli, co było pracą bez porównania lżejszą od pracy, wykonywanej "na powietrzu". A regulamin zaostrzał się z każdym dniem. Prze­de wszystkim zamalowano nam wapnem okna w sali tak, że nie było widać świata Bożego. Zbiórki, apele i t.p. odbywać się musiały biegiem. W nocy nas kilkakrotnie budzono, sprawdzając stan.

fleczorem, po apelu, z powodu jakiegoś drobnego incydentu czy po prostu kaprysu policjantów na służbie - musieliśmy biegać między szpalerem policjantów, którzy przy tej okazji okładali nas pał­kami - t.zw. ścieżka zdrowia...

W celach porządek układania się do snu był z góry wyznaczo­ny. A więc Polak musiał z reguły spać między Żydem a Ukraińcem, nigdy między "swoimi". Rozmowy w celu były surowo zakazane.

A w ciągu całego mego pobytu w M.O. - nie otrzymalis my ani razu listów, paczek, książek czy gazet, nie było widzeń, a wizyty u lekarza były po prostu farsą. Skandaliczny był stan sanitarny. Ani kąpieli, wody na lekarstwo, brak mydła i środkóy do prania.

PORZĄDEK DNIA WIĘŹNIA

Pobudka przed godziną 6-tą. Po bardzo powierzchownym umy­ciu się, początkowo bez mydła, śniadanie złożone z czarnej kawy kiepsko słodzonej i 400 gr. chleba /na cały dzień/, czasem odro bina margaryny lub marmolady. Poza biegiem na plan zbiórki przed budynkiemj często bieg był połączony z przysiadami lub "padnij", zależnie od humoru policjantów. Przydział do po­szczególnych grup roboczych był często zmieniany, ażeby nikt się zbytnio nie przyzwyczajał. A więc jedni sprzątali po­mieszczenia administracji, sypialnie policjantów, czyścili wy­chodki 1 latryny. Inni porządkowali podwórze i otoczenie bu­dynków, łącznie z brukowaniem 1 niwelacją terenu.

Do prac szczególnie przykrych należało kopanie głębokich do­łów, do których sypano ziemię z dołów na drugim krańcu podwórza. Odbywał się ten transport małym, ręcznym wózkiem, zaprzężonym w więźniów. Ciężką pracą była budowa szosy do Kobrynia, połączona z ubijaniem jezdni drobnymi kamieniami, za pomocą ciężkich ubija-czy, które trzeba było unieść odpowiednio wysoko do góry i spuś­cić z całą siłą na bruk. Kilofy, łopaty, ubijacze, piasek i t.p. więźniowie zwozili ręcznymi wózkami lub taczkami. Dzień pracy wynosił początkowo 10 godzin, a potem 8 godzin.

Dozorujący nas policjanci bezustannie przynaglali tych, któ­rzy z braku siły czy po prostu wprawy do tego rodzaju prac praco­wali, ich zdaniem, zbyt wolno. Operowano wyzwiskami, krzykami, a nieraz i razami pałką. Tak np. Henio Rossman został kilkakrotnie mocno uderzony pałką po plecach. Później często narzekał na bóle w nerkach 1 ostatecznie umarł 22 lutego 1937 r. na uremię...

Dookoła pracujących grup, w promieniu ok. 300 m. rozciągała się tyraliera uzbrojonych w karabiny policjantów, którym towarzy­szyły specjalnie tresowane psy. Jak się po pewnym czasie zorien­towaliśmy, ludność z pobliskich zabudowań została usunięta, ota­czała nas więc pustka. Cały teren obozu był dokładnie odrutowany.

Pewnego rodzaju "curiosum" stanowiły inspekcje obozu, dokony­wane przez wojewodę poleskiego Kostka-Biernackiego. Krążył on w przebraniu poleszuka, w białej koszuli, wyłożonej na zewnątrz, w lnianych spodniach i w łapciach dookoła obozu, sprawdzając czuj­ność straży policyjnej 1 obserwując zachowanie się pracujących więźniów.

Któregoś dnia, w czasie apelu przed samym obiadem, zjawił się na placu i kazał wystąpić więźniom wg. specjalnej listy, w tej liczbie i mnie. Bacznie nam się przyglądał, stwierdzając, że wyglądamy za dobrze! Po tej inspekcji, jak zresztą i po innych jego wizytach, reżym w Berezie zaostrzył się. Oczywiście był to rozkaz tego osławionego kata.

Stan więźniów, sądząc z ilości wydawanych przez naszą ekipę kuchenną obiadów i ilości więźniów na apelach - stale zwiększał aię, jednak byli to przeważnie komuniści i Ukraińcy, a tylko bardzo rzadko trafiał się narodowiec. 0 ile sobie dobrze przy­pominam, to stan ogólny pod koniec sierpnia wynosił ok. 250 więźniów.

Po pewnym czaBie strażnicy stwierdzili, że w kuchni za-trudnleni są przeważnie narodowcy, że jednym słowem jest nam za dobrze i w związku z tym zmieniono obsadę kuchni, którą z kolei objęli Ukraińcy i Żydzi, a nas skierowano do robót zewnętrznych.

Kary. Poza doraźnym ukaraniem w postaci uderzeń pałką poli­cyjną - była cała seria kar, wymierzanych przez komendę obozu podczas karnego raportu, do którego przedstawiali policjanci lub komenda obozu. A wlęct areszt w specjalnej celi, z twardym ło­żem, obostrzonym postem, od 2-7 dni. Zamknięcie w lochu-ciemnicy /pozostałości po dawnej trupiarni/, tylko w koszuli, na wilgotnej podłodze, o chlebie i wodzie, z reguły na 24 godziny, a nieraz do 48 godzin i dłużej. Po tej ostatniej "kuracji" -więzień wychodził na światło dzienne nawpół oślepnięty i sła­niał się z głodu. Oczywiście współwięźniowie w celi pamiętali o koledze i zawsze potrafili coś przechować dla podkarmienia głodnego i słabego.

Któregoś upalnego dnia, gdzieś w połowie sierpnia, zapro­wadzono nus nad bagnisty brzeg rzeki Jasiołdy. Kazano rozebrać slę do naga, rzeczy ułożyć w "kostkę", jak przed spaniem, z tab­liczką drewnianą z nazwiskiem więźnia na wierzchu. Po tym zapę­dzono nas do rzeki, do "kąpieli". Od razu zapadliśmy się po pas w błoto, a roje komarów miały używanie...

Dużo trudu kosztowało nas oczyszczenie się z błota. W cza­sie kąpieli - policjanci dokonywali szczegółowej rewizji naszych "kostek" - rzeczy nasze były w nieładzie. Był to t.zw. "hippisZ". Ku memu zdumieniu - zostałem po tej kąpieli przedstawiony do ra­portu karnego kdtn M.O., gdyż podczas rewizji znaleziono w mojej kieszeni... paczkę zapałek. Oczywiście zapałki te zostały mi podrzucone - nie paliłem i zapałek nigdy nie nosiłem.

Wyroki 24 godziny ciemnicy. Rozebrano mnie na wartowni, w samej tylko koszuli zamknięto w piwnicy gdzie, drżąc z zimna i niewyspania 1 odgarniając głodne szczury - przesiedziałem swój czas. Koledzy w celi powitali mnie serdecznie i nakarmili, to też wkrótce wróciłem "do formy".

Którejś sierpniowej niedzieli - miła niespodzianka. Zapo­wiedziana została msza św. rzymsko-katolicka na placu koszarowym. Na skutek usilnych Interwencji komitetu naszych rodziców /pp. Ko­rycka, Piasecka, Dziarmaga, moja matka 1 Inne panie/ u biskupa pińskiego ks. Bukraby - władze zgodziły się na jednorazowe od­prawienie mszy Św., w której mogli wziąć udział wszyscy chętni, nie tylko katolicy. Ustawiono nas na placu, w środku zaimprowi­zowano ołtarz, a dookoła rozstawiono liczne posterunki policji, która również pilnowała porządku w czworoboku. Niektórzy więź­niowie przystępowali do spowiedzi, jednakże byli 1 tacy, którzy z nieufnością odnosili się do księdza, podejrzewając jakiś pod­stęp ze strony władz.

Jak już stwierdziłem poprzednio - żadne widzenia z rodziną czy też listy do nas nlo docierały, jak również nie było mowy o paczkach. Były jednnkże próby ze strony niektórych, bardziej odważnych osób, członków rodzin więźniów dotarcia do nas. Pró­bę taką podjął m.in. mój brat Wojciech. Dotarł on do stacji Błudeń, a stamtąd zaprowadzono go przed oblicze kdta. Greffne-ra, który odbył z nim krótką rozmowę powiadamiając m.in., że brat Edward czuje się dobrze. I na tym próba zobaczenia mnie zakończyła się.

W połowie września, zaraz po śniadaniu, wezwano mnie przed oblicze samego Greffnern. Był tam już inż. Mllnnycz, Ukrainiec wysokiego wzrostu i atletycznej budowy. Nie orientowaliśmy się, jaka była przyczyna wezwania. G. przyglądał nam się bacznie, po czym wezwał policjanta Sitko i kazał nas odprowadzić. Sitek z kolei zaprowadził nas do baraku z narzędziami i kazał pobrać kilofy, łopaty i ciężkie ubijakl do polnych kamieni. Otrzymaliś­my rozkaz brukowania odcinka podwórza, przy czym cały czas pilno­wał nas policjant 1 baczył, ażeby ciężki ubijak kamieni był pod­noszony przez nas możliwie wysoko i opuszczany z całą siłą na kamienie.

Rzecz jasna, że już po 2 godzinach takiej pracy , byłem prawie wykończony, a i atleta Mllanycz był cały mokry i ciężko dyszał. Co pewien czas podchodził do nas Greffner, przyglądał się nam i z ironicznym uśmiechem zachęcał do jeszcze mocniej­szego ubijania kamieni...

Tego rodzaju "praca" trwała przez kilka dni. Aż dnia 19 września - bomba! Wraz z grupą kolegów knznno mi rano wystą­pić z szeregu, po czym poprowadzono nas do mngazynu mundurowe­go i zwrócono nom nasze rzeczy z depozytu. Potem zamknięto nas na ok. godzinę w pustej celi. Czyżby wolność?


0x08 graphic

Po pewnym czasie kolejno nas wywoływano do oddzielnego po­koju i uprzedzano, że nie wolno nam niczego opowiadać z pobytu w Berezle, w przeciwnym razie wrócimy tu ponownie, i to na dłuż­szy pobyt. Nie przypominam sobie, abym podpisywał jakąś dekla­rację.

Z kolei cała naszą grupę przeprowadzono, pod eskortą, na stację Błudeń, skąd pociągiem odjechaliśmy do Brześcia n.Bugiem, już tym razem bez eskorty.

Tutaj dopiero poczuliśmy się wolnymi. W dużej, wygodnej poczekalni zamówiliśmy sobie dobre, "wolnościowe" śniadanie, które nam smakowało, jak nigdy przedtem. Mnie spotkała jeszcze jedna miła niespodzianka! Na dworcu spotkałem mego najmłodsze­go brata Karola, który w drodze z Warszawy do swojej Jednostki wojskowej przejeżdżał przez Brześó. Ucałowaliśmy się serdecz­nie i każdy ruszył w swoją drogę.

Po kilku godzinach znalazłem się znowu na łonie rodziny w naszym mieszkaniu przy ul. Zygmuntowskie j. W czasie pobytu w Berezle ubyło mi 15 kg. Czułem się bardzo wyczerpany i ażeby znowu nabraó sił do dalszej pracy - udałem się wraz z Rodzicami na 3-tygodniowy odpoczynek do uroczych Zaleszczyk, gdzie również przebywał na odpoczynku mój współtowarzysz niedoli 1 przyjaciel Henio Rossman wraz z żoną Alicją.

Wkrótce po powrocie z Zaleszczyk doręczono mi odpis posta-nowienia Sędziego Okręgowego Śledczego Mieczysława Kleinerta z 17.9.1934 r. o zmianie środka zapobiegawczego, mianowicie zamiast kaucji zł. 3.000,00 - obrad kaucję w kwocie zł. 100,00, u do cza­su złożeniu - utrzymać w mocy tymczasowe zuurenztowanie... Do żadnej rozprawy sądowej, oczywiście, nie doszło, a kaucja zosta­ła Ojcu w culości zwrócona.

Otrzymałem również i inne zawiadomienie wkrótce po zwolnie­niu, a mianowicie nominację nn podporucznika rezerwy, ze star­szeństwem od dnia 1 stycznia 1934 roku...

OD WRZEŚNIA 1934 DO WRZEŚNIA 1939 ROKU

W czasie wspólnego pobytu na wypoczynku w Zaleszczykach -Henio Rossman i ja rozmawialiśmy niewiele o niedawno przeżytych wspólnie tarapatach. Natomiast dyskutowaliśmy nn temat naszej przyszłej działalności politycznej. Gdyż, rzecz jasna, nie mieliśmy zamiaru wycofywać się z polityki.

W kilka tygodni po powrocie do Warszawy - Henio, wówczas radca prHwy Banku Amerykańskiego przy ul. Królewskiej -zadzwonił do mnie, zapraszając do odwiedzenia go w banku. Był początek listopada 1934 roku. Poszliśmy w kierunku Placu Sas­kiego, potem do Ogrodu Saskiego.

W czasie przeszło godzinnej przechadzki Henio poinformo­wał mnie o wyższym szczeblu naszej organizacji wewnętrznej p.n. Zakon Narodowy, której członkowie zajmują bardziej odpowiedzial­ne stanowiska kierownicze. Ponieważ mój dotychczasowy stopień wtajemniczenia t.j. Organizacja Czarnieckiego czyli "C" jest niewystarczający dla pełnienia ważniejszych funkcji, a do ta­kich jestem typowany, więc zdecydownno we władzach awansować mnie do stopnia "Z". Po otrzymaniu mojej zgody - w kilka dni potem w mieszkaniu Heniów przy al. Szucha 4 lub 6, w obecności Jana Jodzewiczn złożyłem odpowiednie przyrzeczenie.


Na początku roku 1935 rozpocząłem montowanie tajnego ONR, w oparciu o naszą organizację wewnętrzną na poziomie "S" * Sekcja i "C" » Czarnieckiego - na terenie kupieckim i rzemieślniczym.

Do pracy przedzielono mi członków tajnej organizacji naszej, którzy juz pracowali na tych terenach zawodowvch, a niezależnie od tego rozpoczęliśmy werbowanie nowych członków, oczywiście bardzo ostrożnie spośród grona naszych licznych sympatyków.

Na terenie kupiectwa średniego /Stowarzyszenie Kupców Pols­kich/ i Stowarzyszenie Drobnego Kupiectwa Chrześcijańskiego dzia­łali m.in. kol.kol. Janusz Płlitowskl, Bolesław Paszuk, Stanisław Surdykowski, Doliwa-Dobrowolski, Saturnin Glinicki oraz Wróblews­ki, kierownik sklepu Bruna przy ul. Targowa na Pradze, wśród drobnego kupiectwa natomiast Wacław Grymowski i Bolesław Pus­telnik.

Na terenie rzemieślniczym /Związek Rzemieślników Chrześcijan i Izba Rzemieślnicza/ działali głównie Ludomir Czapiński i Wła-dysłuw Bartołd.

W Poznaniu nasi koledzy i sympatycy powołali do życia orga­nizację p.n. "Związek Polski" « Związek Popierania Polskiego Stanu Posiudania - której celem była walka ekonomiczna z zalewem żydowskim. Nasza organizacja wewnętrzna zułożyła filię tej orga­nizacji na terenie Warszawy, gdzie rozpoczęliśmy wydawanie pisma p.t. "Alarm", którego redaktorem był nasz kolega Ludwik Heinrich. Prezesem "Związku Polskiego" w Warszawie był przez pewien czas dyrektor znanej firmy papierniczej St. Winiarski na ul. Nowy Świat p. Grodzki. Po przez to pismo, ulotki i wystąpienia na zebraniach informucyjnych wzgl. wyborczych inspirowaliśmy akcję popierania polskiego handlu i rzemiosła i bojkotu ekonomicznego Żydów.

ABC - NOWINY CODZIENNE

Na początku roku 1936 wezwał mnie Henryk Rossman do sie­bie do domu, gdzie w obecności Jana Jodzewicza, Antoniego Go-erne, dr. Wojciecha Zaleskiego i Jana Rorolca, do których póź­niej dołączył dr. Tadeusz Gluziński -odbyła się dyskusja na temat objęcia przez nasze środowisko pisma codziennego ABC -Nowiny Codzienne. W tym celu należało utworzv<5 Spółkę Wydaw­niczą, co też zostało postanowione na tym zebraniu. Do zarządu Spółki organizacja wydelegowała: Antoniego Goerne, Mieczysława Harusewicza i Edwarda Kemnitza. Redaktorem naczelnym pisma zo­stał dr. Wojciech Zaleski, a sekretarzem redakcji Stanisław Włodek, kierownikiem administracyjnym Aleksander Gozdowskl.

Głównymi publicystnmi w okresie 1936-1939 byli: Wojciech Zaleski, Tadeusz Gluziński 1 Jan Korolec. Nastąpił wówczas no­wy, ważny etap w naszej działalności tajnego ONR - dysponowaliś­my pismem codziennym, dość znanym 1 popularnym, które stało się tubą propagandową naszego obozu. Choó nękano nas częstymi konfiskatami, utrudniano kolportaż, jak również były trudności finansowe /nie przyjmowaliśmy, oczywiście, ogłoszeń żydowskich/ to jednak dotrwaliśmy do września 1939 roku.

Organizacja nasza wydawała również "Nowy Ład" - miesięcznik pod redakcją dr. Tadeusza Gluzinskiego.

Wojciech Zaleski w broszurze "Polska bez proletariatu" na­woływał m.in. do zlikwidowania ob0ej dyktatury nad źródłami


0x08 graphic

kredytu w Polsce, po przez upaństwowienie banków akcyjnych. Żądał również tworzenia samodzielnych, z ojca na syna przechodzących preedaiębiorstw rzemieślniczych, przemysłowych i handlowych, utworzenia wielkich przedsiębiorstw uspołecznionych, należących do pracowników i t.d. Hasło "upowszechnienia własności", stano­wiące jedno z założeń deklaracji ideowej ONR z 14 kwietnia 1934r. było w nuszym ruchu ciągle żywe i aktualne.

Jeśli chodzi o historię "ABC" - to zostało ono założone w roku 1926 przez Jerzego Zdziechowsklego, b. ministra skarbu, zna­nego ekonomistę i działacza narodowego do spółki z Erykiem Kurna­towskim, senatorem, oraz publicystą Stanisławem Strzetelsklm.

To samo grono ludzi wydawało później "Wieczór Warszawski". W roku 1929 wycofał się ze spółki Eryk Kurnatowski, a jego udzia­ły przejął Tadeusz Kobylański. Oba pisma miały kierunek narodo­wy, choć niezależny od Stronnictwa Narodowego.

W roku 1936 Jerzy Zdziechowski wycofał się ze Spółki, a je­go udziały przejął T. Kobylański. W tymże roku powstała Spółka Wydawnicza ABC, o czym była mowa' poprzednio.

Naczelnymi redaktorami byli kolejno: dr. Wojciech Zaleski, dr. Tadeusz Gluziński, mgr.Jan Korolec.

Nadzór nad administracją sprawował Antoni Goerne, sprawy fi­nansowe prowadził Edward Kemnitz. Lokal redakcji mieścił się w domu "Wieczoru Warszawskiego" - Al. Jerozolimskie 121, gdzie rów­nież mieściła się administracja. Dział ogłoszeń przez pewien czas miał lokal w pawiloniku na rogu ul. Brackiej i Al. Jerozo­limskich.

W celu zdobycia odpowiednich funduszy dla wydawnictwa "ABC" - rozpoczęliśmy szeroko zakrojoną nkcję zdobywania udziałowców dla Spółki wśród członków organizacji wewnętrznych i sympatyków ONR - kupców, rzemieślników, zawodów wolnych 1 t.p. Jednym z poważniejszych udziałowców naszych był znany kupiec branży sa­mochodowej Leonard Krupka.

Mimo naszych usiłowań - sytuacja finansowa "ABC" w ciągu cnłego okresu działalności naszej spółki była bardzo trudna m.in. z powodu trudności kolportażowych, stwarzanych przez "RUCH", braku ogłoszeń żydowskich 1 częstych konfiskat przez cenzurę sa­nacyjną. Nieraz groził nam brak papieru, równoznaczny z przer­waniem wydawnictwa i tylko dzięki naszym wypróbowanym przyja­ciołom, którzy przychodzili nam z pomocą, udawało się kryzysy zażegnać. Tymi przyjaciółmi byli Stanisław Strzetelnki 1 Bo­lesław Biega.

PRACA W KOMITECIE WYKONAWCZYM

W latach 1936-1937 zostałem członkiem Komitetu Wykonawcze­go tajnego ONR, kierowanym przez Władysława Marcinkowskiego.

Reprezentowałem w nim pion "kupiecko-rzemieślniczy".

W skład komitetu wchodzili wówczas: Eugeniusz Gębski 1 Wiktor Martini - pion robotniczy, którego bazę stanowiły Związki Zawodowe "Praca rolska", grupujące zarówno członków SN jak i ONR. Tadeusz Salski reprezentował pion akademicki, po Zalegalizowaniu przez włsdze "Nnrodowo - Radykalnego Związku


Ułodzieży Akademickiej". Tudeusz Todtleben - plon inżynierski, OŁniar Wawrzkowicz - pion propagandy, a Witold Bayer - pion praw­niczy.

W lutym 1937 r. organizacja nasza poniosła dotkliwą stratę - zmarł Henryk Rossman, Jeden z naszych przywódców, osierocając żonę Alę, córkę Alicję 1 syna Krzysztofa. Jego pogrzeb z koś­cioła Zbawiciela na Powązki wszyscy uczestnicy zachowali długo w pamięci. Tłumy wzięły udział w nabożeństwie, wysłuchały pięk­nego kazania ks. Marcelego Nowakowskiego, po czym rozwinął się olbrzymi pochód ze sztandarami, wieńcami, delegacjami różnych grup narodowych na Powązki.

Pruca nasza rozwijała się na różnych odcinkach. Dążyliśmy do wzmocnienia naszych kontaktów z wojskiem, przy czym szczegól­ną uwagę zwracaliśmy na młodsze roczniki oficerów, gdyż wśród nich widzieliśmy naszych naturalnych sprzymierzeńców. Ogromna większość z nich rozumiała potrzebę zbudowania silnego państwa narodowego 1 przeprowadzenia reform społecznych, a my, rzecz Jasna, widzieliśmy w silnej 1 nowoczesnej armii gwarancję na­szej niepodległości.

Na tym odcinku miało miejsce ważne wydurzenie. W dniu 18 muja 1937 r. w Warszawie, w Resursie Obywatelskiej na Krakowskim Przedmieściu 64 odbywał się doroczny komeraż korporacji "Arkoniu", założonej jeszcze w Rydze w roku 1879, najstarszej korporacji wurazawsklej. Na ten komersz przybył Naczelny Wódz mursz.Edward Śinlgły-Rydz w towarzystwie gen. Władysława Andersa, filistra korporacji Arkoniu i szeregu wyższych oficerów.

Przybyłych gości witał filister korporucji Aąuiloniu i czło­nek naszej organizacji wewnętrznej Aleksander Heinrich, Juk rów­nież czołowi przedstawiciele Stronnictwa Narodowego: Zbigniew

Stypułkowski, Janusz Rabski i Seweryn Czetwertyńskl.

Marszałek nawoływał w swym przemówieniu do skupienia alę wokół armii, a Stypułkowski w odpowiedzi zapewnił przedstawi­cieli wojska, że armia zawsze może liczyć na młodzież w każdej potrzebie.

STOSUNKI POLSKO-NIEMIECKIE W PRZEDEDNIU WOJNY

Podpisana w dniu 26 stycznia 1934 r. w Berlinie "Polsko-niemiecka deklaracja o nie stosowaniu przemocy" na okres 10 lat nie wytrzymała próby życia. Społeczeństwo polskie przyję­ło fakt podpisania deklaracji w mieszanymi uczuciami, a rozwój wypadków, poczynając od końca 1938 r., potwierdził w całej roz­ciągłości obawy, żywione przez szerokie koła obozu narodowego co do prawdziwych Intencji hitlerowskiej III Rzeszy.

A więc 25.10.1938 minister spraw zagranicznych Rzeszy Rlbbentrop wysunął wobec ambasadora R.P. w Berlinie Józefa Lipskiego propozycję włączenia Gdańska do Rzeszy i polepszenia komunikacji niemieckiej z Prusami Wschodnimi przez polskie Po­morze.

Minister Spraw Zagranlczych Józef Beck potraktował te żą­dania tylko Jako balon próbny - wydawało mu się, że jest to tyl­ko "gra" Hitlera, by odstępując później od tych żądań związać tym silniej Pol3kę z Niemcami 1 mieć zabezpieczone tyły w wy­padku rozprawienia się z Zachodem. Polskie koła kierownicze były w tym okresie przekonane, że Hitler skieruje się przeciwko Zuchodowl. a nie Polsce.

4»1»1939 r.-Minister Beck odbył rozmowę z Hitlerem w Berch-tesgaden. Przekonał alc wówczas, ze strona niemiecka dąży do za­ostrzenia sporu i zwrócił na to uwagę prezydenta Mościckiego 1 marsz. Rydza śmigłego. Uważał, że to może doprowadzić do wojny. Jednak w rozmowie z amb. Francji Roli am przejawiał dalej swój optymizm i nie poinformował go o żądaniach w sprawie Gdańska i t.

25 i 26.1.1939 r.- Rlbbentrop w czasie wizyty w Warszawie ponowił żądania w sprawie Gdańska i autostrady w zamian, za kompen saty terytorialne na południu /Słowacja/. Zaproponował, aby Pols ka przystąpiła do paktu anty-kominternowskiego. Beck odmówił, lecz swoim zwyczajem nie powiedział niczego przedstawicielowi so­juszniczej Francji.

Notabene pakt anty-kominternowski został zawarty 25.11.1936r między Niemcami a Japonią. W latach 1937-1941 przystąpiły do niego Włochy, Hiszpania, oraz państwa satelickie Niemiec*

M i 15.3.1939 r.-Niemcy zajęli Pragę Czeską i zniszczyli resztki państwa czechosłowackiego,

23.3.1939 r.- Z„bór Kłajpedy.

21 i 26.3.1939 r.- Ponowienie żądań niemieckich w sprawie Gdańska. Polska w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa.

24.3.1939 r.- Ważna konferencja w MSZ, w czasie której Beck jakby nie doceniał niebezpieczeństwa pod względem militarnym. Umniejszał siły niemieckie. Tymczasem Niemcy już pod koniec 1938 dysponownły 52 wielkimi jednostkami, w tym 13 Jednost, pancerno-motorowymi. neck wyraźnie bagatelizował siły przeciwnika.

28.4.1939 r. - Hitler w odpowiedzi na deklaracje premiera Francji Daladłer a o zaktywizowaniu na nowo sojuszu francusko-polskiego i premiera W. Brytanii Chamberlain'a o gwarancjach dla Polski-zerwał jednostronnie pakt o nieagresji z Polską, który wy­gasał dopiero w roku 1944.

2*,.R.igy) r. - Podpisanie paktu Ribbentrop-IIołotow.

25.8.1939 r. - Podpisanie przez W.Brytanię traktatu wzajem­nej pomocy z Polską i doręczenie Hitlerowi listu Mussoliniego z zawiadomieniem, że Włochy nie wezmą udziału w wojnie, ponieważ nie są do niej przygotowane. Te dwa fakty skłoniły Hitlera do

wstrzymania wykonania rozkazu "Fali Weiss" t.j. uderzenia na Polskę w dniu 26 sierpnia 1939 roku.

28.8.1939 r. - Nocna rozmowa Hitlera z amb.bryt. w Berli­nie Hendersonem, podczas której Hitler domagał się nie tylko Gdańska 1 Pomorza, lecz również korekty granicy §\ąaka.

30.8.1939 r. - Ogłoszenie przez Polskę mobilizacji ogólnej.

31.8.1939 r. - Beck wydał amb. Lipskiemu polecenie udania się do ministra spraw zagranicznych Ribbentropa celem złożenia oświadczenia, że rząd R.P. rozważa przychylnie sugestie rządu brytyjskiego odnośnie bezpośredniego porozumienia między rządem polskim 1 niemieckim i że w najbliższych godzinach udzieli for­malnej odpowiedzi. Rozmowa ta została przerwana przez min.Ribben­tropa. Hitler zarządził ostatecznie uderzenie na Polskę na dzień 1 września godzina 4.45.

1.9.1939 r. - Inwazja na Polskę. Początek II wojny świato­wej. Inicjatywa pokojowa Mussoliniego, który zaproponował zwo­łanie konferencji na 5 września. Wstępnym warunkiem uzyskania zgody Niemiec na udział w konferencji byłyby ustępstwa Polski w sprawie Gdańska. Rząd brytyjski uznał akcję włoską za pułapkę.

3.9.1939 r. - Wielka Brytania i Francja wypowiadają wojnę Niemcom.

MOJA PODROŻ DO LOHDYłTO - MARZEC 1938 r.

Ba początku roku 1938 postanowiłem, w porozumieniu s moim Ojcem, wybrać się do Londynu, m.in. na Targi Brytyjskie, ażeby nawiązać kontakty z firmą ROBERTSON w Bedford, od której kupiliś­my prostownicę do blach aluminiowych dla naszej walcowni alumi­nium. Były w projekcie dalsze zakupy w tej bardzo poważnej firmie,

namówiłem mego przyjaciela Mietka Harusewicza, ażeby towarzy­szył mi w podróży. Zgodził się chętnie, gdyż nie znał jeszcze Anglii, a poza tym, jako inżynier i pracownik znanej firmy ŁEMPIC-KI interesował się, rzecz jasna, tak poważną imprezą jak British Industries Fair /Londyn i Birmingham/.

Zgodnie 2 przepisami, złożyłem podanie o paszport zagranicz-
ny z załącznikami w światowej firmie podróżniczej C00K*'ot której
biuro mieściło się wówczas w Hotelu Bristol, i czekałem na załat-
wienie. Ku mojemu zaskoczeniu - pracownik biura oświadczył ml,
dosłownie na kilka dni przed terminem podróży, że władze odmówi-
ły ml wydania paszportu. Poradzono mi interweniować natychmiast
w Komisariacie Rządu w Ratuszu, dokąd też udałem się natychmiast,
Przen mojego kolegę Tadeusza Piaseckiego, który miał tam znajomoś-
ci otrzymałem informację, że paszportu mi odmówiono, ponieważ Jes-
tem pam notowany Jako podejrzany o... szpiegostwo. Domyśliłem
się, że to jeszcze echa tej nieszczęsnej sprawy z roku 1934 /zna-
leziona u innie kopia rozkazu o łączności w wojsku/.
Szybka interwencja i przedstawienie dowodu o umorzeniu sprawy
spowodowały, że dosłownie na kilka godzin przed odjazdem wydano
mi paszport, a COOK błyskawicznie załatwił potrzebne wizy.

Dalszą już sprawą, którą,;.również przy tej okazji udało 3ię -&t łatwić, była Zniszczenie mojej kartoteki w Kom.Rządu z nieszczęs­nym wpisem.

Sama podróż, w towarzystwie doskonałego kompana podróży, Mietka, minęła bardzo przyjemnie i bez dalszych przygód.

WYBORY DO SEJMU I RADY MIEJSKIEJ M. WARSZAWY - ROK 1938

Pierwsze wybory do sejmu, na podstawie nowej ordynacji wy­borczej, odbyły się 8 września 1935 r. Rzucone zostało hasło bojkotu tych wyborów, zarówno ze strony lewicy jak i obozu naro­dowego. Udział w tych wyborach wzięło zaledwie 45,9% uprawnio­nych, a więc wypadły one dla sanacji bardzo niekorzystnie.

Mówiono wówczas wiele o różnych machinacjach Wyborczych, jak sztuczne zwiększania ilości głosów w komisjach wyborczych. Znaczny był również' procent kart unieważnionych - wszystko to razem wzięta było poważną kompromitacją obozu rządowego.

Kłótnie w łonie sanacji, zwłaszcza poważne tarcia między płk. Sławkiem a Miedzińskim doprowadziły w końcu do rozwiązania sejmu. Nowe wybory odbyły się 6 listopada 1938 r. Opozycja zbojkotowała również 1 te wybory, mimo wytężonej propagandy sanac­ji, m.in. Kraj cały oblepiony został plakatami ze sloganem: "Zapamiętaj cztery słowa Sejm to ordynacja nowa".

Udział w tych ostatnich przed wojną wyborach do sejmu wzię­ło 67,1% uprawnionych. Na wzrost liczby głosujących wpłynęła niewątpliwie poprawiająca się sytuacja gospodarcza Kraju i obietnica zmiany niedemokratycznej ordynacji wyborczej. Napięte stosunki międzynarodowe, hasło wzmożenia obrony Kraju i apele wzywające do jedności również nie pozostały bez wpływu na wynik wy burów.


Marszałkiem ostatniego sejmu został prof. Uniwersytetu Warszaws­kiego Wacław Makowski, jeden z autorów konstytucji kwietniowej, a mój b, profesor prawa karnego.

Słynne były na tym sejmie wystąpienia posła Juliana Dudzińskie­go, działacza grupy "Jutra Pracy" - mianowife' jego ostre protesty przeciwko metodom, stosowanym przeciwko płk. Sławkowi, jak różne szykany i utrudnienia administracyjne. Krytykował również ostro nadużycia władz, brak sprecyzowanego programu społecznego i t,d.

Charakterystyczne były również wystąpienia szefa O.Z.N. gen. Skwarczyriskiego, który wypowiadał się za koniecznością przyśpiesze­nia emigracji Żydów.

Ostatnie posiedzenie sejmu odbyło sie 2 września 1939 r., na którym posłowie Polacy, jak również przedstawiciele mniejszości słowiańskich oraz Żydzi zadeklarowali wolę bezwzględnej walki z najeźdźcą*

W roku 1938 rozpisano również wybory samorządowe m.in. do Ra­dy Miejskiej w Warszawie. Wybory te odbyły się 18 grudnia.

Po raz pierwszy, po podjęoiu odpowiedniej uchwały na posiedze­niu Komitetu Wykonawczego "Zakonu" - postanowiliśmy utworzyć w War­szawie "Narodowe—Radykalny Komitet Wyborczy". Przewodniczącym głów­nego komitetu wyborczego został adw. Jerzy Paczkowski, a w skład ko­mitetu weszli członkowie naszej organizacji tajnej, delegaci po­szczególnych dzielnlo, w których wystawiono listy naszych kandyda­tów. Ja reprezentowałem w tym komitecie prawobrzeżną Warszawę t.j, Pragę i Grochów,

Dzięki posiadaniu pisma "ABC" i dobrze zorganizowanych grup dzielnicowych i zawodowych, a także stosunkowo demokratycznej or­dynacji - mogliśmy w okresie przedwyborczym rozwinąć szeroką akcję

propagandową, przede wszystkim na łamach "ABC" i za pomocą licz­nych mniejszych i większych zebrań wyborczych, ulotek i osobis­tych kontaktów.

Kandydatura moja na radnego z dzielnicy Fraga-Południe padła jako jedna z pierwszych, ponieważ mieszkałem na tym terenie od wielu lat i miałem za sobą 12 lat pracy społecznej na terenie Pra­gi i Grochowa, Jednakże władze naszej organizacji zdecydowały, że ze względów "Wyższej polityki" - chęci przyciągnięcia do naszego obozu ludzi, do nas zbliżonych, należy na pierwszym miejscu po­stawić kandydaturę adw. Henryka Suchodolskiego, Jako radnego, a moją, jako jego zastępcę, zgodnie z brzmieniem tekstu ordynacji wyborczej. "Tak więc na fcartkach wyborczych znalazło się na pierwszym miejscu nazwisko Suchodolskiego, a na drugim miejscu moje, a z kolei nazwiska Innych kandydatów. Konieczna była cała, dość skomplikowana akcja, ażeby na pierwszego kandydata padła największa Ilość oddanych głosów w celu zapewnienia jego wyboru, boć(był on prawie nieznany na naszym terenie.

Wszystko poszło gładko. Suchodolski został wybrany radnym, Ja natomiast Jego zastępcą. 0 ile ml wiadomo, przed aainą wojną 3. zrzekł się swego mandatu, wobec czego Ja zostałem radnym m.stoł. Warszawy.

Wybory powyższe zakończyły się sukcesem naszej organizacji. 4 radnych z nieistniejącej legalnie organizacji zostało wybranych bez większych trudności, a dla 5-go brakowało niewiele głosów. Dla wielu komentatorów tych wyborów stanowiło to sensację i świadczyło o popularności naszej ideologii w stolicy Polski. Ogółem na naszą listę padło 26 tysięcy głosów.


-t)4-WRZESIEŃ

31 sierpnia, po powrocie z pracy w fabryce mojego Ojca, spot­kałem się na "czarnej kawie" z moim najlepszym przyjacielem Sta-siem Gaczeńskim. Kolegowaliśmy razem w Gimnazjum im, św, Stani­sława Kostki, na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego, byliś­my filistrami korporacji Aąuilonia i należeliśmy do tego samego obo­zu politycznego, choć Staś, raczej naukowiec, był znacznie mniej aktywny w polityce. Przygotowywał przed samą wojną prace doktors­ką p.t. "Sytuacja prawna Żydów w epoce napofrońsklej"-na Sorbonie.

Atmosfera w mieście tego dusznego wieczora była mocno napięta. Na placach kopano rowy przeciwlotnicze, rozchwytywano wieczorne wy­dania gazet, ulice były zaciemnione, a błyski reflektorów na nie­bie potęgowały jeszcze uczucie oczekiwania czegoś, co niechybnie nastąpi, czegoś, co nie da się już odwlec.

Wstąpiliśmy na godzinkę do biura podróży "Prancopol" przy ul* Mazowieckiej. Grono naszych filistrów, a więc Sławek Muszyński, Daszkiewicz-Bortnowski i Staś Gaczeński byli współwłaścicielami tego bardzo żywotnego i solidnego biura podróży. Przy kieliszku koniaku dyskutowaliśmy naprężoną sytuację i doszliśmy do zgodnego wniosku, Że wojna Jest nieunikniona. Po ogłoszeniu mobilizacji ogólnej w dniu poprzednim - już tylko godziny dzielą nas od wybu­chu wojny.

Rozstaliśmy się ok. godziny 10-ej, przyrzekając sobie utrzymy­wać kontakt telefoniczny.

1 września. Wojna już jest faktem. W fabryce zostały wydane zarządzenia OPL. W drodze powrotnej z fabryki do mieszkania przy ul. Zygmuntowskiej - na wysokości urzędu pocztowego Warszawa \ pr;;y ul. Brukowej - alarm lotniczy. Szofer naszego samochodu Staś Uszyńskl hamuje i wszyscy biegiem do bramy domu - czekamy na sygnał

odwołania alarmu. W domu głośnik radiowy ciągle nadaje nowe wia­domości, orędzie prezydenta Mościckiego, komunikaty i t.d. Nurtu­je nas pytanles co zrobią nasi sojusznicy Anglia i Francja, kiedy ruszy ich ofensywa. Na mieście nie widać paniki, raczej spokój. Wiele osób nosi maski przeciwgazowe. Powtarzają się naloty, sły­chać ogień naszej artylerii przeciwlotniczej.

W niedzielę, 3 września przygotowuję się do odjazdu do mojej Jednostki - 10 p.p. w Łowiczu, dokąd mam stawić się 4-go września rano. Pożegnalne telefony, pakownnie walizki, ostatnie rozmowy z rodziną. W mieście patriotyczna demonstracja przed ambasadą W.Bry­tanii w pałacu B.ranickich, na Nowym Rwiecie przy Smolnej. W pew­nej chwili na balkonie ukazał się ambasador brytyjski, oznajmia­jąc, przy powszechnym entuzjazmie tłumu, przystąpienie W.Brytanii do wojny. Podobna scena powtórzyła się przed ambasadą francuską.

Byłem Już w mundurze por.rezerwy. Jeszcze krótka wizyta w zatłoczonym Cafe Clubie na roku Nowego Świata i Al.Jerozolimskich - mała czarna, spotkanie z kilkoma przyjaciółmi, I żegnaj Warszawo

Wieczorem ok. godziny 9-ej znalazłem się na niewykończonym Jeszcze, ciemnym I zatłoczonym wojskiem 1 ludnością cywilną Dwor­cu Głównym. Panował nieład, brak było dokładnej informacji. Co pewien czas przejeżdżały pociągi ewakuacyjne nn wschód. Po dłuż­szym wyczekiwaniu wreszcie dostałem się do pociągu w stronę Łowi­cza /81 km. na zachód od Warszawy/, do którego dotarłem dopiero wczesnym rankiem.

W czasie długiej i męczącej podróży zastanawiałem się, jakie będą losy tej wojny 1 Jaka będzie moja funkcja oficera rezerwy w walce z naszym odwieuznym wrogiem. W roku 1937 ukończyłem kurs adiutantów batalionu w Różanie nad Narwią. W czasie manewrów


1938 r. już w praktyce wypróbowałem awoje umiejętności "szefa szta­bu" dowódcy batalionu. I teraz miałem prawo przypuszczać, że po­dobną funkcję otrzymam w warunkach prawdziwej wojny. Jednak spot­kał mnie duży zawód!!

W Łowiczu zameldowałem się natychmiast w dowództwie pułku. Miasto Już przeżywało naloty, widoczne były niewielkie zniszczenia. Tłumy zmobilizowanych rezerwistów oblegały kancelarię pułku i pod­wórze koszarowe. Oficer ewidencyjny nie bez trudności odszukał mo­ją kartę i ku mojemu zdziwieniu i rozczarowaniu przydzielono mi funkcję... dowódcy plutonu, a więc w moim pojęciu po prostu zdegra­dowano mnie.

Jak się okazało, pierwszy rzut 10 pp. pod dowództwem płk. Kru-dowskiego został zmobilizowany Już na wiosnę 1939 r. I obecnie wal­czy na froncie, w składzie armii gen. Bortnowskiego. Drugi /nasz/ rzut kwaterował w długiej, rozrzuconej wsi podłowickiej, ok, 2 km. od miasta. Organizują Bię bataliony rezerwowe, które wkrótce udać aię mają na front. Umundurowanie i uzbrajanie zmobilizowanych po­suwało się niezwykle wolno, gdyż okazało'się, 4e po prostu brak by­ło mundurów i broni dla ok. 1/3 żołnierzy. W rezultacie -wyruszyliśmy dopiero 7 września wieczorem w kierunku Nieborowa.

Trudno mi dziś opisad, w Jakich warunkach odbywał się nasz ■marsz" - niewiele miało to wspólnego z posuwaniem się wojska nrpwaw-dziwego zdarzenia. Ciągłe naloty, trudności w utrzymaniu dyscypli­ny w tym zbiorowisku częściowo tylko umundurowanych 1 uzbrojonych żołnierzy. Wreszcie 9 września rano /sobota/ tylko część naszej grupy dotarła w okolice Zalesia, na skraj lasu, w którym biwakowała Jednostka wojskowa "z prawdziwego zdarzenia",z artylerią polową, km, samochodami 1 t.d. Zameldowałem się, wraz z innymi oficerami rezerwy, u dowódcy oddziału, który przede wszystkim zarządził "od-HiaszerownniR" cywilów na pid.iv.j.:ii<5d, n rejon Garwolina, gdzie mia-

W nocy z 9 na 10 września grupa nasza przebiła się przsz za­jęte przez Niemców Fiaseczno. Był to mój "chrzest bojowy", jako dcy straży przedniej.

Przez las kabacki i Wilanów dotarliśmy rano na Czerniaków, a stamtąd z grupą kolegów - oficerów rezerwy udałem się do mieszka­nia rodziców przy ul. Zygmuntowskiej. Radość wielka, rzecz jasna, kąpiel, odpoczynek, posiłek i noc przespana względnie spokojnie. W ciągu dnia 11 września naloty na most Kierbedzia w pobliżu. Most Jednak nadal funkcjonował. Krótki wypad na miasto, kawa z wojennym ciastem u Lourse*a. 12-go rano wymarsz do Garwolina, gdzie zgodnie z rozkazem należało zameldować się.

Grupa moja składała się z 4-ch kolegów, oficerów rezerwy. Maszerowaliśmy ul. Zamoyskiego, potem Grochowską. Była to niesa­mowita wyprawa. Po drodze nieraz zatrzymywaliśmy się 1 wsiadaliś­my na jadące na wschód furmanki czy samochody, które nas nieco podwoziły, oczywiście wszystko odbywało się w żółwim tempie, gdyż szosa była niemożliwie zatłoczona. Ciągłe naloty, palące się za­budowania i ludzie, szukający schronienia w rowach czy kartoflis­kach.

12-go w nocy dotarliśmy do prawie całkowicie zbombardowanego 1 opustoszałego Garwolina. Jednostki wojskowej, u której mieliś­my rozkaz się zameldować- już tam nie było. Ewakuowano ją do Lublina. Zdała dochodził odgłos artylerii niemieckiej - to szosa lubelska była pod obstrzałem.

Powzięliśmy szybko decyzję! nie ma co pchać się na wschód -wracamy do Warszawy, aby bi-onlć naszej stolicy. Po krótkim odpo­czynku na przedmieściu Carwolina - wsiedliśmy na ciężarówkę w kierunku Warszawy i już po kilku godzinach /tym razem mieliśmy więcej szczęścia/ znaleźliśmy się w Warszawie.


-58-

Ka rogatce grochowskiej placówka wojskowa radziła nam udać się do koszar no. ul. 29 listopada, na Czerniakowie, gdzie formują się oddziały wojskowe z rozbitych jednostek. Udaliśmy się tam niezwłocz­nie.

13-go września zameldowaliśmy się u kpt. Millera. Po krótkiej rozmowie z nim otrzymałem rozkaz organizowania, wraz z nim, batalio­nu piechoty z rozbitych oddziałów, które małymi grupkami stale na­pływały na plac koszarowy. Zabrałem się ochoczo do roboty, mając żywo w pamięci cały schemat organizacyjny, który wykuwaliśmy na kur­sie w Różanie pod kierunkiem naszego szefa kpt. Majewskiego. Miałem również do pomocy 2-ch kilkunastoletnich harcerzy, którzy pełnili funkcje łączników. 15-go września batalion kpt. Millera był w 90% gotowy do akcji. Czekaliśmy na rozkaz do wymarszu.

16-go ppoł. /sobota/ wezwano mnie na odprawę. Wieczorem mie­liśmy wyruszyć w kierunku Modlina, celem wzmocnienia tamtejszej za­łogi. Nocny przemarsz naszych oddziałów przez palący się Nowy Świat na Żoliborz 1 3tamtąd szosą modlińską na Modlln-przy prawie ciągłym ogniu nękającym artylerii niemieckiej z drugiego brzegu Wisły i, jeszcze przed świtem, nalotach bombowych - był koszmarny. Stan na­szego batalionu stopniowo topniał - żołnierze rozpraszali się, kry­li się po domach, kartofliskach, dołach i trudno było ciągle zbie­rać ich do kupy. Rano 17-go września tylko niewielka grupa żołnie­rzy z naszego batalionu dotarła wraz ze mną do domów podoficerskich na przedpolu twierdzy. Przepadł również nasz dowódca kpt. Miller. W domach tych - w piwnicach przebywała ludność cywilna i tam też znaleźliśmy krótki wypoczynek.

OBRONA MODLINA

Trudno było winić naszych młodych, niedoświadczonych i już częściowo zdemoralizowanych żołnierzy za panikarstwo. Na szosie, poza kilkoma tankietkami, nie spotkaliśmy zorganizowanej obrony PLot, ani żadnych placówek, które kierowałyby tym ruchem różnych oddziałów wojskowych.

Co dalej robić? Pod moimi rozkazami znajdowało się zaledwie kilkunastu uzbrojonych w karabiny ręczne żołnierzy, z małą ilością amunicji, 2 kuchnie polowe i 2 wozy prowiantowe. I to wszystko. Postanowiełem 18-go rano wyruszyć i zameldować się do dyspozycji dowódcy pierwszej napotkanej jednostki, walczącej na froncie.

I tak znaleźliśmy się na terenie fabryki dykty Okunin, na przedpolu której znajdowała się Jednostka - batalion 15 pp. z 28 D.P. pod dowództwem mjr. Naprawy. W wyniku ciężkich walk -15 pp /stacjonował w Dęblinie/, którym w tym w okresie /po 15.9./ dowodził mjr. Józef Ratajczak - prawie całkowicie przestał ist­nieć.

Zameldowałem się majorowi, który mi oświadczył, że batalion po ciężkich stratach właśnie potrzebuje kuchni i oficera żywnoś­ciowego, to też natychmiast powierzył mi tę funkcję. Pełniłem ją aż do kapitulacji Modlina t.J. 29-go września.

W batalionie mjr. Naprawy, notabene znanego instruktorn spor­towego w Dęblinie - spotkałem jedynie jednego starego znajomego, mianowicie por. Rubachą, który również ukończył kurs w Różanie nad Narwią- dcćw kompanii km 1 tutaj również dowodził kompanią. Znajdowaliśmy się na 1-ej linii frontu, pod stałym obstrzałem ar­tylerii i nalotów, szczególnie na pobliski Nowy Dwór, przez który wypadało mi codziennie prze.jeżdżać wozami po prowiant dla batalionu,


który pobierałem w twierdzy. W czasie jednej z takich bardzo ryzy­kownych wypraw zginął od odłamka granatu jeden z moich woźniców I jego funkcję z konieczności objąłem ja.

21 lub 22 września, w czasie pobytu w schronie twierdzy po roz­kazy - 3potkałem przypadkowo znajomego płk. Wacznadze, Gruzina, od którego dowiedziałem się o inwazji wojsk sowieckich na Polskę. Z wiadomością tą, nader tragiczną, podzieliłem się z mjr, Kaprawa, który jednak już wiedział o tym.

Z innych znajomych, spotkanych w czasie kampanii w Modlinie, mogę wymienić ppor. Czesława Mejro, z ONR, dcę plutonu radio, ppor. Jerzego Borkowskiego, sapera, z którym wspólnie studiowaliśmy w Pitman's College w Londynie. Na pobliskim forcie "Janówek" poległ filister korporaoji Aąuilonia, oficer rez. artylerii Janusz Stypuł-kowski, brat Zbigniewa, o czym dowiedziałem się z gazetki frontowej.

Po kapitulacji Warszawy w dniu 27 września - nastąpiła z kolei kapitulacja Modlina w dniu następnym. W naszym batalionie, podob­nie jak w Innych oddziałach - przystąpiliśmy do niszczenia broni i sprzętu. Odczytano nam rozkaz dowódcy grupy operacyjnej gen. Thomuie, w którym m.ln. było podziękowanie dla dcy naszej 28 D.P. gen. Boń-czy-Uzdowski ego.

29 września wojska niemieckie rozpoczęły zajmowanie twierdzy, która przedstawiała dymiący atos gruzów i rozwalonych murów. Szczególną grozę budziło skrzydło szpitalne - widać było stosy tru­pów i sporo rannych w stanie budzącym litość.

Po południu 29 września Niemcy zebrali oficerów w północnej części twierdzy i stamtąd przetransportowali nas samochodami osobo­wymi 1 ciężarowymi do Działdowa. Szeregowi pojechali do tymczaso­wych obozów w Działdowie, Iławie 1 Mławie. Po drodze - smutny wi­dok zniszczeń i nędzy ludności cywilnej, a w samym Działdowie

watrząsnął nami widok licznie wywieszonych flag ze swastyką...

I tak znaleźliśmy się w koszarach batalionu 3? PP- detaszo-wanego, i wkrótce, podzieleni na izby, rozpoczęliśmy niewolę nie­miecką.

Poddanie Modlina nastąpiło na warunkach honorowej kapitulac­ji - i nie konfiskowano nam majątku osobistego, oficerowie mogli opuszczać mury twierdzy z białą bronią /szable/, nie wywożono nas poza granice Polski, a po załatwieniu różnych formalności mieliś­my zostać zwolnieni.

Warunki naszej krótkotrwałej niewoli w Działdowie były znoś­ne. M.in. pozwolono nam małymi grupkami /2-3 oficerów/ udawać się do miasta po drobne zakupy np. nieco żywności, Igły 1 nici do reperacji munduru 1 t.p. W czasie jednej z takich wypraw -natknęliśmy się na cywiIn-krawca, który zaprosił nas do domu, gdzie za szafą miał ukryte radio. Dowiedzieliśmy się wówczas o powstaniu nn terenie Francji rządu gen. Sikorskiego I tworzeniu przez niego nowej nrmii polskiej, W koszarach - szereg dowódców przystąpiło Już wtedy do spisywania swoich przeżyć J dyskutowania przebiegu tnk tragicznie zakończonej kampanii. Przyjemną niespo­dzianką były którejś październikowej niedzieli odwiedziny znajo­mych z Warszawy, którssy przywieźli nam pierwsze, niestety bardzo smutne wiodomości o losach nnszej ukochanej Warszawy.

Jeden z moich dawnych kolegów z Obozu Wielkiej Polski, por. Bronisław Kłaezyńskt, w wielkiej tajemnicy zawiadomił mnie, że już otrzymał kontakt do tajnej orgnnizacji niepodległościowej, po­wstałej już w Warszawie. Wtedy to przyrzekłem mu współpracę po powrocie z niewoli. W niewoli spotkałem równi pt, starego znajome­go z koszar na 29 listopada kpt. Millera.

W połowie października rozpoczęło się zwalnianie Jeńców do miejec stałego zamieszkania. 19 października przyszła kolej na mnie. Y.raz z Jerzym Borkowskim 1 jeszcze jednym kolegą, zaopatrze­ni w odpowiednie zaświadczenia, gwarantujące nam bezpieczny powrót z niewoli do domu - udaliśmy się najpierw koleją, a potem wynajętą furmanką przez Jabłonnę do Warszawy. Już było po godzinie policyj­nej, kiedy znaleźliśmy się w domu moich Rodziców przy ul. Zygmun-towskiej na Pradze - oczywiście ku wielkiej radości domowników.

Pobyt mój w domu trwał krótko. Już po kilku dniach, korzya-tając z wielkiej uprzejmości i odwagi Adama Szczepskiego, bratu mojego przyjaciela Bronka S., właściciela motocykla - udałem się wraz z nim motocyklem do miejsca zamieszkania mojej późniejszej żo­ny Izabeli z Łubieńskich, która wraz ze stryjostwein /Zenon i Menia Łubieńscy/ przebywała w majątku krewnych Podolszyńskich w Barano-wiźUle, parafio Bedlno pod Kutnem.

Po kilku dniuch pobytu tamże - znulazłem się znowu w Warszawie, gdzie w dniu 1 listopada odbyły się w mieszkaniu moich rodziców na­sze zaręczyny. Slub nusz odbył się 31 grudnia tego roku w kościele parafialnym w Bedlnie.

KONSPIRACJA 1939 - 19-14 Niedługo po moim powrocie z Działdowa ukazały się na mieście afisze okupanta stwierdzające, że oficerowie polscy złamali słowo honoru i rozpoczęli działalność nielegalną. Wobec tego powinni sta­wić się 16 grudniu na Dworcu Gdańskim z żywnością na kilka dni, skąd

zostaną przewiezieni do obozów dla jeńców wojennych. Nieposłusz­nym grozi surowa kara.

Ule miałem zamiaru gnić w obozie, lecz wprost przeciwnie -zdecydowałem się wziąć udział w walce podziemnej wraz z moimi ko­legami, z którymi już bardzo wcześnie nawiązałem kontakty. Doty-

czyło to przede wszystkim mojego przyjaciela ze Spółki Wydawniczej "ABC" - Mieczysława Harusewlcza. Spotykałem się z nim w mieszka­niu prof. Nussbauma przy ul. Nowogrodzkiej 40 m. 6. W tymże mieszkaniu narodziło się nasze okupacyjne, tajne pismo "SZANIEC" - był to listopad 1939 r. Przetrwało ono, z krótkimi przerwami aż do Powstania Warszawskiego. Pierwszym redaktorem tego organu był, do swojej śmierci, teść Harusewlcza inż. Henryk Mlnlch. Bra­łem żywy udział w kolportowaniu tego pisma. Mietek H. udał się na początku marca 1940 r., jako emisariusz środowiska narodowego, przez Kraków, Włochy do Francji i przebywał do końca wojny na emlgraoji.

Po Odejściu z naszego grona takich działaczy jak dr. Tadeusz

Gluziński /zginął tragicznie podczas próby przedarcia się na Za-

chód/ 1 Jana Jodzawicza /był w Oflagu/ - kierownictwo przeszło w ręce młodszej generacji. Najbardziej czynnymi byli w tym okreaiei Tadeusz Salski, Władysław Marcinkowski /Związek Jaszczurczy - teren wojskowy, a później Narodowe Siły Zbrojne/, Jerzy Olgierd Iłłako-wlcz, Otmar Wawrzfcowlcz, Leszek Neyman, Stanisław Kasznlca, Tadeusz ^ Todtleben, Kazimiera Gluziński /brat Tadeuaza/, Jan Wyszyński 1 Inni.

B czy 9 listopada 1939 r., wczesnym rankiem, zbudziło mnie gwałtowne stukanie do drzwi naszego mieszkania przy ul-Zygmuntowakie j. Otworzyłem i ujrzałem 2-ch policjantów z "Ordnungspolizei". Mieli

w reku listę 1 pytali o mojego Ojca, Wojciecha. Ojciec, wówczas 69-letni, achorowany starzec, ledwo trzymał się na nogach, gdyż właśnie niedomagał na serce. Zabrano więc mnie. W ciężarówce przed domem znajdowało się już kilku mężczyzn, a po drodze żandar­mi zabrali Jeszcze parę osób. W końcu zajechaliśmy do szkoły po­wszechnej na Nowym Bródnie. Tam sprawdzono nasze personalia, spo­rządzono listy i oświadczono nam, ie Jesteśmy zakładnikami w związ­ku ze świętem 11-go listopada. 0 ile na mieście będzie spokój -nic nam nie grozi. W przeciwnym razie może byó bardzo źle.

Kilka dni przeszło bez większych wydarzeń. 12 czy 13 listopa­da zaczęło się stopniowe zwalnianie zakładników, przede wszystkim lekarzy i pracowników instytucji niemieckich. W końcu przyszła i kolej na mnie, ku wielkiej radości rodziny. Wiadomo mi, że nie wszystkich wówczas zwolniono - część znalazła się w więzieniu śled­czym przy ul. Daniłłowiczowskiej, a niektórzy zostali później roz­strzelani,w Palmirach.

Zorientowałem się, że klimat dla mnie Jest bardzo nieodpowied­ni, to też w domu byłem odtąd jedynie gościem.

Zająłem się przede wszyskiiĄ nawiązywaniem kontaktów z dawnymi kolegami z organizacji wewnętrznej - wielu z nich poległo wzgl. zna leźli się w niewoli niemieckiej czy sowieckiej, Inni udali się na Zachód, do naszej armii. Powoli powstawała nowa siatka organlzacyj na wewnętrzna, nieliczna, ale za to sprawnie działająca, przede wszystkim kolportażowo- propagandowa 1 wojskowa.

Nawiązałem również kontakt z por. Kłaczyńskim i z Jego kolegą "Zawiszą". Złożyłem przyrzeczenie i zostałem członkiem wojskowej organizacji ZWZ /Związek Walki Zbrojnej/, później Armii Krajowej, pseudo "Marcin".

Na przełomie lat 1942-1943 w naszej organizacji wewnętrznej dokonano reorganizacji, powołując do życia t.zw. grupy zakonowe. Grupa gospodarcza, na której czele a tał Antoni Goerne, dzieliła się na sekcje. Na czele sekcji przemysłu metalowo-elektrycznego stał inż. Stanisław Woycicki, e jego zastępcą byłem ja. Przystą­piliśmy, przy współpracy szeregu fachowców, m.in. mego brata Inż. metalurga Wojciecha K. do opracowania planów organizacji przemys­łu metalowo-elektrotecznlcznego na okres powojenny, zakładając, że nasza granica zachodnia będzie na Odrze i Nysie Łużyckiej, a granica wschodnia - Jak w roku 1939, przed inwazją sowiecką. Prace nasze ukończyliśmy w maju 1944 r.

Prace gospodarcze prowadzone były na zewnątrz pod firmą S.C.N. /Służba Cywilna Narodu/ - na czele której stał brat Tadeu­sza Gluzińskiego - Kazimierz. Do bardziej aktywnych członków kie­rownictwa SCN należelii .Tadeusz Todtleben, Stefan Nowicki i 01-gierd Iłłakowicz. SCN była poważnie rozbudowaną, jak na warunki okupacyjne, organizacją 1 dzieliła się na kilkanaście grup facho­wych. W ramach Wydziału Przemysłowego mieściła się sekcja prze­mysłu metalowo-przetwórczego i elektrycznego. SCN posiadała rów­nież delegatury terenowe. Ogółem pracowało w ramach SCN ponad tysiąc fachowców, ONR-owcy stanowili w niej mniejszość, a dzia­łalność SCN często zazębiała aię z odpowiednimi komórkami Delega­tury Rządu na Kraj.

Naszą zewnętrzną organizacją polityczną był "Obóz Narodowy". Z ramienia organizacji wewnętrznej objąłem w O.N. teren woj.war­szawskiego, bez miasta Warszawy. W kierownictwie mojego terenu byli! pa. Tadeusz, Marcińaki, Romański, Alicja Rossmanowa /teren kobiecy pod nazwą Wiara i Wola/ I Jerzy /teren Skierniewic/.

-bb-

W pionie "Armii Krajowej" - dzięki mojemu stanowisku prokuren­ta w fabryce W.Kemnltz przy ul. Terespolaklej 24, zaliczonej przez okupanta jako "B-Betrieb" - ważna dla gospodarki wojennej fabryka -miałem duże możliwości wystawiania dokumentów przewozowych 1 zatrud­niania ludzi podziemia /fikcyjnie/ z odpowiednio ważną 1 chroniącą do pewnego stopnia przed wywózką do Rzeszy kartą pracy /Arbeitskarte/.

W końcu 1942 r. zostałem członkiem komórki AK, przyjmującej.^. . zrzuty broni 1 sprzętu, jak również spadochroniarzy /cichociemni/. Akcja°klimatyzacji i legalizacji tych ostatnich, lokowania Ich u od­powiednio sprawdzonych, pewnych rodzin, wystarania się o dobre karty pracy i t.d. absorbowała mnie prawie do samego Powstania. Dzięki znajomościom wśród rzemieślników, kupców 1 przemysłowców,głównie na terenie Pragi i Grochowa - mogłem zdobyd odpowiednie, względnie bez­pieczne miejsca na składowanie broni, amunicji i sprzętu, jak również wystarać się o karty pracy dla przybywających z Zachodu żołnierzy.

Dzięki dobrym kontaktom z naszą komórką legalizacyjną - byłem w

możności dopomóc ukrywającym się znajomym Żydom, jak np. rodzinie

Ilerzberga-Koszyckiego, Rosenthalom, dr. Mass "owi i innym przez do-
<
starczanie im papierów "aryjskich", a nawet ukrywanie ich w majątku

mojej żony Izabeli w Pułapinie Nowej pow. Błonie, gm. Kaski, lub u

znajomych. W tych i innych akcjach otrzymywałem, w razie potrzeby,

pomoc ze strony mego Ojca i moich braci Wojciecha 1 Karola.

OKRES POWSTANIA WARSZAWSKIEGO

W lipcu 1944 r,, w okresie załamywania się frontu wschodniego 1 po rozpoczęciu ofensywy na Zachodzie - organizacja nasza przy­dzieliła poszczególnym członkom kierownictwa pewne funkcje do wy­konania. Wybuch powstania w Warszawie w dniu 1 sierpnia zastał mnie w terenie - miałem właśnie inspekcję na terenie Grodziska-Mazowieckiego i umówiono spotkanie z kilkoma kolegami na plebanii w Żukowie k.Milanówka, u członka naszej organizacji wewnętrznej kg. Jana Bogusza, proboszcza tej parafii.

Nie powróciłem już do Warszawy, lecz na polecenie Gluzińskle-go i Iłłakowicza kontynuowałem organizowanie terenu podwarszawskie­go, nawiązywałem łączność z ewakuowanymi z Warszawy rodzinami kole­gów, którzy wzięli udział w Powstaniu 1 starałem się zapewnić im pomoc i opiekę. Kierownictwo naszej organizacji od początku oce­niało bardzo pesymistycznie szanse powstania i starało się usilnie o zapewnienie jak największej pomocy tym. którzy po ciężkich przejś­ciach w stolicy byli potrzebni w dalszej pracy organizacyjnej.

Działaczem z ramienia organizacji wewnętrznej, któremu podle­gała w tym okresie nasza działalność na lewym brzegu Wisły był dr. Bolesław Sobociński, pseudonim "Bum", a siedzibą jego był ma­jątek Zarybię w Podkowie Leśnej.

Mieliśmy szereg ośrodków, dookoła których skupiali się nasi ludzie, a więc Piaseczno i okolice aż do Grójca włącznie, oś Żyradów-Skierniewlce, Milanówek-Żuków-Podkowa Leśna, Błonie-Socheczew. W Żyrardowie ukazywała się na3za, drukowana na powie­laczu gazetka "W marszu naprzód" ajnlejscem naszych najczęstszych spotkań i kontaktów organizacyjnych, punktem rozdzielczym dla ewa­kuowanych z Warszawy była stosunkowo bezpieczna plebania w Żukowie,


gdzie w kilku pokojach 1 stodole były zorganizowane miejsca nocle­gowe, a poza tym gościnne pomieszczenie majątku Milanówek, na samyra krańcu osiedla, blisko Żukowa dawały schronienie czasowe naszym ko­legom i ich rodzinom. Tam też ulokowała się na dłuższy okres Ala Rossmanowa z córką Aliną 1 synem Krzysiem. Gościnny dom p. Marii Gołębiowskiej w Grodzisku Mazowieckim również służył przez dłuższy czas mnie, Jak i moim braciom i znajomym Jako schronienie, przy zawsze dużej serdeczności i Życzliwości p.Marii i jej dzieci.

Naszym podopiecznym udzielaliśmy pomocy materialnej, opieki lekarskiej, krzepiliśmy ich na duchu. Siatka organizacji w ramach Obozu Narodowego i nasza organizacja wewnętrzna działały dość spraw­nie, mimo, bardzo trudnych warunków 6ytowych, depresji psychicznej

na skutek tragedii Powstania i braku Jaśniejszych perspektyw na przyszłość.

3TTCgSl!( 1945 r.

12-go stycznia 1945 r. wojska gowieckie rozpoczęły ofenzywę zimową - front zaczął pękać. Zorientowałem się, że stajemy w obli­czu nowego, może jeszcze trudniejszego etapu naszej pracy. Ostat­nią odprawę z kolegami odbyłem w dniu 13 stycznia w Żyrardowie przy udziale Jerzego Iłłakowicza. Była krótka, serdeczna, pożegnalna. Wydałem wówczas następujące polecenie:

1. Przerwać, aż do dalszych rozkazów, jakąkolwiek działalność organizacyjną w terenie, utrzymywać jedynie, z zachowaniem ostrożności, słabe stosunki towarzyskie, ażeby "nie tracić się z oczu".

-69­2. Broń i amunicję dobrze zabezpieczyć i schować, najlepiej zakopać tak, ażeby w razie potrzeby możne ją było bez większych trudności wydobyć.

  1. Dwa powielacze, papier i farby dobrze zapakować i schować.

  1. W wypadku spodziewanych aresztowań, groźby wywózki na wsohód 1 t.d. zmienić miejsce zamieszkania 1 najlepiej kierować się na Zachód.

Wkrótce potem tereny te zostały zajęte przez wojska sowieckie. Przerwałem, rzecz jasna, swoją działalność podziemną i przez sze­reg tygodni, do marca 1945 r., prowadziłem żywot legalny, na ło­nie rodziny, często przebywając w Chyliczkach k.Piaseczna u rodzi­ców i dzieci Andrzeja 1 Go3i, a potem w Warszawie, gdzie rodzina moja znalazła chwilowy przytułek w mieszkaniu naszego magazyniera Stanisława Chruślińakiego w naszym domu mieszkalnym przy fabryce, na Kamlonku.

POMOC PRZEŚLADOWANYM ŻYDOM W OKRESIE OKUPACJI

Rzeczywistość Polski międzywojennej przedstawiała obraz nie­zbyt różowy, przede wazjfstkira 2 uwagi na strukturę ludności. Na 35 milionów mieszkańców /szacunek w roku 1938/ - tylko 67% tej liczby było Polakami.

Wśród pprtad 3p^ mniejszości narodowych - Żydzi stanowili po­nad 10% ogółu ludności kraju /szacunkowo 3,8 mllj./, w tym sama nasza stolica. Warszawa, liczyła ponad 380 tysięcy Żydów t.j. ok, 23% ogółu ludności tego miasta.

Toza niewielką stosunkowo grupą inteligencji i burżuazji, któ­ra asymilowała się 1 uważała kulturę polską za awoją - groa Żydów stanowiło grupę odrębną rasowo, Językowo, religijnie i obyczajowo, a więc grupę narodowościową o b c ą, i nie rzadko Wrogą /spory odsetek wśród Żydów był komunistami/. Znane powiedzenie! "wasze ulice, nasze kamienice" nie było żadną przesadą!

Wiele dziedzin naszego życia gospodarczego /handel hurtowy, finanse, nieruchomości, zawody wolne Jak np. adwokatura i t.d./ było w poważnej części opanowanych przez Żydów. Zażyczenie na­szych miast i miasteczek b. zaboru rosyjskiego, Kresów Wschodnich i Małopolski było często zastraszające, gdyż blokowało dostęp do rzemiosł i handlu elementom czysto polskim, zmuszając Polaków do emigracji, wzgl. do powiększania i tak dużego grona bezrobotnych.

W tych warunkach - obóz narodowy zdawał sobie sprawę z nie- -możliwości utrzymania tego stanu rzeczy i dążył do skorygowania tej szkodliwej struktury ludnościowej - propagowaliśmy więc hasło boj­kotu, ekonomicznego /nie kupuj u Żyda!/ i popieraliśmy ideę emi­gracji Żydów przede wszystkim do Palestyny, gdzie widzieliśmy wszelkie szanse utworzenia państwa żydowskiego, albo też do innego kraju /na krótko przed Il-gą wojną światową/ mówiło się m.in. o Madagaskarze,

Mimo hasła bojkotu ekonomicznego, żądania emigracji i bardzo sporadycznych ekscesów antyżydowskich na wyższych uczelniach Pols­ki - Żydzi korzystali w naszym Kraju z pełnej opieki prawa, mieli całkowitą swobodę zrzeszania się, własne szkolnictwo, własną pra­sę w Języku polskim i jiddisz, wydawnictwa, przedstawicielstwo w Sejmie i Senacie, a więc korzystali z wszelkich praw przewidzia­nych naszą konstytucją i odpowiednimi ustawami, a sprawcy ekscesów byli przez władze aresztowani i karani sądownie I dyscyplinarnie.

Z chwilą zajęcia Tolskl przez okupanta hitlerowskiego -rozpoczął się tragiczny okres dla ludności żydowskiej w Polsce. Wg. ściśle opracowanych planów - najpierw Żydzi,. a następnie Po­lacy mieli zostać fizycznie zlikwidowani, a to w celu przygotowa­nia terenów dla przyszłej kolonizacji niemieckiej.

Ustawy norymberskie z września 1935 r. stały się podstawą do aystematycznej likwidacji Żydów, nie tylko zresztą polskich, ale i w ogóle. Już 21 września 1939 r. Reinhard Heidrich wydał dyrektywy izolacji Żydów i umieszczenia ich w oddzielnych dziel­nicach mieszkaniowych. Skonfiskowano 2 kolei wszelką własność żydowską 1 wprowadzono obowiązek pracy dla Żydów. Począwszy od października 1939 r, i w ciągu 1940 i 1941 r. powstało około 15 wielkich gett na obszarze Polski, nieliczne zaś małe getta były stopniowo likwidowane, a ludność bądź mordowana, bądź przenoszo­na do większych gett,

W t.zw. Generalnej Guberni! wprowadzono obowiązek noszenia przen Żydów białych opasek z niebieską gwiazdą Dawida. Wielu Żydów nie zastosowało się do tego nakazu, rozpoczynając w ten sposób nielegalną egzystencję i ukrywając się wśród Chrześcijan. Niektórzy odważniejsi ju* wcześnie przyłączyli się do polskiego ruchu oporu.

12-go października 1940 r. warszawski gubernator Ludwig Fi­scher wydał szereg zarządzeń w sprawie utworzenia wielkiego, warszawskiego getta. Z terenu przyszłej dzielnicy żydowskiej Polacy byli obowiązani wyprowadzić się do dnia 31 października 1910 r., a Żydzi wprowadzić się na ich miejsce do 16-go liatopa-da tego roku. 26 listopada, po otoczeniu całego terenu getta marem wysokości 3 n>. - wszystkie wejścia obstawiono policją nie­miecką i granatową, po czym nastąpiło zamknięcie getta. Wejście

i wyjście z tego terenu było za specjalnymi przepustkami. W ten spo sób odcięto od świata 400 tysięcy Żydów, stwarzając im wprost nie­ludzkie warunki bytu przed ostateczną likwidacją, która nastąpiła w latach 1942 i 1943.

Przedsiębiorstwo mojego Ojca, założone w roku 1909 i mająca do pewnego stopnia monopol w produkcji szeregu półfabrykatów z meta­li nie żelaznych - miało również swoich licznych klientów., icdostaw-ców Żydów. Ojciec mój cieszył się wśród swoich kontrahentów dużym szacunkiem i poważaniem i znał m.ln. wielu wybitnych kupców i prze­mysłowców żydowskich.

Wkrótce po ustaniu działań wojennych w końcu września 1939 r. i w obliczu coraz bardziej nasilającej się akcji represyjnej oku­panta zarówno w stosunku do Polaków jak 1 żydów - szereg Żydów zwróciło się do Ojca, a w kilku wypadkach i do mnie - o pomod. W jakiej formie? Chodziło przede wszystkim o przechowanie na terenie fabryki wartościowych metali, rzeczy osobistych, o nieraz 1 pienię­dzy, aby uchronić ten majątek od grabieży.

Ze względów czysto ludzkich, z uwagi nu wspólną nam i Żydom niedolę - cała nasza rodzina, z Ojcem na czele, włączyła się do akc­ji pomocy, nie bacząc na grożące nam niebezpieczeństwo. Pomoc przy­bierała różne formy, w miarę zaostrzania się represji, a mianowicie: 1. Przechowywanie dobra żydowskiego. Tacy więc klienci jak m.in. Jakub Milrad, czy Chaim Grlln przekazali nam metale /cynę, ołów, aluminium/ na skład. Metale te fabryka stop­niowo przerabiała na półfabrykaty, a otrzymaną gotówkę prze­kazywaliśmy właścicielom-Żydom. Dobrym punktem kontaktowym , w pierwszym okresie okupacji, był gmach Sądów Grodzkich na ul, Leszno. W dużych poczekalniach gmachu, przylegającego

do getta można było spotkać się, omówić transakcje, prze­kazać pieniądze 1 t.d.

  1. przechowywanie majątku żydowskiego na dłuższy okres czasu, nawet do końca okupcacji, np. walizek ze srebrami, porce­laną rodziny Rosenthalów, których córka Anula była przy­jaciółką mojej żony Izabeli, i Innych.

  1. Wyrabianie dokumentów aryjskich. Dzięki moim kontaktom z komórką legalizacyjną AK -.udało się uzyskać szereg "llp-nych" kennkart aryjskich, np. rodzinie Rosenthal ów na Frąckiewicz, Leonowi nerzbergowi na "Koszycki" i t.d.

  1. Udzielanie chwilowego schronienia. W okresie zaostrzonej represji, po zamknięciu getta I masowych wywóikach do obo­zów zagłady - udzielaliśmy wraz z żoną schronienia tropio­nym Żydom bądź w mieszkaniu naszym, bądź też w majątku żo­ny w Pułapinie pow. Błonie, Ba skutek starań mego Ojca -robotnik naszej fabryki Ostrowski - udzielił dłuższego schronienia w swoim mlegzkaniu Leonowi Koszyckiemu.

5« Udzielania doraźnej pomocy finansowej I żywnościowej. Na przełomie lat 1942/43, przy stale pogarszającej się sytu­acji żywnościowej w gettcie i panującym tam głodzie -otrzymywaliśmy liczne telefoniczne apele o pomoc. Wysyła­liśmy w związku z tym, za pośrednictwem pracowników insty­tucji miejskich, niających przepustki do getta - paczki żywnościowe i pieniądze. Otrzymywaliśmy potem telefo­niczne potwierdzenia 1 podziękowania,

6. We wrześniu 1942 r. powstała "Rada Pomocy Żydom" - krypto­nim "Żegota", na czele którsj stanął Julian Grobelny. Przez mojego kolegę, pseudonim "Wicher" - prawdziwego nazwiska nie znałem, z AK - kilka razy, wspólnie z moim


0RGAN1ZACJA WHIE" - NIEPODLEGŁOŚĆ


Ojcem - przekazałem kwoty pieniężne na pomoc Żydom w gett-

cie, za pośrednictwem tej organizacji. Na początku roku 1943, przed powstaniem w gettcie - poproszo­no mnie o przewiezienie skrzynek z bronią i amunicją naszą furman­ką fabryczną w pobliże getta, na ul. Elektoralną - z przeznaczeniem dla boJoweów-Żydów. Zaopatrzony w odpowiednie dokumenty na blachę aluminiową i ołowianą, którą przykryty został "trefny" transport -sam eskortowałem ładunek rzekomo przeznaczony dla fabryki Philips na Karolkowej. Pośredniczyłem również w dwóch tranzakcjach zaku­pu broni dlu getta, wykorzystując możliwości zakupu broni wśród moich kolegów z A.K.

Iaczelnx wódz gen. K. Sosnkowski depeszował do dowódcy AK w dniu 25 lipca 1944 r.i - p.2 "e">

" Aczkolwiek może to być ponad siły i wytrzymałość ludzką, dochodzę do wniosku twardego o potrzebie pozostawienia pod okupacją Howieeką nowej konspiracji, nielicz­nej, i starannie dobranej, o zadaniach realnie odmierzo­nych i na razie bardzo skromnych W rozkazie do AK, Wydanym po kapitulacji Warszawy, gen. Bór-Komorowski, mianowany Naczelnym Wodzem w dniu 2.10.1914 r. -mianował swoim następcą gen.bryg. Leopolda Okulickiego /Nie­dźwiadek/. Został on równocześnie kierownikiem nowej organizacji podziemnej "NIK" - niepodległość - pod okupacją sowiecką.

W dniu 7.10.1944 t "Niedźwiadek" wysłał do Londynu depeszęi " Ze sstabu Komendy Głównej wydzielona została część, która ma prowadzić dalszą robotę *.

W dniu 21.12.1944 r. - nominacja "Hiedźwindka" na komendanta AK została ostatecznie podpisana przez Prezydenta H.P.

W dniu 19.1.1945 r. nastąpiło z kolei formalne rozwiązanie A.K.


PROCES MOSKIEWSKI "16" - CZERWIEC 1945 r.

Już w kilka tygodni po okupowaniu terenów całej Polski i po podpisaniu układu n Jałcie /luty 1945 r,/ - Sowiety zainicjowały bardzo perfidną gre. Zwróciły się mianowicie bezpośrednio do Polaki Podziemnej z propozycją wszczęcia bezpośrednich rozmów.

Między rządem polskim w Londynie a Związkiem Sowieckim nie by­ło wówczas stosunków dyplomatycznych. Polityka Sowietów zmierzała konsekwentnie do rozwiązania problemu polskiego bez pośrednictwa Wielkiej Brytanii i U.S.A.

6 marca 1945 r. płk. gwardii Pimonow zwrócił aię na piśmie z propozycją spotkania się delegata rządu R.P. na Kraj z przedstawi­cielem dowództwa frontu gen.płk, Iwanowem.

Ówczesne nasze czynniki podziemne uważały, że taka inicjatywa sowiecka mieści się w rBmach uprawnień wojsk okupacyjnych, które zwykle dążą do zapewnienia sobie ładu, porządku i bezpieczeństwa w okupowanym kraju.

Rząd polski w Londynie został poinformowany o tej inicjatywie i przekazał Krajowi gorącą zachętę rządów W.Brytanii i U.S.A. do podjęcia zgłoszonej oferty, nakazując równocześnie wialką ostroż-nośó i przestrzegając przed zbytnim dowierzaniem stronie sowieckiej.

ówczesny a tan niebywałego chaosu w Kraju, grabież i masowe wy­wożenie poLskiego mienia, gwałty, bezprawia, wywózki tysięcy ludzi w głąb Rosji /obóz koncentracyjny w Rembertowie/, liczne aresztowa­nia - wszystko to skłaniało do szukania drogi wyjścia z sytuacji, aby ulżyć doli narodu polskiego,

/Ha przyjęcie sowieckiej oferty najbardziej nalegali przedstawi-
cielą ludowców, którzy widząc przykład Stanisława Mikołajczyku w
Londynie
- darzyli zaufaniem dobrą wolę Sowietów.

PPS była już rozszyfrowana przez komunistów na wylot, nosząc się nawet z zamiarem ujawnienta swej organizacji. Również w łonie

obozn narodowego, zwłaszcza w kołach Stronnictwa Narodowego -szereg działaczy, acz ż ciężkim sercem, godziło się na nowe próby uzyskania koncesji, choć większość zdswała sobie sprawę, że to tylko złudzenia.

W tej sytuacji - podziemna Rada Jedności Narodowej, zastępu­jąca parlament, zaakceptowała /czy jednomyślnie?/ decyzję wice­premiera na Kraj, Jana Stanisława ifekowskiego rozpoczęcia roz­mów z przedstawicielem władz sowieckich.

Ciekawe, że pismo płk. Pimonown doszło do yodziemia za poś-rcdnictwem jakiegoś b. oficera armii polskiej, usuniętego przed wojną z wojska za nadużycia. Gen.Okulicki utwierdził później na procesie moskiewskim, że znał tego oficera dawniej i uważał go za człowieka niesłusznie skrzywdzonego.

Wielce zasłużony działacz Polskiej' Macierzy Szkolnej Józef Steraler, b.więzień Oświęcimia, otrzymał polecenie zbadania grun­tu i przeprowadzenia wstępnych pertraktacji. Był on nłezaangażo-wany politycznie, znał świetnie język rosyjski 1 był ogólnie sza­nowany, to też wydawał się odpowiedni do tej roli.

Łącznikiem ze strony sowieckiej był niejaki Chodkiewicz, starszy Już człowiek, podający się za Polaka. On to zaprowadził Stern!era do dowództwa wojsk sowieckich i skontaktował z Plmonowym.

Pimonow w rozmowie ze Stemlerem potwierdził, że gwarantuje słowem oficera sowieckiego całkowite bezpieczeństwo Polaków, któ­rzy będą brali udział w rozmowach.

Między 17 a 27 marca odbyło się szereg poufnych rozmów. Pierwszą rozmowę odbył osobiście wicepremier Jankowski z Plmonowym, w następnych kolejno uczestniczyli ministrowie i przadstawiclele czterech głównych partii politycznych polskich /ludowcy, PPS, S.łT. i Stronnictwo Pracy/. Pimonow m.in. oświadczył, że do prowadzenia rozmów z przedstawicielami Tolski Podziemnej otrzymał s Moskwy upo­ważnienie marsz.Żuków, główno-dowodzący wojsk sowieckich. Chodzi


-78-

przede wszystkim o zapewnienie bezpieczeństwa i porządku na tyłach JCrmii Czerwonej w okresie ostatecznej ofensywy przeciw Niemcom. Po­nieważ Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego /PKWN/ w Lublinie tego bezpieczeństwa zapewnić nie jest w stanie z powodu braku odpowied­niego autorytetu w społeczeństwie - więc nawiązano łączność z rzą­dem Polski Podziemnej.

Dojście do skutku porozumienia w sprawie bezpieczeństwa na ty­łach armii sowieckiej będzie jedynie wstępem do dalszych rozmów na szerszą skalę.

^.Pimonow z kolei przedstawił listę różnych aktów sabotażu i strat, poniesionych przez Sowiety na ziemiach wschodnich R.P.,doma-gając się rozwiązania A.K. Baza tym bardzo szczegółowo dopytywał się o stosunek poszczególnych stronnictw do Sowietów.

Postawa przedstawicieli polskich stronnictw była zgodnai pod­kreślali oni, że zadaniem podziemnego aparatu Państwa Polskiego by­ło ustanowienie ładu i bezpieczeństwa na ziemiach polskich z chwilą opuszczenia przez Niemców okupowanego terytorium polskiego. Nato­miast winą Sowietów było, iż aresztując naszych ludzi nie dopuści­li do ujawnienia się administracji w całym Kraju. Od chwili wkro­czenia wojsk sowieckich do Polski Centralnej zaaresztowano Już sze­reg wybitnych przedstawicieli głównych stronnictw, którzy oczywiście nie zdołali rozwinąć jakichkolwiek wrogich działań wobec Związku So­wieckiego. Takie przede wszystkim fakty wrogiego stosunku Sowietów do nas powstrzymały podziemie od pełnego ujawnienia się.

Burzliwe niekiedy rozmowy prowadzono dość intensywnie, przy czym strona sowiecka p rzyrzekała spełnić szereg postulatów polskich, m.in. zwolnić prezesa S.H. Aleksandra Zwierzyńskiego. Przyrzeczono również umożliwić bezpośredni kontakt z rządem w Londynie, dostarczyć samolot,

-79-

którym do Londynu udadzą się reprezentanci Kraju dla odbycia na­rad ze swoim rządem. Jako warunek Pimonow postawił, że przed wy­jazdem do Londynu - odbyć się powinno oficjalne spotkanie między stroną polską a stroną sowiecką, w Imieniu której wystąpi prawdo­podobnie asm marsz,Żuków, mający szerokie pełnomocnictwa od same­go Stalina.

Jako formę spotkania Pimonow zaproponował śniadanie, które władze radzieckie wydadzą na cześć reprezentacji polskiej, przy czym gorąco nalegał, ażeby w śniadaniu wziął również udział gen.Niedćwladek-Okullcki, dowódca sił zbrojnych w Kraju.

28 marca 1945 r. w Pruszkowie pod Warszawą, gdzie mieściła się siedziba dowództwa wojsk radzieckich - zjechali się członko-

wie władz Polski Podziemnej. Kilkudziesięciu oficerów sowieckich

z gen.Pimonowym na czele witało zebranych działaczy polskich, jed­nak marsz.Żukowa wśród nich nie było, gdyż "zajęty był wielką ofen-zywą na froncie niemieckim".

Z kolei różnego typu limuzyny zawiozły naszych polityków na "śniadanie". Wprowadzono ich do jakiegoś domku, otoczonego drutem kolczastym, a przed chodnikiem przechadzała się tam i spowrotem straż NKWD.

Wieczorem rozdzielono ich na grupy do osobnych pokojów pod pozorem, że należy im się spoczynek. W każdym z pokojów siedzia­ło po 2-ch oficerów. Następnie nakarmiono uwięzionych nie uro­czystym śniadaniem, lecz daniami z kuchni żołnierskiej. Rano za­komunikowano delegatom Podziemia, że marsz.Żuków osobiście przy­, być nie może, prosi natomiast o przybycie do Jego kwatery na roz­mowy. Przyśle w tym celu swój osobisty samolot do dyspozycji Po­laków. Wkrótce też udano się na lotnisko. Rozstawano się z Pola­kami bardzo serdecznie, lecz po odlocie pasażerowie zorientowali

ki


się, że samolot leci ha w a chód, a nie ku zachodowi, gdzie znajdowała się kwatera maraz,Żukowa, kierującego ofenzywą na Berlin,

Po dość długim locie, z przerwami 1 przeszkodami, ostatecznie po 16 godzinach wylądowano w Moskwie. Zamiast w kwaterze Żukowa -'■ przedstawiciele Podziemia ulokowani zostalfl. w więzieniu, w osławio­nej Łubiance,

Epilogiem był proces moskiewski "16".

Szczegóły pobytu w więzieniu i przebieg procesu moskiewskiego opisał Zbigniew Stypułkowski w książce "W zawierusze dziejowej" -wspomnienia 1939-1945. nakładem Gryf Public.Ltd., London, 1951.

Franciszek Urbański 4 mlea. więzienia

Jen Chaciński .4 " "

Niedługo po zakończeniu procesu inoakiewakiep;o. gdyż w dniu 5 lipca 1945 r. -Alianci cofnęli uznanie rządowi na emigracji w Londynie.


WYROKI Hf DNIU 21.6.1945 r. i

10 lat więzienia.

xl xl

0x08 graphic
Gen. Leopold Okulicki-Niediwiadek -Jan Stanisław Jankowski, wicepremier J. Bien 1 St. Jaslukowicz

xl xl

xi

Kazimierz Puźak Kazimierz Bagiński Aleksander zwierzyński Stefan Czarnowski Zbigniew Stypułkowski Józef Stemler

■Tadeusz Kobylański Stanisław Mierzwa

4 mies. więzienia

xl wkrótce po zwolnieniu zostali ponownie aresztowani.

HOWA KONSPIRACJA - MARZEC-LIPIEC 1945 r.

Dlaczego podjąłem na nowo działalność konspiracyjną? Pokrót­ce przedstawię motywy, które mną kierowały.

  1. W dniach 4-11 lutego 1945 r. odbyła się nieszczęsna konferencja w Jałcie. Wiedzieliśmy już o tym, że zdecydowano na niej po­dział Europy na strefy wpływów 1 w wyniku tego Polska znalaz­ła się w strefie sowieckiej. m

  1. Już pierwsze tygodnie sowieckiej okupacji terenów polskich na lewym brzegu Wisły, po udanej ofenzywie, rozpoczętej 12 stycz­nia 1945 r. przekonały mnie, że to nie przyjacielski sojusznik nas "wyswobodził", lecz że raczej zjawił się nowy ciemiężyciel, który przy pomocy gwałtów, grabieży i politycznego terroru chce zniszczyć w zarodku wszelkie usiłowania odbudowy niezależnego Państwa Polskiego.

Poału3Znym narzędziem Sowietów w akcji ujarzmiania ffarodu stał się t.zw. Rząd Tymczasowy, który powstał 31.XII.1944 r. zastępując P.K.W.N.f pod przewodnictwem Edwarda Osóbki-Morawskiego. Rząd ten tolerował m.in. utworzenie obozu koncentracyjnego w Rembertowie k.Warszawy, skąd przez azereg miesięcy wywożono

tysiące żołnierzy podziemia i działaczy politycznych za Ural. Wie­lu z nich nigdy nie powróciło do Kraju.

3. Jaskrawym przykładem perfidnej i wrogiej w stosunku do narodu
polskiego polityki Sowietów było podstępne aresztowanie przywód-
ców Polski Podziemnej w marcu 1945 r., a następnie znany proces
moskiewski w czerwcu 1945r. .

Zbrodnia katyńska, ciągle żywa w pamięci naszej - również stanowiła groźne ostrzeżenie,

4. Naczelny wódz gen.Kazimierz Sosnkowski już w końcu lipca 194t_r.T
przewidując możliwy rozwój wydarzeń w Kraju - doszedł do wniosku
n potrzebie powstania n o w e .1 konspiracji pod okupacją sowlec

Gen.Leopold Okulicki /Niedźwiadek/ został kierownikiem nowe^ organizacji podziemnej "NIE"-Niepodległość.

5. W omawianym okresie /marzecz-początek lipca 1945 r./ liczyliśmy
się poważnie z możliwością wybuchu konfliktu zbrojnego między Za-
chodem a Związkiem Radzieckim, Wraz z innymi kolegami byłem zda-
nia, że musimy byó odpowiednio przygotowani na taką ewentualność.
Jak się w praktyce okazało, były to tylko złudzenia, ale wówczas
wydawało nam się inaczej.

W końcu marca Stanisław Kasznica /Wąsoweki/ skontaktował się
ze mną na terenie plebanii Ks.Jana Bogusza
w Żukowie. Poinformował
mnie o celach i zadaniach "NIE" i oświadczył, że ma manflat zorgani-
zowania obszaru "Zachód", obejmującego-- woj. Poznańskie 1 Pomorskie,
ew. r
ównież tereny Ziem Odzyskanych tej organizacji.

Nowopowstała organizacja pod nazwą "AP" - Armia Polska ma ob­jąć zarówno członków AK jak i NSZ, lecz pomyślana jest na razie jako organizacja kadrowa, złożona z bezwzględnie pewnych, odpowied­nio dobranych ludzi. Ponieważ i on i Ja jesteśmy "spaleni" na te­renie Pol3ki Centralnej - więc nasz zespół będzie działał na Zacho­dzie, pod innymi pseudonimami i musi być dobrze zakonspirowany.

M.p. kierownictwa "Zachód" będzie miasto Poznań, ja natomiast ^przewidziany Jestem na kdta okręgu Tomorze z m.p. w Bydgoszczy.

Po uzgodnieniu szeregu spraw technicznych i wymianie poglą­dów na 3po3Ób prowadzenia pracy podziemnej w nowych warunkach -zgodziłem aię objąć swoją funkcję od 1 kwietnia, po załatwieniu moich spraw osobistych. Otrzymałem 'również pewne instrukcje co do nawiązania kontaktów z moimi przyszłymi współpracownikami, przy czym niektórzy z nich już znajdowali się na terenie Pomorza, a inni mieli być tam wkrótce przerzuceni.

W końcu marca, zaraz po rozmowie z Kasznicą, udałem się do Kierownictwa Grup Operacyjnych, przejmujących obiekty poniemiec­kie na Ziemiach Zachodnich, urzędującego na ul. Grochowskiej. Uzyskałem tam zaświadczenie w językach! polskim i rosyjskim upo­ważniające mnie do objęcia zakładu Theodor et Co. w Oliwie k. Gdańska. Była to odlewnia metali kolorowych, a więc branża po-

dobna do fabryki mego Ojca. Z kolei udałem się na ul. Targową, gdzie mieściło się wówczas biuro podróży "Orbis". Mój stary kole­ga z ONR i współtowarzysz z Berezy Jerzy Korycki wystawił mi bilet lotniczy do Lodzi na podstawie mego zaświadczenia z Grup Operacyj­nych, nie orientując się, oczywiście, jaki był prawdziwy cel mojej podróży.

Tak zaopatrzony, dotarłem bez przeszkód do Łodzi, pierwszym chyba po wojnie samolotem komunikacji pasażerskiej. Łódź, prawie nie zniszczona, była wówczas bardzo ruchliwym punktem przelotowym, skąd odchodziły, jeszcze bardzo nieregularnie, pociągi na tereny już okupowane przez wojska radzieckie. Tłumy uchodźców z zachodu, jak również "szabrowników" ze wschodu przewalały się przez miasto. Panował więc ruch ogromny, a i drożyzna niebywała.

W zatłoczonym do niemożliwości pociągu, przesiadając się dwrukrot nie /w Zduńskiej Woli i Inowrocławiu/ dotarłem ledwie żywy do Byd­goszczy. Było to 2 lub 3 kwietnia.

Bydgoszcz znałem dość dobrze sprzed wojny. Mieszkał tam od wielu lat, przy ul. Dworcowej, mój stryj Edmund, wraz z córkami, przedstawiciel naszej fabryki na Pomorze, Odwiedzałem więc to mias­to dość często, a przy okazji różnych naszych odbiorców i nieco za­przyjaźniłem się z niektórymi. łliezale9nle od stryja - mieszkał tam również mój kuzyn Albin wraz z Soną Wandą przy ul.Marcinkowakie­go. W czasie mego przyjazdu do Bydgoszczy - kuzyna jeszcze nie by­ło - dotąd nie powrócił z wywózki do Niemiec. Żona Jego mieszkała w 2-pokojowym mieszkaniu, które po pewnym czasie stało się moim o.p,, aż do momentu mego aresztowania w Poznaniu w lipcu 1945 r. W tym okresie, aż do mego aresztowania, moim pseudonimem było "Szczecińs­ki".

Miasto Bydgoszcz, prawie nie zniszczone przez działania wojenne, przeludnione uchodźcami, z ogromną załogą sowiecką z uwagi na wal­ki, toczące się\iw związku z ofenzywą na Berlin - robiło w tym okre­sie wrażenie miasta przyfrontowego. Dzięki jednak pobliskim Kuja­wom, zapobiegliwej ludności i małym zniszczeniom - nie było w tym okresie większych trudności aprowizacyjnych, a raczej odwrotnie -z Bydgoszczy płynęło wiele artykułów wgłąb Kraju, gdzie zniszcze­nia były znacznie większe.

Jeden z dobrych znajomych mego Ojca, któremu na razie oświad -czyłem, że przybyłem w sprawach handlowych ew. znalezienia pracy z uwagi na zniszczenie Warszawy - dał mi adres pewnej rodziny w dzielnicy Bielawki. Tam też, w dobrze umeblowanym, 3-pokojowym mieszkaniu - mieszkały dwie siostry /obydwaj mężowie jeszcze nie

powrocili z wojny/ 1 u nich znalazłem chwilowo przytułek - jeden pokój dobrze umeblowany, w którym przemieazkałem 4 tygodnie.

Ud czionka naszej organizacji, pracownika Zarządu Miejskie­go, kol. Wekera, który w Warszawie pracował w naszej Komórce le­galizacyjnej, a i na tutejszym terenie tuiał już apore możliwości - otrzymałem dowód osobisty na nazwisko "Szczeciński" i zaświad­czenie pracy jako księgowy Zarządu m. Bydgoszczy. Z tymi doku­mentami czułem się narazie bezpieczny.

Wkrótce nawiązałem kontakt z moim zastępcą i kleiownikiem wywiadu "Sroczyńskim", grupą naszych kolegów w Toruniu, pracow­ników tamtejszej elektrowni "Gustawem", "Rudym" I "Karo­lem" mieszkającym w Tczewie "Stefańskim" i "Mariańskim" z Grudzią­dza. Ten ostatni miał szereg cennych kontaktów z b.członkami konspiracyjnej, regionalnej organizacji "Gryf Pomorski" /z okre­su okupacji/.

Z kolei skontaktowałem się z moim przyjacielem, b.obywatelem ziemskim i kapitanem rezerwy Karolem Kallniewskim, mieszkającym wówczas w Inowrocławiu, pseudonim "Bielawski". Złożył on na moje ręce przyrzeczenie 1 podjął się zorganizowania "trójki" na tere­nie Inowrocławia. W ciągu 4-5 tygodni prace nasze, skoncentro­wane głównie na rozpoznaniu terenu Pomorza i wywiadzie - potoczyły się raźnie 1 mogliśmy poszczycić się niezłymi wynikami. W szczegól­ności ważne dla nas 1 dla naszych władz były następujące sprawy:

1. Zachowanie się wojsk radzieckich, ich stosunek do ludnoś-
ci polskiej i do ludności niemieckiej. Rejestrowaliśmy

w szczególności wypadki grabieży mienia, gwałtu, areszto­wań przeciwników komunizmu i t.d.

2. Działalność legalnych partii politycznych, popierających
Rząd Tymczasowy Osóbki-Morawskiego, a więc PPR /1-szy

sekretarz płk.Alster/, PPS I grupy "Zrywu" Stronnictwa Pra­cy wice-wojewody pomorskiego Zygmunta Felczaka.

  1. Praca organów bezpieczeństwa, milicji i administracji oraz osoby, współpracujące z bezpieką.

  1. Odbudowa życia gospodarczego w tym ważnym dla całego Kraju rejonie, w szczególności na terenie Bydgoszczy, Torunia

i Grudziądza.

5. Badaliśmy również możliwości zarejestrowania przez władze
legalnej, opozycyjnej partii politycznej, Jeśliby okolicz-
ności tego wymagały. Próbowaliśmy wytypować kandydatów do
takiej partii.

Niezależnie od obszernych raportów "Sroczyńskiego" - otrzymy­wałem szczegółowe informacje na odprawach w Bydgoszczy wzgl. Toru­niu od moich podwładnych kolegów. Na tych odprawach, po krótkim moim wprowadzeniu i zapoznaniu kolegów z instrukcjami i informac­jami, otrzymanymi z Komendy Obszaru - omawialiśmy bieżące sprawy i plany na najbliższe 2-3 tygodnie, do następnego spotkania.

Ważną pracę wykonywały również dwie łączniczki Ewa i Barbara, utrzymując łączność między mną a terenem.

Co 2-3 tygodnie przystępowałem do oceny otrzymanego materiału i sporządzenia szczegółowego raportu, uzupełniając go Informacjami, które otrzymywałem dzięki swoim osobistym kontaktom.

Raporty przesyłałem do Poznania przez łączniczkę lub doręcza­łem osobiście w kierownictwie fjbszaru w Poznaniu w czasie odpraw, których było ogółem dwie. W Bydgoszczy odwiedzał mnie dwukrotnie kol. Lech Neyman, zastępca Kasznicy, dla omówienia bieżących spraw.

Po rozmowach w Moskwie w czerwcu 1945 r. prezydent K.R.N. /Kra-Jowej Rady Narodowej/ Bolesław Bierut powołał koalicyjny "Tymczasowy

Rząd Jedności Narodowej" w dniu 28.6.1945 r., który został wkrót­ce uznany /5-7.1945 r./ przez mocarstwa zachodnie. Jednocześnie cofnięto uznanie rządowi emigracyjnemu Tomasza Arciszewskiego w Londynie.

Premierem został Sdward Osóbka-Morawski, wice-premieraralt Stanisław Mikołajczyk /PSL/ i Władysław Gomułka /PPR/.

W rozmowach moskiewskich, rozpoczętych 17.6.1945 r. brali udział przybyli z Anglii Stanisław Mikołajczyk, Stanisław Grabski /b.przewodniczący Rady Narodowej w Londynie/ i Jan Stańczyk, sta­ry działacz PPS.

Z Kraju wzięli udział w rozmowach!
prof. Stanisław Kutrzeba dr. Henryk Kołodziejski,

Zygmunt Żuławski b.dyrektor Biblioteki s«j-

prof. Adam Krzyżanowski mowej, wpływowy mason.

z ramienia PPR i PPS, Bolesław Bierut, Edward Osóbka-Morawski i Władysław Gomułka.

A więc powstała zupełnie nowa sytuacja. Brak było jakiejkol­wiek instrukcji czy komentarzy ze strony Komendy Obszaru AP. Pa­nowała dezorientacja. W takiej sytuacji wydałem w połowie lipca swoim podwładnym rozkaz zawieszenia wszelkiej pracy konspiracyjnej, aż do czasu otrzymania nowych instrukcji przeze mnie.

20 lipca zestawiłem, na podstawie posiadanych materiałów, ostatni swój raport, bardzo zwięzły i zwinięty w mały rulonik i zdecydowałem się udać do Poznania na zepowiedziane przedtem spot­kanie za pośrednictwem łączniczki. Punktem kontaktowym miało być mieszkanie kol, Leszka Proroka przy ul. Strusiej w Poznaniu.

22 lipca udałem się koleją do Poznania i przenocowałem w ma­łym hotelu przy dawnej ul. św. Marcina. Pech chciał, że akurat w

dniu mojego przyjazdu szalała na szlaku Inowrocław-Poznań olbrzymia wichura i ulewa, paraliżując ruch i czyniąc wielkie szkody. Jak mnie później informowali koledzy - dworzec był obstawiony czujkami, które miały mnie ostrzec przed udaniem się do mieszkania Proroka, który na kilka dni przedtem został, wraz z innymi kolegami, m.in. Fran­ciszkiem Krawczykowskim, aresztowany.

Na skutek właśnie tej nieszczęsnej wichury i ulewy - czujki schroniły się do wnętrza dworca i nie zauważyły mnie, po przybyciu opóźnionego pociągu do Poznania.

Idąc następnego dnia, 2.1 lipca, na punkt kontaktowy do Leszkał -nie'miałem pejgcia o "wsypie", co w konsekwencji skończyło się dla mnie fatalnie.

ARESZTOWAHIE I WIĘZIENIE

Około godz. 10-ej rano zadzwoniłem do mieszkania Leszka przy ul, StrusiĄ. Drzwi otworzyła nieznana mi pani. Domyśliłem się, że to właścicielka mieszkania. Miała minę nieco wystraszoną. Zapyta­łem o Leszka i w tym momencie, gdy przekraczałem próg przedpokoju -kobieta gwałtownie cofnęła się i naprzód wysunął się żołnierz z 'wy­celowaną w moim kierunku lufą automatu. Drugi uzbrojony stał w głę­bi przedpokoju. Podniosłem ręce do góry.

Wprowadzono mnie do pokoju, w którym porozrzucane papiery i łóżka w nieładzie świadczyły o przeprowadzonej rewizji. Jeden z żołnierzy kazał mi szybko opróżnić kieszenie, wyłożyć wszystko i ułożyć na stole, po czym "obmacał" mnie dokładnie i z kolei kazał usiąść na krześle pod oknem i nie ruszać się. Stwierdziłem, że

jeden z nich mówił z akcentem ronyjskim, drugi natomiast robił wrażenie rodowitego poznaniaka, Z przerażeniem stwierdziłem, że mały rulonik z raportem wywiadowczym jest na stole, obok niego mały notesik z kilkoma adresami, które mogłyby sprawić nieco kło­potu. Poza tym, oczyyrlścle, "lipny" dowód osobisty, chusteczka i Inne, mało ważne drobiazgi.

Między nami nie było konwersacji. Po kilkunastu minutach, jeden z żołnierzy opuścił pokój, a potem mieszkanie, zabierając mój dowód osobisty. Pewnie poszedł zatelefonować do przełożonych po instrukcje, pomyślałem. Po Jego wyjściu poprosiłem o pozwole­nie wzięcia chustki do nosa, gdyż mam katar. Otrzymawszy chustkę i wytarłszy nos, odłożyłem ją w ten sposób, żs przykryłem nią ru­lonik papieru»

Gospodyni mieszkania w międzyczasie wyszła, bez sprzeciwu pilnującego mnie żołnierza, co mnie zdziwiło. Kiedy wrócił drugi żołnierz - oświadczył, że niedługo stąd wyjedziemy. Kaznł ml za­brać chustkę do nosa, a inne przedmioty ze stołu włożył do worecz­ka i zawiązał je sznurkiem. Ku mojej wielkiej radości - razem z chustką znalazł się w mojej kieszeni nieszczęsny rulonik. Pozwo­lono mi skorzystać z ubikacji po pewnym czasie i rulonik, podarty i zmiętoszony, spłynął wraz z wodą. Miałem na razie szczęście...

Wkrótce potem sprowadzono mnie na dół, gdzie przed domem oczekiwał samochód wojskowy, którym udaliśmy się na ul.Kochanows­kiego, do gmachu Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Jak zdołałem zauważyć, gmach otoczony był zasiekami z drutu kolczaa tego i posterunkami, uzbrojonymi w automaty. Po załatwieniu formal ności w dyżurce - już jp.kls cywilny funkcjonariusz w towarzystwie żołnierza zaprowadził mnie na 2 piętro do pokoju, skromnie umeblo­wanego okrągłym stołem 1 paroma krzesłami. Pokoju nie zamykano na

klucz, lecz na korytarzu dyżurował wartownik. Po Jakiejś godzinie lub dwóch - wprowadzono do pokoju szlochającą kobietę w średnim wieku. Rozpaczała, że jest niewinna, a mimo to zabrano ją z domu. Wartownik starał się ją uspokoió, lecz bez skutku.

Przez cały czas zastanawiałem się, co mnie czeka, jakie roz­miary przybrała "wsypa", jaki będzie dalszy przebieg mego areszto­wania. Mijały godziny. Około godziny 10-ej wieczór wywołano mnie i zaprowadzono na górne piętro do jaskrawo oświetlonego pokoju. 2a biurkiem siedział mężczyzna niedużego wzrostu, szczupły, jak się później okazało oficer śledczy W.U.B.P. por. Stefan Mackiewicz, a obok niego oficer w mundurze rosyjskim kpt. Wiktor Kolesow, ofi­cer BKWD. Rozpoczęło się śledztwo...

Pytania stawiał Mackiewicz, ciągle konsultując się z Kolesowem.
Szybko zorientowałem się, że poprzednio aresztowani koledzy zosta-
li przyłapani z materiałami obciążającymi, m.in. później dowiedzia-
łem się, że moje raporty /dwa ostatnie/ znaleziono w czasie rewiz-
ji pod materacem Krawczykowskiego... \

Pseudonim mój znany był prowadzącym śledztwo. Przyznałem alą do należenia do A.P., natomiast kategorycznie zaprzeczyłem, jako­bym pełnił funkcję kdta. Okręgu Pomorze twierdząc, 1 to przez cały czas śledztwa, że był nim Sroczyński /fikcyjne nazwisko/ pseudo Zbyszek, ja natomiast zajmowałem się wywiadem i pisałem raporty. Porównując pi3mo na ręcznie pisanym przeze mnie raporcie, znalezio­nym u K. z notatkami w moim notatniku - nie trudno było stwierdzió, że to ja właśnie pisałem te raporty.

W pewnym momencie Kolesow zacząłvostro domagaó się ujawnienia prawdziwych nazwisk moich współpracowników, zamiast pseudonimów -pojawiły się pogróżki, wyzwlaka. W końcu oświadczył) nie chcesz

mówić prawdy, to zawołam "mistrza ceremonii". Po paru minutach wszedł do pokoju jakiś plutonowy. Przyniósł z sobą małą skrzy­neczkę i wyjął z niej różne cienkie pręty żelazne, linijkę, łań­cuszek i t.d. Kazano mi uklęknąć na skraju krzesła, z rękami za­łożonymi do tyłu. Z kolei plutonowy uderzył mnie kilka razy li­nijką w obojczyk, wywołując dotkliwy ból. Nadal zadawano pyta­nia. W pewnym momencie zwaliłem się z krzesła na podłogę. Obla­no mnie zimną wodą i znowu powróciłem na skraj krzesła. Dalsze przesłuchanie odbywało się już w tej pozycji. Plutonowy, które­go nazwisko brzmiało Młynarek, co pe7;ien czas powtarzał uderzenia.

Po kilku godzinach wszedł do pokoju jakiś major IIKWD, jak później dowiedziałem się był to mjr. Majorów. Przysłuchiwał się przesłuchaniu, po czym poszeptał z Kolesowem, i wyszedł. Było już dobrze po północy, kiedy strażnik zaprowadził mnie do piwnicy i zamknął w dużej, ciemnej celi. Ba betonowej podłodze siedzieli lub leżeli aresztowani - było ich kilkunastu, przewcżnie w wojs­kowych mundurach, bez dystynkcji. Pod oknem, na walizkach i ja­kichś gratach leżał, Jęcząc i płacząc przez cały czaa jakiś Nie­miec . Miał negn powyżej kolana spuchniętą - zakażenie krwi. po kilku dniach zmarł. Bie zauważyłem, ażeby udzielano mu pomocy.

W dużej wnęce piwnicznej, z lewej strony od wejścia, było kilku Niemców i jakiś młody chłopiec-Niemiec. Współwięźniowie Polacy twierdzili, że to byli członkowie Wehrwolfu.

W kilka dni po aresztowaniu usłyszałem niesamowity krzyk na korytarzu. Właśnie wywoływano mnie na przesłuchania I wówczas z przerażeniem zauważyłem leżącego no noszach Krawczykowskiego,z pokrwawionymi nogami. Jak mi później opowiada.! - bito go prętem żelaznym po piętach, do krwi, chcąc wymusić zeznania.

Kierownikiem W.U.B.P. w Poznaniu liyt w tyin okresie mjr.Anto-siewicz /w roku 1969 - dyr.gen.Aeroklubu PRL/. Jego zaątepca -

kpt. Gotz

Funkcjonariusze NKWD /"doradcy"/ płk.Borysów. mjr.Ma.lorow.

kpt.Wiktor Kolesow.

Oficer śledczy W.U.B.P. por.Stefan Mackiewicz /1969 r. - dyr. departamentu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych./

Funkcjonariusz W.U.B.P. d/a specjalnych: plut.Młynarek, któ­ry urzędował przy pomocy skrzynki z narzędziami do torturowania. W roku 1956 '-karta wariata" uchroniła go od odpowiedzialności są­dowej za nadużycia władzy /t.j. od procesu podobnego do procesu Rojiikowskiego, Różańskiego i lanych/.

Warunki hygleniczne w areszcie W.U.B.P. były okropne, to też po kilku dniach byłem zawszony i każdą wolną chwilę poświęcałem na likwidowanie "przyjaciółek", jak to mawiali więźniowie.

i WOJEWÓDZKI URZĄD BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO W BYDGOSZCZY

Mijały dnie w ciągłym oczekiwaniu na dalsze przesłuchania. 11 celi więźniowie zmieniali się: jednych zabierano, innych, przeważ­nie w mundurach /dezerterzy, "chłopcy z lasu"/ przyprowadzano. Podłe jedzenie, brak powietrza, niewyspanie, brud i wszy robiły swoje. Po tygodniu czułem się bardzo podle.

Nie miałem żadnych kontaktów z aresztowanymi kolegami. Od świeżo aresztowanych dowiedziałem się o zakończeniu konferencji

poczdetmskie j /2-go sierpnia/ 1 spodziewanej amnestii dla więź­niów politycznych, aresztowanych przed 22 lipca - świętem F.K.W.lf.

Aż wreszcie 7-go sierpnia przed południem wywołano mnie z celi. Na korytarza oczekiwało mnie 2-ch uzbrojonych żołnierzy, którzy przeprowadzili mnie przez cały labirynt pokoi i korytarzy do wyjścia, gdzie oczekiwał samochód osobowy. Uprzedzili, Że za próbę ucieczki - grozi mi kula. 0 Ile przyrzeknę, że nie będę uciekał, to mnie nie skują. Przyrzekłem bez wahania - w takim stanie uciekać?

Samochód ruszył 1 wkrótce znaleźliśmy się na szosie do Ino­wrocławie. Po drodze obserowałem zniszczenia, spowodowane hura­ganem. Pozrywane dachy, powyrywane drzewa. Domyśliłem się, ie jedziemy do Bydgoszczy. Po drodze, w momencie krótkiej rozmowy z moją eskortą dowiedziałem się, że wybuchła pierwsza, amerykana-Jta bomba atomowa /6-go sierpnia w Hiroszimie/ 1 o strasznych skutkach tej broni.

Wczesnym popołudniem dotarliśmy do Bydgoszczy. U cram mias­ta założono ml jednak kajdanki, przepisowo, i po kilku minutach znalazłem się w areszcie Wojewódzkiego Urzędu Bezp.Publ. przy ul. Paderewskiego. W celi z dwoma łóżkami, w piwnicy, był już aresztant - młody chłopiec, ryży, który, skoro tylko zatrzaśnię­to drzwi celi, zacaął mnie yirypytywać co słychać, w jakich oddzia­łach NSZ /?/ byłem i t.d. Sam o sobie twierdził, że był w NSZ podając jakiś, już nie pwmiętam jaki pseudonim. Zorientowałem się szybko, kto to zacz. Ku jego widocznemu rozczarowaniu i nie­zadowoleniu oświadczyłem, że w NSZ nie byłem, nie wiem co słychać, gdyż przybyłem z aresztu w Poznaniu. Po mniejwięcej 3-ch godzi­nach wezwano mnie na przesłuchanie.



V czasie nieobecności w Bydgoszczy kierownika W.U.B.P. kpt.Dul-.asza, pochodzącego z Włocławka, funkcję jego zastępcy pełnił por.Su-hecki, który prowadził przesłuchanie wstępne- Rozpoczął od moich lersonalii, a następnie wypytywał o poszczególne ouoby, których pseudonimy i funkcje podałem już w Poznaniu. Miał przed sobą w eczce kopie protokółów przesłuchań, jak również, Jak się zoriento­wałem, kopie mego raportu, znalezionego u Krawczykowskiego. Przez :ały czas kategorycznie twierdziłem, że znam tylko pseudonimy mo­ich współpracowników, natomiast nie znam Ich prawdziwych nazwisk V.ni adresów.

c Suchecki w toku przesłuchania, prowadzonego spokojnie, apelo-Jiał, abym się dobrze zastanowił i wszystko przemyślał, gdyż niedłu-;o będzie dalsze badanie I może byó gorzej, o ile nie powiem prawdy, p Odesłał mnie do celi, w której Już nie zastałem "ryżego". Noc nyła niespokojna. Wszy gryzły, dołączyły się Jeszcze pluskwy, ciągłe otwieranie drzwi do cel, krzyki, przekleństwa, nieraz płacz, tak do samego rana. Do aluminiowej miseczki wlano mi czarnej ka-y, dano suchą kr-omkę chleba i to wszystko. Około południa zjawił ię kierownik aresztu Płoszczyńaki, również z Włocławka i przepro-adził mnie do małej celi, bez okna, dusznej, a po zamknięciu drzwi gasił mi światło. Zostałem w ciemnej celi. Jodynie rano, w cza­cie wydawania śniadania, a potem w czasie obiadu i kolacji zapela-no światło na 15-20 minut, no I w nocy kilka razy, w czasie inspekc-pl przez "judasza".

Po kilku dniach, późną nocą, wywołano mnie na kolejne przesłu-hanie. Pytania zadawał oficer śledczy por.Hulewski. Ciągle to ^amoi nazwiska, adresy, kontakty z innymi osobami na terenie woj. ydgosklego. Y/ pewnej chwili wszedł do pokoju mężczyzna w średnim

wieku o semickim wyrazie twarzy. Był to, jak się okazało, 1-szy sekretarz PPR w Bydgoszczy płk.Antoni Alater. Tematem rozmowy była sytuacja polityczna w Polsce po utworzeniu i uznaniu przez Zachód Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej oraz po ogłoszeniu amnestii z 2.8.1945 r. Wiele ośrodków podziemia ujawniło się, m.in. Radosław prowadzi wielką akcję ujawniania się A.K.

Alster apelował do mnie, abym 1 ja ujawnił całą swoją siat­kę. Potrzeba ludzi do odbudowy Kraju, szczególnie brak ludzi wykształconych. Po ujawnieniu całej roboty podziemnej - mógłbym otrzymaj poważne stanowisko, np. komendanta milicji na województ­wo lub t.p. ...

Rozmowa prowadzona była spokojnie i rzeczowo, przedłużało się. V7 końcu oświadczyłem, że tak poważną akcję polityczną mogę podjąć jedynie na wyraźny rozkaz moich przełożonych, ciągle ak­centując, że pełniłem jedynie funkcje kierownika wywiadu woje­wództwa bydgoskiego, a ponieważ nie znam nawd; nazwisk moich współpracowników i ich adresów - ujawnienie jest po prostu tech­nicznie niewykonalne.

Odesłano mnie do celi. Tak minęło znowu kilka dni. Gdzieś na początku września kierownik aresztu zapytał mnie, czy chciał­bym coś poczytać i czy znam Języki obce. Oczywiście wyraziłem wleDłą chęć poozytania. Po chwili wniósł do celt kilka książek, m.in. niemiecki przewodnik po Paryżu, jakieś czy tanki dla młod­szych dzieci i bardzo zniszczony egzemplarz "Przewodnika Katolic­kiego". Rzuciłem się na przewodnik paryski i pogrążyłem w marze­niach. Resztę czasu, kiedy paliło 9ię światło, poświęciłem na bicie wszy, które rozmnożyły się niesamowicie, szczególnie w szwach marynarki.

Znowu minęło kilka dni. Późnym wieczorem odwiedził mnie po­nownie P. i ośwadczył, że widzi we mnie porządnego człowieka, to te* ma do mnie prośbę. Wyjął % kieszeni list mówiąc, że to od je­go narzeczonej, a ponieważ nie bardzo potrafi pisaó - prosi mnie, ażebym bardzo czytelnie jej odpisał, a on list podpisze. Zapyta­łem, czy llat ma być miłosny, z uczuciem? Odpowiedział! tak, oczy­wiście. Otrzymałem papier, pióro, atrament i po przeczytaniu listu narzeczonej - skomponowałem gorący 1 namiętny llat z odpowiedzią. Przeczytałem go Płoszezyńskiemu - był wzruszony i serdecznie po­dziękował .

Nazajutrz P. zapytał mnie, czy mam rodzinę w Bydgoszczy, do której mógłby pójść i przynieść czystą bieliznę i artykuły toale­towe. Nie zastanawiając się długo - napisałem kartkę do mojej ku­zynki Wandy Kemnitz przy ul. Marcinkowskiego - progząc Ją o komp­let bielizny, mydło, ręcznik I t.d. Tego samego dnia wieczorem rzeczywiście wszystkie te przedmioty znalazły się w mojej celi, co przyniosło ml ogromną ulgę 1 radość, a wdzięczność moja wobec P, nie miała granic.

Jeszcze jedno czy dwa krótkie przesłuchanie. Dni mijały bar­dzo powoli. Czułem się bardzo osłabiony - ciągle brak było po­wietrza 1 należytego pożywienia. Wreszcie 3 lub 4-go październi­ka, przed wieczorem, wywołano mnie z celi 1 pod eskortą dwóch war­towników zawieziono na dworzec. Po długich tygodniach ujrzałem znowu świat, ludzi, zaczerpnąłem świeżego powietrza. Nadjechał pociąg, w którym opróżniono dla nas przedział 1 po kilku godzinach, już późną nocą, znalazłem się znowu w areszcie W,tI.3,P. w Poznaniu.

Przywitał mnie kierownik aresztu, jakoś łaskawszy niż poprzed­nio, zaznaczając, ża "musieliśmy, was wtedy izolować ze względu na

śledztwo, ale teraz to już niepotrzebne". Powiedziałem mu, że mam wazy i gwałtownie potrzebuję kąpieli i zmiany ubrania i bie­lizny. Zaprowadził mnie do łazienki, kazał rozebrać się, rzeczy zwinąć i rzucić w kąt. Z kolei, ku mojej wielkiej radości -wanna napełniła się oiepłą wodą i nareszcie mogłem się dobrze umyć i użyć ciepłej kąpieli. Czyste, aczkolwiek mocno podnisz­czone drelichy więzienne i świeża bielizna napełniły mnie jakimś błogim uczuciem powrotu do nieco lepszych warunków bytu, choć jeszcze ciągle za kratami Bezpieki.

Zaraz po pobudce zaprowadzono mnie do ogólnej celi, gdzie znalazłem się, ku wzajemnej radości, w towarzystwie szeregu zna­nych mi kolegów, a niektórych i nieznanych, z naszej sprawy. Za­chowując ostrożność., z uwagi na bardzo mieszane towarzystwo w przep*iionej celi - wymieniliśmy szereg uwag i informacji, waż­nych z uwagi na czekający nas proces.

W połowie października wywołano ranie do dyżurki, gdzie nie­znany ml oficer śledczy kazał ml podpisać protokół zakończenia śledztwa, a w 2 dni później doręczono ml akt oskarżenia. ^ZnS-Łsr łem oskarżony z art.1 Dekretu o ochronie państwa z października 1944 r., przewidującego karę więzienia od roku do 10 lat, lub karę śmierci,

W dniach 19-20 października 1945 r., w sali świetlicy WUBP w Poznaniu odbył się proces tajny "A.P." - bez udziału prokurato­ra, obrońców i publiczności. Kr. akt 471/0/48. Komplet s.^dz^cy ■• Wojskowego Sądu Rejonowego w.Poznaniu stanowili:

Przewodniczący: kpt.Franciszek Szellńskl, późniejszy prezes

Wojskowego Sądu Najwyższego, asesorzy: ppor. Rys2ard Wiercluch ppor. Jan Zaborowski

10 lat więzienia

10 " "

8 " "

q n n

■j n n

6 " »

6 " "

6 » "

Skazani w procesie "AP" zostali!

  1. Franciszek Krawczykowski

  2. Edward Kemnitz

  3. Leszek Prorok

  4. Maria Ciechanowicz

  5. Zygmunt Tomaszewski .

  6. Jan Śwletlak

  7. Stanisław Mierzyński B. Zbigniew Tuszewski

7 "
s "

6 "

  1. Edward Górecki /pilot/

  2. Franciszek Kozakiewicz

  3. Barbara Broszkiewicz

  4. Maria Marynowska

WIEZIENIE PRZY UL.MŁYŃSKIEJ W POZNANIU Wyrok, wydany w tym tajnym procesie usposobił mnie, jako pra nika, szczególnie źle do t.zw. sprawiedliwości "ludowej". Zaczął liczyó się z dłuższym pobytem w więzieniu tym bardziej że, jak do ły nas słuchy, amnestia na podstawie dekretu z 2 sierpnia 1945 r. przewidywała, że "osoby pełniące naczelne funkcje kierownicze" -nie podlegają pod postanowienia tej amnestii. Pod "naczelne funk Je kierownicze" podciągano dowolnie, wg. uznania UB, nawet dowódca plutonów, a więc trudno było nam, kierownikom, liczyć na zastosowa nie tej symbolicznej raczej amnestii.

Jgrócillśray na kilka dni do aresztu WUBP. Niedługo jednak większość moich kolegów została przeniesiona do więzienia karno-śledczego przy ul. Młyńskiej, ja natomiast pozostałem kilka dni dłużej w areszcie UB.

Z kolei i ja, wraz z grupą, liczącą kilkunastu aresztowa­nych, znalazłem się na ul.MłyńskieJ. Osławione to, stare i brud­ne więzienie, za czasów niedawnej okupacji było miejscem kaźni dla wielu Polaków. W małym budynku jeszcze w październiku 1945 r. mogliśmy oglądać gilotynę, która pracowała intensywnie w czasie

okupacji niemieckiej.

Początkowo ulokowano mnie w niewielkiej celi, w której oprócz mnie znalazł się adwokat Pieniężny z Olsztyńskiego i starszy już pan, b.właściciel młyna "Wenecja" w Żninie. Towarzystwo było spokojne, kulturalne, to też odpocząłem nieźle po niewygodach aresztu UB. Na końcu naszego^korytarza znajdował się szpital, a w nim kilku ciężko chorych, m.in. jakiś Niemiec umierał na uremig. Brak było leków, w celach były pluskwy, które nam mocno utrudnia­ły sen. Nie brak również było wszy. Wyprowadzano nas na krótkie , 10-15 minutowe spacery na podwórzu więziennym i przy tej okazji 3potykałem swoich kolegów, którzy siedzieli w większej, ogólnej celi.

Brak było gazet, książek., listów od rodziny. Dopiero gdzieś w końcu listopada grono naszych pań, m.in. p.Dubowska, żona Ada­sia, Tomaszewska i Śwletlakowa zorganizowały dostawę paczek któ-cn°ć skromne, bardzo ożywiły naszą chudą dietę więzienną. W tym okresie odwiedził mnie, ku mojej wiel>i3j radości, mój naj­młodszy brat Karol, przywożąc najświeższe wiadomości od rodziny, szczególnie o dzieciach, za którymi bardzo tęskniłem.



Fod koniec listopada przeniesiono mnie do dużej celi ogólnej, gdzie znalazłem się wśród kilku moich kolegów, m.in, spotkałem Pro-J roka i Tomaszewskiego, jak również Swietlaka, Byli tam również zwykli kryminaliści, złodzieje kieszonkowi, kolaboranci i t.d., a także 14-15 letni chłopak-RosJanin, na imię miał Wania. Tutaj wa­runki higieniczne były znacznie gorsze. Tłok, zaduch, brak miejs­ca do spania, a przede wszystkim wszy, które stały się prawdzl wym utrapieniem.

Przy bardzo nieregularnej kąpieli i braku dobrze pracującej odwszalni parowej - sytuacja wjcrjŁŁca-g^tała slg groźna: rozpoczęła się epidemia tyfusu plamistego. Z celi zaczęli ubywaó chorzy - nie którzy Już więcej do niej nie powrócili... Po pewnym czasie prze­niesiono mnie i kilku kolegów do mniejszej celi. Wezwano mnie do kancelarii więziennej i pokazano piszkl, dostarczone przez UNRRA /Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy -United Natlons Relief and Recovery Adminlstration/ i zawierające proszek DDT, a więc silną i bardzo skuteczną substancję owadobójczą Dzięki, znajomości języka angielskiego - przetłumaczyłem dokładnie treść objaśnienia i sposób zastosowania. Otrzymałem dla naszej ce­li jedną puszkę i rzeczywiście - stał się prawdziwy cud! Po 5-7 dniach znikły zarówno wszy, Jak i pluskwy. Niewątpliwie - cudowny ten proszek uratował wielu naszym więźniom życie.

Wznowione zostały spacery, często pod czujnym okiem kierownika działu specjalnego plut.Ratajczaka, a nieraz i naczelnika więzienia por.Zająca. Mimo dokuczliwej monotonii więziennej, słabego odżywia nla i ogólnego osłabienia - nastrój pośród naszej grupki "konspira­torów" był dobry. Dyskutowaliśmy wiele i komentowaliśmy dość skąpo docierające do nas wiadomości ze świata /brak gazet/. Przeważał jednak nastrój optymizmu. Minęło Boże Narodzenie i nadszedł Nowy Rok 1946. Dzięki paczkom od naszych rodzin mieliśmy nienajgorsze święta.

Gdzieś około 10 stycznia zaczęły krążyć pogłoski o bliskim transporcie do więzienia karnego, do Rawicza lub Wronek. Istotnie zaczął się ruch na korytarzach, sprawdzanie ewidencji, wydawanie płaszczy i t.d. 12 stycznia zbudzono nas bardzo wcześnie, jesz­cze po ciemku, i wyprowadzono na podwórze więzienne, gdzie już czekała eskorta, złożona z żołnierzy niedawno utworzonej jednost­ki KBW /Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego/, uzbrojonych w auto­maty. Jakiś młody oficer miał do nas krótkie przemówienie: masze­rować w porządku, nie rozmawiać, nie rozglądać się. Za. próbę ucieczki - kula w łeb bez żadnego ostrzeżenia. Sformowała się dość niesamowity pochód, liczący ok. 100 więźniów, w większości w płaszczach I mundurach wojskowych, starzy i młodzi, a także kale­ki. Otoczeni ze wszystkich stron strażą, często krzykiem nawołu­jących nas do pośpiechu - ruszyliśmy przez nawspół jeszcze uśpio­ny Poznari. Mijaliśmy nieliczne tramwaje i przechodniów, jakby przepłoszonych naszym widokiem, i nieraz kiwających głowami... I tak dotarliśmy na bocznicę kolejową, gdzie już czekały na nas specjalne wagony, do których nas natychmiast załadowano. Pociąg ruszył. Zadaliśmy sobie z kolei pytanie: dokąd nas wiozą? Do Wronek, Rawicza, czy też może dalej, na wschód?



WIEZIENIE KARNE WE WRONKACH

Wkrótce wyjaśniło się. Jedziemy do Wronek, jednego z naj­cięższych więzień, Jeszcze XIX-wieczuego, o smutnej sławie. Po niecałych 2 gadzinach jazdy - dotarliśmy do celu. Otworzyła się ciężka, żelazna brama więzienna 1 wprowadzono nas na dziedziniec, otoczony murami, przed główne wejście do więzienia.

Rozpoczął się nowy etap w naszym więziennym życiu. Wśród ko­legów, którzy razem ze mną zostali wywiezieni do Wronek - znaleźli się: Franciszek Krawczykowski, Leszek Prorok, Zygmunt Tomaszewski I Jan Świetlak.

Przed wejściem do głównego gmachu - rozkazano nam stanąó pół­kolem i rozebrać się do bielizny /było to 12 stycznia/, a rzeczy ułożyć w kostkę. Po dokładnej rewizji - w toku której szukano ołów­ków, noży, sznurków, papieru i t.d. - pozwolono nam się ubrać, po czym wprowadzono nas do ponurego gmachu, gdzie mieściła się admi­nistracja więzienia. Zbudowany w kształcie krzyża, ze skrzydłami A, B, C I D - główny kompleks przedstawiał wówczas obraz zuniedbania.

Otoczony oddzielnym murem - mniejszy kompleks zawierał budy­nek, w którym przebywali więźniowie, pracujący w różnych warszta­tach więziennych i magazynach, jak również w pralni, kotłowni I t.d.

W celi na skrzydle "9" znalazła się nasza trójka t.j. Prorok, Świetlak i ja, a poza tym mieliśmy przez pewien czas współwięźnia-, Rosjanina, oficera, skazanego na 10 lat więzienia za nadużycia i po pewnym czasie zabranego z celi /spodziewał się on, ze strachem, przewiezienia do ZSRR, co pewnie nastąpiło/.

Otrzymywaliśmy w tym okresie paczki od naszych rodzin, co wo­bec bardzo skąpego, niedostatecznego wiktu więziennego ratowało nas od głodu. Po kilku dniach wezwano nas do pracy. Mnie zabrał

plut.Andrzejek, rodem z Łodzi i zaprowadził wraz z innymi więź­niami m.ln. Kapicą ze Śląska - do magazynu z remanentami ponle-mieckimi. W czasie wojny na terenie więzienia znajdowały się llcz-ne warsztaty, pracujące na rzecz wysiłku wojennego Niemiec. Maga­zyny jeszcze do naszego przybycia zapełnione były siodłami, butami, mundurami, okulakami /drewniane obuwie dla więźniów/. Niezależnie od warsztatów, pracujących na miejscu i zatrudniających więźniów, pod nadzorem strażników - odchodziły z Wronek transporty materia­łów do innych więzień wsgl. zakładów, a funkcje ładowaczy, sor-towników, pisarzy i t.d. pełnili więźniowie.

Poza tym znana była w owym czasie wronkowska hodowla jedwab­ników. Dzięki dużej plantacji drzew morwowych, których liście stanowią pokarm dla gąsienic jedwabników - hodowla ta nadal roz­wijała się. Do pracy przy jedwabnikach skierowano kol.Tomaszews­kiego I wydaje mi się, że do końca swego pobytu we Wronkach tam pracował.

Wśród więźniów w tym okresie do września 1946 r. /w czasie mego tam pobytu/ - przeważali więźniowie polityczni. Sporo było b.żołnierzy podziemia z Mazowsza, białostockiego, wileńskiego i trochę Niemców. Stosunkowo mało było poznaniaków. Była również pewna ilość kolaborantów, a także niewielka grupa kobiet, które później przewieziono do Fordonu.

W izolatce na skrzydle "D" przebywał b.biskup gdański Karol Maria Splett.

Stosunek do nas służby więziennej był w tym okresie poprawny. Mój "szef Andrzejek, poznawszy moje kwalifikacje dobrego "pisarza", umiejętność pisania no maszynie i chęć do pracy - darzył mnie za­ufaniem i często zwierzał się z różnych sprew osobistych.


Nnczelnlkiem więzienia był w tym okresie por.Gol, który wkrót­ce zginął w wypadku motocyklowym. Następcą został Jan Boguwola, który przybył z fabryki obuwia w Lublinie, jak głosiła fama. Z kolei zjawił się nowy naczelnik kpt.Bartccak,

Kierownikiem działu pracy był starszy już funkcjonariusz, spo­kojny, zrównoważony nazwiskiem Krawczyk.

Wkrótce pb przybyciu do Wronek, pewnego wczesnego popołudnia, drzwi celi otwarto z hukiem. Padła komenda "baczność" z ust dyżur­nego przodownika, a do celi wkroczył dobrze zbudowany mężczyzna o semickim wyrazie twarzy, w czarnym, skórzanym płaszczu. ZWracając się do mnie, zapytał! "Za co siedzicie"? Odpowiedziałem: za AK. A on na to: "zgnijecie w więzieniu". Był to, jak się okazało, płk.Łańcut, dyrektor departamentu więziennictwa. A co Jego spotka­ło, opiszę później.

Na początku lata - nieoczekiwana wizyta. Zjawił się znany nam z WUBF w Poznaniu kpt.'.Viktor Kolesow. Było krótkie przesłuchanie, z którego domyśliłem się, że nastąpiły dalsze aresztowania w naszym środowisku. Wyszły na jaw nowe szczegóły, nieznane władzom U3 pół roku temu czy jeszcze wcześniej, i w związku z tym odbywa się dal­sze dochodzenie. Byłem bardzo niespokojny i, jak się później oka­zało, obawy moje były słuszne. Sprawa moja bynajmniej nie była za­kończona. ..

Powoli mijało lato. Z "wolności" docierały do nas skąpe wia­domości i sporo różnych plotek, jak zwykle w więzieniach. Wiedzie­liśmy, że podziemie nadal Istnieje i działa. Przekonaliśmy się o tym pewnego wieczora, kiedy przed głównym wejściem do budynku admi­nistracji ustawiono ciężki karabin maszynowy. Rozeszła się plotka, że władze wpadły na ślad przygotowań do odbicia nas z więzienia przez jakąś grupę podziemną. Nadeszła jesień 1945 r. 25 czy 2C-go września, po powrocie z pracy w magazynie - oddziałowy wywołał mnie

z celi. Ogolono mnie, deno czystą bieliznę i zamknięto w prawie ciemnej celi na skrzydle "D", bez żadnych komentarzy. Przesie­działem tak do rana. Nie miałem żednych złudzeń - to nie żadne przygotowania do zwolnienia, a raczej czeka mnie transport do innego więzienia, a może do Warszawy na dalsze badania.

Po południu drzwi celi otworzyły się I wyprowadzono mnie do dyżurki przy bramie wyjściowej- Tutaj 2-ch żołnierzy K3W skuło mnie, dając do zrozumienia, nawet jakby w zakłopotaniu, że taki mają rozkaz. Czeka mnie długa droga.

Narzucili mi płaszcz na ramiona, dzięki czemu mogłem ukryć skute ręce w jego fałdach. Udaliśmy się na dworzec kolejowy we Wronkach. W międzyczasie ściemniło się i gdzieś około godziny 8-ej czy 9-eJ nadjechał od strony Krzyża przepełniony do niemoż­liwości pociąg.

WIEZIENIE PRZY UL.RAKOWIECKIEJ g WARSZAWIE

Podróż pociągiem, wśród tłumu "szabrowników"! wracających z tułaczki rodaków była dla mnie, mimo mojej trudnej sytuacji 1 ra­czej smutnych przewidywań - dużym i podniecającym przeżyciem. Es­korta z wielką trudnością znalazła dla nas miejsce siedzące a ja, po raz pierwszy po dłuższej przerwie znalezłem się między wolnymi ludźmi, mogąc przysłuchiwać się ciekawym i pouczającym rozmowom, czasem wręcz rewelacyjnym, żywo ilustrującym ówczesną sytuację w Kraju. Szczególnie ciekawiły mnie różne typy re-emigrantów ze


wschodu oraz zachodu, szabrownicy, powracający z niewoli jeńcy i t.d Tłok był niemożliwy, ludzie stali W przejściach, korytarzach, ustę­pach, gdzie aię dało. YJ słabo oświetlonym pociągu mój "status" za­kutego w kajdanki więźnia nie ujawnił 3lę w ciągu całej podroży, do­piero na peronie Dworca Głównego w Warszawie, kiedy późny świt wrześ niowy przebił się przez chmury - kilku pasażerów z mego przedziału ze zdumieniem stwierdziło, że w przedziale znajdował się więzień, z którym przez cały czas podróży swobodnie rozmawiali.

Moja eskorta przez cały czas zachowywała się neutralnie, a na­wet w końcu zorientowawszy się, kto ja zacz - nawiązała ze mną sym­patyczny dialog. Okazało się, że jeden z nich był b.żołnierzem pod­ziemia z B.Ch., a drugi, również ze wsi spod Siedlec - był także równym chłopcem. W Warszawie, którą ja znałem dobrze, a natomiast oni bardzo słabo - poczułem 3ię jak w domu. Namówiłem ich do wstą­pienia do małej kawiarenki przy pl.Unii Lubelskiej. Tam mnie roz­kuli, pozwolili pójśó do łazienki umyć się, a następnie zjedliśmy dobre śniadanie, oczywiście na mój rachunek, z wędliną, serem, chle­bem, kawą i po jednym kieliszku bimbru.

Poczciwcy zgodzili się również przyjąć ode mnie krótki list do rodziny przy ul.Saskiej 103 m. 5 z zawiadomieniem, że będę przebywał w więzieniu przy ul.Rakowieckiej, gdyż tam mieli mnie mol żołnierze odstawić. List został w porządku doręczony rodzinie.

Po śniadaniu udaliśmy się na ul.Rakowiecką, gdzie po krótkiej formalności w kancelarii - zostałem zaprowadzony do wielkiej celi, t.zw. przejściowej, zwanej "oborą". Wg. przedwojennych standardów obliczona na 27 osób - obecnie mieściła blisko 200 więźniów - po prostu prawdziwy jarmark. Rej wodzili tutaj zawodowi przestępcy, głównie złodzieje, a poza tym byli tam wnlucirirz-;, szabrownicy, knn-

Z moim 10-letnim wyrokiem i stażem we Wronkach budziłem niejaki respekt, to też starszy celi t.zw. celowy, stery kieszonkowiec, darzył mnie pewną sympatią, przydzielając mi niezłe miejsce do spania, na razie tylko na podłodze.

W tej też celi miałem spotkać, po raz drugi 1 ostatni -starego znajomego z inspekcji we Wronkach, tym razem już skazane­go na 10 lat więzienia za nadużycia na szkodę więźniów b.dyr.dept. więziennictwa "płk?Łańcuta. WięźniowiĘ w celi doskonale oriento­wali się, kto to Jest Łańcut, to też celowy wyznaczył mu specjal­ne funkcje - dbanie o czystość naszego kibla, a miejsce do spania otrzymał również w pobliżu tego niezbyt przyjemnie pachnącego wiadra, gdzie przez całą noc panował ożywiony ruch.

Noc, to była prawdziwa makabra. Z~e względu na niesamowity tłok - więźniowie na podłodze musieli układać się na boku i do­piero gdzieś w środku nocy, na komendę celowego, wszyscy obracali się na drugi bok. Jeżeli ktoś w nocy musiał wstać do kibla - już' swego miejsca po powrocie nie znalazł - sąsiad niezwłocznie ukła­dał się na plecach i żadna siła nie mogła go z tej pozycji ruszyć,

Pc pobudce około godziny 6-ej - rozpoczynało się z kolei ukła­danie na pryczach wzdłuż ścian nielicznych sienników, które zawie­rały raczej jakąś sieczkę zamiast słomy. Mimo rozpylania wody -panował niesamowity kurz, który po prostu utrudniał oddychanie w I tak bardzo dusznym powietrzu. Oczywiście w tych warunkach nie by­ło mowy o jakimś choć najskromniejszym przestrzeganiu higieny, to też z pewną ulgą przyjąłem fakt wywołania mnie z tej celi, po mniejwięcej 10 dniach pobytu w niej.



-108-ODDZIAŁ X - MOKOTÓW

Oddziałowy poprowadził mnie do osobnego budynku t.zw oddziału X. do małe] celi gdzie, Jak mnie poinformowano w "oborze" - przebywają polityczni i gdzie odbywają się śledztwa.

W celi na X-ce, której numeru nie pamiętam, spotkałem miłego współtowarzysza niedoli, wówczas 16-letniego Krzysztofa Eychlera, którego ojciec, o ile dobrze pamiętam, pracował w fabryce Korblłna, a więc w branży podobnej do naszej. E., jak się zorientowałem, był już po śledztwie w sprawie, Jak mi się zdawało, raczej błahej, i dośd dokładnie poinformował mnie, co i jak dzieje się na tym oddziale. W szczególności opowiedział o przesłuchaniach, prowadzonych przez por.Serkowskiego i kapt.Różańskiego, 2-ch filarów Bezpieki, przewi­dując słusznie, że skoro mnie tutaj skierowano, należy oczekiwać dalszego śledztwa i przesłuchań przez tych właśnie panów.

Krzysztof serdecznie zaopiekował się mną. Cela była dośó czys­ta, widna, miejsce do spania dostateczne. Mój partner był człowie­kiem kulturalnym, miłym i chętnie słucaał moich relacji odnośnie 15-iniesięcznej kariery więziennej.

Po 2 dniach rozpoczęły się przesłuchania. Wezwano mnie rano i zaprowadzono do pustej celi, do której wkrótce wszedł dośó wysoki blondyn, o dużych niebieskich oczach, w mundurze porucznika W.P., mówiący mocnym, rosyjskim akcentem. Po sprawdzeniu personalil oznajmił, że kiedy mnie przesłuchiwano przed rokiem - władze nia miały czarna żadne szczegółowa badania - były wówczas ważniejsze sprawy. Obecnie jest więcej czasu i władze posiadają więcej mate­riału, Władza ludowa bardziej skonsolidowała się, a więc jest czas, ażebym i ja wszystko opowiedział, ze wszystkimi szczegółami, nicze­go nie ukrywając.

Wręczył mi kilkanaście arkuszy papieru, ołówek czy też pió­ro i kazał napisać szczegółowy życiorys, ze szczególnym uwzględ­nieniem, od kiedy, w jakiej organizacji i na jakim stanowisku działałem, wymieniając wszystkich moich zwierzchników /pseudonim i prawdziwe nazwisko/, kto był w mojej grupie, jaką pro-wadzillś-my działalność antykomunistyczną i t.d. Wymienić miałem ponadto nazwiska wszystkich moich znajomych, przyjaciół, z którymi się stykałem, możliwie ostatnie adresy przed moim aresztowaniem, z charakterystyką ich poglądów politycznych, stosunkiem do władzy ludowej, ich możliwymi kontnktemi z podziemiem i t.d.

Miałem następnie szczerze 1 prawdziwie opisać, ze wszystkimi szczegółami swoją działalność po wyzwoleniu, gdyż to, co zeznałem w Poznaniu i Bydgoszczy było nieprawdą...

Moim rozmówcą tył, jak mnie później poinformował Eychler -"sam" por.Berkowski. Rozmowa była prowadzona grzecznie, choć bardzo stanowczo. Raz jeszcze zaapelował, ażeby wszystko praw­dziwie i szczegółowo opisać.

Zostałem w celi sam. Bynajmniej nie śpieszyłem się z moim elaboratem. Przewertowałeni w pamięci całe swoje, dość urozmaico­ne życie i, na podstawie analizy różnych faktótir i osób - zacząłem ostrożnie pisać. Orientowałem 3ię, że po moim aresztowaniu musia­ły nastąpić dalsze "wsypy" i że nasze środowisko zostało niećle rozpracowane, to też UB wie sporo o mojej działalności. Podej­rzewałem również, jak się okazało słussnie, że nasza organizacja wewnętrzna została zdekonspirowana.

I tak zeszło kllke dni - pisałem swój elaborat, pomijając w nim fakt Istnienia naszej or^aniz^.cj i wewnętrznej. 1'ważałem, że jeśli o niej wiedzą, to napewno mnie o to zapytają. Oddałem arku­sze i czfłkf.łem, co będzie dalej.


Minęło kilka dni. Wezwano mnie ponownie. Tym razem rozmowa miała nieprzyjemny przebieg. Przesłuchiwał mnie kpt.Różański, szef departamentu śledczego. Zapytał ostro: "Co to było OP"? A więc już wiedzieli... Co to była organizacja Czarnieckiego i t.d. Co to był S.C.N. /Służba Cywilna Narodu/. Co to był Zakon? Jakie by­ły inne stopnie wtajemniczenia? Odpowiadałem bardzo ostrożnie i krótko. W pewnym momencie R. powiedział: "Nie chcecie mówić, to powie mi pan Piasecki - dziś zobaczę go na kawie"... A więc to tak, pomyślałem. I znowu ten łajdak Piasecki. Różański kazał mi pisać dalej, co wiem o OP /Organizacja Polska/, o działalności oku­pacyjnej, antykomunistyczne], o współpracy naszej organizacji z Niemcami /II/. W pewnym momencie zapytał mnie, czy znam Symonowicza.

Po oddaniu 2-ej serii arkuszy, o znacznie mniejszej objętość ci, nastąpił okres kilkunastu dni spokoju. Jeszcze jedno krótkie przesłuchanie. W końcu października oddziałowy kazał mi spakować rzeczy i zabrał mnie do dyżurki na parterze X oddziału. Tam już czekał oficer UB, który mnie zaprowadził do samochodu, którym uda­liśmy się do gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego na rogu Al.Ujazdowskich i Koszykowej, w dawnym domu, bardzo nowo czesnym, Bohdanowicza,

MIHISTERgJffO BEZPIECZEŃSTWA PUBLICZNEGO

W piwnicy B3P mieści] się areszt. Przyjął mnie naczelnik aresztu por. czy kpt.Zając. Zrewidował dokładnie, po czym strażnik

zwany "Białorusera" zaprowadził mnie do celi No.15, gdzie miałem przebywać do początku stycznia 1947 roku. Znalazłem się w ciem­nym, brudnym i wilgotnym pomieszczeniu, w centralnym areszcie osławionego MBP, kierowanego przez Stanisława Radkiewicza.

Cela miała ok 6 m. długości i 4 m. szerokości z małym, zakra­towanym okienkiem, wychodzącym na Al.Ujazdowskie. Okienko miało od zewnątrz murek ceglany, zasłaniający widok na ulicę. W nocy strażnicy obchodzili kolejno cele z zewnątrz i mocno uderzając kluczami sprawdzali, czy kraty są'-w porządku, czy nie ma prób przepiłowania ich.

Prawie przez całą długość celi, z lewej strony od wejścia, ciągnęła się betonowa prycza z kilkoma, cienkimi siennikami do "spania. Poza ki blem w rogu - nie było żadnego innego umeblowania,

Ruch w areszcie był duży. Przywożono aresztowanych zarówno z miasta, jak i spoza Warszawy, z całej Polski. Jedni zatrzyma­ni przebywali w celi kilka lub kilkanaście dni, inni przez szereg miesięcy. Były sprawy bardzo poważne, kończące się wyrokami śmlerci /wykonywanymi/, były i błahe np. waluclarzy czy przemytni-Jców. W momencie mego "zakwaterowania" w celi No.15 było tylko 3-ch więźniów poza mną. Muzyk w średnim wieku, aresztowany w Zie­lonej Córze, chyba autochton, mówiący łamaną polszczyzną, dslej młody chłopak, Czech, aresztowany rzekomo za nielegalne przekro­czenia granicy. Obydwaj aresztowani przebywali w tej celi od kil­ku miesięcy. Pozbawieni pomocy z domu i skazani na niedostatecz­ne odżywianie więzienne - byli już bardzo"Błableni, narzekali na bóle głowy i mdłości.

Trzecim aresztowanym był dr.".'aldemar Baczak, d2iałacz PSL, zajmujący poważne stanowisko w rządzie t.zw. Jedności Narodowej.



Był on oskarżony o szpiegostwo i jego sprawa,jak się mówiło "gardłowa" tyła powodem jego wielogodzinnych, bardzo ciężkich prze­słuchań. Ti'racał do celi ogromnie zdenerwowany, zmęczony, a którejś nocy nawet szlochał. Leżąc obok mnie na twardym posłaniu - w pew­nym momencie szepnął mi do ucha: źle ze mną, chyba mnie rozwalą... Po kilku dniach po tej rozmowie zabrano go z celi, chyba wprost na rozprawę. Potem dowiedziałem się o wyroku śmierci, który zos­tał na nim wykonany. Baczak był bardzo miłym i inteligentnym człowiek

Innego typu aresztowanym był Kazimierz Plater-Zyberk, dopro­wadzony do mojej celi chyba w końcu listopada. Szybko 2gadallśmy się - mieliśmy wspólnych znajomych. Do monotonii i napięcia w ce­li wniósł swój dobry humor i miły głos, nucąc nam piosenki fran­cuskie, a przede wszystkim "Piosenkę o mojej Warszaiłie" Alberta Harrisa, którą wówczas usłyszałem po raz pierwszy. Kazili-w mojej celi przebywał krótko, Wkrótce został zwolniony.

V/ pierwszej poło;vie grudnia, kiedy zima była już w całej pełni - gdzieś po północy drzwi celi otworzyły się i do środka wepchał?-to 2 osoby: starszy mężczyzna, szczupły, okryty futrem, drżący Z zimna i słeby okazał się być profesorem anglistyki Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie Władysławem Tarnawskim. Drugim areszto­wanym był młody student - nazwiska nie pamiętam. Obydwóch, wraz z Innymi, aresztowano w Krakowie i przewieziono ciężarówką z nle*-szczclnąLpiiendeką, w czasie silnego mrosu, z Krakowa do Warszawy, Podróż trwała ok. 10 godzin, to te* nic dziwnego, że obydwaj drże­li z zimna i zmęczenia.

Profesor Tarnawski był, jak mi później opowiadał, członkiem Komitetu Ziem Wschodnich Stronnictwa Narodowego w Krakowie, którego zadaniem było m.in. udzielanie pomocy przesiedlonym ze '.'.'schodu.

Do tego komitetu należeli m.in. dr.Józef Zieliński, b.konsul gen. w Berlinie, prof.S.Zieliński, Z.Nowosad i inni. Po ochłonięciu I odpoczynku - prof.T. okazał się uroczym, dowcipnym I nie­zmordowanym ceuseur em. Wieczorami, a nieraz i w dzień -streszczał nam kolejno dramaty Szekspira. Chodziło mu, jak mawiał, o ciągłą gimnastykę mózgu. Poza tym projektował przygotowanie no­wego wydania dzieł. Szekspira w języku polskim. Ciekawy profesor wniósł dużo Jasnych chwil do ponurej atmosfery naszej celi. Mie-stety, nie doczekał się wolności - zmarł w więzieniu na Mokotowie w roku 1951.

Innego typu i zapatrywań był więzień mojej celi Józef Dzię-glelewskl. W czerwcu 1946 r. aresztowano podziemne kierownictwo W.R.N. /Wolność, Równość, Niepodległość/ w składzie: Kazimierz Pużak, Józef Dzięgielewski, Władysław Wilczyński, Wiktor Krawczyk, a jeszcze przedtem Adam Obarski /Komitet Poroz. Podziemnych S t ronni c tw Pol i ty c zny ch/.

Dzięgielewski - wysoki, szczupły, już niemłody, nerwowy -miał kilka ciężkich przesłuchań, po których wracał do celi wykoń­czony. Był starym bojowcem PPS, patriotą, wrogiem komuny. W mo­jej celi siedział niedługo - szybko nawiązał ze mną miły i ser­deczny stosunek.

Gdzieś na początku grudnia wezwano mnie na przesłuchanie. V/ małym, ciasnym pokoiku, zawalonym aktami, jakiś średniego wzrostu oficer śledczy o typie wybitnie semickim zadawał ml pytania, doty­czące mojej działalności w Bydgoszczy, szczególnie wypytując o środki łączności z Zachodem /radiostacje, łącznicy/, jakimi nasza £rupa dysponowała. Zeznałem, że nasz okręg Bydgoczcz nie posia­dał żadnej rndiontacji, a łączność mieliśmy jedynie z Obszarem w


Poznaniu - bezpośrednio przeze mnie lub przez łączniczkę. 0 innych środkach łączności, w tym i z Zachodem nic mi nie wiadomo.

Poza tym, wkrótce po przybyciu do aresztu M3P - sfotografowano mnie i zdjęto odciski palców.

Ciągłe napięcie w celi, brak wiadomości od rodziny, kiepskie odżywianie i okropne.warunki sanitarne w wilgotnej piwnicy spowodo­wały, że ja Hlkii tygodniach czułem się bardzo podle. Tymczasem zupełnie niespodziewanie, w wigilię Bożego narodzenia - strażnik wywołał mnie z celi na parter, gdzie w dyżurce jakiś młody oficer doręczył ml z uśmiechem... p.pczkę świąteczną od rodziny. Prawdzi­wa bomba! Wprost nie chciałem wierzyć. Wędlina, tłuszcz, chleb, cebula, słodycze. Wróciłem tryumfalnie do celi 1 oczywiście podzie­liłem się zawartością z kolegami, których nastrój natychmiast po­prawił się. Jak się później dowiedziałem, mój kochany brat Karol poprzez swoje znajomości załatwił doręczenie paczki na Święta.

Było jeszcze jedno przesłuchanie - znowu życiorys i kilka py­tań, dotyczących kolegów, o których przypuszczałem, że zostali w międzyczasie aresztowani.

Ludzie w celi zmieniali się. Przybył p.Szuch /imienia nie pa­miętam/ ze znanej warszawskiej rodziny - bardzo złameny. Zabrano prof. Tarnawskiego - zostali Jednak do końca mego pobytu muzyk z Zielonej Góry i Czech. Ha krótko przybył do nas oficer wywiadu AK pseudonim "Ryś" - miał przesłuchanie i po kilku godzinach go zabrano

Zaraz po Howym Roku 1947 wywołano mnie z celi. W dyżurce aresz tu znowu oczekiwał oficer U3. Krótka formalność, samochodem przez miasto i znowu żelazna brama więzienia mokotowskiego zatrzasnęła się za mną. Tym razem prosto r.a celę ogólną, t.zw. oborę, zapełnioną, jak poprzednio, tłumem więźniów,

W ciągu całego okresu mojego aresztowania - rodzina moja nie ustawała w usilnych zabiegach o ulżenie me] doli i o jak najrych-leaze uwolnienie.

Już wkrótce po przeniesieniu mnie z aresztu W.U.3.P. w Pozna­niu do więzienia przy ul.Młyńskiej - brat mój Karol przybył na wi­dzenie wraz z p.Dubowską, żoną Adama Dubowakie^o. Pani D. miała

już wyrobione "chody" w więzieniu i wraz z żonami innych areszto­wanych kolegów - p.Tomaszewską i Swietlakową zorganizowała dosta­wę paczek dla naszej grupy.

Również za pośrednictwem adw.Hejmowakiego starano się dostar­czyć nam czasopisma i gazety. Te starania jednak nie odniosły skutku.

Niezależnie od starań moich braci Wojciecha i Karola - mój kuzyn Alfons Kemnitz /Funek/ i Jego teść, zacny Leon Żak - okazali mi dużo pomocy. W dniu 31 października 1946 r. matka moja llaria wniosła podanie do prezydenta K.R.H. Bolesława Bieruta z prośbą o mojej ułaskawienie. W akcji pomagało szereg osób. Za pośrednict­wem Alfonsa K. i Jego teścia Leona Żaka - rodzina moja dotarła do Chodkiewicza, pracownika Lubelskiej Fabryki Wag, który był przy­jacielem Bieruta jeszcze w latach młodości.

Podanie, po podpisaniu przez moją matkę - zostało doręcaona

przez brata Karola Chodkiewiczowi, który z kolei udał się z nim

.<••• ,vetBJ "'

do Belwederu, do samego Bieruta. W toku przyjacielskiej rozmowy

- podanie doręczył Bierutowi. W efekcie tych starań - uzyskałem złagodzenie orzeczonej kary a lat 5 /a więc darowano rai połowę kary/, a co ważne - złagodzenie to objęło również wszystkich po­zostałych skazanych w naszym procesie kolegów.

Po wyjściu na wolność w roku 1947 - udałem się do Lublina 1 złożyłem wizytę Chodkiewiczowi, wręczając mu przy tej okazji złoty zegarek z serdecznym podziękowaniem za skuteczną pomoc.

Tyle na razie o staraniach rodziny i przyjaciół.


Kiedy ponownie znalazłem alę w celi ogólnej wiezienia na Moko­towie - wpadłem od razu w objęcia całej grupy kolegów, którzy już po prawomocnym wyroku oczekiwali na transport do więzień karnych. Przewodził tej grupie Mirosław Ostromęcki, b.inspektor N5Z Wschód, inżynier, w swoim czasie znany działacz narodowy na Politechnice Warszawskiej, którego znałem jeszcze z tych czasów. Miał on bardzo poważną i denerwującą sprawę, gdyż otrzymał aż 3 wyroki śmierci i tylko dzięki niezwykle usilnym interwencjom wybitnych osobistości m.in. kard.Hlonda i Juliana Tuwima - rodzinie jego udało się uzys­kać ułaskawienie i zamianę kary na dożywotnie więzienie. Mirek trzymał się doskonale. 3tał na czele t.zw, kołchozu pnczkowego i sprawiedliwie rozdzielał między nas nadchodzącą żywność. Poza ra­czej nielicznymi "politycznymi" - w celi znajdovmł się tłum bardzo różnorodny. Od młodych, 14-15 letnich chłopców, bliżej nie wiadomo za co osadzonych w więzieniu - do waluciarzy, klientów t.zw. Komis­ji Specjalnej do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym, poapolitych złodziei, kolaborantów 1 t.d. Do naszej grupy odnoszo­no alę raczej grzecznie i z pewnym szacunkiem.

Wśród złodziei rozpoznałem starego "znajomego" sprzed 10 laty, co mi bardzo ułatwiło przebywanie w niesłychanie zatłoczonej i ha­łaśliwej celi, gdyż właśnie on pełnił funkcję celowego i w tym cha­rakterze przydzielił mi jakieś możliwe miejsce do rpania. Wieczorem starym zwyczajem, kolejno opowiadaliśmy różne sensacyjne historie /streszczanie powieści, filmów, przygód własnych i t.d./, o które dopominali się, zaraz po zgaszeniu światła w celi, współwięźniowie, zwłaszcza ci młodzi.

Może w tydzień po moim zjawieniu się tutej - doręczono mi urzę­dowe pismo, zawiadamiające, że na skutek aktu łaski prezydenta K.R.N obniżono mi orzeczoną karę o lat 5.

Wobec faktu, że 19 stycznia 1947 r. odbywały się wybory do Sejmu Ustawodawczego - ogólnie spodziewano alę ogłoszenia w związ­ku z tym ustawy amnestyjnej. Zaświtała u wielu z nas, m.in. i mnie, nadzieja prędkiego odzyskania wolności.

Tymczasem w naszej "oborze" warunki bytowania stawały się co­raz trudniejsze. Niemożliwe zatłoczenie, ścisk, zaduch, a noc, to już była prawdziwa udręka. Więźniowie leżeli pokotem na podłodze, tylko na jednym boku. Przez całą noc trwała wędrówka do kibla, jednego na ok.200 więźniów, stąd też niemożliwy zaduch. Kurz,i brud, ciągle kłótnie i wyzwiska między złodziejami - bardzo utrudniały nam życie.

Pod koniec lutego Mirek 0. dostał silnej gorączki i zabrany został do szpitala więziennego. Po kilku dniach i mnie "wzięło" - poczułem alę źle i z kolei znalaiłem się w szpitalu, gdzie moje łóżko szczęśliwie sąsiadowało z łóżkiem Mirka. Nareszcie mogliś­my swobodniej porozmawiać, odsapnąć po koszmarach "obory", wymie­nić informacje o różnych kolegach, których znaliśmy. Dowiedzia­łem się przy tej okazji o licznych dalszych aresztowaniach kole­gów z naazej organizacji, przede wszystkim Staszka Kasznicy i Lecha Neymana, których losem bardzo się niepokoiliśmy. Obydwaj ci koledzy zostali skazani na karę śmierci i wyroki zostały wyko­nane. Ogromna to była strata dla organizacji.

W międzyczasie miałem również widzenie z moim bratem Wojcie­chem, który zapewnił mnie o moim bliskim uwolnieniu.

Jeden ze znajomych więśnlów przybył na początku marca z wia­domością, że w Dzienniku Ustaw już ukazała się ustawa o amnestii 1 niedługo mają rozpocząć się zwolnienia więźniów. Były różne plotki co do zakresu tej ustawy. Ostatecznie jeden ze strażników o.-wiadczył, że politycznym łagodzi się karę więzienia o połowę, a

ksrg do lat 5 - darowuje ale całkowicie. 7 marca 1947 r., serdecz­nie pożegnawszy się z Ostromęckim - opuściłem mury więzienia. Był mroźny, słoneczny dzień. Z pobliskiej kawiarenki zatelefonowałem do domu, a po godzinie przybyło pielęgniarka moich rodziców p.Iz­debska z futrem. Z kolei udaliśmy się do domu, do mieszkania przy ul.Saskiej 103 m.5. Byłem bardzo szczęśliwy, nareszcie wolny.

DWA ŁATA RA WOLNOŚCI 7.3.1947 r. - 25.3.1949 r. - Warszawa

Po zwolnieniu z więzienia zająłem się przede wszystkim uregu­lowaniem swoich spraw osobistych. Opiekowałem się ciężko chorymi, w podeszłym wieku Rodzicami. Ojciec śp. Wojciech, lat wówczas 77, zmarł w dniu 31 października 1947 r., a matka śp. Maria w roku 1951, w okresie mego ponownego uwięzienia.

Dzieci moje: Andrzej lat 7 i Małgorzata, lat 4, mieszkały ra­zem z moimi Rodzicami, a opiekowała się nimi m.in. Kazimiera Olszews­ka, nasza dawna gospodyni. V mieszkaniu przy ul.Saskiej stale prze­bywały dyżurujące pielęgniarki, opiekujące się moimi Rodzicami,

Wraz z bratem moim Wojciechem - podjęliśmy starania o reprywa­tyzację naszej fabryki przy ul.TerespoIskiej 24, zredukowanej po woj­nie do niewielkich rozmiarów na skutek zniszczeń wojennych i ograni­czeń, wprowadzonych przez Ustawę o nacjonalizacji przemysłu z 3.1.1946 rok. Dzięki usilnym staraniom i wysiłkom, przede wszystkim mego brata Wojciecha - wygraliśmy proces reprywatyzacyjny i znowu mogliś­my wspólnie, choć w znacznie zmniejszonym zakresie, pracować razem w warsztacie, zbudowanym przez naszego Ojca w roku 1909.

Uregulowałem również stosunek swój do b,żony,Izabeli z Łubieńs­kich, i na jesieni 1947 r. staliśmy się znowu małżeństwem, ku wiel­kiej radości naszych dzieci, które stale odczuwały brak matki w do­mu, pozbawionym przez długi czas również i ojca.

V.r omawianym okresie nie zajmowałem się ^.idną działalnością polityesną i unikałem wszelkich niepotrzebnych kontaktów, orien­tując się doskonale, że w istniejących warunkach łatwa mógłbym zno­wu znaleźć się za kratami, gdyby władza bezpieczeństwa stwierdziły choćby najmniejszą z mej strony próbę wznowienia działalności konspiracyjnej.

W dniu 13 października 1948 r., w dniu moich imienin, r,Jav?Ił się w naszym domu nieoczekiwanie Antoni Ssperlicli, dar.iiy mój ko­lega Z gimnazjum p.wezw. św. Stanisława Kostki I 2 korporacji Aąuilonia /z której notabene S. został na szereg lot przed wojną usunięty/. ZachoY/anle Jego wydało mi się wówczas nieco dziwne, z uwagi na pytania, jakie mi zndHwał. Dotyczyły one różnych naszych wspólnych kolegów, którzy dawniej pracował.! w konspiracji. Jak się później okazało, człowiek ten odegrał złowrogą rolę w czasie śledztwa mego i procesu w jesieni 1951 roku.

Na początku marca 1949 r, przebywałem w szpitalu Dzieciątka Jezus i poddałem się operacji wyrostka robaczkowego i dwunastnicy.

W połowie miesiąca,bardzo osłabiony, powróciłem do domu i z polecenia lekarza codziennie przez pół dnia leżiłem na tapczanie, niewiele opuszczając dom.

Wieczorem dnia 22 marca, około godziny 9-ej zadzwonił dzwonek. Sona podeszła do drzwi wejściowych 1 Zapytała* kto tam? Odezwał się dozorca do~,u, więc otworzyła drzwi. 7/ówczas na korytarz wdar­ło się kilku mężczyzn z pistoletami, anonsując: milicja i momen­talnie rozbiegli się po wszystkich pokojach. Weszli również do

pokoju dzieci, jednak raczej delikatnie. mojej sypialni - gabinecie pozwolili mi leżeć, podczas ^dy kierownik grupy operacyjnej, kre­py blondyn średniego wzrostu, jak się później okazało nazwiskiem J:5zef Światło, zarządził rewizję me^o biurka. Z szuflad wyciągnlą-to całą korespondencję i różne znajdujące się tam przedmioty, po czym zażądali wyjaśnień co do różnych listów, m.in. pisanych rów­nież w języku angielskim /od moich przedwojennych przyjaciół z Ang­lii/ i niemieckim /od naszych krewnych W Berlinie/.

Przejrzeli również, raczej pobieżnie, moje książki na półkach i na stoliku.

Zakończywszy te wstępne czynności - odłożyli kilka listów na bok, łącznie z moim dowodem osobistym i legitymacją wojskową, zaka­zując dotykać tych papierów.

Z kolei - 2-ch z nich rozsiadło się w fotelach w moim gabinecie, Jeden pozostał w przedpokoju, a 4-ty, jak mi się wydawało, opuścił mieszkanie.

I tak trwało do rana. Żona moja, p.Kazia, jak również aubloka-torka p.Thelma Krasnodębska z synem Andrzejem zachowali zupełny spo­kój. Raczej wszyscy bagatelizowali najście.

Jeśli chodzi o mnie, to już na kilka tygodni przed tą nocną wizytą rozeszły się po Warszawie pogłoski o ponownych aresztowa­niach działaczy, zwolnionych w roku 1947, a ogólnie odczuwano za-oatrzenie kursu wobec t.zw, reakcji - po ucieczce Mikołajczyka i towarzyszy /Korboński, Bańczyk i inniyl po Koncresie Zjednoczenio­wym z 15 grudnia 1946 r. K związku z taką sytuacją i ja odczuwałem pewien niepokój, lecz nie chcąc martwić rodziny, która i tak mocno ucierpiała z mojego powodu - na zewnątrz rianhowywałeni apokój.

Spodziewałem się, ir,imo wszystko, że po pomyślnych dla mnie wy­nikach rewizji i przesłuchaniu nazajutrz - na tym sprawa na razie

zakończy się. Jednak stało się inaczej. Rano zjatdła się"zinia-na warty" i rozpoczął się regularny "kocioł". Nikogo z zatrzyma­nych nie wypuszczano z mieszkania, nawet po żywność, natomiast zatrzymywano w mieszkaniu wszystkich przychodzących. Taki stan trwał do południa dnia 25 marca. Kolejno przybywali 1 byli za­trzymywani :

  1. Handlarz dywanów, który przybył na skutek ogłosze­nia w gazecie do p.Krasnodębskiej w sprawach handlo­wych,

  2. Właścicielka domu p.Zofia Glassowa,

  3. Kierowniczka szkoły p.Irena Kurella, jednak wkrót­ce wypuszczona i zobowiązana do zachowania tajemnicy,

  4. Mój teść Zenon Łubieński,

  1. Syn i córka Edwarda Schell°nberga, pracownika na­szej fabryki,

6. Jeszcze jeden mężczyzna nieznanego ml nazwiska.
Trudno nam było, rzecz jasna, tak liczne towarzystwo uloko-
wać do snu 1 wyżywić, to też na skutek mojej energicznej inter-
wencji pozwolono p.Kazl udać się w towarzystwie funkcjonariusza
UB w dniu 24 marca po żywność do sklepu. Sytuacja została jakoś
opanowana.

W dniu 25-go około południa zjawił się znowu Światło. Za­prowadził mnie do sypialni mojej żony, uprzednio opróżnionej z gości i zadał mi pytanie!

Pyt. Czy znacie Krawczykowsklego?

Odp. Znam, byłem skazany razem z nim * procesie w Poznaniu w roku 1945.

Pyt. Gdzie obecnie jest Krawczykowski, co o nim wiecie, gdzie mieszka?

Odp. file miałem z nim kontaktu od czasów więzienia we Wron­kach.Nie wiem,co się z nim dzieje 1 gdzie mieszka.

ffa to Światło: Jeśli nie chcecie mówić, to musicie pojechać z nami.

Już rano tego dnia, orientując się w sytuacji, przygotowałem sobie, na wszelki wypadek, ręcznik i przybory toaletowe 1 omówiłem z żoną ważne sprawy domowe, głównie sprawy finansowe. Pożegnana-nie z najbliższymi było krótkie i serdeczne. Dzieci orientowały się, że zabierają ojca 1 że pewnie nieprędko powróci. Wszyscy za­chowali spokój.

Przed domem czekała ciemna limuzyna "Citroen". Eskorta usiad­ła obok mnie i udaliśmy się na Al.Ujazdowskie do gmachu Ministerst­wa M.B. - przez wjazd od ul.Koszykowej. Na parterze, w pokoju ofi­cera dyżurnego, przywitał'"mnie znany mi już płk.Różański, dyrektor dept.śledczego. Obrzucił mnie drwiącym uśmiechem i powiedział: "omyliliśmy się wtedy, wypuszczając was na woinosćj Teraz już, nie wyjdziecie stąd tak prędko".

Po chwili oficer dyżurny laprowadził mnie do pokoju na parte­rze, z okratowanymi oknami i widokiem na podwórze. \'l pokoju znajdo­wały się stoły i krzesła, nie było łóiek. Wręczył mi kilka arku­szy papieru i ołówek, polecając mi szczegółowo opisać wszystko, co wiem o Krawczykowskim. Drzwi zamknął na klucz. Przed wieczorem wszedł strażnik i przyniósł mi obiad.

Zostałem sam i zacząłem się zastanawiać nad sytuacją. Zdawa­łem sobie sprawę, że widocznie ujawniły się nowe szczegóły i oko­liczności, nieznane przed 2-ma laty, a cała sprav.a mego ponownego aresztowania i intensywnego szukania Franka K. wydała mi się bar­dzo niepokojąca. Postanowiłem krótko opisać to, co wiedziałem o K. z okresu pierwszego aresztowania /a więc bardzo niewiele/. Orlentowfcłem się, że cała działalność K. nie zoatała poprzednio ujawniona i obecnie wyszły na jaw nowe okoliczności, o których ja

jednakże nie wiedziałem, ponieważ znałem go raczej słabo. Naza­jutrz, po przespaniu kilku godzin na zestawionych stołach -zbudził mnie strażnik o godzinie 7-ej, zaprowadził do łazienki, po czym przyniósł kubek kawy i kromkę chleba.

Około godziny 10-ej zjawił się oficer dyżurny i zażądał zwrotu arkuszy.

Spojrzał na zapisane zaledwie pół arkusza papieru i puste dalsze kartki i rzucił gniewnie:"No, niedobrze, będziecie sie­dzieć!" Wkrótoe potem zjawił się inny oficer i zaprowadził mnie schodkami w dół do aresztu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w piwnicy. Areszt ten już poznałem w czasie perw-azego aresztowania. Kierownik aresztu kpt.Zając odebrał rai wszystkie niedozwolone rzeczy i załatwiwszy inne drobne formal­ności - zaprowadził do celi Nr.15-

Pierwsze wrażenie było deprymujące. W pratfie ciemnej celi i wilgotnej - przebywało 4-ch mężczyzn - wszyscy mnie oso­biście nieznani, z wyjątkiem Jana noppe, którego poznałem jesz­cze przed wojną. Jeden z więźniów siedział w tej celi już po­nad rok, inni po parę miesięcy. Ucieszyli się na mój widok, prosząc o najświeższe wiadomości, których, rzecz Jasna, byli pozbawieni.

Najważniejszą wiadomością, jaką mogłem im przekazać - to zapowiedziane utworzenie NATO, a poza tym wiadomości o nowej fa­li aresztowań wśród działaczy b.podziemia i działaczy przedwo­jennych stronnictw politycznych. Aresztowani zostali m.in. działacze, zwolnieni na skutek amnestii z roku 1947, jak również 1 ci z AK i NSZ, którzy ujawnili się na podstawie akcji i apeli płk.Radosława /Mazurkiewicza/. Powtórzyłem im również zasłysza­ne wiadomości o wielkiej czystce w wojsku ludowym i aresztowa­niach wśród oficerów przedwojennych, którzy zgłosili się do służby w wojsku ludowym.


Wkrótce zorientowałem aię, ze atmosfera w celi nie jest naj­lepsza, to też po początkowym "rozgadaniu się" byłem raczej powś­ciągliwy w relacjach, a już o swojej sprawie nie powiedziałem ni­czego, co mogłoby ewentualnie zaszkodzić". Jana Hoppe spotkałem później ponownie na oddziale I Mokotowa w roku 1950 i wówczas mog­liśmy z sobą swobodniej porozmawiać.

Jednym ze współwięźniów okazał się b.starosta z Krakowa Myś-llński, a drugim b.premier sanacyjny Kazimierz Switalski.

W areszcie MBP przesiedziałem kilka dni, prawie głodując, po­nieważ po niedawno przebytej operacji nie mogłem jeszcze jeść kwaś­nego chleba więziennego ant też więziennych zup, to też wkrótce po­czułem wyraźny upadek sił. Niespodziewanie wezwano mnie na kory­tarz i ogolono. Wróciłem do celi, a współtowarzysze poinformowali mnie, że to niechybnie znak, że wkrótce zostanę przewieziony, praw­dopodobnie na Mokotów, gdzie odbędzie się śledztwo. Istotnie, upłynęła może godzina, kiedy mnie zabrano z celi} ledwie zdążyłem powiedzieć "do widzenia" moim kolegom. Młody oficer UB zaprowadził mnie do samochodu, którym udaliśmy się w szybkim tempie do więzie­nia mokotowskiego. Zaprowadzono mnie na aamą górę oddzielnego pa­wilonu, do t.zw. Oddziału II, gdzie były małe cele /pojedynki/. Wkrótce zatrzasnęły się za mną drzwi jednej z takich cel, w której od razu zorientowałem się, że nie będę w niej sam, choć w tej chwi­li ni Ho go poza mną w niej nie było.

ODDZIAŁ Xl MOKOTOWA

Z chwilą przekroczenia progu pawilonu, o którym już informo­wali mnie więźniowie w areszcie MBP - zdałem sobie sprawę, że sytuacja moja jest poważna i 4e nieprędko stąd T-yjd$. Jakaś gro­za przejmowała mnie na widok ciemnych ponurych korytarzy; co pe­wien czas słychać było jakieś krzyki, hałasy. Oddziałowi byli szorstcy, popędzali mnlei prędko, prędko. Znalazłszy się w celi poczułem, że jestem co kilka chwil obserwowany przez "judasza". W pewnej chwili otwarto z trzaskiem drzwi i oddziałowy krzyknąłt nie wolno stać przy oknie. Jak nie będziecie słuchać - spotka was kara! Dwie miski 1 łyżki na stole i kilka innych osobistych drobiazgów świadczyły o tym, że mam współtowarzyszy w mojej celi.

Istotnie. W pewnej chwili, kiedy usłyszałem głuchy dźwięk otwieranej kraty na klatkę schodową i łoskot kotłów z obiadem, przesuwanych po posadzce - drzwi celi otworzyły się ponownie i do środka wepchnięto mężczyznę lat około 50. Słaniał się na nognch, był czerwony na twarzy i widocznie bardzo zdenerwowany. Przed­stawiliśmy alę sobie. Był to b.podkomisarz P.P. Michał Olczyk, przed wojną, jako policjant, brał udział w aresztowaniach komu­nistów 1 teraz przechodził, jak się orientowałem, bardzo ciężkie śledztwo za swoje, i nie swoje winy. W kilka minut po nim wpro­wadzono do celi drugiego więźnia, tym razem Jana Kowalika, b.in­formatora S.R.I. /Samodzielny Referat Informacyjny przy D.0.K.1 w Warszawie/. Z ramienia tej instytucji, jak sam przyznał, In­wigilował komunistów, a także narodowców, brał udział w zebra­niach, wiecach, a także w akcjach o charakterze prowokacji. Typ raczej mało ciekawy.



Wkrótce zorientowałem się, że obydwaj ci ludzie nie znoszą się wzajemnie. Częste były kłótnie, nieraz prawie rękoczyny, a ja musiałem pełnio funkcję katalizatora. Atmosfera w celi była stale napięta, ciężka. Obydwaj byli w fazie intensywnego śledzt­wa - rano, popołudniu, w nocy wzywano ich, i niewątpliwie bito w czasie przesłuchiwań. W związku z tym oddziałowi otaczali nas specjalną "opieką". Światło w celi paliło się przez cał$ noc. Za najmniejsze, głośniejsze odezwanie się, stanie blisko okna, nie­właściwe raportowanie i t.d. - kalifaktorzy /b.żołnierze SS z du­żymi wyrokami/ roznoszący kotły ze strawą i sprzątający korytarze, nie znający języka polskiego - polewali naszą celę wodą, a oddzia­łowi kazali zbierać ją... szczoteczką od zębów.

Częste były t.zw. stójki. Od 6 do 12 godzin trzeba było stać twarzą do ściany, nieruchomo, pod ciągłą obserwacją strażnika. 0 normalnym śnie w nocy oczywiście nie było mowy - częste pobudki, apele, hlppisze /rewizje w celi/ spowodowały, że stan naszych sił i nerwów był na wyczerpaniu.

Kiedy zapadła noc - z dolnego piętra, na którym znajdowały się pokoje do przesłuchań - dochodziły krzyki, płacz, niekiedy wycia, wyzwiska w rodzaju: zdejm majtki, ty stara k..., nie będziesz już obnosiła d... w demokratce /samochód/, a potem ostry krzyk /po ude­rzeniu/ lub... czy miał clę na n...? i t.d. Oddziałowi, prowadzący więźnia na przesłuchanie, uderzali kluczem w kraty lub poręcze, da­jąc w ten sposób znać innym strażnikom w celu uniknięcia niepożąda­nych spotkań ściśle izolowanych na oddziale XI więźniów^ Nieustanne hałasy w nocy i ciągły nastrój wyczekiwania, kogo z kolei zabiorą z celi na przesłuchanie trwary do soboty rano. W soboty, niedziele i święta wywoływano z cel jedynie wyjątkowo.

T\KtÓregoś dnia, w lipcu, wywołano mnie z ceii po raz pierwszy. Drzwi otworzyły się i "na K" - Kemnitz, odpowie­działem. Wychodzić prędko, padł rozkaz. W pokoiku, o pięt­ro niżej, oczekiwał mnie młody "śledź". SpoKojnie spraw­dził moje personalia, po czym rozpoczął przesłuchanie na temat maszyny drukarskiej, którą w czasie okupacji /rok 19-ł3/ na prośbę Mirosława Ostromęckiego przywieziono na teren na­szej fabryki przy ul.Terespolskiej 24 1 złożono w szopie na podwórzu fabrycznym. Chodziło o ukrycie jej przed Niemcami 1 przechowanie na czas po wojnie, w celu wykorzystania w wol­nej Polsce. skąd ona pochodziła i kto był jej właścicielem tego nie wiedziałem.

W czasie przesłuchania domyśliłem się, że przeprowadzo­no rewizję na terenie fabryki i prawdopodobnie natrafiono na korespondencję z firmą "Interprint" Bronisław 5.3zcze paki. Chodziło w tym wypadku o możliwości wykorzystania maszyny, po którą nikt się nie zgłaszał. W związku z tym przesłucha­niem, które trwało dość krótko 1 prowadzone było opokojnie -zaniepokoiłem się o loa mego brata Wojciecha, który w cza­sie mojej nieobecności kierował przedsiębiorstwem. Jak się później okazało, obawy moje były słuszne. Został on aresz­towany wraz z naszym długoletnim magazynierem Stanisławem Chruślińskim i osadzony w obozie pracy w Milęcinie koło Włocławka.

Było to moje jedyne przesłuchanie na oddziale XI, w okre sie od marca do listopada 1949 r.

Pod koniec września, wkrótce po obiedzie, oddziałowy kazał mi zabrać rzeczy i przeprowadził mnie do innej celi,

po drugiej atronie korytarza. Była ona nieco większa od poprzed­niej. Przebywało w niej 3 więźniów, a mianowicie i

1. Kazimierz Hoczarski, pseudonim "Rafał" - ostatni szef VI

oddziału Komendy Głównej A.K. Urodzony w roku 1907,z wyksztafce mia prawnik i dziennikarz, b,urzędnik Ministerstwa Pracy 1 Opieki Społecznej - należał do Legionu Młodych i był jednym z założycieli Stronnictwa Demokratycznego w War-ssawie.

W czasie okupacji wstąpił do EWZ, z kolei do AK, gdzie pracował bardzo czynnie w Wydziale Informacji Biura In­formacji i Propagandy /BIP/ pod pseudonimem "Rafał",

W roku 1943 objął również czynności w wydziale Dywersji Osobowej Stołecznego Okręgu Kierownictwa Walki Podziem­nej, gdzie poświęcał' się głównie walce z kolaboracją. Przygotował sieć stacji dla BIP AK przed Powstaniem, a w czasie powstania redagował "Wadomośei Powstańcze".

Po upadku,w październiku 1944 r. Powstania i wydostaniu się z Warszawy próbował, w ramach współpracy 2 gen.Leo­poldem Okulickim /Niedźwiadek/ wznowić działalność BIP AK» Na początku 1945 r. współpracował blisko z płk.Rzepeckim /WIN/. Wraz ze swymi przyjaciółmi Włodzimierzem Lechowi­czem i Zygmuntem Kapitaniakiem złożył w lipcu 1945 r. me­moriał w gprewie potrzeby ujawnienia się AK. Aresstowsny 11.8.1945 r, - był w czasie naszego zapoznania się w celi na oddziale XI Mokotowa po okresie ciężkiego śledztwa, jednak nie załamał się. Miał żywy umysł. Inteligentny był dobrym, uczynnym i serdecznym kolegą.

t

  1. Czesław Smiecińaki, pracownik drukarni W.I.G. /Wojsko­wy Instytut geograficzny/. Sprawa jego odbywała aię na marginesie jakby znacznie poważniejszej sprawy kierowni­ka tego Instytutu. Był b.członkiem A.K., dobrym i uczynnym kolegą w celi, którego zalety miałem okazję po­zna- lepiej na oddziale I Mokotowa', do którego nas potem przeniesiono. Został dość wcześnie zwolniony i nie za­pomniał odwiedzić po zwolnieniu mego brata Wojciecha, przekazując mu skąpe wiadomości ode mnie, za co byłem mu ogromnie wdzięczny.

  2. Kpt. U.B. Gajda, przedwojenny komunista, po wojnie czło­nek "aparatu" bezpieczeństwa. Typ niewyraźny, mało in­teligentny, prawdopodobnie podejrzany o współpracę z przedwojenną "dwćjką". W Jego obecności byliśmy bardzo powściągliwi w rozmowach, rzecz jasna.

Kazik Hoczarski przy okazji poinformował mnie, że w sąsied­niej celi przebywa znany mi z okresu OWP 1 ONR b.członek "Falan­gi" Piaseckiego Władysław Jamontt. Za pomocą alfabetu poinformo­wał nas /alfabet Morse a - pukany/ że miał bardzo ciężkie śledzt­wo /z gnieceniem genitarlil włącznie/, a"wpakował go s-syn Pia­secki"...

Po stosunkowo spokojnym okresie przebywania w tej celi - na początku listopada przeniesiono Smiecińskiego, Gajdę i mnie na oddział I /o piętro niżej/.

ODDZIAŁ X MOKOTOWA

Oddział I Mokotowa, położony o piętro niżej od Oddziału XI, miał, nie wiem czy słuszną, opinię nieco łagodniejszego, jeśli chodzi o stosunek do więźniów. Smiecińekiego, Gajdę i mnie wpro­wadzono do większej niż na Oddziale XI celi, w której znajdowało się już szereg więźniów, a mianowicie i

  1. lnz.Jan Roehr, b.dyrektor "Wspólnoty Interesów" na Górnym Śląsku, człowiek w wieku około 50 lat, Inteligentny, dob­ry, pomocny kolega w celi, pełnił funkcję "starszego" celi,

  2. Stanisław Garbowlcz, b,dyrektor "Ellbora". W listopadzie i grudniu 19*9 r, przechodził okres ciężkiego śledztwa. Był bity, w nocy odbywał "stójki", nieraz wracał nad ra­nem do celi zupełnie wykończony.

  1. Czesław Śmieciński, z którym przybyłem * Oddziału H,

  2. Młody człowiek "Lubomir" /nazwiska nie pamiętam/ z Pomorza, również przechodził okres ciężkiego śledztwa. Był podej­rzany o szpiegostwo,

  3. kpt.Gajda przybył ze mną z Oddziału XI,

  1. strażak Kaczyński, spokojny, pogodny, najstarszy wiekiem nasz towarzysz niedoli /był po €0-ce/. Pełnił kiedyś służ­bę za kulisami Teatru Wielkiego 1 opowiadał nam sporo róż­nych plotek teatralnych. Odbywał również służbę w wojsku rosyjskim,

  1. dr.Dackiewicz, okulista, starszy już człowiek, niezbyt mi­ły, mało koleżeński,

  1. po pewnym czasie przyprowadzono Adama Obarskiego, b.dzia­łacza PPS WRIT, a po roku 1945 członka WIN*u. Skazany był na 15 lat więzienia, a znałem go jeszcze z czasów akademic­kich na UW. W celi nawiązaliśmy serdeczny,koleżeński kontakt.

Atmosfera w tym zespole, tak różnorodnym, była chwilami bardzo napięta z uwagi na ostre śledztwo niektórych więźniów i w związku z tym był stosunek do nas oddziałowych raczej brutal­ny /światło w nocy, stójki całej celi, częste rewizje i t.d./ Wyżywienie było podłe - dwa do trzefih razy w tygodniu niedogo-towana brukiew, brak tłuszczów. Nastrój poprawił się dopiero przed samym Bożym Narodzeniem, kiedy kilku z nas, między inny­mi również i Ja, otrzymało paczki z domu. Czesio Smiecińskl pod­jął się rozdzielenia zawartości na równe części dla wszystkich kolegów. » wieczór wigilijny, po wzajemnym złożeniu sobie ży­czeń, odśpiewaliśmy po cichu kilka kolęd.

Prawie codziennie wywoływano kogoś z celi na przesłuchanie - względnie spokojne były Jedynie soboty i niedziele. Mnie w tym okresie nie ruszano.

W dniu 1 marca 1950 r. zaczął się jakiś gorączkowy ruch na korytarzach. W pewnym momencie drzwi oeli otworzyły się; od­działowy kazał Smlecińskiemu i mnie spakować rzeczy i wyjśd z celi. Wyprowadzono naa na korytarz, gdzie z kolei dołączył do nas inny, nieznany nam więzień. Całą naszą trójkę sprowadzono na dół, do wyjścia, skąd dwóch uzbrojonych strażników wepchnęło nas do sanitarki z zamalowanymi oknami. Samochód ruszył w"uie-znane".

WIEZIEH1E PRZY ULICY 11 LISTOPADA Ka PRADZE od 1 marca do 1 czerwca 1950 r.

Po krótkiej jeździe wylądowaliśmy w obskurnym, brudnym, zaplus-kwionym więzieniu, o którym wiedzieliśmy bardzo niewiele. Trojkę naszą ulokowano w małej celi z maleńkim oknem na samej górze, przez które widaó t>yło jedynie mały skrawek nieba. Jak się okazało, po przedstawieniu się - naszym nowym współwlęźhiem był pan Jordan /imienia nie pamiętam/. Był to cnłowiek spokojny, schorowany i bardzo przygnębiony, nerwowy - widad przeszedł cięZkle śleaztwo fb,pracownik II Oddziału/. Wyrażał często wielki niepokój o rodzinę.

Siedziało nam się razem bez zgrzytów. Dzięki paczkom z domu, choć nieregularnym, odżywialiśmy się względnie dobrze, przy bardzo podłym wikcie więziennym. Warunki sanitarne były okropne. Brak ruchu i powietrza bardzo nam dokuczał. Spacery mieliśmy rzadko, i nie dłużej jak 10 minut. W tyra okresie wywołano nas kolejno do dyżurki, gdzie oficer UB spisywał jakąś ankietę. Poza tym był względny spokój. T powodu braku, rzecz jasna, gazet, książek, kontaktów z rodziną 1 innymi więźniami - byliśmy kompletnie izolo­wani i pozbawieni wiadomości ze świata.

Jak się później dowiedzieliśmy - nasza translokacja, podobnie jak 1 innych więźniów, nastąpiła na skutek remontów na terenie wię­zienia na Mokotowie.

W dniu 1 czerwca znowu kazano nam się spakować. Krótka podróż "sanitarką" 1 powrót na "stare śmiecie" na Oddział I Mokotowa.

ODDZIAŁ X MOKOTOWA od 1 czerwca 1950 do 21 listopada 1951

Naszą trójkę rozdzielono. Ja znalazłem się znowu na Oddzia­le X, na pierwszym piętrze w celi, w której spotkałem starego znajomego z MBP /Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego/ Jana Hoppe. Przemiły i niezwykle koleżeński ten działacz Stronnictwa Pracy, już po bardzo intensywnym śledztwie, zorientował mnie w sytuacji w celi, w której w tym czasie znajdowali się następują­cy wlęźniowlei

  1. Tadeusz Kempa - bardzo podejrzany typ, rzekomo był kie­dyś w Północnej Afryce właścicielem biura podróży. Za­chowywał się często prowokacyjnie - podejrzewaliśmy go o szpiclostwo.

  2. Łąkowski /imienia nie pamiętam/, przedwojenny komunista, starszy już człowiek, był przedmiotem naigrawań ze stro­ny Kempy. Był często wzywany na śledztwo, a wracając, nieraz płakał.

  1. Grabowski /imienia nie pamiętam/ - również przedwojenny komunista, mocno schorowany. Podobnie, jak Łąkowski, był podejrzewany o współpracę z "dwójką".

  1. Huskowski /syn znanego hodowcy koni w Lubelskim/, czło­wiek przyzwoity, już po śledztwie.

Atmosfera w celi była napięta. Ł. i G. częstwo wzywani na śledztwo, ciągle wtrącający się do rozmów, podsłuchujący 1 pro­wokujący Kempa. Lubił K. pleśni i powiedzonka rosyjskie, to też korzystałem skwapliwie z okazji zapamiętania niektórych i naucze­nia się wyrazów i zwrotów rosyjskich. Hoppe nauczył mnie alfabe­tu /cyrylicy/ i potrafił również recytować różne wiersze rosyjskie

Rewanżując się - od czasu do czasu przekazywałem mu wyrazy i swro-ty angielskie. Naukę języka rosyjskiego kontynuowałem, w miarę na­darzającej aię możliwości, w ciągu dalszego pobytu w więzieniu.

Po kilkunastu dniach spokoju - drzwi celi otworzyły się. Strażnik wywołał mnie i zaprowadził na parter, skąd podziemnym ko­rytarzem /t.zw. trasą WZ/ zaprowadsił mnie do pawilonu śledczego /t.zw. pałacyku/ z pokojami, w których "pracowali" oficerowie śled­czy. Przywitał mnie młody, słusznego wzrostu i nieco otyły oficer śledczy, nazwiskiem Kaliszewski.

Po sprawdzeniu personalii - zaczął spisywać szczegółowy życio­rys. Wypytywał o każdy drobiazg. Kiedy opisywałem działalność me­go śp. Ojca, a więc fabryki w Warszawie, Berlinie i Odessie -przerwał na chwilę spisywanie I uśmiechając się, rzekłt "no to z was był niezły burżuj". Odpowiedziałem: "tak, I jestem dumny ze swego ojca". Po około dwóch godzinach zakończył spisywanie, a ja protokół przeczytałem i podpisałem. Całe to przesłuchanie odbyło się spokojnie, bez nerwów i wymyśleń. Strażnik odprowadził mnie do celi, a por.Waliszewskiego już więcej w więzieniu nie oglądałem.

Był to jedynie wstęp do śledztwa właściwego, które rozpczęło nlę w kilka dni później. Tym razem dostałem się w ręce por.Tadeu­sza Juraka, który był moim "śledziem" aż do zakończenia śledztwa. Był to, jak się okazało, jeden z najbardziej bezwzględnych 1 ordy­narnych "śledzi", co już na wstępie mego pierwszego przesłuchania przez niego wyszło na jaw. Kazał mi usiąść na 'zydelku w rogu po­koju, ręce złożyć na kolanach i odpowiadać tylko na pytania, pat­rząc mu w oczy. Zaczął od życiorysu, wypytując o każdy szczegół, dotyczący osófo, z którvrai miałem kontakt kiedykolwiek. Co o nich wiem, gdzie się obecnie znajdują, co robili w czasie okupacji, po wyZwoleniu, jaką prowadzili działalność antykomunistyczną, czy współpracowali z Niemcami.

Co pewien czas zaglądał do notatek na biurku - widocznie były to wyciągi z przesłuchań moich kolegów, względnie zeznań na procesach członków OP /Organizacji Wewnętrznej ONR/. Często wybuchał gniewem, wymyślał od s.synów, nieraz podbiegał do mnie 1 uderzał pięścią w twarz. W pewnym momencie wstałem i oświad­czyłem, że przestaję odpowiadać na pytania. Zerwał się, kopnął mnie, zadzwonił na strażnika i kazał odprowadzić do celi.

Wróciłem roztrzęsiony i bardzo zmęczony. Oczekiwałem, że każdej chwili będę wezwany ponownie. Było to już dobrze po pół­nocy, gdyż przesłuchania odbywały się przeważnie od 9-ej wieczór do wczesnych godzin rannych.

Nazajutrz wieczorem - dalszy ciąg śledztwa. Z początku spo­kojnie - potem znowu wybuchy, ale bez bicia. Ciągłe groźby* mów­cie prawdą, my wiemy wszystko. Byliście czołowym przywódcą, zna­liście ludzi, ludzie mieli do was zaufanie; chcecie wyjść stąd, to powiedzcie wszystko o waszej działalności antykomunistycznej i antyradzieckiej. Jakie mieliście kontakty z Niemcami i co wie­cie o mordowaniu komunistów. Już stąd nie wyjdziecie, jeśli nie powiecie prawdy i t.d.

Odpowiedziałem: proszę o konkretne pytania i zarzuty. Byłem narodowcem, antykomunistą I działaczem ONR. W cznaie okupacji pracowałem na odcinku gospodarczym, przygotowując wraz z innymi plany na przyszłość. Wojskowo zorganizowany t-yłem w AK w komórce przyjmującej zrzutków /przechowywanie, aklimatyzacja, legalizacja, i t.rt./. Pomagałem wraz z żoną Żydom, na co dowody na piśmie od Związku Żydów w Polsce. Nie mam na sumieniu ani mordów, ani

współpracy z Niemcami. Za działalność w ONR znalazłem się w Berezle Kartuskiej, byłem wiele razy aresztowany przez władze sanacyjne.

Jurak słuchał, uśmiechał sle ironicznie, po czym rzucił pyta­nie i

Co was łączyło z Iłłakowiczem? Jakie były wasze kontakty z NSZ? Coście robili w Brygadzie Świętokrzyskiej?

Wyjaśniłem, ze kontaktowałem się z I. na płaszczyźnie Obozu Narodowego /naszej organizacji zewnętrznej/ w Częstochowie, po Pow­staniu. Omawialiśmy sprawy opieki 1 pomocy finansowej dla naszych członków i Ich rodzin, wysiedlonych z Warszawy. I. przyrzekł mi pomoc finansową, I słowa dotrzymał.

Szereg moich kolegów z organizacji wewnętrznej było czynnych w NSZ, podczas gdy ja nie byłem w NSZ, lacŁ w AK, na co są dowody. Spotykaliśmy aię' na zebraniach politycznych, a nie zebraniach NSZ.

V Brygadzie świętokrzyskiej, o której istnieniu oczywiście wiedziałem, nigdy nie byłem.

Trwało to kilka godzin, po czym J. oświadczył: wasi koledzy po­wiedzą wam w twarz, że tam byliście 1 coście tam robili. Odprowadzo no mnie do celi; jak zwykle po tych nocnych przesłuchaniach - nie zasnąłem do pobudki, analizując przebieg badań i starając się do­myśleć. Jaki będzie dalszy przebieg przesłuchań.

Minęło kilkanaście dni. I którejś nocy znowu przesłuchanie. "Siedź" był w paskudnym humorze, coś mu nie wychodziło. Zaczął ry-czećt ty s.synie, ty faszysto, ty morderco..,!

Nie wiedziałem o co chodzi. Wreszcie zadzwonił. Weszła młoda dziewczyna /sekretarka?/, zajęła jego miejsca przy biurku, a on wy­szedł. Przed wyjściem kazał mi siedziać bez ruchu na zydelku w kącl ręce położyć na kolanach. Dziewczyna coś przeglądała, jednak

ukradkiem obserwowało mnie. Po godzinie "Śledź" wrócił z Jakie-
miś papierami. Ona wyszła, a on zaczął je nerwowo przeglądać.
Zdumiałem się, gdy* zaczął mnie kolejno wypytywać: Gajewskiego
znałeś, Żebrowskiego, Gadkę Były to nazwiska pracowników fa-
bryki mego Ojca, w której i ja pracowałem. A więc byli i oni
przesłuchiwani - widocznie szukano i tutaj materiału obciążają-
cego mnie, z braku innych dowodów.

Przerwał ze złością, mówiąc: ty cwaniaku, urobiłeś sobie swoich robotników. Na to odpowiedziałem! byliśmy zawsze ludźmi wobec nich, pomagaliśmy im, reklamowaliśmy Ich od wywózek na ro­boty do Niemiec.

Z kolei pytanie: znałeś Kochańskiego? Po co on do ciebie przychodził? Wyjaśniłem, że Roman Kochański był bratem mojego już nieżyjącego kolegi szkolnego 1 przyjaciela Edzia K. Odwie­dzał mnie w czasie okupacji kilka razy w biurze, mówiąc o braku pracy 1 ciężkiej sytuacji materialnej. Dałem mu kilka razy nie­wielki zasiłek pieniężny, jednak kontakt urwał się i więcej go nie widziałem. Nie łączyły mnie z nim żadne więzy polityczne.

Potem zaczął mnie wypytywać o moją działalność w ONR I dzia­łalność antyżydowską. Zaprzeczyłem kategorycznie udziału w biciu Żydów, wybijaniu gzyb czy innych aktach gwałtu. Byłem zawsze zwo­lennikiem akcji bojkotu ekonomicznego 1 propagandy wyjaśniającej w prasie /ABC - Nowiny Codzienne/, za pomocą ulotek, popierania polskiego stanu posiadania w handlu 1 przemyśle, czy też w zawo­dach wolnych /adwokatura i t.d,/. Jeszcze parę pytań. Sporządził tym razem protokół, który podpisałem bez zastrzeżeń.

Kilka tygodni przerwy w badaniach. Gdzieś we wrześniu czy październiku przeniesiono mnie do celi na parterze Oddziału I-go

niedaleko prysznica. Ze mną zabrano Huskowskiego i dodano młodego człowieka z Fragi o nazwisku Konopka, Pa raz pierwszy od dnia me­go ponownego aresztowania /25.3.1949 r./ dano nam prysznic, a tak­że wyprowadzono na krótki spacer /5-7 minut/ na mały ogródek obok pawilonu. Co za rozkosz!!

I znowu przesłuchania. Kolejno pytania o kolegów, znajomych i nieznajomych! Cała lawina nazwisk. Oczywiście zeznawałem tyl­ko to, co moim zdaniem, juz bezpieka wiedziała, nie obciążając nikogo. Jurak był niezadowolony - znowu zaczął ryczeć, kazał mi wstać i zeznawać na stojąco. Kilka razy podskakiwał, a w pewnym mjnencie złapał mnie za resztki moich włosów i uderzył głową o ścianę. Przestałem odpowiadać na pytania, oświadczając, że boli mnie głowa. Kazał odprowadzić do celi.

Minęło Boże Narodzenie. Któregoś dnia, będąc w ustępie, zna­lazłem na podłodze kawałek "Życia Warszawy" - dowiedziałem się wów­czas, że toczy się wojna w Korei. Wiadomością podzieliłem się z kolegami w celi. Sensacja!

ROK 1951

Przesłuchania co kilka lub kilkanaście dni. Żadnych wiadomoś­ci od rodziny. Nie ma mowy o gazetach czy książkach, żadnych wia­domości ze świata.

Nie wiem konkretnie, o co jestem oskarżony. Ciągle nowe za­rzuty, prowokacyjne pytania, groźby, zapowiedzi konfrontacji z

kolegami. Chyba pod koniec zimy - bomba! Do pokoju wpada Ró­żański. * ręku trzyma arkusz papieru z pisaną no maszynie lis­tą nazwisk. Wstaję odruchowo. R. rzuca listę na biurko i roz­kazuje mi czytać. Czytam i stwierdzam, że wszystkie te nazwiB-ka /było ich chyba kilkadziesiąt/ są mi nieznane. Na to R. jak nie rykniet Co, ty s-.synie - tyś brał udział w rozwalaniu tych ludzi! My z ciebie wybijemy prawdę. Stąd już nie wyjdziesz!

Mimo niewesołej zgoła sytuacji - byłem gotów wybuchnąć śmiechem! Co za komedia!

Zachowałem spokój. Powtórzyłem, że nic nie wiem o tych lu­dziach. Możecie robić, co chcecie, do niczego się nie przyzna­ję. R. wyszedł z pokoju razem z Jurakiem. Coś poszeptali pod drzwiami. Jeszcze jakieś nieważne pytanie - iz powrotem do celi. Jeszcze jedna z wielu nieprzespanych nocy...

PROCES KAZIMIERZA KLIMASZEWSKIEGO

W czasie jednego z inoich przesłuchań - zeznawałem, co wiem o działalności przyjaciela mego brata, Karola, Kazimierza K. Był on członkiem oddziału bojowego NSZ, który po rozłamie w tej organizac­ji podporządkował się A.K. Ha początku 1944 r., kiedy rozpoczęła się któraś z kolei ekcja wysadzania torów kolejowych w rejonie Błonia i t.d. - oddział K. zakwaterował 3ię w majątku PułBpina No­wa gmina Kaski, wówczaa własność mojej żony Izabeli z Łubieńskich;,

Mały dworek, w którym mieszkał rządca, został częściowo wzmoc­niony umocnieniami na strychu, porobiono strzelnice, wszystko na

wypadek ataku ze Btrony Niemców. Którejś aimowej nocy jakaś niesna-ina grupa cywilów, przypominająca zachowaniem się bandę rabunkową, Iktórych cały szereg grasował wówczas w podwarszawskich powiatach, zaatakowała majątek. Zarżnęli cielaka, drób, po czym zaatakowali dworek. K. z chłopcami powitali ich ogniem. Banda po krótkiej strzelaninie wycofała się.

Z. przesłuchania owego domyśliłem się, że Kazik został areszto­wany i przypuszczalnie grozi mu proces. Przewidywania moje spraw­dziły się.

Któregoś dnia, wiosną 1951 r., wywołano mnie z celi. Doręczo­no ml wezwanie, w charakterze świadka, na proces K. Klimaszewskie­go! Minęło killta dni. Zabrano mnie z celi, ogolono i zaprowadzo­no do pomieszczenia, gdzie odbywały się widzenia więźniów, Nikogo tam wówczas nie było i dopiero po chwili wprowadzono samego Klima* szewskiego i drzwi zamknięto. Co za przypadek. K. natychmiast zorientował mnie w akcie oskarżenia i prosił, ażebym zeznał, że z zachowania się napastników, bez żadnej wątpliwości wynikało, że to byli zwyczajni bandyci. Szybko porozumieliśmy się. Już po chwili wszedł strażnik uprzedzając, że nie wolno nam rozmawiać /l/ i wy­prowadził na podwórze, gdzie już oczekiwał nas samochód więzienny /t.zw. suka/, którym przewieziono nas do gmachu Sądów przy Lesznie. Tutaj zaprowaazono mnie do oddzielnego pokoju 1 zamknięto na klucz, a K. zabrano na salę rozpraw. Ti wielkim napięciem oczekiwałem wpro­wadzenia mnie na salę rozpraw. Po długim czasie znowu zobaczę blis­kich mi ludzi, po koszmarnym pobycie w więzieniu! I wreszcie nad­szedł ten moment! Rozkuto innie i 2-ch milicjantów wprowadziło mnie na jasno oświetloną salę. Rzut oka odrazu uświadomił mi obecność mojej żony, brata Karola, braci Nunka i Tadzia OkuliczÓw oraz spo­ro innych znajomych.

Sędzia, po sprawdzeniu personalii, wezwał mnie, abym szczegółowo opisał, co wiem o nocnej wizycie w "pałacu" w Pułapi-nie. Przede wszystkim sprostowałem, że to nie był żaden pałac, a jedynie zwykła rządcówka, w której w tym czasie kwaterował od­dział AK, biorący m.in. udział w akcjach sabotażowych Jak np. wy­sadzanie torów kolejowych koło Błonia i t.d. Grupa, która tej nocy napadła na majątek mojej żony była, naszym zdaniem, bandą rabunkową. Po zabiciu żywca ruszyli na rządcówkę, aby dokonać rabunku i zostali po prostu przepłoszeni przez czujnych żołnie­rzy kilkoma strzałami. 0 ile dobrze pamiętam, nie było ofiar wśród ludzi. Jeszcze kilka pytań. Sąd widocznie zorientował się, że nie wnoszę niczego, co by obciążało K., gdyż dość szybko mnie wyprowadzono z sali. Inni świadkowie zeznawali podobnie i K., co było rzeczą zgoła nieawykłą w roku 1951, został uniewin­niony i w kilka dni później zwolniony z więzienia! Prokurator podobno apelował, lecz wyrok zatwierdzono.

Po powrocie do moich towarzyszy w celi, oczywiście, szczegó­łowo opowiedziałem o mojej wypranie do Sądu - była to sensacja nielada!

.. *■ . .

Rozpoczęła się seria dalsza przesłuchań. Hf pewnym momencie zorientowałem się, że to już chyba koniec śledztwa; się zbliża. Po mojej pierwszej sprawie z 1945 r. - przypiąć mi chcieli dal­sze, nieprawdziwe zarzuty współpracy z okupantem i akty gwałtu wobec komunistów i Żydów, w okresie przedwojennym /t.zw. faszy-zacja życia państwowego/. Do żadnego z tych zarzutów nie przy­znałem się! !

Hinęło, kilko tygodni. Chyba gdzieś w czerwcu wszedł do celi Oddziałowy i doręczył mi na kilku bibułkach odpis aktu oskarżenia! Oskarżenia z art.2 dekretu z 31.B.1944 r. i z 23.1.1946 r, brzmia­ły groźnie, choć nie były "gardłowe". Zdecydowany byłem nie przy­znawać się do zarzucanych mi i wyaaanych z palca zarzutów. Mozę w 2 tygodnie później wezwano mnie do hall u na spotkanie z moim obrońcą, wybranym przez rodzinę adw. Tadeuszem Maciejewskim, ów­czesnym Sekretarzem Redy Adwokackiej. Miły, kulturalny i napew-no bardzo życzliwie dla mnie uapoaooiony obrońco tylko bardzo krót­ko mógł ze mną rozmawiać. Niewiele mogłem mu wyjaśnić poza tym, ze zarzuty stawiane mnie są całkowicie bezpodstawne i że na roz­prawia mam zamiar energicznie bronić aię.

Termin mojej sprawy wyznaczono na lipiec 1951 r. przed Sądem Wo­jewódzkim w Warszawie, w gmachu Sądów przy ul. Leszno. Rzecz oczy­wista - oczekiwałem dalszego oiegu wydarzeń z ogromnym napięciem. Orientowałem się z przebiegu i zakończenia śledztwa, że mogę li­czyć najwyżej na 15 lat więzienia, ale i to w istniejącej sytuacji wystarczało, ażeby mnie powoli wykończyć.

Wreszcie nadszedł ten ważny dzień. Karetką podróż na Leszno, gdzie już w kuluarach zauważyłem moją żonę, brata Karolo, różnycit członków rodziny, znajomych, przyjaciół - jednym słowem roaiy tłum.

Wprowadzono mnie na salę rozpraw. Sakramentalne sprawdzanie personalii, odczytanie aktu oatcarżenia. Nagle wstaje prokurator i wnosi: ponieważ więzienie w inottotowie odmawia wydania świadka oskarżenia PraneŁszka Krawczykow3tciego, skazanego na karę śmierci, i innych Świadków - wnoszę o odroczenie rozprawy...! dąd przychy­la się do wniosku. Zdążyłem wszakże zamienić klika 3łów z żoną, dowiedzieć się o zdrowie dzieci, odebrać ma*ą paczkę z żywnością.

I znowu powrót na celę w Mokotowie. Domyśliłem się, że tłum krew­nych 1 znajomych no sali i w ogóle nastrój raczej pogodny tych lu­dzi spowodował pewnego rodzaju panikę.

W nocy, Już po 12-ej, otworzyły aię drzwi celi. No "K" -
wychodzić! Zaprowadzono mnie do mego "śledzia". Rzucił się na
mnie z wściekłością: "ty sku. ie, już nie będziesz miał tego ad-
wokata, my cl damy swojego." I. z -powrotem na celę. A więc edw.M.
zarzucono, że "rozgadał" za bardzo o procesie i spowodował liczne
zgromadzenie w Sądzie.

Mijoły tygodnie. Małe zmiany w celi. Żadnych wiadomości ze świata. Wreszcie na początku listopada 1951 r. - nowe zawiadomie­nie o rozprawie - tym razem na 21 listopada. A więc nareszcie za­kończy się ten etap. 1 na kilka dni przed terminem rozprawy -widzenie z nowym adwokatem, p.Witoldem Stelzerem. Starszy, niski, łysawy pan. Oświadcza, że jest cywilistą, nigdy nie stawał w pro­cesach karnych, aprswy prawie nie zna, więc będzie oię uczył w czasie rozprawy, kiedy będą składał wyjaśnienia. Sprawia wrażenie nieco przerażonego człowieka, choć raczej przyzwoitego. Dziękuję za przybycie i oświadczam, że potwierdzę na rozprawie pewne fak­ty, jednak do winy się nie przyznam. I na tym widzenie z adwoka­tem się zakończyło.

ROZPRAWA W DNIU 21 LISTOPADA 1951 r.

Tym razem rozprawa moja odbywa się w dużym pokoju /świetlicy?/ na terenie więzienia w Mokotowie, bez udziału publiczności, t.zw. "kiblówka".



Obecnit komplet sądzący pod przewodnictwem sędziego S.Koslma, 2-ch ławników.

Oskarża prok.Paulina Keraowa, broni adw.Witold Stelzer. Po zwykłych wstępnych formalnościach - wyjaśnienia moje. Staram alę zwięźle, ale stanowczo, zbijać punkty oskarżenia* nasz ruch nie był ruchem faszystowskim; nie było wodza, byliśmy przeciwni monopartii, uznawaliśmy parlament, dążyliśmy do daleko idących reform społecz­nych. Byłem antysemitą, ale w ramach dozwolonego bojkotu ekonomicz­nego, popierania polskiego stanu posiadania, przywrócenia odpowied­niej proporcji w mocno zażydzonych wolnych zawodach. Kie brałem udziału w akcjach gwałtu, bicia Żydów, wybijania szyb i t.d. Wy­chowany byłem w atmosferze patriotycznej, w środowisku narodowo-demokratycznym i, nie zaprzeczam, antykomunistycznym.

Jako członek' zarządu Spółki Wydawniczej ABC - zamieszczałem nieraz artykuły antykomunistyczne i antyżydowskie, w ramach dozwo­lonych przez przedwojenny ustrój społeczno-polityczny. Kie przy­znaję się do zarzutu, że moja akcja podziemna w czasie okupacji szła na rękę okupantowi niemieckiemu, na żadnym odcinku nie współ­pracowałem z Niemcami, Świadkowie oskarienlat

Świadek ■- - Franoiszek Krawca.Tkowski. Z tym Świadkiem nie miałem w czasie okupacji i przed wojną żadnych kontaktów: ani towarzys­kich, ani politycznych. Dopiero po t.zw. wyzwoleniu, w ramach mo­jej działalności na terenie Pomorza, jako komendant okręgu A.P. -zetknąłem się z K., który kierował wywiadem na terenie Obszaru Za­chód. Jak już nadmieniłem poprzednio - ostatni mój raport został znaleziony w mieszkaniu K. w Poznaniu pod siennikiem, w czasie re­wizji przez NKWD. Dopiero w czasie wspólnej "odsiadki" w okresie

plerwszego aresztowania w Poznaniu i we Wronkach poznaliśmy się nieco lepiej. W czaBle przerwy między pierwszym aresztowaniem a drugim nie miałem z nim kontaktu.

Krawczykowski miał drugą sprawę t.zw. gardłową, skazany już był na karę śmierci 1 spodziewał się w czasie mego procesu wyko­nania wyroku. Zaraz na wstępie oświadczył: zeznania, obciążają­ce Edwarda Kemnitza, zostały na mnie wymuszone biciem w czasie śledztwa i obecnie, spodziewając się wykonania wyroku śmierci -wobec Boga Je odwołuję.

Po tym oświadczeniu - bohatera Franka Krawczykow3kiego na­tychmiast wyprowadzono z sali... Wyrok na nim został wkrótce wykonany.

Świadek - adw.Tadeusz Hyśllriskl. Na przełomie lat 20/30, w ra­mach mojej działalności w O.W.P. poznałem T.M.., wówczas dzienni­karza w Gazecie Warszawskiej Porannej. Kontakt był bardzo luźny. Od tego czasu kontakt się urwał. li. został aresztowany w 1950 r., miał proces w 1954 r. Był koronnym świadkiem w wielu procesach politycznych, poszedł na współpracę z bezpieką.

W moim akcie oskarżenia był m.in. zarzut, że w czasie pocho­du 1-szo majowego w roku 1938 przed gmachem Banku Gospodarstwa Krajowego na Al.Jerozolimskiej rzucono bombę na grupę komunistów. Byli ranni. Ja miałem byó tym, który ten zamach zorganizował.

Na pytania prok^Kernowej, co świadek M. wie o tym, czy może to potwierdzić, M. oświadczył dosłownie: Kemnitz tego nie, robił, była to robota grupy "Falangi" Bolesława Piaseckiego! Inne pyta­nia i odpowiedzi li. niczego obciążającego mnie nie wniosły, wobec czego świadka wyprowadzono z sali.

Swiadek - Antoni Szperlich. Był moim kolegą szkolnym w gimnazjum p.wezw. Św.Stanisława Kostki w Warszawie- W czasie studiów na Uni­wersytecie Warszawskim był przez pewien czas członkiem Korporacji Akademickiej "Aąuilonla", do której i ja należałem. Po pewnym czasie S. został z korporacji usunięty, za czyn niehonorowy. Od tego caasu kontakty nasze były bardzo luźne, raczej tylko przy­padkowe. Wiem, że S. należał do naszej organizacji wewnętrznej, jednak nie orientowałem się, co tam robił. Politycznie z nim nie współpracowałem.

w więzieniu dochodziły słuchy, że S. poszedł na współpracę z bezpieką, występował jako koronny świadek w procesach O.P. m.in. był świadkiem oskarżenia w procesie Krawczykowskiego, skazanego na karę śmierci.

Kiedy wprowadzono S. na salę rozpraw, dobrze odkarmionego, pewnego siebie, przeszedł mnie dreszcz. Oto przyjaciel z ławy szkolnej, uniwersytetu, korporacji będzie zeznawał w moim procesie, oskarża! mnie, podobnie jak szereg innych.

Oskarżenia Szparlicha

  1. W roku 1922, w grudniu, w czasie demonstracji młodzieży przeciwko prezydentowi Narutowiczowi - miałem rzekomo rzucać grudki śniegu na prezydenta, wznosić okrzyki i t.d. Zarzut nieprawdziwy, gdyż w tym właśnie czasie byłem ob­łożnie chory na żółtaczkę i do szkoły nie chodziłem przez dłuższy c2as. Notabene miałem wówczas 15 latn

  2. W roku 1930, na początku roku akademickiego miałem rzekomo, wraz z innymi, stać w bramie uniwersyteckiej i bić wchodzą­cych Żydów, W ogóle byłem jednym z najbardziej okrutnych prześladowców, zdaniem Szperliehe. Zarzut nieprawdziwy;

od 19 sierpnia 1930 r. do września 1931 r. odbywałem 3łużbę wojskową w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty w Zambrowie, co łatwo sprawdzić w aktach, a więc nie mog­łem równocześnie "bić Żydów". Nigdy nie brałem udziału w biciu Żydówt

Zeznania S., wypowiadane jednostajnym, monotonnym głosem, wykute na pamięć, w tempie nieprawdopodobnym - spowodowały uwagę prok.Kernowej* "świadek oskarżenia zeznaje jak "pły­ta gramofonowa! Proszę mówić wolniej, ażeby można było protokółować)"

W pewnym momencie prok.Kernowa przerwała S. "0 ile się orientuję, Kemnitz był od innych spraw, nie od bicia Ży­dów" t

Kiedy S. w dalszym ciągu plótł horrendalne głupstwa, nie wytrzymałem: podniosłem alę i ryknąłem: łżesz, ty kana­lio! Po tym incydencie - 3. wyprowadzono z sali. Prok. Kernowa zmieniła kwalifikację aktu oskarżenia, wy­cofując zarzut bicia Żydów przeze mnie. Zarządzono przerwę przed ostatnim słowem oskarżonego. Adw.Stelze*, który prawie cały ezaa milczał, był zadowolony z przebiegu rozprawy. W pewnym momencie zapytał mnie: Pan chyba wie o śmierci sp. Matki pańskiej? Zatkało mnie. Moja matka od lat ciężko chorowała, ostatnio mieszkała z rodziną mego brata Karola w Rogoźnie Wielkopolskim. Nic nie wiem, Panie Mecenasie, odrzekłem. Tak, powiedział Stelzer, zmarła w lecie tego roku, a rodzina wysłała depeszę do więzienia! Pan jej nie dostał? Ja, niestety żadnej depeszy nie otrzymałem!



Trudno tu opisać, co aię ze mną działo. Opracowałem dość ob­szerne "ostatnie słowo-, ale czułem, ze nie będę w stanie je wy­głosić, atelzer jeszcze poinformował mnie, że nie może się doma­gać uniewinnienia, lecz jedynie "łagodnego wymiaru kary".

Po przerwie wygłosiłem bardzo krćtkie "ostatnie słowo". Pro­kurator wniósł o Karę 15 lal więzienia. Przemówienie Steizera -bardzo krćtKie, rzeczowe - prosił o łagoduy wymiar kary.

Dłuższa przerwa. Stelzer powtórzył ml opinię proK.Kernówej: "pański klient zacnował godną postawę". Długo się naradzali -podobno jeden z ławnlKÓn domagał siy uniewinnienia mnie...

WYHOKt 10 ŁAT WYZIĘBIA. Strażnik zapruwadsił mnie do mojej celi, kazał zabrać rzeczy, i z kolei zaprowadził na pojedynkę. Pocieszał mniet "nie martwcie się, będzie amnestia, wyrok nieduży. Jutro pójdziecie na ogólną salę! Światło w celi przez całą noc, nie zmrużyłem oka,

LISTOPAD.19.51 r, - PAŹDZIERNIK fągg r. Oddział ogólny Mokotowa cela 26

Kiedy wprowadzono mnie do tej ogólnej celi - znalazłem się jakby w innym świecie: gwar, ruch, krzyki, śmiechy. Otoczono mnie

zwartym kołem - zapytania skąd, jaki wyrok, za co, co słychać w świecie, w Kraju i t.d. Byłem po prostu oszołomiony tą zupełnie inną atmosferą, w odróżnieniu od grozy, jaka panowała na oddzia­łach I czy XI Mokotowa. Szybko znaleźli się znajomi moich zna­jomych czy przyjaciół, atmosfera stała się bardziej swobodna, poczułem się Jakby wśród starych znajomych i z małymi wyjątkami, wśród życzliwych ml ludzi.

Kilkudziesięciu więźniów tej zatłoczonej ponad miarę celi, to prawie wszyscy więźniowie karni, niektórzy już z prawomocny­mi wyrokami, oczekujący na transport do więzień karnych /Rawicz, Wronki 1 t.d./, celem odbycia kary. Mój wyrok - 10 lat należał do najłagodniejszych na tej celi - przeważały wyroki: 12, 15 lat lub dożywocie. Kilku więźniów otrzymało ułaskawienie od kary śmierci.

W pamięci utkwiły mi sylwetki następujących więźniów:
Teofil Syga - dziennikarz, poeta. Przed wojną m.in. praco-
wał w "Merkuriuszu Polskim" po wojnie w "Tygodniku War-
szawskim".

Dr.Sienkiewicz, historyk sztuki, przyjaciel Sygl. Ci dwaj więźniowie zaopiekowali się mną serdecznie 1 użyczyli ml część swojego posłania na spanie.

Dr.Józef Zieliński, działacz SN. Profesor historii ze Sta­nisławowa.

Karol Whitehead. siostrzeniec dr.Jana Wedla. Spokojny, kul­turalny i bardzo koleżeński więzień, z którym szybko znalazłem wspólny język.

Łypacewicz - bratanek znanego działacza przedwojennego "Wyz­wolenia" - miły, żądny wiedzy młody człowiek.

Pgjreł Siudak - działacz ludowy, bliski współpracownik Stanisława Mikołajczyka.

lnż.Dunin-Wąsowicz - zdradzał objawy choroby umysłowej /nie wiem, czy czasem nie udawał?/.

Jan Pedkowski - był plenipotentem hr.Maurycego Potockiego s Jabłonny. Przechodził ciężkie śledztwo, miał uszkodzony wzrok. Ha jego prośbę pomogłem mu napisać podanie o rewizję wyroku do Sądu najwyższego.

Ojciec Tomasz RoztworowBki T.J. - duszpasterz akademicki z Łodzi.

Ojciec Raczyński - przeor klasztoru w Częstochowie. Edward Kossakowski - najmłodszy więzień w celi, b.żołnierz. Skotnicki - syn gen.Grzmota-Skotnickiego, poległego w 1939 r. Stanisław Mikulski - bardzo koleżeński, schorowany więzień, akowiec.

Ciechanowski - młody uczony, anglista, bardzo koleżeński. Jan Rosiński - b.lotnik.

Benek Dąbrowski - kolega Rosińskiego. Pełnił przez pewien czas funkcje "celowego". Nieraz zachowywał się brutalnie, doku­czał więźniom, nielubiany w celi.

Ryszard Pawlina - podobno brat księdza. Pełnił funkcje "ce­lowego" na zmianę z Dąbrowskim. Nie cieszył się dobrą opinią, często dokuczał więźniom.

W celi 26 nie przebywałem długo. Po kilku tygodniach prze­rzucono mnie wraz z kilkunastoma innymi więźniami do celi 24, większej i jeszcze bardziej zatłoczonej.

Cela 24.

Była to cela, w której przebywało szereg wybitnych więźniów z głośnych procesów, w tym szereg świeżo ułaskawionych z kary śmierci. Stąd odchodziły co pewien czas transporty do więzień karnych. Były również wypadki przerzucania więźniów z powrotem na Oddziały X lub Tl w celu dalszego śledztwa. W nocy nier*a wywo­ływano na przesłuchania, co m.ln. spotkało mnie dwukrotnie.

Reżym był zaostrzony, wyłączone było ogrzewanie centralne, tylko nieliczni mieli sienniki wzgl. łóżka do spania, w nocy często palono światło, nie pozwalając zasłaniać oczu, częste re­wizje /hippisze/, wywoływanie na korytarz /"żabki"/, rzadkie 1 krótkie spacery, fatalne warunki higieniczne, brak należytej opieki lekarskiej, której niektórym więźniom w ogóle odmawiano.

W pamięci zachowałem sylwetki następujących więźniów:

1. Antoni Goerne - ekonomista, wybitny członek O.N.R., Komi-
tetu Politycznego O.P., członek JTarządu Spółki Wydawniczej ABC,

z którym łączyły mnie więzy przyjaźni. Przechodził bardzo cięż­kie śledztwo, skazany na dożywocie, ciężko chory, przechodził pod koniec więzienia "wstrząsy elektryczne" we Wrocławiu. Zmarł w krótkim czesie po zwolnieniu w roku 1956.

2. płk.Franciszek Hiepokólczyckl - komendant WIN'u /2-ga
komenda/, aresztowany 22.10.1946 r., skazany na karę śmierci,
ułaskawiony.

3- płk.Wacław Kostek-Biernacki. legionista, b.wojewoda po­leski, organizator obozu w Berezie Kartuskiej. Został porwany z Rumunii, miał bardzo ciężki proces w Warszawie, szykanowany 1 brutalnie traktowany. Zachował godną postawę w celi - była to Już w roku 1952 ruina człowieka.

-152­4. pen.Stefan Moaaor - legionista, wykładowca taktyki ogólnej w Wyższej Szkole Wojennej. W czasie wojny przebywał w Oflagu w Grosa bora, gdzie często wygłaszał poglądy radykalno-lewicowe. W maju 1943 r. Niemcy przewieźli go, wraz z innymi, do Katynia celem rozpoznania zwłok pomordowanych oficerów. Po wojnie zgłosił się do ludowego Wojaka Polaklego, gorliwie pracował Jako dowódca Gru­py Operacyjnej "Wisła", tępiąc podziemie polskie i ukraińskie. Skazany na dożywocie.

  1. Ksiądz i-iwf Kaczyński - przed wojną dyrektor Katolickiej Agencji Prasowej, minister b.rządu londyńskiego, działacz Stron­nictwa Pracy. W celi, chorował ciężko na serce, odmawiano mu pomocy lekarskiej /"niech zdechnie" - powiedział oddziałowy/. Istotnie zmarł w celi 24.

  2. Dr.Jerzy Braun - pisarz, poeta, filozof /entuzjasta Hoene-Irońskiego/, publicysta "Tygodnika Warszawskiego", przed wojną "Merkuriusza Pol.Ordynar."

  3. Gen.Paul Otto Geibel - komendant policji w Warszawie w ro­ku 1944, SS - Brigadeftthror ugen.mjr. der Polizał, skazany na do­żywocie. Zachowywał godną postawę.

  4. Stefan Łęski - urzędnik do specjalnych poruczeń Wydziału Bezpieczeństwa Ministerstwa Spraw Wewnętrznych,

  5. Kpt.Jamoatt-Krzywicki. adiutant gen.Bora-Komorowskiego.

  1. Franciszek Knapp - oficer kontrwywiadu "AK", WIN po wojnie.

  2. Adw.Skollmowakl - przedwojenny działacz akademicki, czło­nek wyw.AK.

  3. Komandor Kraszewakl - z procesu oficerów Marynarki Wojennej

  4. głk.Fraaciazek Kamiński - 6,komendant Batalionów Chłopskicn

  5. Karol Buczek - działacz P.S.L.

WIciulowie Żydzi:

  1. Rabin Rubin

  2. Waluclarz Pines.

17_. Mjr.lud.W.P. Godlewski /nazwisko przyorane/ 18. Adw. Gajkowicz.

W celi 24 znalazła się poza tym grupa więźniów, częściowo wymieniona w opisie celi 26, która stamtąd przeszła wraz ze mną na nowe miejsce.

W sąsiedniej celi H.25 przebywali w tym okresie więźniowie okazani na karę śmierci, m.in. gen.JHrgem Stroop, likwidator ghetta Warszewskiego oraz opisany już Kazimierz Hoczarski.

Warunki mieliśmy bardzo ciężkie, gorsze aniżeli w celi 26. Brak dostatecznej ilości łóżek, sienników, urządzeń sanitarnych wody, mydła - wszystkiego za mało no KilKudziesięciu więźniów, ' tym szereg poważnie chorych np. ks.Kaczyński, Kustek-Siernackl, Antoni Goeme, gen.Mossor i inni. Światło paliło się w nocy, Ogrzewanie wyłączone, nocne apele, wymyślania.

Miałem w zimie 1951/52 pierwsze widzenie z moją żoną Iza­bellą. Bardzo smutne. Powiadomiła mnie, że jako żona "faszys­ty" jest szykanowana, usuwana z pracy i dlatego zmuszona jest wystąpić o roawód ze mną! Rozumiałem Jej oardzo trudną sytuac­ję. Wobec skazania mnie na długoletnie więzienie, zgodnie z obowiązującym prawem - nawet orek mojej zgody nie miał wpływu na decyzję Sądu. Rozwód został wkrótce orzeczuny.

mijały tygodnie. WspOlnie z kol.Skolimowskim i innymi zor ganiiowail.ray "turniej szachowy", uczywlscie nielegalny, z na­grodami w postaci papierosów, mydła 1 t.d. z wypiski /rzadkie zakupy z pieniędzy więźniów/. To jedyna rozrywka w ciężkiej


t monotonnej atmosferze więziennej - udała się"bez pudła". Po zakoń­czeniu wezwano mnie do oficera działu specjalnego. Wymyślania i kara: 5 dni twardego łoza, obostrzonego postem. Wieczorem sprowadzo­no mnie do piwnicy z łóżkami bez sienników i kocy, o chlebie i wodzie drżąc z zimna, przebyłem tam karę. Przedostatniego dnia, wieczorem, otworzyły się drzwi i nieznana ręka wsunęła mi menażkę z gulaszem i kartoflami - "Jedzcie prędko" - mówił głos. Co za rozkoszI Dobrzy ludzie i opieka Boska są, jak wiadomo, wszędzie!I

Koledzy w celi 26 powitali mnie serdecznie. Dostałem dobrą poro ję zupy, chleb, a noc przespałem na wygodnym sienniku, odstąpionym przez 2-ch kolegów i pod ciepłym kocem.

W końcu września zaczął się ruch na korytarzach. Z celi naszej wywołano kilkunastu więźniów do transportu m.in. T.Sygę, dr.Sien­kiewicza i płk.Niepokólczyckiego. Pożegnaliśmy serdecznie tych miłych kolegów.

W połowie października wywołano z kolei mnie, kdr.Kraszewskiego, E.Kossakowskiego i kilkunastu innych. Załadowano nas do samochodów i wkrótce znaleźliśmy się na bocznicy Warszawa-Gł.Towarowa, wtło­czeni do wagonów-więźniarek /po J w małej klatce/, które później doczepiono do normalnego pociągu. Powstało pytanie: dokąd? Wronki, Rawicz, Sztum, Braniewo i t.d.? Żegnał nas nie bylejaki łobuz i sadysta, naczelnik więzienia na Mokotowie, mjr.A, Grabicki

WRONKI PO RAZ DRUGI październik 1952 r. - czerwiec 1955 r.

Był mglisty, październikowy ranek. Kasze więźniarki zosta­ły odczepione od pociągu jeszcze przed stacją, w polu. Gromada więźniów w tym kilka kalek, ludzi starych, schorowanych została otoczona straźąi złożoną z żołnierzy KBW i strażników więzien­nych. Dowodził całością osławiony z-ca naczelnika więzienia we Wronkach - "Józko" Grabowski.

Poganiał nas, wymywał, pędził przez pola najkrótszą drogą do bramy więziennej. Na dziedzińcu, przed głównym wejściem, zrewidowano nasze rzeczy, po czym wg. przygotowanych list za­prowadzono do cel.

Niektórzy "starzy" oddziałowi poznawali mnie. Zresztą by­ło wśród nas kilku "recydywistów". Ponure, wilgotne mury, że­lazne kraty, ciemne korytarze i ciągłe pokrzykiwania "klawiszy" - tworzyły jakiś nastrój beznadziejności, złe przeczucia, że

stąd już nie prędko wyjdziemy

Znalazłem się w Jednej celi z kdr.Kraszewskim, bardzo mi­łym i kulturalnym człowiekiem, mjr.Tarasiewiczem, przedwojennym oficerem, który służył w ludowym Wojsku Polskim i marynarzem ma­rynarki handlowej /nazwiska nie pamiętam/. Rozpoczęły się jedno­stajne, monotonne dni "odsiadki", bez większych wydarzeń. Raz w tygodniu błyskawiczna kąpiel, kilka razy w tygodniu 10-15 minu­towy spacer, zmiana bielizny co tydzień. B-ardzo nieregularnie książki o bardzo wąskim zakresie, od czasu do czasu "wypiska" /kaszanka, podła kiełbasa, chleb, cebule, mydło, nieraz masło/, nieregularnie "Trybuna Ludu" ocenzurowana, z wyciętymi "trefny­mi" artykułami. Monotonię przerywały od czasu do czasu "widze­nia" z rodziną, lub też przesłuchania przez oficerów śledczych przybyłych z Warszawy.

Raz aa miesiąc pisaliśmy krótkie, stereotypowe listy do rodzi­ny, a takie otrzymywaliśmy korespondencje /bardzo nieregularnie/.

Wiedząc o moim wykształceniu prawniczym, od czasu do czasu wywoływano mnie do dyżurki, gdzie pisałem współwięźniom podania do władz. Atrakcją był również fryzjer, który co pewien czas go­lił nas tępą brzytwą, a niektórych więźniów również strzygł.

Stosunek do naa oddziałowych był naogół w ramach regulaminu. Były wyjątki, które upatrzyły sobie niektóre cele /nieporządki, hałasy, bójki, niedozwolone rozmowy, raportowane przez "kapusiów", rozsianych po celach/ i wówczas spadały różnego rodzaju represje. Jak: światło w nocy, cofnięcie książek, gazet, korespondencji, wy-piski, spacerów. W poważniejszych wypadkach: pojedyncza cela na krótszy lub dłuższy okres czasu, twarde łoże w karcerze, a nawet "wycisk".

Poważniejsze wykroczenia rozpatrywał "Dział specjalny" -który,o ile mi wiadomo, nieraz kierował sprawę do sądu, np. w wy­padku poważnych nadużyó, kradzieży, uszkodzenia ciała, pobicia strażnika i t.d.

W końcu listopada 1952 r., wracając z kąpieli, mijający mnie znajomy więzień - oficer krzyknął: wybrali Eisenhowera. W marcu 1953 r. dla odmiany, oddziałowi kolejno stukali kluczami do drzwi celi i kazali nam powstać i przerwać rozmowy. Okazało się, że umarł satrapa Stalin! Można sobie wyobrazić nasze komentarze....

Gdzieś w zimie 1953/54 wywołano mnie z celi z rzeczami i prze­niesiono do oddzielnego pawilonu dla pracujących. Tam, ku mej wielkiej radości, spotkałem starego kolegę 1 towarzysza niedoli z roku 1947 Mirosława Ostromęcklego, jak również znanego mi Janu­sza Regulskiego, właściciela Zarybia w Podkowie Leśnej. Stałem

się pracownikiem Przedsiębiorstwa Obróbki Metali No.I we Wron­kach, z przydziałem do magazynu materiałowego, gdzie prowadzi­łem księgowość, a od czasu do czasu przerzucano mnie, z uwagi na niezłą kondycję fizyczną, do kolumny transportowej, do prze­noszenia ciężkich skrzyń z żelaznymi wyrobami, co nieraz dopro­wadzało nas do kompletnego upadku sił. Szefem naszym był pozna­niak plut.Urbaniak, słuźbieta, ale nie sadysta.

Z racji pracy w przedsiębiorstwie - mieliśmy lepsze warun­ki bytowe: wygodniejsze spanie z wystarczającą ilością sienni­ków, lepsze racje żywnościowe, a także wyświetlano nam w soboty filmy, przeważnie radzieckie. W niedziele - półgodzinne space­ry. Z okazji mojej pracy - co pewien eaas odwiedzałem księgo­wość przedsiębiorstwa, dział zakupów i sprzedaży oraz inne dzia­ły, które mieściły się w dużej sali pawilonu dla pracujących. Przy tej okazji ożywiły się kontakty ze światem, poznałem sze­reg pracujących tam więźniów: mec.Adama Grabowskiego, działacza Stronnictwa Pracy, Władysława Jachniaka z AK, ekonomistę, inż.Gu­towskiego z AK, Sieradzkiego z AK. i innych. Wymienialiśmy wia­domości i pocieszaliśmy się wzajemnie.

Po kilku miesiącach - nagle kazano mi spakować rzeczy i ode-
słano z powrotem na oddział ogólny, bez komentarzy. Niewątpliwie
"ktoś" przyczynił się do "zdjęcia mnie" z pracy. Miałem pewne
podejrzenia, ale bez dowodów

I znowu monotonia życia w celi w gronie nieznanych mi ludzi. Jakiś starszy chłop z lubelskiego, młody Ukrainiec, młody student Damian Kilian z Kazimierza nad Wisłą - miły chłopiec, z którym stosunki ułożyły się dobrze. Mijały miesiące. Z gazety dowie­dzieliśmy się o rebelii w czerwcu 1953 r. w Berlinie Wschodnim,

ralałem również widzenie z mat.m bratem Wojciechem. Powiadomił mnie m.in. o dalszych zabiegach o moje uwolnienie. Adw.Mieczysław /Moj żeaz/ Maślanko założył skargę rewizyjną do Sądu Najwyższego. Wyro

1 instancji został zatwierdzony.

W roku 1954 miałem widzenie bez krat, przy stoliku, z moim synem Andrzejem. Było to wielkie przeżycie dla nas obu. Zosta­ło opisane w sposób wstrząsający przez Andrzeja i stanowi załącz­nik do mego opracowania.

W zimie 1954/1955 przeniesiono mnie na 3 miesiące na pojedyn­kę, nie wiem za jakie przewinienie. Cela była zimna, ciasna, spa­cery ograniczone, brak wypiski. W tym czasie wzywano mnie 2 razy na przesłuchania. Przybyły z Warszawy nieznany mi oficer śledczy, pytał o 3.CN. /Służbę Cywilną Narodu/ - o skład kierownictwa, organizację, opracowania tematyczne, kontakty z Delegaturą i t.d. ilardzo niechętnie odpowiadałem, zasłaniając się brakiem pamięci po tylu latach. "Śledź" zachowywał się poprawnie, bez krzyków.

Z kolei znalazłem Bię w celi na oddziale "C" w towarzystwie

2 młodych więźniów, rolników, chętnych do nauki. Rozpocząłem z nimi naukę poprawnego czytania, dyktanda, historię Polski i geo­grafię. Wszystko szło gładko, czas mijał szybko. Po kilku tygod­niach drzwi celi otworzyły się 1 wprowadzono więźnia o wyglądzie zbója, który z miejsca zaczął się awanturować, krzyczeó, wymyślać. Młodych chłopców po kilku dniach zabrano - zostałem z tym typem sam. Zorientowałem się szybko, że nowy przybysz jest nienormalny, zdolny do niepoczytalnych wybryków! Tego było potrzeba na moje nerwy! Przedstawił się jako Marian Pironer, syn rzekomo b.komi­sarza przedwojennej policji. Często wywoływano go z celi, rzekomo dla zastrzyków na uspokojenie... Najgorsze były noce, w czasie

których rzucał się, walił w drzwi, wymyślał, co wprowadzało w zły humor oddziałowych. Był to koszmarny okres niego pobytu we Wronkach!

Poczułem się pewnego dnia źle - nieprzespane noce z waria­tem w celi, ciągła obawa jakiejś awantury, prowokacje spowodowa­ły, że zgłosiłem się do lekarza. Trafiłem na dr.płk.Wilocha, któremu pokrótce, korzystając z faktu, że akurat nikogo nie by­ło w dyżurce, powiedziałem o moim problemie. Dał mi wówczas za­strzyk glukozy i jakieś proszki. Brak nam leków, powiedział, i to jest wszystko, co na razie mam. Proszę się znowu zgłosić za pewien czas...

Przy tej okazji parę uwag o opiece lekarskiej! Otóż na Mo­kotowie na oddziałach X i II praktycznie biorąc jej nie było. Oddziałowi przyjmowali zgłoszenia do lekarza i na tym najczęś­ciej się kończyło. Tylko raz jeden, jeszcze na oddziale XI do chorego Olczyka zjawił się lekarz SS dr.Seyboldt, w towarzystwie oddziałowego, i w celi, w ogóle go nie badając, tylko słuchając narzekań 0., dał mu jakąś pastylkę /aspirynę?/. Na oddziale ogólnym w celach 24 i 26 przyjmowano zgłoszenia do dentystki /wyrywała zęby w sposób bardzo bolesny, nie było mowy o leczeniu/ i do lekarza, lecz bardzo rzadko dany więzień był wzywany. W kilku nagłych poważnych wypadkach jak np. z ks.Z.Kaczyńskim w celi 24 - na alarm w nocy, że K. ma tak serca, oddziałowy po prostu odpowiedział "a niech zdycha". Gen.Moasor męczył się z ogromną przepukliną, lecz mimo częstych prób - odmówiono mu operacji.

Na Mokotowie był, rzecz jaana, szpital więzienny, lecz do­stanie się do niego było zastrzeżone tylko dla niektórych więźniom

Nieeo lepiej było we Tronic ach. Przechodziliśmy tam raz, czy dwa razy raczej powierzchowne badania lekarskie, wypełniano kar­ty zdrowia, dawano ]ekl, choć w- bardzo skromnym wymiarze. Więź-niowie-lekerze, pod nadzorem lekarza "z wolności" robili co mog­li, ażeby ulżyć naszej doli. Pamiętam nazwiska niektórych z nlchj

Dr. Zygmunt Klukowski. autor wydanego w roku 1959 "Dziennika z lat okupacji Żarnojezcżyzny" /1939-1944/,

dr.płk. Wlloch - miał serdeczny stosunek do więźniów,

dr.Wacek /okulista/

dr.Pijołkowski,

dr.Świda /z Obozu Warodowego/.

Na początku czerwca 1955 r. kazano mi spakować rzeczy i od­działowy zaprowadził mnie do celi po drugiej stronie pawilonu. W celi było już 2-ch młodych więźniów, nieznanych mi. Domyśli­liśmy się, ze czeka nas transport, tylko dokąd?

Reżym w więzieniu od pewnego czasu nieco złagodniał. Wie­dzieliśmy o różnych zmianach, m.in. o likwidacji Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Były pogłoski o aresztowaniach wyż­szych funkcjonariuszy MBP i UB, dochodzeniach w sprawie poważniej­szych "nadużyć władzy" /bicie, torturowanie, wymuszanie zeznań, fałszywe oskarżenia i t.d./. Mówiono również o zbliżającej się Jakoby amnestii, dość szerokiej, w odróżnieniu od poprzednich.

Wreszcie 12 czerwca zabrano naszą trójkę na dworzec, w towa­rzystwie 2-ch milicjantów 1 wsadzono do pociągu osobowego, do pus­tego przedziału. Pociąg ruszył. Przed wieczorem wylądowaliśmy na stacji kolejowej w Sztumie, niedaleko Malborka. A więc to zna­ne więzienie w Sztumie miało być kolejnym etapem mojej gehenny więziennej...

WIĘ2IEHIE KARNE W SZTUMIE 4.2,1956 r.

Wprowadzono naszą trójkę na celę przejściową, na t.zw. kwa­rantannę. Oddziałowi wydawali polecenia głosem spokojnym. Je­dzenie było lepsze, aniżeli we Wronkach, i w ogóle cała atmosfe­ra, po ponurym i wilgotnym więzieniu nad Wartą, wydawała nam się Inną. Po kilku dniach jakiś starszy funkcjonariusz trięzlenny /domyśliłem się, że z działu pracy/ zaczął spisywać nasze perso­nalia, wykształcenie, Zawód, poprzednią pracę w więzieniu 1 t.d. Minęło jeszcze kilka dni, i z samego rana wywołano nas z celi i zaprowadzono na dziedziniec, gdzie już stała na apelu grupa więźniów.

Unie dołączono do grupy więźniów pracujących w tamtejszym Przedsiębiorstwie Obróbki Metali, produkującym, jak później do­wiedziałem się, m.in. przenośniki taśmowe dla śląskich kopalń węgla, i inne urządzenia. Zostałem przydzielony do Działu Za­kupów, którym kierował b.więzień, obecnie pracownik "wolnościo­wy" nazwiskiem Jędra,jak się później okazało, życzliwy i przyz­woity człowiek, którego ludzki do nas stosunek bardzo nam ułat­wiał sprawne wykonywanie obowiązków. Teren przedsiębiorstwa był ogromny - hale produkcyjne, magazyny surowców, półfabrykatów, działy sprzedaży, planowania, transportu i t.d. zatrudniały kilku­set więźniów, pod kierunkiem funkcjonariuszy więziennych, wzgl. t.zw. pracowników wolnościowych /w cywilu/. Praca rozpoczynała się o godzinie 8 rano, trwała 8 godzin, z przerwą na obiad, który otrzymywaliśmy na miejscu. Wyżywienie lepsze dla pracujących, aniżeli dla więźniów,siedzących "pod celą", uzupełnialiśmy za­kupami ze spółdzielni więziennej - za pieniądze /dość skromne/,

zarobione w przedsiębiorstwie. Część zarobionych pieniędzy potrą­cano nam na utrzymanie więzienne, część szła na specjalne konto, z którego wypłacano nam pieniądze w dniu wypuszczenia na wolność.

Dzięki mojej umiejętności pisania na maszynie i poprzedniej, długoletniej praktyce w fabryce mego Ojca - właśnie w branży me­talowej - okazałem się dobrym i pożytecznym nabytkiem dla Działu Zakupów I wkrótce stosunki moje z szefem, Jego pomocnikiem od­działowym Białoiieem i moim serdecznym kolegą - więźniem Tadzi-kiem Bieńkowiczem ułożyły się jak najlepiej. Rozumieliśmy się, pomagaliśmy sobie nawzajem, a szef całkowicie polegał na naszej pracy.

Utrzymywałem, z racji mojej pracy, częste kontakty z Działem Planowania. Kierownikiem był więzień Stanisław Rymaszewski, dos­konały fachowiec, który poza tym prowadził również działalność kulturalną dla więźniów, a jego zastępcą był Mieczysław Kluz, b.członek W.I.N.'u.

W księgowości pracowało szereg więźniów, a także żona naczel­nika więzienia, p.Pieczkowska.

W naszym dziale po pewnym czasie zjawiła się żona zastępcy naczelnika więzienia p.Morusowa. Zdolna, serdeczna i życzliwa -wkrótce nawiązała z nami serdeczne gtosunjci 1 nieraz przynosiła nam z. domu jakieś smaczne kanapki.

W związku z nawałą statystyk, sprawozdawczości i t.d. pracy
w pewnych okresach /koniec miesiąca/ było bardzo dużo - nieraz
trzeba było pracować w niedziele do późnego wieczora. •

Przerzucono mnie do dużej celi dla pracujących. Byłem w niej najstarszym "stażem więziennym" i wiekiem więźniem. Współwięźnio­wie byli dla mnie uprzejmi, pomocni, a ja z kolei opowiadałem im

sporo historyjek /prawdziwych i zmyślonych/, pisałem im listy i podania. W więzieniu w Sztumie była również prowadzona działal­ność kulturalno-rozrywkowa dla pracujących. Dużo pracy wkładał w ten dział Stanisław Rymaszewski, a przy okazji wystawienia przez zespół więźniów sztuki Aleksandra Fredry p.t. "Fan Ueld-hab" - ja pełniłem funiccje inspicjenta i przesłuchiwałem "akto­rów". Na przedstawienia w sobotę i niedzielę zjawiali się rów- ■ nież goścle"z wolności", przeważnie rodziny funkcjonariuszy więziennycht Była również część koncertowa - grą na pianinie popisywał się więzień Słomka, a grą na skrzypcach więzień -Niemiec Schubert,

Z okazji 22 lipca i rocznicy rewolucji listopadowej naj­lepsi pracownicy przedsiębiorstwa otrzymywali nagrody książkowe.

Tak mijały tygodnie, tidzieś na końcu jesieni wezwano mnie do naczelnika więzienia. Po wprowadzeniu do gabinetu i krótkiej rozmowie na temat mojej pracy zawodowej i wykształcenia -powiadomił mnie o organizowaniu na terenie więzienia szkoły pod­stawowej dla więźniów, którzy nie ukończyli tej szkoły "na wol­ności", wzgl. zapomnieli już wiele z tego, czego się uczyli. Zostałem wytypowany m.in. jako naudzyciel w tej szkole. Zapytał, czy się zgadzam. Odpowiedziałem twierdząco i na tym rozmowa się zakończyła.

Po kilku dniach przeniesiono mnie i Mieczysława Kluza na inną celę, w której poznaliśmy więźnia Radkiewicza /imienia nie pamiętam/, wytypowanego przez administrację więzienia na kierow­nika szkoły. Omówiliśmy wspólnie program, obejrzeliśmy podręcz­niki szkolne i w rezultacie przydzielono mnie lekcje języka polskiego w dwóch klasach. Lekcje odbywały się 3 razy w tygodniu

w dużym pomieszczeniu, wieczorem po pracy, 2-3 godziny każdego wie­czora, z krótką przerwą między lekcjami.

Pracowaliśmy w ciągu dnia w dalszym ciągu w przedsiębiorstwie, a po pracy przygotowywaliśmy nasze lekcje. Korzystaliśmy w tym okresie z większej swobody! drzwi do naszej obszernej celi z wy­godnymi łóżkami były otwarte do nocy, mieliśmy większy dostęp do biblioteki. Dopiero wieczorem, po lekcjach, drzwi celi zamykano na klucz, jednak światło paliło się dłużej.

Rzecz jasna - po tym "awansie" więziennym ochota do życia wzrosło. Moi uczniowie chętnie uczyli się, zdając sobie sprawę e faktu, że zdobycie formalnego wykształcenia w zakresie szkoły podstawowej poważnie zwiększy ioh szanse'zdobycia lepszej pracy po zwolnieniu z więzienia. Nam nauczycielom praca pedagogiczna dawała duże zadowolenie. Panowała wśród nos harmonia, nie było zgrzytów. Boże Narodzenie 1955 r. minęło nam bardzo uroczyście, udało nam się przygotować, przy pewnym poparciu niektórych naszych "szefów" z wolności - kilka tradycyjnych dań, a nawet był kieli­szek czegoś mocniejszego ...

W ciągu dnia - praca w Dziale Zakupów. Przez szereg tygodni była naszą koleżanką-praktykantką żona zastępcy naczelnika więzie­nia p.Morusowa - przemiła, młoda i dla nas bardzo serdeczna. Wkrót ce zawiązała się między mną i panią M. nić przyjaźni.

W zimie 1955/56 spotkała mnie wielka 4 wzruszająca niespodzian ka. Przybyła na widzenie, po raz pierwszy, moja wówczas 12-letnia córeczka Małgorzata, w towarzystwie mego brata Wojciecha. W tym okresie poczułem już jakby tchnienie wolności. Nieustanne starania mego brata spowodowały ponowne rozpatrzenie mojej sprawy przez Sąd Wojewódzki w Warszawie, który w dniu 14.10.1955 r. skazał mnie na

-165­10 lat więzienia, zaliczając w poczet kary okres, spędzony w wię­zieniu po pierwszym moim aresztowonlu w lipcu 1945 r. Rozprawa odbywała się bez mojego udziału.

Na początku roku 1956 zaczęto zwalniać szereg więźniów. Z korespondencji brata Wojciecha wynikało, że i ja mogę spodzie­wać się rychłego zwolnienia. Tadzlk Bieńkowicz dał mi kartkę z adresem swojej matki w Oliwie pod Gdańskiem, do której mia­łem się udoć w drodze do Warszawy z wiadomościami od niego.

Dzień 4 lutego 1956 r. był pochmurny i mroźny. Do pracy poszedłem, Jak zwykle. Około godziny 10-ej zjawił się sierżant z administracji więziennej i polecił mi przerwać procę i udać się z nim. Pożegnałem serdecznie kolegów i Morusową i udałem się do swojej celi po r2eczy osobiste. Ogolono mnie, wykąpa­łem się, przebrałem w cywilne ubranie i z małym tylko zawiniąt­kiem udałem się do biura naczelnika więzienia. Krótka rozmowa: "uważajcie, obyście znowu nie wpadli". Wypłacono ml złożone w depozycie pieniądze, częściowo zarobione w więzieniu, częścio­wo wpłacone przez brata Wojciecha i doręczono świadectwo zwol­nienia z więzienia, z adnotacją: w czasie odbywania kary za­chowywał się "nienagannie". Zamknęła się za mną więzienna brama. Przed budynkiem - niespodzianka. Auto ciężarowe, przy­kryte plandeką, a z niego wygląda pani M. kiwa ręką i zaprasza do środka. Wsiadam do ciężarówki, witamy aię bardzo serdecz­nie i jedziemy na dworzec, gdzie w bufecie spożywamy obfite śniadanie. Serdeczna, czuła i odważna p.M. odprowadza mnie z kolei do pociągu w kierunku Gdańska. Kończy się ważny rozdział w moim dość burzliwym,życiu. Serdeczny uśmiech i uścisk kocha­nej kobiety, z najlepszymi życzenierai na przyszłość, to ostatnie moje wspomnienie ze Sztumu.


W Oliwie odszukałem bez trudności adres matki Tadzia, które zresztą została uprzedzona o moim przybyciu. Przyjęła mnie bar­dzo serdecznie i gościnnie, jak również dwie córeczki Tadzia. Przenocowałem u nich i nazajutrz wsiadłem do pociągu w kierunku Warszawy.

Zaczęło się nowe życie!!!

Dodatek nadzwyczajny

SZTAFETA PISMO HARODOWO-RADYKALNS

Warszawa, 15 kwietnia 1934 Nr. 13/19/ Rok II

DEKLARACJA OBOZU NARODOWO-RĄDYKACNEGO W poczuciu odpowiedzialności dziejowej wobec Narodu, przed­stawiciele młodego pokolenia polskiego stwierdzają:

że wielkie przemiany społeczne, wstrząsające podstawami całe­go dzisiejszego świata, wymagają nowych metod, nowych ha­seł i nowych ludzi.

że wreszcie ruch, zmierzający do uzdrowienia stosunków moral­nych, politycznych i gospodarczych w Polsce nie może obejść się bez skrystalizowania wyrazu i bez organizacyjnej odręb­ności - nawiązując do dawnych wielkich ideałów ruchu wszech­polskiego - powołują do życia Obóz Narodowo-Hadykalny.

Obóz Narodowo-Radykalny, wychodząc z pokolenia, które na polach bitew walczyło o istnienie i granice Polski - i w zrozumieniu tej ofiary - chyli czoła przed krwią przelaną dla Polaki, bez względu na to, kiedy i w jakich formacjach została przelana a piętnuje tych, którzy na ofiarach krwi

-lt>«-

ANEKS l/c.d.2

budują własne korzyści. Obsz Narodowo-Radykalny Jest dalszym ciągiem Ruchu Młodych, obejmującym pokolenie wychowane bądź w czasie wojny bąd* Juz w niepodległej Ojczyźnie. Ruch ten po­trafił niegdyś na łamach akademickich oczyścić życie młodzie­ży z wpływów żydowskich, a - jako Obóz Wielkiej Polski -objąć szerokie masy chłopów, robotników, mieszczan i inteli­gentów, zatrzeć różnice klasowe i dzielnicowe i sprawić, że

młode pokolenie jest najbardziej polskie z krwi i ducha.

Obóz Warodowo-Radykalny stoi na gruncie zasad katolickich, w szczególności zaś dążyć będzie do tego, by prawodawstwo za­pewniało wychowanie chrześcijańskie młodych pokoleń, wzię/o pod opiekę zadania rodziny i umożliwiło oparcie życia poli­tycznego i gospodarczego na podstawach moralności katolickiej.

Obóz Narodowo-Radykalny wychodzi z założenia, że w Państ­wie Polskim gospodarzem powinien być Naród Polski, zorganizo­wany jako jedna niepodzielna całość. Na powyższej zasadzie opiera następujące wytyczne, które staną się podstawą progra­mu uchwalonego na pierwszym zjeździe wszechpolskim Obozu Narodowo-Radykalne go t

1. Państwo rolskie powinno objąć swoim zasięgiem kultu­rowym i politycznym i swemi granicami wszystkie ziemie, za­mieszkałe zwartą masą przez PolakJw oraz pozostające pod wpływem polskiej cywilizacji.

t. Państwo PolskiB powinno być organizacją zbrojną Na­rodu, w ktorem duch żołnierski przenika Naród a duch narodo­wy armię, służba zaś wojskowa stanowi zaszczytny obowiązek każdego Polaka i najważniejszy etap wychowania narodowego.

ANKKS I/e.d.3

  1. W Państwie roiskim prawa publiczne posiadać mogą tyl­ko ci, którzy są dziedzicami cywilizacji polskiej, lub godni aą stac się jej współtwórcami. Ludność ruska i białoruska winna posiaaać pełne prawa obywatelskie. Żya nie może być obywatelem Państwa Polskiego i - póki jeazeze ziemie pols­kie zamiesZŁUje - powinien być traktowany Jedynie, jano przy­należny ao państwa.

  2. Uzidejazy ustrój gospodarczy opierający się na nie­sprawiedliwości społecznej, będącej źródłem wpływów żydowa-kich, oraz nędzy i wyzysku polakich mas pracujących, musi

* być obalony, jako niemoralny i szkodliwy dla Narodu. Naro­dowy ustrój gospodarczy winien być oparty na nowym człowie­ku, wychowanym w zasadach chrześcijańskich i Świadomym swych obowiązków wobec właanego Narodu. Własność prywatna, będąca funkcją społeczną, powinna być chroniona przez prawo, jako podstawa bytu rodziny, nie zaś jako źródło wyzysku i nadużyć.

  1. Naród Polaki winien być właścicielem bogactw natural­nych kraju i jedynym ich gospodarzem. Naczelnym celem gospo­darki narodowej jeat zapewnienie bytu każdemu Polakowi, a ca­łemu Narodowi niezależności gospodarczej, niezbędnej do po­siadania niepodległości politycznej. Wytwórczość polaka, uniezależnione, od konjunktury światowej, zaspokoić powinna wszystkie istotne potrzeby gospodarstwa narodowego.

  2. Prawo do posiadania ziemi polskiej ma przede wszyst­kim chłop polaki. Państwo powinno dążyć do wytworzenia jak największej ilości drobnych i średnich gospodarstw przez par­celację wielkich obszarów rolnych /latyfuadiów/Żydowskie poś­rednictwo w handlu produktami rolnymi, będące źródłem nędzy wsi polskiej, musi być usunięte.


0x08 graphic
-1 (U-

ANEKS I/o.d.4

  1. Ciągłe zmniejszanie majątku narodowego przez kapitał międzynarodowy winno być przerwane przez wywłaszczenie i una­rodowienie zakładów użyteczności publicznej, oraz wielkich przedsiębiorstw górniczych, hutniczych i elektrowni, opar­tych na kapitale obcym.

  2. Każdy Polak ma prawo do pracy w Polsce. Państwo Pols­kie winno stworzyć warunki umożliwiające powstawanie małych zakładów rzemieślniczych i przemysłowych. Bezrobotni Pola­cy ze wsi i miast winni znaleźć zajęcie w handlu, przemyśle

i rzemiośle. Emigrować z Polski powinni Żydzi, nie zaś zmu­szeni do tego nędzą chłop i robotnik polski. Odżydzenie miast I miasteczek polskich jest niezbędnym warunkiem zdro­wego rozwoju gospodarstwa narodowego.

9. UBtrój narodowy państwa oparty być musi na hierarchii
ofiarności, hierarchji wynikających ze stopnia związania lo-
sów każdego Polaka z losami Harodu jako całości, nie zaś
hierarchji pieniądza i materialistyoznym stosunku do państwa,
na czem oparte są dzisiejsze ustroje, zarówno parlamentarne
jak 1 policyjne.

10. Władzę w państwie winna sprawować hierarchizna orga-
nizacja Narodu w której każdy Polak na właściwym terenie
współdziała w rządach narodowych. Ustrój narodowy przy* .
wrócić mist.powagę i rządy prawa, odrodzenie godności osobis-
tej Polaka i zastąpić rządy mechanicznej siły rządami auto-
rytetu państwa. Zajmowanie wyżBzego stanowiska w organizacji
politycznej Narodu nakładać będzie na każdego większe obowiąz-
ki 1 większą odpowiedzialność, nie zaś stawać się źródłem
przywilejów i korzyści.

Tymczasowa siedziba sekretariatu Obozu Narodowo-Radykalnego mieści się w Warszawie przy ul.Święto­jańskiej 17 m.J. Godziny urzędo­wania sekretariatu codziennie 11-13

NIECH ŻYJE WIELKA POLSKA!

Komitet Organizacyjny Obozu Narodowo-Radykalnego /-/ Władysław Dowbor /-/ Tadeusz Gluziński /-/ Jan Jodzewicz /-/ Jan Mosdorf, /-/ Mieczysław Prószyński /-/ Tadeusz Totltleben, /-/ Wojciech Zaleski /-/ Jerzy Czerwiński

Warszawa 14 kwietnia 1934 r.



-172-ANEKS II

OŚWIADCZENIE ANDRZEJA KEMNITZA Odwiedziny u ojca Edwarda we Wronkach - 1954 r.wrzealeft' Dokładny przebieg wizyty w wiezieniu we Wronkach niestety za­tarł ml się w pamięci. Pozostało tylko ogólne przygnębiające odczucie jakiejś nieokreślonej grozy, bijącej od potężnych murów, mokrych od deszczu.

To przygnębiające wrażenie potęgowała jeszcze pogoda, a był to początek września 1954 r. Dzień był wyjątkowo chłodny jak na tą porę roku 1 ponury.

Po dokładnym sprawdzeniu przy głównej bramie więzienia, razem z moją opiekunką panią Ka&ią zostałem wpuszczony w obręb murów więziennych. Zanim dotarliśmy do miejsca przeznaczenia, którym była obskurna cela z długim stołem w środku i stalowymi drzwiami, minęliśmy jak pamiętam 5-6 stalowych bram 1 krat, przy których stall strażnicy z karabinami maszynowymi. Za każdym razem straż­nik otwierał nam wrota 1 z ogromnym hałasem zamykał je za nami.

W pewnej chwili z przeciwnej strony nadszedł jakiś więzień. W pamięci utkwił mi obraz jego bladej twarzy, jakiegoś jakby pa­siastego uniformu i drewnianych chodaków, którymi idąc głośno stukał. Jego kroki odbijały się echem w długim, ciemnym z łu­kowym sklepieniem korytarzu. Jak teraz o tyra pomyślę, to wydaje mi się, że sam wygląd tego więźnia mógł załamać najmocniejszego człowieka.

Miałem wrażenie, że między mną a światem otwarła się prze­paść 1 może z powodu moich 14 lat, bo tyle wtedy miałem, zacząłem się bać.

Ta okropna droga w końcu się skończyła, za stalowymi drzwia­mi celi, które oczywiście zostały natychmiast zamknięte na klucz.

ANEKS II/c.d.2

Cela - przechodnia zapełniona już była ludźmi, którzy podobnie jak i ja dostąpili łaski zobaczenia się ze swoimi najbliższymi.

Po dość długim oczekiwaniu, które mnie wydawało się wiecz­nością, zaprowadzono nas do innego pomieszczenia, w którym po drugiej stronie stołu, pod czujnym okiem strażnika zobaczyłem się ze swoim Ojcem.

Byłem szczęśliwy, ale chyba zbyt przerażony tym wszystkim i całą sytuacją, aby to w.należytym stopniu okazać. Ciężko mi było znaleźć jakieś słowa, a tyle przecież miałem do powiedze­nia. MyAl się rwała, tylko oczy pragnęły zachuwać w pamięci obraz ukochanego człowieka. Patrząc na potężną sylwetkę Ojca modliłem się do Boga aby pozwolił mu to wszystko wytrzymać.

Ta wizyta nie była udana, a dla mnie była potężnym wstrzą­sem psychicznym, stała się fragmentem przeżyć, które na zawsze utkwią w mej pamięci.

lipiec,1975 r. /-/ Andrzej Kemnitz

-174-ANEKS III

Llat En Kemnitza z więzienia we Wronkach

Wronki, 24.A.1H54r.

Kochany Karolkul Serdecznie Ci dziękuję za llat z 10 b.m. i za za­warta w nim życzenia. Szczerze mówiąc, to stęskniłem aię Już nie­co za Tobą, to też z pewną niecierpliwością oczekiwałem Twego przy­jazdu, rumiętam dobrze Twoje dawne odwiedziny, a zwłaszcza te os­tatnie, tez kraty, przed zwolnieniem z Mokotowa. Byłeś wtedy zwias­tunem uobrej wiadomości, jednak to było już dawno temu. Zbliża aię dzień Twego patrona, zechciej więc 1 ode mnie, drogi i Kochany Cip­ko, przyjąć moje uzczere 1 bardzo serdeczne życzenia. Ubiegły okras był dla Was nieszczególnie poiuyślny, życzę więc Wam obojgu i Hareczkowi, aby błysk światła elektrycznego był zarazem sygna­łem dla nowego, pełnego radości i powodzenia okresu w Waszym ży­ciu. Odwiedziny Andrzejka były dla mnie bardzo głębokim przeży­ciem. Wzruszyłem się bardzo, trudno mi było opanować aię, coś tak bardzo mocno chwytało za serce.

OCENZUROWANO

Chłopak zrobił na mnie, przyznaję to chętnie, bardzo dodatnie wra­żenie. Pomijając to, że wyrósł bardzo i zmężniał, robi wrażenie rozsądnego, wrażliwego i dobrego chłopca. Bałem się, że widok murów więziennych, a zwłaszcza mój wygląd, zrobią na nim przykre wrażenie, lecz po krótkim jakby onieśmieleniu był zupełnie zrówno­ważony. Jestem niezmiernie wdzięczny Wosiowi za stałą opiekę nad Andrzejem i za przywiezienie go do Wronek. Będę go jeszcze prosił w przyszłym roku o odwiedziny Małgoai, która w ostatnim liście rów­nież wyraziła chęć zobaczenia mnie. Cieszę aię ogromnie, że zado­mowiliście aię dobrze w Gładczynie, że powietrze tamtejsze służy

Klaruni i Hareczkowi, a małe Wasze gospodarstwo powiększa się stopniowo. Znając Twoje zamiłowanie do radia i książek, wyobr żam sobie, jeką radość będziecie przeżywać po zabłyśnięciu pie szej żarówki. Czy często wyjeżdżacie do Warszawy, np. do teat­ru lub kina, jak to kiedyś czyniliście w Gębarzewku, chciałem raczej powiedzieć w Rogoźnie! Woalu jakoś małe pisze o swoich osobistych sprawach, nie chcę być natarczywy, dlatego Was za­pytuję, czy wiadomo Wam coś bliższego o jego projektach. Spodziewałem się jego przyjazdu w sobotę, mam nadzieję, że to nastąpi w ciągu tego tygodnia. Ostatnio był nieco mizerny, przybyło mu zmarszczek, pewnie dużo pracuje, no i przejmuje się losera najstarszego brata, z którym macie tyle kłopotów! We wrześniu otrzymałem serię zastrzyków glukozy, która wzmoc­niła nieco moje serce, czuję się obecnie lepiej. Pracuję w dalszym ciągu w tutejszym przedsiębiorstwie, powodzi mi się nieźle. Co słychać u naszych krewnych na Podchorążych, u Jasia i w Aleksandrowie. Proszę przy okazji o trochę szczcgó=-łów 1 o pozdrowienia dla nich. Kończąc swój list, przesyłam Wam, drodzy i kochani Karolkowle oraz Mareczku, dużo serdecz­nych ucałowań i pozdrowień.

Wasz


ANEKS IV

Listy E.Kemnitza z więzienia w Sztumie

Sztum, 3 lipca 1955r,

Drogi Wosiu! Bardzo dziękuję za list Twój z 27 ub.m. Po kilku latach pobytu we Wronkach wyrwano nas 3tamtąd i łudzono nadzieją wyjazdu do Ośrodka. Tymczasem wylądowałem na ziemi warmińskiej, w nowym i odmiennym otoczeniu. Początkowo trudno było się przy­zwyczaić, nerwy już skołatane, a przyjęcie było niezbyt zachęca­jące. Po kilku dniach 3tanąłem przed Komisją Lekarską, która za­kwalifikowała mnie do pracy. 16 ub.m, rozpocząłem okres próbny na terenie tutejszej t.zw. Bazy, a 1 b.ra. zostałem zaszeregowany jako stały pracownik w Zaopatrzeniu i Zbycie. Będę również tro­chę zarabiał, jeszcze nie wiem ile. Polepszyły się również moje warunki bytowe, korzystam z rozrywek kulturalnych, mieszkam wy­godniej. Jednym słowem - zmiana niewątpliwie na lepsze. Oby tak trwało do końca mojej niedoli za muramiI Ze względu na wielkie wydatki, które, Kochany Woalu, ponosisz od tylu 1 ;, pomagając mojej rodzinie i mnie oraz długą podróż z Warszawy do Sztumu -prosiłem Cię o nie odwiedzanie mnie. Jednak Twoja zapowiedź od­wiedzenia mnie w końcu lipca ucieszyła mnie ogromnie, gdyż bardzo tęsknię za Wami i za każdym Waszym dobrym i serdecznym słowem. Tylko wyżej wymienione względy spowodowały moją prośbę, sądzę, że mnie zrozumiesz. Wiadomości od dzieci i Twoje relacje o dzieciach uradowały mnie bardzo. Listy mogę otrzymywać 2 razy w miesiącu i mam nadzieję, że będę od nich otrzymywał nadal regularne i obszer­ne wiadomości. Nic nie piszesz, co alę dzieje u Karolków, czy plan przeniesienia aię w Olsztyńskie jest nadal aktualny. Ciekaw jea-tem, jak aię Wam udała wycieczka tegoroczna w góry, czy Andrzej

ANEKS IV/c.d.2

prowadził dzienniczek? Gosia miała dużą chęć wyjazdu do Gład-czyna, lecz, jak wynika z listu, wyjeżdża do Żnina. Widzenia odbywają się tu również w niedziele - bez trudności. Całuję Was, Kochani i drodzy Bracia, bardzo serdecznie i pozdrawiam

Wasz Edek

Kochane Dzieci! Z wielką niecierpliwością oczekiwałem Wasze­go listu no 1 doczekałem się go wreszcie. Przede wszystkim gratuluję Wam z całego serca pięknych wyników w nauce. And­rzejowi zdania trudnych egzaminów w technikum, Gosi piątek z obu egzaminów, jest to dla mnie ogromną pociechą, pokrzepia mnie na duchu myśl, że pracujecie wytrwale i w ten sposób wnosicie piękny wkład do pracy naszego narodu. Życzę Wam i nadal pięknych sukcesów, dobrego zdrowia i szczęścia w życiu. Ogromnie jestem ciekaw Waszych przeżyć wakacyjnych i sądzę, że opiszecie wszystko dokładnie. Andrzeja wyobrażam sobie opalonego na brąz, wędrującego po górach z plecakiem, jakże się zmienił ten mały chłopczyk, wspinający się z trudem na wzgórza pod Rabką, z małą ciupagą w ręce. Zawsze pragnąłem małą Gosię nauczyć pływać, odnowiłem wrażenie, że boi się nieco wody. Teraz pewnie nauczy ją kto inny, a będzie ku temu okazja w Sulisławiu. W moim życiu zaszła zmiana po­dwójna! jestem w innym więzieniu i od niednwna znowu pra­cuję, z czego jestem bardzo zadowolony. Piszcie do mnie


-J.YH-


0x08 graphic

jak najczęściej, bo bardzo za Wami tęsknie. Andrzejowi pewnie smutno i ciasno w małym pokoiczku przy kuchni, stryj pisał, że majatrował przy detektorze - czy już jest gotów? Czeka Was niedłu­go wspaniałe widowisko - Festival. Żałuję, że nie mogę byó świad­kiem tych pięknych uroczystości. Nasza Saska Kępa będzie tętnić ruchem i gwarem tysięcznych rzesz młodzieży, a Stadion Centralny skupi uwagę całego świata! Pamiętasz.Andrzejku, swój pierwszy mecz na stadionie W.P. Ogromnie aię wtedy denerwowaliśmy. Pree-syłam Mamie i Wam dużo serdecznych całusów i pozdrowień, życząc dużo słońca i ciepła - kochający Waa tatuś Pozdrowienia dla p.Oleni i p.Kazi

Ocenzurowano

ANEKS T

Hr. Edward Kemnltz Z35* Cllffton Ave, Montreal, (Juebec H4A ZN6 Canada

Dear Hr. Kemnltz,

I have the.honour to tnform you that the Coirailssloii for the Des1gnat1on of the Rlghteous declded to confer upon you and your late father, Wojciech, the medal of the Rlghteous for the bravery and human klndness you showed 1n rlsMng your 11ves In order to save Jews durlng the Holocaust.

The medal will be presented to you by the Israell Consulate In Montreal.

fou will be notlfled of the exact date of the ceremony 1n the near futurę.

Please accept our gratltude and best wtshes.



0x08 graphic

Ł

-179-

e»nt«(tap vashih.»,e.».Uli th juijulim, 91034 .ir-nni-f m. IHltJ .10 tuut it.trpiriD


III.

IV.

III.

IV.

III.

IV.

III.

IV.

III.

IV.

III.

IV.

III.

IV.

III.

IV.

V.

V.

V.

V.

V.

V.

-2-

-4-

-2-

-5-

OBÓZ WIELKIEJ POLSKI

OBÓZ WIELKIEJ POLSKI

-14-

-15-

-14-

-7-

-17-

-8-

-17-

-16-

-22-

-23-

-9-

-23-

-25-

-10-

-25-

-11-

-12-

-28-

-13-

-28-

-32-

-14-

-32-

-15-

-41-

-40-

-17-

-40-

-42-

-18-

-42-

-43-

-44-

-45-

-44-

-19-

-20-

-46-

-21-

-46-

-22-

-28-

-60-

-27-

-60-

-29-

-30-

-31-

-80-

-34-

-80-

-33-

-95_

-95_

-101-

-100-

-101-

-39-

-104-

-ł40- !

-104-

-ł05- !

-106-

-41-

~ -IUJ-

~ -IUJ-

-110-

-111-

-110-

-111-

-44-

-112-

-113-

-112-

-46-

-1 47-

-124-

-49-

-52-

-126-

-51-

-126-

145-

-1 44-

55-

-1 44-

-149-

-56-

-149-

-148-

-60-

-155-

-57-

-155-

-164-

-166-

ANEKS 61

-62-

-171-

ANEKS 64/c.d.3

ANEKS IV/c.d.3

-1-

SPI5 TREŚCI

ANEKSY: I.

0x01 graphic

z Krakowa; sli—

£ Poznania: Owa

z Grudziądza< ONR

0x01 graphic

0x01 graphic

5

n

1,

5 roku

"

1

rok

P

miss.

n

i

6

«

n

4

H

n

uniewinniony

ANEKS I/c.d.5

Obóz Na-rodowo-Radykalny opierając się na tych zasa­dach, zwalczać będzie zdecydowanie wszystko, co godzi w całość Narodu Polskiego, a przede wszystkim międzynarodo­we organizacje komunistyczne, masońskie i kapitalistyczne.

Obóz Narodowo-Radykalny przystępuje do pracy z głębo­ką wiarą, że program jego skupi pod sztandarami narodowo-radykalnymi całe młode pokolenie polskie a jego praca i walka doprowadzi do wywołania wielkiego ruchu i urzeczy­wistnienia idei Wielkiej Polski.

0x01 graphic

Dr. Moshe Btfsfcl Chalrman of tlie Coitmlssion for the Rlghteous



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
O Romanie Dmowskim Wspomnienia narodowców z 1939 roku
linki ONR, Narodowa Demokracja
polska a szwecja konopczyński, Narodowa Demokracja
narodowa demokracja
historia polski, ii rp w latach 26 do 35, Główną i tradycyjną partią prawicową była Narodowa Demokra
Postacie związane z Narodową Demokracją, Dokumenty 1
O Romanie Dmowskim Wspomnienia narodowców z 1939 roku
O Romanie Dmowskim Wspomnienia narodowców z 1939 roku
Waldemar Potkański, Narodowa Demokracja wobec nurtów socjalistycznych oraz radykalizmu społecznego
Ewa Maj, Zarządzanie wizerunkiem politycznym – przypadek Narodowej Demokracji 1918 1939
Wolnorynkowe korzenie Narodowej Demokracji
Tomasz Koziełło, „Komunikowanie polityczne Narodowej Demokracji” Ewy Maj
Tomasz Koziełło Narodowa Demokracja wobec rosyjskiego komunizmu
RUCH NARODOWO DEMOKRATYCZNY
Tomasz Madras, Myśl geopolityczna Narodowej Demokracji do 1922 roku
38. Sektory państwa demokratycznego, STUDIA EDB, Obrona narodowa i terytorialna
klasyczna filozofia państwo narodowe i idea demokracji

więcej podobnych podstron