— 4 —
odpędzić nie mógł. (*) Sławny Ornitolog Brehm miał jedne, którą syn jego sobie był wykarmił; ta na dwór wylatywała po pół dnia na wsi przepędzała, cudzym dzieciom wołając Jakób na głowę siadała, włosy im wyrywała i rozmaite żarty z niemi wyrabiała. Wieczorem wracała do domu, z panią po schodacli do pokoju sypialnego wybiegała, tamże siadała na krawędź łóżka i nigdy nie zwalawszy takowego, noc przespawszy czekała na łóżku dopóty, dopóki jej przyjaciółka się nie obudziła; wtenczas dopiero wesoło zawoławszy kilka razy Jakób znowu z panią Brehm na dwór wybiegała. Tak żyła rok i już sobie była samiczkę wynalazła, z którąby zapewne nie daleko domu i młode miały, gdyby ją, za to że parę serków wystawionych na dwór zjadła, cudza kobieta nie była udusiła.
Miałem raz dwie orzechówki, które między gołębiami trzymałem, z tych jedna wyleciała na dwór i do lasu, 7 dni tamże bawiła, a potem sama do gołębiami wróciła.
Krasnowronki tak oswoiłem, że na zawołanie z drzew na rękę siadały.
O szpakach już nie chcę mówić, bo każdy mógł się sam już nie raz przekonać do jakiego stopnia ten pojętny bojazzo ośmielić się może.
Wszystkie owadożeme ptaki dają się, karmiąc je z ręki mącznemi robakami, przenosząc je z miejsca na miejsce i wieszając klatki nisko, ażeby się do ludzi przyzwyczajały, tak dalece ułaskawić, że na widok ulu-
(®) Jedna para wolnych srok żyje ze mną teraz w tak ścisłej chociaż interesowanej przyjaźni, że po sto razy na dzień przylatują za jedzeniem do okna mego sypialnego pokoju.