IMGG61

IMGG61



i niemało dodiabelnych wy krzyków rzucałem ja w papier „Zwrotnicy", który nie miał miejsca dla nowego szeregu moich i dej i w końcu zmusił mnie do coraz częstszego przenoszenia ich na kartki obce i krępujące.

W takich to momentach i w takich sytuacjach rodziły się artykuły, które wchodzą w skład niniejszego zbioru, i z nich to brały powłokę i z nich to wzięły jej dziury. Dziurawy jest ten zbiór, wiem to. Nie jest zupełny. Ani w sprawach, które podaje, ani w twierdzeniach, które wynosi, ani w dowodach, na których się wspiera. I to co zastałem jako nowe dzieje, i to co wziąłem jako ich literaturę, i to czym tworzyłem przymierze, i to co zmuszało mnie do walki, było tak kawałkowe, urywkowe, ułamkowe, że idea, która w takich warunkach powstawała, nie mogłaby być cała, nawet gdyby w owych czasach papier nie zadrukowany nie posiadał wyższej ceny od papieru zadrukowanego. A cóż dopiero przeszkody wydawnicze, brak pism poważnych a żywych, i najczarniejszy z dramatów: dramat rękopisów. A jednak myślę, że, skupiony dokoła kilku naczelnych myśli, zbiór ten ukazuje je jasno.

Myślę, że ukazuje także ich słuszność. Stając przy przykrawaniu tej książki przed artykułami pisanymi przed laty, stwierdzałem z zadowoleniem, że nie ma w nich niemal ani jednej myśli którą chciałbym dzisiaj zmienić. Jeśli mnie w nich co razi, to ? Jeszcze ich zbytnia mimo wszystko ogólność. Tu i ówdzie znajduje się myśl, którą pragnąłbym widzieć w szczegółowszej postaci, aby uzyskać w ten sposób nowe podniety tworzenia, a także aby jej związek z innymi nie był zależny od domysłu czytelnika i aby jaśniejszymi stały się warunki, w których jej prawdziwość ma widoki trwania. Poza tym chyba nic. Tego stosunku autora do jego dawnych myśli nic pojmą wykorzystywaoe zmieniających się koniunktur. Choćby zasłaniali koniunkturzenie pozorami ewolucji, zawsze wyjdzie na jaw, że nie ma w nich przemian, lecz tylko zmienność. Nie pojmą też owego stosunku ci z istów, których w jednym tylko odłamie umieścić można, w odłamie modystów. Lecz czas już zwrócić uwagę na modę jako symptom, czas zauważyć, że tempo wielu nowoczesnych zmienności, podobnie jak nieustanna zmienność sukni kobiecej, jest właściwością dyszącego kapitalizmu, związaną z życiem nowoczesnym bardzo mocno, lecz rozcrwalnic, tak rozerwalnie jak sama władza kapitału. Kapitalizm, który w głębokim

ujęciu Marksa jest sam swym grabarzem, zasypuje się zabijanymi coraz mło -dziej ideami, które umierają przed dojściem do wieku dojrzalej urody. Gdyby nie miały innych podniet moje wizje socjalistyczne, znalazłyby je tu, w tych krótkotrwalościach, które nie pozwalają już ideom żyć dłużej niż klamrze nad kroczem kobiety.

Marzy mi się czasem tak zachłanne światło, aby mogło uświadomić wszystko co ze sztuki da się uświadomić, taka jasność, która by nie cofając się przed żadną prawdą, jednak nie obniżała uniesień. I czyż nie dlatego zaniedbywałem nieco w artykułach (nie w poezji) to co wy nazywacie treścią i czyż nie dlatego poświęcałem tyle przewagi temu co wy nazywacie formą ? Największą wadą tej książki są zagadnienia wasze.

Powiedział mi raz ktoś, że moja poezja nie jest polska. Odpowiedziałem: nie jest polska? to będzie polska! Jak? Przejdzie w Polskę! Mogłem też odpowiedzieć : wyraża się Polskę nie przez to, że się ją nazywa, lecz przez to, że się ją wyraża; przeciwstawienie się Polsce to także jej wyraz. Dzięki temu właśnie wyrazowi poezja moja przenika w polską poezję. Szybciej stało się to z moimi artykułami. W miarę jak się ukazywały, robiły swoje. I to nieraz szeroko poza grupą „Zwrotnicy**. Wprawdzie ten i ów przywłaszczał sobie moją myśl w nadziei, że mnie z niej wywłaszczy, jednak przyjmowałem to ze spokojem, z farmakologicznym świstaniem, wierząc, że przyjdzie kiedyś rachmistrz, dość młody aby być uczciwym i dość oddany prawdzie aby być odważnym, i krzyknie: niech inni balansują, ja bilansuję! Jeśli o tym myślę, to tklani» mnie do tego nie tylko witalne zadowolenie ze samego siebie, prawowite, godziwe, potrzebne, lecz ważniejszą jest tu dla mnie potrzeba spokoju, podtrzymywanego przeświadczeniem o własnej użyteczności.

Wodzem awangardy nazwał mnie K. Czachowski (w „Tygodniku Ilustrowanym**). Nie chcę tego tytułu. Zaprzecza on mojemu pojmowaniu twórczości. Nigdy nie pragnąłem przewodzić. Pragnąłem przekonywać. Nie tylko artykułami, także gębą. Starałem się mówić szczegółowo i dowodowo, mimo iż nasi ludzie do tego najmniej są przyzwyczajeni. W odpowiedziach redakcyjnych Kadena-Bandrowsldego („Głos Prawdy Literacki") znalazłem raz ciekawą uwagę jednej z jego korespondentek, która nic bez ironii żaliła się na

327


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
DIGDRUK00142420 j 8 ją orężem popierać, który nie wysławia dobrej chęci swojej przed drugimi, gdyż
skanowanie0098 Wy, które jak ja znacie tęsknoty na śmierć skazane, — wy, których stopy biec nie mogą
z narodzenia pana c G7 C C Zna-ro-dze-nia Pa - na dzień dziś we-so - ły, wy-śpie-wu-ją chwa - lę Bo-
Wstęp
36515 plyny D7V-> ii WFRS.JA fi IMIĘ I NAZWISKO. wy mi 7 Podanie pacjentowi izotonicznego roztwor
DSCN4469 (3) JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ wersie 61 mowa jest o bramach obrazu. Aluzja jest na tyle wy.
DSCN0071 (2) 26 (Wno Bujnkk wyizolowani) oraz poddany szczegółowemu, niemal naturalistyc/.nemu# opis
img207 (11) • ognisko się pali; @ palić ^papierosy, cygara; w szkole nie wolno palić; ® słońce pali;
skanuj0039 chowania. Może ją stosować każdy biegły, nie wymaga specjał* nego przeszkolenia, aczkolwi

więcej podobnych podstron