krasinski nie boska komedia


锱糧ygmunt Krasi艅ski
Nie-Boska komedia



PO艢WI臉CONE MARII

Do b艂臋d贸w, nagromadzonych przez
przodk贸w, dodali to, czego nie
znali ich przodkowie - wahanie
si臋 i boja藕艅 - i sta艂o si臋 zatem,
偶e znikn臋li z powierzchni ziemi
i wielkie milczenie jest po nich.

Bezimienny

To be, or not to be, that is the
question.

Hamlet



CZ臉艢膯 PIERWSZA


Gwiazdy woko艂o twojej g艂owy - pod twoimi nogi fale morza - na falach morza t臋cza przed tob膮 p臋dzi i rozdziela mg艂y - co ujrzysz, jest twoim - brzegi, miasta i ludzie tobie si臋 przynale偶膮 - niebo jest twoim. - Chwale twojej niby nic nie zr贸wna.

Ty grasz cudzym uszom niepoj臋te rozkosze. - Splatasz serca i rozwi膮zujesz gdyby wianek, igraszk臋 palc贸w twoich 艂zy wyciskasz - suszysz je u艣miechem i na nowo u艣miech str膮casz z ust na chwil臋 - na chwil kilka - czasem na wieki. - Ale sam co czujesz? - ale sam co tworzysz? - co my艣lisz? - Przez ciebie p艂ynie strumie艅 pi臋kno艣ci, ale ty nie jeste艣 pi臋kno艣ci膮. - Biada ci - biada! - Dzieci臋, co p艂acze na 艂onie mamki - kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, wi臋cej ma zas艂ugi przed Panem od ciebie.

Sk膮d偶e艣 powsta艂, marny cieniu, kt贸ry zna膰 贸 艣wietle dajesz, a 艣wiat艂a nie znasz, nie widzia艂e艣, nie obaczysz! Kto ci臋 stworzy艂 w gniewie lub w ironii? - Kto ci da艂 偶ycie nikczemne, tak zwodnicze, 偶e potrafisz uda膰 Anio艂a, chwil膮 nim zagrz膮藕niesz w b艂oto, nim jak p艂az p贸jdziesz czo艂ga膰 i zadusi膰 si臋 mu艂em? - Tobie i niewie艣cie jeden jest pocz膮tek. -

Ale i ty cierpisz, cho膰 twoja bole艣膰 nic nie utworzy, na nic si臋 nie zda. - Ostatniego n臋dzarza j臋k policzon mi臋dzy tony harf niebieskich. - Twoje rozpacze i westchnienia opadaj膮 na d贸艂 i Szatan je zbiera, dodaje w rado艣ci do swoich k艂amstw i z艂udze艅 - a Pan je kiedy艣 zaprzeczy, jako one zaprzeczy艂y Pana.

Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Pi臋kno艣ci i Zbawienia. - Ten tylko nieszcz臋艣liwy, kto na 艣wiatach pocz臋tych, na 艣wiatach maj膮cych zgin膮膰, musi wspomina膰 lub przeczuwa茅 ciebie - bo jedno tych gubisz, kt贸rzy si臋 po艣wi臋cili tobie, kt贸rzy si臋 stali 偶ywymi g艂osami twej chwa艂y.

B艂ogos艂awiony ten, w kt贸rym zamieszka艂a艣, jako B贸g zamieszka艂 w 艣wiecie, nie widziany, nie s艂yszany, w ka偶dej cz臋艣ci jego okaza艂y, wielki, Pan, przed kt贸rym si臋 uni偶aj膮 stworzenia i m贸wi膮: "On jest tutaj." - Taki ci臋 b臋dzie nosi艂 gdyby gwiazd臋 na czole swoim, a nie oddzieli si臋 od twej mi艂o艣ci przepa艣ci膮 s艂owa. - On b臋dzie kocha艂 ludzi i wyst膮pi m臋偶em po艣r贸d braci swoich. - A kto ci臋 nie dochowa, kto zdradzi za wcze艣nie i wyda na marn膮 rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiat贸w na g艂ow臋 i odwr贸cisz si臋, a on zwi臋d艂ymi si臋 bawi i grobowy wieniec splata sobie przez ca艂e 偶ycie. - Temu i niewie艣cie jeden jest pocz膮tek.


ANIO艁 STR脫呕
Pok贸j ludziom dobrej woli - b艂ogos艂awiony po艣r贸d stworze艅 kto ma serce - on jeszcze zbawion by膰 mo偶e. - 呕ono dobra i skromna, zjaw si臋 dla niego - i dzieci臋 niechaj si臋 urodzi w domu waszym.
Przelatuje.


CH脫R Z艁YCH DUCH脫W
W drog臋, w drog臋, widma, id藕cie ku niemu! - Ty naprz贸d, ty na czele, cieniu na艂o偶nicy umar艂ej wczoraj, od艣wie偶ony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprz贸d. -

W drog臋 i ty, s艂awo, stary orle wypchany w piekle, zdj臋ty z palu, k臋dy ci臋 strzelec zawiesi艂 w jesieni - le膰 i roztocz skrzyd艂a, wielkie bia艂e od s艂o艅ca, nad g艂ow膮 poety. -

Z naszych sklep贸w wynid藕, spr贸chnia艂y obrazie Edenu, dzie艂o Belzebuba - dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem - a potem, p艂贸tno czarodziejskie, zwi艅 si臋 w chmur臋 i le膰 do poety - wnet si臋 rozwi膮偶 naoko艂o niego, opasz go ska艂ami i wodami, na przemian noc膮 i dniem. - Matko naturo, otocz poet臋!

*

Wie艣 - ko艣ci贸艂 - nad ko艣cio艂em Anio艂 Str贸偶 si臋 ko艂ysze.

[ANIO艁 STR脫呕]
Je艣li dotrzymasz przysi臋gi, na wieki b臋dziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego.
Znika.

Wn膮trz ko艣cio艂a - 艣wiadki - gromnica na o艂tarzu.

KSI膭DZ 艣lub daje.
Pami臋tajcie na to.

Wstaje para. - M膮偶 艣ciska r臋k臋 呕ony i oddaje j膮 krewnemu - wszyscy wychodz膮 - on sam zostaje w ko艣ciele.

[M膭呕]
Zst膮pi艂em do ziemskich 艣lub贸w, bom znalaz艂 t臋, o kt贸rej marzy艂em - przekl臋stwo mojej g艂owie, je艣li j膮 kiedy kocha膰 przestan臋.

*

Komnata pe艂na os贸b - bal - muzyka - 艣wiece - kwiaty. Panna M艂oda walcuje po kilku okr臋gach staje, przypadkiem napotyka M臋偶a w t艂umie i g艂ow臋 opiera na jego ramieniu.

PAN M艁ODY
Jak偶e艣 mi pi臋kna w os艂abieniu swoim - w nie艂adzie kwiaty i per艂y na w艂osach twoich - p艂oniesz ze wstydu i znu偶enia - o wiecznie, wiecznie b臋dziesz pie艣ni膮 moj膮. -

PANNA M艁ODA
B臋d臋 wiern膮 偶on膮 tobie, jako matka m贸wi艂a, jako serce m贸wi. - Ale tyle ludzi jest tutaj - tak gor膮co i huczno. -

PAN M艁ODY
Id藕 z raz jeszcze w taniec, a ja tu sta膰 b臋d臋 i patrze膰 na ci臋, jakem nieraz w my艣li patrza艂 na sun膮cych anio艂贸w. -

PANNA M艁ODA
P贸jd臋, je艣li chcesz, ale ju偶 si艂 prawie nie mam. -

PAN M艁ODY
Prosz臋 ci臋, moje kochanie. -

Taniec i muzyka

*

Noc pochmurna. - Duch Z艂y pod postaci膮 dziewicy, lec膮c.

[DUCH Z艁Y]
Niedawnom jeszcze biega艂a po ziemi w tak膮 sam膮 por臋 - teraz gnaj膮 mnie czarty i ka偶膮 艣wi臋t膮 udawa膰.
Leci nad ogrodem.
Kwiaty, odrywajcie si臋 i le膰cie do moich w艂os贸w.
Leci nad cmentarzem.
艢wie偶o艣膰 i wdzi臋ki umar艂ych dziewic, rozlane w powietrzu, p艂yn膮ce nad mogi艂ami, le膰cie do jag贸d moich. -
Tu czarnow艂osa si臋 rozsypuje - cienie jej pukl贸w, zawi艣nijcie mi nad czo艂em. - Pod tym kamieniem zgas艂ych dwoje 贸cz b艂臋kitnych - do mnie, do mnie ogie艅, co tla艂 w nich!- Za tymi kraty sto gromnic si臋 pali - ksi臋偶n臋 dzi艣 pochowano - suknio at艂asowa, bia艂a jak mleko, oderwij si臋 od niej!- Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocz膮c si臋 jak ptak - a dalej, a dalej. -

*

Pok贸j sypialny - lampa nocna stoi na stole i blado o艣wieca M臋偶a 艣pi膮cego obok 呕ony.

M膭呕 przez sen
Sk膮d偶e przybywasz, nie widziana, nie s艂yszana od dawna - jak woda p艂ynie, tak p艂yn膮 twoje stopy, dwie fale bia艂e- pok贸j 艣wi膮tobliwy na skroniach twoich - wszystko, com marzy艂 i kocha艂, zesz艂o si臋 w tobie. (przebudza si臋) Gdzie偶 jestem! - ha, przy 偶onie - to moja 偶ona. - (wpatruje si臋 w 呕on臋)S膮dzi艂em, 偶e to ty jeste艣 marzeniem moim, a ot贸偶 po d艂ugiej przerwie wr贸ci艂o ono i r贸偶nym jest od ciebie. - Ty dobra i mi艂a, ale tamta... Bo偶e - co widz臋 - na jawie!

DZIEWICA
Zdradzi艂e艣 mnie.
Znika.

M膭呕
Przekl臋ta niech b臋dzie chwila, w kt贸rej poj膮艂em kobiet臋, w kt贸rej opu艣ci艂em kochank臋 lat m艂odych, my艣l my艣li moich, dusz臋 duszy mojej...

呕ONA przebudza si臋
Co si臋 sta艂o - czy ju偶 dzie艅 - czy pow贸z zaszed艂? - Wszak mamy jecha膰 dzisiaj po r贸偶ne sprawunki. -

M膭呕
Noc g艂ucha - 艣pij - 艣pij g艂臋boko. -

呕ONA
Mo偶e艣 zas艂ab艂 nagle, m贸j drogi? Wstan臋 i dam ci eteru.

M膭呕
Za艣nij. -

呕ONA
Powiedz mi, drogi, co masz, bo g艂os tw贸j niezwyczajny i gor膮czk膮 nabieg艂y ci jagody. -

M膭呕 zrywaj膮c si臋
艢wie偶ego powietrza mi trzeba. - Zosta艅 si臋 - przez Boga, nie chod藕 za mn膮 - nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. -
Wychodzi.

*

Ogr贸d przy 艣wietle ksi臋偶yca - za parkanem ko艣ci贸艂. -

M膭呕
Od dnia 艣lubu mojego spa艂em snem odr臋twia艂ych, snem 偶ar艂ok贸w, snem fabrykanta Niemca przy 偶onie Niemce - 艣wiat ca艂y jako艣 zasn膮艂 woko艂o mnie na podobie艅stwo moje - je藕dzi艂em po krewnych, po doktorach, po sklepach, a 偶e dzieci臋 ma si臋 mi narodzi膰, my艣la艂em o mamce. -
Bije druga na wie偶y ko艣cio艂a.
Do mnie, pa艅stwa moje dawne, zaludnione, 偶yj膮ce, garn膮ce si臋 pod my艣l moj膮 - s艂uchaj膮ce natchnie艅 moich - niegdy艣 odg艂os nocnego dzwonu by艂 has艂em waszym. (chodzi i za艂amuje r臋ce) Bo偶e, czy艣 Ty sam u艣wi臋ci艂 zwi膮zek dw贸ch cia艂? czy艣 Ty sam wyrzek艂, 偶e nic ich rozerwa膰 nie zdo艂a, cho膰 dusze si臋 odepchn膮 od siebie, p贸jd膮 ka偶da w swoj膮 stron臋 i cia艂a gdyby dwa trupy zostawi膮 przy sobie? -

Znowu jeste艣 przy mnie - o moja - o moja, zabierz mnie z sob膮. - Je艣li艣 z艂udzeniem, je艣lim ci臋 wymy艣li艂, a ty艣 si臋 utworzy艂a ze mnie i teraz objawisz si臋 mnie, niech偶e i ja b臋d臋 mar膮, stan臋 si臋 mg艂膮 i dymem, by zjednoczy膰 si臋 z tob膮. -


DZIEWICA
P贸jdzieszli za mn膮, w kt贸rykolwiek dzie艅 przylec臋 po ciebie? -


M膭呕
O ka偶dej chwili twoim jestem. -


DZIEWICA
Pami臋taj. -


M膭呕
Zosta艅 si臋 - nie rozpraszaj si臋 jako sen. - Je艣li艣 pi臋kno艣ci膮 nad pi臋kno艣ciami, pomys艂em nad wszystkimi my艣li, czeg贸偶 nie trwasz d艂u偶ej od jednego 偶yczenia, od jednej my艣li? -

Okno otwiera si臋 w przyleg艂ym domu.

G艁OS KOBIECY
M贸j drogi, ch艂贸d nocy spadnie ci na piersi; wracaj, m贸j najlepszy, bo mi t臋skno samej w tym czarnym, du偶ym pokoju. -

M膭呕
Dobrze - zaraz. -
Znik艂 duch, ale obieca艂, 偶e powr贸ci, a wtedy 偶egnaj mi, ogr贸dku i domku, i ty, stworzona dla ogr贸dka i domku, ale nie dla mnie.

G艁OS
Zmi艂uj si臋 - coraz ch艂odniej nad rankiem. -

M膭呕
A dzieci臋 moje - o Bo偶e!
Wychodzi.

*

Salon - dwie 艣wiece na fortepianie - kolebka z u艣pionym dzieckiem w k膮cie - M膮偶 rozci膮gni臋ty na krze艣le z twarz膮 ukryt膮 w d艂oniach - 呕ona przy fortepianie,

呕ONA
By艂am u Ojca Beniamina, obieca艂 mi si臋 na pojutrze. -

M膭呕
Dzi臋kuj臋 ci.

呕ONA
Pos艂a艂am do cukiernika, 偶eby kilka tort przysposobi艂, bo艣 podobno du偶o go艣ci sprosi艂 na chrzciny - wiesz - takie czokoladowe, z cyfr膮 Jerzego Stanis艂awa. -

M膭呕
Dzi臋kuj臋 ci.

呕ONA
Bogu dzi臋ki, 偶e ju偶 raz si臋 odb臋dzie ten obrz膮dek - 偶e Orcio nasz zupe艂nie chrze艣cijaninem si臋 stanie - bo cho膰 ju偶 chrzczony z wody, zdawa艂o mi si臋 zawsze, 偶e mu nie dostaje czego艣. (idzie do kolebki) 艢pij, moje dzieci臋 - czy ju偶 si臋 tobie co艣 艣ni, 偶e zrzuci艂e艣 ko艂derk臋 - ot, tak - teraz le偶 tak. - Orcio mi dzisiaj niespokojny - m贸j male艅ki - m贸j 艣liczny, 艣pij. -

M膭呕 na stronie
Parno - duszno - burza si臋 gotuje - rych艂o偶 tam ozwie si臋 piorun, a tu p臋knie serce moje? -

呕ONA
wraca, siada do fortepianu, gra i przerywa, znowu gra膰 zaczyna i przestaje znowu
Dzisiaj, wczoraj - ach! m贸j ty Bo偶e, i przez ca艂y tydzie艅, i ju偶 od trzech tygodni, od miesi膮ca s艂owa nie rzek艂e艣 do mnie - i wszyscy, kt贸rych widz臋. m贸wi膮 mi, 偶e 藕le wygl膮dam. -

M膭呕 na stronie
Nadesz艂a godzina - nic jej nie odwlecze. - (g艂o艣no) Zdaje mi si臋, owszem, 偶e dobrze wygl膮dasz.

呕ONA
Tobie wszystko jedno, bo ju偶 nie patrzysz na mnie, odwracasz si臋, kiedy wchodz臋, i zakrywasz oczy, kiedy siedz臋 blisko. - Wczoraj by艂am u spowiedzi i przypomina艂am sobie wszystkie grzechy - a nie mog艂am nic znale藕膰 takiego, co by ci臋 obrazi膰 mog艂o. -

M膭呕
Nie obrazi艂a艣 mnie. -

呕ONA
M贸j Bo偶e - m贸j Bo偶e!

M膭呕
Czuj臋, 偶e powinienem ci臋 kocha膰. -

呕ONA
Dobi艂e艣 mnie tym jednym: "powinienem" - Ach! Lepiej wsta艅 i powiedz: "nie kocham" - przynajmniej ju偶 b臋d臋 wiedzia艂a wszystko - wszystko. (zrywa si臋 i bierze dziecko z kolebki) Jego nie opuszczaj, a ja si臋 na gniew tw贸j po艣wi臋c臋- dziecko moje kochaj - dziecko moje, Henryku. -
Przykl臋ka.

M膭呕 podnosz膮c
Nic zwa偶aj na to, com powiedzia艂 - napadaj膮 mnie cz臋sto z艂e chwile - nudy. -

呕ONA
O jedno s艂owo ci臋 prosz臋 - o jedn膮 obietnic臋 tylko - powiedz, 偶e go zawsze kocha膰 b臋dziesz. -

M膭呕
I ciebie, i jego - wierzaj mi.

Ca艂uje j膮 w czo艂o - a ona go obejmuje ramionami - wtem grzmot - s艂ycha膰 - zaraz potem muzyk臋 - akord po akordzie i coraz dziksze.

呕ONA
Co to znaczy?

Dzieci臋 ci艣nie do piersi. Muzyka si臋 urywa. Wchodzi Dziewica.

[DZIEWICA]
O m贸j luby, przynosz臋 ci b艂ogos艂awie艅stwo i rozkosz - chod藕 za mn膮. -
O m贸j luby, odrzu膰 ziemskie 艂a艅cuchy, kt贸re ci臋 p臋taj膮. - Ja ze 艣wiata 艣wie偶ego, bez ko艅ca, bez nocy.- Jam twoja. -

呕ONA
Naj艣wi臋tsza Panno, ratuj mnie! - to widmo blade jak umar艂y - oczy zgas艂e i g艂os jak skrzypienie woza, na kt贸rym trup le偶y. -

M膭呕
Twe czo艂o jasne, tw贸j w艂os kwieciem przetykany, o luba. -

呕ONA
Ca艂un w szmatach opada jej z ramion. -

M膭呕
艢wiat艂o leje si臋 naoko艂o ciebie - g艂os tw贸j raz jeszcze - niechaj zagin臋 potem. -

DZIEWICA
Ta, kt贸ra ci臋 wstrzymuje, jest z艂udzeniem. - Jej 偶ycie znikome - jej mi艂o艣膰 jako li艣膰, co ginie w艣r贸d tysi膮ca zesch艂ych - ale ja nie przemin臋. -

呕ONA
Henryku, Henryku, zas艂o艅 mnie, nie daj mnie - czuj臋 siark臋 i zaduch grobowy. -

M膭呕
Kobieto z gliny i z b艂ota, nie zazdro艣膰, nie potwarzaj- nie blu藕艅 - patrz - to my艣l pierwsza Boga o tobie, ale ty艣 posz艂a za rad膮 w臋偶a i sta艂a艣 si臋, czym jeste艣. -

呕ONA
Nie puszcz臋 ci臋.

M膭呕
O luba! rzucam dom i id臋 za tob膮. -
Wychodzi.

呕ONA
Henryku - Henryku! -
Mdleje i pada z dzieckiem - drugi grzmot.

*

Chrzest - Go艣cie - Ojciec Beniamin - Ojciec Chrzestny - Matka Chrzestna - mamka z dzieckiem - na sofie na boku siedzi 呕ona - w g艂臋bi s艂u偶膮cy.

PIERWSZY GO艢膯 po cichu
Dziwna rzecz, gdzie hrabia si臋 podzia艂. -

DRUGI GO艢膯
Zaba艂amuci艂 si臋 gdzie艣 lub pisze. -

PIERWSZY GO艢膯
A Pani blada, niewyspana, s艂owa do nikogo nie przem贸wi艂a.

TRZECI GO艢膯
Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na kt贸re zaprosiwszy, gospodarz zgra si臋 w wili膮 w karty, a potem go艣ci przyjmuje z grzeczno艣ci膮 rozpaczy. -

CZWARTY GO艢膯
Opu艣ci艂em 艣liczn膮 ksi臋偶niczk臋 - przyszed艂em - s膮dzi艂em, 偶e b臋dzie sute 艣niadanie, a zamiast tego, jako Pismo m贸wi, p艂acz i zgrzytanie z臋b贸w. -

OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanis艂awie, przyjmujesz olej 艣wi臋ty?

OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Przyjmuj臋. -

JEDEN Z GO艢CI
Patrzcie, wsta艂a i st膮pa jak gdyby we 艣nie. -

DRUGI GO艢膯
Roztoczy艂a r臋ce przed si臋 i chwiej膮c si臋 idzie ku synowi.

TRZECI GO艢膯
Co m贸wicie? - Podajmy jej rami臋, bo zemdleje. -

OJCIEC BENIAMIN
Jerzy Stanis艂awie, wyrzekasz si臋 Szatana i pychy jego?

OJCIEC I MATKA CHRZESTNA
Wyrzekam si臋. -

JEDEN Z GO艢CI
Cyt - s艂uchajcie. -

呕ONA k艂ad膮c d艂onie na g艂owie dzieci臋cia
Gdzie ojciec tw贸j, Orcio? -

OJCIEC BENIAMIN
Prosz臋 nie przerywa膰. -

呕ONA
B艂ogos艂awi臋 ci臋, Orciu, b艂ogos艂awi臋, dzieci臋 moje. - B膮d藕 poet膮, aby ci臋 ojciec kocha艂, nie odrzuci艂 kiedy艣. -

MATKA CHRZESTNA
Ale pozw贸l偶e, moja Marysiu. -

呕ONA
Ty ojcu zas艂u偶ysz si臋 i przypodobasz - a wtedy on twojej matce przebaczy. -

OJCIEC BENIAMIN
B贸j si臋 pani hrabina, Boga. -

呕ONA
Przeklinam ci臋, je艣li nie b臋dziesz poet膮. -

Mdleje - wynosz膮 j膮 s艂ugi.-


Go艣cie razem
Co艣 nadzwyczajnego zasz艂o w tym domu - wychod藕my, wychod藕my!

Tymczasem obrz臋d si臋 ko艅czy - dzieci臋 p艂acz膮ce odnosz膮 do kolebki.


OJCIEC CHRZESTNY przed kolebk膮
Jerzy Stanis艂awie, dopiero co艣 zosta艂 chrze艣cijaninem i wszed艂 do towarzystwa ludzkiego, a p贸藕niej zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodzic贸w i 艂ask膮 Bo偶膮 znakomitym urz臋dnikiem - pami臋taj, 偶e Ojczyzn臋 kocha膰 trzeba i 偶e nawet za Ojczyzn臋 zgin膮膰 jest pi臋knie...

Wychodz膮 wszyscy.

*

Pi臋kna okolica - wzg贸rza i lasy - g贸ry w oddali.

M膭呕
Tegom 偶膮da艂, o to przez d艂ugie modli艂em si臋 lata i nareszciem ju偶 bliski mojego celu - 艣wiat ludzi zostawi艂em z ty艂u - niechaj sobie tam ka偶da mr贸wka bie偶y i bawi si臋 d藕b艂em swoim, a kiedy go opu艣ci, niech skacze ze z艂o艣ci lub umiera z 偶alu. -

G艁OS DZIEWICY
T臋dy - t臋dy. -
Przechodzi.

*

G贸ry i przepa艣cie ponad morzem - G臋ste chmury - burza. -

M膭呕
Gdzie mi si臋 podzia艂a - nagle rozp艂yn臋艂y si臋 wonie poranku. pogoda si臋 za膰mi艂a - stoj臋 na tym szczycie, otch艂a艅 pode mn膮 i wiatry hucz膮 przera藕liwie. -

G艁OS DZIEWICY w oddaleniu
Do mnie, m贸j luby.

M膭呕
Jak偶e ju偶 daleko, a ja przesadzi膰 nie zdo艂am przepa艣ci. -

G艁OS w pobli偶u
Gdzie skrzyd艂a twoje? -

M膭呕
Z艂y duchu, co si臋 natrz膮sasz ze mnie, gardz臋 tob膮. -

G艁OS DRUGI
U wiszaru g贸ry twoja wielka dusza, nie艣miertelna, co jednym rzutem niebo przelecie膰 mia艂a ot kona! - i nieboga twoich st贸p si臋 prosi, by nie sz艂y dalej - wielka dusza- serce wielkie. -

M膭呕
Poka偶cie mi si臋, we藕cie posta膰, kt贸r膮 bym m贸g艂 zgi膮膰 i obali膰. - Je艣li si臋 was ul臋kn臋, bodajbym Jej nie otrzyma艂 nigdy. -

DZIEWICA na drugiej stronie przepa艣ci
Uwi膮偶 si臋 d艂oni mojej i wzle膰! -

M膭呕
C贸偶 si臋 dzieje z tob膮? - Kwiaty odrywaj膮 si臋 od skroni twoich i padaj膮 na ziemi臋 a jak tylko si臋 jej dotkn膮, 艣lizgaj膮 jak jaszczurki, czo艂gaj膮 jak 偶mije. -

DZIEWICA
M贸j luby! -

M膭呕
Przez Boga, sukni臋 wiatr zdar艂 ci z ramion i rozdar艂 w szmaty. -

DZIEWICA
Czemu si臋 oci膮gasz? -

M膭呕
Deszcz kapie z w艂os贸w - ko艣ci nagie wyzieraj膮 z 艂ona. -

DZIEWICA
Obieca艂e艣 - przysi膮g艂e艣. -

M膭呕
B艂yskawica 藕rzenice jej wy偶ar艂a. -

CH脫R DUCH脫W Z艁YCH
Stara, wracaj do piek艂a - uwiod艂a艣 serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. - Serce wielkie, id藕 za lub膮 twoj膮. -

M膭呕
Bo偶e, czy Ty mnie za to pot臋pisz, 偶em uwierzy艂, i偶 Twoja pi臋kno艣膰 przenosi o ca艂e niebo pi臋kno艣膰 tej ziemi - za to, 偶em 艣ciga艂 za ni膮 i m臋czy艂 si臋 dla niej, a偶em sta艂 si臋 igrzyskiem szatan贸w?

DUCH Z艁Y
S艂uchajcie, bracia - s艂uchajcie! -

M膭呕
Dobija ostatnia godzina. - Burza kr臋ci si臋 czarnymi wiry- morze dobywa si臋 na ska艂y i ci膮gnie ku mnie - niewidoma si艂a pcha mnie coraz dalej - coraz bli偶ej - z ty艂u t艂um ludzi wsiad艂 mi na bark铆 i prze ku otch艂ani. -

DUCH Z艁Y
Radujcie si臋, bracia - radujcie! -

M膭呕
Na pr贸偶no walczy膰 - rozkosz otch艂ani mnie porywa - zawr贸t w duszy mojej - Bo偶e - wr贸g Tw贸j zwyci臋偶a! -

Anio艂 Str贸偶 ponad morzem
Pok贸j wam, ba艂wany, uciszcie si臋!
W tej chwili na g艂ow臋 dzieci臋cia twego zlewa si臋 woda 艣wi臋ta. -
Wracaj do domu i nie grzesz wi臋cej. -
Wracaj do domu i kochaj dzieci臋 twoje. -

*

Salon z fortepianem - wchodzi M膮偶 - s艂u偶膮cy ze 艣wiec膮 za nim.

M膭呕
Gdzie pani?

S艁UGA
Jw. pani s艂aba. -

M膭呕
By艂em w jej pokoju - pusty. -

S艁UGA
Jasny panie, bo jw. pani tu nie ma.

M膭呕
A gdzie?

S艁UGA
Odwie藕li j膮 wczoraj...

M膭呕
Gdzie?

S艁UGA
Do domu wariat贸w.
Ucieka z pokoju

M膭呕
S艂uchaj, Mario, mo偶e ty udajesz, skry艂a艣 si臋 gdzie. 偶eby mnie ukara膰? Ozwij si臋, prosz臋 ci臋, Mario - Marysiu. -
Nie - nikt nie odpowiada. - Janie - Katarzyno! - Ten dom ca艂y og艂uch艂 - oniemia艂. -
T臋, kt贸rej przysi膮g艂em na wierno艣膰 i szcz臋艣cie, sam str膮ci艂em do rz臋du pot臋pionych ju偶 na tym 艣wiecie. - Wszystko, czegom si臋 dotkn膮艂, zniszczy艂em i siebie samego zniszcz臋 w ko艅cu. - Czy偶 na to piek艂o mnie wypu艣ci艂o, bym troch臋 d艂u偶ej by艂 jego 偶ywym obrazem na ziemi?
Na jakiej偶e poduszce ona dzi艣 g艂ow臋 po艂o偶y? - Jakie偶 d藕wi臋ki otocz膮 j膮 w nocy? - Skowyczenia i 艣piewy ob艂膮kanych. Widz臋 j膮 - czo艂o, na kt贸rym zawsze my艣l spokojna, witaj膮ca - uprzejma - przeziera艂a - pochylone trzyma- a my艣l dobr膮 swoj膮 pos艂a艂a w nieznane obszary, mo偶e za mn膮, i b艂膮ka si臋. biedna, i p艂acze.

G艁OS SK膭DSI艢
Dramat uk艂adasz.

M膭呕
Ha! - m贸j Szatan si臋 odzywa. - (bie偶y ku drzwiom, rozpycha podwoje) Tatara mi osiod艂a膰 - p艂aszcz m贸j i pistolety! -

*

Dom ob艂膮kanych w g贸rzystej okolicy. - Ogr贸d woko艂o.

呕ONA DOKTORA z p臋kiem klucz贸w u drzwi
Mo偶e pan krewny hrabiny?

M膭呕
Jestem przyjacielem jej m臋偶a, on mnie tu przys艂a艂

呕ONA DOKTORA
Prosz臋 Pana - wiele sobie z niej obiecywa膰 nie spos贸b- m贸j m膮偶 wyjecha艂, by艂by to lepiej wy艂uszczy艂 - przywie藕li j膮 zawczoraj - by艂a w konwulsjach. - Jakie gor膮co. (obciera twarz) Mamy du偶o chorych - 偶adnego jednak tak niebezpiecznie jak ona. - Imainuj sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakro膰 sto tysi臋cy, - Patrz Pan, jaki widok na g贸ry - ale Pan, widz臋, niecierpliwy - wi臋c to nieprawda, 偶e jakubiny jej m臋偶a porwali w nocy? Prosz臋 pana. -

*

Pok贸j - kratowane okno - kilka krzese艂 - 艂贸偶ko - 呕ona na kanapie.

M膭呕 wchodzi
Chc臋 by膰 z ni膮 sam na sam. -

G艁OS ZZA DRZWI
M贸j m膮偶 by si臋 gniewa艂, gdyby...

M膭呕
Daj偶e mi w. pani pok贸j!
Drzwi za sob膮 zamyka i idzie ku 呕onie.

G艁OS ZNAD SUFITU
W 艂a艅cuchy sp臋tali艣cie Boga. - Jeden ju偶 umar艂 na krzy偶u. - Ja drugi B贸g, i r贸wnie w艣r贸d kat贸w. -

G艁OS SPOD POD艁OGI
Na rusztowanie g艂owy kr贸l贸w i pan贸w - ode mnie poczyna si臋 wolno艣膰 ludu. -

G艁OS ZZA PRAWEJ 艢CIANY
Kl臋kajcie przed kr贸lem, panem waszym. -

G艁OS ZZA LEWEJ 艢CIANY
Kometa na niebie ju偶 b艂yska - dzie艅 strasznego s膮du si臋 zbli偶a. -

M膭呕
Czy mnie poznajesz, Mario?

呕ONA
Przysi臋g艂am ci na wierno艣膰 do grobu. -

M膭呕
Chod藕 - daj mi rami臋, wyjdziemy. -

呕ONA
Nie mog臋 si臋 podnie艣膰 - dusza opu艣ci艂a cia艂o moje, wst膮pi艂a do g艂owy. -

M膭呕
Pozw贸l, wynios臋 ciebie. -

呕ONA
Dozw贸l chwil kilka jeszcze, a stan臋 si臋 godn膮 ciebie. -

M膭呕
Jak to?

呕ONA
Modli艂am si臋 trzy nocy i B贸g mnie wys艂ucha艂. -

M膭呕
Nie rozumiem ci臋. -

呕ONA
Od kiedym ci臋 straci艂a, zasz艂a odmiana we mnie -"Panie Bo偶e", m贸wi艂am i bi艂am si臋 w piersi, i gromnic臋 przystawia艂am do piersi i pokutowa艂am, "spu艣膰 na mnie ducha poezji", i trzeciego dnia z rana sta艂am si臋 poet膮. -

M膭呕
Mario! -

呕ONA
Henryku, mn膮 teraz ju偶 nie pogardzisz - jestem pe艂na natchnienia - wieczorami ju偶 mnie nie b臋dziesz porzuca艂. -

M膭呕
Nigdy, nigdy. -

呕ONA
Patrz na mnie. - Czy nie zr贸wna艂am si臋 z tob膮? - Wszystko pojm臋, zrozumiem, wydam, wygram, wy艣piewam. - Morze, gwiazdy, burza, bitwa. - Tak, gwiazdy, burza, morze- ach! wymkn臋艂o mi si臋 jeszcze co艣 - bitwa. - Musisz mnie zaprowadzi膰 na bitw臋 - ujrz臋 i opisz门 - trup, ca艂un, krew, fala, rosa, trumna. -

Niesko艅czono艣膰 mnie obleje
I jak ptak w niesko艅czono艣ci
B艂臋kit skrzyd艂ami rozwiej臋
I lec膮c si臋 rozemdlej臋
W czarnej nico艣ci. -

M膭呕
Przekl臋stwo - przekl臋stwo! -

呕ONA obejmuje go ramionami i ca艂uje w usta
Henryku m贸j, Henryku, jak偶em szcz臋艣liwa. -

G艁OS SPOD POSADZKI
Trzech kr贸l贸w w艂asn膮 r臋k膮 zabi艂em - dziesi臋ciu jest jeszcze - i ksi臋偶y stu 艣piewaj膮cych msz臋. -

G艁OS Z LEWEJ STRONY
S艂o艅ce trzeci膮 cz臋艣膰 blasku straci艂o - gwiazdy zaczynaj膮 potyka膰 si臋 po drogach swoich - niestety - niestety.

M膭呕
Dla mnie ju偶 nadszed艂 dzie艅 s膮du.

呕ONA
Rozja艣nij czo艂o, bo smucisz mnie na nowo. - Czego偶 ci, nie dostaje? - Wiesz, powiem ci co艣 jeszcze.

M膭呕
M贸w, a wszystkiego dope艂ni臋.

呕ONA
Tw贸j syn b臋dzie poet膮.

M膭呕
Co?

呕ONA
Na chrzcie ksi膮dz mu da艂 pierwsze imi臋 - poeta - a nast臋pne znasz, Jerzy Stanis艂aw. - Jam to sprawi艂a - b艂ogos艂awi艂am, doda艂am przekl臋stwo - on b臋dzie poet膮. - Ach, jak偶e ci臋 kocham, Henryku!

G艁OS Z SUFITU
Daruj im, Ojcze, bo nie wiedz膮, co czyni膮.

呕ONA
Tamten dziwne cierpi ob艂膮kanie - nieprawda偶?

M膭呕
Najdziwniejsze.

呕ONA
On nie wie, co gada, ale ja ci og艂osz臋, co by by艂o, gdyby B贸g oszala艂. (bierze go za r臋k臋) Wszystkie 艣wiaty lec膮 to na d贸艂, to w g贸r臋 - cz艂owiek ka偶dy, robak ka偶dy krzyczy: "Ja Bogiem" - i co chwila jeden po drugim konaj膮 - gasn膮 komety i s艂o艅ca. - Chrystus nas ju偶 nie zbawi - krzy偶 sw贸j wzi膮艂 w r臋ce obie i rzuci艂 w otch艂a艅 czy s艂yszysz, jak ten krzy偶, nadzieja milion贸w, rozbija si臋 o gwiazdy, 艂amie si臋, p臋ka, rozlatuje w kawa艂ki, a coraz ni偶ej i ni偶ej - a偶 tuman wielki powsta艂 z jego od艂amk贸w - Naj艣wi臋tsza Bogarodzica jedna si臋 jeszcze modli i gwiazdy, Jej s艂u偶ebnice, nie odbieg艂y Jej dot膮d - ale i Ona p贸jdzie, k臋dy idzie 艣wiat ca艂y.

M膭呕
Mario, mo偶e chcesz widzie膰 syna?

呕ONA
Jam mu skrzyd艂a przypi臋艂a, pos艂a艂a mi臋dzy 艣wiaty, by si臋 napoi艂 wszystkim, co pi臋kne i straszne, i wynios艂e. - On wr贸ci kiedy艣 i uraduje ciebie. - Ach!

M膭呕
殴le tobie?

呕ONA
W g艂owie mi kto艣 lamp臋 zawiesi艂 i lampa si臋 ko艂ysze - niezno艣nie. -

M膭呕
Mario moja najdro偶sza, b膮d藕偶e mi spokojna, jako dawniej by艂a艣! -

呕ONA
Kto jest poet膮, ten nie 偶yje d艂ugo.

M膭呕
Hej ! ratunku - pomocy !

Wpadaj膮 kobiety i 呕ona Doktora.
呕ONA DOKTORA
Pigu艂ek - proszk贸w - nie - nic zsiad艂ego - owszem, p艂ynne jakie lekarstwo. - Ma艂gosiu, bie偶 do apteczki! - Pan sam temu przyczyn膮 - m贸j m膮偶 mnie wy艂aje.

呕ONA
呕egnam ci臋, Henryku.

呕ONA DOKTORA
To jw. hrabia sam w osobie swojej! -

M膭呕
Mario, Mario! -
艢ciska j膮.

呕ONA
Dobrze mi, bo umieram przy tobie. -
Spuszcza g艂ow臋.

呕ONA DOKTORA
Jaka czerwona. - Krew rzuci艂a si臋 do m贸zgu. -

M膭呕
Ale jej nic nie b臋dzie!

Wchodzi Doktor i zbli偶a si臋 do kanapy.

DOKTOR
Ju偶 jej nic nie ma - umar艂a. -


CZ臉艢膯 DRUGA


Czemu, o dzieci臋, nie hasasz na kijku , nic bawisz si臋 lalk膮, much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz si臋 po trawnikach, nie kradniesz 艂akoci, nie oblewasz 艂zami wszystkich liter od A do Z? - Kr贸lu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie male艅ki, czemu艣 tak podobny do anio艂ka? - Co znacz膮 twoje b艂臋kitne oczy, pochylone, cho膰 偶ywe, pe艂ne wspomnie艅, cho膰 ledwo kilka wiosen przesz艂o ci nad g艂ow膮? - Sk膮d czo艂o opierasz na r膮czkach bia艂ych i zdajesz si臋 marzy膰, a jako kwiat obarczone ros膮, tak skronia twoje obarczone my艣lami? -

*

A kiedy si臋 zarumienisz, p艂oniesz jak stulistna r贸偶a i pukle odwijaj膮c w ty艂 wzroczkiem si臋gasz do nieba - powiedz, co s艂yszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? - Bo na twe czo艂o wyst臋puj膮 zmarszczki, gdyby cieniutkie nici p艂yn膮ce z niewidzialnego k艂臋bka - bo w oczach twoich ja艣nieje iskra, kt贸rej nikt nic rozumie - a mamka twoja p艂acze i wo艂a na ciebie, i my艣li, 偶e jej nie kochasz - a znajomi i krewni wo艂aj膮 na ciebie i my艣l膮, 偶e ich nie poznajesz - tw贸j ojciec jeden milczy i spogl膮da ponuro, a偶 艂za mu si臋 zakr臋ci i znowu gdzie艣 przepadnie. -

*

Lekarz wzi膮艂 ci臋 za puls, liczy艂 bicia i og艂osi艂, 偶e "masz nerwy". - Ojciec Chrzestny ciast ci przyni贸s艂, poklepa艂 po ramieniu i wr贸偶y艂, 偶e b臋dziesz obywatelem po艣r贸d wielkiego narodu. - Profesor przyst膮pi艂 i maca艂 g艂ow臋 twoj膮, i wyrzek艂, 偶e masz zdatno艣膰 do nauk 艣cis艂ych. - Ubogi, kt贸remu艣 da艂 grosz, przechodz膮c, do czapki, obieca艂 ci pi臋kn膮 偶on臋 na ziemi i koron臋 w niebie. - Wojskowy przyskoczy艂, porwa艂 i podrzuci艂, i krzykn膮艂: "B臋dziesz pu艂kownikiem." - Cyganka d艂ugo Czyta艂a d艂o艅 twoj膮 praw膮 i lew膮, nic wyczyta膰 nie mog艂a, j臋cz膮c odesz艂a, dukata wzi膮膰 nie chcia艂a. - Magnetyzer palcami ci wion膮艂 w oczy, d艂ugimi palcami twarz ci okr膮偶y艂 i przel膮k艂 si臋, bo czu艂, 偶e sam zasypia. - Ksi膮dz gotowa艂 si臋 do pierwszej spowiedzi i chcia艂 ukl膮c przed tob膮 jak przed obrazkiem. - Malarz nadszed艂, kiedy艣 si臋 gniewa艂 i tupa艂 n贸偶kami, nakre艣li艂 z ciebie szatanka i posadzi艂 ci臋 na obrazie dnia s膮dnego mi臋dzy wykl臋tymi duchami. -

*

Tymczasem wzrastasz i pi臋kniejesz - nie ow膮 艣wie偶o艣ci膮 dzieci艅stwa mleczn膮 i poziomkow膮, ale pi臋kno艣ci膮 dziwnych, niepoj臋tych my艣li, kt贸re chyba z innego 艣wiata p艂yn膮 ku tobie - bo cho膰 cz臋sto oczy masz gasn膮ce, 艣niade lica. zgi臋te piersi ka偶dy, co spojrzy na ciebie, zatrzyma si臋 i powie: ".Takie 艣liczne dzieci臋." - Gdyby kwiat, co wi臋dnie, mia艂 dusz臋 z ognia i natchnienie z nieba. gdyby na ka偶dym listku, chyl膮cym si臋 ku ziemi. anielska my艣l le偶a艂a miasto kropli rosy, ten kwiat by艂by do ciebie podobnym, o dzieci臋 moje- mo偶e takie bywa艂y przed upadkiem Adama. -


Cmentarz - M膮偶 i Orcio przy grobie w gotyckie filary i wie偶yczki

M膭呕
Zdejm kapelusik i m贸dl si臋 za dusz臋 matki. -

ORCIO
Zdrowa艣 Panno Maryjo, 艂aski艣 Bo偶ej pe艂na, Kr贸lowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami...

M膭呕
Czego odmieniasz s艂owa modlitwy? - M贸dl si臋 jak ci臋 nauczono, za matk臋, kt贸ra dziesi臋膰 lat o tej w艂a艣nie godzinie skona艂a.

ORCIO
Zdrowa艣 Panno Maryjo, 艂aski艣 Bo偶ej pe艂na, Pan z Tob膮, b艂ogos艂awiona艣 mi臋dzy Anio艂ami i ka偶dy z nich, kiedy przechodzisz, t臋cz臋 jedn膮 z skrzyde艂 swych wyziera i rzuca pod stopy Twoje. - Ty na nich, jak gdyby na falach...

M膭呕
Orcio! -

ORCIO
Kiedy mi te s艂owa si臋 nawijaj膮 i bol膮 w g艂owie tak, 偶e prosz臋 papy, musz臋 je powiedzie膰.-

M膭呕
Wsta艅, taka modlitwa nie idzie do Boga. - Matki nie pami臋tasz - nie mo偶esz jej kocha膰. -

ORCIO
Widuj臋 bardzo cz臋sto mam臋. -

M膭呕
Gdzie, m贸j male艅ki? -

ORCIO
We 艣nie, to jest, niezupe艂nie we 艣nie, ale tak, kiedy zasypiam, na przyk艂ad zawczoraj. -

M膭呕
Dziecko moje, co ty gadasz?

ORCIO
By艂a bardzo bia艂a i wychud艂a. -

M膭呕
A m贸wi艂a co do ciebie?

ORCIO
Zdawa艂o mi si臋, 偶e si臋 przechadza po wielkiej i szerokiej ciemno艣ci, sama bardzo bia艂a, i m贸wi艂a:

Ja b艂膮kam si臋 wsz臋dzie,
Ja wsz臋dzie si臋 wdzieram,
Gdzie 艣wiat贸w kraw臋dzie,
Gdzie anio艂贸w pienie,
I dla ciebie zbieram
Kszta艂t贸w roje,
O dzieci臋 moje!
My艣li i natchnienie.

I od duch贸w wy偶szych,
I od duch贸w ni偶szych
Farby i odcienie,
D藕wi臋ki i promienie
Zbieram dla ciebie,
By艣 ty, o synku m贸j,
By艂, jako s膮 w niebie,
I ojciec tw贸j
Kocha艂 ciebie. -

Widzi Ojciec, 偶e pami臋tam s艂owo w s艂owo - prosz臋 kochanego papy, ja nie k艂ami臋. -

M膭呕 opieraj膮c si臋 o filar grobu
Mario, czy偶 dzieci臋 w艂asne chcesz zgubi膰, mnie dwoma zgonami obarczy膰?.. Co ja m贸wi臋? - Ona gdzie艣 w niebie, cicha i spokojna, jak za 偶ycia na ziemi - marzy si臋 tylko temu biednemu ch艂opi臋ciu. -

ORCIO
I teraz s艂ysz臋 g艂os jej, lecz nic nie widz臋. -

M膭呕
Sk膮d - w kt贸rej stronie? -

ORCIO
Jak gdyby od tych dw贸ch modrzewi, na kt贸re pada 艣wiat艂o zachodz膮cego s艂o艅ca. -

Ja napoj臋
Usta twoje
D藕wi臋kiem i pot臋g膮,
Czo艂o przyozdobi臋
Jasno艣ci wst臋g膮
I matki mi艂o艣ci膮
Obudz臋 w tobie
Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie
Nazwali pi臋kno艣ci膮-
By ojciec tw贸j,
O synku m贸j,
Kocha艂 ciebie -

M膭呕
Czy偶 my艣li ostatnie przy zgonie towarzysz膮 duszy, cho膰 dostanie si臋 do nieba - mo偶e偶 by膰 duch szcz臋艣liwym, 艣wi臋tym i ob艂膮kanym zarazem? -

ORCIO
G艂os mamy s艂abieje, ginie ju偶 prawie za murem ko艣膰tnicy, ot tam - tam - jeszcze powtarza -

O synku m贸j,
By ojciec tw贸j
Kocha艂 ciebie -

M膭呕
Bo偶e, zmi艂uj si臋 nad dzieckiem naszym, kt贸rego, zda si臋, 偶e w gniewie Twoim przeznaczy艂e艣 szale艅stwu i zawczesnej 艣mierci. - Panie, nie wydzieraj rozumu w艂asnym stworzeniom, nie opuszczaj 艣wi膮ty艅 kt贸re艣 Sam wybudowa艂 Sobie - spojrzyj na m臋ki moje i anio艂ka tego nie wydawaj piek艂u. - Mnie艣 przynajmniej obdarzy艂 si艂膮 na wytrzymanie nat艂oku my艣li, nami臋tno艣ci i uczu膰, a jemu? - da艂e艣 cia艂o do paj臋czyny podobne, kt贸re lada my艣l wielka rozerwie - o Panie Bo偶e- o Bo偶e! -

Od lat dziesi臋ciu dnia spokojnego nie mia艂em - nas艂a艂e艣 wielu ludzi na mnie, kt贸rzy mi szcz臋艣cia winszowali, zazdro艣cili, 偶yczyli - spu艣ci艂e艣 na mnie grad bole艣ci i znikomych obraz贸w, i przeczuci贸w, i marze艅 - 艂aska Twoja na rozum spad艂a, nie na serce moje - dozw贸l mi dzieci臋 ukocha膰 w pokoju i niechaj stanie mir ju偶 mi臋dzy Stw贸rc膮 i stworzonym - Synu, prze偶egnaj si臋 i chod藕 ze mn膮. Wieczny odpoczynek.
Wychodz膮.

*

Spacer - damy i kawalerowie - Filozof - M膮偶.

FILOZOF
Powtarzam, i偶 to jest nieodbit膮, samowoln膮 wiar膮 we mnie, 偶e czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i Murzyn贸w. -

M膭呕
Pan masz racj臋.

FILOZOF
I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie ludzkim w szczeg贸lno艣ci i w og贸lno艣ci - z czego wywodz臋 odrodzenie si臋 rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych. -

M膭呕
Tak si臋 Panu wydaje? -

FILOZOF
Podobnie jako glob nasz si臋 prostuje lub pochyla na osi swojej przez nag艂e rewolucje. -

M膭呕
Czy widzisz to drzewo spr贸chnia艂e? -

FILOZOF
Z m艂odymi listkami na dolnych ga艂膮zkach. -

M膭呕
Dobrze. - Jak s膮dzisz - wiele lat jeszcze sta膰 mo偶e?

FILOZOF
Czy ja wiem? Rok - dwa lata. -

M膭呕
A jednak dzisiaj wypu艣ci艂o z siebie kilka listk贸w 艣wie偶ych, cho膰 korzenie gnij膮 coraz bardziej. -

FILOZOF
C贸偶 z tego? -

M膭呕
Nic - tylko 偶e gruchnie i p贸jdzie precz na w臋gle i popi贸艂, bo nawet stolarzowi nie zda si臋 na nic. -

FILOZOF
Przecie nie o tym mowa. -

M膭呕
Jednak to obraz tw贸j i wszystkich twoich, i wieku twego, i teorii twojej. -
Przechodz膮.

*

W膮w贸z pomi臋dzy g贸rami

M膭呕
Pracowa艂em lat wiele na odkrycie ostatniego ko艅ca wszelkich wiadomo艣ci, rozkoszy i my艣li, i odkry艂em - pr贸偶ni臋 grobow膮 w sercu moim. - Znam wszystkie uczucia po imieniu, a 偶adnej 偶膮dzy, 偶adnej wiary, mi艂o艣ci nie ma we mnie- jedno kilka przeczuci贸w kr膮偶y w tej pustyni - o synu moim, 偶e o艣lepnie - o towarzystwie, w kt贸rym wzros艂em, 偶e rozprz臋gnie si臋 - i cierpi臋 tak,. jak B贸g jest szcz臋艣liwy, sam w sobie, sam dla siebie. -

G艁OS ANIO艁A STR脫呕A
Schorza艂ych, zg艂odnia艂ych, rozpaczaj膮cych pokochaj bli藕nich twoich, biednych bli藕nich twoich, a zbawion b臋dziesz.

M膭呕
Kto si臋 odzywa?

MEFISTO przechodz膮c
K艂aniam uni偶enie - lubi臋 czasem zastanawia膰 podr贸偶nych darem, kt贸ry natura osadzi艂a we mnie. - Jestem brzuchom贸wca.

M膭呕 podnosz膮c r臋k臋 do kapelusza
Na kopersztychu podobna twarz gdzie艣 widzia艂em.

MEFISTO na stronie
Hrabia ma dobr膮 pami臋膰. (g艂o艣no) Niech b臋dzie pochwalon. -

M膭呕
Na wieki wiek贸w - amen. -

MEFISTO wchodz膮c pomi臋dzy ska艂y
Ty i g艂upstwo twoje. -

M膭呕
Biedne dzieci臋, dla win ojca, dla sza艂u matki przeznaczone wiecznej 艣lepocie - nie dope艂nione, bez nami臋tno艣ci, 偶yj膮ce tylko milczeniem, cie艅 przelatuj膮cego anio艂a rzucony na ziemi臋 i b艂膮dz膮cy w znikomo艣ci swojej. - Jaki偶 ogromny orze艂 wzbi艂 si臋 nad miejscem, w kt贸rym ten cz艂owiek znikn膮艂! -

ORZE艁
Witam ci臋 - witam. -

M膭呕
Leci ku mnie, ca艂y czarny - 艣wist jego skrzyde艂 jako 艣wist tysi膮ca kul w boju. -

ORZE艁
Szabl膮 ojc贸w twoich bij si臋 o ich cze艣膰 i pot臋g臋.

M膭呕
Roztoczy艂 si臋 nade mn膮 - wzrokiem w臋偶a grzechotnika ssie mi 藕rzenice - ha! rozumiem ciebie. -

ORZE艁
Nie ust臋puj, nie ust膮p nigdy - a wrogi twe, pod艂e wrogi twe p贸jd膮 w py艂. -

M膭呕
呕egnam ci臋 w艣r贸d ska艂, pomi臋dzy kt贸rymi znikasz - b膮d藕 co b膮d藕, fa艂sz czy prawda, zwyci臋stwo czy zaguba, uwierz臋 tobie, pos艂anniku chwa艂y. - Przesz艂o艣ci, b膮d藕 mi ku pomocy - a je艣li duch tw贸j wr贸ci艂 do 艂ona Boga, niechaj si臋 zn贸w oderwie, wst膮pi we mnie, stanie si臋 my艣l膮, si艂膮 i czynem. -

Zrzuca 偶mij臋.

Id藕, pod艂y gadzie - jako str膮ci艂em ciebie i nie ma 偶alu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stocz膮 si臋 w d贸艂 i po nich 偶alu nie b臋dzie - s艂awy nie zostanie - 偶adna chmura si臋 nie odwr贸ci w 偶egludze, by spojrze膰 za sob膮 na tylu syn贸w ziemi, gin膮cych pospo艂u. -
Oni naprz贸d - ja potem. -
B艂臋kicie niezmierzony, ty ziemi臋 obwijasz - ziemia niemowl臋ciem, co zgrzyta i p艂acze - ale ty nie dr偶ysz, nie s艂uchasz jej, ty p艂yniesz w niesko艅czono艣膰 swoj膮. -
Matko naturo, b膮d藕 mi zdrowa - id臋 si臋 na cz艂owieka przetworzy膰, walczy膰 id臋 z braci膮 moj膮.

*

Pok贸j - M膮偶 - Lekarz - Orcio

M膭呕
Nic mu nie pomogli - w Panu ostatnia nadzieja. -

LEKARZ
Bardzo mi zaszczytnie...

M膭呕
M贸w panu, co czujesz. -

ORCIO
Ju偶 nie mog臋 ciebie, Ojcze, i tego pana rozpozna茅 - iskry i nicie czarne lataj膮 przed moimi oczyma, czasem z nich wydob臋dzie si臋 na kszta艂t cieniutkiego w臋偶a - i nu偶 robi si臋 chmura 偶贸艂ta - ta chmura w g贸r臋 podleci, spadnie na d贸艂, pry艣nie z niej t臋cza - i to nic mnie nie boli.-

LEKARZ
Sta艅, Panie Jerzy, w cieniu - wiele Pan lat masz? -
Patrzy mu w oczy.

M膭呕
Sko艅czy艂 czterna艣cie. -

LEKARZ
Teraz odwr贸膰 si臋 do okna. -

M膭呕
A c贸偶?

LEKARZ
Powieki prze艣liczne, bia艂ka przeczyste, 偶y艂y wszystkie w porz膮dku, muszku艂y w sile. (do Orcia) 艢miej si臋 Pan z tego - Pan b臋dziesz zdr贸w jak ja. (do M臋偶a) Nie ma nadziei. - Sam Pan Hrabia przypatrz si臋 藕rzenicy- nieczu艂a na 艣wiat艂o - os艂abienie zupe艂ne nerwu optycznego. -

ORCIO
Mg艂膮 zachodzi mi wszystko - wszystko. -

M膭呕
Prawda - rozwarta - szara - bez 偶ycia. -

ORCIO
Kiedy spuszcz臋 powieki, wi臋cej widz臋 ni偶 z otwartymi oczyma.

LEKARZ
My艣l w nim cia艂o przepsu艂a - nale偶y si臋 ba膰 katalepsji.

M膭呕 odprowadzaj膮c Lekarza na stron臋
Wszystko, co za偶膮dasz - p贸艂 mojego maj膮tku

LEKARZ
Dezorganizacja nie mo偶e si臋 zreorganizowa膰. -
Bierze kij i kapelusz.
Najni偶szy s艂uga pana hrabiego, musz臋 jecha膰 zdj膮膰 jednej pani katarakt臋.

M膭呕
Zmi艂uj si臋, nie opuszczaj nas jeszcze.

LEKARZ
Mo偶e Pan ciekawy nazwiska tej choroby?

M膭呕
I 偶adnej, 偶adnej nie ma nadziei?

LEKARZ
Zowie si臋 po grecku: amaurosis. -
Wychodzi.

M膭呕 przyciskaj膮c syna do piersi.
Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek?

ORCIO
S艂ysz臋 g艂os tw贸j, ojcze. -

M膭呕
Spojrzyj w okno, tam s艂o艅ce, pogoda. -

ORCIO
Pe艂no postaci mi si臋 wije mi臋dzy 藕rzenic膮 a powiek膮 - widz臋 twarze widziane, znajome miejsca - karty ksi膮偶ek czytanych.

M膭呕
To widzisz jeszcze?

ORCIO
Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogas艂y.

M膭呕 padaj膮c na kolana
Chwila milczenia
Przed kim ukl膮k艂em - gdzie mam si臋 upomnie膰 o krzywd臋 mojego dziecka? - (wstaj膮c) - Milczmy raczej - B贸g si臋 z modlitw, Szatan z przekl臋stw 艣mieje. -

G艁OS SK膭DSI艢
Tw贸j syn poet膮 - czeg贸偶 偶膮dasz wi臋cej?

*

Lekarz, Ojciec Chrzestny

OJCIEC CHRZESTNY
Zapewnie, to wielkie nieszcz臋艣cie by膰 艣lepym. -

LEKARZ
I bardzo nadzwyczajne w tak m艂odym wieku

OJCIEC CHRZESTNY
By艂 zawsze s艂abej kompleksji, i matka jego umar艂a nieco... tak...

LEKARZ
Jak to ?

OJCIEC CHRZESTNY
Poniek膮d tak - wa膰pan rozumiesz - bez pi膮tej klepki.

M膮偶 wchodzi
M膭呕
Przepraszam Pana, 偶em go prosi艂 o tak p贸藕nej godzinie. Ale od kilku dni m贸j biedny syn budzi si臋 zawsze oko艂o dwunastej, wstaje i przez sen m贸wi - prosz臋 za mn膮. -

LEKARZ
Chod藕my. - Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu.

*

Pok贸j sypialny - S艂u偶膮ca - Krewni- Ojciec Chrzestny - Lekarz - M膮偶

KREWNY
Cicho.

DRUGI
Obudzi艂 si臋, a nas nie s艂yszy.

LEKARZ
Prosz臋 Pan贸w nic nie m贸wi膰. -

OJCIEC CHRZESTNY
To rzecz arcydziwna. -

ORCIO wstaj膮c
O Bo偶e - Bo偶e! -

KREWNY
Jak powoli st膮pa. -

DRUGI
Jak trzyma r臋ce za艂o偶one na piersiach. -

TRZECI
Nie mrugnie powiek膮 - ledwo 偶e usta roztwiera, a przeci臋 g艂os ostry, przeci膮g艂y z nich si臋 dobywa. -

S艁U呕膭CY
Jezusie Nazare艅ski !

ORCIO
Precz ode mnie, ciemno艣ci - jam si臋 urodzi艂 synem 艣wiat艂a i pie艣ni - co chcecie ode mnie? - czego 偶膮dacie ode mnie? -
Nie poddam si臋 wam, cho膰 wzrok m贸j ulecia艂 z wiatrami i goni gdzie艣 po przestrzeniach - ale on wr贸ci kiedy艣, bogaty w promienie gwiazd, i oczy moje rozogni p艂omieniem. -

OJCIEC CHRZESTNY
Tak jak nieboszczka, plecie, sam nie wie co - to widok bardzo zastanawiaj膮cy. -

LEKARZ
Zgadzam si臋 z panem dobrodziejem. -

MAMKA
Naj艣wi臋tsza Panno Cz臋stochowska, we藕 mi oczy i daj jemu. -

ORCIO
Matko moja, prosz臋 ci臋 - matko moja, na艣lij mi teraz obraz贸w i my艣li, bym 偶y艂 wewn膮trz, bym stworzy暮 drugi 艣wiat w sobie, r贸wny temu, jaki postrada艂em. -

KREWNY
Co my艣lisz, bracie, to wymaga rady familijnej. -

DRUGI
Czekaj - cicho. -

ORCIO
Nie odpowiadasz mi - o matko! nie opuszczaj mnie. -

LEKARZ do M臋偶a
Obowi膮zkiem moim jest prawd臋 m贸wi膰.

OJCIEC CHRZESTNY
Tak jest - to jest obowi膮zkiem - i zalet膮 lekarzy, panie konsyliarzu.

LEKARZ
Pa艅ski syn ma pomieszanie zmys艂贸w, po艂膮czone z nadzwyczajn膮 dra藕liwo艣ci膮 nerw贸w, co niekiedy sprawia, 偶e tak powiem, stan snu i jawu zarazem, stan podobny do tego, kt贸ry oczywi艣cie tu napotykamy. -

M膭呕 na stronie
Bo偶e, patrz, on Twoje s膮dy mi t艂umaczy. -

LEKARZ
Chcia艂bym pi贸ra i ka艂amarza - Cerasi laurei dwa grana etc., etc. ...

M膭呕
W tamtym pokoju pan znajdziesz - prosz臋 wszystkich, by wyszli. -

G艁OSY POMIESZANE
Dobranoc - dobranoc - do jutra. -

ORCIO budz膮c si臋
Dobrej nocy mi 偶ycz膮 - m贸wcie o d艂ugiej nocy - o wiecznej mo偶e - ale nie o dobrej, nie o szcz臋艣liwej. -

M膭呕
Wesprzyj si臋 na mnie, odprowadz臋 ci臋 do 艂贸偶ka. -

ORCIO
Ojcze, co to si臋 ma znaczy膰? -

M膭呕
Okryj si臋 dobrze i za艣nij spokojnie, bo doktor m贸wi, 偶e wzrok odzyskasz. -

ORCIO
Tak mi niedobrze - sen mi przerwa艂y g艂osy czyje艣. -
Zasypia.

M膭呕
Niech moje b艂ogos艂awie艅stwo spoczywa na tobie - nic ci wi臋cej da膰 nie mog臋, ni szcz臋艣ci媚, ni 艣wiat艂a, ni s艂awy - a dobija godzina, w kt贸rej b臋d臋 musia艂 walczy膰, dzia艂a膰 z kilkoma lud藕mi przeciwko wielu ludziom. - Gdzie si臋 ty podziejesz, sam jeden i w艣r贸d stu przepa艣ci, 艣lepy, bezsilny, dzieci臋 i poeto zarazem, biedny 艣piewaku bez s艂uchaczy, 偶yj膮cy dusz膮 za obr臋bami ziemi, a cia艂em przykuty do ziemi - o ty nieszcz臋艣liwy, najnieszcz臋艣liwszy z anio艂贸w, o ty m贸j synu? -

MAMKA u drzwi
Pan Konsyliarz ka偶e jw. pana prosi膰. -

M膭呕
Dobra moja Katarzyno, zosta艅 si臋 przy ma艂ym.
Wychodzi.


CZ臉艢膯 TRZECIA


Do pie艣ni - do pie艣ni!

Kto j膮 zacznie, kto jej doko艅czy? - Dajcie mi przesz艂o艣膰 zbrojn膮 w stal, powiewn膮 rycerskimi pi贸ry. - Gotyckie wie偶e wywo艂am przed oczy wasze - rzuc臋 cie艅 katedr 艣wi臋tych na g艂owy wam. - Ale to nie to - tego ju偶 nigdy nie b臋dzie.

*

Ktokolwiek jeste艣, powiedz mi, w co wierzysz - 艂atwiej by艣 偶ycia si臋 pozby艂, ni偶 wiar臋 jak膮 wynalaz艂, wzbudzi艂 wiar臋 w sobie. Wstyd藕cie si臋, wstyd藕cie wszyscy mali i wielcy- a mimo was mimo 偶e艣cie mierni i n臋dzni, bez serca i m贸zgu, 艣wiat d膮偶y ku swoim celom, rwie za sob膮, p臋dzi przed si臋, bawi si臋 z wami, przerzuca, odrzuca - walcem 艣wiat si臋 toczy, pary znikaj膮 i powstaj膮, wnet zapadaj膮, bo 艣lisko - bo krwi du偶o - krew wsz臋dzie - krwi du偶o, powiadam wam. -

*

Czy widzisz owe t艂umy, stoj膮ce u bram miasta w艣r贸d wzg贸rz贸w i sadzonych topoli - namioty rozbite - zastawione deski, d艂ugie, okryte mi臋siwem i napojami, podparte pniami, dr膮gami? - Kubek lata z r膮k do r膮k - a gdzie ust si臋 dotknie, tam g艂os si臋 wydob臋dzie, gro藕ba, przysi臋ga lub przekl臋stwo - On lata, zawraca, kr膮偶y, ta艅cuje, zawsze pe艂ny, brz臋cz膮c, b艂yszcz膮c, w艣r贸d tysi膮c贸w. - Niechaj 偶yje kielich pija艅stwa i pociechy! -

*

Czy widzicie, jak oni czekaj膮 niecierpliwie - szemrz膮 mi臋dzy sob膮, do wrzask贸w si臋 gotuj膮 - wszyscy n臋dzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi w艂osy, w 艂achmanach, z spiek艂ymi twarzami, z d艂oniami pomarszczonymi od trudu - ci trzymaj膮 kosy, owi potrz膮saj膮 m艂otami, heblami - patrz- ten wysoki trzyma top贸r spuszczony - a tamten stemplem 偶elaznym nad g艂ow膮 powija; dalej w bok pod wierzb膮 ch艂opi臋 ma艂e wiszni臋 do ust k艂adzie, a d艂ugie szyd艂o w prawej r臋ce 艣ciska. - Kobiety przyby艂y tak偶e, ich matki, ich 偶ony, g艂odne i biedne jak oni, zwi臋d艂e przed czasem, bez 艣lad贸w pi臋kna艣ei - na ich w艂osach kurzawa bitej drogi - na ich 艂onach poszarpane odzie偶e - w ich oczach co艣 gasn膮cego, ponurego, gdyby przedrze藕nianie wzroku - ale wnet si臋 o偶ywi膮 - kubek tata wsz臋dzie, obiega wsz臋dzie. - Niech 偶yje kielich pija艅stwa i pociechy! -

*

Teraz szum wielki powsta艂 w zgromadzeniu - czy to rado艣膰 czy rozpacz? - Kto rozpozna, jakie uczucie w g艂osach tysi膮c贸w? - Ten, kt贸ry nadszed艂, wst膮pi艂 na st贸艂, wskoczy艂 na krzes艂o i panuje nad nimi, m贸wi do nich. - G艂os jego przeci膮g艂y, ostry, wyra藕ny - ka偶de s艂owo rozeznasz, zrozumiesz- ruchy jego powolne, 艂atwe, wt贸ruj膮 s艂owom, jak muzyka pie艣ni - czo艂o wysokie, przestronne, w艂osa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypad艂y, str膮cone my艣lami - sk贸ra przysch艂a do czaszki, do lic贸w, 偶贸艂tawo si臋 wcina pomi臋dzy ko艣cie i muszku艂y - a od skroni broda. czarna wie艅cem twarz opasuje - nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach - oczy niewzruszone, wlepione w s艂uchaczy - chwili jednej zw膮tpienia, pomieszania nie dojrze膰; a kiedy rami臋 wzniesie, wyci膮gnie. wyt臋偶y ponad nimi, schylaj膮 g艂owy, zda si臋, 偶e wnet ukl臋kn膮 przed tym b艂ogos艂awie艅stwem wielkiego rozumu - nie serca - precz z sercem, z przes膮dami, a niech 偶yje s艂owo pociechy i mordu! -

*

To ich w艣ciek艂o艣膰, ich kochanie, to w艂adzca ich dusz i zapa艂u - on obiecuje im chleb i zarobek: - Krzyki si臋 wzbi艂y, rozci膮gn臋艂y, p臋k艂y po wszystkich stronach - "Niech 偶yje Pankracy! - chleba nam, chleba, chleba!" - A u st贸p m贸wcy opiera si臋 na stole przyjaciel czy towarzysz, czy s艂uga. -

*

Oko wschodnie, czarne, cieniowane d艂ugimi rz臋sy - ramiona obwis艂e, nogi uginaj膮ce si臋, cia艂o niedo艂臋偶nie w bok schylone - na ustach co艣 lubie偶nego, co艣 z艂o艣liwego, na palcach z艂ote pier艣cienie - i on tak偶e g艂osem chrapliwym wo艂a - "Niech 偶yje Pankracy!" M贸wca ku niemu na chwil臋 wzrok obr贸ci艂. - "Obywatelu Przechrzto, podaj mi chustk臋" -

*

Tymczasem trwaj膮 poklaski i wrzaski. - "Chleba nam, chleba, chleba! - 艢mier膰 panom, 艣mier膰 kupcom - chleba; chleba!" -

*

Sza艂as - lamp kilka - ksi臋ga rozwarta na stole - Przechrzty.

PRZECHRZTA
Bracia moi podli, bracia moi m艣ciwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pier艣 mleczn膮, pier艣 偶ywotn膮, z kt贸rej si艂a i mi贸d p艂ynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna.

CH脫R PRZECHRZT脫W
Jehowa pan nasz, a nikt inny. - On nas porozrzuca艂 wsz臋dzie, On nami, gdyby splotami niezmiernej gadziny, opl贸t艂 艣wiat czciciel贸w Krzy偶a, pan贸w naszych, dumnych, g艂upich, niepi艣miennych . - Po trzykro膰 plu艅my na zgub臋 im - po trzykro膰 przekl臋stwo im.

PRZECHRZTA
Cieszmy si臋, bracia moi. - Krzy偶, wr贸g nasz, podci臋ty, Zbutwia艂y, stoi dzi艣 nad ka艂u偶膮 krwi, a jak raz si臋 powali, nie powstanie wi臋cej. - Dot膮d pany go broni膮.

CH脫R
Dope艂nia si臋 praca wiek贸w, praca nasza markotna, bolesna; zawzi臋ta. - 艢mier膰 panom - po trzykro膰 plu艅my na zgub臋 im - po trzykro膰 przekl臋stwo im!

PRZECHRZTA
Na wolno艣ci bez 艂adu, na rzezi bez ko艅ca, na zatargach i z艂o艣ciach, na ich g艂upstwie i dumie osadzim pot臋g臋 Izraela- tylko tych pan贸w kilku - tych kilku jeszcze zepchn膮膰 w d贸艂- trupy ich przysypa膰 rozwalinami Krzy偶a. -

CH脫R
Krzy偶 znami臋 艣wi臋te nasze - woda chrztu po艂膮czy艂a nas z lud藕mi - uwierzyli pogardzaj膮cy mi艂o艣ci pogardzonych. -
Wolno艣膰 ludzi prawo nasze - dobro ludu cel nasz - uwierzyli synowie chrze艣cijan w syn贸w Kaifasza . - Przed wiekami wroga um臋czyli ojcowie nasi - my go na nowo dzi艣 um臋czym i nie zmartwychwstanie wi臋cej. -

PRZECHRZTA
Chwil kilka jeszcze, jadu 偶mii kropel kilka jeszcze - a 艣wiat nasz, nasz, o bracia moi! -

CH脫R
Jehowa Pan Izraela, a nikt inny. - Po trzykro膰 plu艅my na zgub臋 ludom - po trzykro膰 przekl臋stwo im! -

S艂ycha膰 stukanie.

PRZECHRZTA
Do roboty waszej - a ty, 艣wi臋ta ksi臋go, precz st膮d, by wzrok przekl臋tego nie zbrudzi艂 kart twoich. -
Talmud chowa.
Kto tam?

G艁OS ZZA DRZWI
Sw贸j! - W imieniu Wolno艣ci, otwieraj! -

PRZECHRZTA
Bracia do m艂ot贸w i powroz贸w!
Otwiera.

LEONARD
wchodz膮c
Dobrze, obywatele, 偶e czuwacie i ostrzycie pugina艂y na jutro.
Do jednego z nich przyst臋puje.
A ty co robisz w tym k膮cie?

JEDEN Z PRZECHRZT脫W
Stryczki, obywatelu.

LEONARD
Masz rozum, bracie - kto od 偶elaza nie padnie w boju, ten na ga艂臋zi skona. -

PRZECHRZTA
Mi艂y obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro? -

LEONARD
Ten, kt贸ry my艣li i czuje najpot臋偶niej z nas wszystkich, wzywa ci臋 na rozmow臋 przeze mnie. - On ci sam na to pytanie odpowie.

PRZECHRZTA
Id臋 - a wy nie ustawajcie w pracy - Jankielu, pilnuj ich dobrze.
Wychodzi z Leonardem.

CH脫R PRZECHRZT脫W
Powrozy i sztylety, kije i pa艂asze, r膮k naszych dzie艂o, wyjdziecie na zatrat臋 铆m - oni pan贸w zabij膮 po b艂oniach - rozwiesz膮 po ogrodach i borach - a my ich potem zabijem, powiesim. - Pogardzeni wstan膮 w gniewie swoim, w chwa艂臋 Jehowy si臋 ustroj膮; s艂owo Jego zbawienie, mi艂o艣膰 Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. - Plu艅my po trzykro膰 na zgub臋 im, po trzykro膰 przekl臋stwo im! -

*

Namiot - porozrzucane butelki, kielichy.

PANKRACY
Pi臋膰dziesi臋ciu hula艂o tu przed chwil膮 i za ka偶dym s艂owem moim krzycza艂o: -"Vivat" - czy cho膰 jeden zrozumia艂 my艣li moje? - poj膮艂 koniec drogi, u pocz膮tku kt贸rej ha艂asuje? Ach! - fervidum imitatorum pecus .
wchodzi Leonard i Przechrzta
Czy znasz hrabiego Henryka?

PRZECHRZTA
Wielki obywatelu. z widzenia raczej ni偶 z rozmowy - raz tylko, pami臋tam, przechodz膮c na Bo偶e Cia艂o, krzykn膮艂 mi- "ust膮p si臋" - i spojrza艂 na mnie wzrokiem pana - za co mu 艣lubowa艂em stryczek w duszy mojej. -

PANKRACY
Jutro jak najraniej wybierzesz si臋 do niego i o艣wiadczysz, 偶e chc臋 si臋 z nim widzie膰 osobi艣cie, potajemnie, pojutrze w nocy. -

PRZECHRZTA
Wiele mi dasz ludzi? Bo nieostro偶nie by艂oby si臋 puszcza膰 samemu. -

PANKRACY
Pu艣cisz si臋 sam, moje imi臋 stra偶膮 twoj膮 - szubienica, na kt贸rej powiesili艣cie Barona zawczoraj, plecami twymi. -

PRZECHRZTA
Aj wai!

PANKRACY
Powiesz, 偶e przyjd臋 do niego o dwunastej w nocy pojutrze. -

PRZECHRZTA
A jak mnie ka偶e zamkn膮膰 lub obije? -

PANKRACY
To b臋dziesz m臋czennikiem za wolno艣膰 ludu. -

PRZECHRZTA
Wszystko, wszystko za wolno艣膰 ludu! - (na stronie) Aj waj! -

PANKRACY
Dobranoc, obywatelu.

Przechrzta wychodzi.

LEONARD
Na co ta odw艂oka, te p贸艂艣rodki, uk艂ady - rozmowy?- Kiedym przysi膮g艂 uwielbia膰 i s艂ucha膰 ciebie, to 偶e ci臋 mia艂em za bohatera ostateczno艣ci, za or艂a lec膮cego wprost do celu, za cz艂owieka stawiaj膮cego siebie 铆 swoich wszystkich na jedn膮 kart臋. -

PANKRACY
Milcz, dziecko. -

LEONARD
Wszyscy gotowi - przechrzty bro艅 ukuli i powroz贸w nasnuli - t艂umy krzycz膮, wo艂aj膮 o rozkaz; daj rozkaz, a on p贸jdzie jak iskra, jak b艂yskawica i w p艂omie艅 si臋 zamieni, i przejdzie w grom. -

PANKRACY
Krew ci bije do g艂owy - to konieczno艣膰 lat twoich, a z ni膮 walczy膰 nie umiesz i to nazywasz zapa艂em. -

LEONARD
Rozwa偶, co czynisz. Arystokraty w bezsilno艣ci swojej zawarli si臋 w 艢wi臋tej Tr贸jcy i czekaj膮 naszego przybycia jak no偶a gilotyny - Naprz贸d, Mistrzu. bez zw艂oki naprz贸d, i po nich.

PANKRACY
Wszystko jedno - oni stracili si艂y cia艂a w rozkoszach, si艂y rozumu w pr贸偶niactwie - jutro czy pojutrze legn膮膰 musz膮. -

LEONARD
Kog贸偶 si臋 boisz - kt贸偶 ci臋 wstrzymuje? -

PANKRACY
Nikt - jedno wola moja. -

LEONARD
I na 艣lepo jej mam wierzy膰? -

PANKRACY
Zaprawd臋 ci powiadam - na 艣lepo. -

LEONARD
Ty nas zdradzasz. -

PANKRACY
Jak zwrotka u pie艣ni, tak zdrada u ko艅ca ka偶dej mowy twojej - nie krzycz, bo gdyby nas kto pods艂ucha艂...

LEONARD
Tu szpieg贸w nie ma, a potem c贸偶?...

PANKRACY
Nic - tylko pi臋膰 kul w twoich piersiach za to, 偶e艣 艣mia艂 g艂os podnie艣膰 o ton jeden wy偶ej w mojej przytomno艣ci. - (przyst臋puje do niego) - Wierz mi - daj sobie pok贸j. -

LEONARD
Unios艂em si臋, przyznaj臋 - ale nie boj臋 si臋 kary. - Je艣li 艣mier膰 moja za przyk艂ad s艂u偶y膰 mo偶e, sprawie naszej hartu i powagi doda膰, rozka偶. -

PANKRACY
Jeste艣 偶ywy, pe艂en nadziei i wierzysz g艂臋boko - najszcz臋艣liwszy z ludzi, nie chc臋 pozbawia膰 ci臋 偶ycia. -

LEONARD
Co m贸wisz? -

PANKRACY
My艣l wi臋cej, gadaj mniej, a kiedy艣 mnie zrozumiesz. - Czy pos艂a艂e艣 do magazynu po dwa tysi膮ce 艂adunk贸w? -

LEONARD
Pos艂a艂em Dejca z oddzia艂em. -

PANKRACY
A sk艂adka szewc贸w oddana do kasy naszej?

LEONARD
Z najszczerszym zapa艂em si臋 z艂o偶yli co do jednego i przynie艣li sto tysi臋cy.

PANKRACY
Jutro zaprosz臋 ich na wieczerz臋 - Czy s艂ysza艂e艣 co nowego o hrabim Henryku? -

LEONARD
Pogardzam zanadto panami, bym wierzy艂 temu, co o nim m贸wi膮 - upadaj膮ce rasy energii nie maj膮 - mie膰 nie powinny, nie mog膮. -

PANKRACY
On jednak zbiera swoich w艂o艣cian i, zaufany w ich przywi膮zaniu, gotuje si臋 i艣膰 na odsiecz zamkowi 艢wi臋tej Tr贸jcy.

LEONARD
Kto nam zdo艂a si臋 oprze膰 - przeci臋 w nas wcieli艂a si臋 Idea wieku naszego. -

PANKRACY
Ja chc臋 go widzie膰 - spojrze膰 mu w oczy - przenikn膮膰 do g艂臋bi serca - przeci膮gn膮膰 na nasz膮 stron臋. -

LEONARD
Zabity arystokrata. -

PANKRACY
Ale poeta zarazem. - Teraz zostaw mnie samym. -

LEONARD
Przebaczasz mi, obywatelu? - -

PANKRACY
Za艣nij spokojnie - gdybym ci nie przebaczy艂, ju偶 by艣 zasn膮艂 na wieki. -

LEONARD
Jutro nic nie b臋dzie? -

PANKRACY
Dobrej nocy i mi艂ego marzenia. -
Leonard wychodzi.
Hej, Leonardzie!

LEONARD wracaj膮c
Obywatelu wodzu -

PANKRACY
Pojutrze w nocy p贸jdziesz ze mn膮 do hrabiego Henryka -

LEONARD
S艂ysza艂em. -
Wychodzi.

PANKRACY
Dlaczeg贸偶 mnie, wodzowi tysi膮c贸w, ten jeden cz艂owiek na zawadzie stoi? - Si艂y jego ma艂e w por贸wnaniu z moimi- kilkaset ch艂op贸w, 艣lepo wierz膮cych jego s艂owu, przywi膮zanych mi艂o艣ci膮 swojskich zwierz膮t... To n臋dza, to zero. - Czemu偶 tak pragn臋 go widzie膰. omami膰? - Czy偶 duch m贸j napotka艂 r贸wnego sobie i na chwil臋 si臋 zatrzyma艂? - Ostatnia to zapora dla mnie na tych r贸wninach - trza j膮 obali膰, a potem... My艣li moja, czy偶 nie zdo艂asz 艂udzi膰 siebie jako drugich 艂udzisz- wstyd藕 si臋, przeci臋 ty znasz sw贸j cel; ty jeste艣 my艣l膮 - pani膮 ludu - w tobie zesz艂a si臋 wola i pot臋ga wszystkich - i co zbrodni膮 dla innych, to chwa艂膮 dla ciebie. - Ludziom pod艂ym, nieznanym nada艂a艣 imiona - ludziom bez czucia wiar臋 nada艂a艣 - 艣wiat na podobie艅stwo swoje - 艣wiat nowy utworzy艂a艣 naoko艂o siebie - a sama b艂膮kasz si臋 i nie wiesz, czym jeste艣. - Nie, nie, nie - ty jeste艣 wielk膮! -
Pada na krzes艂o i duma.

*

B贸r, porozwieszane p艂贸tna na drzewach - w 艣rodku 艂膮ka, na kt贸rej stoi szubienica - sza艂asy - namioty - ognisku - beczki- t艂umy ludzi.

M膭呕 przebrany, w czarnym p艂aszczu, z czapk膮 czerwon膮 wolno艣ci na g艂owie, wchodzi trzymaj膮c Przechrzt臋 za rami臋.
Pami臋taj!

PRZECHRZTA po cichu
Jw. panie, oprowadz臋 ci臋 - nie wydam ci臋 na honor. -

M膭呕
Mrugnij okiem, palec podnie艣, a w 艂eb ci strzel臋 - mo偶esz si臋 domy艣li膰, 偶e nie dbam o 偶ycie twoje... kiedym w艂asne na to odwa偶y艂. -

PRZECHRZTA
Aj waj! - 偶elaznymi kleszczami d艂o艅 mi 艣ciskasz - c贸偶 mam robi膰?

M膭呕
M贸w ze mn膮 jak ze znajomym, z przyjacielem nowo przyby艂ym. - C贸偶 to za taniec?

PRZECHRZTA
Taniec wolnych ludzi.

Ta艅cuj膮 m臋偶czy藕ni i kobiety woko艂o szubienicy 艣piewaj膮

CH脫R
Chleba, zarobku, drzewa na opa艂 w zimie, odpoczynku w lecie! - Hura - hura! -
B贸g nad nami nie mia艂 lito艣ci - hura - hura! -
Kr贸lowie nad nami nie mieli lito艣ci - hura - hura! -
Panowie nad nami nie mieli lito艣ci - hura! -
My dzi艣 Bogu, kr贸lom i panom za s艂u偶b臋 podzi臋kujem- hura - hura! -

M膭呕 do Dziewczyny
Cieszy mnie; 偶e艣 tak rumiana i weso艂a.

DZIEWCZYNA
A dy膰 to艣my d艂ugo na taki dzie艅 czeka艂y. - Ju艣ci, ja my艂am talerze widelce szurowa艂a 艣cierk膮, dobrego s艂owa nie s艂ysza艂a nigdy - a dy膰 czas, czas, bym jad艂a sama - ta艅cowa艂a sama - hura! -

M膭呕
Ta艅cuj, obywatelko

PRZECHRZTA cicho
Zmi艂uj si臋, Jw. panie - kto艣 mo偶e ci臋 pozna膰 - wychod藕my.

M膭呕
Je艣li kto mnie pozna, to艣 zgin膮艂 - id藕my dalej. -

PRZECHRZTA
Pod tym d臋bem siedzi klub lokaj贸w. -

M膭呕
Przybli偶my si臋.

PIERWSZY LOKAJ
Ju偶em ubi艂 mojego dawnego pana. -

DRUGI LOKAJ
Ja szukam dot膮d mojego barona - zdrowie twoje! -

KAMERDYNER
Obywatele, schyleni nad prawid艂em w pocie i poni偶eniu, glancuj膮c buty, strzy偶膮c w艂osy, poczuli艣my prawa nasze- zdrowie klubu ca艂ego! -

CH脫R LOKAI
Zdrowie Prezesa - on nas powiedzie drog膮 honoru. -

KAMERDYNER
Dzi臋kuj臋, obywatele.

CH脫R LOKAI
Z przedpokoj贸w, wi臋zie艅 naszych, razem, zgodnie, jednym wypadli艣my rzutem - Vivat! - Salon贸w znany 艣mieszno艣ci i wszetecze艅stwa - Vivat! - Vivat! -

M膭呕
C贸偶 to za g艂osy, twardsze i dziksze, wychodz膮ce z tej g臋stwiny na lewo? -

PRZECHRZTA
To ch贸r rze藕nik贸w, Jw. panie.

CH脫R RZE殴NIK脫W
Obuch i n贸偶 to bro艅 nasza - szlachtuz to 偶ycie nasze.- Nam jedno czy byd艂o, czy pan贸w rzn膮膰.-
Dzieci si艂y i krwi, oboj臋tnie patrzym na drugich, s艂abszych i bielszych - kto nas powo艂a, ten nas ma - dla pan贸w wo艂y, dla ludu pan贸w bi膰 b臋dziem.
Obuch i n贸偶 bro艅 nasza - szlachtuz 偶ycie nasze - szlachtuz - szlachtuz - szlachtuz. -

M膭呕
Tych lubi臋 - przynajmniej nie wspominaj膮 ani o honorze, ani o filozofii. - Dobry wiecz贸r pani. -

PRZECHRZTA cicho
Jw. panie, m贸w "obywatelko" - lub "wolna kobieto". -

KOBIETA
C贸偶 znaczy ten tytu艂, sk膮d si臋 wyrwa艂? - Fe - fe - cuchniesz starzyzn膮. -

M膭呕
J臋zyk mi si臋 zapl膮ta艂.

KOBIETA
Jestem swobodn膮 jako ty, niewiast膮 woln膮, a towarzystwu za to, 偶e mi prawa przyzna艂o, rozdaj臋 mi艂o艣膰 moj膮. -

M膭呕
Towarzystwo zn贸w za to ci da艂o te pier艣cienie i ten 艂a艅cuch ametystowy. - Och! podw贸jnie dobroczynne towarzystwo! -

KOBIETA
Nie, te drobnostki zdar艂am przed wyzwoleniem moim - z m臋偶a mego, wroga mego, wroga wolno艣ci, kt贸ry mnie trzyma艂 na uwi臋zi. -

M膭呕
呕ycz臋 obywatelce mi艂ej przechadzki. -
Przechodzi.
Kt贸偶 jest ten dziwny 偶o艂nierz - oparty na szabli obosiecznej, z g艂贸wk膮 trupi膮 na czapce, z drug膮 na felcechu, z trzeci膮 na piersiach? - Czy to nie s艂awny Bianchetti taki dzi艣 kondotier lud贸w, jako dawniej bywali kondotiery ksi膮偶膮t i rz膮d贸w. -

PRZECHRZTA
On sam, Jw. panie - dopiero od tygodnia do nas przyby艂y. -

M膭呕
Nad czym tak zamy艣li艂 si臋 genera艂?

BIANCHETTI
Widzicie, obywatele, ow膮 luk臋 mi臋dzy jaworami? - Patrzcie dobrze - dojrzycie tam na g贸rze zamek - doskonale widz臋 przez moj膮 lunet臋 mury, okopy i cztery bastiony. -

M膭呕
Trudno go opanowa膰.

BIANCHETTI
Tysi膮c tysi臋cy kr贸l贸w! - mo偶na obej艣膰 jarem, podkopa膰 si臋 i...

PRZECHRZTA mrugaj膮c
Obywatelu generale. -

M膭呕 po cichu
Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim p艂aszczem? -

PRZECHRZTA na stronie
Aj waj! (g艂o艣no) Jak偶e艣 wi臋c to u艂o偶y艂, obywatelu generale?

BIANCHETTI zadumany
Chocia偶e艣cie moi bracia w wolno艣ci, nie jeste艣cie moimi bra膰mi w geniuszu - po zwyci臋stwie dowie si臋 ka偶dy o moich planach. -
Odchodzi.

M膭呕 do Przechrzty
Radz臋 wam, go zabijcie, bo tak si臋 poczyna ka偶da Arystokracja. -

RZEMIE艢LNIK
Przekl臋stwo - przekl臋stwo. -

M膭呕
C贸偶 robisz pod tym drzewem, biedny cz艂owiecze - czemu patrzysz tak dziko i mg艂awo? -

RZEMIE艢LNIK
Przekl臋stwo kupcom, dyrektorom fabryki - najlepsze lata, w kt贸rych inni ludzie kochaj膮 dziewczyny, bij膮 si臋 na otwartym polu, 偶egluj膮 po otwartych morzach, ja prze艣l臋cza艂em w ciasnej komorze nad warsztatem jedwabiu. -

M膭呕
Wychyl偶e czar臋, kt贸r膮 trzymasz w d艂oni. -

RZEMIE艢LNIK
Si艂 nie mam - podnie艣膰 do ust nie mog臋 - ledwo si臋 tutaj przyczo艂ga艂em, ale dla mnie ju偶 nie za艣wita dzie艅 wolno艣ci.- Przekl臋stwo kupcom, co jedwab sprzedaj膮, i panom, co nosz膮 jedwabie - przekl臋stwo - przekl臋stwo! -
Umiera.

PRZECHRZTA
Jaki brzydki trup. -

M膭呕
Tch贸rzu wolno艣ci, obywatelu przechrzto, patrz na t臋 g艂ow臋 bez 偶ycia, p艂ywaj膮c膮 w pokrwawie zachodz膮cego s艂o艅ca. -
Gdzie si臋 podziej膮 teraz wasze wyrazy, wasze obietnice- r贸wno艣膰 - doskona艂o艣膰 i szcz臋艣cie rodu ludzkiego? -

PRZECHRZTA na stronie
Bodajby艣 tak偶e za wcze艣nie zdech艂 i cia艂o twoje psy rozerwa艂y na sztuki! (g艂o艣no) - Puszczaj mnie - musz臋 zda膰 spraw臋 z mojego poselstwa. -

M膭呕
Powiesz, 偶em ci臋 mia艂 za szpiega i dlatego zatrzyma艂. - (obziera si臋 naoko艂o) Odg艂osy biesiady g艂uchn膮 z ty艂u - przed nami ju偶 same tylko sosny i 艣wierki, oblane promie艅mi wieczoru. -

PRZECHRZTA
Nad drzewami skupiaj膮 si臋 chmury - lepiej by艣 wr贸ci艂 do swoich ludzi, kt贸rzy i tak ju偶 od dawna czekaj膮 na ciebie w jarze 艢w. Ignacego. -

M膭呕
Dzi臋ki ci za troskliwo艣膰, mo艣ci 呕ydzie - nazad! - Chc臋 obywateli raz jeszcze w zmierzchu obejrzy膰. -

G艁OS POMI臉DZY DRZEWAMI
Syn cham贸w dobranoc zasy艂a staremu s艂onku.

G艁OS Z PRAWEJ
Zdrowie twoje, dawny wrogu nasz, co艣 nas p臋dzi艂 do pracy i znoju - jutro, wschodz膮c, zastaniesz twoich niewolnik贸w przy mi臋siwie i konwiach - a teraz, szklanko, id藕 do czarta! -

PRZECHRZTA
Orszak ch艂op贸w tu ci膮gnie. -

M膭呕
Nie wyrwiesz si臋 - st贸j za tym pniem i milcz.

CH脫R CH艁OP脫W
Naprz贸d, naprz贸d, pod namioty, do braci naszych - naprz贸d, naprz贸d, pod cie艅 jawor贸w, na sen, na mi艂膮 wieczorn膮 gaw臋dk臋 - tam dziewki nas czekaj膮 - tam wo艂y pobite, dawne p艂ug贸w zaprz臋gi, czekaj膮 nas.

G艁OS JEDEN
Ci膮gn臋 go i wlok臋, z偶yma si臋 i opiera - id藕 w rekruty - id藕! -

G艁OS PANA
Dzieci moje, lito艣ci, lito艣ci! -

G艁OS DRUGI
Wr贸膰 mi wszystkie dni pa艅szczyzny. -

G艁OS TRZECI
Wskrzesz mi syna, Panie, spod batog贸w kozackich. -

G艁OS CZWARTY
Chamy pij膮 zdrowie twoje, panie - przepraszaj膮 ci臋, panie.

CH脫R CH艁OP脫W przechodz膮c
Upi贸r ssa艂 krew i poty nasze - mamy upiora - nie pu艣cim upiora - przez biesa. przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. - Panom tyranom 艣mier膰 - nam biednym, nam g艂odnym. Nam strudzonym je艣膰, spa膰 i pi膰. - Jako snopy na polu, tak ich trupy b臋d膮 - jako plewy w m艂ockarniach, tak perzyny ich zamk贸w - przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprz贸d! -

M膭呕
Nie mog艂em twarzy dojrze膰 w艣r贸d zast臋p贸w. -

PRZECHRZTA
Mo偶e jaki przyjaciel lub krewny jw-go. -

M膭呕
Nim pogardzam, a was nienawidz臋 - poezja to wszystko oz艂oci kiedy艣. - Dalej, 呕ydzie - dalej! -
Zapuszcza si臋 w krzaki.

*

Inna cz臋艣膰 boru - wzg贸rze z rozpalonymi ogniami - zgromadzenie ludzi przy pochodniach.

M膭呕 na dole, wysuwaj膮c si臋 zza drzew z Przechrzt膮
Ga艂臋zie podar艂y na 艂achmany moj膮 czapk臋 wolno艣ci. - A to co za piek艂o z rudawych p艂omieni, wznosz膮ce si臋 w艣r贸d tych dw贸ch 艣cian lasu, tych dw贸ch nawa艂贸w ciemno艣ci? -

PRZECHRZTA
Zab艂膮dzili艣my szukaj膮c W膮wozu 艢wi臋tego Ignacego - nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrz臋dy nowej wiary. -

M膭呕 wst臋puj膮c
Przez Boga, naprz贸d! - tegom 偶膮da艂 w艂a艣nie, nie l臋kaj si臋, nikt nas nie pozna. -

PRZECHRZTA
Ostro偶nie - powoli. -

M膭呕
Wsz臋dzie rozwaliny jakiego艣 ogromu, kt贸ry musia艂 wieki przetrwa膰, nim run膮艂 - filary, podn贸偶a, kapitele - 膰wiertowane pos膮gi, rozrzucone floresy . kt贸rymi oplatano starodawne sklepienia - teraz mi pod stop膮 zamign臋艂a st艂uczona szyba - zda si臋, 偶e twarz Bogarodzicy na chwil臋 wyjrza艂a z cieniu i zn贸w tam ciemno - tu, patrz, ca艂a arkada le偶y - tu krata 偶elazna zasypana gruzem - z g贸ry lun膮艂 b艂ysk pochodni - widz臋 p贸艂 rycerza 艣pi膮cego na po艂owie grobu - gdzie偶 jestem, przewodniku?

PRZECHRZTA
Nasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzie艣ci dni i nocy, a偶 wre艣cie zburzyli ostatni ko艣ci贸艂 na tych r贸wninach. - Teraz w艂a艣nie cmentarz mijamy. -

M膭呕
Wasze pie艣ni, ludzie nowi, gorzko brzmi膮 w moich uszach- czarne postacie z ty艂u, z przodu, po bokach si臋 cisn膮, a p臋dzone wiatrem blaski i cienie przechadzaj膮 si臋 po t艂umie jak 偶yj膮ce duchy. -

PRZECHODZ膭CY
W imieniu Wolno艣ci pozdrawiam was obu. -

DRUGI
Przez 艣mier膰 pan贸w witam was obu. -

TRZECI
Czego si臋 nie 艣pieszycie? Tam 艣piewaj膮 kap艂ani Wolno艣ci. -

PRZECHRZTA
Niepodobna si臋 oprze膰 - zewsz膮d nas pchaj膮. -

M膭呕
Kt贸偶 jest ten m艂ody cz艂owiek na gruzach przybytku stoj膮cy? - Trzy ogniska pal膮 si臋 pod nim, w艣r贸d dymu i 艂uny twarz jego p艂onie, g艂os jego brzmi szale艅stwem. -

PRZECHRZTA
To Leonard, prorok natchni臋ty Wolno艣ci - naoko艂o stoj膮 nasze kap艂any, filozofy, poeci, arty艣ci, c贸rki ich i kochanki. -

M膭呕
Ha! wasza arystokracja - poka偶 mi tego, kt贸ry ci臋 przys艂a艂. -

PRZECHRZTA
Nie widz臋 go tutaj. -

LEONARD
Dajcie mi j膮 do ust, do piersi, w obj臋cia, dajcie pi臋kn膮 moj膮, niepodleg艂膮, wyzwolon膮, obna偶on膮 z zas艂on i przes膮d贸w, wybran膮 spo艣r贸d c贸rek Wolno艣ci, oblubienic臋 moj膮. -

G艁OS DZIEWICY
Wyrywam si臋 do ciebie, m贸j kochanku. -

DRUGI G艁OS
Patrz, ramiona wyci膮gam do ciebie - upad艂am z niemocy - tarzam si臋 po zgliszczach, kochanku m贸j. -

TRZECI G艁OS
Wyprzedzi艂am je - przez popi贸艂 i 偶ar, ogie艅 i dym st膮pam ku tobie, kochanku m贸j. -

M膭呕
Z rozpuszczonym w艂osem, z dysz膮c膮 piersi膮 wdziera si臋 na gruzy nami臋tnymi podrzuty.

PRZECHRZTA
Tak co noc bywa. -

LEONARD
Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja - c贸ro Wolno艣ci! - Ty dr偶ysz w boskim szale - natchnienie, ogarnij m膮 dusz臋- s艂uchajcie wszyscy - Teraz wam prorokowa膰 b臋d臋. -

M膭呕
G艂ow臋 pochyli艂a, mdleje. -

LEONARD
My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstaj膮cego - patrzcie - stoim na rozwalinach starych kszta艂t贸w, starego Boga. - Chwa艂a nam, bo艣my cz艂onki Jego rozerwali, teraz proch i py艂 z nich, a duch Jego zwyci臋偶yli naszymi duchami - duch Jego zst膮pi艂 do nico艣ci. -

CH脫R NIEWIAST
Szcz臋艣liwa, szcz臋艣liwa oblubienica Proroka - my tu na dole stoimy i zazdro艣cim jej chwa艂y. -

LEONARD
艢wiat nowy og艂aszam - Bogu nowemu oddaj臋 niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Bo偶e ludu, ka偶da ofiara zemsty, trup ka偶dego ciemi臋zcy twoim niech b臋dzie o艂tarzem - w oceanie krwi uton膮 stare 艂zy i cierpienia rodu ludzkiego - 偶yciem jego odt膮d szcz臋艣cie - prawem jego r贸wno艣膰 - a kto inne tworzy, temu stryczek i przekl臋stwo. -

CH脫R M臉呕脫W
Rozpad艂a si臋 budowa ucisku i dumy - kto z niej cho膰 kamyczek podniesie, temu 艣mier膰 i przekl臋stwo.

PRZECHRZTA na stronie
Blu藕nierce Jehowy, po trzykro膰 pluj臋 na zgub臋 wam. -

M膭呕
Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy Ko艣ci贸艂 Chrystusowi postawi臋. -

POMIESZANE G艁OSY
Wolno艣膰 - szcz臋艣cie - hura! - hej偶e! - rykacha! - hurracha! - hurracha!

CH脫R KAP艁AN脫W
Gdzie pany, gdzie kr贸le, co niedawno przechadzali si臋 po ziemi w ber艂ach i koronach, w dumie i gniewie? -

ZAB脫JCA
Ja zabi艂em kr贸la Aleksandra. -

DRUGI
Ja kr贸la Henryka. -

TRZECI
Ja kr贸la Emanuela. -

LEONARD
Id藕cie bez trwogi i mordujcie bez wyrzut贸w - bo艣cie wybrani z wybranych, 艣wi臋ci w艣r贸d naj艣wi臋tszych - bo艣cie m臋czennikami - bohaterami Wolno艣ci. -

CH脫R ZAB脫JC脫W
P贸jdziemy noc膮 ciemn膮, sztylety 艣ciskaj膮c w d艂oniach, p贸jdziemy, p贸jdziemy. -

LEONARD
Obud藕 si臋, urodziwa moja! -
Grzmot s艂ycha膰.
Nu偶, odpowiedzcie 偶yj膮cemu Bogu - wznie艣cie pie艣ni wasze - chod藕cie za mn膮 wszyscy, wszyscy, jeszcze raz obejdziem i zdepcem 艣wi膮tyni臋 umar艂ego Boga. A ty podnie艣 g艂ow臋 - powsta艅 i obud藕 si臋! -

DZIEWICA
Pa艂am mi艂o艣ci膮 ku tobie i Bogu twemu, 艣wiatu ca艂emu mi艂o艣膰 rozdam moj膮 - p艂on臋 - p艂on臋. -

M膭呕
Kto艣 mu zabieg艂 - pad艂 na kolana - mocuje si臋 sam z sob膮, co艣 be艂koce, co艣 j臋czy. -

PRZECHRZTA
Widz臋, widz臋, to syn s艂awnego filozofa. -

LEONARD
Czego 偶膮dasz, Hermanie?

HERMAN
Arcykap艂anie, daj mi 艣wi臋cenie zbojeckie. -

LEONARD do kap艂an贸w
Podajcie mi olej, sztylet i trucizn臋. - (do Hermana) - Olejem, kt贸rym dawniej namaszczano kr贸l贸w, na zgubo kr贸lom namaszczam ci臋 dzisiaj - bro艅 dawnych rycerzy i pan贸w na zatrat臋 pan贸w k艂ad臋 w r臋ce twoje - na twoich piersiach zawieszam medalion pe艂ny trucizny - tam, gdzie twoje 偶elazo nie dojdzie, niech ona 偶re i pali wn臋trzno艣ci tyran贸w. - Idz i niszcz stare pokolenia po wszech stronach 艣wiata. -

M膭呕
Ruszy艂 z miejsca i na czele orszaku ci膮gnie po wzg贸rzu. -

PRZECHRZTA
Usu艅my si臋 z drogi. -

M膭呕
Nie - chc臋 tego snu doko艅czy膰. -

PRZECHRZTA
Po trzykro膰 pluj臋 na ciebie. (do M臋偶a) - Leonard mo偶e mnie pozna膰, jw. panie - patrz, jaki n贸偶 wisi na jego piersiach. -

M膭呕
Zakryj si臋 p艂aszczem moim. - Co to za niewiasty przed nim ta艅cuj膮? -

PRZECHRZTA
Hrabiny i ksi臋偶niczki, kt贸re, porzuciwszy m臋偶贸w, przesz艂y na wiar臋 nasz膮. -

M膭呕
Niegdy艣 anio艂y moje. - Posp贸lstwo go zewsz膮d obla艂o - zgin膮艂 mi w nat艂oku - jedno po muzyce poznaj臋, 偶e si臋 od nas oddala. - Chod藕 za mn膮 - stamt膮d lepiej nam patrze膰 b臋dzie. -
Wdziera si臋 na od艂amek muru.

PRZECHRZTA
Aj waj, aj waj! Ka偶dy nas tu spostrze偶e. -

M膭呕
Widz臋 go znowu - drugie niewiasty cisn膮 si臋 za nim, blade, ob艂膮kane, w konwulsjach. - Syn filozofa pieni si臋 i potrz膮sa sztyletem. - Dochodz膮 teraz do ruin wie偶y p贸艂nocnej. -

Stan臋li - pl膮saj膮 na gruzach - rozrywaj膮 nie obalone arkady - sypi膮 iskrami na le偶膮ce o艂tarze i krzy偶e - p艂omie艅 si臋 zajmuje i gna s艂upy dymu przed sob膮 - biada wam- biada! -

LEONARD
Biada ludziom, kt贸rzy dot膮d si臋 k艂aniaj膮 umar艂emu Bogu. -

M膭呕
Czarne ba艂wany nawracaj膮 si臋 i ku nam p臋dz膮. -

PRZECHRZTA
O Abrahamie! -

M膭呕
Orle, wszak moja godzina nie tak bliska jeszcze? -

PRZECHRZTA
Ju偶 po nas. -

LEONARD przechodz膮c zatrzymuje si臋
Co艣 ty za jeden, bracie, z tak膮 dumn膮 twarz膮 - czemu nie 艂膮czysz si臋 z nami? -

M膭呕
艢piesz臋 z daleka na odg艂os waszego powstania. - Jestem morderca klubu hiszpa艅skiego i dopiero dzi艣 przyby艂em. -

LEONARD
A ten drugi po co si臋 w zwojach p艂aszcza twego kryje? -

M膭呕
To m贸j brat m艂odszy - 艣lubowa艂, 偶e twarzy ludziom nie uka偶e, nim zabije przynajmniej barona. -

LEONARD
Ty sam czyj膮 艣mierci膮 si臋 chlubisz? -

M膭呕
Na dwa dni tylko przed wybraniem si臋 w drog臋 starsi bracia dali mi 艣wi臋cenie. -

LEONARD
Kog贸偶 masz na my艣li? -

M膭呕
Ciebie pierwszego, je艣li si臋 nam sprzeniewierzysz. -

LEONARD
Bracie, na ten u偶ytek we藕 sztylet m贸j. -
Wyci膮ga sztylet z pasa.

M膭呕 dobywa swojego sztyletu.
Bracie, na ten u偶ytek i mojego wystarczy.

G艁OSY LUDZI
Niech 偶yje Leonard! - Niech 偶yje morderca hiszpa艅ski!

LEONARD
Jutro staw si臋 u namiotu obywatela wodza.

CH脫R KAP艁AN脫W
Pozdrawiamy ci臋, go艣ciu, imieniem ducha Wolno艣ci - w r臋ku twoim cz臋艣膰 naszego zbawienia. - Kto walczy bez ustanku, morduje bez s艂abo艣ci, kto dniem i noc膮 wierzy zwyci臋stwu, ten zwyci臋偶y wreszcie. -
Przechodz膮

CH脫R FILOZOF脫W
My r贸d ludzki d藕wign臋li z dzieci艅stwa . My prawd臋 z 艂ona ciemno艣ci wyrwali na ja艣ni膮. - Ty za ni膮 walcz, morduj i gi艅.
Przechodz膮.

SYN FILZOFA
Towarzyszu bracie, czaszk膮 starego 艣wi臋tego pij臋 zdrowie twoje- do widzenia. -
Rzuca czaszk臋.

DZIEWCZYNA ta艅cuj膮c
Zabij dla mnie ksi臋cia Jana. -

DRUGA
Dla mnie hrabiego Henryka. -

DZIECI
Prosimy ci臋 艣licznie o g艂ow臋 arystokraty. -

INNI
Szcz臋艣膰 si臋 twojemu sztyletowi! -

CH脫R ARTYST脫W
Na ruinach gotyckich 艣wi膮tyni臋 zbudujem tu now膮 - obraz贸w w niej ni pos膮g贸w nie ma - sklepienie w d艂ugie pugina艂y, filary w osiem g艂贸w ludzkich, a szczyt ka偶dego filara jako w艂osy, z kt贸rych si臋 krew s膮czy - o艂tarz jeden bia艂y - znak jeden na nim - czapka wolno艣ci - Hurracha! -

INNI
Dalej, dalej, ju偶 brzask 艣wita.

PRZECHRZTA
Rych艂o nas powiesz膮 - gdzie szubienica. -

M膭呕
Cicho, 呕ydzie - lec膮 za Leonardem, nie patrz膮 ju偶 na nas. - Ogarniam wzrokiem, raz ostatni podchwytuj臋 my艣l膮 ten chaos, dobywaj膮cy si臋 z toni czasu, z 艂ona ciemno艣ci, na zgub臋 moj膮 i wszystkich braci moich - gnane sza艂em, porwane rozpacz膮, my艣li moje w ca艂ej sile swej ko艂uj膮. Bo偶e, daj mi pot臋g臋, kt贸rej nie odmawia艂e艣 mi niegdy艣- a w jedno s艂owo zamkn臋 艣wiat ten nowy, ogromny - on siebie sam nie pojmuje. - Lecz to s艂owo moje b臋dzie poezj膮 ca艂ej przysz艂o艣ci. -

G艁OS W POWIETRZU
Dramat uk艂adasz.

M膭呕
Dzi臋ki za rad臋. - Zemsta za zha艅bione popio艂y ojc贸w moich - przekl臋stwo nowym, pokoleniom - ich wir mnie otacza - ale nie porwie za sob膮. - Orle, orle, dotrzymaj obietnicy! - A teraz na d贸艂 ze mn膮 i do Jaru 艢w. Ignacego.

PRZECHRZTA
Ju偶 dzie艅 bliski - nie p贸jd臋 dalej. -

M膭呕
Drog臋 mi znajd藕, puszcz臋 ci臋 potem. -

PRZECHRZTA
W艣r贸d mg艂y i zwalisk, cierni i popio艂贸w, gdzie mnie wleczesz? - Daruj mi, daruj. -

M膭呕
Naprz贸d, naprz贸d i na d贸艂 ze mn膮! - Ostatnie pie艣ni ludu konaj膮 za nami - ledwo gdzie jeszcze tli si臋 pochodnia - po艣r贸d tych wyziew贸w bladych, tych zroszonych drzew czy widzisz cienie przesz艂o艣ci - czy s艂yszysz te 偶a艂obne g艂osy? -

PRZECHRZTA
Mg艂a wszystko zalewa - coraz bardziej zlatujemy w d贸艂. -

CH脫R DUCH脫W Z LASU
P艂aczmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, um臋czonym - gdzie B贸g nasz, gdzie ko艣ci贸艂 Jego? -

M膭呕
Pr臋dzej, pr臋dzej do miecza, do boju! - Ja Go wam oddam - na tysi膮cach krzy偶贸w rozkrzy偶uj臋 nieprzyjaci贸艂 Jego. -

CH脫R DUCH脫W
Strzegli艣my o艂tarzy i pomnik贸w 艣wi臋tych - odg艂os dzwon贸w na skrzyd艂ach nosili艣my wiernym - w d藕wi臋kach organ贸w by艂y g艂osy nasze - w po艂yskach szyb katedry, w cieniach jej filar贸w, w blaskach pucharu 艣wi臋tego, w b艂ogos艂awie艅stwie Cia艂a Pa艅skiego by艂o 偶ycie nasze. Teraz gdzie si臋 podziejemy? -

M膭呕
Rozwidnia si臋 coraz bardziej - ich postacie mdlej膮 w promieniach zorzy. -

PRZECHRZTA
T臋dy droga twoja, tam jaru pocz膮tek. -

M膭呕
Hej! - Jezus i szabla moja!
Zrzucaj膮c czapk臋 i zawijaj膮c w niej pieni膮dze
We藕 na pami膮tk臋 rzecz i god艂o zarazem.

PRZECHRZTA
Wszak zar臋czy艂e艣 mi s艂owem, jw. panie, bezpiecze艅stwo tego, kt贸ry dzi艣 o p贸艂nocy...

M膭呕
Stary szlachcic dwa razy nie powtarza s艂owa - Jezus i szabla moja! -

G艁OSY W KRZAKACH
Maryja i szabla nasza - niech pan nasz 偶yje! -

M膭呕
Wiara, do mnie! - B膮d藕 zdr贸w, obywatelu! - wiara, do mnie! - Jezus i Maryja!

*

Noc - krzaki - drzewa

PANKRACY do swoich ludzi
Po艂o偶y膰 si臋 twarz膮 do murawy - le偶e膰 w milczeniu - ognia mi nie krzesa膰, nawet do fajki - a za pierwszym strza艂em skoczy膰 mi na pomoc. - Je艣li strza艂u nie b臋dzie, nie rusza膰 si臋 do dnia bia艂ego. -

LEONARD
Obywatelu, raz ci臋 jeszcze zaklinam. -

PANKRACY
Ty przylep si臋 do tej sosny i dumaj. -

LEONARD
Mnie jednego przynajmniej we藕 z sob膮 - to pan, to arystokrata, to k艂amca. -

PANKRACY wskazuje mu r臋k膮, by zosta艂
Stara szlachta s艂owa dotrzymuje czasem.

*

Komnata pod艂u偶na - obrazy dam a rycerzy porozwieszane po 艣cianach - w g艂臋bi filar z tarcz膮 herbow膮 - M膮偶 siedzi przy stoliku marmurowym, na kt贸rym lampa, para pistolet贸w,. Pa艂asz i zegar - naprzeciwko druga stolik, srebrne konwie i puchary.

M膭呕
Niegdy艣 o tej samej porze, w艣r贸d gro偶膮cych niebezpiecze艅stw i podobnych my艣li, Brutusowi ukaza艂 si臋 geniusz Cezara. -

I ja dzi艣 czekam na podobne widzenie. - Za chwil臋 stanie przede mn膮 cz艂owiek bez imienia, bez przodk贸w, bez anio艂a str贸偶a.- co wydoby艂 si臋 z nico艣ci i zacznie mo偶e now膮 epok臋, je艣li go w ty艂 nie odrzuc臋 nazad, nie str膮c臋 do nico艣ci. -

Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami 艣wiata uczyni艂o - wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi- powaga skroni waszych niechaj si臋 zleje na czo艂o moje.- Wiara w Chrystusa i Ko艣ci贸艂 Jego, 艣lepa, nieub艂agana, wrz膮ca, natchnienie dzie艂 waszych na ziemi, nadzieja chwa艂y nie艣miertelnej w niebie, niechaj zst膮pi na mnie, a wrog贸w b臋d臋 mordowa艂 i pali艂, ja, syn stu pokole艅, ostatni dziedzic waszych my艣li i dzielno艣ci, waszych cn贸t i b艂臋d贸w.
Bije dwunasta.
Teraz got贸w jestem. -
Wstaje.

S艁UGA ZBROJNY wchodz膮c
Jw. panie, cz艂owiek, kt贸ry mia艂 si臋 stawi膰, przyby艂 i czeka. -

M膭呕
Niech wejdzie.

S艂uga wychodzi.

PANKRACY wchodz膮c
Witam hrabiego Henryka. - To s艂owo "hrabia" dziwnie brzmi w gardle moim. -
Siada, zrzuca p艂aszcz i czapk臋 wolno艣ci i wlepia oczy w kolumn臋, na kt贸rej herb wisi.

M膭呕
Dzi臋ki ci, 偶e艣 zaufa艂 domowi mojemu - starym zwyczajem pij臋 zdrowie twoje. -
Bierze puchar, pije i podaje Pankracemu.
Go艣ciu, w r臋ce twoje! -

PANKRACY
Je艣li si臋 nie myl臋, te god艂a czerwone i b艂臋kitne zowi膮 si臋 herbem w j臋zyku umar艂ych. - Coraz mniej takich znaczk贸w na powierzchni ziemi.
Pije.

M膭呕
Za pomoc膮 Bo偶膮 wkr贸tce tysi膮ce ich ujrzysz. -

PANKRACY puchar od ust odejmuj膮c
Ot贸偶 mi stara szlachta - zawsze pewna swego - dumna, uporczywa, kwitn膮ca nadziej膮, a bez grosza, bez or臋偶a, bez 偶o艂nierzy. - Odgra偶aj膮ca si臋, jak umar艂y w bajce powo藕nikowi u furtki cmentarza - wierz膮ca lub udaj膮ca, 偶e wierzy w Boga - bo w siebie trudno wierzy膰. - Ale poka偶cie mi pioruny na wasz膮 obron臋 zes艂ane i pu艂ki anio艂贸w spuszczone z niebios. -

M膭呕
艢miej si臋 z w艂asnych s艂贸w. - Ateizm to stara formu艂a - a spodziewa艂em si臋 czego艣 nowego po tobie. -

PANKRACY
艢miej si臋 z w艂asnych s艂贸w. - Ja mam wiar臋 silniejsz膮, ogromniejsz膮 od twojej. - J臋k przez rozpacz i bole艣膰 wydarty tysi膮com tysi膮c贸w - g艂贸d rzemie艣lnik贸w - n臋dza w艂o艣cian - ha艅ba ich 偶on i c贸rek - poni偶enie ludzko艣ci ujarzmionej przes膮dem i wahaniem si臋, i bydl臋cym przyzwyczajeniem - oto wiara moja - a B贸g m贸j na dzisiaj - to my艣l moja - to pot臋ga moja - kt贸ra chleb i cze艣膰 im rozda na wieki. -
Pije i rzuca kubek.

M膭呕
Ja po艂o偶y艂em si艂臋 moj膮 w Bogu, kt贸ry ojcom moim panowanie nada艂. -

PANKRACY
A ca艂e 偶ycie by艂e艣 diab艂a igrzyskiem. -
Zreszt膮 zostawiam t臋 rozpraw臋 teologom, je艣li jaki pedant tego rzemios艂a 偶yje dot膮d w ca艂ej okolicy - do rzeczy - do rzeczy!

M膭呕
Czeg贸偶 wi臋c 偶膮dasz ode mnie, zbawco narod贸w, obywatelu - bo偶e?

PANKRACY
Przyszed艂em tu, bo chcia艂em ci臋 pozna膰 - po wt贸re ocali膰. -

M膭呕
Wdzi臋cznym za pierwsze - drugie zdaj na szabl臋 moj膮. -

PANKRACY
Szabla twoja - szk艂o, B贸g tw贸j - mara. - Pot臋piony艣 g艂osem tysi膮c贸w - opasany艣 ramionami tysi膮c贸w - kilka morg贸w ziemi wam zosta艂o, co ledwo na wasze groby wystarczy - dwudziestu dni broni膰 si臋 nie mo偶ecie. - Gdzie wasze dzia艂a, rynsztunki, 偶ywno艣膰 - a wreszcie, gdzie m臋stwo ? ...
Gdybym by艂 tob膮, wiem, co bym uczyni艂. -

M膭呕
S艂ucham - patrz, jakem cierpliwy. -

PANKRACY
Ja wi臋c, hr. Henryk, rzek艂bym do Pankracego: "Zgoda- rozpuszczam m贸j hufiec, m贸j hufiec jedyny - nie id臋 na odsiecz 艢wi臋tej Tr贸jcy - a za to zostaj臋 przy, moim imieniu i dobrach, kt贸rych ca艂o艣膰 warujesz mi s艂owem." -
Wiele masz lat, hrabio?

M膭呕
Trzydzie艣ci sze艣膰, Obywatelu.

PANKRACY
Jeszcze pi臋tna艣cie lat najwi臋cej - bo tacy ludzie nied艂ugo 偶yj膮 - tw贸j syn bli偶szy grobu ni偶 m艂odo艣ci - jeden wyj膮tek ogromowi nie szkodzi. - B膮d藕 wi臋c sobie ostatnim hrabi膮 na tych r贸wninach - panuj do 艣mierci w domu naddziad贸w - ka偶 malowa膰 ich obrazy i r偶n膮膰 herby - a o tych n臋dzarzach nie my艣l ju偶 wi臋cej. - Niech si臋 wyrok ludu spe艂ni nad nikczemnikami. -
Nalewa sobie drugi puchar.
Zdrowie twoje, ostatni hrabio!

M膭呕
Obra偶asz mnie ka偶dym s艂owem, zda si臋, pr贸bujesz, czy zdo艂asz w niewolnika obr贸ci膰 na dzie艅 tryumfu swego. - Przesta艅, bo ja ci si臋 odwdzi臋czy膰 nie mog臋. - Opatrzno艣膰 mojego s艂owa ci臋 strze偶e. -

PANKRACY
Honor 艣wi臋ty, honor rycerski wyst膮pi艂 na scen臋 - zwi臋d艂y to 艂achman w sztandarze ludzko艣ci. - O! znam ciebie, przenikam ciebie - pe艂ny艣 偶ycia, a 艂膮czysz si臋 z umieraj膮cymi, bo chcesz si臋 oszuka膰, bo chcesz wierzy膰 jeszcze w kasty, w ko艣ci prababek, w s艂owo "ojczyzna" i tam dalej - ale w g艂臋bi ducha sam wiesz, 偶e braci twojej nale偶y si臋 kara, a po karze niepami臋膰. -

M膭呕
Tobie za艣 i twoim c贸偶 inszego? -

PANKRACY
Zwyci臋stwo i 偶ycie. - Jedno tylko prawo uznaj臋 i przed nim kark schylam - tym prawem 艣wiat bie偶y w coraz wy偶sze kr臋gi - ono jest zgub膮 wasz膮 i wo艂a teraz przez moje usta:
"Zgrzybiali, robaczywi, pe艂ni napoju i jad艂a, ust膮pcie m艂odym, zg艂odnia艂ym i silnym."
Ale - ja pragn臋 ci臋 wyratowa膰 - ciebie jednego. -

M膭呕
Bodajby艣 zgin膮艂 marnie za t臋 lito艣膰 twoj膮. - Ja tak偶e znam 艣wiat tw贸j i ciebie - patrza艂em w艣r贸d cieni贸w nocy na pl膮sy mot艂ochu, po karkach kt贸rego wspinasz si臋 do g贸ry - widzia艂em wszystkie stare zbrodnie 艣wiata ubrane w szaty 艣wie偶e, nowym ko艂uj膮ce ta艅cem - ale ich koniec ten sam, co przed tysi膮cami lat - rozpusta, z艂oto i krew. - A ciebie tam nie by艂o - nie raczy艂e艣 zst膮pi膰 pomi臋dzy dzieci twoje - bo w g艂臋bi ducha ty pogardzasz nimi - kilka chwil jeszcze, a je艣li rozum ci臋 nie odbie偶y, ty b臋dziesz pogardza艂 sam sob膮. Nie dr臋cz mnie wi臋cej.
Siada pod herbem swoim

PANKRACY
艢wiat m贸j jeszcze nie rozpar艂 si臋 w polu - zgoda - nie wyr贸s艂 na olbrzyma - 艂aknie dot膮d chleba i wyg贸d - ale przyjd膮 czasy... - (wstaje, idzie ku M臋偶owi opiera si臋 na herbowym filarze) - Ale przyjd膮 czasy, w kt贸rych on zrozumie siebie i powie o sobie: "Jestem" - a nie b臋dzie drugiego g艂osu na 艣wiecie, co by m贸g艂 tak偶e odpowiedzie膰: "Jestem." -

M膭呕
C贸偶 dalej? -

PANKRACY
Z pokolenia, kt贸re piastuj臋 w sile woli mojej. narodzi si臋 plemi臋 ostatnie, najwy偶sze, najdzielniejsze. - Ziemia jeszcze takich nie widzia艂a m臋偶贸w - Oni s膮 lud藕mi wolnymi, panami jej od bieguna do bieguna. - Ona ca艂a jednym miastem kwitn膮cym, jednym domem szcz臋艣liwym, jednym warsztatem bogactw i przemys艂u. -

M膭呕
S艂owa twoje k艂ami膮 - ale twarz twoja niewzruszona, blada, uda膰 nie umie natchnienia. -

PANKRACY
Nie przerywaj, bo s膮 ludzie, kt贸rzy na kl臋czkach mnie o takie s艂owa prosili, a ja im tych s艂贸w sk膮pi艂em. -
Tam spoczywa B贸g, kt贸remu ju偶 艣mierci nie b臋dzie.- B贸g prac膮 i m臋k膮 czas贸w odarty z zas艂on - zdobyty na niebie przez w艂asne dzieci, kt贸re niegdy艣 porozrzuca艂 na ziemi, a one teraz przejrza艂y i dosta艂y prawdy - B贸g ludzko艣ci objawi艂 si臋 im.

M膭呕
A nam przed wiekami - ludzko艣膰 przeze艅 ju偶 zbawiona. -

PANKRACY
Niech偶e si臋 cieszy takim zbawieniem - n臋dz膮 dw贸ch tysi臋cy lat, up艂ywaj膮cych od Jego 艣mierci na krzy偶u. -

M膭呕
Widzia艂em ten krzy偶, blu藕nierco, w starym, starym Rzymie - u st贸p Jego le偶a艂y gruzy pot臋偶niejszych si艂 ni偶 twoje - sto bog贸w, twemu podobnych, wala艂o si臋 w pyle, g艂owy skaleczonej podnie艣膰 nie 艣mia艂o ku Niemu - a On sta艂 na wysoko艣ciach, 艣wi臋te ramiona wyci膮ga艂 na wsch贸d i na zach贸d, czo艂o 艣wi臋te macza艂 w promieniach s艂o艅ca - zna膰 by艂o, 偶e jest Panem 艣wiata. -

PANKRACY
Stara powiastka - pusta jak chrz臋st twego herbu. -
Uderza o tarcz臋.
Ale ja dawniej czyta艂em twe my艣li. - Je艣li wi臋c umiesz si臋ga膰 w niesko艅czono艣膰, je艣li kochasz prawd臋 i szuka艂e艣 jej szczerze, je艣li艣 cz艂owiekiem na wz贸r ludzko艣ci, nie na podobie艅stwo mamczynych piosneczek, s艂uchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. Krwi, kt贸r膮 oba wylejem dzisiaj, jutro 艣ladu nie b臋dzie - ostatni raz ci m贸wi臋 - je艣li艣 tym, czym wydawa艂e艣 si臋 niegdy艣, wsta艅, porzu膰 dom i chod藕 za mn膮. -

M膭呕
Ty艣 m艂odszym bratem szatana.- (wstaje i przechadza si臋 wzd艂u偶) - Daremne marzenia - kto ich dope艂ni? - Adam skona艂 na pustyni - my nie wr贸cim do raju.

PANKRACY na stronie
Zagi膮艂em palec popod serce jego - trafi艂em do nerwu poezji.

M膭呕
Post臋p, szcz臋艣cie rodu ludzkiego - i ja kiedy艣 wierzy艂em - ot! macie, we藕cie g艂ow臋 moj膮, byleby... Sta艂o si臋.- Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mog艂a jeszcze... Ale teraz, wiem - teraz trza mordowa膰 si臋 nawzajem - bo teraz im tylko chodzi o zmian臋 plemienia. -

PANKRACY
Biada zwyci臋偶onym - nie wahaj si臋 - powt贸rz raz tylko "biada" - i zwyci臋偶aj z nami. -

M膭呕
Czy艣 zbada艂 wszystkie manowce Przeznaczenia - czy pod kszta艂tem widomym stan臋艂o ono u wej艣cia namiotu twojego w nocy i olbrzymi膮 d艂oni膮 b艂ogos艂awi艂o tobie - lub w dzie艅 czy艣 s艂ysza艂 g艂os jego o po艂udniu. kiedy wszyscy spali w skwarze, a ty艣 jeden rozmy艣la艂 - 偶e mi tak pewno grozisz zwyci臋stwem, cz艂owiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego ci臋cia?

PANKRACY
Nie 艂ud藕 si臋 marn膮 nadziej膮 - bo nie dra艣nie mnie o艂贸w, nie tknie si臋 偶elazo, dop贸ki jeden z was opiera si臋 mojemu dzie艂u, a co p贸藕niej nast膮pi, to ju偶 wam nic z tego.-
Zegar bije.
Czas szydzi z nas obu. - Je艣li艣 znudzony 偶yciem, przynajmniej ocal syna swego.

M膭呕
Dusza jego czysta, ju偶 ocalona w niebie - a na ziemi los ojca go czeka. -
Spuszcza g艂ow臋 mi臋dzy d艂onie i staje.

PANKRACY
Odrzuci艂e艣 wi臋c?
Chwila milczenia.
Milczysz - dumasz - dobrze - niechaj ten duma, co stoi nad grobem.

M膭呕
Z dala od tajemnic, kt贸re za kra艅cami twoich my艣li odbywaj膮 si臋 teraz w g艂臋bi ducha mojego! - 艢wiat cielska do ciebie nale偶y - tucz go jad艂em, oblewaj posok膮 i winem - ale dalej nie zachod藕 i precz, precz ode mnie! -

PANKRACY
S艂ugo jednej my艣li i kszta艂t贸w jej, pedancie rycerzu , poeto, ha艅ba tobie - patrz na mnie! - My艣li i kszta艂ty s膮 woskiem palc贸w moich. -

M膭呕
Darmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy - bo ka偶den z ojc贸w twoich pogrzeban z mot艂ochem pospo艂u, jako rzecz martwa, nie jako cz艂owiek z si艂膮 i duchem.
Wyci膮ga r臋k臋 ku obrazom.
Spojrzyj na te postacie - my艣l ojczyzny, domu, rodziny, my艣l, nieprzyjaci贸艂ka twoja, na ich czo艂ach wypisana zmarszczkami - a co w nich by艂o i przesz艂o, dzisiaj we mnie 偶yje- Ale ty, cz艂owiecze, powiedz mi, gdzie jest ziemia twoja? - Wieczorem namiot tw贸j rozbijasz na gruzach cudzego donu, o wschodzie go zwijasz i koczujesz dalej - dot膮d nie znalaz艂e艣 ogniska swego i nie znajdziesz, dop贸ki stu ludzi zechce powt贸rzy膰 za mn膮: "Chwa艂a ojcom naszym!" -

PANKRACY
Tak, chwa艂a dziadom twoim na ziemi i niebie - w rzeczy samej jest na co patrzy膰.
脫w, starosta, baby strzela艂 po drzewach i 呕yd贸w piek艂 偶ywcem. - Ten z piecz臋ci膮 w d艂oni i podpisem - "kanclerz"- sfa艂szowa艂 akta, spali艂 archiwa, przekupi艂 s臋dzi贸w, trucizn膮 przy艣pieszy艂 spadki - st膮d wsie twoje, dochody, pot臋ga.- Tamten, czarniawy, z ognistym okiem, cudzo艂o偶y艂 po domach przyjaci贸艂 - 贸w z Runem Z艂otym , w kolczudze w艂oskiej, zna膰 s艂u偶y艂 u cudzoziemc贸w - a ta pani blada, z ciemnymi puklami, kazi艂a si臋 z giermkiem swoim - tamta czyta list kochanka i 艣mieje si臋, bo noc bliska - tamta, z pieskiem na robronie , kr贸l贸w by艂a na艂o偶nic膮. - St膮d wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. - Lubi臋 tego w zielonym kaftanie- pi艂 i polowa艂 z braci膮 szlacht膮, a ch艂op贸w wysy艂a艂, by z psami gonili jelenie. - G艂upstwo i niedola kraju ca艂ego - oto rozum i moc wasza. - Ale dzie艅 s膮du bliski i w tym dniu obiecuj臋 wam, 偶e nie zapomn臋 o 偶adnym z was, o 偶adnym z ojc贸w waszych, o 偶adnej chwale waszej. -

M膭呕
Mylisz si臋, mieszcza艅ski synu. - Ani ty, ani 偶aden z twoich by nie 偶y艂, gdyby ich nie wykarmi艂a 艂aska, nie obroni艂a pot臋ga ojc贸w moich. - Oni wam w艣r贸d g艂odu rozdawali zbo偶e, w艣r贸d zarazy stawiali szpitale - a kiedy艣cie z trzody zwierz膮t wyro艣li na niemowl臋ta, oni wam postawili 艣wi膮tynie i szko艂y - podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, 偶e艣cie nie do pola bitwy. -
S艂owa twoje 艂ami膮 si臋 na ich chwale, jak dawniej strza艂y poha艅c贸w na ich 艣wi臋tych pancerzach - one ich popio艂贸w nie wzrusz膮 nawet - one zagin膮 jak skowyczenia psa w艣ciek艂ego, co bie偶y i pieni si臋, a偶 skona gdzie na drodze. - A teraz czas ju偶 tobie wyni艣膰 z domu mego. - Go艣ciu, wolno puszczam ciebie. -

PANKRACY
Do widzenia na okopach 艢wi臋tej Tr贸jcy. - A kiedy wam kul zabraknie i prochu...

M膭呕
To si臋 zbli偶ym na d艂ugo艣膰 szabel naszych. - Do widzenia. -

PANKRACY
Dwa or艂y z nas - ale gniazdo twoje strzaskane piorunem.
Bierze p艂aszcz i czapk臋 wolno艣ci.
Przechodz膮c pr贸g ten, rzucam na艅 przekl臋stwo nale偶ne staro艣ci. - I ciebie, i syna twego po艣wi臋cam zniszczeniu. -

M膭呕
Hej, Jakubie!
Jakub wchodzi.
Odprowadzi膰 tego cz艂owieka a偶 do ostatnich czat moich na wzg贸rzu.



CZ臉艢膯 CZWARTA


Od baszt 艢wi臋tej Tr贸jcy do wszystkich szczyt贸w ska艂, po prawej, po lewej, z ty艂u i na przodzie le偶y mg艂a 艣nie偶ysta, blada, niewzruszona, milcz膮ca, mara oceanu , kt贸ry niegdy艣 mia艂 brzegi swoje, gdzie te wierzcho艂ki czarne, ostre, szarpane, i g艂臋boko艣ci swoje, gdzie dolina, kt贸rej nie wida膰, i s艂o艅ce, kt贸re jeszcze si臋 nie wydoby艂o. -

Na wyspie granitowej, nagiej, stoj膮 wie偶e zamku, wbite w ska艂臋 prac膮 dawnych ludzi i zros艂e ze ska艂膮 jak pier艣 ludzka z grzbietem u Centaura . - Ponad nimi sztandar si臋 wznosi, najwy偶szy i sam jeden w艣r贸d szarych b艂臋kit贸w. -

Powoli 艣pi膮ce obszary budzi膰 si臋 zaczn膮 - w g贸rze s艂ycha膰 szumy wiatr贸w - z do艂u promienie si臋 cisn膮 - i kra z chmur p臋dzi po tym morzu z wyziew贸w. -

Wtedy inne g艂osy, g艂osy ludzkie, przyrnieszaj膮 si臋 do.tej znikomej burzy i niesione na mglistych ba艂wanach roztr膮c膮 si臋 o stopy zamku. -

Widna przepa艣膰 w艣r贸d obszar贸w, co p臋k艂y nad ni膮. -

Czarno tam w jej g艂臋bi, od g艂贸w ludzlcich czarno - dolina ca艂a zarzucona g艂owami ludzkimi, jako dno morza g艂azami.

S艂o艅ce ze wzg贸rz贸w na ska艂y wst臋puje - w z艂ocie unosz膮 si臋, w z艂ocie roztapiaj膮 si臋 chmury, a im bardziej n铆kn膮, tym lepiej s艂ycha膰 wrzaski, tym lepiej dojrze膰 mo偶na t艂umy p艂yn膮ce u do艂u. -

Z g贸r podnios艂y si臋 mg艂y - i konaj膮 teraz po nico艣ciach b艂臋kitu. - Dolina 艢wi臋tej Tr贸jcy obsypana 艣wiat艂em migaj膮cej broni i lud ci膮gnie zewsz膮d do niej, jak do r贸wniny Ostatniego S膮du. -

Katedra w zamku 艢wi臋tej Tr贸jcy. -
Panowie, Senatorzy, Dygnitarze siedz膮 po obu stronach, ka偶dy pod pos膮giem jakiego kr贸la lub rycerza - za pos膮gami t艂umy szlachty - przed wielkim o艂tarzem w g艂臋bi Arcybiskup w krze艣le z艂oconym, z mieczem na kolanach - za o艂tarzem Ch贸r kap艂an贸w - M膮偶 stoi w progu przez chwil臋, potem zaczyna i艣膰 powoli ku Arcybiskupowize sztandarem w r臋ku.

CH脫R KAP艁AN脫W
Ostatnie s艂ugi Twoje, w ostatnim ko艣ciele Syna Twego, b艂agamy Ci臋 za czci膮 ojc贸w naszych. - Od nieprzyjaci贸艂 wyratuj nas, Panie!

PIERWSZY HRABIA
Patrz, z jak膮 dum膮 spogl膮da na wszystkich. -

DRUGI HRABIA
My艣li, 偶e 艣wiat podbi艂. -

TRZECI HRABIA
A on si臋 tylko noc膮 przedar艂 przez ob贸z ch艂op贸w. -

PIERWSZY HRABIA
Sto trup贸w po艂o偶y艂, a dwie艣cie swoich straci艂. -

DRUGI HRABIA
Nie dajmy, by go wodzem obrali.

M膭呕 kl臋ka przed Arcybiskupem
U st贸p twoich sk艂adam zdobycz moj膮. -

ARCYBISKUP
Przypasz miecz ten, b艂ogos艂awiony niegdy艣 r臋k膮 艣wi臋tego Floriana. -

G艁OSY
Niech 偶yje hr. Henryk - niech 偶yje!

ARCYBISKUP
I przyjm ze znakiem Krzy偶a 艢w. dow贸dztwo w tym zamku, ostatnim pa艅stwie naszym - wol膮 wszystkich mianuj臋 ci臋 wodzem. -

G艁OSY
Niech 偶yje - niech 偶yje! -

G艁OS JEDEN
Nie pozwalam! -

INNE G艁OSY
Precz - precz - za drzwi! - Niech 偶yje Henryk! -

M膭呕
Je艣li kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wyst膮pi, w艣r贸d t艂umu si臋 nie kryje. -
Chwila milczenia.
Ojcze, szabl臋 t臋 bior臋 i niech mi B贸g zrz膮dzi zgon pr臋dki, zawczesny, je艣li ni膮 ocali膰 was nie zdo艂am. -

CH脫R KAP艁AN脫W
Daj mu si艂臋 - daj mu Ducha 艢wi臋tego, Panie! - Od nieprzyjaci贸艂 wyratuj nas, Panie!

M膭呕
Teraz przysi臋gnijcie wszyscy, 偶e chcecie broni膰 wiary i czci przodk贸w waszych - 偶e g艂贸d i pragnienie umorzy was do 艣mierci, ale nie do ha艅by - nie do poddania sig - nie do ust膮pienia cho膰by jednego z praw Boga waszego lub waszych. -

G艁OSY
Przysi臋gamy.

Arcybiskupkl臋ka i krzy偶 wznosi. Wszyscy kl臋kaj膮.

CH脫R
Krzywoprzysi臋偶ca gniewem Twoim niech obarczon b臋dzie! - Boja藕liwy gniewem Twoim niech obarczon b臋dzie!- Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon b臋dzie! -

G艁OSY
Przysi臋gamy. -

M膭呕 dobywa miecza
Teraz obiecuj臋 wam s艂aw臋 - u Boga wypro艣cie zwyci臋stwo. -
Otoczony t艂umem wychodzi.

*

Jeden z dziedzi艅c贸w 艢wi臋tej Tr贸jcy - M膮偶 - Hrabiowie - Barony - Ksi膮偶臋ta - ksi臋偶a - szlachta.

HRABIA na stron臋 odprowadza M臋偶a.
Jak偶e - wszystko stracone? -

M膭呕
Nie wszystko - chyba 偶e wam serca zabraknie przed czasem. -

HRABIA
Przed jakim czasem? -

M膭呕
Przed 艣mierci膮. -

BARON odprowadza go w insz膮 stron臋
Hrabio, podobno widzia艂e艣 si臋 z tym okropnym cz艂owiekiem? - B臋dzie偶 on mia艂 lito艣ci cho膰 troch臋 nad nami, kiedy si臋 dostaniem w r臋ce jego? -

M膭呕
Zaprawd臋 ci m贸wi臋, 偶e o takiej lito艣ci 偶aden z ojc贸w twoich nie s艂ysza艂 - zowie si臋 szubienica. -

BARON
Trza si臋 broni膰 jak mo偶na. -

M膭呕
Co ksi膮偶臋 m贸wi? -

KSI膭呕臉
Par臋 s艂贸w na boku. - (odchodzi z nim) - To wszystko dobre dla gminu, ale mi臋dzy nami oczywistym jest, 偶e si臋 oprze膰 nie zdo艂amy. -

M膭呕
C贸偶 wi臋c pozostaje? -

KSI膭呕臉
Obrano ci臋 wodzem, a zatem do ciebie nale偶y rozpocz膮膰 uk艂ady. -

M膭呕
Ciszej - ciszej! -

KSI膭呕臉
Dlaczego? -

M膭呕
Bo艣, mo艣ci ksi膮偶臋, ju偶 na 艣mier膰 zas艂u偶y艂. -
Odwraca si臋 do t艂umu
Kto wspomni o poddaniu si臋, ten 艣mierci膮 karanym b臋dzie. -

BARON, HRABIA, KSI膭呕臉 razem
Kto wspomni o poddaniu si臋, ten 艣mierci膮 karanym b臋dzie. -

WSZYSCY
艢mierci膮 - 艣mierci膮 - vivat!
Wychodz膮.

*

Kru偶ganek na szczycie wie偶y. - M膮偶 - Jakub.

M膭呕
Gdzie syn m贸j?

JAKUB
W wie偶y p贸艂nocnej usiad艂 na progu starego wi臋zienia i 艣piewa proroctwa. -

M膭呕
Najmocniej osad藕 baszt臋 Eleonory - sam nie ruszaj si臋 stamt膮d i co kilka minut patrzaj lunet膮 na ob贸z buntownik贸w. -

JAKUB
Warto by, tak mi Panie Bo偶e dopom贸偶, dla zach臋ty rozda膰 naszym po szklance w贸dki. -

M膭呕
Je艣li potrzeba, ka偶 otworzy膰 nawet piwnice naszych hrabi贸w i ksi膮偶膮t. -
Jakub wychodzi. M膮偶 wchodzi kilkoma schodami wy偶ej, pod sam sztandar, na p艂aski taras. -
Ca艂ym wzrokiem oczu moich, ca艂膮 nienawi艣ci膮 serca obejmuj臋 was, wrogi. - Teraz ju偶 nie marnym g艂osem, nie md艂ym natchnieniem b臋d臋 walczy艂 z wami, ale 偶elazem i lud藕mi, kt贸rzy mnie si臋 poddali. -
Jak偶e tu dobrze by膰 panem, by膰 w艂adz膮 - cho膰by z 艂o偶a 艣mierci spogl膮da膰 na cudze wole, skupione naoko艂o siebie, i na was, przeciwnik贸w moich, zanurzonych w przepa艣ci, krzycz膮cych z jej g艂臋bi ku mnie, jak pot臋pieni wo艂aj膮 ku niebu. -
Dni kilka jeszcze, a mo偶e mnie i tych wszystkich n臋dzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie b臋dzie - ale b膮d藕 co b膮d藕 - dni kilka jeszcze pozosta艂o - u偶yj臋 ich rozkoszy mej kwoli - panowa膰 b臋d臋 - walczy膰 b臋d臋 - 偶y膰 b臋d臋.- To moja pie艣艅 ostatnia! -
Nad ska艂ami zachodzi s艂o艅ce w d艂ugiej, czarnej trumnie z wyziew贸w. - Krew promienista zewsz膮d leje si臋 na dolin臋.- Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, ni偶 kiedykolwiek wprz贸dy wita艂em obietnice wesela, u艂udy, mi艂o艣ci. -
Bo nie pod艂膮 prac膮, nie podst臋pem, nie przemys艂em doszed艂em ko艅ca 偶ycze艅 moich - ale nagle,. znienacka, tak, jakom marzy艂 zaw偶dy.
I teraz tu stoj臋 na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze r贸wnymi byli. -

*

Komnata w zamku o艣wiecona pochodniami 鈥 Orcio siedzi na 艂o偶u - M膮偶 wchodzi i sk艂ada bro艅 na stole.

M膭呕
Sto ludzi zostawi膰 na sza艅cach - reszta niech odpocznie po tak d艂ugiej bitwie. -

G艁OS ZA DRZWIAMI
Tak mi, Panie Bo偶e, dopom贸偶! -

M膭呕
Zapewne s艂ysza艂e艣 wystrza艂y, odg艂osy naszej wycieczki - ale b膮d藕 dobrej my艣li, dzieci臋 moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro. -

ORCIO
S艂ysza艂em, ale to nie tkn臋艂o mi serca - huk przelecia艂 i nie ma go wi臋cej - co innego w dreszcz mnie wprawia, ojcze. -

M膭呕
L臋ka艂e艣 si臋 o mnie? -

ORCIO
Nie - bo wiem, 偶e twoja godzina nie nadesz艂a jeszcze. -

M膭呕
Sami jeste艣my - ci臋偶ar spad艂 mi z duszy na dzisiaj - bo tam w dolinie le偶膮 cia艂a pobitych wrog贸w. - Opowiedz mi wszystkie my艣li twoje - b臋d臋 ich s艂ucha艂 jak dawniej w domu naszym. -

ORCIO
Za mn膮, za mn膮, ojcze - tam straszny s膮d co noc si臋 powtarza. -
Idzie ku drzwiom skrytym w murze i otwiera je.

M膭呕
Gdzie idziesz? - Kto ci pokaza艂 to przej艣cie? - Tam lochy wiecznie ciemne, tam gnij膮 dawnych ofiar ko艣ci. -

ORCIO
Gdzie oko twoje, zwyczajne s艂o艅cu, niedowidzi - tam duch m贸j st膮pa膰 umie. - Ciemno艣ci, id藕cie do ciemno艣ci! -
Zst臋puje.

*

Lochy podziemne - kraty 偶elazne, kajdany, narz臋dzia do tortur, po艂amane, le偶膮ce na ziemi - M膮偶 z pochodni膮 u st贸p g艂azu, na kt贸rym Orcio stoi.

M膭呕
Zejd藕, b艂agam ci臋, zejd藕 do mnie. -

ORCIO
Czy nie s艂yszysz ich g艂os贸w, czy nie widzisz ich kszta艂t贸w? -

M膭呕
Milczenie grob贸w - a 艣wiat艂o pochodni na kilka st贸p tylko roz艣wieca przed nami. -

ORCIO
Coraz ju偶 bli偶ej - coraz ju偶 widniej - id膮 spod ciasnych sklepie艅 jeden po drugim i tam zasiadaj膮 w g艂臋bi. -

M膭呕
W szale艅stwie twoim pot臋pienie moje - szalejesz, dzieci臋 - i si艂y moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba. -

ORCIO
Widz臋 duchem blade ich postacie, powa偶ne, kupi膮ce si臋 na s膮d straszny. - Oskar偶ony ju偶 nadchodzi i jako mg艂a p艂ynie. -

CH脫R G艁OS脫W
Si艂膮 nam dan膮 - za m臋ki nasze, my, niegdy艣 przykuci, smagani, dr臋czeni, 偶elazem rwani, trucizn膮 pojeni, przywaleni ceg艂ami i 藕wirem, dr臋czmy i s膮d藕my, s膮d藕my i pot臋piajmy- a kary szatan si臋 podejmie. -

M膭呕
Co widzisz ? -

ORCIO
Oskar偶ony - oskar偶ony - ot, za艂ama艂 d艂onie. -

M膭呕
Kto on jest? -

ORCIO
Ojcze - ojcze! -

G艁OS JEDEN
Na tobie si臋 ko艅czy r贸d przekl臋ty - w tobie ostatnim zebra艂 wszystkie si艂y swoje i wszystkie nami臋tno艣ci swe, i ca艂膮 dum臋 swoj膮, by skona膰. -

CH脫R G艁OS脫W
Za to, 偶e艣 nic nie kocha艂, nic nie czci艂 pr贸cz siebie, pr贸cz siebie i my艣li twych, pot臋pion jeste艣 - pot臋pion na wieki. -

M膭呕
Nic dojrze膰 nie mog臋, a s艂ysz臋 spod ziemi, nad ziemi膮, po bokach westchnienia i 偶ale, wyroki i gro藕by. -

ORCIO
On teraz podni贸s艂 g艂ow臋, jako ty, ojcze, kiedy si臋 gniewasz - i odpar艂 dumnym s艂owem, jako ty, ojcze, kiedy pogardzasz. -

CH脫R G艁OS脫W
Daremno - daremno - ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie.

G艁OS JEDEN
Dni kilka jeszcze chwa艂y ziemskiej, znikomej, kt贸rej mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje - a potem zaginiesz ty i bracia twoi - i pogrzeb wasz jest bez dzwon贸w 偶a艂oby - bez 艂kania przyjaci贸艂 i krewnych - jako nasz by艂 kiedy艣 na tej samej skale bole艣ci . -

M膭呕
Znam ja was, pod艂e duchy, marne ogniki, lataj膮ce w艣r贸d ogrom贸w anielskich. -
Idzie kilka krok贸w naprz贸d.

ORCIO
Ojcze, nie zapuszczaj si臋 w g艂膮b - na Chrystusa imi臋 艣wi臋te zaklinam ci臋, ojcze! -

M膭呕 wraca
Powiedz, powiedz, kogo widzisz? -

ORCIO
To posta膰 -

M膭呕
Czyja?

ORCIO
To drugi ty jeste艣 - ca艂y blady - sp臋tany - oni teraz m臋cz膮 ciebie - s艂ysz臋 j臋ki twoje. (pada na kolana) - Przebacz mi, ojcze - matka po艣r贸d nocy przysz艂a i kaza艂a...
Mdleje.

M膭呕 chwyta go w obj臋cia
Tego nie dostawa艂o. - Ha! dzieci臋 w艂asne przywiod艂o mnie do progu piek艂a! - Mario! nieub艂agany duchu! - Bo偶e! i Ty, druga Maryjo, do kt贸rej modli艂em si臋 tyle! -
Tam poczyna si臋 niesko艅czono艣膰 m膮k i ciemno艣ci. - Nazad! - Musz臋 jeszcze walczy膰 z lud藕mi - potem wieczna walka. -
Ucieka z synem. .

CH脫R G艁OS脫W w oddali
Za to, 偶e艣 nic nie kocha艂, nic nie czci艂 pr贸cz siebie, pr贸cz siebie i my艣li twych, pot臋pion jeste艣 - pot臋pion na wieki. -

*

Sala w zamku 艢wi臋tej Tr贸jcy - M膮偶 - kobiety, dzieci, kilku starc贸w i hrabi贸w kl臋cz膮cych u st贸p jego - Ojciec Chrzestny stoi w 艣rodku sala - t艂um w. g艂臋bi - zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna.

M膭呕
Nie - przez syna mego - przez 偶on臋 nieboszczk臋 moj膮, nie - jeszcze raz m贸wi臋 - nie! -

G艁OSY KOBIECE
Zlituj si臋 - g艂贸d pali wn臋trzno艣ci nasze i dzieci naszych- dniem i noc膮 strach nas po偶era. -

G艁OSY M臉呕CZYZN
Jeszcze pora - s艂uchaj pos艂a - nie odsy艂aj pos艂a. -

OJCIEC CHRZESTNY
Ca艂e 偶ycie moje obywatelskim by艂o i nie zwa偶am na twoje wyrzuty, Henryku. - Je艣lim si臋 podj膮艂 urz臋du poselskiego, kt贸ry w tej chwili sprawuj臋, to 偶e znam wiek m贸j i ceni膰 umiem ca艂膮 warto艣膰 jego. - Pankracy jest reprezentantem obywatelem, 偶e tak rzek臋...

M膭呕
Precz z oczu moich, stary! -
Na stronie do Jakuba
Przyprowad藕 tu oddzia艂 naszych. -

Jakub wychodzi - kobiety powstaj膮 i p艂acz膮 - m臋偶czy藕ni si臋 oddalaj膮 o kilka krok贸w

BARON
Zgubi艂e艣 nas, hrabio. -

DRUGI
Wypowiadamy ci pos艂usze艅stwo. -

KSI膭呕臉
Sami u艂o偶ymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku. -

OJCIEC CHRZESTNY
Wielki m膮偶, kt贸ry mnie przys艂a艂, obiecuje wam 偶ycie, byleby艣cie przy艂膮czyli si臋 do niego i uznali d膮偶enie wieku. -

KILKA G艁OS脫W
Uznajemy - uznajemy. -

M膭呕
Kiedy艣cie mnie wezwali, przysi膮g艂em zgin膮膰 na tych murach - dotrzymam - i wy wszyscy zginiecie wraz ze mn膮. -
Ha! chce si臋 wam 偶y膰 jeszcze!
Ha! zapytajcie ojc贸w waszych, po co gn臋bili i panowali! -
Do Hrabiego
A ty, czemu uciska艂e艣 poddanych? -
Do drugiego
A ty, czemu przep臋dzi艂e艣 wiek m艂ody na kartach i podr贸偶ach daleko od Ojczyzny? -
Do innego
Ty si臋 podli艂e艣 wy偶szym, gardzi艂e艣 ni偶szymi. -
Do jednej z kobiet
Dlaczego偶e艣 dzieci nie wychowa艂a sobie na obro艅c贸w- na rycerzy? - Teraz by ci si臋 zda艂y na co艣. - Ale艣 kocha艂a 呕yd贸w, adwokat贸w - pro艣 ich o 偶ycie teraz.
Staje i wyci膮ga ramiona.
Czego si臋 tak 艣pieszycie do ha艅by - co was tak n臋ci, by upodli膰 wasze ostatnie chwile? - Naprz贸d raczej ze mn膮, naprz贸d, Mo艣ci Panowie, tam, gdzie kule i bagnety - nie tam, gdzie szubienica i kat milcz膮cy, z powrozem w d艂oni na szyje wasze. -

KILKA G艁OS脫W
Dobrze m贸wi - na bagnety! -

INNE G艁OSY
Kawa艂ka chleba ju偶 nie ma. -

KOBIECE G艁OSY
Dzieci nasze, dzieci wasze! -

WIELE G艁OS脫W
Podda膰 si臋 trzeba - uk艂ady - uk艂ady! -

OJCIEC CHRZESTNY
Obiecuj臋 wam ca艂o艣膰, 偶e tak rzek臋, nietykalno艣膰 os贸b i cia艂 waszych. -

M膭呕
Przybli偶a si臋 do Ojca Chrzestnego i chwyta go za piersi.
艢wi臋ta osobo pos艂a, id藕 skry膰 siw膮 g艂ow臋 pod namioty przechrzt贸w i szewc贸w, bym j膮 krwi膮 twoj膮 w艂asn膮 nie zmaza艂. -
Wchodzi oddzia艂 zbrojnych z Jakubem.
Na cel mi wzi膮膰 to czo艂o zorane zmarszczkami marnej nauki - na cel t臋 czapk臋 wolno艣ci, dr偶膮c膮 od tchnienia s艂贸w moich, na tej g艂owie bez m贸zgu.

Ojciec Chrzestny si臋 wymyka.

WSZYSCY razem
Zwi膮za膰 go - wyda膰 Pankracemu! -

M膭呕
Chwila jeszcze, mo艣ci panowie! -
Chodzi od jednego 偶o艂nierza do drugiego.
Z tob膮, zda mi si臋, wdziera艂em si臋 na g贸ry za dzikim zwierzem - pami臋tasz, wyrwa艂em ci臋 z przepa艣ci.
Do innych
Z wami rozbi艂em si臋 na ska艂ach Dunaju - Hieronimie, Krzysztofie, byli艣cie ze mn膮 na Czarnym Morzu. -
Do innych
Wam odbudowa艂em chaty zgorza艂e. -
Do innych
Wy艣cie uciekli do mnie od z艂ego pana. - A teraz m贸wcie - p贸jdziecie za mn膮 czy zostawicie mnie samego, ze 艣miechem na ustach, 偶em wpo艣r贸d tylu ludzi jednego cz艂owieka nie znalaz艂? -

WSZYSCY
Niech 偶yje hr. Henryk - niech 偶yje!

M膭呕
Rozda膰 im, co zosta艂o w臋dliny i w贸dki - a potem na mury! -

WSZYSCY 呕O艁NIERZE
W贸dki - mi臋sa - a potem na mury!

M膭呕
Id藕 z nimi, a za godzin臋 b膮d藕 got贸w do walki. -

JAKUB
Tak mi, Panie Bo偶e, dopom贸偶! -

G艁OSY KOBIECE
Przeklinamy ci臋 za niewini膮tka nasze! -

INNE G艁OSY
Za ojc贸w naszych! -

INNE G艁OSY
Za 偶ony nasze! -

M膭呕
A ja was za pod艂o艣膰 wasz膮. -
Wychodzi.

*

Okopy 艢wi臋tej Tr贸jcy - trupy naoko艂o - dzia艂a potrzaskane- bro艅 le偶膮ca na ziemi - tu i 贸wdzie biegn膮 偶o艂nierze - M膮偶 oparty o szaniec, Jakub przy nim.

M膭呕 szabl臋 chowaj膮c do pochwy
Nie ma rozkoszy, jak gra膰 w niebezpiecze艅stwo i wygrywa膰 zaw偶dy, a kiedy nadejdzie przegra膰 - to raz jeden tylko. -

JAKUB
Ostatnimi naszymi nabojami skropieni odst膮pili, ale tam w dole si臋 gromadz膮 i nied艂ugo wr贸c膮 do szturmu - darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszed艂, od kiedy 艣wiat 艣wiatem. -

M膭呕
Nie ma ju偶 wi臋cej kartaczy? -

JAKUB
Ani kul, ani lotek , ani 艣rutu - wszystko si臋 przebiera nareszcie. -

M膭呕
A wi臋c syna mi przyprowad藕, bym go raz jeszcze u艣ciska艂. -Jakub odchodzi.
Dym bitwy zamgli艂 oczy moje - zda mi si臋, jakby dolina wzdyma艂a si臋 i opada艂a nazad - ska艂y w sto k膮t贸w 艂ami膮 si臋 i krzy偶uj膮 - dziwnym szykiem tak偶e ci膮gn膮 my艣li moje. -
Siada na murze.
Cz艂owiekiem by膰 nie warto - anio艂em nie warto. - Pierwszy z archanio艂贸w po kilku wiekach, talk jak my po kilku latach bytu, uczu艂 nud臋 w sercu swoim i zapragn膮艂 pot臋偶niejszych si艂. - Trza by膰 Bogiem lub nico艣ci膮. -
Jakub. przychodzi z Orciem.
We藕 kilku naszych, obejd藕 sale zamkowe i p臋d藕 do mur贸w wszystkich, co spotkasz. -

JAKUB
Bankier贸w i hrabi贸w, i ksi膮偶膮t. -
Odchodzi

M膭呕
Chod藕, synu - po艂贸偶 tu r臋k臋 swoj膮 na d艂oni mojej - czo艂em ust moich si臋 dotknij - czo艂o matki twojej niegdy艣 by艂o takiej samej bieli i mi臋kko艣ci. -

ORCIO
S艂ysza艂em g艂os jej dzisiaj, nim zerwali si臋 m臋偶e twoi do broni - s艂owa jej p艂yn臋艂y tak lekko jak wonie, i m贸wi艂a- "Dzi艣 wieczorem zasi膮dziesz przy mnie." -

M膭呕
Czy wspomnia艂a cho膰by imi臋 moje? -

ORCIO
M贸wi艂a - "Dzi艣 wieczorem czekam na syna mego." -

M膭呕 na stronie
U ko艅ca drogi czy偶 opadnie mnie si艂a? - Nie daj tego, Bo偶e! - Za jedn膮 chwil臋 odwagi masz mnie wi臋藕niem twoim przez wieczno艣膰 ca艂膮. -
G艂o艣no
O synu, przebacz, 偶em ci da艂 偶ycie - rozstajemy si臋 - czy wiesz, na jak d艂ugo? -

ORCIO
We藕 mnie i nie puszczaj - nie puszczaj - ja ci臋 poci膮gn臋 za sob膮. -

M膭呕
R贸偶ne drogi nasze - ty zapomnisz o mnie w艣r贸d ch贸r贸w anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z g贸ry. - O Jerzy- Jerzy! - O synu m贸j! -

ORCIO
Co za krzyki - dr偶臋 ca艂y - coraz gro藕niej - coraz bli偶ej - huk dzia艂 i strzelb si臋 rozlega - godzina ostatnia, przepowiedziana, ci膮gnie ku nam. -

M膭呕
Spieszaj, spieszaj, Jakubie! -

Orszak Hrabi贸w i Ksi膮偶膮t przechodzi przez dolny dziedziniec - Jakub z 偶o艂nierzami idzie za nim.

G艁OS JEDEN
Dali艣cie od艂amki broni i bi膰 si臋 ka偶ecie. -

G艁OS DRUGI
Henryku, ulituj si臋! -

TRZECI
Nie gnaj nas s艂abych, zg艂odnia艂ych, ku murom! -

INNE G艁OSY
Gdzie nas p臋dz膮 - gdzie? -

M膭呕 do nich
Na 艣mier膰. -
Do syna
Tym u艣ciskiem chcia艂bym si臋 z tob膮 po艂膮czy膰 na wieki- ale trza mi w insz膮 stron臋.

Orcio pada trafiony kul膮.

G艁OS W G脫RZE
Do mnie, do mnie, duchu czysty - do mnie, synu m贸j! -

M膭呕
Hej! do mnie, ludzie moi! -
Dobywa szabli i przyk艂ada do ust le偶膮cego.
Klinga szklanna jak wprz贸dy - oddech i 偶ycie ulecia艂y razem. -
Hej! tu - naprz贸d - ju偶 si臋 wdarli na d艂ugo艣膰 szabli mojej - nazad, w przepa艣膰, syny wolno艣ci!

Zamieszanie i bitwa.

*

Insza strona okop贸w - s艂ycha膰 odg艂osy walki - Jakub rozci膮gni臋ty na murze - M膮偶 nadbiega, krwi膮 oblany.

M膭呕
C贸偶 ci jest, m贸j wierny, m贸j stary? -

JAKUB
Niech ci czart odp艂aci w piekle up贸r tw贸j i m臋ki moje.- Tak mi, Panie Bo偶e, dopom贸偶! -
Umiera

M膭呕 rzucaj膮c pa艂asz
Niepotrzebny艣 m铆 d艂u偶ej - wygin臋li moi, a tamci kl臋cz膮c wyci膮gaj膮 ramiona ku zwyci臋zcom i be艂koc膮 o mi艂osierdzie.
Spoziera naoko艂o
Nie nadchodz膮 jeszcze w t臋 stron臋 - jeszcze czas - odpocznijmy chwil臋. - Ha! ju偶 si臋 wdarli na wie偶臋 p贸艂nocn膮 - ludzie nowi si臋 wdarli na wie偶臋 p贸艂nocn膮 - i patrz膮, czy gdzie nie odkryj膮 hrabiego Henryka. - Jestem tu - jestem - ale wy mnie s膮dzi膰 nie b臋dziecie. - Ja si臋 ju偶 wybra艂em w drog臋 - ja st膮pam ku s膮dowi Boga.
Staje na od艂amku baszty, wisz膮cym nad sam膮 przepa艣ci膮.
Widz臋 j膮 ca艂膮 czarn膮, obszarami ciemno艣ci p艂yn膮c膮 do mnie, wieczno艣膰 moj膮 bez brzeg贸w, bez wysep, bez ko艅ca, a po艣rodku jej B贸g. jak s艂o艅ce, co si臋 wiecznie pali - wiecznie ja艣nieje - a nic nie o艣wieca.
Krokiem dalej si臋 posuwa.
Biegn膮, zobaczyli mnie - Jezus Maryja! - Poezjo, b膮d藕 mi przekl臋ta, jako ja sam b臋d臋 na wieki! - Ramiona, id藕cie i przerzynajcie te wa艂y!
Skacze w przepa艣膰.

*

Dziedziniec zamkowy - Pankracy - Leonard - Bianchetti na czele t艂um贸w - przed nimi przechodz膮 Hrabiowie, Ksi膮偶臋ta, z 偶onami i dzie膰mi, w 艂a艅cuchach.

PANKRACY
Twoje imi臋? -

HRABIA
Krzysztof na Volsagunie. -

PANKRACY
Ostatni raz go wym贸wi艂e艣 - a twoje? -

KSI膭呕臉
W艂adys艂aw, pan Czarnolasu. -

PANKRACY
Ostatni raz go wym贸wi艂e艣 - a twoje? -

BARON
Aleksander z Godalberg. -

PANKRACY
Wymazane spo艣r贸d 偶yj膮cych - id藕! -

BIANCHETTI do Leonarda
Dwa miesi膮ce nas trzymali, a n臋dzny rz膮d armat i lada jakie parapety.

LEONARD
Czy du偶o ich tam jeszcze? -

PANKRACY
Oddaj臋 ci wszystkich - niech ich krew p艂ynie dla przyk艂adu 艣wiata - a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruj臋 偶ycie. -

R脫呕NE G艁OSY
Znikn膮艂 przy samym ko艅cu. -

OJCIEC CHRZESTNY
Staj臋 teraz jako po艣rednik mi臋dzy tob膮 a niewolnikami twoimi - tymi przezacnego rodu obywatelami, kt贸rzy, wielki cz艂owiecze, klucze zamku 艢wi臋tej Tr贸jcy z艂o偶yli w r臋ce twoje. -

PANKRACY
Po艣rednik贸w nie znam tam, gdzie zwyci臋偶y艂em si艂膮 w艂asn膮. - Sam dopilnujesz ich 艣mierci. -

OJCIEC CHRZESTNY
Ca艂e 偶ycie moje obywatelskim by艂o, czego s膮 dowody niema艂e, a je艣lim si臋 po艂膮czy艂 z wami, to nie na to, bym w艂asnych braci szlacht臋...

PANKRACY
Wzi膮膰 starego doktrynera - precz, w jedn膮 drog臋 z nimi! -
呕o艂nierze otaczaj膮 Ojca Chrzestnego i niewolnik贸w.
Gdzie Henryk? - Czy kto z was nie widzia艂 go 偶ywym lub umar艂ym? - W贸r pe艂ny z艂ota za Henryka - cho膰by za trupa jego! -
Oddzia艂 zbrojnych schodzi z mur贸w,
A wy nie widzieli艣cie Henryka?

NACZELNIK ODDZIA艁U
Obywatelu wodzu, uda艂em si臋 za rozkazem genera艂a Bianchetti ku stronie zachodniej sza艅c贸w zaraz na pocz膮tku wej艣cia naszego do fortecy i na trzecim zakr臋cie bastionu ujrza艂em cz艂owieka rannego i stoj膮cego bez broni przy ciele drugie, go - kaza艂em podwoi膰 kroku, by schwyta膰 - ale nim zd膮偶yli艣my, 贸w cz艂owiek zeszed艂 troch臋 ni偶ej, stan膮艂 na g艂azie chwiej膮cym si臋 i patrza艂 chwil臋 ob艂膮kanym wzrokiem - potem wyci膮gn膮艂 r臋ce jak p艂ywacz, kt贸ry ma da膰 nurka. i pchn膮艂 si臋 z ca艂ej si艂y naprz贸d - s艂yszeli艣my wszyscy odg艂os cia艂a spadaj膮cego po urwiskach - a oto szabla znaleziona kilka krok贸w dalej. -

PANKRACY bior膮c szabl臋
艢lady krwi na r臋koje艣ci - poni偶ej herb jego domu. To pa艂asz hrabiego Henryka - on jeden spo艣r贸d was dotrzyma艂 s艂owa. - Za to chwa艂a jemu, gilotyna wam.
Generale Bianchetti, zatrudnij si臋 zburzeniem wartowni i dope艂nieniem wyroku.-
Leonardzie! -
Wst臋puje na baszt臋 z Leonardem.

LEONARD
Po tylu nocach bezsennych powinien by艣 odpocz膮膰, mistrzu - zna膰 strudzenie n媚 rysach twoich.

PANKRACY
Nie czas mi jeszcze zasn膮膰, dzieci臋, bo dopiero po艂owa pracy dojdzie ko艅ca swojego z ich ostatnim westchnieniem .- Patrz na te obszary - na te ogromy, kt贸re stoj膮 w poprzek mi臋dzy mn膮 a my艣l膮 moj膮 - trza zaludni膰 te puszcze - przedr膮偶y膰 te ska艂y - po艂膮czy膰 te jeziora - wydzieli膰 grunt ka偶demu, by we dw贸jnas贸b tyle 偶ycia si臋 urodzi艂o na tych r贸wninach, ile 艣mierci teraz na nich le偶y. - Inaczej dzie艂o zniszczenia odkupionym nie jest. -

LEONARD
B贸g Wolno艣ci si艂 nam podda. -

PANKRACY
Co m贸wisz o Bogu - 艣lisko tu od krwi ludzkiej. - Czyja偶 to krew? - Za nami dziedzi艅ce zamkowe - sami jeste艣my, a zda mi si臋, jakoby tu by艂 kto艣 trzeci. -

LEONARD
Chyba to cia艂o przebite. -

PANKRACY
Cia艂o jego powiernika - cia艂o martwe - ale tu duch czyj艣, panuje - a ta czapka - ten sam herb na niej - dalej, patrz, kamie艅 wystaj膮cy nad przepa艣ci膮 - na tym miejscu serce jego p臋k艂o. -

LEONARD
Bledniesz, mistrzu. -

PANKRACY
Czy widzisz tam - wysoko - wysoko? -

LEONARD
Nad ostrym szczytem widz臋 chmur臋 pochy艂膮, na kt贸rej dogasaj膮 promienie s艂o艅ca. -

PANKRACY
Znak straszny pali si臋 na niej. -

LEONARD
Chyba ci臋 myli wzrok. -

PANKRACY
Milion ludu s艂ucha艂o mnie przed chwal膮 - gdzie jest lud m贸j? -

LEONARD
S艂yszysz ich okrzyki - wo艂aj膮 ciebie - czekaj膮 na ciebie. -

PANKRACY
Plot艂y kobiety i dzieci, 偶e si臋 tak zjawi膰 ma, lecz dopiero w ostatni dzie艅. -

LEONARD
Kto? -

PANKRACY
Jak s艂up 艣nie偶nej jasno艣ci stoi ponad przepa艣ciami - obur膮cz wsparty na krzy偶u, jak na szabli m艣ciciel. - Ze splecionych piorun贸w korona cierniowa.

LEONARD
Co si臋 z tob膮 dzieje? co tobie jest? -

PANKRACY
Od b艂yskawicy tego wzroku chyba mrze, kto 偶yw. -

LEONARD
Coraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy - chod藕my st膮d - chod藕my - czy s艂yszysz mnie? -

PANKRACY
Po艂贸偶 mi d艂onie na oczach - zad艂aw mi pi臋艣ciami 藕renice - oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozk艂ada w proch. -

LEONARD
Czy dobrze tak? -

PANKRACY
N臋dzne r臋ce twe - jak u ducha, bez ko艣ci i mi臋sa - przejrzyste jak woda - przejrzyste jak szk艂o - przejrzyste jak powietrze. Widz臋 wci膮偶! -

LEONARD
Oprzyj si臋 na mnie. -

PANKRACY
Daj mi cho膰 odrobin臋 ciemno艣ci! -

LEONARD
O mistrzu m贸j! -

PANKRACY
Ciemno艣ci - ciemno艣ci! -

LEONARD
Hej! obywatele - hej! bracia - demokraty, na pomoc! - Hej! ratunku - pomocy - ratunku! -

PANKRACY
Galilae vicisti!

Stacza si臋 w obj臋cia Leonarda i kona.



___________________________________________________________________________
Pobrano z http://my-ebook.pl







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
krasinski nie boska komedia(1)
Krasi艅ski Nie Boska Komedia Akt 1
Krasi艅ski Nie boska komedia
krasinski nie boska komedia
Nie Boska komedia Zygmunta Krasi艅skiego
nie boska komedia akt4 krasinski
nie boska komedia akt3 krasinski
Kordian i poezje S艂owackiego, Nie Boska komedia Krasi艅skiego
nie boska komedia akt2 krasinski
Nie Boska Komedia I Krasi艅skiego
Nie Boska komedia Krasi艅skiego

wi臋cej podobnych podstron