032 13





B/032: H.von Ditfurth - Duch nie spadł z nieba







Wstecz / Spis
Treści / Dalej
13. Świat z perspektywy międzymózgowia
Świat a rzeczywistość
Na omawianym poziomie rozwoju mózg jest raczej wszystkim innym niż zwierciadłem; można by go na przykład nazwać hipotezą o świecie,1 z projektem rzeczywistości otaczającej istotę żywą, projektem, który stał się ciałem. Jest on siecią połączeń nerwowych, w której w postaci możliwych sposobów zachowania antycypowane jest to, czego będzie żądać konfrontacja ze światem zewnętrznym.
Różne są tego następstwa. Po pierwsze, taki repertuar siłą rzeczy musi być bardzo ograniczony. Liczba programów zachowań, które mogą być magazynowane w międzymózgowiu, jest nie tylko skończona, ale nawet stosunkowo niewielka. Ponieważ programy występują w formie fizycznych połączeń między komórkami, liczy się po prostu ich objętość. Określona ilość tkanki nerwowej zawiera tylko ograniczoną liczbę komórek nerwowych jako "elementów połączeń", co chyba łatwo zrozumieć.
Pociąga to za sobą konsekwencje w najwyższym stopniu znaczące. Skoro bowiem na poziomie międzymózgowia stosunek pomiędzy osobnikiem a światem zewnętrznym tworzy się jeszcze wyłącznie z tego rodzaju ustalonych programów, to stąd wynika, że rzeczywistość "istoty międzymózgowiowej" reprezentuje tylko stosunkowo maleńki wycinek obiektywnie istniejących realiów.
Użyłem tutaj celowo słowa "rzeczywistość" zamiast "środowisko", stosowanego zwykle w tym powiązaniu od czasu Jakoba von Uexkulla2. Słowo "rzeczywistość" etymologicznie, na podstawie pokrewieństwa rdzenia, wyraźnie wskazuje na to, o co mi tutaj chodzi: "rzeczywistość" osobnika jest całością wszelkich bodźców, wpływów i czynników, które ze świata zewnętrznego oddziałują na niego [pokrewieństwo etymologiczne, o którym autor mówi, jest nieprzetłumaczalne: po niemiecku Wirklichkeit znaczy rzeczywistość, a wirken
oddziaływać, (przyp. tłum.)] przez to, że je rejestruje za pomocą swoistych receptorów (narządów zmysłów).
Rozpoznanie, że ta rzeczywistość w każdym przypadku musi być ciaśniejsza czy też uboższa aniżeli świat, w którym się dana istota obiektywnie znajduje, nie jest dla nas niczym nowym. Na samym początku tej książki stwierdziliśmy przecież, że już pierwsza żywa komórka z przyczyn samozachowawczych zredukowała do niezbędnego minimum swój kontakt ze światem zewnętrznym, choć dopiero co od niego się oddzieliła.
"Możliwie jak najmniej świata zewnętrznego"
reguła ta zgodnie z biologiczną zasadą zachowania gatunku przez miliardy lat wyciskała swoje piętno na dalszym rozwoju. Skutki jej, nieodwracalne, mogą się nam na poziomie międzymózgowia wydawać wyrazem zubożenia szans. Gdy wreszcie udało się jednostce po nieskończenie długim
w naszym odczuciu
czasie przenieść rozgrywkę z własnej powierzchni w świat zewnętrzny, nagle pożądana wydawałaby się rezygnacja z zasady niezbędnego minimum.
Powstały zmysły zdalne pozwalające na obcowanie z większego dystansu z wpływami zewnętrznymi. Istnieją już nie tylko bodźce identyczne z konkretną ingerencją, na którą z konieczności biologicznej trzeba natychmiast reagować. Rzeczywistość zawiera obecnie także sygnały zapowiadające z góry przyszłe kontakty fizyczne. To pozwala zyskać na czasie. Otwiera się możliwość wyboru, wyważonej decyzji co do tego, czy nadchodzącemu spotkaniu należy stawić czoło, czy też zejść mu z drogi.
Ale wszystko to pozostaje nie wykorzystane. Możliwości, które się wyłoniły nieprzewidzianie, a na pewno niechcący
któż mógłby ich chcieć?
nasuwają nam myśl, że bardziej swobodne obcowanie ze światem zewnętrznym, przekraczające ciasne granice tego, co biologicznie absolutnie konieczne, byłoby teraz dozwolone, a może nawet wskazane.
Nic podobnego się nie dzieje. Żadna z tych możliwości nie jest wykorzystywana. Międzymózgowie żyje jeszcze pod rządami praw przeszłości. Przez rozwój zmysłów zdalnych i trwale programowanych sposobów zachowania dokonało ono ogromnego wyczynu uwolnienia osobnika od nacisku bezpośredniej konfrontacji biologicznej z jego środowiskiem. Jednakże, podobnie jak na wcześniejszych szczeblach rozwoju, do wyczerpania zrodzonych stąd możliwości potrzebny jest nowy krok naprzód, nowa odpowiedź ewolucji. Ale w tym miejscu jesteśmy jeszcze od takiej odpowiedzi oddaleni o 500 milionów lat.
Nie wolno jednak nie dostrzegać tego, że na' owej 'długiej drodze od jednokomórkowca do posiadacza międzymózgowia rozmiary horyzontu subiektywnej rzeczywistości potężnie się rozszerzyły. Podziwu godny jest dar wynalazczości, z jaką ewolucja potrafiła wyciągnąć maksimum informacji z owego przez prakomórkę tak niemiłosiernie zredukowanego zestawu "dopuszczalnych" właściwości środowiska. Jednym z najbardziej zdumiewających przykładów był ów zaskakujący zwrot, dzięki któremu światło słoneczne, przez pewne prakomórki włączone pierwotnie w ich "rzeczywistość" z przyczyn energetycznych, zostało wykorzystane jako ośrodek orientacji kierunkowej, a na dalszym etapie posłużyło do odzwierciedlenia środowiska.
Ale i w innym zakresie treść rzeczywistości stawała się coraz bogatsza w miarę pojawiania się wyższego planu budowy i rozwoju możliwości zachowań. Chciałbym, abyśmy sobie na pewnym przykładzie uzmysłowili rozpiętość wariantów występujących w tej dziedzinie u zwierząt niższych i wyższych. Przypadek rzeczywistości prawie niewiarygodnie ubogiej opisał swego czasu sam klasyk Jakob von Uexkull. Jako przykład posłużył mu kleszcz. Jest to ów krwiopijny roztocz, znany z niemiłej strony wszystkim właścicielom psów, a także hodowcom kur.
Przebieg życia kleszcza jest dosyć skomplikowany i pełen ryzyka, aczkolwiek zwierzę to jest optymalnie chronione przed zagrażającymi mu niebezpieczeństwami przez odpowiedni repertuar zachowań. Zapłodniona samiczka musi się nassać do syta krwi organizmu ciepło-krwistego, ponieważ tylko wtedy jej komórki jajowe dojrzewają. Sposób, w jaki ten konieczny dla gatunku cel zostaje osiągnięty, jednocześnie zdumiewa i poucza.
Zrazu drobne zwierzątko wdrapuje się na krzak i zatrzymuje na czubku małej gałęzi. Drogę swą odnajduje dzięki światłu. Nie ma wprawdzie oczu, tylko rozproszone skórne receptory światła
ale to wystarcza. Po dojściu kleszcza na miejsce rusza program: czekać. Przerwać może go tylko jeden jedyny sygnał: zapach kwasu masłowego, który wytwarzają gruczoły potowe organizmu ciepłokrwistego.
Kleszcz musi więc umieć wyczekać dopóty, dopóki przypadek pozwoli przejść ciepłokrwistemu zwierzęciu dokładnie pod miejscem jego czatów
tak aby roztocz mógł spaść na sierść zwierzęcia. Kleszcze w takiej sytuacji potrafią czekać co najmniej 18 lat, a może nawet o wiele dłużej, bo to naukowcy nie przedłużali swoich obserwacji ponad 18 lat. Przez cały ten okres roztocz pozostaje absolutnie nieruchomy. Nie pobiera żadnego pokarmu. Spośród niezliczonych wydarzeń i bodźców zewnętrznych żadne nie docierają ani nie oddziałują na niego.
Dopiero kiedy zapach kwasu masłowego dosięgnie kleszcza ("niczym sygnał świetlny w ciemnościach", jak pisze Uexkull), budzi się on z odrętwienia i błyskawicznie spada. W następnej chwili, gdy odczuje ciepło, wymacuje w skórze ciepłokrwistego zwierzęcia wolne od sierści miejsce, w które wwierca swój ryjek. Jego życiowe zadanie spełniło się. W jakiś czas potem odpada, składa jaja i ginie.
"Cały bogaty świat otaczający kleszcza kurczy się i zmienia w mizerny twór" (von Uexkull), właśnie w ową "rzeczywistość" roztocza, obejmującą przez długi przecież okres co najwyżej wrażenie "jasno", bodziec zapachowy kwasu masłowego, odczucie "ciepło" i wrażenie dotykowe wolnego od sierści miejsca na skórze, a więc rzeczywistość, która właściwie przez cały ten czas jest prawie "pusta".
Nie muszę chyba równie szczegółowo uzasadniać, że rzeczywistość zwierząt wyższych, a więc świat przeżywany na przykład przez ptaka czy psa, jest w swym zestawie nieporównywalnie bogatsza i barwniejsza. Natomiast z pewnością wymaga uzasadnienia stwierdzenie, że rzeczywistość owych zwierząt jest jednak zawsze o wiele uboższa od świata, który przeżywa człowiek. Pod tym względem wszyscy w naszych naiwnych wyobrażeniach wychodzimy z całkowicie błędnych założeń.
Rzeczywistość danego gatunku zwierzęcia przybliża się co prawda do przeżywanego przez nas świata w takim samym stopniu, w jakim wzrasta jego pokrewieństwo z nami. Jest to powód, dla którego łatwiej nam jest zaprzyjaźnić się z psem aniżeli z ptakiem, z chomikiem niż z jaszczurką. Ale rzeczywistości rozmaitych gatunków nie pokrywają się nigdy ze sobą. Także u psa i małpy człekokształtnej większość przez nas postrzeganych właściwości świata znajduje się poza horyzontem ich rzeczywistości.
A to, co ze świata bywa "postrzegane", pojawia się w przeżywaniu kury czy niższego ssaka inaczej aniżeli to, co nam jest znane
i w sposób, którego sobie już nie potrafimy poprawnie wyobrazić. Jak mało zwierzęca rzeczywistość jest podobna do tego, co sobie o niej wyobrażamy, wykazały tzw. doświadczenia z atrapami przeprowadzane przez etolo-gów (zob. il. 4 po s. 96).
Samiec rudzika, gdy jest w nastroju godowym, swoje tokowanie kieruje bez wahania do pęczka czerwonych piór przymocowanych byle jak do drutu, nie zwracając żadnej uwagi na siedzącą obok młodą samiczkę, która jeszcze nie ma czerwonego upierzenia na piersiach! W tej samej sytuacji samiec ciernika próbuje zwabić do miejsca składania ikry pokraczną atrapę samicy, ignorując całkowicie jedyny do tego celu odpowiedni oryginał. Męski osobnik motyla dostojki lata aż do stanu wyczerpania za obracającym się walcem tylko dlatego, że pasiasty wzór atrapy naśladuje zmianę jasnych i ciemnych odcieni, która występuje, gdy fruwająca samica trzepoce skrzydłami. W naszych oczach, "w naszym świecie", kopia ta jest wyjątkowo marna. Jednakże motylowi dostojce w jego rzeczywistości wydaje się bardziej atrakcyjna od oryginału
widocznie dlatego że wysyła decydujący "sygnał kluczowy" w postaci czystszej i dobitniejszej, niż to czyni samiczka. Urządzenie w kształcie walca reprezentuje superatrapę.3
Prowokujące doświadczenia
Nie dostrzeganą przez nas zwykle przepaść, która oddziela od siebie "rzeczywistości", czyli światy przeżywania rozmaitych gatunków, można ujawnić także metodą przeciwną, tj. przez pozbawienie oryginału jego decydującego sygnału kluczowego
a więc czynnika wyzwalającego, jak mówią etolodzy
i czekanie na to, co się będzie działo. Jeśli eksperymentatorowi rzeczywiście się uda przechwycić taki czynnik wyzwalający, z reguły staje się świadkiem prawdziwej katastrofy. Kto świadom jest znaczenia takiego postępowania, nie będzie zaskoczony. W wyniku bowiem eksperymentalnej ingerencji rzeczywistość zwierzęcia doświadczalnego przestaje się "zgadzać".
Podamy odpowiedni przykład: indyczka mająca pod sobą swoje świeżo wyklute pisklęta jest
z biologicznie zrozumiałych przyczyn szczególnie skłonna do napaści. W języku etologów oznacza to, że w opisanej sytuacji próg agresywnego zachowania jest u niej mocno obniżony. Wszystko, co zbliża się do gniazda, bywa atakowane wściekłymi uderzeniami dzioba. Nie dotyczy to jednak pisklęcia, które z jakichkolwiek przyczyn
choćby dlatego, że eksperymentator je wyjął
znalazło się poza gniazdem i w pewnym momencie z głośnym piskiem podąża z powrotem do ciepłej kryjówki pod matczyne pióra. Samica uspokajającym nawoływaniem skierowuje je ku sobie, aby je potem przy pomocy ruchów głowy i dzioba ostrożnie wsunąć pod swoje pierze.
Zdawałoby się, że nie ma nad to nic naturalniejszego
że nie ma sytuacji, która wymagałaby mniej wyjaśnień niż ta. Czyż nie jest samo przez się zrozumiałe, że indyczka przywabia swoje pisklę, kiedy się przed nią znajdzie, zamiast je atakować? A tymczasem tak argumentując zapomnieliśmy znowu o owym
przyznaję, że niełatwym
wysiłku ku abstrakcji, którego musieliśmy dokonać w związku ze zjawiskiem "widzenia" u zwierząt. W tym wypadku powinniśmy również pamiętać o możliwości, że to, co indyczka widzi, w niczym nie przypomina tego, co w tej sytuacji postrzegamy sami.
Jak bardzo nieufność byłaby tutaj na miejscu, wykazują pewne doświadczenia zaprojektowane i przeprowadzone przez uczonych, którzy z racji swego zawodu żyją takimi abstrakcjami. Skoro od dawna było wiadomo, że głos pisklęcia w okolicznościach towarzyszących wysiadywaniu stanowi decydujący sygnał kluczowy, Wolfgang Schleidt, uczeń Lorenza, ułożył dwa bardzo proste doświadczenia. Wynik obu był dramatyczny.
W pierwszym przypadku uniemożliwił on indyczce usłyszenie głosu pisklęcia po prostu przez to, że starannie zakleił jej uszy. Następnie pozostawił jej dość czasu na to, aby się uspokoiła, po czym ponowił próbę, to znaczy pozwolił głośno kwilącemu pisklęciu zbliżać się do gniazda. Doszło wówczas do katastrofy: w ciągu paru sekund nieszczęsne zwierzątko zostało przez własną matkę zatłuczone na śmierć kilku silnymi uderzeniami dzioba.
Nieomal bardziej jeszcze groteskowy
w każdym razie w świetle naszych uprzedzeń
wydaje się wynik drugiego doświadczenia Schleidta. Tym razem za pomocą ukrytego urządzenia przybliżał on do gniazda wypchaną łasicę, w której brzuchu umieszczony został maleńki głośnik. Z brzucha atrapy wydobywało się więc, dzięki taśmie magnetofonowej, głośne i żałosne popiskiwanie osamotnionego indyczątka.
Wyglądało wprawdzie na to, że wariant ten wydaje się matce trochę niesamowity. Obserwowano wyraźnie, jak dwa różne programy zachowań wikłały się w sprzeczności: "opieka nad potomstwem" i "o-brona gniazda". Uderzenia dziobem wystąpiły i tutaj, ale hamowane, jak gdyby niezdecydowane, i kończyły się uderzeniami w pustkę. W końcu indyczka, chociaż z wyraźnymi oznakami niepewności i podenerwowania, pozwoliła bez oporu podsunąć sobie do gniazda
na jej szczęście wypchanego!
śmiertelnego wroga. Kluczowy sygnał akustyczny, który dla zwierzęcia oznacza właśnie pisklę, potrafił się przebić.
Na każdego, kto przeżył owe doświadczenia
Schleidt zademonstrował mi kiedyś wariant z łasicą
lub ma dosyć fantazji, aby je sobie dostatecznie realistycznie wyobrazić, działają one jak szok, jednakże po zastanowieniu stwierdza się, że jest to szok zbawienny. Wprawdzie załamuje się wiele romantycznych złudzeń co do życia wewnętrznego zwierząt, idyllicznych wyobrażeń o podobnym do naszych uczuć stosunku pomiędzy zwierzęcą matką a pisklęciem, a także wyobrażeń heroicznych o "bohaterstwie", z jakim indyczka broni swoich piskląt przed wrogiem.
Niezliczone doświadczenia tego rodzaju wykazują, jak całkowicie chybione w stosunku do rzeczywistości zwierzęcia są te i inne rozpowszechnione wyobrażenia o zwierzęcym przeżywaniu środowiska. Jednakże to, co uczeni doświadczeniami takimi niszczą, to tylko złudzenia. Kto potrafi się od nich uwolnić, o tyle, o ile jest to w ogóle możliwe, ten odkryje inne, bardziej uzasadnione powody do zdumienia i podziwu.
Dopiero po uwolnieniu się od rozpowszechnionych i prawdopodobnie niezniszczalnych złudzeń uczłowieczania życia wewnętrznego zwierząt pojawia się możliwość obcowania z nimi (czy wręcz nawiązania rodzaju więzi partnerskiej z niektórymi spośród nich, jak z psami czy małpami człekokształtnymi), obcowania przeżywanego zupełnie bezpośrednio jako wyraz pokrewieństwa, które pozwala nawet
przynajmniej częściowo
przerzucić most nad przepaścią rozwartą między rozmaitymi rzeczywistościami.
Ale jak właściwie wygląda owa rzeczywistość zwierzęcia, jeśli jest tak całkowicie odmienna od naszej? Mówiąc skromniej i w nawiązaniu do naszej myśli przewodniej: jak jest ukształtowana rzeczywistość "istoty międzymózgowiowej", jak wygląda świat z perspektywy między-mózgowia?4
Ponieważ nie możemy się przenieść do głowy ptaka czy ryby i
co jeszcze bardziej przeszkadza rozumieniu problemu
nie możemy także wyśliznąć się z własnej głowy, nie potrafimy na to pytanie dać odpowiedzi tak konkretnej, jak się tego domaga nasza ciekawość. A jednak w innych dziedzinach nauce udało się nieco poszerzyć horyzont przeżywanej przez nas rzeczywistości.
Tak więc za pomocą potężnych akceleratorów potrafimy badać subatomowe cząstki materii. Posługujemy się falami elektromagnetycznymi i wielu innymi właściwościami obiektywnych realiów, które pierwotnie nie należały do rzeczywistości naszego świata. Podobnie etolo-dzy ujawnili kilka odpowiedzi na pytanie o treść rzeczywistości międzymózgowiowej
rzeczywistości otwartej przed tymi istotami ziemskimi, które w jakieś 2,5 miliarda lat po rozpoczęciu ewolucji biologicznej wspięły się na szczebel międzymózgowia. Jaka była ta rzeczywistość i jaka jest po dzień dzisiejszy dla wszystkich organizmów, które tego szczebla w zasadzie nie przekroczyły, wywnioskować można również z doświadczeń z atrapami. Trzeba tylko wiedzieć, czego szukać w osiągniętych rezultatach. Etolodzy całymi latami musieli zbierać wynik po wyniku, aż z obfitości szczegółów wyłoniło się to, co istotne.
Rekonstrukcja archaicznego świata
Z perspektywy międzymózgowia świat nie wykazuje żadnego podobieństwa do tego, co przeżywamy jako nasze zwykłe środowisko. Jest to świat, w którym występują właściwości i prawidła dla nas już obce, świat, z którego wyrośliśmy już od kilkuset milionów lat tak dalece, że po wejściu w niego wydawałby się nam upiorny. Tymczasem organizm międzymózgowiowy jest w nim bezpieczny i osłonięty. Jest to jego świat. Natomiast posiadacz półkul mózgowych rzeczywistość tę odczuwałby jako koszmar.
Jest to coś więcej aniżeli czysta metafora. Z przyczyn już kilkakrotnie przytaczanych nasze międzymózgowie jeszcze ciągle jest w pełni czynne. Świat naszych biologicznych przodków tkwi więc w naszych głowach w postaci żyjącej skamieniałości. Normalnie panuje nad nim nadrzędna instancja półkul mózgowych, chociaż nie jest on nigdy całkowicie stłumiony. Jednakże istnieją przypadki, kiedy biologiczna katastrofa spycha współczesnego człowieka do tej archaicznej rzeczywistości. Zobaczymy potem, że pewne formy chorób psychicznych, na przykład to, co psychiatrzy nazywaną schizofrenicznym urojeniem odnoszenia, w ten sposób właśnie można najwiarygodniej wyjaśnić.
Ale na razie daleko do tego. W tym miejscu musimy się nawet wystrzegać, aby poziom rozwoju międzymózgowia rozpatrywać z perspektywy półkul mózgowych. Właśnie przeciwny punkt widzenia jest nam teraz potrzebny. Do osiągniętego w tym stadium szczebla zmierzać musimy od strony przeszłości, od momentu początków rozwoju. Tylko bowiem z takiej perspektywy możemy uzmysłowić sobie niebywały wprost postęp, jaki szczebel ten reprezentuje w ewolucji.
Świat międzymózgowia nie jest już prymitywną rzeczywistością bodźców fizycznych i chemicznych. Istota żyjąca zorganizowana jeszcze czysto wegetatywnie jest niechybnie poddana
dosłownie
na złą i dobrą dolę tym właśnie czynnikom środowiska, od których z przyczyn biologicznych nie może się odgrodzić.
Międzymózgowie wyraźnie nacisk ten zmniejsza. Rzeczywistość nie składa się już z konkretnych bodźców. Zmysły zdalne otwierają drogę sygnałom ze świata zewnętrznego. A sygnały te mają dla organizmu charakter swoistych czynników wyzwalających, które uruchamiają znajdujące się w pogotowiu programy zachowań. Przynależny do świata zewnętrznego czynnik wyzwalający i zmagazynowany w organizmie program są do siebie dostosowane. Ewolucja tak je wzajemnie zestroiła, że pasują jak klucz do zamka.
Jeden jedyny, i tylko ten czynnik wyzwalający (który zresztą może nieraz składać się z kombinacji dwóch czy trzech sygnałów) uruchamia jeden ściśle określony, i tylko ten sposób zachowania. I odwrotnie
każdy poszczególny program z całości repertuaru staje się aktywny tylko wtedy, gdy jego swoisty czynnik wyzwalający oddziałuje na organizm.5
Gdyby opis ten wyczerpywał już całą sytuację, byłaby to dla organizmu sytuacja iście piekielna. Przy permanentnej w zasadzie obecności w środowisku wszystkich skutecznych czynników wyzwalających wszystkie znajdujące się w pogotowiu sposoby zachowań mogłyby się w każdej chwili aktywować w organizmie i nieprzerwanie spierać o prymat. Musimy sobie zatem przypomnieć to, co na s. 142 powiedzieliśmy już o wewnętrznej gotowości do wyzwalania pewnych reakcji: że dla rozmaitych programów reakcji istnieją rozmaite i w różnym sensie zmienne progi wyzwalania, które warunkują priorytet zachowania.
Dla zrozumienia stosunku między organizmem a światem zewnętrznym na tym szczeblu nie wolno także zapominać o tym, że progi te nie są regulowane tylko wewnętrznymi procesami zachodzącymi w samym organizmie. A więc nie tylko tym
aby podać przykład najprostszy
że, dajmy na to, możność wyzwalania się zachowania pokarmowego jest ułatwiona, gdy zakłóceniu ulega kaloryczny bilans przemiany materii, tzn. zmniejsza się ilość zmagazynowanych w tkankach rezerw pożywienia. Progi, które w środowisku decydują o rozpoczęciu oddziaływania potencjalnych czynników wyzwalających, są bowiem z kolei zależne od określonych czynników środowiskowych.
Na s. 146 uzasadniliśmy to bardziej szczegółowo na podstawie przykładu więzi pomiędzy światłem a seksualnością. Światło okazało się jednym z licznych zapewne
w tym prawdopodobnie wielu dzisiaj jeszcze nie znanych
ośrodków, które wiążą organizm z jego środowiskiem w dziedzinie pewnej zupełnie elementarnej zależności występującej znacznie poniżej poziomu bodźca i reakcji. Inny przykład tego powiązania stanowić może tzw. rytm okołodobowy, a więc 24-godzinna periodyczność, której
zda się
poddane są wszystkie czynności fizjologiczne u wszystkich pod tym względem przebadanych organizmów.
Ów 24-godzinny rytm jest człowiekowi wrodzony, podobnie jak wszystkim innym ziemskim istotom żyjącym, z jednokomórkowcem włącznie. Odzwierciedla on naturalnie ów rytm," w jakim w związku z obrotem Ziemi dzień z nocą przeplatają się na naszej planecie. To kolejne następowanie po sobie jasności i mroku ustala także równomierny rytm pomiędzy wewnętrzną biologiczną periodycznością organizmu a zewnętrznym przebiegiem dnia i nocy. Nie dopuszcza ono do tego, aby stały się wobec siebie asynchroniczne, aby "zegar wewnętrzny" odchylił się od rytmu dni i nocy. Można udowodnić doświadczalnie, że ów wskaźnik rytmu dnia i nocy oddziałuje na organizm przez oczy, które przy tej okazji raz jeszcze ujawniają swój charakter narządu wynalezionego pierwotnie nie po to, by widzieć.
Wynikiem tych zależności jest fakt, że procesy fizjologiczne naszego ciała dostrojone są funkcjonalnie do periodycznych zmian warunków środowiska. Wyrażając to samo konkretnie i prosto, możemy powiedzieć, że na przykład rankiem nie bywamy biernie wyrywani ze snu przez Słońce, ale że nasza gotowość do obudzenia się ze snu i wschód Słońca są ze sobą zharmonizowane. W każdym razie taki jest pierwotny sens tej ewolucyjnej zdobyczy, przy czym trzeba przyznać, że od pewnego czasu zaczęliśmy drastycznie ingerować w te harmonijne zależności środowiskowe poczynaniami naszej cywilizacji.
Jeśli chodzi o podany przykład, stało się to przede wszystkim przez wynalezienie sztucznego oświetlenia. Na pewno nie najbłahszej przyczyny tak rozpowszechnionej dzisiaj bezsenności dopatrywać się można w tym, że pewien liczący sobie miliony lat rytm endogenny, zdany w swym funkcjonowaniu na sygnał środowiskowy dokładnej 24-godzinnej zmiany jasności i mroku, wobec elektryfikacji naszych domów nie znajduje już dla siebie odpowiednika w naszym środowisku. Z tego punktu widzenia może nie jest przypadkiem, że żarówka elektryczna i tabletka nasenna zostały wynalezione przez to samo pokolenie.
Wszystkie osobliwości, jakie wymieniłem, odnajdujemy w doświadczeniach przeprowadzanych przez etologów z atrapami. Samiec rudzika nie zwraca uwagi na młodocianą samicę ptaka. Sygnałem wyzwalającym zachowanie tokowe jest dla niego kombinacja "pierzastości" z kolorem czerwonym. Niezdarna atrapa druciana łącząca obie cechy znakomicie spełnia zadanie czynnika wyzwalającego. W tym przypadku współplemieniec takiego skutku nie wywołuje.
Ale to jeszcze nie wszystko: rudzik musi być w nastroju tokowym. Niezbędnym założeniem jest jego wewnętrzna gotowość. Próg położony powyżej możliwości wyzwalania zachowania tokowego musi zostać obniżony, jeśli kombinacja cech stworzona przez atrapę ma nabrać charakteru sygnału. Od wewnętrznej gotowości, od nastroju zwierzęcia zależy to, czy pewne właściwości środowiska będą skuteczne.
Ta wewnętrzna gotowość jest z kolei, jak już wyjaśnialiśmy szczegółowo, zależna od pory roku. Sygnał zmiany długości dnia odpowiednio do pory roku steruje progiem seksualnego programu zachowania. Tak więc w końcu jednak środowisko decyduje o tym, czy pewne cechy świata zewnętrznego stają się dla zwierzęcia sygnałami (czynnikami wyzwalającymi), a więc czy oddziałują na jego zachowanie! A nie znaczy to nic innego jak to, że środowisko za pośrednictwem nastroju zwierzęcia każdorazowo decyduje, które spośród cech środowiskowych należą do rzeczywistości zwierzęcia, a które
nie.
Przede wszystkim właśnie owa osobliwość jest tym, co zupełnie zasadniczo oddziela rzeczywistość międzymózgowia od sposobu, w jaki my przeżywamy świat. Wydaje mi się, że jest to osobliwość charakterystyczna dla świata przeżyć zwierzęcych. A dotyczy to również wszystkich zwierząt wyższych. U nich także rozwój i dojrzałość mózgu nie osiągnęły jeszcze takiego stopnia, który przyznawałby najmłodszej jego części jednoznaczną funkcjonalną dominację nad międzymózgowiem.
Z naszej perspektywy najłatwiej jest opisać osobliwość, którą napotkaliśmy tutaj, w ten sposób, że rzeczywistość na szczeblu rozwoju międzymózgowia nie jest jeszcze rzeczywistością stałą. Oto różnica decydująca. Nasze środowisko istnieje i składa się z obiektywnie danych przedmiotów. Obiekty naszego środowiska możemy zauważać bądź pomijać, w każdym razie są one w sposób zupełnie bezsporny obecne niezależnie od stopnia naszego zainteresowania nimi.
Rzecz wygląda zupełnie inaczej na tym szczeblu rozwoju mózgu, którym się teraz zajmujemy. Różnica jest tak podstawowa, że w pierwszej chwili trudno w nią uwierzyć. Świat przedmiotów istniejących niezależnie od nas samych jest dla nas tak oczywisty, że nie zauważamy, iż taki stan rzeczy jest uprawomocniony jedynie naszym przyzwyczajeniem. W toku fizjologicznego eksperymentu z dziedziny zachowania możemy przekonać się na własne oczy, że samica ciernika niezależnie od swej obiektywnej obecności wyłania się w rzeczywistości samca tylko i dopiero wtedy, gdy spełnione są dwa dodatkowe warunki, z których przynajmniej jeden
wewnętrzna gotowość samca ciernika do rejestrowania jakiegokolwiek seksualnego czynnika wyzwalającego
ma charakter na wskroś subiektywny.
Potencjalny partner seksualny pojawia się więc albo też nie pojawia w rzeczywistości takiego zwierzęcia w zależności od czynników subiektywnych, toteż można dosłownie powiedzieć, że znika, skoro tylko przeminie seksualne spotkanie, które jako czynność końcowa, jak mawiają etolodzy, redukuje napięcie popędowe. Tym" samym znika także nastrój, który obniżał swoiste progi. Zabrakło bowiem już jednego z decydujących warunków tego, aby seksualne sygnały stały się skuteczne, tzn. mogły stać się składnikiem rzeczywistości zwierzęcia.
Nie jest wykluczone, że współplemieniec istniejący nadal obiektywnie pojawi się w następnej chwili w innej formie: jako rywal do pokarmu, jako konkurent do rewiru, czy też w jakimkolwiek innym powiązaniu. Z perspektywy zwierzęcia, którego rzeczywistość tutaj rozpatrujemy, trudno zatem mówić o identyczności tego partnera, dla nas obiektywnie zawsze niezmiennego.
Owo znikanie i pojawianie się, owe bieżące przemiany obiektywnie niezmiennego
w każdym razie z naszego punktu widzenia
współplemieńca czy przedmiotu w środowisku w zależności od własnego nastroju czy kontekstu, od dziedziny zachowania, w obrębie której spotkanie następuje, możliwe jest przecież tylko dlatego, że w tym świecie wszystko, co się przytrafia, reprezentowane jest jeszcze tylko pośrednio
tylko przez cechy wymienne.
Eksperymenty Schleidta wykazują, jak wielka jest między nami różnica również pod tym względem. Rezultaty wspomnianych doświadczeń szokują nas dlatego, że na poziomie międzymózgowia po prostu jeszcze nie ma czegoś takiego jak przedmioty czy rzeczy postrzegane, obiektywnie istniejące i zachowujące swoją identyczność. Zamiast tego występują kombinacje cech.
Co prawda odgrywają one
jak gdyby według zasady pars pro toto
tę samą rolę co w naszym środowisku obiekty. Reprezentują te obiekty zresztą całkiem konkretnie w tym sensie, że są z nimi sczepione, skoro stanowią części czy też cząstkowe właściwości naszego świata.
Ale żadna z tych cech ani żadna z tworzonych przez nie kombinacji nie jest stała. Pojawiają się w rzeczywistym świecie zwierzęcia i znikają, a to nie tylko jako skutek przybycia i odejścia nosiciela cechy w obiektywnym środowisku, ale również jako skutek ustawicznie zmieniających się gotowości wewnętrznych czy też nastrojów podmiotu. A dla niego wraz z cechą zmienia się także znaczenie sygnału. Na poziomie międzymózgowia zmiany kombinacji cech nie bywają interpretowane jako zmiany rzeczy z zasady identycznych, lecz jako pozbawiona form przejściowych zmiana pomiędzy różnymi znaczeniami.
Dlatego też pisklęciu na nic się nie zda jego "pierzastość", jego kontury, wielkość i wszystkie inne cechy, które dla nas stanowią o jego wyglądzie, z chwilą gdy zostało przez eksperymentatora pozbawione jedynej cechy, dzięki której może być zidentyfikowane w rzeczywistości indyczego świata jako obiekt programu zachowania "opieka nad potomstwem". Gdy brak jest tego jednego kluczowego sygnału, znaczenie pisklęcia zmienia się w sposób zgubny na "obce", a w opisanej sytuacji jest odbierane jako wrogie, czyli niebezpieczne. Z tego samego powodu motyl dostojka aż do wyczerpania sił fruwa za pasiastym obracającym się walcem. Robi to tylko dlatego, że nie jest to dla niego obracający się walec, lecz nosiciel kluczowego sygnału
sygnału, który swą wyrazistością i jednoznacznością zdecydowanie przekracza wszelkie możliwości ewolucji, zmuszonej do kompromisów w interesie uczynienia swych stworzeń jak najmniej widzialnymi.
Reguły pradziejów
Przy wszystkich próbach rekonstrukcji tej tak obcej dla nas rzeczywistości, w jakiej żyją znacznie prostsze od nas organizmy, przy próbach uzmysłowienia sobie przynajmniej pośrednio jej całej osobliwości, na naszą zdolność rozumienia znowu czyha stare niebezpieczeństwo: że będziemy sprawy osądzać z perspektywy własnego stanowiska. Właściwa ocena tego, co odkryjemy, nie będzie możliwa, gdy na wszystko będziemy patrzeć wyłącznie z punktu widzenia braku. Jakkolwiek metafora Uexkulla o "kurczeniu się w mizerny twór" niewątpliwie jest obrazowa, jest ona także jednostronna.
Stosunek do świata, otwierający się na szczeblu międzymózgowia, moglibyśmy bowiem uznać za "mizerny" tylko wówczas, gdyby był rezultatem redukcji tego stosunku, który sami reprezentujemy. A to postawiłoby całą sprawę na głowie. Rzeczywistość międzymózgowia nie jest produktem zubożenia naszego ludzkiego poziomu świadomości, lecz jej prekursorem. Jest fundamentem położonym przez historię przyrody, na którym spoczywa nasze przeżywanie świata. Nie jest skutkiem skarłowacenia tego, co nazywamy postrzeganiem, lecz jego historycznym zaczątkiem.
Gdy się w taki sposób spojrzy na bieg wydarzeń, rozumie się nagle, jak bardzo to osiągnięcie ewolucji było rewolucyjne: udoskonalony potomek owej prakomórki, która mogła się biologicznie "usamodzielnić" wobec swego nieożywionego środowiska, na wyższym poziomie zaczyna do owego środowiska także nabierać dystansu. Na miejscu biologicznie ważnych bodźców pojawiają się sygnały, a zamiast fizjologicznych reakcji przemiany materii
coraz bardziej złożone, skierowane na świat zewnętrzny programy zachowań.
Trzeba przyznać, że owo nabranie dystansu, usamodzielnienie na tym wyższym poziomie, nie jest jeszcze całkowicie udane. Rozdział między podmiotem a przedmiotem jeszcze się w pełni nie dokonał. Obecność bądź nieobecność określonego sygnału czy też innej skutecznie działającej właściwości środowiska zależy ciągle od stanu samego podmiotu, od jego nastroju, który z kolei związany jest z pewnymi warunkami środowiska, na przykład z długością dnia odpowiednią dla pory roku
wszystko razem tworzy zamknięty krąg. Organizm jest wciąż częścią środowiska, z którego się wyłonił w ciągu niewyobrażalnie długiego procesu ewolucji
nadal stanowią jedność.
Ale linia, wzdłuż której w przyszłości nastąpi rozdział, jest już widoczna. Przynajmniej dla nas, retrospektywnie, ponieważ wiemy, do czego to wszystko w końcu doprowadziło. W oku organizmu istnieje już odbicie obiektywnego świata. Pojawiło się w trakcie rozwoju narządu zmysłu światła w gruncie rzeczy z fizycznego przypadku czy też z konieczności. W każdym razie na pewno nie z biologicznej celowości. Przeciwnie, ona właśnie w układzie nerwowym organizmu doprowadziła nawet do powstania złożonego urządzenia przeliczeniowego służącego jedynie do tłumienia tego "obrazu". Biologicznie celowe jest bowiem zachowanie oka wyłącznie do rozpoznawania zmian jasności i ciemności, ruchów w środowisku oraz innych podobnych elementarnych sygnałów. Uchwycenie ich jest nadal właściwą, jedyną ważną biologicznie funkcją oka.
Na uwagę naszą zasługuje jeszcze trzecia, nie mniej ważna osobliwość stosunku do środowiska, występująca na tym szczeblu. Ona również określa pewną podstawową i w skutki brzemienną różnicę w porównaniu do naszego sposobu przeżywania świata. Sprowadza się ona do tego, że w obrazie rzeczywistości "istoty międzymózgowiowej" nie pojawiają się żadne elementy pozbawione znaczenia (wniosek taki można było pośrednio wyprowadzić z opisanych przez nas doświadczeń).
Właściwie wynika to już z samej definicji, którą nadaliśmy słowu "rzeczywistość". Jakkolwiek często używamy go w naszych rozważaniach, pojawia się ono przecież w pewnym specyficznym znaczeniu i na tym polega jego użyteczność dla nas. Sygnał, cecha czy też czynnik wyzwalający należą bowiem tylko wtedy do rzeczywistości zwierzęcia, gdy w jakiś sposób oddziałują na nie
na jego wewnętrzny nastrój czy zachowanie.6 W przeciwnym razie, jak już mówiliśmy, w ogóle nie pojawiają się w tej rzeczywistości
co jest zgodne z naszą definicją.
Świat międzymózgowia charakteryzuje się więc także tym, że jest światem, w którym nie istnieje nic, co byłoby nieważne dla podmiotu. Wszystko w tej rzeczywistości wyłania się przez to, że oddziałuje na organizm. Stąd każda cząstka, każda treść tej rzeczywistości jest absolutnie bez reszty ześrodkowana na podmiocie. Można taki stan rzeczy ująć w ten sposób, że świat międzymózgowia jest perspektywicznie ustawiony na przeżywający podmiot.
Jest to dlatego szczególnie interesujące, że taka charakterystyka archaicznej struktury świata jest nam znowu znana z własnego doświadczenia. Niemiecki psychiatra Rudolf Bilz, który temu zjawisku nadał fachowy termin "centryzm podmiotowy", słusznie w tym powiązaniu wskazuje na psa, który w czasie burzy skowycząc kuli się pod kanapą, ponieważ mniema, że burza jest jego osobistym wrogiem. Małe dziecko odczuwa podobnie, gdy z tego samego powodu zaczyna płakać przy głośnej kłótni w sąsiednim pokoju. Stać się dorosłym znaczy między innymi także nauczyć się, że większość tego, co się dzieje wokoło, nie obchodzi nas i jest dla nas nieważna.
Zdolność do przechodzenia w tłoku ulicznym obok morza twarzy, które pozostają nam obojętne i na które nie zwracamy uwagi, ponieważ są nam nie znane
oto dalsza osobliwość, stanowiąca podstawową różnicę między przeżywaniem świata na naszym szczeblu a przeżywaniem go na szczeblu międzymózgowia. W tym momencie nie możemy jeszcze w pełni zrozumieć, że za tą zdolnością kryje się rewolucyjna przemiana i nadzwyczajne osiągnięcie. Możemy tylko stwierdzić, że różnica między stosunkiem do środowiska na obu tych etapach rozwoju także w tym względzie jest radykalna.
Tym samym w zasadzie zakończyliśmy opis rzeczywistości międzymózgowia. Zanim zajmiemy się zagadnieniem, jakie mogły w niej istnieć zadatki i możliwości dla kolejnego kroku ewolucji sięgającego poza tę fazę, musimy jeszcze krótko wspomnieć o pewnym nieobcym nam wszystkim doznaniu psychicznym. Jest ono ważne przede wszystkim dlatego, że stanowi pierwszy dowód na to, iż wcale nie jesteśmy dzisiaj tak całkowicie oddzieleni od owej archaicznej rzeczywistości, którą obszernie opisaliśmy.
Myślę o naszych doznaniach w czasie marzeń sennych. Porównując przeżycia doświadczane przez człowieka w snach z osobliwościami charakteryzującymi archaiczny świat międzymózgowia, każdy musi dostrzec zbieżność między nimi. Osobom i rzeczom wyłaniającym się w rzeczywistości snów także brakuje tej obiektywnej stałości, którą na jawie odczuwamy jako oczywistą.
Dopóki śnimy, nie dziwi nas ani trochę, że osoby w jednej chwili zmieniają swoją tożsamość, że dobrze nam znane postaci stapiają się ze sobą albo przeobrażają nagle w obcych ludzi. Także przedmioty i sceneria snów w żadnym razie nie są stałe.
A czyż typową cechą tego świata marzeń sennych nie jest także to, że wszystko, co się dzieje, do nas się odnosi i na nas jest wycelowane? Że w każdej chwili z całą pewnością czujemy, iż pojazd na dalekim horyzoncie albo nieznany człowiek w oknie obcego domu weźmie udział w tym, co nas w następnej chwili spotka? Znaczenie tej partycypacji będzie już to pozytywne, już to negatywne, ale zawsze jakieś, nigdy zupełnie obojętne czy nieważne.
Nie wątpię ani chwili, że takie podobieństwa z pewnością nie są przypadkowe. Łatwo wytłumaczyć, jak powstają. Przysłowie powiada: "Myszy tańcują, gdy kota w domu nie czują". To, co tańcuje w naszych snach, to międzymózgowie. Gdy we śnie wygasa nasza świadomość, ono uwalnia się przejściowo od dominacji półkul mózgowych i demonstruje nam, jak bardzo myliliśmy się uważając je za "zwierciadło". Międzymózgowie ukazuje nam bowiem świat, którego jest odbiciem, do którego zostało dostosowane przez ewolucję w ciągu niezmiernie długiego czasu. Okazuje się jedynie, że świat ten nie jest naszym dzisiejszym światem, lecz jego archaicznym szczeblem wstępnym.
Rzeczy i osoby występujące w naszych snach pochodzą oczywiście od optycznych wspomnień naszej świadomości na jawie, są jak gdyby pobrane z rekwizytorni półkul mózgowych. Natomiast reguły gry, prawa rządzące przebiegiem wydarzeń
pochodzą z innego świata. Ze świata, który znajduje się w niewyobrażalnie dla nas dalekiej przeszłości. Czy wymaga wyjaśnienia fakt, że w snach tak często ogarnia nas lęk? Jakżeż moglibyśmy się czuć "jak w domu" w rzeczywistości, która od milionów lat już nie jest nasza?
Sen ma w sobie coś ze skoku w czasie. Gdy półkule mózgowe śpią, cofa on naszą psyche realnie i bezpośrednio do owej epoki, przez którą przejść musieli nasi protoplasci, wspiąwszy się na szczebel międzymózgowia. Cała tajemnica tej możliwości, niewątpliwie w najwyższym stopniu godnej podziwu, polega na wielokrotnie już podkreślanym tutaj fakcie, że ta część naszego mózgu reprezentuje żyjącą skamieniałość w każdym tego słowa znaczeniu.7
Ale niechaj nas nie wprowadza w błąd to, że owa rzeczywistość senna wydaje się tak obca, a często wprost niesamowita. Wyrośliśmy już z tego archaicznego świata, nie ulega to żadnej wątpliwości. Jeżeli go przeżywamy, przeżywamy go jako coś obcego. Ale gdy patrzymy na sprawę bezstronnie, bez uprzedzeń, do jakich skłania nas nasza obecna sytuacja, musimy przyznać, że istnieją także pozytywne strony takiego przyporządkowania.
Organizm, który osiągnął ten archaiczny szczebel, jest bowiem także sam w sobie doskonały. Wszystkie dzieła ewolucji są właściwie cudem, na każdym szczeblu i w każdym czasie. Żadne jej stworzenie nie jest ani niekompletne, ani wadliwe, nawet w porównaniu do jego filogenetycznie wyżej rozwiniętych potomków. Jeżeli pomimo to istnieje i możliwy jest dalszy rozwój na wyższych poziomach, jest to
w każdym razie dla naszego rozumienia
paradoks tych dziejów.
"Istota międzymózgowiowa" w świecie swoim jest więc bezpieczna i osłonięta w sposób dla nas już nieosiągalny. Dzieje się to bowiem z tak nie kwestionowaną oczywistością, w takiej harmonii, jaka nam, posiadaczom półkul mózgowych, zmuszanym wciąż do podejmowania decyzji i narażania się w każdej chwili na popełnianie- omyłek
musi zdawać się iście niebiańska.
Przymus podejmowania indywidualnej decyzji, możliwość popełnienia błędu
wszystko to nie istnieje w rzeczywistości międzymózgowiowej. Ptak wędrowny, którego przy określonej długości dnia ogarnia popęd migracji i który, sterowany wyłącznie widokiem gwiaździstego nieba,8 podąża na południe na zimowisko, nie zna wątpliwości i mylić się nie może.
Jedność utworzona przez osobnika i jego środowisko jest tak doskonała na owym szczeblu, że ponownie rodzi się pytanie, dlaczego na tym nie stanęło. Dlaczego ewolucja po wszystkich potwornościach, jakie wydarzyły się od początku "big bangu", nie zaznała wreszcie spokoju. Jak należy rozumieć fakt, że doszło do następnego kroku, pomimo że to, co zostało osiągnięte, wydaje się tak doskonałe. Mity odpowiadają na to pytanie w ten sposób, że zdolność poznania, korzystania z indywidualnej swobody w obcowaniu ze środowiskiem i związane z tym ryzyko błądzenia i dopuszczania się winy
były tym, co wygnało nas z owego raju jednomyślności z pozostałą przyrodą. Ten przekaz należy
moim zdaniem
do najdobitniejszych przykładów znaczenia mitologicznych wypowiedzi jako źródła pozanaukowego poznania. Dzisiaj, gdy minęły tysiące lat od sformułowania tej odpowiedzi, zaczynamy odkrywać, że właśnie dokładnie tak było.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
UAS 13 zao
er4p2 5 13
Budownictwo Ogolne II zaoczne wyklad 13 ppoz
ch04 (13)
model ekonometryczny zatrudnienie (13 stron)
Logistyka (13 stron)
Stereochemia 13
kol zal sem2 EiT 13 2014
EZNiOS Log 13 w7 zasoby

więcej podobnych podstron