J A N L E C H O Ń - POETA ROMANTYCZNY
Jednym z najwybitniejszych twórców w literaturze polskiej okresu międzywojennego Dwudziestolecia był Jan Lechoń (1899-1956). Już od pierwszych zbiorów wierszy Karmazynowy poemat i Srebrne i czarne z lat 1920-1924 uznano go za klasyka. Czesław Miłosz w The History of Polish Literature stwierdza: "W całej polskiej poezji współczesnej jego kryształowy, zimny wers wydaje się zbliżać najbardziej do klasycznego rygoru". A sam Poeta w wierszu Jabłka i astry z roku 1943 napisał:
"Spokojnie pisz do końca swe wiersze klasyczne, / Które wtedy są dobre, gdy cierpisz w milczeniu."
Twórczość Jana Lechonia utrzymana w klasycznej formie, zawierająca wiele pierwiastków charakterystycznych dla epoki romantyzmu, była silnie związana z romantyczną tradycją literacką. Romantyczni twórcy poszukiwali zarówno prawdy o rzeczywistości ziemskiej: prawdy realnej, wyczuwalnej i widzialnej, jak i prawdy-idei: niedostępnej ludzkim zmysłom, prawdy nierealnej, ponadczasowej, uniwersalnej. Odpowiedź na te dwie prawdy stawiała ich w wiecznym konflikcie uczuciowym. Romantyczny bohater był zawsze istotą osamotnioną, rozdartą między niebem a ziemią, walczącą z Bogiem lub Go poszukującą, był obezwładniony Kordianowskim "chcieć i nie móc". Nie przeszkadzało to jednak, aby romantyczny poeta kreował siebie na przywódcę narodu, proroka, wieszcza zdolnego wszystko przeniknąć, znającego tajemnice i ból istnienia. Pomagała mu w tym rozbudowana wyobraźnia, nieskrępowane natchnienie poetyckie, graniczące często z patosem, oraz nieustająca tęsknota za legendarną przeszłością Polski, tej wielkiej i szlacheckiej, z królami, arrasami i starymi portretami.
Najcenniejszym dokumentem do poznania życia Jana Lechonia, jego pracy twórczej, wewnętrznych zmagań, poglądów, przemyśleń i złudzeń jest rozpoczęty w dniu 30 sierpnia 1949 r. Dziennik.To bardzo ważny dokument emigracyjnego życia. To obsesyjna walka człowieka osamotnionego, obezwładnionego chorobą nerwicową, walka z dopadającymi znienacka atakami depresji, błagalne nawoływania o siłę, modlitwę, otuchę, wizja nadchodzącej śmierci na wygnańczej ziemi, powtarzające się sielskie obrazy polskiego krajobrazu, zakątków i ulic Warszawy, pomników, kościołów i ulubionych Łazienek. Dziennik spełniał także rolę terapeutyczną: codzienne notatki na jego kartach pomagały samopoczuciu Poety, przywracały mu poczucie równowagi i stabilności psychicznej.
Leszek Józef Serafinowicz urodził się 13 marca 1899 w Warszawie w rodzinie inteligenckiej, szczycącej się rozległymi kontaktami towarzyskimi, nabożnie prawie pielęgnującej tradycje.
Rodzina zmieniała nie tylko adresy; pracując zawodowo ojciec i matka często zmieniali posady. Od wczesnych lat dziecinnych, w pokojach urządzonych po staroświecku siadywał Leszek, genialne dziecko o słabych nerwach. Wyrósł wkrótce na egzaltowanego młodzieńca, rozmiłowanego w romantycznej przeszłości Polski. Zagłębiony był w książkach, interesował się teatrem, spędzał wieczory na lekturze wieszczów. Wspomnienia z dzieciństwa i jeden z rodzinnych adresów to w owych czasach modna i ruchliwa ulica Mokotowska.
MOKOTOWSKA PIĘTNAŚCIE (1944) Aria z kurantem, 1945
Nad obce wielkie miasto zmrok zapada obcy, |
Po tylu odtąd latach czyż jestem tak inny? |
W roku 1950 w Nowym Jorku Poeta napisał jeszcze jeden wiersz - wspomnienie Warszawy i czasów dzieciństwa, który zadedykował przyjacielowi z lat szkolnych Stanisławowi Balińskiemu. Po tragicznej śmierci Jana Lechonia, Stanisław Baliński wygłosił przez Radio Wolna Europa osobiste wspomnienie - fragment wspomnień przyjaciela Poety dotyczący cytowanego poniżej wiersza: "Poznaliśmy się z Leszkiem na lekcjach śpiewu. (...) Zapamiętaliśmy to spotkanie i potem, jako dorośli, wspominaliśmy je nieraz na pół ze śmiechem, na pół z rozczuleniem. Lechoń uwielbiał polskie pieśni ludowe, umiał na pamięć przeróżne dumki, kantyczki i mazurki. Powiedział mi kiedyś (...), że ilekroć myśli o Kraju, myśli zawsze jakby w kategoriach melodii polskich, które znał od dziecka."
STARA WARSZAWA (1950) Marmur i róża, 1954
Dobra Parka raz jeszcze nawleka swą igłę |
Jedną mgłą więc zachodzą: miłość nie dzielona, |
Czuję, płynie przez okno zapach dawnych kwietni, |
W wierszu tym powracają stare rekwizyty, bibeloty, pluszowe meble, jedwabne poduszki - wszystko to co pogłębia tęsknotę, męczy Poetę, ale i przynosi ulgę. Dziecięce fascynacje i wczesne urzeczenia zapamiętane z opowieści matki kształtowały nie tylko osobowość przyszłego twórcy, ale - jak rzadko to bywa - nie zmieniły się w latach późniejszych.
W latach 1907/1908 Leszek Serafinowicz rozpoczął naukę w szkole wstępnej im. Stanisława Staszica, a od roku 1911 przeniósł się do szkoły im. Emiliana Konopczyńskiego. W grudniu 1912 ukazał się w Warszawie nakładem ojca pierwszy tomik wierszy Na złotym polu. W roku 1914 ukazał się następny tomik wierszy piętnastoletniego Leszka Po różnych ścieżkach, który zadedykował: "Leopoldowi Staffowi, poecie myśli i czynu." Zbiorki te, składające się z 37 wierszy, od których po latach Poeta odżegnał się, surowo je oceniając, opublikowane zostały pod pseudonimem Jan Lechoń. Powstały one pod wpływem młodzieńczych lektur, zainspirowane były poezją Adama Asnyka i Leopolda Staffa. Zawierały już pewne upodobania do motywów, takich jak jesienny pejzaż ogrodu, deszcz który płacze, księżyc, stare obrazy i rekwizyty, porcelanowe figurynki, zegary z kurantem, które później powtarzać się będą w całej twórczości, przeobrażone w doskonalszą formę i kształt poetycki. W czerwcu 1916, Lechoń zdał maturę i jesienią tegoż roku rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego, których jednak nie ukończył. Natomiast włączył się z zapałem w burzliwe życie studenterii warszawskiej. Stał się jednym z filarów czasopisma akademickiego Pro arte et studio, a następnie założycielem kawiarni poetów Pod Picadorem i grupy poetyckiej Skamander. Zyskał rozgłos jako świetny mówca..
Dzień 11 listopada 1918 roku był dla Jana Lechonia wstrząsem oszałamiającym, "dniem nieprzytomnym z emocji, rozwalonych nerwów." Były to początki obezwładniającej choroby nerwowej, która w poważny sposób skomplikowała jego dalsze życie. Po dniach "chodzenia z karabinem" zgłosił się do pracy wojskowej, i w roku 1919 siedział "jako kancelaryjna oferma na placu Saskim."
Wiersz Do Wielkiej Osoby skierowany był do Józefa Piłsudskiego. Pierwotnie wydrukowany w Tygodniku Polskim (Nowy Jork, 1944) włączony został do tomu wierszy Aria z kurantem, wydanym na emigracji w roku 1945. W komunistycznej Polsce pozostawał na indeksie cenzury do roku 1990.
DO WIELKIEJ OSOBY (1944) Poezje, Aneks, 1990
O Ty, coś się na chwilę nie rozstawał z chwałą! |
Więc znowu idź przed nami, Ogromna Osobo,
|
Sława Jana Lechonia jako wschodzącej gwiazdy polskiej poezji, jego powodzenie i podziw u publiczności zapoczątkowane zostały w kawiarni poetyckiej Pod Picadorem 29 listopada 1918 r. Poeta z dnia na dzień stał się ulubieńcem stolicy i następnie salonów w Polsce. Po latach, zaszczyty te i "światowości" z wielką pedanterią pielęgnował najpierw w Paryżu, a później w Nowym Jorku. Po śmierci Lechonia, Mieczysław Grydzewski nazwał Mochnackiego "wierszem pokolenia i wierszem dwudziestolecia." Pierwszy numer miesięcznika Skamander, pod redakcją Mieczysława Grydzewskiego ukazał się w styczniu 1920. W tym samym czasie została wydana książka poetycka Jana Lechonia Karmazynowy poemat. W siedmiu utworach karmazynowego cyklu o "kształcie poematowym" Poeta przywołuje romantyczną historię narodową, mówi w nich o Polsce i polskości, uwypukla swoje ambicje wypowiadania się o zbiorowych doświadczeniach narodu.
Potwierdzeniem, że Lechoń urodził się w poniedziałek 13 marca jest poniższy wiersz. Astrologia przypisuje księżycowi szczególny wpływ na życie osób urodzonych w poniedziałek. Chociaż niektóre źródła biograficzne podają datę urodzenia Lechonia na 13 czerwca, Poeta za życia prostował tę omyłkę, twierdząc, że urodził się pod znakiem Zodiaku Ryby. Księżyc wywiera szczególny wpływ na znak Ryby i osoby urodzone w marcu są z reguły nadwrażliwe, religijne, konserwatywne, godne zaufania, ale z odcieniem podejrzliwości, są pyszne choć dobrego serca. Szczera przyjaźń, szczytne ideały, umiłowanie piękna i szlachetne czyny - oto charakterystyczne cechy Ryby, które, "pasują jak ulał" do charakteru JL.
PONIEDZIAŁEK (1942) Z wierszy rozproszonych
Bije dwunasta. Zaczyna się dzień |
Do domu idę w księżycowej smudze, |
Wiersz ten powstał w Nowym Jorku. Poeta zapewne celowo operował poetyckim nastrojem - jak choćby księżycem - w Dzienniku: "księżyc to moja od młodości obsesja". Te same nastrojowe motywy jak: noc lub poświata księżycowa, jesienny pejzaż parku, staroświeckie rekwizyty i bibeloty przewijać się będą jako leitmotiv przez prawie wszystkie lata poetyckiej twórczości. Natomiast odwoływanie się do romantycznych mitów przeszłości narodowej, "iście romantyczne opętanie Polską" - oto centralne przesłanie Poety, testament ogromnej miłości do ojczyzny, wyidealizowany obraz kraju ojczystego, obraz nie pozbawiony jednak stereotypowego o nim wyobrażenia. Z latami dojdą do głosu rozbudzone i pogłębiające się uczucia religijne. Wiersze Poety będą oscylować pomiędzy dwoma światami: zmysłowym i subtelnym, metafizycznym i abstrakcyjnym, ziemskim i nadprzyrodzonym. Zauważymy także osłabioną zdolność odróżniania samego siebie od otaczającej rzeczywistości oraz pogłębiające się przekonanie, że człowiek zdany jest na pastwę dramatycznych zmagań z samym sobą, na "pastwę losu". Człowiek nie świadomy "istoty" rzeczy, nie rozumiejący, nie pojmujący otaczających go zjawisk, jest tylko igraszką tych sił nadprzyrodzonych.
NOKTURN (1943) Aria z kurantem, 1945
Cóż ja jestem? Liść tylko, liść, co z drzewa leci.
Com czynił - wszystko było pisane na wodzie.
Liść jestem, co spadł z drzewa w dalekim ogrodzie,
Wiatr niesie go aleją, w której księżyc świeci.
Te dwa światy: świadomy i podświadomy, toczą ciągłą walkę w ludzkiej duszy. Procesy psychiczne, które przebiegają poza naszą świadomością to senne marzenia, to nawiedzające nas przeczucia i intuicja, to nie kontrolowane emocje. Bezsilność wobec otaczającego nas świata; zdanie człowieka "rzeczom samym w sobie", istnienie nieznanych potęg, które rządzą światem i kierują losami człowieka; niemożliwość przeniknięcia najgłębszej istoty tego, co istnieje; niemożliwość pojęcia "rzeczy niepojętej" - oto zapewne filozoficzny pogląd Poety.
Nie ma u Lechonia optymistycznej wizji świata. Wprost przeciwnie. Jego świat, od pierwszych poematów historycznych ze zbioru Karmazynowy poemat z roku 1920 to najpierw obraz wypełniony dramatycznymi sprzecznościami losu narodu polskiego, jego okrutnym przeznaczeniem i historią. Później w tomiku Srebrne i czarne z roku 1924 dojdą do Lechoniowego obrazu świata refleksje o wszechludzkim cierpieniu i bólu, o tajemnicy bytu i losu człowieka zagubionego i osamotnionego, o miłości i śmierci, o wręcz beznadziejności istnienia. Już w tym okresie, wiersze młodego Poety będą źródłem ciągłej egzaltacji lirycznej i patriotycznej, a proces ich tworzenia to będzie "dar" otrzymany od Boga, który w połączeniu z formą "poezji czystej", stanie się przeżyciem mistycznym, albo "wzruszeniem metafizycznym" będącym ostatecznym celem poezji.
Jan Lechoń - romantyczny poeta, wrażliwy młodzieniec, poszukiwał wciąż własnego "ja," które to, ze sporym wysiłkiem, starał się odnaleźć na dnie klęski. Dla osobowości neurotycznej poszukiwanie "ja idealnego" staje się wyrocznią i drogowskazem w postępowaniu. Natomiast istnienie "ja realnego" bywa często ignorowane.
Tomik poetycki Srebrne i czarne (1924) ukazał Poetę zupełnie innego: twórcę pesymistycznej refleksji, osnutej wokół "bólu istnienia" oraz "miłości i śmierci", szczególnie śmierci, której motyw towarzyszyć mu będzie do końca. W tym okresie u Lechonia zaobserwować można pogłębiające się poczucie niesprawności psychicznej, brak zainteresowania światem zewnętrznym i całkowite skupienie się na swoich doznaniach. Nasilają się objawy choroby nerwowej, które marcu 1921 doprowadzą do próby samobójstwa. Odratowany po zatruciu się weronalem, powraca Poeta do swoich prac codziennych, normalnych zajęć. Warszawskie lata Lechonia zapoczątkowane wspaniałym debiutem poetyckim obfitowały także w liczne sukcesy oratorskie, publicystyczne, eseistyczne, satyryczne i redaktorskie. Poza tym często występował na forum publicznym, przemawiał na uroczystościach żałobnych, albo z okazji świat państwowych. Będąc sekretarzem polskiego PEN-Clubu organizował głośne wizyty zagranicznych pisarzy, m.in. Tomasza Manna. Jako członek komitetu sprowadzenia do Polski zwłok Juliusza Słowackiego. Odbył też kilka podróży po Europie i zamieszkał w szwajcarskim hotelu, w którym Słowacki napisał Kordiana. W tych latach Poeta będzie żyć życiem bardzo intensywnym, w rozlicznym towarzystwie, które będzie kontynuować w następnych przystaniach: w Paryżu, Brazylii i Stanach Zjednoczonych.
Od wieku 25 lat nastąpiło u Lechonia prawie dwudziestoletnie poetyckie milczenie. Przyczyny tego są niełatwe do wyjaśnienia, chociaż bywają różnie interpretowane. Z pewnością powodem był permanentny brak czasu i wygórowana ambicja poetycka. Pisał mniej od innych - a po nim najwięcej się spodziewano. Obezwładnienie ciężarem rosnącej wokół niego legendy i narzucona mu rola "drugiego Słowackiego" załamały Poetę i "wytrąciły mu pióro z ręki". Niecodzienną decyzję Jana Lechonia opuszczenia Polski można poznać ze wspomnień: "Najważniejsze zdarzenia naszego życia, życie i śmierć, zależą nieraz od pozornie błahych wypadków, od decyzji, nad którymi się nie zastanawiamy. W r. 1930 znudzony dwudziestoma laty przegadanymi w kawiarni - na raz, ni stąd, ni zowąd powiedziałem na pół-piętrze w "Ziemiańskiej", że jadę do Paryża. Nieoczekiwanie wzięto to na serio i tak mnie zaczęto o ten wyjazd dopytywać, że zdecydowałem, iż muszę choćby na parę miesięcy pojechać..."
W kwietniu 1930, Jan Lechoń pożegnał się z Krajem. Już nigdy do ojczyzny nie powrócił.
Po roku pobytu w stolicy Francji, od 1 maja 1931 Jan Lechoń został pracownikiem ambasady polskiej, gdzie pełnił funkcję attaché kulturalnego. Zajmował się propagandą kultury polskiej na Zachodzie, występował oficjalnie w imieniu Poselstwa Polskiego.
Wybuch Drugiej Wojny Światowej i szok druzgocącej klęski wrześniowej; świadomość cierpień narodu, jego chwały i bohaterstwa wyzwoliła nowe emocje, domagające się poetyckiego kształtu. Jan Lechoń powrócił do liryki. Na wiosnę roku 1940, jeszcze w Paryżu, napisał Grób Agamemnona z tragicznym wersem 17-18: "Patrz! jakiś orzeł znakomity / Ze srebrnych skrzydeł trzęsie krew."
14 czerwca 1940 wojska hitlerowskie wkroczyły do Paryża, w ostatniej chwili, w panice Jan Lechoń opuszczał stolicę Francji. Wojenna tułaczka wiodła go do Ameryki Południowej Gombrowiczowskim "transatlantyckim szlakiem", jak i wielu polskich artystów i twórców. Późnym latem 1941, Jan Lechoń przybył do Nowego Jorku,, gdzie przeżył ostatnich piętnaście lat życia "nędznych" i "burzliwych. W latach 1952-1956 pracował w nowojorskim studio Radia Wolna Europa.
W przedmowie do Dziennika Roman Loth pisze: "Świadomy swego wychodźczego losu, mając do wyboru różne scenariusze akceptacji wybrał ten, który określić można jako 'emigranckie getto,' jako 'bycie Polakiem w Nowym Jorku'." I choć Poeta interesował się literaturą, teatrem, sztuką i kinem amerykańskim, to zainteresowania te ograniczały się do koniecznej "orientacji w temacie" w zgodzie z intelektem człowieka wybitnego, pozbawionego jednak chęci jakiejkolwiek integracji socjalnej. W swoich wierszach Lechoń nadal nawiązywał do wielkich tradycji narodowych, jak w Karmazynowym poemacie, ale czyny romantycznych bohaterów utożsamiał teraz z bohaterstwem polskiego żołnierza, jego walką, poświeceniem i nadziejami. Odnotować można niezwykłą popularność jego "wojennych" wierszy, takich jak: Marsz Drugiego Korpusu, Monte Cassino itp.
Spowiedź Wielkanocna, odważny wiersz-oskarżenie jednostki i narodu został opublikowany w aneksie tomu Poezje z powodu cenzury obowiązującej w Polsce do roku 1990.
SPOWIEDŹ WIELKANOCNA (1951) Poezje, Aneks, 1990
Czyż nie cud to, czyś jeszcze nie zdał sobie sprawy, |
Żeś później nie utonął we krwi polskiej rzece, |
Żeś własnymi rękami dzieci swych nie chował, |
Jan Lechoń wiedział, że historia się powtarza a bieg zdarzeń jest nieodwracalny, wiedział także, że nie potrafi wyleczyć się z pewnych stanów emocjonalnych. W wierszach jego odnajdujemy patos, rozbudowaną wyobraźnię; są ciągłe powroty pamięcią do lat przeszłych, do melancholijnie powtarzających się wspomnień, które według Poety ocalić mogą tę przeszłość, za którą tęskni. W wielu wierszach Lechonia przebija ubolewanie a nawet rozpacz nad losem emigranta. Wydaje mi się, że właśnie polscy emigranci, rozsiani po całym świecie, najbardziej wczuwają się w tę poezję, bowiem odnajdują w niej odbicie własnych nastrojów - trosk i załamań, nadziei i wiary.(np. Hymn Polaków zza granicy)
Wiersz Piosenka jest kontynuacją powracającej Lechoniowej tęsknoty i trwogi oraz wizji samotnej śmierci na wygnaniu, na obcej ziemi.
PIOSENKA (1951) Marmur i róża, 1954
Droga Warszawo mojej młodości, |
Zanim mnie owa ciemność pochłonie, |
Jak kiedyś zapach bzowych gałązek |
Marzę, że Ty mi zamkniesz powieki, |
W wielu wierszach z czasów nowojorskich Poeta powracał pamięcią do dzieciństwa i młodości, do dawnych realiów i rekwizytów, salonów i bibelotów, polskiego pejzażu, do znanych motywów "sielskich i anielskich", do marzeń i, przede wszystkim, nadziei na powrót do ojczyzny - jak prawie wszyscy emigranci. Z wyjątkiem jednego... Jana Lechonia, który właściwie nigdy nie myślał o powrocie na stałe do Polski. Jak dawniej, uprawiał on lirykę nawiązująca do doświadczeń osobistych, ale podbudowaną silnym akcentem religijnym. Niepokojącym natomiast jest pogłębiające się poczucie winy: "Jest we mnie ciągle poczucie, że życiem swym zdradzam jakąś świętość." Ta "świętość" - to podświadome pragnienie, aby ukazać się sobie samemu takim, jakim chciałoby się być, tzn. sobą idealnym; to prośba, aby nie sprzeniewierzać się sobie, swej poezji, którą zbyt często już zdradzał dla uroków wielkiego świata.
Mimo pozorów normalności życie Poety stawało się coraz bardziej skomplikowane. Nieprzejednany wobec reżimu komunistycznego w Polsce - tych "sowieckich zaborców", zbulwersowany podpisaniem przez przyjaciół poetów, Słonimskiego i Tuwima (którzy wrócili do kraju), czołobitności dla dekretu Stalina z roku 1949 o literaturze tzw. realizmu socjalistycznego, wreszcie odnalezione po wojnie i sprowadzone z Paryża, po prawie dziesięciu latach, pamiątki, książki i płótna - wszystko to ugruntowało decyzję pozostania w Nowym Jorku, w mieście, które go fascynowało, a zarazem drażniło. Poeta często powtarzał, że: "Nowy Jork nie jest moim domem." Zdawał sobie sprawę z niemożliwości powrotu, wiedział, że "emigranci nie wracają".
Chociaż bardzo długa przyjaźń Lechonia z Julianem Tuwimem skończyła się za sprawą socrealistycznych wierszy Tuwima pisanych po jego powrocie do komunistycznej Polski i chociaż nastąpiło między nimi bolesne rozdarcie, Lechoń zdawał się rozumieć dramat wyborów Tuwima, żałował go i nigdy go otwarcie nie potępił. W pośmiertnie opublikowanych rozważaniach o poezji Tuwima (Wiadomości, Londyn, 28.10.1956), Poeta napisał w zakończeniu: "... wierzymy głęboko iż na nadziemskim sądzie rozważana będzie przede wszystkim klasa Tuwima jako poety i że ostateczny na niego wyrok zależeć będzie też od tego czy przyzna mu się tylko równe miejsce wśród rymujących pisarzy czy też odnajdzie się w jego wierszach znamiona łaski, czyniącej go poetą jedynym i niepowtarzalnym."
Z biegiem czasu nawiedzały Poetę coraz silniejsze stany depresyjne; będąc pod stałą opieka lekarzy, uczęszczał na seanse psychiatryczne i był leczony "zielonymi pigułkami", których składu możemy się tylko domyślać. Do pogłębiających się załamań psychicznych doprowadzała go świadomość niemożności kontrolowania swojej sfery intymnej, co było przyczyną wielu dramatycznych sytuacji i stałego konfliktu uczuciowego.
BIOGRAFIA (1955) Z wierszy rozproszonych
Z mych marzeń niespełnionych, z mej dumy dziecięcej, |
Więc czegom nie powiedział - niech będzie ukryte, |
Można przypuszczać, że inicjałem tym były: "NO" - "Najdroższa Osoba" - Aubrey Johnston, z którym łączyła Jana Lechonia wielka przyjaźń i związek uczuciowy, trwający aż do śmierci. W Dzienniku: "Jest to uczucie weszłe mi już w krew, wysublimowane do szczytów idealizmu i poświęcenia, a ukrywające na dnie piekło miłości."
W 1955 roku spełniło się marzenie Lechonia. Został aktorem; w polskim amatorskim teatrze Ziemowita Karpińskiego w Nowym Jorku zagrał rolę Astolfa w Odludkach i poecie Fredry.
Wbrew pozorom czy towarzyskim sukcesom , pomimo przebywania w "wielkim świecie, Jan Lechoń był w rzeczywistości człowiekiem "straszliwie samotnym". Przez wiele kart Dziennika przewijają się te dwa słowa: "Modlę się całą duszą na kolanach, abym wyszedł z tej straszliwej samotności." Prześladowało go przeczucie zbliżającej się śmierci i obsesyjna myśl, że pozostaje we władzy "jakichś demonów wewnątrz".
Z wierszy Sąd Ostateczny i Chorału Bacha słyszę dźwięki... można przypuszczać, że Poeta przygotowywał się na "ostateczny rozrachunek z życiem" już w roku 1951, na pięć lat przed tragiczną śmiercią.
SĄD OSTATECZNY (1951) Marmur i róża, 1951
Szczytne cnoty, dla których gwarny świat nas chwali, |
Wtedy wyda głąb nasza, nareszcie odkryta, |
CHORAŁU BACHA SŁYSZĘ DŹWIĘKI... (1952) Marmur i róża, 1954
Chorału Bacha słyszę dźwięki, |
I w którąkolwiek pójdę stronę, |
Patrz! Dzikiej róży krzak serdeczny |
Im bliżej było do tragicznej samobójczej śmierci, tym wyraźniej Poeta jakby rozliczał się ze swoją przeszłością, wiedząc, że przyszłości już nie zobaczy, jakakolwiek by ona była...
Siedem miesięcy przed śmiercią napisał ten oto piękny wiersz:
ROZMOWA Z ANIOŁEM (1955) Z wierszy rozproszonych
Dziś we śnie mnie nawiedził anioł polskiej doli |
- "Daleko? Co ty mówisz? Mnie wszystkie zapachy |
Obsesja miłości i śmierci towarzyszyła Poecie przez wszystkie lata jego życia.
Ostatnim swój wiersz, Poeta niemodny, Jan Lechoń, napisał w listopadzie 1955. To bolesny rozrachunek ze swoją twórczością i samym sobą.
POETA NIEMODNY (1955) Z Wierszy rozproszonych
Mówią mi: "Nic nie wskrzesi czasu co przeżyty, |
Cóż robić? Trzeba upić ambrozji się flachą, |
W ostatnim tygodniu życia Poeta robił wrażenie zupełnie roztargnionego, nie sypiał u siebie w domu, nie odbierał telefonów i unikał spotkania z przyjaciółmi. Nie przyszedł do teatru na przedstawienie Czekając na Godota mimo, że miał bilety w kieszeni.
We środę, dwa dni przed tragicznym finałem - desperackim skokiem w objęcia śmierci z 14-go piętra hotelu Henry Hudson w Nowym Jorku - Jan Lechoń wczesnym rankiem wyspowiadał się. "Najcięższego grzechu" jednak nie wyjawił.
Ostatni zapis w Dzienniku jest z dnia 30 maja 1956, na tydzień przed śmiercią: "Można zawsze znaleźć w swej inteligencji, woli, sercu coś, co pomoże nam w walce z życiem, ludźmi. Ale na walkę z sobą - jest tylko modlitwa."
TO, W CO TAK TRUDNO NAM UWIERZYĆ... (1941) Lutnia po Bekwarku, 1942
To, w co tak trudno nam uwierzyć,
Kiedyś się przecież stanie jawą.
Więc pomyślałem: chciałbym leżeć
Tam gdzie mój ojciec - pod Warszawą.
11 maja 1991 na cmentarzu Calvary w dzielnicy Queens na Long Island ekshumowano prochy Leszka Serafinowicza. Pochowano je - zgodnie z życzeniem Poety - pod Warszawą, w Laskach. Jan Lechoń spoczywa w rodzinnym grobie, obok ojca, matki i brata Zygmunta.
Dorobkiem poetyckim nowojorskiego okresu życia Lechonia są następujące zbiory wierszy, wydane na emigracji:
Lutnia po Bekwarku ( Londyn,1942), 17 wierszy; tytuł nawiązuje do słów Jana Kochanowskiego: "Niech każdy weźmie po Bekwarku lutnię" (węgierskim nadwornym lutniście króla Zygmunta Augusta)
Aria z kurantem (Nowy Jork, 1945), 26 wierszy; tytuł nawiązuje do arii Stefana z opery Straszny Dwór Stanisława Moniuszki;
Cykl Marmur i róża ( Londyn, 1954, Poezje zebrane), 33 wiersze z lat 1950-1953; tytuł nawiązuje do słów Poety z odczytu o Mickiewiczu: "wiersze Mickiewicza, to marmur pachnący różami";
38 wierszy rozproszonych, które drukowane były w pismach literackich, przede wszystkim w londyńskich Wiadomościach.
Wielka i różnorodna spuścizna literacka i publicystyczna Jana Lechonia, w większości nadal czekająca na opublikowanie, znajduje się w archiwum Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce, którego Lechoń był jednym z współtwórców.
5