Dlaczego wierzę

background image

DLACZEGO

WIERZĘ

Św. Maksymilian Maria Kolbe i bracia

Dlaczego wierzę. Nowe wydanie ku światłu, Niepokalanów 1937. Nakład Centrali Milicji
Niepokalanej. (Za pozwoleniem Władzy Duchownej), str. 176. (Pisownię i słownictwo
nieznacznie uwspółcześniono).

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

1

1) Od wydawcy…………………………………………………………………………………3

2) Jedna prawda………………………………………………………………………….…….3

3) Czy Bóg istnieje?.........................................................................................................5

4) Kim jest Bóg?...............................................................................................................6

5) Co mówi poganin o Bogu?...........................................................................................8

6) Czy Pan Bóg wie o wszystkim?...................................................................................8

7) Wiedza, która prowadzi do Boga………………………………………………………...10

8) Po 40-tu latach badań religijnych………………………………………………………...11

9) Nie wierzę..................................................................................................................13

10) Cierpienie a sprawiedliwość Boża……………………………………………………….14

11) Dlaczego dobrzy cierpią?..........................................................................................16

12) Czy potrzeba religii?..................................................................................................17

13) Czy wystarczy religia oparta na wewnętrznym uczuciu?...........................................19

14) Dlaczego niektórzy ludzie nie wierzą?.......................................................................21

15) Czy każda religia jest dobra?.....................................................................................21

16) Czy cuda są możliwe?...............................................................................................24

17) Cuda…………………………………………………………………………………...……26

18) Jeszcze jeden kłopot dla tych, co nie wierzą……………………………………………27

19) Czy Chrystus Pan prawdziwie zmartwychwstał?.......................................................28

20) Która religia jest Chrystusowa?..................................................................................31

21) Opoka Kościoła Chrystusowego………………………………………………………….31

22) Nieomylność papieża……………………………………………………………………...33

23) Między kolegami……………………………………………………………………………34

24) A to się złapał……………………………………………………………………………….35

25) Czy Bóg traci na sile?.................................................................................................35

26) Kościół a państwo………………………….……………………………………………….36

27) Czy źle zrobił?.............................................................................................................38

28) Oburzyła się…………………….……………………………………………………………39

29) Ciekawa odpowiedź………………………………………………...………………………40

30) Roztropni wieśniacy………………………………………………………………………...40

31) Panowie spod okna…………………………………………………………………………41

32) Z karnawału…………………………………………….……………………………………42

33) Jak umierał wielki muzyk Szopen…………………………………………………………42

34) Niebo…………………………………………………………………………………………45

35) Piekło…………………………………………………………………………………………46

36) Coś niecoś o poście…………………………………………………….…………………..47

37) Czy jest szczęście na świecie?...................................................................................49

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

2

38) Niewola zakonnych ślubów………………………………………………………………...50

39) Wykolejony?................................................................................................................51

40) Jak Indianin bronił czci Najświętszej Panny………………………………….…………..52

41) Wśród pauzy…………………………………………………………………………………52

42) Zamilkł………………………………………………………………………………………..54

43) Teolog………………………………………………………………………………………..54

44) Postęp………………………………………………………………………………………..55

45) Skutki szkoły bezwyznaniowej…………………………………………………………….56

46) Ciekawa rozmowa z kapłanem buddyjskim………………………………………………58

47) Wyznanie nawróconego pisarza……………………………………………..……………59

48) Wiara uczonych……………………………………………………………………………..60































Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

3

OD WYDAWCY

Prawda jest słońcem. Ale chmury niewiedzy, nieuctwa, ignorancji często zasłaniają ludziom
to słońce. Do walki z nią występuje także przewrotność i zła wola. Stąd nie masz żadnej
prawdy, której by ktoś nie zaprzeczał. I dlatego Prawda musi walczyć, aby wśród mroków
różnych przesądów, uprzedzeń i pychy wyrąbać sobie uznanie – niby drogę, którą wśród
gęstwin przeciwności przedzierają się jej promienie.

Tak się ma rzecz z prawdami naukowymi. Zupełnie podobnie i z prawdami Wiary, z tą może
różnicą, iż podczas, gdy z pewnikami naukowymi walczą przeważnie ludzie, znający się na
tym, to do walki z prawdami Wiary czuje się powołany i uprawniony prawie każdy, a
zwłaszcza ci, którzy się w nich najmniej orientują. Dlatego prawda religijna musi też walczyć,
odparowywać zarzuty i rozświetlać swoje wnętrze, aby je uprzystępnić niespecjalistom, dać
się poznać każdemu, kto ma trochę dobrej woli.

Ponieważ zaś namnożyło się bezliku różnych niedowiarków, nastawionych względem Wiary
katolickiej nieprzychylnie, przeważnie dlatego, że jej nie znają, albo mają o niej fałszywe
pojęcie, trzeba jąć się pracy oświatowej, która by uświadamiała ludzi o najważniejszych
rzeczach, zwłaszcza, że pośród błądzących jest wielu, którzy pragną poznać Prawdę. Dla
nich to w pierwszym rzędzie i dla tych, którzy pragną pogłębić nieco swoje wiadomości
religijne i uzbroić się w tarczę wiedzy przeciw rozmaitym zarzutom, postanowiliśmy wydać
niniejszą książkę. Uczyć ludzi i do Boga zbliżać oddalonych od Niego – oto jej cel. Nie są to
rzeczy nowe, ale zbiór pogadanek, które były drukowane w różnych rocznikach "Rycerza
Niepokalanej". Pisali je różni autorzy, stąd dość różny ich poziom i styl.

W Twoje najświętsze ręce, o Niepokalana Dziewico, oddajemy ten zbiór pogadanek,
błagając, byś wyprosiła tym wszystkim, co go czytać będą, łaskę Ducha Świętego do
poznania Prawdy i skłoniła wolę do jej przyjęcia.

JEDNA PRAWDA

Było to w nocy z trzynastego na czternastego kwietnia 1926 roku. Pociąg mknął z Warszawy
w kierunku Torunia. Naprzeciw mnie młody człowiek zawzięcie rozprawiał o zyskach i
majątkach z dwoma innymi. Pomyślałem: Poznaniacy chyba, bo mimo słowiańskich rysów, o
przemyśle, handlu, no i o zyskach prawią. Pomyliłem się jednak trochę, bo jeden z nich i to
właśnie ten, który decydującą odgrywał rolę, był żydem.

– Pan się zapewne niedługo ochrzci? – zagadnąłem.

– Nie – odrzekł, – w jakiej religii człowiek się urodził, w tej umrzeć powinien.

– A gdyby ta religia nie była prawdziwą?

– Dla każdego jego religia jest dobrą, chociaż przyznam, że ja nie należę do gorliwych.

– To niedobrze! Jakżeż jednak mogą być różne religie prawdziwemi? Przecież prawda jest
tylko jedna. "Tak" i "nie" w tej samej sprawie i pod tym samym względem prawdą być nie
może. A przecież tym właśnie różnią się różne religie, że w niektórych rzeczach co jedna
twierdzi, to druga przeczy.

– Prawda zależy też od tego, jak się kto na jakąś rzecz zapatruje.

Zauważyłem, że łamiący polszczyznę panowie z drugiego przedziału powstali i śledzą naszą
rozmowę.

– Panie, – rzekłem – że my tu siedzimy i rozmawiamy, jest to prawdą, czy nie?

– To zależy. Ktoś, kto nie rozumie po polsku, powie, że my nie rozmawiamy, ale tylko jakiś
dźwięk wydajemy.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

4

– Czy jednak przestanie przez to być prawdą, że my rzeczywiście rozmawiamy?

– No, nie...

– A chociażby wszyscy ludzie twierdzili i przysięgali, że my tu nie siedzimy i nie rozmawiamy,
czyby to zmieniło fakt? Wszyscy by nieprawdę powiedzieli, a prawda pozostałaby nietkniętą.

– ... Tak ...

– Widzi więc pan, że prawda zupełnie nie zależy od tego, jak kto zechce twierdzić lub
przeczyć; więc nie może być inną dla jednego a inną dla drugiego. Musimy jednak przy tym
dobrze rozróżnić co pewne, co prawdopodobne, co wątpliwe, a co możliwe tylko. Fakt na
przykład przytoczony tj., że my tu siedzimy i rozmawiamy, należy do pewnych.

– Ludzie mają różne cele i to, co dla jednego jest dobrem, to dla drugiego jest złem.

– Lecz tu nie mamy już do czynienia z twierdzeniem i przeczeniem o tym samym pod tym
samym względem, bo twierdzimy o jednym, a przeczymy nie o tym samym, ale o drugim.
Prawdą tu będzie, że jeżeli coś naprawdę jest dobre dla jednego, nie jest niedobre dla tegoż
samego i pod tym samym względem.

– Ogólny jednak cel mamy wszyscy ten sam. Każdy z nas, gdy pomyśli nieco, musi
przyznać, że na tym świecie, chociażby kto jak najwięcej miał i używał zawsze więcej
jeszcze wolałby mieć i używać, i nie spocznie, aż gdzieś w nieskończoności. Naszym
ogólnym celem jest więc coś nieskończonego i wiecznego.

– Bóg.

Od Niego wyszliśmy i naturalnym pędem do Niego dążymy. Jest to piękny przykład ogólnego
prawa akcji i reakcji równej i przeciwnej.

– Gdzie jest ten Pan Bóg? Jak to może być, by Pan Bóg był to człowiek z siwą długą brodą,
jak na obrazach się maluje.

– I któż tak twierdzi? Pan Bóg jest wszędzie. Ale powiedz pan, jak my ludzie, którzy nie
możemy urobić sobie pojęcia bez zmysłowego przedstawienia rzeczy, mamy sobie
wyobrazić P. Boga, najczystszego ducha? Przecież mówiąc punkt, górę kredy zostawiamy
na tablicy, chociaż nie mamy bynajmniej zamiaru twierdzić, że ten punkt bez wymiarów, to
właśnie ta kreda na tablicy. A jednak musimy to jakoś przedstawić. Podobnie ma się rzecz z
obrazami przedstawiającymi Pana Boga.

– Ja sobie wyobrażam, że Pan Bóg to jest natura.

– A co to jest ta cała natura?

– ...

– Czy ta natura ma rozum?

– ...

– Rozumnym, nazywamy działanie dla jakiegoś celu. Prawda? Nierozumnym nazywamy
tego, który bezcelu działa, albo używa środków nieodpowiednich do celu. Czyż tak?

– No dobrze.

– Weź pan oko, albo ucho ludzkie. Ile tam części i to wszystko zbudowane i ułożone tak, by
osiągnąć cel tj. widzenie albo słyszenie. Widać więc tu działanie dla celu, więc rozumne.
Czyj, pytam teraz, rozum to obmyślił i ułożył? Czy nasz, czy naszych rodziców, czy
przodków? Toż jeszcze nauka nawet nie zdołała zbadać tajników organizmu już istniejących,
gotowych. A jednak aż bije w oczy celowość w budowie choćby takiego oka, czy ucha, by
służyły do widzenia czy słyszenia. Chociażby nawet zabawili się w ewolucjonistów i kazali
rozwijać się temu wszystkiemu z jakiejś materii prymitywnej, to zawsze pozostanie to samo
pytanie nietknięte: a kto tej materii dał byt, a kto tak mądrze nadał jej ruchy, by po tylu, tylu
latach różnych ruchów wykonała zamierzony cel? Ten więc rozum, Tego co tym rozumem
się kieruje, my nazywamy Panem Bogiem.

Pociąg zwalnia. Łowicz. Ruch. Wysiadanie. Ująłem paciorki różańca.

M. K.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

5

CZY BÓG ISTNIEJE?

Minęliśmy Przemyśl, a pociąg mknął szybko, unosząc nas w stronę Krakowa. Przy oknie po
obu stronach siedzieli młodzi ludzie. Jeden z nich artysta-malarz portrecista i, jak się okazało
z rozmowy, izraelita. Rozmawialiśmy o celu człowieka i doszliśmy do twierdzenia, że
upodobnienie się do Boga, czyli chwała Boża zewnętrzna jest właśnie tym celem i stanowi
jedynie całkowite szczęście stworzenia. Na jednej ze stacyj wszedł między innymi do
naszego przedziału jakiś inteligentny mężczyzna i usiadł naprzeciwko mnie; zaraz też
przyłączył się on do naszego kółka.
– A czy my możemy wiedzieć, że Pan Bóg istnieje? – zagadnął.
– I owszem.
– W to chyba może ktoś wierzyć tylko; nikt bowiem nie potrafi udowodnić, że Pan Bóg
istnieje.
– Proszę pana, a ja panu to jasno udowodnię.
– Mnie pod tym względem już nikt nie przekona.
– Chyba, że Pan z góry odrzucił wszelkie rozumowanie.
– Wcale nie.
– Chciałabym i ja usłyszeć jasny na to dowód – wtrąciła siedząca obok pani.
– Przepraszam panów, rzekłem, zwracając się ku siedzącym przy oknie, że powrócę do
zagadnienia, o którym już mówiliśmy, by uczynić zadość życzeniom tych, którzy później
wsiedli.
– Prosimy bardzo.
– Najpierw jednak przepraszam, jakie pan posiada wykształcenie?
– Uniwersyteckie, studiowałem prawo.
– A filozofię może także?
– Tego już nie; co zresztą ma filozofia do wiary?
– Wiara musi być rozumną i tego właśnie dokonuje filozofia, zwłaszcza w zagadnieniu, czy
Pan Bóg istnieje, – a teraz muszę wiedzieć w czym się wszyscy zgadzamy, bo od tego
zacząć mi wypadnie, inaczej – budowalibyśmy na niepewnym fundamencie. Więc zacznijmy:
– Czy pan istnieje?
– Tak, ale ja jestem tylko częścią ziemi.
– Proszę pana, później pomówimy o tym, czym my jesteśmy, a teraz tylko pytam, czy pan
istnieje?
– Tak jest.
– A pani?
– I ja to przyznaję.
– A może kto z państwa sądzi inaczej?
Wszyscy przytakują.
– Więc nasze istnienie jest pewne.
– Tego bym nie powiedział.
– A dlaczego?
– Bo my nic w ogóle na pewno wiedzieć nie możemy; co jedni twierdzą, to przeczą inni.
– Więc pan nie jest pewny, czy pan istnieje?
– Ja jestem tylko cząstką materii we wszechświecie.
– Nie chodzi mi o to – powtarzam – czym pan jest, lecz czy pan w ogóle istnieje, tj. czy pan
jest czymś, czy też niczym.
– Oczywiście, niczym nie jestem.
– Na pewno?
– Na pewno!
– A ma pan zegarek?
– Mam – odpowiedział, sięgając do kieszeni.
– Jest on pański?
– Mój.
– A na pewno?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

6

– Bez wątpienia.
– Przepraszam, ale gdyby pan o tym wątpił, poprosiłbym o niego i schował do kieszeni.
(Obecni w śmiech). – Fałszywym więc jest pańskie założenie, że niczego z pewnością
wiedzieć nie możemy, bo przecież pan uważa własne istnienie jako pewnik i bynajmniej nie
ma ochoty wątpić, że ten zegarek należy do pana. – A ja, czy istnieję?
– Tak.
– A ta pani, tamten pan i w ogóle wszyscy tu obecni?
– Także.
– I na pewno?
– Na pewno.
– Dlaczego pan to twierdzi?
– Bo... oczy moje jasno mi o tym mówią.
– A te pola, łąki, przesuwające się przed oknami wagonu, świat cały i gwiazdy nad naszymi
głowami – czy istnieją?
– Także; w ogóle przyznaję już, że to, co widzimy, istnieć musi; ale przecież Pana Boga nie
widzimy.
– Proszę pana, czy parowóz idzie na przodzie?
– Oczywiście.
– Na pewno?
– Na pewno.
– A czy pan go widzi?
– Nie, lecz gdyby było inaczej, nasz wagon nie posuwałby się naprzód.
– A więc pan już przyznaje, że nie tylko możemy poznać jakąś rzecz przez bezpośrednie
widzenie, ale także ze skutku rozumem przejść do poznania względnej przyczyny – prawda?
– Tak jest.
– Cóżby pan pomyślał o człowieku, któryby panu dowodził o swym zegarku: "Ten metal z
okładki sam przypadkiem oderwał się z kopalni, sam dziwnym trafem przetopił się,
przeczyścił i uformował wedle obecnego kształtu. Napis także przypadkiem na nim się wyrył.
Szkiełko również przypadkiem się przetopiło i wyszlifowało. Także kółka same się zrobiły. I
inne części składowe tego zegarka zupełnie przypadkiem się utworzyły; a następnie
zespoliły się w obecnym porządku i tak bez myśli ludzkiej, ani też ręki, przypadkowo całkiem,
wskazuje on godziny". Gdyby ten człowiek zupełnie na serio tak twierdził, co by pan o nim
powiedział?
– Że cierpi chyba na zboczenie umysłu.
– Otóż w przyrodzie mamy organizmy bez porównania misterniej zbudowane. Zapewne
podziwiał pan, studiując anatomię, budowę choćby takiego oka ludzkiego. Ile to różnych
części, jak one delikatne i jak wspaniale służą do widzenia! Cała przyroda składa się z
milionów i miliardów organizmów, które żyją, rozwijają się i rozmnażają. Czy więc można
twierdzić, że te cuda przyrody to przypadek? Mógłby kto powiedzieć: "Nie dzieje się to bez
przyczyny". – Prawda, ale te przyczyny mają jeszcze swoje przyczyny, a te także swoje
przyczyny. Czy jednak w tej serii przyczyn, choćby nawet pchniętej w nieskończoność,
musimy przyjąć pierwszą przyczynę? Przyczyny bowiem inne nie dają od siebie żadnych
doskonałości, ale tylko podają to, co same otrzymały, a nam chodzi o twórcę doskonałości. –
Musi być jakaś pierwsza przyczyna... i... t. j. – Bóg.
– Oczywiście.
Na twarzy owego pana odbijał się pewien rodzaj zdziwienia, że sam dotąd do takiego wyniku
nie doszedł, być może, że nigdy przedtem nie rozmyślał nad tą sprawą.

KIM JEST BÓG?

Ciemności coraz bardziej rzedły, a światło coraz obficiej wlewało swe promienie przez szyby
wagonu na linii Grodno-Białystok-Warszawa. Za towarzyszów podróży miałem tym razem

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

7

trzech żydów, dość inteligentnych. Tylko po szwargotaniu rozpoznać ich było można.
Wszczęła się rozmowa o religii i Bogu. Istnienie pierwszej przyczyny wszechrzeczy uznawali
wszyscy.

– Czym jednak jest Ten Pan Bóg, pierwsza przyczyna – spytałem.

– Moim zdaniem – odparł jeden z nich, którego policzki i odzienie kazały wnosić o wcale
wygodnym stanie materialnym – Bóg to jest cała natura.

– To być nie może.

– A dlaczego?

– Z tego prostego powodu, że przyczyna istnieje przed skutkiem, więc skutek, jako
zaczynający swe istnienie później, nie może być tym samym co przyczyna, ale musi być od
niej realnie różny; otóż natura, przyroda jest skutkiem, dlatego też nie może być zarazem
przyczyną.

– Siły przyrody możemy przecież nazwać Bogiem.

– I to nie, bo i te siły są skutkiem.

– Po czym my możemy poznać, że siły są skutkiem, a nie pierwszą przyczyną.

– Bo są skończone.

– Więc pierwsza przyczyna musi być nieskończona?

– Bez wątpienia.

– Dlaczego?

– Cokolwiek istnieje, musi mieć jakąś rację bytu. Tak też i granice w istnieniu muszą mieć
swoje "dlaczego". Otóż w istocie, która jest pierwszą przyczyną, nie może być racji
"dlaczego" dla granic bo skądżeż by one mogły pochodzić?

Albo z zewnątrz, albo też z wewnątrz tej pierwszej przyczyny.

Nie z wewnątrz, bo przecież naprzód trzeba by istnieć, aby coś działać, więc i ograniczać.
Kiedy zaś owa pierwsza przyczyna istnieje, już jest albo ograniczona, albo nie. Sama nie
może nakreślić granic swej istocie.

Ani też z zewnątrz takie ograniczenie przyjść nie mogło, bo inaczej już ta przyczyna nie
byłaby pierwszą. Więc ani z wewnątrz ani z zewnątrz nie może być racyj dla granic, więc
tych granic być nie może: stąd ta pierwsza przyczyna musi być nieskończona. Wszystko, na
czym wyciśnięte jest piętno granic, nie może być tą pierwszą przyczyną wszechrzeczy, a
przecież i siły działają wedle praw, dających się ująć w ścisłe matematyczne formułki, poza
które już ich siła nie sięga.

– O Bogu zresztą niewiele możemy wiedzieć.

– Owszem, nie możemy wprawdzie zgłębić Jego istoty i Jego doskonałości, bo Bóg jest
istotą nieskończoną, a nasza głowa ma granice i wchodzi w czapkę albo w kapelusz, ale
wiele o Panu Bogu wiedzieć możemy.

– Na przykład?

– Naprzód widzimy celową budowę członków w ciele ludzkim i zwierzęcym, części w
roślinach i w ogóle z góry obmyśloną harmonię we wszechświecie. Istota więc, która to
wszystko powołała do bytu, musi mieć rozum, musi być osobą. Następnie cokolwiek jest w
skutku, musi w jakiś i to doskonalszy sposób być w przyczynie. Weźmy malarza. Nie daje on
z siebie ni farby ni płótna; to wszystko bierze z zewnątrz. Co jednak daje tj. kształty, to musi
mieć w sobie. Musiał on przede wszystkim wyobrazić sobie ten obraz, zanim wziął pędzel do
ręki; wedle wzoru też, utworzonego w umyśle i w fantazji, maluje. Lecz Pan Bóg nie brał
niczego z zewnątrz; On, jako pierwsza przyczyna, wywiódł Swe twory z nicości, dał im
wszystko, wszystkie więc doskonałości stworzeń i w Nim być muszą tylko w sposób, jak to
przedtem zaznaczyłem, nieskończenie doskonały, bo w Nim granic być nie może.

Słuchali z zajęciem, więc rozmowa toczyła się dalej o Mesjaszu, Odkupieniu i celu człowieka.

M. K.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

8

CO MÓWI POGANIN O BOGU?

Wśród sfer półinteligentnych jak również socjalistyczno-bolszewickich panuje fałszywe
mniemanie, że człowiek oświecony, czy też uczony, nie może być wierzącym katolikiem i w
ogóle religijnym.

Tymczasem historia i statystyka wykazują, że najwięksi geniusze ludzkości byli właśnie
ludźmi wierzącymi, co zresztą dawno już stwierdził słynny filozof Bakon Werulamski w
słynnym swym powiedzeniu: "Wiele nauki prowadzi zawsze do Boga, tylko półmędrkowie
wolą błąkać się po manowcach, by się nie spotkać z Panem Bogiem
".

Do licznej rzeszy ludzi sławnych, którzy się odznaczali głęboką religijnością, przybywa nowa
postać – to słynny apostoł wyzwolenia Indii, Mahatma Gandhi.

W roku 1931 zwróciło się do Gandhiego amerykańskie towarzystwo wytwórni gramofonów z
propozycją, aby utrwalił na jednej z płyt gramofonowych swoje poglądy polityczne. Jednakże
Gandhi wolał wybrać temat religijny i mówił o swej wierze w Boga. Dzisiaj to wyznanie
Gandhiego rozbrzmiewa już po całym świecie.

"Istnieje – powiada Gandhi – we wszechświecie tajemnicza i nie dająca się określić siła,
która przenika wszystko. Czuję tę siłę, chociaż jej nie widzę. Ta siła niewidzialna, którą
odczuwam wbrew wszelkim argumentom przeciwnym, różni się całkiem od tego wszystkiego,
co własnymi zmysłami spostrzegam. Podobnie w życiu codziennym spotykamy ludzi, co
wcale nie wiedzą, kto nimi rządzi, albo dlaczego i jak tym rządom podlegają, ale pomimo to
są oni pewni, że istnieje jakaś władza, której ulegają
".

A wyznanie to kończy słowami: "Nie ma na świecie żadnego ślepego (nieświadomego swych
celów) prawa, gdyż prawo ślepe nie może rządzić istotami żyjącymi. A tym prawem, co
rządzi życiem, to jest Bóg. Prawo i Prawodawca są jedną i tą samą istotą. Jakkolwiek znam
bardzo mało prawo i prawodawcę, to przecież nie mogę zaprzeczać istnienia i pierwszego i
drugiego. Podobnie, jak nic mi nie pomoże, gdy będę zaprzeczał istnieniu jakiejś władzy
ludzkiej, tłumacząc się, iż jej nie znam bliżej, – tak też nie może uwolnić spod panowania i
mocy Bożej moje zaprzeczenie istnienia Boga i Jego prawa. Przeciwnie, ciche i pokorne
uznanie powagi Bożej uczyni życie nasze daleko lepszym, podobnie jak dobrowolne uznanie
jakiejś władzy ludzkiej czyni łatwiejszym spełnienie nakazów tejże władzy
".

Na końcu swych wywodów Gandhi stawia pytanie: "Czy ta moc Boża, objawiająca się we
wszechświecie, jest dobroczynną, czy też zła chcącą?
" – I taką na to daje odpowiedź: "Ja ją
uważam za dobroczynną, gdyż widzę, jak nawet ze śmierci wyprowadza życie
". Przeto
wyciąga z tego wniosek: "Bóg jest Życiem, Prawdą i światłością, jest On Miłością i
Najwyższym Dobrem
".

Jakże nieskończenie wyżej stoi ten bosy i milczący poganin od wielu oświeconych polityków
europejskich, którzy w swych rachubach i posunięciach nigdy się nie liczą z prawem Bożym,
a tym mniej z sumieniem i wszelką uczciwością. Toteż "mądrość" tych mężów stanu
zaprowadziła Europę w ślepy zaułek, z którego innego wyjścia nie ma, jak tylko powrót na
stare drogi, wytknięte przez mądrość Bożą.

CZY PAN BÓG WIE O WSZYSTKIM?

– Nie mogę pojąć, jak Pan Bóg może o wszystkim wiedzieć.

– I ja też nie.

– A więc?... Co się sprzeciwia rozumowi, nie może przecież mieć miejsca. A taką jest
właśnie wszechwiedza Boża.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

9

– Mój drogi! Jeżeli nie możesz, jak to powiedziałeś, pojąć, jak Pan Bóg może o wszystkim
wiedzieć, to już, ściśle mówiąc (przy rozumowaniu ściśle mówić trzeba!), rzecz ta ani się
sprzeciwia, ani nie sprzeciwia twojemu rozumowi.

– Już cię teraz nie rozumiem.

– Słuchaj! Czy może być prawdą, że ty tu stoisz i rozmawiasz ze mną, a zarazem też
prawdą, że ciebie tu wcale nie ma?

– Jeżeli tu stoję, to chyba, że tu jestem.

– A gdyby kto twierdził przeciwnie, to czy jego twierdzenie sprzeciwiałoby się twemu
rozumowi?

– Bez wątpienia.

– A dlaczego?

– Bo jasno widzę, że tak jest, a nie inaczej.

– A więc jasno widzisz, czyli pojmujesz, że to się sprzeciwia twemu rozumowi?

– Oczywiście.

– Widzisz więc, że cała pewność, że coś się sprzeciwia rozumowi, nie wypływa bynajmniej z
tego, że się czegoś nie pojmuje, ale właściwie z tego, że się widzi jasno, iż powiedzieć
inaczej byłoby niedorzecznością. Ot, do czego dążyłem: właśnie dlatego, że nie możesz
pojąć, jak Pan Bóg wie o wszystkim, nie możesz o tym nic wiedzieć, a tym mniej twierdzić
cokolwiek.

– Więc nic o tym nie wiemy?

– Nic.

– Jak to? Przecież Katechizm wyraźnie mówi, że Pan Bóg jest wszechwiedzący?

– Oczywiście! Lecz tam powiedziano tylko, że Pan Bóg wie o wszystkim, nie wyjaśniając, a
tym bardziej nie orzekając, jak to jest.

– Słusznie. Ale powiem ci, skąd moja trudność. Otóż słyszałem, no i tak być musi, że Pan
Bóg wie dobrze o tym, co będę czynił za godzinę, jutro, w godzinę śmierci, a nawet czy się
zbawię, czy potępię. A z drugiej strony przecież to ode mnie zależy! Jakże więc to pogodzić?

– Tutaj już wchodzimy w zakres pytania: jak Pan Bóg wie o wszystkim? O tym zaś, jak wyżej
zaznaczyłem, nic nie wiemy. Więc, gdyby mi kto powiedział, że "pojął" jak to być może, lub
"zrozumiał", że to być nie może, powiedziałbym mu otwarcie, że albo kpi ze mnie, albo nie
wie o co chodzi. Bo widzisz, tu rozchodzi się o poznanie zdolności rozumu Nieskończonego!
Niestety jednak, nasze głowy, jak nas codziennie doświadczenie uczy, nieraz w zwykłych
zagadnieniach życiowych, trudno, lub zgoła wcale się nie orientują. Jakżeż nam więc wobec
tego marzyć o proporcji między naszym pojęciem a Bożą Wiedzą, zwłaszcza gdy tu zachodzi
różnica nieskończona? Na próżno np. wytężałby kto umysł i rozdymał głowę, żeby przecież
poznać jak daleko ciągnie się przestrzeń? Mógłby myślą podążyć na księżyc, minąć słońce,
dotrzeć do gwiazd, mgławic i... i...? Ani tu końca dopatrzeć,... ani początku pojąć! Bo
przecież i przed nim i za nim jest jeszcze i jeszcze... przestrzeń. Gdzie tajemnica zagadki?
Oto: my jesteśmy skończeni!

Jednakże mimo to można sobie pomyśleć jakieś, choć dalekie i bardzo niedokładne
podobieństwo. Np.: my tu rozmawiamy, prawda?

– Prawda.

– I dobrowolnie tu przyszedłeś?

– Nikt mnie nie zmuszał.

– Czy ty i ja wiemy o tym zdarzeniu?

– Oczywiście.

– Pomyśl sobie po tym wypadku: czy może kto twierdzić, że nas tu nie było i żeśmy z sobą
nie rozmawiali?

– Chyba żartem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

10

– Więc ta wiedza, że tak było, będzie pewna?

– Cudem by nie można zrobić, żeby nie było tego, co się już stało!

– Słusznie mówisz. Widzisz więc, że my po wypadku będziemy mieli zupełną pewność, że
tak, a nie inaczej się stało, chociaż, jak twierdzisz, nikt cię nie zmuszał do tego, abyś tu
przyszedł i ze mną rozmawiał. Tak to wygląda nasza wiedza ludzka, skończona.

Lecz w poznawaniu Bożym, a raczej w Wiedzy Bożej zachodzi wielka różnica. Ponieważ
Wiedza ta jest nieskończona, więc dla Niej nie może istnieć naprawdę żadne "przedtem", lub
"potem". Dlatego Bóg wie wszystko zawsze tj. w każdej chwili, czyli po ludzku: i przedtem i
potem, ale to się już w naszej skończonej głowie nie zmieści.

M. K.

WIEDZA, KTÓRA PROWADZI DO BOGA

W pociągu, dążącym do Paryża, w pustym zupełnie przedziale siedział starszy, poważny
mężczyzna. W pewnej chwili wsunął on rękę do kieszeni i wyjął spowrotem zamkniętą, kryjąc
coś w dłoni. Oczy, którymi śledził piękno krajobrazu, przymknął lekko i pogrążył się w
modlitwie.

Po chwili pociąg przystanął w jakimś mieście uniwersyteckim. Otworzyły się drzwi wagonu,
do przedziału wsiadł młody, energiczny człowiek, odbierając z hałasem od bagażowego
swoje walizy.

Pociąg ruszył. Dość długo jechali obaj mężczyźni w całkowitym milczeniu, które wreszcie
przerwał młodszy podróżny, jakby nie mogąc utrzymać w sobie nowonabytych wiadomości.
Z wyniosłego tonu jego rozmowy poznałbyś od razu świeżutkiego absolwenta uniwersytetu,
na którego dyplomie atrament nie miał jeszcze dość czasu do wyschnięcia.

– Tak – proszę pana – wczoraj właśnie ukończyłem swoje studia uniwersyteckie.
Specjalizowałem się w biologii. Szczycę się z oddziału, do którego należałem. Powszechnie
spodziewają się od nas wielkich rzeczy. Niektórzy z moich kolegów podjęli już samodzielne,
oryginalne badania...

Na twarzy starszego znać było widoczne zaciekawienie.

– Toś się pan specjalizował w biologii! Serdecznie gratuluję! Wybrałeś znakomitą dziedzinę!
Nauka o życiu winna cię zbliżyć do Stwórcy życia...

Młodzieniec wielce zdziwiony tą odpowiedzią, podniósł oczy i nagle roześmiał się – niezbyt
głośno wprawdzie i niezłośliwie, ale z pewnym politowaniem w tonie...

– Ach! pan zapewne niewiele wie o biologii, nieprawdaż? – zapytał.

Starzec wzruszył ramionami, jakby z pewnym upokorzeniem:

– Być może! Wszak należę już do starszego pokolenia.

– Mnie się tak samo zdaje. Bo widzi pan – biologia, to jedyna wśród nauk, która ostatecznie
człowieka przekonywa, iż życie jest czymś niezawisłym od Boga. Ja, jako przyrodnik,
zupełnie nie wierzę w Boga!

– Oh! – zawołał zdziwiony towarzysz podróży. Cóż to ma wspólnego z nauką? Czyż wszyscy
biologowie muszą zaprzeczać istnienia Boga?

– Naturalnie – poczyna cierpliwie tłumaczyć staremu nasz absolwent. Widzi pan, moje studia
naukowe, moje badania biologiczne przekonały mię najwidoczniej, że Bóg zupełnie nie
istnieje...

I dalejże wykładać wszystko, co tylko wiedział, co tylko mógł przytoczyć na poparcie swej
arcynaukowej tezy.

– Czy to wasz profesor tak wam wykładał?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

11

– Oczywiście. On już od dawna, jak wszyscy biologowie, przekonał się, że przyjęcie istnienia
Boga jest najzupełniej zbędne...

– Jakież jego nazwisko?

Młodzieniec wymienił imię i nazwisko profesora. Starszy pan jednak kręcił dziwnie głową.

– Przyznaję się z lękiem, że o nim nigdy nie słyszałem...

– Ależ to niemożliwe! To jeden z największych biologów świata! Uznany przez wszystkie
znakomitości.

Tymczasem pociąg zwalniał biegu. Starszy pan począł spokojnie składać swe rzeczy,
oczekując na swą stację. Poczym ozwał się:

– Żałuję mocno, że ta wasza biologia w swych badaniach nad życiem dochodzi do wniosku,
że Bóg niepotrzebny dla jego powstania. Ja zawsze sądziłem, że im głębiej poznajemy
tajemnicę życia, tym więcej podziwiamy Jego wspaniałe cuda i skomplikowane dziwy i tym
mocniej przekonywamy się, że ono nie może być dziełem jakiegoś przypadku, ale wymaga
koniecznie Istoty, która by je ściśle obmyśliła i powołała do bytu.

– Eh! Niechże pan przeczyta jakąś popularną biologię – odparł młody protekcjonalnym
tonem – a przekonasz się pan, że jesteś w błędzie.

W tej chwili pociąg stanął. Podróżny wstał z ławki, by wysiąść, gdy nagle coś mu się
wysunęło z dłoni. Czarny, stary, zużyty – różaniec upadł na podłogę wagonu, tuż pod nogi
młodzieńca.

Uprzejmie podniósł go i podał staremu panu, wciskając mu go w rękę, jak pieniądz
napiwka...

– Pan jak widzę, wierzący?

– Tak!

– No, nie chciałbym osłabić pańskiej wiary, ale jeśli mi pan zechce podać swe nazwisko i
adres, przyślę panu książkę z mojej dziedziny... Przestrzegam jednak, że ona może nieco
podkopać pańską wiarę...

– Bardzo dziękuję – odrzekł wysiadający. – Możesz ją pan przesłać do mojego Instytutu w
Paryżu. Jestem Ludwik Pasteur (1).

Przypisy:

(1) Ludwik Pasteur (1822 – 1895) jeden z najwybitniejszych uczonych XIX wieku. Twórca nauki o
drobnoustrojach, które odkrył po długoletnich badaniach, sprowadzając całkowity przewrót w biologii,
chemii organicznej i medycynie, a zwłaszcza swymi dziełami o fermentacji, o chorobach jedwabnika i
leczeniu wścieklizny – stał się dobroczyńcą ludzkości.

PO 40-TU LATACH BADAŃ RELIGIJNYCH

Pan Moody, który w r. 1931 przeszedł na łono Kościoła katolickiego, jest jednym z wielkich
finansistów Stanów Zjednoczonych i założycielem firmy "Muddys Investment Service".
Niedawno na konferencji w Seminarium Najświętszej Maryi Panny w Baltimore opowiedział
swe nawrócenie. Mówił, że przedtem, gdy słyszał, iż ktoś przeszedł na katolicyzm, zastrzegał
się zapewniająco: "Na pewno nigdy mi się to nie zdarzy". I tak powtarzał przez całe życie, aż
do niedawna.

Studiując z zamiłowaniem przyrodę, zbadał przeróżne systematy filozoficzne i religijne, lecz
nigdzie nie znalazł pokoju ni szczęścia rzeczywistego. "Tak doszedłem – mówił on – do roku
1920, w którym stwierdziłem, że filozofia nowoczesna nie ma żadnej wartości. Sam nie
wiedziałem w co wierzyłem; nie znajdowałem odpowiedzi na zagadnienie życia".

Ze studiów nad wierzeniami wyniósł tę tylko pewność, że żadna z nich nie odpowie mu na
jego wątpliwości. Nigdy jednak nie zastanawiał się nad katolicyzmem. Dlaczego? "Gdyż –

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

12

mówił – miałem wrodzony przesąd i uprzedzenie do religii katolickiej. Przeżyłem już 50 lat.
Dotychczasowe badania zawiodły, jednak nie przestałem studiować dalej, szukając
odpowiedzi na problem bytu".

W roku 1927 w połowie sierpnia p. Moody udał się z przyjacielem do Wiednia w sprawach
bankowych. Pewnego poranku weszli obydwaj do katedry św. Stefana [(Szczepana)], nie
mając zamiaru bynajmniej modlić się. Było to 15 sierpnia. Katedra wypełniona ludźmi po
brzegi – odprawiała się właśnie Msza święta.

Pierwszą ich myślą było wyjść z powrotem, a zwiedzenie kościoła odłożyć na później, lecz
napływający stale tłum ludzi tak cisnął ich naprzód do wewnątrz, że wkrótce znaleźli się w
pośrodku świątyni, nie mając możności wycofania się.

Żaden z nich nigdy nie był na Mszy św. w kościele katolickim. Jeśli kiedy p. Moody wszedł do
jakiegoś kościoła katolickiego, a odprawiała się wówczas Msza św. – natychmiast zawracał i
wychodził. Tym razem jednak, mimo niezadowolenia, musieli pozostać. Po jakimś czasie,
choć tłum rzedniał w kościele, p. Moody nie odczuwał już potrzeby wyjścia, gdyż owładnęło
nim dziwne wzruszenie, a nawet, gdy na odgłos dzwonka przed Podniesieniem wszyscy
uklękli – zaproponował przyjacielowi, by uczynili to samo. Ten jednak odparł: "Jak to, my,
wielcy przemysłowcy, uklękniemy na twardej kamiennej posadzce? Głupstwo!". I pozostali
stojąc.

Pana Moody'ego uderzyły wspaniałe ceremonie i słodka muzyka. Czuł się pociągniętym ku
ołtarzowi, na którym widniał obraz Matki Bożej, przed którym, jak zauważył, uklękły dwie
zakonnice i jeden starzec. Widział, że ten ołtarz był szczególnie pięknie oświetlony i że ciągle
przychodzili przed niego ludzie i modlili się, co zaostrzało jego ciekawość. Dowiedział się
potem, że ołtarz ten był poświęcony Matce Bożej, Której święto właśnie w tym dniu było
obchodzone.

Po nabożeństwie wyszli i cały dzień zeszedł im na załatwianiu różnych spraw. Ale pod
wieczór, gdy p. Moody pozostał sam, przechadzając się tam i z powrotem, znów, mimowoli
znalazł się na placu św. Stefana [(Szczepana)]. Gdy ludzie wychodzili z kościoła po
nieszporach, przyszło mu na myśl, by wstąpić do kościoła, bo wtedy nikogo nie będzie i
swobodnie zwiedzi piękną świątynię.

Wszedłszy do kościoła, pierwsze swe kroki skierował ku ołtarzowi Najświętszej Dziewicy,
oświetlonemu jeszcze, a który już za pierwszym razem wielkie na nim uczynił wrażenie.
Widział, jak i tym razem ludzie śpieszyli i klękali pobożnie, modląc się, i odchodzili. Światło
na innych ołtarzach pogaszono, tylko na tym – Matki Bożej – pali się jeszcze. Jaskrawe
promienie zachodzącego słońca sączyły się poprzez barwiste witraże, padając na święty
obraz. A postać Matki Bożej uśmiechała się słodyczą i pokojem.

– Są w życiu człowieka chwile – mówił p. Moody – albo i godziny, które przydarzają się
wszystkim. Wtedy, chociażby kto był najobojętniejszym, zepsutym do szpiku kości –
odczuwa straszną tajemnicę życia, która go nastraja do modlitwy, rozbudza coś, co
dotychczas drzemało, pobudza duszę do błagania o światło, pomoc i opiekę. Taka godzina
przyszła właśnie i na mnie, gdym wtedy o późnej porze popołudniowej ukląkł przed ołtarzem
i obserwował witrażowe światło, zapadający szybko mrok, chybotliwe drżenie czerwonych
płomyków świec na ołtarzu i ludzi, którzy wchodzili do kościoła i prawie wszyscy klękali przed
ołtarzem Matki Bożej. Wtedy i ja począłem się modlić, prosząc o natchnienie z góry.

– Od 25 lat – mówił dalej – wątpiłem w istnienie i konieczność Boga: wierzyłem, jak wielu
ludzi obecnie, że wszystkie religie są tylko poezją i tworem wyobraźni. Lecz w głębi swego
serca czułem na pewno, i w chwilach jaśniejszych mego zdrowego rozumu musiałem
przyjąć, że takie rozumowanie jest fałszywe, życie byłoby nonsensem, gdyby nie miało
wyznaczonego z góry celu, a cel ten można uznać tylko przez wiarę w Boga. Lecz gdzież był
ten Bóg? Czemuż nie mogłem Go odnaleźć? To zawsze było dla mnie zagadką i przyczyną
ciągłych moich zawodów.

– Podczas mego rozmyślania doświadczyłem tego, co opisywał kardynał Newman: "Gdy już
raz człowiek oczyma duszy i przy pomocy Bożej uzna Stworzyciela, to przekroczył równik;
czego on wtedy doświadczył, nie zdarzy się już po raz drugi. On już zgiął twardy swój grzbiet

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

13

i zwyciężył siebie". Nie znałem jeszcze tych słów kardynała Newmana, lecz przed
opuszczeniem kościoła, który pogrążył się w ciemnościach, widziałem, że przekroczyłem
równik i wyszedłem z cennym przekonaniem, że nareszcie znalazłem swego Boga.

– Przez 3 dni, w ciągu których pozostawaliśmy jeszcze w Wiedniu, udawałem się codziennie
wczesnym rankiem do kościoła św. Stefana [(Szczepana)], gdzie szczególnie pociągał mnie
ołtarz z obrazem Matki Bożej, przed którym przepędzałem czas na modlitwie i upajaniu się
niewymowną słodyczą duchową. Nawet w czasie gorączkowych zajęć stało mi przed oczyma
duszy to, com odczuwał w kościele św. Stefana [(Szczepana)]. Również w czasie 22-
godzinnej jazdy z Wiednia do Paryża, ani zasnąć, ani czytać nie mogłem, gdyż pamięć na
katedrę św. Stefana [(Szczepana)] i znajdujący się tam obraz Niepokalanej Dziewicy
zaprzątała cały mój umysł.

– Może to się wydać dziwnym, ale wszystkie moje uprzedzenia do Kościoła katolickiego
upadły. Niewiele jeszcze wiedziałem o religii katolickiej, lecz po tym, czego doświadczyłem w
kościele św. Stefana [(Szczepana)] – nie mogłem powiedzieć, że Kościół katolicki był mi
obcym. Jednak długą jeszcze drogę miałem przebyć, nim Kościół katolicki rozwarł przede
mną swe bramy. Od owego święta Wniebowzięcia Matki Bożej w r. 1927 zacząłem się
stawać katolikiem.

– Powróciwszy do Nev-Yorku, chciałem się postarać o książki katolickie, które by mnie
pouczyły o katolicyzmie. Wiele księgarń musiałem obejść, nim cośkolwiek znalazłem.
Najpierw dostała mi się do ręki książka Fultowa Sheens'a pt. "Bóg i rozum", w której
znalazłem rozbiór nowoczesnej filozofii, czego właśnie szukałem. Potem wykład filozofii św.
Tomasza z Akwinu; dotąd to imię było dla mnie sfinksem. Wykład filozofii św. Tomasza
przekonał mię. Tak powoli utworzyłem sobie biblioteczkę filozofii scholastycznej; inne książki,
jakie miałem dotąd, stopniowo wrzucałem do pieca. Prawie bez zwrócenia na to uwagi
zacząłem studiować także św. Augustyna i tak zagłębiłem się aż w teologię.

– W roku 1930 książki katolickie zajmowały już sześć półek mojej biblioteki i czułem się
zupełnym katolikiem. Poszedłem do trzech uczonych pastorów protestanckich i prosiłem, by
mi odpowiedzieli na kilka pytań. Przyciśnięci do muru, oświadczyli mi wręcz, że ja już należę
do Kościoła katolickiego i że najlepiej zrobię, jeśli wstąpię do niego jak najprędzej.

– Jednak wahałem się jeszcze. Znowu przeczytałem Santayona i innych filozofów
nowoczesnych. Cały rok badałem skrupulatnie, czym przypadkiem czego nie pominął.
Wreszcie doszedłem do ostatecznego i stanowczego przekonania, że tylko w Kościele
katolickim jest dla mnie miejsce.... Udałem się do ks. proboszcza małego kościółka
wiejskiego w górnej części stanu Nev-York i po tygodniu zostałem przyjęty do społeczności
wiernych Kościoła katolickiego. Sakrament Bierzmowania otrzymałem z rąk kardynała
Hayes'a, arcybiskupa Nowego Yorku, i otrzymałem imię Tomasz.

– Dopiero od dziewięciu miesięcy należę do rzymsko-katolickiego Kościoła, a odczuwam w
duszy taki pokój, jakiego nigdy przedtem nie znałem.

– Teraz jestem przekonany, że jedynie Kościół katolicki daje odpowiedź na pytanie o celu
życia. To mówię i twierdzę ja, który przez 40 lat zgłębiałem najrozmaitsze spekulacje
filozoficzne.

NIE WIERZĘ…

NIE WIERZĘ, że wszechświat powstał sam z siebie, bo z niczego nic samo z siebie nigdy
nie powstało i powstać nie może.

NIE WIERZĘ, że wszechświat powstał przypadkiem z jakiejś materii, bo żadna dotąd
maszyna nie zbudowała się sama przypadkiem, nawet skromny zegarek; a tym bardziej
żadna maszyna nie stworzyła maszyny podobnej sobie, a twory żyjące przechodzą z
pokolenia na pokolenie przez tyle już tysięcy lat.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

14

NIE WIERZĘ, że szympansy, czy inne pociechy darwinowskie (małpy) prześcigną nas w
budowie samolotów, lub innych wynalazkach, bo nie widać u nich postępu. Po tylu wiekach
nie zdobyły się nawet na pisanie skromnych dziejów swego małpiego postępu.

NIE WIERZĘ, że dusza ludzka umiera razem z ciałem, bo na cóż wtedy to nieprzeparte
pragnienie szczęścia i to bez granic, nawet i w trwaniu.

NIE WIERZĘ, że nasi "zawodowi niedowiarkowie" nie mają nigdy okresów jasnego poznania
w których zdają sobie sprawę, że okłamują tylko siebie.

NIE WIERZĘ, że znajdzie się pod słońcem człowiek, co by nie pragnął szczęścia i to
możliwie największego, bez ograniczeń, czyli... Boga.

M. K.

CIERPIENIE A SPRAWIEDLIWOŚĆ BOŻA

W czasie wakacyj spotkałem przypadkowo jednego z dawnych kolegów szkolnych. Nie
widzieliśmy się już lat parę: rozdzieliła nas straszliwa zawierucha światowej wojny i każdego
w inne rzuciła strony. Wzruszeni tym niespodziewanym zetknięciem się, nie wiedzieliśmy
nawet od czego rozpocząć wymianę myśli; na zwykłych słowach powitania urwał się wątek
rozmowy. Lecz niedługo to trwało. Po ochłonięciu z pierwszego wrażenia wpadliśmy na tok
dawnych czasów, dawnych profesorów, współuczniów, zabaw, rozrywek. Ponieważ mój
kolega właśnie wybierał się na przechadzkę, a i ja nie miałem nagłego zajęcia, więc,
gawędząc po drodze, ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę pobliskiego lasu. Przesunął się
przed nami cichy, jakoby zadumany cmentarz, przesunął się szereg chat wieśniaczych i
schludny dworek wiejski. Przystanęliśmy na małym pagórku i rozglądnęliśmy się dokoła.

Słońce miało się ku zachodowi. Na krańcach widnokręgu zarysowało się niewyraźnie faliste
pasmo wzgórz, przyprószonych lekką, wieczorną mgłą i oblanych promieniami
zachodzącego słońca. Na stokach widać było kilka szarawych, nierównomiernie pociętych
plam: to wioski i drobne mieściny. Bliżej zaś ścieliła się obszerna kotlina, okryta zielenią łąk,
niby różnobarwnym kobiercem, a przecięta w środku krętą, srebrzystą taśmą strumyka. Po
bokach kotliny ciągnęły się różowozłote smugi dojrzewających zbóż. Na prawo u podnóża
pagórka przytuliło się kilkadziesiąt włościańskich zagród. Spośród potężnych grusz,
rozłożystych jabłoni i niskich, wiotkich śliw wystawały tylko słomiane strzechy i skrawki ścian.
Zapadające słonko oblekło lekką, przeźroczystą purpurą białe ściany, odświeżyło i
wygładziło poczerniałe, mchem obrosłe poszycia.

Tuż za nami zaczynał się poważny las bukowy, niby szereg kolumn jakiejś olbrzymiej
budowli. Przygasłe światło dzienne przedzierało się przez kilka ledwie rzędów drzew – dalej
panował już tajemniczy półmrok. Naokół była cisza... Tylko niekiedy przeleciał ze świergotem
ptak, powracający do gniazda, zaświergotał niepewnie i jakby nieśmiało świerszcz polny,
krzyknął pastuszek na łące, zaryczało bydło pędzone do obory.

* * *

Stanęliśmy obaj w milczeniu, zachwyceni czarownym widokiem przyrody. Po chwili jakoś
mimo woli wyrwał mi się z piersi okrzyk:

– Cudny ten świat Boży! Jakże potężny, jak niewymownie pięknym musi być jego Twórca!

Na te słowa, mój towarzysz ocknął się z zadumy, ruszył ręką i jakimś dziwnie obojętnym
tonem wybąknął:

– Tak, pięknym jest ten świat, ale niestety nie zawsze i nie wszędzie, a dzieją się na nim i
takie rzeczy, które trudno z mądrością i potęgą Stwórcy pogodzić.

– Ej, Romek, czemu ty się tak czarno dziś na wszystko patrzysz?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

15

– Mój kochany, wyjawiłbym ci przyczynę, ale ponieważ wiem na pewno, iż pod tym
względem odmiennych, krańcowych nawet jesteśmy zapatrywań, więc może zwierzenia
moje nie sprawiłyby ci przyjemności.

– Owszem, powiedz otwarcie, co myślisz; odmienność twych zapatrywań wielkiej
nieprzyjemności mi nie przysporzy, bo jużem miał nieraz sposobność do tego się
przyzwyczaić.

– Otóż najpierw zaznaczę, że od ostatniego z tobą spotkania pogląd mój na świat zmienił się
całkowicie. Byłem kilka lat na wojnie: widziałem wiele, doświadczyłem wiele i doszedłem do
tego, że wiara moja w Boga nie miała trwałych podstaw.

– Radbym wiedzieć, jaką drogą dotarłeś do tak skrajnego wniosku?

– Bardzo krótką, – odparł trochę z przekąsem.

Przekonałem się, że kto cnotliwy, pracowity, poczciwy, ten skazany jest na nędzę,
niedostatek i wyzysk; źli zaś i występni opływają w bogactwach, używają rozkoszy,
przepędzają czas na zabawach. Gdyby Bóg istniał, to chyba nie dopuściłby do takiej
niesprawiedliwości.

– Widzę, mój drogi, żeś może wiele widział, wiele doświadczył, aleś bardzo mało, lub bardzo
powierzchownie nad swymi spostrzeżeniami się zastanawiał. Wiesz przecież, że gdy
przyjdzie o jakiejś rzeczy sprawiedliwy sąd wydać, trzeba najpierw ową rzecz
wszechstronnie i bez uprzedzeń zbadać, a po wtóre trzeba ją porównać z całością planu
Bożego w świecie. Jak bowiem na obrazie, w swym miejscu położone cienie dodają
piękności malowidłu, tak poszczególne w świecie braki przyczyniają się do ogólnej harmonii.

– Bardzom ciekaw, jak te zasady przystosujesz do mego zarzutu?

– Zobaczysz zaraz. Powiedziałeś, że poczciwi cierpią na tym świecie, a źli używają,
nieprawdaż?

– Tak.

– Otóż zdanie to, jeśli nie całkiem fałszywe, to przynajmniej jest zanadto ogólnikowe i
przesadzone.

– Dlaczego?

– Przede wszystkim dlatego, że są nieszczęścia, bóle, zgryzoty, które nie pytają, czy kto
cnotliwy, czy zły, czy bogaty, czy ubogi. Przecież chorują zarówno poczciwi, jak i przewrotni;
śmierć zabiera najbliższych i najdroższych, tak spod włościańskiej strzechy, jak i z pałacu itd.
Nadto, rozbiorę twój zarzut na części, w każdej z nich jakiś błąd wynajdę. Mówisz o
upośledzeniu ludzi poczciwych. Czy też naprawdę każdy poczciwy jest nędzarzem, czy
każdy wyzyskiwany? Iluż ja znam ludzi cnotliwych, co ze swego stanowiska są zadowoleni i
nikomu ziemskiego szczęścia nie zazdroszczą. Co zaś tyczy się innych, rzeczywiście
cierpiących niedostatek, to po pierwsze, my nie możemy ściśle wiedzieć, kto poczciwy, a kto
nie; oceniamy człowieka na zewnątrz, lecz nie znamy wnętrza, nie widzimy myśli, zamiarów i
pragnień, i z tego powodu możemy się grubo pomylić, co do moralnej wartości osób. Po
drugie, wielu z tych, niby to poczciwych, sami sobie ukuli ciężkie kajdany losu. Jedni zubożeli
i wpadli w nędzę, bo oddali się namiętnościom, zmarnowali zdolności, roztrwonili majętność,
inni muszą cierpieć, bo nie chcieli rąk do pracy wyciągnąć.

A teraz przypatrzmy się tym złym ludziom, o których twierdzisz, iż są szczęśliwymi. Mnie się
zdaje, że na ogół tak nie jest. Bo chyba niewiele zażywają szczęścia ci, co za swe zbrodnie
gniją po więzieniach lub z niepewnością oczekują chwili, w której kula przetnie pasmo ich
życia. O innych też nie można powiedzieć, że tylko rozkosz przypadła im w udziale, iluż to
bowiem upada pod brzemieniem wyrzutów sumienia, iluż dręczy bojaźń zasłużonej kary.
Wierzaj mi, drogi, że bardzo często wygodniej biedakowi w łachmanach, niż zbrodniarzowi w
jedwabiach, że lepiej smakuje pierwszemu czarny, ciężko przez niego zapracowany chleb,
niż drugiemu najwyszukańsze potrawy, niecnym rzemiosłem zdobyte.

Otóż widzisz, że zarzut twój trzeba bardzo ograniczyć i do wyjątkowych tylko można go
zastosować wypadków. Ale, jak właśnie te wypadki tłumaczyć? Zaiste trudnym by to było,
gdyby ze śmiercią człowieka kończyło się wszystko. Tymczasem życie ziemskie jest jakby

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

16

dniem uciążliwej pracy, po której ma nastąpić błogi wieczny spoczynek; jest
przygotowaniem, drogą do życia przyszłego. A dopiero w życiu przyszłym cnota odbierze
należną nagrodę, a grzech nieodpokutowany – sprawiedliwą karę. Przeto Pan Bóg już tu na
ziemi spuszcza na ludzi cnotliwych różne klęski, niedostatki, cierpienia, aby sobie wysłużyli
wyższy stopień chwały niebieskiej. Inaczej znowu postępuje z bezbożnymi: jeśli przestrogi,
wyrzuty sumienia i kary im nie pomogą, lecz bardziej jeszcze w grzechu utwierdzają,
wówczas Pan Bóg pozostawia ich własnym namiętnościom, owszem, daje im nawet dobra
doczesne, by im wypłacić tę odrobinę dobrych uczynków, jakie spełnili na ziemi. Lecz za to
po śmierci należeć im się będzie tylko sprawiedliwa kara za nieprawości.

Więc zarzut, który mi postawiłeś, ja teraz przeciw tobie obracam. Właśnie, gdyby nie było
Boga, gdyby nie było życia przyszłego, to owa nierówność na ziemi byłaby czymś
zagadkowym, niewytłumaczalnym, pozbawionym zasady. Po uznaniu zaś Boga i
nieśmiertelności duszy wszystko się staje jasnym, harmonijnym, wszystko ma swój cel i swą
przyczynę. Cóż mi na to odpowiesz?

– Muszę ustąpić i wyznam ci szczerze, że nigdy nie zastanawiałem się głębiej nad dopiero
co przez ciebie rozwiązaną trudnością.

* * *

Rozmowa się urwała. W milczeniu zawróciliśmy do wioski. Noc obejmowała już świat w swe
objęcia. Na firmamencie coraz gęściej rozsiewały się gwiazdy. Wieś pogrążyła się w ciszy i
ciemności. Tylko lekki ciepły wiatr szumiał w przydrożnych wierzbach, a z dalekiego stawu
dolatywało wesołe żab grzechotanie. Doszliśmy wreszcie do środka wioski, pożegnaliśmy się
serdeczniej niż zazwyczaj i każdy z nas w inną odszedł stronę: mój kolega do mieszkania
kierownika szkoły, a ja do cichej w cieniu wyniosłych świerków ukrytej plebanii.

B. P.

DLACZEGO DOBRZY CIERPIĄ?

Niedawno zadał mi N. N. to pytanie: "Dobrzy zazwyczaj cierpią, a złym często nieźle się
powodzi, gdzie tu sprawiedliwość?".

– Pan Bóg jest nieskończenie sprawiedliwy, prawda?

– Tak jest! Inaczej nie byłby Bogiem.

– Więc Pan Bóg musi za każdy dobry uczynek nagrodzić i każdy zły ukarać, żaden czyn,
żadne słowo, żadna myśl nie ujdzie Jego sądu. A teraz czy jest na świecie człowiek choćby
najgorszy, któryby nigdy nic dobrego nie uczynił?

– Takiego nie ma.

– Każdy przecież czasem obowiązek swój dobrze wypełni, albo miłosierdzie okaże
bliźniemu, albo coś innego dobrego mu się trafi. Otóż jeżeli ten człowiek tak źle żyje, że po
śmierci należy mu się piekło, kiedy mu Pan Bóg za tę trochę dobrego zapłaci?... kiedy?...

– Na tamtym świecie.

– Ależ tam tylko piekło go czeka.

– Więc na tym...

– Następnie, czy jest jaki człowiek choćby najlepszy, któryby nigdy nic złego nie popełnił?

– I takiego nie ma.

– Słusznie, boć i sprawiedliwy "siedemkroć na dzień upada". Jeżeli więc Pan Bóg chce
komuś ukrócić czyśćca, albo dać od razu niebo, gdzie nastąpi wyrównanie rachunków?

– Aha, to tak...

– Właśnie Pan Bóg okazuje szczególniejszą miłość tym, których już na tym świecie karze, bo
w czyśćcu jest tylko kara i długa i ciężka, a na tym świecie przez dobrowolne przyjmowanie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

17

krzyżów jeszcze na większą chwałę w niebie zasługujemy; stąd też przysłowie "kogo Bóg
miłuje, tego biczuje".

Nie ma więc co zazdrościć tym ludziom złym, którym się dobrze powodzi; owszem, powinni
się oni bardzo obawiać, by to nie była już zapłata za trochę dobrego, które zdziałali.

M. K.

CZY POTRZEBA RELIGII?

Jesteśmy w jednym z większych biur handlowych. Za kilkanaście minut rozpocznie się
urzędowanie. Funkcjonariusze różnych stopni schodzą się pojedynczo lub małymi grupkami.
Po zwykłem przywitaniu rozpoczyna się ożywiona rozmowa. Ma się rozumieć, iż prawie
każdy przynosi jakąś nowinę: ten o niespodziankach politycznych, ów o rabunkowym
napadzie, inny o świetnym interesie pana N. itd., w ogóle nie brak tematu do pogawędki.
Wreszcie do rozprawiających zbliża się jakiś młody urzędnik i podniesionym głosem
oznajmia, że radca Z. nad ranem zakończył życie. Natychmiast posypały się zewsząd
bezładne pytania:

– Co? Doprawdy? Taki młody człowiek? Przecież tylko kilka dni chorował! Szkoda go,
zdolności miał niepoślednie, a z obowiązków wzorowo się wywiązywał.

– Ha, śmierć nie przebiera, wtrącił ktoś z boku.

– Ale to rzecz dziwna – dodał ten, co przyniósł nowinę o zgonie – że księdza nie chciał do
siebie dopuścić. Mimo nalegań brata i córki odpowiadał stale: "Obejdzie się, to mi nie
pomoże wcale". Wprawdzie za życia do kościoła często nie zaglądał, ale nie spodziewałem
się, że przy śmierci o Bogu nie pomyśli.

– Mnie się zdaje – przerwał ktoś ze zgromadzonych – że ten fakt ani jego zasług, ani sławy
nie zmniejsza. Ja właściwie sądzę człowieka z życia i czynów. Są pobożnisie co nie są warci
złamanego grosza; wielu zaś jest takich, co choć o religię się nie troszczą, to jednak żyją
uczciwie, moralnie, świecą innym przykładem i tych właśnie cenię.

– Ja znowu – rzekł starszy, dobrze już posiwiały urzędnik – nie zgodziłbym się na pańską
zasadę.

– A to z jakiego powodu? Może pan zamierza bronić tych bigotów, co pół dnia siedzą w
kościele, a drugie pół spędzają na obmowach, plotkach lub lenistwie?

– Bynajmniej, razem z panem ich potępiam. Ale trzeba i na to zwrócić uwagę, że pańskiego
zarzutu nie można skierować choćby przeciw dziesiątej części tych ludzi, których nazywamy
religijnymi. Pewnie, iż każdej rzeczy, choćby najpożyteczniejszej, można nadużyć; każdą
zasadę choćby najzbawienniejszą można wypaczyć, ale z tego jeszcze nie wynika, by sama
rzecz lub zasada była w sobie złą, bezwartościową. Takiemu nadużyciu i wypaczeniu może
ulec i religia. Nie trzeba zatem sądzić o jej wartości z postępowania tych, co religii używają
jako pokrywki swego duchowego zepsucia, ale z życia tych, co zasady religijne w czyn
wprowadzają.

Po wtóre wspomniałeś pan, iż są ludzie, nietroszczący się o religię, a jednak uczciwi,
przykładni. Dziwnym może się komu wyda, gdy powiem, że właśnie ta uczciwość i moralność
opiera się na resztkach religii, które zostały w ich duszy. Bo właściwie cóż może być zasadą
cnoty i obowiązku, jeśli nie religia? Przecież cnota wymaga jakiegoś sprawdzianu, za
pomocą którego można by ją odróżnić od występku. Obowiązek zaś nie może się obejść bez
prawodawcy: a taki sprawdzian i takiego prawodawcę wskazuje nam jedynie religia. Nie
wystarczy tu materialny pożytek, nie wystarczy honor, nie wystarczą kary, wymierzane przez
państwo. Cóżby się wówczas stało, gdyby korzyść doczesna była miarą cnoty i występku?
Czyż kradzieże i zabójstwa, w tajemnicy dokonane, nie stałyby się wtedy godnymi
pochwały? I honor również niewiele by znaczył. Pominąwszy już to, iż przy gwałtowniejszym
wzburzeniu namiętności traci swą siłę, jest on czuły jedynie na sąd innych, a własnym

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

18

sumieniem wcale się nie krępuje. Tym bardziej nie pomagają kary wymierzane prawem
cywilnym, bo przecież tysiączne istnieją sposoby uwolnienia się od nich.

– Przepraszam, iż przerwę, ale nie tylko pożytek, honor i kary kierują człowiekiem; każdy z
nas ma przewodnika we własnym sumieniu.

– Tak, lecz sąd sumienia musi się opierać na jakiejś wyższej ode mnie Istocie. Jeśli nie ma
religii, nie ma Boga, nie ma nagrody i życia po śmierci, to choćby mi dziesięć sumień mówiło:
nie bierz, bo to cudze, niewiele bym się krępował taką przestrogą, bo brakowałoby jej
podstaw. Przypomina mi się tutaj powiastka z murzyńskiego życia. Pewien podróżnik zapytał
się murzyna, na czym ziemia spoczywa. Na wielkim słoniu, brzmiała odpowiedź. A na
czymże stoi słoń? Na olbrzymim żółwiu. A żółw co ma pod nogami? Na to pytanie murzyn już
odpowiedzi nie znalazł. Podobnie wygląda i to odwoływanie się do sumienia u człowieka, co
nie uznaje potrzeby religii.

Teraz wracam znowu do mego pierwotnego założenia i powtarzam, że jeśli religia wyłącznie
może być podstawą uczciwości i moralnego życia, więc jest nią i u tych, co zasad religijnych
zupełnie się wyrzekli. Powiecie mi pewnie, że to niemożliwe. Dowieść jednak tego nietrudno.
Nikt się bowiem niedowiarkiem i przeciwnikiem religii nie rodzi. Owszem za młodu czy to w
kółku rodzinnym, czy w szkole razem z prawdami religii wpajają w nas znajomość cnoty i
występku, prawa i obowiązku. I właśnie te podstawowe wiadomości pozostają w nas, i
kierują naszym postępowaniem mimo zmienionych przekonań.

Zresztą, choćby ktoś ani z domu rodzicielskiego ani ze szkoły nie wyniósł tego popędu do
cnoty i uczciwości, to nabył go w życiu społecznym. Bądźcobądź społeczeństwo ma w swym
łonie szczupłą tylko garstkę takich ludzi, co żadnej religii nie uznają. Więc garstka ta,
chcącniechcąc, stosuje się w działaniu do ogółu. Wpływ ten jest niejednokrotnie bezwiedny,
niedostrzegalny. I tu właśnie tkwi przyczyna uczciwości "niezależnej od wszelkich religijnych
przesądów". Gdyby ludzie niereligijni zawsze i wszędzie stosowali swe zasady, a nie
kierowali się ani wychowaniem lat młodocianych, ani otoczeniem, to upodobniliby się do
zwierząt, bo prawidłem ich życia byłoby tylko zadowolenie zmysłów.

I jeszcze jedna rzecz ważna. Czy ludzie niereligijni mogą być bezwzględnie uczciwymi?
Zdaje mi się, że nie. Któż to bowiem jest uczciwym? Ten, kto wypełnia wiernie swe
obowiązki względem Boga, a więc religijne są najważniejsze. Czyż może zatem zasługiwać
na miano uczciwego, kto je zaniedbuje?

– Tak, zagadnął jeden ze śmielszych, ale właściwie skąd wypływają obowiązki względem
Boga, skąd potrzeba wyznawania religii?

– Jakże to! Przecież Bóg nas stworzył, Bóg nas utrzymuje w istnieniu i wspomaga w
działaniu. Jako istoty rozumne winniśmy uznać wyższość Boga i naszą od Niego zależność,
a tym samym winniśmy oddać Bogu hołd czci. Po wtóre Bóg jest naszym największym
Dobrodziejem. Bez żadnej z naszej strony zasługi otrzymaliśmy Odeń rozum, wolną wolę i
tyle, tyle innych darów; zatem ciąży na nas obowiązek wdzięczności. Dalej, odczuwamy w
życiu wiele braków, niedomagań, potrzeb, którym jedynie Bóg, jako Istota wszechmocna,
zapobiec może; stąd wypływa potrzeba modlitwy. I jeszcze, Bóg jest nieskończonym dobrem
i niewysłowionym pięknem, więc należy Mu się od nas miłość i uwielbienie. Na koniec, jeśli
obrazimy Stwórcę, winniśmy pokutą Go przebłagać, a wzgardę prawa własnym wyrównać
poniżeniem.

Lecz na aktach czci, posłuszeństwa, dziękczynienia, prośby, miłości, uwielbienia i pokuty
polega religia. Jeśli zatem do wykonywania tych aktów jesteśmy obowiązani, jesteśmy
obowiązani i do religii.

Nadto niezaprzeczoną jest rzeczą, że każdy z nas pragnie szczęścia i to szczęścia
całkowitego, doskonałego, bezwzględnego. A wiemy aż nadto dobrze, iż na tej ziemi nikt
całkowicie szczęśliwym nie był, ani będzie. Dlaczego? Bo pragnień naszych żadne dobro
ziemskie zaspokoić nie może. Umysł bowiem ludzki pożąda nieskończonej prawdy, wola zaś
nieograniczonego dobra. Ponieważ tylko Bóg, jako nieskończony w Swej Istocie, te dwie
duszy naszej dążności zaspokoić może, więc na osiągnieniu Boga szczęście człowieka

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

19

polega. Lecz, by Boga osiągnąć, trzeba Go już tu na ziemi czcić i miłować, trzeba ku Niemu
dążyć, czyli innymi słowy – trzeba być religijnym.

Po tych słowach urzędnik spojrzał po obecnych, czy mu znowu jakiejś nie postawią
trudności. Lecz już nikt do tego ochoty nie miał. Ten zaś, co przedtem wystąpił z zarzutem,
trochę zmieszany rzucił okiem na zegarek i rzekł: "Trzeba iść do biurka, bo już minęła
godzina". Na to wezwanie każdy pośpieszył ku swemu stolikowi. Ozwały się z szelestem
przewracane akta, stąd i zowąd dolatywał cichy zgrzyt gorączkowego pisma i
nierównomierne uderzanie piór o dno kałamarzy. Rozpoczęła się praca.

B. P.

CZY WYSTARCZY RELIGIA OPARTA NA WEWNĘTRZNYM UCZUCIU?

Nie ma miasteczka, nie ma wioski nawet, gdzie by nie było paru swojskich mędrków.
Niekiedy ich mądrość ogranicza się na sprawach gminnych, częściej zahacza o politykę, a
nieraz wkracza i w dziedzinę religijną. Na tym ostatnim polu znowu dwa znajdujemy typy
domorosłych filozofów. Jedni to niby szczerzy katolicy. Z pewności ich sądów wnioskować by
można, że lepiej znają zasady wiary, niż najbieglejsi teologowie, a więcej dbają o
rozszerzenie i utrwalenie Kościoła, niż papież i biskupi. Z tej niby to gorliwości krytykują
najczęściej swego proboszcza, wtrącają się do spraw kościelnych, chcieliby według swego
widzimisię urządzić nabożeństwa itp. Typ drugi przedstawiają otwarci niedowiarkowie. Są to
zazwyczaj ludzie, co mimo skąpego wykształcenia, wielkie o sobie mają mniemanie. "Nie ma
Boga, mówi jeden, więc po cóż się modlić". "Religia dla kobiet i dzieci", dowodzi drugi.
"Wszystko, czego księża uczą, jest kłamstwem, księża wymyślili spowiedź i piekło", woła
trzeci, itd.

Dawniej takich niedowarzonych mędrków nasz lud w niektórych okolicach nazywał
"farmazonami" i stronił od nich zazwyczaj. Dziś już więcej znajdują popleczników. Ma się
rozumieć, iż tylko równy równemu rad; więc gromadzą się koło tych "uczonych" różne
niedouki, hulaki, nicponie, pijaczyny, którym jakoś trudno wybrać się do kościoła i spowiedzi,
a za to łatwiej zabawić się w dostrojonym do swych obyczajów towarzystwie. Ludzi
prawdziwie poczciwych między nimi nie znajdziesz.

Otóż na jednego z takich małomiejskich "farmazonów" natknąłem się przed paru laty. Za
młodu był to niezły chłopak: wesoły, ruchliwy, dość pobożny. Z nauką szło mu jak po grudzie,
ale serce miał złote. Zamieć wojny światowej 1914–1918 wyrwała go z IV klasy gimnazjalnej
na linię bojową. W krótkim czasie został sierżantem i w ciągu lat siedmiu nie opuszczał
szeregów. Dzięki wypadkom wojennym przejechał wzdłuż i wszerz Austrię i Niemcy, widział
północną Francję, północne Włochy, Turcję i znaczną część Rosji (tak przynajmniej
opowiadał). Wreszcie po tylu latach wojskowego życia powrócił do domu i z wielkim trudem
wkręcił się na pisarczyka przy jakimś urzędzie. Na ciele wyrósł, zmężniał, ale na duszy
zmienił się nie do poznania. Wprawdzie moralna zgnilizna całkiem jeszcze nim nie
owładnęła, ale z dziecięcych przekonań religijnych pozostały mu tylko strzępy. Uznawał niby
to jakąś religię, ale swoją, mglistą, opartą na wewnętrznym uczuciu. Stąd też nie widziano go
w kościele jeno coś dwa, czy trzy razy i to nie na Mszy św., lecz w czasie ślubu. Poza tym
zwykł był (szczególnie przy młodszych) drwiąco się wyrażać o prawdach wiary, szydził z
nabożeństw i duchowieństwa.

Spotkaliśmy się przypadkowo w czasie przechadzki. Ponieważ parę lat przed wojną jużeśmy
się znali bliżej, więc przywitanie było poniekąd przyjacielskie. Ale mój znajomy czuł się przy
mnie nieswojo i jakoś na dłuższą pogawędkę ochoty nie miał; chciał się tylko ze mną co
prędzej pożegnać, niby w tym celu, "by mi nie przeszkadzać i nie skracać chwil
poświęconych na wytchnienie". Ale ja właśnie chciałem go przy sobie zatrzymać.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

20

– Mój drogi – powiadam – i rozmowa może być rozrywką. Czy przechadzka tylko wtedy
pożyteczna, gdy milczkiem odbyta? Pójdziemy obaj w jedną stronę zatem i wilk będzie syty i
koza cała.

Przyparty do muru, uśmiechnął się, jak to mówią, od niechcenia i ruszył ze mną ku
pobliskiemu wzgórzu. Zaczęliśmy rozmowę od spraw miejscowych, a stąd przerzuciliśmy się
na politykę. By jakoś ośmielić swego towarzysza, starałem się przybrać rolę ucznia.
Zadawałem pytania; on odpowiadał na nie z początku kilku słowami, potem zapalił się,
nabrał odwagi i zaczął szeroko swe zapatrywania przedstawiać. Narzekał na zacietrzewienie
partyjne, łapownictwo, brak miłości Ojczyzny itd.

Po niejakiej chwili udało mi się zjechać zręcznie na dziedzinę religijną.

– Dziś – rozpocząłem – wobec zaniku obowiązkowości i moralnego poczucia, wobec
powodzi kradzieży i zbrodni, wobec karygodnego samolubstwa i zasklepiania się w
materialnym dobrobycie i zmysłowym użyciu, potrzeba by umocnienia religii. A tymczasem
zasady religijne zanikają w społeczeństwie. Poznać to można po takim drobnym, zdaje się,
objawie, jak uczęszczanie do kościoła w niedzielę i święta. Przed wojną w tutejszej parafii
podczas sumy kościół był przepełniony, dziś prawie pustkami świeci.

Mego towarzysza tknęło widocznie do żywa, zaciął się trochę, ale w tej prawie chwili
opanował zmieszanie i z odcieniem wyższości odparł:

– Mój kochany, może cię urażę, lecz powiem, co czuję. Jesteś pod tym względem
jednostronnym. Uczęszczanie do kościoła, żegnanie się wodą święconą, klękanie, spowiedź
i inne praktyki religijne – to tylko zewnętrzny pokost, kryjący pustkę wewnętrzną. Bóg naszej
zewnętrznej czci nie potrzebuje, ale patrzy na serce. I moim zdaniem najlepsza religia opiera
się na przekonaniu, a nie na takich drobnostkach.

– Powoli, powoli... Zarzucasz mi, że jednostronnie na rzeczy patrzę, ale, zdaje się, ty
większą jednostronnością grzeszysz, bo chcesz z religii usunąć to, bez czego by się ona nie
obeszła.

Przede wszystkim, jeżeliśmy dziełem Stwórcy co do duszy, to chyba równą miarą także i co
do ciała. I jedno i drugie z rąk Bożych pochodzi. Jeśli tedy dusza ma się korzyć przed swym
Panem, to jakim prawem może się wyłamywać spod tego obowiązku ciało? Tym bardziej, że
ciało jest zebraniem doskonałości, jakie widzimy we wszystkich istotach niższych,
nierozumnych, więc i z tego powodu powinno w ich, jakoby, imieniu składać Bogu
uwielbienie. Co więcej. Cześć zewnętrzna jest koniecznym wypływem i bodźcem czci
wewnętrznej. Taką bowiem już mamy naturę, iż każde uczucie żywsze okazujemy
zewnętrznym wzruszeniem. Czynność wewnętrzna uzewnętrznia się w ruchach, postawie,
wyrazie twarzy i oczu. Radość objawia się uśmiechem, smutek płaczem i przygnębieniem,
prośba pokorną postawą i błagalnym głosem itd. Z drugiej strony znaki zewnętrzne obudzają
w duszy podobne uczucia. I dlatego to wzniosłość podpadających pod zmysły symbolów i
ceremonii kościelnych potęguje w nas życie wewnętrzne, wyrywa z natłoku doczesnych
zajęć, z codziennej szarzyzny i kieruje ku nieskończoności.

Nawet w stosunkach z ludźmi musimy przecież zważać nie tylko na uczucia wewnętrzne, ale
i na zewnętrzne oznaki. Byłeś żołnierzem. Wyobraź sobie, iż przy przeglądzie wojsk nie
oddałeś należnej czci generałowi. Zwracają ci uwagę, a ty najspokojniej mówisz: Panie
generale, ja w sercu większą mam dla pana cześć, niż inni. Bardzo wątpię, czy taka obrona
byłaby wystarczająca. Albo: wracasz z wojny do rodzinnego domu. Na drodze spotykasz
matkę i przechodzisz wobec niej jak obcy. Zdziwiona matka wyrzuca ci obojętność, a ty
zimno odpowiadasz: Matko! Przywitanie to tylko zewnętrzna drobnostka: prawda, miłość tkwi
w sercu. Czy zasługiwałbyś w takim wypadku na miano dobrego syna? Sam przyznasz, że
nie. Dlaczegóż więc Bogu czci zewnętrznej odmawiasz?

Tłumaczysz się co prawda tym, że Pan Bóg czci zewnętrznej nie potrzebuje. Oczywiście,
Pan Bóg nawet naszej wewnętrznej czci nie potrzebuje, bo jest Sam w Sobie nieskończenie
doskonałym, ale z tego jeszcze nie wynika, że my od tego obowiązku jesteśmy wolni.
Przełożony nie potrzebuje hołdu swych poddanych, a jednakowoż ma prawo tego hołdu się
domagać.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

21

Mówisz, że Pan Bóg patrzy na serce. I to prawda. A właśnie Bóg, patrząc na serce tych, co
Mu nie chcą czci zewnętrznej oddawać, widzi, iż oni ani odrobiny wewnętrznego uczucia nie
mają. Bo gdyby uczucie to rzeczywiście było, z pewnością ujawniłoby się w czynie.

– A jednak – cześć zewnętrzna rozbudza nieraz fałszywą pobożność.

– Nic dziwnego, nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nadużyć nie potrafił. Ja również nie
pochwalam tych, co świętość opierają na bezmyślnym klepaniu pacierzy, nie uznaję też
świętości obłudników, ani radzę naśladować tych, co pół dnia siedzą w kościele, a przez to
zaniedbują swoje obowiązki.

Mój towarzysz nie miał odwagi bronić dalej swych zapatrywań. Rozmawialiśmy jeszcze
długo, ale już w większej zgodzie, że zaś łaska Boża działała, a ziemia nie była opoczystą,
więc po kilku dniach wszystko skończyło się spowiedzią i zmianą na lepsze.

B. P.

DLACZEGO NIEKTÓRZY LUDZIE NIE WIERZĄ?

Kardynał angielski Newman (Njumen), który w młodości swej był protestantem, wysłuchiwał
pewnego dnia zwierzenia starego przyjaciela protestanta. Mówił on:

– Jestem przekonany o Boskości Kościoła katolickiego, lecz jakiś nieprzezwyciężony wstręt
wstrzymuje mnie od przejścia na wiarę katolicką.

Uśmiechnął się ze smutkiem kardynał, wiedział bowiem, co jest przeszkodą w nawróceniu
się jego przyjaciela. Wziął potem arkusz papieru, napisał na nim wyraz: "Bóg" i podał do
przeczytania przyjacielowi, pytając:

– Cóż przeczytałeś?

– Bóg – odpowiedział protestant.

– Dobrze – rzekł kardynał.

Wziął następnie złotą monetę, przykrył nią napisany wyraz i pyta:

– Cóż teraz przeczytasz?

Zrozumiał protestant i ze wstydem opuścił głowę.

Iluż to nie wierzy w Boga, nie myśli o Nim, nie modli się, bo pieniądz i sprawy doczesne
zakrywają Go przed ich oczyma!

CZY KAŻDA RELIGIA JEST DOBRA?

Pociąg sunął raźno po jednej z głównych linii kolejowych naszej Rzeczypospolitej. Jak okiem
sięgnąć ciągnęły się równiny, ogarbione gdzieniegdzie lekkimi pagórkami. Ranek był
chłodny, wrześniowy. Złocista tarcza słoneczna dźwignęła się zza krańców widnokręgu i
zatopiła w morzu promieni i rozorane zagony i puste ścierniska i wykoszone łąki i gęste kępy
łozin. Nikłe opary, zawisłe nad moczarami, podnosiły się nieznacznie i rozpływały zwolna i
niepostrzeżenie. Kropelki rosy, uczepione do listków traw, zabłysły jak szczodrą ręką
zarzucone brylanty.

Z podróżnych mało kto zachwycał się tym uroczym obrazem przyrody. Potworzyły się jak
zazwyczaj osobne grupki. Rozprawiano zawzięcie, z przekonaniem i gorączkową
gestykulacją. Co było podłożem rozmowy? Najrozmaitsze dziedziny. Jedni układali świetne
plany handlowych interesów, drudzy narzekali na drożyznę i paskarstwo, inni omawiali różne
zagadnienia swego zawodu, lub stanowiska. Ale, ma się rozumieć, większość podróżników
zajęła się polityką. Sypały się gromy oburzenia na łapownictwo, pociski ostrej krytyki
uderzały w ministrów i posłów, biadano nad finansową gospodarką, itd.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

22

Jedno z takich politycznych kółek tworzyło dwóch oficerów, fabryczny robotnik i zbogacony
na wojnie żydek. Obok nich siedział także jakiś małomówny, ale nader zdrowo myślący,
profesor gimnazjalny. Przy samym oknie stał ksiądz-zakonnik. Choć zapatrzony w piękny
krajobraz, nie odwracał jednak uwagi i od toczącej się rozmowy.

– Nie mogę sobie wytłumaczyć – rozpoczął ogniście jeden z oficerów – dlaczego w sejmie
trzymają takich osobników, którym nie chodzi o dobro publiczne, ale o przepchanie własnych
teoryj i partyjnych zapatrywań. Przecież oni dla swego widzimisię sprzedaliby Ojczyznę!

– Przepraszam – wtrącił jego wojskowy towarzysz – iż włożę tu swoje dwa grosze. Zdaje mi
się, że tych ludzi nie można obwiniać, boć oni działają według swych przekonań.

– Tak, ale przekonania są prawdziwe i fałszywe. Pierwsze winny być nietykalne; przeciw
drugim wolno występować, wolno je zwalczać i potępiać.

– Ależ, proszę pana, ja się posłużę przykładem z dziedziny religijnej. Jeśli tam nie wolno
naruszać cudzych przekonań, to chyba i tutaj należałoby podobną stosować zasadę.

– O, co do dziedziny religijnej, to zupełnie się z panem zgadzam, ale religii i polityki nie
należy, jak sądzę, pod tym względem na równi stawiać.

Po takim odparciu zarzutu rozmowa urwała się na chwilę. Cieszę się – przerwał
niespodziewanie ksiądz, – który zwracając się do jednego z oficerów, zapytał: czy nie
raczyłby mi pan wyjaśnić, dlaczego właściwie nie wolno cudzych przekonań religijnych
naruszać?

– Bo mnie się zdaje – odpowiedział zagadnięty – że wszystkie religie są dobre.

– Hm, to trochę za ryzykowny pogląd. Co byś pan pomyślał o człowieku, któryby upierał się
przy twierdzeniu, iż jedna i ta sama rzecz, w jednej i tej samej chwili, pod tym samym
względem i wobec jednego i tego samego widza, byłaby zarazem i całkowicie biała i
całkowicie czarna?

– Pomyślałbym po prostu – rzekł z uśmiechem oficer – że władze umysłowe tego człowieka
nie znajdują się w całkowitym porządku; ale co za styczność ma to pytanie z religią, o którą
księdzu chodzi?

– O, dość wielką nawet, bo właśnie kto twierdzi, iż wszystkie religie są dobre, ten równym
prawem mógłby powiedzieć, że białe jest czarnym a czarne białym, lub, że dwa razy dwa jest
pięć, siedem lub dziewięć.

– Ciekaw jestem dlaczego?

– Będę się starał wygłoszone zdanie króciutko uzasadnić. Otóż, żeby każda religia była
dobrą, każda musiałaby być prawdziwą. (Sam pan chyba przyznasz, iż fałsz i kłamstwo na
przymiot dobroci nie zasługuje). Tymczasem wszystkie religie prawdziwymi być nie mogą, a
to z powodu zachodzących między nimi sprzeczności. A sprzeczności wspomniane są tak
jasne i tak liczne, że, jak mniemam, ich istnienia nie trzeba panom dowodzić. Można je łatwo
znaleźć i w głoszonych przez różne religie zasadach i w nakazach moralnych i w czci
zewnętrznej. Oto kilka dla przykładu. Poganie opierają swą religię na wielobóstwie, czczą
twory bezrozumne jak: słońce, księżyc, gwiazdy, ogień, zwierzęta, drewniane bałwany,
kamienie; pogaństwo ubóstwiało niejednokrotnie zbrodnie i występki a składało im ofiary z
ludzkiego życia. Chrześcijaństwo odwrotnie – jednego uznaje Boga, żądz i namiętności nie
tylko nie ubóstwia, ale każe je przytłumiać, iż potępia myślne nawet pożądanie występku.
Pogaństwo zezwalało na zemstę i nienawiść, chrześcijaństwo przeciwnie, nakłada
obowiązek miłości bliźniego. Pogaństwo stawiało niewolnika niżej zwierzęcia, upadlało
kobietę, ustanawiało ojca panem życia i śmierci w rodzinie i w ogóle uginało się przed
fizyczną siłą; chrześcijaństwo zaś głosi równość wszystkich wobec Boga, reformuje stosunki
rodzinne, siłę poddaje moralnemu prawu. Po cóż jednak mnożyć i nagromadzać
sprzeczności? Czyliż jedna z nich nie wystarczy do udowodnienia różnicy istotnej między
obu religiami? A zatem słusznie wnioskować można, iż obie równie prawdziwymi być nie
mogą.

Ale zostawmy już na boku religię pogańską, a przypatrzmy się samemu chrześcijaństwu. I w
jego łonie istnieją najrozmaitsze wyznania, rozbieżne w zasadach i zwalczające się

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

23

wzajemnie. Inaczej na naukę Chrystusa zapatruje się katolik, inaczej protestant, inaczej
schizmatyk. Któż z nich ma słuszność? Czy wszyscy razem? Chyba nie, bo w przeciwnym
wypadku śnieg mógłby być białym i czarnym zarazem. Jeżeli bowiem dwie przeciwności
mogą być prawdziwe w dziedzinie religijnej, to dlaczegóż dziedzina np. fizyczna nie
podlegałaby takiemu prawu?

– Proszę księdza – przerwał jeden z oficerów – zgadzam się na te wywody, a przecież
zdania swego nie cofam. Opieram się na różnicy między praktyką a teorią. W teorii
rzeczywiście jedna tylko religia może być prawdziwą, ale w praktyce po czym tę prawdziwą
religię rozpoznać? Każde wyznanie religijne powołuje się na swój nadprzyrodzony początek.

– Słusznie pan zauważył – odparł ksiądz, – że wszystkie religie wysuwają na czoło swą
nadprzyrodzoność i prawdziwość. Ale czyż inaczej być może? Przecież nikt otwarcie do
błędu i fałszu przyznać się nie myśli. Fałsz bowiem sam w sobie jest czymś tak wstrętnym,
tak dla naszego umysłu niedostosowanym, iż dopiero ozdobiony błyskotkami zmysłowego
dobra, oparty na pozornych dowodach, przybrany w pociągającą szatę prawdy, zdoła
omamić umysł i porwać za sobą wolę. Otóż i religia każda, jakiekolwiek głosiłaby zasady,
zawsze będzie się starała przyoblec je w pozory prawdy. W przeciwnym razie przyznałaby
się od razu do całkowitego bankructwa.

Lecz choć wszystkie religie ubiegają się o znamiona prawdziwości, to jednak wcale stąd nie
wynika, iż w praktyce niemożliwą jest rzeczą dojść do poznania religii jedynie prawdziwej:
owszem, zdrowy rozsądek mówi nam, że prawdziwa religia posiada pewne odrębne cechy,
po których zawsze i wszędzie można ją odróżnić od religii fałszywych.

– Skądże to? – zagadnął żywo oficer.

– Stąd, że religia, jak zresztą człowiek i świat cały, bierze swój początek od Boga. A jeśli
Sam Bóg wszczepił w ducha ludzkiego potrzebę religii, to bezsprzecznie tę religię Swym
nieomylnym znamieniem opatrzył. Czyliż bowiem Stwórcy obojętną byłoby rzeczą, jakie
ludzie mają o Nim pojęcia: prawdziwe czy fałszywe; jak Go czczą, cnotą czy występkiem?
Przecież taka obojętność sprzeciwiałaby się Boskiej świętości i mądrości.

– Cóż więc będzie takim Boskim znamieniem prawdziwej religii?

Przede wszystkim cuda. Cud bowiem jest zjawiskiem w całym tego słowa znaczeniu
nadnaturalnym, jest bezpośrednim a nadzwyczajnym wmieszaniem się Stwórcy w zwykły
bieg przyrody. A jeśli Bóg działa cuda, co uświetniają, wzmacniają i potwierdzają jakąś
religię, to stąd prosty wniosek, że owa religia jest Boską i jedynie prawdziwą. Zatem ta religia
opiera się na świadectwie Stwórcy, która choć jeden prawdziwy cud na swe potwierdzenie
przywiedzie. Powiedziałem prawdziwy cud, bo każda fałszywa religia chlubi się cudownymi
zjawiskami, zawdzięczającymi swój początek albo zmyśleniu, albo kuglarstwu, albo
nieznajomości praw przyrody, albo pomocy szatana, ale jeden jedyny, i tu powiem bez
ogródki, katolicyzm może przytoczyć ku swej obronie cuda rzeczywiste i prawdziwe tj. ręką
Bożą bezpośrednio zdziałane.

– Proszę mi choć jeden taki niezbity cud przytoczyć!

– Owszem. Pominę te cuda natury moralnej, jako to niespożytość Kościoła wśród ciągłych
prześladowań, niezmienność katolicyzmu, mimo tylu herezyj i odszczepieństw, niezwykłe
męstwo i niewytłumaczalna odwaga męczenników, nieprzerwany ciąg świętych itd., nie będę
sięgał też czasów odległych, bo może byście mi panowie zarzucili, że dawniej byli ludzie
naiwni, łatwowierni, że nie patrzyli tak na rzeczy (a do zbicia tych zarzutów już i czasu może
by mi zabrakło). Więc, by prędzej dojść do końcowego wniosku, przytoczę jeden wypadek w
swoim czasie bardzo głośny i drobiazgowo przez lekarzy zbadany.

Było to w r. 1867 we wsi flandryjskiej Jabbeke. Mieszkańcowi tej wioski Piotrowi Rudderowi,
spadające przy ścinaniu drzewo zgruchotało nogę poniżej kolana. Kość tak strasznie była
zmiażdżona, iż, jak świadczy dr Affenaer (który właśnie leczył nieszczęśliwego), "gdy się
poruszało chorą nogą, słychać było taki chrzęst, jakby potrząsał workiem orzechów. Część
dolna nogi wisiała i obracała się na wszystkie strony". Mimo troskliwej opieki lekarskiej
kalectwo nie ustępowało. Owszem, po pięciu tygodniach na nodze otworzyła się ropiejąca

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

24

rana. Stan taki, z dnia na dzień się pogarszający trwał aż do r. 1875 tj. lat osiem.
Opuszczony przez ludzi biedak, postanowił udać się o pomoc do Matki Boskiej i odbyć
pielgrzymkę do Ostacker, miejsca słynącego cudami. W przeddzień odjazdu do cudownego
miejsca trzy osoby z sąsiedztwa oglądały ranę i, jak zgodnie zaświadczyły, dwa końce
złamanej kości odległe były od siebie na 3 cm.

Z wielkim trudem dostał się Rudder do Ostacker. Tu przed cudowną grotą usiadł na ławce i
gorąco począł się modlić. Nagle czuje jakieś wstrząśnienie i traci przytomność. Po chwili
jednak wstaje o własnych siłach, biegnie ku grocie i pada na kolana przed statuą
Niepokalanej Dziewicy. Uzdrowienie było całkowite: kości się zrosły i to bez skrócenia nogi,
ustąpiła puchlina, została tylko blizna, jakby na świadectwo niezwykłego cudu. Lekarze ze
wszech stron zjeżdżali się, by na miejscu zbadać niepowszednie zjawisko.

A teraz zapytam się panów, czy to nagłe uzdrowienie mogło być dokonane siłami przyrody?

– Nie, – odpowiedział po krótkim namyśle jeden z oficerów.

– A więc było zdziałane mocą Bożą?

– Innego wyjścia nie ma.

– A zatem cud ten jest niezbitym świadectwem prawdziwości katolicyzmu.

Oficerowie spojrzeli po sobie trochę zakłopotani. Wkrótce jednak rozpoczęli znowu z
księdzem rozmowę o religii i to już w zgodniejszym tonie.

Wreszcie pociąg stanął na jednej ze stacyj węzłowych. Oficerowie poczęli się zbierać. Na
odchodnym pożegnali się z księdzem po przyjacielsku, a jeden rzekł półgłosem: "Dziękuję
księdzu za parę słów wyjaśnienia. Bądźcobądź sprawy religijne są najważniejsze w życiu, a
jednak właśnie o nich ma człowiek częstokroć skąpe i, co gorsza, błędne pojęcie".

B. P.

CZY CUDA SĄ MOŻLIWE?

Zebranie nauczycielskie. Ruch, wybuchy śmiechu, gwar, rozmowy mieszają się wzajemnie i
wytwarzają wśród obecnych nastrój wesołego podniecenia. Rozprawiamy o wszystkim: ma
się rozumieć naczelne miejsce zajmuje nasze tradycyjne, a dzisiaj szczególnie modne
narzekanie; poza tym ten i ów występuje z krytyką szkolnego programu, ktoś podaje nowe
plany, a inni dzielą się z towarzyszami z zasobem "najświeższych" wiadomości z okolicy.

Tuż obok mnie jeden kolega barwnie opisuje drugiemu jakieś nieprawdopodobne zdarzenie.

– To niemożliwe.

– Możliwe, bo rzeczywiste.

– Prędzej bym w cud uwierzył – woła żartobliwym tonem pierwszy.

– A pan w cuda nie wierzy? – wtrąciłem także żartem, nie spodziewając się, że to zapytanie
da początek głębszej pogadance o cudach.

– O, jeśli chodzi o zaznaczenie moich pod tym względem przekonań – odpowiedział – to
szczerze się przyznaję, iż w cuda nie wierzę. Moim zdaniem wiara w cuda nie zgadza się z
nowoczesnym na świat poglądem.

– Mój drogi panie – rzekłem – ja jeszcze zaliczam się do tych wsteczników, którzy w cuda
wierzą. Ogromnie tedy jestem ciekaw na czym ten "nowoczesny pogląd" się opiera.

– Cud jest niemożliwy – odparł z taką co najmniej pewnością, jak gdyby wygłaszał pewnik
matematyczny: 2 + 2 = 4.

– Radbym wiedzieć dlaczego?

– Choćby z tej prostej przyczyny, że cud sprzeciwia się prawom przyrody, a prawa te są
niezmienne. Czyż można wobec tego wierzyć w takie fakta ewangeliczne, jak: wznoszenie
się Chrystusa w powietrze, stąpanie po wodzie itp.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

25

– Pozwolisz pan, iż wtrącę pytanie z innej dziedziny?

– Owszem, proszę bardzo.

– Czy pan uznaje prawo ciężkości względem przyciągania, które na naszej kuli ziemskiej
objawia się np. w ten sposób, że kamień spada zawsze na dół, a woda spływa z dachu do
rynny, a nigdy odwrotnie?

– Całkiem naturalnie.

– A czy pan przypadkowo nie widział, jak to chłopcy kamieniami strącają jabłka z jabłoni?

– Widziałem, ale co to ma wspólnego z naszym przedmiotem?

– Zaraz, zaraz dojdziemy. – Otóż jest rzecz taka: Prawo przyrody wymaga, aby kamień spadł
na dół, a tymczasem mały chłopak może to prawo naruszyć, a przynajmniej na chwilę nadać
kamieniowi pęd wprost przeciwny. Może to również zamach na niezmienność praw
rządzących światem?

– Bynajmniej, bo choć prawo przyciągania zawsze działa, jednakowoż daje się jednak za
pomocą większej siły sparaliżować i w pojedynczym wypadku zawiesić.

– Bardzo pięknie. To właśnie chciałem od pana usłyszeć. Zgadzamy się więc obaj, że
człowiek może niekiedy prawo przyrody w działaniu powstrzymać. Chodzi tylko o to, by
jednej sile przeciwstawić siłę drugą, większą. Na jakiej podstawie odmawia pan Bogu tego,
co my w pewnej mierze posiadamy? Czyż Bóg, Stwórca świata i jego Kierownik, nie może
potęgą Swoją prawa natury zawiesić w działaniu? Dziwi się pan, jak Chrystus mógł unosić
się w powietrzu, lub chodzić po powierzchni wody. Jeśli ludzie przemyślnością swego
rozumu doszli dziś do tego, że mimo prawa ciężkości unoszą się samolotami w przestworza,
a okrętami przebiegają oceany, to jeden Pan Bóg nie mógłby praw przyrody Swą
wszechmocą ujarzmić? Zresztą Bóg jest tych praw Twórcą: może je nie tylko chwilowo
zawiesić, ale i zmienić całkowicie. W przeciwnym razie nie byłby Bogiem. Nie byłby Istotą
niezależną, bezwzględną, ale niewolnikiem jakiejś ślepej konieczności.

– Zatem Pan Bóg mógłby sprawić, by 2 + 2 równało się pięciu?

– O, to co innego, 2 + 2 to nie jest prawo fizyczne, ale matematyczne. Zmiana prawa
matematycznego prowadzi do niedorzeczności – a Bóg niedorzeczności uczynić nie może,
bo Sam Sobie by się sprzeciwiał. Ale prawa fizyczne, prawa przyrody nie zawierają w sobie
pojęcia bezwzględnej konieczności: któżby np. powiedział, że ziemia nie mogłaby mieć
większej objętości, rok więcej dni, dzień więcej godzin itp.

– Ja sądzę przecież – bronił się dalej mój towarzysz – że nawet gdyby P. Bóg mógł zawiesić
lub zmienić prawo przyrody, to i tak cud byłby niemożliwy, bo sprzeciwiałby się Bożej
mądrości i niezmienności. Stwórca zakrawałby na nieudolnego artystę, który ciągle swe
dzieło poprawia.

– Rozbrajasz mnie pan swą troskliwością o P. Boga. Lecz proszę być spokojnym o Boże
przymioty. Pan Bóg od wieków nadał prawa naturze i od wieków postanowił zrobić od tych
praw pewne odchylenia. Jak cały rozwój świata, tak i cuda są stopniowym wypełnianiem
odwiecznego planu. Cuda więc tylko w naszym nieudolnym pojęciu są wyjątkami, ale w myśli
Bożej należą do ogólnego porządku. Nie można mówić o jakiejś zmianie, o jakiejś poprawce.
Z mądrością zaś Bożą cuda nie zgadzałyby się wtedy, gdyby P. Bóg czynił je bez wyższego
celu, ot tak – z kaprysu. Jednakowoż cudom towarzyszy zawsze jakiś wzgląd wyższej
prawdy, okazanie Bożej potęgi itd.

– No, ale uznawszy możliwość cudów, trzeba zwątpić w pożytek i wartość naukowych
zdobyczy. Nauka bowiem opiera się na stałości praw przyrody: jeśliby P. Bóg mógł dowoli te
prawa zmieniać, to w przyrodzie nic nie można by przewidzieć, nic ściśle określić. Ani
astronom nie mógłby obliczyć zaćmienia słońca, ani lekarz szukać lekarstwa na choroby, bo
Pan Bóg wszechmocą Swoją udaremniałby ich prace i zabiegi.

– Zbyt wygórowana obawa, mój panie. Przede wszystkim wielu, bardzo wielu uczonych
wierzyło, wierzy i wierzyć będzie w cuda, a mimo to żadnemu z nich na myśl nie przyszło, i
zdaje się nie przyjdzie, że P. Bóg im cudami będzie w pracy naukowej przeszkadzał. Zresztą
w naturze ileż to razy nieprzewidziana siła przeszkodzi w działaniu jakiegoś prawa. Co byś

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

26

pan powiedział o człowieku, który, nie mogąc w mokrym drzewie ognia rozniecić, twierdziłby,
że drzewo jest materiałem niezapalnym? Zresztą cuda z natury rzadko się dzieją, więc
płonny lęk o naruszenie podstaw nauki. Bądź pan pewien, że gdy wobec uczniów przyjdzie
zrobić jakieś doświadczenie fizyczne lub chemiczne, to wówczas P. Bóg cudów działać nie
będzie.

Mój przeciwnik, zdaje się szukał jeszcze obronnego stanowiska, lecz z grupki ciekawych,
którzy dookoła się skupili, ktoś wtrącił z przekąsem: "Widzę, że z kolegi teolog nie lada!"
Zebrani wybuchnęli śmiechem: dyskusja przerwała się.

B. P.

CUDA

Niedawno temu rozmawiałem z "Jednym" i "Drugim" (nie podaję nazwisk, bo może by sobie
tego nie życzyli). Mówiliśmy o prawdzie, tezach, hipotezach itd., a także potrącaliśmy o cuda.

"Jeden" opowiadał z odcieniem zgorszenia, że jakiś tam biskup za prędko w cud uwierzył i
posłał księdza na miejsce dla zbadania sprawy.

– Jeżeli uwierzył zaraz, to po co jeszcze posłał badać? – spytałem.

– ... Ja powtarzam tylko co dowodził dziennik.

– Jak to mądrze piszą, prawda? – Co do wypadków, które uchodzą za cudowne, Kościół
postępuje bardzo przezornie i wysyła właśnie na miejsce komisje, złożone z fachowców
duchownych i świeckich celem ustalenia faktu, jego okoliczności i charakteru, zanim orzeknie
o tym, czy dany wypadek jest rzeczywiście cudownym, czy też nie.

– Z cudami dosyć często się spotykamy, wtrącił "Drugi", bo tyle mamy jeszcze nieznanych
praw w przyrodzie.

– Jak właściwie wyobraża sobie pan pojęcie cudu? – zagadnąłem.

– Jest to wypadek, pochodzący z nieznanych nam jeszcze sił przyrody.

– To bynajmniej nie jest jeszcze cudem.

– A więc co?

– Jest to wypadek, pochodzący nie z sił przyrody znanych czy nieznanych, ale bezpośrednio
spowodowany Wszechmocą Bożą, wbrew istniejącym prawom przyrody. My, mając głowę
skończoną, chcielibyśmy wszystko zacieśnić do jej pojęć. Tak więc, ponieważ w codziennym
życiu widzimy zawsze przyczyny naturalne w różnych wypadkach, jesteśmy skłonni do tego,
by wszystkie wypadki zaliczyć do tej kategorii, z tą najwyżej różnicą, że w niektórych – nie
znamy jeszcze przyczyn. Ale wszechświat jest większy, można powiedzieć, że prawie
nieskończenie jest większy niż wszystkie nasze głowy razem i bynajmniej nie musi wszystko
koniecznie pochodzić z przyczyn naturalnych i to materialnych jeszcze. Pan Bóg, który z
niczego stworzył to wszystko, co nas dookoła otacza, czyli inaczej, utrzymuje nas w istnieniu
i daje w każdej chwili istnienie temu wszystkiemu, nie jest znowu tak słabym, żeby bez tych
Swoich stworzeń i nie ściśle wedle im danych praw nie mógł czegoś zdziałać.

Owszem, nawet takie bezpośrednie działanie Boże bardzo przyczynia się do ożywienia wiary
i wzbudzenia większej w Bogu ufności, bo do rzeczy zwyczajnych, chociaż najwspanialszych
dzieł Bożych, tak się przyzwyczajamy, że to już na nas wrażenia nie robi. Takie więc
bezpośrednie działanie Boże od czasu do czasu jest nam potrzebne.

– Nie przeczę, że Pan Bóg cuda czynić może, ale chciałbym posłyszeć fakta.

– I owszem. Znam osobiście bardzo wykształconego i świątobliwego księdza, który mi taką
rzecz o sobie opowiadał:

"Gdym był małym chłopcem, rozbolała mię noga tak, że spać nie mogłem i krzyczałem z bólu
po nocach. Lekarze nic pomóc nie byli w stanie, aż wreszcie zrobili konsylium i orzekli, że
konieczną jest operacja.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

27

To było wieczorem; nazajutrz miano operacji dokonać. Matka moja jednak, widząc co się
święci, zdzierała wszystkie bandaże i polewała zbolałą nogę wodą z Lurd. Była to pierwsza
noc, w której usnąłem. Rano powstałem – całkiem zdrów. Przychodzą lekarze dla dokonania
operacji, a ja już swobodnie chodzę. Oniemieli ze zdziwienia, nie na tym jednak koniec; jakby
dla okazania, że nie była to drobnostka, nie mogłem jeszcze włożyć obuwia z powodu
zgrubienia na stopie, które się potem otworzyło, a z niego wypadł kawałek kości. Lekarz,
który mnie leczył był niedowiarkiem; po tym jednak wypadku nawrócił się i zbudował kościół".

Albo głośne na cały świat uzdrowienie Piotra Ruddera.

Ścięte drzewo padło mu na nogę i złamało ją tak nieszczęśliwie, że mimo zabiegów
lekarskich kości nie tylko się nie zrosły, ale nawet psuć się zaczęły. Przeleżał wśród
strasznych bólów cały rok, a potem przez osiem lat i dwa miesiące włóczył się o kulach.
Mając jednak od dzieciństwa nabożeństwo do Najświętszej Panny, udał się do Ostacker,
gdzie zbudowano grotę podobną do groty w Lurd i czczono Niepokalaną. Części złamanych
kości odstawały wówczas od siebie o 3 cm, dolna część nogi obracała się bezwładnie na
wszystkie strony, a z rany wydobywała się cuchnąca materia, tak, że woźnica zawołał: "Oto
człowiek, który gubi nogę po drodze", a konduktor robił mu wyrzuty, iż zanieczyszcza wagon.
Przyszedłszy do groty zaczyna się modlić. Naraz wstaje zupełnie zdrów. Lekarz jego p.
Affenaer, przedtem niewierzący, nawrócił się i stał się gorliwym katolikiem.

Oto są cuda.

M. K.

JESZCZE JEDEN KŁOPOT DLA TYCH CO NIE WIERZĄ

Jest wielu sceptyków, którzy nie wierzą w cudowne działanie wody ze źródła, znajdującego
się w grocie Lurd.

Aby właśnie takich przekonać, że użycie tej wody, połączone z silną wiarą, rzeczywiście
cuda działa – przytaczam fakt, którego naocznym byłem świadkiem.

W listopadzie 1930 r. byłem wezwany do samego redaktora w Nicei p. Eugene Roche, 70 lat
liczącego, chorego na chroniczną wadę serca. Choroba ta, chociaż niewyleczalna, jednak,
zachowując higieniczną dietę, można z nią długo jeszcze żyć.

W końcu grudnia chory raptem czuje wstręt do jedzenia, połączony z nudnościami i
skłonnością do wymiotów, które jednak nigdy nie następują.

Wszystkie środki pobudzające apetyt nic nie pomagają; chory z wielkim wstrętem przyjmuje
dziennie dwie filiżanki mleka z kakao.

Zawezwałem konsylium lekarskie.

Lekarze, nie znalazłszy przyczyny tego wstrętu w organizmie chorego, skonstatowali, że
choroba powstała wskutek zajść psychicznych i poradzili wezwać znanego w Nicei
magnetyzera, p. Anglesa, aby chorego hipnotyzował i sugestionował do jedzenia. Leczenie
to trwało dwa tygodnie, ale bez rezultatu. Chory wskutek nieużywania pokarmów wysechł
strasznie, podobny był do żywego kościotrupa.

Poradziłem rodzinie jego, by wezwała kapłana, gdyż śmierci można się było w każdej
godzinie spodziewać. Na wieść o tym przeraził się bardzo. Wyspowiadał się jednak ze
skruchą i nabożnie.

Po kilku dniach odwiedziłem go znowu. Ujrzawszy mnie, rzekł z płaczem: "Czy rzeczywiście
nie ma już na świecie żadnego środka, abym jeszcze pozostał przy życiu?" Odpowiedziałem
mu, że nauka lekarska jest w tym wypadku bezsilną... jednakowoż jest jeden jedyny i ostatni
środek, ale nie apteczny, który go jeszcze może wyratować i dałbym mu go, gdybym był
przekonany o jego szczerej i głębokiej wierze chrześcijańskiej, a on mi na to odpowiada:

"Wszak ja nic innego nie robię, jak tylko modlę się i przygotowuję na śmierć".

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

28

Powiedziałem mu, że to jeszcze niedosyć, bo Bóg chce, aby wiara w Jego Moc i Opatrzność
była silną. Przyrzekłem mu jutro przynieść środek, którym, jeżeli szczerze będzie wierzył,
Pan Bóg może go uzdrowić.

Nazajutrz, zaopatrzywszy się w mały flakonik wody z cudownego źródła w Lurd, którą mi brat
mój, Leon, zamieszkały w Warszawie, przed trzema laty przywiózł, udałem się do chorego.

Był spokojniejszym – obok niego stała nietknięta filiżanka czekolady, a gdym go zapytał,
dlaczego nie wypił, odpowiedział, że nie może, ponieważ gdy próbuje zaraz zbiera mu się na
wymioty.

Zapytałem go następnie, czy wierzy w pomoc Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej.

Na to pytanie oczy jego zalały się łzami i drżącym głosem odrzekł: "Wierzę".

– Wstawaj pan z łóżka i będziemy się modlić wspólnie do Matki Bożej – powiedziałem do
niego. – I gdy z wielkim trudem przy pomocy rodziny wstał, uklęknęliśmy, odmawiając głośno
i żarliwie modlitwy do Niepokalanej.

Po skończonej modlitwie dałem mu wypić wodę z Lurd.

Wypił ją pobożnie i z rozrzewnieniem, a po chwili wypił także i czekoladę. Następnie
poleciłem mu dać ciepłego bulionu, który spożył z doskonałym apetytem.

I od tej chwili apetyt służy mu wyśmienicie, przybył na wadze kilkanaście kilo, pracuje jak
dawniej, mimo swego sędziwego wieku.

Czy w tym wypadku można mówić o hipnozie lub sugestii, która przez dwa tygodnie
stosowana, okazała się bezskuteczną?!

Nawet niedowiarek czuje się zwyciężonym, widząc tak niezbity dowód potężnego i
cudownego działania wody z groty w Lurd.

Nicea, dnia 20 maja 1931.
Dr med. Józef Dobrzański

CZY CHRYSTUS PRAWDZIWIE ZMARTWYCHWSTAŁ?

W drugi czy trzeci dzień po Świętach Wielkanocnych siedziałem na ławce przed małą,
wiejską stacyjką i czekałem na pociąg, który miał mnie przewieźć z cichego ustronia w wir
wielkiego miasta. Był cudny ranek wiosenny. Perły rosy jak drogie kamienie migotały na
skromnym jeszcze traw kobiercu. Bladawa zieleń świeżych, nierozwiniętych listków
nadawała drzewom wygląd jakichś mar zaspanych. Mgły już to niby lekkie tkaniny
rozwieszały się po wierzchołkach pobliskiego lasu, już przed światłem wschodzącego słońca
kryły się trwożliwie w moczarzyste kotlinki. Płuca wciągały z lubością wonne powietrze,
wzrok upajał się widokiem nowego życia, a słuch tonął w hałaśliwym ptaszęcym świergocie.

Czyjeś głośne chrząknięcie przerwało mi ten cichy podziw i położyło kres nieuchwytnym
marzeniom. Oglądnąłem się i spostrzegłem, że przysiadł się do mnie obywatel, którego
znałem tylko z widzenia i opowiadań.

– Śliczny dzień, nieprawdaż? – zagadnął.

– I to już nie pierwszy – odrzekłem – całe Święta spędziliśmy pod ciepłym tchnieniem
wiosny.

– Rzecz w ogóle znamienna, że chrystianizm legendę o zmartwychwstaniu Chrystusa splótł
ściśle ze zmartwychwstaniem wiosennym przyrody.

– Jaką legendę? – spytałem zdziwiony.

– No... legendę Zmartwychwstania, związaną ze świętem Wielkiejnocy.

– Przecież Zmartwychwstanie Chrystusa to fakt historyczny, niezaprzeczony, to nie bajka,
nie legenda, nie podanie!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

29

– Ach, któżby temu dziś wierzył. Można było Zmartwychwstanie wmawiać w ludzi
średniowiecznych, niekulturalnych, ale w XX wieku już za późno! Co samo w sobie jest
niemożliwe, tego nie uważam za fakt historyczny.

– O... pierwszą część pańskiego założenia, tj. że Zmartwychwstanie jest niemożliwe, trzeba
by dopiero udowodnić, wątpię bardzo, czyby się to panu udało. Bo stąd, iż p. X. lub p. Y. w
coś nie wierzy, czy wierzyć nie chce, jeszcze nie wynika, by daną rzecz zaliczyć od razu do
niemożliwych. Moglibyśmy na temat samej tylko możliwości Zmartwychwstania pomówić, ale
moim zdaniem prędzej dojdziemy do ostatecznego wniosku, gdy się oprzemy na takiej
podstawie: co się już, chociażby raz jeden zdarzyło, tego nikt zdrowo myślący nie nazwie
niemożliwym.

Zgadza się pan ze mną na tym punkcie?

– Najzupełniej.

– Otóż fakt Zmartwychwstania Chrystusa rzeczywiście się zdarzył, a zatem jest możliwy. I tę
prawdę będę się starał panu udowodnić.

– Chętnie posłucham. Ciekaw jestem, jaką wartość mają te dowody.

– Rzeczywistość jakiegokolwiek wypadku historycznego stwierdzamy najczęściej przez
wiarogodnych świadków, świadkami zmartwychwstania Chrystusa są Apostołowie, uczniowie
i pierwsi Jego wyznawcy. Jest ich nie kilku, nie kilkunastu, ale, jak nam przekazał św. Paweł
w pierwszym liście do Koryntian (XV, 6) przeszło pięciuset różnego stanu, płci, wieku,
usposobienia, a świadczą nie o czymś dawnym, słyszanym od innych, lecz o tym, co na
własne oglądali oczy.

O tych pierwszych świadkach z wszelką pewnością powiedzieć można, że nie mieli zamiaru
oszukiwać. W oszustwie, którego by się tylu ludzi dopuściło, musiałby uwydatnić się jakiś cel.
A jakaż korzyść, jakie wyrachowanie skłoniłoby Apostołów do ułożenia tej niezwykłej bajki?
Sławy Mistrza nie uratowaliby, a sami mogli się spodziewać za oszustwo najsroższych kar i
prześladowań. Zresztą Apostołowie, choć ludzie prości, wiedzieli dobrze, iż w zmyślone
Zmartwychwstanie nikt by nie uwierzył. Przecież nie rozgłaszali tego cudu gdzieś na
krańcach świata, ale w Judei, tam, gdzie Chrystus żył, gdzie prawie każdy Go widział i
słyszał, gdzie można było oglądać grób, wypytywać naocznych świadków. Stąd nic
dziwnego, że nawet najsurowsi krytycy i zagorzali racjonaliści nie śmią odmówić ani
Ewangelistom, ani św. Pawłowi, (który we wspaniałym liście do Koryntian dokładnie o
Zmartwychwstaniu Chrystusa pisze) prawdopodobności i dobrej wiary.

Choćby jednak Apostołowie chcieli oszukiwać, to by oszukać nie mogli. Bo przecież, by
potwornemu kłamstwu dać pozorną podstawę, trzeba było zabrać z grobu i ukryć ciało
Chrystusa. A jak wiadomo, grób był przywalony wielkim głazem, opieczętowany, obstawiony
strażami. Ciało mogli wydostać przekupstwem, przemocą lub podstępem. Jeśli użyli
przekupstwa, to przede wszystkim nasuwa się poważna wątpliwość, skąd biedni rybacy
wzięli tyle pieniędzy, by skłonić legionistów rzymskich do czynu, za który, wedle ówczesnej
karności wojskowej, groziła ciężka kara; po wtóre, dlaczego najwyższa rada żydowska
(Sanhedryn) milczy uparcie i nie poszukuje winnych? dlaczego nie pociąga do
odpowiedzialności ani żołnierzy, ani Apostołów?! Przedtem żydzi tyle dołożyli starań, by
zapobiec wykradzeniu ciała, cóżby ich teraz skłoniło do umorzenia sprawy?

Tym bardziej nie można posądzać uczniów Chrystusa o użycie przemocy czy podstępu. Co
do przemocy, to wiemy dobrze jak bojaźliwi byli Apostołowie. W Ogrójcu na widok
arcykapłańskich pachołków uciekają w popłochu, Piotr na głos służącej zapiera się Mistrza,
tylko Jan na Golgotę pójść się odważył. I ci ludzie, niepomni co ich za to czeka, mieliby się
rzucić na żołnierzy Piłata? Taki gwałt wywołałby niechybnie wrzawę i oszustwo w samym
zarodku zostałoby stłumione.

Podstępnie wykraść także by ciała nie mogli. Bo naprawdę kamienny byłby sen
"czuwających" żołnierzy, gdyby nie słyszeli odwalania kamienia, wynoszenia zwłok itd.
Zresztą znowu wraca pytanie, dlaczego nie szukano winowajców ani wśród straży, ani wśród
uczniów Chrystusa?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

30

Ale przypuśćmy nawet, że Apostołowie chcieli oszukać i rzeczywiście udało im się wykraść
ciało Chrystusa. Teraz dopiero największe piętrzą się trudności. Dlaczego ni stąd ni zowąd,
po tej kradzieży wstępuje w bojaźliwych Apostołów duch nadzwyczajnej odwagi i męstwa?
Dlaczego w obronie "zmyślonego" Zmartwychwstania narażają się na rózgi i więzienie? A
wreszcie co ich tak zaślepia, że oszukaństwo przypieczętowują męczeństwem?

Jak wytłumaczyć ten fakt, że wskutek dwu pierwszych kazań św. Piotra nawraca się 8000
ludzi, co albo sami byli świadkami śmierci Chrystusa, albo mogli się o wszystkim dokładnie
dowiedzieć?

Jak wytłumaczyć rozszerzenie się Kościoła katolickiego? Czy w ciągu 19 wieków już nie
miliony, ale miliardy ludzi oparły swe przekonania religijne na kłamstwie kilku rybaków? Czy
dziś jeszcze 400 milionów ludzi wierzyłoby w bezpodstawną, wymyśloną bajkę?

Jak panu się wydaje?

– Przyznaję – odparł po namyśle, – że samo oszustwo tego by nie dokonało, ale mogą tu
inne względy wchodzić w rachubę. Tak np. niektórzy protestanccy uczeni wręcz zaprzeczają
śmierci Chrystusa na krzyżu: prawdopodobnie popadł w letarg, omdlenie, chwilowy bezwład,
a po jakimś czasie przyszedł do siebie i znowu począł się wśród ludzi pokazywać.

– Mój panie – rzekłem – o tym zarzucie powiada racjonalista Reuss (również protestant, a
więc chyba nie podejrzany o stronniczość), że zdrowy rozsądek dawno go już wyjaśnił.
Mówić bowiem o pozornej tylko śmierci Chrystusa, jest to podawać w wątpliwość nie tylko
opowiadania Ewangelistów, ale i świadectwa pogańskich pisarzy, którzy bez najmniejszej
wątpliwości stwierdzają, że Chrystus umarł śmiercią krzyżową.

Poza tym rzeczywistość śmierci dowodzi po 1-sze urzędowe zeznanie setnika przed Piłatem
(Marek XV, 44); po 2-gie świadectwo żołnierzy; ci widząc, iż Chrystus już nie żyje, nie łamali
Mu kości, tylko włócznią bok przebodli; po 3-cie przezorność faryzeuszów, którzy nie
pozwoliliby zdjąć żyjącego Chrystusa z krzyża; po 4-te troskliwość tych, co grzebali Jezusa:
przecież, gdyby choć iskierkę życia w Nim dostrzegli, nie wkładaliby Go do grobu. – Nawet
choćby Chrystus nie umarł na krzyżu, to osłabiony męką, wycieńczony upływem krwi,
ściśnięty prześcieradłami w zimnym grobie życie by zakończył. W końcu, mówią lekarze,
sam zapach wielkiej ilości (100 funtów) olejków, którymi namaszczono ciało, byłby nawet
zdrowego człowieka o śmierć przyprawił. Prawda, jeszcze jedno; ciekaw jestem gdzie się ten
Chrystus podział? dlaczego nikt nie podał, jaką śmiercią później umarł? co Go skłoniło do
tego, że tylko przez 40 dni ludziom się pokazywał?

– Jednak mamy jeszcze wyjście, którym bez oszustwa, bez uciekania się do pozornej
śmierci da się wytłumaczyć wiara w Zmartwychwstanie Chrystusa.

– Jakie? – zagadnąłem.

– Te zjawienia Chrystusa mogły być przywidzeniem. Chrystus przed męką dość często o
swym Zmartwychwstaniu wspominał, Apostołowie wbili sobie te słowa do głowy i potem
zjawiały się urojone obrazy ukochanego Mistrza.

– Ach, jak to pan cudownie wytłumaczył! Niestety, wątpię bardzo czyby takie "wyjaśnienia"
rozsądnemu człowiekowi do rozumu przemówiły.

– Dlaczegóżby nie? Przecież złudzenia wyobraźni są rzeczą dość powszechną! – odciął się
mój sąsiad.

– To prawda, ale wymagają one pewnych warunków, są zawsze ograniczone co do osób,
miejsca, okoliczności. A tu wszystko przeciwko złudzeniu przemawia.

Proszę sobie wyobrazić, czy to możliwe, by 500 ludzi, wątpiących nie tylko w
Zmartwychwstanie, ale w ogóle w potęgę i prawdomówność swego Nauczyciela (świadczy o
tym rozmowa uczniów idących do Emaus (1), lekceważenie, jakie okazują Apostołowie
opowiadaniu świętych niewiast (2), niedowiarstwo Ap. Tomasza (3), – ludzi najrozmaitszych
charakterów uległo złudzeniu i to nie raz jeden, nie w jednym miejscu? Dotykali Chrystusa,
jedli z Nim, rozmawiali. Czy słyszał kto kiedy o takim złudzeniu? – A przy tym wszystkim jak
łatwo żydzi mogli udowodnić śmieszność tego rzekomego Zmartwychwstania; wystarczyło
pokazać ciało Jezusa w grobie. Rzecz również dziwna, że te zjawiska trwały tylko od 3-go do

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

31

czterdziestego dnia po śmierci! I to godne uwagi, dlaczego podobne zjawisko w ciągu
wieków nigdy się nie powtórzyło!

Czekałem jakiejś odpowiedzi na moje wywody. Spotkała mnie niespodzianka. Towarzyszowi
wyczerpał się zasób "mądrości", więc zręcznie wykonał odwrót. Widocznie i mnie nie chciał
za zwycięzcę uznać i sam jako pobity ustąpić; skończył tedy rozmowę oryginalnym
wynurzeniem: "To są rzeczy bardzo ciekawe. Często lubię rozpoczynać dyskusję na temat
religijny, bo w ten sposób zawsze czegoś nowego się dowiem".

B. P.

KTÓRA RELIGIA JEST CHRYSTUSOWA?

W lipcu 1926 r. w poczekalni pewnego lekarza toczyła się ożywiona rozmowa, jak to źle się
dzieje, ile nieuczciwości, jakby to wszystko się zmieniło, gdyby wszyscy byli gorliwymi
katolikami, co nas czeka po śmierci i o niebie.

– Ale kto się tam dostanie? – westchnęła jedna z pań.

– Kto zechce – odrzekłem. – Tylko ci pójdą na potępienie, którzy koniecznie tam iść chcą, bo
więcej trzeba znieść dla piekła, niż dla nieba; słowem, wedle dobrowolnego wyboru każdy
ma już na tym świecie przedsmak nieba albo piekła. – Przepraszam, jeżeli można spytać,
czy pani jest katoliczką?

– Ma się rozumieć, katoliczką jestem.

– To tym łatwiej nam się zrozumie.

– A gdyby kto nie był katolikiem? – wtrąciła druga pani. – Ja na przykład jestem
prawosławną.

– Wtedy musimy sięgnąć głębiej. Wszyscy ludzie są sobie braćmi, a prawosławni nawet
tegoż samego Chrystusa Pana czczą. Nie można by jednak powiedzieć, że religia
prawosławna jest także religią, którą Chrystus Pan założył.

– A to dlaczego?

– Bo prawda jest tylko jedna. "Tak" i "nie", nie może być razem prawdą. Otóż my twierdzimy,
że Ojciec Święty jest widzialną głową Kościoła Chrystusowego, prawosławni zaś temu
przeczą. Nie mogą być obydwa te zdania prawdziwymi.

– Słusznie.

– Otóż Chrystus Pan wiedział, że nastąpią różne odszczepieństwa i dał jasną normę, po
której możemy poznać Jego Kościół. Zwracając się bowiem do św. Piotra rzekł: "Ty jesteś
opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój". Jego więc Kościołem jest ten, który na tej opoce
się wspiera, a następcami św. Piotra to nie carowie rosyjscy, ale Papieże.

OPOKA KOŚCIOŁA CHRYSTUSOWEGO

Dzieła rąk Bożych są w sobie czymś idealnym, wzniosłym i trwałym, żadna potęga piekielna,
czy burza ludzkiej przewrotności nie potrafi ich zniszczyć. Do najwznioślejszych dzieł Bożych
należy bez wątpienia religia katolicka, ten żywy i prawdziwy węzeł łączności serca człowieka
z Bogiem, a zadzierzgnięty przez Jezusa.

Chrystus, zakładając Kościół, chciał, by ta instytucja była jedną i trwałą. – Ma być –
powiedział Jezus – "jedna Owczarnia i jeden pasterz"; – to znak jedności Kościoła, którego
zadaniem jest wieść ludy do Boga poprzez wszystkie wieki; – stąd jego trwałość.

Jedność i trwałość Kościoła oparł Chrystus na widzialnym autorytecie – Piotrze, którego
ustanowił filarem, fundamentem i ostoją założonej przez Siebie religii.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

32

– "Piotrze, – mówi Jezus do jednego ze Swych Apostołów – a ja tobie powiadam, iżeś ty jest
opoka
(skała): a na tej opoce zbuduję Kościół mój: a bramy piekielne nie zwyciężą go" (Mt.
16, 18).

Wkłada zatem Chrystus na barki umiłowanego Apostoła ciężar wielki i obowiązek bardzo
odpowiedzialny: "... tyś jest opoka!".
Św. Piotr jest nadto najwyższym rządcą w Kościele Chrystusowym: "tobie dam klucze
królestwa niebieskiego, – a cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie; a
cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiesiech
" (Mt. 16, 19).

Te słowa Chrystusa tłumaczą nam niezwykłe zjawisko w dziejach ludzkości: Kościół katolicki
pomimo 20-wiekowego trwania pozostaje taki sam, jaki wyszedł spod ręki Zbawiciela. I
podczas, gdy przez te 20 wieków upadło wiele narodów, zniszczało tyle potężnych państw,
powstało tyle przeróżnych sekt religijnych i – nie pozostało po nich śladu, – gdy siła
ewolucyjna przekształciła oblicza wielu innych religii, – to Kościół katolicki pozostaje zawsze
żywy, święty i jeden.

Opoka bowiem wiary katolickiej – św. Piotr – mocno podpiera Kościół Chrystusowy przez
wszystkie wieki, gdyż "żyje i sprawuje władzę w Swoich następcach, aż do dzisiejszych
czasów". Odcina, chociaż z bólem w sercu, ale ze stanowczością, wszelkie uschłe gałęzie z
drzewa – Kościoła; wyrzuca z Owczarni Chrystusowej parszywe owce i tak zabezpiecza
zdrową atmosferę swym pozostałym wiernym owieczkom.

Kły szatańskie łamią się o tę mocną, niewzruszoną i twardą Opokę Kościoła katolickiego –
Piotra i jego następców. Wprawdzie wróg piekielny nie przestaje działać i tworzy coraz to
inne herezje, w które pragnie omotać, niby w sieci, Kościół Chrystusa. – Miota ogromne fale
prześladowań na wyznawców Jezusa. – Wszczyna gwałtowne burze, które – zda się –
zawalą cały gmach Chrystusa. Jednak Kościół katolicki, stojąc na mocnym fundamencie –
Piotrze i jego następcach, mężnie i skutecznie opiera się tym wszelkim wroga napaściom.

Fale prześladowań oczyszczają Owczarnię Chrystusa z brudów. Burze nienawiści,
powstające ze strony wrogów Kościoła katolickiego, odrywają tylko martwe, nieużyteczne i
szkodliwe gałęzie z drzewa Zbawiciela, jakim jest Kościół katolicki.

Wystarczy przypomnieć czasy reformacji, kiedy to Kościół katolicki zdawał się być
podważony z podstaw i już chylić się ku upadkowi. – Złudzenie!... Kościół bowiem
odmłodniał, spotężniał i wyrósł spowrotem w olbrzymie drzewo, gdyż św. Piotr, żyjąc w
swoich następcach – papieżach, odrodził Owczarnię Chrystusa i pilnie stał na jej straży.

Kto daje i dzisiaj tę żywotność Kościołowi katolickiemu, że mimo tylu prześladowań ze strony
masonów, komunistów, czy nawet socjalistów, pozostaje nieskażony?...

– Oto z katedry Piotrowej rozchodzą się po całym świecie, czy to ojcowskie słowa zachęty i
upomnienia, czy też ostra groźba sędziego wieczności.

– "Niech młodzi ludzie – pisze Ojciec Święty Pius XI w liście apostolskim Antoniana solemnia
– zwłaszcza ci, którzy walczą w szeregach Akcji Katolickiej, uczą się od św. Antoniego
odwracać się od złudzeń świata i oddawać się w czystości serca temu, co wzniosłe i
wielkie!".

W jednym z przemówień na Nowy Rok Ojciec Święty wypowiedział te znamienne słowa:
"Postanowione ręką Boga na czele całego Kościoła serce Nasze jest wszędzie tam, gdzie
Kościół ten cierpi, walczy i modli się: tam dąży przede wszystkim Nasza troska i Nasze
modlitwy, aby wraz z nim się modlić, walczyć i cierpieć".

W encyklice Casti connubii, Ojciec Święty, jako najwyższy strażnik wiary i nauki Chrystusa,
nakazuje kapłanom, ażeby w sprawach małżeńskich nie pozostawiali wiernych w błędzie: "...
na mocy Naszej najwyższej władzy i w trosce Naszej o dusze, ostrzegamy kapłanów..., by
powierzonych sobie wiernych nie pozostawiali w błędzie co do tego bardzo ważnego prawa
Bożego, a co więcej, by sami się strzegli fałszywych mniemań w tym względzie i by w
żadnym wypadku nie stawali się pobłażliwymi".

Słowa te i wiele innych są potężnym grzmotem, wstrząsającym katolickie sumienia,
wywołującym cudowne skutki i dźwigającym mury Kościoła Chrystusowego.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

33

Tego wszystkiego zaś dokonuje stale i ciągle Boskie słowo Jezusa: "tyś jest opoka!".

* * *

Chcesz zatem wiedzieć, gdzie jest Kościół Chrystusa, dowiedz się wpierw o Piotrze i jego
Następcy: "Gdzie jest Piotr, tam Kościół" – mówi św. Ambroży. "Gdzie Kościół, tam Chrystus"
– wskazuje Ojciec Święty Pius XI.

A więc być wyznawcą Jezusa, to znaczy tyle, co uznawać i poddawać się pod władzę Piotra,
żyjącego w swoich następcach – papieżach.

Miles Immaculatae

NIEOMYLNOŚĆ PAPIEŻA

– Nie powiem, żebym był niewierzącym. Wierzę w istnienie Boga, ale przecież niepodobna
znowu uznawać za prawdę wszystkiego, czego Kościół katolicki naucza.

– A to dlaczego?

– Bo pewne rzeczy nie godzą się z faktami.

– Na przykład?

– Niedawno temu ogłoszono nieomylność papieża jako dogmat, a jednak nie można
powiedzieć, żeby wszyscy papieże nigdy nie zboczyli z prawej drogi.

– Więc pan chce powiedzieć, iż papież może zgrzeszyć?

– Tak jest.

– Tego też mu nikt nie zaprzecza. Owszem, mogę pana zapewnić, że i papież się spowiada i
to tak często, jak każda inna osoba duchowna, to jest co tydzień. Znałem nawet osobiście
księdza, który był spowiednikiem ś. p. Ojca Świętego Benedykta XV. Był nim O. Aleksander
Basile, jezuita. Należy więc dobrze odróżnić nieomylność od bezgrzeszności.

– Jednak nawet w tym znaczeniu nie nazwałbym papieża nieomylnym; czyż można bowiem
przypuścić, by papież dlatego, że jest papieżem posiadał już wszelką wiedzę i na każde
zagadnienie potrafił trafnie odpowiedzieć?

– Ależ panie, to pan chyba nigdy nie czytał o dogmacie nieomylności papieża. Nikt przecie
tego od papieża nie żąda. Papież jest nieomylnym tylko w rzeczach wiary i obyczajów i to nie
zawsze wtedy, kiedykolwiek o tych nawet sprawach mówi lub pisze, ale jedynie, gdy jako
Pasterz całego Kościoła, najwyższą swą Apostolską powagą orzeka, że dane twierdzenie,
dotyczące wiary i obyczajów jest prawdą objawioną, lub ściśle złączoną z objawionymi
prawdami i dlatego każdy je przyjąć musi. Tak więc papież nie jest bynajmniej nieomylnym w
sprawach, tyczących jedynie nauk przyrodniczych, polityki itd., a nawet w rzeczach,
tyczących wiary i obyczajów, gdy mówi jako zwyczajny ksiądz lub uczony.

I tak np. liczne dzieła papieża Benedykta XIV, chociaż mają wielką powagę jako wspaniałe
prace uczonego, to jednak wcale nie należą do dogmatów.

W rzeczach zaś wiary i obyczajów, doprawdy, inaczej być nie mogło, bo jakiż byłby to
kościół, w którym nic nie byłoby pewnym, gdzie by nie można było wiedzieć w co wierzyć i
jak postępować? Widok rozkładającego się w oczach naszych protestantyzmu jest jego
najlepszym obrazem. Na cóżby się zdało wówczas nauczanie Jezusa Chrystusa? Jakże
mógłby wtedy Pan Jezus grozić potępieniem tym, którzy nie uwierzą Apostołom (1), gdyby
wszyscy razem mogli fałsz głosić?

Cóżby znaczyły słowa Zbawiciela, wyrzeczone do Piotra: "Ja prosiłem za tobą, aby nie ustała
wiara twoja; ty zaś w przyszłości, nawróciwszy się, utwierdzaj swych braci
", gdyby on był
omylnym? Jakżeż mógłby wtedy utwierdzać innych? A wreszcie, jakoż by się spełniły słowa
Chrystusa do Piotra: "Ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a moce piekielne
nie przemogą go
"? Przecież gdyby papież uczył fałszu lub moralnego zła, już fałsz i zło
święciłyby triumf.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

34

– Więc to chyba Pan Bóg musi objawić papieżowi w takich wypadkach co jest prawdą?

– Wcale tego nie potrzeba; wystarczy, by Pan Bóg nie dopuścił zbłądzić, przecież definicję
dogmatyczną poprzedzają gruntowne studia uczonych nad Pismem Świętym i Kościelną
Tradycją od pierwszych wieków i dopiero ostatnie słowo wypowiada tu papież.

– W każdym razie w całej tej sprawie jest coś niezwykłego.

– Oczywiście, ale też sprawa zbawienia dusz nie zasługuje na to? Panu Bogu zresztą nie
trudniej działać rzeczy niezwykłe, niż te, które my zwykłymi nazywamy. Tylko dla nas stanowi
to różnicę, bo rzeczy i zjawiska, które często podpadają pod nasze zmysły już nam
powszednieją, a co rzadko albo nigdy jeszcze nie widzieliśmy, jest dla nas niezwykłością.

M. K.

MIĘDZY KOLEGAMI

– Już to wy, katolicy, za wiele przypisujecie swojemu papieżowi, przemówił Zygfryd do
swego kolegi szkolnego – Stanisława Z.

– My? i za wiele? – odrzekł ze zdziwieniem Stanisław. – Wyznam ci, że cię tym razem nie
rozumiem!

– Może nie dobrze po polsku się wyraziłem?

– Po polsku dobrze, ale źle po katolicku.

– Bo ja ewangelik, więc po ewangelicku myślę i mówię.

– W tym sęk, mój drogi – podchwycił Stanisław – że o katolickich rzeczach po ewangelicku
mówisz. Bo i kiedy katolicy cośkolwiek papieżowi przypisywali, czego nie przypisywał mu
Sam Bóg? O czym nie zaświadczył Chrystus?

– Nieomylność, to już podarek wasz własny!

– Ha, więc to myśmy uczynili Piotra opoką Kościoła Chrystusowego i aż imię jego Szymon
na Piotr dlatego zmienili?! Myśmy orzekli, że bramy piekielne nigdy Kościoła na tej opoce
zbudowanego nie przemogą – co?

– To słowa Chrystusa; ale co ma opoka do nieomylności?

– Omylny Piotr lichą byłby opoką i bramy piekielne, co błędem i fałszem wojują, łatwo by go
przemogły. A słuchaj jeszcze: czy myśmy zapowiedzieli, że Pan Jezus będzie umacniał
wiarę Piotra do tego stopnia, że on, z natury chwiejny i niestały, brać apostolską w wierze
utwierdzać będzie?

– Nie rozumiemy się, Stanisławie; ja o papieżu a ty o Piotrze... – Opoką – zgoda, ale nie
papieżem!

– Nazwij go jak zechcesz; dość, że na nim jako na opoce wspierać się miał i wspierał istotnie
Kościół cały.

– Ale nie na jego następcach.

– A to by mi była opoka, co by tak długo tylko trwała, pokąd żył Piotr, a potem skruszała.
Wstydź się, Zygfrydzie, przypisywać Panu Jezusowi, że tak kiepską znalazł dla Kościoła
Swego opokę! Piasek, nie opokę!

– Przyznam ci, że mnie to zastanawia.

– Widzisz zatem, że to nie my, katolicy, ale Sam Chrystus papieża mocno uprzywilejował i to
dla jego nie osobliwego, lecz dla ogólnego dobra. "Oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż
do skończenia świata
", odezwał się po Swym Zmartwychwstaniu Zbawiciel. Aż do
skończenia świata czuwa On nad Kościołem Swoim.

– Coś mi się rozwidnia...

– Razi cię szczególnie nieomylność papieża. Chrystus do udzielenia jej głowie Kościoła
niejako koniecznością widział się zmuszony; w przeciwnym razie u nas, jak dziś u was, nie

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

35

byłoby jedności, lecz zapatrywań na kwestie wiary św. najistotniejsze – bez liku. Bo i ty byś
zapewne, mając ustanowić Kościół mocny i trwały i, jako Chrystus, wszechmocnym będąc,
najwyższą władzę jego nieomylnością obdarzył.

– Ma się rozumieć. – Tylko dziwię się, skąd ci taka mądrość, Staszku?

– Mam Ewangelijki i niekiedy je sobie odczytuję.

– To ja ewangelik, a jeszcze Ewangelii nie miałem w ręce.

– I – dodaj – wierzyłem na ślepo...

J. A.

A TO SIĘ ZŁAPAŁ

Sławny astronom ks. Kircher, chcąc jednego ze swych znajomych, który wątpił o istnieniu
Boga, przekonać o tym, użył następującego środka.

Wiedząc, o którym czasie ów znajomy go odwiedzi, postawił w kącie swego pokoju
prześliczny globus (to jest podobiznę kuli ziemskiej).

Wtem wchodzi jego znajomy i spostrzegłszy ów globus, pyta zdziwiony:

– A to co? czyje to? kto to zrobił?

Kircher mu na to spokojnie:

– Nikt – samo się zrobiło i przypadkiem tam się dostało.

– Wolne żarty, kochany Ojcze – odrzekł znajomy.

– Ależ wcale nie żarty – rzeczywiście ten globus przypadkiem się zrobił i do kąta mego
pokoju się dostał.

Tego było już za wiele owemu panu i począł się niecierpliwić, a nawet czuł się obrażonym,
że Kircher z niego żartuje. Tej sposobności użył astronom i rzekł mu:

– Pan nie chcesz wierzyć i uważasz za niedorzeczność przypuścić, że ten mały globus sam
przez się powstał i przypadkiem do owego kąta się dostał; a jakże pan możesz rozumnie
przypuścić, że ta prawdziwa kula ziemska i całe niebo z planetami i gwiazdami same przez
się i prostym tylko przypadkiem powstały?

Znajomy umilkł i zawstydzony odszedł.

CZY BÓG TRACI NA SILE?

W poczekalni kąpielowej letniska W... w 1925 roku siedzący goście prowadzili ożywioną
rozmowę na temat stanowiska człowieka we wszechświecie.

– Potęga jego zdobywa wszystko, ujarzmia wszystko – głosił z uniesieniem, zapewne
inżynier.

– Istotnie, potwierdził gość inny – żywioł wodny spętany, powietrze spętane; jeszcze
zagarniemy próżnię, co zapewne już w niedługim czasie nastąpi, a już nic człowiekowi się
nie oprze.

– Tu, proszę panów, szczególnie ambicja nasza znajduje miłe a uzasadnione zadowolenie –
mówił, wyprostowawszy się, kuracjusz pierwszy – czujemy dziś potęgę naszą, mamy jej
świadomość mocną i dostrzegamy, jak coraz bardziej od niej ziemskie i zaziemskie potęgi w
popłochu pierzchają.

– O tak – wmieszała się do rozmowy młoda, wedle najnowszej mody ubrana jakaś pani –
potęgi ziemskie i zaziemskie, a te ostatnie osobliwie. Jak to niedawno wierzono jeszcze w
Boga...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

36

– Wypraszam sobie w mej i ludzi rozsądnych obecności popisywania się głupią
bezbożnością – wpadł najniespodziewaniej, zbliżając się do mocno zdumionej "filozofki", w
sile wieku mężczyzna jakiś, dotychczas spokojnie rozmowie się przysłuchujący.

– Jakie prawo ma pan tak niegrzecznie mi przerywać – rzekła z oburzeniem wielkim, a
lękiem większym jeszcze.

– Bóg, mój Stwórca, mój Dobroczyńca, mój Ojciec – toż w obronie Jego stanąć uważam
sobie za najświętszy obowiązek.

Nastała chwila milczenia, spowodowana zakłopotaniem wszystkich obecnych skutkiem tak
odważnego wystąpienia onego gościa; przerwał ją po pewnym czasie ów prawdopodobnie
inżynier.

– Śmiałość pańska wszystkim nam zaimponowała, ale musisz pan chyba uznać, że w miarę,
jak człowiek zyskuje na sile, Bóg zdaje się na Swej potędze tracić.

– Dziwi mnie, jak człowiek inteligentny podobne zdania wypowiadać może. Bóg jest zawsze
Bogiem, najdoskonalszym, niezmiennym w Swej potędze, nieskończonym, a człowiek na to
właśnie otrzymał od Boga rozum, by badał i użytkował siły przyrody; chociażby miliony lat
upłynęło i człowiek potrafił tysiące razy szybciej rozpoznawać i ujarzmiać naturę, to przecież
zawsze on zostanie czymś skończonym: wobec więc nieskończonego Boga – proszkiem i
niczym. Zresztą – dodał po chwili spojrzawszy w okno – o potędze Boga i wielkości Jego
zdaje się, panowie, będziecie mogli za chwilę się przekonać.

Mówił tak, bo nadciągnęła właśnie burza. Z dala dochodziły groźne poryki gromów. Mrok
rozpostarł się jakby wieczorny, choć godzina była ledwie trzecia popołudniu. Spokój błogi,
dopiero co rozlany dokoła, zakłócił wiatr wzmagający się coraz bardziej. Wiatr ten szybko
przerodził się w szaloną wichurę i spędził z pól i łąk wszystko co żyje. Błyski na tle ołowianej
dali rozdzierały przestworza. Gęsta ulewa, zda się podniecona rykiem wichru i przeraźliwym
turkotem piorunów, pędzona gigantyczną siłą jakąś, staczała się z zagniewanych niebios tak
silnie ukośnie, że czyniła wrażenie mocno pochylonej, leżącej już prawie, strunami
przeobficie naciągniętej harfy. Burza po niej przygrywała marsz straszny, bo potęgi i
zniszczenia zarazem. Wśród gęstych i grubych kropel deszczu dostrzegliśmy liczne białe
ziarnka.

– Grad – zawołało z przerażeniem ust kilka.

Wrażenie malowało się na licach wszystkich przykre (żniwa!...) i co chwila jakimś objawiało
się zdaniem, wnioskiem, sądem.

Tylko obrońca odważny czci Boskiej, spoglądając wciąż na objaw potęgi Stwórcy, milczał,
albowiem przemawiał za niego o Swej mocy, sile, a bezradności pysznego człowieka – Sam
wszechmogący Bóg....

A. K.

KOŚCIÓŁ A PAŃSTWO

W mieście Z. w gimnazjum zadzwoniono na przerwę. Za chwilę z szerokich drzwi
wchodowych poczęły się wysypywać gromadki rozweselonej młodzieży. Ma się rozumieć
najpierw z hałasem i śmiechem wybiegli malcy, za nimi z większą już powagą wysuwali się
starsi uczniowie, na końcu ukazało się kilku profesorów. W czasie przerwy również znać było
owo rozgraniczenie. Młodzi bawili się, uganiali a przy tym nie żałowali gardła. Choć niejeden
wyszedł z klasy z kwaśną minką, to na podwórzu szkolnym odzyskiwał humor. Starsi w
mniejszych lub większych grupach przechadzali się wzdłuż i wszerz, a tylko niekiedy wśród
rozmowy potężnym wybuchali śmiechem. Profesorowie od czasu do czasu mieszali się w ten
wir, najczęściej dla poskromienia jakichś wybryków. Zresztą gawędzili osobno.

Właśnie jeden z profesorów zaczął przeglądać najnowszy numer gazety.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

37

– Cóż tam słychać – spytał go stojący tuż obok kolega, – nie ma jeszcze przesilenia
gabinetowego?

– E, daj pan spokój, odparł z uśmiechem zagadnięty, przecież i posłowie chcą parę dni
odpocząć, co dnia nie będą nad nowym gabinetem radzić. Ale, widzi pan, znowu wyciągnięto
sprawę stosunku Kościoła do państwa.

– Doprawdy nie rozumiem, dlaczego nad tym czas tracą.

– No, bądźcobądź, ten zobopólny stosunek to rzecz ważna i nie można tak naprędce
załatwiać.

– Ależ ja w ogóle sądzę, że ta sprawa jest dziś, jak to mówią, nie na czasie. Religia jest
rzeczą prywatną, duchową, odnoszącą się do wewnętrznych przekonań, a państwo zajmuje
się sprawami publicznymi; zatem nie ma tu właściwie punktu stycznego. Niech sobie Kościół
idzie swoją drogą, a państwo swoją. Każde z nich ma swój odrębny cel, odmienne
prowadzące do tegoż celu środki, a więc obejdzie się bez porozumienia.

– Po głębszym zastanowieniu z pewnością zmieniłbyś pan swoje zapatrywania.

– Wątpię.

– Przede wszystkim chociażby religia była rzeczą tylko prywatną, to i tak państwo powinno
by się o nią starać. Bo religia jest największym dobrem człowieka; religia nas uszlachetnia,
całemu życiu naszemu odpowiedni nadaje kierunek, podtrzymuje nas w pracy, cierpieniu,
uczy patrzeć na świat z wyższego punktu, tłumaczy takie zagadnienia, których rozum, swym
własnym zostawiony siłom, nigdy by sobie nie wyjaśnił. Jeśli tedy państwo stara się o mienie
prywatne swych obywateli, jeśli dba o rozwój sztuk i nauk, to tym więcej dbać winno o rozwój
życia religijnego. Ponieważ religia pożyteczną i potrzebną jest dla każdej jednostki, więc
potrzebną i pożyteczną jest dla państwa.

Ponadto państwo jako takie (a nie tylko ze względu na tworzących je ludzi) winno być
religijne. Któż bowiem dał człowiekowi popęd do zrzeszania się, do łączenia się z innymi
ludźmi dla wspólnej obrony i wspólnego dobra? Ten, kto mu dał rozumną naturę, a więc Bóg.
A zatem społeczeństwo u samego rdzenia, u samej podstawy zależy od Boga. Dlatego też
winno swoją zależność okazać Mu na zewnątrz, czyli innymi słowy winno być religijnym.

Zresztą, by jakieś państwo mogło się utrzymać w bycie, musi mieć jakiś zasób praw
moralnych. Na nich dopiero może oprzeć swą wewnętrzną organizację. Sama zaś siła
fizyczna nie wystarczy. Proszę sobie wyobrazić jakiś naród, kraj jakiś, gdzie jedynym
hamulcem występków i namiętności byłyby więzienia i karabiny. Zapanowałaby tam siła
pięści; największymi zbrodniarzami byliby ci, którym by powierzono pilnowanie społecznego
porządku. Ale właśnie owe prawa moralne, nadające państwu spójnię i siłę, wypływają z
zasad religijnych. A więc znowu wniosek, że państwo nie może religią pomiatać, bo
pomiatając nią, siebie podkopuje.

– Ależ, proszę pana, mnie chodziło głównie o stosunek Kościoła do państwa, a nie o
potrzebę religii.

– To są rzeczy jak najściślej związane. Bo jeśli państwu jakaś religia potrzebna, to w każdym
razie nie zmyślona, ale prawdziwa. A że my katolicy aż nadto mamy dowodów, że religia
prawdziwa, objawiona utrzymuje się i przechowuje w Kościele, więc rzecz prosta, iż
państwo, mając wśród swych obywateli większość katolików, winno z Kościołem żyć w
zgodzie, owszem, winno Kościół wspomagać.

Nadmienię tu jeszcze, iż wbrew pańskim przekonaniom śmiem twierdzić, że między
społecznością kościelną a świecką wiele jest punktów stycznych. Co prawda, jak w rzeczach
czysto duchownych (udzielanie świętych Sakramentów, głoszenie słowa Bożego itd.)
całkowicie niezależnym jest Kościół, tak w rzeczach czysto doczesnych (np. w sprawach
majątkowych, w wymierzaniu kar za przekroczenia praw itd.) niezależnym jest państwo. Ale
są rzeczy, jeśli tak można powiedzieć, pośrednie, mieszane, w których częściowo udział ma
państwo, a częściowo Kościół. I w tym względzie porozumienie jest konieczne. Takie
porozumienie w formie prawnej zawarte nazywa się konkordatem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

38

– A gdy mimo to z nieprzewidzianych przyczyn jakieś starcie między Kościołem a państwem
wyniknie, któż ma ustąpić?

– W teorii, jeśli obie strony mają równe prawa, winno ustąpić państwo. Wyższość bowiem
społeczeństwa zależy od celu. Ponieważ zaś Kościół prowadzi ludzi do celu
nadprzyrodzonego, państwo ma zaś na oku tylko cel doczesny, więc Kościół, bezwzględnie
rzeczy biorąc, stoi ponad państwem.

W praktyce, w takich wypadkach Kościół skłonny jest do możliwych ustępstw.

* * *

Biedny profesor (człowiek zresztą poczciwy i na ogół szanujący religię, jednak w rzeczach
religijnych nie bardzo uświadomiony) nie wiedział, o co zahaczyć. By ukryć pomieszanie,
dość niezręcznie zwrócił rozmowę na inny temat. Na szczęście za chwil parę odezwał się
znowu głos dzwonka. Uczniowie z widoczną niechęcią i pewnym ociąganiem się wracali do
sal szkolnych. Zapewne niejeden wolałby bawić się choćby trzy godziny, niż tam siedzieć i
przy tym narażać się na złą notę i tym podobne uczniowskie nieprzyjemności.

Za uczniami zwolna podążyli i profesorowie. Ten, co kruszył kopię w obronie rozdziału
Kościoła, był trochę nieswój, jak zresztą każdy człowiek, któremu się sprzeczka nie uda.

B. P.

CZY ŹLE ZROBIŁ?

– Co on uczynił, co on popełnił?

– Cóż takiego?

– Zmienił wiarę, zaparł się tej wiary, w której się urodził, nikczemnik!

– A dlaczego to uczynił?

– Ja wiem? Mówi, że przekonał się, iż religia katolicka jest prawdziwa; zapomniał już widać,
że w prawosławnej cerkwi chrzest otrzymał.

– Należy jednak naprzód zbadać przyczynę jakiegokolwiek postępku, zanim się o nim
zawyrokuje; nikt nie ma też prawa jego potępiać, zanim zbada przyczynę.

– W innych sprawach, to tak, ale tu nie ma co badać.

– Owszem, sam fakt, że istnieją różne wyznania, twierdzące, iż są religią chrześcijańską, że
w wielu rzeczach co jedno twierdzi, to drugie przeczy, wreszcie, że Chrystus Pan jeden tylko
Kościół założył, powinien skłaniać do badania, o ile rozwój umysłowy i okoliczności na to
pozwalają.

– Ja wychodzę z tego założenia, że każdy powinien umrzeć w tej wierze, w której się urodził,
bo dla niego ta religia jest dobra i każdy w swej religii może się zbawić, byleby tylko uczciwie
żył.

– Już sam fakt, o którym wspomniałem, że – mianowicie – Pan Jezus nie zakładał dla
różnych narodów Kościołów, ale tylko jeden, następnie, że jako Prawda przedwieczna, nie
mógł nawet sprzeczne z sobą zdania podawać jako prawdę, przekreśla takie założenie.

– To prawda, ale kto może to zbadać? Specjaliści, teologowie, skrypturzyści itd. łamią sobie
głowę nad tylu kwestiami w sprawach religii i nie mają jeszcze pewnych wyników. Jakże my
możemy więcej wiedzieć od nich? Dla nas najpewniejszą i najbezpieczniejszą jest właśnie
moja zasada: umrzeć w tej wierze, w której się urodziło i pozostawić badania specjalistom,
uczonym i – wiekom.

– Jak się panu wydaje, czy Pan Jezus, zakładając religię Swoją i wymagając, by wszyscy
uwierzyli w to, co ta religia naucza pod grozą potępienia, nie powinien dać wszystkim
jakiegoś znaku łatwego do rozpoznania, aby wszyscy, którzy szczerze szukają prawdy mogli

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

39

ją odnaleźć? Czy odpowiadałoby to mądrości Bożej dać taką religię, której prawdziwości
dotąd jeszcze po 20 wiekach nie bylibyśmy pewni i musieli jeszcze wiekom powierzać
ewentualne rozwiązanie tej kwestii? Czy to wszystko możliwe?

– ... A czym ją poznać?

– Wszystkie wyznania, szczycące się tym, że wierzą w Chrystusa Pana, mają też we czci
świętą Ewangelię.

– Tak jest.

– I we wszystkich Ewangeliach (jakiegokolwiek wydania katolickiego np. w Ewangelii św.
Mateusza rozdz. 16, w. 1) czytamy, że Pan Jezus rzekł do Piotra: "Ty jesteś opoka, a na tej
opoce zbuduję Kościół mój
". Pastorowie protestanccy tłumaczą ten tekst na j. polski: Ty
jesteś Piotr, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, świadomie tumaniąc swoich wiernych, gdyż
wiedzą, a przynajmniej jako pastorowie powinni wiedzieć, że Pismo św. nie było pisane po
polsku, lecz tylko na j. polski przetłumaczone. W języku zaś już łacińskim mamy zamiast
słowa Piotr słowo "Petrus", a zamiast słowa "opoka" słowo "petra" i w greckim mamy
"Petros" i "petra". Różnica więc tylko zachodzi w rodzaju. P. Jezus zaś nie mówił ani po
polsku, ani po łacinie, ani po grecku, ale po aramejsku (jest to dialekt hebrajskiego). W tym
zaś języku tak słowo Piotr, jak i "opoka" znaczą zupełnie to samo: "kefa", Pan Jezus więc
mówił: Ty jesteś "kefa" i na tym "kefa" zbuduję Kościół mój. O tym panowie pastorowie
wiedzą, a przynajmniej na tyle Biblię znać powinni. Jeżeli chcą więc użyć w tym tekście
słowa "Piotr" i "opoka" powinni za każdym razem wyjaśnić, że to ZUPEŁNIE TO SAMO, albo
podać tłumaczenie jasne, używając wedle znaczenia tego samego słowa "opoka".

Pan Jezus więc jasno podkreślił, który Kościół jest Jego: "Ty jesteś opoka i na tej opoce
zbuduję Kościół mój".

– Czemuż zatem namnożyło się tyle wyznań chrześcijańskich?

– Grzechy i nałogi są tego przyczyną.

– Jak to?

– Bardas – wuj pijanicy cesarza Michała III, rządząc za niego państwem, żył w kazirodczych
stosunkach z wdową po własnym synie; św. Ignacy biskup napominał go, ale na próżno.
Więc w roku 857 pominął go jako publicznego gorszyciela przy udzielaniu Komunii świętej.
Stąd gniew, wygnanie św. Ignacego, nowy patriarcha Focjusz i zapoczątkowanie –
prawosławia.

Luter Marcin, zakonnik augustianin, łamie śluby zakonne, wyciąga zakonnicę z klasztoru na
żonę i zakłada – protestantyzm.

Henryk VIII, król angielski, znudził sobie pożycie z Katarzyną i zapragnął pojąć za żonę Annę
Boleyn, a potem i inne żony jak rękawiczki zmieniał sobie i taki to rozpustny monarcha
zakłada w r. 1537 – Kościół anglikański, bo papież mu na takie deptanie prawa Bożego
pozwolić nie chciał i nie mógł.

Oto źródła odszczepieństwa od Kościoła Chrystusowego.

Każdy więc, komu rozwój umysłu, zajęcia i okoliczności pozwalają na zbadanie prawdy w tej
sprawie, nie tylko może, ale ma ścisły obowiązek badać, poznać prawdziwą religię
Chrystusową i wedle niej żyć.

M. K.

OBURZYŁA SIĘ

Oburzyła się pewna światła (ale nie w sprawach religijnych) pani, gdym jej jasno powiedział,
że za swe uczynki miłosierne, istotnie bardzo wielkie, żadnej nagrody od Boga spodziewać
się nie może, pokąd się z Panem Bogiem nie pojedna w Sakramencie Pokuty.

Ogromnie się oburzyła.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

40

A przecie, skoro nie spowiadała się cały szereg lat, znajduje się w grzechu (sama przyznała),
stąd w niełasce, owszem – w gniewie Bożym. A Bóg, skoro zagniewany, przyjmować od niej
podarków nie może, boć i ona Mu ich nie składa, gdy bez względu na Niego wszystko dobre
czyni.

Rzecz się ma tedy podobnie, jak z tą służącą, która zagniewawszy panią swoją, nie tylko że
jej nie przeprosiła, ale nawet zaprzestała służyć jej zupełnie – tylko innym sługom odtąd
dobrze czyniąc.

O ile taki stan rzeczy potrwa czas dłuższy, służąca ta niesforna od pani swej zapłaty
spodziewać się nie może.

A ta osoba, o której mowa, od szeregu lat trwa w tym stanie.

Ona Boga znieważyła grzechami i na pewno znieważa.

Ona z Nim w niezgodzie.

Ani Mu [nie] służy.

Tedy i nagrody spodziewać się nie może.

Więc czegoż się oburzyła?

J. A.

CIEKAWA ODPOWIEDŹ

Oprowadzał mnie swego czasu p. P. po protestanckim zborze.

– A to jest spowiedź – rzekł, unosząc lekko zasłonę na ołtarzu, za którą ujrzałem jakoby
nasze komunikanty.

– Jak to spowiedź?

– Po spowiedzi pastor ten chleb jako Ciało P. Jezusa podaje.

– Aha! A teraz jest zwykły opłatek jeszcze?

– Zwykły.

– A kiedy będzie Ciało P. Jezusa?

– Gdy pastor powie słowa: "To jest ciało moje" i poda wiernemu.

– Tylko gdy powie i poda?

– I jedno i drugie jest niezbędne.

A gdy pastor wyrzeknie te słowa i... zamiast podać, schowa do ołtarza? Mielibyście P.
Jezusa u siebie, jako i my Go mamy.

– To jest niemożliwe.

– A gdyby?

– To stanowczo jest niemożliwe i wykluczone.

Uwaga: Pastor czy tak czy owak nie zakonsekruje chleba w Ciało P. Jezusa, bo, jako nie
mający święceń kapłańskich, nie ma i władzy żadnej.

A. K.

ROZTROPNI WIEŚNIACY

Pewien generał w Prusach otrzymał w nagrodę rozległe posiadłości kościelne. Kiedy później
musiał iść na wojnę, chciał jeszcze przyjemność sprawić monarsze. Zwołał wieśniaków,
którzy mieszkali w jego posiadłościach (a byli to biedni ludzie) – i rzekł do nich: "Nim odjadę,
chcę dać każdemu wielki obszar ziemi: ale musicie zamiast swej wiary, przyjąć religię naszą.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

41

Zastanówcie się więc wprzód dobrze, a potem dacie mi szczerą odpowiedź". Wkrótce stanęli
biedacy z pogodnym obliczem przed generałem i rzekli: "Wasza ekscelencjo! Nasze zdanie
jest takie: «Jeżeli np. ktoś chce z nami swego konia zamienić na naszego, i do swego konia
jeszcze nam coś dodaje, to w takim razie nasz koń musi być lepszy od jego szkapy. Dlatego
też i wiara nasza musi być cenniejsza od waszej, gdyż Wasza ekscelencja chce jeszcze
dodać każdemu z nas po wielkim kawale ziemi, gdybyśmy katolicką wiarę zmienili na inną.
Zostajemy więc przy naszej wierze»".

– O wy łotry! – krzyknął generał i byłby ich z pewnością wychłostał, gdyby im przedtem nie
był przyrzekł, że za otwartość nie będzie ich karał.

– Prosta ta odpowiedź godna jest uwagi; nie należy dawać posłuchu różnym pokusom i
obietnicom.

PANOWIE SPOD OKNA

Wśród podróżnych jadących III klasą pociągu osobowego na linii Warszawa – Kraków
powstało radosne poruszenie.

Oto mężczyzna młody, pod samym oknem szczęśliwie usadowiony, bywalec snać nie lada,
opowiadał właśnie, jak raz pop ruski (1) przez pomyłkę odprawił Mszę św. na barszczu.

– I Msza św. udała się – dodał.

– Jak to się udała? – pytam zdziwiony.

Nie bardzo był rad moim wmieszaniem się do rozmowy, jednak po chwili tłumaczył.

– Bo ludzie w cerkwi zgromadzeni modlili się tak pobożnie, jak nigdy.

– Udała się tedy modlitwa, w najlepszym razie nabożeństwo, ale nigdy Msza święta.

– A to dlaczego? – zapytało kilka głosów naraz.

– Bo jej tam nie było zupełnie. Chleb i wino do istoty Mszy św. należą, gdy istotnych rzeczy
brak, nie ma Przenajświętszej Ofiary.

– Ależ co nam też ksiądz opowiada – wmieszał się drugi spod okna w binoklach jegomość. –
Przecież nie będziemy wartości rzeczy religijnych od tak materialnych, jak chleb i wino,
uzależniali. Więcej dla mnie znaczy pobożność ludu.

– Cała rzecz [w tym], że pan tu nic stanowić nie może, jeno ustawodawca – Chrystus.

– A On modlił się i do modlitwy zachęcał.

– Lecz Mszę św. ustanawiając, prócz modlitwy, wziął chleb w ręce, błogosławił i łamał,
mówiąc: "Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje". Potem wziął kielich z winem i rozdzielając
Apostołom mówił: "Pijcie z niego wszyscy, ten jest bowiem kielich Krwi mojej... To czyńcie na
moją pamiątkę
".

– Przepraszam – wmieszała się jakaś młoda pani, nauczycielka zdaje się. – Mam z
kwestiami religijnymi wiele do czynienia i rozprawiam o nich często. Należę zarazem do
kółka abstynentów i wino ze Mszy św. chętnie rada bym usunąć.

– Jakim prawem?

– Sam Chrystus, gdyby dziś żył, pewnie by to uczynił.

– Skądże u pani pewność taka. Co by uczynił Chrystus, dziś żyjąc na świecie, badać nam
trudno. To wszakże pewne, że On – Bóg za naszymi i ludzkimi rozumowaniami
niekoniecznie pójść by musiał. I my tu nawet nie zgadzamy się między sobą, potomność
niewiadomo czy za naszymi poglądami podąży...

– My na przeszłość sprzed lat paru już patrzymy się krytycznie – wtrącił panicz w binoklach.

– Bóg najmędrszy na nas wszystkich krytycznie się patrzy – dodał starszy mężczyzna,
dotychczas do rozmowy się nie mieszający.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

42

– Wynikałoby z tego – kończył pierwszy młodzieniec spod okna – że w kwestiach religijnych
lepiej jest pokornie słuchać niż plany wywodzić.

– Tak – zawyrokował ów starszy mężczyzna, – bo założycielem religii jest nie człowiek
choćby najmędrszy, ale Stwórca-Bóg!

N. P.

Przypisy:

(1) Jeżeli ów pop nie miał ważnych święceń, co się bardzo często u schizmatyków zdarza, to w ogóle
nie miał i władzy konsekrowania.

Z KARNAWAŁU

Odpoczywamy w kancelarii szkolnej między lekcjami.

– Niechże ksiądz prefekt choć raz dzisiaj pójdzie z nami na zabawę: będą śpiewy, muzyka,
tańce – nalegała na mnie jedna z nauczycielek. – Będzie i bufet, gry...

– Nie mam ani czasu, ani pieniędzy, ani ochoty – odparłem krótko.

– Ależ bo ksiądz prefekt taki asceta!

– Zbyt pochlebny sąd pani o mnie wydaje: do ascety mi jeszcze niezmiernie daleko. Asceta a
miłośnik zabaw, to dwie osoby krańcowo różne; między zaś nimi cały szereg pojęć i
zapatrywań się znajduje: wśród nich i dla mnie niegodnego miejsce.

– Ja w balach tak rozmiłowana, że mi się po parę nocy śnią potem – wtrąciła inna
nauczycielka.

– Mnie się i śmierć śni niekiedy.

– Niech ksiądz o tym nie wspomina! – rzekły obydwie z pewnym oburzeniem.

– A cóż to pomoże nie wspominać? – odpowiedziałem spokojnie. – Śmierć, proszę pani,
przyjdzie i to pewniej, niźli odbędzie się ta zabawa oczekiwana. Ona, nieoczekiwana!

– Ale nie przed zabawą przecie!

– Jeden Bóg raczy wiedzieć.

– Ja się śmierci ogromnie obawiam – rzekła jedna.

– Ja też – dodała druga – bo któżby się jej nie lękał?

– Ja pierwszy, proszę pani, a ze mną wszyscy, co... nie zagłuszają sumienia zabawami, lecz
porządkują je szczerze.

– Fanatyk! – wrzasnęła z oburzeniem, odwracając się ode mnie, pani jedna i druga.

A mnie na ustach zawitał uśmiech bolesny...

A. J.

JAK UMIERAŁ WIELKI MUZYK SZOPEN

Któż nie słyszał o wielkim polskim muzyku Szopenie?

Szopen był tym, który nasze chłopskie melodie, grywane przez pastuszków na fujarkach, na
weselach przez wiejskich grajków rzępolone na gęślach, ubrał w artystyczne formy.

Szopen niewielu miał dobrych przyjaciół, ale za to wielu złych, tzn. ludzi bez wiary; ci ostatni
byli jego gorącymi wielbicielami. Artystyczne triumfy tłumiły wezwanie Ducha Świętego.
Pobożność, którą wyssał z piersi matki-Polki, miała dlań wartość li tylko rodzinnego
wspomnienia. Obojętność towarzyszy i towarzyszek lat ostatnich przenikały coraz bardziej

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

43

do jego umysłu; zwątpienie w duszy unosiło się nad życiem jak czarna i ciężka chmura.
Wysubtelnione tylko poczucie form towarzyskich sprawiło, że otwarcie nie szydził z religii.

W tym opłakanym duchowym stanie zapadł na nieuleczalną, płucną chorobę. – Wiadomość
o zbliżającej się śmierci Szopena – opowiada rówieśnik jego ks. Jełowicki – doszła mnie w
powrotnej mej drodze z Rzymu do Paryża. Pobiegłem natychmiast do swego przyjaciela,
którego znałem od lat dziecięcych; dusza jego tym bardziej była mi droga. Ucałowaliśmy się
serdecznie; zmieszały się łzy nasze i przekonały mnie, że dni Szopena są policzone... Chudł
i gasł w oczach; a jednak płakał nie nad sobą, ale nade mną, współczując bólowi, jaki mnie
spotkał skutkiem okrutnej śmierci mego brata Edwarda, którego bardzo kochał. Skorzystałem
z tego nastroju, by mu przypomnieć ukochaną matkę, a przez wspomnienie o niej, rozbudzić
w nim wiarę, którą weń wpoiła.

– Rozumiem – tłumaczył mi – nie chciałbym umierać bez Sakramentów, by nie zasmucić mej
drogiej matki; ale nie mogę ich przyjąć, gdyż ich nie rozumiem tak, jak ty rozumiesz.
Odczuwam raczej całą słodycz spowiedzi, opartej na przyjacielskim zaufaniu; ale spowiedź
jako Sakrament, jest dla mnie zupełnie niezrozumiała. Jeśli chcesz, przez wzgląd na twą
przyjaźń, wyspowiadam się przed tobą; inaczej – nie.

Ścisnęło się serce moje, gdym słyszał te słowa Szopena; rozpłakałem się: cierpiałem za tę
duszę. Biedna ona! Przekonywałem go jak mogłem, mówiąc mu o Chrystusie, o Najśw.
Pannie, o oczywistych dowodach miłosierdzia Boskiego. Nic z tego. Ofiarowałem się
przyprowadzić spowiednika, którego zechce. Wreszcie odpowiedział mi:

– Jeśli w ogóle będę się spowiadał, to tylko przed tobą.

Po takiej zapowiedzi obawiałem się, słusznie zresztą, dalszego uporu ze strony swego
przyjaciela.

W następnych miesiącach często odwiedzałem Szopena, nie uzyskując lepszych wyników;
stale odmawiał. Modliłem się jednak z ufnością za zbawienie tej duszy. Wszyscy Ojcowie
Zmartwychwstańcy modlili się również za niego, przede wszystkim podczas naszych
rekolekcyj. Naraz 12 października wieczorem, lekarz wezwał mnie nagląco, oświadczając, że
nie odpowiada za noc. Drżąc z niepokoju, przybyłem do mieszkania Szopena i po raz
pierwszy zastałem drzwi zamknięte. Za chwilę jednak, dowiedziawszy się o mym przybyciu,
kazał mnie wprowadzić, by mi tylko dłoń uścisnąć i rzec:

– Kocham cię bardzo, ale nic mi nie mów; udaj się na spoczynek.

Proszę sobie wyobrazić, jaką noc spędziłem! Nazajutrz dzień św. Edwarda, patrona mego
drogiego zmarłego brata. W czasie Mszy św. na jego intencję prosiłem: "Boże miłosierny,
jeśli Ci miłą jest dusza brata mego Edwarda, daj mi dzisiaj duszę Fryderyka".

Wzruszony, z iskrą nadziei w duszy, wróciłem do Szopena. Przygotowano mu śniadanie.
Prosił, bym podzielił jego posiłek. Zwróciłem się doń:

– Drogi przyjacielu, dzisiaj dzień imienin mego brata Edwarda. – Szopen westchnął. A ja
dodałem:

– W dniu Patrona mego brata chcę cię prosić o upominek dla siebie.

Szopen na to:

– Dam ci co chcesz.

Odpowiedziałem:

– Daj mi swą duszę.

– Rozumiem cię: weź ją – odrzekł mi Szopen. I usiadł na łóżku.

Niewypowiedziana radość, a jednocześnie obawa mnie owładnęły. Jak wziąć tę drogą
duszę, by ją oddać Bogu? Ukląkłem i z gorącą w sercu prośbą do Boga się zwróciłem: "Weź
ją Sam, Panie". Podałem Szopenowi krucyfiks i złożyłem go w jego dłoniach; łzy gorące
płynęły mu z oczu. Zapytałem go:

– Czy wierzysz?

Odrzekł mi:

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

44

– Wierzę.

– Jak matka twoja cię uczyła?

Odparł:

– Jak matka moja mnie nauczyła.

Ze wzrokiem utkwionym w krucyfiks spowiadał się, płacząc. Przyjął Wiatyk i Ostatnie
Namaszczenie Olejem św., o które prosił.

Od tej chwili cały, rzec można, opromieniony łaską Bożą, a raczej Bogiem samym, stał się
jakby innym człowiekiem; więcej powiem, jakby świętym.

Tegoż dnia rozpoczęła się agonia Szopena: trwała cztery dni i cztery noce. Cierpliwość,
ufność w Bogu i często radość nie ustępowały z jego twarzy, aż do ostatniego tchnienia. W
momentach największych cierpień mówił o swym szczęściu, dziękował Bogu, głosił swą
miłość dla Niego i swe pragnienie ujrzenia Go conajrychlej. Opowiadał swe szczęście
przyjaciołom, którzy przychodzili pożegnać go i czuwali w sąsiednich pokojach. Nie
pozostawało mu już tchu prawie, konał; nie skarżył się więcej; chwilami tracił przytomność
umysłu. Stroskani przyjaciele przychodzili tłumnie do jego sypialni, oczekując ze ściśniętym
sercem śmierci. W pewnej chwili Szopen, otworzywszy oczy i spostrzegłszy ten tłum,
zawołał:

– Co oni tu robią? Dlaczego się nie modlą?

Wszyscy uklękli za mną; odmawiałem litanię, której obecni, nawet protestanci, odpowiadali...

Dniem i nocą, prawie nieustannie, ściskał me ręce, jakby nie chcąc mnie opuścić i mówił:

– Nie zostawisz mnie w tej ważnej, uroczystej chwili.

Przylgnął do mnie jak dziecko, co ma zwyczaj tulić się do swej matki, kiedy jakieś
niebezpieczeństwo mu grozi. Ciągle powtarzał słowa: "Jezus, Maryja". Całował krzyż w
przedziwnym uniesieniu wiary, nadziei i wielkiej miłości. Czasami zwracał się do obecnych
przyjaciół i z najwyższą tkliwością mówił:

– Kocham Boga i kocham ludzi! Uświadamiam sobie, że umieram. Módlcie się za mnie.
Zobaczymy się w niebie!

Do lekarzy, którzy pragnęli przedłużyć mu życie, odezwał się:

– Pozwólcie mi umrzeć; Bóg mi przebaczył i wzywa mnie do Siebie; zostawcie mnie – chcę
umrzeć. I jeszcze:

– To piękna wiedza, co umie przedłużać cierpienie; gdybyż przydało się ono na
zadośćuczynienie za winy moje! Ale jeśli tylko, by mnie męczyć i sprawiać ból tym, którzy
mnie kochają – piękna wiedza!

Mówił również do otaczających go lekarzy:

– Wymierzacie mi za nic bolesne cierpienia. A może pomyliliście się? Ale Bóg się nie omylił.
Bóg mnie oczyścił. Ach! jak Bóg jest dobry, że karze mnie na tym świecie! Jak Bóg jest
dobry!

Przed samym skonem Szopen, co zawsze był tak wytworny w mowie, chcąc mi zaświadczyć
niejako całą swą wdzięczność, jak również, by mi okazać, jak nieszczęśliwi są ci, którzy bez
Sakramentów umierają, nie zawahał się wypowiedzieć:

– Bez ciebie, mój drogi, zdechłbym jak wieprz.

W chwili śmierci powtórzył raz jeszcze słodkie imiona Jezusa, Maryi, Józefa; zbliżył krucyfiks
do ust swoich i serca, a przy ostatnim tchnieniu wyrzekł te słowa:

– Jestem u źródła szczęścia!

I skonał.

Tak umarł Szopen.

G. N.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

45

NIEBO

Niedawno temu, w grudniu, wsiadam do wagonu kolejowego i z wysiłkiem ładuję do góry
podłużny pakunek. Szczęk żelaza zdradził jego zawartość.

– To noże introligatorskie? – odezwał się siedzący naprzeciw z posiwiałą już brodą żyd.

– Tak jest, – potwierdziłem.

– Ja wiem, bo i ja mam aż trzy wielkie maszyny introligatorskie, ale teraz to już roboty nie
ma, jak to było przedtem.

– Wiozę te noże do poostrzenia; gdzie też pan je ostrzy? – spytałem.

Podał firmę i okazywał chęć do dłuższej rozmowy. Zapytałem go więc od razu:

– Przepraszam, czy mógłbym się spytać, jaki pan ma cel w życiu.

– Cel?

– Do czego pan dąży, czego ostatecznie pragnie.

– Być uczciwym, nikomu krzywdy nie robić, żeby ludzie powiedzieli: "A to uczciwy człowiek".

– Czyż to nie za mało?

– Za mało? Dobra opinia to jest bardzo dużo.

– A jeżeli za czynienie drugim dobrze spotka nas czasem niewdzięczność (co często bywa),
cóż wtedy? Czy warto by wówczas być uczciwym?

– Prawda, to nie wystarcza.

– A pan po śmierci nie widzi czegoś więcej? – wtrącił obok siedzący inteligentny mężczyzna
(jak się potem okazało, adwokat).

– Co my o tym wiemy? Włożą człowieka do ziemi i tam mu będzie dobrze, nie potrzeba ani
jeść, ani pić, ani komornego płacić. Ot, żeby tak można żyć bez jedzenia, to by było dobrze
żyć na świecie.

– Ja pragnę tylko jak najprędzej umrzeć, – ozwał się na to inny jeszcze młody żydek, – co to
za życie, jak interes nie idzie. Dobrze by było, gdyby ludzie nie lubili pieniędzy. U nas w
Piśmie św. napisano, że rabin to ma być taki człowiek, który nie lubi pieniędzy.

– Może w talmudzie – poprawiłem.

– W talmudzie – powtórzył – bo wtedy może tylko sprawiedliwie sądzić, a jednak i rabini lubią
pieniądze. Najlepiej pójść jak najprędzej na drugi świat.

– Co tam na drugim świecie; tu się wszystko kończy – wtrącił stary żyd.

– Panowie są jednego wyznania, to chyba się zgodzą na tym punkcie – zagadnąłem.

– U nas jasno się o tym nie uczy – dodał młody.

– Pan się o tym uczył – mówi mi stary żyd – niech pan nam powie, jak pan o tym myśli?

– I owszem: wglądnijmy tylko w siebie. Czy chcielibyśmy żyć długo?

– Ja nie, bo tyle trzeba się nacierpieć.

– Gdyby powodziło się bardzo dobrze i wszystkiego było pod dostatkiem?

– Ale kiedy na świecie tego nie ma.

– Gdyby jednak było?

Zaświeciły mu się sposępniałe oczy.

– Gdyby było dobrze, to tak.

– A jak długo? Czy nie jak najdłużej?

– Oczywiście.

– Więc pragniemy żyć, ale bez cierpień, w szczęściu i to nie byle jakim, ale wolelibyśmy,
żeby ono było raczej większym niż mniejszym, a nawet sama świadomość jakiejkolwiek
nieprzekraczalnej granicy w tym szczęściu byłaby dla nas już zamąceniem szczęścia;
pragniemy szczęścia, ale bez granic.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

46

– Rzeczywiście.

– Nie tylko, ale chcemy żeby to szczęście trwało jak najdłużej – bez końca.

– Tak.

– Takiego szczęścia bez granic oczywiście nie znajdziemy na skończonym świecie, tym
może być tylko nieskończony, wieczny Bóg – niebo.

A następnie my wszyscy tu obecni tego pragniemy i każdy człowiek bez względu na różnicę
narodowości tym pragnieniem żyje. Pochodzi ono więc z czegoś nam wszystkim wspólnego,
z natury ludzkiej. Czyż mógłby Pan Bóg, Który dał na to władze i dążenia naturalne, by one
cel swój osiągnęły: – oko, by widziało przedmioty widzialne, i takie przedmioty są; ucho, by
słyszało dźwięki, i takie dźwięki istnieją, – czyż mógłby dać pragnienie wyższe, bo rozumowe
i nie dać mu zaspokojenia?

Takie pragnienie byłoby wtedy bezcelowe; Bóg, stwarzając w naturze tę niczym nieugaszoną
żądzę szczęścia z wyraźną refleksją, by ono nie miało granicy, i nie dający zaspokojenia
tego gorącego pragnienia, nie działałby rozumnie ani z dobrocią – słowem nie byłby Bogiem.
Takie więc szczęście być musi.

Potwierdzają to, jak na złość rozumowaniom najrozmaitszych mędrków wielkich i małych,
liczne objawienia tych, co zeszli z tego świata i obecnie cieszą się już wiecznym szczęściem
i dzielnie wspomagają nas tu na ziemi.

W ostatnich czasach prawdziwy "deszcz róż" przeróżnych łask zsyła niedawno zmarła, a już
kanonizowana S. Teresa od Dzieciątka Jezus.

Oto nasz wspólny cel.

M. K.

PIEKŁO

– To niemożliwe, żeby Pan Bóg karał piekłem.

– A to dlaczego?

– Bo przecież Pan Bóg jest miłosierny, nieskończenie miłosierny; jakżeż więc mógłby tak
srogo karać?

– Ale jest i sprawiedliwy i to nieskończenie; więc nie może przepuścić żadnej winy nie
zgładzonej jeszcze, ani żadnej kary bez zadośćuczynienia i to do punktu, matematycznie do
punktu.

– Czyż na tym świecie nie dosyć już cierpienia?

– Cierpią przeważnie dobrzy, łagodni, a używają sobie często właśnie ci, którzy kradną,
wyzyskują i oszukują innych. Na tym więc świecie nie ma jeszcze wyrównania rachunków.

– Dobrze, rozumiem, ale przecież niekoniecznie musi być zaraz wieczne piekło!

– Obrazę mierzy się godnością obrażonego. Policzek, wymierzony zamiataczowi ulicy będzie
obrazą, ale większą obrazą byłby policzek dany prezydentowi miasta, większą jeszcze
wymierzony prezydentowi Rzeczypospolitej, a obraza nieskończenie wyższej Istoty Boga
będzie nieskończenie większą. Zadośćuczynienie więc musi być też nieskończenie większe.
Przez Sakrament Spowiedzi św. nieskończone zasługi męki Pana Jezusa ściśle i całkowicie
wyrównują zniewagę. Kto zaś nie chce korzystać z Przenajświętszej Krwi Boga-Człowieka,
ten nie będzie zdolnym, jako stworzenie skończone, dać zadośćuczynienia nieskończonego
w tym życiu: składać je więc będzie musiał po śmierci, cierpiąc przez nieskończoność czyli
wiecznie. Tego wymaga rozum.

R. N.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

47

COŚ NIECOŚ O POŚCIE

– Wiesz, Helu, ubawiłam się tego roku w czasie karnawału bajecznie. Tyle zabaw
przepędziłam we wspaniałym i wesołym towarzystwie, tyle nadzwyczaj grzecznych,
przystojnych i sympatycznych chłopców poznałam, tyle różnych muzyk się nasłuchałam, że
naprawdę teraz nie mogę zrozumieć, po co ten jakiś post? Czyż człowiekowi już trzeba
zazdrościć nawet tych kilku chwil przyjemnych i brutalnie zabronić tego wszystkiego, jak to
czyni Kościół katolicki? Ach, jakżeby to lepiej było, gdyby u nas zamiast religii katolickiej była
protestancka, albo jaka inna, która nie uznaje żadnych postów, ni czasu jakiejś pokuty.

– E, nie mów mi takich rzeczy, Nusiu, – przecież wiesz, że jestem katoliczką i cenię
nadzwyczaj wszystko, co Kościół katolicki nakazuje. Jakże cię ten karnawał zmienił nie do
poznania? Byłaś przedtem taką roztropną, taktowną, a teraz tak wielką przykrość mi
wyrządzasz swoimi bredniami. Czyż naprawdę zdaje ci się, że człowiek na to stworzony, by
się jedynie bawił i to jeszcze jak bawił? Pan Bóg nie zabrania przecież człowiekowi
dozwolonej rozrywki, ani też Kościół święty nie chce, byśmy pospuszczali nosy i w tym
Wielkim Poście już o niczym innym nie myśleli, jak o poście...

– No, a na cóż to Popielec? na co te zapowiedzi postu? przecież to człowieka musi
wyprowadzić z równowagi.

– E, co ta mówisz? Najpierw po zabawie musi być odpoczynek. A po wtóre, człowiek ma
duszę nieśmiertelną, powinien i o niej pamiętać, bo ona jest tą lepszą, doskonalszą cząstką
człowieka. Gdy ciało się ubawiło, trzeba teraz pomyśleć o duszy.

– Tylko mi nie praw jakichś kazań o duszy. Ja się chcę bawić, ja nie chcę pościć i rzecz
skończona. Jakiś przestarzały wymysł: nie jeść mięsa. Czy tam Panu Bogu zależy na tym, że
ja będę mięso jadła? albo że będę głodowała? Czy będę wtedy lepiej wyglądać?

– Widzę, Nuśka, że ci rzeczywiście wlazł karnawał do głowy. Ale uważaj, choć trochę. Nie
rzucaj się, byłaś przedtem taką zawsze spokojną i pozwoliłaś sobie prawdę powiedzieć. Oto
uważaj najpierw na to, jak ty odnosisz się do Kościoła katolickiego. Wstydzić się powinnaś
rzucać błotem na to, co jest najlepszego i najzbawienniejszego na świecie. Przecież nieraz
to przyznawałaś, że Kościół katolicki jest ustanowiony przez Jezusa Chrystusa, a zatem jego
Twórcą jest Sam Bóg. Boże jest zatem w nim to wszystko, co on w rzeczach wiary i
obyczajów naucza. Czyż stałaś się już tak na wszystko: i na postęp i na cywilizację i
stanowisko nasze, jako kobiet, obojętną, czy naprawdę nie czujesz w sobie tego, że tylko
religia katolicka potrafi cię w twoich dążnościach wyższych zaspokoić? Czymże jest człowiek
niewierzący? Jaki jego los? Jaka przyszłość? Jaki cel jego bytu? odpowiedz mi na te pytania.

– Dziwną ty jesteś, Helu. Ile razy cię spotkam, zawsze musisz mi nasypać morałów, zawsze
musisz mnie wprawić swoimi pytaniami w kłopot i dziwniejsza jeszcze rzecz, zawsze
potrafisz mi tak przemówić, że ja nie mam co odpowiedzieć. Bo i cóż ci odpowiedzieć na twe
pytania? Gdy się zastanawiam, czuję to dobrze, że jedynie religia katolicka może być
prawdziwą, że ona jedna nam kobietom zapewnia należne stanowisko w społeczeństwie. Ale
widzisz, że ma nieraz Kościół takie przepisy, które człowieka muszą wyprowadzić z
równowagi. Po co na przykład zakazywanie hucznych zabaw, tym więcej po cóż jakiś post.

– Wiesz dobrze, Nusiu, że oznaką żywotności Kościoła są jego wspaniałe uroczystości. Otóż
jedną z największych takich uroczystości jest Wielkanoc. Kościół św. pragnie, byśmy się do
niej jak najlepiej przygotowali. Ponieważ zaś przed zmartwychwstaniem Swoim Pan Jezus
cierpiał bardzo bolesną mękę i poniósł śmierć na krzyżu jedynie na to, by nas zbawić,
dlatego Kościół św. nawołuje wszystkie swe dzieci, by rozpamiętywały boleści i mękę Pana
Jezusa. A że, jak to jest przyjętym, w czasie żałoby nie urządza się zabaw ni tańców, dlatego
Kościół katolicki w tym czasie żałoby największej, bo z powodu śmierci swego Założyciela i
Mistrza, zabronił hucznych zabaw. Zdaje mi się, że i ty zgodzisz się w tym ze mną, że
słusznie postąpił.

– No tak, Helu, może masz słuszność, ale, jeszcze raz mówię, po co ten post jakiś?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

48

– Wiesz o tym, że nie jestem księdzem, bym ci wszystko wytłumaczyła. Ale ja tak pojmuję tę
sprawę. Pan Jezus przed Swoją męką pościł przez czterdzieści dni. Dlaczegóż my, Jego, jak
mówimy, uczniowie nie mielibyśmy iść za Jego przykładem i przygotować się do tak ważnej
rzeczy, jaką jest Wielkanoc i spowiedź wielkanocna, w ten sam sposób. Z pewnością, że to
Mu się bardziej podobać będzie i dlatego lepszym się dla nas okaże. Dalej, człowiek
grzesząc, czyni coś, co mu sprawia zakazaną przyjemność, czyli innymi słowy psuje
porządek, jaki winien panować między stworzeniem a Stwórcą, dogadzając sobie. Otóż czy
nie słuszną jest rzeczą, by teraz, chcąc naprawić ten nieporządek, coś takiego uczynił, co
sprawia przykrość ciału? Właśnie takie odmawianie sobie niektórych pokarmów wyrównuje w
pewien sposób ten nieporządek, jaki grzech wprowadził do duszy ludzkiej. I jeszcze, jeżeli,
jak wspomniałam, Pan Jezus tyle dla nas wycierpiał, czyż nie słuszną jest rzeczą, byśmy też
coś wycierpieli? On cierpiał za nas i dla nas. A dla nas czyż tak trudną miałoby być rzeczą,
cierpieć dla naszej korzyści tę trochę postu? Zresztą jest rzeczą udowodnioną, że trochę
postu nawet dla organizmu ludzkiego jest konieczne. Cóż to jest dieta, którą lekarze zalecają
chorym? Czy to nie post w swoim rodzaju? Zatem i dla duszy może być post pożyteczny i dla
zdrowia ciała pomocny, zresztą, czyżby święta wielkanocne robiły na nas takie wrażenie,
gdyby nie było postu? Czy wyznawcy jakiegokolwiek innego wyznania pamiętają tak o
świętach? Oczekują ich tak jak katolicy? Tutaj dobrze daje się poznać żywotność religii
katolickiej. Gdy dusza się raduje, wtedy i ciało ma swoje wesele. Gdy dusza pokutuje, i ciało
bierze w tym udział, bo człowiek składa się z ciała i duszy. Jedynie harmonia zupełna między
tymi dwoma częściami składowymi może człowieka prawdziwie uszczęśliwić.

– No pięknie mi ty prawisz i to zupełnie trafia mi do przekonania. Ale nie mogę tego
zrozumieć, jak to teraz trzeba pościć? Dawniej – jak mówią – było tak: post, to nie jedz ni
mięsa ni mleka. Dziś zaś niby post jest, a tu mówią, że nie tylko mleka, ale nawet tłuszczu
używać trzeba.

– Najpierw, Nusiu, co do tego ostatniego, to zupełnie mylnie rozumiesz. Powiedziałaś, że
każą tłuszczu używać. To nieprawda. Nikt przecież, chyba lekarz tylko, nie zakazuje pościć i
bez mleka. Owszem, jeżeli kto może, komu pozwala zdrowie i warunki, może nigdy nie
skosztować nie tylko mięsa, ale nawet mleka. Tutaj chodzi o to, że jest pozwolone używanie i
potraw mlecznych i używanie tłuszczu, jako przyprawy.

– Więc jakże to można pogodzić: Nie wolno jeść mięsa, ani rosołu, ani gotowanego na
mięsie, a wolno używać tłuszczu? Czy to nie jakieś drwinki?

– Ty zawsze, Nusiu, jesteś uszczypliwa. Drwinkami nazywasz to, co jest zupełnie legalnym i
słusznym. Odpowiedz mi na to pytanie: dlaczego w sobotę o godzinie trzeciej można nabyć
wódki, a w kwadrans później już nie? Dlaczego w sklepie spożywczym nie można nabyć
tortów? Przecież to także może służyć za pokarm. Dlaczego w jednym i tym samym sklepie
można dostać wódki zwykłej, a silniejszej już nie? tym mniej spirytusu czystego?

– Widzisz, Helu, bo tutaj prawo państwowe jest takie, że kto ma koncesję na sklep
spożywczy, to tym samym nie ma jej na cukiernię; wódki nie można po godzinie trzeciej
sprzedawać, bo takie jest prawo; również czystego spirytusu do prywatnego używania
sprzedawać prawo nie pozwala.

– Dobrześ przynajmniej raz bez przytyczek odpowiedziała. Takie jest prawo państwowe i
dosyć. Ono nie pozwala, czy zakazuje, zatem nie wolno. Podobnie rzecz się ma i z postem.
Kościół katolicki ma prawo nakładać na swoich członków obowiązek, może go w ten, czy
inny sposób rozumieć. Jeżeli więc nałożył na nas obowiązek postu, to trzeba mu w tym być
posłusznym. Jeżeli zaś ten post wytłumaczył w ten sposób, że wystarczy nie używać mięsa,
ani rosołu, ani gotowanego na mięsie, a można używać tłuszczu, to dla nas tym wygodniej.
Zastosujmy się do nakazów kościelnych, a z pewnością i Bogu się przypodobamy i duszy
przyniesiemy pożytek.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

49

CZY JEST SZCZĘŚCIE NA ŚWIECIE?

W podróży z Kalisza do Poznania spotkałem w wagonie człowieka szczęśliwego.

– Czy ksiądz daleko jedzie? – zapytał mnie on najzwyczajniej w świecie.

Był młody, lat może 26 i tak wyglądem swoim, jak i tym pierwszym odezwaniem się uczynił
na mnie dodatnie wrażenie.

– Bo i ja kiedyś miałem zamiar zostać księdzem, ale na szkoły funduszu nie stało – ciągnął
dalej, kiedym mu na tamto pytanie udzielił odpowiedzi. – I teraz pewnie długo i dużo na
księdza uczyć się trzeba – prawda?

– Kapłan wykształcenie obszerne i głębsze mieć musi. Ale – zagadnąłem – pan zapewnie
bardzo żałuje, że serdecznych życzeń uskutecznić nie zdołał.

– Ależ nie, bo wiem i rozumiem, że we wszystkim jest Wola Boża; toteż dziś w świeckim
stanie jestem również szczęśliwy.

Po raz pierwszy w życiu odbiło mi się o uszy słowo takie i wyznanie takie: jestem
szczęśliwy...

– A czym pan z zawodu? – zapytałem.

– Przede wszystkim, proszę księdza jestem katolikiem, potem Polakiem i mężem, i ojcem już
nawet.

– A zajęcie?

– Trudnię się kupiectwem. Prowadzę maleńki handel, który z długów postawiłem na nogi, a
wczoraj właśnie spłaciłem dług ostatni.

– Z krzywdą bliźniego działo się to pewnie, odważyłem się odezwać, badawczo
równocześnie spoglądając młodzieńcowi w oczy.

– O, nie – odparł spokojnie – przecież ja w pierwszym rzędzie sprawiedliwości szukam, a
potem korzyści. I przychodzi sama.

– A nie spotykają pana przeciwności, krzyże?

– Jesteśmy na ziemskim padole płaczu, toć i one obficie po drodze życia rozrzucone być
muszą. Ale wtedy zaraz rzucę się na klęczki do modlitwy i spływa jakaś ulga serdeczna aż
smutek w radość się obróci.

– Toś pan szczęśliwy – mówiłem na pół pytająco, a na pół twierdząco, jakby dla
ostatecznego upewnienia się, że to nie złudzenie jakie.

– Jeszcze jak! Bo niechże sobie ksiądz wyobrazi, że mi sumienie nic a nic nie wyrzuca, a
skoro cośkolwiek w nim niejasno, zaraz pytam się sumienia: Co zaszło? i grzech mój co
rychlej na spowiedzi wyznaję. A Pan Bóg – zamiast się mścić – Sam w Komunii św. do serca
mego przychodzi. Taki Pan Bóg! – I niech ksiądz sobie jeszcze wyobrazi, że przy pomocy
Bożej utworzyłem sobie ognisko rodzinne – już chyba najszczęśliwsze ognisko w świecie. Ja
jej długo nie znałem, ani ona mnie, bo na zabawy lub muzyki, gdzie znajomości czynić się
zwykły, nie chodziliśmy obydwoje. Koledzy się ze mnie śmiali, że tak na osobności nie
znajdę żony, a ja się tylko modliłem i pracowałem – i ot mam towarzyszkę życia, jakiej każdy
by mi pozazdrościł. Zgadzamy się zupełnie i zawsze, ona bez mej wiedzy nie wyda ani
złotówki, ja znów przed nią też z niczym się nie kryję. Mam dziecko siedmiomiesięczne
ledwie, a oto już, gdym teraz odjeżdżał, żegnało mnie łzami. I ono mnie już kocha – więc,
księże, jakże ja mogę być nieszczęśliwy?

– Bóg wam za skromnie spędzoną młodość błogosławi!

– O tak, księże! Toż my często sobie o tym z żoną mówimy, że lepiej szukać Pana Boga, niż
rychłego małżeństwa. Bóg nam błogosławi, więc my znów, jak możemy, odwdzięczamy się
Bogu, a Pan Bóg, widać że Wszechmocny i dobry, niczego nam nie zapomina, lecz znów i
znów lepiej czyni. Tak, jakbyśmy się wyścigiwali w usługach i Pan Bóg wciąż przegania.

– Toś pan już chyba do tego życia ogromnie przywiązany i umierać ciężko by było...

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

50

– Ależ! Co ksiądz mówi! Właśnie przeciwnie: ja bym i dziś rad z tego świata schodził! żonę i
dziecko zostawiłbym na opiece stokroć troskliwszej Opatrzności Bożej. Iść z ziemi do
nieba?!... Z chwilą, w której bym się dowiedział, że nie mam nigdy umierać, już stałbym się
najnieszczęśliwszym z ludzi, bo szczęście i zadowolenie człowieka tylko na wiekuistej
nadziei mocno oprzeć się może. Pies na ziemi i dla ziemi; człowiek zaś ma ciało tu, duch
zawsze tam!

Mówił z takim zapałem, jakby mnie chciał pouczyć.

I pouczył – odpowiedziami swymi, całym sposobem myślenia i programem życia.

I zaświadczył, że i na tym świecie, choć względne, szczęście jest, byle go szukać starannie,
a odnalezione odważnie wprowadzić w swe życie.

A. K.

NIEWOLA ŚLUBÓW ZAKONNYCH

Spotkałem się z "mędrcem" jednym, co usiłował mi udowodnić, że związanie się ślubami po
zakonach jest nierozumne i poniżające, bo wprowadza niewolę.

– Kto panu to powiedział? – zagadnąłem go niespodzianie.

– Jak to kto powiedział?

– Sądzę, że to nie jest pańska mądrość, lecz wyczytana lub usłyszana...

Jakoż istotnie wyczytał mój towarzysz w pewnym na pół żydowskim miesięczniku.

– Jakiekolwiek źródło mego twierdzenia – ciągnął, nie tracąc fantazji – jednak zawsze
pozostanie prawdą, że zakonnik przez swe śluby poniża się i w niewolę oddaje.

– Czyją niewolę?

Znów umilkł, co świadczyło, że artykuł miesięcznika niezbyt jeszcze przetrawił. Aż po chwili:

– No niby – zakonu.

– Jakim sposobem?

Spojrzał na mnie błagalnie.

– Wie ksiądz, że chciałbym się o tym czegoś dowiedzieć, bo przyznam, że nie wiem nawet,
co to są, właściwie za śluby.

– Więc tak pan mów, a nie wyjeżdżaj zaraz na obcym koniku.

– Więc jakże z tymi ślubami?

– Śluby, panie drogi, składa się zazwyczaj po zakonach trzy: Ubóstwa, Czystości i
Posłuszeństwa – i to dopiero po roku nowicjatu, wśród którego kandydat dokładnie się o tym
dowiaduje, co tu panu na jego życzenie króciutko streszczę: a do tego nie prędzej, jak po
skończonym 16-tym roku życia. Śluby złożone wtedy wiążą tylko na trzy lata, po którym to
czasie, jeśli młody zakonnik tego sobie życzy, a zakon się godzi, następują wieczyste śluby,
już do samej śmierci obowiązujące.

– A jeśli sobie nie życzy!

– Wtedy swobodnie na świat odchodzi.

– W takim razie przymusu nie ma i krzywda młodzieńcowi nie dzieje się żadna.

– Niech pan sam osądzi.

– I tak mi to ksiądz szybko wytłumaczył – rzekł zadowolony i syt już ascetycznej wiedzy.

– Zaczekaj pan – rzekłem, to wstęp dopiero. A teraz o tych ślubach: czy też one z istoty swej
zmierzają do nałożenia człowiekowi kajdan niewoli – i jeśli pod pewnym względem tak, tedy
jak ta niewola wygląda i do czego zmierza.

– I ksiądz się godzi na niewolę?!

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

51

– Cierpliwości panie: i wolność i niewola, a raczej przez niewolę wolność.

– Teraz to już nic nie rozumiem!

– Chwileczkę, drogi panie, zaraz się wszystko wyjaśni. Zważmy tylko trzy śluby po kolei.
Wpierw Ubóstwo; pozbawia ono nas własności wszelakiej: co używamy, odtąd już nie nasze,
ale klasztorne...

– To straszne nic nie posiadać!

– Straszne dla tego, kto już przez czas dłuższy chciwości człowiekowi wrodzonej folgował;
kto wszakże mocnym aktem woli zdołał przez złożenie ślubu Ubóstwa raz na zawsze żądzę
tę skrępować, nałożył na nią kajdany, podbił w niewolę – dla tego już nie straszne, lecz
owszem niewypowiedzianie błogie. I wolność przedziwna: bo siły duchowe żądzą
ubogacenia się już nie trawione, w inny piękniejszy i szlachetniejszy sposób zużyte być
mogą.

– I siła większa i ochota i przeszkód mniej w jakiejkolwiek wzniosłej pracy.

– Właśnie.

– Więc ten jest cel ślubu Ubóstwa!

– A ten. Jeszcze wyraźniej okaże się panu ta przez niewolę zdobywana wolność w dwóch
innych ślubach. Czystość; temat do rozprawiania obszerny – ja krótko: kajdany nakładam na
ciało, aby wolny stał się duch, co na obraz i podobieństwo samego Boga jest stworzony. I
jakże on istotnie odetchnie wtedy lekko: bo napastnik jego szpetny – ciało – już w srogiej
ślubu Czystości niewoli! Jak rozwinie skrzydła, jak wzleci ku górze, ku ideałom, ku Bogu!...

– To wymaga dłuższego zastanowienia.

– Jeszcze słuchaj pan: dla całości i ten ślub ostatni, a najtrudniejszy, co niewolę aż przykrą
niekiedy, ale i wolność największą za to rodzi: ślub świętego Posłuszeństwa. Tu już nie tylko
majętność wszelaką i rzeczy zewnątrz nas się znajdujące, nie tylko cielesne przyjemności
Stwórcy memu w ofierze dla celów wyższych składam – ale i wolę moją, tę szczytną
duchową wolę! Ujarzmiona chciwość, ujarzmione ciało – teraz wola: i już nie to co sam chcę,
lecz co przełożeni od Boga naznaczeni mi rozkazują.

– Na to już bym nie zezwolił.

– Nikt też od pana nie wymaga: osobne i wielkoduszne powołania Boże tu niezbędne. Lecz
uważ pan, jaka z tej pozornej niewoli przedziwna wolność się rodzi.

– Wolność?!

– Najobszerniejsza: bom wyswobodzony od troski rządzenia samym sobą i kierowania
krokami mego doczesnego życia. A stąd ile trosk odpada, ile sił duchowych się zaoszczędza!
Owszem, tu już wszystkie siły tak ducha, jak i ciała, tak rozumu, jak i woli ku jednemu celowi
bez przeszkody zwrócić mogę: ku spełnieniu wielkich zadań mego szczytnego powołania.

– Księże! Jaki nawał myśli nowych teraz mi się garnie do głowy! Radbym je wszystkie
księdzu przedkładał i słuchał odpowiedzi i wyjaśnienia – lecz niestety, godzina mnie woła.

Uścisnął mi rękę na pożegnanie – a ja, zostawszy sam, pomyślałem sobie:

Młodzian dobrej woli; jaką drogą Bóg go poprowadzi jeszcze – On sam raczy wiedzieć.

J. A.

WYKOLEJONY?

Nauczyciel pewien dziwnie otwarty i szczery, wpatrzony w moją zakonną suknię, nazwał
mnie człowiekiem wykolejonym.

– A to dlaczego? – zapytałem.

– Bo każdą osobę, odrywającą się od tego świata, za wykolejoną uważam.

– W ścisłym czy dalekim słowa tego znaczeniu?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

52

– Choćby i w ścisłym; jako pociąg z szyn niekiedy zstępuje, tak pewne osoby z normalnego
trybu życia.

– I zawsze wtedy się wykolejają?

– Zawsze.

– A jeśli nie jak ociężały pociąg ze straszną zadymioną lokomotywą po tej ziemi biec, ale na
sposób samolotów (aeroplanów) po wyżynach powietrznych wzbijać się pragną? Czy i wtedy
wykolejone?

– Cóż to za pomysł znowu?

– Proste zbicie pańskiego obrazowego twierdzenia. Proste porównanie życia osób,
odrywających się od tego świata do samolotów już nie sunących, lecz lecących i nie wedle
szyn kolejowych, lecz po górnych, a swobodnych przestworzach błękitu.

– A to mi się podoba!

– I życie oderwane od tego świata, duchowe też?

– Teraz także!

J. A.

JAK INDIANIN BRONIŁ CZCI NAJŚWIĘTSZEJ PANNY

Ciężką walkę mają do staczania nasi misjonarze z pastorami protestanckich sekt w
północnej Ameryce, którzy usiłują Indian dla swej nauki pozyskać. Pociechą dla naszych
misjonarzy jest wiedzieć, jak ci Indianie wiernie stoją przy religii katolickiej. W Athabaska-
Mackenzie, na samej północy Ameryki, pewien Indianin z szczepu Kri zręcznie i zwycięsko
bronił czci Matki Boskiej wobec pastora protestanckiego.

– Pastor ten – tak opowiada ów Indianin swojemu misjonarzowi, O. Grouardo M. N. – razu
pewnego zaprosił mnie do siebie; była zima i bardzo zimno. Grzałem się przy jego piecu, gdy
on wziął swoją biblię i pytał mnie czy umiem czytać. Miałem swą książkę do nabożeństwa
przy sobie i pokazałem mu ją. Wejrzał w nią i zobaczył imię Maryi. To mu dało powód do
tłumaczenia mi, jak nieszczęśliwym ja jestem, że się modlę do zwykłej kobiety, równej innym
kobietom, i dodał jeszcze, że w jego książce jest napisane iż do Samego tylko Pana Jezusa
modlić się trzeba. Nie pośpieszyłem z odpowiedzią, bo nic nie umiem, jeno mu
powiedziałem, że nie czuję się zdolnym, aby o tym z nim mówić. Ale pytałem go, czy ma
matkę. Bo ja mam matkę, powiedziałem mu, i kocham ją. Czy ty też masz matkę? Pastor,
trochę zmieszany, odpowiedział, że on też z nieba nie spadł, i że on też, jak i inni ludzie, miał
matkę. Otóż, odpowiedziałem mu, tyś też z pewnością matkę swoją kochał i dobrześ zrobił.
A ty byś chciał, żeby Pan Jezus nie kochał Swej Matki?, a ty mówisz, że Pan Jezus
niezadowolony, gdy ja mówię z uszanowaniem do Jego Matki i gdy Ją proszę, żeby za mnie
Syna Swego Boskiego prosiła? My w naszej religii nie rozłączamy Pana Jezusa od Jego
Matki. Modlimy się naprzód do Pana Jezusa, a potem do Maryi Panny.

Pastor nie mógł mi nic odpowiedzieć i tak wyrwałem się z rąk jego.

WŚRÓD PAUZY

Ciekawie wypadła rozmowa z pastorem ewangelickim z W. Uczyliśmy obydwaj w szkole
miejscowej religii: ja katolików, on zaś protestantów. Zaprzyjaźniliśmy się nawet – aż w
szczerości serca wyrwało mi się wśród pauzy:

– Czyśmy tu istotnie obydwaj potrzebni?

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

53

– Chciałby ksiądz zapewne nasze ewangelickie dzieci bez opieki religijnej zostawić – bąknął
zgryźliwie.

– Broń Boże – odparłem – tylko sądzę, że jeden z nas podołałby nauce religii w tej szkole.

– Ja, czy ksiądz?

– Niech będzie otwarcie: ja.

– I zaraz by zaczęły moje dzieci uczyć się, jak to wielbić Maryję, jak do Niej się modlić...

– Pewnie, że zaraz.

– Połknął ślinkę jak gorzką pigułkę, choć błyszczało z oczu, że przez gardło mu się nie
przedarła. Więc sam nawiązałem:

– Ta cześć Maryi nas różni i pana razi.

– Razi i gniewa! Ale powiem księdzu na zimno i jasno. My ewangelicy wielbimy tylko
Chrystusa Pana, bo On jeden, jako Bóg-Człowiek prawdziwie święty i czci najwyższej godny.
U nas bowiem świętym zowie się tylko ten, kto przez cały ciąg doczesnego życia, od chwili
urodzenia – owszem od samego poczęcia – aż do ostatniego tchnienia najmniejszego nawet
grzechu nie popełnił. A tak świętym i stąd godnym uwielbienia jest tylko Bóg i Syn Jego,
Chrystus.

– My nieco inaczej co prawda świętość pojmujemy – rzekłem. – Grzechy, łzami pokuty
obmyte, nie stają w uznaniu kogoś świętym na przeszkodzie. Ale zostawiwszy tym razem to
na uboczu, świadczę nie ja tylko, ale 350 milionów katolików ze mną, że Maryja właśnie tak
określoną przez pana świętością się cieszyła.

– Od narodzenia, a nawet poczęcia bez grzechu?

– Tak, zawsze deptała głowę piekielnego węża, zawsze łaski pełna!

– Może od chwili zwiastowania począwszy...

– I przedtem również.

– Nigdy w to nie uwierzę!

– Niechże pan się tak z góry nie zastrzega, bo my winniśmy prawdy, a nie zatwierdzenia
naszych dotychczasowych poglądów szukać. Słuchaj pan: wasz odłam ewangelików Jezusa
Chrystusa za prawdziwego Boga jeszcze uznaje?

– Niezawodnie.

– A Pan Bóg od wieków mógł sobie wybrać Matkę według Swego upodobania?

– Niezawodnie.

– I wolał chyba niewinną od pierwszej chwili poczęcia aż poprzez całe życie wybrać, niźli
choć cośniecoś grzeszną w młodości.

On milczał.

– Boć i każdy z nas pragnąłby mieć matkę najświętszą, najcnotliwszą – jeno nie od niego to
zależy.

Milczał.

– I każdy rad widzieć swą matkę powszechnie czczoną i wielbioną. Toteż Chrystus
Niepokalaną i niewinną matkę Sobie upatrzył i pełnią łask obdarzył. I rad widzi nas Maryję
wielbiących i u stóp Jej tronu rozesłanych.

Bo On dobry nie tylko Ojca Niebieskiego, ale i Matki ziemskiej Syn.

Chwila ciszy – aż zmącił ją głos szkolnego dzwonka. I pośpieszyłem ja do katolików, a on
do... protestantów.

J. A.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

54

ZAMILKŁ…

W jednym z dalszych przedziałów wagonu, wiozącego mnie do stacji S., ożywiała się
rozmowa coraz bardziej. Z początku wybijały się spośród niej tylko niejasne wykrzykniki
jakieś, później jednak, w miarę jak zapał rozprawiającego się wzmagał, zdołałem podchwycić
wpierw wyrazy pojedyncze, a potem słów coraz więcej – nawet zdania całe.

– Księża kłamią – rozległo się w pewnej chwili. – Księża wszystkiemu winni itp. zasady
wybuchały raz po raz i uderzały jak gromy z posępionego strasznie czarną chmurą nieba. –
Dość, że wedle onego agitatora, księża to ludzie już stanowczo najgorsi, wszelkiego zła
rzeczywistego lub możliwego na tej ziemi – sprawcy.

Uczułem się tym dotknięty i jakoby wyzwany nie tylko dlatego, żem kapłanem katolickim, ale
że, jak dziecku przykro, gdy o jego ojcu mówią źle, tak daleko bardziej każdemu katolikowi,
skoro słyszy szkalowania kapłanów – przykro jest lub przynajmniej być powinno.
Podsunąłem się tedy pod przedział, z którego tak gromkie i tak bolesne rozlegały się okrzyki
i stanąwszy sobie tuż obok ze splecionymi na piersiach rękoma, utkwiłem wzrok w onym
rozprawiaczu, którego nie tylko z natury, ale i z miny rozróżnić było łatwo. Usta złośliwe, nos
nieco zaczerwieniony, oczy przebiegłe i niedbale rozrzucony włos: oto co na pierwsze zaraz
spojrzenie rzucało mi się w oczy.

– Księża was bałamucą! wołał, nie dostrzegłszy mnie jeszcze, do siedzących naprzeciw
wieśniaczek, potęgą głosu jego i ruchami rąk okropnie nastraszonych. – Księża okradają i
pomagają okradać panom! Księża zbudowali Polskę, a teraz podatki płacić musicie i
wszystko na świecie... tu nagle urwał, jakby mu kto język jadowity nożycami odciął,
albowiem... dostrzegł moją tuż obok siebie obecność. I radbym teraz czytelnika zaprosić do
przypatrzenia się minie zmieszanego młodzieńca, który dopiero co wobec prostych
wieśniaczek rozumem i sprytem się popisywał! Teraz nagle urwał, nie wiedząc snadź, czy
ataki podwoić, czy na co innego rozmowę skierować, czy odwoływać, czy przepraszać. Obrał
to, co najłatwiejsze dla każdego głupca i co, nawiasem mówiąc, już od początku swej
podróży obrać był powinien: zamilkł.

A gdy zaraz na stacji najbliższej wysiadł gorączkowo z wagonu, rzekła jedna wieśniaczka,
jeszcze nieco wylękła:

– Widzita, jak to strasecnie rozkrzykiwał, a cego jeno mu tak chyłkiem głos się urwoł, jakby
jęzor pogryzł i w gardło wetknął sobie.

– Nie wiecie? – rzekła druga głosem przyciszonym nieco, – to ksiądz proboszcz na niego
ostro spojrzeli i zaraz mu tak głos odjęło.

– A toci prawdy chyba mówić nie umioł, kiej się tak uląkł Jegomościa.

– Cyganił jak najęty, a my tak go słuchały.

– Żydowski to kaj parobek – doszło do mych uszu już z oddali, bo tymczasem powracałem
na swe dawne miejsce i wziąłem brewiarz do ręki.

A. K.

TEOLOG

Wśród dłuższej podróży nietrudno spotkać się z ludźmi osobliwymi.

Mój towarzysz w pociągu, wiozącym nas w kierunku do Lwowa, był zapalonym teologiem.

– Proszę księdza, zwracał się do mnie – podoba mi się bardzo wiara katolicka.

Zaczął tak, zapewne, aby wzbudzić zaufanie przeciwnika, co istotnie jest pierwszym krokiem
do zwycięstwa. Nie odpowiadałem wszakże nic, a on ciągnął dalej:

– Tylko niestety Kościół katolicki za mało się dziś rozwija, za mało postępuje za duchem
czasu.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

55

– Cóż pan przez to rozumiesz – zapytałem.

– Co rozumiem? No... niby... jak mi ksiądz sam chyba przyzna, Kościół nie jest dość
postępowym, nie idzie za duchem czasu.

– Jest więc zacofanym.

– To chciałem powiedzieć. Lepiej by było, gdyby Kościół bardziej szedł za duchem czasu.

– W jaki mniej więcej sposób?

– Jakoś tak bardziej za duchem czasu. – I parę razy krztusił jeszcze w kółko to samo, aż
przejęty litością rzekłem:

– Dajmy już spokój temu; radbym wiedzieć, czym pan jesteś z zawodu.

– Dyrektorem i współwłaścicielem fabryki mydła – pośpieszył wyznać z ulgą i uspokojeniem
w głosie.

– W tym kierunku zapewne jesteś pan specjalistą. Ja znów w teologii. I gdyś pan w dziedzinę
sobie niewłaściwą z takim rozmachem wkroczył, nie dziwno, że rozmowa kuleje.

– I dlaczego?

– Dla tego samego, jak gdybym ja chciał pana pouczać o wyrobie mydła, nie rozumiejąc się
na tym wcale.

J. A.

POSTĘP

Niedawno natknąłem się w podróży na jednego z dawnych kolegów gimnazjalnych. Ongiś
żyliśmy z sobą w ścisłej przyjaźni. Nic tedy dziwnego, że po jedenastoletniej prawie rozłące
przywitanie było serdeczne. "Jak się masz?... gdzie przebywasz?... co porabiasz?... dokąd
jedziesz?... Aleś zmężniał, spoważniał... nawet nie przypuszczałem, iż się tutaj spotkamy".
Takie i tym podobne pytania i wykrzykniki krzyżowały się wzajemnie. Mieliśmy przed sobą
spory kawał wspólnej podróży, więc dosyć było czasu do zobopólnych wynurzeń.

Przypomnieliśmy sobie dawne szkolne czasy, opowiedzieli przeżycia wojenne, przeszli
wreszcie do najświeższych zmian i wypadków. Już nie wiem w jaki sposób, dość, że
rozmowa skierowała się na temat religijny. Otóż mój kolega w szczerości serca wyznał, iż na
Kościół, na prawdy wiary, na przykazania zapatruje się krytycznie, a owej "naiwno-
prostaczej" wiary studenta dawno się pozbył.

– Żyjemy w wieku XX – mówił – w wieku ogólnego postępu; człowiek inteligentny powinien z
tym postępem iść naprzód, bo w przeciwnym razie można go słusznie nazwać zacofańcem.

– Mój drogi, zapytałem znienacka, może byś mi raczył wytłumaczyć to słowo "postęp". Co
chcesz właśnie tym wyrazem oznaczyć?

– Postęp... postęp – odparł nieco zmieszany moim pytaniem – postęp to wyraz dla każdego
jasny i zrozumiały.

– No, ale każdy może go po swojemu rozumieć: jeden da mu prawdziwe, inny niedokładne, a
inny jeszcze wręcz fałszywe znaczenie.

– Ja w postępie widzę zastosowanie się do prądów i przekonań naszych.

– Nie zgodzilibyśmy się na tym punkcie.

– Dlaczego? – zapytał mój kolega gorączkowo.

– Z tej prostej przyczyny, że nie wszystko co nowoczesne to uznania godne. Od
najdawniejszych czasów do dziś dnia fałsz i prawda, mądrość i głupota mają prawo
obywatelstwa na świecie. Nie było wieku, któryby miał monopol nieomylności. Stąd też i w
obecnym wieku są prądy zgubne i zapatrywania niedorzeczne. Dziwię się bardzo, że właśnie
tę bezmyślną czołobitność przed wszystkim co nowe śmiesz nazywać postępem.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

56

– W takim razie co ty widzisz w postępie? Dla ciebie postęp to pewnie zaskorupienie się w
ciemności, nieuctwie, to lęk przed kulturą, wstręt do wszelkich zmian i ulepszeń.

– Przenigdy, mój drogi, ja ci dowiodę, że jestem pod tym względem bardziej niż ty
postępowym. Moim zdaniem postęp jest (jak samo słowo wskazuje) posuwaniem się
naprzód, jest doskonaleniem się, jest wzrostem jakiegoś dobra. A ponieważ są dobra
materialne, umysłowe i moralne, stąd i potrójny zazwyczaj rozróżniamy postęp. Jeśli w jakim
narodzie lub społeczeństwie wzrasta dobrobyt, wzrastają udogodnienia życiowe, mówimy
wtenczas o postępie materialnym; jeśli rozwijają się nauki i sztuki, nazywamy to postępem
umysłowym; jeśli łagodnieją, uszlachetniają się obyczaje, wzrasta religijność, prawość
charakterów, poczucie obowiązku, mamy przed sobą przykład postępu moralnego.

Te trzy kierunki są z sobą dość luźno związane tak, że z postępem materialnym może iść w
parze upadek moralny i umysłowy, lub na odwrót. Tak np. państwo rzymskie w II-gim wieku
po Chrystusie okazuje większy postęp materialny niż w I-szym w. przed Chrystusem, ale w
obyczajach i literaturze nastąpiło pokaźne cofnięcie się.

Oto pojęcie, jakie mam o postępie. I jestem przekonany, że ani Kościół ani w ogóle religia nie
stoi prawdziwemu postępowi na zawadzie, owszem, wspiera go i utrwala. Ale niestety
płaszczykiem postępu nauczyli się ludzie różne rzeczy okrywać.

Wygaduje ktoś na Kościół, ostrzy język na duchowieństwie, poprawia Pismo św. – Ot mówią
o nim: "To człowiek postępowy".

Ów drwi z pobożności, nie uczęszcza na nabożeństwa, nie przestrzega postów nakazanych
– ma się rozumieć: także postępowy.

Inny czyta niemoralne książki, chodzi do żydowskich kino-teatrów na brudne widowiska,
broni ślubów cywilnych i rozwodów – idzie – powiadają – z duchem czasu, z postępem.

Inny jeszcze w życiu nie bardzo krępuje się przykazaniami i moralnością chrześcijańską –
postępowy, któżby temu zaprzeczył.

Oto co wielu widzi w postępie, a co i tyś poniekąd zawarł w słowach dopiero wspomnianych,
że "postęp" to przystosowanie się do prądów i przekonań nowoczesnych.

Burzyć wszystko co dawne, pomiatać tym co święte i czcigodne, wyłamywać się spod praw
sumienia, deptać zdrowy rozsądek, odbierać człowiekowi to, co go uszlachetnia,
zaniedbywać swe obowiązki wobec Stwórcy, przytakiwać pustym frazesom, powtarzać za
drugimi różne głupstwa – to nie postęp, to najzwyklejsze pod słońcem zacofanie.

– Zarzucasz mi – odciął się mój kolega – czego wcale nie mówiłem.

– Nie mówiłeś tego otwarcie, ale do podobnych wniosków prowadzi twoje zapatrywanie na
postęp. Bo jeśli postęp będzie tylko płaszczeniem się przed wszystkimi zapatrywaniami
naszych czasów, a właściwie przed zapatrywaniami różnych pół i ćwierć mędrków, to
wówczas z pojęciem postępu da się połączyć każda niedorzeczność i każdy wybryk.

Mój towarzysz jakoś stracił ochotę do dalszej rozmowy o postępie. Po chwili milczenia
zaczęliśmy o... pogodzie.

B. P.

SKUTKI SZKOŁY BEZWYZNANIOWEJ

Pan Roch, kat paryski i na wskroś wierzący katolik, był raz w kółku przyjaciół zapytany, czy
mu się w czasie jego smutnego urzędowania nie wydarzyło spotkać człowieka, któryby
dopiero przed samą śmiercią do pierwszej Komunii św. przystępował.

– To mi się wydarzyło, rzekł p. Roch.

Wszyscy umilkli, a pan Roch tak zaczął mówić:

– Był to wysoki, młody człowiek, z czarnymi oczyma, które wywierały silne wrażenie.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

57

Był łagodny i rozmowny, przynajmniej w przededniu swej pierwszej Komunii św. i chętnie się
zwierzał. Mówił, że dopiero w więzieniu nabrał dobrego humoru – a że dawniej był ponury i w
sobie zamknięty.

Posłuchajcie więc co mi o swym życiu opowiedział:

– Nie urodziłem się na to, aby na rusztowaniu życie swe zakończyć. Bóg dał mi wszystko, co
było potrzebne, aby ze mnie uczynić poczciwego człowieka. Cała tajemnica moich zbrodni
leży w tym, że nie przystąpiłem do pierwszej Komunii świętej. Ojciec mój zatopiony był cały
w polityce. Przypominam sobie tylko, że chciał dla mnie szkoły bezwyznaniowej – bez
kapłana i bez religii.

Mając lat dwanaście, chciałem się zapisać także na naukę religii; lecz ojciec mój zakazał
dyrektorowi szkoły, aby tej mojej "głupoty" nie słuchał.

Jednego dnia przyszedł ksiądz katecheta do szkoły. Mąż Boży ujrzawszy mnie, zapytał:

– A to ty, moje dziecię! Jeszczem cię nie widział. Czy ty nie chodzisz na katechizm?

– Mój ojciec nie chce; mówi on, że to są "głupstwa", odrzekłem z dumą.

– Ale czy twój ojciec nie przystępował do pierwszej Komunii?

– Ojciec mówi, że przystępował, ale że to niepotrzebne dla chłopca – gdyż dosyć jest, jeśli
będzie uczciwym republikaninem.

– Czy mógłbym się widzieć z twoim ojcem? i o której godzinie?

– Co dzień o 8-mej wieczór.

Moja matka, której tę rozmowę opowiedziałem, milczała – nigdy się ojcu nie sprzeciwiała.

– Niech ojciec robi co chce – było jej jedyną odpowiedzią.

Około godziny ósmej wieczór serce biło mi gwałtownie; patrzałem przez okno i ujrzałem
księdza katechetę nadchodzącego. Otworzyłem mu drzwi – on mnie pogłaskał uprzejmie po
twarzy i wyjawił mej matce cel swego przybycia.

– Niech ojciec robi co chce – brzmiała znowu odpowiedź.

Nareszcie przyszedł ojciec i zamknął się z księdzem w swoim pokoju. Przyłożyłem ucho do
dziurki od klucza i słyszałem wszystko.

– Dlaczegóż pan nie chcesz, by synek przyjął Komunię świętą? To chłopiec otwarty,
rozumny i, jak mi się zdaje, pełen zapału. Jeśli pan dopuścisz, by wyrósł bez religii, bez
miłości ku Bogu i swoim obowiązkom, bez hamulca i wędzidła na budzące się namiętności,
to pan pracujesz nad jego zgubą.

Lecz ojciec powtarzał to samo, co mówił do mnie i w żaden sposób nie chciał usłuchać
kapłana, tak, iż ten wstał i odchodząc, rzekł te słowa, które do dziś dnia jako jęk boleści
brzmią w duszy mojej:

– Pozwól sobie pan powiedzieć, że jesteś najokrutniejszym wrogiem szczęścia swego
dziecka. Pewnego dnia staniesz się pan nieszczęśliwym przez swe dziecko, a winowajcą
będziesz pan.

Ze smutkiem odszedł kapłan, choć dla mnie równie uprzejmy jak przedtem.

Od tego czasu zacząłem szydzić z moich kolegów, nikogo nie szanowałem. W trzy lata
później opuściłem dom ojcowski dlatego, iż mi raz ojciec wyciął policzek. Przyłączyłem się do
bandy nicponiów i żyłem z małych kradzieży. Miałem lat 17, gdym się dostał w ręce policji.
Ponieważ mi nic ciężkiego nie można było zarzucić, oddano mnie do domu poprawy, abym
się nauczył jakiego rzemiosła. Tu zapoznałem się z dwoma przyjaciółmi, którzy gorsi byli ode
mnie. Pomimo ścisłego dozoru, udało nam się umknąć. Było to dwa lata temu. Od tej chwili
żyłem z kradzieży i rabunku. Przy ostatniej wyprawie bronił się właściciel. Zraniłem go
śmiertelnie, ale on miał jeszcze tyle siły, że zawołał o pomoc. Byłem krwią zbroczony;
schwytano mnie. Skazano na śmierć i dobrze zrobiono, bom ja sto razy na śmierć zasłużył.

– Czy pan się nie dziwisz temu?

– Z pewnością – odrzekłem; – rzadko, bardzo rzadko, uznają się skazańcy winnymi.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

58

On zaś tak mówił dalej:

– I ja bym może także tak mówił, jak oni, gdyby mnie więzienie zupełnie nie zmieniło. Gdym
przekroczył próg więzienia, byłem jako szalony – przysięgałem, bluźniłem, przeklinałem
Boga i ludzi.

Wtem otworzyły się drzwi więzienia – wszedł czcigodny kapłan. Był to ten sam, który na ojca
mego tak bardzo nalegał, abym przystąpił do Komunii św.

– Jakże, mój przyjacielu – rzekł stanowczym, ale łagodnym głosem – jesteś chrześcijaninem;
zapewne przystąpiłeś godnie do pierwszej Komunii św.

– Przepraszam Cię, ojcze czcigodny, czy można ją i w więzieniu przyjąć?

– Bez wątpienia – odrzekł kapłan, i dał mi katechizm.

O, jakaż to śliczna książka, mój panie, jak cudne modlitwy... Gdybym ja to był pierwej
wiedział! A jakież miał serce ten kapłan! Patrz pan na ten krucyfiks na ścianie. Zdaje mi się,
że ja tu sam jeden posiadam obraz Zbawiciela Ukrzyżowanego. Jaka szkoda, że się ten
obraz nie wszędzie znajduje! Wierz mi pan, że się już na nikogo nie gniewam; nie przeklinam
ojca mego, ale cieszę się tą myślą, że się nawróci dla swej bezbożności, która dla mnie tak
smutne miała następstwa. Modliłem się za niego... lecz oto już ksiądz nadchodzi – jeszcze
ostatnich kilka słów z nim pomówię, i obaczysz pan, że mi pozwoli przyjąć Komunię św. –

Tu skończył swe opowiadanie ów młodzieniec. Ja zaś od siebie dodam, że był przedmiotem
uszanowania dla wszystkich... W piątek nic nie jadł, bo, jak mówił, wstydzi się, że jeszcze nic
nie cierpiał dla Tego Boga, Który go krwią Swoją odkupił.

W ostatnim dniu życia swego chciał jeszcze komunikować. Byliśmy wszyscy na Mszy św.,
podczas której klęczał i jeszcze długo modlił się po Mszy św. Potem jadł śniadanie z
apetytem, był szczęśliwy, prawie wesoły. Z każdym oprawcą mówił łaskawie. Gdy któryś z
nich zapłakał, on rzekł:

– Płakać nad takim nędznikiem jak ja?! Jeśli mnie Pan Bóg jak dobrego łotra przyjmie do
raju, to o wszystkich was będę pamiętał. Tymczasem proszę o maleńką modlitwę za
mordercę.

Do dziś dnia odmawiam za niego Zdrowaś Maryjo.

Na progu więzienia rzekł do mnie:

– Nie jest tak ciężką rzeczą w 21 roku życia umierać, jeśli się śmierć jako zadośćuczynienie
za grzechy przyjmuje.

Kapłan towarzyszył mu aż na rusztowanie, gdzie go po kilkakroć ucałował, a kat, zadając mu
cios śmiertelny, rzekł:

– Dziecko skruchy, idź do lepszego życia.

CIEKAWA ROZMOWA Z KAPŁANEM BUDDYJSKIM

Wiele, bo wiele opowiada się o nadzwyczajnej wiedzy buddyjskich kapłanów; niechże i my
coś z niej zamieścimy. Podana niżej rozmowa z kapłanem Buddy przydarzyła się ks. J.
Wasilewskiemu i on sam tak ją w dziełku pt. "W szponach antychrysta" (1) podaje:

– Czy wy wierzycie w osobowego Boga? – pytam go.

– Nie! – odparł. – My wierzymy w "Wieczny Zakon" (a), który istnieje sam z siebie, ożywia
wszystko i kieruje wszystkim. Wszystko, co się stało, bez niego się nie stało.

– Czy ten "Wieczny Zakon" jest siłą ślepą, czy rozumną? – zapytałem.

– Jest siłą rozumną – odparł.

– Czy ten "Zakon" świadomy jest tego, co się dzieje.

– Tak.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

59

– W takim razie ten wasz "Wieczny Zakon'' jest Bogiem. Wy nazywacie go "Zakonem", my
nazywamy Bogiem.

– "Zakon" ten – odparł – jest niepojęty i dlatego nic o nim pewnego powiedzieć nie możemy.

– To prawda – odpowiedziałem – brakuje wam objawienia Bożego. "Wieczny Zakon" wam
się jeszcze nie objawił.

Widząc, że w ręku ma paciorki, mające wygląd naszego różańca, pytam go:

– Co to są za paciorki?

– My liczymy na nich modlitwy – odparł.

– Do kogóż wy się modlicie, jeżeli w Boga osobowego nie wierzycie? – zapytałem.

– Toteż my do nikogo się nie modlimy. Modlitwa nasza – to chęć nasza. My powtarzamy
jakieś życzenie nasze wiele, wiele razy i łączymy je z duchami innych ludzi, którzy nas
otaczają w świecie widzialnym lub niewidzialnym. Kiedy nasza chęć spotka się z takimiż ich
chęciami, wtedy staje się to, czego chcemy, na mocy "Wiecznego Zakonu".

– A skąd to wiadomo – zapytałem.

– Tak trzeba wierzyć – odparł.

– Czy człowiek ma duszę? – zapytałem przy sposobności.

– Naturalnie, ma – odparł. – Dusza ludzka – to nasz rozum i wola. Ona wiecznie żyje. Ona
musi się łączyć z "Wiecznym Zakonem". "Wieczny Zakon" jest dobrem bezwzględnym.
Dusza się z nim łączy zupełnie oczyszczona. W tym celu przechodzi ona cały szereg istnień
ludzkich, a nawet zwierzęcych. Dusze oczyszczone mogą się odradzać w wielkich i świętych
ludziach. Dzięki temu, Budda odradza się i odradza się wiele razy.

– A skąd to wiadomo? – zapytałem.

– Tak trzeba wierzyć! – odparł.

– Jeżeli ja mam rozum – powiedziałem – w takim razie wiara moja powinna być rozumną, tj.
mieć podstawy do wierzenia. U was tych podstaw wcale nie ma. Ludzie zazwyczaj nie
pamiętają własnych poprzednich istnień, chyba ci, którzy mają chorobliwą wyobraźnię, albo
swoje mrzonki opierają na zapomnianych lub niedobrze uświadomionych snach. I nie tylko
pojedyncze osoby nie pamiętają, ale za wyjątkiem was, którzy właściwie też nic z
poprzedniego waszego istnienia nie przypominacie sobie, cała ludzkość poprzez wszystkie
wieki innego była o tym zdania; nie w reinkarnację wierzyła, lecz w zwykłą chrześcijańską
nieśmiertelność duszy. Zresztą, droga reinkarnacji niekoniecznie prowadzi duszę do
oczyszczenia. Skąd wiadomo, że w następnych istnieniach swoich dusza grzeszna coraz
lepszą będzie? Ja np. myślę, że ona będzie coraz gorszą.

– Trzeba wierzyć, że będzie lepszą – odparł znowu – nie mając żadnego argumentu.

Wieczorem pożegnałem biednego buddystę, – unosząc jeszcze raz z sobą przekonanie, że
tylko katolicyzm daje na wszystkie zagadnienia jasną odpowiedź i rozumne podstawy do
wierzenia we wszystkie swoje tajemnice. Dotąd przypominam sobie owego kapłana i mnicha
buddyjskiego, który na wszystkie ważniejsze zagadnienia, mimo swej wiedzy i wykształcenia,
miał jedną odpowiedź: "tak trzeba wierzyć!". Biedny człowiek, nie zdaje sobie sprawy, na
jakie manowce i rozdroża ducha może sprowadzić ślepca naturalna wiara.

WYZNANIE NAWRÓCONEGO PISARZA

Jeden z najznakomitszych współczesnych pisarzy hiszpańskich Palacio Valdes ogłosił
niedawno swój "Testament Duchowy", w którym bardzo szczerze opowiada, w jaki sposób
stracił wiarę i później ją odzyskał.

– Rozumem swoim – pisze on – zbadałem każdą religię i kult, jakie istniały i istnieją
dotychczas i doszedłem do wniosku, że żaden z nich nie może iść w porównanie z

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

60

chrystianizmem. Jestem przekonany, że każdy inteligentny człowiek musi dojść do tego
samego wniosku.

Lecz może być tylko jeden Kościół. Jeżeli bowiem Zbawiciel wskazał ludziom drogę
zbawienia, musiał im dać środki, za pomocą których mogliby zawsze odrzucić wszystkie
przewrotne tłumaczenia Jego słów.

Historia Kościoła katolickiego jest nieustannym cudem.

Jeżeli nie przemogły go prześladowania tyranów i pseudouczonych, musi w nim być jakaś
niezniszczalna siła. Tą siłą jest prawda, którą Kościół przechował czystą i nieskalaną w swej
nauce.

Zawsze żywy, zawsze pełen siły i przekonania, idzie Kościół poprzez wieki i niesie ludzkości
błogosławieństwo, prowadząc ją jako słup ognisty przez pustynię świata.

Ci, którzy urodzili się i wychowali poza Kościołem, podziwiają go, a jeżeli są ożywieni dobrą
wolą i wiarą, muszą po pewnej walce z jego przyciągającą siłą, oddać mu się z całym
zapałem.

WIARA UCZONYCH

Wiek 19-ty był najbardziej niewierzącym w dziejach dotychczasowych ludzkości. Mimo to dr.
Dennert, protestant, w sumiennie opracowanym dziele pt. "Die Religion der Naturforsches"
(Religia badaczy przyrody) wyd. 7 stwierdza, że na 283 uczonych 19-go wieku tylko 7 było
ateistów, 8 obojętnych, a 220 wierzących; pozostaje 48, których przekonania religijne nie są
znane. Do podobnych wyników dochodzi X. Eymieu T. J.

Spomiędzy uczonych badaczy przyrody, żyjących w wieku 19-tym wystarczy wymienić trzech
największych geniuszów: Aleksandra Voltę (1745-1827), Andrzeja Marię Amper'a (1775-
1836) i Ludwika Pasteur'a (1829-1895). Można uważać za rzecz pewną, że wszystkie te
cudowne zastosowania elektryczności, których jesteśmy świadkami, zawdzięcza ludzkość
odkryciu elektryki, dokonanemu przez Voltę, a przyjętemu z powszechnym entuzjazmem, co
należy do rzadkich wypadków w historii wynalazków. A przecież wśród honorów i oklasków,
które go spotykały ze wszystkich stron, Volta pozostał przez całe życie chrześcijaninem
pokornym i gorliwym: codziennie słuchał Mszy św., we wszystkie święta przystępował do
Komunii św., uczestniczył w manifestacjach religijnych swej parafii, pomagał proboszczowi w
nauczaniu katechizmu dzieci i prostaczków.

A ta jego żarliwa pobożność nie była wytworem sentymentalizmu lub tradycjonalizmu, ale
owszem przekonań głębokich i rozważonych: "Zbadałem – pisał – w książkach apologetów i
przeciwników wiary racje pro i contra i znalazłem tam dowody najbardziej przekonywujące,
które ją czynią w oczach rozumu naturalnego tak zupełnie wiarygodną, że wszelki rozum
zdrowy, nie uwiedziony przez występki i namiętności, nie może jej nie przyjąć i nie ukochać".

Andrzej Ampére, nazwany największym geniuszem wieku 19-go, stosował w swoim
poszukiwaniu prawdy religijnej swą metodę pozytywną, hiperkrytyczną, niezawisłą. Po
kryzysach wątpień i niepewności w pełnej sile wieku męskiego, licząc 40 lat życia, przyjmuje
on ostatecznie wiarę Chrystusową, staje się jej żarliwym apostołem i ascetą, umiera jak
święty.

Ludwik Pasteur jest twórcą najobfitszej i najbardziej dobroczynnej transformacji nauki
medycyny w trzydziestu wiekach jej istnienia. W czterech kątach jego grobowca stoją
postacie, wyobrażające Wiarę, Nadzieję, Miłość i Umiejętność i umieszczono tam napis:
"Szczęśliwy ten, który nosi w sobie Boga, Ideał piękności i Jemu służy: ideał sztuki, ideał
umiejętności, ideał ojczyzny, ideał cnót Ewangelii". Te słowa wypowiedział Pasteur w mowie
przy przyjęciu go do Akademii Francuskiej.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.

background image

61

Przez całe życie Pasteur praktykował religię katolicką, bez ostentacji i nie dbając o wzgląd
ludzki. Umarł, całując krzyż, przyjąwszy pobożnie Sakramenty św. Nieraz też wyrażał swoje
przekonanie, że "nauka zbliża człowieka do Boga".

X. P.

Generated by Foxit PDF Creator © Foxit Software

http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
dlaczego wierze w boga
KAT PARYSKI DLACZEGO WIERZĘ
Dlaczego wierzę, KONSPEKTY KSM
Dlaczego wierzę w Jezusa
Dlaczego wierzę, że Jezus to archanioł Michał
Dlaczego ja wierzę w Boga, ► Dokumenty
Moszyński, Dlaczego naukowe opisy prasłowiańskich wierzeń są tak różnorodne
kłopotliwe, wątpliwości, Dlaczego tak się dzieje, że człowiek ma wątpliwości w wierze
Dlaczego ja wierzę w Boga, ► Dokumenty
Sikorski, Dlaczego naukowe opisy wierzeń są tak różnorodne
w co wierze i dlaczego dave hunt
Dlaczego klimat się zmienia(1)
25 Wyklad 1 Dlaczego zwiazki sa wazne
dlaczego twój pies jest niegrzeczny
160 powodów dlaczego piwo jest lepsze od kobiety

więcej podobnych podstron