R
EDAKCJA
Mirosław Grabowski
K
OREKTA
Bogusława Jędrasik
Urszula Kornobis
P
ROJEKT OKŁADKI
Magda Kuc
Z
DJĘCIE NA OKŁADCE
Sławomir Kamiński, Agora SA
S
KŁAD
Dariusz Piskulak
Text © copyright by Piotr Szumlewicz
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2012
Wydanie I
W
YDAWNICTWO
C
ZARNA
O
WCA
S
P
.
Z O
.
O
.
ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl
Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36
faks (22) 433 51 51
Zapraszamy do naszego sklepu internetowego:
www.czarnaowca.pl
ISBN 978-83-7554-447-3
Wstęp - koniec złudzeń
P
IOTR
S
ZUMLEWICZ
Czy to możliwe, aby w dużym demokratycznym kraju należącym do Unii Europejskiej
największym autorytetem, cieszącym się powszechnym szacunkiem, była osoba, która
tuszowała skandale pedofilskie, chroniła oszustów, współpracowała z krwawymi reżimami,
kwestionowała prawa mniejszości i wspierała dyskryminację kobiet? Odpowiedź na to
pytanie jest twierdząca. Tak. Jest to możliwe. Mowa tutaj o Polsce, a tym autorytetem jest
zmarły ponad sześć lat temu papież Jan Paweł II.
Papież: despota czy autorytet?
Już ponad sto pięćdziesiąt lat temu jeden z ojców założycieli myśli liberalnej, John Stuart
Mill, pisał o prawie do krytyki jako jednym z głównych wyznaczników wolnego
społeczeństwa: „Weźmy człowieka, którego sąd istotnie zasługuje na zaufanie, i zapytajmy,
dlaczego mu ufamy? Dlatego, że nie odrzucał krytyki swojej opinii i postępowania”
1
. Mill
proponuje więc proste kryterium rozstrzygające o tym, kogo można uznać za autorytet.
Autorytetem jest nie ten, kto za takowy uchodzi, ale ten, kto potrafi swoimi czynamii
argumentami obronić poglądy, które głosi, kto jest otwarty na dyskusję i chętny do
prezentowania swoich przekonań.
Niniejsza książka przyjmuje krytyczną perspektywę Milla w refleksji nad życiemi dziełem
Jana Pawła II. W powszechnym odczuciu polski papież był autorytetem. Niestety,z analizy
jego poglądów i działań wynika, że nie zasługiwał na to miano, a urzeczywistnienie
głoszonych przez niego poglądów a urzeczywistnienie głoszonych przez niego poglądów
groziłoby wprowadzeniem w Polsce zasad państwa wyznaniowego. Ponadto unikał on
dyskusji ze swoimi oponentami, nie starał się przekonać do swoich racji tych, którzy wątpili,
a jego pontyfikat był okresem czystek i zabijania wewnętrznej debaty w obrębie Kościoła.W
świetle przedstawionych w tej książce faktów Jan Paweł II był zamknięty na krytyczne
argumenty i dogmatyczny, a wiele niewygodnych zjawisk związanych z jego pontyfikatem
Kościół katolicki ukrywa do dziś.
Po śmierci papieża nie została w Polsce podjęta rzeczowa dyskusja na temat jego
pontyfikatu. Wciąż zdecydowana większość polityków i dziennikarzy ma do papieża
podejście wyznawcze. Entuzjaści Jana Pawła II unikają uczciwego rozliczenia jego
pontyfikatu, dbając, aby niewygodne fakty nie przedostały się do opinii publicznej.W
kategoriach Milla oznacza to, że Jan Paweł II nawet pośmiertnie zajmuje pozycję despoty.
Autorytetem dla Milla była osoba, która w otwartej debacie i w ogniu krytyki potrafiła
obronić swoje dokonania. Despota unika debaty i zamyka usta oponentom. Papież już nie
żyje, ale wciąż nie ma rzeczowej dyskusji na temat jego osiągnięć. Niniejsza książka stanowi
próbę przełamania tego impasu i dokonania krytycznej analizy pontyfikatu Jana Pawła II.
Narodziny kultu
1
J.S. Mill, O wolności, przeł. A. Kurlandzka, Warszawa 1959, s. 144.
Aby utrwalić wizerunek Jana Pawła II jako niekwestionowanego autorytetu, większość
polskich mediów stosowała różne, niekiedy ekwilibrystyczne triki chroniące papieża przed
krytyką. Warto zwrócić uwagę, że wiele lat przed śmiercią tytułowano go mianem „Ojca
Świętego” lub „Jego Świątobliwości”, stawiając go tym samym ponad porządkiem
demokratycznej debaty. Jego życie, poglądy, działania polityczne, a nawet śmierć, nie były w
tym ujęciu częścią porządku ludzkiego, lecz przyjmowały charakter religijnej misji. Jak
słusznie wskazywał Karol Janowski w jednym z nielicznych tekstów krytycznych wobec
kultu papieża: „Krytyczna refleksja nad fenomenem papieża Polaka, rzeczowa analiza jego
pontyfikatu była (i nadal jest) tłumiona bądź przemilczana i wręcz niedopuszczalna,
wątpliwości potępiane, a krytyka (w tym satyra) ścigane prawnie.
Ponadto zyskuje na mocy tendencja do lokowania jego myśli, gestów, wyrażeń w obszarze
chronionym, z którego
«nieuprawnione»
czerpanie jest traktowane z którego
«nieuprawnione» czerpanie jest traktowane jako czyn nieetyczny, wzbudzający obrzydzenie
bądź uwłaczający i profanujący jego pamięć”
2
.
Jego wpływ na społeczeństwo badano nie w kategoriach socjologicznych, lecz moralno-
religijnych, i stąd oparta na wątłych przesłankach teza o powstaniu „pokolenia JPII”.
Ewolucja postaw Polaków, jak też tym bardziej ich działań, nigdy nie wskazywała na
istnienie czegokolwiek w tym rodzaju, a mimo to poważni naukowcy debatowali o
„pokoleniu JPII”, którego głównym wyznacznikiem miała być pamięć o niedawno zmarłym
papieżu.
Jan Paweł II od początku pontyfikatu był przedmiotem kultu, podsycanego przez media i
przedstawicieli wszystkich znaczących partii politycznych. Jak trafnie pisze Janowski: „Jego
postać adorowano, czemu ani on sam, ani Kościół w Polsce się nie sprzeciwiał (pomniki,
nazwy ulic, placów i gór, patron szkół, przyznawanie honorowego obywatelstwa przez
miasta, specjalne adresy z wyrazami uwielbienia, tytuły honoris causa oraz instytucje – w
znacznej mierze finansowane z budżetu państwa – kultywujące jego wielkość, świętość i
dokonania). Jeszcze za życia Jan Paweł II był kreowany na istotę o nadludzkich – Paweł II był
kreowany na istotę o nadludzkich – nieogarniętych ludzkim rozumem – cechach”
3
.
W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że Jan Paweł II nie tylko należał do najbardziej
charyzmatycznych i medialnych papieży ostatnich dekad, ale też był przywódcą niezwykle
zarozumiałym, który z wyraźną satysfakcją i bez żadnych oporów pielęgnował różne formy
czci własnej osoby. Polskie media bynajmniej go w tym bałwochwalczym kulcie nie
ograniczały; przeciwnie – wręcz do niego zachęcały. Już za życia Jana Pawła II słyszeliśmy,
że papież był zarówno wielkim duchownym, jak też osiągnął doskonałość na wielu innych
obszarach aktywności. Mogliśmy się zatem dowiedzieć, że był wybitnym poetą, genialnym
mężem stanu, największym bojownikiem o pokój, wspaniałym pedagogiem, najmądrzejszym
filozofem czy niezwykle spostrzegawczym psychologiem. Za życia obdarzono papieża
tyloma superlatywami, że trudno znaleźć taki obszar działania, w którym nie byłby uznany za
niepodważalny autorytet. Kilka lat temu polscy czytelnicy mogli się nawet dowiedzieć, że Jan
Paweł II był największym światowym ekspertem od społeczeństwa informacyjnego. Taką
2
K.B. Janowski, Miejsce Kościoła katolickiego w życiu publicznym. Rozporządzenie Ministra Finansów,
http://www.astercity.net/~janowski, s. 8–10.
3
Tamże s. 7–8.
tezę postawiła w swojej książce Oblicza ubóstwaw społeczeństwie w swojej książce Oblicza
ubóstwa w społeczeństwie informacyjnym
4
profesor ekonomii Agnieszka Szewczyk. Nauki
papieża stanowią dla niej przewodnik do zbadania problematyki, na której Jan Paweł II z
pewnością się nie znał i którą nigdy się nie zajmował. Pod tym względem autorka idzie dalej
niż wielu badaczy bloku wschodniegoz początku lat pięćdziesiątych, którzy co prawda
obowiązkowo cytowali wypowiedzi Stalina na każdy możliwy temat, ale często w swoich
publikacjach przemycali treści niemające nic wspólnego z „mądrościami” radzieckiego
przywódcy.
Niestety, Szewczyk nie tylko na co trzeciej stronie obdarowuje nas obszernym cytatem z
dzieł papieża, ale, co gorsza, jej własne przemyślenia i oceny wpisują się w poetykę
papieskich rozważań. Na dodatek przeocza ona olbrzymią literaturę na wybrany przez siebie
temat, ograniczając się jedynie do tradycji katolickiej, wyznaczonej właśnie przez postać
polskiego papieża i jego poprzedników. Stąd też w obszernej bibliografii można się natknąć
na dwadzieścia osiem dzieł Jana Pawła II i mnóstwo tekstów pisanych przez zwolenników
katolickiej ortodoksji. Najbardziej rzeczowymi i najczęściej przywoływanymi raportami na
temat społeczeństwa informacyjnego są dla autorki nie społeczeństwa informacyjnego są dla
autorki nie ekspertyzy OECD czy Eurostatu, ale sprawozdania papieskich instytutów
badawczych. Zamiast znanych analityków społeczeństwa informacyjnego w roli autorytetów
pojawiają się… papieże: oprócz Jana Pawła II także Paweł VI i Pius XII. Ten przykład jest
niezwykle reprezentatywny dla podejścia do Jana Pawła II w Polsce.
Od lat pojawiają się zdumiewające tezy na temat osiągnięć papieża, a im jest ich więcej,
tym większa jest obawa przed ich zakwestionowaniem. Kilka lat temu, gdy wbrew
żywionymw Polsce oczekiwaniom papież nie został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla,
mogliśmy usłyszeć nieoczekiwane słowa pocieszenia: nie powinniśmy być rozczarowani,
ponieważ wielkość papieża przewyższa wszelkie ziemskie tytuły i nagrody. Nie jest on
bowiem zwykłym śmiertelnikiem, który, jak „my wszyscy”, ma codzienne bolączki i
problemy. Papież „nie pochodzi z ludzkiego świata”, co jednak nie przeszkadza mu być
wielkim poetą, mężem stanu, bojownikiem o pokój, wychowawcą, etykiem, filozofem czy
socjologiem.
Niewątpliwie jest on najlepszy we wszelkich dziedzinach, więc gdyby tylko zechciał,
otrzymałby trofeum w każdej specjalności. Jednak jako otrzymałby trofeum w każdej
specjalności. Jednak jako istota nadprzyrodzona nie oczekuje żadnych laurów, gdyż obce są
mu ambicje zwykłych śmiertelników. Z tej perspektywy przyznanie Nobla papieżowi jedynie
by go uraziło, cóż bowiem znaczą nagrody za działania na rzecz ziemskiego pokoju dla istoty
tak wielkiej jak Karol Wojtyła?
Te z pozoru zabawne wydarzenia medialne dotyczyły jednak również spraw ważnych. Oto
ktoś ośmielał się zwrócić uwagę, że polski papież chronił pedofilów. Jak reagowały media i
politycy głównego nurtu? Większość lekceważyła sprawę, a nieliczni, którzy ją zauważali,
prezentowali te doniesienia jako niewiarygodne sensacje.
Niewygodne fakty dotyczące papieża były przedstawiane jako mity, a mity dotyczące jego
rzekomej doskonałości we wszystkich możliwych dziedzinach – jako fakty. Zarazem głosy
krytyczne częstokroć były infantylizowane. Czy naprawdę Jan Paweł II miał dyskryminacyjne
4
A. Szewczyk, Oblicza ubóstwa w społeczeństwie informacyjnym, Warszawa 2006.
poglądy na temat kobiet? Niemożliwe, skoro ojciec święty miłował wszystkie kobiety.
Ostatecznie bezkrytyczna aprobata poglądów papieża blokowała i wciąż blokuje poważną
debatę nad wieloma problemami, utrzymując dyskryminacyjny status quo w odniesieniu do
sytuacji kobiet, mniejszości ,mniejszości seksualnych czy ateistów. Podobną strategię
politycy i publicyści stosują względem papieskich kompetencji filozoficznych. Na początku
istnieli jeszcze wątpiący. Papież wielkim filozofem? Patriota, Polak, mąż stanu – zgoda, ale
filozof? Filozof – odpowiadano. Choć nie taki zwyczajny – to mędrzec nad mędrcami.
Dopiero gdy zdamy sobie sprawę, że Karol Wojtyła osiągnął pozycję nadprzyrodzonego
autorytetu, stanie się dla nas zrozumiała bezkrytyczna aprobata nauk papieskich i ich
filozoficznej treści. Jeżeli jednak przyjrzymy się im bliżej, okażą się one zbiorem banalnych i
mało nowatorskich refleksji, które w żadnym wypadku nie mogą konkurować z dorobkiem
teoretycznym XX-wiecznej humanistyki. Są to obiegowe formuły, pojawiające się w
większości wystąpień przedstawicieli kleru. Trudno jest ich bronić czy krytykować je z
perspektywy filozoficznej, bo nic konkretnego nie zawierają; można ewentualnie zastanawiać
się nad ich sensem ideologicznym lub religijnym. Tymczasem prawie wszyscy polscy
politycy i publicyści uznają wystąpienia Wojtyły za mowy poruszające najbardziej
fundamentalne problemy filozoficzne współczesności.
W tej maskaradzie największym winowajcą nie był sam papież, który, jak każdy
przywódca, walczył o wpływy i władzę, lecz jednomyślne polskie elity. Sam papież pod
koniec życia stał się maskotką mediów, które nim manipulowały, wykorzystywały go do
nakręcania spirali oglądalności i czerpały radość ze zbliżeń kamery na postać umierającego,
starego człowieka. Odsłaniały najbardziej intymne wymiary jego życia, pokazywały jego
słabość, po czym zachęcały do dalszej konsumpcji papieża jako narodowego bóstwa,
przedmiotu komercyjnej czci. Papieskie życie rozgrywało się wedle scenariusza, który
niemiecki pisarz Patrick Süskind nakreślił w swojej książce Pachnidło. Jej główny bohater to
twórca perfum poszukujący idealnego zapachu. Gdy wreszcie udało mu się osiągnąć
wymarzony cel, wylał na siebie pachnącą substancję, a dziki tłum w szaleństwie rzucił się nań
i go pożarł.
Polskie media uległy podobnej fascynacji. Własną rzeczywistość, pełną kłamstw, cynizmu
i okrucieństwa, starały się wzbogacić, sycąc się obrazami cierpiącego starca, którego choremu
ciału przypisywały nadprzyrodzone atrybuty. Rzeczywisty papież w tej szalonej maskaradzie
odgrywał drugorzędną rolę. Pod koniec życia nikt go już w Polsce nie słuchał; był on jedynie
przedmiotem autorytarnego kultu ze strony bezkrytycznych mediów.
Widząc ten smutny cyrk, chciałoby się zawołać, że król jest nagi, bo przecież papież nie
miał żadnego z atrybutów, które mu przypisywano. Nie był mężem stanu, lecz przywódcą,
który, jak inni władcy, zabiegał o realizację interesów swojego kraju; nie był wielkim
etykiem, ale doktrynerskim obrońcą katolickiej ortodoksji; nie był wielkim filozofem, lecz
jedynie przeciętnym komentatorem świętego Tomasza; nie był wielkim poetą ani
sportowcem. Tryumfujący autorytaryzm. Niełatwo o krytykę autorytaryzmu w kraju, w
którym zgodnie z panującym dyskursem autorytet stanowi skuteczne remedium na wszelkie
problemy. Papież miał wyleczyć ludzi z ich wad i wytyczyć prostą, a zarazem pożądaną
moralnie ścieżkę postępowania. W jej centrum sytuowała się religia katolicka z hierarchią
kościelną oraz przeświadczeniem o istnieniu „Pana” i posłusznych mu „wiernych”.
Przedłużeniem i dopełnieniem hierarchicznej religii był model rodziny patriarchalnej,w
ramach której władza mężczyzny jest naturalna i konieczna. Zachowany jest tu ten sam typ
relacji, co między klerem i jego podwładnymi: oparte na irracjonalnych przesądach arbitralne
panowanie. Model ów dominuje również na polu ekonomicznym, gdzie pod eufemistycznymi
wezwaniami do pojednania kryje się usankcjonowanie niesprawiedliwych stosunków
społecznych.
Autorytaryzm panuje zresztą nie tylko w kościele, domu i na rynku; przenika również do
edukacji, kultury i polityki, określając mechanizmy reprodukcji społeczeństwa.
Autorytarny dyskurs każdorazowo odwołuje się do pojmowania świata opartego na różnicy
między przywódcami a ich wyznawcami. Podział ten ma wyczerpywać całość relacji
społecznych, ponieważ ci, którzy sytuowaliby się poza nim, mogliby zagrozić jego
stabilności. W każdym społeczeństwie istnieją jednak grupy opierające się istniejącemu status
quo. Nie tylko nie akceptują one panujących autorytetów, ale też w ogóle kwestionują relacje
podporządkowania i dominacji. Przekraczają ramy języka autorytarnego i tym samym
zagrażają jego wyłączności, stając się przedmiotem brutalnych ataków ze strony elit
panujących. Schemat krytyki jest tutaj bardzo prosty i zarazem nośny społecznie. Obrońcy
istniejącego ładu każdorazowo piętnują jego oponentów jako „innych”, którzy są dla „nas”
zagrożeniem. Opozycja my–oni konstytuuje relację między autorytetami a ich przeciwnikami.
Ludzie określani mianem autorytetów są tymi aktorami życia publicznego, którzy zyskują
dominującą rolę w społeczeństwie właśnie dzięki zdefiniowaniu i napiętnowaniu „obcego”.
Główną strategią autorytarnej władzy jest dehumanizacja wroga i tym samym jego
odpodmiotowienie. Jak pisał Roland Barthes: „Jedną bowiem z najbardziej typowych cech
każdej drobnomieszczańskiej mitologii jest niemożliwość wyobrażenia sobie Innego.
Odmienność jest pojęciem najbardziej nieprzystającym do «zdrowego rozsądku»”5. „Inni” w
Polsce to ludzie, którzy nie przyjmują nacjonalistyczno-katolickiego mitu z Janem Pawłem II
jako jego głównym rzecznikiem; to ateiści, socjaliści czy antyklerykałowie. Nie ma dla nich
miejsca w debacie publicznej, bo oni nie mieszczą się w „naszej” dominującej, narodowo-
katolickiej tożsamości. Jan Paweł II znajduje się w centrum „naszej” tożsamościi dlatego
trudno się dziwić, że polskie mediatożsamości i dlatego trudno się dziwić, że polskie media i
politycy unikają rozmowy o jego rzeczywistej roli. Ukrywają niewygodne fakty i odmawiają
odpowiedzi na trudne pytania, gdy te z rzadka się pojawiają. Reporterzy telewizyjni, mimo iż
często korzystają z zagranicznych serwisów informacyjnych, solidarnie omijają pojawiające
się tam komentarze dotyczące posądzeń Wojtyły o ukrywanie pedofilii czy jego podejścia do
gejów albo kobiet. Dwa pisma, które ośmielają się krytykować Jana Pawła II – „NIE” oraz
„Fakty i Mity” – są lekceważone przez inne polskie media. Kiedy zaś ich oceny przebijają się
do głównego nurtu, opatruje się je etykietką „zwierzęcego antyklerykalizmu” i „osobistej
wrogości do Pana Boga”. Krótko mówiąc, krytyka papieża jest każdorazowo kwestionowana
jako nieprawomocna. Z tej perspektywy znamienny okazał się proces wytoczony Jerzemu
Urbanowi za znieważenie polskiego papieża. Naczelny „NIE” został skazany prawomocnym
wyrokiem, a proces był o tyle precedensowy, że w swoim tekście Urban nie atakował samego
papieża, tylko raczej kpił z kultu, który go otaczał. Można więc powiedzieć, że Urban został
skazany za atak na polski autorytaryzm i bałwochwalstwo. Warto przypomnieć, że o ile
werdykt w tej sprawie spotkał się z krytyką organizacji broniących praw człowieka (na
5
R. Barthes, Mitologie, przeł. A. Dziadek, Warszawa 2000, s. 65.
przykład Reporterów bez Granic), o tyle polskie media w zdecydowanej większości nieuznały
tej sprawy za przejaw kryzysu demokracji w Polsce. Autorytet papieża okazał się większą
wartością niż wolność słowa.
Od tamtego czasu niewiele się zmieniło. Za każdym razem, kiedy papież staje się
przedmiotem krytyki, pojawia się straszak prokuratury. Tak było tuż po śmierci papieża, gdy
portal www.lewica.pl umieścił krytyczną analizę dokonań Jana Pawła II. Tekst był
przedrukiem z brytyjskiego dziennika „Guardian”, a mimo to młodzieżówka Prawai
Sprawiedliwości zagroziła redakcji portalu sądem. Podobna sytuacja miała miejsce tuż przed
beatyfikacją papieża, gdy grupa młodych ludzi umieściła w serwisie www.youtube.com
filmik wykpiwający Jana Pawła II. Prokuratura nie zawsze reaguje na tego typu doniesienia,
jednak ich nagłaśnianie sprawia, że część potencjalnych krytyków papieża boi się publicznie
głosić swoje poglądy. Pod tym względem Polska zdaje się cofać przed epokę oświecenia,
kiedy to rozpowszechnione były różne formy satyry na ówczesne władze świeckie i kościelne.
Dzisiaj pamflety na władze kościelne są moralnie potępiane, a czasem stają się podstawą do
postępowania prokuratorskiego. Kultowi papieża, zarówno za jego życia, jak i po śmierci,
towarzyszy brak satyry czy kabaretu. W świecie polskiego kabaretu wciąż żywa jest
„komuna”, a papież ze swoimi zasługami w jej obalaniu pozostaje świętością, nienaruszaną
przez czołowych komików kraju. Środowiska artystyczne najwyraźniej zahibernowały sięw
1989 roku i jeżeli w ogóle odnoszą się do polityki, to po to, by walczyć z minionym ustrojem,
zamiast podjąć próbę zrozumienia tego, co się stało w ciągu ostatnich lat.
Zakaz krytyki
Kult papieża odzwierciedla autorytaryzm, który przenika zdecydowaną większość
środowisk medialnych i politycznych, jak też dużą część społeczeństwa. Te postawy były
rozpowszechnione już w minionym ustroju, ale w III RP wyraźnie się umocniły. Obecnie
autorytaryzm jest przekazywany w mediach, szkolnictwie, kulturze masowej, w Kościele oraz
w parlamencie. Jest obecny w podejściu Polaków do innych nacji, wyznacza strukturę
aspiracji i przenika stosunki rodzinne. Niestety, przenika on również do stosunki rodzinne.
Niestety, przenika on również do świadomości nowych pokoleń Polaków i Polek. Mówi o
tym psycholog Janusz Czapiński, podsumowując swoje badania na temat najbardziej
rozpowszechnionych postaw społecznych we współczesnej Polsce. Z jego badań wynika, że
zaskakująco wielu młodych ludzi uważa dzisiaj, iż „społeczeństwo powinno być
hierarchiczne. (…) Takie wyobrażenia ładu społecznego Europa miała jakieś sto lat temu.
Jedni są panami, a drudzy mają słuchać. I, co ciekawe, wśród tych, którzy «mają słuchać», ten
pogląd jest silniejszy niż wśród szefów, którzy «rozkazują»”
6
.
Ów autorytaryzm jest widoczny na wielu obszarach życia społecznego, w tym, co
szczególnie ważne, w systemie edukacji. W polskich podręcznikach papież pokazywany jest
wyłącznie w pozytywnym świetle, uczniów nie zachęca się do dyskusji nad jego poglądami
czy rolą, jaką odegrał w świecie. Kwintesencją dominującego w polskiej edukacji podejścia
do polskiego papieża było polecenie na jednym z ostatnich egzaminów gimnazjalnych:
„Uzasadnij, że Karol Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Gdyby nie fakt, że
taka formuła naprawdę pojawiła się na państwowym egzaminie, można by podejrzewać jej
6
J. Czapiński, Chce nam się żyć, „Polityka”, 18 lipca 2011.
państwowym egzaminie, można by podejrzewać jej autorów o ukrytą kpinę z papieża.
Tymczasem młodzi ludzie byli rozliczani z tego typu zadań, a media, nawet te liberalne, nie
widziały w nich nic złego. Niniejsza książka nie jest wobec tego jedynie krytyką Jana Pawła
II, ale także – być może nawet w większym stopniu – oskarżeniem polskich elit, które przez
wiele lat pielęgnowały papieskie mity i ukrywały fakty stawiające Jana Pawła II w
niekorzystnym świetle. Jeżeli w demokratycznym kraju jedną z podstawowych funkcji
mediów jest podejrzliwość wobec władzy i ujawnianie jej nadużyć, to polskie środki
masowego przekazu nie odgrywają tej roli w stosunku do władzy kościelnej. Dla polskiego
establishmentu bezkrytyczny kult papieża stał się oczywistością. Słowa papieża podlegają
egzegezie, a nie krytyce. Zgoda ponad podziałami w autorytarnej czci dla polskiego papieża
okazała się skuteczniejszym instrumentem zamykania ust krytykom niż otwarta cenzura. Po
wielu latach powtarzania, że Jan Paweł II był wielkim politykiem, mężem stanu, przywódcą
duchowym, myślicielem, nawet część krytycznych wobec Kościoła dziennikarzy
zrezygnowałaz rzeczowej analizy pontyfikatu polskiego papieża.
Pod tym względem jednym z negatywnych bohaterów niniejszej książki jest też polska
lewica. W większości krajów zachodnich, także tych, gdzie rola Kościoła katolickiego jest
znacząca, partie lewicowe i lewicowi publicyści ostro krytykowali pontyfikat Jana Pawła II.
Tymczasem w Polsce ów pontyfikat nigdy nie stał się przedmiotem debaty. Kiedy Joanna
Senyszyn pozwoliła sobie na łagodną krytykę papieża, władze SLD natychmiast odcięły się
od jej wypowiedzi. Inny bohater niniejszej książki, Janusz Palikot, rozstał się z Platformą
Obywatelską między innymi ze względu na swoje poglądy dotyczące Kościoła. Nawet partie
na lewo od SLD, takie jak Polska Partia Socjalistyczna czy Polska Partia Pracy, unikały
krytycznych ocen Wojtyły, chociaż jego poglądy radykalnie odbiegały od lewicowych
ideałów. Innymi słowy, krytyka papieża w polskich warunkach oznacza banicję z debaty
głównego nurtu.
Papież „Frondy” i Radia Maryja
Jan Paweł II był zwolennikiem całkowitego zakazu aborcji i rozwodów, przeciwnikiem
wszelkich form legalizacji związków homoseksualnych, a nawet uznania aktów
homoseksualnych za dopuszczalne, bezwzględnym przeciwnikiem używania środków
bezwzględnym przeciwnikiem używania środków antykoncepcyjnych. Współczesną kulturę
zachodnią określał mianem „cywilizacji śmierci”. Komunizmu nienawidził tak bardzo, że w
walce przeciwko niemu nawiązał bliskie kontakty z krwawymi dyktatorami Ameryki
Łacińskiej. W gruncie rzeczy Jan Paweł II był ojcem duchowym tradycjonalistycznej polskiej
prawicy, rzecznikiem „Frondy”, PiS-u i innych formacji na prawo od niego. Jego poglądy
były bliskie ekstremalnemu skrzydłu polskiej prawicy w rodzaju Tomasza Terlikowskiego
czy Marka Jurka. Jan Paweł II nigdy też nie skrytykował Radia Maryja, za to nieraz wręcz je
pochwalił. Już w 1995 roku, trzy lata po powstaniu rozgłośni księdza Tadeusza Rydzyka,
polski papież powiedział w Rzymie: „Ja Panu Bogu codziennie dziękuję, że jest w Polsce
takie radio, co się nazywa Radio Maryja”. Potem jeszcze kilkakrotnie wypowiadał się na
temat imperium medialnego ojca Rydzyka i nigdy nie odniósł się do niego niechętnie. Pod
tym względem groteskowe są starania różnych mediów, aby ukryć sympatię Ojca Świętego
dla jednego z czołowych polskich ksenofobów. Zamiast zastanawiać się, dlaczego papież
nigdy nawet łagodnie nie zganił najsłynniejszego z redemptorystów, czołowi dziennikarze
dowodzą, że Jan Paweł II nie akceptował Rydzyka, ponieważ rzadko go… chwalił.
Oczywiście nie oznacza to, że Jan Paweł II podzielał wszystkie poglądy dyrektora Radia
Maryja. Nie ulega wątpliwości, że papież nie był antysemitą, jednak w bardzo wielu
sprawach, chociażby w kwestii praw kobiet, gejów i lesbijek, obydwaj duchowni mieli
zbliżone przekonania.
Liberałowie w odwrocie
Bohaterowie niniejszej książki nie tylko dowodzą, że polski papież miał skrajnie
konserwatywne poglądy, ale też pokazują, z jak wielką krzywdą i cierpieniem wiązało się
urzeczywistnianie jego poglądów w niektórych regionach świata. Mimo to w
demokratycznym społeczeństwie trudno zakazywać głoszenia tego typu przekonań (chociaż
tuszowanie skandali pedofilskich, które miało miejsce w Watykanie Jana Pawła II, w
porządku demokratycznym na szczęście nie jest akceptowane). Można i należy więc
krytykować Terlikowskiego czy Jurka, ale ich poglądy są przynajmniej spójne i
konsekwentne. Trudno się dziwić, że te środowiska do dziś konsekwentnie nawiązują do
papieskiego dziedzictwa, a papież jest dla nich niezmiennym punktem odniesienia. Znacznie
trudniej zrozumieć publicystów „Gazety Wyborczej” czy dziennikarzy TVN24, którzy chwalą
się swoim liberalizmem i etosem bezstronnego dziennikarstwa, a tymczasem wobec Jana
Pawła II przyjmują postawę bezrefleksyjnego uwielbienia. Chociaż od śmierci papieża minęło
już kilka lat, wciąż mamy do czynienia nie tylko z powszechnym uznaniem dla jego
tradycjonalistycznych przekonań, ale też z masowym oportunizmem i hipokryzją. Kilka
miesięcy temu w Warszawie miała miejsce dyskusja nad książką Tomasza Piątka Antypapież,
w której brał udział znany liberalny publicysta „Gazety Wyborczej”, Piotr Pacewicz.W
swoich tekstach publicystycznych wielokrotnie potępiał on mizoginię, homofobię czy
pedofilię, a nawet ostro krytykował episkopat i politykę Kościoła. Jednak w dyskusji o Janie
Pawle II cały jego krytycyzm, liberalizm i wrażliwość nagle wyparowały. Książkę Piątka
uznał za kiepski pamflet, a stawiane Wojtyle zarzuty patriarchatu, homofobii czy ukrywania
pedofilii – za „powierzchowne” i „łatwe”. Warto zwrócić uwagę, że większość liberalnych
sympatyków papieża nie kwestionuje treści formułowanych wobec niego zarzutów. Raczej
dyskretnie je pomija, dając do zrozumienia, że są one nieistotne w obliczu
niekwestionowanych zasług Jana Pawła II dla Polski i świata. Dotyczy to również afer
korupcyjnych. Jak pokazuje w swoim wywiadzie Agnieszka Zakrzewicz, polski papież był
uwikłany w skandale finansowe, przy których afera Rywina wraz z aferą hazardową to
drobiazgi niegodne wzmianki.
Wiele wskazuje na to, że papież bronił osób obciążonych zarzutami prokuratorskimi, a
ludzie z jego otoczenia byli zamieszani we współpracę z mafią i pranie brudnych pieniędzy.
Tymczasem w Polsce nikt o tych kwestiach nie wie, nikt się nimi nie interesuje, nikt nie
uważa, że mogłyby one w jakikolwiek sposób zakwestionować świętość papieża.
Od lat jednym ze sztandarowych haseł Prawa i Sprawiedliwości jest walka z korupcją i
wysokie standardy etyczne wśród urzędników publicznych. Tymczasem dzieje Watykanu
Jana Pawła II to między innymi historia oszustw, matactw i niejasności. Finanse Państwa
Watykańskiego w okresie pontyfikatu polskiego papieża były niejawne i niekontrolowane
przez żadną zewnętrzną instancję. Dzisiaj już wiadomo, że wiele milionów euro przeszło
przez konta watykańskie w sprzeczności z przepisami prawa międzynarodowego lub na ich
granicy. Czy w związku z tym Zbigniew Ziobro albo Jarosław Kaczyński sformułowali
kiedykolwiek krytyczne uwagi pod adresem Watykanu? Czy dawali wyborcom do
zrozumienia, że jeśli chodzi o sposób użytkowania pieniędzy publicznych, nie będą się
wzorować na Ojcu Świętym? Nic takiego nigdy nie miało miejsca. Gdy w grę wchodzi
papież, nagle walka z korupcją, przestrzeganie prawa, przejrzystość przepisów, rzetelność
urzędników publicznych schodzi na dalszy plan. Wszyscy stajemy się dziećmi naszego
dobrego Ojca, na którym powinniśmy się wzorować. W podejściu polskich elit do Jana Pawła
II ma więc miejsce swoisty skok w wiarę. Tam, gdzie zaczyna się krytyka papieża, kończy się
krytyczne myślenie. Figura skoku w to, co irracjonalne, formuła wiary jako czegoś, co
kwestionuje i przekracza wszelkie racjonalne argumenty, jest żywo obecna w historii filozofii
chrześcijańskiej od Tertuliana do Kierkegaarda. Co jednak może być inspirujące na obszarze
religii czy filozofii, na obszarze polityki i debaty publicznej jest zgubne. Porzucenie rozumu,
wiedzy i argumentów grozi triumfem samowoli i autorytaryzmu. Tam, gdzie zawieszamy
argumenty, do głosu dochodzi mniej lub bardziej skrywana przemoc i rządy silniejszych.
Nawet jeżeli Jan Paweł II i jego wyznawcy głosiliby prawdziwe i słuszne poglądy, należałoby
je poddawać otwartej, demokratycznej debacie.
Polskie kompleksy i papież celebryta
Skąd ta bezrefleksyjna i zdumiewająca na pierwszy rzut adoracja Jana Pawła II? Myślę, że
można znaleźć co najmniej dwie odpowiedzi na to pytanie. Otóż ostatecznie Polacyw papieżu
odnajdują kogoś do nich podobnego. Oszukiwał? Zdarza się nawet największym. Bronił
pedofilów? Kto jest bez grzechu. A poza tym wielcy ludzie przecież nie mogą skrzywdzić
dzieci. Pewnie te zarzuty wymyślili jacyś źli osobnicy. Był homofobem? W sumie geje i
lesbijki może faktycznie nie powinni demonstrować na ulicach. Nie lubił kobiet? Gdzie tam,
pobłogosławił kobietę i mężczyznę, a w rodzinie przecież jakiś porządek musi być.
Współpracował z dyktatorami? Najwyraźniej w tych krajach byli oni potrzebni. Rządził
instytucją autorytarną i antydemokratyczną? Po co demokracja, jeżeli przywódcą jest tak
wielki człowiek. Jan Paweł II od ponad sześciu lat nie żyje, ale negatywne skutki jego
pontyfikatu wciąż są obecne. Polskie państwo i społeczeństwo funkcjonuje dzisiaj pod
wieloma względami podobnie do Watykanu Jana Pawła II. Z jednej strony wiele oszustw,
afer, nieprawidłowości, krzywdy, z drugiej – spektakularnie produkowana i podtrzymywana
duma z wątpliwych zasług. Czołowi polscy politycy wciąż przedstawiają naszą historię jako
pasmo bohaterskich zrywów, odwagi, patriotyzmu, troski o dobro narodu. Omijają oczywiste
zbrodnie, wyzysk, niesprawiedliwość i autorytaryzm, który często gościł w naszym kraju.
Historyczne „zasługi” Kościoła katolickiego są jeszcze straszniejsze. Setki lat prześladowań
przedstawicieli innych wyznań i kobiet, wsparcie dla różnych form rasizmui despotyzmu,
konsekwentne zwalczanie demokracji i praw człowieka, sprzeciw wobec rozwoju nauki i
medycyny, konkordaty zawierane z krajami dyktatorskimi i faszystowskimi. Mimo to kolejni
papieże uparcie podkreślają ciągłość Kościoła i jego historyczne osiągnięcia. Jeżeli ktoś
ośmieli się zwrócić uwagę na tysiące zbrodni w historii Kościoła katolickiego, natychmiast
jest spychany w niszę „zwierzęcych antyklerykałów”. Odsłanianie faktów jest piętnowane
jako „walka z Kościołem”. Kiedy trzy lata temu Joanna Senyszyn przypomniała, że Jan Paweł
II tuszował i tolerował pedofilię wśród duchownych oraz wspierał reżim chilijskiego
dyktatora Augusta Pinocheta, „Super Express” napisał: „Senyszyn bezcześci pamięć papieża”.
Ujawnianie niewygodnych faktów oznacza obrazę autorytetu! W ten sposób rzetelne
dziennikarstwo jest przedstawiane jako sponiewieranie narodowej świętości. Nikt nie pyta o
fakty i nie docieka prawdy na temat pontyfikatu Jana Pawła II. Nie ma sensu sprawdzać, czy
zarzuty wobec polskiego papieża są trafne. Każda jego krytyka jest szkodliwa. Autorytet
polskiego papieża nie tylko więc podtrzymuje i umacnia autorytaryzm rozpowszechniony w
polskim społeczeństwie, ale też ucisza i pacyfikuje głosy protestu wobec Kościoła.
Drugi powód owej bezkrytycznej adoracji Jana Pawła II bierze się stąd, że był on jednym z
nielicznych Polaków, którzy osiągnęli międzynarodowy sukces. Polski papież stanowi więc
szczególnie rzadkie dobro i dlatego jest niezwykle pieczołowicie chronionym remedium na
kompleksy Polaków. Mamy naszego papieża, papieża Polaka, więc jesteśmy wielkim
narodem. Przegraliśmy większość powstań, nie odnosimy znaczących sukcesów na arenie
międzynarodowej, niczym szczególnym się nie wyróżniamy, zatem potrzeba nam kogoś
niepowtarzalnego, kogo nikt nam nie odbierze. Jan Paweł II jako osoba znana na całym
świecie idealnie wychodził naprzeciw narodowej potrzebie Polaków, aby móc szczycić się
kimś sławnym, bohaterem wyróżniającym nas na tle innych społeczeństw. Sam wybór
Wojtyły na papieża był niezwykle zaskakujący i między innymi dzięki temu wywołał w
Polsce olbrzymią falę entuzjazmu. Już wtedy papież zajął miejsce żywego pomnika,
charyzmatycznego symbolu naszej narodowej tożsamości, idealnego remedium na nasze
narodowe kompleksy. Potrzeba autorytetu była tak wielka, że takie „drobiazgi” jak ukrywanie
pedofilów i oszustów finansowych, współpraca z prawicowymi dyktatorami czy skrajnie
konserwatywne poglądy na temat życia seksualnego nie miały znaczenia. Ciekawe, że tej
autorytarnej magii ulegli nawet dygnitarze Polski Ludowej. W swoim wywiadzie Jerzy Urban
obrazowo opowiada o tym, jak Wojciech Jaruzelski, notabene ateista, z niezwykłą atencją, by
nie powiedzieć czcią, zwracał się do Jana Pawła II. Papież jest więc w Polsce celebrowany
jako jedna z nielicznych postaci, które osiągnęły światowy sukces. Słusznie mówi Urban o
papieżu: „To jest ten Polak, który zrobił największą karierę światową. Polska nie ma w swojej
historii osób, które zrobiły karierę światową, i w związku z tym wszyscy ci, którzy na jakimś
polu coś osiągnęli, są bożyszczami narodowymi”. Uwielbienie dla papieża jest więc
produktem niedowartościowanej kultury, kultury, która celebrowaniem wielkich jednostek
stara się ukryć swoje kompleksy. Polska historia, oparta na przegranych powstaniachi
długoletnich zaborach, jest w związku z tym głodna sukcesów, jasnych punktów, uznanych
przez cały świat. Polskie elity ujrzały w Janie Pawle II szansę na odnalezienie pozytywnego
bohatera, polityka, którego kariera nie zakończyła się klęską. Inna sprawa, że w krajach
zachodnich papieża rzadko krytykowano, gdyż był wygodnym sojusznikiem w czasach
zimnej wojny. Po 1989 roku w wielu państwach Zachodu zaczęto bardziej podejrzliwie
rozliczać pontyfikat polskiego papieża. Wyszło na jaw, że Jan Paweł II byłw większym
stopniu krytykowany przez dziennikarzy i polityków zachodnich demokracji niż przez elity
Polski Ludowej. Bezkrytycznie nastawieni do papieża polscy publicyści, artyści czy politycy
nie chcieli dopuścić do tego, aby została naruszona „narodowa świętość”. Dlatego po 1989
roku pojawiła się nowa, nieformalna cenzura, która dotyczyła Jana Pawła II. Papież pozostał
lekiem na narodowe kompleksy Polaków. O ile stosunek do Adama Małysza czy Roberta
Kubicy ewoluował w zależności od ich sukcesów sportowych, o tyle Jan Paweł II wciąż
zajmuje niekwestionowane miejsce w panteonie wielkich Polaków. Dlatego do dziś wszelkie
próby podjęcia dyskusji nad jego zasługami spotykają się z wrogą, a niekiedy wręcz
agresywną reakcją.
Papież jako rzecznik Kościoła
Papież nie jest wyłącznie ikoną kultury masowej z oryginalną domieszką polskiej
zaściankowości i nacjonalistycznego autorytaryzmu. Pełni on do dziś istotne funkcje
polityczne. Co więcej, całe medialne przedstawienie wokół Jana Pawła II stanowi jedynie
zasłonę dymną dla ofensywy konserwatywno zasłonę prawicy, której Jan Paweł II
przewodniczył. Od początku transformacji ustrojowej Kościół katolicki z papieżem na czele
odgrywał w Polsce niezwykle istotną rolę. W nowej rzeczywistości kościelni hierarchowie
doskonale odnaleźli się w roli moralnych mentorów, roszcząc sobie prawo do wyłączności w
rozwiązywaniu duchowych rozterek obywateli. Wykorzystali przemiany ustrojowe do
zawarcia niepisanego paktu z elitami władzy. Kler potępia protesty przeciw panującemu
ładowi społecznemu, w zamian zyskując wymierne korzyści w postaci wpływu na edukację
czy media publiczne, jak też czerpiąc niemałe profity materialne. W tej ideologicznej
ofensywie papież odgrywał i wciąż odgrywa szczególną rolę, ponieważ prezentowany jest
jako ten, który sytuuje się poza wszelkimi interesami i partykularnymi antagonizmami.
Przedstawia się go jako wyrocznię w kwestii najważniejszych dylematów politycznych i
moralnych. W ten sposób rzecznicy nauk papieskich przemycają ideologię katolickiej
prawicy, ubierając ją w szaty bezstronności i obiektywności. Opanowywanie przez Kościół
katolicki sfery publicznej i przejmowanie kontroli nad kolejnymi instytucjami państwa staje
się czymś naturalnym i apolitycznym. Kiedy Kościół jest atakowany za nadużycia przy
zawłaszczaniu kolejnych nieruchomości albo za klerykalizację przestrzeni publicznej,
natychmiast przywołuje się postać Ojca Świętego, zaznaczając, że on z pewnością by sobie
takiej krytyki nie życzył. Jak można, pytają retorycznie hierarchowie kościelni, w ojczyźnie
papieża krytykować Kościół? Chociaż papież już nie żyje, powinniśmy przecież utrwalać
pamięć o nim poprzez troskę, aby Polska pozostała katolicka, a Kościół nadal w niej
odgrywał dominującą rolę. Obdarzając papieża niekwestionowanym autorytetem, polskie
media i elity intelektualne przypisują klerowi szczególną pozycję w życiu społecznym.
Kościół ma wyznaczać ramy dla debaty publicznej, dysponując prawem do poddawania
ekskomunice wszelkich przekonań sprzecznych z katolicką ortodoksją. W ten sposób
aktywność obywatelska zostaje radykalnie zubożona, a pluralizm i demokracja wyparte przez
autorytarne dogmaty. W ciągu ostatnich lat w Polsce wielokrotnie ograniczana była wolność
słowa, gdyż dzieła sztuki czy artykuły krytyczne wobec kleru nie mieszczą się w przekazie
nauk papieskich.
Niewygodne prawdy
W niniejszej książce niewiele się mówi o pozytywnych aspektach pontyfikatu Jana Pawła
II. Warto natomiast pamiętać, że takowe były, ale – co ciekawe – nie stały się przedmiotem
zainteresowania większości jego wyznawców. Entuzjaści papieża odrzucają część jego
poglądów, które z perspektywy humanistycznej można byłoby uznać za słuszne. Mam na
myśli przede wszystkim dwie kwestie. Przede wszystkim Jan Paweł II był konsekwentnym i
zdecydowanym przeciwnikiem kary śmierci. Wielokrotnie wypowiadał się w tej sprawie i nie
pozostawiał tutaj żadnej wątpliwości. Mimo to w polskiej debacie publicznej wciąż dominuje
populistyczne poparcie dla tego niehumanitarnego rozwiązania. Przykładowo po zamachu w
Norwegii w lipcu 2011 roku zdecydowana większość polskich komentatorów, wraz z
ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, domagała się dla sprawcy kary
śmierci. Również czołowi politycy deklaratywnie katolickiego Prawai Sprawiedliwości
często, wbrew poglądom swojego mentora, wprost opowiadali się za poglądom swojego
mentora, wprost opowiadali się za przywróceniem kary śmierci. Tam, gdzie pojawia się
możliwość krwawej egzekucji, okazuje się, że autorytet papieża ma jednak ograniczony
zasięg. Druga kwestia dotyczy pacyfistycznych przekonań papieża, szczególnie jaskrawo
wyrażanych pod koniec pontyfikatu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nikomu
nie przeszkadzała przychylność, z jaką Karol Wojtyła odnosił się do przywódców krwawych
dyktatur wojskowych. Do dzisiaj zresztą nawet liberalna prasa milczy na temat współpracy
polskiego papieża z Pinochetem i innymi zbrodniarzami z Ameryki Łacińskiej. Po upadku
bloku wschodniego Jan Paweł II zaczął jednak z niepokojem patrzeć na ekspansję Stanów
Zjednoczonych na świecie. Trudno powiedzieć, jakie były przyczyny zmiany poglądów
polskiego duchownego. Nie ulega jednak wątpliwości, że papież był krytyczny wobec
amerykańskich interwencji w Iraku i Afganistanie. Mimo to polskie elity prawiew całości
poparły udział naszego kraju w działaniach wojennych. Okazało się więc, że wojenny zapał
jest silniejszy niż kult papieża. Również w sprawie więzień CIA w Polsce przedstawiciele
wszystkich opcji politycznych solidarnie milczą. Biorąc pod uwagę wypowiedzi papieża z
ostatnich lat jego życia, można przypuszczać, że raczej nie byłby on zachwycony, iż jego
rodacy i wyznawcy deklarują wsparcie dla amerykańskich metod „walki z terrorem”.
Nauczanie papieża jest zatem traktowane selektywnie. Entuzjaści polskiego papieża często
zniekształcają jego rzeczywistą działalność i fałszywie przypisują mu liczne zasługi. Wielu
liberalnych publicystów trafnie wskazuje, że Jan Paweł II opowiadał się za wejściem Polski
do Unii Europejskiej. Zapominają jednak, że pojmował on Unię jako zbiór autonomicznych
narodów, centralną rolę w jednoczącej się Europie przypisując religii katolickiej. Innymi
słowy, Jan Paweł II był przeciwnikiem pogłębionej integracji europejskiej, a ponadto odrzucał
takie kluczowe dla większości krajów UE wartości jak pluralizm, tolerancja, prawa kobiet czy
mniejszości seksualnych. Papieski model integracji europejskiej był bliski pojmowaniu
Europy przez polityków PiS, czyli ugrupowania należącego do najbardziej eurosceptycznej
frakcji w Parlamencie Europejskim.
W Polsce powszechna jest również opinia, że Jan Paweł II był papieżem dialogui
ekumenizmu.Tymczasem z wywiadów przeprowadzonych w niniejszej książce wyłania się
inny obraz jego pontyfikatu. Polski papież podjął wiele wrogich działań wobec Kościołów
protestanckich, nie był zdolny do nawiązania jakichkolwiek rozmów z ateistami, a wobec
Żydów czy muzułmanów wykonał kilka spektakularnych gestów, które jednak niewiele miały
wspólnego z partnerstwem i uznaniem autonomii innych wyznań. Podobnie wyglądało
podejście Watykanu Jana Pawła II do kobiet. Jak pokazuje Katarzyna Nadana, podczas
pontyfikatu papieża Polaka rozwinął się wewnątrzkościelny ruch kobiecy, ale sam Jan Paweł
II nie przyczynił się w żaden sposób do upodmiotowienia kobiet. Co gorsza, przyjął bardzo
restrykcyjne stanowisko w odniesieniu do aborcji, rozwodów czy rodziny. Trudno więc
uznać, że postawa papieża wobec kobiet była w jakimkolwiek sensie otwarta czynowoczesna.
Nie mają też powodów do wdzięczności papieżowi mniejszości seksualne.W sprawach
światopoglądowych polski papież obrał na ogół bardzo restrykcyjny kurs. Co gorsza, nie
tylko głosił bardzo konserwatywne poglądy, ale też zmienił wizerunek Kościoła, pozbywając
się ze swojego otoczenia osób postępowych obyczajowoi o sympatiach lewicowych. Pod tym
względem nie był to papież wszystkich katolików, lecz jedynie tych o wyraźnych poglądach
prawicowych. Trudno takiego przywódcę uznać za otwartego czy ekumenicznego. Jego
wrogość wobec protestantyzmu odsłania Tomasz Piątek, a Stanisław Obirek dowodzi, że
nawet względem znacznej części katolików Karol Wojtyła nie był wyrozumiały. Nie jest też
prawdą, że Jan Paweł II reprezentował katolicyzm otwarty, w przeciwieństwie do
katolicyzmu zamkniętego, reprezentowanego przez księdza Rydzyka. Jak argumentuje
Tomasz Żukowski, papież sprytnie balansował między różnymi odłamami polskiego
katolicyzmu, ale najbliższy był mu ortodoksyjny nurt religii katolickiej.
Z wywiadów zamieszczonych w książce wynika również, że wbrew dominującym opiniom
polski papież nie rozumiał demokracji, pluralizmu czy dialogu. Miał opracowany niezmienny
zbiór zasad, które chciał propagować na całym świecie. Był do tego stopnia dogmatyczny, że
urzeczywistnienie swoich przekonań stawiał ponad wartością ludzkiego życia. Słusznie mówi
Marek Balicki: „Jeżeli gromi się ludzi stosujących prezerwatywy, w pewnym sensie
występuje się przeciwko zdrowiu i życiu, zwłaszcza w rejonach epidemii
AIDS, bo obrona tego poglądu prowadzi tam do zwiększenia cierpienia i śmierci. A
niestety w Afryce Jan Paweł II tego poglądu bronił. To jest coś niezrozumiałegoi
niewybaczalnego z humanitarnego punktu widzenia”. Podobnie okrutne było stanowisko
papieża w odniesieniu do zgwałconych kobiet na terenie byłej Jugosławii: wyraził on
sprzeciw wobec chęci dokonania przez nie aborcji. Tego typu postawy pokazują, że papież
jako polityk i filozof był radykalnym antyhumanistą, który abstrakcyjne idee stawiał wyżej
niż ludzkie życie. W ten sposób nawiązywał on do historii Kościoła, w której przez wiele lat
krytykowano prawa człowieka jako sprzeczne z doktryną Kościoła. Jan Paweł II swoją
postawą dowiódł, że nic na tym obszarze się nie zmieniło. Kościół nadal jest w stanie złożyć
życie, zdrowie i szczęście realnych ludzi na ołtarzu swoich dogmatów.
Czas najwyższy, aby polskie społeczeństwo i jego elity zerwały chorą, toksyczną więź z
papieżem i zobaczyły w nim człowieka, który tak jak każdy z nas może się mylić, popełniać
błędy i który podlega racjonalnej krytyce w obrębie demokratycznego społeczeństwa. Jak
pisał niegdyś Immanuel Kant: „Oświeceniem nazywamy wyjście człowiekaz
niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka
do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta
niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej jest nie brak rozumu, lecz decyzji i odwagi
posługiwania się nim bez obcego kierownictwa”
7
. To wezwanie Kanta do zdobycia się na
odwagę dojrzałości myślenia jest w naszym kraju wciąż aktualne, szczególniew kontekście
podejścia Polaków do Jana Pawła II. Przestańmy zachowywać się jak małe dzieci i
bezrefleksyjnie iść za człowiekiem, który nie potrafił merytorycznie uargumentować swoich
tez, a czego tym bardziej nie umieją zrobić jego autorytarni klakierzy. Piękny sen się kończy.
Czas sobie uświadomić, że wspaniały, święty, mądry, dobry „nasz Ojciec” wcale nie był
wielki, że w niejednej sprawie się mylił, że uczynił dużo złego i tysiące ludzi przez niego
cierpiało.
* * *
7
I. Kant, Co to jest Oświecenie?, przeł. A. Landman, Toruń 1995, s. 53., s. 53.
Na niniejszą książkę składa się piętnaście wywiadów z różnymi postaciami polskiego
życia publicznego. Są z różnymi postaciami polskiego życia publicznego. Są wśród nich
dziennikarze, politycy i naukowcy, przedstawiciele różnych wyznań i różnych opcji
politycznych. Każdy z bohaterów tej książki mówi o innym aspekcie pontyfikatu Jana Pawła
II. Jest więc wywiad o podejściu papieża do kobiet, gejów i lesbijek, protestantów, otwartych
katolików. Są wywiady o pedofilii, praniu brudnych pieniędzy, współpracy Watykanuz
krwawymi dyktatorami. Pod wieloma względami osoby, z którymi robiłem wywiady, bardzo
się między sobą różnią. Inną wizję świata ma zdeklarowany protestant Tomasz Piątek, a inną
przeciwny wszelkim religiom Jerzy Urban, inaczej ocenia polskiego papieża krytyczny
chrześcijanin Stanisław Obirek, a inaczej europosłanka Joanna Senyszyn.
Coś jednak łączy wszystkich bohaterów tej książki. Mianowicie każdy z nich jest otwarty
na dyskusję o Janie Pawle II, nie przyjmuje za oczywistość jego autorytetu, niechętnie
podchodzi do wszelkich form czci i kultu. Tym, co jednoczy uczestników tego projektu, jest
otwartość umysłu i gotowość do podjęcia dyskusji na najtrudniejsze nawet tematy. W ustroju
demokratycznym świętością powinno być ludzkie życie i zdrowie, w szerszym modelu
demokracji – troska o to, aby wszyscy ludzie mieli zapewnione godne warunki egzystencji.
Niewątpliwie groźny dla każdej demokracji jest natomiast kult jednostki, nawet jeżeli
zdecydowana większość społeczeństwa podziela jej poglądy i wizję świata. Niniejsza książka,
będąc krytyką pontyfikatu Jana Pawła II, stanowi zarazem próbę podjęcia debaty nad osobą,
która przez wielu Polaków była i jest uznawana za największego człowieka w historii Polski.
W każdym z wywiadów pojawiają się rzeczowe, dobrze ugruntowane faktograficznie
argumenty. Jeżeli jednak rzeczywiście Karol Wojtyła był tak wielkim człowiekiem, jak na co
dzień słyszymy, to chyba odparcie zarzutów pod jego adresem nie powinno być dla
wyznawców problemem. Zachęcam więc do dialogu.
* * *
Dziękuję wszystkim bohaterom tej książki, że zgodzili się na rozmowę. Publiczna krytyka
„narodowej świętości” jest niewątpliwie aktem odwagi i jestem wdzięczny tym, którzy
przyłączyli się do tego przedsięwzięcia. Liczę, że ich rzeczowe, merytoryczne głosy
przyczynią się do ożywienia dyskusji nie tylko nad pontyfikatem polskiego papieża, ale też
nad kondycją polskiej przestrzeni publicznej. Dziękuję również Agnieszce Mrozik, której
uwagi z pewnością sprawiły, że książka stała się lepsza, i wreszcie wydawnictwu Czarna
Owca, a szczególnie jego prezesowi, Pawłowi Książkiewiczowi, za decyzję o publikacji.
Janusowe oblicze pontyfikatu Jana Pawła II
W
YWIAD ZE
S
TANISŁAWEM
O
BIRKIEM
W 2005 roku za krytykę pontyfikatu papieża został Pan ukarany zakazem kontaktówz
mediami. Co Pan wtedy powiedział? Jak Pan wspomina tę historię?
Precedens miał miejsce parę lat wcześniej, bodajże w 2002 roku. To była ostatnia wizyta
Karola Wojtyły w Polsce. Tuż przed nią w „Przekroju” ukazał się wywiad, w którym
powiedziałem, że Jan Paweł II jest takim, używając figury biblijnej, „złotym cielcem
polskiego Kościoła”, to znaczy, że uwaga koncentruje się na nim, a nie na tym, co mówi.
Wtedy dostałem pierwszy zakaz wypowiadania się w mediach. Chciałem potem rozwinąć tę
wypowiedź, ale zakon stanowczo zakazał mi obecności w mediach na pół roku. Uznano, że
swoimi deklaracjami publicznymi mogę tylko pogorszyć sytuację. Po pół roku wróciłem do
wypowiadania się na tematy Kościoła, ale musiałem unikać kontrowersji, co w polskich
warunkach oznaczało milczenie na temat Jana Pawła II. Natomiast po śmierci papieżaw
wywiadzie dla dziennika „Le Soir” dokonałem bardzo, wydaje mi się, wyważonej oceny
pontyfikatu, mówiąc, że Jan Paweł II przypominał trochę wiejskiego proboszcza. Ta moja
wypowiedź została odebrana jako wielki skandal, że ośmieliłem się powiedzieć coś
obrazoburczego, i to podczas żałoby narodowej. Zresztą cała sprawa miała dość komiczny
kontekst, gdyż jeden z eurodeputowanych rozsyłał tłumaczenie mojego wywiadu do
biskupów i polskich mediów. Władze zakonne odebrały moją wypowiedź jako recydywę i nie
tylko ponownie otrzymałem zakaz kontaktu z mediami, ale również pozbawiono mnie prawa
nauczania. Zostałem odsunięty od studentów, żeby ich nie gorszyć. W skrócie tak to
wyglądało.
Krytykował Pan celibat w Kościele katolickim. Jakie było stanowisko polskiego papieża
w tej sprawie?
Rzadko wypowiadałem się krytycznie o samym celibacie. Raczej odnosiłem się do badań
statystycznych, które wskazywały, że celibat utrudnia funkcjonowanie Kościoła. Duża część
księży po prostu go nie praktykuje, jest związana z kobietami czy z mężczyznami. Celibat w
praktyce nie jest przestrzegany i Kościół o tym wie. Jego obowiązywanie stanowi wyraz
hipokryzji, utrzymywanej zupełnie niepotrzebnie i wywołującej dużo cierpieniau kobiet i
mężczyzn. W tej sytuacji wydawało mi się, że najwyższy czas porzucić tę praktykę
dyscyplinarną. Debata na ten temat toczy się w Kościele już pół wieku i wierzyłem, że Sobór
Watykański II zniesie czy ograniczy celibat, bo nie było żadnych racji na rzecz jego
utrzymywania. Krytykowało go wielu socjologów religii i teologów katolickich, a kiedy
studiowałem teologię, nigdy nie mówiono o racjach dogmatycznych na rzecz utrzymania
celibatu, bo ich po prostu nie ma. Wojtyła był jednak nieprzejednanym zwolennikiem
utrzymania dyscypliny celibatu i nie przyjmował do wiadomości oczywistych danych
statystycznych z całego świata. Odwoływał się do doktryny ascetyczno-moralizatorskiej,
która mówi, że każdy ksiądz ma naśladować bezżenność Jezusa Chrystusa. Tymczasem
przecież w Listach świętego Pawła jest powiedziane, że biskup to mąż jednej żony,
nienadużywający wina. Ten argument nigdy nie był przypominany, a nawiązują do niego
Kościoły protestanckie, głosząc, że kapłan powinien być żonaty. Jeżeli bowiem duchowny ma
rozumieć problemy rodzinne, to powinien sam ich doświadczać. W moim przekonaniu polski
papież był po prostu zwolennikiem bardzo silnego podporządkowania sobie kleru i biskupów.
O wiele łatwiej się rządzi samotnymi mężczyznami, którzy nie mają rodzin, nie są związani
odpowiedzialnością wobec innych ludzi, są przywiązani do kontekstu stricte kościelnego,i
stąd ten upór rządzącego niż faktycznie zatroskanego o dobro Kościoła duszpasterza. Tak
postrzegałem tę kwestię i tak o niej mówiłem. W tym sensie może to rzeczywiście wyglądało
na krytykę, ale tak naprawdę wydaje mi się, że broniłem stanowiska racjonalnego,
pragmatycznego, i myślę, że po pontyfikacie Benedykta XVI, kontynuującego linię Jana
Pawła II, Kościół zmieni swoje podejście do celibatu. Tym bardziej że jego obowiązywanie
sprawia, że jest coraz mniej księży. Jeżeli Kościół chce dalej funkcjonować w miarę
sprawnie, to musi tę dyscyplinę porzucić.
A jakie poglądy Jan Paweł II miał w odniesieniu do kapłaństwa kobiet?
W tej sprawie, podobnie jak w wielu innych, papież przyjmował bardzokonserwatywne
poglądy, opierając je na tak zwanej wierności tradycji. To bardzo wygodny argument, który
selektywnie odwołuje się do przeszłości. Tymczasem niedawno kwestię kapłaństwa kobiet
podjęły nie tylko chrześcijaństwo, ale i inne wyznania. Pierwsze próby regulacji na tym
obszarze miały miejsce w Kościołach protestanckich, gdzie stopniowo zaczęto wprowadzać
kapłaństwo kobiet. W judaizmie pierwsze rabinki reformowane pojawiły się w okresie
międzywojennym. Ten postulat zaczął być ostatnio stawiany też w islamie, gdzie kobiety
coraz mocniej się aktywizują. Kościół katolicki i prawosławie to jedyne duże Kościoły, które
odwołując się do świętej tradycji, nie popuszczają na tym obszarze, mimo że nie ma
przeszkód w samej doktrynie, bo człowiek jest najważniejszy,a zróżnicowanie seksualne nie
decyduje w obdarzaniu takimi czy innymi godnościami. Wojtyła jednak odnosił się do
tradycji i upierał się, że kobiety nigdy nie były kapłankami i tak powinno pozostać.
Wskazywał on, że Chrystus do swego grona dobrał tylko mężczyzn, co jest dyskusyjne, bo
najistotniejszą rolę w otoczeniu Jezusa odgrywały kobiety. Opierając się na przekazach
ewangelicznych, zauważmy, że to kobiety mówią o zmartwychwstaniu, kobiety są najbliżej
Jezusa i nie ma powodów, żeby pomijać tę ważną funkcję, jaką wypełniały one w tamtych
czasach, a tym bardziej zakazywać im jej wypełniania obecnie. W tej kwestii Jan Paweł II
odwoływał się do osobliwej teologii, którą w dużym stopniu zawdzięczał swoim którą w
dużym stopniu zawdzięczał swoim doradczyniom, w tym utwierdzającej go w przekonaniu,
że Kościół nie powinien się zmieniać. Na pewno nie miał żadnego kontaktu z zakonnicami
amerykańskimi, które od dawna propagują ideę kapłaństwa kobiet. Polski papież był
całkowicie niewrażliwy na dążenia kobiet i ich kapłaństwo stanowiło dla niego temat tabu,
którego w ogóle nie podejmował. Funkcję kobiet w jego nauczaniu wyznaczał patriarchalny
paradygmat, zgodnie z którym mają one odgrywać rolę pomocniczą i usługową wobec
mężczyzn, a w żadnym stopniu partnerską.
A jak wyglądały poglądy papieża na temat aborcji? Czy papież wniósł coś nowego w tej
kwestii? Czy reprezentował linię Kościoła katolickiego i kontynuował dzieło
poprzedników?
Jan Paweł II częściowo przejął retorykę Kościołów protestanckich. Myślę, że Wojtyła,
który odwiedził Amerykę kilka razy, był pod wrażeniem wielkich Kościołów amerykańskich i
ich sukcesów medialnych. W Stanach Zjednoczonych Kościoły budowały poparcie poprzez
wielkie widowiska paraliturgiczne, w których radykalna retoryka pro life z użyciem języka
nienawiści była wyraźnie obecna. Sądzę, że ona dostarczyła mu amunicji i zachęciła do
pielgrzymek po całym świecie i organizowania podobnych przedstawień. Ponadto papież
przyjaznym uchem wsłuchiwał się w najbardziej konserwatywne głosy katolickie na ten
temat, w tym wspominanej już Półtawskiej. Korzenie takiego polaryzującego,
fundamentalistycznego myślenia są zawarte w encyklice Humanae vitae, opublikowanej już w
1968 roku. Powstała ona tuż po soborze, z którym wiązało się wiele oczekiwań ze strony
katolików, liczących, że coś się zmieni, że Kościół wsłucha się w głosy i nadzieje świata, ale
wtedy, niestety, Paweł VI zaprzepaścił tę szansę. Pamiętam, jak wyglądała recepcja tego
dokumentu. Jedyny pozytywny oddźwięk nastąpił ze strony polskiego episkopatu, a Wojtyła
był jednym z głównych propagatorów tej encykliki. Wszystkie komentarze z tak zwanego
Pierwszego Świata, czyli całej Europy Zachodniej i USA, odniosły się do niej z ogromnym,
niemiłym zaskoczeniem. O tym wielokrotnie mówili nie tylko antyklerykałowie, ale też
biskupi, jak na przykład belgijski kardynał Gotfried Danneels, który wielokrotnie powtarzał,
że Humanae vitae opróżniła kościoły, bo ludzie poczuli się oszukani. Chodziło mu głównie o
wrogie podejście do środków antykoncepcyjnych, ale stosunek do aborcji i retoryka świętości
życia nienarodzonego były częścią konserwatywnej całości. W tej kwestii źródłem postawy
papieża była, z jednej strony, jego bliskość z fundamentalistycznymi odłamami
chrześcijaństwa protestanckiego w USA, a z drugiej – utwierdzanie konserwatywnego
stanowiska Kościoła po Soborze Watykańskim II.
Papież Jan Paweł II odmawiał audiencji drugim żonom towarzyszącym przywódcom
państw lub szefów rządów, jeżeli po rozwodzie zawarli oni powtórnie związek
małżeński. Skąd taki rygoryzm?
Zawsze zaskakiwała mnie wysoka ocena Jana Pawła II formułowana przez wielu ludzi,
zwłaszcza Żydów, nie tylko polskich, ale też w Izraelu, którzy nazywali go „naszym
papieżem”. Trudno mi było ją łączyć z jego twardym stosunkiem do wiernych w ramach
własnej instytucji. Chodziło nie tylko o rozwodników, ale też, co jest mi szczególnie bliskie,o
byłych księży. W czasach Soboru Watykańskiego II stosunkowo łatwo było przejść do stanu
świeckiego. Wojtyła jednak tę drogę wydłużył i utrudnił, nie słuchał argumentów
socjologicznych ani teologicznych, wciąż utrzymując, że jeżeli zrobi się mały wyłom, to cała
zapora runie. Papież uważał, że przyzwolenie na rozwody czy zniesienie celibatu spowoduje
zawalenie się doktryny, więc lepiej utrzymywać status quo. Z tej perspektywy rozwód czy
odejście od kapłaństwa były postrzegane jako zło i zagrożenie dla jedności doktryny
katolickiej. Myślę, że nauki Jana Pawła II opierały się na dość osobliwym wyobrażeniu
wierności tradycji. Nie widziałbym w tym jakiegoś pogłębionego zamysłu, tylko kolejny
wyraz polskiego zamordyzmu opartego na przekonaniu, rozpowszechnionym też w PRL-u, że
gdy lud weźmie się za twarz, to będzie on słuchał, i nie ma sensu wdawać się w subtelności
ani dyskusje.
Czy Jan Paweł II wpłynął na Pana wystąpienie z Kościoła? Wielokrotnie krytykował go
Pan za to, że był to papież restauracji.
I tak, i nie. Kiedy wstępowałem do zakonu, bliskie mi były treści, które znajdowałem w
wydawnictwie PAX, Znak i jezuickim wydawnictwie WAM – o historii zakonu jezuitów czy
o eksperymentowaniu katolicyzmu z kulturą na całym świecie. W latach siedemdziesiątych
miałem wrażenie, że polski katolicyzm jest trochę przyczajony, zniewolony, ale że jednak
tkwi w nim znaczny potencjał. Wydawało mi się, że jezuici mogą podjąć się czegoś takiego, i
dlatego tak długo należałem do tego zakonu. W latach osiemdziesiątych wiele czasu
spędziłem za granicą, co utrwaliło moje złudzenie wobec Kościoła, ale też te lata pokazały
mi, jak bardzo Wojtyła nie przystaje do nadziei, które dzieliłem z jezuitami
latynoamerykańskimi czy Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Odkryłem wtedy, że
polski papież jest uosobieniem bardzo małej grupy teologów myślących w kategoriach
restauracji, nostalgii za minioną christianitas. Wtedy konserwatyści wrazz Wojtyłą byli
stosunkowo marginalnym ruchem, mniej więcej takim jak dzisiaj lefebryści. Postrzegano ich
jako dziwactwo, odejście od tego, co byśmy nazwali mainstreamowym chrześcijaństwem.
Swojego odejścia z Kościoła nie wiązałbym jednak bezpośrednioz Wojtyłą, tylko raczej z
mentalnością, którą on reprezentował. Myślę, że gdyby wtedy Ratzinger został wybrany na
papieża, moja ewolucja wyglądałaby podobnie, to znaczy stopniowo odchodziłbym od
Kościoła. Jeżeli jednak papieżem zostałby Danneels albo Martini, czyli ktoś z liberalnego
skrzydła katolicyzmu, to może moje życie potoczyłoby się inaczej. Wojtyła uosabia dla mnie
pewien rodzaj fundamentalizmu religijnego, który jest odrzucający i tak naprawdę sprzeczny
z istotą chrześcijaństwa. W tym sensie przyczynił się on do mojego odejścia od Kościoła. W
Polsce Jan Paweł II uchodzi za papieża dialogu.
Czy jego przekaz był Pana zdaniem ekumeniczny?
Myślę, że to sprawa przereklamowana. Ekumenizm Wojtyły sprowadzał się do
odpustowych gestów. Papież brał udział w wielu ekumenicznych rocznicach i konferencjach,
po których mówiono sobie coś miłego, a potem wracał do Watykanu i umacniał zamknięty
model katolicyzmu. Doceniam wejście do synagogi i uznanie państwa Izrael, ale jestem
bardzo czuły na te, jak by to Küng powiedział, zaniedbania, niewykorzystane szanse
polskiego papieża. Dlatego tak ostro oceniam Wojtyłę, szczególnie czytając teksty braci i
sióstr, którzy odeszli z Kościoła i poszli własną ścieżką. Ponadto w swoim podejściu do
prawosławia i w myśleniu o Rosji Jan Paweł II miał zapędy imperialne. Również jego
myślenie o Polsce jako kraju par excellence katolickim, a więc bez uwzględniania
wielokulturowej, wielowyznaniowej tradycji, było dla mnie potwierdzeniem, że w jego
pojmowaniu Kościoła nie ma miejsca na ewangelików, prawosławnych, Żydów czy
muzułmanów. Aby być ekumenistą, nie wystarczy w rocznicę śmierci Marcina Lutra
powiedzieć, że wielkim był, bo przywrócił Europie Pismo Święte. Watykan Jana Pawła II
oddzielało od innych wyznań chociażby upieranie się przy celibacie albo przy wyjątkowej roli
Matki Boskiej w teologii. Takie podejście automatycznie oddalało nas od tych, którzy
odrzucili celibat jako sprzeczny z chrześcijaństwem i mariologię jako przysłaniającą zbawczą
rolę Jezusa. Mógłbym tutaj wymieniać cały szereg spraw, dowodzących, że nie sposób być
ekumenistą, a jednocześnie konserwatywnym, dogmatycznym teologiem katolickim. Jak
można wyobrażać sobie ekumenizm jako powrót do jedności z Rzymem? To jest karykatura,
nadużycie semantyczne i dlatego nie widzę możliwości pogodzenia tych dwóch stanowisk.
Gdyby Jan Paweł II był otwarty i ekumeniczny, przyznałby, że my, katolicy, w toku naszej
historii popełniliśmy wiele błędów, i wyciągnąłby z nich wnioski, a nie tylko okazjonalnie, w
świetle fleszy, bił się w piersi. Inni kardynałowie, jak Sodano i Ratzinger, półgębkiem robili
to samo, a potem wracali do punktu wyjścia i przykręcali śrubę. Za pontyfikatu Jana Pawła II
mieliśmy więc do czynienia jedynie z medialnym ekumenizmem i zarazem programowym
zamknięciem Kościoła na poważny dialog. Prawdziwy ekumenizm oznaczałby rezygnację
Kościoła katolickiego z dominacji instytucjonalnej i z wiodącej roli papiestwa. Bez tego nie
będzie ekumenizmu. XVI-wieczne kościoły odeszły od papiestwa, bo zobaczyły oczyma
swoich założycieli nadużycia, jakie miały miejsce w katolicyzmie tamtego czasu. Kościoły,
które pojawiły się po Soborze Watykańskim I, odeszły od Kościoła, gdyż nie uznały dogmatu
nieomylności papieskiej. Słynny XI-wieczny rozdział Wschodu i Zachodu był spowodowany
w dużej mierze chęcią dominacji Rzymu. Jeżeli tych rzeczy nie podda się systematycznej
dekonstrukcji, nie będzie można rozmawiać o ekumenizmie. Dlatego ci wszyscy, którzy robią
z Wojtyły ekumenistę, po prostu nie wiedzą, o czym mówią.
A jak się Pan zapatruje na kwestię centralizacji władzy w Kościele? Wielu krytyków
zarzucało Janowi Pawłowi II negatywne zmiany w strukturze Kościoła. Czego tyczyły
się te zarzuty i na czym polegała centralizacja?
Wydaje mi się, że centralizacja była głównym grzechem Wojtyły. Sobór Watykański II,
będący jednym z najważniejszych przeżyć mojego pokolenia, był szansą nademokratyzację w
obrębie Kościoła. Odejście od centralizmu rzymskiego oznaczałoby powrót do
wielobarwności Kościoła pierwszych wieków, gdzie rozwój każdej tradycji opierał się na
rodzimych kulturach, jak w Afryce Północnej czy krajach azjatyckich, które przyjmowały
impuls z katolicyzmu, ale potem go rozwijały po swojemu, bez łaciny czy rzymskiego prawa.
Decentralizacja oznacza zgodę na to, że ludzie lokalnych Kościołów wiedzą lepiej niż wysoki
urzędnik watykański, kto będzie dobrym biskupem. Pojawiły się więc nadzieje, że biskupi
będą wybierani przez lokalne wspólnoty i darzeni ich autorytetem.
Natomiast Wojtyła zrobił coś, co nie dość, że jest sprzeczne z trendem soborowym, to
jeszcze oznacza powrót do bardzo niedobrych, XVI-wiecznych, absolutystycznych czasów,
kiedy Rzym poprzez Sobór Trydencki scentralizował władzę, wprowadził wszędzie
nuncjuszy, czyli papieskich zauszników, którzy decydowali o nominacjach biskupich. Takie
podejście w połowie XX wieku wydawało się już absolutnym anachronizmem. Jan Paweł II
nie tylko utrzymał tę praktykę, lecz także ją umocnił, a nominacje oparł na konkretnych
wyborach doktrynalnych. Również w Polsce nominacje za czasów Wojtyły były nominacjami
watykańskimi. Do dziś polski episkopat to kurialiści i karierowicze absolutnie
niezorientowani w realiach Polski. Dobrym przykładem jest tutaj arcybiskup Józef Michalik,
który opowiada historie nieprzystające do tego, co się dzieje we współczesnym świecie.
Krótko mówiąc, największym grzechem Wojtyły jako papieża było dążenie do stworzenia
Kościoła jako scentralizowanej struktury władzy, bez oparcia się na tym, czym żyje lud
boży na całym świecie. W naszym kraju ta hierarchiczna władza była mniej dotkliwie
odczuwana, bo niewiele się różniła od rządów partii w Polsce Ludowej. Ale już w Stanach
Zjednoczonych i wielu państwach zachodnich takie podejście było postrzegane jako
anomalia. Moim zdaniem to są absolutnie szkodliwe praktyki, które oznaczają odejście od
ducha i litery Soboru Watykańskiego II. Tymczasem takie pomysły jak wybieralność czy
kadencyjność w obrębie Kościoła były i są szeroko dyskutowane, podobnie jak celibat.
Niektórzy księża wskazują, że w Indiach czy Brazylii jest wystarczająco dużo duchownych,
żeby równoważyć siłę Kościołów europejskich, w których następuje ciągły odpływ wiernych.
Mimo to władza należy do duchownych z Europy, a o ich sile wciąż decydują polityka i
nominacje kolejnych papieży.
A myśli Pan, że to się może zmienić w najbliższych dziesięcioleciach?
Jako historyk mogę powiedzieć, że Kościół nigdy sam nie podejmował zmian. Zmiany
były zawsze wymuszane. Myślę, że procesy niezależne od woli dzisiejszych decydentów
sprawią, że za dwadzieścia – trzydzieści lat katolicyzm będzie inny niż obecnie i że nie
będziemy dyskutować o celibacie czy kapłaństwie kobiet, bo te sprawy zostaną rozwiązane.
Już dzisiaj wiele środowisk katolickich nie przejmuje się tym, co myśli papież, tylko po
swojemu rozwiązuje lokalne problemy, nie czekając na błogosławieństwo Watykanu. Te
ruchy są marginalizowane i lekceważone w Polsce, ale sądzę, że układ sił się zmienia.
Papieże przez cały XIX wiek gromili wszystkich modernistów czy nowinkarzy, a na Soborze
Watykańskim II nagle się okazało, że te nowości były wolą Boga. Zresztą Wojtyła też używał
argumentu, że oświecenie jest wolą Boga. Myślę, że ze zniesieniem celibatu czy
wprowadzeniem kapłaństwa kobiet będzie podobnie. Kościół nie będzie miał innego wyjścia,
jak tylko usankcjonować zmiany, które zachodzą obecnie wbrew jego woli.
A jak pontyfikat Jana Pawła II jest oceniany w środowiskach katolickich na świecie?
Niedawno czytałem książkę Hansa Künga, która jest podsumowaniem pięciu lat
Benedykta XVI i całego pontyfikatu Jana Pawła II. Nosi ona dramatyczny tytuł: Ist die Kirche
noch zu retten? (Czy Kościół jeszcze można uratować?). Bilans Künga, stanowiący
reprezentatywny głos teologii otwartej, jest druzgocący dla Wojtyły. Zdaniem autora polski
papież nie podjął żadnych istotnych problemów, a wiele szans, jakie się rysowały w latach
siedemdziesiątych, zaprzepaścił. Wśród moich znajomych jest sporo teologów
amerykańskich, którzy nie zrobili tego kroku co ja i nie odeszli od Kościoła, lecz myślą
bardzo podobnie jak ja i Küng. Widzą, że Kościół idzie w złym kierunku, ale liczą, że może
zmieni się to w najbliższym czasie. Nie znam ludzi z kręgów Opus Dei ani fundamentalistów
katolickich, sądzę jednak, że i te środowiska powoli zaczynają krytycznie myśleć o papieżu.
Choć muszę podkreślić, że to właśnie polski papież umożliwił wręcz niewiarygodną karierę
tego stowarzyszenia, które w dużym stopniu jest odpowiedzialne za obecny kurs Watykanu.
Nawet oni próbowali przeciwstawić się nominacjom biskupim, chociażby przy okazji sprawy
Wielgusa. Na świecie niezadowolenie z pontyfikatu polskiego papieża jest coraz bardziej
powszechne, przy czym w większym stopniu niżw Polsce wypływa ono z analizy teologicznej
i doktrynalnej jego osiągnięć. I ten bilans jest negatywny.
A jak ocenia Pan wpływ Jana Pawła II na polski Kościół? Czy coś w nim zmienił? Jaką
rolę w Kościele odgrywa dzisiaj pamięć o Janie Pawle II?
Trudno mi o tym mówić, bo nie mam dystansu czasowego. Myślę jednak, że do Jana
Pawła II pasuje łacińskie powiedzenie: Corruptio optimi pessima est, czyli „Wielkie
dokonania mogą się obrócić w swoje przeciwieństwo”. Myślę, że z czymś takim mamy do
czynienia w przypadku pontyfikatu polskiego papieża. Dlaczego Polacy tak bardzo kochają
Wojtyłę? Ponieważ uosabia on absolutny sukces pobratymca, Polaka, któremu się udało. Ale
ten sukces ma janusowe oblicze. Z jednej strony Jan Paweł II odniósł wielki sukces, ale z
drugiej – sparaliżował myślenie, niezależność osądów. Głównym wyznacznikiem obecnej
kondycji Kościoła i zarazem jednym z powodów mojego rozwodu z Kościołem było
zniewolenie umysłu. Kościół Jana Pawła II złożył w ofierze wolność myślenia, decydowania
o sobie. Nawet tak kochany przez wielu ksiądz Józef Tischner formułował sądy, że nie może
być demokracji bez Kościoła, nie może być pomyślności kraju bez kościelnego
błogosławieństwa. Tego typu nadużycia są już dziś zupełnie archaiczne. To myślenie wzięte z
czasów przedoświeceniowych. Powrót myślenia archaicznego jest jednym z tych elementów
dziedzictwa Karola Wojtyły, z którymi będziemy musieli poważnie się zmierzyć. Nawiasem
mówiąc, z podobnym problemem zmaga się dzisiejsza Rosja. Podobnie wyglądała sytuacjaw
polskiej literaturze pięknej, ale bez większego bólu i z ulgą rozeszliśmy się z para- dygmatem
romantycznym. Moim zdaniem tak samo trzeba będzie pożegnać paradygmat romantyczno
średniowieczny w myśleniu o religii, ten ciężar, z którego bardzo trudno się wyzwolić, a który
uosabiał Jan Paweł II. Niektóre jednostki wyzwoliły się z tego wpływu, ale pech chciał, że
przeważnie byli to księża, którzy wystąpili z Kościoła. Kiedyś w jednymz wywiadów Adam
Szostkiewicz spytał mnie, jaka jest przyszłość przed Kościołem, na co odpowiedziałem, że
szansę stwarzają byli księża, podobnie jak rewizjoniści w komunizmie.
Leszek Kołakowski tak skutecznie demaskował złudzenia komunizmu, bo przez wiele lat
tkwił w nim po uszy. Myśmy tkwili po uszy w katolicyzmie i teraz widzimy jego nadużycia.
Jeżeli ktoś tkwi wewnątrz Kościoła, to trudno mu skrytykować papieża, który był świętą
krową, złotym cielcem katolicyzmu. Trzeba dużej odwagi, aby go skrytykować.
A jaki nurt polskiego Kościoła reprezentował Jan Paweł II? Bliższy „Tygodnikowi
Powszechnemu” czy Radiu Maryja?
Myślę, że to odrobinę fikcyjna opozycja. Radio Maryja funkcjonuje jako zbiorcze hasło na
karierę finansowo-polityczną w Kościele, a „Tygodnik Powszechny” po odejściu Turowicza
cierpi na permanentny kryzys tożsamości. Adam Boniecki jest księdzem, co przeczy idei
„Tygodnika” jako pisma ludzi świeckich. Jest on obciążony wiernością instytucji, co
ogranicza możliwość krytycznej refleksji na łamach pisma. Ponadto ludzie, którzy obecnie
tworzą „Tygodnik Powszechny”, są teologicznymi analfabetami, a sposób, w jaki się
wypowiadają na temat Kościoła, świadczy o tym, że są bardziej dziedzicami ruchów
oazowych niż „Tygodnika” Turowicza, Stommy i Pszona. Jeżeli im się nie podoba, że
Katarzyna Wiśniewska pisze zupełnie niewinny tekst krytyczny o percepcji jakichś obchodów
czy nabożeństw beatyfikacyjnych, i robią z tego problem, to znaczy, że są gdzieś na
obrzeżach katolicyzmu i zajmują się folklorem religijnym. W tej chwili „Tygodnik” nie jest
więc dla mnie pismem poważnym. Zresztą w ogóle mam wrażenie, że nie ma dla mnie
miejsca w polskim katolicyzmie. Chciałbym się mylić i może nowy redaktor naczelny, Piotr
Mucharski, nawiąże do korzeni tego pisma. Jan Paweł II starał się być dobrym wujkiem dla
wszystkich i unikał kontrowersyjnych decyzji. Chciał być dla wszystkich dobry, a zarazem,
niby niechętnie, święcił dziesiątki własnych pomników i nie dopuszczał do siebie głosów
krytyki. Jeżeli był tak niechętny niemalże bałwochwalczym formom kultu za życia, jak
twierdzi prymas Józef Kowalczyk, to mógł powiedzieć, że mu się to nie podoba. Gdyby mu
się nie podobało Radio Maryja, też mógł o tym powiedzieć. Wystarczyło jedno słowo, aby
odrzucić medium, które językiem nienawiści profanowało tak wspaniałe treści, jakie czytamy
w Ewangelii, ale nie zrobił tego. Papież prowadził więc politykę niezrażania sobie własnych
fanów i bycia dobrym wujkiem dla wszystkich.
Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował bardzo wielu duchownych, w tym sporo osób
kontrowersyjnych. Jak Pan ocenia jego politykę beatyfikacyjną?
Polityka beatyfikacyjna jest dobrą ilustracją tego, co robił polski papież. Myślę, że dążył
do zaludnienia nieba wszystkimi możliwymi istotami i był to jedyny w jego pontyfikacie
przejaw uniwersalnego katolicyzmu. Żeby było jasne, nie ironizuję, naprawdę tak uważam!
Jeżeli gdzieś się pojawili kandydaci na świętych, to on przyspieszał ścieżki beatyfikacyjne.
Myślę, że poza tym nie było w tym wielkiego zamysłu. Jan Paweł II działał zgodnie z zasadą
„im więcej, tym lepiej”. Nakręcał masowy katolicyzm, trochę przypominający hinduskie
podejście do religii: im więcej bogów, tym lepiej. Nie pamiętam jednak, by polski papież
beatyfikował jakiegoś wielkiego intelektualistę, myśliciela, który za życia był
kontrowersyjny, jak na przykład Mikołaja z Kuzy albo Mistrza Eckharta. Nie chciał też
wyświęcić misjonarzy, którzy proponowali nowe formy obecności katolicyzmu w Indiach czy
w Chinach, jak Matteo Ricci, albo twórców ciekawych teorii, jak Teilhard de Chardin.
Beatyfikacje należą do folkloru religijnego i nie przywiązywałbym do nich wielkiej wagi, ale
zabrakło mi promocji wielkiego dziedzictwa intelektualnego, które ukrywa sięw katolicyzmie.
Natomiast myślę, że znamiennym rysem polityki beatyfikacyjnej Jana Pawła II było
błogosławieństwo Piusa IX i Jana XXIII, a więc, z jednej strony, papieża
antymodernistycznego, w moim przekonaniu postaci jednoznacznie negatywnej,a z drugiej
strony – ikony Kościoła otwartego na świat. Mieliśmy więc do czynienia raczej ze sprawną
polityką PR-owską niż jakimkolwiek metodycznym zamysłem. Jan Paweł II nie krył swojego
poparcia dla Opus Dei. Kanonizował też jego założyciela, Josemarię Escrivá de Balaguer.
Jak Pan ocenia tę sympatię papieża dla Opus Dei? Czym było Opus Dei i skąd
zaniepokojenie wielu komentatorów bliskimi związkami polskiego papieża z tą
organizacją?
Opus Dei było ucieleśnieniem autorytarnego katolicyzmu, który reprezentował Jan Paweł
II. Większość nominacji w Ameryce Łacińskiej czy w Europie Zachodniej za pontyfikatu
polskiego papieża to byli ludzie wskazywani przez tę organizację. Opus Dei poznałem jako
jezuita w Rzymie. Wtedy, w latach osiemdziesiątych, dowiedziałem się, czym ona jest, i
odkryłem, że księża związani z teologią wyzwolenia i innymi postępowymi nurtami Kościoła
zostali odsunięci od papieskiego dworu. Ich miejsce zajęli teologowie z Opus Dei,a w Rzymie
powstał ich uniwersytet, Santa Croce, Uniwersytet Świętego Krzyża, który miał równoważyć
wpływy jezuickiego uniwersytetu – Gregoriany. Podobna sytuacja miała miejsce w Ameryce
Południowej, gdzie jezuici, razem z dominikanami i franciszkanami, byli propagatorami
teologii wyzwolenia i otwartego Kościoła, ale zostali odsunięci i zastąpieni ludźmi z Opus
Dei. Opus Dei to forma intelektualnego, oświeconego absolutyzmu, która stoi w całkowitej
sprzeczności z Soborem Watykańskim II. Podczas gdy sobór odwoływał się do jedności
sumienia i autonomii osoby ludzkiej, funkcjonariusze Opus Dei z góry narzucili wiernym, co
mają robić, i przywrócili to wszystko, co Kościół otwarty odrzucił. Ratunkiem dla Kościoła
jest, według nich, powrót do zawoalowanego intelektualnego autorytaryzmu. Warto tutaj
pamiętać, że Opus Dei powstało w najciemniejszej nocy frankizmu. I nawet jeżeli niektórzy
mówią, że przyczyniło się do łagodnego przejścia ku demokracji, to w Hiszpanii wciąż są
widoczne różne formy kultu Franco wraz z dominującą rolą katolicyzmu reprezentowanego
właśnie przez Opus Dei. Katolicyzm tej organizacji jest atrakcyjny dla wielu polskich
polityków czy ludzi mediów, ale wyraża on najbardziej autorytarnyi niedemokratyczny nurt
Kościoła katolickiego.
Pedofilia za zasłoną władzy
W
YWIAD Z
A
DAMEM
C
IOCHEM
Napisał Pan wiele krytycznych artykułów na temat doktryny i działań Jana Pawła II.
Jaki aspekt pontyfikatu polskiego papieża jest dla Pana szczególnie ważny?
Jan Paweł II bywa często oceniany przez pryzmat swojej charyzmy w kontaktachz tłumami
i mediami, spontaniczności. Były to jego atuty, które pozostają poza wszelką dyskusją. Same
w sobie świadczą jednak niemal wyłącznie o jego niebagatelnych talentach towarzyskich i
aktorskich. Dla mnie o wiele ważniejsze dla oceny jego działalności pozostają innego rodzaju
kwestie. Interesuje mnie mianowicie pytanie o to, jakiej właściwie sprawie służyły
nieprzeciętne medialne talenty Karola Wojtyły. Kim był jako rzymski papieżi monarcha
absolutny Watykanu? Jaka była natura jego władzy i jak traktował swoich poddanych, czyli
zwykłych katolików?
A jak by Pan ocenił naturę władzy, którą sprawował Jan Paweł II?
Kiedy ktoś mnie pyta, czy cenię Jana Pawła II, to najpierw nasuwa mi się prosta
odpowiedź: nie cenię, bo zwykle nie darzę sympatią dyktatorów – z powodu rodzaju władzy,
jaką sprawują, i układu sił, w jaki pozwolili się uwikłać. Wiem, że określenie Wojtyły
mianem dyktatora brzmi szokująco dla polskiego ucha, ale nie jest przecież żadną tajemnicą,
że Kościół katolicki jest skrajnie autorytarną religijną instytucją, której wierni są pozbawieni
wszelkiej podmiotowości, a cała władza należy do biskupów, z biskupem Rzymu, czyli
papieżem, na czele. Jego władza ma zresztą charakter absolutny także wobec samych
biskupów. Nazwanie tego systemu dyktaturą, a jego przywódcy dyktatorem, uważam za w
pełni usprawiedliwione, tym bardziej że papież jest w Kościele katolickim także źródłem
prawa i faktycznym źródłem wierzeń. Jako przywódca Watykanu jest też monarchą
absolutnym, ustrój zaś tego państwa ma charakter totalitarny, ponieważ nie ma tam
trójpodziału władz, a wszystko i wszyscy są poddani jednej ideologii. Takie rzeczy budzą mój
sprzeciw. Nie osłabia go bynajmniej powoływanie się papiestwa na Ewangelię i rzekomą
wolę Chrystusa. Moim zdaniem mamy tu doczynienia z nieuprawnioną i niczym
nieusprawiedliwioną uzurpacją władzy. Papiestwo bardzo wybiórczo, wręcz sekciarsko,
korzysta z Biblii i tradycji chrześcijańskiej. Nie jestem w tej ocenie zresztą szczególnie
oryginalny; sprzeciw wobec uroszczeń papiestwa, także w łonie Kościoła katolickiego, ma
swoją długą historię i bogatą teraźniejszość.
Zatem jakim władcą absolutnym był Karol Wojtyła?
Całe jego rządy były obliczone na utrzymanie tej autorytarnej władzy oraz zduszenie
wszelkich przejawów krytycznej refleksji. Był zatem władcą nie tylko mającym prawo do
bezwzględnych interwencji, ale także z niego korzystającym. Bardzo charakterystyczny
pozostaje dla mnie fakt, że Karol Wojtyła nigdy nie chciał rozmawiać z jakąkolwiek opozycją
w Kościele. Nigdy nie zgodził się na spotkanie z krytycznymi teologami ani reformatorskimi
ruchami w Kościele. Oceniam to jako przejaw dyktatorskiej pychy i niesłychanej wręcz
wyniosłości, jak na kogoś, kto pozwalał nazywać siebie „następcą Chrystusa”, „pasterzem
Kościoła”, a nawet, o ironio, „sługą sług bożych”. Tego rodzaju osoba nie budzi mojej
sympatii, raczej niechęć. Wiele mówi się o otwartości papieża na świat, na inaczej myślących.
Jak ocenić taką „otwartość”, której brakuje dla swoich, czyli wielu często wybitnych
katolików, a która pojawia się wtedy, gdy błyskają flesze aparatów fotograficznych, gdy trwa
wizyta w synagodze, meczecie albo cerkwi. Wiadomo było, że spotka się to z poklaskiem
świata, który w obecnych czasach ceni tego rodzaju gesty. Są to gesty, które niewielekosztują,
a wiele przynoszą w wymiarze PR. To jest sprytna polityka, a nie otwartość.
Otwartości za czasów Jana Pawła II nie było w rozdartym Kościele, czyli tam, gdzie była
konieczna i gdzie mogła okazać się trudna i kosztowna. Tej otwartości nie było także dla
najsłabszych, czyli dla dzieci, które na masową skalę padały ofiarą przestępstw seksualnych
kleru. Zachowanie Wojtyły, podobnie jak jego poprzedników, obliczone było na chronienie
wizerunku Kościoła oraz karier duchownych. Dobro wiernych, w tym dzieci, było
trzeciorzędne. To pokazuje prawdziwą naturę władzy kościelnej, która skupia się niemal
wyłącznie na korzyściach i zyskach hierarchicznej organizacji. Dla mnie afera pedofilska jest
istotowo związana ze sposobem sprawowania władzy w Kościele, z autorytaryzmemi
patriarchalną mentalnością. Karol Wojtyła był częścią tego wszystkiego, zgodził się wziąć w
tym udział, wszak bycie księdzem, biskupem, papieżem nie jest przymusowe. On jednak
wybrał taką drogę życia, bo widocznie dobrze się w tym odnajdywał. Zrobił efektowną
karierę w samym sercu bezwzględnej religijnej dyktatury. Zatrzymajmy się przy
spektakularnej aferze związanej z pedofilią. Jeszcze w latach sześćdziesiątych Watykan
ogłosił słynną instrukcję Crimen sollicitationis, w której pojawiły się kwestie związane z
pedofilią. Czego dotyczyły kontrowersje wokół tego dokumentu? Instrukcja opublikowana za
czasów Jana XXIII dotyczyła sposobu reagowania na zarzuty o molestowanie seksualne przez
duchownych. Największe emocje budził fakt absolutnego nakazu milczenia, jaki
obowiązywał wszystkie strony kościelnych śledztw dotyczących tych kwestii, i to pod groźbą
ekskomuniki. Innymi słowy, dobry wizerunek Kościoła był uznany za najwyższą wartość,
wyższą nawet niż dochodzenie sprawiedliwości lub prawo kraju, na którego terenie toczyły
się te sprawy. Dodajmy jeszcze, że instrukcję wprowadzono w życie za czasów „dobrego
papieża Jana”, w okresie odnowy soborowej. Czyli dobroć – dobrocią, odnowa – odnową, a
interes hierarchii Kościoła był jak zwykle ponad wszystko.
Jakie było podejście Jana Pawła II do Crimen sollicitationis? Czy polski papież odnosił
się do tego dokumentu?
Nic mi o tym nie wiadomo. Nie było zresztą konieczności, aby wypowiadał się na ten
temat. Instrukcja została zastąpiona nowymi przepisami u progu XXI wieku, kiedy afera
pedofilska eksplodowała już w wielu krajach świata i wstrząsnęła ważnymi dla Watykanu
Kościołami lokalnymi, takimi jak francuski, amerykański czy irlandzki. Czy kwestie
związane z pedofilią pojawiały się w nauczaniu polskiego papieża? Pojawiły się wtedy, kiedy
już nie mogły się nie pojawić. Mianowicie wówczas, gdy światowe media pełne były
doniesień o masowej seksualnej eksploatacji nieletnich przez kler rzymskokatolicki. Wtedy
Jan Paweł II wyrażał umiarkowane wyrazy ubolewania. Nie było jednak żadnej publiczneji
poważnej refleksji na temat przyczyn takiego stanu rzeczy. Wszystko sprowadzono do kwestii
słabości poszczególnych księży, tak zwanego indywidualnego grzechu.
Czy można oszacować, jaki zasięg miała pedofilia w obrębie Kościoła katolickiego za
czasów pontyfikatu Jana Pawła II?
Możemy mówić rzeczywiście o szacunkach w skali globalnej, pewne szczegółowe dane są
znane tylko lokalnie, w krajach, gdzie tak zwaną aferę pedofilską dogłębnie przeorały media,
a czasem także rządy i wymiar sprawiedliwości. Zatem te szczegółowe dane z kilku krajów
można przenosić z dużą dozą prawdopodobieństwa na skalę ogólnoświatową, bo trudno
znaleźć powody, dla których liczba nadużyć seksualnych na przykład w USA miałaby być
znacznie wyższa (lub niższa) niż w Polsce, w której nie mamy pełnych danych, nie licząc
tego, co sami oszacowaliśmy jako tygodnik na podstawie naszych śledztw dziennikarskich
oraz monitoringu innych mediów.
Jak to więc wygląda w krajach, w których dokonano pełnych oszacowań?
Najpełniejsze dane pochodzą chyba z USA, gdzie media bezwzględnie rozliczyły Kościół i
zmusiły go do przeprowadzenia śledztw wewnątrzdiecezjalnych, a ich wyniki upubliczniły.
Dane są wstrząsające. Okazuje się, że są diecezje, w których odsetekduchownych
zaangażowanych w nielegalne relacje seksualne z nieletnimi oscyluje wokół 10 procent!
Średnio za oceanem ten odsetek wynosi w przeciętnej diecezji od 6 do 9 procent. Nie znam
innego związku wyznaniowego ani jakiejkolwiek innej instytucji, której personel miałby taki
odsetek przestępców seksualnych. Wszystkim zainteresowanym tą tematyką polecam dorobek
Richarda Sipe’a, teologa i psychoterapeuty katolickiego z USA, który jest prawdopodobnie
najlepiej zorientowaną na świecie osobą w kwestiach przestrzegania,a raczej
nieprzestrzegania przez kler celibatu oraz rozmiarów i przyczyn przestępczości seksualnej
duchownych. Sipe bada te kwestie od półwiecza i mimo że jest człowiekiem Kościoła
katolickiego, zachowuje niezwykły obiektywizm i trzeźwość w ocenach oraz poszukiwaniu
przyczyn tego ponurego zjawiska. I jeszcze jedna charakterystyczna cyfra: w niewielkim,
kilkumilionowym Kościele atolickim w Holandii w czerwcu 2011 roku doliczono się 1975
ofiar przestępstw seksualnych kleru. Zachowując odpowiednie proporcje liczbowe, trzeba by
przyjąć, że w Polsce takich osób żyje zapewne nie mniej niż dziesięć tysięcy. Jest to spory
tłum, tłum dotąd na ogół milczący i pozostający w ukryciu.
Jedną z najgłośniejszych spraw o molestowanie w obrębie Kościoła był przypadek
meksykańskiego duchownego Marciala Maciela Degollado. O co chodziło w tej aferze i jaką
rolę odegrał w niej Jan Paweł II? Historia Maciela Degollado jest tak niesamowita, że jedyne,
z czym mogę ją porównać, to dzieje rodziny Borgiów w renesansowym Rzymie: to godna
sensacyjnego serialu mieszanina autorytarnej władzy, żądzy wielkich pieniędzyi wybujałej
seksualności. Rozkwit kariery tego meksykańskiego religijnego hochsztaplera miał miejsce za
czasów i pod parasolem Jana Pawła II i jego ludzi. Maciel był katolickim duchownym, twórcą
ultrakonserwatywnej organizacji Legion Chrystusa i człowiekiemo niesłychanym wręcz
talencie do pozyskiwania pieniędzy, wielkich pieniędzy, między innymi od zamożnych
kobiet. Jego kariera i upadek wiele mówią o tym, czym jest Kościół katolicki, a to dlatego, że
choć atmosfera skandalu (defraudacje, łapówki, nadużycia władzy, gwałty na podopiecznych,
kochanki, nieślubne dzieci) ciągnęła się za nim od pięćdziesięciu lat, mimo to stale
powiększał on swoje wpływy i władzę. Także to, że za donosami na Maciela stali liczni
księża, a nawet biskup, nie przeszkodziło temu człowiekowi odbierać publicznych hołdów z
ust Jana Pawła II, który nazywał go „wzorem dla młodzieży”. Swoje wpływy Maciel
zawdzięczał między innymi księdzu Stanisławowi Dziwiszowii kardynałowi Angelo Sodano,
a to zapewniało mu praktyczną bezkarność aż do śmierci Wojtyły. Legion Chrystusa,
korporacja religijna o wielomiliardowym majątku, był notabene fundatorem przyjęcia z okazji
biskupiego ingresu Dziwisza. Dopiero Benedykt XVI zdecydował się zakończyć ten żenujący
spektakl i pozbawił Maciela religijnych funkcji, zresztą na krótko przed jego śmiercią.
Szczegółowe, szokujące w swej wymowie śledztwo natemat kariery tego do cna
zdemoralizowanego „wzoru dla młodzieży” przeprowadziło poważne amerykańskie
czasopismo „National Catholic Reporter”. Raport z owego śledztwa ma liczne polskie wątki,
przemilczane przez większość krajowych mediów. Nie dziwię się, nawiasem mówiąc, że
mamy taką kiepską demokrację w Polsce, skoro media są tutaj tak tchórzliwe lub
zwasalizowane. Historia Maciela daje wyobrażenie o stosunkach panujących na dworze
papieża Wojtyły oraz o tym, jak słabo znał się na ludziach. No, chyba że wiedział, z jakim
typem ma do czynienia, i akceptował to. I jeszcze jedno: Wojtyła uwielbiał autorytarne,
ultrakonserwatywne, skrajnie prawicowe organizacje, takie jak Legion Chrystusa, Komunia i
Wyzwolenie czy Opus Dei, dobrze się także czuł w towarzystwie ich wodzów. To chyba
również daje do myślenia.
W 2002 roku w Polsce głośna była sprawa arcybiskupa Juliusza Paetza. Jakie było
podejście do tej sprawy Jana Pawła II?
Wydaje się, że do Wojtyły nie docierały pierwsze doniesienia na temat poznańskiego
skandalu z molestowaniem kleryków. Według jednych zadbał o to przyjaciel Paetza z czasów
rzymskich,
obecny
prymas
Polski,
arcybiskup
Józef
Kowalczyk,
wówczas
nuncjuszapostolski. Włoska prasa o to samo oskarżała natomiast papieskiego sekretarza –
Dziwisza. Dopiero po publikacji „Faktów i Mitów” z sierpnia 2001 roku pojawiła się w
Poznaniu watykańska komisja do zbadania doniesień o molestowaniu, kilka miesięcy później
o sprawie napisała „Rzeczpospolita” i Paetz, którego nigdy wprost nie nazwano winnym,
przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Mieszka w kościelnej rezydencji i dotąd cieszy się
szacunkiem wielu swoich kolegów biskupów. Długo po wybuchu skandalu brał udział w
spotkaniach episkopatu i wielkich imprezach kościelnych. Dodajmy, że kwestia molestowania
była wyciszana przez innych biskupów poznańskich, a ksiądz profesor Tomasz Węcławski,
jeden z najwybitniejszych polskich teologów, który wspierał molestowanych kleryków i
interweniował w ich obronie, został zaszczuty i porzucił Kościół. Presja była tak silna, że ten
odważny przecież człowiek musiał nawet zmienić nazwisko.
Czy istnieją udokumentowane przypadki, w których Jan Paweł II wiedział o
przestępstwach pedofilii z udziałem swoich podwładnych, ale ukrywał ich z udziałem
swoich podwładnych, ale ukrywał ich istnienie?
O niczym takim wprost nie wiadomo, choć są liczne wątpliwości co do rozmiarów jego
rzekomo totalnej niewiedzy na ten temat, na przykład w sprawie księdza Maciela.
Niemniej jednak papież sam stał za systemem, który takie ukrywanie aprobował, a nawet
nakazywał. Jako długoletni biskup krakowski musiał znać i zapewne stosował instrukcję
Crimen sollicitationis i nie zniósł jej zaraz po objęciu urzędu papieskiego, tylko dopiero w
środku afery, w ogniu powszechnej krytyki. A zatem wcześniej uważał tę instrukcję za
właściwą. Jako doświadczony zarządca Kościoła znał także rozmiary łamania celibatu przez
księży oraz cierpień, jakie on powoduje. Przecież biskupi o występkach księży wiedzą
znacznie więcej niż media i opinia publiczna, bo informowani są o sprawach, które z różnych
powodów nie przeciekły do prasy. Charakterystyczne jest to, że jednemu z głównych
winowajców ukrywania pedofilii za oceanem, skompromitowanemu bostońskiemu
kardynałowi Bernardowi Law, Jan Paweł II zaoferował bezpieczną przystań w Rzymie oraz
członkostwo w licznych kongregacjach. Ze zrozumiałych przyczyn Jan Paweł II szczególną
wagę przywiązywał do Polski.
Czy podczas pielgrzymek do rodzinnego kraju poruszał temat pedofilii i molestowania
seksualnego?
O ile wiem, to nie, zapewne dlatego, że Polska, zresztą zupełnie niesłusznie, uchodzi za
kraj niedotknięty plagą księżych przestępstw seksualnych. Tygodnik, w którym pracuję, w
połowie 2011 roku opublikował raport na temat tego typu przestępstw. Wiadomo, że one są,
zdarzają się często, a księża są traktowani pobłażliwie przez przełożonych, a czasem także
przez wymiar sprawiedliwości. W wielu przypadkach Kościół przenosił księży pedofilów do
innych parafii.
Czy ten proceder za czasów pontyfikatu Jana Pawła II miał charakter systemowy i
wiedziały o nim najwyższe władze kościelne, czy też były to przypadki, o których papież
mógł nie wiedzieć?
Oczywiście, że wiedział. To była, a bardzo często nadal jest, normalna kościelna praktyka:
sprawców nadal jest, normalna kościelna praktyka: sprawców skandali, gdy afera jest już zbyt
głośna, przenosi się do innej parafii. A później do kolejnej. Podam jeden przykład, który
obrazuje tę praktykę, bardzo dokładnie opisany przez „Fakty i Mity”, a mianowicie przypadek
księdza Wincentego Pawłowicza z diecezji łowickiej, przestępcy seksualnego skazanego
prawomocnym wyrokiem na karę więzienia bez zawieszenia i wytrwale przenoszonego przez
lata z diecezji do diecezji. Obecnie Pawłowicz jest proboszczem w jednej z
rzymskokatolickich parafii w Odessie na Ukrainie.
Nadal ma niczym niezakłócony dostęp do dzieci, wiadomo, że podróżuje po Europie w
towarzystwie nastolatków, bywa zapraszany w Polsce na wykłady, na przykład w tym roku
zorganizowano z nim spotkanie w kieleckim seminarium duchownym. Historia Pawłowicza
jest niesamowitym świadectwem cynizmu i bezduszności Kościoła. Nie mogę pojąć, dlaczego
ogólnopolskie media, poza „Faktami i Mitami”, ignorują tego typu przypadki. Opisujemy
wędrówki Pawłowicza od dziewięciu lat i nie widać końca tej historii.
Czy polski papież podjął jakieś działania, aby zapobiegać przestępstwom pedofilii
popełnianym przez księży?
Wnikliwe badanie przypadków pedofilii zlecono Kongregacji Nauki Wiary, czyli
kardynałowi Ratzingerowi. Ale trudno to nazwać zapobieganiem, raczej nową formą
zarządzania ekscesami seksualnymi kleru w Kościele. Aby przeciwdziałać tego rodzaju
występkom, Wojtyła musiałby przeorać całą strukturę władzy, czyli de facto rozwiązać
Kościół rzymskokatolicki w jego dotychczasowej formie. Wszak istotą katolicyzmu nie jest
jakaś określona doktryna, lecz sposób pojmowania władzy w Kościele. Albo inaczej – istotą
jest doktryna o absolutnej władzy papiestwa. A tego Wojtyła nie chciał i nie mógł zmienić, bo
celem jego misji było utrzymanie tej struktury w obecnej postaci. Po to go powołano i temu
zadaniu pozostał wierny. Zresztą z wielką szkodą dla milionów katolików.
Kiedy rozpoczęły się procesy o odszkodowania dla ofiar księży pedofilów? Jak do tych
spraw podchodził Jan Paweł II? Czy Watykan Jana Pawła II współpracował z sądami?
Eksplozja pozwów nastąpiła na przełomie XX i XXI wieku. Sprzyjało jej masowe
ujawnianie przestępstw seksualnych katolickiego kleru w USA i panująca tam mentalność
oraz praktyka sądowa pozwalająca na gigantyczne odszkodowania.
Czy Jan Paweł II podczas swojego pontyfikatuprzeprosił ofiary pedofilii? Jakie było
jego podejście do osób walczących o odszkodowania?
Nie przypominam sobie przeprosin z jego strony skierowanych do ofiar przestępstw
seksualnych kleru. Z całą pewnością natomiast ofiary gwałtów na nieletnich przepraszał
Benedykt XVI. O ile wiem, Jan Paweł II nie zajmował stanowiska w sprawie odszkodowań.
A jak Pan ocenia podejście do pedofilii i innych przestępstw na tle seksualnym w
ostatnich latach? Czy Benedykt XVI zmienił coś na tym obszarze?
Za czasów Benedykta XVI kryzys się nasilił, więc musiały zostać podjęte nowe działania.
Jednym z nich było wspomniane już przeze mnie odsunięcie Maciela, które dokonało się po
tym, jak pozbawiono władzy osoby rządzące Watykanem za czasów zniedołężniałego Jana
Pawła II. Był to krok spóźniony o kilkadziesiąt lat, ale trzeba go zapisać Ratzingerowi jako
zasługę. Jednak poczynania niemieckiego papieża w tej materii są co najmniej dwuznaczne.
Jednym z nich jest skandaliczna w swej wymowie próba zrzucenia odpowiedzialności za
aferę pedofilską na osoby homoseksualne. Chodzi o wydany w grudniu 2005 roku zakaz
przyjmowania do seminariów duchownych mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych.
Nawet jeśli ten dokument przygotowywano za czasów Wojtyły, to opublikowany został za
zgodą Benedykta XVI. Jest to niczym nieusprawiedliwione skierowanie uwagi opinii
publicznej na środowiska homoseksualne jako rzekomo odpowiedzialne za aferę z
przestępstwami seksualnymi w Kościele. Ta teza jest nie tylko fałszywa, ale i odrażająca, bo
to kolejny homofobiczny atak Watykanu na środowisko, które doznało już tylu krzywd od
Kościoła.
Dlaczego Pana zdaniem Kościół katolicki ma tak duży problem z pedofilią?
Kościół rzymskokatolicki ma przede wszystkim problem z władzą, a właściwie z
niepohamowanym pędem do władzy absolutnej, który cechuje biskupów Rzymu. To ta
bluźniercza z punktu widzenia teologii biblijnej miłość do władzy stworzyła ów Kościół w
średniowieczu i oddzieliła go od innych Kościołów chrześcijańskich. Wydaje mi się, że w
przypadku Kościoła katolickiego w sposób niemal idealny zrealizowało się stare powiedzenie,
że władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie. Księża poddawani są
autorytarnemu treningowi i całe życie żyją pod hierarchiczną presją, która wypacza ich
osobowości. Kształtuje się w nich poczucie wyższości wobec osób świeckich, a najsłabsze w
całej katolickiej strukturze są właśnie dzieci, bo to one są na samym dole. Nie sądzę, żeby
osoby uformowane do autorytaryzmu były w stanie zbudować normalne relacje przyjaźni,
również normalne relacje z partnerami seksualnymi. Sądzę, że te postawy władzy i dominacji
przenoszone są także na relacje seksualne i czasem ich wyrazem są właśnie związkiz
małoletnimi. Dzieci są słabe i ufne, łatwo je zdominować. Widocznie tego totalnego
zdominowania kogoś słabego i bezbronnego potrzebują niektórzy mężczyźni o wypaczonych
potrzebują niektórzy mężczyźni o wypaczonych w seminariach osobowościach. Oni mogą
być tylko panami (wobec wiernych) lub poddanymi (wobec biskupów), nie potrafią być po
prostu czyimiś partnerami. Poza tym nie bez znaczenia jest tu oczywiście celibat.
W jakim sensie?
Nie w takim, w jakim rozumie się to najczęściej, to znaczy, że księża nie mogą się żenić,
więc swoje potrzeby seksualne kierują na dzieci. Nie jestem psychologiem, ale takie stawianie
sprawy wydaje mi się fałszywe. Problem jest raczej innego rodzaju. Przede wszystkim
wymóg celibatu i totalnego posłuszeństwa wobec hierarchii sprawia, że do seminariów
duchownych trafia specyficzna kategoria osób. Są to często osoby o zaburzonym poczuciu
własnej wartości, z jakimiś problemami w sferze seksualnej. Także mężczyźni, dla których z
różnych względów seminarium lub zakon są miejscem, gdzie można się schować. Są też
osoby, które nie potrafią sobie poradzić samodzielnie z życiem, więc Kościół jest dla nich
wygodną podpórką. Zatem celibat dokonuje już na starcie specyficznej selekcji kandydatów
nie jest to w sumie selekcja pozytywna, choć zdarzają się oczywiście wyjątki od tej reguły.
Problemy, z którymi młodzi ludzie przychodzą już do seminariów, łączą się ze specyficzną
formacją, odcięciem od świata, ideologiczną represją seksualności. No i religijnym zadęciem.
Wszak ksiądz katolicki jest pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Na jego słowa Bóg
zamienia się w opłatek. Rzymskokatolicki duchowny nie jest, jak pastor protestancki, sługą
parafii, przez parafię zatrudnionym i rozliczanym. On jest panem nad wiernymi – tłumaczyć
się musi tylko przed biskupem. To rodzi specyficzne wyobrażenia i postawy zarówno wśród
samych duchownych, jak i wśród świeckich. Poza tym za sprawą celibatu ksiądz jest
postrzegany przez tych bardziej ufnych wiernych jako istota aseksualna, na poły angeliczna.
To stwarza dodatkowe pola zaufania i pokusy.
Dlaczego Kościół zatem nie zrezygnuje z wymagania powszechnego celibatu?
Bo to nie leży w jego interesie. Nie zapominajmy nigdy, że głównym celem Kościoła jest
władza, a celibat jest jednym z jej narzędzi. Po to wprowadzono go w średniowieczu, zresztą
po trupach. Chodziło o to, aby majątki pozostawiane przez duchownych nie były
dziedziczone przez ich legalne potomstwo, a także o to, aby w obliczu władzy biskupa ksiądz
nie miał oparcia w rodzinie. Aby był bardziej poddany, uległy i dyspozycyjny. Poza tym
ksiądz celibatariusz cieszy się w oczach wiernych nimbem niezwykłości, aseksualnej
czystości – tak się poświecił dla Boga! Daje radę tak wytrzymać! To jest oczywista bujda z
tym celibatem, bo grubo ponad połowa duchownych go łamie, jeśli nie stale, to przynajmniej
okresowo (według danych wspomnianego już Sipe’a), ale PR-owsko było to bardzo
użyteczne przez stulecia.
Co sprawia, że w tak wielu przypadkach Watykan ukrywał księży pedofilów?
Oczywiście chodzi o wizerunek. Trzeba było ratować wiarę w seksualną czystość kleru.
Wszystkie instytucje są zatroskane o swój wizerunek, a instytucje autorytarne są zatroskane
podwójnie, bo zdają sobie sprawę z uzurpacji swojej władzy i jej kruchości. Proszę zwrócić
uwagę, że wiele elementów życia Kościoła – liturgia, hierarchia, stroje, procesje itp. – to
szczegóły starannie zorganizowanego widowiska mającego na celu wywołać określony efekt.
Chodzi o wrażenie niesamowitości, wyjątkowości, wzniosłości, tego, co czasem bywa
nazywane atmosferą sacrum. Celem tych działań jest zaprezentowanie Kościoła i jego
hierarchii jako przedstawicielstwa Boga na ziemi, najwyższego autorytetu moralnego. Całe to
widowisko służy za scenografię dla teatru władzy. Zburzenie tej dekoracji, naświetlenie tego,
co jest za kotarą, mogłoby zniszczyć nimb boskości i niesamowitości, niezbędny do
sprawowania władzy.
Co musiałoby się stać, aby sytuacja się zmieniła?
Mówiąc najkrócej, Kościół katolicki taki, jaki znamy obecnie, musiałby się rozpaść.
Musiałby ulec demokratyzacji, a uzyskanie wolności i podmiotowości przez wiernych byłoby
końcem rzymskiego katolicyzmu. Bo jest to instytucja, która powstała i trwa w takiej formie z
powodu ambicji rzymskich papieży. Nie sądzę, aby do tego rozpadu doszło w najbliższym
czasie. Jest zbyt wiele osób i środowisk zainteresowanych utrzymaniem obecnego stanu.
Przede wszystkim hierarchia katolicka, główny beneficjent status quo, a także część
wiernych, skutecznie uformowana w taki sposób, że potrzebuje do życia autorytarnej
instytucji. A w każdym razie gorąco w to wierzy. Wszak autorytaryzm jest zaraźliwy i do
pewnego stopnia przekazywany z pokolenia na pokolenie. Poza tym autorytarnego Kościoła
potrzebuje znacząca część świata polityki w krajach katolickich oraz część świata biznesu.
Ludźmi społecznie i światopoglądowo niedojrzałymi oraz poddanymi autorytarnej władzy
łatwiej jest rządzić. Ponadto Kościół łagodzi nastroje pracowników, pokazując im niebo w
miejsce doczesnej sprawiedliwości i odwodząc od wywierania nacisków na prospołeczną
modernizację. Zatem wpływowych beneficjentów duchowej przemocy jest wielu, a pośrednio
dzięki ich ochronie także przemoc seksualna w Kościele będzie miała zapewnione trwanie w
tej lub innej formie.
Jan Paweł II i katolicki naród polski
W
YWIAD Z
T
OMASZEM
Ż
UKOWSKIM
W ciągu ostatnich lat zaczęły się pojawiać głosy, że nauki i działalność Jana Pawła II
stoją w sprzeczności z wartościami współczesnej demokracji. Jak Pan ocenia takie
opinie? Jaka była wizja społeczeństwa polskiego papieża?
W Polsce wybór Karola Wojtyły na papieża to było wydarzenie. Papież Polak! Pierwszy
raz od lat ktoś spoza Włoch. Z dnia na dzień nieznany kardynał z Krakowa stał się
narodowym bohaterem. Był rok 1978, PRL trzymała się mocno, ale budowanie socjalizmu nie
organizowało już zbiorowej wyobraźni. Zbliżał się wybuch „Solidarności”. Mówi się, że
pierwsza wizyta papieża w Polsce była iskrą rzuconą na proch. Sierpień ‘80 stał się możliwy
dzięki temu, że rok wcześniej ludzie się policzyli i poczuli swoją siłę. Myślę, że znaczenie
wyboru Wojtyły na papieża, a szczególnie tego, co mówił w czerwcu 1979 roku, polega na
czym innym. Jan Paweł II zaważył na sposobie myślenia polskiego społeczeństwa o sobie
samym. Żeby zrozumieć związek papieża z „Solidarnością”i zmianą ustroju w Polsce, warto
cofnąć się do 1979 roku i dokładnie posłuchać tego, co wtedy powiedział. Jego nauczanie
miało budować pozycję Kościoła w Polsce jako prawomocnego przedstawiciela narodu.
Legitymizować Kościół na mocy katolickonarodowego mitu. To był konsekwentnie
pomyślany i zrealizowany program. Dla Wojtyły naród ukonstytuował się w chwili chrztu,
zyskując jednocześnie katolicką tożsamość, państwowość i ziemię w granicach etnicznych.
Wszyscy pewnie pamiętają: „Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej
tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa.
Jeślibyśmy odrzucili ten klucz do zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na
zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie” (s. 56–57)
8
. Wojtyła
rozwinął i doprecyzował tę ideę. 56–57). Wojtyła rozwinął i doprecyzował tę ideę. Chrzest
był dla niego mitycznym początkiem dziejów Polski. Znakiem więzi narodowej,
ustanawiającym naród wraz z jego ponadczasową istotą, a więc tym, co we wspólnocie
niezmienne i co ją konstytuuje. Podczas przemówienia na Błoniach Gnieźnieńskich Wojtyła
mówił: „Tu (…) witam ze czcią (…) początek dziejów Ojczyzny, a równocześnie kolebkę
Kościoła, w którym praojcowie zjednoczyli się jednością wiary z Ojcem i Synem, i Duchem
Świętym. Witam tę więź! Ze czcią ją witam głęboką, bo sięga ona samego początku dziejów,
a po tysiącu lat trwa niewzruszona” (s. 70). Początek Ojczyzny, więzi praojców, czyli narodu,
początek państwa i początek Kościoła to mityczne jedno. Papież wielokrotnie wraca do tego
wątku: „Jesteśmy obecni tutaj: w tym wieczerniku naszego polskiego Millennium, gdzie
przemawia do nas z jednaką zawsze mocą tajemnicza data tego początku, od której liczymy
historię ojczyzny i Kościoła zarazem w dziejach ojczyzny. Historię Polski zawsze wiernej” (s.
74). Tak rozumiana historia ma podwójny wymiar: powierzchnię i mityczny, głęboki sens.
Papieża nie interesuje realność, czyli zmiany, które przynosi czas, bo te dotyczą tylko
powierzchni. Naród trwa w swej katolickiej istocie niezależnie od nich. Dla Wojtyły rodzaj
8
Wszystkie cytaty w wywiadzie pochodzą z książki Pielgrzymka do Ojczyzny. Przemówienia i homilie Ojca
Świętego Jana Pawła II, Warszawa 1979.
więzi narodowej pozostaje niezmienny od tysiąca lat. Odradza się dzięki powracaniu do
początku, odnawianiu założycielskiego gestu chrztu, a zatem dzięki powrotowi do religijnych
korzeni. Naród konstytuuje się z chwilą chrztu, wyłaniając z siebie jednocześnie pierwszy
organizm państwowy. Podczas przemówienia na Błoniach Gnieźnieńskich papież puścił
wodze fantazji: „A na tym błoniu jest święty Wojciech, przemawiający do naszych praojców.
A może na tym błoniu Bolesław Chrobry, wykuwający granice naszej pierwotnej
państwowości, Bolesław Chrobry, jednoczący to pierwsze, piastowskie gniazdo Polaków ze
Stolicą Świętą” (s. 70). Pierwsza ewangelizacja jednocząca „praojców narodu” łączy sięz
ustanowieniem podległego Rzymowi polskiego Kościoła oraz z powstaniem pierwszego
państwa, które pojawia się niejako w wyniku tych mitycznych zdarzeń i obejmuje w
posiadanie narodowe ziemie. Idea pierwotnej piastowskiej państwowości i jej granic sprawia,
że biskupi z tak zwanych ziem odzyskanych są specjalnie traktowani: „Wielką radość
sprawiacie mi dzisiaj, przybywając na Jasną Górę z ziem prastarych, piastowskich,z Dolnego
Śląska, z Opolszczyzny, z ziemi lubuskiej” (s. 163). Albo gdzie indziej: „Pozdrawiam (…)
arcybiskupa poznańskiego, metropolitę i biskupów: szczecińskokamieńskiego, koszalińsko-
kołobrzeskiego, a Kołobrzeg – to brzmi Tysiącleciem” (s. 70–71). Naród związany zostaje ze
swoją ziemią, a prawa do niej okazują się wiekuiste. Zgodnie z tą logiką powojenni osadnicy
przybywają na „prastare piastowskie ziemie”, choć przez sześćset albo siedemset lat żyli tam
w przeważającej większości ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z najszerzej rozumianą
polskością. To samo dotyczy kultury: „Kultura polska od początku nosi bardzo wyraźne
znamiona chrześcijańskie. (…) Chrzest, który w ciągu całego Millennium przyjmowały
pokolenia naszych rodaków (…) znajdował stale bogaty rezonans w dziejach myśli, w
twórczości artystycznej, w poezji, w muzyce, dramacie, plastyce, malarstwie i rzeźbie. I tak
jest do dzisiaj. Inspiracja chrześcijańska nie przestaje być głównym źródłem twórczości
polskich artystów. Kultura polska stale płynie szerokim nurtem natchnień, mających swe
źródło w Ewangelii” (s. 84–85). Jako historyk literatury nie bardzo mogę się z tym zgodzić,
ale przecież nie chodzi o opis rzeczywistości. Wszystko to ma wszelkie cechy nacjonalizmu: i
mityczny początek, i niezmienna istota narodu, i ziemie polskie niezależnie od tego, kto na
nich mieszka. Nie przestaje mnie dziwić, że przekaz ten został bezdyskusyjnie przyjęty. Za
„Solidarności” i potem – po roku 1989 – nadał kierunek myśleniu o społeczeństwie, państwie
i władzy. I do dzisiaj nie poddano go dyskusji!
Mało kto sięga do tamtych tekstów i próbuje je analizować.
Jak to możliwe, że u papieża, mieszkańca Państwa Watykańskiego, przywódcy religii
światowej, pojawiały się wątki nacjonalistyczne? Jak Jan Paweł II mógł stać się
autorytetem dla wielu polskich nacjonalistów?
Karol Wojtyła był przede wszystkim pragmatycznym i wyrachowanym politykiem. Uznał,
że Kościół w Polsce zdobędzie pozycję, jeśli odwoła się do nacjonalistycznych mitów.
Postanowił pójść w tym kierunku. Widać tego rodzaju treści nie aż tak bardzo mu
przeszkadzały. Poza tym kontynuował politykę kardynała Stefana Wyszyńskiego.
A jak wyglądały relacje między katolicyzmem Wyszyńskiego a katolicyzmem Wojtyły?
W Polsce panuje przekonanie, że Wojtyłai Wyszyński to dwie alternatywne wizje
katolicyzmu. Wyszyński miał stawiać na katolicyzm ludowy, antyintelektualny,
nacjonalistyczny i silnie antykomunistyczny. Przeciwstawiano mu Wojtyłę, człowieka
wykształconego, światowego, otwartego intelektualistę. Rzeczywiście, przed wyborem na
papieża Wojtyła był ewenementem na tle polskiego Kościoła lat siedemdziesiątych. Czytał
Maxa Schelera, był personalistą, orientował się we współczesnej literaturze filozoficznej. Na
tle tomistycznej większości wydawał się istotą z innej planety. Po konklawe wszystko się
jednak zmieniło. Jan Paweł II stał się politykiem Kościoła. Jego przemówienia z 1979 roku
były dokładnym powtórzeniem idei ze znanego Orędzia biskupów polskich do biskupów
niemieckich, a więc powtórzeniem programu sformułowanego przez Wyszyńskiego.
sformułowanego przez Wyszyńskiego. Z Orędzia pamięta się dziś głównie zdanie:
„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” (w oryginale: „Udzielamy wybaczeniai prosimy o
nie”). Tymczasem list uzasadniał, dlaczego biskupi mogą przemawiać i wybaczać w imieniu
całego narodu. To jego zasadnicza treść. Pojawiają się tam wszystkie motywy, o których
przed chwilą mówiliśmy: chrzest, ukonstytuowanie narodu i państwa, ustanowienie
tożsamości. Oto próbka: „Takie są dziejowe początki Polski chrześcijańskiej i zarazem
początki narodowej i państwowej jedności. Na tych podstawach ową jedność w sensie
chrześcijańskim, kościelnym, narodowym i zarazem państwowym, poprzez wszystkie
pokolenia rozbudowywali dalej władcy, królowie, biskupi i kapłani przez tysiąc lat. Symbioza
chrześcijańska Kościoła i państwa istniała w Polsce od początku i nigdy właściwie nie uległa
zerwaniu. Doprowadziło to z czasem do powszechnego niemal wśród Polaków sposobu
myślenia: co «polskie», to i «katolickie». Z niego to zrodził się także polski styl religijny,w
którym od początku czynnik religijny jest ściśle spleciony i zrośnięty z czynnikiem
narodowym”. Nawet styl podobny… I to samo przesłanie: Kościół jest reprezentantem narodu
na mocy katolickiej istoty tego narodu. Niezależnie od jakichkolwiek realnych wyborów ludzi
składających się na polskie społeczeństwo.
Jak na list zareagowały władze PRL-u? Czy nie przeciwstawiały się ideologicznej
ofensywie Kościoła?
Orędzie niesłychanie zirytowało Gomułkę. Przede wszystkim to, że Kościół publicznie i
bez żadnego porozumienia obsadził się w roli reprezentanta narodu. Był listopad 1965 roku.
Władze przygotowywały się do obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego, Kościół – do
obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Gomułka wiedział, że gra toczy się o wysoką stawkę.
Zareagował na Orędzie zmianą sposobu mówienia. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych
dowodził, że polityka partii realizuje interesy społeczne. To była podstawa legitymizacji
socjalistycznej władzy. Kiedy pojawił się głos biskupów, zmodyfikował swoją retorykę.
Partia weszła w spór z Kościołem na podyktowanych przez Kościół zasadach: zaczęła się
walka na nacjonalizmy. Gomułka wiedział, że argumenty dotyczące interesu straciły na
znaczeniu, tym bardziej że sytuacja gospodarcza była trudna. Krzywa rosła, ale powoli.
Sięgnął więc po opowieść o odwiecznym konflikcie polsko-niemieckim. Naród polski od
zarania toczy walkę z Niemcami. Od Głogowa, przez Grunwald i rozbiory boryka sięz
niemieckim zagrożeniem – aż do zbawiennego sojuszu ze Związkiem Radzieckim,
pozwalającego wreszcie pokonać niemieckiego smoka. Tym samym naród domyka swoją
tysiącletnią historię wielkim zwycięstwem. Realizuje odwieczną potrzebę i rozwiązuje
konstytutywny problem: polska flaga powiewa nad Reichstagiem, ustanawiamy etniczne
granice na Odrze i Nysie Łużyckiej, powracamy na odwiecznie polskie ziemie piastowskie.
To był przekaz nacjonalistyczny. Treści inne niż kościelne, ale mityczna struktura bardzo
podobna: ustanowienie narodu, jego tożsamości i państwa wraz z konstytutywnym
wydarzeniem, wszystko połączone z przekazem o „etnicznie polskich ziemiach”. Moim
zdaniem ówczesny spór o nacjonalistyczną legitymizację władzy na długie lata zaważył na
atmosferze życia publicznego w Polsce. Przygotował Marzec ‘68. Między Kościołem a partią
nie było miejsca na ideę obywatelstwa ani społeczeństwa obywatelskiego. Myślenie o
polskości zastygło w kręgu definiowania mitycznych tożsamości. Po niespełna piętnastu
latach Karol Wojtyła ostatecznie zamknął nas w tym polu. Nic dziwnego, że po „Sierpniu”
idee KOR-u przegrały. Na koniec ciekawostka. Wojtyła powtórzył wszystkie wątki z Orędzia,
oprócz jednego: był bardzo ostrożny w sprawie Niemiec. Gomułka wygrał spórz Wyszyńskim
dzięki fobiom antyniemieckim. „Prosimy o przebaczenie” było dla większości absolutnie nie
do przyjęcia. W 1979 roku papież podkreślał więc wagę powojennych zdobyczy
terytorialnych: „Kołobrzeg – to brzmi Tysiącleciem” – mówił. Z pewnością zdawał sobie
sprawę, że to nonsens. Dotykamy tutaj bardzo ciekawego zagadnienia. Wojtyła nawiązywał
do wielu wątków propagandy PRLu. Brał dobrze zakorzenione w dyskursie i w umysłach
idee, z którymi ludzie byli już osłuchani, i przekształcał je tak, żeby służyły umacnianiu
władzy Kościoła. Przykładem może być homilia do ludzi pracy w Nowej Hucie i
przechwycenie toposu robotnika. Oznacza to, że Wojtyła liczył się z perswazyjną siłą PRL-u.
Naród nie był aż tak katolicki, jakby to wynikało z papieskich homilii. Papież zakładał, że nie
można do niego trafić, homilii. Papież zakładał, że nie można do niego trafić, wchodząc w
otwarty spór ze światem ukształtowanych przez socjalizm wyobrażeń, ale trzeba im schlebiać
i próbować przy tej okazji przeforsować własne treści.
A czy papież mówił o roli Kościoła w czasie zaborów?
Stosunek Kościoła do zaborców nie był jednoznaczny. Naturalnie, że mówił. Jego zdaniem
Polacy przetrwali zabory dzięki Kościołowi. Ściśle mówiąc, dzięki hierarchii.
W 1979 roku Wojtyła poświęcił hierarchii wiele miejsca. W jego ujęciu Kościół stwarza
naród, nie tylko powołując go do życia w chwili chrztu – jest zarówno depozytariuszem
głębokiej treści kultury narodowej i więzi społecznej, jak i tworzy samą tę więź, a zatem
naród, w każdej chwili dziejów. „O rodacy! Jakże gorąco dziękuję wspólnie z wami raz
jeszcze za to, że zostaliśmy przed tysiącem z górą lat ochrzczeni – mówił Jan Paweł II. –
Tego Ducha (…) przekazywały po tyle razy biskupie dłonie całym pokoleniom na ziemi
polskiej. Tego ducha pragnę wam dzisiaj przekazać” (s. 306). Z pozoru chodzi o obrzędy
religijne, ale Wojtyła nie na darmo przywołuje tysiąclecie chrztu Polski i zwraca się do
słuchaczy: „O rodacy!”. Katolicyzm i życie narodowe traktuje jako sfery połączone, a posługę
biskupów jako warunek istnienia narodu. To hierarchia umożliwia łączność z najgłębszymi
pokładami tożsamości. Będąc strażnikiem katolickiej ortodoksji, jest jednocześnie
strażnikiem polskości, bo między religią a tożsamością narodową nie ma już różnicy. Rytuał
sprawowany przez biskupów i księży jest nie tylko rytuałem religijnym, ale i rytuałem
narodowym, który buduje najważniejsze więzi grupowe. Dzięki katolickim obrzędomi
sakramentom naród powraca do źródeł i odnawia swoją spoistość: „Kościół utwierdza
człowieka w jego naturalnych więziach społecznych. Historia Polski potwierdza tow
wybitnym stopniu, że Kościół w naszej Ojczyźnie starał się na różnych drogach o
wychowanie wartościowych synów i córek narodu” (s. 49). Po prostu katolików. To
konieczny, pierwszy i najważniejszy warunek polskości. W przemówieniu wygłoszonym na
Jasnej Górze podczas 169 konferencji Episkopatu Polski papież rozwinął tę myśl: „Poprzez
wyraźną strukturę hierarchiczną, jaką wówczas otrzymał Kościół w Polsce, został on mocno
osadzony w dziejach narodu. (…)
Znajomość historii Polski powie nam więcej: nie tylko ustrój hierarchiczny Kościoła został
w roku 1000 zdecydowanie wpisany w dzieje narodu, ale równocześnie dzieje narodu zostały
w jakiś opatrznościowy sposób osadzone w strukturze Kościoła w Polsce”. I dalej:
„Wówczas, kiedy zabrakło własnych, ojczystych struktur państwowych, społeczeństwo w
ogromnej większości katolickie znajdowało oparcie w ustroju hierarchicznym Kościoła.I
dlatego był on tak bardzo zwalczany, zwłaszcza w okresie rozbiorów, i to pomogło
społeczeństwu przetrwać czasy rozbiorów i okupacji, to pomogło utrzymać, a nawet pogłębić
świadomość swej tożsamości” (s. 143). Historycznie tej tezy nie da się obronić, ale stanowi
ona ważną część katolicko-nacjonalistycznego mitu. Hierarchia urasta w ten sposób do rangi
instytucjonalnej emanacji ducha narodu i staje się gwarantem odnawiania katolicko
pojmowanej polskości. Podporządkowanie Rzymowi okazuje się kwestią najwyższej wagi.
„W relacji tej [łączności z Rzymem] struktura Kościoła w Ojczyźnie naszej trwa
nieprzerwanie do naszych czasów. (…) Dzięki temu Polska jest katolicka. Powiem: dzięki
temu Polska jest Polską” (s. 144). Wierność Rzymowi jest jednoznaczna z wiernością
katolickiej istocie polskości. Wojtyła buduje tym samym alternatywę: Polska albo pozostanie
sobą, podporządkowując się katolickiej hierarchii, albo skazana jest na wykorzenienie,a
właściwie unicestwienie wskutek utraty tego, co ją wyróżnia i konstytuuje. Posłuszeństwo
biskupom staje się „być albo nie być” narodu. Na dobrą sprawę warunkiem jego istnienia i
odrębności. Biskupi, którzy reprezentują naród jako depozytariusze istoty polskości oraz mitu
jej początku, uniezależniają się przy okazji od żyjących tu i teraz Polaków, od ich decyzji i
postaw. Episkopat okazuje się instancją nadrzędną w stosunku do państwa – PRL-u z końca
lat siedemdziesiątych – ale przede wszystkim w stosunku do społeczeństwa. Papież rozwija tę
myśl, mówiąc o moralnych obowiązkach biskupów: „Słusznie tradycja narodowa upatruje
właściwe miejsce świętego Stanisława u podstaw kultury polskiej. Episkopat Polski,
wpatrzony w tego swojego wielkiego protagonistę w dziejach Ojczyzny, nie tylko może, ale
wręcz musi czuć się stróżem tej kultury” (s. 150). Sformułowanie „stróż kultury” wymaga
wyjaśnienia. Z perspektywy katolickiej episkopat „strzeże” kultury polskiej, która zyskała
treść w chwili chrztu. Strzegąc kultury, strzeże także „ładu moralnego”, ładu ustanowionego
przez Boga i wpisanego w istotę narodu i jego dzieje. Z perspektywy laickiej rzecz
przedstawia się inaczej. „Stróżowanie” oznacza raczej ustanawianie reguł życia społecznegoi
narzucanie ich tym, którzy nie są katolikami. Wojtyła powołuje się na świętego Stanisława, a
więc biskupa, który w imię reguł wiary popadł w konflikt z państwem. Papież staje po jego
stronie, a to oznacza, że w konflikcie autorytetów przyznaje rację wyłącznie utożsamionemu z
narodem Kościołowi. Państwo powinno podporządkować się „ładowi moralnemu”, ale to
oznacza, że staje się strażnikiem katolickich prawd. W konsekwencji sfera publiczna, która
powinna pozostawać przestrzenią różnorodności, musi zostać poddana władzy Kościoła jako
jedynego wyraziciela tożsamości zbiorowej. Kiedy wybuchł spóro aborcję, społeczeństwo
obywatelskie potraktowano ściśle według wskazówek papieża. Półtora miliona podpisów z
żądaniem referendum trafiło do kosza.
A jak papież z tym nacjonalizmem, o którym Pan mówił, wpłynął na rozwój
społeczeństwa obywatelskiego i demokracji w Polsce? Czy w latach osiemdziesiątych
umacniał ruch na rzecz demokratyzacji?
Odpowiedź na to pytanie zawiera się już w tym, co powiedziałem przed chwilą: w
nauczaniu papieża nie ma miejsca na demokratyczną reprezentację, to znaczy władzę ludu,
który decyduje o sobie. Hierarchia jest ponad demokracją, tak jak święty Stanisław stał de
facto ponad królem. „Solidarność” przyjęła papieską opowieść o Polakach. Walczyła z PRL-
em głównie z pozycji narodowo-katolickich. Demokratyzowała życie w Polsce, bo
występowała przeciw systemowi jednopartyjnemu, ale pozostała ruchem niezwykle
konserwatywnym i mało demokratycznym od wewnątrz. Idea władzy jako emanacji narodu,
którą umocnił Wojtyła, miała w „Solidarności” – i to w tej pierwszej – większość. Warto
przywołać książkę Sergiusza Kowalskiego Krytyka solidarnościowego rozumu. Kowalski
analizuje sposób rozumienia władzy w pierwszej „Solidarności” i dochodzi do wniosku, że w
pierwszej „Solidarności” i dochodzi do wniosku, że ma ono charakter wodzowski. Wódz
uosabiał grupę, traktowano go jako emanację jej ducha. Związek zawodowy rozumiano jako
jednomyślny kolektyw, jednomyślny nie ze względu na decyzje członków, ale ze swej
mitycznie pojmowanej istoty. Stąd niewielka odporność na różnice zdań i skłonność do
tropienia „obcych”. Wystarczy przypomnieć sprawę KOR-u na pierwszym zjeździe
„Solidarności”. Wszystko to nie zmienia faktu, że pierwszą „Solidarność” słusznie nazywano
„czasem karnawału”. Ludzie mieli poczucie wybuchu wolności i nie zwracali uwagi na
różnice. Współistniały ze sobą bardzo różne sposoby myślenia. A jednak zwyciężył ten
narodowo- katolicki i konserwatywny. Należałoby poważnie postawić pytanie: dlaczego tak
się stało? Myślę, że osoba i nauczanie Jana Pawła II były jednym z ważniejszych czynników.
Wojtyle udało się ustanowić i umocnić w Polsce pewien rodzaj dyskursu. Kiedy dyskurs ten
stał się prawomocny i obowiązujący, przynajmniej wśród „solidarnościowej” większości,
zaczął żyć własnym życiem i wytwarzać postawy. Wojtyła dążył do tego, żeby nadać swoim
słowom wyjątkową rangę. Kreował się świadomie na męża opatrznościowego, na postać
przybywającą prosto z mitu. Wystąpienia papieża służą budowaniu jego własnego autorytetu,
a co za tym idzie – kapitału politycznego Kościoła. W krótkim przemówieniu na lotnisku w
Warszawie mówił na przykład: „Dziękuję wam, że temu Polakowi, który dzisiaj przybywa «z
ziemi włoskiej do Polski», towarzyszy na progu jego pielgrzymki po Polsce ta melodia i tekst,
w którym stale dochodziła i dochodzi do głosu niestrudzona wola życia narodu: «póki my
żyjemy»” (s. 36). Wojtyła mówi o sobie jakoo uosobieniu narodowego mitu. Porównanie do
Dąbrowskiego i jego drogi „z ziemi włoskiej do Polski” stawia go w centrum „my”
zaczerpniętego z hymnu narodowego i jednocześnie łączy jego osobę z „niestrudzoną wolą
życia narodu”, o której przy tej okazji mówi.
Wyjątkowość osoby papieża w obrębie narodowego mitu podkreślają także inne
sformułowania. Przede wszystkim mit ów jest w nim samym niejako zapisany: Wojtyła jest
papieżem, „który nosi w swojej duszy szczególnie wyrazisty zapis dziejów własnego narodu
od samego jego początku” (s. 77). To jego własne słowa. Jego czynności, zarówno te w czasie
pielgrzymki, jak i te sprzed konklawe, nabierają wymiaru mitycznego. Papież – jeszcze jako
biskup krakowski czy prosty ksiądz – „wędrował” po Polsce mitycznymi szlakami narodu,
„nawiedzał” je: „Wspólnie z Nią [z Najświętszą Marią Panną, a jakże] mogę znaleźć się na
tym wielkim szlaku dziejów, którym tyle razy wędrowałem: od Gniezna do Krakowa przez
Jasną Górę, od świętego Wojciecha do świętego Stanisława poprzez Bogarodzicę Dziewicę,
Bogiem sławioną Maryję” (s. 79). W innym miejscu Wojtyła mówi o „całym tym
historycznym szlaku, który tyle razy nawiedzał w swoim życiu” (s. 54). Nie tylko to.
Jego wybór na papieża wpisuje się w mityczną ekonomię dziejów narodu. W micie
męczeństwo świętego Stanisława okazuje się przyczyną wyniku konklawe. Jan Paweł II myśli
o sobie, kiedy przywołując męczeństwo świętego Stanisława, mówi: „Ów dziejowy dramat w
przedziwny sposób zaowocował po dziewięciu stuleciach” (s. 76). Nic dziwnego, że każdy
gest papieża Polaka, każdy przywoływany przez niego fakt musiał nabierać szczególnego
znaczenia.
Czy Jan Paweł II budził wtedy kontrowersje? Czy, tak jak w III RP, był traktowany
jako przywódca duchowy, sytuujący się ponad podziałami politycznymi?
Nikt tego nie badał. Sądząc po owocach, decydująca większość przyjęła jego punkt
widzenia. Na pierwsze msze papieskie przyszły tłumy. Znam ludzi, którzy słuchając papieża
w roku 1979 i później, konstatowali, że ten sposób myślenia stawia ich na pozycji
wykluczonych z polskości. Ale ilu takich było? Przed 1989 rokiem oficjalna prasa
komentowała wizyty papieża z dystansem. Po przełomie przyjęło się, że Wojtyły nie wolno
krytykować. Trudno o materiał do badań. Sprawa kontrowersji wokół Jana Pawła II zasługuje
na baczniejszą uwagę. Papież występował jako polityk. Jego wypowiedzi miały charakter
perswazyjny. Ich celem było budowanie autorytetu jego osoby i – co za tym idzie –
zdobywanie kapitału politycznego. Służyły one przede wszystkim umacnianiu władzy,a
dopiero w dalszej kolejności prezentowaniu poglądów. Dlatego w wypowiedziach dla
masowej publiczności Wojtyła z reguły nie opowiadał się za konkretną frakcją polskiego
Kościoła. Stosował strategię podwójnego przekazu. Miał zawsze coś dla „Tygodnika
Powszechnego” Miał zawsze coś dla „Tygodnika Powszechnego” i „Gazety Wyborczej”,
które czciły go jako otwartego katolika, z którym można rozmawiać; co nie przeszkadzało mu
być jednocześnie autorytetem „Frondy” i Radia Maryja. Wszystkim uczestnikom życia
publicznego w Polsce oferował wypowiedź, którą ci mogli uznać za własną. Każdy mógł
cytować papieża na poparcie swojego stanowiska i o to właśnie chodziło. Wojtyła stawał się
w ten sposób niekwestionowanym autorytetem. Spór o to, po czyjej stronie jest papież, był
mu na rękę. Pozwalał hierarchii i politykom o siebie zabiegać i nigdy nie doprowadzał do
rozstrzygnięcia. Nie potępił Radia Maryja, choć prawdopodobnie mógł, a sprawa byłaby w
Polsce prostsza niż zniszczenie teologii wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej. Pozycja wyroczni
dawała mu kontrolę nad sytuacją. Mógł w ten sposób forsować te elementy nauczania, na
których mu naprawdę zależało: sprawę aborcji i krytykę „cywilizacji śmierci”. Przywołajmy
jeden przykład: fragment homilii na placu Zwycięstwa podczas pierwszej pielgrzymki do
Polski. Tuż przed słynnym zawołaniem: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej
Ziemi” (s. 58) – Wojtyła wymienił twórców ojczystych dziejów. Znaleźli się wśród nich także
polscy Żydzi: „To wszystko: i dzieje ludów, które żyły wraz z nami i wśród nas, jak choćby
ci, których setki tysięcy zginęły w murach warszawskiego getta” (s. 58). Wydaje się, że Żydzi
z getta zostali tym samym włączeniw narodową wspólnotę, a proponowane rozumienie
polskości jest nadzwyczaj szerokiei otwarte dla wszystkich, którzy się do niej poczuwają.
Publicyści „TygodnikaPowszechnego” do dziś powołują się na ten fragment, widząc w nim
świadectwo niespotykanej w polskim katolicyzmie otwartości i ekumenizmu. A jednak trzeba
pamiętać, że jest on rozwinięciem głównej myśli warszawskiej homilii: „nie sposób
zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty (…) – bez
Chrystusa” (s. 56). Zrozumienie oznacza tu przynależność. Ten, kto pomija Chrystusa, a
właściwie katolicyzm,o którym naprawdę mowa, stawia się na zewnątrz wspólnoty, choćby
się wydawało, że jest jej członkiem. Należy do narodu tylko pozornie. Faktycznie nie ma
udziału w jego tajemnicy: nie rozumie jej, tak jak nie rozumie samego siebie jako członka
narodu. Dla wszystkich słuchaczy było jasne, przeciw komu skierowane są te słowa. To PRL-
owska władza i PZPR nie uznawały w Chrystusie klucza do zrozumienia Polski i Polaków.
Kryterium Chrystusa spełniało zatem de facto funkcję kryterium wykluczającego. Oddzielało
tych, którzyrozumieją naród zaledwie powierzchownie, czyli w istocie do niego nie należą, od
właściwego narodu, uczestniczącego w religijnie rozumianym centrum grupowej tożsamości.
Wojtyła, z jednej strony, kreśli zamknięty model katolickiej tożsamości Polaków, z drugiej
jednak daje sygnały, że ma na myśli tożsamość rozumianą szeroko i otwartą. W tej samej
homilii stara się o ton pojednawczy. Kryterium wiary przedstawia jako kryterium
uniwersalne, obejmujące wszystkich Polaków bez względu na przekonania i wyznanie.
„Chrystusa nie można wyłączyć z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi” (s. 56)
– stwierdza, a w ostatniej części kazania „wszystko, co Polskę stanowi (…) ogarnia myśląi
sercem, i włącza w tę jedną jedyną Najświętszą Ofiarę Chrystusa na placu Zwycięstwa”(s.
58). Dla katolików każdy człowiek staje się zrozumiały dopiero przez pryzmat Chrystusa bez
względu na to, co sam miałby na ten temat do powiedzenia. Sprzeciw – wynikającyz
całkowitego odrzucenia perspektywy religijnej albo z wyboru innej, niekatolickiej –w świetle
katolickiego nauczania nie ma żadnego znaczenia. Ten, kto odrzuca Chrystusa, po prostu nie
rozumie sam siebie. Nie inaczej dzieje się, gdy idzie o tożsamość narodową. W tak
zdefiniowanej tożsamości odnajdą się katolicy, ale niewierzący i członkowie innych wyznań,
szczególnie niechrześcijańskich, pozostaną poza jej obrębem. Konsekwentnie polscy Żydzi
mogą pozostawać wewnątrz wspólnoty narodowej, dopóki głośno nie powiedzą, kim są. Z
chwilą odrzucenia katolicyzmu jako podstawy grupowej więzi znajdą się poza jej obrębem.
Dotyczy to w tym samym stopniu wszystkich, którzy chcą uczestniczyć we wspólnocie jako
niekatolicy. I to właśnie przyswoi sobie z nauczania Jana Pawła II Radio Maryja. Ale
ostatecznie który nurt Kościoła papież bardziej dowartościował?
Nie ma wątpliwości: umocnił nurt konserwatywny. Wojtyła dał prawicy mit, który wyniósł
ją do władzy. W latach dziewięćdziesiątych udało się dzięki niemu przesunąć centrum życia
publicznego w Polsce bardzo daleko na prawo. Mam na myśli zestaw podzielanych przez
wszystkich, niekwestionowanych wyobrażeń o społeczeństwie, narodzie, Kościele i
demokracji. Były one w przeważającej części konserwatywne i narodowokatolickie. Nawet
dzisiaj liberalne idee, które w Europie uchodzą za demokratyczne ABC, traktuje się w Polsce
jak przejaw agresji lub niebezpieczną aberrację. Nikt nie próbuje mówić serio o rozdziale
Kościoła od państwa, nikt nie krytykuje nauczania religii w szkole publicznej ani nie upomina
się o prawa reprodukcyjne kobiet.
A kim był prawdziwy Polak dla Jana Pawła II? Kim miał być obywatel
narodowokatolickiego państwa?
Z pewnością był kimś, kto uznawał autorytet Kościoła. Wtedy papież „ogarniał go myślą i
sercem, i włączał w tę jedną jedyną Najświętszą Ofiarę Chrystusa na placu Zwycięstwa”.
Przed chwilą analizowaliśmy, jak działa ten mechanizm dyskursywny. Stawką w grze było to,
żeby wszyscy, niezależnie od tego, jakie mają poglądy, uznawali autorytet Kościoła jako
reprezentanta narodu. Podkreślmy: reprezentanta narodu, nie większości, bo przecież nie
chodzi o realne wybory obywateli, ale o mit. Chciałbym trochę uzupełnić ten portret
zbiorowości na podstawie homilii z 1979 roku. Papież stawia przed narodem pewne zadania.
Wynika z nich, że Wojtyła doskonale zdawał sobie sprawę, że w Polsce nie wszyscy uznają
prymat Kościoła i że prymat ten trzeba dopiero społeczeństwu narzucić. Mówiliśmy już, że
hierarchia ma być „stróżem kultury”. Okazuje się, że nie tylko hierarchia. Ładu moralnego
należy strzec kolektywnie. Nie wystarczy, że każdy przestrzega przykazań indywidualnie,
powinien także zwracać uwagę na to, jak postępują inni. Ład moralny jest więc sprawą
narodową w tym sensie, że kolektyw powinien chronić swoich członków przed upadkiem. W
1979 roku papież rozwinął tę myśl, komentując słowa Apelu Jasnogórskiego. Należy
pamiętać o chrześcijańskim dziedzictwie, które naród otrzymał na chrzcie, i czuwać nad nim.
„Czuwać – to znaczy pamiętać o tym wszystkim. Pamiętać za siebie i – bardzo często, z
reguły – za drugich. Za rodaków. Za bliźnich. Moi drodzy, trzeba tak czuwać, tak troszczyć
się o każde dobro człowiecze, bo ono jest dla każdegoz nas wielkim zadaniem. Nie można
pozwolić na to, by z nas wielkim zadaniem. Nie można pozwolić na to, by marnowało się to,
co ludzkie, to, co polskie, to, co chrześcijańskie na tej ziemi. (…) Jestem tutaj, ażebym w tej
godzinie czuwał razem z wami, abym przypomniał wam, jak głęboko odczuwam każde
zagrożenie człowieka, rodziny, narodu. (…) Jeśli widzisz, że brat twój upada, podźwignij go,
a nie pozostaw w zagrożeniu. (…) Strzeżcie się, abyście nie okazali się winnymi grzechów
cudzych!” (s. 170). Formuła „pamiętać za drugich, za rodaków” objaśnia, jakiego rodzaju
zadaniem jest „dobro człowiecze”. Grupa ma dbać o to, żeby to, co „ludzkie, polskie i
chrześcijańskie nie marnowało się na tej ziemi”. Środkiem do celu jest kontrola członków
społeczności. Tym razem społeczność ta rozumiana jest możliwie najszerzej. Wojtyła ma na
myśli wszystkich. Ład moralny ma panować na „tej ziemi” nie tylko wśród katolików. Musi
obowiązywać także wyznawców innych religii i niewierzących. Drugim zadaniem jest
przeprowadzenie czegoś w rodzaju konserwatywnej rewolucji kulturalnej. Na Wzgórzu Lecha
Jan Paweł II stwierdził: „Mówiąc do was, młodych, w ten sposób pragnę przede wszystkim
spłacić dług, jaki zaciągnąłem wobec tego wspaniałego dziedzictwa ducha, jakie zaczęło się
od Bogurodzicy. Równocześnie pragnę stanąć przed wami z tym dziedzictwem jako
wspólnym dobrem wszystkich Polaków, a zarazem z wybitną cząstką europejskiej i
ogólnoludzkiej kultury. Proszę was: Pozostańcie wierni temu dziedzictwu! Uczyńcie je
podstawą swego wychowania! Uczyńcie je przedmiotem Szlachetnej dumy! Przechowujcie to
dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom!” (s. 85). Jest
to program ideologicznej ofensywy Kościoła.
W rzeczywistości społecznej 1979 roku apel o „wierność chrześcijańskiemu dziedzictwu”
oznaczał, że dziedzictwo takie należy dopiero tak naprawdę stworzyć, nadając odpowiednią
rangę tekstom popadającym w zapomnienie oraz nowe znaczenia tekstom dobrze znanym.
Kulturę należało zdekomunizować, usunąć z niej wątki laickie, liberalne, demokratyczne i
lewicowe. Na nowo ją ureligijnić. Wojtyła twierdził, że polska kultura jest z istoty katolicka.
To nieprawda. Od końca XVIII wieku trudno znaleźć w Polsce wybitnego twórcę, który byłby
prawowiernym katolikiem. Nawet nasi renesansowi poeci sympatyzowali z heretykami.
Postulat powrotu do chrześcijańskich źródeł oznacza radykalne zawężenie pola kultury. Jeśli
mamy „przekazywać dziedzictwo praojców”, możliwa krytyka polega jedynie na
konfrontowaniu rzeczywistości z istotą narodowego i katolickiego dziedzictwa. Każdy akt
twórczości siłą rzeczy musi odwoływać się do religijnych źródeł wspólnoty. To, co polskiew
kulturze, będzie zawsze w zgodzie z Kościołem. Postulat „dziedziczenia i pomnażania”
chrześcijańskiej substancji narodowej kultury zakreśla zatem jej granice, zamyka ją w ramach
katolicyzmu i odcina od wszystkiego, co z katolicyzmem sprzeczne. W ciągu następnych
dwudziestu lat, szczególnie po roku 1989, apel papieża znalazł realizatorów, którzy
przystąpili do reinterpretacji polskiej kultury w duchu nauczania Wojtyły. Kilka lat temu
zajmował się Pan analizą polskich podręczników.
Jak przedstawiany jest w nich Jan Paweł II i jego wizja świata?
W 2003 roku realizowaliśmy w Stowarzyszeniu „Otwarta Rzeczpospolita” program
badania podręczników gimnazjalnych do języka polskiego, historii i wiedzy o społeczeństwie
razem z wychowaniem do życia w rodzinie. Chciałbym przywołać jeden symptomatyczny
przykład: nagrodzony przez Ministerstwo Edukacji podręcznik „Do Itaki” wydawnictwa
Znak, kojarzonego z otwartym katolicyzmem. Chodzi o fragment, w którym autorzy definiują
tożsamość narodową. O mniejszościach mówi się w rozdziale Pogranicza. Umieszczono je
więc na peryferiach, domyślnie w obszarze, gdzie dają o sobie znać wpływy zewnętrzne,
może nawet obce. Właściwym ośrodkiem polskości jest Soplicowo, opisane w następnym
rozdziale i zamykające część zatytułowaną Zaczynając od małej ojczyzny. Autorzy
podręcznika przytaczają fragmenty Inwokacji i Epilogu Pana Tadeusza. Wybór ten sprawia,
że z Soplicowa znikają postaci Jankiela i litewskich chłopów, a co za tym idzie – zmienia się
sens Mickiewiczowskiej koncepcji wspólnoty. Miejsce wielonarodowej i wieloreligijnej
Rzeczpospolitej, nawiązującej do republikańskich idei insurekcji kościuszkowskiej, zajmuje
etnicznie rozumiany naród. Mazurek Dąbrowskiego ma się kojarzyć uczniowi tylkoz
apostrofą do Najświętszej Marii Panny, wydobytą w komentarzu dydaktycznym, oraz
etnicznie polskimi, szlacheckimi mieszkańcami Soplicowa. A przecież Pieśń Legionów
rozbrzmiewa w Panu Tadeuszu dwukrotnie, bo w księdze XII gra ją Jankiel, obok Zosi
ubranej w chłopski strój litewski. Ani litewscy chłopi, ani Żydzi nie są sąsiadami Soplicowa,
nie żyją za granicą ani na pograniczu, są tam u siebie, zachowując przy tym odrębność języka,
religii i po części tradycji. Tym, co ich łączy, jest republikański duch powstania
kościuszkowskiego przywoływany zarówno w Inwokacji, jak i w koncercie Jankiela,w
którym pobrzmiewają odgłosy rzezi Pragi, bronionej – pewnie nie wszyscy o tym pamiętają –
przez Starozakonny Pułk Lekkokonny pułkownika Berka Joselewicza. Jego żołnierze zginęli,
broniąc Pragi – jak Spartanie pod Termopilami. Ale o tym z podręcznika Znaku się nie
dowiemy.
Znalazłoby się tam wiele przykładów opisu literatury i kultury ze ściśle religijnego punktu
widzenia. Przywołam jeszcze jeden, dość kuriozalny. Rozdział Nauczyciele prezentuje trzy
postaci: Sokratesa, Jezusa i Karola Wojtyłę. Autorzy podręcznika nie poprzestają na doborze
bohaterów, proponując uczniom taki oto temat wypracowania: „Chciałbym się z Nim spotkać.
Wrażenie z bezpośredniego lub za pośrednictwem TV spotkania z największym Polakiem XX
wieku”. Uważny Czytelnik łatwo się zorientuje, że polecenie zawiera presupozycję. Z góry
się zakłada, że Karol Wojtyła jest największym Polakiem XX wieku. Nie przywołano
żadnych argumentów dla uzasadnienia wielkości Wojtyły. No i – co nie bez znaczenia –
zabrakło miejsca dla uczniów, którzy za największego Polaka XX wieku uznają na przykład
Marię Skłodowską-Curie albo Różę Luksemburg. Pytanie autorów podręcznika wprowadza
pojęcie autorytetu opartego na z góry przyznanej władzy, niezależnego od wyborów
poszczególnych osób, a więc takiego, o który się nie pyta i którego nie wolno kwestionować.
Na sąsiedniej stronie, w paragrafie poświęconym „fałszywym nauczycielom”, pada co prawda
pytanie: „Kim jest prawdziwy autorytet? Kto ma autorytet? Kiedy ma się autorytet?”, ale
autorytetu papieża nie poddaje się tego rodzaju sprawdzianom. A czy przekonania Jana Pawła
II są opisywane w polskich podręcznikach? Nie! Po co? Przecież papieża w Polsce nikt nie
Nie! Po co? Przecież papieża w Polsce nikt nie słucha! Może jedyny Marek Jurek, ale jego
nawet koledzy z partii nie traktują poważnie. Jan Paweł II służy do wykonywania rytualnych
gestów posłuszeństwa – Kościołowii wyobrażonemu kolektywowi. Można mieć w głębokim
poważaniu jego nauki, ale nie wolno tego głośno powiedzieć. Należy obnosić się z
demonstracyjnym uwielbieniem do jego osobyi głosić wszem wobec, że „był wielkim
człowiekiem”. Weźmy konkretne sytuacje: papież był przeciwko wojnie w Iraku, polski rząd
posłał tam żołnierzy. Papież był przeciw aborcjii antykoncepcji, ale ludzie dokonują aborcji i
stosują antykoncepcję. Nie przestali współżyć seksualnie, a liczba urodzin spada. Papież
mówił, żeby zawierać związki małżeńskiew kościele, a coraz więcej par żyje w związkach
nieformalnych albo bierze tylko ślub cywilny. Zdaje się, że to statystycznie bardzo pokaźny
procent.
Od dłuższego czasu pojawiają się głosy krytyczne wobec Kościoła katolickiego,a niewiele
jest głosów krytycznych wobec papieża. Dlaczego tak się dzieje?
Chodzi o rytuał wkupywania się w łaski kolektywu. Już w 1980 i 1981 roku narodowo-
katolicki mit zaczął produkować wykluczonych. Jan Józef Lipski dostał zawału, kiedy na
pierwszym zjeździe „Solidarności” dyskutowano sprawę KOR-u i okazało się, że KOR to
Żydzi. Po przełomie pojawiły się skrajnie prawicowe partie, zaczął się spór o aborcję i było
jeszcze gorzej. Opozycyjni intelektualiści byli przerażeni. Nie wierzyli w skuteczność
obywatelskiego oporu. Byli przekonani, że w Polsce laickie państwo i demokracja w
zachodnim stylu nie mają poparcia. Pozostawiono samemu sobie ruch na rzecz referendum w
sprawie aborcji. Niezwykła energia społeczna poszła na marne. Nawiasem mówiąc, był to
jeden z momentów, które zaważyły na jakości demokracji w III RP. Ludzie zwątpili, że mogą
cokolwiek zmienić. Ale wróćmy do głównego wątku. Przekonanie o sile narodowo-
katolickiego mitu sprawiało, że próbowano się w ten mit wkupić. Mówiłem już o
przemówieniu papieża na placu Zwycięstwa: „wszystko, co Polskę stanowi, ogarniam myślą i
sercem”. Ludzie, którzy czuli się wykluczani z polskości, chwycili się tego fragmentu w
przekonaniu, że tylko autorytet papieża może im pomóc. Przypominam sobie taki passus z
artykułu Adama Michnika: „Jeśli jednak pytam własnego sumienia, ono nakazuje mi
powiedzieć: Ojcze Święty – wiele grzechów jest naszym udziałem, ale to nie jest prawda [że
jesteśmy «różowymi hienami»]. Nie jesteśmy zdrajcami ani targowiczanami, ani bolszewicką
nawałą. Ale wybaczamy im to kłamstwo niegodne, bowiem oni nie wiedzą, co czynią. I
prosimy w tym dniu: odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”.
Zawsze, kiedy to czytam, ogarnia mnie przerażenie. To straszne być Polakiem. Michnik,
który zdecydowanie występował przeciwko katolickiemu fundamentalizmowi, konsekwentnie
oddawał hołd polskiej tożsamości, rytualnie stwierdzał, że w pełni ją akceptuje i umieszcza w
samym centrum swego światopoglądu oraz życia społecznego w ogóle.
Katolicyzm okazuje się dla niego „nieusuwalnym składnikiem i znakiem tożsamości
narodowej”. Myślę, że to ustępstwo jest w jego przekonaniu – nie wiem, czy uświadomionym
– ceną za dopuszczenie do wspólnoty. Nieprzekraczalna dla nacjonalisty granica między
„swoimi” a „obcymi” okazuje się do pewnego stopnia otwarta. Przyjęcie do kolektywu staje
się rodzajem sakramentu, który przynajmniej po części zależy od aktu sakramentu, który
przynajmniej po części zależy od aktu woli. Obcy stają się częścią narodu, rytualnie uznając
narodowe świętości. Gesty takie wykonywał po 1989 roku nie tylko Adam Michnik i „Gazeta
Wyborcza”. Politycy SLD nieustannie manifestowali szacunek dla papieża i religii.
Wystarczy przypomnieć Józefa Oleksego klęczącego przed obrazem Najświętszej
Panienki.
Jak łatwo się domyślić, niewiele to pomogło. Narodowo-katolicki mit nie toleruje
odmienności i taki właśnie jest główny przekaz papieskiego nauczania. Czy te postawy
sześć lat po śmierci papieża są równie silne jak w czasach jego pontyfikatu?
Już nie. Katolicyzm w Polsce słabnie. Nie ma własnej energii, trzyma się na konflikcie
politycznym, na sporze o aborcję albo na nacjonalizmie. Sam z siebie już nie przyciąga.
Nawet przekaz mediów głównego nurtu bardzo się zmienił. W „Gazecie Wyborczej” albo w
„Polityce” czy „Przekroju” można przeczytać teksty, które jeszcze pięć lat temu mogły
ukazać się tylko w „Bez Dogmatu” albo podobnym niszowym piśmie. Zaczyna się nieśmiało
mówić o finansach Kościoła, o pedofilii księży, o tym, jak uczniowie traktują lekcje religiiw
szkole. To jeszcze za mało, żeby polskie społeczeństwo stało się laickie, ale pewnie już
niedługo osiągniemy masę krytyczną. W Kanadzie, Hiszpanii i Irlandii kościoły opustoszały
w ciągu dziesięciu, dwudziestu lat. Cała nadzieja w „pokoleniu JPII”.
Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że jest ono zainteresowane wszystkim
oprócz katolicyzmu. Ale mamy za sobą dwadzieścia lat niekwestionowanej władzy Kościoła,
która choć słabnie, to jednak trzyma się mocno. Mirosław Czech napisał w „Gazecie
Wyborczej”, że jeśli Kościół się nie opamięta, elity wypowiedzą umowę, zgodnie z którą
hierarchia uzyskała przywileje w zamian za poparcie dla rynkowych i demokratycznych
przemian. Artykuł się ukazał i nikt nie zapytał: A gdzie demokracja?! Kto się z kim umawiałi
w czyim imieniu?! Z czyjego upoważnienia?! I to zdarzenie może posłużyć jako
podsumowanie naszej rozmowy o wkładzie papieża w polską demokrację.
Toksyczny i przereklamowany
W
YWIAD Z
J
OANNĄ
S
ENYSZYN
Czy spotkała się Pani kiedyś z Janem Pawłem II? Jakie były wrażenia?
Osobiście nigdy. Nie odczuwałam takiej potrzeby. Dzięki temu mam nieskażone
spojrzenie na osobę i działalność Jana Pawła II. Podobno w bezpośrednich kontaktach potrafił
być ujmujący, więc opinie tych, którzy się z nim zetknęli, są w znacznej mierze wypaczonei
nieobiektywne. Z zasady nie dostrzegają oni, że polski papież, od politycznego wyboru do
transmitowanej na żywo, teatralnej śmierci, jest produktem marketingowym. W dodatku
mocno przereklamowanym.
A jak wspomina Pani pielgrzymki do Polski Jana Pawła II? Co Pani czuła, kiedy papież
przyjeżdżał do Polski?
Papieskie pielgrzymki wspominam jako imprezy kosztowne dla państwa i obywateli oraz
powodujące wiele zamieszania. Najgorzej wyszli na nich polscy emeryci. Pieniądze na
podwyżki ich świadczeń premier Suchocka przeznaczyła w 1993 roku na sfinansowanie
pielgrzymki na Litwę. Imprezy te robiły naturalnie wrażenie, gdyż poprzednicy Jana Pawła II
poza Watykanem byli praktycznie niedostępni dla wiernych. Msze odprawiane na specjalnie
w tym celu wybudowanych ołtarzach gromadziły tłumy. Zwłaszcza że były to starannie
wyreżyserowane spektakle, a papież świetnie odgrywał rolę zatroskanego ojca narodu.
Niemniej jednak nie czarujmy się, żadne z pielgrzymkowych spotkań z JPII nie było tak
liczne jak wiec, który odbył się dwudziestego czwartego października 1956 roku na placu
Defilad w Warszawie. Wówczas na cześć Gomułki entuzjastycznie skandowano: „Wiesław!
Wiesław!”. Potem do papieża: „Zostań z nami!”. Wyjaśnienie jest proste: Polacy kochają
bohaterów. A z jakiej bajki, to już inna sprawa. Najważniejsze, by byli żywi, bo wtedy można
ich dotknąć, zrobić sobie fotkę do rodzinnego albumu, a na starość opowiadać wnukom, że
brało się udział w historycznym wydarzeniu. Część wiernych pewnie odczuwała dumę,
wzruszenie czy też religijną ekstazę, ale mnie jako ateistki to nie dotyczyło.
A jak Pani, jako wieloletnia uczestniczka polskiego życia publicznego, ocenia stosunek
polskich polityków do papieża? Czy jest w nim zawarte kunktatorstwo, czy realny
szacunek i uznanie dla papieża? Kim Jan Paweł II jest dla polskich parlamentarzystów?
Jest przyjęty wiernopoddańczy kanon wypowiedzi, zgodnie z którym o JPII można mówić
tylko „na klęczkach” albo wcale. Politycy mu ulegają, gdyż nie widzą interesuw
jakimkolwiek sprzeciwie. Są wręcz nadgorliwi i prześcigają się w kadzeniu. Stosunek do
papieża stanowi swoistą mieszaninę podziwu, uznania, zawiści, konformizmu, strachui
nadziei na profity płynące z podporządkowania się stereotypowi wypowiedzi.
Najmniej w tym wszystkim miłości. Nie tylko politycy stale powtarzają, że to autorytet
moralny i że kierują się jego naukami.
A czy Pani zdaniem politycy stosują się do nauk papieża? Czy w ogóle je znają?
Może znalazłyby się nieliczne przypadki – posłowie, którzy czytali jakieś encykliki,
kazania czy książki papieża, ale to zaledwie wyjątki. Nie widać, by te lektury w jakikolwiek
sposób przekładały się na ich zachowanie i postępowanie. Chyba żeby uznać, że papieskie
nauki są raczej nieetyczne. Według sondażu przeprowadzonego w tym roku 28 procent
parlamentarzystów uznało, że Jan Paweł II powinien być patronem Polski. Skąd taki wysoki
odsetek? Zapytałabym raczej, dlaczego tak niski. Najwyraźniej sondaż był anonimowyi
dlatego zaledwie co czwarty parlamentarzysta uznał, że wypada tak powiedzieć.
Reszta zachowała zdrowy rozsądek. To optymistyczne. Sześć lat temu odsetek
pozytywnych odpowiedzi wynosiłby zapewne 80 procent, bo po śmierci JPII panował istny
obłęd.
Matka Boska jest już patronką polskiego parlamentu… Różne dziwne rzeczy dzieją sięw
polskim parlamencie. Były już modły o deszcz, relikwią jest fotel, na którym siedział Jan
Paweł II. Do tej pory stoi w kaplicy sejmowej, ale kto wie – może teraz zostanie porąbany i
podzielony na tysiące relikwii?
Poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, Franciszek Stefaniuk, niedawno powiedział, że
papież to „największa postać w dziejach ludzkości od czasów Jezusa Chrystusa”. Jak
Pani ocenia tego typu sformułowania?
Są żenujące. Wszak JPII jest pod każdym względem przeciwieństwem Chrystusa.
Niemniej akurat do posła Stefaniuka taka wypowiedź bardzo pasuje. Stale jest rozmodlonyi
chętnie eksponuje swoją religijność. Pamiętam, że w 2006 czy 2007 roku, podczas jednego z
posiedzeń Komisji do spraw Rodziny i Praw Kobiet, której był wówczas
wiceprzewodniczącym, odmawiał różaniec. To tłumaczy wiele, a nawet wszystko.
A jak Pani zdaniem kult papieża wpływa na kondycję polskiej demokracji i
parlamentaryzmu?
Kult jednostki zawsze wpływa niekorzystnie na demokrację, a przecież w przypadku Jana
Pawła II mamy do czynienia z takim właśnie kultem. W dodatku rozpoczętym za życiai
akceptowanym przez jego podmiot. Papież wręcz zachęcał do okazywania mu uwielbienia. Z
rozkoszą święcił swoje pomniki, aprobował nadawanie swojego imienia wszystkiemu, co nie
ucieka. Wbrew rozpowszechnianemu mitowi nie był to w żadnej mierze człowiek skromny.
Konkordat, który z demokracją raczej się kłóci, był prezentem dla polskiego papieża. Bardzo
kosztownym. Jego ratyfikacja nie wynikała z oceny korzyści dla Polski, bo takich nie ma, ale
ze źle pojętej poprawności politycznej. Takim szkodliwym prezentem była też ustawa
antyaborcyjna z 1993 roku. Swoistym zaprzeczeniem demokracji jest uczestnictwo
kościelnych dostojników w uroczystościach państwowych i przyznawanie im najwyższych
miejsc w precedencji stanowisk publicznych w Polsce.
Jan Paweł II uchodzi w Polsce za największy autorytet. Czy Pani zdaniem zasługuje na
to miano?
Uchodzi, bo tak wypada w Polsce mówić. Jednak absolutnie nic z tego nie wynika.
We współczesnym świecie w zasadzie nie ma powszechnych autorytetów. Z badań
przeprowadzonych w naszym kraju wśród młodzieży wynika, że do pewnego wieku takim
autorytetem jest jedynie matka, a potem panuje całkowite rozdrobnienie idoli. Jeżeli papież w
ogóle jest autorytetem, to najwyżej dla mniejszości. W dodatku bez jakiegokolwiek
przełożenia na ich realne życie. To zresztą akurat bardzo dobrze. Jan Paweł II propagował
poglądy wsteczne, szkodliwe dla rozwoju społecznego, a nawet dla zdrowia fizycznegoi
psychicznego jednostek. Dopiero w 1999 roku Watykan uznał, że dążenie kobiet do kariery
zawodowej nie jest grzechem. A przecież – jak wynika z badań – zwiększenie udziału kobiet
w gremiach decyzyjnych jednostek gospodarczych przynosi kilkuprocentowy przyrost PKB.
Trudno zliczyć, ile śmierci i nieszczęść spowodował jego zdecydowanie negatywny stosunek
do edukacji seksualnej, antykoncepcji, in vitro, prawa do aborcji, a ile tolerowaniei ukrywanie
pedofilii duchownych. Naturalnie papież ma prawo do głoszenia katolickich poglądów, ale
niedopuszczalne, wręcz skandaliczne jest ich przedstawianie jako jedynie słusznych, a tym
bardziej wymuszanie ich przestrzegania za pomocą kodeksu karnego, jak ma to miejsce w
Polsce. Trudno uznać za autorytet moralny człowieka, który ma na sumieniu miliony zarażeń
wirusem HIV w Afryce i nie tylko, tysiące ofiar pedofilów w sutannach, który popierał
zbrodnicze reżimy, w tym między innymi dyktaturę Augusta Pinocheta,i odegrał co najmniej
dwuznaczną rolę w rozpętaniu wojny w byłej Jugosławii. W dodatku nie jest nawet
najwybitniejszym papieżem XX wieku, bo to miano bezapelacyjnie przypada Janowi XXIII,
który zaczął reformować skostniałe kościelne struktury i formuły oraz zapoczątkował nowe
spojrzenie na świat. JPII zahamował te pozytywne procesy. Do grona książąt Kościoła
awansował wyłącznie wiernych sobie katolickich ortodoksów, co uwsteczniło Kościół na
kolejne lata. Podsumowując, Jan Paweł II to raczej moralny antyautorytet.A dlaczego w
polskim parlamencie nie krytykuje się papieża? Dlaczego nie krytykują go media? Dla
wygody i spokoju, a przede wszystkim, by nie narazić się na zarzut obrazy uczuć religijnych,
co mogłoby słono kosztować.
A dlaczego SLD nigdy nie krytykowało papieża? Przecież jego poglądy były sprzecznez
tym, co głosiło, a w latach dziewięćdziesiątych konflikty kulturowe były szczególnie
intensywne. Czy krytykę papieża SLD uznało za zbyt ryzykowną?
Partia polityczna nie ma obowiązku odnoszenia się ani do dogmatów religijnych, ani do
wypowiedzi kleru. Zdecydowanie konieczne jest natomiast dbanie o świeckość państwai
przeciwstawianie się uchwalaniu przez Sejm dziesięciu przykazań jako obowiązującego
prawa.
Przejdźmy do Pani wypowiedzi o Wojtyle i reakcji, z jakimi się spotkały. W 2006 roku w
czasie Parady Równości w Warszawie powiedziała Pani: „Niech ta parada zmieni
oblicze ziemi. Tej ziemi”. Miała Pani wtedy konflikt nawet z szefostwem SLD, które
odcięło się od tej wypowiedzi. Jak Pani dziś ocenia tamto wydarzenie? Czy świadomie
chciała Pani sprawdzić, jaka będzie reakcja?
Użyłam tych słów przekonana, że parady równości rzeczywiście zmieniają oblicze Polski.
To słowa z Ewangelii, których w 1979 roku użył w homilii Jan Paweł II. Uznałam, że
doskonale pasują do nowych czasów, bo w III RP nadal jest wiele do zmienienia. Żadne
słowa nie są zarezerwowane dla kogokolwiek. Uważam wręcz, że Kościół powinien być mi
wdzięczny, gdyż w nauce miarą sukcesu jest liczba cytowań.
W 1997 roku miał miejsce słynny happening posła Marka Siwca i prezydenta
Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy naśladowali pamiętny gest papieża całowania ziemi
ojczystej. Jak Pani ocenia ów happening?
Był zabawny i dowcipny. Papież, całując ziemię każdorazowo po wyjściu z samolotu,
urządzał swoisty spektakl pod tubylczą publiczkę. Wzbudzał niesamowity aplauz,
pokazywały to wszystkie media. Z czasem przyklęk i muśnięcie ustami ziemi stały się
znakiem firmowym pielgrzymek JPII. Wzorowany na tym spektakl w wydaniu Marka Siwca
wywołał ogromne oburzenie. Niesłusznie. Każdy ma prawo całować ziemię. A już
szczególnie po katastrofie smoleńskiej wszyscy wysiadający z rządowego samolotu powinni
robić to obowiązkowo, okazując w ten sposób radość ze szczęśliwego lądowania. Jak bowiem
twierdzi prezydent Komorowski, polski lotnik poleci nawet na drzwiach od stodoły, ale –
czego prezydent już nie dodaje – niekoniecznie wyląduje.
A jak to się stało, że wkrótce później Kwaśniewski uznał papieża za największy
autorytet? Skąd ta zmiana?
Zapewne dla równowagi. Odbijając się od ściany ironii, poleciał do ściany konformizmu.
Ale oczywiście najlepiej zapytać prezydenta Kwaśniewskiego. Warto by się też dowiedzieć,
czy to w ramach dalszego odreagowywania krytyki lotniskowego incydentu, jeszcze nie
znając napisanej przeze mnie ustawy liberalizującej możliwości przerywania ciąży,
zapowiedział w 2004 roku, że jej nie podpisze, choć była to jedna z jego obietnic
wyborczych. Po śmierci papieża wiele osób deklarowało zmianę w swoim życiu.
Czy Pani zdaniem były wymierne rezultaty tych obietnic?
Jak najbardziej wymierne – w postaci śmiechu i politowania, które wzbudziły u ludzi
rozsądnych. Kibole deklarowali koniec burd na stadionach, Beata Kozidrak częstsze
chodzenie do kościoła, Michał Wiśniewski czytanie papieskich encyklik, a Lech Kaczyński
ograniczenie picia alkoholu. Były też ślubowania niesamowite. Osiemdziesięciokilkuletni
aktor Leon Niemczyk ślubował wstrzemięźliwość seksualną, a Dariusz Michalczewski – że
nie będzie się wyżywał na narzeczonej. Z kolei Jarosław Kukulski postanowił nie bać się
śmierci. Tym torem, lecz na całość, poszła szerzej nieznana pani Grażyna z Gdańska, która
postanowiła nie bać się braku pieniędzy, ciężkich chorób ani głodu. Wszystkich zakasowała
telewizja publiczna, ogłaszając programowe zbliżenie z TV Trwam i Radiem Maryja. To
ostatnie przyrzeczenie zostało w znacznej mierze dotrzymane. Ku rozpaczy widzów.
Pamiętam, że tuż przed beatyfikacją Jana Pawła II na portalu www.youtube.com
pojawiły się filmy parodiujące papieża. Doniesienia w tej sprawie trafiły do
prokuratury. Jak Pani ocenia tego typu przypadki?
Jan Paweł II był papieżem, ale zarazem celebrytą. W tej drugiej roli budził znacznie
większe zainteresowanie. Stąd różne, lepsze i gorsze filmy, rysunki, piosenki. Donosy
zgłaszają zazwyczaj związani z Kościołem, nic nieznaczący politycy i wierni podpuszczeni
przez kler, a prokuratura musi zajmować się wszystkimi doniesieniami. Nawet najgłupszymi.
W 2006 roku badała moją wypowiedź z Parady Równości, ale postępowanie umorzyłaz
powodu braku znamion obrazy uczuć religijnych.
Czy kult Jana Pawła II nie stanowi zagrożenia dla wolności słowa?
Jerzy Urban został jednak skazany. Kult jednostki zawsze jest zagrożeniem dla wolności
Kult jednostki zawsze jest zagrożeniem dla wolności słowa. Zwłaszcza w powiązaniu z
odpowiednimi artykułami kodeksu karnego. Często ludzie nakładają sobie kaganiec, żeby się
nie narażać na postępowanie prokuratorskie czy ewentualny proces. Występuje swoista
autocenzura, a niepokorni, którzy się do niej nie stosują, są ciągani po prokuraturach i sądach.
Czasem przegrywają procesy. Zawsze tracą czas, pieniądze i nerwy. To zabójcze dla wolności
słowa, bo uczy, że lepiej siedzieć cicho. W Polsce bezkarnie można wszystko mówić tylko w
Radiu Maryja. Panuje mit, że JPII nie akceptował działań Rydzyka. W rzeczywistości
popierał ojca dyrektora, gdyż jest on guru najwierniejszych hufców Kościoła, jego pierwszą
kadrową. Gdyby było inaczej, Rydzykw ciągu pięciu minut zostałby misjonarzem na
Grenlandii.
A jak Pani ocenia udział wielu polityków lewicy w uroczystości beatyfikacji Jana Pawła
II? Czy uważa Pani tego typu postępowanie za właściwe, czy jednak politycy lewicy
powinni być bardziej zdystansowani wobec takich ceremonii?
Nie tylko politycy lewicy powinni się dystansować wobec uroczystości typowo
religijnych, a taką jest wobec uroczystości typowo religijnych, a taką jest beatyfikacja. Można
brać udział w pogrzebie papieża, bo to głowa obcego państwa, ale nie w beatyfikacji. Politycy
nie powinni też demonstracyjnie uczestniczyć w mszach, pielgrzymkach, procesjach Bożego
Ciała, gdyż nie należy łączyć sacrum i profanum. Walczę o to w Parlamencie Europejskim
jako wiceprzewodnicząca Platformy na rzecz Świeckości Polityki.
A jak Jana Pawła II postrzegają przedstawiciele innych krajów Unii Europejskiej? Jakie są
Pani obserwacje jako euro parlamentarzystki w odniesieniu do tej kwestii?
W Parlamencie Europejskim kultywowana jest świeckość, a nie pamięć Jana Pawła II. W
dodatku nikt nie widzi powodu, dla którego akurat ten papież miałby być szczególnie
honorowany. Polska stanowi pod tym względem ewenement. Niemniej nawet nasi rozmodleni
w kraju, prawicowi europarlamentarzyści w swoich wystąpieniach raczej nie powołują się na
papieża. Tutaj nie byłoby to dobrze widziane.
Odnosząc się do wypowiedzi arcybiskupa Stanisława Dziwisza, że „Jan Paweł II otworzył
perspektywy cywilizacji życia i miłości w świecie zdominowanym przez cywilizację strachu i
śmierci”, napisała Pani na swoim blogu, że „ta miłość wydaje się mocno toksyczna”. Co Pani
miała na myśli? Miłość toksyczna to taka, która szkodzi. Poglądy dotyczące życia
seksualnego i reprodukcyjnego, głoszone i wymuszane – nie tylko na katolikach – przez Jana
Pawła II, przynoszą ludziom, których papież rzekomo kochał, zdecydowanie więcej szkody
niż pożytku. JPII, zabraniając edukacji seksualnej i skutecznej antykoncepcji, w tym
zwłaszcza prezerwatyw, przyczynił się do zwiększenia liczby niechcianych ciąż, a tym
samym aborcji, oraz do rozprzestrzenienia się epidemii HIV/AIDS. W wyniku głoszonych
przez Kościół nauk katolicy żyją w poczuciu ciągłego strachu i grzechu. Frustrują się,
uprawiając seks przed- i pozamałżeński, stosując antykoncepcję, korzystając z in vitro.
Oznacza to, że Jan Paweł II tworzył cywilizację strachu i śmierci, a nie życia i miłości.
W innym tekście napisała Pani, że „papieska chęć dostosowania świata do Rzymu
spowodowała więcej dostosowania świata do Rzymu spowodowała więcej nieszczęść, niż
przyniosła korzyści. Tysiącom ludzi wręcz zrujnowała życie”. Kogo Pani miała na myśli?
Miałam na myśli między innymi mieszkańców Afryki, którzy w dobie epidemii HIV/AIDS
uwierzyli papieżowi, że nie należy stosować prezerwatyw, katolików, którzy w imię religijnej
ideologii przeciwnej in vitro zrezygnowali z radości bycia rodzicami, kobiety, które w wyniku
nielegalnych aborcji straciły życie lub zdrowie, księży zmuszonych do celibatu, a wreszcie
tysiące ofiar duchownych pedofilów. Nie wolno zapomnieć, że za pontyfikatu Jana Pawła II
obowiązywała tajna instrukcja nakładająca ekskomunikę na tych, którzy ujawnią przypadki
pedofilii popełnianej przez kler. Ofiary miały z pokorą przyjmować swój los i milczeć. Jan
Paweł II moralność miał za nic. Dla niego liczył się tylko interes Kościoła i jego własny.
Popierał wzrost wpływów półtajnej integrystycznej organizacji Opus Dei. Zwalczał teologię
wyzwolenia w Ameryce Łacińskiej, czyli tak zwany Kościół ubogich, gdyż jako zawzięty
antykomunista, wbrew pozorom, zawsze trzymał z bogatymi. Tolerował wszelkie obyczajowe
patologie i finansowe przekręty. Za jego pontyfikatu wzrosło rozpasanie i rozbestwienie
kleru, bo sutanna dawała ochronę przed prawem. Jak Pani zdaniem będzie ewoluowało
podejście do Jana Pawła II w polskim społeczeństwie? Czy ten kult będzie jeszcze długo
trwał? Źle się stało, że Jan Paweł II został błogosławionym, mimo wątpliwości, które budziła
jego osoba, życiei postępowanie, a nawet sam proces beatyfikacyjny.
Mówi się żartobliwie, że są dwa cudy związane z Janem Pawłem II: pierwszy to
uzdrowienie francuskiej zakonnicy, a drugi – uznanie tego faktu za cud. Zasadniczą kwestią
będzie kanonizacja. Im później, tym lepiej. Błogosławiony oznacza bowiem, że kult jest
dopuszczony tylko regionalnie. Trudno dociec, jakiego regionu u nas dotyczy. Skoro ogarnął
całą Polskę, najwyraźniej sami się uważamy za zaścianek. Warto zauważyć, że beatyfikacja
wzbudziła nieporównanie mniejsze emocje niż śmierć JPII. Wtedy przez wiele dni panował
istny obłęd podsycany przez media. Ludzie autentycznie płakali, ulice miast zastawione były
zniczami. Ówczesny prezydent stolicy, Lech Kaczyński, zabronił wyrzucania wypalonych
skorup, gdyż uznał je za relikwie godne przerobienia. Sprawa oczywiście się rozmyła.
Podobnie jak natychmiastowe uświęcenie papieża. Polaka. Proces beatyfikacyjny na tyle się
przeciągnął, że większość straciła zainteresowanie. A myśli Pani, że możliwy jest w Polsce
proces podobny do tego, który ma miejsce w Irlandii, gdzie udzie masowo występują z
Kościoła? Stopniowo zmienia się tam również ocena pontyfikatu Jana Pawła II – od
pozytywnej po niezwykle krytyczną. Taki proces już postępuje. Wprawdzie jeszczeniewielu
katolików dokonuje apostazji i zaledwie kilku znanych duchownych odeszło z Kościoła, ale
większość wiernych nie uczestniczy w mszach i nie stosuje się do katolickich nauk, zwłaszcza
w sprawach seksu, antykoncepcji, in vitro, aborcji. Życie biegnie własnym torem. Coraz
częściej z dala od papieskich zaleceń, by nie powiedzieć: wbrew tym zaleceniom. Zmiana
oceny pontyfikatu Jana Pawła II to tylko kwestia czasu. Polacy kochają go jedynie za to, że
jest ich rodakiem. Coraz częściej uświadamiają sobie, że poza odrobiną nacjonalistycznej
dumy nie wniósł do ich życia niczego, co byłoby warte choćby zapamiętania. Każda
ujawniona afera pedofilska polskiego kleru przybliża dzień krytycznej oceny pontyfikatu.
Prawda ostatecznie wyzwoli Polaków z miłości do santo subito.
Nie można rządzić Kościołem samymi zdrowaśkami
W
YWIAD Z
A
GNIESZKĄ
Z
AKRZEWICZ
Jak Pani ocenia pontyfikat Jana Pawła II na tle jego poprzedników? Co nowego wniósł
Karol Wojtyła do Watykanu?
Bardzo trudno ocenić pontyfikat Jana Pawła II na tle jego poprzedników, gdyż ten
pontyfikat był jedyny w swoim rodzaju pod wieloma względami. Przede wszystkim polski
papież był pierwszym papieżem zagranicznym od czterystu pięćdziesięciu lat, więc jego
pontyfikat musiał być inny. Był on trzeci co do długości w historii Kościoła (prawie
dwadzieścia siedem lat), zatem trudno o empiryczne porównanie go z poprzednikami, gdyż
wielu ludzi ich nie pamiętało. Miałam sześć lat, gdy Polak został wybrany na tron papieski,
więc nie pamiętałam ani Jana Pawła I, który umarł po miesiącu, ani Pawła VI, ani Jana XXIII,
którego tak kochali Włosi. Jan Paweł II miał szczęście żyć w epoce medialnej i potrafił to
wykorzystać. Gdyby inni papieże mieli do dyspozycji środki masowego przekazu, które
opowiadają ich heroiczne gesty, może potrafiliby nas „porwać” tak jak Wojtyła lub jeszcze
bardziej. Co nowego wprowadził Karol Wojtyła do Watykanu? Na pewno kamery
telewizyjne, które śledziły go na każdym kroku… i one przybliżyły Kościół zwykłym
ludziom na całym świecie, bo za sprawą telewizorów papież zawitał do każdego domu. Bez
wątpienia Karol Wojtyła był papieżem współczesnym, idącym z duchem czasu. Dlatego
najbardziej zaskakuje kontrast pomiędzy nowoczesnością jego osoby a zacofaniem Kościoła,
który po sobie pozostawił. Krytycy Państwa Watykańskiego często mówią, żejest ono
przestarzałą, autorytarną strukturą, która nie powinna w tym kształcie funkcjonować w
nowoczesnym świecie.
Czy Pani zdaniem Jan Paweł II przyczynił się do wzrostu demokratyzacji i
przejrzystości w funkcjonowaniu Watykanu? Czy też z tej perspektywy jego pontyfikat
był czasem straconym?
To, czy Kościół powszechny jest demokratyczny, czy nie, to problem katolików.
Widocznie oni nie potrzebują demokracji lub w nią nie wierzą… Watykan jest teokratyczną
monarchią elekcyjną, absolutystyczną i o charakterze patrymonialnym. Taka sytuacja
utrzymuje się od upadku Państwa Kościelnego, które straciło swoje terytorium na rzecz
Zjednoczonych Włoch. To jedna z niewielu monarchii współczesnych, podczas gdy
większość państw świata ma charakter republikański. Elekcja papieża nie jest powszechna,
lecz dokonuje jej wąska grupa kardynałów (około stu dwudziestu). Kościół całkowicie
wyklucza z władzy kobiety, a więc połowę swoich wiernych. Teoretycznie władcą Kościoła
może zostać każdy ochrzczony mężczyzna, wiemy jednak, że tak też nie jest. Od 1870 roku
obowiązuje dogmat o nieomylności papieża, ogłoszony przez Piusa IX. Władza papieża jest
nieograniczona w czasie, czyli dozgonna.
Możemy powiedzieć wiele dobrego o Janie Pawle II, ale kiedy na Kościół patrzymyz
boku, pewne fakty są, niestety, ewidentne. Przed beatyfikacją Jana Pawła II ukazał się we
Włoszech numer specjalny magazynu „MicroMega” pod bardzo wymownym tytułem: Karol
Wojtyła, wielki obskurant. Dla niektórych może to brzmieć jak obraza majestatu. Jeżeli
jednak, zgodnie z definicją, obskurantyzm występuje najczęściej na gruncie światopoglądu
religijnego jako narzędzie w rękach Kościoła lub organizacji religijnych, które widzą w nauce
i postępie społecznym zagrożenie dla dogmatów religii, to, niestety, trzeba się zgodzić z
opinią włoskiego magazynu. „Celebrowana przez wszystkich – katolików i laików,
wierzących i niewierzących – jako kamień milowy dialogu pomiędzy Kościołem a światem
współczesnym Fides et ratio (jedna z najważniejszych encyklik polskiego papieża) w
rzeczywistości jest przedsoborowym monumentem integralizmu katolickiego, który odrzuca
autonomię rozumu i jednostki, a także fundamenty demokracji” – napisał Paolo Flores
d’Arcais, profesor filozofii i redaktor naczelny „MicroMegi”. Na łamach magazynu odbyła
się dyskusja dotycząca encykliki z udziałem takich humanistów jak: Ganni Vattimo, Leszek
Kołakowski, Fernando Savater, Enzo Bianchi, Piero Coda, Emanuele Severino, Andrea
Riccardi i inni. Jakkolwiek by na to patrzeć, to jednak smutne, że taki jest wizerunek
pontyfikatu polskiego papieża.
Za co krytykuje się Karola Wojtyłę?
Są blaski tego pontyfikatu, ale są też cienie. Przede wszystkim papież Polak pozostawił po
sobie Kościół o wiele bardziej konserwatywny, niż go zastał. Podczas swojego pontyfikatu
uprzywilejował ultrakonserwatywne skrzydło Kościoła, faworyzując powstanie lub rozwój
różnych ruchów i nurtów podziemnych (choćby personalna Prałatura Świętego Krzyża i Opus
Dei, Legion Chrystusa, Komunia i Wyzwolenie i inne), zwalczając zarazem wszystkie te
ruchy katolickie, które miały inspirację lewicową, propagujące teologię wyzwolenia czy
choćby domagające się demokratyzacji Kościoła, jak ruch „My jesteśmy Kościołem”,
powstały w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Adista, włoska agencja informacji
religijnej, opublikowała niedawno (i przypomniała przed beatyfikacją) listę teologów i księży,
których nauczanie zostało uznane za niezgodne z doktryną Kościoła. Jest ona długa i warto ją
przeanalizować przy jakiejś okazji. Mnie osobiście zaskoczył fakt, który sobie uświadomiłam,
pisząc przez lata o Watykanie, że przed wyborem Karola Wojtyły, w okresie Soboru
Watykańskiego II, Kościół był naprawdę powszechny i miał dwa skrzydła: prawe i lewe.
Katolicy mieli poglądy prawicowe i lewicowe, byli nawet księża popierający rewolucję
marksistowską, startujący w wyborach z list Włoskiej Partii Komunistycznej czy wchodzący
w skład rządu rewolucyjnego w Salwadorze. Papież Polak dosłownie „wypielił jak chwasty”
wszystko to, co w Kościele znajdowało się na lewo od centrum. Kościół Jana Pawła II był
prawicowy, a lewica stała się jego wrogiem politycznym. Bez wątpienia jest to deficyt
demokracji, który powstał z woli Jana Pawła II. W Polsce może się to wydawać normalne, w
innych krajach, mających dłuższą tradycję demokratyczną niż nasz, jest to krytykowane. Za
pontyfikatu Jana Pawła II kardynał Joseph Ratzinger, pełniący obowiązki prefekta
Kongregacji Doktryny Wiary, był uważany za ultrakonserwatywnego przedstawiciela
Kościoła katolickiego. Dziś papież Benedykt XVI jest uznawany za umiarkowanego, a nawet
postępowego reprezentanta tej instytucji. To najlepiej świadczyo tym, czym stał się Kościół
postwojtyłowy: monumentem integralizmu katolickiego.
Choć prawo kanoniczne zabrania tworzenia partii i uprawiania polityki, małe watykańskie
państewko rządzi się tymi samymi prawami co inne podmioty polityczne. Karol Wojtyła był
znakomitym politykiem, ale prawicowym i ultrakonserwatywnym. Lista „grzechów”
błogosławionego jest długa. Najlepiej świadczy o tym liczba artykułów i publikacji
krytycznych, jakie ukazały się przed beatyfikacją na całym świecie. Nie brakowało również
żądań jej wstrzymania, wystosowanych przez ofiary licznych przestępstw seksualnych, do
których doszło w trakcie tego pontyfikatu, a które pozostały zupełnie bezkarne. Jana Pawła II
nie krytykuje się zazwyczaj za to, co zrobił, lecz za to, czego nie zrobił jako człowiek
świadomy, nowoczesny, charyzmatyczny, wielki lider religijny deklaratywnie idący z duchem
czasu. Warto tutaj przypomnieć postulaty katolickiego ruchu „My jesteśmy Kościołem”, które
odzwierciedlają to, o czym dyskutowano podczas Soboru Watykańskiego II: 1. Kolegialność,
czyli oddolny wybór biskupów; 2. Kapłaństwo kobiet – Jan Paweł II poprawił status kobiet w
Nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego z 1983 roku, czyli wyeliminował odwieczne przesądy
dotyczące „nieczystości rytualnej”, jednak ostatecznie zamknął kobietom drogę do
kapłaństwa, potwierdzając stanowisko Pawła VI, że Kościół nie ma żadnej władzy, by
udzielać święceń kapłańskich kobietom, i kwalifikując to jako prawdę związaną z
Objawieniem; 3. Celibat księży – podczas pontyfikatu Jana Pawła II została zaostrzona
dyspensa dla księży żonatych, a papież Polak był już przeciwnikiem zniesienia celibatu
podczas soboru; 4. Homoseksualizm – Jan Paweł II uchodził za obrońcę praw człowieka, ale
za jego pontyfikatu nie było żadnego otwarcia w stosunku do homoseksualistów, którzy przez
wieki byli prześladowani tak samo jak Żydzi; 5. Powrót na łono Kościoła rozwodników
powtórnie zaślubionych – papież Polak nigdy nie zaakceptował katolików rozwodników,
czasami głęboko wierzących (dlatego dziś robi wrażenie fakt, że Kościół udziela sakramentu
eucharystii rozwodnikowi, premierowi Włoch Silvio Berlusconiemu, tuż po skandalu
seksualnym z nieletnią prostytutką, a zwykłym katolikom, którzy drugi raz ułożyli sobie
życie, odmawia się komunii świętej). Przypomniałam tutaj tylko postulaty i zarzuty samych
katolików, bo w Polsce w dalszym ciągu Jana Pawła II krytykują wyłącznie ateiści. Szkoda,
że nie ma u nas otwartej dyskusji na temat demokratyzacji Kościoła, podobnej do tej, która
toczy się w społeczeństwach zachodnich.
Jakie są źródła finansowania Państwa Watykańskiego? Jakie rodzaje działalności
gospodarczej prowadzi Kościół? Czy Watykan korzysta z jakichś przywilejów
podatkowych?
Watykan, najmniejsze państwo-miasto na świecie, będące enklawą Rzymu, ma około
ośmiuset obywateli i są to głównie najwyżsi dostojnicy kościelni, służący im i są to głównie
najwyżsi dostojnicy kościelni, służący im księża i zakonnice oraz żołnierze Gwardii
Szwajcarskiej. Oprócz tego do pracy w Watykanie przychodzi około trzech tysięcy osób
mieszkających poza murami państwa-miasta (pracownicy poczty, radia, prasy, telewizji,
sklepów, muzeów, aptek, banków, stacji benzynowych, dworca kolejowego, służby
medycznej i ochrony). Watykan jest monarchią o charakterze patrymonialnym, gdyż tak jakw
czasach feudalnych władca rozporządza poddanym mu krajem bez ograniczeń i nie odróżnia
się wydatków państwowych od wydatków monarchy. Monarchia patrymonialna oznacza
także, że monarcha utrzymuje się z wpływów wasalnych, a więc darowizn wiernych, datków i
dofinansowań wynikających z umów bilateralnych z innymi państwami.
Posiadłości oraz struktury mogą znajdować się także na terytorium innych krajów i mieć
przywilej eksterytorialności. Tak właśnie jest w przypadku Watykanu.
Gospodarka Watykanu opiera się na dochodach z pielgrzymek, wizyt w muzeach,
sprzedaży gadżetów i błogosławieństw, a także na zyskach, jakie przynoszą radio, telewizja,
wydawnictwo poliglotyczne, gazeta „L’Osservatore Romano”, apteka, stacja benzynowa i
kolejowa. Watykan ma prawo bić własną monetę oraz emitować znaczki. Działalność ta ma
jednak wyłącznie charakter numizmatyczny. Euro z papieżem są sprzedawane jako pamiątki,
więc mają wyższą wartość niż nominalna. Do tego dochodzą darowizny dla papieża, tak
zwane obolo di San Pietro, czyli świętopietrze. To najstarsza forma finansowania Watykanu.
Trudno powiedzieć, jak kształtował się ten dochód na przestrzeni wieków. Wiemy natomiast,
że obecnie, za pontyfikatu Benedykta XVI, jest to około 50 milionów euro rocznie i datki te
pochodzą od wiernych z całego świata. Czasami są to darowizny bardzo wysokiei
anonimowe. Lwią część dochodów przynoszą wpływy z nieruchomości, jakie Watykan
posiada poza swoim terytorium, oraz różne inwestycje finansowe. Watykan składa się z
Państwa-Miasta Watykańskiego (podmiot terytorialny), Stolicy Apostolskiej i Kurii
Rzymskiej (struktura organizacyjna). Państwo-Miasto Watykańskie i Stolica Apostolska
mają oddzielny bilans finansowy. Finansami Watykanu zajmuje się Amministrazione del
Patrimonio della Sede Apostolica (APSA), czyli Administracja Majątku Stolicy Apostolskiej.
Jest to rodzaj banku centralnego Watykanu – często mylnie tę rolę przypisuje się Istituto per
le Opere di Religione (IOR), czyli Instytutowi Dzieł Religijnych. APSA została powołana do
życia w 1967 roku przez papieża Pawła VI i była reformowana przez Jana Pawła II. Jej
zadaniem jest dbać o wydatki Watykanu, co polega na gromadzeniu pieniędzy z działalności,
która przynosi dochody, i rozdzielaniu ich między poszczególne „ministerstwa” papieskie
(dicasteri), które dochodów nie przynoszą. Co roku na przełomie czerwca i lipca, podczas
konferencji prasowej, APSA podaje do wiadomości publicznej budżet Stolicy Apostolskiej.
Jak możemy wyczytać w dokumentach oficjalnych zamieszczonych na portalu watykańskim,
od 1969 do 1993 roku Stolica Apostolska miała zawsze pozytywny. W ostatnich latach znowu
pojawił się deficyt. W 2008 roku dziura budżetowa wynosiła 15,3 nieoczekiwanie pojawiła
się nadwyżka 9,9 miliona euro. Nowością w 2009 roku było to, że IOR podarował papieżowi
50 milionów euro. Także w 2010 roku bilans był pozytywny – Watykan zaoszczędził 10
milionów euro dzięki oszczędności i niemieckiemu gospodarowaniu papieża Ratzingera. Nie
było to jednak łatwe, gdyż wierni nie byli zbyt hojni. Datki znacznie spadły, zwłaszcza w tych
krajach, w których było najwięcej ofiar księży pedofilów. Wierni stracili zaufanie do
instytucji Kościoła, co objawia się tym, że niechętnie dają na tacę. W ubiegłym roku również
świętopietrze było bardzo niskie.
Kościół katolicki korzysta z różnych przywilejów – nie tylko podatkowych. Są one
ustalane przez umowy bilateralne na mocy konkordatów zawartych przez Watykanz
poszczególnymi państwami. Na przykład we Włoszech istnieje mechanizm zwany „8 x
1000”, zgodnie z którym państwo włoskie przeznacza osiem tysięcznych wpływówz
podatków obywateli na cele religijne lub charytatywne. Mechanizm jest dość „perwersyjny”,
co wielokrotnie sygnalizowały włoskie stowarzyszenia laickie: jeżeli nawet obywatel nie
wypełni deklaracji podatkowej w tym punkcie, to i tak pieniądze idą do głównego faworyta,
czyli włoskiego Kościoła katolickiego. W ten oto sposób Konferencja Episkopatu Włoch
otrzymuje co roku blisko 1 miliard euro! To cztery razy tyle, ile wynosi roczny budżet Stolicy
Apostolskiej. Pieniądze te powinny być przeznaczane na cele charytatywne – działalność na
rzecz ubogich czy misje w krajach Trzeciego Świata, alew rzeczywistości idą na bliżej
niezdefiniowane „cele kultowe”, czyli na wypłaty dla księży, katechetów, budowę nowych
kościołów i renowacje ogromnego patrymonium kulturalnohistorycznego, jakie posiada
Kościół we Włoszech.
Premier Silvio Berlusconi w 2005 roku obiecał zwolnić Kościół katolicki od płacenia
podatku gruntowego i dzięki poparciu hierarchii watykańskiej wygrał wybory. Obietnicę
spełnił. W rezultacie „spółka Kościół”, która posiada na terenie Włoch blisko sto tysięcy
budynków (w tym szpitale i kliniki prywatne, szkoły, uniwersytety, sklepy i hotele),
zaoszczędza rocznie 2 miliardy euro. Unia Europejska zarzuciła niedawno Włochom
faworyzowanie nielojalnej konkurencji i otworzyła w związku z tym formalne dochodzenie.
W 2012 roku Bruksela zdecyduje, czy skazać Włochy i zmusić je do zmiany ustawy, czy nie.
Nie należy się więc dziwić, że na przykład noclegi na terenie Rzymu w strukturach
kościelnych, które nie płacą podatków gruntowych, kosztują mniej niż w hotelach.
Uprzejmości finansowe czyni nie tylko rząd włoski, lecz także Urząd Miasta Rzymu. Już
traktaty laterańskie przewidywały, że Rzym musi dostarczać wodę do Watykanu, nie mówiły
jednak, że za darmo. Do podlewania ogrodów watykańskich miasto Rzym dostarcza co roku
bezpłatnie tyle wody, ile wystarczyłoby dla sześćdziesięciu tysięcy osób; wybudowało też
oczyszczalnie ścieków (które do końca lat sześćdziesiątych odprowadzano do Tybru).
Watykan nie zapłacił nigdy ani grosza, nawet gdy spółka usług komunalnych się
sprywatyzowała i akcjonariusze zaczęli przyciskać „świętego klienta”. Zapłacili włoscy
podatnicy. Na koniec weźmy przykład beatyfikacji Jana Pawła II – uroczystości trwającej
jeden dzień. Koszty Watykanu wyniosły 500 tysięcy euro, 4,5 miliona euro zapłacił Urząd
Miasta Rzymu.
Czy wiadomo, jak bogatym państwem jest wewnętrzne procedury w odniesieniu do
działalności finansowej? Czy Jan Paweł II zmienił coś w tej dziedzinie?
W 1988 roku Jan Paweł II zreformował Kurię Rzymską i dykastery i ta reforma
administracyjna przyniosła zmiany w pracy APSA, powołanej przez Pawła VI. W 1990 roku,
po skandalach związanych z bankructwem Banco Ambrosiano oraz gdy wyszły na jaw brudne
interesy prezesa IOR, arcybiskupa Paula Casimira Marcinkusa, papież zreformował także ten
bank. Komisja złożona z pięciu kardynałów, wybieranych raz na pięć lat, miała czuwać nad
przejrzystością IOR i zdawać ze wszystkiego relacje papieżowi. Jak się okazuje dzisiaj, ta
reforma nic nie zmieniła, bo również za rządów kolejnego prezesa, którym został Angelo
Caloia, miały miejsce grube afery finansowe. Po odejściu tego ostatniego, który popadł w
niełaskę tak jak jego poprzednik, prezesem banku od 2009 roku jest Ettore Gotti Tedeschi.
Jak już tłumaczyłam, Administracja Majątku Stolicy Apostolskiej (bank centralny Watykanu)
i Instytut Dzieł Religijnych (prywatny bank mający siedzibę na terenie Państwa-Miasta
Watykańskiego, założony w 1942 roku przez Piusa XII) to dwie różne instytucje, często
mylone. Finanse Stolicy Apostolskiej zarządzane przez APSA są całkowicie przejrzyste i
dostępne publicznie, zwłaszcza że w grę tam nie wchodzą aż tak wysokie sumy. Mniej
przejrzysty jest IOR, od lat uwikłany w skandale finansowe: najpierw krach i śmierć włosko
amerykańskiego bankiera Michele Sindony, powiązanego z mafią, później krach Banco
Ambrosiano i morderstwo Roberta Calviego, następnie oskarżenie o pranie pieniędzy z afery
Enimont i operację „Sofia” („purpurowy zamach stanu”), aż po ostatnie afery z biznesmenami
– Gianpierem Fioranim, Diegiem Anemone, Angelem Balduccim. Instytut Dzieł Religijnych
ma tylko jedno okienko i nie jest powiązany ze światowym systemem bankowym – do tej
pory nie obowiązywały go ogólne normy przeciwko praniu brudnych pieniędzy przyjęte przez
wiele innych państw. Jego zadaniem jest „chronić i zarządzać dobrami powierzonymi IOR
przez osoby fizyczne lub prawne i przeznaczonymi na działalność religijną i charytatywną”.
W banku pracuje około stu trzydziestu osób z dużym doświadczeniem finansowym i nie
muszą to być duchowni (z prezesem nominowanym przez papieża włącznie). W 2008 roku
majątek IOR szacowano w przybliżeniu na 5 miliardów euro. IOR ma otwartych około
czterdziestu czterech tysięcy kont (dość dużo jak na ośmiuset obywateli i trzy tysiące
pracowników na ośmiuset obywateli i trzy tysiące pracowników Watykanu). Oprócz
obywateli i pracowników konta mogą otwierać osoby duchowne, instytucje religijne lub
protegowani Watykanu. IOR oferuje swoim klientom konta przynoszące od 4 do 12 procent
rocznie, przy czym pieniądze te nie są w żaden sposób opodatkowane – jest to czysty zarobek
od inwestycji. Bilans banku oraz wszystkie operacje finansowe są znane wyłącznie jego
dyrektorowi i komisji rewizyjnej. Konto może być otwierane w euro lub w innej walucie.
Klienci są identyfikowani poprzez zakodowany numer, a więc ich tożsamość jest całkowicie
chroniona. Po dokonaniu operacji finansowych nie wydaje się żadnych ani czeków.
Wszystkich operacji dokonuje się za pomocą przelewów. Do tej pory z IOR wychodziły
przelewy do innych banków na terenie całego świata, opiewające na bardzo duże sumy, bez
podania nadawcy czy pochodzenia pieniędzy. Był to więc raj podatkowy, solidny jak banki
szwajcarskie. Miał jednak pewną jeszcze większą zaletę – nie trzeba było przemierzać
kilometrów i ryzykować kontroli granicznej. Z terytorium Włoch do Watykanu można było
wejść, wnosząc pieniądze w walizce. Był to więc raj podatkowy u Pana pieniądze w walizce.
Był to więc raj podatkowy u Pana Boga za piecem. Konwencja monetarna pomiędzy
Państwem-Miastem Watykańskim a Unią Europejską z siedemnastego grudnia 2009 roku
(2010/C 28/05) ustanowiła nowe normy dotyczące przeciwstawiania się fałszowaniu waluty
oraz praniu brudnych pieniędzy pochodzących z działalności przestępczeji terroryzmu.
Zadaniem owych przepisów jest zapobieganie nielegalnej działalności w sferze finansowej.
Zostały one wydane przez papieża proprio, czyli z jego własnej inicjatywy. Mają
obowiązywać także Kurię Rzymską i wszystkie instytucje podlegające Watykanowi, a wśród
nich Instytut Dzieł Religijnych.
Trzydziestego grudnia 2010 roku powołano Autorità di Informazione Finanziaria (AFI),
czyli Urząd Informacji Finansowej. Jego zadaniem będzie kontrolowanie działalności IOR
oraz wszystkich, którzy deponują pieniądze w watykańskim banku. Prezydent i rada
nadzorcza AFI będą nominowani bezpośrednio przez papieża. Normy weszły w życie
pierwszego kwietnia 2011 roku. Wygląda więc na to, że za Benedykta XVI Watykan przestał
być rajem podatkowym. Państwo-Miasto Watykańskie poinformowało też, że prowadzi
rozmowy z Organizacją Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, z siedzibą w Paryżu, na temat
wpisania go na „białą listę” państw przestrzegających międzynarodowych przepisów
dotyczących finansowej przejrzystości. Przyszłość pokaże, czy nie będzie już więcej skandali.
W czasach pontyfikatu Jana Pawła II doszło do wielu afer finansowych. Włoska
Prokuratura chciała aresztować arcybiskupa Marcinkusa, jednak władze Watykanu nie
zgodziły się na wydanie go wymiarowi sprawiedliwości. O co chodziło w całej sprawie?
Jaką rolę odgrywał w niej Jan Paweł II?
Jan Paweł II „odziedziczył” Marcinkusa po Pawle VI, który współpracował z nim, gdy
jako Giovanni Battista Montini był jeszcze kardynałem. Później Marcinkus organizował
podróże zagraniczne papieża i w 1970 roku, podczas pielgrzymki do Manili, uratował go
przed zamachem. Był to więc jeden z najbardziej zaufanych ludzi Pawła VI, przezywany jego
„gorylem”. Rok później Marcinkus został prezesem IOR. Przyjaźnił się z Davidem Matthew
Kennedym, prezydentem chicagowskiego Continental Illinois National Bank Richarda
Nixona. On zapoznał Marcinkusa z Michele Sindoną, ten zaś z kolei zapoznał go z Robertem
Calvim. Sindona był magiem finansowym, który przyniósł do Włoch wszystkie nowościz
Wall Street. Jego zdolność przemieniania nielegalnych pieniędzy w legalne była powszechnie
znana. Zaczął więc współpracować z mafią, w tym z italo-amerykańskim klanem Gambino,
który powierzał mu pieniądze uzyskane z przemytu heroiny. Sindona szybko kupił swój
pierwszy bank – Banca Privata Finanziaria – i zaczął rozszerzać swoje horyzonty, stając się
grubą rybą światowego rynku finansowego i kontrolując też amerykański Franklin National
Bank na Long Island. Sindona znał kardynała Montiniego, jeszcze zanim ten został papieżem.
Od 1969 roku rozpoczęła się jego współpraca z IOR. Olbrzymie sumy pieniędzy nieznanego
pochodzenia były przelewane z banków Sindony poprzez IOR do banków szwajcarskich. W
1974 roku ze względu na spadki giełdowe i hazardowy sposób inwestowania bank Sindony
zbankrutował. Jego likwidatorem został Giorgio Ambrosoli, który pomimo licznych prób
przekupstwa zdecydował o bankructwie, odkrywając oszustwa finansowe, fałszowanie
dokumentów i brak zabezpieczenia finansowego. Jedenastego lipca 1979 roku zawodowy
killer mafii italo-amerykańskiej,
William Joseph Aricò, zabił Ambrosolego czterema strzałami, gdy ten wracał do domu.
Bankier przestępca upozorował też swoje fałszywe porwanie, aby ukryć podróż na Sycylięi
spotkania z bossami cosa nostry w 1980 roku. Po powrocie z Włoch do Stanów Sindona,
oskarżony także o krach Franklin National Bank, którego był głównym udziałowcem, został
zatrzymany przez FBI, oskarżony i w 1984 roku skazany na dwadzieścia pięć lat więzienia.
Podczas procesu wyszły na jaw jego powiązania z mafią, przynależność do włoskiej loży
masońskiej P2, układy z korumpowanymi włoskimi politykami oraz pranie brudnych
pieniędzy poprzez bank watykański IOR. Osiemnastego marca 1986 roku Sindona został
skazany we Włoszech na dożywocie za udział w zabójstwie Ambrosolego. Amerykanie
zgodzili się na jego ekstradycję i udział w procesie apelacyjnym. Dwa dni później bankier
przestępca umarł w więzieniu najwyższego bezpieczeństwa w Vogherze po wypiciu kawy
osłodzonej trucizną ukrytą w torebce z cukrem. Śmierć została zakwalifikowana jako
samobójstwo, choć nie wiadomo, kto dostarczył zatruty cukier. Wokół tego wydarzenia snuto
wiele fantazji, między innymi tę, że za śmierć był odpowiedzialny premier Giulio Andreotti,
bo Sindona mógł zbyt wiele powiedzieć na procesie. Andreottiemu jednak nigdy nic nie
udowodniono. W szczytowym momencie swojej kariery, w 1971 roku, Sindona przedstawił
nowemu prezesowi IOR, Marcinkusowi, Roberta Calviego, nowo mianowanego
administratora największego prywatnego banku katolickiego Włoch, Banco Ambrosianoz
siedzibą w Mediolanie. Wszyscy trzej byli członkami loży masońskiej P2 założonej przez
Licia Gellego. Calvi wraz z Marcinkusem stworzyli Cisalpina Overseas Nassau Bank (później
Banco Ambrosiano Overseas w raju podatkowym na Bahamach, będący przedmiotem
dochodzenia w sprawie prania brudnych pieniędzy pochodzących z przemytu narkotyków).W
zarządzie banku byli też Sindona i Gelli. W 1972 roku Marcinkus sprzedał Calviemu 37
procent udziałów w Katolickim sprzedał Calviemu 37 procent udziałów w Katolickim
Banku Weneckim, gdzie IOR był akcjonariuszem większościowym, co wzbudziło protesty
ówczesnego patriarchy weneckiego Albina Lucianiego (późniejszego Jana Pawła I). W latach
1941–1971 IOR był też akcjonariuszem większościowym Banco Ambrosiano. Relacje
pomiędzy tymi bankami były więc naturalne i bardzo ścisłe. W 1978 roku jeden z
funkcjonariuszy Banku Włoskiego, Giulio Padalino, po kontroli w Banco Ambrosiano
stwierdził, że ma on „drugie dno”: za licznymi spółkami zagranicznymi znajdującymi się w
rajach podatkowych, które kupowały akcje i wyprowadzały pieniądze z banku, krył się sam
Calvi i IOR Marcinkusa. Nikt jednak wtedy nie zareagował, a skandal wybuchł dopiero cztery
lata później. To była sytuacja, jaką zastał Jan Paweł II, kiedy zasiadł na tronie papieskim
szesnastego października 1978 roku. Przypomnijmy, że jego poprzednik, Albino Luciani,
umarł po zaledwie trzydziestu trzech dniach pontyfikatu – jak stwierdzono, na atak serca.
Sekcji zwłok jednak nie przeprowadzono, bo zabrania tego obyczaj. Jak w swojej książce In
God’s Name (W imię Boga) pisze David Yallop – znany i ceniony dziennikarz brytyjski –
śmierć Jana Pawła I to zabójstwo na tle politycznym dokonane z woli małego ugrupowania
kardynałów, którzy w osobie tego papieża widzieli zagrożenie dla własnych interesów.
Luciani na pewno chciał zreformować IOR i oddalić Marcinkusa. Hipoteza Yallopa została w
pewnym stopniu potwierdzona przez świadka koronnego Vincenza Calcarę z cosa nostry,
który zeznał, że zabójstwo Jana Pawła I zapobiegło oddaleniu Marcinkusa oraz sekretarza
stanu, kardynała Jeana-Marie Villota. To są jednak tylko hipotezy, na które nie ma dowodów.
Karol Wojtyła, papież, który przybył z komunistycznego Wschodu, gdzie szczytem
kapitalistycznych aspiracji było wtedy mieć zieleniak lub być cinkciarzem pod Pewexem,
moim zdaniem nie miał najmniejszego pojęcia ani o wielkich pieniądzach, anio
mechanizmach finansowych, jakie kryje wielki biznes. Myślę, że na początku pontyfikatu
przez myśl mu nie przeszło, że IOR może prać brudne pieniądze mafii pochodzące z handlu
narkotykami. Niektórzy świadkowie koronni zeznali, że kiedy dwudziestego drugiego
października 1991 roku, podczas pielgrzymki na Sycylię, Jan Paweł II wygłosił swoją słynną
homilię: „Mafia to wrzód społeczny, który grozi nie tylko społeczeństwu, ale także misji
Kościoła”, bossowie cosa nostry poczuli się urażeni, bo ich pieniądze były w banku
watykańskim i wspomogły niejedną batalię Kościoła. Dlatego podobno w 1993 roku mafia
podłożyła bombę niedaleko Bazyliki Laterańskiej w Rzymie. Wtedy jednak na temat
brudnych pieniędzy papież chyba już wiedział więcej. W 1973 roku Marcinkus był
przesłuchiwany w kwestii prania pieniędzy oraz sprzedaży fałszywych obligacji państwowych
USA na kwotę 950 milionów dolarów. Choć ślady mafii nowojorskiej kończyły się w
Watykanie, Marcinkus został uniewinniony z braku dowodów. Afera jest znana jako „Vatican
Connection”. Mimo to w 1981 roku Jan Paweł II mianował Marcinkusa arcybiskupem oraz
wiceprzewodniczącym Papieskiej Komisji do spraw Państwa-Miasta Watykańskiego. W 1982
roku doszło do krachu Banco Ambrosiano i do tajemniczej śmierci Calviego pod mostem
Blackfriars w Londynie. Kiedy odkryto „drugie dno” katolickiego banku z Mediolanu, czyli
dziesiątki fałszywych spółek w rajach podatkowych, które wypompowały z niego blisko dwa
biliony lirów, i to, że stał za nimi Banco Ambrosiano Overseas i IOR, dwudziestego lutego
1987 roku prokuratura w Mediolanie wydała nakaz aresztowania Marcinkusa. Ten uniknął
jednak więzienia dzięki paszportowi dyplomatycznemu Watykanu i ochronie papieża, który
powołał się na traktaty laterańskie. Dwa lata później, w 1989 roku, na prezesa Instytutu Dzieł
Religijnych Jan w Watykanie do 1997 roku. Po ukończeniu siedemdziesięciu pięciu lat wrócił
do rodzinnego Chicago, by zostać później czwartym proboszczem w małym kościółku
Świętego Klemensa w Arizonie.
Zmarł dwudziestego lutego 2006 roku w San City w wieku osiemdziesięciu czterech lat.
Zdaniem niektórych komentatorów Calvi znał tajemnice, które mogły pogrążyć Watykan i
Jana Pawła II.
Co mógł ukrywać Calvi?
Ciało Roberta Calviego, do którego przylgnął przydomek „bankier Boga” (choćw
rzeczywistości był on tylko administratorem banku), zostało znalezione osiemnastego
czerwca 1982 roku, powieszone na rusztowaniach pod mostem Blackfriars w centrum
Londynu. Elementem, który zdziwił wiele osób, były cegły, jakie miał w kieszeniach, a także
w rozporku, o łącznej wadze 5,7 kilograma. To mogło przemawiać za samobójstwem
zmęczonego bankruta, który uciekł z Włoch. Tak też zakwalifikowała sprawę brytyjska
policja oraz sąd. Dopiero w 2007 roku zakończył się proces w Rzymie, wszczęty przez
znanego prokuratora Lucę Tescarolego. Sąd włoski uznał wówczas definitywnie, że Calvi nie
powiesił się, lecz został powieszony. Pięciu oskarżonych jednak uniewinniono z braku
dostatecznych dowodów. Uznanie zabójstwa Calviego pozwala jednak prowadzić dalej
dochodzenie w tej sprawie i szukać winnych. Osoby uniewinnione (także w procesie
apelacyjnym, który zakończył się w 2010 roku) to Flavio Carboni – „szemrany” biznesmen
zamieszany we wszystkie najważniejsze afery włoskie ubiegłego wieku (aktualnie znowu w
areszcie), Pippo Calò – boss cosa nostry, zwany „kasjerem mafii”, gdyż zajmował się praniem
brudnych pieniędzy, Ernesto Diotallevi – biznesmen powiązany z rzymską Bandą z Magliany,
Silvano Vittor – przemytnik bałkański, i Manuela Kleinszig – narzeczona Carboniego.
Na podstawie dowodów przedstawionych w rzymskim procesie wiemy na pewno, że
Carboni przy pomocy Hansa Kunza (szwajcarskiego biznesmena i handlarza bronią)
zorganizował ucieczkę Calviego z Włoch. Jedenastego czerwca 1982 roku przemytnik Vittor
przewiózł go motorówką z Triestu do Jugosławii, stamtąd dwaj zaufani ludzie przemycili go
do Austrii, do willi narzeczonej Carboniego pod Klagenfurtem, a Vittor przetransportował
przez granicę jego torbę z dokumentami. Dołączył do nich także Carboni, ale później
podróżował sam. Jak twierdzi Philip Willan – dziennikarz brytyjski, który współpracował z
Yallopem przy jego bestsellerze, i autor książki o śmierci Calviego, The Last Supper
(Ostatnia Wieczerza) – w Austrii Calvi miał spotkanie z bohaterem afery „Vatican
Connection”, Leopoldem Ledlem, bo widocznie szukał haków na Marcinkusai chciał uzyskać
kopię kompromitujących dokumentów. Początkowo Calvi miał jechać do Szwajcarii, ale
rozeszła się wieść o jego ucieczce i mógł być zatrzymany na granicy. Kunz zorganizował
więc piętnastego czerwca 1982 roku prywatny lot do Londynu i wynajął dla Calviego pokój w
Chelsea Cloisters (hotel bardzo niskiej klasy), gdzie ten zamieszkałz Vittorem. Następnego
dnia przyleciał też Carboni. Calvi żalił się od początku na warunki panujące w hotelu i chciał
czegoś bardziej luksusowego, aby móc przyjmować gości. Co do „ostatniej wieczerzy”
Calviego są dwie hipotezy. Anonimowy świadek widział go w Pucci Pizza, gdzie być może
spotkał się ze znajomym Diotalleviego – antykwariuszem rzymskim i przemytnikiem
narkotyków, Sergiem Vaccarim, który był łącznikiem z angielskim światem przestępczym.
Vaccari został zmasakrowany szesnastego września 1982 roku w swoim londyńskim
mieszkaniu. Otrzymał piętnaście ran nożem w twarz i szyję. Inny świadek (kelner) rozpoznał
Calviego w luksusowej restauracji San Lorenzo w towarzystwie Umberta Ortolaniego (zmarł
w 2002 roku) – biznesmena związanego z Watykanem i lożą masońską P2, który z
błogosławieństwem IOR ułatwiał Licio Gellemu interesy w Ameryce Łacińskieji był prawą
ręką Czcigodnego Mistrza. Nie zostało jednak ustalone, która kolacja miała miejsce… i czy w
ogóle miała miejsce. Jak zeznał Carboni na procesie, siedemnastego czerwca znalazł nowe
lokum dla Calviego, przyszedł wieczorem do hotelu, ale nie wchodził do pokoju, by
porozmawiać z „bankierem Boga”, bo był zmęczony. Zszedł do niego Vittor i razem udali się
do pobliskiego baru, gdzie czekały na nich dziewczyny – siostry Kleinszig. Kiedy wrócił,
Calviego nie było już w pokoju. Następnego dnia brytyjski listonosz dostrzegł jego zwłoki
powieszone pod mostem Blackfriars.
Zgodnie z rekonstrukcją faktów, dokonaną przez Ferruccia Pinottiego w książce Poteri
forti (Silna władza) na podstawie rozmów z synem Calviego, tenostatni, aby wspiąć się na
szczyt finansowej piramidy, stosował posunięcia, które były nie do końca legalne. Został
zmuszony do wypompowywania ze swojego banku olbrzymich sum pieniędzy na rzecz
fantomatycznych spółek, za którymi krył się Marcinkus. Pieniądze te służyły do finansowania
działalności antykomunistycznej w krajach Europy Wschodniej oraz Ameryki Łacińskiej, jak
też akcji terrorystycznych w samych Włoszech, nielegalnego finansowania partii politycznych
i opłacania łapówek. Wszystko było koordynowane przez lożę masońską Propaganda 2, której
jednym z celów była walka z komunizmem i zapobieganie dojściu do władzy Włoskiej Partii
Komunistycznej.
Banco Ambrosiano już od 1977 roku przeżywał różne kryzysy i Calviemu udawało się
ratować go od bankructwa. Krach nastąpił w 1981 roku, gdy we Włoszech odkryto listę
członków P2, na której znajdowali się politycy, bankierzy, duchowni, wojskowi. „Bankier
Boga” nie miał już ochrony. Dwudziestego pierwszego maja został aresztowany, próbował
popełnić samobójstwo w więzieniu, później jednak otrzymał zwolnienie warunkowe. W
banku brakowało blisko 1,5 miliarda dolarów. Przed ujawnieniem bankructwa IOR wystawił
Calviemu tak zwaną lettera di patronage, czyli gwarancję, że odpowiada w sposób „pośredni
lub bezpośredni” za spółki w rajach podatkowych: Manic S.A. (Luksemburg), Astolfine S.A.
(Panama), Nordeurop Establishment (Liechtenstein), U.T.C. United Trading Corporation
(Panama), Erin S.A. (Panama), Bellatrix S.A. (Panama), Belrosa S.A. (Panama), Starfield
S.A. (Panama), które wypompowały pieniądze z Banco Ambrosiano. Kiedy jednak zastępca
Calviego, Roberto Rosone (postrzelony później w zamachu przez killera Bandyz Magliany),
zwrócił się do Watykanu, aby ten wpłacił część brakujących pieniędzy do banku
mediolańskiego, Watykan dał do zrozumienia, że gwarancje nie mają żadnej wartości i że nie
będzie ich honorował.
W liście z piątego czerwca 1982 roku, opublikowanym w książce Pinottiego, „bankier
Boga” pisał do papieża Jana Pawła II: „Wasza Świątobliwość, to ja wziąłem na siebie ciężar
wszystkich błędów i wszystkie winy popełnione przez aktualnych i poprzednich
przedstawicieli IOR, z oszustwami Sindony włącznie; to ja, za wskazaniem Waszych
ważnych przedstawicieli, przekazałem wysokie dofinansowania dla krajów i stowarzyszeń
polityczno-religijnych ze Wschodu i Zachodu; to ja w całej Ameryce Środkowej
koordynowałem powstawanie licznych banków w celu przeciwstawienia się przenikaniu i
rozwojowi ideologii filomarksistowskich; i to ja dziś jestem zdradzony i porzucony (…)”.
Zgodnie z postawioną przez Pinottiego hipotezą Calvi szukał pomocy w Opus Dei, która to
organizacja była gotowa pokryć długi IOR, by uzyskać większe wpływy w Watykanie. Philip
Willan rozmawiał z Czcigodnym Mistrzem Gellim, jednym z podejrzanych o zlecenie
zabójstwa Calviego. Twierdzi, że zgodnie z dokumentami ujawnionymi przez włoski wywiad
wojskowy Gelli był szantażowany przez Calviego. W ostatnich dniach poprzedzających
zabójstwo Calvi pojechał do Londynu właśnie po to, aby negocjować z Gellim albo z jego
wysłannikiem Umbertem Ortolanim. Został jednak zabity, a całą kompromitującą
dokumentację, jaką miał w swojej teczce, przejęli jego mordercy. Gelli otrzymał dużo
pieniędzy od Calviego i brał udział w operacjach międzynarodowych mających na celu walkę
z komunizmem, używając właśnie funduszy, jakie przekazał mu „bankier Boga”.
Istnieje również inna hipoteza, której wiarygodność długo podtrzymywano: Calvi winien
był mafii pieniądze pochodzące z brudnych interesów narkotykowych. Według niektórych
świadków koronnych, czyli byłych mafiosów, Calvi zajął miejsce Sindony, przez lata
odgrywającego kluczową rolę w interesach mafii. Znalazł się w sytuacji, w której wykorzystał
mafijne pieniądze na cele nie do końca „produktywne” (jak walka z komunizmem, w tym
finansowanie „Solidarności”), a nie mogąc zwrócić długu, został ukarany śmiercią.
Dziennikarz „Sunday Timesa”, Charles Raw, opisał, że niejaki Frank Jennings, przyjaciel
Vaccariego, wyjawił, że ten przed śmiercią powiedział mu, iż mafia zmusiła Calviego do
samobójstwa, pokazawszy mu wideo z okrutnymi torturami, jakim poddawano młodą
dziewczyny, i zagroziwszy, że to samo spotka jego córkę, jeżeli on nie zniknie. Na
przesłuchaniu Jennings wyparł się jednak wszystkiego. Niestety, w dalszym ciągu nie wiemy
zatem, kto i dlaczego zabił „bankiera Boga”. Interesująca jest jednak historia jego słynnej
teczki Valextra z dokumentami. W kwietniu 1986 roku w popularnym programie
telewizyjnym nestora włoskiego dziennikarstwa, Enza Biagiego, czarna torba Calviego
została otworzona publicznie przez senatora Giorgia Pisanò, który przybył do studia
telewizyjnego w towarzystwie Carboniego, aby ten potwierdził jej autentyczność. Senator
Pisanò twierdził, że otrzymał ją anonimowo. W trakcie dochodzeń i procesu dotyczącego
sprzedaży dokumentów Calviego wyszło na jaw, że Carboni już w 1984 roku, zaraz po
wyjściu z więzienia, kontaktował się z żoną Calviego, aby w zamian za dokumenty męża
uzyskać gwarancję, że rodzina nie będzie obwiniać za śmierć „bankiera Boga” ani jego, ani
Marcinkusa. Istnieją przypuszczenia, że Carboni miał torbę Calviego od chwili jego śmierci.
Później sprzedał niektóre dokumenty czeskiemu biskupowi Pavlowi Hnilicy. Był to osobisty
przyjaciel Jana Pawła II, autor interpretacji przepowiedni fatimskich, który odegrał olbrzymią
rolę w organizowaniu i finansowaniu opozycji antykomunistycznej w krajach Europy
Wschodniej poprzez swoją fundację Pro Fratribus. Biskup Hnilica w zamian za
dokumentykompromitujące Watykan dał Carboniemu czek IOR na 1,5 miliarda lirów,
którego wypłatę zablokował kardynał Casaroli. Czek ten jest reprodukowany w książce, którą
Pinotti napisał wraz z Giacomem Galeazzim: Wojtyla segreto (Wojtyła sekretny). W 1993
roku sąd rzymski skazał w pierwszej instancji Carboniego na pięć lat więzienia i biskupa
Hnilicę na trzy lata więzienia za paserstwo torby Calviego. Ale co tak ważnego mogła
zawierać ta torba? Calvi na pewno zebrał w niej wszystkie dokumenty, które mogły stanowić
polisę na jego życie (a także klucze do skrytek bankowych, gdzie były schowane dokumenty i
pieniądze). W chwili jej publicznego otwarcia były tam listy Calviego skierowane do
hierarchów watykańskich i do Jana Pawła II. Brakowało jednak słynnej „listy 500”, czyli
spisu wszystkich spekulacji finansowych dokonanych przez Banco Ambrosiano z polecenia
Marcinkusa i Gellego. Po „liście 500” nie ma nigdzie żadnego śladu.
Czy Watykan Jana Pawła II wspierał finansowo ruchy o charakterze politycznym? Czy
jego zaangażowanie finansowe wpłynęło na sytuację polityczną w jakimkolwiek kraju?
Jaka była rola Watykanu w finansowaniu „Solidarności”?
Paul Williams, autor wielu publikacji na ten temat, twierdzi, że Watykan przeznaczył
około 100 milionów dolarów na pomoc „Solidarności” i że pieniądze te pochodziłyz
nielegalnych źródeł. W 2009 roku prokurator rzymski Tescaroli, prowadzący wiele procesów,
między innymi proces i apelację w sprawie zabójstwa Calviego, pojechał do Gdańska
przesłuchać Lecha Wałęsę. Z opublikowanych później w dzienniku „La Repubblica”
materiałów wiemy, że Wałęsa przyznał, iż Watykan poprzez księży, biskupów i organizacje
religijne finansował „Solidarność”. Były lider związków zawodowych powiedział
Tescarolemu, że osobiście nigdy nie miał do czynienia z pieniędzmi, bo był pod ścisłą
kontrolą służb specjalnych, i że nie pamięta nazwisk duchownych, którzy przekazywali
pomoc „charytatywną”, ta zaś w większości była udzielana na poziomie regionalnym i często
w darach (papier, maszyny, tusz dla drukarni w podziemiu), a nie w pieniądzach. Kiedy
Tescaroli poinformował Wałęsę, że w jednym ze swoich listów Calvi pisał o tym, iż Banco
Ambrosiano finansował „Solidarność”, były związkowiec odpowiedział, że może pieniądze
przychodziły, ale nikt nigdy nie pytał skąd. Prokurator Tescaroli jest osobą, która podczas
licznych dochodzeń i procesów dotyczących mafii (miałam okazję przeprowadzaćz nim
rozmowę na temat zamachu na sędziego Giovanniego Falcone) przesłuchała olbrzymią liczbę
świadków koronnych i zdobyła wiele dowodów. To pierwszy prokurator włoski, który
wykazał, że bank watykański IOR od końca lat sześćdziesiątych był pralnią brudnych
pieniędzy mafijnych pochodzących z działalności przestępczej. O tym, że pieniądze te zostały
użyte przez Watykan do walki z komunizmem w Europie Wschodniej i w Ameryce
Łacińskiej, Tescaroli opowiada w wywiadzie udzielonym Pinottiemu i Galeazziemu w
książce Wojtyla segreto. W liście do Wojtyły, który już cytowałam, „bankier Boga” pisał:
„Wielu jest takich, którzy składają mi zachęcające obietnice pomocy, pod warunkiem że ja
opowiem o swojej działalności w interesie Kościoła; bardzo wielu chciałoby się ode mnie
dowiedzieć, czy dostarczyłem broń lub inne środki niektórym reżimom państw
południowoamerykańskich, aby dopomóc im w zwalczaniu naszych wspólnych wrogów, i czy
dostarczyłem środki ekonomiczne „Solidarności” oraz broń i pieniądze innym organizacjomz
państw Wschodu; ale ja nie daję się szantażować; ja zawsze wybieram drogę wiernościi
lojalności, nawet za cenę wysokiego ryzyka!”. W tym fragmencie swojego desperackiego
listu do Jana Pawła II Calvi daje jasno do zrozumienia, co zrobił dla Watykanu i o czym może
opowiedzieć, jeżeli nikt mu nie pomoże.
Żona Calviego opowiedziała, że Roberto jej wyznał, iż podczas prywatnego spotkania
papież Polak powiedział mu, że w zamian za pomoc w sprawie „Solidarności” postawi go na
czele IOR. Natomiast Czcigodny Mistrz loży masońskiej Propaganda 2, Gelli, wspominał:
„We wrześniu 1980 roku Calvi mi się zwierzył, że był zmartwiony, gdyż musiał zapłacić 80
milionów dolarów związkowi zawodowemu „Solidarność”, a na zdobycie pieniędzy miał
tylko tydzień”.
W 1997 roku ukazała się książka Marca Politiego i Carla Bernsteina (przetłumaczona także
na język polski) Jego Świątobliwość. Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów, w
której autorzy, opierając się na znalezionych dokumentach, napisali, że CIA przekazała na
utrzymanie „Solidarności” 50 milionów dolarów. W wywiadzie, jakiego Politi udzielił mi
zaraz po opublikowaniu książki, powiedział, że on osobiście jest pewny, że pieniądze dla
„Solidarności” przychodziły także z innych źródeł – bezpośrednio z Watykanu i przez
Calviego. Autorzy jednak nie znaleźli na to dowodów. Podczas rzymskiego procesu w
sprawie zabójstwa Calviego, prowadzonego przez prokuratora Tescarolego, Francesco
Pazienza zeznał, że brał udział w operacji przesłania funduszy dla „Solidarności”,
zorganizowanej przez IOR razem z Banco Ambrosiano w 1982 roku. Polegała ona na
transporcie do Gdańska sztabek złota o wartości 4 milionów dolarów, ukrytych w
samochodzie. Pazienza jest chyba jedną z najbardziej tajemniczych postaci całego skandalu.
Był agentem włoskiego wywiadu SISMI i współpracował z CIA. To, co robił, najlepiej
oddaje opis Philipa Willana w udzielonym mi wywiadzie: „Francesco Pazienza był młodym
człowiekiem, aferzystą biznesmenem mającym bardzo szerokie kontakty międzynarodowe.
Wszedł w życie Calviego bardzo głęboko, gdyżnajprawdopodobniej miał zadanie
przeprowadzić dochodzenie dotyczące wszystkich nielegalnych spraw, jakie były prowadzone
przez jego bank. Posiadał dokumenty dotyczące afer Calviego – bardzo kompromitujące i
ważne – zamiast jednak przekazać te materiały swoim zleceniodawcom, sprzedał je Calviemu
i zobowiązał bankiera, aby zatrudnił go jako doradcę. Miał na niego ogromny wpływ,
ponieważ Calvi wierzył w sekretną władzę,w nadrzędny poziom tej nielegalnej władzy, jaki
stanowiły pewne kręgi polityczne, tajne służby wojskowe, loże masońskie, a także
przestępczość zorganizowana. Pazienza miał związki z tymi wszystkimi «sektorami». Potrafił
więc łatwo przekonać Calviego, aby słuchał jego rad”. Od 2007 roku Pazienza był na
zwolnieniu warunkowym, spędziwszy wiele lat w więzieniu za liczne przestępstwa – krach
Banco Ambrosiano, zdradę sekretów państwowych, zacieranie i mylenie śladów w sprawie
zamachu w Bolonii w 1980 roku. Zamach na stacji kolejowej w Bolonii, w którym zginęło
osiemdziesiąt osób i dwieście zostało rannych, to zginęło osiemdziesiąt osób i dwieście
zostało rannych, to najbardziej krwawe wydarzenie w historii Włoch od czasów drugiej wojny
światowej. Wiele też wskazuje na to, że przez Banco Ambrosiano przechodziły
„charytatywne” oferty nie tylko dla „Solidarności”, ale i dla terroryzmu ekstremalnej prawicy
w Europie oraz dla reżimów prawicowych i partyzantki antykomunistycznej w Ameryce
Łacińskiej.
Bank Calviego finansował antyrządową partyzantkę contras w Nikaragui przeciwko
sandinistom, z bazami w Hondurasie i Kostaryce. Contras zwalczali nie tylko sandinistów, ale
i sprzyjającą im ludność cywilną, atakując szpitale, kościoły, gospodarstwa, domy. Istnieje
hipoteza, że pieniądze, jakie wypompowano z Banco Ambrosiano poprzez spółki zagraniczne
w rajach podatkowych kontrolowane przez IOR, posłużyły również do zakupu rakiet, które
Argentyna mogła wykorzystać w wojnie z Wielką Brytanią o Falklandy-Malwiny, rozpoczętą
drugiego kwietnia 1982 roku. Loża P2 miała uprzywilejowane związki z Argentyną, gdzie
zakupem broni zajmował się admirał Emilio Eduardo Massera (członek Propagandy 2), jeden
z przywódców prawicowej junty wojskowej po zamachu stanu w 1976roku, a także szef
ESMA – Wojskowej Szkoły Mechanicznej, która była centralą tortur lewicowych
dysydentów.
W całej tej makabrycznej historii jest także jeden symboliczny szczegół, o którym dzisiaj
się zapomina. Kiedy znaleziono powieszone zwłoki Calviego, most Blackfriars był
pomalowany w biało-niebieskie pasy, takie jakie są na fladze argentyńskiej. Jakby to był
znak: sfinansowanie wojny przeciwko Koronie to już zbyt wiele.
Wszystkie te fakty miały swoje podłoże politycznohistoryczne, o którym nie możemy
zapominać. Toczyła się zimna wojna. Trwała rywalizacja ideologiczna i polityczna pomiędzy
Związkiem Radzieckim i satelitarnymi państwami socjalistycznymi a państwami
kapitalistycznymi pod przywództwem USA. Nie ustawał intensywny wyścig zbrojeń. To były
krwawe, niespokojne lata (terroryzm, zamachy, porwania, rewolucje, przewroty) i wydawało
się, że świat stoi na skraju wojny nuklearnej. Trzynastego maja 1981 roku miał miejsce
zamach na papieża, co mogło też wpłynąć na jego decyzje i osobiste przekonaniao
konieczności prowadzenia świętej wojny z „imperium zła”, w której znalazł nieocenionego
sprzymierzeńca w osobie Ronalda Reagana, prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Wszystkiego tego, co powyżej opowiedziałam, nie da się jednak zrozumieć bez choćby
skrótowego nakreślenia sylwetki Czcigodnego Mistrza loży masońskiej Propaganda 2, Licia
Gellego. Siedemnastego marca 1981 roku sędziowie Gherardo Colombo i Giuliano Turone,
prowadzący dochodzenie w sprawie (jak się później okazało, upozorowanego) porwania
Sindony, nakazali przeszukanie willi Wanda i fabryki Gellego w Arezzo. Przy tej okazji
znaleziono listę członków loży P2. Wśród dziewięciuset trzydziestu dwóch nazwisk było
czterdziestu czterech posłów, trzech ministrów, dwunastu generałów karabinierów, pięciu
generałów policji podatkowej, dwudziestu dwóch generałów armii, czterech generałów
lotnictwa, ośmiu admirałów oraz wszyscy szefowie wszystkich wywiadów włoskich (Vito
Miceli – SIOS, Giuseppe Santovito – SISMI, Walter Pelosi – CESIS i Giulio Grassini –
SISDE), a oprócz nich Silvio Berlusconi, Vittorio Emanuele di Savoia, Roberto Calvi,
Michele Sindona, Umberto Ortolani, Flavio Carboni, Francesco Pazienza i inni.
Zdaniem sędziów to była tylko lista oficjalna „loży krytej”, bo oprócz niej musiał istnieć
jeszcze wyższy poziom, spowity całkowitą tajemnicą (do którego należał najprawdopodobniej
także wielokrotny premier, Giulio Andreotti, uważany nawet za prawdziwego Mistrza). We
wrześniu 1978 roku znany dziennikarz Carmine Pecorelli (zastrzelony dwudziestego marca
1979 roku przez nieznanych sprawców, których nigdy nie odkryto) w swoim tygodniku
„Osservatore Politico” opublikował listę stu dwudziestu jeden duchownych należących do
loży masońskiej P2. Wśród nich byli: biskup Paul Marcinkus, kardynał Jean-Marie Villot
(sekretarz stanu), kardynał Agostino Casaroli (ówczesny minister spraw zagranicznych
Watykanu i sekretarz stanu za pontyfikatu Wojtyły), arcybiskup Pasquale Macchi (sekretarz
papieża Pawła VI), biskup Donato De Bonis (ważna postać w banku IOR), kardynał Ugo
Poletti (wikariusz generalny Rzymu), ksiądz Virgilio Levi (wicedyrektor „Osservatore
Romano”), arcybiskup Annibale Bugnini (przewodniczący Komisji Liturgicznej), kardynał
Roberto Tucci (dyrektor Radia Watykańskiego).
W latach 1976–1981 loża masońska Propaganda 2 była u szczytu swojej potęgi i
rozpoczęła ekspansję także poza granicami Włoch – w Urugwaju, Argentynie, poza granicami
Włoch– w Urugwaju, Argentynie, Wenezueli, Rumunii oraz w niektórych krajach i najwyższą
protekcją (miał nawet argentyński paszport dyplomatyczny). Bez wątpienia był związany ze
służbami wywiadowczymi i z organizacją paramilitarną Gladio, wchodzącą w skład
natowskiej Stay Behind Net, która działała w krajach Paktu Północnoatlantyckiego i miała za
zadanie bronić ich przed atakiem ze strony Układu Warszawskiego lub przed dojściem do
władzy partii komunistycznych lub lewicowych. Jak wynika z dokumentów ujawnionych we
Włoszechw 1990 roku, po upadku muru berlińskiego Gladio i bezpośrednio także Gelli stali
za „strategią napięcia”, a więc za serią zamachów terrorystycznych zorganizowanych przez
ekstremistów prawicowych. Gelli, tak jak Pazienza, został skazany za zdradę sekretów
państwowych, za zacieranie i mylenie śladów w sprawie zamachu w Bolonii w 1980 roku
oraz za krach Banco Ambrosiano. „Bankier Boga” dawał Czcigodnemu Mistrzowi pieniądze
na te wszystkie działania. Upublicznienie listy członków P2 dwudziestego pierwszego maja
1981 roku zbiega sięz odkryciem bankructwa Banco Ambrosiano. Po ucieczce Gellego z
Włoch Calvi został bez protekcji. Jest bardzo prawdopodobne, że później szantażował
Czcigodnego Mistrza, aby uratować swój bank i życie. Fakty związane z zabójstwem
Calviego to – użyję słów Philipa Willana – „mieszanka naprawdę wybuchowa i
kompromitująca dla tych wszystkich, którzy masowo brali udział w tym wielkim, zbiorowym
wysiłku, jakim była walkaz komunizmem”, i Watykan Jana Pawła II był jednym z głównych
graczy, często rozdającym karty. Ile pieniędzy naprawdę otrzymał związek zawodowy
„Solidarność”? Dziś tego dokładnie nie wiemy i być może bardzo trudno będzie to ustalić, bo
w Polsce chyba nikt tych pieniędzy nie księgował. Siódmego czerwca 1982 roku – dwa dni po
tym, jak Calvi podpisał się pod listem do papieża – w Bibliotece Watykańskiej odbyło się
spotkanie Jana Pawła II z prezydentem USA Ronaldem Reaganem. W sali obok rozmawiali:
sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kardynał Agostino Casaroli, biskup Achille Silvestrini,
sekretarz stanu USA, Alexander Haig, doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego,
William Clark i Richard Allen. Tematem rozmowy była ojczyzna papieża – Polska, gdzie od
siedmiu miesięcy trwał stan wojenny, „Solidarność” była zdelegalizowana, Lech Wałęsa
internowany, a ludzie działający w podziemiu musieli się ukrywać przed SB. Wtedy zostało
zawarte sekretne „święte przymierze” pomiędzy Wojtyłą a Reaganem, o którym pisali w
swojej książce Bernstein i Politi. Komunizm można pokonać, zaczynając od Polski i
wykorzystując do tego „Solidarność”, którą trzeba było jednak utrzymać przy życiu za sprawą
pomocy materialnej i finansowej.
Jest jeszcze jeden interesujący trop, który podał Gordon Thomas w artykule Kto ukradł
200 milionów dolarów przekazanych „Solidarności” przez CIA?, opublikowanym we
„Wprost” w 2004 roku. Powołując się na Yallopa, Thomas mówi, że CIA i bank watykański
IOR utworzyły w 1983 roku tajny fundusz w wysokości 200 milionów dolarów, które miały
być przesłane do Polski poprzez centralę związkową w Brukseli, przeszedłszy wcześniej
bardzo skomplikowany transfer przez wiele banków amerykańskich, szwajcarski, panamski,
angielski i skończywszy w banku watykańskim. Z IOR pieniądze miały trafić do Bank
Lambert w Brukseli. Za operację był odpowiedzialny Richard Brenneke. Thomas twierdzi, że
Brenneke, mający poparcie ówczesnego szefa CIA Williama Caseya, prał w Instytucie Dzieł
Religijnych miliony dolarów mafii amerykańskiej, pochodzące z nielegalnej sprzedaży broni
oraz z przemytu narkotyków. Jak pisze Thomas: „Brenneke opowiada, że fundusze, którymi
dysponowała CIA, pochodziły na przykład ze sprzedaży broni Iranowi. Potem kupowano za
nie narkotyki w Ameryce Południowej i sprzedawano działającej w USA mafii. Następnie za
pieniądze od mafii kupowano broń dla contras w Nikaragui”.
O planach przekazania 200 milionów dolarów przez administrację Reagana nuncjusz
nadzwyczajny arcybiskup Luigi Poggi poinformował dwóch najbliższych współpracowników
Jana Pawła II – biskupa Marcinkusa i prałata Stanisława Dziwisza. Szczegóły operacji
Marcinkus omawiał z Caseyem i Brennekem. Jak twierdzi Thomas, pieniądze nigdy nie
dotarły do banku w Brukseli i tym bardziej do Polski. 200 milionów dolarów przeznaczonych
przez administrację Reagana dla „Solidarności” rozpłynęło się gdzieś pomiędzy bankiem
watykańskim i służbami bezpieczeństwa (CIA, Mosad, KGB, polskie komunistyczne służby
specjalne?).
O planach przekazania pieniędzy wiedziały KGB i Mosad – ten dzięki programowi
komputerowemu Promis sprzedanemu władzom PRL przez Roberta Maxwella, który też
zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1991 roku. Jak pisał Thomas w artykule
opublikowanym we „Wprost”: „Sposób przeprowadzenia tej operacji stał się później
przedmiotem publicznego sporu między profesorem Richardem Pipesem, jednym z głównych
doradców prezydenta Ronalda Reagana, a profesorem Zbigniewem Brzezińskim, byłym
doradcą prezydenta Jimmy’ego Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego. Pipes pytał
Brzezińskiego: «Jeśli pieniądze nigdy nie dotarły do „Solidarności’, to co się z nimi stało?».
Brzeziński nie odpowiedział”.
Jak widać na podanych przykładach, jest wiele źródeł, które podają różne sumy i różne
okresy ich przepływu dla „Solidarności”. Czy rzeczywiście polski związek zawodowy
otrzymał te miliony dolarów, czy tylko uzbierane i przekazane przez związki zawodowe
innych krajów symboliczne pieniądze, które pozwoliły mu przetrwać? A może większość
brudnych pieniędzy, oficjalnie i legalnie przeznaczonych na walkę antykomunistyczną w
Polsce, rozpłynęła się gdzieś po antykomunistyczną w Polsce, rozpłynęła się gdzieś po
drodze, tworząc kolejne „czarne fundusze” przeznaczane na kolejne brudne operacje? Trudno
powiedzieć – w końcu u nas finansowano tylko podziemne drukarnie, a nie walkę zbrojną.
Skoro jednak poza granicami Polski istnieje ogólne przekonanie, że w „Solidarność”
wpompowano setki milionów dolarów pochodzących z nielegalnych interesów, myślę, że
również w kraju powinno się potraktować tę sprawę poważniej i zacząć szukać prawdy.
Wróćmy jeszcze do arcybiskupa Marcinkusa. Co on ma wspólnego z porwaniem
Emanueli Orlandi?
W jednym ze swoich artykułów pisała Pani o tym wydarzeniu i o pochówku bossa Bandy z
Magliany, Renatina De Pedisa, w Bazylice Świętego Apolinarego w Rzymie. O co chodziło w
tej sprawie? Czy może się ona łączyć z aferami finansowymi banku watykańskiego?
Emanuela Orlandi zaginęła dwudziestego drugiego czerwca 1983 rokuw wieku piętnastu lat.
Ostatni raz widziano ją właśnie na placu Sant’Apollinare (czyli w pobliżu bazyliki, w której
do tej pory spoczywa boss), gdzie chodziła do szkoły muzycznej. Zauważono, jak wsiadała do
samochodu marki BMW, który prowadził jakiś nieznajomy. Dziewczyna była córką
funkcjonariusza Prefektury Domu Papieskiego, a więc obywatelką Watykanu. Pierwsza
hipoteza łączyła porwanie Orlandi z zamachem na Jana Pawła II, gdyż zaraz po tym
wydarzeniu odebrano w Watykanie liczne telefony od mężczyznyz charakterystycznym
anglosaskim akcentem. Ów „Amerykanin”, jak go nazwano, domagał się wymiany Emanueli
za Mehmeta Ali Ağcę i twierdził, że dziewczyna jest w rękach „Szarych Wilków”. W
komunikacie wydanym dwudziestego listopada 1984 roku „Szare Wilki” oświadczały, że
przetrzymują dwie dziewczyny – Emanuelę Orlandi i Mirellę Gregori (która zniknęła w
niewyjaśnionych okolicznościach siódmego maja 1983 roku). Choć nigdy nie udało się ustalić
tożsamości „Amerykanina”, niektórzy podejrzewają, że mógł nim być Marcinkus, choć brzmi
to nieprawdopodobnie.
Jeszcze drugiego lutego 2010 roku podczas prywatnego spotkania w Stambule turecki
terrorysta zapewniał brata Emanueli, Pietra Orlandiego, że dziewczyna żyje i jest
przetrzymywana w luksusowej willi w Szwajcarii lub we Francji. Ağca zaraz po wyjściu z
więzienia w Turcji obiecał dostarczyć dokumenty, które zmuszą „Szare Wilki” do uwolnienia
dziewczyny. Nic jednak się nie wydarzyło. Günter Bohnsack, dawny współpracownik
wschodnioniemieckiego wywiadu HVA, twierdził, że Stasi wykorzystało porwanie Orlandi,
aby odwrócić uwagę od „śladu bułgarskiego” zamachu na Jana Pawła II. Kiedy we Włoszech
w 2005 roku prowadzono dochodzenie parlamentarne dotyczące „archiwum Mitrochina”
(listy włoskich szpiegów KGB), wspominano o operacji „Papst”, mającej na celu odwrócenie
uwagi od podejrzeń o powiązania Ali Ağcy z wywiadami krajów Układu Warszawskiego.
Hipoteza organizacji zamachu w bloku komunistycznym do tej pory nie znalazła jeszcze
potwierdzenia w faktach, a Jan Paweł II podczas wizyty w Sofiiw 2002 roku powiedział, że
Bułgarzy z zamachem nie mają nic wspólnego. Raport Williama Caseya (dyrektora CIA w
latach 1981–1987), przypisujący winę właśnie wywiadom komunistycznym, miał podłoże
polityczne i odwrócił uwagę od innych hipotez. Jak można przeczytać w wyroku sędziego
Rosaria Priore, który zajmował się zamachem na papieża przez lata i z którym miałam okazję
rozmawiać, „deklaracje Orala Çelika oraz dochodzenie dotyczące pewnej fotografii Ağcy
pokazały, że istnieje inny ślad, tak zwany ślad wewnętrzny, prowadzący do Watykanu. Ślad,
który wiąże się z innymi dochodzeniami, takimi jak pranie brudnych pieniędzy przez IOR.
Ślad, który trudno zbadać i który pomimo zaangażowania śledczych nie przyniósł nigdy
zadowalających rezultatów”. Dopiero w 2007 roku jedenz członków Bandy z Magliany,
Antonio Mancini, ujawnił, że „mówiło się, iż ktoś od nas porwał Orlandi”. Rok wcześniej
dziennikarka Raffaella Notariale przeprowadziła wywiad z Sabriną Minardi, kochanką De
Pedisa w latach 1982– 1984. Dwa lata później, dwudziestego trzeciego czerwca 2008 roku,
Minardi, zeznając przed prokuraturą włoską, powiedziała, że Emanuelę porwał osobiście De
Pedis na polecenie arcybiskupa Marcinkusa. Dziewczyna została zabita, a jej ciało zawinięte
w plastikowy worek wrzucono do betoniarkiw Torvaianice. Przy tej okazji De Pedis miał się
również pozbyć zwłok jedenastoletniego Domenica – syna Salvatore Nicitry, rywala z bandy.
Chłopiec zniknął jednak dopiero w 1993 roku, czyli trzy lata po śmieci Renatina i dziesięć lat
po porwaniu Orlandi. W efekcie zeznania kochanki De Pedisa zostały uznane za
niecałkowicie wiarygodne, także ze względu na fakt, że była ona nałogową narkomanką.
Minardi opowiedziała jednak o spotkaniu porywaczy na wzgórzu Janikulum, gdzie
przywieziono Emanuelę w stanie upojenia narkotycznego, i o tym, że przetransportowano ją
na stację benzynową w Watykanie, gdziew mercedesie z tamtejszą rejestracją czekał
wyglądający na dygnitarza kościelnego postawny mężczyzna, który zabrał porwaną. Mówiła
również, że wcześniej niejednokrotnie wysyłała dziewczyny do domu Marcinkusa i że szef
banku watykańskiego IOR zgwałcił Emanuelę, zanim została zabita w Torvaianice. Minardi
zeznała też, że Orlandi była przetrzymywana w podziemiach mieszkania jej przyjaciółki
Danieli Mobili, zwanej „Tereską”, na ulicy Antonio Pignatelli 13. Policja przeszukała
podziemia w czerwcu 2008 roku i znalazła opisywany schowek. „Tereska” była bliską
przyjaciółką Danila Abbruciatiego, członka Bandy z Magliany, zabitego podczas zamachu na
Roberta Rosonego – wiceprezesa Banco Ambrosiano, najbliższego wiceprezesa Banco
Ambrosiano, najbliższego współpracownika Calviego. Abbruciati strzelał do Rosonego
dwudziestego siódmego kwietnia 1982 roku, ale pistolet mu się zaciął i zamachowiec zginął
od kuli ochroniarza z banku. Choć zeznania kochanki De Pedisa były nieścisłe i trudno uznać
je za wiarygodne, naprowadziły jednak policję na pewne ślady. W sierpniu 2008 roku
odnaleziono samochód BMW, który miał być wykorzystany do przewozu Orlandi, a który
należał do Carboniego. Szukanie związku pomiędzy porwaniem Orlandi i zabójstwem
Calviego dziś wydaje się coraz bardziej uzasadnione.
Sędzia Priore już w 2009 roku postawił hipotezę, że porwanie Orlandi było szantażem w
stosunku do Watykanu, któremu Banda z Magliany pożyczyła prawdopodobnie 15–20
miliardów lirów potrzebnych dla wsparcia „Solidarności”. Niestety, Watykan nie myślało
oddaniu pożyczki, więc bandyci, nie mając innych środków nacisku, porwali niepełnoletnią
obywatelkę watykańską, aby poruszyć sumienie papieża. Także syn „bankiera Boga”, Carlo
Calvi, który od lat prowadzi prywatne dochodzenie w sprawie zabójstwa ojca, powiedziałw
rozmowie z Ferrucciem Pinottim, że zawsze uważał, iż powodem porwania Orlandi są brudne
sekrety banku watykańskiego. Na początku 2010 roku również świadek koronny Antonio
Mancini oświadczył, że Emanuelę porwał i zamordował De Pedis, a powodem uprowadzenia
były pieniądze, jakie Banda z Magliany pożyczyła Calviemu (częściowo wykorzystane także
na walkę z komunizmem). Inny boss, Maurizio Abbatino, potwierdził, że porwania dokonał
De Pedis i jego ludzie w ramach układów łączących bandytę z Watykanem. Ten trop w
sprawie Orlandi jest stosunkowo świeży, bo kochanka De Pedisa zaczęła mówić dopiero dwa
lata po śmierci Marcinkusa. Pewnie w najbliższym czasie usłyszymy więcej na ten temat.
W jednym ze swoich tekstów wspomina Pani o książce Vaticano S.p.A. (Watykan Spółka
Akcyjna), napisanej przez dziennikarza Gianluigiego Nuzziego i wydanej w maju 2009
roku. Niektórzy komentatorzy twierdzili, że jej publikacja może opóźnić beatyfikację
Jana Pawła II. Dlaczego ta książka wzbudziła takie reakcje?
Instytut Dzieł Religijnych nigdy nie przyznał się do odpowiedzialności za bankructwo
banku Calviego, ale w 1984 roku Watykan jako „dobrowolny kontrybut” wypłacił
kredytobiorcom około 300 milionów dolarów. W 1987 roku Marcinkus został przesłuchany
przez włoską prokuraturę i oskarżony o udział w krachu Banco Ambrosiano oraz pranie
brudnych pieniędzy mafijnych. W 1989 roku Jan Paweł II powołał na nowego prezesa IOR
Angela Caloię. Rok później zreformował bank watykański, tworząc komisję nadzorczą
złożoną z pięciu kardynałów wybieranych co pięć lat. Wydawało się, że czarny rozdział
watykańskich afer finansowych został definitywnie zamknięty. Wydawało się tak do chwili
opublikowania książki Vaticano S.p.A. Nuzziemu, pisarzowi i dziennikarzowi
współpracującemu z prawicowym dziennikiem „Libero”, zostało przekazane archiwum
wysokiego dygnitarza kościelnego, prałata Renata Dardozziego, ukryte w Szwajcariii
zawierające ponad pięć tysięcy dokumentów. Zgodnie z jego wolą wyrażoną w testamencie
dokumenty te miały ujrzeć światło dzienne po jego śmierci, czyli w 2003 roku. Na ich
podstawie Nuzzi napisał książkę, w której udowodnił, że przez cały okres od 1989 roku do
śmierci Karola Wojtyły okres od 1989 roku do śmierci Karola Wojtyły „zreformowany” IOR
miał drugie dno. Nadal prano tam olbrzymie ilości pieniędzy pochodzących z nielegalnych
źródeł, na zaszyfrowanych kontach należących do dygnitarzy politycznych przechowywano
kwoty z łapówek, przekierowywano darowizny, spadki, pieniądze ofiarowywane na msze za
zmarłych lub pochodzące z instytucji charytatywnych, a wszystko to działo się pod
przykrywką działań dobroczynnych, na przykład walki z białaczką czy pomocy biednym
dzieciom. Jak pisze Nuzzi: „Działania charytatywne Instytutu Dzieł Religijnych były
charytatywne tylko na papierze, bo fundacje dobroczynne służyły jako przykrywka dla
sekretnych kont polityków włoskich”. W krótkim czasie przez IOR przepłynęła rzeka
pieniędzy, blisko 260 milionów euro, które następnie zostały przesłane do banków w rajach
podatkowych. Wykorzystano przy tym fakt, że bank watykański nie podlegał
międzynarodowym normom bankowym. Wszystkim kierował inny wysoki dygnitarz
kościelny pracujący w IOR, biskup De Bonis, były sekretarz Marcinkusa, którego nazwisko
znajdowało się na liście duchownych należących do loży masońskiej P2.
Zarówno w dokumentach z archiwum Dardozziego, jak i w IOR nazwiska najważniejszych
klientów chroni się pod pseudonimami: „Siena”, „Roma”, „Ancona” i innymi. Za „Fundacją
Kardynała Francisa Spellmanna” kryło się konto, do którego dostęp miał były premier
Andreotti i przez które przeszło około 40 miliardów lirów. Również część łapówki Enimontu,
szacowanej na 300 milionów dolarów, wylądowała w watykańskim banku na szyfrowanych
kontach. Została ona zapłacona włoskim politykom, aby przedsiębiorstwa Eni (państwowe)i
Montedison (prywatne) mogły zakończyć fuzję przynoszącą szkody finansowe. Prowadzone
w tej sprawie dochodzenie (wielka akcja „Czyste Ręce”) nie tylko utknęło wobec odmowy
współpracy ze strony Watykanu, ale, jak się okazuje na podstawie informacji z archiwum
Dardozziego, Watykan zrobił wszystko, aby zmylić śledztwo i wprowadzić sędziów w błąd.
Gdy sędzia Francesco Saverio Borrelli chciał przesłuchać prezesa Caloię, za sprawą
immunitetu dyplomatycznego i traktatów laterańskich wszystkie wezwania zostały
anulowane.
Nielegalne operacje finansowe dokonywane przez biskupa De Bonisa, który przynosił do
banku walizki pieniędzy i deponował je na szyfrowanych kontach, nie uszły jednak uwagi
Caloi. W 1992 roku nowy prezes uszły jednak uwagi Caloi. W 1992 roku nowy prezes IOR
przeprowadził tajne dochodzenie dotyczące istnienia „IOR paralelnego” i relację wysłał do
papieskiego sekretarza, arcybiskupa Dziwisza, informując też o tej sprawie kardynała Angela
Sodana. Relacja ujawniająca wszystkie afery finansowe, jakie nadal kontynuował IOR, nie
spotkała się z żadną reakcją ze strony papieża. W 1993 roku De Bonis wraz z ówczesnym
prezesem APSA, kardynałem Rosaliem José Castillem Larą, chcieli pozbyć się Caloii zastąpić
go Virgilem C. Dechantem, amerykańskim mistrzem zakonu Rycerzy Kolumba, który
finansował „Solidarność”. Jan Paweł II odwołał jednak w końcu De Bonisa i mianował go
kapelanem Zakonu Kawalerów Maltańskich. Caloia był prezesem IOR przez dwadzieścia lat.
Został odwołany w 2009 roku przez papieża Benedykta XVI w związku z dochodzeniem
dotyczącym systemu operacji dokonanych przez IOR i UniCredit, gdzie nie wskazywano
nigdy danych beneficjenta. Jak na ironię, jego los przypomina los poprzednika. Teraz
spadkobierca Marcinkusa pracuje w spółce zajmującej się renowacją katedry w Mediolanie.
Jak wynika z dokumentacji, którą przeanalizował Nuzzi, „Omissis” był pseudonimem
Andreottiego, a pod pseudonimem „Roma” ukrywał się biskup De Bonis, mający dostęp do
dwudziestu sekretnych depozytów. Nie odszyfrowano jeszcze pseudonimów „Siena” i
„Ancona”, choć podejrzewa się, że pod ostatnim krył się arcybiskup Pasquale Macchi,
sekretarz papieża Pawła VI, który wsparł karierę Marcinkusa. Jak twierdzi Massimo
Ciancimino, syn prezydenta Palermo Vita Ciancimina, skazanego za kontakty z mafią,
wszystkie mafijne łapówki dla ojca przechodziły przez konta i skrzynki banku papieskiego.
Wywiad z nim został opublikowany w drugiej części książki Vaticano S.p.A. Tam też
pojawiła się historia próby zbudowania w latach 1984–1998 „wielkiego centrum”
katolickiego, które mogłoby rządzić Włochami po rozpadzie Chrześcijańskiej Demokracji.
Akcja miała być finansowana z pieniędzy mafii sycylijskiej, które przeszły przez bank
watykański, i znana jest dziś jako „purpurowy zamach stanu” lub operacja „Sofia”. Te sprawy
w powszechnym odczuciu są ewidentne i dlatego książka Nuzziego wywołała poruszenie i
otworzyła dyskusję na temat beatyfikacji Jana Pawła II. Dokumenty z archiwum prałata
Dardozziego po raz pierwszy pokazują wszystkie machinacje finansowe, jakie odbywały się
w IOR. Dardozzi był bardzo ważną osobą – członkiem Opus Dei, doradcą Sekretariatu
Stanu Stolicy Apostolskiej, kluczową postacią w sprawach finansów Watykanu, piastującą
przez ponad dwadzieścia lat stanowisko nadzorcy IOR, i człowiekiem do „zadań
specjalnych”. Nie są więc to już hipotezy dziennikarskie, lecz dowody, zwłaszcza że do tej
pory nikt nie zakwestionował prawdziwości tych dokumentów, a Watykan nie wydał nawet
jednego oświadczenia. Nuzzi w swojej książce mówi także o tym, że Watykan jest podzielony
na dwie walczące ze sobą frakcje: tych, którzy „służą nie tylko Bogu, ale i mamonie”, oraz
tych, którzy się temu sprzeciwiają, pragnąc wyjawić prawdę i oczyścić Watykan. A czy są
dowody na współpracę Watykanu z mafią? Włosi mówią, że tam, gdzie jest wiele pieniędzy,
jest też mafia, a w watykańskim banku IOR za pontyfikatu Jana Pawła II pieniędzy nie
brakowało. Jak widać już na przykładzie afery „Vatican Connection”, w której Marcinkus był
przesłuchiwany w 1973 roku, ślady mafii amerykańskiej prowadziły do watykańskiego banku
i odpowiedzialny za to był Sindona. Zgodnie z deklaracjami świadka koronnego Vincenza
Calcary, którego listy i pamiętniki okazały się cenne w wielu procesach antymafijnych, IOR
był miejscem, w którym także mafia włoska prała pieniądze. W 2003 roku Calcara zeznał, że
kilka miesięcy przed zamachem na Jana Pawła II osobiście zawiózł do Rzymu 10 miliardów
lirów, aby zainwestować je poprzez IOR. Przekazanie pieniędzy odbyło się u znanego
notariusza Francesca Albana. Informacje te zostały ujawnione dopiero w 2008 roku.
Także inny świadek koronny, Francesco Mannoia (uważany przez sędziego Falcone za
jednego z najważniejszych), zeznał podczas procesu przeciwko Marcellowi Dell’Utri, że Gelli
inwestował pieniądze klanu Corleończyków i Totò Riiny w banku IOR, który gwarantował
bossom dyskrecję i profity. Zeznania świadków koronnych mówią również o tym, że mafia
prała i inwestowała pieniądze w banku watykańskim. Nuzzi zarzuca bankowi watykańskiemu,
że jest pralnią brudnych pieniędzy. Czy to wciąż aktualny zarzut? Nuzzi nie mówi, że
Watykan jest aktualnie pralnią brudnych pieniędzy. Twierdzi, że miało to miejsce w latach
1989–1994, już po odejściu Marcinkusa, i że są na to dowody w postaci archiwum prałata
Dardozziego. Od pierwszego kwietnia 2011 roku Watykan przyjął oficjalnie normy
wynikające z konwencji monetarnej pomiędzy Państwem Watykańskim a Unią Europejską.
Państwo-Miasto Watykańskie przestało więc być rajem podatkowym. Przypomnijmy tylko, że
ostatnią aferę dotycząca podejrzanych operacji finansowych odnotowano dwudziestego
pierwszego września 2010 roku, gdy włoska policja przejęła 23 miliony euro przelane z IOR
na konto banku rzymskiego Credito Artigiano, do których nie dołączono danych o
beneficjentach. Dla policji podejrzane były dwie operacje bankowe, które miały na celu
przesunięcie 20 milionów euro na konta JP Morgan Frankfurt i 3 milionów euro do Banca del
Fucino. Zgodnie z dekretem UE 231/2007 za operacje finansowe bez podania beneficjentów i
celu przelewu jest przewidziana kara od sześciu miesięcy do sześciu lat więzienia oraz od 500
do 50 tysięcy euro grzywny. Do tych wydarzeń doszło, gdy nowym prezesem IOR został
Tedeschi. Obecnie prokuratura włoska prowadzi dochodzenie w tej sprawie.
W ostatnich latach oprócz afer banku watykańskiego miały miejsce inne afery finansowe,
których bohaterem był Kościół. Kardynał Crescenzio Sepe, wielki organizator Giubileo 2000
i prefekt Kongregacji Ewangelizacji Narodów (Propaganda Fide) za pontyfikatu Wojtyły, ma
na swoim koncie dwa dochodzenia otwarte w 2010 roku. Jedno dotyczy renowacji
kongregacyjnego pałacu, która została przeprowadzona z funduszy państwa włoskiego w
zamian za przysługi w postaci mieszkań wynajmowanych za bardzo niskie czynsze
ministrowi robót publicznych Pietrowi Lunardiemu i jego bliskim. Drugie odnosi się do
współpracy z Angelem Balduccim, doradcą Watykanu, zamieszanym w wiele afer
korupcyjnych, komisarzem specjalnym Giubileo. Dochodzenia trwają. W innym skandalu
finansowym, dotyczącym nielegalnego zakupu banków, Gianpiero Fiorani wyjawił w 2007
roku sędziom mediolańskim, że w szwajcarskim banku BSI znajdują się tajne konta
watykańskie i że on osobiście wpłacił „na czarno” do kasy APSA 15 milionów euro za
nabycie banku Cassa Lombarda. Zeznał, że wykorzystał swoje kontakty z nieżyjącym już
kardynałem Rosaliem José Castillem Larą, byłym zarządcą APSA, przewodniczącym
Papieskiej Komisji do spraw Państwa-Miasta Watykańskiego oraz członkiem komisji
nadzorczej banku IOR, a przy okazji wielkim poplecznikiem Marcinkusa i De Bonisa.
W Polsce niewiele się mówi o aferach finansowych Watykanu za pontyfikatu Jana Pawła
II. Jakie są zarzuty wobec samego Karola Wojtyły formułowane przez wielu zachodnich
dziennikarzy?
Do tej pory panowała powszechna opinia, że Karol Wojtyła w ogóle nie interesował się
finansami – nie miał nawet własnego konta i nigdy się nie wzbogacił. Jednak na podstawie
dokumentów ujawnianych teraz i faktów, które łączy się w całość, wynika, że Watykan już od
końca lat sześćdziesiątych, czyli jeszcze za pontyfikatu Pawła VI, stał się zaufanym rajem
podatkowym i że IOR zarządzany przez Marcinkusa chętnie wchodził w brudne interesy
nawet z mafią. Jan Paweł II, zasiadając na tronie papieskim w 1978 roku, nic nie zrobił, aby
oczyścić Watykan. Wręcz przeciwnie, wykorzystał zastaną sytuację, aby pomóc
„Solidarności”, a zrobił to, nie przebierając w środkach. Zawarł też „święte przymierze” z
administracją amerykańską, mające na celu ogólnoświatową walkę z komunizmem,tylko na
drukowaniu gazetek w podziemiu i strajkach, lecz także na walce zbrojnej wymierzonej w
komunistów i w ludność cywilną. Kiedy po zabójstwie Calviego sytuacja prezesa IOR,
Marcinkusa, stała się do tego stopnia kompromitująca, że groziło mu aresztowanie, Jan Paweł
II chronił go do końca, ratując przed procesami i więzieniem. Istnieje hipoteza, że Jan Paweł
II mógł się obawiać amerykańskiego duchownego, uważanego za „szarą eminencję”
Watykanu. Wiedział, że jego poprzednik Jan Paweł I, który chciał usunąć Marcinkusa z IOR,
rządził jedynie trzydzieści trzy dni. Jednak w Instytucie Dzieł Religijnych po zakończeniu
rządów Marcinkusa tak naprawdę nic się nie zmieniło, a De Bonis nadal prowadził brudne
interesy w banku „paralelnym”. Bez wątpienia Watykan był rajem zrobił nic, by ukrócić te
praktyki, zawsze przymykał na nie oczy, tak jak na pedofilię.
Pinotti w swojej książce twierdzi, że Wojtyła był postacią makiaweliczną, dla której cel
uświęca środki. Wykorzystał Calviego, a później nie udzielił mu pomocy, widząc, że więcej
oferowali Amerykanie. Choć papież Polak przybył „z daleka”, z kraju komunistycznego,
szybko się zorientował, jak funkcjonuje Watykan, a przede wszystkim szybko zrozumiał, że
nie można rządzić Kościołem samymi zdrowaśkami. You can’t run the Church on Hail Marys
– słynne powiedzenie Marcinkusa stało się także mottem pontyfikatu Jana Pawła II. Możemy
powiedzieć, że Wojtyła w sferze finansowej wprowadził „lekkie obyczaje”. Nie wymagał
przestrzegania nauki świętego Łukasza: „Nie możecie służyć Bogu i mamonie”. Pod tym
względem bez wątpienia szedł z duchem czasu. Nic dziwnego, że te lekkie obyczaje
finansowe przeniosły się później z Watykanu do Kościołów narodowych. My w Polsce mamy
problem z komisją majątkową czy z kościelnym magnatem medialnym, jakim jest ojciec
Rydzyk, włoscy biskupi są oskarżani o udziałw aferach korupcyjnych, a słoweńska diecezja w
Mariborze staje wobec największego krachu w historii Kościoła, zadłużywszy się na 800
milionów euro (trzy razy tyle, ile wynosi budżet Watykanu), i aby ratować swoje finanse, na
telewizyjnych pasmach kościelnych emituje filmy pornograficzne.
Można to wszystko podsumować jedynie słowami księdza Adama Bonieckiego: „To, że w
sercu Kościoła mogą mieć miejsce tego rodzaju przestępstwa, jest bardzo smutne – smutne
nawet wtedy, gdy dokonują się bez świadomego udziału Watykanu, którego status stwarza
idealne warunki do nadużyć”.
Bez papieża bylibyśmy nowocześniejsi
W
YWIAD Z
J
ANUSZEM
P
ALIKOTEM
Czy miał Pan kiedyś kontakt z Janem Pawłem II? Jakie były Pana wrażenia?
Nie. Nigdy nie zetknąłem się z nim osobiście. Aż sam się teraz dziwię, że nie poszedłem
na żadną pielgrzymkę, ale tak właśnie było. Pamiętam, jak w 1980 roku, kiedy miałem
szesnaście lat, wybuchła pierwsza „Solidarność”, ale nie dostrzegałem żadnego jej związku z
papieżem. W tamtym czasie stałem się człowiekiem niewierzącym i odrzucałem cały Kościół
jako taki. Pamiętam, że wtedy mieszkała ze mną babka ze strony matki, Ewa Czyż, która była
osobą bardzo religijną. Uwielbialiśmy z bratem takie gombrowiczowskie prowokacje.
Mówiliśmy jej, że papież jest normalnym człowiekiem, robi siku, myje zęby, dłubie w nosie.
To był taki młodzieńczy, intuicyjny wyraz dystansu wobec papieża. Na tej fali ukształtowało
się moje obojętne podejście do Jana Pawła II. Do końca lat osiemdziesiątych kompletnie nie
interesowałem się jego naukami i wszystkim, co się z nim wiązało. Przez całe lata
dziewięćdziesiąte, już nie tak sztubacko jak w liceum, ale z przesłanek filozoficznych, cały
czas odrzucałem przekaz papieża. filozoficznych, cały czas odrzucałem przekaz papieża.
Byłem przekonany, że Boga nie ma, a Kościół to po prostu rodzaj partii politycznej czy
środowiska, które zdobywa sobie posłuch i przywileje. Ponadto lata dziewięćdziesiąte były
dla mnie okresem, kiedy wciąż działałem w biznesie, całkowicie poza sprawami
światopoglądowymi, więc nie przejmowałem się papieżem. Mogę powiedzieć, że po raz
pierwszy zainteresowałem się nim kilka miesięcy przed jego śmiercią, w 2004 roku.
W 2005 roku wydawał Pan katolickie pismo „Ozon”. Sam Pan niedawno pisał, że
„uwiodła” Pana wtedy myśl o powstaniu „pokolenia Jana Pawła II”. Jak to było? Skąd
się u Pana wzięło to zainteresowanie papieżem?
To był moment po 2004 roku, kiedy dokonywały się istotne zmiany w moim życiu,
również prywatnym. W tym czasie rozwiodłem się i zacząłem żyć bardziej samodzielnie. To
był też taki moment, kiedy zaczęto mówić o powstaniu „pokolenia JPII”. W związku z tym
był to również czas przygotowywania w Polsce rewolucji konserwatywnej, która nastąpiła w
latach 2005–2011. Właściwie cały czas żyjemy w cieniu tej rewolucji. I o ile ta rewolucja nie
sprawdziła się co do „pokolenia JPII”, to sprawdziła się jako kategoria społeczno-polityczna,
bo zbudowano pewien rodzaj nowej, konserwatywnej poprawności. Wiele można mówić, jaką
rolę w tym procesie odegrało SLD, a przede wszystkim Aleksander Kwaśniewski, zastępując
pewne historyczne podziały i budując standardy poprawności, zgodnie z którymi, czy się
należy do lewicy, czy do prawicy, akceptuje się papieża. Chciałbym jednak jeszcze wrócić do
początku lat osiemdziesiątych, gdy nie dostrzegałem związku „Solidarności” z Kościołem. W
stanie wojennym dostałem „wilczy bilet” od władz. Wtedy przyjął mnie KUL, co nieco
złagodziło moje krytyczne podejście do Kościoła, choć mój ogólny krytycyzm wobec tej
instytucji się nie zmienił. Myślę, że przejściowe przewartościowanie nastąpiło w okresie,
kiedy miały miejsce zmiany w moim życiu prywatnym, w tym szczególnie rozwód i odejście
od rodziny. Wtedy też socjolodzy zaczęli z pewnym opóźnieniem mówić o oddziaływaniu
papieża i ukierunkowaniu na wartości konserwatywne, co częściowo dotyczyło również mnie.
Ale też nie było tak, że nagle uwierzyłem w Boga czy stałem się człowiekiem religijnymi
zaangażowanym na miarę tego, co pisał „Ozon”. Zresztą pierwsza redakcja „Ozonu”,o czym
się często zapomina i wyciąga ostatnie kilka numerów z Grzegorzem Górnymi „Frondą”, to
byli bardzo bajtowi konserwatyści. Próbowali walczyć z tendencją, że wszystko się skraca,
staje się obrazkowe, telewizyjne, że nie ma eseju, dłuższej wypowiedzi, że nie zajmujemy się
pozytywnymi zjawiskami, tylko negatywnymi. Ich protest był jednak kompletnie
nierealistyczny. W tym duchu wydali kilka pierwszych numerów i one kompletnie się
rozminęły z rynkiem. Wtedy ksiądz Maciej Zięba namówił mnie, aby wziąć grupę Górnego.
Szczerze powiedziawszy, nie znałem wtedy tych ludzi i po raz pierwszy spotkałem się z
pojęciem „Frondy” dopiero dzięki Ziębie. Przy pierwszym kontakcie (w sensie
marketingowym) sprawiali wrażenie ludzi o wiele bardziej nowoczesnych niż wcześniejsza
ekipa. Potem, niestety, okazało się, że są zaciekle konserwatywni. Szybko powstała też
niezręczność, ponieważ nie chciałem już finansować tego przedsięwzięcia. Straciłem na nim
aż 16 milionów, ale właściwie dobrze się stało, że jego formuła samoistnie się wyczerpała.
Podejście reprezentowane przez „Frondę” nigdy mi nie odpowiadało ideowo. Wtedy
wydawało mi się, że z całej nauki papieża został postulat niezacietrzewienia, łagodzenia
konfliktów. Na poziomie retoryki, w swoim stylu bycia papież miał ten komunikacyjny
element jako aktor, trybun ludowy. Ale kiedy słuchało się go w konkretnych kazaniach, gdy
twardo mówił, co myśli chociażby o antykoncepcji, czar mijał; z tym że jego pryncypialność
była przykryta historyjkami o kremówkach z Wadowic. Ale dla mnie od wczesnych lat
osiemdziesiątych dosyć oczywiste było to, że papież nie ma wkładu intelektualnego, o którym
się w Polsce rozpisywano. Nigdy mnie nie uwiodło to, że papież reprezentował personalizm
chrześcijański na bazie Maxa Schelera i że rzekomo to jest jego własna, oryginalna
koncepcja, której nikt wcześniej nie wymyślił, i że to jest jego istotny wkład w dzieje
filozofii. W sensie intelektualnym czy filozoficznym papież nigdy nie stanowił dla mnie
punktu odniesienia czy wartości. Przez chwilę przekonałem się do niego jako trybuna
ludowego z talentem, bo on rzeczywiście umiał rozmawiać z ludźmi: miał talent
wywoływania emocji i to mnie w nim ciekawiło.
A jak Pan postrzega rolę papieża w PRL-u? Mówił Pan, że nie wiązał przekazu Jana
Pawła II z „Solidarnością”. Ale czy Pana zdaniem papież miał wtedy wpływ na Polaków
i na system władzy? Czy zmienił go albo przyczynił się do jego upadku?
Moim zdaniem nie. Kościół znakomicie zagospodarował emocje społeczne po stanie
wojennym. Pamiętajmy, że prymas Glemp, a skoro Glemp, to i papież, łagodził wszelkie ostre
protesty, prowadził politykę dogadywania się z ówczesną władzą, a nie angażowania się po
stronie „Solidarności”. Warto też pamiętać, że papież był uwikłany w działalność Radia
Maryja. Przecież Jan Paweł II mógł zrobić z nim porządek. Świadomie wspierał ten nurt,
uznając go za na tyle silny i ważny, że Kościół nie powinien go eliminować. I widać było
wyraźnie, że za różnymi niejasnymi deklaracjami kryła się twarda linia interesów Kościoła
wyznaczona przez Wojtyłę. Ale wracając do Pana pytania o PRL… Jeżeli chodzi o tamten
ustrój, to ze strony Kościoła mieliśmy do o tamten ustrój, to ze strony Kościoła mieliśmy do
czynienia z konserwowaniem istniejących stosunków władzy. Jedynie po stanie wojennym
Kościół przygarnął wielu ludzi, z obecnym prezydentem Bronisławem Komorowskim
włącznie. Ale to wszystko również odbywało się za zgodą władz PRL-u i za konkretne
korzyści materialne. Kościół uzyskał wtedy zgodę nawybudowanie olbrzymiej liczby
kościołów – nigdy nie zbudowano tylu kościołów co w latach osiemdziesiątych. To była cena,
jaką płaciło państwo za subtelne poparcie kleru. Kościół łagodził nastroje, nie wzmacniał
konfliktów, dawał osłonę dla opozycji, a w zamian dostał zgodę na budowanie o wiele
większej niż wcześniej liczby kościołów. I w latach osiemdziesiątych każdy, kto trzeźwo
patrzył na układy sił w PRL-u, widział, że Kościół sprytnie rozgrywa całą sprawę
„Solidarności” i wzmacnia swoją pozycję. Ta strategia nie wiązała się z jakimikolwiek
ideałami.
A myśli Pan, że polski papież wpłynął na kształt późniejszych przemian ustrojowych?
Myślę, że pośrednio wpłynął na prezydenturę Aleksandra Kwaśniewskiego i rząd Leszka
Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego i rząd Leszka Millera, w czasie gdy Polska wchodziła
do Unii Europejskiej. Gdyby SLD i tamtejszy rząd nie dogadały się z Kościołemw sprawie
wejścia Polski do Unii, akcesja mogłaby nie dojść do skutku. Kościół zgodził się poprzeć
wejście do UE w zamian za lekcje religii w szkołach czy za korzystne decyzje komisji
majątkowej. Kościół podszedł więc do tej sprawy bardzo materialnie. Ale do tego
wszystkiego by nie doszło, gdyby Kwaśniewski już wcześniej za swojej prezydentury nie
zaczął budować pokojowych mostów. On właśnie na początku kadencji odrzucił
konfrontacyjną retorykę rządu Millera. I w tym sensie Kwaśniewski spowodował większą
szkodę niż ktokolwiek inny. Doprowadził do tego, że Kościół stał się instytucją akceptowaną
przez wszystkie siły polityczne, a nawet w pewnym sensie wyniesioną ponad porządek
polityczny, tak aby ludzie postrzegali go jako ponadpartyjny autorytet. Dopiero błędy
Kościoła po dziesiątym kwietnia 2010 roku spowodowały, że ten porządek znowu się
zachwiał, a Kościół został sprowadzony z powrotem na pozycje partyjne. Wcześniej to
właśnie Kwaśniewski pomógł Kościołowi zbudować wizerunek bezstronnego autorytetu
moralnego. Gdybyśmy nie weszli do Unii Europejskiej, skutki byłyby tragiczne, więc nie ma
co tego procesu bagatelizować. Wydaje mi się, że bez poparcia Kościoła byłoby wtedy
ciężko, bo przecież wejście do Unii ledwo się udało. Ale moim zdaniem koszty były zbyt
duże. Komisja majątkowa, a tym bardziej lekcje religii i cała sfera indoktrynacji od małego,
konserwuje potężną rolę Kościoła katolickiego w Polsce. To była bardzo wysoka cena, którą
Miller zapłacił. Moim zdaniem zbyt wysoka.
A jaką rolę Jan Paweł II odgrywa obecnie w Polsce? Czy jego wpływ jako człowieka
symbolu wciąż jest znaczący?
Tutaj są tylko kompleksy. Uważa się, że był on wielkim Polakiem, bo był papieżem.
Chodzi o to, że wydaliśmy człowieka, który objął bardzo wysokie stanowisko na świecie. Pod
tym względem Polacy podchodzą do papieża podobnie jak do Adama Małysza. To nie
znaczy, że Polacy czytają teksty czy korzystają z nauk Jana Pawła II, bo ani ta część popowa
(pogodna) papieża nie stała się w Polsce normą, ani jego twarde, konserwatywne poglądy.
Przecież większość katolików używa środków antykoncepcyjnych, akceptuje zdrady,
rozwody i zabiegi in vitro. W tym sensie na szczęście Jan Paweł II nie przeorał świadomości
Polaków. Ani więc co do stylu bycia, ani co do wartości Jan Paweł II nie zmienił polskiego
społeczeństwa. Natomiast fakt, że Polak został papieżem, sprawił, że od tamtej pory
obowiązują standardy poprawności, zgodnie z którymi publicznie o Kościele nie wolno
mówić źle. Im dłużej na to patrzę, tym bardziej jestem przekonany, że papież w Polsce
odegrał negatywną rolę. Były takie momenty, jak po stanie wojennym i przy wejściu do Unii
Europejskiej, kiedy Kościół, z polskim papieżem na czele, pomógł, ale nawet wtedy za cenę
ogromnych apanaży ekonomicznych i wzrostu wpływów. Myślę, że gdyby nie było polskiego
papieża, jako społeczeństwo bylibyśmy bardziej nowocześni, niż jesteśmy.
Czy bylibyśmy bardziej laickim społeczeństwem?
Uważam, że tak. Myślę, że Polacy byliby o wiele bardziej laiccy. Paradoks polega na tym,
że polskie społeczeństwo jest niesamowicie niekatolickie. Można to dostrzec we wszystkich
zachowaniach, w całej praktyce dostrzec we wszystkich zachowaniach, w całej praktyce
życia. W warstwie międzyludzkiej poprawności, tak jak się zwracają do siebie mążi żona albo
grupa znajomych – nie ma tam nic katolickiego. Nauki Kościoła są gdzieś na marginesach,
tak jak zresztą w całej Europie. Natomiast w życiu publicznym katolicyzm jest obecny i tę
jego nadobecność spowodował papież. Gdyby nie on, życie publiczne z pewnością byłoby
bardziej świeckie.
Wiele polskich ugrupowań nawiązuje dzisiaj do nauk Jana Pawła II. Czy uważa Pan, że
polska polityka inspiruje się naukami papieża? Czy raczej partie wykorzystują go
instrumentalnie? A może jest jakaś partia najbliższa dziełu Jana Pawła II?
Prawo i Sprawiedliwość to są narodowi socjaliści, a nauki papieża nie miały nic wspólnego
z narodowym socjalizmem. Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński jest religijny, czy zna
jakąkolwiek modlitwę i czy odróżnia święto Wielkiejnocy od Bożego Narodzenia. Można
tutaj dostrzec pewną analogię do Dmowskiego. PiS czysto politycznie może wykorzystywać
papieża czy katolicyzm do swoich celów. Natomiast Marek Jurek z Prawicy Rzeczpospolitej
to jest człowiek, który, moim zdaniem, stosuje nauki Jana Pawła II na co dzień i na jego
przykładzie świetnie widać, czym one są. Nie ma natomiast związku z papieżem ani Rydzyk,
który po prostu jest biznesmenem w sutannie, ani PiS, który katolicyzmemi papieżem
posługuje się czysto instrumentalnie. Już nie mówię o Platformie Obywatelskiej, która w
ogóle wyzbyła się jakiejkolwiek ideowości. Ogólnie Jan Paweł II ideowo nie ma dzisiaj
żadnego wpływu na polskie życie polityczne. Jurek na szczęście jest zmarginalizowany, a
główne partie polityczne lekceważą nauki papieża. W Polsce na szczęście zachodzi proces
modernizacji. Trwa proces adaptacji do Unii Europejskiej, czyli coraz większej akceptacji
mniejszości seksualnych, różnic kulturowych czy praw kobiet. To wszystko idzie pomału, ale
ten proces się odbywa i przyjdzie taki moment, kiedy on się zrealizuje. On mógł przyjść
dziesiątego kwietnia, gdyby Donald Tusk miał odwagę przeciwstawić się Kościołowi i nie
pozwolić mu odegrać dominującej roli w żałobie. I wtedy pchnąłby Polskę w stronę
społeczeństwa nowoczesnego, ale bał się, bo taki kierunek działania mógł go osłabić, więc
poszedł na łatwiznę, czyli ukląkł przed trumną. A nigdy czołowi reprezentanci
Rzeczpospolitej nie powinni klęczeć przed trumną.
Jakie poglądy i działania Jana Pawła II były Panu najbardziej obce? Z czym się Pan
szczególnie nie zgadzał?
Przede wszystkim z jego podejściem do rozwodów. To całkiem nieżyciowa historia. Może
tutaj jako rozwodnik sam jestem nieobiektywny, ale kiedy widzę dookoła siebie tysiące ludzi,
którzy się rozwodzą, to nie dostrzegam żadnego powodu, aby Kościół sprawiał im
jakiekolwiek trudności. Ale powiedzmy, że przynajmniej śluby kościelne i związane z nimi
deklaracje stanowią jeszcze sprawę wewnętrzną Kościoła. Natomiast podejście do środków
antykoncepcyjnych promowane przez Kościół Jana Pawła II jest całkowicie niespójnei
niezrozumiałe. Jeszcze rozumiem, że Kościół jest przeciwko aborcji, bo zakłada, że zarodek
już w pierwszej fazie jest ludzkim życiem. Nie podzielam tej wizji, ale przynajmniej mogę ją
zrozumieć. Nie mogę natomiast pojąć, dlaczego papież chciał zakazywać antykoncepcji. Czy
jest gorsza od aborcji? Przecież co do intencji antykoncepcja niczym się nie różni od
stosowania kalendarzyka małżeńskiego, który Kościół promuje. W obydwu przypadkach
kobieta nie chce zajść w ciążę, więc czy użyje kalendarzyka, czy jej partner użyje
prezerwatywy, nie ma tutaj wielkiej różnicy. Można jeszcze dyskutować o części pigułek,
które mogą mieć konsekwencje zdrowotne dla kobiet, ale nie pojmuję, co nie podoba się
Kościołowi w prezerwatywach. Zakaz stosowania prezerwatyw nie ma żadnego uzasadnienia.
Kolejna sprawa to kwestie związane z prawami kobiet. W tej dziedzinie Kościół był i jest
bardzo konserwatywny, podobnie jak polski papież, który nie doprowadził na tym obszarze
do żadnej głębszej reformy. Słaba pozycja kobiet w Polsce jest między innymi konsekwencją
tego, że Kościół w ten sposób rolę kobiet zdefiniował. Wreszcie jest jeszcze jeden, w pewnym
sensie najważniejszy problem, jaki mamy z papieżem. Dzisiejszyporządek świata, oparty na
procesach globalizacji, wytworzył nowe wartości w przestrzeni publicznej, takie jak na
przykład partnerstwo. W partnerstwie nie chodzi jedynie o związek między ludźmi, ale o
pewną postawę społeczną. W czasach Chrystusa – czy tym bardziej w czasach Starego
Testamentu – tego typu wartości jak partnerstwo nie istniały w stosunkach publicznych. To
jest nowy rodzaj wartości, które Kościół tępi, spychając ludzi na pozycje konfliktu.
Partnerstwo, oprócz tego, że jest wartością samą w sobie, stanowi też pewną szansę na
złagodzenie kontaktów między ludźmi o różnych poglądach. I ten typ postawy został przez
Kościół całkowicie odrzucony. W Polsce pojawiła się solidarność, która w naszym kontekście
politycznym była kategorią szczególnie dowartościowaną i która zrodziła się jako wartość
czasów współczesnych w relacjach międzynarodowych, między ludźmi czy między grupami
społecznymi. W stosunku do solidarności Kościół zajmował w miarę nowoczesne stanowisko,
ale partnerstwa Kościół kompletnie nie rozumie. Można byłoby podać jeszcze kilka innych
przykładów, które pokazywałyby, że Kościół Jana Pawła II odciął nas od współczesnego,
nowoczesnego świata, że nie potrafił, a może nie chciał, nawiązać dialogu z tym światem.
A czy myśli Pan, że na poglądach nawet jeżeli nie antypapieskich, to przynajmniej
krytycznych wobec nauk polskiego papieża, będzie można w najbliższych latach w
Polsce wygrać wybory? Czy takie krytyczne postawy będą się Pana zdaniem
rozpowszechniać na płaszczyźnie debaty publicznej?
Poglądy antykościelne będą się rozpowszechniać, ale przekonania antypapieskie raczej nie.
Papież jest tak uświęcony nieprawdziwą zasługą odzyskania niepodległości, że bardzo trudno
jest o nim mówić krytycznie w przestrzeni publicznej, bo to napotyka radykalny opór. O ile
jeszcze antyklerykalizm – to, że księża myślą wyłącznie o mamonie, że prowadzą się
niemoralnie, że Kościół powinien być finansowany nie z budżetu, ale z innych źródeł – to
wszystko przechodzi. Ale krytyka papieża już nie. Największy wpływ na odczarowanie Jana
Pawła II miałoby ujawnienie i nagłośnienie wszystkich ukrywanych przez niego grzechów
polskich biskupów, z Paetzem na czele. Papież nie chciał wyjaśnienia przypadków
molestowania seksualnego kleryków czy masowej pedofilii wśród księży. Do końca
powstrzymywał ujawnienie tych afer w Stanach Zjednoczonych, w Belgii i w wielu innych
krajach świata. W tym sensie okazał się człowiekiem w znacznie większym stopniu dbającym
o interesy Kościoła niż o wartości. Gdyby w Polsce udało się jakiejś lewicowej władzy dać
polityczne wsparcie dla prokuratury odsłaniającej wszystkie przypadki nadużyć Kościoła,
może kult papieża mógłby osłabnąć. Niestety, obecnie trudno będzie taki proces
przeprowadzić, bo w społeczeństwie mało kto wie o przypadkach molestowania seksualnego
wśród księży, a tym bardziej o tym, że polski papież mógł je ukrywać. Nie ma też woli
dyskusji o tych kwestiach wśród elit politycznych i dziennikarskich. Dużą szansą była
komisja majątkowa. Obecnie ją rozwiązano, do czego długo dążyło SLD, kryjąc własne
grzechy, ale gdyby unieważnić decyzje komisji majątkowej i wpuścić tam prokuraturę, to
wtedy, być może, ludzie zobaczyliby dziesiątki miliardów złotych przelanych w niejasnych
okolicznościach.
Na tegorocznym egzaminie gimnazjalnym pojawiło się zadanie: „Uzasadnij, że Karol
Wojtyła po wyborze na papieża pozostał patriotą”. Jak Pan ocenia tego typu nawiązania
do papieża w edukacji publicznej?
Takie frazy są niedopuszczalne pod każdym względem i przy okazji idiotyczne. Połączenie
patriotyzmu z katolicyzmem to jest opcja Ligi Polskich Rodzin, opcja endecka,a zarazem
opcja Prawa i Sprawiedliwości. W ten sposób próbuje się stworzyć taki schemat, że
jakakolwiek laicyzacja jest antypatriotyczna i niesie zagrożenie dla państwa. To jest coś
skandalicznego i zarazem niezgodnego z konstytucją, bo wprowadza do nauczania wątki
religijne, co nie powinno mieć miejsca.
A jak Pan ocenia patriotyzm deklarowany przez Karola Wojtyłę? Co Pan sądzi o jego
pojmowaniu Polski i polskości?
Uważam, że była ona sformułowana wyłącznie z pozycji interesów Kościoła. Nie miała nic
wspólnego z interesami naszego kraju.
A jak Pan ocenił wyrok skazujący Jerzego Urbana za tekst, zdaniem sądu, „obrażający
Jana Pawła II”?
To uderzający przykład braku wolności słowa w Polsce. W ogóle zapisy kodeksu karnego
dotyczące w Polsce. W ogóle zapisy kodeksu karnego dotyczące obrazy uczuć religijnych czy
też obrazy głów państw powinny zostać zlikwidowane. W Polsce mamy kuriozalną sytuację.
Poseł Arkadiusz Mularczyk podał mnie do sądu za obrazę Ducha Świętego i prokurator
wszczął postępowanie. Ten przykład pokazuje, z jakim absurdem mamy do czynienia, ale
takie sytuacje mają ugruntowanie w konkretnych zapisach kodeksu karnego. Bo jeżeli za
obrazę uczuć religijnych może być kara więzienia, to trudno się dziwić, by nie było nadużyć
jak przy decyzji dotyczącej Urbana. Nie pojmuję, dlaczego papież miałby być wyłączony z
możliwości krytyki. Czymś nieco innym byłoby naśmiewanie sięz Chrystusa czy z boga
którejkolwiek religii. Takich spraw też oczywiście nie powinien regulować kodeks karny, ale
tutaj przynajmniej jest sytuacja, przy której można mówićo obrażaniu uczuć religijnych.
Osobiście i tak byłbym za tym, aby nie regulować prawnie tego typu spraw, ale tutaj jest sens
dyskutować z krytykami. Natomiast w przypadku krytyki jakiegoś księdza, biskupa czy
papieża groźba kary jest kuriozalna. Jest to niezgodnez zasadą państwa świeckiego i z
podstawami demokracji. Biskupi jako osoby mające olbrzymi wpływ na społeczeństwo
powinni być poddani szczególnej kontroli.
A jak Pan ocenia fakt, że coraz więcej ulic, placów, szpitali w Polsce nosi imię Jana
Pawła II? Czy uważa Pan, że taki kult jest zasadny?
Z jednej strony jest to wyraz woli wielu Polaków, z drugiej tak odczuwalna obecność
papieża w przestrzeni publicznej to wyraz dominacji pewnej opcji światopoglądowej. W
Polsce często mamy do czynienia z tego typu owczym pędem. To samo zaczęło sięz Lechem
Kaczyńskim po katastrofie smoleńskiej, choć na szczęście potem jego kult odrobinę przygasł.
Kult Kaczyńskiego łatwo było powstrzymać, bo był on słabym prezydentem, na dodatek
współodpowiedzialnym za katastrofę, w której zginął. Kościół wykorzystał tę śmierć do walki
o wpływy, ale były silne powody, aby wobec tego kultu zbudować opór obywatelski. Wokół
papieża nie było takiego zamieszania. Jego śmierć dla większości Polaków była przejmująca i
w związku z tym do dzisiaj znakomicie go chroni przed bardziej obiektywną, krytyczną
oceną.
Nowy feminizm”, czyli stary dogmatyzm
W
YWIAD Z
K
ATARZYNĄ
N
ADANĄ
-S
OKOŁOWSKĄ
Czym był tak zwany nowy feminizm Jana Pawła II?W jakim stopniu ukształtował go
sam papież?
Określenie „nowy feminizm” rzeczywiście wywodzi się z nauczania Jana Pawła II.
Pojawiło się ono w jego encyklice Evangelium vitae z 1995 roku, rozwijającej idee zawarte
już we wcześniejszych tekstach papieża, między innymi Mulieris dignitatem z 1988 roku –
pierwszym dokumencie papieskim poświęconym kobietom. W Evangelium vitae czytamy
między innymi: „W dziele kształtowania nowej kultury sprzyjającej życiu kobiety mają do
odegrania rolę wyjątkową, a może i decydującą, w sferze myśli i działania: mają stawać się
promotorkami «nowego feminizmu», który nie ulega pokusie naśladowania modeli
«maskulinizmu», ale umie rozpoznać i wyrazić autentyczny geniusz kobiecy we wszystkich
przejawach życia społecznego, działając na rzecz przezwyciężania wszelkich form
dyskryminacji, przemocy i wyzysku”. Źródłem „nowego feminizmu”, uprawianego przez
kontynuatorów refleksji papieża, jest także jego tak zwana teologia ciała oraz jego nauczanie
zawarte w takich dokumentach jak adhortacja Christifideles laici (1988), list apostolski
Ordinatio sadertotalis (1994), Orędzie na 28. Światowy Dzień Pokoju (1995), List do kobiet z
okazji IV Światowej Konferencji ONZ poświeconej sytuacji kobiet (1995), a także oficjalne
nauczanie Kościoła w odniesieniu do kobiet i etyki seksualnej: Katechizm Kościoła
Katolickiego z 1992 roku i List biskupów Kościoła katolickiego o współdziałaniu mężczyzny
i kobiety w Kościele i świecie (2004) autorstwa Josepha Ratzingera. Charakterystyczna dla
wrażliwości Jana Pawła II jest waga, jaką przykładał do pojęcia „geniuszu kobiecego”.
Jana Pawła II można określić jako poetę tradycyjnie rozumianej, czyli sprowadzonej do
macierzyństwa, kobiecości. W swoich dziełach filozoficznych rozwinął całą antropologię
kobiecości, której istota, według niego, polega na pragnieniu całkowitego oddania się w
miłości – mężczyźnie i dzieciom. Kobiecość staje się tu normą bycia dla obu płci, jest niemal
równoznaczna ze świętością, określa także prawdziwą naturę Kościoła jako oblubienicy
Chrystusa. Służebność kobiecości jest tu równoznaczna z jej prawdziwą „królewskością”,
najpełniej realizującą się w Maryi. Papież rozwinął całą teologię wyższości tak tradycyjnie
rozumianej kobiecości nad męskością, dostrzegając zarówno pracę opiekuńczą kobiet jako
podstawowy wymiar ich życia, jak i krzywdę, którą im wyrządza społeczeństwo, lekceważąc
tę pracę, a także podtrzymując tradycyjną mizoginię. Atrakcyjność jego wizji dla
współczesnych katoliczek bierze się zapewne jednak także z tego, że przewidywał dla nich
ważne miejsce w sferze publicznej, w której miały realizować swoje „macierzyństwo
duchowe”. Taka idealizacja kobiet daje im rodzaj narcystycznej gratyfikacji, a często także
energię do działania na rzecz poprawy swojego losu w granicach porządku społecznego
akceptowanego przez Kościół, jednocześnie jednak staje się pułapką, utrwalając za sprawą
antropologii komplementarności płci tradycyjne stereotypy płciowe i pozostawiając bardzo
niewiele miejsca na rzeczywistą wolność samookreślenia.
A jak „nowy feminizm” ma się do innych nurtów ruchu feministycznego? Czyz
perspektywy feminizmu doktryna papieża ma cokolwiek wspólnego z walką o prawa
kobiet?
Z punktu widzenia feminizmu, w którego definicję wpisane jest pojęcie emancypacji,
„papieski feminizm” jest pewnym ideologicznym nadużyciem, strategią mimikry, którą
Kościół uprawia, aby wydać się atrakcyjnym dla współczesnych kobiet, których życiowe
oczekiwania i aspiracje kształtują się pod silnym wpływem zlaicyzowanego społeczeństwa.
Co ciekawe, wpływem zlaicyzowanego społeczeństwa. Co ciekawe, sama próba przejęcia
słowa „feminizm” przez Kościół świadczy implicite o dostrzeżeniu jego siły oddziaływania
na współczesne kobiety, a zarazem jest sprzeczna ze stosowaną w Kościele na co dzień
taktyką obrzydzania tego słowa poprzez podtrzymywanie jego negatywnych konotacji.
Choć „nowy feminizm”, przekonując, że stanowi alternatywę dla feminizmu, który nie
byłw stanie rozwiązać rzeczywistych problemów kobiet, jest częścią ogólniejszego zjawiska
backlashu, jego siła przekonywania bierze się z częściowego uznania dokonań feminizmu,a
także z faktu, że współczesny feminizm jest raczej konglomeratem różnych idei i nurtów
będących nieraz w otwartym sporze niż jednolitym zjawiskiem. „Nowy feminizm” dobrze
wpisuje się w tę polifoniczność, powołując się na zbieżność swoich podstawowych idei z
nurtami feminizmu esencjalistycznego, czyli z ekofeminizmem czy feminizmem sakralnym
oraz – na przykład – feministyczną etyką troski Carol Gilligan i Marthy Nussbaum.
Do głównych przedstawicielek „nowego feminizmu” należą: Mary Ann Glendon, Michele
M. Schumacher, należą: Mary Ann Glendon, Michele M. Schumacher, Prudence Allen RSM,
Elisabeth Fox-Genovese i Janne Haaland Matlary. Współczesne autorki często odwołują się
do pism Edyty Stein jako prekursorki tego nurtu. Zasadniczym wyznacznikiem „nowego
feminizmu” jako spuścizny po nauczaniu papieża jest z jednej strony całkowite utożsamienie
kobiecości z macierzyństwem, a z drugiej – posłuszeństwo wobec doktryny Kościoła, z czego
zrezygnowała w znacznej mierze teologia feministyczna reprezentowanaw obrębie
katolicyzmu przez takie myślicielki jak Elisabeth Schüssler Fiorenza, Rosemary Radford
Ruether (związaną również z ekofeminizmem), Elizabeth Johnson, Catharina Halkes czy
Letty Russell. Tym myślicielkom – na przykład Elżbiecie Adamiak w Polsce – obce jest
sprowadzanie kobiecości do macierzyństwa. Dostrzegają one także coś niewłaściwegow
fakcie, że to mężczyzna papież na podstawie analizy świętych tekstów poucza kobiety o
istocie kobiecości, zawłaszczając w ten sposób ich doświadczenie i nie pozwalając
wyartykułować własnego głosu.
Istotna jest także różnica między „nowym feminizmem” a esencjalistycznymi,
radykalnymi, sakralnymi nurtami feminizmu wywodzącymi się od Mary Daly i Starhawk:
przypomina ona różnicę między przedoświeceniowym katolicyzmem a religijnością
romantyków – ta druga sytuuje się już całkowicie po stronie nowoczesności, bo u swych
źródeł jest antydogmatyczna i indywidualistyczna, nawet jeśli tworzy projekty życia oparte na
pewnych hermetycznych doktrynach, jak tutaj poszukiwanie kobiecej mocy sakralnej
związanej z seksualnością i płodnością oraz rekonstruowanie (będące w istocie kreowaniem)
prehistorycznych rytuałów ku czci Bogini Matki. Ten typ duchowości, mający więcej
wspólnego z performatywnym wymiarem dzisiejszej psychologii niż z tradycyjnie rozumianą
religią, zakłada otwartość na doświadczenie, eksperymentowanie z własną tożsamością, także
seksualną, i nie jest obwarowany sankcjami w postaci poczucia winy, grzechu czy możliwości
potępienia wiecznego. Nawet jeśli opowiada się za ideą rezygnacji z technicznej i medycznej
ingerencji w sferę płodności kobiety, inaczej ją uzasadnia, a przede wszystkim – nie dąży do
narzucenia podobnych wyborów innym kobietom poprzez regulacje prawne.
Tymczasem „nowy feminizm” to jedynie odświeżona wersja starego dogmatyzmu,w
którym człowiek jest podporządkowany boskiemu prawu i może od niego uciec jedyniew
grzech i zło. Dlatego tak zasadnicze jest w nim podkreślanie kobiecej godności w miejsce
wolności i utożsamienie z celami ruchu pro life. Jak pisze wykładająca „nowy feminizm” na
gender studies UW Aneta Gawkowska, feminizm to „myślenie i postawa promująca godność
kobiety”. Tylko na pozór jest to definicja oczywista, ponieważ między godnością a wolnością
istnieje zasadnicza różnica, a to drugie słowo nie mieści się w słowniku „nowego feminizmu”.
Nie zwalcza on także skutecznie tradycyjnego mizoginizmu, jedynie go przekierowuje,
czyniąc obiektem jego ataków „złą” feministkę jako współczesne wcielenie kobiety upadłej.
Słowem kluczem dla „nowego feminizmu” jest „godność” kobiety, a nie jej „wolność”.
Opiewając na wszelkie sposoby „geniusz kobiecy”, wyrażający się w pracy opiekuńczej, ów
nurt jednocześnie wzywa kobiety, aby porzuciły myśl o budowaniu swojej tożsamości wokół
innych wartości i spraw. Kościół nie walczy o prawo kobiet do samostanowienia, bo to
byłoby zasadniczo sprzeczne z jego doktryną, w której człowiek podporządkowany jest prawu
boskiemu i nie może sam o sobie stanowić; w postaci „nowego feminizmu” przyjął jednak
język dowartościowujący kobiety, który może im się wydać atrakcyjny, a także podjął pewną
tematykę prawno społeczną związaną z sytuacją kobiety, rozumianej tu zresztą zawsze jako
kobieta matka. Jest to sytuacja nieco paradoksalna, przypominająca próbę dowartościowania
niewolnika w ustroju niewolniczym poprzez przekonywanie go, że odgrywa wielką rolę w
życiu pana. Może się okazać, że dzięki takiemu dowartościowaniu niewolnik będzie chętniej i
wydajniej pracował na rzecz pana, ale może także zacząć z nim walczyćo częściowe uznanie i
negocjować swoje położenie, co jednak będzie walką bardzo żmudną i raczej skazaną na
klęskę. Taką taktykę obiera właśnie „nowy feminizm”, który walczy o pozytywny obraz
kobiet w Kościele, dostrzega problem przemocy w rodzinie czy konieczność pomocy państwa
dla kobiet matek, ale – rozentuzjazmowany opiewanym przez papieża „kobiecym geniuszem”
– nie jest zdolny krytycznie przemyśleć rzeczywistych uwarunkowań dyskryminacji kobiet.
Znamienne jest z tej perspektywy umetafizycznienie w nim różnicy płciowej i całkowite
odrzucenie przez jego reprezentantki przydatności kategorii gender, czyli płci kulturowej.
A czym „nowy feminizm” jest współcześnie? Jak funkcjonuje w debacie publicznej?
„Nowy feminizm” stał się czymś w rodzaju broni propagandowej. Ma świadczyć o
otwarciu Kościoła na współczesność i trosce o kobiety, a tym samym stanowić o jego
atrakcyjności dla nich. Paradoks „nowego feminizmu” polega na tym, że choć jest oficjalnie
rozpoznany przez Kościół jako część papieskiej doktryny etycznej, to zainteresowane nim są
przede wszystkim kobiety – z tego powodu jest w Kościele ruchem oddolnymi
reformatorskim, a nawet pozytywnym w tym sensie, że dla wielu wierzących kobiet staje się
szansą na pewien empowerment w strukturach, w których inaczej czułyby się znacznie
bardziej dyskryminowane i które zapewne przestałyby dla nich być w ogóle atrakcyjne.
„Nowy feminizm” wiąże więc z Kościołem te wierne, które bez niego mogłyby w nim nie
wytrzymać. Ich dowartościowanie, wskazanie im misji w obrębie Kościoła i w świecie
zewnętrznym może się tu przełożyć na ich energię do inicjowania pewnych działań na rzecz
rozwiązywania problemów kobiet czy zmiany tradycyjnego modelu relacji pomiędzy
kapłanami a kobietami, nie może się jednak przełożyć na zmianę opartych na hierarchicznym
układzie płci struktur kościelnych, wykluczających na zawsze kobiety z kapłaństwa.
Postulaty polityczno-społeczne wysuwane przez „nowy feminizm” to między innymi:
ułatwienia podatkowe dla rodzin; płaca za pracę w domu; wliczanie pracy w domu do PKB i
na potrzeby emerytury; długie i płatne urlopy macierzyńskie z gwarancją powrotu do pracy po
urlopie; elastyczny czas pracy dla kobiet (ale i dla mężczyzn, którzy zajmują się dziećmi);
promocja udziału mężczyzn w pracach domowych i w opiece nad dziećmi, promocja
aktywnego ojcostwa; prawna i kulturowa ochrona trwałości małżeństwa, promowanie postaw
wierności, stałości i odpowiedzialności. Jak widzimy, kwestii rodziny i opieki nad dziećmi, są
zapożyczone z listy ogólnych postulatów feministycznych, chociaż – co warto nadmienić –
także i one wywołują w obrębie ruchu spory na temat swojej sensowności.
Jak nauczanie dotyczące kobiet sytuuje papieża na tle jego poprzedników? Czy „nowy
feminizm” wprowadził coś świeżego do nauk Kościoła dotyczących płci?
W tym względzie Jan Paweł II ma rzeczywiste zasługi – bez przesady można stwierdzić,
że jest pierwszym papieżem, który w ogóle zauważył kobiety i ich problemy. Przed nim
papieże nie byli w ogóle zainteresowani kwestią kobiecą jako oddzielną dziedziną
antropologii Kościoła czy jego doktryny społecznej. Zadowalali się konserwatywną wizją
miejsca kobiet w społeczeństwie oraz swoją mniej lub bardziej otwartą mizoginią. Pewien
wyjątek stanowili tu postępowi papieże – Jan XXIII i Paweł VI. Jan XXIII jako pierwszy
papież pozytywnie ocenił rosnącą pozycję kobiety we współczesnej sferze publicznej
(encyklika Pacem in terris z 1963 roku); Paweł VI zaś w 1970 roku po raz pierwszy w historii
nadał godność Doktora Kościoła dwóm kobietom – Teresie Wielkieji Katarzynie ze Sieny. W
liście apostolskim Mulieris dignitatem
papież
deklaratywnie przeciwstawia się upośledzaniu
czy dyskryminowaniu kobiet: „W każdym bowiem dyskryminowaniu kobiet: „W każdym
bowiem wypadku, w którym mężczyzna jest odpowiedzialny za to, co uwłacza osobowej
godności kobiety i jej powołania, postępuje on wbrew swojej własnej godnościi własnemu
powołaniu”.
Czy takie deklaracje w Kościele to nowość?
Tak, i w tym bym upatrywała zasługi papieża, nawet jeżeli została ona wymuszona przez
„ducha czasów”, czyli była podyktowana dbałością o wpływy apostolskie Kościoła wśród
kobiet, zagrożone przez ruch emancypacyjny.
Czy z powyższą deklaracją wiązały się realne inicjatywy Jana Pawła II na rzecz praw
kobiet?
Nic mi o takich nie wiadomo. Ale rola papieża jest może w ogóle inna – w swych pismach
do wiernych zwraca on uwagę na pewne sprawy. Jan Paweł II nie tylko rozwijał
dowartościowującą kobiety antropologię teologiczną, lecz także wskazywał na realne
problemy, które powinny zostać rozwiązane przez państwo: przemoc wobec kobiet,
pornografię, prostytucję, kwestie związane z opieką społeczną. kwestie związane z opieką
społeczną.
Czy można powiedzieć, że Karol Wojtyła przełamał tradycyjne ujęcie płci? Na jakich
obszarach?
Na pewno nie przełamał tradycyjnego ujęcia płci. Nieco je jedynie korygowałw obszarze
tego, co dotyczy relacji między płciami. Ujął się za kobietami tam, gdzie były najbardziej
sponiewierane – w patriarchalnym małżeństwie. Nauczał o świętości ich powołania i domagał
się dla nich szacunku – oczywiście o ile to powołanie pełnią jak należy. Dostrzegł problem,
jakim jest w Kościele mizoginia, czyli pogarda i nienawiść do kobiet jako istot zbrukanych,
gorszych niż mężczyźni. Jego wizja kobiecości jest jednak w gruncie rzeczy zgodna z
mizoginiczną tradycją Kościoła w najważniejszym punkcie – słynny tekst Mulieris
dignitatem, tekst założycielski „nowego feminizmu”, nie pozostawia wątpliwości, że
domniemana całkowita zależność emocjonalna kobiety od mężczyzny oraz własnej biologii,a
także podleganie władzy mężczyzny w małżeństwie, to należyta kara dla inicjatorki grzechu
pierworodnego. Z tym że zgodnie z duchem teologicznej dialektyki grzech kobiety staje się tu
felix culpa: słabość polegająca na całkowitej zależności (którą papież postrzega jako
nieodłączną od natury kobiety, a nie jako efekt socjalizacji, w czym można upatrywać
głównej różnicy z właściwym feminizmem, także w jego wydaniu esencjalistycznym) staje
się tu siłą, owym wspomnianym wcześniej „geniuszem kobiecym” – kobieta jako byt
relacyjny jest zdolna do miłości, a jej misja zbawcza polega na tym, aby nauczyła jej
mężczyznę. Ostatecznie więc Jan Paweł II raczej przyczynił się do umocnienia
patriarchalnych stereotypów na temat różnicy płci, niż je zwalczył. Co więcej, dał im nową,
atrakcyjną dla wielu kobiet katoliczek oprawę.
W 1995 roku pojawia się papieski List do kobiet. Jak przedstawiane są tam kobiety? Co
Jan Paweł II chciał im powiedzieć?
W pewnym sensie – zakładającym minimalne oczekiwania strony feministycznej wobec jej
tradycyjnego wroga – to całkiem postępowy dokument. Oczywiście papież znowu wykłada w
nim swoją koncepcję „geniuszu kobiecego”, ale novum stanowi tu nie tylko docenienie
udziału kobiet w tworzeniu ludzkiej cywilizacji (nie tylko poprzez macierzyństwo) i oddanie
cywilizacji (nie tylko poprzez macierzyństwo) i oddanie należnych honorów kobietom
walczącym o swoje prawa i przez wieki przeciwstawiającym się rozmaitym formom
dyskryminacji, lecz także przeprosiny w imieniu Kościoła za to, że przyczyniał się do
utrwalania niepożądanego stanu rzeczy. Papież przedstawia w tym liście także swoją –
oczywiście bardzo mglistą, jak w tego rodzaju dokumentach – wizję walki o sprawiedliwość
społeczną, w której kobieca wrażliwość odgrywa zasadniczą rolę w zapobieganiu kultowi
wydajności i różnym formom dyskryminacji oraz jest szansą na zhumanizowanie cywilizacji.
W przeciwieństwie do bardziej znanych późniejszych kazań papieskich wzywających do
walki z „cywilizacją śmierci”, ten dokument, świadczący o sporym uznaniu papieża dla
założeń i osiągnięć feminizmu, mógł się części środowisk feministycznych dość podobać. Ale
oczywiście zasadnicza różnica i źródło rozczarowania feministek to podejście papieża do
kwestii prawa kobiety do świadomego rodzicielstwa – z perspektywy późniejszego
monotematycznego nauczania papieża w ogóle można zapytywać, czy papież, wzywając
kobiety do walki z dyskryminacją, nie miał na myśli głównie dyskryminacji ludzkich płodów
i zarodków. Ale oczywiście sam dokument nie daje podstaw do takiego tendencyjnego
zawężenia znaczeń.
Czy są tam wątki dotyczące poprawy sytuacji kobiet? Na czym miałaby polegać ta
poprawa?
Tak, w liście pojawiają się wątki dotyczące konkretnych wymiarów dyskryminacji kobiet,
wymagających zmiany. Na liście postulatów znajdują się na przykład: równa płaca za równą
płacę, umożliwienie kobietom awansu zawodowego, równość małżonków wobec prawa,
szczególna opieka państwa nad matką w okresie jej opieki nad dzieckiem – a więc znowu:
postulaty wypracowane wcześniej przez feminizm. Papież podkreśla słuszność dążeń do
realnego zrównania praw kobiet i mężczyzn, co znaczy, że dostrzegał różnicę między
równością formalną a praktykami społecznymi uniemożliwiającymi jej egzekwowanie.
A czy Jan Paweł II widział szansę na współpracę z organizacjami feministycznymi
działającymi w różnych częściach świata na rzecz praw kobiet? W jakim zakresie?
Tak jak już mówiłam – papież raczej inspirował, niż prowadził konkretne działania
polityczne na rzecz kobiet. Ale myślę, że w jego wizji – i widać to zresztą po „nowym
feminizmie” – jest miejsce na tworzenie lokalnych koalicji z innymi nurtami feminizmu na
rzecz rozwiązywania konkretnych problemów kobiet. Z tego punktu widzenia
symptomatyczny jest na przykład duży udział polskich katoliczek w Kongresie Kobiet.
Podejrzewam jednak, że z podobnej współpracy, poza deklaracją dobrych chęci, na ogół
niewiele wynika – różnice podejścia, na przykład w kwestii właściwego działania na rzecz
kobiet ofiar przemocy, mogą się okazać zbyt konfliktogenne.
Jak Kościół odnosił się do rozwiązań instytucjonalnych dotyczących poprawy sytuacji
kobiet? Czy na przykład podjął jakieś inicjatywy w zakresie zwalczania i
przeciwdziałania przemocy w rodzinie?
Nie słyszałam o takich oficjalnych inicjatywach na wysokim szczeblu, ale papież
dostrzegał ten problem i przemoc w rodzinie potępiał. Należy jednak podkreślić, że
proponowane środki zaradcze i rozwiązania mogą być że proponowane środki zaradcze i
rozwiązania mogą być mało satysfakcjonujące. Kościół przestrzega kobiety przed
zachowaniami, które mogą jego zdaniem prowadzić do eskalacji małżeńskiego konfliktu,
zaleca szukanie wyjść pokojowych, jeżeli trzeba – terapię rodziny czy sprawcy przemocy.
Papież w praktyce oferuje więc metody niezbyt skuteczne, tyleż rozumiejąc cierpienie kobiet,
co przestrzegając je przed zbyt asertywnym rozwiązaniem swojego problemu poprzez
separację czy świecki rozwód, jak by im doradzał „roszczeniowy” i „konfliktujący płcie”
feminizm. Nakłada na kobiety obowiązek podtrzymywania relacji małżeńskiej tak długo, jak
to możliwe. Kobieta powinna zatem przekraczać swoje naturalne emocje, przepracowywać je
w kierunku przebaczenia – w ten sposób pośrednio obarcza się ją odpowiedzialnością za to,
co dzieje się w relacji, czyli za zachowanie drugiej strony, na które najczęściej nie ma
wielkiego wpływu. Na tym przykładzie dobrze widać problematyczność i ograniczoność
katolickiego podejścia do problemów kobiet. Co nie znaczy, że wiele kobiet nie może go
uznać za atrakcyjne: wolą cieszyć się swoim poczuciem moralnej wyższości i budować swoje
poczucie tożsamości na pełnieniu „kobiecej misji” w patologicznej rodzinie, niż zgodzić się
na przygodność swej kondycji w świeckim świecie, obarczyć się „grzechem” rozwodui
szukać nowych związków.
Generalnie można powiedzieć, że dzięki Janowi Pawłowi II Kościół na poziomie
poszczególnych parafii czy diecezji od kilkunastu lat podejmuje działania na rzecz pomocy
kobietom: we wszystkich większych miastach istnieją przytułki dla kobiet ofiar przemocy
prowadzone przez zakonnice, co świadczy o przyswojeniu podstawowej zasady
psychologicznej, mówiącej o konieczności przynajmniej tymczasowego oddzielenia ofiary od
sprawcy przemocy. Parafie często także oferują pomoc psychoterapeutyczną dla kobiet w
trudnych związkach. Kościół zerwał więc w znacznej mierze z wcześniejszą praktyką
duszpasterską, która maltretowanej kobiecie dawała jedynie zachętę do cierpliwego
dźwigania swojego krzyża, a jeśli jej to nie wystarczało, natychmiast dyscyplinowała ją
przypomnieniem o świętości więzów małżeńskich i grzechu nieposłuszeństwa. Niestety, tu
zawsze będzie istniał problem z tym, że Kościół chętniej pomaga rodzinie niż samej kobiecie,
chętniej proponuje terapię małżeńską niż indywidualną, nakłania, dopóki się da, do
pozostawania w związku, a nie do separacji. Jednak nawet do niektórych księży powoli
dociera świadomość, że nie można przedkładać „dobra” rodziny nad cierpienie kobiet,i
czasem duchowni zaczynają je wspierać w działaniach służących uwolnieniu sięz
patologicznego związku.
W obrębie poszczególnych parafii oferowana jest nierzadko terapia dla kobiet
„współuzależnionych” od mężów alkoholików, czyli najczęstszych sprawców przemocy.
Jednak do owej terapii także można mieć zastrzeżenia: nieraz psychologizuje ona problem
głównie natury ekonomicznej. Kobieta, która nie ma wystarczającego zaplecza
ekonomicznego, żeby się wynieść z domu i na przykład wynająć mieszkanie w innym mieście
czy znaleźć tam pracę, zwykle będzie się trzymać nie tyle złego męża, ile miejsca
zamieszkania, jako swojego jedynego „kapitału”, także społecznego. Jednak psycholodzy
antyuzależnieniowi na ogół tego nie dostrzegają, wmawiając kobiecie sztuczne problemy i
obarczając ją poczuciem dyskomfortu z powodu jej „psychicznej” ułomności. Terapia
oferowana obecnie przez Kościół wytwarza także sprzeczne, konfliktujące wewnętrznie
przekazy: obarcza kobietę odpowiedzialnością za skuteczność tradycyjnej, a więc także
katolickiej socjalizacji, za sprawą której kobieta kultywuje swoje niskie poczucie wartości,
uległość i bierność wobec okoliczności życiowych. Na tym przykładzie znów widać, że walka
o rozwiązanie prawne w postaci nakazu opuszczenia przez sprawcę przemocy miejsca
zamieszkania, nawet jeśli ono do niego należy, wychodziłaby znacznie bardziej naprzeciw
rzeczywistym potrzebom kobiet, w tej chwili karanym pośrednio za zły związek
koniecznością opuszczenia z dziećmi własnego domu, a więc stratą zarówno emocjonalną, jak
też ekonomiczną i społeczną.
Czy papież dopuszczał rozwody w sytuacji, w której kobiety były bite lub gwałcone
przez mężów?
Oczywiście papież nie dopuszczał rozwodów w takiej sytuacji, bo nie dopuszczał ich z
zasady! Rzeczywistość Kościoła warto postrzegać nie tylko w wymiarze doktrynalnym, ale
także w wymiarze praktyki społecznej, a ona się w ostatnich latach nieco zmieniła, choć
trudno mi powiedzieć, czy ma to jakiś związek z papieżem Polakiem. Tak więc choć rozwód
nigdy nie będzie przez Kościół katolicki dopuszczany, to ten sam Kościół oferuje coraz
bardziej otwarcie inne formy rozstania: separację, z którą nie robi wiernym wielkich
problemów, a nawet – słyszałam o takich wypadkach – namawia na nią nieszczęśliwe w
małżeństwie kobiety, oraz unieważnienie małżeństwa. W tych zmianach widać wyraźny
wpływ laickiego społeczeństwa na postępowanie wiernych, a nawet sposób myślenia
duchownych. Trudno więc tutaj mówić o zasłudze Jana Pawła II. Unieważnienie małżeństwa,
niegdyś wymagające wieloletnich zachodów w Watykanie i bardzo kosztowne, a zatem
zastrzeżone dla dynastii rządzących i arystokracji, zdemokratyzowało się w kilku ostatnich
dziesięcioleciach tak bardzo, zwłaszcza wśród młodych małżeństw, że obecny papież zaczął
myśleć o podjęciu w tym względzie środków dyscyplinujących. Wystarczającym powodem
do orzeczenia nieważności małżeństwa jest dziś bardzo często świadectwo psychologa,
mówiące o niedojrzałości emocjonalnej któregoś z małżonków w momencie udzielania
sakramentu.
Jaki model polityki rodzinnej wyłania się z nauczania Jana Pawła II? Czy zmierzał on
do zrównania sytuacji obydwu płci, czy też umacniał tradycyjny podział ról płciowych?
W tym obszarze papież był, niestety, bardzo tradycyjny. Dowartościowywał kobietę, ale
wyłącznie w jej „prawdziwej kobiecości”, a zatem wymagał od niej, aby odgrywała w
rodzinie tę samą rolę co zawsze. Uznawał pracę zawodową kobiet za coś, czego mogą się
podjąć jedynie wtedy, kiedy naprawdę nie zagraża to pełnieniu przez nie tej ich podstawowej
funkcji, co w praktyce musi każdą pracującą katoliczkę obarczyć w jakiejś mierze poczuciem
winy. Odbierał kobiecie wolność samookreślenia, choć w zamian oferował szacunek, a nawet
podziw, co w porównaniu z tradycyjnym lekceważeniem jest pewnym postępem. Alew
praktyce jego nauczanie umacniało tradycyjne, patriarchalne relacje między płciami.
A jak papież postrzegał rolę kobiet i mężczyzn w domu? Czy pojawił się w jego naukach
motyw dzielenia się przez kobiety i mężczyzn obowiązkami domowymi?
Warto w tym miejscu uczynić jedno ważne zastrzeżenie metodologiczne – kazania
papieskie mają wpisaną w swą poetykę pewną ogólnikowość, która kłóci się z próbą
uzyskania szczegółowych instrukcji tego typu. Mimo tego zastrzeżenia można z całą
pewnością stwierdzić, że papież w swym nauczaniu oferował tradycyjną wizję rodziny, a to
znaczy, że mniej lub bardziej jawnie zakładał konserwatywny wzorzec podziału obowiązków
między płciami. Oddzielne obowiązki są przypisane każdej płci zgodnie z jej „naturą”i
powołaniem: kobieta troszczy się o dom, a mężczyzna go utrzymuje. Papież postrzegał
zawodową pracę kobiet najczęściej jako smutny przymus ekonomiczny, od którego powinny
zostać uwolnione, a troskę o biologiczny dobrostan dzieci i męża – jako wyraz ich kobiecej
natury. Mimo to myślę, że mógł dostrzegać problem przeciążenia kobiet obowiązkami
domowymi. Jego ewentualne rady miałyby jednak na celu raczej „ucywilizowanie”
niesprawiedliwych relacji między płciami aniżeli ich istotną zmianę.
A jak Jan Paweł II postrzegał rolę kobiet i mężczyzn w wychowywaniu dzieci? Czy
promował partnerski model rodziny, czy raczej uważał, że zajmowanie się dziećmi to
sprawa kobiet?
W jego wizji, zawartej na przykład w Tryptyku rzymskim (2003), oboje rodzice pełnią
ważne funkcje opiekuńcze, ale matka zajmuje się przede wszystkim tym, co dotyczy
zaspokajania potrzeb fizjologicznych i emocjonalnych dziecka, a ojciec wprowadza jew świat
idei, wartości i praw. Jednym słowem, macierzyństwo dotyczy wymiaru biologii,a ojcostwo –
kultury. Wbrew wszystkim deklaracjom kobieta zostaje tu znów
upodrzędniona: jest człowiekiem okaleczonym, niepełnowymiarowym – samicą. Różnica
między tym podejściem a tradycyjnym mizoginizmem polega na uświęceniu tej rozrodczeji
opiekuńczej funkcji kobiety i płynącemu stąd jej dowartościowaniu, a nawet idealizacji.
Papież twierdził także, że mężczyzna musi się dopiero uczyć rodzicielstwa od kobiety.
Charakterystyczne jest to „musi” – z jednej strony czyni ono z ojcostwa ważny postulat
społeczny, z drugiej jednak – po części usprawiedliwia status quo, w którym mężczyzna, w
przeciwieństwie do kobiety, nie czerpie wiedzy o ojcostwie „ze swej natury”, a więc jego
wychowawcza niekompetencja znajduje częściowe usprawiedliwienie, w przeciwieństwie do
znacznie bardziej obciążającej moralnie „niekompetencji” kobiet w tej dziedzinie.
Jak papież postrzegał pozycję kobiet w sferze publicznej? Czy uważał, że kariera
zawodowa i władza powinny być zastrzeżone dla mężczyzn, czy też kwestionował
tradycyjne wyobrażenia o zdominowanej przez mężczyzn przestrzeni publicznej?
Zanim uznamy zasługi papieża w zachęceniu kobiet do wchodzenia w sferę publiczną,
przypomnijmy, że często podkreślał on pierwszeństwo obowiązków macierzyńskich przed
zawodowymi i twierdził, że należy stworzyć kobiecie takie warunki życia, aby nie musiała
podejmować pracy ze względów ekonomicznych, ale mogła oddać się trosce o rodzinę jako
swojemu głównemu powołaniu. Jego zdaniem oczywiście kobieta niczego innego w gruncie
rzeczy nie pragnie. Papież nie wykluczał pracy zawodowej kobiet, a także ich aktywności
politycznej, ale chciał, aby ich obecność tam była związana z pełnieniem przez nie
specyficznie kobiecego powołania, z „duchowym macierzyństwem”, a więc działaniem na
rzecz rodziny, dzieci, sprawiedliwości społecznej itp. – z czymś, co można określić jako misję
„feminizacji społeczeństwa”, skupienia go wokół „kobiecych wartości”. Przestrzegał przed
rywalizacją z mężczyznami, prowadzącą rzekomo do maskulinizacji; krytykował
feministyczny „paradygmat władzy”, proponując w jego miejsce „paradygmat służebności”.
Pomimo podobnych napomnień „duchowe macierzyństwo” jako dość nieokreślony
postulat papieski daje wchodzącym w życie społeczne katoliczkom dużą autonomię i komfort
psychiczny, z tego prostego powodu, że to, co się przez owo „duchowe macierzyństwo”
rozumie, jest w znacznej mierze sprawą indywidualnej interpretacji: nie wyklucza ani bycia
politykiem, ani wykładowcą akademickim, ani szefem wielkiej korporacji, której też można
„matkować”, jeśli ktoś zechce się upierać przy takiej metaforze. Tak więc daje ono
katoliczkom możliwość podejmowania nawet zawodów prestiżowych i dochodowych,
związanych ze sprawowaniem władzy i wpływaniem na społeczeństwo, nie ograniczając ich
roli do bycia nauczycielką czy pielęgniarką. W praktyce papieska feministka może
pielęgniarką. W praktyce papieska feministka może wykonywać te same zawody co
feministka „zmaskulinizowana”, ale będzie swój wybór inaczej uzasadniać i traktować tę
drugą z moralną wyższością.
Jaki był stosunek Jana Pawła II do aborcji? Czy dopuszczał aborcję w jakichkolwiek
przypadkach? Czy też nie zgadzał się na nią nawet wtedy, gdy życie kobiety było
zagrożone?
Zasadniczo papież aborcję potępiał i uważał za niedopuszczalną w żadnym wypadku. Ale
ta surowa doktryna była przez niego wykorzystywana głównie na płaszczyźnie politycznej, na
której wzywał do prawnej delegalizacji aborcji. Do samych kobiet, które przeprowadziły lub
chciały przeprowadzić zabieg aborcji, miał stosunek bardziej skomplikowany: potępiał czyn,
ale starał się okazaćkobietom pewne zrozumienie. Akt wyrzeczenia się życia dla dobra
dziecka określał jako świętość, oferując w ten sposób umierającym kobietom silną
gratyfikację zastępczą i tym samym je do tego zachęcając. W latach dziewięćdziesiątych
słynny był jego apel do Bośniaczek gwałconych w serbskich obozach. Twierdził, że je dobrze
rozumie, ale prosił, aby przyjęły to niechciane macierzyństwo jako swój „krzyż” i okazały się
tym samym bardziej ludzkie od swoich oprawców, zapoczątkowując poprzez miłość do
dziecka dzieło pojednania narodów. Może się nam to wydawać okrutne, bo nieliczące się z
prawami, jakie rządzą ludzkimi emocjami, ale pamiętajmy o kontekście tego wezwania: w
papieskiej wizji to kobiety zbawiają mężczyzni cały świat swoją bezinteresowną miłością,
którą wydzielają z siebie jak pszczoły miód. Zgodnie z wykładaną na katolickich
uniwersytetach, inspirowaną myślą papieża psychologią „normalna” kobieta zaczyna na mocy
swej biologii kochać dziecko, kiedy dowiaduje się, że jest w ciąży. Dotyczy to także ciąży
niechcianej – w wizji, w której kobieta jest stworzona do macierzyństwa, to, z kim, kiedy i w
jakich okolicznościach zajdzie w ciążę, stanowi sprawę drugorzędną. A to jest właśnie
papieska wizja kobiety. Jego zdaniem miłość do dziecka całkowicie uszczęśliwia kobietę, a
korzystanie z osiągnięć feminizmu pogrąża ją w nieautentyczności i duchowej jałowości. Ten
zawarty w jego kazaniach projekt życia, oparty na powiązaniu biologicznej możliwości
urodzenia dziecka biologicznej możliwości urodzenia dziecka z deterministyczną wizją
kobiecej psychologii, jest najbardziej opresyjnym elementem papieskiej wizji kobiecości, a
jednak wielu kobietom – zwłaszcza młodym, nie do końca jeszcze ukształtowanym i pewnym
siebie – może się wydawać całkiem atrakcyjny. Z takiej wizji kobiecości wynika także
strategia, którą stosuje się dziś w Kościele wobec kobiet w niechcianej ciąży: nie oskarża się
ich, ale „bombarduje” miłością, szczodrze za to szermując oskarżeniami pod adresem złych
mężczyzn czy innych członków rodziny i społeczeństwa, którzy rzekomo winni są temu, że
kobiety w ogóle myślą o aborcji. W tej perspektywie jedyne, czego pragnie kobieta, to
dziecko, a jeśli jej się wydaje, że go nie pragnie, to dlatego, że jest zmanipulowana i
skrzywdzona przez innych. Podobny sens miało papieskie wezwanie skierowane do kobiet,
które w przeszłości dopuściły się aborcji – wzywał je do wspólnej modlitwy i proszenia
dziecka o przebaczenie, jednania się z nim. Nie straszył więc piekłem, nie oskarżał, ale
okazywał zrozumienie, tym samym jednak zachęcając miliony kobiet do budowania całego
swojego poczucia tożsamości wokół faktu dokonanej czasem kilkadziesiąt lat wcześniej
aborcji. To wyjątkowo pokrętna strategia, bo oferuje kobietom pozory akceptacji i komfort
psychiczny za cenę rezygnacji z autonomii i zaakceptowania paternalizmu jako właściwej
formy odnoszenia się do siebie.
A jaka była opinia papieża na temat środków antykoncepcyjnych? Czy przyznawał
kobietom prawo do stosowania antykoncepcji?
Papież nie uznawał żadnych form sztucznej antykoncepcji, a dzisiejsze nauczanie Kościoła
o właściwym użytku z seksualności wywodzi się właśnie od niego. W tej wizji dopuszczalne
jest stosowanie naturalnej antykoncepcji czy też – dokładniej – korzystaniez wiedzy o
okresach płodnych i niepłodnych w cyklu miesięcznym, które zresztą ma na celu głównie
uświęcenie małżonków poprzez praktykowanie ascezy związanej z respektowaniem
naturalnego rytmu płodności. To bardzo pokrętne myślenie, które dopuszcza planowanie
liczby dzieci, ale w ograniczonym zakresie i w dodatku rzekomo z całkiem innych powodów.
Warto w tym miejscu także podkreślić, że ideałem papieża było coś w rodzaju tradycyjnej
chłopskiej rodziny wielodzietnej, przypominającej rodzinę biblijnych patriarchów. Życie
kobiety koncentruje się w nim wokół troski o potomstwo, którego powinna wobec tego mieć
jak najwięcej, aby nie dysponować zbyt dużą ilością wolnego czasu wymagającą innego
zagospodarowania (jak zauważyła niegdyś Julia Kristeva, sprowadzanie kobiecości do
macierzyństwa jest nietrafne przede wszystkim z tego powodu, że nawet kobieta mająca aż
trójkę dzieci jest przez swoje intensywne macierzyństwo określona przez jakieś piętnaście lat
– jeśli żyje przynajmniej sześćdziesiąt lat, to pozostaje jej co najmniej trzy razy tyle czasu na
bycie-nie-matką), troskę o komfort ekonomiczny rodziny pozostawiając mężowi, ewentualnie
zdając się na pomoc społeczności. Jak w Biblii, płodność jest tu podstawowym
błogosławieństwem, a człowiek żyje, aby poprzez rodzicielstwo uczestniczyć w boskim akcie
kreacji. To moim zdaniem podstawowe ograniczenie papieskiej antropologii – nie uznaje ona
innych ludzkich aktów kreacji oprócz aktu kreacji nowego ludzkiego życia. Jest to w gruncie
rzeczy potwornie nudna wizja, w której życie człowieka toczy się nieodmiennie w tym
samym kręgu spraw i nie ma w ogóle miejsca na to, co nieznane, kręgu spraw i nie ma w
ogóle miejsca na to, co nieznane, niegotowe, na tworzenie nowych form cywilizacji. Jest to
także wizja całkowicie ahistoryczna – nie interesuje się naturą zmian społecznych, nie
przyjmuje więc do wiadomości, że troska o potomstwo w społeczeństwie industrialnym
wymaga innych form niż w społeczeństwie tradycyjnym i że może się ona wyrażać właśnie
poprzez ograniczanie liczby dzieci, a nie poprzez pozbawione empirycznych podstaw
zaufanie do bożej opatrzności, która zadba o dowolną ich gromadkę.
A jakie były wyobrażenia papieża na temat kobiecej seksualności? Czy Jan Paweł II
pisał coś o kobiecych pragnieniach i kobiecej przyjemności?
Papież jest autorem katolickiego bestsellera, czyli Miłości i odpowiedzialności – to
pierwsze dzieło teologii katolickiej, które analizując cielesny i seksualny wymiar
człowieczeństwa, próbuje je oderwać od tradycyjnych skojarzeń z nieczystością, winąi
grzechem. Oczywiście jest to projekt ostatecznie nieudany, bo pozostawia bez zmian
tradycyjne podejście do ciała jako obiektu, który należy poddać całościowej moralnej
dyscyplinie i kontroli, aby wyrażać swoją seksualność w „jedynie słuszny” sposób. Język tej
książki nie jest jednak – jak zwykle u papieża – językiem rygoryzmu, lecz swoistej
teologicznej poezji, a przez to okazuje się bardzo atrakcyjny dla młodych wiernych.
Na podstawie tej rozprawy możemy stwierdzić, że papież uznawał przyjemność czerpaną z
seksu za bardzo ważny element związku między mężczyzną i kobietą. Połączenie seksualne
stanowi tu najwyższy wyraz wzajemnego oddania i miłości, symbol miłości Chrystusa do
Kościoła itp. – w końcu ukochanym utworem papieża i „nowego feminizmu” jest Pieśń nad
Pieśniami. W duchu idealizowania kobiety Karol Wojtyła pisze tu dużoo wyjątkowej głębi i
intensywności przeżycia miłości, także na poziomie cielesnym, właśnie u kobiet. Warunkiem
jej przeżywania jest jednak „całkowite otwarcie się na drugą osobę”, czyli między innymi
zgoda na ewentualne zapłodnienie w czasie stosunku. W taki to sposób dzisiejsi młodzi
katolicy są przywabiani przez Kościół do kontynuowania tradycyjnych form rodzinności jako
rzekomego warunku prawdziwej rozkoszy seksualnej!
Odkrywając rozkosz seksualną dla katolików i na pozór oddzielając ją od poczucia
grzeszności i winy, papież tak głęboko wiąże ją z tradycyjnymi wymaganiami Kościoła co do
czystości przedmałżeńskiej i wierności, że z powrotem całkowicie ją odcieleśnia – prawdziwa
miłość i związana z nią prawdziwa rozkosz stają się tu życiowym projektem i zadaniem do
wykonania, wymagającym nieustannej czujności i sprawowania kontroli nad własnymi
emocjami i pragnieniami. Problem z tego rodzaju dogmatycznym myśleniem jest zawsze ten
sam – doktryna ma tu pierwszeństwo wobec doświadczenia i po prostu się z nim nie liczy.
Jeśli oczekiwane rezultaty w postaci małżeńskiego szczęścia, także w wymiarze seksualnym,
nie nadchodzą, winien jest a priori grzeszny człowiek, nie doktryna. Na pozór ucieleśniona,
ale w rzeczywistości antyempiryczna antropologia papieża okazuje się w ten sposób kolejnym
uosobieniem teologicznego idealizmu .
Czy za jego pontyfikatu pojawiły się dążenia do wyświęcania kobiet na biskupów?
W 1994 roku w liście Ordinatio sacerdotalis czytamy, że Kościół nie ma żadnej władzy
udzielania święceń kapłańskich kobietom, a orzeczenie to powinno być uznane przez
wiernych za ostateczne. W tym miejscu przebiega właśnie granica między „nowym
feminizmem” a teologią feministyczną. Pierwszy trzyma się doktryny Kościoła i aprobuje
papieskie twierdzenie, że w jej obrębie nie ma podstaw do uznania kapłaństwa kobiet, druga
wskazuje na historyczne uwarunkowania osadzonej w patriarchacie nauki Kościoła i twierdzi,
że Kościół niesłusznie upiera się przy interpretacjach niezgodnych z duchem nauczania
Jezusa, praktyką pierwszych gmin chrześcijańskich itp. Kto przechodzi na tę drugą stronę,
traci prawo do uznawania się za katolika, a „nowy feminizm” staje się tu wentylem
bezpieczeństwa, oferującym kobietom namiastkę spełnienia swoich aspiracji. Typowa dla
papieża jest pokrętna argumentacja, która ma przemienić zakaz w łaskę, a zatem sprawić, aby
same kobiety uznały, że ich godność polega właśnie na tym, by nie domagać się kapłaństwa.
Jest to możliwe, jeśli uwzględnić rozróżnienie na kapłaństwo królewskie i służebne. Otóż
kobieta sprawuje sakrament kapłaństwa królewskiego na mocy samej swej natury, biorąc
przykład z Maryi; jest ono, jak sama nazwa wskazuje, znacznie bardziej wartościowe niż
kapłaństwo służebne, którego figurą jest święty Piotr i do którego Kościół wyświęca
mężczyzn. Kapłaństwo służebne tylko na pozór jest w Kościele wyniesione, albowiem w
rzeczywistości kapłani podlegają kobietom i powinni się od nich uczyć właściwego
sprawowania tego sakramentu. Kobieta poniża się zatem, żądając wyświęcenia na kapłana,
gdyż dowodzi w ten sposób niewiedzy, że nim po prostu jest! Mamy tu do czynienia z
argumentacją, która ma odebrać kobietom energię do walki o równouprawnienie w Kościele,
powołując się na ich rzekomo wyższy w nim status. To szczyt ekwilibrystyki, ale on właśnie
podoba się wielu katoliczkom. Zauważmy także, że ostatecznie tkwi w tym pewien
subwersywny potencjał, który ujawnił się w związku z pośmiertnym upublicznieniem
przyjaźni Karola Wojtyły z Wandą Półtawską. Ona traktowała swoje królewskie kapłaństwo
wyjątkowo serio i Kościół właściwie nie do końca wie, co z tym zrobić. Podobnie jest w
każdej parafii, gdzie przejęte swoim „geniuszem kobiecym” wierne próbują zdominować
duszpasterzy, zamiast godzić się na to, że jedyną odpowiednią dla nich funkcją w Kościele
jest sprzątanie po mszy świętej, i czasem im się to do pewnego stopnia udaje. Takie lokalne
zwycięstwa nie przekładają się jednak – i zapewne nigdy się nie przełożą – na całościową
zmianę układu sił w Kościele.
A jak odnosi się Pani do papieskiego kultu Matki Boskiej? Czy można w nim odnaleźć
jakieś wątki feministyczne?
Ja ich tu nie odnajduję i muszę powiedzieć, że jako osoba niewierząca po prostu go nie
rozumiem. W osobie Matki Boskiej papież uwielbił kobietę matkę, która nie ma innej
tożsamości poza macierzyństwem. To jest mi z gruntu obce. Uwielbił także jej posłuszeństwo
Bogu Ojcu, co możemy uznać za wezwanie do posłuszeństwa wobec tradycyjnych
wyznaczników społecznej kondycji kobiety. Rozumiem, że nauka o szacunku dla matki jest
ważna, ale jest to w gruncie rzeczy bardzo stara nauka. Oprócz tej nauki, pocieszenia
płynącego z wiary w opiekę Maryi i współczucie, jakim nas ona darzy, nic więcej nie potrafię
w tym kulcie dostrzec. Teologia feministyczna stara się odzyskać Maryję dla niepapieskiego
feminizmu, ale jej starania – zwykle polegające na przewartościowaniu sensu dziewictwa
Maryi jako wyrazu jej niezależności – także nie są dla mnie przekonujące.
Oczywiście w polskim kulcie maryjnym możemy się na siłę doszukiwać jakichś śladów
pogaństwa, archaicznego kultu Bogini Matki, którego siedzibą była może od tysiącleci Jasna
Góra, dla mnie jednak Bogini Matka przemieniona w Maryję jest boginią wykastrowaną z
tego, co w niej najważniejsze – z niezależności od mężczyzny, z mocy rodzenia świętej ze
względu na samą siebie, a nie patriarchalny projekt zbawienia, w który jest wpisanaw
katolicyzmie. Podstawową cnotą Maryi jest, według papieża, posłuszeństwo wobec Boga oraz
służenie jemu i innym ludziom – gdzie tu miejsce na emancypacyjny potencjał? Niektórzy
twierdzą, że wyjątkowość polskiego katolicyzmu polega na tym, że prawdziwym
bogiem/boginią jest w nim Maryja, a Trójca Święta właściwie się nie liczy. Może to prawda
w odniesieniu do pewnych aspektów ludowej religijności, ale wydaje mi się, że dla papieża
Bóg Ojciec i stanowione przez niego prawo były najważniejszym punktem odniesienia, a kult
Maryi nieco tylko łagodził jego moralny rygoryzm. Czy w otoczeniu papieża były
jakiekolwiek kobiety, które wywarły wpływ na jego nauczanie i jego stosunek do problemów
kobiet? Czy dowartościowywał on kobiety w swoim otoczeniu? Myślę, że układ sił pomiędzy
papieżem a kobietami był dość tradycyjny – to on je nauczał, a nie one jego, choć z
pewnością jego skłonność do idealizowania kobiet bardzo im odpowiadała i był to grunt, na
którym łatwo się spotykali. Znany jest szacunek, jakim papież otaczał Matkę Teresęz
Kalkuty. Wyświęcił bardzo dużo kobiet, a świętą Teresę od Dzieciątka Jezus wprowadził jako
trzecią kobietę do grona Doktorów Kościoła. Spotykał się chętnie z działaczkami katolickimi,
z zakonnicami, na których dziewictwo, a zarazem „macierzyństwo duchowe”, był bardzo
czuły. Odmiennym fenomenem wydaje się jego przyjaźń z Wandą Półtawską.
Fakt, że była tak starannie trzymana w tajemnicy przez dwadzieścia lat pontyfikatu,
świadczy o tym, że nie tylko Kościół jako instytucja, ale chyba i sam papież nie dorósł do
wyciągnięcia praktycznych konsekwencji ze swej nauki. Czemu – tak świadomy sztuki
kreowania własnego medialnego wizerunku – nie odważył się na upublicznienie tego
duchowego związku i uczynienie z niego faktu kulturowego na miarę przyjaźni świętego
Franciszka ze świętą Klarą albo wymiany intelektualnej pomiędzy Katarzyną ze Sieny a
papieżamii kardynałami jej czasów? Czemu skazał naturę tej przyjaźni na niedopowiedzenia,
które musiały w pewnej chwili doprowadzić do skandalu? Czemu poniżył Półtawską,
ukrywając ogromny podobno wpływ, jaki miała na kształtowanie się jego myśli na temat
kobiecego powołania i psychologii kobiet? Najwyraźniej nie był dość odważny, aby
wprowadzić oficjalnie do swojego życia inną kobietę niż Maryja i tym samym naprawdę
przełamać kościelny status quo dotyczący relacji pomiędzy kapłanami a kobietami.
Jan Paweł II grzeszył przeciwko życiu
W
YWIAD Z
M
ARKIEM
B
ALICKIM
Jan Paweł II miał istotny wpływ na wzmocnienie w Polsce roli Kościoła katolickiego. Jak
Pan ocenia tę ekspansję Kościoła po 1989 roku?
Kościół chciał uzyskać jak najmocniejszą pozycję polityczną w zakresie tych spraw, które
są dla niego istotne. Chodziło przede wszystkim o kwestie związane z prokreacją, system
edukacji i zapewnienie podstaw materialnych własnej działalności. Kościół chciał się też
zaangażować mocniej w udzielanie świadczeń zdrowotnych czy pomocy społecznej, stąd
między innymi rozwój Caritasu. W latach dziewięćdziesiątych usiłował również uzyskać
wpływ na politykę partyjną poprzez wskazywanie wyborcom, które partie polityczne są
właściwe i na kogo katolicy powinni głosować. Ekspansji Kościoła sprzyjał fakt, że przed
1989 rokiem był on traktowany jako depozytariusz interesu narodowego, że wspierał
wówczas opozycję demokratyczną. Była to sytuacja odwrotna niż w Hiszpanii, gdzie Kościół
przez cały okres dyktatury frankistowskiej trzymał z władzą. W Polsce po drugiej wojnie
światowej Kościół był w opozycji do niedemokratycznej władzy. Można więc powiedzieć, że
po 1989 roku chciał „wystawić rachunek” za swoje zasługi i uzyskać w zamian jakieś profity.
Uważam, że obecność Jana Pawła II miała duży wpływ na proces klerykalizacji różnych sfer
naszego życia. Umacniała pozycję Kościoła i zarazem blokowała otwartą debatę o jego roli i
miejscu w państwie demokratycznym. Za wszystkimi działaniami Kościoła zawsze stał w tle
argument: „Jan Paweł II”. Było to tym łatwiejsze, że obecność polskiego papieża w sferze
publicznej, w mediach miała u nas charakter niekwestionowanego autorytetu. Nie trzeba
dodawać, że obecność ta była częsta, a siłę przekazu wzmacniały jeszcze dodatkowo osobiste
umiejętności i talent Jana Pawła II w komunikowaniu się z ludźmi. W takiej sytuacji
wystarczyło powiedzieć, że tak chciał Jan Paweł II. Ostatnia, poparta przez biskupów próba
zmiany ustawy aborcyjnej, wprowadzająca całkowity zakaz usuwania ciąży, też jest
uzasadniana słowami Jana Pawła II. W tym sensie fakt, że papież był Polakiem, a zarazem
charyzmatycznym przywódcą o konserwatywnych przekonaniach, zaszkodził polskiej
demokracji po 1989 roku.
Ten obraz nie jest jednak czarno-biały. Istniały też przecież elementy pozytywne.
Wymienię przykładowo poparcie przez Jana Pawła II akcesji Polski do Unii Europejskiej.
Chociaż, patrząc długofalowo, Polska i tak by się w niej znalazła, tak jak znalazły się w niej
laickie Czechy. Natomiast tego, co zrobiła komisja majątkowa, cofnąć już się nie da.I chociaż
laicyzacja społeczeństwa będzie postępować, to Kościół na długo ma zapewnione solidne
podstawy materialne, które w państwie kapitalistycznym są koniecznym warunkiem
funkcjonowania. Nie da się także szybko odwrócić szkodliwych skutków restrykcyjnej
ustawy aborcyjnej. Ustawodawstwo mamy tu „zabetonowane”. Wszelkie próby zmian są
fałszywie przedstawiane jako naruszanie „kompromisu”. Nasz system edukacji również
poddawany jest silnemu oddziaływaniu Kościoła, który głównie poprzez szkolnych
katechetów usiłuje wpływać na treści nauczania innych, poza religią, przedmiotów,z
wyjątkiem matematyki, fizyki i chemii. Mało kto wie, że wynika to wprost z dokumentów
episkopatu. Jak na standardy europejskie jest to sytuacja dosyć kuriozalna. Ze względu na
silną pozycję Kościoła katolickiego Polska w wielu obszarach życia społecznego ma regulacje
prawne zasadniczo odstające od regulacji w innych krajach europejskich. Dotyczy to nie tylko
ustawodawstwa aborcyjnego, ale także spraw, wydawałoby się, dość odległych, jak polityki
narkotykowej. Tu efektem pośrednim jest to, że praktycznie nie istnieje u nas terapia
substytucyjna, bo polega ona na podawaniu uzależnionym „narkotyków”, tyle że
pozbawionych działania euforycznego. A to przecież grzech. Pod tym względem jesteśmy
wyjątkiem na tle innych krajów. Jednocześnie mamy do czynienia z dużą dozą hipokryzji, bo
przecież na przykład Kościół nie zwraca się bezpośrednio do wiernych, żeby nie przerywali
ciąży. A takie powinno być chyba jego posłannictwo. Oczekuje za to od państwa, aby
zakazało wykonywania tej medycznej procedury. Episkopat chce więc, żeby to policjant z
prokuratorem ścigali lekarzy, którzy nie podporządkowują się prawu kanonicznemu, w
wyniku wpisania pewnych jego elementów do ustawodawstwa państwowego. To nawiązuje
do zniesionej dwieście lat temu w czasie rewolucji francuskiej instytucji brachium seculare,
zgodnie z którą władze państwowe udzielają pomocy w egzekwowaniu prawa kościelnego.
Oczywiście w państwie świeckim coś takiego byłoby niedopuszczalne.
Czy jako lekarz spotkał się Pan z obecnością krzyży w szpitalach? Czy jest to Pana
zdaniem powszechne zjawisko? Czy uważa Pan, że szpitale powinny być wolne od
symboli religijnych?
Krzyże w szpitalach, w salach chorych, są dziś powszechne. Czy mają być, czy nie –
odpowiedź nie jestjednoznaczna. W szpitalu staramy się przecież chronić prywatność
pacjentów i szanować ich przekonania religijne. Ale jeżeli mówimy o szpitalach publicznych,
to jak wszystkie instytucje publiczne z pewnością powinny być one bezstronne w sprawach
religii i nie mogą preferować żadnego konkretnego wyznania czy światopoglądu. Tymczasem
rozpowszechniony jest zwyczaj organizowania oficjalnych uroczystości święcenia przez
duchownych katolickich nowych czy zmodernizowanych szpitali i przychodni publicznych. A
to już narusza zasady państwa świeckiego. W czasie gdy byłem dyrektorem kilku publicznych
szpitali, uroczystości takie miały świecki charakter, bez święcenia. Natomiast zawsze
staraliśmy się, aby w szpitalu byli obecni duchowni różnych wyznań. W obecnie kierowanym
przeze mnie Szpitalu Wolskim w Warszawie, gdzie od lat pracuje kapelan katolicki,
zatrudniliśmy jeszcze kapelana prawosławnego i ewangelicko-augsburskiego. Wiernych tych
Kościołów jest stosunkowo niewielu, ale chcieliśmy podkreślić, że instytucja publiczna jest
bezstronna i nie wspiera żadnej religii. Jednak w wielu instytucjach publicznych, w szkołach,
w szpitalach, a także w Sejmie, ciągle dochodzi do preferowania jednego wyznania –
katolicyzmu.
Myśli Pan, że Jan Paweł II odegrał w tym procesie jakąś rolę?
Ten proces wiązał się ze zmianą ustroju po 1989 roku i silnym dążeniem środowisk
katolickich do zaakcentowania swojej obecności w przestrzeni publicznej. Jan Paweł II był w
tle tego zjawiska, chociaż często go przywoływano jako alibi. W czasach PRL-u nie
pozwalano wieszać krzyży, ale państwo też nie było neutralne światopoglądowo. Prowadzono
wówczas politykę antyreligijną przy równoczesnym narzucaniu własnej, jedynie słusznej,
koncepcji światopoglądowej. Po 1989 roku zwolennicy fundamentalistycznego nurtu
katolickiego chcieli niejako zająć miejsce zwolnione przez partyjnych ideologów. Bardziej
chodziło im o to, aby zamienić się rolami, niż żeby tworzyć nowoczesne demokratyczne
państwo prawne, w którym obowiązują zasady państwa świeckiego, a więc neutralność
światopoglądowa, a wyznaniowość i „niekompetencja” państwa w sprawach religijnych.
A jak Pan ocenia wiarygodność „cudu papieskiego”? Jakie podejście ma Pan jako lekarz
do „cudów papieskich”?
Cud jako zjawisko w naukach przyrodniczych nie istnieje, choć niewątpliwie nauka nie
daje odpowiedzi na wszystkie pytania. Wraz z rozwojem nauki dowiadujemy się coraz
więcej, a czasem bywa, że rewidowane są wcześniejsze stwierdzenia. Jednak w kategoriach
nauk przyrodniczych problematyka cudu nie ma sensu. Cud jak zjawisko związanez
interwencją istot nadprzyrodzonych może być postrzegany wyłącznie w kategoriach
religijnych. Tu jako lekarz czuję się już niekompetentny. To jest pojęcie z innej półki, z półki
wiary. Między innymi dlatego mamy kłopot z ustawodawstwem aborcyjnym czy in vitro,
ponieważ zwolennicy rozwiązań kościelnych nie operują na płaszczyźnie, na której można
rozmawiać, tylko przedstawiają argumenty z arsenału religijnego, z którymi trudno
dyskutować. Istota religii polega przecież na tym, że składa się na nią system wierzeń
mających charakter arbitralny. Więc na tym polu dyskutować o kształcie prawa stanowionego
się nie da. Chociaż na marginesie warto zauważyć, że w kwestii, kiedy płód uzyskuje duszę,
Kościół zmieniał zdanie. Ale za każdym razem twierdził, że stanowisko to nie podlega
dyskusji.
Do beatyfikacji wybrano przypadek wyzdrowienia francuskiej zakonnicy Marie
SimonPierre z rzekomo zaawansowanej choroby Parkinsona. Jak Pan ocenia tę
historię?
Aby można było tę historię ocenić w kategoriach naukowych, trzeba na pewno ustalić, czy
w tym przypadku parkinsonizm w ogóle występował i ewentualnie jaka była jego etiologia,
czyli przyczyna. Parkinsonizm występuje nie tylko w chorobie Parkinsona, ale na przykład po
przyjmowaniu niektórych leków. Pamiętajmy też, że zdarzają się pomyłki diagnostyczne,
zwłaszcza gdy obraz zaburzeń jest nietypowy. Ale to wszystko trzeba byłoby ustalić w
momencie, kiedy cała sytuacja miała miejsce, a nie teraz, gdy objawów już nie ma. W
chorobie Parkinsona występują czynniki genetyczne, a mutacje genowe możemy stwierdzić w
badaniach również dzisiaj. Nie słyszałem jednak o takich faktach w tym przypadku.
Natomiast jaki jest obraz kliniczny choroby Parkinsona, na którą cierpiał Jan Paweł II,
widzieliśmy wszyscy. Można powiedzieć, że wielką zasługą papieża było to, że publicznie
pokazywał się z nasilonymi objawami, bo może to zwiększyć naszą wrażliwość i zrozumienie
dla osób cierpiących na chorobę Parkinsona. Często bowiem stronimy od tych ludzi,
ponieważ uznajemy ich za odurzonych czy pijanych, a oni po prostu cierpią. W tym sensie
była to wartość, moim zdaniem, znacznie ważniejsza niż wszelkie rzekome cuda. Zdarza się
również, że pewne zmiany chorobowe cofają się samoistnie. W swojej praktyce zetknąłem się
z sytuacją, gdy lekarze stwierdzili u pacjenta niewielką zmianę w płucach, mającą charakter
ogniska nowotworowego, która się po jakimś czasie cofnęła samoistnie. Tego typu przypadki
się zdarzają, ale dają się wyjaśnić na podstawie tego, co wiemyo człowieku dzięki
nowoczesnej biologii i medycynie. Kategoria cudu nie mieści się jednak w tych granicach.
Jan Paweł II twierdził, że techniki in vitro są nie do przyjęcia z punktu widzenia
moralnego, ponieważ takie zapłodnienie umieszcza prokreację poza funkcją
rodzicielską, osobową i biologiczną ojca i matki. Co Pan sądzi na temat tego argumentu?
Tego właśnie nie rozumiem i nie mogę zaakceptować. Są to poglądy sprzeczne ze
współczesną wiedzą o rozwoju człowieka. Przecież życie seksualne służy ludziom do
wzmacniania związków, a nie tylko do prokreacji. Zresztą u niektórych zwierząt, na przykład
u szympansów bonobo, też występuje taka sytuacja. Człowiek może prowadzić życie
seksualne również w okresach, kiedy prokreacja jest niemożliwa i nie może dojść do
zapłodnienia. Tak w toku ewolucji ukształtował się gatunek ludzki. Tymczasem część
środowisk katolickich twierdzi, że człowiek powinien prowadzić życie seksualne wyłącznie w
dniach płodnych. To zresztą spójny pogląd. Jeżeli, zgodnie ze stanowiskiem Kościoła, celem
małżeństwa, a stosunków seksualnych w szczególności, jest wydanie na świat dzieci, to
należałoby współżyć tylko w okresach płodnych. Takie stanowisko jest jednak nie do
zaakceptowania. Większość ludzi, także innych wyznań chrześcijańskich, wychodzi z
założenia, że życie seksualne przede wszystkim cementuje związki i to jest największa jego
wartość. Wiele par albo osób żyjących jako single nie Jest to ich prawo i naturalna potrzeba, a
zarazem forma umacniania różnego rodzaju więzi. Sprowadzanie seksu wyłącznie do
prokreacji jest anachroniczne i szkodliwe, bo może prowadzić do rozbicia więzi, do lęków, do
różnego rodzaju zaburzeń o charakterze nerwicowym. Przed rewolucją seksualną lat
sześćdziesiątych kobiety zazwyczaj były traktowane przedmiotowo, a życie seksualne nie
sprawiało im satysfakcji, lecz było jedynie obowiązkiem małżeńskim. Dobrze, że ta sytuacja
zaczęła ulegać zmianie.
Drugi kontrargument polskiego papieża był taki, że przy stosowaniu zapłodnienia in
vitro w wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż jest to konieczne
dla przeniesienia któregoś z nich do łona kobiety, a następnie embriony nadliczbowe są
likwidowane lub wykorzystywane w badaniach naukowych. W opinii papieża takie
podejście redukuje życie ludzkie do roli materiału biologicznego, którym można
swobodnie dysponować. Jak Pan ocenia ten argument?
Moim zdaniem główną osią poglądów Kościoła w sprawie in vitro jest powiązanie
prokreacji z aktem małżeńskim. Inne kwestie nie są równie istotne. Natomiast nie musi być
tak, że zarodki wytworzone do celów in vitro służą badaniom naukowym. W przygotowanym
przeze mnie projekcie jest zakaz tworzenia zarodków do celów badań naukowych.
W większości krajów są wprowadzane zakazy czy ograniczenia co do tego typu badań,
więc ten zarzut jest chybiony. Natomiast tworzenie zarodków nadliczbowych jest konieczne z
racji skuteczności tej metody i ze względu na ochronę zdrowia kobiety. Tutaj trzeba wybrać,
co jest ważniejsze. W życiu często istnieją konflikty wartości czy dóbr, które powinny być
chronione. Bez wątpienia życie i zdrowie kobiety jest dobrem, które zasługuje na znacznie
większą ochronę niż zygota. Takie podejście obserwujemy praktycznie w całej Europie i nie
wyobrażam sobie innego. W większości krajów, gdzie dopuszcza się przerywanie ciąży,
zarodki czy płody są odpowiednio chronione w ramach przyjętych regulacji. Nie można ich
jednak absolutyzować i stawiać zygoty czy siedmiodniowego zarodka na tej samej
płaszczyźnie co człowieka. Zresztą w ramach procedur in vitro nie niszczy się zarodków
zdolnych do prawidłowego rozwoju. A gdy spojrzymy na przyrodę, okaże się, że sytuacja
zarodków wygląda podobnie. Szansę dalszego rozwoju ma tylko część z nich. Większość,
około 70–80 procent zarodków – tych, które nie są zdolne do prawidłowego rozwoju –
obumiera. Natura w większym stopniu eliminuje zarodki niezdolne do rozwoju, niż to ma
miejsce w procedurze In vitro. Tu można bowiem implantować zarodki, które w naturze
byłyby wyeliminowane. Trudno więc zgodzić się poglądami papieża na gruncie współczesnej
fizjologii czy embriologii.
A jak Pan ocenia przekonania papieża na temat aborcji? W encyklice Evangelium vitae
(1995) Jan Paweł II mówi o „odrażającej zbrodni przerywania ciąży”. Jego zdaniem
walka o dopuszczalność aborcji jest wyrazem „cywilizacji śmierci”. Gdzie indziej
wypowiada znane słowa: „Naród, który zabija własne dzieci, jest narodem bez
przyszłości”. Jak Pan skomentuje te opinie? Jaką rolę, Pana zdaniem, Jan Paweł II
odegrał przy zaostrzaniu ustawy antyaborcyjnej?
Myślę, że bardzo dużą. Zwłaszcza że papież był świetnym mówcą i doskonale wygłaszał
swoje homilie, co się rzadko zdarza biskupom. Dało tu o sobie znać doświadczenie
wyniesione z Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka. Potrafił przekazywać emocje
i wykorzystywał grę nimi, aby umocnić postawy antyaborcyjne. Papież był i jest nadal
autorytetem dla tych wszystkich, którzy chcieli zaostrzenia ustawy, jak też dla tych, którzy
mieli wątpliwości w tej kwestii. Jego podejście mogło być zatem w jakimś stopniu
rozstrzygające. Natomiast jego wypowiedzi na temat aborcji są moim zdaniem nieprawdziwe
i szkodliwe. O co chodziło, kiedy mówił o „cywilizacji śmierci”? Że w państwach, w których
dokonuje się więcej aborcji, więcej ludzi ginie? W krajach z liberalnym ustawodawstwem
aborcyjnym stopień przestrzegania praw człowieka jest wyższy niż w państwach, w których
zakazuje się aborcji. Ludzie żyją tam dłużej, jakość opieki medycznej jest wyższa, poziom
edukacji lepszy, świadczenia społeczne bardziej dostępne, a różnice majątkowe mniejsze. W
Polsce aborcja jest zakazana i czy w związku z tym mamy mniej aborcji? Czy mniej aborcji
było kilkadziesiąt lat temu? Przecież wiemy, że nie. Ograniczanie zjawiska przerywania ciąży
wymaga nowoczesnej edukacji seksualnej w szkołach, dostępności środków
antykoncepcyjnych i liberalizacji prawa aborcyjnego.
Takie wnioski wynikają z doświadczeń większości krajów europejskich. Gdyby w Polsce
aborcja była zalegalizowana, nie istniałoby podziemie i może pojawiłaby się mądra edukacja
seksualna. W rezultacie byłoby mniej niechcianych ciąż niż obecnie i mniej aborcji. Czy to,
że aborcje dokonują się w podziemiu albo w ramach turystyki aborcyjnej, ma być wyrazem
„cywilizacji życia”? Premier Donald Tusk mówił niedawno w Parlamencie Europejskim, że
projekt Unii Europejskiej to projekt najlepszego miejsca na Ziemi. Tymczasem określenie
„cywilizacja śmierci” odnosi się w największym stopniu do tych krajów, które ją utworzyły. Z
taką oceną zgodzić się nie można.
W Evangelium vitae Jan Paweł IIpisał, że antykoncepcja sztuczna jest „sprzeczna z
pełną prawdą aktu płciowego jako właściwego wyrazu miłości małżeńskiej”. Jak Pan
ocenia podejście papieża do antykoncepcji? Czy z perspektywy medycznej można w
jakikolwiek sposób uzasadnić niechęć do środków antykoncepcyjnych? Czy według
Pana wiedzy te środki wywołują jakiekolwiek zaburzenia w relacjach partnerskich?
Opinia papieża na temat środków antykoncepcyjnych nie znajduje potwierdzenia w
faktach. Nie ma żadnych podstaw, by twierdzić, iż antykoncepcja zaburza uczucia między
partnerami. Jednocześnie Watykan wykazuje się tu niekonsekwencją – chociaż zarzut ten nie
dotyczy fundamentalistów, którzy uważają, że tylko w dni płodne możemy uprawiać seks –
jako że oficjalnie dopuszcza stosowanie „kalendarzyka małżeńskiego”, czyli nie do końca
zakazuje planowania urodzeń. Podobnie Kościół nie uznaje rozwodów, a co roku unieważnia
kilka tysięcy ślubów kościelnych. Poglądy Jana Pawła II w sprawie antykoncepcji, a przede
wszystkim prezerwatyw, były jednak szczególnie szkodliwe. W wyniku przestrzegania jego
stanowiska umierali bowiem konkretni ludzie. Jeżeli mamy odnosić się do pojęcia
„cywilizacji śmierci”, to należy mówić o niej także w kontekście poglądów papieża na
stosowanie prezerwatyw. Chroniąc życie, powinniśmy robić wszystko, co jest możliwe, żeby
ograniczyć rozprzestrzenianie się HIV, a jedną z tanich metod, która temu służy, jest
używanie prezerwatyw. Jeżeli gromi się ludzi stosujących prezerwatywy, w pewnym sensie
występuje się przeciwko zdrowiu i życiu, zwłaszcza w rejonach epidemii AIDS, bo obrona
tego poglądu prowadzi tam do zwiększenia cierpienia i śmierci. A niestety w Afryce Jan
Paweł II tego poglądu bronił. To jest coś niezrozumiałego i niewybaczalnego z
humanitarnego punktu widzenia. Jeżeli miałbym użyć kategorii religijnej, powiedziałbym, że
jest to grzech, którego skutki dotknęły wielu konkretnych ludzi. Drugie, moim zdaniem,
niehumanitarne stanowisko Jan Paweł II przyjął w sprawie zgwałconych kobiet na terenie
byłej Jugosławii. Watykan wyraził sprzeciw wobec dokonywania przez nie aborcji. To było
po prostu okrucieństwo. Oczywiście każda kobieta ma prawo urodzić zgodnie z własną wolą,
ale okrutne jest zmuszanie kobiet do rodzenia w takiej sytuacji.
Podobnie jak za pontyfikatu Jana Pawła II, tak i dzisiaj Watykan deklaruje, że jedyną
bezpieczną i całkowicie niezawodną metodą zapobiegania HIV jest abstynencja przed
ślubemwierność w małżeństwie. Jak Pan ocenia takie podejście?
To nierealistyczne stanowisko i zresztą odrzuca je większość katolików. Takie podejście
szkodzi Kościołowi. Celibat też jest przykładem postawy Kościoła, która przynosi mu
szkody. Gdyby nie hipokryzja, ten system pękłby już dawno.
Jan Paweł II potępiał eutanazję, twierdząc, że jest ona owocem błędnej etyki
przypisującej sobie decyzję, kto ma żyć, a kto umrzeć. Co Pan sądzi na temat tego
podejścia?
To jest trudniejszy problem niż prokreacja. Ciągle jeszcze dyskusję utrudnia błędne
używanie terminu „eutanazja” do określania eksterminacji psychicznie chorych przez
nazistów. W przypadku eutanazji przede wszystkim chodzi o powodowane współczuciem
przyśpieszenie lub niezapobieganie śmierci w celu skrócenia cierpień chorego człowieka na
jego życzenie. Nie jest łatwe ustalenie konkretnych regulacji prawnych w tej sprawie, ale
moim zdaniem okrutne jest stanowisko, które nie pozwala na godną śmierć. Można sobie
wyobrazić – i takie sytuacje występują stosunkowo często – że w terminalnej fazie choroby
cierpienie jest nie do zniesienia. Wtedy jego przedłużanie może być po prostu okrucieństwem.
Nasz obecny kodeks karny z 1997 roku trochę zliberalizował wcześniej obowiązujące prawo.
W wyjątkowych przypadkach sąd może zastosować złagodzenie kary, a nawet odstąpić od jej
wymierzenia. Bez wątpienia w Polsce potrzebna jest poważna debata w sprawie eutanazji.
Ale wiodącej roli nie powinni odgrywać w niej politycy. Myślę, że ta sprawa niedługo
wróci. Inny problem, który wymaga uregulowania, to tak zwane oświadczenia pro
futuro,obejmujące zgodę lub odmowę zgody na zabieg lub leczenie w przyszłości, kiedy
utracimy zdolność do decydowania o sobie. W konwencji bioetycznej mówi się o życzeniach
wcześniej wyrażonych. Chciałbym, aby były tu konkretne procedury, zgodnie z którymi
każdy z nas mógłby decydować o sobie jeszcze wtedy, kiedy jest do tego w pełni zdolny.
Potrzebna jest też instytucja pełnomocnika, czyli kogoś upoważnionego do udziału w
decyzjach dotyczących leczenia, kiedy chory nie będzie już w stanie robić tego sam. Takie
uregulowania występują w wielu krajach europejskich i USA. Myślę, że jest tu możliwa
debata z Kościołem. Tak jak w przypadku rezygnacji z uporczywego leczenia, którą Kościół
dopuszcza.
Czy uważa Pan, że istnieje sprzeczność między nauczaniem papieża a
nowoczesnąmedycyną? Czy rozwój medycyny będzie stopniowo prowadził do osłabienia
autorytetu papieża iautorytetu całego Kościoła?
Rozwoju nauki nie sposób zatrzymać. Kościół przekonał się już o tym niejednokrotnie.
Wszak kiedyś Kościół nie uznawał sekcji zwłok czy szczepień, a jeszcze niedawno z rezerwą
odnosił się do transplantacji. W końcu zmienił swoje stanowisko w tych sprawach. Generalnie
Kościół z dużą nieufnością podchodził do wielu odkryć nauki, tymczasem świat idzie naprzód
i nie da się zatrzymać postępu nauk biologicznych i medycyny. Należałoby się raczej skupić
na ograniczaniu związanych z tym zagrożeń. Temu właśnie celowi służy konwencja
bioetyczna Rady Europy. Oczekiwałbym też od Kościoła, aby zmienił stanowisko wobec
antykoncepcji, zwłaszcza prezerwatyw. W tej kwestii podejście Kościoła jest zupełnie
oderwane od życia, a w przypadku zapobiegania HIV – bardzo szkodliwe. Potrzebny jest
Kościół, który słucha nie tylko własnego głosu, ale jest też bardziej otwarty na innych, a w
debatach dotyczących ważnych kwestii jest partnerem, a nie arbitrem czy sędzią.
Ewangelizacja Ameryki Łacińskiej
W
YWIAD Z
A
RTUREM
Z
AWISZĄ
Jeden z głównych zarzutów formułowanych przez krytyków Jana Pawła II dotyczył jego
kontaktów z Augustem Pinochetem. Jak wyglądały relacje między polskim papieżema
chilijskim dyktatorem?
Pielgrzymki papieża wielokrotnie wiodły do krajów rządzonych przez dyktatorów. Dwa
lata przed Pinochetem spotkał się z Ferdinandem Marcosem, prezydentem Filipin, nie bez
powodu oskarżanym o korupcję, nepotyzm, mordowanie przeciwników politycznych, nawet
członków własnej rodziny, a także narcyzm właściwy Stalinowi czy Mao. Był z wizytą w
Paragwaju, trzymanym krwawą ręką przez generała Stroessnera, udzielającego oficjalnie
schronienia nazistowskim zbrodniarzom, w tym osławionemu doktorowi Mengele. Odwiedził
Nikaraguę pod rządami Daniela Ortegi i Kubę, kiedy Fidel Castro był jeszcze w dobrej
formie. Kilkukrotnie doszło do spotkania z Wojciechem Jaruzelskim, co również
komentowano jako wątpliwe moralnie.
Jana Pawła II nie łączyły z Pinochetem specjalne stosunki. Przynajmniej niewiele o nich
wiadomo, dlatego oceny pielgrzymki z kwietnia 1987 roku są tak różne. Od potępieniai
przebaczenia do pochwał za jej rolę w odsunięciu generała od władzy. Wiadomo, że stosunek
głowy Kościoła katolickiego do chilijskiej dyktatury na pewno nie był bardzo przychylny.
Papież wielokrotnie dawał wyraz swojej dezaprobacie co do łamania praw człowieka i
niedemokratycznych form sprawowania władzy przez Pinocheta, jak w kazaniu na szczycie
wzgórza u podnóża posągu Maryi Dziewicy, kiedy udzielił błogosławieństwa „ofiarom
przemocy w niespokojnym kraju”, a zwolenników generała wezwał do „odstąpienia od sił zła
i uczynienia pokuty w imię pokoju”. Decyzja o wizycie w kraju, który z daleka omijali niemal
wszyscy przywódcy świata (do czasu nawiązania przez Chile stosunków dyplomatycznych z
Watykanem odwiedził je tylko prezydent Urugwaju), wymagała również wielu
kompromisów. Pierwsze zamieszki wybuchły jeszcze na lotnisku przed powitaniem, kolejne
w centrum miasta, już w czasie rozmów z Pinochetem, i tak do ostatnich godzin wizyty.
Krzyczano: „Bracie! Zabierz go stąd!”. Policja i wojsko wielokrotnie używały gazów
łzawiących i armatek wodnych do rozpędzenia tłumów, ponieważ przeciwnicy dyktatury
starali się demonstrować w każdym możliwym miejscu, gdzie był lub miał się pojawić papież.
Nie mógł ich nie zauważyć, jednak programu pielgrzymki nie zmienił. Nie spotkał się teżz
członkami organizacji broniących praw człowieka, mimo że ci takie prośby do niego
kierowali, i nie przemówił do nich ani razu. W tym kontekście warto wspomniećo prywatnym
liście Angela Sodana z okazji złotych godów państwa Pinochetów (dwudziestego ósmego
lutego 1993), w którym wspomina on „niezwykłą wizytę duszpasterską” i spełnia prośbę
małżonki dyktatora, przekazując odręczne pismo Jana Pawła II jako dowód jego wyjątkowej
życzliwości dla obojga współmałżonków. Sodano od 1977 roku był nuncjuszem apostolskim
w Chile i bronił dyktatora po jego aresztowaniuw Londynie w 1998 roku pod zarzutem
ludobójstwa. Inaczej niż w cytowanym liście, reprezentował oficjalne stanowisko Watykanu.
Czy papież wiedział o zbrodniach reżimu Pinocheta? Czy będąc na pielgrzymkach w
Chile, potępił je?
Bez wątpienia Jan Paweł II wiedział o zbrodniach Pinocheta, bo wiedział o nich Kościół,
reprezentowany nie tylko przez oportunistów i jawnych sympatyków reżimu, jak kardynał
Jorge Medina Estévez. Nie wolno zapominać o Wikariacie Solidarności, założonym przez
kardynała Raula Silvę Henriqueza pierwszego stycznia 1976 roku, i nieco starszej Fundacji
Kościołów Chrześcijańskich na rzecz Pomocy Społecznej. Obie wspierały opozycję i zbierały
relacje świadków i ofiar dyktatury. Pytanie, czy papież znał takie szczegóły jak gwałty na
kobietach z wykorzystaniem zwierząt albo mordowanie dzieci. Chyba tak. Ofiarami
przemocy w Chile byli również cudzoziemcy, a rządy Francji, Hiszpanii i kilku innych
krajów, a także organizacje broniące praw człowieka, podnosiły tę sytuację na
forumorganizacji międzynarodowych, w tym ONZ. Ostatni Raport Narodowej Komisji do
spraw Więźniów Politycznych i Tortur z sierpnia 2011 roku uzupełnia liczbę zamordowanych
ofiar o trzydzieści nazwisk, natomiast liczbę przetrzymywanych w więzieniach i poddanych
torturom aż o 9800. W sumie zabitych zostało ponad 3200 osób, a poddanych represjomi
torturom 40 018. Również i ten dokument opiera się na ustaleniach komisji, na której czele w
2004 roku stał biskup Sergio Valech, w czasach dyktatury czynnie wspierający opozycję. Ale
ustalenia jego zespołu spotkały się z krytyką partii lewicowych (Juntos Podemos – Razem
Możemy), które zarzucały komisji zaostrzenie kryteriów tortur. Gdyby uwzględniono nie
tylko stałe miejsca prześladowania i nie pominięto ulic, samochodów, prywatnych mieszkań,
wówczas liczba ofiar sięgnęłaby ponad 400 tysięcy Chilijczyków. Najgłośniejszy przypadek
odmowy statusu osoby torturowanej dotyczy Carmen Glorii Quintany. Drugiego lipca 1986
roku razem ze swoim przyjacielem została ona podpalona żywcem przez grupę żołnierzy, a
wojskowych zbrodni raport nie rozpatrywał. Swoich praw musiała dochodzić prawie cztery
lata przed sądem cywilnym w procesie, w którym była jedynym cywilnym w procesie,w
którym była jedynym świadkiem. Oficera, Fernanda Dittusa, początkowo skazano na sześćset
dni więzienia za zaniedbania podczas zatrzymania podejrzanych i nieudzielenie pomocy
Rodrigowi Rojasowi de Negri, który zmarł w wyniku poparzeń. Każdego roku w miejscu tej
zbrodni Chilijczycy protestują, domagając się postawienia kapitana Dittusa ponownie przed
sądem i przypominając, że jest odpowiedzialny również za morderstwa dzieci. W 2000 roku
sąd nakazał wypłacić Carmen Quintanie odszkodowanie w wysokości pół miliona dolarów.
Należy dodać, że Quintana spotkała się z Janem Pawłem II podczas jego pielgrzymki.
Wracając do krytyki raportu… Brak w nim również nazwisk sprawców, które wyjawili
świadkowie. W ten sposób zamyka się drogę do pociągnięcia przestępców do
odpowiedzialności – jak głosił oficjalny komunikat przywódców Komunistycznej Partii
Chile, Partii Humanistycznej i Chrześcijańskiej Lewicy. To podstawowy zarzut: triumf
bezkarności wobec nieludzkich aktów przemocy. Biskupi chilijscy w lipcu ubiegłego roku
wzywali rząd do udzielenia – z okazji dwustulecia niepodległości republiki – amnestii
niektórym zbrodniarzom. Prezydent Piñera takiej zgody nie wyraził. zbrodniarzom. Prezydent
Piñera takiej zgody nie wyraził. Podobnie myślała większość narodu. Władze miasta Santiago
do dziś nie zgadzają się na budowę monumentu Jana Pawła II, nie tylko z powodów
urbanistycznych.
Zwolennicy polskiego papieża twierdzą, że w dłuższej perspektywie przyczynił się on do
złagodzenia sytuacji w Chile i odejścia od autorytarnego reżimu w tym kraju. W jakim
stopniu ta argumentacja jest uzasadniona?
Dokładnie tak samo ocenia się skutki pielgrzymek na Filipiny, na Kubę czy do Polski.
Treści rozmów Pinocheta z papieżem nie są znane w szczegółach, więc nie wiadomo, czy
Watykan naciskał na generała w sprawie „zła, jakie stało się udziałem wielu”. Przeciwnicy
„dyktatorskich” pielgrzymek Jana Pawła II uważali, że demokratyczne przemiany przed
wizytą i po wizycie papieża miały charakter kosmetyczny i bezpośrednio nie doprowadziły do
złagodzenia prześladowań i stosowania przemocy. Pinochet po oddaniu władzy
zagwarantował sobie stanowisko naczelnego dowódcy sił zbrojnych do 1998 roku oraz
dożywotnio senatora wraz z przysługującym mu immunitetem. W tym czasie wiele spraw
było tuszowanych – również przy współudziale ludzi Kościoła – co później uniemożliwiało
postawienie wojskowych przed sądem. Od 1990 roku działała tajna jednostka, której celem
była ochrona sprawców zabójstw. Grupą kierował generał Hernán Ramírez Rurange, były
szef tajnej policji DINA, któremu udowodniono przed sądem udział w licznych morderstwach
i uprowadzenie w 1991 roku do Paragwaju Eugenia Berriosa, chemika dostarczającego juncie
trucizn, którego ciało znaleziono cztery lata później zakopane na plaży. Wizyta papieża w
Chile nie zatrzymała represji wobec ruchów lewicowych i opozycji. Raporty komisji
badających zbrodnie Pinocheta zamykają się na roku 1989.
Jan Paweł II spotkał się też z przedstawicielami junty wojskowej w Argentynie. Jakie
było jego podejście do dyktatury wojskowej w tym kraju? Jaka była tam rola Kościoła
katolickiego?
Dwudziestego trzeciego marca 1976 roku, w przeddzień przewrotu obalającego rządy
Isabel Perón, były generał Jorge Rafael Videla otrzymał z rąk przewodniczącego episkopatui
wikariusza wojskowego przewodniczącego episkopatu i wikariusza wojskowego Adolfa
Tortola błogosławieństwo dla brudnej wojny, polegającej na stosowaniu tortur, porwań,
zabójstw, więzieniu kobiet w ciąży i odbieraniu im dzieci. Świadkowie zeznali, że słyszeli,
jak jeden z czołowych dowódców zamachu, generał Luis Mendía, podczas odprawy oficerów
marynarki wojennej zapewniał, że mogą zabijać. Kościół milczał nawet wtedy, kiedy ofiarami
byli jego członkowie. Śmierć biskupa prowincji La Rioja, Enrique Angelellego, któremu w
sierpniu 1976 roku żołnierze w obecności świadków roztrzaskali głowę o asfalt, oficjalnie
przedstawiano jako wypadek drogowy. Wcześniej biskup nieustępliwie pytał wojskowych,
dlaczego księża, którzy pracują w dzielnicach biedoty, są skazywani na represje, a niektórzy
spośród nich zniknęli. Czwartego sierpnia wiózł dokumenty świadczące o udziale żołnierzy w
zabójstwie księży z jego parafii i zginął. Biskup Angelelli jednak należał do wyjątków. W
zdecydowanej większości Kościół katolicki w Argentynie poparł autorów przewrotu,
akceptując okrutne metody sprawowania władzy. Laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Adolfo
Pérez Esquivel, podczas wizyty Jana Pawła II oskarżył biskupa José Miguela Medinę Pawła II
oskarżył biskupa José Miguela Medinę o czynny udział w prześladowaniach
Argentyńczyków: „Milczał, kiedy wojsko mordowało ludzi w imię walki o chrześcijańską
cywilizację”. Papież na te słowa nie zareagował, odmówił również spotkania z Matkami z
Plaza de Mayo, kobietami, które poszukiwały swoich zaginionych synów, chociaż już w 1979
roku z rąk biskupów brazylijskich (biskupi argentyńscy odmówili) otrzymał od nich list z
imionami i nazwiskami ofiar – ich dzieci. Esquivel podczas audiencji wręczył papieżowi listę
osiemdziesięciu czterech ofiar, którą wcześniej przekazał nuncjaturze apostolskiej w Buenos
Aires. W odpowiedzi usłyszał od papieża, że ta do niego nigdy nie dotarła. Nuncjuszem był
wówczas kardynał Paolo Laghi, znany ze swoich sympatii i przyjaźni z członkami junty
wojskowej. Regularnie, dwa razy w miesiącu, grywał z admirałem Masserą w tenisa. Kilka lat
po wizycie papieża świadkowie przekonywali, że Laghi dokładnie wiedział, co się działo w
Szkole Marynarki Wojennej, głównym ośrodku torturowania ludzi, położonym w centrum
Buenos Aires, gdyż są dowody jego decyzji w sprawie egzekucji. Mimo to Laghi został
później między innymi pronuncjuszem w Stanach Zjednoczonych, a wyświęcony na
kardynała otrzymał urząd prefekta Kongregacji Edukacji Katolickiej. Dopiero ostatniego dnia
pielgrzymki do Argentyny Jan Paweł II krótko wspomniał o porwaniach. Generałowie
Massera i Videla gościli w 1991 roku na przyjęciu w nuncjaturze papieskiej w Buenos Aires z
okazji trzynastolecia pontyfikatu Jana Pawła II. Było to tuż po ich ułaskawieniu przez
prezydenta Carlosa Menema. Obaj dostali wyroki dożywocia. Videla później jeszcze dwa
razy stawał przed sądem, uznany w końcu za winnego śmierci trzydziestu jeden
przeciwników politycznych. W 1995 roku biskup Antonio Plaza oświadczył, że proces
generałów to przeciwieństwo Norymbergi, bo tutaj kryminaliści sądzą pogromców
terrorystów.
Po latach Horatio Verbitsky, dziennikarz śledczy, w książce El vuelo (Lot, 1996)
dowodził, że pomysł zrzucania z samolotów do morza skatowanych, ale jeszcze żywych
więźniów politycznych został podsunięty przez hierarchów Kościoła. Ich zdaniem taka śmierć
miała wymiar chrześcijański. Księży, którzy stanęli przed sądem, odpowiedzialnych za śmierć
wielu ludzi i świadomie biorących udział w brutalnych przesłuchaniach, nie było wielu. Po
trzydziestu latach skazaniem na dożywocie zakończył się proces księdza Christiana von
Wernicha, kapelana „szwadronów śmierci”. Do zarzutów zabójstwa siedmiu osób, trzydziestu
jeden uprowadzeń i czterdziestu dwóch porwań ksiądz Wernich nigdy się nie przyznał.
Jan Paweł II sceptycznie odnosił się do salwadorskiego biskupa Oscara Romero, który w
1980 roku został zastrzelony przez prawicowe „szwadrony śmierci”. Romero był
nominowany do Pokojowej Nagrody Nobla, a część księży chciała jego beatyfikacji. Jan
Paweł II nie wyraził jednak na nią zgody. Dlaczego? Jak papież odnosił się dosytuacji w
Salwadorze i dlaczego nie chciał otwarcie wesprzeć Romera?
Podczas swojej wizyty w Salwadorze Jan Paweł II po raz pierwszy publicznie odniósł się
do jego śmierci, nazywając ją „oddaną w imię ideologii i instrumentalnie okrojonej
Ewangelii”. Dla milionów wiernych w Wenezueli to był ogromny cios. Czekali wiele lat na
potępienie tej zbrodni. Na rok przed zabójstwem arcybiskupa Romero, w maju 1979 roku, Jan
Paweł II przyjął go na specjalnej audiencji. Romero, opisując w dziennikach jej przebieg,
wspominał, że przyjechał poinformować Watykan o przestępstwach, których na ubogiej
ludności dopuszczała się władza, ale spotkał się z niechęcią. Papież nie chciał nawet wejrzeć
w dokumenty świadczące o tym, że rząd pułkownika Duarte stosuje przemoc i jest
odpowiedzialny za liczne akty ludobójstwa, w tym księży katolickich. Działalność Romero na
rzecz ubogiej większości narodu (ponad 60 procent), żyjącej w skrajnej nędzyi
wykorzystywanej jako tania siła robocza, spotkała się nie tylko z represjami ze strony władz i
zamożnych właścicieli ziemskich; także parafianie, członkowie Opus Dei, protestowali
przeciwko podważaniu ich przywilejów. W praktyce oznaczało to na przykład niezgodę na
udzielanie chrztu dzieciom Indian w tej samej chrzcielnicy, w której chrzczono białych.
Romero spotkał się z Janem Pawłem II ponownie i tym razem papież z większą uwagą
wysłuchał arcybiskupa Wenezueli. Kilka miesięcy później, dwudziestego czwartego marca
1980 roku, biskup Romero zginął zastrzelony podczas odprawiania mszy w kaplicy szpitalnej,
kiedy Wenezuela była faktycznie w stanie wojny domowej. Duarte, przy wsparciu USA i
milczeniu reszty świata, w imię walki wsparciu USA i milczeniu reszty świata, w imię walki z
komunizmem krwawo tłumił wszelkie źródła politycznego i społecznego sprzeciwu. Pogrzeb
„kapłana ubogich” zgromadził ponad milion ludzi. Wybuchły zamieszki i zginęły czterdzieści
cztery osoby. Świadkiem wydarzeń była misjonarka z USA, Jean Donovan, uprowadzona i
zamordowana rok później wraz z trzema innymi siostrami, Maurą Clarke, Itą Ford i Dorothy
Kazel, przez żołnierzy Gwardii Narodowej. Ich ciała pozostawiono przy drodze w płytkim
grobie. W czasie pielgrzymki do Salwadoru Jan Paweł II, wielokrotnie wzywany przez
wiernych do zabrania głosu w tej sprawie, odmawiał. Za to na spotkaniu z miejscowym
duchowieństwem w stolicy kraju, San Salvador, drugiego dnia pielgrzymki powiedział, żeby
przerwali swoją posługę wśród wspólnot zaangażowanych w pomoc społeczną. Celem
Kościoła jest nauczanie, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym,i zapewnienie – tylko –
duchowej posługi. Papież dał wyraźnie do zrozumienia, że zbliżenie biskupa Romero do
ideologii i środowisk związanych z teologią wyzwolenia stałow niezgodzie z nauką Kościoła.
Następcą Romera na stanowisku arcybiskupa został Arturo Rivera, bardziej ugodowy wobec
represyjnych władz, zwolennik utrzymania silnej pozycji Kościoła kosztem kompromisów i
przymykania oczu na społeczną niesprawiedliwość, alez jego inicjatywy powstała
dokumentacja życia Romera, którą złożono w postępowaniu beatyfikacyjnym. Sprzeciwił się
również woli części biskupów, którzy nie chcieli, żeby Jan Paweł II odwiedził grób Romera,
co papież mimo wszystko uczynił. Jednak z procesem beatyfikacyjnym wstrzymywał się
przez długie lata. Watykan obawiał się skutków społecznych tej kanonizacji. Nie chciał, żeby
Romero został męczennikiem, za którym podążaliby wierni, przede wszystkim uboga
większość, i lewicowa partyzantka. Nieoficjalnie przeszkodą miało być ustalenie, czy Romero
zginął za wiarę, czy z pobudek ideologicznych, co wykluczałoby jego wyniesienie na ołtarze.
Kardynał Saraiva Martins, szef Kongregacji do spraw Świętych, tłumaczył, że pontyfikat Jana
Pawła II był wyjątkowy, jeśli chodzi o liczbę beatyfikacji i kanonizacji. Było zbyt wiele
innych spraw, żeby tę dokończyć, tym bardziej że na przykład nie ustalono mordercy, a jego
przesłuchanie mogłoby wpłynąć na przyspieszenie procesu beatyfikacji. Proces stoi w miejscu
do dziś, chociaż trzeba przyznać, że Benedykt XVI wymienił Romera wśród męczenników za
wiarę. To spuścizna poglądów Karola Wojtyły, który nieustępliwie potępiał teologię
wyzwolenia za jej zbrojne zaangażowaniew walkę o sprawiedliwość społeczną, powiązanie z
ruchami politycznymi o komunistycznej orientacji i walkę o prawa człowieka niezgodną z
doktryną Kościoła, który nie może podporządkowywać się prądom wyrosłym poza jego
„naturalnym środowiskiem” – Ewangelią. Dla Jana Pawła II teologia wyzwolenia miała swoje
źródła w ekonomicznych aspektach marksizmu, a nie, jak chcieli jej wyznawcy, w Piśmie
Świętym, dlatego była nie do zaakceptowania. Według niej zbawienie mogło dokonać się
tutaj, na ziemi, tylko trzeba mu pomóc. Oznaczało to czynny sprzeciw wobec
niesprawiedliwego podziału dóbr, nierówności społecznych, wyzysku i hierarchicznego,
niemoralnego podporządkowania.
Takie pojmowanie wiary z kolei mogło prowadzić do konfliktów politycznych i
rewolucji,a to nie jest celem nauczania Kościoła. Dokument Libertatis nuntius z 1984 roku
zabrania kapłanom wykonywania posługi w innym charakterze niż wiara. Jan Paweł II poznał
skutki doświadczenia komunizmu jeszcze w Polsce. Ale sytuacja w Ameryce Południowej
przedstawiała się inaczej. Ponad połowa obywateli tego kontynentu nie potrafiła pisać ani
czytać, żyła w slumsach, pracując kilkanaście godzin dziennie w nieludzkich warunkach za
głodowe stawki.
Papież nigdy nie poznał tego wymiaru kapitalizmu. Jak Jan Paweł II wpłynął na treść
katolicyzmu w krajach Ameryki Łacińskiej? Czy za jego pontyfikatu doszło do jakiejś
zmiany religijności na tym kontynencie?
Myślę, że pozostawienie „naturalnemu rozwiązaniu” konfliktu między teologami nowego
wyznania a zwolennikami podporządkowania się doktrynalnym wskazaniom Watykanu było
wyrazem zachowawczości i niezrozumienia zmian społecznych na całym świecie. Również w
Polsce w latach osiemdziesiątych żądano podstawowych praw, jak wolność słowa i wyznania,
zachowania standardów socjalnych jako gwarancji godności. Wielu katolików po latach
odsunęło się od Kościoła, przechodząc konwersję na protestantyzm, w którym, pomimo
predestynacji, owoce ciężkiej pracy wracały do ludzi. Sanjuana Martínez, meksykańska
pisarka i ekspertka religijna, w 2005 roku zwróciła uwagę, że Indianie zamieszkujący
południe kraju masowo przyjmują islam. Religijne migracje są też skutkiem otwarcia krajów
latynoamerykańskich i ich gospodarczych i ekonomicznych przeobrażeń. Nowe wyznania
pochodzą głównie ze Stanów Zjednoczonych i mają charakter charyzmatyczny, inny niż
religia utożsamiana ze społecznym uciskiem i zachowująca stan niesprawiedliwości. Jednak
religijność tych ludzi jest niezwykle silna (bardzo często fanatyczna!) i Kościół nadal ma
ponad 90 procent wiernych.
Podczas wizyty na Haiti Jan Paweł II wzbudził duże kontrowersje, gdy stwierdził, że
dziękuje Bogu za to, że mógł tu przybyć „drogą, którą utorowali pierwsi wysłannicy
wiary po odkryciu tego kontynentu”. Dlaczego ta wypowiedź tak oburzyła część
komentatorów?
Z przyczyn historycznych. To nie było fortunne powitanie. Jan Paweł II przybył do kraju,
gdzie, jak pisał Bartolomé de Las Casas w XVI wieku, dominikanin z Hiszpanii, historyk i
„ojciec” Indian, dochodziło w imię religii do wielu rzezi miejscowej ludności. Tylko że
potomków Indian w 1983 roku na Haiti żyło już niewielu. Papieża witali spadkobiercy
czarnych niewolników, a tych Las Casas uważał za bardziej predysponowanych przez naturę
do ciężkiej pracy i nakazał ich sprowadzić, żeby budowali idealne państwo. Obrońca praw
człowieka okazał się odpowiedzialny za usprawiedliwianie czarnego niewolnictwa w Nowym
Świecie. O tym Jan Paweł II powinien był pamiętać.
W Afryce przyjmowano go gorąco między innymi dlatego, że nie pochodził z kraju
kolonialnego. Jak papież odnosił się do kolonizacji? Czy mówił o niej w swoich
encyklikach i przepraszał za zbrodnie z przeszłości?
Jan Paweł II wielokrotnie podczas swoich pielgrzymek wyrażał skruchę Kościoła za
bolesne doświadczenia, za, jak powiedział między innymi w 1991 roku w Senegalu, „grzechy
chrześcijańskiej Europy wobec Afryki”. To odpowiedzialność zbiorowa, bez wskazania na
winy Kościoła, bo w kolonizacji Afryki i Azji brali udział nie tylko katolicy. Było wielu
protestantów.
Jan Paweł II spotkał się też z Fidelem Castro. Czy spotkanie z Castro różniło się od tych
z prawicowymi dyktatorami?
Nie, ale powinno, ponieważ Kuba nie była rządzona przez prawicowych dyktatorów, tylko
przez rewolucjonistów. Po śmierci Jana Pawła II Fidel Castro powiedział, że jego wizyta była
zgodą na kubańską rację stanu: „Papież nas odwiedził, to znaczy, że mam rację”.
Przypomniał też jego sprzeciw wobec nierówności społecznych, imperialistycznej polityki
mocarstw zachodnich, gospodarczej blokady Kuby, która prowadzi do nędzy. Retoryka
kubańskiego przywódcy przypominała argumenty krytyków wizyty papieża w Chile.
Wspólne zdjęcie z Pinochetem na balkonie pałacu La Moneda miało być legitymizacją
dyktatorskiej władzy, ale Angelo Sodano tłumaczył, że papież podobno został do tej sytuacji
sprowokowany. Na Kubę Jan Paweł II przybył dobrowolnie. Upomniał się o stu
osiemdziesięciu więźniów politycznych i niektórym wolność zwrócono. Jednak jego wizyta
sytuacji na Kubie nie zmieniła. W kazaniu na placu Rewolucji zwrócił się do władz
kubańskich z prośbą o poszanowanie niezbywalnych praw jednostki. Wówczas z tłumu
zaczęły dobiegać słowa: Libertad! Libertad! (Wolności!). Następnego dnia więcej ludzi
pojawiło się w kościołach, ale też więcej patroli policyjnych na ulicach. Plac szybko
posprzątano, tak żeby po pobycie papieża nie było śladów. Do wizyty papieża na Kubie
doszło dziesięć lat po ruchach wolnościowych w Europie Wschodniej, na których Jan Paweł
II, co często powtarzał, się zawiódł. Wolność słowa i wyznania oznaczała również wolność
do aborcji, do rezygnacji z religii, do krytyki Kościoła, do zawierania związków z osobami tej
samej płci. Już po pielgrzymkach do Chile, Argentyny, Urugwaju, Indii, Kolumbii, a także
USA, Kanady, Francji i Republiki Federalnej Niemiec, papież więcej mówił o podziale świata
na ideologiczne bloki niż o prawach człowieka w odniesieniu do praktyk wysoko
rozwiniętych, kapitalistycznych gospodarek, łamiących podstawowe ludzkie prawa w celu
pomnażania zysków. Zmiana w dostrzeganiu problemów świata dokonała się później, w
dostrzeganiu problemów świata dokonała się później, kiedy wolność przybrała kolory
neoliberalizmu. Na Kubie Jan Paweł II żądał – co prawda – wolności, ale przestrzegał też
przed jej wypaczeniami. Szczerze mówiąc, trudno zrozumieć, dlaczego mówiło
konsumpcjonizmie, materializmie, o zgubnych skutkach wolnego handlu i trudnej wolności
do ludzi, którzy ledwo wiązali koniec z końcem i od kilku pokoleń wolność znali tylkoz
podręczników. Może obawiał się, że po odsunięciu Castro od władzy na Kubie, jakw innych
częściach świata, nastąpi gwałtowny proces sekularyzacji. Dlatego pozwolił sobie na krytykę
demokracji, dającej, w jego mniemaniu, zbyt dużo swobody. Teraz znalazł wspólny język z
dyktatorem i powtórzył na Kubie te argumenty, których użył rok wcześniej na synodzie
biskupów Ameryki Północnej i Łacińskiej, a za nim podążyli też inni. Biskup Donald Wuerl z
Pittsburgha nawoływał do odwrotu od indywidualizmu na rzecz wspólnego dobra i do
rezygnacji z prywatyzacji religii i moralności. Demokratyzacja wewnątrz Kościoła –
udowadniali mówcy – może oznaczać nieposłuszeństwo wobec jego woli i obrócić się
przeciwko niemu.
Pontyfikat straconych szans. Od personalizmu do
dogmatycznego tomizmu
W
YWIAD Z
M
AGDALENĄ
Ś
RODĄ
Karol Wojtyła był znany jako personalista. Co to znaczy? Jaka wizja człowiekai
człowieczeństwa kryje się za personalizmem?
Mętna i bardzo sentymentalna. Dlatego mnie, młodej dziewczynie, w latach
siedemdziesiątych bardzo ona odpowiadała, bo podobały mi się rzeczy sentymentalne i
zaczytywałam się w personalistach. Wzruszał mnie Mounier, ta różnica między „mieć” i
„być”. Strasznie wtedy chciałam „być” i gardziłam „mieć”. Filozofia Jana Pawła II miała dwa
aspekty. Jeden był teoretyczny i wiązał się z inspiracjami fenomenologią. W tym kontekście
papież odnosił się przede wszystkim do antropologii i aksjologii. Ta perspektywa była obecna
między innymi w jego książce Miłość i odpowiedzialność (1960). Była to uproszczona wersja
personalizmu o podstawach fenomenologicznych, czyli fenomenologiczna analiza wartości z
bardzo silnym antropocentryzmem. Ten ostatni wątek jest zresztą obecny w religii
chrześcijańskiej od samego początku. Już w tej książce Wojtyła bardzo interesował się
wyidealizowanym życiem rodzinnym, związkami międzyludzkimi, emocjami, co potem
przełożyło się na jego silny rygoryzm seksualny. Tak biegła linia teoretyczna nauk
późniejszego papieża. Jeszcze wiele lat później widać było, że swój rozwój intelektualny Jan
Paweł II zawdzięcza fenomenologii, bo w encyklice Fides et ratio (1998) potępił wszystkie
możliwe kierunki filozoficzne, jednak ominął fenomenologię.Dla mnie jednak ważniejszy był
drugi aspekt jego nauk. Pamiętam, jak na studiach przyglądaliśmy się polskiej filozofii
chrześcijańskiej. Mieliśmy wtedy wyraźny podział na twardy tomizm profesorów z
Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i tomizm, który nazwałabym bajecznym,
reprezentowany przez profesora Mieczysława Gogacza z Akademii Teologii Katolickiej. Te
dwa nurty wyznaczały tak zwaną drogę „przedmiotową”, dogmatyczną polskiego
katolicyzmu. Na jej tle wyróżniała się ścieżka „podmiotowa”, związana z działalnością
Wojtyły zarówno w Papieskiej Akademii Teologicznej, jak i w czasie Soboru Watykańskiego
II. Była to droga akcentująca wolność sumienia i autonomię każdego człowieka. Wojtyła
idealnie łączył teoretyczną podbudowę fenomenologiczną, antropologiczną, personalistyczną
z praktyczną działalnością w Kościele na rzecz wskazania indywidualnej drogi do zbawienia.
To podkreślanie autonomii sumienia, niezależności człowieka, wolności niosło wtedy wielu
otwartym katolikom nadzieję na reformy w obrębie Kościoła i zmiany jego roli we
współczesnym świecie. Warto pamiętać, że jeśli rzucimy okiem na tak zwaną społeczną
naukę Kościoła, o której w Polsce sporo się mówi (w 1991 roku związek zawodowy
„Solidarność” oparł na niej swoją działalność, jak zadeklarowano na II Zjeździe), ale mało kto
ją zna, to okaże się, iż charakteryzuje się ona kilkudziesięcioletnim opóźnieniem wobec tego,
co działo się w Europie. Gdy na Zachodzie od czasów rewolucji francuskiej
rozpowszechniały się hasła wolności i równości, Kościół doznawał potwornej traumy,
zwłaszcza z powodu siły i bezwzględności rewolucyjnego antyklerykalizmu. Papiestwo przez
wiele lat nie akceptowało głównych wartości demokratycznych. Nawet te podstawowe
zaczęło uznawać bardzo powoli, pięćdziesiąt–siedemdziesiąt lat później niż większość państw
nowożytnych. Szybko zaakceptowało jedynie prawo własności, bo było ono zgodne z
interesami Kościoła. Z kapitalizmem w ogóle było mu po drodze. Z istnieniem związków
zawodowych Kościół pogodził się dopiero wtedy, kiedy funkcjonowały one prawie we
wszystkich krajach europejskich. Idea solidaryzmu społecznego zaczęła docierać do
Watykanu też nie od razu, choć przecież jest ona bliska zasadzie miłości bliźniego. Jeszcze
bardziej opornie Kościół odnosił się do idei emancypacji różnych grup społecznych.
Emancypację Żydów ominął bokiem, pozostając na bazie ogólnych deklaracji. Do
ideiemancypacji kobiet tak naprawdę nie odniósł się po dzień dzisiejszy, nie mówiąc o
akceptacji postulatów feministycznych. Kościół „z natury” jest niechętny demokracji, jego
władza opiera się na hierarchii i posłuszeństwie, a nie na równości i autonomii. Odważne
deklaracje Jana Pawła II dotyczące przemyślenia miejsca Kościoła w świecie współczesnym
mogły być początkiem nadrobienia czasu, który Kościół stracił w ramach swojej głuchej na
historię nauki. Ze względu na wzmocnienie „podmiotowej” drogi w polskim katolicyzmie i
deklaratywne otwarcie Kościoła na wyzwania współczesnego świata polski papież mógł być
ważną postacią w historii Kościoła i świata. Niestety, ostatecznie do tego otwarcia nie doszło.
A czy w pismach papieża pojawiły się nowe idee filozoficzne?
Czymś nowym była pewna forma eklektyzmu. Papież starał się połączyć myśl
chrześcijańską, związaną źródłowo z Biblią, z różnymi rodzajami personalizmu, przede
wszystkim z fenomenologią schelerowską, której był adeptem i którą starał się zastosować do
wielu zagadnień społecznych. Ogólnie jednak na pewno wzmocnił on myśl chrześcijańską, a
do tradycji fenomenologicznej nie wniósł niczego szczególnie ciekawego.
A jak Pani ocenia etykę Jana Pawła II? Czym było dla niego dobro i zło?
W moim przekonaniu papież zajął się poważnie etyką dopiero na początku lat
dziewięćdziesiątych. Wcześniej można znaleźć w jego dziełach filozoficznych wiele
postulatów etycznych, ale nie były one jasno sformułowane. Może prócz postulatów
małżeńskich i rodzinnych. Na początku lat dziewięćdziesiątych rozpoczęła się praca nad
nowym Katechizmem Kościoła katolickiego, a szefem Kongregacji Nauki Wiary był Joseph
Ratzinger. Poprzedni katechizm ukazał się prawie sto lat wcześniej i był kompletnie
przestarzały. Nowy miał uwzględnić zmiany, które nastąpiły w XX wieku. Oczywiście nie
wszystkie, chodziło raczej o nowy język niż zmianę norm. Przedsięwzięcie naprawdę się
udało. Nowy katechizm został opublikowany w 1992 roku, był napisany dobrym językiem,
świetnie wydany, przejrzysty, a rok później jako jego dopełnienie ukazała się bardziej
teoretyczna encyklika Veritatis splendor. Te dwa dzieła koncentrowały się głównie na
problematyce etycznej i przejrzyście wyrażały poglądy Jana Pawła II na tym obszarze.
Stanowiły też świadectwo istotnej zmiany poglądów polskiego papieża. Niewątpliwie
częściowo wiązała się ona z osobą Ratzingera, który już wtedy był dogmatycznym tomistą.
Nie dodawał on praktycznie niczego nowego do klasycznego tomizmu i na nim chciał oprzeć
podstawy myśli katolickiej. Na tę tomistyczną, dogmatyczną, „przedmiotową” stronę
Kościoła przeszedł wtedy również Jan Paweł II. Encyklika Veritatis splendor nie ma żadnych
wątków personalistycznych ani fenomenologicznych, a następna encyklika, czyli Fides et
ratio (1998) jest już wyraźnym odrzuceniem wszelkiej innej myśli filozoficznej poza twardym
tomizmem.
Można powiedzieć, że nadzieje na otwarcie i rzeczywisty ekumenizm związane z
wczesnymi tekstami Wojtyły zostały wtedy ostatecznie porzucone. Jakie konsekwencje
etyczne miał ten zwrot?
Personalizm, którego bronił Wojtyła, był filozofią podmiotu, filozofią, w której
podkreślało się wolność podmiotu, filozofią, w której podkreślało się wolność i autonomię.
Była tam też idea, która w etyce nazywa się sytuacjonizmem, czyli pogląd, zgodnie z którym
większość decyzji moralnych opiera się na czynnikach związanych z sytuacją, kontekstem,
indywidualnym doświadczeniem każdego człowieka, z wyczuciem relacji międzyludzkich, z
miłością bliźniego traktowaną w bardzo zindywidualizowany sposób. Chodzi o taki
augustyński „sytuacjonizm”, wypływający z zasady:„Kochaj i rób, co chcesz”. Oczywiście
już wtedy u Wojtyły obecne były rygorystyczne nakazy Kościoła, ale nie miały one
jednoznacznej wykładni. Natomiast tomizm jest filozofią dosyć łopatologiczną, gdzie
większość ważnych kwestii ma definitywne rozwiązanie i nikt nie może indywidualnie
interpretować zasad głoszonych przez Kościół. Ta „nowa” etyka stała się zatem niesłychanie
dosłowna i dogmatyczna. Veritatis splendor ma kilka charakterystycznych cech, w tym przede
wszystkim „zamknięcie”. Jej autor wyraźnie mówi, że nie ma zbawienia poza katolicyzmem,
co nie jest niczym dziwnym dla lidera Kościoła, ale mówi też, że – w sprawach etyki – nie
może być dialogu z ateistami i przedstawicielami innych wyznań, co brzmi zaskakująco jak
na zwolennika ekumenizmu. Na końcu encykliki papież mówi za świętym Augustynem, że
droga człowieka bez łaski jest drogą od upadku do upadku. Tyle że zamiast „łaski” papież
wstawia Urząd Nauczycielski Kościoła, co – wyjaśniając łopatologicznie – znaczy: bez
posłuszeństwa biskupom nie będziesz zbawiony. Twoje sumienie – mówi Jan Paweł II – nie
jest autonomiczne. W encyklice pojawia się nowa kategoria „teonomii uczestniczącej”.
Musisz uczestniczyć w prawdzie, a monopol na nią posiada Kościół i hierarchowie. A więc
jeśli jesteś zagubiony, kieruj swój wzrok ku biskupom i słuchaj tego, co zawiera Katechizm.
Zresztą Jan Paweł II wyraźnie mówił, że ekumenizm w jego rozumieniu polega przede
wszystkim na konieczności ekspansji katolicyzmu i na wytłumaczeniu osobom, z którymi się
prowadzi dialog, że już pora skończyć z buddyzmem i innymi wyznaniami i przejść na
jedyną, katolicką drogę, która prowadzi do prawdy. Tak mniej więcej można zinterpretować
jeden z ostatnich fragmentów Fides et ratio. Ta argumentacja dotyczy wszystkich spornych
kwestii etycznych, których rozwiązanie ma się znajdować w Katechizmie Kościoła
katolickiego. Jeśli chcesz wiedzieć, dziecko, czym jest masturbacja, homoseksualizm,
eutanazja, kłamstwo, polityczne nadużycia, korupcja, prezerwatywa, to tam masz wszystko
napisane, zdefiniowane, zakwalifikowane i ocenione przez autorytety mające monopol na
Prawdę, tam masz konkretną odpowiedź, co powinieneś robić w każdej sytuacji.
Tym, co mnie najbardziej w tej encyklice dotknęło, było nie tyle zamknięcie czy
dogmatyzm, ile niesłychany rygoryzm. Trzeba zresztą przyznać, że papież jest tutaj szczery.
Wprost mówi, że żyjemy w świecie straszliwego chaosu, a deklaracje katolicyzmu i
chodzenie do kościoła nie wystarczą, aby uzyskać zbawienie. Najtrudniejsze, ale też
najważniejsze, są rzeczy najmniejsze, czyli przestrzeganie nakazów moralnych w codziennym
życiu. Jeżeli Kościół zabrania używać prezerwatyw, to mamy nie używać prezerwatyw. Jeżeli
Kościół mówi, że sodomici i pijacy nie wejdą do Królestwa Niebieskiego, to nie należy pić
alkoholu. Na swój sposób takie podejście mi imponuje. Ludzie na różne sposoby radzą sobie
we współczesnym świecie, a Jan Paweł II daje prostą, konkretną radę: jeśli chcesz poradzić
sobie w świecie, który odbierasz jako chaotyczny, podaję ci rękę, ale musisz podążać
wytyczoną przeze mnie ścieżką. Droga ta jest bardzo ciężka, ale w zamian otrzymasz nagrodę
– uporządkowane życie w wierze i nadzieję na zbawienie.
Ten rygoryzm jednak ostatecznie idealnie wpisuje zarówno w polski krajobraz
katolicyzmu, jak i w polski obraz hipokryzji. Jan Paweł II bowiem tak wysoko zawiesza
poprzeczkę moralnych wymagań, że nie dość, iż nikt nie potrafi jej przeskoczyć, to jeszcze
nikt nie może jej nawet zobaczyć. Ona umyka oczom. Więc raz na tydzień ludzie deklarują w
kościele posłuszeństwo, ale potem idą swoją drogą niezależnie od zaleceń Kościoła.
Wszystkie wymagania bronione przez papieża są po prostu nierealne, zbyt trudne do
przestrzegania, a do tego często szkodliwe, zwłaszcza te dotyczące życia seksualnego. Trzeba
pamiętać, że radykalizacja poglądów Jana Pawła II miała miejsce w okresie, kiedy w Europie
pojawiły się pierwsze symptomy przezwyciężenia epidemii HIV/ /AIDS. Było ono możliwe
głównie dzięki rozpowszechnieniu prezerwatyw i edukacji seksualnej, a Jan Paweł II szedł
wyraźnie pod prąd tym trendom. Podejrzewam, że jemu to wcale nie przeszkadzało. Wprost
przeciwnie, dla niego życie katolika było właśnie życiem pod prąd, choć w tej kwestii jego
rady szły też pod prąd zdrowemu rozsądkowi i miały w sobie coś okrutnego. Zwłaszcza gdy
walczył z prezerwatywami w Afryce, na kontynencie ginącym od HIV/AIDS.
A jak papież pojmował pojęcie wolności? Czy używał go tylko w znaczeniu pozytywnym,
rygorystycznym, czy też w sensie bardziej liberalnym?
Jan Paweł II korzystał głównie z rozumienia wolności, które znajdziemy w kwestii 83
Summy teologicznej świętego Tomasza. W ujęciu Jana Pawła II ze względu na grzech
pierworodny jesteśmy zagubieni, a prawdziwa wolność polega na tym, żeby znaleźć środki
skutecznie prowadzące do zbawienia. Nie chodzi o to, aby zwiększać spektrum tych środków,
tylko aby je zawęzić, czyli kierować się do celu wpisanego w naturę człowieka przy akcie
stworzenia. Jeśli wydaje nam się, że mając problem moralny, możemy postąpić na dziesięć
możliwych sposobów, to jesteśmy bardziej zniewoleni niż wtedy, kiedy wiemy, że jeden ze
sposobów jest skuteczny i zarazem prawdziwy. Papież broni zatem klasycznej koncepcji
wolności pozytywnej, która mówi, że wolność to wolność do czegoś, to wolność odnalezienia
środków skutecznie prowadzących do eschatologicznego celu wpisanego w naturę ludzką.
Polski papież stał na pozycjach tomistycznej dogmatyki, co miało też odzwierciedlenie w
Katechizmie. Ciekawe natomiast, że pojawia się tam pojęcie sumienia, tego samego sumienia,
które tak mocno dowartościowano podczas Soboru Watykańskiego II. Następuje jednak
istotna zmiana jego rozumienia. Katechizm mówi, że sumienie może być źle uformowane i
istnieje kilkanaście możliwych jego błędów: za wąskie, za szerokie, faryzejskie itd. Jeszcze
ważniejsze jest to, że sumienie oprócz doczesnych błędów, w które może popaść z braku
właściwej formacji, charakteryzuje się czymś, co zostało nazwane „niewiedzą niepokonalną”,
wynikającą z grzechu pierworodnego. Na skutek grzechu pierworodnego rozum został
uszkodzony w niewielkim stopniu, bo potrafimy odkryć, czym jest dobro, a czym zło,
natomiast nasza wola została uszkodzona w sposób dramatyczny. Jest bardzo słaba.
Generalnie rozważania o woli i sumieniu odbierają podmiotowi wszelką moralną, decyzyjną
samodzielność, choć nie winę. W świetle Katechizmu i encykliki Veritatis splendor nikt nie
może powiedzieć: „Sumienie mam czyste”. Indywidualne sumienie ma bowiem być nie
autonomiczne, ale teonomiczne. Ma uczestniczyć w Prawdzie, a nie być zależne od
indywidualnej refleksji.
W encyklice Centesimus annus (1991) Jan Paweł II pisze: „Demokracja bez wartości
łatwo się przemienia w jawny, zakamuflowany totalitaryzm”. O jakie wartości tutaj
chodzi? I co miał na myśli papież, mówiąc o demokracji?
To podejście notabene przeszło do języka potocznego. Kiedyś, wraz z Olgą Lipińską,
uczestniczyłam w debacie telewizyjnej z udziałem skrajnej prawicy. Tematem był
homoseksualizm. Tłumaczyłam, że zasada równości i ochrona mniejszości jest najważniejszą
wartością demokracji liberalnej. A osoba, która ze mną polemizowała, powiedziała: „Pani jest
za demokracją, a ja jestem za demokracją z wartościami”. Jak rozumiem, w znaczeniu
prawicowym „demokracja z wartościami” to demokracja wykluczająca, odrzucająca idee
równości i tolerancji. W „demokracji z wartościami” Żydzi, kobiety i geje po prostu znaliby
swoje miejsce. „Demokracja z wartościami” to również eufemistyczna nazwa dla
fundamentalizmu religijnego, systemu politycznego opartego na aksjologii i antropologii
tomistycznej. To ciągła reprodukcja tego systemu, nieuwzględniająca żadnych zmian, bo
przecież tomistyczne prawa naturalne są wieczne i niezmienne. Wszelkie ewentualne zmiany
mogą dokonywać się wyłącznie pod kontrolą Kongregacji Nauki Wiary. Jan Paweł II zwykł
mówić do gejów czy lesbijek, że szanuje w nich „osobę”, ale powinni pozbyć się pewnych
zachowań. Tymczasem gdyby się przyjrzeć definicji „osoby” wziętej z personalizmu czy
tomizmu, toby się okazało, że nie ma czegoś takiego jak osoba. Odpowiadając na pytanie,
kim jestem, nie mówię, że jestem osobą, bo przecież nie znajduję w sobie czegoś takiego jak
osoba. Gej nie jest „osobą”, on definiuje się przez bycie gejem, tak – jak często bywa –
żarliwy katolik, odpowiadając na pytanie, kim jest, mówi: jestem katolikiem, a nie osobą.
Patriota, Żyd, Serb – odpowiedzą podobnie: jestem Polakiem, Żydem czy Serbem, a nie
osobą. Dziwna to konstrukcja moralna, która buduje szacunek na kategorii osoby, a nie na
doświadczeniu tożsamości. Bardzo to warunkowa kategoria szacunku, szanuje w tobie osobę,
a nie to, że jesteś katolikiem, szanuję w tobie osobę, ale już nie to, że jesteś gejem.
Jednocześnie warto pamiętać, że poglądy papieża zawarte w Katechizmie były mimo
wszystko mniej radykalne niż przekonania wielu polskich konserwatystów. W kwestii
stosunku do homoseksualizmu Katechizm mówi, że jest to zjawisko odwieczne, nie wiadomo,
jakie są jego przyczyny, że homoseksualiści jako osoby powinni cieszyć się szacunkiem, a
ponadto że zachowania homoseksualne nie są aż tak grzeszne, jak myśli o tym Młodzież
Wszechpolska; są czymś, co Katechizm nazywa „nieuporządkowaniem w sferze moralnej”.
To nawet nie grzech.
A jak silny był ten konflikt między Janem Pawłem II i kulturą demokratyczną?
Hiszpański filozof Fernando Savater twierdzi, że takie wartości współczesnej
demokracji jak wolność, równość i prawa człowieka zostały przyswojone wbrew
papiestwu i tradycji katolickiej. Jaka jest Pani opinia na ten temat?
Oczywiście ma rację. Kościół zawsze bronił hierarchii społecznej. Feudalizm był idealnym
środowiskiem dla Kościoła, gdzie papież zależał od Chrystusa, król od papieża, feudał od
pana, wójt od plebana, kobieta od mężczyzny. Rewolucja francuska ze swoimi hasłami
wolności, zwłaszcza równości i świeckości – to była trauma! Kościół sprzyja systemom
zwanym dziś autorytarnymi, lubi porządek i posłuszeństwo, lepszość i gorszość; bezbożnicy,
innowiercy, żydzi, dzicy, kobiety, antychryści, sodomici nie mają prawa mieć takiego samego
miejsca w społeczeństwie jak biali chrześcijańscy mężczyźni. Kościół sympatyzował z
faszyzmem. Mało się dziś o tym mówi, ale przecież tak było. Jeśli chodzi o papieża, to
oczywiście był człowiekiem na tyle nowoczesnym i wrażliwym, że widział zbrodnie i błędy
Kościoła; niektóre z nich nawet potępiał. Ale on również stał na straży hierarchii. Był bardzo
niechętny emancypacji kobiet, choć zrobił znacznie więcej niż jego poprzednicy dla uznania
w kobiecie człowieka (który wszelako powinien znać swoje miejsce: w domu, przy mężu i
dzieciach). Myślę, że od pewnego momentu Wojtyła był bezwzględnym strażnikiem
tomistycznej ortodoksji. Nie odstępował od niej, a wręcz starał się ją wzmacniać, odstępował
od niej, a wręcz starał się ją wzmacniać, toteż wszelkie próby interpretacji genezy, użycia czy
interpretacji wartości chrześcijańskich uważał ze niedopuszczalne. W Polsce wielu
komentatorów nauk papieża nawet nie zdawało sobie sprawy z tego, jak bardzo papież był
dogmatyczny i restrykcyjny. Benedykt XVI broni podobnych poglądów co jego poprzednik,
ale czyni to w znacznie bardziej wyrafinowany intelektualnie sposób. Tymczasem Jan Paweł
II bronił ortodoksji z uśmiechniętą twarzą człowieka z ludu, a jednocześnie z absolutnym non
pasaran dla aborcji, antykoncepcji, zapłodnienia in vitro, homoseksualizmu, eutanazji,
samobójstwa etc.
A jak Jan Paweł II wpisuje się w historię polskiego Kościoła?
Uważam, że trzeba by zbadać tę rzekomo wielką, pełną zasług rolę Kościoła w czasie
zaborów. Według mnie to kompletna fikcja. Gdyby się przyjrzeć działalności różnych księży,
biskupów, to raczej można by dojść się do wniosku, że rola Kościoła w tamtych czasach nie
odbiegała od tego, co widzimy dzisiaj, czyli był to po prostu oportunizm i koniunkturalizm,
dodatkowo uzasadniany wzniosłymi ideałami. Jeśli Kościół miałby do wyboru przetrwać lub
bronić polskich pryncypiów, wybrałby niewątpliwie przetrwanie. Bo Kościół jest państwem,
które – tak jak inne – musi nie tylko trwać, ale umacniać i powiększać swoje terytorium.
Wszystko jest temu podporządkowane. Druga sprawa to rola kardynała Wyszyńskiego,
którego wielkości i „świętości” też nie jestem w stanie pojąć. Niewątpliwie był on
strażnikiem interesów Kościoła, ale pamiętam jego wystąpienia z 1980 roku, podszyte
strachem i koniunkturalizmem. Nie rozumiał tego, co dzieje się w Polsce, i bardziej zależało
mu na zachowaniu status quo niż na solidarnościowej rewolucji. W końcu Kościół miał się w
PRL-u całkiem nieźle. Główne represje wobec Wyszyńskiego polegały na tym, że władze
odmawiały mu paszportu na wyjazd do Włoch, a jego miejsca odosobnienia były chyba
bardziej luksusowe niż siedziba episkopatu. Niewątpliwie w tamtym okresie znacznie bardziej
radykalny od niego był Wojtyła, może ze względu na wpływy personalizmu, fenomenologii i
czasowego wyzwolenia się spod ortodoksji. Wojtyła był bardziej wolnym człowiekiem i na
więcej sobie pozwalał. Nie pamiętam istotnych konfliktów między nimi, ale wydaje mi się, że
istniał spór natury ambicjonalnej.
Dziś zarówno jeden, jak i drugi urośli do roli wybitnych, heroicznych bohaterów
narodowych. Jest to zapewne spowodowane polskim głodem bohaterstwa i plebejskim
katolicyzmem, zgodnie z którym każdy mężczyzna odziany w purpurowe lub fioletowe szaty
sprawia wrażenie kogoś wyjątkowego. Rolę Jana Pawła II w ostatnich latach przedstawia się
wręcz groteskowo. Słyszałam wiele razy, że Polska zmieniła ustrój, dlatego że… Jan Paweł II
odwiedził ojczyznę i powiedział kilka słów. Nieważne są działania KOR-u, opozycji, tysięcy
anonimowych działaczy ryzykujących wolność i pracujących od podstaw nad kulturą
obywatelską wolnego państwa. Ważne, że papież powiedział coś o „tej ziemi” i Duch Święty
przeprowadził w Polsce rewolucję. Jego rola jest ewidentnie nadmiernie rozdmuchana.
Zapomina się, że nade wszystko, podobnie jak Wyszyński, papież starał się dobrze żyć z
władzą komunistyczną. Przyjmował Wałęsę, ale gościł też Gierka i Jaruzelskiego. Wszyscy,
nawet komuniści, przed nim klękali, ale przyznam szczerze, że nie widzę jego wielkich zasług
dla zmiany ustroju. Wreszcie był w pontyfikacie Jana Pawła II jeszcze jeden oryginalny
element, który mnie zawsze zadziwiał, aczkolwiek wymaga on raczej analizy
psychoanalitycznej, a mianowicie – maryjność polskiego katolicyzmu. Okazało się, że
Wojtyła potrzebował przynajmniej jednej czystej kobiety, Maryi. Może to była próba jego
ucieczki z prawie całkowicie męskiego otoczenia albo wniesienia jakiegoś kobiecego
elementu do dość homoseksualnego świata watykańskiego. Dzięki temu polski katolicyzm
umocnił wątki kobiece, uciekając od metafizyki i teologii opartej na fundamencie niepojętego
Boga Ojca.
Mówiła Pani, że na gruncie nauk Jana Pawła II trudno sobie wyobrazić dialog katolików
z ateistami. Czy naprawdę taki dialog był niemożliwy?
Nie wiem, czy taki dialog jest komukolwiek potrzebny. Katolik nie może o pewnych
rzeczach w ogóle dyskutować. W kwestiach moralnych jest dogmatykiem. Kościół nie daje
rad, by weryfikować prawdy moralne lub by je samodzielnie uzasadniać, poddawać refleksji.
Kościół wymaga całkowitego posłuszeństwa. Jesteś bezpłodna, a chcesz mieć dzieci? Musisz
nosić swój krzyż, a nie korzystać z metody In vitro. Masz szóstkę dzieci, a zaszłaś w ciążę, bo
zgwałcił cię twój pijany mąż? Musisz urodzić, bo Bóg tak chce. Noś swój krzyż. Stanowisko
Kościoła w pewnych sprawach jest tak oczywiste, że przechodzi do języka medialnego.
Niedawno widziałam w TVP rozmowę, podczas której dziennikarka, dyskutując na temat
filmu o eutanazji, spytała gościa: „A czy nie wydaje się panu, że to jest niezgodne z prawem
bożym?”. W telewizji publicznej traktowanie „prawa bożego” jako faktu jest skandaliczne i
zarazem bardzo ogranicza pole dyskusji. Jak coś jest niezgodne z prawem bożym, to przecież
nie możemy tego ani uznawać, ani kontestować. Dialog katolików i ateistów w czasach
pontyfikatu Jana Pawła II miał jeden „refleksyjny” owoc w postaci rozmów w Castel
Gandolfo. Ale oczywiście tam nie zajmowano się aborcją czy eutanazją, tylko filozofią
polityki. Dla mnie jako filozofki to było ważne, bo powstało sporo dobrych tekstów,
opublikowanych ze wsparciem papieża. Ale śmiem wątpić, czy on te teksty czytał i znał, bo
nie wyprowadził z nich żadnych wniosków, a za jego pontyfikatu dialog nie został
pogłębiony. Odkąd ateiści przestali być paleni na stosie, mają się coraz lepiej, ale nie jest to
efekt dialogu z Kościołem, lecz walki o prawa człowieka.
Na czym zresztą miałby tutaj polegać dialog?
Podobnie wygląda sytuacja, kiedy buddysta powie mi: „Nie przejmuj się, twój pies zginął,
ale odrodzi się w ciele konia”. Nie widzę sensu we wszczynaniu z nim dyskusji, bo mnie
zależy na życiu psa. Dialog z religią, a szczególnie z katolicyzmem, wydaje mi się fikcją, bo
oczywiściemożna rozmawiać na tematy moralne, ale jeżeli ktoś kwestionuje racjonalne
uzasadnienia i odwołuje się do wiary, której nie wyznaję, to rozmowa traci sens. Zresztą w
praktyce Kościół do żadnej debaty nie przystępuje, a jedynie chce narzucać swoje dogmaty.
Zwłaszcza dotyczy to kobiet.
Czy uważa Pani, że Jan Paweł II był etycznym człowiekiem?
Jest taki sprawdzian dla etyczności człowieka, który formułuje Arystoteles w Etyce
nikomachejskiej. Uwspółcześniając go, można powiedzieć, że etyczność mierzy się oporem
wobec pokus, które przynosi życie. Jeśli człowiek jest często stawiany w sytuacji realnego
wyboru, jeśli zderza się z pokusami, jednym słowem, ma sprawdzian dla swojego
zachowania, to można powiedzieć, że jest etyczny albo nieetyczny. Przykładowo: jeżeli ma
podpisać lojalkę, aby ochronić dzieci, albo gdy kobieta jest w niechcianej ciąży, a jednak chce
mieć dziecko, tylko nie teraz, etc. Ale jeśli ktoś żyje w komfortowych warunkach i
oczywiście dźwiga na sobie ciężar świata, ale ma do czynienia wyłącznie z książkami i ze
służbą, a każda jego decyzja będzie oceniona przez otoczenie jako święta – to trudno takiego
człowieka oceniać. Jan Paweł II ponoć od początku był dotknięty świętością, więc nie miał
drogi od upadku do upadku, tylko od górki do górki. Nie był wystawiany na pokusy, nie
stawał przed realnymi, codziennymi dylematami, nie był kobietą, matką, ojcem rodziny,
człowiekiem wiedzionym na pokuszenie. W takiej sytuacji nietrudno być świętym. Bo nawet
jeśli się człowiek w swojej skromności waha, to wszyscy wokoło krzyczą: „Święty! Święty!”.
A święci są poza moralnością. Ich autorytet podobny jest do autorytetu „idoli”, którym się
klaszcze, których się podziwia, ale których nie sposób „sprawdzić”.
Papież rzeczywiście wygrywa w rankingach autorytetów, aczkolwiek w rankingu
robionym przez autorytetów, aczkolwiek w rankingu robionym przez „Politykę” został
niedawno zastąpiony przez Jurka Owsiaka. Myślę, że te rankingi pokazują, że ludzie mylą
autorytet z idolem. Jan Paweł II był idolem, który fantastycznie funkcjonował w tłumie, miał
rewelacyjne umiejętności, ale po dwugodzinnej mszy ten tłum w ogóle się nie zmieniał.
Pamiętam, jak podczas wizyty papieża w Warszawie ludzie rozchodzili się po mszy i byli tak
samo agresywni jak wcześniej, choć znajdowali się pod papieskim urokiem. Papież pełnił
zatem funkcję idola i gdy ktoś mówi, że on był autorytetem, to zawsze pytam: w jakim
sensie? Co to znaczy? Czy ktoś go naśladuje, czy ktoś kieruje się jego nauczaniem? Idzie jego
drogą? Mało kto to robi. Cieszymy się z papieża jak z polskiego idola światowej sławy i
słuchamy Kościoła, na którego spływa blask tej sławy. Niewiele więcej. Papież bardzo wiele
mówił o miłości i odpowiedzialności. W jednym ze swoich wystąpień powiedział: „Miłość i
służba nadają sens naszemu życiu”.
Czym była dla niego miłość?
Muszę wyznać, że dla mnie te frazy o miłości to sentencje, których może użyć w dowolnej
sytuacji zarówno Kwaśniewski, Tusk, jak i Kaczyński. W ogóle słowo „miłość”, jak
wiadomo, jest niesłychanie pojemne i ma wiele znaczeń. Miłość może być erotyczna (eros),
przyjacielska (filia), chrześcijańska (caritas). Najważniejsza i najbardziej mglista jest ta
ostatnia. Mówię: mglista, bo katolicy rozumieją ją znacznie mniej niż ludzie oświecenia. To
katolicy nie lubią obcych, niekatolików, gejów, żydów, imigrantów. Ludzie oświecenia, nie
posługując się zasadą miłości bliźniego, przynajmniej starają się tolerować to, czego nie
rozumieją i nie kochają. A jeśli chodzi o miłość, to jeden z najpiękniejszych tekstów na ten
temat napisał Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice Deus caritas Est (2006). Mówi w
niej o miłości rozumianej nie tylko jako caritas i wysuwa wątpliwości wobec tych, którzy
deklarują miłość wobec Boga, a nie widzą krzywdy najbliższych. Zresztą Benedykt XVI w
porównaniu z Janem Pawłem II to rzeczywisty intelektualista, człowiek wielkiej kultury, choć
kompletnie zamknięty na postęp i zmianę. Widział pan jego cierpienie, gdy w czasie pobytu
w Polsce musiał wysłuchiwać tych potwornych śpiewów pod oknem w Krakowie? Dla
człowieka wysokiej kultury, miłośnika Mozarta, ta polska przaśna twórczość muzyczna i te
fałsze musiały być źródłem potwornych cierpień. Nie dał tego po sobie poznać, ale z
pewnością już nigdy nie przyjedzie do Polski, gdzie mało się ceni Mozarta, za to w kółko
śpiewa się Barkę.
Według ostatnich danych CBOS 66 procent Polaków i Polek deklaruje, że w swoim
życiu kieruje się wskazaniami polskiego papieża. Dla 93 procent jest on autorytetem
moralnym. Co ciekawe, zdecydowana większość deklaruje też znajomość nauk
papieskich. Jak Pani skomentuje ten sondaż?
Deklaracje, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy, by do sondażu
dodać pytanie: „Co zapamiętałeś z encyklik papieskich?” lub „Podaj trzy najważniejsze
etyczne przesłania papieża” – nie byłoby odpowiedzi, chyba że w wąskim kręgu
intelektualistów. Papież i jego etyka są ważne, bo deklaratywne. Polacy uwielbiają deklaracje
etyczne. Tysiąc lat katolicyzmu nauczyło nas, że etyka jest właśnie przedmiotem deklaracji, a
nie refleksji, wiedzy czy debaty. A o deklaracje nader łatwo. Postępowanie etyczne polega na
tym, że się deklaruje wierność zasadom katolickim, chodzenie do kościoła i obronę albo chęć
realizowania określonych wartości. Gdyby spytał Pan, o jakie wartości chodzi, większość
Polaków miałaby kłopot. Może część wydusiłaby z siebie „godność”, „wolność” czy „prawo
naturalne”, ale gdyby dopytał Pan o szczegóły, zapadłoby milczenie. W Polsce wielu ludzi
deklaruje, że kocha papieża i wartości chrześcijańskie, a nawet chce te ideały wpisywać do
różnych ustaw. Ale w życiu – są hedonistami. To widać przy sondażach dotyczących
respektowania zasad etyki katolickiej, których 90 procent Polaków nie stosuje, choć zapewne
gotowi są zadeklarować, że jest ważna. Tak jak niemal wszyscy deklarujemy, że jesteśmy
patriotami gotowymi zginąć za ojczyznę, ale gdybyśmy mieli do wyboru zginąć za ojczyznę
albo pojechać na grilla za miasto, to zdecydowana większość wybrałaby tę drugą opcję.
Według mnie te sondaże o niczym nie świadczą. Lepszym sprawdzianem autorytetu Kościoła
w Polsce byłoby wprowadzenie dobrowolnego podatku na wspólnotę religijną. Jeżeli Polacy
otrzymaliby wybór, czy płacić na swój Kościół, czy nie, to nagle mogłoby się okazać, że Jan
Paweł II nie ma już na nich wpływu.
Papież ludowo-obrzędowodekoracyjny
W
YWIAD Z
J
ERZYM
U
RBANEM
Czy znał Pan Karola Wojtyłę? Jak wyglądały Pana kontakty z nim?
Nie. Nie miałem z nim żadnych kontaktów.
A jak wyglądał stosunek aparatu partyjnego do Wojtyły, zanim został on papieżem?
Nie mam szczegółowej wiedzy na ten temat, ponieważ zacząłem pracować w rządzie,
kiedy on już był papieżem. Z tego jednak, co wiem, Wojtyła był traktowany jako alternatywa
dla kardynała Stefana Wyszyńskiego, chociaż te oceny ulegały zmianom. Kiedy w 1980 roku
Wyszyński wygłosił swoje słynne przemówienie zniechęcające do strajków, władza ludowa
uważała go za cennego w czasach niepokoju. Wcześniej, w czasach spokoju, Wojtyła nie
angażował się politycznie, a Wyszyński wyrażał postawę non possumus, więc władza raczej
popierała kandydaturę Wojtyły na prymasa. Ale w tym czasie byłem dziennikarzem i nie
angażowałem się w relacje między Kościołem i elitami partyjnymi.
A czy Pana zdaniem Wojtyła odegrał istotną rolę w ruchu solidarnościowym? Czy był
jakoś zaangażowany w „Solidarność”?
Już jako papież był zaangażowany, a w środowiskach ówczesnej władzy od początku
dominowała opinia, że wzmacnia on zawieszoną już, a de facto zakazaną, „Solidarność”.
Obawiano się, że jego przyjazd w 1983 roku może rozbudzić odruchy społecznego sprzeciwu
i nadać im siłę zbliżoną do tej z 1981 roku. Ale także sądzono, że skutki przyjazdów papieża
są równoważone jego stosunkami z władzą i że mogą legitymizować Wojciecha Jaruzelskiego
oraz grupę rządzącą. W partii panowało przekonanie, że jego spotkania z reprezentantami
władzy działają na jej korzyść. Elity partyjne były świadome, że niektóre wystąpienia
publiczne papieża działają na niekorzyść systemu, ale wydawało im się, że ogólny bilans jest
pozytywny. Była to dosyć naiwna ocena, ale częściowo zasadna. Pamiętam, jak podczas
swojej wizyty w Polsce w 1983 roku Jan Paweł II spotkał się dwukrotnie z Jaruzelskim, przy
czym drugie spotkanie nie było wcześniej planowane, a doszło do niego z inspiracji strony
kościelnej. W środowiskach władzy to wydarzenie uznano za wielkie święto. Zwołałem
wtedy konferencję prasową i wybuchła wielka sensacja. Rozmowę w Krakowie
przedstawiano jako dowód ogromnego zainteresowania papieża dogadywaniem się z
władzami PRL-u. Kiedy po tym spotkaniu generał Jaruzelski mi o nim opowiadał, długo
tłumaczył, co przekazał papieżowi. Spytałem go, jak na to wszystko zareagował Wojtyła, na
co on odpowiedział z satysfakcją, że papież kiwał głową, przytakiwał i aprobował.
Tymczasem to kiwanie głową jest bardzo typowe dla kleru. Jego urzędnicy nie wdają się w
rozmowach gabinetowych w cztery oczy w polemiki. Publicznie mają inne oblicze, ale wobec
rozmówców, szczególnie świeckich władz, są niezwykle układni. Ta historia z generałem
Jaruzelskim przypomniała mi moją młodość. Kiedy miałem szesnaście lat, pracowałem
społecznie w Związku Młodzieży Polskiej w Łodzi, gdzie nadzorowałem funkcjonowanie
organizacji w szkołach. Były tam różne placówki, w tym szkoła Ojców Salezjanów.
Przyszedłem tam w jednym konkretnym celu: chciałem, żeby władze szkoły dały ZMP pokój,
gdyż nieliczni ZMP-owcy uczący się u salezjanów mieli taką ambicję. Tymczasem dyrektor
szkoły mi mówi: „Niestety, nie mamy lokalu, proszę pana”. Więc ja do niego: „To znaczy, że
ksiądz odmawia?”. A on: „Nie, nie, ja nie odmawiam, ale w tej chwili nie mamy lokalu”. Ten
przykład dobrze oddaje podejście Kościoła do świeckiej władzy. Tak można było rozmawiać
w nieskończoność, nic nie uzyskując. Ksiądz deklarował wsparcie, ale nie wychodził
naprzeciw moim oczekiwaniom. Mimo to dla części elit rządzących taka postawa episkopatu
była satysfakcjonująca. Jednym słowem, władza była bardzo zadowolona z siebie przy
wszystkich kontaktach z papieżem.
Był też taki casus, że papież jeżdżąc po Polsce, zaczął wygłaszać w ocenie władz PRL-u
nieprzyjazne politycznie bądź ostro aluzyjne przemówienia zwane homiliami czy kazaniami.
Wtedy pojechał do Częstochowy jeden z wysokich urzędników partyjnych i rozmawiał z
otoczeniem papieża o tym, że ten destabilizuje sytuację polityczną w kraju i że Kościół
poniesie odpowiedzialność za ewentualne skutki agitacji papieskiej. Wynikiem tych rozmów
było złagodzenie przekazu papieża i poprawa stosunków między nim i władzą.
Wtedy powróciło samozadowolenie władzy. Ogólnie bowiem stosunki PRL-owskich
władz z papieżem cechowało samozadowolenie.
Ale jak to możliwe, że PRL-owska władza dopuściła do wyboru Wojtyły na papieża? Jak
to się stało, że przyszły papież wyjechał do Rzymu? Czy taki wyjazd na konklawe nie
wymagał zgody władz? Czy był to proces w jakikolwiek sposób kontrolowany?
W końcu lat siedemdziesiątych ponad 95 procent obywateli, którzy składali podanie o
paszport, dostawało obywateli, którzy składali podanie o paszport, dostawało go. Ci, którym
odmawiano przyznania paszportu, byli w większości dłużnikami urzędu skarbowego albo
alimenciarzami. Oczywiście w tych 5 procentach była też grupa dysydentów, ale wtedy nie
było mowy, aby któremukolwiek biskupowi odmówić paszportu zagranicznego. Wręcz
przeciwnie, zazwyczaj mieli oni paszporty dyplomatyczne. A odmowa wyjazdu kardynałowi
na konklawe byłaby skandalem na cały świat. Ponadto nikt w Polsce nie spodziewał się, że
Wojtyła zostanie papieżem. Ale gdyby o tym wiedziano, tym bardziej nie czyniono by takich
wstrętów, bo proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby konklawe wybrało na papieża
Wojtyłę, który nie dostał paszportu od władz! Wtedy nie pisano by o niczym innym.
Ale czy nie był to jednak przejaw słabości ówczesnych władz? Przecież partia miała
wpływ na Kościół.
To było totalne zaskoczenie i władze Polski Ludowej nie miały żadnego wpływu na wybór
papieża.
Czy „Solidarność” otrzymywała jakąś pomoc materialną od Watykanu w latach
osiemdziesiątych? Co Pan na ten temat sądzi? Czy coś Pan o tym wie?
Nie wiedziałem o tym bezpośrednio. Dopiero później zacząłem zgłębiać tę kwestię,
między innymi na podstawie literatury amerykańskiej. Pieniądze, i to znaczne, płynęły
różnymi kanałami. Najsilniejszy był ten z pozoru związkowy, gdyż zachodnie związki
zawodowe legalizowały pieniądze, które pochodziły z innych źródeł. W dobrze
udokumentowanych publikacjach można znaleźć informacje o dużych środkach, które w
wyniku rozmów z Janem Pawłem II Stany Zjednoczone przesłały między innymi kanałami
kościelnymi. Watykan niewątpliwie był dystrybutorem znacznych środków, ale oficjalnie
wiadomo tylko o funduszach pomocowych, przeznaczonych na wspomaganie dysydentów
albo ludzi pozbawionych pracy. Kościół miał pieniądze na tego typu inicjatywy. Natomiast w
elitach władzy nie mówiło się o finansowaniu poprzez kler drugiego obiegu i nie ma
bezpośrednich dowodów na to, że wydatki typowo polityczne były pokrywane ze źródeł
kościelnych.
A jaką rolę Pana zdaniem odegrał Jan Paweł II w przemianach ustrojowych? W jakim
stopniu przyczynił się on do zmiany ustroju?
Warto cofnąć się pamięcią do spotkania papieża z Lechem Wałęsą, które miało miejsce
jeszcze w czasach PRL-owskich. W czerwcu 1983 roku Jan Paweł II spotkał się w górach z
Wałęsą i jego rodziną. Myśmy to spotkanie uznali wtedy za triumf, bo papież nie wdał się z
Wałęsami w żadne rozmowy polityczne i w pod tym względem nie działał przeciwko
ówczesnej władzy. Zresztą do samej transformacji papież też się specjalnie nie wtrącał i w
tym sensie nie odegrał istotnej roli na początku przemian. Począwszy jednak od 1989 roku,
nastąpiła w Polsce ogromna ofensywa Kościoła katolickiego, który usiłował wejść w rolę
partii, zająć osieroconą po niej pozycję przewodników ideowo-politycznych. I wówczas
delegował kapelanów dosłownie wszędzie, do każdej komendy policji, tak by obok każdego
komendanta swój pokój miał też kapelan. Kapelani w wojsku, w policji i w wielu innych
instytucjach pełnili funkcję kadrowych. Kościół nieco się wycofał z tej polityki dopiero w
1993 roku, kiedy lewica wygrała wybory, a badania opinii publicznej pokazywały, że
politykierstwo Kościoła jest źle przyjmowane przez znaczną część społeczeństwa. Badania
opinii publicznej mówiły wtedy jasno, że Kościół powinien odgrywać mniejszą rolę
polityczną i w mniejszym stopniu pchać się do polityki. Dzisiaj też większość Polaków tak
uważa, ale wtedy to była bardzo mocna większość. Wydaje mi się, że te sondaże bardzo
pohamowały zapędy Kościoła, który jednak bał się oparcia swej pozycji na sile państwa, jak
to się działo w ustrojach narodowo-katolickich, takich jak generała Franco czy Pétaina.
Dzwonkiem alarmowym było dla niego dojście do władzy lewicy.
Jak Pan ocenia politykę zagraniczną Jana Pawła II? Czy uważa Pan, że był on
zaangażowany w zimną wojnę? Czy może raczej odgrywał rolę pionka w rękach innych
przywódców mocarstw światowych?
Niektórzy twierdzą, że był to jeden z najbardziej antykomunistycznych papieży w historii
Watykanu.Najbardziej wyrazisty był jego negatywny stosunek do księży robotników we
Francji i w Hiszpanii, a jeszcze bardziej do teologii wyzwolenia i jej przedstawicieli w
Ameryce Łacińskiej. Tam po prostu zlikwidował tego typu ruchy lewicowo-chrześcijańskie.
A w bloku wschodnim?
Dzisiaj podziały w episkopacie są wyraźniejsze niż w czasach Wojtyły. Mamy obecnie
Kościół łagiewnicki i radiomaryjny, które istotnie się od siebie różnią. Wtedy te podziały nie
były tak ostre, ale Jan Paweł II niewątpliwie wspierał wszystkie te trendy, które w obrębie
Kościoła wiązały się z konserwatyzmem. Nie był to papież, który promował w Polsce idee
Soboru Watykańskiego II, tylko raczej taki przywódca Kościoła, który przy pozorach
intelektualizmu aprobował typ religijności ludowo-obrzędowo-dekoracyjnej.
Czyli Pana zdaniem papież raczej dowartościowywał radiomaryjne skrzydło Kościoła?
Wtedy radiomaryjne, konserwatywne skrzydło było czymś innym niż dzisiaj. Obecnie jego
ważnym rysem jest chociażby nacjonalizm, a papież z natury rzeczy nie może być
nacjonalistą. Trudno go więc nazwać papieżem radiomaryjnym, ale z pewnością można
konserwatywnoradiomaryjnym, ale z pewnością można konserwatywnotradycyjnym. Mając
w Europie złe doświadczenia ze wszystkimi próbami modernizacji Kościoła katolickiego, Jan
Paweł II wspierał tradycyjny katolicyzm. Ale był też zaprzyjaźniony z „Tygodnikiem
Powszechnym” i z całym krakowskim środowiskiem katolicyzmu otwartego, z którego
wyrastał. Jednocześnie nie dawał temu środowisku wsparcia jako kierunkowi, który miałby w
Polsce zapanować i któremu chciałby udzielić jawnego poparcia. Można powiedzieć, że
oddzielał przyjaźnie, korzenie i życie intelektualne od promowania bardzo konserwatywnego
skrzydła katolicyzmu.
A myśli Pan, że papież odegrał dużą rolę w ofensywie Kościoła, która miała miejsce po
1989 roku? Jak się Pan odnosi do tezy, że Jan Paweł II dokonał transformacji duchowej,
której przedłużeniem była instytucjonalna ekspansja Kościoła? Czy rzeczywiście jego
postawa zaważyła na przemianach, czy raczej dokonujące się zmiany były od niego
niezależne?
Nie odgrywał żadnej wyrazistej roli, ponieważ jego nauczanie nigdy nie miało żadnego
wyrazistego kierunku. Jan Paweł II głosił pasujące wszystkim ogólniki, frazesy tak
wieloznaczne, że każde skrzydło katolicyzmu mogło je interpretować tak, jak chciało.
Również socjalistyczna władza mogła tam znajdować coś dla siebie. A późniejsza,
postsolidarnościowa władza oczywiście w jeszcze większym stopniu mogła w papieskim
nauczaniu odnajdować miłe swojemu sercu treści. Papież mówił chociażby o
niesprawiedliwościach kapitalizmu i o wykluczonych, co było bliskie wielu socjalistom czy
ludziom szeroko rozumianej lewicy. Łatwo też można było w jego encyklikach znaleźć
fragmenty, w których czytamy, że Kościół powinien rządzić duchowością społeczeństwa i
wytyczać kierunki funkcjonowaniu państw. Ten przekaz niewątpliwie podobał się prawicy.
Ponad sześć lat temu został Pan skazany za znieważenie Jana Pawła II. W tekście
Obwoźne sado-maso, który był podstawą postępowania sądowego, kpił Pan z kultu
papieża. Jak Pan ocenia tę sprawę z perspektywy czasu?
Mój tekst opublikowany w „NIE” był o tym, że masowe widowiska typu show w
wykonaniu ciężko chorego, starego, niemogącego chodzić człowieka są chorego, starego,
niemogącego chodzić człowieka są wyjątkowo niehumanitarne i robią na mnie przykre
wrażenie. Ale środki stylistyczne, których użyłem, aby wyrazić to przekonanie, sąd uznał za
znieważające głowę państwa i właśnie z tego paragrafu zostałem oskarżony. Cały proces
rozgrywał się w znacznym stopniu poza mną, ponieważ dotyczył dyskusji, czy zawarte w
kodeksie z 1863 roku przestępstwo obrazy majestatu króla Włoch jest prawomocne w
dzisiejszym Watykanie. Chodziło o tego typu skomplikowane sprawy, kiedy i jaką bullą jaki
papież przyjął włoskie prawo za miarodajne dla Watykanu, a kiedy, w jakich przypadkach
artykuły włoskiego prawa Watykan odtrącał. Jest to tak specjalistyczna wiedza, że nie miałem
tutaj innego pola manewru niż bronienie się, że był to tylko felieton, że używałem stylistyki
absurdu, że moją intencją nie było napiętnowanie osoby, tylko krytykowanie widowiska. Sąd
jednak nie przychylił się do mojej argumentacji.
Kilka miesięcy temu trybunał strasburski odrzucił Pana skargę w tej sprawie, ponieważ
nie wyczerpał Pan drogi odwoławczej w Polsce: nie zaskarżył Pan do polskiego
Trybunału Konstytucyjnego przepisu, na podstawie którego został Pan skazany. Czy
zamierza Pan jeszcze walczyć w tej sprawie?
Argumentacja trybunału strasburskiego, że nie wykorzystałem skargi konstytucyjnej,
wydaje mi się odrobinę niepoważna. Można powiedzieć, że w każdej sprawie, która kończy
się prawomocnym wyrokiem w Polsce, można odwołać się do skargi konstytucyjnej, czyli do
tego, że polskie prawo jest sprzeczne z konstytucją. Innymi słowy, miałem w Polsce
prowadzić proces, w wyniku którego Trybunał Konstytucyjny mógłby orzec, że polski kodeks
karny jest sprzeczny z postanowieniami konstytucji. Ta ścieżka wydaje mi się dziwna.
Może zmieniłby Pan polskie prawo?
Ale w mojej mocy nie leży zmienianie prawa. Nawet jeżeli obywatel ma prawo do skargi
konstytucyjnej, jest to prawo czysto teoretyczne. Moim zdaniem sam wyrok był kuriozalny, a
kolejne kroki prawne stanowiły jego konsekwencję. W każdym razie dałem temu spokój, bo
tak się można bawić w nieskończoność.
A czy Pana zdaniem współczesna polska lewica powinna odnosić się do Jana Pawła II?
Czy powinna być bardziej krytyczna wobec jego przekazu? A może raczej lekceważyć
jego nauki? Czy też wreszcie może spróbować odnajdywać w jego przekazie bliskie sobie
idee i w ten sposób starać się go „wykorzystać”?
Przede wszystkim bardzo bym przestrzegał lewicę przed próbami robienia z Jana Pawła II
swojego człowieka, bo, po pierwsze, byłaby to nieprawda, a po drugie – lewica nie wygra
konkurencji z prawicą w przywłaszczaniu sobie papieża. Po trzecie wreszcie, taka lewica,
która czerpałaby inspiracje z Watykanu, jest całkowicie zbędna. Ale i zwalczanie Jana Pawła
II nie jest sensowną taktyką z punktu widzenia celów politycznych, gdyż papież już dawno
przestał być żywym politykiem, z którym można polemizować i któremu można coś
konkretnego wytykać. Myślę natomiast, że warto mu różne rzeczy wytykać historycznie.
Można na przykład powiedzieć i uzasadnić, że Jan Paweł II ma na sumieniu więcej ofiar niż
zbrodniarze skazywani przez dzisiejsze trybunały międzynarodowe, gdyż nacisk na zakaz
używania prezerwatyw przez afrykańskich chrześcijan w obliczu pandemii AIDS zapewne
spowodował więcej ofiar śmiertelnych w schrystianizowanych częściach Afryki niż
chociażby wojna w Kosowie. Ale to są rzeczy dosyć mało przydatne w walce politycznej na
polskim forum, a ja jako redaktor naczelny pisma, które nie traktuje papieża jako tabu i które,
jeśli ma okazję, krytycznie się do niego odnosi, wiem, że nawet czytelnicy pisma wyraziście
antyklerykalnego nie są zachwyceni ruszaniem tabu papieża. W Polsce przekaz antypapieski
przekonuje jedynie ludzi uznawanych za bojowych ateistów, osobistych wrogów Pana Boga.
A tych jest stosunkowo niewielu. Wydaje mi się, że Polska w znacznie większym stopniu jest
laicyzowana przez obojętność, przez malejące zainteresowanie nauczaniem kościelnym, przez
krytykę funkcjonowania Kościoła katolickiego jako organizacji, a nie przez krytykę papieża.
Większość naszego społeczeństwa jednak nie lubi, aby symbole, a Jan Paweł II stał się w
Polsce symbolem, były przedmiotem weryfikacji.
A myśli Pan, że ten kult Jana Pawła II w Polsce będzie w najbliższych latach słabł? Czy
Pana zdaniem wciąż jest on żywy, czy raczej już teraz powoli zanika?
Widać już, że kult papieża osłabł, ale w jakimś sensie będzie on trwały, gdyż był to Polak,
który zrobił największą karierę światową. Polska nie ma w swojej historii wielu osób, które
zrobiły karierę światową, i w związku z tym wszyscy ci, którzy na jakimś polu coś osiągnęli,
są bożyszczami narodowymi. Dotyczy to Curie-Skłodowskiej, Kościuszki czy Chopina.
Niektórzy twierdzą, że również Wałęsy, ale Wałęsa jest ceniony bardziej na scenie
międzynarodowej, gdyż w Polsce się skompromitował. Tymczasem Chopin nie miał okazji
się skompromitować w kraju. Rzecz w tym, że Chopin jest znacznie większym bożyszczem w
Polsce niż wielcy, równorzędni kompozytorzy w Niemczech, bo tych było po prostu o wiele
więcej. Na postawie tego kryterium, głodu prestiżu specyficznego dla Polski, Wojtyła
zostanie w pamięci zdecydowanej większości Polaków jako ten Polak, który zrobił
największą światową karierę, ponieważ zapewne nikt w najbliższym czasie takiej nie zrobi.
W tym kontekście bardzo ciekawy jest przypadek Buzka, czyli polityka bez właściwości,
który dostał prestiżową posadę, ale bez istotnych kompetencji. I znowu mamy taką sytuację,
że nasz gwiazdor jest bardzo celebrowany w Polsce. Kiedy przyjeżdża, otwiera każdą
sikawkę, natomiast w Europie nie jest szczególnie ważną postacią i w sprawach europejskich
nie wymienia się go jako polityka, który ma wpływ na cokolwiek istotnego. To wszystko się
bierze z poczucia głodu prestiżu, który dla Polaków jest tak ważny. Taka postawa cechuje
wszystkie prowincje, a Polska jest przecież straszną prowincją. Nie chce być prowincją, a
bardzo pragnie stać się podmiotem polityki europejskiej, i stąd ten głód wielkich autorytetów.
Jeżeli więc Buzek był tak ważną postacią, to tym bardziej ktoś, kto został papieżem, czyli
zrobił karierę niewątpliwie światową: był i jest znany w większości krajów. W związku z tym
Jan Paweł II na pewno zostanie w pamięci gdzieś pomiędzy Chopinem, Kościuszką i Curie-
Skłodowską. A Polacy pozostaną wobec niego podobnie bezkrytyczni jak wobec innych
swoich guru.
Toksyczny ojciec lesbijek i gejów
W
YWIAD Z
J
ERZYM
K
RZYSZPIENIEM
Jak historycznie kształtowały się relacje między ruchem LGBT i Kościołem katolickim?
Jak Kościół podchodził do osób homoseksualnych?
Jako że temat dotyczy homoseksualności, skupiam się na sprawach lesbijek i gejów, lecz w
innych kontekstach nie wykluczam ludzi biseksualnych i transpłciowych. W odległej
przeszłości w Europie i w okresie przedkolonialnym na innych kontynentach wiele kultur
akceptowało pewne formy homoseksualności. Jeśli chodzi o chrześcijaństwo, w uproszczeniu
można powiedzieć, że ignorowanie tego zjawiska, wewnętrznie sprzeczne wypowiedzi o
„naturze” jako swego rodzaju przewodniku w sprawach moralności lub ambiwalencja postaw,
charakterystyczne dla pierwszego tysiąclecia tej religii, przerodziły się w głęboką wrogość,
której eskalacja na znacznym obszarze Europy nastąpiła w okresie rozkwitu średniowiecza.
Potępianie aktów homoseksualnych i innych zachowań seksualnych wykluczających
możliwość poczęcia jako rzekomo „przeciwnych naturze”, a więc „grzesznych”, znalazło
kulminację w pismach żyjącego w XIII wieku Tomasza z Akwinu. Taki pogląd do dziś jest
zawarty w oficjalnym nauczaniu Kościoła katolickiego i – w zbliżonej postaci – w nauczaniu
innych nurtów chrześcijaństwa. Zapatrywania się jednak zmieniają. Katolicyzm przejął ze
starożytnej myśli filozoficznej ideę tak zwanego prawa naturalnego, określającego reguły
postępowania, które z założenia są powszechnie uważane za rozsądne. Przy omawianiu
owego prawa kuriozalnie powoływano się czasami na zachowanie zwierząt, a raczej na
wyidealizowane wyobrażenia o nim, jako że go dokładnie nie znano. Zagadnienie to omawia
między innymi John Boswell w książce Chrześcijaństwo, tolerancja społeczna i
homoseksualność: Geje i lesbijki w Europie Zachodniej od początku ery chrześcijańskiej do
XIV wieku (wydanie polskie: 2006). Kontekstem dla tych spekulacji moralnych były wpływy
dualizmu – filozofii dzielącej człowieka na dobrą duszę i złe ciało wraz z jego seksualnością.
W okresie rozkwitu średniowiecza poglądy religijne coraz bardziej wpływały na kształt prawa
świeckiego. Jego sankcje karne, podobnie jak czasami w okresach poprzednich, obejmowały
karę śmierci za akty homoseksualne. W zależności od rozwoju sądownictwa prawa takie
ustanawiano i kary wykonywano w różnych częściach Europy. Za akty homoseksualne
prześladowano w majestacie prawa zwłaszcza mężczyzn, co w niektórych krajach Zachodu
przetrwało do XX wieku, a w niektórych regionach świata jest spuścizną europejskiego
ustawodawstwa kolonialnego do dziś. Warto przypominać, że w nazistowskich Niemczech
wiązało się to z masową eksterminacją homoseksualnych mężczyzn w obozach
koncentracyjnych. W XIX wieku jako autorytet w dziedzinie seksualności dołączyła do religii
i prawa także medycyna. Dyskurs dotyczący homoseksualności, dotychczas ograniczony do
„grzechu” homoseksualności, dotychczas ograniczony do „grzechu” i „przestępstwa”,
poszerzył się o kategorię „patologii”. Proces ten bywa nazywany medykalizacją grzechu. Tę
zmianę na ogół uważano za postęp, ponieważ kogoś „chorego” można było obarczyć
odpowiedzialnością w mniejszym stopniu niż grzesznika czy przestępcę. Religia, prawo i
medycyna naznaczyły ludzi homoseksualnych potrójnym piętnem: jako „grzeszników”,
„przestępców” i „chorych”. Jednak wnikliwie myślący zauważali, że w tym „grzechu” nie ma
w istocie zła, w „przestępstwie” – ofiary, a w „chorobie” – cierpienia, jeśli zaś cierpienie się
pojawia, jest ono spowodowane uwewnętrznieniem społecznego potępienia. Badania
naukowe w drugiej połowie XX wieku wykazały, że orientacja homoseksualna to zwyczajna
odmiana seksualności istniejąca u pewnego odsetka Homo sapiens. Podobnie cechą pewnej
liczby ludzi jest leworęczność, którą niegdyś także próbowano eliminować. W 1992 roku
Światowa Organizacja Zdrowia usunęła homoseksualność z listy Międzynarodowej
klasyfikacji chorób. Homoseksualność wydaje się spuścizną ewolucyjną człowieka.
Zachowanie takie zaobserwowano u ponad półtora tysiąca, a dobrze udokumentowano u
pięciuset półtora tysiąca, a dobrze udokumentowano u pięciuset gatunków dziko żyjących
zwierząt. Występuje ono między innymi u krewnych człowieka, jak goryle czy szympansy.
Seksualność zwierząt jest barwna. Oprócz zachowania homoseksualnego i tworzenia par
jednopłciowych, a także wychowywania przez niektóre takie pary (na przykład słoni
morskich czy mew śmieszek) biologicznych lub przysposobionych dzieci, obserwuje się
masturbację czy seks bez celu reprodukcyjnego. Przybywa badań naukowych i obszernych
publikacji na ten temat.
A jak chrześcijaństwo zareagowało na ruch emancypacyjny lesbijek i gejów?
Światowy ruch emancypacyjny lesbijek i gejów, którego katalizatorem były zamieszki w
Nowym Jorku w 1969 roku, jest sprzeciwem wobec ucisku, ma więc wyraźny cel etyczny
opowiadania się za dobrem. W związku z tym zakwestionował on także nauczanie religijne
uznające zachowanie homoseksualne za grzech. Jako że obarczanie ludzi poczuciem winy bez
powodu oznacza poważne szkody dla ich kondycji psychicznej i położenia społecznego.
W niektórych nurtach chrześcijaństwa zaczęto inaczej patrzeć na dokumenty wiary mające
rangę autorytetu. I tak podejście historyczno-krytyczne do analizy Pisma Świętego wykazało,
że autorzy tekstów, którym tradycyjnie przypisuje się potępienie wszelkiego zachowania
homoseksualnego, w istocie nie opisywali homoseksualności i związków jednopłciowych,
jakie znamy dzisiaj. Toteż posługiwanie się owymi wersetami w celu oceny tego zjawiska jest
szkodliwym nadużyciem. Oczywiście teksty należy analizować w językach oryginalnych,
gdyż przekłady bywają przekłamane. Przykładowo tłumacze katolickiej Biblii Tysiąclecia i
protestanckiej Biblii warszawskiej w Liście do Rzymian (1, 27), w gorliwości ciskania
gromów na odmieńców, z „błądzenia” pogan w sprawach wiary – jest to temat tego passusu –
zrobili „zboczenie”. Ponadto zwrócono uwagę, że nieporozumieniem jest traktowanie
biblijnej opowieści o stworzeniu pierwszej pary, Adama i Ewy, jako kompletnego opisu
porządku płciowości człowieka. Tekst ten ukazuje zjawisko typowe, lecz nie wyklucza na
przykład wdów i wdowców wychowujących samotnie dzieci czy kobiet i mężczyzn
odczuwających pociąg do osób tej samej płci. Przypomniano także wagę przykazania miłości
bliźniego jako kryterium oceny wszystkich nakazów i zakazów. Analizę Biblii pod tym kątem
zawiera między innymi dostępna w języku polskim książka Daniela Helminiaka Co Biblia
naprawdę mówi o homoseksualności (2002). Tym działaniom interpretacyjnym towarzyszyła
świadomość, że pewne poglądy zawarte w Biblii, choćby aprobata niewolnictwa, niższej
pozycji kobiety czy ludobójstwa, są pod względem etycznym nie do przyjęcia. Podobnie
odrzuca się przedstawiony w niej opis świata, odzwierciedlający wiedzę z epoki żelaza.
Według Biblii bowiem Bóg najpierw stworzył światło, a potem Słońce i gwiazdy (więc
światło może być niezależne od jego źródła), Ziemia powstała sześć tysięcy lat temu (więc
tysiące lat po udomowieniu psa), Ziemia ma krańce (więc jest płaska), a Słońce można
zatrzymać modlitwą (więc porusza się ono nad Ziemią). Wyobrażenia te, chociaż zawarte w
pismach określanych mianem świętych, są fałszywe. Zagadnienie wykładni Biblii jako
podstawy nauczania jest szczególnie ważne w Kościołach protestanckich, jako że głoszą one
formalną zasadę „tylko Pismo”. W wielu z nich wciąż jeszcze dominuje wybiórczy W wielu z
nich wciąż jeszcze dominuje wybiórczy literalizm. A więc kaznodzieje ignorują biblijne
twierdzenia o płaskości Ziemi czy aprobatę niewolnictwa, natomiast wyrwane z kulturowego
kontekstu wersety jakoby potępiające homoseksualność wykorzystują na poparcie własnej
ignorancji i irracjonalnego lęku. W niektórych zaś nurtach protestantyzmu, w wyniku
teologicznej refleksji, doszła do głosu idea akceptowania odpowiedzialnej fizycznej ekspresji
homoseksualności. Pogląd ten zaczął przyjmować się dość wcześnie w Kościele
episkopalnym w USA. Później dołączyły inne, na przykład niektóre krajowe Kościoły
luterańskie i kalwińskie. Ponadto już w 1968 roku w Los Angeles powstała wielowyznaniowa
wspólnota o nazwie Kościoły Społeczności Miejskiej (Metropolitan Community Churches,
MCC), która głosi akceptację lesbijek, gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych (LGBT)
wraz z ich seksualnością i tożsamością płciową, a jednocześnie jest otwarta dla wszystkich
innych chrześcijan. Obecnie ma ona zbory nie tylko w Ameryce Północnej, a do wszystkich
zakątków świata docierają internetowe transmisje angielsko i hiszpańskojęzycznych
nabożeństw z MCC Los Angeles. Ta idea akceptacji znalazła też wcześnie zrozumienie wśród
unitarian i uniwersalistów. Wspomniane Kościoły posługują się różnymi publicznymi
formami uznania związków jednopłciowych. Niektóre przeprosiły za wcześniejszy ucisk.
A czy w obrębie Kościoła katolickiego powstały organizacje walczące o emancypację
gejów i lesbijek?
W Kościele rzymskokatolickim od lat sześćdziesiątych XX wieku istnieje oddolny ruch na
rzecz akceptacji homoseksualności. Jego argumentacja jest w skrócie następująca: Katolicka
moralność powołuje się nie tylko na Pismo i Tradycję, lecz także opiera się na rozumowaniu,
czego przykładem jest przytaczanie argumentów z „prawa naturalnego”. Sięga też do odkryć
nauki i osobistego doświadczenia wierzących. Argumenty oficjalnego nauczania kościelnego,
które odwołują się w kwestii homoseksualności do „prawa naturalnego”, są nieprzekonujące,
ponieważ zawarte w nim ujęcie seksualności człowieka jest sporne. Prokreacja stanowi tylko
jeden z aspektów seksualności. Kościół katolicki zezwala wszak na małżeństwa ludzi
bezpłodnych i współżycie płciowe powyżej wieku rozrodczego. Ponadto ostatnio podkreśla
się łączący aspekt seksu, gdyż dla ludzi seks ma zapewne głównie takie znaczenie. Wielu
gejów chrześcijan i lesbijek chrześcijanek uważa akceptację samych siebie za błogosławiony
moment w życiu, a wyjście z ukrycia za zbliżenie do ludzi i Boga. Oficjalne nauczanie
katolickie wymaga, by ludzie o orientacji homoseksualnej powstrzymywali się od aktów
homoseksualnych. Zarazem Kościół naucza, że ludzie powinni badać swoje sumienie i
odpowiedzialnie kierować się nim przy podejmowaniu każdej decyzji moralnej. Ani Pismo,
ani Tradycja (gdy są skrupulatnie odczytane), ani teoria prawa naturalnego, ani nauka, ani
osobiste doświadczenie ludzi nie potwierdzają oficjalnego katolickiego nauczania, że akty
homogenitalne same w sobie są niemoralne. W związku z powyższym wielu gejów katolików
i lesbijek katoliczek w zgodzie z sumieniem stworzyło jednopłciowe związki obejmujące
seks. Podobnie czynią pary różnopłciowe, które nie mogą zaakceptować nauczania Watykanu
w sprawie antykoncepcji.
Taką argumentacją posługuje się organizacja DignityUSA (GodnośćUSA), działająca na
rzecz religijnej emancypacji ludzi LGBT wyznania rzymskokatolickiego, założona w 1969
roku. Jest to jedna z najważniejszych organizacji tego typu na świecie. Wśród ważnych grup
siostrzanych należy wymienić Dignity Canada i Quest (Poszukiwanie) w Wielkiej Brytanii.
Lesbijki i geje wyznania katolickiego dążący do akceptacji w sferze religii działają także w
chrześcijańskich organizacjach międzywyznaniowych, jak David et Jonathan (Dawid i
Jonatan) we Francji, Homosexuelle und Kirche (Homoseksualni i Kościół) w Niemczech czy
Wiara i Tęcza w Polsce. Korzystają one z prac teologów nakierowanych na reformowanie
Kościoła. W Stanach Zjednoczonych w 1977 roku doktor Jeannine Gramick (z rodziny
polskich imigrantów), członkini zgromadzenia Sióstr Szkolnych de Notre Dame, i ksiądz
Robert Nugent, członek zgromadzenia Towarzystwa Boskiego Zbawiciela (salwatorianin),
założyli organizację New Ways Ministry (Nowe Sposoby Posługi), której celem jest działanie
na rzecz akceptacji ludzi LGBT w Kościele oraz sprawiedliwości społecznej dla tej grupy.
Organizacja ta analizuje pouczenia pochodzące z Watykanu i formułuje na nie odpowiedzi. W
rejonach świata, gdzie ten ruch na nie odpowiedzi. W rejonach świata, gdzie ten ruch
emancypacyjny w dziedzinie religii doszedł do głosu, spotkał się z życzliwym
zainteresowaniem sporej liczby duchownych i zwykłych członków Kościołów. Dostrzeżono
problem szkodliwości tradycyjnego homofobicznego nauczania o homoseksualności.
Jakie zmiany w podejściu Kościoła do seksu i osób homoseksualnych nastąpiły wraz z
wyborem na papieża Jana Pawła II?
Podejście Jana Pawła II do lesbijek i gejów oraz ich emancypacyjnego postulatu
wysuwanego w obrębie katolicyzmu należy interpretować w świetle lansowanej przez niego
teologii ciała i seksualności. W kontekście niniejszego zagadnienia omówił ją Ronald Modras,
profesor Wydziału Teologii Uniwersytetu Saint Louis w USA, w rozdziale książki The
Vatican and Homosexuality (Watykan a homoseksualność, 1988) pod redakcją Jeannine
Gramick i Pata Fureya. Otóż papież posługuje się językiem personalizmu i fenomenologiczną
metodą opisu, lecz w istocie propaguje neotomistyczną etykę prawa naturalnego. Chociaż
uwagi Jana Pawła II o osobie ludzkiej wskazują na jej jedność i integrację, to obstaje on przy
dualizmie opartym na podejrzliwości wobec ciała i namiętności. Głosząc koncepcję osoby
ludzkiej jako istoty rozwarstwionej, postrzega on emocje jako coś niebezpiecznego. Należą
one do „niższej” sfery człowieka, która wymaga kontroli przez sferę „wyższą”: umysł i wolę.
Owa kontrola jest według niego przejawem wartości osoby. Taka antropologia ciała-duszy
jest podstawą jego myśli na temat etyki seksualnej, którą zawarł w książce Miłość i
odpowiedzialność już w 1960 roku. Jak inni neotomiści uważa on popęd seksualny za siłę,
której celem jest tylko prokreacja. Jego zdaniem prawdziwa miłość to nie uczucie, lecz cnota,
przez którą umysł potwierdza wartość osoby. Prawom natury, jak on je rozumie, trzeba się
poddać. Jeśli ktoś zadaje gwałt „naturze”, zadaje też gwałt osobie, czyniąc ją przedmiotem
przyjemności, a nie miłości. Dlatego łączenie miłości z „naturą” skutkuje agresywnym
atakiem na antykoncepcję. Tyle że na poparcie swoich twierdzeń Karol Wojtyła nie
przedstawia empirycznych dowodów. Jego argumentacja jest wyłącznie filozoficzna.
Powołuje się na imperatyw moralny Immanuela Kanta, zgodnie z którym człowiek nie może
być jedynie środkiem do celu dla innego człowieka. Twierdzi, że stosowanie antykoncepcji
oznacza, iż dwoje ludzi posługuje się sobą nawzajem dla obustronnej przyjemności. Ten sam
zarzut dotyczy aktów homoseksualnych, które także wykluczają poczęcie. Słabość
argumentacji Karola Wojtyły polega jednak na tym, iż po przytoczeniu imperatywu Kanta
regularnie pomija on istotne słowo „jedynie”. Otóż tak się składa, że nie możemy uciec od
posługiwania się innymi ludźmi jako środkami do celu. I tak papież posługuje się
kardynałami, zwykli ludzie zaś na przykład sprzedawcami. Zasada Kanta zakazuje
posługiwania się kimś jedynie jako środkiem. Przyszły papież zaś sprowadza sprawę do
samego wykorzystywania kogoś. Na początku pontyfikatu Jan Paweł II wygłosił serię
przemówień na temat pierwszych rozdziałów biblijnej Księgi Rodzaju, poruszając kwestie
małżeństwa, seksualności i grzechu pierworodnego. Chociaż papież przyznaje, że te
opowiadania o stworzeniu mają charakter mityczny, traktuje je, jakby były rzeczywistą
historią. Nie wiadomo więc, czy Adam symbolicznie ukazuje obecną kondycję człowieka, czy
też jest postacią historyczną. Opowiadania te służą papieżowi za punkt wyjścia do snucia
refleksji. Potwierdza w nich punkt wyjścia do snucia refleksji. Potwierdza w nich wagę
panowania nad sobą, tym razem w formie dawania siebie innej osobie. Mowa jest o
małżeńskim znaczeniu ciała. Wezwanie dwóch osób do wzajemnego dawania siebie może
tchnie głębią, lecz omówienie pożądania seksualnego, zwanego pożądliwością, wzbudza
wątpliwości. Wbrew zasadom analizy biblijnej papież łączy opowieść o Adamie i Ewie z
obecną w Ewangelii Mateusza wypowiedzią o pożądliwym spoglądaniu na kobietę i
dopuszczaniu się w sercu cudzołóstwa oraz z uwagą w 1 Liście Jana o pożądliwości ciała i
oczu. Nie interpretuje tych tekstów w ich własnych kontekstach, lecz w świetle pozostałych
tekstów, zakładając, że stoi za nimi ten sam stosunek do seksualności. Gdy z Księgi Rodzaju
wysnuwa wniosek o stanie pierwotnej niewinności, nie wspomina już o mitycznym
charakterze tekstu. Papież zakłada, że Adam i Ewa, traktowani jak postacie historyczne,
początkowo potrafili oddawać się sobie nawzajem bez śladu samolubnej przyjemności. W
wyniku jakoby historycznego pierwszego grzechu nasze ciała zostały naznaczone
pożądliwością, czyli brakiem równowagi. Możemy się sobie nawzajem ofiarować tylko
wówczas, gdy zachowujemy nad sobą kontrolę.
Jeśli wyjść z takiej teologii ciała, nasze seksualne pragnienia nie są całkowicie pod naszą
kontrolą. Jest to „nieuporządkowanie”, ponieważ, zgodnie z tym myśleniem, seksualność
została stworzona w celu prokreacji, a nie przyjemności. Akty homoseksualne, tak jak
stosowanie antykoncepcji, są więc przeciwieństwem tego, co papież uważa za bezinteresowne
dawanie samego siebie.
Głoszona przez Jana Pawła II idea historycznego Adama, pierwotnie panującego nad
swoimi narządami płciowymi, jest problematyczna dla specjalistów z dziedziny biblistyki.
Psychologowie zapytują, czy miłość polegająca na całkowitym dawaniu siebie jest
możliwa i czy całkowita samokontrola jest wskazana. Karl Rahner, czołowy teolog katolicki,
zwraca uwagę, że pożądliwość jest jednak naturalna, ponieważ zgodnie z tradycją katolicką
wolność od niej jest ponadnaturalna, a więc natura człowieka jej nie wymaga. Adam w
Księdze Rodzaju początkowo był jakoby wolny od pożądliwości, nie powstrzymało go to
jednak od popełnienia grzechu. Jednak największy opór propagowanej przez Jana Pawła II
teologii ciała stawiają nie bibliści, teologowie czy psychologowie, lecz masy katolików. Co
papież z zewnątrz nazywa żądzą, oni, stosując środki antykoncepcyjne czy tworząc związki
jednopłciowe, przeżywają od wewnątrz i nazywają miłością. Takie doświadczenia skłaniają
ich do tego, by się z myślą papieża nie zgadzać.
Jaka była reakcja polskiego papieża na oddolny postulat akceptacji lesbijek i gejów
wraz z ich seksualnością? Czy Watykan za jego pontyfikatu odnosił się do głosów
krytycznych?
Jan Paweł II – tak silnie zaabsorbowany seksualnością, postrzeganą z perspektywy wiedzy
o niej z XIII wieku – wrogo zareagował na ruch wyzwolenia lesbijek i gejów. Stanowisko
papieża odzwierciedlała polityka Watykanu: w wypowiedziach i konkretnych działaniach.
Zarówno wywody papieża dotyczące homoseksualności, jak i publikacje na ten temat
autorstwa jego podwładnych są całkowicie oderwane od rzeczywistych problemów życia
lesbijek i gejów. Lecz ze względu na spustoszenie, jakiego one dokonują w życiu względu na
spustoszenie, jakiego one dokonują w życiu milionów ludzi, nie sposób zbyć ich milczeniem.
Ważnym dokumentem opublikowanym za czasów Jana Pawła II był List do biskupów
Kościoła katolickiego o duszpasterstwie osób homoseksualnych (1986) autorstwa Josepha
Ratzingera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Była to odpowiedź na wspomniany oddolny
ruch emancypacyjny w Kościele, w tym na przychylną mu refleksję katolickich teologów.
List był w szczególności reakcją na działalność organizacji DignityUSA, której głos docierał
– i dociera – do dalekich zakątków katolickiego świata. Dokument ten jest wyraźnym echem
myśli papieża. Według Listu na homoseksualność należy patrzeć przez pryzmat Księgi
Rodzaju, którą Jan Paweł II wykorzystał przy głoszeniu swojej koncepcji „małżeńskiego
znaczenia” ciała. Papież zaaprobował ten dokument i nakazał jego publikację. List potwierdza
rozróżnienie między homoseksualną skłonnością a homoseksualnymi czynami, dokonane
wcześniej w Deklaracji o niektórych zagadnieniach etyki seksualnej (1975). Powtarza, iż takie
czyny są „wewnętrznie nieuporządkowane” i nie do przyjęcia.
Teraz wszakże „obiektywnie nieuporządkowaną”, czyli niewłaściwą, nazywa również
orientację homoseksualną. Czyni to, by odrzucić pojawiający się wśród teologów
przychylnych emancypacji pogląd, że te preferencje erotyczne są czymś neutralnym. Takie
określenie orientacji homoseksualnej i zachowania homoseksualnego wpisuje się w poglądy
papieża na temat moralności seksualnej. Zgodnie z nimi źródło preferencji homoerotycznych
jako formy pożądliwości wiąże się z pierwszym grzechem, co trzeba uznać za mit. Ponadto
określenie to wbrew ustaleniom nauki może sugerować, że lesbijki i geje są chorzy. Wyraźna
fałszywa sugestia, że homoseksualność to patologia, widoczna jest w Instrukcji nt. [sic!]
kryteriów rozeznawania [sic!] powołania u osób z tendencjami homoseksualnymi
ubiegających się o przyjęcie do seminarium i dopuszczenie do święceń (2005), ogłoszonej
przez Kongregację Edukacji Katolickiej niedługo po pontyfikacie Jana Pawła II. Dokument
powstał w kontekście „obecnej sytuacji”, czyli nienazwanej po imieniu serii pedofilskich
skandali wśród katolickiego kleru. Instrukcja przypisuje gejom patologię, impertynencko
sugerując, że cechują się zaburzeniami natury seksualnej, brakiem dojrzałości afektywnej i
nie potrafią mieć właściwych relacji zarówno z mężczyznami, jak i z kobietami. Te obraźliwe
sformułowania wywołały na świecie burzę protestów. W istocie w tym dokumencie
uczyniono z gejów kozły ofiarne, by przysłonić sedno sprawy: problem kształtowania się
osobowości kościelnych celibatariuszy. Rozróżnienie między orientacją a zachowaniem
seksualnym, świadczące jakoby o moralnej wrażliwości teologów, w istocie dezintegruje
osobowość człowieka. Ma ono na celu zalecenie wypierania uczuć homoerotycznych oraz
wyrzeczenia się zachowania, które się z nimi naturalnie wiąże. Pobrzmiewa tutaj echo
wspomnianego dualizmu. Oznacza to również narzucanie ludziom homoseksualnym
przymusowego celibatu, do którego zdolność, na przykład w wypadku katolickich
duchownych, określana bywa jako szczególny dar ofiarowany niektórym ludziom. W Liście
twierdzi się bez intelektualnego zażenowania, że Pismo Święte potępia homoseksualność, jak
gdyby omawiało ją w obecnym jej rozumieniu i analizowało oparte na miłości związki
jednopłciowe. Zatem dokument ten podporządkowuje obecne rozumienie seksualności
biblijnym wypowiedziom odzwierciedlającym przenikliwość z epoki żelaza oraz wiedzę z
antyku i średniowiecza. Ponadto jego autorzy twierdzą przewrotnie, że uznając wszelkie
zachowanie homoseksualne za grzech, Kościół „broni wolności i godności osoby”. Co więcej,
nieoparte na empirii spekulacje nazywają „prawdą o osobie ludzkiej”. Wreszcie List, hołdując
homofobicznej ideologii, sprzeciwia się działaniom na rzecz zmian „norm ustawodawstwa
cywilnego” w kierunku równości ludzi. Zamiast opowiedzieć się za racjonalną edukacją
zdrowotną w obliczu HIV/AIDS oraz za prawnym uznaniem związków jednopłciowych,
pismo wysuwa problematyczne twierdzenie, że „praktyka homoseksualizmu poważnie
zagraża życiu i dobru bardzo wielu ludzi”. (Jednak w kontekście katastrofalnego kryzysu
zdrowotnego w Afryce Watykan nie posłużył się analogiczną tezą, że zagrożenie stwarza
„praktyka heteroseksualności”). Tymczasem to właśnie sprzeciwy Jana Pawła II wobec
stosowania prezerwatywy jako środka chroniącego przed HIV znacznie utrudniły w krajach
zdominowanych przez Kościół katolicki przejrzystą publiczną kampanię na rzecz stosowania
zasad seksu bezpieczniejszego zarówno w relacjach hetero-, jak i homoseksualnych.
W najwyższym stopniu przewrotne są twierdzenia: „Aktywność homoseksualna
przeszkadza realizacji siebie i szczęściu, ponieważ sprzeciwia się stwórczej mądrości Boga.
(…) Kościół nie ogranicza, ale raczej broni wolności i godności osoby, rozumianych w
sposób właściwy i autentyczny”. Dokument wbrew oczywistej różnorodności seksualnej i
płciowej występującej wśród ludzi i zwierząt narzuca katolikom hetero normatywny obraz
stworzenia, by potem twierdzić, że ludzie homoseksualni „realizują się”, gdy odrzucają
ekspresję swojej seksualności w relacji z kochanym człowiekiem. Głosiciele tego poglądu nie
mają zresztą dowodów, by twierdzić, że przed mitycznym popadnięciem ludzi
heteroseksualna. Znów chodzi o to, by ludzie dostosowywali się do koncepcji zebranych w
XIII wieku.
Wymowna jest teza, że akceptacja homoseksualności naraża na niebezpieczeństwo
„koncepcję natury i praw rodziny”. Dochodzi w niej do głosu słuszna na szczęście myśl, że
rosnąca liczba katolików dostrzega, iż narzucana ludziom tomistyczna wizja „natury” stoi w
sprzeczności z dzisiejszą wiedzą. Jeśli zaś idzie o koncepcję praw rodziny, w istocie zagraża
jej widoczna w dokumencie celowa dyskryminacja licznych rodzin założonych przez pary
jednopłciowe, które także wychowują dzieci i są jak najbardziej częścią wielobarwnej natury,
a nie świata demonów.
Autor Listu, niejako z urzędu ubolewając, że ludzie homoseksualni są przedmiotem aktów
przemocy, wzywa pasterzy Kościoła do potępiania takich czynów. Jest to słuszna inicjatywa,
lecz owa przemoc w dużej mierze wyrasta z nadal trwającej przemocy psychicznej, którą
stosuje oficjalny Kościół. Ponadto w atmosferze obecnego kościelnego nauczania wezwanie
Watykanu jest przez kler nieraz ignorowane, jak na przykład wtedy, gdy polski biskup –
komentując pokojowy marsz równości lesbijek, gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych
– mówi, że „zło” wyszło na ulice, a przemilcza fakt, że uczestniczki i uczestnicy marszu byli
atakowani kamieniami przez zwolenników obecnej katolickiej heteronormatywności. Zgodnie
z osobliwymi koncepcjami moralności, głoszonymi pod nadzorem Jana Pawła II, lesbijki i
geje wezwani są do rezygnacji z zaspokojenia potrzeby bliskości fizycznej z kochaną osobą.
Dokument sugeruje, by do odstręczania ich od ekspresji własnej seksualności wykorzystać
psychologów, socjologów i lekarzy, namawiając ich tym samym do postępowania
nieprofesjonalnego i szkodliwego.
Ponadto zachęca do opracowania programów katechetycznych opartych na „prawdzie
dotyczącej ludzkiej płciowości”. Owa prawda to XIII-wieczne mniemanie, że ludzkość ma
istnieć bez homoseksualności. W końcu List nakazuje wycofanie poparcia dla organizacji
działających na rzecz reform.
Jakie były skutki Listu z 1986 roku? Czy wywołał on sprzeciw części środowisk
katolickich?
Wraz z tą publikacją Jan Paweł II zaczął zamykać usta katolikom sprzyjającym
emancypacji, o której mowa. Na przykład wkrótce po ukazaniu się Listu amerykański
duchowny John McNeill stwierdził w komunikacie prasowym, że przełożony w zakonie
jezuitów nakazał mu zaprzestania publicznej akceptującej posługi lesbijkom i gejom, a w
razie sprzeciwu zagroził usunięciem z zakonu. McNeill oświadczył, że nie może w zgodzie z
sumieniem posłuchać tego rozkazu. W grudniu 1986 roku nastąpiła pierwsza eksmisja
oddziału Dignity, roku nastąpiła pierwsza eksmisja oddziału Dignity, a wiele kolejnych miało
miejsce rok później. W reakcji na List DignityUSA wystosowała dwa pisma. W Declaration
on Non-Reception of the Pastoral Letter on the Care of Homosexual Persons (Oświadczenie o
nieprzyjęciu listu duszpasterskiego o opiece nad osobami homoseksualnymi, 1987)
członkowie DignityUSA poinformowali Kongregację Nauki Wiary, że pod względem
pastoralnym List nie może zaspokoić potrzeb lesbijek i gejów oraz ich rodzin i przyjaciół.
Podkreślili, że sumienie nie pozwala im przyjąć tego planu duszpasterstwa, gdyż przy jego
opracowywaniu nie uwzględniono konsekwencji, jakie mogą ponieść osoby, do których ma
ono docierać. List jest nieskuteczny w wyrażaniu wiary opartej na wzorze współczującego
Chrystusa.
W drugim dokumencie, zatytułowanym Letter on Pastoral Care of Gay and Lesbian
Persons (List na temat opieki duszpasterskiej nad gejami i lesbijkami, 1987), członkowie
DignityUSA oświadczyli, że jako lesbijki i geje wyznania katolickiego potrafią łączyć swoje
tożsamości seksualne z duchowymi i dzielą się z innymi tym doświadczeniem. Zauważają też
dystans między nimi a niektórymi członkami Kościoła, z jego przywódcami włącznie. W
związku z tym dążą do pojednania, oczekując od Kościoła posługi opartej na sprawiedliwości
i miłości bliźniego. Zarazem, czerpiąc ze swojego doświadczenia posługi lesbijkom i gejom,
oferują szereg rad i zachęcają biskupów do wspólnej pracy na rzecz pojednania. Rady
dotyczyły trzech dziedzin. Jeżeli chodzi o sprawiedliwość, Dignity zaleca wykorzenianie
uprzedzeń do lesbijek i gejów, sprzeciw wobec opresyjnego zachowania w stosunku do nich,
popieranie przepisów prawnych chroniących ich podstawowe prawa człowieka i przyjęcie
współczującej postawy wobec kryzysu związanego z AIDS. W zakresie seksualności Dignity
doradza otwartość na debatę o moralności czynów homoseksualnych, ponowne przebadanie
Biblii, akceptację wniosków nauk społecznych, wsłuchanie się w świadectwa lesbijek i
gejów oraz poszanowanie ich sumień. Wreszcie w dziedzinie posługi Dignity sugeruje różne
rodzaje posługi dla lesbijek i gejów oraz ich rodzin, akceptację księży oraz zakonnic i
zakonników, którzy sprawują opiekę duszpasterską nad ludźmi homoseksualnymi, a także
akceptację posługi organizowanej przez lesbijki i gejów oraz współpracę z nimi. Dokument
kończy się stwierdzeniem, że Dignity w innej wypowiedzi krytykowała niedawne
oświadczenia i działania zwierzchności kościelnej, lecz tutaj skupia się na pojednaniu.
Gdy w 1987 roku Jan Paweł II odwiedzał Stany Zjednoczone, witały go spokojnie
reprezentacje DignityUSA. Przed tą wizytą zaś w magazynie „People” napisano o dziewięciu
Amerykanach, z którymi papież nie zechce się spotkać. Jednym z nich był przewodniczący
DignityUSA, James Bussen. W wywiadzie oświadczył: „Kościół chce zajmować się
lesbijkami i gejami, gdy są chorzy lub umierają, lecz odmawia spotkania z nami, gdy jesteśmy
zdrowi, żyjemy i afirmujemy się”.
List z 1986 roku nie zniechęcił także New Ways Ministry do dalszego działania poza
strukturami oficjalnego Kościoła. Już w 1984 roku zwierzchność kościelna wymogła na
Jeannine Gramick i Robercie Nugencie odejście z tej organizacji, lecz nadal pełnią oni
posługę dla gejów i lesbijek pod auspicjami swoich zgromadzeń zakonnych. Unikają złożenia
deklaracji, że wszelkie zachowania homoseksualne są złem. Organizacja New Ways Ministry
wywiera emancypacyjny wpływ na katolików w USA, w tym na kler. I tak obecny na jej
sympozjum biskup Detroit, Thomas Gumbleton, opowiedział, jak się ze sobą zmagał, by
zaakceptować brata będącego gejem. W 1995 roku biskup ten został uhonorowany przez New
Ways Ministry Odznaczeniem za Budowanie Mostów. Na sympozjum w 1997 roku wezwał
lesbijki i gejów będących pracownikami Kościoła, w tym biskupów, by się ujawnili. New
Ways Ministry publikuje materiały i organizuje warsztaty dla personelu kościelnego, które
umożliwiają dialog mający na celu przełamywanie niewiedzy i lęku. Dzięki temu powstaje
lista przyjaznych lesbijkom i gejom amerykańskich parafii katolickich. W związku z
destruktywnym nauczaniem Watykanu w sprawie homoseksualności kolejni katoliccy
teologowie zajęli stanowisko odmienne od oficjalnego stanowiska Kościoła, a więc i Jana
Pawła II. Ksiądz James Alison w książce On Being Liked (O byciu lubianym, 2003) uważa,
że podejścia do homoseksualności widocznego w Liście (1986) nie można pogodzić z
Ewangelią. Gareth Moore, ksiądz i dominikanin, w Question of Truth (Kwestia prawdy,
2003) dochodzi do wniosku, że ani Pismo, ani prawo naturalne nie dostarczają argumentów
na potępienie naturalne nie dostarczają argumentów na potępienie związków jednopłciowych.
Sprzeciw wobec oficjalnego stanowiska Watykanu w tej sprawie trwa także po śmierci Jana
Pawła II. Ponad trzystu katolickich profesorów teologii, głównie z Austrii, Niemiec i
Szwajcarii, ale też wielu innych krajów: od Hiszpanii po Filipiny, podpisało w styczniu i
lutym 2011 roku memorandum Kirche 2011: Ein notwendiger Aufbruch (Kościół 2011:
Konieczny przełom), w którym domagają się uznania par jednopłciowych żyjących w
związkach cywilnych, jak też innych reform.
W 1992 roku Watykan opublikował Uwagi dotyczące odpowiedzi na propozycje ustaw o
niedyskryminacji osób homoseksualnych. Czy dokument ten opowiadał się za
poszanowaniem praw człowieka lesbijek i gejów? Czy wzniósł on coś nowego do relacji
między Watykanem i środowiskami LGBT?
Poprzez te Uwagi Kongregacja Nauki Wiary nakłaniała biskupów, by sprzeciwiali się
wprowadzaniu przepisów chroniących prawa człowieka lesbijek i gejów. O prawach tych
skądinąd wiadomo, że są powszechne, przyrodzone, niezbywalne, nienaruszalne, naturalne i
niepodzielne. Dokument ten jednak traktuje lesbijki i gejów jako element niebezpieczny, a w
konsekwencji jako ludzi drugiej kategorii. W tekście wprawdzie przyznano, że „osoby
homoseksualne były i wciąż są przedmiotem złośliwych określeń i aktów przemocy”, lecz
znów przemilczano fakt, że w znacznej mierze mają one źródło w nauczaniu kościelnym,
które od wieków określa homoseksualność potępiającymi epitetami, jak „sprzeczna z naturą”,
„grzech” czy „zło”. Ponadto samo głoszenie tego nauczania jest już aktem psychicznej
przemocy, a w przeszłości prowadziło nieraz do przemocy fizycznej usankcjonowanej
prawnie, jak tortury i egzekucje, oraz utrwalało demonizowanie lesbijek i gejów. Posługując
się abstrakcyjnymi hasłami jak „wolność” i „godność”, autorzy Uwag uprawiają wobec tej
grupy ludzi politykę mającą na celu właśnie pozbawienie jej tych dóbr.
W części praktycznej Uwag wysunięto twierdzenie, że całkowity brak dyskryminacji z
powodu orientacji homoseksualnej jest niewskazany, gdyż skłonność ta jest „obiektywnym
nieuporządkowaniem moralnym” i budzi „niepokój moralny”. Zatem znów moralność oparta
na mitycznym obrazie seksualności żyje w symbiozie z irracjonalnym lękiem. Dokument
sugeruje, że taka dyskryminacja jest uzasadniona w niektórych dziedzinach, na przykład w
przypadku adopcji dzieci. Podsuwa więc bezpodstawnie myśl, że sama orientacja
homoseksualna uniemożliwia wychowywanie dzieci lub że lesbijki i geje wręcz stanowią dla
nich zagrożenie. Otóż znaczna liczba nieukrywających się lesbijek i gejów na całym świecie
wychowuje własne dzieci biologiczne lub – po przejściu standardowych procedur
kwalifikacyjnych – dzieci adoptowane. Olbrzymia większość mieszkańców domów dziecka
to biologiczne dzieci ludzi heteroseksualnych. Jeśli chodzi o ich szanse adopcyjne, problem
polega na wyborze nie między rodzicami heteroseksualnymi a homoseksualnymi, lecz między
rodzicami a brakiem rodziców. Pary jednopłciowe adoptują nieraz dzieci, których pary
różnopłciowe po prostu nie chcą: na przykład niepełnosprawne lub powyżej wieku
niemowlęcego. Sukces wychowawczy par lesbijskich i gejowskich bierze się między innymi
stąd, że adoptowane przez nich pociechy są dziećmi chcianymi. Natomiast sporo
biologicznych dzieci osób heteroseksualnych przychodzi na świat niejako wbrew
oczekiwaniom rodziców. Badania wykazują, że dzieci wychowywane przez lesbijki i gejów
statystycznie nie różnią się w swoim rozwoju od pozostałych dzieci. Takie samo jest więc
statystyczne prawdopodobieństwo, iż dorastając, odkryją, że są heteroseksualne. Toteż na
przykład Amerykańska Akademia Pediatrii, Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne i
inne towarzystwa tego typu poparły w rezolucjach prawo lesbijek i gejów do wychowywania
dzieci i do adopcji. W celu poznawczym warto obejrzeć w Internecie blog Gay Family Values
(Gejowskie wartości rodzinne) i filmy kanału depfox na YouTube, które od 2008 roku
przedstawiają refleksje i codzienność rodziny z dwojgiem adoptowanych dzieci, założonej
przez parę małżeńską dwóch Kalifornijczyków. Szacuje się, że na początku XXI wieku, a
więc pod koniec pontyfikatu Jana Pawła II, w samych Stanach Zjednoczonych lesbijki i geje
wychowywali około 65 tysięcy adoptowanych dzieci. Jednak polski papież do końca życia
miłował rodziny wybiórczo.
W Polsce też mieszkają lesbijki i geje z dziećmi. Jednak w kraju żyjącym w cieniu
pomników Jana Pawła II, sytuacja prawna tych rodzin jest nadal nieuregulowana. Brak
prawnej ochrony związków jednopłciowych i innych regulacji zapewniających stabilizację
naraża je na trudności zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, jak choroba czy śmierć w
rodzinie. Politycy troszczą się o dobre samopoczucie kleru czerpiącego z myśli papieża
Polaka, a nie o gwarantowane konstytucyjnie prawa obywateli. Dotychczas adopcja została
prawnie umożliwiona parom jednopłciowym w Południowej Afryce, Andorze, Argentynie,
Belgii, Brazylii, Danii, Hiszpanii, Holandii, Islandii, Kanadzie, Norwegii, Szwecji, Urugwaju,
Wielkiej Brytanii oraz w niektórych regionach Australii, Meksyku i USA. Zgromadzenia
ustawodawcze tych krajów czy regionów, opierając się na faktach, postanowiły zaprzestać
dyskryminacji lesbijek i gejów w tym zakresie. Zachowawcze religie, niestety, nie nadążają
za związaną z tymi decyzjami wiedzą i refleksją etyczną. Uwagi nawołują też do
dyskryminacji lesbijek i gejów, sugerując, że nie nadają się oni do pracy w szkolnictwie.
Ludzie, którzy zainwestowali całe lata i wiele wysiłku oraz środków w edukację
pedagogiczną, nagle dowiedzieli się, że mają sobie poszukać innego zawodu, bo nie spodobali
się ekspertom z Kongregacji Nauki Wiary podlegającym papieżowi Polakowi. Może czai się
za tym fałszywe przeświadczenie, że homoseksualności nie należy „propagować”, bo opanuje
świat i ludzie przestaną się rozmnażać. Tyle że homoseksualność istnieje bez „promowania” i
orientacji seksualnej nie da się skutecznie „propagować”. Gdyby to było możliwe, lesbijek i
gejów nie byłoby na świecie. W końcu wyrastają wśród powszechnej propagandy
heteroseksualności i pomimo niej. Podsuwanie im myśli, by się przez całe życie ukrywali, to
w istocie okrucieństwo. W odpowiedzi na Uwagi przewodniczący DignityUSA, Kevin
Calegari, zawiózł do Rzymu list skierowany do Josepha Ratzingera, przedstawiający obiekcje
wobec tego dokumentu. Podczas konferencji prasowej przytwierdził do drzwi siedziby
Kongregacji Nauki Wiary kopertę zawierającą Uwagi z adnotacją „Zwrot do nadawcy”.
Następnie DignityUSA przeprowadziła kampanię „Wezwanie do Sprawiedliwości”, by w
całych Stanach Zjednoczonych zaprotestować przeciw dyskryminacyjnemu stanowisku
Watykanu.
W 1994 roku ukazał się Katechizm Kościoła katolickiego. Jak potraktowano w nim
kwestię homoseksualności?
Ten kluczowy dokument, niestety, powtarza opresyjne nauczanie. Już samo określenie
„głęboko osadzone skłonności homoseksualne” sugeruje, że orientacji homoseksualnej nie
należy traktować poważnie. Na ogół nie mówi się przecież o ludziach heteroseksualnych, że
„przejawiają głęboko osadzone skłonności heteroseksualne”. Po raz kolejny Watykan ogłasza
wbrew wynikom badań historyczno-krytycznych, że Biblia widzi w homoseksualności
„poważne zepsucie”. Bezpodstawnie odmawia aktom homoseksualnym „prawdziwej
komplementarności uczuciowej i płciowej”. Czyni z nich moralne zło i narzuca ten pogląd
wiernym, a następnie ubolewa, że skłonność taka dla większości stanowi „trudne
doświadczenie”. Obarcza homoseksualnych wierzących poczuciem winy, nastawia do nich
negatywnie ludzi i konserwuje uprzedzenia, przewrotnie nawołując do „szacunku”,
„współczucia” i „delikatności”. I oczywiście zachęca do unikania dyskryminacji, ale tylko tej,
którą uważa za „niesłuszną”. Ponieważ dla bardzo wielu ludzi homoseksualnych
heteroseksualne małżeństwo jako szczęśliwy wybór nie wchodzi w grę, kolejne „wezwanie do
czystości” oznacza w istocie szkodliwy przymusowy celibat. Nakaz życia bez ekspresji
seksualnej Katechizm polewa sosem abstrakcyjnych pojęć, jak „wolność wewnętrzna”, które
w gruncie rzeczy są językiem ucisku. Warto zauważyć, że w drugim wydaniu Katechizmu
tekst dotyczący homoseksualności uległ zmianie. W punkcie 2358 znikła fraza obecna w
pierwszym wydaniu: „Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej”, a na jej
miejscu pojawiło się sformułowanie: „Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana”.
Najwidoczniej pierwsza wersja jawiła się jako zbyt przychylna. W 2003 roku Kongregacja
Nauki Wiary opublikowała kolejny tekst poświęcony lesbijkom i gejom: Uwagi dotyczące
projektów legalizacji prawnej związków partnerskich między osobami homoseksualnymi.
Jak Watykan na początku XXI wieku patrzył na prawne uznanie związków
jednopłciowych?
Otóż jest to kolejny dokument, przez który Watykan usiłował pozbawiać lesbijki i gejów
praw do równego traktowania. We wstępie dokumentu przywołana jest wypowiedź Jana
Pawła II o homoseksualności i pojawia się symptomatyczne twierdzenie, że jest to zjawisko
„moralnie i społecznie niepokojące”. Jeśli chodzi o związki jednopłciowe, dokument nazywa
je „złem”, obrażając ogromną liczbę lesbijek i gejów, którzy dzielą się w nich miłością i
wsparciem. Ostrzega przed pojawieniem się „błędnych koncepcji płciowości i małżeństwa”,
lecz to raczej koncepcje kościelne opierają się na błędnym, mitycznym, hetero normatywnym
obrazie seksualności człowieka. Autorzy oświadczają, że prawne uznanie związków
jednopłciowych może oznaczać „przysłonięcie niektórych fundamentalnych wartości
moralnych i dewaluację instytucji małżeństwa”. Otóż uznawanie tych związków raczej
odsłania fundamentalną wartość człowieka i wzbogaca instytucję małżeństwa o jawnie
głoszoną prawdę, że nie jest ono monolitem, w który niegdyś kazano wierzyć. Argument
antropologiczny sprowadza się do kościelnego rozumienia małżeństwa. Skoro jednak rodzaj
człowiek (Homo) istnieje od 2,6 miliona lat, a gatunek człowiek rozumny (Homo sapiens)
pojawił się 200 tysięcy lat temu, to okres istnienia obecnego katolickiego nauczania o
małżeństwie jest w jego dziejach krótkim epizodem. Instytucja małżeństwa zmieniała się z
biegiem historii. Pojawiło się wiele typów związków małżeńskich. I tak małżeństwo grupowe,
obejmujące więcej niż jedną osobę każdej z płci, to co prawda bardzo rzadkie, ale istniejące
zjawisko. Z kolei w niektórych kulturach mężczyzna może mieć więcej niż jedną żonę
(poliginia). Biblijny Abraham (błogosławiony przez Boga i ojciec w wierze) miał trzy żony,
Mojżesz (dawca bożego prawa) – dwie, a król Salomon (znany z mądrości budowniczy
świątyni jedynego Boga w Jerozolimie) – siedemset. W innych kulturach kobieta może mieć
więcej niż jednego męża (poliandria). Wreszcie wiadomo o uznanym społecznie w niektórych
kulturach małżeństwie dwóch mężczyzn lub dwóch kobiet. W najnowszych czasach, w 2001
roku, małżeństwo jednopłciowe uznała prawnie Holandia, a obecnie dołączają do niej dalsze
kraje. Wygląda na to, że w naszym rejonie świata rośnie liczba ludzi bardziej w naszym
rejonie świata rośnie liczba ludzi bardziej skłonnych zaakceptować kobietę z jedną żoną niż
wieloma mężami bądź mężczyznę z jednym mężem niż wieloma żonami. Sprzeciwiając się
adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, omawiany dokument wysuwa oskarżenie, że na tych
dzieciach dokonuje się „przemocy” i wykorzystuje się ich „bezbronność” w celu włączenia w
„środowisko, które nie sprzyja ich pełnemu rozwojowi ludzkiemu”. Określenie
„bezbronność” w obliczu „przemocy” to zniewaga dla par lesbijskich i gejowskich, które z
oddaniem troszczą się o adoptowane dzieci, w tym dzieci przez innych niechciane, bo na
przykład niepełnosprawne. Środowisko, w którym dorastają, daje im domowe ciepło oraz
bogactwo kontaktów w rodzinie i poza nią, czego dom dziecka nie jest w stanie zapewnić.
Wbrew niejednokrotnie zgłaszanym obawom dzieci wychowywane przez pary
jednopłciowe są na ogół akceptowane przez rówieśników, ci bowiem, jako bezpośredni
obserwatorzy, po prostu nie przejmują uprzedzeń swojego domowego środowiska. Uczniowie
w szkole widzą w tych dzieciach koleżanki i kolegów, którzy mają dwie kochające mamy lub
dwóch kochających ojców, będących zwyczajnymi ludźmi, a nie potworami. Poza tym córki i
synowie par jednopłciowych, jak dzieci pochodzące z mniejszości etnicznych czy religijnych,
są przygotowane, jak zręcznie reagować na ewentualne zaczepki: „Moje mamy/Moi ojcowie
są spoko. Jeśli nie chcesz się ze mną przyjaźnić, nie musisz. Mam inne koleżanki i innych
kolegów, którzy mnie lubią”. Problem polega na tym, że rodzina oparta na związku
jednopłciowym nie mieści się jeszcze w głowie kościelnych ideologów.
Ostatnia część dokumentu to bezpośredni nacisk na polityków katolickich, by sprzeciwiali
się prawnemu uznaniu związków jednopłciowych. Członkini zarządu DignityUSA, Marianne
Duddy, stwierdziła, że dokument ten ma na celu zastraszanie urzędników publicznych na
całym świecie, by zrobili to, czego Watykan nie potrafił uczynić sam, to znaczy – by
powstrzymali rosnącą falę zaangażowania na rzecz sprawiedliwości. Z inicjatywy religijnej
prawicy w konstytucjach niektórych krajów i regionów pojawiły się zapisy określające
małżeństwo jako związek między kobietą i mężczyzną. Dyskryminują one pary jednopłciowe,
jak również ich dzieci. Odmawiają im ochrony i świadczeń, jakie są dostępne dla
różnopłciowych par małżeńskich jakie są dostępne dla różnopłciowych par małżeńskich i ich
dzieci. W Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej z 1997 roku taki zapis powstał pod
naciskiem Kościoła katolickiego, zgodnie z instruktażem Watykanu. W wyniku tej samej
presji w konstytucji nie umieszczono zapisu o zakazie dyskryminacji z powodu orientacji
seksualnej, który wprowadzono do jej projektu z dziewiętnastego czerwca 1996 roku.
Kościołowi chodzi o zawłaszczenie pojęcia małżeństwa. Niegdyś występował on przeciw
rozwodom cywilnym, gdyż rozwód także jest sprzeczny z jego ideą małżeństwa. Tak więc
jeśli tylko pozwalają mu na to warunki polityczne, narzuca swoją koncepcję wszystkim
obywatelom danego kraju, przy czym nieraz posługuje się argumentacją mającą pozór
niereligijnej. Niezależnie od wypowiedzi Jana Pawła II bądź jego podwładnych i działań
Watykanu społeczeństwa otwarte na poszanowanie praw człowieka opowiadają się za
uznaniem związków par jednopłciowych oraz ich prawem do adopcji dzieci. Małżeństwa
jednopłciowe zostały prawnie uznane w Południowej Afryce, Argentynie, Belgii, Hiszpanii,
Holandii, Islandii, Kanadzie, Norwegii, Portugalii i Szwecji oraz w niektórych regionach
Meksyku i USA. Rejestrowane związki jednopłciowe różnego rodzaju zostały uznane w
Andorze, Austrii, Brazylii, Czechach, Danii, Ekwadorze, Finlandii, Francji, Irlandii,
Kolumbii, Luksemburgu, Niemczech, Nowej Zelandii, Słowenii, Szwajcarii, Urugwaju, na
Węgrzech, w Wielkiej Brytanii oraz w niektórych regionach Australii, Meksyku, USA i
Wenezueli. Ponadto niektóre kraje, gdzie nie można oficjalnie zawrzeć małżeństwa lub
innego związku jednopłciowego, uznają takie małżeństwa i związki zawarte w innych
państwach. Jako że zachowanie homoseksualne jest wciąż prawnie zabronione w dziesiątkach
krajów, a w kilku państwach islamskich karane śmiercią, w 2008 roku Holandia i Francja,
przy poparciu Unii Europejskiej, przedstawiły na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ
Deklarację Narodów Zjednoczonych w sprawie orientacji seksualnej i tożsamości płciowej.
Proponowana deklaracja zawiera potępienie przemocy, napastowania, dyskryminacji,
wykluczania, stygmatyzacji i uprzedzenia z powodu orientacji seksualnej i tożsamości
płciowej, jak również zabójstw i egzekucji, tortur, arbitralnych aresztowań oraz pozbawienia
praw ekonomicznych, społecznych i kulturalnych. Dokument ekonomicznych, społecznych i
kulturalnych. Dokument podpisała dotychczas większość krajów zachodnich. Wśród tych,
którzy pierwsi sprzeciwili się deklaracji, był stały obserwator Watykanu przy ONZ, gdyż
widział w niej działanie na rzecz prawnego uznania związków jednopłciowych i ograniczanie
wolności słowa („moralnego” potępiania), a więc zagrożenie dla obecnej ideologii kościelnej.
Jednak w miarę jak czasy Jana Pawła II będą odchodzić w przeszłość, w Watykanie może
dojdzie do głosu idea większej troski o uciskanych. W związku z panelem poświęconym
prawom ludzi LGBT, który się odbył w 2009 roku, przedstawiciel Watykanu przy ONZ
wydał oświadczenie sprzeciwiające się stosowaniu kary śmierci i niesprawiedliwej
dyskryminacji (nadal hołdując idei dyskryminacji „sprawiedliwej”), w tym dyskryminacji w
dziedzinie prawa karnego, oraz wszystkim formom przemocy. Marianne Duddy w imieniu
DignityUSA pochwaliła ten krok i zaznaczyła, że jej organizacja długo nakłaniała Watykan,
by dostrzegł swoje powinności i pomógł w ochronie życia oraz godności ludzi LGBT we
wszystkich krajach świata. Podczas pontyfikatu polskiego papieża większość dokumentów
dotyczących osób homoseksualnych została opublikowana przez Kongregację Nauki Wiary.
A czy sam Jan Paweł II wypowiadał się na temat gejów i lesbijek?
Kościelne dokumenty sprzeciwiające się emancypacji lesbijek i gejów powstawały pod
okiem polskiego papieża, lecz czasami i on zabierał głos w tej sprawie. Znamienna jest
wypowiedź Jana Pawła II podczas WorldPride 2000. Oświadczył on wtedy, że odbywające
się w Rzymie obchody święta Światowej Dumy Ludzi LGBT są „zniewagą” dla Roku
Jubileuszowego i chrześcijan oraz że ludzie homoseksualni zachowują się w sposób
przeciwny naturze. W związku z tym przywódcy DignityUSA wyrazili głęboki smutek i
oburzenie. Przewodnicząca organizacji, Mary Louise Cervone, określiła słowa papieża jako
niezwykle obraźliwe. Marianne Duddy podkreśliła, że wielu ludzi, którzy uczestniczyli w
WorldPride, to chrześcijanie, w tym tysiące katolików. Cervone stwierdziła ponadto: „Papież
nie pamięta, iż za każdym razem, gdy składa takie oświadczenie, odstręcza setki ludzi, nie
tylko lesbijki katoliczki i gejów katolików oraz ich rodziny, lecz także innych, którzy są
zażenowani, gdy słyszą, jak przywódca naszego Kościoła przemawia tak nienawistnie. (…)
Mógł zachęcić do dialogu lub wykorzystać ten moment, by podkreślić nauczanie Kościoła, że
wszystkich ludzi należy traktować z szacunkiem”.
Książka Jana Pawła II Pamięć i tożsamość: rozmowy na przełomie tysiącleci (2005)
pokazuje, że jego postawa w sprawie homoseksualności stawała się coraz bardziej
nieprzejednana. Popieranie małżeństwa jednopłciowego nazwał „ideologią zła”, wymierzoną
w rodzinę i człowieka. Sprzeciw wobec jego prawnego uznania wyraził też dziesiątego
stycznia 2005 roku, tuż przed ukazaniem się książki, w przemówieniu do korpusu
dyplomatycznego. Reagując na tę wypowiedź papieża, członek zarządu DignityUSA,
Matthew Gallagher, stwierdził: „DignityUSA (…) zna «rodzinę» jako przepełniony miłością,
bliski związek dwóch dorosłych osób zawarty za obopólną zgodą, a miłość ta pochodzi od
Boga, gdyż – jak mówi Ewangelia Jana – «Bóg jest miłością». Decydującym czynnikiem dla
rodziny jest miłość, a nie płeć. Wydaje się, że ograniczone papieskie pojęcie «rodziny» opiera
się wyłącznie na pochodzącym sprzed wieków poglądzie, że jest ona relacją kontraktową
mającą na celu ochronę prawa własności, oraz na braku wiedzy medycznej i psychologicznej
o dobrostanie dzieci wychowywanych w domach par jednopłciowych. Nikt nie potrafił
wykazać, w jaki sposób te tysiące lesbijskich i gejowskich par, które publicznie wyznały i
ślubowały sobie miłość w stanach Massachusetts, Nowy Jork, Kalifornia i Oregon, jak
również w wielu innych krajach, zaszkodziły instytucji małżeństwa. W istocie te wyrazy
miłości mogą ją tylko wzmocnić. Przywództwo DignityUSA wzywa papieża, by skupił uwagę
na uczczeniu tego, że dzieci boże wyznają i ślubują sobie bożą miłość w związkach, a nie na
wykorzystywaniu swojej władzy, by je ranić. DignityUSA wzywa papieża do błogosławienia
rodzin opartych na związkach jednopłciowych”. Niestety, papież nie posłuchał tego apelu.
A jakie są obecnie najbardziej negatywne konsekwencje podejścia Jana Pawła II do
homoseksualności?
Jednym z najbardziej szkodliwych skutków nauki Kościoła katolickiego nagłaśnianej za
czasów Jana Pawła II było zainicjowanie ruchu, którego celem jest nakłanianie ludzi
homoseksualnych do rezygnacji z życia erotycznego zgodnego z ich orientacją. Ważną
organizacją tego ruchu jest Courage International. Ma ona, niestety, swój odpowiednik w
Polsce, z osławioną „terapią” reparatywną włącznie. Jej działalność jest zbliżona do ruchu
„eks-gejów” i „eks-lesbijek”, powołanego do życia z inspiracji innych konserwatywnych
Kościołów i ugrupowań politycznych nieakceptujących homoseksualności. To destruktywne
przedsięwzięcie opiera się na poglądzie, że homoseksualność jest złem i należy ją
eliminować. Ruch przyciąga ludzi doświadczających wewnętrznych konfliktów na tle swojej
homoseksualności. Usiłują oni wyzbyć się homoseksualnych pragnień, rozwinąć pożądanie
heteroseksualne i zawierać związki z osobami płci odmiennej. Wyrzekanie się własnej
homoseksualności dokonuje się zwykle pod presją religii.Zatem osoby z „nowo nabytą
heteroseksualnością”, nieraz biseksualne, czują się w obowiązku wierzyć, że się zmieniły.
Niektóre z nich potem zdobywają się na odwagę, by przyznać, że w gruncie rzeczy nic się nie
zmieniło. I tak współzałożyciel organizacji „eks-lesbijek” i „eks-gejów” Exodus International,
Michael Bussee, oraz jej byli przywódcy, Darlene Bogle i Jeremy Marks, w 2007 roku
publicznie przeprosili za swoją działalność w tym stowarzyszeniu. Wspomniane próby mogą
być szkodliwe dla psychiki, toteż żadne uznane towarzystwo naukowe z dziedziny zdrowia
psychicznego nie aprobuje prób zmiany orientacji seksualnej, a wszystkie ostrzegają przed
„leczeniem”, które ma ją zmienić. Poglądy, na których opierają się „terapie” zmiany, to
niebezpieczna pseudonauka.
Czy niechęć Watykanu do praw człowieka lesbijek i gejów skutkuje porzucaniem przez
nich Kościoła? Jaka, Pana zdaniem, będzie przyszłość relacji między gejami i lesbijkami
a Kościołem?
W języku instytucji katolickich określenie „ojciec” oznacza autorytet i władzę. Ludziom
wpaja się przekonanie, że choć są dorośli i mają lub mieli ojca, potrzebują człowieka, wobec
którego w sprawach moralności mają odgrywać rolę dzieci. Dla lesbijek i gejów wyznania
rzymskokatolickiego Jan Paweł II był ojcem toksycznym. Jego nauczanie, a więc i nauczanie
ojcem toksycznym. Jego nauczanie, a więc i nauczanie instytucji, której przewodził, było – i
jest – wobec nich powtarzającym się aktem psychicznej przemocy ukrywającym się pod
płaszczykiem mowy o moralności. Sygnalizowany bywa pogląd, że porzucenie toksycznego
związku z instytucją religijną, podobnie jak przerwanie destruktywnej relacji z człowiekiem,
to zachowanie racjonalne i zdrowe. Niektórzy geje i lesbijki z pobudek ideowych faktycznie
występują z Kościoła. Szkoda im czasu i energii na zadawanie się z instytucją, która
potrzebowała ponad trzech i pół wieku, by wyrazić żal z powodu potępienia Galileusza. W
publicznych debatach, choć nieczęsto w naszym kraju, omawiana bywa kwestia, czy
właściwa pod względem etycznym jest przynależność do wspólnoty religijnej, która
uporczywie wyrządza ludziom krzywdę. Jednak większość wierzących jest chyba zbyt zajęta
codziennymi sprawami, by zadawać sobie takie pytania. Członkowie różnych Kościołów, w
tym Kościoła rzymskokatolickiego, często podchodzą wybiórczo do nauczania swoich
przywódców duchowych. Toteż w wyniku wychodzenia z ukrycia lesbijek i gejów rośnie
liczba katolików, którzy akceptują związki jednopłciowe. Według ostatnich badań ponad
połowa amerykańskich katolików uważa, że seks między osobami tej samej płci nie jest
grzechem, i popiera prawne uznanie jednopłciowych małżeństw lub związków partnerskich.
Ponad połowa opowiada się też za umożliwianiem parom jednopłciowym adopcji dzieci. W
Polsce wyniki badań opinii publicznej dotyczących akceptacji lesbijek i gejów oraz związków
jednopłciowych są wciąż ponure. Jednocześnie nasuwa się pytanie, czy w tych badaniach
chodzi o poglądy na temat lesbijek i gejów, których ludzie znają osobiście, czy o wyobrażenia
na ich temat.
Jeśli pewien odsetek respondentów nie zna lesbijek i gejów, czy zebrane od nich opinie
dotyczą rzeczywistości? Jaką wartość mają takie badania?
Postawienie w sondażu odpowiednich pytań ma istotne znaczenie. Jeśli w gruncie rzeczy
chodzi głównie o wyobrażenia, ich negatywny charakter nie powinien dziwić. Proces
wychodzenia z ukrycia, mający ludziom otwierać oczy, jest w naszym kraju mało
zaawansowany. Ponadto jakoby świeckie państwo nadal finansuje w szkołach publicznych
religijną indoktrynację godzącą w dobro części mieszkańców kraju. Jej celem jest między
innymi przekonywanie młodzieży, że lesbijki i geje to obywatele drugiej kategorii i należy
ich, zgodnie z zaleceniami Watykanu (choć wbrew konstytucji), dyskryminować. Państwowe
pieniądze wspierają też edukację na uczelniach religijnych, które na swoich wydziałach
uprawiają naukę przedoświeceniową opartą na mitach i kształcą „specjalistów” gotowych
wmawiać lesbijkom i gejom, że ich orientacja seksualna jest „obiektywnie
nieuporządkowana”. Co więcej, rzetelne informacje o ruchu na rzecz praw człowieka lesbijek
i gejów wciąż w znacznej mierze są blokowane przez media. Zatem nawet ludzie otwarci na
wiedzę i niemający złych intencji nadal przyjmują postawy homofobiczne. Jest to po części
spuścizna po epoce czołobitności wobec papieża Polaka. W związku z ruchem wyzwolenia
lesbijek i gejów Jan Paweł II napotkał rzeczywistość społeczną i refleksję etyczną, które mu
najwyraźniej nie odpowiadały. Różnice między jego świadomością omawianych zagadnień a
świadomością rzeczników praw człowieka są ewidentne. Ruch, o którym mowa, uwrażliwił
znaczny odsetek sporej liczby społeczeństw na zło poniżenia oraz ukazał dobro akceptacji,
afirmacji i równego traktowania ludzi. Homoseksualność rzadziej omawia się obecnie za
pomocą schematów „moralnego” myślenia zastygłych w wiedzy o świecie z dawnych epok, a
częściej przez stawianie empirycznego pytania: co jest destruktywne, a co sprzyja optymalnej
jakości życia bliźnich czy współobywateli będących lesbijkami lub gejami. Opresyjne aspekty
nauczania Jana Pawła II dają jeszcze o sobie znać, lecz na całym świecie napotykają rosnący
opór ze strony tych, którym bliskie są wartości racjonalizmu i sprawiedliwości. Jest więc
nadzieja na etyczny postęp i więcej dobra.
Jan Paweł II – ślepa uliczka antykomunizmu
W
YWIAD Z
J
AKUBEM
M
AJMURKIEM
Jakie
Pana
zdaniem
było
podejście
Jana
Pawła
II
do
stosunków
społecznoekonomicznych panujących w Polsce Ludowej? Czy papież wypowiadał się na
temat gospodarki socjalistycznej?
Jako ksiądz, biskup i kardynał Karol Wojtyła, podobnie jak większa część polskiego
Kościoła katolickiego, raczej unikał publicznych wypowiedzi bezpośrednio odnoszących się
do stosunków społecznoekonomicznych, jakie zapanowały w Polsce po 1944 roku. Dla
ochrony swoich długotrwałych interesów politycznych i ekonomicznych Kościół musiał
chwilowo jeśli nawet nie pogodzić się z przemianami własnościowymi i ustrojowymi, to
przynajmniej nie występować przeciwko nim bezpośrednio. Nie tylko ze względu na groźby
represji ze strony władz, ale także dlatego, iż doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli nie chce
utracić poparcia szerokich grup społecznych, to nie może identyfikować się w swoich
publicznych wystąpieniach z przedwojennymi klasami posiadającymi, z którymi był
wcześniej kojarzony. Te wypowiedzi papieża, które się zachowały, nie pozostawiają jednak
wątpliwości co do odrzucenia powojennego ustroju społecznego. W napisanej na studiach
pracy Zagadnienie marksistowskiej rewolucji w świetle katolickiej nauki społecznej (1954)
Wojtyła wyraźnie rozgraniczył marksistowską i katolicką koncepcję sprawiedliwego ładu
społecznego. Dla marksizmu, tak jak wtedy rekonstruował go przyszły papież, podstawą
społecznego zła była prywatna własność środków produkcji, stąd jej zniesienie stanowiło
konieczny warunek rzeczywistego wyzwolenia człowieka. Natomiast Kościół, jak pisał młody
Wojtyła, uważał, że „przeobrażenie ustroju gospodarczo społecznego może dokonać się przy
zachowaniu instytucji własności prywatnej, winno zaś polegać na uwłaszczeniu proletariatu.
Wedle stanowiska Kościoła chodzi o to, ażeby w drodze różnorodnych form
gospodarczoustrojowych doszło do sprawiedliwego udziału wszystkich członków
społeczeństwa, a w szczególności ludzi pracy, do posiadani a wystarczającego zasobu dóbr
użytkowych oraz do pewnego bodaj udziału w dobrach produkcyjnych”. Choć przyszły
kardynał pisał, że kapitalizm (ze względu na swojego materialistycznego ducha) jest
sprzeczny z Ewangelią, to jednocześnie zaznaczał, że naturze człowieka odpowiada własność
prywatna. Dlatego też realizacja ideału komunistycznego nie może się udać bez
fundamentalnego pogwałcenia ludzkiej wolności.
Ten wczesny tekst wydaje się o tyle ważny, żewyznacza pewną matrycę myślenia Wojtyły
o kwestii zmiany społecznej. W dalszej jego części, polemizując z „rewolucyjnym
fatalizmem” Bierdiajewa, Wojtyła wskazywał na znaczenie etycznego gestuw rozwiązywaniu
konfliktów społecznych. W nauczaniu przyszłego papieża właśnie etyka, czy też raczej
moralność, miała zastąpić polityczne rozwiązanie tych problemów.
A za co papież najostrzej krytykował kraje komunistyczne? Co najbardziej mu się nie
podobało w bloku wschodnim? Z jakich pozycji go krytykował?
To oczywiście zmieniało się w czasie, dyktowane było wymogami dyplomacji
watykańskiej, ochroną interesów Kościoła w regionie. Widać wyraźnie, że stosunek papieża
do komunizmu w jego wersji charakterystycznej dla bloku wschodniego zaostrzył się po
upadku tego ustroju, gdy wypowiadanie pod jego adresem ostrych słów przestało nieść za
sobą polityczne zagrożenie. Do 1989 roku, mimo gestów solidarności z opozycją, Jan Paweł
II jako głowa państwa Watykan nie mógł całkowicie potępić rzeczywistości PRL-u. Dopiero
po upadku realnego socjalizmu zaczął mówić o PRL-u jako o systemie opierającym się na
„programowym zabijaniu wolności człowieka, poniżaniu jego godności i odmawianiu mu
podstawowych praw” (ta wypowiedź pochodzi dopiero z 2003 roku).
Pozycją, z jakiej papież artykułował swoją krytykę PRL-u, było przekonanie o prawie
każdego narodu do suwerenności rozumianej jako „prawo do istnienia, do wolności, do
podmiotowości społeczno-politycznej, do tworzenia własnej kultury i cywilizacji” (słowa te
Jan Paweł II wypowiedział w 1979 roku podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce Ludowej).
Oczywiście, przez „własną kulturę i cywilizację” rozumiał polski katolicyzm. Tym, co
przeszkadzało papieżowi w realnym socjalizmie najbardziej, nie był jednak brak liberalnie
zdefiniowanych praw człowieka (nawet ujmowanych w duchu komunitariańskiej,
„narodowej” korekty), ale „planowy ateizm” tego systemu, na który wielokrotnie zwracał
uwagę w swoich wystąpieniach.
Jak papież odnosił się do postulatów wysuwanych przez ruch NSZZ „Solidarność”? Czy
popierał jego postulaty związkowe i socjalne?
Papież postrzegał „Solidarność” przede wszystkim jako ruch oporu wobec władzy PRL-u,
budowany na moralnych podstawach. Od początku wspierał go politycznie, przyjmował
podczas audiencji generalnych Lecha Wałęsę, pomagał zbierać środki na działalność związku.
Czy sam Watykan bezpośrednio finansował „Solidarność”, pozostaje kwestią sporną. Sami
zainteresowani (na przykład prefekt Kongregacji Biskupów w okresie pontyfikatu Wojtyły,
kardynał Giovanni Battista Re) temu zaprzeczają. Z kolei praca Wojtyla segreto autorstwa
watykanistów Giacoma Galeazziego i Ferruccia Pinottiego dość przekonująco pokazuje, że
taki proceder miał jednak miejsce – watykański bank IOR przekazywał nie do końca legalnie
pieniądze „Solidarności”; według autorów często proces ten służył włoskim organizacjom
przestępczym do prania brudnych pieniędzy. Nie należy w tym kontekście zapominać o tym,
że polski Kościół odnosił się do „Solidarności” – tej sprzed stanu wojennego – z dużą
nieufnością. Także Jan Paweł II wyraźnie hamował polityczne żądania pierwszej
„Solidarności”, wzywał do „rozwagi”, przestrzegał przed otwartą konfrontacją z reżimem. Na
początku ruch „Solidarności” ciągle był nieokreślony, elementy katolickie w żadnym
wypadku nie miały w nim hegemonicznej pozycji; był to ruch, który wysyłał ideologii PRL-u
zwrotny komunikat, domagając się od partyjnej nomenklatury, by na serio zaczęła traktować
hasła legitymizujące jej władzę. Watykan i polski episkopat mieli na celu zmianę
politycznego i społecznego ruchu pierwszej „Solidarności” (z jej bardzo wyraźnymi
żądaniami ekonomicznymi) w ruch o charakterze moralnym i narodowym, zdominowanym
przez katolicką symbolikę. Udało im się to po tym, gdy stan wojenny rozbił masowy,
pluralistyczny ruch pierwszej „Solidarności”. Watykan wydał wtedy tylko notę o
konieczności powściągania gorących emocji. Wojciech Jaruzelski po latach, w jednym z
wywiadów, powiedział, że Warszawa uznała to wtedy za ciche poparcie dla swojej decyzji.
A jak Jan Paweł II oceniał transformację ustrojową? Czy odnosił się do wzrostu
ubóstwa i bezrobocia albo wypowiadał się na temat programu Leszka Balcerowicza?
Nie kojarzę żadnych wypowiedzi odnoszących się bezpośrednio do planu Balcerowicza.
Niemniej jednak podczas wizyt w Polsce w latach 1991, 1993, a zwłaszcza w 2003 roku,
papież przestrzegał Polaków przed kopiowaniem zachodniego modelu kapitalizmu. Mówił o
„wołających o pomstę do nieba” zjawiskach niewypłacania pensji, niszczenia drobnych
przedsiębiorstw czy odmawiania robotnikom prawa do wypoczynku oraz posiadania rodziny.
Nigdy jednak nie przedstawił całościowej krytyki polskiej transformacji, nie stał się
przywódcą. Nie zapewnił symbolu, energii, zasobów tym, którzy chcieliby zawalczyć o jej
bardziej sprawiedliwą formę (nawet według kryteriów sprawiedliwości samego Wojtyły).
Czy Pana zdaniem papież miał wpływ na kształt polskiego modelu kapitalizmu?
Myślę, że pośredni tak. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie zainwestował swojego
autorytetu w to, by wesprzeć te grupy, które próbowały mu nadać inny kształt. Trudno też nie
zauważyć pewnej analogii między obecną w myśli Jana Pawła II tendencją do redukowania
problemów społeczno-ekonomicznych i politycznych do indywidualnych problemów
etycznych (zamiast problemu wyzysku – problem odpowiednich etycznych relacji, które
powinny połączyć pracownika i pracodawcę) a procesem prywatyzowania owych problemów,
jaki możemy obserwować w Polsce po 1989 roku. Oczywiście nauczanie Jana Pawła II nie
było tu czynnikiem sprawczym, za te procesy odpowiada szereg czynników. Ale papieska
myśl była – można zaryzykować taką ocenę – jednym z nich.
Czy papież sprzeciwiał się nierównościom społecznym i biedzie, czy też raczej
sankcjonował status quo? Jak Pana zdaniem wpływał na dynamikę konfliktów
społecznych? Czy dzisiaj ten wpływ wciąż jest dostrzegalny?
Na poziomie retoryki, pojedynczych homilii, wypowiedzi publicznych często występował
przeciw nierównościom. Często ujmował się za biednymi, pochylał nad ich losem, upominał
się o sprawiedliwość. Tylko że za tymi wezwaniami nie szła ani żadna konkretna refleksja
nad strukturalnymi przyczynami nędzy, ani żadne polityczne (ani nawet meta- czy
parapolityczne) działania (papież jako głowa potężnej organizacji religijnej mającej wielkie
wpływy w wielu zakątkach świata mógłby je podjąć) na rzecz rozwiązania problemu. Papież
raczej tłumił, niż zaogniał konflikty społeczne, wycofywał Kościół z aktywnego w nich
udziału – czy to w Ameryce Południowej, czy w Polsce, gdzie cały czas nawoływał
„Solidarność” do „rozwagi”. Ten wpływ jest dziś o tyle widoczny, że współczesny Kościół
jest ukształtowany przez ten pontyfikat, że wszelkie niegdyś obecne w nim nurty, gotowe
zaangażować autorytet Kościoła w rzeczywistą walkę o bardziej sprawiedliwy świat, zostały z
niego zwyczajnie wymiecione.
Wielu katolickich intelektualistów pisze o pontyfikacie Jana Pawła II jako o „pontyfikacie
solidarności”, w którym wezwanie do solidarności było jednym z podstawowych wątków
społecznego nauczania z podstawowych wątków społecznego nauczania Kościoła. Jest to do
pewnego stopnia słuszne. Z tym że nie należy zapominać, iż za owymi wezwaniami kryło się
charakteryzujące całą myśl społeczną Jana Pawła II pragnienie depolityzacji konfliktu
ekonomicznego, przeformułowania go w taki sposób, by ze zbiorowego konfliktu zmienił się
w problem etycznej relacji między „osobami ludzkimi”. Najwyraźniejszą formę przyjmuje to
stanowisko w napisanej jeszcze przed wyborem Wojtyły na papieża pracy Miłość i
odpowiedzialność (1960), gdzie czytamy: „Jeśli jednak pracodawca i pracownik ułożą całe
swoje współżycie tak, że będzie w nim wyraźnie widać wspólne dobro, któremu obaj służą,
wówczas niebezpieczeństwo traktowania osoby poniżej tego, czym ona naprawdę jest,
zmniejszy się i zbliży niejako do zera. Miłość bowiem będzie stopniowo wypierać w
postępowaniu obu zainteresowanych stron nastawienie czysto użytkowe czy też
konsumpcyjne względem osoby pracownika”. Widać tu więc całkowite odrzucenie dynamiki
społecznego konfliktu na rzecz nic tak naprawdę nieznaczących wezwań do moralnej
przemiany, pozwalającej zbudować sprawiedliwe stosunki społeczne.
Jana Pawła II uznaje się dzisiaj za jednego z najbardziej antykomunistycznych papieży
XX wieku. Czy Pana zdaniem to uzasadnione przekonanie? Na czym polegał
antykomunizm polskiego papieża?
Papież na pewno był antykomunistycznym politykiem: stawką politycznej gry, jaką
prowadził, miało być obalenie radzieckiego komunizmu. Jednocześnie był papieżem, jak
żaden inny, ukształtowanym przez stalinowski czy poststalinowski, autorytarny już tylko, a
nie totalitarny, komunizm. Terry Eagleton, brytyjski marksista katolik, stawia ciekawą tezę.
Jego zdaniem: „Lata kontaktów z polskimi władzami komunistycznymi (…) przekształciły
polski Kościół w strukturę czasami trudną do odróżnienia od stalinowskiej biurokracji. Obie
instytucje były zamknięte, dogmatyczne, skłonne dopotępień i hierarchiczne, a przy tym
przesiąknięte mitem i kultem jednostki. Tak się jednak złożyło, że – jak wielu wrogów,
będących w istocie swoimi lustrzanymi odbiciami – uwikłały się one w śmiertelną walkę o
duszę polskiego ludu”. Antykomunizm Wojtyły przejawiał się w radykalnym odrzuceniu
rzeczywistości Europy Wschodniej po 1945 roku. Radykalnym, a więc niedotyczącym
poziomu codziennej praktyki (gdzie papież, jak inni polscy katoliccy hierarchowie, wchodził
w różne układy z władzą i bardzo rzadko otwarcie kontestował istniejący porządek), ale
filozoficznym, metafizycznym. Ten metafizyczny antykomunizm papieża doprowadził –
powtarzam tu tezę Agaty Bielik-Robson – do pewnego uogólnionego antykomunizmu, w
ramach którego Wojtyła (a jest on pod tym względem postacią paradygmatyczną dla wielkiej
części polskiej prawicowej inteligencji) z czasem zanegował zachodnią nowoczesność, której
częścią jest komunizm, marksizm, socjalizm, a której niezbyt udaną próbą wcielenia na
peryferiach był PRL. Gdyby nie antykomunizm papieża, zapewne nie byłoby pojęcia
„cywilizacji śmierci”, które stanowi wyraz całkowitego odrzucenia nowoczesnej,
indywidualistycznej formy podmiotowości i uspołecznienia.
Jak Jan Paweł II odnosił się do marksizmu? Czy inspirował się jakimikolwiek wątkami
dzieł Marksa lub jego kontynuatorów?
Jan Paweł II pozostawał filozofem i teologiem całkowicie obcym takiemu sposobowi
myślenia, jaki wiąże się z nazwiskiem Marksa. Przyjmował zbyt odmienne założenia
filozoficzne, by móc otworzyć się na marksizm; jego wrogość wobec posługującej się
Marksem rzeczywistości bloku wschodniego ostatecznie przesądzała sprawę. Jeśli za esencję
marksizmu uznamy siódmą tezę o Feuerbachu („człowiek jest totalnością stosunków
społecznych”), to personalizm Wojtyły – całkowicie, programowo zapoznający ten moment
społecznej produkcji człowieka (zarówno jako jednostki, jak i istoty gatunkowej) – stoi na tak
radykalnie odmiennych od marksizmu założeniach (przede wszystkim antropologicznych),
jak tylko to możliwe. Trudno więc mówić o inspiracjach. Nawet jeśli w tekstach Wojtyły
pojawiały się pojęcia kojarzone z Marksem (na przykład „alienacja pracy”), to ich użycie
miało raczej retoryczny, taktyczny wymiar. Nie miało zaś charakteru próby inkorporacji pojęć
z obcego systemu filozoficznego na niwę innego. Nie widzę w myśli Wojtyły żadnej próby
podjęcia „wyzwania Marksa”.
Jak papież odnosił się do ruchów robotniczych w krajach bloku kapitalistycznego? Jak
podchodził do związków zawodowych i postulatów wzrostu roli świata pracy?
To zmieniało się z czasem. Widać wyraźnie, że wraz z upadkiem komunizmu zmniejszała
się sympatia papieża dla postulatów świata pracy. Jeszcze w encyklice Laborem exercens
(1981) pisał o konieczności pierwszeństwa pracy przed kapitałem i konieczności wysłuchania
postulatów pracowników domagających się większej kontroli nad procesami produkcji.
Później to zainteresowanie prawami świata pracy wyraźnie się zmniejszało, choć do końca
pontyfikatu uważał on, że związki zawodowe są koniecznym elementem współczesnej
gospodarki, uprawnioną reprezentacją świata pracy. Spotykał się ze związkowcami, przede
wszystkim – co zrozumiałe – katolickiej orientacji, politycznie afiliowanymi przy
europejskich partiach chrześcijańsko-demokratycznych. Wydaje się, że Jan Paweł II
akceptował ruch związkowy o tyle, o ile odpolityczniał konflikt praca–kapitał i zamykał go w
oswojonych, funkcjonalnych z punktu widzenia status quo formach.
Czy jego antykomunizm przekładał się na niechęć do partii komunistycznych i
socjalistycznych w krajach zachodnich?
Jan Paweł II sprawował władzę na terytorium Watykanu, enklawy we Włoszech, gdzie do
lat osiemdziesiątych istniała najsilniejsza partia komunistyczna w Europie Zachodniej. Aż do
Soboru Watykańskiego II relacje między Włoską Partią Komunistyczną (PCI) a Kościołem
były bardzo napięte. Jak w latach pięćdziesiątych powiedział ówczesny prefekt Kongregacji
Nauki Wiary, kardynał Alfredo Ottaviani: „Możesz sobie uważać, co chcesz na temat
boskości Chrystusa, ale zagłosuj choć raz na komunistów, a jutro przyjdzie do ciebie pocztą
zawiadomienie o ekskomunice”. Od czasów Jana XXIII te relacje zaczęły się ocieplać,
zwłaszcza gdy władzę w PCI przejął Enrico Berlinguer, zainteresowany nowym otwarciem
stosunków z Kościołem. Wojtyła, jeszcze jako kardynał, przestrzegał przed tym włoskich
biskupów. PCI Berlinguera – demokratyczną wewnętrznie partię, akceptującą liberalną
demokrację i podstawowe liberalne wolności – traktował, jakby była typową, poststalinowską
biurokratyczną partią z bloku wschodniego. W okresie jego pontyfikatu partie
socjaldemokratyczne, centrolewicowe budowały taki ład społeczny, który Wojtyła określał
mianem „cywilizacji śmierci”, pozostawał więc z nimi w ciągłym napięciu.
Jan Paweł II jest znany jako ostry krytyk teologii wyzwolenia, która rozwinęła się
głównie w krajach Ameryki Łacińskiej. Dlaczego papież był tak wrogo wobec niej
nastawiony i dlaczego akurat w tamtym regionie tak ostro deklarował swoją niechęć do
komunizmu?
Z dwóch powodów, jak sądzę. Po pierwsze, dlatego że kontynent ten był jednym z
głównych teatrów zimnej wojny. Po drugie, ponieważ ruch teologii wyzwolenia – księży
angażujących się w działalność polityczną – był tam rzeczywiście silny. Watykan obawiał się
sytuacji, w której Kościół w całości angażuje się po jednej stronie politycznego sporu,
ryzykując prześladowania i poważne naruszenie interesów Kościoła, w razie gdyby ta strona
przegrała. Bezpośrednie zaangażowanie księży w proces politycznego zmieniania świata
zagrażało także władzy Watykanu nad jego kapłanami, dawało im bowiem niezależną od
kościelnej centrali oddolną, ludową legitymację.
Już w 1979 roku na spotkaniu z lewicowymi biskupami latynoamerykańskimi w Meksyku
Wojtyła oświadczył, że wizja Chrystusa jako figury politycznej, jako „buntownika z
Nazaretu”, jest fundamentalnie fałszywa, sprzeczna z doktryną Kościoła i domaga się
odrzucenia na gruncie nauki katolickiej. Kluczowa była sprawa Nikaragui. Wielu księży
zaangażowało się tam w ruch sandinistów, którzy w wyniku powstania ludowego obalili
krwawą, wyjątkowo reakcyjną społecznie dyktaturę Somozy. Przeprowadzili reformę rolną,
znieśli karę śmierci, zakazali tortur, znacjonalizowali ważne gałęzie przemysłu, wprowadzili
płacę minimalną etc. Księża włączyli się w ten ruch, głosząc doktrynę „kościoła ludowego”,
służącego ludziom w procesie ich społecznej emancypacji.Powszechnie oczekiwano, że
papież poprze to zaangażowanie tamtejszego Kościoła. Ale w 1982 roku papież wysłał do
księży z Nikaragui list, w którym koncepcję „kościoła ludowego” określił jako „dewiację”
niedającą się pogodzić z koncepcją zbawczego Kościoła Chrystusa. Kilka tygodni później
biskupi usunęli większość radykalnych księży. Papież przyleciał do Managui w 1983 roku.
Na lotnisku powitał go minister kultury w sandinistowskim rządzie, ksiądz Ernesto Cardenal.
Ukląkł przed wysiadającym z samolotu papieżem, pragnąc ucałować jego pierścień. Ten
jednak gwałtownie odsunął rękę i powiedział księdzu – a przy tym ministrowi suwerennego
państwa, które sam odwiedził jako głowa innego – by najpierw „uporządkował swoje sprawy
duchowe”. Ta scena jest doskonałą metaforą tego wszystkiego, co najbardziej nieprzyjemne i
autorytarne w tamtym pontyfikacie.
Jak Jan Paweł II wypowiadał się o wolnym rynku? Czy popierał wolnorynkowe
rozwiązania, czy raczej skłaniał się do ich ograniczenia?
To zmieniało się w czasie: wraz ze słabnięciem realnego socjalizmu rosła akceptacja
Wojtyły dla wolnego rynku. Co każe się zastanawiać, w jakim stopniu szczere, intelektualnie
uczciwe, a w jakim podyktowane wyłącznie taktyką były krytyczne uwagi na temat
kapitalizmu zawarte w jego wczesnych wypowiedziach. Dystans w tym względzie między
encykliką z 1981 roku Laborem exercens (gdzie mowa o konieczności dominacji
przedmiotowego wymiaru pracy nad podmiotowym, pracy nad kapitałem, konieczności
sprawiedliwej płacy i udziału pracowników w kształtowaniu procesów produkcji) a
Centesimus annus (1991) jest ogromny. Ta ostatnia encyklika słusznie uznawana jest za jeden
z najbardziej „wolnorynkowych” dokumentów w historii Kościoła. Pisana tuż po upadku
komunizmu w Europie Wschodniej, na pytanie, czy w tej sytuacji kapitalizm udowodnił
swoją wyższość i powinien stać się powszechnie przyjętą drogą rozwoju, w zasadzie
odpowiadała twierdząco: „Jeśli mianem «kapitalizmu» określa się system ekonomiczny, który
uznaje zasadniczą i pozytywną rolę przedsiębiorstwa, rynku, własności prywatnej i
wynikającej z niej odpowiedzialności za środki produkcji, oraz wolną ludzką inicjatywę w
dziedzinie gospodarczej, na postawione wyżej pytanie należy z pewnością odpowiedzieć
twierdząco, choć może trafniejsze byłoby tu wyrażenie «ekonomia przedsiębiorczości»,
«ekonomia rynku» czy po prostu «wolna ekonomia»”. Mamy tu więc typowy dla
neoliberalnej ideologii zabieg naturalizacji kapitalizmu jako po prostu „racjonalnie
zorganizowanej”, „wolnej” gospodarki.
W tej encyklice papież nie tylko otwarcie uznaje rynek i przedsiębiorczość za zbiór
najbardziej efektywnych narzędzi generowania bogactwa, ale przypisuje im także wartości
etyczne. Stwierdza, że to właśnie w systemie rynkowym, w wolnym, przedsiębiorczym
działaniu realizuje się najpełniej gatunkowa istota człowieka. Krytykuje systemy opieki
społecznej państwa dobrobytu jako zabijające etykę przedsiębiorczości i uzależniające
biednych od rozbudowanego, centralnego aparatu administracyjnego.
Nad encykliką tą ciąży poważny wpływ austriackiej szkoły ekonomii. W jej
przygotowaniu doradzał Jana Pawłowi II włoski polityk Rocco Buttiglione (zasłynąć miał
później z homofobicznych wypowiedzi, które uniemożliwiły mu objęcie stanowiska
komisarza unijnego). To on podsunął papieżowi prace Hayeka i Misesa – miały one odgrywać
ważną rolę w pisaniu encykliki. Jak twierdzi Michael Novak, Hayek przed śmiercią
rozmawiał jeszcze z Janem Pawłem II i był bardzo zadowolony z efektów spotkania –
Centesimus annus ma być jego świadectwem.
A jaka forma własności powinna dominować w gospodarce zdaniem polskiego papieża?
Nie wypowiadał się, jaka powinna dominować, ale zawsze wskazywał, że to własność
prywatna jest zgodna z „naturą człowieka”.
Jan Paweł II wielokrotnie używał pojęcia „sprawiedliwość”. Czym było dla niego
sprawiedliwe społeczeństwo?
Co przez to rozumiał, najlepiej, moim zdaniem, oddaje cytat z encykliki z 1986 roku
Sollicitudo rei socialis: „Ci, którzy posiadają większe znaczenie, dysponując większymi
zasobami dóbr i usług, winni poczuwać się do odpowiedzialności za słabszych i być gotowi
do dzielenia z nimi tego, co posiadają. Słabsi ze swej strony, postępując w tym samym duchu
solidarności, nie powinni przyjmować postawy czysto biernej lub niszczącej tkankę
społeczną, ale dopominając się o swoje słuszne prawa, winni również dawać swój należny
wkład w dobro wspólne. Grupy pośrednie zaś nie powinny egoistycznie popierać własnych
interesów, ale szanować interesy drugich”. Jak widzimy więc, sprawiedliwe społeczeństwo to
takie, gdzie jednostki dokonują sprawiedliwych etycznie wyborów, dzielnie znosząc zarówno
brzemię bogactwa, jak i nędzy, pamiętając o swoim miejscu i wynikających z niego
obowiązkach. Tak wygląda papieski lek na niesprawiedliwości tego świata.
Jan Paweł II oddzielał ludzi od Boga
W
YWIAD Z
T
OMASZEM
P
IĄTKIEM
Jest Pan protestantem i krytykuje Jana Pawła II przede wszystkim z perspektywy
swojej religii. Czy bliżej Panu do katolików czy do ateistów?
To pytanie często zadają mi w moim zborze. Zawsze odpowiadam, że łatwiej nawrócić na
chrześcijaństwo ateistę niż katolika, bo katolik nie wie, że nie jest chrześcijaninem. Kiedy
rozmawiam z ateistą, sytuacja jest jasna, gdyż mam do czynienia po prostu z człowiekiem
niewierzącym. Kiedy natomiast dyskutuję z katolikiem, nie czuję się komfortowo, ponieważ
obcuję z poganinem, który udaje chrześcijanina. Katolicyzm jest pogaństwem udającym
chrześcijaństwo. Dlatego znacznie trudniej mi rozmawiać z katolikami niż z ateistami.
Ale przecież jest sporo przekonań wspólnych katolikom i protestantom. Czy nie
dostrzega Pan możliwości sojuszu protestantów i katolików? Jan Paweł II walczył z
laicyzacją społeczeństw zachodnich. Czy nie widzi Pan tutaj pokrewieństwa między
różnymi odłamami chrześcijaństwa?
Różnice między protestantami i katolikami są olbrzymie. Ateista nie ingeruje w naszą
wiarę – po prostu nie wierzy i nikomu nie narzuca swoich poglądów. Natomiast katolicy
uważają, że my wierzymy źle, że powinniśmy wierzyć tak jak oni. W efekcie próbują nam
narzucić swoje pogańskie bóstwa: Matkę Boską, bożki, świętych, kult obrazów, rzeźb,
przedmiotów, relikwii i samego papieża jako nieomylnego. To ostatnie jest wręcz
antychrześcijańskie, bo przecież wiadomo, że w religii chrześcijańskiej każdy człowiek jest
grzeszny i omylny, a nieomylny jest tylko Bóg. Protestanci też w pewien sposób może nie
tyle walczą, ile pracują nad współczesnym laickim światem, pragnąc, by był mniej laicki.
Istnieje jednak bardzo duża różnica między tym, jak katolicy wyobrażają sobie taką pracę,
a tym, jak ją widzą protestanci, szczególnie ewangelicy reformowani, do których należę.
Ewangelicy reformowani starają się oddziaływać przede wszystkim poprzez przykład, czyli
żyć w taki sposób, aby ludzie niewierzący byli zaciekawieni, dlaczego oni żyją tak dobrze i
dlaczego są tak życzliwi. To podejście można zrozumieć, kiedy się wchodzi do
ewangelickiego zboru; po nabożeństwie wierni spotykają się, razem piją kawę, herbatę, jedzą
dawać świadectwo swojej wierze poprzez zaangażowanie społeczne, na przykład walcząc z
karą śmierci. Taka postawa dotyczy większości amerykańskich kościołów liberalnych, które
są z nami blisko związane. Jeżeli jakiekolwiek odłamy protestantyzmu mają blisko do
Kościoła katolickiego, to są to fundamentaliści protestanccy.
A czy myśli Pan, że Kościół katolicki będzie szedł śladem Kościoła protestanckiego, a
przynajmniej tego nurtu, który Pan reprezentuje, i zacznie się liberalizować?
Nie, nie sądzę. To są zupełnie odmienne organizacje i mają inne cele działania. Głównymi
celami Kościoła katolickiego są władza i pieniądze, a programowo nie dokonują się w nim
żadne istotne zmiany. Ale są też konserwatywne odłamy protestantyzmu. Są fundamentaliści
protestanccy. Fundamentaliści, podobnie jak katolicy, starają się zawrócić współczesny świat
do obyczajowości przednowoczesnej. I to nie do prawdziwej obyczajowości
przednowoczesnej, ale do takiej, jaką oni sobie wyobrażają. Obyczajowość przednowoczesna
przecież wcale nie była taka święta. Dawniej było więcej nieślubnych dzieci niż teraz, więcej
seksu pozamałżeńskiego, więcej przemocy i cierpienia.
Wystarczy pogrzebać trochę w faktografii minionych epok i wychodzą rzeczy, z których
wynika, że przednowoczesna obyczajowość, zachwalana przez istniały. Tymczasem te
konserwatywne mity wciąż łączą fundamentalistów protestanckich i Kościół katolicki. Tego
rodzaju tendencje wynikają z pragnienia potępiania, z dążenia, żeby osądzać bliźniego i go
piętnować. Ci, którzy to robią, nie pamiętają, co mówił Jezus: „Nie sądźcie, abyście nie byli
sądzeni”. Albo: „Niech każdy najpierw wyjmie belkę z własnego oka, zanim zacznie
wyjmować źdźbło z oka bliźniego”. Powodowani nienawiścią katolicy chcą osądzać i
potępiać. Dlatego jestem przekonany, że motorem ich działania – zarówno katolików, jak i
agresywnych fundamentalistów – jest szatan.
W swojej książce pisze Pan, że Jan Paweł II nie był wielkim chrześcijaninem. Dlaczego
Pan tak uważa? wielkim chrześcijaninem. Dlaczego Pan tak uważa?
Przede wszystkim bardzo wątpliwe jest stwierdzenie, że Jan Paweł II był chrześcijaninem.
Polski papież wyniósł na ołtarze tysiące nowych bożków – tak zwanych świętych i
błogosławionych, do których ludzie mają się modlić, podczas gdy w religii chrześcijańskiej
jedynym pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem jest Jezus. W ten sposób papież
rozbudował duchowy tor przeszkód, który oddziela wiernych od Boga. Jan Paweł II modlił się
też do tak zwanej Matki Boskiej, Królowej Niebios. Tymczasem wystarczy zajrzeć do Księgi
Jeremiasza, żeby zobaczyć, jak bardzo prorok gani czcicieli Królowej Niebios. Stanowi ona
odpowiednik pogańskiej bogini Astarte, a jej kult został w IV wieku przeniesiony do Kościoła
katolickiego.
A co Panu przeszkadza w papieskim kulcie Matki Boskiej? Być może był on
niechrześcijański, ale co w nim szkodliwego?
Niech katolicy czczą tę swoją boginię, tylko niech nie mieszają w to Jezusa. Katolicy mogą
czcić, kogo chcą, ale w takim razie nie powinni uważać się za chrześcijan.
Krytykuje Pan katolików i papieża za zniekształcenie dziesięciu przykazań w
porównaniu z ich biblijną wersją. Co Pan ma na myśli? Religia przecież ewoluuje i
wychodzi naprzeciw zmianom kulturowym. Może to dobrze, że zmienia się treść jej
aksjomatów?
Nie, to niedobrze, ponieważ chrześcijaństwo opiera się na wierze w to, że otrzymaliśmy od
Boga konkretny przekaz. Nie jest on jednoznaczny ani łatwy, należy go interpretować,
natomiast nie wolno zmieniać tego, co jest podstawą tej interpretacji. Dziesięć przykazań
stanowi jedną z podstaw chrześcijaństwa. Tymczasem drugie przykazanie, tak jak zostało
podane Mojżeszowi przez Boga w Księdze Genesis, brzmi: „Nie będziesz czynił sobie
żadnego obrazu, rzeźbionego ani malowanego, ani żadnego, żebyś się przed nim kłaniał i
żebyś go czcił”. I to przykazanie zostało przez katolików wyrzucone, w katechizmie już się
ono nie pojawia. Aby liczba przykazań się zgadzała, ostatnie przykazanie podzielono na dwa.
W wersji katolickiej dwa ostatnie przykazania brzmią: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego
swego ani żadnej rzeczy, która jego jest”. Jest to powtórzenie przykazań „Nie cudzołóż” i
„Nie kradnij”, bo Jezus powiedział, że kto spojrzy pożądliwie, już cudzołoży, więc ostatnie
przykazania w wersji katolickiej są niepotrzebnym powtórzeniem wcześniejszych dwóch
przykazań. Natomiast w wersji, w jakiej Bóg dał to przykazanie Mojżeszowi, brzmi ono: „Nie
będziesz pożądał domu bliźniego twego, nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani jego
sługi, ani jego służebnicy, ani wołu, ani osła, ani żadnej rzeczy, która należy do twego
bliźniego”. Chodzi tutaj o to, aby nie zazdrościć bliźniemu jego życia. I gdyby ludzie mieli
świadomość, jak naprawdę brzmi to przykazanie, może trochę inaczej wyglądałoby nasze
życie. Ale, niestety, rozbicie tego przykazania na dwa zniweczyło jego sens. Dlatego od razu
widać negatywne skutki, do jakich prowadzi niszczenie i zakłamywanie Słowa Bożego. Ale
jakie są społeczne skutki tej zmiany? To przykazanie w pierwotnej wersji potępiało
konsumpcjonizm, pragnienie posiadania tych samych przedmiotów, co sąsiad.
A kiedy nastąpiło usunięcie tego przykazania?
Pisząc katechizm w okresie kontrreformacji, katolicy nagle się zorientowali, że w Biblii
jest zakaz czczenia obrazów i rzeźb. I wychodziło na to, że protestanci mają rację, więc
musieli szybko usunąć to przykazanie, aby katolicy nie zaczęli pytać, dlaczego w kościołach
są rzeźby i obrazy.
A dlaczego zarzuca Pan polskiemu papieżowi bałwochwalstwo?
Właśnie z powodu czczenia przez niego bożków, wynoszenia na ołtarze setek świętych,
beatyfikowanych, spektakularnego kultywowania Matki Boskiej.
W swojej książce pisze Pan, że polski papież nie był wielkim teologiem. Czy rzeczywiście
uważa Pan, że w filozoficznych i teologicznych tekstach Jana Pawła II nie ma nic
cennego?
Nie wiem, czy one są filozoficzne… Jest to zbiór luźnych impresji i pobożnych życzeń. W
porównaniu z dokonaniami wcześniejszych papieży, którzy wprowadzali istotne zmiany w
historii teologii, nasz papież wypada bardzo słabo, ponieważ oni ogłaszali nowe dogmaty i
wymyślali nowe tezy, a Jan Paweł II nie. Choć jednocześnie można mu to poczytać za
zasługę, że był przynajmniej skromny i nie wymyślał nowych dogmatów wziętych z
wyobraźni. Ale skromny to on nie był, bo udawał wielkiego teologa, choć niewiele miał do
powiedzenia. Przybierał pozę geniusza, publikując ogromne liczby książek, które są czystym
wodolejstwem.
W swojej książce Antypapież mitem nazywa Pan przekonanie, że Jan Paweł II był
wielkim ekumenistą. Czy rzeczywiście uważa Pan, że na tym obszarze papież nie ma
zasług?
Papież był ekumeniczny wobec muzułmanów czy wobec szamanów. Nie mógł się
natomiast zdobyć na to, żeby uszanować Kościoły protestanckie i nazwać je Kościołami.
Określał je mianem „wspólnot kościelnych”. W 1995 roku Jan Paweł II przyznał, iż Luter
miał rację, że człowiek jest zbawiony przez wiarę, a nie przez dobre uczynki. To był ze strony
papieża duży krok w kierunku prawdy. Ale też w tym samym roku ogłosił wielki odpust, czyli
coś, z czym Luter walczył przez całe życie. Można więc powiedzieć, że papież maszerował w
dwóch kierunkach równocześnie.
A nie docenia Pan gestów Jana Pawła II wobec judaizmu czy islamu?
Doceniam, ale zastanawiam się, dlaczego tak łatwo było mu się bratać z Żydami czy z
poganami, a tak trudno z chrześcijanami.
A jak Pan ocenia pontyfikat Jana Pawła II w porównaniu z pontyfikatami
wcześniejszych papieży? Czy to był regres, kontynuacja czy postęp?
Był to zdecydowany regres w stosunku do Soboru Watykańskiego II. Polski papież
wypełniał jego zalecenia tylko w obszarze ekumenizmu, jednak z istotnym wyjątkiem w
postaci protestantyzmu. Był to więc ekumenizm głównie niechrześcijański. Natomiast jeśli
chodzi o aggiornamento, o otwarcie się na wielość cofnął się do czasów przedsoborowych.
A jak Pan jako protestant ocenia podejście Jana Pawła II do antykoncepcji,
homoseksualizmu czy aborcji?
Było ono nieludzkie i wynikało właśnie z tej szatańskiej pychy, z pragnienia oceniania
ludzi, rządzenia nimi, manipulowania nimi i potępiania ich. Luter zakładał, że już sam pociąg
seksualny jest bożym cudem, bo człowiek jest z natury zły i zwykle jest bliźniemu wilkiem, a
tu nagle dzieje się taka wspaniała rzecz, że jeden człowiek drugiego pragnie i chce być mu
miły. Miłość to wielki dar, miłość pochodzi od Boga, Bóg jest miłością. Wierzę – podobnie
jak Luter – że monogamiczne małżeństwo jest najlepszym sposobem na kultywowanie
miłości i pociągu seksualnego. Ale nie wyobrażam sobie, żeby z tego powodu wszystkie inne
rodzaje miłości i pociągu od razu potępić i wyrzucić do śmieci tylko dlatego, że ktoś kocha
osobę tej samej płci. Nie mamy wiele miłości na świecie, żeby sobie pozwalać na takie jej
marnotrawienie. Chociaż właściwie nie powinienem tak mówić, bo każda szczera miłość jest i
zawsze byłaby święta, nawet gdybyśmy wokół nas mieli jej dużo. Katolicy jednak myślą
inaczej. Potępiają związki homoseksualne. Potępiają nawet miłość dwojga małżonków, jeśli
ci nie chcą mieć dzieci. To są szatańskie pomysły, bo szatan jest wrogiem miłości.
Ale czy Jan Paweł II jakkolwiek wyróżniał się na tle innych papieży? Czy dokonał
konserwatywnego zwrotu, czy raczej był kontynuatorem konserwatywnej linii całego
katolicyzmu?
Sobór Watykański II i deklaracje wielu teologów z nim związanych wzbudziły nadzieję, że
Kościół zaakceptuje przynajmniej antykoncepcję. Niestety, papież nie spełnił tych nadziei.
Twierdził on, że tak zwana sztuczna antykoncepcja ingeruje w boży plan, w naturę i działanie
ludzkiej istoty, tak jak stworzył je Bóg. Ten sprzeciw był kompletnie absurdalny. Na tej samej
zasadzie Kościół jeszcze do lat sześćdziesiątych zwalczał szczepienia, które też stanowiły
ingerencję w boży plan. Opierając się na takim rozumowaniu, Kościół powinien wystąpić
przeciwko całej nowoczesnej medycynie.
Papież jest często oskarżany o obronę tradycyjnego, patriarchalnego modelu płci i
rodziny. Jak Pan ocenia papieską wizję relacji między płciami, miłości, seksu,
zaangażowania, rodziny? Protestanci również przez lata bronili patriarchalnych relacji
w rodzinie.
Nauki papieża na ten temat to masa ładnie brzmiącego pustosłowia, które ma zagrodzić
kobietom dostęp do kazalnicy i utwierdzić je w ich tradycyjnych rolach. Protestanci także
bronili relacji patriarchalnych, ale oni myślą i interpretują. Nie mają nieomylnego papieża,
który zakazuje im myślenia. Dlatego wiele Kościołów protestanckich zaczęło ordynować
kobiety na pastorów. Mój Kościół, ewangelickoreformowany, również poszedł w tym
kierunku.
Kolejny mit, na który Pan wskazuje, to opinia, że papież był wielkim politykiem. Jakie
są Pana główne zarzuty przeciwko działalności politycznej Jana Pawła II?
Jan Paweł II był politykiem mocno reaktywnym. Na pewno nie obalił komunizmu, co mu
się często przypisuje. W tamtych czasach nie mógł nic zrobić, przynajmniej dopóki nie było
Gorbaczowa. To Gorbaczow wprowadził istotną zmianę, to znaczy Związek Radziecki za
czasów Gorbaczowa zaczął reagować na bodźce zewnętrzne i opinię publiczną.
Wcześniej papież był zupełnie bezradny i pasywny, więc przypisywanie mu roli bohatera
obalającego komunizm jest pozbawione sensu. Rzeczywiście był on silnie
antykomunistycznym przywódcą, ale swój antykomunizm demonstrował tylko tam, gdzie
miał realne wpływy, czyli w Ameryce Łacińskiej. Akurat ten typ antykomunizmu był zresztą
bardzo tragiczny w skutkach, ponieważ papież nie występował w obronie lewicowych księży,
zakonników i zakonnic czy innych ludzi, których mordowali prawicowi dyktatorzy. Jan Paweł
II uważał, że ci dyktatorzy walczą z komunizmem, więc usprawiedliwiał ich zbrodnie.
W swojej książce krytykuje Pan Jana Pawła II za rolę, jaką odegrał w procesie
transformacji w Polsce. Co ma Pan do zarzucenia papieżowi na tym obszarze?
Kiedy zaczął się ten wielki szwindel, jakim było przerzucenie Polaków z komunizmu w
dziki neoliberalizm, papież, który przecież w swoich wcześniejszych encyklikach nawoływał
do szanowania godności pracy i troski o sprawy społeczne, powinien był zaprotestować. Miał
wtedy okazję skrytykować Leszka Balcerowicza. Mógł to zrobić nie zawoalowanymi
słowami, tylko wprost powiedzieć, że Polacy mają prawo się zbuntować przeciwko
pogorszeniu ich warunków życia. Z poprzednich encyklik można byłoby wnosić, że
papieżowi powinna odpowiadać raczej socjaldemokracja, a nie dziki neoliberalizm. I Polacy
przecież byli w niego wpatrzeni jak w świętość, wierzyli w każde jego słowo. Gdyby
skrytykował neoliberalną transformację, mógłby wiele zmienić, obudzić Polaków i zarazem
zatrzymać negatywne trendy. Niestety, nie zrobił tego.
Czy Pana zdaniem po 1989 roku nastąpiła istotna zmiana w poglądach papieża na
gospodarkę i stał się on w swoich deklaracjach bardziej liberalny?
Tak. Kiedy upadł komunizm, papież nagle zaczął wychwalać własność prywatną, co widać
szczególnie jaskrawo w encyklice Centesimus annus (1991). Do spraw społecznych powrócił
później, w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy zorientował się, że po upadku komunizmu
powstała na lewicy wielka dziura i nie ma kto bronić milionów ludzi, których transformacja
zepchnęła na margines życia społecznego. Najwyraźniej wtedy doszedł do wniosku, że
Kościół może zagospodarować tę niszę. Papież był dobrym marketerem. W swojej książce
posądza Pan Jana Pawła II o kryzys duchowy chrześcijaństwa zarówno w kontekście polskim,
jak i międzynarodowym.
Czy widzi Pan szansę na odnowę chrześcijaństwa? Na czym mogłaby ona polegać? Czy
kult papieża osłabłby wtedy?
Na pewno masa ludzi po prostu odchodzi od Kościoła katolickiego. Wiele osób przechodzi
na protestantyzm – niestety, głównie trafiają do fundamentalistów. Fundamentaliści głośniej
krzyczą. Odnowa jednak nie może polegać na głośnym krzyku. Myślę, że każdy chrześcijanin
powinien przede wszystkim starać się poprawić siebie. Potem powinien łączyć się z innymi,
którzy też próbują się poprawić. W ten sposób powstawałyby nowe zbory. Trzecim krokiem
powinno być tworzenie przez te zbory wspólnot i grup interwencyjnych, które działają na
rzecz miłości bliźniego. Nie zakładam, że należy pomagać tylko biednym, ale o nich trzeba
szczególnie pamiętać, a w naszych czasach niezwykle łatwo się o nich zapomina.
Chrześcijanie powinni więc pomagać wykluczonym, bezdomnym, wyeksmitowanym,
nieletnim matkom, inwalidom, uzależnionym, imigrantom. Bez jakiejkolwiek indoktrynacji,
bez nawracania. Kiedy ci ludzie zobaczą, że chrześcijanie świadczą im całkowicie
bezinteresowną pomoc, sami zaczną się nawracać. Przykład nawraca najlepiej. Ludzie
powinni tylko wiedzieć, że jak po pomoc, to do chrześcijan.
Myśli Pan, że ten kult papieża będzie się utrzymywał, czy jednak wkrótce zacznie
słabnąć?
Nie wiem. Możliwe, że Polacy potrzebują żywego wodzireja, który nakręcałby im
narodową histerię. Może papież nagle przestanie być ważny, bo już nie żyje i nie ożna się nim
chwalić przed całym światem.
A co Pana zdaniem zostało Polakom z Jana Pawła II?
Kremówki.
Autorytarne dzieci Jana Pawła II
W
YWIAD Z
J
AROSŁAWEM
K
LEBANIUKIEM
Czy Pana zdaniem wybór Karola Wojtyły na papieża przyczynił się do zmiany postaw
społecznych Polaków? Jeżeli tak, to w jaki sposób?
Zacznijmy od tego, że w 1978 roku, w epoce gierkowskiej, to było spore zaskoczenie dla
wszystkich, może poza garstką hierarchów kościelnych. Nikomu by do głowy nie przyszło, że
Polak może zostać papieżem. Pierwszą reakcją większości Polaków była więc radość, że oto
„jeden z naszych” został tak uhonorowany. Była to bardzo spontaniczna reakcja, podobna do
tej, jaka miała miejsce podczas olimpiady zimowej w Sapporo, kiedy to nieoczekiwanie
Wojciech Fortuna oddał najdłuższy skok i zdobył złoty medal. Z bardziej odległych czasowo i
jednak, cokolwiek by mówić, literackich analogii przychodzi jeszcze na myśl Nikodem
Dyzma jako prezes Banku Zbożowego, a ostatecznie nawet premier. Nie chodzi przy tym o
skalę zasług, bo kardynał Karol zapewne dla Kościoła rzymskokatolickiego miał ich więcej
niż Nikodem dla gospodarki II Rzeczypospolitej, ale o postrzeganą z zewnątrz
błyskawiczność awansu. Warto też przypomnieć osobę, po której nasz rodak odziedziczył
imię, a nawet dwa imiona. Papież Jan Paweł I – Albino Luciani – całkiem nieoczekiwanie,
zaledwie po miesiącu sprawowania funkcji, opuścił ziemski padół. Nie dokonano sekcji
zwłok, natomiast wcześniej dokładnie przeanalizowano podejmowane przez niego
przedsięwzięcia. Luciani zainicjował dochodzenie w sprawie wcześniejszej działalności
banku w sprawie wcześniejszej działalności banku watykańskiego, według powszechnej
opinii powiązanego z mafią. Znane są też wypowiedzi Jana Pawła I dotyczące walki z głodem
i konieczności udzielania pomocy mieszkańcom ubogich krajów. Trzeba przyznać, że w
ustach zwierzchnika Watykanu, państwa wyjątkowo skoncentrowanego na gromadzeniu dóbr
materialnych i nieudzielaniu komukolwiek pomocy, wypowiedzi te, cytowane między innymi
przez Karlheinza Deschnera w jego książkach, były wręcz szokujące. Luciani po prostu nie
pasował do zajmowanego stanowiska. Wybrano więc, jak widać z perspektywy czasu, osobę
znacznie bardziej szanującą godność urzędu. Karol Wojtyła jako papież nie zasłynął z
tropienia afer finansowych w zarządzanym przez siebie kraju, nie tracił czasu na
eliminowanie pedofilii wśród księży, nie trwonił też bez potrzeby watykańskich bogactw.
Nawet jego zagraniczne podróże miały zawsze na celu umacnianie pozycji Kościoła i w
następstwie – pomnażanie jego bogactwa. W tym sensie był więc dobrym papieżem i z całą
pewnością dożył swoich lat. Umarł po długiej, ciężkiej, ukrywanej, o ile się dało, przed
światem chorobie, zupełnie więc inaczej niż jego uśmiechnięty, pełen życia i energii,
niespełna sześćdziesięciosześcioletni poprzednik. Karol Wojtyła został wybrany na urząd w
atmosferze skandalu, i to podwójnego. Po pierwsze, obejmował stanowisko po niezwykle, jak
na Watykan, egalitarnym i uczciwym poprzedniku. Po drugie, okoliczności śmierci
Lucianiego ani wtedy, ani później nie zostały wyjaśnione. Wiele – w tym niedopuszczenie
do zwłok niekościelnego lekarza, który mógłby dokonać oględzin post mortem – przemawia
za otruciem. Jeśli weźmiemy pod uwagę bogatą historię przedwczesnych zgonów papieży, to
w połączeniu z oficjalną nieusuwalnością pontifów i bardzo tradycyjnym podejściem
watykańskich urzędników do różnych spraw nie wydaje się to nieprawdopodobne. Na
szczęście nasz rodak okazał się wystarczająco konformistyczny i konserwatywny, żeby nie
narazić się na niebezpieczeństwo ze strony najbliższego otoczenia.
A jak papież wpłynął na postawy Polaków? Czy uważa Pan, że Jan Paweł II przyczynił
się do rozpowszechnienia postaw demokratycznych w polskim społeczeństwie? Czy
raczej ich osłabienia? Jaki rodzaj demokracji wynikał z nauczania Jana Pawła II dla
polskiego społeczeństwa?
Odbiegłem nieco od tematu, ale przecież to właśnie te pierwsze dni i tygodnie po
ogłoszeniu wyniku konklawe szesnastego października 1978 roku były dla tych postaw
formatywne. Pamiętam tę radość, podniecenie, rozmowy. Tamtego dnia wieczorem w
polskich domach o niczym innym się nie mówiło, chociaż półgłosem, z obawą. Nie było
publicznych celebracji i ostentacji. Państwowa telewizja, owszem, podała informację, ale
dosyć suchą i krótką – bez wiwatów i wywiadów. Dziś przez tydzień nie byłoby żadnej innej
wiadomości. Ale i wtedy samo wydarzenie było zaskakujące, konsternujące nie tylko dla
PZPR-owskiej władzy, bardzo mocne. Samo to, co papież mówił, wydawało się znacznie
mniej istotne. W końcu dyskutowano wtedy głównie o samym wyborze i o tym, że papież jest
Polakiem. Śmiem twierdzić, że późniejsze homilie i przemowy do tłumów na błoniach czy
wypowiedzi relacjonowane w telewizji miały drugorzędne znaczenie. Wybór Wojtyły na
papieża najprawdopodobniej zaktywizował u milionów rodaków określoną tożsamość
społeczną. Nagle przestali się czuć jedynie mężami, matkami, inżynierami czy
nauczycielkami. Poczuli się przede wszystkim Polakami. Tak jak po skoku Fortuny czy
niezliczonych skokach Małysza. Zasiądnięcie rodaka, w dodatku szerzej nieznanego, na
Piotrowym tronie, było narodowym sukcesem. Gdyby istniał składający się z ekscelencji klub
sportowy FC Watykan, to z dnia na dzień jego fanklub – z uwagi na osobę kapitana –
powiększyłby się o kilka milionów członków znad Wisły. Wybór Wojtyły sprawił, że za
sprawą tej ożywionej tożsamości społecznej przybrały na sile swoiście rozumiane postawy
patriotyczne, może nawet nacjonalistyczne. Mobilizacja przeciwko ateistom Czechom czy
poganom Rosjanom zaowocowałaby zapewne wtedy kilkusettysięcznym naborem katolików
patriotów gotowych w uniesieniu nabić się w armatnie lufy. Oczywiście skorzystał także
Kościół katolicki w Polsce. Papież zaczął pojawiać się w mediach, relacjonowano jego
podróże, a z uwagi na bardzo przecież ekspansywną publicznie osobę Wojtyły wzrosło też
zainteresowanie samym Kościołem. Jednak obok tego nasilenia identyfikacji narodowej i
zaktywizowania części obrzędowo leniwych katolików, trudno mówić o natychmiastowej
zmianie postaw społecznych, a zmiana w dłuższej perspektywie na pewno nie poszła w
kierunku ich demokratyzacji. Ta przecież oznacza różnorodność opinii, ścieranie się
równoprawnych argumentów, zgodę na podejmowanie decyzji w drodze głosowania czy też
dążenie do kompromisu, a więc częściowe odstąpienie od swojej racji, rezygnację z realizacji
jakiegoś aspektu własnych interesów. Kościół katolicki, którego Jan Paweł II był
uosobieniem, nie oferował żadnej z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie – jedna opinia jest słuszna,
rację ma papież, a inni się mylą, argumentowanie nie ma sensu, gdyż dogmaty wiary i
zalecenia dotyczące codziennego postępowania są ściśle określone i stałe. W dodatku Kościół
rzymskokatolicki nigdy nie był skłonny do rezygnacji z dóbr lub sfery wpływów. W Polsce za
pontyfikatu Wojtyły uzyskał niespotykane nigdzie na świecie profity materialne i wpływ na
życie publiczne. Działalność komisji majątkowej dopiero od niedawna stała się tematem
dyskusji publicznej. Bardzo długo funkcjonowała ona w zasadzie za zamkniętymi drzwiami.
Takie postępowanie daje przykład, jak wykorzystywać demokrację do własnych celów, nie
zaś – jak budować demokratyczne społeczeństwo.
Gdy zaś chodzi o samo nauczanie papieża, to – jeśli odpakować je z nieco mętnej,
religijnej retoryki i frazesów o miłości bliźniego oraz odważnym obcowaniu z Bogiem –
zasadnicza jego część ma charakter negatywny. Składa się ono bowiem z konkretnych
zakazów i – zazwyczaj bardziej ogólnikowych – nakazów. Jednoznaczność i bezdyskusyjność
tych zaleceń oznaczała, że można je było przyjąć i tym samym liczyć na akceptację za życia
lub nagrodę po śmierci albo też odrzucić i zostać napiętnowanym, dodatkowo zaś
postraszonym wiecznym potępieniem. Przyjmowanie bez dyskusji poglądów jednostki, która
rości sobie pretensje do nieomylności i próbuje sprawować „rząd dusz”, wymaga swoistej i na
pewno niedemokratycznej postawy.
Aby traktować poważnie te wszystkie idiosynkratyczne zalecenia, należy zrezygnować ze
sporej części własnej wolności. To udaje się szczególnie łatwo osobom o autorytarnej
osobowości. Bywa ona definiowana w różny sposób, ale we współczesnej psychologii
największą popularność zdobyło podejście, które już ponad trzydzieści lat temu zaproponował
kanadyjski naukowiec Bob Altemeyer. Jego zdaniem współczesny autorytaryzm jest
syndromem, na który jednocześnie składają się trzy zjawiska: autorytarne podporządkowanie,
konwencjonalizm i agresja. Pierwsze oznacza postępowanie zgodnie z zaleceniami autorytetu,
bezdyskusyjne uleganie jego woli, stanowionym przezeń nakazom i zakazom.
Posłuszeństwo uważane jest wręcz za cnotę i moralną powinność. Autorytarny
konwencjonalizm oznacza z kolei uznawanie konserwatywnych norm, regulujących nie tylko
sferę relacji z władzą czy postępowanie w sferze publicznej, ale też obyczajowość i życie
prywatne. Jednostki, niekiedy zaś całe grupy społeczne, które nie chcą się podporządkować
autorytetowi, a przy tym kwestionują prawomocność konserwatywnych norm i je łamią, są
przez prawicowych autorytarystów potępiane, a także – w miarę możliwości – tępione. Istota
autorytarnej agresywności sprowadza się z kolei do wyrządzania krzywdy odmieńcom i
osobom wykraczającym poza normy. Zaczyna się ono od werbalnego piętnowania,
wprowadzania zapisów prawnych (w Polsce jest to na przykład ustawa antyaborcyjna czy
zakaz krytykowania religii katolickiej ukryty pod hasłem „obrazy uczuć religijnych”), a
kończy na fizycznej agresji w rodzaju groteskowych „szturmów parasolowych” fanów ojca
Rydzyka czy znacznie bardziej niebezpiecznego obrzucania kamieniami parad mniejszości
seksualnych przez prawicowe bojówki. Jako osoba przekazująca z pozycji autorytetu bardzo
konserwatywne zalecenia i potępiająca wszelkie od nich odstępstwa, a przy tym używająca
określeń silnie wartościujących („grzech”), Jan Paweł II stymulował autorytarny rys
osobowości u milionów ludzi w Polsce. Właściwa owemu rysowi agresywność oznacza
nietolerancyjne i nieprzychylne traktowanie niewierzących, innowierców, osób należących do
mniejszości seksualnych, a także katolików w jawny sposób postępujących niezgodnie z
zaleceniami hierarchów. Wojtyła przyczynił się też – za sprawą ekstensywnego i
intensywnego eksponowania swojej osoby w mediach – do kształtowania się orientacji
autorytarnej u młodych ludzi. Nie zapominajmy o tym, że nikt nie rodzi się autorytarystą.
Tego rodzaju postawy są nabywane w toku społecznej edukacji, której źródłem są, zwłaszcza
we wczesnych latach życia, rodzice, w Polsce zazwyczaj apologetyczni w stosunku do
papieża Polaka, a także środki masowego przekazu, w Polsce rażąco jednostronne i
bezkrytyczne wobec Wojtyły.
Większość Polaków – w 2003 roku było to 65 procent – deklarowała, że zna nauki Jana
Pawła II. Nawet jeśli są to tylko deklaracje wynikające z zabiegania o aprobatę społeczną, to z
pewnością wszyscy, którzy widzieli papieża w telewizji, nie mogli uniknąć obcowania z tą
próżną celebrą, przemawianiem z pozycji racji ostatecznej, traktowaniem innych ludzi z góry,
z wyżyn autorytetu. Ten przekaz jest, moim zdaniem, znacznie silniejszy niż samo nauczanie,
które znane było raczej z lekcji religii i kościelnych kazań niż z zagłębiania się w lekturę czy
z próby uchwycenia sensu, wieloznacznych zazwyczaj, papieskich przemów. Wielu
komentatorów twierdzi, że dzięki papieżowi Polacy zbuntowali się przeciwko realnemu
socjalizmowi. W jakim stopniu ta teza jest prawdziwa? Zbieżność w czasie dwóch zjawisk nie
oznacza występowania między nimi związku przyczynowoskutkowego. Błąd polegający na
dostrzeganiu przyczynowości wtedy, gdy mamy
do
czynienia jedynie ze
współwystępowaniem, popełniany jest bardzo często. Bunt Polaków przeciwko realnemu
socjalizmowi, właściwie zaś bunt elit – bo przeważająca większość pozostała bierna i do
„Solidarności” na początku lat osiemdziesiątych wstępowała konformistycznie, a nie
buntowniczo – tak więc bunt elit miał podłoże głównie ekonomiczne.
System zaczął naruszać fundamenty, na których stał, a było to bezpieczeństwo socjalne i
stabilność, zazwyczaj na niewysokim poziomie, sytuacji materialnej. To nie papież wzywał
do strajków, ale podwyżki cen i arogancja władzy doprowadziły do powstania ognisk
wybuchu społecznego. Prawdopodobnie także zakulisowe rozgrywki na szczytach ówczesnej
PRL-owskiej władzy sprawiły, że rozwój strajków w ruch społeczny był w ogóle możliwy. A
papież, podobnie jak cały ówczesny Kościół, oficjalnie stał po stronie władzy. Prymas Glemp
przemawiał do tłumów, nawołując do spokoju, a telewizja transmitowała jego słowa. Kościół
odegrał więc pewną rolę w pacyfikacji strajków. Możemy się domyślać, że działo się to za
aprobatą papieża, a może nawet z jego polecenia. Natomiast warto przypomnieć, że Jan Paweł
II zaprzyjaźnił się z antyegalitarnym pionierem neoliberalizmu, prezydentem onaldem
Reganem, i to prawdopodobnie umożliwiło uruchomienie amerykańskiej tajnej pomocy dla
opozycji w Polsce, a kilka lat później – zaprowadzenie korzystnych dla zagranicznego
kapitału, a niekorzystnych dla większości ludzi w naszym kraju zmian ustrojowych.
Odpowiedź na pytanie, czy papież przyczynił się do obalenia realnego socjalizmu w Polsce,
byłaby więc twierdząca. Czy jednak wywołał buntownicze postawy? Przecież Kościół
rzymskokatolicki znakomicie się dogadywał z władzami PRL-u. Wystarczy przypomnieć, że
w ostatnich latach funkcjonowania minionego systemu budowano olbrzymią liczbę świątyń
katolickich, co bez pozwolenia, a nawet pomocy ze strony państwa, nie byłoby możliwe.
Przecież materiały budowlane, jeśli nie zostały ukradzione, przyznawano wtedy odgórnie. W
praktyce trudno je było zdobyć w uczciwy sposób. Kościół był traktowany preferencyjnie. To
była prawdopodobnie część ceny, jaką władze płaciły za to, iż księża nie podżegali do buntu.
Wojtyła działał więc na dwa fronty: dogadywał się z władzami, a jednocześnie zabiegał o
finansowanie z władzami, a jednocześnie zabiegał o finansowanie solidarnościowych
aktywistów, którzy, jak się okazało, mieli stanowić przyszłe władze. To się zresztą
Kościołowi bardzo opłaciło, jeśli weźmiemy pod uwagę bezprecedensowe w nowoczesnym
zachodnim świecie przywileje finansowe i korzystny status prawny, jaki Kościół uzyskał po
1990 roku. Dla porządku należy wspomnieć, że kościoły w latach osiemdziesiątych stanowiły
ośrodki, w których niekiedy spotykali się działacze opozycyjni i gdzie miały miejsce
wydarzenia o charakterze polityczno-kulturalnym. Stanowiły one swoiste centra propagandy
antyreżimowej, chronione, paradoksalnie, przez ówczesne państwo, co świadczy o
nieprawdziwości tezy o rzekomo panującym wówczas „reżimie komunistycznym”, głoszonej
dziś przez IPN-owskich propagandystów. Prawdziwe państwo totalitarne szybko
rozprawiłoby się z takimi centrami opozycji. Tymczasem w Polsce kościoły stanowiły
enklawy dla opozycjonistów. Gdy później doszli oni do władzy, zaprowadzili nie tylko
porządek sprzyjający bogatym, ale też ułatwiający bogacenie się Kościoła kosztem reszty
społeczeństwa. Jeśli nauczanie Wojtyły miało tu jakiekolwiek znaczenie, to jedynie
konserwujące system oparty na partykularnych przywilejach i nierównościach
społecznych.Przecież papież nawoływał do tego, żeby pracownicy nie buntowali się
przeciwko kapitałowi, a raczej prosili pracodawców (nie lękali się prosić?) i liczyli na ich
dobre serce. Po 1989 roku jednym z najczęściej używanych pojęć była kategoria
„społeczeństwa obywatelskiego”.
Jak papież wpłynął na rozwój czy też ograniczenie postaw obywatelskich w Polsce?
Odpowiedź zależy od tego, jak zdefiniujemy postawę obywatelską. Dla mnie jest to
zaangażowanie w robienie czegoś dobrego dla lokalnej społeczności, społeczeństwa czy
świata. Problem oczywiście stanowi ustalenie, co jest dobre. Aktywiści antyaborcyjni
dokonujący zamachów na lekarzy uważają swoje czyny za pochodne obywatelskiej postawy.
Podobnie katoliccy krytycy odmienności i fundamentaliści ostro zwalczający moralne
transgresje także uważają się za przykładnych obywateli, budując na swoich szkodliwych
działaniach poczucie własnej wartości. Tak więc odpowiedź na to pytanie nie może być
prosta. Chętnie uznałbym działalność organizacji religijnych za nieobywatelską, ale to
wiązałoby się z uruchomieniem moich własnych wartościowań.
Jeżeli za kryterium społeczeństwa obywatelskiego przyjmiemy uczestnictwo w
działalności organizacji innych niż ściśle związane z wykonywaną pracą, na przykład różnych
stowarzyszeń, fundacji, organizacji charytatywnych czy partii politycznych, to w Polsce jest
pod tym względem bardzo źle. Jeśli weźmiemy pod uwagę odsetek tych, którzy choć raz
wzięli udział w jakiejkolwiek demonstracji, to jest jeszcze gorzej. Tymczasem Kościół
rzymskokatolicki dysponuje w Polsce ogromną liczbą różnych instytucji, a ostentacyjne,
przypominające obchody święta 1 Maja w PRL-u przemarsze procesji Bożego Ciała czy
sierpniowych pielgrzymek stanowią jeden z wyjątków, jeśli chodzi o demonstracje
ideologiczne. Nie sposób odmówić Kościołowi organizacyjnej sprawności ani też uznać, że
Jan Paweł II nie odegrał roli w popularyzacji ruchu pielgrzymkowego czy udziału w
procesjach.
Tylko czy na tym ma polegać społeczeństwo obywatelskie? Czy tak mają się przejawiać
obywatelskie postawy?
Z mojej ateistycznej perspektywy postawa obywatelska przejawia się w otwartości,
tolerancji, podejmowaniu inicjatyw, których skutkiem nie jest wykluczanie kogokolwiek z
uwagi na światopogląd czy odmienność. Ruchy przykościelne, odwołujące się często do
papieża Polaka, takie jak ruch oazowy, mają swoje zalety. Stanowią często jedno z
nielicznych miejsc, gdzie młodzi ludzie mogą przyjemnie i niedrogo spędzić czas w grupie,
zawrzeć przyjaźnie, doświadczyć czegoś nowego i niezwykłego, poczuć się wyjątkowo,
dowartościować. Martwi mnie jednak ideologiczny bagaż, który nakłada się na barki tych
ludzi. Ich życie komplikowane jest przez system irracjonalnych zakazów i nakazów, a
postrzeganie świata wykrzywione jest przez ocenianie innych zgodnie z kryteriami
narzuconymi przez doktrynę religijną. Gdyby jeszcze Jan Paweł II był postępowym papieżem,
nawet w tak umiarkowany sposób jak Paweł VI. Ale jego konserwatywne wytyczne obarczają
wyznawców poczuciem winy i nadmiernym krytycyzmem wobec innych. W tym sensie
nawet coś tak pozornie niegroźnego jak Ruch Światło-Życie przynosi wiele szkody. Nie
wychowuje niezależnie myślących obywateli, lecz jedynie ludzi normatywnie ograniczonych,
zniewolonych przez religię. Istnieją pewne podobieństwa między tego typu organizacjami a
sektami. W zamian za akceptację i dobre samopoczucie grupy te wymagają przyjęcia
narzuconych dogmatów i reguł postępowania, rezygnacji z części wolności osobistej.
Obywatelska postawa raczej nie polega na wyizolowaniu się w niewielkiej wspólnocie i
próbie przenoszenia panujących w niej zasad do otwartego społeczeństwa. Nie polega też z
pewnością na uprzedzeniach, których religijność jest niezawodnym źródłem, co zresztą
potwierdzają wyniki badań psychologicznych.
Jestem także zdania, że Kościół nie pobudza do prospołecznej aktywności i tłumi
inicjatywę. Jego hierarchiczna organizacja sprowadza wiernych raczej do roli wykonawców.
Tak więc Kościół absorbuje energię społeczną, która mogłaby być skanalizowana w inny
sposób, na przykład w działaniu w organizacjach o demokratycznym, egalitarnym
charakterze, a więc diametralnie różnym od charakteru organizacji katolickich. Stanowi też
swoisty wentyl bezpieczeństwa: zamiast rozważać podjęcie działań zmierzających do
poprawy własnej sytuacji bytowej, choćby wiązało się to z kontestacją systemu
społecznopolitycznego, ludzie wolą słuchać opowieści biblijnych i pouczeń z ambony. wolą
słuchać opowieści biblijnych i pouczeń z ambony. Upewniają się w ten sposób, że żyją w
świecie zastanym, niezmiennym, a ewentualnym niedogodnościom niekiedy sami są winni,
częściej zaś odpowiedzialni za nie są źli, niereligijni ludzie. Niezadowolenie nie jest
kierowane przeciwko systemowi, ale pojedynczym osobom i grupom uznawanym za wrogie.
Wreszcie jeszcze jednym argumentem przeciwko tezie, że Jan Paweł II umocnił
kształtowanie się postaw obywatelskich, jest fakt, że i jego nauczanie, i praktykę działania
samego Kościoła cechuje unikanie zmian. Konserwatywna ideologia bardzo utrudnia
budowanie społeczeństwa obywatelskiego – nie daje narzędzi ani do przystosowania się do
przemian zachodzących we współczesnym świecie, ani tym bardziej do aktywnego
inicjowania i uczestniczenia w tych przemianach. Katolicyzm, zwłaszcza ten propagowany
przez Wojtyłę, jest prosystemowy, bierny wobec kapitalizmu w obecnej formie. Ruchy
katolickie o charakterze postępowym, postulujące redukcję nierówności społecznych i
czyniące priorytet z walki z biedą, a więc, moim zdaniem, stanowiące kwintesencję
społeczeństwa obywatelskiego, były publicznie potępiane przez polskiego papieża (choćby w
Nikaragui, na prośbę Reagana). Nie upomniał się nawet o setki zamordowanych w Ameryce
Południowej i Środkowej księży katolickich, którzy popierali teologię wyzwolenia. To nie był
papież sprzyjający obywatelskości.
Od początku reform Polska dążyła do integracji z Unią Europejską. Papież poparł
polską akcesję do Unii. Czy Pana zdaniem Jan Paweł II przyczynił się do zbliżenia
Polski z Unią? Czy raczej Polska integruje się z UE wbrew przekazowi wyrażanemu
przez Jana Pawła II?
Nie sądzę, żeby papież odegrał jakąś pozytywną rolę w zbliżeniu Polski z Unią. Wynik
referendum nawet bez poparcia Kościoła byłby pozytywny. W badaniach przeprowadzonych
przez CBOS na początku kwietnia 2003 roku aż 57% Polaków deklarowało, że nie będzie
kierowało się stanowiskiem Kościoła, a tylko 4% że w bardzo dużym stopniu. W odniesieniu
do opinii księdza z parafii odpowiednie liczby wyniosły 74% i 2%. Oczywiście to nie
oznacza, że poparcie Jana Pawła II dla akcesji było bez znaczenia, jednak motywy, jakie za
nim stały, były odmienne od tych, które skłoniły Polaków do masowego zagłosowania na
„tak”. Powszechnie wskazuje się, że dla Kościoła rzymskokatolickiego Polska miała być
koniem trojańskim, który umożliwi przemycanie religijno pochodnych wartościowań do
prawodawstwa Unii. Te oczekiwania bezpośrednio się nie ziściły. Unia nie zakazuje aborcji.
Jednak obecnie jest instytucją w zadziwiająco małym stopniu broniącą świeckości państwa.
Pozwala wieszać krzyże w szkołach (niedawno było w tej sprawie orzeczenie Europejskiego
Trybunału Sprawiedliwości), toleruje indoktrynację religijną dzieci już od przedszkoli.
Kościół na akcesji do Unii nic więc nie stracił. W Parlamencie Europejskim licznie zasiadają
ultrakatoliccy posłowie z Polski, a korzyścią, o której niewiele się mówi, a która i Karolowi
Wojtyle jako głowie państwa Watykan musiała być miła, jest fakt, że Kościół
rzymskokatolicki, jako największy właściciel gruntów w naszym kraju, otrzymuje też unijne
dopłaty z tego tytułu.
Polska do dzisiaj sprzeciwia się ustawodawstwu unijnemu na wielu obszarach. Dotyczy
to na przykład niechęci do ratyfikacji Karty Praw Podstawowych. Czy uważa Pan, że
pamięć o papieżu ma wpływ na ten eurosceptycyzm?
Papież miał bardzo konserwatywne poglądy w sprawach związanych z rodziną, seksem
czy rozrodczością. To znajduje odzwierciedlenie w postawie polskich hierarchów. Zresztą
zdecydowana ich większość została przez niego mianowana lub zatwierdzona, więc nie ma
wśród nich osób o postępowych poglądach, a w każdym razie otwarcie takie poglądy
głoszących. Nieratyfikowanie Karty Praw Podstawowych, która przecież zawiera bardzo
ogólne zapisy dotyczące wolności człowieka, jego godności, praw obywatelskich, równości,
solidarności, uważam za skandal. Obawy katolickich polityków, jak chociażby Jarosława
Kaczyńskiego, że ktoś może się od nich domagać poszanowania indywidualnych praw
jednostki, są oczywiście uzasadnione, a ich wyrażanie świadczy o lekceważącym stosunku do
obywateli. Natomiast niewywiązanie się Donalda Tuska z obietnicy, że Kartę podpisze,
uważam za jeden z zabiegów zmierzających do zaskarbienia sobie przychylności Kościoła, a
przynajmniej jego neutralności. Ta niesłowność daje też kiepskie świadectwo moralności
obecnego premiera. Oczywiście gdyby nie ultrakonserwatyzm i zapobiegliwość Jana Pawła
II, nie byłoby problemu z podpisaniem tego dokumentu. Tylko w kimś wyjątkowo
nieprzychylnym prawom człowieka zapisy Karty Praw Podstawowych mogły wywołać aż
taki sprzeciw i determinację.
Kościół w Polsce nie rozpętałby tak ważnej i głośnej kampanii przeciwko prawom
człowieka bez poparcia ówczesnej watykańskiej głowy. Na jakie grupy społeczne, Pana
zdaniem, przekaz Jana Pawła II miał i ma największy wpływ?
Na hierarchów kościelnych. Oni przecież dostawali bezpośrednie instrukcje. Oczywiście
na ludzi głęboko zaangażowanych w życie Kościoła rzymskokatolickiego: na zakonnice i
zakonników, na księży, na dewotki i dewotów, na aktywistki i aktywistów, na ministrantów.
Żeby jednak sprawy nie trywializować, wskazałbym normatywistów, którzy nie tworzą grup
społecznych. Zgodnie z teorią polaryzacji afektywnej psychologa Silvana Tomkinsa istnieją
dwa podstawowe, biegunowo różne podejścia do człowieka, rodzaje wychowania różne
podejścia do człowieka, rodzaje wychowania i typy emocjonalności. Pierwsze, normatywne,
traktuje człowieka jako byt, który, choć chronicznie ułomny, powinien dążyć do
doskonałości, rozumianej jako osiągnięcie pewnego stanu idealnego. Należy więc tak
wychowywać dzieci – najlepiej za pomocą kar, straszenia, zmuszania do bycia dzielnymi –
aby spełniały moralne standardy: były pracowite, seksualnie czyste, skoncentrowane na
przestrzeganiu norm, dążące do stawania się lepszymi. Osoby tak wychowywane
doświadczają przeważnie negatywnych emocji i ich stosunek do innych ludzi jest krytyczny.
Są mało życzliwe i bardzo surowe dla siebie i innych. Na przeciwnym biegunie znajduje się
podejście humanistyczne, w którym rodzice dążą do zaspokajania potrzeb dziecka i uważają
je za wartościowe niezależnie od tego, jakie ma wady. Uczą je orientowania się we własnych
emocjach, współczucia dla innych ludzi, akceptowania swoich i cudzych słabości. Osoby tak
wychowane są mniej egoistyczne, bardziej tolerancyjne, pobłażliwe i zainteresowane
relacjami z innymi. Wykazują więcej otwartości i częściej doświadczają pozytywnych niż
negatywnych emocji.
Katolicyzm, podobnie jak pozostałe religie monoteistyczne, propaguje wizję człowieka,
którego za wszelką cenę należy skłonić do doskonałości. Wszelkie odstępstwa od ideału są tu
traktowane jako zło, za które należy się kara. Nauczanie Jana Pawła II jest przejawem takiej
normatywistycznej wizji świata. Bardzo więc może odpowiadać surowym rodzicom i osobom
o negatywnej emocjonalności. To do nich było kierowane i w ich przypadku padało na
podatny grunt. Wbrew temu, czego pragnęliby sami wyznawcy, przekaz katolicyzmu jest
potępiający, pełen wrogości i ponury. I nadawanie mu atrakcyjnej formy czy osładzanie
wyrazami akceptacji dla posłusznych niewiele zmienia. Papież normatywista zadbał o to,
żeby życie owieczek, przynajmniej tych uczciwych, nie było zbyt słodkie. Ludzie sumienni,
wymagający od samych siebie, cierpią w katolicyzmie najbardziej. System norm, jaki narzuca
ta religia (nie tylko zresztą ta), jest po prostu nieludzki, a zalecenia w praktyce niewykonalne.
O to właśnie można mieć także pretensje do Wojtyły. Papież nie dość, że szerzył uprzedzenia
i nietolerancję (ukrywaną często pod chwytliwymi hasłami ekumenizmu, miłosierdzia czy
miłości bliźniego), to jeszcze najbardziej wartościowym, ludziom, uwikłanym w tę zatrutą
ideologię, którą szerzył, zgotował udrękę ciągłego, irracjonalnego poczucia winy.
Czy uważa Pan, że istniało coś takiego jak „pokolenie JPII”? Jacy ludzie do niego
należeli i jakie reprezentowali postawy?
Pozwoli Pan, że nieco wykrętnie odpowiem na to pytanie. Bill Keller tak napisał o
papieżu: „Nawet jeśli słusznie przypisywano mu zasługi w obaleniu bezbożnego komunizmu,
to stworzył on coś na kształt partii komunistycznej w Kościele. Karol Wojtyła uformował
hierarchię nietolerującą odmiennego myślenia, niepoczuwającą się do odpowiedzialności za
czyny podwładnych, trzymającą wszystko w sekrecie i nieorientującą się w realiach życia
wiernych”. Relacje wiernych z przywódcami Kościoła ujął zaś następująco: „Oni udają, że
przewodzą, my udajemy, że ich słuchamy” („The New York Times” z czwartego maja 2002
roku). Pierwsza część tej wypowiedzi, choć wydaje się nieco szokująca, trafnie odzwierciedla
charakter Kościoła jako autorytarnej, pionowo zorientowanej, nieprzejrzystej instytucji.
Niektórzy widzą analogię między Kościołem rzymskokatolickim a mafią włoską. Nawet
jeśli to porównanie idzie za daleko, to trafnie oddaje pewną porównanie idzie za daleko, to
trafnie oddaje pewną fasadowość Kościoła i jego sekretne życie. Wolałbym w związku z tym,
żeby wpływ hierarchów, w tym papieża, na życie wiernych był pozorny i udawany.
Obawiam się jednak, że tak nie jest. W naszym społeczeństwie, którego zdecydowana
większość ma katolicką autoidentyfikację (według badań sondażowych około 96 procent, ale
trudno o miarodajne dane), ludzie mają poglądy rzeczywiście mało demokratyczne. Aby nie
być gołosłownym, przytoczę kilka danych z badań, które przeprowadziłem w okresie
wyborów w 2005 roku wśród studentek i studentów psychologii i pedagogiki, a więc,
wydawałoby się, humanistów, ludzi, po których można by się spodziewać otwartości,
tolerancyjności, szacunku dla demokracji. Niemal połowa zgodziła się z twierdzeniami:
„Zawsze lepiej ufać opiniom odpowiednich autorytetów w rządzie i w Kościele, niż słuchać
hałaśliwych wywrotowców w naszym społeczeństwie, którzy próbują zasiać zamęt w
ludzkich umysłach” i „Pewnego dnia nasz kraj zostanie zniszczony,jeśli wcześniej nie
zlikwidujemy wynaturzonych zachowań godzących w nasze moralne zasady i tradycyjne
wierzenia”, ponad połowa zaśz twierdzeniem: „W naszym kraju jest obecnie wielu
radykalnych, niemoralnych ludzi, którzy próbują dla własnych bezbożnych zamiarów
zniszczyć nasze państwo; władze powinny uniemożliwić tym ludziom działanie”. Nawet jeśli
to nie była wyłącznie „zasługa” papieża i jego wstecznych poglądów, to hipotetyczne
„pokolenie JPII” mogłoby mieć właśnie takie postawy. Jeśli takie przekonania mieli młodzi
humaniści, deklarujący głosowanie na PiS rzadziej niż średnia w społeczeństwie, to czego
możemy się spodziewać na przykład po rządzących nami konserwatywnych politykach?
A czy można jeszcze dzisiaj mówić o „pokoleniu JPII”? Jak żywa jest pamięć o papieżu
w polskim społeczeństwie?
„Pokolenie JPII” to według mnie twór medialny, jednak hasło to zostało podchwycone
przez młode osoby o katolickiej identyfikacji. W jednym z reportaży w „Gazecie Wyborczej”
przynależność do niego deklarowali bardzo różni ludzie, także częściowo niepodzielający
poglądów papieża. Była wśród nich młoda kobieta doświadczająca wyrzutów sumienia z
powodu zjedzenia batonika w czasie postu, a także gej, przekonany, że Jan Paweł II by go
przytulił. Odniosłem wrażenie, że niewiele tych młodych ludzi łączy poza identyfikacją z
religią katolicką, bo już nawet nie zawsze z samą instytucją Kościoła. Jeśli chodzi o pamięć o
papieżu, media przypominają o nim w rocznice urodzin, śmierci, ogłoszenia wyniku
konklawe, a także przy innych okazjach. Istnieją instytuty Jana Pawła II, jego imię nadaje się
szkołom i ulicom, w eksponowanych miejscach stoją niezliczone pomniki, ludzie mają obrazy
na ścianie, wizerunki na kubkach i długopisach. Nie wiem, w jakim stopniu przyczynia się to
do wspominania i refleksji. Prawdopodobnie pamięć ta jest żywsza u osób, które miały jakieś
osobiste doświadczenia, na przykład brały udział w mszy z papieżem czy były u niego na
audiencji. Rozumiem jednak, że nie o to chodziło w Pana pytaniu. Myślę, że jeśli znalazłaby
się odpowiednio liczna grupa osób identyfikująca się jako „pokolenie JPII”, to można by
mówić o jego istnieniu. Postulowałbym jednak niesugerujący sposób badania. Nie sądzę, aby
na otwarte pytanie: „Kim jesteś?” albo „Do jakiego pokolenia należysz?”, więcej niż kilka
procent odpowiedziało: „Do pokolenia JPII”. Jeśli zaś chodzi o regulacyjną moc takiej
przynależności, to sądzę, że byłaby znikoma. To raczej deklaracje niż istotny wyznacznik
postępowania. Natomiast poza sferą autoidentyfikacji nie widzę specjalnej potrzeby, żeby
akurat tak określać polskich katolików czy osoby o ultrakonserwatywnych poglądach na
kwestie obyczajowe. Lepiej mówić o prawicowcach lub fundamentalistach religijnych.
W jakim stopniu Jan Paweł II buduje dzisiaj więzi społeczne? Kim są ludzie, którzy
pojechali na beatyfikację albo którzy stawiają pomniki papieżowi?
Oczywiście pojechały osoby identyfikujące się w jakiś sposób z katolicyzmemi
Kościołem. Niektórzy czerpią poczucie wartości z identyfikacji społecznej. Według pewnej
popularnej w psychologii koncepcji są specyficzne powody, dla których ludzie chcą
odczuwać większą wspólnotę ze swoją grupą kulturową. Zgodnie z teorią opanowywania
trwogi Jeffa Greenberga, Sheldona Solomona i Toma Pyszczynskiego przypomnienie o
własnej śmiertelności rodzi lęk, przed przypomnienie o własnej śmiertelności rodzi lęk, przed
którym bronić może między innymi poczucie, że postępuje się zgodnie z normami swojego
kręgu kulturowego. Takie osoby stają się bardziej posłuszne tym normom, a zarazem
krytyczne wobec osób je łamiących. Śmierć papieża niewątpliwie zaktywizowała myślio
śmierci, kulturowe normy zyskały więc szczególną moc. Jedną z nich jest oddawanie czci
zmarłym, inną wspieranie członków własnej grupy czy postępowanie tak jak oni. Śmierć
papieża wyzwoliła mechanizm „opanowywania trwogi”; podobnie działa przypominanieo niej
na przykład przy okazji beatyfikacji. To jest oczywiście jedno z wyjaśnień.
Można tę chęć brania udziału w obrzędach wyjaśnić prościej. Ludziom wydaje się, że
dzieje się coś ważnego i jeśli wezmą udział w takim wydarzeniu jak pogrzeb sławnej osoby,
beatyfikacja czy budowa pomnika, to sami staną się lepsi, ważniejsi, bardziej wartościowi.
Oczywiście to nie jest motyw, który zadeklarują. Powiedzą raczej, że to z miłości do papieża
lub z poczucia obowiązku, który powinien spełnić prawdziwy Polak czy prawdziwy katolik.
Inni okażą się wówczas gorsi, co właśnie poprawia samoocenę aktywnego uczestnika tak
„ważnego” wydarzenia. aktywnego uczestnika tak „ważnego” wydarzenia.
Czy wśród ludzi wciąż kultywujących pamięć o papieżu istnieje wspólnota postaw?
Jakich przekonań oni bronią?
Nie dysponuję danymi bezpośrednio dotyczącymi osób kultywujących pamięćo papieżu.
Ponieważ jednak w Polsce wszyscy, poza kulturowymi outsiderami, w tym nieliczną grupą
zdeklarowanych ateistów, jakoś kultywują tę pamięć, choćby nie wyłączając telewizji, gdy są
w niej różne wspominki i relacje, to nawiążę jeszcze do moich badań nad autorytaryzmem.
Przypomnę, że były prowadzone pół roku po śmierci papieża i eskalacji przekazów
medialnych, jaka miała miejsce po tym zdarzeniu. Wpływ papieża na poglądy był więc wtedy
prawdopodobnie bardzo silny. U osób, które podsycają tę pamięć, zapewne i dziś jest
niemały.
Jesienią 2005 roku większość badanych studentek i studentów pedagogiki i psychologii
zgodziła się z twierdzeniami: „To, czego nasz kraj naprawdę bardzo potrzebuje, to silny,
zdeterminowany przywódca, który pokona zło i przywróci nas na właściwą drogę”,
„Posłuszeństwo i respekt dla autorytetów jest „Posłuszeństwo i respekt dla autorytetów jest
najważniejszą wartością, jakiej powinny być uczone dzieci”. Połowa zaś uznała, iż: „Sytuacja
w naszym kraju robi się na tyle poważna, że bardziej radykalne metody działania są
usprawiedliwione, jeżeli wyeliminują wichrzycieli i przywrócą nas na właściwą drogę”. Nie
wiem, jak mocno broniliby wtedy tych przekonań, gdyby przedstawić kontrargumenty. Nie
wiem, jak silne to były i są postawy. Jednak akceptacja dla sprawowania władzy z pozycji
autorytetu i siły może niepokoić.
Czy Pana zdaniem papież miał i ma wpływ na kształt polskiej sceny politycznej? W
jakich okresach w największych stopniu?
Żaden z polityków w Polsce nie ośmielił się krytykować papieża. Nawet deklarujący się
jako ateista prezydent Kwaśniewski traktował go z olbrzymim szacunkiem i sympatią. Nie
podejmuję się rozstrzygnąć, czy była ona szczera, czy też wynikała z politycznego
wyrachowania. Uważam, że to właśnie za prezydentury Kwaśniewskiego i za rządów SLD,
zwłaszcza tych w latach dziewięćdziesiątych, wpływ papieża na kształt polskiej sceny
politycznej był największy. Ugrupowania w rodzaju LPR czy PiS, konserwatywne i skrajne w
rodzaju LPR czy PiS, konserwatywne i skrajne w swoim deklaratywnym normatywizmie, z
papieżem czy bez, głosiłyby swoje poglądy i realizowały nieprzychylną ludziom politykę.
Natomiast Sojusz Lewicy Demokratycznej, wówczas niebędący jeszcze partią, lecz jedynie
sojuszem z trzonem w postaci SDRP, miał szansę na pewne liberalne kroki wustawodawstwie
dotyczącym życia prywatnego obywateli. Można było złagodzić ustawę antyaborcyjną,
wyprowadzić religię ze szkół, ograniczyć przywileje Kościoła. Żadna z tych spraw nie została
załatwiona. Sądzę, że główną przyczyną – jeśli pominąć prawicowe poglądy części posłów
tak zwanej lewicy – była niechęć do narażania się Kościołowi i dążenie do przypodobania się
Wojtyle. Tymczasem wtedy jeszcze zmiany były możliwe, bo poparcie dla bardziej
liberalnych rozwiązań nie było równoważone tak masową konserwatywną propagandą jak
później, a przywileje Kościoła nie były tak okrzepłe. Przecież komisja majątkowa miała
pierwotnie istnieć tylko kilka miesięcy, a nie dwadzieścia dwa lata! A co SLD dostało w
zamian? Nic. Księża i tak w niedzielę wyborczą nawoływali z ambon do głosowania na inne
partie. Przymilanie się kościelnym hierarchom trwale usunęło lewicowe praktyki rządzenia z
polskiej sceny politycznej, lewicowe praktyki rządzenia z polskiej sceny politycznej, a SLD
naraziło na słuszne zarzuty o uprawianie wstecznictwa i nieodróżnialność od partii
prawicowych, także w sferze obyczajowej. Polski papież miał bardzo konserwatywne poglądy
dotyczące antykoncepcji, rodziny, aborcji czy relacji między płciami. Czy te przekonania
mają odzwierciedlenie we współczesnym polskim społeczeństwie? Czy Polacy słuchają
papieża? Papież bardzo skrupulatnie reglamentował najbardziej intymne sfery życia.
Konsekwentnie potępiał seks przed i pozamałżeński oraz antykoncepcję, także tę, która nie
opiera się na niszczeniu zarodków zwanych przez
Kościół „dziećmi nienarodzonymi”. Potępiał także związki homoseksualne, emancypację
kobiet, prawo do wyboru własnego stylu życia, zwłaszcza jeśli ten był odmienny od
postulowanego przez Kościół. Część głęboko zaangażowanych w katolicyzm ludzi stara się
postępować zgodnie z tymi restrykcyjnymi zaleceniami. Ma to bardzo rozległe konsekwencje,
generalnie negatywne. Na poziomie emocjonalnym może oznaczać poczucie winy, bo ciężko
sprostać tak wysokim poczucie winy, bo ciężko sprostać tak wysokim wymaganiom, jakie
stawia katolicyzm. Jak na przykład czerpać radość z seksu, gdy ten stanowi tabu i obarczony
jest poczuciem winy? Jak się uchronić od „grzesznych” myśli, skoro – zgodnie z wiedzą
psychologiczną – walka z nimi jedynie je nasila? Na poziomie społecznym konsekwencje są
równie poważne. Rodzi się więcej nieplanowanych, niechcianych dzieci. Stosowanie
antykoncepcji jest zakazane, ale usuwanie zarodków także, więc w rezultacie wiele rodzin, w
tym także dzieci, jest nieszczęśliwych. Jednocześnie propagowanie przez Kościół
tradycyjnych ról płciowych i relacji między płciami, w których mężczyzna dominuje, ma
władzę, prawo do ostatecznej decyzji, prowadzi do dyskryminacji kobiet. To, że przyjmują
one nauczanie Kościoła i godzą się na poślednie miejsce w rodzinie, nie zmienia faktu, że bez
presji religii miałyby wybór i być może wybrałyby mniej obciążający, dający
więcejmożliwości samorozwoju styl życia.
Na szczęście większość Polaków podchodzi bardzo pragmatycznie do spraw seksu i relacji
między płciami. Można powiedzieć, że na szczęście nie słuchają papieża lub, co jest chyba
bliższe prawdy, robią to wybiórczo. lub, co jest chyba bliższe prawdy, robią to wybiórczo.
Mówiąc o „słuchaniu papieża”, mam oczywiście na myśli stosowanie się do zaleceń Kościoła
rzymskokatolickiego,
przekazywanych
na
lekcjach
religii,
mszach,
naukachprzedmałżeńskich, a najbardziej chyba przez rodziców, nie zaś czytanie
historycznych przemówień Jana Pawła II czy odtwarzanie jego głosu z MP4.
Z przeprowadzonego dla Polskiego Radia sondażu Instytutu Badania Opinii „Homo
Homini” wynika, że 82 procent Polaków uważa, iż nauki i osoba papieża Jana Pawła II
wpłynęły na ich życie. Na czym polega ów wpływ Pana zdaniem?
To są poprawne politycznie deklaracje, mające na celu zamanifestowanie bycia
prawomyślnym. To tak jakby spytać: „Czy słuchałeś(aś) uważnie słów tego wielkiegoi
mądrego człowieka? Czy wziąłeś/wzięłaś sobie do serca jego głębokie przemyśleniai
sugestie? Czy też zlekceważyłeś(aś) tę krynicę wiedzy i trwasz w ciemnocie?”. Ze względu
na status Jana Pawła II jako źródła norm konformizm każe odpowiedzieć, że tak. Respondenci
prawdopodobnie niechcący mówią zresztą prawdę. Autorytaryzm Polakówi Polek świadczy o
tym, prawdę. Autorytaryzm Polaków i Polek świadczy o tym, że hierarchiczne relacje,
płynące z obcowania, choćby za pośrednictwem telewizji, z papieżem, stają się czymś
trwałym. To jednak niezupełnie to samo, co świadome korzystaniez drogowskazu moralnego,
jakiego źródłem mógł być papież. Mało kto przyznałby, że jest zwolennikiem cenzury
dlatego, że Kościół reprezentowany przez Wojtyłę potępia różne treści niezgodne z jego
ideałem świata. Mało kto także by przyznał, że chęć walki z „hałaśliwymi wywrotowcami” i
„pozbycia się zgniłych jabłek” to echa nietolerancyjnej postawy papieża wobec odmienności.
Wpływ był, a za sprawą kościelnej propagandy wciąż jest wywierany, ale jego mechanizmy
nie muszą być powszechnie znane osobom, które mu ulegają.
A jaką rolę postać Jana Pawła II odgrywa w bieżących sporach politycznych? Część
socjologów twierdzi, że kult papieża zastępuje „religia smoleńska”. Jak Pan postrzega tę
kwestię?
Rzeczywiście ostatnio prawicowi politycy eksploatują śmierć swoich krewnych w
wypadku samolotowym. Niektórzy nawet wzięli się do polityki, wykorzystując Niektórzy
nawet wzięli się do polityki, wykorzystując w ten sposób rozgłos, jaki zapewniła im w
mediach śmierć bliskich. Oczywiście mogą mieć szlachetne motywy, ale bez Smoleńska
mieliby znacznie mniejsze szanse się przebić. Gdyby nie pokrewieństwo lub powinowactwo z
ofiarą, partia polityczna zapewne nie umieściłaby ich nawet na liście wyborczej. Nie
nazwałbym tego jednak „religią smoleńską”. Ze strony prezesa Kaczyńskiego to raczej
prymitywne cwaniactwo. Nawet jeśli wciąż cierpi po utracie brata (w to akurat wierzę), to nie
powinien się z tym afiszować i zbijać na tym kapitału politycznego, przy okazji pozwalając
współpracownikom na snucie fantastycznych antyrosyjskich teorii spiskowych. Przy tak
silnych i świeżych przekazach rzeczywiście podpinanie się pod sławę i popularność Jana
Pawła II nieco wyszło z użycia wśród polityków.
Czy uważa Pan, że w Polsce następują procesy laicyzacji, czy raczej rola religii
pozostanie znaczna? Jaką rolę może tutaj odegrać pamięć o polskim papieżu?
Młodzi ludzie zrażają się do religii. Część z nich poddaje dogmaty krytycznej ocenie.
Przekazywane poddaje dogmaty krytycznej ocenie. Przekazywane treści stoją przecież w
jaskrawej sprzeczności z ustaleniami nauki. Poza tym religia w szkołach nauczana jest w
nieatrakcyjny sposób. Dyrektorzy szkół ani kuratorium nie mogą zwolnić katechetki czy
katechety, bo wyznaczają ich władze kościelne. Poza tym zarówno dostęp do informacji, jak i
sposoby spędzania czasu alternatywne w stosunku do praktyk religijnych czy modlitwy
sprawiają, że młodzi ludzie angażują się w coś innego. Istnieją oczywiście środowiska, w
których presja na bycie religijnym, choćby to miało się ograniczać wyłącznie do
obrzędowości, jest duża. Niektóre dzieci, zwłaszcza w rodzinach o niższym statusie
społecznoekonomicznym, mniej wykształconych, będą więc wychowywane w duchu
katolickim. Katolicka autoidentyfikacja w Polsce wciąż stanowi normę. Znam osoby
niewierzące, które z czystego konformizmu chrzczą dzieci, posyłają na religię, do komunii i
bierzmowania, a nawet nalegają na ślub kościelny. Procesy laicyzacji prawdopodobnie będą
jednak postępować. W krajach zachodnich, wraz ze wzrostem zamożności i
samoświadomości mieszkańców, zainteresowanie religią spada. Choć jednocześnie
fundamentaliści mogą w bardziej wyraźny sposób fundamentaliści mogą w bardziej wyraźny
sposób manifestować swoje poglądy i pozyskiwać nowych zwolenników. Sytuacja jest więc
dosyć złożona. Przewidywanie, że nastąpi pełna laicyzacja i humanizacja społeczeństwa,
należałoby uznać za przejaw myślenia życzeniowego u jednych, a sposób mobilizacji do
nasilenia wysiłków ewangelizacyjnych – u drugich. Fakt, że od jakiegoś czasu indywidualizm
jako wymiar kultury w zamożnych krajach wypiera kolektywizm, nie oznacza, że ta tendencja
nie może się kiedyś odwrócić. Kłopoty gospodarcze świata sprawiają, że obszary biedy i
wykluczenia, zazwyczaj sprzyjające agresywnej religijności, nie tylko się utrzymują, ale też,
przy trwalszym załamaniu ekonomicznym, mogą się poszerzyć. Wtedy procesy laicyzacji
otrzymają potężny cios.
W ciągu ostatnich lat Jan Paweł II stał się w Polsce bohaterem wielu filmów, książek, a
nawet kolorowych magazynów. Czy Pana zdaniem polski papież jest kimś w rodzaju
pośmiertnego celebryty?
Z pewnością w Polsce jest jedną z najbardziej znanych, szanowanych i czczonych postaci.
Celebrytą znanych, szanowanych i czczonych postaci. Celebrytą był już za życia. Lubił
pokazywać się publicznie, lubił wyrazy sympatii, okazywane mu zainteresowanie.
W zestawieniu z tymi nieludzkimi poglądami i szkodliwą społecznie ideologią, jaką głosił,
ta próżność i samouwielbienie Jana Pawła II były nawet dosyć sympatyczne – nadawały mu
jakiś człowieczy rys. Wydawało mi się, że po śmierci jego sława i chwała trochę przycichną.
Polskie media zadbały jednak o to, by tak się nie stało. Mam wrażenie, że po śmierci,
przynajmniej przez pierwszy rok, poświęcały mu nawet więcej uwagi niż za życia. To musiał
być dla nich łatwy temat: wystarczyło mówić wyłącznie dobrze i z szacunkiem. Nie trzeba się
było przejmować dziennikarską rzetelnością. Można było zawiesić zasady dobrego
dziennikarstwa: dbanie o obiektywizm, prezentowanie kontrastujących ze sobą opinii,
weryfikowanie informacji. Zresztą i teraz krytykowanie papieża – choć w świetle skandali
pedofilskich wśród duchownych, które przez dziesiątki lat tolerował, wydawałoby się
uprawnione – stanowi tabu, w każdym razie dla większości dziennikarzy i publicystów.
Jaki jest pośmiertny wpływ na Polaków papieżajako bohatera kultury masowej?
Wszedł do panteonu bohaterów narodowych. Kopernik, Kościuszko, Skłodowska-Curie,
teraz on. Szkoda, bo Kościuszko, choć był wojennym zabijaką, wydaje się przy nim postacią
zupełnie niekontrowersyjną.Papież w kulturze masowej funkcjonuje jako jednoznacznie
pozytywny bohater. Stanowi dla zdecydowanej większości Polaków uosobienie Dobra,
Piękna i Prawdy, a także, o czym już wspominałem, narodowego sukcesu – swoisty powód do
dumy z bycia Polakiem. Wizerunki Jana Pawła II można spotkać niemal wszędzie. Dopiero
pojawienie się następnego tak bardzo wykreowanego przez media bohatera usunie go nieco w
cień. Ale na to się nie zanosi.
Słowo o autorze i o jego rozmówcach
W
YDAWCA
Piotr Szumlewicz – socjolog, filozof, publicysta, dziennikarz TVP. Redaktor kwartalnika
„Bez Dogmatu” i portalu www.lewica.pl. Publikował między innymi w „Trybunie”,
„Przeglądzie”, „Gazecie Wyborczej”, polskiej edycji „Le Monde diplomatique”, „Krytyce
Politycznej”, „Etyce”, „Przeglądzie Filozoficznym”, „Res Publice Nowej”. Autor książki
Niezbędnik ateisty (2010) i współredaktor książek: Stracone szanse? Bilans transformacji
1989–2009 (2009) oraz PRL bez uprzedzeń (2010).
Stanisław Obirek – profesor na Uniwersytecie Łódzkim na Wydziale Studiów
Międzynarodowych i Politologicznych. Studiował filologię polską na Uniwersytecie
Jagiellońskim, filozofię i teologię w Neapolu i w Rzymie na Uniwersytecie Gregoriańskim.
W 1997 r. habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor
książek Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi (2002), Religia – schronienie czy więzienie?
(2006), Obrzeża katolicyzmu (2008), Catholicism as a Cultural Phenomenon in The Time of
Globalization: A Polish Perspective (2009), Uskrzydlony umysł. Antropologia słowa Waltera
Onga (2010), Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu (2011). Interesuje
się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami
Holokaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i
kulturowych.
Adam Cioch – zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Fakty i Mity”. Studiował teologię
katolicką (na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim) i protestancką (w Chrześcijańskiej
Akademii Teologicznej w Warszawie), absolwent tej ostatniej.
Tomasz Żukowski – studiował na warszawskiej polonistyce. W 2006 roku obronił doktorat
poświęcony obrazom Chrystusa w poezji Aleksandra Wata i Tadeusza Różewicza. Od 2001
roku pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN w Pracowni Literatura XX i XXI wieku
oraz w Ośrodku Studiów Kulturowych i Literackich nad Komunizmem IBL PAN. Jego
zainteresowania skupiają się wokół pisarstwa związanego z wojną i okupacją, szczególnie
literatury dotyczącej Szoa. Jest współredaktorem i współautorem książki Stosowność i forma.
Jak opowiadać o Zagładzie? (2005) poświęconej zapisom Holocaustu. Publikował na ten
temat w „Pamiętniku Literackim”, „Tekstach Drugich” i książkach zbiorowych. Jednocześnie
zajmował się problematyką dyskursu publicznego. W latach 2002–2004 koordynował
program badania podręczników gimnazjalnych pod kątem obrazu mniejszości etnicznych,
religijnych i seksualnych realizowany w Stowarzyszeniu „Otwarta Rzeczpospolita”. Uprawia
także publicystykę społeczną i polityczną. Redagował kwartalnik „Bez Dogmatu”.
Publikował w „Przeglądzie” i na portalu www.lewica.pl.
Joanna Senyszyn – profesor zwyczajny dr hab. nauk ekonomicznych, kierowniczka Katedry
Badań Rynku na Uniwersytecie Gdańskim. Jest autorką czterech książek i ponad 150
publikacji z zakresu marketingu, poziomu życia i konsumpcji. Publikowała między innymi w
„Przeglądzie”, „Faktach i Mitach”, „NIE”, „Trybunie”. W latach 2001–2009 posłanka na
Sejm IV, V i VI kadencji, a od 2009 roku posłanka do Parlamentu Europejskiego i
wiceprzewodnicząca komisji Platformy Parlamentu Europejskiego na rzecz przestrzegania
świeckiej polityki i rozdziału kościoła od państwa w krajach Unii Europejskiej. W latach
2005–2008 była wiceprzewodniczącą Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Od wielu lat jest
członkinią Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Z ramienia organizacji pozarządowych
przez dwie kadencje należała do Krajowej Komisji Etycznej ds. Doświadczeń na Zwierzętach
przy Komitecie Badań Naukowych. Wspólnie z organizacjami kobiecymi napisała projekt
ustawy o świadomym rodzicielstwie i o finansowaniu z budżetu państwa zapłodnienia in
vitro.
Agnieszka Zakrzewicz – swą dziennikarską pracę rozpoczęła w Radiu Watykańskim. Dziś,
mieszkając od ponad 15 lat w Rzymie i pracując jako korespondent zagraniczny dla polskich
mediów, opowiada o kulisach Kościoła i Watykanu. Jej teksty były publikowane między
innymi w „NIE”, „Trybunie”, „Dziś”, „Polityce”, „Przeglądzie”, „Faktach i Mitach”, „Lewej
Nodze” oraz na portalach www.racjonalista.pl, www.lewica.pl, www.wolnemedia.pl,
www.onet.pl, www.wp.pl). Pisze o tych sprawach, które najbardziej dotykają problemu kobiet
w funkcjonowaniu tej instytucji, o pedofilii, homoseksualizmie, sekularyzacji współczesnego
społeczeństwa oraz przemianach Kościoła katolickiego w epoce „wojtyłowej” i
„postwojtyłowej”. W 2010 roku opublikowała książkę Papież i kobieta. Prowadzi blog „W
cieniu San Pietro” oraz autorską stronę www.bezgranic.net.pl.
Janusz Palikot – absolwent Wydziału Filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i
Uniwersytecie Warszawskim. Przedsiębiorca, polityk, poseł na Sejm V i VI kadencji, obecnie
przywódca partii Ruch Poparcia Palikota. Autor kilku książek, w tym: Płoną koty w Biłgoraju
(2007), Poletko Pana P. (2008), Janusz Palikot. Pop-polityka (2009).
Katarzyna Nadana-Sokołowska – pracowniczka zespołu badań interdyscyplinarnych
„Literatura i Gender” przy Instytucie Badań Literackich PAN, historyczka literatury,
krytyczka literacka, wykładowczyni akademicka. Ukończyła filologię polską na
Uniwersytecie Warszawskim i Szkołę Nauk Społecznych przy Instytucie Filozofii i Socjologii
PAN. W 2008 r. obroniła w IBL PAN pracę doktorską Problem religii w polskich dziennikach
intymnych: S. Brzozowski, K. L. Koniński, H. Elzenberg napisaną pod kierunkiem prof.
Marii Janion. Publikowała m.in. w „Znaku”, „Res Publice Nowej”, „Kresach”, „Tekstach
Drugich”. Członkini redakcji pisma „Bez Dogmatu”. Zajmuje się literaturą dokumentu
osobistego i problematyką związków kobiet. Obecnie jest jedną z realizatorek projektu
„Encyklopedia gender”.
Marek Balicki – polski polityk, minister zdrowia w gabinetach Leszka Millera i Marka Belki,
poseł na Sejm I, II i VI kadencji, senator V kadencji. Lekarz, dyrektor Szpitala Wolskiego w
Warszawie. Działa w różnych organizacjach społecznych i zawodowych. Jest prezesem
Warszawskiego Towarzystwa Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Psychicznie i Nerwowo
Chorymi. Był inicjatorem powołania stowarzyszenia Kolegium Lekarzy Rodzinnych w
Polsce. Od wielu lat uczestniczy w pracach Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Jest
członkiem
zarządu
Stowarzyszenia
Studiów
i
Inicjatyw
Społecznych
oraz
wiceprzewodniczącym Klubu Dialogu Politycznego im. Zofii Kuratowskiej.
Artur Zawisza – dziennikarz Telewizji Polskiej, publicysta tygodnika „Przegląd”. Doktorant
w Instytucie Polonistyki Stosowanej UW. Zajmuje się retoryką klasyczną i językiem
współczesnej polityki.
Magdalena Środa – etyczka, filozofka, publicystka, feministka, sekretarz redakcji „Etyki”,
felietonistka „Gazety Wyborczej”, Pełnomocniczka Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i
Mężczyzn w rządzie Marka Belki (2004–2005), kandydatka do Parlamentu Europejskiego z
listy Porozumienia dla Przyszłości (2009), organizatorka Kongresu Kobiet (2009), wybrana
Polką Roku 2009 w konkursie „Wysokich Obcasów”, autorka książek: Idea godności w
kulturze i etyce (1993), Indywidualizm i jego krytycy. Współczesne spory między liberałami,
komunitarianami i feministkami na temat podmiotu, wspólnoty i płci (2003), Kobiety i
władza (2009).
Jerzy Urban – dziennikarz, publicysta, pisarz, redaktor naczelny tygodnika „NIE”, rzecznik
prasowy rządu PRL w latach 1981–1989, autor wielu książek, w tym: Felietony z pieprzem i
solą (1986), Alfabet Urbana. OD UA do Z (1990), Klątwa Urbana (1996).
Jerzy Krzyszpień – językoznawca, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje
się między innymi zagadnieniem języka i władzy, a ponadto równouprawnieniem lesbijek,
gejów, ludzi biseksualnych i transpłciowych. Przełożył z języka angielskiego na polski szereg
książek poświęconych ruchowi emancypacyjnemu lesbijek i gejów.
Jakub Majmurek – filozof, filmoznawca, publicysta, tłumacz i nauczyciel akademicki.
Pracuje w redakcji Krytyki Politycznej przy książkach, czasopiśmie oraz witrynie
internetowej. Doktorant w Szkole Nauk Społecznych PAN, gdzie przygotowuje pracę na
temat reinterpretacji psychoanalizy i marksizmu, jaka dokonała się w filozofii francuskiej lat
70. Publikował w licznych wydawnictwach książkowych, „Kinie”, „Res Publice Nowej”,
„Kulturze Liberalnej”. Stale współpracuje z „Bez Dogmatu” i „Dwutygodnikiem”.
Tomasz Piątek – pisarz, publicysta, felietonista „Krytyki Politycznej”, protestant. Ukończył
lingwistykę na Universita‘ degli Studi di Milano. Autor między innymi powieści Heroina
(2002), nominowanego do Nagrody Literackiej Nike Pałacu Ostrogskich (2008),
nominowanego do Paszportów „Polityki” Węża w kaplicy (2010) oraz Antypapieża (2011).
Jarosław Klebaniuk – psycholog społeczny, adiunkt w Instytucie Psychologii Uniwersytetu
Wrocławskiego. Autor kilkudziesięciu artykułów naukowych, redaktor pięciu książek. W
latach 2007–2010 członek Komitetu Psychologii PAN. Publikuje także recenzje teatralne, a
jego utwory prozatorskie ukazały się w „Akcencie”, „Frazie”, „Kresach” i „Lampie”. Stały
współpracownik kwartalnika „Bez Dogmatu” i redaktor portalu www.lewica.pl.