•
Z Ewą Wojtyną, psychologiem i lekarzem, rozmawia Renata Mazurowska
Renata:
Witaj Ewo, porozmawiajmy dziś o tym, czym jest zaborczość?
Ewa:
Dla mnie zaborczość jest pozbawieniem drugiej osoby jej indywidualności w celu zaspokojenia
własnych potrzeb. Uff... ale zabrzmiało... To taka sytuacja, w której nie pozostawia się innym
ludziom przestrzeni dla ich własnego życia, w której kontroluje się innych tak dalece, jak to tylko
możliwe.
Renata:
Jak odróżnić roszczenie sobie praw do kogoś od całkiem sensownych oczekiwań?
Ewa:
To akurat dość proste. W dzisiejszych czasach trudno nawet mówić o posiadaniu praw do kogoś.
Nie ma prawa własności. Jest za to dwustronna umowa - formalna bądź nieformalna. I kluczem do
Twojego pytania jest właśnie ta umowa. Związek to nie niewolnictwo, ale pole do negocjacji.
Rozmawiajmy o swoich oczekiwaniach i potrzebach. Ważne jest, by były one zaspokojone w
rozsądny sposób. W dobrych związkach istnieją trzy przestrzenie dla tych potrzeb: po jednej
"prywatnej" dla każdego z partnerów i jedna wspólna, stworzona na drodze kompromisu z
fragmentów tych części "prywatnych". Jeżeli nie przekraczamy wspólnie ustalonych granic, to
wszystko jest okay. Natomiast, kiedy zagarniamy dla siebie całkowicie teren prywatny naszego
partnera, to wtedy już postępujemy nie fair.
Renata:
Chyba zgodzisz się ze mną Ewo, że zaborczość nie jest w związku cechą pożądaną i może
zniszczyć nawet najpiękniejszy związek?
Ewa:
Oj tak, zaborczość - nawet, jeśli stoją za nią najlepsze intencje (bo i tak bywa) - zabija partnerstwo i
przekształca związek w coś, co przypomina raczej układ "pan-niewolnik".
Renata:
Zaborczość wiązałabym z zazdrością, a zazdrość z niepewnością uczuć partnera. Czy to dobry
trop?
Ewa:
Coś w tym jest. Dla mnie rzeczywiście zazdrość wiąże się z niepewnością uczuć partnera, ale
zaborczość wydaje mi się jeszcze szerszym pojęciem. No i jeszcze to, że partner może dać
rzeczywiste powody do zazdrości, do zaborczości - już nie. Zaborczość tkwi jakby wyłącznie w nas
samych. To potrzeba posiadania na wyłączną własność. A powody mogą być różne.
Renata:
Chęć sprawowania kontroli nad związkiem, nad drugą osobą? To wynik naszej bezradności?
Braku zaufania?
Ewa:
Bardzo często wynika to z poczucia niskiej wartości. Poprzez zagarnięcie na własność innej osoby
ktoś może podbudowywać swoje ego. Czasem jest to rozpaczliwa próba ratowania związku, kiedy
poprzez zaborczość chce się zatrzymać partnera przy sobie. Ale łatwo sobie wyobrazić, że
skuteczność tego działania jest znikoma... Czasem chcemy w ten sposób chronić drugą osobę przed
popełnieniem czegoś głupiego. Chcemy jak najlepiej, tymczasem ubezwłasnowolniamy tę
ukochaną osobę. I efekt jest tragiczny. Można by tak wymieniać tych powodów całe mnóstwo...
Renata:
Jak sobie radzić z zaborczością?
Ewa:
Przede wszystkim trzeba ją sobie uświadomić. I odkryć powody, jakie nami kierują. Czasem
pomaga zapytanie siebie, co by się stało, gdyby nagle zniknął nasz partner? Jakbyśmy się czuli?
Odpowiedź na te pytania może wskazać na potrzeby, które zaspokajamy właśnie poprzez
zaborczość. Zaspokojenie ich w inny sposób może odebrać nam powód do zaborczości. Samo
uświadomienie sobie tej cechy też już może przynieść korzyści - jest szansa, że wtedy zaczniemy
być bardziej uważni na to, co robimy, zaczniemy kontrolować bardziej siebie niż partnera. Ale
przede wszystkim - w miarę możliwości - rozmawiajmy o tym!
Renata:
A jak sobie radzić z zaborczością partnera?
Ewa:
Jeżeli rozmowy na ten temat z partnerem nie przynoszą efektów, a my czujemy się z tym źle, to być
może jest to najlepszy czas, by przerwać ten związek. Albo zrobić sobie przerwę. Największy
problem z zaborczym partnerem polega na tym, że on najczęściej nie widzi problemu i wcale nie
ma ochoty dopuszczać nas do głosu. Jeżeli zatem nasze próby rozmawiania przypominają walenie
głową w mur - to poważnie zastanówmy się nad przyszłością tego związku.
Renata:
Zaborczość jest niszcząca, a co jest przeciwwagą, co związek buduje? Tolerancja? Szacunek
dla partnera? Zaufanie?
Ewa:
Zebrałabym to wszystko w jednym słowie: partnerstwo!
Wypowiedzi z forum Cogito
Małgorzata:
Kiedyś w innym związku miałam z nią problemy. Zniszczyła wszystko. Teraz jestem w całkowicie
zdrowym związku, w którym zaborczość nie istnieje. Jest zazdrość, ale tylko ta niegroźna. Cieszę
się, że nas ten problem nie dotyczy, bo wiem, że może wszystko zniszczyć.
Sjenn:
Zaborczy człowiek chce mieć człowieka na własność. Urządza mu awantury o spotkania z innymi
ludźmi, wypytuje, co oni powiedzieli, a jeśli jest wrogo nastawiony, także z nich drwi. Obraża się,
urządza prawdziwe sceny zazdrości, często bardzo spektakularne i doskonale psujące dobre
samopoczucie. Domaga się zapewnień, że jest tym najważniejszym kimś w życiu, a także stałej
uwagi i tego, by rzucać wszystko na jedno jego słowo. Chce wiedzieć absolutnie wszystko o życiu
tej drugiej osoby. Twierdzi też niekiedy, że wcale nie jest zaborczy, a niekiedy przekonuje, że to
dowód prawdziwości uczuć. Do pewnego stopnia ma rację: w związku często chce się mieć tę
drugą osobę tylko dla siebie. Kocha się ją, więc chce się z nią spędzać jak najwięcej czasu. Jeśli nie
ma się poczucia własnej wartości, można także nie być pewnym uczuć tej drugiej osoby i stale
obawiać się jej utraty. Ale zaborczość jest szkodliwa, bo zniewala drugą osobę, wyniszcza ją
psychicznie, uniemożliwia kontakty z innymi ludźmi - czasami taki związek może przypominać
nałóg albo dwuosobową sektę.
Najgorzej jest po rozstaniu, bo wtedy właśnie uświadamia się sobie, że straciło się kontakt z
przyjaciółmi i że w pewien sposób brakuje tych wszystkich ograniczeń, bo życie nagle stało się
bardzo puste - a zarazem widzi się, jak inną osobą się stało (zaborczy człowiek chce nas mieć dla
siebie, ale jeśli coś mu się w nas nie podoba, często próbuje to zmienić).
Dziękuję, nigdy więcej nie chcę mieć z tym nic wspólnego. I, na szczęście, jestem teraz w podobnej
sytuacji, co Małgorzata: tylko niegroźna zazdrość, często udawana.
Ataegina:
Jestem zaborcza, do niedawna nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale teraz wiem.
W żadnym wypadku nie jest to coś, co buduje jakiekolwiek związki, choć często są one oparte na
takich relacjach.
Moja zaborczość przejawia się tym, że kradnę ludzi tylko dla siebie, ale nie tak, że nie pozwalam
im spotykać się z innymi czy coś podobnego. Jeśli cos mówię, wymagam maksymalnej uwagi
skupionej na mnie, tylko i wyłącznie.
Chcę, abym tylko ja była przedmiotem zainteresowania... Teraz już o tym wiem i postaram się to
zmienić...
Wędrowczyn:
Zaborczość + miłość = koniec.
Nie jestem zaborczy... Jestem zazdrośnikiem, ale nie okazuje tego, tłumie to w sobie. Jak to
powiedziała pewna mądra osoba: "nie lubię się dzielić", dodałbym do tego jeszcze: "nie lubię się
dzielić, a szczególnie tym, co kocham."
Kasiekvoo:
Jestem zaborcza!
Chcę mieć wszystko dla siebie,
wszystko ma być tak, jak ja chcę!
I koniec!
Tak myślałam jeszcze w tamtym roku... A teraz... Tłumię w sobie tą zaborczość, bo jest ona jak
najbardziej negatywnym uczuciem... Jestem też zazdrosna... Ale tego też staram się nie wyrażać. Po
prostu dorastam i ćwiczę swój charakter.