BÓG I PAŃSTWO
Nota redakcyjna
Bakunin zaczął pisać tę pracę w 1870 r. w Marsylii, zafrapowany wypadkami wojny franko-
pruskiej. Początkowo zamierzał napisać broszurę, ale praca rozrastała się i przekształcała w
książkę, pisaną jednak fragmentami i bez całościowego planu. W tym czasie całość miała
nosić tytuł: "Rewolucja socjalna czy dyktatura wojenna?" 16 kwietnia 1871 r. Bakunin
zmienił ten tytuł na "Imperium knuto-germańskie a rewolucja społeczna". W końcu kwietnia
1871 roku pierwsza część pracy została opublikowana. Stronice 139-210 rękopisu,
zatytułowane "Historyczne sofizmaty doktrynerskiej szkoły komunistów niemieckich", były już
złożone, ale nie wydrukowane. Ponieważ jednak nie starczyło potrzebnych na druk pieniędzy,
Bakunin zajął się innymi sprawami i praca pozostała niezakończonym i nie uporządkowanym
zbiorem fragmentów.
W maju 1872 roku Bakunin znów podjął pracę i napisał 75-stro-nicowy fragment, który
zamierzał uzupełnić analizą stosunków niemiecko-słowiańskich. Problematykę tę podjął
jednak dopiero w pracy "Państwowość i anarchia".
Część manuskryptu zatytułowanego "Historyczne sofizmaty doktrynerskiej szkoły komunistów
niemieckich" (stronice 149 - 247 rękopisu, bez zagubionych trzech stron: 211-213) była
wydana w 1882 roku przez anarchistów C. Cafiero i E. Reclus w postaci oddzielnej broszury
pod tytułem "Bóg i państwo" (tytuł pochodził od wydawców). Broszura była tłumaczona na
wiele języków i wielokrotnie wznawiana.
Tekst w niniejszym wydaniu podajemy częściowo według przekładu Zofii Krzyżanowskiej
zamieszczonego w drugim tomie "Pism Wybranych" Bakunina (Warszawa 1965), częściowo
według zredagowanego pierwszego przekładu polskiego "Bóg i Państwo" (Genewa 1889,
Wydawnictwo "Walka Klas").
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
ROZDZIAŁ I
Kto ma rację, idealiści czy materialiści? Skoro zagadnienie zostało tak postawione, nie można
się wahać. Nie ulega żadnej wątpliwości, że idealiści nie mają słuszności i że jedynie
materialiści mają rację. Tak jest, fakty panują nad ideami; ideał - jak mówi Proudhon - jest
kwiatem, którego korzeń stanowią materialne warunki istnienia. Tak jest, cała intelektualna i
moralna, polityczna i społeczna historia ludzkości jest odbiciem jej historii ekonomicznej.
Wszystkie gałęzie nowoczesnej nauki, o ile są sumiennie i poważnie opracowane, głoszą
zgodnie tę wielką, tę podstawową i rozstrzygającą prawdę: tak, świat społeczny, świat w
ścisłym znaczeniu ludzki, słowem, ludzkość jest tylko ostatecznym i najwyższym rozwojem -
przynajmniej dla nas i względnie na naszej planecie - jest najwyższym przejawem tego, co
zwierzęce. Ale wobec tego, że każdy rozwój nieuchronnie zawiera w sobie negację swojej
podstawy lub punktu wyjścia, ludzkość jest w swej istocie jednocześnie świadomą i ciągle
wzrastającą negacją tego, co zwierzęce w człowieku. I właśnie ta negacja, zarówno racjonalna
jak naturalna, która jest racjonalna, dlatego tylko, że jest jednocześnie historyczna i logiczna,
zdeterminowana jak każdy proces rozwojowy i każda realizacja prawa naturalnego w świecie
- właśnie ta negacja stanowi i tworzy ideał, świat intelektualnych i moralnych przekonań -
idee.
Tak jest, naszymi praprzodkami, naszymi Adamami i naszymi Ewami, były, jeżeli nie goryle,
to ich bardzo bliscy krewni - zwierzęta wszystkożerne, rozumne i okrutne, które posiadają w
stopniu nieskończenie wyższym niż zwierzęta wszystkich innych gatunków dwie cenne
właściwości, mianowicie zdolność myślenia oraz zdolność, potrzebą buntu.
Te dwa uzdolnienia, łącząc w procesie historycznym swoje działanie, reprezentują właśnie ten
"czynnik", tę stronę, siłę negatywną w pozytywnym rozwoju tego, co zwierzęce w człowieku,
i w rezultacie wytwarzają to wszystko, co w ludziach jest ludzkie.
Biblia, księga bardzo interesująca, a w niektórych miejscach bardzo głęboka, jeśli traktować
ją jako jeden z najważniejszych zachowanych przejawów ludzkiej mądrości i fantazji, wyraża
tę prawdę, zresztą w sposób niezmiernie naiwny, w micie o grzechu pierworodnym. Spośród
wszystkich bogów kiedykolwiek uwielbianych przez ludzi Jehowa jest bogiem niewątpliwie
najbardziej zawistnym, najbardziej próżnym, najbardziej okrutnym, najbardziej
niesprawiedliwym, najbardziej krwiożerczym, jest największym despotą i największym
wrogiem godności i wolności ludzkiej. Stworzywszy Adama i Ewę, nie wiadomo, dla jakiej
zachcianki, być może, by rozproszyć nudę, która musiała mu straszliwie dokuczać w tej jego
odwiecznej egoistycznej samotności, czy też by dostarczyć sobie nowych niewolników -
wspaniałomyślnie oddał w ich władanie całą ziemię wraz ze wszystkimi płodami i ze
wszystkimi zwierzętami istniejącymi na ziemi, pozwalając w pełni używać jej darów z
jednym tylko ograniczeniem: kategorycznie zabronił im spożywać owoce z drzewa poznania.
Chciał więc, aby człowiek, pozbawiony świadomości samego siebie, pozostał po wieczne
czasy zwierzęciem, chodził zawsze na czworakach przed odwiecznym Bogiem, swym
Stwórcą i Panem. Lecz oto zjawia się Szatan, odwieczny buntownik, pierwszy wolnomyśliciel
i pierwszy bojownik o emancypację światów. On ukazuje pierwszym ludziom, jak wielką
hańbą jest ich zwierzęca ignorancja i posłuszeństwo; wyzwala człowieka, na jego czole
wyciska pieczęć wolności i człowieczeństwa, skłaniając go do nieposłuszeństwa i spożycia
owocu poznania.
Wiadomo, co nastąpiło dalej. Pan Bóg, którego zdolność przewidywania, jeden z atrybutów
boskości, powinna go była ostrzec przed tym, co nastąpi, uniósł się straszliwym i śmiesznym
gniewem: przeklął Szatana, człowieka i świat, który sam stworzył, zadając jak gdyby cios
samemu sobie w swoim własnym tworze, jak to czynią dzieci, kiedy się rozgniewają; i nie
zadowolił się ukaraniem ówczesnych naszych przodków, lecz przeklął wszystkie ich przyszłe
pokolenia, nie winne popełnionego grzechu przez przodków. Nasi katoliccy i protestanccy
teologowie uważają, że wyrok ten jest bardzo głęboki i słuszny - chyba właśnie dlatego, że
jest tak potwornie niesprawiedliwy i niedorzeczny! Następnie Bóg, przypomniawszy sobie, że
jest nie tylko Bogiem zemsty i gniewu, lecz także Bogiem miłości, gdy już wydał na męki
życie kilku miliardów biednych istot ludzkich i skazał je na wieczyste piekło, zlitował się nad
resztą i chcąc zbawić tę resztę i pojednać swą odwieczną i boską miłość ze swym
odwiecznym i boskim gniewem, zawsze żądnym ofiar i krwi, zesłał na ziemię jako ofiarę
przebłagalną swego jedynego syna, by został umęczony przez ludzi. Jest to tajemnica
Odkupienia, podstawa wszystkich religii chrześcijańskich. Gdyby przynajmniej ten boski
Zbawiciel zbawił świat ludzki! Bynajmniej; wiemy, gdyż tak głosi oficjalnie Kościół, że
obiecany przez Chrystusa raj stanie się udziałem nielicznej garstki wybranych. Reszta,
olbrzymia większość pokoleń obecnych i przyszłych, będzie się wiecznie prażyć w piekle.
Tymczasem, żeby nas pocieszyć, Bóg zawsze sprawiedliwy, zawsze dobry, oddaje ziemię pod
rządy Napoleonów III, Wilhelmów I, Ferdynandów austriackich oraz Aleksandrów
wszechrosyjskich.
Takie oto niedorzeczne baśnie rozpowszechnia się dzisiaj, takie potworne doktryny wykłada
się w dziewiętnastym stuleciu, i to we wszystkich szkołach ludowych w Europie, na specjalny
rozkaz rządów. I to się nazywa cywilizowaniem ludów! Czyż nie jest rzeczą oczywistą, że
wszystkie te rządy są trucicielami, systematycznie ogłupiającymi masy ludowe w imię
własnych interesów?
Odszedłem od przedmiotu, dałem się unieść gniewowi, który opanowuje mnie zawsze, ilekroć
myślę o niecnych i występnych środkach, które stosują państwa, by utrzymać narody w
wiecznej niewoli i aby oczywiście w ten sposób jeszcze bardziej je ograbiać. Czymże są
zbrodnie wszystkich Troppmannów
świata wobec tej zbrodni obrazy ludzkości, jaką
popełniają codziennie, w biały dzień, na całym cywilizowanym świecie, ci sami ludzie, którzy
ośmielają się nazywać siebie opiekunami i ojcami ludów? Wracam do mitu o grzechu
pierworodnym.
Bóg przyznał słuszność Szatanowi i potwierdził prawdziwość słów diabła, aż Adam i Ewa w
zamian za akt nieposłuszeństwa otrzymają wiedzę i wolność. Gdy bowiem tylko spożywali
zakazany owoc. Bóg powiedział do siebie samego (zob. Biblię): "Oto człowiek stał się jak
gdyby jednym z Nas, poznał dobro i zło; nie dopuśćmy więc, aby spożywał owoc życia
wiecznego i aby stał się, jak My, nieśmiertelny".
Przestańmy zajmować się teraz bajeczną stroną tego mitu i rozpatrzmy jego prawdziwy sens.
Ten sens jest zupełnie jasny. Człowiek wyzwolił się, odłączył od świata zwierzęcego i stał się
człowiekiem; zapoczątkował swoją historię i swój czysto ludzki rozwój przez akt
nieposłuszeństwa i poznania, tj. przez bunt i przez myśl.
Trzy elementy lub - jeżeli wolicie - trzy podstawowe zasady decydują o głównych warunkach
całego rozwoju ludzkiego w historii, zarówno kolektywnego, jak indywidualnego: 1°
zwierzęcość ludzka; 2° myśl; 3° bunt. Pierwszemu elementowi właściwie odpowiada
ekonomia społeczna i prywatna; drugiemu - nauka; trzeciemu - wolność.
Idealiści wszystkich szkół, arystokracja i bourgeois, teologowie i metafizycy, politycy i
moraliści, duchowni, filozofowie czy poeci - nie zapominajmy tu też o liberalnych
ekonomistach, niepohamowanych, jak wiadomo, wielbicielach ideału - czują się głęboko
dotknięci, gdy słyszą, że człowiek z całą swą świetną inteligencją, ze swymi wzniosłymi
ideami i nieskończonymi dążeniami jest tylko, jak wszystko, co istnieje na świecie, materią,
wytworem tej pospolitej materii.
Moglibyśmy im odpowiedzieć, że materia, o której mówią materialiści, materia żywiołowo i
wiecznie zmienna, aktywna, twórcza, materia o określonych prawach chemicznych czy
organicznych i przejawiająca się we własnościach czy siłach mechanicznych, fizycznych,
zwierzęcych i intelektualnych, z którymi jest nierozłącznie związana - że ta materia nie ma
nic wspólnego z pospolitą materią idealistów. Ta pospolita materia, wytwór ich błędnej
abstrakcji, jest rzeczywiście tworem głupim, bezdusznym, nieruchomym, niezdolnym do
wytworzenia czegokolwiek, nawet najdrobniejszej rzeczy, jest caput mortuum, szkaradnym
wyobrażeniem przeciwstawnym temu pięknemu wyobrażeniu, które oni nazywają Bogiem,
Istotą Najwyższą. Wobec Boga materia, w ich właśnie ujęciu, ogołocona przez nich samych z
wszystkiego, co stanowi jej rzeczywistą naturę, reprezentuje z konieczności najwyższy
Niebyt. Odebrali materii rozum, życie, wszystkie określające ją jakości, aktywność w
stosunkach czy siłę, nawet sam ruch, bez którego nie posiadałaby nawet wagi - pozostawili jej
tylko absolutną nieprzenikliwość i nieruchomość w przestrzeni; te wszystkie siły, własności i
przejawy naturalne przypisali Istocie wyimaginowanej, stworzonej przez ich abstrakcyjną
fantazję; następnie odwracając role, ten wytwór własnej wyobraźni, to widmo, tego Boga,
który jest Nicością, nazwali "Istotą Najwyższą"; i w nieuniknionej konsekwencji oznajmili, że
wszystko, co realnie istnieje, materia, świat - jest Nicością. Po czym z całą powagą
powiedzieli, że materia ta nie jest zdolna wytworzyć niczego, nie jest zdolna nawet wprawić
się sama w ruch, że więc musiała być stworzona przez ich Boga.
W zamieszczonym na końcu tej książki Dodatku
wykazałem, do jakich naprawdę
oburzających absurdów doprowadzają nieuchronnie owe wyobrażenia Boga bez względu na
to, czy przedstawiają go one w postaci osoby, stwórcy i rządcy światów, czy też w
nieosobowej postaci ujętej jako pewien rodzaj boskiej duszy rozpostartej w całym
wszechświecie, która stanowi w ten sposób odwieczną zasadę, czy też w postaci idei
nieskończonej i boskiej, zawsze obecnej i działającej w świecie, która przejawia się ciągle we
wszystkich istotach materialnych i skończonych. W tym miejscu ograniczę się do jednej tylko
sprawy.
Wszyscy doskonale rozumieją, czym jest stopniowy rozwój świata materialnego, jak również
rozwój życia organicznego, zwierzęcego, oraz historycznego postępu inteligencji ludzkiej,
zarówno indywidualnej jak społecznej. Jest to ruch całkowicie naturalny od prostego do
złożonego, od dołu do góry czy od niższego do wyższego; jest to ruch zgodny ze wszystkimi
naszymi codziennymi doświadczeniami, a więc zgodny także z wrodzoną nam logiką, z
prawami właściwymi naszemu umysłowi, który zawsze kształtuje się i może się rozwijać
jedynie przy pomocy tych właśnie doświadczeń, których jest tylko - że tak powiem -
odtworzeniem myślowym, mózgowym, czy też refleksyjnym streszczeniem.
System idealistów przedstawia nam coś wręcz przeciwnego. Przekreśla on w sposób
absolutny wszystkie doświadczenia ludzkie oraz powszechny i wszystkim wspólny zdrowy
rozsądek, który jest koniecznym warunkiem wszelkiego porozumienia między ludźmi i który
- wznosząc się od tak prostej i tak jednomyślnie uznanej prawdy, że dwa razy dwa jest cztery,
aż do najbardziej wzniosłych i najbardziej skomplikowanych teorii naukowych, a poza tym
nie dopuszczając nigdy niczego, co nie byłoby najsurowiej potwierdzone przez doświadczenie
lub przez obserwację rzeczy i faktów - stanowi jedyny poważny fundament, na jakim opiera
się wiedza ludzka.
Zamiast iść naturalną drogą od dołu ku górze, od niższego ku wyższemu, od względnie
prostego ku bardziej skomplikowanemu, zamiast rozumnie, racjonalnie śledzić progresywny i
realny ruch świata zwanego nieorganicznym ku światu organicznemu, roślinnemu, a
następnie zwierzęcemu, a jeszcze dalej ku specyficznie ludzkiemu; od materii chemicznej czy
od istoty chemicznej ku materii ożywionej czy ku istocie żywej, a od istoty żywej ku istocie
myślącej - zamiast iść tą drogą, myśliciele idealiści, opętani, zaślepieni i pchani przez boskie
widmo, które odziedziczyli po teologii, obierają drogę całkowicie odwrotną. Oni postępują od
góry ku dołowi, od wyższego ku niższemu, od skomplikowanego ku prostemu. Zaczynają od
Boga bądź jako osobowości, bądź też jako substancji czy idei boskiej, i pierwszy zrobiony
przez nich krok staje się strasznym upadkiem z górnych wyżyn wiecznego ideału w bagno
świata materialnego; z absolutnej doskonałości do absolutnej niedoskonałości; z dziedziny
myśli o bycie, a raczej od Bytu najwyższego - w Niebyt. Kiedy, jak i dlaczego Istota boska,
wieczna, nieskończona, doskonałość absolutna, prawdopodobnie znudzona samą sobą,
zdecydowała się wykonać to rozpaczliwe salto mortale - tego żaden idealista ani teolog, ani
metafizyk, ani poeta nie był w stanie ani sam zrozumieć, ani też wyjaśnić nie
wtajemniczonym.
Wszystkie religie przeszłości i teraźniejszości oraz wszystkie transcendentalne systemy
filozoficzne obracają się wokół tej jedynej i niesprawiedliwej tajemnicy
. Ludzie święci,
natchnieni prawodawcy, prorocy, Mesjasze, szukali w niej życia, a znaleźli torturę i śmierć.
Pożarła ich jak starożytny Sfinks, ponieważ nie umieli jej wyjaśnić. Wielcy filozofowie, od
Heraklita i Platona do Kartezjusza, Spinozy, Leibniza, Kanta, Fichtego, Schellinga i Hegla,
nie mówiąc o filozofach hinduskich, napisali góry ksiąg, stworzyli systemy równie
pomysłowe, jak wzniosłe, w których wypowiedzieli mimochodem wiele pięknych i wielkich
rzeczy, i odkryli prawdy nieśmiertelne, ale tę tajemnicę, zasadniczy przedmiot ich
transcendentnych dociekań, pozostawili równie niezgłębioną, jak przedtem. W swych
gigantycznych usiłowaniach najwspanialsi geniusze, jakich świat kiedykolwiek znał i jacy
przynajmniej w ciągu trzydziestu stuleci podejmowali wciąż na nowo tę syzyfową pracę,
osiągnęli tylko tyle, że tajemnica ta stała się jeszcze bardziej niezrozumiała. Czy wobec tego
możemy mieć nadzieję, że tajemnica ta będzie odkryta obecnie dzięki rutynowanym
spekulacjom jakiegoś pedantycznego zwolennika sztucznie odgrzewanej metafizyki, i to w
epoce, kiedy wszystkie żywe i poważne umysły odwróciły się od tej dwuznacznej nauki,
zrodzonej na skutek umowy, która bez wątpienia daje się historycznie wytłumaczyć, a
zawarta została między nierozsądkiem wiary i zdrowym rozsądkiem nauki?
Jest rzeczą oczywistą, że ta straszliwa tajemnica jest nie do wyjaśnienia, czyli że jest
absurdalna, bo tylko absurd nie poddaje się żadnemu wyjaśnieniu. Jest rzeczą oczywistą, że
ten, komu ona jest potrzebna do szczęścia, do życia, musi się wyrzec rozumu i powracając -
jeżeli może - do naiwnej, ślepej, głupiej wiary, musi powtarzać za Tertulianem wraz ze
wszystkimi szczerze wierzącymi w te słowa, w których streszcza się cała kwintesencja
teologii: Credo, quia absurdum.
Wobec tego ustają wszelkie dyskusje, pozostaje tylko
tryumfująca głupota wiary. Lecz natychmiast nasuwa się inne pytanie: W jaki sposób u
inteligentnego i wykształconego człowieka może się zrodzić potrzeba wiary w te tajemnice?
Jest to zupełnie naturalne, że wiara w Boga, stwórcę, władcę, sędziego, nauczyciela,
rzucającego przekleństwa, zbawiciela i dobroczyńcę świata zachowała się wśród ludu,
zwłaszcza wśród ludności wiejskiej, religijnej w stopniu o wiele jeszcze większym niż
proletariat miejski. Niestety, lud trwa ciągle jeszcze w nieuctwie; wszystkie rządy
systematycznie starają się go w tym nieuctwie utrzymać, ponieważ, jak sądzą nie bez racji,
ignorancja ludu jest jednym z najistotniejszych warunków ich własnej potęgi. Lud w swym
codziennym trudzie, który go przytłacza, pozbawiony wolnego czasu, zajęć umysłowych,
lektury, słowem, wszystkich niemal środków oraz znacznej części bodźców, które rozwijają
myśl w ludziach - przyjmuje najczęściej bezkrytycznie i w całości wszystkie tradycje
religijne. Tradycje te, omotujące człowieka z ludu od wczesnego dzieciństwa we wszystkich
okolicznościach życiowych i sztucznie utrzymywane w jego sercu przez tłumy wszelkiego
rodzaju oficjalnych trucicieli, przez księży i ludzi świeckich, przeobrażają się w nim w rodzaj
nawyku umysłowego i moralnego, który nazbyt często staje się silniejszy niż jego wrodzony
zdrowy rozsądek.
Niedorzeczne wierzenia ludu można poniekąd wytłumaczyć i usprawiedliwić jeszcze inną
przyczyną. Przyczyny tej należy szukać w nędznym położeniu, na które lud jest w sposób
fatalny skazany na skutek ekonomicznej organizacji społeczeństwa w najbardziej
cywilizowanych krajach Europy. Zmuszony do ograniczenia się - zarówno pod względem
intelektualnym i moralnym, jak pod względem materialnym - do minimum, którego wymaga
ludzka egzystencja, zamknięty w warunkach swego życia jak więzień w swojej celi, bez
żadnych horyzontów, bez żadnego wyjścia, nawet - jeżeli wierzyć ekonomistom - bez
przyszłości, lud musiałby mieć dziwnie ciasną duszę i płaski instynkt bourgeois, gdyby
zupełnie nie odczuwał potrzeby wydostania się z tego położenia. Istnieją jednak tylko trzy
sposoby tego wyzwolenia się, przy czym dwa pierwsze są złudzeniem, trzeci zaś jest realny.
Dwa pierwsze sposoby - to karczma i kościół, rozpusta ciała lub rozpusta ducha; trzecim
sposobem jest rewolucja socjalna. Twierdzę, że właśnie ten trzeci sposób, rewolucja socjalna,
daje w każdym razie o wiele większe szansę niż wszelka teoretyczna propaganda
wolnomyślicieli zburzenia - aż do zatarcia po nich wszelkiego śladu - wierzeń religijnych oraz
rozpustnych nawyków u ludu, wierzeń i nawyków, gdyż pozostają one ze sobą w bliższym
związku, niż się na ogół przypuszcza. Twierdzę dalej, że tylko rewolucja socjalna, która
zastąpi rozkosz złudnego, a zarazem brutalnego wyuzdania ciała i duszy przez równie
delikatną jak realną rozkosz obcowania z człowieczeństwem całkowicie spełnionym w każdej
jednostce i we wszystkich razem, że tylko rewolucja socjalna będzie miała tę siłę, aby
zamknąć za jednym zamachem wszystkie karczmy i wszystkie kościoły.
Do tego czasu lud, w swej masie, będzie wierzył, a choć nie ma racji, to przynajmniej ma do
tej wiary prawo.
Istnieje kategoria ludzi, którzy, jeśli nie wierzą, muszą przynajmniej udawać, że wierzą. Są to
ci wszyscy dręczyciele, ciemięzcy i wyzyskiwacze ludzkości. Księża, monarchowie, mężowie
stanu, wojskowi, finansiści publiczni i prywatni, wszelkiego rodzaju urzędnicy, policjanci,
żandarmi, dozorcy więzienni i kaci, monopoliści, kapitaliści, lichwiarze, przedsiębiorcy i
właściciele, adwokaci, ekonomiści, politycy wszelkiej barwy aż do ostatniego kupca
korzennego - wszyscy zgodnie powtarzać będą słowa Voltaire'a:
"Jeżeli Bóg nie istnieje, trzeba go stworzyć". Jest to rzecz zrozumiała. Religia jest potrzebna
dla ludu. Jest to klapa bezpieczeństwa.
Istnieje wreszcie dość liczna kategoria ludzi uczciwych, lecz słabych, którzy są zbyt
inteligentni, aby poważnie traktować dogmaty chrześcijańskie, i odrzucają je w szczegółach,
ale nie posiadają ani odwagi, ani siły, ani koniecznej stanowczości, aby je odrzucić w całości.
Ci ludzie pozwalają na krytykę wszystkich niedorzecznych szczegółów religii, śmieją się z
wszystkich cudów, ale rozpaczliwie chwytają się głównej niedorzeczności, źródła wszystkich
innych, chwytają się cudu, który objaśnia i usprawiedliwia wszelkie inne cuda - wiary w
istnienie Boga. Ich Bóg nie jest bynajmniej Istotą silną i potężną, nie jest brutalnie
pozytywnym Bogiem teologii. Jest to Istota mgławicowa, przejrzysta, złudna, tak złudna, że
kiedy wydaje się, iż się ją uchwyciło, przeobraża się w Nicość; jest to miraż, błędny ognik,
który ani grzeje, ani oświeca. A jednak trzymają się oburącz tej Istoty i sądzą, że gdyby ona
znikła, wszystko znikłoby z nią razem. Są to dusze niezdecydowane, chorobliwe, nie
rozumiejące współczesnej cywilizacji, które nie należą ani do teraźniejszości, ani do
przyszłości, to blade widma zawieszone wiecznie między niebem a ziemią i w taki sam
sposób zawieszone między polityką burżuazji a socjalizmem proletariatu. Ci ludzie nie czują
w sobie siły, by cokolwiek przemyśleć do głębi, by czegoś pragnąć, powziąć decyzję, i tracą
wiele czasu i trudu usiłując ciągle pogodzić z sobą to, co jest nie do pogodzenia. W życiu
publicznym noszą miano burżuazyjnych socjalistów.
Żadna dyskusja, czy to z nimi, czy przeciwko nim, nie jest możliwa. Są to ludzie zbyt chorzy.
Ale istnieje także liczna kategoria sławnych ludzi, o których nikt nie ośmieli się mówić bez
szacunku i w których żywotne zdrowie, siły ducha i uczciwość nikt nie wątpi. Wystarczy,
jeśli przytoczę takie nazwiska, jak Mazzini, Michelet, Quinet, John Stuart Mill
i pełne siły dusze, wielkie serca, wielkie umysły, wielcy pisarze, a Mazzini jest przy tym
bohaterskim wskrzesicielem i rewolucjonistą wielkiego narodu - wszyscy oni są apostołami
idealizmu, gardzą materializmem i są jego zagorzałymi przeciwnikami, a więc gardzą także
socjalizmem, zarówno w filozofii jak w polityce.
W samej dyskusji nad kwestią istnienia Boga właśnie opiniom tych ludzi pragnę się
przeciwstawić przede wszystkim. Najpierw trzeba stwierdzić, że żaden z tych znakomitych
mężów, których nazwiska przytoczyłem, ani też żaden inny spośród wybitnych myślicieli-
idealistów naszych czasów nie zajmował się właściwie logiczną stroną tego zagadnienia.
Żaden z nich nie próbował rozstrzygnąć filozoficznie, o ile możliwe jest takie boskie salto
mortale z wiecznej i czystej sfery ducha do bagna świata materialnego. Czy obawiali się
podjęcia problemu tej nierozwiązalnej sprzeczności, nie mając nadziei na jego
rozstrzygnięcie, skoro największym geniuszom historii to się nie udało; czy też uważali go za
dostatecznie rozwiązany? To już pozostanie ich tajemnicą. Faktem jest, że nie zajmowali się
teoretycznymi dowodami istnienia Boga i że szukali tylko przyczyn i konsekwencji tego
istnienia w życiu praktycznym. Wszyscy oni mówili o tym jako o fakcie powszechnie
uznanym, który jako taki nie może być przedmiotem żadnych wątpliwości; za jedyny dowód
służył im fakt dawności i powszechności wiary w Boga. Zdaniem wielu znakomitych ludzi i
pisarzy, że wymienimy tylko najsławniejszych spośród nich, a więc według opinii Josepha de
Maistre'a, wypowiedzianej z taką elokwencją - oraz według wielkiego patrioty włoskiego,
Giuseppe Mazziniego - ta imponująca jednomyślność więcej znaczy niż wszelkie naukowe
dowody, a jeżeli logika nielicznych konsekwentnych, choćby najpoważniejszych, lecz
odosobnionych w swych poglądach myślicieli prowadzi do przeciwnych wniosków, to tym
gorzej - powiadają - dla tych myślicieli i dla ich logiki, ponieważ ogólna zgoda i powszechne
od dawna uznanie pewnej idei było zawsze uważane za najbardziej bezsporny dowód
prawdziwości tejże idei. Uczucie powszechne, przekonanie, które wciąż powraca i utrzymuje
się zawsze i wszędzie, nie może się mylić. Musi mieć swe źródło w potrzebie, która jest
integralnie związana z samą naturą człowieka. Ponieważ zaś zostało stwierdzone, że
wszystkie narody, zarówno dawne jak współczesne, wierzyły i wierzą w istnienie Boga, jest
więc rzeczą oczywistą, że ci, którzy mają nieszczęście w Boga wątpić, bez względu na logikę,
jaka ich do tego przywiodła, są nienormalnymi wyjątkami, potworami.
A więc dawność i powszechność wierzeń miałaby stanowić niezbity i dostateczny dowód
prawdy, wbrew wszelkiej nauce i wbrew wszelkiej logice. Dlaczego?
Do czasów Kopernika i Galileusza wszyscy wierzyli, że Słońce obraca się wokół Ziemi. Czyż
wszyscy się nie mylili? A czyż niewolnictwo nie jest najbardziej dawne i powszechne? A
może ludożerstwo? Od zarania istnienia historycznych społeczeństw aż do naszych czasów
panował zawsze i wszędzie wyzysk przymusowej pracy mas, niewolników, poddanych czy
najemników ze strony jakiejś rządzącej mniejszości; Państwo i Kościół ciemiężyły ludy.
Czyżby należało wysnuć stąd wniosek, że wyzysk ten i ucisk są koniecznością integralnie
związaną z istnieniem samego społeczeństwa ludzkiego? Oto przykłady, które wykazują, że
argumenty adwokatów Pana Boga niczego bynajmniej nie dowodzą.
Obserwując rozwój ludzkości dochodzimy do wniosku, że w istocie żadne panowanie nie jest
tak powszechne i tak dawne jak panowanie niesprawiedliwości oraz niedorzeczności, a
przeciwnie, prawda, sprawiedliwość są najmniej powszechne i najmniej dawne. To wyjaśnia
owo stale w dziejach powtarzające się zjawisko, że niesłychane prześladowania były i są
nadal zawsze udziałem tych, którzy pierwsi tę prawdę i sprawiedliwość głoszą,
prześladowania ze strony oficjalnych i uznanych przedstawicieli zainteresowanych w
utrzymywaniu wierzeń "powszechnych" i "dawnych", a często także ze strony tych samych
mas ludowych, które najpierw zadręczają głosicieli prawdy i sprawiedliwości, a wreszcie
przyjmują ich idee i doprowadzają do zwycięstwa.
Dla nas, materialistów i socjalistów-rewolucjonistów, nic w tym zjawisku historycznym nie
ma dziwnego ani strasznego. My, silni dzięki naszej świadomości, naszemu umiłowaniu
prawdy wbrew wszystkiemu, dzięki tej pasji logiki, która sama w sobie stanowi wielką potęgę
i poza którą absolutnie nie ma myśli; silni dzięki pasji sprawiedliwości i naszej niezachwianej
wierze w zwycięstwo ludzkości nad wszelkim bestialstwem teoretycznym i praktycznym;
silni wreszcie dzięki zaufaniu i wzajemnemu poparciu, jakiego udziela nam niewielka liczba
zwolenników naszych przekonań - my musimy się pogodzić z wszelkimi konsekwencjami
tego zjawiska historycznego, w którym widzimy przejaw pewnego prawa społecznego,
równie naturalnego, równie koniecznego i równie niezmiennego, jak wszystkie inne prawa
rządzące światem.
To prawo jest logiczną, nieuniknioną konsekwencją tego, że społeczeństwo ludzkie wywodzi
się od zwierząt; otóż wobec tych wszystkich dowodów naukowych, fizjologicznych,
psychologicznych, historycznych, jakie się obecnie nagromadziły, jak również wobec
wyczynów Niemców, zdobywców Francji, którzy dostarczają nam najbardziej jaskrawych
dowodów - naprawdę nie można wątpić, że takie jest rzeczywiście pochodzenie ludzi. Z
chwilą jednak, kiedy uznamy tę prawdę o zwierzęcym pochodzeniu człowieka, wszystko się
wyjaśnia. Wówczas historia zaczyna się nam przedstawiać jako rewolucyjna negacja
przeszłości, raz powolna, apatyczna, ospała, to znowu namiętna i potężna. Historia polega
właśnie na progresywnej negacji pierwotnej zwierzęcości człowieka poprzez rozwój jego
człowieczeństwa. Człowiek, zwierzę drapieżne, kuzyn goryla, wyszedł z głębokiego mroku
zwierzęcych instynktów, by dojść do światła rozumu. W ten zupełnie naturalny sposób stają
się dla nas zrozumiałe wszystkie jego dawne błędy i znajdujemy pociechę wobec jego błędów
obecnych. Wyszedł z okresu niewolnictwa zwierzęcego i przeszedłszy przez okres
niewolnictwa boskiego, stanowiącego etap przejściowy między zwierzęcością a
człowieczeństwem, idzie dziś na podbój i ku urzeczywistnieniu swojej ludzkiej wolności.
Stąd wniosek, że dawność pewnego wierzenia, pewnej idei nie tylko nie dowodzi ich
słuszności, lecz nawet powinna być dla nas podejrzana. Naszą, bowiem zwierzęcość mamy
poza sobą, a przed sobą nasze człowieczeństwo. Nauka ludzka, jedyna, która może nas ogrzać
i oświecić, jedyna, która może nas wyzwolić, zapewnić nam godność, wolność, szczęście i
zrealizować między nami braterstwo, nigdy nie rodzi się u progu historii, lecz biorąc pod
uwagę epokę, w której się żyje - rozkwita zawsze przy jej końcu. Nie oglądajmy się więc
wstecz, lecz patrzmy zawsze naprzód, bo przed nami jest nasze słońce i nasze zbawienie. Jeśli
zaś wolno nam, a jest to na pewno pożyteczne, nawet konieczne, odwrócić się wstecz i podjąć
badania nad naszą przeszłością, to tylko po to, aby stwierdzić, czym byliśmy, a czym już być
nie powinniśmy, w co wierzyliśmy i jak myśleliśmy, a w co wierzyć i jak myśleć już nie
powinniśmy, co czyniliśmy, a czego nigdy więcej nie powinniśmy czynić.
Tyle, jeśli chodzi o dawność. Co się zaś tyczy powszechności jakiegoś błędu, to ona dowodzi
tylko jednego: że natura ludzka jest podobna, jeżeli nie zupełnie identyczna we wszystkich
czasach i we wszystkich klimatach. A skoro zostało stwierdzone, iż wszystkie ludy we
wszystkich epokach swego życia wierzyły i jeszcze wierzą w Boga, to musimy stąd
wyprowadzić prosty wniosek, że idea boska, zrodzona z nas samych, jest błędem
historycznym, niezbędnym w rozwoju ludzkości, i musimy zadać sobie pytanie: dlaczego i w
jaki sposób idea ta w dziejach powstała, dlaczego ogromna większość rodzaju ludzkiego
uznaje ją dziś jeszcze za prawdę?
Dopóki nie potrafimy zdać sobie sprawy, w jaki sposób powstała i musiała nieuchronnie
powstać w historycznym rozwoju świadomości ludzkiej idea świata nadprzyrodzonego czy
boskiego, dopóty, choć będziemy naukowo przeświadczeni o niedorzeczności tej idei, nigdy
nie uda nam się wykorzenić jej z myśli większości; nie potrafimy bowiem zaatakować jej w
samej głębi istoty ludzkiej, gdzie się zrodziła, i skazani na jałową, beznadziejną i nie
kończącą się walkę, będziemy zawsze musieli zadowolić się zwalczaniem jej tylko na
powierzchni, w jej niezliczonych przejawach, które w swej niedorzeczności zaledwie zostaną
obalone pod ciosami zdrowego rozsądku, wnet ożywają w nowej i równie bezsensownej
formie. Dopóki wiara w Boga, korzeń wszystkich niedorzeczności, które nękają świat,
pozostaje nienaruszony, nie omieszka on nigdy wypuścić świeżych pędów. Tak właśnie w
naszych czasach, w pewnych najwyższych sferach społeczeństwa spirytyzm usiłuje usadowić
się na ruinach chrześcijaństwa. Powinniśmy starać się zrozumieć, jaka jest historyczna geneza
idei Boga, czym jest następstwo przyczyn, które wytworzyły i rozwinęły tę ideę w
świadomości ludzkiej, powinniśmy to uczynić nie tylko ze względu na interes mas, ale ze
względu na zdrowie własnego umysłu. Na próżno będziemy w siebie wmawiać, że jesteśmy
ateistami; dopóki nie zrozumiemy tych przyczyn, dopóty w mniejszym lub większym stopniu
będą nami kierować głosy tej utartej opinii, której tajemnicy nie uchwyciliśmy. Ze względu
zaś na przyrodzoną słabość jednostki, choćby nawet najbardziej odpornej na potężne wpływy
otaczającego ją środowiska społecznego, jesteśmy zawsze narażeni na to, że wcześniej czy
później, w taki czy inny sposób padniemy na nowo w otchłań niedorzeczności religijnej.
Współczesne społeczeństwo daje nam częste przykłady takich haniebnych nawróceń.
Przypisy
Troppmann Jean Baptiste (1849-1870) - osławiony kryminalista, morderca 7-osobowej
rodziny, skazany na karę śmierci po głośnym procesie w Paryżu. (przyp. red.)
Dodatek nie wchodzi w zakres wydania polskiego. (przyp. red.)
Nazywam ją "niesprawiedliwą", ponieważ - jak to już, sądzę, wykazałem we wspomnianym
wyżej Dodatku - tajemnica ta była i w dalszym ciągu jest uświęceniem wszystkich okropności
popełnionych i popełnianych w świecie ludzkim; i nazywam ją "jedyną", ponieważ wszelkie
inne niedorzeczności teologiczne i metafizyczne, które ogłupiają rozum ludzki, są
nieuniknionymi jej konsekwencjami. (przyp. aut.)
credo, quia absurdum, (łac)., wierzę temu, bo to niedorzeczność (parafraza z Tertuliana,
De carne Christi)
(przyp. red.)
Pan Stuart Mill jest może tym jedynym, w którego prawdziwy idealizm pozwolę sobie
wątpić, a to z dwóch przyczyn: po pierwsze, jeżeli nie jest on bezwzględnym wyznawcą, to w
każdym razie jest gorącym wielbicielem, zwolennikiem filozofii pozytywnej Augusta Comte,
filozofii, która pomimo licznych niedomówień jest rzeczywiście ateistyczną; po drugie, p.
Stuart Mili jest Anglikiem, a w Anglii ogłosić się ateistą to znaczy - nawet jeszcze dzisiaj -
znaleźć się poza społeczeństwem. (przyp. aut.)
ROZDZIAŁ II
Mówiłem już, gdzie szukać zasadniczej praktycznej przyczyny potężnego jeszcze obecnie
oddziaływania wierzeń religijnych na masy ludowe. Owe właściwe im mistyczne skłonności
są nie tyle wyrazem ich aberracji umysłowej, ile głębokiego wewnętrznego niezadowolenia.
Jest to instynktowny i namiętny protest istoty ludzkiej przeciw ciasnocie, płyciźnie, cierpieniu
i hańbie nędznej egzystencji. Przeciwko tej chorobie jedno tylko - jak mówiłem - istnieje
lekarstwo: rewolucja socjalna.
W Dodatku swym starałem się wyłożyć, jakie przyczyny warunkowały narodzenie i
historyczny rozwój religijnych urojeń w świadomości ludzkiej. Obecnie pragnę rozpatrzyć
zagadnienie istnienia Boga oraz boskiego pochodzenia świata i człowieka wyłącznie z punktu
widzenia użyteczności społecznej i moralnej idei, natomiast o racjach teoretycznych tych
wierzeń powiem zaledwie kilka słów po to tylko, by lepiej swą myśl wyjaśnić.
Wszystkie religie z ich bogami, z ich półbogami, z ich prorokami, z ich mesjaszami, z ich
świętymi były stworzone przez łatwowierną wyobraźnię ludzi, którzy jeszcze nie osiągnęli
pełnego rozwoju i nie opanowali w pełni swych władz umysłowych w konsekwencji. Niebo
religii jest tylko mirażem, w którym człowiek, podniecony swym nieuctwem i wiarą,
odnajduje swoje własne odbicie, powiększone i odwrócone, tj. ubóstwione. A więc historia
religii, historia początku, wielkości i upadku bogów, którzy kolejno po sobie następowali w
wierzeniach ludzkich, jest tylko rozwojem umysłowości i kolektywnej świadomości ludzkiej.
W swym historycznym postępie, w miarę jak ludzie odkrywali bądź w sobie samych, bądź też
w zewnętrznej przyrodzie jakąś siłę, jakąś zaletę lub nawet jakąś wielką wadę, dając się
unieść fantazji religijnej - przypisywali je swoim bogom, uprzednio nadmiernie je
wyolbrzymiając i potęgując - jak to zwykle czynią dzieci. Dzięki tej skromności i tej pobożnej
wspaniałomyślności ludzi wierzących i łatwowiernych niebo zostało wzbogacone łupami
ziemi, a w nieuchronnej konsekwencji, im niebo stawało się bogatsze, tym ludzkość i ziemia
stawały się uboższe. Skoro bóstwo zostało wprowadzone, zostało ono oczywiście uznane za
przyczynę, źródło, sędziego i absolutnego szafarza wszystkiego: świat stał się niczym, bóstwo
było wszystkim; a człowiek, istotny jego twórca, sam nieświadomie wyprowadziwszy je z
niebytu, uklęknął przed nim, ubóstwił je i ogłosił, że sam jest jego tworem i niewolnikiem.
Chrystianizm jest właśnie religią par excellence, ponieważ występuje w niej i przejawia się w
całej pełni natura, prawdziwa istota wszelkich systemów religijnych, którymi są: zubożenie,
ujarzmienie i unicestwienie ludzkości na korzyść boskości.
Skoro Bóg jest wszystkim, świat realny i człowiek są niczym. Skoro Bóg jest prawdą,
sprawiedliwością, dobrem, pięknem, mocą i życiem, człowiek jest kłamstwem,
niesprawiedliwością, złem, brzydotą, niemocą i śmiercią. Skoro Bóg jest panem, człowiek jest
niewolnikiem. Niezdolny sam przez się do tego, by znaleźć sprawiedliwość, prawdę, żywot
wieczny, może osiągnąć je tylko przy pomocy boskiego objawienia. Lecz kto mówi o
objawieniu, ten mówi o tych, którzy objawiają, o mesjaszach, o prorokach, o kapłanach i o
prawodawcach natchnionych przez samego Boga; skoro zaś raz zostali oni uznani za
przedstawicieli boskości na ziemi, za świętych wychowawców ludzkości wybranych przez
samego Boga, by skierować ją na drogę zbawienia - muszą z konieczności sprawować władzę
absolutną. Wszyscy ludzie winni okazywać im nieograniczone i bierne posłuszeństwo;
albowiem wobec rozumu boskiego rozum ludzki, a wobec sprawiedliwości boskiej
sprawiedliwość ziemska nie mogą się ostać. Ludzie, niewolnicy Boga, powinni też być
niewolnikami Kościoła i Państwa, o ile Państwo jest uświęcone przez Kościół. Te prawa
chrystianizm spośród wszystkich religii, które istnieją i które przedtem istniały, zrozumiał
najlepiej, lepiej nawet niż starożytne religie Wschodu, które zresztą obejmowały tylko
wyróżnione i uprzywilejowane ludy, gdy tymczasem chrystianizm zabiega o to, by ogarnąć
całą ludzkość; spośród wszystkich religii chrześcijańskich jedynie rzymski katolicyzm tę
prawdę głosi i realizuje z surową konsekwencją. Oto, dlaczego chrystianizm jest religią
absolutną, religią ostateczną; i oto, dlaczego Kościół apostolski i rzymski jest jedynym
konsekwentnym, prawowitym i boskim Kościołem.
Niechaj, więc nie wezmą mi tego za złe metafizycy i religijni idealiści, filozofowie, politycy
czy poeci: Idea Boga implikuje wyrzeczenie się rozumu i sprawiedliwości ludzkiej, jest
najbardziej stanowczą negacją wolności ludzkiej i w sposób nieunikniony doprowadza ludzi
do niewolnictwa, zarówno w teorii jak w praktyce.
Jeśli więc nie chcemy niewolnictwa i poniżenia ludzi, jak tego pragną jezuici, jak tego pragną
moniści, pietyści i metodyści protestanccy, to nie możemy i nie powinniśmy czynić
najdrobniejszych nawet ustępstw ani w stosunku do Boga teologii, ani w stosunku do Boga
metafizyki. Albowiem w tym alfabecie mistycznym tak się dzieje, że kto wymawia "A",
będzie musiał nieuchronnie wymówić także "Z", a kto pragnie wielbić Boga, ten musi, nie
łudząc się jak dziecko, wyrzec się odważnie swej wolności i swego człowieczeństwa.
Jeżeli Bóg istnieje, człowiek jest niewolnikiem; a że człowiek może i powinien być wolny -
przeto Bóg nie istnieje.
Założę się, że nikt nie wyjdzie z tego błędnego koła. A teraz proszę wybierać.
***
Czy trzeba przypominać, w jakim stopniu i w jaki sposób religie ogłupiają i demoralizują
ludy? One zabijają w nich rozum, główne narzędzie emancypacji ludzkiej, i wtrącają je w
umysłowe niedołęstwo, główny warunek ich niewolnictwa. Hańbią pracę ludzką i czynią z
niej znamię i źródło służebności. Zabijają pojęcie i poczucie sprawiedliwości w ludziach,
sprawiając, że szala przeważa zawsze na korzyść tryumfujących łotrów, uprzywilejowanych
przez łaskę bożą. Zabijają dumę i godność ludzką, popierając jedynie tych, co się płaszczą i są
uniżeni. Tłumią w sercach ludu wszelkie ludzkie uczucie i przepełniają je okrucieństwem
boskim.
Wszystkie religie są okrutne, wszystkie mają fundamenty we krwi; opierają się bowiem
głównie na idei ofiary, czyli prowadzą do nieustannej rzezi Ludzkości, poddanej nienasyconej
zemście Boskości. W tym krwawym misterium zawsze ofiarą jest człowiek, kapłan zaś, który
jest też człowiekiem, ale człowiekiem uprzywilejowanym, przez łaskę - bożym katem. Teraz
rozumiemy, dlaczego duchowni wszystkich religii, ci najlepsi, najbardziej humanitarni,
najdelikatniejsi, mają niemal zawsze w głębi serca - a jeśli nie w sercu, to w wyobraźni, w
myśli (a wiadomo, jak olbrzymi wpływ myśl i wyobraźnia wywierają na serce ludzkie) -
dlaczego - powiadam - w uczuciach swych każdy z nich kryje coś okrutnego i krwiożerczego.
Nasi znakomici idealiści współcześni wiedzą o tym wszystkim lepiej niż ktokolwiek inny. Są
to ludzie uczeni, którzy swoją historię umieją na pamięć; ponieważ zaś są to jednocześnie
żywi ludzie, wielkie dusze przejęte szczerym i głębokim umiłowaniem dobra ludzkości,
przeto przeklęli i napiętnowali wszystkie te karygodne czyny, wszystkie te zbrodnie religii z
niezrównaną elokwencją. Pełni oburzenia, nie chcą solidaryzować się z Bogiem religii
pozytywnych ani z ich dawnymi i współczesnymi przedstawicielami na ziemi.
Bóg, którego wielbią lub zdaje im się, że wielbią, różni się wyraźnie od bogów znanych w
historii tym, że nie jest to bynajmniej Bóg pozytywny, w jakikolwiek sposób określony czy to
przez teologię, czy metafizykę. To nie jest ani Istota Najwyższa Robespierre'a i J. J.
Rousseau, ani panteistyczny Bóg Spinozy, ani nawet immanentny i transcendentny zarazem,
pełen dwuznaczności Bóg Hegla. Oni się strzegą przed nadaniem mu jakiegoś pozytywnego
określenia, czując doskonale, że każde określenie pozwoliłoby go poddać rozkładającemu
działaniu krytyki. Nie wypowiadają się w sprawach, czy jest on Bogiem osobowym, czy
nieosobowym, czy stworzył świat, czy świata nie stworzył; nie wspominają o jego boskiej
opatrzności. Wszystko to bowiem mogłoby go skompromitować. Im wystarcza powiedzenie:
"Bóg" i nic poza tym. Ale czymże jest w takim razie ich Bóg? Nie jest nawet ideą - jest
aspiracją.
Jest to ogólna nazwa wszystkiego, co w ich oczach jest wielkie, dobre, piękne, szlachetne,
ludzkie. Ale dlaczegóż nie mówią wtedy: "Człowiek"? Ach, dlatego, że Wilhelm, król pruski,
że Napoleon III i wszyscy im podobni są także ludźmi; oto co im sprawia wielki kłopot.
Prawdziwe człowieczeństwo jest mieszaniną wszystkiego tego, co najbardziej wzniosłe, co
najpiękniejsze, a zarazem wszystkiego, co najniższe, co najpotworniejsze w świecie. Jak z
tego wybrnąć? A więc jedno nazywają boskim, drugie zwierzęcym, wyobrażając sobie
boskość i zwierzęcość jako dwa bieguny, pomiędzy którymi umieszczają człowieczeństwo.
Nie chcą albo nie mogą zrozumieć, że te trzy terminy tworzą tylko jeden i że jeżeli się je
rozdziela, to się wszystkie trzy znosi.
Idealiści nie są mocni, gdy chodzi o logikę, można nawet powiedzieć, że nią gardzą. To ich
odróżnia od metafizyków panteistycznych i deistycznych i to nadaje ich ideom charakter
właściwy idealizmowi praktycznemu, czerpiącemu swe inspiracje o wiele mniej z surowego
rozwoju myśli niż z doświadczeń życiowych, powiedziałbym niemal: ze wzruszeń, zarówno
historycznych i zbiorowych, jak indywidualnych. To nadaje ich propagandzie pozór bogactwa
i siły żywotnej, ale tylko pozór, ponieważ samo życie staje się jałowe, gdy jest sparaliżowane
w swej logicznej sprzeczności.
Sprzeczność ta polega na tym: oni pragną Boga i pragną człowieczeństwa. Upierają się przy
tym, aby wiązać z sobą dwa terminy, które - raz rozdzielone - nie mogą się już złączyć, by się
wzajemnie nie zniweczyć. Mówią jednym tchem: "Bóg i wolność człowieka", "Bóg i
godność, i sprawiedliwość, i równość, braterstwo i pomyślność człowieka" - nie troszcząc się
o tę nieubłaganą logikę, zgodnie z którą, jeżeli Bóg istnieje, cała reszta jest skazana na
zagładę. Albowiem, jeżeli Bóg istnieje, to z konieczności jest Panem odwiecznym,
najwyższym, absolutnym, a jeżeli ten Pan istnieje, człowiek jest niewolnikiem; jeżeli zaś
człowiek jest niewolnikiem, to nie ma dla niego ani sprawiedliwości, ani równości, ani
braterstwa, ani pomyślności. Na próżno będą się starać, wbrew zdrowemu rozsądkowi i
wszystkim doświadczeniom historycznym, przedstawić swego Boga jako istotę ożywioną
największym umiłowaniem wolności ludzkiej: pan, choćby nie wiadomo co robił i choćby
bardzo pragnął wydać się liberałem - zawsze pozostaje panem, i z jego istnienia nieuchronnie
wynika niewolnictwo wszystkich, którzy stoją niżej od niego. Ale więc jeżeliby Bóg istniał,
mógłby przysłużyć się wolności ludzkiej tylko w jeden sposób: przestać istnieć.
Miłując i troszcząc się o wolność ludzką, uważając ją przy tym za bezwzględny warunek
wszystkiego, co wielbimy i szanujemy w ludzkości, odwracam aforyzm Voltaire'a i mówię:
jeżeliby Bóg rzeczywiście istniał, należałoby sprawić, aby przestał istnieć.
***
Surowa logika dyktująca mi te słowa jest zbyt oczywista, abym musiał szerzej rozwijać tę
argumentację. Wydaje mi się rzeczą niemożliwą, aby znakomici mężowie, których nazwiska
przytoczyłem, tak sławni i tak słusznie szanowani, sami nie zwrócili uwagi, zupełnie nie
dostrzegali tej sprzeczności, w którą wpadają, mówiąc jednocześnie o Bogu i o wolności
ludzkiej. Ażeby przejść ponad tym, musieli, więc chyba pomyśleć, że ta niekonsekwencja czy
nadużycie logiczne były w praktyce konieczne dla samego dobra ludzkości.
Może być zresztą, że mówiąc o wolności jako o czymś dla nich godnym szacunku i drogim,
rozumieją ją zgoła inaczej, niż my ją rozumiemy, my, materialiści i socjaliści-rewolucjoniści.
W istocie mówiąc o wolności zawsze dodają natychmiast inny wyraz, władza, wyraz i rzecz,
których my nienawidzimy z głębi serca.
Czymże jest władza? Czyżby była tą nieuniknioną potęgą praw naturalnych, których przejaw
widzimy w powiązaniu i koniecznym następstwie zjawisk, zarówno w świecie fizycznym, jak
społecznym? Istotnie, przeciwko tym prawom bunt jest nie tylko niedozwolony, jest on po
prostu niemożliwy. Możemy nie doceniać znaczenia praw naturalnych lub też jeszcze ich nie
znać, lecz nie możemy nie być im posłuszni, ponieważ są one podstawowym warunkiem
naszego istnienia; one nas otaczają, przenikają, kierują wszystkimi naszymi ruchami, naszymi
myślami i naszymi działaniami i nawet wówczas, kiedy myślimy, że nie jesteśmy im
posłuszni, czyny nasze są tylko manifestacją ich wszechpotęgi.
Tak jest, jesteśmy bezwzględnie niewolnikami tych praw. Lecz w tym niewolnictwie nie ma
nic upokarzającego, a raczej nie jest to niewolnictwo. Albowiem nie ma niewolnictwa bez
jakiegoś pana, prawodawcy, znajdującego się na zewnątrz w stosunku do tego, komu
rozkazuje; a przecież prawa natury nie są zewnętrzne względem nas: one są nieodłączne od
nas, stanowią naszą istotę, całą naszą istotę, zarówno cielesną jak intelektualną i moralną; my
tylko dzięki nim żyjemy, oddychamy, działamy, myślimy, pragniemy. Poza nimi jesteśmy
niczym, nie jesteśmy. Skąd więc brałaby się w nas moc i chęć buntu przeciwko nim?
Wobec praw naturalnych człowiek posiada tylko jedną wolność: uznać je i coraz lepiej
stosować do celów, do emancypacji i humanizacji zarówno kolektywnej, jak indywidualnej.
Skoro prawa te raz już zostały uznane, przejawiają władzę, której masy ludzkie nigdy nie
poddają dyskusji. Trzeba być szalonym albo teologiem, albo przynajmniej metafizykiem,
prawnikiem lub ekonomistą burżuazyjnym, żeby na przykład podnosić bunt przeciwko prawu,
według którego 2x2 = 4. Trzeba posiadać wiarę, aby wyobrażać sobie, że człowiek nie spali
się w ogniu i nie utonie w wodzie, jeśli nie ucieknie się do jakiejkolwiek sztuczki, która z
kolei opiera się także na jakimś innym prawie naturalnym. Ale te bunty czy raczej dążenia,
szaleńcze urojenia o buncie, który jest niemożliwy, są rzadkim wyjątkiem; rzec można, że na
ogół masy ludzkie w swym codziennym życiu poddają się niemal całkowicie władzy
zdrowego rozsądku, to znaczy sumie ogólnie uznanych praw naturalnych.
Wielkie to nieszczęście, że wiele praw naturalnych, które już potwierdziła nauka, jest nie
znanych masom ludowym, a to wskutek troskliwej kurateli rządów, które - jak wiadomo -
istnieją tylko dla dobra ludów. Mamy jeszcze i inne braki: oto mianowicie większa część
praw naturalnych rządzących rozwojem społeczeństwa ludzkiego, praw równie potrzebnych,
niezmiennych, koniecznych, jak prawa rządzące światem fizycznym, nie została
potwierdzona i uznana należycie przez samą nawet naukę.
W momencie gdy prawa te najpierw zostaną uznane przez naukę, a następnie przejdą, przy
pomocy rozległego systemu wychowania i nauczania powszechnego, do świadomości ogółu,
wówczas zagadnienie wolności będzie zupełnie rozstrzygnięte. Najbardziej oporne władze
będą musiały przyznać, że organizacja, kierownictwo, prawodawstwo polityczne są zbędne,
że te trzy rzeczy, bez względu na to, czy pochodzą z woli władzy, czy też są rezultatem
uchwał parlamentu wybranego na zasadzie głosowania powszechnego, nawet gdyby były
zgodne z systemem praw naturalnych - co nigdy nie zachodzi i nigdy zajść nie może - że te
trzy rzeczy są zawsze jednakowo zgubne i sprzeczne z wolnością mas, ponieważ narzucają im
system praw, który pochodzi z zewnątrz i przez to samo jest despotyczny.
Wolność człowieka polega na tym tylko, że jest on posłuszny prawom naturalnym, ponieważ
sam je uznał za takie, nie zaś dlatego, że narzuciła mu je z zewnątrz czyjaś obca wola, boska
czy ludzka, zbiorowa czy indywidualna.
Wyobraźcie sobie uczoną akademię, w której zasiadają najznakomitsi przedstawiciele nauki;
wyobraźcie sobie, że tej akademii powierzono ustanowienie praw i organizację społeczeństwa
i że ci uczeni, których pobudza jedynie najczystsze umiłowanie prawdy, dyktują prawa
absolutnie zgodne z najnowszymi odkryciami nauki. Twierdzę, że nawet w tym wypadku to
prawodawstwo i ta organizacja okażą się potworne, i to z dwóch powodów. Powód pierwszy:
nauka ludzka jest zawsze z konieczności niedoskonała i jeżeli porównać to, co już odkryła, z
tym, co pozostało do odkrycia, to można powiedzieć, że jest jeszcze ciągle w powijakach. I to
do tego stopnia, że jeżeli chciałoby się zmusić człowieka, aby w swym praktycznym życiu,
zarówno zbiorowym jak indywidualnym, stosował się ściśle i wyłącznie do ostatnich danych
nauki, skazałoby się go - tak samo społeczeństwo, jak poszczególne jednostki - na męki łoża
prokrustowego, wśród których zginąłby, rozbity, zduszony, życie bowiem jest zawsze
nieskończenie bardziej rozległe niż nauka.
Powód drugi: społeczeństwo, które by słuchało praw wydanych przez pewną akademię
naukową nie dlatego, iż samo zrozumiało ich racjonalny charakter - a w takim przypadku
istnienie akademii byłoby zbędne - lecz dlatego, że prawa te wydane przez akademię zostały
mu narzucone w imię nauki, którą dane społeczeństwo szanuje, choć jej nie rozumie - takie
społeczeństwo byłoby społeczeństwem nie ludzi, lecz bydląt. Byłoby to jakby drugie wydanie
owej biednej republiki paragwajskiej, która tak długo pozwoliła Towarzystwu Jezusowemu
rządzić sobą. Tego rodzaju społeczeństwo stoczyłoby się niechybnie bardzo szybko na
najniższy poziom idiotyzmu.
Istnieje jeszcze trzeci powód, który uniemożliwia istnienie takiego kierownictwa.
Mianowicie, jeśliby akademia naukowa rozporządzała taką najwyższą - że tak powiem -
absolutną władzą i gdyby nawet składała się z najznakomitszych ludzi, musiałaby
niezawodnie, i to w krótkim czasie, sama się zdeprawować, zarówno pod względem
moralnym jak intelektualnym. Jest to charakterystyczne już dzisiaj dla historii wszystkich
akademii, mimo że pozostawiono im tak niewiele przywilejów. Największy geniusz naukowy,
z chwilą kiedy zostaje akademikiem, uczonym oficjalnym, patentowanym, nieuchronnie
degeneruje się i zapada w drzemkę. Zatraca swą samorzutność, swój rewolucyjny rozmach i
tę nieokiełznaną i dziką energię, którą odznacza się natura największych geniuszy
powołanych do tego, by burzyć chylące się do upadku światy i zakładać fundamenty pod
nowe światy.
Taki uczony ma lepsze maniery, więcej utylitarnej, praktycznej mądrości, ale myśl jego
straciła na potędze. Słowem, demoralizuje się.
Właściwością przywileju i wszelkiego uprzywilejowanego stanowiska jest to, że zabijają one
rozum i serce ludzkie. Człowiek uprzywilejowany pod względem politycznym bądź też
ekonomicznym jest człowiekiem intelektualnie i moralnie zdemoralizowanym. Oto jest prawo
społeczne, które nie dopuszcza żadnych wyjątków i które stosuje się zarówno do całych
narodów, jak do klas, do stowarzyszeń oraz do jednostek. Jest to prawo równości,
najwyższego warunku wolności i człowieczeństwa. Głównym celem niniejszej książki jest
właśnie rozwinięcie tego prawa i wykazanie jego prawdziwości we wszystkich przejawach
życia ludzkiego.
Ciało naukowe, któremu byłyby powierzone rządy nad społeczeństwem, w krótkim czasie
zaniedbałoby naukę i zajęłoby się zgoła inną sprawą; sprawą tą interesują się wszystkie
ustanowione władze, a mianowicie przemyśliwają, jak uwiecznić siebie, i czynią to
doprowadzając powierzone ich pieczy społeczeństwo do stanu coraz większego ogłupienia, a
więc do takiego stanu, w którym coraz bardziej potrzebuje ono rządu i kierownictwa.
Wszystko to jest prawdziwe nie tylko w stosunku do akademii naukowych, lecz także w
stosunku do wszelkich zgromadzeń konstytucyjnych i ustawodawczych, nawet jeżeliby
wybrano je przez powszechne głosowanie. Prawda, że powszechne głosowanie może ich
skład odnowić, to jednak nie przeszkadza, że w ciągu kilku lat tworzy się zespół polityków,
uprzywilejowanych nie prawnie, lecz faktycznie, którzy oddając się wyłącznie kierowaniu
publicznymi sprawami kraju, tworzą w końcu pewnego rodzaju arystokrację czy oligarchię
polityczną. Tak się dzieje w Stanach Zjednoczonych oraz w Szwajcarii.
A zatem żadnego prawodawstwa pochodzącego z zewnątrz i żadnych władz; te zresztą dwie
rzeczy są z sobą nierozłączne i wspólnie prowadzą do ujarzmienia społeczeństwa i do
otępienia umysłowego samych prawodawców.
***
Czyżby z tego miało wynikać, że nie uznaję żadnego autorytetu? Daleki jestem od podobnych
myśli. Jeżeli chodzi o buty, odwołuję się do autorytetu szewca; jeżeli chodzi o dom, o kanał
lub kolej, zwracam się o radę do architekta lub inżyniera. W kwestii jakiejś nauki specjalnej
zwracam się do takiego a takiego uczonego. Ale nie daję sobie nic narzucić ani przez szewca,
ani przez architekta, ani przez uczonego. Słucham ich opinii swobodnie i z całym szacunkiem
należnym ich rozumowi, charakterowi, umiejętności, zachowując sobie jednak
niezaprzeczalne prawo krytyki oraz kontroli. Nie zadowalam się radą jakiegoś jednego
autorytetu w danej specjalności, zwracam się o nią do kilku specjalistów; zestawiam ich
opinie i wybieram tę, która wydaje mi się najbardziej słuszna. Nie uznaję natomiast żadnych
nieomylnych autorytetów, nawet w zagadnieniach całkowicie specjalnych; niezależnie przeto
od szacunku, jaki mogę żywić dla uczciwości i szczerości danej jednostki - absolutnej wiary
nie pokładam w nikim. Tego rodzaju wiara oddziałałaby fatalnie na mój rozum, na moją
wolność, a nawet na powodzenie moich przedsięwzięć; pod jej wpływem przeobraziłbym się
natychmiast w tępego niewolnika, w narzędzie cudzej woli i cudzych interesów.
Mogę schylić głowę przed autorytetem specjalistów, mogę oświadczyć, że jestem gotów
stosować się do ich wskazówek, a nawet w pewnym stopniu i w pewnym okresie poddać się
ich kierownictwu, jeśli uznam to za potrzebne, ponieważ ten autorytet nie został mi przez
nikogo narzucony, ani przez ludzi, ani przez Boga. W przeciwnym razie odrzuciłbym go ze
wstrętem i odesłał do wszystkich diabłów ich rady, ich kierownictwo i ich wiedzę, pewny, że
za owinięte w stek kłamstw okruchy ludzkiej prawdy, jakich mogą mi udzielić, każą mi
zapłacić utratą wolności i godności.
Schylam głowę przed autorytetem specjalistów, ponieważ własny mój rozum każe mi go
uznać. Wiem, że nie jestem w stanie ogarnąć wiedzy ludzkiej we wszystkich jej szczegółach i
w całym jej pozytywnym rozwoju - dostępny mi jest tylko niewielki jej zakres. Nawet
najwyższa inteligencja nie zdoła objąć całości wiedzy. Zarówno więc nauka, jak i przemysł
wymagają koniecznie podziału pracy i stowarzyszenia w pracy. Biorę i daję - takie jest życie
ludzkie. Każdy jest autorytatywnym kierownikiem, ale też każdy z kolei jest kierowany. Nie
ma więc bynajmniej autorytetów stałych i trwałych, władza i podporządkowanie wzajemnie
się ciągle wymieniają, są to zjawiska przejściowe, a przede wszystkim dobrowolne.
Powyższe racje nie pozwalają mi uznać autorytetu, który by był niezastąpiony, trwały i
uniwersalny; człowiek uniwersalny bowiem nie istnieje, nie ma człowieka, który byłby
zdolny objąć wszystkie nauki, wszystkie dziedziny życia społecznego, w całym bogactwie
szczegółów, bez których znajomości nie można zastosować nauki do życia. Gdyby zaś
podobna uniwersalność mogła kiedykolwiek zrealizować się w jednym człowieku i gdyby
zechciał on narzucić nam swój autorytet, takiego człowieka należałoby wyłączyć ze
społeczeństwa, jego autorytet bowiem doprowadziłby niechybnie wszystkich innych do
niewolnictwa i do niedołęstwa umysłowego. Jestem zdania, że społeczeństwo nie powinno
krzywdzić ludzi genialnych, jak to dotychczas czyniło, lecz nie powinno im także zbytnio
pobłażać, a zwłaszcza nadawać im jakichś przywilejów czy wyjątkowych praw, a to dla
trzech przyczyn: przede wszystkim mogłoby się zdarzyć, że społeczeństwo wzięłoby za
geniusza - szarlatana; następnie, stosując system przywilejów, mogłoby przeistoczyć nawet
prawdziwie genialnego człowieka w szarlatana, mogłoby go zdemoralizować, ogłupić; i
wreszcie stworzyłoby sobie despotę.
Streszczam, co powiedziałem. Uznajemy absolutny autorytet nauki, nauka bowiem ma tylko
jeden przedmiot, mianowicie odtwarza w umyśle poprzez refleksje możliwie najbardziej
systematycznie prawa naturalne, które panują zarówno w materialnym, jak intelektualnym i
moralnym życiu, w świecie fizycznym i w świecie społecznym, w tych dwóch światach
stanowiących faktycznie jeden i ten sam świat natury. Poza tą jedyną prawowitą władzą, gdyż
jest to władza racjonalna i zgodna z wolnością ludzką, wszelkie inne są kłamliwe, arbitralne,
despotyczne i zgubne.
Uznajemy absolutny autorytet nauki, lecz odrzucamy tezę o nieomylności i uniwersalności
przedstawicieli nauki. My, w naszym Kościele - pozwolę sobie posłużyć się przez chwilę tym
wyrazem, choć budzi on we mnie nienawiść, Kościół i Państwo bowiem to dla mnie dwie
czarne owce - w naszym Kościele, jak w Kościele protestanckim, mamy swego kierownika,
niewidzialnego Chrystusa, naukę; i jak protestanci, a nawet bardziej konsekwentnie niż
protestanci, nie chcemy w Kościele swym mieć ani papieża, ani soborów, ani nieomylnych
konklawe kardynałów, ani biskupów, ani nawet księży. Nasz Chrystus różni się od Chrystusa
protestanckiego i w ogóle chrześcijańskiego tym, że nie jest jak tamten istotą osobową, lecz
nieosobową; Chrystus chrześcijański, którego posłannictwo wypełniło się już w odwiecznej
przeszłości, przedstawia się jako istota doskonała, podczas gdy spełnienie się misji i
doskonałość naszego Chrystusa nauki należą ciągle do przyszłości: to znaczy, że nigdy nie
zostaną zrealizowane. Oddając absolutną władzę jedynie absolutnej nauce, w niczym nie
narażamy naszej wolności. Gdy mówię "nauka absolutna", myślę o nauce prawdziwie
uniwersalnej, która by w sposób idealny, w całej rozciągłości i we wszystkich
nieskończonych szczegółach odtwarzała wszechświat: myślę o systemie czy koordynacji
wszystkich praw naturalnych przejawiających się w nieprzerwanym rozwoju światów. Jest
rzeczą oczywistą, że taka nauka, wzniosły przedmiot wszystkich wysiłków umysłu ludzkiego,
nie zrealizuje się nigdy w swej absolutnej pełni. Nasz Chrystus pozostanie więc niedoskonały
po wieczne czasy, jego więc patentowani przedstawiciele żyjący pośród nas muszą poskromić
swą pychę. Przeciwko temu Bogu-Synowi, w imię którego zamierzaliby narzucić nam swoją
bezczelną i pedantyczną władzę, my odwołamy się do Boga-Ojca, a więc do świata realnego,
do realnego życia, których my, istoty realne, żyjące, pracujące, walczące, kochające, mające
nadzieję, cieszące się i cierpiące, jesteśmy bezpośrednimi przedstawicielami, podczas gdy
Bóg-Syn jest tylko ich niedoskonałym wyrazem.
Odrzucając, więc zdecydowanie absolutny, uniwersalny i nieomylny autorytet ludzi nauki,
chylimy chętnie głowę przed czcigodnym, choć względnym i całkiem przejściowym, bardzo
ograniczonym autorytetem przedstawicieli nauk specjalnych. Żądamy od nich tylko tego, by
dawali nam od czasu do czasu rady, i z wdzięcznością przyjmiemy cenne wskazówki, jakich
zechcą udzielić, pod tym jednak warunkiem, że i oni będą korzystać z naszych pouczeń w
tych okolicznościach i rzeczach,, na których my się lepiej od nich znamy. Nie mamy nic
przeciwko temu, aby ludzie posiadający wielką wiedzę, wielkie doświadczenie, wielki rozum,
a zwłaszcza wielkie serce wywierali na nas wpływ. Jest to wpływ naturalny i uzasadniony,
dobrowolnie przez nas przyjmowany, o ile oczywiście nie został narzucony w imię jakiegoś
oficjalnego autorytetu, obojętne - niebiańskiego czy ziemskiego. My uznajemy wszelkie
naturalne autorytety i wszelkie oddziaływanie, którego źródłem jest fakt, nie zaś prawo;
albowiem wszelki autorytet i wszelki wpływ prawa oficjalnie nam narzuconego
przekształciłby się od razu w ucisk i kłamstwo, a to doprowadziłoby nas niezawodnie do
niewoli i ogłupienia, czego - jak sądzę - dowiodłem już w sposób dostateczny.
Słowem, odrzucamy wszelkie prawodawstwo, wszelką władzę i wszelkie wpływy
uprzywilejowanych, patentowanych, oficjalnych i uprawnionych, wpływy tych, którzy rządzą
w rezultacie powszechnego głosowania, jesteśmy, bowiem przeświadczeni, że ludzie ci
zawsze wykorzystają swe wpływy jedynie na korzyść panującej i wyzyskującej mniejszości, a
przeciwko interesom olbrzymiej ujarzmionej większości.
W takim właśnie znaczeniu jesteśmy istotnie anarchistami.
Współcześni idealiści pojmują autorytet w sposób zgoła odmienny. Choć są wolni od
tradycyjnych przesądów wszelkich istniejących religii pozytywnych, niemniej jednak nadają
idei autorytetu sens boski, absolutny. Autorytet ten nie ma waloru prawdy w cudowny sposób
objawionej ani też prawdy ściśle i naukowo dowiedzionej. Budują go w oparciu o kilka
pseudofilozoficznych argumentów na wielkiej, mglisto-religijnej wierze, na licznych
uczuciach idealnych, abstrakcyjnych, poetyckich. Ich religia jest jak gdyby ostatnią próbą
ubóstwienia wszystkiego, co jest w człowieku ludzkie.
Te dążenia są całkowicie sprzeczne z tym, czego my chcemy dokonać. Mając na celu wolność
ludzką, godność ludzką i ludzką pomyślność, uważamy za swój obowiązek odebrać Niebu
dobra, jakie zrabowało ziemi, i ziemi je przywrócić. Oni natomiast, usiłując popełnić ostatnią,
religijną i bohaterską kradzież, pragnęliby tę wolność, godność i pomyślność zwrócić na
nowo temu boskiemu, obecnie zdemaskowanemu grabieżcy - niebu, które z kolei przez
zuchwałą bezbożność oraz naukową analizę wolnomyślicieli zostało ograbione z wszystkiego,
co w człowieczeństwie największe, najpiękniejsze, najszlachetniejsze.
Idealistom wydaje się, że idee i sprawy ludzkie wówczas będą cieszyć się największym wśród
ludzi autorytetem, gdy nadana im zostanie sankcja boska. Jak się objawia ta sankcja? Nie w
jakimś cudzie, jak w religiach pozytywnych, tylko w wielkości czy nawet w świętości idei
oraz spraw: wszystko, co wielkie, co piękne, co szlachetne, co sprawiedliwe, jest uznane za
boskie. W tym nowym kulcie religijnym każdy człowiek natchniony przez te idee, przez te
sprawy, staje się kapłanem uświęconym bezpośrednio przez samego Boga. A co jest tego
dowodem? Dowodem jest sama wielkość idei, które kapłan wyraża, spraw, które spełnia;
innych dowodów nie trzeba. Idee te są tak święte, że mogą być inspirowane jedynie przez
Boga.
Oto ich cała filozofia zawarta w kilku słowach: filozofia uczuć, a nie realnych myśli, rodzaj
metafizycznego pietyzmu. Wydaje się to rzeczą niewinną, lecz bynajmniej tak nie jest; bardzo
ścisła, bardzo ciasna i bardzo oschła doktryna, która się kryje za nieuchwytną zwiewnością
tych poetyckich form, prowadzi do tych samych opłakanych rezultatów co i wszystkie religie
pozytywne: to jest do pełnej negacji wolności i godności ludzkiej.
Kto głosi, że wszystko, co w ludziach wielkie, sprawiedliwe, szlachetne, piękne - jest boskie,
ten musi uznać, że ludzkość z natury rzeczy jest niezdolna sama z siebie wytwarzać wartości;
to zaś prowadzi do stwierdzenia, że ludzkość pozostawiona sama sobie jest z natury nędzna,
niesprawiedliwa, pospolita i szpetna. Wróciliśmy więc znowu do tezy istotnej dla wszelkich
religii, tezy, która oczernia ludzkość, aby przysporzyć boskości jak największej chwały. A z
chwilą kiedy przyjęło się tę tezę o naturalnej niższości człowieka, tezę, która dowodzi, że
człowiek jest absolutnie niezdolny wznieść się sam z siebie, bez udziału jakiejkolwiek boskiej
inspiracji, w sferę słusznych i prawdziwych idei - trzeba z konieczności przyjąć również
wszystkie teologiczne, polityczne i społeczne konsekwencje religii pozytywnych. Z chwilą
zaś kiedy Bóg, Istota doskonała i najwyższa, zostaje przeciwstawiony ludzkości, wtedy
pośrednicy boscy, wybrani i natchnieni przez Boga, zjawiają się jakby spod ziemi, by
oświecać, kierować i rządzić w jego imieniu rodzajem ludzkim.
Czy nie można by założyć, że wszyscy ludzie są jednakowo przez Boga natchnieni? Wówczas
na pewno pośrednicy nie byliby potrzebni. Takie jednak założenie jest niemożliwe, gdyż
zaprzeczają mu fakty. Konsekwentnie, bowiem należałoby uznać, że wszelkie
niedorzeczności i błędy, wszelkie okropności, bezecności, nikczemności i głupstwa
popełniane w świecie ludzkim mają swe źródło w natchnieniu Boga. A więc tylko nieliczni na
świecie mogą być przez Boga natchnieni. Są to wielkie postacie historyczne, pełni cnoty
geniusze, jak mówi znakomity obywatel i prorok włoski, Giuseppe Mazzini: Natchnieni
bezpośrednio przez samego Boga, opierając się na zgodzie powszechnej wyrażonej w
głosowaniu powszechnym - Dio e Popolo - są oni powołani, by rządzić społeczeństwami
ludzkimi
Oto wróciliśmy znowu do sprawy Kościoła i Państwa. Prawda, że w tej nowej organizacji
utworzonej, jak wszystkie dawne organizacje polityczne, z łaski Boga, ale tym razem opartej,
przynajmniej pod względem formy, a taka koncesja jest niezbędna w stosunku do ducha
współczesności - na woli (fikcyjnej) ludu, podobnie jak to zostało wyrażone w przedmowach
do cesarskich dekretów Napoleona III, otóż w tej organizacji Kościół nie będzie się nazywał
Kościołem, lecz Szkołą. Ale na tych szkolnych ławkach będą siedziały nie tylko dzieci:
będzie tam siedział, uznany za małoletniego, wieczny uczeń, którego uważa się za zbyt mało
zdolnego, by zdał kiedykolwiek egzaminy, by przyswoił sobie wiedzę swych nauczycieli i
mógł obejść się bez ich dyscypliny - słowem, siedzieć tam będzie lud
Państwo nie będzie się już nazywało Monarchią, nazywać się będzie Republiką, lecz nie
przestanie przez to być Państwem, to jest kuratelą oficjalnie i według prawideł ustanowioną
przez mniejszość kompetentnych ludzi, ludzi obdarzonych geniuszem pełnym cnót lub
talentem, aby czuwała nad zachowaniem się tego dużego, niepoprawnego i okropnego
dziecka, jakim jest lud, aby nim kierowała. Profesorowie Szkoły i urzędnicy Państwa będą się
nazywali republikanami; lecz będą także opiekunami, pasterzami, lud zaś pozostanie tym,
czym wiecznie był dotychczas - pozostanie trzodą. Strzeżcie się wtedy postrzygaczy; tam
bowiem, gdzie jest trzoda, będą niechybnie także i ci, co strzygą i pożerają stado.
W tym systemie lud będzie wiecznym uczniem i małoletnim. Mimo suwerenności, całkowicie
zresztą fikcyjnej, w dalszym ciągu będzie tylko narzędziem cudzej myśli i woli, a więc także i
cudzych interesów. Między tą sytuacją a tym, co nazywamy wolnością, leży przepaść. W
nowej formie wrócą dawny ucisk i dawna niewola; tam zaś, gdzie jest niewola, tam jest
nędza, zezwierzęcenie, prawdziwe zmaterializowanie społeczeństwa, zarówno klas
uprzywilejowanych jak i mas.
Idealiści, nadając charakter boski rzeczom ludzkim, doprowadzają zawsze do zwycięstwa
brutalnego materializmu. A to dla bardzo prostej przyczyny: to, co boskie, ulatnia się i wzbija
się ku swej ojczyźnie, ku Niebu, a tylko to, co brutalne, pozostaje realnie na ziemi.
Tak jest, idealizm w teorii prowadzi z nieuniknioną konsekwencją do najbardziej brutalnego
materializmu w praktyce; niewątpliwie nie dotyczy to tych, którzy głoszą idealizm w dobrej
wierze - ci zresztą zwykle orientują się koniec końców, że wszystkie ich wysiłki okazały się
bezowocne; dotyczy to tych, którzy usiłują wprowadzić swe reguły w życie w całym
społeczeństwie, o ile ono daje się opanować przez idealistyczne doktryny.
Szereg dowodów historycznych potwierdza ten ogólny fakt, który na pierwszy rzut oka może
się wydać dziwnym, lecz przy bliższym rozpatrzeniu tłumaczy się w sposób naturalny.
Porównajcie dwie ostatnie cywilizacje świata starożytnego: cywilizację grecką z cywilizacją
rzymską. Która z nich ma bardziej materialistyczne, bardziej naturalne założenia, a bardziej
humanitarnie-idealistyczne rezultaty? Cywilizacja grecka. Która zaś z nich jest w założeniu
swoim bardziej abstrakcyjnie-idealistyczna, która poświęca materialną wolność człowieka
idealnej wolności obywatela, reprezentowanej przez abstrakcyjną jurysdykcję, poświęca
naturalny rozwój społeczeństwa ludzkiego abstrakcji Państwa; która z nich prowadzi do
bardziej brutalnych konsekwencji? Bez wątpienia cywilizacja rzymska. To prawda, że
cywilizacja grecka, jak wszystkie cywilizacje starożytne włącznie z rzymską, była wyłącznie
narodową i że podwaliną jej było niewolnictwo. Lecz pomimo tych dwóch wielkich
historycznych skaz ona pierwsza wysunęła i zrealizowała ideę człowieczeństwa; ona
uszlachetniła i rzeczywiście wyidealizowała życie ludzkie; ona przeobraziła stada ludzkie w
wolne stowarzyszenia wolnych ludzi; ona stworzyła nieśmiertelną naukę, sztukę, poezję i
filozofię oraz elementarne pojęcie poszanowania człowieka przez wolność. Wraz z wolnością
polityczną i społeczną stworzyła wolną myśl. I wystarczyło, by pod koniec średniowiecza, w
epoce Odrodzenia, garstka emigrantów greckich przyniosła ze sobą niektóre ze swych
nieśmiertelnych ksiąg do Włoch, żeby zmartwychwstało tam życie, wolność, myśl,
człowieczeństwo, pogrzebane do tego czasu w ponurych mrokach katolicyzmu. Wyzwolenie
człowieka - oto znamię cywilizacji greckiej. A imię cywilizacji rzymskiej? Jest nim podbój ze
wszystkimi brutalnymi konsekwencjami. A jej ostatnie słowo? Wszechwładztwo cezarów.
Poniżenie i niewolnictwo narodów i ludzi.
A co dziś jeszcze zabija, co niszczy brutalnie, materialnie wolność i człowieczeństwo we
wszystkich krajach Europy? Zwycięstwo zasady cezaryzmu lub też zasady rzymskiej.
Porównajcie teraz dwie współczesne cywilizacje: cywilizację włoską z cywilizacją niemiecką.
Pierwsza w swym ogólnym charakterze jest niewątpliwie materialistyczna, druga natomiast
reprezentuje wszystko to, co najbardziej abstrakcyjne, najbardziej czyste i najbardziej
transcendentne w idealizmie. Zobaczmy, jakie owoce przyniosła jedna i druga cywilizacja w
praktyce.
Włochy oddały już kolosalne usługi w dziele ludzkiego wyzwolenia. One pierwsze w Europie
wskrzesiły i zastosowały szeroko zasadę wolności, one pierwsze zwróciły ludzkości tytuły jej
szlachectwa: przemysł, handel, poezję, sztukę, nauki pozytywne i wolną myśl. To prawda, że
dławione w ciągu trzech stuleci przez despotyzm państwowy i papieski, unurzane w błocie
przez swą stojącą u władzy burżuazję, dziś zdają się być niczym w porównaniu z tym, czym
były kiedyś. A jednak jakaż różnica, gdy je porównać z Niemcami! Pomimo przejściowego,
miejmy nadzieję, upadku Włoch można w nich żyć i oddychać po ludzku, żyć swobodnie
wśród ludu, który wydaje się być dla wolności urodzonym. Nawet burżuazyjne Włochy mogą
wam z dumą przedstawić takich ludzi, jak Mazzini i Garibaldi. W Niemczech dławi atmosfera
skrajnego politycznego i społecznego niewolnictwa, które wielki naród filozoficznie wyjaśnił
i przyjął dobrowolnie i ze świadomą biernością. Ich bohaterowie - mówię ciągle o
współczesnych Niemczech, nie o Niemczech przyszłości, mówię o Niemczech junkierskich,
biurokratycznych, politycznych i burżuazyjnych, nie o Niemczech proletariackich - ich
bohaterowie są całkowitym przeciwstawieniem Mazziniego i Garibaldiego: dziś jest to
Wilhelm I, okrutny i naiwny przedstawiciel protestanckiego Boga, są to pp. von Bismarck i
von Moltke, generałowie Manteuffel i Werder. Odkąd Niemcy istnieją, prowadziły
systematycznie w stosunkach międzynarodowych politykę zaborczą, zdobywczą, gotowe
zawsze narzucić dobrowolnie przez siebie przyjęte jarzmo sąsiednim narodom; odkąd zaś
stały się potęgą zjednoczoną - grożą niebezpiecznie wolności całej Europy. Imię Niemiec jest
dzisiaj synonimem brutalnej i tryumfującej służalczości.
Wszystkie Kościoły chrześcijańskie, i oczywiście przede wszystkim Kościół apostolski i
rzymski, mogą dostarczyć nam przykładu, jak nieustannie i nieuchronnie idealizm
teoretyczny przekształca się w praktyczny materializm. Cóż może być bardziej wzniosłego w
sensie idealnym, bardziej bezinteresownego, bardziej oderwanego od wszelkich spraw tej
ziemi niż głoszona przez ten Kościół doktryna Chrystusa - i jakiż materializm może być
bardziej brutalny od praktyki tegoż Kościoła, niezmiennej od ósmego stulecia, w którym
rozpoczął budowę swej potęgi? Co było i jest jeszcze teraz przedmiotem wszystkich jego
sporów z władcami Europy? Najpierw dobra doczesne, dochody kościelne, a następnie
władza świecka, polityczne przywileje Kościoła. Należy oddać Kościołowi sprawiedliwość, iż
on pierwszy w historii nowożytnej dokonał odkrycia tej niezaprzeczalnej, choć mało
chrześcijańskiej prawdy, że bogactwo i siła, wyzysk ekonomiczny i polityczne ciemiężenie
mas - są to dwie rzeczy nierozłącznie związane z panowaniem idei boskiej na ziemi:
bogactwo, które wzmacnia i zwiększa władzę, władza, która odkrywa i stwarza coraz to nowe
źródła bogactw, jedno i drugie łącznie zapewniające lepiej niż męczeństwo i wiara apostołów,
a także lepiej niż łaska boża powodzenie chrześcijańskiej propagandy. Jest to prawda
historyczna, z którą i Kościoły protestanckie również się liczą. Mówię to oczywiście o
niezależnych Kościołach w Anglii, Ameryce i Szwajcarii, a nie o poddanych kontroli
Kościołach w Niemczech. Kościoły w Niemczech nie mają wcale własnej inicjatywy; robią
to, co ich panowie, ich władcy świeccy, będący zarazem ich przywódcami duchowymi, robić
im każą. Jest rzeczą znaną, że propaganda protestancka, zwłaszcza w Anglii i Ameryce, wiąże
się bardzo ściśle z propagandą uprawianą przez te dwa wielkie narody w sprawach
materialnych i handlowych; wiadomo również, że ta protestancka propaganda nie ma na celu
bynajmniej bogactwa i dobrobytu krajów, w które przenika, niosąc słowo boże, lecz ich
eksploatację, która by wzbogaciła i podniosła dobrobyt pewnych klas bardzo pobożnych, lecz
jednocześnie wyzyskujących lud w swym własnym kraju.
Słowem, opierając się na historii, nietrudno dowieść, że Kościół, że wszystkie Kościoły
chrześcijańskie i niechrześcijańskie nigdy nie zaniedbywały - obok propagandy duchowej i
prawdopodobnie także po to, aby przyspieszyć i wzmocnić swe sukcesy - organizowania się
w wielkie stowarzyszenia mające na celu ekonomiczną eksploatację mas, eksploatację ich
pracy, stowarzyszenia pozostające pod opieką oraz bezpośrednim i szczególnym
błogosławieństwem jakiegoś bóstwa; że głównym celem wszystkich Państw - które, jak
wiadomo, w swych początkach wraz ze wszystkimi swymi instytucjami politycznymi i
prawnymi, panującymi i uprzywilejowanymi klasami stanowiły tylko świeckie filie różnych
Kościołów - była ta sama eksploatacja na korzyść świeckich mniejszości, eksploatacja
pośrednio uprawiana przez Kościół; i że w ogóle działanie dobrego Boga oraz wszystkich idei
boskich na ziemi ostatecznie doprowadzało zawsze i wszędzie do tego, że materialna
pomyślność drobnej garstki rosła na gruncie fanatycznego idealizmu stale głodujących mas.
To, co widzimy obecnie, jest tego nowym dowodem. Któż jest dzisiaj bardziej zaciekłym
obrońcą idealizmu poza tymi wielkimi zbłąkanymi sercami i umysłami, o których już
przedtem mówiłem? W pierwszym rzędzie wszystkie dwory panujących. We Francji był to
Napoleon III i jego małżonka, pani Eugenia; byli to wszyscy jego eks-ministrowie, dworzanie
i eks-marszałkowie, od Rouhera i Bazaine'a do Fleury'ego i Pietriego; są to mężczyźni i
kobiety tego cesarskiego świata, którzy tak dobrze idealizowali i ratowali Francję. Są to jego
dziennikarze oraz jego uczeni: Cassagnakowie, Girardinowie, Duvernoisowie, Veuillotowie,
Laverrierowie, Dumasowie. To wreszcie czarna falanga jezuitów i jezuitek wszelkiego
pokroju; to cała szlachta oraz cała wielka i średnia burżuazja Francji. Do tych obrońców
idealizmu należą także doktrynerzy liberalni oraz liberałowie bez doktryny: Guizotowie,
Thiersowie, Jules Favre'owie, Pelletanowie i Jules Simonowie - wszyscy zacięci obrońcy
burżuazyjnego wyzysku. W Prusach, w Niemczech - Wilhelm I, prawdziwy współczesny
przedstawiciel Pana Boga na ziemi, oraz wszyscy jego generałowie, wszyscy pomorscy i inni
oficerowie, cała jego armia, która, silna swą wiarą religijną, podbiła właśnie Francję, a
wiadomo, jak "idealne" były jej metody. W Rosji to car i cały jego dwór; to Murawjowowie i
Bergowie, ci wszyscy, którzy mordowali i pobożnie nawracali Polskę. Słowem, wszędzie
idealizm religijny lub filozoficzny, jeden bowiem oznacza mniej więcej to samo co drugi,
służy dziś za sztandar materialnej, krwiożerczej i brutalnej siły, materialnego bezwstydnego
wyzysku; gdy tymczasem sztandar teoretycznego materializmu, czerwony sztandar równości
ekonomicznej i sprawiedliwości społecznej, wznoszony przez praktyczny idealizm
uciemiężonych i wygłodzonych mas, dąży do realizacji jak największej wolności i
humanitarnego prawa, z których korzystałaby każda jednostka zbratana ze wszystkimi ludźmi
na ziemi.
Któż, więc jest prawdziwym idealistą, idealistą nie abstrakcyjnym, lecz realnym, nie
niebieskim, lecz ziemskim, a kto materialistą?
Jest rzeczą oczywistą, że zasadniczą własnością teoretycznego czy boskiego idealizmu jest to,
że składa on w ofierze logikę, rozum ludzki, wyrzeka się nauki. Z drugiej strony widać, że
każdy, kto broni doktryn idealistycznych, jest siłą rzeczy wciągnięty do obozu ciemięzców i
wyzyskiwaczy mas ludowych. Te dwie przyczyny - zdawałoby się - powinny wystarczyć, by
zniechęcić do idealizmu każdy wielki umysł, każde wielkie serce. Jak to się więc dzieje, że
nasi znakomici współcześni idealiści, którym na pewno nie brak ani rozumu, ani serca, ani
dobrej woli, którzy całe swe życie oddali służbie dla ludzkości, uparcie tkwią w szeregach
przedstawicieli tej obecnie potępionej i zniesławionej doktryny?
Muszą ich do tego skłaniać poważne przyczyny. Nie wpłynęła na nich ani logika, ani nauka,
ponieważ logika i nauka wydały wyrok na doktrynę idealistyczną. Nie mogą mieć także na
celu korzyści osobistych, ponieważ stoją ponad wszystkim, co nosi miano osobistej korzyści.
Musi to więc być ważka przyczyna natury moralnej. Ale jaka? Może być tylko jedna: bez
wątpienia ci znakomici ludzie myślą, że teorie czy wierzenia idealistyczne są istotnie
niezbędne, aby utrzymać godność i moralną wyższość człowieka, natomiast teorie
materialistyczne sprowadzają go do zwierzęcego poziomu.
A jeżeli w rzeczywistości jest odwrotnie?
Każdy rozwój - jak powiedziałem - mieści w sobie negację punktu wyjścia. Jeżeli punkt
wyjścia - według szkoły materialistycznej - jest materialny, to jego negacja musi być
koniecznie idealna. Wychodząc od całości świata realnego, czyli tej abstrakcji, którą nazywa
się materią, materializm logicznie dochodzi do rzeczywistego idealizmu, to znaczy do
humanizacji, do pełnego i całkowitego wyzwolenia społeczeństwa. Tymczasem z tej samej
przyczyny szkoła idealistyczna wychodząc od ideału dochodzi z konieczności do
zmaterializowania społeczeństwa, do zorganizowania brutalnego despotyzmu oraz
niesprawiedliwego i nikczemnego wyzysku pod postacią Kościoła i Państwa. Według szkoły
materialistycznej historyczny rozwój człowieka jest ciągłym wznoszeniem się, w systemie
idealistycznym jest tylko ciągłym upadkiem.
Niezależnie od tego, które z zagadnień dotyczących człowieka weźmie się pod rozwagę,
zawsze staniemy wobec tej samej sprzeczności zachodzącej między stanowiskami obu szkół.
A więc - jak już mówiłem - materializm wychodzi od zwierzęcości, aby ustanowić
człowieczeństwo; idealizm wychodzi od boskości, aby ustanowić niewolnictwo i skazać masy
ludzkie na zwierzęcość, z której nie ma wyjścia. Materializm neguje wolną wolę i prowadzi
do ustanowienia wolności; idealizm głosi w imię godności ludzkiej zasadę wolnej woli i na
ruinach wszelkiej wolności buduje władzę. Materializm odrzuca zasadę władzy, ponieważ
uważa - z całą słusznością - że jest ona ukoronowaniem zwierzęcości, i wbrew idealistom
twierdzi, że zwycięstwo człowieczeństwa, które jest według niego celem i głównym sensem
historii, może być zrealizowane jedynie przez wolność. Słowem, jakiekolwiek zagadnienie
będziecie rozpatrywali, zawsze schwytacie idealistów na gorącym uczynku urzeczywistniania
w praktyce materializmu; ujrzycie natomiast, że materialiści zmierzają do realizacji
najbardziej idealnych dążeń i myśli.
Jak już powiedziałem, w systemie idealistycznym dzieje mogą być traktowane tylko jako
ciągły upadek. Początek dziejów to straszliwy upadek i z niego nigdy się idealiści nie
podźwigną: od bożego salto mortale z podniosłych sfer czystej, absolutnej Idei w materię. I
zauważcie jeszcze, w jaką materię: nie w tę materię odwiecznie aktywną i ruchomą, pełną
właściwości i sił, życia i rozumu, którą obserwujemy w świecie realnym; ale w materię
abstrakcyjną, wyjałowioną i sprowadzoną do absolutnej nędzy na skutek systematycznego
plądrowania tych Prusaków myśli, to jest teologów i metafizyków, którzy wszystko
zrabowali, aby wszystko dać swemu cesarzowi, swemu Bogu; w tę materię, która,
pozbawiona wszelkiej własności, wszelkiego działania i wszelkich ruchów jej właściwych,
przedstawia się, w przeciwieństwie do idei boskiej, tylko jako absolutna głupota,
nieprzenikliwość, bierność i bezwład.
Upadek jest tak straszny, że Bóstwo, boska osoba czy idea płaszczy się, traci świadomość
samej siebie i nigdy już odnaleźć siebie nie może. I w tym tak rozpaczliwym położeniu jest
jeszcze zmuszona czynić cuda! Z chwilą bowiem gdy materia jest bierna, wszystkie zmiany
zachodzące w świecie, nawet najbardziej materialne, są cudem, nie mogą być niczym innym,
tylko wynikiem boskiej interwencji, wynikiem oddziaływania Boga na materię. I oto to
biedne Bóstwo, zdegradowane i prawie unicestwione na skutek swego upadku, pozostaje w
stanie omdlenia w ciągu kilku tysięcy wieków, po czym z wolna się budzi, usiłując daremnie
odzyskać jakieś niejasne choćby wspomnienie o sobie samym; i każda zmiana, jaką ono
wprowadza w tym celu do materii, staje się tworem, nową formacją, nowym cudem. W ten
sposób Bóstwo przechodzi przez wszystkie stopnie materialności i zwierzęcości; najpierw
jako gaz, ciało chemiczne, proste lub złożone, jako minerał, po czym rozprzestrzenia się na
ziemi jako organizm roślinny i zwierzęcy, następnie koncentruje się w człowieku. Tutaj
powinno by siebie - jak się wydaje - odnaleźć, ponieważ w każdej istocie ludzkiej wznieca
iskrę anielską, cząstkę swojej własnej boskiej istoty - duszę nieśmiertelną.
Jak mu się udało umieścić rzecz absolutnie niematerialną w rzeczy absolutnie materialnej; w
jaki sposób ciało może w sobie zawrzeć, zamknąć, ograniczyć i paraliżować czystego ducha?
Oto jeszcze jedno pytanie, które rozstrzygnąć może tylko wiara, ta namiętna i głupia
afirmacja niedorzeczności. Jest to największy z cudów. W tym względzie nie mamy nic
innego do roboty niż konstatować skutki, praktyczne konsekwencje tego cudu.
Po upływie tysięcy wieków, podczas których daremnie usiłowało powrócić do siebie, Bóstwo,
zgubione i rozproszone w ożywionej i wprowadzonej przez się w ruch materii, znajduje
wreszcie punkt oparcia, rodzaj ogniska pozwalającego mu się skoncentrować. Tym punktem
jest człowiek, jego nieśmiertelna dusza uwięziona w osobliwy sposób w śmiertelnym ciele.
Ale każdy człowiek wzięty z osobna jest zbyt ograniczony, zbyt mały, żeby objąć bezmiar
boskości; on może zawrzeć w sobie tylko niezmiernie drobną cząstkę, nieśmiertelną jak
Całość, lecz nieskończenie mniejszą od Całości. Z tego wynika, że Istota boska, Istota
absolutnie niematerialna, Duch, jest tak samo podzielna jak materia. Oto jeszcze jedna
tajemnica, którą trzeba pozostawić do rozwiązania wierze.
Gdyby Bóg mógł się pomieścić w całości w każdym człowieku, każdy człowiek byłby
Bogiem. Istniałoby mnóstwo Bogów; każdy z nich byłby ograniczony przez pozostałych,
będąc jednocześnie nieskończonym; sprzeczność, która prowadzi nieuchronnie do
wzajemnego unicestwiania się ludzi, implikując niemożliwość istnienia większej liczby ludzi
ponad jednego człowieka. Co zaś do cząstek - to jest rzecz inna: istotnie, twierdzenie, że
jedna część jest ograniczona przez inną i że jest o wiele mniejsza niż jej całość, uważam za
jak najbardziej racjonalne. A jednak występuje tutaj inna sprzeczność. Być przez coś
ograniczonym, być większym
i być mniejszym - są to własności materii, nie ducha. Niewątpliwie w rozumieniu
materialistów mogą one stanowić własność ducha, ponieważ według nich realnie istniejący
duch to tylko funkcja całkowicie materialnego organizmu człowieka; tak więc wielkość lub
małość ducha zależy absolutnie od większej lub mniejszej materialnej doskonałości ludzkiego
organizmu. Ale tych samych własności ograniczenia i względnej wielkości nie można
przypisywać duchowi w rozumieniu idealistów, duchowi całkowicie niematerialnemu,
duchowi istniejącemu poza wszelką materią. Tam nie może być ani większych, ani
mniejszych, nie mogą istnieć żadne granice między duchami, ponieważ jest tylko jeden Duch
- Bóg. Gdy się ponadto twierdzi, że nieskończenie małe i ograniczone części stanowiące
dusze ludzkie są jednocześnie nieśmiertelne, doprowadza się sprzeczność do szczytu. Lecz to
są już kwestie wiary. Idźmy dalej.
Takie, więc oto jest Bóstwo, rozdarte i rozmieszczone w nieskończenie małych cząstkach w
olbrzymiej ilości istot obydwu płci, wszelkiego wieku, wszelkich ras i wszelkich kolorów.
Tego rodzaju położenie nie jest dla niego wcale dogodne i pomyślne; w pierwszym bowiem
czasie swego ludzkiego istnienia cząstki boskości tak rzadko się rozpoznają, iż zaczynają
pożerać się wzajemnie. Jednakże w tym stanie barbarzyństwa i zupełnie zwierzęcej
brutalności cząstki boskości, dusze ludzkie, zachowują mgliste wspomnienie swojej
pierwotnej boskości, w hamowany sposób przyciąga je Całość; szukają siebie, szukają swojej
Całości. Samo Bóstwo rozproszone i zagubione w świecie materialnym szuka siebie w
ludziach; do tego jednak stopnia zniweczyła je owa wielka liczba więzień ludzkich, w których
zostało rozsiane, że chcąc siebie odnaleźć, popełnia mnóstwo niedorzeczności.
Rozpoczęło od fetyszyzmu i starając się siebie odnaleźć, ubóstwiało samo siebie to w jakimś
kamieniu, to w jakimś kawałku drewna, to znowu w szmatce. I jest rzeczą bardzo
prawdopodobną, że nigdy by się ze szmatki nie wydostało, gdyby nie litość nad nim innego
Bóstwa, które się nie oblekło w materię, lecz pozostało w stanie czystego ducha na
wzniosłych wyżynach absolutnego ideału lub w sferach niebiańskich.
Oto nowa tajemnica. Tajemnica Bóstwa rozpadającego się na dwie połowy, z których obie są
zarazem całością i nieskończonością i z których jedna - Bóg-Ojciec - pozostała w sferze
czystej niematerialności, druga zaś - Bóg-Syn - pozwoliła się oblec w materię. Zobaczymy, że
te dwa Bóstwa, oddzielone od siebie, znajdują się w stałych stosunkach od góry ku dołowi i
od dołu ku górze; i że te stosunki, traktowane jako jeden akt odwieczny i ciągły, określają
Ducha Świętego. Oto czym jest w swym prawdziwym teologicznym i metafizycznym sensie
ta wielka, straszna tajemnica chrześcijańskiej Świętej Trójcy.
Lecz porzućmy czym prędzej wyżyny i zobaczymy, co się dzieje na ziemi.
Bóg-Ojciec z wysokości swego odwiecznego majestatu widząc, że ów biedny Bóg-Syn,
zmiażdżony i ogłuszony swym upadkiem, pogrążył się i zagubił w materii do tego stopnia, że
nawet w stanie ludzkim nie zdołał siebie odnaleźć - postanowił mu wreszcie przyjść z
pomocą. Spośród tej olbrzymiej ilości nieśmiertelnych, boskich i jednocześnie nieskończenie
małych cząstek, w których Bóg-Syn rozdrobnił się tak dalece, że już siebie nie mógł w nich
rozpoznać, Bóg-Ojciec wybrał niektóre, budzące w nim największe upodobanie, i uczynił z
nich swoich natchnionych proroków, swoich "ludzi genialnie cnotliwych", wielkich
dobroczyńców i prawodawców ludzkości: Zaratustrę, Buddę, Mojżesza, Konfucjusza,
Likurga, Solona, Sokratesa, boskiego Platona, a nade wszystko Jezusa Chrystusa, całkowitą
realizację Boga-Syna, skupionego wreszcie i ześrodkowanego w jednej postaci ludzkiej; także
wszystkich apostołów, świętego Piotra, świętego Pawła, a zwłaszcza świętego Jana;
Konstantym Wielkiego, Mahometa, następnie Karola Wielkiego, Grzegorza VII, Dantego, a
zdaniem niektórych także Lutra, Voltaire'a i Rousseau, Robespierre'a i Dantona oraz wielu
innych wielkich i świętych osobistości historycznych, czyich imion niepodobna tu
przytoczyć, lecz do których ja, jako Rosjanin, proszę nie zapomnieć włączyć świętego
Mikołaja.
***
Tak więc doszliśmy do kwestii objawienia się Boga na ziemi. Lecz wraz z pojawieniem się
Boga człowiek został unicestwiony. Powiedzą mi, że wcale się nie unicestwił, skoro jest
cząstką Boga. Przepraszam! Przyznaję, że cząstka, że część pewnej określonej, ograniczonej
całości, choćby była nie wiadomo jak mała, stanowi pewną ilość, pewną wielkość pozytywną.
Ale część, ale cząstka wielkości nieskończonej jest bezsprzecznie w porównaniu z całością
nieskończenie mała. Pomnóżcie miliardy miliardów przez miliardy miliardów, ich iloczyn
będzie, w porównaniu z nieskończoną wielkością, nieskończenie mały, a nieskończenie małe
równa się zeru. Bóg jest wszystkim, a więc człowiek i z nim cały świat realny, wszechświat,
jest niczym. Innego wyjścia nie ma.
Bóg się zjawia, człowiek się unicestwia; a im Bóstwo staje się większe, tym ludzkość
nędzniejsza. Oto jest historia wszystkich religii; oto rezultat wszystkich inspiracji i
wszystkich prawodawstw boskich. W historii imię Boga odgrywa rolę straszliwej dziejowej
maczugi, za pomocą, której ludzie przez Boga natchnieni, wielcy "cnotliwi geniusze" zburzyli
wolność, godność, rozum i pomyślność ludzką.
Na początku był upadek Boga. Teraz obserwujemy upadek, który nas bardziej interesuje,
upadek człowieka, którego przyczyną jest samo zjawienie się czy objawienie Boga na ziemi.
Oto w jak głębokim błędzie pogrążeni są nasi drodzy i znakomici idealiści. Mówiąc nam o
Bogu, pragną i wierzą, że nas podniosą, wyzwolą, uszlachetnią, tymczasem gnębią nas i
upokarzają. Wyobrażają sobie, że w imię Boga mogą ustanowić braterstwo między ludźmi,
gdy tymczasem tworzą pychę, pogardę, sieją niezgodę, nienawiść, wojnę, ugruntowują
niewolnictwo. Albowiem wraz z pojęciem Boga wprowadza się niezawodnie rozmaite stopnie
inspiracji boskiej; ludzkość dzieli się na bardzo natchnionych, na mniej natchnionych i tych,
którzy nie zostali natchnieni. Wszyscy razem są niczym wobec Boga; gdy jednak porównamy
ich między sobą, okaże się, że jedni są więksi od drugich; jest to nie tylko nic nie znacząca
nierówność faktyczna, ta bowiem zatraca się w zbiorowości sama przez się, o ile nie znajduje
w niej niczego, żadnej fikcji czy uprawnionej instytucji, której mogłaby się uczepić; nie, jedni
stają się więksi od innych na skutek boskiego prawa inspiracji: ono natychmiast ustanawia
nierówność trwałą, ciągłą i niezmienną jak kamień. Ci bardziej natchnieni powinni budzić
posłuch i uległość wśród mniej natchnionych; ci mniej natchnieni - u tych nie natchnionych.
Oto zasada dobrze ustanowionej władzy, a wraz z nią dwóch fundamentalnych instytucji
niewolnictwa: Kościoła i Państwa.
Spośród wszystkich despotyzmów najgorszym jest despotyzm doktrynerów albo ludzi
natchnionych przez religię. Dbają oni tak o chwałę swego Boga i o zwycięstwo swej idei, że
nie starcza im serca ani dla wolności, ani dla godności, ani nawet dla cierpienia żywych,
rzeczywistych ludzi. Pod wpływem gorliwości w stosunku do Boga, przez zaprzątnięcie
umysłów ideą w najbardziej czułych duszach, najbardziej współczujących sercach wysychają
źródła miłości ludzkiej. Rozpatrując wszystko, co istnieje, wszystko, co zachodzi w świecie z
punktu widzenia wieczności lub też abstrakcyjnej idei, zaczynają traktować pogardliwie
rzeczy przemijające; ale wszak całe życie realnie istniejących ludzi z krwi i kości składa się
tylko z przemijających rzeczy; sami ludzie są istotami, które mijają, i gdy już raz przeminą,
zostaną zastąpieni przez inne istoty także przemijające, we własnej zaś osobie nie powrócą
nigdy. Tym, co jest trwałe i względnie wieczne w rzeczywistych ludziach, jest fakt
człowieczeństwa, które stale się rozwija i coraz bogatsze przechodzi z pokolenia na
pokolenie. Mówię: względnie wieczne, skoro bowiem nasza planeta ulegnie zniszczeniu - a
nie omieszka wcześniej czy później zginąć, albowiem każda rzecz mająca początek musi mieć
niechybnie i koniec - skoro więc nasza planeta ulegnie rozkładowi, stając się niewątpliwie
elementem nowego ciała w systemie wszechświata, jedynym systemie istotnie wiecznym, kto
wie, co się stanie z całym naszym rozwojem ludzkim. Ponieważ jednak moment tego
rozkładu jest niezmiernie od nas odległy, możemy doskonale traktować ludzkość jako
wieczną w stosunku do tak krótkiego życia ludzkiego. Lecz sam fakt postępu ludzkości jest
realny i żywy o tyle tylko, o ile przejawia się i realizuje w określonym czasie, w określonym
miejscu, w ludziach realnie żyjących, a nie w ogólnej idei.
***
Idea ogólna jest zawsze abstrakcją i przez to samo pewnego rodzaju zaprzeczeniem życia
realnego. W Dodatku stwierdziłem, że myśl ludzka, a w konsekwencji także i nauka, posiada
tę właściwość, iż w faktach realnych może uchwycić i określić tylko ich sens ogólny, ich
ogólne stosunki, ich prawa ogólne; słowem, to, co jest stałe w ciągłych przekształceniach
rzeczy, natomiast nigdy nie może uchwycić ich strony materialnej, jednostkowej i - żeby tak
powiedzieć - tętniącej realnością i życiem, a przez to samo przelotnej i nieuchwytnej. Nauka
zawiera myśl o realności, ale nie samą realność, myśl o życiu, ale nie samo życie. Oto jej
granica, jedyna granica naprawdę nieprzekraczalna, uwarunkowana bowiem samą naturą
myśli ludzkiej, będącej jedynym narzędziem nauki.
Z natury myśli wynikają bezsporne prawa nauki oraz jej wysokie posłannictwo, lecz
jednocześnie i niemoc życiowa, a nawet jej szkodliwe działanie za każdym razem, gdy przez
swych oficjalnych, patentowanych przedstawicieli przywłaszcza sobie prawo rządzenia
życiem. Posłannictwo nauki jest takie: stwierdza ona, jakie ogólne stosunki zachodzą
pomiędzy rzeczami przemijającymi i realnymi, bada ogólne prawa dotyczące rozwoju zjawisk
zarówno świata fizycznego, jak społecznego - i w ten sposób, że tak powiem - wbija trwałe
słupy milowe na drodze postępu ludzkości. Ona ukazuje ludziom te ogólne warunki, których
ścisłe przestrzeganie jest niezbędne, a których nieznajomość czy niepamięć prowadzą zawsze
do fatalnych skutków. Słowem, nauka jest busolą życia, ale życiem nie jest. Nauka jest
niezmienna, nieosobowa, ogólna, abstrakcyjna, obojętna, jak prawa, których jest tylko
idealnym, refleksyjnym czy myślowym, to jest mózgowym odtworzeniem (pamiętajmy, że
sama nauka jest tylko materialnym wytworem materialnego organu materialnego organizmu
człowieka, mózgu). Życie jest krótkotrwałe i przejściowe, lecz tętni realnością i
indywidualnością, wrażliwością, cierpieniem, radością, dążeniami, potrzebami i
namiętnościami. Tylko życie samorzutnie stwarza rzeczy i wszystkie realne byty. Nauka nic
nie stwarza, stwierdza tylko i uznaje to, co życie stworzyło.
Za każdym razem, kiedy ludzie nauki, opuszczając swój świat abstrakcji, mieszają się do istot
żyjących w świecie realnym, wszystko, co proponują i co tworzą, jest ubogie, śmiesznie
abstrakcyjne, pozbawione krwi i życia, poronione, podobne homunculusowi stworzonemu
przez Wagnera, pedantycznego ucznia nieśmiertelnego doktora Fausta. Z tego wynika, że
posłannictwo nauki polega jedynie na objaśnianiu życia, lecz nie na rządzeniu nim.
Rządy nauki oraz ludzi nauki, choćby ci ludzie nazywali się nawet pozytywistami,
zwolennikami Augusta Comte'a, choćby byli uczniami doktrynerskiej szkoły komunizmu
niemieckiego - byłyby to rządy bezsilne, śmieszne, nieludzkie, okrutne, ciemiężcze,
wyzyskujące, szkodliwe. O ludziach nauki, jako takich, można powiedzieć to, co
powiedziałem o teologach i metafizykach: oni nie mają zrozumienia ani serca dla istot
indywidualnych i żywych. Nie można nawet robić im z tego powodu zarzutu, ponieważ jest to
naturalną konsekwencją ich zawodu. Jako ludzie nauki, mogą zajmować się, mogą się
interesować tylko uogólnieniami; prawami [...]
.
[...] nie są oni wyłącznie naukowcami, są także w mniejszym lub większym stopniu ludźmi
życiowymi.
Przypisy
Przed sześciu czy siedmiu laty słyszałem w Londynie p. Louis Blanca wypowiadającego tę
samą niemal myśl: "Najlepszą formą rządu - powiedział mi - byłaby taka forma, dzięki której
powoływano by zawsze we wszystkich sprawach ludzi genialnych, pełnych cnoty.
Zapytałem raz Mazziniego, jakie zamierza się przedsięwziąć środki, aby wyzwolić lud, gdy
już jego zwycięska zjednoczona republika będzie ostatecznie utworzona. "Przede wszystkim -
odpowiedział - należy założyć szkoły dla ludu. A czego w tych szkołach będzie się lud uczył?
Obowiązków człowieka, ofiary i poświęcenia". Skąd jednak weźmiecie dostateczną ilość
profesorów, wykładających tego rodzaju przedmioty, wszakże nikt nie ma prawa ani możności
nauczania, jeśli sam nie świeci przykładem? A czyż liczba ludzi, którzy znajdują najwyższą
przyjemność w ofierze i poświęceniu, nie jest bardzo ograniczona? Ci, którzy poświęcają się
służbie wielkiej idei, posłuszni wzniosłej ambicji i zaspokajając tą osobistą ambicją, bez czego
samo życie nie miałoby dla nich żadnej wartości - ci ludzie mają zazwyczaj wiele
ważniejszych spraw niż tworzenie ze swego działania doktryny. Natomiast ci, którzy tworzą
doktrynę, zapominają najczęściej o przekształceniu jej na działanie z tej prostej przyczyny, że
doktryna zabija życie, zabija żywą spontaniczność działania. Tacy ludzie jak Mazzini, którzy
umieli doktrynę i działanie zespolić w jedną cudowną całość, są nader rzadkimi wyjątkami.
Chrystianizm miał także wielkich ludzi, ludzi świętych, którzy czynili rzeczywiście lub
przynajmniej z całą pasją usiłowali czynić wszystko to, co głosili, i których serca,
przepełnione miłością, pełne były pogardy dla rozkoszy i dóbr tego świata. Ale ogromna
większość księży katolickich i protestanckich, którzy zgodnie z zawodem głosili i głoszą
doktrynę czystości, wstrzemięźliwości i wyrzeczenia, przykładem swoim zadawała na ogół
kłam swej doktrynie. Nie bez powodu, lecz na skutek wielowiekowego doświadczenia zrodziły
się wśród ludów wszystkich krajów takie oto powiedzenia: rozpustny jak ksiądz; łakomy jak
ksiądz; ambitny jak ksiądz; chciwy, interesowny jak ksiądz. Zostało wszak stwierdzone, że
księża, nauczyciele cnót chrześcijańskich, uświęceni przez Kościół, u ogromnej większości
postępowali odwrotnie w stosunku do tego, co głosili. Już sam ten fakt, sama jego
powszechność dowodzi, że nie należy obciążać winą jednostek, lecz winić sytuację społeczną,
w jakiej znalazły się te jednostki, sytuację, która jest w istocie nie do zniesienia i zawiera
sprzeczność wewnętrzną. W położeniu księdza chrześcijańskiego tkwi podwójna sprzeczność.
Przede wszystkim istnieje sprzeczność między doktryną wstrzemięźliwości i wyrzeczenia a
pozytywnymi dążeniami i potrzebami natury ludzkiej, dążeniami i potrzebami, które w
pewnych indywidualnych przypadkach, zawsze bardzo rzadkich, mogą być ustawicznie
tłumione, ograniczone, a nawet całkowicie unicestwione dzięki stałemu wpływowi jakiejś
silnej intelektualnej czy moralnej pasji; o dążeniach tych i potrzebach można w pewnych
momentach zbiorowej egzaltacji zapomnieć, może je na jakiś czas zaniedbać jednocześnie
znaczna ilość ludzi; są one jednakże nieodłączne od natury ludzkiej, zawsze upomną się o swe
prawa i w końcu, gdy hamuje się ich regularne i normalne zaspokajanie - znajdą dla siebie
ujście w sposób szkodliwy i zwyrodniały. Jest to prawo naturalne, a więc nieodwracalne,
prawo, które obejmuje nieuchronnie swym zgubnym działaniem wszystkich duchownych
chrześcijańskich, a zwłaszcza księży Kościoła rzymskokatolickiego. Prawo to nie może
dotyczyć profesorów Szkoły, to jest księży Kościoła współczesnego, o ile ich także nie
zobowiąże się do głoszenia wstrzemięźliwości i wyrzeczenia w duchu chrześcijańskim.
Ale istnieje inna sprzeczność w położeniu zarówno jednych, jak i drugich. Sprzeczność ta jest
związana z tytułem i z samą pozycją władcy, który rozkazując, uciskając i wyzyskując
postępuje zupełnie logicznie i naturalnie. Natomiast władca, który poświęca się dla ludzi
podporządkowanych mu na skutek jego przywilejów boskich czy ludzkich, jest istotą pełną
sprzeczności i wręcz nierealną. Tak stwarza się obłudę, której doskonałym ucieleśnieniem jest
papież, podający się za najniższego sługę sług bożych - i dla udokumentowania tych słów,
idąc za przykładem Chrystusa, raz na rok myje nawet stopy dwunastu żebrakom rzymskim -
papież, który w istocie uważa się za wikariusza Pana Boga, za absolutnego i nieomylnego
władcę świata. Czyż trzeba przypominać, że duchowni wszystkich Kościołów dalecy byli od
poświęceń i trzodę powierzoną ich pieczy zawsze składali w ofierze, wyzyskiwali, dążąc do
tego, by pozostała tylko trzodą, gdyż w ten sposób zaspokajali swe własne osobiste ambicje, a
także oddawali usługi wszechmocnemu Kościołowi? W identycznych warunkach z
identycznych przyczyn wynikają zawsze identyczne rezultaty. To samo czeka profesorów
współczesnej Szkoły, natchnionych przez Boga i patentowanych przez Państwo. Nie ulega
wątpliwości, że będą oni - jedni bezwiednie, inni z całą świadomością rzeczy - nauczać
doktryny, według której lud musi się poświęcać na korzyść potęgi Państwa oraz na korzyść
klas uprzywilejowanych.
Czyż więc należy znieść w społeczeństwie całe nauczanie i usunąć wszystkie szkoły? Nie,
bynajmniej, trzeba pełnymi rękami siać wiedzę wśród mas i trzeba wszystkie kościoły,
wszystkie świątynie poświęcone chwale boskiej i niewolnictwu ludzi przerobić na szkoły
wyzwolenia człowieka. Ale przede wszystkim musimy zrozumieć, że szkoły we właściwym tego
słowa znaczeniu w normalnym społeczeństwie, opartym na równości i na poszanowaniu
wolności ludzkiej, powinny być przeznaczone tylko dla dzieci, a nie dla dorosłych; aby zaś
stały się szkołami wyzwolenia, nie niewolnictwa, trzeba będzie przede wszystkim usunąć z
nich tę fikcję Boga, odwiecznego i bezwzględnego ujarzmiciela; trzeba, aby cale wychowanie
i nauczanie dzieci zmierzało do rozwoju ich rozumu przez naukę, a nie do rozwoju wiary; by
opierało się na potęgowaniu w nich godności i niezależności, a nie potęgowaniu pobożności i
posłuszeństwa; na wpajaniu kultu prawdy i sprawiedliwości za wszelką cenę, a przede
wszystkim na wpajaniu szacunku dla ludzi, który powinien we wszystkim i wszędzie zastąpić
kult Boga. Naturalnym punktem wyjścia w wychowaniu dzieci jest zasada autorytetu; jest ona
usprawiedliwiona, a nawet konieczna, wówczas gdy wychowujemy zupełnie małe dzieci,
których rozum jest zgoła jeszcze nierozwinięty; ponieważ jednak każdy rozwój, a więc także i
wychowanie zawiera w sobie kolejne negacje punktu wyjścia, to zasada autorytetu powinna
stopniowo się zwężać, tak by wychowywane i uczone dzieci posuwając się naprzód zyskiwały
coraz większą swobodę. Racjonalne wychowanie polega w gruncie rzeczy na tym tylko, że
stopniowo zasada autorytetu ustępuje na korzyść idei wolności; ostatecznym celem
wychowania powinno być kształtowanie ludzi wolnych, miłujących wolność i pełnych
szacunku dla wolności innych. Toteż pierwszy dzień życia szkolnego, o ile szkoła przyjmuje
zupełnie małe dzieci, które umieją zaledwie wyjąkać kilka wyrazów, musi być dniem
największego autorytetu i niemal zupełnego braku wolności; natomiast ostatni dzień szkolny
winien przynieść jak najwięcej wolności i absolutnie zacierać wszelkie ślady zwierzęcej czy
boskiej zasady autorytetu.
Stosować zasadę władzy względem ludzi, którzy przeszli czy też osiągnęli pełnoletność, jest
rzeczą potworną, jawną negacją człowieczeństwa, źródłem niewolnictwa oraz intelektualnej i
moralnej demoralizacji. Niestety, ojcowskie rządy pozwoliły jednak masom ludowym
spleśnieć w tak głębokim nieuctwie, że trzeba będzie zakładać szkoły nie tylko dla dziatwy
ludu, lecz także i dla samego ludu. Z tych szkół należy Jednak całkowicie usunąć najmniejsze
nawet próby stosowania lub wszelkie przejawy zasady władzy. To już nie będą szkoły, lecz
akademie ludowe, w których nie będzie mogło być mowy ani o uczniach, ani o nauczycielach;
lud będzie tutaj swobodnie przychodził po wolną naukę, o ile uzna to za potrzebne, a sam,
bogaty w doświadczenie, będzie z kolei mógł wielu rzeczy nauczyć profesorów, biorąc od nich
te wiadomości, Jakich sam nie posiada. Będzie to więc wzajemne nauczanie, akt
intelektualnego braterstwa między wykształconą młodzieżą i ludem.
Prawdziwą szkołą dla ludu i dla wszystkich dojrzałych ludzi jest życie. Natomiast w
społeczeństwie ugruntowanym na równości i solidarności, na wolności i na poszanowaniu
człowieka oraz na wzajemnym szacunku wszystkich jego członków - w społeczeństwie tym
jedynym wielkim i wszechpotężnym autorytetem naturalnym i racjonalnym zarazem, jedynym,
jaki moglibyśmy szanować, jest kolektywny i powszechny rozum. Jest to autorytet bynajmniej
nie boski, lecz całkowicie ludzki, przed którym jednak chętnie schylimy głowy, mając
pewność, że on nie tylko nie ujarzmi człowieka, lecz go wyzwoli.
Bądźcie pewni, że ten autorytet będzie tysiąc razy potężniejszy aniżeli wszystkie wasze władze
boskie: teologiczna, metafizyczna, polityczna i prawna, władze ustanowione przez Kościół i
Państwo; ten autorytet będzie miał większą potęgę niż wasze kodeksy karne, wasi dozorcy
więzienni i wasi kaci.
Siła zbiorowych uczuć i opinia publiczna już dziś jest bardzo poważna. Nawet ludzie zdolni do
zbrodni rzadko ośmielają się stawiać tej opinii czoło i jawnie ją obrażać. Starają się ją
oszukać, ale także starają się usilnie, by jej nie pogwałcić, chyba że czują oparcie
przynajmniej w jakiejś mniejszości. Żaden człowiek, choćby uważał się za nie wiadomo jak
silnego, nie ma siły znieść jednomyślnej pogardy społeczeństwa, żaden człowiek nie potrafi
żyć nie czując oparcia w uznaniu i szacunku przynajmniej pewnej części tego społeczeństwa.
Człowieka takiego muszą ożywiać głębokie i bardzo szczere przekonania, by zdobył się na
odwagę i stanął w opozycji przeciwko wszystkim; nigdy odwagi tej nie posiądzie egoista,
człowiek zdemoralizowany 1 tchórzliwy.
Fakt ten, który każdy z nas codziennie może stwierdzać obserwując samego siebie i wszystkich
znanych mu ludzi, jest najlepszym dowodem istnienia naturalnej i koniecznej solidarności,
tego prawa towarzyskości, które łączy wszystkich ludzi. Jeżeli jednak owa siła społeczna
istnieje, to dlaczegóż nie zdołała dotychczas umoralnić, zhumanizować ludzi? Odpowiedź na
to pytanie jest zupełnie prosta: dlatego, że ona sama nie została dotychczas zhumanizowana;
a nie została zhumanizowana dlatego, że życie społeczne, którego jest zawsze wiernym
wyrazem, jest oparte - jak wiadomo - na kulcie boskim, a nie na poszanowaniu człowieka; na
władzy, nie na wolności; na przywilejach, nie na równości; na wyzysku, nie na braterstwie
ludzi; na niesprawiedliwości i kłamstwie, nie na sprawiedliwości i prawdzie. A więc realne
działanie owej siły społecznej, pozostające zawsze w sprzeczności z humanitarnymi teoriami,
jakie głosi, wywierało zamiast wpływu moralnego - tylko wpływ zgubny i demoralizujący.
Taka siła nie niweczy wad i przestępstw - ona je stwarza. A więc jej władza jest władzą boską,
przeciwludzką; jej wpływ jest szkodliwy i zgubny.
Chcecie, by stal się dobroczynny i ludzki? Dokonajcie rewolucji socjalnej. Sprawcie, żeby
wszyscy solidarnie mogli dążyć do zaspokojenia wszystkich potrzeb, żeby zainteresowania
materialne i społeczne poszczególnych jednostek stały się zgodne z ludzkimi obowiązkami
każdego. A do tego prowadzi jedna tylko droga: zburzcie wszystkie instytucje nierówności;
ugruntujcie ekonomiczną i społeczną równość wszystkich, a na tej podwalinie powstanie
wolność, moralność, solidarna ludzkość całego świata.
Powrócę raz jeszcze do tego najbardziej doniosłego zagadnienia socjalizmu.
Tu brak trzech stron rękopisu. (przyp. red.)
Do Centralnego Rządu Powstańczego w Polsce
Nota redakcyjna
Bakunin wiązał z powstaniem styczniowym 1863 roku wielkie nadzieje, widząc w nim wstęp
do szerszych ogólnorosyjskich i europejskich wydarzeń rewolucyjnych. List tłumaczony z
francuskiego.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 374 - 379. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Kiedy w Polsce wybuchły rozruchy, my, Wasi przyjaciele-Rosjanie z Petersburga i Londynu,
mieliśmy nadzieję, że część wojsk rosyjskich, rozmieszczonych w Królestwie Polskim,
połączy się z Wami. Informacje, jakie otrzymywaliśmy, pozwalały uwierzyć, że tym razem
nasi oficerowie i żołnierze, usposobieni lepiej niż w roku 1831, zrozumieją, iż chcąc
szlachetnie i skutecznie służyć swej ojczyźnie, powinni wystąpić razem z Wami przeciwko
rządowi petersburskiemu, który, wyrzynając Was, bezcześci i gubi Rosję. Nadzieje nasze
jeszcze się nie spełniły. Kto tu ponosi winę? Czy błędnie ocenialiśmy nastroje wojsk
rosyjskich? - Nie, nastroje te w wielu pułkach, zarówno w piechocie jak w artylerii, były
znakomite; żołnierze z niecierpliwością oczekiwali sygnału buntu. Dlaczegóż więc nie
powstali?
Niech mnie Bóg uchroni od oskarżeń! A zresztą najmniejszy wyrzut skierowany pod adresem
narodu polskiego przez nas, Rosjan, zwłaszcza w chwili obecnej, byłby nie na miejscu. By
jednak należycie ocenić obecne położenie, trzeba stwierdzić jeden fakt.
Komitet Centralny w Warszawie, który początkowo, zdawało się, brał do serca sprawę
sojuszu ze stronnictwem rewolucyjnym w Rosji i mocno liczył na nastroje sympatii w
wojskach rozmieszczonych w Polsce, w ostatniej, krytycznej chwili, zda się, zmienił sposób
myślenia i nie dowierzając pozytywnym i dostatecznie uzasadnionym zapewnieniom naszych
oficerów, uznał, jak się wydaje, że liczyć na pomoc wojsk rosyjskich byłoby niemądrze i że
trzeba korzystać ze wstrząsu moralnego, przez który one przeszły, i wahania, które nastąpiło
skutkiem tego wstrząsu, by nieoczekiwanie napaść na nie i rozbroić. Polacy nie mieli broni,
więc tym bardziej trzeba było odebrać ją siłą od żołnierzy. Z moralnego punktu widzenia
Polacy mieli słuszność, dopóki bowiem choćby jeden żołnierz znajduje się na ziemi polskiej,
o ile tylko nie jest sprzymierzeńcem, dopóty jest wyjęty spod prawa. Co za tym idzie, jest
rzeczą absolutnie naturalną, że Polacy usiłują napaść na niego i zabić, aby zawładnąć jego
bronią. Myślę zresztą, że Komitet Centralny w Warszawie pomylił się w rachubach i nie
pozyskał tym sposobem wiele broni, zniszczył jednak od razu całoroczną robotę; pozbawił się
cennej pomocy, powiedziałbym: strasznej dla rządu rosyjskiego, który, będąc zrujnowany i
zastraszony od wewnątrz i znienawidzony od zewnątrz, byłby niezdolny do walki przeciwko
Rosjanom i Polakom idącym ręka w rękę. Czy zjednoczenie to było możliwe?
Tak - bo propaganda odniosła skutek i nasi żołnierze z niecierpliwością oczekiwali godziny
wyzwolenia. Przy pierwszym okrzyku powstańczym, wzniesionym przez patriotów polskich,
wiele oddziałów przysięgło na sztandar ludu noszący napis "Ziemia i Wolność" i oczekiwało
tylko nadejścia oddziałów rewolucyjnych, żeby się do nich przyłączyć. Ale kiedy tamte,
zamiast wyciągnąć rękę, napadły na nie, żeby je siłą rozbroić, tj. wyrżnąć je, siłą konieczności
zmieniły się nastroje i ci sami żołnierze, tak dobrze przygotowani i gotowi powstać razem z
Wami, stali się Waszymi okrutnymi wrogami.
Zachodzi obawa, żeby ich zawziętość nie okazała się tym bardziej silna, im bardziej szerokie i
poważne były ich sympatie i nadzieje. Rząd rosyjski postara się naturalnie podsycić wszystkie
ich najgorsze namiętności... Wówczas, zamiast tak pożądanego i oczekiwanego sojuszu
między Polakami i Rosjanami, nastąpi niszcząca wojna - wielkie nieszczęście, które
przyniesie (korzyść tylko berlińskim i petersburskim Niemcom - i która, pozwólcie Wam to
powiedzieć, raz jeszcze zgubi Polskę. Czyż Polska z całym heroizmem, który teraz wzbudza
podziw świata, może przeciwstawić się wtargnięciu połączonych wojsk rosyjskich i pruskich,
jeżeli nie powstaną masy chłopskie na całej przestrzeni ziemi polskiej i jeżeli rewolucja
polska, w tej samej mierze polityczna, co i społeczna, "nie stanie się chłopskim ruchem",
budzącym strach i trwogę, i idąc swym naturalnym biegiem nie skieruje się na Litwę,
Ukrainę, a nawet do Cesarstwa Rosyjskiego? Nie zdaje mi się. Wasi chłopi jeszcze się
wahają, bo nie uważają Was za dostatecznie silnych, ale kiedy zobaczą w Waszych szeregach
wojska rosyjskie, poddadzą się niezwyciężonemu zapałowi. Sprawa przyłączenia się wojsk
rosyjskich do ruchu polskiego jest dla nas sprawą honoru, warunkiem usprawiedliwienia
moralnego, dla Was zaś - warunkiem ocalenia. Wobec tej palącej konieczności - czyż
będziemy czekać z założonymi rękoma i czy nie połączymy naszych wysiłków - Wy,
Tymczasowy Rząd Powstańczy w Polsce, i my, rewolucjoniści rosyjscy - aby naprawić
popełnione zło? Jeżeli Panowie sądzicie, że taki jest Wasz i nasz obowiązek, oddaję w służbę
Waszą całą mą dobrą wolę i czynną pomoc moich przyjaciół-rodaków w Londynie,
Petersburgu, a zwłaszcza w Polsce.
Możemy pomóc Wam dwoma sposobami: po pierwsze, przez dywersję w Rosji, niepokojąc
rząd agitacją wewnętrzną i przeszkadzając mu skupić swe siły przeciwko Wam. W tym celu
będziemy się starali przyśpieszyć organizowanie tajnej propagandy w armii, jak również na
prowincji, aby w razie gdyby rewolucja Wasza sięgnęła granic Rosji, spotkała się tam z
przyjęciem braterskim i kontynuacją. Niestety, zastała nas ona nie przygotowanymi.
Mówiliśmy o tym przed kilkoma miesiącami, a nasi przyjaciele w Petersburgu potwierdzili
ten fakt, że i teraz niezupełnie jesteśmy gotowi, i gdybyśmy byli pozostawieni sami sobie,
potrzebowalibyśmy bez wątpienia roku, może dwóch lub nawet trzech lat, aby móc
zorganizować nasze siły. Jednakowoż nie wątpię, że jeżeli chłopi na Litwie i Ukrainie
masowo powstaną, to i wielkoruscy chłopi powstaną także - a możecie być pewni, że my nie
śpimy. Możemy też Wam pomóc inaczej, a mianowicie: zorganizować w samym obozie
rewolucji polskiej legion rosyjski. Jest to moje główne zadanie i najgorętsze pragnienie. Nie
ulega wątpliwości, że istnienie rosyjskiego legionu narodowego ze wspaniałym sztandarem
Ziemia i Wolność wywarłoby olbrzymie wrażenie moralne zarówno na całej armii rosyjskiej,
skierowanej przeciwko Wam, jak i na całej Rosji. Sam fakt jego istnienia byłby wart kilku
wygranych bitew. Niestety, urzeczywistnienie tego projektu stało się teraz bez porównania
trudniejsze, niż było przed miesiącem. Nie będą powracał do naszych skarg. Powtarzam, że
mieliście w zupełności prawo postąpić tak, jak postąpiliście. Ale nie dziwcie się, że system
przez Was zastosowany, oczywiście po dojrzałym przemyśleniu, system wyłączający wszelką
wiarę w sympatię i współdziałanie wojsk rosyjskich, wywołał w ich nastrojach niepożądane
reakcje. Wojska rosyjskie doprowadzone zostały do rozpaczy i dziś popychane są przez
zwierzchników do straszliwych okrucieństw, które, pociągając za sobą nienawiść i zemstę ze
strony ludności polskiej, grożą przekształceniem się tej wojny w walkę na śmierć i życie, w
straszliwą rzeź. Naszym obowiązkiem jako Waszych przyjaciół jest, nie bacząc na nic, rzucić
się między rosyjskich żołnierzy i Was, aby póki jeszcze jest czas, przeszkodzić dopełnieniu
się naszej hańby i Waszego nieszczęścia, aby ocalić jednocześnie i polską, i rosyjską
rewolucję, starając się pogodzić naród polski z rosyjskimi żołnierzami i usiłując obudzić w
tych ostatnich bardziej ludzkie uczucia. Jest to zadanie niełatwe. a stanie się ono
niemożliwym, jeżeli w tym samym stopniu co i my nie jesteście przesyceni myślą o palące
konieczności tej zgody, jeżeli nie dopomożecie nam w szerokim zakresie i z głębi serca.
Postawiliście nas tj. moich przyjaciół i mnie, w sytuacji niezwykle delikatnej i krytycznej. Po
dokonaniu między sobą wymiany tylu wyrazów sympatii, po tylu porozumieniach ustalonych,
zawartych i ratyfikowanych nie jesteśmy teraz pewni, czy nas chcecie. Pisałem do Was
podówczas list za listem błagając, żebyście powiedzieli, czy powinienem przyjechać do
Polski; odpowiedzi nie otrzymałem, a przez moich przyjaciół Brauna i Żebrowskiego
powiedzieliście mi, żebym pozostał w Londynie i że nie mam co do roboty wśród Was. Tak
samo postąpiliście z Żebrowskim, który złożył Warn przecie nieodparte dowody
bezgranicznego oddania. Wyście go jednak, że tak powiem, wypędzili z Polski. Rosyjskie
przysłowie mówi: "Siłą nie zdobędziesz przyjaciół" - i jeżeli dalej będziecie o nas tak myśleć,
to dobrze by było, gdybyście nam to powiedzieli, skoroście swą myśl już wyrazili w czynach,
bo pozbawieni sympatii i zaufania z Waszej strony, będziemy w Polsce niczym, nie będziemy
w stanie nic tam zrobić.
Aby można było zorganizować legion rosyjski w Polsce, trzeba przede wszystkim, żeby
Polski Rząd Centralny był głęboko przekonany o jego użyteczności dla sprawy polskiej i żeby
rozpowszechnił ten pogląd wśród poszczególnych naczelników powstania, jeśli bowiem będą
usposobieni nieprzychylnie lub nawet obojętnie, lepiej nie zaczynać. Całe przedsięwzięcie
może się udać tylko wówczas, gdy spotka się ze stałym i mocnym poparciem i sympatią ze
strony Polaków. Trzeba tedy, żebyście nie poddawali się zrozumiałemu pragnieniu zemsty
albo przynajmniej, żebyście tłukli tylko generałów i pułkowników do majorów włącznie,
zwłaszcza Niemców, i w ogóle wszystkich tych oficerów, którzy zostaną napiętnowani jako
źli i ciemiężyciele przez wziętych do niewoli rosyjskich żołnierzy. Natomiast jeńców-
żołnierzy trzeba - potrzymawszy pewien czas, żeby mogli przejąć się duchem Polaków -
zwalniać (poza tymi, którzy będą gotowi wziąć udział w legionie rosyjskim), staną się oni
bowiem po powrocie do armii rosyjskiej propagatorami sprawy polskiej.
Nie myślcie, że chcę narzucić Wam warunki, ja tylko wymieniam je, wydają mi się bowiem
nieodzowne, żeby utworzenie legionu rosyjskiego w Polsce stało się możliwe. To Wy musicie
zdecydować, czy chcecie tego, czy też nie.
W tej doniosłej chwili, gdy rozstrzyga się los dwóch naszych krajów, zaklinam Was, abyście
odpowiedzieli mi kategorycznie i szczerze: czy macie do nas zaufanie? Czy chcecie, żebym
przybył do Polski? Czy chcecie utworzenia legionu rosyjskiego? Czy możecie, czy gotowi
jesteście zgodzić się na wszystkie te warunki, bez których spełnienia nie może on powstać?
Proszę Was, abyście mi powiedzieli to ze szczerością ludzi walczących o wolność. W każdym
razie mam nadzieję, że przynajmniej nie odmówicie mi odpowiedzi. Odpowiedź ta zdecyduje
o moim postępowaniu i mam nadzieję, że będzie to odpowiedź podyktowana sympatią. Mam
na to nadzieję myśląc zarówno o Was, jak i o nas, bo cokolwiek by kto mówił, sprawy nasze
są niepodzielne; tak czy inaczej wyrażamy Warn gorące życzenie powodzenia
bezwarunkowego i bez względu na wszystko.
2 lutego roku 1863, Londyn
* W oryginale dwa ostatnie słowa po polsku.
Do Polski, Rosyi i Słowian
Nota redakcyjna
Tłumaczenie z 1905 roku. Zachowano pisownę orginalną. Więcej o broszurze zobacz Notę w
tłumaczeniu z 1965 roku
Do rosyjskich, polskich i wszystkich słowiańskich przyjaciół!.
Publikacja w wersji elektronicznej: za
, 2005
Po ośmioletnim więzieniu w różnych twierdzach czteroletnim zesłaniu na Sybir, udało mi się odzyskać
wolność. Lat mi przybyło, straciłem wiele zdrowia i tę rzeźką elastyczność ciała, która uzbraja
niezwyciężenie szczęśliwą młodość. Zachowałem jednak odwagę niczem niepokonanej myśli, i
sercem, wolą, namiętnością pozostałem wiernym przyjaciołom wielkiej ogólnej sprawy, a przede
wszystkiem sobie. W innym czasie, w krótkich wspomnieniach, opowiem swe przeszłe życie, udział w
wypadkach 1848 i 1849 r., niewolę, więzienie, wygnanie i wreszcie oswobodzenie. Teraz staję przed
wami, starzy i doświadczeni przyjaciele i towarzysze młodości, żyjący jedną ideą, jedną wolą z nami i
proszę was: przyjmijcie mnie w wasze grono, niech mi będzie wolno między wami i z wami złożyć
resztę życia za rosyjską wolność, za polską swobodę i niezawisłość wszystkich Słowian.
Nie próżno upłynęło trzynaście lat ostatnich, po katastrofie 1848 i 1849 r. Świat odpoczął, jak
gdyby wrócił do zdrowia i znów się przygotował do nowych wstrząśnień. Powstała kochanka
ludzkości - piękna Italia;... porysował się jeszcze bardziej znienawidzony gmach Habsbursko-
Lotaryńskiej monarchii, - kamień na piersi żywych narodów, zbliża się kres Turcy, a z
gruzów upadających państw zbudzą się krzewiciele nowej cywilizacji: Włosi, Grecy, Rumuni,
Madziarzy i całe wielkie, bratnie, zjednoczone, słowiańskie plemie!... Ocknęła się Polska,
zmartwychwstaje obecnie i Rosya ! Tak, to wielki czas ! Jak gdyby nowy duch przeszedł po
uśpionych narodach, wzywając żywych, do potężnej sprawy, a martwym zwiastując grób...
Czułem, że jestem i zbiegłem z Sybiru. Co teraz pocznę? Co wszyscy poczniemy? Dla
każdego człowieka rzeczywistym polem działania jest ojczyzna. Źle być działaczem na obcej
ziemi... Doświadczyłem tego dobrze w latach rewolucyi: ani we Francyi, ani w Niemczech,
nie mogłem zapuścić korzeni; zachowując więc gorącą sympatyę minionych lat dla
postępowego ruchu całego świata, postanowiłem nie trwonić ostatka sił i ograniczyć mą pracę
do Rosyi, Polski, do Słowian. Te trzy oddzielne światy w miłości mej i wierze są
nierozdzielnymi.
Rosya znajduje się jawnie w przededniu ważnych przewrotów. Po nieszczęśliwie-szczęśliwej
krymskiej kampanii, zawiał jak gdyby wiosenny wietrzyk na całej jej zlodowaciałej
przestrzeni, aż do najdalszych krańców wschodniej Syberyi. Rosya odtajała, odetchnęła
pierwszy raz po trzynastoletnim Mikołajewskim mrozie i z młodą energią zapowiedziała
niezbędność swego odrodzenia. Piękna to była chwila: zakwitło wszystko, wskrzesnęło,
znikła nawet w sercach nienawiść do przeszłości, wszystko spoglądało w przyszłość,
wszystko przepojone było ufnością i miłością. Lecz podobne chwile nie są trwałemi. Od
uczuć do sprawy przejść należało. Co robić? Dokąd iść? Czego pragnąć? Czego żądać? Wnet
zjawiło się tysiąc pytań, o tysiącu przeróżnych odcieni. Pokazało się, że w czasie panowania
cara Mikołaja mówić zaprzestano, nie zaprzestano jednak myśleć, a myśl silna, wzmocniona
w milczącem zjednoczeniu, uzbrojona w naukę, na poły z pętów zwolnionem słowem
wstąpiła na arenę publiczną. I, jak zawsze, różne były mniemania: wszyscy zgadzali się na to,
że pozostać przy dawnem było niemożliwem; smutny bieg Mikołajewskiego panowania
ujawnił kłamstwo jego rządowego systemu, zawlókł państwo nad brzeg przepaści. Trzeba
było odnowić moc i sławę Rosi Tego wymagała ambicja, tego wymagała godność narodowa.
Lecz jakimi środkami ją odnowić? Gdy pytanie to dojrzało, opinia społeczna rozpadła się na
dwa stronnictwa: partyę reform i partyę radykalnego przewrotu.
Pierwsza mniemała, że nie tykając podstaw państwa, wystarczy przedsiębrać dość znaczne
przekształcenia w systemie administracyi finansów, w urządzeniach wojennych, sądowych,
jak również w wychowaniu publicznem, aby siły rozpadającej się monarchii.
Partya ta zapomniała o jednem. W naszych ustawach, rozporządzeniach, zbiorze praw,
rozrzucono mnóstwo złotych prawideł, humanitarnych i mądrych uwag i sentencyj, któreby
przyniosły zaszczyt jakiemu filozofowi i filantropowi, lecz to wszystko zostało martwą literą,
dlatego, że w urzędowej, przez Piotra stworzonej Rosyi, jest to niemożliwem. Wszystko
istotne wykoszlawiono, nikt nie ma w niej wolnego ruchu, ani miejsca, każdy wewnętrzny
poryw ofiarowano na cześć zewnętrznej państwowej potęgi.
Stronnictwo to zapomniało, że głównym niedostatkiem naszej ojczyzny i tem, co je toczy i do
zguby wiedzie jest fałsz, jest kłamstwo wszędzie i we wszystkiem, które nie ślizga się po
powierzchni, lecz zakorzenione jest w głębinach, w samym zarodzie państwowego systemu.
Przeoczyło ono równierz, że gdzie niema życia, tam niemoże być i prawdy, wskutek czego
życie Rosyanina uleciało w głębie epoki przemocy Piotrowych reform i nie pokrzepiło nigdy
Piotrowej budowy. Przeszło półtora wieku społeczeństwo Rosyjskie niosło na swoich
zdrowych barkach klocowate, na prędce zbite petersburskie imperyum, jakby przeczuwając,
że wydźwignie ono go w europejskie szranki, i rozpadnie się wreszcie, ażeby ustąpić miejsca
samemu narodowi. Naród zatem tracił dla niego najlepsze swe siły, ale nigdy go nie kochał;
cierpiał przez niego i dla niego i teraz, gdy imperyum to bliskie jest rzeczywiście zagłady, nie
może oczekiwać od narodu pomocy. Reformatorzy nasi nie zrozumieli, że razem z krymską
katastrofą i ze śmiercią Mikołaja, odbiła ostatnia godzina dla Piotrowego carstwa. "Rosyjskie
imperyum, ten kłos na glinianym gruncie, zniszczeje", poczynają mówić z radością wrogowie
Rosyi. Tak, zniszczeje, lecz nie radujcie się przedwcześnie... Upadek tego imperyum nie
będzie podobnym do jednocześnie gotującego się rozkładu austryackiego i tureckiego
państwa. Po nich nie zostanie nic, krom różnorodnych plemion, które z gniewem i
nienawiścią odrzucą ich nazwę: na gruzach zaś rosyjskiego carstwa zakwitnie naród rosyjski
!...
Odejmijcie Rosyi Polskę, Litwę, Białoruś i Małorosyę; oddzielcie od niej Finlandyę,
zachodnie prowincye, Gruzję i cały Kaukaz: zostanie olbrzymie 40-sto milionowe plemię,
plemię jędrne, rozumne, zdolne, dziewicze, a więc niezużyte w dziejach, i które, powiedzieć
można - dotąd szykowało się tylko do swego historycznego życia. Cała przeszłość jego ma
tylko znaczenie wielkich przygotowań. Pobudzony - zdaje się - instynktem przyszłych
wielkich losów, naród wielkorosyjski bronił się, swej całości, swej pierwotnej społecznej i
ekonomicznej organizacyi od wszelkich zewnętrznych i wewnętrznych nacisków i wpływów;
od czasu formowania się moskiewskiego państwa do dziś żył tylko zewnętrznem,
państwowem życiem. I jakkolwiek ciężkiem było położenie wewnętrzne, jakkolwiek
doprowadziło go do bezgranicznej rozterki i jarzma, jednakże chlubił się jednością, potęgą,
wielkością Rosyi i dla niej był gotów do wszelkich ofiar. Dzięki temu kształtował się w
wielkorosyjskiem społeczeństwie instynkt i patryotyzm bez frazesów, lecz w istocie tym
sposobem ono jedno w Słowiańszczyźnie utrzymało się w Europie jako państwo i dało uczuć
wszystkim, że jest siłą. Niestety jednocześnie, posłusznie i cierpliwie oddało sie carskim
służbom przeciw zewnętrznemu wrogowi Rosyi, uroniło dużo z wiary w swoje
usamoistnienie. Naród nareszcie dowiódł, że posłuszeństwo i długie cierpienie mają kres, że
umie bronić swoich przekonań, że wola cara wcale nie jest dla niego bezwarunkowem
prawem. Walka ta wypowiedziała się w jednem słowie: odszczepieństwo.
Z początku wyrażało ono protest, wyłącznie przeciw uciskowi religijnemu, przeciw zlaniu się
władzy duchownej i świeckiej i przeciw roszczeniom carów do stanowiska głowy kościoła; w
następstwie, bardzo prędko otrzymało ono znaczenie polityczne i społeczne. W niem ujawnił
się rozdział Rossyi na urzędową i narodową. W państwie i społeczeństwie, stworzonem przez
Piotra I. wszystko było obce narodowi: prawa, warstwy społeczne, porządki, etyka, obyczaje,
język, wiara. Nawet samego cara, który przywłaszczył sobie tytuł imperatora, naród nazwał
sługą antychrysta, lecz nie przestał on być dla niego symbolem jedności Rosyi. I oto
oddawszy na usługi carowi swój grosz, swą krew i pot, całą swą siłę materyalną, naród uniósł
na skrzydłach odszczepieństwa nadzieje i przekonania społeczne. Napróżno walczyli z tem
carowie, począwszy od Aleksego Michajłowicza do Aleksandra II, napróżno starali się je
zdławić w krwi męczenników. Im bezlitośniejszymi były prześladowania, tem silniej
rozwijało się odszczepieństwo. Rozlało się ono po Rosyi szeroko, jak morze, tak, że pod
koniec swego długiego panowania, Mikołaj sam przyznał się, iz wobec niego jest bezsilnym.
W odszczepieństwie tkwi nieprzerwany bieg i ochrona historyi Rosyi narodowej przeciw
Piotrowemu dziedzictwu; w niem - jej święci bohaterowie - jej święte marzenia i nadzieje; w
niem prorocze ukojenie narodu. Dźwignęło ono naprzód jej społeczne wychowanie, dało jej
tajną, ale niemniej możną, polityczną organizacyę i podejmie ją w imię swobody dla
zbawienia Rosyi. "Zbliża się czas", tak mówią odszczepieńcy. Naród oczekuje swobód od
cara, i biada carowi, biada szlachcie, monopolistom, oficerom, czynowinkom, urzędowym
popom, całej oficyalnej Rosyi, jeżeli nie otrzyma teraz całkowitej wolności, wraz z zupełnem
władaniem ziemią.
Carski ukaz - wynik poprzedzających go okoliczności, - wezwał naród teraz do udziału w
życiu politycznem, a temsamem w rosyjskiej historyi. I cokolwiekby uczyniono, jakichby
użyto przegród i przeszkód, - aby zawalić drogę naprzód wiodącą, - on nie odstąpi od tego
wezwania.
Niemieckie podstawy Piotrowego carstwa zgniły, sam knut stracił na sile; w imperyum niema
nawet Mikołąjewskiego ładu. Wszystko w zamęcie: finanse, armia administracya, co
najopłakańsze, w rządzie niema sensu, niema woli, niema wiary w siebie. Nikt go nie szanuje.
Jednocześnie, - jak wszystkie słabe egzystencye, - jest chwiejny i okrutny, nie lubi go nikt za
jego miękkość, nikt okrucieństwa jego się nie boi. Gniewa się, grozi, zsyła na Sybir, strzela
do narodu a z niego się śmieją; on sam ze siebie się śmieje, przecząc sobie nieustannie,
nakazując dziś to, za co wczoraj karał, tak, że wszyscy pogubili się w tej matni. Anarchia.
niedowierzanie wzajemne, świadomość nie tylko bezprawia, ale i niemocy, zwątpienie i
strach przed jutrem, plątanina, zamięszanie gubiące się w zamiarach, gadanina w próżnych
frazesach, słowem najzupełniejsza dezorganizacya, znamienny rys ruiny, - zawładnęły
wszystkiemi władzami, wszystkiemi czynnikami oficyalnego państwa. Stary imperatorski
świat wali się, a z nim wali się cała oficyalna Rosya: szlachta, czynownictwo, armia, szynk,
więzienie i urzędowa cerkiew, albo w starem Mikołajewskiem znaczeniu walą się:
narodowość, samowładztwo i prawosławie, wszystkie te narośla cudacznego skojarzenia,
tatarskiego barbarzyństwa z niemiecką nauką polityczną, skazane naniewątpliwą i bliską już
zagładę. Cóż zostanie przy życiu? - Jeden tylko lud !
Na początku obecnego panowania, (Aleksandra II.) rząd chciał oprzeć się wyłącznie na
czynownikach i z ich pomocą przeprowadzić reformy wydające mu się niezbędnymi. Cała
Rosya załkała na wieść o tem. Czynownictwo jeszcze bardziej jest nienawitsnem narodowi
niż szlachta, ono to właśnie - to szlachta, tylko w carskiej służbie, t.j. w najwstrętniejszej swej
formie. Czynownik to ta pałka w rękach carów, którą bezlitośnie bili naród przez dwa
stulecia, - to ta długa ręka, która zgnębiła społeczeństwo i rozgrabiła państwo. Każdy, kto zna
Rosyę, pojmuje bardzo dobrze, że uczciwy, kochający naród, państwowym interesom oddany
czynownik, możliwym jest w niej tylko jako potworny wyjątek, jako bezsens logiczny i, że
taki bezsens, przeciw naporowi rosyjskiej oficyalnej działalności, niezbędnie do złodziejstwa
wiodącej, nigdy długo utrzymać się mógł i nie może. Biurokracya wszędzie uśmierca, a nie
ożywia państwa. W Rosyi zaś wszystko zrujnowała - i czyż od czynownictwa mamy
oczekiwać zbawienia ojczyzny? Tylko jednemu Petersburgowi mogło przyjść do głowy
podobne głupstwo! Czynownik stracił wiarę w cara, on nie polega bezwarunkowo na carskiej
sile, on szuka dla siebie oparcia w społecznej opinii, z którą kokietuje, wyglądając w niej swej
obrony z uszczerbkiem i na rachunek carskiej władzy.
I nareszcie dwie trzecie rosyjskiego czynownictwa składają się ze szlachty rodowej i
nierodowej. Do szlachty należy całe czynownicze życie, wszyscy ludzie z wplywami i siłą.
Jakimże sposobem, w pytaniach, podjętych dziś przez rząd w sprawie oswobodzenia
włościan, i zniesienia władzy patrymonialnej, czynownik-szlachcic pocznie działać przeciw
dziedzicowi-szlachcicowi t. z. przeciw samemu sobie? Wszak rzymskie cnoty dziś już nie są
modne, dobrowolne ofiary dla oficyalnego człowieka, to puste słowo, a strach przed carem
dziś nie działa.
I widzieliśmy jak z wyjątkiem niewielu rzeczywiście szlachetnych przykładów, - olbrzymia
większość szlachty-czynowników, ministrowie, dygnitarze, gubernatorowie, wszystkie
biurokratyczne znakomitości, a za nią i czynownicza "swołocz", zwróciła się przeciw carowi,
w obronie klas posiadających.
Aby zrozumieć psychologię naszego urzędowego świata, - trzeba zdać sobie sprawę z
ustawicznej bojaźni przed szerokimi warstwami społeczeństwa, - a tą bojaźnią przepojony jest
nawet... car. On utraciwszy nadzieję ocalenia się przez czynownictwo, - szuka zbawienia w
szlachcie. Za ery Roztowcewa i Milutyna* grożono szlachcie ludem, - teraz nagle odkryto w
niej bajeczną rycerskość i nazywa się ją starszymi synami Rosyi, podporą tronu i ozdobą
ojczyzny; wkrótce odgrzebie się bez wątpienia - że szlachta była dobrodziejem swoich
poddanych i, że oni uwielbiając ją, nie chcą swego wyswobodzenia... Gdy się da wiarę
świeżym zapewnieniom generał-gubernatora petersburskiego, - weźmie szlachta na swe barki
los i przyszłą organizacyę Rosyi. Gubernialnym zgromadzeniom szlachty poruczono
rozstrzygnięcie reform skarbowych, sądowych, administracyjnych i kto wie czy jej nie
dadzą... konstytucyi.
Czem jest rosyjska szlachta?...
Są to synowie moskiewskich bojarów, niecnych sług, których Iwan Groźny chłostał - a
narodowy bohater, - Stenko Razin setkami wieszał za to, że gnębili i grabili rosyjski lud. Są to
dzieci owej domorosłej arystokracyi, pozbawionej wszelkiego cienia osobistej wartości, która
w suplikach do cara nazywała się niewolnikami i podpisywała się "Wańkami" i
"kondraczkami", - którą moskiewscy carowie bili, kiedy im się spodobało. To ta sama
martwa, bezmyślna, dawno przegniła, we wszystkich kierunkach życia, pasożytna i szkodliwa
dla państwa kasta, którą złamał i zepchnął Piotr Wielki do rzędu warstwy służalczej i
wynagrodził, oddając jej połowę włościańskiej ludności w niewolę. To ten sam podstawowo -
złodziejski stan, co od Piotra Wielkiego do naszych czasów pod postacią czynowników i
oficerów, zapełniał wszystkie pułki, wszystkie biura i niesumiennie napychając swoje
bezdenne kieszenie, wysługiwał się przeszło półtora wieku jako bezwzględne i nieludzkie
narzędzie - najgnuśniejszemu w świecie despotyzmowi... A despotyzm ten jednocześnie
grabił, męczył, używał przemocy, zsyłał na Sybir, sprzedawał, przegrywał swoich poddanych
i niszcząc społeczeństwo, nie umiał nawet siebie ochronić od zupełnej zagłady. To jest
nareszcie ta sama błędna i występna kasta, która jako czynownictwo pod komendą cara
Mikołaja - pchnęła Rosyę nad krawędź przepaści, a jako klasa posiadająca, stała się
uosobieniem nienawiści i pogardy dla wszystkiego, co jest żywem i rozumnem w Rosyi.
Bezwątpienia i między szlachtą znajdą się ludzie zasługujący ze względu na rozum,
wykształcenie, czystość charakteru i szlachetność dążności - na wszelki szacunek,-lecz tacy
stanowili zawsze wyjątek i nie należeli do kliki, - przeciwnie szli, żyli działali na przekór
tendencyom i interesom kasty, do której z urodzenia należeli. Zachodnia cywilizacja
musnąwszy ledwie szlachtę, wywołała dwa różne wyniki: na większość podziałała gorsząco,
wszczepiając w nią nowe nawyknienia i smaki, zaznajamiając ją z europejskim polorem, - ale
nie zdołała przeinaczyć ani bojarsko-tatarskiej duszy, ani despotycznie-niewolniczych w niej
kierunków, natomiast oderwawszy ją od społeczeństwa, nauczyła tę szlachtę pogardzać niem i
przeobraziła ją w narodowego wroga. Zupełnie inaczej wpłynęła na nieskończenie drobną
mniejszość, składającą się może z dziesiątka wybranych ludzi.
Cywilizacya obudziła w niej nowe duchowe życie, wznieciła iskrę ogólno-ludzkiej miłości i
myśli, stworzyła świat idealny, piękny, lecz bezsilny i nie mogący się urzeczywistnić.
Bezsilny, dlatego, że i on, rozwijając się pod wpływem zachodu w ramach rosyjskiej
działalności, nie miał nic pokrewnego z życiem rosyjskiego społeczeństwa, nie miał gruntu
pod nogami dla czynu. Mimo nieprzyjaznych warunków, światek ów nie upadł, lecz zaczął
rozkwitać z szybkością niewysłowioną wraz z rozwojem naszej literatury i uniwersytetów, -
między ktorymi moskiewski przyswoił sobie jak gdyby osobny przywilej obrońcy i
krzewiciela świętego ognia między niezepsutemi dziećmi rozwięźle dzikiego szlacheckiego
rodu. Za Aleksandra szlachty-ideologów były już nie dziesiątki, - lecz całe setki... Oni
objawili w grudniowej rewolucyjnej próbie wzniosłość swoich tendencyj, - zarazem jednak i
niemoc swoją. Byli między nimi ludzie genialni, jak np. Pestel, który pierwszy przewidział
historyczną konieczność społeczno-ekonomicznej rewolucyi w Rosyi, upadek rosyjskiego
imperyum i powstania niezależnej federacyi słowiańskich plemion. On wszystko
wyprorokował, ale nie mógł nic zrobić, bo działał jak szlachta w Rosyi, gdzie jej większość
za stare i nowe grzechy skazano na wieczną zgubę, a mniejszość na zlanie się z ludem,
zgubienie się w nim, aby mogła wraz z całym ogółem żyć i pracować, uledz bezwstydnej
bezczynności i pokutować za błędy większości.
Obecnie już nie setki - ale tysiące, wszystko, co w szlachetczyźnie jest myślą żyjącą i
podnioślejszą, domaga się unicestwienia szlacheckiej kasty. Gdyby większość była
roztropniejszą, pojęłaby, że teraz siła nie w carze, lecz w narodzie, że naród nigdy nie
sprzymierzy się ze szlachtą, że nienawiść do tego plemienia jest równorzędną z miłością do
swobody, do ziemi ojczystej i że w grożącej nam burzy nie ma dla "kasty" innego zbawienia,
ponad unicestwienie wszelkich jej imiennych i dziś zupełnie bezsensownych przywilejów i
znamion egzystencyi, nie wyłączając nawet szlacheckich majętności.
Większość rosyjskiej szlachty nie rozumie tego, aż pojmie gdy błyśnie topór... Czyż to
podobne, aby dla całokształtu naszego dziejowego rozwoju, trzeba tak tragicznego
zakończenia?... I oto zamiast zespolenia z narodem, - ona domaga się od cara ochrony swoich
praw i przywilejów, w zamian za co - ofiaruje mu się być podporą... Gdzież jednak jej siła?...
W społeczeństwie?... Społeczeństwo jej nienawidzi, więc ta siła tkwi tylko w carze. Car znów
czując własną niemoc, pragnie się oprzeć na swojej, trwającej w błędach, szlachcie.
Bezsilność będzie podtrzymywać bezsilność!... Przecież to absurd ! - Cóż robić? Pogodzimy
się na chwilę z nim, ale tylko na chwilę... Niedługo wypadnie nam czekać... Tymczasem
niech się cieszą szlacheckiemi konstytucyami, niech się pobawią w parlament, niech zmarnują
wszystko w tym zmęczonym agonią urzędowym świecie i niech ostatecznie na bezdroże
biedne Piotrowe państwo. Ocknienie bliskie - a będzie okropne!...
W Rosyi nie ma żywotnych stanów. Ani szlachta, ani duchowieństwo, ani kupiectwo,
wszystkie ośrodki Piotrowego systemu, nie znajdą dość sił, aby żyć własnem życiem. Jest
tylko jeden żywy lud! W nim potęga i przyszłość nowej ojczyzny. I tak niech pozdrowioną
będzie chłopska Rosya!...
W Rosyi jest jeszcze jedna inna siła niekastowa, bo zbudowana na zaprzeczeniu wszystkich
kastowych kierunków, niedojrzała, - lecz mimo to rzeczywista, niezlana jeszcze z narodem,
istniejąca na zewnątrz niego, - pragnąca namiętnie zupełnego z nim złączenia. Siłą tą - to ogół
wszystkich ludzi żywej myśli i dobrej woli w Rosyi, - spojonych bezgraniczną milością
swobody, wiary w rosyjski naród i przyszłość całej słowiańszczyzny. Składa się ona z
niezliczonego mnóstwa osób wszystkich stanów: szlachty, biurokracyi, duchowieństwa,
kupiectwa, mieszczaństwa, chłopstwa, tworzy duszę i myśl - a często i życie samo, oderwane
od kast i sytuacyj w carstwie. Siła ta nienawidzi rzeczywistości, gotowa jest ponieść śmierć za
przyszłość, istnieje jutrem i, - żeby tak powiedzieć, jest bezdomnym, wędrownym kosciołem,
rozrzuconym po całej Rosyi i za jej granicami, a działającym tysiąc razy rzeczywiściej, niż
wszyscy tak zwani użyteczni ludzie... Jej wpływ jest w Rosyi potężniejszym od samej władzy
imperyum. Zna ona instynkty narodu, wsłuchuje się w nie i bytuje w nich, jako hańba
świadoma i wola. Do niej lgnie wszystko, co modne i młode, co nosi zarodek przyszłości, co
ciężko cierpi, co szuka zbawienia, co odważnie pragnie, - od szlachty do chłopów, od
myślicieli do raskolników... Orężem tego pokroju ludzi - jedynie słowo; nie mają bagnetów -
ale mają zastępującą je mowę...
Do nich, znajomych i nieznajomych, zwracam się jak do braci i wraz z nimi zapytuję: co
czynić powinniśmy? Zdaje mi się, że powinniśmy na sam przód pozostać obojętnymi
widzami tego, co się robi w urzędowym i szlacheckim świecie, wszelkich konstytucyjnych i
półkonstytucyjnych, eksperymentów, które - rzecz oczywista - skończą się na niczem,
dodadzą nieładu do nieładu i może przyspieszą nieunikniony pogrom imperyum przez ludowe
siły. Winniśmy przedewszystkiem potężnie się z sobą jednoczyć, celem zorganizowania
narodowego stronnictwa i świadomej mocy, cel mającej, rzeczywistej, skierowanej przeciw
urzędowej sile. Należy organizować się, szukać i poznawać ludzi, aby wiedzieć na kogo
liczyć, gdy odbije chwila otwartego czynu. Trzeba zbierać pieniądze, aby mieć możność
rozsyłać przyjaciół po Rosyi i wzywać ich do ogłaszania i rozprzestrzeniania w granicach
imperyum jak najwięcej broszur, - aby powołać do istnienia mnóstwo kółek i złączyć je w
jeden związek.
Następnie winno się jasno i głośno wypoiwedzieć cel związku, - a tym celem wyłącznym -
przyjście ludowego państwa... My kochamy tylko lud, wierzymy weń jedynie i chcemy tego,
czego on chce. Czego jednak potrzeba ludowi? Powtórzę za "Kołokołem" ("Dzwonem") :
"ziemi i wolności !" Lud potrzebuje nie części, ale całej rosyjskiej ziemi, jako swej należności
i niczem nie dającej się odjąć własności. Z wykupnem czy bez wykupna - to obojętne.
Wykupno stałoby się możliwem, - gdyby szlachta zrzekła się tego, - przyczem upierać się nie
powinna, mianowicie odrębnej egzystencyi. Nie nastąpi ono, gdy naród będzie zmuszonym
przemocą zagarnąć to, co mu się należy w myśl zdrowego sensu i istotnych przekonań.
Szlachta się rozbije: Bóg z nią !... Szczęście dla niej istotne, jeżeli za stare grzechy i nowe
głupstwa zapłaci li tylko rozbiciem. Tak, czy inaczej - a w krótkim czasie cała ziemia
powinna stać się własnoscią całego narodu ze stanowczym unicestwieniem osobistych
gruntownych praw, aby nie było na niej ani wielkich, ani małych właścicieli, obszarników -
monopolistów, aby każdy Rosyanin, choćby dlatego, że żyje, - mógł władac nią łącznie z
drugimi. Na podstawie tego prawa każda przesiedlająca się gmina mogłaby brać pierwsze
lepsze puste obszary w całej Rosyi we wieczne władanie; władanie jednak osobiste tymi
obszarami - powinno byc ograniczone terminem. Nareszcie każdy, - do jakiejkolwiek
należałby przedtem kasty, - mógłby się zaciągnąć do istniejącej już gminy lub złączyć z nową
grupą osób i nową utworzyć gminę. Mniemam, objęcie prawa własności nad ziemią przez
cały naród i władanie nią za pomocą gmin, - odpowiada najlepiej stosunkom pierwotnym
słowiańskim, a powrót do nich i ich urzeczywistnienie, wraz z płynącemi ztąd następstwami i
zastosowaniami - jest poniekąd historycznem powołaniem Słowian. Prawo to wystarczy do
złączenia plemion słowiańskich w braterską jedność.
Naród musi mieć swobodę, nie wykrojoną według ciasnej modły naszych uczonych
doktrynerów i biurokratów, musi miec pełną wolność, bez kontroli ruchów. Każdy Rosyanin
powinien iść, gdzie pragnie, i robić co chce, nie zdając sprawy nikomu. Prawo swobodnej
zmiany miejsca - mieszczanina z miasta, włościanina z gminy, musi być bezwarunkowo
zagwarantowane. W rosyjskiem społeczeństwie zostaną wskutek tego dwie kasty:
mieszczanin i włościanin, nawet nie kasty - ale dwa odcienia i tylko odcienia, nie skamieniałe
jak na zachodzie, lecz przenikające się wzajemnie, swobodnym przepływem mieszczan w
wiejskie społeczeństwo - a włościan w miejskie warstwy.
Naród rosyjski domaga się bezgranicznej swobody wiary i słowa, handlu i przemysłu i zebrań
publicznych a to w politycznych celach; domaga się wszystkich swobód, wszystkich
różnorodnych przejawów, składających się na jedną prawdziwą wolność. Aby ta wolność była
rzeczywistą potrzeba samorządu, ustroju, który, daj Boże, oby powstał nie wskutek rozkazu
dyktatora, ani zwierzchniczego parlamentu, nie wyrażającego nigdy istotnych chceń narodu,
nie z góry ku dołowi, na wzór europejski, ale organicznie z dołu ku górze, przez zgodę
samoistnych kółek, począwszy od gmin, owej socyalnej i politycznej jednostki, tego
węgielnego kamienia rosyjskiego świata, - skończywszy na państwowym, a nawet - kto wie -
czy nie na federacyjnym, powszechno-słowiańskim rządzie.
Oto co według mego mniemania odpowiada swiadomym i nieświadomym pożądaniom
narodu.Podstawy tak proste i wystarczające, że na nich może się budować cały świat.
Powiedziano to nieraz w prost i ubocznie w "Kołokole" i to żywcem z obserwcyi życia
narodu. Należy się zastanowić nad temi podstawami ze wszystkich stron, zbadać je we
wszystkich możliwych zastosowaniach, wyjaśnić warunki ich rozwoju i realizacyi, nareszcie
rozszerzyć je zarówno ze względu na propagandę, jak celem uczynienia z nich przedmiotu
zbiorowego sądu. Ucząc tych podstaw zbliżymy się bardziej do narodu i każdy w miarę sił
swoich niech zajmie się sprawą na seryo. Zbaw nas Boże do jednej omyłki: nie bądźmy
doktrynerami, nie rozpoczynajmy stwarzać konstytucyi i z góry narzucać prawa narodowi.
Powołanie nasze jest innem: nie jesteśmy nauczycielami - tylko torujemy drogę, sprawa nasza
nie jest przywilejem w teoryi, - lecz ma być wprowadzoną w czyn.
Dalej powinniśmy podać bratnią dłoń wszystkim Słowianom - a przede wszystkiem za
jakąbądź cenę naszym skrzywdzonym braciom Polakom. Sojusz z nimi jest tak niezbędny, jak
zbliżenie się nasze do własnego narodu. Polacy nasi najbliżsi sąsiedzi. Historya do tego
stopnia związała nas z nimi, że losy obu narodów stały się nierozdzielnymi: ich niedola, nasza
niedola, ich jarzmo, nasze jarzmo, ich niezawisłość i wolność - nasza wolność. Dopóki
przemocą władamy Polską, zmuszeni jesteśmy utrzymywać ogromną siłę wojenną, niszczącą
społeczeńswto, która nauczywszy się nieludzko zarzynać ludzi w Polsce, zrobi się z czasem
najpodatniejszym narzędziem domowego ucisku. Jak długo rządzimy Polską, jesteśmy
niewolnikami Niemców, przymusowymi sprzymierzeńcami Austryi i Prus, z którymi na
spółkę podzieliliśmy ją podstępnie. Tylko złączone trzy niemieckie rządy mogą Polskę
utrzymać pod nienawistnym gniotem: wiedeńskim, berlińskim, petersburskim. Niech tylko
jedna z tych władz odstąpi od zbrodniczego sojuszu - a Polska będzie swobodną. Nie odstąpi,
- ale my odstąpić musimy. Przestańmy być petersburskimi Niemcami !... Sprawiedliwość nam
to nakazuje i czas już nadszedł do zrzucenia z siebie haniebnego i śmiertelnego grzechu
względem wielkiej, słowiańskiej męczennicy; czas, abyśmy przestali zabijać sami siebie,
jedyne nasze wyjście i jedyna przyszłość w Polsce... Dopokąd ją uciskamy, - zamknięta dla
nas droga do słowiańskiego świata !... Mało dziś w Rosyi ludzi opiera się konieczności
wyswobodzenia Polski. W ciągu i po krymskiej kampanii, ta konieczność stała przed oczami
każdego, cokolwiek myślącego człowieka. Rozumiano, że przyjaźń niemiecka i jarzmo Polski
ani trochę nie przysparzają nam sił, paraliżują nas we wszystkich kierunkach. Opowiadano
nawet, że sam Mikołaj I, przygotowując się przed śmiercią do wypowiedzenia wojny Austryi,
chciał wezwać wszystkich austryackich i tureckich Słowian, tudzież Madziarów i Włochów
do ogólnego powstania. On wyzwał przeciw sobie wschodnią burzę i aby się od niej obronić z
imperatora-despoty pragnął przekształcić się w imperatora-rewolucyonistę. Podobno apel do
Słowian był już podpisany - a także i do Polski, pamiętał, że bez niej powstanie słowian jest
niemożliwem i jakoby znaglony koniecznością, przezwyciężył się tak dalece, że gotów był
uznać niezawisłe istnienie Polski, z właściwą mu jednak oryginalnością samowoli, - po tamtę
stronę Wisły. - Jednakowoż widocznie i to wydawało mu się za dużo ! Umarł, lecz myśl o
niezbędności oswobwdzenia Polski do tej chwili w Rosyi nie gaśnie. Myśl ta obecnie
opanowała umysły, chodzi tylko, jak dokonać dzieła? Polacy zażądają może zbyt wiele, nie
zadowolą się tylko Królestwem Polskim, wystąpią z historycznemi roszczeniami do Litwy,
Białorusi z Smoleńskiem, Inflant, Kurlandyi i całej Ukrainy, nie wyłączając Kijowa, słowem
zechcą odbudować Polskę w starożytnych granicach. Sądzę, że Polacy popełniliby wielki
błąd, stawiając kwestyę w tej formie, błąd zresztą zrozumiały i godzien przebaczenia: bo
pozbawieni są swej narodowości. Cierpią okropnie pod strasznym i poniżajacym uciskiem, z
niewymownym smutkiem spoglądają na przeszłość, która nie jest tem, czem nasza przeszłość:
my nie mamy czego żałować, po za nami wszystko wstrętnie brzydkie. Nasze całe życie
mamy przed sobą... W dziejach Polaków tyle tkwi piękna i szlachetności, że jest za czem
boleć i czem się chlubić !... Choćby nie wiem jak wspaniałem było to, co minęło, przeszłość
musi przeszłością pozostać, - dla niej nie ma powrotu. I jak biada jednostkom, tak biada
narodom, patrzącym za siebie: ubezwładniają swoją teraźniejszość i przyszłość.
Retrospektywność zabija inicyatywę, ona na korzyść upłynionych spraw odwraca uwagę od
życiowych, współczesnych kwestyj i rzuca na pastwę przebrzmiałej sławy żywe początki, z
których jedynie zbudzić się może prawdziwa moc. Katolicyzm np. był niegdyś duszą
rycerskiej rzeczypospolitej, a następnie przeobraziwszy się w jezuityzm, wyrządził jej wiele
szkody, odepchnął od niej Ukrainę.
Potem przyniósł jej znowu pożytki, ochraniając jej narodowość i przeszkadzając zlać się jej z
Mikołajowską Rosyą. Czyż z tego wynika, że teraz mógłby być ożywczym początkiem dla
Polski? Wielu Polaków tak myśli, - mylą się jednak okropnie. Omyłka ta przynosi Polsce
stanowczą szkodę. Taki konający, niedołężny świat nie może wydać nowego życia !...
Starożytne polskie królestwo było na wskroś rycerskiem, arystokratycznem, kto wie, czy nie
demokratycznem w antycznem znaczeniu tego słowa - a wtedy wielmożów-magnatów
nazwiemy arystokracyą, - wolną szlachtę - demokracyą, - a właściwy naród ofiarami, których
ciężka praca była niezbędną dla egzystencyi obywatelskiej swobody. W duchu tych pojęć
starożytnych czasów wystarczało, aby gdziekolwiek wielmoże byli Polakami, i ziemia przez
nich zamieszkała, uważaną była za polską, choćby sam lud do jakiejkolwiek innej
narodowości należał.
Było to naturalnem, bo wonczas lud nie miał żadnego znaczenia, nie posiadał ani głosu, ani
prawa do własnej woli. Teraz, gdy lud wszędzie głośno upomina się o swą wolę, czyż to
możliwem? Czyż arystokratyczna Polska oprze się chłopskiej Rosyi? Czyż podobnem będzie
przyłączenie Litwy, Białorusi, Inflant, Kurlandyi i Ukrainy do Polski, jeżeli chłopi litewscy,
białoruscy, inflantscy, kurlantscy i ukraińscy tego nie zechcą? Na co się zda mówić o
historycznych, strategicznych i ekonomicznych odgraniczeniach? Tem ani nie przekona, ani
poruszy ludów. Co im po dziejowych wspomnieniach? Te odgraniczenia są im obojętne. One
wiedzą, że zawsze były i jeszcze pozostaną ofiarą... Nie, im trzeba czego innego. Potrzeba -
podobnie, jak wszystkiemu ludowi, ziemi i swobody... w tem szerokim znaczeniu, w jakiem
pożąda ich naród rosyjski. Odwróćcie się plecami do historyi, ogłoście chłopską Polskę, a
wtedy wiele z plemion słowiańskich, a bodaj wszystkie, pójdą z wami, choćby Rosya
odchyliła od was oblicze.
Myślę, że Polacy się mylą. My jednak gniewać się na nich nie mamy prawa. Zbyt wiele
zgrzeszyliśmy wobec nich. I hańba każdemu Rosyaninowi, który uczyni choćby jeden wyrzut
bohaterskim i szlachetnym dzieciom tej męczeńskiej, lecz wcale nie pokonanej krainy, gdy
rosyjskie wojska rżną polski naród, tratują polskie dzieci i kobiety. Nie: Jeszcze polska nie
zginęła ! My też z zachwytem i radością odczuwamy prawdziwe odrodzenie wielkiego
słowiańskiego narodu, bez którego słowiański świat byłby niezupełnym, czułby niczem nie
zastąpioną pustkę, brak by mu było swej aureoli. Tak, kochamy Polaków, podziwiamy ich,
wierzymy w ich wielką przyszłość, nirozerwalnie złączoną z przyszłością wszystkich
Słowian, wierzymy w ich braterstwo z nami. Cóż z tego, iż oni dla nas tacy lodowaci i
niedowierzający, że nawet schodzić się z nimi nie możemy, spotykając dotąd więcej
dyplomatycznej ostrożności i uprzejmości, niż braterskich uczuć? Winniśmy i jeszcze jak
winniśmy ! Należy znieść od nich wszystko i nie słowami ale czynem dowieść naszych praw
do ich braterstwa. Cierpliwością, miłością, wiarą w nich, aktami sprawiedliwości i swobody
pokonamy ich chłód i niedowierzanie. I staniem się im braćmi, bo braterstwo nasze jest
niezbędnem dla ogólno-słowiańskiego świata.
Zbyt gorąco pragniemy ich przyjaźni i zbyt ufamy w to, że zupełna szczerość jest pierwszym
warunkiem wszelkiej istotnej przyjaźni; należy wyjawić swe myśli nawet wtedy, gdy one się
mijają z przekonaniami - powtarzam więc jeszcze raz: mylą się Polacy, gdy rościć sobie będą
prawo do Ukrainy, na zasadzie historycznych jedynie tradycyj. Mnie się zdaje, że polska
Ukraina razem z galicyjskimy Rusinami, z naszą Małorosyą, kraj 15-tu milionów, mówiących
jednym językiem - wyznających jedną religię, będzie ani Polską, ani Rosyą, lecz sama sobą.
Myślę, że cała Ukraina jak i Białoruś, - jak również Czachowo, Łotysze, Kurlandya, Inflanty,
a może być i cała Litwa, razem z Polską i Rosyą, wespół ze wszystkiemi innemi plemionami
zamieszkującemi Austryę i Turcyę, będą samoistnym członkiem ogólno-słowiańskiego
związku (sojuszu). Tak myślę, a może się i mylę, - ja wyrażam myśl a nie żądanie, - nawet nie
absolutne przekonanie. - Wymagam tylko: aby każdemu narodowi, każdemu wielkiemu, czy
małemu plemieniu, pozostawiono zupełną możność swobodnego postępowania: pragnie zlać
się z Rosyą czy z Polską, niech się zlewa; chce być samoistnym członkiem polskiej czy
rosyjskiej, czy ogólno-słowiańskiej federacyi, - niech nim będzie. Nareszcie zapragnie się
oddzielić od wszystkich i żyć na podstawach zupełnie odrębnego państwa ! Bóg z nimi niech
się odłączy ! To jasne, i jeżeli Litwa, Kurlandya, Inflanty, Białoruś ze Smoleńskiem, Ukraina
z Kijowem, nie przemocą i nie intrygą, a prostą i jawną decyzją narodów, pociągną ku Polsce,
słowa przeciw temu nie powiemy. Wszystko zależeć będzie od stopnia samoistności tych
krajów, od ich zdolności lub niezdolności do zżycia się między sobą. Między Rosyą zaś i
Polską powinna istnieć odtąd tylko jedna walka, siły przyciągającej na żyjące między niemi
narody.
Czyja siła duchowa weźmie górę, gdzie narodom żyć będzie skłonniej, - tam niech idą ! I tak
cały problem o granice zwraca się ku temu, co prędzej się ziści: chłopska Polska czy
włościańska Rosya? Daj Boże, aby one ziściły się obie razem i aby była Chrystusowa t.j.
ogólnosłowiańska sprawa.
Ja wiem, że powstaną przeciw mnie w Rosyi wszyscy panslawiści-centralizatorowie, wszyscy
klasyczni Mikołajewscy patryoci. Jakto? - powiedzą - oddajesz pan Polskę, Litwę, Białoruś,
Ukrainę? A cóż nam zostanie? Nie, ja nie oddaję, za słabym, żebym mógł rozporządzać
losami narodów - i wogóle - nikomu nie przyznaję prawa rozporządzania nimi, bez ich zgody.
Ja mówię tylko, że dla mnie, i dla nas wszystkich jednakowo myślących - a nas nie wielu -
prawo zwierzchnicze, - to wola samych narodów. Jeżeli prowincye te rzeczywiście zechcą
stać się integralnemi częściami państwa Polskiego, - to jakiem prawem przeszkadzać
będziecie?
Rozumiem, że dla zwolenników przemocy mikołajewskiej pytanie o prawo nie istnieje.
Postawię im inne pytanie: jakimi środkami myślą oni utrzymywać w petersburskiem
poddaństwie narody nie chcące być petersburskimi poddanymi? Czyż nie naderwano tych
środków petersburskich siłą? Lecz dla nas, szermierzy swobody, pytanie o prawo jest prawem
istnienia. Rozumiemy, że potwornie, bez sensu, występnie śmiesznie, praktycznie
niemożebne powstać jednocześnie w imię swobody i uciemiężać sąsiednie narody. Tę
przemądrą logikę, zostawmy niemcom, naszym profesorom logiki i jak wiadomo
najpierwszym logikom świata; ich serce jest obszerne tak, że jednocześnie pomieścić mogą
oburzenie na Duńczyków za to, iż oni chcą szlezwisko-holsztyńskich niemców zduńczyć, i
oburzenie na poznańskich i czeskich słowian, iż nie poddają się sile zniemczenia. Dla nas ta
ich szerokość zbyteczna !... Ona ich gubi ! I po cóż mamy się gubić? i znów pytam: Jakiem
prawem będziemy siłą utrzymywać Litwę, Białoruś, Urainę i inne prowincye obecnie nam
podległe, jeżeli one zechcą przyłączyć się do Polski? Powiedzą mi: Prawem samoochrony.
Jeżeli zachodnie kresy obecnego rosyjskiego imperyum oddzielą się od Rosyi - to ona znowu
będzie odrzuconą od Azyi. Czyż tak ?... Jakby Azya w tym sensie bvła li tylko pojeciem
geograficznem - a nie moralnem ? Dlaczegóż n.p. syberyjskie plemię, mieszkające po tamtej
stronie uralskiego grzbietu - a więc według geografii w Azyi - miałoby być gorszem od
plemienia europejskiej Rosyi ?... Czyż tamto nie jest silniejszem i samodzielniejszem ? W
znaczeniu moralnem - ogólno-politycznem. Azya rozpoczyna się tam, gdzie zaczyna się
panowanie samowoli i ucisku. W takim razie, - czy teraz raczej nie jesteśmy w Azyi - albo
lepiej jeszcze - czy teraz Azya nie króluje w całem rosyjskiem imperyum? Czem jest nasz
oficyalny świat, cała nasza rzeczywistość, - jeśli nie połączeniem tatarskiej treści z
germańskiemi formami? Odeszlijmyż naszych Tatarów do Azyi - naszych Niemców do
Niemiec - a zostaniemy swobodnym, czysto - rosyjskim narodem i wtedy - nie obawiajcie się,
- nikt nie będzie mocen, - nie zechce wyrzucić nas z Europy. Nie oddalimy się od niej, - gdyż
między nami a Europą żyć będą przyjazne narody, więcej lub mniej z Rosyą związane i
plemiennem pokrewieństwem i językiem tyle nam bliskim i pojęciami etycznemi i
materyalnymi interesami, - nareszcie całym, ogólnym ustrojem i kierunkiem swoim, które w
żadnym razie nie będą różne od naszych. Lecz powiedzą: Polska znów organizuje się w silne,
arystokratyczne - a może nawet monarchiczne państwo i w imię zadawnionej do nas
nienawiści - wznowi zgubną walkę przeciw Rosyi. Niechaj ! Polska może robić, co zechce.
Czyż jednak myślicie, że może być wskrzeszona arystokratyczna, szlachecka lub królewska
Polska? Czyż nie czujecie możliwości tylko jednej Polski: chłopskiej?... Wszak pańskimi
programami ani jednego wieśniaka nie rozruszy.
Kiedy do chłopów zawita wieść z Rosyi, że rosyjski naród powstał do boju o swobodę i
ziemię - czyż Ukraińcy, Litwini, Białorusy, - nawet polski lud - pójdą przeciwko Rosyi,
gdyby nawet panom zachciało się mieć ich przeciw nam? Czego się obawiacie o 40-
milionowy, potężny, wielkorosyjski naród? Nie trwóżcie się, nie drobny on, nie skrzywdzą
go, - wystarczy sam sobie, nie lękajcie się, aby utracił prawo i polityczną siłę, która wyrobiła
się w nim przez trzechwiekową, męczeńską abnegacyę na korzyść państwowej całości...
Pozostaje nam wybrać jedno z dwojga: albo dalej być niewolnikami i utrzymać jakiś czas w
jarzmie Polskę, Litwę, Ukrainę, t.z. zabijemy siebie ostatecznie, aby następnie być
wyrugowanymi do Azyi przez oburzone na nas słowiańskie plemiona. I to niemożliwe. Naród
wielkorosyjski, nie wasze ambitne zamysły, mnie obchodzi. Jakążby miał korzyść, aby ci
czynownicy, którzy tak jak przedtem, tak i teraz grabią go i uciskają - uciskali Małorosyan,
Litwinów i Polaków? Przecież na tem właśnie polega wzsechrosyjska państwowa jedność.
Naród potrzebuje własnej ziemi i wolności. On je prędko sam weźmie, a cudzej swobody i
ziemi nie potrzebuje. Czy chcecie, czy nie chcecie, trzeba będzie wyrzec się wszelkich
gwałtownych zaborów i połączeń. Pozostaje zatem dobrowolnie przyznać zupełną
niezawisłość i swobodę wzsystkim otaczajacym nas słowiańskim i niesłowiańskim ludom.
Bądźcie przekonani, że skoro tylko to uczynimy, wszyscy nasi sąsiedzi - nierównie bliżej i
mocniej połączą się z nami, niż obecnie. Staniemy się potrzebnymi Słowianom, nawet samym
Polakom. Oni wezwą nas na pomoc z własnego popędu, gdy odbije godzina powszechno-
słowiańskiej walki, gdy okaże się potrzeba odłączenia słowiańskich dziedzin w zachodnich
Prusiech, w Poznańskiem Ślązku, w Bukowinie, w Galicyi, w wielkiej czeskiej krainie, w
całej Austryi i Turcyi.
I tak, panowie, nie obawiajcie się o Rosyę, nie gardłujcie przeciwko niej, że dla jej
pomyślności i sławy - niezbędnem jest unicestwienie i niewola sąsiednich narodów.
Uwolnionemu od jarzma rosyjskiemu narodowi obcymi będą wasze strachy i kapralska
ambicya - on wtenczas wyciągnie braterską dłoń do wszystkich z nią społem oswobodzonych
plemion - a przedewszystkiem do Polaków. My zaś, przyjaciele, wierzący w naród rosyjski,
pójdziem razem, naprzód, śmiało. Wierni mu do ostatniego tchnienia, nie cofniemy się ani
przed jakiemkolwiek groźbami, ani przeszkodami, ani nawet przed wszystko dławiącą
obojętnością, którą często spotykamy na naszej trudnej drodze. Nie oddając się smutkowi i
nie olśniewając się próżnemi nadziejami, z cierpliwością, bez ambicyi, spełnimy skromne i
konieczne zadanie. Musimy utorować drogę wielkiemu posłannictwu i oby zbliżyła się ta
uroczysta chwila ! Zwracam się teraz do braci - Polaków. Nie mówię przyjaciół, my jeszcze
Polaków przyjaciółmi nie mamy. Między nami a nimi rzeki męczeńskiej krwi, przelanej w
ciągu stuleca, świeżo utoczonej przez rosyjskie wojska; między nami otchłań wstrętnej,
zwierzęcej dzikości, spełnianej codziennie w całej Polsce - prawda, dzięki petersburskiej
woli, lecz rosyjskiemi rękami. Polacy mają prawo nam niedowierzać i nas nienawidzieć. My,
wszyscy Rosyanie, od małego do wielkiego, w ich i własnych oczach - odpowiedzialni
jesteśmy za podłe (podłyje dieła) czyny, za czarne zbrodnie rosyjskich żandarmów i
generałów, rosyjskich czynowników i oficerów, za monstrualnie barbarzyńską przemoc
naszych oszołomionych wódką i pałkami sołdatów.
Niema słów, żeby one były nie wiem jak gorące i szczere, dla zdjęcia z nas tak ciężkiej
odpowiedzialności ! Tu czynu potrzeba i do czynu się przygotowujemy nie my jedni, ale cała
Rosya. Pytanie mieści się w tem: czy Polska poda nam dłoń? Razem należy działać przeciw
wspólnemu wrogowi, wspólne zaś działanie wymaga porozumienia.
Luty, 1862 r.
* Rostowcew Jaków Iwanowicz (1803-1860) - przewodniczył od 1859 r. tzw. redakcyjnym
komisjom, które opracowywały projekt zniesienia stosunków pańszczyźnianych w Rosji. Pod
naciskiem rosnących nastrojów rewolucyjnych wśród chłopów głosił politykę ustępstw.
Milutin Mikołaj Aleksiejewicz (1818- 1872) brał udział jako zastępca ministra spraw
wewnętrznych w przygotowaniu reformy agrarnej 1863 roku, wyrażając przekonanie, że
reforma odciągnie siły społeczne od rewolucji.
Do rosyjskich, polskich i wszystkich słowiańskich przyjaciół!
Nota redakcyjna
Tytuł oryginału: "Russkim, polskim i wsiem sławianskim druzjam!"; pierwodruk - dodatek do
czasopisma "Kołokoł", nry 122-123, 15 lutego 1862 r.
Broszura, która ukazała się natychmiast również w oddzielnym wydaniu, była tłumaczona na
wiele języków, w tym również na polski. Tytuł pierwotnego polskiego wydania:
Bakunin pisał swą broszurę w ciągu dwóch pierwszych tygodni pobytu w Londynie, po
powrocie z zesłania. Idee w niej zawarte stanowią w pewnym sensie kontynuację poglądów
wyłożonych w dokumentach z lat 1847-1849. Bakunin nakreśla w broszurze projekt federacji
słowiańskiej zespoloną z elementami anarchizmu, do którego, jako systemu poglądów, dojdzie
w latach późniejszych.
Rozwijając program przemian antyfeudalnych, których dokona nieuchronna i bliska już
rewolucja w Rosji, domaga się on dla ludu prawa przenoszenia się z miejsca na miejsce,
wolności sumienia, słowa, zgromadzeń, handlu, przemysłu - pełnej wolności, nie według
"wąskiej miarki uczonych doktrynerów i biurokratów". Przede wszystkim zaś wysuwa żądanie
oddania całej ziemi w ręce ludu, chociaż uważa za rzecz obojętną, czy zostanie to dokonane z
wykupem, czy bez wykupu. W tej kwestii zmieni jednak rychło stanowisko, odrzucając ideę
wykupu.
Broszura Bakunina znalazła szeroki oddźwięk w środowisku polskim. Polemikę z ideami
Bakuninapodjął B. Zaleski ("Litwin") w broszurze: Michał Bakunin i odezwa jego do
przyjaciół rosyjskich i polskich, Paryż 1862. "Przegląd Rzeczy Polskich" z 24 marca 1862 r.
poddał krytyce wysuniętą przez Bakunina ideę gminnego władania ziemią jako przyszłą
podstawę organizacji federacji słowiańskiej, a "Demokrata Polski" (15 marca 1862 r.) bronił
w polemice z Bakuninem praw Polski do granic z 1772 roku.
Warto dodać, że opublikowanie broszury zaważyło ujemnie na stosunkach Bakunina z A.
Hercenem, który - mając szereg zastrzeżeń wobec poglądów wyrażonych w broszurze -
odmówił Bakuninowi drukowania dalszych jego artykułów w "Kołokole". Z idei federacji
słowiańskiej, którą Bakunina w tym czasie ogromnie zaprzątała (w związku z tą ideą
pozostaje próba zorganizowania przez niego gazety charakterze "słowiańskim"), zrezygnuje
on dość szybko. Już następna, o kilka miesięcy późniejsza praca poświęcona będzie bardziej
sprawom rosyjskim niż ogólnosłowiańskim. Na razie jednak Bakunin czyni gorączkowe
zabiegi wokół organizacji ogólnosłowiańskiego powstania. Planowana część druga broszury,
zwrócona do Słowian austriackich i tureckich, nie została napisana.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 171 - 200. Przełożyła Zofia Krzyżanowska.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Po ośmioletnim więzieniu w różnych twierdzach i po czteroletnim zesłaniu na Sybir udało mi
się odzyskać wolność. Postarzałem się, straciłem zdrowie, nie mam już tej rześkiej
sprężystości ciała, która uzbraja szczęśliwą młodość w siłę nie do pokonania. Zachowałem
natomiast odwagę myśli, która wszystko zwycięża, i serce moje, wola, zapał pozostały wierne
przyjaciołom, wierne wielkiej ogólnej sprawie, wierne sobie. Kiedyś jeszcze napiszę krótkie
wspomnienie o swojej przeszłości, swym udziale w wypadkach lat 1848 i 1849, o swej
niewoli, więzieniu, wygnaniu i uwolnieniu. Teraz przychodzę do was, starych,
wypróbowanych przyjaciół, oraz do was, młodzi przyjaciele, którzy żyjecie tą samą myślą i
wolą co my, i proszę was: przyjmijcie mnie znowu do swojego grona i niechaj mi będzie
wolno żyć wśród was i razem z wami poświęcić resztę mego życia na walkę o wolność Rosji,
o wolność Polski, o wolność i niezawisłość wszystkich Słowian.
Trzynaście lat, które nas dzielą od katastrofy 1848 i 1849 roku, nie poszły na marne. Świat
odpoczął, jak gdyby wrócił do dawnych sił i z nowym zapałem przygotowuje się do nowej
walki. Zmartwychwstały piękne, przez wszystkich ukochane Włochy, zarysowały się jeszcze
mocniej fundamenty znienawidzonego gmachu habsbursko-lotaryńskiej monarchii, gmachu,
który ciąży jak kamień na piersi żywych narodów i chyba już wkrótce runie ostatecznie pod
ciosami zrzeszonych już dziś Włochów, Węgrów i Słowian. Wraz z imperium austriackim
upadnie bez wątpienia także państwo tureckie, dawny wróg Austrii, obecnie jej sojusznik,
towarzysz starości, strachu i zgryzoty - jedyny jej przyjaciel, imperium równie barbarzyńskie,
może jednak nieco bardziej uczciwe. Na gruzach tych dwóch państw dziwolągów zbudzą się
do nowego, pełnego wolności życia krzewiciele nowej cywilizacji: Włosi, Grecy, Rumuni,
Węgrzy i całe wielkie, w braterstwie zjednoczone plemię słowiańskie. Ocknęła się Polska. I
Rosja bliska jest zmartwychwstania.
Tak, czasy są wielkie. Jak gdyby nowy duch wstąpił w śpiące narody, wzywając żywych do
czynu, martwym zaś zwiastując mogiłę. Ja czułem się człowiekiem żywym i dlatego zbiegłem
z Sybiru. Cóż będę teraz czynił? I co my wszyscy winniśmy czynić?
Jest rzeczą naturalną, że człowiek najbardziej owocnie działa w swej własnej ojczyźnie. Źle
być działaczem na obcej ziemi. Nauczyły mnie tego moje aż nazbyt gorzkie doświadczenia z
lat rewolucyjnych: nie mogłem zapuścić korzeni ani we Francji, ani w Niemczech. Z tego też
względu, chociaż zachowałem całą gorącą sympatię z minionych lat dla postępowego ruchu
całego świata, powinienem, jeśli nie chcę zmarnować reszty swego życia, ograniczyć się w
swej bezpośredniej działalności do Rosji, Polski i Słowian. Te trzy odrębne światy są w mojej
miłości i wierze nierozdzielne.
Rosja znajduje się w przededniu poważnych przewrotów, to jest oczywiste. Po niefortunnie
szczęśliwej kampanii krymskiej powiał jak gdyby wiosenny wietrzyk po całym
zlodowaciałym obszarze Rosji aż do najodleglejszych krańców wschodniej Syberii. Rosja
odtajała, odetchnęła pierwszy raz po trzydziestoletnim mikołajowskim mrozie i pełna
młodzieńczej energii zaczęła mówić o konieczności odnowy. Piękna to była chwila: wszystko
ożyło, wszystko zmartwychwstało - spoglądało w przyszłość, przepojone wiarą i miłością, w
sercach znikła nawet nienawiść do przeszłości. Ale takie chwile nie trwają długo. Od uczuć
należało przejść do czynu. Co począć? Dokąd dążyć? Czego pragnąć? Czego żądać? Powstało
nagle tysiąc problemów o tysiącu przeróżnych odcieni. Okazało się, że chociaż ludzie
milczeli, za panowania imperatora Mikołaja, to jednak myśleć nie przestali i myśl, pełna siły,
okrzepła w swym milczącym osamotnieniu, uzbrojona w żywą wiedzę, w żywe, na pół już
wolne słowo - wystąpiła na arenę. Jak zawsze poglądy były różne: wszyscy się zgadzali, że
położenie obecne trwać dłużej nie może; smutne rezultaty panowania Mikołaja ujawniły fałsz
tkwiący w jego systemie rządzenia - system ten pchnął państwo na skraj przepaści. Trzeba
było odnowić moc i sławę Rosji. Tego wymagała carska ambicja, tego wymagała godność
narodowa. Ale jakimi posłużyć się środkami? Kiedy pytanie to zostało wyraźnie postawione,
opinia publiczna, początkowo rozbita na wiele różnych grup światopoglądowych, stworzyła
wreszcie dwie główne przeciwstawne sobie partie: partię reform i partię radykalnego
przewrotu.
Partia reform uważała, że wystarczy - nie podważając podstaw państwa - przeprowadzić
szereg poważniejszych przeobrażeń w administracji, finansach, wojskowości, sądownictwie, a
także w systemie wychowania publicznego, ażeby całkowicie odnowić siły chylącego się do
upadku państwa. Partia ta zapomniała o jednym: że chociaż w naszych ustawach,
rozporządzeniach, kodeksach mieści się wiele złotych reguł, humanitarnych i mądrych
sentencji, którymi mógłby się poszczycić niejeden filozof i filantrop - to jednak wszystko to
pozostało tylko martwą literą. Albowiem w urzędowej, przez Piotra stworzonej Rosji, gdzie
wszystko, co naturalne, uległo wypaczeniu, gdzie nikt nie ma swobody ruchu ani swobody
miejsca, gdzie każdy wewnętrzny poryw złożony jest w ofierze zewnętrznej potędze
państwowej - wykonanie tych praw nie jest możliwe. Ludzie z partii reform zapomnieli, iż
główne nieszczęście w naszym państwie, nieszczęście, które drąży je i wiedzie do zguby,
polega na tym, że wszędzie brak prawdy, że wszędzie i we wszystkim panoszy się kłamstwo i
że to skrajne, wszędzie przenikające zakłamanie nie może istnieć tylko na powierzchni, lecz
musi zapuścić korzenie w głąb, w same podstawy systemu państwowego. Ludzie ci
zapomnieli, że tam, gdzie nie ma życia, tam i prawdy być nie może; toteż życie Rosjanina,
które cofnęło się w głąb od czasów przemocą narzucanych reform Piotrowych, nigdy nie
ożywiało swym duchem Piotrowego tworu. W ciągu przeszło stu pięćdziesięciu lat lud
rosyjski dźwigał na swych krzepkich barkach niezdarne, naprędce sklecone imperium
petersburskie jak gdyby w przeczuciu, że imperium to wprowadzi go na historyczną
europejską arenę i wreszcie ulegnie rozkładowi, by jemu, ludowi, miejsca ustąpić. Lud
oddawał imperium wszystkie swoje najlepsze siły, lecz nigdy go nie miłował; cierpiał przez
nie i dla niego, lecz nienawidził go. Toteż dziś, gdy imperium istotnie bliskie jest rozkładu,
nie może ono oczekiwać pomocy od ludu. Lud strząśnie je z siebie, żeby wreszcie odetchnąć i
swobodnie się wypowiedzieć. Nasi reformatorzy nie rozumieją, że wraz z katastrofą krymską
i ze śmiercią Mikołaja wybiła ostatnia godzina państwa Piotrowego.
"Imperium rosyjskie, ten kolos na glinianych nogach, upadnie!" - zaczynają wołać z radością
wrogowie Rosji. Tak jest, ono upadnie, ale nie radujcie się przedwcześnie. Upadek tego
imperium nie będzie podobny do upadku imperium austriackiego i tureckiego, który także jest
bliski. Z państw tych nie zostanie nic prócz różnorodnych plemion, które z oburzeniem i
nienawiścią odrzucą nawet ich nazwy - natomiast na gruzach imperium rosyjskiego ożyje
naród rosyjski. Odbierzcie Rosji Polskę, Litwę, Białoruś i Ukrainę, oddzielcie od niej
Finlandię, gubernie nadbałtyckie, Gruzję i cały Kaukaz: zostanie olbrzymie 40-milionowe
plemię wielkoruskie, plemię krzepkie, rozumne, wielostronnie uzdolnione, plemię dziewicze,
przeto bynajmniej historycznie nie zużyte, które - rzec można - dotychczas przygotowywało
się dopiero do swych historycznych przeznaczeń. Cała jego przeszłość była tylko wielkim
przygotowaniem. Lud wielkoruski, kierowany instynktownym przeczuciem swych przyszłych
wielkich losów, bronił siebie, swej całości, swego pierwotnego, czysto słowiańskiego ustroju
społecznego i gospodarczego przed wszelkimi bądź wewnętrznymi, bądź też zewnętrznymi
naciskami i wpływami. Od czasu utworzenia cesarstwa moskiewskiego aż do czasów
obecnych żył on życiem państwowym - jeśli można się tak wyrazić - tylko na zewnątrz.
Chociaż jego wewnętrzne położenie było trudne, chociaż był doprowadzony do krańcowego
wyniszczenia i niewolnictwa, mimo to chlubił się jednością, potęgą i wielkością Rosji i gotów
był ponieść wszelkie dla niej ofiary. W ten sposób w narodzie wielkoruskim wyrobił się
zmysł państwowy i patriotyzm oparty nie na frazesach, lecz na czynach. W ten sposób on
jeden spośród plemion słowiańskich potrafił utrzymać się w Europie i dał się wszystkim
poznać jako potęga.
W tym samym jednak czasie, posłusznie i cierpliwie pełniąc służbę carską, walcząc
przeciwko wszystkim zewnętrznym wrogom Rosji - lud w głębi ducha bronił swej wiary i
swej samoistności. W ten sposób dowiódł, że posłuszeństwo jego i wielka cierpliwość mają
granice, że potrafi bronić swych przekonań i że wola cara bynajmniej nie jest dla niego
bezwzględnym prawem. Walka ta wyraziła się w jednym słowie: odszczepieństwo.
Początkowo słowo to oznaczało protest wyłącznie religijnej natury przeciwko uciskowi
religijnemu, przeciwko połączeniu władzy duchowej ze świecką, przeciwko roszczeniom
carów pragnących stanąć na czele cerkwi. Później jednak, i to w krótkim czasie, słowo to
przybrało odcień polityczny i społeczny. Wskazywało ono na podział Rosji na urzędową i
narodową. W państwie i społeczeństwie stworzonym przez Piotra I wszystko było ludowi
obce: prawa, klasy, porządki, obyczaje, zwyczaje, język, sama nawet wiara, nawet sam car,
który przyjął tytuł imperatora, a którego lud nazwał sługą antychrysta. Pomimo jednak tej
obcości car nie przestał być dla narodu symbolem jedności Rosji. I oto lud oddał carowi
swoje usługi, swoje pieniądze, swoją krew i pot swój, wszystkie swoje materialne siły, lecz
zachował duszę, swoje utajone życie, swoją społeczną wiarę w odszczepieństwo. Wszyscy
carowie poczynając od Aleksieja Michajłowicza do Aleksandra II walczyli z ludem
bezskutecznie. Bezowocnie usiłowali zatopić go w męczeńskiej krwi. Im bardziej bezlitosne
były prześladowania, tym potężniej rozwijało się odszczepieństwo. Rozlało się ono po Rosji
jak szerokie morze. Doszło do tego, że sam Mikołaj pod koniec długoletniego swego
panowania musiał się przyznać, że wobec tego ruchu jest bezsilny.
W odszczepieństwie zachowała się i była nadal dla narodu żywa historia Rosji ludowej,
historia, którą przeciął Piotr. W odszczepieństwie żyli męczennicy, święci bohaterowie ludu,
w nim zawarły się utajone marzenia i nadzieje, proroctwa pocieszające lud. Odszczepieństwo
było dźwignią, dzięki której rozwijało się społeczne wychowanie narodu, która dała mu
wprawdzie tajną, lecz potężną organizację polityczną i jednocząc uzbroiła go w siłę. Dzięki
odszczepieństwu powstanie on w imię wolności, aby zbawić Rosję.
"Bliski jest czas" - tak mówią odszczepieńcy. Teraz lud czeka na wyzwolenie z ręki cara i
biada carowi, biada szlachcie, monopolistom, oficerom, urzędnikom, urzędowym popom,
całej oficjalnej Rosji, jeżeli ludowi nie będzie dana wolność całkowita i całkowite
uwłaszczenie.
Dekret carski, będący nieuniknionym następstwem poprzedzających go okoliczności, wezwał
lud, by wziął udział w rosyjskim życiu politycznym, w historii Rosji. I cokolwiek by teraz
czyniono, jakiekolwiek stosowano by doktrynerskie przeszkody i środki przemocy, aby mu
odciąć drogę - teraz już lud z tego wezwania nie zrezygnuje. Zresztą bez żywego
współdziałania ludu dziś już obejść się nie można. Niemieckie podstawy państwa Piotrowego
przegniły, nawet sam knut moc swą postradał. W imperium nie ma już nawet porządku na
modłę Mikołaja. Wszystko jest w stanie zamętu: finanse, armia, administracja i - co jest
najbardziej smutne - w rządzie brak zdrowego rozsądku, brak woli, brak wiary w siebie. Nikt
rządu nie szanuje. Jak wszystkie słabe istoty, jest on równocześnie miękki i okrutny - w nikim
ta miękkość nie budzi sympatii, nikt też się jego okrucieństwa nie boi. Rząd gniewa się, grozi,
zsyła na Sybir, strzela do ludu, a wszyscy się z niego śmieją. I on sam z siebie się śmieje,
nieustannie sam sobie przeczy, nakazując dzisiaj to, za co wczoraj wymierzał jeszcze kary,
tak że nikt już nic nie rozumie. We wszystkich warstwach społeczeństwa, we wszystkich
władzach, we wszystkich czynnikach oficjalnego państwa panuje anarchia, Wzajemne
niedowierzanie, świadomość nie tylko stosowanego bezprawia, lecz także własnej niemocy,
zwątpienie i lęk przed dniem jutrzejszym, krzyczący bezład w każdym zamierzeniu, w
przemówieniach i czynach - słowem, panuje absolutna dezorganizacja, niewątpliwy objaw
nieuniknionego rozkładu. Stary imperatorski świat się wali, a wraz z nim upada cała
urzędnicza Rosja: szlachta, biurokracja, biurokratyczna armia, karczma, więzienie i
biurokratyczna cerkiew, czyli to wszystko, co za Mikołaja oznaczało: ludowość,
samowładztwo i prawosławie - te narośle powstałe na skutek potwornego skojarzenia
tatarskiego barbarzyństwa z niemiecką nauką polityczną - wszystko to skazane jest na
nieuchronną i bliską już zagładę. Co pozostanie przy życiu? - Tylko i jedynie lud.
W początkach obecnego panowania rząd chciał się oprzeć wyłącznie na urzędnikach, przy ich
pomocy przeprowadzić te reformy, które wydawały mu się niezbędne. Cała Rosja podniosła
krzyk. Klasa urzędnicza jest znienawidzona przez naród jeszcze bardziej niż szlachta, zresztą
ta klasa jest niczym innym jak pozostającą w służbie państwowej szlachtą, a więc szlachtą w
najbardziej odrażającej postaci. Urzędnik - to pałka w rękach carów, która bezlitośnie
katowała lud w ciągu całych dwóch stuleci, to ta długa ręka, która lud doprowadziła do ruiny,
która rozgrabiła państwo. Każdy, kto zna Rosję, rozumie doskonale, że jeśli istnieje w niej
uczciwy, przywiązany do ludu, oddany sprawom państwowym urzędnik, to stanowi on
dziwaczny wyjątek, niedorzeczność logiczną, i że jako niedorzeczność istniejąca wbrew
naciskowi rosyjskiej oficjalnej działalności - nieuchronnie prowadzącej do złodziejstwa i
oszustwa - nigdy nie mógł i nie może się długo utrzymać. Biurokracja zawsze prowadzi
państwo do martwoty, nigdy nie potrafi go ożywić. Ona zdeprawowała Rosję, jakże więc
można spodziewać się, że ją zbawi! Tylko Petersburg mógł wymyślić podobną
niedorzeczność - zresztą urzędnik nie jest dzisiaj bynajmniej wiernym sługą cara
samowładcy. Urzędnik stracił wiarę w cara, nie odwołuje się bezwarunkowo do carskiej siły,
on szuka dla siebie bardziej niezawodnego oparcia w opinii publicznej i kokietuje nią,
powodowany instynktem samozachowawczym, ze szkodą i na rachunek carskiej władzy. I
wreszcie, dwie trzecie rosyjskiej biurokracji to wyłącznie szlachta rodowa lub nierodowa - co
zresztą nie stanowi różnicy, mają one bowiem jednakowe prawa. Ze szlachty wywodzi się
cała biurokracja, wszyscy ludzie posiadający wpływ i siłę. Czyż więc w kwestiach podjętych
obecnie przez rząd, w sprawie oswobodzenia chłopów i zniesienia władzy patrymonialnej,
może szlachcic-urzędnik wystąpić przeciwko szlachcicowi-obszarnikowi, czyli przeciwko
sobie samemu? Wszak cnoty rzymskie nie są już u nas w modzie, samopoświęcenie jest
wyrazem bez treści dla człowieka na urzędzie, a car obecnie nie budzi już strachu. I
widzieliśmy, jak z wyjątkiem niewielu prawdziwie pięknych przykładów ogromna większość
urzędniczej szlachty, a więc ministrowie, możnowładcy, gubernatorowie, wszyscy dygnitarze
biurokracji, a za nimi także urzędnicza hołota zwrócili się przeciwko carowi w obronie
ziemiaństwa. Ażeby nasz świat urzędowy czegoś nauczyć, trzeba mu wpoić inny strach -
strach przed ludem. Widać jednak, że i car czuje się źle, że się boi, skoro straciwszy nadzieję,
iż uratują go urzędnicy - szuka teraz wybawienia u szlachty.
Tak, sceneria się zmieniła. Za czasów Rostowcowa, Milutina
szlachcie grożono ludem.
Teraz w szlachcie odkryto bajeczne wprost męstwo i nazywa się jej przedstawicieli
pierworodnymi synami Rosji, ostoją tronu, chlubą ojczyzny. Wkrótce zapewne odkryją, że
szlachta była dobrodziejką poddanych jej chłopów i że uwielbiający szlachtę lud nie chce
zniesienia poddaństwa. Jeśli dać wiarę niedawnym przemówieniom petersburskiego generał-
gubernatora, to losy i przyszły ustrój Rosji zostały oddane w ręce szlachty. Gubernialnym
zgromadzeniom szlachty zlecono przedyskutowanie reform finansowych, sądowych,
administracyjnych, i kto wie, czy nie skończy się na tym, iż dadzą szlachecką konstytucją.
A kim właściwie jest ta rosyjska szlachta?
Po pierwsze, są to synowie moskiewskich bojarów, tych służalców, których skazywał na
śmierć car Iwan Wasiliewicz Groźny, a bohater narodowy Stieńka Razin wieszał setkami za
to, że ciemiężyli i rabowali rosyjski lud. Są to potomkowie tych domorosłych arystokratów,
bez cienia osobistej godności, którzy w prośbach do cara nazywali siebie jego niewolnikami,
podpisywali się "Wańka" lub "Kondraszka" i których carowie moskiewscy bili albo kazali
bić, ile tylko i kiedy im się podobało. To jest ten sam stan bezwładny, bezmyślny, od dawna
przegniły i pod każdym względem dla państwa uciążliwy i szkodliwy, który załamał się na
skutek polityki Piotra Wielkiego i przekształcił ostatecznie w służalczą kastę. Wynagrodzono
go oddając mu połowę wiejskiej ludności w całkowitą niewolę. To stan upodlony i
złodziejski, który od czasów Piotra aż do czasów obecnych zajął stanowiska urzędników i
oficerów we wszystkich pułkach i wszystkich kancelariach i napychając w sposób nieuczciwy
swoje bezdenne kieszenie, był w ciągu przeszło półtora wieku bezwstydnym i nieludzkim
narzędziem najnikczemniejszego despotyzmu. Jest to stan, który jednocześnie grabił, znęcał
się, popełniał gwałty, zsyłał na Sybir, zamieniał, sprzedawał, przegrywał w karty swoich
poddanych chłopów, i niszcząc lud, nie potrafił nawet uchronić siebie od całkowitej zagłady.
Jest to wreszcie ten marnotrawny i występny stan, który w czasach ostatnich, jako biurokracja
działająca pod przewodnictwem samego imperatora Mikołaja, pchnął Rosję nad skraj
przepaści, a jako stan wielkich właścicieli ziemskich stał się przedmiotem pogardy i
nienawiści ze strony tych wszystkich, którzy uosabiają to, co w Rosji rozumne i żywe.
Nie ulega wątpliwości, że pośród szlachty byli i są ludzie, którzy dzięki swemu rozumowi,
wykształceniu, czystości charakteru i szlachetnym dążeniom zasługiwali i zasługują na pełny
szacunek. Tacy ludzie jednak stanowili zawsze jedynie wyjątek i nigdy nie byli
przedstawicielami swego stanu. Przeciwnie, ludzie ci szli, żyli i działali wbrew zwyczajom i
interesom kasty, do której należeli z urodzenia. Zachodnie wykształcenie, którego szlachta
zaledwie liznęła, wywołało dwojakie rezultaty. Na większość podziałało w sposób
deprawujący: zaszczepiło nowe przyzwyczajenia, nowe gusta, ale zaznajomiwszy ją z
zewnętrznymi formami europejskimi, nie zmieniło ani bojarsko-tatarskiej duszy, ani też
niewolniczo-despotycznych tendencji. Odrywając w ten sposób szlachtę od ludu,
wykształcenie wpoiło w nią pogardę dla ludu i ostatecznie uczyniło z niej jego wroga.
Wykształcenie to wywarło inny także wpływ na mniejszą część szlachty rosyjskiej, co prawda
z początku nieskończenie małą, składającą się z jakiegoś dziesiątka ludzi wybranych.
Obudziło ono w niej nowe życie duchowe, wznieciło iskrę wszechludzkiej miłości i
szlachetnych myśli, stworzyło świat idealny, piękny, lecz bezsilny i niemożliwy do
urzeczywistnienia; świat bezsilny, ponieważ rozwinął się pod wyłącznym wpływem Zachodu,
nie miał nic wspólnego z życiem, z działalnością właściwą narodowi rosyjskiemu, był
pozbawiony gruntu, na którym by mógł oprzeć swe działanie. Pomimo jednak takich nie
sprzyjających okoliczności świat ten nie upadł, zaczął się rozwijać z niewiarogodną
szybkością; rozwijał się razem z naszą literaturą, razem z powstającymi naszymi
uniwersytetami, wśród których uniwersytet moskiewski zdobył sobie jak gdyby szczególny
przywilej strażnika i krzewiciela świętego ognia wśród nie zepsutych potomków
zdeprawowanego, dzikiego rodu szlacheckiego. Za czasów Aleksandra liczba szlacheckich
idealistów wynosiła już nie jeden dziesiątek, lecz kilka setek. Ludzie ci w podjętej w grudniu
próbie rewolucji ukazali całą swą szlachetność, całą podniosłość swych dążeń, lecz
jednocześnie także swoją niemoc. Wśród nich byli ludzie genialni, na przykład Pestel, który
pierwszy przewidział, że społeczno-ekonomiczna rewolucja w Rosji, rozkład imperium
rosyjskiego i powstanie niezależnej federacji słowiańskich plemion są historyczną
koniecznością. Pestel wszystko przepowiedział, ale nic nie mógł zdziałać, ponieważ działał w
Rosji jako szlachcic, a większość szlachty była za dawne i nowe grzechy skazana na pewną
zgubę, mniejszość zaś musiała albo zlać się z ludem, zatracić się w ludzie, aby żyć i działać z
nim razem, albo też skazać się na haniebną bezczynność i wziąć na siebie odpowiedzialność
za grzechy większości.
I oto teraz już nie setki, lecz tysiące spośród szlachty, wszyscy ci, których ożywia prawdziwie
wzniosła i żywa myśl - żądają zniesienia stanu szlacheckiego. Gdyby większość szlachty
miała więcej rozumu, pojęłaby, że siłę reprezentuje teraz nie car, ale lud, że lud nigdy nie
pojedna się ze szlachtą, że nienawiść ku szlachcie jest w nim równie silna, jak umiłowanie
wolności i ziemi; zrozumiałby, że w grożącej nam burzy wewnętrznej nie ma dla niej innego
ratunku poza całkowitym wyrzeczeniem się wszystkich szlacheckich przywilejów,
przywilejów śmiesznych i obecnie zupełnie bezsensownych, a także wszystkich zewnętrznych
warunków i oznak szlacheckiej egzystencji, nawet ze szlacheckim imieniem włącznie.
Większość szlachty rosyjskiej tego jednak nie rozumie. Pojmie, gdy błyśnie topór... Czyżby
jednak, aby osiągnąć pełnię naszego historycznego rozwoju, trzeba aż tak tragicznego
epilogu? I oto szlachta - zamiast zawrzeć pokój z ludem - zabiega u cara o zachowanie swych
praw i przywilejów, w zamian za co obiecuje mu być podporą. Lecz gdzież jest siła szlachty?
Czy w ludzie? - lud jej nienawidzi. A więc jej siłą jest tylko car. Tymczasem car, zdając sobie
sprawą z własnej niemocy, sam pragnie się oprzeć na swej trwającej w błędach szlachcie.
Niemoc ma być podporą niemocy. Oto oczywista niedorzeczność. Cóż robić, pogodzimy się i
z nią na pewien czas, ale tylko na krótko. Niedługo wypadnie nam czekać. Tymczasem
niechaj się cieszą szlacheckimi konstytucjami, niechaj się trochę zabawią w grę
parlamentarną, niechaj wszystko powikłają w tym i tak strasznie zawikłanym świecie
biurokratycznej niemocy i niedorzeczności, niechaj ostatecznie sprowadzą na manowce
biedne państwo Piotrowe. Przebudzenie jest bliskie, a będzie straszliwe.
W Rosji nie ma stanu, który byłby żywy. Ani szlachta, ani duchowieństwo, ani kupiectwo, ani
naroślą systemu Piotr owego nie mają dość sił, by żyć swoim własnym życiem. Istnieje tylko
żywy lud. W nim tkwi siła i przyszłość naszej ojczyzny. A więc niech żyje chłopska Rosja!
W Rosji istnieje inna jeszcze siła; jest to siła nie jakiegoś stanu, tworzy się bowiem przez
negację wszelkich różnic stanowych, jest ona niewidzialna, lecz rzeczywista; nie zespolona
jeszcze z ludem, żyjąca poza nim, ale żyjąca tylko dla niego i gorąco pragnąca połączyć się z
nim całkowicie. Siłą tą w Rosji jest ogół wszystkich ludzi żywej myśli i dobrej woli, ludzi
połączonych bezgranicznym umiłowaniem wolności, wiarą w lud rosyjski, w przyszłość
całego plemienia słowiańskiego. Na siłę tę składa się niezliczona mnogość osób wszystkich
stanów: szlachty, biurokracji, duchowieństwa, kupiectwa, mieszczaństwa, chłopstwa - ludzie
ci zerwali nie tylko w myśli i w duszy, lecz często i w życiu samym ze stanami i ze
wszystkim, co przynoszą nominacje na stanowiska w Rosji; są oni przepojeni nienawiścią do
teraźniejszości, gotowi złożyć w ofierze życie dla przyszłości, żyją dniem jutrzejszym i - rzec
można - pod gołym niebem. Ta bezdomna, tułacza cerkiew wolności, rozproszona i za
granicą, i po całej Rosji, żyje po tysiąc razy bardziej realnie niż wszyscy tak zwani pożyteczni
ludzie. Ich wpływ społeczny jest silniejszy aniżeli wpływ władz imperium. Nieobce im są
instynkty ludu. Wsłuchują się w nie i żyją w nich, jako myśl, jako świadoma namiętność, jako
wola. Do nich lgnie wszystko, co w Rosji silne i młode, wszystko, co nosi w sobie ziarno
przyszłości, wszystko, co gorzko cierpi i łaknie zbawienia, wszystko, co śmiało pragnie,
poczynając od szlachty kończąc na chłopach, od myślicieli do odszczepieńców. Orężem ich
jest żywe słowo. Bagnetów nie mają, ale mają słowa, które starczą za bagnety. One rodzą
czyny, one budzą ludy.
Do tych ludzi, znanych mi i nie znanych, zwracam się teraz jak do braci i wraz z nimi
zapytuję: co winniśmy czynić?
Mnie się wydaje, że powinniśmy, po pierwsze, pozostać w roli postronnych widzów tego
wszystkiego, co teraz czyni i eksperymentuje urzędowy, a właściwie szlachecki świat, w roli
widzów tych wszystkich konstytucyjnych i półkonstytucyjnych doświadczeń, które
oczywiście nie dadzą żadnego rezultatu, tylko wprowadzą jeszcze większy nieład do już
panującego nieładu i, być może, przyśpieszą nieuniknione obalenie imperium przez siły
ludowe, my powinniśmy przede wszystkim mocno się zespolić ze sobą, ażeby utworzyć partią
ludową i świadomą, celową, rzeczywistą siłą poza siłą urzędową i przeciwko niej
wymierzoną. Powinniśmy się organizować i tworzyć koła, powinniśmy szukać i poznawać
ludzi, żeby wiedzieć, na kogo można liczyć, gdy nadejdzie pora jawnego działania.
Powinniśmy zbierać pieniądze, żeby mieć możność wysyłać przyjaciół do Rosji i sprowadzać
ich stamtąd oraz aby publikować i rozpowszechniać w Rosji możliwie jak najwięcej broszur i
innych prac, wreszcie - aby założyć niezliczoną mnogość czynnych kół w całej Rosji i
połączyć je w jedno stowarzyszenie.
Po drugie, powinniśmy głośno i wyraźnie określić cel stowarzyszenia. Ale czyż możemy mieć
inny cel i inne pragnienie niż nastanie państwa ludowego? My tylko lud kochamy, my tylko w
lud wierzymy i tego tylko pragniemy, czego pragnie lud. A czego ludowi potrzeba? Powtórzę
za pismem "Kołokoł": "Ziemi i wolności". Ludowi potrzeba nie części ziemi, lecz całej
rosyjskiej ziemi jako niezbywalnej własności całego rosyjskiego ludu; czy będzie to z
wykupem, czy bez wykupu - to już rzecz obojętna. Można by było przeprowadzić sprawę
wykupu ziemi, gdyby szlachta była rozumna i zrzekła się pokojowo tego, czego utrzymać się
nie da, czyli swej odrębnej egzystencji. Do wykupu nie dojdzie, jeżeli naród będzie zmuszony
odebrać przemocą to, co do niego - jak o tym jest najgłębiej przeświadczony - należy z samej
natury rzeczy. Szlachta zostanie zrujnowana, niech tam! Będzie to dla niej szczęściem, jeżeli
za wszystkie stare grzechy i za obecną głupotę swoją zapłaci tylko materialną ruiną. Tak czy
inaczej, i to w krótkim czasie, cała ziemia musi się stać własnością całego narodu, prawo
prywatnego władania ziemią musi być ostatecznie zniesione, aby nie było ani drobnych, ani
wielkich właścicieli, właścicieli-monopolistów, lecz żeby każdy Rosjanin na zasadzie samego
prawa urodzenia mógł władać ziemią wspólnie z innymi. Ażeby na podstawie tego prawa
każda przesiedlająca się gmina mogła bez przeszkód objąć w wieczyste gminne posiadanie
dowolne nie zajęte obszary na przestrzeni całej Rosji; żeby jednak osobiste władanie takimi
obszarami było ograniczone określonym terminem. Ażeby wreszcie na tej samej podstawie
każda poszczególna osoba, bez względu na to, do jakiego dawniej należała stanu, mogła
legalnie albo przystąpić do istniejącej już gminy, albo połączyć się też z innymi osobami i
utworzyć gminą nową.
Sądzę, że nadanie narodowi prawa do wyłącznego posiadania całej ziemi i gminne władanie
ziemią - to właśnie ta rdzennie ogólnosłowiańska zasada, której całkowite rozwinięcie wraz
ze wszystkimi wypływającymi stąd następstwami i licznymi zastosowaniami jest
historycznym posłannictwem Słowian. Sądzę, że wystarczy się jej trzymać, aby wszystkie
plemiona słowiańskie połączyły się w braterską jedność.
Naród żąda wolności; ale nie tej wykrojonej według skąpej miarki naszych doktrynerów,
uczonych i biurokratów. Naród pragnie wolności całkowitej, a przede wszystkim swobody
poruszania się, przysługującej wszystkim bez wyjątku i niepoddanej kontroli. Każdy Rosjanin
powinien iść tam, dokąd pragnie, powinien zajmować się, czym chce, być tym, czym być
pragnie i nikomu nie zdawać z tego sprawy. Powinno mu bezwzględnie przysługiwać prawo,
według którego każdy mógłby wyjść ze środowiska, w jakim żyje, a więc mieszczanin z
miasta, wieśniak zaś z gminy wiejskiej. W ten sposób w świecie rosyjskim pozostaną dwa
stany: mieszczański i wieśniaczy; i nawet nie stany, lecz pewne tylko różnice, i to różnice nie
skostniałe, jak na Zachodzie, lecz przenikające się wzajemnie dzięki swobodnemu
przepływowi wieśniaków do społeczności miejskiej, mieszczan zaś do gminy wiejskiej.
Naród musi mieć pełną i nieograniczoną wolność wiary i słowa, wolność handlu i przemysłu,
wreszcie wolność publicznych zgromadzeń politycznych. Słowem, potrzebne mu są wszelkie
swobody, wszelkie różnorodne przejawy jedynej wolności. Ażeby jednak wolność stała się
dla niego rzeczywistością, trzeba mu także Samorządu, którego zorganizowanie oby nie było
dziełem nakazu dyktatora ani też rezultatem uchwały najwyższej izby ustawodawczej, gdyż
nigdy a nigdy nie bywa wyrazicielem woli ludu; nie od góry ku dołowi, jak to się działo
dotychczas w Europie, lecz organicznie, od dołu ku górze, poprzez dobrowolne zrzeszanie się
samodzielnych społeczności w jedną całość, zaczynając od gminy, która jest społeczną i
polityczną jednostką, kamieniem węgielnym całego świata rosyjskiego - aż do rządu
gubernialnego, państwowego, a bodaj nawet do federalnego rządu wszechsłowiańskiego.
Oto co w moim przekonaniu całkowicie odpowiada świadomym i nieświadomym
pragnieniom ludu. Podstawy są proste i zupełnie wystarczające, tak że można by na nich
zbudować cały świat. Głosił je nieraz, "Kołokoł" pośrednio i bezpośrednio, są one wzięte
wprost, jak się wydaje, z życia ludu. Pozostaje teraz tylko przemyśleć wszystkie aspekty tych
zasad, zbadać wszystkie możliwości ich praktycznej realizacji, wyjaśnić warunki ich rozwoju
i wcielania w życie, a wreszcie rozpowszechniać je zarówno w celach propagandy, jak po to,
aby uczynić je przedmiotem publicznej dyskusji.
Studiując je, zbliżymy się bardziej do ludu, a więc niechaj każdy w miarę sił swoich zajmie
się poważnie tą sprawą. Lecz niechże nas Bóg broni przed jednym błędem: nie bądźmy
doktrynerami, nie zaczynajmy opracowywać konstytucji i z góry ustanawiać praw dla ludu.
Pamiętajmy, że naszym powołaniem jest co innego; że nie jesteśmy nauczycielami, lecz
zwiastunami ludu; że naszym zadaniem jest torować mu drogę i że zadania nasze są
przeważnie nie teoretycznej, ale praktycznej natury.
Po trzecie, powinniśmy podać braterską dłoń wszystkim Słowianom, a na pierwszym miejscu
i za wszelką cenę naszym pokrzywdzonym braciom Polakom, z którymi pojednanie jest dla
nas równie nieodzowne, jak zbliżenie się nasze z własnym ludem. Polacy są naszymi
najbliższymi sąsiadami. Historia powiązała nas z nimi do tego stopnia, że losy obu narodów
stały się nierozdzielne: ich niedola jest naszą niedolą, ich niewola naszym niewolnictwem, ich
niepodległość i wolność - naszą wolnością. Dopóki rządzimy przemocą w Polsce, jesteśmy
zmuszeni utrzymywać ogromne siły zbrojne, które rujnują naród i które ponadto, nauczone
tam bezlitośnie rżnąć lud, staną się z czasem najpodatniejszym narzędziem wewnętrznego
ucisku. Dopóki rządzimy w Polsce, musimy być niewolnikami Niemców, mimowolnymi
sojusznikami Austrii i Prus, z którymi do spółki podzieliliśmy ją w zbrodniczy sposób.
Jedynie połączonym wysiłkiem trzech mocarstw niemieckich można utrzymać Polskę pod
znienawidzonym jarzmem Wiednia, Berlina i Petersburga. Niechaj choćby jedno z tych
mocarstw wycofa się ze złodziejskiego sojuszu - a Polska będzie wolna. Niemcy nie odstąpią
od swej polityki, ale my powinniśmy odstąpić, powinniśmy przestać być petersburskimi
Niemcami. Powinniśmy to uczynić przede wszystkim gwoli sprawiedliwości, a poza tym czas
już zmazać z siebie grzech śmiertelnej hańby, grzech popełniony przeciwko wielkiej
słowiańskiej męczennicy, czas, byśmy przestali zabijać sami siebie, niszczyć jedyną naszą
drogę, naszą przyszłość w Polsce. Dopóki będziemy ją gnębić, nie ma dla nas otwartej drogi
do świata Słowian.
Teraz już mało kto w Rosji neguje konieczność oswobodzenia Polski. W czasie krymskiej
kampanii i w latach następnych konieczność ta stała się oczywistą dla każdego choć trochę
rozsądnego człowieka. Wszyscy zrozumieli, że zarówno przyjaźń z Niemcami, jak i niewola
Polski wcale nam sił nie przysparza, natomiast paraliżuje nas pod każdym względem.
Powiadają nawet, że sam imperator Mikołaj przed śmiercią, gdy przygotowywał się do
wypowiedzenia wojny Austrii, zamierzał wezwać wszystkich austriackich i tureckich
Słowian, Węgrów i Włochów do ogólnego powstania. Wywołał sam przeciwko sobie burzę
na Wschodzie i chcąc się przed nią obronić, zamierzał przeistoczyć się z imperatora-despoty -
w imperatora-rewolucjonistę. Powiadają, że apele do Słowian były już przez imperatora
podpisane i że między nimi znajdował się tam apel także do Polski. Mimo całej nienawiści,
jaką żywił względem Polski, car zrozumiał, że bez Polski powstanie słowiańskie jest
niemożliwe i - zmuszony niejako koniecznością - przezwyciężył się tak dalece, iż gotów był
zapewnić Polsce niepodległość, lecz z właściwą sobie dziwaczną samowolą - tylko Polsce po
drugiej stronie Wisły. Widać jednak, że i tego mu było za wiele. Umarł. Lecz nie umiera w
Rosji myśl o konieczności oswobodzenia Polski. Myśl ta opanowała wszystkie umysły.
Problem polega na tym jedynie: w jaki sposób ją oswobodzić? Polacy, być może, będą żądali
zbyt wiele. Nie zadowolą się samym Królestwem Polskim, wysuną historyczne roszczenia do
Litwy, Białorusi włącznie nawet ze Smoleńskiem, do Inflant, do Kurlandii i do całej Ukrainy
z Kijowem włącznie. Słowem, Polacy zapragną odbudować całą Rzeczpospolitą Polską w jej
dawnych granicach.
Sądzę, że Polacy popełniliby wielki błąd, stawiając w ten sposób kwestię. Błąd zresztą
zrozumiały i wybaczalny: pozbawieni suwerenności, cierpiąc pod strasznym i poniżającym
uciskiem wpatrują się z niewymownym smutkiem w swą przeszłość, która nie jest tym, czym
jest przeszłość nasza. My nie mamy czego żałować, wszystko, co mamy za sobą, jest wstrętne
i obrzydliwe, my mamy całe życie przed sobą. W dawnym życiu Polaków tkwi tak wiele
piękna i szlachetności, że jest czego żałować i jest się czym chlubić. Niezależnie jednak od
tego, jak piękna była ta przeszłość, jest ona wszakże przeszłością, do której nie ma powrotu, i
biada zarówno tym jednostkom, jak i narodom, które zbyt długo i zbyt mocno wpatrują się w
przeszłość: pozbawiają one sił swoją teraźniejszość i przyszłość swoją. Retrospekcja tego
rodzaju jest szczególnie szkodliwa, ponieważ plącze i fałszuje podstawowe zasady. Przez nią
uwaga zostaje zwrócona nie na współczesne zagadnienia życia, lecz ku tym, które minęły, ku
wyschniętym źródłom minionej sławy i mocy - i poświęca się owe żywe podstawy, z których
jedynie może się narodzić prawdziwa siła i życie. Na przykład: katolicyzm był ongi duszą
rycerskiej Polski. Potem, przeobrażony w jezuityzm, wyrządził Polsce wiele krzywdy
odsuwając od niej Ukrainę. Następnie znów stał się dla Polski pożyteczny, ochraniając jej
narodowość i nie dopuszczając do zlania się z mikołajowską Rosją. Czy jednak z tego
wynika, że może on w obecnej chwili stać się życiodajną podstawą Polski? Wielu Polaków
tak sądzi; lecz ja jestem przekonany, że oni się okrutnie mylą i że ten błąd bezwzględnie
wyrządza krzywdę właśnie samej Polsce. Nowe życie nie może się narodzić ze zgrzybiałego,
przeżytego, umierającego świata. Drugi przykład: dawna Polska była państwem przeważnie
rycerskim, arystokratycznym. Przyznaję, owszem, że Polska była państwem
demokratycznym, lecz w znaczeniu archaicznym, a więc dostojników-magnatów nazwiemy
arystokracją, wolną szlachtę - demokracją, a właściwy naród, chłopów, nazwiemy tymi
niewolnikami, których praca, zgodnie ze starożytnym rozumieniem, była niezbędna dla
istnienia obywatelskiej wolności. Zgodnie z tym, w dawnych czasach wystarczało, żeby na
jakiejś połaci ziemi przedstawiciele magnaterii i szlachty byli Polakami - a już całą ziemię
uważano za polską, niezależnie od tego, do jakiej narodowości należał lud. Wówczas było to
rzeczą naturalną, ponieważ z ludem właściwie wcale się nie liczono; nie miał on głosu, nie
miał prawa mieć własnej woli. Czyż jednak jest to możliwe teraz, kiedy lud wszędzie wielkim
głosem domaga się wolności? Czy arystokratyczna Polska będzie mogła stawiać opór
chłopskiej Rosji? Czy będzie możliwe przyłączenie Litwy, Białorusi, Inflant, Kurlandii i
Ukrainy do Polski, jeżeli chłopi litewscy, białoruscy, inflanccy, kurlandzcy i ukraińscy nie
wyrażą na to zgody? I po cóż mówić o historycznych, strategicznych i gospodarczych
granicach? Czy można w ten sposób wzruszyć i przekonać ludy? Co mają one wspólnego z
historycznymi wspomnieniami? Są im obce; chłopi ci wszak wiedzą, że zawsze byli i są
niewolnikami. Nie, im potrzeba czegoś innego. Zupełnie tak samo jak lud rosyjski i oni łakną
ziemi i wolności, i to w tym samym szerokim znaczeniu. Odwróćcie się plecami do minionej
historii, obwołajcie Polskę Chłopską, a wtedy wiele spośród tych ludów, a może - jeżeli Rosja
pozostanie w tyle za wami - nawet wszystkie pójdą za wami.
Sądzę, że Polacy się mylą. My jednak nie mamy prawa gniewać się na nich. Zbyt wiele
przeciw nim zgrzeszyliśmy. I hańba tym Rosjanom, którzy w obecnej chwili, kiedy wojska
rosyjskie rżną naród polski, tratują polskie dzieci i polskie kobiety, ośmielą się choćby
jednym słowem robić wyrzuty tym bohaterskim i szlachetnym synom i córkom
męczeńskiego, lecz bynajmniej nie pokonanego kraju. Kraju nie pokonanego, o nie: Jeszcze
Polska nie zginęła!
I my, pełni zachwytu i wzruszenia, pozdrawiamy cudowne odrodzenie
wielkiego słowiańskiego narodu, bez którego świat słowiański nie byłby pełny, odczułby
niczym nie zastąpioną pustkę, zostałby pozbawiony swej aureoli. Tak, my kochamy Polaków,
my ich podziwiamy, my wierzymy w ich świetną przyszłość nierozdzielnie złączoną z
przyszłością wszystkich Słowian, wierzymy w ich braterstwo z nami. Cóż z tego, że dziś
Polacy są chłodni i nieufni wobec nas, że nawet pozostając w bliskich stosunkach z nami
wykazują więcej ostrożności dyplomatycznej i uprzejmości niż braterskich uczuć. To my
jesteśmy winni - i jeszcze jak winni! Powinniśmy wszystko znieść i czynem, nie tylko
słowem, dowieść, że mamy prawo do braterstwa z nimi. Cierpliwością, miłością, wiarą w
nich pokładaną, czynami sprawiedliwości i wolności pokonamy ich chłód i nieufność. I
staniemy się braćmi, albowiem braterstwo nasze jest nieodzowne dla sprawy
wszechsłowiańskiej.
Zbyt gorąco pragniemy przyjaźni z Polakami i zbyt mocno przeświadczeni jesteśmy, że
bezwzględna szczerość jest pierwszym warunkiem wszelkiej prawdziwej przyjaźni, aby
ukrywać przed nimi myśli swoje nawet wtedy, gdy się różnią od ich przekonań - i raz jeszcze
powtarzam: sądzę, że Polacy popełniają błąd, gdy nie pytając narodu ukraińskiego z góry
uzurpują sobie prawa do Ukrainy, opierając swe pretensje na prawie historii. Wydaje mi się,
że polska Ukraina razem z galicyjskimi Rusinami, razem z naszą Małorosją - kraj o
piętnastomilionowej ludności mówiącej jednym językiem, wyznającej jedną wiarę - będzie
nie Polską i nie Rosją, ale będzie samą sobą. Sądzę, że cała Ukraina, podobnie jak Białoruś,
jak Kurlandia i Inflanty bynajmniej nie niemieckie, lecz czuchońsko-łotewskie, a może nawet
i sama Litwa razem z Polską i Rosją, razem ze wszystkimi innymi plemionami słowiańskimi
osiadłymi w Austrii i Turcji - będą samodzielnymi członkami związku wszechsłowiańskiego.
Tak sądzę, ale może i ja się mylę - wypowiadam swe myśli, nie żądania, nie jestem nawet
absolutnie przekonany o swej racji. Żądam tylko jednego: aby każdemu narodowi, każdemu
drobnemu czy wielkiemu plemieniu pozostawiono całkowitą możność i prawo swobodnego
samookreślenia: jeżeli chce się przyłączyć do Rosji lub do Polski - niechaj się przyłącza. A
może chce być samoistnym członem Polskiej czy Rosyjskiej, czy też Wszechsłowiańskiej
Federacji? Niechaj się nim stanie. Wreszcie może się chce zupełnie wyodrębnić i istnieć jako
oddzielne państwo? Niechaj i tak będzie, niech się zupełnie oddzieli.
Wydaje się to rzeczą prostą i jeżeli Litwa, Kurlandia, Inflanty, Białoruś ze Smoleńskiem,
Ukraina z Kijowem skłonią się ku Polsce nie pod przymusem, nie wskutek intryg, lecz na
skutek prostej i jawnej decyzji narodów - ani jednym słowem protestować nie będziemy.
Wszystko zależeć będzie od stopnia samoistności tych krajów, od ich zdolności lub
niezdolności do współżycia ze sobą. Między Rosją zaś a Polską powinna od tej pory toczyć
się tylko jedna walka, walka o to, kto będzie miał więcej siły atrakcyjnej, zdolnej przeciągnąć
żyjące wśród nich narody. Czyj urok duchowy przeważy, gdzie narody będą swobodniej żyć -
tam się one udadzą. Całe więc zagadnienie granic sprowadza się znowu do tego problemu: co
wcześniej istnieć będzie: Polska Chłopska czy też Rosja Chłopska? Daj Boże, żeby nastały
jednocześnie i żeby między nami ułożyły się nie Apollusowe i nie Pawłowe, lecz
Chrystusowe stosunki, tj. żeby zapanowała Sprawa Wszechsłowiańska.
Wiem, że wzbudzę sprzeciw wszystkich panslawistów - rzeczników centralizmu, wszystkich
klasowych patriotów mikołajowskich w Rosji. Jak to - powiedzą - oddajecie Polsce Litwę,
Białoruś, Ukrainę? A cóż nam pozostanie? Lecz to nie ja oddaję, gdyż nie mam dostatecznej
mocy, żeby rozporządzać losami narodów, zresztą nikomu w ogóle nie przyznaję prawa do
rozporządzania losem narodów bez ich zgody. Mówię tylko, że dla mnie, podobnie jak i dla
wszystkich innych - a jest ich wielu, którzy tak samo myślą - prawem naczelnym jest wola
samych narodów. Jeżeli kraje te istotnie zapragną stać się integralną częścią państwa
polskiego, jakim prawem chcecie stawać im na przeszkodzie? Rozumiem, że dla
zwolenników przemocy w stylu Mikołaja zagadnienie prawa nie istnieje. Im więc zadam inne
pytanie: Jakich środków zamierzają użyć, aby utrzymać w poddaństwie petersburskim
narody, które nie będą chciały być petersburskimi poddanymi? Czyżby przy pomocy
nadszarpniętych sił Petersburga? Natomiast dla nas, obrońców wolności, zagadnienie prawa
jest zagadnieniem istotnym. My rozumiemy, że tam gdzie jest prawo, tam jest moc
prawdziwa. My rozumiemy, że jest rzeczą potworną, niedorzeczną, występną, śmieszną i
praktycznie niemożliwą jednocześnie samym buntować się w imię wolności, a zarazem
ciemiężyć sąsiednie narody. Zawiłą tę logikę pozostawimy Niemcom, naszym nauczycielom
logiki i - jak wiadomo - pierwszym praktykom w świecie; oni mają serce tak szerokie, że
może się w nim zmieścić równocześnie zarówno oburzenie na Duńczyków za to, że usiłują
zduńczyć szlezwicko-holsztyńskich Niemców, jak i oburzenie na poznańskich i czeskich
Słowian za to, że nie poddają się przymusowemu zniemczeniu. Aż tak szerokie serca nam nie
odpowiadają. Prowadzą one Niemców do zguby, dlaczego jednak my mamy ginąć? I znowu
zadaję pytanie: jakim prawem mamy przemocą zatrzymywać Litwę, Białoruś, Ukrainę i
wszystkie inne prowincje obecnie nam podległe, jeżeli będą chciały przyłączyć się do Polski?
Odpowiedzą mi na to: w imię prawa samozachowania; jeżeli zachodnie kresy obecnego
imperium rosyjskiego oderwą się od Rosji, Rosja zostanie znowu odcięta od Europy i
odrzucona do Azji. Czyż nie dość tego? Tak rozumują, jak gdyby Azję w tym sensie określały
tylko cechy geograficzne, a nie moralne. A przecież czy naród syberyjski, osiadły po drugiej
stronie pasma gór uralskich, a więc według pojęć geograficznych mieszkający w Azji, jest
gorszy od narodu osiadłego w Rosji europejskiej? Wydaje się, że nie, że jest on silniejszy i
niewątpliwie bardziej od tamtego wolny. W sensie moralnym, społeczno-politycznym Azja
zaczyna się tam, gdzie panuje samowola i gwałt. Jeżeli tak jest istotnie, spytajmy: czy my
raczej nie jesteśmy w Azji lub, ściślej mówiąc, czy to nie Azja panuje teraz w całym
imperium rosyjskim? Czym jest nasz urzędowy świat, czym jest nasza rzeczywistość, jeśli nie
połączeniem tatarskiej treści z germańskimi formami? Odeślijmy naszych Tatarów do Azji,
naszych Niemców zaś - do Niemiec, stańmy się wolnym rdzennie rosyjskim narodem, a
wtedy - nie ma obawy - nikt nie będzie miał siły, a zresztą nikt nie będzie chciał wyrzucić nas
z Europy. Nic nas od niej nie oddzieli, albowiem w każdym razie między nami i Europą będą
mieszkały przyjazne narody, ściślej lub luźniej z nami związane zarówno pokrewieństwem
plemiennym, jak językiem tak bardzo zbliżonym do naszego, pojęciami moralnymi i
interesami materialnymi, wreszcie całym ustrojem społecznym i dążeniami, które w żadnym
przypadku różnić się od naszych nie będą. Ale - powiedzą nasi oponenci - Polska zorganizuje
się znowu w silne państwo arystokratyczne, a może nawet utworzy monarchię i, kierowana
dawną nienawiścią, podejmie znowu zgubną walkę, przeciwko Rosji. Zapewne, Polska ma
swobodę działania; lecŁ czyżbyście myśleli naprawdę, że po pierwsze, może powstać
arystokratyczna, szlachecka albo nawet królewska Polska? Czyżbyście nie wiedzieli, że
możliwa jest tylko Polska Chłopska? Wszak pańskie programy nie poruszą ani jednego
chłopa.
Gdy chłopi dowiedzą się, że lud rosyjski powstał do walki o wolność i ziemię, to czyż
sądzicie, że Ukraińcy, Białorusini, Litwini, a nawet Polacy wystąpią przeciwko Rosji, choćby
nawet panom wpadło na myśl wystąpić przeciwko nam? Dlaczego wreszcie tak się boicie o
czterdziestomilionowy, silny wielkorosyjski naród? Nie lękajcie się, naród to niemały, nie
skrzywdzą go, on swoich praw obroni. Nie trwóżcie się też, że straci swój w pełni
uprawniony urok i tę siłę polityczną, która wykształciła się w nim przez trzy stulecia
bohaterskich, męczeńskich wyrzeczeń na rzecz swej całości państwowej.
Istota rzeczy polega na tym - jesteśmy zmuszeni wybrać jedno z dwojga: albo pozostając
niewolnikami będziemy wytężać ostatnie swe siły, aby przez kilka jeszcze lat utrzymać w
niewoli Polskę, Litwę, Ukrainę, to znaczy nieodwołalnie sami sobie śmierć zadamy i w
konsekwencji zostaniemy naprawdę wyrzuceni do Azji przez oburzone na nas słowiańskie
plemiona. Jest to jednak niemożliwe: ludu wielkorosyjskiego nie obchodzą nic wasze ambitne
plany. Cóż mu przyjdzie z tego, że ci sami urzędnicy, którzy go rabują, gnębią dziś tak jak
dawniej Małorosjan, Litwinów, Polaków? A wszakże tylko na tym polega wasza
wszechrosyjska jedność państwowa. Ludowi potrzebna jest ziemia i wolność. Lud w krótkim
czasie je zdobędzie, lecz cudzej ziemi ani cudzej wolności bynajmniej nie pragnie. I czy
chcecie, czy nie - będziecie zmuszeni zrezygnować z utrzymania i przyłączenia wszelkich
cudzych ziem drogą przemocy. Pozostaje więc tylko jedno wyjście: dobrowolnie uznać
niepodległość i całkowitą wolność wszystkich otaczających nas słowiańskich i
niesłowiańskich plemion. Bądźcie przekonani, że skoro tylko to uczynimy, wszyscy nasi
sąsiedzi połączą się z nami bez porównania ściślej i mocniej, niż są z nami teraz zespoleni.
My będziemy potrzebni, Słowianom, będziemy potrzebni nawet Polakom. Kiedy wybije
godzina walki wszechsłowiańskiej, kiedy trzeba będzie bronić ziem słowiańskich w Prusach
Zachodnich, w Poznaniu, na Śląsku, na Bukowinie, w Galicji, na wielkiej ziemi czeskiej, w
całej Austrii i w całej Turcji - oni sami wezwą nas na pomoc. A więc nie bójcie się, panowie o
Rosję i nie szkalujcie jej, twierdząc, że dobrobyt jej i sława wymaga zagłady i niewoli
sąsiadujących z nią narodów. Wyzwolony lud rosyjski, obcy waszym małodusznym lękom i
waszym kapralskim ambicjom, poda braterską dłoń wszystkim oswobodzonym wraz z nim
ludom, a przede wszystkim wyciągnie dłoń do Polaków.
My zaś, przyjaciele, którzy pokładamy ufność w ludzie rosyjskim, pójdziemy naprzód
zgodnie i odważnie. Wierni mu do końca, nie ulękniemy się żadnej groźby, nie powstrzymają
nas żadne przeszkody, nie zatrzyma nas nawet przytłaczająca obojętność, jaką często
spotykamy na naszej trudnej drodze. Nie upadając na duchu, ale też nie dając się zwieść
złudnym nadziejom, cierpliwie, bez żądzy poklasku wypełnimy swoje skromne a konieczne
zadanie. Powinniśmy utorować drogę wielkiemu posłannikowi: niechaj zbliży się godzina
jego zwycięstwa i niechaj wówczas stanie się jego wola.
A teraz zwracam się do braci Polaków. Nie mówię: do przyjaciół - jeszcze polskich przyjaciół
nie mamy. Między nami a nimi płyną rzeki męczeńskiej krwi przelewanej w ciągu całego
stulecia i niedawno jeszcze utoczonej przez wojska rosyjskie. Między nami zieje przepaść
pełna ohydnych, zwierzęcych bezeceństw popełnianych codziennie w całej Polsce;
wprawdzie z woli Petersburga, lecz rękami Rosjan. Polacy mają prawo nie ufać nam i
nienawidzić nas. My, wszyscy Rosjanie, mali i wielcy, zarówno w ich oczach, jak i W swoich
własnych jesteśmy odpowiedzialni za podłe czyny, za nikczemne zbrodnie rosyjskich
żandarmów i generałów, rosyjskich urzędników i oficerów, za potworne dzikie gwałty
naszych żołnierzy, odurzonych wódką i pałkami. Słowa, choćby najszczersze i najgorętsze,
nie wystarczą, żeby zdjąć z nas brzemię tej odpowiedzialności. Tu trzeba czynów, toteż do
czynów się przygotowujemy. Nie tylko my, cała Rosja przygotowuje się wraz z nami.
Problem polega tylko na tym: czy Polska poda nam do czynu dłoń.
Ażeby walczyć z mocą przeciwko wspólnym wrogom, należy działać wspólnie. A po to, by
działać jednomyślnie, trzeba dojść do porozumienia.
Luty, w roku 1862
Przypisy
Rostowcew Jaków Iwanowicz (1803-1860) - przewodniczył od 1859 r. tzw. redakcyjnym
komisjom, które opracowywały projekt zniesienia stosunków pańszczyźnianych w Rosji. Pod
naciskiem rosnących nastrojów rewolucyjnych wśród chłopów głosił politykę ustępstw.
Milutin Mikołaj Aleksiejewicz (1818- 1872) brał udział jako zastępca ministra spraw
wewnętrznych w przygotowaniu reformy agrarnej 1863 roku, wyrażając przekonanie, że
reforma odciągnie siły społeczne od rewolucji.
Zdanie kursywą napisane w oryginale po polsku. - (przyp. red.)
Do towarzyszy z Federacji Jurajskiej
Nota redakcyjna
List opublikowany w Biuletynie Informacyjnym Federacji Jurajskiej 12 października 1873 r.
Tekst za Konrad Świerczyński Michał Bakunin - Życiorys. W przekładzie autora. Publikacja w
wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Drodzy towarzysze!
Nie mogę i nie powinienem opuszczać życia publicznego, zanim nie skieruję do was
ostatniego słowa podziękowania i sympatii.
Od mniej więcej 4 i pół lat naszej znajomości, zachowaliściee dla mnie szacunek, przyjaźń i
zaufanie, mimo wszystkich podstępów naszych wspólnych wrogów, mimo niegodnych
oszczerstw przez nich przeciwko mnie rozpowszechnionych. Nigdy nie daliście się nastraszyć
przezwiskiem "Bakuniniści", którym ciskano wam w twarz, woleliście bowiem wydawać się
pozornie zawisłymi ode mnie, niż być z całą świadomością niesprawiedliwymi.
Zresztą posiadaliście zawsze, i to w wysokim stopniu, świadomość niezależności i pełnej
spontaniczności waszych idei, tendencji i czynów i perfidne zamiary naszych przeciwników
były tak przejrzyste, że te podstępne i raniące insynuacje mogły się spotkać tylko z waszą
najgłębszą wzgardą.
Tak też czyniliście, i właśnie dlatego, że posiadaliście tyle odwagi i wytrwałości, zwycięstwo
wasze przeciw ambitnym wyścigom marksistów i ku pożytkowi wolności proletariatu i całej
przyszłości Międzynarodówki jest dziś tak pełne.
Potężnie wspierani przez waszych braci we Włoszech, Hiszpanii, Francji, Belgii, Holandii,
Anglii i Ameryce, sprowadziliście znowu wielką Międzynarodówkę na te tory, z których
prawie ją zepchnęły próby dyktatury marksowskiej. Obydwa Kongresy genewskie dały
zwycięski, rozstrzygający dowód słuszności i zarazem siły waszej sprawy.
Wasz Kongres objął delegacje wszystkich głównych federacji Europy, za wyjątkiem Niemiec;
obwieścił on głośno autonomię i braterską solidarność robotników wszystkich krajów,
ugruntował je i stwierdził.
Kongres zwolenników władzy, czy marksistowski, który składa się wyłącznie z robotników
niemieckich i szwajcarskich, na próżno usiłował znów złożyć do kupy połamaną i śmieszną
dyktaturę pana Marksa.
Po ciśnięciu na prawo i lewo najrozmaitszych obelg, po skonstatowaniu, że stanowią oni
większość w Genewie i w Niemczech, zakończyli stworzeniem jakiegoś niewyraźnego
produktu, nie będącego już wprawdzie wymarzonym "autorytetem" marksowskim, ale mniej
jeszcze będącym wolnością - i rozeszli się głęboko zniechęceni i wzajemnie z siebie i z
innych niezadowoleni.
Kongres ten był pogrzebem.
Wasze zwycięstwo, zwycięstwo wolności i Międzynarodówki przeciw intrygom zwolenników
władzy, jest zatem kompletne. Wczoraj jeszcze, gdy mogło ono wydawać się niepewne - choć
ja sam nigdy w nie wątpiłem - nikomu nie wolno było porzucać waszych szeregów. Dziś
jednak, gdy zwycięstwo to stało się faktem dokonanym, każdemu przysługuje swoboda
postępowania według konieczności jego położenia osobistego.
Korzystam z tego, drodzy towarzysze, by prosić was o przyjęcie mej dymisji jako członka
Federacji Jurajskiej i jako członka Międzynarodówki.
Są różne przyczyny, dla których muszę tak postąpić. Nie sądźcie, by tak było przede
wszystkiem ze względu na me osobiste strapienia, których mi nie szczędzono w ciągu tych
ostatnich lat. Nie twierdzę, że jestem zupełnie na nie nieczuły, ale znalazłbym jeszcze dość
siły, by im się przeciwstawić, gdybym myślał, że mój udział w waszych walkach o
zwycięstwo sprawy proletariackiej może jeszcze przynieść pożytek. Nie jestem jednak tego
zdania.
Z urodzenia, z położenia osobistego - choć na pewno nie ze skłonności i z kierunku
ideologicznego - przynależę do klasy burżuazyjnej i z tej racji nie mogę wśród was czynić
niczego poza propagandą.
A mam przekonanie, że przeszedł już czas wielkich teoretycznych mów, drukowanych czy
mówionych. W ostatnich dziewięciu latach rozwiązało się w łonie Międzynarodówki więcej
idei niżby ich trzeba było do uratowania świata - gdyby idee same mogły go uratować - i nie
sądzę, by ktokolwiek jeszcze mógł wynaleźć jakąś nową.
Dzisiejszy okres nie jest już czasem idei lecz akcji i czynu. Dziś sprawą najważniejszą jest
organizacja sił proletariatu. Ta organizacja jednak musi być dziełem samego proletariatu.
Gdybym był młody, wszedłbym w środowisko robotnicze i biorąc udział w codziennym życiu
mych braci, podzieliłbym z nimi trudy tworzenia tej koniecznej organizacji.
Ale mój wiek i zdrowie nie pozwalają mi na to, nakazują mi samotność i spokój. Każdy
wysiłek, każda podróż jest dla mnie poważną sprawą.
Moralnie czuję się jeszcze dość silny, ale fizycznie jestem znużony, czuję, że brak mi sił
koniecznych do walki. W obozie robotniczym mógłbym być tylko ciężarem, a nie pomocą.
Widzicie, drodzy towarzysze, wszystko zmusza mnie do odejścia. Zdala od was i od całego
świata, jakąż korzyść mógłbym przynieść Międzynarodówce w ogóle, a Federacji Jurajskiej w
szczególności? Wasze wielkie i piękne Stowarzyszenie, które odtąd ma nosić charakter
wybitnie bojowy i praktyczny, nie powinno znosić w swym łonie ani synekur, ani urzędników
honorowych.
Odchodzę więc, towarzysze, pełen wdzięczności dla was i pełen sympatii dla waszej wielkiej
i świętej sprawy - sprawy całej ludzkości. Nadal będę śledził wasze kroki z braterską troską i
z radością witać będę każde wasze nowe zwycięstwo. Do śmierci będę z wami. Zanim się
jednak rozstaniemy, pozwólcie, abym wam dał ostatnią, braterską radę.
Przyjaciele, reakcja międzynarodowa, której centrum nie znajduje się obecnie w biednej
Francji lecz w Niemczech, w Berlinie, reakcja, reprezentowana zarówno przez socjalizm pana
Marksa, jak przez dyplomację pana Bismarcka - reakcja stawiająca sobie za cel ostateczny
pangermanizację Europy - ta reakcja zagraża obecnie zagładą i zniszczeniem wszystkiemu.
Wypowiedziała ona wojnę na śmierć lub życie Międzynarodówce, reprezentowanej przez
autonomiczne i wolne federacje.
Tak jak proletariusze wszystkich innych krajów, i wy, choć przynależycie jeszcze do wolnej
Republiki, bądźcie przygotowani do zwalczania jej, gdy stanie ona między wami a waszym
celem: wyzwoleniem proletariatu całego świata.
Walka, która was oczekuje, będzie straszna. Nie pozwólcie się jednak zniechęcić, bo mimo
olbrzymiej siły materialnej waszego przeciwnika, zwycięstwo ostateczne do was należy, jeśli
tylko pozostaniecie wierni następującym dwóm warunkom:
1. Trzymajcie się mocno zasady wielkiej i szerokiej wartości ludowej, bez której równość i
solidarność są tylko kłamstwem.
2. Organizujcie coraz mocniej praktyczną, bojową, międzynarodową solidarność robotników
wszystkich zawodów i wszystkich krajów i pamiętajcie, że o tyle, o ile jesteście
nieskończenie słabi jako pojedynczy ludzie, samotnie stojące miejscowości czy kraje - o tyle
stworzycie nieskończenie wielką, nie do złamania siłę we wspólnym, powszechnym wysiłku.
Adieu.
Wasz brat
Michał Bakunin
FEDERALIZM, SOCJALIZM I ANTYTEOLOGIZM
Uzasadniony wniosek skierowany do Komitetu Centralnego Ligi
Pokoju i Wolności. Genewa.
Nota redakcyjna
Tytuł oryginału: "Federalisme, socialisme et antitheologisme". Tytuł podany w obecnym
wydaniu jest ostateczny, przyjęty w poprawionych korektach; korekta zawierała podtytuł:
Wniosek Rosjan, członków Centralnego Komitetu Ligi Pokoju i Wolności. Rękopis Bakunina
nosi tytuł: Umotywowany wniosek Rosjan, członków Stałego Komitetu Ligi Pokoju i Wolności
(poparty przez P. Aleksandra Naquet, delegata francuskiego, P. P. Waleriana
Mroczkowskiego i Jana Zagórskiego, delegatów polskich).
Pierwodruk pracy: M. Bakounine "Oeuvres" t. I, Paris 1895. Częściowo praca ta była
opublikowana wcześniej, w 1868 roku, gdy Bakunin współpracował z Ligą Pokoju i Wolności.
12.09.1867 roku na pożegnalnym bankiecie pierwszego kongresu Ligi Bakunin wzniósł toast
za zwycięstwo "prawdziwej demokracji" dzięki realizacji zasady "federalizmu, socjalizmu i
antyteologizmu". Tę trójedyną formułę, interpretowaną przez jego późniejszych zwolenników
jako żądanie anarchii, kolektywizmu i ateizmu, Bakunin rozwinął w swej pracy Federalizm,
socjalizm, antyteologizm. Odczytał swą pracę w trakcie dyskusji władz Ligi nad programem
jej przyszłego organu: "Les Etat-Unis d'Europe". Pewną przychylność członków Komitetu
Centralnego Ligi zyskały jedynie federalistyczne i ateistyczne koncepcje Bakunina, toteż do
wydania całości pracy przez Ligę nie doszło. Bakunin przywiązywał wielką wagę do swej
pracy i - jak pisał do G. Wyrubowa - "z okazji antyteologizmu wyłożył cały swój
światopogląd". Nawiązując do wcześniejszych prac Bakunina, zwłaszcza do dokumentu z
1866 roku - "Rewolucyjnego katechizmu" - praca ta stanowi pierwszy rozwinięty wykład jego
światopoglądu anarchistycznego.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 232 - 396. Przekład pod redakcją
Zbigniewa Schabowskiego. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Panowie!
Naszym dzisiejszym zadaniem jest zorganizowanie i ostateczne skonsolidowanie Ligi Pokoju i
Wolności. Przyjmujemy za podstawą zasady, które zostały sformułowane przez poprzedni Komitet
Naczelny i uchwalone przez pierwszy Kongres. Stanowią one obecnie nasz statut, podstawę i
obowiązującą wytyczną całej naszej przyszłej działalności. Z żadnej pośród nich w żadnej mierze nie
mamy już prawa zrezygnować; mamy natomiast prawo, a nawet obowiązek je rozwijać.
Spełnienie tego obowiązku wydaje się nam obecnie sprawą tym bardziej pilną, że - jak
wszyscy wiemy - zasady te były sformułowane w pośpiechu, pod naciskiem ciężkiej
atmosfery genewskiej stworzonej przez gospodarzy. Naszkicowaliśmy je - że tak powiem -
pomiędzy dwiema burzami, zmuszeni łagodzić ich sformułowanie, aby uniknąć wielkiego
skandalu, który mógłby doprowadzić do całkowitego zniweczenia naszego dzieła.
Dzisiaj, kiedy dzięki bardziej szczerej i serdecznej gościnności Berna jesteśmy w tym mieście
wolni od wszelkich nacisków z zewnątrz, powinniśmy odtworzyć te zasady w pełnym ich
brzmieniu, usuwając z ich sformułowania wszelką dwuznaczność, jest ona bowiem niegodna
nas, niegodna wielkiego dzieła, którego mamy dokonać. Niedomówienia, półprawdy,
niedokończone myśli, uprzejmie złagodzone sformułowania i ustępstwa tchórzliwej
dyplomacji - to nie są czynniki pomocne w tworzeniu rzeczy wielkich; tworzą je ludzie
silnego ducha, którzy mają serce wzniosłe, umysł ścisły, cel jasno określony i wielką odwagę.
Podjęliśmy się wielkiego dzieła, bądźmy go godni. Będzie to wielkie dzieło lub
przedsięwzięcie godne śmiechu, nie ma tu miejsca na coś pośredniego; aby było to dzieło
wielkie, jest rzeczą konieczną, abyśmy także się stali wielcy dzięki odwadze i szczerości.
Nie proponujemy wam wszczęcia akademickiej dyskusji na temat zasad. Nie zapominamy, że
zebraliśmy się tu głównie po to, by uzgodnić metody i środki polityczne niezbędne do
zrealizowania naszego dzieła. Ale wiemy także, że nie może być uczciwej i pożytecznej
działalności politycznej bez sprecyzowania teorii i jasnego określenia celu. W przeciwnym
razie, choćbyśmy byli natchnieni najbardziej śmiałymi i liberalnymi ideami, moglibyśmy,
wbrew woli, przejść na pozycje całkowicie przeciwstawne: przystępując do dzieła jako
zwolennicy republiki, demokracji i socjalizmu, moglibyśmy się stać poplecznikami
Bismarcka lub bonapartystami.
Musimy dzisiaj załatwić trzy sprawy:
1. Ustalić warunki następnego Kongresu i przygotować dla niego grunt.
2. Zorganizować naszą Ligę, o ile to będzie możliwe, we wszystkich krajach Europy, a nawet
w Ameryce, co nam się wydaje bardzo istotne; założyć w każdym kraju komitety narodowe i
podkomitety prowincjonalne, zapewniając każdemu z nich niezbędną autonomię prawną i
podporządkowując je wszystkie Centralnemu Komitetowi w Bernie. Tym komitetom należy
dać niezbędne pełnomocnictwa i instrukcje dotyczące propagandy i przyjmowania nowych
członków.
3. Założyć czasopismo poświęcone propagandzie.
Czyż nie jest rzeczą oczywistą, że aby należycie załatwić te trzy sprawy, musimy uprzednio
ustalić zasady, które określą istotę i cel Ligi w sposób wykluczający wszelką dwuznaczność.
Będą one inspirowały całą naszą pisemną i ustną propagandę i określały jej kierunek; ich
uznanie będzie dla kandydatów podstawowym warunkiem przyjęcia w poczet członków
stowarzyszenia. Ten ostatni punkt wydaje się nam niesłychanie ważny. Albowiem cała
przyszłość naszej Ligi zależy od poglądów i tendencji nie tylko politycznych i społecznych,
lecz również ekonomicznych i moralnych, reprezentowanych przez masy nowych członków,
dla których otworzymy nasze szeregi. Tworząc organizację wybitnie demokratyczną, nie
rościmy sobie prawa do arbitralnych rządów nad naszym ludem, to jest nad rzeszą
zwolenników Ligi; gdy tylko należycie się zorganizujemy, nigdy nie pozwolimy sobie
narzucać im swoich poglądów. Przeciwnie, pragniemy, aby nasze podkomitety
prowincjonalne i komitety narodowe, a nawet Komitet Centralny czy Międzynarodowy, a
więc wszystkie komitety od dołu do góry były wybierane w głosowaniu, w którym wezmą
udział nasi zwolennicy z wszystkich krajów. Pragniemy, by działalność komitetów wiernie
odzwierciedlała uczucia, poglądy i wolę większości. Lecz obecnie, właśnie dlatego, że
jesteśmy zdecydowani podporządkować się woli większości, wszystkim jej decyzjom
dotyczącym ogólnej działalności Ligi, obecnie, gdy jest nas jeszcze niewielu, jeśli chcemy,
aby nasza Liga nigdy nie odstąpiła od pierwotnych zasad i od kierunku wytyczonego przez
założycieli, czyż nie powinniśmy zapobiec przyjmowaniu w nasze szeregi kogokolwiek, kto
by wyznawał poglądy sprzeczne z jej pierwotnymi założeniami? Czyż nie powinniśmy
zorganizować się w taki sposób, aby przeważająca większość naszych zwolenników zawsze
była wierna uczuciom, które ożywiają nas dzisiaj? Czyż nie powinniśmy ustalić
odpowiednich zasad przyjmowania nowych adeptów, zasad, dzięki którym duch Ligi nie
ulegnie zmianie nawet wtedy, gdy zmieni się skład osobowy naszych komitetów?
Cel ten możemy osiągnąć w jeden tylko sposób: określając owe zasady tak wyraźnie, że nikt,
kto przeciwstawiałby się im pod jakimkolwiek względem, nigdy nie będzie mógł znaleźć się
w naszych szeregach.
Nie ulega wątpliwości, że gdybyśmy ściśle nie określili rzeczywistego charakteru Ligi, liczba
naszych zwolenników mogłaby być o wiele większa. Moglibyśmy wtedy przyjmować w
nasze szeregi, jak proponował pan Schmidlin, delegat Bazylei, nawet wielu wojskowych i
księży. Lecz w takim razie dlaczego byśmy nie mieli przyjmować również policjantów?
Dlaczego byśmy nie mieli błagać jakichś księżniczek pruskich, rosyjskich lub austriackich,
aby łaskawie zechciały zostać honorowymi członkiniami naszego stowarzyszenia?
Przecież niedawno o taki właśnie zaszczyt błagała je Liga Pokoju, którą panowie Michel
Chevalier i Frederic Passy założyli w Paryżu pod wysokim cesarskim protektoratem. Ale - jak
mówi przysłowie - kto zbyt wiele uchwyci, mało zachowa; okupilibyśmy drogocenne
członkostwo wszystkich tych osób całkowitym unicestwieniem; stalibyśmy się tylko jeszcze
jednym kiepskim żartem wśród masy dwuznacznych słów i frazesów zatruwających obecnie
opinię publiczną Europy.
Z drugiej strony jest rzeczą oczywistą, że jeśli będziemy jawnie głosili swoje zasady,
zdobędziemy mniejszą ilość zwolenników; będą to jednak zwolennicy oddani, na których
będziemy mogli liczyć, nasza zaś szczera, rozumna i rzetelna działalność propagandowa nie
będzie zatruwała umysłów, ale oddziaływała umoralniająco.
Rozpatrzmy, więc bliżej zasady naszego nowego stowarzyszenia. Nosi ono nazwę Ligi
Pokoju i Wolności. Już to wiele znaczy; odróżnia nas bowiem od wszystkich, którzy pragnąc
pokoju, dążą do niego za wszelką cenę, nawet za cenę wolności i godności ludzkiej. Różnimy
się także od angielskiego stowarzyszenia pokoju, które nie uwzględniając żadnych zagadnień
politycznych, reprezentuje pogląd, że w warunkach obecnej organizacji państw europejskich
pokój jest możliwy. W przeciwieństwie do ultrapacyfistycznych tendencji stowarzyszenia
paryskiego i angielskiego nasza Liga głosi, że wierzy w pokój i pragnie go pod tym tylko
warunkiem, że towarzyszyć mu będzie wolność.
Wolność jest to wzniosłe słowo, które oznacza rzecz wielką i nigdy nie przestanie
elektryzować wszystkich ludzi. Ale musimy dokładnie określić, jak ją pojmujemy, w
przeciwnym, bowiem przypadku nie unikniemy nieporozumień. Mogłyby one sprawić, że
ujrzelibyśmy wśród nas biurokratycznych rzeczników wolności obywatelskiej,
konstytucyjnych monarchistów, liberalnych arystokratów i bourgeois, czyli wszystkich,
którzy w większym lub mniejszym stopniu są zwolennikami przywilejów i naturalnymi
wrogami demokracji. Przenikając do naszych szeregów pod pretekstem, że miłują wolność, że
również są jej zwolennikami, uzyskaliby przewagę liczebną.
Aby uniknąć tych fatalnych konsekwencji nieporozumienia, Kongres Genewski ogłosił, że
chce "oprzeć pokój na demokracji i na wolności", z czego wynika, że aby zostać członkiem
Ligi, trzeba być demokratą. A więc nie może Wstąpić do naszej organizacji żaden arystokrata,
żaden zwolennik jakichkolwiek przywilejów, jakiegokolwiek monopolu lub jakiegokolwiek
ograniczenia zasięgu uprawnień politycznych do poszczególnych grup lub osób. Słowo
"demokracja" nie oznacza nic innego jak rządy ludu przez lud i dla ludu, słowo zaś "lud" -
wszystkich obywateli (należy przez to rozumieć również obywatelki), którzy łącznie stanowią
naród. W tym sensie niewątpliwie wszyscy jesteśmy demokratami.
Ale jednocześnie musimy uznać, że sam termin "demokracja" niewystarcza do dokładnego
określenia charakteru naszej Ligi, a wyrwany z kontekstu może być źródłem nieporozumień,
tak samo zresztą jak słowo: wolność. Czyż na początku naszego wieku amerykańscy
plantatorzy, właściciele niewolników na Południu oraz ich stronnicy w stanach północnych
nie nazywali siebie demokratami? Czyż rzecznicy współczesnego cezaryzmu, który prowadzi
do potwornych konsekwencji i stanowi straszliwą groźbę dla wszystkiego, co w Europie
nazywa się humanitaryzmem - czyż oni również nie roszczą pretensji do miana demokratów?
Nawet imperializm moskiewski i petersburski, nawet Rosja - to państwo nie osłonięte żadnym
frazesem, ten ideał wszystkich militarnych, biurokratycznych, scentralizowanych potęg - czyż
nie w imię demokracji zdruzgotała ostatnio Polskę?
Oczywiście, demokracja bez wolności nie może być naszym sztandarowym hasłem. Lecz
czymże jest demokracja oparta na wolności, jeśli nie republiką? Łączenie wolności z
przywilejami daje w wyniku ustrój monarchii konstytucyjnej; wolność może się łączyć z
demokracją jedynie w republice. Kongres Genewski przez ostrożność, której nie pochwalamy,
uważał za stosowne unikać w swych uchwałach słowa "republika". Jednakże głosząc postulat
"oparcia pokoju na fundamencie demokracji i wolności", siłą rzeczy bronił zasad
republikańskich. A więc nasza Liga musi być jednocześnie demokratyczna i republikańska.
Myślimy, panowie, że wszyscy jesteśmy republikanami w tym sensie, że kierując się
nieubłaganą logiką, pomni ostrzeżeń dostarczonych przez zbawienne, lecz surowe lekcje
historii, pomni wszystkich doświadczeń przeszłości, w szczególności zaś pomni wydarzeń,
które od 1848 roku zasmucają Europę, zdaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństw, które jej
dziś grożą, i doszliśmy do przekonania, że instytucje ustroju monarchistycznego nie dadzą się
pogodzić z władztwem pokoju, sprawiedliwości i wolności.
Co zaś do nas, panowie, jako socjaliści rosyjscy i jako Słowianie, uważamy za swój
obowiązek szczerze oświadczyć, że dla nas słowo "republika" ma znaczenie jedynie czysto
negatywne: oznacza obalenie monarchii, położenie jej kresu. Słowo to nie może wzbudzić w
nas zapału, przeciwnie, mamy chęć zaprotestować, ilekroć powiadają nam, że ustrój
republikański stanowi rzeczywiste, pozytywne rozwiązanie wszystkich palących kwestii i
najwyższy cel, do którego powinniśmy dążyć ze wszystkich sił.
Nienawidzimy monarchii z całego serca; nade wszystko pragniemy, aby została ona obalona
w całej Europie i na całym świecie, i jesteśmy przekonani, tak jak i wy, że jej upadek jest
nieodzownym warunkiem wyzwolenia ludzkości, warunkiem sine qua non. Z tego punktu
widzenia jesteśmy szczerymi republikanami. Ale nie sądzimy, że wystarczy obalić monarchię,
aby wyzwolić ludy i zapewnić im pokój i sprawiedliwość. Przeciwnie, jesteśmy głęboko
przekonani, że wielka republika militarna, biurokratyczna i politycznie scentralizowana może
i musi stać się państwem zaborczym, jeśli chodzi o politykę zagraniczną; może i musi stać się
państwem, którego polityka wewnętrzna jest oparta na ucisku; nie będzie ona zdolna
zapewnić swym poddanym dobrobytu i wolności, choćby nawet nazywano ich obywatelami.
Czyż nie widzieliśmy, jak wielki naród francuski dwukrotnie ustanowił republikę
demokratyczną, dwukrotnie został pozbawiony wolności i dał się wciągnąć w wojny
zaborcze?
Czy będziemy, jak to czyni wielu innych, składali te godne pożałowania wydarzenia na karb
temperamentu, lekkomyślnego usposobienia i utrwalonego w toku historii, tradycyjnego
stosunku narodu francuskiego do dyscypliny, tego narodu, który, jak utrzymują potwarcy,
potrafi zdobyć wolność w spontanicznym, gwałtownym porywie, ale nie potrafi z niej,
korzystać, kierować się jej zasadami w życiu codziennym?
Nie możemy, panowie, przyłączyć się do tych, co wysuwając ten zarzut potępiają cały naród,
jeden z najbardziej światłych narodów w Europie. Jesteśmy przekonani, że jeśli dwukrotnie
został on pozbawiony wolności, jeśli republika demokratyczna we Francji dwukrotnie została
przekształcona w dyktaturę i w demokrację militarną, to przyczyną tego nie jest charakter
ludu francuskiego, lecz francuski centralizm polityczny. Przesłanki tego centralizmu z dawien
dawna stwarzała działalność królów i mężów stanu. Jego uosobieniem stał się później ten,
komu krasomówstwo usłużnych dworaków nadało przydomek Wielkiego Króla; centralizm
ów, zaprzepaszczony w haniebnym bezładzie zgrzybiałej monarchii, niesławnie by zginął,
gdyby rewolucja nie wsparła go swym potężnym ramieniem. Tak, rzecz dziwna, ta wielka
rewolucja, która po raz pierwszy w historii proklamowała wolność nie tylko obywatela, ale i
człowieka, ta rewolucja, obejmując spuściznę po monarchii, którą unicestwiła, wskrzesiła to,
co jest zaprzeczeniem wszelkiej wolności: centralizm państwowy i wszechpotęgę państwa.
System centralistyczny odbudowany przez Konstytuantę, zwalczany zresztą bez wielkiego
powodzenia przez żyrondystów, został doprowadzony do swych ostatecznych konsekwencji
przez Konwent Narodowy, a jego prawdziwymi odnowicielami byli Robespierre i Saint-Just.
W tej nowej machinie państwowej było wszystko, nie zabrakło nawet Najwyższej Istoty i
religii państwowej. Czekała tylko na zręcznego maszynistę, aby ukazać zdumionemu światu
całą potęgę ucisku, w jaką ją wyposażyli nieostrożni budowniczowie... I oto pojawił się
Napoleon I. Rewolucja, której natchnieniem było pierwotnie jedynie umiłowanie wolności i
zasad humanitaryzmu, wskutek tego, że uważała za możliwe pogodzić je z centralizmem
państwowym - unicestwiła wolność i humanitaryzm, unicestwiła siebie, powołując w zamian
do życia dyktaturę wojskową - cezaryzm.
Czy nie jest oczywiste, panowie, że gwoli uratowania wolności i pokoju w Europie
powinniśmy przeciwstawić temu potwornemu, ciemiężycielskiemu, centralistycznemu
systemowi państw militarnych, biurokratycznych, despotycznych, monarchiczno-
konstytucyjnych, a nawet republikańskich, wielką, zbawienną zasadą federalizmu - zasadę, o
której tryumfie mówią nam już zresztą ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych
Ameryki Północnej.
Odtąd powinno być jasne dla wszystkich, którzy rzeczywiście pragną wyzwolenia Europy, że
nadal darząc sympatią wzniosłe socjalistyczne i humanitarne idee Rewolucji Francuskiej,
należy odrzucić zasady jej polityki państwowej i zdecydowanie opowiedzieć się za
północnoamerykańską polityką wolności.
FEDERALIZM
Możemy oznajmić, że zasada federalizmu została jednomyślnie uznana przez Kongres
Genewski. Napawa nas to wielką radością. Nawet Szwajcaria, która zresztą z takim
powodzeniem stosuje obecnie tą zasadę w praktyce, opowiedziała się za nią bez zastrzeżeń i
akceptowała ją z wszystkimi jej konsekwencjami. Niestety, w uchwałach Kongresu zasada ta
została bardzo źle sformułowana i omawiana jest raczej nie bezpośrednio; wspomina się o
niej w związku ze sprawami Ligi, którą powinniśmy założyć, później zaś w związku z
projektem edycji naszego dziennika "Stany Zjednoczone Europy". Tymczasem, naszym
zdaniem, powinna ona była zająć pierwsze miejsce wśród zasad wymienionych w naszej
deklaracji.
Jest to bardzo przykre niedopatrzenie, które powinniśmy czym prędzej naprawić. Zgodnie z
tendencją, którą reprezentowali wszyscy uczestnicy Kongresu Genewskiego, powinniśmy
ogłosić, co następuje:
1. Stworzenie Stanów Zjednoczonych Europy jest jedynym sposobem zapewnienia
zwycięstwa zasadom wolności, sprawiedliwości i pokoju w stosunkach międzynarodowych w
Europie i uniemożliwienia wojny domowej między różnymi narodami europejskimi, które
tworzą jedną rodzinę.
2. Stany Zjednoczone Europy nie będą mogły powstać z państw o obecnym ustroju na skutek
potwornej nierówności ich sił.
3. Przykład nieboszczki konfederacji niemieckiej dowiódł w sposób niezbity, że konfederacja
monarchii jest tylko pośmiewiskiem i nie jest w stanie zapewnić ludziom ani wolności, ani
pokoju.
4. Żadne państwo scentralizowane, biurokratyczne, a tym samym militarne, choćby nawet
nazywało się republiką - nie będzie mogło z całą powagą i szczerze podjąć decyzji wejścia w
skład konfederacji międzynarodowej. Ze względu na swą konstytucję, która zawsze w sposób
jawny lub niejawny będzie sprzeczna z tym, co jest potrzebne do zapewnienia krajowi
wolności, z konieczności będzie ono stanowić przyczynę permanentnej wojny i zagrażać
istnieniu krajów sąsiednich. Źródłem i podstawą istnienia takiego państwa jest dokonany
niegdyś akt przemocy, podbój, czyli to, co w życiu prywatnym nazywa się kradzieżą z
włamaniem, akt przemocy usankcjonowanej przez błogosławieństwo Kościoła i oficjalnych
przedstawicieli wszystkich religii, przemocy uświęconej "wskutek upływu czasu i tym samym
przekształconej w prawo historyczne. Każde państwo centralistyczne jest oparte na boskiej
sakralizacji zwycięstwa przemocy jako na jedynym i najwyższym prawie; tym samym
stanowi ono absolutną negację praw wszystkich innych państw, aczkolwiek zawierając
traktaty uznaje ono te prawa, zresztą jedynie ze względu na interesy polityczne albo z powodu
swojej bezsilności.
5. Wszyscy zwolennicy Ligi powinni więc poświęcić wszystkie swoje siły przebudowie
ustroju swych krajów ojczystych. Dotychczasową organizację, opartą we wszystkich swych
ogniwach na przemocy i zasadzie władzy, powinni zastąpić nową organizacją, której
podstawą byłaby jedynie zasada kierowania się interesem, potrzebami i naturalnymi
skłonnościami ludności oraz idea wolnej federacji, czyli łączenia się jednostek w gminy, gmin
w prowincje
, prowincji w narody, a tych wreszcie w Stany Zjednoczone najpierw Europy,
później zaś całego świata.
6. Z tego wynika postulat całkowitego zrzeczenia się wszystkiego, co się nazywa
historycznym prawem państw; należy uznać, że wszystkie spory dotyczące granic
naturalnych, politycznych, strategicznych, handlowych należą do historii starożytnej.
Wszyscy zwolennicy Ligi powinni się im stanowczo przeciwstawiać.
7. Przyznajemy niczym nie ograniczone prawo do całkowitej autonomii wszystkim narodom,
wielkim i małym, wszystkim ludom słabym i potężnym, każdej prowincji, każdej gminie -
pod tym tylko warunkiem, że wewnętrzny ustrój tych gmin i prowincji nie będzie stanowił
groźby i niebezpieczeństwa dla autonomii i wolności krajów sąsiednich.
8. Jeśli jakiś kraj jest częścią składową jakiegoś państwa, to z tego nie wynika, choćby się z
nim połączył dobrowolnie, iż ma on obowiązek pozostania w tym związku na zawsze. Żadne
wieczne zobowiązanie nie może się ostać przed sądem sprawiedliwości ludzkiej, jedynej
instancji, którą możemy uznać; dlatego nie uznamy nigdy innych praw ani innych
zobowiązań, jak tylko te, które wynikają z zasady wolności. Prawo do swobodnego łączenia
się i równie Swobodnego odłączania się jest pierwszym, najważniejszym ze wszystkich praw
politycznych; bez tego prawa konfederacja byłaby zawsze tylko zamaskowaną centralizacją.
9. Ze wszystkiego, co wyżej powiedziane, wynika, że Liga powinna otwarcie potępić wszelki
sojusz jakiegokolwiek odłamu narodowego demokracji europejskiej z państwami
monarchicznymi, choćby ten sojusz miał na celu przywrócenie niepodległości, wolności
krajowi uciskanemu, albowiem taki sojusz musiałby zawieść wszelkie pokładane w nim
nadzieje i byłby zdradą sprawy rewolucji.
10. Liga, przeciwnie, właśnie dlatego, że jest Ligą Pokoju i reprezentuje stanowisko, wedle
którego koniecznym warunkiem wywalczenia pokoju i jego podstawą jest jak najbardziej
braterska i całkowita solidarność ludów, oparta na zasadach sprawiedliwości i wolności -
powinna dobitnie i jawnie głosić, że darzy sympatią każde powstanie narodowe, którego
celem jest zniesienie ucisku obcego lub rodzimego ciemięzcy, jeśli tylko walka prowadzona
jest w imię naszych zasad i w interesie politycznym i ekonomicznym mas ludowych, nie zaś
gwoli ambicji stworzenia potężnego państwa.
11. Liga będzie prowadziła nieprzejednaną walkę ze wszystkimi fetyszami, którym na imię
siła, wielkość i potęga państwa. Wszystkim tym fałszywym i szkodliwym bożkom, którym
złożono w ofierze miliony istnień ludzkich, przeciwstawimy chwałę rozumu ludzkiego,
przejawiającego się w nauce, oraz ideał dobrobytu powszechnego, opartego na pracy i na
sprawiedliwości.
12. Liga uzna istnienie narodowości za fakt naturalny; będzie głosiła, że narodowość ma
niewątpliwe prawo do swobodnego istnienia i swobodnego rozwoju, ale nie uzna jej za
zasadę, ponieważ zasada musi mieć charakter uniwersalny, narodowość zaś jest czymś
ekskluzywnym, partykularnym. Tak zwana zasada narodowościowa w tym sformułowaniu,
jakie za naszych czasów nadały jej rządy Francji, Rosji i Prus, a nawet wielu patriotów
niemieckich, polskich, włoskich i węgierskich, jest jedynie wyrazem reakcyjnego
przeciwstawiania się duchowi rewolucji; w istocie ma ona charakter wybitnie
arystokratyczny, tak arystokratyczny, że jej konsekwencją jest pogarda dla dialektów tych
ludów, które nie mają własnego piśmiennictwa. Ponadto z natury rzeczy jest ona
przeciwstawna zasadzie wolności prowincji i prawdziwej samodzielności gmin, ą udzielają jej
poparcia we wszystkich krajach bynajmniej nie masy ludowe; w jej imię stale się poświęca
żywotne interesy mas ludowych na rzecz tak zwanego dobra publicznego, które jest jednak
zawsze tylko dobrem klas uprzywilejowanych. Zasada ta nie wyraża nic innego jak rzekome
prawa historyczne oraz ambicje państw. Prawa narodowości Liga zawsze będzie uważała
jedynie za konsekwencję najwyższej zasady, zasady wolności; prawa te przestaną być
prawami, z chwilą kiedy bądź staną się sprzeczne z zasadą wolności, bądź tylko przestaną ją
uwzględniać.
13. Zjednoczenie jest celem, do którego ludzkość wytrwale dąży pokonując wszelkie
przeszkody. Lecz staje się ono zgubą, niweczy rozum, godność i dobrobyt zarówno jednostek,
jak i ludów, ilekroć realizowane jest bez uwzględnienia sprawy wolności, poprzez stosowanie
przemocy bądź dzięki autorytetowi jakiejkolwiek idei teologicznej, metafizycznej, politycznej
czy nawet ekonomicznej. Patriotyzm, który każe dążyć do zjednoczenia, lecz przesłania
sprawę wolności, jest złym patriotyzmem, jest zawsze szkodliwy z punktu widzenia
rzeczywistych interesów ludu i kraju, chociaż intencją jego rzeczników jest służenie krajowi i
okrycie go chwałą; taki patriotyzm często sprzymierza się z reakcją - wrogiem rewolucji, a
więc wrogiem wyzwolenia narodów i ludzi. Liga może uznać tylko takie zjednoczenie, które
zostanie zrealizowane poprzez sfederowanie się części autonomicznych w jedną całość;
zjednoczenie to nie będzie sprzeczne z prawami i interesami sfederowanych i nie będzie już
musiało być cmentarzem, na którym pogrzebano dobrobyt ludności poszczególnych obszarów
wchodzących w skład federacji. Przeciwnie, będzie czynnikiem pozytywnym, źródłem
wszelkiej autonomii i dobrobytu. Liga będzie więc energicznie zwalczała każdą organizację
religijną, polityczną, ekonomiczną czy społeczną, której działalność nie będzie w pełni
zgodna z wielką zasadą wolności. Bez wolności nie ma rozumu, nie ma sprawiedliwości, nie
ma dobrobytu, nie ma człowieczeństwa.
Takie oto są naszym zdaniem, a niewątpliwie i waszym, nieuniknione konsekwencje tej
wielkiej zasady federalizmu, którą Kongres Genewski tak gromko ogłosił światu. Takie są
niezbędne warunki pokoju i wolności.
Niezbędne? Tak. Ale czy jedyne? Nie sądzimy. Stany południowe w wielkiej republikańskiej
konfederacji Ameryki Północnej w chwili uzyskania niepodległości przez ten kraj były
stanami w pełnym znaczeniu tego słowa demokratycznymi (wiadomo, że w Ameryce
nazywają siebie demokratami tylko wrogowie stanów północnych - rzecznicy interesów
stanów południowych, tj. zwolennicy niewolnictwa, przeciwstawiający się jego zniesieniu) i
reprezentowały stanowisko federalistyczne, którego wyrazem było nawet pragnienie
uzyskania autonomii. Jednakże ostatnio wszyscy zwolennicy wolności i zasad humanitaryzmu
potępiają je za wszczęcie niesprawiedliwej i świętokradzkiej wojny z republikańskimi
stanami północnymi. Niewiele brakowało, aby stany południowe obaliły i unicestwiły
najpiękniejszy ustrój polityczny, jaki kiedykolwiek istniał w historii. Cóż mogło być
przyczyną tych dziwnych wydarzeń? Czy była to przyczyna polityczna? Nie, była to
przyczyna o charakterze całkowicie społecznym. Wewnętrzny ustrój polityczny stanów
południowych był pod wieloma względami bardziej doskonały, zapewniał większą wolność
aniżeli ustrój stanów północnych. Tylko że ten wspaniały ustrój, tak jak republiki starożytne,
miał jedną skazę: wolność obywateli była w nim oparta na przymusowej pracy niewolników.
Ta skaza wystarczyła, aby państwa te runęły.
Obywatele i niewolnicy - oto antagonizm, który istniał zarówno w świecie starożytnym, jak i
w niewolniczych państwach Nowego Świata. Obywatele i niewolnicy, tzn. ci, którzy pracują
pod przymusem i choć nie są niewolnikami pod względem prawnym, są nimi w
rzeczywistości - oto antagonizm w świecie współczesnym. I podobnie jak państwa starożytne
zginęły wskutek niewolnictwa, tak państwa współczesne zginą wskutek istnienia proletariatu.
Na próżno staralibyśmy się pocieszyć myślą, że jest to antagonizm raczej pozorny aniżeli
rzeczywisty albo że nie można przeprowadzić linii granicznej pomiędzy klasami
posiadającymi a klasami nie posiadającymi, ponieważ te klasy są zmieszane ze sobą, a
przejście od jednych do drugich ma mnóstwo pośrednich i nieuchwytnych odcieni. W świecie
przyrody również nie ma tych linii granicznych; w hierarchii istot nie można na przykład
wskazać, gdzie kończy się królestwo roślin, a zaczyna królestwo zwierząt, gdzie się kończy
to, co zwierzęce, a zaczyna to, co ludzkie. Mimo to istnieją bardzo istotne różnice między
rośliną a zwierzęciem i między zwierzęciem a człowiekiem. Tak samo jest w społeczeństwie
ludzkim. Pomimo istnienia ogniw pośrednich, wskutek którego nie sposób dostrzec przejścia
od przedstawicieli jednej pozycji politycznej i społecznej do przedstawicieli innej, różnica
pomiędzy klasami jest bardzo wyraźna, każdy więc potrafi odróżnić arystokrację rodową od
arystokracji finansowej, wielką burżuazję od drobnomieszczaństwa, a to ostatnie od
proletariatu fabrycznego i miejskiego; podobnie łatwo jest odróżnić otrzymującego rentą
wielkiego właściciela ziemskiego od chłopa-właściciela uprawiającego ziemią własnymi
rakami, a farmera - od zwykłego proletariusza wiejskiego.
Wszystkie te różnorakie pozycje polityczne i społeczne dadzą się dziś sprowadzić do dwóch
głównych kategorii; pozycja polityczna i społeczna jest zawsze związana z przynależnością
do którejś z klas diametralnie przeciwstawnych i z natury wrogich; są to klasy polityczne:
bądź klasy złożone ze wszystkich uprzywilejowanych, a więc tych, co posiadają ziemię czy
kapitał, lub choćby tylko wykształcenie burżuazyjne, bądź klasy robotnicze, których
członkowie nie posiadają ani kapitału, ani ziemi i pozbawieni są jakiejkolwiek ogłady i
jakiegokolwiek wykształcenia.
Nawet jeśli ktoś nie posiada nic oprócz wykształcenia burżuazyjnego, to wskutek
solidarności, łączącej wszystkich członków świata burżuazyjnego, zapewnia mu ono ogromne
przywileje w dziedzinie wynagrodzenia za pracę; praca bowiem najbardziej przeciętnego
bourgeois jest zawsze opłacana trzykrotnie lub czterokrotnie wyżej niż praca
najinteligentniejszego robotnika.
Trzeba być sofistą lub ślepcem, aby zaprzeczać, że te klasy dzieli dziś przepaść. Podobnie jak
było w starożytności, cywilizacja w świecie współczesnym obejmuje stosunkowo bardzo
nieliczną mniejszość obywateli uprzywilejowanych i opiera się na pracy przymusowej
(przymus głodu) ogromnej większości ludności, którą bezapelacyjnie skazuje na ciemnotę i
prymitywizm umysłowy.
Na próżno usiłowalibyśmy przekonać samych siebie, że tę przepaść można wypełnić po
prostu przez szerzenie oświaty wśród mas ludowych. Bardzo dobrze jest zakładać szkoły dla
ludu; ale trzeba ponadto się zastanowić nad tym, czy człowiek z ludu, żyjący z dnia na dzień i
utrzymujący rodzinę z pracy rąk własnych, sam pozbawiony wykształcenia i chwili
odpoczynku, zmuszony aż do otępienia zamęczać się pracą, aby zapewnić rodzinie chleb na
dzień jutrzejszy - czy taki człowiek może pomyśleć o wykształceniu swych dzieci, czy może
mieć chęć i czy w ogóle ma możność posyłać swe dzieci do szkoły i zapewnić im utrzymanie
przez cały czas ich nauki? Czy nie będzie potrzebował pomocy tych wątłych jeszcze istot, czy
nie będzie mu niezbędna ich praca, aby zadośćuczynić wszystkim potrzebom rodziny? Za
wielkie poświęcenie z jego strony należy uznać już to, że będzie dzieci posyłał do szkoły w
ciągu roku lub dwóch lat, co pozwoli im trochę nauczyć się czytać, pisać i rachować, lecz
przy tym sprawi, że ich rozum i serce zatruje katechizm chrześcijański, którego lekcji tak
umiejętnie i hojnie udzielają preceptorzy w państwowych szkołach ludowych wszystkich
krajów. Czy dzięki tym okruchem wiedzy masy robotnicze kiedykolwiek będą mogły się
wznieść do poziomu wykształcenia burżuazyjnego? Czy przepaść ta będzie kiedykolwiek
zasypana?
Oczywiście, że rozwiązanie tak ważnego zagadnienia wykształcenia i wychowania ludu
zależy od rozstrzygnięcia drugiego problemu, znacznie trudniejszego, problemu radykalnej
zmiany obecnej sytuacji ekonomicznej klas robotniczych. - Poprawcie warunki pracy,
oddajcie pracy to, co sprawiedliwie pracy się należy, zapewnijcie ludowi spokojny byt bez
troski o dzień jutrzejszy, zapewnijcie mu dostatek i czas wolny od pracy, a wtedy na pewno
będzie się kształcił i stworzy cywilizację o szerszym zasięgu, bardziej powszechną, zdrowszą
i wyższą aniżeli wasza.
Na próżno powtarzalibyśmy w ślad za ekonomistami, że poprawa sytuacji materialnej klas
robotniczych zależy w każdym kraju od ogólnego postępu przemysłu i handlu oraz od
całkowitego uniezależnienia się zarówno przemysłu, jak i handlu od kontroli i kurateli ze
strony państwa. Wolność przemysłu i handlu jest bez wątpienia rzeczą doniosłą, jedną z
głównych podwalin przyszłego międzynarodowego związku wszystkich ludów świata.
Jesteśmy całkowicie oddani sprawie wolności, jesteśmy zwolennikami wolności we
wszelkich jej przejawach, musimy więc być jej rzecznikami również i w tym przypadku. Ale
z drugiej strony musimy przyznać, że dopóki istnieć będą państwa współczesne, dopóki nie
zniknie pańszczyźniana zależność pracy od własności i kapitału, dopóty ta wolność, dzięki
której bogaci się jedynie burżuazja, znikoma część ludności kosztem jej ogromnej większości,
o tyle tylko przynosi korzyść, że jeszcze bardziej osłabia i demoralizuje małą grupę
uprzywilejowanych, zwiększając zaś nędzę, pomnażając krzywdy i potęgując słuszne
oburzenie mas robotniczych, przyspiesza zagładę państw.
Anglia, Belgia, Francja, Niemcy są niewątpliwie krajami europejskimi, w których handel i
przemysł korzystają ze stosunkowo największej wolności i osiągnęły najwyższy stopień
rozwoju. A jednocześnie są to kraje, w których nędza ludności jest najbardziej okrutna,
przepaść zaś pomiędzy kapitalistami i właścicielami a klasami robotniczymi - większa niż
gdziekolwiek indziej. W Rosji, w krajach skandynawskich, we Włoszech, w Hiszpanii, gdzie
handel i przemysł są słabo rozwinięte, rzadko się zdarza, aby ktoś umarł z głodu, chyba że
nastąpi jakaś niezwykła katastrofa. W Anglii śmierć z głodu jest zjawiskiem powszednim. Jej
ofiarą padają nie tylko poszczególne jednostki, ale tysiące, dziesiątki, setki tysięcy ludzi.
Czyż nie jest oczywiste, że w ustroju ekonomicznym, który dominuje obecnie w świecie
cywilizowanym, wolność oraz rozwój handlu i przemysłu, wspaniałe zastosowanie osiągnięć
nauki w produkcji, nawet maszyny, dzięki którym praca ludzka powinna stać się lżejsza i
które powinny zatem wyzwolić robotnika - że wszystkie te wynalazki i cały ten postęp,
którym słusznie chlubi się człowiek cywilizowany, zamiast polepszyć położenie klas
robotniczych, jeszcze bardziej je pogarszają i czynią bardziej nieznośnym.
Jedynie Ameryka Północna w poważnej mierze stanowi wyjątek. Jednakże ten wyjątek
bynajmniej nie obala ogólnej zasady - przeciwnie, potwierdza ją. Jeśli robotnicy amerykańscy
są wynagradzani lepiej niż w Europie i jeśli nikt w Ameryce Północnej nie umiera z głodu,
jeśli w tym kraju antagonizm między klasami dotychczas prawie nie istnieje, jeśli wszyscy
pracujący są tam obywatelami, wszyscy zaś obywatele łącznie tworzą właściwie jedną zwartą
grupę, jeśli wreszcie należyte wykształcenie w zakresie szkoły podstawowej, a nawet średniej
posiadają szerokie masy ludności - to niewątpliwie w znacznej części trzeba to przypisać
temu tradycyjnemu duchowi wolności, którego z Anglii przynieśli pierwsi koloniści.
Realizacji zasady, która była wyrazem tego ducha wolności, mianowicie zasady wolności
osobistej i samorządu gmin i prowincji, zrodzonej, wystawionej na próby i utrwalonej w toku
wielkich walk religijnych, sprzyjała jeszcze ta rzadka okoliczność, że w dziewiczym kraju
przestała na niej, że tak powiem, ciążyć przeszłość, mógł więc tam dzięki niej powstać świat
nowy, świat wolności. A wolność - ta wielka czarodziejka, obdarzona tak cudowną siłą
twórczą, sprawiła, że Ameryka Północna w ciągu niecałego stulecia zdołała stworzyć
cywilizacją, która jest równa cywilizacji europejskiej, a obecnie zapewne nawet ją
przewyższa. Ale nie należy się łudzić. Ten wspaniały postęp, ten godny zazdrości dostatek -
wszystko to osiągnięto w znacznej mierze dzięki pewnym korzystnym warunkom, istniejącym
zresztą nie tylko w Ameryce, ale i w Rosji: mamy na myśli ogromną ilość urodzajnej ziemi,
która leży odłogiem wskutek braku siły roboczej. W Rosji, przynajmniej dotychczas, to
wielkie bogactwo prawie zupełnie nie było wyzyskane, ponieważ wolność nigdy nie była
naszym udziałem. Inaczej się rzecz miała w Ameryce Północnej. Panowała w niej wolność,
jakiej nie było w żadnym innym kraju, co przyciągało corocznie setki tysięcy energicznych,
przedsiębiorczych i inteligentnych kolonistów, którzy mogli się osiedlać na niezmierzonych a
urodzajnych obszarach ziemi. Stanowią one bogactwo Ameryki, dzięki któremu w tym kraju,
po pierwsze, nie ma pauperyzmu, po wtóre zaś - opóźnia się moment powstania kwestii
społecznej: robotnik, który nie znajduje pracy, albo jest niezadowolony z płacy, jaką mu
proponuje kapitał, w ostateczności zawsze może wyjechać na far west, aby tam na nie
zajętych, dziewiczych terenach uprawiać ugory.
Ponieważ w Ameryce wszyscy robotnicy mają tę możliwość, są niezależni jak nigdzie w
Europie, a ich płaca robocza siłą rzeczy utrzymuje się na pewnym poziomie. Wskazaliśmy
czynniki dodatnie, wskażmy ujemne: ponieważ niską cenę wyrobów przemysłowych w
poważnej mierze zawdzięcza się taniej pracy, fabrykanci amerykańscy w większości
przypadków nie mogą konkurować z fabrykantami europejskimi. Stąd wynika konieczność
taryfy protekcyjnej, która zapewnia przywileje przemysłowi stanów północnych. Ale w
rezultacie stosowania tej taryfy powstało mnóstwo gałęzi przemysłu, które były tworem
sztucznym, a co najważniejsze, taryfa ta, dyskryminując nieuprzemysłowione stany
południowe, rujnowała je, co rodziło tendencje separatystyczne wśród ich ludności. Wtórnym
skutkiem wprowadzenia taryfy protekcyjnej było to, że w Nowym Jorku, Filadelfii, Bostonie i
wielu innych miastach powstały wielkie skupiska robotników-proletariuszy, których
położenie stopniowo staje się analogiczne do sytuacji robotników w wielkich przemysłowych
państwach Europy. I widzimy, że istotnie w stanach północnych już wyłania się kwestia
społeczna, która znacznie wcześniej stała się aktualna u nas.
A więc musimy uznać za ogólną regułę to, że cywilizacja w naszym współczesnym świecie
jest oparta, choć w nieco mniejszej mierze niż w świecie starożytnym, na przymusowej pracy
i względnym barbarzyństwie mas ludności i że z jej zdobyczy korzystają jedynie nieliczni.
Byłoby niesprawiedliwością twierdzić, że ta klasa uprzywilejowana nie wie, co to znaczy
pracować; przeciwnie, w naszych czasach przedstawiciele tej klasy pracują wiele; liczba
ludzi, którzy nic nie robią, zmniejsza się wśród nich wyraźnie, zaczyna się w tym środowisku
szanować pracę. Jest tak dlatego, że nawet ci, którzy są w najbardziej szczęśliwej sytuacji,
rozumieją teraz, że muszą pracować nie szczędząc sił, aby utrzymać się na poziomie
współczesnej cywilizacji lub choćby tylko po to, by korzystać ze swych przywilejów i móc je
zachować. Ale praca przedstawicieli klas uprzywilejowanych tym się różni od pracy
robotników, że jest wynagradzana bez porównania lepiej, a ponadto umożliwia korzystanie z
wolnego czasu. Klasa robotnicza nigdy nie rozporządzała czasem wolnym od pracy, bez
którego niemożliwy jest umysłowy i moralny rozwój człowieka. Poza tym praca
przedstawicieli klas uprzywilejowanych jest prawie wyłącznie pracą systemu nerwowego,
czyli innymi słowy - wyobraźni, pamięci i myśli; natomiast praca milionów proletariuszy jest
pracą fizyczną. Często - dotyczy to bowiem pracy we wszystkich fabrykach - nie wymaga ona
równomiernego wysiłku wszystkich mięśni, powoduje rozwój tylko niektórych spośród nich,
niedorozwój zaś wszystkich innych i odbywa się w warunkach szkodliwych dla zdrowia,
uniemożliwiających harmonijny rozwój fizyczny. Pod tym względem o wiele bardziej
uprzywilejowani są robotnicy rolni; organizm robotnika rolnego nie jest zrujnowany przez
zaduch panujący w hutach i fabrykach, gdzie powietrze często zatruwają szkodliwe wyziewy,
rozwija się bardziej harmonijnie, zgodnie z naturą, ponieważ nie deformuje go nadmierne
ćwiczenie jednych mięśni kosztem innych. Jednakże robotnicy rolni, chociaż pod względem
fizycznym są silniejsi i bardziej wszechstronnie rozwinięci niż robotnicy w miastach i
fabrykach, są w porównaniu z nimi niemal z reguły mniej inteligentni i reprezentują niższy
poziom umysłowy.
Ostatecznie jednak rzemieślnicy, robotnicy fabryczni i robotnicy rolni należą do tej samej
kategorii, kategorii pracowników fizycznych, która jest przeciwstawna kategorii
uprzywilejowanych pracowników umysłowych. Jakie są skutki tego podziału, który nie jest
fikcyjny, lecz nader rzeczywisty i stanowi podstawę naszych obecnych stosunków, zarówno
politycznych, jak i społecznych?
Przedstawiciele pracy umysłowej, którzy, nawiasem mówiąc, są powołani do reprezentowania
współczesnego ustroju społecznego bynajmniej nie dlatego, że są mądrzejsi od innych, ale
dlatego, że od urodzenia należą do klasy uprzywilejowanej - właśnie oni korzystają ze
wszystkich dobrodziejstw obecnej cywilizacji; lecz jednocześnie daje im ona wszystko, co
przyczynia się do ich demoralizacji: zapewnia im bogactwo, zbytek, komfort, dobrobyt,
szczęśliwe życie w rodzinnym gronie, monopol na wolność polityczną wraz z możliwością
wyzyskiwania milionów robotników oraz rządzenia nimi według swej woli i zgodnie z
własnym interesem; dla nich są przeznaczone wszystkie dzieła, wszystkie subtelne odcienie
wyobraźni i myśli... mają oni możliwość zostania pełnowartościowymi ludźmi, a zarazem są
poddani oddziaływaniu wszystkich trucizn, które stworzyła ludzkość zdemoralizowana przez
przywileje.
Cóż pozostaje dla pracowników fizycznych - dla niezliczonych milionów proletariuszy, a
nawet dla drobnych posiadaczy ziemi? Nędza, z której nie można się wydobyć, nędza, która
niweczy wszystkie radości życia rodzinnego (bo dla nędzarza rodzina rychło staje się
ciężarem), ciemnota, zdziczenie, konieczność bytowania na poziomie niemal zwierzęcym.
Mogą się oni pocieszać tylko tym, że stanowią piedestał cywilizacji, która zapewnia wolność
nielicznej grupie uprzywilejowanych i demoralizuje ich. Jednakże pracownicy fizyczni mają
w zamian coś innego - świeżość umysłu i wrażliwość serca. Umoralnieni przez pracę, choćby
przymusową, nie stracili rzetelnego poczucia sprawiedliwości, ich zaś oceny i sądy są
bardziej sprawiedliwe od wyroków prawników i kodeksów praw; sami są nieszczęśliwi,
współczują więc wszelkim nieszczęściom, właściwy im jest zdrowy rozsądek nie skażony
sofizmatami doktrynerskiej nauki ani kłamstwami polityki, a ponieważ jeszcze nie nadużyli
uciech życia, a nawet wcale ich nie znają, zachowali wiarę w życie.
Ale - powiedzą nam - ten kontrast, ta przepaść między garstką uprzywilejowanych a
olbrzymią masą wydziedziczonych istniała zawsze i nadal istnieje. Cóż więc się zmieniło?
Zmieniło się to, że niegdyś tę przepaść zasłaniała mgła wierzeń religijnych, wskutek czego
masy ludowe jej nie dostrzegały; obecnie, dzięki Wielkiej Rewolucji, która zaczęła tę mgłę
rozpraszać, lud coraz wyraźniej dostrzega ową przepaść i pyta o przyczynę jej powstania. Ma
to olbrzymie znaczenie.
Od czasu, gdy Wielka Rewolucja dała masom nową ewangelię, nie mistyczną, lecz
racjonalną, nie niebiańską, lecz ziemską, nie boską, lecz ludzką - swą ewangelię praw
człowieka; od czasu, gdy ogłosiła, że wszyscy są równi, wszyscy jednakowo powołani do
korzystania z wolności i praw ludzkich - od tego czasu masy ludowe w całej Europie, w
całym, cywilizowanym świecie budzą się stopniowo ze snu, w którego okowach trwały od
chwili, gdy chrystianizm uśpił je swym makowym wywarem; zaczynają zadawać sobie
pytanie, czy prawo do równości, wolności i człowieczeństwa nie powinno być również ich
udziałem.
Zastanawiając się nad tymi zagadnieniami, lud we wszystkich krajach zdał sobie sprawę z
tego, co jest podstawowym warunkiem jego rzeczywistego wyzwolenia, jego - pozwólcie mi
użyć tego słowa - uczłowieczenia. Instynkt i godny podziwu zdrowy rozsądek umożliwiły
ludowi zrozumienie faktu, że owym warunkiem jest radykalna zmiana własnej sytuacji
ekonomicznej. Sprawa chleba rzeczywiście jest dla niego sprawą najważniejszą; przecież już
Arystoteles powiedział, że człowiek, aby myśleć, czuć się swobodnym, stać się człowiekiem,
musi być wolny od trosk materialnych. Zresztą bourgeois, którzy tak głośno narzekają na
"materializm" ludu i którzy prawią masom kazania, zalecając w imię idealizmu
powściągliwość i wyrzeczenie się wszelkich dóbr, wiedzą o tym dobrze, sami nic świecą
bowiem przykładem. Druga sprawa ważna dla ludu - to sprawa czasu wolnego od pracy, który
jest warunkiem sine qua non człowieczeństwa. Jednakże zdobyć chleb i wolny czas można
jedynie w wyniku radykalnego przekształcenia obecnego ustroju społecznego. To właśnie
wyjaśnia, dlaczego rewolucja zrodziła socjalizm. Zmusiły ją do tego logiczne konsekwencje
jej własnych zasad.
Przypisy
Słynny patriota wioski, Józef Mazzini, za najdoskonalszy ustrój uznał republiką francuską
1793 roku. Jego ideałem politycznym były zasady ustrojowe tej republiki zinterpretowane w
duchu poetyckiej tradycji Dantego, zespolone z ambitnymi wspomnieniami o Rzymie, władcy
świata, w późniejszym zaś okresie zrewidowane i zmodyfikowane zgodnie z zasadami teologii
nowoczesnej na poły racjonalistycznej, na poły mistycznej. Ten wielki patriota - ambitny i
pełen pasji - zawsze reprezentował partykularny punkt widzenia i pomimo wszystkich swoich
wysiłków nie zdołał się wznieść do idei sprawiedliwości międzynarodowej, chociaż w imię.
wielkości i potęgi ojczyzny zawsze był gotów ponieść ofiary materialne i poświęcić swą
wolność. Mazzini zawsze był zaciekłym przeciwnikiem autonomii prowincjonalnej, która z
natury rzeczy utrudniałaby zespolenie wielkiego państwa włoskiego w jednolitą całość. Sądzi
on, że do zrównoważenia wszechwładztwa silnej republikańskiej organizacji państwowej
wystarczy autonomia gminna. Myli się: żadna gmina z oddzielna nie byłaby w stanie oprzeć
się potędze tej olbrzymiej scentralizowanej organizacji - zostałaby zmiażdżona. Aby nie ulec
w walce, powinna w celu wspólnego stawiania oporu połączyć się ze wszystkimi sąsiednimi
gminami w federację 1 utworzyć wraz z nimi autonomiczną prowincję. Poza tym, jeśli
prowincje nie będą autonomiczne, rządzić w nich będą urzędnicy państwowi. Pomiędzy
prawdziwie konsekwentnym federalizmem a rządami biurokratycznymi nie ma nic
pośredniego. Stąd wynika, że republika, której pragnie Mazzini, byłaby państwem
biurokratycznym, a więc militarnym; stworzono by ją mając na celu jedynie zapewnienie jej
potęgi, nie myśląc o zagadnieniu wolności wewnętrznej, nie dążąc do realizowania zasad
sprawiedliwości międzynarodowej. W roku 1793, pod rządami Terroru, gminom we Francji
przyznano autonomię, co ich nie uchroniło przed zmiażdżeniem przez despotyczny
rewolucyjny Konwent, a raczej przez despotyczną Komunę Paryską, której naturalnym
dziedzicem był Napoleon. (przyp. autora)
SOCJALIZM
Rewolucja francuska głosząc, że każda jednostka ludzka ma prawo i obowiązek stać się
człowiekiem, doprowadziła ostatecznie do powstania babuwizmu. Babeuf był jednym z
ostatnich obywateli, pełnych energii i nieskazitelnych, których tylu stworzyła rewolucja,
później zaś tylu zabiła. Miał on szczęście zaliczać do swych przyjaciół takich ludzi, jak
Buonarotti. Babeuf w osobliwy sposób skojarzył polityczne tradycje świata antycznego z
całkowicie współczesną ideą rewolucji społecznej. Widząc, że rewolucja traci na rozmachu,
ponieważ nie doprowadziła do radykalnego przekształcenia ekonomicznego ustroju
społeczeństwa, co wówczas zapewne nie było możliwe, wierny zresztą duchowi rewolucji,
która koniec końców zniweczyła wszelką inicjatywę indywidualną, ugruntowała natomiast
wszechwładzę państwa - stworzył nową koncepcję systemu politycznego i społecznego.
Republika, reprezentantka zbiorowej woli obywateli, miała dokonać konfiskaty wszelkiej
własności indywidualnej, później zaś dysponować majątkiem społecznym zgodnie z
interesem ogółu. Każdemu obywatelowi zapewniłaby jednakowe wychowanie, wykształcenie,
dostarczyła tę samą ilość środków do życia, umożliwiła w równej mierze dostęp do rozrywek.
Wszyscy bez wyjątku byliby zmuszeni pracować fizycznie i umysłowo w miarę swych sił i
zdolności. Spisek Babeufa nie udał się. Wraz z wielu swymi przyjaciółmi Babeuf został
zgilotynowany. Lecz jego idea republiki socjalistycznej nie zginęła. Buonarotti, największy
spiskowiec stulecia, przejął ją niczym święty depozyt, następnie zaś przekazał nowym
pokoleniom. Dzięki tajnym stowarzyszeniom, które założył on w Belgii i Francji, idee
komunistyczne zaczęły pobudzać wyobraźnię ludu. W latach 1830-1848 zajęli się ich
komentowaniem utalentowani interpretatorzy - Cabet i Louis Blanc, którzy ostatecznie
ugruntowali socjalizm rewolucyjny. Drugi nurt socjalistyczny, który brał początek z tego
samego rewolucyjnego źródła, chętnie nazwalibyśmy socjalizmem doktrynerskim. Jego
przedstawiciele dążyli do tego samego celu, lecz pragnęli go osiągnąć w zupełnie inny
sposób. Twórcami tego kierunku było dwoje wybitnych ludzi: Saint-Simon i Fourier.
Saintsimonizm został skomentowany, rozwinięty i przekształcony w kościół, który rościł
sobie pretensje do miana praktycznego systemu. Dokonał tego dzieła pere Enfantin wraz z
wieloma przyjaciółmi, z których większość stała się obecnie finansistami i mężami stanu,
szczególnie oddanymi Cesarstwu. Jeśli chodzi o fourieryzm, był on popularyzowany i
komentowany na łamach "Democratie pacifique", którą redagował do 2 grudnia pan Victor
Considerant.
Zasługą tych dwóch doktryn socjalistycznych, które zresztą różnią się między sobą pod
wieloma względami, jest naukowa, a jednocześnie surowa i śmiała krytyka współczesnego
ustroju społecznego, ujawniająca jego potworne sprzeczności. Za doniosłą ich zasługę należy
uznać energiczną walkę z chrystianizmem, która podważała jego zasady i której celem było
przywrócenie materii jej praw, godności zaś namiętnościom ludzkim niesłusznie
napiętnowanym przez chrześcijańskich księży, tak dbającym o to, by zadośćuczynić swym
własnym namiętnościom. Saintsimoniści chcieli zastąpić chrystianizm nową religią opartą na
mistycznym kulcie ciała i ustanowić nową hierarchię kapłanów, którzy wyzyskiwaliby masy
dzięki przywilejom, jakie przyznano by ludziom odznaczającym się wybitną umysłowością,
zdolnościami i talentem. Znacznie bardziej demokratyczni byli fourieryści, przy czym ich
demokratyzm był - rzec można - bardziej szczery, kierownictwo ich falansterów miało być
bowiem sprawowane przez zwierzchników wybranych w powszechnym głosowaniu. W
falansterach każdy znalazłby odpowiednią pracę i spełniałby funkcje odpowiadające
osobistym zamiłowaniom. Błędy saintsimonistów są zbyt oczywiste, aby trzeba było o nich
mówić. Fourieryści popełniali dwa błędy. Pierwszy, szczególnie istotny, polegał na tym, iż
szczerze wierzyli oni, iż siła ich przekonań i pokojowa propaganda tak wzruszą serca
bogaczy, że w końcu sami oni złożą nadmiar swych bogactw u wrót falansterów; drugim
błędem był pogląd, że teoretycznie, a priori, już obecnie jest możliwe stworzenie raju na
ziemi, czyli takiego społeczeństwa, w którym, cała ludzkość po wsze czasy pędziłaby niczym
nie zmącony żywot. Nie rozumieli oni, że możemy głosić wielkie zasady przyszłego rozwoju
społeczeństwa ludzkiego, ale praktyczną ich realizację musimy pozostawić naszym
następcom, którzy będą bardziej doświadczeni.
Reglamentacja była w ogóle wspólną pasją wszystkich socjalistów sprzed 1848 roku.
Wyjątkiem był tylko jeden spośród nich. Jeśli chodzi o Cabeta, Louis Blanca, fourierystów,
saintsimonistów - to pasją ich wszystkich było tworzenie doktryn, które pragnęli narzucić
przyszłym pokoleniom jako podstawę organizacji społecznej; w mniejszym lub większym
stopniu wszyscy oni byli rzecznikami idei władzy zwierzchniej.
Ale oto pojawił się Proudhon. Był synem chłopa i w porównaniu z wszystkimi tymi
doktrynerskimi burżuazyjnymi socjalistami odznaczał się stokroć bardziej rewolucyjnym
instynktem i był stokroć bardziej rewolucyjny w działalności praktycznej. Aby obalić
wszystkie te systemy, krytykował je w sposób równie wnikliwy, jak bezlitosny. Wolność
przeciwstawił władzy i, w przeciwieństwie do tych socjalistów - zwolenników państwa,
śmiało głosił, że jest anarchistą; miał też odwagę przeciwstawić się ich deizmowi i
panteizmowi, nazywać siebie po prostu ateistą, lub też - w ślad za Augustem Comte'em -
pozytywistą.
Z biegiem czasu socjalizm Proudhona musiał z logiczną koniecznością doprowadzić do
powstania koncepcji federalizmu. Było to nieuniknione, ponieważ jego podstawą była idea
wolności indywidualnej i zbiorowej oraz postulat spontanicznej działalności wolnych
zrzeszeń i ponieważ nie uznawał on innych praw niż ogólne prawa ekonomii społecznej już
odkryte oraz te, które odkryje nauka w przyszłości; było to nieuniknione również dlatego, że
Proudhon głosił, iż zbędna jest jakakolwiek reglamentacja ze strony rządu i jakakolwiek
kuratela ze strony państwa, przyznając zresztą, że polityka powinna zależeć od
ekonomicznych, intelektualnych i moralnych potrzeb społeczeństwa.
Taki był stan nauki o społeczeństwie przed rokiem 1848. Polemiczne artykuły w prasie
socjalistycznej oraz ulotki i broszury sprawiły, że do świadomości klasy robotniczej
przeniknęło mnóstwo nowych idei; umysły były nimi tak nasycone, że po wybuchu rewolucji
1848 roku okazało się, iż socjalizm jest już potężną siłą.
Był on, jak powiedzieliśmy, najmłodszym dzieckiem wielkiej rewolucji; ale przedtem wydała
ona na świat pierworodnego syna, bezpośredniego swego spadkobiercę. Tym pierworodnym
jej synem, umiłowanym dziecięciem Robespierre'ów i Saint-Justów, był czysty
republikanizm, nie związany z żadną ideą socjalistyczną, przeniesiony ze świata starożytnego
i czerpiący natchnienie z bohaterskich tradycji wielkich obywateli Grecji i Rzymu. Miał on
charakter znacznie mniej humanitarny aniżeli socjalizm, ponieważ dla jego zwolenników
człowiek był niemal niczym, wszystkim zaś - obywatel. Wyrażało się to w tym, że w
przeciwieństwie do socjalistów, którzy pragną stworzyć republiką ludzi, republikanom
wystarczała republika obywateli, mimo iż jest to ustrój, w którym przywileje obywateli
czynnych, że użyjemy określenia stosowanego przez Konstytuantę, są oparte na wyzysku
obywateli biernych, zgodnie zresztą z tymi konstytucjami, które z natury rzeczy musiały
zastąpić konstytucję 1793 roku, z chwilą gdy jej twórcy po chwilowym wahaniu świadomie
zignorowali kwestię społeczną. Jednocześnie zwolennik republikanizmu politycznego nie jest,
a przynajmniej nie musi być egoistą dbającym jedynie o własne interesy; musi natomiast być
rzecznikiem "egoizmu patriotycznego", jako że w swym wolnym sercu stawia ojczyznę ponad
sobą, ponad wszystkimi jednostkami ludzkimi, ponad wszystkimi narodami i ponad całą
ludzkością. Dlatego nigdy nie będzie respektował zasad sprawiedliwości międzynarodowej; w
każdym sporze będzie bronił stanowiska reprezentowanego przez jego kraj ojczysty, bez
względu na to, czy jest ono słuszne; zawsze będzie pragnął, żeby zwyciężyła jego ojczyzna,
żeby jej potęga i chwała miażdżyła wszystkie obce narody. Jego naturalne skłonności uczynią
go zwolennikiem podbojów, mimo że doświadczenie stuleci dowiodło, iż tryumfy wojenne
muszą doprowadzić do narodzin cezaryzmu. Republikanin-socjalista nienawidzi wielkości,
potęgi i sławy wojennej państwa, ceni natomiast wolność i dobrobyt. W dziedzinie polityki
wewnętrznej i zewnętrznej jest federalistą - przede wszystkim dlatego, że ma poczucie
sprawiedliwości, ponadto zaś dlatego, że jest przekonany, iż rewolucja ekonomiczna i
społeczna będzie mogła dokonać się w jakiejkolwiek mierze dopiero wtedy, gdy przekroczy
sztuczne, nieszczęsne granice państw, czyli wtedy, gdy o jej zwycięstwo będą solidarnie
walczyć wszystkie narody lub przynajmniej większość narodów współczesnego świata
cywilizowanego. Zdaniem socjalisty - wszystkie narody wcześniej czy później będą musiały
podjąć tę walkę. Ten, kto opowiada się jedynie za republikanizmem politycznym, jest
stoikiem; nie przyznaje sobie żadnych praw, uznaje tylko swe obowiązki albo, jak Mazzini,
uznaje tylko jedno prawo: być zawsze oddanym ojczyźnie i zawsze poświęcać się w imię jej
dobra, żyć tylko po to, aby jej służyć, i z radością umierać za nią, w myśl słów piosenki, którą
Aleksander Dumas bezpodstawnie przypisał żyrondystom: "Umrzeć za ojczyznę to
najpiękniejszy los, najbardziej godny zazdrości". Socjalista, w przeciwieństwie do takiego
republikanina, za podstawowe prawo uznaje swe pozytywne prawo do życia, do wszelkich
jego rozkoszy, zarówno duchowych, jak i fizycznych. Kocha życie i chce z niego w pełni
korzystać. Jego przekonania stanowią cząstkę jego osobowości, jego obowiązki względem
społeczeństwa są nierozerwalnie związane z jego własnymi prawami; pozostaje wierny swym
przekonaniom i obowiązkom, bo potrafi żyć zgodnie z zasadami sprawiedliwości, jak
Proudhon, a gdy jest to konieczne - umrzeć, jak Babeuf; ale nigdy nie powie, że życie
każdego człowieka powinno być jednym ciągiem ofiar i wyrzeczeń ani że ten, kogo los skazał
na śmierć, jest człowiekiem, któremu najbardziej trzeba zazdrościć. Wolność, o której mówi
republikanin polityczny, jest pustym dźwiękiem; słowa "być wolnym" znaczą według niego
tyle co "być dobrowolnym niewolnikiem, pełną oddania ofiarą państwa"; zawsze jest on
gotów poświęcić w imię interesów państwa zarówno swoją wolność, jak i wolność innych
ludzi. Republikanizm polityczny prowadzi nieuchronnie do despotyzmu. Natomiast dla
republikanina-socjalisty wolność połączona z dobrobytem jest wszystkim, ponieważ
uczłowiecza wszystkich, uczłowieczając każdego z oddzielna. Państwo uważa on tylko za
narzędzie, za sługę, który powinien zapewnić dobrobyt i wolność jemu i wszystkim.
Socjaliści różnią się od burżuazji poczuciem sprawiedliwości - domagają się jedynie owoców
własnej pracy, nie żądają dla siebie niczego więcej; od republikanina politycznego różni
socjalistę jego ludzki egoizm, którego bynajmniej nie ukrywa. Socjalista jest szczery, nie
wygłasza frazesów i wie, że jeżeli żyje zgodnie z zasadami sprawiedliwości, służy całemu
społeczeństwu i że służąc jemu, służy samemu sobie. Republikanin jest surowy, jego zaś
patriotyzm sprawia, że często bywa on okrutny, podobnie jak księdza często czyni okrutnym
religia. Socjaliście obce jest wszystko, co nienaturalne, jest on zawsze bardzo ludzki, jego zaś
patriotyzm można określić jako patriotyzm umiarkowany. Jednym słowem, pomiędzy
republikaninem politycznym a socjalistą-republikaninem istnieje przepaść: pierwszy jako
istota na poły religijna jest człowiekiem minionej epoki; do drugiego, który jest pozytywistą
lub ateistą, należy przyszłość.
Ten antagonizm w całej pełni ujawnił się w roku 1848. Od chwili wybuchu rewolucji
republikanie i socjaliści absolutnie nie mogli dojść do porozumienia: zarówno ideały, jak
wszystkie instynkty kierowały każde z tych ugrupowań w zupełnie inną stronę. Od lutego do
czerwca trwały nieustanne starcia; rodziły one wojnę domową w obozie rewolucyjnym i
paraliżowały go, ułatwiając działalność ogromnej koalicji reakcjonistów wszelkich odcieni,
którzy pod wpływem strachu zjednoczyli się, tworząc jedną zwartą partię. W czerwcu z kolei
republikanie połączyli się z reakcją, aby zmiażdżyć socjalistów. Sądzili oni, że odnieśli
zwycięstwo, w rzeczywistości natomiast strącili w przepaść swą ukochaną republikę. Generał
Cavaignac, obrońca honoru sztandarów kontrrewolucji, był zwiastunem rządów Napoleona
III. Zdawali sobie z tego sprawę wszyscy, przynajmniej poza granicami Francji, na
wszystkich bowiem dworach Europy tryumfalnie święcono zwycięstwo republikanów nad
robotnikami paryskimi, które było w istocie tak tragicznym faktem; wtedy to Właśnie
oficerowie gwardii pruskiej na czele ze swymi generałami skwapliwie wysłali do generała
Cavaignaka list z powinszowaniem i braterskimi pozdrowieniami. Burżuazja europejska,
przerażona czerwonym widmem, stała się bezgranicznie służalcza. Z natury liberalna i
skłonna do krytycyzmu, nie uwielbia rządów wojskowych, jednakże opowiedziała się za nimi,
gdy spostrzegła, że sytuacja jest groźna ze względu na możliwość wyzwolenia się ludu.
Poświęciła swą godność i wszystkie swe zdobycze, które osiągnęła w XVIII stuleciu i
początkach XIX wieku, zdobycze, które okryły ją chwałą, sądziła bowiem, że za tę cenę
zapewni sobie pokój i spokój, niezbędne dla pomyślnego rozwoju jej działalności w
dziedzinie handlu i przemysłu. "Składamy wam w ofierze naszą wolność - zdawała się mówić
burżuazja potęgom militarnym, które odrodziły się po upadku tej trzeciej rewolucji - więc
pozwólcie nam w zamian spokojnie wyzyskiwać masy ludowe i osłaniajcie nas przed ich
naciskiem, wysuwają one bowiem żądania, które z teoretycznego punktu widzenia mogą
wydawać się słuszne, jednakże z punktu widzenia naszych interesów są straszliwe".
Przyrzeczno jej wszystko, a nawet dotrzymano słowa. Dlaczegóż więc burżuazja europejska
jest dzisiaj na ogół niezadowolona?
Otóż zupełnie ona nie przewidziała, że rządy wojskowe nie tylko kosztują drogo, lecz
również, wskutek samej swej organizacji wewnętrznej, paraliżują, niepokoją i rujnują narody
i - co więcej - posłuszne właściwej im logice, która zawsze okazywała się nieubłagana,
nieuchronnie prowadzą do wojny. Wojny dynastyczne, wojny w obronie honoru, wojny
zaborcze pod hasłem walki o granice naturalne, wojny dla zachowania równowagi sił -
nieustanne niszczenie i pochłanianie jednych państw przez drugie, rzeki krwi ludzkiej, palenie
wsi, rujnowanie miast, pustoszenie całych prowincji - wszystko po to, by zaspokoić ambicję
panujących i ich faworytów, po to, by ich wzbogacić, po to, by ktoś zajął nowe tereny, po to
wreszcie, by ludność została ujęta w karby dyscypliny, a karty historii zostały zapisane.
Ponieważ burżuazja obecnie zdaje sobie sprawę z tego wszystkiego, jest niezadowolona z
rządów, do których stworzenia tak bardzo się przyczyniła. Jest już nimi znużona. Czymże
jednak je zastąpi?
Przeżyła się już monarchia konstytucyjna, dla której kontynent europejski nigdy zresztą nie
był sprzyjającym gruntem; nawet w Anglii, tej historycznej kolebce współczesnego
konstytucjonalizmu, budząca się demokracja czyni wyłomy w tym systemie, podważa go, tak
że wkrótce nie będzie on w stanie oprzeć się wznoszącej się fali namiętności i żądań
ludowych.
Republika? Ale jaka republika? Republika tylko polityczna czy też demokratyczna i
społeczna? Czy ludy jeszcze pragną socjalizmu? Tak, bardziej niż kiedykolwiek.
W czerwcu 1848 roku nie nastąpił więc krach socjalizmu w ogóle, ale tylko socjalizmu
państwowego, socjalizmu opartego na zasadzie władzy i reglamentacji, tego socjalizmu, który
był wyrazem, przekonania, że państwo potrafi całkowicie zaspokoić potrzeby klasy
robotniczej i zadośćuczynić jej słusznym żądaniom, że państwo, mając nieograniczoną
władzę, będzie mogło i będzie chciało stworzyć nowy porządek społeczny. A więc w czerwcu
nie zginął socjalizm. Przeciwnie, wtedy właśnie państwo ogłosiło swoje bankructwo, okazało
się niewypłacalnym dłużnikiem socjalizmu, nie będąc zaś w stanie spłacić swego długu,
próbowało zabić wierzyciela, aby w ten najłatwiejszy sposób uwolnić się od zobowiązań.
Państwo nie zdołało tego uczynić, zabiło ono natomiast wiarę, jaką w nim pokładał socjalizm;
przez to samo obalone. zostały wszystkie teorie socjalizmu państwowego czy
doktrynerskiego, z których jedne, jak "Icarie" Cabeta i "Organisation du Travail" Louis
Blanca, doradzały ludowi, aby we wszystkim polegał na państwie, inne zaś wykazały swą
nicość w szeregu śmiechu wartych eksperymentów. Nawet bank Proudhona, który w bardziej
sprzyjających okolicznościach mógłby rozwijać się pomyślnie, upadł wskutek niechęci i
wrogiego stosunku burżuazji.
Socjalizm przegrał pierwszą bitwę z bardzo prostej przyczyny: był związany z mnóstwem
instynktownych ocen i teoretycznych idei negatywnych, które mu przyznawały po tysiąc razy
słuszność w sporze z rzecznikami przywilejów; nie był natomiast związany z jakimikolwiek
pozytywnymi i praktycznymi ideami, które są niezbędne do tego, aby na gruzach ustroju
burżuazyjnego można było stworzyć nowy ustrój, ustrój sprawiedliwości ludowej.
Robotników, którzy walczyli w czerwcu o wyzwolenie ludu, łączył instynkt, a nie idee; ich
mętne poglądy tworzyły wieżę Babel, chaos, z którego nic nie mogło wyniknąć. To było
główną przyczyną klęski. Czyżby dlatego należało zwątpić w obecną siłę socjalizmu i w to,
że należy do niego przyszłość? Chrystianizm, który stawiał sobie za cel stworzenie królestwa
sprawiedliwości w niebie, potrzebował wielu stuleci, aby zatryumfować w Europie. Czy
wobec tego należy się dziwić, że socjalizm, który podjął zadanie o wiele trudniejsze, zadanie
stworzenia królestwa sprawiedliwości na ziemi, nie zatryumfował w ciągu kilku lat?
Panowie, czy trzeba dowodzić, że socjalizm nie zginął? Aby się o tym przekonać, dość rzucić
okiem na to, co się dzieje obecnie w całej Europie. Wieści o intrygach dyplomacji i pogłoski
o wojnie, których tyle krąży w Europie począwszy od 1852 roku - to jeszcze nie wszystko.
Jaka bowiem poważna kwestia przykuwa uwagę we wszystkich krajach, jeśli nie kwestia
społeczna? To jest ta wielka niewiadoma, której zbliżanie się każdy odczuwa, która
przyprawia każdego o drżenie, o której nikt nie śmie głośno mówić... Kwestia społeczna coraz
dobitniej daje znać o sobie. Czy kooperatywy robotnicze, banki pomocy wzajemnej i banki
kredytu dla świata pracy, trade-uniony i międzynarodowa liga robotników wszystkich krajów,
ów cały wzmagający się ruch robotniczy w Anglii, Francji, Belgii, Niemczech, we Włoszech i
w Szwajcarii, czy wszystko to nie dowodzi, że proletariusze nie wyrzekli się swego celu ani
nie stracili wiary w bliskie wyzwolenie i że zrozumieli, iż nie mogą już liczyć na to, że do
szybszego nadejścia chwili wyzwolenia przyczyni się państwo czy też pomoc ze strony klas
uprzywilejowanych, której towarzyszą mniej lub bardziej nieszczere intencje - że mogą liczyć
jedynie na siebie samych i na swe własne, niezależne stowarzyszenia powstałe w sposób
całkowicie spontaniczny?
W większości krajów Europy ten ruch, przynajmniej na pozór, ma wciąż charakter
bynajmniej nie polityczny, lecz wyłącznie ekonomiczny i, rzec można, nie socjalny. Ale w
Anglii jest on już związany z palącymi zagadnieniami polityki; w jego ramach powstała
olbrzymia liga, "Liga Reformy", która odniosła poważne zwycięstwo w walce przeciwko
systemowi politycznych przywilejów arystokracji i wielkiej burżuazji. Reform League z
prawdziwie angielską cierpliwością, rzeczowością i konsekwencją nakreśliła plan kampanii;
żadne przeszkody nie są w stanie powstrzymać, zniechęcić lub przestraszyć jej zwolenników.
"Nie dalej jak za dziesięć lat - mówią oni - nawet jeśli natkniemy się na największe
przeszkody, będziemy mieli powszechne prawo wyborcze, a wówczas..." - a wówczas
dokonają rewolucji społecznej!
Socjalizm we Francji i w Niemczech, niepostrzeżenie czyniąc postępy dzięki działalności
spontanicznie powstałych stowarzyszeń ekonomicznych, uzyskał już tak potężny wpływ na
klasę robotniczą, że Napoleon Iii i hrabia Bismarck zaczynają podejmować próby
sprzymierzenia się z nim... We Włoszech i w Hiszpanii, wobec żałosnej klęski wszystkich
partii politycznych, kwestia ekonomiczna i społeczna usunie niebawem w cień wszelkie inne
zagadnienia; przyczyni się do tego również potworna nędza, w jakiej oba te kraje są
pogrążone. Czyż w Rosji i w Polsce istnieje w gruncie rzeczy jakaś inna kwestia? Przecież
właśnie ona zniweczyła ostatnie nadzieje starej szlacheckiej Polski, jaką znamy z historii;
przecież właśnie ona zagraża istnieniu straszliwego Imperium Wszechrosyjskiego, zresztą
bardzo już osłabionego, i wkrótce stanie się przyczyną jego upadku. Czyż nawet w Ameryce
idea socjalizmu nie znalazła wyrazu w wypowiedzi wybitnego człowieka, senatora z Bostonu,
pana Karola Sumnera, który zaproponował, aby dać ziemię wyzwolonym Murzynom stanów
południowych?
Widzicie więc, panowie, że socjalizm istnieje wszędzie i że pomimo klęski czerwcowej z
wolna przenika podziemnym nurtem w głąb życia politycznego wszystkich krajów. Wszędzie
już daje o sobie znać ta utajona potęga naszego stulecia. Jeszcze kilka lat, a ujawni się jako
aktywny, niezmiernie potężny czynnik.
Wszystkie ludy europejskie, z wyjątkiem paru, są obecnie oddane sprawie socjalizmu, choć
wiele spośród nich nie zna nawet tego słowa; nie znają one innego sztandaru jak tylko ten,
który im zwiastuje przede wszystkim wyzwolenie ekonomiczne; z owego wyzwolenia nigdy
nie zrezygnują, raczej tysiąc razy zrezygnuj z osiągnięcia każdego innego celu. Tak więc
tylko socjalizm może je związać z polityką, i to polityką słuszną.
Panowie, czy to, co powiedziałem, nie wystarczy, aby was przekonać, iż w naszym programie
nie wolno nam pominąć zagadnienia socjalizmu, ponieważ sprawiłoby to, że cała nasza
działalność stałaby się jałowa? W programie zdeklarowaliśmy się jako republikanie-
federaliści; tym samym dostatecznie wykazaliśmy naszą rewolucyjność, aby odstręczyć
znaczną część burżuazji: tych wszystkich bourgeois, którzy spekulują na nędzy i
nieszczęściach ludów i potrafią ciągnąć korzyści nawet z wielkich katastrof, które obecnie
częściej niż kiedykolwiek spadają na narody. Jeżeli pozostawimy na uboczu tę czynną,
ruchliwą część burżuazji, zajmującą się intrygami i spekulacją, to jeszcze pozostanie nam jej
większość, która jest spokojna i pracowita. Wprawdzie nieraz czyni ona zło, ale niechętnie -
raczej z konieczności niż ze złej woli. Niczego ona bardziej nie pragnie niż wybawienia z
fatalnej sytuacji, w której z konieczności rodzą się wrogie stosunki między nią a robotnikami,
jej zaś samej grozi nieuchronna ruina. Trzeba przyznać, że obecnie drobna burżuazja -
przedstawiciele drobnego handlu i drobnego przemysłu - zaczyna cierpieć niedostatek prawie
taki sam, jaki jest udziałem klasy robotniczej. Jeżeli sytuacja się nie zmieni, ta godna
szacunku większość burżuazji może pod względem ekonomicznym spaść do poziomu
proletariatu. Wielki handel, wielki przemysł, a zwłaszcza wielka i nieuczciwa spekulacja -
dławią ją, pochłaniają i spychają w przepaść. Drobna burżuazja znajduje się w sytuacji, która
staje się coraz bardziej rewolucyjna; jej poglądy przez długi okres czasu miały charakter
reakcyjny, jednakże obecnie, na skutek okrutnych doświadczeń, stają się bardziej postępowe i
z konieczności będą musiały ewoluować w tym właśnie kierunku. Najrozumniejsi zaczynają
pojmować, że dla uczciwej burżuazji nie ma innego ratunku jak sprzymierzenie się z ludem i
że kwestia socjalna dla niej i dla ludu jest ważna w jednakowej mierze i z tego samego
względu.
Ta stopniowa przemiana w poglądach drobnej burżuazji europejskiej jest faktem zarówno
pocieszającym, jak niewątpliwym. Ale nie powinniśmy się łudzić: nowy, postępowy ruch
zainicjuje nie ona, lecz lud: na Zachodzie - robotnicy fabryczni i miejscy; u nas w Rosji, w
Polsce i w większości krajów słowiańskich - chłopi. Drobna burżuazja stała się zbyt
bojaźliwa, zbyt niezdecydowana, zbyt sceptyczna, aby samodzielnie podjąć jakąkolwiek
inicjatywę; może pójść za ludem, ale sama nie porwie za sobą nikogo. Przyczyną tego jest
zarówno ubóstwo myśli, jak brak wiary i pasji. Tę pasję, która łamie przeszkody i stwarza
nowe światy, ma tylko lud. Nie ulega więc wątpliwości, że właśnie on będzie inicjatorem
nowego ruchu. A my mielibyśmy nic nie mówić o ludzie ani o socjalizmie, który jest nową
religią ludu!
Ale powiadają, że socjalizm jest skłonny sprzymierzyć się z cezaryzmem. Przede wszystkim
to jest oszczerstwo; przeciwnie, to cezaryzm, widząc na horyzoncie nadciągającą groźną
potęgę socjalizmu, zabiega o jego sympatię, aby ją wyzyskać. Czyż nie powinno to być dla
nas dodatkowym bodźcem do podjęcia wszelkich starań, aby nie dopuścić do tego
potwornego sojuszu, którego zawarcie byłoby niewątpliwie najbardziej katastrofalnym
spośród wydarzeń, jakie mogłyby zagrozić wolności świata?
Nawet gdybyśmy nie brali pod uwagę żadnych względów praktycznych, musielibyśmy
opowiedzieć się za socjalizmem, albowiem socjalizm to sprawiedliwość. Kiedy mówimy o
sprawiedliwości, nie mamy na myśli zasad zawartych w kodeksach i w prawie rzymskim,
podstawą bowiem znacznej części owych kanonów jest usankcjonowanie aktów przemocy ze
względu na ich dawność; akty przemocy zostały usankcjonowane również dzięki temu, że
pobłogosławili je kapłani chrześcijańscy i pogańscy; wszystko to sprawiło, że przemoc
uznano za absolutną zasadę, z której w sposób zupełnie logiczny wyprowadza się inne zasady
. My mówimy o sprawiedliwości opartej wyłącznie na sumieniu ludzkim, o
sprawiedliwości, która jest zgodna z sumieniem każdego człowieka, nawet z sumieniem
dziecka. Jej istotę wyraża proste słowo: równość.
Dotychczas akty przemocy odgrywały tak wielką rolę, religia zaś miała wpływ tak potężny,
że to powszechne poczucie sprawiedliwości nie mogło mieć decydującego znaczenia ani w
dziedzinie polityki, ani w dziedzinie prawa, ani w dziedzinie ekonomii. Jednakże powinno
ono stać się podwaliną nowego świata. Bez sprawiedliwości nie ma republiki, nie ma
dobrobytu, nie ma pokoju, nie ma wolności! Musi ona być ideą przewodnią wszystkich
naszych uchwał, jeśli nasza działalność ma się przyczynić do zwycięstwa pokoju.
Ta sprawiedliwość nakazuje nam podjąć się obrony interesów ludu, dotychczas całkowicie
lekceważonych, żądać wolności politycznej dla ludu, domagać się jego wyzwolenia
ekonomicznego i społecznego.
Nie proponujemy wam, panowie, abyście uznali taki lub inny system poglądów
socjalistycznych. Prosimy was tylko, abyście głosili wielką zasadę rewolucji francuskiej:
"Wszystkim ludziom należy umożliwić korzystanie z dóbr materialnych i kulturalnych, które
są niezbędne dla pełnego ich uczłowieczenia". Z tej zasady wynikają, naszym zdaniem,
następujące postulaty:
Należy zorganizować społeczeństwo w taki sposób, aby każda jednostka ludzka - każdy
mężczyzna i każda kobieta - rozpoczynając życie, miała mniej więcej jednakowe możliwości
rozwoju wszelkich swych zdolności oraz ich wykorzystania w pracy; należy zorganizować
społeczeństwo w taki sposób, aby nikt nie mógł wyzyskiwać cudzej pracy; należy tak
zorganizować społeczeństwo, aby nikt nie mógł korzystać z dóbr społecznych, jeśli
bezpośrednio, własną pracą nie przyczynił się do ich wytworzenia. Wszystkie te dobra są
bowiem w istocie rzeczy wytworem ludzkiej pracy.
Nie ulega wątpliwości, że pełna realizacja tych postulatów jest zadaniem, któremu może
podołać jedynie szereg pokoleń ludzkich. Upłyną stulecia, zanim zostanie ono wykonane. Ale
historia już postawiła nas w obliczu tego zadania; nie możemy o tym zapominać, jeśli nie
chcemy skazać się na całkowitą bezsilność.
Musimy jednak dodać, że zdecydowanie sprzeciwiamy się wszelkim próbom stworzenia
organizacji społecznej, która nie zapewniałaby całkowitej wolności jednostkom i zrzeszeniom
i wymagała ustanowienia jakiejkolwiek władzy reglamentacyjnej.
W imię wolności, którą uznajemy za jedyną podstawę i jedyną twórczą zasadę wszelkiej
organizacji - zarówno ekonomicznej, jak politycznej - będziemy zawsze protestowali
przeciwko wszystkiemu, co w jakiejkolwiek mierze będzie przypominało komunizm i
socjalizm państwowy.
Naszym zdaniem, państwo może i powinno uczynić tylko jedno: zmienić stopniowo prawo
spadkowe i jak najrychlej znieść je całkowicie. Całe prawo spadkowe zostało stworzone przez
państwo i stanowi jeden z istotnych warunków istnienia państwa opartego na przemocy i
usankcjonowanego przez boga. Dlatego prawo to może i powinno być obalone przez wolność
w państwie; innymi słowy, państwo powinno się roztopić w społeczeństwie zorganizowanym
zgodnie z zasadami wolności i sprawiedliwości. Sądzimy, że prawo spadkowe bezwzględnie
powinno być zniesione, dopóki bowiem będzie istniało dziedziczenie, dopóty będą istniały
dziedziczne różnice położenia ekonomicznego
. Nie chodzi nam o naturalne różnice
między poszczególnymi jednostkami, lecz o sztuczną nierówność poszczególnych klas, która
zawsze będzie oznaczała dziedziczną nierówność warunków rozwoju intelektualnego, zawsze
będzie źródłem dyskryminacji politycznej i społecznej, zawsze będzie dyskryminację tę
utrwalać. Sprawiedliwość nakazuje, aby ekonomiczny i społeczny ustrój społeczeństwa
zagwarantował jednakowe możliwości wszystkim ludziom rozpoczynającym życie. Wymaga
ona również, aby wszystkie jednostki ludzkie, bez względu na naturalne różnice między nimi
- zawdzięczały wszystko samym sobie. Uważamy, że jedynym spadkobiercą wszystkich
zmarłych powinien być fundusz społeczny przeznaczony na wychowywanie i kształcenie
wszystkich dzieci obojga płci oraz ich utrzymanie od urodzenia aż do wieku dojrzałości. Jako
Słowianie i Rosjanie dodamy, że żywa jest u nas idea socjalna, której źródłem jest instynkt
naszego ludu i jego prastare tradycje i która głosi, że ziemia jest własnością całego ludu i że
tylko ten ma prawo ją posiadać, kto ją uprawia własnymi rękami.
Jesteśmy przekonani, że ta zasada jest słuszna i że bez zrealizowania jej niemożliwa będzie
żadna gruntowna reforma społeczna. Dlatego również mieszkańcy Europy zachodniej będą
musieli ją uznać i wprowadzić w życie, mimo że w niektórych krajach będzie to związane z
szeregiem trudności. Tak na przykład we Francji większość chłopów już posiada ziemię;
jednakże przeważająca ich część wkrótce zostanie jej pozbawiona na skutek parcelacji, która
jest nieuniknioną konsekwencją systemu polityczno-ekonomicznego panującego obecnie w
tym kraju. Nie wysuwamy żadnej propozycji w tej sprawie, podobnie jak powstrzymujemy
się od wszelkich propozycji, które by dotyczyły takich lub innych zagadnień polityki
społecznej i nauki, gdyż jesteśmy przekonani, że wszystkie te kwestie powinny stać się
przedmiotem poważnej i głębokiej dyskusji na łamach naszego dziennika. Dziś proponujemy
wam jedynie uchwalenie następującej deklaracji:
W przeświadczeniu, że rzeczywista realizacja zasad wolności, sprawiedliwości i pokoju na
całym świecie będzie niemożliwa dopóty, dopóki ogromna większość ludzi będzie, tak jak
obecnie, pozbawiona wszelkich dóbr, pozbawiona wykształcenia i skazana na nicość
polityczną i społeczną, na niewolę - jeśli nie prawną, to faktyczną; w przeświadczeniu, że
przyczyną owej niewoli i dyskryminacji jest nędza oraz to, że większość ludzi musi pracować
bez wytchnienia, że nie ma ona chwili wolnego czasu, że produkując wszystkie bogactwa,
którymi świat się obecnie szczyci, otrzymuje w zamian tak małą ich cząstkę, iż jedynie z
trudem może sobie zapewnić chleb na dzień następny;
w przeświadczeniu, że dla wszystkich ludów, tak okrutnie wyzyskiwanych przez całe stulecia,
sprawa chleba jest sprawą wyzwolenia intelektualnego, sprawą wolności i człowieczeństwa;
w przeświadczeniu, że wolność bez socjalizmu to przywilej i niesprawiedliwość i że
socjalizm bez wolności to niewola i brutalność - zwolennicy Ligi oświadczają wszem wobec,
że niezbędne jest dokonanie radykalnej reformy społecznej i ekonomicznej w celu
wyzwolenia ludu pracującego od ucisku kapitału i właścicieli; podstawą tej reformy powinny
być osiągnięcia nauki pozytywnej, zasady najbardziej autentycznej sprawiedliwości, nie
prawnej, teologicznej lub metafizycznej, lecz po prostu ludzkiej, oraz zasady najpełniejszej
wolności.
Liga oświadcza jednocześnie, że jej dziennik będzie jak najchętniej drukował wszystkie
artykuły mające na celu gruntowne przedyskutowanie kwestii ekonomicznych i społecznych,
pod warunkiem, że ich autorzy kierować się będą szczerą chęcią jak najpełniejszego
wyzwolenia mas ludowych - wyzwolenia zarówno ekonomicznego, jak politycznego oraz
intelektualnego.
Przypisy
Pod tym względem nauka o prawie jest całkowicie podobna do teologii; punktem wyjścia
nauki o prawie jest fakt realny, lecz niezgodny ze sprawiedliwością: fakt przywłaszczenia siłą,
drogą podboju; punktem wyjścia teologii jest absurdalny, fikcyjny fakt; objawienie boskie
uznane za najwyższą zasadą. Jedna z tych nauk oparta jest na niedorzeczności, druga - na
niesprawiedliwości. Każda z nich, posługując się najbardziej ścisłą logiką, buduje na
podstawie przesłanki wyjściowej cały system: jedna system teologiczny, drugą zaś - prawny.
(przyp. autora)
Tezę o zniesieniu dziedzicznej własności, jako drodze do ukształtowania socjalistycznych
stosunków społecznych, Bakunin szeroko uzasadniał w "Egalite", organie romańskiej
federacji Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników wydawanym w Genewie. Wysunął
ją także na kongresie Stowarzyszenia w Bazylei (1869), polemizując z marksowskim
postulatem nacjonalizacji własności ziemskiej. (przyp. red)
Historia mego życia. Część pierwsza.
Nota redakcyjna
Fragment pamiętników Bakunina, napisany według ustaleń J. Stiekłowa nie później niż w
1871 r. Bakunin wielokrotnie przystępował do spisania historii swego burzliwego życia.
Bezpośrednio po ucieczce z zesłania pisał do rodziny (3 lutego 1862 r.):
"Niemcy i. Francuzi proponują mi, bym napisał wspomnienia, i Hercen mówi, że mogę za nie
złapać 20 do 30 tysięcy franków. Jakbym się nie brzydził pisaniem o sobie, zrobię to chyba".
Zamierzenia tego jednak Bakunin nie zrealizował. Wracał do tej myśli wiele razy również i w
późniejszym okresie. W 1874 r., w czasie pobytu w Lugano, zawiadamia wielu swoich
przyjaciół, iż przystąpił do pisania pamiętników. Pisał w tym czasie istotnie dużo. Ale - jak
podaje M. Nettlau - nie troszczył się wcale o swe rękopisy, którymi bawiły się dzieci. A. W.
Bauler, która napisała wspomnienia o ostatnim okresie życia Bakunina (Byłoje, 1907, lipiec),
opowiada:
"Michał Aleksandrowicz zamierzał dyktować mi swe wspomnienia, lub
słuszniej - zamierzał polecić mi, bym je opracowała. Postanowione było, że
będzie mi systematycznie opowiadać swe życie, a ja będę u siebie w domu
opracowywać jego opowiadania i następnie czytać mu napisane. Ale do pracy
nie przystąpiliśmy. Jak prawdziwi Rosjanie - przygotowywaliśmy się jedynie
oboje".
Publikowany przez nas fragment pochodzi prawdopodobnie z nie dokończonego listu
Bakunina do - jak twierdzi J. Stiekłow - francuskiego anarchisty Alberta Richarda. Po raz
pierwszy fragment ten był opublikowany przez M. Nettlau w anarchistycznym czasopiśmie "La
Societe Nouvelle", Paris-Bruxelles, wrzesień 1896 r. Tekst polski publikuje się według: M. A.
Bakunin, Sobranije soczinienij i pisiem pod red. J. Stiekłowa, t. I, Moskwa 1934.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 65 - 82. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Dzieje mego życia zacznę od wyciągu z urzędowego aktu urodzenia.
Urodziłem się 30/18 maja r. 1815
w majątku mego ojca w nowotorżeckim powiecie
guberni twerskiej, między Moskwą a Petersburgiem. Ojciec mój pochodził ze starodawnego
rodu szlacheckiego. Wobec tego, że wuj jego, noszący to samo nazwisko był ministrem spraw
zagranicznych za czasów cesarzowej Katarzyny II, ojciec mój, jako dziecko ośmio- lub
dziewięcioletnie, wysłany został w charakterze attache poselstwa rosyjskiego do Florencji,
gdzie jeden z jego krewnych, który był tam ministrem pełnomocnym, wziął go na
wychowanie. Wrócił do Rosji dopiero mając lat około 35. Tak więc ojciec mój wychowywał
się i spędził całą swą młodość za granicą. Był to człowiek wybitnego umysłu, bardzo
wykształcony, nawet uczony, bardzo liberalny i wielki filantrop. Był deistą, a nie ateistą, ale
był wolnomyślny i pozostawał w stosunkach ze wszystkimi znakomitościami ówczesnej
europejskiej nauki i filozofii. Tym sposobem stanowił całkowity kontrast w stosunku do
nastrojów panujących w ówczesnej Rosji, gdzie tylko mała sekta "wolnych mularzy"
(frankmasonów), ulegająca mniej lub bardziej surowym prześladowaniom, ochraniała i
zaledwie podtrzymywała w ukryciu święty ogień umiłowania ludzkości.
Życie na dworze petersburskim wydało się ojcu czymś tak wstrętnym, że dobrowolnie
przekreślił swą karierę i na zawsze zagrzebał się na wsi, skąd nigdy nie wyjeżdżał. Był jednak
tak znany wśród ludzi oświeconych przebywających podówczas w Rosji, że jego dom wiejski
zawsze był pełen gości. Od roku 1817 do 1825 był członkiem tajnego "Stowarzyszenia
Północnego", tego samego, które w grudniu roku 1825 podjęło nieszczęśliwą próbę zbrojnego
powstania w Petersburgu. Kilkakrotnie proponowano mu stanowisko przewodniczącego. Był
jednak wielkim sceptykiem, a z biegiem czasu przyzwyczaił się do zbyt dużej ostrożności,
aby przyjąć tę propozycję. To właśnie ocaliło go od tragicznego, ale sławnego losu wielu jego
przyjaciół i krewnych, wśród których jedni zostali powieszeni w Petersburgu w roku 1825
[Oczywisty błąd: powinno być "w roku 1826". - Red. oryginału.], a inni skazani zostali na
ciężkie roboty i zesłani na Syberię, na osiedlenie.
Ojciec mój był dość bogaty. Był, jak wówczas się wyrażano, właścicielem 1 000 dusz
męskich, bowiem kobiet za czasów poddaństwa nie brano pod uwagę, podobnie jak nie bierze
się ich w rachubę i teraz, po wyzwoleniu. Był więc posiadaczem w przybliżeniu 2 000
niewolników płci męskiej i żeńskiej; miał prawo ich sprzedać i [słowo nieczytelne] mógł
zesłać ich na Syberię, oddać na służbę w wojsku jako rekrutów, a przede wszystkim mógł ich
nielitościwie wyzyskiwać, czyli po prostu grabić i żyć kosztem ich przymusowej pracy.
Wspomniałem już, że ojciec mój wrócił do Rosji pełen liberalnych uczuć. Jego umiłowanie
wolności nie mogło się pogodzić z tą straszliwą, ohydną sytuacją właściciela niewolników.
Podjął nawet kilka źle obliczonych, dlatego też nieudanych prób uwolnienia swych
poddanych. Później przyzwyczajenie oraz korzyści przeobraziły go powoli w takiego samego
jak i sąsiedzi właściciela ziemskiego, spokojnego i pogodzonego z niewolnictwem mnóstwa
istot ludzkich, których praca zapewniała mu środki utrzymania.
Jedną z głównych przyczyn tej przemiany, jaka dokonała się w ojcu, było małżeństwo. Miał
lat 40, kiedy namiętnie zakochał się w młodej, osiemnastoletniej dziewczynie, takiej samej
szlachciance jak i on, ładnej, ale biednej. Ożenił się z nią. Aby we własnych oczach
usprawiedliwić ten egoistyczny postępek, starał się później przez całe życie zniżyć do jej
poziomu, zamiast ją podnieść do swego. Matka moja nazywała się z domu Murawjow i była
kuzynką Murawjowa -Wieszatiela, jak również kuzynką Murawjowa powieszonego
. Była
to kobieta próżna, egoistyczna i żadne z jej dzieci nie kochało jej. Ale ojca ubóstwialiśmy. W
ciągu całego naszego dzieciństwa był niezmiennie wyrozumiały i dobry dla nas.
Było nas jedenaścioro dzieci
. Jeszcze dotąd pozostało przy życiu pięciu braci i dwie
siostry. Wychowywaliśmy się pod okiem ojca, raczej w duchu zachodnioeuropejskim niż
rosyjskim. Żyliśmy, że tak powiem, poza rzeczywistością rosyjską, w świecie pełnym uczucia
i wyobraźni, pozbawionym wszelkiej realności. Z początku nasze wychowanie było bardzo
liberalne. Ale po fatalnym zakończeniu spisku dekabrystów (1825) ojciec mój, nastraszony
tym pogromem liberalizmu, zmienił system wychowawczy. Odtąd [wyraz nieczytelny, być
może "postanowił"] zrobić z nas wiernych poddanych cara. W tym celu w wieku lat 14
zostałem wysłany do Petersburga, do szkoły oficerów artylerii.
Przebywałem tam przez trzy lata, i w roku 1832, w wieku lat 17 i kilku miesięcy, otrzymałem
nominację na oficera.
Powiem słów kilka o moim rozwoju umysłowym i moralnym w ciągu tego czasu.
Opuszczając dom rodzinny, dość dobrze mówiłem po francusku - w jedynym języku, którego
kazano mi się uczyć gramatycznie, znałem słabo niemiecki i od biedy rozumiałem po
angielsku. O łacinie i grece mowy nie było; o gramatyce rosyjskiej nie miałem pojęcia. Ojciec
uczył nas historii starożytnej według Bossueta. Mnie kazał poczytać trochę Tytusa Liwiusza i
Plutarcha, tego ostatniego w przekładzie Amiaux. Ponadto miałem jako takie, i to bardzo
mgliste i słabe, pojęcie o geografii, a dzięki jednemu z wujaszków, dymisjonowanemu
oficerowi sztabu generalnego, nieźle nauczyłem się arytmetyki, algebry do równań
pierwszego stopnia włącznie i planimetrii. Taki to był cały bagaż naukowy, jaki wywiozłem z
domu ojcowskiego w 15 roku życia. Co się tyczy wychowania religijnego, to spowiednik
naszej rodziny, wspaniały człowiek, którego bardzo lubiłem za to, że przynosił mi pierniki,
dał nam kilka lekcji katechizmu, które nie wywarły absolutnie żadnego wpływu, ani
pozytywnego, ani negatywnego, ani na moje serce, ani na umysł. Byłem raczej sceptykiem
niż wierzącym, lub ściśle biorąc, byłem indyferentystą.
Rzecz jasna, że moje pojęcia o moralności, o prawie, o obowiązku były także mgliste.
Nieobce były mi uczucia, ale nie miałem ustalonych zasad. Instynktownie, to jest z
przyzwyczajenia nabytego w środowisku, gdzie upłynęło moje dzieciństwo, lubiłem ludzi
dobrych i kochałem dobro, a nienawidziłem zła, nie umiałem sobie jednak wyjaśnić istoty
tego zła czy dobra. Gniewało mnie i oburzało każde okrucieństwo, wszelka
niesprawiedliwość. Myślę nawet, że gniew i oburzenie były pierwszymi uczuciami, jakie
silniej niż cokolwiek innego we mnie się rozwinęły. Moje wychowanie moralne wypaczone
zostało od początku przez to, że cały mój materialny dobrobyt, cała umysłowa i moralna
pomyślność opierały się na krzyczącej niesprawiedliwości, na absolutnym zaprzeczeniu
moralności, na pracy chłopów, których kosztem prowadziliśmy życie próżniacze. Ojciec mój
głęboko uświadamiał sobie całą głębię tej niemoralności, ale jako człowiek praktyczny, nigdy
nam o tym nie mówił i my bardzo długo, zbyt długo nie podejrzewaliśmy tego.
Wreszcie, miałem też upodobanie do przygód. Ojciec bardzo dużo podróżował i dużo
opowiadał nam o swoich podróżach. Do najmilszej naszej lektury należały opisy podróży i
książki te zawsze czytaliśmy razem z nim. Ojciec mój był bardzo wykształconym
przyrodnikiem. Ubóstwiał przyrodę i wpoił w nas tę miłość, to płomienne zainteresowanie
wszelkimi zjawiskami przyrodniczymi, nie dał nam jednak o nich najmniejszego pojęcia
naukowego. Podróżować, oglądać nowe kraje, stało się najświętszym marzeniem naszym,
wszystkich dzieci. Marzenie to, nieodstępne, uporczywe, rozwinęło moją wyobraźnię. W
chwilach wytchnienia wymyślałem najprzeróżniejsze historie, w których zawsze
wyobrażałem, sobie siebie jako uciekającego z domu ojcowskiego za dziesiątą górę i dziesiątą
rzekę, w poszukiwaniu przygód. Jednocześnie gorąco kochałem swych braci i siostry,
zwłaszcza siostry, i czciłem ojca jak świętość.
Taki byłem, gdy wstępowałem jako kadet do szkoły oficerów artylerii. Było to moje pierwsze
zetknięcie się z rosyjską rzeczywistością...
Ach, Miły Mój, żaden człowiek, który urodził się w jednym z krajów Europy zachodniej,
nawet Francuz, który wychowanie polityczne otrzymał za panowania Napoleona III, ani
Prusak, który swoją szkołę wolnego obywatela przeszedł pod kierunkiem Bismarcka, ani
Włoch, poddany jarzmu austriackiemu, ani Hiszpan, poddany Burbonów, Izabelli i Narvaeza,
nie byliby w stanie wyobrazić sobie, czym była rosyjska rzeczywistość za panowania cesarza
Mikołaja I!
Żeby Ci dać choć słabe tylko pojęcie o tym, przypomnieć muszę, że wstąpienie na tron
Mikołaja [I] zaznaczyło się zgnieceniem buntu wojskowego, od dawna przygotowywanego
przez rozległy spisek szlachecki. Nazywaliśmy go "spiskiem dekabrystów" nie dlatego, że
zaczął się w grudniu, ale dlatego, że w grudniu [1825] zakończył się zupełną klęską.
Nazywam go szlacheckim nie ze względu na jego program, który, na odwrót, miał charakter
na wskroś demokratyczny, pod wielu względami nawet socjalistyczny, ale dlatego, że prawie
wszyscy uczestnicy spisku byli młodymi ludźmi spośród szlachty i stanowili, że tak się
wyrażę, kwiat wykształconej młodzieży owego czasu. Były generał-gubernator Moskwy,
hrabia Rostopczyn, ten sam, który spalił tę starożytną stolicę w roku 1812, żeby zmusić do
cofnięcia się od jej bram Napoleona i jego wielką armię, człowiek bardzo mądry i
jednocześnie skrajny reakcjonista, wypowiedział z racji tego spisku charakterystyczną i trafną
uwagę: "Znane są w dziejach rewolucje szlacheckie, organizowane w celu obalenia władzy;
znane są powstania demokracji, zwrócone przeciwko przywilejom arystokracji. Ale tylko w
Rosji znaleźć można uprzywilejowanych i szlachciców organizujących rewolucje, które nie
mają innego celu poza zniesieniem ich własnych przywilejów".
Taki w istocie rzeczy był cel dekabrystów. Istniały dwa stowarzyszenia: Północne i
Południowe. Pierwsze, obejmujące Petersburg i Moskwę, składało się po większej części z
oficerów gwardii i było o wiele bardziej arystokratyczne i bardziej polityczne, polityczne w
tym znaczeniu, że uznawało konieczność istnienia silnego państwa, niż drugie. W skład jego
wchodzili Murawjowowie, kuzynowie mojej matki, a w ich liczbie i Murawjow-Wieszatiel.
Członkowie Stowarzyszenia Północnego także dążyli do uwolnienia chłopów od poddaństwa,
ale równocześnie byli zwolennikami wielkiego mocarstwa, niepodzielnego i silnego,
rządzonego za pomocą liberalnej konstytucji, rzecz jasna, mocarstwa szlacheckiego - siłą
faktu, a nie z mocy prawa, podobnie jak dzisiejsza szwajcarska republika demokratyczna,
która jest republiką burżuazyjną nie z mocy prawa, ale siłą faktu. W trosce o wielkość
imperium Stowarzyszenie Północne wypowiadało się przeciwko niepodległości Polski.
Stowarzyszenie Południowe, obejmujące całe południe wraz z Kijowem jako głównym swym
ośrodkiem, było bardziej rewolucyjne i całkowicie demokratyczne. Fakt ten tłumaczy się nie
tyle szczególnymi właściwościami charakteru południowców, bo Stowarzyszenie Południowe
także składało się głównie z oficerów armii, przeważnie urodzonych na Wielkorusi, ile tym,
że oficerowie ci byli właśnie oficerami armii, a nie gwardii, i że na czele ich stały tak
nieprzeciętne jednostki, jak pułkownik Murawjow-Apostoł, Bestużew-Riumin i człowiek tak
genialny, jak pułkownik sztabu generalnego, Pestel.
Pestel był federalistą i socjalistą w tym znaczeniu, że nie ograniczał się do żądania uwolnienia
chłopów od poddaństwa i udzielenia im wolności osobistej, ale żądał też nadania im ziemi.
Poza tym pragnął przekształcić państwo w federację prowincji, w republikę federacyjną, na
podobieństwo Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Członkowie Stowarzyszenia
Południowego nie tylko nie odmawiali Polsce prawa do niepodległości, ale szukali zbliżenia z
rewolucjonistami polskimi, przez co ściągnęli na siebie niezadowolenie, a nawet gniew ze
strony Stowarzyszenia Północnego. Niejednokrotnie Pestel, Murawjow-Apostoł, Bestużew-
Riumin prowadzili na ten temat rokowania z delegatami polskimi, których nazwisk nie
pamiętam, oprócz jednego - księcia Jabłonowskiego. [Byli to: Seweryn Krzyżanowski i książę
Antoni Jabłonowski. - Red. oryginału.]
Oto co mówi w swej historii rewolucji polskiej o tych spotkaniach delegatów polskich i
rosyjskich pewien współczesny pisarz polski, wysoce szanowany przez wszystkie partie, a w
szczególności przez partię demokratyczną, równocześnie historyk i uczestnik powstania roku
1830, jak również poprzedzających je spisków.
"Stwierdzono, że podczas tego spotkania delegaci rosyjscy wykazali
gruntowną znajomość sprawy i bezwzględną rzetelność, podczas gdy polscy
delegaci wykazali tylko lekkomyślność i gadulstwo..."
"Fakt niesłychany, ale wart uwiecznienia w kronikach narodów słowiańskich:
wówczas gdy rewolucjoniści polscy pochłonięci byli wyłącznie myślą o
odbudowie królestwa polskiego, rewolucjoniści rosyjscy - wręcz przeciwnie -
dążyli właśnie do zniszczenia swego państwa"
Pestel, Murawjow-Apostoł i Bestużew-Riumin byli ludźmi nie tylko wielkiego rozumu, ale
też i wielkiego charakteru. Powieszeni wszyscy trzej w Petersburgu, w roku 1826, umarli jak
bohaterowie, prosto, bez frazesów. Wraz z nimi straceni zostali najwybitniejszy członek
Stowarzyszenia Północnego, poeta Rylejew, i Polak Kachowski. Na kilka dni przed egzekucją
odwiedził Pestla w więzieniu jego ojciec, generał-gubernator Syberii, niegodziwiec bez serca,
złodziej i morderca, słowem, co się nazywa wierny sługa cara. Przyszedł, żeby obsypać
obelgami swego syna, ale ten nie zaszczycił go nawet odpowiedzią. Raz tylko, gdy ten
"wzorowy" ojciec zadał synowi pytanie: "Powiedz, proszę, co byś zrobił, gdyby udało się
wam zniszczyć państwo?" - Pestel odpowiedział mu: "Uwolnilibyśmy Rosję od takich
potworów jak pan".
Wobec tego, że karę śmierci przez powieszenie rzadko stosowano w Rosji, kaci, którzy
wieszali naszych drogich męczenników, tych prekursorów naszej sprawy, okazali się w
najwyższym stopniu nieudolni. Źle zarzucona pętla ześliznęła się z Pestla, przy czym skazany
upadł i strasznie się potłukł. I oto jedyne słowa, które wyrzekł, podczas gdy kat
przygotowywał mu nowy sznur: "W Rosji nawet powiesić nie umieją!"
Z pewnością spytasz, jak mogli podobni ludzie urodzić się i wyrosnąć w Rosji, w środowisku
szlacheckim, które nie znało innych tradycji poza tradycją najohydniejszego płaszczenia się
przed carem i najbardziej barbarzyńskiego despotyzmu w stosunku do chłopów, swoich
niewolników; w środowisku, które wszystkimi swymi zainteresowaniami, całą istotą
przeciwstawiało się wolności i humanizmowi. Gdyby w środowisku tym znalazło się kilka
wyjątków, nie byłoby w tym nic dziwnego, ale żeby kilkuset ludzi, którzy urodzili się i żyli w
uprzywilejowanych warunkach i zajmowali mniej lub więcej świetne i intratne stanowiska,
poświęciło swe życie i poszło na śmierć, by zniszczyć przywileje i wyzwolić swych
niewolników - tego nie widziano nigdy w żadnym kraju, a to naprawdę miało miejsce w
Rosji. Jak wytłumaczyć to dziwne zjawisko? Ja tłumaczę je sobie barbarzyńską dziewiczością
ich natury. Nie byli jeszcze zepsuci długotrwałym wpływem burżuazyjnej cywilizacji
Zachodu; nie mieli czasu przesycić się nią, bo nigdy nie mieli [dwa wyrazy nieczytelne].
Żyjąc w środowisku barbarzyńskim, otoczeni barbarzyńcami, wchłaniali w siebie tę
cywilizację z jej najbardziej wzniosłymi, najwspanialszymi właściwościami, zasłaniającymi
przed nimi marne i pospolite jej powszednie cechy, tak dobrze znane narodom
zachodnioeuropejskim. Cywilizacja ta ukazała się im jako nowe objawienie, religia ludzkości.
Rozpłomieniła ich i zrobiła z nich męczenników i bohaterów. Początek spisku dekabrystów
sięga roku 1816, tj. okresu powrotu naszej armii po upadku Napoleona. Podczas pochodu
przez Niemcy i Francję młodzi oficerowie rosyjscy zadzierzgnęli żywe stosunki z
niemieckimi studentami, członkami "Jugendbundu", [Pomyłka. Powinno być:
"Tugendbundu". - Red. oryginału.] i z przedstawicielami francuskiego liberalizmu, a nawet ze
starymi republikanami. Idee ich przywieźli stamtąd do Rosji. Przeniesione na grunt
dziewiczy, rozkwitły one wspanialej niż w miejscu swych narodzin. Z analogicznych
przyczyn w Hiszpanii Stowarzyszenie Międzynarodowe [Międzynarodowe Stowarzyszenie
Robotników. - Red. oryginału] - jestem o tym przekonany - przybiera bardziej energiczny i
imponujący charakter niż gdziekolwiek w Europie.
Dziesięciolecie 1815-1825 było okresem rzeczywistych narodzin i rozkwitu życia
politycznego i społecznego oraz idei humanitarnych wśród szlachty rosyjskiej. Do tego czasu
szlachta rosyjska, ta kasta dziedzicznych urzędników, dobrowolnych parobków cara i
okrutnych właścicieli niewolników pracujących na ich ziemiach, od samego początku swego
historycznego żywota wiodła życie prymitywnych bydląt, pozbawionych jakichkolwiek idei,
pogrążonych w otchłani ciemnych przesądów i w podwójnej hańbie poniżającego serwilizmu
i okrutnego despotyzmu. Do owego czasu szlachta rosyjska ani razu nie powstała przeciwko
carom i pod tym względem uderzający był kontrast między rozwojem życia politycznego w
Rosji i w Polsce.
Podstawa dziejów polskich i rosyjskich jest jedna - stanowi ją niewola chłopów. Polacy mogą
zaprzeczać, ile chcą, ale dobrze wiadomo, że ich chłopi byli takimi samymi niewolnikami jak
i nasi, i można powiedzieć, nie grzesząc przeciwko prawdzie i sprawiedliwości, że szlachta
polska odnosiła się do uciemiężonej masy chłopskiej, do tych nieszczęsnych "chłopów"
(chamów) z większą jeszcze pychą niż rosyjska. Ogromna i istotna różnica między
obydwoma krajami polega jedynie na tym, że w Polsce niewola chłopów stała się podstawą
szlacheckiej niezależności, wolności, anarchii, podczas gdy w Rosji, w państwie
moskiewskim, niewola chłopów stała się fundamentem niewoli szlachty i potęgi cara i
państwa. W Polsce królowie byli zawsze okiełznani, i przy tym okiełznani, że się tak wyrażę,
dzięki kolektywnej potędze szlachty; za przykładem zachodnich monarchów szereg razy
usiłowali związać się z chłopstwem, ale zawsze bezskutecznie. Natomiast w Rosji od czasu
założenia państwa moskiewskiego aż do roku 1815 wszystkie instytucje polityczne opierały
się na najściślejszej jedności interesów obszarniczej szlachty z interesami cara. Rosyjscy
bojarzy byli dobrowolnymi niewolnikami, gorliwymi i bezwzględnie oddanymi, obdzierali
oni lud na rzecz cara pod tym warunkiem, że car uznawał i szanował ich nieograniczoną
władzę nad poddanymi im chłopami.
Wynikają stąd dwie konsekwencje, dwa naturalne kontrasty.
Po pierwsze, szlachta polska już dawno mniej lub więcej oswoiła się z cywilizacją Europy
zachodniej, z którą zresztą związana była przez katolicyzm rzymski.
Wolność jest jak powietrze: wszędzie tchnie życie. Jednostronna nawet i oparta na
niesprawiedliwości, przynosi owoce. Szlachta polska, pełna dumy, przeniknięta duchem
rycerskim, zazdrośnie strzegła swej wolności. Patriotyzm i cnoty obywatelskie kwitły
szczególnie wśród średniej i drobnej szlachty liczącej ok. 2-3 milionów ludzi, których
historyk polski Lelewel
nazywa demokracją szlachecką, przeciwstawiając ją tym
sposobem szlacheckiej oligarchii najbogatszych i najpotężniejszych właścicieli ziemskich. W
Polsce wcześnie rozwinęła się własna oryginalna literatura i wytworzyły się obyczaje
kulturalne o domieszce azjatyckiego rozpasania i dzikości; rosyjska szlachta natomiast była -
wprost przeciwnie - taka, jakimi bywają niewolnicy - głupia, ciemna, nieokrzesana,
złodziejska i niewolniczo pokorna.
Drugi kontrast polega na tym, że w Polsce całe życie, wszystkie ruchy polityczne, walka o
niepodległość i wolność - były dziełem stanu szlacheckiego. Od roku 1042, tj. od ostatniej
rewolucji polskich chłopów przeciwko swym właścicielom ziemskim i przeciwko
chrześcijaństwu, narzuconemu im jako religia panów, lud polski - zakuty w jarzmo przez
arystokrację i wewnętrznie zdemoralizowany dziedziczną trucizną katolickiego wychowania
oraz kultu - nigdy się więcej nie buntował. W Rosji - wręcz przeciwnie. Szlachta była
dobrowolnym i interesownym niewolnikiem, a chłopi zawsze się buntowali i w dalszym ciągu
się buntują. Jasne jest więc, że przyszłość narodu rosyjskiego leży w chłopach - jest to prawda
niewzruszona, którą dostatecznie chyba rozwinąłem w swym przemówieniu o Polsce w
Bernie. Przekazałem Ci kilka egzemplarzy tego przemówienia.
Cywilizacja Zachodu, faktycznie wprowadzona w Rosji za pomocą despotycznych reform
Piotra Wielkiego - despotycznych i chamskich podobnie jak i samo środowisko, które miały
one za zadanie przeobrazić - cywilizacja ta wprowadzona przez cara-reformatora nie w imię
miłości bliźniego, ale wyłącznie w celu lepszego urządzenia i wzmocnienia państwa, przez
długi czas pozostawała czymś całkowicie obcym i, że się tak wyrażę, martwym. Na próżno
car zmuszał bojarów do golenia bród, palenia tytoniu i wprowadzania w świat swych żon i
córek. Gwałtem odbierał on rodzinom młodych ludzi i posyłał ich na naukę za granicę. Ale
wszystko to zewnętrznie tylko odmieniło życie towarzyskie szlachty w Rosji, pozostawiając
w stanie nietkniętym barbarzyńskie obyczaje wewnętrznego życia rodziny. Szlachta,
pozostająca w najbliższej styczności z dworem, koniec końców nauczyła się obcych języków
i mówiła, zwłaszcza po francusku, tak jak mówiono w Wersalu, tj. jak papugi, naśladowała
toaletami i manierami, żargonem i obyczajami arystokrację europejską, pozostając po
dawnemu uniżonymi lokajami, niewolnikami, katami, barbarzyńcami, tysiąc razy bardziej
wstrętnymi w tym błazeńskim przebraniu zachodnim. Cywilizacja ta jednak, jakkolwiek
wprowadzona została wyłącznie w imię potęgi politycznej, w ostatecznym wyniku dała Rosji
coś jeszcze poza formami - dała jej mianowicie wielką literaturę, humanitarną filozofię wieku
XVIII. Pod wpływem zmysłowości i kokieterii politycznej, które stanowiły główne cechy jej
charakteru, cesarzowa Katarzyna II, przyjaciółka Diderota i Woltera, usilnie zabiegająca o
opinię człowieka wolnomyślnego, gorliwej zwolenniczki cywilizacji i człowieczeństwa,
kazała przełożyć na język rosyjski wszystkie wybitne utwory tego stulecia. Dzieła Woltera,
encyklopedystów i wiele innych francuskich i niemieckich książek przełożone zostały na
język rosyjski. Katarzyna zaznajamiała się z tą nową literaturą i wprowadzała ją w modę.
Wielu spośród jej dworaków zajmowało się nią tylko dlatego, że tak chciała cesarzowa.
Stawali się filozofami, jak byli katami, z nikczemnej uniżoności. Ale wśród czytelników tych
utworów była grupa ludzi, z początku nieliczna, którzy czytali te książki inaczej, ludzi,
którym właściwa owemu wiekowi idea oświecenia, idea ludzkości zastąpiła bóstwo, była
objawieniem i stała się podstawą, zasadą rządzącą życiem, nową religią. Ludzie ci, wśród
których wymienię Nowikowa
, człowieka wybitnego, entuzjastycznego inicjatora
powstania tej grupy, stali się propagandzistami, apostołami. Byli to prawdziwi twórcy
literatury rosyjskiej. Wysyłali oni na własny koszt za granicę młodych ludzi, aby uczyli się
nie tylko w celu przygotowania się do służby państwowej. Wśród tych młodych ludzi
znajdował się między innymi historyk rosyjski, Karamzin, który później odwrócił się od
swych wielkodusznych protektorów; wystąpił w obronie interesów państwa i stał się twórcą,
że się tak wyrażę, rządowego patriotyzmu i twórcą patriotycznej retoryki, ale równocześnie
on pierwszy w Rosji zaczął pisać zwykłym, ludzkim językiem.
Ludzie ci objęli swym wpływem uniwersytet petersburski, a szczególnie moskiewski, który
odtąd stał się ośrodkiem humanitarnej propagandy. Idąc za przykładem współczesnych
propagandzistów tych samych idei w Europie zachodniej, utworzyli lożę masońską, do której
próżność i ciekawość przyciągały bardzo dużo osób, wielu wpływowych, bogatych i
utytułowanych ludzi, co - rzecz prosta - przyczyniało się do wzrostu środków ich działania i
siły ich wpływu. Ale Katarzyna II, która mimo swego pozornego liberalizmu i mimo swego
seksualnego wyuzdania i politycznego zepsucia, była zaciekłą despotką, koniec końców
zaniepokoiła się. Lożę zamknięto. Ale dzieło zostało już dokonane: ziarno rzucone na tak
bogatą, dziewiczą glebę, jaką stanowiła inteligencja rosyjska, nie mogło nie wydać plonów.
Lata, które upłynęły od początku stulecia do roku 1812, były okresem przygotowań,
dojrzewania i niewidocznego, ale potężnego rozwoju. Najazd Napoleona w roku 1812
rozbudził całe państwo i przyprawił je o wstrząs. Dla Rosji była to niezwykła szansa. W
interesie samoobrony państwo poczuło się zmuszone zwrócić się z wezwaniem do
wszystkich: do szlachty, duchowieństwa, do burżuazji miejskiej, do chłopów
pańszczyźnianych. Każdy poczuł się jak odrodzony stwierdziwszy, że jest niezbędny. Był to
pierwszy podmuch wolności nad państwem niewolników. Od roku 1812 chłopi ponownie
zaczynają się domagać wolności i ziemi. Młodzież szlachecka, którą wojna zawiodła do
Europy, wróciła stamtąd odmieniona, liberalna i rewolucyjna. Odtąd zaczęto rozwijać szeroko
propagandę we wszystkich miastach, we wszystkich garnizonach, we wszystkich rodzinach
szlacheckich w Rosji. Koniec końców wzięły w niej udział również i kobiety i prowadziły ją z
bezgraniczną pasją. Był to pierwszy akt ich umysłowej, moralnej i społecznej emancypacji.
Ohydna, ordynarna i despotycznie barbarzyńska szlachta rosyjska przeobraziła się niby
cudem w fanatyczną rzeczniczkę humanizmu i wolności.
Wyrosły w tym wielkodusznym i gorejącym szlachetnością środowisku wielki nasz poeta
Puszkin dał nam humanistyczną poezję. Przekształcił on ostatecznie język i stał się
najpotężniejszym przewodnikiem nowej cywilizacji w Rosji. Zresztą obdarzony charakterem
gorącym, ale słabym i niezrównoważonym, podobnie jak wszyscy prawie artyści, skończył na
tym, że pogodził się z cesarzem Mikołajem, który mianował go kamer-junkrem swego dworu.
Ale nazwisko, Puszkina nie straciło nic na popularności i pozostało symbolem przebudzenia
się życia rosyjskiego.
Tacy byli ci nowi, pełni życia i porywów, ludzie, z którymi cesarzowi Mikołajowi wypadło
zetknąć się zaraz od pierwszego dnia po wstąpieniu na tron. Reakcja, która nastąpiła w ślad za
stłumieniem powstania dekabrystów, była straszliwa. Wszystko, co było ludzkie, dobre,
inteligentne i wolnościowe, zostało unicestwione i podeptane; wszystko natomiast, co
nikczemne, ordynarne, uniżone, okrutne i podłe - zasiadło na tronie razem z cesarzem
Mikołajem. Zaczął się [wyraz nieczytelny] systematyczny, całkowity pogrom
człowieczeństwa w imię tryumfu ordynarnej zwierzęcości, tępej ograniczoności i wszelakiego
łotrostwa. I wśród tej nowej rzeczywistości - lub raczej starej, ale odrestaurowanej,
odnowionej i umocnionej żelazną ręką cesarza - ja, chłopiec czternastoletni, wstąpiłem jako
kadet do szkoły oficerów artylerii.
Z korzeniami, do ostatnich kiełków wyrwać ducha liberalizmu ze społeczeństwa rosyjskiego,
zdusić najmniejsze próby niezależności uczuć i myśli u swych poddanych - oto była główna
troska, skryte marzenie cesarza Mikołaja w ciągu trzydziestu strasznych lat jego panowania.
Prowadziły do tego dwie drogi: po pierwsze, bezlitosne tępienie wszystkiego, co jeszcze
zostało uczciwego i myślącego w Rosji po pogromie dekabrystów; po drugie zaś -
pozostawienie nieograniczonej swobody i protegowanie wszystkiego, co było nikczemne,
okrutne, nieokrzesane, serwilistyczne i poniżające w tym nieszczęsnym kraju. Było to
równoznaczne z zabijaniem nowej Rosji i zmartwychwstaniem dawnej. Cesarzowi
Mikołajowi wypadło wybierać między liberałami a rabusiami okradającymi państwo i lud -
cóż, wybrał łupieżców. Za jego panowania wszystkie zakątki państwa zalała biurokratyczna
hołota, złodziejska, uciskająca, bezmyślna i okrutna wobec wszystkiego, co tak czy inaczej
było od niej uzależnione; zawsze wierząca i płaszcząca się, służalcza i uniżona wobec
wszystkiego, co stanowiło "górę"; słowem, biurokracja taka, jaką spotkać można we
wszystkich krajach despotycznie rządzonych, tylko że przyprawiona barbarzyńskim
prostactwem i bizantyjską obłudą.
Za panowania cesarza Mikołaja ludzie w Rosji dusili się. Wszelka myśl ludzka była
prześladowana. Biada temu, kto ośmielał się chociażby tylko narzekać na codziennie
dokonywane bezeceństwa satrapów carskich - natychmiast stawał się niczym. Biada temu, kto
ośmielał się myśleć inaczej, niż to było zalecone z góry - w jednej chwili znikał. Było to
państwo terroru, podniesionego do godności codziennej zasady postępowania administracji i
aparatu rządzącego.
Wszystko, co społeczeństwo rosyjskie przyswoiło sobie z dóbr humanistycznej cywilizacji za
Aleksandra I, utraciło za panowania cesarza Mikołaja. Wszystko, co w społeczeństwie było
najlepszego - sam kwiat młodzieży szlacheckiej w liczbie kilkuset ludzi - zostało pogrzebane
na Sybirze. To nieliczne, co ocalało...
[Na tym rękopis się urywa. - Red. oryginału.]
Przypisy
Michał Bakunin urodził się 8/20 maja 1814 roku w posiadłości swego ojca - wsi
Priamuchino (lub Premuchino). Bakunin popełnia w Historii mego życia również szereg
innych pomyłek: wuj ojca Bakunina - Piotr Wasiliewicz Bakunin - nie był ministrem spraw
zagranicznych za czasów Katarzyny II, lecz członkiem kolegium do spraw zagranicznych;
ojciec Michała Bakunina wrócił do Rosji mając lat 25, nie zaś 35. Równie nieścisły jest
Bakunin charakteryzując swego ojca jako liberała, przeciwnika ustroju pańszczyźnianego i
aktywnego uczestnika ruchu dekabrystów.
Barbara Aleksandrowna Murawjow (1792-1864) - matka Michała Bakunina, pochodziła z
arystokratycznej rodziny. Przez swą matkę Bakunin był spokrewniony z Mikołajem
Murawjowem, zwanym Amurskim, gubernatorem wschodniej Syberii, który odegrał pewną
rolę w życiu Michała Bakunina, w okresie gdy przebywał on na zesłaniu.
Michał Bakunin miał pięć sióstr i pięciu braci. Lubow i Barbara były od niego starsze, on
zaś był najstarszy wśród chłopców. Rodzinne grono było pierwszym terenem propagatorskiej
działalności Bakunina. Zwłaszcza siostrom swoim usiłował Bakunin zaszczepić swe poglądy,
kształtowane pod wpływem studiów nad filozofią niemiecką.
Bakunin miał prawdopodobnie na myśli Maurycego Mochnackiego Powstanie Narodu
Polskiego w roku 1830 i 1831. Cytował jednak widocznie z pamięci. Wypowiedzi zbliżone do
przytoczonych przez Bakunina zob.: M. Mochnacki, Dzieła, t, II, Poznań 1863. Nakładem
Jana Żupańskiego, s. 248-254.
Michał Bakunin poznał Joachima Lelewela w 1844 roku w Brukseli, a następnie spotkał się
z nim ponownie w Brukseli w 1847 roku. Lelewel wprowadził wówczas Bakunina w sprawy
polskie, wyjaśniał mu stosunki polityczne emigracji i kwestie związane z charakterem
powstania listopadowego. Bakunin przetłumaczył na język rosyjski odezwę Lelewela Do
Rosjan z 1832 r. Tłumaczenie nie zostało jednak opublikowane, a zawarta znajomość nie
wpłynęła na razie na zbliżenie Bakunina z emigracją polską. Próbę nawiązania ściślejszej
współpracy z emigracją polską, a zwłaszcza z działaczami Towarzystwa Demokratycznego
Polskiego, Bakunin podejmie dopiero w 1845 roku. Poglądy Lelewela, zwłaszcza zaś jego
koncepcja gminowładztwa pierwotnego, wywarły - jak stwierdził M. P. Dragomanow -
znaczny wpływ na rozwój poglądów Bakunina. Lelewelowska koncepcja gminowładztwa
sprawiła, że Bakunin przejął się ideą "obszczyny" - gminnej organizacji wsi rosyjskiej -
widząc w niej podstawę przyszłych rewolucyjnych przemian społecznych w Rosji. (M. P.
Dragomanow, M. A. Bakunin, Kazań 1905, s. 35). Tezę Dragomanowa powtarza z pewnymi
modyfikacjami wielu innych, późniejszych autorów. Jednakże idealizacja "obszczyny" była w
rosyjskiej myśli społecznej owego czasu niezmiernie rozpowszechniona i Bakunin nie musiał
czerpać inspiracji pod tym względem z koncepcji Lelewela. Zresztą Bakunin wiązał pewne
nadzieje z "obszczyną" jedynie w pierwszym okresie swej działalności emigracyjnej, później
zaś poddał ideę "obszczyny" ostrej krytyce.
Mikołaj Iwanowicz Nowikow (1'744-1818) - pisarz, historyk, wydawca i redaktor
czasopism satyrycznych ("Truteń", "Żywopisiec"), głosił idee Oświecenia i poddawał krytyce
stosunki społeczne ówczesnej Rosji. Aresztowany w 1792 r. i skazany na 15 lat twierdzy,
został po czterech latach zwolniony, ale do działalności społecznej i naukowej już nie
powrócił.
Katechizm Narodowy
Nota redakcyjna
Katechizm napisany przez Bakunina w 1866 roku, podczas jego pobytu we Włoszech.
Tłumaczenie i przygotowanie publikacji elektronicznej
Katechizmy narodowe różnych krajów mogą się różnić w drugorzędnych kwestiach, są
jednak konkretne fundamentalne punkty, które muszą zostać zaakceptowane przez narodowe
organizacje z wszystkich krajów, jako baza przestrzeganych przez nie katechizmów.
Punkty te to:
1. Absolutnie niezbędne, dla każdego kraju, chcącego włączyć się do federacji ludów jest
zastąpienie scentralizowanych, biurokratycznych i militarnych organizacji federalistyczną
organizacją opartą jedynie na całkowitej wolności i autonomii regionów, prowincji, wspólnot,
zrzeszeń i jednostek. Federacja ta będzie działała poprzez wybieralnych funkcjonariuszy,
odpowiedzialnych bezpośrednio przed ludem; Nie będzie narodem organizowanym odgórnie,
czy od centrum do peryferii. Odrzucając zasadę narzuconej i poddanej surowej dyscyplinie
jedności, będzie kierowana oddolnie, od peryferii do centrum, według zasad wolnej federacji.
Wolne jednostki będą w jej ramach tworzyły zrzeszenia, jej zrzeszenia będą tworzyć
autonomiczne wspólnoty, a wspólnoty autonomiczne prowincje. Prowincje będą tworzyły
regiony, a regiony dobrowolne federacje, w ramach krajów, które wcześniej czy później
utworzą uniwersalną federację światową.
2. Przyjęcie absolutnego prawa każdej jednostki, wspólnoty, zrzeszenia, prowincji i narodu do
secesji z każdego ciała w którym jest zrzeszona.
3. Niemożliwość wolności politycznej bez politycznej równości. Wolność i równość
polityczna są niemożliwe bez wolności i równości społecznej.
Konieczność rewolucji społecznej
Zasięg i głębokość tej rewolucji będzie w większym czy mniejszym stopniu odmienny w
każdym kraju, w zależności od sytuacji politycznej i społecznej oraz poziomu rewolucyjnego
rozwoju. Pomimo to istnieją pewne podstawy, które dzisiaj mogą zainteresować i
zainspirować masy do działania, bez względu na podziały narodowościowe czy poziom
cywilizacyjny. Te zasady to:
1. Ziemia jest wspólną własnością społeczeństwa, ale jej owoce powinny należeć się tylko
tym, którzy uprawiają ja i wkładają w nią pracę, renty gruntowe muszą zostać zniesione.
2. Ponieważ cały dobrobyt społeczny wynika z pracy, ten, który konsumuje a nie pracuje,
pomimo że jest do pracy zdolny, to złodziej.
3. Tylko ludzie uczciwi powinni być dopuszczeni do praw politycznych. Takie prawa
powinny należeć się tylko robotnikom...
4. Dzisiaj rewolucja nie może zwyciężyć w żadnym kraju, jeśli nie jest to rewolucja zarówno
polityczna, jak i społeczna. Każda wyłącznie polityczna rewolucja - czy to w obronie
niezależności narodowej czy zmian wewnętrznych, a nawet ustanowienia republiki - która nie
ma na celu natychmiastowej i prawdziwej emancypacji politycznej oraz ekonomicznej ludu,
jest rewolucją fałszywą. Jej cele będą nieosiągalne, a konsekwencje reakcyjne.
5. Rewolucja musi być robiona nie "dla" ale przez ludzi i nigdy nie zwycięży, jeśli
spontanicznie nie włączą się w nią masy ludowe, zarówno na wsi, jak i w miastach.
6. Organizowana według pomysłu i dziedzictwa wspólnego programu dla wszystkich krajów;
koordynowana przez tajną organizację, która zmobilizuje nie pojedyncze, ale wszystkie kraje
w planie działania, zjednoczone następnie przez jednoczesne powstania rewolucyjne na
większości obszarów wiejskich i w miastach. Rewolucja od początku będzie miała.
Rewolucja od początku przyjmie i zachowa lokalny charakter. W tym sensie że nie będzie
przywiązywała wagi do rozprzestrzeniania krajowych sił rewolucji czy skupiała się w jednym
punkcie czy centrum, czy nawet przyjmowała charakter burżuazyjnej quasi rewolucyjnej
ekspedycji w stylu Imperium Rzymskiego (np. poprzez wysyłanie dyktatorskich komisarzy,
aby narzucać "linię partii"). Przeciwnie, rewolucja wybuchnie we wszystkich zakątkach kraju.
Będzie więc prawdziwą rewolucją ludową z udziałem wszystkich - mężczyzn, kobiet i dzieci
- i to uczyni ją niezwyciężoną.
7. Na samym początku (gdy ludzie ze sprawiedliwych powodów zwrócą się spontanicznie
przeciw uciskającym) rewolucja będzie najprawdopodobniej krwawa i mściwa. Faza ta jednak
nie będzie trwała długo i nigdy nie zdegeneruje się do zimnego systematycznego terroru...
Będzie to wojna nie przeciw poszczególnym ludziom, ale przede wszystkim przeciw
antyspołecznym instytucjom, od których zależy ich władza i przywileje.
8. Rewolucja będzie więc rozpoczynała się od niszczenia, przede wszystkim wszystkich
instytucji i wszystkich organizacji, kościołów, parlamentów, trybunałów, administracji,
banków, uniwersytetów itp., które tworzą tkankę państwa. Państwo musi być całkowicie
zniszczone i zostać uznane za bankruta, nie tylko finansowego, ale nawet bardziej
politycznego, biurokratycznego, militarnego (włączając w to siły policyjne). W tym samym
czasie ludzie we wspólnotach wiejskich oraz w miastach będą konfiskować na rzecz rewolucji
całą własność państwową. Skonfiskują równie własność należącą do reakcjonistów i spalą
wszelkie weksle dłużne oraz udziały, uznając za niebyłe wszelkie oficjalne oraz sądowe
dokumenty i dane cywilne oraz kryminalne. Pozostawią wszystkich w stanie status quo jeśli
chodzi o stan posiadania (własności). W ten sposób będzie prowadzona Rewolucja Społeczna.
Gdy jej wrogowie zostaną pozbawieni środków, nie będzie już konieczne prowadzenie
krwawych działań przeciw nim. Co więcej niepotrzebne używanie takich niefortunnych
środków musi prowadzić do okropnej i ogromnej reakcji.
9. Rewolucja, prowadzona lokalnie, koniecznie przyjmie federalistyczny charakter. W
związku z obaleniem rządu wspólnoty muszą się zreorganizować w rewolucyjny sposób,
wybierając administratorów i trybunały rewolucyjne, na podstawie uniwersalnego prawa
głosu i zasady, że wszyscy przedstawiciele muszą być całkowicie odpowiedzialni przed
ludem.
10. Do przygotowania tej rewolucji niezbędne będzie działanie w konspiracji i organizowanie
silnego, tajnego stowarzyszenia, koordynowanego przez komórki krajowe.
Katechizm rewolucyjny
Nota redakcyjna
Katechizm rewolucyjny napisał Bakunin w 1866 roku i zawiera on podstawowe idee
sformułowane w pierwszym okresie tamtejszej działalności. Wyrażone w nim poglądy są
wyrazem krystalizujących się anarchistycznych poglądów Bakunina, jednak zawierają jeszcze
elementy konieczności istnienia władzy państwowej, które z czasem Bakunin odrzuci.
Pierwsze polskie wydanie tekstu Oficyna Trojka, Poznań 1997 r. Tekst podany za niemieckim
tłumaczeniem Maxa Nettlau (opracował także przypisy). Z niemieckiego przełożyła Agnieszka
Pluta.
1. Zaprzeczenie istnienia rzeczywistego, pozaziemskiego osobowego boga, a zatem także
wszystkich objawień i wszystkich boskich interwencji w sprawy świata ludzkości. Usunięcie
służby i kultu boga.
2. Podczas, gdy kult boga uzupełniamy szacunkiem i miłością do ludzi, ogłaszamy:
- rozum ludzki jedynym środkiem dowodzącym prawdy,
- sumienie ludzkie podstawą sprawiedliwości,
- wolność indywidualna i zbiorowa jedyną (s)twórczynią ładu na świecie.
3. Wolność jest absolutnym prawem wszystkich dorosłych mężczyzn i kobiet. Nie potrzebują
oni do swych działań żadnego innego pozwolenia jak ich własne sumienie i rozsądek, ich
działanie jest określone tylko przez własną wolę, a więc muszą być najpierw odpowiedzialni
za siebie, a dopiero potem za społeczeństwo, do którego należą, ale tylko w takim stopniu, w
jakim godzą się do niego przynależeć.
4. Nie jest prawdą, że wolność pojedynczej osoby jest ograniczona przez wolność innych
ludzi. Człowiek jest tylko w takim stopniu rzeczywiście wolny, w jakim emanująca od niego
wolność, która jest uznana przez innych o czystym sumieniu i przez niego samego, znajduje
potwierdzenie w wolności innych i jest ona nieskończona.
Już samo bycie człowiekiem powoduje, że jest on wolny, natomiast niewola chociażby
jednego człowieka na Ziemi jest pogwałceniem zasady człowieczeństwa i zaprzeczeniem
wolności wszystkich ludzi.
5. Wolność każdego człowieka ziści się wtedy, kiedy ludzie będą sobie równi.
Urzeczywistnieniem wolności w prawnej i faktycznej równości jest sprawiedliwość.
6. Jest tylko jeden jedyny dogmat, jedyne prawo, jedyna moralna podstawa dla ludzi:
wolność. Poszanowanie wolności bliźniego jest obowiązkiem, miłowanie go, bycie mu
pomocnym jest cnotą.
7. Absolutne wykluczenie zasady autorytetu i rozsądku państwowego. Społeczeństwo, które
od początku było naturalną rzeczą, które istniało już przed wolnością i pobudzeniem
ludzkiego myślenia, a które zostało później uznane za fakt religijny i zostało zorganizowane
wg reguły boskiego i ludzkiego autorytetu, musi się dziś odtworzyć na nowo na podstawie
wolności, która to będzie od teraz jedyną twórczą zasadą jego politycznej i ekonomicznej
organizacji. Porządek w społeczeństwie musi być wypadkową jak największego rozwoju
lokalnej, zbiorowej i indywidualnej wolności.
8. Polityczna i ekonomiczna organizacja żyda społecznego nie może być dłużej narzucana,
jak to ma miejsce dzisiaj, z góry na dół i z centrum na zewnątrz wg reguły jedności, ale z dołu
do góry i z zewnątrz do centrum wg zasady wolnych stowarzyszeń i federacji.
9. Organizacja polityczna. Nie jest możliwe uchwalenie Jednej konkretnej, powszechnej i
łączącej reguły wewnętrznego rozwoju i politycznej organizacji narodów, ponieważ istnienie
każdej nacji jest podporządkowane całemu zbiorowi historycznych, geograficznych i
ekonomicznych warunków, które nie pozwalają na stworzenie wzoru organizacyjnego, który
byłby dobry i możliwy do przyjęcia przez wszystkich. Takie absolutne, nie mające
praktycznego wykorzystania przedsięwzięcie byłoby zresztą ingerencją w bogactwo i
spontaniczność życia, które zachwyca swoją nieskończoną różnorodnością i, co ma jeszcze
większe znaczenie, byłoby wbrew zasadzie wolności. Są jednakże istotne, absolutne warunki,
poza którymi nie jest możliwa praktyczna realizacja i organizacja wolności. Tymi warunkami
są:
a) Radykalne usunięcie wszelkiej publicznej religii i uprzywilejowanego czy też tylko przez
państwo chronionego, opłacanego i utrzymywanego kościoła. Absolutna wolność sumienia i
propagandy dla każdego, kto tylko chciałby swoim bogom wybudować świątynię, opłacać i
utrzymywać księdza swojej religii.
b) Kościoły, które będą traktowane jako organizacje religijne, nie będą korzystać z żadnych
praw przypadających w udziale stowarzyszeniom produkcyjnym, nie mogą one ani
dziedziczyć, ani posiadać dóbr we wspólnocie za wyjątkiem ich domów i
instytucji, w których odbywać się będą nabożeństwa, nie wolno im będzie także zajmować się
wychowaniem dzieci, ponieważ ich jedynym życiowym celem jest systematyczne
zaprzeczanie moralności i wolności oraz popłatne oszustwo.
c) Usunięcie monarchii, republiki.
d) Usunięcie klas, stopni, przywilejów i różnic wszelkiego rodzaju. Bezwzględna równość
praw politycznych dla wszystkich mężczyzn i kobiet. Powszechne prawo głosowania.
e) Usunięcie, rozwiązanie i moralny, polityczny, sądowy, biurokratyczny i finansowy upadek
kierującego, górującego nad wszystkim scentralizowanego państwa, które prowadzi podwójną
grę i inne JA ukazuje kościołowi, co jest przyczyną procesu biednienia, ogłupiania i
zniewalania narodów. Naturalnym następstwem tego będzie likwidacja wszystkich
państwowych uniwersytetów, podczas gdy powinno nastąpić większe poświęcenie uwagi
nauce publicznej z wyjątkiem gmin i wolnych stowarzyszeń. Usunięcie państwowego majątku
sędziowskiego. Wszyscy sędziowie powinni być wybierani przez naród. Usunięcie
istniejącego i obowiązującego obecnie w Europie kodeksów prawa karnego i cywilnego,
ponieważ są one inspirowane wbrew ludzkiemu prawu, zarówno kultem boga i państwa, jak i
religijnie oraz politycznie uświęconej rodziny i majątku, a także dlatego, że kodeks wolności
może zostać stworzony tylko przez samą wolność. Usunięcie banków i wszystkich innych
centralnych państwowych instytucji kredytowych. Usunięcie każdej centralnej administracji,
biurokracji, stałego wojska i policji państwowej.
f) Bezpośredni wybór przez naród publicznych, sądowych i cywilnych funkcjonariuszy, a
także wszystkich narodowych, prowincjonalnych i terytorialnych przedstawicieli prawa czy
radców, tzn. poprzez powszechne głosowanie wszystkich dorosłych mężczyzn i kobiet.
g) Wewnętrzna reorganizacja każdego kraju z absolutną wolnością pojedynczego człowieka,
produkcyjnych stowarzyszeń i komun jako punkt wyjściowy i podstawowy.
h) Prawa indywidualne:
- Prawo każdego człowieka płci męskiej lub żeńskiej od chwili narodzin do osiągnięcia
pełnoletniości do rozmów, ochrony, obrony, wychowania i nauki we wszystkich szkołach
publicznych, podstawowych, średnich i wyższych, przemysłowych, wykładających sztukę,
finansowanych przez społeczeństwo.
- Równe prawo każdego człowieka - od początku dowolnie wybranej przez niego kariery - do
porad i pomocy społeczeństwa w zakresie jego możliwości. Społeczeństwo ma obowiązek
respektować, a w razie konieczności chronić wolność każdej osoby, nie może jednak jej
kontrolować czy być odpowiedzialnym za tą osobę.
- Wolność każdej pełnoletniej osoby, mężczyzny lub kobiety, musi być absolutna i
kompletna, niezależnie od tego, czy chodzi o poruszanie się, czy głośne wypowiadanie
swojego zdania, lenistwo czy pilność, moralność czy niemoralność, jednym słowem: pełne
prawo do rozporządzania własną osobą czy majątkiem wg własnego uznania bez zdawania
komuś z tego relacji. Wolność do godziwego życia dzięki własnej pracy czy dzięki
haniebnemu wyzyskowi dobroczynności lub zaufania, jeżeli tylko obie strony (muszą być to
osoby dorosłe) dobrowolnie na to przystają.
- Nieograniczona wolność do każdego rodzaju propagandy słownej, prasowej, mającej
miejsce na publicznych i prywatnych zgromadzeniach bez możliwości jej ukracania
zbawienną siłą publicznego sądu. Absolutna wolność do zjednoczeń bez wybierania takich,
których celem będzie niemoralność czy takich, które będą się wydawały niemoralne, i takich,
których celem byłaby korupcja i zniszczenie indywidualnej i publicznej wolności.
- Wolność powinna i może bronić się sama i byłoby niebezpiecznym absurdem krępować ją
pod pretekstem jej ochrony, ponieważ moralność nie ma innego źródła, bodźca, przyczyny i
celu niż wolność, i ponieważ sama nie jest niczym innym jak wolnością. Wszystkie
ograniczenia nakazujące wolności ochronę moralności są zawsze ze szkodą dla moralności.
- Psychologia, statystyka i cała historia udowadniają nam, że indywidualna i społeczna
niemoralność zawsze była skutkiem nieprawidłowego publicznego i prywatnego wychowania
i braku lub wynaturzenia publicznej opinii, która istnieje tylko dzięki wolności, dzięki niej się
rozwija i umoralnia, przede wszystkim jest ona jednak następstwem błędnej organizacji
społeczeństwa. ,,Doświadczenie uczy nas - mówi znany francuski statystyk Quetelet
- że
to właśnie społeczeństwo ciągle przygotowuje zbrodnie, a przestępcy są tylko niezbędnymi
narzędziami, które Je wykonują!" Daremnym jest więc przeciwstawianie społecznej
amoralności surowość ingerującego w indywidualną wolność ustawodawstwa. Wprost
przeciwnie, doświadczenie uczy nas, że autorytarny system represji, daleki od nakazania
przekroczenia stagnacji, rozwijał tą wolność w jakimś nawiedzonym kraju coraz dogłębniej, a
publiczna czy prywatna moralność ciągle miała i zwiększała się proporcjonalnie do
rozmiarów ograniczenia czy rozszerzenia wolności osobistej. Aby więc dzisiejsze
społeczeństwo nauczyć moralności, musimy zacząć od zepsucia tej politycznej i społecznej
organizacji, wytworzonej z pnia nierówności przywilejów, boskiego autorytetu i pogardy dla
ludzi. A kiedy już utworzymy ją na nowo na podstawie kompletnej równości,
sprawiedliwości, pracy i (w granicach rozsądku) inspirowanego szacunkiem wychowania,
musimy dać jej jako ochronę publiczną a jako duszę bezwzględną swobodę.
- Jednakże społeczeństwo nie powinno pozostać całkiem bezbronne w walce z
pasożytującymi na nim, złośliwymi, szkodliwymi osobnikami. Podstawą wszystkich praw
politycznych jest praca, a zatem społeczeństwo, komuna (gmina), prowincja czy naród, każde
na swoim terenie, mogą odbierać te prawa pełnoletnim osobom, które nie będąc kalekie,
chore czy zbyt stare żyją na koszt publiczny czy prywatny. Jednakże prawa te muszą zostać
przywrócone, skoro tylko osoby te zaczną ponownie żyć ze swojej pracy.
- Ponieważ nikt nie może pozbyć się swej wolności, społeczeństwo nie będzie tolerowało
wyrzekania się przez kogokolwiek prawnie swej swobody lub rozporządzania wolnością
innego poprzez odpowiednie umowy, a nie dzięki pełnej równości i obopólności.
Społeczeństwo nie może jednak zabronić mężczyźnie czy kobiecie, pozbawionym uczuć
godności osobistej, wyrzeczenia się swej wolności na rzecz innej osoby lub oddania się w ich
dobrowolną niewolę. Może ono jednak uważać te osoby za takie, które żyją z prywatnej
dobroczynności, a przez cały okres trwania tej niewoli nie będą mogły one korzystać z praw
publicznych.
- Wszystkie osoby, które straciły swoje polityczne prawa będą również pozbawione praw do
wychowania i zatrzymywania przy sobie dzieci.
- W przypadku nie wypełnienia dobrowolnie przyjętych na siebie zobowiązań lub w
przypadku otwartego czy udowodnionego ataku na majątek, osobę, a przede wszystkim na
wolność rodowitego mieszkańca lub cudzoziemca, społeczeństwo zastosuje wobec takiego
delikwenta zgodne z prawem kary.
- Bezwzględne usunięcie wszystkich upodlających i okrutnych kar cielesnej i śmierci, o ile są
one jeszcze aprobowane i wykonywane. Usunięcie wszystkich kar o nieokreślonym czy zbyt
długim czasie ich wykonywania, które nie dopuszczają żadnej nadziei czy realnej możliwości
rehabilitacji, ponieważ przestępstwo musi być postrzegane jako choroba, a kara raczej jako
wzajemne roszczenie społeczeństwa.
- Każdy, kogo potępiło prawo społeczne, gminne, prowincjonalne czy narodowe ma prawo do
niepodlegania tej karze, jeżeli zadecyduje on, że nie chce dłużej należeć do tej społeczności.
Ta zaś ma prawo wykluczyć taką osobę ze swojego grona i nie musi dłużej zapewniać jej
gwarancji i ochrony.
- Społeczeństwo, przynajmniej na obszarze przez niego zajmowanym, nie będzie się martwić
o to, czy osoba krnąbrna - która popadła prawu natury; "oko za oko, ząb za ząb" - zostanie
obrabowana, dręczona, czy popełni samobójstwo. Ludzie mogą się uwolnić od niego niczym
od szkodliwego zwierzęcia, nie można go jednak ciemiężyć i traktować Jak niewolnika.
i) Prawa stowarzyszeń:
Współpracujące ze sobą stowarzyszenia robotników są nowym wydarzeniem w historii;
jesteśmy obecni dzisiaj przy ich narodzinach i w obecnej chwili możemy się tylko domyślać
ogromnego rozwoju, który bez wątpienia nastąpi i powstających nowych politycznych i
społecznych stosunków, nie możemy ich jednak bliżej zdefiniować.
Jest możliwe i
prawdopodobne, że pewnego dnia wykroczą one poza granice komun, prowincji i obecnych
państw! dadzą całemu społeczeństwu nową konstytucję, podczas gdy samo podzieli się nie w
narody, ale różne grupy przemysłowe zgodnie z potrzebami produkcji, a nie polityki. To
przyniesie przyszłość. To, co nas dotyczy, możemy zebrać tylko w absolutne reguły gry; jaki
by nie był cel tego społeczeństwa, wszystkie stowarzyszenia i indywidua muszą korzystać z
absolutnej wolności. Ani społeczeństwo, ani jakakolwiek część jego samego: komuna,
prowincja czy naród nie mają prawa przeszkadzać wolnym osobom stowarzyszać się w
obojętnie jakim celu, czy to religijnym, politycznym, naukowym, przemysłowym, czy
artystycznym, czy też celem obopólnej korupcji i wykorzystania prostodusznych i głupich
ludzi zakładając, że są oni pełnoletni. Zwalczanie szarlatanów i szkodliwych stowarzyszeń
jest wyłącznie zadaniem opinii publicznej. Jednakże społeczeństwo ma obowiązek i prawo do
odmówienia gwarancji społecznej, uznania prawnego i uzyskania praw politycznych i
miejskich każdemu stowarzyszeniu jako ciału zespołowemu, które przez swój cel, przepisy i
statut sprzeciwiałyby się podstawowym zasadom swej konstytucji, i którego członkowie nie
mieliby takiej samej pozycji. Członkowie takiego stowarzyszenia nie byliby jednakże
pozbawieni tejże gwarancji i praw z tego tylko powodu, że brali udział w nieuregulowanym
gwarancją społeczną związku. Różnica pomiędzy uregulowanym i nieuregulowanym
stowarzyszeniem polega na tym, że te uznane prawnie jako organizacje zbiorowe będą miały
prawo złożenia skargi przed społecznym organem wymiaru sprawiedliwości przeciwko
osobom, członkom i nie-członkom, jak i przeciw wszystkim innym regularnym
stowarzyszeniom w przypadku niewypełnienia zobowiązań. Natomiast nie uznane prawnie
stowarzyszenia nie posiadają tego prawa, ale i nie podlegają żadnej prawnej
odpowiedzialności, ponieważ ich zobowiązania wobec społeczności, która nie
usankcjonowała ich istnienia są nieważne, od czego nie jest jednak zwolniony żaden
związkowy członek.
j) Podział jakiegoś kraju na regiony, prowincje, obwody, gminy czy departamenty i gminy,
jak to ma miejsce we Francji, jest uzależniony naturalnie od położenia, nawyków
historycznych, obecnych potrzeb i szczególnego usytuowania tego kraju. Są tylko dwa
wspólne i obowiązkowe niezbędne prawa dla kraju, który całkiem poważnie chce
zorganizować swoją wolność. Po pierwsze: każda organizacja musi zaczynać się od gmin i
kończyć na centralnej jednostce kraju, czyli państwie, w formie federacji. Po drugie:
pomiędzy gminami i państwem musi istnieć co najmniej jeden pośrednik: departament, region
lub prowincja. Poza tym gmina, w wąskim znaczeniu tego słowa, byłaby ciągle zbyt słaba,
aby przeciwstawić się równomiernemu i scentralizowanemu naciskowi państwa, przez co
każdy kraj dorobiłby się zapewne despotycznego reżimu monarchii francuskiej, co
widzieliśmy dwa razy na przykładzie Francji, ponieważ despotyzm miał zawsze swoje
korzenie głębiej zapuszczone w centralnej organizacji państwa niż w neutralnej despotycznej
predyspozycji królów.
k) Podstawą politycznej organizacji kraju musi być absolutnie autonomiczna gmina, która
będzie zawsze reprezentowana większością głosów wszystkich pełnoletnich mieszkańców
posiadających równe prawo. Żadna władza nie ma prawa wtrącać się w wewnętrzne życie
gminy, jej działania, zarządzanie i administrację. Mianowanie i pozbawianie stanowisk
odbywać się będzie poprzez wybory wszystkich funkcjonariuszy, administratorów i sędziów.
Do gminy należy także zarządzanie (bez jakiejkolwiek kontroli) jej własnym majątkiem i
skarbem. Każda gmina będzie posiadała niekwestionowane prawo, niezależnie od odgórnego
zatwierdzenia, stworzenia własnego ustawodawstwa i konstytucji. Aby jednak mogła ona
należeć do prowincjonalnej federacji i tworzyć zintegrowaną część składową prowincji, musi
ona podporządkować swoją własną konstytucję zasadom konstytucji prowincji i pozwolić na
jej usankcjonowanie parlamentowi danej prowincji. Konstytucja ta musi podlegać także
orzeczeniom sądu prowincjonalnego i zostać usankcjonowana przez głosowanie parlamentu
prowincji za pomocą środków zaleconych przez rząd prowincji. W przeciwnym razie gmina
zostałaby wykluczona z solidarności, gwarancji i wspólnoty (i postawiona) poza prawo
prowincji.
l) Prowincja nie może być niczym innym, jak tylko wolną federacją autonomicznych gmin.
Parlament prowincji składający się z jednej lub dwóch izb przedstawicieli gminy i
społeczności prowincji, istniałby niezależnie od gmin, ten prowincjonalny parlament nie
mieszający się w wewnętrzną administrację gminy, musiałby sporządzić prawa konstytucji
tejże prowincji, które byłyby obowiązkowe dla wszystkich gmin chcących należeć do
parlamentu prowincji. Prawa te, tworzące istotę tego katechizmu, są skomentowane w
artykule 11
. Na podstawie tych zasad parlament utworzy ustawodawstwo prowincji
dotyczące praw i obowiązków oraz kar przy łamaniu tychże obowiązków dla osób,
stowarzyszeń i gmin, przy czym ustawodawstwo gmin zachowa prawo odbiegania w
drugorzędnych punktach od ustawodawstwa prowincji. Nigdy jednak nie będzie to możliwe
odnośnie starań o rzeczywistą, żywą jedność. Musi być przy tym jednocześnie ufność, że
zostanie utworzona jeszcze jedna bardziej zżyta jednostka, ale nie przez przymus czy przemoc
władzy prowincjonalnej, tytko poprzez doświadczenie, czas, rozwój wspólnego życia, własny
rozsądek i potrzeby gminy; jednym słowem - przez wolność. Wiadomym Jest, że prawda i
sprawiedliwość narzucone gwałtem będą krzywdą i jednym wielkim oszustwem. Parlament
prowincjonalny ułoży konstytucję federacji gmin, a także określi ich prawa i obowiązki
względem siebie, parlamentu, sądu i rządu prowincji. Będzie on także debatował nad
prawami, zarządzeniami i zasadami karalności, które wynikają z potrzeb całej prowincji czy
odnoszą się do rezolucji parlamentu narodowego bez obawy, że prowincja utraci autonomię.
Parlament, bez mieszania się w wewnętrzną administrację gmin, ustanawia wysokość stopy
procentowej narodowych i prowincjonalnych podatków. Gmina rozdziela te usługi pośród
wszystkich dorosłych zdolnych do pracy mieszkańców. Parlament kontroluje wreszcie
działania, aprobuje lub odrzuca propozycje rządu prowincji, które naturalnie zawsze wynikają
z wolnego wyboru. Równocześnie wybrany sąd prowincji rozpatruje bez apelacji wszystkie
spory pomiędzy obywatelami a gminą, stowarzyszeniami a gminami i sądzi on także w
pierwszej instancji o wszystkich przypadkach pomiędzy gminą a rządem lub parlamentem
prowincjonalnym.
m) Naród nie może być niczym innym jak federacją autonomicznych prowincji. Parlament
narodowy powstałby w jednej (przedstawiciele prowincji) tub dwóch (przedstawiciele
prowincji lub narodu) izb. Ten narodowy parlament nie mieszający się w zarządzanie i
wewnętrzne życie polityczne prowincji, stworzyłby podstawowe zasady narodowej
konstytucji, która byłaby obowiązująca dla wszystkich prowincji, które chciałyby wziąć
udział w narodowym pakcie. (Założenia te są skomentowane w artykule 11). Na ich
podstawie parlament narodowy utworzy narodowe ustawy konstytucyjne, od których
prowincjonalne konstytucje mogą odstąpić. ale tylko w drugorzędnych punktach, nigdy
jednak, jeżeli chodzi o same zasady. Parlament narodowy utworzy ustawodawstwo federacji
prowincji, ustali wszystkie, nakazane przez potrzeby całego narodu, prawa i zarządzenia,
określi wysokość podatków narodowych i rozdzieli je na prowincje, te zaś rozdzielą je wśród
gmin. Ustali także zasady karalności i będzie kontrolował działania wybranego na określony
czas rządu narodowego i przyjmie lub odrzuci jego propozycje. Do parlamentu należy
zawieranie sojuszy międzynarodowych i decydowanie o pokoju i wojnie, posiada on także
prawo wystawienia armii narodowej na stały określony czas. Rząd będzie tylko organem
wykonawczym woli parlamentu. Sąd narodowy sądzi bez apelacji w procesach osób,
stowarzyszeń i gmin przeciwko prowincji i we wszystkich spornych sprawach pomiędzy
prowincjami. W przypadku waśni prowincji z państwem podlegających także orzeczeniom
tego sądu, prowincje będą mogły apelować do sądu międzynarodowego, jeśli takowy
powstanie,
n) Federacja międzynarodowa będzie obejmowała wszystkie narody, które połączą się na
dotychczas podanych tu i rozwijanych założeniach. Prawdopodobne i bardzo pożądane jest,
aby, jeżeli znowu wybije godzina rewolucji, wszystkie sztandary wyzwolenia narodowego
podały rękę następnym narodom do trwałego i zażyłego sojuszu przeciw koalicji krajów,
które podporządkują się rozkazom reakcji. Przymierze to utworzy najpierw ograniczoną
federację, niejako zalążek uniwersalnej federacji narodów, który powinien w przyszłości
objąć całą Ziemię. Federacja międzynarodowa narodu rewolucyjnego z parlamentem
międzynarodowym, z sądem i komitetem kierowniczym zostanie utworzona naturalnie na
podstawie samego faktu istnienia rewolucji. Założenia polityki międzynarodowej są
następujące:
- Każdy kraj, naród, społeczeństwo, małe czy duże, słabe czy mocne, każdy region, prowincja
czy gmina posiadają absolutne prawo stanowienia o własnym losie, zawierania sojuszy,
łączenia się i dzielenia wg własnej woli i potrzeb, bez względu na tzw. prawa historyczne i
polityczne, komercyjne lub strategiczne potrzeby państwa. Jeżeli połączenie stron ma być
prawdziwe i mocne, musi być ono absolutnie wolne. Połączenie może być jedynie rezultatem
lokalnych wewnętrznych potrzeb i wzajemnego przyciągania poszczególnych stron (decydują
one o tym same).
- Bezwzględne usunięcie tzw. prawa historycznego i okropnego prawa podbojów, ponieważ
są one sprzeczne z regułą wolności.
- Absolutna negacja polityki powiększania, chwały i siły państwa - polityki, która czyni z
każdego kraju fortecę wykluczającą ze swojego grona resztę ludzkości, a zarazem zmusza go
do uważania się niejako za całą ludzkość, do samowystarczalności, samoorganizacji jako
niezależny od całej solidarności ludzkiej świat i szukania dobrego samopoczucia i swej
chwały w złych czynach wyrządzanym innym narodom. Podbity kraj jest krajem
zniewolonym.
- Chwała i wielkość narodu powstaje poprzez rozwój człowieczeństwa. Jego siła i impet
wewnętrznej siły życiowej są mierzone stopniem jego wolności. Jeżeli przyjmie się za
podstawę wolność, dojdzie się z pewnością do jedności; odwrotny proces jest niemożliwy.
Jeżeli jednak wolność zostanie osiągnięta, stanie się to tylko przez zniszczenie jedności.
- Dobrobyt i wolność narodów jak i każdego pojedynczego człowieka bezwzględnie ze sobą
rywalizują - stąd bezwzględna wolność działania, interesów i stosunków pomiędzy
wszystkimi krajami należącymi do federacji. Pozbycie się granic, paszportów i miejsc
celnych. Każdy obywatel kraju związkowego może korzystać ze wszystkich praw
obywatelskich we wszystkich krajach przynależnych do tej samej federacji i prawa te oraz
wszystkie prawa polityczne muszą być łatwe do uzyskania.
- Ponieważ wolność wszystkich, osób i kolektywów, jest solidarna, żaden naród, prowincja,
gmina czy stowarzyszenie nie mogą być gnębione, ponieważ zagraża to wolności wszystkich
pozostałych komórek. "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego" - to musi być święte prawo
międzynarodowej federacji.
- Żaden kraj nie prawa trzymania stacjonarnego wojska, ani utworzenia instytucji, które
oddzielają żołnierzy od obywateli. Jako sprawcy ruiny, korupcji, otumaniania i tyranii
wewnątrz-krajowej wojska stacjonarne i zawód żołnierza są zagrożeniem dobrobytu i
niezależności wszystkich innych krajów. Każdy zdrowy obywatel musi zostać żołnierzem w
wypadku obrony swego domu lub wolności. Narodowe siły zbrojne muszą być
zorganizowane przez gminy i prowincje, tak jak to ma miejsce dzisiaj w USA i Szwajcarii.
- Parlament międzynarodowy składać się będzie z jednej (przedstawiciele wszystkich
narodów) lub dwóch (przedstawiciele wszystkich narodów i federacji międzynarodowych bez
względu na różnice narodowościowe) izb. Parlament federacyjny ułoży pakt międzynarodowy
i zatwierdzi federalne ustawodawstwo, które będzie powołane do rozwijania i zaprowadzenia
zmian zgodnych z wymogami czasu. Sąd międzynarodowy nie będzie pełnił żadnej innej
misji, jak wymierzanie sprawiedliwości w ostatniej instancji pomiędzy państwami i ich
prowincjami. Ewentualne różnice pomiędzy państwami związkowymi mogą być
rozpatrywane tylko w pierwszej lub ostatniej instancji przez parlament międzynarodowy,
który bez apelacji decyduje w sprawach wspólnej polityki, a w przypadku wojny reprezentuje
całą rewolucyjną federację przeciw reakcyjnej koalicji.
- Żadne państwo związkowe nie może prowadzić wojny przeciw innemu państwu
związkowemu. Jeżeli parlament międzynarodowy orzeknie wyrok, skazane państwo musi się
mu podporządkować. Jeżeli tego nie zrobi, wszystkie inne państwa federacyjne zrewidują
stosunki z nim, znajdzie się ono poza prawem i solidarnością federacyjną, a w przypadku
napadu z jego strony na jakieś państwo należące do federacji wystąpią solidarnie zbrojnie
przeciw niemu.
- Wszystkie państwa należące do federacji rewolucyjnej muszą brać czynny udział w każdej
wojnie prowadzonej przez jedno z nich z państwem z zewnątrz. Przed wypowiedzeniem
wojny przez państwo związkowe, musi ono powiadomić o tym parlament międzynarodowy,
do którego należy decyzja, czy przyczyny są wystarczające. Kierujące dyrektorium
federacyjne przejmie sprawy znieważonego państwa i będzie się domagał satysfakcji w
imieniu całej rewolucyjnej federacji od obcego atakującego państwa. Jeżeli parlament ten
będzie zdania, że nie ma żadnego realnego napadu i obrazy, będzie on odradzał użalającemu
się (nad sobą) państwu rozpoczęcia i prowadzenia wojny, ponieważ będzie ją musiało
prowadzić samotnie.
- Trzeba uwierzyć, że z biegiem czasu państwa związkowe zrezygnują z rujnującego je
luksusu posiadania poszczególnych przedstawicieli i ograniczą się do Jednego federalnego
dyplomatycznego przedstawicielstwa.
- Ograniczona międzynarodowa rewolucyjna federacja pozostanie na zawsze otwarta dla
krajów, które będą chciały później do niej przystąpić. Podstawą do tego będą idee i militarna i
aktywna solidarność rewolucji wyjaśniane właśnie w tym momencie - ale nie ma mowy o
jakichkolwiek ustępstwach. Wobec tego do federacji mogą przystąpić tylko te narody, które
przyjmą wszystkie zasady skomentowane w artykule 11.
10. Organizacja społeczna. Bez równości politycznej nie ma rzeczywistej politycznej
wolności, ale polityczna równość będzie tylko wtedy możliwa, kiedy powstanie ekonomiczna
i społeczna równość:
a) Równość nie oznacza zrównania indywidualnych różnic ani intelektualnej, moralnej czy
fizycznej tożsamości indywiduum. To zróżnicowanie zdolności i sił, odmienność pod
względem ras, narodów, płci, i wieku nie są społecznym złem, a raczej tworzą bogactwo
ludzkości. Ekonomiczna i społeczna równość nie wymaga również zrównania osobistego
majątku, jeżeli tylko Jest on wytworem zdolności, wydajnej energii i oszczędności danej
osoby.
b) Równość i sprawiedliwość wymagają tylko takiej instytucji społecznej (tam, gdzie jest to
uzależnione od społeczeństwa, a nie od natury), gdzie każda istota ludzka, począwszy od jej
przyjścia na świat, znajdzie równe środki do rozwoju w czasie dzieciństwa, wieku
młodzieńczym i dorosłym, a także do wychowania, nauki i pracy. Ta równość punktów
wyjściowych, która wymaga sprawiedliwości dla każdego nie będzie możliwa tak długo, jak
długo będzie istniało prawo dziedziczenia
c) Sprawiedliwość, tak jak i godność ludzka wymagają, żeby każdy byt jedynie synem swej
pracy. Odrzucamy z oburzeniem dogmat grzechu pierworodnego, dziedzicznego wstydu i
odpowiedzialności. Z taką samą konsekwencją musimy odrzucić także fikcyjną dziedziczność
cnoty, honorów i prawa, także dotyczących majątku. Spadkobierca jakiegokolwiek majątku
nie jest dłużej synem swej pracy i w związku z tym nie jest uprzywilejowany.
d) Usunięcie prawa dziedziczności. Jak długo będzie istniało to prawo, będą istniały nadal
(jeżeli nie prawne, to rzeczywiste) dziedziczne różnice klasowe, stanowe, majątkowe, jednym
słowem społeczna nierówność i przywileje. Nierówność zasad społecznych powoduje
nierówność praw, a co za tym idzie nierówność polityczną. A bez politycznej równości nie
ma, Jak już mówiliśmy, żadnej wolności w powszechnym, ludzkim, prawdziwie
demokratycznym sensie tego słowa. Bez niej społeczeństwo rozpadłoby się na dwie nierówne
części, z których jedna ogromnie duża, obejmująca całe masy narodu byłaby gnębiona i
wykorzystywana przez drugą. Wobec tego prawo dziedziczenia jest przeciwstawne
zwycięstwu wolności i jeżeli społeczeństwo chce być wolne, musi to prawo usunąć.
e) Prawo to musi zostać zlikwidowane, ponieważ opiera się ono na fikcji i jest sprzeczne z
regułą wolności. Wszystkie osobiste, polityczne i społeczne prawa odnoszą się do
rzeczywistej i żyjącej osoby. Po śmierci pozostaje tylko fikcyjna wola zmarłego, która ciąży
na żyjących. Jeżeli zmarły dbałby o wypełnienie swej woli, przyszedłby i sam by ją wypełnił,
ale że jest to niemożliwe, nie ma on prawa wymagać, żeby społeczeństwa całym swym
potencjałem poświęciło się w służbie jego nie egzystencji.
f) Prawowitym i poważnym celem prawa dziedziczenia było zawsze zapewnienie
nadchodzącym generacjom środków do rozwoju. Wobec tego do odziedziczenia będą tylko
środki przeznaczone do wychowania i nauki publicznej. Obowiązkowa będzie troska o
jednakowe utrzymanie, wychowanie i nauczanie wszystkich dzieci począwszy od ich
narodzin aż do osiągnięcia przez nie pełnoletności i uzyskania wolności. W ten sposób
wszyscy rodzice będą spokojni o los swoich dzieci, a ponieważ równość wszystkich jest
podstawowym warunkiem moralności i ponieważ każdy przywilej jest źródłem nie
moralności, rodzice - których miłość do dzieci jest rozsądna i nie służy próżności, a jedynie
godności - będą mogli pozostawić po sobie część spadku dający ich dzieciom
uprzywilejowane położenie, którym wybrali reżim kompletnej równości.
g) Po likwidacji prawa dziedziczności pozostanie jeszcze, chociaż znacząco zmniejszona,
nierówność wynikająca ze zróżnicowania zdolności, siły i energii produktywnej pojedynczej
osoby, która będzie cały czas zmniejszana na skutek równego wychowania i organizacji
społecznej i która nie będzie w przyszłości obciążała przyszłych pokoleń.
h) Praca jest podstawą godności i prawa ludzkiego. Ponieważ tylko dzięki wolnej i
inteligentnej pracy człowiek - z jednej strony twórca, a z drugiej bestia domagający się
swoich praw - tworzy cywilizowany świat. Hańba, która w czasach starożytnych i
społeczeństwie feudalnym (a w dużej części i dzisiaj) była połączona z ideą pracy. Ta
bezmyślna wzgarda pracy (pomimo wszystkich frazesów o jej godności, które codziennie
słyszymy) ma dwa źródła: po pierwsze to tak charakterystyczne średniowieczne przekonanie
mające także dzisiaj ukrytych zwolenników. Żeby jakakolwiek część społeczeństwa mogła
pozwolić sobie na humanizację poprzez naukę, sztukę, badanie prawne i ich realizację,
konieczne jest, żeby inna liczniejsza część społeczeństwa poświęcała się pracy jako
niewolnik. Ta podstawowa zasada cywilizacji antycznej była przyczyną jej upadku.
Skorumpowana i zdezorganizowana przez uprzywilejowane próżniactwo mieszkańców
gmina, a z drugiej strony podrywana przez niezauważoną, powolną, ale długotrwałą czynność
wydziedziczonego świata niewolniczego, który był umoralniany cudownym działaniem pracy
i chroniony przez swą prymitywną siłę załamania się pod uderzeniem barbarzyńskich
narodów zasilających szeregi niewolnicze. Chrześcijaństwo, ta religia niewolników
,
zniszczyło później antyczną nierówność, aby stworzyć nową nierówność; przywilej boskiej
łaski i wybrańców bożych, który z powstałą przez prawo dziedziczności nierównością
oddzielił na nowo społeczność ludzkość na dwa obozy, kanalie i szlachtę, poddanych i
panów. Tych ostatnich utrzymywały szlachetna praca oręża i rządu, podczas gdy
pańszczyźnianym chłopom pozostawała tylko praca uważana nie tylko za hańbiącą, ale i
przeklętą. Ta sama przyczyna dała ten sam skutek; świat szlachty zdemoralizowany
przywilejem próżniactwa runął w roku 1789 po wpływem uderzenia poddanych,
zbuntowanych, zgodnych i potężnych robotników. Potem została proklamowana wolność
pracy i nastąpiła jej prawna rehabilitacja. Ale tytko prawna, ponieważ w dalszym ciągu praca
była zhańbiona i ujarzmiona. Pierwsze źródło tej niewoli polegające na dogmacie politycznej
nierówności zostało zatrzymane przez Wielką Rewolucję; dlatego wzgardzie pracy należy
dopisać drugą przyczyną: rozdzielenie pracy na duchową i ręczną, które jeszcze dzisiaj
posiada moc obowiązującą. Pogarda dla pracy powtarza w nowej formie starożytną
nierówność i dzieli na nowo społeczny świat na dwa obozy: uprzywilejowaną (nie przez
prawo, tylko przez kapitał) mniejszość i większość przymuszonych (nie przez drogie prawo
legalnych przywilejów, tylko przez głód) pracowników. W istocie godność pracy jest dzisiaj
teoretycznie uznana, a opinia publiczna dodaje, że hańbą jest życie bez pracy. Ale tylko
dlatego, ponieważ praca ludzka (rozpatrywana jako całość) rozpada się na dwie części, której
jedna, całkowicie duchowa i określana jako szlachetna obejmuje naukę, sztukę, rozmyślania,
wynalazki, obliczanie, rządzenie i powszechne kierowanie siłą roboczą, druga natomiast,
poprzez ekonomiczny i społeczny podział pracy, ograniczyła swe czynności do czysto
mechanicznych nie wkładając w nie ducha i idei. Przez taki podział pracy uprzywilejowani
kapitaliści, nie mający najmniejszego wkładu w to, zabezpieczyli swój kapitał i zawładnęli
pierwszą kategorią pracy, druga pozostawiając narodowi. Wynikają z tego trzy bolączki:
jedna dla uprzywilejowanych dzięki kapitałowi, druga dla mas narodowych i trzecia
wynikająca z dwóch pierwszych dla produkcji, dobrobytu, sprawiedliwości i duchowego i
moralnego rozwoju całego społeczeństwa. Problem, na który cierpią klasy uprzywilejowane
jest następujący: podczas gdy przy podziale funkcji społecznych przejmują oni najlepszą
część, w duchowym i moralnym świecie zajmują oni nieistotne miejsce. Całkowicie
zrozumiałe jest, że pewna ilość czasu wolnego jest niezbędna do rozwoju ducha, nauki i
sztuki; na to trzeba sobie jednak zasłużyć. Zdrowe zmęczenie musi być wynikiem codziennej
pracy, sprawiedliwy odpoczynek zależy od mniejszej czy większej energii, zdolności o dobrej
woli indywiduum i byłby wszystkim rozdzielony po równo. Każdy uprzywilejowany czas
wolny nie wzmacnia żadnego ducha, lecz go demoralizuje i zabija. Cała historia udowadnia
nam, z licznymi małymi wyjątkami, że klasy uprzywilejowane przez majątek i stopnie były
zawsze mało produktywne, jeżeli chodzi o płaszczyznę duchową, a największe odkrycia w
nauce, sztuce i przemyśle były dokonywane najczęściej przez ludzi, którzy przez całą swoją
młodość ciężko zarabiali na chleb. Natura ludzka jest tak ułożona, że możliwość zła zawsze
niechybnie przynosi ze sobą realne zło, a moralność pojedynczej osoby bardziej zależy od
warunków życiowych i poziomu (życia) niż samej woli tej osoby. Pod tym względem (jak i
każdym innym) prawo solidarności społecznej jest nieprzejednane, więc by uczynić ludzi
bardziej moralnymi, należy się troszczyć przede wszystkim o ich warunki bytowe, a nie o ich
sumienie. Nie ma też, zarówno dla całego społeczeństwa, jak i pojedynczej osoby żadnego
innego budziciela tej moralności niż wolność wewnątrz kompletnej równości. Na tronie
posadziłoby się najszczerszego demokratę; jeżeli nie opuści go natychmiast, będzie
niechybnie kanalią. Ktoś urodzony jako arystokrata, kto nie wzgardził swym stopniem i nie
znienawidzi go, kto nie wstydzi się swego szlachectwa jest próżny i nieważny, wzdychający
do przeszłości, bezużyteczny w teraźniejszości; stanie się namiętnym przeciwnikiem w
przyszłości. Podobnie burżuazja, rozpieszczone dziecko kapitału i uprzywilejowanego czasu
będzie wykorzystywać swój wolny czas na próżniactwo, korupcję, wybryki lub będzie
posługiwać się nijak okropną bronią, aby jeszcze bardziej zniewolić klasę robotniczą w
rezultacie wywoła przeciw sobie rewolucję jeszcze straszniejszą niż ta z roku 1793.
Problem narodu jest łatwiejszy do określenia: Pracuje on dla innych, a jego praca pozbawiona
wolności, czasu wolnego i ducha będzie przez to poniżana, przytłaczana, a ostatecznie zabije
go. Jest on zmuszony pracować dla innych, ponieważ urodzony w nędzy, bez wychowania i
sensownej nauki, moralnie zniewolony wpływami religijnymi jest on bezbronny,
zdyskredytowany, rzucony w życie bez własnej woli i inicjatywy. Od lat młodzieńczych musi
on zarabiać na marny kawałek chleba, aby nie paść z głodu i sprzedaje swa silę fizyczną,
swoją pracę na najgorszych warunkach i ani nie pomyśli o tym, że mogłoby być inaczej, ani
nie ma materialnej możliwości do przedłożenia swoich warunków. Przez ubóstwo wpędzony
w rozpacz, buntował się czasem, ale pozbawiony jedności i siły, źle kierowany, najczęściej
przez swoich przywódców zdradzany i sprzedawany, nie wiedząc przeciw komu powinien
wystąpić, kierując swe uderzenia najczęściej w niewłaściwym kierunku odnosił same
niepowodzenia i zmęczony jałowa walka znów popadł w niewolnictwo. Niewola ta będzie
trwała dopóty, dopóki kapitaliści stojący poza wspólnymi działaniami siły robotniczej będą ją
wykorzystywali i dopóki nauka, która należy się wszystkim w dobrze zorganizowanym
społeczeństwie, będzie rozwijała tytko inteligencję klasy uprzywilejowanej i powierza jej całą
umysłową część pracy, a narodowi pozostawia tylko czyste użycie jego zniewolonej siły
fizycznej skazanej na wykonywanie nie swoich idei. Poprzez to niesprawiedliwe i zgubne
wynaturzenie praca narodu stanie się czysto mechaniczna i podobna do pracy jakiegoś
zwierzęcia, zostanie zhańbiona, wzgardzona i w naturalny sposób pozbawiona każdego
prawa. Ze względu politycznego, duchowego i moralnego wynika z tego ogromne zło dla
społeczeństwa. Korzystająca z monopolu wiedzy mniejszość przed otrzymaniem tej wiedzy
jest głupia; ponieważ nic nie jest tak szkodliwe i niepłodne jak patentowana i
uprzywilejowana inteligencja. Z drugiej strony naród całkowicie odsunięty od gospodarki,
uciskany codzienną mechaniczną pracą, która go wcześniej ogłupi niż rozwinie jego
inteligencję, pozbawiony światła wskazującego mu drogę wyzwolenia, męczący się
nadaremnie w swym wymuszonym działaniu, a dzięki swej liczebnej przewadze naraża
egzystencję społeczeństwa na nieustanne niebezpieczeństwo. Konieczne jest więc, żeby
niesprawiedliwy podział pracy duchowej i ręcznej został inaczej zorganizowany.
Ekonomiczna wydajność społeczeństwa znacznie na tym cierpi; intelekt oddzielony od
cielesnej czynności jest nerwowy, wyschnięty, wynaturzony, podczas gdy siła fizyczna
oddzielona od ducha jest ogłupiona. W tym stanie żadna z tych dwóch części nie produkuje
nawet połowy tego, co mogłaby zrobić, kiedy byłyby połączone i tworzyłyby jedną
produktywną rzecz. Jeżeli człowiek nauki będzie pracował, a człowiek pracy myślał,
inteligentna i wolna praca będzie pięknym, chwalebnym tytułem, podstawą honoru człowieka
Jego praw i siły - i ludzkość zostanie ustanowiona.
k) Inteligentna i wolna praca będzie pracą stowarzyszoną. Każdy będzie mógł się z nią
jednoczyć, ale nie ulega wątpliwości, że poza pracą wyobraźni, której natura wymaga
koncentracji inteligencji w jednej osobie, w przedsięwzięciach przemysłowych, naukowych i
artystycznych, gdzie możliwa jest praca stowarzyszona, faworyzowane będą wspólne
działania, ponieważ produktywność każdej jednej osoby będzie w ten sposób powielona i
każdy, jako członek i współpracownik stowarzyszenia produkcyjnego zarobi o wiele więcej w
krótszym czasie i z mniejszym wysiłkiem. Jeżeli wolne stowarzyszenie produkcyjne, nigdy
więcej jako niewolnicy, lecz panowie i posiadacze potrzebnego im kapitału, w szeregach
współpracowniczych obok uwolnionych przez powszechną naukę robotników będą posiadały
szczególną inteligencję, której wymaga każde przedsięwzięcie; łącząc się między sobą zawsze
wolne, przekraczające wcześniej czy później wszystkie narodowe granice z powodu własnych
potrzeb utworzą ogromną ekonomiczną federację z parlamentem, który będzie się informował
przez dokładne i szczegółowe dane (jakich dzisiaj jeszcze nie ma) statystyki światowej,
rozdzielał ją pomiędzy różne kraje tak, że nie byłoby nigdy więcej (lub prawie nigdy)
kryzysów gospodarczych, handlowych i przemysłowych, wymuszonych zastojów,
nieszczęśliwych przypadków, nędzy i straconych pieniędzy. Wtedy to ludzka praca
przyniosłaby uwolnienie każdego z osobna i wszystkich naraz i świat zregenerowałby swoje
siły.
l) Grunt i ziemia z całym naturalnym bogactwem są własnością wszystkich, ale będą w
posiadaniu tych, którzy je uprawiają.
m) Kobieta, która różni się od mężczyzny, ale nie jest od niego gorsza, inteligentna, pracowita
i wolna jak mężczyzna będzie równa mężczyźnie pod względem praw politycznych i
społecznych, a także we wszystkich funkcjach i obowiązkach.
n) Likwidacja legalnej, utworzonej na prawach miejskich i własności (a nie naturalnej)
rodziny. Małżeństwo kościelne i cywilne zostaną zastąpione małżeństwem wolnym. Dwie
pełnoletnie osoby odmiennej płci posiadają prawo łączenia się i rozchodzenia według
własnego upodobania, wzajemnych interesów i potrzeb sercowych. Społeczeństwo nie będzie
miało prawa przeszkadzania temu związkowi lub podtrzymywania go. Ponieważ prawo
dziedziczności zostanie zlikwidowane, a wychowanie wszystkich dzieci zagwarantowane
przez społeczeństwo, znikną wszystkie przyczyny powodujące polityczne i obywatelskie
uświęcenie nieodwołalności małżeństwa, a związek dwóch płci musi zostawić narodowi
kompletną wolność, która jest nieodzownym warunkiem szczerej moralności. W wolnym
małżeństwie muszą korzystać równo z wolności. Ani siła pasji, ani dobrowolnie ułożone w
przeszłości prawa nie mogą służyć jako usprawiedliwienie napadu jednej strony na wolność
drugiej. Każdy taki zamach będzie traktowany jako przestępstwo.
o) Kobieta nosząca w łonie dziecko będzie wspierana, do chwili jego narodzin, przez
społeczeństwo; będzie to liczone na rachunek dziecka, a nie kobiety. Każdej matce żywiącej i
wychowującej swe dzieci społeczeństwo zwróci koszty utrzymania i starań poświęconych
dobru dziecka.
p) Rodzice posiądą prawo zatrzymywania przy sobie dzieci i zajmowania się ich
wychowaniem; odbywać się to będzie pod czujnym okiem i najwyższą kontrolą
społeczeństwa, które ma prawo i obowiązek rozdzielania dzieci od rodziców, jeżeli ci
demoralizują je swoim przykładem, nauką lub brutalnym i nieludzkim traktowaniem i kiedy
mogłoby to zaszkodzić ich rozwojowi.
q) Dzieci nie należą ani do swoich rodziców, ani do społeczeństwa, należą do siebie samych i
swej przyszłej wolności. Jako dzieci, do czasu osiągnięcia wolności, są one tylko w
możliwym stanie wolności i muszą się znajdować pod reżimem autorytetu. Rodzice są
wprawdzie ich naturalnymi opiekunami, ale bardziej prawowitym i ważniejszym opiekunem
jest społeczeństwo. Posiada ono prawo i obowiązek zajmowania się dziećmi, ponieważ Jego
przyszłość zależy właśnie od intelektualnego i moralnego kierownictwa, które przejmą w
przyszłości i ponieważ może ono dać wolność dorosłym tylko pod tym warunkiem, że
nadzoruje wychowanie niepełnoletnich.
r) Szkoła powinna zastąpić kościół z tą ogromną różnicą, że celem wychowania i nauki
szkolnej jest rzeczywiste uwolnienie dzieci po osiągnięciu przez nie pełnoletniości (nie będzie
to nic innego niż stopniowo postępująca inicjacja ku wolności przez trzykrotny rozwój: siły
fizycznej, ducha i woli dzieci), podczas gdy celem kościoła jest tylko uwiecznienie reżimu w
ludzkiej niepełnoletności i tzw. boskiego autorytetu. Rozsądek, prawda, sprawiedliwość,
szacunek dla ludzi, świadomość własnego honoru, solidarna i nierozłączna z godnością
innych ludzi, miłość i wolność względem siebie i wszystkich innych, kult pracy jako warunek
i podłoże każdego prawa, gardzenie nierozsądkiem, kłamstwem, niesprawiedliwością,
tchórzostwem, niewolnictwem i próżnością - to powinny być zasady publicznego
wychowania, które powinno stworzyć najpierw ludzi, dopiero potem specjalistów i
mieszkańców. Wychowanie takie powinno trwać przez cały okres dzieciństwa, jeżeli tak się
stanie autorytet ustąpi miejsca wolności, aby dorastający młodzieńcy zapomnieli, że byli
wychowywani przez coś innego niż wolność. Szacunek dla ludzi, ten zalążek wolności, musi
istnieć także przy najbardziej surowych i bezwzględnych działaniach autorytetu. Istota
moralnego wychowania leży w tym: "szacunek wpłynął na dzieci, a więc zrobiliście z nich
ludzi". Po zakończeniu podstawowego i średniego nauczania dzieci (oświecone i pouczone,
ale nie zmuszone), według swych zdolności i skłonności, będą wybierały szkołę wyższą lub
specjalistyczną. Jednocześnie każdy musi studiować i uczyć się teoretycznie i praktycznie
przypadających na niego wiadomości z danej gałęzi przemysłowej, a pieniądze zarobione w
czasie nauki otrzyma w chwili osiągnięcia pełnoletniości.
s) Młodzieniec, który staje się pełnoletni sam stanowi o swym losie i jest absolutnym panem
swych działań. Rekompensatą dla włożonych przez społeczeństwo starań podczas dzieciństwa
jakiejś osoby będzie spełnienie trzech rzeczy; aby pozostał wolny, aby żył z własnej pracy i
aby szanował wolność innych. Ponieważ przestępstwo i rozpusta, na które cierpi dzisiejsze
społeczeństwo są wyłącznie produktem złej organizacji społecznej, można mieć pewność, że
przy organizacji i wychowaniu dla ludzi pełnej równości zostanie zachowane dobro reguły, a
zło chorobliwego wyjątku ustawicznie zmniejszane pod najbardziej wpływowym czynnikiem,
jakim jest umoralniona opinia publiczna.
t) Ludzie starzy, niezdolni do pracy i chorzy, otoczeni opieką i szacunkiem, korzystający ze
wszystkich praw politycznych i społecznych będą pielęgnowani i utrzymywani na koszt
państwa.
11. Podsumowanie podstawowych idei REWOLUCYJNEGO KATECHIZMU
a) Zaprzeczenie istnienia boga.
b) Szacunek dla ludzi musi zastąpić kult boga. Umysł ludzki jest uznany za jedyne
kryterium prawdy, sumienie ludzkie za podstawę sprawiedliwości, a indywidualna i
zbiorowa wolność za źródło i jedyną podstawę ładu ludzkości.
c) Wolność pojedynczej osoby może być urzeczywistniona tylko przez równość wszystkich.
Urzeczywistnieniem wolności w równości jest sprawiedliwość.
d) Absolutne wykluczenie zasady autorytetu i reżimu państwowego. Wolność musi
być jedyną konstytucyjną regułą całej społecznej organizacji, zarówno politycznej, jak i
ekonomicznej. Porządek w społeczeństwie musi być całkowitym wynikiem możliwie jak
największego rozwoju lokalnej, zbiorowej i indywidualnej wolności. Polityczna i
ekonomiczna organizacja nie musi więc występować, Jak to ma miejsce dzisiaj, z góry na dół
i z centrum na zewnątrz wg reguły jedności, ale z dołu do góry i z zewnątrz do centrum wg
zasady wolnych stowarzyszeń i federacji.
e) Organizacja polityczna. Usunięcie każdego chronionego i opłacanego przez państwo
publicznego kościoła. Absolutna wolność sumienia i kultu z nieograniczonym prawem
każdego do wybudowania swoim bogom świątyni i opłacania księdza swojej religii.
Absolutna wolność religijnych stowarzyszeń, które zresztą nie będą posiadały żadnych praw
politycznych ani miejskich i nie będą mogły zajmować się wychowaniem dzieci. Usunięcie i
upadłość scentralizowanego i kierowniczego państwa. Absolutna wolność pojedynczej osoby,
która żyje z własnej pracy i uznanie praw politycznych pod warunkiem, że szanuje ono
wolność innych. Powszechne prawo głosowania, nieograniczona wolność prasy, propagandy,
mowy i publicznych lub prywatnych zgromadzeń. Absolutna wolność stowarzyszeń, przy
czym jednak prawne uznanie będzie dane tylko tym, których cel nie będzie przeciwny
podstawowym prawom społeczności. Absolutna autonomia gmin z prawem administrowania i
samodzielnym wewnętrznym ustawodawstwem, jeżeli tylko odpowiadają one zasadom
prowincjonalnej konstytucji i jeżeli gminy należą do federacji i chcą korzystać z gwarancji
prowincji. Prowincja powinna być tylko federacją gmin. Autonomiczna prowincja posiada
prawo administrowania i samodzielne wewnętrzne ustawodawstwo, jeżeli tylko odpowiadają
one zasadom państwowej konstytucji i jeżeli prowincje należą do federacji i chcą korzystać z
gwarancji narodowej. Naród powinien być tylko federacją prowincji, które chcą dobrowolnie
do niego należeć; ma on obowiązek poszanowania autonomii każdej prowincji, ale i prawo
wymagania, aby konstytucja i szczególne ustawodawstwo prowincji, która chce należeć do
federacji i korzystać z narodowej gwarancji, zgadzały się w istotnych punktach z narodową
konstytucją i ustawodawstwem, aby w sprawach wzajemnych stosunków prowincji i
ogólnych interesów narodu każda prowincja uchwaliła dekrety, które będą mogły być
wetowane przez narodowy parlament i oznajmione przez rząd narodowy, i aby każda
prowincja słuchała decyzji rządu narodowego z zastrzeżeniem apelacji do międzynarodowego
sądu, jeżeli takowy powstanie. Przy odmowie posłuszeństwa w jednym z trzech przypadków
prowincja zostanie wykluczona poza prawo i poza narodową solidarność, a w przypadku
napadu z jej strony na jedną ze sfederowanych prowincji zostanie ona przywołana do
porządku przez narodową armię. Usunięcie tzw. prawa historycznego, prawa dziedziczności i
każdej polityki zmierzającej do posiadania majątku ziemskiego, powiększenia chwały i
zewnętrznej władzy państwowej. Dobrobyt i wolność wszystkich narodów są solidarne, a
każdy musi szukać swej siły w swej wolności. Niezależność narodowa jest niezaprzeczalnym
prawem tak samo jak niezależność pojedynczej osoby; jest ona święta już na podstawie
samego tego faktu, a nie na podstawie prawa historycznego. Z faktu, że kraj przez stulecia był
połączony z innym, nawet gdy było to dobrowolne, nie wynika, że musi on to połączenie
wbrew swojej woli nadal tolerować; ponieważ przeszłe generacje nie mają prawa zbywania
wolności teraźniejszych i przyszłych pokoleń.
Każdy naród, prowincja, gmina posiądą prawo stanowienia o swoim losie, sprzymierzania się
z innymi lub przerywania sojuszy wcześniejszych i teraźniejszych i zawierania nowych bez
możliwości ingerencji innego państwa. Każda przemoc musi zostać stłumiona przez całą
międzynarodową federację, ponieważ każda napaść na wolność jakiegoś kraju jest zniewagą
zagrożeniem i pośrednim napadem na wolność wszystkich innych narodów. Międzynarodowa
federacja i solidarność rewolucyjna wolnych narodów przeciw reakcyjnej koalicji
zniewolonych jeszcze narodów.
f) Organizacja społeczna. Równość polityczna jest niemożliwa bez równości ekonomicznej.
Ekonomiczna równość i społeczna sprawiedliwość będą niemożliwe dopóty, dopóki w
społeczeństwie nie będzie istniała - dla każdej wkraczającej w życie istoty - kompletna
równość punktów wyjściowych, utworzona przez równość środków utrzymania, wychowania
i nauki, a później do uruchomienia różnych zdolności i sił, w które natura każdego obdarzyła.
Usunięcie prawa spadkowego.
Prawo dziedziczenia będzie się należało tylko społeczeństwu, ponieważ ponosi ono ciężar
utrzymania, nadzoru, wychowania i nauczania dzieci od ich narodzin aż do osiągnięcia przez
nie pełnoletniości. Ponieważ praca przynosi same owoce, każdy musi pracować, by żyć lub
będzie on traktowany jako złodziej. Inteligentna i wolna praca, podłoże honoru człowieka i
wszystkich jego praw politycznych, i praca jednostkowa połączą się w pracy stowarzyszonej.
Grunt i ziemia, własność wszystkich, będą tylko w posiadaniu tych, którzy ją uprawiają.
Równość mężczyzny i kobiety we wszystkich prawach politycznych i społecznych. Usunięcie
opartej na prawie miejskim i majątku legalnej rodziny. Wolne małżeństwo. Dzieci nie należą
ani do rodziców ani do społeczeństwa. Najwyższa kuratela nad dziećmi, ich wychowanie i
nauka należą do społeczeństwa, szkoła zastąpi kościół. Jej cel; stworzenie wolnych ludzi.
Usunięcie więzień i funkcji kata. Szacunek i troska wobec starszych, niezdolnych do pracy i
chorych.
12. Polityka rewolucyjna. Naszym podstawowym przekonaniem Jest, że wolność wszystkich
narodów jest solidarna, więc od dzisiaj w Europie jak i całym cywilizowanym świecie nie
będzie więcej różnych rewolucji, a tylko jedna uniwersalna, tak jak istnieje tylko jedna
europejska i światowa reakcja. Wobec tego wszystkie oddzielne interesy, narodowa próżność,
pretensje, zazdrość i wrogość muszą zostać połączone w jednym wspólnym i uniwersalnym
interesie rewolucji, która zapewni wolność i niezależność każdemu narodowi poprzez
solidarność wszystkich narodów. Tak jak powstało święte przymierze reakcji światowej i
zmowy królów, kleru, szlachty i burżuazyjnej feudałów wspierane olbrzymim budżetem,
stacjonarne wojska, ogromna biurokracja, która rozporządza wszelkimi okropnymi środkami
a które dają jej nowoczesną centralizację ze zwyczajem, że tak powiem rutynowego
postępowania wobec prawa do konspiracji i czynią to wg jednego kodeksu praw. Wszystko to
jest olbrzymim, groźnym, niszczącym faktem i do Jego zwalczenia i zniszczenia należy
podjąć działanie nie mniejsze niż jednoczesne rewolucyjne przymierze wszystkich narodów
cywilizowanego świata. Wobec tej reakcji światowej żadna odizolowana rewolucja jakiegoś
narodu nie może odnieść sukcesu, byłaby ona głupstwem. Byłby to błąd tego narodu, zdrada i
przestępstwo wobec wszystkich innych. Od dzisiaj podniesienie każdego narodu musi
nastąpić nie w oglądaniu się na siebie samego, ale mając przed oczyma cały świat. Aby
jednak naród podniósł się w nazwie całego świata, musi on mieć program całego świata,
wystarczająco szeroki, głęboki, prawdziwy, jednym słowem wystarczająco ludzki program,
tak, aby uwzględniał interesy wszystkich i namiętności całych mas Europy bez względu na
narodowość, elektryzowany - taki program może być tylko programem demokratycznej i
społecznej rewolucji. Cel takiej rewolucji może zostać zdefiniowany w dwóch słowach:
politycznie jest to usunięcie prawa historycznego, prawa dziedziczności i prawa
dyplomatycznego. Jest to kompletne uwolnienie osób i stowarzyszeń spod Jarzma boskiego i
ludzkiego autorytetu - absolutne zniszczenie wszystkich wymuszonych zjednoczeń i połączeń
od gmin do prowincji, od prowincji i podbitych krajów do państwa. Celem jest wreszcie
radykalne uwolnienie scentralizowanego, kierowniczego, autorytarnego państwa ze
wszystkimi militarnymi, biurokratycznymi, rządzącymi, zarządzającymi, sądowymi i
miejskimi instytucjami. Jest to, krótko mówiąc, oddanie wolności wszystkim osobom, ciałom
zbiorowym, stowarzyszeniom, gminom, prowincjom, regionom i narodom i wzajemna
gwarancja tej wolności przez federację. Społecznym celem jest potwierdzenie politycznej
równości ekonomicznej. Na początku kariery każdej osoby leży równość punktów
wyjściowych, społeczna równość, która nie jest nadana przez naturę; tzn. równość środków
do utrzymania, wychowania i nauki dla każdego dziecka obu płci aż do czasu jego
pełnoletniości.
Przypisy
Belgijski statystyk Ouetelet (1796-1874), autor "O ludziach i rozwoju ich zdolności lub
prób fizyki społecznej", Paryż 1835. itd., Bakunin poznał go prawdopodobnie w 1844 roku w
Paryżu w związku Carla Vogt(a). (N.)
Spółdzielnie, które w latach 20-tych i 30-tych wytworzyły się w Anglii pod wpływem
wolnościowo-socjalistycznego ruchu Roberta Owena, Thompsona i innych, już w 1866 roku
umocniły swą pozycję jako kooperatywy, ale straciły z oczu produktywną stronę socjalizmu i
w ogóle cały socjalizm. Stowarzyszenia francuskie w latach 1848-51 na pierwszym miejscu
znowu postawiły produkcja i socjalizm, jednak po krótkim rozkwicie zostały one stłumione w
czasie reakcji-Przeciwna gra Schulze-Delitzach'a i Lassalle'a. Jak pisał Bakunin. właśnie się
zakończyła. Wtedy to zaczął się francuski ruch kooperatywny, do którego przyłączyli się
chętnie niepolityczni socjaliści starych kierunków, fourierzysci, ikarzyści, a także bracia
Reclus, Elie i Elisee, którzy należeli wtedy do intymnego kręgu Bakunina i dla których został
napisany ten katechizm. Ten ruch miał zapewne Bakunin przed oczyma. Jego wspaniała
koncepcja podziału ludzkości w grupy ekonomiczne zamiast narodowościowe pozostawiła
niestety robotników i społeczeństwa do dnia dzisiejszego w rękach kilku wielkich kapitalistów
kierujących się własnym interesem, a narody, których nienawiść i waśnie wspierają tylko te
cele, służą jako narzędzia. (N.)
Jak wiadomo rewolucja Francuska zlikwidowała stare prowincje będące pośrednikami w
rozumianym przez Bakunina sensie, co dwukrotnie wystarczyło bonapartyjskiemu Królestwu
Państwowemu do zagarnięcia jednym uderzeniem całych krajów. (N.)
Tzn. w ostatniej części tego rękopisu. (N.)
Tekst do 10. punktu i kilka dalszych stron przepisanych przez Mroczkowskiego jest
niemożliwy do odczytania i przez to niejasny: spróbuję oddać jego sens. (N.)
Komuna paryska i idea państwa
Nota redakcyjna
Tytuł powyższego tekstu pochodzi z wydania z 1878 roku, kiedy został opublikowany przez E.
Reclus w anarchistycznym czasopiśmie "Le Travailleur" ("La Commune de Paris et la notion
de l'Etat"). Bkunin pisał go w czasie pobytu w Locarno, między 5 a 23 czerwca 1871 r. jako
"Wstęp" (14 stronic rękopisu) do drugiego zeszytu "Imperium knuto-germańskiego i rewolucji
socjalnej" - wstępu nie udało mu się zakończyć.
W 1878 r. tekst 14-stronicowego "Wstępu" J. Guillaume zamieścił w IV tomie "Oeuvres"
Bakunina (Paryż 1910), przywracając tytuł pierwotny. Tłumaczenie polskie zostało dokonane
według tekstu IV tomu "Oeuvres". James Guillaume, zwraca uwagę w przedmowie, że opiera
się na tekście drukowanym przez Bernarda Lazare'a; zarazem wyraża on obawę, że wydanie
to zawiera pewne błędy wynikające z niedokładnego odczytania tekstu, zwłaszcza w części
drugiej. W polskiej edycji "Pism wybranych" Bakunina tekst zamieszczony jest pod tytułem
"Przedmowa do drugiego zeszytu Imperium knuto-germańskiego i rewolucji socjalnej"
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 140 - 164. Przełożyła Zofia Krzyżanowska.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2005.
Praca niniejsza, jak wszystkie nieliczne zresztą pisma, jakie dotychczas opublikowałem, zrodziła się
na tle wydarzeń. Jest ona naturalną kontynuacją moich "Listów do Francuza"
- październik 1870 -,
w których miałem łatwy i smutny zaszczyt przewidzieć i przepowiedzieć straszliwe nieszczęścia, jakie
dzisiaj nawiedzają Francję, a wraz z nią cały cywilizowany świat, nieszczęścia, na które nie było, a i
teraz nie ma innego lekarstwa oprócz Rewolucji Społecznej.
Udowodnić tę już dziś niezaprzeczalną prawdę, opierając się na historycznym rozwoju
społeczeństwa oraz faktach, jakie w naszych oczach zachodzą w Europie, udowodnić w taki
sposób, aby wszyscy ludzie dobrej woli, wszyscy szczerze szukający prawdy mogli ją
przyjąć, a następnie wyłożyć, szczerze, bez żadnych niedomówień, bez dwuznaczności,
zasady filozoficzne, a także praktyczne zadania, które stanowią - że tak powiem - główną
sprężynę, podstawę oraz cel tego, co nazywamy rewolucją Społeczną - oto przedmiot
niniejszej pracy.
Wiem o tym, że zadanie, które sobie postawiłem, nie jest łatwe, i można by mnie było
oskarżyć o zarozumialstwo, gdybym rościł w związku z tą pracą jakieś osobiste pretensje.
Lecz nic podobnego nie ma miejsca, o tym mogę zapewnić czytelnika. Nie jestem ani
uczonym, ani filozofem, ani nawet zawodowym pisarzem. Pisałem w życiu bardzo niewiele i
czyniłem to tylko - że tak powiem - we własnej obronie, wtedy, gdy pasja przekonania
zmuszała mnie, abym przezwyciężył instynktowną odrazę do wszelkiego wystawiania na
pokaz publiczny mej własnej osoby.
Kim więc jestem i co mnie Skłania obecnie do opublikowania tej pracy? Jestem namiętnym
poszukiwaczem prawdy i nie mniej zaciętym wrogiem szkodliwych fikcji, którymi partia
ładu, ten oficjalny przedstawiciel uprzywilejowanej mniejszości, zainteresowany w
zachowaniu wszystkich bezeceństw religijnych, metafizycznych, politycznych, prawnych,
ekonomicznych i społecznych, zarówno obecnych, jak minionych - zamierza jeszcze dziś
posługiwać się, by ogłupiać i ujarzmiać świat. Jestem fanatycznym miłośnikiem wolności,
uważając, że tylko w jej łonie mogą się rozwijać i rozkwitać rozum, godność i szczęście
ludzkie; nie tej wolności czysto formalnej, nadanej, wymierzonej i dawkowanej przez
Państwo, która jest kłamstwem odwiecznym i stanowi w rzeczywistości jedynie przywilej
garstki ludzi, ugruntowany na niewolnictwie wszystkich pozostałych; nie tej wolności
indywidualnej, egoistycznej, nędznej i fikcyjnej, zachwalanej przez szkołę J. J. Rousseau, jak
również przez wszystkie inne szkoły liberalizmu burżuazyjnego, które uważają, że rzekome
prawo powszechne, reprezentowane przez Państwo, jest ograniczeniem prawa
poszczególnych jednostek, co doprowadza nieuchronnie i zawsze do zredukowania prawa
jednostki do zera. Nie, pragnę wolności, która jedynie zasługuje na to miano, wolności, która
polega na pełnym rozwoju wszystkich sił fizycznych, intelektualnych i moralnych,
znajdujących się w stanie utajonym w każdej jednostce; pragnę wolności, która nie uznaje
innych ograniczeń poza tymi, które określane są przez prawa naszej własnej natury, a więc -
ściśle mówiąc - wolności, w której nie istnieją ograniczenia, ponieważ prawa te nie są nam
narzucone przez jakiegoś prawodawcę z zewnątrz, pozostającego obok nas, bądź też nad
nami; one są prawami immanentnymi, od nas nieodłącznymi, stanowią samą podstawę całego
naszego bytu, zarówno fizycznego jak intelektualnego i moralnego; zamiast więc wynajdywać
w nich jakieś ograniczenia, powinniśmy uważać je za realne warunki i za istotną przyczynę
naszego dążenia do wolności.
Pragnę dla każdego takiej wolności, w której wolność jednych nie będzie kamieniem
granicznym dla drugich, lecz w której znajdą oni potwierdzenie oraz możliwość rozszerzenia
swojej wolności w nieskończoność; pragnę wolności jednostki, nieograniczonej przez
wolność wszystkich, wolności w solidarności, wolności w równości; wolności tryumfującej
nad brutalną siłą i zasadą władzy, która była zawsze tylko idealnym wyrazem tej siły;
wolności, która obaliwszy wszystkich bożków niebiańskich i ziemskich, stworzy i
zorganizuje świat nowy, świat solidarnej ludzkości na gruzach wszystkich Kościołów i
wszystkich Państw.
Jestem zdecydowanym zwolennikiem równości ekonomicznej i społecznej, ponieważ wiem,
że bez tej równości wolność, sprawiedliwość, godność ludzka, moralność i dobrobyt
jednostek, jak również pomyślność narodów nie będzie nigdy niczym innym jak kłamstwem.
Ale będąc zwolennikiem wolności, tego koniecznego warunku człowieczeństwa, sądzę, że
równość powinna być ustanowiona na świecie poprzez samorzutną organizację pracy i
kolektywnej własności stowarzyszeń wytwórczych dobrowolnie zorganizowanych i
sfederowanych w gminy i poprzez równie samorzutną federację gmin, nigdy zaś poprzez
najwyższą i opiekuńczą kuratelę Państwa.
W tym właśnie punkcie zasadniczo różnią się socjaliści czy kolektywiści rewolucyjni od
komunistów, zwolenników silnej władzy i absolutnej inicjatywy Państwa. Ich cel jest ten sam;
jedna i druga partia jednakowo pragną stworzenia nowego społecznego ładu ugruntowanego
wyłącznie na organizacji pracy kolektywnej, obowiązującej samą siłą rzeczy bezwzględnie i
w równej mierze każdego i wszystkich, ładu ugruntowanego na jednakowych dla wszystkich
warunkach ekonomicznych oraz na kolektywnym władaniu narzędziami pracy.
Komuniści wyobrażają sobie, że będą mogli osiągnąć swój cel rozwijając i organizując
polityczną potęgę klas robotniczych, głównie proletariatu miejskiego, przymierze z
radykalizmem burżuazyjnym; natomiast socjaliści-rewolucjoniści, wrogowie wszelkiej
mieszaniny i wszelkich dwuznacznych związków, sądzą, iż cel ten można osiągnąć wyłącznie
rozwijając i organizując siłę nie polityczną, ale społeczną, a więc antypolityczną siłę
robotniczych mas, zarówno miast jak i wsi, nie wyłączając tych wszystkich ludzi
pochodzących z klas wyższych, którzy zerwali dobrowolnie z całą swą przeszłością i
chcieliby szczerze przyłączyć się do nich i przyjąć całkowicie ich program.
Stąd dwie różne metody. Według komunistów trzeba organizować siły robotnicze, żeby
opanować polityczną potęgę Państw. Socjaliści-rewolucjoniści natomiast organizują się, aby
zburzyć - lub użyjmy wyrazu bardziej uprzejmego - zlikwidować Państwa. Komuniści są
zwolennikami władzy w zasadzie i praktyce, socjaliści-rewolucjoniści mają zaufanie
wyłącznie do wolności. I jedni, i drudzy są na równi zwolennikami nauki, która powinna
burzyć przesądy i zastąpić wiarę; komuniści chcieliby ją narzucić, socjaliści-rewolucjoniści
będą usiłowali ją szerzyć, tak aby grupy ludzi z przekonania organizowały się od dołu ku
górze i łączyły się w federacje samorzutnie, z własnej woli i zgodnie z ich rzeczywistymi
interesami, lecz nigdy według z góry nakreślonego planu, narzuconego ciemnym masom
przez wielkie mózgi.
Według socjalistów-rewolucjonistów w instynktownych dążeniach i w rzeczywistych
potrzebach mas ludowych tkwi o wiele więcej praktycznego rozsądku i rozumu niż w
głębokiej inteligencji tych wszystkich nauczycieli i opiekunów ludzkości, którzy mimo tylu
chybionych już prób, aby ją uszczęśliwić, starają się jeszcze dołączyć swoje wysiłki w tym
względzie. Socjaliści-rewolucjoniści sądzą, że ludzkość pozwoliła rządzić sobą już dosyć
długo, aż nazbyt długo, i że źródło jej nieszczęść nie tkwi w takiej lub innej formie rządu, lecz
w samej zasadzie i w samym fakcie istnienia rządu, niezależnie od jego formy. Między
komunizmem naukowym, rozwiniętym przez szkołę niemiecką i po części przyjętym przez
socjalistów amerykańskich i angielskich z jednej strony, a z drugiej - proudhonizmem szeroko
rozwiniętym i doprowadzonym do skrajności, przyjętym przez proletariat krajów łacińskich
, istnieje sprzeczność, która dziś stała się już sprzecznością historyczną. Komuna Paryska
była pierwszą praktyczną i zresztą świetną próbą socjalizmu rewolucyjnego.
Jestem zwolennikiem Komuny Paryskiej, która stała się jeszcze żywszą i potężniejszą w
wyobraźni i w sercu proletariatu europejskiego, gdy zmasakrowali i zatopili ją we krwi kaci
monarchistycznej i klerykalnej reakcji. Jestem jej zwolennikiem nade wszystko dlatego, że
była śmiałą, wyraźną i zdecydowaną negacją Państwa.
Jest faktem historycznym olbrzymiej wagi, że ta negacja Państwa miała miejsce właśnie we
Francji, w kraju, który do tego czasu był w całym tego słowa znaczeniu krajem centralizacji
politycznej, i że inicjatywę tę powziął Paryż, mózg i historyczny twórca wielkiej francuskiej
cywilizacji. Paryż, który wyrzekł się korony i entuzjastycznie proklamował upadek swej
władzy, aby dać wolność i życie Francji, Europie, całemu światu; Paryż, który potwierdził raz
jeszcze, że posiada historyczną siłę inicjatywy, ukazując wszystkim ludom niewolniczym (a
jakież masy ludowe nie są niewolnikami?) jedyną drogę wyzwolenia i ratunku; Paryż, który
zadał śmiertelny cios politycznym tradycjom burżuazyjnego radykalizmu i założył prawdziwe
fundamenty pod socjalizm rewolucyjny! Paryż, który znów zasługuje na złorzeczenia
wszelkiego rodu reakcjonistów Francji i Europy! Paryż, który pogrzebał siebie w ruinach, aby
uroczyście zadać kłam zwycięskiej reakcji; który uratował przez swą klęskę honor i
przyszłość Francji i udowodnił pocieszonej ludzkości, że gdy klasy wyższe utraciły żywotne,
intelektualne i moralne siły, proletariat zachował je w pełni energii i perspektywy na
przyszłość! Paryż otworzył nową erę, erę ostatecznego i całkowitego wyzwolenia mas
ludowych, erę solidarności mas od dziś w pełni realną wbrew granicom i mimo granic między
Państwami; Paryż zniszczył patriotyzm i założył na jego ruinach religię ludzkości; Paryż
proklamował humanizm i ateizm zastępując fikcje bogów wielkimi realnościami życia
społecznego i wiarą w naukę; kłamstwa i niesprawiedliwości etyki religijnej, politycznej i
prawnej -- zasadą wolności, sprawiedliwości, równości i braterstwa, tymi odwiecznymi
podstawami wszelkiej ludzkiej moralności! Paryż bohaterski, racjonalny i wierzący, swym
pełnym chwały upadkiem, swoją śmiercią potwierdził swą żarliwą wiarę w przeznaczenie
ludzkości - i tę wiarę o wiele bardziej żarliwą i bardziej żywą przekazał w spadku następnym
pokoleniom. Paryż zatopiony we krwi swoich najszlachetniejszych dzieci - to ludzkość
ukrzyżowana przez międzynarodową i sprzymierzoną reakcję Europy pod bezpośrednią
inspiracją wszystkich Kościołów chrześcijańskich oraz wielkiego kapłana niesprawiedliwości,
papieża; ale następna międzynarodowa i solidarna rewolucja ludów przyniesie
zmartwychwstanie Paryża.
Taki jest prawdziwy sens, takie dobroczynne i ogromne rezultaty przyniosły dwa miesiące
pamiętnego na zawsze istnienia i upadku Komuny Paryskiej.
Komuna Paryska trwała zbyt krótko i w jej wewnętrznym rozwoju nazbyt przeszkodziła
śmiertelna walka, którą musiała prowadzić z reakcją wersalską, aby była w stanie, nie mówię
już nawet: stosować, ale choćby tylko wypracować teoretycznie swój socjalistyczny program.
Zresztą trzeba przyznać, że większość członków Komuny to nie byli właściwie socjaliści.
Postępowali oni tak jak socjaliści, lecz o wciągnięciu ich w dzieło socjalizmu zadecydowały
nie głębokie przekonania, lecz charakter środowiska, wymogi położenia, które oddziałały na
nich z nieprzepartą, nieuchronną siłą. Socjaliści, na których czele stanął oczywiście nasz
przyjaciel Varlin, stanowili w Komunie nikłą mniejszość; było ich najwyżej czternastu czy
piętnastu. Reszta składała się z jakobinów. Ale porozumiejmy się, są jakobini i jakobini! Są
jakobini adwokaci i doktrynerzy, jak pan Gambetta, którego republikanizm pozytywistyczny
, zarozumiały, despotyczny i formalistyczny, odrzucający dawną rewolucyjną wiarę i
zachowując z jakobinizmu tylko kult jedności i władzy, oddał Francję ludową najpierw
Prusakom, a później krajowej reakcji. I są jakobini szczerze rewolucyjni, bohaterzy, ostatni
prawdziwi przedstawiciele demokratycznej wiary z 1793 roku, zdolni raczej poświęcić
potrzebom rewolucji i ukochaną jedność, i ukochaną władzę niż ugiąć kark przed
zuchwałością reakcji. Ci wielkoduszni jakobini, na których czele stanął oczywiście
Delescluze, człowiek wielkiej duszy i wielkiego charakteru, pragną przede wszystkim
zwycięstwa rewolucji; ponieważ jednak nie ma rewolucji bez udziału mas ludowych, a masy
odznaczają się dziś wybitnym instynktem socjalistycznym i mogą wszcząć tylko rewolucję
ekonomiczną i społeczną, to prawowierni jakobini, coraz bardziej pociągani logiką ruchu
rewolucyjnego, stali się wreszcie socjalistami nawet wbrew woli.
W takim właśnie położeniu znajdowali się jakobini biorący udział w Komunie Paryskiej.
Delescluze, a wraz z nim i inni podpisywali programy i proklamacje, których ogólny duch i
obietnice były stanowczo socjalistyczne. Ponieważ jednak, niezależnie od całej ich szczerości
i ofiarności, stali się socjalistami raczej tylko na skutek zewnętrznych okoliczności, nie zaś z
wewnętrznego przekonania, nie mieli bowiem czasu, ani nawet możności, by stłumić i
przezwyciężyć w sobie całą masę burżuazyjnych przesądów, sprzecznych z ich młodym
socjalizmem - jest rzeczą zrozumiałą, że obezwładnieni wewnętrzną walką, nie mogli nigdy
wejść poza ogólniki ani zdobyć się na jakiś stanowczy krok, który by zerwał na zawsze węzły
solidarności i wszystkie ich stosunki ze światem burżuazyjnym.
Było to wielkie nieszczęście dla Komuny i dla nich; sprzeczność ta obezwładniła ich, a oni
obezwładnili Komunę. Ale nie można ich o to winić. Ludzie nie przeobrażają się z dnia na
dzień i nie zmieniają dowolnie ani swej natury, ani przyzwyczajeń. Dowiedli swej szczerości
składając Komunie życie w ofierze. Któż ośmieli się więcej od nich żądać?
Są oni usprawiedliwieni, tym bardziej że nawet socjalizm ludu Paryża, pod którego wpływem
myśleli i działali, wypływał przede wszystkim z instynktu, a nie z idei czy też z gruntownie
przemyślanego przekonania. Wszystkie dążenia ludu są w najwyższym stopniu i wyłącznie
socjalistyczne; ale ich idee, a raczej tradycyjne wyobrażenia są jeszcze dalekie od tego
poziomu. W proletariacie wielkich miast Francji, a nawet samego Paryża, tkwi jeszcze wiele
jakobińskich przesądów, wiele dyktatorskich i rządowych urojeń. Kult władzy, ten fatalny
produkt religijnego wychowania, historyczne źródło wszystkich nieszczęść, wszelkiej
demoralizacji i wszelkiego ujarzmienia ludu, nie został w nich wykorzeniony ze szczętem.
Prawdą jest, że nawet najinteligentniejszym dzieciom ludu, socjalistom z najgłębszego
przekonania, nie udało się jeszcze wyzwolić zupełnie od tego przesądu. Przetrząśnijcie trochę
ich sumienie, a odnajdziecie w nim jakobina, zwolennika Państwa, który został co prawda
zepchnięty w jakiś ciemny kąt i teraz jest bardzo skromny, ale jeszcze niezupełnie umarły.
Położenie tej szczupłej garstki socjalistów z przekonania, którzy brali udział w Komunie, było
niezmiernie trudne. Nie czując dostatecznego oparcia w wielkiej masie ludności Paryża,
Sekcja Stowarzyszenia Międzynarodowego, zresztą bardzo źle zorganizowana i licząca
zaledwie kilka tysięcy ludzi, musiała staczać codziennie walki z większością jakobinów. I to
wśród jakich okoliczności! Musiała dostarczać pracy i chleba kilkuset tysiącom robotników,
organizować ich, uzbrajać, a jednocześnie śledzić intrygi reakcjonistów w tak wielkim
mieście jak Paryż, mieście oblężonym, pozostającym pod grozą głodu, oddanym na łup
wszelkim nikczemnym zakusom reakcji, która miała możność umocnienia się i która
utrzymywała się w Wersalu za pozwoleniem, i z łaski Prusaków. Rządowi i armii wersalskiej
musieli przeciwstawić rząd rewolucyjny oraz rewolucyjną armię, więc aby zwalczyć
monarchiczną i klerykalną reakcję, sami musieli zapomnieć o elementarnych warunkach
socjalizmu rewolucyjnego i poświęcając je - zorganizować się w reakcją jakobińską.
Czyż nie jest więc naturalne, że wśród podobnych okoliczności jakobini, jako silniejsi,
stanowili bowiem w Komunie większość, i jako posiadający przy tym nieskończenie wyższy
instynkt polityczny, tradycję i praktykę organizacji rządowej - mieli ogromną przewagę nad
socjalistami? Trzeba się raczej dziwić, że nie wykorzystali swej przewagi w większym
stopniu, że nie nadali powstaniu Paryża charakteru wyłącznie jakobińskiego i że dali się
wciągnąć w rewolucję społeczną.
Wiem, iż wielu socjalistów spośród tych, którzy są bardzo konsekwentni w swoich teoriach,
zarzuca naszym paryskim przyjaciołom, że w swej działalności rewolucyjnej nie okazali się w
dostatecznym stopniu socjalistami, a tymczasem wszyscy krzykacze prasy burżuazyjnej
oskarżają ich, że zbyt wiernie wypełniali program socjalizmu. Na razie zostawmy na boku
niecnych donosicieli tej prasy. Zwrócę teraz uwagę surowym teoretykom wyzwolenia
proletariatu, że są niesprawiedliwi w stosunku do naszych paryskich braci; najsłuszniejszą
bowiem teorię dzieli od zastosowań jej w praktyce długa droga, której nie przebywa się w
ciągu kilku dni. Kto miał szczęście znać na przykład Varlina, żeby nie wymieniać nikogo
poza tym jednym, którego ofiarność nie budzi wątpliwości u nikogo, ten wie, jak żarliwe,
przemyślane i głębokie były jego socjalistyczne przekonania, a także i jego przyjaciół. Byli to
ludzie, w których entuzjazm, przywiązanie i uczciwość nie mógł nikt wątpić, kto miał z nimi
styczność. Byli uczciwymi ludźmi i właśnie dlatego nie ufali samym sobie w obliczu tego
olbrzymiego dzieła, jakiemu poświęcili swą myśl i życie: mieli się za ludzi tak małego
znaczenia! Byli zresztą przeświadczeni, że w rewolucji społecznej, diametralnie odmiennej
pod każdym względem od rewolucji politycznej, działalność jednostek równała się niemal
zeru i że o wszystkim powinna decydować samorzutna działalność mas. Działalność
jednostek ogranicza się do opracowywania, wyjaśniania i rozpowszechniania idei
odpowiadających instynktowi ludowemu; ponadto jednostka nie przerywając swych
wysiłków może przyczynić się do wzmocnienia rewolucyjnej organizacji żywiołowej siły mas
ludowych, ale nic poza tym; całej reszty powinien i musi dokonać sam lud. Inne
postępowanie doprowadziłoby do dyktatury politycznej, czyli do odbudowy Państwa,
przywilejów, nierówności, do wszelkiego ucisku Państwa, i w końcu drogą odwrotną, ale
logiczną, polityczna, społeczna, ekonomiczna niewola mas ludowych zostałaby przywrócona.
Varlin i jego przyjaciele podzielali w najwyższym stopniu to zupełnie uprawnione
uprzedzenie, które żywią wszyscy szczerzy socjaliści i w ogóle wszyscy robotnicy urodzeni i
wychowani wśród ludu, uprzedzenie do tego, by jedne i te same jednostki posiadały zawsze
inicjatywę, żeby osoby o wyższej inteligencji sprawowały władzę; ponieważ zaś byli to
przede wszystkim ludzie sprawiedliwi, ich uprzedzenie i brak ufności dotyczyły zarówno ich
samych, jak innych osób.
W przeciwieństwie do komunistów państwowych, przekonanych (moim zdaniem całkiem
błędnie), że rewolucja społeczna może być dekretowana i organizowana bądź przez dyktaturę,
bądź też przez zgromadzenie konstytucyjne zrodzone przez rewolucję polityczną, nasi
przyjaciele socjaliści z Paryża uważali, że rewolucja socjalna może dojść i osiągnąć swój
pełny rozwój tylko przez samorzutną i ciągłą działalność mas, grup i stowarzyszeń ludowych.
Nasi przyjaciele paryscy mieli po tysiąckroć słuszność. Istotnie bowiem, jakaż to, choćby
najgenialniejsza głowa lub - jeżeli chce się mówić o dyktaturze kolektywnej złożonej z
kilkuset jednostek obdarzonych najwyższymi zdolnościami - jakież to mózgi są dość potężne,
dość szerokie, by ogarnąć nieskończoną mnogość i różnorodność realnych interesów, dążeń,
chęci, potrzeb, których suma stanowi kolektywną wolę ludu; jakaż to głowa może wynaleźć
organizację społeczną zdolną wszystkich zadowolić? Taka organizacja stałaby się łożem
prokrustowym, na którym rozciągnąć by się musiało nieszczęsne społeczeństwo, zniewolone
przez bardziej lub mniej jawną przemoc państwową. Zawsze dotychczas tak było, i właśnie
rewolucja socjalna powinna położyć kres temu dawnemu systemowi organizacji opartej na
sile, dając pełną wolność masom, grupom, gminom, stowarzyszeniom, nawet oddzielnym
jednostkom, i burząc raz na zawsze potęgę, a nawet istnienie Państwa, tę historyczną
przyczynę wszelkiej przemocy. Upadek Państwa pociągnie za sobą upadek wszelkich
niesprawiedliwości prawa jurydycznego wraz ze wszystkimi kłamstwami różnych kultów,
jako że to prawo i te kulty były zawsze jedynie koniecznym uświęceniem, zarówno idealnym
jak realnym, wszelkich gwałtów dokonywanych, chronionych i nagradzanych przywilejami
przez Państwo.
Jest rzeczą oczywistą, że tylko wtedy ludzkość otrzyma wolność i tylko wtedy prawdziwe
interesy społeczeństwa, wszystkich grup, wszystkich organizacji miejscowych, zarówno jak
wszystkich jednostek, które tworzą społeczeństwo, będą mogły znaleźć pełne zaspokojenie,
kiedy Państwa przestaną istnieć. Jest rzeczą oczywistą, że wszystkie rzekomo ogólne interesy
społeczeństwa, które Państwo ma reprezentować, a które w istocie rzeczy są tylko ogólną i
stałą negacją prawdziwych interesów rejonów, gmin, stowarzyszeń, a także ogromnej liczby
jednostek poddanych Państwu, stanowią abstrakcję, fikcję, kłamstwo i że Państwo jest jak
obszerna rzeźnia, jak olbrzymi cmentarz, dokąd, w cieniu i pod przykrywką tej abstrakcji,
wszystkie realne dążenia, wszystkie żywotne siły kraju przybywają, aby wspaniałomyślnie i
błogo dać się w ofierze zabić i pogrzebać.
Ponieważ zaś żadna abstrakcja nie istnieje nigdy sama przez się ani sama dla siebie, ponieważ
nie ma ani nóg, żeby chodzić, ani ramion, żeby tworzyć, ani żołądka, żeby przetrawić tę masę
ofiar, jakie jej składają na pożarcie, jest rzeczą jasną, że podobnie jak abstrakcja religijna,
czyli niebiańska (Bóg jest w gruncie rzeczy reprezentantem interesów bardzo konkretnych,
bardzo realnych kasty uprzywilejowanej - kleru), tak jej ziemskie uzupełnienie, abstrakcja
polityczna, Państwo, jest reprezentantem nie mniej konkretnych i realnych interesów klasy,
która dzisiaj jest głównym, jeżeli nie wyłącznym eksploatatorem i która zresztą usiłuje
pochłonąć wszystkie inne klasy; jest więc reprezentantem burżuazji. I podobnie jak z klerem,
który zawsze był zróżnicowany i którego podział na bardzo możną i bogatą mniejszość oraz
na bardzo podrzędną i dość biedną większość pogłębia się jeszcze, tak też jest i z burżuazją; w
niej i w jej różnych organizacjach społecznych i politycznych w przemyśle, rolnictwie,
bankowości i handlu, jak również we wszystkich organach Państwa: administracyjnych,
finansowych, prawnych, uniwersyteckich, policyjnych i wojskowych, z każdym dniem staje
się bardziej wyraźny podział na faktycznie panującą oligarchię i niezliczoną masę istot mniej
lub więcej nic nie znaczących i mniej lub więcej podupadłych, które żyją w wiecznym
złudzeniu, spychane nieuchronnie i coraz głębiej w proletariat siłą nieprzepartą, siłą obecnego
rozwoju ekonomicznego, istot, które zostały zmuszone do służenia za ślepe narzędzie tej
wszechwładnej oligarchii.
Zniesienie Kościoła i Państwa jest pierwszym i nieodzownym warunkiem rzeczywistego
wyzwolenia społeczeństwa. Dopiero potem społeczeństwo może i powinno zorganizować się
w sposób odmienny, jednakże nie od góry do dołu, nie według idealnego planu, który został
wymyślony przez kilku mędrców i uczonych, ani też przy pomocy dekretów wprowadzonych
przez jakąś dyktatorską siłę lub nawet przez zgromadzenie narodowe, wybrane na zasadzie
powszechnego głosowania. Taki system doprowadziłby nieuchronnie - jak już mówiłem - do
stworzenia nowego Państwa i w konsekwencji do utworzenia nowej arystokracji rządzącej,
czyli całej klasy ludzi nie mających nic wspólnego z masami ludowymi; klasa ta zaczęłaby
niewątpliwie na nowo wyzyskiwać masy i ciemiężyć je pod pretekstem powszechnego
uszczęśliwiania lub w imię ocalenia Państwa.
Przyszły ustrój społeczny powinien być zorganizowany tylko od dołu ku górze, poprzez
dobrowolne zrzeszenie czy federację robotników, nasamprzód w stowarzyszeniach, następnie
w gminach, w rejonach, w narodach i w końcu w wielkiej federacji międzynarodowej i
światowej. Wówczas dopiero urzeczywistni się prawdziwy i żywotny ład pełen wolności i
ogólnego szczęścia, ład, w którym interesy jednostek nie będą sprzeczne, lecz zgodne z
interesami społeczeństwa.
Powiadają, że powszechna zgodność i solidarność interesów jednostek i społeczeństwa nigdy
nie będzie się mogła faktycznie urzeczywistnić, ponieważ interesy te są sobie przeciwstawne,
nie są w stanie ani zrównoważyć się same przez się, ani osiągnąć jakiegoś porozumienia. Na
taki zarzut odpowiem, że jeżeli dotychczas interesy te nie były nigdy i nigdzie w stanie
wzajemnej zgody, jest to winą Państwa, które poświęciło interesy większości korzyściom
uprzywilejowanej mniejszości. Oto dlaczego ta osławiona niezgodność i ta walka interesów
indywidualnych z interesami społeczeństwa nie jest niczym innym niż oszustwem i
politycznym kłamstwem zrodzonym z kłamstwa teologicznego, które wymyśliło doktrynę o
grzechu pierworodnym, żeby zhańbić człowieka i zniszczyć w nim świadomość jego własnej
wartości. Tę fałszywą ideę o sprzeczności interesów wydały na świat rojenia metafizyki, która
- jak wiadomo - jest blisko spokrewniona z teologią. Nie biorąc pod uwagę społecznej natury
człowieka, metafizyka potraktowała społeczeństwo jako mechaniczny i całkowicie sztuczny
agregat jednostek przypadkowo połączonych w imię jakiejś umowy formalnej czy też tajnej,
zawartej swobodnie lub też pod wpływem siły wyższej. Przed połączeniem się w
społeczeństwo jednostki te, obdarzone pewnego rodzaju duszą nieśmiertelną, zażywały
całkowitej wolności.
Jeżeli jednak metafizycy, zwłaszcza ci, którzy wierzą w nieśmiertelność duszy, twierdzą, że
ludzie na zewnątrz społeczeństwa są istotami wolnymi, wobec tego my dochodzimy do
nieuniknionego wniosku, że ludzie mogą łączyć się w społeczeństwo jedynie przez
wyrzeczenie się swej wolności, swej naturalnej niezależności oraz poświęcenie swych
interesów, nasamprzód osobistych, następnie lokalnych. Im społeczeństwo jest liczniejsze i
organizacja jego bardziej złożona, tym większego wymaga wyrzeczenia i poświęcenia. W
takim przypadku Państwo jest wyrazem wszelkich ofiar indywidualnych. Istniejąc pod tego
rodzaju abstrakcyjną formą, a jednocześnie dysponując przemocą, Państwo w imię tego
kłamstwa, które nazywa się "dobrem publicznym", chociaż reprezentuje oczywiście tylko
interesy klasy panującej, krępuje w dalszym ciągu i coraz bardziej, co się samo przez się
rozumie, wolność indywidualną. W ten sposób ukazuje się nam ono jako nieuniknione
zaprzeczenie i unicestwienie wszelkiej wolności, wszelkich interesów, zarówno
indywidualnych jak i ogólnych.
Widzimy, że w systemach metafizycznych i teologicznych wszystko się wiąże ze sobą i
tłumaczy się samo przez się. Oto dlaczego konsekwentni obrońcy tych systemów mogą, a
nawet powinni, i to z czystym sumieniem, w dalszym ciągu wyzyskiwać masy ludowe przy
pomocy Kościoła i Państwa. Napełniając swe kieszenie i zaspokajając wszystkie swe brudne
żądze, mogą jednocześnie pocieszać się myślą, że się trudzą dla chwały boskiej, dla
zwycięstwa cywilizacji i dla wiecznego szczęścia proletariatu.
Ale my, którzy nie wierzymy ani w Boga, ani w nieśmiertelność duszy, ani w metafizyczną
wolność woli - my stwierdzamy, że wolność powinno się rozumieć, w najpełniejszym i
najszerszym znaczeniu, jako cel historycznego postępu ludzkości. Przez dziwny, chociaż
logiczny kontrast nasi przeciwnicy, teologiczni i metafizyczni idealiści, przyjmują zasadę
wolności za fundament i podstawę swych teorii, aby po prostu wyciągnąć z niej wniosek o
niezbędności niewolnictwa ludzi. My, w teorii materialiści, staramy się stworzyć i utrwalić w
praktyce idealizm racjonalny i szlachetny. Nasi wrogowie, idealiści boscy i transcendentalni,
wpadają w niski materializm praktyczny, krwiożerczy, na zasadzie tej samej logiki, według
której każdy rozwój doprowadza do negacji podstawy wyjściowej. Jesteśmy przeświadczeni,
że wszelkie bogactwo intelektualnego, moralnego i materialnego rozwoju człowieka, tak
samo jak jego pozorna niezależność - że wszystko to jest wytworem życia w społeczeństwie.
Poza społeczeństwem człowiek nie tylko nie byłby wolny, lecz nie zdołałby się nawet
przeobrazić w prawdziwego człowieka, to jest w istotę posiadającą świadomość swego
istnienia, istotę czującą, myślącą i mówiącą. Jedynie współdziałanie rozumu i zbiorowej
pracy mogło zmusić człowieka, by wyszedł ze stanu dzikości i zwierzęcości, które stanowią
jego pierwotną naturę czy też punkt wyjściowy dalszego rozwoju. Jesteśmy głęboko
przekonani o tej prawdzie, że całe życie ludzkie - ludzkie interesy, dążenia, potrzeby,
złudzenia, nawet głupstwa, podobnie jak gwałty, niesprawiedliwości i wszystkie działania,
które na pozór są dobrowolne - że wszystko to jest wynikiem działania koniecznych sił
działających w życiu społeczeństwa. Ludzie nie mogą przyjąć idei wzajemnej między sobą
niezależności, nie negując zarazem wzajemnego oddziaływania współzależności w
przejawach zewnętrznej przyrody.
W samej przyrodzie ta cudowna współzależność i zgodność zjawisk niewątpliwie nie
dochodzi do skutku bez walki. Wprost przeciwnie, harmonia sił przyrody jawi się jako
prawdziwy rezultat tej ustawicznej walki, która stanowi konieczny warunek życia i ruchu.
Zarówno w przyrodzie, jak w społeczeństwie nie ma porządku bez walki, bez walki
społeczeństwo jest martwe.
Tylko dzięki temu, że wszechświat nie jest rządzony według jakiegoś systemu z góry
pomyślanego i narzuconego przez najwyższą wolę, może w nim zapanować naturalny
porządek. Teologiczna hipoteza prawodawstwa boskiego prowadzi do oczywistej
niedorzeczności i jest zaprzeczeniem nie tylko wszelkiego porządku, lecz nawet samej
przyrody. Jedynie te prawa przyrody są realne, które są od niej nieodłączne, a więc nie zostały
ustanowione przez żadną władzę. Prawa te są prostymi przejawami lub raczej trwałymi
właściwościami rozwoju rzeczy oraz kombinacją tych faktów zawsze zmiennych,
przejściowych, ale realnych. Całokształt tych faktów stanowi to, co nazywamy "przyrodą".
Rozum ludzki i nauka obserwowały te fakty, sprawdzały w doświadczeniu, i następnie
połączyły w jeden system, nazywając je prawami. Lecz sama przyroda nie zna żadnego
prawa. Ona działa nieświadomie, sama przez się przedstawiając nieskończoną rozmaitość
zjawisk pojawiających się i powtarzających w sposób konieczny. I właśnie dzięki tej
konieczności działania porządek wszechświata może istnieć i faktycznie istnieje.
Tego rodzaju porządek przejawia się również w społeczeństwie ludzkim, które pozornie
rozwija się w sposób rzekomo anty-naturalny, lecz w rzeczywistości ulega naturalnemu i
nieuchronnemu biegowi rzeczy. Tylko wyższość człowieka nad innymi zwierzętami oraz
zdolność myślenia wniosły do jego rozwoju szczególny element, zresztą - zaznaczmy
mimochodem - całkowicie naturalny w tym znaczeniu, że człowiek, podobnie jak wszystko,
co istnieje, jest materialnym wytworem wzajemnego oddziaływania sił. Tym szczególnym
elementem jest rozumowanie czy też zdolność do uogólniania i abstrakcji, dzięki której
człowiek może za pomocą myśli poznawać, badać i obserwować siebie samego jak przedmiot
zewnętrzny i obcy. Wznosząc się myślowo ponad siebie samego, a także ponad otaczający
świat, dochodzi on do pojęcia abstrakcji doskonałej, do absolutnej nicości. Ostatnią granicą
najwyższej abstrakcji myślowej jest absolutna nicość, to znaczy Bóg.
Oto sens i historyczne ugruntowanie wszelkiej doktryny teologicznej. Ci pierwsi związani w
społeczeństwo ludzie, nie rozumiejąc natury i materialnych przyczyn własnych swych myśli,
nie zdając sobie nawet sprawy z warunków ani praw naturalnych, które je zrodziły i
rozwinęły, nie mogli niewątpliwie nawet podejrzewać, że ich pojęcia absolutne były tylko
rezultatem zdolności do tworzenia idei abstrakcyjnych. Oto przyczyna, dla której uważali idee
wysnute z przyrody za przedmioty realne, wobec których nawet przyroda stawała się niczym.
Następnie zaś fikcje, niemożliwe do przyjęcia idee absolutu zaczęli adorować i oddawać im
wszelkie honory. Trzeba było jednak w jakiś sposób przedstawić i uzmysłowić tę
abstrakcyjną ideę nicości czyli Boga. W tym celu wyolbrzymili koncepcję bóstwa i nadto
obdarzyli ją wszystkimi dobrymi i złymi siłami i jakościami, które napotykali tylko w naturze
i w społeczeństwie. Takie było pochodzenie i historyczny rozwój wszystkich religii,
poczynając od fetyszyzmu, a kończąc na chrześcijaństwie.
Nie mamy wcale zamiaru wdawać się w historię religijnych, teologicznych i metafizycznych
niedorzeczności, a tym bardziej omawiać stopniowy rozwój wszystkich wcieleń i wizji
boskich, stworzonych przez wieki barbarzyństwa. Wszystkim wiadomo, że zabobony rodziły
zawsze straszliwe nieszczęścia i zmuszały do przelewania potoków krwi i łez. Powiemy
tylko, że wszystkie te oburzające błąkania się biednej ludzkości były faktami historycznymi,
nieuniknionymi w normalnym wzroście i ewolucji organizmów społecznych. Owe zbłąkania
spowodowały, że w społeczeństwie ukształtowała się, opanowując wyobraźnię ludzką, ta
fatalna idea, według której wszechświatem rządzi siła czy wola nadprzyrodzona. Następowały
stulecia po stuleciach, społeczeństwa zżyły się z tą ideą tak dalece, iż zabiły w sobie wszelkie
dążenia i wszelką zdolność do dalszego postępu.
Nasamprzód ambicja kilku jednostek, a później niektórych klas społecznych uczyniła z
niewolnictwa i podbojów regułę życia, a szkodliwą ideę bóstwa zakorzeniła w umysłach
głębiej niż jakąkolwiek inną. Odtąd żadne społeczeństwo istnieć nie mogło bez tych dwóch
fundamentalnych instytucji: Kościoła i Państwa. Te dwie społeczne plagi znalazły obrońców
we wszystkich doktrynerach.
Zaledwie te instytucje pojawiły się na świecie, natychmiast zorganizowały się dwie kasty:
kapłanów i arystokracji, które nie tracąc czasu postarały się wpoić głęboko w ujarzmiony lud
przekonanie o niezbędności, pożyteczności i świętości Kościoła i Państwa.
Wszystko to miało na celu zamienić brutalne niewolnictwo na niewolnictwo legalne,
przewidziane, uświęcone wolą Istoty Najwyższej.
Ale czy kapłani i arystokraci szczerze wierzyli w boskie pochodzenie tych instytucji, które
podtrzymywali z całych sił w swym własnym interesie? Czy byli tylko kłamcami i oszustami?
Nie, sądzę, że jednocześnie wierzyli i oszukiwali.
Jestem przekonany, że początkowo ich wiara była szczera, zbłąkanie bowiem mas udzielało
im się w sposób naturalny i nieunikniony; dopiero później, w epoce upadku świata
starożytnego, ogarnął ich sceptycyzm, czyniąc z nich bezwstydnych oszustów. Jeszcze z innej
przyczyny można uważać twórców Państw za ludzi szczerych. Człowiek zawsze łatwo daje
wiarę temu, czego pragnie i co nie sprzeciwia się jego interesom. Choćby był rozumny i
wykształcony - nie zmienia to postaci rzeczy: jego miłość własna i pragnienie współżycia z
bliźnimi oraz chęć, by darzono go szacunkiem, każą mu zawsze wierzyć w to, co mu jest miłe
i pożyteczne. Jestem przeświadczony o tym, że na przykład Thiers i rząd wersalski starali się
za wszelką cenę przekonać siebie samych, że mordując w Paryżu kilka tysięcy mężczyzn,
kobiet i dzieci ratowali Francję.
Chociaż kapłani, wróżbici, arystokracja i burżuazja dawnych i nowych czasów mogli szczerze
wierzyć, pozostali wszakże szalbierzami. Trudno bowiem przy puścić, aby wierzyli oni w
każdą z tych niedorzeczności, z których składają się wiara i polityka. Nawet nie mówiąc o tej
epoce, w której - według słów Cycerona - "dwóch wróżbitów nie mogło na siebie spojrzeć,
aby się jeden nie śmiał z drugiego". Trudno przypuścić, że nawet w czasach powszechnej
ciemnoty i zabobonu wynalazcy codziennych cudów sami byli przekonani o ich realności. To
samo można powiedzieć o polityce, która da się ująć w następującą regułę: "Należy ujarzmiać
i ograbiać lud w taki sposób, żeby się nie uskarżał zbyt głośno na swoją dolę, żeby nie
przestawał być posłusznym i żeby nie miał czasu myśleć o oporze i buncie".
Jakże więc można sobie wyobrazić, aby ludzie, którzy uczynili z polityki zawód, którzy są
świadomi swych celów, czyli niesprawiedliwości, gwałtu, kłamstwa, zdrady, mordów
zbiorowych i pojedynczych - mogli szczerze wierzyć w kunszt polityczny i w mądrość
Państwa, tego twórcy szczęśliwości społecznej? Pomimo całego swego okrucieństwa nie
mogli posunąć się do tego stopnia głupoty. Kościół i Państwo były zawsze wielką szkołą
zbrodni. Historia świadczy o ich zbrodniach; zawsze i wszędzie kapłan i władca byli
świadomymi, systematycznymi, nieubłaganymi i krwiożerczymi wrogami ludów i ich katami.
W jaki jednak sposób można pogodzić te dwie rzeczy, które pozornie wzajemnie się
wyłączają: oszustów z oszukanymi, kłamców z wierzącymi? Z punktu widzenia logiki wydaje
się to trudne; natomiast z punktu widzenia faktów, czyli życia praktycznego, cechy te kojarzą
się nader często.
W ogromnej większości wypadków ludzie żyją w sprzeczności z samymi sobą wśród ciągłych
nieporozumień; na ogół tego nie dostrzegają, dopóki jakieś nadzwyczajne zdarzenie nie
wytrąci ich z trwałej ospałości i nie zmusi do rzucenia okiem na siebie i wokół siebie.
W polityce, jak w religii, ludzie są tylko narzędziem w rękach wyzyskiwaczy. Ale okradający
i okradani, ciemiężyciele i ciemiężeni żyją jedni obok drugich, rządzeni przez garstkę
jednostek, które wypada uznać za prawdziwych wyzyskiwaczy. Ci właśnie ludzie, wolni od
wszelkich przesądów politycznych i religijnych, świadomie krzywdzą i ciemiężą. W
siedemnastym i osiemnastym wieku, aż do wybuchu Wielkiej Rewolucji, tak jak i w naszych
czasach, oni panują w Europie, działając niemal według tego, jak im się podoba. Trzeba
wierzyć, że ich panowanie nie potrwa już długo.
Podczas gdy główni przywódcy z całą świadomością oszukują i gubią ludy, ich posługacze
czy kreatury Kościoła i Państwa starają się gorliwie podtrzymywać świętość i nienaruszalność
tych ohydnych instytucji. Jeżeli Kościół, według słów kapłanów oraz większości mężów
stanu, jest konieczny dla zbawienia duszy, to Państwo ze swej strony jest również konieczne
dla utrzymania pokoju, ładu i sprawiedliwości; toteż doktrynerzy wszystkich szkół krzyczą:
"Bez Kościoła i bez Rządu nie ma cywilizacji ani postępu".
Nie mamy zamiaru dyskutować na temat problemu zbawienia wiecznego, ponieważ nie
wierzymy w nieśmiertelność duszy. Jesteśmy przekonani, że Kościół jest rzeczą najbardziej
szkodliwą dla ludzkości, dla prawdy i postępu. I czyż może być inaczej? Czy to nie
Kościołowi przypadło w udziale troszczyć się o demoralizację młodych pokoleń, zwłaszcza
kobiet? Czyż to nie Kościół usiłuje zniszczyć rozumowanie logiczne oraz naukę za pomocą
swych dogmatów, swych kłamstw, głupoty i nikczemności? Czyż nie zagraża on ludzkiej
godności, wypaczając w człowieku pojęcia o prawie i sprawiedliwości? Czyż nie zamienia
wszystkiego, co żywe, w trupy, czy nie niszczy wolności, czy nie głosi wiecznego
niewolnictwa mas - na korzyść tyranów i wyzyskiwaczy? Czyż to nie ten nieubłagany Kościół
dąży do uwiecznienia królestwa ciemnoty, nieuctwa, nędzy i zbrodni?
Jeżeli postęp naszego stulecia nie jest kłamliwym urojeniem, to powinien skończyć z
Kościołem*
Locarno, 5-23 czerwca 1871 r.
* W tym miejscu rękopis się urywa. (przyp. red.)
Przypisy
"Listy do Francuza o kryzysie współczesnym" - opublikowane po raz pierwszy w Neuchatel
20 września 1870, bez nazwiska autora, daty i miejsca wydania. Przygotował do druku i
formę literacką Listom nadał J.Guillaume. Dalszy ciąg Listów w IV tomie "Oeuvres", Paryż
1910. Bakunin poddaje w nich analizie kryzys franko-pruski 1870 roku, rozważając jego
możliwe rozwiązania i perspektywy. Problem niezmiernie go pasjonował, gdyż łączył z wojną
franko-pruską w latach 1870 - 71 wielkie nadzieje co do rozwoju ruchu socjalistycznego w
Europie. Wyrażał w związku z tym przekonanie, że "z tej wojny wyjdzie bezpośrednio
rewolucja socjalistyczna w Europie, lub też socjalizm w Europie na długo zaginie". (przyp.
red.)
Przyjął go także i nadal będzie coraz więcej akceptował zasadniczo anty polityczny instynkt
ludów słowiańskich. (przyp. aut)
Zob. jego list do Llttre'go w "Progres de Lyon". (przyp. aut)
List adresowany do Aleksandra Hercena i Mikołaja Ogariowa
Nota redakcyjna
Bakunin omawia w liście swoją działalność we Włoszech oraz podejmuje polemikę z
poglądami Hercena i Ogariowa.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 419 - 440. Przekład Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
19 lipca roku 1866 Ischia
Drodzy Przyjaciele!
Korzystam z wyjazdu księżnej Oboleńskiej, mojej i Waszej przyjaciółki, aby pomówić z
Wami szczegółowo i otwarcie. Przede wszystkim chcę Was z nią zapoznać. Należy ona do
tych rzadkich kobiet w Rosji, które nie tylko sercem i myślą, ale także i wolą, a kiedy trzeba,
to również i czynem, są po naszej stronie. Czyż nie prawda, że taka rekomendacja jest
wystarczająca, niczego więc do niej nie dodam, tym bardziej że sami księżnę teraz poznacie i
z pewnością polubicie. Jedzie ona do Genewy spotkać się ze starym ojcem, hrabią
Sumarokowem, byłym dowódcą artylerii, generałem-adiutantem itd., i z mężem, obecnie
cywilnym gubernatorem Moskwy. Ojciec, sługa Mikołaja, a równocześnie umiarkowany
liberał, frankmason, trochę spirytysta, należy do partii Konstantego. Książę Oboleński,
fanatyk, a jak mówią - uczciwy fanatyk ruchu nowoprawosławnego, demokratycznie
państwowego i polakożerczego, modli się do Boga i Świętych Pańskich, całuje ręce popom i
ubóstwia cara. Księżna jest z nim na bakier; on jedzie do niej, aby - powołując się na autorytet
cara i całego moskiewskiego towarzystwa - ją i dzieci ściągnąć z powrotem w cuchnącą
błotem przepaść moskiewską; ona jedzie na to spotkanie z mocnym postanowieniem
wykręcenia się z tych tarapatów i ocalenia siebie i dzieci od tej otchłani. Oczekuje ją w
Genewie trudna walka; obiecałem jej, że znajdzie w Was przyjaciół, pocieszycieli i dobrych
doradców. Rozumie się, że nie będziecie mogli chodzić do niej, skompromitowałoby to ją
bowiem w oczach męża, a nawet ojca i samego rządu. Ale ona będzie przyjeżdżała do Was.
Urządźcie to tylko tak, żeby nikogo u Was nie spotykała oprócz Was samych, Waszych pań,
jeżeli będą w Genewie, i wypróbowanych w milczeniu przyjaciół Waszych, Tchórzewskiego i
Czernieckiego. Niech Bóg zachowa ją od księcia Dołgorukowa, od wielbiciela dawnej Rosji,
Kasatkina, i całej młodej Rosji
. Zresztą jesteście ludzie subtelni i w ostrożności
zaprawieni. Nie ma więc Was co uczyć, wszystko urządzicie jak najlepiej, a mnie za tę
znajomość będziecie wdzięczni, bo znajdziecie w niej wiernego przyjaciela i dobrą Rosjankę.
Interesowałaby ją znajomość z Karolem Vogtem, dlatego też dałem jej kilka słów do niego,
ale Hercen może przecież najlepiej urządzić jej spotkanie z nim u siebie. Może pokaże jej
także racjonalistycznego mistagoga i fanatycznie nie pojmującego socjalizmu Edgara
Quineta. Tak więc oddaję ją Wam całkowicie pod opiekę. Ożywi ona handel Tchórzewskiego,
bo o ile wiem, chce kupić kompletny zbiór wydawnictw Waszej drukarni.
A teraz wróćmy do naszych spraw. Stawialiście mi zarzut bezczynności wówczas, gdy ja
byłem bardziej czynny niż kiedykolwiek. Mówię o ostatnich trzech latach. Jedynym
przedmiotem mojej działalności było założenie i zorganizowanie tajnego międzynarodowego
stowarzyszenia rewolucyjno-socjalistycznego. Wiedząc z góry, że Wy, zgodnie z Waszym
temperamentem i w związku z obecnym kierunkiem obecnej Waszej działalności, przystąpić
do niego nie możecie, z drugiej strony wierząc niezachwianie w moc i szlachetność Waszych
charakterów, przysyłam Wam w osobnej zapieczętowanej paczce, którą Wam przekaże
księżna, wyczerpujący program: wykład zasad oraz opis organizacji stowarzyszenia
zwracajcie uwagi na literacką niedokładność tej pracy, ale skoncentrujcie się na istocie
sprawy. Znajdziecie tam dużo zbędnych szczegółów, ale pamiętajcie, że pisałem w otoczeniu
Włochów, którym idee społeczne były, niestety, najzupełniej nie znane. Szczególnie ostrą
walkę musiałem stoczyć z tak zwanymi uczuciami i ideami narodowymi, z ohydną
burżuazyjną retoryką patriotyczną, gwałtownie rozdętą przez Mazziniego i Garibaldiego. Po
trzyletniej trudnej pracy doszedłem do pozytywnych wyników. Mamy przyjaciół w Szwecji,
Norwegii, Danii, Anglii, Belgii, Francji, Hiszpanii i we Włoszech; należą do nich Polacy, a
nawet kilku Rosjan. We Włoszech południowych część mazzinowskich organizacji, Falanga
Sacra, przeszła w nasze ręce. Załączam tu zwięzły program naszej włoskiej organizacji
ogólnokrajowej. W manifeście do swych przyjaciół w Neapolu i na Sycylii Mazzini wystąpił
z formalną denuncjacją pod moim adresem, nazywał mnie zresztą przy tym il mio illustre
amico Michele Bakunin. Denuncjacja ta była dla mnie dość kłopotliwa, bo w falangach
Mazziniego, zwłaszcza na Sycylii, pełno jest agentów rządu, wobec czego mogła mnie ona
poważnie skompromitować. Na szczęście rząd tutaj jeszcze nie rozumie, co to jest ruch
społeczny, toteż się go nie obawia i dowodzi tym swej niemałej głupoty, bo po zupełnej
katastrofie wszystkich innych partii, idei i motywów, we Włoszech pozostała na placu tylko
jedna żywa siła: rewolucja społeczna. Cały lud, osobliwie we Włoszech południowych,
masami przechodzi do nas i ubóstwo nasze wynika nie z braku materiału, lecz z braku ludzi
wykształconych, szczerych i zdolnych nadać formę temu materiałowi. Pracy dużo, przeszkód
bez liku, brak środków pieniężnych okrutny - ale mimo wszystko, pomimo nawet silnej
dywersji wojskowej, bynajmniej nie tracimy nadziei, nie tracimy cierpliwości, cierpliwości
zaś trzeba dużo, i chociaż powoli, ale naprawdę z każdym dniem posuwamy się naprzód.
Tego wystarczy, aby wyjaśnić Warn, czym się zajmowałem w ciągu trzech lat. Zgadzając się
z Wami, że dla powodzenia sprawy trzeba ją odgrodzić od wszystkiego, co się z nią nie
wiąże, i oddać się jej całkowicie, zajmowałem się tylko nią i usuwałem się od wszystkiego
poza tym. Tym sposobem rozszedłem się z Wami - może nie pod względem celu, ale pod
względem metody, a Wy wiecie, że la forme en-traine toujours le fond avec elle... Nie
rozumiem drogi, którą obraliście obecnie, polemizować z Wami nie chciałem, a zgodzić się
nie mogłem. Po prostu nie rozumiem Waszych listów do cesarza, ani celu w nich nie widzę,
ani korzyści - wprost przeciwnie, są one szkodliwe, ponieważ w niedoświadczonych
umysłach mogą zrodzić myśl, że od państwa w ogóle, a w szczególności od wszechrosyjskiej
państwowości i od reprezentującego ją rządu można jeszcze oczekiwać czegoś dobrego dla
ludu. Moim zdaniem, na odwrót, popełniając obrzydliwości, gałgaństwa, zło, robią, co do
nich należy. Nauczyliście się od angielskich wigów lekceważyć logikę, a ja ją szanuję -
pozwolę sobie przypomnieć Warn, że idzie tu nie o nieuzasadnioną logikę jednostki, ale o
logikę faktów, samej rzeczywistości. Twierdzicie, że rząd, taki jaki był, mógł zrobić cuda "na
plus i na minus" ("Kołokoł" z 15 grudnia r. 1865, str. 1718), a ja jestem przekonany, że jest
silny tylko w sferze "minusowej", a żaden "plus" cechować go nie może. Zarzucacie swym
byłym przyjaciołom, a obecnie patriotom-państwowcom, że stali się donosicielami i katami.
Mnie zaś, wprost przeciwnie, wydaje się, że kto chce nienaruszalności imperium, powinien
śmiało stanąć po stronie Murawjowa, który dla mnie jest dzielnym przedstawicielem
wszechrosyjskiej państwowości, Saint-Justem i Robespierre'em, i że chcieć utrzymać ją w
całości i nie chcieć systemu Murawjowa - to niewybaczalna słabość. Dekabryści obu odcieni
mieli więcej logiki i zdecydowania: Jakuszyn chciał zarżnąć Aleksandra I tylko za to, że ten
śmiał pomyśleć o ponownym połączeniu Litwy z Polską. Pestel zaś śmiało głosił zburzenie
imperium, wolną federację ludów i rewolucję społeczną.
Był odważniejszy od Was, bo nie zląkł się wściekłych krzyków przyjaciół i towarzyszy
spiskowych, szlachetnych, ale ślepych uczestników północnej organizacji dekabrystów. Wy
zaś przestraszyliście się i ustąpiliście przed sprzedajnym wyciem moskiewskich i
petersburskich dziennikarzy, popieranych przez plugawą masę plantatorów i moralnie
zbankrutowaną większość uczniów Bielińsikiego i Granowskiego, Twoich uczniów,
Hercenie, przez większość starej humanitarnie estetyzującej braci, której książkowy idealizm
nie wytrzymał, o zgrozo, naporu brudnej, rządowej rosyjskiej rzeczywistości. Okazałeś się
słaby, mój Hercenie, wobec tej zdrady, którą Twój światły i przenikliwy, ściśle logiczny
umysł z pewnością przewidziałby, gdyby go nie zaćmiła jego słabość płynąca z uczuciowości.
Ty dotąd nie możesz sobie z nią poradzić, zapomnieć się, pocieszyć. W Twoim głosie słychać
dotąd smutek płynący z urazy, z poczucia doznanej zniewagi... Ty wciąż mówisz z nimi,
upominasz ich tak samo, jak upominasz cesarza, zamiast plunąć raz na zawsze na całą swą
starą publiczność i odwróciwszy się do niej plecami, zwrócić się do publiczności nowej,
młodej, jedynej, która może Cię zrozumieć szczerze, z rozmachem i wolą działania. Tym
sposobem, pod wpływem przesadnej subtelności w stosunku do swych jakże grzesznych
starców, sprzeniewierzasz się swemu obowiązkowi. Tylko nimi się zajmujesz, do nich
przemawiasz, umniejszasz siebie dla nich i pocieszasz się myślą, "że najgorsze czasy mamy
za sobą, i wkrótce na odgłos dzwonu waszego znowu pojawią się wszeteczne dzieci wasze z
siwymi włosami i całkiem bez włosów z patriotycznego stada"... (1 grudnia, str. 1710); a do
tego czasu Ty "w imię powodzenia praktycznej propagandy" skazujesz się na trudny,
niewdzięczny obowiązek "postępowania według swojej miary, maszerowania zawsze krok za
krokiem, a nie dwoma krokami naraz". Doprawdy nie rozumiem, co to znaczy iść o krok
przed wielbicielami Katkowa, Skariatina, Murawjowa - a nawet przed stronnikami Milutinów,
Samarinów, Aksakowów? Mnie się zdaje, że między Tobą a nimi różnica polega nie tylko na
ilości, ale i na jakości, że między Wami nic nie ma i nie może być wspólnego. Przede
wszystkim - jeśli nawet pozostawić na uboczu ich interesy osobiste i stanowe, których potęga
ciągnie ich zresztą nieodparcie do przeciwnego nam obozu - oni są patriotami-państwowcami,
Ty zaś socjalistą; toteż w konsekwencji powinieneś być wrogiem wszelkiego w ogóle
państwa, które jest nie do pogodzenia z rzeczywistym, swobodnym, szerokim rozwojem
interesów społecznych ludów. Oni poza sobą i swoimi interesami gotowi są poświęcić
wszystko - i człowieczeństwo, i prawdę, i prawo, i wolę, i dobrobyt ludu - dla podtrzymania,
umocnienia i rozwinięcia siły państwa. A Ty, jako socjalista, bez wątpienia gotów jesteś
poświęcić życie i mienie, by zniszczyć to samo państwo, którego istnienie nie da się pogodzić
z wolą ani pomyślnością ludu. Czy też może jako socjalista - państwowiec gotów jesteś
pogodzić się z najobrzydliwszym i najniebezpieczniejszym załganiem, zrodzonym w naszych
czasach: z rządowym demokratyzmem, z czerwoną biurokracją? Ty nigdzie nie wypowiadasz
tego jasno; w Twoich artykułach znaleźć nawet można dużo niedopowiedzeń i trafnych uwag,
w których wprost odrzucasz państwowość w ogóle, ale równocześnie mówisz o cudach, które
rząd może zrobić w kierunku dodatnim, o "cesarzu, który wyrzekając się Piotrowszczyzny,
połączy w sobie, być może, cara i Stieńkę Razina".
Hercenie, posłuchaj, to przecie niedorzeczność, i ja doprawdy nie pojmuję, jak mogła ona
powstać w Twojej głowie, wyjść z niej i znaleźć się pod Twoim piórem! Ty powiesz może, że
ja sam mówiłem to samo w broszurze pt. "Narodnoje dieło". - No, niezupełnie to samo. Nie
chcąc występować wtedy rewolucyjnie, w przeciwieństwie do Was - a pamiętacie, ile
toczyliśmy z tego powodu gorących sporów - zwróciłem się wówczas do cara w innym celu, z
inną ukrytą myślą: zarówno wtedy, jak i dziś byłem i jestem przekonany o niemożności
pogodzenia jego istnienia z naszym programem "Ziemi i Wolności", a wobec niemożności
przedstawienia tej niezgodności od strony pozytywnej zmierzałem do wyrażenia jej w sposób
negatywny. Proponując Aleksandrowi Mikołajewiczowi, aby stał się ludowym, ziemskim
carem przez zniesienie wszelkich stanów, wojskowego, cerkiewnego i cywilnej biurokracji i
wszelkiej centralizacji państwowej, przez nadanie ludowi ziemi i przyznanie mu
nieograniczonej wolności oraz przyznanie wolności wszystkim terytoriom, które nie chcą
pozostawać w związku z terytoriami wielkoruskimi, świadomie wzywałem cara, by własnymi
rękami zniszczył imperium, wzywałem go do politycznego samobójstwa, i nigdy do głowy mi
nie przychodziło, żeby on mógł zgodzić się na taki program. Byłem, podobnie jak Wy obaj,
przekonany, że on, ukształtowany od stóp do głów przez wpływy wychowania, otoczenia,
interesów, tradycji, przez warunki związane z konieczności z jego cesarską sytuacją, siłą
rzeczy skazany jest na kontynuowanie Piotrowego systemu. Wskazując jedyną, a dla niego
niemożliwą drogę, jaka prowadzi do rzeczywistego wyzwolenia ziemi rosyjskiej, starałem się
uświadomić wszystkich, obudzić przekonanie, że myśl o pogodzeniu władzy cesarskiej i
dobra poddanych jej narodów jest niemożliwa. Był to czas kompromisów. Przypomnijcie
sobie: wtedy również nie wierzyłem, żeby w środowisku szlachty mogła narodzić się siła
zdolna wstrząsnąć samowładztwem, a chociażby tylko je ograniczyć. Przypomnijcie sobie
nasze spory z L. Jakże często w przeciwieństwie do niego zarzucaliśmy szlachcie brak
samodzielności i broniliśmy nieumytych seminarzystów i nihilistów, tej jedynej świeżej siły
poza ludem. Jednakże wtedy jeszcze istniała wśród szlachty pewna hałaśliwa mniejszość, siła
napędowa - twerska szlachta szła na przodzie, żądając zrównania wszystkich wobec prawa i
soboru ziemskiego. Ogariow opracował nawet projekt petycji szlachty na imię cesarza.
Szlachta nie zdążyła jeszcze ujawnić całej utajonej w niej podłości. Był to czas
niedorzecznych nadziei... My wszyscy mówiliśmy i pisaliśmy mając na względzie możliwość
zwołania soboru ziemskiego... I robiliśmy, ja przynajmniej robiłem ustępstwa nie w treści, ale
w formie, aby tylko nie przeszkodzić niemożliwemu w istocie rzeczy zwołaniu soboru
ziemskiego. Przyznaję się i w zupełności zdaję sobie sprawę, że nigdy nie należało robić
ustępstw ani w treści, ani w formie od ustalonego i jasnego rewolucyjnego programu
społecznego. Znam nienawistne Wam słowo: "rewolucja", no ale cóż robić, Przyjaciele, kiedy
bez rewolucji ani Wy, ani nikt inny nie może zrobić nawet kroku naprzód. Wy w imię
wyższej praktyczności zbudowaliście sobie niemożliwą teorię przewrotu społecznego bez
przewrotu politycznego, teorię równie niemożliwą w chwili obecnej, jak niemożliwa jest
rewolucja polityczna bez rewolucji społecznej; jeden i drugi przewrót idą ręka w rękę, w
istocie rzeczy stanowią jedną całość. Wy wszyscy gotowi jesteście wybaczyć państwu, kto
wie, może gotowi jesteście udzielić mu poparcia, jeżeli nie wprost, bo byłoby zanadto wstyd,
to pośrednio, byleby pozostawiło ono w stanie nienaruszonym Wasz mistyczny święty
przybytek: wielkoruską wspólnotę rolną, od której mistycznie, nie gniewajcie się za
obraźliwe, ale trafne słowo - tak, z mistyczną wiarą i teoretyczną pasją oczekujecie zbawienia
nie tylko ludu wielkoruskiego, ale i wszystkich ziem słowiańskich, Europy, świata. A przy
sposobności powiedzcie, dlaczego Wy, osamotnieni w swej dumie twórcy teorii o
tajemniczym świetle i mocy, utajonych w głębi spólnoty rosyjskiej (która to teoria przez
nikogo nie została ani zrozumiana, ani przyjęta), nie raczyliście odpowiedzieć poważnie i
jasno na poważny zarzut postawiony przez Waszego przyjaciela: "Gonicie resztką sił - pisze
do Was ów przyjaciel - ...wyobrażacie sobie, że rozwój pójdzie drogą pokojową, a tymczasem
on drogą pokojową nie pójdzie; być może, w tej nieszczęsnej jedenastej godzinie pokładacie
jeszcze nadzieję w rządzie, gdy może on przynieść tylko szkodę; potknęliście się o rosyjską
chałupą, która sama zatrzymała się w miejscu i trwa przez wieki całe, po chińsku nieruchoma,
przy swym prawie do ziemi". Dlaczego nie rozwiniecie w swoim "Kołokole" tej ważnej,
decydującej o Waszej teorii, kwestii: dlaczego ta wspólnota rolna, po której oczekujecie
takich cudów w przyszłości, w ciągu dziesięciu wieków dotychczasowego istnienia nie
przyniosła nic prócz najbardziej ponurego i obrzydliwego niewolnictwa? Niebywałe
poniżenie kobiety, absolutna negacja i niezrozumienie prawa kobiety i czci kobiecej,
apatyczna, obojętna gotowość oddania jej, aby przysłużyć się całemu światu, pierwszemu
lepszemu urzędnikowi, pierwszemu lepszemu oficerowi. Ohydna zgnilizna i zupełne
bezprawie patriarchalnego despotyzmu i patriarchalnych obyczajów, bezprawie jednostki
wobec miru i przygnębiający ucisk owego miru zabijający jakąkolwiek możliwość
przejawiania się inicjatywy osobistej, brak prawa nie tylko jako ustalonej normy prawnej, ale
zwykłej sprawiedliwości w uchwałach tegoż miru - i twarda, złośliwa jego bezceremonialność
w stosunku do każdego bezsilnego i niebogatego członka wspólnoty, sytematyczny, złośliwy i
okrutny ucisk tych osób, które mają pretensje do minimalnej samodzielności i gotowość
sprzedania wszelkiego prawa i wszelkiej prawdy za wiadro wódki - tak oto rysuje się pełny
obraz obecnego charakteru wielkoruskiej wspólnoty chłopskiej.
Dodajcie do tego jeszcze fakt natychmiastowej przemiany każdego wybranego chłopa w
urzędnika-łapownika i ciemiężyciela - a będzie to kompletny obraz każdej wspólnoty, cicho i
pokornie bytującej pod puklerzem państwa wielkorosyjskiego. Istnieje co prawda inna jej
strona: buntownicza, Razinowska, Pugaczowowska, heretycka - jedyna strona, od której
należy, moim zdaniem oczekiwać umoralnienia i ocalenia ludu rosyjskiego. Ale to nie jest
cecha spólnoty, nie rozwija się pokojowo, nie jest państwowa, ale jest na wskroś rewolucyjna,
rewolucyjna i wtedy nawet, gdy budzi się do życia z imieniem cara na ustach. Obok
straszliwych braków wyliczonych przeze mnie Wy znajdujecie we wspólnocie wielkoruskiej
dwie cechy dodatnie, dwie zalety. Jedna z nich ma charakter na wskroś negatywny: a
mianowicie wspólnocie brak jest rzymskiego prawa i wszelkich w ogóle norm prawnych,
zamiast których wśród ludu wielkoruskiego panuje nieokreślone i w stosunku do jednostek w
najwyższym stopniu bezceremonialne, wręcz negatywne prawo. Druga zaleta chyba jest
pozytywna, jest to bardzo niejasne, instynktowne pojęcie o prawie każdego chłopa do ziemi,
pojęcie, które - jeśli ściśle je zanalizować - w żadnym razie nie ustanawia prawa całego ludu
do całej ziemi, co więcej, zawiera nieomal w sobie myśl ponurą, przyznającą całą ziemię
państwu i władcy - czyż mam tłumaczyć Wam, jaka olbrzymia różnica między tymi dwiema
tezami:
Ziemia należy do ludu
Ziemia należy do władcy?
Na gruncie tej ostatniej tezy cesarz obdarza pustymi ziemiami, a przedtem obdarowywał i
zaludnionymi, swych generałów, wypędza całe wspólnoty z jednej ziemi na drugą, nie budząc
szemrania wśród ludu, byleby mu dano jakąkolwiek ziemię. "Ziemia nasza, a my carscy" - z
takimi pojęciami, Przyjaciele, lud rosyjski daleko nie zajdzie. A zresztą wszystkie zalety,
jakie znajdziecie we wspólnocie wielkoruskiej, istniały od dawien dawna, ale dotąd nie
zrodziły nic prócz niewolnictwa i zgnilizny, a zarazem negacji całego ustroju państwowego,
moskiewsko-Piotrowego świata przez raskolnictwo, kozaczyznę i bunty chłopskie. Wspólnota
nasza nie przeszła nawet przez rozwój wewnętrzny, jest teraz wciąż jeszcze taka sama jak
pięćset lat temu - a jeśli w niej, dzięki naciskowi państwowości, zauważyć można coś na
podobieństwo procesu wewnętrznego, to są to procesy rozkładu - każdy chłop zamożniejszy i
silniejszy od innych usiłuje teraz na wszelkie sposoby wyrwać się ze wspólnoty, która go
gnębi i dusi. Skąd pochodzi owa nieruchawość i nieproduktywność wspólnoty rosyjskiej? Czy
stąd, że w niej samej nie ma elementów rozwoju i ruchu? Chyba tak. Brak jej wolności, a bez
wolności, wiadomo, wszelki ruch społeczny jest nie do pomyślenia. Cóż przeszkadza
obudzeniu się wolności? Państwo, państwo moskiewskie, ono to zabiło w świecie rosyjskim
wszelkie żywe zaczątki oświaty ludowej, rozwoju i postępu, zaczątki, które rozkwitły ongiś w
Nowgorodzie, potem w Kijowie; zgubiło je po raz wtóry, gdy zgniotło kozactwo i
raskolnictwo - państwo Piotrowe, które, jak wiecie, całe zbudowane zostało na zasadzie
radykalnej negacji samodzielności ludu i życia ludowego i które, nie mając nic wspólnego z
ludem, przekształcić się w ludowładztwo nie może; biurokratyczne i militarne nie
przypadkiem, ale z samej swej istoty, dopóki istnieć będzie, dopóty siłą instynktu
samozachowawczego nieodparcie żądać będzie od ludu coraz więcej żołnierzy i pieniędzy, a
ponieważ żaden naród ani jednego, ani drugiego chętnie nie daje, będzie go coraz bardziej
gnębiło i rujnowało. Tylko w ten sposób może ono żyć, a zatem i takim jest jego
przeznaczenie. Formy lub raczej etykiety naszego państwa mogą ulegać zmianom, ale istota
pozostaje wciąż ta sama.
Państwo oprócz zła niczego ludowi nie przynosiło i przynieść nie może. Jak to, odpowiecie,
czyż cesarz nie uwolnił chłopów? Otóż to, że nie uwolnił. Czyż to ja mam Wam mówić i
udowadniać, że uwolnienie było pozorne. Było ono niczym więcej, jak tylko wprowadzeniem,
ze względu na grożące rozruchy i niebezpieczeństwa, nowych metod i systemu uciemiężenia
ludu; chłopi, którzy należeli do właścicieli ziemskich, należą teraz do państwa. Miejsce
urzędnika-właściciela ziemskiego zajęła teraz wspólnota-urzędnik, a nad wspólnotą panuje
cały państwowy aparat urzędniczy; w miejsce właściciela ziemskiego wspólnota stała się
teraz w ręku państwa ślepym, posłusznym narzędziem kierowania chłopami. Wolności chłopi
mają tak samo mało jak i przedtem, żaden poruszyć się bez paszportu nie może, a paszporty
wydaje odpowiedzialna za nich przed rządem wspólnota. Zbiorowa poręka jest dobra i działa
dobroczynnie tam, gdzie istnieje wolność, ale jest zgubna w naszym ustroju państwowym. A
wobec tego wolności chłopów nie ma i dopóki trwać będzie państwo, dopóty jej nie będzie.
Nie znalazło też uznania prawo chłopa do ziemi. Jeśli ziemia jest chłopska, to skąd tu wykup -
i jeszcze jaki wykup! Zrujnowany chłop zmuszony jest wędrować przez całą Rosję i brać
najgorszą ziemię za duże pieniądze. Eh, Przyjaciele, nie brak nam symboli, etykiet, natomiast
rzeczywistych przedmiotów, które one wyrażają, nie ma. W czymże Wy widzicie postęp, na
czym polega istota rządowego podarku dla chłopów? Chyba już tylko dla taniości wódki,
która pozwala ubogiemu ludowi, kobietom i dzieciom upijać się ze zgryzoty. Ładny postęp,
co w naszym mądrym, żywym ludzie nie obudził nic innego oprócz powszechnego pijaństwa.
"Nasza sprawa dojrzewa nie z dnia na dzień, ale z godziny na godzinę", powiadacie - może i
dojrzewa, ale nie dzięki państwu i nie jemu na pociechę; póki nie dojrzeje, w Rosji będzie
tylko jedna rzeczywistość: wszechuciskające, wszechpochłaniające, wszechdemoralizujące
państwo. Jakże wy wobec tego możecie mówić, że "prawdziwa reakcja jest u nas niemożliwa,
że co do niej nie zachodzi rzeczywista potrzeba i że ponieważ reakcja jest bezsensowna, to
powinna utracić ów bezsensowny charakter, w którym u nas występuje" (15 grudnia 1865 r.,
str. 1718). Na odwrót, mnie się zdaje, że od czasu założenia państwa moskiewskiego, gdy
zostało zniszczone życie ludu w Nowgorodzie i Kijowie, po stłumieniu buntów Stieńki
Razina i Pugaczowa w naszej nieszczęsnej i pohańbionej ojczyźnie istnieje właściwie i
naprawdę tylko reakcja; to, co w dziejach innych krajów europejskich było tylko zjawiskiem
występującym od czasu do czasu, u nas trwa nieustannie i nieprzerwanie; jest to negacja
wszystkiego, co ludzkie - życia, prawa, wolności każdego człowieka i całych narodów w imię
państwa i na rzecz samego tylko państwa. Czyż triumf państwa bagnetu i bata, oddanie pod
jego jarzmo wszelkich przejawów życia ludu nie jest najprawdziwszą, rzeczywistą,
nieodparcie konieczną i równocześnie najstraszliwszą reakcją, jaka kiedykolwiek istniała na
świecie? I Wy od tej systematycznej i, powtarzam raz jeszcze, koniecznej reakcji oczekujecie
cudu na gruncie psychologii społecznej? I Wy w swych pismach rozważacie ewentualność
istnienia takiego cesarza, który, wyrzekłszy się Piotrowego dziedzictwa, łączyłby w swej
osobie cara i Stieńkę Razina? Przyjaciele mili, nie jestem mniej zdecydowanym socjalistą niż
Wy, ale właśnie dlatego, że jestem socjalistą, stanowczo nie dopuszczam możności
pogodzenia ze sobą pomyślności Rosji i rozwoju tych zarodków, które już od blisko tysiąca
lat utajone są w łonie rosyjskiej wspólnoty chłopskiej, z dalszym istnieniem państwa
wszechrosyjskiego - i myślę, że najpierwszym obowiązkiem nas, rosyjskich wygnańców,
zmuszonych do życia i działania za granicą - jest pełnym głosem wołać: trzeba koniecznie
zniszczyć imperium. Taki powinien być pierwszy punkt naszego programu. Powiecie... że
byłoby niepraktyczną rzeczą głosić podobne hasła. Rozpęta się przeciwko nam
wszechrosyjska, ziemiańska, literacka, oficjalna burza. Będą wymyślali - tym lepiej; teraz nikt
o nas nie mówi, wszyscy obojętnie odwrócili się do nas plecami - a to gorzej. Car przestanie
czytać Twoje listy - nie ma nieszczęścia, Ty przestaniesz je pisać - czysta wygrana. Odsuną
się od Ciebie starzy, łysi przyjaciele i zniknie wszelka nadzieja, by się kiedykolwiek zmienili
- cóż, czy Ty rzeczywiście wierzysz, że można ich wychować i że przyniosą oni jakiś
pożytek? Mnie się wydaje, że między Tobą a nimi panowało zawsze, nawet w najlepszych
czasach, głębokie nieporozumienie. Oni uwielbiali Twój ogromny talent, zachwycali się
Twym zdumiewającym dowcipem; ich szacunek do Ciebie rósł, czytali i słuchali Cię z
szacunkiem sam cesarz, wielcy książęta i cały rząd; drżeli przed Tobą wszyscy petersburscy
dygnitarze, Twoje słowo wystarczyło, by dokonać zmian na stanowiskach generał-
gubernatorów, a generałowie-adiutanci z dumą nazywali Cię swoim przyjacielem. To były
Twoje złote czasy, czyż nie prawda? A Twoi przyjaciele w Rosji, widząc Twoją półoficjalną
potęgę, chwalili, hołubili Cię, schlebiali Ci jako swojemu przywódcy, upodlali się w stosunku
do Ciebie i głośno chełpiąc się Twoim zaufaniem, korespondencją z Tobą, sami stawali się w
ten sposób jak gdyby współuczestnikami Twej potęgi. Ale czyż byli oni kiedykolwiek
socjalistami tak jak Ty? Ty wiesz sam, że nigdy nimi nie byli, że zawsze potępiali Cię za
Twój socjalizm i jeżeli wybaczali Ci go, to tylko przez szacunek do Twych półoficjalnych
zasług i że sami się Ciebie obawiali. Gdy jednak po zabójstwie Antoniego Pietrowa i po
aresztowaniu Michajłowa zaczęto wyłapywać i innych najlepszych spośród naszych
przyjaciół, a Ty głośno wziąłeś ich stronę, Twoi łysi przyjaciele po raz pierwszy zwątpili w
Twój takt w sprawach praktycznych, czyli w możliwość dalszego trwania Twej wzruszającej
zgody z cesarzem. Zdarzyły się pożary, poswawoliła młoda Rosja - poczęli więc błagać
Ciebie, żebyś się ustatkował, podobnie jak przedtem błagali Cię, abyś wydawał "Kołokoł", i
mimo wszystko nie odważali się jeszcze jawnie odsunąć się od Ciebie, bo słowo Twe
grzmiało po dawnemu. Na porządek dzienny weszła sprawa polska, Ty sam przestraszyłeś się,
osłabłeś w obliczu wrzasku sztucznie podniesionego przeciwko Polakom i przeciwko Tobie
przez przekupne piśmiennictwo - wolne piśmiennictwo rząd zgnębił - i nagle wyrzekłeś się
roli groźnego pogromcy, niezmordowanie piorunującego i karzącego, dla roli obrażonego i
porzuconego ulubieńca, który tłumaczy się i omalże nie prosi o przebaczenie. Od tej chwili
rzekomi przyjaciele Twoi przestali uznawać Cię za zwierzchnika, a ponieważ nie mogą żyć
bez zwierzchności, przeszli hurtem na stronę wymyślającego Ci Katkowa; "widać, że ma
rację, widać, że ma i siłę, skoro grozi i urąga". "Widać nie ma racji i jest bezsilny, skoro
zaczął z nami mówić tak miękko i nagle poszedł na ustępstwa". Od niepamiętnych czasów tak
rozumował tak zwany wykształcony naród w Rosji. Wierz mi, że Twoja sławetna "zmiana
frontu", z której byłeś tak dumny i która nam, "abstrakcyjnym rewolucjonistom", miała
udowodnić posiadanie praktycznych i taktycznych umiejętności, była ogromnym błędem.
Twoje ustępstwa na rzecz zdeprawowanej, pozornie tylko jednolitej szlachecko-literackiej
opinii w Rosji - która z pianą na ustach występowała w sprawie polskiej - w imię
integralności imperium byłyby błędem nawet wówczas, gdyby cały naród wielkoruski stał na
tym stanowisku. Czyż prawda i prawo przestają być prawdą i prawem tylko dlatego, że cały
naród występuje przeciwko nim? Zdarzają się w historii momenty, gdy ludzie i partie, silne
dzięki tej zasadzie, tej prawdzie, która w nich żyje, dla dobra powszechnego i dla zachowania
własnego honoru powinny zdobyć się na odwagę pozostania samotnymi w przekonaniu, że
prawda wcześniej czy później przyciągnie do nich nie starych i łysych renegatów, których
powrót przynosi zawsze uszczerbek dla sprawy, ale nowe, świeże masy. Przecież prawda to
nie abstrakcja i nie wytwór samowoli jednostki, ale najlogiczniejszy wyraz tych zasad, które
żyją i działają w masach. Niekiedy masy z powodu swej krótkowzroczności i ciemnoty dadzą
się odciągnąć od głównej drogi prowadzącej wprost do celu i nierzadko stają się w ręku rządu
i klas uprzywilejowanych narzędziem służącym do osiągnięcia celów zdecydowanie
przeciwnych ich istotnym interesom. Cóż, czy naprawdę ludzie zdający sobie sprawę z tego, o
co idzie, zdający sobie sprawę, dokąd trzeba, a dokąd nie trzeba iść, muszą w imię
popularności dać się unieść pędowi i kłamać razem z innymi? Czyż na tym polega Wasza
sławetna praktyczność? Czyż nie ona właśnie skłoniła Mazziniego do neutralizacji sztandaru
republikańskiego w roku 1859, do pisania listów otwartych do papieża i króla, do szukania
porozumienia z Cavourem i od ustępstwa do ustępstwa czyż nie ona to właśnie doprowadziła
go do własnoręcznego całkowitego rozbicia partii republikańskiej we Włoszech? Ona też
przekształciła bohatera narodowego, Garibaldiego, w pokornego sługę Wiktora Emanuela i
Napoleona III. Mówi się, że Mazzini i Garibaldi musieli ustąpić przed wolą ludu. Ale przecież
ustąpili nie przed wolą ludu, ale przed drobną mniejszością burżuazyjną, która uzurpowała
sobie prawo przemawiania w imieniu obojętnego na wszystkie te przemiany polityczne ludu.
To samo stało się i z Wami. Wzięliście literacko-ziemiańskie lamenty za wyraz uczuć ludu i
zlękliście się - stąd zmiana frontu, kokietowanie łysych przyjaciół-zdrajców i nowe listy
otwarte do cesarza... i artykuły w tym rodzaju, jak artykuł z 1 maja roku bieżącego - artykuł,
którego ja za nic w świecie nie zgodziłbym się podpisać; za nic na świecie nie rzuciłbym na
Karakozowa
kamieniem i nie nazwałbym go w druku "fanatykiem albo rozdrażnionym
szlachcicem" w tym samym czasie, gdy cała podła lokajska szlachecko- i literacko-urzędnicza
Ruś mu urąga, a urągając mu ma nadzieję zasłużyć się w oczach cara i zwierzchności - w tym
samym czasie, gdy w Moskwie i Petersburgu nasi łysi przyjaciele z zachwytem mówią: "No,
już mu Michaił Nikołajewicz zaleje sadła za skórę", podczas gdy on zdumiewająco mężnie
znosi wszystkie murawjowowskie tortury. W żadnym razie nie mamy tu prawa wydawać
sądów o nim, nie wiedząc nic ani o nim, ani o przyczynach, które skłoniły go do znanego
postępku. Ja tak samo jak i Ty nie oczekuję, aby carobójstwo mogło przynieść Rosji pożytek,
gotów jestem nawet zgodzić się, że jest ono zdecydowanie szkodliwe, bo wywołuje chwilową
reakcję na rzecz cesarza, wcale się jednak nie dziwię, że nie wszyscy podzielają ten pogląd i
że pod presją obecnej nieznośnej, jak mówią, sytuacji znalazł się człowiek mniej rozwinięty
pod względem filozoficznym, ale za to bardziej energiczny niż my, który pomyślał, że węzeł
gordyjski można przeciąć jednym uderzeniem. Pomimo że popełnił błąd teoretyczny, nie
możemy odmówić mu szacunku i powinniśmy uznać go za "naszego" wobec nikczemnego
tłumu lokajskich wielbicieli cara. W przeciwieństwie do tego Ty w tymże artykule
wychwalasz "niezwykłą" przytomność umysłu młodego chłopa, rzadką szybkość orientacji i
zręczność. Mój Drogi, to przecie już całkiem do niczego, to do Ciebie niepodobne, śmieszne i
niedorzeczne. Cóż jest niezwykłego i rzadkiego w działaniu człowieka, który widząc, jak
drugi człowiek podnosi rękę na trzeciego, łapie go za rękę albo uderza w nią; przecież
zrobiłby to każdy - stary i młody, nienawidzący cara i najbardziej zajadły jego wielbiciel.
Zrobiłby to każdy bez myśli, bez celu, mechanicznie, instynktownie, z szybkością i
zręcznością wszelkiego odruchu... Twoje wyrażenie "rozdrażniony szlachcic" przypomina mi
ulubione wyrażenie nawróconego na prawosławie Gogola, który w ostatnich latach swego
życia nazywał nas wszystkich "strapionymi", a po wtóre, Twoje wyrażenie jest dwuznaczne:
można by pomyśleć, że uważasz go za rozzłoszczonego na cara z tego powodu, że uwolnił
chłopów. W rzeczywistości zaś strzelał do cara za to, że tamten oszukał chłopów. Wynika to
jasno z pierwszych słów wypowiedzianych przez Karakozowa po dokonaniu zamachu. A Ty
w swoim artykule gniewasz się jeszcze na cara za to, że wyniesieniem Komissarowa
do
godności szlachcica jak gdyby wypaczył sens lekcji, jaką dała nam historia. Na czymże
polega, Twoim zdaniem, sens owej lekcji? Nietrudno się domyślić. Rylejewowie, Trubeccy,
Wołkońscy, Pietraszewscy, Karakozowowie, nieprzejednani wrogowie carskiej władzy -
wszyscy są ze szlachty. Susaninowie, Martianowowie, Komissarowowie, obrońcy i zbawcy
samowładztwa - wszyscy z ludu. Ty zaś kontynuując swoją rolę niepowołanego i nie
uznanego doradcy i opiekuna całego domu carskiego, nie wyłączając nawet książąt
Lichtenberskich, stawiasz zarzuty Aleksandrowi II, że poniża oddane mu chłopstwo wobec
wrogiej mu szlachty. A przecie, mów, co chcesz, Aleksander II, powodowany instynktem
samozachowawczym, lepiej pojmuje sens historii państwa rosyjskiego niż Ty, Hercenie.
Czas mi się streścić: nie ulega żadnej wątpliwości, że Wasza propaganda w chwili obecnej nie
cieszy się dziesiątą nawet częścią tego wpływu, jaki miała cztery lata temu. Dźwięki Waszego
"Kołokoła" rozlegają się i giną dziś wśród pustyni, nie zwracając na siebie niczyjej nieomal
uwagi. To znaczy, że dzwoni on na próżno i zwiastuje nie to, co trzeba. Macie dwa wyjścia:
albo przerwać wydawnictwo, albo nadać mu inny kierunek. Musicie się zdecydować. Na
czymże powinna polegać zmiana kierunku? Przede wszystkim trzeba ustalić, do kogo
powinniście się zwracać. Gdzie jest Wasza publiczność? Lud nie czyta, a zatem oddziaływać
na lud wprost z zagranicy niepodobna. Powinniście kierować tymi, którzy z tytułu swego
położenia powołani są do tego, aby oddziaływać na lud, a mianowicie tymi, których swoimi
praktycznymi ustępstwami i swoim ciągłym zwracaniem się to do rządu, to do łysych
przyjaciół-zdrajców systematycznie od siebie odsuwaliście. A przede wszystkim musicie się
wyrzec wszelkich pretensji, nadziei i zamiarów wywierania wpływu na teraźniejszy bieg
spraw, na cara, na rząd. Tam Was nikt nie słucha, a bardzo możliwe, że się z Was śmieją, tam
wszyscy wiedzą, dokąd idą i czego im potrzeba, wiedzą też, że państwo wszechrosyjskie
innymi celami niż petersburskie i z innych środków żyć nie może. Zwracając się do tego
świata, tylko tracicie drogocenny czas i na próżno się kompromitujecie. Szukajcie
publiczności nowej wśród młodzieży, wśród niedouczonych uczniów Czernyszewskiego i
Dobrolubowa, w Bazarowych, w nihilistach - w nich jest życie, w nich energia, w nich
uczciwa i silna wola. Tylko nie karmcie ich światłocieniem, półprawdą, niedomówieniami.
Tak, stańcie zaraz na trybunie i rezygnując z rzekomych i doprawdy bezsensownych
wybiegów taktycznych, rąbcie wszystko, co myślicie, prosto z mostu i nie bójcie się na
przyszłość wyprzedzić swoją publiczność. Nie bójcie się, ona nie pozostanie w tyle, a w razie
potrzeby, kiedy poczujecie się zmęczeni, sama popchnie Was naprzód. Publiczność ta jest
silna, młoda, energiczna - potrzebna jej jest pełnia światła, nie przestraszycie jej żadną
prawdą. Głoście, by była praktycznie oględna, ostrożna, ale dawajcie jej całą prawdę, w której
świetle mogłaby się zorientować, dokąd iść i dokąd prowadzić lud. Rozwiążcie sobie ręce,
uwolnijcie się od starczej obawy i od starczych racji, od wszystkich flankowych uderzeń, od
taktyki i praktyki, przestańcie być Erazmami, zacznijcie być Lutrami, a wróci Wam wraz z
utraconą wiarą w sprawę i dawna wymowa, i dawna siła. Wówczas, ale dopiero wówczas,
Wasi dawni synowie marnotrawni - zdrajcy - poznają w Waszym głosie głos przywódcy,
wrócą do Was ze skruchą i biada Warn, jeśli zgodzicie się ich przyjąć. Oto, Przyjaciele, mój
wyczerpujący pogląd na sprawę, a teraz sądźcie mnie, jak chcecie, i bądźcie łaskawi
odpowiedzieć mi nie kalamburami, niczego nie dowodzącymi, ale czynami. Co się zaś tyczy
dziwnego kosmo - poetycko - słowiańsko - londyńsko - genewskiego braterstwa i spisku
wszechświatowego przeciwko Tobie, o którym wspominasz w swoim ostatnim liście, to mogę
powiedzieć, że nigdy o nim nie słyszałem i w ogóle z umysłu trzymam się jak najbardziej na
uboczu od wszystkich emigranckich plotek i hałasu. Słyszałem tylko od Utina młodszego, że
jakoby on u siebie przy obiedzie miał Cię godzić z młodą Rosją... ale nie uwierzyłem.
Smutne są wieści o zdrowiu Ogariowa. No, ale my wszyscy wkrótce zostaniemy skoszeni...
byle ostatnie lata nie poszły na marne. A teraz ściskam Was obu i proszę o zachowanie
dawnej przyjaźni, niezależnej przecie od teoretycznej, a nawet praktycznej różnicy zdań.
Wasz
M. Bakunin
Przypisy
Księżna Zofia Siergiejewna Oboleńska, córka hrabiego Dołgorukowa, wyszła za księcia
Oboleńskiego, z którym wkrótce się jednak rozeszła, by powtórnie wyjść za Waleriana
Mroczkowskiego (1840-1889), byłego studenta kijowskiego, uczestnika powstania
styczniowego. Bakunin poznał ks. Oboleńską w 1865 r. Okazywała mu ona pomoc materialną.
Chodzi tu o dokumenty: Katechizm rewolucyjny oraz Organizacja, w których Bakunin
wyłożył podstawowe idee sformułowane w pierwszym okresie działalności we Włoszech.
Karakozow Dmitrij Wladimirowicz (1840-1866) pochodził z drobnej szlachty saratowskiej
guberni. W 1861 r. był studentem Uniwersytetu Kazańskiego, skąd go relegowano za udział w
ruchu studenckim. Od 1864 r. studiował w Moskwie prawo. 4 kwietnia 1866 roku strzelił do
cara Aleksandra II. Karakozow został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 3 września
1866 r. W związku z zamachem Hercen opublikował w "Kołokole" (nr 219 z 1 maja 1866 r.)
artykuł: Irkuck i Petersburg oraz List do Imperatora Aleksandra 11 ("Kołokoł" nr 221 z 1
czerwca 1866 r.), w których dał wyraz swym wahaniom politycznym i liberalnym iluzjom.
Bakunin w tym czasie nie podzielał iluzji Hercena, mimo że sam nie pochwalał
indywidualnego terroru, nie akceptował również krytycznego stosunku Hercena do młodej
rewolucyjnej emigracji rosyjskiej. Na krytykę Hercena odpowiedział A. Serno-Sołowjowicz
broszurą "Naszi domasznije dieła", co spowodowało nową krytykę ze strony Hercena.
Komissarow - chłop, przypadkowy widz zamachu, podbił rękę strzelającego Karakozowa,
ratując w ten sposób życie carowi. Wyniesiony do godności szlachcica, popadł rychło w
nałogowe pijaństwo.
List adresowany do Hercena i Ogariowa
Nota redakcyjna
Bakunin pisze w liście o wyprawie Teofila Łapińskiego (zob. T. Łapiński: Powstańcy na
morzu w wyprawie na Litwą. Z pamiętników płk. T. Łapińskiego, Lwów 1878).
23 marca 1863 roku odpłynął z Anglii statek "Ward Jackson", wioząc około 200 osób oraz
dość pokaźną ilość broni (600 beczek prochu, 1 200 karabinów itp.). Dowódcą wojskowym
grupy ochotników był T. Łapiński, komisarzem rządu powstańczego - J. Demontowicz.
Decyzję wysłania ekspedycji podjął Komitet Paryski po porozumieniu się z warszawskim
rządem rewolucyjnym. 2 kwietnia statek przybył do Kopenhagi, gdzie do ekspedycji przyłączył
się Bakunin. Organizacja wyprawy była nieudolna, a zasady konspiracji - trudne do
przestrzegania. Poselstwo rosyjskie w Anglii dowiedziało się o organizacji wyprawy, zanim
jeszcze jej uczestnicy zdążyli wejść na statek. Toteż w ślad za "Ward Jackson" popłynął
rosyjski okręt wojskowy "Almaz". Agent firmy, do której należał statek, w obawie przed jego
utratą, skierował go do Malmo, gdzie na żądanie władz szwedzkich powstańcy musieli statek
opuścić. Starania Bakunina u rządu szwedzkiego nie odniosły skutku, broń została
skonfiskowana, statek zaś zwrócony firmie angielskiej. Łapiński podjął jeszcze jedną próbę
doprowadzenia wyprawy do końca. 4 czerwca wraz z 80-osobową grupą odpłynął z Malmo na
statku "Fulton". W nocy ochotnicy wraz z bronią zakupioną w Kopenhadze przesiedli się na
łódź "Emilia". Próba desantu zakończyła się jednak tragicznie: łódź zatonęła i 24 osoby
poniosły śmierć. Pozostałych odesłano do Anglii. Udział w wyprawie sprawił Bakuninowi
wiele kłopotów, powodując oskarżenia ze strony polskiej, iż to on swoim opóźnionym
przybyciem do Kopenhagi przyczynił się do niepowodzenia wyprawy. Sprawa stała się
również powodem zaostrzenia stosunków między Hercenem a Bakuninem. Bakunin dowiedział
się o wyprawie dopiero w czasie swego pobytu w Szwecji, Hercen zaś wiedział o niej znacznie
wcześniej, ale Bakunina nie wtajemniczał, nie dowierzając jego umiejętnościom
konspiracyjnym. 8.X.1863 r. Bakunin opuścił Szwecję, udając się do Londynu.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 380 - 387. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Halsingborg, 31 marca r.1863
Przyjaciele!
Depesze nasze już Wam doniosły o smutnym niepowodzeniu ekspedycji świetnie pomyślanej,
ale nieprawdopodobnie źle wykonanej, a przede wszystkim późno wyprawionej w drogę.
Powodzenie jej zależało tylko od dwóch warunków: szybkości i tajności. Tymczasem
zwlekano w sposób niedopuszczalny do 21-go, a wezwawszy emigrantów polskich z Paryża
do Londynu 14-go, nawet przed wynajęciem parostatku, uczyniono z niej publiczną
tajemnicę. Wreszcie zasadniczym warunkiem był wybór dobrego i śmiałego kapitana, od
zdecydowania jego zależało bowiem powodzenie całego przedsięwzięcia. Tymczasem
wybrano powszechnie znanego tchórza i nicponia, grzebiąc w ten sposób wszystkie szansę
powodzenia wyprawy. Co gorsza wybrawszy nieodpowiedniego człowieka, obdarzono go
ślepym zaufaniem do tego stopnia, że nie uważano za potrzebne dać Demontowiczowi
kopii umowy i wykazu ładunku, tj. broni i amunicji wysłanej parostatkiem.
Uprzedzono mnie za późno, dostałem bowiem depeszę Carda
22-go o trzeciej po południu
- a ponieważ nie ma innej drogi ze Sztokholmu do Halsingborga jak przez Goteborg, między
zaś Sztokholmem a Goteborgiem chodzi tylko jeden ranny pociąg, mogłem wyjechać dopiero
na drugi dzień, tj. 23-go o godzinie 8 rano. Do Goteborga przybyłem tego samego dnia
wieczorem o godzinie 9-ej i nie miałem innych połączeń z Halsingborgiem oprócz dyliżansu
następnego dnia wieczorem, który przyjeżdża tam 26-go wieczorem, czyli na trzeci dzień,
albo parostatku przybywającego tam tegoż dnia o kilka godzin wcześniej. Musiałem więc
czekać na parostatek, a tymczasem na wszelki wypadek depeszowałem do Halsingborga, że
przyjadę 26-go; gdybym tego nie zrobił, to nie zobaczyłbym ekspedycji. Przybyła ona do
Halsingborga 25-go wieczorem i czekając na mnie straciła prawie cały dzień, a potem została
zatrzymana z powodu burzy i zdrady kapitana. Wybór Halsingborga na miejsce spotkania ze
mną był nad wyraz nieszczęśliwy. Cały Sund roi się od Rosjan i innych szpiegów płatnych i
niepłatnych. Toteż było rzeczą konieczną przejść przez Sund prędko, nigdzie się nie
zatrzymując. Halsingborg widoczny jest z Helsingoru, a Helsingor to od dawien dawna
szpiegowskie gniazdo, ściśle biorąc rosyjskie gniazdo szpiegowskie. Trzeba było mi
wyznaczyć rendez-vous albo w Goteborgu, dokąd mogłem przyjechać każdego dnia, albo
lepiej jeszcze na południowym brzegu wyspy Gotland w jakiejś wiosce, w której mógł
wylądować wysłannik Demontowicza i Łapińskiego i w pobliżu której statek nasz mógłby
krążyć po morzu, nie wzbudzając podejrzenia. Ekspedycja czekała na mnie dobę i pozostała
jeszcze dwie doby, zatrzymana przez burzę, a bardziej jeszcze z powodu złych zamiarów
kapitana. Do Hailsingborga, jak wszyscy świadczą, zachowywał się on jak należy, wyrażał
przy tym, podobnie jak i cała załoga, wiele sympatii dla celu ekspedycji. W Halsingborgu
raptem zmienił się. Tutaj po raz pierwszy oświadczył, że naraża się na wielkie
niebezpieczeństwo ze strony rosyjskich krążowników, z którymi może się spotkać, bo nie
chcąc opóźniać ekspedycji jeszcze o kilka dni, nie wziął wymaganych dokumentów ani na
ładunek, ani na dowództwo. Przedtem nikomu o tym nie mówił, ale przypomniał sobie o tym
dopiero w Halsingborgu - z początku mówiąc tylko o karze w wysokości 500 funtów
sterlingów, na którą może się narazić skutkiem takiego niedbalstwa - ale kiedy mu
odpowiedziano, że Polacy zwrócą mu ten koszt, jeżeli ekspedycja się uda, wtedy dopiero
zaczął mówić o szubienicy i o Syberii; pod różnymi pozorami zatrzymał nas przy tym w
Halsingborgu 26-go i 27-go i dopiero 28-go o pierwszej po południu zdołaliśmy skłonić go do
zabrania nas na statek. Tymczasem zdążył porozumieć się z właścicielem hotelu, w którym
zatrzymaliśmy się, a przez niego z konsulem rosyjskim, kompanem i przyjacielem właściciela
hotelu - i dowiedzieliśmy się przez kelnera, że właściciel hotelu i konsul wspólnie
telegrafowali o czymś do poselstwa rosyjskiego w Sztokholmie. Nie mam żadnych
wątpliwości, że zostaliśmy zatrzymani w Halsingborgu na polecenie władz rosyjskich, które z
pewnością zużyły ten czas na zgotowanie nam spotkania. Skoro tylko wsiedliśmy na statek,
dowiedzieliśmy się, że kapitan zabrał swych marynarzy i wygłosił do nich przemówienie, w
którym opisał niebezpieczeństwa, na jakie się narażają, jeśli wypłyną z nami na Bałtyk.
Naradziliśmy się między sobą, niepokoiła nas bowiem coraz bardziej jawna niegodziwość
kapitana, który, gdy mówiliśmy z nim zarzucając mu dwulicowość, odpowiedział nam ze
łzami w oczach, zapewniając o swej wierności dla sprawy. Z drugiej strony, musieliśmy się
dobrze zastanowić biorąc pod uwagę ostatnią depeszę otrzymaną od Was w Halsingborgu, w
której donosiliście nam o przygotowaniach robionych na Litwie przez rząd. Wobec tego
postanowiliśmy namówić kapitana, aby zawiózł nas na Gotland. W razie opuszczenia Sundu
mieliśmy zamiar mówić z kapitanem z rewolwerem w ręku i oświadczyć mu, że w imię
własnego ocalenia musi wypełnić swe zobowiązanie. Gdy przybyliśmy do Gotlandu,
chcieliśmy wysłać na rekonesans dwie łódki rybackie z naszymi ludźmi, jedną na brzeg
rosyjski, między Połągą a Libawą, drugą - na pruski brzeg, między Połągą a Kłajpedą, wejść
w styczność z naszymi przyjaciółmi, którzy bez wątpienia nas oczekiwali, i przy ich pomocy
za wszelką cenę wykonać to, co było zamierzone i od powodzenia czego tak wiele zależało.
Czy kapitan domyślił się tego, czy też stosował się do planu z góry z agentami rosyjskimi
jeszcze w Anglii obmyślonego, dość że zamiast do Gotlandu przybył do portu w Kopenhadze
pod pretekstem zaopatrzenia statku w słodką wodę, której rzekomo nie zdążył wziąć ze sobą
w ciągu czterodniowego postoju w Halsingborgu i na co, zgodnie z własnymi jego słowami,
trzeba było nie więcej niż dwóch godzin. Sam udał się do miasta. Czekaliśmy na niego cały
dzień i całą noc. Na drugi dzień, 29-go, w niedzielę, na prośbę przyjaciół ja sam udałem się
do Kopenhagi, byłem u znajomego redaktora "Vaterland et Ploug" i za jego radą u posła
angielskiego Sir Pageta, prawdziwego gentlemana, który przyjął mnie z najgorętszą sympatią
i natychmiast poruszył wszelkie oficjalne sprężyny, jedyne jakimi mógł się posłużyć w celu
okazania nam pomocy. Jeszcze w przeddzień widział on naszego nikczemnego kapitana,
który starał się oczernić nas w jego oczach. Kapitan zapewniał posła, że jesteśmy
barbarzyńcy, zbóje, którzy brutalnością i gwałtem wywołali szlachetne oburzenie u
brytyjskich marynarzy, wobec czego marynarze zbuntowali się przeciwko niemu samemu i
stanowczo nie zgadzają się płynąć dalej i teraz on, kapitan, mimo najlepszych chęci nie jest w
stanie wykonać warunków umowy. Wszystkie te usiłowania łajdaka chybiły jednak celu. Sir
Paget nie uwierzył mu ani słowa. Cała różnica między naszymi zapatrywaniami na sprawę na
tym polegała, iż Sir Paget nie mógł zgodzić się z naszym przekonaniem, że kapitan działał w
porozumieniu z agentami rosyjskimi i że postąpił zdradziecko - przypisywał zaś wszystkie
niewybaczalne jego postępki podłemu tchórzostwu. Trzeba, żebyście wiedzieli, że w
Kopenhadze istnieje dom Hansen et C°, pełniący obowiązki agentury tej samej kompanii
angielskiej, która zawarła umową z Ćwierczakiewiczem, i że agentura ta - jak mi oświadczył
zdziwiony Sir Paget - jest jednocześnie agenturą rosyjskiej floty wojennej w zakresie dostaw
wągla itd., i że ona właśnie teraz przygotowywała węgiel dla oczekiwanego następnego dnia
rosyjskiego okrętu wojennego. Do tej agentury Sir Paget wybrał się osobiście. O
kontynuowaniu ekspedycji nie można było nawet myśleć. Marynarze z namowy kapitana
wszyscy porzucili nasz statek, tak że zostaliśmy z dwoma tylko: starszym maszynistą,
uczciwym młodym człowiekiem, który z oburzeniem i szlachetnym wstydem patrzał na
postępowanie angielskiego kapitana, i z duńskim pilotem. Pozostało nam tylko jedno wyjście
- jak najprędzej opuścić Kopenhagę i udać się do najbliższego portu szwedzkiego. Rząd
duński, wskutek głupiej noty Rossela w kwestii szlezwicko-holsztyńskiej widząc prawie
wszystkich przeciwko sobie, oddał się częściowo pod ochronę gabinetu petersburskiego,
który wobec tego cieszy się tam o wiele większym wpływem niż tutaj, gdzie wszyscy -
zarówno rząd jak i naród - tak samo namiętnie go nienawidzą. Nie ulega wątpliwości, że
gdybyśmy pozostali choćby jeden dzień w Kopenhadze, na żądanie poselstwa rosyjskiego na
nas wszystkich - na ludzi i na broń - zostałby nałożony sekwestr. Ludzie zostaliby w
najlepszym razie odesłani z powrotem, a cały ładunek bezpowrotnie utracony. My sami
wiedzieliśmy zatem, że nie pozostawało nam nic innego do roboty jak płynąć do Malmo, tj.
do najbliższego portu szwedzkiego w odległości dwóch godzin podróży od Kopenhagi.
Jednakże, aby nie dać kompanii podstawy do twierdzenia, że zostaliśmy przerzuceni do
Malmo na własne żądanie i że formalnie umowa została wykonana, żądaliśmy, aby statek
popłynął do wyspy Gotland. Kapitan odmówił kategorycznie - bojąc się krążowników
rosyjskich, naszych rewolwerów i naszej poważnej groźby, że jeżeli naprowadzi nas na
krążownik rosyjski, to z początku spróbujemy walki wręcz, a w razie przegranej wysadzimy
się wraz z nim w powietrze - nie zgodził się nawet odstawić nas ze swymi marynarzami do
Malmo, tak że agenci kompanii zmuszeni byli zaangażować duńskiego kapitana i duńskich
marynarzy, przy których pomocy 30 marca o godzinie 5-ej wieczorem biedny nasz statek,
porzucony przez wszystkich Anglików, wpłynął do portu w Malmo. Agenci kompanii długo
trzymali nas w Kopenhadze w nadziei wyrwania od nas pokwitowania. Tutaj poczuliśmy
owoce praktycznego umysłu Ćwierczakiewicza, który zapomniał czy też nie chciał, jak
mówią, dać Demontowiczowi kopii umowy ani nawet rejestru ładunku, by mógł wykazać, się
prawem własności. Tak, nasz Ćwierczakiewicz wziął na siebie ogromną odpowiedzialność,
daj Boże, żeby łatwo było mu się z tego wytłumaczyć. Może potrafi usprawiedliwić się i
wytłumaczyć ze wszystkiego - może winni są inni - ale wobec groźnych wydarzeń
współczesnych, decydujących o losach Polski, z czystym sumieniem powiedzieć trzeba, że
ekspedycja zorganizowana została ze zbrodniczą lekkomyślnością i niedbalstwem.
Powiem teraz słów kilka o sobie i o składzie osobowym naszej nieudanej ekspedycji. W
Halsingborg, przed samym odjazdem, napisałem do Was smutny list, w którym, myśląc, że
mówię z Wami może po raz ostatni, skarżyłem się Wam na Was samych w dość otwartych i,
być może, w dość ostrych słowach i który - mam nadzieję - nie obraził Was i nie wywołał w
Was wątpliwości co do mego gorącego przywiązania do Was; jesteście bowiem zbyt poważni
i sprawiedliwi, żeby nie zrozumieć, że mam słuszność. Postąpiliście ze mną jak z dzieckiem,
uprzedziwszy mnie w ostatniej dopiero chwili - i jak sami widzicie, zbyt późno - krótką
depeszą, że mam się udać tam a tam. Tymczasem ekspedycja przygotowywana była od
miesiąca z górą i mieliście dość czasu, żeby szczegółowo i jasno powiadomić mnie o
wszystkim, a nie robiąc tego, przynieśliście dużą szkodę samej ekspedycji. Gdybym został na
czas uprzedzony, mógłbym właśnie w Szwecji przynieść jej niewątpliwy i ogromny pożytek.
Żądałem tych szczegółów od Ćwierczakiewicza, ale on, idąc za Waszą radą czy też kierując
się własnymi racjami, nie raczył spełnić mej prośby, myśląc zapewne, że wystarczy jedno
jego skinienie, ażeby ruszyć mnie z miejsca, dokąd zechce; pod tym względem straszliwie się
pomylił - dobrze zrobiliście, że jego depeszę poprzedziliście depeszą juniora, bo depesza
Ćwierczakiewicza nie ruszyłaby mnie z miejsca. Wiedzieliście, że Wasz zew wystarczy,
żebym rzucił się na ślepo naprzód - wiedzieliście to i nie pomyliliście się, bo wiara moja w
Wasze słowo jest rzeczywiście nieomal bezgraniczna. Ale to nic, nawet tak silnej wiary nie
należy nadużywać. Przypomnijcie sobie, że nie jestem dzieckiem, że niedługo skończę 50 lat i
że mi nie wypada i wreszcie nie mogę być u Was chłopcem na posyłki - że odtąd nie mogę i
nie będę brać udziału w żadnej robocie, której istota ze wszystkimi szczegółami nie będzie mi
znana.
Wziąłbym udział w tej ekspedycji nawet i wówczas, gdybym wiedział, jak mało miała szans
powodzenia, i pomimo że żona moja przyjechała do Londynu. Wziąłbym w niej udział, gdyż
całą swą istotą zdawałem sobie sprawę, czułem i rozumiałem, że moim obowiązkiem jest
wyjechać za wszelką cenę do Polski - z tych samych powodów, dla których i teraz ciągnie
mnie tam - ale ponadto byłem przekonany, że sprawa, w której Wy, moi mądrzy, ostrożni i
wieczni krytycy, wzięliście tak czynny i żywy udział, nie mogła być inaczej przedsięwzięta i
wykonana jak z zachowaniem najściślejszej tajemnicy i warunków niezbędnych dla
powodzenia całej sprawy. Pomyliłem się. Była ona kierowana i zorganizowana rękoma
leniwego dziecka. No, ale dość o tym. Przejdziemy do naszych biednych argonautów. Wiecie,
że znalazłem w Halsingborg tylko Łapińskiego, Leona Mazurkiewicza, Bobczyńskiego,
naszego dobrego i rzetelnego, ale jeszcze zupełne niewiniątko - Reinhardta, i całkiem
niewinnego Żydka Tugenbolda
. Łapiński z początku bardzo i pod każdym względem
spodobał mi się, czemu dałem wyraz w kilku listach. Byłem rad znaleźć w dowódcy
wojskowym, od którego osobistych cech tak wiele zależało...
9 kwietnia
Tak, Przyjaciele, wina jest po mojej stronie. Macie słuszność; wyszedłem wobec Was na
zupełnego durnia. Wyrażenie, którego użyłem w ostatnim moim liście i które Was dotknęło,
jest oczywiście niewłaściwe. Wysławszy list przypomniałem sobie o nim, poczułem wyrzuty
sumienia, chciałem go wstrzymać, ale było już za późno. Wyraziłem się niewłaściwie, jak
gdybym w sposób nieszlachetny i niesłuszny czynił wyrzuty, a przecież nie miałem zamiaru
wystąpić z takim wyrzutem. Myśl taka nie przychodziła mi i nie mogła przyjść do głowy,
wiem, że Wy byście bez wahania poświęcili głowę sprawie, której poświęciliście całe życie.
Nie mierzcie mojej wiary w Was tą, którą Wy macie we mnie. Wy się jeszcze wahacie, a ja
nie. Ilekroć spierałbym się z Wami i występował przeciwko, wiedzcie, że obaj jesteście moją
ostateczną radą i twierdzą moją i że kiedy jesteście ze mnie zadowoleni, to i ja jestem sam ze
siebie zadowolony i nic na świecie nie może pozbawić mnie spokoju. Mówiąc, żeście tylko
dobrze życzyli sprawie, której ja oddaję głowę, myślałem tylko o tej specjalnej, raczej
polskiej niż rosyjskiej sprawie, a nie o tej wielkiej sprawie rosyjskiej, o którą Wy walczycie.
Uwierzcie temu, Przyjaciele, bo to prawda. Zresztą byłem rozdrażniony nie otrzymawszy od
żony ani słowa, było mi smutno i ciężko, wstałem z łóżka i napisałem głupio - wybaczcie.
Poza tym nie mogłem się z tym pogodzić, że jak się wydawało, nie dowierzacie mi - i w tym
liście, zaczętym już dawno w Halsingborg, skarżę się Wam na Was samych i w nim
znajdziecie wyrażenia, które nie będą się Wam podobały, ale ja nie chcę przepisywać i
przerabiać listu. Teraz widzę, że absolutnie nie jesteście winni. Winien jest Ćwierczakiewicz.
Tylko dlaczego nie zawiadomiliście mnie o przyjeździe żony? No, dzięki Bogu, jest teraz ze
mną i jestem zupełnie szczęśliwy. Ona jest zuch. Co się tyczy tajemnicy, to drogiemu memu
Hercenowi powiem w sekrecie, na podstawie długotrwałego doświadczenia, że lepiej ona
dochowuje tajemnicy niż ja. Powracam do opowieści. Gdy wszedłem na statek, przekonałem
się z całą pewnością, że w całej ekspedycji mam jednego tylko sojusznika w osobie Waszego
serdecznego przyjaciela, szlachetnego, ale niestety złamanego nieszczęściem i
dolegliwościami Demontowicza. Łapiński to dzielny, zręczny, zmyślny kondotier, ale bez
sumienia albo przynajmniej z elastycznym sumieniem, patriota w tym sensie, że żywi
bezlitosną i niezwalczoną nienawiść do Rosjan, jako wojskowy zaś zawodowo nienawidzi
każdego, nawet swojego własnego narodu i pogardza nim. Przyjrzawszy się bliżej jego
charakterowi i zrozumiawszy go lepiej dzięki Demontowiczowi, przyznaję się, że się mocno
zamyśliłem nad powodzeniem naszego rosyjskiego przedsięwzięcia w środowisku polskim.
Aby się udało, trzeba było mieć wielką sympatię i wiarę w nie ze strony Polaków - ale ani
jednej, ani drugiej, oprócz Demontowicza, nikt nie żywił. Łapiński powiedział mi dużo
pięknych słówek, ale ja tym jego słowom nie wierzyłem. W stosunku do Demontowicza żywi
on uczucie zazdrości i zdecydowanej niechęci, nie miałem też wątpliwości, że skorzysta z
pierwszej lepszej sposobności, pierwszego lepszego powodzenia, żeby go zniszczyć.
Demontowicz do tego stopnia nie wierzył mu, że nawet wystrzegał się (jak sam przyznawał)
brać z jego rąk jedzenie w obawie otrucia. Ładna ekspedycja, gdzie dwaj główni przywódcy,
od których zgodności postępowania zależy powodzenie, są w takich stosunkach! W dodatku
choroba złamała Demontowicza do tego stopnia, że ledwo mógł się poruszać i wymówić
słowo. Na kimże się miałem oprzeć? Na plotkarzu i intrygancie, Leonie Mazurkiewiczu, czy
na plotkującej "babie" - Bobczyńskim? Obaj schlebiali mi w oczy, ale jak się później
dowiedziałem, pomstowali na mnie za plecami. Wreszcie Żydek Tugenbold z początku
bardzo mi się spodobał, ale potem okazał się dme damnee de Łapiński i jego szpiegiem w
stosunku do wszystkich razem i każdego z osobna. Zuchami byli tylko młodzieńcy polscy,
wesoło idący na śmierć i bez frazesów oddani sprawie. Razem z nimi nawet umrzeć nie
byłoby nudno. Położenie naszego Reinhardta było też nielekkie i niezręczne. Wszyscy
nazywali go Moskalem i zapytywali, co on robi pośród Polaków. Ani Demontowicz, ani
Łapiński nie zadali sobie trudu wytłumaczyć Polakom, po co on pojechał. A moim zdaniem
było to konieczne. Słowem, ukrytych nieporozumień i niezadowoleń znalazłem pełno i
myślałem, że trzeba będzie czekać na szczęśliwą gwiazdę, żeby nasza ekspedycja pomyślnie
się skończyła. Jawna i systematycznie obmyślana zdrada kapitana ostatecznie położyła jej
kres.
Po długich rokowaniach agenci kompanii zdecydowali się dać nam duńskiego kapitana i
duńskich marynarzy, aby doprowadzić nieszczęsny, porzucony przez Anglików statek nasz do
Malmo i tylko tam; o Gotlandzie nie chcieli słyszeć i zarówno kapitan, jak i marynarze
zgodzili się *...
[* Końca listu nie mamy. O ekspedycji tej, zorganizowanej pod kierunkiem wielce niepewnych
osób, informują też Dzieła pośmiertne Hercena. Dalej przytaczamy zaświadczenie wydane
Baikuninowi przez dwóch przywódców wyprawy. - Red. oryginału.]
[ZAŚWIADCZENIE]
Po przeczytaniu oskarżenia sformułowanego przez p. Ćwierczakiewicza przeciwko p.
Bakuninowi, jakoby miał on przyczynić się do niepomyślnego zakończenia naszej ekspedycji,
czy to przez to, że sprowadził p. Kalinkę do Halsingborgu, czy też niezgodnymi ze sobą i
niebezpiecznymi radami, których, nie proszony o nie, udzielał, uważamy za swój obowiązek
stwierdzić:
1. Że przybycie p. Kalinki, wezwanego przez p. Bakunina do Halsingborgu w tym celu, żeby
Litwa mogła skorzystać z pomocy, która miała przyjść do nas ze Szwecji - chociaż tej
pomocy nie pragnęliśmy - nie mogło mieć żadnego wpływu na powodzenie albo
niepowodzenie ekspedycji.
2. Że p. Bakunin nigdy nie brał udziału w naszych naradach, ponieważ go nie zapraszaliśmy,
rady zaś jego dalekie były od tego, by nam szkodzić, wręcz przeciwnie, miały na celu
powodzenie naszego przedsięwzięcia.
3. Że myśl zatrzymania się około wyspy Gotland po to, aby nabyć tam łodzie, niezbędne dla
naszego szybkiego lądowania, powstała na długo przed przybyciem do Halsingborgu jedynie
na wiadomość o odmarznięciu portu w Tallinie, odmarznięciu, które otworzyło morze dla
krążowników i tym sposobem sprawiło, że ekspedycja nasza stała się nieskończenie bardziej
niebezpieczna i trudna.
4. Że niepowodzenie naszej ekspedycji przypisać należy tylko opóźnieniu wyjazdu naszego z
Anglii i hałasowi, który jej towarzyszył - opóźnieniu i hałasowi, które dały Rosji możność
przygotowania się do przyjęcia nas, a zwłaszcza nieszczęśliwemu wyborowi kapitana, który
zdradził nas świadomie, może nawet w porozumieniu z kompanią, która go wyznaczyła.
Z czystym sercem wydajemy p. Bakuninowi to zaświadczenie, biorąc od niego w zamian
obietnicę, że będzie się nim posługiwał z należytą ostrożnością, że okaże je tylko pp.
Ćwierczakiewiczowi, Hercenowi, Ogariowowi i Mazziniemu, jak również delegatom
Tymczasowego Rządu Polskiego i że je opublikuje tylko w razie ostatecznej konieczności, tj.
gdy on sam spotka się z poważnymi napaściami w prasie.
Sztokholm, 20 kwietnia r. 1863
Józef Demontowicz
pułkownik F. Łapiński
Przypisy
Demontowicz Józef Błażej (1823-1876), działacz powstańczy, komisarz Rządu Narodowego
1863 roku w Szwecji. W 1863 r. był organizatorem wyprawy zbrojnej z Anglii do Polski. Po
upadku powstania styczniowego osiadł w Sztokholmie.
Joseph Card - pseud. Józefa Ćwierczakiewicza (1822-1869), dziennikarza, agenta
Centralnego Komitetu Narodowego w Anglii w latach 1862-1863. Po upadku powstania
styczniowego przeniósł się do Genewy, brał udział w pracach Ligi Pokoju i Wolności.
Reinhardt - rosyjski uczestnik wyprawy, oficer, ewentualny dowódca rosyjskiego legionu w
Polsce. Tugenbold - pseudonim: Stefan Poles, uczestnik wyprawy, oskarżony o współpracę z
III Wydziałem policji carskiej, napisał w celu samoobrony broszurze o ekspedycji: Polska
ekspedycja i Stefan Poles (w jęz. szwedzkim).
List adresowany do Hercena i Ogariowa
Nota redakcyjna
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 404 - 406. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Sztokholm, 29/17 sierpnia r. 1863
Przyjaciele!
Piszę stąd do Was po raz trzeci. Pierwszy raz z górą dwa miesiące temu pisałem do Was, gdy
nadarzyła się bezpośrednia sposobność, po raz drugi zaś przez Waszego agenta w Szwajcarii,
który powinien był z Waszego polecenia przyjechać do Sztokholmu, ale prawdopodobnie
został zatrzymany i ograniczył się do krótkiego listu przez Nordstroema. Natychmiast
wysłałem do niego obszerny list z prośbą, aby jak najprędzej go Wam dostarczył, i byłoby mi
szkoda, gdyby ów list przepadł. Spieszę jednak powiedzieć, że ewentualne zaginięcie tych
dwóch listów nie może pociągnąć za sobą żadnego niebezpieczeństwa, bo nie było w nich ani
nazwisk, ani adresów, ani niczego takiego, co mogłoby kogoś skompromitować.
Niejednokrotnie usiłowałem się przedostać do Polski. Nie udało mi się. A teraz stosunek
Polaków do nas do tego stopnia się zmienił, że my, Rosjanie, nie przestając życzyć im
powodzenia, musimy powstrzymać się od bezpośredniego uczestniczenia w ich sprawie; poza
tym sprawa ta zbyt silnie splotła się ostatnimi czasy z interesami zachodnioeuropejskimi,
wrogimi nie tylko carskim rządom, ale również i narodowi rosyjskiemu. Dlatego też
pozostałem w Szwecji i usiłowałem pozyskać tutaj przyjaciół i ludzi, którzy mogliby mi być
pomocni w sprawie rosyjskiej. Starania moje zostały uwieńczone powodzeniem. Sztokholm i
cała Szwecja będzie służyła za miejsce niezawodnego schronienia dla emigracji rosyjskiej i
dla rosyjskiej roboty rewolucyjnej. Rosyjskie drukarstwo i rosyjska propaganda znajdą tutaj
mocny grunt pod nogami i bogate środki. Nic łatwiejszego jak skomunikowanie się ze
Sztokholmu z Petersburgiem w porze letniej. Istnieją ludzie pewni, na których można polegać
bez narażenia się na najmniejsze nawet niebezpieczeństwo. Dzięki tym ludziom i środkom
rzuciłem na północną Rosję (gubernię archangielską, a zwłaszcza ołoniecką) około 7 000
egzemplarzy różnych odezw, między innymi Waszych odezw do żołnierzy i oficerów.
Mógłbym je też posłać do Petersburga, ale nie mam adresów. Co prawda, Prowansow dał mi
kilka adresów, ale miałem się nimi posługiwać dopiero po jego powrocie do Petersburga, a
on, zdaje się, wciąż jeszcze jest za granicą. A zatem przede wszystkim proszą Was o pewny i
stały adres i proponuję Wam, abyście korespondowali ze mną za pośrednictwem oddawcy
tego listu. Jest to Fin, którego polecono mi jako człowieka bezwarunkowo mocnego i
pewnego przez patriotów fińskich; może on odgrywać rolę stałego pośrednika między nami a
organizacją fińską, z którą się zbliżyłem i która, rozumiejąc jednakowo dobrze zarówno swoje
jak i nasze interesy, przepełniona jest szczerą sympatią zarówno do nas, jak i do naszej
sprawy. Myślę, że nie będziecie mieli nic przeciwko zbliżeniu się do niej. Jeżeli chcecie mieć
ze mną do czynienia, jeśli sądzicie, że mój udział we wspólnych pracach może przynieść
pożytek, to proszę Was - odpowiedzcie. Ja, podobnie jak i moi londyńscy przyjaciele, z
radością uznałem komitet petersburski i gotów jestem postępować zgodnie z jego
wskazówkami, tylko w tym celu muszę znać i stan Waszych spraw, i Wasz obecny program.
Dlatego też, na miłość Boską, piszcie i wskażcie adres. Czyż być może, abyśmy dysponując
wszelkimi środkami, nie potrafili nawiązać między sobą stałych i regularnych kontaktów?
Ciężko biednej Polsce, ale ona nie zginie. Europa jest straszliwie podzielona i na tym podziale
opierają się wszystkie nadzieje Petersburga. Sprawa polska zaszła już jednak tak daleko, że
mocarstwa europejskie nie mogą nic dla niej nie zrobić, gdyż to dla nich samych jest
niebezpieczne, ale jednocześnie trudno im jest przyjść jej z pomocą. Myślę, że Francja,
Anglia i Austria uznają Polskę comme une partie belligerante, gdy otrzymają powtórną
odmowę od Petersburga. Myślę, że Polacy utrzymają się w zimie dzięki broni i innej pomocy,
która przyjdzie do nich jawnie drogą przez Galicję, a na wiosnę wojna wydaje mi się
nieunikniona. Czy być może, żebyśmy do tej chwili nic nie zrobili albo przynajmniej na tę
chwilę nie byli gotowi? Oszukańcze wszechrosyjskie adresy i frazesowiczowska moskiewska
wściekłość patriotyczna ani trochę mnie nie przerażają i nie pozbawiają wiary. Rząd jak
zawsze usiłuje poruszyć lud przeciwko nam, a w istocie rzeczy działa na rzecz nas. Na miłość
Boską, powiedzcie, co się tam u Was dzieje, co za granicą robić każecie - i pozwólcie
połączyć się z Wami ściślej i bliżej. My tutaj możemy być pożyteczni tylko o tyle, o ile
jesteśmy w kontakcie z Wami - toteż piszcie, piszcie i dostarczcie adresów. Teraz pod
postacią listu do Hercena piszę dla "Kołokoła", występując przeciwko policyjnym i
słowianofilskim napaściom na mnie. A za jakieś dwa tygodnie, być może, wprost przyjedzie
do Was pewny człowiek, który przywiezie Wam wiadomość o zdrowiu Browni i ukłony od
Magnusa Beringa.
Piszcie do mnie przez oddawcę niniejszego listu. A jeżeli chcecie pisać z zagranicy, to mój
adres brzmi:
Stockholm
Doctor Alinton
Stora Vattugaton
[Na wewnętrznej kopercie]
Pour M-me Lise
Bywajcie!
M. Bakunin
List adresowany do Hercena i Ogariowa
Nota redakcyjna
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 416 - 418. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
23 marca r. 1866
Napoli 26, Vico San Guido, 3 piano
Drodzy Przyjaciele!
Trzy dni temu otrzymałem list Ogariowa, który błądził Bóg wie po jakich krajach i w końcu
mimo wszystko dotarł do mnie. Spieszę odpowiedzieć tym bardziej, że w całej rozciągłości
jestem w stosunku do Was winien. Wyjaśniać przyczyn mego milczenia nie będę, proszę Was
tylko, Przyjaciele, o jedno: nie myślcie, że odsunąłem się od Was albo że ochłodła moja
przyjaźń. Czemu więc nie pisałem? Zajęcia? Tak, właśnie zajęcia. Dopiero wczoraj
skończyłem ogromny list, który - chociaż drukuje się - nigdy zapewne świata bożego nie
ujrzy. Otóż i macie zagadkę, którą wraz z wieloma innymi postaram się wytłumaczyć Wam
osobiście w Genewie, dokąd na pewno przyjadę w początkach albo w połowie czerwca. Mam
nadzieję, że wszystkich Was tam zastanę. Mamy zamiar spędzić w Szwajcarii całe lato, tylko
nie w samej Genewie, ale pod Genewą, gdzieś w tanim pensjonacie. W Genewie, moim
zdaniem, jest za drogo, a z powodu licznego rosyjskiego emancypowanego,
rozpróżniaczonego i plotkarskiego sąsiedztwa - też nie do wytrzymania. Rosyjski narzucający
się komunizm obrzydł mi, przywykłem do zachodniej samodzielności. Tak więc mam
nadzieję, że w lecie mieszkać będziemy niedaleko od siebie i po długim milczeniu z jednej i z
drugiej strony będziemy mieli czas i całkowitą możność pomówienia ze sobą o wszystkim, a
materiału do poważnej rozmowy nagromadziło się mnóstwo. Tylko, Przyjaciele, proszę Was,
przestańcie przypuszczać, że ja kiedykolwiek zajmowałem się poważnie frankmasonerią.
Może to być bodaj nawet pożyteczne jako maska czy jako paszport - ale szukać roboty we
frankmasonerii to jedno i to samo, a nawet gorzej, co szukać pociechy w alkoholu. W
Londynie nie chciałem wyprowadzać z błędu Hercena, bo nie mogłem odpowiedzieć na inne
pytania. Teraz będę miał do tego prawo i o frankmasonerii nie będzie między nami mowy. Co
się zaś tyczy Twojej propozycji, żebym pisał w "Kołokole", to przyjmuję ją z radością i
wdzięcznością. Tylko daj mi przyjechać do Was. Zdecydowany jestem nic do tego czasu nie
drukować. Po pierwsze dlatego, że przy obecnych zajęciach nie chciałbym zwracać na siebie
uwagi, a po wtóre, zanim zdecyduję się na wypowiadanie swoich poglądów na obecną
sytuację w Rosji i sprawę rosyjską, chciałbym, czuję po prostu konieczność pomówienia
jeszcze raz i długo o wszystkim a trois z Wami. Różniąc się z Wami, jak myślę, pod wielu
względami - rozumie się tylko co do dróg, a nie celów - tak wysoko cenię świadomą głębię i
siłę Waszych przekonań, że nie mogę i nie chcę występować na zewnątrz z moimi poglądami,
nie próbując jeszcze raz skonfrontować ich z Waszą myślą. Do tego potrzebna jest rozmowa.
List i druk lepsze są dla ludzi nierzetelnych, bo co zostało napisane piórem, tego nie można
wymazać nawet toporem. Ale dla nas, ludzi rzetelnych, nie próżnych, rozmowa będzie
odpowiedniejsza. Tak więc odłóżmy wszystko do czerwca.
Zjednoczone Włochy rozklejają się. We wszystkich prowincjach włoskich opozycja
antyrządowa rośnie coraz bardziej. Deficyt budżetowy, obawa przed nowymi podatkami,
spadek kursu papierów procentowych, biurokratyczne brudy i ucisk, zastój we wszystkich
sprawach i przedsiębiorstwach dotknęły głęboko całą ludność, najbardziej nawet obojętnych i
apatycznych - tak że nie widać innego wyjścia prócz wojny. Tak samo bodaj dzieje się we
Francji. Znowu będą się starali bałamucić lud włoski narodowymi bredniami. Obawiam się,
że nawet sam Garibaldi da się po raz dziesiąty wyprowadzić w pole i stanie się w rękach
wiadomej Wam osoby narzędziem oszukiwania ludów. Wszystko to jest mało pocieszające i
niepiękne, ale jak się wydaje, nieuniknione. Zresztą pozostaje nam na pociechę tylko jedno:
jeśli nas potłuką, będzie to szczęście dla Rosji, jeżeli zaś dostanie cięgi Napoleon - wtedy
przyjdzie kolej na Francję. Nam zaś pozostanie w każdym razie rola Widzów. A zatem
bywajcie.
Wasz M. Bakunin
1. Posts(criptum). Długo myślałem, o jaki szyfr pyta mnie Ogariow. Wreszcie przypomniałem
sobie o Sztokholmie. Szyfr pozostaje na przechowaniu u księgarza - E. Skepparegatan nr 4,
Stockholm. Napisz do niego wprost, on zrobi, co mu polecisz.
2. Posts(criptum). Powiedzcie "Panu", że otrzyma z Palermo od niejakiego M-skiego
zamówienie na wszystkie prace Hercena oraz na stary i nowy "Kołokoł"; żeby zaraz wysłał
wszystko za pobraniem, nawet jeżeliby nie przysłano pieniędzy, i żeby dodał dokładny
rachunek; nie ma obawy o jakieś straty. Zamówienie pochodzi od mojej przyjaciółki, księżnej
Oboleńskiej. Pieniądze otrzymają niezwłocznie.
List adresowany do Hercena i Ogariowa
Nota redakcyjna
List napisany przez Bakunina po udanej ucieczce z syberyjskiego zesłania, na którym
przebywał w latach 1857 - 1861.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 371 - 373. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
San Francisco, 15/3 października r. 1861
Przyjaciele!
Udało mi się uciec z Syberii i po długiej wędrówce Amurem i brzegami Cieśniny Tatarskiej
przybyłem dziś przez Japonię do San Francisco. W podróży tej wyczerpały się jednak moje i
bez tego skromne środki pieniężne, i byłbym w wielkim kłopocie, gdyby nie pewien dobry
człowiek, który pożyczył mi 250 dolarów na podróż do Nowego Jorku. Do Was daleko, a nie
mam tutaj przyjaciół ani nawet znajomych. W Nowym Jorku będę około 18/30 listopada.
Według moich obliczeń otrzymacie ten list około 15 listopada, tak że Wasza odpowiedź może
nadejść do Nowego Jorku w końcu tego miesiąca. Mam nadzieję, że przysłano Wam dla mnie
pieniądze z Rosji. Ale tak czy inaczej, proszę Was, przyślijcie mi do Nowego Jorku 500
dolarów, to jest, zdaje się, 100 funtów sterlingów, których potrzebuję na pokrycie moich
wydatków na podróż do Londynu. W tym wypadku będę u Was około 10/22 grudnia. Jeszcze
jedna prośba: skoro tylko otrzymacie ten list, dajcie natychmiast znać przez Waszych
przyjaciół moim braciom (w Twerze albo w guberni twerskiej m. Torżek, wieś Priamuchino,
Mikołaj Aleksandrowicz Bakunin), że przybyłem pomyślnie do San Francisco i że przyjadę
do Londynu w połowie grudnia. Żona moja niewątpliwie jest teraz u nas na wsi i w
towarzystwie któregoś z moich braci albo kogoś innego wybierze się do Londynu, gdy tylko
otrzyma tę wiadomość. I jeszcze prośba: wynajmijcie mi gdzieś blisko Was jakiś kącik i
napiszcie mi do Nowego Jorku, dokąd mam się zwrócić w Londynie. Jeżeli kąt okaże się za
ciasny, to po przyjeździe żony do Londynu będę mógł wynająć inny. Mój adres w Nowym
Jorku: Mr. Bakounin - Howard House, low Broadway and Courtland. Do listu włóżcie
notatkę dla mnie, a mianowicie zawiadomienie Waszego bankiera z oznaczeniem sumy, jaką
mi posyłacie, i ze wskazaniem nazwiska bankiera w Nowym Jorku, od którego po
przedstawieniu zawiadomienia londyńskiego bankiera powinienem otrzymać pieniądze.
Przyjaciele, całą swoją istotą garnę się do Was i gdy tylko przyjadę, wezmę się do roboty;
będę Wam służył pomocą w sprawie polsko-słowiańskiej, która była moją idee fixe od roku
1846 i moją specjalnością praktyczną w latach 1848 i 1849. Zniszczenie, zupełne zniszczenie
Cesarstwa Austriackiego będzie ostatnim moim słowem, nie mówię: dziełem, to byłoby zbyt
ambitne. Aby służyć tej wielkiej sprawie, gotów jestem zostać doboszem, a nawet profosem i
jeżeli uda mi się posunąć ją choćby o włos naprzód, będę zadowolony. A w ślad za tym
zarysowuje się sprawa wolnej federacji słowiańskiej - jedyne wyjście dla Rosji, Ukrainy i
Polski i wszystkich w ogóle narodów słowiańskich. Z wielką niecierpliwością oczekuję
jutrzejszego dnia, w którym mają nadejść wiadomości z Rosji i Polski. Dziś musiałem się
zadowolić głuchymi pogłoskami. Mówiono mi o ponownych krwawych starciach między
ludem a wojskiem w Królestwie Polskim, a nawet o odkryciu w Rosji spisku na życie cara i
carskiej rodziny. Może wreszcie jutro zdołam dojść prawdy. Interesuję się też bardzo walką
stanów północnych z Południem w Ameryce. Wszystkie moje sympatie skłaniają się, rzecz
prosta, na stronę Północy, ale niestety, zdaje się, że Południe działa jak dotąd energiczniej,
rozumniej i bardziej solidarnie niż Północ, i we wszystkich starciach miało niewątpliwą
przewagę. Prawda i to, że Południe zaczęło przygotowywać się do walki już trzy lata temu,
podczas gdy stany północne zostały zaskoczone. Zdaje się, że je ogromnie zdemoralizowało
niesłychane powodzenie szczęśliwych i rzadko całkiem uczciwych spekulacji, wulgarność i
bezduszność dostatków materialnych i zaspokajanie nazbyt tanim sposobem strasznej,
dziecinnej pychy narodowej; być może, będzie to walka zbawienna, która narodowi
amerykańskiemu przywróci utraconą duszę.
Zresztą jest to moje pierwsze wrażenie; przyjrzawszy się bliżej, może zmienię zdanie. Tylko
na przyglądanie się nie będę miał wiele czasu. W San Francisco będę wszystkiego 5 dni, a po
przyjeździe do Nowego Jorku udam się do Bostonu i do Cambridge, do mego starego
znajomego, profesora Agassiza, wezmę od niego kilka listów polecających, z którymi pojadę
na kilka dni do Waszyngtonu. Tym sposobem może cokolwiek zrozumiem i czegoś się
dowiem. W drodze do Stanów udało mi się zorganizować jedną pomyślną sprawę, która bez
wątpienia Was ucieszy: wiedząc, z jaką chciwością czyta się na Syberii "Kołokoł" i "Gwiazdę
Polarną" i jak trudno je tam dostać, porozumiałem się z trzema kupcami - Niemcem w
Szanghaju, Amerykaninem w Japonii i drugim Amerykaninem w Nikołajewsku przy ujściu
Amuru. Będą oni brali w komis wszystko, co im przyślemy z Londynu, i sprzedawali
oficerom marynarki i kupcom z Kiachty, których liczba na Amurze i na Oceanie Spokojnym
będzie z każdym rokiem rosła. Tym sposobem będziemy sprzedawali od 100 do 300
egzemplarzy. Z punktu widzenia handlowego jest to ilość nieznaczna, ale ma niezwykłą wagę
z punktu widzenia politycznego.
Ale czas skończyć list i kłaść się spać. Przyjaciele - do prędkiego zobaczenia. Napiszcie do
Reichla (1), że odradzam się i że przyjaźń moja dla niego jest niezmienna.
Wasz M. Bakunin
Przypisy
1) Adolf Reichel (1817-1896) - muzyk i kompozytor, bliski przyjaciel Bakunina, poznał go w
1842 roku podczas pobytu w Niemczech. Autor wspomnień o Bakuninie ("La Revolte" nr 10-
12, 1876).
Michał Bakunin
List do A. I. Hercena
Nota redakcyjna
Bakunin już w 1837 r. zaczął myśleć o wyjeździe do Berlina, aby tam, u źródła, studiować
filozofię niemiecką. Na realizację swego zamiaru musiał jednak poczekać kilka lat. Brak
zgody rodziców oraz potrzebnych na wyjazd środków materialnych stanowiły przeszkodę,
którą niełatwo było mu przezwyciężyć. Dopiero pomoc Aleksandra Hercena, z którym
Bakunin zaprzyjaźnił się na początku 1840 roku, pozwoliła doprowadzić sprawę do
pomyślnego zakończenia. Bakunin opuszczał Rosję przekonany, że gdy pogłębi swą wiedzę,
wróci do Moskwy i obejmie tu stanowisko profesora filozofii lub historii. Stało się jednak
inaczej. Wyjeżdżając do Berlina rozpoczynał żywot emigranta politycznego.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 122 - 125. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
20 kwietnia roku 1840 [Twer]
Mój Drogi!
Przyjechawszy tutaj uzyskałem zgodę ojca na wyjazd mój do Berlina i gotowość okazania mi
pomocy pieniężnej. Ale ponieważ interesy jego wskutek nieurodzaju i posuchy są w kiepskim
stanie, to nie może mi dać teraz nic oprócz obietnicy. Powiada, że jeżeli stan jego interesów
się poprawi, to gotów jest dawać mi po 1 500 rubli rocznie; ale to "jeżeli" jest tak
nieokreślone, że gdyby moje nadzieje opierały się tylko na nim, to łatwo mogłyby się
rozpłynąć "niby wosk w zetknięciu z ogniem". Może być, że pomimo całej gotowości do
pomnożenia mi będzie dawał nie więcej niż 1 000 albo nawet 500 rubli rocznie, a wobec tego,
Mój Drogi, aby mój wyjazd do Berlina miał mocną i niewzruszoną podstawę, zmuszony
jestem zwrócić się do Ciebie. Jeżeli Ty i Twoi przyjaciele możecie mi dać 5 000 rubli, o
których mi mówiłeś, to suma ta całkowicie mi wystarczy. Mając ją na widoku, mogę śmiało
jechać i - w razie potrzeby ograniczywszy swe wydatki i swoją podróż tylko do Berlina -
mieszkać w Berlinie w przeciągu trzech lat bez jakichkolwiek innych środków. Wszystko
poza tym, co otrzymam od ojca albo uzyskam własną pracą, zużyję na rozszerzenie mojego
planu podróży, a co za tym idzie - i mego wykształcenia. Oczekuję, że podróż ta będzie
chrztem i odrodzeniem duchowym; czuję w sobie tyle głębokich możliwości, tak jeszcze mało
mych pragnień urzeczywistniłem, że każda nieprzewidziana kopiejka będzie dla mnie ważna
jako nowy środek do osiągnięcia mego celu. Dlatego też proszę Ciebie i Twych przyjaciół,
jeżeli tylko możecie, dajcie mi teraz 2 000 rubli, a w ciągu dwóch następnych lat przysyłajcie
mi po 1 500 rubli rocznie, tak jak mówiłeś mi w Moskwie. Co się tyczy 2 000 rubli, to im
wcześniej mi je dostarczycie, tym lepiej, bo ani chwili nie będę zwlekał.
Nie mogę oznaczyć określonego terminu spłaty tych pieniędzy, ale możecie być pewni, że
przy pierwszej nadarzającej się możliwości pospieszę Wam je zwrócić. W każdym razie
spadek, który otrzymam po ojcu, wykształcenie, jakie nabędę za granicą, dadzą mi niezbędne
środki do spełnienia tego świętego obowiązku. W razie zaś mojej śmierci bracia zapłacą za
mnie. Zresztą według wszelkiego prawdopodobieństwa będę jeszcze długo żył, bo byłoby
głupio umrzeć, nie zrobiwszy nic sensownego, a także i dlatego jeszcze, że wcale nie
wybieram się umierać.
Jak widzisz, zwracam się do Ciebie bezpośrednio i prosto, bez ogródek i odkładam na bok
wszystkie 52 chińskie ceremonie. Robię to dlatego, że biorą od Was pieniądze nie na
zaspokojenie jakichś głupich i próżnych fantazji, ale dla osiągnięcia ludzkiego i jedynego celu
mego życia. Ponadto, chociaż znajomość nasza zawiązała się niedawno, ale nie trzeba mi było
wiele czasu, żeby polubić Ciebie z całej duszy i żeby uświadomić sobie, że między naszymi
duchowymi i uczuciowymi dążeniami jest wiele wspólnego i że mogę zwrócić się do Ciebie
nie obawiając się nieporozumień.
Nie będę Ci mówił o Swej wdzięczności, ale wierz mi, że nigdy nie zapomnę, że Ty i Twoi
przyjaciele, prawie mnie nie znając i nie przeniknąwszy do głębi duszy mojej, uwierzyliście w
rzetelność i świętość mego wewnętrznego dążenia, nigdy nie zapomnę, że dając mi środki na
wyjazd za granicę, ocaliliście mnie przez to od najstraszliwszego może nieszczęścia,
mianowicie od stopniowego zmarnowania się. Wierzcie mi, że ze wszystkich sił będę się
starał usprawiedliwić Wasze zaufanie i że użyję wszystkich środków będących w mojej
dyspozycji na to, by stać się żywym, prawdziwie uduchowionym człowiekiem, pożytecznym
nie tylko dla siebie, ale i dla kraju i wszystkich otaczających mnie ludzi. Mam nadzieję, że z
czasem lepiej mnie poznacie i wtedy przyjmiecie mnie do ściślejszego grona swych
przyjaciół. Tymczasem żegnaj. Odpowiedz mi, proszę, prędko, bo chciałbym możliwie jak
najprędzej usunąć wszelką nieokreśloność w moich sprawach.
Posyłam Ci z braćmi Tagebuch eines Kindes - Bettina (1). Proszę Cię tylko: nikomu nie
dawaj tej książki, bo siostra byłaby w rozpaczy, gdyby się gdzie zapodziała.
Po otrzymaniu Twej odpowiedzi ostatecznie rozmówię się z ojcem i pojadę do Was zaraz na
drugi dzień.
Bywaj.
Twój
M. Bakunin
Przypisy
1) Właściwy tytuł Dziennika Bettiny von Arnim: Tagebuch zu Goethes Briefwechsel mit einem
Kinde. Bakunin przetłumaczył Dziennik na język rosyjski. (przyp. red.)
List do Alfreda Talandiera
Nota redakcyjna
Bakunin, który nawiązał z Nieczajewem współpracę, gdy ten przyjechał po raz pierwszy za
granicę, rychło jednak rozczarował się całkowicie do swego młodego współpracownika i
uprzedzał swych przyjaciół przed kontaktami z nim, jako niebezpiecznymi.
Alfred Talandier (1822-1890), do którego kierowany był list był francuskim republikaninem, z
zawodu prawnikiem. Uczestniczył w rewolucji 1848 roku, następnie wyemigrował do Belgii,
później osiedlił się w Anglii. Zaprzyjaźnił się tam z Bakuninem po jego ucieczce z Syberii, był
członkiem bakuninowskiego Międzynarodowego Braterstwa. W 1864 roku został członkiem
Rady Generalnej I Międzynarodówki. Po jego powrocie do Francji, w 1870 roku został
wybrany deputowanym do parlamentu.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 441 - 450 List tłumaczony wg tekstu
francuskiego, przełożył Bolesław Wścleklica. Publikacja w wersji elektronicznej:
Anarchistyczne Archiwa 2006.
Neuchatel, 24 lipca r. 1870
Drogi Przyjacielu,
Przed chwilą dowiedziałem się, że N. [Sergiusz Nieczajew] zjawił się u Pana i że Pan
pośpieszył dać mu adres naszych przyjaciół (M. [Walerian Mroczkowski] i jego żony). Stąd
wnoszę, że oba listy, w których O. [Mikołaj Ogariew] i ja ostrzegliśmy Pana i błagaliśmy, aby
się go Pan pozbył, przyszły do Pana za późno: bez najmniejszej przesady uważam, że
opóźnienie to przyniosło w skutkach prawdziwe nieszczęście. Może się Panu wydać dziwne,
że zalecamy Panu odepchnięcie od siebie człowieka, któremu daliśmy listy polecające, pełne
jak najbardziej ciepłych słów. Ale listy te pochodzą z maja, a w tym czasie przekonaliśmy się,
że zaszły sprawy poważne, które zmusiły nas do zerwania wszelkich stosunków z N., toteż
narażając się na opinię ludzi niekonsekwentnych i lekkomyślnych, uznaliśmy za swój święty
obowiązek uprzedzić Pana o tym i ostrzec Pana przed nim.
Z kolei spróbuję przedstawić Panu w kilku słowach przyczyny powstania tej zmiany. To
prawda, że N. był i jest nadal człowiekiem szczególnie prześladowanym przez rząd rosyjski,
że ten ostatni pokrył cały kontynent Europy armią szpiegów, aby go szukać we wszystkich
krajach, i że żądał wydania N. zarówno od Niemiec, jak i od Szwajcarii. Tak samo prawdą
jest, że N. jest jednym z bardziej czynnych i energicznych ludzi, jakich kiedykolwiek
spotykałem. Kiedy służyć trzeba temu, co on nazywa sprawą, nie waha się, nie cofa się przed
niczym i staje się tak samo bezlitosny dla siebie jak i dla innych. Oto główna jego cecha,
która pociągnęła mnie ku niemu i zmusiła, bym szukał z nim sojuszu. Są ludzie, którzy
twierdzą, że jest po prostu niebieskim ptakiem. To nieprawda. Jest to fanatyk oddany, ale
równocześnie bardzo niebezpieczny, współpraca z którym może być tylko zgubna dla
wszystkich - a oto dlaczego. Z początku był członkiem tajnego komitetu, który rzeczywiście
istniał w Rosji. Komitet ten już nie istnieje, wszyscy jego członkowie zostali aresztowani. N.
pozostał sam i sam stanowi to, co teraz nazywa komitetem. Wobec tego, że organizacja ta
została w Rosji zdziesiątkowana, usiłuje on stworzyć nową za granicą. Wszystko to byłoby
całkiem naturalne, uzasadnione, bardzo pożądane, ale sposób, w jaki się do tego zabiera, jest
obrzydliwy. Pod wrażeniem katastrofy, która zniszczyła tajną organizację w Rosji, doszedł on
stopniowo do przekonania, że aby stworzyć stowarzyszenie poważne i trwałe, trzeba
posługiwać się polityką makiawelską i przyswoić sobie w pełni system jezuicki: wobec ciała
tylko przemoc, wobec duszy - kłamstwo.
Prawda, zaufanie wzajemne, poważna i ścisła solidarność mogą istnieć tylko między jakimiś
dziesięcioma osobami, które stanowią sanctus sanctorum stowarzyszenia. Wszystko poza tym
służyć ma za ślepe narzędzie i materiał, którym posługują się owi nieliczni, rzeczywiście
solidarni ludzie. Jest rzeczą dopuszczalną, a nawet zalecaną oszukiwać, kompromitować i
okradać wszystkich innych, jeśli zajdzie potrzeba, nawet ich gubić. Jest to mięso dla
konspiracji. Na przykład Pan przyjął N. dzięki naszemu listowi polecającemu, okazał mu Pan
częściowo zaufanie, polecił go Pańskim przyjaciołom - między innymi panu i pani M... I oto
wszedł w Pański świat - cóż będzie robił? Na wstępie opowie Panu mnóstwo kłamstw, aby
utwierdzić Pańską sympatię i Pańskie zaufanie, ale nie zadowoli się tym. Sympatie ludzi ani
zimnych, ani gorących, którzy częściowo tylko oddani są sprawie rewolucyjnej, a którzy poza
tą sprawą mają inne jeszcze zainteresowania ludzkie, jak miłość, przyjaźń, stosunki społeczne
- sympatie te w jego oczach nie stanowią jeszcze podstawy i dla dobra sprawy musi on bez
Pańskiej wiedzy zapanować nad Pańską osobą. W tym celu będzie Pana szpiegował i postara
się zawładnąć wszystkimi Pańskimi tajemnicami, w tym też celu pod Pańską nieobecność,
pozostawszy sam w Pańskim pokoju, otworzy wszystkie Pańskie schowki, przeczyta całą
Pańską korespondencję i jeśli list wyda mu się ciekawy, tj. z jakiegoś punktu widzenia
kompromitujący Pana lub kogoś z Pańskich przyjaciół, ukradnie go i ukryje starańnie jako
dokument świadczący przeciwko Panu lub Pańskiemu przyjacielowi. Tak postępował z O., ze
mną, z Tatą
i innymi przyjaciółmi - i kiedy zebraliśmy się wszyscy razem i
przedstawiliśmy mu dowody takiego postępowania, ośmielił się powiedzieć: "No, cóż, tak!
Taki jest nasz sposób postępowania, my traktujemy jako wrogów wszystkie te osoby, które
nie idą całkowicie z nami, i uważamy za swój obowiązek wprowadzać je w błąd i
kompromitować", a więc te osoby, które nie zostały przekonane o wspaniałości naszego
systemu i nie przyrzekły stosować go tak, jak sami ci panowie go stosują.
Jeżeli Pan przedstawi go Pańskiemu przyjacielowi, pierwszą jego troską będzie posiać między
Wami niezgodę, niesnaski, intrygi, słowem, pokłócić Was. Jeśli Pański przyjaciel ma żonę,
córkę - będzie usiłował ją uwieść, zrobi jej dziecko, żeby ją wyrwać ze sfery oficjalnej
moralności i narzucić jej rewolucyjny protest przeciwko społeczeństwu. Wszelką więź
osobistą, wszelką przyjaźń, wszelką (...) [Wyraz nieczytelny. - Red.] uważają oni za zło, które
mają obowiązek zniweczyć, bo wszystko to stanowi siłę, która, znajdując się poza zasięgiem
tajnej organizacji, ogranicza jedyną jej moc. Niech Pan nie mówi, że przesadzam; wszystko
zostało obszernie przedstawione i poparte przykładami. Widząc, że jest zdemaskowany, ten
biedny N. był tak naiwny, tak dziecinny, pomimo gruntownego zepsucia, że uważał za
możliwe nawracać mnie, ośmielił się nawet prosić mnie, abym wyłożył tę teorię w rosyjskim
czasopiśmie, którego założenie mi proponował. Nadużył zaufania nas wszystkich, kradł nasze
listy, straszliwie nas skompromitował - słowem, postępował jak nędznik. Jego
usprawiedliwieniem jest tylko fanatyzm! To człowiek niesłychanych ambicji i chociaż sam
nie zdaje sobie z tego sprawy, skończył na tym, że utożsamił swoją sprawę rewolucyjną ze
swą własną osobą; ale nie jest to egoista w banalnym znaczeniu tego słowa, bo straszliwie
ryzykuje i prowadzi męczeńskie życie, pełne wyrzeczeń i niesłychanej pracy. Jest fanatykiem,
a fanatyzm pochłania go do tego stopnia, że staje się zupełnym jezuitą, chwilami staje się po
prostu głupi. Większość jego kłamstw szyta jest białymi nićmi. On bawi się w jezuityzm tak,
jak inni bawią się w rewolucję. Pomimo tej względnej naiwności jest bardzo niebezpieczny,
bo co dzień popełnia czyny polegające na nadużyciu zaufania i zdradzie, od których tym
trudniej się ustrzec, im trudniej przypuścić możliwość ich popełnienia. Jednocześnie N. to
siła, bo jest to olbrzymia energia. Z wielkim żalem rozszedłem się z nim, wszakże służenie
naszej sprawie wymaga wielkiej energii, a rzadko spotyka się ją w takich rozmiarach. Gdy
wyczerpałem już wszystkie sposoby, aby się przekonać, kim jest, musiałem się z nim rozejść,
a z chwilą rozejścia się musiałem walczyć z nim do ostatka. Ostatni jego pomysł polegał ni
mniej, ni więcej, jak tylko na utworzeniu w Szwajcarii bandy złodziei i zbójów, naturalnie w
celu gromadzenia kapitału rewolucyjnego. Ocaliłem go zmuszając do opuszczenia Szwajcarii,
bo nie ulega wątpliwości, że w ciągu kilku tygodni zostałby ujawniony i on, i jego banda,
naraziłby się na zgubę, a wraz ze sobą zgubiłby i nas. Jego towarzysz i spólnik S.
zdeklarowanym łotrem, kłamcą o miedzianym czole, nie zasługującym na wybaczenie, nie
tłumaczy go nawet fanatyzm. Ma za sobą szereg kradzieży papierów i listów. I to są ludzie,
których M., pomimo że był uprzedzony przez J., uważał za swój obowiązek przedstawić
Dupontowi i Bradlaughowi. Zło stało się, trzeba je naprawić bez rozgłosu, bez skandalu, o ile
tylko da się to zrobić.
1. W imię Pańskiego spokoju wewnętrznego, spokoju Pańskiej rodziny i Pańskiej opinii
osobistej błagam, żeby Pan zamknął przed nimi drzwi. Niech Pan to zrobi bez wyjaśnień, po
prostu zrywając stosunki. Z wielu względów nie chcemy, żeby oni w tej chwili wiedzieli, że
prowadzimy z nimi wojnę na każdym kroku. Trzeba, żeby przypuszczali, iż ostrzega przed
nimi obóz naszych przeciwników - co zresztą jest ściśle zgodne z prawdą, wiem bowiem, że
do Rady Generalnej w Londynie skierowano przeciwko nim pismo utrzymane w bardzo
energicznym tonie. Niech Pan nie demaskuje więc nas przedwcześnie w ich oczach. Oni
wykradli nam papiery, które najpierw musimy odzyskać.
2. Niech Pan przekona M., że zdrowie całej jego rodziny wymaga, żeby całkowicie z nimi
zerwał. Niech on chroni ich od N. Ich system, ich powodzenie - polega na uwodzeniu i psuciu
młodych dziewcząt. W ten sposób można trzymać w ręku całą rodzinę. Jestem zrozpaczony,
że dowiedzieli się o adresie M., bo oni są w stanie zadenuncjować go. Czyż nie ośmielili mi
się przyznać szczerze, w obecności świadka, że denuncjacja wobec tajnej policji członka nie
oddanego albo tylko na poły oddanego stowarzyszeniu stanowi jeden ze sposobów, którego
zastosowanie uważają niekiedy za uzasadnione i użyteczne? Zawładnąć tajemnicami
poszczególnej osoby, rodziny, aby trzymać ją w szachu - oto główny ich środek. Jestem do
tego stopnia przerażony tym, że znają adres M., iż doradzam mu zmianę mieszkania, żeby nie
mogli go odkryć. Jeżeli jednak po tym wszystkim M., zaślepiony przekonaniem o własnej
nieomylności, będzie w dalszym ciągu utrzymywał stosunki z tymi panami - to niech zgubne
a nieuchronne następstwa tego pyszałkowatego zaślepienia spadają na niego samego.
3. Trzeba, żebyście Panowie, tj. Pan oraz M., ostrzegli wszystkich przyjaciół, którym
mogliście przedstawić tych panów, aby zachowali wobec nich ostrożność i nie darzyli ich
nawet odrobiną zaufania ani nie udzielali im pomocy. N., bardziej uparciuch niż gracz,
fatalnie gubi siebie; ten drugi jest zgubiony. Nie trzeba, żeby nasi przyjaciele byli zamieszani
w ich haniebny upadek. Wszystko to jest bardzo smutne i bardzo poniżające, ponieważ
myśmy Wam ich polecali, ale prawda jest i teraz jeszcze najlepszym lekarstwem na wszystkie
pomyłki.
Przypisy
List do Elisee'a Reclusa (fragment)
Nota redakcyjna
List ten pisał Bakunin rok przed śmiercią, pesymistyczny nastrój spowodowany był
nieudanymi próbami rewolucyjnymi oraz nawrotem reakcji w całej Europie.
Elisee'a Reclus (1830-1905) do którego kierowny jest list był przyjacielem Bakunina. Od roku
1865 członkiem I Międzynarodówki, był uczestnikiem Komuny Paryskiej - wzięty do niewoli
przez wersalczyków, skazany został na dożywotnie zesłanie, jednakże wskutek protestu
najwybitniejszych uczonych i polityków zamieniono mu zesłanie na wyginanie z Francji.
Mieszkał we Włoszech, następnie w Szwajcarii i Belgii. Wybitny geograf i socjolog francuski.
Tekst za Jan Kucharzewski "Od białego do czerwonego caratu". Publikacja w wersji
elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Mój najdroższy przyjacielu.
Tak, masz słuszność, rewolucja na razie weszła na powrót w swe łożysko i powracamy do
okresu ewolucji, to jest okresu rewolucji podziemnych, niewidzialnych i często nawet
niedostrzegalnych. Ewolucja, dziś się odbywająca, to ostatnie wcielenie klasy wyczerpanej,
wygrywającej swą ostatnią stawkę, pod opieką dyktatury wojskowej, Mac-Mahono-
bonapartystowskiej we Francji, bismarckowskiej w reszcie Europy.
Zgadzam się z tobą co do tego, że godzina rewolucji minęła, nie wskutek strasznych klęsk,
których byliśmy świadkami i strasznych porażek, jakich ofiarami, mniej lub więcej winnymi,
staliśmy się, lecz dlatego, że jak to stwierdziłem ku mojej wielkiej rozpaczy i jak to
stwierdzam co dzień na nowo, masy są zgoła pozbawione myśli, nadziei i namiętności
rewolucyjnej, a gdy ich nie ma, na próżno człowiek czynić będzie wysiłki, nic nie wskóra.
Podziwiam heroiczną cierpliwość i wytrzymałość jurajczyków i Belgów, tych ostatnich
Mohikanów zmarłej Międzynarodówki, a którzy, wbrew wszelkim trudnościom,
przeciwnościom i przeszkodom, wśród powszechnej obojętności, uparcie stawiają czoło fali,
prącej we wręcz przeciwnym kierunku, i nadal spokojnie czynią to, co czynili przed
katastrofami, wówczas gdy ruch szedł w górę i gdy najmniejszy wysiłek tworzył siłę. [...]
Jedna z namiętności, jakie mnie ogarnęły w tym czasie, to ogromna ciekawość. Skoro
przyznać musiałem, że zło odniosło triumf, i że nie mogę tego odwrócić, zabrałem się do
badania jego powstania i rozwoju z zapałem jakby naukowym (quasi-scientifique) i zupełnie
obiektywnym.
Co za aktorzy i co za scena! W głębi, panujący nad całą sytuacją europejską cesarz Wilhelm i
Bismarck, na czele wielkiego narodu lokajskiego. Naprzeciw nich papież ze swymi jezuitami,
cały Kościół rzymskokatolicki, zasobny w miliardy, panujący nad wielką częścią świata za
pomocą kobiet, dzięki ciemnocie mas i nieporównanej zręczności niezliczonych swych
adeptów, mających wszędzie oczy i ręce.
Trzeci aktor - cywilizacja francuska, uosobiona w Mac-Mahonie, Dupanloup i Broglie, kująca
kajdany dla wielkiego narodu upadłego. Następnie, dokoła tego wszystkiego, Hiszpania,
Włochy, Austria, Rosja, każdy ze swoim grymasem, stosownym do okoliczności; a w oddali
Anglia, nie mogąca zdecydować się na to, by na powrót być czymś, a jeszcze dalej republika
wzorowa (la republique modele) Stanów Zjednoczonych Ameryki, już kokietująca z dyktaturą
wojskową.
Biedna ludzkość! Widoczną jest rzeczą, że będzie ona mogła wyjść z tej kloaki tylko przez
olbrzymią rewolucję socjalną. Lecz jakżeż dokona tej rewolucji? Nigdy reakcja
międzynarodowa w Europie nie była tak strasznie uzbrojona przeciwko wszelkiemu ruchowi
ludowemu. Uczyniła ona z represji nową wiedzę, wykładaną systematycznie w szkołach
wojskowych porucznikom wszystkich krajów. A do atakowania tej twierdzy niezdobytej cóż
mamy? Zdezorganizowane masy. Lecz jakżeż je zorganizować, jeśli one nie są nawet
ożywione należytym zapałem do własnego swego wybawienia, gdy nie wiedzą one, czego
powinny pragnąć, i gdy nie chcą tego, co jedynie może je wybawić.
Pozostaje propaganda w tym kształcie, w jakim ją prowadzą jurajczycy i Belgowie. To
stanowczo jest coś, lecz bardzo niewiele - kilka kropel wody w oceanie i gdyby nie było
innego środka ocalenia, ludzkość zdążyłaby zgnić dziesięć razy, zanim zostanie wyzwolona.
Pozostaje inna nadzieja: wojna powszechna. Te olbrzymie państwa militarne będą musiały
prędzej czy później zniszczyć się i pożreć wzajemnie (s'entredetruire et s'entredevorer). Lecz
co to za perspektywa?
15 lutego 1875 roku
List do Francisco Mory w Madrycie
Nota redakcyjna
Francisco Mora (1842-1924)
Hiszpański szewc. Członek Międzynarodowego Aliansu Demokracji Socjalistycznej. W 1869
roku jeden z założycieli Międzynarodówki w Hiszpanii. W 1870 roku organizator pierwszego
kongresu robotniczego w Barcelonie. W 1872 roku występuje z Aliansu i tworzy, poza
istniejącymi strukturami hiszpańskiej Międzynarodówki, popierającą Radę Generalną
Federację Madrycką. W późniejszym okresie jest jednym z założycieli Hiszpańskiej Partii
Socjalistycznej, następnie członkiem Komitetu Centralnego Robotniczej Socjalistycznej Partii
Hiszpanii.
List ten był dołączony był, jako materiał dowodowy podczas obrad komisji Międzynarodówki
skierowanej przeciwko Bakuninowi. Miał on udowodnić istnienie tajnych struktur Aliansu
Demokracji Socjalistycznej. List jest ciekawym dokumentem, Bakunin omawia w nim swój
stosunek do działań Rady Generalnej Międzynarodówki.
Tekst za Marks, Engels "Dzieła" t. 18 s. 518 - 519. Publikacja w wersji elektronicznej:
Anarchistyczne Archiwa 2005.
Locarno, 5 kwietnia 1872 r.
Drogi aliansisto i towarzyszu. Ponieważ nasi przyjaciele w Barcelonie prosili, żebym do was
napisał, czynię to z tym większą przyjemnością, że jak się dowiedziałem, ja sam i moi
przyjaciele, nasi aliansiści z Federacji Jurajskiej, staliśmy się zarówno w Hiszpanii, jak i w
innych krajach obiektem oszczerstw ze strony londyńskiej Rady Generalnej. Jest to doprawdy
bardzo smutne, że w czasie tego straszliwego kryzysu, kiedy rozstrzyga się na wiele
dziesiątków lat los proletariatu całej Europy i kiedy wszyscy przyjaciele proletariatu,
ludzkości i sprawiedliwości powinni się bratersko zjednoczyć, by stawić czoło
współczesnemu wrogowi, światowi uprzywilejowanych zorganizowanemu w państwo - to
bardzo smutne, powtarzam, że ludzie, którzy zresztą w przeszłości oddali Międzynarodówce
duże usługi, dziś, powodowani niecną żądzą autorytatywnego postępowania, zniżają się nawet
do kłamstwa i sieją niezgodę zamiast wszędzie stwarzać ową dobrowolną jedność, która
jedynie może zrodzić siłę.
Aby dać wam dokładne wyobrażenie o naszych dążeniach, wystarczy, że powiem wam jedno.
Nasz program to wasz program, ten sam, jaki ogłosiliście na waszym zeszłorocznym zjeździe,
i jeżeli pozostajecie mu wierni, to jesteście z nami po prostu dlatego, że my jesteśmy z wami.
Nienawidzimy zasady dyktatury, dyrygowania i autorytetu, tak jak i wy jej nienawidzicie;
jesteśmy przekonani, że każda władza polityczna jest źródłem nieuchronnej deprawacji tych,
którzy rządzą, i przyczyną niewoli tych, którzy są rządzeni. Państwo oznacza panowanie, a
taka już jest natura ludzka, że każde panowanie przeradza się w wyzysk. Jako wrogowie
państwa w każdych okolicznościach, we wszystkich jego przejawach, nie chcemy go również
tolerować w Międzynarodówce.
Traktujemy Konferencję Londyńską i powzięte przez nią rezolucje jako intrygę zrodzoną
przez ambicję i jako zamach stanu, dlatego też protestowaliśmy i będziemy protestować aż do
końca. Nie poruszam spraw osobistych, niestety, następny ogólny kongres poświęci im zbyt
wiele uwagi, o ile kongres ten w ogóle się odbędzie, w co mocno wątpię, jeżeli bowiem
sprawy potoczą się tak jak dotąd, wkrótce nie będzie na kontynencie europejskim
miejscowości, gdzie delegaci proletariatu mogliby się zebrać, aby swobodnie obradować.
Teraz zaś oczy wszystkich zwrócone są na Hiszpanię i zakończenie waszego zjazdu. Jaki
będzie jego rezultat? List ten nadejdzie do was, o ile w ogóle nadejdzie, dopiero po zjeździe.
Czy zastanie was w wirze rewolucji czy w wirze reakcji? Wszyscy nasi przyjaciele we
Włoszech, Francji i w Szwajcarii z okropnym niepokojem oczekują wieści z waszego kraju.
Niewątpliwie wiecie, że w ostatnim okresie Międzynarodówka i nasz drogi Alians bardzo się
we Włoszech rozwinęły. Zarówno na wsi, jak i w miastach lud znajduje się w sytuacji na
wskroś rewolucyjnej, tzn. w rozpaczliwej sytuacji ekonomicznej, toteż masy zaczynają się
organizować w sposób bardzo poważny, interesy ich zaczynają przeradzać się w idee. - Brak
było dotąd we Włoszech nie instynktów, lecz właśnie organizacji i idei. Teraz obie się
kształtują, i to w taki sposób, że Włochy, po Hiszpanii i wraz z Hiszpanią, są teraz, być może,
najbardziej rewolucyjnym krajem.
We Włoszech istnieje to, czego brak innym krajom: młodzież pełna zapału, energiczna,
całkowicie wysadzona z siodła, bez pola do działania, bez wyjścia, która mimo swego
burżuazyjnego pochodzenia nie jest bynajmniej wyjałowiona moralnie i intelektualnie, jak
burżuazyjna młodzież innych krajów. Dziś rzuca się bez wahania w nurt socjalizmu
rewolucyjnego przyjmując cały nasz program, program Aliansu.
Mazzini, nasz genialny i potężny przeciwnik, nie żyje, partia mazzinistyczna jest całkowicie
zdezorganizowana, Garibaldi zaś coraz bardziej daje się porwać tej młodzieży noszącej jego
imię, która jednak idzie, a raczej biegnie, nieskończenie dalej niż on.
Przesłałem przyjaciołom w Barcelonie jeden adres włoski, wkrótce prześlę im jeszcze dalsze.
Dobrze, i jest to konieczne, że aliansiści Hiszpanii nawiązują bezpośrednie stosunki z
aliansistami Włoch. Czy otrzymujecie włoskie gazety socjalistyczne? Polecam wam
szczególnie: "Eguaglianza" z Girgenti na Sycylii, neapolitańską "Campana", bołońską "Fascio
Operaio", mediolańskie - "Gazzettino Rosa" i przede wszystkim "Martello", którą niestety
obłożono sekwestrem (1) i której wszyscy redaktorzy zostali osadzeni w więzieniu.
W Szwajcarii polecam wam dwóch aliansistów: Jamesa Guillaume'a (Szwajcaria, Neuchatel
5. Rue de la Place d'Armes) i Adhemara Schwitzguebela, grawera (członek i sekretarz,
korespondent komitetu Federacji Jurajskiej), Szwajcaria, Jura Berneńska, Sonvillier, Mr
Adhemar Schwitzguebel, graveur" (po czym następuje adres Bakunina).
Alians i braterstwo
M. Bakunin
Pozdrówcie, proszę, ode mnie brata Moraga i poproście go, by przysłał mi swoją gazetę.
Czy otrzymujecie biuletyn Federacji Jurajskiej? Spalcie, proszę, ten list, gdyż zawiera
nazwiska.
Przypisy
1) Sekwestr - zajęcie majątku, ruchomości na rzecz państwa. (przyp. red.)
List do Ludwika Bulewskiego
Nota redakcyjna
Ludwik Bulewski (1824-1883) - Polski działacz niepodległościowy, należał do grupy
radykalnych demokratów. W 1864 r. wraz gen. Józefem Hauke-Bosakiem i Leonem
Zienkowiczem utworzył Ognisko Republikańskie Polskie. Stało się ono Sekcją "Alliance
Universelle Republicaine" - organizacji utworzonej przez Mazziniego ale opanowanej później
przez Bakunina. Poglądy Bulewskiego dobrze oddaje tytuł wydawanego przez niego pisma:
"Rzeczpospolita Polska Federacyjna, Demokratyczno-Socjalna wpośród Stanów
Zjednoczonych Słowiańszczyzny i Ludzkości". Bakunin poznał go w 1862 roku.
List napisany w języku polskim. Tekst za Bakunin Oeuvres complete (CD). Publikacja w
wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2005.
Genewa 30 Lipca 1869.
Mój kochany Bulewski,
Nie mogę tylko powinszować ci odwagi jakiej dajesz dowód, podnosząc pośród tych
wszystkich miernot i tylu blag świata politycznego, starą i szczerą chorągiew demokracji
polskiej.
Moje współczucie, za moją słaba współpracę należą ci się przeprosiny. Ty przynajmniej nie
wątpiłeś o moim najgorętszym życzeniu widzenia Polski. Pragnę wskrzeszenia i odbudowania
twojej ojczyzny; najpierw i przede wszystkim jako wymiaru sprawiedliwości i dla tego, że
wiem, że Polska niepodległa i wolna jest pierwszym warunkiem wyzwolenia
Słowiańszczyzny...
Wyzwolenie Polski będzie przyczyną rozbicia natychmiastowego przeklętego caratu, którego
dziki despotyzm nas gniecie i nas wszystkich razem bezcześci, a którego upadek nieomylnie
będzie hasłem do wyzwolenie zupełnego i prawdziwego, politycznego, ekonomicznego i
społecznego wszystkich ludów rosyjskich i nierosyjskich które się tam znajdują skute.
Wasz program zapowiada nam pismo szczerze socjalne. Pozwól mi więc raz jeszcze
powinszować ci. Bo czymże jest socjalizm, jeśli nie całą sprawiedliwością, nie zupełną
wolnością, jeśli nie całą ludzkością zwróconą masom ludowym; masom, które praca rąk
swoich ożywią świat, a które dotąd w zamian nic nie dostają, tylko niewolę i nędzę. Oto,
godzina sprawiedliwości historycznej, tak długo wzywana na próżno przez te miliony
stworzeń cierpiących, eksploatowanych, uciemiężonych, męczonych, nadchodzi; termin ten
jest bliskim.
Miliony pracowników dotąd byli niczym, odtąd będą wszystkim. Wszelkie klasy
eksploatujące sprowadzone zostaną do nicości, i biada tym, którzy na wówczas nie będą
umieli pracować, bo umrą z głodu wedle słów św. Pawła, który powiada: że każdy kto nie
pracował nie powinien jeść.
Jestem głęboko przekonany, kochany przyjacielu, że Polska, tak jak wszystkie inne kraje
świata, może być zbawiona, tylko przez rewolucję socjalną .
Michał Bakunin.
Michał Bakunin
List do Mikołaja Stankiewicza
Nota redakcyjna
Konserwatywna i jednostronna interpretacja filozofii Hegla. która dla Bakunina stała się
podstawą postulatu "pojednania z rzeczywistością", w tym również z ówczesną
rzeczywistością carskiej Rosji, doprowadziła jego przyjaciela, wybitnego krytyka W.
Bielińskiego, do opublikowania serii artykułów apologetycznych w stosunku do caratu.
Ekstremizm przyjaciela wpłynął prawdopodobnie otrzeźwiająco na Bakunina. Oceniając
krytycznie stanowisko Bielińskiego, poddaje zarazem krytyce swe własne poglądy, co znalazło
wyraz, między innymi, w niniejszym liście do Stankiewicza. Również w artykule O filozofii,
pisanym przez Bakunina w 1839 roku (część pierwsza artykułu ukazała się w IX tomie
czasopisma "Otieczestwiennyje Zapiski" w 1840 r., część druga - nie była publikowana),
omawia on filozofię Hegla, nie wyciągając z niej już tak skrajnych wniosków.
Mikołaj Stankiewicz (1813-1840) do którego kierowany jest list to rosyjski poeta i filozof. Był
założycielem kółka filozoficznego, młodzieży zafascynowanej niemiecką filozofią. Do kółka
tego należał także Bakunin. Bakunin poznał Stankiewicza w domu rodziny Beerów w 1835
roku, zaprzyjaźnił się z nim podczas swego pobytu w Moskwie. Stankiewicz miał poślubić
siostrę M. Bakunina, w czym przeszkodziła mu ciężka choroba. Zmarł na gruźlicę we
Włoszech.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 109 - 119. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
13 maja roku 1839. W[ieś] Priamuchino
Drogi Mikołaju!
Nie odpowiadałeś na mój list; doskonale rozumiem przyczynę Twego milczenia i nie robiłem
Ci wyrzutów z tego powodu; nie gań więc i Ty mnie, że pomimo braku odpowiedzi na
pierwszy Twój list decyduję się napisać do Ciebie po raz drugi. Robię to bez jakiegokolwiek
szczególnego celu, dlatego tylko, że mam nieprzepartą chęć powiedzieć Ci kilka słów,
powiedzieć Ci, że nie zapomniałem o Tobie, że lubię Ciebie tak samo jak przedtem.
[A. P.] Jefremow
jedzie za granicę. Smutno rozstawać się z nim, jest wspaniałym,
szlachetnym człowiekiem, ale Bóg z nim, musiał wyrwać się z plugawego życia swej rodziny,
oderwać się od starych przyzwyczajeń, od dawnej bezmyślnej hipochondrii, od próżnego i
bezmyślnego zagłębiania się w sobie samym, i poddać się wolnemu biegowi życia. Jestem
pewny, że pobyt za granicą odrodzi go. Pomimo to wszystko smutno mi rozstawać się z nim;
w ostatnich czasach bardziej jeszcze zbliżyłem się do niego; to człowiek szlachetny w całym
tego słowa znaczeniu. Jego wyjazd bardziej jeszcze ograniczy zasięg naszego kółka: [W. P.]
Botkin
, [M. N.] Katkow
i ja - oto co pozostało z licznego koła,
które niegdyś zgromadziło się dokoła Ciebie.
[W. G.] Bieliński zupełnie odsunął się od nas; ja, Botkin i Katkow staliśmy się przedmiotem
jego nienawiści i jeśli wierzyć jego słowom - to gardzi on mną i Botkinem. Ja pierwszy
ściągnąłem na siebie jego gniew; zarzuca mi wszem wobec straszliwe przestępstwa,
makiawelizm, podłość itd. Długo trwała między nami korespondencja polemiczna, pod
wpływem której poddałem siebie długotrwałej i uważnej obserwacji i z radością stwierdziłem,
że nigdy nie miałem złych zamiarów w stosunku do Wissariona, że wręcz przeciwnie, zawsze
z całej duszy życzyłem mu dobrego i gotów byłem zrobić dla niego wszystko, co ode mnie
zależało. Jeżeli ograniczoność moich środków nie pozwoliła mi czegoś dla niego zrobić, to
nie moja wina. Poza tym może byłem w stosunku do niego nieświadomie winny i chociaż
dotąd stanowczo nie wiem, na czym polega moja wina, z całej duszy prosiłem go o darowanie
mi jej. Oto wszystko, co mogłem zrobić
W ostatnim swoim liście oświadczył, że nie jest już nawet zdolny do pogardzania mną, i
pomimo to zaproponował przyjaźń na warunkach sine qua non; propozycja ta była tak
śmieszna i tak niedorzeczna, ponadto warunki przez niego wysunięte były do tego stopnia nie
do przyjęcia, że nie mogłem nie dostrzec w całym jego liście chęci obrażenia mnie po raz
ostatni i musiałem się z nim rozstać. Cała ta waśń, wszystkie te małe i niegodne ani jego, ani
mnie plotki i wreszcie zupełne zerwanie z nim legły mi kamieniem na duszy. Teraz on zerwał
stosunki z Botkinem, nazywając go, tak samo jak i mnie, łajdakiem.
Przykro jest rozstawać się z człowiekiem, którego się bardzo lubiło, któremu przywykło się
powierzać wszystko, co ciążyło na duszy i co ją cieszyło, którego przywiązanie i zaufanie
stało się już potrzebą, codziennym przyzwyczajeniem. Ale bardziej jeszcze przykro rozstawać
się z nim w tak paskudny sposób. A Wissarion obrzucał nas i dotąd jeszcze obrzuca błotem,
gdzie tylko może. Słyszałem, że niedawno jeździł do Beerów, żeby wyjawić im naszą
podłość. Słyszałem też, że i do Ciebie pisał, drogi Mikołaju, być może więc, że przypisywał
nam Bóg wie jakie niedorzeczności. Nie zdziwiłoby to mnie, bo on Bóg wie co mówi o nas, ja
zaś, opowiedziawszy Tobie całą sprawę, mógłbym w zupełności się usprawiedliwić; nie
zrobię jednak tego, po pierwsze dlatego, żeby nie burzyć spokoju panującego w Twojej duszy
małymi i brudnymi plotkami, a po drugie dlatego, iż jestem przekonany, że bez wszelkich
dowodów uwierzysz mi, że ani ja, ani Botkin łajdakami nie jesteśmy.
Dawno już nie widziałem Wissariona, ale sądząc z tego, co o nim opowiadają, sądząc z
przejawów jego nienawiści (rzeczywistej czy też domniemanej, nie wiem) do nas, musi się
znajdować w straszliwie ciężkim nastroju. Zdaje się, że w zupełności oddał się
przyrodzonym, brutalnym swym popędom, w których widzi tę świętą rzeczywistość, o jakiej
mówi Hegel. Doszedł przy tym do tego, że każdy pospolity, rzeczywisty człowiek stał się dla
niego ideałem, i w pewnym liście do minie arcypoważnie zazdrościł i radził mi zazdrościć
rzeczywistości jakiemuś tam Mosołowowi
, który lubi konie i który nauczył się
angielskiego, bo w tym języku napisanych zostało dużo prac o właściwościach koni i ich
zaletach; gromi (a w każdym razie gromił - nie wiem, jak teraz) Schillera i nazywa go
durniem za to, że ten jakoby wyrządził mu wielką szkodę swoim idealistycznym kierunkiem.
Głównym źródłem wszystkich naszych nieporozumień było to, że z początku ja, a potem
Botkin zaczęliśmy go przekonywać, że bez nauki i bez wiadomości nie można być rozumnym
redaktorem rozumnego czasopisma, że wysnuwać z siebie historię, sztukę, religię itd. jest
rzeczą śmieszną i niedorzeczną i że ograniczając się do swych bezpośrednich doznań, nie
starając się nadać im charakteru zrozumiałej myśli, może wypowiedzieć kilka trafnych uwag,
ale nic więcej, i że czasopismo nie zawierające nic prócz kilku trafnych uwag nie może mieć
większego znaczenia. Rozgniewał się na nas bardzo mówiąc, że oto my, "pigmeje",
ośmieliliśmy się podnieść rękę na jego substancję, którą nawet Ty głęboko szanowałeś.
Wissarion jest w ciężkiej sytuacji: z jednej strony, on w istocie musi bezustannie odczuwać
słuszność naszych słów; z drugiej strony, brak mu sił, aby zabrać się do jakiegokolwiek
poważnego zajęcia. Pewnego razu wziął się do nauki języka niemieckiego; po kilku dniach
rzucił to jednak, mówiąc, że wszystko robić trzeba pod wpływem łaski bożej, i że uczyć się
języka niemieckiego "bez udziału łaski bożej, ale z oczywistej samowoli, to zuchwalstwo
wobec Pana Boga, dzieło marnego, ograniczonego rozsądku, a nie łaska boska, która buduje".
Duch jego z natury jest bogaty, toteż i potrzeby jego są niemałe i dotąd żadna z nich nie
została zaspokojona. Dawno już temu wiedliśmy spór w sprawie miłości do kobiety; on
mówił, że miłość do kobiety jest niezbędnym warunkiem jego szczęścia, jedynym absolutnym
celem jego dążeń i że poza osiągnięciem tego celu życie nie ma dla niego żadnego sensu. Ja
zawsze mówiłem mu, że na miłość, o której on mówi, zasługuje i może ją znaleźć tylko ten,
kto ma na względzie dobro ogółu i cel ten stanowi istotę jego życia, że miłość to nagroda za
obiektywną działalność mężczyzny i że tylko nasycenie jakąś obiektywną treścią i
obiektywna działalność czynią człowieka rzeczywistym człowiekiem i godnym miłości
kobiety, że miłość człowieka żyjącego poza sferą spraw ogólnych z natury rzeczy musi być
albo przyrodzonym brutalnym porywem, albo urojonym i chorobliwym uczuciem nierealnego
człowieka. Prorokowałem mu, że jeśli oderwie się od wszelkiego obiektywnego
zainteresowania i zrobi miłość kobiety warunkiem sine qua non swego szczęścia i swego
życia, nigdy nie znajdzie tego, czego szuka, i zmęczony, zmordowany ciężką walką z
niezaspokojoną namiętnością, zacznie szukać zaspokojenia w pierwszej lepszej złudzie. Na
nieszczęście proroctwo moje spełniło się: ubiegłej zimy widziałem, jak biegał za jakąś
gryzetką i niepowodzenie doprowadzało go do najokropniejszej rozpaczy. Niedawno pod
moją nieobecność zdarzyło się, że proroctwo moje spełniło się w sposób bardziej jeszcze
przykry.
Jego sytuacja pieniężna jest wciąż tak samo fatalna, a ponadto jeszcze najwidoczniej
wyczerpuje się jego wiara w życie i w przyszłość. Wie, że ma lat trzydzieści, i to go dręczy.
Słowem, położenie jego jest okropne. Daje się całkowicie powodować namiętnościom i daj
Boże, żeby to był tylko stan przejściowy, bo inaczej całkiem zginie. Żal go. Tyle jest w nim
szlachetności, tak wiele świętych elementów, duszę ma wielką. Wierz mi, Mikołaju, po prostu
strasznie patrzeć na niego. Tak, ja żywo czuję, że pomimo wszystkich jego
niesprawiedliwości w stosunku do mnie, pomimo brzydkich objawów tych
niesprawiedliwości, nie przestałem go bardzo lubić, nie przestałem bardzo blisko się nim
interesować; wiem, że teraz nie mogę się z nim zbliżyć, ale dałbym wiele, gdybym mógł
powrócić do dawnych z nim stosunków. Iwan Piotrowicz [Klusznikow. - Red. oryginału.]
napisał wiersz, który można by do niego zastosować
Mnie uż skoro tridcat' let
A mienia nikto nie lubit;
Bez lubwi mnie skuczen swiet,
Żażda sczastija sczastije gubit,
itd.
Iwan Piotrowiez też jest w strasznym stanie, ale na zupełnie inny sposób. Dawna jego myśl,
że każdy człowiek musi być pożyteczny dla społeczeństwa i że on nie przynosi żadnego
pożytku, osiągnęła pełnię rozwoju i przemieniła się w idee fixe. Tej zimy udało mu się jakoś
wyrwać z tego wiecznego zagłębiania się w sobie samym, stał się wesoły, napisał mnóstwo
pięknych wierszy, w których wyraźnie odbił się jego powrót do zdrowia; zaczął już marzyć o
podróży za granicę, opuścił posadę w Instytucie, porzucił zbyteczną pretensję do
przynoszenia pożytku innym, zanim sam sobie nie przyniósł pożytku, i zaczął bardziej
wsłuchiwać się w wewnętrzny głos swej duszy, zaczął wierzyć i sobie, i innym - i znowu
wpadł w dawną chorobę. Dopóki wykładał historię w Instytucie, miał stałe zajęcie niezależne
od chwilowego stanu ducha; zajęcie to było niby balastem, dzięki któremu odpoczywał
rozkoszując się życiem w wolnych chwilach. Po raz pierwszy w życiu zdecydował się zrobić
krok niezależny i porzucił Instytut tylko dlatego, że Instytut nie odpowiadał mu, że kłócił się z
jego wewnętrzną potrzebą - i ten pierwszy krok drogo go kosztował. Pozbywszy się płatnych
obowiązków i nie mając ani określonego stałego celu, ani stałych zajęć, wkrótce poczuł się
dziwnie, nie wiedząc, jak zapełnić sobie dzień, i w jego dniach zaczęły się ukazywać coraz
większe luki. Miesiąc temu byłem świadkiem nawrotu jego choroby, a teraz, jak twierdzi [A.
P.] Jefremow, wzmogła się ona do tego stopnia, że myśl o samobójstwie nie odstępuje go.
Ciężko patrzeć na niego w takich chwilach; staje się wtedy słaby jak dziecko, robi sobie
wyrzuty z powodu byle głupstwa, bezustannie zatapia się w niemiłej i pustej stronie swego
życia i nie widzi poza nią pięknej, świętej i ludzkiej jego strony. To nieustanne
rozpamiętywanie Swej brzydoty moralnej pozbawia go resztki sił, nie ma w nim wtedy ani
odrobiny samodzielności i woli. I gdyby chłop (tylko stary, bo w podobnych chwilach on
wierzy tylko doświadczeniu starców), gdyby chłop powiedział mu, że dla swego szczęścia
powinien całe życie orać ziemię, to myślę, że uwierzyłby i posłuchałby go. Botkin, Katkow i
ja nieustannie się nim zajmujemy i staramy się go obudzić z apatycznej bezsilności, obudzić
w nim wiarę i wolę, które by nie zależały od chwilowego stanu, od chwilowej choroby ducha.
Dzisiaj jadę za interesami do Moskwy, będę tam przez tydzień i postaram się wyrwać go z
tego stanu. Mieszka z Ogłoblinem
i swoim bratem Piotrem [P. P. Klusznikow, lekarz z
zawodu. - Red. oryginału.], którzy są takimi samymi hipochondrykami jak i on, zwłaszcza
Ogłoblin. To właśnie towarzystwo przynosi mu największą szkodę; gdy jest tylko trochę
weselszy, tamci rozprawianiem o swojej i jego chorobie, o niemożności jej zwalczenia,
wpychają go z powrotem w ten chorobliwy świat. Oni nie mogą żyć razem, jemu potrzeba
kobiecego współczucia, trzeba, żeby otaczali go ludzie, którzy rozumieliby go bez słów, a
tamci są tak zatopieni w sobie i w swojej własnej chorobie, tak mało zdolni do zrozumienia
go, że nieustannie obrażają go i czują się oburzeni jego słowami, tak że ich obecne stosunki to
jeden nie kończący się łańcuch nieporozumień, wyrzutów i wyjaśnień. Oni muszą się
koniecznie na pewien czas rozstać i ja postaram się do tego doprowadzić, postaram się
wyrwać go z Moskwy i jeżeli można - namówić go na wyjazd za granicą; jeżeli zaś nie za
granicę, to przynajmniej gdzieś na wieś - albo do matki na Małorusi, albo do nas do
Priamuchina.
Najcięższą jego chorobą jest brak religii; jest to zresztą nasza wspólna choroba. Nie jesteśmy
ani chrześcijanami, ani poganami, ale Bóg wie czym, czymś takim, na co tylko plunąć i
odrzucić precz. Druga cecha wspólnej naszej choroby polega na tym, że zupełnie
oderwaliśmy się od rzeczywistości rosyjskiej, że nie mamy z nią ani jednego punktu
styczności, że nie poznajemy siebie w niej i nie zbudowaliśmy sobie tego wewnętrznego,
idealnego świata, który mógłby służyć nam za schronienie przed ciosami otaczającej nas
obcej rzeczywistości; ten idealny świat, dla mnie przynajmniej, powinny stanowić religia i
filozofia jako jedynie zadowalające formy poznania prawdy; ja mocno wierzę słowom
Zbawiciela:
"I poznacie prawdę, i prawda wyzwoli was".
Tak, czuję potrzebę wyrwania się z ciasnej sfery swej indywidualności, wejścia w żywe
stosunki z życiem uniwersalnym, i wiem, że tylko przepojenie się nim na wskroś dać mi może
to szczęście, do którego dążę. A szczęście jest wyłącznym celem każdego człowieka; każdy
rozumie je prawie wyłącznie na swój szczególny sposób i zgodnie ze swym osobistym
rozumieniem dąży do niego. Kto lubi konie i znajduje zadowolenie w poznawaniu
właściwości koni, ten ma słuszność, ten jest wierny swemu przeznaczeniu, a przeznaczenie
każdego tkwi w nim samym; w naturze, w zewnętrznych okolicznościach wychowania
każdego leży przyszły jego los i trzeba tylko iść za swoim głosem wewnętrznym, aby
posuwać się naprzód prostą drogą. Co prawda, czasem można się omylić i wziąć za głos
wewnętrzny obce sugestie; ale cóż robić?
Es irrt der Mensch, so lang er strebt.
/"Człowiek błądzi, póki dąży do celu" (Faust)./
Błędów uniknąć niepodobna, ale one nie mogą trwać wiecznie; są niezbędne w całym
rozwoju życia i wcześniej lub później powinny przynieść też swój dobry owoc.
Ein guter Mensch in seinem dunkeln Drange
Ist sich des rechten Weges wohl bewusst .
/"Dobry człowiek w swoim niejasnym dążeniu
właściwą umie znaleźć drogę" (Faust)./
Lepiej jest mylić się posuwając się naprzód niż nie mylić się pozostając bezczynnym. Co się
mnie tyczy, to zdaje mi się, że nie mylę się szukając zadowolenia w wierze i wiedzy; czuję, że
bez nich zginę, że w nich jest całe moje życie i że jeżeli teraz tkwi we mnie jakaś siła, jakieś
życie, to dlatego, że wierzę w możliwość zaspokojenia pragnień, w możliwość osiągnięcia
celu. Spytasz może, co zrobiłem pod Twoją nieobecność, aby zbliżyć się do celu. Na to
pytanie trudno dać odpowiedź; nie mogę powiedzieć, żebym nic nie zrobił, ale nie mogę też
powiedzieć, żebym zrobił dużo. Główna moja zdobycz na tym polega, że jestem bardziej
żywy niż kiedykolwiek, uświadamiam sobie potrzebę wiedzy, że lepiej zrozumiałem, co to
jest prawdziwa wiedza, i że dowiedziałem się wreszcie, iż prawie nic nie wiem. To wielki
krok naprzód. Trzeba się oczyścić od wszystkiego, co stare, żeby napełnić się nowym. Ale
wierz, Mikołaju, było mi czasem ciężko, bardzo ciężko w ciągu tych dwóch lat Twojej
nieobecności. W rodzinie mojej dużo zmian: śmierć Lubaszy, gwałtowne uwolnienie się
siostry Basienki od nieczystego dotknięcia poczciwego zwierzęcia i wreszcie wyjazd jej do
Szwajcarii, głęboka gorycz ojca, chorobliwie dręczący stan ducha i zdrowia sióstr Taniuszy i
Aleksandryny, wstrząśniętych tymi wydarzeniami, listy Bielińskiego, pełne wulgarnych, a
nawet paskudnych, tak, paskudnych uwag, rozważań, rad dotyczących sióstr, nieustanna
wewnętrzna walka rodzinna, konieczna, aby uwolnić siostry od nieznośnych pretensji mamy,
które wzrosły od chwili śmierci naszej świętej Lubaszy - wszystko to niby czarna ołowiana
chmura przytłoczyło mnie. Dodaj do tego zwątpienie w siebie, myśl, że okoliczności
zewnętrzne, obowiązki rodzinne zmuszą mnie do pozostania na wsi i że oderwawszy się od
jedynego świętego celu mego życia, oderwawszy się od tego, w czym mieści się i życie, i
zbawienie, i całe moje człowieczeństwo- od nauki i od życia w wiedzy, myśl, że rezygnując
raz na zawsze z nauki, powoli i niepostrzeżenie pogrążę się w wulgarny świat wulgarnej
rzeczywistości - wszystko to, Mikołaju, okrutnie mnie dręczyło, i tylko niezwyciężona wiarą
w życie, w siebie i w przyszłość dała mi możność wyrwać się z tego stanu. Tak, oddycham
teraz swobodniej, siostry moje stają się mocniejsze i duchem, i ciałem, rodzice zgadzają się na
rozwód siostry Basi z Djakowem i mam nadzieję, że przy ich pomocy uda mi się doprowadzić
tę sprawę do końca. Spędzę tydzień w Moskwie, a potem nie więcej niż tydzień w
Priamuchinie, a wreszcie pojadę do Petersburga, żeby starać się o rozwód. A tam, uda się czy
się nie uda, na przyszłą wiosnę, a może jeszcze tej zimy pojadę do Berlina. Powiesz może, iż
nie mam prawa pozostawiać rodziny w tak nieokreślonej sytuacji, pozostawiać ojca, któremu
może niewiele zostało do końca życia. Ja sam robiłem sobie ten wyrzut i po długim i
męczącym rozmyślaniu doszedłem do przekonania, że po pierwsze, brat Mikołaj ma już 21
lat, jest już oficerem, pozostali zaś bracia w tym roku będą studentami, a zatem wkrótce mogą
zastąpić mnie siostrom i ojcu, a po wtóre, czuję (i to nie jest złudne uczucie), że jeżeli
zrezygnują ze Swego zamiaru, tj. jeżeli zrezygnuję z nauki, to utracę wszystkie swe siły,
utracę możność być komukolwiek użytecznym. Mam prawo poświęcić swoje życie fizyczne i
z radością poświęcę je dla sióstr i dla ojca, ale nie mam prawa poświęcać swego życia
duchowego, swego zbawienia. A wobec tego, Mikołaju, czekaj na mnie, jeśli będziesz jeszcze
w Berlinie.
Może się nasunąć jeszcze jedna przeszkoda, a mianowicie trudności finansowe, ale i to mnie
nie powstrzyma. Dochody mojej rodziny w ostatnich czasach wzrosły po zbudowaniu fabryki
papieru w Priamuchinie i ojciec mój, jeśli zechce, może mi bez jakichkolwiek trudności dać 2
000 rubli (zbliżyłem się z nim teraz i nasze stosunki są takie właśnie, jakich chciałem). Poza
tym w Petersburgu dobrze płacą za tłumaczenia i oryginalne artykuły, tak że można
zapracować rocznie do 2 000 rubli. Będąc w Petersburgu, postaram się o robotę. Wreszcie,
jeżeli ojciec nic mi nie da i jeżeli nie będę miał więcej ponad 500 rubli dochodu rocznego, to i
to nie powstrzyma mnie. Pojadę z pięciuset rublami i będę jadł chleb i pił wodę, będę
mieszkał na poddaszu i chodził w starym surducie, byle się uczyć w Berlinie. Muszę to
zrobić, bo powodzenie tego przedsięwzięcia jest dla mnie kwestią życia i śmierci. A zatem,
Mikołaju, może być - lub raczej: dlaczego może być? - z pewnością zobaczymy się z Tobą. O
Mikołaju, Ty nie wiesz, jak cieszy mnie ta myśl, jak bardzo pragnę zobaczyć się z Tobą.
A na razie bywaj.
Twój
M. Bakunin
Jeżeli przyjdzie Ci chęć odpowiedzieć mi, to adresuj list do Botkina do Moskwy, na
Marosejce, w domu własnym.
Przypisy
Aleksander Pawłowicz Jefremow (1816-1875) - przyjaciel Michała Bakunina i rodziny, był
członkiem kółka Stankiewicza, w późniejszym okresie wykładał geografię na Uniwersytecie
Moskiewskim.
Wasyl Piotrowicz Botkin (1810-1869) - syn bogatego kupca moskiewskiego, członek kółka
Stankiewicza, krytyk literacki, autor Listów o Hiszpanii (1847).
Iwan Piotrowicz Klusznikow (1811-1895) - poeta, członek kółka Stankiewicza.
Michał Nikiforowicz Katkow (1818-1867) - publicysta, w latach trzydziestych XIX wieku
członek kółka Stankiewicza. W późniejszym okresie przeszedł ewolucję od umiarkowanego
szlacheckiego liberalizmu do skrajnie reakcyjnego monarchizmu.
Nieporozumienia między Bakuninem a Bielińskim, którzy poznali się w 1835 roku i
serdecznie ze sobą zaprzyjaźnili, zaczęły się w 1838 r. Bakunin wprowadzał Bielińskiego w
tajniki filozofii niemieckiej i Bieliński początkowo bardzo pozytywnie oceniał pomoc
przyjaciela. Rychło jednak autorytet Bakunina zaczął mu ciążyć. Doprowadziło to do
nieporozumień, które pogłębiły się znacznie, gdy Bakunin poddał krytyce działalność
Bielińskiego jako redaktora czasopisma "Moskowskij Nabludatiel". Bakunin zarzucał
Bielińskiemu, iż fałszywie interpretuje pojęcie "rzeczywistości", że nie rozumie związku
między "rzeczywistością a teorią" itp. Bieliński skarżył się, że Bakunin jest oschły i
apodyktyczny, "ceni ideę bardziej niż człowieka, jego sposób myślenia - bardziej niż jego
bezpośredniość", że "płonie niewyczerpaną miłością do Boga, ale do Boga jako substancji
wszystkiego, co istnieje, jako do tego, co ogólne, oderwane od zjawisk jednostkowych, nigdy
zaś nie kochał poszczególnego człowieka".
Mosołowowie - rodzina ziemiańska, znajomi Bakuninów.
Ogłoblin - znajomy Stankiewicza, o którym wspomina w jednym ze swych listów.
Michał Bakunin
List do Mikołaja Stankiewicza
Nota redakcyjna
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 120 - 121. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
[11 lutego roku 1840]
Drogi Mikołaju! Jak mogłeś pomyśleć, że gniewam się na Ciebie z powodu Twego
milczenia? Wierzaj mi, ja głęboko rozumiem przyczynę tego milczenia i nigdy nie robiłem Ci
z tego powodu wyrzutów; poza tym, gdybym nawet miał prawo gniewać się na Ciebie, to nie
mógłbym się na to zdobyć, bo kłócić się z Tobą to dla mnie to samo, co kłócić się z najlepszą
stroną mego życia, której Ty byłeś głównym źródłem i z którą jesteś nierozerwalnie
związany. Pamięć o Tobie zawsze łączyć się będzie u mnie z pamięcią o najlepszych i
najświętszych chwilach mego życia.
Od chwili, gdy się rozstaliśmy, upłynęło niemało wody. Bogata natura Twoja i okoliczności
pozwoliły Ci być wiernym samemu sobie i dać wyraz Twemu głębokiemu życiu
wewnętrznemu. A ja - całe moje życie, i cała moja wartość polegały na jakiejś abstrakcyjnej
sile ducha, a i ta rozbiła się o brudne błahostki mej rodzinnej codzienności i do niczego
nieprowadzące rodzinne i przyjacielskie swary, walki, a może i o to, że ja sam jestem niczym.
Pozostała we mnie po staremu silna, wszystko przemagająca potrzeba żywej wiedzy, ale jest
to pragnienie niczym niezaspokojone mimo wszystkich biednych i ciężkich mych wysiłków.
Cała moja wiedza ogranicza się do tego, że nic nie wiem; jest to świadomość niezbędna
przejściowo jako początek prawdziwej wiedzy, ale równocześnie bardzo uboga i
niepocieszająca dla tego, komu sądzone jest na niej poprzestać. Dotąd bezwzględnie wierzę
słowom Zbawiciela: "I poznacie prawdę, i prawda wyzwoli was", ale zaczynam wątpić w
swoją zdolność poznawczą.
Robię teraz ostatni wysiłek, żeby jakoś dostać się do Berlina, od którego oczekuję odrodzenia,
chrztu z wody i z ducha, ale nie wiem, czy mi się to uda; jeżeli się jednak nie uda, to nie będę
się wiele troszczył o moją zewnętrzną przyszłość; jest mi ona całkowicie obojętna: skończyć
życie jako chorąży artylerii czy jako rzeczywisty radca stanu to dla mnie najzupełniej
wszystko jedno; nie ja pierwszy i nie ja ostatni byłbym tym, co obciął się na egzaminie ze
swego dążenia do ideału, które bardzo często bywa niczym więcej niż naporem młodej
burzliwej krwi. Pozostałem tym samym niezłym, ale narwanym chłopem, którego znałeś z tą
tylko różnicą, że miałem w sobie wtedy więcej wiary w życie niż teraz i że wtedy miałem 23
lata, a teraz mam 26.
Widzisz więc, drogi Mikołaju, że ani zewnętrzne, ani wewnętrzne życie moje nie jest warte
większej uwagi, i dlatego przejdźmy do tematu bardziej interesującego. Napisz kilka słów do
Tani, list Twój sprawi jej dużą przyjemność. Siostry moje lubią Ciebie, tak samo jak ja, i
nigdy nie przestaniesz być dla nich istotą bliską.
Nie możesz sobie wyobrazić, jak się cieszę, że zobaczysz się z Basią. Przyjazd Twój do
Neapolu będzie dla niej radością, jakiej ona, biedna, dawno nie doświadczyła. Jest to głęboka,
święta kobieta; dużo przeszła, dużo przecierpiała, ale nie można nazwać jej nieszczęśliwą, bo
kto zachował czystość i świętość duszy wśród takich wyrzeczeń, ten nie jest nieszczęśliwy.
Dawno nie pisałem do niej, ale nie z braku przywiązania - ona wie, jak ją kocham - ale
dlatego, że od pewnego czasu oduczyłem się pisać listy.
Żegnaj, drogi Mikołaju, bądź zdrów i szczęśliwy, jeśli możesz, i nie zapominaj o gorąco do
Ciebie przywiązanym
M. Bakuninie
Michał Bakunin
List do sióstr Tatiany i Barbary
Nota redakcyjna
List stanowi świadectwo wpływu filozofii Fichtego na rozwój ideowy młodego Bakunina.
Dopatrując się w utożsamieniu miłości i życia głównej idei tej filozofii, Bakunin interpretuje
zarazem subiektywizm fichteański jako "filozofię czynu". Powołaniem człowieka jest
"przeniesienie nieba na ziemię", "podniesienie praktycznego życia" - głosił i nauczał Bakunin
pod wpływem swego rozumienia filozofii Fichtego. Postulowane "podniesienie praktycznego
życia" nie było jednakże wyrazem rewolucyjnych nastrojów młodego Bakunina. Tendencje
rewolucyjne były mu w tym czasie zupełnie obce. "Czynną rolę" inspirowanej przez filozofię
fichteańską religii miłości sprowadzał do żądania moralnego samodoskonalenia się. W
związku z tym pozostaje głoszona przez Bakunina potrzeba cierpienia, które, działając
oczyszczające na życie duchowe, jest niezbędne dla osiągnięcia doskonałości moralnej.
Przejęty swymi ideami, młody Bakunin stara się o prawdzie swych myśli przekonać swe
siostry, stąd ów podniosły, pełen egzaltacji ton obfitej, niezmiernie plastycznie
odzwierciedlającej jego rozwój ideowy korespondencji.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 83 - 87. List przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
28 lutego [roku] 1836, o dwunastej w nocy
Przyjaciele moi, Taniuszko i Basieńko! Jefremow
kładą się spać; dopiero co
przyjechaliśmy od Beerów
i jestem sam w pokoju; siedzę i piszę. Piszę nie z obowiązku,
nie, ale z konieczności; nie mogę nie napisać do Was. Długo się mocowałem ze sobą samym,
długo ukrywałem swe uczucia - wydawało mi się, że godność ludzka wymaga ode mnie tego
milczenia; może się nawet nie myliłem, ale teraz nie jestem w stanie dłużej milczeć, uczucie
mimo woli wyrywa mi się z piersi - wyszedłem poza bieg mego życia, otworzyło się przede
mną pole działania; dusza moja, która dotąd była jak gdyby w stanie uśpienia, obudziła się,
doznała wstrząsu, wszystkie jej struny zadźwięczały, doznałem wielu uczuć, dużo
przemyślałem i dużo, bardzo dużo przeżyłem przez ten czas. Zaczęło się dla mnie nowe
życie; przyszłość ponura, tajemnicza - mało pocieszających nadziei! Ale w duszy świetliście,
jasno; osiągnąłem samoświadomość, nigdy jeszcze nie miałem tak prawdziwej, wyraźnie
określonej świadomości samego siebie, jak teraz.
Człowiek, który nie cierpiał, nie żył; tylko cierpienie doprowadzić może do uświadomienia
sobie życia, i jeżeli szczęście jest pełnią świadomości życia, to cierpienie jest też koniecznym
warunkiem szczęścia. Nie nieme, nieświadome, apatyczne cierpienie, o nie, ale cierpienie
połączone ze świadomością swego człowieczeństwa, spowodowane bezgranicznością celów i
pragnień - i ograniczonością sposobów, które by pozwalały je zaspokoić i osiągnąć. Przez
cały ten czas toczyła się we mnie intensywna walka wewnętrzna. Dochodziłem do wniosku,
że życie zewnętrzne nie powinno być celem nawet praktycznej działalności człowieka; ale nie
tak łatwo się go wyrzec, dusza jest niekiedy tak słaba, że nie umie zadowolić się wewnętrzną
świadomością swojej godności, tak słaba, że niekiedy wymaga nagród od świata
zewnętrznego. Trudno, ciężko jest rozbijać jedno za drugim te fantastyczne wyobrażenia,
stanowiące poetyczną stronę życia, w których tak wspaniale, tak harmonijnie zlały się oba
elementy powszechnego życia - życie duchowe i życie zewnętrzne. Ale osiągnąłem to
wreszcie, uświadomiłem sobie całą czczość tych pragnień, uświadomiłem sobie, że poza
światem ducha nie ma prawdziwego życia, że dusza powinna być sobie sama celem, że nie
powinna mieć żadnego innego celu. Droga to może gorzka, ale za to godna człowieka!
O, dużo przecierpiałem przez ten czas, dużo złudzeń utraciłem - tym lepiej; im jest ich mniej,
tym pewniejsza jest droga, im mniej człowiek zależy od świata zewnętrznego, tym bardziej
dostępny mu jest świat wewnętrzny. Wszystko, co powiedziałem, wyrazić można za pomocą
bardzo prostej formuły: nie oczekiwać cudów od świata zewnętrznego. O, jest to konieczne,
konieczne dla udoskonalenia życia duchowego. Trzeba się oderwać od praw świata i ja
zaczynam od tego, że postanowiłem nie robić ani kroku, by osiągnąć powodzenie w życiu
politycznym, i będę utrzymywał się na razie z lekcji matematyki. Jestem więc dla świata
marnym tworem, zerem, nauczycielem matematyki, ale dla siebie samego, dla przyjaciół,
którzy mnie rozumieją, stanąłem o wiele wyżej niż poprzednio, zabiłem w sobie małostkowy
egoizm płynący z instynktu samozachowawczego, otrząsnąłem się od jarzma przesądów,
jestem człowiekiem
.
Sobota, 29 lutego, rankiem.
Wczoraj wieczorem pofantazjowałem sobie - złapałem Fichtego Die Anweisung zum seligen
Leben i czytałem do trzeciej w nocy. Oto zasadnicza jego myśl:
Das Leben ist Liebe, und die ganze Form und Kraft des Lebens bestehtin der
Liebe und entsteht aus der Liebe. Offenbare mir, was du wahrhaftig liebst, was
du mit deinem ganzen Sehnen suchst und anstrebest, wenn du den wahren
Genuss deiner selbst zu finden hoffest - und du hast mir dadurch dein Leben
gedeutet. Was du liebest, das lebest du .
/ "Życie - to miłość, i cała forma i siła życia polega na miłości i z miłości
bierze początek. Wyznaj mi, co prawdziwie kochasz, ku czemu namiętnie
dążysz, kiedy masz nadzieję znaleźć prawdziwą rozkosz - a odkryłeś mi tym
sposobem całe swoje życie. Co kochasz - tym żyjesz"./
Mówi on, że wielu jest ludzi, którym trudno będzie odpowiedzieć sobie na to pytanie ludzi,
którzy sami nie wiedzą, co kochają. To przez to - dodaje - że nic nie kochają, że nie żyją. A
zatem kochać, działać pod wpływem jakiejś myśli opromienionej uczuciem - oto zadanie
życia. Ale co kochać i jak kochać, co to znaczy kochać? Jakże często używa się tego słowa i
jak często się je profanuje tymi nieistotnymi znaczeniami, jakie mu się nadaje! Co to jest
miłość w tzw. wyższym świecie? Poczucie wzajemnych korzyści przybrane w trzydzieści
dwie chińskie uprzejmości. Co oznacza dla nas miłość ojczyzny? Chłodny, zaczerpnięty z
Karamzina i zapadły w pamięć frazes bez jakiegokolwiek konkretnego znaczenia. Co oznacza
ukochanie ludzkości? Utrwalone w pamięci słowa Ewangelii: "Kochaj bliźniego jak siebie
samego". Zamiłowanie do nauki? Pragnienie zasłynięcia jako uczony. Miłość rodzinna?
Przyzwyczajenie i obowiązki. Miłość Boga? Lęk przed piekłem i pragnienie dostania się do
raju.
Otóż i miłość w pojęciu naszego społeczeństwa, otóż i jego życie; i na jego to rzecz, zdaniem
tatusia, powinienem złożyć siebie w ofierze. Oto słowa ojca: "Przypominałem ci - kiedy ty z
fajką i książkami zamykałeś się po całych dniach - o wymaganiach przyzwoitości, których
wszyscy dobrze wychowani ludzie przestrzegają i bez których żadne społeczeństwo istnieć
nie może". A cóż mi do jego istnienia? Niech sobie upada, a ja ani palcem nie ruszę, żeby je
podtrzymać! Czytałyście list ojca, on to odepchnął mnie na zawsze od rodziny - i wierzcie mi,
że w tym wypadku nie miłość własna decyduje, ale obrażone uczucie. Czyż to moja wina, że
nie mogłem okroić swej duszy wymaganiami nawyku, przyzwoitości i obowiązku? Czyż to
moja wina, że w rodzinie szukałem prawdziwego uczucia, a znalazłem tylko uczucie
zdławione przez dogmatyzm, uczucie podporządkowane zasadom retoryki? Tylko czekać, jak
w naszej rodzinie ukaże się wielkie dzieło o prawach miłości przystosowanych do
obowiązków, o równoważeniu wpływów uczucia wymaganiami przyzwoitości. I rychło,
rychło, wierzcie mi, uczucie to umrze pod wpływem dogmatyzmu, i zamiast gorącej miłości
pozostaną zimne formuły i zasady postępowania na każdy możliwy przypadek. Nie gniewam
się i nie unoszę już więcej, ale czuję się głęboko dotknięty. Tylko rodzina łączyła mnie ze
światem zewnętrznym i ten ostatni punkt styczności rozsypał się w gruzy. Tym sposobem raz
na zawsze oderwałem się od świata, od społeczeństwa; jestem zwykłym nauczycielem
matematyki; czas do domu, czas się skupić!
Tak więc celem życia, przedmiotem prawdziwej miłości jest Bóg. Nie ten Bóg, do którego
ludzie modlą się po cerkwiach, nie ten, któremu chcą się przypodobać pokorą; nie ten, który
w oderwaniu od świata sądzi żywych i umarłych, o nie, ale ten, który żyje w
człowieczeństwie, ten, który wywyższony zostaje wraz z wywyższeniem człowieka; ten,
który językiem Jezusa Chrystusa wypowiedział święte słowa Ewangelii; ten, który przemawia
przez poetę. Wierzcie mi, Przyjaciele Drodzy, nie jestem sceptykiem, wiara moja nie jest
słabsza od Waszej, ale mój Bóg wyższy jest od Waszego i on stanowi teraz jedyny mój cel.
Czy zrozumiecie mnie, nie wiem, ale nie będę się nad tym rozwodził.
Czymże wobec tego wszystkiego jest przyjaźń, uczucie miłości do kobiety? Jest to
zjednoczenie dusz, zlanie się ze sobą uczuć, które się wycierpiało. Kto nie cierpiał, nie może
kochać, nie może być szczęśliwy. Raz jeszcze, czy zrozumiecie mnie, nie wiem. Ale dość już
o tym. Powiedziałem wiele, jeśli mnie zrozumiecie, i bardzo mało - w przeciwnym
wypadku*./* Dalej w oryginale po francusku. - Red. oryginału/
Zanim się rozstaniemy, chciałem wyspowiadać się wobec Was, bo nieprędko się zobaczymy.
Nie mogę dłużej żyć wśród rodziny, to niemożliwe. Potrzebna mi jest swoboda osobista. I
zanim się rozstaniemy, chciałem dać Wam o sobie pojęcie bardziej wierne od tego, jakie
mogliście dotąd mieć o mnie.
Żegnajcie więc, Mili Przyjaciele. Bądźcie szczęśliwe i nie zapominajcie o bracie, który -
wierzcie mi - umie kochać i kocha Was bardzo tkliwie.
M. Bakunin
Rżewski
po naszym zerwaniu z nim przedstawia żałosny widok. Nie ma odwagi spotykać
się z nami. Aleksandra [Beer. - Red. oryginału.] myśli o jego nawróceniu. Daj Boże, żeby jej
się to udało, ale bardzo w to wątpię. Dom Beerów to jedyny dom, gdzie bywam. Będę ich
widywał często, ich towarzystwo stało się dla mnie konieczną potrzebą. Pisujcie do nich.
Wasze milczenie sprawia im wielką przykrość.
NB. - Przyślijcie mi, proszę, oba tomy Hoffmanna. [Ernst Teodor Amadeusz. - Red.
oryginału.] Powiedzcie Aleksemu, [Beer. - Red. oryginału.] że wkrótce do niego napiszę.
Proszę go, żeby mi przesłał wszystkie książki znajdujące się w mojej szafie poza książkami
tatusia, Tieplakowem i Łażecznikowem
Przypisy
Aleksander Pawłowicz Jefremow (1816-1875) - przyjaciel Michała Bakunina i rodziny, był
członkiem kółka Stankiewicza, w późniejszym okresie wykładał geografię na Uniwersytecie
Moskiewskim.
Wasyl Iwanowicz Krasow (1810-1855) - poeta, członek kółka Stankiewicza, wykładał
literaturę rosyjską na uniwersytecie w Kijowie.
Beerowie - zaprzyjaźniona i sąsiadująca z domem Bakuninów rodzina ziemiańska. Michał
Bakunin był zaprzyjaźniony zwłaszcza z siostrami Beer - Natalią i Aleksandrą, z którymi
często korespondował.
Bakunin postanowił zająć się nauczaniem matematyki, mając nadzieję, że w ten sposób
uniezależni się materialnie od rodziny. Ale postanowienie to było jednocześnie swoistym
wyzwaniem, które rzucił swemu środowisku. Ze wspomnień Bielińskiego wiadomo, że Bakunin
zamówił sobie karty wizytowe z nadrukiem "nauczyciel matematyki", które ostentacyjnie
rozesłał swoim arystokratycznym krewnym i znajomym, czym wywołał sknadal obyczajowy.
Włodzimierz Konstantynowicz Rżewski (1811-1885) - pisarz, publicysta i działacz
polityczny. W latach 50-60 XIX wieku, członek Rady Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i
senator.
Wiktor Grigoriewicz Tieplakow (1804-1842) - poeta. Książka, o której wspomina Bakunin
(Frakijskije elegii), ukazała się w 1836 r. Iwan Iwanowicz Łażecznikow (1792-1869), autor
powieści historycznych, był w owym czasie dyrektorem gimnazjum twerskiego i znajomym
rodziny Bakuninów.
Mikołaj Władimirowicz Stankiewicz (1813-1840) - organizator tzw. kółka filozoficznego
Stankiewicza, które odegrało wybitną rolę w rozwoju myśli społecznej i filozoficznej w Rosji
pierwszej połowy XIX wieku. Do kółka należeli ludzie o różnych poglądach filozoficznych i
politycznych: W. Bieliński, K. S. Aksakow, I. M. Niewierow, A. P. Jefremow, I. P. Klusznikow,
W. I. Krasow, M. A. Bakunin, W. P. Botkin, M. N. Katkow, T. N. Granowski i inni. Bakunin
poznał Stankiewicza w 1835 roku w domu Beerów, u których Stankiewicz często bywał.
Stankiewicz wywarł znaczny wpływ na rozwój ideowy Bakunina, inspirując jego
zainteresowania dla filozofii niemieckiej.
Michał Bakunin
List do sióstr Tatiany i Barbary
Nota redakcyjna
Podobnie jak poprzedni (z 26 lutego 1835 r.) list ten pochodzi z fichteańskiego okresu w
rozwoju myślowym młodego Bakunina. Wykładnia poglądów Fichtego jest tu jednak w
znacznie większym stopniu przeniknięta mistycyzującą ją terminologią religijną.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 88 - 97. List przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
10 sierpnia roku 1836. Twer
Taniuszko, mój wspaniały, zachwycający Przyjacielu, nie domyślasz się wcale, jakie
wrażenie wywarł na mnie Twój list. Z pewnością nie odczuwasz tego słodkiego,
harmonijnego szczęścia, jakiego doświadczyłem czytając go. I Ty pytasz mnie jeszcze, czy
potrzebna mi jest Twoja przyjaźń, Wasza przyjaźń, czy może przyczynić się do mego
szczęścia! To znaczy, że sama nie czujesz, nie widzisz, że odsunięcie się od Was jest dla mnie
równoznaczne z oderwaniem się od tego, co stanowi jedyny wyraz mego życia
wewnętrznego? Nareszcie znalazłem tę boską harmonię w mojej rodzinie, znalazłem ten
czysty i święty spokój, ten spokój tak pełen energii, tak pełen miłości, ten spokój tak pełen
przyszłości, której w nim szukałem. A więc należycie do mnie, a więc jesteście moimi
siostrami nie tylko zgodnie z instynktownymi prawami natury - o, nie, lecz także zgodnie z
życiem naszych pokrewnych dusz, na mocy tożsamości naszych wiecznych celów.
[Dotąd w oryginale po francusku; od tego miejsca po rosyjsku. - Red. oryginału.]
O, nie obawiam się teraz świata zewnętrznego! Znalazłem w nim to, co było mi niezbędne;
znalazłem w nim więcej, niż on zwykle daje: oddźwięk Waszych serc, miłość bezinteresowną,
świętą, znalazłem w nim złote dusze, które także nie są z tego świata, które należą do
wieczności. O, niechże teraz wszystkie niedole zewnętrzne, wszystkie zewnętrzne
przeszkody, zebrane w jedno, niechże doświadczą swej mocy nade mną - nie obrócą one
wniwecz mej szczęśliwości. Szczęśliwość moja jest poza zasięgiem ich wpływu, jest nie z
tego świata. Moje życie wewnętrzne jest nieugięte, bo oparte nie na marnych oczekiwaniach,
nie na zewnętrznych nadziejach na zewnętrzną pomyślność, o nie; jego fundament - to
wieczne przeznaczenie człowieka, boska jego natura. Zewnętrzne me życie też nie boi się
prób; mieści się ono w Waszej miłości, a miłość Wasza jest tak samo wieczna jak nasze
przeznaczenie. O, nie boję się teraz zewnętrznego świata, znajdę środki do spełnienia mych
przewidywań, urzeczywistnienia planów. Teraz nie jestem sam, dusza moja powiększyła się o
Wasze dusze, życie moje rozszerzyło się o Wasze życie, miłość moja uświęcona została
Waszą świętą, bezinteresowną miłością. I Ty pytasz mnie jeszcze, czy niezbędna mi jest
Wasza miłość! To ona mnie uszlachetniła, wywyższyła, zrobiła mnie godnym mego
przeznaczenia, to ona zbliżyła mnie do mego nieskończonego celu. Miłość - to ta potężna
laska proroka, która wydobywa żywą wodę ze skały. Tak, jestem bardziej szczęśliwy, niż na
to zasłużyłem; teraz spoczywa na mnie większy obowiązek niż kiedykolwiek; upajani się tym
niezasłużonym szczęściem i powinienem dopiero zasłużyć sobie na szczęśliwość ofiarowaną
mi już przez Opatrzność. Tak, rozumiem włożony na mnie święty obowiązek, spełnię go;
jestem silniejszy niż kiedykolwiek, pokrzepiony Waszą miłością!
Przyjaciele moi, ziemia nie jest już więcej naszą ojczyzną, szczęście nasze jest w niebiosach,
życie nasze - w niebiosach, poruszenia dusz naszych nie szukają ziemi, nie szukają jej
rozkoszy, o nie, one zapoznały się bliżej z prawdziwymi rozkoszami, toteż są obojętne na
wszystko, co ziemskie. Przyjaciele moi, religia nasza jest bezgraniczna, ona mieści w sobie
wszystko, co piękne, co szlachetne, nie sympatyzuje tylko z tym, co zwierzęce, z tym, co
martwe. Religia nasza daje życie wszystkiemu, przecie to ona właśnie uświęca gorące uczucia
i wzniosłe zamysły; sztuka, nauka, wszystko, co jest szlachetnego w człowieku, wszystko, co
może poruszyć jego duszę - wszystko to od niej pochodzi, wszystko to, uświęcone świętym
chrztem miłości nieziemskiej, boskiej, powinno zwiastować nieskończone zbliżenie się
boskiego człowieczeństwa do boskiego celu, do bezkresnego i przedwiecznego końca i
początku wszelkiego istnienia. Przyjaciele moi, moja religia uczyniła serca nasze
bezkresnymi, dała nam miłość, miłość całej ludzkości, naszą miłość osobistą, nasze osobiste
życie, dążące do znalezienia ujścia w miłości absolutnej, w życiu bezkresnym.
W tej chwili nikogo nie nienawidzę, wszystkich błogosławię. Żałujmy tych, co nie osiągnęli
jeszcze naszej szczęśliwości, będziemy nienawidzić tylko zła, a nie nieszczęsnych ofiar zła; to
przecie ludzie, chociaż nie dojrzali jeszcze, oni też mają prawo do dziedzictwa boskiego, oni
sami się go pozbawiają, są nieszczęśliwi - żałujmy ich, natężmy swe siły, aby wyrwać ich z
tej sfery śmierci i apatii. Niepowodzenia nie powinny doprowadzać do rozpaczy: wola, skoro
jest moralna, jest wszechpotężna. Wola moralna człowieka to wola boska i nic nie może
powstrzymać wykonania jej planów.
A zatem, przyjaciele moi, zawładnąwszy światem moralnym, zawładnęliśmy równocześnie
wszechmocą. Chcemy Dobra, i Dobro musi się spełnić bez względu na wszystkie przeszkody
ze strony Zła. Rozszerzać coraz bardziej sferę naszej działalności, a wraz z nią i sferę naszej
miłości, naszej szczęśliwości, oczyszczać nasze dusze od wszystkiego, co ziemskie, i
nieustannie je uszlachetniać, uczynić z nich dostojne ołtarze poświęcone Miłości bezkresnej,
przenosić bezkresne niebo naszych dusz na zewnątrz i wznosić tym sposobem ziemię do
nieba, zawsze urzeczywistniać w świecie zewnętrznym idee piękna, tego, co wzniosłe i
szlachetne, zawsze dążyć do świętej harmonii świata wewnętrznego z zewnętrznym i być
związanym wspólnym celem, wspólnymi nadziejami, wspólną świętą miłością, wiecznie
wzmagać, oczyszczać naszą miłość osobistą, naszą osobistą szczęśliwość - oto nasze
przeznaczenie. Przyjaciele moi! Co może powstrzymać Was, co może doprowadzić do
rozpaczy? Zewnętrzne, przejściowe cierpienia nie mogą zgnębić świadomej duszy, wręcz
przeciwnie, oczyszczają i uszlachetniają ją. Nigdy człowiek nie jest tak zdolny do przyjęcia
prawdy, jak w usposobieniu smutnym i pełnym udręki. W smutku daje o sobie znać
wieczność, zamknięta w tym, co skończone, smutek - to najwznioślejszy przejaw boskości
człowieka. Ale smutek musi być świadomy, wtedy tylko przekształca się w
błogosławieństwo. Straszny jest tylko dla tego, kto nie żył życiem duchowym, kto nie zna
jeszcze nieba. Kto nie cierpiał, ten nie może prawdziwie kochać, bo cierpienie jest aktem
wyzwolenia człowieka od wszystkich zewnętrznych oczekiwań, od przywiązania do
instynktownych, nieświadomych rozkoszy. A zatem, kto nie cierpiał, ten nie jest wolny, a bez
wolności nie ma miłości, bez miłości nie ma szczęścia, nie ma błogości!
[Odtąd znów w oryginale po francusku. - Red. oryginału.]
Tak więc, moja dobra Basieńko, niech Twoje zewnętrzne nieszczęście nie doprowadza Cię do
rozpaczy. Wprost przeciwnie, powinno być ono podstawą Twego szczęścia. Twego
prawdziwego, boskiego szczęścia, niedostępnego jakiejkolwiek profanacji. Nieszczęście
Twoje uświęca Cię, mój dobry Przyjacielu; wyniesie Cię ku niebu i uświęci Ciebie, jeżeli
określisz je w swojej świadomości. Niech religia stanie się podstawą i istotą Twego życia i
Twych uczynków, ale niech to będzie czysta i jedynie prawdziwa religia boskiego rozumu i
boskiej miłości, a nie ta religia, którą Ty wyznawałaś przedtem, nie ta religia, która usiłowała
odseparować Cię od wszystkiego, co stanowi treść i życie prawdziwie moralnej egzystencji;
nie ta ograniczona idea jakiegoś kapryśnego Boga, nie to ciasne, lodowate uczucie, które
negowało wszystko, co piękne zarówno w świecie moralnym, jak umysłowym, i które
groziło, że pogrążysz się w pożałowania godnej sferze działań bez idei i zmysłów bez miłości;
wreszcie nie ta religia, co mogła tylko zabić duszę, tak płomienną i tak spragnioną miłości i
wzniosłości, jak Twoja, religia, której nie mogła ożywić żadna moralna siła i której nie można
zupełnie pogodzić z prawdziwą miłością. Nie, drogi przyjacielu, niech Cię przeniknie
prawdziwa religia, religia Chrystusa, czysta, nieskalana jeszcze dotknięciem tych, co - żeby ją
zrozumieć - koniecznie muszą zniżyć ją do swego poziomu. Przyjrzyj się Chrystusowi, mój
drogi przyjacielu, on tak cierpiał, nie zaznał nawet radości, którą mogło mu dać zrozumienie
tych, co go otaczali, a jednak był szczęśliwy, albowiem był Synem Bożym, albowiem życie
jego było na wskroś boskie, pełne wyrzeczeń, albowiem robił wszystko dla ludzkości i
znajdował zadowolenie, rozkosz w narodzeniu Swego materialnego ja i w zbawieniu całej
ludzkości. On jest Synem Bożym, bo należy do całej ludzkości, jest synem człowieczym,
[Właściwie: człowiekiem człowieczeństwa (1'homme de l'humanite). - Red. oryginału.] bo jest
typem właśnie takiego człowieka. I gdybyśmy mogli wznieść się do jego poziomu - lub raczej
gdybyśmy mieli dość wiary, dość siły, dostatecznie szerokie moralne i umysłowe horyzonty,
aby tego zapragnąć - albowiem my to możemy, bo powinniśmy, a ponieważ powinniśmy
Wszystko, to nie ma Nic niemożliwego - gdybyśmy wreszcie mogli wytworzyć sobie choćby
tylko przybliżone wyobrażenie o szczęśliwości i o boskiej miłości, których on zaznał,
postąpilibyśmy tak jak on, bo jego cierpienie - to szczęśliwość.
Oto czego dokonywa religia. Cierpienia zewnętrzne pochodzą od świata zewnętrznego
niezależnie od naszej woli. Jeżeli nie dysponujemy samowiedzą, jeżeli nie posiadamy życia
wewnętrznego, stajemy się ich ofiarą, cierpimy, i żaden zewnętrzny cud nie może nas ocalić.
Skoro pojawi się w nas religia, a więc życie wewnętrzne, czujemy się silni, bo czujemy w
sobie obecność Boga - Boga tworzącego nowy świat absolutnej wolności i absolutnej miłości,
i raz ochrzczeni w tym świecie, przystąpiwszy do komunii w tej boskiej miłości, czujemy się
istotami boskimi i wolnymi, predestynowanymi do wyzwolenia tkwiącej wciąż jeszcze w
niewolnictwie ludzkości i świata wciąż jeszcze będącego ofiarą instynktownych praw
nieświadomego istnienia. Wszystko, co żyje, co istnieje, co wegetuje, co po prostu znajduje
się na ziemi, powinno być wolne, powinno osiągać samowiedzę, wznosić się do boskości,
która tchnie życie we wszystko, co istnieje. Wolność absolutna i absolutna miłość - oto nasz
cel; wyzwolenie ludzkości i całego świata - oto nasze przeznaczenie.
Pogański stoicyzm był stoicki i silny tylko dzięki sile instynktu natury ludzkiej; my zaś
będziemy silni dzięki świadomości o boskości naszej natury i naszego przeznaczenia. Siła
nasza czerpie życie z miłości i wiecznej szczęśliwości!
Wniknij, więc dobrze w istotę tej religii, przekonaj się, że wszystko, co piękne w człowieku -
sztuka, nauka, uczucia, myśli - do niej należy, że wszystkie te różnorodne przejawy życia
ludzkiego stanowią tylko różnorodne jej formy. Zrozum dokładnie, że wszystkie momenty
życia ludzkiego - to istota objawienia Ducha Świętego, jedynego absolutnego ducha, który
przemawia przez człowieka i tworzy jego świadomość, że na koniec Ewangelia jest przede
wszystkim objawieniem, a Jezus Chrystus jest przede wszystkim Synem Bożym. Zrozum
wszystko to dobrze, a życie Twoje z biednego i ograniczonego, jakim było, stanie się bogate i
nieskończone; życie całej ludzkości, przeszłe i przyszłe, stanie się Twoim, znajdziesz dusze
pokrewne Ci, które już nie będą mogły pozostać Ci obce, albowiem mają wspólne z Tobą
pochodzenie. Ich cel, ich cierpienie, nadzieje, przeżyte przez nie chwile wzniosłej radości są
Twoje, należą do Ciebie tak samo, jak i do nich. Jest to jedyna i niepodzielna harmonijna
całość dążąca do absolutnej harmonii i absolutnej miłości.
Oto uczucia, oto myśli, które powinnaś w sobie rozwinąć. Niech wszystkie Twoje uczynki,
najmniejsze nawet Twe zajęcia powstają pod wiecznym wpływem tej absolutnej idei lub,
ściślej biorąc, niech one wiecznie ją odtwarzają. A wtedy będziesz szczęśliwa, będziesz
potężna; nędzna wola Twojego męża, jego ograniczone idee będą się musiały ugiąć przed tą
wielkością, nawet jeżeli on Cię nie zrozumie; a Ty odtworzysz siebie w Twoim synu, i syn
Twój będzie Tobie zawdzięczał swoje drugie urodzenie, nowe życie, i dając mu to boskie
życie, uczynisz go swoim na wieki, boskie życie nie umiera bowiem, a ponieważ boskie życie
to nic innego niż wieczna świadomość, a ponieważ wszelka świadomość rodzi się ze
świadomości swego pochodzenia, to on będzie wiecznie uznawał Ciebie za swoją matkę, a
łączące Was więzie, przybierając coraz bardziej boski charakter, będą źródłem
niewyczerpanej szczęśliwości.
I my też, drodzy moi przyjaciele, nigdy się nie rozejdziemy, albowiem wszystko, co się tyczy
świadomości, jest wieczne, a ponieważ dobro, które sobie wzajem wyświadczyliśmy, stanowi
organiczną i żywotną część naszego boskiego życia, nie będziemy mogli nigdy się rozłączyć,
wszystko bowiem, co wchodzi w skład boskiego życia, jest wieczne jak ono samo. Cóż ja
mówię "rozejść się"! Wobec tego, że w człowieku wszystko rozwija się stopniowo, to i nasza
wzajemna miłość będzie się stawała coraz silniejsza; wszyscy bowiem ci, co są braćmi i
siostrami w Panu, pozostaną nimi na wieki, a wiezie wiążące je będą się stawały coraz
bardziej święte. Życie nasze nie jest więc i nigdy nie będzie tylko życiem wewnętrznym, my
znajdujemy i zawsze znajdować będziemy własny wyraz swej osobowości. Czyż nie jesteśmy
całkiem szczęśliwi, szczęśliwi o tyle, o ile to jest możliwe na tej tak niedoskonałej ziemi jak
ta, na której żyjemy, i na tym niedoskonałym stopniu rozwoju, jaki osiągnęliśmy. Ale celem
naszym jest doskonałość, a ponieważ jesteśmy predestynowani do doskonałości, to nasza
wzajemna miłość, a wraz z nią nasze wspólne szczęście będzie się też doskonaliło.
Ale mimo wszystko, jakże ciągnie mnie, by znów powrócić do Priamuchina, jakże ciągnie
mnie, by znów upoić się tą harmonią, zaznać owoców, które Wy w takich rozmiarach już mi
dałyście, pomimo nieobecności; jakże ciągnie mnie do tego, by Was uścisnąć, zadusić w
swoich objęciach. Zadusić - to powiedziane, być może, zbyt mocno, znaczyłoby to bowiem
połknąć w ciągu jednej godziny całe swoje dobro. Widzisz, że zaczynam ględzić, toteż chcę
odłożyć do naszego spotkania nieskrępowane wyrazy mej czułości dla Was.
Teraz chcę jeszcze pomówić z Wami o braciach.
Przeczytacie ich listy, które niewątpliwie Was ucieszą. Co się tyczy mego listu, to bez trudu
się domyślicie, że chciałem napisać do każdej z Was z osobna, ale pociągnięty gadulstwem,
napisałem do Was wszystkich razem.
W ciągu całego tego czasu bracia wprawiali mnie w zachwyt. Tyle mają w sobie duszy i tyle
wysoko rozwiniętego rozumu, że potrzeba było bardzo niewiele wysiłku, aby zmusić ich do
trzeźwego spojrzenia na rzeczy, by podnieść ich nieco ponad zwykły poziom świata gnącego
kolano przed zdrowym rozsądkiem. Nawet Ilja (po niezwykle nieprzyjemnej scenie, której ja
byłem przyczyną, nie przewidziawszy w zupełności jej skutków, kapryśnej zuchowatości i źle
zrozumianego stoicyzmu) po dłuższej rozmowie koniec końców tak się przejął słusznością
mych słów, że postanowił radykalnie zmienić swój sposób życia i rodzaj zajęć.
Zaproponowałem mu, żeby prowadził dziennik i informował Was o wszystkim z możliwie
największą szczerością. On jeszcze pisze, tak że nie widziałem, co napisał. Zaczynam mieć
poważne nadzieje, że się nawróci. [W oryginale najwidoczniej pomyłka: napisano
"conversation" (rozmowa), podczas gdy z treści wynika, że powinno być "conversion"
(nawrócenie). - Red. oryginału.] W takim razie zabiorę go do Moskwy razem z Pawłem, bo
nikt nie umie z nim postępować.
Żegnajcie, moi mili przyjaciele.
Całuję Was mocno
Wasz brat i przyjaciel
M. Bakunin
Piszę do Natalii. [Beer. - Red. oryginału.] Byłem niezwykle rad dowiedziawszy się, żeście się
znowu zaprzyjaźniły. Teraz się o nią zupełnie nie boję, bo ja nadają się tylko do przewrotów,
a nie do najsubtelniejszych odcieni nastroju, które zawsze wymykają mi się spod obserwacji.
Michał Bakunin
List do sióstr Tatiany i Barbary
Nota redakcyjna
Przybliżoną datę listu ustalił J. Stiekłow. Bakunin po raz pierwszy w tym liście daje wyraz
swemu głębokiemu zainteresowaniu filozofią heglowską. Już w końcu 1835 r. M. Stankiewicz
w swych listach do Bakunina kierował jego uwagę w stronę filozofii Hegla, ale do
bezpośrednich studiów nad tą filozofią Bakunin przystąpił dopiero na wiosnę 1837 r.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 98 - 100. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
[Początek maja roku 1837, Moskwa]
Dawno już nie pisałem do Was, drodzy przyjaciele. Po listach, które do siebie wzajem
pisaliśmy, listach, w których obnażaliśmy nasze dusze, po tych listach wszelkie wątpliwości
stały się niemożliwe. W ostatnich czasach tyle uczuć przesunęło się przez moją duszę, tak
mocno kochałem! Miejsce tych strasznych burz, od których tak wiele ucierpiała moja dusza,
zajęła zupełna i nienaruszalna harmonia. Wreszcie my z naszymi przyjaciółkami [Siostry A. i
N. Beer. - Red. oryginału.] gruntownie poznaliśmy się wzajem. Wkroczyliśmy razem do
świątyni absolutnej prawdy, gdzie wszystko jest wieczne, wszystko jest wzniosłe, wszystko
zbawienne. Udało mi się wreszcie wpoić im odczucie tej boskiej religii, to wzniosłe uczucie
stałej obecności bóstwa. Uczucie to zjednoczyło nas. Lepiej niż kiedykolwiek zrozumieliśmy
wewnętrzne pokrewieństwo naszych dusz. Tak, prawda jest wszechpotężna, nie istnieją dla
niej zapory nie do pokonania, nie istnieją przeszkody, których by ona wcześniej czy później
nie przekroczyła, żeby osiągnąć uznanie.
Hegel daje mi całkiem nowe życie. Jestem nim zupełnie pochłonięty. Coraz lepiej
uświadamiam sobie, że nauka jest prawdziwym żywiołem mego życia, że powinna być myślą
przewodnią wszystkich moich postępków. Jestem szczęśliwy i spokojny, pomimo
przeróżnych okoliczności, a trzeba się przyznać, że warunki mego życia w chwili obecnej nie
należą do najlepszych. Sprawa Mikołaja, list tatusia, który powinien nadejść lada chwila, nie
ustalenie daty mego wyjazdu - wszystko to nie pozwoliło mi wziąć się na dobre do lekcji, tak
że w chwili obecnej jestem bez grosza. Na dobitek jestem niezupełnie zdrów. Ale chociaż jest
to nieprzyjemne, wszystko znoszę mężnie. Nie skarżę się na życie i zawsze twierdzę, że jest
wspaniałe, że człowiek jest szczęśliwy, gdy czuje, że żyje.
Droga Basieńko, nie oskarżaj mnie o lekkomyślność z tego powodu, że rozporządziłem się
Twoimi pieniędzmi
. Czyniąc to przewidywałem wszystkie nieprzyjemności, jakich
wypadnie Ci doświadczyć ze strony Twego małżonka. Toteż przysięgam Ci, że gdyby o mnie
chodziło, to bez względu na to, jak kiepsko przedstawiałyby się moje sprawy, nigdy bym tego
nie zrobił. Ale chodziło o Bielińskiego. Cierpiał na chorobę, która stoczyłaby zupełnie jego
organizm, gdyby nie wyjechał na Kaukaz. To właśnie zmusiło mnie do zdecydowania się na
ten postępek. Dlatego też, drogi przyjacielu, trzeba, żebyś mi to wybaczyła. W chwili obecnej
szukam tych pieniędzy, a za kilka dni, jak tylko je zdobędę, przyjadę do Was. Ale wobec
tego, że jak dotąd poszukiwania moje były bezskuteczne, nie mogę ściśle określić dnia mego
przyjazdu. Nie zarzucaj mi też lekkomyślności w sprawach dotyczących Stankiewicza. Jego
depresja wcale się nie skończyła. Mocno cierpi i nie rokuje sobie długiego życia. Wkrótce
zobaczycie go same. Mam nadzieję, Lubaszko, że zwrócisz mu tę wiarę, która stanowi jedyny
warunek wszelkiej egzystencji. Drodzy przyjaciele, Wy jeszcze za mało nas rozumiecie,
potraficie zrozumieć tylko nasze radości, ale nie nasze gorycze. Kiedy cierpimy, kiedy nasze
serca krew zalewa, oskarżacie nas o lekkomyślność. Cóż mogę Wam odpowiedzieć jak nie to,
że jestem pewny Waszych serc, ale że mimo to chwilami bardzo żywo odczuwam, iż istnieje
przyjaźń sięgająca dalej niż Wasza?
Całuję Was
Wasz brat i przyjaciel M. Bakunin
Nasze przyjaciółki za kilka dni wyjeżdżają i ja zostaję tu zupełnie sam. Teraz są one nieugięte
i zdolne do wielu rzeczy.
Żegnajcie.
Przypisy
Niedbały stosunek Bakunina do pieniędzy przyczyniał mu często wiele kłopotów. Bakunin
zaciągał pożyczki, nie mając nadziei na oddanie długu, ale równie łatwo dzielił się tym, co
posiadał, z bardziej potrzebującymi. W tym wypadku chodzi o 300 rubli stanowiących
własność jego siostry, które dał on Bielińskiemu, gdy ten wyjeżdżał
na Kaukaz, żeby się leczyć.
Michał Bakunin
List do sióstr Tatiany i Barbary
Nota redakcyjna
Polemizując ze skrajnym ujęciem kwestii przez W. Bielińskiego, Bakunin usiłuje w liście
uściślić zaczerpnięte z filozofii heglowskiej pojęcie "rzeczywistości". Podkreśla więc, że
należy odróżniać rzeczywistość prawdziwą od pozornej, przypadkowej, której nie przysługuje
walor "rozumności". Jednakże w kwestii uznania ówczesnej rzeczywistości rosyjskiej za
racjonalną zajmuje podobne stanowisko jak Bieliński, czemu dał wyraz w swym Wstępie do
przemówień gimnazjalnych Hegla.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 106 - 108. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
[Początek marca roku 1838, Moskwa]
Drodzy Przyjaciele!
Dawno już nie pisałem do Was, ale to nie dlatego, żebym o Was zapomniał. O nie, nie ma
dnia, żebym nie myślał o Was, żebym nie wyobrażał siebie wśród Was, dobre, kochane
Siostry. Wy nie wiecie, jak ja Was kocham i ile szczęścia daje mi Wasza przyjaźń. Stosunki
nasze coraz bardziej się zacieśniają; im bliżej jesteśmy rzeczywistości, tym bliżej jesteśmy
prawdy i tym prawdziwsza, tym bardziej płomienna jest nasza miłość. Tak, Przyjaciele moi,
życie jest wielkim sakramentem, nieprzerwanym objawieniem; bezustannie powtarzam to
sobie i tutejszym mym przyjaciołom i myśl ta sprawia mi radość. Wszystko, co święte,
wszystko, co wielkie, mieści się w tym sakramencie i jeżeli my przy niewielkim stopniu
naszego uświadomienia zaznaliśmy już takiej szczęśliwości, cóż będzie, kiedy prawda stanie
się naszą najprawdziwszą własnością?
Przyjaciele moi, będziemy mówili sobie o wszystkim, co dzieje się w nas, będziemy
komunikowali sobie wzajemnie wszystkie poruszenia, wszystkie nowe zjawiska naszego
życia. Kochać to rozumieć, kochać człowieka to znaczy rozumieć go, nie rezonować o nim,
nie wgłębiać się w niego zabijającym spojrzeniem martwego rozsądku, o nie, ale przenikać go
na wskroś oświeconym rozumnym okiem ducha. Zrozumieć człowieka - to siłą rozumnego
pojmowania zniszczyć naturalną zaporę dzielącą jednego człowieka od drugiego i w tym
jasnym pojmowaniu zlać się z nim w jedno i stworzyć jedno - trzecią pełną łaski i
szczęśliwości istotę, w której nie ma i nie może być grzechu, bo gdzie jest miłość, tam
wszystko jest święte i prawdziwe, i w której nie może być cierpienia, bo w miłości nie ma
lęku; kto się obawia, jest niedoskonały w miłości. My wszyscy wyszliśmy ze sfery jednego i
tego samego rozsądku - występującego tylko w różnych formach - i dlatego też nasze życie
pospołu jest dążeniem do sakramentu i w nim, Przyjaciele Moi, znajdziemy wszystko,
czegośmy szukali, czego pożądała nasza dusza, a sakrament ten leży nie na zewnątrz
rzeczywistego świata, ale w nim samym, bo rzeczywistość to życie Boga i ten, co oddala się
od rzeczywistości, oddala się od Boga.
Zrozumieć i pokochać rzeczywistość - oto całe przeznaczenie człowieka. Mówię tu nie o tym,
co zwykle rozumie się przez słowo rzeczywistość: krzesło, stół, pies, Barbara Dmitrjewna,
Aleksandra Iwanowna [Rezydentki priamuchińskie. - Red. oryginału.] - wszystko to jest
rzeczywistość martwa, urojona, a nie żywa i nieprawdziwa. I w nas też tkwi urojona
rzeczywistość. To rozsądek, kiedy po wyjściu ze swej prawowitej sfery poznania tego, co
skończone, zapuszcza się w sferę nieskończoności. Wszyscy wychowani jesteśmy w tym
złudzeniu, w rozsądku, toteż powinniśmy się od niego uwolnić. Uwolnienie się od rozsądku -
to myśl opierająca się na objawieniu, a nie rezonowanie, które zawsze opiera się na urojonym
i skończonym oglądzie, nie, myśl oparta na objawieniu. W nas wszystkich żyją i walczą dwa
przeciwstawne elementy: objawienie i rozsądek. Są chwile, godziny, niekiedy całe dni, gdy
panuje objawienie, gdy wszystko jest tak jasne, tak świetliste, tak zrozumiałe, gdy człowiek
czuje w sobie miłość bezgraniczną; są też i inne chwile, chwile rozsądku - i chwile te niestety
bywają czasami bardzo długie - wówczas wszystko jest ciemne, ohydne, niedorzeczne i duszę
męczy jakaś oschła obojętność wobec wszystkiego. Pośredniczką między tymi dwoma
przeciwstawnymi elementami naszego życia jest myśl, która umysł nasz wyrywa z
ograniczonego pojmowania za pomocą rozsądku i przetwarza go w rozum, dla którego nie ma
sprzeczności i dla którego wszystko jest dobrem i pięknem. Dlatego też, Przyjaciele Moi,
myślcie, a nie rezonujcie.
Zapoznałem się z Aleksandrem Mikołajewiczem Murawjowem, który powiedział mi, że
bardzo mnie polubił, ponieważ jestem człowiekiem żywym, a nie martwym.
Napisz do mnie, Basieńko, o wszystkich Twoich przypuszczeniach i o wszystkim, co się u nas
dzieje.
M. Bakunin
Wissarion [Bieliński] przesyła Warn ukłony, zajęty jest teraz pracą, całkiem ożył i twarz jego
promienieje jak słońce majowe.
List do Stanisława Tchórzewskiego
Nota redakcyjna
Stanisław Tchórzewski, polski emigrant (opuścił Polskę w 1845 roku), uczestnik rewolucji
1848 roku. Prowadził księgarnię w Londynie, był przyjacielem i współpracownikiem Hercena
i Ogariowa. Prowadził dystrybucję "Kołkoła". Bakunina poznał w grudniu 1861 roku,
pozostał jego przyjacielem, aż do śmierci.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 414 - 415. List przełożył Bolesław
Wścieklica. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Firenze, 24/12 kwietnia r. 1864
Borgo Ogni Santi 2 piano
Drogi Panie!
Na wstępie dziękuję Panu za 100 fr., które przesłał mi Pan za pośrednictwem Hercena, i za
listy z Irkucka do żony. Co się tyczy tych ostatnich, proszę, żeby Pan je opatrywał znaczkami
pocztowymi, dopóki jest za co, ale na przyszłość nie wysyłał ich jako polecone (enregi-stree),
bo biedny Vieusseux, który jest dla mnie bardzo uprzejmy, musi za każdym razem sam biegać
na pocztę, żeby je odebrać. Listy opatrzone znaczkami i wysyłane na jego imię przychodzą
niezawodnie, tak że wysyłka ich jako poleconych stanowi niepotrzebny wydatek i wymaga
zbędnego zachodu.
Czy brał Pan udział w śniadaniu na cześć Mazziniego i Garibaldiego u Hercena? Jeśli Pan w
nim uczestniczył, to proszę o nim opowiedzieć. Tutaj nie wszyscy są zadowoleni z
przemówienia Garibaldiego w Cristal Palace, w którym tłumaczy on zachowanie niezwykłego
porządku przez tłum ludu bez opieki policji niebywałą jakąś miłością narodu angielskiego do
cara regina. Wielu, a między innymi i mnie, wydało się to tym, co Francuzi nazywają:
niaiserie, a w sytuacji Garibaldiego odważną, a zarazem szkodliwą niaiserie.
Pierwszy i niewątpliwie najbardziej żałosny akt polskiej tragedii rewolucyjnej, jak się zdaje,
dobiegł końca. Ale niech Pan nie ulega rozpaczy, rewolucja polska nie tylko się nie
skończyła, ale według głębokiego mego przekonania dopiero się zaczyna. Skończył się tylko
krwawy prolog pod nazwą: "Bohaterski upadek polskiej demokracji szlacheckiej".
Rozpoczęła się polska sprawa chłopska, której rząd rosyjski nigdy nie będzie w stanie
załagodzić ani zaspokoić, a spośród demokracji szlacheckiej, rewolucyjnego mieszczaństwa i
ludu miejskiego nie wszyscy przecie zostali wyrżnięci i nie wszyscy zesłani na Sybir -
pozostało bez wątpienia kilka tysięcy ludzi gotowych na wszystko, ludzi, którzy wszystko
utracili i doznali w ciągu tego strasznego roku takich cierpień, jakich inne narody nie
doświadczają w ciągu stu lat. Przypuśćmy nawet, że połowa, nawet dwie trzecie spośród nich
to ludzie niezdolni do działania - inni za to zahartowani i nieustraszeni; cokolwiek by się
stało, nie cofną się przed niczym i gotowi są na wszystko. To ogromna siła - i siła odtąd
rozumna, bo zrozumiała w zupełności, że przyszłość Polski, podobnie jak i wszystkich
narodów słowiańskich - w chłopie, i że istnieje jeden tylko środek ocalenia dla wszystkich:
czerwona, społeczna rewolucja geologiczna [?]. Spotykałem już takich ludzi i jestem
przekonany, że spotkam ich więcej. Sojusz z nimi możliwy jest i nieodzowny. Oni mogą nam
znaleźć drogę do właściwych ludzi wśród Wielkorusów i Małorusinów.
Na Zachodzie też zakończył się przypływ reakcji - zaczął się znowu przypływ rewolucji. I
odrzucając myśl godną aksakowskiego "Dnia" (1), myśl odseparowania ruchu rosyjskiego i
słowiańskiego od ruchu europejskiego, jakoby już martwego, w rzeczywistości zaś tylko
zamarłego, ale teraz właśnie zmartwychwstającego do nowego życia - powinniśmy wreszcie
zrozumieć, że w całej Europie, nie wyłączając i naszej Rosji, są dwa obozy, dwie ojczyzny:
jeden nazywa się rewolucją, a drugi kontrrewolucją. Polacy, o których mówię, ostatecznie
pójdą z nami za miesiąc, gdy się przekonają, że u Napoleona i na konferencji-kongresie
Polska nic nie zdobędzie.
A więc niech się Pan nie poddaje rozpaczy, umiera teraz nie Polska, ale ostatni odblask
szlacheckiej wolności i szlacheckiej demokracji w Polsce - i w Polsce, właśnie w Polsce
nastąpi początek końca rosyjskiego cesarstwa i państwa wszechrosyjskiego.
Pozostanę tutaj prawdopodobnie przez cały maj, w czerwcu pojadę gdzieś nad morze, gdzie
chcę pozostawić na pewien czas żonę; prawdopodobnie z początkiem lipca przez Szwajcarię,
Francję, Belgię i zapewne przez Londyn i Hull pojadę na dwa albo trzy tygodnie do
Sztokholmu. Ze Sztokholmu bezwarunkowo wrócę do Włoch, gdzie pozostawię żonę. Tutaj
żyje się tanio i dobrze.
Żegnam Pana, niech się Pan pokłoni Czernieckiemu i Neftelom. O tych ostatnich nie
zapomniałem, ale przekonałem się, że aby coś zrobić tutaj, podobnie jak i wszędzie, trzeba
więcej śmiałości, więcej energicznej inicjatywy, niż jej ma nasz przyjaciel.
Niech Pan powie Ogariowowi, że dostałem wreszcie wiadomości ze Sztokholmu i Finlandii,
tj. od Straubego i E. Folkstruego. Wobec tego właśnie zdecydowałem się pojechać tam, gdzie
spotkałem ich obydwu.
Pański M. Bakunin
Niech Pan pisuje częściej.
Przypisy
1) "Dień" - czasopismo wydawane przez I. S. Aksakowa (1823-1886), słowianofilskiego
publicystę, w latach 1861-1864. W numerze 19 "Dnia" z 1863 r. opublikował tu artykuł
przebywający wówczas w Paryżu I. S. Aksakow (art. był napisany pod pseud. Kasjanow).
Aksakow atakował Bakunina za jego polską działalność i udział w wyprawie Łapińskiego i
wzywał Hercena, by odżegnał się od Bakunina, jeśli nie chce, aby "krew rosyjska, którą
zbrukał się Bakunin", splamiła również jego nazwisko. Hercen napisał w odpowiedzi list
otwarty, opublikowany w "Dniu" z zezwolenia ministra spraw wewnętrznych Walujewa, który
miał nadzieję przez tę polemikę skompromitować emigrantów. Hercen podjął polemikę,
broniąc Bakunina. Odpowiedź Hercena została przez Aksakowa poprzedzona komentarzem
atakującym nadal Bakunina. Hercen wtedy odpowiedział w swoim piśmie "Kołokoł" (nr 167,
10.VII.1863) artykułem "Kołokol" i "Dień" (Pismo gospodinu Kasjanowu), deklarując swoją
solidarność z Bakuninem w kwestii narodowej.
Listy adresowane do Hercena i Ogariowa
Nota redakcyjna
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 394 - 403. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Sztokholm, 1 sierpnia 1863 r.
Drodzy Przyjaciele!
Dwa ostatnie Wasze listy zastały mnie przy pisaniu do Was jednego z tych ogromnych listów,
za które mi wymyślacie. I rad bym go nie pisać, ale muszę. Opisuję w nim szczegółowo
tutejsze moje losy i działalność oraz gorzko skarżę się na Aleksandra Aleksandrowicza
.
Otrzymacie go w najbliższych dniach, a do tej chwili bądźcie powściągliwi w wydawaniu
opinii. Od czego zacznę? Za 50 funtów, które otrzymałem, dziękuję. Bardziej jeszcze
dziękuję za artykuł o mnie w "Kołokole" - mam zamiar sam napisać odpowiedź i będę prosił
o jej wydrukowanie w Waszym piśmie - ale przedtem proszę Was, jeśli to możliwe, o
przysłanie mi tych rosyjskich pism, które mnie besztają. Robią mi za wiele honoru. Co
prawda, mam wyrzuty sumienia, gdy pomyślę, że tak mało jeszcze zasłużyłem na tę
nienawiść i strach, o które je przyprawiam. Tak, piśmiennictwo spodliło się - trzeba jednak
zauważyć, że temu, co się nie spodliło, odebrano głos, a podłe szuka zapomnienia w
pijaństwie, upija się - wytrzeźwieje i będzie mu niedobrze. Tak, szerokie masy szlachty, a
zapewne i kupiectwa ostatecznie stanęły po stronie Petersburga, przeciwko nam. Tak, lud w
radosnej nadziei na przyobiecane wielkie łaski i ulgi chętnie korzysta z niebywałej jak dotąd
możności upajania się słowami, a odurzony podpisuje się pod wszystkim, co mu podsuną, ale
przede wszystkim zawsze gotów jest policzyć żebra panom - mimo wszystko nie dam i stu
rubli nawet za długowieczność petersburskiego cesarstwa. Szkoda tylko, że dużo krwi się
poleje. Sprawy polskie ciągną się po dawnemu. Demontowicz
, który pojechał w rodzinne
strony, pisze mi, że stronnictwo białych w Rządzie Narodowym doznało ostatecznej porażki z
rąk stronników ruchu, na którego czele stoi nasz przyjaciel Smieliński. Mnie tak samo jak i
Ciebie nie tylko dziwi, ale martwi, że Rząd Narodowy (prawdopodobnie jeszcze biały) nie
łączył mego nazwiska z przekleństwem, jakie rzucił na Ciebie. Ani wobec Polaków, ani
wobec Rosjan nie zamierzam wyrzec się całkowitej solidarności z Wami. Nikomu o tym nie
mówiłem i mówić nie będę, dopóki Ty mi na to sam nie pozwolisz. Nie zaszkodziłoby jednak
jak najbardziej ostro zaprotestować przeciwko nazwie "panslawistów", którą oni nas
nagradzają.
Ty nigdy panslawistą nie byłeś i zawsze z lekceważeniem patrzałeś na
wszystkie ruchy słowiańskie, ja też nigdy nie byłem, ale w ruchu słowiańskim z zapałem
brałem udział i teraz jeszcze myślę, że nasza federacja słowiańska to jedyna możliwa
przyszłość, tylko ona bowiem może w nowej i całkowicie wolnej postaci zaspokoić to,
niewątpliwie żywe w naszym narodzie, poczucie wielkości, które nie zda egzaminu, gdy
pozostanie na fałszywej drodze caratu. Ale to sprawa dalekiej przyszłości, teraz zaś myśleć o
Słowianach byłoby głupio - jeżeli możemy troszczyć się o nich, to chyba tylko po to, żeby
zapobiec ich zgubnemu sojuszowi z carską Rosją. Nawet zapomniałem, że kiedyś o nich
myślałem. Całe zagadnienie zacieśniło się teraz do Polski i Rosji. Tak, z Polakami nam
trudno. Mało, o wiele za mało jest takich, z którymi moglibyśmy się duchowo zbliżyć. Wiesz,
co mi na ostatek Demontowicz powiedział? Że on nie tylko nie pragnie, ale obawia się, jako
ogromnego zła, rosyjskiej rewolucji i że gdyby mu wypadło wybierać między nowym
zwycięstwem caratu i ocaleniem Polski przez rosyjską rewolucję, to on pragnąłby raczej
czasowego zwycięstwa caratu, bo od niego wcześniej czy później będzie się można wyzwolić,
gdy tymczasem rosyjska rewolucja społeczna, dając upust polskiemu barbarzyństwu,
ostatecznie zatopiłaby cywilizację polską. A więc, Przyjaciele, mieliście słuszność w tej
kwestii, a ja słuszności nie miałem; tak, najlepszy nawet Polak dla nas, jako dla Rosjan, jest
wrogiem. A jednak nie możemy pozostać na uboczu od ruchu polskiego ani żałować wyboru
kierunku działania. Milczeć i nic nie robić podczas takiej katastrofy, to byłaby nasza śmierć
moralna i polityczna. Zmuszeni do wyboru między ohydnym katem a szlachetną ofiarą,
musieliśmy stanąć po stronie ofiary, nie bacząc na to, czy jest szlachetna, czy nie. Ponadto
ujarzmienie Polski jest naszym nieszczęściem. Wyczyny wojsk rosyjskich w Polsce - naszą
hańbą. Tryumf Petersburga w Polsce byłby zgubą dla Rosji. Toteż postępowaliśmy zgodnie
ze świętymi naszymi obowiązkami i będziemy dalej także działali, nie zwracając uwagi ani na
krzyki petersburskie i moskiewskie, ani warszawskie. Zgodnie z niezachwianym moim
przekonaniem, główny wróg to Petersburg - bardziej niż Francuzi i Anglicy, bardziej nawet
niż Niemcy. Przecież on właśnie jest Niemcem w przebraniu. Toteż nic nie powstrzyma mnie
od kontynuowania wojny przeciwko niemu na śmierć i życie. Tak, głośno wyrzekam się
państwowo-cesarskiego patriotyzmu i będę się cieszył ze zniszczenia cesarstwa, skądkolwiek
by ono przyszło. Rozumie się, że nie pójdę do Rosji w ślad za Francuzami, Anglikami,
Szwedami i ich przyjaciółmi Polakami - ale jeżeli można się będzie dostać w głąb Rosji
podczas wojny z cudzoziemcami po to, żeby wywołać powstanie chłopskie, zrobię to z
głębokim przekonaniem, wiedząc, że spełniam święty obowiązek i służę wielkiej sprawie
rosyjskiej. - Otóż i moja spowiedź. Nie ma się co gorączkować, toteż lepiej będzie przejść na
inny temat. Powiedzcie Aleksandrowi Aleksandrowiczowi, że jego przyjaciel Quentin, nie
mając kogo protegować, zaczął protegować Polesa Tugenbolda, o którego nawet pokłócił się
z Demontowiczem. Poles robi tu karierę, przyjmuje go Manderintrollene, minister spraw
zagranicznych, a niedawno został przedstawiony księciu Oskarowi, któremu ofiarował
egzemplarz swojej broszury o ekspedycji, jak mówią, pełnej inwektyw i obelg w stosunku do
mnie, za co właśnie Quentin zaczął go protegować. Ja najprawdopodobniej odpowiadać nie
będę. Ale na wszelki wypadek powiedzcie, jak dalece, nie wymieniając nazwisk, mogę
opowiadać o znanych nam faktach na jego temat. Pamiętajcie, że to chłopina bardzo zręczny,
niezmordowany intrygant, umiejący wcisnąć się wszędzie i przez to niebezpieczny. Może
trzeba mu będzie odpowiedzieć i podciąć jego robotę u podstawy. Jest tu jeszcze szpieg
rosyjski Knobbe, który nieustannie się kręci koło mego mieszkania; wygadał się, że rząd
rosyjski ofiarowuje 50 000 rubli temu, kto zawładnąwszy moją cenną osobą, dostarczy mnie
żywego lub martwego do Petersburga. Rozumie się, że jestem tu bezpieczny, ale na wszelki
wypadek załadowałem rewolwer. W następnym liście napiszę o nim więcej. A teraz bywajcie,
ściskam Wasze dłonie.
M. Bakunin
19 sierpnia
Jeżeli zabraknie Wam odwagi przeczytać od razu cały list, to zacznijcie od 16 arkusza.
Kontynuuję: 4) List, który Straube
otrzymał przedwczoraj od Aleksandra
Aleksandrowicza, niemal upewnił mnie, że nie chcecie ratyfikować zawartego między nami
układu. Myślę, że popełnilibyście błąd. Straube to młody człowiek, uczciwy i oddany, który
chce się wziąć do roboty poważnie i którego starania, jak sądzę, powinny być uwieńczone
powodzeniem. Aleks[ander] Aleks[androwicz] był tego samego zdania, gdy wyjeżdżał ze
Sztokholmu. "Straube - powiedział mi raz w rozmowie o Duńczyku, który polecony nam
został przez Bujnickiego, a potem okazał się łajdakiem - Straube to zupełnie co innego; on
jest człowiekiem wartościowym, jemu we wszystkim zaufam". Odtąd poznałem Straubego
daleko lepiej, dowiedziałem się o całym przeszłym jego życiu, warunkach, sytuacji, słowem
poznałem go od podszewki i z całym przekonaniem powiadam Wam, że jest on rzeczywiście
człowiekiem rzetelnym, zdolnym i dzielnym, za którego cześć ręczę swoim honorem, i tak
samo jak ja odpowiadam za niego przed Wami, tak i przede mną biorą za niego
odpowiedzialność ludzie poważni, od dawna go znający: Blant, Embloge i Yerta. Tak, mówię
to śmiało, trudno nam będzie znaleźć innego człowieka równie zdolnego i równie gotowego
podjąć się tej sprawy, jak Straube - on może stać się naszym znakomitym pomocnikiem i
popełnimy wielki błąd, jeżeli nie skorzystamy z jego gotowości i propozycji. On trafnie pojął
istotę rzeczy, zrozumiał, że drobny handel Waszymi książkami i "Kołokołem" przy pomocy
kelnerów w Sztokholmie i Kopenhadze nic nie przyniesie ani jemu, ani propagandzie.
Doświadczenie nauczyło go, że ten proceder do niczego nie prowadzi. Po rozmowie ze
Sturzenbergiem, który był tutaj, i innymi Duńczykami przekonaliśmy się, że w Kopenhadze
nie ma co zaczynać. Handel londyńskimi wydawnictwami nabierze poważnego znaczenia
dopiero wtedy, gdy obejmie Petersburg i dalsze prowincje Rosji. Musi jednak Straube mieć
przynajmniej jednego człowieka, księgarza albo i nie, który zgodziłby się wespół z nim
handlować zakazanym towarem i mógłby utorować drogę w Rosji. Takiego człowieka
listownie się nie znajdzie. Dlatego też Straube zdecydował się pojechać sam do Petersburga,
żeby znaleźć takiego człowieka i o ile się to uda, zawrzeć z nim umowę. Pojedzie przez
Szczecin, dokąd dałem mu list do bardzo odpowiedniego i wielce użytecznego człowieka,
komisjonera mającego rozległe interesy z Petersburgiem. Nawiązawszy tam stosunki,
pojedzie do Pitra. W Petersburgu ma tylko jednego znajomego, księgarza Niemca, jego
zdaniem człowieka rzetelnego, ale który raz już odmówił na jego listowną propozycję i z
którym ja nie radzę mu się wobec tego spotykać. Przyjaciele moi dadzą mu list polecający do
wspomnianego Szweda, który tam mieszka. Ponadto mój szczeciński przyjaciel, który dobrze
zna Petersburg, poleci mu kilku dzielnych ludzi. Wreszcie trzeba będzie dać mu list do
jednego z członków towarzystwa, żeby wskazano mu rosyjskiego handlowca, z którym
mógłby bezpiecznie i z korzyścią się zbliżyć. Wiem, jakie zastrzeżenia możecie zrobić, i
zdaję sobie sprawę z delikatności tej strony całej kwestii. Dawać list do jednego z naszych
przyjaciół w Petersburgu - to w chwili obecnej nie żarty, to pachnie niebezpieczeństwem. Ale,
Przyjaciele moi, kto nie ryzykuje, ten nigdy nic nie zrobi. Bez pomocy towarzystwa nigdy nie
nawiążecie w Rosji poważnych stosunków handlowych; towarzystwo nie powinno mieszać
się w nie bezpośrednio, ale powinno tylko wskazać Straubemu ludzi zdolnych i gotowych
wziąć udział w tej sprawie. Możecie napisać kilka słów do jednego z członków - tak jak
zrobiliśmy to w Sztokholmie - i adres przysłać mi osobno. Straube nauczy się go na pamięć.
W kartce tej powiecie, że Straube przyjechał z Waszego polecenia i że prosicie, aby udzielono
mu pomocy radą, rekomendacjami i, o ile to będzie możliwe, również i czynem. Słowem
honoru zaręczam Wam, że Straube będzie pedantycznie ostrożny i że będzie się starał unikać
wszelkich niezręcznych sytuacji, które by mogły skompromitować i jego, i tę osobę, do której
adresowana będzie kartka; że nie będzie usiłował dowiedzieć się więcej, niż będzie mu
powiedziane, i w razie przypadkowego spotkania nie pozna tego, z kim wypadnie mu mówić
poufnie. Istotę sprawy opowie on sam, w kartce zaś powinno być powiedziane, że jest on
człowiekiem pewnym, którego my polecamy i któremu prosimy dopomóc. Wreszcie
przypomnijcie sobie, że my już dwukrotnie pisaliśmy w ten sposób. Raz przez Quentina;
odpowiedź, którą powinienem był znać już od dawna, jest w Waszych rękach. Drugi raz przez
Veterhofa. Ten list wrócił z powodu nieobecności adresata, otrzymałem go i spaliłem.
Powiedzcie o tym Aleksan[drowi] Aleks[androwiczowi]. Za uczciwość i dokładność
Straubego odpowiadam własnym honorem. Trudno znaleźć człowieka bardziej
odpowiedniego do tej sprawy. Z Petersburga Straube pojedzie do Finlandii, a może przedtem
jeszcze do Rygi. W Finlandii mamy już swoich ludzi, a znajdą się jeszcze inni. W ten sposób
nawiąże on całą sieć kontaktów i będzie w stanie zacząć realną i dość rozległą robotę - robotę,
która może się udać tylko w ten sposób. Trzymiesięczny termin, wyznaczony przez
Aleksandra Aleksandrowicza na zapłatę za wzięte książki, jest za krótki, po prostu nierealny.
Weźcie pod uwagę, że żegluga za półtora, najwyżej za dwa miesiące się skończy i że
dotychczas nic nie zostało zrobione. Niemało czasu trzeba będzie na znalezienie ludzi i na
zorganizowanie kontaktów. Ponadto ludzie w Rosji, z którymi on dojdzie do porozumienia,
też zażądają kredytu. Weźcie pod uwagę, że projektowana jazda będzie go kosztowała sporo
czasu i pieniędzy. Łatwo też może się zdarzyć, że czy to wskutek terroru, czy indyferentyzmu
albo może przejściowej niepopularności londyńskich wydawnictw Straube nie znajdzie w
Petersburgu ani jednego człowieka, który gotów byłby wejść z nim w spółkę - wtedy
wyprawa jego i związana z tym strata czasu i koszty będą z jego punktu widzenia rzucone w
błoto, bierze więc on na siebie ryzyko. Ale po części przez sympatię do sprawy, po części z
przekonania, że przy szczęśliwych okolicznościach może zorganizuje poważny i korzystny
dla siebie handel, bierze to ryzyko na siebie. W zamian za to żąda jednak od nas: 1) żebyśmy
dali mu kredyt w wysokości 4 do 5 tysięcy franków na termin roczny, i zobowiązuje się
odsyłać Wam z powrotem wszystko, czego nie sprzeda; 2) żebyście raz doszedłszy z nim do
porozumienia w kwestiach zasadniczych, w ciągu tego próbnego roku wysyłali mu
niezwłocznie wszystko, czego zażąda w ramach określonej sumy kredytu, działając przy tym
z należytą sprawnością; 3) żebyście, w granicach możliwości, przy pomocy naszych
przyjaciół poparli go na terenie Rosji. Ze swej strony obiecuje, iż jeżeli po powrocie z
Petersburga przekona się, że robota idzie źle - nie ciągnąć jej, nie łudzić Was ani siebie i
zwrócić Wam wszystkie nie sprzedane wydawnictwa, dzieląc z Wami po połowie wydatki na
przesyłkę. Powtarzam raz jeszcze, że jest to sprawa poważna i warta tego, żebyście dobrze się
zastanowili, zanim udzielicie odmownej odpowiedzi. Jeżeli naprawdę chcecie
rozpowszechnienia Waszych wydawnictw w Rosji, to wątpię, czy znajdziecie innego
człowieka i inną sposobność, w której połączyłoby się tyle szans na powodzenie sprawy. I po
raz dziesiąty powtarzam: za rzetelność, powagę, zdolności i za czystą, dobrą wolę Straubego
ręczę honorem. Straube na moją prośbę napisał do mnie list, gdzie przedstawia swe nadzieje i
swe widoki na powodzenie przedsięwzięcia. Jeżeli macie zamiar przyjąć jego propozycje, to
nie tracąc czasu napiszcie do mnie albo wprost do niego z odpowiedzią po niemiecku albo po
francusku i wyłuszczcie jasno i wyraźnie Wasze warunki. Mnie zaś tak samo wyraźnie
napiszcie, na jakie mianowicie zmiany i w jakiej mierze mogę się zgodzić, w razie gdyby on
takich zmian zażądał. I nie tracąc czasu wyślijcie wszystkie ostatnie numery "Kołokoła",
których on jeszcze nie ma, i wybór książek, jakie, Waszym zdaniem, wzbudzą największe
zainteresowanie w Rosji. W razie Waszej zgody on uda się tam około 10 września. Jeśli zaś
nie uznacie za możliwe zgodzić się na jego propozycje, nadeślijcie umotywowaną albo nie
umotywowaną odpowiedź odmowną równie prędko, żeby on nie przygotowywał się
niepotrzebnie do drogi.
4) Na skutek zerwania mojego z Quentinem, którego Al[eksander] Al[eksandrowicz] był
jedyną przyczyną, i ochłodzenia stosunków ze wszystkimi mieszkającymi tutaj Finami nie
mogłem skorzystać z przyjazdu tutaj z kraju wielu rzutkich Finów, na co przedtem miałem
nadzieję i czego oczekiwałem. Ale dzięki moim szwedzkim przyjaciołom udało mi się
wreszcie utorować drogę do jednego z najwybitniejszych i najbardziej szanowanych
członków stronnictwa finomanów. Przesyłam Wam na osobnym arkuszu urywki z jego
listów, które - jak sądzę - wystarczą, aby udowodnić Wam doniosłość owych kontaktów i
korzyści, jakie można stąd osiągnąć. Nie wymieniam nazwisk i nie przekazuję adresów,
dlatego że, raz otrzymawszy nauczkę od Waszego młodego i ambitnego sekretarza, nie jestem
pewien, czy on nie przekaże tego wszystkiego swemu przyjacielowi, a teraźniejszemu memu
wrogowi, Quentinowi, i nie wykorzysta raz jeszcze mego zaufania przeciwko mnie, aby
pełniej umocnić swą młodzieńczą potęgę. Poczuwałem się do obowiązku uprzedzenia moich
fińskich przyjaciół na temat Quentina i z radością dowiedziałem się, że stronnictwo czynnych
finomanów, zorganizowane, jak widzicie, jako tajne towarzystwo, nie zamierza
podporządkowywać się tutejszej kolonii fińskiej, która daleko bardziej zajmuje się sprawami
osobistymi niż ogólnymi.
5) Jeżeli są do mnie listy Straubego z Finlandii i inne, to proszą o niezwłoczne przesłanie mi
ich do Genewy pod wskazanym adresem. O to samo proszę Tchórzewskiego. Ostatnia
przesyłka z Londynu do Genewy powinna przybyć nie później niż 8 stycznia, po czym proszę
do 9 stycznia kierować listy na poste restante d Genes, a po 9 stycznia d Florence poste
restante wciąż na nazwisko Henry Souli.
6) Hercen miał też wątpliwości co do powodzenia wysyłki książek przez Włochy do
Konstantynopola. Niechże mi napisze, czy zostaje przy dawnych nadziejach i czy mam
zgodnie z porozumieniem starać się wykonać Jego polecenie.
Co do Ogariowa, to mam nadzieję, że nie omieszka odpowiedzieć mi na wszystkie pytania,
czym bardzozobowiąże oddanego Wam
M. Bakunina
Natalii Aleksiejewnie nasze serdeczne pozdrowienia *.
[* Na tym urywku listu ręką Bakunina napisano: "dla Tchórzewskiego". - Red.]
Przypisy
Aleksander Aleksandrowicz (1839-1906) - syn A. I. Hercena, fizjolog.
W czerwcu 1863 roku, Hercen otrzymał list z pieczęcią polskiego Komitetu Centralnego, w
którym nakazywano mu, aby jako "panslawista", "zaniechał mieszania się do przebiegu
obecnej rewolucji" (mowa oczywiście o powstaniu styczniowym). W następnych tygodniach
otrzymał dwa kolejne listy podobnej treści. Rychło okazało się, że była to prowokacja III
oddziału carskiej policji. Bakunin wspomina właśnie o tych listach, nie znając jeszcze prawdy
o ich pochodzeniu.
Józef Demontowicz (1823-1876). Polski emigrant, agent Polskiego Komitetu Narodowego
w Poznaniu. Brał udział w wyprawie Łapińskiego z uzbrojeniem dla powstańców, następnie
pozostał w Szwecji jako oficjalny przedstawiciel polskiego rządu w Skandynawii. Bakunin
poznał go w marcu 1863 roku.
Straube - księgarz ze Sztokholmu, któremu Bakunin chciał powierzyć przesyłkę i kolportaż
"Kołokoła" w Rosji, a zwłaszcza w Petersburgu. Bakunin poświęcił wiele uwagi w czasie
swego pobytu w Szwecji sprawie organizacji kolportażu rosyjskich wydawnictw
rewolucyjnych na terenie Rosji.
Nasz Program
Nota redakcyjna
Pierwodruk w pierwszym numerze czasopisma "Narodnoje Dieło" zorganizowanym w
Genewie przez Bakunina i emigracyjną młodzież rewolucyjną. Bakunin zetknął się z tą
młodzieżą w Szwajcarii i mimo istniejących między nimi różnic postanowił wydawać wspólny
organ rewolucyjny. W skład redakcji nowego pisma, nazwanego "Narodnoje Dieło", weszli:
Bakunin, Żukowski, Mikołaj Utin, Mikołaj Elpidin i Pofak Antoni Trusow, który został
następnie sekretarzem redakcji.
"Nasz program" zamieszczony został w pierwszym numerze, który ukazał się 1 września 1868
roku. Wszystkie artykuły były pióra Bakunina i Żukowskiego. Oprócz "Programu"
zamieszczone były jeszcze następujące artykuły: artykuł wstępny pt. "Nieobchodimyie
objasnienija" (określał zadania czasopisma i wyrażał poglądy redakcji na istotę rewolucji)
"Prawitielstwiennyje rieformy" i "Postanowka riewolucjonnych woprosow". Tezy zawarte we
wszystkich tych artykułach były niejako zapowiedzią przyszłej pracy Bakunina "Państwowość
i anarchia".
Drugi i trzeci numer czasopisma ukazały się łącznie w drugiej połowie października 1868 r.,
ale już bez udziału Bakunina i Żukowskiego, którzy zgłosili swe wystąpienie z redakcji. Dały
się bowiem zauważyć zbyt poważne, choć w tym czasie jeszcze nie zasadnicze, różnice
poglądów na wiele spraw, głównie taktycznych.
Od wydania numeru 2-3 dopiero po sześciu miesiącach ukazał się w maju 1869 roku 4-6, a
we wrześniu 7-10 numer. Po zorganizowaniu się rosyjskiej sekcji I Międzynarodówki
"Narodnoje Dieło" stało się jej organem i wychodziło jeszcze w 1870 roku.
Przekład powyższego tekstu wg: "Narodniczeskaja ekonomiezeskaja litieratura", s. 120-122.
Tekst za "Filozofia społeczna narodnictwa rosyjskiego" Warszawa 1965 pod red. Andrzeja
Walickiego. Przełożyła Janina Walicka
Chcemy całkowitej emancypacji umysłowej ludu, chcemy całkowitego wyzwolenia ludu pod
względem społeczno-ekonomicznym i politycznym.
I. Emancypacji umysłowej - ponieważ bez niej wolność polityczna i społeczna nigdy nie
będzie ani całkowita, ani trwała. Wiara w Boga, wiara w nieśmiertelność duszy i w ogóle
wszelki idealizm, jak wykażemy to później, stanowi, z jednej strony, nieodzowną podporę i
uzasadnienie despotyzmu, wszelakiego rodzaju przywilejów i wyzysku ludu, z drugiej zaś -
demoralizuje lud, dzieli bowiem jego istotę jakby na dwa sprzeczne ze sobą dążenia,
pozbawiając go w ten sposób energii niezbędnej do wywalczenia należnych mu z natury
rzeczy praw i do zbudowania sobie wolnego i szczęśliwego życia.
Wynika stąd jednoznacznie, że jesteśmy zwolennikami ateizmu i materializmu.
II. Wyzwolenia ludu pod wzglądem społeczno-ekonomicznym - w przeciwnym bowiem razie
każda wolność byłaby obrzydliwą i dętą fikcją. Ekonomiczna egzystencja ludów zawsze była
kamieniem węgielnym i rzeczywistym wytłumaczeniem ich bytu politycznego. Wszystkie
dawniejsze i obecne ustroje polityczne i społeczne świata opierają się głównie na
następujących podstawach: na fakcie podboju, na prawie dziedziczenia własności, na
rodzinnym prawie ojca i męża oraz na uświęceniu każdej z tych podstaw przez religię, a
wszystko to razem stanowi istotę państwa. Nieuniknionym skutkiem całego ustroju
państwowego musiało być i było niewolnicze podporządkowanie ciężko pracującej i
nieuczonej większości - tak zwanej wykształconej mniejszości wyzyskiwaczy. Nie do
pomyślenia jest państwo bez przywilejów politycznych i prawnych, opartych z kolei na
przywilejach ekonomicznych.
Pragnąc rzeczywistego i ostatecznego wyzwolenia ludu, domagamy się:
1) Zniesienia prawa własności dziedzicznej.
2) Zrównania kobiet z mężczyznami w prawach politycznych i społeczno-ekonomicznych, a
więc zniesienia prawa rodzinnego i małżeństwa, tak kościelnego, jak cywilnego, które jest
ściśle związane z prawem dziedziczenia.
3) Ze zniesieniem małżeństwa powstaje problem wychowania dzieci. Ich utrzymanie od
chwili poczęcia w łonie matki do pełnoletniości, ich wychowanie i wykształcenie, równe dla
wszystkich - od najniższego szczebla nauczania do najwyższej specjalizacji naukowej -
zarazem techniczne i ogólne, przygotowujące człowieka i do pracy fizycznej, i do pracy
umysłowej, powinno być głównym przedmiotem troski wolnego społeczeństwa.
Sprawiedliwość ekonomiczna musi, naszym zdaniem, spełniać dwa podstawowe warunki:
Ziemia należy tylko do tych, którzy ją sami uprawiają - do gmin rolniczych. Kapitały i
wszystkie narzędzia pracy - do robotników, asocjacji robotniczych.
III. Cały przyszły ustrój polityczny powinien być swobodną federacją wolnych arteli
(asocjacji) robotniczych - zarówno rolniczych, jak fabryczno-rzemieślniczych.
Dlatego też w imię wyzwolenia politycznego pragniemy przede wszystkim definitywnego
zburzenia państwa, wyplenienia wszelkiej państwowości ze wszystkimi jej instytucjami
kościelnymi, politycznymi, wojskowo- i cywilno-biurokratycznymi, prawnymi, naukowymi i
finansowo-ekonomicznymi.
Pragniemy całkowitej wolności dla wszystkich narodów uciśnionych dzisiaj przez imperium,
wolności z prawem najszerszego samostanowienia w oparciu o- ich własne instynkty,
potrzeby i wolę, ażeby te spośród nich, które zechcą zostać członkami narodu rosyjskiego,
mogły na zasadzie tworzonej od dołu federacji utworzyć wspólnie naprawdę wolną i
szczęśliwą społeczność, pozostającą w przyjaznym i federacyjnym związku z analogicznymi
społecznościami Europy i całego świata.
* Mikołaj Iwanowicz Żukowski
Urodził się w 1833 r. w guberni orenburskiej jako syn właściciela niewielkiego majątku
ziemskiego. Po ukończeniu Uniwersytetu Moskiewskiego krótko pracował w archiwum
Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W 1862 r. zamieszany wraz ze swymi braćmi,
Włodzimierzem i Wasylem, w sprawę nielegalnej drukarni studenta Piotra Bałłoda, musiał
wyjechać za granicę. Został zaocznie skazany przez Sąd Senatu za niestawienie się przed
sądem na pozbawienie wszystkich praw i konfiskatę majątku.
W Londynie pomocy udzielili mu Hercen i Ogariow, a on poświęcił pierwsze lata na
emigracji organizowaniu kolportażu wydawnictw Hercenowskich do Rosji. Osiadł w tym celu,
zgodnie z życzeniem Hercena, w Dreźnie. Od 1864 r. przeniósł się do Szwajcarii i od razu
zdobył poważną pozycję w życiu emigracji rosyjskiej. W 1867 r. zetknął się po raz pierwszy z
przybyłym do Genewy Bakuninem, stając się odtąd jego najbliższym współpracownikiem i
przyjacielem. Wydawał wspólnie z nim i Mikołajem Utinem "Narodnoje Dieło", opuszczając
następnie to pismo z powodu rozdźwięków z Utinem.
W latach 1869-1870 brał udział w akcji wydawniczej Bakunina i Nieczajewa. Mimo
negatywnej oceny postawy Nieczajewa ogłosił publiczny protest w jego obronie. Był
członkiem "Ligi Wolności i Pokoju" i "Aliansu Demokracji Socjalistycznej", a następnie, po
rozwiązaniu tej organizacji, znalazł się w genewskiej sekcji I Międzynarodówki. Opuścił ją
demonstracyjnie w 1872 r. po wykluczeniu z niej Bakunina.
W 1876 r. - w myśl porozumienia między "młodymi bakuninistami" a rewolucjonistami
przybyłymi z Rosji - został współredaktorem gazety "Rabotnik", a po jej zamknięciu -
"Obszcziny". Wchodził także w skład redakcji wydawanego przez anarchistów Ch. Perrona i
E. Reclusa pisma "Le Travailleur". W latach 80-ych odsunął się od działalności politycznej.
Zmarł w Genewie 10 maja 1895 r.
Michał Bakunin
Notatki na marginesie lektur Hegla
Nota redakcyjna
Notatki napisane przez Bakunina na marginesie lektur Hegla, pochodzą z okresu, gdy był on
w studiach nad filozofią heglowską najpełniej pogrążony. Zachowane konspekty prac Hegla,
sporządzane przez Bakunina w miarę postępu lektur, wskazują, że latem 1837 roku czytał on
Encyklopedię, Fenomenologią ducha i Filozofią religii. We wprowadzeniu do Encyklopedii
wczepia Bakunina heglowska teza o racjonalnym charakterze rzeczywistości. W tezie tej
Bakunin widział kwintesencję heglizmu. Konserwatywna jej interpretacja stała się osią
przewodnią opublikowanego nieco później (kwiecień 1838 rok) pierwszego artykułu Bakunina
- Wstępu do przemówień gimnazjalnych Hegla. Bakunin przetłumaczył trzy przemówienia
Hegla i dwa z nich poprzedzone wstępem opublikował w czasopiśmie "Moskowskij
Nabludatiel". (Polski tekst Wstępu zob. w: Rosyjska myśl filozoficzna i społeczna 1825-1861,
pod red. A. Walickiego; tytuł tekstu - Filozofia pojednania). Swoją wersję heglizmu,
zarysowaną już w Notatkach, Bakunin popularyzował w rozmowach, dyskusjach i licznych
listach z owego okresu.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 101 - 106. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Priamuchino 1837 roku, wrzesień, 4-go. Sobota
Tak, życie to szczęśliwość; żyć to rozumieć, rozumieć życie; nie ma zła, wszystko jest
dobrem; tylko ograniczenie jest złem, ograniczenie oczu duszy. Wszystko, co istnieje, jest
życiem ducha, wszystko jest przesycone duchem, nie ma nic poza duchem. Duch to absolutna
wiedza, absolutna wolność, absolutna miłość. A co za tym idzie, i absolutna szczęśliwość.
Człowiek jako istota naturalna, jak wszystko, co należy do natury, jest śmiertelnym i
ograniczonym momentem tego absolutnego życia. Nie jest jeszcze wolny, ale tkwi w nim
możliwość bezgranicznej wolności, bezgranicznej szczęśliwości. Możliwość ta tkwi w
świadomości. Człowiek jest istotą świadomą. Świadomość to wyzwolenie, powrót ducha ze
sfery skończoności i ograniczonej określoności do swej nieskończonej istoty. Stopień
świadomości człowieka to stopień jego wolności, stopień jego człowieczeństwa, miłości, a co
za tym idzie, stopień jego szczęśliwości. Ta część jego istoty, która jest wolna, świadoma - to
dobro, szczęśliwość; ta, która jest ograniczona, nieświadoma - to zło, nieszczęście. Tylko dla
skończonej, ograniczonej świadomości istnieją zło i nieszczęścia, ale w tej właśnie
świadomości tkwi możność i konieczność wyzwolenia. A więc nie ma zła, wszystko jest
dobrem; życie to szczęśliwość.
Hegel mówi, że tylko myślą różni się człowiek od zwierzęcia. Jest to różnica bezgraniczna,
ona sprawia, że człowiek jest istotą samodzielną, wieczną. Jako część natury, każdy osobnik
podlega tej samej żelaznej konieczności, tej niewoli, jakiej podlega wszystko, co należy do
natury. Jest istotą śmiertelną, jest niewolnikiem, jest nawet jako jednostka - niczym. Stanowi
rzeczywistość tylko jako gatunek i podlega koniecznym prawom tego gatunku. Ale
świadomość uwalnia go od tej konieczności, czyni go istotą samodzielną, wolną, wieczną.
Człowiek jako taki jest zawsze wolny i wieczny - podobnie jak świadomość, jak pojęcie tego
ducha, który rozwinie się przez jego życie. Dla siebie jednak może on być po części
niewolnikiem, może być istotą skończoną. Człowiek jako istota skończona to ten, który
jeszcze nie przesiąknął cały świadomym siebie duchem, w którego istocie jest jeszcze pewna
strona odznaczająca się bezpośredniością, jeszcze nie nawiedzona światłem ducha. Ta strona
jego istoty sprawia, że jest skończony, ogranicza widnokrąg oczu duszy; a wszelkie
ograniczenie jest złem, nieszczęściem, oddzieleniem od Boga. Ta strona człowieka, nie
opromieniona światłem ducha, nakłada na niego okowy, przeszkadza mu zlać się z Bogiem,
czyni go niewolnikiem przypadku. Przypadek to kłamstwo, przywidzenie; w prawdziwym i
rzeczywistym życiu nie ma przypadku, wszystko tam jest świętą koniecznością, boską
szczęśliwością. Przypadek jest bezsilny wobec prawdziwej rzeczywistości; tylko
przywidzenia, tylko urojone zainteresowania i pragnienia człowieka podlegają przypadkowi.
Przypadek nakłada okowy na wolność śmiertelnego człowieka; przypadek - to ciemna, nie
opromieniona światłem ducha strona jego życia. Świadomość - to wyzwolenie od
bezpośredniości, nasycenie natury człowieka światłem ducha. Im mniej świadomy jest
człowiek, tym bardziej podlega przypadkowi; im bardziej jest świadomy, tym bardziej jest od
niego niezależny. Tylko to, co jest złudą, ginie od przypadku, ale złuda powinna ginąć.
Złudzenie zostaje zniszczone przez złudzenie - na tym polega wyzwolenie człowieka.
Wszystko żyje, wszystko czerpie życie z ducha. Tylko dla martwego oka rzeczywistość jest
martwa. Rzeczywistość to wieczne życie Boga. Nieświadomy człowiek też żyje wśród tej
rzeczywistości, ale nie uświadamia jej sobie, dla niego wszystko jest martwe, on wszędzie
widzi śmierć, bo jego świadomość nie wkroczyła jeszcze w życie. Im bardziej żywy jest
człowiek, tym bardziej przesyca go świadomy siebie duch, tym żywsza jest dla niego
rzeczywistość, tym jest mu bliższa. Co rzeczywiste, to rozumne. Duch to absolutna potęga,
źródło wszelkiej potęgi. Rzeczywistość - to jego życie, a zatem rzeczywistość jest
wszechpotężna jako wola i dzieło ducha. Śmiertelny człowiek oderwany jest od Boga,
odseparowany od rzeczywistości złudzeniami, swoją bezpośredniością; dla niego
rzeczywistość i dobro nie stanowią tożsamości; dla niego istnieje podział na dobro i zło. Może
być człowiekiem moralnym, ale nie religijnym, dlatego też jest niewolnikiem rzeczywistości,
boi się i nienawidzi jej. Kto nienawidzi i nie zna rzeczywistości, ten nienawidzi i nie zna
Boga. Rzeczywistość to wola boska. Przez poezję, religię i wreszcie filozofię spełnia się
wielki akt pogodzenia człowieka z Bogiem. Człowiek religijny czuje, wierzy, że wola boska
jest absolutnym, jedynym dobrem, mówi: "Niech się stanie wola Twoja", mówi to, chociaż
nie pojmuje rozumem, że wola boska jest w istocie rzeczywistą szczęśliwością i że w niej
tylko jest ostateczne zadowolenie. Moralny punkt widzenia prowadzi do podziału na dobro i
zło, odrywa człowieka od Boga, a zatem i od rzeczywistości. Dla niego* /* Tzn. "dla
człowieka moralnego". - Red. oryginału./ zło jest tak samo istotne jak i dobro. On boi się zła,
jest niespokojny, toczy się w nim nieustanna walka między dobrem a złem, szczęśliwością a
nieszczęściem. Dla człowieka religijnego nie ma zła; on widzi w nim urojenie, śmierć,
ograniczoność zwyciężoną przez objawienie Chrystusa. Człowiek religijny czuje swą
indywidualną bezsilność, wie przy tym, że cała potęga pochodzi od Boga, i oczekuje od niego
oczyszczenia i łaski. Łaska boska oczyszcza człowieka od urojeń, rozprasza mgłę
oddzielającą go od słońca.
Filozofia, jako samodzielny rozwój i oczyszczenie myśli, to nauka ludzka, wywodząca się
wprost od człowieka, i zarazem boska, albowiem mieści w sobie potęgę łaski, oczyszczenie
człowieka od urojeń i jego zjednoczenie z Bogiem. Człowiek, który przeszedł przez wszystkie
trzy sfery rozwoju i wychowania, jest człowiekiem doskonałym i wszechpotężnym;
rzeczywistość to dla niego dobro absolutne, wola boska - to jego świadoma wola.
Geniusz to żywa świadomość współczesnej rzeczywistości.
2 listopada [roku 1837]. Wtorek
Niemało czasu upłynęło od chwili, jak przyszło mi do głowy robić tutaj notatki o moim życiu
wewnętrznym. Wiele wstrząsów przecierpiała dusza moja i omal znowu nie upadłem. Nie,
jeszcze nie dość jestem oświecony światłem prawdy, wciąż jeszcze nie dość jest we mnie
miłości, abym mógł, nie kontrolując się, oddawać się wszystkim wrażeniom bez wyboru.
Dużo jest jeszcze we mnie nie oświeconych stron i one to sprawiają, że niedostępna mi jest
nieprzerwana harmonia. Przeżywam chwile oschłości i chłodu i w takich chwilach muszę być
nieugięty; muszę patrzeć na nie jak na przejściowe chwile słabości, muszę poznać środki
służące do ich unicestwienia.
Na przyszły [rok] na wiosnę pojadę za granicę. Jest to konieczne, czas już wyjść ze stanu
nieokreślonego, określić się. Do tego muszę przygotować się 1) umysłowo i 2) materialnie: co
do 1), czytam teraz Fenomenologią.
9 listopada [roku 1837]. Wtorek
Przyroda nie przemija, ona mieści w sobie całą totalność negacji; czas jest w niej, a nie poza
nią, toteż nie ma nad nią mocy, ale pozostaje potęgą w stosunku do jednostkowych,
subiektywnych realizacji i realności przyrody, które są jednostronne i nie mieszczą w sobie
pojęcia totalności negacji - dlatego też czas jest wszechpotężny wobec nich, one powstają i
przemijają w czasie. Ludzka jednostkowość, podmiot ludzki jako jednostkowa realizacja
przyrody podlega temu samemu prawu czasu, także przemija. Ale zawiera w sobie całą
totalność negacji jako pełną, abstrakcyjną tożsamość ja = ja i w tej tożsamości podmiot ludzki
jest poza czasem i czas mieści się w nim. Czas przejawia swą potęgę nad przypadkowymi i
nieadekwatnymi określeniami tej czystej tożsamości i pod tym względem czas jest
abstrakcyjną podstawą zarówno zewnętrznego życia przyrody, jak i wewnętrznego życia
Ducha. I zdaje mi się, że pojedyncze realizacje przyrody są zupełnie w takim samym stosunku
do totalności przyrody, jak przypadkowe i jednostronne cechy i określenia podmiotu do
czystego podmiotu.
Michał Bakunin
O nauce...
Nota redakcyjna
Fragment artykułu "Usypiacze" Egalite 1869, tłumaczenie według M. A. Bakunin, Izbrannyje
soczinienija, t. IV Petersburg-Moskwa 1920, s. 25, 31, 32, 38, 45, 47, 48, 62. Publikacja za
Kucharzewski "Od białego do czerwonego cartau". Publikacja w wersji elektronicznej:
Anarchistyczne Archiwa 2006.
[...] W obecnym czasie nauczanie i nauka w ogromnej większości szkół i uniwersytetów
europejskich znajdują się w stanie systematycznego i celowego fałszowania. Można
pomyśleć, iż nauka jest umyślnie stworzona na to, aby otruć umysłowo i moralnie młodzież
burżuazyjna. Uniwersytet zaś i szkoły obróciły się w sklepy uprzywilejowane, gdzie
kłamstwo sprzedaje się hurtem i detalicznie. [...]
Nie będziemy wskazywali na teologię, naukę kłamstwa bożego, na prawoznawstwo, naukę
kłamstwa ludzkiego, na metafizykę i filozofię idealistyczną, naukę wszelkiego półkłamstwa;
wskażemy na takie nauki, jak historia, ekonomia polityczna, filozofia, wsparte nie na realnym
poznaniu natury, lecz na tych samych zasadach, na których zbudowane są teologia,
jurysprudencja i metafizyka. Powiedzieć można bez przesady, że każdy młodzieniec
wychodzący z uniwersytetu i przepojony tymi naukami, czyli raczej tymi rozmaitymi
odmianami kłamstwa systematycznego, zupełnie ginie umysłowo. [...]
Profesorowie, ci nowocześni kapłani patentowanej politycznej i socjalnej szarlatanerii, otruli
go tak znakomitą trucizną, że potrzebne są cuda sztuki leczniczej, aby go wyleczyć... Inna
sprawa, wydział nauk ścisłych i przyrodniczych. To są prawdziwe nauki!... O ile nauki
ideologiczne są oparte na autorytecie i są arystokratyczne, o tyle nauki przyrodnicze są
demokratyczne i szeroko liberalne... Młodzi ludzie, którzy studiowali nauki ideologiczne,
stają się w życiu wyzyskiwaczami i reakcjonistami-doktrynerami; ci zaś, którzy studiują
nauki przyrodnicze, stają się rewolucjonistami, wielu zaś - rewolucjonistami-socjalistami. W
tej części młodzieży pokładamy nadzieję. [...]
[W Międzynarodowym Stowarzyszeniu Robotników] Współpraca ich mieć będzie wysoką
wartość, jeśli tylko zrozumieją oni, że misja nauki polega teraz nie na panowaniu, lecz na
służeniu pracy, że im wypada znacznie więcej uczyć się od robotnika, niż być jego
nauczycielem. Oni są przedstawicielami młodej burżuazji, on - przedstawicielem ludzkości
przyszłej, w nim zawarta jest cała jej przyszłość. W ten sposób w przyszłych wydarzeniach
dziejowych rola przodująca będzie przy robotniku, zaś studenci z burżuazji okażą się jego
uczniami. [...]
Ze wszystkich arystokracji, które uciskały społeczeństwo ludzkie, tak zwana arystokracja
umysłu jest najbardziej nikczemna, pogardliwa, pyszna i gnębiąca". Arystokracja
pochodzenia mówi człowiekowi: nie jesteś szlachcicem; arystokracja kapitału mówi: nie masz
grosza. [...] Lecz arystokracja umysłu mówi ci: nic nie umiesz, nic nie rozumiesz, jesteś
osłem, a ja jestem człowiekiem rozumnym... - To jest nie do zniesienia. [...]
Nowoczesne uniwersytety europejskie, tworząc rodzaj rzeczpospolitej uczonych,
wyświadczają burżuazji te same przysługi, które niegdyś Kościół katolicki świadczył
szlachcie i podobnie jak katolicyzm sankcjonował w swoim czasie cały ucisk szlachty w
stosunku do ludu uniwersytet, świątynia nauki burżuazyjnej, tłumaczy i usprawiedliwia
obecnie eksploatację tego samego ludu przez kapitał burżuazji. [...]
"Postęp [nauki i sztuki] jest ogromny - to prawda, lecz im bardziej on wzrasta, tym bardziej
staje się przyczyną umysłowej, a przeto i materialnej niewoli, przyczyną nędzy i umysłowego
zacofania ludu, stopniowo rozszerzając przepaść oddzielającą poziom umysłowy ludu od
poziomu umysłowego klas uprzywilejowanych. [...]
Umysł ludu, z punktu widzenia zdolności przyrodzonej, stanowczo w obecnej chwili jest
mniej przytępiony, mniej zepsuty, okaleczony i spaczony przez konieczność obrony interesów
niesprawiedliwych, a więc naturalnie posiada większą moc niż umysł burżuazyjny; lecz za to
ten jest uzbrojony w naukę, a ta broń jest straszna. [...]
Jaka siła podtrzymuje klasy uprzywilejowane?... Siła państwa. A co stanowi dziś główną siłę
państwa? Nauka. [...]
Reasumujemy. Przy współczesnej organizacji społeczeństwa postęp nauki był przyczyną
względnej ciemnoty proletariatu, podobnie jak postęp przemysłu i handlu był przyczyną jego
względnej biedy. Przeto postęp umysłowy i materialny jednakowo sprzyjał wzmożeniu
niewoli proletariatu. [...]
Nauczyciele, profesorowie, rodzice - wszyscy członkowie tego społeczeństwa, wszyscy są
mniej lub więcej przez nie zdemoralizowani. Jakżeż mogą oni dać uczniom to, czego nie ma
w nich samych? Moralność zaszczepiać można dobrze tylko przykładem, a ponieważ
moralność socjalistyczna jest wręcz sprzeczna z moralnością współczesną, przeto
nauczyciele, znajdując się mniej lub więcej pod władzą tej ostatniej, dowodziliby uczniom
przykładem swym czegoś wręcz odmiennego od tego, co głosiliby w szkołach. Przeto
edukacja socjalistyczna jest niemożliwa w szkołach, jak niemożliwa jest i we współczesnej
rodzinie. [...]
Główna sprawa obecnie to nie oświata dla mas. Pierwsza sprawa dla ludu - to jego
wyzwolenie ekonomiczne, które niechybnie i bezpośrednio pociąga za sobą jego wyzwolenie
polityczne, a w ślad za nim umysłowe i moralne. [...]
Państwo i marksizm
Nota redakcyjna
Powyższy tekst jest fragmentem 2 rozdziału, wydanej w 1950 roku, książki Marxism, Freedom
and the State [Marksizm, wolność i państwo]. Książka skompilowana została z, pochodzących
z lat 1870 -1872, artykułów, esejów i fragmentów większych prac Bakunina, dotyczących
zawartych w tytule zagadnień. Książka pod redakcją K.J. Kenafick, została wydana w
Londynie w 1950 roku. Wydanie polskie fragmentu, według tłumaczenia Agnieszki Pluty.
Publikacja za www.czsz.prv.pl
Karol Marks, niezaprzeczalny mózg Socjaldemokratycznej Partii Niemiec jest wielkim
uzbrojonym w głęboką naukę duchem, o którym bez schlebiania można powiedzieć, że całe
swoje życie poświęcił wielkim zadaniom, których wykonanie przypada na dzień dzisiejszy,
chodzi mianowicie o uwolnienie pracy i robotników. Karol Manc będąc także
niezaprzeczalnie, jeżeli nie jedynym, to przynajmniej jednym z najważniejszych założycieli
Międzynarodowego Stowarzyszenia Pracowników uczynił rozwój idei komunizmu istotą
poważnej książki...Chociaż w jego pracy Kapitał niestety aż roi się od formułek i
metafizycznych subtelności, które czynią go niestrawnym dla mas czytających, jest ona
bardzo naukowym i rzeczywistym dziełem, mianowicie w tym sensie, że wyklucza każdą
logikę oprócz logiki faktów...
Marks jest nie tylko uczonym socjalistą, jest on także bardzo mądrym politykiem i żarliwym
patriotą. Jak Bismarckowi i jego wielu innym socjalistycznym i nie socjalistycznym ziomkom
chodzi mu, chociaż za pomocą innych środków niż tych używanych przez Bismarcka, o
utworzenie wielko niemieckiego państwa ku chwale narodu niemieckiego i na jego szczęście,
i do dobrowolnej lub wymuszonej cywilizacji świata.
Polityka Bismarcka służy teraźniejszości; polityka Marksa, który uważa się za jego następcę i
kontynuatora, służy przyszłości. Twierdząc tak, daleki jestem od zniesławienia go. Gdyby nie
postrzegał się on w ten sposób, nie zezwoliłby Engelsowi, powiernikowi swoich wszystkich
myśli pisać, że Bismarck służyłby sprawie rewolucji społecznej. Bismarck służy jej i teraz na
swój sposób, Manc będzie służył jej później i w sposób inny. W tym sensie będzie on
kontynuatorem Bismarcka, tak jak dzisiaj jest on wielbicielem jego polityki.
Zbadamy teraz szczególny charakter polityki Marksa i rozpatrzymy istotne punkty, które
oddzielają ją od polityki Bismarcka. Główny punkt, a jest się skłonnym powiedzieć, że
zarazem jedyny, jest następujący: Marks jest demokratą, autorytarnym socjalistą i
republikaninem; Bismarck jest do szpiku kości pomorskim arystokratyczno-
monarchistycznym junkrem. Różnica jest zatem bardzo znaczna i obie strony jej nie
ukrywają. W tym punkcie nie do pomyślenia jest porozumienie pomiędzy Bismarckiem i
Marksem...
Widzimy teraz, co ich naprawdę łączy. Jest to nieograniczony kult państwa. Nie potrzebuję
udowadniać tego stwierdzenia w przypadku Bismarcka, dowody mam w garści. Od stóp do
głów jest on mężem stanu i nikim innym jak mężem stanu. Wierzę jednak, iż nie trzeba zbyt
wielkich starań, aby wskazać to samo u Marksa. Kocha on rządy tak bardzo, że życzyłby
sobie nawet ustanowienia jakiegoś w Międzynarodowym Zrzeszeniu Pracowników; uwielbia
on władzę tak bardzo, że chciałby narzucić nam swą dyktaturę. To zdaje się wystarczać do
scharakteryzowania jego osobistego stanowiska. Socjalistyczny i polityczny program Marksa
jest tego wiernym odbiciem. Najważniejszą intencją wszystkich jego starań, jak to było
proklamowane w statucie założycielskim jego partii w Niemczech, jest utworzenie wielkiego
państwa ludowego.
Ale kto mówi o państwie, ma bez wątpienia na myśli specjalnie ograniczone państwo, o ile
tylko jest ono bardzo duże, do którego należy wiele różnych narodów i krajów, ale jeszcze
więcej jest ich wykluczonych. Ponieważ, jeżeli Manc, jak Napoleon czy Karol V, nie marzył -
na przekór międzynarodowym ambicjom trawiącym go dzisiaj - o państwie uniwersalnym czy
jak papiestwo o uniwersalnym kościele, pewnego dnia, kiedy wybije godzina
urzeczywistnienia jego marzeń ( jeżeli ona w ogóle kiedykolwiek wybije ) będzie się musiał
zadowolić rządem jednego a nie wielu państw. Z tego wynika, że kto mówi o państwie, mówi
jakieś państwo i... tym samym zatwierdza egzystencję wielu państw, a kto mówi o wielu
innych państwach, mówi natychmiast: konkurencja, zazdrość, permanentna wojna.
Najprostsza logika jak i cała historia dają świadectwo takiemu pojmowaniu.
Każde państwo ryzykując własnym upadkiem musi dążyć do władzy absolutnej, a kiedy już
będzie potężne musi prowadzić pertraktacje ze zdobywcami, aby samo nie zostało podbite;
ponieważ dwie równie mocne, ale obce dla siebie siły nie mogłyby współegzystować bez
próby zniszczenia się nawzajem. Kto mówi o podbijaniu, mówi o zdobytych narodach,
niewolnictwie i ucisku.
W naturze państwa leży przerwanie solidarności rasy ludzkiej i że tak powiem wyparcie się
człowieczeństwa. Państwo nie może się uchronić w swej integralności i sile, jeżeli nie
zaprezentuje się przynajmniej swym własnym poddanym jako najwyższy i absolutny cel
egzystencji, ponieważ nie może ono jako takie ukazać się mieszkańcom innych nie podbitych
przez niego krajów. Z tych połączonych narodzin moralności państwowej i rozsądku
państwowego wypływa nieuchronnie zerwanie z moralnością ludzką postrzeganą jako
uniwersalna i z uniwersalnym rozumem. Zasada politycznej czy państwowej moralności jest
bardzo prosta. Ponieważ państwo przedstawia swój własny najwyższy cel wszystko, co staje
temu rozwojowi na przeszkodzie, chociaż byłaby to nawet najbardziej humanitarna rzecz na
ziemi, jest złe. Ten rodzaj moralności nazywa się patriotyzmem.
Międzynarodówka jest negacją patriotyzmu, a więc i państwa. Gdyby Marks i jego
przyjaciele z Niemieckiej Partii Socjaldemokratycznej odnieśli sukces przy wprowadzeniu do
naszego programu zasady państwa, zniszczyliby przez to międzynarodówkę.
Państwo musi być, z powodów samozachowawczych, odnośnie polityki zewnętrznej
koniecznie wyposażone w pełnomocnictwo; jeżeli stanie się tak z polityką zewnętrzną
przeniesie się to nieomylnie także na politykę wewnętrzną. Ponieważ każde państwo musi
zgodzić się na kierowanie i inspirowanie szczególną moralnością, która odpowiada warunkom
jego egzystencji, czuwa nad tym, żeby wszystkie myśli, przede wszystkim jednak czyny
poddanych były inspirowane zasadami patriotyzmu i aby ślepo ufali oni teorii prawej i
powszechnej ludzkiej etyki. Wynika z tego konieczność państwowej cenzury; zbyt duża
wolność mowy i myśli" byłaby, jak sądzi Marks ze swego nadzwyczaj politycznego punktu
widzenia, zbyt prawa, sprzeczna z jednomyślnością, która jest konieczna dla zapewnienia
bezpieczeństwa państwa. To, iż jest to rzeczywistym zdaniem Marca, zostało aż nadto
udowodnione przez jego próby i pod wiarygodnie brzmiącym pretekstem i ochronną maską
cenzura została wprowadzona do międzynarodówki.
Jednak pomimo tak czujnej cenzury, ba, nawet wtedy, gdyby państwo przejęło wychowanie i
pouczanie narodu, czego życzyłby sobie Mazzini, a co chętnie widziałby Marks, władze nigdy
nie mogłyby być pewne, że zabronione i niebezpieczne myśli nie czmychną do wewnątrz i nie
zostaną przemycone do świadomości rządzonego przez nie ludu. Zakazane owoce mają
wielką siłę przyciągania ludzi, a demon rebelii, ten wieczny nieprzyjaciel państwa, bardzo
łatwo budzi się w ich sercach , jeżeli nie są dostatecznie ogłupieni, tak że ani wychowanie, ani
instrukcje, ani nawet cenzura nie gwarantują spokoju państwa w wystarczającym zakresie.
Państwo wymaga jeszcze policji, ofiarnych agentów, którzy czuwają nad prądami opinii i
namiętnościami ludzkimi, manipulując nimi potajemnie i ukradkiem. Widzieliśmy, że sam
Marks był zaskoczony tą koniecznością, że wierzył, że musiałby wszystkie regiony
międzynarodówki, szczególnie jednak Włochy, Francję i Hiszpanię zapełnić tajnymi
agentami. Ostatecznie nastąpi, perfekcyjna jak zawsze, argumentowana z punktu widzenia
samozachowawczego państwa, organizacja wychowania i instruowania narodu, cenzury i
policji, ponieważ państwo nie może być pewne swej egzystencji, dopóki nie będzie
rozporządzało uzbrojoną potęgą wojskową, która obroni go przed "wewnętrznymi" wrogami.
Państwo jest rządem ogromnej liczby ludzi, którzy są bardzo różni pod względem poziomu
ich kultury, przyrody krajów, które zamieszkują, pracy, którą wykonują, interesów i dążeń,
którymi się kierują - państwo jest rządem całej tej mniejszości, która nie może (nawet jeżeli
tysiąckrotnie zawdzięczałaby swą pozycję ogólnemu prawu wyborczemu, a jej czyny byłyby
kontrolowane przez organy reprezentacyjne, jeżeli nie będzie ona wyposażona we
wszechwiedzę, wszechobecność i wszechmoc, które teolodzy przypisują Bogu ) poznać i
przewidzieć potrzeb lub sprawiedliwie zaspokoić najbardziej prawych i pilnych spraw na
świecie. Ciągle będą istnieli niezadowoleni ludzie, ponieważ zawsze ktoś będzie ofiarą.
Poza tym już ze swej natury państwo, podobnie jak kościół, jest wielką ofiarą istot żyjących.
Jest ono istotą samowolną, w której sercu spotykają się, stykają, wzajemnie niszczą i
absorbują wszystkie pozytywne, żywe, indywidualne i lokalne interesy ludności w owej
abstrakcji, którą zwykło się nazywać interesami ogółu, dobrem ogółu, powszechnym
bezpieczeństwem i gdzie się wzajemnie znoszą wszystkie rzeczywiste pojedyncze chęci w
drugiej abstrakcji nazywaną wolą ludu. Z tego wynika, że ta tzw. wola ludu nie jest niczym
innym jak ofiarowaniem i zaprzeczeniem wszystkich pojedynczych chęci ludzi; dokładnie tak
samo, jak tzw. powszechne dobro nie jest niczym innym niż ofiarowaniem jego interesów.
Ale żeby ta pożerająca wszystko abstrakcja mogła zostać narzucona milionom ludzi,
musiałaby być ona reprezentowana przez jakąś realną istotę, jakąś żyjącą siłę. Obie te rzeczy
egzystują od zawsze. W kościele jest to duchowieństwo, a w państwie - klasa panująca.
A co znajdujemy w rzeczywistości całej historii? Państwo było zawsze spadkobiercą tej czy
owej klasy uprzywilejowanej; arystokratycznej, mieszczańskiej i wreszcie biurokratycznej, a
kiedy wszystkie inne klasy zostaną już wyczerpane, wzlot i upadek państwa zostanie
dopasowany do warunków jakiejś maszyny; to, że państwo daje klasę uprzywilejowaną, która
jest zainteresowana jego trwaniem, jest za każdym razem niezbędne jeśli chodzi o jego
uratowanie. Właśnie wspólnym interesem klasy uprzywilejowanej jest to, co nazywa się
patriotyzmem. Ale w ludowym państwie Marksa, co zostało nam przedstawione, nie będzie
żadnej klasy uprzywilejowanej. Wszyscy będą równi, nie tylko z prawnego i politycznego,
lecz także i ekonomicznego punktu widzenia. Zostało to przynajmniej obiecane, chociaż
przyglądając się sposobowi, w jaki jest to praktykowane mocno wątpię, czy obietnica ta
zostanie dotrzymana. Nie będzie więc żadnej klasy uprzywilejowanej, ale zapewne jakiś rząd
i, proszę zauważyć, będzie to najgorszy wielowarstwowy rząd, który nie będzie zadowolony
rządząc masami tylko w sprawach politycznych, co jest domeną każdej dzisiejszej władzy, ale
chce mieć także to prawo, jeśli chodzi o sprawy ekonomiczne. W tym celu nastąpi
koncentrowanie produkcji i prawny podział majątku, zabudowa kraju, utworzenie i rozwój
fabryk, organizacja i kierowanie handlem, wreszcie wykorzystanie kapitału w produkcji w
rękach jednego bankiera, jakim jest państwo. Wszystko to czyni potrzebnym w tym rządzie
ogromna wiedza i wielu jajogłowych. Będzie to panowanie inteligencji naukowej, najbardziej
arystokratyczny, despotyczny, arogancki i pogardliwy reżim ze wszystkich. Da to nową klasę,
nową hierarchię rzeczywistych i rzekomych naukowców i uczonych, a świat zostanie
podzielony na mniejszość, która będzie rządziła w imieniu wiedzy i na ogromną
nieuświadomioną większość. A potem mniejszość ta zmiotłaby nieuświadomione masy!
Taki reżim nie omieszka obudzić w masach znacznego niezadowolenia i aby utrzymać je na
wodzy Marks będzie potrzebował oświeconego i wyzwolonego rządu nie mniej znacznej siły
zbrojnej.
"Taki rząd musi być mocny - mówi Engels - aby utrzymać porządek wśród
milionów niewykształconych ludzi, których brutalne powstanie byłoby w
stanie wszystko zniszczyć i wywrócić do góry nogami, będzie to samodzielny
rząd kierowany przez jajogłowych".
Możecie chyba zobaczyć, co znalazłoby się w państwie Marksa za tymi wszystkimi
demokratycznymi i socjalistycznymi frazesami i obietnicami jego programu, co naprawdę
wyczynia despotyczna i brutalna natura państwa, jak wygląda forma jego rządów. Ostatnia
analiza wykazała, że państwo ludowe zalecane z takim naciskiem przez Marksa i państwo
arystokratyczno-monarchistyczne utrzymujące się przy życiu za pomocą środków władzy
zalecane przez Bismarcka są w pełni identyczne, jeżeli chodzi o naturę wewnętrznego i
zewnętrznego postawionego celu. W polityce zewnętrznej w obu tych przypadkach chodzi o
rozwój potęgi militarnej, tzn. o podbój; w polityce wewnętrznej oba służą przemocy zbrojnej,
temu ostatniemu argumentowi zagrożonej władzy politycznej przeciw masom, które
zmęczone wieczną wiarą, nadzieją, uległością i posłuszeństwem, powstaną w rewolucyjnym
zrywie.
PAŃSTWOWOŚĆ A ANARCHIA
Walka dwóch partii w Międzynarodowym Stowarzyszeniu
Robotników
Nota redakcyjna
Państwowość a anarchia (tytuł oryginału: Gosudarstwiennost i anarchia) ukazała się w
Genewie w końcu 1873 roku. Miała ona stanowić pierwszą publikację zainicjowanej przez
rosyjskich zwolenników Bakunina serii wydawniczej: "Wydawnictwa rosyjskiej socjalno-
rewolucyjnej partii". Przeznaczona dla rewolucjonistów rosyjskich, praca miała zawierać
wykład podstawowych zasad anarchizmu. Bakunin zamierzał wyłożyć je w dwóch częściach.
W pierwszej części Bakunin przyjął za punkt wyjścia rozważań problemy walki anarchistów i
marksistów w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Robotników. Kwestie te silnie go wówczas
zaprzątały. Stąd też podtytuł pracy: Walka dwóch partii w Międzynarodowym Stowarzyszeniu
Robotników. Ale referując problem, Bakunin swoim zwyczajem czyni obszerne dygresje,
zarysowuje szeroko obraz sytuacji społeczno-politycznej ówczesnej Europy, zapominając
niejako o głównym przedmiocie swych rozważań. Mimo to praca zawiera podstawowe idee
anarchistycznej koncepcji Bakunina w ich ostatecznym kształcie.
Praca Bakunina ukazała się w czasie, gdy zrezygnował on już z publicznej kontynuacji swej
działalności społeczno-politycznej. Toteż można ją rozpatrywać jako jego testament ideowy.
Zamierzonej części drugiej Bakunin nie napisał, a i część pierwsza pozostała nie zakończona.
Przekład publikowanych w niniejszym przekładzie obszernych fragmentów Państwowości i
anarchii został dokonany według wydania rosyjskiego: M. A. Bakunin, "Izbrannyje
soczinienija", t. I, Petersburg, wyd. "Gołos Truda", 1919.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 165 - 337. Przełożyła Zofia Krzyżanowska.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Podział i śródtytuły od redakcji wydania elektronicznego.
Proletariat a państwo współczesne
Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników, które powstało zaledwie przed dziewięciu
laty, zdążyło już uzyskać taki wpływ na rozwój wydarzeń ekonomicznych, społecznych i
politycznych w całej Europie, że wszyscy publicyści i mężowie stanu muszą obecnie śledzić
jego działalność z największą, niekiedy zaprawioną lękiem uwagą. Świat oficjalny i
półoficjalny, cały burżuazyjny świat szczęśliwych wyzyskiwaczy pracy robotniczej spogląda
na Międzynarodówkę z tym wewnętrznym drżeniem, jakiego doznaje się wobec nie znanego
jeszcze i nieokreślonego, lecz niezmiernie groźnego niebezpieczeństwa; patrzy na nią jak na
potwora, który niechybnie pochłonie istniejący państwowo-ekonomiczny ustrój społeczny,
jeżeli jego szybkim postępom nie położy się kresu przez zastosowanie szeregu energicznych
środków jednocześnie we wszystkich krajach Europy.
Jest rzeczą znaną, że po zakończeniu ostatniej wojny, w wyniku której został złamany
historyczny prymat państwa francuskiego w Europie i ustanowiony w zamian jeszcze bardziej
nienawistny i zgubny prymat państwa pangermańskiego, ulubionym tematem rozmów między
poszczególnymi rządami stała się kwestia, jakie środki należy podjąć w walce przeciwko
Międzynarodówce. Zjawisko niezmiernie naturalne. Państwa, z natury swej różne i
nieprzejednanie wrogie, nie mogły i nie mogą na innej płaszczyźnie dojść do porozumienia
niż przez solidarne ciemiężenie mas ludowych, które jest wspólną podstawą oraz celem ich
istnienia. Książę Bismarck był i oczywiście pozostanie nadal głównym orędownikiem,
spiritus movens tego nowego świętego przymierza. Nie on pierwszy jednak wystąpił na arenę
z propozycjami. Wątpliwy zaszczyt wystąpienia z tego rodzaju inicjatywą pozostawił
upokorzonemu rządowi niedawno rozgromionej Francji.
Minister spraw zagranicznych pseudoludowego rządu, ów zdrajca republiki, ale wierny
przyjaciel i obrońca zakonu jezuitów, wierzący w Boga, lecz gardzący człowiekiem i sam z
kolei wzgardzony przez wszystkich uczciwych rzeczników sprawy ludowej, sławetny
krasomówca Jules Favre, który chyba tylko jednemu p. Gambetcie mógłby odstąpić
zaszczytne miano pierwowzoru wszystkich adwokatów - z radością podjął się roli
podstępnego oszczercy i donosiciela. Był jednym z tych członków tzw. rządu "Obrony
Narodowej", który najbardziej się przyczynił do rozbrojenia armii narodowej i do jawnie
zdradzieckiego oddania Paryża w ręce butnego, zuchwałego i bezlitosnego zwycięzcy. Książę
Bismarck okpił go i wydrwił na oczach całego świata. I oto p. Jules Favre, tak jakby się
pysznił tą podwójną hańbą, zarówno swoją własną, jak zdradzonej, a może i sprzedanej
przezeń Francji, pragnąc przypodobać się wielkiemu kanclerzowi zwycięskiego państwa
niemieckiego, który go zniesławił, a zarazem będąc przesycony głęboką nienawiścią do
proletariatu w ogóle, a do paryskiego świata robotniczego w szczególności - tenże p. Jules
Favre zadenuncjował oficjalnie Międzynarodówkę, której członkowie, stojąc na czele mas
robotniczych Francji, usiłowali wzniecić ogólnonarodowe powstanie zarówno przeciw
niemieckim zaborcom, jak i rodzimym wyzyskiwaczom, władcom i zdrajcom. Straszliwe
przestępstwo, za które oficjalna, to jest burżuazyjna Francja powinna była przykładnie i
surowo ukarać Francję ludową!
Oto dlaczego pierwsze słowo państwa francuskiego nazajutrz po straszliwej i sromotnej
klęsce należało do najnikczemniejszej reakcji.
Któż nie czytał pamiętnego orędzia Jules Favrea, w którym ordynarne kłamstwo i jeszcze
bardziej ordynarne nieuctwo tego republikanina-renegata mogło współzawodniczyć jedynie z
jego bezsilną i zaciekłą linią? Był to rozpaczliwy lament już nie jednego człowieka, lecz całej
burżuazyjnej cywilizacji, która wyeksploatowała cały świat i skazana jest na śmierć na skutek
krańcowego wyczerpania. Czując zbliżanie się nieuniknionego kresu, chwyta się w
rozpaczliwej wściekłości wszystkich środków, byleby tylko przedłużyć swe zgubne istnienie;
przyzywa na pomoc wszystkie bóstwa przeszłości, które sama niegdyś obaliła - wzywa i
Boga, i Kościół, i papieża, i prawo patriarchalne, a przede wszystkim domaga się najbardziej
niezawodnego w swoim mniemaniu środka ratunku - poparcia policji i dyktatury wojskowej,
choćby nawet pruskiej, byleby tylko obronić "uczciwych ludzi" przed straszliwą nawałnicą
rewolucji społecznej.
Okólnik p. Jules Favrea wzbudził oddźwięk, jak myślicie - gdzie? W Hiszpanii! Z kolei pan
Sagasta, efemeryczny minister efemerycznego króla hiszpańskiego, Amadeusza, zapragnął
przypodobać się księciu Bismarckowi i unieśmiertelnić swoje imię. On także przedsięwziął
pochód krzyżowy przeciwko Międzynarodówce. Nie poprzestając na daremnych i
bezowocnych poczynaniach, które wywołały tylko drwiący i pełen pogardy śmiech
hiszpańskiego proletariatu, wydał pełne frazesów dyplomatyczne orędzie, które ściągnęło nań
- pomimo niewątpliwej aprobaty księcia Bismarcka oraz wykonawcy jego poleceń, Jules
Favrea - zasłużoną naganę ze strony bardziej przezornego i mniej swobodnie sobie
poczynającego rządu Wielkiej Brytanii; po upływie kilku miesięcy rząd pana Sagasty został
obalony.
Jakkolwiek pan Sagasta przemawiał w swym orędziu w imieniu Hiszpanii, dokument ten
został prawdopodobnie obmyślony, a może i opracowany we Włoszech pod bezpośrednim
kierownictwem przebiegłego króla Wiktora Emanuela, szczęśliwego ojca nieszczęśliwego
Amadeusza.
We Włoszech prześladowanie Międzynarodówki podjęto z trzech różnych stron: po pierwsze,
jak należało się tego spodziewać, klątwę rzucił na nią sam papież. Uczynił to w sposób jak
najbardziej oryginalny, obejmując swą ekskomuniką wszystkich razem: członków
Międzynarodówki, masonów, jakobinów, racjonalistów, deistów i liberalnych katolików.
Według określenia Ojca Św. do tej społeczności wyzutej z praw należy każdy, kto nie
podporządkowuje się ślepo jego natchnionym przez Boga perorom. Dokładnie tak samo przed
26 laty pewien pruski generał określał komunizm:
"Czy wiecie - mówił do swoich żołnierzy - co znaczy być komunistą? Znaczy
to myśleć i działać wbrew myśli i najwyższej woli jego królewskiej mości".
Klątwę na Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników rzucił nie tylko papież. Słynny
rewolucjonista Giuseppe Mazzini, znany w Rosji bardziej jako patriota włoski, spiskowiec i
agitator niż jako metafizyk-deista i założyciel nowego Kościoła we Włoszech, właśnie sam
Mazzini w roku 1871, nazajutrz po klęsce Komuny Paryskiej, w tym samym czasie, w którym
bestialscy wykonawcy bestialskich wersalskich dekretów rozstrzeliwali tysiące rozbrojonych
komunardów, uznał za celowe i konieczne dorzucić do rzymskokatolickiej ekskomuniki i
policyjno-państwowych prześladowań także i swoją, niby to patriotyczną i rewolucyjną, w
istocie zaś na wskroś burżuazyjną i prawdziwie teologiczną klątwę. Przypuszczał, że
wystarczy, by zabrał głos, a wszelkie sympatie dla Komuny Paryskiej znikną we Włoszech
natychmiast i tworzące się wówczas sekcje Międzynarodówki zostaną zdławione w zarodku.
Tymczasem mowa jego odniosła wręcz przeciwny skutek; nic nie wpłynęło bardziej na
wzmocnienie sympatii do Międzynarodówki i zwiększenie liczby jej sekcji, jak właśnie jego
głośne i uroczyste klątwy.
Również rząd włoski, wrogi papieżowi, lecz jeszcze bardziej - Mazziniemu, nie zasypiał
sprawy. Początkowo nie dostrzegał niebezpieczeństwa grożącego mu ze strony
Międzynarodówki, która rozpowszechniała się szybko nie tylko w miastach, lecz nawet i we
wsiach Italii. Przypuszczał, że nowe stowarzyszenie będzie tylko przeciwdziałało rosnącym
wpływom burżuazyjno-republikańskiej propagandy Mazziniego, i nie omylił się pod tym
względem. Rychło jednak przekonał się, że propagowanie idei rewolucji społecznej wśród
ludności o żywym temperamencie, którą sam wtrącił w skrajną nędzę i bezlitośnie uciskał,
stanowi dlań większe niebezpieczeństwo niż polityczna agitacja i wszystkie przedsięwzięcia
Mazziniego. Śmierć wielkiego patrioty włoskiego, który zmarł wkrótce po swej gwałtownej
napaści na Komunę Paryską i Międzynarodówkę, rozproszyła wszelkie obawy włoskiego
rządu związane z partią mazzinistów. Partia ta, pozbawiona wodza, przestała od tej pory
stanowić najmniejsze nawet niebezpieczeństwo. Można było zaobserwować rozpoczynający
się w niej proces rozkładu, ponieważ zaś była ona na wskroś burżuazyjna zarówno ze
względu na swe podstawowe założenia i cele, jak i swój skład społeczny, przeto ujawniły się
w niej znamiona tej bezsilności, która w naszych czasach obezwładnia wszelkie poczynania
burżuazji.
Inaczej przedstawia się sprawa propagandowej i organizacyjnej działalności
Międzynarodówki we Włoszech. Rozwija się ona wyłącznie w środowiskach prostych
robotników, w których zarówno we Włoszech, jak we wszystkich innych krajach Europy
skupia się całe życie współczesnego społeczeństwa, wszystkie jego siły i cała przyszłość.
Łączą się z nimi tylko nieliczne jednostki ze świata burżuazyjnego, które z całej duszy
znienawidziły obecny ustrój polityczny, obecny porządek ekonomiczny i społeczny, ci, którzy
zerwali z macierzystą klasą poświęcając się całkowicie sprawie ludu. Niewiele jest takich
ludzi, a Więc tym bardziej należy ich cenić, oczywiście wtedy tylko, gdy nienawiść do
panującej wśród całej burżuazji żądzy władzy pozwoliła im przezwyciężyć resztki osobistej
ambicji i pychy; wtedy dopiero, powtarzam, są oni elementem niezwykle cennym. Lud jest
dla nich źródłem życia i niezmożonej siły, jest dla nich glebą, oni zaś w zamian dają ludowi
pozytywną wiedzę, zaprawiają umysły do abstrakcyjnego myślenia i uogólnień, uczą także,
jak należy organizować się i tworzyć związki, a one to właśnie stanowią świadomą siłę
bojową, nieodzowny warunek zwycięstwa.
We Włoszech, podobnie jak w Rosji, wiele jest takich pełnych młodzieńczego zapału ludzi -
nierównie więcej niż w jakimkolwiek innym kraju. Ale we Włoszech oprócz tych ludzi - a
fakt ten ma ogromne znaczenie - istnieją również ogromne masy proletariatu, z natury
niezwykle inteligentnego, lecz po większej części niepiśmiennego i pogrążonego niemal bez
reszty w nędzy. Składa się on z dwóch lub trzech milionów robotników fabrycznych i
drobnych rzemieślników oraz, w przybliżeniu, z dwudziestu milionów bezrolnych chłopów.
Jak już powiedziałem, tyrańskie i złodziejskie rządy klas wyższych, pod liberalnym berłem
króla, który wyzwolił i zjednoczył ziemie włoskie, doprowadziły te niezliczone rzesze ludzi
do tak rozpaczliwego stanu, że nawet zwolennicy i współpracownicy ówczesnego rządu, a
więc ludzie związani wspólnymi interesami, zaczęli przyznawać się do tego i otwarcie głosić,
zarówno w parlamencie jak w dziennikach urzędowych, że nie sposób dalej kroczyć tą drogą i
że bezwzględnie należy coś dla ludu uczynić, aby zapobiec wybuchowi niszczycielskiej
rewolucji ludowej.
Tak, rewolucja społeczna w żadnym chyba kraju nie nastąpi tak rychło jak we Włoszech, nie
wyłączając nawet Hiszpanii, mimo że w Hiszpanii jawna rewolucja już się odbywa, we
Włoszech zaś panuje pozorny spokój. We Włoszech cały naród oczekuje przewrotu
społecznego i świadomie do niego dąży. Można sobie wyobrazić, z jak powszechnym i
szczerym entuzjazmem przyjął i nadal będzie przyjmował włoski proletariat program
Międzynarodówki. Włochy tym się różnią od wielu innych krajów Europy, że nie istnieje tam
odrębna warstwa robotników w pewnym stopniu uprzywilejowanych na skutek wysokich
zarobków, którzy mogą się poszczycić pewną ogładą literacką i tak są przejęci burżuazyjnymi
zasadami, ideami i próżnością, że właściwie różnią się od burżuazji jedynie swym położeniem
społecznym, nie zaś odrębnością celów i dążeń. Takich robotników jest wielu zwłaszcza w
Niemczech i Szwajcarii. We Włoszech, przeciwnie, są to nieliczne jednostki, tak nieliczne, iż
nie mają żadnych wpływów i bez najmniejszego śladu giną w masach. We Włoszech
przeważa ten najbiedniejszy proletariat, o którym p. Marks i Engels, a za nimi także cała
niemiecka szkoła socjaldemokratów, wyrażają się z najgłębszą pogardą. Niesłusznie, ten
bowiem i tylko ten proletariat, a nie tamta wyżej wspomniana, przesycona burżuazyjnymi
ideami warstwa mas robotniczych, jest rozumem i siłą przyszłej rewolucji społecznej.
O tym zresztą obszerniej pomówimy później, obecnie ograniczymy się do następującego
wniosku: właśnie we Włoszech, na skutek tej zdecydowanej przewagi najbiedniejszego
proletariatu, propaganda i działalność organizacyjna Międzynarodowego Stowarzyszenia
Robotników jest bardzo żarliwa i ma prawdziwie ludowy charakter. Właśnie, dlatego
ogarnęły one nie tylko miasta, lecz natychmiast także i ludność wiejską.
Dzisiaj rząd włoski doskonale zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa grożącego mu ze
strony tego ruchu i stara się wszelkimi siłami stłumić go, na próżno jednak. Nie ogłasza
orędzi pełnych szumnych frazesów, lecz działa skrycie, jak przystało władzy policyjnej -
niczego nie wyjaśniając, nie czyniąc hałasu, zaciska się pętlę na gardle. Depcząc wszelkie
prawa, likwiduje kolejno wszystkie stowarzyszenia robotnicze, z wyjątkiem tych tylko,
których członkami honorowymi są książęta krwi, ministrowie, prefekci i w ogóle ludzie
możni i poważani. Wszystkie zaś inne stowarzyszenia robotnicze bezlitośnie prześladuje,
grabi ich dokumenty i fundusze, a członków ich trzyma całymi miesiącami w brudnych
więzieniach bez sądu, a nawet bez śledztwa.
Nie ulega wątpliwości, że o takim postępowaniu rządu włoskiego decyduje nie tylko jego
własny rozsądek, lecz przede wszystkim rady i wskazówki wielkiego kanclerza Niemiec,
zupełnie tak samo jak niegdyś decydowały posłusznie spełniane rozkazy Napoleona III.
Włochy znajdują się w dziwnej sytuacji: ze względu na liczbę ludności i terytorium
należałoby je zaliczyć do wielkich mocarstw, lecz ze względu na ich rzeczywistą siłę, na
gospodarczą ruinę i rozkład państwowej organizacji, na słabnącą coraz bardziej - mimo
wysiłków, by ją utrzymać - dyscyplinę, a także ze względu na nienawiść mas ludowych, a
nawet drobnej burżuazji, z tych wszystkich względów Włochy można uznać najwyżej za
drugorzędne mocarstwo. Dlatego właśnie rząd włoski musi mieć protektora, tj. rozkazodawcę
z innego kraju, i każdy uzna za rzecz naturalną, że po upadku Napoleona III książę Bismarck
objął rolę niezawodnego sojusznika tej monarchii, stworzonej przez piemoncką intrygę na
gruncie przygotowanym przez patriotyczne i bohaterskie czyny Mazziniego i Garibaldiego.
Zresztą rękę wielkiego kanclerza imperium pangermańskiego daje się odczuć obecnie w całej
Europie, z wyjątkiem może jednej tylko Anglii, która z niepokojem śledzi narodziny nowej
potęgi, a także Hiszpanii, którą przed reakcyjnym wpływem Niemiec broni, przynajmniej
przez jakiś czas, jej rewolucja oraz jej położenie geograficzne. Wpływy nowego imperium
rozpowszechniły się od czasu zdumiewającego zwycięstwa odniesionego przezeń nad
Francją. Każdy przyzna, że Niemcy dzięki swemu położeniu, dzięki ogromnym zdobyczom
wojennym oraz dzięki swej organizacji wewnętrznej zajmują obecnie niewątpliwie pierwsze
miejsce wśród europejskich wielkich mocarstw i są zdolne okazać swoją przewagę każdemu z
nich; to zaś, że wpływ ich nieuchronnie musi być reakcyjny, nie może ulegać najmniejszej
wątpliwości.
Dzisiejsze Niemcy, zjednoczone na skutek genialnego i patriotycznego szalbierstwa
księcia Bismarcka, opierają się, z jednej strony, na wzorowej organizacji i dyscyplinie armii,
która gotowa jest zarówno wewnątrz kraju, jak i poza jego granicami zdławić i wyrżnąć w
pień wszystkich na świecie, dokonać i każdej zbrodni na jedno skinienie swego króla-
imperatora; z drugiej zaś strony - na wiernopoddańczym patriotyzmie, na bezgranicznej
narodowej dumie, a także na datującym się jeszcze z dawnych czasów absolutnym
posłuszeństwie i kulcie władzy. Są to cechy znamienne po dziś dzień dla niemieckiej szlachty,
niemieckiej biurokracji, niemieckiego Kościoła, wszystkich niemieckich uczonych i całego
niemieckiego narodu. Te właśnie Niemcy, powiadam, dumne z despotyczno-konstytucyjnej
potęgi swego samowładnego monarchy, są doskonałym ucieleśnieniem i reprezentantem
jednej z dwóch współczesnych krańcowości społeczno-politycznego ruchu. Reprezentują
mianowicie krańcowość państwowości, państwa, reakcji.
Niemcy - to przede wszystkim państwo takiego typu, jakim była Francja za Ludwika XIV i za
Napoleona I, jakim nie przestały być Prusy aż do chwili obecnej. Od czasu, gdy Fryderyk II
stworzył ostatecznie państwo pruskie, powstał problem: kto kogo pochłonie, czy Prusy padną
ofiarą Niemiec, czy też odwrotnie? Okazało się, że Niemcy zostały zjedzone przez Prusy. A
więc dopóki Niemcy będą państwem, choćby to nawet była rzekomo liberalna, konstytucyjna,
demokratyczna, choćby nawet socjaldemokratyczna forma państwa - dopóty nieuchronnie
będą najważniejszym i głównym przedstawicielem i stałym źródłem wszelkiego despotyzmu
w Europie.
Istotnie, od czasu powstania w dziejach Europy nowego typu państwa, czyli już od połowy
XVI wieku, Niemcy łącznie z cesarstwem austriackim, w takim stopniu, w jakim jest ono
niemieckie, zawsze były głównym ośrodkiem wszystkich reakcyjnych ruchów w Europie,
nawet w tym okresie, kiedy wielki wolnomyśliciel na tronie, Fryderyk II, korespondował z
Wolterem. Jako mąż stanu, uczeń Makiawela i nauczyciel Bismarcka, urągał wszystkim:
Bogu i ludziom, nie czyniąc oczywiście wyjątku i dla swoich korespondentów - filozofów.
Wierzył tylko w swoją mądrość stanu, opartą, jak to zawsze bywa, na boskiej potędze
licznych batalionów (mawiał, że Bóg jest zawsze po stronie silniejszych batalionów), a
ponadto na ekonomii i na możliwie najlepiej zorganizowanej administracji, spełniającej rolę
despotycznej maszyny. Na tym polega - zarówno zdaniem Fryderyka II, jak i naszym - cala
istota państwa. Wszystko poza tym jest tylko niewinnym ornamentem, służącym oszustwu,
usypiającym wrażliwość ludzi niezdolnych do spojrzenia w twarz surowej prawdzie.
Fryderyk II dokończył budowy machiny państwowej rozpoczętej przez ojca i dziada na
fundamentach założonych przez ich przodków i udoskonalił ją. W rękach jego godnego
następcy, księcia Bismarcka, stała się ona narzędziem podbojów i umożliwiła sprusaczenie i
germanizację Europy.
Niemcy, jak już mówiliśmy, od czasu Reformacji były zawsze głównym źródłem wszystkich
reakcyjnych ruchów w Europie. Od połowy XVI wieku do roku 1815 ruchy te inicjowała
Austria, od 1815 do roku 1866 Austria i Prusy, prym jednak wiodła Austria, przynajmniej tak
długo, dopóki rządził nią sędziwy książę Metternich, tj. do 1848 roku. Od roku 1815 do tego
świętego przymierza rdzennie niemieckiej reakcji przystąpił raczej z zamiłowania niż z
interesu nasz tatarsko-niemiecki, wszechrosyjsko-carski knut.
Niemcy, powodowane naturalną chęcią zrzucenia z siebie ciężkiej odpowiedzialności za
wszystkie łotrostwa popełnione przez święte przymierze, usiłowały przekonać siebie i innych,
że głównym winowajcą była Rosja. Nie będziemy bronili carskiej Rosji właśnie dlatego, że
głęboko kochamy naród rosyjski, właśnie dlatego, że gorąco życzymy mu jak największego
rozkwitu i wolności. Żywimy natomiast taką nienawiść do nikczemnego cesarstwa
Wszechrosji, jakiej żaden Niemiec żywić nie może. W przeciwieństwie do niemieckich
socjaldemokratów, którzy w swym programie postawili sobie za główny cel założenie
pangermańskiego państwa - rosyjscy socjalni rewolucjoniści dążą przede wszystkim do
całkowitego zburzenia naszego państwa. Są bowiem przekonani, że dopóki państwowość w
jakiejkolwiek postaci będzie ciążyć nad naszym narodem, dopóty naród ten będzie nędznym
niewolnikiem. Powodowani więc nie chęcią obrony polityki gabinetu petersburskiego, lecz w
imię prawdy, która zawsze i wszędzie przynosi pożytek, odpowiemy Niemcom w ten sposób:
Istotnie, carska Rosja w osobach swoich monarchów, Aleksandra I i Mikołaja, w jawny
sposób nader czynnie wtrącała się do wewnętrznych spraw Europy: Aleksander szperał we
wszystkich jej zakątkach, krzątał się, czynił wiele hałasu; Mikołaj marszczył brwi i groził.
Ale na tym koniec. Nic nie zdziałali, nie dlatego, że brakło im chęci, lecz dlatego, że nie mieli
siły, gdyż nie pozwolili im na to ich przyjaciele, Niemcy austriaccy i pruscy. Powierzono im
jedynie zaszczytną rolę straszaków; działały zaś tylko Austria, Prusy, wreszcie, pod ich
kierownictwem i za ich zezwoleniem - francuscy Burboni (przeciwko Hiszpanii).
Cesarstwo Wszechrosji tylko raz jeden przekroczyło swoje granice: w 1849 roku, i to tylko po
to, aby ratować cesarstwo austriackie, ogarnięte węgierskim buntem. W ciągu bieżącego
stulecia Rosja dwukrotnie zdławiła polską rewolucję, za każdym razem przy wydatnej
pomocy Prus, w których interesie, podobnie jak w interesie Rosji, leżało utrzymanie Polski w
niewoli. Mówię oczywiście o carskiej Rosji. Rosja ludowa jest nie do pomyślenia bez
niepodległej i wolnej Polski.
Któż może wątpić, że cesarstwo rosyjskie z natury rzeczy pragnie, aby w Europie panowały
wpływy jak najbardziej zgubne i przeciwdziałające ruchom wolnościowym, że każdy nowy
fakt okrucieństwa ze strony państwa, przejaw tryumfującego despotyzmu, który topi bunty
ludu we krwi w jakimkolwiek kraju - zawsze wzbudzą w cesarstwie rosyjskim najgorętszą
sympatię? Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, jak duży w istocie jest wpływ
Rosji i czy w stosunku do swego rozumu, potęgi i bogactwa uzyskała taką przewagę w
Europie, że głos jej może decydować przy rozstrzyganiu zagadnień.
Wystarczy zagłębić się w dzieje ostatniego sześćdziesięciolecia i zrozumieć istotę naszego
tatarsko-niemieckiego cesarstwa, ażeby dać przeczącą odpowiedź. Rosja bynajmniej nie jest
tak potężnym mocarstwem, jak lubi to sobie barwnie przedstawiać chełpliwa wyobraźnia
naszych hurapatriotów, dziecinna wyobraźnia zachodnich panslawistów, jak również
ogłupiała ze starości i ze strachu wyobraźnia europejskich liberałów o duszach niewolników;
oni gotowi są wielbić wszelką wojskową dyktaturę, rodzimą i obcą, byleby tylko chroniła ich
przed straszliwym niebezpieczeństwem, które im grozi ze strony własnego proletariatu. Kto
bez złudzeń, trzeźwo i odważnie patrzy na obecną sytuację petersburskiego cesarstwa, ten
wie, że z Zachodem czy też przeciw Zachodowi ono samo, z własnej inicjatywy, bez zachęty
ze strony któregokolwiek z wielkich zachodnich mocarstw i bez najściślejszego z nim sojuszu
nigdy nie realizowało własnych koncepcji i realizować nie może. Cała jego polityka z dawien
dawna polegała jedynie na tym, żeby się wśliznąć tą lub inną drogą do cudzych planów
działania. Począwszy od grabieżczego rozbioru Polski, zainicjowanego, jak wiadomo, przez
Fryderyka II, który proponował Katarzynie II także rozbiór Szwecji, właśnie Prusy były na
Zachodzie tym mocarstwem, które stale świadczyło takie przysługi wszechrosyjskiemu
cesarstwu.
W obliczu rewolucyjnego ruchu w Europie Rosja w rękach pruskich mężów stanu odgrywała
rolę straszaka, a częstokroć i parawanu, za którym bardzo zręcznie ukrywali swoje własne
zaborcze i reakcyjne knowania. Dopiero po wielu zdumiewających zwycięstwach prusko-
niemieckiej armii we Francji, po ostatecznym obaleniu francuskiej hegemonii w Europie i
ustanowieniu w zamian hegemonii pangermańskiej, parawany stały się zbędne i nowe
cesarstwo, gdy tylko urzeczywistniło najtajniejsze marzenia niemieckiego patriotyzmu,
ukazało się światu w całym blasku swej zaborczej potęgi i swych systematycznie
podejmowanych reakcyjnych poczynań.
Berlin stał się teraz jawnie centralnym ośrodkiem i stolicą całej żywotnej i prawdziwej reakcji
w Europie, a książę Bismarck - jej naczelnym przywódcą i główną sprężyną. Powtarzam:
reakcji żywotnej i prawdziwej, nie zaś tej, która się już przeżyła. Złowieszcze, ale bezsilne
widmo tej zniedołężniałej reakcji, i którą reprezentuje przede wszystkim Kościół
rzymskokatolicki, tuła się jeszcze w Rzymie, w Wersalu, trochę w Wiedniu i w Brukseli. Inna
reakcja, knuto-petersburska, choć widmem nie jest - ale tak jak widmo pozbawiona jest treści
i perspektyw na przyszłość - w dalszym ciągu jeszcze szaleje w granicach wszechrosyjskiego
cesarstwa... Ale reakcja żywa, oświecona, prawdziwie potężna skupia się w Berlinie i z
nowego cesarstwa niemieckiego, w którym sprawuje rządy państwowotwórczy i dlatego
właśnie w najwyższym stopniu antyludowy geniusz księcia Bismarcka - rozszerza swe
wpływy na wszystkie kraje Europy.
Reakcja ta jest niczym innym jak ostateczną realizacją antyludowej idei nowoczesnego
państwa, którego celem jest ustanowienie najszerszej eksploatacji pracy ludu w imię
interesów kapitału, skoncentrowanego w rękach nielicznych jednostek: inaczej mówiąc,
celem jej jest tryumf żydowskiej władzy, panowanie bankierów pod potężnym protektoratem
władzy fiskalno-biurokratycznej i policyjnej, która opiera się przede wszystkim na wojsku, a
więc jest w istocie swej despotyczna, choć ukrywa się pod parlamentarnym szyldem
rzekomego konstytucjonalizmu.
Dla dalszego i pełniejszego rozwoju podstawowych gałęzi współczesnej produkcji i
spekulacji bankowych niezbędna jest olbrzymia centralizacja aparatu państwowego; tylko ona
zapewnia możność wyzysku wielomilionowych rzesz robotników. Federalna od dołu do góry
organizacja stowarzyszeń robotniczych, grup, gromad, gmin, wreszcie prowincji i narodów,
ów jedyny warunek rzeczywistej, nie zaś fikcyjnej wolności, jest sprzeczna z istotą owej
centralizacji, podobnie jak nie da się z nią pogodzić pod żadną postacią autonomia
ekonomiczna. Pozostaje natomiast w doskonałej harmonii z tak zwaną demokracją
przedstawicielską. Albowiem ta najnowsza forma państwa, oparta na rzekomej władzy i
rzekomej woli ludu, wyrażanych przez rzekomych przedstawicieli ludu na rzekomo ludowych
zebraniach, łączy w sobie dwa podstawowe i niezbędne dla ich rozkwitu warunki, a
mianowicie: centralizację państwową i rzeczywiste uzależnienie rzekomego władcy-ludu od
mniejszości, która sprawuje nad nim intelektualne rządy; na pozór go reprezentująca, w
rzeczywistości wyzyskuje go.
Gdy będziemy mówili o socjalno-politycznym programie marksistów, lassalczyków i w ogóle
niemieckich socjaldemokratów, będziemy mieli sposobność bliżej rozpatrzyć i wyjaśnić tę
niewątpliwą prawdę. Obecnie zwrócimy uwagę na inną stronę tego zagadnienia.
Wszelki wyzysk pracy ludu, niezależnie od tego, jakie polityczne formy rzekomych rządów
ludu i rzekomej wolności usiłowałyby wyzysk ten upozorować - jest dla ludu przykrą
rzeczywistością. Wynika stąd, że każdy naród, nawet najbardziej łagodny z natury i nawykły
do posłuszeństwa względem swej władzy, dobrowolnie poddać się mu nie zechce. Trzeba
zatem będzie nieustannie stosować przymus i przemoc, niezbędny stanie się policyjny nadzór
i pomoc sił wojskowych.
Państwo współczesne, ze względu na swoją istotę i cel, staje się z konieczności państwem
militarnym, a państwo militarne równie nieuchronnie staje się państwem zaborczym. Jeżeli
państwo samo nie będzie zaborcą, padnie łupem innego zaborcy, ponieważ tam, gdzie jest
siła, musi się też przejawić jej działanie. Z tego zaś wynika, że państwo współczesne siłą
rzeczy musi być państwem wielkim i potężnym; jest to nieodzowny warunek jego bytu.
Wielki przemysł i spekulacje bankowe, pochłaniające nawet z czasem samą produkcję
przemysłową, muszą nieustannie, pod groźbą bankructwa, rozszerzać zakres swej ekspansji,
pochłaniać rzesze drobnych spekulantów i producentów, dążąc z konieczności do wyłącznej,
uniwersalnej władzy w świecie; podobnie w państwie współczesnym, z konieczności
militarnym, tkwi nieuchronna dążność do przekształcenia się w imperium światowe; ale takie
imperium nie da się oczywiście urzeczywistnić, w każdym razie mogłoby istnieć tylko jedno;
współistnienie dwóch takich państw jest absolutnie niemożliwe.
Hegemonia jest tylko skromnym przejawem owej tendencji, niemożliwej do
urzeczywistnienia, a mimo to właściwej każdemu państwu; pierwszym zaś warunkiem
hegemonii jest względna słabość i zależność wszystkich sąsiadów. Dopóki istniała hegemonia
Francji, była ona uwarunkowana bezsilnością Hiszpanii, Włoch i Niemiec; francuscy
mężowie stanu - a wśród nich w pierwszym rzędzie p. Thiers - nie mogą dotychczas darować
Napoleonowi III, że dopuścił do konsolidacji i zjednoczenia Włoch i Niemiec.
Obecnie miejsce Francji zajęły Niemcy, jedyne teraz, w naszym przekonaniu, prawdziwe
państwo w Europie.
Naród francuski niewątpliwie odegra jeszcze wielką rolę w historii, ale polityczna kariera
Francji już się skończyła. Kto zna choć trochę charakter Francuzów, ten przyzna nam rację, że
skoro Francja tak długo była mocarstwem zaawansowanym, to przekształcenie się jej w
państwo drugorzędne, a choćby równorzędne z innymi, będzie dla Francuzów niemożliwe do
przyjęcia. Francja jako państwo, dopóki rządzić nią będą mężowie stanu, obojętne: czy to
będzie p. Thiers, czy p. Gambetta, czy nawet książęta Orleańscy - nigdy się nie zgodzi na swe
poniżenie; będzie się przygotowywała do nowej wojny i marzyła o zemście i odzyskaniu
utraconego pierwszeństwa.
Czy będzie je mogła odzyskać? Niewątpliwie, nie. Wiele na to się składa przyczyn.
Wymieńmy dwie najważniejsze. Ostatnie wydarzenia dowiodły, że patriotyzm, owa
najwyższa zaleta państwowa, źródło państwowej siły, we Francji już nie istnieje. Tylko w
wyższych sferach przejawia się pod postacią narodowej pychy; ale nawet i to uczucie jest tak
słabe, jego korzenie tak podcięte przez właściwą burżuazji potrzebę i nawyk składania
wszelkich interesów idealnych w ofierze interesom realnym, że podczas ostatniej wojny nie
mogło ono przeobrazić choćby na pewien czas, jak to dawniej bywało, sklepikarzy,
przedsiębiorców, spekulantów giełdowych, oficerów, generałów, biurokratów, właścicieli-
kapitalistów i szlachty wychowanej przez jezuitów - w pełnych poświęcenia bohaterów i
patriotów. Wszyscy stchórzyli, wszyscy zdradzili, wszyscy rzucili się ratować jedynie własne
swoje mienie, wszyscy żerowali na nieszczęściu Francji; starali się w najbardziej bezczelny
sposób uprzedzić innych w ubieganiu się o łaskę bezlitosnego i butnego zwycięzcy, który stał
się panem ich losów; jednomyślnie żądali poddania się, korzyli się i błagali o pokój... za
wszelką cenę. Wszyscy ci nikczemni krzykacze znów uderzyli w nacjonalistyczne i chełpliwe
tony, ale te odrażające i godne śmiechu okrzyki pseudobohaterów nie są w stanie przygłuszyć
nazbyt wymownych świadectw ich wczorajszej nikczemności.
Jednak nieporównanie ważniejszy jest fakt, że wiejska ludność Francji nie przejawiła ani
krzty patriotyzmu. Istotnie, wbrew wszelkim oczekiwaniom francuski chłop, gdy tylko stał się
właścicielem, przestał być patriotą. W czasach Joanny d'Arc on sam na swoich barkach
wydźwignął wzwyż Francję. W 1792 roku i później obronił ją przed koalicją całej Europy.
Inna jednak była wówczas sytuacja: sprzedaż majątków kościelnych i szlacheckich
umożliwiła chłopu tanie nabycie ziemi, którą przedtem uprawiał jako niewolnik. Słusznie się
przeto obawiał, że w wypadku klęski emigracja szlachecka, która za wojskami niemieckimi
podążała do kraju, pozbawiłaby go dopiero co nabytej własności; teraz już się tego nie lękał i
odniósł się zupełnie obojętnie do sromotnej porażki swej ukochanej ojczyzny. Z wyjątkiem
Alzacji i Lotaryngii, gdzie, o dziwo, jak gdyby na szyderstwo Niemcom, którzy z uporem
traktowali te ziemie jako rdzennie niemieckie prowincje, ujawniły się niewątpliwe oznaki
patriotyzmu, w całej środkowej Francji chłopi przepędzali francuskich i cudzoziemskich
ochotników, którzy z bronią w ręku stanęli w obronie ojczyzny, odmawiali im najmniejszej
pomocy, częstokroć wydawali w ręce Prusaków, natomiast Niemców witali jak najbardziej
gościnnie.
Można stwierdzić z całą pewnością, że patriotyczną postawę zachował tylko proletariat
miejski.
W Paryżu i we wszystkich innych miastach i prowincjach Francji tylko proletariat domagał
się powołania całego narodu pod broń oraz wojny na śmierć i życie. I oto rzecz
zdumiewająca: właśnie w odpowiedzi na to zwróciła się przeciw niemu cała nienawiść klas
posiadających, jak gdyby poczuły się one dotknięte, że "młodsi bracia" (według słów pana
Gambetty) posiadają więcej cnót i patriotycznego zapału niż starsi.
Klasy posiadające miały zresztą poniekąd słuszność. Bodźcem dla miejskiego proletariatu nie
był czysty patriotyzm w dawnym i ciasnym tego słowa znaczeniu. Prawdziwy patriotyzm jest
oczywiście uczuciem godnym szacunku, ale zarazem jednostronnym, ekskluzywnym,
antyludzkim, nierzadko wręcz zwierzęcym. Konsekwentnym patriotą jest ten tylko, kto
namiętne przywiązanie do swojej ojczyzny i wszystkiego, co rodzime, łączy z równie
namiętną nienawiścią do wszystkiego, co obce - tak jak nasi słowianofile. Tymczasem
francuski proletariat miejski takiej nienawiści nie żywi. Przeciwnie, w ciągu ostatnich
dziesięcioleci od roku 1848, a być może znacznie wcześniej, rozbudziły się w nim pod
wpływem propagandy socjalistycznej przyjazne, braterskie uczucia do proletariuszy
wszystkich krajów, jednocześnie zaś utrwalił się zdecydowanie obojętny stosunek do tak
zwanej wielkości i chwały Francji. Robotnicy francuscy byli przeciwnikami wojny wszczętej
przez Napoleona III, i w przededniu jej zamanifestowali w odezwie, podpisanej przez
członków paryskiej sekcji Międzynarodówki, swój szczerze braterski stosunek do robotników
niemieckich. Kiedy zaś wojska niemieckie wkroczyły do Francji, chwycili za broń nie
przeciw narodowi niemieckiemu, lecz przeciw militaryzmowi i despotyzmowi niemieckiemu.
Wojna wybuchła dokładnie po sześciu latach od powstania Międzynarodowego
Stowarzyszenia Robotników, a w cztery lata po pierwszym kongresie w Genewie. W ciągu
tak krótkiego okresu propaganda Międzynarodówki zdołała jednak ukazać nie tylko
proletariatowi francuskiemu, lecz także i robotnikom wielu innych krajów, zwłaszcza
romańskich, świat zupełnie nowych i niezwykle szerokich idei, poglądów i uczuć, zdołała im
ową nową wizję świata zaszczepić, rozbudzić płomienny internacjonalizm, który
przezwyciężył niemal wszystkie przesądy i ograniczoności związane z namiętnościami
patriotyzmu czy partykularyzmu.
Ów nowy światopogląd został uroczyście ogłoszony już w 1868 roku na mityngu ludowym -
jak myślicie: gdzie? W jakim kraju? - w Austrii, w Wiedniu, jako odpowiedź na szereg
patriotycznych i politycznych propozycji, które przedstawili wspólnie wiedeńskim
robotnikom panowie mieszczanie - demokraci południowo - niemieckich i austriackich miast,
propozycji zmierzających do uroczystego uznania i proklamowania pangermańskiej, jedynej i
niepodzielnej ojczyzny. Ku swemu przerażeniu usłyszeli następującą odpowiedź: "Cóż Wy
nam prawicie o niemieckiej ojczyźnie? My, robotnicy, jesteśmy przez was wyzyskiwani,
wiecznie oszukiwani i ciemiężeni, a wszyscy wyzyskiwani i ciemiężeni proletariusze całego
świata są dla nas braćmi; cała natomiast burżuazja, ciemiężyciele, władcy, protektorzy,
wyzyskiwacze - to nasi wrogowie. Międzynarodowy obóz proletariatu - oto nasza jedyna
ojczyzna; międzynarodowy świat wyzyskiwaczy - oto świat nam obcy i wrogi".
I na dowód szczerości swoich słów robotnicy wiedeńscy natychmiast wysłali gratulacyjną
depeszę do "paryskich braci, jako do pionierów wyzwolenia świata robotniczego".
Odpowiedź wiedeńskich robotników, wolna od wszelkich politycznych spekulacji, zrodzona
przez głęboki instynkt ludu, wywołała w Niemczech w swoim czasie wielką wrzawę,
przeraziła wszystkich mieszczańskich demokratów wraz z czcigodnym weteranem i wodzem
tej partii, Janem Jakoby, i obraziła nie tylko ich patriotyczne uczucia, ale także wiarę w
państwo żywioną przez szkołę Lassalle'a i Marksa. Prawdopodobnie za radą Marksa p.
Liebknecht, uważany obecnie za jednego z czołowych działaczy socjaldemokracji, a w owym
czasie członek partii mieszczańsko-demokratycznej (dawniej partii ludowej), udał się
natychmiast z Lipska do Wiednia, by podjąć pertraktacje z wiedeńskimi robotnikami, których
"nietakt polityczny" wywołał taki skandal. Należy oddać mu sprawiedliwość - działał tak
skutecznie, że po upływie kilku miesięcy, a mianowicie w sierpniu 1868 roku, na kongresie
robotników niemieckich w Norymberdze wszyscy przedstawiciele proletariatu austriackiego
bez najmniejszego protestu podpisali wąski patriotyczny program partii
socjaldemokratycznej.
Fakt ten jednak ujawnił istnienie głębokiej różnicy między tendencjami politycznymi
przywódców tej partii, mniej lub więcej wykształconych i burżuazyjnych, a prawdziwie
rewolucyjnym instynktem niemieckiego lub choćby tylko austriackiego proletariatu. Co
prawda, w Niemczech i w Austrii ów instynkt ludowy, dławiony i nieustannie naginany i
kierowany ku niewłaściwym celom przez propagandę partii bardziej polityczną niż
rewolucyjno-socjalną, od roku 1868 niewiele się rozwinął i nie mógł przeniknąć do
świadomości ludu. Natomiast w krajach łacińskich: w Belgii, w Hiszpanii, we Włoszech, a
zwłaszcza we Francji, instynkt ów, wolny od wszelkiego ucisku i od tej systematycznej
demoralizacji, rozwinął się szeroko i swobodnie, przekształcając się w rewolucyjną
świadomość miejskiego i fabrycznego proletariatu
Przekonanie o uniwersalnym charakterze socjalnej rewolucji i solidarności proletariuszy
wszystkich krajów, tak słabe jeszcze u robotników Anglii, ukształtowało się już dawno, jak
już mówiliśmy, w środowisku francuskiego proletariatu, który już w dziewięćdziesiątych
latach rozumiał, że walcząc o swoją równość i wolność walczy o wyswobodzenie całej
ludzkości.
Wielkie słowa: wolność, równość i braterstwo całej ludzkości, które brzmią obecnie jak
frazes, dawniej jednak nasycone były szczerym i głębokim uczuciem - napotykamy we
wszystkich rewolucyjnych pieśniach tamtych czasów. One stanowiły podstawy nowej
społecznej wiary i źródło socjalno-rewolucyjnej pasji francuskich robotników; weszły im,
można powiedzieć, w krew i decydowały, nawet wbrew ich świadomości i woli, o kierunku
myśli, dążeń i przedsięwzięć. Każdy robotnik francuski, ilekroć bierze udział w rewolucji, jest
głęboko przekonany, że walczy nie tylko dla siebie, lecz dla całego świata, a nawet, że czyni
to w stopniu o wiele większym dla świata niż dla siebie. Próżne są usiłowania politycznych
pozytywistów i radykałów - republikanów w rodzaju pana Gambetty, którzy starali się i
starają nadal sprowadzić francuski proletariat z tej kosmopolitycznej drogi i przekonać go, że
powinien zająć się swoimi własnymi, wyłącznie narodowymi sprawami związanymi z
patriotyczną ideą wielkości, chwały i politycznej hegemonii Francji, że powinien najpierw
zabezpieczyć sobie własną wolność i dobrobyt, a później dopiero oddać się marzeniom o
wyzwoleniu całej ludzkości, całego świata. Są to bez wątpienia nader rozsądne, lecz daremne
wysiłki. Nie można bowiem zmienić tego, co stało się drugą naturą francuskiego proletariatu,
co wyparło z jego wyobraźni i serca ostatnie resztki państwowego patriotyzmu. Wydarzenia
lat 1870-71 dowiodły tego w sposób niezbity. Istotnie, we wszystkich miastach Francji
proletariat domagał się uzbrojenia całego narodu i pospolitego ruszenia przeciwko Niemcom.
Nie ulega wątpliwości, że zamiar ten zostałby przezeń zrealizowany, gdyby, z jednej strony,
nie paraliżowały go nikczemny strach i zdrada większości klasy burżuazyjnej w całym kraju,
która bez porównania bardziej wolała poddać się Prusakom niż uzbroić robotników, z drugiej
zaś - skierowane przeciw niemu reakcyjne poczynania "rządu obrony narodowej" w Paryżu i
na prowincji, tej antyludowej opozycji kierowanej przez dyktatora, patriotę Gambettę.
Robotnicy francuscy jednak, zbrojąc się możliwie najlepiej przeciw niemieckim zaborcom,
byli głęboko przekonani, że przystępują do walki nie tylko o własne prawa, lecz także o
wolność i prawa proletariatu niemieckiego. Nie dbali o wielkość i honor państwa
francuskiego, ich celem było zwycięstwo proletariatu nad znienawidzonymi siłami zbrojnymi,
które w rękach burżuazji stanowiły narzędzie ucisku. Nienawidzili niemieckiej armii nie
dlatego, że była niemiecka, lecz dlatego, że była armią. Wojska, których użył pan Thiers
przeciw Komunie Paryskiej, były rdzennie francuskie, ale popełniły w ciągu kilku dni więcej
zbrodni i przestępstw niż armia niemiecka przez całą wojnę. Od tego czasu proletariat widzi
w każdej armii, swojej czy obcej, tego samego wroga, i francuscy robotnicy pamiętają o tym,
dlatego ich pospolite ruszenie nie było bynajmniej patriotycznym pospolitym ruszeniem.
Komuna Paryska powstała przeciw wersalskiemu Zgromadzeniu Narodowemu i przeciwko
zbawcy ojczyzny, Thiersowi. Powstanie paryskich robotników, w chwili gdy wojska
niemieckie jeszcze oblegały Paryż, ujawniło i pozwoliło zrozumieć, co budzi ów płomienny
zapał, który obecnie ożywia francuski proletariat. Jest rzeczą oczywistą, że żadna inna
działalność, żadne inne cele, żadna wojna nie są i nie będą dla niego tak ważne jak
rewolucyjno-socjalne problemy.
Oto gdzie należy szukać przyczyn owej wściekłości, która opanowała serce władców i
przedstawicieli wersalskiego rządu, a także źródeł niesłychanych zbrodni wobec pokonanych
komunardów, zbrodni popełnianych na bezpośrednie rozkazy Wersalu i opatrzonych jego
błogosławieństwem. Istotnie, z punktu widzenia patriotyzmu państwowego robotnicy paryscy
zawinili straszliwie: na oczach niemieckich wojsk oblegających jeszcze Paryż, wojsk, które
dopiero co rozgromiły ich ojczyznę, obróciły w gruzy jej narodową potęgę i wielkość,
śmiertelnie ugodziły narodową dumę - robotnicy paryscy, opanowani dzikim,
kosmopolitycznym, socjalno-rewolucyjnym zapałem, proklamowali ostateczne obalenie
państwa francuskiego, unicestwienie jego jedności, sprzecznej z autonomią komun
francuskich. Niemcy zacieśnili jedynie granice i osłabili potęgę ich politycznej ojczyzny,
robotnicy natomiast pragnęli ją całkowicie unicestwić i jak gdyby manifestując swe cele -
zburzyli kolumnę Vendome, majestatyczny pomnik dawnej francuskiej chwały.
Jakież przestępstwo z polityczno-patriotycznego punktu widzenia mogło dorównać tak
niesłychanemu świętokradztwu! Pamiętajcie ponadto, że proletariat paryski nie popełnił go
przypadkowo, pod wpływem jakichś tam demagogów i nie w jednym z owych porywów
szaleństwa, które częstokroć zdarzają się w historii każdego narodu, a zwłaszcza narodu
francuskiego. Nie, w tym wypadku robotnicy paryscy działali świadomie, z zupełnym
spokojem. Nie ulega wątpliwości, że negacja wartości patriotyzmu państwowego była
wyrazem wielkiej pasji ludu, i to pasji nie przelotnej, lecz głębokiej, rzec można -
przemyślanej, która wrosła już w ludową świadomość, pasji, która nagle ukazała
przerażonemu światu bezdenną przepaść zdolną pochłonąć cały teraźniejszy ustrój społeczny
i wszystkie jego instytucje, komfort, przywileje i całą jego cywilizację... Wtedy zdano sobie
sprawę z faktu równie straszliwego, jak oczywistego, że nie może dojść do pojednania między
nieoświeconym, głodnym proletariatem, opanowanym socjalno-rewolucyjną pasją i dążącym
wytrwale do stworzenia innego świata, opartego na prawdziwie ludzkich zasadach
sprawiedliwości, wolności, równości i braterstwa, zasadach tolerowanych w szanującym się
społeczeństwie chyba jedynie jako przedmiot niewinnych rozważań historycznych - a między
światem oświeconych i wykształconych klas uprzywilejowanych, które z rozpaczliwą energią
broniły państwowego, prawnego, metafizycznego, teologicznego i wojskowo-policyjnego
ładu, jako ostatniej twierdzy bezcennych przywilejów ekonomicznego wyzysku, i że między
tymi dwoma światami, między ludem roboczym a owymi "lepszymi sferami", będącymi, jak
wiadomo, uosobieniem wszelkich, możliwych zalet, piękna i cnoty, żadne, powtarzam,
pojednanie nie jest możliwe.
Przypisy
Zarówno w polityce, jak i w wyższych sferach finansowych szalbierstwo uważane jest za
dzielność. (przyp. autora)
Nie ulega wątpliwości, że wysiłki robotników angielskich, zmierzające jedynie do własnego
ich wyzwolenia lub do polepszenia własnej doli, przynoszą w sposób nieunikniony korzyść
całej ludzkości. Ale Anglicy o tym nie wiedzą i nie dążą do tego; Francuzi zaś, przeciwnie,
wiedzą o tym i ku temu zmierzają, a to w naszych oczach stanowi ogromną różnicę na korzyść
Francuzów i nadaje rzeczywiście ogólnoświatowe znaczenie i ogólnoświatowy charakter
wszystkim ich ruchom rewolucyjnym. (przyp. autora)
Nieuchronność Rewolucji Socjalnej
Walka na śmierć i życie! I nie tylko w jednej Francji, lecz w całej Europie. Jest to wojna,
która może się skończyć jedynie zdecydowanym zwycięstwem jednej ze stron wojujących i
całkowitą klęską strony drugiej.
Albo burżuazyjno-cywilizowany świat poskromi i ujarzmi żywiołowy bunt ludu i siłą
bagnetów, knuta lub pałki, siłą pobłogosławioną oczywiście przez tego lub innego boga i
usprawiedliwioną w sposób racjonalny, naukowy, zmusi masy robotnicze, by pracowały jak
dawniej - co bezpośrednio prowadziłoby do całkowitego odbudowania państwa w jego
najbardziej autentycznej postaci, jedynej możliwej w dzisiejszych czasach, a więc w postaci
dyktatury wojskowej lub cesarstwa; albo też masy robotnicze zrzucą ostatecznie ze swych
bark znienawidzone wielowiekowe jarzmo, zburzą fundamenty burżuazyjnego wyzysku i
zbudowaną na nim burżuazyjną cywilizację - czyli, innymi słowy, zwycięży Rewolucja
Socjalna, druzgocąc wszystko, co się zwie państwem.
A więc Państwo i Rewolucja Socjalna są dwoma biegunami, których antagonizm stanowi
najgłębszą treść współczesnego życia społecznego w całej Europie. We Francji zaś jest to
bardziej widoczne niż w jakimkolwiek innym kraju. Wersal stał się ośrodkiem, ostatnim
schronieniem i ostatnią twierdzą państwowego świata całej burżuazji, włączając oczywiście i
zburżuazyjniałą szlachtę. Rewolucja Socjalna, która w Paryżu poniosła straszliwą klęskę, lecz
bynajmniej nie została stłumiona i pokonana i nadal ogarnia cały miejski i fabryczny
proletariat, dzięki nieustannej propagandzie zaczyna obejmować również i ludność wiejską,
przynajmniej w południowej Francji, gdzie propaganda ta ma najszerszy zasięg. I właśnie ów
antagonizm dwóch od tej chwili nieprzejednanych światów stanowi drugą przyczynę, która
uniemożliwia odrodzenie się hegemonii państwa francuskiego.
Wszystkie uprzywilejowane warstwy społeczeństwa francuskiego pragnęły niewątpliwie
przywrócić swej ojczyźnie dawną świetność i chwałę; ale zarazem są tak chciwe, tak
przepojone żądzą wzbogacenia się za wszelką cenę i antypatriotycznym egoizmem, że choć
dla osiągnięcia patriotycznego celu gotowe są złożyć w ofierze mienie, życie i wolność
proletariatu, nie wyrzekną się ani jednego ze swych drogocennych przywilejów i raczej
pogodzą się z jarzmem niewoli, niż zrzekną się swej własności lub zgodzą się na zrównanie
mienia i praw.
To, co dzieje się obecnie na naszych oczach, w pełni potwierdza tę tezę. Kiedy rząd pana
Thiersa oficjalnie oznajmił zgromadzeniu wersalskiemu o zawarciu ostatecznego układu z
gabinetem berlińskim, zgodnie z którym wojska niemieckie miały się wycofać we wrześniu z
okupowanych jeszcze prowincji Francji, większość zgromadzenia, którą stanowiła koalicja
uprzywilejowanych klas francuskiego społeczeństwa, zwiesiła głowę, wartość francuskich
akcji, najlepszego barometru w każdej sytuacji, spadła jak gdyby po katastrofie państwowej.
Okazało się, że znienawidzona, narzucona przemoc i haniebna dla Francji obecność
zwycięskich wojsk niemieckich była dla uprzywilejowanych patriotów francuskich,
walecznych przedstawicieli burżuazji i burżuazyjnej cywilizacji, pociechą, oparciem,
ratunkiem, a wycofanie tych wojsk równało się wyrokowi śmierci.
Osobliwy patriotyzm francuskiej burżuazji szuka ratunku w haniebnym ujarzmieniu ojczyzny.
Tym zaś, którzy jeszcze o tym wątpią, pokażemy pierwszy lepszy konserwatywny dziennik
francuski. Wiadomo, jak bardzo przerażone, wzburzone, rozwścieczone są partie reakcyjne
wszystkich odcieni: bonapartyści, legitymiści, orleaniści - wyborem pana Barodeta na
deputowanego miasta Paryża. Kto jest ów Barodet? Jeden z wielu pionków partii pana
Gambetty, konserwatysta zarówno ze względu na swą przynależność społeczną i poglądy, jak
i z instynktu, maskujący się tylko demokratycznymi i republikańskimi frazesami, które mu
bynajmniej nie przeszkodziły, lecz przeciwnie, niezmiernie ułatwiały stosowanie najbardziej
reakcyjnych środków; słowem - człowiek, który nigdy nie miał z rewolucją nic wspólnego i
który w latach 1870 i 1871 był jednym z najbardziej gorliwych obrońców burżuazyjnego ładu
w Lyonie. Obecnie, jak wielu innych burżuazyjnych patriotów, uważa za dogodne dla siebie
zaciągnąć się pod bynajmniej nie rewolucyjny sztandar pana Gambetty. Z tych powodów
został wybrany przez Paryż na przekór Thiersowi, prezydentowi republiki, oraz
monarchicznemu, pseudoludowemu zgromadzeniu panującemu w Wersalu. Wybór tego
nędznego pionka wystarczył, żeby wyprowadzić z równowagi całą konserwatywną partię! A
czy wiecie, jaki był ich główny argument? Niemcy!
Otwórzcie pierwszy lepszy dziennik, a zobaczycie, jak ludzie ci grożą proletariatowi
francuskiemu sprawiedliwym gniewem księcia Bismarcka i jego cesarza. Cóż za patriotyzm!
Tak, są to ludzie, którzy po prostu wzywają pomocy Niemców przeciw grożącej im
francuskiej Rewolucji Socjalnej. Ogłupiali z przerażenia, nawet niewinnego Barodeta wzięli
za rewolucyjnego socjalistę.
Takie nastroje panujące wśród francuskiej burżuazji nie pozwalają rościć nadziei, aby
patriotyzm klas uprzywilejowanych mógł odbudować kiedykolwiek państwową potęgę i
hegemonię Francji.
Patriotyzm francuskiego proletariatu nie budzi również wielkich nadziei. Granice jego
ojczyzny tak się rozszerzyły, że obejmują obecnie proletariat całego świata, który
przeciwstawia się całej burżuazji, nie wyłączając oczywiście burżuazji francuskiej. Deklaracje
Komuny Paryskiej są pod tym względem jednoznaczne, a sympatie okazywane tak wyraźnie
rewolucjonistom hiszpańskim przez robotników, zwłaszcza w południowej Francji, gdzie
proletariat jawnie dąży do braterskiego sojuszu z proletariatem hiszpańskim, a nawet do
utworzenia z nim ludowej federacji opartej na wyzwolonej pracy i kolektywnej własności
wbrew wszelkim różnicom narodowym i na przekór granicom państwowym - te sympatie I
dążenia, powtarzam, dowodzą, że ani dla proletariatu francuskiego, ani dla klas
uprzywilejowanych patriotyzm państwowy właściwie już nie istnieje.
Czy można zbudować silne państwo, jeżeli brak patriotyzmu we wszystkich warstwach
społeczeństwa francuskiego, wobec toczącej się pomiędzy nimi walki na śmierć i życie? Nie
przyda się na nic cała polityczna zręczność i doświadczenie sędziwego prezydenta republiki,
wszystkie straszliwe ofiary, jakie złożył na ołtarzu politycznej ojczyzny. Życie wielu
dziesiątków tysięcy komunardów paryskich nieludzko wymordowanych wraz z kobietami i
dziećmi lub zesłanie dziesiątków tysięcy innych do Nowej Kaledonii - okaże się na pewno
bezużyteczną ofiarą.
Pan Thiers na próżno usiłuje przywrócić zaufanie, spokój wewnętrzny, dawny ład i militarną
siłę Francji. Gmachem państwa wstrząsnął i nadal burzy jego posady antagonizm proletariatu
i burżuazji; gmach ten trzeszczy, pęka i w każdej chwili grozi zawaleniem. Jakim sposobem
takie stare, nieuleczalnie chore państwo może walczyć z młodym i dotychczas jeszcze
zdrowym państwem niemieckim?
Od tego czasu, powtarzam, Francja raz na zawsze przestała być mocarstwem
zaawansowanym w świecie. Okres jej politycznej potęgi minął równie bezpowrotnie, jak
minął okres jej klasycznej literatury, monarchii i republiki. Na przegniłych starych
podwalinach państwa Thiers daremnie usiłuje zbudować swoją konserwatywną republikę, tj.
dawną monarchię pod przemalowanym, rzekomo republikańskim szyldem. Ale równie
daremnie przywódca obecnej partii radykalnej, p. Gambetta, który jest po prostu następcą
pana Thiersa, obiecuje zbudować nowe państwo, niby szczerze republikańskie i
demokratyczne, rzekomo oparte na nowych podwalinach. Są to puste słowa, ponieważ
podwaliny takie nie istnieją i istnieć nie mogą.
W obecnej, tak poważnej sytuacji mocną podstawę silnego państwa może stanowić tylko
wojskowa i biurokratyczna centralizacja. Między monarchią a najbardziej nawet
demokratyczną republiką zachodzi głęboka różnica: w pierwszej świat urzędniczy gnębi i
rabuje, by zaspokoić interesy klas uprzywilejowanych, posiadających, jak również po to, by
napełnić własną kieszeń - czyniąc to w imieniu monarchy; w republice będzie czynił to samo,
by przynieść korzyść własnej kieszeni i tym samym klasom - ale będzie to robił w imię
wolności ludu. W republice ci, którzy podszywają się pod masy ludowe i są uznani za lud
reprezentowany rzekomo przez państwo, dławią i będą dławić lud żywy i prawdziwy. Ludowi
bynajmniej nie będzie lżej, jeśli pałka, która go bić będzie, zostanie nazwana pałką ludową.
Kwestia socjalna, pasja rewolucyjno-socjalna zawładnęły obecnie świadomością francuskiego
proletariatu. Należy tej pasji albo zadośćuczynić, albo okiełznać ją i stłumić. Zadośćuczynić
jej jednak można by tylko wówczas, gdyby zginęła przemoc państwa, ta ostatnia ostoja
burżuazyjnych interesów. Żadne państwo, nawet o najbardziej demokratycznych formach,
choćby to była najbardziej czerwona republika polityczna, republika ludowa, a właściwie
pseudoludowa, gdyż tylko taka forma jest możliwa pod fałszywym szyldem
przedstawicielstwa ludu, nie będzie w stanie dać ludowi tego, co mu potrzebne, tj. możliwości
swobodnego organizowania się od dołu ku górze w imię własnych interesów. Każde bowiem
państwo, najbardziej nawet republikańskie i demokratyczne, nawet pseudoludowe państwo
wymyślone przez pana Marksa, w istocie swej jest niczym innym jak tylko aparatem
kierującym masami odgórnie, przy pomocy inteligenckiej, a więc uprzywilejowanej
mniejszości, która lepiej jakoby rozumie rzeczywiste interesy ludu aniżeli sam lud.
Klasy posiadające i rządzące nigdy nie zaspokoją dążeń i potrzeb ludu. Jest to wręcz
niemożliwe. Pozostaje więc tylko jeden środek do dyspozycji - przemoc państwa, słowem,
pozostaje państwo, ponieważ państwo to tyle co przemoc, to znaczy władza oparta na
przemocy, przy czym jest to przemoc na ogół zamaskowana, a w skrajnych wypadkach -
bezceremonialna i jawna. Ale p. Gambetta jest tak samo rzecznikiem interesów burżuazji, jak
i sam pan Thiers; równie pragnie silnego państwa i nieograniczonej władzy klasy średniej,
być może z udziałem zburżuazyjniałej części proletariatu, która we Francji stanowi
nieznaczny odłam całej klasy robotniczej. Różnica między Gambettą a panem Thiersem
polega na tym tylko, że pan Thiers, niewolnik aktualnych uprzedzeń i przesądów, szuka
oparcia i ratunku jedynie u niezmiernie bogatej burżuazji i patrzy nieufnie na dziesiątki lub
nawet i setki tysięcy nowych pretendentów do władzy rekrutujących się spośród drobnej
burżuazji i wyżej wspomnianej, pnącej się ku burżuazji, części klasy robotniczej, gdy
tymczasem pan Gambetta, odtrącony przez wyższe klasy, które dotychczas rządzą Francją
niepodzielnie, dąży do oparcia własnej potęgi politycznej, swej republikańsko-
demokratycznej dyktatury właśnie na ogromnej i rdzennie burżuazyjnej większości, do dziś
pozbawionej korzyści i zaszczytów płynących z racji udziału w rządach.
Jest on zresztą przekonany, i naszym zdaniem zupełnie słusznie, że gdy tylko zdoła przy
pomocy tej większości zagarnąć władzę, wówczas klasy najbogatsze, a więc bankierzy,
wielkie ziemiaństwo, kupcy i przemysłowcy, słowem - wszyscy spekulanci czerpiący zyski z
pracy ludu, zwrócą się ku niemu, uznają jego władzę i zapragną zawrzeć z nim sojusz
przyjaźni. On oczywiście nie odmówi, ponieważ jako prawdziwy mąż stanu wie aż nazbyt
dobrze, że żadne państwo, zwłaszcza zaś silne państwo, nie może istnieć bez sojuszu i
przyjaźni z elitą burżuazji.
Oznacza to, że państwo Gambetty będzie w takim samym stopniu ciemiężyło i wyzyskiwało
lud, jak wszystkie inne państwa przed nim; tyle że tamte czyniły to bardziej jawnie. I właśnie
dlatego, że państwo Gambetty będzie przybierać formy szerokiej demokracji, będzie przez to
o wiele mocniej, bardziej niezawodnie gwarantowało chciwej i bogatej mniejszości spokojny
i jeszcze pełniejszy wyzysk pracy ludu.
P. Gambetta, jako mąż stanu najnowszej szkoły, nie boi się bynajmniej ani najszerszych
demokratycznych form, ani powszechnego prawa wyborczego. Wie lepiej niż inni, że prawo
wyborcze gwarantuje nieliczne swobody dla ludu, i odwrotnie - szerokie dla wyzyskujących
lud jednostek i klas; wie, że despotyzm państwa nigdy nie bywa tak straszliwy i tak potężny
jak wtedy, gdy opiera się na rzekomych przedstawicielach rzekomej woli ludu.
Gdyby obietnice ambitnego adwokata mogły zwieść proletariat francuski, gdyby Gambetta
zdołał rzucić ów niespokojny lud na prokrustowe łoże swej demokratycznej republiki,
wówczas bez wątpienia przywróciłby państwu francuskiemu dawną jego wielkość i
świetność.
Ale w tym cała trudność, że próba ta jest nierealna. Nie ma na świecie obecnie takiej siły, nie
ma takich narzędzi politycznego lub religijnego nacisku, które mogłyby w proletariacie
jakiegokolwiek kraju, zwłaszcza zaś we francuskim, zdławić dążenie do ekonomicznego
wyzwolenia i równości społecznej. Cokolwiek Gambetta przedsięweźmie, czy będzie groził
bagnetami, czy schlebiał słowami, nie upora się z bohaterską potęgą tych dążeń i nigdy nie
uda mu się ponownie wprzęgnąć mas robotniczych do czarodziejskiego rydwanu, któremu na
imię państwo. Kwiaty jego retoryki nie zdołają zasypać i wyrównać przepaści, która
oddzieliła na zawsze burżuazję od proletariatu, nigdy nie położą kresu rozpaczliwej walce
tych dwóch klas. Walka ta zużyje wszystkie środki i siły państwa, tak że nie starczy już
Francji ani środków, ani sił, by zachować przewagę nad resztą Europy. Jakże może się ona
mierzyć z cesarstwem Bismarcka!
Bez względu na przechwałki patriotów państwa francuskiego Francja jako państwo skazana
jest na to, by zajmować skromne, drugorzędne miejsce w Europie. Co więcej - będzie musiała
podporządkować się zwierzchnictwu, przyjacielskiej kurateli cesarstwa niemieckiego,
podobnie jak do roku 1870 państwo włoskie było podporządkowane cesarstwu francuskiemu.
Jest to zapewne dogodna sytuacja dla francuskich spekulantów czerpiących znaczne zyski ze
światowych rynków, lecz bynajmniej nie do pozazdroszczenia z punktu widzenia ambicji
narodowych, które przyświecają francuskim państwowym patriotom. Do roku 1870 można
jeszcze było traktować tę ambicję jako uczucie dostatecznie silne, zdolne najbardziej
zaciekłych zwolenników burżuazyjnych przywilejów pchnąć do Rewolucji Socjalnej, w imię
ratowania Francji przed hańbą klęski i niemieckiej okupacji. Ale po roku 1870 nikt na serio
ich uczuć nie bierze; wszyscy wiedzą, że zgodzą się oni raczej na największą hańbę, nawet na
niemiecki protektorat, niż na Wyrzeczenie się panowania nad swym własnym proletariatem,
które tak wielkie przynosi im zyski.
Czyż nie jest jasne, że państwo francuskie nigdy już nie odbuduje swej dawnej potęgi? Ale
czy fakt ten oznacza, że Francja utraciła już bezpowrotnie swą dominującą pozycję w
świecie? Bynajmniej, oznacza to jedynie, że Francja utraciwszy bezpowrotnie swą wielkość
jako państwo, będzie musiała zdobyć nową wielkość i chwałę w Rewolucji Socjalnej. Jeżeli
Francja nie może współzawodniczyć z nowym cesarstwem niemieckim, to jakież inne
państwo europejskie mogłoby się o to pokusić?
Oczywiście, że nie Wielka Brytania. Po pierwsze Anglia nigdy właściwie nie była państwem
w ścisłym i najbardziej współczesnym sensie tego słowa, ponieważ nie istnieje w niej
centralizacja wojskowa, policyjna i biurokratyczna. Anglia jest raczej federacją
uprzywilejowanych grup i interesów, społeczeństwem autonomicznym, w którym pierwotnie
dominowała arystokracja feudalna, obecnie zaś wraz z nią dominuje arystokracja pieniężna.
W społeczeństwie tym, podobnie jak we Francji, choć w innych nieco formach, proletariat
jasno i groźnie żąda zrównania ekonomicznych warunków życia i praw politycznych.
Oczywiście, Anglia zawsze wywierała wpływ na polityczne wydarzenia Europy, ale raczej
dzięki swemu bogactwu niż przez organizację siły wojskowej. W czasach obecnych, jak
wszystkim wiadomo, wpływ ten znacznie się zmniejszył. Jeszcze przed trzydziestu laty
Anglia nie zniosłaby tak spokojnie ani podboju prowincji reńskich przez Niemców, ani
odrodzenia rosyjskiej hegemonii na Morzu Czarnym, ani wyprawy Rosjan na Chiwę. Stałe
ustępstwa z jej strony dowodzą niewątpliwie, że z roku na rok pogłębia się jej polityczne
bankructwo. Główną przyczyną tego bankructwa jest ciągle ten sam antagonizm między
światem robotniczym a światem wyzyskiwaczy, światem rządzącej burżuazji.
W Anglii Rewolucja Socjalna wybuchnie daleko prędzej, niż się na ogół sądzi, i nigdzie nie
będzie tak straszliwa jak właśnie tam, ponieważ nigdzie nie napotka równie rozpaczliwego i
tak dobrze zorganizowanego oporu.
O Hiszpanii i o Włoszech nie warto nawet mówić. Są to bowiem państwa, które nigdy nie
staną się groźne ani nawet silne. Co prawda miałyby po temu dość materialnych środków, ale
duch narodowy zarówno jednego, jak i drugiego kraju popycha je nieuchronnie ku zupełnie
innym celom.
Hiszpania, na skutek katolickiego fanatyzmu i despotyzmu Karola V i Filipa II, zepchnięta z
wyznaczonej jej przez dzieje drogi, wzbogacona nagle nie przez pracę narodu, lecz przez
amerykańskie srebro i złoto, w XVI i XVII stuleciu usiłowała udźwignąć na swych barkach
zaszczytne - zresztą nie do pozazdroszczenia - brzemię światowej monarchii tworzonej
przemocą. Drogo ją to kosztowało. Okres potęgi był zarazem schyłkiem jej umysłowego,
moralnego i materialnego rozwoju. Po krótkim wytężeniu wszystkich sił wbrew własnej
naturze, co spowodowało, że stała się postrachem i przedmiotem nienawiści całej Europy oraz
zdołała na jedną chwilę, ale tylko na jedną chwilę, wstrzymać postęp europejskich
społeczeństw - nagle załamała się i wpadła w stan krańcowego otępienia, wyczerpania i
apatii; w tym stanie ostatecznej hańby, jaką okryły ją potworne i bezrozumne rządy
Bourbonów, trwała aż do chwili, gdy Napoleon I w zaborczych celach wtargnął w jej granice
i zbudził ją ze snu trwającego już dwa stulecia.
Okazało się, że Hiszpania nie zginęła. Z cudzoziemskiej niewoli wyzwoliło ją prawdziwie
ludowe powstanie, co było dowodem, że masy ludowe, nieoświecone i nieuzbrojone, są
zdolne oprzeć się najlepszej armii świata, jeśli tylko ożywia je wielki i zgodny zapał.
Hiszpania dowiodła ponadto, że nieoświecony lud, jego siły i pasje więcej znaczą w walce o
wolność niż cywilizacja burżuazji.
Na próżno pysznią się Niemcy porównując swoje narodowe, ale bynajmniej nie ludowe
powstanie z lat 1812 i l813 z powstaniem hiszpańskim. Bezbronni Hiszpanie powstali
przeciwko ogromnej potędze niezwyciężonego dotychczas zdobywcy; Niemcy zaś przeciwko
Napoleonowi, który niedawno poniósł klęskę w Rosji.
Przedtem w żadnej z niemieckich wsi, w żadnym z niemieckich miast nie ośmielono się
stawić najmniejszego oporu zwycięskim wojskom francuskim. Niemcy tak przywykli do
posłuszeństwa, tej głównej państwowej cechy, że wola zwycięzców stała się dla nich święta,
skoro tylko zajęli oni miejsce ojczystych władz. Nawet generałowie pruscy, poddając jedną
twierdzę po drugiej, poddając najmocniejsze pozycje i stolice, powtarzali pamiętne
powiedzenie ówczesnego komendanta Berlina, które później stało się przysłowiowe:
"Zachowanie spokoju jest pierwszym obowiązkiem obywatela".
Tylko Tyrol stanowił wyjątek. W Tyrolu lud rzeczywiście stawiał opór armii Napoleona.
Lecz jest rzeczą znaną, że Tyrol to najbardziej zacofana i nie oświecona część Niemiec, jego
więc przykład nie znalazł naśladowców w innych, oświeconych prowincjach kraju.
Nie ulega wątpliwości, że powstanie ludowe, z natury żywiołowe, chaotyczne i bezlitosne,
przynosi zwykle wielkie straty i ofiary materialne obu walczącym stronom. Masy ludowe są
gotowe zawsze do takich ofiar; są one brutalną, nieokiełznaną siłą, zdolną przez heroiczne
czyny urzeczywistnić cele pozornie niemożliwe do osiągnięcia. Prawie zupełnie lub też
całkowicie pozbawione własności, masy ludowe nie są przez własność zdemoralizowane.
Zatem nie zawahają się one zniszczyć swych własnych osiedli i miast, jeśli jest to warunkiem
obrony lub zwycięstwa, a ponieważ chodzi zazwyczaj o własność cudzą, nierzadko ogarnia
lud pasja niszczenia. To zjawisko negatywności samo przez się nie wystarcza, aby lud dorósł
do wysokości zadań, które przed nim stawia rewolucja, a jednak bez tej pasji rewolucja jest
nie do pomyślenia, jest niemożliwa. Rewolucja nie może się obyć bez wielkich i
gwałtownych zniszczeń, ona burzy w sposób zbawczy i owocny, ponieważ właśnie z ruin i
tylko dzięki nim poczynają się i rodzą nowe światy.
Myśl o zburzeniu czegokolwiek jest sprzeczna ze świadomością burżuazyjną, z burżuazyjną
cywilizacją, ponieważ zbudowana jest ona na fanatycznym ubóstwianiu własności.
Mieszczuch, czyli bourgeois, odda raczej życie, wolność, honor, niż wyrzeknie się swych
dóbr; sama myśl o zamachu na własność, o zniesieniu jej dla jakichkolwiek celów wydaje się
burżuazji świętokradztwem. Dlatego nigdy się ona nie zgodzi na obrócenie w gruzy swoich
miast i domów, nawet wówczas, gdy obrona kraju tego wymaga. Z tej właśnie przyczyny
francuska burżuazja w 1870 roku oraz niemieckie drobnomieszczaństwo aż do 1813 roku tak
łatwo ulegały szczęśliwym zdobywcom. Widzieliśmy, że posiadanie własności wystarczyło,
by zdeprawować chłopstwo francuskie i stłumić w nim ostatnią iskrę patriotyzmu.
Aby rzec ostatnie słowo o tak zwanym narodowym powstaniu niemieckim przeciwko
Napoleonowi, powtórzymy raz jeszcze, że - po pierwsze - wybuchło ono wtedy, gdy
rozgromiona armia napoleońska uciekała z Rosji i gdy pruskie oraz inne niemieckie korpusy,
stanowiące do niedawna część tej armii, przeszły na stronę Rosjan; po drugie - że nawet
wówczas nie było właściwie w Niemczech powszechnego powstania ludowego, w miastach i
wsiach panował nadal spokój, uformowały się jedynie oddziały ochotników złożone z
młodzieży, przeważnie studentów, którzy zostali natychmiast wcieleni do szeregów regularnej
armii, co jest całkowicie sprzeczne z metodą i duchem powstań ludowych.
Słowem, w Niemczech młodzi obywatele, a ściślej mówiąc, wierni poddani, pobudzeni przez
płomienne mowy swych filozofów i zachęcani przez pieśni swych poetów, chwycili za broń,
aby bronić państwa niemieckiego i odbudować je, ponieważ właśnie wtedy obudziła się w
Niemczech myśl o państwie pangermańskim. Natomiast w Hiszpanii cały lud bez wyjątku
przystąpił do powstania, żeby obronić wolność ojczyzny i niepodległość życia narodowego
przed zuchwałym i potężnym najeźdźcą.
Od tego czasu Hiszpania czuwa i już 60 lat szuka w udręce nowych form odrodzonego życia.
Czegóż ona, biedna, nie próbowała! Od dwukrotnie restaurowanej monarchii absolutnej do
konstytucji królowej Izabeli, od Espartero do Narvaeza, od Narvaeza do Prima i od Prima do
króla Amadeusza, Sagasty i Zorrilli; jak gdyby chciała przymierzyć wszelkie możliwe formy
monarchii konstytucyjnej, lecz wszystkie bez wyjątku okazały się dla niej zbyt ciasne,
grożące ruiną, niemożliwe do przyjęcia. Taką też okazała się panująca obecnie republika
konserwatywna, czyli rządy spekulantów, bogatych posiadaczy i bankierów, ukryte pod
republikańskim szyldem. Równie absurdalna okaże się niebawem polityczna
drobnoburżuazyjna federacja, analogiczna do federacji szwajcarskiej.
Demoniczny rewolucyjny socjalizm nie na żarty opętał Hiszpanię. Chłopi w Andaluzji i
Estremadurze, nie pytając nikogo o zdanie, nie czekając na niczyje wskazówki, już zagarnęli i
nadal zagarniają grunty dawnych właścicieli ziemskich. Katalonia, z Barceloną na czele,
ogłasza swą niezależność, swą autonomię. Lud madrycki proklamuje republikę federalną i nie
godzi się na podporządkowanie rewolucji dekretom przyszłego zgromadzenia
ustawodawczego. W prowincjach północnych, pozostających rzekomo pod reakcyjnymi
rządami karlistów, jawnie realizuje się Rewolucja Socjalna: proklamuje się fuerosy,
autonomię prowincji i gmin, pali się wszystkie akta sądowe i cywilne; wojsko w całej
Hiszpanii brata się z ludem i wypędza oficerów. Nastał czas powszechnego, publicznego i
prywatnego bankructwa, które jest podstawowym warunkiem rewolucji socjalno-
ekonomicznej.
Słowem, ostateczna klęska i rozkład. Wszystko przegniło do cna i wali się w gruzy. Nie ma
już ani finansów, ani wojska, ani sądu, ani policji; zniszczone zostały siły państwa, nie ma
więc państwa, pozostał tylko pełen sił i młodości lud, opanowany socjalno-rewolucyjną pasją.
Pod wspólnym kierownictwem Międzynarodówki i Aliansu Socjalnych Rewolucjonistów lud
zespala i organizuje swe siły, przygotowując się do budowy własnego wyzwolonego świata
człowieka-robotnika na ruinach rozkładającego się państwa i świata burżuazji.
We Włoszech Rewolucja Socjalna jest równie bliska jak w Hiszpanii. Wbrew wszelkim
zabiegom monarchistów konstytucyjnych, a nawet wbrew bohaterskim, lecz daremnym
wysiłkom dwóch wielkich przywódców, Mazziniego i Garibaldiego, idea państwowości nie
stała się i nigdy nie stanie się popularna, ponieważ jest sprzeczna z panującym obecnie
duchem i ze wszystkimi instynktownymi dążeniami i materialnymi potrzebami, których
zaspokojenia domagają się niezliczone masy wiejskiego i miejskiego proletariatu.
We Włoszech, podobnie jak w Hiszpanii, dawno już i, co więcej, na zawsze wygasły
centralistyczne i autokratyczne tradycje starożytnego Rzymu, które przetrwały w pismach
Dantego i Makiawela oraz w nowoczesnej literaturze politycznej, lecz bynajmniej nie w
żywej pamięci ludu; we Włoszech, powiadam, żywa jest tylko tradycja absolutnej autonomii.
Autonomia nie prowincji, lecz gmin, jest właściwie jedynym pojęciem politycznym, które
wrosło w świadomość włoskiego ludu. Należy też wziąć pod uwagę historyczno-
etnograficzne zróżnicowanie prowincji, różnorodność dialektów tak wielką, że mieszkańcy
różnych prowincji z trudem, a czasem nawet zupełnie nie mogą się wzajemnie porozumieć.
Jest więc rzeczą jasną, jak dalekie są Włochy od urzeczywistnienia najnowocześniejszego
politycznego ideału jedności państwowej. Nie znaczy to wcale, że społeczeństwo Włoch nie
jest jednolite. Przeciwnie, niezależnie od wszelkich różnic istniejących między dialektami,
obyczajami i prawami, można wyróżnić wspólne wszystkim Włochom cechy oraz charakter,
co sprawia, że odróżnicie natychmiast Włocha od człowieka pochodzącego z każdego innego
plemienia, nawet południowego.
Z drugiej strony, wspólność materialnych interesów i zgodność intelektualnych dążeń łączą i
zespalają ściśle wszystkie prowincje włoskie. Jest jednak rzeczą godną uwagi, że wszystkie te
interesy i dążenia są sprzeczne z narzuconą Włochom jednością polityczną i skłaniają je
raczej do ustanowienia jedności socjalnej. Można więc powiedzieć, i na dowód tego
przytoczyć niezliczone fakty z życia współczesnych Włoch, że narzucona przemocą
polityczna czy państwowa jedność spowodowała rozbicie społeczeństwa i że w wyniku
rozbicia nowoczesnego państwa włoskiego powstanie nieuchronnie zjednoczone wolne
społeczeństwo.
Oczywiście, wszystko to dotyczy tylko mas ludowych, we Włoszech bowiem, podobnie jak w
innych krajach, wraz z jednością państwową zrodziła się, rozwija i staje się coraz bardziej
powszechna społeczna jedność wyższych warstw burżuazji, uprzywilejowanej klasy
wyzyskującej pracę ludu.
We Włoszech klasa ta nosi obecnie wspólne miano Konsorterii. Należy do niej cały oficjalny
świat urzędniczy i wojskowy, policyjny i sądowy; świat wielkich właścicieli,
przemysłowców, kupców i bankierów, cała urzędowa i półurzędowa adwokatura oraz
literatura, a także parlament, którego prawica korzysta obecnie z wszelkich przywilejów
władzy, a lewica usiłuje przejąć tę władzę w swe ręce.
We Włoszech, jak wszędzie, istnieje jeden i niepodzielny świat politycznych drapieżców,
którzy wysysają krew z kraju w imię państwa i doprowadzają go jakoby dla jego korzyści do
skrajnej nędzy i rozpaczy.
Ale nawet najskrajniejsza nędza wielomilionowego proletariatu nie jest jeszcze dostatecznym
warunkiem rewolucji. Natura obdarzyła człowieka zdumiewającą i niekiedy doprawdy
mogącą doprowadzić do rozpaczy cierpliwością. Licho wie, czego on nie zniesie, jeśli tej
nędzy, która skazuje go na niesłychane wyrzeczenia i powolną śmierć głodową, towarzyszą
jeszcze: ograniczony umysł, przytępione uczucia, brak uświadomienia sobie swych praw i ta
niewzruszona cierpliwość oraz posłuszeństwo - cechy, którymi się szczególnie wyróżniają
spośród wszystkich narodów Hindusi i Niemcy. Takiemu człowiekowi obce są wzloty ducha;
prędzej umrze, niż się zbuntuje.
Lud doprowadzony do rozpaczy daje się jednak łatwo podburzyć. Rozpacz - to uczucie
gwałtowne, namiętne, rozpacz wytrąca go z tępego, półsennego odrętwienia i budzi w nim
mniej lub więcej wyraźną myśl o możliwości poprawy położenia, choćby na razie nie miał
nadziei jej osiągnąć.
Nikt, wreszcie, nie może być długo pogrążony w rozpaczy. Rozpacz szybko prowadzi
człowieka albo w objęcia śmierci, albo pobudza do czynu. Lecz jakiż to czyn? Oczywiście
czyn, który prowadzi do wyzwolenia i osiągnięcia lepszych warunków bytu. W przystępie
rozpaczy nawet Niemiec przestaje być rezonerem; tylko że trzeba wielu, bardzo wielu
wszelakich krzywd, prześladowań, cierpień i zła, aby Niemca doprowadzić do rozpaczy.
Jednak, aby wzniecić Rewolucję Socjalną, nie wystarczy nędza i rozpacz. Są one zdolne
wzniecić indywidualne, a co najwyżej lokalne bunty, lecz nie mają sił poruszyć całych mas
ludu. Niezbędny jest jeszcze wspólny całemu ludowi ideał, który wyłaniał się z głębi
instynktu ludowego na przestrzeni dziejów, instynktu wykształconego, rozwiniętego i
oświeconego na skutek ważnych wydarzeń, ciężkich i gorzkich doświadczeń; niezbędna jest
świadomość swoich praw i głęboka, rzec można, gorąca wiara w te prawa. Jeśli taki ideał i
taka wiara ożywiają lud doprowadzony wskutek nędzy do rozpaczy, wówczas Rewolucja
Socjalna jest nieuchronna, bliska i żadna siła nie zdoła jej zapobiec.
W takim właśnie położeniu znajduje się lud włoski. Jego nędza i wszelkiego rodzaju
cierpienia są wielkie - niewiele mniejsze od nędzy i cierpień dręczących lud rosyjski. Lecz w
proletariacie włoskim rozwinęła się w większym stopniu niż w naszym proletariacie
płomienna rewolucyjna świadomość, entuzjazm, który przejawia się coraz wyraźniej i
bardziej dobitnie. Proletariat włoski, z natury rozumny i pełen pasji, zaczyna wreszcie
pojmować, czego mu trzeba i do czego powinien dążyć, aby wyzwolić cały świat mas
ludowych. Pod tym względem propaganda - prowadzona przez Międzynarodówkę
energicznie i na szeroką skalę dopiero w ciągu ostatnich dwóch, lat - oddała mu ogromne
usługi. Ona mu ukazała, a raczej obudziła w nim ten ideał, w głównych zarysach już
ukształtowany przez instynkty tkwiące w jego naturze, ideał, bez którego, "jak
powiedzieliśmy, powstanie ludowe jest niemożliwe, i to bez względu na rozmiary cierpień
ludu; ona wytyczyła mu cele, które powinien osiągnąć, i zarazem wskazała mu drogę i środki
pozwalające zorganizować siły ludu.
Zgodnie z tym ideałem lud pragnie przede wszystkim położyć kres niedostatkowi i nędzy,
całkowicie zaspokoić wszystkie swe potrzeby materialne za pomocą kolektywnej pracy, pracy
w równej mierze obowiązkowej dla wszystkich. Następnie - obalić wszystkich władców i
wszelkie panowanie i stworzyć ustrój, w którym rozwijałoby się wolne życie, odpowiadające
potrzebom ludowym, organizowane nie od góry do dołu, jak to dzieje się w państwie, lecz od
dołu do góry, przez sam lud, wbrew wszelkim rządom i parlamentom, jako wolny związek
rolnych i fabrycznych stowarzyszeń robotniczych, gmin, prowincji i narodów. I wreszcie w
dalszej przyszłości ideał ten ukazuje wizję ogólnoludzkiego braterstwa, które zatryumfuje na
ruinach wszystkich państw.
Pangermanizm a panslawizm
Jest rzeczą godną uwagi, że we Włoszech, podobnie jak w Hiszpanii, marksowski program
komunizmu państwowego nie miał szczęścia, przeciwnie, przyjęto tam powszechnie i
entuzjastycznie program słynnego "Aliansu", czyli Związku Socjalnych Rewolucjonistów,
który wypowiedział nieubłaganą wojnę wszelkiemu państwu i jego kurateli, wszelkiemu
zwierzchnictwu i autorytetowi.
W tych warunkach lud może się wyzwolić, stworzyć sobie własne życie, wolność dla
wszystkich i dla każdego z osobna, lecz w żadnym wypadku nie może zagrażać wolności
innych ludów; dlatego też ani ze strony Hiszpanii, ani ze strony Włoch nie należy obawiać się
zaborczej polityki, przeciwnie, można tylko oczekiwać, kiedy wybuchnie tam Rewolucja
Socjalna.
Małe państwa, jak Szwajcaria, Belgia, Holandia, Dania i Szwecja, z tej samej przyczyny, a
przede wszystkim wskutek swej niewielkiej roli politycznej, nie zagrażają nikomu, natomiast
z wielu względów mogą się obawiać agresji ze strony nowego cesarstwa niemieckiego.
Pozostaje Austria, Rosja i pruskie Niemcy. Jeśli chodzi o Austrię, jest ona nieuleczalnie chora
i szybkim krokiem zbliża się do śmierci. Cesarstwo to powstało w wyniku związków
dynastycznych i zaborczych wojen. Jego ludność składa się z czterech różnych ras, które nie
darzą siebie nawzajem sympatią. Zdecydowaną przewagę posiada rasa germańska,
jednomyślnie znienawidzona przez trzy pozostałe, a liczebnie stanowiąca zaledwie czwartą
część ludności. Połowę całej ludności stanowią Słowianie, którzy w ostatnich czasach żądają
dla siebie autonomii i utworzyli dwa państwa: węgiersko-słowiańskie i niemiecko-
słowiańskie. Takie imperium, powtarzamy, mogło istnieć dopóty, dopóki dominował w nim
despotyzm militarno-policyjny. W ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat cesarstwu temu
zadano trzy śmiertelne ciosy. Pierwszą klęskę zadała mu rewolucja 1848 roku. Położyła ona
kres staremu systemowi i rządom księcia Metternicha. Od tego czasu podtrzymuje ono swą
marną egzystencję za pomocą heroicznych wysiłków i najróżnorodniejszych konfederacji. W
roku 1849, uratowane przez cesarza Mikołaja, pod rządami pysznego oligarchy, księcia
Schwarzenberga, oraz jezuity słowianofila, hrabiego Thuna, autora konkordatu, zaczęło
rozpaczliwie szukać ratunku w skrajnie klerykalnej i reakcyjnej polityce i w równie skrajnej,
bezwzględnej centralizacji wprowadzonej w życie we wszystkich prowincjach wbrew
wszelkim różnicom narodowościowym. Druga jednakże z kolei klęska, którą zadał mu
Napoleon III w 1859 roku, dowiodła, że militarno-biurokratyczna centralizacja uratować
Austrii nie może.
Od tego czasu Austria zaczęła grawitować w kierunku liberalizmu. Sprowadziła z Saksonii
niefortunnego i nieudolnego konkurenta księcia (wówczas jeszcze hrabiego) Bismarcka,
barona Beusta, i zaczęła gorączkowo obdarzać autonomią swoje narody, ale czyniąc to
pragnęła jednocześnie uratować jedność państwa, to znaczy pragnęła rozwiązać zadanie
nierozwiązalne.
Trzeba było zadowolić jednocześnie cztery główne plemiona w cesarstwie: Słowian,
Niemców, Węgrów i Włochów, którzy różnią się bardzo nie tylko pod względem języka,
charakteru i stopnia rozwoju kultury, lecz ponadto z reguły są wrogo do siebie nastawieni,
przeto mogli i mogą tworzyć wspólny organizm państwowy jedynie pod uciskiem rządowej
przemocy. Należało zaspokoić roszczenia Niemców, których większość starała się wywalczyć
jak najbardziej liberalno-demokratyczną konstytucję, jednocześnie zaś uporczywie i głośno
domagała się, aby zostawić w mocy dawne prawo, zapewniające im pełną przewagę w
monarchii austriackiej, mimo iż wraz z Żydami stanowią oni zaledwie czwartą część całej
ludności.
Czyż nie jest to nowym dowodem prawdy, której niestrudzenie bronimy w przekonaniu, że
możliwość szybkiego rozstrzygnięcia wszystkich kwestii socjalnych zależy od powszechnego
jej zrozumienia? Prawda ta głosi, że fundamentem państwa, każdego państwa, nawet takiego,
które przybiera najbardziej liberalne i demokratyczne formy, jest zawsze prawo silniejszego,
władza i przemoc, a więc despotyzm, czasem ukryty, lecz tym bardziej niebezpieczny.
Niemcy, którzy - można powiedzieć - są z natury wyznawcami idei państwa i biurokracji,
uzasadniają swe roszczenia, powołując się na historyczne prawo, czyli na prawo podboju i
przedawnienia z jednej strony, z drugiej zaś - na rzekomą wyższość swojej kultury.
Wykażemy jeszcze, jak daleko sięgają ich roszczenia; obecnie rozważymy postulaty
Niemców austriackich, choć niezmiernie trudno je oddzielić od roszczeń ogólnoniemieckich.
Niemcy austriaccy w ostatnich latach uświadomili sobie z bólem serca, że muszą się wyrzec,
przynajmniej na jakiś czas, zwierzchnictwa nad Węgrami, którym przyznali wreszcie prawo
do niepodległego bytu. Spośród wszystkich narodów cesarstwa austriackiego Węgrzy są,
oprócz Niemców, narodem najwięcej przywiązanym do idei państwa: mimo najbardziej
okrutnych prześladowań i bezwzględnych środków, za pomocą których rząd austriacki w
ciągu dziewięciu lat, od 1850 do 1859 roku, usiłował złamać ich opór, nie tylko nie wyrzekli
się swej niepodległości, lecz ponadto bronili zwycięsko swego prawa, ich zdaniem równie
historycznego, mianowicie prawa przewodzenia wszystkim innym narodom królestwa
węgierskiego, mimo że sami stanowią niewiele ponad trzecią część jego ludności.
W ten sposób niefortunne cesarstwo austriackie rozpadło się na dwa państwa o niemal równej
sile, połączone jedynie osobą wspólnego monarchy - na państwo cislejtańskie, czyli
słowiańsko-niemieckie, z 20 500 000 mieszkańców (w tym 7 200 000 Niemców i Żydów, 11
500 000 Słowian i około 1 800 000 Włochów oraz innych narodowości), i na państwo
translejtańskie, węgierskie, czyli węgiersko-słowiańsko-rumuńsko-niemieckie.
Jest rzeczą godną uwagi, że ani jednemu z tych dwóch państw ich skład ludnościowy nie
może w najmniejszym stopniu ani dziś, ani na przyszłość zapewnić jakiejkolwiek siły.
W państwie węgierskim, mimo liberalnej konstytucji i niewątpliwej sprawności rządów,
walka ras, najcięższa z chorób toczących monarchię austriacką, bynajmniej nie wygasła.
Większa część ludności podporządkowanej Węgrom nie lubi ich i nigdy się nie zgodzi
dźwigać dobrowolnie ich jarzma. Wskutek tego nieustannie walczy z Węgrami, przy czym
Słowianie znajdują oparcie u Słowian tureckich, Rumuni zaś u braterskiej ludności
Wołoszczyzny, Mołdawii, Besarabii i Bukowiny. Węgrzy stanowią zaledwie trzecią część
ludności cesarstwa i chcąc nie chcąc muszą szukać poparcia i opieki w Wiedniu, cesarski zaś
Wiedeń, który nie może strawić myśli o oderwaniu się Węgrów od imperium, żywi, podobnie
jak wszystkie zgrzybiałe i ginące dynastie, skrytą nadzieję na cudowne odzyskanie utraconej
potęgi. Cieszą go wewnętrzne waśnie, które nie pozwalają okrzepnąć królestwu
węgierskiemu. Toteż potajemnie roznieca w Słowianach i Rumunach nastroje antywęgierskie.
Węgierscy władcy i mężowie stanu wiedzą o tym i ze swej strony w zamian utrzymują tajne
kontakty z księciem Bismarckiem, który ubiega się o względy Węgrów, w przekonaniu, że
wojna przeciwko austriackiemu imperium, skazanemu na zagładę, jest nieunikniona.
Sytuacja państwa cislejtańskiego, czyli niemiecko-słowiańskiego bynajmniej nie jest lepsza.
Tutaj około siedmiu milionów Niemców, włączając w to Żydów, rości pretensje do władzy
nad jedenastoma i pół milionami Słowian.
Oczywiście, dziwne są to roszczenia. Można powiedzieć, że już w zamierzchłej przeszłości
Niemcy uznali za swą historyczną misję podbój krajów słowiańskich. Pragną je zniszczyć,
ujarzmić i cywilizować, to znaczy zgermanizować Słowian, czyli uczynić z nich
mieszczańskich filistrów. Takie jest historyczne źródło wzajemnej głębokiej nienawiści obu
tych plemion, uwarunkowanej szczególną sytuacją każdego z nich.
Słowianie nienawidzą Niemców, jak wszystkich zwycięzców nienawidzą narody zwyciężone,
które pozostają niezłomne duchem i nie mogą pogodzić się z utratą niepodległości. Niemcy
nienawidzą Słowian, gdyż zwykle panowie nienawidzą swoich niewolników; nienawidzą z
powodu ich nienawiści, na którą wszak zasłużyli; nienawidzą za ten mimowolny i nieustanny
strach, jaki budzą w nich właściwe Słowianom cechy: niegasnąca myśl i niezniszczalna
nadzieja wyzwolenia.
Jak wszyscy zaborcy i ciemięzcy, którzy podbijają inne narody, Niemcy bezpodstawnie
nienawidzą Słowian, niesłusznie nimi pogardzają. Powiedzieliśmy, za co ich nienawidzą;
gardzą zaś nimi tylko dlatego, że Słowianie nie mogli i nie chcieli dać się zniemczyć. Jest
godne uwagi, że Prusacy serio czynią Niemcom austriackim gorzkie wyrzuty i obwiniają rząd
austriacki niemal o zdradę, ponieważ nie potrafił zniemczyć Słowian. Uważają oni, zresztą z
ich punktu widzenia zupełnie słusznie, iż jest to największe przestępstwo przeciw
ogólnoniemieckim patriotycznym interesom, sprzeczne z ideą pangermanizmu.
Słowianie austriaccy, z wyjątkiem Polaków, pod grozą prześladowań, a właściwie już
powszechnie prześladowani, a jednak jeszcze nie złamani przez nienawistny im
pangermanizm, przeciwstawili mu inną ideę, jeszcze bardziej odrażającą i niedorzeczną, ideę
ludobójczą, sprzeczną z zasadami wolności - panslawizm.
Nie twierdzę bynajmniej, że wszyscy Słowianie w Austrii, nawet prócz Polaków, hołdują tej
idei, równie potwornej jak niebezpiecznej. (Nawiasem mówiąc, zyskała ona niewielką
sympatię pośród Słowian tureckich, mimo wszelkich knowań agentów rosyjskich nieustannie
wśród nich działających). Prawdą jest jednak, że wielu spośród austriackich Słowian oczekuje
wybawienia i wybawiciela z Petersburga. Straszliwa, a ponadto zupełnie usprawiedliwiona
nienawiść doprowadziła ich do takiego szaleństwa, że niepomni czy też nieświadomi
wszystkich nieszczęść, jakie znosiła Litwa, Polska, Małoruś, a nawet sam lud wielkoruski pod
jarzmem moskiewskiego i petersburskiego despotyzmu, spodziewają się, że wybawi ich nasz
wszechrosyjsko-carski bat!
Nie należy się dziwić, że tak niedorzeczne nadzieje mogły się zrodzić w masach
słowiańskich. Masy te nie znają historii, nie znają też sytuacji wewnętrznej w Rosji; słyszały
tylko, że na urągowisko i na przekór Niemcom powstało ogromne, rzekomo czysto
słowiańskie imperium, tak potężne, iż drżą przed nim sami tak nienawistni im Niemcy.
Niemcy drżą, więc Słowianie powinni się cieszyć; Niemcy nienawidzą, więc Słowianie
powinni kochać.
Wszystko to rzecz naturalna, ale dziwnie smutna i trudna do wybaczenia. Jak mogła powstać
wśród klasy oświeconej w austriacko-słowiańskich krajach partia kierowana przez ludzi
rzekomo doświadczonych, rozumnych, znających się na rzeczy, partia otwarcie propagująca
panslawizm, w której jedni wierzą w wyswobodzenie plemion słowiańskich przy pomocy
potężnej interwencji cesarstwa rosyjskiego, drudzy zaś nawet marzą o utworzeniu wielkiego
cesarstwa słowiańskiego pod berłem rosyjskiego cara.
Zwróćmy uwagę, jak głęboko ta przeklęta cywilizacja niemiecka, burżuazyjna w swej istocie,
a więc państwowa, zdołała przeniknąć nawet w duszę patriotów słowiańskich. Urodzili się oni
w zniemczonym burżuazyjnym społeczeństwie, kształcili się w niemieckich szkołach i
uniwersytetach, przyzwyczaili się myśleć, czuć i pragnąć po niemiecku i staliby się
Niemcami, gdyby cel, do którego dążą, nie był antyniemiecki. Wzorując się na niemieckich
metodach i stosując niemieckie środki pragną wyzwolić Słowian spod germańskiego jarzma.
Wychowani w niemieckim duchu, myślą, że jest tylko jedna droga prowadząca do
wyzwolenia, a mianowicie, że należy stworzyć kilka państw słowiańskich lub też jedno
słowiańskie mocarstwo. Jest to rdzennie niemiecka idea, ponieważ scentralizowane,
biurokratyczne i policyjno-militarne państwo współczesne, takie jak na przykład cesarstwo
niemieckie lub wszechrosyjskie, jest tworem na wskroś niemieckim. Dawniej w Rosji była w
nim domieszka elementu tatarskiego, ale dzięki uprzejmości tatarskiej i w Niemczech teraz
coś takiego się znajdzie.
Z natury swej Słowianie są plemieniem zdecydowanie niepolitycznym, tj. niepaństwowym.
Czesi na próżno wspominają swoje wielkie cesarstwo morawskie, Serbowie zaś - cesarstwo
Duszana. Były to efemeryczne lub zgoła legendarne twory. Prawdą jest, że ani jedno plemię
słowiańskie samodzielnie nie stworzyło państwa.
Polska Rzeczpospolita monarchiczna powstała pod auspicjami germańskimi i łacińskimi, po
całkowitej klęsce wiejskiego ludu (chłopstwa), w chwili gdy został on poddany
niewolniczemu jarzmu szlachty, która - według świadectwa i opinii wielu polskich
historyków oraz pisarzy (między innymi Mickiewicza) - nie była nawet słowiańskiego
pochodzenia.
Królestwo Bohemii, czyli czeskie, zostało stworzone na obraz i podobieństwo cesarstwa
niemieckiego, pod bezpośrednim wpływem Niemców, wskutek czego tak wcześnie stało się
organiczną, nierozdzielną częścią cesarstwa niemieckiego.
Jeżeli zaś chodzi o historię powstania państwa wszechrosyjskiego, jest ona powszechnie
znana. Brały w niej udział i tatarski bat, i bizantyjskie błogosławieństwo, i niemiecka
urzędniczo-wojskowa i policyjna kultura. Jeśli nieszczęsny naród wielkorosyjski, a później i
inne włączone do Rosji narody: małoruski, litewski i polski, uczestniczyły w tworzeniu
imperium, to tylko w tym sensie, że budowano je na ich grzbietach.
Nie ma żadnej wątpliwości, że Słowianie nigdy samodzielnie i z własnej inicjatywy nie
zbudowali państwa, nie byli bowiem plemieniem zaborczym. Jedynie zaborcze narody tworzą
państwo, a tworzą je siłą rzeczy z korzyścią dla siebie, a ze szkodą dla podbitych narodów.
Słowianie byli spokojnym, rolniczym plemieniem. Duch wojowniczy, który ożywiał
plemiona germańskie, był im obcy, z tegoż właśnie powodu była im również obca idea
państwowości, od niepamiętnych czasów nurtująca ludy germańskie. Żyjąc w niezależnych
od siebie, oddzielnych gminach, w których według obyczaju patriarchalnego władzę
sprawowali wybrani przez wszystkich członków wspólnoty starcy, korzystali na równych
prawach z gminnej ziemi. Nie wiedzieli oni, co to jest szlachta, nie wytworzyli nawet
oddzielnej kasty kapłanów, wszyscy byli między sobą równi; w ten sposób urzeczywistniali
ideę ludzkiego braterstwa, choć realizowała się ona w patriarchalnej, a więc jeszcze
niedoskonałej postaci. Gminy nie posiadały stałych kontaktów politycznych. Gdy jednak
zagrażało wspólne niebezpieczeństwo, na przykład atak obcego plemienia, zawierały
tymczasowy sojusz obronny; skoro jednak niebezpieczeństwo mijało, zrywała się wątła nić
politycznej więzi. Nie istniało zatem i nie mogło istnieć państwo słowiańskie. Istniała
natomiast społeczna, braterska więź plemion słowiańskich, przejawiająca się w ich
gościnności.
Jest rzeczą naturalną, że tak zorganizowani Słowianie musieli okazać się bezbronni wobec
napastniczych i zaborczych plemion wojowniczych, zwłaszcza wobec Germanów, którzy
usiłowali podbić wszystkie ludy. Niektóre z plemion słowiańskich zostały wytępione, większa
zaś ich część - podbita przez Turków, Tatarów, Węgrów, a przede wszystkim przez Niemców.
W drugiej połowie X wieku rozpoczynają się męczeńskie dzieje ich niewoli, nie tylko
męczeńskie, lecz również i bohaterskie. Wiele krwi przelali Słowianie za swoją wolność
podczas nieustannej i zaciętej walki toczonej przez wiele wieków przeciwko zaborcom.
Pierwsze fakty odnoszą się do XI wieku; są to: powszechne powstanie pogan słowiańskich,
osiadłych między Odrą, Elbą a Morzem Bałtyckim, przeciwko niemieckim rycerzom i
kapłanom, oraz równie znamienny bunt chłopów wielkopolskich przeciwko panowaniu
szlachty. Aż do XV wieku trwała cicha, niedostrzegalna, lecz nieustanna walka Słowian
zachodnich z Germanami, Słowian południowych z Turkami, Słowian północno-wschodnich
z Tatarami.
W wieku XV wybuchła wielka, zwycięska, na wskroś ludowa rewolucja husytów czeskich.
Nie wnikając w treść ich religijnych zasad, które, warto tylko mimochodem zaznaczyć, były
nieporównanie bliższe zasadom ludzkiego braterstwa i wolności niż katolickie, a następnie
protestanckie dogmaty, zwrócimy uwagę na czysto społeczny i antypaństwowy charakter tej
rewolucji. Był to bunt słowiańskiej gminy przeciwko państwu niemieckiemu.
W wieku XVII wskutek licznych zdradzieckich aktów na pół zniemczonego mieszczaństwa
husyci ponieśli ostateczną klęskę. Niemal połowa ludności czeskiej została wymordowana,
ziemie oddane niemieckim kolonistom. Niemcy, a wraz z nimi jezuici zatryumfowali, świat
zaś zachodniosłowiański w ciągu przeszło dwóch stuleci po tej krwawej klęsce milczał
biernie pod uciskiem katolickiego Kościoła i zwycięskich Germanów. W tym samym czasie
południowi Słowianie wiedli niewolniczy, uciśniony żywot pod jarzmem węgierskim lub też
tureckim. Na północnym wschodzie natomiast słowiański bunt zaczął narastać w imię
ludowych wspólnot.
Pomijając nawet rozpaczliwą walkę Wielkiego Nowogrodu, Pskowa i innych dzielnic z
carami moskiewskimi w XVI wieku, także pospolite ruszenie wielkorosyjskiego ziemstwa
przeciwko królowi polskiemu, jezuitom, bojarom moskiewskim i w ogóle przeciwko
panowaniu Moskwy w początkach XVII wieku, przypomnieć należy o słynnym powstaniu
ludności małoruskiej i litewskiej, która stawiła czoło szlachcie polskiej, oraz o jeszcze
bardziej śmiałym powstaniu chłopstwa znad Wołgi pod dowództwem Stiepana Razina; i
wreszcie, w sto lat później, o równie znamiennym buncie Pugaczowa. Wszystkie te na wskroś
ludowe ruchy, powstania i bunty charakteryzują się tą samą nienawiścią do państwa,
wszystkie dążą do stworzenia wolnego chłopskiego świata gminnej wspólnoty.
Wreszcie wiek XIX rozbudził, i to jest jego charakterystyczną cechą, narodowego ducha
słowiańskiego. Czyż trzeba wspominać o Polsce? Ona nigdy nie zapadała w letarg, ponieważ
od czasu zbójeckiego rozbioru, który pozbawił ją wolności, co prawda nie ludowej, lecz
szlacheckiej i państwowej, od czasu rozbiorów dokonanych przez trzy zaborcze mocarstwa
nie przestawała walczyć bez względu na poczynania Murawjowów i Bismarcków, i dopóty
będzie walczyła, dopóki bunt jej nie przyniesie wolności. Niestety, rządzące Polską partie
polityczne, dotychczas przeważnie szlacheckie, nie potrafiły wyrzec się swego państwowego
programu i zamiast szukać wyzwolenia i odrodzenia swej ojczyzny w rewolucji socjalnej,
usiłują w myśl dawnych tradycji osiągnąć cel bądź w oparciu o pomoc jakiegoś Napoleona,
bądź w sojuszu z jezuitami i feudałami austriackimi.
W naszym stuleciu natomiast ocknęli się również zachodni i południowi Słowianie. Czechy -
wbrew wszelkim niemieckim poczynaniom o charakterze politycznym, policyjnym i
cywilizacyjnym - rozbudziły się po trzywiekowym śnie i jako kraj czysto słowiański stały się
naturalnym ośrodkiem całego zachodnio-słowiańskiego ruchu. Takim samym ośrodkiem
ruchu południowosłowiańskiego stała się turecka Serbia.
Z odrodzeniem słowiańskich plemion łączyły się jednak zagadnienia niezwykłej wagi i, rzec
można, o decydującym znaczeniu.
W jaki sposób powinno urzeczywistnić się odrodzenie Słowiańszczyzny? Czy według starych
wzorów poprzez hegemonię państwa, czy też poprzez rzeczywiste wyzwolenie wszystkich
narodów, przynajmniej europejskich, poprzez pełne wyzwolenie całego europejskiego
proletariatu z jarzma niewoli, przede wszystkim zaś z jarzma narzuconego przez państwo?
Czy Słowianie powinni i czy mogą wyzwolić się z wrogiej, w pierwszym rzędzie niemieckiej,
najbardziej nienawistnej niewoli przez stosowanie niemieckich metod podbojów i zaborów
oraz przez zmuszanie zwyciężonych mas ludowych do wiernopoddańczej, tak znienawidzonej
uległości, z tą tylko różnicą, że dawniej wymagali jej Niemcy, a dziś musieliby jej wymagać
Słowianie? Czy też powinni dążyć do solidarnego powstania całego europejskiego
proletariatu, do Rewolucji Socjalnej?
Cała przyszłość Słowian zależy od tego, jaką wybiorą drogę. A jaką właściwie wybrać
powinni?
W moim przekonaniu, postawienie tego problemu już rozstrzygnęło o jego rozwiązaniu.
Wbrew bardzo mądrej maksymie króla Salomona, że to, co minęło, nigdy nie powróci, we
współczesnym państwie urzeczywistnia się w pełni prastara idea władzy, tak jak w
chrześcijaństwie - które jest ostatnią formą wierzeń religijnych, czyli religijnej niewoli -
państwo biurokratyczne, militarno-policyjne i scentralizowane, które z konieczności, z samej
swej istoty jest zaborcze, dąży do podboju, do ujarzmienia wszystkiego, co wokół niego
istnieje, żyje, porusza się, oddycha; a więc państwo, którego ostatnie wcielenie stanowi
cesarstwo pangermańskie, stało się przeżytkiem. Dni jego są policzone i wszystkie narody
spodziewają się, że jego upadek przyniesie im ostateczne wyzwolenie.
Czyżby Słowianom było sądzone na powyższe pytanie dawać odpowiedź podyktowaną przez
nienawiść do ludzi i do narodów, tę odpowiedź, którą już potępiła historia? W jakim celu
mieliby tak uczynić? Nie przyniosłoby to im zaszczytu; przeciwnie - zbrodnia ta okryłaby ich
hańbą i ściągnęłaby na nich przekleństwa współczesnych i przyszłych pokoleń. Czy
Słowianie pozazdroszczą Niemcom słusznej nienawiści, jaką okazują im wszystkie inne
narody Europy? Czy też powinni odegrać rolę Boga całego świata? Do licha ze Słowianami i
z ich przyszłą sławą wojenną, jeżeli po wieloletniej niewoli, mękach znoszonych w milczeniu,
mieliby zaprząc ludzkość w nowe jarzmo niewoli.
Jaką mieliby Słowianie z tego korzyść? Cóż za korzyść może przynieść słowiańskim masom
ludowym utworzenie wielkiego słowiańskiego państwa. Istnienie państw tego typu jest
niewątpliwie korzystne, ale bynajmniej nie dla wielomilionowego proletariatu, lecz tylko dla
uprzywilejowanej mniejszości, dla księży, szlachty, burżuazji, ponadto jeszcze dla
intelektualistów, czyli tych, którzy powołując się na swą patentowaną uczoność i rzekomą
wyższość umysłową, uważają, że są powołani kierować masami; państwo takie jest korzystne
dla kilku tysięcy ciemiężycieli, katów i wyzyskiwaczy proletariatu, ale dla samego
proletariatu, dla mas robotniczych stanowi źródło ucisku. Im bardziej zaś granice państwa są
rozległe, tym cięższe są w nim łańcuchy i tym ciaśniejsze więzienia.
Powiedzieliśmy już i dowiedliśmy, że żadne społeczeństwo nie może istnieć trwale jako
państwo, jeżeli nie stanie się państwem zaborczym. Konkurencja, która sprawia, że w
dziedzinie ekonomiki wielkie kapitały, fabryki, majątki i domy handlowe niszczą i
pochłaniają niewielkie, a nawet średnie kapitały, fabryki, posiadłości ziemskie i domy
handlowe, ta sama konkurencja niszczy małe i średnie państwa oddając je na łup imperiów.
Każde państwo, jeżeli chce istnieć nie tylko na papierze, nie tylko dzięki łaskawej tolerancji
sąsiadów, lecz istnieć rzeczywiście, suwerennie i niezależnie - musi się stać państwem
zaborczym.
Państwo zaborcze jest zmuszone utrzymywać przemocą w zależności wiele milionów innych
narodów. Musi więc posiadać potężne siły wojskowe. Tam zaś, gdzie tryumfuje siła
wojskowa, tam koniec wolności! Zwłaszcza pożegnać się musi z wolnością i pomyślnością
lud roboczy. Stąd wniosek, że stworzenie wielkiego państwa słowiańskiego równałoby się
stworzeniu olbrzymiego więzienia dla ludów słowiańskich.
Zwolennicy idei państwa słowiańskiego mogą nam jednak odpowiedzieć: "Nie pragniemy
bynajmniej, aby powstało jedno, wielkie państwo słowiańskie, my chcemy zorganizować
kilka czysto słowiańskich państw średniej wielkości, widząc w nich rękojmię niezawisłości
naszych narodów". Pogląd ten jest sprzeczny zarówno z logiką, jak i z faktami historycznymi,
z rzeczywistością: żadne państwo średniej wielkości nie może obecnie istnieć samodzielnie.
Znaczy to tyle, że albo nie będą istnieć poszczególne państwa słowiańskie, albo też powstanie
jedno olbrzymie i wszystko pochłaniające państwo panslawistyczne, sanktpetersburskie
państwo bata.
Czy państwo słowiańskie może stawić czoło nowej potędze olbrzymiego pangermańskiego
imperium, jeżeli nie będzie równie olbrzymie i równie potężne? Nigdy nie należy liczyć na
zgodne współdziałanie wielu oddzielnych państw, nawet związanych wspólnymi interesami.
Po pierwsze, siły połączone, powstałe ze związku różnorodnych organizacji i sił - choćby
nawet pod względem ilościowym były większe niż siły przeciwników - zawsze będą słabsze,
gdyż nie są jednorodne; organizacja posłuszna jednej myśli, jednej woli jest silniejsza i
prostsza. Po drugie, nigdy nie należy oczekiwać zgodnego współdziałania wielu różnych
państw, nawet wówczas, gdy wymagają tego ich własne interesy. Sprawujący rządy, tak jak
zwyczajni śmiertelnicy, są w większej części dotknięci ślepotą, która przeszkadza im dostrzec
istotne potrzeby określone daną sytuacją i odróżnić je od pasji i interesów chwilowych.
W roku 1863 bezpośrednie interesy Francji, Anglii, Szwecji i nawet Austrii nakazywały im
wystąpić w obronie Polski przeciw Rosji, nikt jednak tego nie uczynił. W 1864 roku jeszcze
bardziej bliskie i bezpośrednie interesy Anglii, Francji, zwłaszcza Szwecji, a nawet Rosji
wymagały interwencji w sprawie Danii, której groził prusko-austriacki, a raczej prusko-
niemiecki zabór - i znowu nikt się za Danią nie ujął. Wreszcie, w 1870 roku Anglia, Rosja i
Austria, nie mówiąc już o małych północnych państewkach, powinny były również w swoim
oczywistym interesie powstrzymać tryumfalny pochód prusko-niemieckich wojsk na Francję,
które dotarły aż do Paryża i niemal do południowych granic kraju; ale i tym razem nikt tego
nie uczynił, i dopiero gdy powstała nowa, groźna dla wszystkich potęga niemiecka, państwa
europejskie zrozumiały poniewczasie, że interwencja była konieczna.
Trudno liczyć na to, by sąsiadujące państwa kierowały się właściwie pojętymi interesami,
trzeba więc zdać się na własne siły, które powinny przynajmniej być równe siłom
przeciwnika. Przeto ani jedno słowiańskie państwo, wzięte z osobna, nie będzie w stanie
przeciwstawić się naporowi imperium pangermańskiego.
Czy jednak pangermańskiej centralizacji nie będzie można przeciwstawić panslawistycznej
federacji, czyli związku niezależnych słowiańskich państw bądź stanów w rodzaju Stanów
Zjednoczonych Ameryki lub Szwajcarii? Również i na to pytanie musimy dać odpowiedź
przeczącą.
Po pierwsze, warunkiem powstania tego rodzaju związku jest upadek cesarstwa
wszechrosyjskiego, jego rozpad na szereg wzajemnie od siebie niezależnych państw,
złączonych tylko więzią federacji. To warunek konieczny, ponieważ jest nie do pomyślenia,
aby małe lub nawet średnie słowiańskie państwa mogły zachować niepodległość i wolność
wobec tak olbrzymiego cesarstwa.
Załóżmy nawet, że cesarstwo petersburskie rozpadnie się na większą lub mniejszą ilość
wolnych stanów i że Polska, Czechy, Serbia, Bułgaria itd., jako państwa niepodległe,
utworzyłyby wraz z nimi wielką słowiańską federację. Twierdzimy, że również i w tym
przypadku federacja nie będzie w stanie walczyć ze scentralizowanym państwem
pangermańskim z tej prostej przyczyny, że przewaga wojskowo-państwowa będzie zawsze po
stronie centralizacji.
Federacja stanów może w pewnej mierze gwarantować wolność burżuazyjną, ale nie może
stworzyć siły państwowo-wojskowej dlatego właśnie, że jest federacją; aby państwo było
silne, musi być scentralizowane. Być może, oponenci wskażą nam przykład Szwajcarii i
Stanów Zjednoczonych Ameryki. Lecz właśnie Szwajcaria, aby wzmocnić swą militarną i
państwową silę, zmierza obecnie jawnie ku centralizacji, a federacja Północnej Ameryki jest
możliwa jedynie dlatego, że na kontynencie amerykańskim wielka republika nie sąsiaduje z
żadnym potężnym scentralizowanym państwem, takim jak Rosja, Niemcy lub Francja.
Przypisy
Ludność królestwa węgierskiego wynosi: 5 500 000 Węgrów, 5 000 000 Słowian, 2 700 000
Rumunów, 1 800 000 Żydów i Niemców oraz około 500 000 Innych narodów - razem 15 500 000
mieszkańców. (przyp. autora)
Jestem równie zdecydowanym wrogiem panslawizmu, jak pangermanizmu, zamierzam
przeto w jednej ze swych przyszłych książek poświęcić temu, moim zdaniem, nader ważnemu
zagadnieniu oddzielną rozprawę. Obecnie powiem tylko, że uważam za święty obowiązek
rosyjskiej młodzieży rewolucyjnej, którego spełnienie nie cierpi zwłoki, by ze wszystkich sił i
wszelkimi możliwymi środkami przeciwdziałała propagandzie panslawistycznej uprawianej w
Rosji, zwłaszcza na ziemiach słowiańskich, przez urzędników państwowych, rzekomych
zwolenników idei slowianofilstwa, lub przez oficjalnych agentów rosyjskich. Starają się oni
przekonać nieszczęsnych Słowian, że petersburski słowiański car pała gorącą ojcowską
miłością do braci Słowian i że nikczemne, pełne nienawiści do ludu, z którego krwi żyje,
imperium wszechrosyjskie, które zdławiło Małoruś i Polskę, a część Polski sprzedało
Niemcom - może i pragnie oswobodzić kraje słowiańskie z niewoli niemieckiej. I to mają
odwagę tak twierdzić w tym czasie, kiedy gabinet petersburski w sposób jawny sprzedaje i
oddaje w ręce Bismarcka całe Czechy i Morawy w zamian za obiecaną pomoc na Wschodzie!
(przyp. autora)
Słowianie a organizacja państwowa
Aby więc przeciwstawić się zwycięskiemu pangermanizmowi na arenie państwowej lub
politycznej, pozostaje tylko jeden środek - stworzenie państwa pansłowiańskiego. Jest to
jednak środek z wielu względów dla Słowian niedogodny, ponieważ prowadzi nieuchronnie
do powszechnej słowiańskiej niewoli pod wszechrosyjskim batem. Czy byłby przynajmniej
skuteczny ze względu na właściwy swój cel, tj. czy doprowadziłby do obalenia potęgi
niemieckiej i poddania Niemców pansłowiańskiej, tj. petersbursko-carskiej niewoli? Nie, tego
rodzaju środki nie są ani słuszne, ani wystarczające. Niemców jest, co prawda, w Europie
tylko pięćdziesiąt i pół miliona (włączając w to, oczywiście, 9 milionów Niemców
austriackich). Przypuśćmy jednak, że ostatecznie ziściły się marzenia niemieckich patriotów i
że w skład cesarstwa niemieckiego weszła cała flamandzka część Belgii, Holandia, niemiecka
Szwajcaria, cala Dania, a nawet Szwecja z Norwegią, czyli obszar zamieszkały przez niewiele
ponad 15 milionów ludności. I cóż z tego?
Również wtedy byłoby w Europie niecałe 66 milionów Niemców, podczas gdy Słowian jest
około 90 milionów. Pod względem ilościowym słowiańska ludność Europy przewyższa
prawie o jedną trzecią ludność niemiecką, my jednak twierdzimy, że pansłowiańskie państwo
nigdy nie dorówna potęgą i rzeczywistą siłą państwowo-militarną pangermańskiemu
imperium. Dlaczego? Dlatego, że Niemcy mają w swej krwi, w swych instynktach, w tradycji
pasję państwowego ładu i państwowej dyscypliny, Słowianie zaś tej pasji nie mają, żyją i
działają pod presją zgoła innych skłonności; dlatego też, aby Słowian poddać dyscyplinie,
trzeba grozić im pałką, podczas gdy każdy Niemiec z przekonaniem dobrowolnie poddaje się
pałce. Jego wolność polega na tym jedynie, że przeszedł szkolę musztry i chętnie
podporządkowuje się wszelkiej zwierzchności.
Niemcy są narodem solidnym i pracowitym, wykształconym, oszczędnym, przestrzegającym
porządku, dokładnym, wyrachowanym, co wcale nie przeszkadza im być dzielnymi
żołnierzami, gdy zajdzie potrzeba, a raczej gdy życzą sobie tego ich zwierzchnicy. Za dowód
mogą posłużyć ostatnie prowadzone przez nich wojny. Ich zaś organizacja wojskowa i
administracyjna została udoskonalona w stopniu najwyższym, dla innych narodów
nieosiągalnym. Czyż można sobie wyobrazić, by Słowianie byli zdolni współzawodniczyć z
nimi na polu państwowości?
Dla Niemców państwo jest źródłem życia i wolności, dla Słowian jest ono grobem. Słowianie
muszą szukać swego wyzwolenia nie w państwie, lecz w walce przeciw państwu
niemieckiemu i w powszechnym ludowym buncie przeciwko wszelkiemu państwu, a więc w
Rewolucji Socjalnej.
Słowianie mogą zdobyć wolność, mogą zburzyć znienawidzone państwo niemieckie, lecz
muszą zrezygnować z daremnego zamiaru podporządkowania Niemców swojej potędze i
uczynienia z nich niewolników państwa słowiańskiego. Cel swój osiągną, gdy wezwą
Niemców do walki o powszechną wolność i powszechne ludzkie braterstwo, zbudowane na
ruinach wszystkich istniejących państw. Ale państwa same przez się nie walą się w gruzy;
obalić je może tylko ogólnonarodowa i obejmująca wszystkie plemiona międzynarodowa
Rewolucja Socjalna.
Ludzie, którzy szczerze pragną wyzwolenia plemion słowiańskich z wieloletniej niewoli,
mają przed sobą jedyne zadanie: organizować siły ludowe, aby móc takiej rewolucji dokonać.
Ci, którzy stoją na czele, powinni zrozumieć, że ta sama właściwość ludów słowiańskich,
mianowicie ich niezdolność do stworzenia państwa, która niegdyś była przyczyną ich
słabości, dziś jest ich siłą, ich prawem do przyszłości, nadaje sens wszystkim współczesnym
ruchom ludowym. Mimo olbrzymiego rozwoju współczesnych państw i właśnie dzięki temu
rozwojowi, który zresztą w sposób zupełnie logiczny i konieczny doprowadził ostatecznie do
absurdu samą ideę państwa - stało się jasne, że dni państw, jak i samej idei państwa, i są
policzone i że nadchodzą czasy pełnego wyzwolenia mas robotniczych. Stało się oczywiste,
że masy robotnicze zdobędą prawa do stworzenia, bez najmniejszej ingerencji państwa,
swobodnej organizacji swej społeczności od dołu ku górze, organizacji złożonej z wolnych,
ekonomicznych związków ludowych, bez względu na wszystkie stare granice państwowe i
wszelkie różnice narodowościowe, organizacji opartej na zasadzie pracy produkcyjnej i przy
całej swojej różnorodności w pełni uczłowieczonej i solidarnej.
Czołowi przedstawiciele Słowiańszczyzny muszą wreszcie zrozumieć, że minął już czas
niewinnej zabawy w filologię słowiańską i że nie ma nic bardziej niedorzecznego i
szkodliwego, bardziej zabójczego dla ludu niż uznanie w złudnej zasadzie narodowościowej
ideału wszelkich dążeń ludowych. Narodowość nie jest pierwiastkiem ogólnoludzkim, lecz
tylko historycznym, lokalnym faktem, który niewątpliwie winien być powszechnie uznany,
tak jak wszystkie inne nieszkodliwe i rzeczywiste fakty. Każdy naród, zarówno wielki jak i
zupełnie mały, ma swój własny charakter, odrębne obyczaje, własne sposoby wysławiania się,
odczuwania, myślenia i działania, i ten charakter, ten sposób bycia, stanowiące istotę
narodowości, są rezultatem całego historycznego rozwoju i całokształtu warunków życia
danego narodu.
Każdy naród, podobnie jak każda jednostka, jest z konieczności tym, czym jest, i ma
niewątpliwie prawo być sobą. Na tym polega właśnie tak zwane prawo narodu. Lecz jeżeli
naród lub jednostka są takie właśnie, a nie inne, i nie mogą być inne, nie znaczy to jeszcze, by
miały prawo i by było dla nich korzystne traktowanie swej narodowości lub swej
indywidualności jako zasadniczych pierwiastków istnienia, nie znaczy to, by miały wiecznie
tylko o nie zabiegać. Przeciwnie, im mniej myślą o sobie i im więcej pochłaniają ich treści
ogólnoludzkie, tym więcej nabierają życia i sensu cechy narodowe jednych, cechy zaś
indywidualne - drugich.
To samo dotyczy Słowian. Będą oni wiedli nędzny i biedny żywot, dopóki się będą troszczyć
o swą ciasną, egoistyczną, a zarazem abstrakcyjną ideę Słowiańszczyzny, czyli o sprawę
drugorzędną, a więc właśnie sprzeczną z problemami i dążeniami ogólnoludzkimi. Dopiero
wtedy zdobędą należne im miejsce w historii i w wolnym braterskim sojuszu narodów, gdy
wraz z innymi narodami będą myśleć o dobru całego świata.
Każda historyczna epoka wyłania jakiś ogólnoludzki problem, przesłaniający wszystkie inne
problemy bardziej osobiste i wyłącznie narodowe, i ten naród czy te narody, które czują w
sobie powołanie, czyli wykazują dosyć zrozumienia, dynamiczności i siły, aby oddać się
sprawie ogólnoludzkiej bez reszty - stają się narodami historycznymi. Owe najbardziej
doniosłe sprawy w różnych epokach historycznych były różne. Taką była, aby nie sięgać zbyt
daleko, sprawa nie tyle może ludzka, ile boska, i dlatego sprzeczna z ideą wolności i
pomyślności narodów, sprawa ekspansji wiary katolickiej i katolickiego Kościoła. Narody,
które się tej sprawie oddały - Niemcy, Francuzi, Hiszpanie, częściowo Polacy - stały się przez
to, każdy w swoim kręgu, narodami zaawansowanymi.
Nastąpił potem okres intelektualnego odrodzenia i religijnych buntów. W dziele odrodzenia
całej ludzkości wysunął się na czoło przede wszystkim naród włoski, następnie Francuzi oraz
w mniejszym stopniu Anglicy, Holendrzy i Niemcy. W buntach religijnych jednak, które
wcześniej ogarnęły południową Francję, w XV wieku odegrali główną rolę nasi słowiańscy
husyci. Po stuletniej bohaterskiej walce husyci ponieśli klęskę, podobnie jak ongiś francuscy
albigensi. Wówczas reformacja tchnęła nowe życie w narody: niemiecki, francuski, angielski,
holenderski, szwajcarski i skandynawski. W Niemczech reformacja bardzo prędko straciła
swój buntowniczy charakter, obcy temperamentowi niemieckiemu, i przybrała postać
pokojowej reformy państwowej, która stała się niezwłocznie podstawą najbardziej
uregulowanych, systematycznych, uczonych rządów despotycznego państwa. We Francji, po
długiej i krwawej walce, która w dużej mierze przyczyniła się do rozkwitu wolnej myśli w
tym kraju, reformacja została zdławiona przez zwycięski katolicyzm. Natomiast w Holandii i
w Anglii, a następnie w Stanach Zjednoczonych Ameryki reformacja stworzyła nową
cywilizację, w istocie swojej antypaństwową, ale zgodną z zasadami liberalnej, burżuazyjnej
ekonomii.
W ten sposób religijny ruch reformacji, który ogarnął w XVI wieku całą Europę, zrodził
wśród cywilizowanej ludzkości dwie główne tendencje: ekonomiczno-liberalno-burżuazyjną,
która rozwijała się głównie w Anglii, a później także w Ameryce, oraz tendencją
despotyczno-państwową, w istocie swojej także burżuazyjną i protestancką, z którą łączą się
elementy szlachecko-katolickie, całkowicie zresztą podporządkowane idei państwa.
Głównymi przedstawicielami tego kierunku była Francja i Niemcy - początkowo austriackie,
później pruskie.
Pamiętnym wydarzeniem końca XVIII stulecia była Wielka Rewolucja, dzięki której Francja
stała się znów przodującym krajem w świecie. Stworzyła ona nowy ogólnoludzki ideał
najpełniejszej wolności, lecz jedynie pod względem politycznym; ideał ten zawiera
sprzeczność nie do rozwiązania, dlatego też nie da się go zrealizować; wolność polityczna bez
równości ekonomicznej, a zresztą w ogóle wolność polityczna, tj. wolność w państwie, jest
kłamstwem.
Z rewolucji francuskiej z kolei zrodziły się w ten sposób dwie zasadnicze tendencje,
przeciwstawne sobie, które się wiecznie nawzajem zwalczają, a zarazem nie dają się od siebie
rozdzielić, nawet więcej, są całkowicie zbieżne w dążeniu do jednego i tego samego celu - do
systematycznego ucisku proletariatu na korzyść wyzyskującej, liczebnie stopniowo malejącej,
ale jednocześnie wciąż coraz bardziej wzbogacającej się mniejszości.
Jedna z tych partii pragnie na wyzysku ludu zbudować republikę demokratyczną, druga zaś,
bardziej konsekwentna, oprzeć na nim ustrój monarchiczny, czyli jawny państwowy
despotyzm, państwo centralistyczne, biurokratyczne, policyjne, z dyktaturą wojskową z lekka
zamaskowaną przez nic nie znaczące formy konstytucyjne.
Pierwsza partia pod wodzą pana Gambetty usiłuje obecnie zagarnąć władzę we Francji. Druga
partia, której przywódcą jest książę Bismarck, sprawuje niepodzielnie władzę w pruskich
Niemczech.
Trudno rozstrzygnąć, która z tych dwóch tendencji jest dla ludu bardziej pożyteczna, a raczej
która z nich przynosi mniej szkody i zła ludowi, masom robotniczym, proletariatowi.
Obydwie dążą z równie uporczywą pasją do stworzenia lub do umocnienia silnego państwa,
czyli pragną wtrącić proletariat w najcięższą niewolę.
Przeciw tym tendencjom do ciemiężenia ludu - państwowym, republikańskim i
nowomonarchicznym, zrodzonym przez wielką burżuazyjną rewolucję w latach 1789 i 1793,
w łonie samego proletariatu - początkowo we Francji i Austrii, a później i w innych krajach
Europy - narasta nowa zupełnie i przeciwstawna tamtym tendencja do unicestwienia
wszelkiego wyzysku i wszelkiego ucisku, zarówno politycznego lub prawnego jak i rządowo-
administracyjnego, czyli tendencja do zniesienia podziału klasowego poprzez zrównanie
wszystkich stanów pod względem ekonomicznym oraz likwidacji państwa, jako głównej ostoi
wrogów ludu.
Taki jest właśnie program Rewolucji Socjalnej.
A więc wszystkie kraje cywilizowanego świata stoją obecnie w obliczu jednego tylko
problemu dotyczącego całego świata - jak wyzwolić najpełniej i ostatecznie proletariat z pęt
wyzysku ekonomicznego i ucisku państwowego. Oczywiście, celu tego nie można osiągnąć
bez krwawej, nieubłaganej walki i, rzecz jasna, że w obecnej sytuacji znaczenie każdego
narodu zależy tylko od kierunku, w jakim podąży, od charakteru oraz od stopnia
zaangażowania się w tej walce.
Czy nie jest rzeczą oczywistą, że Słowianie powinni i mogą wywalczyć swe prawa i miejsce
należne w historii oraz braterstwo narodów tylko przez Rewolucję Socjalną?
Ale Rewolucja Socjalna nie może być rewolucją lokalną jednego narodu; z samej swojej
istoty jest ona rewolucją międzynarodową. Słowianie, którzy pragną wolności, powinni więc
w imię tej wolności złączyć swe dążenia i organizację swych sił ludowych z dążeniami i z
organizacjami ludowymi wszystkich innych krajów: proletariat słowiański powinien wstąpić
w szeregi Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników.
Wspominaliśmy już o wspaniałym manifeście robotników wiedeńskich z roku 1868, którzy,
wbrew hasłom patriotów austriackich i szwabskich, proklamowali braterstwo narodów i nie
zgodzili się wznieść sztandarów pangermańskich, oświadczając stanowczo, że robotnicy
całego świata są ich braćmi i że nie uznają oni innego obozu prócz międzynarodowego obozu
solidarności proletariuszy wszystkich krajów. Jednocześnie stwierdzili z całą słusznością, że
właśnie oni, jako robotnicy austriaccy, nie mogą wznieść żadnego narodowego sztandaru,
ponieważ proletariat austriacki składa się z najróżnorodniejszych plemion: Madziarów,
Włochów, Rumunów, a głównie - Słowian i Niemców; dlatego właśnie ich problemy nie
mogą znaleźć rozwiązania w tak zwanym państwie narodowym.
Gdyby robotnicy austriaccy poszli jeszcze dalej w tym kierunku, zrozumieliby, że
wyzwolenie proletariatu jest niemożliwe w żadnym państwie, że najpierw trzeba znieść
państwo; i pojęliby, że zwycięstwo nad państwem może przynieść tylko zgodne
współdziałanie proletariuszy wszystkich krajów; organizacją proletariatu na gruncie
ekonomicznym zajmuje się właśnie Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników.
Dążenie do hegemoni mocarstw europejskich
Jeżeli zastanowimy się nad tym, jaki postęp dokonał się w Rosji w ciągu ostatnich dwudziestu
lat, jeśli porównamy jej zacofanie pod każdym względem w stosunku do Europy w roku 1856
i dzisiaj - okaże się, że ma ona za sobą zdumiewające sukcesy. Rosja wprawdzie nie wzniosła
się zbyt wysoko, ale za to Europa zachodnia, oficjalna i na wpół oficjalna, biurokratyczna i
burżuazyjna, tak upadła, że rozpiętość zdecydowanie się zmniejszyła. Jakiż Niemiec czy
Francuz ośmieliłby się mówić o rosyjskim barbarzyństwie i okrucieństwach po straszliwych
czynach dokonanych przez Niemców we Francji w 1870 roku oraz przez wojska francuskie w
ojczystym Paryżu w roku 1871? Jaki Francuz ośmieliłby się prawić o nikczemności i
sprzedajności rosyjskich urzędników i mężów stanu po tej bagnistej powodzi, która ledwie nie
zatopiła francuskiego biurokratycznego i politycznego świata? Nie, rosyjscy nikczemnicy,
ordynusi, złodzieje i kaci stanowczo nie mają powodu rumienić się patrząc na Francuzów i
Niemców. Pod względem moralnym w całej oficjalnej i na wpół oficjalnej Europie
zapanowały obyczaje bestialskie, a przynajmniej zadziwiająco do bestialskich podobne.
Inaczej przedstawia się sprawa potęgi politycznej, chociaż i pod tym względem, przynajmniej
w porównaniu z państwem francuskim, nasi hurapatrioci mają powód do dumy, ponieważ
Rosja znajduje się w lepszej sytuacji i jest niewątpliwie bardziej samodzielna niż Francja. O
względy Rosji ubiega się sam Bismarck, o względy zaś Bismarcka - zwyciężona Francja.
Cały problem sprowadza się do pytania, jaki jest stosunek sił cesarstwa Wszechrosji do sił
cesarstwa pangermańskiego, które - przynajmniej na kontynencie Europy - ma niewątpliwą
przewagę nad innymi.
My, Rosjanie, wiemy wszyscy bez wyjątku, jakie stosunki panują wewnątrz naszego miłego
cesarstwa wszechrosyjskiego. Dla nielicznej grupy osób, może dla kilku tysięcy ludzi, na
których czele stoi cesarz z najdostojniejszą rodziną i ze swym świetnym dworem - Rosja jest
niewyczerpanym źródłem wszelkich dóbr, z wyjątkiem intelektualnych, przedstawiających
wartości humanistyczne i etyczne. Dla bardziej licznej, ale wciąż jeszcze nieznacznej
mniejszości, a mianowicie dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi, wyższych wojskowych,
urzędników cywilnych i duchownych, bogatych właścicieli ziemskich, kupców, kapitalistów i
pasożytów - Rosja jest dobroduszną i pobłażliwą protektorką legalnej i niezmiernie
zyskownej kradzieży. Dla masy drobnych rzemieślników, jeszcze jednak znikomej w
porównaniu z masami ludu - Rosja jest skąpą karmicielką. Natomiast dla niezliczonych
milionów ludu roboczego - Rosja jest okrutną macochą, bezlitosną wyzyskiwaczką, która
zadręcza na śmierć swych pasierbów.
Taka była Rosja przed reformą chłopską, taka jest teraz i taka będzie zawsze. Dla Rosjan jest
to oczywiste. Któż spośród dorosłych Rosjan nie wie lub mógłby o tym nie wiedzieć? W
Rosji ludzie oświeceni dzielą się na trzy kategorie: na takich, którzy uważają, że uznanie tej
niewątpliwej dla nich, jak i dla wszystkich prawdy jest niewygodne; na takich, którzy nie
chcą uznać tej prawdy i nie mówią o niej ze strachu; i wreszcie na takich, którzy zdobywają
się przynajmniej na tyle odwagi, że prawdę głoszą. Istnieje jeszcze czwarta kategoria, niestety
nieliczna. Są to ludzie szczerze oddani sprawie ludu, którzy nie poprzestają na samych
słowach.
Istnieje jeszcze zresztą i piąta kategoria, dość nawet liczna, kategoria ludzi, którzy nic nie
widzą i w niczym nie mają rozeznania. Mówić, więc z nimi nawet nie warto.
Każdy Rosjanin, choć trochę myślący i uczciwy, powinien zrozumieć, że nasze cesarstwo nie
jest w stanie zmienić swego stosunku do ludu. Jest ono z natury rzeczy skazane na
odgrywanie roli ludobójcy i krwiożercy. Lud instynktownie nienawidzi cesarstwa, ono zaś
musi lud ciemiężyć, gdyż istnienie jego i siła opiera się na nędzy ludu. Aby zapewnić
utrzymanie wewnętrznego ładu, ażeby narzucić jedność przemocą i mieć siłę na zewnątrz,
choćby nawet nie w zaborczych, ale w obronnych celach, cesarstwo musi mieć olbrzymią
armię, a wraz z nią policję, musi mieć niezliczony sztab urzędników, duchowieństwo na
służbie państwa... słowem, ogromny świat biurokracji, którego samo utrzymanie, nie mówiąc
już o jego złodziejstwach, staje się dla ludu ciężarem nie do zniesienia.
Trzeba być osłem, nieukiem, szaleńcem, żeby sobie wyobrazić, iż jakakolwiek konstytucja,
nawet najbardziej liberalna i demokratyczna, mogłaby ten stosunek państwa do ludu uczynić
lepszym. Konstytucja może tylko sytuację pogorszyć, uczynić ją jeszcze bardziej uciążliwą,
dewastującą - ponieważ zło osiągnęło ostateczne granice; wyzwolić lud, poprawić jego
położenie - to myśl absurdalna! Dopóki istnieje cesarstwo, zawsze będzie gnębiło nasz lud.
Jedyna konstytucja korzystna dla ludu - to zburzenie cesarstwa.
Nie będziemy mówić o położeniu wewnętrznym Rosji, przekonani, że gorzej być nie może;
zobaczymy jednak, czy osiąga ona ten cel zewnętrzny, który nadaje oczywiście nie ludzki,
lecz polityczny sens jej istnieniu. Czy za cenę ogromnych i niezliczonych ofiar, które lud
ponosi, co prawda ofiar nie dobrowolnych, a więc tym bardziej okrutnych, potrafiło cesarstwo
stworzyć siły zbrojne zdolne współzawodniczyć z siłami zbrojnymi np. nowego cesarstwa
niemieckiego?
Do tego sprowadza się właściwie dziś rosyjski problem polityczny; jeśli zaś chodzi o sprawy
wewnętrzne, jedynym problemem jest Rewolucja Socjalna. Spróbujmy rozważyć problem
pierwszy i zastanówmy się: czy Rosja jest zdolna walczyć z Niemcami?
Kurtuazja, przysięgi, pocałunki i rzewne łzy, którymi szafują obecnie obydwa cesarskie
dwory, berliński wuj i petersburski siostrzeniec, nic zgoła nie znaczą. Wiadomo, że w polityce
wszystko to nie jest warte złamanego szeląga. Problem, który poruszyliśmy, powstaje jako
nieuchronna konsekwencja nowej sytuacji Niemiec, które w ciągu jednej nocy wyrosły na
światową potęgę. Historia jednak dowodzi, a najbardziej racjonalna logika potwierdza, że
dwa państwa równie potężne nie mogą istnieć obok siebie, jest to sprzeczne z ich naturą, która
nieuchronnie dąży do przewagi i ujawnia się w tej przewadze, nie dającej się pogodzić z
równowagą sił. Jedno państwo musi w sposób absolutnie konieczny złamać siłę drugiego i
podporządkować je sobie. Hegemonia jest dla Niemiec warunkiem sine qua non ich istnienia.
Po długim okresie politycznych upokorzeń stały się one nagle najpotężniejszym mocarstwem
na kontynencie Europy. Czyż mogą teraz znieść, aby tuż blisko, niemal pod samym ich
bokiem, powstało mocarstwo całkowicie od nich niezależne, jeszcze nie podbite i mające
śmiałość pertraktować jak równy z równym? A przy tym mocarstwo rosyjskie, a więc
najbardziej dla nich znienawidzone!
Moim zdaniem, niewielu można by znaleźć Rosjan, którzy nie zdawaliby sobie sprawy, jak
wielką nienawiść żywią do Rosji Niemcy, wszyscy Niemcy, głównie zaś burżuazja
niemiecka, a pod ich wpływem niestety i cały lud niemiecki. Zawsze nienawidzili i nadal
nienawidzą Francuzów, ale nienawiści tej nie można nawet porównać z nienawiścią do Rosji;
nienawiść ta stanowi jedno z najsilniejszych uczuć całego narodu niemieckiego.
W jaki sposób zrodziło się to uczucie? Pierwotne jego motywy zasługują nawet na szacunek.
Zrodziło się ono z protestu cywilizacji, choć niemieckiej, ale bardziej humanitarnej,
przeciwko naszemu tatarskiemu barbarzyństwu. Później, w latach dwudziestych, nienawiść ta
była wyrazem protestu bardziej dojrzałego politycznego liberalizmu wobec politycznego
despotyzmu. W latach dwudziestych Niemcy poważnie uważali siebie za liberałów i w swój
liberalizm wierzyli. Nienawidzili Rosji, widząc w niej uosobienie despotyzmu. Gdyby mogli i
chcieli być sprawiedliwi, powinni by byli właściwie rozdzielić tę nienawiść w równych
częściach przynajmniej między Rosję, Prusy i Austrię. Ponieważ jednak było to sprzeczne z
ich patriotyzmem - całą odpowiedzialnością za politykę Świętego Przymierza obarczyli
Rosję.
Na początku lat trzydziestych polska rewolucja wzbudziła w całych Niemczech najżywszą
sympatię, a krwawe jej stłumienie jeszcze bardziej wzmogło oburzenie niemieckich liberałów
na Rosję. Wszystko to było zupełnie naturalne i uzasadnione, chociaż i tutaj sprawiedliwość
wymagała, by oburzali się przynajmniej choć trochę na Prusy, które jawnie pomagały Rosji w
ohydnym dziele tłumienia polskiego powstania. Udzielając tej pomocy, Prusy nie kierowały
się bynajmniej wspaniałomyślnością, lecz własnym interesem, ponieważ wyzwolenie
Królestwa Polskiego i Litwy wywołałoby nieuchronne powstanie całego pruskiego zaboru i
unicestwiłoby w zarodku tworzącą się potęgę pruskiej monarchii.
W drugiej połowie lat trzydziestych następną przyczyną nienawiści Niemców do Rosji,
przyczyną zmieniającą całkowicie charakter tej nienawiści z liberalnej na polityczną i
nacjonalistyczną - stał się problem słowiański. Niebawem wśród Słowian austriackich i
tureckich powstało całe stronnictwo pokładające nadzieje w Rosji i oczekujące pomocy z jej
strony. Już w latach dwudziestych w tajnym stowarzyszeniu demokratów, a raczej w jego
południowej sekcji, którą kierował Pestel, Murawjow-Apostoł i Bestużew-Riumin, powzięto
projekt utworzenia wolnej federacji wszechsłowiańskiej. Cesarz Mikołaj przejął ten pomysł,
ale przerobił go na swoją modłę. W jego wersji wolna federacja wszechsłowiańska
przeobraziła się w jedno panslawistyczne i samowładne państwo, oczywiście pod jego
żelaznym berłem.
Od lat trzydziestych (i na początku lat czterdziestych) do krajów słowiańskich napływają
rosyjscy agenci z Petersburga i Moskwy, zarówno wysyłani oficjalnie, jak i nie opłacani
ochotnicy. Ostatni należą do moskiewskiego stowarzyszenia słowianofilów, które bynajmniej
nie jest tajne. Wśród Słowian zachodnich i południowych rozszerzała się propaganda
panslawistyczna. Ukazało się wiele broszur, częściowo napisanych po niemiecku, częściowo
na niemiecki przetłumaczonych. Wśród przerażonych Niemców wszczęła się wrzawa.
Myśl, że Czechy, dawna cesarska prowincja, leżąca w samym sercu Niemiec, może się stać
samodzielnym słowiańskim krajem lub, co nie daj Boże, prowincją rosyjską - myśl ta zatruła
im życie, spędzała sen z powiek. Od tego czasu Niemcy obrzucają Rosję przekleństwami. Ich
nienawiść względem Rosji wzrastała coraz bardziej, aż osiągnęła niesłychaną siłę. Rosjanie
także nie darzą sympatią Niemców. Czyż jest rzeczą możliwą, aby między obu sąsiadującymi
ze sobą cesarstwami, wszechrosyjskim i pangermańskim, mógł wobec tak wzruszającej
komitywy długo panować pokój?
A jednak do dnia dzisiejszego wiele przyczyn skłania oba państwa do utrzymania pokoju.
Pierwszą przyczyną jest Polska. Haniebnego rozbioru Polski dokonały trzy zbójeckie
mocarstwa: austriackie, pruskie i wszechrosyjskie. Niemniej jednak zarówno w czasie
rozbioru i później, gdy tylko na porządku dziennym zjawiała się sprawa polska, najmniej
zainteresowaną pozostawała Austria. Pierwotnie dwór austriacki nawet protestował przeciwko
rozbiorowi, i tylko uporczywe żądania Fryderyka II i Katarzyny II sprawiły, iż cesarzowa
Maria Teresa zgodziła się przyjąć przypadającą jej część łupu. Cnotliwa władczyni przelała
nawet przy tej okazji łzy, które przeszły do historii, ale uległa namowom. I jakże miała nie
ulec? Wszak po to ją koronowano, by była zaborcą. Cesarzom praw nie pisano i ich
zachłanność nie ma granic. Fryderyk II wspomina w swoich pamiętnikach, że kiedy Austria
zdecydowała się wziąć udział w zbiorowej grabieży ziem polskich, rząd austriacki, szukając
jakiejś nie istniejącej na mapie rzeki, zagarnął jeszcze o wiele więcej, niż przewidywał układ.
Jest rzeczą godną uwagi, że Austria grabiąc modliła się i płakała, podczas gdy Rosja i Prusy
popełniały zbójeckie czyny ze śmiechem i żartem. A w tymże czasie Katarzyna II i Fryderyk
II prowadzili niezwykle subtelną i pełną filantropijnych frazesów korespondencję z filozofami
francuskimi. Jeszcze bardziej godny uwagi jest fakt, że nawet później, aż do naszych czasów,
gdy tylko nieszczęsna Polska rozpaczliwie próbowała wyzwolić się i odbudować, dwory
rosyjski i pruski wpadały w przerażenie i wściekłość - i czym prędzej zawierały jawne lub
tajne przymierza, by wspólnym wysiłkiem zdusić powstanie; natomiast Austria jak gdyby
była ich wspólniczką wbrew własnej woli: nie tylko nie oburzała się i nie wspomagała ich,
lecz przeciwnie, ilekroć wybuchało polskie powstanie, była gotowa przyjść Polakom z
pomocą i w pewnym stopniu istotnie im pomagała. Tak było w 1831 roku, a tym bardziej w
roku 1862, kiedy Bismarck jawnie odegrał rolę rosyjskiego żandarma, Austria natomiast
pozwoliła Polakom przewozić, oczywiście tajnie, broń do Polski.
Czym można wytłumaczyć różnicę w postawie tych trzech mocarstw? W każdym razie nie
szlachetnością, altruizmem i sprawiedliwością Austrii, lecz po prostu jej interesem. Maria
Teresa płakała nie na próżno! Czuła, że dokonując razem z innymi zamachu na niepodległość
Polski, kopie grób dla cesarstwa austriackiego. Czyż mogła sobie życzyć bardziej dogodnego
sąsiedztwa na granicy północno-wschodniej niż w postaci tego szlachetnego, pozbawionego
rozsądku, lecz wielce konserwatywnego i zupełnie nie zaborczego państwa? Ono uwalniało ją
od nieprzyjemnego kontaktu z Rosją, nadto oddzielało od Prus i stanowiło mur obronny przed
obu zaborczymi mocarstwami.
Tej prostej prawdy mogli nie rozumieć tylko ludzie skazani przez historię na zagładę, jak
ministrowie Marii Teresy, sprzedajni, rutynowani głupcy, a także ten pyszałkowaty,
małostkowy, złośliwy, uparty, stary reakcjonista Metternich, któremu zresztą, jak wiadomo,
wypłacano pobory także na dworze petersburskim i berlińskim.
Cesarstwo wszechrosyjskie i królestwo pruskie zdawały sobie doskonale sprawę z tych
obustronnych korzyści. Dzięki rozbiorowi Polski Rosja uzyskała znaczenie wielkiego
europejskiego mocarstwa, Prusy zaś mogły wstąpić na mocarstwową drogę. A jednocześnie
rzucając krwawiący strzęp rozdartej Polski żarłocznemu z natury cesarstwu austriackiemu -
przygotowały dla siebie dalsze łupy, skazały Austrię na to, iż później musiała stać się ofiarą
ich nienasyconej zachłanności.
Dopóki nie zaspokoją swoich apetytów, dopóki nie podzielą między siebie posiadłości
austriackich, dopóty będą i muszą być sojusznikami i przyjaciółmi, mimo wzajemnej
nienawiści. Rozbiór Austrii poróżni je niewątpliwie, ale przedtem żadna na świecie siła
poróżnić ich nie zdoła.
Kłótnie nie przyniosłyby im korzyści. Nowe cesarstwo prusko-niemieckie nie ma obecnie ani
w Europie, ani na całym świecie żadnego sojusznika oprócz Rosji i może jeszcze - Stanów
Zjednoczonych Ameryki. Wszyscy się go boją i nienawidzą, wszyscy będą się cieszyć, gdy
upadnie, ponieważ wszystkich dookoła dławi. Tymczasem musi dokonać jeszcze wielu
podbojów, żeby w pełni urzeczywistnić plan i idee cesarstwa pan-germańskiego. Musi
odebrać Francuzom nie część Lotaryngii, lecz całą tę prowincję, musi podbić Belgię,
Holandię, Szwajcarię, Danię i cały Półwysep Skandynawski; przejąć w swoje ręce także
nasze prowincje nadbałtyckie, by stać się jedynym gospodarzem Morza Bałtyckiego. Słowem,
z wyjątkiem Królestwa Węgierskiego, które pozostawi Węgrom, oraz Galicji i Bukowiny
austriackiej, które odstąpi Rosji, cesarstwo prusko-niemieckie będzie próbowało za wszelką
cenę opanować całą Austrię łącznie z Triestem i oczywiście z Czechami, do których gabinet
petersburski nie będzie nawet rościł pretensji.
Jesteśmy przekonani i wiemy dobrze, że już od dawna dwór petersburski i niemiecki
prowadzą tajne rokowania na temat przeprowadzenia, w mniejszym lub w większym stopniu
na spółkę, rozbioru cesarstwa austriackiego, przy czym, jak to zwykle bywa, gdy przyjaźnią
się dwa wielkie mocarstwa, jedno usiłuje oszukać drugie.
Wprawdzie cesarstwo prusko-niemieckie jest bardzo potężne, mimo to jednak nie
rozporządza dostateczną siłą, żeby urzeczywistnić plany zakrojone na tak szeroką skalę
wbrew woli całej Europy. Dlatego też jest i długo jeszcze będzie zainteresowane w
utrzymaniu nieodzownego dlań sojuszu z Rosją.
Czy dla Rosji jest on również konieczny? Należy podkreślić, że nasze cesarstwo jest
państwem militarnym w stopniu większym niż jakiekolwiek inne, ponieważ w celu
stworzenia możliwie jak najpotężniejszej armii od pierwszego dnia swego istnienia do chwili
obecnej składa w ofierze wszystko, co decyduje o pomyślnym życiu narodu. Jako państwo
militarne dąży do jednego tylko celu, chce poświęcić się jednej sprawie, która nadaje sens
jego istnieniu - podbojom. Gdyby nie ten cel, istnienie Rosji byłoby niedorzecznością. A więc
podboje, ekspansja we wszystkich kierunkach i za wszelką cenę - oto normalne życie naszego
cesarstwa. Jest tylko jedna kwestia: w którą stronę powinno i zechce skierować swe zaborcze
siły.
Dwie drogi stoją przed Rosją otworem: jedna na zachód, druga na wschód. Droga na zachód
prowadzi prosto do Niemiec. I drogą tą jest panslawizm i sojusz z Francją zawarty przeciw
zjednoczonym siłom pruskich Niemiec i cesarstwa austriackiego. Prawdopodobnie takiemu
sojuszowi towarzyszyłaby neutralność Anglii i Stanów Zjednoczonych.
Druga droga prowadzi prosto do Indii Wschodnich, do Persji i Konstantynopola. Na tej
drodze Rosja napotka opór Austrii, Anglii i prawdopodobnie Francji, sojusznika zaś zyska w
pruskich Niemczech i Stanach Zjednoczonych.
Którą spośród dwóch dróg obierze nasze wojownicze cesarstwo? Powiadają, że następca
tronu, gorliwy pan-slawista, nienawidzący Niemców, zdeklarowany przyjaciel Francuzów,
uważa pierwszą z dróg za słuszną, ale szczęśliwie nam dziś panujący cesarz jest przyjacielem
Niemców, kochającym siostrzeńcem swego wuja i rzecznikiem drugiej drogi. Nie jest jednak
ważne, w którą stronę skłaniają się uczucia władców; należy się zastanowić, jaką drogę może
obrać cesarstwo, aby mieć widoki powodzenia i nie narazić się na niebezpieczeństwo klęski.
Gdyby Rosja wybrała pierwszą z dróg, mogłaby zawrzeć sojusz z Francją, ale sojusz ten nie
gwarantuje dziś ani materialnych korzyści, ani moralnej siły, których można było spodziewać
się po nim przed trzema czy czterema laty. Jedność narodowa Francji została bezpowrotnie
rozbita. W granicach jednej francuskiej ojczyzny istnieją obecnie trzy, a może nawet cztery
różne i względem siebie zdecydowanie wrogo usposobione Francje: Francja arystokratyczno-
klerykalna - szlachty, bogatej burżuazji i księży; Francja czysto burżuazyjna, obejmująca
średnią i drobną burżuazję; Francja robotnicza, którą tworzy cały miejski i fabryczny
proletariat, i wreszcie Francja chłopska. Cztery klasy, spośród których tylko dwie ostatnie
mogą się zbliżyć i porozumieć, o czym świadczą wydarzenia na południu Francji, między
pozostałymi zaś nie istnieją szansę na jakiekolwiek zbliżenie, nawet jeśliby chodziło o obronę
ojczyzny.
Sami przekonaliśmy się o tym. Niemcy jeszcze nie wycofali się z Francji, w Belfort czekali
na wypłatę ostatniego miliarda, za trzy czy cztery tygodnie mieli opuścić kraj. Ale większość
izby wersalskiej, złożona z legitymistów, orleanistów i bonapartystów, wściekłych,
rozjuszonych reakcjonistów, nie chciała zaczekać - obaliła Thiersa, wyniosła na jego miejsce
marszałka MacMahona, który obiecał odbudować moralny porządek we Francji - siłą
bagnetów... Francja państwowa przestała być krajem życia, rozumu i wzniosłych uniesień.
Przeobraziła się jak gdyby w jednej chwili i pogrążając się w błoto, stała się krajem
przodującym pod względem łotrostwa, sprzedajności, bestialstwa, zdrady, wulgarności,
krajem bezgranicznej i zdumiewającej głupoty. Nad tym wszystkim zaś rozpościera się
bezdenna ciemnota. Francja sama oddaje się papieżowi, księżom, inkwizycji, jezuitom, Matce
Boskiej Seleckiej i świętemu Wawrzyńcowi. Szuka na serio w Kościele i katolickim własnej
odnowy, uważa za swój obowiązek bronić interesów katolicyzmu. W całym kraju procesje
religijne, uroczyste litanie zagłuszyły protesty i skargi zwyciężonego proletariatu. Posłowie,
ministrowie, prefekci, generałowie, profesorowie, sędziowie ze świecami w rękach, nie
rumieniąc się wcale ze wstydu, paradują na procesjach bez cienia wiary w sercu, tylko
dlatego, "że wiara jest potrzebna ludowi". Zresztą wierzącej szlachty jest bardzo wiele, wielu
ultramontanów i legitymistów wychowanych przez jezuitów. Ci żądają głośno, aby Francja
uroczyście ofiarowała się Chrystusowi i jego niepokalanej Matce. I podczas gdy bogactwo
narodowe, a raczej owoce pracy ludu, wytwórcy wszystkich dóbr, oddane są na łup
spekulantów giełdowych, aferzystów, bogatych posiadaczy i kapitalistów, a wszyscy
mężowie stanu, ministrowie, posłowie, wszelkiego rodzaju urzędnicy cywilni i wojskowi,
adwokaci, przede wszystkim zaś wszyscy świętoszkowie-jezuici napełniają kieszenie w
najbardziej nikczemny sposób - cała Francja rzeczywiście poddaje się rządom księży. Księża
wzięli w swoje ręce oświatę, uniwersytety, gimnazja, szkoły ludowe; stali się znów
spowiednikami i duchowymi przewodnikami mężnej francuskiej armii, która wkrótce do
reszty straci zdolność do walki z wrogiem zewnętrznym, stanie się natomiast jeszcze bardziej
niebezpiecznym wrogiem swego własnego narodu.
Tak przedstawia się sytuacja w państwowej Francji! Szybko prześcignęła Austrię
Schwarzenberga (po 1849 roku), a wiemy przecież, jaki był kres tych rządów - klęska w
Hiszpanii, klęska w Czechach i ogólna katastrofa.
Co prawda, Francja nawet mimo ostatnich zniszczeń jest bogata, bogatsza od Niemiec, które
pod względem przemysłowym i handlowym odniosły szereg korzyści z pięciu miliardów
wypłaconych im przez Francję. Bogate zasoby pozwoliły narodowi francuskiemu w ciągu
krótkiego czasu odbudować wszystkie zewnętrzne znamiona siły i prawidłowej organizacji.
Nie trzeba jednak nawet głębiej sięgać wzrokiem, wystarczy trochę tylko unieść zasłonę o
fałszywym blasku, aby się przekonać, że wszystko wewnątrz zgniło, że w całym tym
ogromnym jeszcze państwowym organizmie nie tli się nawet iskierka życia.
Francja państwowa umiera na zawsze, i ten, kto będzie wiązał nadzieje na sojusz z nią, dozna
okrutnego zawodu. Oprócz bezsilności i lęku nic w niej nie znajdzie, ofiarowała się
papieżowi, Chrystusowi, Matce Boskiej, boskiemu rozumowi i ludzkiej bezmyślności. Została
wydana na łup złodziejom i księżom; i jeżeli jeszcze posiada silną armię, to wykorzysta ją do
poskromienia i uśmierzenia własnego proletariatu. Jakąż korzyść przynieść może sojusz z
Francją?
Istnieje niezwykle ważna przyczyna, dla której nasz rząd, bez względu na to, czy na jego
czele stać będzie Aleksander II, czy Aleksander III, nie pójdzie drogą podbojów
wymierzonych przeciwko państwom zachodnim, podbojów, których celem jest stworzenie
pansłowiańskiego mocarstwa. Jest to droga rewolucyjna w tym sensie, że prowadzi wprost do
buntu ludów, przeważnie słowiańskich, przeciwko ich legalnym cesarzom - austriackiemu i
prusko-niemieckiemu. Tę drogę właśnie proponował książę Paskiewicz cesarzowi
Mikołajowi.
Mikołaj znajdował się w niebezpiecznej sytuacji, miał przeciwko sobie dwa najpotężniejsze
mocarstwa: Anglię i Francję. Wdzięczna Austria groziła mu. Jedynie skrzywdzone przezeń
Prusy pozostały mu wierne, lecz i one pod naciskiem trzech państw poczęły się wahać i wraz
z rządem austriackim wystosowały surowe napomnienia. Mikołaj, który sądził, że swoją
sławę zdobędzie dzięki niezłomności, powinien był albo ustąpić, albo umrzeć. Wstydził się
ustąpić, a umierać oczywiście nie miał ochoty. W tym krytycznym momencie zaproponowano
mu, aby wzniósł sztandar panslawizmu, co więcej, zaproponowano mu, by włożył na cesarską
koronę frygijską czapkę i wezwał do buntu nie tylko Słowian, lecz także Węgrów, Rumunów
i Włochów.
Cesarz Mikołaj zastanowił się, trzeba jednak przyznać, że wahał się niedługo; zrozumiał, że
nie powinien swej wieloletniej działalności, nacechowanej najczystszym despotyzmem,
zakończyć rewolucją. Wolał umrzeć.
Miał słuszność. Nie można było chełpić się despotyzmem we własnym państwie i
jednocześnie wzniecać rewolucji na zewnątrz. Było to niemożliwe zwłaszcza dla cesarza
Mikołaja, ponieważ pierwszy krok, zrobiony w tym kierunku, naraziłby go na spotkanie
twarzą w twarz z Polską. Czyż można było wzywać ludy słowiańskie i inne do powstania, a
jednocześnie gnębić Polaków? A więc oswobodzić Polskę? Ale sama myśl o tym budziła
instynktowny sprzeciw cesarza. Trzeba też przyznać, że dla państwa rosyjskiego
oswobodzenie Polski było rzeczą absolutnie niemożliwą.
Przez całe stulecia trwała walka między zwolennikami dwóch form państwa. Nikt nie
wiedział, kto zwycięży: szlachecka wolność czy carski bat. O ludzie nie było mowy ani w
jednym, ani w drugim obozie; dla obu jednakowo był on niewolnikiem, pracował, karmił,
stanowiąc niemy fundament państwa. Początkowo wydawało się, że powinni zwyciężyć
Polacy. Oni górowali oświatą, sztuką wojenną i męstwem, ponieważ zaś ich wojska składały
się przeważnie z drobnej szlachty, walczyli jak ludzie wolni, Rosjanie natomiast walczyli jak
niewolnicy. Wszystkie szansę były po stronie Polaków. I rzeczywiście, przez długi okres
czasu zwyciężali oni w każdej wojnie, gromili rosyjskie prowincje, a nawet kiedyś zwyciężyli
Moskwę i osadzili swego królewicza na tronie cesarskim.
Nie carska czy nawet bojarska siła, lecz siła ludowa wyparła ich z Moskwy. Dopóki masy
ludowe nie przyłączyły się do walki, dopóty Polacy odnosili sukcesy. Gdy jednak lud sam
czynnie wkroczył na arenę walki - raz w roku 1612, po raz drugi podczas powszechnego
powstania małoruskiego i litewskiego chłopstwa pod przywództwem Bohdana
Chmielnickiego - szczęście opuściło Polaków całkowicie. Od tego czasu państwo wolnej
szlachty stawało się coraz słabsze, chylić się zaczęło ku upadkowi, aż zginęło na zawsze.
Rosyjski bat zwyciężył dzięki ludowi, a zarazem z wielką szkodą dla ludu. Państwo, bowiem,
wyrażając swą prawdziwą wdzięczność względem ludu, oddało go w dziedziczną niewolę
carskim sługusom - szlacheckim dziedzicom. Obecnie panujący cesarz Aleksander II dał
chłopom wolność. Tak się mówi, ale my wiemy, jaka to wolność.
A tymczasem właśnie na ruinach szlacheckiego państwa polskiego powstało wszechrosyjskie
cesarstwo knuta. Usuńcie ów fundament, odbierzcie Rosji te prowincje, które do roku 1772
stanowiły część państwa polskiego, a cesarstwo wszechrosyjskie przestanie istnieć.
Przestanie istnieć, gdyż wraz z utratą owych najbogatszych, najbardziej żyznych i ludnych
prowincji bogactwo Rosji, i tak niezbyt wielkie, oraz jej siły zmniejszą się o połowę. Po
stracie Polski odpadną i kraje nadbałtyckie; a jeżeli przypuścimy, że państwo polskie zostanie
odbudowane nie tylko na papierze, lecz także w rzeczywistości i że zacznie w nim znów
pulsować nowe, pełne siły życie, cesarstwo w krótkim czasie utraci całą Małoruś, która stanie
się albo polską prowincją, albo państwem niepodległym; Rosja utraci wówczas dostęp do
Morza Czarnego, zostanie odcięta od Europy i wyparta do Azji.
Przypisy
Słyszeliśmy od samego Mazziniego, że w tym samym czasie rosyjscy półoficjalni agenci w
Londynie prosili go o spotkanie i czynili mu propozycje...
Państwo rosyjskie a wyzwolenie Słowian
Niektórzy przypuszczają, że Rosja może oddać Polsce przynajmniej Litwę. Nie mają racji.
Rosja nie może tego uczynić z tych samych przyczyn. Litwa
niewątpliwie stałaby się wypadową bazą państwa polskiego, które pod patriotycznymi
sztandarami ruszyłoby na podbój prowincji nadbałtyckich oraz Ukrainy. Wystarczy wyzwolić
państwo polskie, a natychmiast Warszawa porozumie się z Wilnem, Grodnem, Mińskiem, być
może nawet z Kijowem, nie mówiąc już o Podolu i Wołyniu.
Cóż więc uczynić? Polacy są narodem tak niespokojnym, że nie można im pozostawić ani
kawałka wolnej ziemi; natychmiast zaczną tam spiskować, kontaktować się potajemnie ze
wszystkimi zabranymi prowincjami, żeby tylko odbudować polskie państwo. W roku 1841 na
przykład jedynym wolnym miastem był Kraków, więc Kraków stał się ośrodkiem
ogólnopolskiego ruchu rewolucyjnego.
Czyż nie jest rzeczą jasną, że cesarstwo rosyjskie może istnieć nadal jedynie pod tym
warunkiem, że będzie gnębiło Polskę, stosując metody Murawjowa? Mówimy o cesarstwie,
nie o narodzie rosyjskim, który w naszym przekonaniu nie ma nic wspólnego z cesarstwem;
interesy narodu, wszystkie instynktowne jego dążenia są całkowicie sprzeczne z interesami i
celami, które stawia sobie cesarstwo.
Gdy tylko cesarstwo runie i narody: wielkoruski, małoruski, białoruski i inne ustanowią
wolność, ambitne dążenia polskich patriotów państwowych nie będą dla nich groźne, mogą
one być zabójcze tylko dla imperium.
Dlatego właśnie żaden cesarz wszechrosyjskiego imperium, jeżeli tylko będzie przy zdrowych
zmysłach i nie zostanie zmuszony nieodpartą koniecznością, nigdy nie zgodzi się oswobodzić
najmniejszej nawet części Polski. Jeżeli zaś nie zwróci wolności Polakom, to czyż może
wzywać Słowian do buntu?
Przyczyny, które nie pozwoliły mu wznieść panslawistycznego sztandaru buntu, istnieją
również i obecnie, natomiast kiedyś cesarz mógł obiecywać sobie więcej korzyści po tym
buncie niż obecnie. Kiedyś mógł jeszcze liczyć na powstanie Madziarów i Włochów
uciskanych pod znienawidzonym jarzmem Austrii. Dziś Włochy zachowałyby bez wątpienia
neutralność, ponieważ jest bardzo prawdopodobne, że Austria zwróciłaby im bez sporu, za
cenę spokoju, te nieliczne pozostałości ziem włoskich, jakie jeszcze znajdują się pod jej
panowaniem. Jeśli zaś chodzi o Madziarów, to niewątpliwie z całą pasją, zrodzoną przez ich
własny władczy stosunek do Słowian, opowiedzieliby się po stronie Niemców przeciwko
Rosji.
W wypadku panslawistycznej wojny prowadzonej przez cesarza rosyjskiego z Niemcami
mógłby on liczyć jedynie na mniej lub bardziej czynny współudział Słowian, i to tylko
Słowian austriackich. Gdyby bowiem zamierzał wzniecić powstanie wśród Słowian tureckich,
znalazłby się w obliczu nowego wroga - Anglii, gorliwej orędowniczki niezawisłej
egzystencji państwa ottomańskiego. Słowiańska ludność Austrii liczy około 17 milionów, w
tym 5 milionów zamieszkałych w Galicji, a tutaj działania bardziej lub mniej
sympatyzujących z Rosją Rusinów byłyby udaremnione przez wrogo nastrojonych Polaków.
Pozostaje, więc 12 milionów, na których powstanie cesarz rosyjski mógłby ewentualnie
liczyć. Trzeba by było jeszcze wyłączyć tych Słowian, którzy zostali wcieleni do wojska
austriackiego i którzy, zgodnie ze zwyczajem każdego wojska, na rozkaz zwierzchników
walczyliby z każdym. Ponadto przypomnieć należy, że te 12 milionów nie koncentrują się w
jednym lub kilku punktach, lecz są rozproszone po całym terytorium cesarstwa austriackiego,
posługują się zupełnie innymi narzeczami i są zmieszane z Niemcami, z Madziarami, z
Rumunami lub wreszcie z ludnością włoską. Jest to siła dość wielka dla utrzymania w
ciągłym strachu austriackiego rządu i w ogóle Niemców, ale zbyt mała, żeby rosyjskim
wojskom móc zapewnić oparcie przeciw sojuszniczym siłom pruskich Niemiec i Austrii.
Niestety! Rząd rosyjski doskonale zna i ocenia tę sytuację, nigdy przeto nie miał i nie
poweźmie zamiaru prowadzenia panslawistycznej wojny z Austrią, wojny, która
przekształciłaby się nieuchronnie w wojnę przeciwko całym Niemcom. Jeżeli jednak takich
zamiarów nie żywi, to po co prowadzi za pośrednictwem swych agentów prawdziwą
panslawistyczną propagandę w austriackich posiadłościach? Czyni to z tej samej i nader
prostej przyczyny, o której była już mowa, a mianowicie: dla rządu rosyjskiego jest rzeczą
przyjemną i korzystną posiadać takie mnóstwo gorliwych, a zarazem ślepych, żeby nie
powiedzieć: głupich, zwolenników we wszystkich prowincjach austriackich. Oni paraliżują,
krępują, niepokoją rząd austriacki, a tym samym wzmacniają wpływ Rosji nie tylko w
Austrii, lecz i w całych Niemczech. Rosja cesarska podburza Słowian austriackich przeciw
Madziarom i Niemcom, choć wie dobrze, że w końcu wyda ich w ręce tychże Madziarów i
Niemców. Nikczemna to gra, ale na wskroś państwowa.
Cesarstwo wszechrosyjskie znajdzie niewielu sojuszników na Zachodzie, którzy mogliby być
dla niego prawdziwym oparciem w razie panslawistycznej wojny przeciw Niemcom. Z kim
zaś musiałoby walczyć? Po pierwsze ze wszystkimi pruskimi i austriackimi Niemcami, po
drugie z Madziarami, po trzecie z Polakami.
Nie biorąc pod uwagę Polaków ani nawet Madziarów, zapytamy: czy carska Rosja zdolna jest
prowadzić agresywną wojnę przeciwko zjednoczonym siłom całych Niemiec, pruskich i
austriackich, a choćby nawet tylko pruskich? Powiadamy: wojnę agresywną, ponieważ
wychodzi się tutaj z założenia, że Rosja przedsięweźmie ją dla rzekomego wyzwolenia, a w
istocie dla podboju Słowian austriackich.
Przede wszystkim nie ulega wątpliwości, że w Rosji żadna wojna agresywna nie będzie wojną
narodową. Jest to reguła niemal powszechna; narody rzadko biorą żywy udział w wojnach,
które rządy ich przedsiębiorą i prowadzą poza granicami ojczyzny. Takie wojny bywają
najczęściej wyłącznie polityczne, jeżeli ponadto nie wchodzi w grę sprawa religijna albo
rewolucyjna. Takie były dla Niemców, Francuzów, Holendrów, Anglików, a nawet dla
Szwedów w XVI wieku wojny między protestantami a katolikami. Takie też były dla Francji
w końcu wieku XVIII wojny rewolucyjne. Ale w najnowszej historii znamy dwa wyjątkowe
przykłady, kiedy masy ludowe ustosunkowały się z prawdziwą sympatią do wojen
politycznych prowadzonych przez ich rządy w celu rozszerzenia granic państwa lub w imię
innych, wyłącznie politycznych interesów.
Pierwszy przykład dał lud francuski za czasów Napoleona I. Ale nie jest to jeszcze przypadek
całkowicie jednoznaczny, ponieważ wojska cesarskie były bezpośrednią kontynuacją i
niejako naturalnym rezultatem wojsk rewolucyjnych, tak że lud francuski, nawet po upadku
Napoleona, traktował je w dalszym ciągu jako element tej samej sprawy rewolucyjnej.
O wiele bardziej przekonywający jest przykład drugi, mianowicie przykład gorącego
entuzjazmu, jaki ożywiał cały naród niemiecki w stosunku do bezsensownej wielkiej wojny
podjętej przez nowo powstałe państwo prusko-niemieckie przeciwko Drugiemu Cesarstwu
francuskiemu. Istotnie, w tej znamiennej, dopiero co minionej epoce cały naród niemiecki,
wszystkie warstwy społeczeństwa niemieckiego (z wyjątkiem może tylko niewielkiej garstki
robotników) przejęte były wyłącznie sprawą polityczną, sprawą umocnienia i rozszerzenia
granic państwa pangermańskiego. Sprawa ta jeszcze i teraz góruje nad wszystkimi innymi w
umysłach i sercach wszystkich Niemców bez różnicy stanów, i to właśnie stanowi w naszych
czasach o szczególnej sile Niemiec.
Dla każdego, kto choć trochę zna i rozumie Rosję, powinno być jasne, że żadna wojna
agresywna, podjęta przez nasz rząd, nie będzie w Rosji wojną narodową. Po pierwsze dlatego,
że lud nasz nie tylko nie interesuje się żadnymi sprawami państwowymi, ale żywi do nich
wręcz instynktowną odrazę. Państwo - to jego więzienie; po co ma więc to swoje więzienie
umacniać? Po drugie, między rządem a ludem nie ma żadnej więzi, ani jednej żywej nici,
która mogłaby je łączyć chociażby na chwilę, w jakiejkolwiek bądź sprawie, nie ma nawet
sposobu ani możliwości rozumienia się wzajemnego; co dla rządu jest białe, to dla ludu jest
czarne, i odwrotnie - co ludowi wydaje się zupełnie białe, co jest dla niego życiem, wolnością
- to dla rządu jest śmiercią.
Ktoś może zapytać słowami Puszkina: "Czyż słowo rosyjskiego cara jest już pozbawione
siły?"
Tak, jest pozbawione siły, gdy wymaga od ludu tego, co jest sprzeczne z jego interesem.
Niechaj car tylko mrugnie do ludu i zawoła: wiążcie i rżnijcie ziemian, urzędników i kupców,
zagarnijcie i podzielcie między sobą ich mienie, a wystarczy jeden moment, żeby cały lud
rosyjski powstał i żeby już nazajutrz na ziemi rosyjskiej po kupcach, urzędnikach i
ziemianach nie zostało ani śladu. Ale dopóki car każe ludowi płacić podatki i dostarczać
państwu żołnierza, dopóki każe mu pracować na rzecz właścicieli ziemskich i kupców,
dopóty lud będzie to wypełniał niechętnie, pod groźbą kija, jak to się dzieje obecnie, a ilekroć
nadarzy się okazja, odmówi posłuszeństwa. Gdzież tu więc magiczny czy czarodziejski
wpływ carskiego słowa?
I cóż takiego cesarz może powiedzieć ludowi, co poruszyłoby jego serce lub rozpaliło
wyobraźnię? W roku 1828 cesarz Mikołaj, wypowiadając wojnę Porcie Ottomańskiej pod
pretekstem krzywd, jakie się dzieją w Turcji greckim i słowiańskim naszym
współwyznawcom, spróbował rozbudzić wśród ludu fanatyzm religijny i w tym celu rozkazał
odczytać swój manifest w cerkwiach. Próba zakończyła się fiaskiem. Jeżeli istnieje u nas
zagorzała i fanatyczna religijność, to chyba tylko u odszczepieńców, którzy najmniej ze
wszystkich uznają państwo i nawet samego cesarza. W cerkwi zaś prawosławnej i oficjalnej
panuje martwy, szablonowy ceremoniał obok najgłębszej obojętności religijnej.
Na początku kampanii krymskiej, po wypowiedzeniu wojny przez Anglię i Francję, Mikołaj
usiłował raz jeszcze rozbudzić fanatyzm religijny w narodzie i podobnie bezowocne były jego
zabiegi. Przypomnijmy sobie, co mówiono wśród ludu podczas tamtej wojny:
"Francuz żąda, żeby nas wyzwolono z poddaństwa". Były ludowe oddziały pospolitego
ruszenia. Ale wszyscy wiedzą, w jaki sposób je sformowano. W przeważnej części z rozkazu
cesarza i z rozporządzenia władz. Był to taki sam pobór rekruta, tylko przeprowadzony w
innej formie i w określonym czasie. W wielu miejscowościach obiecywano chłopom, że po
zakończeniu wojny otrzymają wolność.
Taki oto jest stosunek naszego chłopstwa do spraw państwowych! Pośród kupiectwa i
szlachty patriotyzm przejawił się w sposób bardzo oryginalny: przez niemądre przemówienia,
głośne oświadczenia wiernopoddańcze, a przeważnie huczne przyjęcia i pijatyki, Ale kiedy
trzeba było, żeby jedni dali pieniądze, a drudzy wyruszyli na wojnę osobiście na czele swoich
chłopów - okazało się, że ochotników jest bardzo niewielu. Każdy starał się dać za siebie
zastępstwo. Pospolite ruszenie narobiło wiele hałasu, a korzyści nie przyniosło żadnej. A
przecież wojna krymska nie była agresywna, ale obronna, mogła więc i powinna była stać się
wojną narodową - dlaczegoż się jednak nie stała? Dlatego, że nasze klasy wyższe są zgniłe,
nędzne, nikczemne, a lud jest naturalnym wrogiem państwa.
I ten oto lud miałby się poruszyć w imię sprawy słowiańskiej! Wśród naszych słowianofilów
jest garstka ludzi uczciwych, którzy poważnie wierzą, że lud rosyjski pragnie spieszyć na
pomoc "braciom Słowianom", o których istnieniu nawet nie wie. Byłby bardzo zdziwiony,
gdyby mu powiedziano, że on sam jest ludem słowiańskim. P. Duchiński
wraz ze swymi
polskimi i francuskimi zwolennikami twierdzi oczywiście, że w żyłach ludu
wielkorosyjskiego nie płynie krew słowiańska, grzesząc w ten sposób wobec prawdy
historycznej i etnograficznej. Ale p. Duchiński, który tak mało zna nasz lud, nie podejrzewa
prawdopodobnie, że lud ten nie troszczy się bynajmniej o swoje słowiańskie pochodzenie.
Cóż mu do tego, temu ludowi umęczonemu, głodującemu i zdławionemu przez ucisk
rzekomo słowiańskiego, w rzeczywistości zaś tatarsko-niemieckiego cesarstwa?
Nie powinniśmy Słowian oszukiwać. Ci, którzy mówią im o jakimkolwiek udziale narodu
rosyjskiego w sprawie słowiańskiej, albo sami siebie okrutnie oszukują, albo też kłamią w
sposób niegodziwy i - oczywiście - w celach nieczystych. I jeżeli my, rosyjscy socjaliści-
rewolucjoniści, wzywamy proletariat słowiański i młodzież słowiańską do walki o wspólną
sprawę, to bynajmniej nie na tej zasadzie, że łączy nas mniej lub bardziej wspólne
słowiańskie pochodzenie. Możemy uznać jeden tylko wspólny grunt: Rewolucję Socjalną,
poza którą nie widzimy ratunku ani dla własnego narodu, ani dla innych narodów
słowiańskich. Sądzimy też, że właśnie na tym gruncie - wskutek wielu jednakowych cech
charakteru, losów historycznych, dawnych i obecnych dążeń wszystkich słowiańskich
narodów, jak również wskutek ich jednakowego stosunku do mocarstwowych zapędów
germańskiego plemienia - mogą się one bratersko zjednoczyć, nie po to, aby utworzyć jedno
wspólne państwo, lecz po to, żeby zniweczyć wszystkie państwa; nie po to, żeby stworzyć
swój zamknięty świat, lecz po to, aby razem wstąpić na arenę światową, rozpoczynając z
konieczności od zawarcia ścisłego przymierza z narodami plemienia łacińskiego, którym,
podobnie jak Słowianom, zagraża obecnie polityka Niemców. Ale nawet i to przymierze
przeciwko Niemcom powinno trwać tylko dopóty, dopóki Niemcy - stwierdziwszy na
podstawie własnego doświadczenia, jak niezliczone klęski pociąga za sobą dla ludu istnienie
państwa, nawet państwa rzekomo ludowego - nie zrzucą z siebie jarzma państwowego i
wyrzekną się raz na zawsze swojej nieszczęsnej namiętności do państwowej potęgi.
Wówczas, dopiero wówczas trzy główne plemiona, zamieszkujące Europę - łacińskie,
słowiańskie i germańskie, wejdą ze sobą w sojusz swobodnie, jak bracia.
Ale do tego czasu sojusz narodów słowiańskich z narodami łacińskimi przeciwko podbojom,
grożącym im w jednakowym stopniu ze strony Niemców, pozostaje nadal gorzką
koniecznością.
Dziwne jest przeznaczenie plemienia niemieckiego! Wzbudzając przeciwko sobie
powszechną nienawiść i powszechną trwogę, Niemcy tym samym jednoczą narody. W ten
sposób zjednoczyli Słowian; nie ulega bowiem wątpliwości, że nienawiść do Niemców,
głęboko zakorzeniona w sercach wszystkich narodów słowiańskich, o wiele bardziej sprzyjała
powodzeniu propagandy panslawistycznej niż wszelkie przemówienia i intrygi moskiewskich
i petersburskich agentów. Prawdopodobnie i teraz nienawiść ta będzie pchała Słowian do
sojuszu z narodami łacińskimi.
W tym sensie i lud rosyjski jest w pełni ludem słowiańskim. Niemców nie darzy on sympatią,
lecz nie należy się łudzić, jego antypatia do Niemców nie sięga tak daleko, żeby sam ruszył
do walki z nimi. Przejawi się ona dopiero wtedy, kiedy Niemcy sami wtargną do Rosji i
zechcą w niej rządzić. Ale głęboko omyli się ten, kto będzie liczyć na jakikolwiek udział
naszego ludu w agresywnym ruchu przeciwko Niemcom.
Wynika stąd, że jeżeli naszemu rządowi przyjdzie do głowy ruszyć przeciwko komukolwiek,
będzie musiał uczynić to bez żadnej pomocy ze strony ludu, wyłącznie własnymi środkami
państwowymi, finansowymi i wojskowymi. Ale czy wystarczy tych środków, żeby walczyć
przeciwko Niemcom, co więcej, żeby z powodzeniem prowadzić przeciwko nim agresywną
wojnę?
Trzeba być nadzwyczaj ciemnym lub ślepym, niedorosłym patriotą, żeby nie przyznać, że
wszystkie nasze środki wojskowe i nasza okrzyczana jakoby niezliczona armia jest niczym w
porównaniu z obecnymi środkami i armią niemiecką.
Żołnierz rosyjski jest niewątpliwie odważny, ale wszak i żołnierze niemieccy nie są
tchórzami; dali tego dowód w trzech z rzędu kampaniach. Ponadto w ewentualnej wojnie
agresywnej ze strony Rosji wojska niemieckie będą walczyły u siebie, pewne patriotycznego i
tym razem rzeczywiście powszechnego poparcia absolutnie wszystkich klas i całej ludności
Niemiec, zagrzewane również własnym fanatyzmem patriotycznym, gdy tymczasem
wojownicy rosyjscy walczyć będą bez sensu, bez pasji, posłuszni jedynie komendzie.
Co się zaś tyczy porównania oficerów rosyjskich z niemieckimi, to z punktu widzenia po
prostu ludzkiego oddamy pierwszeństwo typowi naszego oficera, nie dlatego, że on jest nasz,
ale na zasadzie surowej sprawiedliwości. Mimo wysiłków naszego ministra spraw
wojskowych, p. Milutina, olbrzymia masa naszych oficerów pozostała tym, czym była
dawniej - masą nieokrzesaną, ciemną i pod każdym niemal względem całkowicie
nieświadomą; musztry, hulanki, karty, pijatyka oraz, jeżeli jest po temu okazja, uprawiane
regularnie (i to właśnie wśród wyższych rang, zaczynając od dowódcy kompanii czy
szwadronu, czy baterii) legalne niemal złodziejstwo - wszystko to do dziś stanowi codzienną,
tolerowaną treść życia oficerów w Rosji. Jest to środowisko niesłychanie puste i dzikie, wtedy
nawet, kiedy mówi się tam po francusku, ale i tu, wśród brutalnego i bezsensownego chaosu
można znaleźć serce ludzkie, zdolność instynktownego ukochania i zrozumienia wszystkiego,
co ludzkie, a także przy sprzyjających warunkach i pod dobrym wpływem - zdolność stania
się całkowicie świadomym przyjacielem ludu.
W niemieckim środowisku oficerskim nie ma nic poza formą, wojskowym regulaminem i
wstrętnymi, specyficznie oficerskimi fanaberiami, na które składają się dwa czynniki:
lokajska subordynacja wobec wszystkiego, co wyższe w hierarchii, oraz zuchwały i
pogardliwy stosunek do wszystkiego, co w ich mniemaniu jest od nich niższe - przede
wszystkim do ludu, a następnie do wszystkich, którzy nie noszą munduru wojskowego, z
wyjątkiem wyższych urzędników cywilnych oraz szlachty.
W stosunku do swego monarchy, księcia, króla, a obecnie cesarza Wszechniemiec, oficer
niemiecki jest niewolnikiem z przekonania, z namiętności. Na jego skinienie gotów jest
zawsze i wszędzie popełnić najokropniejsze zbrodnie, wyrżnąć, zniszczyć, spalić dziesiątki,
setki miast i osiedli, nie tylko cudzych, ale nawet i swoich.
W stosunku do ludu oficer niemiecki żywi nie tylko pogardę, ale i nienawiść, zakłada bowiem
z góry - czyniąc mu tym zbyt wiele zaszczytu - że lud się zawsze buntuje albo jest zawsze do
buntu gotowy!
Zresztą nie on jeden tak przypuszcza; obecnie myślą tak wszystkie klasy uprzywilejowane, a
oficera niemieckiego i w ogóle każdego oficera regularnego wojska można nazwać
uprzywilejowanym psem łańcuchowym uprzywilejowanych klas. Cały świat wyzyskiwaczy w
Niemczech i poza Niemcami spogląda na lud ze strachem i nieufnością, co niestety nie
zawsze jest usprawiedliwione, dowodzi jednak, że w masach ludowych zaczyna się już rodzić
ta świadoma siła, która zburzy ów świat.
Toteż oficer niemiecki, jak dobry pies łańcuchowy, jeży się cały na samo wspomnienie mas
ludowych. Jego pojęcia o prawach i obowiązkach ludu są jak najbardziej patriarchalne.
Według jego mniemania lud musi pracować, żeby panowie byli ubrani i syci, musi być
posłuszny władzom bez szemrania, musi płacić podatki państwowe i świadczenia gminne
oraz pełnić służbę żołnierską, czyścić mu buty, przyprowadzać konie, gdy oficer
zakomenderuje i machnie szablą, musi strzelać, kłuć i rąbać na prawo i na lewo, a kiedy
rozkaże - musi iść na śmierć "za kajzera i za Vaterland". Po upływie zaś terminu właściwej
służby wojskowej, o ile jest ranny i stał się kaleką, musi żyć z jałmużny, a jeżeli wyszedł
zdrów i cały, musi iść do rezerwy i służyć tam do samej śmierci, zawsze posłuszny władzom,
giąć się w ukłonach przed każdym zwierzchnikiem i być gotowym umrzeć na każde żądanie.
Wszystko, co w ludzie jest sprzeczne z tym ideałem, potrafi doprowadzić niemieckiego
oficera do wściekłości. Nietrudno sobie wyobrazić, jak musi on nienawidzić rewolucjonistów;
a tym ogólnym mianem obejmuje on wszystkich demokratów, a nawet liberałów, słowem:
każdego, kto w jakimkolwiek stopniu i w jakiejkolwiek formie ośmieli się czynić, chcieć,
myśleć w sposób sprzeczny ze świętą myślą i wolą Jego Cesarskiej Mości, władcy
Wszechniemiec.
Można sobie wyobrazić, z jak szczególną nienawiścią musi się on odnosić do socjalistów-
rewolucjonistów czy choćby nawet do socjaldemokratów swojej ojczyzny. Samo już
wspomnienie o nich doprowadza go do szału, i jest on przekonany, że nie wypada mu mówić
o nich inaczej, jak tylko z pianą na ustach. Biada temu spośród nich, kto się dostanie w jego
ręce. Niestety, w ostatnich czasach wielu socjaldemokratów w Niemczech przeszło przez ręce
oficerskie. Ponieważ oficer nie ma prawa torturować ich czy też niezwłocznie rozstrzelać,
ponieważ nie śmie występować czynnie, usiłuje przeto szeregiem najbardziej dotkliwych
zniewag, zaczepek, gestów, słów dać wyraz swojej wściekłości, swojej nędznej złości. Ale
gdyby mu tylko pozwolono, gdyby mu zwierzchnik rozkazał - z jakąż zaciekłą gorliwością i,
co najważniejsza, z jakąż oficerską dumą byłby wziął na siebie rolę mordercy, oprawcy i kata.
A spójrzcie na tę cywilizowaną bestię, na tego sługusa z przekonania i kata z powołania.
Jeżeli jest młody, zobaczycie ze zdumieniem nie jakiegoś potwora, lecz jasnowłosego
młodzieńca, krew z mlekiem, z delikatnym puszkiem na mordce, skromnego, cichego, ale
dumnego - fanaberie przebijają - i niezawodnie sentymentalnego. Na pamięć umie Schillera i
Goethego, cała humanistyczna literatura wielkiego minionego stulecia przeszła przez jego
głowę, nie zostawiając w niej ani jednej ludzkiej myśli, ani jednego ludzkiego uczucia w jego
duszy.
Niemcom, głównie zaś niemieckim urzędnikom i oficerom, powierzone zostało zadanie, jak
się wydaje, niemożliwe do rozwiązania: połączenie kultury z barbarzyństwem, wiedzy ze
służalczością. Sprawia to, że pod względem społecznym stają się oni wstrętnymi, a zarazem
nadzwyczaj śmiesznymi kreaturami w stosunku do mas ludowych - złoczyńcami
systematycznymi i bezlitosnymi, lecz za to w służbie państwowej są to ludzie niezmiernie
cenni.
Mieszczanie niemieccy wiedzą o tym, wiedząc zaś, patriotycznie znoszą wszelkie możliwe z
ich strony zniewagi, a to dlatego, że poznają w nich własną naturę, głównie zaś dlatego, że
patrzą na te narodowe uprzywilejowane cesarskie psy, które ich często z nudy kąsają, jako na
najbardziej niezawodne przedmurze cesarstwa pangermańskiego.
Nie można sobie istotnie wymarzyć dla regularnej armii nic lepszego nad niemieckiego
oficera. Człowiek, który łączy w sobie wykształcenie z chamstwem, chamstwo zaś z
męstwem, ścisłe wykonywanie rozkazów z inicjatywą, systematyczność z bestialstwem, a
bestialstwo ze swoistą uczciwością, pewną, jednostronną wprawdzie egzaltację z rzadko
spotykaną uległością wobec woli zwierzchnictwa; człowiek zdolny każdej chwili wyrżnąć czy
zmiażdżyć dziesiątki, setki, tysiące ludzi na najlżejsze skinienie zwierzchnictwa - cichy,
skromny, uległy, posłuszny, zawsze stojący na baczność przed przełożonymi, a wyniosły,
pogardliwie zimny i kiedy trzeba, okrutny w stosunku do żołnierza, człowiek, którego całe
życie zawiera się w dwóch słowach: słuchać i komenderować - taki człowiek jest dla armii i
dla państwa niezastąpiony.
Co się tyczy musztry wojskowej, to sprawa ta, jedna z najważniejszych w organizacji dobrego
wojska, jest w armii niemieckiej doprowadzona do doskonałości systematycznej, głęboko
przemyślanej, praktycznie wypróbowanej i urzeczywistnionej. Główną zasadę stanowiącą
podstawę całej dyscypliny wyraża pewien aforyzm, który niedawno jeszcze powtarzali liczni
pruscy, sascy, bawarscy i inni niemieccy oficerowie, włóczący się od czasu kampanii
francuskiej całymi gromadami po Szwajcarii, prawdopodobnie żeby poznać kraj i przy okazji
porobić plany, które mogą się przydać w przyszłości. Aforyzm ten brzmi:
"Aby zawładnąć duszą żołnierza, trzeba przede wszystkim zawładnąć jego ciałem".
A jak zawładnąć ciałem żołnierza? Za pomocą nieustannego szkolenia. Niech wam się nie
zdaje, że oficerowie niemieccy lekceważą marsze, nic podobnego. Widzą w tym jeden z
najlepszych sposobów, żeby usprawnić kończyny i żeby zawładnąć ciałem żołnierza; potem
następują ćwiczenia z karabinem, smarowanie i polerowanie broni, czyszczenie mundurów.
Trzeba, żeby żołnierz był zajęty od rana do wieczora i żeby nieustannie czuł nad sobą i za
sobą surowe, zimne, magnetyzujące oko zwierzchności. W czasie zimy, kiedy jest więcej
wolnego czasu, zapędza się żołnierzy do szkoły, gdzie douczają ich czytać, pisać, rachować,
ale przede wszystkim każą im wkuwać na pamięć regulamin wojskowy, przepojony boskim
pietyzmem do cesarza i pogardą dla ludu: cesarzowi prezentuj broń, a do ludu strzelaj. Oto
kwintesencja moralno-politycznego szkolenia żołnierzy.
Gdy żołnierz przeżyje w tym świecie trzy do pięciu lat - może być już tylko potworem. Ale i
oficerowie dzielą podobny los, tylko w innej formie. Z żołnierza pragnie się zrobić pałkę
nieświadomą; oficer powinien być pałką świadomą, pałką z przekonania, z interesu, z
namiętności. Społeczność oficerska jest jego światem; poza tę społeczność nie rusza się ani na
krok i cały kolektyw oficerski, przesiąknięty wyżej opisanym duchem, czuwa nad każdym.
Biada nieszczęsnemu, jeżeli z braku doświadczenia czy powodowany jakimś ludzkim
uczuciem ośmieli się zaprzyjaźnić z inną społecznością. Jeżeli społeczność ta jest niewinna
pod względem politycznym, będą się z niego tylko śmieli. Jeżeli jednak panują w niej
tendencje polityczne niezgodne z tendencjami ogólnooficerskimi, tendencje liberalne,
demokratyczne, nie mówiąc o socjalrewolucyjnych, nieszczęsny oficer jest zgubiony. Każdy
kolega będzie na niego składał donosy.
Na ogół wyższe dowództwo woli, aby oficerowie jak najwięcej przebywali we własnym
towarzystwie, i stara się pozostawiać im, podobnie jak i szeregowcom, możliwie najmniej
wolnego czasu. Musztrowanie żołnierzy i nieustanny ich dozór zajmuje już trzy czwarte dnia.
Pozostała jedna czwarta powinna być przeznaczona na doskonalenie się w wojskowych
naukach. Zanim oficer dosłuży się rangi majora, musi zdać kilka egzaminów; oprócz tego
oficerowie otrzymują terminowe zadania o różnych tematach, i na tej podstawie ocenia się ich
zdolność do dalszego awansu.
Jak widzimy, świat wojskowy w Niemczech, zresztą zupełnie podobnie jak we Francji, jest
światem całkowicie zamkniętym. Jego izolacja jest niezawodną rękojmią utrzymywania go
we wrogim stosunku do ludu.
Ale niemiecki świat wojskowy posiada ogromną wyższość nad francuskim oraz nad
wszystkimi innymi w Europie: niemieccy oficerowie górują nad innymi oficerami świata
pozytywnością i rozległością swej wiedzy, teoretyczną i praktyczną znajomością spraw
wojskowych, gorącym i pełnym pedantyzmu oddaniem się wojskowemu rzemiosłu,
dokładnością, starannością, wytrzymałością, wytrwałą cierpliwością, jak również względną
uczciwością.
Wskutek tych wszystkich zalet organizacja i uzbrojenie armii niemieckich istnieje w
rzeczywistości, nie tylko na papierze, jak to było we Francji za Napoleona III i jak najczęściej
bywa u nas. Przy tym, dzięki właśnie tym niemieckim zaletom, kontrola administracyjna,
cywilna, a w szczególności wojskowa jest tak zorganizowana, że długotrwałe oszustwo jest
niemożliwe. A u nas, przeciwnie, z dołu do góry i z góry do dołu ręka rękę myje, wskutek
czego wyśledzenie prawdy staje się rzeczą prawie niemożliwą.
Pomyślcie o tym wszystkim i zadajcie sobie pytanie: czy armia rosyjska może liczyć na
powodzenie w zaczepnej wojnie z Niemcami? Powiecie, że Rosja może wystawić milion
wojska. Ale dobrze zorganizowanego i uzbrojonego wojska będzie mniej niż milion.
Przypuśćmy jednak, że mamy milion. Połowę trzeba będzie zostawić rozproszoną po całej
olbrzymiej przestrzeni cesarstwa, aby utrzymać spokój wśród szczęśliwego ludu, który, tylko
patrzeć, jak wścieknie się z nadmiaru szczęścia. W samej Ukrainie, Litwie i Polsce - ileż
wojska zostawić trzeba! Jeżeli będziecie w stanie wysłać przeciwko Niemcom
pięćsettysięczną armię, to i tak wiele. Takiej armii Rosja jeszcze nigdy nie wystawiła.
Tymczasem w Niemczech spotyka was naprawdę armia milionowa, pierwsza w świecie pod
względem organizacji, musztry, wyszkolenia, ducha i uzbrojenia. A za tą armią niby
olbrzymie pospolite ruszenie stać będzie cały naród niemiecki, który, być może, i to jest
prawdopodobne, nie powstałby przeciwko Francuzom, gdyby nawet w ostatniej wojnie
zwyciężył nie Fryderyk pruski, lecz Napoleon III, ale który, powtórzmy raz jeszcze,
przeciwko rosyjskiemu najazdowi powstanie jak jeden mąż.
Powiecie zapewne, że w razie potrzeby Rosja, tj. cesarstwo Wszechrosji byłoby w stanie
wystawić jeszcze milion wojska; dlaczegóż by nie miało wystawić, choć ów milion istnieć
będzie tylko na papierze. Wystarczy wydać rozkaz o nowym zaciągu rekrutów, tylu i tylu na
tysiąc. I oto macie już wasz milion. Ale jak go zebrać? Kto będzie go zaciągał? Wasi
generałowie rezerwy, generałowie-adiutanci, fligel-adiutanci, dowódcy batalionów
rezerwowych i garnizonowych istniejących tylko na papierze, wasi gubernatorowie, urzędnicy
- o Boże, ileż dziesiątków, bodaj nawet setek tysięcy zamorzą oni głodem, zanim zebrać
zdołają ten milion! A wreszcie skąd weźmiecie dostateczną ilość oficerów, żeby
zorganizować nową, milionową armię, i czym ją uzbroicie? Kijami? Wszak nie macie
dostatecznej ilości pieniędzy na porządne uzbrojenie jednego miliona, a odgrażacie się, że
uzbroicie drugi milion. Żaden bankier nie udzieli wam kredytu; a jeżeli nawet udzieli, to
uzbrojenie milionowej armii pochłonie całe lata pracy.
Porównajmy wasze ubóstwo i nieporadność z niemieckim bogactwem i siłą. Niemcy
otrzymali od Francji 5 miliardów; przypuśćmy, że trzy miliardy zostały zużytkowane na
pokrycie różnych wydatków, a więc na wynagrodzenie książąt, mężów stanu, generałów,
pułkowników, oficerów, oczywiście - nie żołnierzy, a także na rozmaite podróże krajowe i
zagraniczne.
Pozostają dwa miliardy, które zużyto wyłącznie na uzbrojenie Niemiec, na budowę nowych
lub na umocnienie starych niezliczonych twierdz, na pokrycie zamówień na nowe armaty,
karabiny itd. Tak jest, całe Niemcy zamieniły się teraz w groźny, na wszystkie strony
najeżony arsenał. A wy, byle jak ćwiczeni i uzbrojeni, macie nadzieję je zwyciężyć.
Zaraz w pierwszej chwili, gdy tylko wściubicie nos na ziemię niemiecką, zostaniecie
straszliwie pobici i wasza zaczepna wojna zmieni się natychmiast w wojnę obronną. Wojska
niemieckie przekroczą granice wszechrosyjskiego cesarstwa.
Czy wówczas przynajmniej obróci się przeciwko nim ogólne powstanie ludu rosyjskiego?
Tak, jeżeli Niemcy wkroczą do prowincji rosyjskich i pójdą na przykład prosto na Moskwę.
Jeżeli jednak tego głupstwa nie popełnią, lecz pójdą od północy na Petersburg poprzez
prowincje nadbałtyckie, wtedy znajdą wielu przyjaciół nie tylko wśród mieszczaństwa, wśród
ewangelickich pastorów i Żydów, lecz także wśród niezadowolonych baronów oraz ich
dzieci, studentów, a za ich pośrednictwem także pośród naszych niezliczonych generałów
nadbałtyckich, oficerów, wyższych i niższych urzędników zapełniających Petersburg i
rozproszonych po całej Rosji; co więcej, pociągną oni Polskę i Małoruś przeciwko cesarstwu
rosyjskiemu.
To prawda, że od czasów rozbioru Polski spośród wszystkich jej wrogów i ciemiężycieli
Prusy okazały się wrogiem najbardziej dokuczliwym, najbardziej systematycznym, a przez to
samo najbardziej niebezpiecznym. Rosja postępowała po barbarzyńsku, jak dzika siła, która
wszystkich rżnęła, wieszała, męczyła, zsyłała tysiącami na Sybir, a jednak nie umiała
zrusyfikować tej części Polski, która jej przypadła w udziale, i dotychczas, pomimo
Murawjowowskich recept, nie potrafi. Austria ze swej strony także Galicji nie zniemczyła,
zresztą nie starała się o to. Natomiast Prusy, jako prawdziwy przedstawiciel germańskiego
ducha i wielkiej germańskiej misji, przymusowego i sztucznego germanizowania krajów nie
niemieckich, przystąpiły natychmiast do niemczenia za wszelką cenę prowincji gdańskiej i
Księstwa Poznańskiego, nie mówiąc już o kraju królewieckim, który dostał im się o wiele
wcześniej.
Dużo można by powiedzieć o środkach, jakimi posługiwały się Prusy, aby ten cel osiągnąć.
Między innymi, duże znaczenie przypisywały one szeroko stosowanej kolonizacji chłopów
niemieckich na ziemi polskiej. Całkowite wyzwolenie chłopów w 1807 roku oraz prawo
wykupu ziemi i wszelkie możliwe ulgi ułatwiające wykup sprzyjały również rządowi
pruskiemu w uzyskaniu popularności nawet wśród polskich chłopów. Następnie zakładano
wiejskie szkoły, a w nich i przez nie wprowadzono język niemiecki. Wskutek stosowania
takich środków okazało się, że już w 1848 roku więcej niż trzecia część Księstwa
Poznańskiego została zupełnie zniemczona. A o miastach nie ma co nawet mówić. Od samego
początku dziejów Polski w miastach mówiło się po niemiecku, ze względu na mnóstwo
niemieckich mieszczan, rzemieślników, głównie zaś Żydów, którzy korzystali tam z szerokiej
gościnności. Jest rzeczą znaną, że od najdawniejszych czasów większość miast w tej części
Polski podlegała tak zwanemu prawu magdeburskiemu.
W ten sposób Prusy osiągały swój cel w czasie pokoju. Gdy zaś patriotyzm polski wzniecał
lub usiłował wzniecić powstanie narodowe, Prusy oczywiście nie cofały się przed
zastosowaniem najbardziej stanowczych i barbarzyńskich środków. Mieliśmy już sposobność
zaznaczyć, że jeśli chodziło o uśmierzanie polskich buntów nie tylko w swoich własnych
granicach, lecz także w Królestwie Polskim, Prusy okazywały zawsze niezmienną wierność i
pełną zapału gotowość niesienia pomocy rządowi rosyjskiemu. Żandarmi pruscy, co mówię,
pruscy szlachetni oficerowie wszystkich rodzajów broni, gwardii i armii, z jakąś szczególną
namiętnością polowali na Polaków ukrywających się w pruskich posiadłościach, łapali ich i
ze złośliwą uciechą oddawali w ręce żandarmów rosyjskich, nierzadko wyrażając nadzieję, że
ich w Rosji powieszą. Pod tym względem Murawjow-Wieszatiel nie mógł się księcia
Bismarcka dość nachwalić.
Przed objęciem rządów przez księcia Bismarcka Prusy stale robiły to samo, lecz robiły
wstydliwie, po cichu, i gdy tylko było to możliwe, wypierały się swoich własnych czynów.
Książę Bismarck pierwszy zrzucił maskę. Nie tylko przyznawał się cynicznie i głośno do tego
rodzaju czynów, lecz chwalił się także przed parlamentem pruskim i europejską dyplomacją,
że rząd jego używał wszystkich swych wpływów na rząd rosyjski, aby namówić go do
ostatecznego zdławienia Polski, choćby najbardziej krwawymi środkami, zapewniając go
jednocześnie, że w tym względzie Prusy zawsze okażą Rosji jak najdalej idącą pomoc.
Wreszcie teraz, niedawno, książę Bismarck oświadczył wprost w parlamencie, że rząd
powziął stanowczą decyzję wykorzenienia resztek narodowości polskiej w polskich
prowincjach, prowincjach uszczęśliwionych przez prusko-niemieckie rządy. Na nieszczęście,
jak już wyżej zaznaczyliśmy, Polacy poznańscy zupełnie tak samo jak Polacy galicyjscy
związali ściślej niż kiedykolwiek własną sprawę narodową z kwestią prymatu władzy
papieskiej. Rzecznikami ich stali się jezuici, ultramontanie, zakony oraz biskupi. Taki sojusz i
taka przyjaźń nie wyjdą Polakom na dobre, jak nie wyszły na dobre w XVII wieku. Ale nie
nasza to rzecz, lecz samych Polaków.
Mówimy o tym wszystkim po to tylko, aby wykazać, że Polacy nie mają wroga bardziej
niebezpiecznego i złośliwego niż książę Bismarck. Wydaje się, że postawił on sobie za cel
swego życia zetrzeć Polaków z powierzchni ziemi. To mu nie przeszkodzi wezwać Polaków
do buntu przeciw Rosji, gdy interesy Niemiec będą tego wymagały. I Polacy niezawodnie
powstaną na to wezwanie, mimo nienawiści do Bismarcka i Prus, żeby nie powiedzieć: do
całych Niemiec, czego uświadomić sobie nie chcą, choć w głębi ich duszy, podobnie jak w
duszy innych słowiańskich narodów, żyje ta sama historyczna nienawiść w stosunku do
Niemców, i nie mogą zapomnieć o śmiertelnych krzywdach, jakich doznali ze strony pruskich
Niemców.
W Niemczech i w samych Prusach od dawna istnieje liczna i poważna partia polityczna, a
nawet trzy partie: liberalno-postępowa, czysto demokratyczna i socjaldemokratyczna; partie
te, razem wzięte, stanowią niewątpliwie większość w parlamentach niemieckim i pruskim, a
tym bardziej zdecydowaną większość w samym społeczeństwie. Partie te przewidują, po
części pragną i jak gdyby prowokują wojnę Niemców przeciwko Rosji i rozumieją, że
powstanie i odbudowanie Polski w pewnych określonych granicach będzie koniecznym
warunkiem tej wojny.
Oczywiście, ani książę Bismarck, ani żadna z tych partii nigdy nie zgodzą się oddać Polsce
wszystkich prowincji zabranych jej przez Prusy. Nie mówiąc już o Królewcu, za nic w
świecie nie oddadzą ani Gdańska, ani nawet najmniejszego skrawka Prus Zachodnich. Także
w Księstwie Poznańskim wydzielą dla siebie znaczną część, jakoby zupełnie już zniemczoną,
i z całej tej części Polski, która dostała się Prusakom, zostawią dla Polaków bardzo niewiele.
Natomiast oddadzą im całą Galicję ze Lwowem i z Krakowem, ponieważ należy ona obecnie
do Austrii; jeszcze chętniej zwrócą im ziemie sięgające daleko w głąb Rosji, ile tylko Polacy
będą w stanie zabrać i utrzymać przy sobie. Jednocześnie zaproponują Polakom potrzebne im
pieniądze, oczywiście w formie pożyczki udzielonej Polsce, a gwarantowanej przez Niemcy,
zaproponują także dostarczenie broni i pomoc wojskową.
Któż może wątpić, że Polacy nie tylko zgodzą się na niemiecką propozycję, ale uchwycą się
jej z radością; położenie ich jest tak rozpaczliwe, że gdyby zaproponowano im coś stokroć
gorszego - i to by przyjęli.
Minęło już całe stulecie od rozbioru Polski i w ciągu tych lat nie było prawie roku, w którym
nie zostałaby przelana krew polskich patriotów. Sto lat nieprzerwanej walki, rozpaczliwych
buntów! Czy jest jeszcze naród, który by mógł się pochwalić podobnym męstwem?
Jakich sposobów nie próbowali Polacy? Szlacheckie konspiracje, mieszczańskie spiski,
uzbrojone bandy, narodowe powstanie, wreszcie najróżniejsze zabiegi dyplomatyczne, a
nawet pomoc Kościoła. Wszystkiego próbowali, chwytali się wszystkiego - i wszystko rwało
się, wszystko zawiodło. Jakże mogą odmówić, gdy same Niemcy, ich najgroźniejszy wróg,
proponują pomoc na określonych warunkach!
Zapewne, znajdą się słowianofile, którzy oskarżą ich o zdradę. Ale o zdradę czego?
Słowiańskiego związku czy sprawy słowiańskiej? A w czymże się ujawnił ten związek, jaki
jest sens tej sprawy? Czy wyrazem ich miała być podróż pp. Palackiego i Riegiera do
Moskwy na panslawistyczną wystawę i w celu oddania hołdu cesarzowi? W jaki sposób i
kiedy, jakim to czynem Słowianie, jako Słowianie, okazali Polakom swą braterską sympatię?
Czy tym właśnie, że ci sami pp. Palacky i Riegier oraz cała ich liczna świta zachodnio- i
południowosłowiańska całowali się w Warszawie z generałami rosyjskimi, którzy dopiero co
zmyli krew z rąk swoich, że ci sami panowie pili za braterstwo słowiańskie i za zdrowie
cesarza-kata?
Polacy to męczennicy i bohaterowie, przeszłość ich jest pełna wielkiej chwały; Słowianie zaś
to dzieci, które dopiero w przyszłości mogą osiągnąć znaczenie. Słowiański świat, kwestia
słowiańska - to nie rzeczywistość, lecz nadzieja, i to nadzieja, która może się ziścić tylko
przez Rewolucję Socjalną. Jeżeli zaś chodzi o rewolucję, to Polacy - mówiąc oczywiście o
patriotach należących przeważnie do warstwy oświeconej, do szlachty - dotychczas nie
zdradzali ku niej wielkiej chęci.
A co może mieć wspólnego świat słowiański, jeszcze nie istniejący, z patriotycznym polskim
światem, który się w jakimś stopniu przeżył? Istotnie, z wyjątkiem paru osób, usiłujących
podnieść kwestię słowiańską w polskim duchu i na polskim gruncie, Polacy na ogół wcale się
tą sprawą nie zajmują. Bardziej zrozumiali i bliżsi są im Węgrzy, z którymi łączy ich pewne
podobieństwo oraz wiele wspólnych wspomnień historycznych; gdy tymczasem od
zachodnich i południowych Słowian dzielą ich głównie, a nawet, można powiedzieć, w
sposób zdecydowany, sympatie tych narodów żywione względem Rosji, tj. względem tego
spośród wrogów, którego Polacy najbardziej nienawidzą.
W Polsce i wśród polskiej emigracji, podobnie jak we wszystkich krajach, świat polityczny
dzielił się dawniej na wiele politycznych partii. Była partia arystokratyczna, klerykalna i
monarchiczno-konstytucyjna; była partia dyktatury wojskowej; partia republikanów
umiarkowanych, zwolenników Stanów Zjednoczonych; partia czerwonych republikanów na
wzór francuskiej; wreszcie nawet nieliczna partia socjalnej demokracji, nie mówiąc już o
mistyczno-sekciarskich, a raczej religijnych ugrupowaniach. W istocie rzeczy jednak dość
było wniknąć głębiej w programy każdej z nich, aby się przekonać, że wszystkie mają tą samą
podstawę: namiętne dążenie do odbudowy państwa polskiego w granicach z 1772 roku. Poza
sprzecznościami powstałymi na skutek sporów zwalczających się wzajemnie przywódców
partii główna różnica pomiędzy nimi polegała na tym, iż każda z nich była przekonana, że ten
wspólny cel, czyli odbudowę dawnej Polski, można osiągnąć tylko na drodze zalecanej
specjalnie przez daną partię.
Ogromna większość polskiej emigracji przed 1850 rokiem była, można powiedzieć,
rewolucyjna dlatego właśnie, iż większość była przekonana, że tryumf rewolucji w Europie
pociągnie za sobą jako konieczne następstwo odbudowę niepodległej Polski. I w istocie, w
roku 1848 nie było w Europie ani jednego ruchu, w którym Polacy nie braliby udziału, a
często nawet byli jego przywódcami. Pamiętamy, jak pewien Niemiec z Saksonii wyraził z
tego powodu zdziwienie: gdzie tylko rozruchy, tam na pewno są Polacy.
W 1850 roku wskutek powszechnej klęski wiara w rewolucję upadła, rozbłysła napoleońska
gwiazda i wielu, bardzo wielu polskich emigrantów, ogromna ich większość stała się
zdeklarowanymi i zagorzałymi bonapartystami. O Boże, czegóż nie oczekiwali i jakich
nadziei nie żywili w związku z pomocą Napoleona III! Nawet jawna, nikczemna jego zdrada
w latach 1862 - 1863 nie była w stanie zabić w nich tej wiary. Zginęła ona dopiero pod
Sedanem.
Po tej katastrofie polskim nadziejom pozostało tylko jedno schronienie: jezuicko-
ultramontańskie. Patrioci austriaccy oraz większość patriotów polskich rzucili się do Galicji,
rzucili się tam z rozpaczy. Ale wyobraźcie sobie, że Bismarck, ich zdeklarowany wróg,
zmuszony sytuacją Niemiec, wezwie ich do powstania przeciwko Rosji; da im nadzieje, ba,
dostarczy im pieniędzy, broni, udzieli wojskowej pomocy. Czy to możliwe, aby mu
odmówili?
To prawda, że w zamian za tę pomoc Bismarck zażąda od Polaków formalnego zrzeczenia się
większej części starych ziem polskich, będących teraz we władaniu Prus. Będzie to dla
Polaków bardzo przykre, ale zmuszeni okolicznościami i wobec perspektywy zwycięstwa nad
Rosją, pocieszając się wreszcie myślą, że niech tylko odbudują Polskę, to potem już
odzyskają swoje - wszyscy niezawodnie powstaną, i ze swego punktu widzenia będą mieli na
pewno rację.
Racja, że Polska odbudowana przy pomocy wojsk niemieckich, pod protektoratem księcia
Bismarcka, będzie dziwną Polską. Lecz lepsza Polska dziwna niż żadna, a wreszcie później -
pomyślą na pewno Polacy - można będzie się wyzwolić i spod kurateli księcia Bismarcka.
Słowem, Polacy zgodzą się na wszystko i Polska powstanie, powstanie Litwa, a wkrótce
potem powstanie i Małoruś; polscy patrioci są wprawdzie marnymi socjalistami i u siebie w
domu nie będą się zajmowali rewolucyjno-socjalistyczną propagandą; gdyby nawet chcieli, to
ich protektor, książę Bismarck, nie pozwoliłby na to - zbyt są blisko Niemiec; taka
propaganda mogłaby się jeszcze przedostać do Polski pruskiej. Ale czego nie będzie można
robić w Polsce, to można będzie robić w Rosji i przeciwko Rosji. Ileż przyniesie korzyści
zarówno Niemcom, jak i Polakom wzniecenie w Rosji buntu chłopskiego, a wzniecić go nie
będzie trudno; pomyślcie, ilu Polaków i Niemców przebywa obecnie rozsianych po całej
Rosji. Jeżeli nie wszyscy, to większość z nich będzie naturalnymi sojusznikami Bismarcka i
Polaków. Wyobraźcie sobie taką sytuację: nasze wojska kompletnie rozbite uciekają; w ślad
za nimi na północ idą na Petersburg Niemcy, na zachodzie zaś i na południu na Smoleńsk i
Małoruś idą Polacy, a jednocześnie w Rosji i na Małorusi wybucha powszechny chłopski
zwycięski bunt wzniecony przez propagandę z zewnątrz oraz od wewnątrz.
Oto, dlaczego można z całą pewnością powiedzieć, że żaden rząd i żaden cesarz rosyjski, o ile
jest przy zdrowych zmysłach, nie wzniesie panslawistycznego sztandaru i nigdy nie
poprowadzi wojny przeciw Niemcom.
Po ostatecznej klęsce, zadanej przez nowe i wielkie cesarstwo niemieckie najpierw Austrii,
następnie Francji, oba te państwa staną się na zawsze mocarstwami drugorzędnymi i
zależnymi od Niemiec. Nie tylko zresztą one, lecz także później i nasze wszechrosyjskie
cesarstwo, które zostało raz na zawsze odcięte od Europy. Mówię oczywiście o cesarstwie, a
nie o narodzie rosyjskim, który znajdzie lub przebije sobie drogę wszędzie, gdy tylko zajdzie
tego potrzeba.
Lecz przed cesarstwem wszechrosyjskim wrota Europy są odtąd zamknięte; klucze zaś są w
przechowaniu u księcia Bismarcka, który za nic w świecie nie odda ich księciu
Gorczakowowi.
Gdy więc wrota północno-zachodnie są dla Rosji na zawsze zamknięte, można mieć pewność,
że otworzą się przed nią tym szerzej wrota południowe i południowo-wschodnie: Buchara,
Persja i Afganistan aż do samych Indii Wschodnich, a wreszcie może i wrota wiodące do
ostatecznego celu wszystkich zamierzeń i dążeń, do Konstantynopola? Od dawna już politycy
rosyjscy, żarliwi obrońcy wielkości i sławy naszego ukochanego imperium, zastanawiają się,
czy nie lepiej przenieść stolicę, centralny ośrodek wszystkich sił i całego życia cesarstwa z
północy na południe, z surowych brzegów Morza Bałtyckiego na wiecznie kwitnące brzegi
Morza Czarnego i Śródziemnego, jednym słowem: z Petersburga do Konstantynopola.
Wprawdzie niektórzy patrioci są tak zachłanni, że chcieliby utrzymać Petersburg i panowanie
na Bałtyku, a zarazem podbić Konstantynopol. Lecz pragnienie to jest tak nierealne, że i oni,
pomimo swej wiary we wszechmoc cesarstwa wszechrosyjskiego, wyzbywają się powoli
nadziei na jego urzeczywistnienie. Zresztą fakt, który zdarzył się w ubiegłym roku, powinien
był otworzyć im oczy. Ów fakt - to przyłączenie Holsztyna, Szlezwiku i Hanoweru do
Królestwa Pruskiego, na skutek czego Prusy stały się mocarstwem wszechwładnie panującym
na morzu północnym.
Jest rzeczą pewną i wszyscy o tym wiedzą, że żadne państwo nie zdoła stać się jednym z
wielkich mocarstw, jeżeli nie posiada rozległych granic morskich, które by zapewniały mu
bezpośrednią komunikację z całym światem i umożliwiały branie bezpośredniego udziału w
sprawach całego świata, w jego życiu zarówno materialnym, jak społecznym i polityczno-
moralnym. Dowód tak oczywistych prawd jest całkowicie zbędny. Załóżmy, że jakieś
państwo najsilniejsze, najbardziej cywilizowane i szczęśliwe - o ile w państwie szczęście
ogółu jest możliwe - na skutek okoliczności zostało odcięte od reszty świata. Możecie być
pewni, że w ciągu pięćdziesięciu lat, w okresie życia dwóch pokoleń, stanie się krajem
zacofanym pod każdym względem, jego siły osłabną, zatrą się granice między oświeceniem a
głupotą, a szczęście nasiąknie zapachem sera limburskiego.
Spójrzcie na Chiny; wydaje się, że były one i mądre, i uczone, i prawdopodobnie też na swój
sposób szczęśliwe. Czemuż stały się tak słabe, że odrobina wysiłku ze strony morskich
mocarstw europejskich wystarczyła, by je opanować, a przynajmniej podporządkować
rozumnej sile i woli tych mocarstw? Dlatego, że od stuleci w Chinach panuje stagnacja,
przyczyn jej zaś należy szukać w izolacji Chin w stosunku do nurtu życia światowego,
izolacji powstałej po części wskutek wewnętrznych instytucji, po części wskutek oddalenia
kraju od reszty świata.
Naród istniejący w formie państwa musi spełnić wiele warunków, aby móc brać udział w
sprawach świata. Musi posiadać wrodzony rozum i wrodzoną energię, wysoki poziom
oświaty, zdolność do produkcyjnej pracy i szerokie swobody wewnątrz kraju, które zresztą w
państwie dla mas są niedostępne. Musi również, i to koniecznie, rozwijać żeglugę i handel
morski, ponieważ komunikacja morska jako względnie najtańsza, najszybsza, najbardziej
swobodna w tym sensie, że morze jest własnością niczyją - przewyższa wszelkie inne znane
rodzaje komunikacji, nie wyłączając oczywiście kolei. Żegluga napowietrzna może kiedyś
okaże się pod każdym względem jeszcze bardziej dogodna i szczególnie ważna; być może, w
końcu dzięki niej zrównają się warunki rozwoju życia we wszystkich krajach. Trudno jednak
dziś mówić o niej jako o poważnym środku komunikacyjnym. Żegluga morska mimo
wszystko jest głównym środkiem, który prowadzi do dobrobytu narodów.
Nadejdzie czas, gdy nie będzie już państw - a wszystkie wysiłki socjalrewolucyjnej partii w
Europie zmierzają do ich zniszczenia - nadejdzie czas, kiedy na gruzach państw politycznych
z całą swobodą powstanie zorganizowany od dołu ku górze wolny braterski związek wolnych
stowarzyszeń wytwórczych, gmin i prowincjonalnych federacji, który obejmie bez żadnych
różnic, bo zgodnie z ich wolą, ludzi wszystkich języków i narodowości. Wówczas droga do
morza otworzy się dla wszystkich w równej mierze, dla mieszkańców wybrzeży
bezpośrednio, dla ludności mieszkającej z dala od morza za pośrednictwem linii kolejowych,
uwolnionych całkowicie od wszelkiego państwowego nadzoru, opłat, ceł, ograniczeń,
zakazów, pozwoleń, bez ciągłego czepiania się o byle co i prób przystosowania do coraz
innych wymagań. Lecz nawet i wówczas mieszkańcy wybrzeży będą korzystać z wielu
naturalnych przywilejów nie tylko materialnych, lecz także intelektualno-moralnych.
Bezpośrednie kontakty z rynkiem światowym i ze wszystkimi żywotnymi sprawami świata
nadzwyczaj sprzyjają rozwojowi, i choćby wszyscy mieli jednaki dostęp do morza, mimo to
mieszkańcy ziem położonych dalej od brzegu, pozbawieni naturalnych przywilejów, zawsze
będą żyli i rozwijali się wolniej i z większym opóźnieniem niż mieszkańcy wybrzeży.
Z tych względów właśnie żegluga napowietrzna będzie miała kiedyś kolosalne znaczenie.
Atmosfera powietrzna - to ocean, który wszędzie się rozpościera, jego brzegi są wszędzie, tak
że wszyscy ludzie bez wyjątku, osiedleni nawet w najbardziej zapadłych zakątkach, są
mieszkańcami jego wybrzeży. Dopóki jednak żegluga napowietrzna nie zastąpi morskiej,
dopóty mieszkańcy wybrzeży będą wyprzedzać innych pod wszelkimi względami, stanowiąc
rodzaj arystokracji w łonie ludzkości.
Narody zamieszkujące wybrzeża tworzyły historię i odegrały główną rolę w dziele postępu.
Pierwszym takim narodem, twórcą całej cywilizacji, byli Grecy - i w istocie, można
powiedzieć, że cała Grecja jest jednym pasmem wybrzeży. Starożytny Rzym zdobył potęgę w
świecie dopiero wówczas, gdy się stał państwem morskim. Komu zaś dzieje nowożytne
zawdzięczają wskrzeszenie wolności politycznej, życia społecznego, handlu, sztuki, nauki,
wolnej myśli, słowem, odrodzenie ludzkości? Włochom, które, jak Grecja, otoczone są
morzem. Kto odziedziczył po Włoszech pierwsze miejsce w dziele światowego postępu?
Holandia, Anglia, Francja i wreszcie Ameryka.
Zwróćmy uwagę na Niemcy. Dlaczego, pomimo wielu niewątpliwych zalet, którymi są
obdarzone niemieckie narody, takich jak niezwykła pracowitość, zdolność do refleksji i do
nauki, poczucie estetyczne, dzięki któremu rozkwitła sztuka wielkich artystów i poetów, oraz
głęboki transcendentalizm, który zrodził nie mniej wielkich filozofów - dlaczego, pytam,
Niemcy pod wszelkimi względami zostały tak daleko w tyle w stosunku do Francji i Anglii?
Zajmują one pierwsze miejsce w świecie pod jednym tylko względem, a mianowicie pod
względem rozwoju biurokracji, policyjnego i wojskowego ładu państwowego; lecz czemu ich
handel jest mniej rozwinięty niż w Holandii, a przemysł gorzej niż w Belgii?
Niektórzy sądzą, że główną przyczyną tego stanu w Niemczech jest brak wolności, brak
umiłowania wolności i brak potrzeby wolności. Jest to odpowiedź częściowo słuszna, ale
niepełna. Drugą, równie ważną przyczyną jest bowiem brak rozległego wybrzeża. Jeszcze w
XIII wieku, mianowicie w epoce powstania Hanzy, Niemcy nie odczuwały braku wybrzeża
morskiego przynajmniej na zachodzie. Holandia i Belgia stanowiły z nimi jedną całość. W
tym stuleciu wydawało się, że handel Niemiec rozwija się z wielkim rozmachem. Tymczasem
już od XIV wieku miasta holenderskie, ożywione duchem przedsiębiorczości i śmiałego
ryzyka oraz umiłowania wolności, usiłowały jawnie zdobyć samodzielność i niechętnie
patrzyły na swój związek z Niemcami. W wieku XVI nastąpił ostateczny rozłam, i wielkie
imperium, niezdarny spadkobierca imperium rzymskiego, stało się państwem całkowicie
niemal śródlądowym. Pozostała mu tylko wąska furtka do morza pomiędzy Holandią i Danią,
furtka absolutnie nie wystarczająca, by tak ogromny kraj mógł swobodnie oddychać. W
rezultacie Niemcy ogarnęła senność bardzo już bliska chińskiej martwocie.
Od tej chwili cały polityczny postępowy ruch w Niemczech, który dążył do utworzenia
nowego, silnego państwa, skoncentrował się w niewielkim elektoracie brandenburskim.
Istotnie, uparte dążenia elektorów brandenburskich, zmierzające do zawładnięcia brzegami
Morza Bałtyckiego, wyświadczyły Niemcom dużą przysługę, stworzyły, rzec można,
podwaliny ich obecnej wielkości; najpierw elektorzy zagarnęli Królewiec, potem w czasie
pierwszego rozbioru Polski wzięli Gdańsk. To jednak wszystko Niemcom nie wystarczało,
trzeba było jeszcze zdobyć Kilonię i cały w ogóle Szlezwik i Holsztyn.
Nowe pruskie podboje dokonywane były przy poklasku całych Niemiec. Wszyscyśmy
obserwowali, z jaką pasją Niemcy, ze wszystkich bez wyjątku poszczególnych państwowych
Vaterlandów - północnych i południowych, zachodnich, wschodnich i centralnych - śledzili
od roku 1848 rozwój szlezwicko-holsztyńskiej sprawy. Mylili się głęboko ci, którzy w tej
pasji widzieli współczucie dla rodzonych braci Niemców, jakoby dławionych despotyzmem
duńskim. Tu w grę wchodziły zupełnie inne interesy państwowe, pangermańskie, polegające
na rozszerzeniu granic morskich, opanowaniu morskiej komunikacji, na stworzeniu potężnej
floty niemieckiej.
Już w latach 1840 i 1841 podjęto problem niemieckiej floty. Pamiętamy, z jakim
entuzjazmem całe Niemcy przyjęły wiersz Herwegha: "Flota niemiecka".
Niemcy, powtarzam raz jeszcze, są narodem w najwyższym stopniu przesiąkniętym duchem
państwowości, tak że ta państwowość góruje nad wszystkimi innymi ich pasjami i niszczy w
nich zdecydowanie instynkt wolności. I właśnie ta cecha decyduje obecnie o ich szczególnej
wielkości; ona jest i przez pewien czas jeszcze będzie niezmiennym i bezpośrednim oparciem
dla wszystkich ambitnych planów cesarza niemieckiego. Na niej może się oprzeć mocno
książę Bismarck.
Niemcy to naród oświecony; wiedzą, że bez trwałych granic morskich nie ma i nie może
istnieć wielkie państwo. Dlatego właśnie wbrew historycznej, etnograficznej i geograficznej
prawdzie twierdzą jeszcze i dzisiaj, że Triest był, jest i będzie miastem niemieckim, że cały
Dunaj jest rzeką niemiecką. Niemcy rwą się do morza. I jeżeli ich nie powstrzyma Rewolucja
Socjalna, można z pewnością twierdzić, że zanim upłynie dwadzieścia, dziesięć, a może
jeszcze mniej lat - obecne wydarzenia następują po sobie tak szybko - Niemcy w krótkim
czasie podbiją całą niemiecką Danię, całą niemiecką Holandię, całą niemiecką Belgię. Można
powiedzieć, że wszystko to jest naturalną konsekwencją ich sytuacji politycznej, ich
instynktownych dążeń.
Niemcy przeszły już pierwszy etap tej drogi.
Przypisy
W oryginale: Moskwa. (przyp. red.)
Duchiński Franciszek (1817-1893) - historyk, działacz polityczny, wykładał w Szkole
Polskiej w Paryżu, a następnie był kustoszem Zbiorów Raperswilskich. W latach 1858-1864
wydał szereg broszur, w których głosił odrębność rasową Rosjan od plemion słowiańskich.
Dobierając stronniczo fakty i materiały historyczne, naginając je do z góry powziętej tezy,
twierdził, że Rosjanie są pochodzenia mongolskiego, i wzywał do krucjaty "Wszechariów"
przeciwko "Moskwie", za co był ostro krytykowany i wyśmiewany przez polskie
demokratyczne środowisko emigracyjne. (przyp. red.)
Bakunin łączy tezę historyka rosyjskiego N. I. Kostomarowa (1817-1885) o decydującym
wpływie tatarskim na kształtowanie się organizacji państwowej Moskiewskiej Rusi z
rozpowszechnionym w słowianofilstwie rosyjskim poglądem o obcym, głównie niemieckim
pochodzeniu państwowości rosyjskiej. (przyp. red.)
Palacky Franciszek (1798-1876) - czeski historyk i polityk, działacz czeskiego ruchu
narodowego, panslawista. Riegier Franciszek Władysław (1818-1903) - literat i polityk
czeski, działacz czeskiego ruchu narodowego. (przyp. red.)
Program i cel
Rewolucyjnej Organizacji Braci Międzynarodowych
Nota redakcyjna
Po rozwiązaniu Międzynarodowego Aliansu Demokracji Socjalistycznej, pojawił się problem
konsolidacji działań członków Międzynarodówki o poglądach antyautorytarnych i
anarchistycznych. W 1869 roku Bakunin napisał nowy program Aliansu oraz organizacji
Bracia Międzynarodowi, które to miały stanowić platformę dla działań grup
anarchistycznych. Statuty te stanowiły dowód podczas prac komisji Międzynarodówki,
powołanej przez niechętną anarchizmowi marksowską Radę Generalną, mający udowodnić
istnienie tajnej grupy chcącej przejąć "władzę" w Międzynarodówce. Bakunin został usunięty,
co doprowadziło do rozłamu w Stowarzyszeniu i praktycznie jego upadku w dotychczasowej
formie.
Tekst za K. Marks, F. Engels Dzieła t. 18. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne
Archiwa 2005.
1. Zasady tej organizacji są takie same jak zasady programu Międzynarodowego Aliansu
Demokracji Socjalistycznej. W części dotyczącej kwestii kobiecej, religijnej i prawnej
sytuacji rodziny oraz państwa zostaną one jeszcze bardziej szczegółowo wyłożone w
programie rosyjskiej demokracji socjalistycznej.
Biuro centralne zastrzega sobie zresztą wydanie wkrótce zasad ujętych bardziej szczegółowo
pod względem teoretycznym i praktycznym.
2. Związek braci międzynarodowych dąży do powszechnej rewolucji, która byłaby
jednocześnie rewolucją socjalną, filozoficzną, ekonomiczną i polityczną, aby z dzisiejszego
porządku rzeczy, opierającego się na własności, na wyzysku, na zasadzie autorytetu - czy to
religijnego, metafizycznego czy burżuazyjno-doktrynerskiego, a nawet jakobińsko-
rewolucyjnego - nie pozostał, wpierw w całej Europie, a potem w reszcie świata, kamień na
kamieniu. Rzucając okrzyk: pokój robotnikom, wolność dla wszystkich uciśnionych, a śmierć
władcom, wyzyskiwaczom i wszelkiego rodzaju kuratorom - chcemy zniszczyć wszystkie
państwa i wszystkie kościoły wraz z ich wszystkimi religijnymi, politycznymi, prawnymi,
finansowymi, policyjnymi, uniwersyteckimi, ekonomicznymi i socjalnymi instytucjami oraz
ustawami, tak aby wszystkie te miliony nieszczęśliwych istot ludzkich, które były dotąd
oszukiwane, uciskane, maltretowane i wyzyskiwane, uwolnione od wszystkich swych
oficjalnych i półoficjalnych zwierzchników i dobroczyńców, zarówno stowarzyszeń jak i
poszczególnych jednostek, odetchnęły wreszcie pełną wolnością.
3. W przekonaniu, że źródło indywidualnego i społecznego zła tkwi w znacznie mniejszym
stopniu w poszczególnych jednostkach aniżeli w stanie rzeczy i w warunkach społecznych,
będziemy postępować po ludzku kierując się zarówno poczuciem sprawiedliwości, jak i
użytecznością, i będziemy bez litości niszczyć stosunki i rzeczy, aby bez jakiejkolwiek
szkody dla rewolucji móc oszczędzić ludzi. Zaprzeczamy istnieniu wolnej woli społeczeństwa
i jego rzekomego prawa do karania. Nawet sprawiedliwość, w ludzkim, najszerszym
znaczeniu tego słowa, jest tylko, rzec można, negatywną ideą okresu przejściowego; stawia
ona kwestię socjalną, ale jej nie rozwiązuje, wskazując tylko jedyną możliwą drogę
wyzwolenia ludzkości, to znaczy uczłowieczenia społeczeństwa przez wolność w ramach
równości; pozytywne rozwiązanie może być osiągnięte tylko w drodze coraz bardziej
racjonalnego organizowania społeczeństwa. Owo lak wielce upragnione rozwiązanie, ideał
nas wszystkich... to wolność, moralność, rozwój umysłowy i dobrobyt każdego poprzez
solidarność wszystkich - ludzkie braterstwo.
Każda ludzka jednostka jest mimowolnym produktem naturalnego i socjalnego środowiska, w
którym się urodziła, rozwijała i którego wpływowi stale podlega. Trzy główne przyczyny
każdej ludzkiej niemoralności są następujące: polityczna, ekonomiczna i społeczna
nierówność; ciemnota będąca tego naturalnym rezultatem i jako ich nieuchronna
konsekwencja - niewolnictwo.
Ponieważ jedyną przyczyną popełnianych przez ludzi przestępstw jest zawsze i wszędzie
organizacja społeczeństwa, karanie przestępców jest obłudą lub oczywistym nonsensem ze
strony społeczeństwa, gdyż każda kara z góry zakłada winę, natomiast przestępcy nigdy nie są
winni. Teoria winy i kary jest tworem teologii, to znaczy połączenia nonsensu z religijną
obłudą.
Jedynym prawem, jakie można by uważać za prawo przysługujące społeczeństwu w jego
dzisiejszym przejściowym stanie, to naturalne prawo do mordowania stworzonych przez
siebie przestępców w celu samoobrony, ale nie prawo do sądzenia ich i skazywania. Prawo to
nie jest wcale prawem w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz raczej naturalnym faktem,
ubolewania godnym, ale nieuniknionym, oznaką i produktem bezsiły i głupoty dzisiejszego
społeczeństwa; im rzadziej społeczeństwo będzie się do tego uciekało, tym bardziej przybliży
chwilę swego rzeczywistego wyzwolenia. Wszyscy rewolucjoniści, wszyscy uciskani,
wszystkie cierpiące ofiary dzisiejszej organizacji społeczeństwa, których serca są, rzecz
prosta, przepełnione zemstą i nienawiścią, muszą stale mieć na uwadze, że królowie,
ciemięzcy, wszelkiego rodzaju wyzyskiwacze ponoszą taką samą winę jak przestępcy, którzy
wyłonili się z mas ludowych; są oni złoczyńcami, ale także nie są winni, gdyż również oni,
jak pospolici przestępcy, są mimowolnymi produktami dzisiejszej organizacji społeczeństwa.
Nie powinno to nikogo zdziwić, jeżeli lud w pierwszej chwili swego zrywu wielu z nich
uśmierci - będzie to nieszczęście być może nieuniknione, ale nieszczęście niewielkie,
podobnie jak spustoszenia spowodowane burzą.
Naturalny ten fakt nie będzie jednak ani moralny, ani nawet pożyteczny. Historia jest pod tym
względem nadzwyczaj pouczająca: straszliwa gilotyna z 1793 roku, której na pewno nie
można zarzucić lenistwa i opieszałości, nie zdołała zniszczyć klasy szlacheckiej we Francji.
Arystokracja została tam jeśli nie doszczętnie zniszczona, to w każdym razie głęboko
wstrząśnięta, ale nie stało to się za sprawą gilotyny, lecz przez konfiskatę i sprzedaż jej dóbr.
W ogóle można powiedzieć, że polityczne masakry nigdy nie uśmiercały partyj; okazały się
one szczególnie bezsilne wobec klas uprzywilejowanych, gdyż źródło siły tkwi nie tyle w
ludziach, ile w warunkach, które są stworzone dla uprzywilejowanych przez porządek rzeczy,
tj. przez instytucję państwa i jego naturalną konsekwencję, a zarazem podstawę - własność
indywidualną.
Aby dokonać radykalnej rewolucji, trzeba więc skierować atak na warunki i rzeczy, trzeba
zniszczyć własność i państwo; wówczas nie ma już potrzeby niszczyć ludzi i skazywać siebie
na niechybną i nieuniknioną reakcję, która zawsze doprowadzała i zawsze doprowadzi w
każdym społeczeństwie do masakry ludzi.
Aby mieć jednak prawo do humanitarnego postępowania z ludźmi bez szkody dla rewolucji,
należy być bezlitosnym wobec warunków i rzeczy, należy wszystko zniszczyć, zwłaszcza i
przede wszystkim własność i jej nieuniknione następstwo - państwo. W tym tkwi cała
tajemnica rewolucji.
Nie należy się dziwić, że jakobini i blankiści, którzy stali się socjalistami raczej z
konieczności niż z przekonania i dla których socjalizm jest środkiem, a nie celem Rewolucji,
ponieważ chcą dyktatury, tj. centralizacji państwa, państwo zaś musi ich doprowadzić na
mocy nieuchronnej logiki do przywrócenia własności - jest więc całkiem naturalne,
stwierdzamy, że oni, nie chcąc dokonać radykalnej rewolucji przeciw istniejącemu
porządkowi rzeczy, marzą o Krwawej rewolucji przeciw ludziom. - Ale ta krwawa rewolucja,
oparta na utworzeniu silnie scentralizowanego rewolucyjnego państwa, nieuchronnie
doprowadziłaby - jak później jeszcze dobitniej udowodnimy - do dyktatury wojskowej z
jakimś nowym władcą. A zatem tryumf jakobinów lub blankistów byłby śmiercią rewolucji.
4. Jesteśmy naturalnymi wrogami takich rewolucjonistów - przyszłych dyktatorów,
prawodawców i kuratorów rewolucji - którzy, zanim jeszcze zburzone zostały dzisiejsze
państwa monarchiczne, arystokratyczne i burżuazyjne, myślą już o tworzeniu nowych państw
rewolucyjnych, tak samo scentralizowanych i jeszcze bardziej despotycznych niż dziś
istniejące państwa, którzy są tak silnie przyzwyczajeni do ładu narzuconego przez
jakąkolwiek władzę i żywią tak wielki strach przed tym, co wydaje im się nieładem, a co nie
jest niczym innym jak tylko swobodnym i naturalnym wyrazem życia ludu, że zanim jeszcze
wytworzy się dobry i zbawienny nieład wskutek rewolucji, już myślą o położeniu kresu
rewolucji i nałożeniu jej kagańca przez działalność jakiejkolwiek władzy, która tylko z nazwy
będzie rewolucyjna, w rzeczywistości zaś będzie jedynie nową reakcją, gdyż rządząc masami
ludowymi za pomocą dekretów, w rzeczywistości skaże je ponownie na posłuszeństwo,
bierność, śmierć, to znaczy na niewolę i wyzysk przez nową pseudorewolucyjną arystokrację.
5. My rozumiemy rewolucję jako rozpętanie tego wszystkiego, co dziś określa się mianem
złych namiętności i zniszczenie tego, co w tym samym języku zwie się "porządkiem
publicznym".
Nie obawiamy się anarchii, przywołujemy ją, przekonani, że z tej anarchii, to znaczy z
pełnego objawienia się uwolnionego z pęt życia ludowego, musi zrodzić się wolność,
równość, sprawiedliwość, nowy ład i sama siła rewolucji przeciw reakcji. To nowe życie -
rewolucja ludowa - niewątpliwie nie omieszka się zorganizować, ale będzie ono budowało
swoją rewolucyjną organizację od dołu ku górze i od obwodu do centrum - zgodnie z zasadą
wolności, a nie z góry w dół ani od centrum ku obwodowi, jak czyni to każdy autorytet - mało
nas bowiem obchodzi, czy autorytet ten nazywa się kościołem, monarchią, państwem
konstytucyjnym, republiką burżuazyjną albo nawet rewolucyjną dyktaturą. Żywimy do nich
odrazę i wszystkie je odrzucamy z tego samego powodu, ponieważ są nieuchronnym źródłem
wyzysku i despotyzmu.
6. Rewolucja, w naszym rozumieniu, musi od pierwszego dnia zniszczyć radykalnie i
całkowicie państwo i wszystkie instytucje państwowe.
Naturalnymi i nieodzownymi konsekwencjami tego zniszczenia będą:
a) bankructwo państwa;
b) zaprzestanie płacenia długów prywatnych ściąganych z pomocą ingerencji państwa, przy
czym każdy człowiek będzie miał wolną rękę i jeśli zechce, może swoje długi uiścić;
c) zaprzestanie płacenia wszelkich podatków i pobierania jakichkolwiek bezpośrednich lub
pośrednich danin; d) rozwiązanie armii, sądownictwa, biurokracji, policji i duchowieństwa;
e) likwidacja oficjalnego wymiaru sprawiedliwości, zniesienie tego wszystkiego, co w języku
prawniczym nazywa się prawem, i egzekwowania tych praw. Odpowiednio do tego zniesienie
i autodafe
wszystkich tytułów własności, akt dotyczących dziedziczenia, sprzedaży,
darowizny, akt procesowych, słowem - wszystkich szpargałów sądowych i cywilnych.
Wszędzie i we wszystkim czyn rewolucyjny zamiast prawa stworzonego i gwarantowanego
przez państwo;
f) konfiskata wszystkich produkcyjnych kapitałów i narzędzi pracy na rzecz stowarzyszeń
robotniczych, które mają używać ich do kolektywnego wytwarzania;
g) konfiskata wszelkiej własności kościoła i państwa, jak również znajdujących się w ręku
jednostek kruszców szlachetnych na rzecz federacyjnego związku wszystkich stowarzyszeń
robotniczych - związku, który stworzy Komunę. W zamian za skonfiskowane dobra Komuna
da wszystkim ludziom w ten sposób wyzutym z własności to, co jest najbardziej niezbędne,
zezwalając im potem zdobyć więcej własną pracą, jeżeli potrafią i zechcą.
h) W celu zorganizowania Komuny: federacja barykad w permanencji i ustanowienie Rady
Komuny Rewolucyjnej przez wysłanie jednego lub dwóch delegatów przez każdą barykadę,
po jednym z każdej ulicy lub dzielnicy; delegaci są zaopatrzeni w wiążące instrukcje, są
zawsze odpowiedzialni i w każdej chwili mogą zostać odwołani. Zorganizowana w ten sposób
Rada Komuny będzie mogła wybrać ze swego grona komitety wykonawcze, oddzielne dla
każdej dziedziny rewolucyjnej administracji Komuny.
i) Oświadczenie zorganizowanej w Komunę zrewoltowanej stolicy, że po zniszczeniu
autorytatywnego i opiekuńczego państwa - do czego miała prawo, gdyż była w nim
niewolnikiem jak wszystkie inne miejscowości - rezygnuje ze swego prawa, a raczej z
jakiejkolwiek pretensji, by rządzić i panować nad prowincjami.
k) Wezwanie do wszystkich prowincji, komun i stowarzyszeń, by natychmiast wszystkie
poszły za przykładem stolicy i wpierw zreorganizowały się na sposób rewolucyjny, potem zaś
wysłały swoich delegatów, także zaopatrzonych w wiążące instrukcje, odpowiedzialnych i
odwoływalnych, na umówione miejsce zebrania w celu utworzenia federacji stowarzyszeń,
komun i prowincji, które zrewoltowały się w imię tych samych zasad, oraz zorganizowania
siły rewolucyjnej zdolnej zatryumfować nad reakcją. Wysłanie do wszystkich prowincji i
gmin nie oficjalnych komisarzy rewolucyjnych przepasanych jakimiś szarfami, lecz
rewolucyjnych propagandystów - zwłaszcza do chłopów, których nie rewolucjonizują jakieś
zasady lub dekrety jakiejkolwiek dyktatury, lecz jedynie sam fakt rewolucji, to znaczy
konsekwencje, jakie nieuchronnie powoduje we wszystkich gminach całkowity zanik
oficjalnego prawnego życia państwowego. Zniesienie narodowego państwa również w tym
sensie, że każdy obcy kraj, prowincja, gmina, stowarzyszenie lub nawet poszczególna
jednostka, które zrewoltowały się w imię tych samych zasad, zostaną przyjęte do
rewolucyjnej federacji bez względu na dzisiejsze granice państwowe, a nawet przynależność
do różnych systemów politycznych lub narodowych, oraz że własne prowincje, gminy,
stowarzyszenia, jednostki, które opowiedzą się po stronie reakcji, nie będą miały do niej
dostępu. A zatem sam fakt rozprzestrzenienia się i zorganizowania rewolucji w celu
wzajemnej obrony zrewoltowanych krajów sprawi, że zwycięży powszechność rewolucji,
zasadzająca się na zniesieniu granic i na zburzeniu państw.
7. Nie może być już więcej zwycięskiej rewolucji politycznej lub narodowej, chyba że
polityczna rewolucja przekształci się w rewolucję społeczną albo że rewolucja narodowa,
właśnie przez swój charakter radykalno-socjalistyczny i zburzenie państwa, przekształci się w
rewolucję powszechną.
8. Ponieważ rewolucji musi wszędzie dokonywać sam lud i najwyższe kierownictwo musi
zawsze pozostawać w rękach ludu zorganizowanego w wolną federację rolniczych i
przemysłowych stowarzyszeń, nowe i rewolucyjne państwo - organizując się od dołu do góry
za pośrednictwem rewolucyjnych delegacji i obejmując wszystkie zrewoltowane w imieniu
tych samych zasad kraje, bez względu na stare granice i różnice narodowościowe - będzie
zajmowało się administracją służb publicznych, a nie rządzeniem narodami. Założy ono nową
ojczyznę - Alians światowej Rewolucji przeciw aliansowi wszystkich sił reakcyjnych.
9. Organizacja ta wyklucza wszelką ideę dyktatury lub jakiejkolwiek opiekuńczej
kierowniczej władzy. Dla samego jednak założenia tego rewolucyjnego aliansu i zwycięstwa
rewolucji nad reakcją trzeba, aby wśród ludowej anarchii, która będzie stanowiła samo życie i
całą energię rewolucji, jedność rewolucyjnej myśli i rewolucyjnego działania znalazła swój
wyraz w jakimi organie, Organem tym powinien być tajny i światowy związek braci
międzynarodowych.
10. Związek ten wychodzi z założenia, że rewolucje nigdy nie są dokonywane przez jednostki
mi nawet przez tajne stowarzyszenia. Wynikają jakby same z siebie, wytworzone siłą rzeczy,
przez bieg wydarzeń i faktów. Przez długi Czas narastają w głębi instynktownej świadomości
mas ludowych - potem wybuchają, często pozornie wzniecone przez błahe przyczyny.
Wszystko, co może uczynić dobrze zorganizowane tajne stowarzyszenie, to przede wszystkim
ułatwić narodziny rewolucji, szerząc wśród mas idee odpowiadające instynktom mas, oraz
zorganizować nie armię rewolucyjną - armią musi być zawsze lud - lecz coś w rodzaju
głównego sztabu rewolucyjnego, składającego się z jednostek ofiarnych, energicznych i
inteligentnych, a zwłaszcza z uczciwych, a nie żądnych sławy lub próżnych przyjaciół ludu,
którzy byliby zdolni stanowić pomost między ideą rewolucyjną i instynktami ludu.
11. Liczba tych jednostek nie powinna być więc bardzo wielka. Dla międzynarodowej
organizacji w całej Europie wystarczy stu rewolucjonistów złączonych prawdziwą i silną
więzią. Dwustu, trzystu rewolucjonistów wystarczy dla organizacji w największym kraju.
Przypisy
Publiczne zniszczenie. (przyp. red.)
Program i statut
Międzynarodowego Aliansu Demokracji Socjalistycznej
Nota redakcyjna
Program Aliansu w takiej formie przedstawiony został do akceptacji Radzie Generalnej
Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników. Ta nie przyjęła Aliansu w poczet członków
Międzynarodówki, powołując się na kwestie formalne (min. dublowanie się
międzynarodowych charakterów obu organizacji). Po odmownej decyzji, członkowie Aliansu
postanowili rozwiązać formalnie organizację i wstępować do Międzynarodówki
poszczególnymi sekcjami lub jako jednostki. Program napisany przez Bakunina w
październiku 1868 roku.
Tekst za K. Marks, F. Engels Dzieła t. 18. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne
Archiwa 2005.
Preambuła
Socjalistyczna mniejszość Ligi Pokoju i Wolności
, oderwawszy się od tej Ligi wskutek
przegłosowania jej przez większość na Kongresie Berneńskim, która wypowiedziała się
oficjalnie przeciw podstawowej zasadzie wszystkich stowarzyszeń robotniczych: zasadzie
równości ekonomicznej i społecznej klas i jednostek, mniejszość ta opowiedziała się tym
samym za zasadami proklamowanymi przez kongresy robotnicze, które odbyły się w
Genewie, Lozannie i Brukseli. Kilku członków tej mniejszości należących do różnych
narodowości zaproponowało nam zorganizowanie nowego Międzynarodowego Aliansu
Demokracji Socjalistycznej, który wprawdzie miał być całkowicie wchłonięty przez wielkie
Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników, ale wyznaczyłby sobie specjalną misję
badania zagadnień politycznych i filozoficznych, przyjmując za podstawę ową wzniosłą
zasadę powszechnej i rzeczywistej równości wszystkich istot ludzkich na świecie.
Przekonani, ze swej strony, o pożyteczności takiego przedsięwzięcia, które pozwoli szczerym
socjalistycznym demokratom Europy i Ameryki zrozumieć się nawzajem i utwierdzić w
swoich przekonaniach bez jakiegokolwiek nacisku ze strony owego fałszywego socjalizmu,
którym demokracja burżuazyjna uważa za celowe dziś się popisywać, uznaliśmy, że
obowiązkiem naszym jest, w porozumieniu z tymi przyjaciółmi, podjąć inicjatywę utworzenia
tej nowej organizacji.
W rezultacie ukonstytuowaliśmy się w sekcję centralną Międzynarodowego Aliansu
Demokracji Socjalistycznej i ogłaszamy dziś jego program i regulamin.
Program
1. Alians stoi na gruncie ateizmu; chce zniesienia kultów religijnych, zastąpienia wiary
wiedzą i boskiej sprawiedliwości - sprawiedliwością ludzką.
2. Chce przede wszystkim politycznego, ekonomicznego i społecznego zrównania klas i ludzi
obojga płci, przy czym za punkt wyjścia uznaje zniesienie prawa dziedziczenia, aby w
przyszłości korzystanie z dóbr odpowiadało produkcyjnemu wysiłkowi każdego człowieka i
aby - stosownie do uchwały powziętej przez ostatni kongres robotniczy w Brukseli - ziemia,
narzędzia pracy i w ogóle wszelki kapitał, stając się kolektywną własnością całego
społeczeństwa, mogły być wykorzystywane tylko przez pracowników, tj. przez
stowarzyszenia rolnicze i przemysłowe.
3. Chce dla wszystkich dzieci obojga płci, od chwili ich narodzin, równości warunków
rozwoju, tzn. ich utrzymania, wychowania i nauczania na wszystkich szczeblach wiedzy,
umiejętności wytwórczych i sztuk, żywi on bowiem przekonanie, że równość ta, z początku
tylko ekonomiczna i socjalna, doprowadzi w rezultacie stopniowo do powszechnej naturalnej
równości jednostek i zaniku wszystkich sztucznych nierówności - historycznych produktów
organizacji społecznej, fałszywej i niesprawiedliwej zarazem.
4. Jako wróg wszelkiego despotyzmu, nie uznając innej formy politycznej oprócz
republikańskiej i odrzucając stanowczo każde przymierze z reakcją, odżegnuje się również od
wszelkiej politycznej działalności, której natychmiastowym i bezpośrednim celem nie jest
zwycięstwo sprawy robotników w walce z kapitałem.
5. Stwierdza, że wszystkie istniejące dziś polityczne państwa opierające się na autorytecie,
które coraz bardziej sprowadzają swe funkcje do zwykłych administracyjnych funkcji służb
publicznych, muszą zniknąć w powszechnym zjednoczeniu wolnych stowarzyszeń, zarówno
rolniczych jak przemysłowych.
6. Ponieważ kwestia socjalna może być ostatecznie i rzeczywiście rozwiązana jedynie na
podstawie międzynarodowej czy światowej solidarności robotników wszystkich krajów,
Alians odrzuca wszelką politykę opierającą się na tak zwanym patriotyzmie i rywalizacji
narodów.
7. Chce powszechnego stowarzyszenia wszystkich lokalnych stowarzyszeń na zasadzie
wolności.
Statut
1. Międzynarodowy Alians Demokracji Socjalistycznej konstytuuje się jako filia
Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, którego Ogólny Statut przyjmuje w całej
rozciągłości.
2. Członkowie-założyciele Aliansu organizują tymczasowo biuro centralne w Genewie.
3. Członkowie-założyciele tego samego kraju tworzą biuro narodowe tego kraju.
4. Zadaniem biur narodowych jest zakładanie we wszystkich miejscowościach lokalnych grup
Aliansu Demokracji Socjalistycznej, które za pośrednictwem swych biur narodowych będą
zwracać się do centralnego biura Aliansu o przyjęcie do Międzynarodowego Stowarzyszenia
Robotników.
5. Wszystkie lokalne grupy zakładają swoje biura w sposób przyjęły przez sekcje lokalne
Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników.
6. Wszyscy członkowie Aliansu zobowiązują się do płacenia co miesiąc składki w wysokości
10 centymów, której połowę zatrzymuje na swoje własne potrzeby każda grupa narodowa,
druga połowa zaś wpłynie do kasy biura centralnego i będzie przeznaczana na cele ogólne.
W krajach, gdzie składka ta będzie uważana za zbyt wysoką, biura narodowe będą mogły ją
zmniejszyć w porozumieniu z biurem centralnym.
7. Podczas dorocznego kongresu robotniczego delegacja Aliansu Demokracji Socjalistycznej,
jako sekcja Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, będzie odbywała swoje jawne
posiedzenia w oddzielnym pomieszczeniu.(2)
Przypisy
Liga Pokoju i Wolności - organizacja pacyfistyczna założona w 1867 roku przy
współudziale miedzy innymi Victora Hugo, Giuseppe Garibaldiego. Działała na rzecz
utrzymania pokoju w Europie, opowiadała się za zniesieniem stałego wojska. Bakunin wstąpił
do niej na pierwszym kongresie aby już na następnym dokonać w niej spektakularnego
rozłamu, odchodząc z częścią członków. (przyp. red)
2) W oryginalnym druku przedstawionym radzie Generalnej MSR na końcu dokumentu
znajdowała się informacja o rozpoczęciu publikacji tygodnika Aliansu "La Revolution" oraz
lista członków-założycieli Aliansu, z grupy inicjatywnej z Genewy którą publikujemy poniżej.
J. Philipp Becker. -- M. Bakunin. -- Th. Remy. -- Anotoine Lindegger. -- Louis Nidegger. --
Valerien Mroczkowsky. -- Jean Zagorsky. -- Phil. Zoller. -- A. Ardin. -- Ch. Perron. -- J. Gay.
-- J. Friess. -- Fr. Rochat. -- Nikolai Zhukovsky. -- M. Elpidin. -- Zamperini. -- E. Becker. --
Louis Weiss. -- Perret. -- Marauda. -- Eduoard Crosset. -- A. Blanchard. -- A. Matis. -- C.
Raymond. -- Mme. Alexeyeva [Barteneva], -- Mme. Bakunin. -- Mme. Suzette Croset. -- Mme.
Rosalie Sanguinede. -- Mme. Desiree Gay. -- Mme. Jenny Guinet. -- Jacques Courtois. --
John Potot. -- Andre Bel. -- Fr. Boffety. -- Ch. Guyot. -- Ch. Postleb. -- Ch. Detraz -- J.
Croset. -- J. Sanguinede. -- C. Jaclard. -- L. Coulin. Fr. Gay. -- Blaise Rossety. -- Jos.
Marilly. -- C. Brechtel. -- L. Moanachon. -- Fr. Mermillod. -- Donat-father. -- L. J. Cheneval.
-- J. Bedeau. -- L. H. Fornachon. -- Piniere. -- Ch. Grange. -- Jacques Laplace. -- S. Pellaton.
-- W. Rau. -- Gottlob Walter. -- Adolphe Haeberling. -- Perrie. -- Aolphe Catalan. -- Marc
Heridier. -- Louis Allement. -- A. Pellergin-Druart. -- Louis de Coppet. -- Louis Dupraz. --
Guill- meaux. -- Jospeh Baquet. -- Fr. Pisteur. -- Ch. Ruchet. -- Placide Margarittaz. -- Paul
Gar- bani. -- Etienne Borret. -- J. J. Scopini. -- F. Crochet. -- Jean Jost. -- Leopold Wucher. --
G. Fillietaz. -- L. Fulliquet. -- Ami Gand- Jules Johannard illon. -- V. Alexeyev [Bartenev]. --
Francois Eugene Dupont Chevalier.
Program Tajnego
Międzynarodowego Aliansu Demokracji Socjalistycznej
Nota redakcyjna
Po rozwiązaniu Międzynarodowego Aliansu Demokracji Socjalistycznej, pojawił się problem
konsolidacji działań członków Międzynarodówki o poglądach antyautorytarnych i
anarchistycznych. W 1869 roku Bakunin napisał nowy program Aliansu oraz organizacji
Bracia Międzynarodowi, które to miały stanowić platformę dla działań grup
anarchistycznych. Statuty te stanowiły dowód podczas prac komisji Międzynarodówki,
powołanej przez niechętną anarchizmowi marksowską Radę Generalną, mający udowodnić
istnienie tajnej grupy chcącej przejąć "władzę" w Międzynarodówce. Bakunin został usunięty,
co doprowadziło do rozłamu w Stowarzyszeniu i praktycznie jego upadku w dotychczasowej
formie.
Tekst za K. Marks, F. Engels Dzieła t. 18. Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne
Archiwa 2005.
1. Międzynarodowy Alians został założony w tym celu, aby w oparciu o zasady wyrażone w
naszym programie organizować i przyspieszyć rewolucję światową.
2. Stosownie do tych zasad jedyny cel rewolucji polega na:
a) zniszczeniu wszystkich religijnych, monarchicznych, arystokratycznych i burżuazyjnych
potęg i władz w Europie. A zatem obaleniu wszystkich istniejących dziś państw wraz ze
wszystkimi ich instytucjami politycznymi, prawnymi, biurokratycznymi i finansowymi;
b) zbudowaniu nowego społeczeństwa wyłącznie na podstawie swobodnie zrzeszonej pracy,
której punktem wyjścia jest kolektywna własność, równość i sprawiedliwość.
3. Rewolucja, tak jak ją pojmujemy, a raczej jak się dziś nieuchronnie siłą rzeczy kształtuje,
ma w istocie charakter międzynarodowy, czyli powszechny. Z uwagi na zagrażającą koalicję
wszystkich uprzywilejowanych interesów i wszystkich reakcyjnych sił w Europie, które
rozporządzają wszystkimi straszliwymi środkami, jakie daje im mądrze zorganizowana
organizacja, z uwagi na głęboką przepaść, istniejącą dziś wszędzie między burżuazją i
robotnikami - żadna narodowa rewolucja nie może liczyć na sukces, jeśli nie obejmie
jednocześnie wszystkich innych narodów; nigdy nie byłaby w stanie przekroczyć granic
jakiegoś kraju i nabrać powszechnego charakteru, gdyby nie zawierała w sobie samej
wszystkich elementów tej powszechności, to znaczy, gdyby nie była rewolucją wyraźnie
socjalistyczną, burzącą państwo i przynoszącą wolność przez równość i sprawiedliwość; od
dziś bowiem nic innego nie może zjednoczyć, zelektryzować i podnieść wielkiej, jedynie
prawdziwej potęgi naszego stulecia - robotników, jak tylko całkowite wyzwolenie pracy na
gruzach wszystkich instytucji stojących na straży dziedzicznej własności i kapitału.
4. Ponieważ nadchodząca rewolucja może być tylko rewolucją powszechną, Alians albo,
mówiąc wprost, spisek, który ma ją przygotować, zorganizować i przyspieszyć, musi być
także powszechny.
5. Alians będzie dążył do dwojakiego celu:
a) będzie usiłował szerzyć w masach ludowych wszystkich krajów właściwe poglądy na
politykę, ekonomię społeczną i wszystkie zagadnienia filozoficzne. Będzie prowadził
intensywną propagandę za pomocą czasopism, broszur i książek, jak i przez zakładanie
jawnych stowarzyszeń;
b) będzie starał się przyciągnąć do siebie wszystkich inteligentnych, energicznych i godnych
zaufania ludzi, ludzi dobrej woli i szczerze oddanych naszym ideom, aby w ten sposób
stworzyć w całej Europie, a w miarę możności także w Ameryce, niewidzialną sieć ofiarnych
rewolucjonistów, którzy właśnie dzięki temu związkowi staną się jeszcze silniejsi.
Program Towarzystwa Polskiego Socjalno-Rewolucyjnego w
Zurychu
Nota redakcyjna
W środowiskach emigrantów politycznych, rzuconych przez klęskę powstania styczniowego
1863 r. na zachód Europy, znalazły swych pierwszych polskich zwolenników idee
Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników, zwanego I Międzynarodówką.
20 maja 1872 r. powstało w Zurychu Towarzystwo Polskie Socjalno-Demokratyczne.
Przekształcone z organizacji pomocy wzajemnej, skupiało m.in. tamtejszych robotników-
emigrantów. Należała doń także grupa Rosjan.
Wkrótce po założeniu próbował je pozyskać dla swoich idei - za pośrednictwem należących do
Towarzystwa trzech oddanych mu rewolucjonistów rosyjskich - Michaił Bakunin.
Pragnął powiązać Towarzystwo z Federacją Jurajską, gdzie głos decydujący mieli jego
zwolennicy. Ostatecznie jednak nie doszło do wstąpienia Towarzystwa Polskiego Socjalno-
Demokratycznego ani do I Międzynarodówki, ani do Federacji Jurajskiej. W początkach
czerwca 1872 r. Bakunin napisał artykuł-program (bez tytułu, opatrzony uwagą: "nazwijcie
jak chcecie") dla pisma "Gmina", które Towarzystwo zamierzało wznowić.
Nadesłany przez Bakunina program nie ukazał się jednak ani w "Gminie", ani w planowanym
na jej miejsce piśmie "Wolność", do wydania tych pism bowiem nie doszło. Został on jednak
zaakceptowany przez Towarzystwo i w zmienionej postaci ukazał się jako ulotka w dwóch
nieco różniących się od siebie wersjach. Jedną wydano pod tytułem "Program Towarzystwa
Polskiego Socjalno-Rewolucyjnego w Zurychu", z widniejącą na ulotce nazwą redakcji
"Wolności", drugą - bez tego nadruku, z lekko zmienionym tytułem: "Program Towarzystwa
Polskiego Socjalno-Demokratycznego", i nieznacznymi modyfikacjami treści. Program ten w
wersji pierwszej ukazał się także po francusku w biuletynie Federacji Jurajskiej z dopiskiem:
"Grupa robotników polskich, która niedawno ukonstytuowała się w Zurychu jako sekcja
Międzynarodówki, nadesłała nam program tej nowej sekcji. Umieszczamy go z
przyjemnością, podkreślając, że zasady w nim wysunięte są absolutnie identyczne z tymi, które
głosi Federacja Jurajska".
Jednak wkrótce dramatyczne wypadki zakończyły żywot Towarzystwa. Jeden z jego członków,
Adolf Stempkowski okazał się być carskim szpiegiem-prowokatorem i przyczynił się 14
sierpnia 1872 roku do aresztowania przez policję szwajcarską rosyjskiego rewolucjonisty,
współpracownika Bakunina, Siergieja Nieczajewa, w celu wydania go następnie caratowi.
Po tym wydarzeniu niezbyt jeszcze okrzepłe Towarzystwo zuryskie wkrótce zakończyło swą
działalność.
Tekst według "Polskie programy socjalistyczne 1878 - 1918" oprac. Feliksa Tych. Publikacja
w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2005.
1) Panujący obecnie porządek w Polsce, prócz obcego jarzma, przedstawia tak samo jak i
wszędzie polityczny i ekonomiczny despotyzm uprzywilejowanej mniejszości nad masą
roboczą i wyzyskiwanie tej ostatniej pierwszą.
2) Panowanie ludzi nad ludźmi uważamy jako tyranię; nie chcemy też sami panować i nie
uznajemy żadnej władzy, jak tylko socjalną organizację ludu , przez wolny związek wolnych
towarzystw robotniczych i wolnych gmin. Wszelka bowiem władza, chociażby
najdemokratyczniejszymi i najbardziej republikańskimi formami upozorowaną była, jest i
pozostanie zawsze korzyścią dla uprzywilejowanej mniejszości, a dla ludu uciskiem.
3) Celem uzyskania prawdziwej wolności dla ludu polskiego uważamy za niezbędny warunek
obalenie panującego dziś ustroju społecznego tak pod względem politycznym i
ekonomicznym, jak również kościelnym i prawniczym.
4) Tego wszystkiego dopiąć możemy tylko przez ogólne powstanie, przez rewolucję socjalną.
5) Ziemia tworzyć będzie nierozdzielną posiadłość rolniczych gmin o tyle, o ile te będą w
stanie ją uprawiać.
6) Tak samo fabryki, maszyny, budynki fabryczne, narzędzia rzemieślnicze itp. będą
posiadłością towarzystw robotniczych.
7) Jako przeciwnicy wszelkiej władzy państwowej nie uznajemy też żadnych praw
historycznych ani politycznych. Dla nas Polska istnieje tam tylko, gdzie lud uznaje się i chce
być polskim, a kończy się tam, gdzie tenże lud, nie chcąc należeć do związku polskiego,
przyłączy się do związku wolnego innej narodowości.
8) Podajemy dłoń bratnią i w ścisły i solidarny wstępujemy związek z resztą naszych braci
wielkiego słowiańskiego plemienia, którzy również, jak i my, zostając pod jarzmem
nienawistnych nam wspólnie rządów: moskiewskim, niemieckim i tureckim, mają zupełne
prawo do niezależności i rozwoju narodowego.
9) Na koniec, podajemy dłoń bratnią także innym narodom dążącym do wolności i gotowi
jesteśmy wszelkimi możebnymi środkami pomagać im do dopięcia celu, jakiego sami
doścignąć pragniemy.
Niech żyje socjalna rewolucja!
Niech żyje wolna gmina!
Niech żyje wolna socjalno - demokratyczna Polska!
Projekt odezwy do Polaków
Nota redakcyjna
Odezwa napisana przez Bakunina w 1863 roku, podczas wyprawy z uzbrojeniem dla
polskiego powstania. Miała być kolportowana po wylądowaniu na Żmudzi, gdzie Bakunin
miał obiąć dowództwo nad legionem rosyjskim włączonym w szeregi powstańcze. Wyprawa
nie powiodła się - zobacz
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 393. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Bracia Polacy!
Powstaliście w obronie wolności, w obronie swej ojczystej świętości, wyzwani na nierówną
walkę przez najgorszy rząd na świecie, rząd petersburski. My, Rosjanie, od dawna jesteśmy
przekonani, że sprawa niepodległości Polski i polskiej wolności jest nierozłącznie związana z
dziełem wyzwolenia Rosji, my nienawidzący, nie mniej niż Wy, petersburskiego
niemieckiego cesarstwa, które gubi Rosję i Polskę i zdradza je na rzecz Niemców pruskich i
innych, oburzeni okrucieństwami popełnianymi przez naszych nieszczęsnych, zaślepionych i
upojonych żołnierzy na rozkaz i pod wodzą tychże Niemców - przyszliśmy do Was, aby
dzielić Wasze losy, żeby bronić razem z Wami świętego dzieła powszechnej wolności albo
razem z Wami zginąć. I z radością zginiemy, jeśli zajdzie potrzeba, bo wiemy, że nie zginie
wolność i wyzwolona Polska wkrótce poda braterską dłoń wyzwolonej Rosji.
Przemówienie na bankiecie w Sztokholmie
Nota redakcyjna
Konserwatywna i oficjalna prasa szwedzka poświęciła wiele uwagi osobie Bakunina w czasie
jego pobytu w Szwecji, nie szczędząc mu ataków i oskarżeń. Również rząd rosyjski
interesował się bardzo działalnością Bakunina w Szwecji. Poseł Daszków otoczył go
szpiegami i donosił do Petersburga o każdym niemal kroku Bakunina. Bankiet, który odbył się
28 maja 1863 roku, pomyślany był jako protest liberalnej opinii szwedzkiej, oburzonej
nagonką na Bakunina.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 2, s. 407 - 413. Przełożył Bolesław Wścieklica.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Moi Państwo!
Głęboko wzruszony szlachetną i miłą manifestacją, którą zechcieliście mnie dzisiaj
uhonorować, myślę, że Waszym zasadniczym celem jest oddać cześć prawu, które uważa się
za święte w tym kraju, bo zakorzeniło się ono w obyczajach i świadomości historycznej
narodu szwedzkiego: prawu szlachetnej i wielkiej gościnności. Tym prawem, zaiste, możecie
się szczycić, nigdzie bowiem w Europie, z wyjątkiem może Wielkiej Brytanii, nie jest ono
praktykowane w tak szerokiej skali i tak wielkodusznie, jak na Waszej ziemi. Chcieliście też
okazać, że rozsądek przypominający strach jest Wam wstrętny i że naród wolny i silny swoją
wolnością nie ma potrzeby poniżać się przed państwem despotycznym bez względu na
pozorną jego potęgę ani kupować niebezpiecznych łask kosztem tchórzowskich ustępstw.
Słowem, chcecie pokazać, że nie życzycie sobie przyjaźni Petersburga, że jego wola, jego
poglądy, jego idee nie są prawem, w Szwecji i że - wprost przeciwnie - każdy prześladowany
przez Petersburg za swe dążenia wolnościowe znajdzie na tej szlachetnej ziemi schronienie,
bezpieczeństwo i ochronę prawną.
Taka jest, bez wątpienia, myśl przewodnia przyświecająca temu bankietowi. Ale mam
nadzieję, że nie łudzę się, doszukując się w nim jeszcze jednej intencji - i po co jej zresztą
szukać, skoro znakomity patriota szwedzki przed chwilą wyraził ją w toaście wzniesionym za
młodą Rosję?!
Tak, moi państwo, ta Rosja jest młoda nie wiekiem, ale doświadczeniem i życiem
politycznym, ta Rosja ludowa, męczennica w ciągu wieków, a co za tym idzie, wróg tej, co
nazywa siebie Rosją carską - istnieje, i jej godzina wybiła! My, Rosjanie, którzy ją z bliska
obserwujemy i możemy dostrzec jej wewnętrzny głęboki trud, widzimy, że się nawet
poruszyła, rośnie i gotuje siły do ostatecznej walki - i Europa niewątpliwie zobaczy, jak
zasiądzie ona majestatycznie, wolna i wielka, ale pokojowa i sprawiedliwa na ruinach
zmiażdżonego imperializmu. W tej chwili rząd petersburski nie szczędzi daremnych
wysiłków, aby przekonać Europę, że świętokradcza, szaleńcza i okrutna polityka, jaką
prowadzi w Polsce, ma za sobą poparcie sześćdziesięciomilionowego narodu, gotowego
zaciągnąć się pod broń i umrzeć za niego. Gdyby to było prawdą, byłoby to wielkie
nieszczęście dla Polski i wieczna hańba dla Rosji. Ale na szczęście to kłamstwo. Rząd ten
kłamie zawsze; na tym polega jego siła, życie, w tym tkwi tajemnica jego egzystencji; on - to
kłamstwo wyniesione do godności systemu. Nie istniał na świecie żaden inny rząd oprócz
rządu Państwa Nieba, który mógłby iść z nim w zawody o palmę pierwszeństwa w
fałszerstwach. Wszystkie te rzekomo ludowe manifestacje, z powodu których robiono tyle
hałasu, wszystkie te adresy mające świadczyć o oddaniu, które wypełniają kolumny
sprzedajnych gazet moskiewskich i petersburskich - jest to równie bezwstydne kłamstwo;
nietrudno przekonać się o tym na podstawie tego wszystkiego, co działo się niedawno w
Finlandii.
Nie, moi Państwo, naród rosyjski nie idzie z rządem i nikt nie wie tego tak dobrze jak sam
rząd. Dlatego też ogarnął go wielki strach. Horyzont dokoła niego staje się coraz bardziej
ponury, ziemia usuwa mu się spod nóg, nie czuje on poparcia nawet w wierze wewnętrznej, w
tej zuchwałej, szaleńczej wierze, która stanowiła siłę cesarza Mikołaja. Otoczony głębokim i
powszechnym niezadowoleniem, pchnięty do skrajności straszliwym powstaniem polskim,
które posuwając się z zachodu jak burza, rozpłomienia całe państwo, zagrożony od wewnątrz
jeszcze straszniejszą rewolucją ludową, znienawidzony w Europie, znienawidzony w Rosji,
nienawidzący siebie samego, czuje się niepewnie i chwieje się na nogach, jak chory, gotowy
niedługo umrzeć. Gubi siebie, chcąc się ratować, i okrywa się hańbą, chcąc wywołać dla
siebie współczucie; jęczy, skarży się, płacze w Petersburgu, błagając swoją gwardię, aby nie
opuszczała go; i płacze w Warszawie, błagając swych generałów, Rosjan i Niemców, Rosjan i
Mongołów, aby się nie kłócili; kornie uprasza Finlandię, aby go zbytnio nie rujnowała(?); on,
następca Mikołaja, który tak pogardzał nauką i literaturą, poniża się do tego stopnia, że ściska
ręce redaktorom pism, które przekupuje, wreszcie - rzecz niebywała! - zapomina o wszystkich
tradycjach cesarskich i żebrze o łaskę motłochu petersburskiego i moskiewskiego. Policja
organizuje teraz anarchiczne demonstracje ludowe, nie myśląc o straszliwym
niebezpieczeństwie, na które naraża kraj. Strach przyprawia ich o głupotę, zaślepia do tego
stopnia, że stają się równocześnie nierozsądni, śmieszni i okrutni. Nie zadają też sobie trudu,
by ukryć swą krwiożerczą naturę, i nie boją się wywołać straszliwych podziemnych duchów
ani odwoływać się do instynktów tłumu ryzykując zalanie całej Europy potokami krwi i
ognia. Na Litwie i Ukrainie fatalny ten rząd woła o hajdamaczyznę i masowe wyrzynanie
całej ludności katolickiej.
A teraz, moi Państwo, odwołuję się do Waszej sprawiedliwości. Nas, przeciwników tego
rządu, nazywają rewolucjonistami. Ale czyż nie on sam jest ucieleśnieniem rewolucji? Czyż
Robespierre i Marat mogli zrobić więcej, czy Herostrates, najbardziej szalony i największy
przestępca, czyż mógł ośmielić się chcieć więcej? I to wszystko robi się cynicznie, przy
świetle dziennym, w oczach całej Europy, rezonującej, dyplomatyzującej, protokołującej,
która wobec tego wszystkiego potrafi tylko oburzać się! I wówczas, gdy sama tonie w
kłamstwie bezpłodnych rokowań, pozostawia równocześnie swobodę działania temu
szaleńczemu przestępcy i maniakowi, który czując zbliżającą się śmierć, chciałby obrócić
Polskę i Rosję w pustynię.
Czymże wobec tego wszystkiego jesteśmy my, którzy walczymy z rządem petersburskim?
Jesteśmy prawdziwymi konserwatystami: nas przejmuje grozą krew - ale skoro jest już rzeczą
konieczną, żeby płynęła, niech płynie nie w imię niszczenia, ale w imię szczęścia Rosji i
Polski! My, których nazywają rewolucjonistami, nie jesteśmy nawet republikanami za
wszelką cenę. Gdyby cesarz Aleksander II chciał szczerze stanąć na czele politycznej i
społecznej rewolucji w Rosji, gdyby chciał przywrócić wolność i niepodległość Polsce, jak
również wszystkim tym prowincjom, które nie chcą wchodzić w skład cesarstwa, gdyby w
miejsce tego potworną przemocą skleconego państwa Piotra, Katarzyny i Mikołaja dał
początek Rosji wolnej, demokratycznej, ludowej, z administracyjną autonomią prowincji, i
gdyby dla ukoronowania tej nowej polityki podniósł sztandar federacji słowiańskiej -
wówczas, moi Państwo, dalecy od tego, żeby z nim walczyć, bylibyśmy najwierniejszymi
jego sługami, najgorliwszymi i najbardziej oddanymi.
Wyrazy "republika" i "monarchia"
nie mają znaczenia, byleby cały gmach miał za podstawę prawdziwą wolę ludu, a za cel tylko
jego dobrobyt i wolność, byleby dopełniło się przeznaczenie narodu rosyjskiego i całego
plemienia słowiańskiego. Aleksander II mógł stać się najpotężniejszym władcą swoich
czasów, potężnym w imię dobra, wolności, a nie podbojów i zła. Nie zrozumiał tego.
Jednakowoż nieraz go ostrzegano, radzono mu i proszono. Nie chciał słuchać! Uparcie grał
nieszczęsną rolę godnego następcy Mikołaja - i wobec tego, że chciał utrzymać w swym ręku
imperium, musiał popaść w te same błędy, a nawet prześcignąć ojca, a prześcignął go tak
prędko, że teraz pojednanie między ludem rosyjskim a dynastią stało się niemożliwością.
W Rosji powstała wielka organizacja patriotyczna - zachowawcza, liberalna i demokratyczna
zarazem. Nosi ona miano Ziemia i Wolność. Główny jej ośrodek mieści się w Petersburgu, jej
stronnicy i członkowie rozproszeni są po wszystkich prowincjach rozległego państwa
rosyjskiego. Obejmuje ona wszystkie klasy społeczeństwa rosyjskiego, wszystkich Rosjan
dobrej woli bez względu na majątek i położenie społeczne: generałowie i wielu oficerów,
wyżsi i niżsi urzędnicy, właściciele ziemscy, kupcy, duchowni, synowie duchownych i chłopi
oraz miliony członków sekt, raskolników, którzy pragnąc tego samego co i my, idą, często
sami o tym nie wiedząc, ręka w rękę z nami. Organizacja ta, należycie i mocno
zorganizowana, zmierza do utworzenia państwa w państwie. Organizuje ona własne finanse,
własną administrację, własną policję i wkrótce, mam nadzieję, będzie też miała własną armię.
Zawarła ona formalny sojusz z Warszawskim Komitetem Centralnym, obecnym
Tymczasowym Rządem Narodowym Polski, na podstawach równie szerokich, jak
sprawiedliwych, uznając absolutne, nieograniczone prawo każdej prowincji, zarówno wielkiej
jak i małej, do decydowania o swoim losie w myśl swego dobra. Na tych samych zasadach
zawarła ona sojusz z patriotami na Małorusi i jeśli Finowie zechcą, to ona poda im rękę na
tychże warunkach. Cel tej organizacji jest w zupełności humanistyczny i całkiem
zachowawczy. Celem tym jest ocalenie Rosji od zbrodniczego szaleństwa imperializmu,
dokonanie wielkiej rewolucji politycznej i społecznej, która stała się dziś koniecznością, bez
niepotrzebnego rozlewu krwi. Im silniejsza będzie ta organizacja, tym mniej będzie
nieszczęść, bo siła jest źródłem umiarkowania i spokoju, a tylko bezsilność jest okrutna.
Program tej organizacji jest prosty:
1. Chce ona przekazać ziemię chłopom i zapłacić za nią właścicielom ziemskim kosztem
całego narodu.
2. Przyjmując za podstawę spólnotę rolną, pragnie ona całkowicie zastąpić niemiecką
administrację biurokratyczną systemem wyborczym oraz przemocą dokonaną centralizację
państwa - federacją autonomicznych i wolnych prowincji.
3. Pragnie znieść pobór rekruta, ten krwawy podatek, który teraz wyniszcza ludność Rosji, i
na miejsce armii stałej, nie dającej się pogodzić z wolnością, chce wprowadzić system
uzbrojenia ludu, stworzyć pospolite ruszenie, które będzie wszechpotężne w obronie kraju,
ale bezsilne, jeśli idzie o dokonywanie nowych podbojów.
4. Aby zrealizować te idee, stanowiące najczystszy wyraz woli ludu, organizacja ta głośno
domaga się zwołania soboru ziemskiego, złożonego z przedstawicieli wybranych przez
wszystkie prowincje i miasta wielkiej Rosji bez różnicy klasy, majątku i położenia.
Taka oto jest organizacja, do której mam zaszczyt należeć i którą mam zaszczyt tutaj
reprezentować. W imieniu tej organizacji, w imieniu nowej Rosji, która wkrótce powinna
zatryumfować, a która całej północy Europy przynosi zapowiedź płodnego, braterskiego
pokoju, wyciągam dłoń do patriotów szwedzkich i wznoszę toast za rychłe urzeczywistnienie
się i za pomyślność wielkiego sfederowanego związku skandynawskiego.
Przypisy
Słowa Bakunina są resentymentem nadziej jakie pokładano wśród rosyjskich emigrantów,
w początkowo liberalnych reformach nowego cara. Łudzono się, że samowładztwo, jeżeli
zechce, może wyzwolić lud od poddaństwa i w sposób bezkrwawy przekształcić Rosję w kraj
ludzi wolnych i szczęśliwych.
Na przykład w numerze 9 wydawanego przez Hercena i Ogariewa czasopisma "Kołokoł" z 15
lutego 1858 roku publikuje on list otwarty do Aleksandra II, zatytułowany "Po trzech latach",
w którym oświadcza, że stosunek redakcji "Kołokoła" do cara uległ radykalnej zmianie od
chwili ogłoszenia przez Aleksandra II reskryptów o reformie rolnej. "Imię Aleksandra II odtąd
należy do historii... - pisze Hercen. - Zapoczątkował wyzwolenie chłopów, przyszłe pokolenia
nie zapomną tego."
Jednak coraz bardziej reakcyjny kurs i zachowawczy kurs rządu nie pozostawił złudzeń co do
faktycznej polityki władzy - 15 czerwca 1861 r. Hercen pisał: "Stare prawo pańszczyźniane
zastąpione zostało nowym. W ogóle prawa pańszczyźnianego nie zniesiono. Lud został przez
cara oszukany."
Siedemnasta rocznica polskiej rewolucji
Nota redakcyjna
Przemówienie Bakunina wygłoszone w Paryżu 29 listopada 1847 roku na uroczystości
poświęconej 17 rocznicy powstania listopadowego! Było to pierwsze publiczne przemówienie
Bakunina; wygłosił je po francusku, wobec audytorium liczącego około 1 500 osób. Treść
przemówienia świadczy o tym, iż poglądy polityczne Bakunina ukształtowały się już w tym
czasie w pewien zwarty system, charakterystyczny dla jego światopoglądu okresu "Wiosny
Ludów". Przemówienie przenika wiara w nieuchronny i bliski wybuch rewolucji, przy tym
nadzieje rewolucyjne Bakunina mają silnie zaakcentowany słowiański charakter. Kwestia
polska szczególnie w tym czasie Bakunina absorbuje. Jest on przekonany, że polski ruch
wyzwoleńczy stanie się bodźcem, sprzyjającym ożywieniu ruchu społeczno-wyzwoleńczego w
Rosji. Zwracając uwagę, iż w Rosji istnieją siły o wielkich potencjalnie możliwościach
rewolucyjnych, Bakunin wymienia jako także chłopów oraz inteligencję nieszlacheckiego
pochodzenia. Nawiązując do tradycji dekabrystów, Bakunin zaproponował Polakom w
imieniu tego "prawdziwego narodu rosyjskiego'' zawarcie sojuszu.
Przemówienie miało szeroki rezonans w kołach emigracji polskiej i sprawiło, że Bakunin stał
się w nich postacią popularną. Bakunin wiązał ze swym przemówieniem duże nadzieje,
sądząc, że przyczyni się ono do rozszerzenia jego stosunków z działaczami polskiej emigracji i
umożliwi mu działalność w sprawie, którą uważał w tym czasie za ,,wielką i świętą".
Przemówienie przysporzyło Bakuninowi wiele kłopotów, wywołało, bowiem represje rządu
francuskiego, który na żądanie ambasadora Rosji, Kisielewa, nakazał Bakuninowi
opuszczenie granic Francji. Bakunin udał się do Brukseli, gdzie, entuzjastycznie powitali go
emigranci polscy z J. Lelewelem. Jednocześnie zaczęła się wszakże tworzyć, wokół Bakunina
nieprzyjemna dla niego atmosfera, podsycana pogłoską, iż jest on agentem carskim. Autorem
tej pogłoski był - jak w owym czasie stwierdzał broniąc się Bakunin - tenże Kisielew, który
pragnął w ten sposób unieszkodliwić "buntownika", zyskującego coraz większą popularność.
Nie ulega wątpliwości, że oskarżenie to znacznie utrudniło Bakuninowi współdziałanie z
emigracją polską oraz stało się podstawą szeregu nieporozumień między Bakuninem a
Marksem.
Pierwodruk tekstu przemówienia ukazał się w "La Reforme" 17 grudnia 1847 roku z
adnotacją następującejtreści: "Na spotkaniu odbytym 29 listopada w Paryżu, w celu
święcenia siedemnastej rocznicy polskiej rewolucji, rosyjski uchodźca, M. Bakunin, wygłosił
adres zawierający najnowsze i najśmielsze opinie na temat sytuacji w Rosji. Cytujemy
najbardziej uderzające fragmenty z tego sensacyjnego oświadczenia...."
Tłumaczenia polskiego dokonano według: "17-e Anniversaire de la Revolution Polonaise.
Discours prononce a la reunion tenue a Paris, pour celebrer cet anniversaire, le 29
Novembre 1847, par M. Bakounine, refugie russe, Paris, au Bureau des Affaires Polonaises"
1847.
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 157 - 170. Przełożyła Zofia Krzyżanowska.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Przemówienie M. Bakunina, wygnańca rosyjskiego, wygłoszone w Paryżu 29 listopada 1847
roku, na zebraniu poświęconym uczczeniu rocznicy polskiego powstania.
Panowie!
Jest to dla mnie chwila wielce uroczysta. Jestem Rosjaninem i przemawiam do licznego
audytorium, które się zebrało, by uczcić rocznicę polskiej rewolucji. Sama moja obecność
wśród was jest swojego rodzaju wyzwaniem, groźbą i jak gdyby przekleństwem rzuconym w
twarz tym wszystkim, którzy gnębią Polskę. Przyszedłem tutaj, panowie, przejęty głęboką
miłością i niezmiennym szacunkiem do mej ojczyzny.
Wiem dobrze, jak bardzo Rosja jest nielubiana w Europie. Polacy uważają ją - może nie bez
racji - za jednego z głównych sprawców wszystkich swoich nieszczęść. Wolni ludzie w
innych krajach widzą w szybkim wzroście potęgi Rosji wciąż zwiększające się
niebezpieczeństwo, które zagraża wolności narodów. Słowo Rosjanin jest wszędzie
synonimem brutalnego ucisku i haniebnej niewoli. Według opinii całej Europy, Rosjanie nie
są niczym innym, jak tylko nikczemnym narzędziem podbojów, narzędziem najbardziej
ohydnego i groźnego despotyzmu.
Panowie, nie po to wszedłem na tę mównicę, żeby bronić Rosji, usprawiedliwiać zbrodnie, o
jakie ją oskarżają, zaprzeczać prawdzie. Nie kuszę się o rzeczy niemożliwe. Prawda jest teraz
bardziej niż kiedykolwiek potrzebna mojej ojczyźnie.
A więc istotnie - jesteśmy jeszcze narodem niewolników! Zupełnie nie ma u nas ani wolności,
ani poszanowania godności ludzkiej. Wciąż panuje w naszym kraju nieokiełznany, niczym
nieograniczony ohydny despotyzm. Nie ma u nas żadnych praw, żadnej sprawiedliwości,
żadnej możliwości obrony przed samowolą; nie posiadamy nic z tego, co stanowi o godności i
dumie narodów. Nie sposób sobie wyobrazić bardziej nieszczęsnej i bardziej upokarzającej
sytuacji.
Nasza sytuacja wśród innych narodów jest nie mniej godna pożałowania. Jako bierni
wykonawcy rozkazów, wcielamy w życie ideę, która jest nam obca, jesteśmy posłuszni
rozkazom, które są równie sprzeczne z naszym interesem, jak z naszym honorem - budzimy
lęk i nienawiść; jesteśmy - rzekłbym nawet - przedmiotem pogardy, ponieważ wszędzie
patrzą na nas jak na wrogów cywilizacji i humanitaryzmu. Nasi władcy pragną naszymi
rękami zakuć w kajdany świat i ujarzmić narody, a każdy ich sukces jest nową hańbą w naszej
historii.
Nie mówiąc już o Polsce, gdzie od 1772 roku, zwłaszcza zaś od 1831, okrutna przemoc Rosji
i niesłychane nikczemności, przez nią popełniane codziennie, okrywają nas hańbą - jakże
niegodną rolę kazano nam odgrywać w Niemczech, we Włoszech, w Hiszpanii, nawet we
Francji, wszędzie, gdzie tylko sięga nasz zgubny wpływ? Czyż od 1815 roku było choćby
jedno szlachetne przedsięwzięcie, któremu nie usiłowalibyśmy położyć kresu, choćby jedna
sprawa niesłuszna, której byśmy nie bronili, choćby jedna wielka niesprawiedliwość
polityczna, której nie bylibyśmy współwinowajcami lub inspiratorami? Rosja wskutek
fatalnego doprawdy zrządzenia losu, którego była pierwszą ofiarą, Rosja - powtarzam - od
czasu kiedy została zaliczona w poczet czołowych mocarstw, stała się krajem, który zachęca
do zbrodni i przeszkadza w realizacji wszystkich świętych celów ludzkości!
Wskutek tej polityki naszych monarchów, która budzi wstręt i odrazę - Rosjanin w
obiegowym znaczeniu tego słowa jest synonimem niewolnika i kata!
Jak panowie widzicie, w pełni sobie zdaję sprawę ze swej sytuacji. A jednak przemawiam do
was jako Rosjanin, nie, chociaż Rosjanin, lecz właśnie, dlatego że Rosjanin. Przyszedłem tu
pełen głębokiego poczucia odpowiedzialności, jaka ciąży na mnie, podobnie jak na
wszystkich moich rodakach, ponieważ honor jednostek jest ściśle związany z honorem
narodu. Bez poczucia współodpowiedzialności, które stwarza ścisłą więź między narodami i
ich rządami oraz między jednostkami i narodami - nie byłoby ani ojczyzny, ani narodu.
(Oklaski).
Tej współodpowiedzialności za zbrodnie nigdy, panowie, nie odczuwałem tak boleśnie jak w
tej chwili. Albowiem dla was, panowie, ta rocznica, którą dzisiaj obchodzicie, jest wielce
uroczystym dniem wspomnień o świętej i bohaterskiej walce powstańczej, o jednym z
najpiękniejszych okresów życia waszego narodu. (Długotrwałe oklaski). Wszyscy byliście
świadkami tego wspaniałego powszechnego zrywu, braliście udział w walce, byliście
bohaterami. W tej świętej wojnie daliście z siebie wszystko, okazaliście cały swój entuzjazm,
całe oddanie, całą moc ducha i cały patriotyzm - pokazaliście w pełni, co się kryje w wielkich
sercach Polaków. Przeciwnik miał przytłaczającą przewagą liczebną i musieliście mu w
końcu ulec. Jednakże wiecznie żywa będzie pamięć o tych czasach, których wspomnienie
zapisane jest płomiennymi głoskami w waszych sercach. Z placu boju wszyscy zeszliście
odrodzeni: odrodzeni i silni, uodpornieni na nieszczęścia, na udrękę wygnania, dumni ze swej
przeszłości, pełni wiary w przyszłość!
W rocznicę 29 listopada budzi się w was nie tylko wspomnienie wielkich chwil, lecz również
pewność przyszłego wyzwolenia i powrotu do kraju. (Oklaski).
Dla mnie, jako dla Rosjanina, jest to rocznica hańby. Tak jest, wielkiej hańby mojego narodu.
Oświadczam z całym naciskiem: wojna 1831 roku była dla Rosjan wojną bezsensowną,
zbrodniczą, bratobójczą. Rosja dokonała nie tylko niczym nieusprawiedliwionej napaści na
sąsiada, lecz również nikczemnego zamachu na wolność bratniego narodu. Co więcej,
panowie: wojna ta była dla mojego kraju samobójstwem politycznym. (Oklaski). Wszczęto ją
w interesie despotyzmu, w żadnej natomiast mierze w interesie narodu rosyjskiego, ponieważ
są to interesy całkowicie przeciwstawne. Wyzwolenie Polski byłoby naszym zbawieniem:
gdybyście byli wolni, my byśmy też uzyskali wolność; nie moglibyście zdetronizować króla
polskiego, nie wstrząsając tronem cesarza Rosji... (Oklaski). Jesteśmy dziećmi tej samej rasy,
nasze losy są nierozerwalnie związane, powinniśmy bronić wspólnej sprawy. (Oklaski).
Dobrze zdawaliście sobie z tego sprawę, gdy wypisywaliście na swych sztandarach
rewolucyjnych rosyjskie słowa: Za naszu i za waszu wolnost, "Za naszą i waszą wolność".
(Oklaski). Dobrze zdawaliście sobie z tego sprawę, gdy w najbardziej krytycznym momencie
walki cała Warszawa, natchniona wielką ideą braterstwa, nie zważając na wściekły gniew
Mikołaja, zebrała się, by uroczyście złożyć hołd naszym bohaterom, naszym męczennikom z
1825 roku. Ci bohaterzy i męczennicy - Pestel, Rylejew, Murawjow-Apostoł, Bestużew,
Riumin i Kachowski (oklaski) - zostali powieszeni w Petersburgu, dlatego że byli najlepszymi
obywatelami Rosji!
Ach, panowie, uczyniliście wszystko, aby nas przekonać o swojej sympatii, aby wzruszyć
nasze serca, aby uleczyć nas ze zgubnej ślepoty. Daremne próby! Próżne wysiłki! My,
żołnierze cara, głusi na wasze wołanie, nic nie widzieliśmy, nic nie rozumieliśmy, ruszyliśmy
przeciwko wam - i zbrodnia została popełniona.
Panowie, spośród wszystkich wrogów, którzy gnębią waszą ojczyznę, właśnie my najbardziej
zasługujemy na wasze przekleństwa i waszą nienawiść!
A jednak przyszedłem tutaj nie tylko jako pełen skruchy Rosjanin. Śmiem tutaj, w waszej
obecności, oświadczyć, że kocham i szanuję swój kraj. Co więcej, panowie, ośmielam się
wezwać was do przymierza z Rosją.
Muszę to wyjaśnić.
Mniej więcej przed rokiem - wydaje się, że było to po rzezi w Galicji - pewien nader
elokwentny szlachcic polski w piśmie, skierowanym do księcia Metternicha, które później
uzyskało rozgłos, wystąpił z dziwacznym projektem. Uniesiony nienawiścią do Austriaków -
zupełnie zresztą uzasadnioną - zachęcał was do podporządkowania się carowi, do oddania mu
się ciałem i duszą, całkowicie, bezwarunkowo, bez zastrzeżeń; radził wam, abyście sami
zapragnęli tego, co dotychczas pod przymusem musieliście znosić, i obiecywał w zamian, że
skoro tylko zapomnicie o niewoli, władca wasz, chcąc nie chcąc, stanie się waszym bratem.
Słyszycie, panowie, waszym bratem! Car Mikołaj waszym bratem! (Nie! Nie! Żywe
poruszenie).
Ten tyran, najbardziej zaciekły, osobisty wróg Polski, kat, który ma na sumieniu tyle ofiar
(brawo! brawo! brawo!), ten, który odebrał wam wolność i prześladuje was z piekielnym
uporem, wiedziony zarówno nienawiścią i instynktem, jak względami politycznymi! Czy
zgodzicie się uznać go za brata? (Okrzyki ze wszystkich stron: Nie! Nie! Nie!).
Każdy z was wolałby zginąć (tak! tak!), dobrze o tym wiedziałem; każdy z was wolałby
raczej, aby Polska przestała istnieć, niźli miałaby się zgodzić na równie potworny związek.
(Wzmożone brawa).
Ale załóżcie na chwilę, że moglibyście przyjąć tę absurdalną propozycję. Czy wiecie,
panowie, w jaki sposób najpewniej wyrządzilibyście Rosji szkodę? Najbardziej niezawodnym
sposobem byłoby podporządkowanie się carowi. Usankcjonowałoby to jego politykę i tak
dodało mu sił, że odtąd już nic nie mogłoby go powstrzymać. Biada nam, gdyby zwyciężyła
ta anty-narodowa polityka, biada nam, gdyby car pokonał wszystkie przeszkody, które wciąż
uniemożliwiają całkowitą realizację jego zamysłów! Pierwszą zaś, najpoważniejszą spośród
tych przeszkód jest bezspornie Polska, rozpaczliwy opór tego bohaterskiego narodu, który nas
ratuje walcząc z nami. (Huczne oklaski).
Tak, dlatego, że jesteście wrogami cara Mikołaja, wrogami Rosji czynowników - jesteście,
siłą rzeczy, nawet mimo woli - przyjaciółmi narodu rosyjskiego! (Oklaski).
Wiem, że w Europie sądzi się na ogół, że my z naszym rządem stanowimy niepodzielną
całość, że czujemy się wielce szczęśliwi pod rządami Mikołaja; że car i carat, system ucisku,
zaborcza polityka są doskonałym wyrazem naszego ducha narodowego.
Nic podobnego.
Nie, panowie, naród rosyjski nie czuje się szczęśliwy! Mówię to z radością i dumą. Gdyby,
bowiem naród tak sponiewierany mógł być szczęśliwy, byłby narodem najbardziej podłym i
nikczemnym na świecie. Również nad nami władzę sprawuje ktoś obcy - monarcha
pochodzenia niemieckiego, który nigdy nie zrozumie ani potrzeb, ani charakteru narodu
rosyjskiego. W jego rządach w osobliwy sposób jednoczy się mongolska brutalność z pruską
pedanterią. Nie ma w nich nic, co by wyrażało cechy narodu. Tak więc nie mamy żadnych
praw politycznych, pozbawieni jesteśmy nawet tej naturalnej wolności, jaką cieszą się ludy
pozostające na najniższym szczeblu cywilizacji, tej swobody, jaką zapewnia tym ludom
patriarchalizm, który pozwala człowiekowi przynajmniej być całkowicie posłusznym
instynktom plemiennym, żyć wśród swoich, zgodnie z potrzebami serca. Tak jest, nawet tego
nas pozbawiono - nie mamy prawa do żadnego odruchu naturalnego. Zabroniono nam niemal
żyć, albowiem życie zawsze oznacza pewną niezależność; nie jesteśmy niczym innym, jak
tylko bezdusznymi trybami tej potwornej maszyny przeznaczonej do ucisku i podboju,
maszyny, która nazywa się imperium rosyjskie. Wyobraźcie sobie, panowie, że maszyna ma
duszę, wtedy - być może - zdacie sobie sprawę z ogromu naszych cierpień. Nie została nam
oszczędzona żadna hańba, żadna męka; wszystkie nieszczęścia, które spadły na Polskę,
spadły również na nas. Brak nam tylko jej honoru
Brak honoru - rzekłem. - Tak jest, będą bronił twierdzenia, że brak honoru cechuje wszystkie
rządowe, oficjalne, polityczne czynniki w Rosji.
Naród słaby, naród znajdujący się u kresu sił, mógłby potrzebować kłamstwa, aby opóźnić
chwilę zagłady, aby jeszcze przez czas jakiś nędznie wegetować. Lecz Rosji, chwała Bogu,
nie jest to potrzebne.
Demoralizacja narodu rosyjskiego jest zjawiskiem powierzchownym. Ten żywotny, potężny i
młody naród musi tylko obalić przeszkody, jakie ośmielono się wznieść na drodze jego
rozwoju, a wtedy okaże światu całe swe naturalne, surowe piękno, ujawni wszystkie swoje
ukryte możliwości, wszystkie skarby swej duszy. Pokaże wreszcie światu, że nie jest jego
przeznaczeniem reprezentować brutalną siłę - jak się powszechnie sądzi - lecz to wszystko, co
w życiu narodów jest najszlachetniejsze i najświętsze, że ma prawo realizować ideały
humanitaryzmu i wolności.
Panowie, Rosja jest nie tylko nieszczęśliwa, jest również niezadowolona; cierpliwość jej już
się wyczerpuje. Czy wiecie, co szepcą sobie na ucho nawet petersburscy dworacy? Czy
wiecie, co myślą powiernicy, faworyci, a nawet ministrowie cesarza? Że rządy Mikołaja są
rządami Ludwika XV. Wszyscy czują, że wkrótce rozszaleje się burza, burza straszliwa, która
wielu napawa grozą, a której radośnie i niecierpliwie oczekuje naród. (Huczne oklaski).
Sytuacja wewnątrz kraju jest wręcz fatalna. Na pozór panuje w nim porządek, w
rzeczywistości - całkowita anarchia. Formalistyka, niezwykle skrupulatne przestrzeganie
przepisów przez hierarchię biurokratyczną jest zasłoną, która okrywa ohydne, jątrzące się
rany; nasza administracja, nasz wymiar sprawiedliwości i nasze finanse - wszystko to oparte
jest na oszustwie, na oszustwie, które ma wprowadzić w błąd opinię publiczną za granicą, na
kłamstwie, które ma uśpić czujność i sumienie monarchy. A władca nasz tym chętniej wierzy
w kłamstwa, że rzeczywisty stan rzeczy przejmuje go strachem. Istnieje u nas wreszcie
pewien zorganizowany na wielką skalę system, system - że tak powiem - przemyślany w
szczegółach i naukowo zorganizowany. Jest to system barbarzyńskiej niesprawiedliwości i
grabieży. Wszyscy słudzy cara, poczynając od tych, którzy zajmują najwyższe stanowiska, a
kończąc na prowincjonalnych urzędnikach najniższej rangi, kradną, rujnują kraj, popełniają
czyny najbardziej oburzające, najbardziej sprzeczne z zasadami sprawiedliwości, dopuszczają
się ohydnych gwałtów - bez żadnego wstydu, bez najmniejszej obawy, na oczach wszystkich,
w biały dzień, niesłychanie bezczelnie i brutalnie. A są przy tym tak pewni, że wszystko to
ujdzie im na sucho, iż nie zadają sobie nawet trudu ukrycia swoich przestępstw.
Cesarz Mikołaj usiłuje niekiedy sprawić wrażenie, że zamierza powstrzymać ten straszliwy
proces rozkładu. Jakże jednak może zniweczyć zło, którego przyczyna tkwi w nim samym, w
podstawowych zasadach jego systemu rządzenia? To właśnie wyjaśnia, dlaczego car nie jest
zdolny dokonać niczego dobrego! Rząd wbrew wszelkim pozorom jest bezsilny; nic mu się
nie udaje, wszystkie podjęte przez niego próby reform spełzają na niczym. Podstawą jego
władzy jest sprzedajność i strach, czyli to, co najbardziej nikczemne w człowieku; zupełnie
nie licząc się z uczuciami narodowymi ani z interesami kraju, nie mobilizując jego sił
żywotnych, z każdym dniem z własnej winy staje się coraz bardziej bezsilny. Aparat
rządzenia ulega straszliwej dezorganizacji. Rząd miota się, szamocze, co chwila zmienia
projekty i koncepcje; równocześnie zaczyna załatwiać wiele spraw, lecz niczego nie
doprowadza do końca. Nie brak mu jedynie zdolności czynienia zła. Daje tego liczne dowody,
jak gdyby sam pragnął przyśpieszyć chwilę swego upadku. Nawet dla ludności własnego
kraju jest czymś obcym i wrogim. Pewne wyraźne symptomy świadczą o tym, że dni jego są
policzone.
Wszędzie ma wrogów. Jego wrogiem są niezliczone masy chłopskie, które przestały się
spodziewać, że cesarz je wyzwoli. Coraz częstsze powstania dowodzą, że cierpliwość
chłopstwa rosyjskiego już się wyczerpała. Jego wrogiem jest stan średni, niezmiernie liczny.
Klasa ta składa się z bardzo różnorodnych elementów, z ludzi niespokojnych i zapalczywych,
którzy rzucą się z całą pasją w wir pierwszej rewolucji. Jednakże jego najbardziej groźnym
wrogiem jest olbrzymia armia, która stacjonuje na całym obszarze imperium. Wprawdzie
Mikołaj uważa żołnierzy za swych najlepszych przyjaciół, za najpewniejszą podporę swego
tronu, ale jest to tylko złudzenie, które trudno wytłumaczyć. Skutki ulegania temu złudzeniu
będą dla niego zgubne. Jakże to! Podporą jego tronu mają być ci, którzy pochodzą z ludu,
ludu pogrążonego w niedoli, ci, których brutalnie wydarto rodzinom, którzy kryli się w
lasach, gdzie ich ścigano jak zwierzynę, aby wcielić do armii, ludzie, którzy często sami się
okaleczali, aby uniknąć branki; ludzie, których gnano do pułku zakutych w łańcuchy, do
pułku, gdzie przez dwadzieścia lat, to znaczy przez okres życia ludzkiego, są skazani na
piekło, na codzienną chłostę, codzienny ciężki wysiłek i codzienne przymieranie głodem!
Wielki Boże, kim byliby ci ludzie, ci rosyjscy żołnierze, gdyby cierpiąc wszystkie te męki,
mogli kochać swego dręczyciela! Wierzcie mi, panowie, nasi żołnierze są najbardziej
niebezpiecznymi wrogami obecnego porządku; zwłaszcza gwardziści, którzy widząc zło u
samego źródła, nie mogą mieć żadnych złudzeń, muszą sobie zdawać sprawą z tego, co jest
jedyną przyczyną wszystkich ich cierpień. Nasi żołnierze - to lud, ale lud całkowicie
pozbawiony złudzeń, w najwyższym stopniu niezadowolony, uzbrojony, przyzwyczajony do
dyscypliny i wspólnego działania. Czy żądacie dowodów? Byli żołnierze odgrywali główną
rolą we wszystkich ostatnich buntach chłopskich.
Skoro wyliczam wrogów rządu w Rosji, to muszę wam, panowie, powiedzieć, że wśród
młodzieży szlacheckiej jest cała masa ludzi wykształconych i szlachetnych, patriotów,
których przeraża i głęboko zawstydza nasza sytuacja; poczucie, że są niewolnikami, rodzi w
nich gniew i nieubłaganą nienawiść do cara i jego rządów - ach, wierzcie, nie brak w Rosji
elementów rewolucyjnych! W Rosję wstępuje życie, nabiera ona zapału, oblicza i skupia
swoje siły, poznaje siebie, i już wkrótce powinna rozpętać się burza, wielka burza, która nas
wszystkich wyzwoli! (Długotrwałe oklaski).
Panowie, w imieniu tego nowego społeczeństwa, w imieniu prawdziwego narodu rosyjskiego
zwracam się do was z propozycją przymierza. (Oklaski).
Idea rewolucyjnego przymierza Polski z Rosją nie jest nowa. Zrodziła się - jak wiecie - już w
roku 1824, wśród naszych i waszych spiskowców.
Panowie, przypominam fakt, który napełnia mnie dumą. Rosyjscy konspiratorzy pierwsi
przekroczyli przepaść, jaka zdawała się nas dzielić. Idąc jedynie za głosem patriotyzmu, nie
zwracając uwagi na wasze zupełnie zrozumiałe uprzedzenie do wszystkiego, co rosyjskie,
ufnie, bez żadnych ukrytych myśli pierwsi zwrócili się do was z propozycją wspólnej walki ze
wspólnym wrogiem, naszym największym wrogiem. (Oklaski).
Wybaczcie mi, panowie, ten mimowolny przypływ dumy. Rosjanin, który kocha ojczyznę,
nie może obojętnie mówić o tych ludziach; są oni naszą największą chlubą - i jestem
szczęśliwy, że na tym zebraniu mogę śmiało oznajmić tylu szlachetnym zgromadzonym tu
ludziom, tylu Polakom (Oklaski): to są nasi święci, nasi bohaterowie, męczennicy wolności,
prorocy naszej przyszłości. (Oklaski). Właśnie oni, którzy zawiśli na szubienicach, którzy
zesłani zostali w głąb Sybiru, gdzie dotychczas cierpią męki, właśnie oni nieśli nam
zbawienie, byli naszym światłem, byli dla nas źródłem natchnienia, chronili nas przed
przeklętymi wpływami despotyzmu; właśnie oni dowiedli wam i całemu światu, że Rosja ma
wszelkie zadatki na to, by zdobyć wolność i prawdziwą wielkość! Hańba, hańba temu pośród
nas, kto by się z tym nie zgodził! (Huczne oklaski).
Panowie, powołując się na wielkie imiona tych ludzi, na ich przemożny autorytet,
oświadczam, że jestem waszym bratem - a wy nie odtrącicie mnie chyba od siebie. (Ze
wszystkich stron głosy: Nie! Nie!). Nie jestem formalnie upoważniony do tego, aby tak do
was przemawiać; ale czuję - i w tym, co wam. powiem nie ma śladu czczej chełpliwości - że
w tej uroczystej chwili przez moje usta przemawia do was naród rosyjski. (Oklaski). Nie
jestem jedynym człowiekiem w Rosji, który kocha Polską i (w którym budzi ona najgorętszy,
najwyższy podziw i niewyrażalne uczucie głębokiej skruchy, połączonej z nadzieją. Macie
wielu znanych i nieznanych przyjaciół, którzy podzielają moje uczucia i moje poglądy
(Oklaski); mógłbym łatwo to udowodnić, przytoczyć fakty i nazwiska, gdybym się nie
obawiał, że niepotrzebnie narażę wiele osób. W ich to imieniu, panowie, w imieniu
wszystkiego, co w moim kraju jest żywe i szlachetne, wyciągam do was braterską dłoń.
(Żywe oklaski).
Ślepy los, przeznaczenie, wiele wieków historii, szereg tragicznych wydarzeń, których skutki
wszyscy dziś odczuwamy - wszystko to skuło dwa nasze kraje wspólnym łańcuchem. Rosja i
Polska przez długi czas nienawidziły się wzajemnie. Lecz oto wybiła godzina pojednania:
czas już, aby skończyły się nasze waśnie. (Oklaski).
Popełniliśmy wobec was wielkie zbrodnie. Jakże wiele musicie nam wybaczyć! Lecz nasza
skrucha jest nie mniejsza i mamy tyle dobrej woli, że potrafimy powetować wam wszystkie
krzywdy i sprawić, iż zapomnicie o przeszłości. Wtedy nasza nienawiść stanie się miłością,
miłością tym bardziej płomienną, im bardziej zaciekła była nienawiść. (Żywa aprobata):
Dopóki byliśmy poróżnieni, dopóty obezwładnialiśmy się wzajemnie; z chwilą, kiedy się
zjednoczymy, staniemy się wszechmocni - uzyskamy nieograniczone możliwości czynienia
dobra. Wspólnymi siłami zdołamy wszystkiego dokonać: przezwyciężyć wszystkie
przeszkody, pokonać każdego wroga. Sprawa pojednania Rosji z Polską - to sprawa wielka i
godna tego, żeby się jej całkowicie poświęcić. Jest to sprawa wyzwolenia 60 milionów ludzi,
wyzwolenia wszystkich słowiańskich narodów, które jęczą pod obcym jarzmem. Pojednanie
naszych krajów jest warunkiem upadku, ostatecznego upadku despotyzmu w Europie!
(Oklaski).
Niechaj, więc nadejdzie wielki dzień pojednania, niechaj nadejdzie chwila, gdy Rosjanie,
zjednoczeni z wami wspólnymi uczuciami, walczący o wspólną sprawę i ze wspólnym
wrogiem, będą mieli prawo zaśpiewać wraz z wami polską pieśń narodową, hymn
słowiańskiej wolności:
"Jeszcze Polska nie zginęła!" *
(Wybuch oklasków towarzyszy ostatnim, słowom, po przemówieniu następuje długie i żywe
poruszenie).
* W oryginale broszury słowa hymnu po polsku. - Red.
Siergiej Stiepniak-Krawczyński
UCIECZKA KROPOTKINA
Pewnego wieczoru w połowie stycznia 1880 roku - dokładnej daty nie pamiętam - kilku
emigrantów rosyjskich mieszkających w Genewie zebrało się na herbatce u swego towarzysza
G.
Zebranie było dość liczne - siedem czy osiem osób - i dosyć wesołe - rzadkie zjawisko wśród
emigrantów. Nasza gospodyni, piękna Rebeka G., siadła przy fortepianie - gra jej była bardzo
miła i pełna wyrazu - i zaśpiewała kilka pieśni ukraińskich. Muzyka podnieciła wszystkich
obecnych. Żartowali, śmieli się. Głównym tematem rozmów była ucieczka z Syberii jednego z
naszych towarzyszy, o czym dowiedzieliśmy się w tym właśnie dniu.
Kiedy opowiedziano sobie wszystkie wiadome szczegóły tej ucieczki i wyczerpano wszelkie
uwagi, komentarze, domysły i przypuszczenia, nastała taka chwila martwej, głuchej ciszy, o
której mówi się w Rosji: "narodził się dureń" lub "przeleciał cichy anioł", według uznania.
Wtenczas pod wrażeniem rozmów o ucieczce naszego towarzysza wpadła mi do głowy pewna
myśl. Zaproponowałem obecnym, wśród których byli Kropotkin i Bochanowski, aby każdy
opowiedział o własnych ucieczkach. Prawie każdy z nas miał jakieś przygody, więc taki wieczór
mógłby stać się bardzo interesujący. Propozycję moją przyjęto z gorącym aplauzem.
Kropotkin wymawiał się długo, twierdząc, że tyle razy opisywał już swoją ucieczkę, iż stało się
to nudne jak flaki z olejem. My jednak nalegaliśmy tak uporczywie, że musiał wreszcie ustąpić.
- Od pierwszego dnia po aresztowaniu - zaczął - powziąłem niezłomne postanowienie ucieczki
za wszelką cenę. Ale jeżeli istnieje w świecie coś niemożliwego, to chyba ucieczka z Twierdzy
Pietropawłowskiej. Robiłem plany, a raczej budowałem zamki na lodzie, gdyż sam zdawałem
sobie sprawę, jak są one fantastyczne. Tak minęły trzy lata. Pobyt w więzieniu do tego stopnia
zrujnował moje nie nazbyt mocne zdrowie, że prawie nic już nie jadłem i ledwo mogłem
utrzymać się na nogach. Na szczęście na początku 1876 roku przeniesiono mnie do szpitala
Mikołajewskiego. Po kilku miesiącach znacznie się tam poprawiłem, ale starałem się udawać
konającego. Słaniałem się na nogach, mówiłem ledwo dosłyszalnym szeptem, jakby język
odmawiał mi posłuszeństwa. Postępowałem tak, bo myśl o ucieczce ogarnęła mnie z nową siłą,
a ponieważ nadzór w szpitalu był dużo słabszy niż w twierdzy, trzeba było wszelkimi siłami
starać się pozostać tam jak najdłużej.
Doktor zalecił mi codzienne spacery, więc każdego dnia o pierwszej po południu
wyprowadzano mnie na duży szpitalny dziedziniec. Strażnik z karabinem nie opuszczał mnie
ani na chwilę. Powodowany nieodstępną myślą o ucieczce zacząłem uważnie przyglądać się
całemu otoczeniu.
Podwórze było ogromne. Brama, zwykle zamknięta, w tym okresie była otwarta, gdyż właśnie
(było to w lipcu) zaopatrywano szpital na zimę w drzewo opałowe. Ponieważ wożenie drzewa
miało trwać nie więcej niż tydzień lub dwa, przy bramie nie postawiono warty. Była to bardzo
pomyślna okoliczność. Spacerowałem w głębi podwórza akurat naprzeciwko bramy. Wartownik
tkwił stale w pobliżu, pomiędzy mną a bramą. Ponieważ jednak chodziłem wolniej od żółwia, a
jak wiadomo, dla zdrowego człowieka takie chodzenie jest bardziej męczące niż najszybszy
krok, żołnierz użył więc następującego wybiegu: chodził po linii równoległej z moją, ale o jakieś
pięć kroków bliżej bramy. W ten sposób mógł wydłużyć swą drogę w stosunku do mojej o
dziesięć kroków bez uszczerbku dla dozoru, ponieważ na każdym końcu swej linii był zawsze w
takiej samej odległości od bramy jak ja. Obliczenie to, które wartownik robił oczywiście na oko,
było teoretycznie słuszne. Skombinowałem jednak, że w chwili gdy obaj zaczniemy biec,
żołnierz odruchowo zechce mnie schwytać jak najprędzej I dlatego rzuci się w moją stronę,
zamiast biec wprost ku bramie i przeciąć mi drogę. W ten sposób będzie miał do pokonania
dwa boki trójkąta, a ja tylko jeden.
A więc na tym polegała moja przewaga. Mogłem liczyć, że przy jednakowej szybkości dobiegnę
do bramy wcześniej niż strażnik. Prawdę mówiąc spodziewałem się, że będę biegł szybciej, ale
nie byłem tego zbyt pewny, ponieważ wciąż jeszcze czułem się mocno osłabiony.
"Jeżeli - rozważałem - przy bramie będzie na mnie czekać powóz, do którego łatwo wskoczyć,
to ucieczka może się udać".
Zamierzałem właśnie napisać list do przyjaciół i przesłać im pierwszy rzut tego planu, gdy
otrzymałem od nich kartkę, zdradzającą, że oni również projektują coś podobnego.
Zaczęła się korespondencja. Nie będę opisywał planów i projektów wysuwanych i
odrzucanych, było ich tak dużo! Należało rozstrzygnąć kilka kwestii. Czy, jak proponowali
niektórzy, ktoś z naszych wejdzie na podwórze, aby w ten czy inny sposób zatrzymać
strażnika? Gdzie będzie stać powóz: przy bramie czy na rogu budynku szpitalnego, aby mniej
rzucał się w oczy? Czy oprócz woźnicy będzie w nim siedział ktoś swój?
Zaproponowałem plan najprostszy i zwyczajny, który został ostatecznie zaakceptowany. Nikt
nie będzie wchodził na podwórze. Powóz będzie czekać na mnie tuż przy bramie, ponieważ
czułem się zbyt słaby, aby dobiec do rogu. Jeden z moich przyjaciół, nieboszczyk Orest
Weimar, zaofiarował się siedzieć w nim w charakterze wielkiego pana, aby w razie potrzeby
pomóc mi wskoczyć jak najprędzej do powozu, a przede wszystkim natychmiast mnie ubrać,
ponieważ musiałem uciekać w samej bieliźnie.
W szpitalu nie dawano nam żadnego ubrania oprócz długiego szpitalnego szlafroka. Była to
niezgrabna kapota, szeroka, niewygodna i tak długa, że w czasie spaceru musiałem nosić w
ręku swój własny ogon. Ucieczka w takim stroju była nie do pomyślenia. Przed skokiem do
bramy należało zrzucić szlafrok i to w tempie błyskawicznym, gdyż strata jednej sekundy
mogła wszystko popsuć. Przez wiele dni ćwiczyłem się w swojej celi w najszybszym wykonaniu
tej operacji.
Stwierdziłem, że szybkie jej przeprowadzenie wymaga, aby rozdzielić ją na trzy zasadnicze
ruchy, jak to robią żołnierze przy manewrowaniu karabinem: raz, dwa, trzy.
Pozostawało najtrudniejsze - wybór odpowiedniej chwili. Zależało to oczywiście od sytuacji na
ulicach, przez które trzeba było jechać. Tabor z drzewem opałowym, patrol policyjny, kozak na
koniu - wszystko to mogło zniweczyć cały zamiar, tym bardziej że ulice, przez które mieliśmy
przejeżdżać, były wąskie i kręte. Należało więc otoczyć całą trasę czujną obserwacją i
zawiadomić mnie, kiedy nie będzie na niej żadnych przeszkód. W tymi celu zostali rozstawieni
wartownicy w czterech różnych punktach. Piąty wartownik po otrzymaniu sygnałów od tych
czterech powinien był dać mi ostateczny znak. Postanowiono, że znakiem tym będzie czerwony
dziecinny balonik. Balonik miał wylecieć spoza wysokiego muru szpitalnego, za którym stał
wartownik.
Ze swej strony proponowałem, aby postawiono jeszcze szóstego wartownika nieco dalej, przy
wylocie jednego z zaułków, ponieważ według moich obliczeń ten wąski zaułek miał taką
długość, że wóz, który wjechałby weń w momencie, gdy nasz powóz ruszy, niechybnie
zagrodziłby nam drogę; nie zdołałby dojechać do końca zaułka podczas trwania naszej jazdy
od bramy szpitala do początku zaułka. Ponieważ jednak brak było ludzi, tego szóstego
wartownika nie postawiono.
W oznaczonym dniu wyszedłem na przechadzkę bardzo podniecony i pełen nadziei. Ale patrzę i
patrzę w to miejsce muru, skąd miał wylecieć czerwony balonik - i nic! Zbliża się koniec
spaceru - i nic! Spacer się skończył, skończyła się moja nadzieja. Z właściwym wszystkim
więźniom przewrażliwieniem snułem najczarniejsze przypuszczenia i nie miałem żadnych
wątpliwości, że wszystko bezpowrotnie stracone.
A w rzeczywistości była to czysta bzdura. Dziwnym zrządzeniem losu nasi nie mogli nigdzie
dostać czerwonego balonika, ani na targu, ani w żadnym sklepie zabawkarskim, które oblecieli
tego rana. Wszędzie były tylko białe i niebieskie, których nie chcieli brać i słusznie, bo w
umówionych znakach nie wolno wprowadzać żadnych, choćby najdrobniejszych zmian.
Pobiegli wreszcie do sklepu wyrobów gumowych i kupili tam czerwony pęcherz, który napełnili
gazem. Lecz sporządzony tym sposobem balonik okazał się tak kiepski, że gdy wartownik
puścił sznurek, balon, zamiast poszybować w chmury, wzniósł się w górę zaledwie o kilka
arszynów i nie osiągnął nawet szczytu muru szpitalnego. Rozwścieczony wartownik próbował
wyrzucić go w górę wprost ręką, ale mu się to jeszcze bardziej nie udało.
Temu przypadkowi zawdzięczam wiele godzin męczarni, ale i swoje ocalenie zarazem,
ponieważ w tym momencie, gdy wypuszczono balonik, tabor wozów z drzewem wjeżdżał do
tego długiego zaułka, przy którym nie było wartownika. Zatarasowałby on nam drogę i wtedy
wszystko przepadłoby bez żadnej wątpliwości.
Nastąpiła przerwa dla przeprowadzenia korespondencji w sprawie koniecznych zmian.
Postawiono oczywiście nowego wartownika u wylotu długiego zaułka. Pociągnęło to za sobą
jednak modyfikację całego planu, gdyż z tego miejsca za murem, skąd powinienem otrzymać
ostateczny znak, nie można było dojrzeć sygnałów wszystkich pięciu wartowników. Należało
albo wprowadzić nowych ludzi do przekazywania sygnałów, albo zmienić ostateczny sygnał.
Wybrano to ostatnie.
Jeden z naszych wynajął pokój na drugim piętrze naprzeciwko szpitala. Z okien tego pokoju
można było widzieć nie tylko wszystkich pięciu wartowników, ale również podwórze, po którym
spacerowałem. Do sygnalizacji miały być użyte skrzypce, na których towarzysz nasz miał grać,
gdy wszystkie sygnały były w porządku, i przerywać za każdym razem, gdy zachodziła jakaś
przeszkoda. System ten miał jeszcze tę zaletę, że wskazując czas odpowiedni do ucieczki,
pozostawiał do mego uznania wybór najdogodniejszego momentu.
Pierwszego dnia, gdy wszystko było już przygotowane i powóz czekał na mnie przy bramie,
tym razem z mojej winy towarzysze musieli przeżyć kilka paskudnych chwil. Choroba moja
wzmogła się i poczułem się tak osłabiony, że nie zdecydowałem się na tę ostateczną próbę. Nie
wyszedłem wcale na spacer i towarzysze myśleli, że policja coś wykryła i dlatego nie
wyprowadzono mnie na dziedziniec.
Po dwóch dniach poczułem się zdrowszy i postanowiłem wykorzystać przerwę spowodowaną
moją chorobą.
Przygotowałem wszystko: przymocowałem buty, ponacinałem gdzieniegdzie szlafrok, aby go
łatwiej było zrzucić, jednym słowem wszystko.
Wyprowadzono mnie na spacer. Gdy się tylko zjawiłem na dziedzińcu, natychmiast zagrały
skrzypce. Muzyka brzmiała z pięć minut, ale nie chciałem wykorzystywać tej pierwszej
dogodnej chwili, gdyż na początku straż mimo woli jest zawsze bardziej czujna. I oto skrzypce
milkną: po dwóch minutach na dziedziniec wjeżdżają dwa wozy z drzewem. Skrzypce zagrały
znowu.
Tym razem postanowiłem wykorzystać tę chwilę. Spojrzałem na strażnika; szedł jak zwykle po
swojej linii w odległości pięciu kroków między mną a bramą. Spojrzałem na jego karabin.
Wiedziałem, że był nabity. Strzeli czy nie? Prawdopodobnie nie, bo ze względu na tak małą
odległość, która nas dzieliła, będzie liczył, że mnie złapie. Groźniejszy był bagnet w wypadku,
gdyby zawiodły mnie siły podczas tego rozpaczliwego biegu. Ale ten wypadek mnie nie
przerażał. Jeżeli pozostanę w więzieniu, to umrę na pewno. "Teraz albo nigdy" - powiedziałem
sobie. Chwytam szlafrok: raz!...
Nagle skrzypce umilkły,
Ręce mi opadły i poczułem się tak zmęczony, jakbym dźwignął ogromny ciężar.
Przez jeden z zaułków przeszedł patrol policyjny. Po upływie minuty skrzypce odezwały się
znowu.
No, teraz już czas!
Strażnik doszedł do końca swojej linii. Chwyciłem za szlafrok: raz, dwa, trzy. Już go nie ma, a ja
pomknąłem do bramy jak strzała. Krzyk, nawoływanie strażnika rozlega się za moimi plecami.
Jak przewidywałem, rzucił się w moją stronę, aby mnie złapać, zamiast biec na przełaj do
bramy. Dzięki temu wygrałem dwa kroki. Byłem jednak tak osłabiony, że nasi, patrzący z góry z
zapartym tchem na tę szaloną gonitwę, mówili, iż strażnik był w odległości trzech kroków ode
mnie, a bagnet, który wyciągnął przed siebie, prawie mnie dotykał. Nie widziałem nic z tego.
Słyszałem tylko jego dzikie wrzaski i krzyki wozaków składających drzewo w głębi dziedzińca.
Kiedy dobiegłem do bramy, zobaczyłem dorożkę, ale w pierwszej chwili ogarnęła mnie
wątpliwość, czy to nasza, ponieważ nie mogłem poznać siedzącego w niej przyjaciela
przebranego za oficera. Pragnąc zmusić go do odwrócenia się w moją stronę, klasnąłem w
dłonie ku najwyższemu zdumieniu naszych, obserwujących całą tę scenę, którzy przyjęli to
jako objaw radości. Oficer odwraca się, poznaję go i w jednej chwili siedzę w dorożce. Koń
pomknął jak wicher, a ja czuję na swych ramionach wojskowy szynel mikołajewski,
przygotowany wraz z czapką oficerską przez mego przyjaciela.
W szpitalu, jak się później dowiedziałem, powstała niesłychana panika. Na krzyk strażnika
wybiegł oficer ochrony Wraz z całym posterunkiem, a gdy dowiedział się, co się stało, stracił
zupełnie głowę, darł włosy, powtarzając:
- Przepadłem, przepadłem! Lećcie, łapcie go, łapcie!
I nie był w stanie wydać żadnego rozkazu. Jeden z naszych, ten, który grał na skrzypcach,
zbiegł szybko na dół, podszedł do oficera i współczująco wypytywał go, co się stało, kto uciekł,
jak, kiedy, dokąd i tym podobne, a oficer, nie posiadający się z rozpaczy, odpowiadał mu,
tracąc w ten sposób drogocenny czas.
Jakaś starucha dała okropną radę:
- No cóż! - powiedziała - pokręcą się, pokręcą i wyjadą na Newski. Na pewno. Wyprzęgnijcie
konie z tramwaju (przy szpitalu stał właśnie tramwaj) i pędźcie na przełaj. Cóż prostszego!
A my rzeczywiście tak jechaliśmy. Na szczęście nikt nie poszedł za radą przenikliwej wiedźmy.
Fragment książki "Rosja podziemna"
Sprawa ludu. Romanow, Pugaczow czy Pestel
Nota redakcyjna
Tytuł oryginału: Narodnoje dieło, Romanow, Pugaczow, ili Pestel. Bakunin napisał tę
broszurę w pierwszej połowie lipca 1862 roku, ukazała się zaś na początku września tegoż
roku i była wielokrotnie wznawiana i tłumaczona na języki obce.
Pewnym zaskoczeniem jest motyw przewodni broszury, opierający się na przeświadczeniu o
możliwości dokonania zmian w Rosji bez obalenia carskiego samowładztwa. Analizując
sytuację polityczną w Rosji, podziela on wiarę w liberalizm cara Aleksandra II i apeluje do
niego, by wyzyskał swą szansę dokonania w Rosji rewolucyjnych przemian "bez przelania
kropli krwi" oraz wyzwolenia całej Słowiańszczyzny. Pogląd taki prezentował Bakunin jeszcze
w swoim
przemówieniu w Sztokholmie w 1863 r.
, jednak poźniej od niego odejdzie, ostro
krytykując swoje iluzje. Na takie podejście w tamtym czasie miała na pewno atmosfera
nadziei w związku z wprowadzeniem przez cara reformy rolnej. Podobne poglądy głosiła
wówczas rosyjska organizacja Ziemia i Wola. W artykule Czto nużno narodu (napisanym
przez Mikolaja Ogariowa) opublikowanym w Kołkole 1 lipca 1861 roku, uważanym za
manifest organizacji, prezentowano jeszcze bardziej umiarkowane poglądy. Bakunin wiązał z
organizacją duże nadzieje, uważając za zalążek prawdziwie ludowej organizacji (zob.
Przemówienie w Sztokholmie).
W 1867 roku, kiedy Bakunin "powraca" do swojej "słowiańskiej" działalności, w piśmie
Byłoje skrytykował "iluzje którym, jak wielu innych uległ". Pisał, że przygotowane reformy
okazały się "trzema oszustwami", szlachta która wówczas przejawiała niezależność myśli
"wróciła pod obronne skrzydła samowładztwa". Te właśnie wydarzenia pokazały, że należy
"zniszczyć w sercu ludu resztę tej przeklętej wiary w cara, która na przestrzeni wieków
skazywała go na niewolnictwo".
Tekst za Michał Bakunin "Pisma Wybrane" t. 1, s. 201 -231. Przełożyła Zofia Krzyżanowska.
Publikacja w wersji elektronicznej: Anarchistyczne Archiwa 2006.
Sytuacja z każdym dniem staje się coraz bardziej poważna. I dla Rosjan nadeszła pora czynu.
Umilkły próżne zachwyty upojonej sobą literatury. Pod naciskiem okoliczności, groźnych już
dzisiaj, a zapowiadających się na przyszłość jeszcze bardziej groźnie, nawet najbardziej
lekkomyślni ludzie, nawet ci, których zupełnie zdeprawowała literacka gadanina - zaczęli się
zastanawiać. Dość już gadulstwa, gadulstwo jest niebezpieczne, gadulstwo jest
przestępstwem. Chodzi wszak o to, aby ratować siebie, rodzinę, mienie, ratować Rosję przed
katastrofą, przed ostateczną ruiną. Każdy musi teraz poważnie przemyśleć swoje poglądy
polityczne i swoją sytuację, a następnie powziąć decyzję: dokąd, ku czemu, z kim i za kim
iść?
Dopiero teraz nadszedł czas, gdy w Rosji mogą naprawdę powstać i rozwinąć się partie
polityczne. Jeszcze przed kilku miesiącami bardzo wiele ludzi nie wiedziało, do jakiego
należą obozu. Wprawdzie w teorii istniało wiele działów i poddziałów, lecz nie w życiu
praktycznym, ponieważ konkretne cele nie zostały jasno sprecyzowane. Wszyscy razem, jak
rozgadany i hałaśliwy tłum, parli naprzód ku wolności, jedni z przekonania, inni wiedzeni
instynktem, jeszcze inni, ulegając modzie, pozostali wreszcie, gnani strachem; zdawało się, że
w tym tłumie panuje jednomyślność i braterstwo. Lecz oto zabłysło pierwsze, blade jeszcze
zarzewie tych pożarów
, którymi grozi, być może, krwawa rewolucja rosyjska - i jałowy
zgiełk tłumu zamilkł. Tłum przycichł. Pożary były zupełnie przypadkowe: pożary w Rosji to
zwykłe, niemal regularnie występujące zjawisko, lecz wzburzone namiętności polityczne,
głównie zaś nędzny strach, który się tak często kryje za naszym krzykliwym bohaterstwem,
nadaje teraz inne znaczenie petersburskim pożarom. Pierwszy przykład dał rząd. Uznał on za
stosowne oskarżyć postępową młodzież
O wzniecanie pożarów i oszczerstwo to rozpowszechniał wśród narodu, aby podjudzić go
przeciwko studentom. Dawniej nikt spośród porządnej publiczności, kto interesuje się
literaturą, nie ośmieliłby się przyłączyć swojego głosu do oszczerczych narzekań władzy,
doprowadzonej do szału pod wpływem strachu. Nie zniosłaby tego opinia publiczna, która -
nawet za samego Mikołaja - potrafiła napiętnować sprzedajną literaturę i literatów trzeciego
departamentu
. Teraz mogą sobie użyć. Korzystając z ogólnego przerażenia rosnącego
wśród publiczności, która jeszcze nie przywykła do społecznych wstrząsów, spotykając się
tylko z gadaniem, nie z czynem - śmiało podnieśli w górę swój sztandar. Nie chcąc przerazić
słabych ludzi zbytnią szczerością, wypisali na nim słowo "Progres", ukrywając umiejętnie
oszczerstwa i denuncjacje pod tanimi liberalnymi frazesami. Nie ma wątpliwości, że na razie i
na krótko zdobędą oni dużą popularność. W okresie mikołajowskim rozpleniło się w Rosji
bardzo wiele słabych istot, bez zapału w sercu, bez żywej myśli w głowie, ale z ustami
pełnymi frazesów. W ostatnich czasach ludzie ci nie czuli się wśród nas dobrze. Czuli, że
trzeba przejść do czynów, do ofiar... Jest ich wielu i wszyscy oni schronią się pod
doktrynerskim sztandarem, pod skrzydłami niefrasobliwego rządu. Tym bardziej, że
odstępstwo jest jawne, a zdrada posiada niewinny pretekst i daje się ukryć pod wielkodusznie
brzmiącym frazesem: "Opowiadamy się za cywilizacją przeciwko barbarzyństwu", czyli za
Niemcami przeciwko narodowi rosyjskiemu... No cóż, idźcie z Bogiem. Pozostaje nam tylko
życzyć szczęśliwej drogi i powodzenia na nowym polu działania. Lecz miejcie się na
baczności, nie omylcie się w swoich rachubach. Nieraz już bywało, że gmachy, w których
ludzie chronili się przed burzą, pierwsze padały pod uderzeniami piorunów.
Gdyśmy się pozbyli starych, wątpliwych i nerwowych przyjaciół, siły nasze okrzepły. Teraz
potrzeba nam ludzi, którzy byliby do końca oddani sprawie Indu i na których można by było
liczyć, nasza partia bowiem stała się ostatecznie partią czynu. A czynem naszym jest - służyć
rewolucji.
Wiele ludzi zastanawia się jeszcze nad tym, czy w Rosji będzie rewolucja, czy też jej nie
będzie; nie dostrzegają oni, że w Rosji już teraz jest rewolucja. Zaczęła ona rozwijać się
stopniowo, przenikając głęboko we wszystkie tkanki umierającego z niedołęstwa państwa i
we wszystkie tkanki odradzającego się życia społecznego; ona rządzi wszystkimi, wszędzie i
wszystkim, bardziej skutecznie służą jej ręce rządu niż wysiłki własnych zwolenników, i nie
uspokoi się, nie zatrzyma się dopóty, dopóki nie przeobrazi świata Rosji, dopóki nie
wydźwignie i nie stworzy nowego świata Słowian.
Dynastia działa jawnie na własną zgubę. Zamiast popierać lud budzący się do życia - a gdyby
go zrozumiała, mogłaby wydźwignąć dom cesarski na nieznane dotychczas wyżyny potęgi i
sławy - zamiast popierać lud, hamuje go, upatrując w tym ratunek. Lecz gdzie są szczyty, tam
jest i przepaść; i ten sam lud niezrozumiany, znieważony, rozjątrzony śmiesznymi próbami
pigmejów, którzy usiłują powstrzymać jego niezłomnie logiczny bieg życia - może dom
carski wraz z jego wszystkimi niemieckimi doradcami i domorosłymi doktrynerami, wraz z
całą biurokratyczną i policyjną hołotą strącić w bezdenną przepaść... A szkoda!
Nieczęsto się zdarza, by dom carski mógł się podjąć tak wspaniałej, tak błogosławionej misji.
Aleksander II mógł bardzo łatwo stać się bożyszczem ludu, pierwszym rosyjskim carem
ziemskim, potężnym nie dzięki temu, że wzbudzał strach i stosował nikczemną przemoc, lecz
przez miłość, wolność i szczęście ludu. Gdyby się oparł na ludzie, mógłby stać się zbawcą i
wodzem całego słowiańskiego świata. Nie potrzeba było ani geniuszu, ani nawet tej
machiawelskiej umiejętności, dzięki której inni utrzymują się tak zręcznie i mocno. Potrzeba
było tylko rosyjskiego szerokiego, mocnego w dobroduszności i prawdzie serca. Cała
rosyjska - ba, cała słowiańska żywa rzeczywistość oddawała się Aleksandrowi w ręce, gotowa
stać się fundamentem jego historycznej wielkości. Wszak panowanie jego ojca, zgubne pod
każdym względem dla Rosji i dla Słowian, powinno go było nauczyć i zarazem posłużyć za
przestrogę w oczach narodu. Mikołaj ciemiężył Polskę; Aleksander powinien był Polskę
oswobodzić wraz ze wszystkim, co pragnie być Polską. Powinien był to uczynić i gwoli
sprawiedliwości, i po to, by uwolnić Rosję od niepotrzebnego ciężaru i jeszcze mniej
potrzebnej hańby oraz aby uwolniwszy się raz na zawsze od Niemców otworzyć sobie
szerokie wrota do świata Słowian. Mikołaj doprowadził system Piotrowy, system negacji i
ucisku ludu w imię państwa niemieckiego, do absurdalnej skrajności. Natężył sztuczne siły
swego państwa do tego stopnia, aż zachwiało się i upadło, przywalając jego samego.
Aleksander powinien był odczuć, że potworny gmach, wzniesiony kosztem milionów ofiar
ludzkich, kosztem potoków rosyjskiej i obcej krwi, dłużej utrzymać się nie może i że żadna
siła nie zdoła powstrzymać go od nieuniknionego upadku. Na ruinach państwa Piotrowego
może istnieć tylko Rosja ziemska, może istnieć tylko żywy lud. Trzeba było przygotować
miejsce dla ludu.
Początkowo zdawało się, że Aleksander II zrozumiał, na czym polega jego posłannictwo -
wprawdzie tylko w stosunku do Rosji, bo w Polsce od razu popsuł całą sytuację trzema
wypowiedzianymi słowami. I ileż zbrodni, ile nieszczęść, ile hańby dla nas, a krwawych ofiar
dla Polaków było skutkiem tych trzech wyrazów: "Point de reveries"! Teraz każdy może
osądzić, kto marzył w szalony i zbrodniczy sposób: Polacy czy Aleksander Mikołajewicz?
W pierwszym okresie swego panowania w Rosji był wspaniałomyślny. Proklamował wolność
narodów, wolność i nowe życie po tysiącletniej niewoli. Wydawało się, że pragnie on Rosji
ziemskiej, ponieważ w państwie Piotrowym istnienie wolnego ludu jest nie do pomyślenia. 19
lutego 1861 roku - pomimo wszelkich błędów, pomimo wszelkich braków, potwornych
sprzeczności i równie potwornej ciasnoty dekretu o oswobodzeniu włościan - Aleksander II
był największym, najbardziej ukochanym, najpotężniejszym carem, jaki kiedykolwiek w
Rosji panował. Lecz on tego wcale nie rozumiał, tak mało znał i odczuwał duszę ludu, był do
takiego stopnia Niemcem, że tego samego dnia, najuroczystszego z uroczystych dni w historii
Rosji - ukrywał się w swoim pałacu, otoczony strażą, w obawie przed buntem ludu.
Widocznie miał nieczyste sumienie, widocznie miał niedobre zamiary, widocznie nie chciał
dać prawdziwej wolności ludowi, który wierzył w niego i dotychczas jeszcze wierzy do
szaleństwa.
I rzeczywiście Aleksander II nie miał czystego sumienia. Nie pragnął on bynajmniej wolności
ludu, sama myśl o niej sprzeciwiałaby się wszystkim jego instynktom. Niemiec nie zrozumie i
nie pokocha nigdy ziemskiej Rosji. I w tym samym czasie, kiedy lud rosyjski oczekiwał, iż
wraz z panowaniem Aleksandra rozpocznie się nowe życie, on wraz ze swoimi doradcami
myślał tylko o tym, jakby umocnić, odnowić i - jeżeliby się tylko dało - rozszerzyć
nienawistny narodowi więzienny gmach państwa Piotrowego, przyczynę dwuwiekowej
martwoty rosyjskiej. Pragnąc więc rzeczy zgubnej, niemożliwej, której dziś przeprowadzić
nie mógłby nawet geniusz Piotra Wielkiego - gubi siebie i swój dom i gotów jest wtrącić
Rosję w krwawą rewolucję.
Brak zdrowego rosyjskiego rozsądku i brak serca dla ludu łączy się u cara z szaleńczym
dążeniem do utrzymania za wszelką cenę państwa Piotrowego. Biorąc te właśnie jego cechy
pod uwagę, można w pełni zrozumieć posunięcia Aleksandra, i różne sprzeczności dekretu o
oswobodzeniu włościan, i równie rujnującą, jak niebezpieczną i bezsensowną koncepcję stanu
przejściowego, i przyczyny nieludzkiej i głupiej strzelaniny do niewinnych chłopów w
różnych guberniach, i carskie oświadczenie, że lud innej wolności nie otrzyma, i studenckie
historie, i rozkaz uwięzienia w twierdzy szlachty twerskiej, i uporczywe dążenie rządu do
utrzymania stanu szlacheckiego wbrew woli samej szlachty, i obecny terror, i wreszcie
ostatnie słowo: Liprandi!
Liprandi, którego zabiła ogólna pogarda, zmartwychwstał. Jego
się wzywa na pomoc - on będzie Rosję ratował!... Kości zostały rzucone. Wydaje się, że
Aleksander II nie ma już drogi odwrotu. To nie my, to on jest czołowym rewolucjonistą i
niechaj na jego głowę spadnie krew, która się będzie lała!
A przecież on i tylko on mógł przeprowadzić w Rosji najwspanialszą i najbardziej zbawienną
rewolucję, nie przelewając ani jednej kropli krwi. Może to jeszcze i teraz uczynić; my jednak
tracimy nadzieję, czy można było rozwiązać problemy zachowując pokój, i to nie dlatego, że
jest już za późno, lecz że w końcu zwątpiliśmy, aby Aleksander Mikołajewicz mógł
zrozumieć, że tylko na tej jedynej drodze może uratować i siebie, i Rosję. Powstrzymać ruch
ludu, który się zbudził z tysiącletniego snu - to rzecz niemożliwa. Ale gdyby car stanowczo i
odważnie stanął na czele owego ruchu - wówczas potęga jego służąca dobru i chwale Rosji
nie miałaby granic. Na tej drodze nie grozi żadne niebezpieczeństwo, powodzenie jest
niezawodne.
Ludowi potrzebna jest ziemia - oddajcie mu całą ziemię. Lecz żeby nie zrujnować właścicieli
przez rzekomy wykup, niechże ziemia zostanie wykupiona nie przez włościan, lecz przez całe
państwo. Ludowi potrzebna jest wolność, całkowita wolność poruszania się, zajęć... Więc
dajcie mu tę wolność, wyzwólcie go spod kurateli rządowej, która go zawsze uciskała i
rujnowała, uwolnijcie go od urzędników, których nienawidzi tak samo jak szlachty. Dajcie
mu pełny samorząd gminny, rejonowy, obwodowy i państwowy. Lud nienawidzi stanów
utworzonych przez waszych pradziadów dla ciemiężenia narodu; a więc znieście te stany,
które obecnie są gotowe wyrzec się same wszystkich swych przywilejów, po części dlatego,
że przywileje te są dziś znikome, po części z pobudek szlachetnych, po części zaś ze strachu.
Niechaj w Rosji będzie jeden niepodzielny naród. I nie obawiajcie się, on będzie zdolny
rządzić sam sobą. Lud zna swoich ludzi i ludzie ci, proszę wierzyć, mają więcej rozsądku, niż
ma go szlachta wychowana w marnotrawstwie i próżniactwie. Nie obawiajcie się też, że
obwodowy samorząd zerwie więź istniejącą między prowincjami, że zginie jedność rosyjskiej
ziemi. Wszak autonomia prowincji będzie miała charakter nie polityczny, lecz wyłącznie
administracyjny, prawny, ustawodawczy tylko w sprawach wewnętrznych. I w żadnym kraju,
z wyjątkiem może Francji, nie ma w narodzie takiego poczucia jednolitości ustroju
państwowej całości i wielkości narodowej jak w Rosji. Tylko, że we Francji wiąże się z tym
pasja biurokratyczna, a w Rosji jej nie ma. Naród nie cierpi urzędników, a biurokratyczna
centralizacja, stosując z konieczności przemoc, niszczy tylko w narodzie poczucie jedności.
Dopiero wówczas zapanuje na ziemi rosyjskiej rzeczywista, dobrowolna jedność, kiedy
urzędnicze rządy zostaną zastąpione samorządem ludowym. Jedność ziemi rosyjskiej, którą
dotychczas uosabiał jedynie car, wymaga obecnie innego jeszcze przedstawicielstwa:
Ogólnonarodowego Soboru Ziemskiego.
Powiadają, że w Petersburgu najbardziej obawiają się Dumy Ziemskiej, myśląc, że wraz z nią
rozpocznie się w Rosji rewolucja. Czyżby doprawdy nie rozumiano, że rewolucja dawno się
już zaczęła? Niechaj się rozejrzą wokół siebie, niechaj wejrzą w siebie, niechaj porównają
swój obecny stan ducha z tym, co czuł rząd za panowania imperatora Mikołaja, i niechaj
powiedzą: czyż nie jest to prawdziwa i zupełna rewolucja? Jesteście ślepi, to prawda. Lecz
czy aż do tego stopnia, by sądzić, że można zawrócić z drogi lub też zbyć wszystko żartami?
A przecież nie o to chodzi, czy będzie rewolucja, czy też jej nie będzie, lecz o to, czy rezultat
jej będzie pokojowy, czy krwawy. Otóż mógłby być pokojowy i pomyślny, gdyby car wraz z
Soborem Ziemskim stanął na czele ruchu ludowego i rozpoczął zdecydowanie pracę nad
gruntownym i szerokim przeobrażeniem Rosji w duchu wolności i ziemstwa. Jeżeli jednak
oślepiony car zacznie się cofać lub też ograniczy się do połowicznych środków, jeśli będzie
szukał ratunku u Liprandiego - rezultat będzie straszliwy. Rewolucja zamieni się w bezlitosną
rzeź, i to nie wskutek proklamacji i sprzysiężeń rozentuzjazmowanej młodzieży, lecz wskutek
ogólnonarodowego powstania. Na Aleksandrze Mikołajewiczu ciąży straszna
odpowiedzialność. Może on jeszcze Rosję uratować od ostatecznej ruiny, może ją ocalić
przed rozlewem krwi. Czy to uczyni? Czy zechce to uczynić?
Bez Soboru Ziemskiego nic jednak zrobić nie może. Tylko Sobór Ziemski zdolny jest
przywrócić pokój w Rosji, odbudować kredyt publiczny i prywatny, zorganizować i
zagwarantować wykup ziemi oraz przywrócić we wzburzonym społeczeństwie spokój i
zaufanie. A samowładztwo? - powiecie. Lecz czyż ono rzeczywiście istnieje? To kaprys,
wczoraj kaprys Panina
, dzisiaj Gołownina
, jutro - Liprandiego. To jest nie
kontrolowane prawo zła, niemoc dobra - prawo stania się biernym i bynajmniej nie
zaszczytnym narzędziem w rękach dworskich, ministerialnych i kancelaryjnych sługusów -
prawo, które pozwala stronić od Rosji, nie znać jej, bruździć w niej, prawo, które pozwala
wtrącić Rosję w krwawą rewolucję.
Jeżeli jednak Sobór Ziemski ustosunkuje się wrogo względem cara? - Czyż to możliwe!
Wszakże na Soborze znajdą się przedstawiciele wysłani przez lud, który jeszcze dotychczas
żywi doń bezgraniczne zaufanie, tak wiele sobie po nim obiecując. Skąd więc wzięłaby się
wrogość? Nie ulega wątpliwości, że gdyby cesarz teraz zwołał Sobór Ziemski, znalazłby się
po raz pierwszy w otoczeniu ludzi prawdziwie mu oddanych. Jeżeli jednak ten chaos potrwa
jeszcze parę lat, nastrój ludu może ulec zmianie. W naszych czasach życie biegnie szybko.
Dziś lud jest za carem, przeciwko szlachcie, przeciwko biurokracji i przeciwko wszystkiemu,
co nosi niemiecki strój. W obozie oficjalnej Rosji lud traktuje wszystkich jako wrogów,
wszystkich - oprócz jednego tylko cara. Któż będzie namawiał lud przeciwko carowi? A
gdyby nawet ktoś zaczął, to czyż lud mu uwierzy? Czy to nie car oswobodził włościan wbrew
woli szlachty, wbrew połączonym wysiłkom biurokracji?
Rozczarować lud, zachwiać jego wiarę w cara może tylko sam car. Oto w czym tkwi
niebezpieczeństwo i, być może, główna przyczyna owego panicznego lęku, jaki odczuwają
ludzie w Petersburgu na sam dźwięk wyrazów: "Sobór Ziemski". I istotnie, lud rosyjski,
wyobcowany z życia politycznego, po dwustu latach po raz pierwszy spotka się w osobach
swych przedstawicieli twarzą w twarz ze swym carem. Decydująca chwila, chwila w
najwyższym stopniu krytyczna! Jak wzajemnie będą się sobie podobać? Od tego spotkania
zależeć będzie cała przyszłość i carów, i Rosji.
Przez dwadzieścia lat lud rosyjski jęczał pod jarzmem państwa moskiewsko-petersburskiego,
znosząc takie ciężary, takie męczarnie, takie udręki, jakich obcokrajowiec nie może sobie
nawet wyobrazić. Carowie byli bezpośrednią przyczyną jego niedoli. Oni to, zapominając o
przysiędze swego protoplasty, wybrańca ludu Michała Romanowa, stworzyli ową potworną
samowładczą centralizację, chracząc ją we krwi ludu. Oni to utworzyli owe wstrętne ludowi
kasty, kastę duchowną i kastę urzędniczo-szlachecką, które służyły za narzędzie zgubnym
celom samowładztwa; tym kastom oddali lud, jednym w niewolę duchową, drugim w niewolę
cielesną. Wybujała samowola półdzikiego szlachcica i ucisk barbarzyńskiej biurokracji
utrzymywały się jedynie dzięki mocy, woli i przy bezpośrednim poparciu carów. Carowie do
ostatniej chwili patrzyli na lud rosyjski z pogardą, jaką ma garncarz w stosunku do gliny.
Patrzyli jak na bezduszny surowiec, który musi przybrać taki kształt, jaki im się spodoba
samowolnie mu nadać. Pod koniec panowania Mikołaja pewien generał niemieckiego
pochodzenia powiedział do pułkownika, dowódcy doborowego pułku, który przyjął właśnie
partię nieszczęsnych chłopów-rekrutów: "Zabijcie mi choćby połowę z nich, lecz żeby druga
połowa była doskonale wymusztrowana". To, co Niemiec ośmielił się powiedzieć głośno, inni
robili po cichu. Życie prostego człowieka, wieśniaka, mieszczanina miano za nic. System
carski wyniszczył w ten sposób w ciągu jakichś dwustu lat więcej niż milion istnień ludzkich
- ot, tak sobie, bez żadnej potrzeby, po prostu wskutek jakiegoś bydlęcego lekceważenia
prawa i życia człowieka. I gdy dzika, doszczętnie zrujnowana szlachta trwoniła pieniądze
państwa, nasi carowie, w tym samym stopniu marnotrawni, równie dzicy i niewątpliwie
większą obarczeni winą - trwonili ludzki materiał.
I mimo to - fakt godny uwagi - lud rosyjski, główna ofiara caryzmu, nie utracił wiary w cara,
swe nieszczęścia przypisywał wszystkim: i ziemiaństwu, i urzędnikom, i popom - ale nie
carom. Istnieją co prawda sekty odszczepieńców, które przestały wznosić modły za cara; są
inne, które potajemnie nienawidzą carskiej władzy. Lecz sprzeciwu tego, choć powstał on w
łonie ludu, nie podziela bynajmniej jego większość, która wierzy jeszcze mocno w cara. Nie
miejsce tu na zgłębianie przyczyn tego doniosłego, niewątpliwego, a dla nas tak bardzo
ważnego faktu, ponieważ - czy nam się podoba, czy też nie - fakt ten decyduje niezawodnie o
naszej sytuacji i naszej działalności. Gdzie indziej starałem się go wyjaśnić, stwierdzając, iż
naród czci cara widząc w nim symbol jedności, wielkości i chwały ziemi rosyjskiej. I sądzę,
że się nie omyliłem. Co więcej: kiedy innym, bardziej chrześcijańskim ludom dzieje się źle,
powstanie zaś wydaje im się z jakichkolwiek przyczyn niemożliwe, szukają one pociechy i
nagrody w życiu pozagrobowym, w królu niebios, na tamtym świecie. Lud rosyjski ma realne
poglądy. Pragnie on pociechy na ziemi; jego bogiem na ziemi jest car, postać tak
wyidealizowana, choć przybrana w ciało i kształt ludzki, iż jej obraz jest przy tym jakby
najostrzejszą satyrą na prawdziwych carów. Car - ideał ludu rosyjskiego, to rodzaj
rosyjskiego Chrystusa, to ojciec i żywiciel rosyjskiego ludu, przepojony miłością i troską o
jego szczęście. Dawno by dał ludowi to, czego lud łaknie - i wolność, i ziemię. Lecz sam,
biedak, jest w niewoli: złoczyńcy bojarzy i źli urzędnicy nakładają mu pęta. Nadejdzie jednak
czas, w którym odzyska siłę ducha i wezwie lud swój na pomoc, wytępi szlachtę, popów i
zwierzchnictwo - wówczas w Rosji nastanie czas złotej wolności! Taki jest, zdaje się, sens
wiary ludu w cara. Lud oczekuje, że w lutym czy w marcu 1863 roku car spełni jego nadzieje.
Wszakże od dwustu przeszło lat, które przeżył w nieopisanych mękach, czekał na słowa
carskie i swoje zmartwychwstanie; dziś gdy wszystkie nadzieje, wszystkie jego oczekiwania
stały się pod wpływem carskich obietnic jeszcze bardziej żywe - czyż zgodzi się czekać
dłużej? - Nie sądzę.
Jeśli car nie zdecyduje się zwołać wszechrosyjskiej Ziemskiej Dumy w 1863 roku, Rosji grozi
straszne nieszczęście... I oto lud wyśle swoich przedstawicieli do cara-wybawcy. Wysłańcy
ludu z bezgranicznym zaufaniem i oddaniem zwrócą się do cara. Jeśli car oprze się na nich,
przyjmie z podobnym zaufaniem i miłością i zdecyduje się dobrowolnie dać ludowi to, czego
już teraz nie można mu odmówić - mógłby swój tron wynieść tak wysoko i ugruntować tak
mocno jak jeszcze nigdy dotychczas. Cóż jednak się stanie, gdy wysłannicy ludu zamiast cara
oswobodziciela, cara ziemskiego, zastaną petersburskiego imperatora w pruskim mundurze,
zastaną Niemca o ciasnym sercu, otoczonego tłumem niemieckich dygnitarzy? Co będzie,
jeżeli zamiast oczekiwanej wolności car nie da im nic albo bardzo niewiele, jeżeli zechce lud
zbyć słowami lub półśrodkami? Nie ujdzie to płazem caratowi, a przynajmniej
petersburskiemu, niemieckiemu, holsztyńsko-gottorpskiemu carstwu. Wszak przywiązanie
ludu do cara nie ma dworskiego, niewolniczego charakteru, lecz religijny. I religia ludu nie
jest niebiańska, lecz ziemska, pragnąca zadośćuczynienia na ziemi. W powszechnym
poczuciu ludu wybiła już, zdaje się, obiecana godzina spełnienia i lud nie pozwoli minąć jej
bez śladu. A wtedy znowu grozi krwawa rewolucja.
Gdyby w tej decydującej chwili, w której rozstrzygać się będzie kwestia życia i śmierci,
pokoju i rozlewu krwi dla cara Rosji, stanął przed wszechnarodowym soborem car ziemski,
car dobry, car szczery, kochający kraj bardziej niż siebie samego, ufający całkowicie miłości
ludu, gotowy zorganizować lud według jego woli - czegóż by taki car nie mógł dokonać z
takim ludem! Któż ośmieliłby się powstać przeciwko niemu? Niby w chwili cudu odrodziłyby
się pokój i wiara, znalazłyby się i pieniądze, i wszystko zorganizowałoby się prosto,
naturalnie, nie przynosząc nikomu uszczerbku, swobodnie dla wszystkich... Pod
przewodnictwem takiego cara Sobór Ziemski mógłby budować nową Rosję na wolnych,
szerokich podstawach, bez wstrząsów, bez ofiar, nie potrzebując potęgować walki i uciekać
się do hałaśliwej propagandy. Mógłby to uczynić, ponieważ wola i potrzeby ludu są znane,
ponieważ lud wykształcił w sobie krzepki, zdrowy rozum, zalążek przyszłej organizacji,
ponieważ żaden zły zamiar i żadna wroga siła nie byłyby w stanie walczyć przeciwko
zjednoczonej potędze cara i ludu.
Czy można żywić nadzieję, że taki sojusz powstanie? Powiemy otwarcie: nie. Lud jest
niewątpliwie carowi oddany, ale car się go boi. Boi się, gdyż go nie kocha, gdyż nie chce
wyrzec się wobec niego swojej niemieckiej pychy, swojej płytkiej imperatorskiej samowoli,
boi się, gdyż prawdopodobnie czuje, że z tym ludem żartować nie wolno. Zdecydowałby się,
być może, jeszcze mu zaufać, licząc na jego ślepe przywiązanie, gdyby nie silniejsza ponad
wszystko obawa przed wpływem czołowej rewolucyjnej młodzieży. Obecnie jednak jest to
lęk zupełnie nieuzasadniony! Gorzko się do tego przyznać, myślę jednak, że w imię
przyszłego powodzenia rewolucyjnej sprawy nie powinniśmy ukrywać tej prawdy, iż
dotychczasowe wpływy naszej partii na lud równały się niemal zeru. Propaganda rewolucyjna
nie znalazła jeszcze do niego dostępu i nie potrafiła zachwiać jego szalonej, nieszczęsnej
wiary w cara. Rozbrat istniejący między ludem a nami nigdy jeszcze nie był tak wielki i nikt z
nas nie zdołał przekroczyć przepaści, która nas od ludu dzieli. Jesteśmy gotowi żyć jego
życiem, jego myślą, lecz on nas nie zna i niewątpliwie stanąłby przeciwko nam, po stronie
cara, ponieważ cara też nie zna... Jeżeli więc chcecie mieć do czynienia z ludem wolnym od
naszych wpływów - zwołajcie go teraz. Gdy bowiem zaprzepaścicie tę chwilę, to nasza
postępowa młodzież, nasza nadzieja i nasza siła, utoruje sobie wreszcie doń drogę, i ponad
fatalną przepaścią poda mu dłoń. Wy będziecie temu winni.
Czemuż to jednak młodzież nie idzie z wami, czemu się zwraca przeciwko wam? To wasze
nieszczęście; wielkie nieszczęście, ponieważ młodzież już sama przez się jest prawem, siłą,
zwłaszcza kiedy nie zamykając się we własnym egoistycznym świecie, gwałtownie, z
zapałem rwie się ku ludowi, by jemu służyć. Dla takiej młodzieży nie ma przeszkód nie do
pokonania. Lud, sam młody i sam pełen zapału, wcześniej czy później wezwie ją do tej
służby. Czemuż więc młodzież jest przeciwko wam? Zmarły niedawno przywódca partii
demokratycznej w Stanach Zjednoczonych, pułkownik Douglas, podczas ostatnich wyborów
prezydenckich powiedział do jednego ze swych przyjaciół: "Nasza sprawa przegrana,
młodzież jest przeciwko nam!" Głębokie słowa! Młodzież, jak lud, działa instynktownie,
instynkt zaś ciągnie zawsze w stronę życia, w stronę prawdy... Zwycięstwo jest tam, gdzie
młodzież. Młodzież może się mylić w swym rozumowaniu, lub ściślej - może się mylić w
wyrażaniu swych myśli, ale uczucia mylą ją rzadko. A uczucie naszej młodzieży odstręcza ją
od was z wielką siłą. Wy, panowie doktrynerzy wszelkiego rodzaju, żywicie do niej
nienawiść, podobnie jak nie lubią jej nauczyciele szkolni, którzy czują, że ona ma prawo z
nich drwić. Młodzież was unika, gdyż jesteście przepojeni faryzeuszowską pedanterią,
kłamstwem i martwotą; a ona łaknie przede wszystkim życia, wolności i prawdy. Czemuż
jednak porzuciła cara, czemu oświadczyła się przeciwko temu, kto pierwszy ogłosił wolność
ludu?
Nikt nie ośmieli się wyrzucać młodzieży egoizmu. Oklaskiwała wieść o oswobodzeniu
włościan, teraz gotowa jest oddać wszystko, nawet samą siebie, aby tylko lud rosyjski był
wolny. Niewątpliwie, częściowo pociągnęły ją abstrakcyjne ideały rewolucjonistów i wielkie
słowo "republika". To jednak przyczyna bardzo powierzchowna i drugorzędna. Większość
naszej przodującej młodzieży dobrze, zdaje się, rozumie, że w naszym rosyjskim ruchu nie,
da się zastosować zachodnich abstrakcji, czy to konserwatywnych, czy liberalno-
burżuazyjnych, czy nawet demokratycznych. Rozumie, że nasz ruch jest niewątpliwie i
demokratyczny, i w najwyższym stopniu socjalny, lecz że z tym wszystkim rozwija się on w
warunkach całkowicie odmiennych niż te, wśród których rozwijały się podobne ruchy na
Zachodzie. Przede wszystkim - i jest to jedna z najważniejszych jego właściwości - ruch nasz
nie opiera się na wykształconej i uprzywilejowanej grupie ludności kraju, jak to było w
okresie dekabrystów. Obecnie główną rolę odgrywać w nim będzie lud. On jest głównym
celem i jedyną istotną siłą całego ruchu. Młodzież rozumie, że życie poza ludem staje się
rzeczą niemożliwą i że kto chce żyć, musi żyć dla ludu. Tylko w nim jest życie i przyszłość,
poza nim - martwy świat. Lud ten jednak występuje na scenę nie jako czysta karta, na której
każdy według swego upodobania może zapisać ulubione myśli. Bynajmniej, karta ta jest już
po części zapisana i - choć pozostało na niej jeszcze dużo, dużo pustego miejsca - braki te
wypełni sam lud. Nikomu nie może powierzyć tego zadania, ponieważ nikt w oświeconym
rosyjskim świecie nie żył jeszcze jego życiem. Lud rosyjski nie porusza się na gruncie
oderwanych zasad, nie czyta ani zagranicznych, ani rosyjskich książek, obce mu są jeszcze
zachodnie ideały, a więc wszelkie próby konserwatywnego, liberalnego, a nawet
rewolucyjnego doktrynerstwa, usiłujące podporządkować go jakiemuś kierunkowi - będą
daremne. Tak jest, dla nikogo ani dla niczego nie wyrzeknie się on swego życia. A żył wiele,
bo wiele cierpiał. Pomimo straszliwego ucisku carskiego systemu, nawet w czasie tej
dwuwiekowej niemieckiej negacji tworzył on swoją własną wewnętrzną, żywą historię.
Wypracował własne ideały i obecnie stanowi potężny świat, świat swoisty, zamknięty i
zwarty mocno w sobie, świat tchnący wiosenną świeżością, w którym czuje się gwałtowny
pęd naprzód. Nadeszła, zdaje się, jego pora; lud dojrzał, by wyjść na zewnątrz, w świat,
pragnie on wypowiedzieć swe słowo i rozpocznie działać jawnie. Wierzymy w jego
przyszłość, żywimy nadzieję, że on - wolny od zakorzenionych, na Zachodzie uznanych za
prawo, przesądów religijnych, politycznych, prawnych i społecznych - wniesie do historii
nowe zasady i wytworzy nową kulturę: nową wiarę, nowe prawo i nowe życie.
Przed tak wielkim, poważnym, a nawet groźnym obliczem ludu błaznować nie wolno.
Śmieszną i wstrętną rolę nieproszonych szkolnych nauczycieli młodzież pozostawi trupom
moskiewskiego i petersburskiego uprzywilejowanego dziennikarstwa. Sama zaś zdobędzie się
na bohaterski czyn, nie nauczający, lecz oczyszczający, bohaterski czyn zbliżenia się i
pojednania z ludem. Wszak niemal cała młodzież - ze względu na swe pochodzenie,
wykształcenie, życiowe i myślowe nawyki, wreszcie ze względu na wszystkie swoje
społeczne stosunki - żyje poza ludem; należy ona do tego uprzywilejowanego oficjalnego
świata, nie bez przyczyny znienawidzonego przez lud, który dostrzega w nim główne źródło
całej swej niedoli. Dążenia młodzieży są czyste i szlachetne; ona sama nienawidzi swego
wyjątkowego położenia i jest gotowa wszystko złożyć ludowi w ofierze, aby tylko zechciał
przyjąć ją do swojej społeczności. Lecz lud jej nie zna i - sądząc ją po sposobie ubierania się,
wysławiania się, głównie zaś według trybu jej życia tak zupełnie odmiennego od jego trybu -
uważa młodzież za wroga. Jakżeż tu można nauczać? Czyż nauczanie jest możliwe bez
zaufania i dobrej woli ucznia? A wreszcie - czego będziemy uczyć? Wszak ostatnim wyrazem
całej naszej przemądrzałości, jeżeli pominiemy nauki przyrodnicze i matematyczne, jest tylko
negacja tak zwanych niezmiennych praw zachodniej nauki, całkowita negacja Zachodu. Lecz
lud nasz nigdy się Zachodem nie entuzjazmował; dlatego też i negacja Zachodu nic go nie
obchodzi. Co więcej i co najważniejsze: my z całą naszą nauką jesteśmy nieskończenie od
ludu ubożsi. Lud nasz, być może, jest nieokrzesany, niepiśmienny, nie mogę jednak
powiedzieć, że - nierozwinięty, ponieważ jego historyczny rozwój przebiegał z większą siłą i
po bardziej istotnych drogach niż nasz rozwój; nie czyta on jeszcze żadnych książek poza
nielicznymi swoimi książkami. Lecz jest w nim życie, przejawia się w nim siła, istnieje w nim
przyszłość; on jest... A nas właściwie nie ma, nasze życie jest puste i pozbawione celu. Nie
ma dla nas czynu ani pola do czynu. I jeżeli przyszłość istnieje dla nas, to jedynie w ludzie. A
więc lud może się obejść bez nas, lecz my bez niego obejść się nie możemy.
Niewątpliwie, złączeni z ludem i przez lud przyjęci - możemy mu przynieść wiele pożytku.
Tak jest, przyniesiemy mu gorzkie doświadczenie tego nieudanego zachodniego życia, które
przeżyliśmy wraz z Zachodem, zdolność uogólniania i ścisłej definicji faktów, jasność
świadomości. Obeznani z historią i nauczeni cudzym doświadczeniem, możemy ochronić lud
przed oszustwem, możemy mu pomóc w wyrażaniu jego woli. Ot, i wszystko. My
przyniesiemy mu formy życia, lecz on nam da samo życie. Kto da więcej? Oczywista, lud -
nie my.
Zbliżenie z ludem jest konieczne, jest kwestią życia i śmierci nie dla ludu, lecz dla nas, dla
całej naszej działalności. Kwestia to trudna, wymaga bowiem głębokich przeobrażeń z naszej
strony, nie tylko zewnętrznych, lecz i wewnętrznych. Broda, ubiór rosyjski, twarde dłonie,
szorstka mowa - nie czynią jeszcze z nikogo rosyjskiego człowieka. Trzeba, żeby nasz rozum
nauczył się pojmować rozum ludu i żeby nasze serca nauczyły się bić w jednym rytmie z jego
wielkim, dla nas jeszcze nie znanym sercem. Powinniśmy w nim widzieć nie środek, lecz cel;
patrzeć na niego nie jak na materiał naszej rewolucji, nie jak na "mięso wyzwolenia"; lecz
spojrzeć na siebie, jeśli lud się na to zgodzi, jak na sługi jego sprawy. Słowem, powinniśmy
go pokochać mocniej niż siebie, żeby i on nas pokochał i powierzył nam swoją sprawę.
Kochać gorąco, oddawać się całą duszą, przezwyciężać olbrzymie trudności i przeszkody, siłą
miłości i ofiary zdobyć stwardniałe serce ludu - oto zadanie młodości. Oto jej posłannictwo!
Ona musi się uczyć od ludu, a nie próbować uczyć lud. Jego powinna wywyższać, nie siebie, i
całkowicie oddać się jego sprawie. Wtedy dopiero lud ją uzna.
Niektórzy młodzieńcy są jeszcze pełni strasznego samozaślepienia i zgoła nie rozumieją
naszej krytycznej sytuacji. Dowodzi tego odezwa "Młoda Rosja"
. Krzyczą i decydują, jak
gdyby cały lud był po ich stronie. A tymczasem lud stoi jeszcze po drugiej stronie przepaści i
nie chce was słuchać, co więcej, jest nawet gotów bić was na pierwsze skinienie cara. Cóż
więc - męczeństwo? Przecie męczeństwo ma rację bytu, jeżeli męczennicy pracują dla
sprawy. Redaktorom "Młodej Rosji" stawiam dwa poważne zarzuty. Po pierwsze, popełniają
przestępstwo, odnosząc się z szalonym i prawdziwie doktrynerskim lekceważeniem do ludu;
po drugie, bezceremonialnie, nietaktownie i lekkomyślnie ustosunkowują się do wielkiej
sprawy jego wyzwolenia, choć dla powodzenia tej sprawy gotowi są złożyć życie w ofierze.
Widocznie tak mało są wdrożeni do prawdziwej działalności, że wciąż się im wydaje, iż żyją
w świecie abstrakcji. W teorii wszystko uchodzi. W praktyce, zwłaszcza w takich czasach jak
nasze - to, co nie jest pożyteczne, staje się szkodliwe. Ukazanie się "Młodej Rosji" wyrządziło
stanowczo krzywdę ogólnej sprawie, choć sprawcami tej krzywdy byli ludzie pragnący tej
sprawie służyć. Bez dyscypliny, bez organizacji, bez skromności wobec wzniosłego celu
będziemy jedynie radowali naszych wrogów i nigdy nie osiągniemy zwycięstwa.
Odezwy redaktorów "Młodej Rosji" nie można jednak traktować poważnie, nie można
Uważać, iż wyraża ona myśli postępowej młodzieży. Po prostu zebrało się kilku śmiałych
młodzieńców i wydało odezwę... To wystarczyło, żeby śmiertelnie przerazić naszych
biednych władców. Prawda, że młodzieńcy mówią i o "ogólnym zebraniu", i o
"prowincjonalnych komitetach tajnego stowarzyszenia rewolucyjnego". Była to jednakże
czcza gadanina, aby nadać sobie większej powagi i dostarczyć niepotrzebnych emocji
przewrażliwionemu rządowi. Olbrzymia większość naszej młodzieży należy do partii
ludowej, do partii, która postawiła sobie jako jedyny cel zwycięstwo sprawy ludu. Partia ta
nie wyznaje przesądów, które by kazały iść za carem czy też przeciwko carowi, i gdyby sam
car, który rozpoczął wielkie dzieło, później nie zdradził ludu - partia ludowa nie byłaby go
nigdy opuściła. I dziś nie jest jeszcze za późno.
I dziś ta sama młodzież radośnie poszłaby za nim, gdyby tylko stanął na czele ludu; żadne
zachodnio rewolucyjne przesądy nie powstrzymałyby jej, bo tam gdzie jest życie, gdzie jest
prawda, gdzie rozstrzygają się losy ludu - tam jest młodzież. Ileż by wtedy młodej i
szlachetnej energii, ile żywych sił, ile rozumu znalazło się na jego usługi, dla dokonania
wielkiego dzieła - zapewnienia pokoju i odbudowy Rosji.
Rosja wkroczyłaby spokojnie i zdecydowanie na szeroką drogę swobodnego rozwoju, gdyby
zaś wewnętrznie okrzepła, szybko odzyskałaby i na zewnątrz swój utracony urok. Wielkość
Rosji jest dla ludu tak cenna, że nigdy z niej nie zrezygnuje. Tyle go ta wielkość kosztowała
ofiar!... Lecz zrozumiałą jest rzeczą, że wielkość tę obecnie powinno się budować na innych
podstawach. Mniejsza o wielkość typu Piotra, Katarzyny, Mikołaja, skazującą naród rosyjski
jednocześnie na sromotną rolę kata i niewolnika-męczennika! Szukaliśmy mocy i chwały, a
znaleźliśmy hańbę, zasłużyliśmy na nienawiść i przekleństwa udręczonych przez nas narodów
i doprowadziliśmy do klęski i sromotnej niemocy. Dzięki Bogu! Nasze dwuwiekowe
więzienie, państwo Piotrowe, wreszcie runie. Nie ma siły, która by je przywróciła. My sami
strącimy je w przepaść i zdobędziemy wolność. Wolność dla bohaterskiej Polski, Białorusi,
Litwy, Ukrainy. Niechaj Polską będzie wszystko, co pragnie być Polską. Wolność dla
Finlandii, wolność dla Czuchońców i Łotyszów w prowincjach nadbałtyckich! A Niemcy
niechaj idą do Niemiec - już pora.
Gdyby car zrozumiał, że w obecnej chwili powinien stanąć na czele nie przymusowej
centralizacji, lecz swobodnej federacji wolnych narodów, to w oparciu o trwałą, odrodzoną
siłę, w sojuszu z Polską i Ukrainą, po zerwaniu wszystkich nienawistnych związków z
Niemcami, wzniósłby śmiało wszechsłowiański sztandar i stałby się oswobodzicielem świata
słowiańskiego!...
Marzenie! - powiedzą mi na to; tak, oczywiście - marzenie. Lecz tylko dlatego marzenie, iż w
Petersburgu brak myśli, brak serca, brak woli, dlatego, że nasz car, w przeciwstawieniu do
króla Dawida, szuka zawsze korony, a znajduje krowę. Powtórzymy raz jeszcze: żadnemu
carowi nie było dane tak wiele, toteż tym więcej wymaga się od niego.
Co się tyczy Petersburga - nie ma żadnej nadziei. Car obrał drogę zgubną dla siebie i całej
Rosji. Jak beznadziejnie chory otoczył się szarlatanami - nadszedł czas dla naszych Neckerów
i Colonne'ów. Obecnie gabinet - jeune, intelligent et fort - naśladując zaprzyjaźniony dziś z
nami rząd, chce zwieść Rosję formami bez treści: z wolnością na ustach zamierza
kontynuować dzieło grzesznej samowoli. Zapomina jednak o tym, że oszustwo możliwe jest
tylko w kraju wyczerpanym walkami politycznymi, nas zaś oszukać nie można, ponieważ u
nas życie zaczęło się dopiero wczoraj, znajdujemy się w fazie przypływu, a nie odpływu
namiętności, nasza tragedia jeszcze przed nami... Choć nasi ministrowie są mądrzy,
Aleksander Mikołajewicz w pełni im nie dowierza. Wezwał on na pomoc znakomitego
doktora Liprandiego, który leczy za pomocą heroicznych środków i bez wątpienia tragedię
przyśpieszy. Wielką teraz pociechą rządu petersburskiego jest lud ze swym przywiązaniem do
cara. Grozi się młodzieży rewolucyjnej ludem. "Wystarczy, by car skinął ręką, a studentów
nie będzie". Tak jest, niewątpliwie studenci by zginęli; ale nazajutrz zginęłaby też szlachta w
całej Rosji, a wraz ze szlachtą cała biurokracja zginie pod toporem; i wy, kochani, zginiecie.
Nuże, spróbujcie skinąć dłonią! Pozostanie tylko lud i car. Lecz cóż ów car zdoła począć z
owym ludem? Wszak nasz car jest carem biurokratycznym, szlacheckim, nie ziemskim. On
sam zatonie we krwi szlacheckiej, żeby ustąpić miejsca jakiemuś Pugaczowowi! Może więc
lepiej spróbować środków Mikołaja: knuta, szubienicy i Sybiru? Dobre to środki. Ale chyba
wam teraz nie pomogą. Wszak strach w Rosji zniszczono. Pójdą na miejsce kaźni, drwiąc z
was. Zresztą nawet i tchórzom nie opłaca się cofać przed waszym strachem. W Rosji istnieje
teraz strach straszniejszy - strach przed powstaniem ludowym. Jeżeli więc wypadnie wybierać
między toporem a szubienicą - to oczywiście lepiej zginąć mając świadomość swego
wzniosłego bohaterstwa aniżeli jako ofiara fatalnego narodowego nieporozumienia.
Możecie się uciec do jeszcze jednego sposobu - do wojny. Wojny narodowej przeciwko
Niemcom, w sojuszu z Włochami i Francją, wojny chociażby o wolność Słowian, aby tylko
ludowi rosyjskiemu nie dać wolności. Istotnie, wojna z Niemcami jest sprawą słuszną, a
przede wszystkim nieodzowną ze względu na Słowian, w każdym razie lepszą niż gwałt
zadawany Polakom dla dogodzenia Niemcom. Wyzwolony naród rosyjski będzie walczyć za
oswobodzenie Słowian spod tureckiego i niemieckiego jarzma. To jego potrzeba, konieczność
i święty obowiązek. Lecz wy, wrogowie rosyjskiej i polskiej wolności, jaką dacie wolność
Słowianom? Czyżbyście chcieli po raz setny zastosować swe stare, haniebne, oszukańcze
sposoby? Jeśli nie zaspokoicie nikogo i nic nie rozstrzygniecie u siebie w domu, na czym się
będziecie mogli oprzeć? Nawet na utrzymanie wojska będziecie musieli zaciągnąć kredyt,
otrzymać obce subsydia. I staniecie się narzędziem służącym obcym celom, sami nic nie
osiągniecie, Rosję zaś zniszczycie ostatecznie. A może zamierzacie właśnie doprowadzić ją
do wyczerpania? Może chcecie uspokoić ją głodem? Baczcie, byście się nie przeliczyli: wojna
nie przeszkodziła u nas ani pugaczowszczyźnie, ani buntowi nowogrodzkiemu.
Wszystkie jednak Wasze starania są daremne. Nie pomoże wam ani wojna, ani wykręty
rzekomo liberalnego (?!) gabinetu, ani też jawna reakcja. Lud przebudził się i czeka swej
godziny; samiście się do tego przyczynili. Kokietując go i podżegając przeciwko młodemu,
wykształconemu pokoleniu, rozbudzacie w nim świadomość własnej siły, aż wreszcie siłą
zdobędzie to, czego mu dobrowolnie dać nie chcecie.
Istnieje tylko jeden środek, pozwalający pokojowo rozwiązać obecny i nieunikniony kryzys:
Ogólnonarodowy Sobór Ziemski, który by rozstrzygnął ziemskie sprawy ludu. Jest to jedyny
środek ocalenia, którym car rozporządza. Lecz car nie chce go użyć. To znaczy, że łaknie
krwi.
Kiedy gubią kraj władcy, wówczas prywatni ludzie mają obowiązek kraj ratować. Wszystkim
prawdziwym konserwatystom, mającym dość rozumu, aby pojąć i przewidzieć konieczność
wydarzeń, wszystkim kupcom, popom i szlachcie, urzędnikom wojskowym i cywilnym,
miłującym spokojne i pokojowe bytowanie i pragnącym zachować życie, mienie, żony,
siostry i dzieci, wszystkim, komu jest drogie szczęście i sława Rosji - radziłbym dobrze się
nad tym zastanowić. Wszak na swobodną rozwagę pozostało już czasu niewiele. Nie byłoby
źle, gdyby mogli się porozumieć i utworzyć olbrzymie konserwatywne stowarzyszenie, które
proponowałbym nazwać: stowarzyszenie ratujące Rosję przed carską krótkowzrocznością i
przed występną szarlatanerią gabinetu; i niechaj wzniosą chóralny głos na rzecz Soboru
Ziemskiego, który jest jedynym sposobem zapobiegającym krwawej i niszczycielskiej
katastrofie.
My zaś, rewolucyjne partie, cóż mamy czynić? My zespolimy się także i staniemy pod
sztandarem "Sprawy Ludu". Chcemy o nią walczyć na drodze ludowej i nie zatrzymamy się
dopóty, dopóki jej całkowicie nie zrealizujemy.
My chcemy i żądamy:
1. Żeby cała ziemia rosyjska stała się własnością całego narodu, tak iżby nie było ani jednego
Rosjanina, który by nie posiadał jakiejś części rosyjskiej ziemi.
2. Chcemy ludowego samorządu - gminnego, rejonowego, powiatowego, obwodowego i
wreszcie państwowego z carem lub bez cara, wszystko jedno - jak zechce lud. Lecz żeby w
Rosji nie było biurokracji i żeby zamiast biurokratycznej centralizacji panowała niezależna
federacja obwodowa.
3. Chcemy, ażeby Polska, Litwa, Ukraina, Finlandia i Łotwa nadbałtycka, jak również kraje
kaukaskie odzyskały całkowitą wolność, prawo rozporządzania sobą i urządzenia się według
własnej woli, bez żadnej ingerencji z naszej strony, czy to bezpośredniej, czy pośredniej.
4. Chcemy ustanowić braterski związek, a jeśli to możliwe - federację z Polską, Litwą,
Ukrainą, z mieszkańcami strefy nadbałtyckiej i z narodami Kraju Zakaukaskiego. Chcemy się
zobowiązać, że zawsze będziemy gotowi pomagać im przeciwko wszelkiej przemocy,
przeciw wszystkim wrogom zewnętrznym, szczególnie zaś Niemcom, wówczas gdy
wspomniane kraje i narody same nas wezwą na pomoc.
5. Wraz z Polską, Litwą, Ukrainą chcemy podać pomocną dłoń naszym braciom Słowianom,
zamęczanym obecnie pod jarzmem królestwa pruskiego, imperium austriackiego i tureckiego;
zobowiązujemy się, że nie schowamy miecza do pochwy, dopóki choćby jeden Słowianin
pozostanie w niemieckiej, tureckiej lub innej jakiej niewoli.
6. Będziemy się starać o ścisły związek z Włochami, z którymi dzielimy wspólne uczucia,
interesy i wrogów; z Węgrami, którzy tak samo jak my nienawidzą monarchii austriackiej - z
tym jednak zastrzeżeniem, że przestaną całkowicie gnębić Słowian; z Rumunami, a nawet z
Grekami, jeżeli pozostawią oni w spokoju Bułgarów, zadowalając się samym sobą, zapomną
o pysznych, przeciwwolnościowych, a co najważniejsze daremnych bizantyjskich
marzeniach.
7. Będziemy dążyć wraz ze wszystkimi słowiańskimi plemionami do urzeczywistnienia
skrytego marzenia Słowian do utworzenia wielkiej i wolnej wszechsłowiańskiej federacji, w
której każdy naród - czy to duży, czy mały - będzie jednocześnie narodem wolnym i
członkiem bratersko związanym z innymi narodami: żeby kaźdy bronił wszystkich i wszyscy
każdego, żeby w związku braterskim nie było oddzielnych państwowych sił, żeby nie było
niczyjej hegemonii, lecz istniała jedyna niepodzielna siła ogólnosłowiańska.
Oto szeroki program słowiańskiej sprawy, oto niezbędne ostatnie słowo sprawy
ludoworosyjskiej. Tej właśnie sprawie poświęciliśmy całe nasze życie.
Teraz z kim, dokąd i za kim pójdziemy? Dokąd? Już powiedzieliśmy. Z kim? Też
powiedzieliśmy: oczywiście z nikim innym - tylko z ludem. Ale za kim pójdziemy? Czy za
Romanowem, czy za Pugaczowem, czy też - za nowym, jeżeli się znajdzie, Pestlem?
Porwiemy szczerze: najchętniej poszlibyśmy za Romanowem, jeżeliby Romanow mógł i
chciał się zmienić z imperatora petersburskiego w cara ziemskiego. Stanęlibyśmy chętnie pod
jego sztandarem, ponieważ sam lud rosyjski ciągle go jeszcze uznaje, ponieważ jego siła
gotowa do działania istnieje i mogłaby się stać siłą niepokonaną, gdyby jej car udzielił chrztu
ludu. Poszlibyśmy za nim, ponieważ tylko on jeden może przeprowadzić i doprowadzić do
końca wielką pokojową rewolucję, nie przelewając ani jednej kropli rosyjskiej czy
słowiańskiej krwi. Wskutek głupoty ludzkiej krwawe rewolucje są niekiedy konieczne, ale w
każdym przypadku są złem, wielkim złem i wielkim nieszczęściem, nie tylko ze względu na
swe ofiary, ale i ze względu na czystość i pełnię osiąganego celu, dla którego wszak
wybuchają. Widzieliśmy to na przykładzie rewolucji francuskiej.
Nasz stosunek do Romanowa jest jasny. Nie jesteśmy jego przyjaciółmi ani też wrogami -
jesteśmy przyjaciółmi ludoworosyjskiej, słowiańskiej sprawy. Jeżeli car stanie na jej czele -
pójdziemy za nim. Lecz jeżeli car wystąpi przeciw niej - będziemy wrogami.
Całe więc zagadnienie sprowadza się do tego: czy car chce być rosyjskim ziemskim carem
Romanowem, czy też holsztyńsko-gottorpskim imperatorem petersburskim? Czy chce służyć
Rosji, Słowianom, czy też Niemcom? Kwestia ta szybko się wyjaśni i wówczas będziemy
wiedzieć, co czynić. Ani dla niego, ani dla nikogo w świecie nie zrezygnujemy z żadnego
punktu naszego programu. I jeżeli urzeczywistnienie naszego programu będzie wymagało
rozlewu krwi, to niechaj się krew przeleje.
Wzdragamy się na myśl o tysiącach ofiar, jakie prawdopodobnie padną. Lecz niechaj całym
brzemieniem krwawej winy zostanie wówczas obciążony jeden winowajca, car, który choć
może wszystkich uratować - prawdopodobnie wszystkich zgubi. My i on mamy tylko w
jednym ocalenie: wytrwać do końca na czele rewolucji i nie zatrzymywać się wpół drogi.
Nawet gdybyśmy chcieli, nie zdołamy powstrzymać obecnej rewolucji - nikt na świecie nie
może już tego uczynić. A gdybyśmy nawet mogli, to nie chcemy, ponieważ rewolucja jest
konieczna, aby oswobodzić lud, aby spełnić rosyjskie i słowiańskie przeznaczenie.
Jeżeli car zdradzi Rosję, czekają ją krwawe niedole. Co będzie, jakie formy przybierze ruch,
kto stanie na jego czele? Car-samozwaniec, Pugaczow czy nowy Pestel-dyktator? Tego
przewidzieć teraz nie można. Jeśli to będzie Pugaczow, to dałby Bóg, żeby posiadał
polityczny geniusz Pestla, bez niego bowiem we krwi zatopi Rosję i bodaj całą jej przyszłość.
Jeśli to będzie Pestel, niechże będzie człowiekiem ludu, jak Pugaczow, inaczej bowiem lud go
nie ścierpi... Lecz może ani Pestel, ani Pugaczow, ani Romanow, lecz Sobór Ziemski
przyniesie ocalenie Rosji?
Niczego przewidzieć nie można. Naszym obowiązkiem jest teraz zjednoczyć się jak
najmocniej i zgodnie przygotowywać się do czynu. Musimy przysiąc sobie wzajemnie, iż
dotrzymamy kroku ludowi, będziemy iść razem z nim, dopóki sił starczy. Może już niewiele
czasu pozostało - wykorzystajmy go jednocząc się za wszelką cenę z ludem, aby on uznał nas
za swoich i aby pozwolił choć pewną liczbę ofiar ocalić. Zbliżyć się do ludu, zlać się z nim w
jedną duszę i w jedno ciało - to zadanie trudne, ale dla nas nieuniknione, nieuchronne. W
przeciwnym razie będziemy rzecznikami nie sprawy ludu, lecz tylko własnych, ciasnych,
sekciarskich interesów i swoich osobistych pasji, obcych i wstrętnych ludowi, a więc
występnych, ponieważ to, co dziś nie służy wyłącznie sprawie ludu, jest występkiem. Tylko
lud jest powołany w Rosji do życia i to, co jest z nim i dla niego - to tylko i jedynie ma prawo
żyć, to tylko będzie miało siłę do życia. Poza ludem żadna siła w Rosji nie istnieje; a więc
tylko wtedy, kiedy się z nim połączymy, zdołamy wyrwać się z niemocy. Oto dlaczego
powinniśmy za wszelką cenę zbliżyć się do ludu. Obecnie nie ma innej, ważniejszej dla nas
sprawy.
Jakże jednak z ludem można się zjednoczyć? Jedna jest droga prowadząca do tego celu:
szczerość, prawda. Jeżeli mówiąc o swoim pragnieniu zbliżenia się do ludu nie oszukujecie
ani jego, ani siebie, znajdziecie drogę do jego duszy, zdobędziecie jego zaufanie. Kochajcie
lud, a i on was pokocha, żyjcie wespół z nim, a pójdzie za wami i będziecie silni jego mocą.
Nasz lud jest mądry, szybko pozna swoich przyjaciół, o ile będą to prawdziwi przyjaciele. Nie
można sformułować jakiejś ogólnej reguły, jakiejś metody zbliżenia się do ludu - byłaby ona
martwa i oschła, gdyż byłaby fałszywa. Żywy czyn musi wypływać z żywego rozumu i z
żywego serca.
Jest was wielu i jesteście rozproszeni po całej ziemi rosyjskiej. Niechaj każdy z was, służąc
ogólnej sprawie, zbliża się do ludu na swój sposób, lecz niechaj każdy idzie prosto i szczerze,
bez przebiegłości, bez oszustwa; niechaj każdy przyniesie mu w darze cały swój rozum, całe
swe serce, czystą, mocną wolę służenia mu. Niechaj każdy powiąże swój los z jego losem.
Niechaj każdy młodzieniec wychowa siebie na nowo w środowisku ludu... I staniecie się
wtedy niewątpliwie ludźmi ludu.
Czyn ten nie jest łatwy, lecz za to podniosły, bohaterski i godny ofiar: to bohaterski udział
przy narodzinach nowego świata rosyjskiego! Kto czuje do niego wstręt, niechaj raczej nie
bierze się do rosyjskiej sprawy. Znajdzie dla siebie przytułek pod sztandarem doktrynerów.
Nasza droga jest trudna. Wielu się cofnie, wielu stchórzy, wielu się zmęczy... Lecz my,
przyjaciele, wytrwamy do końca i nieustraszenie, twardym krokiem pójdziemy w lud; a kiedy
się z nim zbratamy, pomkniemy razem, dokąd poniesie nas burza.
Dopisek Bakunina:
Doszło do moich uszu, że przypisują mi jakieś odezwy, które pojawiły się niedawno w Rosji.
Uważam za konieczne oświadczyć, że - poza jednym artykułem w "Kołokole" - nic nie
drukowałem ani nie pisałem.
Przypisy
Władze usiłowały zwekslować niezadowolenie ludności, która poniosła znaczne straty
wskutek pożarów w Petersburgu w końcu r. 1862, przeciwko elementom rewolucyjnym.
Więcej o pożarach i nieudolności władz zobacz Wspomnienia rewolucjonisty Piotra
Kropotkina, który jako uczeń Korpusu paziów brał udział w gaszeniu pożaru w Petersburgu.
Aluzja do reakcyjnych publicystów i pisarzy, agentów Trzeciego Wydziału policji carskiej,
jak np. N. I. Griecz (1787-1867) i F. Bułgarin (1789-1859).
Liprandi Iwan Piotrowicz (1790-1880) - urzędnik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych do
specjalnych poruczeń, generał, inwigilował przez blisko rok grupujących się wokół
Butaszewicza-Pietraszewskiego rosyjskich fourierystów. W rezultacie działalności
Liprandiego kółko Pietraszewskiego zostało rozbite, a jego uczestnicy otrzymali surowe
wyroki skazujące. Tutaj - aluzja do prowokatorskich metod, jakie stosowała policja carska
wobec narastającego w tym czasie ruchu rewolucyjnego.
Wiktor Nikiticz Panin (1801-1874) - w latach 1841-1861 kierował Ministerstwem
Sprawiedliwości. W 1860 r. przewodniczył Komisji Redakcyjnej, przygotowującej reformę
agrarną, gdzie zajmował stanowisko obrony maksymalistycznych interesów szlachty. W 1861
r. podał się do dymisji na skutek niezgodności jego stanowiska z ogólną tendencją reformy.
Aleksander Wasiliewicz Gołownin (1821-1868) - minister oświecenia publicznego Rosji w
latach 1862-1866, prowadził względnie liberalną politykę w dziedzinie oświaty. Zwolniony ze
stanowiska wraz z umocnieniem się reakcji.
Młoda Rosja - odezwa opublikowana w maju 1862 roku i szeroko kolportowana w
Moskwie i Petersburgu. Autorem odezwy był P. G. Zaiczniewski, który w tym czasie, gdy
ukazała się odezwa, znajdował się w więzieniu w Moskwie. Młoda Rosja wzywała do obalenia
monarchii i przeprowadzenia głębokich reform społeczno-politycznych. Odezwa poddała
krytyce taktykę A. Hercena i jego organu - "Kołokoł", postulując radykalne środki działania
politycznego. Hercen odpowiedział artykułem Żurnalisty i terroristy w numerze 141 swego
pisma (15.VIII.1862). Być może, że krytyczne stanowisko Bakunina wobec odezwy Młoda
Rosja było wywołane częściowo wpływem Hercena. W późniejszym bowiem okresie (1868)
Bakunin pozytywnie ocenił odezwę, podkreślając jej rewolucyjny charakter. Nie akceptował
jednak ani spiskowych metod walki propagowanych przez odezwę, ani też nie przyznawał
młodzieży inteligenckiej tak wielkiej roli w rewolucji, jak to czyniła odezwa.