Anegdoty
Kiedyś La Fontaine poszedł w odwiedziny do swojego przyjaciela.
- Przecież on umarł dokładnie miesiąc temu - powiedziała gospodyni - a pan wygłosił mowę
pogrzebową.
- Rzeczywiście, doskonale pamiętam. Mógłbym tę mowę słowo w słowo zapisać.
Pewien młody poeta przyniósł Voltaire'owi swoją odę pod tytułem "Do potomnych". Voltaire przeczytał
odę i powiedział:
- Niezła. Ale myślę, że pod podanym adresem nie dojdzie.
Król Fryderyk II pewnego razu zaproponował Voltaire'owi przejażdżkę łódką. Pisarz zgodził się
chętnie, ale gdy zobaczył, że łódka przecieka, szybko z niej wyskoczył.
- Ależ pan się boi o swoje życie - zaśmiał się król - a ja się nie boję.
- To zrozumiałe - odpowiedział Voltaire. - Teraz na świecie królów dużo, a Voltaire jest tylko jeden.
Kiedyś Lessing dostał paczkę, w której było opowiadanie pod tytułem "Dlaczego żyję?" i list, w którym
początkujący autor prosił go o ocenę. Lessing przeczytał opowiadanie i odpowiedział: "Żyje pan tylko
dlatego, że przysłał swoje opowiadanie pocztą, a nie przyniósł osobiście.
W Weimarze spotkali się na wąskiej ścieżce w parku Goethe i pewien krytyk literacki. Zobaczywszy
Goethego, krytyk warknął:
- Nie ustępuję drogi durniom.
- A jak tak - odpowiedział Goethe i zszedł na bok.
Ktoś zapytał Heinego, czym był zajęty przed obiadem.
- Przeczytałem wiersz, który napisałem wczoraj, i w jednym miejscu postawiłem przecinek.
- A po obiedzie?
- Przeczytałem ten wiersz jeszcze raz i skreśliłem przecinek, bo okazał się zbyteczny.
W rozmowie z Heinem jedna z jego wielbicielek wykrzyknęła:
- Oddam panu swoje myśli, duszę i serce!
- Chętnie przyjmę - z uśmiechem odpowiedział poeta. - Maleńkie podarki wstyd odrzucać.
Do Balzaka przyszedł rzemieślnik i zażądał zapłaty za wykonaną pracę. Balzac wyjaśnił, że nie ma
teraz pieniędzy i poprosił go, żeby przyszedł kiedy indziej. Rzemieślnik się zdenerwował i zaczął
krzyczeć:
- Kiedy przychodzę po pieniądze, to pana nigdy nie ma w domu, a gdy nareszcie pana zastałem, to
pan nie ma pieniędzy!
- To zupełnie zrozumiałe - powiedział Balzac. - Gdybym miał pieniądze, to bym nie siedział w domu.
Pewnego razu, kiedy Balzac jak zwykle przyszedł do wydawcy po zaliczkę, zatrzymał go w drzwiach
sekretarz i powiedział:
- Bardzo mi przykro, panie Balzac, ale pan wydawca dzisiaj nie przyjmuje.
- To nic - odpowiedział Balzac - najważniejsze, żeby dawał.
Pewnego razu, kiedy Dumas wrócił z proszonego obiadu, jego syn zapytał:
- No i jak tam, wesoło było?
- Bardzo - odpowiedział ojciec - ale gdyby mnie tam nie było, to umarłbym z nudów.
Andersen ubierał się bardzo niedbale. Pewnego razu jakiś złośliwiec zapytał:
- Ten żałosny przedmiot na pańskiej głowie nazywa pan kapeluszem?
Wielki baśniopisarz nie dał się wyprowadzić z równowagi i spokojnie odpowiedział:
- A ten żałosny przedmiot pod pańskim kapeluszem nazywa pan głową?
Pisarz Gottfried Keller pił o wiele za dużo wina, niż na to pozwalał stan jego zdrowia. Lekarz zwrócił
mu taktownie uwagę, żeby zmniejszył ilość spożywanych płynów. Keller zasępił się na chwilę, po
czym powiedział z uśmiechem:
- Oczywiście, panie doktorze, od dzisiaj nie będę jadł zupy.
Do Marka Twaina przyszedł dziennikarz i powiedział, że słyszał, jakoby pisarz pracował nad wielkim
dziełem dramatycznym. Chciał wiedzieć, jak daleko posunęła się praca. Twain odpowiedział:
- Może pan napisać w swojej gazecie, że piszę dramat składający się z czterech aktów i trzech
antraktów, oraz że już ukończyłem wszystkie antrakty.
Kiedyś jeden ze znajomych Marka Twaina zanudzał go opowieściami o swojej bezsenności.
- Czy pan rozumie? Nic mi nie pomaga, absolutnie nic.
- A nie próbował pan rozmawiać sam ze sobą? - zapytał Twain.
W 1882 roku Oscar Wilde po raz pierwszy przyjechał do Stanów Zjednoczonych. Celnik zapytał go, co
przewozi przez granicę.
- Nic, oprócz mojego talentu - odpowiedział pisarz.
Któregoś wieczoru Bernard Show przyszedł do teatru trochę spóźniony, już po rozpoczęciu spektaklu.
Poproszono go, by skierował się do swojej loży i cicho zajął miejsce.
- A co, widzowie już śpią? - zapytał Show.
Kiedyś, w czasie rozmowy o osiągnięciach współczesnej techniki, Bernard Show powiedział:
- Teraz, gdy już nauczyliśmy się latać w powietrzu jak ptaki, pływać pod wodą jak ryby, brakuje nam
tylko jednego: nauczyć się żyć na ziemi jak ludzie.
Poproszono kiedyś Herberta Wellsa, by wyjaśnił, co to jest telegraf.
- Wyobraźcie sobie gigantycznego kota - powiedział pisarz - którego ogon znajduje się w Liverpool, a
głowa w Londynie. Gdy kotu nadepnął na ogon, rozlega się miauczenie. Właśnie tak działa telegraf.
- A co to jest telegraf bez drutu?
- To samo, tylko bez kota - odpowiedział Wells.
Tristan Bernard jadł kiedyś obiad na Riwierze w jednej z najdroższych restauracji. Kiedy kelner
przyniósł mu rachunek, Bernard zapłacił i kazał wezwać właściciela restauracji. Ten zjawił się
natychmiast. Bernard zapytał:
- Pan jest właścicielem tej restauracji?
- Tak, ja.
- W takim razie niech pan mnie mocno uściska, bo już nigdy mnie pan tu nie zobaczy.
Tristanowi Bernardowi przedstawiono kiedyś drugorzędnego autora, który pisywał biografie sławnych
ludzi.
- Już od dawna mam zamiar napisać o panu książkę - powiedział literat - a kiedy pan umrze, napiszę
pana biografię.
- Wiem o tym - westchnął sławny humorysta - i dlatego chcę jeszcze długo żyć.
Pewien dramaturg zaprosił André Gide'a na premierę swojej sztuki. Po drugim akcie André Gide
zwrócił się do autora sztuki:
- Teraz na dworze musi być ulewa.
- Dlaczego pan tak myśli? - zapytał autor.
- Bo wszyscy zostają, żeby zobaczyć trzeci akt - odpowiedział André Gide.
Pewnego razu do Tomasza Manna przyszedł początkujący pisarz. Przeczytał Mannowi kilka swoich
utworów i poprosił go o ocenę.
- Powinien pan dużo czytać - powiedział Tomasz Mann. - Czytać, czytać, jak najwięcej czytać.
- Dlaczego?
- Jeśli pan będzie dużo czytać, to nie będzie pan miał czasu na pisanie - odpowiedział Mann.
Kiedyś Tomasz Mann odwiedził pewną szkołę. Nauczyciel przedstawił pisarzowi najzdolniejszą
uczennicę i poprosił go, aby zadał jej jakieś pytanie.
- Jakich znasz sławnych pisarzy? - zapytał Mann dziewczynkę.
- Homer, Szekspir, Balzac i pan, ale zapomniałam pana nazwiska - odpowiedziała uczennica.
Pewnego razu przyszedł do Bertolda Brechta młody człowiek i powiedział:
- Mam w głowie mnóstwo pomysłów i mogę napisać dobrą powieść, nie wiem tylko, jak zacząć.
Brecht się uśmiechnął i doradził:
- Bardzo prosto. Niech pan zacznie od górnego lewego rogu kartki.
Zapytano raz Hemingwaya, co to jest szczęście.
- Szczęście - to dobre zdrowie i słaba pamięć - odpowiedział pisarz.
Cosimo Medici w wolnym czasie lubił rzeźbić. Wyrzeźbił posąg Neptuna i polecił ustawić go na
głównym placu Florencji. Pokazał go Michałowi Aniołowi i zapytał:
- Jakie uczucia budzi w tobie mój Neptun?
- Religijne - odpowiedział wielki rzeźbiarz.
- Jak to? - zdziwił się Medici.
- Kiedy patrzę na ten posąg, proszę Boga, by panu wybaczył zepsucie takiej wspaniałej bryły
marmuru.
Michał Anioł przedstawił Cosimo Medici jako pięknego mężczyznę, chociaż ten w rzeczywistości był
garbaty.
- Kto będzie o tym wiedział za 500 lat? - wytłumaczył zdumionym rodakom.
Pewien milioner kupił od Turnera obraz. Wkrótce dowiedział się, że obraz, za który zapłacił 100
funtów, Turner malował tylko dwie godziny. Milioner się zdenerwował i wniósł do sądu sprawę o
oszustwo. Sędzia zapytał malarza:
- Niech pan powie, jak długo pracował pan nad tym obrazem?
- Całe życie i dwie godziny - odpowiedział Turner.
Pewien bankier poprosił Verneta o jakiś rysunek. Malarz przez pięć minut zrobił niewielki rysunek i
powiedział:
- To będzie kosztować 1000 franków.
- Jak to, 1000 franków za rysunek, na który stracił pan tylko pięć minut?!
- Tak - odpowiedział Vernet - ale ja straciłem 30 lat życia, żeby nauczyć się robić takie rysunki w ciągu
pięciu minut.
Kiedyś do pracowni Norwida zaszedł znajomy ziemianin. Gospodarz przyjął go w brudnym fartuchu i z
paletą w ręce. Ziemianin popatrzył na gospodarza i na obrazy wiszące na ścianach, po czym ze
współczuciem zapytał:
- A więc pan musi wszystko namalować samemu?
- Niestety, nie mam lokaja - odpowiedział Norwid.
Do Juliusza Kossaka przyszedł znajomy i zaczął opowiadać o swoim psie:
- Jeśli każę mu zjeść jabłko, to on je zje, chociaż nie lubi jabłek. A gdy położę przed nim kawałek
mięsa i powiem: "nie rusz", to on go nie zje, nawet gdy jest bardzo głodny.
- Zawsze uważałem, że psy to mądre zwierzęta - powiedział Kossak - ale teraz widzę, że są tak samo
głupie jak ludzie.
Amerykańskiego malarza, Jamesa Whistlera, zapytano kiedyś, czy to prawda, że zna osobiście
angielskiego króla.
- Skąd wam to przyszło do głowy? - zdziwił się malarz.
- Sam król o tym mówił...
- Król się tylko tak chwali - odpowiedział Whistler.
Do Edgara Degasa zwrócił się pewien człowiek:
- Proszę mi wybaczyć, ale pańska twarz wydaje mi się znajoma. Musiałem ją widzieć już w innym
miejscu.
- Niemożliwe - odpowiedział Degas - swoją twarz noszę zawsze na tym samym miejscu.
Kiedy Degas był już znanym malarzem, do jego pracowni przyszedł jeden z miłośników jego talentu.
Nie zobaczywszy na ścianie ani jednego obrazu mistrza, zapytał:
- Dlaczego nie powiesi pan na ścianie którejś ze swoich prac?
- Mój przyjacielu - odpowiedział Degas - nie stać mnie na kupno takich drogich obrazów.
Pewnego razu Cézanne nocował w małym hoteliku. Na drugi dzień właściciel hotelu zapytał:
- Jak się panu spało? Myślę, że niezbyt dobrze, bo materac na pańskim łóżku jest dosyć twardy.
- Ma pan rację - odpowiedział artysta - ale wstawałem w nocy parę razy z łóżka, żeby trochę
odpocząć.
Młody malarz skarżył się Janowi Matejce:
- Maluję obraz dwa dni, a potem czekam dwa lata, żeby go ktoś kupił.
Matejko się uśmiechnął i powiedział:
- Młody przyjacielu, nie trzeba się tak spieszyć. Jeśli będzie pan malować obraz dwa lata, to go pan
sprzeda w ciągu dwóch dni.
Józef Chełmoński spotkał kiedyś znajomego, który na powitanie wykrzyknął:
- Jak cudownie, że od samego rana spotykam takiego wspaniałego człowieka, jak pan!
- Ma pan więcej szczęścia ode mnie - odpowiedział malarz.
Do pracowni Pabla Picassa wszedł kiedyś nowy listonosz. Oddał malarzowi list, rozejrzał się wokół i
powiedział:
- Zdolnego ma pan synka...
- Dlaczego pan tak myśli? - zapytał Picasso.
- Przecież widzę - tyle tu rysunków.
Pewien dziennikarz zapytał Picassa:
- Którego z wielkich malarzy przeszłości ceni pan najbardziej?
- Rubensa.
- Dlaczego?
- Dlatego, że z dwóch tysięcy jego obrazów do naszych czasów przetrwało około czterech tysięcy.
Pablo Picasso zaproponował przyjacielowi, że namaluje jego portret. Ten zgodził się chętnie, ale nie
zdążył jeszcze dobrze usiąść w fotelu, gdy Picasso wykrzyknął:
- Gotowe!
- Tak szybko? Przecież nie minęło jeszcze pięć minut! - zdziwił się przyjaciel.
- Chyba zapomniałeś, że znam cię już prawie czterdzieści lat - odpowiedział Picasso.
W obecności Picassa rozmawiano o współczesnej młodzieży.
- To prawda - powiedział Picasso - że współczesna młodzież jest okropna, ale najgorsze jest to, że my
już do niej nie należymy.
Pierwsze koncerty Haendla w Londynie nie cieszyły się powodzeniem, co bardzo niepokoiło przyjaciół
kompozytora. Haendel ich uspokajał:
- Nie martwcie się! W pustej sali muzyka brzmi lepiej.
Gdy Janowi Sebastianowi Bachowi zmarła żona, ten zalał się łzami, zakrył twarz dłońmi i usiadł
niezdolny do niczego. Wkrótce przybył jeden z przyjaciół i obiecał zająć się pogrzebem, potrzebował
jednak na to pieniędzy. Bach jak zwykle powiedział:
- Zwróć się z tym do mojej żony.
Pewien młody człowiek chciał zostać uczniem Beethovena. Gdy odegrał przed mistrzem wybrany
utwór fortepianowy, ten orzekł:
- Musi pan jeszcze długo grać na fortepianie, zanim pan zauważy, że nic nie umie.
Brahms wstąpił do winiarni na lampkę reńskiego i zajmując miejsce przy stoliku, usiadł na kapeluszu
jednego z gości. Na zwróconą sobie uwagę, odrzekł:
- A co? Czy pan już wychodzi?
Max Bruch pewnego razu zagrał Brahmsowi swój najnowszy utwór. Gdy skończył, czekał w napięciu
na opinię Brahmsa, który po chwili milczenia powiedział:
- Powiedz no mi pan, skąd pan ma ten piękny papier nutowy?
Do Rossiniego zgłosił się kiedyś pewien młodzieniec z dwoma grubymi foliałami pod pachą i
powiedział:
- Dyrektor orkiestry obiecał zagrać jedną z moich dwóch symfonii. Chciałbym przegrać je mistrzowi i
dowiedzieć się, która jest lepsza.
Młodzieniec zasiadł do fortepianu, a Rossini obok niego. Po kilkunastu taktach Rossini wstaje, zamyka
zeszyt i klepie twórcę po ramieniu:
- Ta druga, chłopcze, ta druga!
Anton Bruckner był bardzo nieśmiały i małomówny w towarzystwie kobiet. Podczas kolacji posadzono
przy nim jedną z wielbicielek jego twórczości. Niestety, Bruckner zupełnie nie zwracał na nią uwagi. W
końcu dama wyszeptała:
- Na pana cześć, mistrzu, włożyłam swoją najładniejszą suknię.
Na to Bruckner:
- Jeśli o mnie chodzi, to mogła pani nic na siebie nie wkładać.
Pewien młody kompozytor poprosił Bülowa o przejrzenie swojej kompozycji i szczerą ocenę. Na to
Bülow:
- A ja bym wolał, żebyśmy nadal mogli zostać dobrymi przyjaciółmi.
Gounod wypisał na drzwiach swego domu: "Kto mnie odwiedzi, uczyni mi zaszczyt, kto mnie nie
odwiedzi - zrobi mi przyjemność".
Pewna dama zapytała Liszta:
- Czy to prawda, mistrzu, że pianistą trzeba się urodzić?
- Naturalnie! Nie urodziwszy się, nie można zostać pianistą.
Po koncercie, na którym wykonywane były dzieła Maxa Regera, w prasie ukazała się ostra krytyka
jednego z recenzentów. "Szanowny panie - pisze doń Reger następnego dnia - siedzę w najbardziej
ustronnym zakątku mego domu i mam pańską krytykę przed sobą. Za chwilę będę ją miał za sobą."
Pewnego razu słynny śpiewak Leo Slezak otrzymał telegraficznie taką propozycję angażu:
"100 - stop - 1000 pozdrowień".
Odpowiedział na to również telegraficznie:
"1000 - stop - 100 pozdrowień".
Leo Slezak grał kiedyś rolę Lohengrina. Opera kończy się tym, że bohater odpływa w łodzi ciągnionej
przez łabędzia. Inspicjent jednak za wcześnie dał znak i łódź odpłynęła bez Lohengrina.
Skonsternowany Slezak krzyknął w stronę kulis:
- Kiedy odchodzi następny łabędź?
Żona Władysława Żeleńskiego przeziębiła się i lekarz zalecił jej, by kilka dni pozostała w łóżku. Po
wyjściu lekarza Władysław zaczął gorączkowo czegoś szukać.
- A czego ty tak szukasz, Władyś? - zapytała pani Żeleńska.
- Kluczy do naszego rodzinnego grobowca - odparł Władysław.
- Mój Boże, a na cóż ci one teraz potrzebne?
- No bo też ty i twoja rodzina zawsze zostawiacie wszystko na ostatnią godzinę.
Do malca koncertującego we Frankfurcie podszedł jakiś nastolatek i powiedział:
- Wspaniale grasz! Ja nigdy się tak nie nauczę.
- Dlaczego? Jesteś już całkiem duży. Spróbuj, a jeśli nie wyjdzie, to zacznij pisać utwory.
- Ja już piszę. Wiersze...
- To interesujące. Pisać dobre wiersze jest chyba jeszcze trudniej niż pisać muzykę.
- Dlaczego, całkiem łatwo. Spróbuj...
Rozmówcami byli Mozart i Goethe.
Pewien młodzieniec pytał Mozarta, jak się pisze symfonie.
- Jesteś jeszcze za młody. Zacznij lepiej od ballad - odpowiedział kompozytor.
- Ale przecież pan zaczął pisać symfonie, kiedy nie miał jeszcze dziesięciu lat! - zaprotestował
młodzieniec.
- No, tak. Ale ja nikogo nie pytałem, jak to się robi.
Klara Schumann, żona kompozytora Roberta Schumanna, dawała kiedyś na dworze wiedeńskim
koncert fortepianowy, na którym grała utwory swojego męża. Po koncercie przedstawiono ją
monarsze, który zamienił z nią kilka zdań. Na zakończenie rozmowy monarcha przez grzeczność
zwrócił się też do jej męża:
- A pan? Czy pan również jest muzykalny, panie Schumann?
Po premierze "Halki" w 1854 roku w Wilnie kompozytor Stanisław Moniuszko zapytał swojego
znajomego, starego szlachcica, jak mu się podobała opera.
- E, tam. Bardzo długa historia. Dałby stolnik dziewczynie krowę w pierwszym akcie i wszystko by się
skończyło.
Kiedyś pewien młody kompozytor zagrał Straussowi swoją nową balladę.
- Wspaniała rzecz! - powiedział Strauss. - Tylko w niektórych miejscach bardzo przypomina Mozarta.
- To nic nie szkodzi! - dumnie odpowiedział autor. - Mozarta zawsze chętnie słuchają...
Aleksander Głazunow zawsze bardzo taktownie odnosił się do początkujących kompozytorów. Tylko
raz nie wytrzymał i powiedział pewnemu młodzieńcowi:
- Łaskawy panie, odniosłem wrażenie, jakoby dano panu do wyboru: komponować muzykę albo iść na
szubienicę.
Pewien młody i bardzo pewny siebie tenor powiedział kiedyś Caruso:
- Wczoraj w operze mój głos zabrzmiał we wszystkich zakątkach teatru!
- Tak - odpowiedział Caruso - widziałem, jak publiczność ustępowała mu miejsca.
Jeden ze znajomych Karola Szymanowskiego zwrócił się do niego z pytaniem:
- Mistrzu, nie wydaje się panu, że to bardzo nudne tak całe życie nic nie robić, tylko komponować?
- Tak, to dosyć nudne - zgodził się kompozytor - ale jeszcze nudniej całe życie nic nie robić, tylko
słuchać tego, co ja skomponuję.
Dyrygent Leopold Stokowski powiedział po jednym z koncertów:
- Ta orkiestra dokonała cudu! Utwór, w nieśmiertelność którego głęboko wierzyłem, unicestwiła w
półtorej godziny.
Zapytano kiedyś Artura Rubinsteina, co było dla niego najtrudniejsze, kiedy uczył się grać na
fortepianie. Wirtuoz odpowiedział:
- Opłata lekcji.
Louis Armstrong został kiedyś zaproszony do Bernarda Showa. Kiedy gość przyszedł, gospodarz
powiedział:
- Proszę o wybaczenie, ale nie mogę pana przyjąć, bo mam straszną migrenę.
- To może coś panu zagram? - zaproponował Armstrong.
- Bardzo dziękuję, ale wolę już swoją migrenę.
Filozof Montaigne zauważył kiedyś:
- Wydaje się, że najsprawiedliwiej na świecie rozdzielony jest rozum.
- Dlaczego pan tak myśli? - zapytano go.
- Bo nikt się nie skarży na brak rozumu - odpowiedział filozof.
Isaac Newton otrzymał za naukowe zasługi tytuł lorda. Przez 26 lat nudził się na posiedzeniach izby
lordów. Tylko raz poprosił o głos, co wywołało sensację wśród obecnych.
- Panowie - zwrócił się do zebranych - jeśli nie będą panowie mieć nic przeciwko temu, to prosiłbym o
zamknięcie okna. Bardzo wieje i boję się, że się przeziębię.
Po czym Newton z godnością zajął swoje miejsce.
Zapytano raz Newtona, czy dużo czasu zajęło mu sformułowanie odkrytych przez niego praw. Uczony
odpowiedział:
- Odkryte przeze mnie prawa są bardzo proste. Formułowałem je szybko, ale przedtem bardzo długo
myślałem.
David Hume, który na starość bardzo przytył, płynął kiedyś statkiem przez kanał La Manche z pewną
damą. Zaczął się sztorm.
- Na pewno zjedzą nas ryby - zażartował uczony.
- Ciekawe kogo zjedzą najpierw: pana czy mnie? - spytała dama.
- Obżartuchy rzucą się na mnie - odpowiedział Hume - ale smakosze będą wolały panią.
Podczas podróży po Ameryce Łacińskiej Humboldt spotkał pewnego starego mędrca, który wyłożył
mu swoją teorię czterech typów ludzi:
1. Ci, którzy co nieco wiedzą, i wiedzą o tym, że wiedzą. To są ludzie wykształceni.
2. Ci, którzy co nieco wiedzą, ale nie wiedzą o tym, że wiedzą. Tacy ludzie śpią i trzeba ich
przebudzić.
3. Ci, którzy niczego nie wiedzą, ale wiedzą o tym, że niczego nie wiedzą. Takim ludziom trzeba
pomóc.
4. Ci, którzy nic nie wiedzą i przy tym nie wiedzą o tym, że nic nie wiedzą. To są głupcy i im nie można
pomóc.
Na wykłady Humboldta przychodziło czasami po 1000 osób. Sale były zapchane i można tam było
spotkać ludzi o najróżnorodniejszym poziomie wykształcenia. Jeden z dziennikarzy tak to opisał: "Sala
nie mieściła słuchaczy, a słuchaczom nie mieścił się w głowie wykład."
Karol Darwin został kiedyś zaproszony na obiad. Przy stole jego sąsiadką była piękna młoda dama.
- Panie Darwin - zwróciła się do niego dama - pan twierdzi, że człowiek pochodzi od małpy. Czy to
mnie również dotyczy?
- Oczywiście - odpowiedział uczony - lecz pani nie pochodzi od zwykłej małpy, ale od czarującej.
Pewnego razu do gabinetu Mikołaja Beketowa wbiegł służący i zawołał:
- Mikołaju Mikołajewiczu! W pana bibliotece są złodzieje!
Uczony oderwał się od obliczeń i spokojnie zapytał:
- A co czytają?
Jeszcze za życia Dedekinda w jednym z informatorów naukowych podano, że matematyk umarł 4
września 1899 roku. Dowiedziawszy się o tym, Dedekind napisał do wydawcy: "Jestem bardzo
wdzięczny za pamięć o mnie. Proszę jednak łaskawie zwrócić uwagę na to, że data mojej śmierci
została podana niezbyt precyzyjnie".
Mendelejew lubił w wolnych chwilach oprawiać książki, robić torby i walizki. Pewnego razu, gdy
kupował na rynku potrzebne mu surowce, ktoś zapytał sprzedawcę:
- Kto to jest?
- Jak to, przecież wszyscy go znają - odpowiedział sprzedawca. - To znany kaletnik, Mendelejew.
Conrad Roentgen otrzymał kiedyś list, w którym pewien pan prosił go o przysłanie kilku promieni i
instrukcji ich użycia, ponieważ nie ma czasu, by przyjechać do uczonego osobiście. Roentgen
odpowiedział: " W tej chwili nie mam, niestety, promieni. Pragnę przy tym zauważyć, że ich wysyłka to
nadzwyczaj skomplikowana sprawa. Już łatwiej będzie panu przysłać mi swoją klatkę piersiową".
W czasie jednego ze swoich wykładów David Hilbert powiedział:
- Każdy człowiek ma pewien określony horyzont myślowy. Kiedy ten się zwęża i staje się
nieskończenie mały, zamienia się w punkt. Wtedy człowiek mówi: "To jest mój punkt widzenia".
Zapytano Davida Hilberta o jednego z jego byłych uczniów.
- Ach, ten - przypomniał sobie Hilbert. - Został poetą. Do matematyki nie miał wyobraźni.
Zapytano raz angielskiego filozofa, Bertranda Russela, czy gotów byłby umrzeć za swoje przekonania.
Pomyślawszy chwilę, uczony odpowiedział:
- Oczywiście, że nie! Mogę się w końcu mylić.
Gdy zapytano Russela, czy mógłby napisać historię ludzkiej głupoty, ten odpowiedział:
- Oczywiście, że mógłbym. Ale ta historia zanadto pokrywałaby się z historią powszechną.
Zapytano pewnego razu Einsteina, w jaki sposób pojawiają się odkrycia, które przeobrażają świat.
Wielki fizyk odpowiedział:
- Bardzo prosto. Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić nie można. Ale przypadkowo znajduje się jakiś
nieuk, który tego nie wie. I on właśnie robi odkrycie.
W początkach naukowej kariery Alberta Einsteina pewien dziennikarz spytał panią Einstein, co myśli o
swoim mężu.
- Mój mąż to geniusz! On umie robić absolutnie wszystko, z wyjątkiem pieniędzy.
Otto Hahna zapytano kiedyś, co myśli o metafizyce.
- Metafizyka - odpowiedział śmiejąc się uczony - to poszukiwanie czarnego kota w ciemnym pokoju, w
którym w ogóle nie ma kotów.
Nad drzwiami swojego wiejskiego domu Niels Bohr powiesił podkowę, która jakoby przynosi
szczęście. Jeden z gości zapytał zdziwiony:
- Czyżby pan, taki wielki uczony, wierzył, że podkowa przynosi szczęście?
- Nie - odpowiedział Bohr - ale powiedziano mi, że podkowa przynosi szczęście także tym, którzy w to
nie wierzą.
Pewnego razu w szkole nauczyciel był bardzo niezadowolony z przyszłego uczonego, Wiktora
Weisskopfa, i powiedział mu:
- Ty nie znasz żadnych dat.
- Ja znam wszystkie daty, tylko nie wiem, co się wtedy wydarzyło.
Gdy słynnemu twórcy operetek Franciszkowi Suppé dyrygent zwrócił uwagę, że motyw jego nowego
utworu można zleźć już u Beethovena, kompozytor odrzekł:
- No to co z tego? Czy Beethoven nie jest dla pana dostatecznie dobry?
Podczas spaceru po Hyde Parku Beechamowi zrobiło się gorąco. Zatrzymał więc taksówkę, podał
kierowcy swój płaszcz i kapelusz i powiedział:
- Proszę jechać za mną.
Beethoven wstąpił kiedyś do restauracji i usiadł przy stoliku zamyślony, nie zwracając uwagi na
kelnera, który podchodził kilka razy, żeby przyjąć zamówienie. Po godzinie kompozytor woła kelnera i
pyta:
- Ile płacę?
- Pan dotychczas jeszcze niczego nie zamówił, właśnie chciałbym się spytać, czym mogę służyć?
- A przynieś pan, co chcesz, i daj mi święty spokój.
Brahms bywał bardzo złośliwy. Będąc kiedyś na przyjęciu, cały wieczór docinał wszystkim obecnym.
Żegnając się z panią domu, powiedział:
- Do widzenia, droga pani! Jeżeli zapomniałem kogoś z obecnych tu obrazić, to proszę o wybaczenie.
Pewnego razy zaproszono w Paryżu Chopina i Liszta na obiad do arystokratycznego domu. Po uczcie
pani domu zwraca się do Chopina z prośbą, aby coś zagrał.
- Ależ madame, ja tak mało jadłem - odpowiada Chopin. - Proszę zwrócić się z tą prośbą raczej do
Liszta.
Jascha Heifetz, zapytywany przez pewną damę o przebieg swojej kariery, powiedział:
- Pierwszy koncert dałem, mając sześć lat, i od tego czasu ćwiczyłem po osiem godzin dziennie.
- A przedtem? Przedtem pan tylko bąki zbijał? - dopytywała się dama.
Pewnego razu Mieczysław Karłowicz wybrał się na ryby, łowił jednak w głuchym ustroniu, gdyż nie
posiadał urzędowego zezwolenia. Nagle jak spod ziemi wyrasta strażnik i surowym tonem pyta:
- Jakim prawem łowi pan tutaj pstrągi?
- Mój przyjacielu - odpowiada Karłowicz z niezmąconym spokojem - czynię tak pod nakazem
nieodpartej przemocy niezgłębionego, intuicyjnego geniuszu ludzkiego nad upośledzoną nędzną
kreaturą...
- Wybaczy pan - mówi zmieszany strażnik, zdejmując czapkę i kłaniając się nisko - ale kto by tam znał
te wszystkie nowe zarządzenia.
Ktoś spytał Schönberga, jak mu idzie praca pedagogiczna w zakresie kompozycji.
- Znakomicie - odpowiedział. - Znowu udało mi się zniechęcić do komponowania jednego ucznia.
Młody kompozytor Dymitr Szostakowicz przynosi swojemu profesorowi Głazunowowi do oceny I
Symfonię i nieśmiało mówi:
- Chciałbym uprzedzić pana profesora, że temat trzeciej części podobny jest trochę do Rimskiego-
Korsakowa.
- No to chwała Bogu, że w ogóle jest do czegoś podobny - odparł Głazunow.
Maja Berezowska zachorowała na ślepą kiszkę. Po operacji artystka pyta chirurga:
- Panie doktorze, czy ten szew będzie widoczny?
Doktor rzucił okiem na zoperowane miejsce i stwierdził:
- To będzie zależało tylko od pani.
Do lekarza zgłosiła się Olga Boznańska, narzekając na silny rozstrój nerwowy. Lekarz zalecił jej dietę,
unikanie podniet, picia alkoholu i palenia.
- Ponadto niech się pani trzyma z daleka od osób, które działają pani na nerwy, i proszę się zgłosić za
dwa tygodnie.
Minął miesiąc, a artystka się nie zgłosiła. Lekarz spotyka ją przypadkowo i pyta:
- Dlaczego pani nie przyszła?
- Miałam się trzymać z daleka od ludzi, którzy działają mi na nerwy...
Wystawa obrazów Leona Chwistka nie cieszyła się powodzeniem i rzadko kto ją zwiedzał. Pewnego
razu podszedł do artysty jeden z jego znajomych i powiedział:
- Byłem wczoraj na pana wystawie...
- Aaa, to pan był! - zawołał uradowany artysta.
Jan Cybis przybył do Paryża i zapytał w hotelu, w którym chciał się zatrzymać, w jakiej cenie są
pokoje.
- Na pierwszym piętrze 50 franków, na drugim 35, a na trzecim 20.
- Dziękuję. Ten hotel jest dla mnie za niski.
Jan Cybis wrócił do Warszawy po parodniowej nieobecności i dowiedział się o śmierci przyjaciela.
Natychmiast udał się do wdowy i zastał ją we łzach.
- Niech pani tak nie rozpacza. Niech pani przestanie płakać - uspokaja ją malarz.
- Och, dzisiaj to nic - odpowiedziała wdowa - ale żeby pan mnie widział wczoraj...
Wysiadając z taksówki, Wojciech Kossak dał szoferowi dziesięć złotych napiwku.
- Córka pana profesora dała mi wczoraj dwadzieścia - mruknął szofer.
- Ona może, bo ma bogatego ojca. A ja jestem sierota...
Zapytano raz Stanisława Lentza, z czego prędzej by zrezygnował: z kobiet, czy z wina. Artysta
odpowiedział:
- To zależałoby od rocznika wina. I rocznika kobiet.
Pewna dama zwróciła się na wystawie obrazów do Jacka Malczewskiego:
- Jakiego dziwnego satyra pana namalował. Pan chyba nigdy satyra nie widział.
Józef Mehoffer postanowił odwiedzić swojego chorego przyjaciela. Kiedy wszedł do mieszkania,
dowiedział się od jego żony, że przyjaciel właśnie zmarł.
- Nie szkodzi - odpowiedział artysta - przyjdę innym razem.
Pewnego razu Cyprian Kamil Norwid przeglądał gazety, a obecny przy tym przyjaciel zapytał:
- Jest coś nowego?
- Owszem.
- Co?
- Data.
Pewien dyrektor banku siedząc z Leonem Wyczółkowskim w kawiarni przy jednym stoliku,
usprawiedliwiał się przed mistrzem, że jeszcze nie był na wystawie jego prac.
- Niech się pan nie tłumaczy - odpowiedział Wyczółkowski. - Ja w pańskim banku też jeszcze nigdy
nie byłem.
Pewnego razu przyjechał do Stanisława Wyspiańskiego bogaty bankier z prośbą, by ten namalował
jego portret. Artysta obejrzał bankiera i powiedział:
- Nie widzę powodu.
Jeszcze w czasach carskich poszedł Józef Pankiewicz do urzędu załatwić jakąś sprawę.
- Wasza familia? - pyta urzędnik.
- Pankiewicz - usłyszał odpowiedź.
- Dobrze, dobrze, każdy Polak to pan. Piszy Kiewicz - zwrócił się do kancelisty.
Malarz portrecista Stanisław Ignacy Witkiewicz zapytał raz klienta:
- Czy podoba się panu pański portret?
- Jeśli mam być szczery, to nie jest to arcydzieło sztuki.
- Ale pan również nie jest arcydziełem natury! - zawołał oburzony artysta.
Do restauracji wchodzi Kamil Witkowski, siada przy stoliku i woła:
- Kelner! Kolacja!
Podchodzi kelner i podaje mu menu. Witkowski przegląda przez chwilę kartę dań, po czym rzuca ją na
podłogę i krzyczy:
- Psiakrew! Przyszedłem tu jeść, a nie czytać!
Wiedząc, że Łomonosow jest chłopem z pochodzenia, pewien magnat zapytał:
- Niech pan mi powie, dzięki czemu ma pan wstęp na dwór carski? Może ma pan sławnych przodków?
- Mnie przodkowie nie obowiązują - odpowiedział Łomonosow. - Ja sam jestem sławnym przodkiem.
Ampére był człowiekiem bardzo roztargnionym. Pewnego razu był z wizytą. Gdy miał wychodzić,
zaczął padać ulewny deszcz, więc gospodarz zaproponował mu nocleg. Ampére się zgodził. Po kilku
minutach gospodarz poszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale nigdzie nie mógł gościa
znaleźć. Po pewnym czasie ktoś zadzwonił do drzwi. Gospodarz otworzył drzwi i zobaczył Ampére'a.
- A gdzież pan był?!
- W domu, po piżamę.
Mam cudowny pomysł - powiedział Edisonowi pewien młody człowiek. - Chcę wynaleźć uniwersalny
rozpuszczalnik: ciecz, która będzie rozpuszczać każdy materiał. Ale nie mam środków na realizację tej
idei.
- Uniwersalny rozpuszczalnik? - zdziwił się Edison. - A w jakim naczyniu będzie go pan trzymał?
Zapytany pewnego razu, co sądzi o ludzkim wyobrażeniu Boga, Monteskiusz odpowiedział:
- Gdyby trójkąty stworzyły sobie boga, miałby na pewno trzy boki.
Zapytano pewnego razu Augusta Rodina o to, jak powstaje rzeźba, która jest dziełem sztuki.
- Bardzo prosto - odpowiedział rzeźbiarz. - Trzeba wziąć kawał marmuru i odrąbać wszystko, co w nim
niepotrzebne.
Nie ma ludzi niewinnych - powiedział kiedyś kardynał Richelieu. - Jeżeli dasz mi sześć linijek
napisanych przez najbardziej uczciwego człowieka, to i tak znajdę w nich przyczynę do powieszenia
go.
Po wyborach w 1951 roku Charles de Gaulle powiedział:
- Nie można zjednoczyć narodu, który ma 365 gatunków sera.
Rutherford demonstrował kiedyś słuchaczom rozpad radu. Ekran raz świecił, raz ciemniał. Rutherford
objaśniał:
- Teraz panowie widzą, że nic nie widać. A dlaczego nic nie widać, to zaraz panowie zobaczą.
Alessandro Volta był wielkim miłośnikiem kawy, którą pił zawsze bez cukru i śmietanki. Kiedy go
zapytano, dlaczego pije kawę w ten sposób, odpowiedział:
- Jeżeli w filiżance nie ma mleka ani cukru, to znaczy, że jest w niej więcej kawy...
Po jednym z odczytów Faradaya o indukcji elektromagnetycznej ówczesny minister zapytał go:
- Cóż za praktyczne korzyści przyniesie to pańskie odkrycie?
- Tego jeszcze nie wiem - odparł Faraday. - Ale mogę pana zapewnić, że wkrótce będzie pan z tego
ściągał podatki.
Dalton przewodniczył kiedyś zebraniu naukowemu. Ktoś czytał mało interesującą pracę. Kiedy
prelegent skończył, Dalton jako przewodniczący podsumował:
- A więc panowie, pozwolę sobie stwierdzić, że ten wykład był na pewno bardzo interesujący dla tych,
których mógł zaciekawić.
Podczas jednego z wykładów Wiberg stwierdził: "Ciało ludzkie zawiera aż 60% wody. Jest godne
podziwu, co ludzie potrafią z tego wyczarować".
Mówiąc kiedyś o Karolu Scheele, szwedzkim odkrywcy chloru i tlenu, Wiberg zauważył:
- Gdy Scheele był w moim wieku, nie żył już od 9 lat.
Walter Hieber miał zamiar podyktować coś sekretarce, ale ta była akurat zajęta.
- Co pani pisze? - spytał Hieber.
- To dla pana, profesorze.
- Ach, tak. To w takim razie kiedy indziej. Nie będę przeszkadzał sam sobie.
Profesor Tschermak pyta studenta o kolor malachitu.
- Niebieski.
- Niebieski, hm. No tak, niebieskawy, albo raczej zielonkawoniebieskawy, a jeszcze lepiej zielonkawy.
No, ostatecznie, można powiedzieć - zielony.
Ktoś zapytał Krzysztofa Lichtenberga, niemieckiego uczonego:
- Czy mógłby mi pan wyjaśnić różnicę między czasem a wiecznością?
- Niestety, to niemożliwe. Wprawdzie ja mam dość czasu na wyjaśnienie, ale panu nie starczyłoby
wieczności na zrozumienie.
Z okazji powrotu wojsk po zwycięstwie nad Francją, Liebig zaprosił do siebie kilku żołnierzy na obiad.
Jeden z nich ogląda z zaciekawieniem półki z książkami, pokrywające wszystkie ściany, po czym
powiada:
- Pan chyba jest introligatorem, ma pan tyle książek.
Johann Wolfgang Goethe napisał kiedyś do jednego z przyjaciół całkiem spory list. Na końcu w
postscriptum dopisał jeszcze: Szanowny panie hrabio, przepraszam za tak długi list, ale nie miałem
czasu, żeby sformuować go krócej.