Znakomity Gaudissart Netpress Digital Ebook


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
Honore de Balzac
ZNAKOMITY
GAUDISSART
Konwersja: Nexto Digital Services
ZNAKOMITY
GAUDISSART
Honore de Balzac
Tłum. Tadeusz Żeleński-Boy
Komiwojażer, osobistość nie znana w starożyt-
ności, czyż nie jest jednym z najciekawszych
typów naszej epoki? Czyż nie uosabia on w pewnej
sferze zjawisk owego doniosłego przeobrażenia,
które, dla ludzi umiejących patrzeć, łączy epokę
eksploatacji materialnej z epoką eksploatacji in-
telektualnej? Nasze czasy stanowią przejście od
królestwa siły odosobnionej, obfitującej w orygi-
nalne zjawiska, do królestwa siły jednorakiej, ale
niwelującej, równającej produkty, wyrzucającej je
masowo na rozkaz jednolitej myśli, tego ostat-
niego wyrazu społeczeństwa. Po saturnaliach
powszechnej inteligencji, po ostatnich wysiłkach
cywilizacji, które skupiają skarby ziemi w jednym
punkcie, czyż nie przychodzą zawsze mroki bar-
barzyństwa? Czy komiwojażer nie jest dla idei
4/23
tym, czym nasze dyliżanse są dla ludzi i
pakunków? Aaduje je, wprawia w ruch, trzęsie ni-
mi; bierze w centrali światła swój pęk promieni i
sieje je między uśpioną ludność. Ten żywy pirofor
jest to uczony bez nauki, zmistyfikowany misty-
fikator, kapłan bez wiary, który tym piękniej mówi
o swych tajemnicach i dogmatach.
Ciekawa postać; ten człowiek wszystko widzi-
ał, wszystko wie, zna cały świat. Skąpany w zepsu-
ciu Paryża, umie w potrzebie oblec prowincjonalną
dobroduszność. Czyż nie jest on ogniwem, które
łączy wieś ze stolicą, mimo iż w istocie swojej nie
jest ani paryżaninem, ani mieszkańcem prowincji,
gdyż jest wojażerem, wiecznym podróżnym? Nie
widzi nic do gruntu; ludzi i miejscowości pozna-
je jedynie z nazwiska; ogarnia jedynie powierzch-
nię każdej rzeczy; posiada swój własny metr, aby
wszystko mierzyć swoją miarą; oko jego ślizga się
po przedmiotach, nie przenikając ich. Interesuje
sięwszystkim, ale nic go nie interesuje. Zawsze
z konceptem lub piosenkąna ustach, zazwyczaj
w głębi duszy jest patriotą. Urodzony komediant,
umie przybierać kolejno uśmiech życzliwości, zad-
owolenia, uprzejmości i porzucić go, aby wrócić do
swego prawdziwego charakteru, do normalnego
stanu, który dlań jest wypoczynkiem. Musi być
obserwatorem, inaczej trzeba by mu się wyrzec
5/23
swego rzemiosła. Czyż nie musi wciąż przenikać
człowieka jednym spojrzeniem, odgadywać jego
czyny i obyczaje, zwłaszcza zaś wypłacalność; a
także  aby nie tracić czasu  błyskawicznie oce-
niać widoki powodzenia?
Toteż nawyk do szybkiej decyzji czyni go
niezmiernie arbitralnym: wyrokuje, mówi jak
znawca o teatrach, o aktorach paryskich i prow-
incjonalnych. Zna dobre i złe zaułki Francji, de
actu et visu. Występek czy cnota, wszędzie za-
wiódłby was w potrzebie z jednaką pewnością.
Wymowa jego to istny kran z ciepłą wodą, który
można zakręcić i odkręcić do woli. Może w każdej
chwili zahamować i nieomylnie podjąć na nowo
kolekcję gotowych frazesów, które płyną bez prz-
erwy i sprawiają na jego ofierze wrażenie tuszu
moralnego. Jest niewyczerpany w pieprznych
anegdotkach, pije, pali. Nosi breloki, imponuje
biedakom, odgrywa w małych miasteczkach rolę
lorda, nie pozwala sobie dmuchać w kaszę, umie
w porę poklepać się po kieszeni i zadzwonić w
sakiewkę, iżby wielce nieufne służące mieszcza-
ńskich domów nie wzięły go za złodzieja.
Co się tyczy energii, czyż to nie jest konieczny
i najcenniejszy przymiot tej machiny ludzkiej? Ka-
nia spadająca na swą ofiarę, jeleń wynajdujący
nowe przesmyki, aby wyminąć psy i zmylić trop
6/23
myśliwych; wreszcie psy, które zwęszyły
zwierzynę, wszystko to jest niczym w porównaniu
do szybkości jego lotu, kiedy zgaduje prowizję,
do zręczności, z jaką umie wywieść w pole i wy
przedzić rywala, do sztuki, z jaką węszy, wietrzy i
odkrywa zbyt dla towaru.
Ileż taki człowiek musi mieć talentów! Czy
wielu znajdziecie w kraju owych pokątnych dyplo-
matów, owych genialnych pośredników, przemaw-
iających imieniem perkalów, biżuterii, jedwabiu,
win, i często zręczniejszych od ambasadorów,
którzy przeważnie mają tylko formy? Nikt we
Francji nie domyśla się, ile niewiarogodnej energii
rozwijają co dzień komiwojażerzy, owi
nieustraszeni szermierze handlu, którzy w najlich-
szej mieścinie reprezentują geniusz cywilizacji
oraz paryską wynalazczość, zmagają się ze
zdrowym rozsądkiem, ciemnotą lub rutyną prow-
incji. Jak zapomnieć tutaj tych cudownych pra-
cowników, którzy kształtują inteligencję ludu ura-
biając siłą słowa najoporniejsze masy, podobni do
niestrudzonych szlifierzy, polerujących swym pil-
niczkiem najtwardszy kamień?
Jeżeli chcecie poznać potęgę języka oraz
ciśnienie, jakie wywiera wymowa na najbardziej
oporne talary, na talary drobnego właściciela,
posłuchajcie, co mówi wielki dygnitarz paryskiego
7/23
przemysłu, w imieniu którego poruszają się i dzi-
ałają owe inteligentne tłoki machiny parowej
zwanej handlem.
 Panie  powiadał do uczonego ekonomisty
dyrektor  kasjer  zarządca  sekretarz gen-
eralny i administrator jednego z najsłynniejszych
towarzystw ubezpieczeń ogniowych  panie, na
prowincji na pięćset tysięcy franków premii do
odnowienia nie subskrybują dobrowolnie ani
pięćdziesiąt tysięcy; czterysta pięćdziesiąt tysięcy
wpływa do kasy dzięki wytrwałości naszych agen-
tów, którzy nachodzą opornych klientów i nudzą
ich póty, aż podpiszą na nowo polisę. Straszą ich
i niepokoją opowiadając o przerażających wypad-
kach pożarów etc. Tak więc wymowa, siła wodna
słów, stanowi dziewięćdziesiąt procent środków i
sposobów naszej imprezy.
Mówić, znajdować posłuch, czyż to nie znaczy
uwodzić? Naród, który ma dwie Izby; kobieta,
która słucha dwoma uszami, jednako są zgubieni.
Ewa i wąż, to wiekuisty symbol codziennego faktu,
który zaczął się ze światem i który może skończy
się aż z nim.
 Po dwóch godzinach rozmowy powinno się
miećczłowieka w garści  powiadał pewien ad-
wokat osiwiały w rzemiośle.
8/23
Obejdzcie dokoła komiwojażera! Przyjrzyjcie
się tej postaci! Nie zapomnijcie ani oliwkowego
surduta, ani płaszcza, ani safianowego kołnierza,
ani fajki, ani perkalowej koszuli w niebieskie prąż-
ki. Ileż rozmaitych natur można odnalezć w tej
tak oryginalnej twarzy? Spójrzcie! Co za atleta, co
za arena, co za broń: on, świat i jego język! Ten
nieustraszony żeglarz puszcza się, zbrojny w kil-
ka frazesów, aby łowić pięćset, sześćset tysięcy
franków w Morzu Lodowatym, w kraju Irokezów,
we Francji! Czyż nie chodzi o wydobycie, za po-
mocą operacji czysto intelektualnej, złota zagrze-
banego w prowincjonalnych szkatułach, o
wydobycie go bez bólu! Ryba prowincjonalna nie
znosi ani harpunu, ani pochodni, daje się brać
tylko w sieć, tylko w najdelikatniejsze pułapki. Czy
możecie obecnie bez drżenia pomyśleć o potopie
frazesów, którego kaskady poczynają tryskać we
Francji codziennie o świcie? Znacie tedy gatunek,
a oto osobnik.
Istnieje w Paryżu nieporównany wojażer, perła
w swoim rodzaju, człowiek, który posiada w na-
jwyższym stopniu wszystkie warunki związane z
charakterem jego sukcesów. Elokwencja jego za-
wiera zarazem witriol i lep: lep, aby pochwycić,
obezwładnić ofiarę i opanować ją; witriol, aby
obrócić wniwecz jej najtwardsze rachuby.
9/23
Ojczyzną jego był kapelusz; ale talent i sztuka,
z jaką umiał łowić ludzi, zdobyły mu taki rozgłos
w sferach handlowych, że wszyscy wytwórcy
 artykułów paryskich umizgali się doń, aby raczył
przyjąć ich reprezentację! Toteż kiedy po powrocie
z triumfalnych wędrówek bawił w Paryżu, podej-
mowano go i raczono bez przerwy; na prowincji
poili go reprezentanci, w Paryżu kokietowały go
wielkie firmy. Wszędzie mile witany, goszczony,
karmiony: zjeść śniadanie albo obiad samemu, to
była dlań rozpusta, przyjemność. Wiódł życie
monarchy lub, lepiej jeszcze, dziennikarza. Bo też
czy to nie był żywy felieton paryskiego handlu?
Nazywał się Gaudissart, sława zaś jego, stosunki,
pochwały, jakimi go obsypywano, zjednały mu
przydomek  znakomity". Gdziekolwiek się pojawił,
w kantorze czy w gospodzie, w salonie czy w
dyliżansie, na poddaszu czy u bankiera, każdy
mówił na jego widok:  A, nasz znakomity Gaudis-
sart".
Nigdy nazwisko nie było w doskonalszej har-
monii z postawą, wzięciem, fizjonomią, głosem,
mową człowieka. Wszystko uśmiechało się do
tego wojażera, a wojażer uśmiechał się do wszys-
tkiego. Similia similibus: wcielał tę zasadę home-
opatii. Kalambury, szeroki śmiech, twarz dobrze
odkarmionego mnicha, cera franciszkańska, ksz-
10/23
tałty rabelesowskie; strój, ciało, duch, oblicze,
cała osoba, wszystko promieniowało uciechą, we-
selem. Gładki w interesach, dobroduszny, jowial-
ny, był to ów  miły człowiek", ideał gryzetki,
człowiek, który się wspina z gracją na  imperi-
ałkę dyliżansu, pomaga damie wysiąść z powozu,
żartuje z pocztylionem i mimochodem sprzedaje
mu kapelusz; uśmiecha się do służącej i ściska ją
w kącie, szepcząc jakieś miłe słówko; naśladuje
przy stole bulgot butelki, prztykając w wydęty
policzek; umie spuścić piwo, wciągając ustami
powietrze; bębni nożem po szampanówkach, nie
tłukąc ich i powiadając:  Niech to kto pokaże!",
bierze na fundusz nieśmiałych pasażerów, spiera
się z ludzmi wykształconymi, króluje przy stole i
zjada najlepsze kąski. Ten chwat umiał zresztą w
porę zapomnieć o konceptach i stawał się niemal
filozofem w chwili, gdy rzuciwszy niedopałek cy-
gara powiadał przyglądając się jakiemuś miastu:
 Zobaczymy, jak się chwyta te ptaszki!" Wówczas
stawał się Gaudissart najsprytniejszym, na-
jchytrzejszym z ambasadorów. Umiał zagadać jak
człowiek polityczny do podprefekta, jak kapitalista
do bankiera, jak człowiek religijny i monarchiczny
do rojalisty, jak mieszczuch do mieszczucha;
słowem, był wszędzie tym, czym trzeba było być;
11/23
zostawiał Gaudissarta pod drzwiami i zabierał go
znów wychodząc.
Aż do roku 1830 znakomity Gaudissart po-
został wierny  artykułom paryskim . Rozmaite
gałęzie tego przemysłu, obejmującego większą
część ludzkich zachceń, pozwoliły mu wniknąć w
zakątki serca, wyuczyły go sekretów nieodpartej
wymowy, sposobu rozwiązywania najszczelniej
zawiązanych worków, budzenia kaprysów żon,
mężów, dzieci, służących i podsuwania środków
ich zadowolenia. Nikt lepiej od niego nie znał sz-
tuki wabienia kupców ponętami jakiegoś interesu
i odchodzenia w chwili, gdy żądza dochodziła do
szczytu. Pełen wdzięczności dla kapelusznictwa,
powiadał, iż kolportując nakrycie głowy, zrozumiał
jej wnętrze, nauczył się brać ludzi za łeb, chodzić
po rozum do głowy etc.
Koncepty jego na temat kapeluszy były
nieprzebrane. Mimo to w sierpniu i pazdzierniku
r. 1830 porzucił kapelusze i  artykuły paryskie",
poniechał komisu rzeczy namacalnych i widzial-
nych, aby się rzucić w najwyższe sfery paryskiego
przemysłu. Porzucił (tak powiadał) materię dla
myśli, wyroby ręki ludzkiej dla nieskończenie
czystszych produktów inteligencji. To wymaga ob-
jaśnienia.
12/23
Przeprowadzka z roku 1830 porodziła wiele
starych myśli, które sprytni spekulanci starali się
odmłodzić. Od roku 1830 w szczególności myśl
stała się kapitałem: jak powiada pewien pisarz
dość inteligentny na to, aby nic nie drukować,
kradnie się dziś więcej myśli niż chustek do nosa.
Może ujrzymy kiedyś Giełdę idei; ale już dziś idee,
złe czy dobre, mają swój kurs, zbiera się je,
rozważa, waży, obnosi, sprzedaje, realizuje i czer-
pie z nich zyski. Kiedy nie ma myśli na sprzedaż,
spekulacja stara się puścić w obieg słowa, daje im
pozór myśli i żyje tymi słowami, jak ptak ziarnka-
mi prosa. Nie śmiejcie się! W kraju, w którym
bardziej pociąga etykietka worka niż jego za-
wartość, słowo warte jest tyle co myśl. Czyż nie
widzieliśmy, jak księgarstwo zaczęło eksploa-
tować słowo  malowniczy", skoro literatura ubiła
już słowo  fantastyczny"? Toteż urząd podatkowy
odkrył podatek intelektualny, umiał doskonale
wymierzyć pole anonsów, sporządzać kataster
prospektów i odważyć myśl przy ulicy de la Paix
w urzędzie stemplowym. Stając się przedmiotem
eksploatacji, inteligencja i jej produkty musiały,
oczywiście, dostroić się do sposobów używanych
przy eksploatacji rękodzielniczej. Zatem myśli
poczęte przy kieliszku w mózgu owych kilku
paryżan, na pozór wiodących życie próżniacze,
13/23
ale wydających bitwy intelektualne przy butelce
lub przy pieczystym, dostawały się nazajutrz po
swoich mózgowych narodzinach w ręce komiwo-
jażerów. Oni to mieli doręczać wedle adresów, urbi
et orbi, w Paryżu i na prowincji, pieczoną słoninkę
anonsów i prospektów, za pomocą których chwyta
się w pułapkę owego prowincjonalnego szczura,
zwanego to abonentem, to akcjonariuszem, to
członkiem korespondentem, czasami udziałow-
cem lub protektorem, ale zawsze dudkiem.
 Jestem dudek!  powiedział sobie niejeden
biedny prowincjał, znęcony próżnością
 stworzenia" czegoś, kiedy w rezultacie ujrzał, iż
pogrzebał swoich tysiąc lub półtora tysiąca
franków.
 Abonenci to dudki, które nie chcą zrozu-
mieć, iż aby się posuwać naprzód w królestwie
ducha, trzeba więcej pieniędzy, niż aby po-
dróżować po Europie etc.  powiedział pewien
przedsiębiorca.
Istnieje tedy ustawiczna walka między zaco-
faną publicznością, która wzbrania się płacić kon-
trybucji paryskich, oraz  poborcami", którzy, żyjąc
z tych opłat, szpikują publiczność nowymi ideami,
bombardują ją przedsiębiorstwami, przypiekają
prospektami, nadziewają na rożen pochlebstwa
i zjadają ją w końcu w jakimś nowym sosie, w
14/23
którym uwięznie i którym się opije, niby mucha
trucizną. Toteż od roku 1830 czegóż nie
uczyniono, aby pobudzić we Francji zapał, miłość
własną  mas inteligentnych i postępowych!" Ty-
tuły, medale, dyplomy, rodzaj legii honorowej,
wymyślonej dla plejady męczenników, rodziły się
jak grzyby po deszczu. Każda fabryka produktów
intelektualnych wymyśliła jakąś zaprawę, jakiś
specjalny imbir, jakąś ponętę. Stąd premie, stąd
z góry wypłacane dywidendy; stąd owa mobilizac-
ja sławnych nazwisk, podjęta bez wiedzy ich właś-
cicieli, nieszczęśliwych artystów, którzy w ten
sposób czynnie współdziałają w większej ilości
przedsięwzięć, niż w roku jest dni; prawo bowiem
nie przewidziało kradzieży nazwiska. Stąd ten
rabunek idei, które, podobni azjatyckim handlar-
zom niewolników, eksploatatorzy mniemań ogółu
wydzierają ledwie wylęgłe z ojcowskiego mózgu,
rozbierają je i wloką przed oczy oszołomionego
sułtana, swego S z a c h a b a c h a m, owej stras-
zliwej publiczności, która, o ile jej nie ubawią, uci-
na im głowę, odejmując ich miarkę złota.
Ten szał naszej epoki oddziałał tedy na
znakomitego Gaudissarta, a oto jak. Pewne
Towarzystwo Ubezpieczeń na Życie i Majątek
usłyszało o jego nieodpartej wymowie i ofiarowało
mu niesłychane warunki, które przyjął. Skoro do-
15/23
bito targu, podpisano umowę, oddano wojażera
niby piastunce w ręce generalnego sekretarza,
który wyzwolił umysł Gaudissarta z pieluszek, ob-
jawił mu tajemnice interesu, wyuczył swoistego
żargonu, rozłożył cały mechanizm, odmalował
specjalną publiczność, z której trzeba ściągnąć
kontrybucję, nadział go frazesami, naładował
odpowiedziami na każdy wypadek, zaopatrzył w
niezwalczone argumenty; krótko mówiąc,
wyostrzył jak brzytwę język, który miał zoperować
całą Francję  na życie". Pupil wypłacił cudownie
trudy, jakie sobie zadał p. generalny sekretarz.
Dyrektorzy Ubezpieczeń na Życie i Majątek tak
gorąco wychwalali znakomitego Gaudissarta,
mieli dlań tyle względów, tak rozsławili w sferze
wielkich finansów i wielkiej dyplomacji intelektu-
alnej talenty tego żywego prospektu, że admin-
istratorzy dwóch sławnych w tej epoce a pózniej
zwiniętych dzienników wpadli na myśl zużycia go
dla połowu abonentów. Glob, organ teoryj saintsi-
monizmu i Ruch, dziennik republikański, ciągnęły
znakomitego Gaudissarta do swoich biur i zapro-
ponowały mu po dziesięć franków od abonenta, o
ile dostawi ich tysiąc, a pięć franków, jeżeli złowi
tylko pięciuset. Ponieważ  robota w dzienniku poli-
tycznym" nie szkodziła w niczym  robocie w ubez-
pieczeniach", dobili targu. Bądz co bądz, Gaud-
16/23
issart zażądał pięćset franków odszkodowania za
tydzień, przez który musiał się obznajmiać z
nauką Saint-Simona, ponosząc olbrzymi wysiłek
pamięci i inteligencji, konieczny dla gruntownego
wystudiowania tego  artykułu", aby móc o nim
rozprawiać należycie i, jak mówił,  aby się nie
wsypać". Od republikanów nie żądał nic. Po pier-
wsze, skłaniał się ku ideom republikańskim, je-
dynym, które wedle komiwojażerskiej filozofii
zdolne są stworzyć racjonalną równość; po wtóre,
Gaudissart maczał niegdyś palce w sprzysiężeniu
francuskich carbonari; uwięziona go, ale wypuszc-
zono dla braku dowodów: wreszcie (tak oświad-
czył przedsiębiorcy dziennika) od Dni Lipcowych
zapuścił wąsy, trzeba mu tedy było jedynie kaszki-
etu i ostróg, aby reprezentować republikę. Przez
cały tydzień biegał zatem saintsimonizować się
rano w Globie, wieczorem zaś śpieszył do
Towarzystwa Ubezpieczeń uczyć się subtelności
języka finansów. Zdolności i pamięć miał tak
zadziwiające, iż około 15 kwietnia, w epoce, gdy
co roku rozpoczynał pierwszą kampanię, gotów
był do podróży. Dwa wielkie domy handlowe, prz-
erażone zastojem w interesach, skusiły podobno
ambitnego Gaudissarta i skłoniły go, aby przyjął
ich zastępstwo. Król wojażerów okazał się
łaskawym, przez wzgląd na starych przyjaciół, a
17/23
także przez wzgląd na olbrzymi procent, jaki mu
zapewniono.
 Słuchaj, moja mała Jenny...  rzekł w
dorożce do ładnej kwiaciarki.
Wszyscy prawdziwi wielcy ludzie lubią dać się
tyranizować słabej istocie; jakoż Gaudissart miał
w Jenny swego tyrana. Odwoził ją o jedenastej
z Gymnase, dokąd ją zaprowadził w wielkiej
paradzie do najlepszej loży na parterze.
 Skoro wrócę, mój aniołku, umebluję ci twój
pokoik, i to cacanie. Matylda, co cię piłuje
wiecznie swoimi porównaniami, swymi prawdzi-
wymi indyjskimi szalami, przywiezionymi przez
kurierów z rosyjskiej ambasady, swoim serwisem
i swoim rosyjskim księciem, który mi wygląda na
tęgiego blagfera, nie będzie mogła ani pisnąć.
Poświęcam na ozdobienie twojego mieszkania
wszystkie Dzieci, które zrobię na prowincji.
 A to mi się podoba!  wykrzyknęła kwia-
ciarka.  Jak to, ty potworze, ty mi spokojnie
mówisz o robieniu dzieci i myślisz, że ja ścierpię
coś podobnego?
 Czyś ty zgłupiała, Jenny? ... To handlowe
wyrażenie, tak się mówi w naszej branży.
 Aadna jest ta wasza branża!
18/23
 Ależ słuchaj: skoro będziesz ciągle mówiła
sama, na pewno będziesz mieć rację.
 Ja chcę mieć zawsze rację! Tyś mi coś za
bardzo rezolutny dzisiaj!
 Więc nie dasz mi skończyć? Wziąłem pod
swoje skrzydła kapitalną myśl, gazetkę, którą ma
się wydawać dla dzieci. W naszej branży, podróżu-
jący, kiedy wpakował w jakimś mieście, dajmy
na to, dziesięć abonamentów Gazetki dla dzieci,
powiada: Zrobiłem  dziesięć Dzieci"! tak samo jak
kiedy zrobię dziesięć abonamentów dziennika
Ruch, powiem: Zrobiłem dziś wieczór  dziesięć
Ruchów" ... Rozumiesz teraz?
 A to ładnie! To ty się teraz 'bierzesz do
polityki? Już cię widzę, jak siedzisz u Św. Pelagii,
dokąd będę się musiała tryndolić co dzień! Och!
kiedy się kocha mężczyznę, gdyby kobieta wiedzi-
ała, do czego to zobowiązuje, daję słowo, zostaw-
iłybyśmy was, żebyście sobie sami dawali rady!
No, mniejsza, jedziesz jutro, nie róbmy dramatów,
to głupstwo.
Dorożka zatrzymała się przed ładnym, świeżo
zbudowanym domem przy ulicy d'Artois, a Gaud-
issart i Jenny udali się na czwarte piętro. Tam
mieszkała panna Jenny Courand, która uchodziła
za tajemnie zaślubioną małżonkę Gaudissarta, a
19/23
pogłoskom tym komiwojażer nie zaprzeczał. Aby
podtrzymać swój despotyzm, Jenny Courand
zmuszała znakomitego Gaudissarta do
tysiącznych usług, wciąż grożąc, że go puści kan-
tem, jeżeli nie spełni bodaj najdrobniejszej. Gaud-
issart musiał do niej pisać z każdego miasteczka i
zdawać jej sprawę z każdego drobiazgu.
 A ile trzeba będzie Dzieci, aby urządzić mój
pokój?  rzekła zrzucając szal i siadając przy do-
brym ogniu.
 Mam pięć su od abonamentu.
 To wspaniałe! I tymi pięcioma su myślisz
mnie wzbogacić!
 Ależ, Jenny, ja ci zrobię tysiące Dzieci.
Pomyśl, że dzieci nie miały jeszcze nigdy gazety.
Zresztą głupiec ze mnie, że ci się silę tłumaczyć
filozofię handlową: nic się nie rozumiesz na tych
sprawach.
 No więc, jeżeli ja jestem taka gęś, gadaj,
gadaj, czemu mnie tak kochasz?
 Dlatego, że jesteś gęś ... wspaniała!
Słuchaj, Jenny. Widzisz, jeżeli uda mi się
wpakować Glob, Ruch, Ubezpieczenia i moje
 artykuły paryskie", wówczas zamiast zarabiać
nędznych osiem do dziesięciu tysięcy rocznie
strzępiąc sobie gębę, będę mógł obecnie przy-
20/23
wiezć dwadzieścia do trzydziestu tysięcy franków
z każdej podróży.
 Rozsznuruj mnie teraz, mądralo, ale nie
szarp.
 Wówczas  rzekł komiwojażer spoglądając
na gładki grzbiet kwiaciarki  zostanę akcjonar-
iuszem dzienników, jak Finot, jeden z moich przy-
jaciół, syn kapelusznika, który ma teraz trzydzieś-
ci tysięcy renty i będzie kiedyś parem Francji!
Kiedy się pomyśli, że ten mały Popinot!... Och, mój
Boże, zapominam ci powiedzieć, że pana Popinot
mianowano wczoraj ministrem handlu... Czemu ja
nie miałbym mieć ambicji? Hehe! wypatrzyłbym
prędko wszystkie ich figielki i mógłbym zostać
ministrem, i to tęgim! Ot, posłuchaj:
 Panowie  rzekł ujmując poręcz fotelu i przy-
bierając pozę  prasa nie jest ani narzędziem, ani
handlem. Z punktu widzenia politycznego, prasa
jest instytucją. Otóż naszym cholernym obow-
iązkiem jest patrzeć na rzeczy z punktu widzenia
politycznego, zatem ... (Nabrał oddechu). 
Zatem musimy rozważyć, czy jest pożyteczna czy
szkodliwa, czy ją trzeba popierać czy zwalczać,
czy powinna być opodatkowana czy wolna: do-
niosłe kwestie! Nie sądzę, abym nadużył czasu,
zawsze tak szacownego, tej Izby, rozważając ten
artykuł i ukazując panom jego kondycje. Idziemy
21/23
do przepaści. To pewna, że prawa nie są skon-
fekcjonowane tak, jak należy ..."
Hę?  rzekł spoglądając na Jenny.  Wszyscy
mówcy ślą Francję do przepaści; albo też mówią o
Rydwanie Państwa, o burzach i horyzontach poli-
tycznych. Czyż ja nie znam wszystkich kawałów?
Znam sekret każdej branży. A wiesz dlaczego?
Urodziłem się w czepku. Moja matka zachowała
czepek, dam ci go. Zatem niedługo będę mężem
politycznym!
 Ty?
 Czemu nie miałbym być baronem Gaudis-
sart, parem Francji? Czyż pana Popinot nie wybra-
no już dwa razy posłem z czwartego okręgu? Czy
nie jada obiadków u Ludwika Filipa? Finot,
powiadają, zostanie radcą stanu! Ha, gdyby mnie
posłano za ambasadora do Londynu, ja ci
powiadam, że obrobiłbym tych Anglików! Nikt
jeszcze nie wytrzymał wymowy Gaudissarta,
znakomitego Gaudissarta! Tak, nikt mnie jeszcze
nigdy nie wpakował i nie wpakuje mnie nigdy,
w jakiejkolwiek branży, politycznej czy niepolity-
cznej, tu czy gdzie indziej. Ale na tę chwilę trzeba
mi całkowicie się poświęcić Życiu, Globowi, Ru-
chowi, Dzieciom i  artykułom paryskim .
22/23
 Wpadniesz z twoimi dziennikami. Założę
się, że jeszcze nie dojedziesz ani do Poitiers, a już
cię wystrychną na dudka.
 Załóżmy się, mała.
 O szal!
 Stoi! Jeżeli przegram szal, wracam do
moich  artykułów paryskich" i do kapeluszy. Ale
wpakować Gaudissarta, nigdy, nigdy!
I znakomity wojażer stanął przed Jenny w
zwycięskiej postawie, popatrzał na nią dumnie, z
ręką zatkniętą za kamizelkę, z głową nieco na bok,
w napoleońskiej pozie.
 Och! jakiś ty zabawny! Coś ty zażył dziś
wieczór?
Gaudissart był to mężczyzna trzydziestoośmi-
oletni, średniego wzrostu, gruby i pulchny jak
człowiek nawykły do jeżdżenia dyliżansem, z
twarzą okrągłą jak dynia, rumianą, regularną i
podobną do owych klasycznych twarzy przyjętych
przez rzezbiarzy wszystkich krajów dla posągów
Do statku, Prawa, Siły, Handlu etc. Wydatny jego
brzuszek przybierał kształt gruszki: miał krótkie
nóżki, ale był ruchliwy i zwinny. Wziął Jenny na
wpół ubraną i zaniósł ją do łóżka.
 Cicho siedz, kobieto wolna!  rzekł.  Nie
wiesz, co to jest kobieta wolna, Saintsimonizm,
23/23
Antagonizm, Fourieryzm, Krytycyzm ... otóż to
jest... słowem, to jest dziesięć franków od abona-
mentu, słyszysz, pani Gaudissart?
Koniec wersji demonstracyjnej.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sprzysiezenie Starcow Netpress Digital Ebook
Sonety Odeskie Netpress Digital Ebook
250000 Netpress Digital Ebook
Swiecznik Netpress Digital Ebook
Wielki Czlowiek Do Malych Interesow Netpress Digital Ebook
W Puszczy Netpress Digital Ebook
Zamazpojscie Lit Lit Netpress Digital Ebook
Studium Kobiety Netpress Digital Ebook
Swiatopoglad Pracy I Swobody Netpress Digital Ebook
Slub Netpress Digital Ebook
Smiertelne Koszule Netpress Digital Ebook
Wieslaw Netpress Digital Ebook
Ebook Szczesliwi Netpress Digital
Ebook Sonety Netpress Digital
Ebook Pocalunek Netpress Digital

więcej podobnych podstron