plik


ÿþ Honoriusz Balzac STUDIUM KOBIETY Konwersja: Nexto Digital Services Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment peBnej wersji caBej publikacji. Aby przeczyta ten tytuB w peBnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja mo|e by kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyBcznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo|na naby niniejszy tytuB w peBnej wersji. Zabronione s jakiekolwiek zmiany w zawarto[ci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej od-sprzeda|y, zgodnie z regulaminem serwisu. PeBna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Nexto.pl. STUDIUM KOBIETY Honoriusz Balzac TBum. Tadeusz {eleDski-Boy W Pary|u bal czy raut skBada si wBa[ciwie z dwóch wieczorów. Najpierw wieczór oficjalny, w którym bior udziaB osoby zaproszone, dystyn- gowany [wiat, który si nudzi. Ka|dy pozuje dla ssiada. Wikszo[ mBodych kobiet przychodzi tylko dla kogo[ jednego. Kiedy ka|da upewniBa si, |e jest dla tego kogo[ najpikniejsza i |e pogld ten podziela jeszcze kilka osób, wówczas, po wymianie obojtnych zdaD w rodzaju:  Czy wybierasz si wcze[nie na wie[?  Pani de Porten- duere Badnie dzi[ [piewaBa!  Kto jest ta damulka, która ma tyle brylantów?"  lub te| owych ulot- nych spostrze|eD, które sprawiaj krótk przyjem- no[ albo zadaj trwaBe rany, grupy przerzedza- j si, obojtni odchodz, [wiece dopalaj si do koDca. Wówczas pani domu zatrzymuje kilku 4/24 artystów, ludzi wesoBych, przyjacióB, mówic: ..ZostaDcie, zjemy kolacyjk w swoim kóBku". Wszyscy skupiaj si w saloniku. Zaczyna si dru- gi prawdziwy wieczór; wieczór, na którym, jak za dawnych dobrych czasów, ka|dy sByszy, co si mówi, gdzie rozmowa jest ogólna, gdzie ka|dy musi by dowcipny i przyczyni si do ogólnej zabawy. SBowem, przyjemno[ zaczyna si z chwil, gdy raut si koDczy. Raut, ta zimna rewia zbytku, ta defilada pró|no[ci, jest jednym z owych angielskich wymysBów, d|cych do .zmechani- zowania innych narodów. Anglii, zdawaBoby si, zale|y na tym, aby caBy [wiat nudziB si tak, jak ona i tyle, co ona. Ten drugi wieczór jest tedy we Francji, w paru domach, szcz[liwym protestem dawnego ducha naszego wesoBego kraju: ale, nieszcz[ciem, maBo osób protestuje! Przyczyna tego jest bardzo prosta: je[li maBo kto dzi[ wydaje kolacje, to dlatego, |e nigdy, pod |adnym rzdem, nie byBo mniej ludzi ustalonych, spokojnych ni| pod panowaniem Ludwika Filipa, w którym Rewolucja zaczBa si legalnie. Wszyscy pdz dzi[ do jakiego[ celu, goni za majtkiem. Czas staB si drogi; nikt nie mo|e sobie pozwoli na t rozrzutno[, aby wraca do domu rano i wysypia si do pózna. Te drugie wieczory odby- waj si tedy ju| tylko u kobiet do[ bogatych 5/24 na to, aby prowadzi dom otwarty, od lipca za[ r. 1830 kobiety te mo|na policzy na palcach. Mimo milczcej opozycji dzielnicy SaintGermain, par kobiet  midzy nimi margrabina d'Espard i pan- na des Touches  nie chciaBy si wyrzec wBadzy, któr sprawowaBy w Pary|u, i nie zamknBy sa- lonów. Salon panny des Touches, slawriy zreszt w Pary|u, jest ostatnim przytuBkiem, gdzie si schroniB dawny dowcip francuski ze sw ukryt gBbi, swymi tysicznymi inwencjami i wyborn grzeczno[ci. Tam mo|ecie spotka wdzik mimo wyszukanej formy; swobodn gawd mimo ogldno[ci wrodzonej ludziom dobrze wychowanym; zwBaszcza rozrzutno[ my[li. W tym domu nikt nie my[li o tym, aby zachowa swój pomysB na dramat; opowiadajc nikt nie my[li o spo|ytkowaniu tematu w ksi|ce. SBowem, nie jawi si tam wci| ohydny szkielet literatury, wszcej za straw przy lada szcz[liwym kon- cepcie lub zajmujcej historii. Wspomnienie jed- nego z takich wieczorów szczególnie utkwiBo mi w pamici, nie tyle nawet z powodu zwierzenia, w którym znakomity de Marsay odsBoniB jeden z najgBbszych zakamarków serca kobiety, ile z powodu uwag, jakie wywoBaBo jego opowiadanie. Uwagi te s komentarzem do zmian, jakie w ko- 6/24 biecie francuskiej spowodowaBa nieszczsna Re- wolucja Lipcowa. Przypadek zgromadziB na tym wieczorze sporo osób, które, dziki swym niezaprzeczonym warto[ciom, zyskaBy europejsk; reputacj. Nie jest to pochlebstwo pod adresem Francji, bo byBo tam kilku cudzoziemców; Ci, którzy najbardziej tam bByszczeli,, nie byli zreszt najsBawniejsi. Cite odpowiedzi, subtelne spostrze|enia, przed- nie koncepty, sylwetki kre[lone z cudown pre- cyzj migotaBy i tBoczyBy si bez przymusu, rzu- cone niedbale, a cudownie odczute i pojmowane. Swiatowcy zwBaszcza odznaczali si wdzikiem i werw godn artystów. Mo|ecie spotka gdzie in- dziej w Europie wytworne maniery, uprzejmo[, wiedz;; ale jedynie w Pary|u, w tym salonie  i w paru, o których wspomniaBem  istnieje ów swoisty dowcip, stwarzajcy z wszystkich tych przymiotów miB i kapry[n caBo[, jaka[ pByn- no[, która pozwala kBbi si obfito[ci my[li, aforyzmów, opowiadaD, dokumentów. Tylko Pary|, ta stolica dobrego smaku, zna sztuk zmieniania rozmowy w turniej, w którym ka|da inteligencja skupia si w jednym rysie, gdzie ka|dy rzuca jed- no zdanie i zamyka swoje do[wiadczenie w jed- nym sBowie, gdzie ka|dy si bawi, odpoczywa i uczy si. Tote| tylko tam mo|e istnie wymiana 7/24 my[li; tam nie dzwigasz, jak ów delfin z bajki, jakiej[ maBpy na grzbiecie; tam bdziesz rozumi- any i nie narazisz si na to, aby stawia w grze zBoto przeciw liczmanom. Tam wreszcie delikat- nie zdradzone sekrety, lekkie a gBbokie gawdy, mieni si, faluj, przybieraj nowy wygld i now barw za ka|dym zdaniem. {ywa dyskusja, zwizBe opowiadania zazbiaj si o siebie wza- jem. Wszystkie oczy sBuchaj, gesty pytaj, a fizjonomia odpowiada. Wszystko tam jest, w jed- nym sBowie: duch i my[l. Nigdy nie byBem tak silnie pod urokiem daru sBowa, umiejtnego, celowego, które stanowi siB aktora czy opowiadacza. Nie ja jeden byBem wra|liwy na tyle czarów; spdzili[my wszyscy rozkoszny wieczór. Rozmowa przybrawszy charak- ter gawdy pocigaBa swoim szybkim biegiem ciekawe zwierzenia, mnóstwo portretów, tysice wybryków, które czyni t urocz improwizacj czym[ zgoBa nie do przetBumaczenia. Ale, skoro zostawimy rzeczom ich naturalny smak, ich bieg, ich kapry[ne falowanie, mo|e zrozumiecie wów- czas wdzik wieczoru naprawd francuskiego, pochwyconego w momencie, gdy w atmosferze najmilszej swobody ka|dy zapomina o swoich in- teresach, o swej ambicji lub, je[li wolicie, o swoich pretensjach. 8/24 OkoBo drugiej rano, w chwili gdy kolacja si skoDczyBa, znajdowaBo si koBo stoBu ju| tylko bliskie kóBko, wypróbowane w kilkunastoletniej za- |yBo[ci, albo te| ludzie wytrawni, dobrze wychowani i znajcy |ycie. Moc niemego i [ci[le przestrzeganego ukBadu, przy kolacji ka|dy zrzekaB si swojej rangi spoBecznej. PanowaBa na- jzupeBniejsza równo[. Nie byBo tam zreszt niko- go, który by nie byB bardzo dumny, |e jest sob. Pani d'Espard zaprowadziBa zwyczaj, |e siedzi si przy stole do koDca wieczoru, zauwa|yBa bowiem nieraz, jak zmian nastroju pociga zmiana miejsca. W przej[ciu midzy jadalni a salonem czar pryska. Zdaniem Sterne'a, my[li autora, który si ogoliB, maj inn barw ni| przed wyko- naniem tej czynno[ci. Je|eli Sterne ma racj, czy| nie mo|na [miaBo twierdzi, |e nastrój ludzi przy stole inny jest, ni| kiedy ci sami ludzie wróc do salonu? Opar nie bije ju| do gBowy, oko nie ma ju| przed sob owego miBego nieBadu, straciBo si rozkosz tego lenistwa, tej |yczliwo[ci, ogar- niajcej ludzi najedzonych, toncych w mikkich krzesBach, jakie wyrabia si dzisiaj. Po prostu ludzie chtniej rozmawiaj przy deserze, przy kieliszku dobrego wina, w rozkosznej chwili, gdy ka|dy mo|e oprze si Bokciami na stole i we- sprze gBow na dBoni. Nie tylko wszyscy lubi 9/24 wówczas mówi, ale i sBucha. Trawienie bywa, za- le|nie od usposobienia, rozmowne albo milczce. Ka|dy znajduje wówczas co[ dla siebie. Czy nie trzeba byBo tego wstpu, aby was wtajemniczy w urok poufnego zwierzenia, w jakim nie |yjcy ju| sBawny czBowiek odmalowaB niewinny jezuityzm kobiety: a uczyniB to z subtelno[ci wBa[ciw ludziom, co wiele widzieli. Przymiot ten sprawia, i| wszyscy m|owie stanu cudownie opowiadaj, kiedy, jak Talleyrand i Metternich, racz opowiada. De Marsay, mianowany od póB roku pierwszym ministrem, daB ju| dowody niepospolitych zdolno[- ci. Mimo i| ci, którzy go znali od dawna, nie zdzi- wili si patrzc, jak rozwija wszystkie talenty i przymioty m|a stanu, mo|na byBo sobie zada pytanie czy on wiedziaB, |e jest wielkim poli- tykiem, czy te| dojrzaB w ogniu okoliczno[ci. Takie pytanie zadaB mu wBa[nie, w intencji na wskro[ filozoficznej, bystry i inteligentny czBowiek, którego [wie|o minister zamianowaB prefektem, a który przedtem byB dBugo dziennikarzem. Podzi- wiaB de Marsaya bez owej domieszki kwasu, który w Pary|u sBu|y inteligentnemu czBowiekowi za us- prawiedliwienie, |e podziwia drugiego czBowieka.  Czy w twoim dawniejszym |yciu byB jaki fakt, my[l, pragnienie, które zdradziBy ci twoje 10/24 powoBanie?  spytaB Emil Blondet . Wszyscy podobno mamy, jak Newton, nasze jabBko, które spada i [ciga nas na grunt, na którym rozwijaj si nasze zdolno[ci...  Owszem  rzekB de Marsay  opowiem wam to. Aadne kobiety, dandysi, arty[ci, starcy, przy- jaciele de Marsaya poprawili si wygodnie w krzesBach i patrzyli na ministra. Czy trzeba doda, |e sBu|ba ju| si nie krciBa, drzwi byBy zamknite, portiery zasunite? Cisza byBa tak gBboka, |e sBy- cha byBo w dziedziDcu szmer wozniców, tupot i parskanie koni, którym tskno byBo do stajni.  CzBowiek polityczny, moi drodzy, istnieje tylko jednym przymiotem  rzekB minister bawic si zBotym no|ykiem w oprawie z perBowej masy;  umie zawsze panowa nad sob, robi w ka|dej chwili bilans ka|dego faktu, choby na- jbardziej przypadkowego, sBowem, kry w sobie istot zimn i bezinteresown, która przyglda si jak prosty [wiadek drganiom naszego |ycia, naszym namitno[ciom, uczuciom i podsuwa nam w ka|dej chwili wykaz wszystkich pozycji.  Obja[niasz nam tym samym, czemu m|owie stanu tak rzadcy s we Francji  rzekB stary lord Dudley. 11/24  Z punktu uczuciowego to jest rzecz okropna  odparB minister.  Tote|, kiedy ten fenomen zi[ci si w mBodym czBowieku... (Richelieu, który, ostrze|ony listownie o niebezpieczeDstwie Conciniego, spaB do poBudnia, gdy jego do- broczyDc miano zamordowa o dziesitej), taki mBody czBowiek, nazwijmy go Pitt albo Napoleon, je[li chcecie, jest czym[ potwornym, prawda? Ja staBem si bardzo wcze[nie takim potworem, i to dziki kobiecie.  My[laBam  rzekBa z u[miechem pani de Montcornet  |e my wicej psujemy polityk, ni| j robimy.  Potwór, o którym mówi, jest potworem tylko dlatego, |e si wam opiera  odparB minis- ter ironicznie schylajc gBow.  Je|eli chodzi o przygod miBosn, |dam, aby jej nie przerywano |adnymi refleksjami  rzekBa baronowa de Nuncingen.  Refleksja jest tu bardzo nie na miejscu  wykrzyknB Józef Bridau.  MiaBem siedemna[cie lat  podjB de Marsay.  Restauracja zaczynaBa si ustala; moi starzy przyjaciele wiedz, jaki byBem wówczas porywczy i gorcy. KochaBem pierwszy raz, i  mog to dzi[ powiedzie  byBem jednym z na- 12/24 jBadniejszych chBopców w Pary|u. MiaBem urod, mBodo[, dwa przymioty, . które zawdziczamy przypadkowi, a z których jeste[my dumni jak z wBasnej zasBugi. Reszt trzeba mi pokry milcze- niem. Jak wszyscy mBodzi ludzie kochaBem si w kobiecie o sze[ lat starszej ode mnie. Nikt z paDstwa  rzekB wodzc okiem dokoBa stoBu  nie mo|e si domy[la jej nazwiska, ani jej odgad- n. Jedyny Ronuerolles przeniknB w owym cza- sie moj tajemnic i dochowaB jej; baBbym si jego u[miechu, ale poszedB  dodaB minister spoglda- jc wkoBo.  Nie chciaB zosta na kolacji  rzekBa pani de Serizy.  Od póB roku pogr|ony w tej miBo[ci, a nie[wiadom, |e namitno[ moja jest tak silna, oddawaBem si owemu cudownemu baB- wochwalstwu, które jest tryumfem a zarazem kruchym szcz[ciem mBodo[ci. ChowaBem jej znoszone rkawiczki, piBem odwar z kwiatów, które ona nosiBa, wstawaBem w nocy, aby i[ pa- trze w j e j okna. Wszystka krew zbiegaBa mi do serca, kiedy wdychaBem zapach j e j perfum. ByBem o tysic mil od [wiadomo[ci, |e kobiety to s piece z nagBówkiem z marmuru. 13/24  Och, niech nam pan oszczdzi swoich okropnych okre[leD  rzekBa pani de Camps.z u[miechem.  Sdz, |e byBbym zmia|d|yB wzgard filozo- fa, który sformuBowaB t straszliw, a tak gBboko trafn my[l  odparB de Marsay.  Jeste[cie paDstwo wszyscy zbyt inteligentni, abym wam potrzebowaB mówi wicej. Tych kilka sBów przy- pomni wam wBasne szaleDstwa. Mój ideaB byBa to wielka dama, co si zowie, wdowa i bez dzieci (ideaB pod ka|dym wzgldem!); otó|, moje bóstwo zamykaBo si w domu, aby znaczy wBasnorcznie moj bielizn swoimi wBosami: sBowem, odpBacaBa moje szaleDstwa niegorsz monet. Jak nie wierzy w miBo[, kiedy rkojmi jej jest szaleDst- wo? Obrócili[my oboje caB nasz inteligencj na to, aby ukry przed [wiatem tak peBn i pikn miBo[, i udaBo si nam. Ile| uroku miaBy nasze schadzki! O niej nie powiem wam nic: wówczas byBa czym[ doskonaBym; dzi[ jeszcze uchodzi za jedn z najBadniejszych kobiet w Pary|u: ale wtedy ludzie daliby si zabi, aby uzyska jedno jej spo- jrzenie. PoBo|enie jej majtkowe byBo zupeBnie wystarczajce, jak na kobiet ubóstwian i za- kochan, ale nie byBo ono w proporcji z jej nazwiskiem, któremu Restauracja przydaBa nowego blasku. Co do mnie, mBodzieDcza moja 14/24 pró|no[ nie dopuszczaBa |adnych podejrzeD. Mi- mo i| zazdro[ moja byBaby wówczas starczyBa na stu dwudziestu Otellów, straszne to uczucie drzemaBo we mnie niby zBoto w rudzie. ByBbym si kazaB wygrzmoci sBu|cemu, gdybym popeBniB t nikczemno[, aby podejrzewa czysto[ tego anioBa, tak wtBego a tak silnego, tak jasnego i naiwnego, czystego, niewinnego, którego bBkitne oko, cudownie poddajc si memu spojrzeniu, pozwalaBo wnikn w gBb serca. Nigdy najm- niejszego zawahania w pozie, w spojrzeniu, sBowie; zawsze biaBa, [wie|a, gotowa do oddania si niby wschodnia lilia z  Pie[ni nad pie[niami!"... Och, moi drodzy  wykrzyknB bole[nie minister stajc si z powrotem mBodzieDcem  trzeba bardzo mocno wyr|n gBow o marmur, aby si ockn z tych zBudzeD! Ten szczery wykrzyknik, który znalazB echo w sercu sBuchaczy, podra|niB ich ciekawo[, i tak ju| umiejtnie pobudzon.  Co rano, siedzc na owym piknym SuB- tanie, którego[ mi przysBaB z Anglii  rzekB do lor- da Dudley  mijaBem jej kolask, która umy[l- nie jechaBa stpa, i czytaBem rozkaz dzienny, wyp- isany kwiatami w jej bukiecie, na wypadek, gdy- by[my nie mogli wymieni paru sBów. Mimo i| widywali[my si prawie co wieczór w towarzys- 15/24 twie i |e ona pisywaBa do mnie co dzieD, przyjli[my pewien system majcy oszuka spo- jrzenia i zmyli domysBy. Nie patrze na siebie, unika si, mówi zle o sobie wzajem, podziwia si i chwali i pozowa na wzgardzonego kochanka, wszystkie te stare sztuczki niewarte s jednej, polegajcej na tym, aby udawa miBo[ dla osoby obojtnej, a obojtno[ dla prawdzi- wego bóstwa. Je[li para kochanków pu[ci si na t gr, zawsze uda im si oszuka [wiat, ale musz by wówczas bardzo pewni siebie wzajem. Jej parawanem byB pewien dworak cieszcy si na- jwy|sz Bask, zimny nabo|ni[, który zreszt hie bywaB u niej w domu. Grali[my t komedi ku uciesze salonowych gapiów, którzy si z niej [mi- ali. Nie byBo mowy o maB|eDstwie midzy nami: sze[ lat ró|nicy musiaBo jej dawa do my[lenia; nie wiedziaBa te| o moim majtku, który z zasady zawsze ukrywaBem Co do mnie, byBem tak oczarowany jej dowcipem, wziciem, wyksztaBce- niem, sztuk towarzysk, |e byBbym si z ni o|eniB bez wahania. Jednak|e ta delikatno[ podobaBa mi si. Gdyby ona pierwsza natraciBa o maB|eDstwie, mo|e wydaBoby mi si to czym[ pospolitym, niegodnym tej idealnej duszy. Sze[ miesicy peBnych i caBkowitych, diament najczyst- szej wody, oto moja porcja miBo[ci na tym padole. 16/24 Pewnego rana, zazibiony, czujc nieco gorczki, napisaBem do niej sBówko, aby odBo|y jedn z naszych sekretnych uczt miBo[ci, uta- jonych na poddaszu paryskim, niby perBa na dnie morza. Skoro wysBaBem list, nawiedziB mnie wyrzut: nie uwierzy, |e jestem chory, pomy[laBem. Ona udawaBa zazdrosn i podejrzli- w. Kiedy zazdro[ jest szczera  wtrciB de Marsay  jest ona nieomylnym znakiem jedynej miBo[ci...  Czemu?  spytaBa |ywo ksi|na de Cadig- nan.  MiBo[ jedyna i szczera  rzekB de Marsay  stwarza pewn apati fizyczn nastrajajc do dumaD. Mózg zaczyna wówczas, wszystko komp- likowa, zagBbia si w sobie, roi sobie chimery, zmienia je w rzeczywisto[, drczy si; jest to za- zdro[ równie urocza jak niezno[na. Pewien zagraniczny poseB u[miechnB si stwierdzajc w [wietle jakiego[ wspomnienia prawd tej refleksji.  Zreszt, powiadaBem sobie, jak mo|na wyrzec si chwili szcz[cia?  cignB de Marsay.  Czy| nie lepiej i[ mimo gorczki? BaBem si przy tym, i| gdyby wiedziaBa, |e jestem chory, byBaby zdolna przybiec i narazi si. Zdobywam 17/24 si na wysiBek, pisz drugi list i odnosz go sam, bo mego zaufanego czBowieka ju| nie byBo. MieszkaBa po drugiej stronie rzeki; musiaBem prze- by caBy Pary|; wreszcie, w przyzwoitej odlegBo[ci od jej domu, chwytam posBaDca, ka| mu natych- miast zanie[ list i wpadam na pomysB, aby prze- jecha w doro|ce pod- bram, dla przekonania si, czy przypadkiem oba listy nie przyjd na raz. W chwili gdy przybywam o drugiej, brama otwiera si, aby przepu[ci powóz, czyj?...  parawana"! Jest temu ju| pitna[cie lat... otó|, w chwili gdy wam to opowiadam, ja, zu|yty mówca, minister wysuszony polityk, czuj jeszcze wrzenie w sercu i |ar we wntrzno[ciach. Za godzin wracam; powóz wci| stoi w dziedziDcu! Bilecik mój zostaB zapewne u odzwiernego. Wreszcie, o wpóB do czwartej, powóz odjechaB. MogBem si przyjrze fizjonomii mego rywala: byB powa|ny, nie u[miechaB si; ale kochaB, i z pewno[ci byBo co[ midzy nimi. Id na schadzk, królowa mego ser- ca przybywa, jest spokojna, czysta i pogodna. Tu musz si paDstwu przyzna, |e Otello zawsze wydawaB mi si nie tylko gBupcem, ale czBowiekiem bez smaku. Jedynie Murzyn czy Me- tys zdolny jest zachowa si w ten sposób. Szek- spir czuB to zreszt doskonale, skoro daB sztuce tytuB  Murzyn wenecki". Widok ukochanej kobiety 18/24 jest czym[ tak bBogim, |e musi rozproszy ból, zwtpienie, zgryzot; caBy mój" gniew pierzchnB, odzyskaBem u[miech. Tak wic, to zachowanie si, które w moim wieku byBoby najstraszliwsz obBud, byBo wynikiem mojej miBo[ci. Raz pogrze- bawszy zazdro[, mogBem obserwowa. Mój chorobliwy stan byB widoczny, a straszliwe pode- jrzenia, które mnie nkaBy, potgowaBy go jeszcze. Wreszcie, znalazBem sposobno[, aby wsun te sBowa: ,,Czy nie miaBa[ dzi[ |adnej wizyty!" mo- tywujc je niepokojem, jaki zbudziBa we mnie obawa, i| mogBa rozrzdzi popoBudniem po moim pierwszym bileciku.  Och!  rzekBa  trzeba by m|czyzn, aby przypuszcza co[ podobnego! Ja miaBabym my[le o czym innym ni| o twoim cierpieniu? Do chwili, w której przyszedB twój drugi list, my[laBam tylko o tym, jak pobiec do ciebie.  I byBa[ sama?  Sama  rzekBa patrzc na mnie z zupeBn niewinno[ci. Taka musiaBa by minka, która skBoniBa Murzyna do zabicia Desdemony. Poniewa| ona sama zajmowaBa caBy dom, byBo to ohydne kBamstwo. Jedno jedyne kBamstwo ni- weczy owo bezwzgldne zaufanie, które dla pewnych dusz jest zasad miBo[ci. Aby wam 19/24 powiedzie, co si dziaBo we mnie w tej chwili, trzeba by przyj, |e mamy w sobie wewntrzn istot, której widzialne j a sBu|y za futeraB; |e ta istota, l[nica jak [wiatBo, jest delikatna jak cieD... otó|, to pikne j a okryBo si wówczas na zawsze kirem. Tak, uczuBem, i| zimna i ko[cista rka oble- ka mnie w caBun do[wiadczenia, nakBada mi ow wiekuist |aBob, jak wnosi w nasz, dusz pier- wsza zdrada. Spu[ciBem oczy, aby nie zdradzi przed ni bBysku my[li, tej dumnej my[li, która wróciBa mi nieco siB:  Je[li ci oszukuje, zatem jest niegodna ciebie!" Rumieniec rnój i Bzy, które zakrciBy mi si w oczach, zBo|yBem na karb niedomagania: sBod- ka istota ofiarowaBa si odwiez mnie do domu w doro|ce ze spuszczonymi storami. Po drodze, okazywaBa mi tyle czuBo[ci i troskliwo[ci, |e byBa- by oszukaBa nawet weneckiego Murzyna. W isto- cie, je[li to wielkie dziecko zawaha si jeszcze dwie sekundy, ka|dy inteligentny widz rozumie, |e za chwil poprosi Desdemon o przebaczenie. Bo te| zabija kobiet, to istny czyn dziecka. PBakaBa, kiedy[my si rozstawali; tak byBa nieszcz[liwa, |e nie mo|e mnie pielgnowa! Ch- ciaBaby by moim lokajem, zazdro[ciBa losu temu czBowiekowi, a wszystko w sBowach, och, godnych listu jakiej[ szcz[liwej Klaryssy.. Jest du|o z maBp- 20/24 ki w najBadniejszej, najbardziej anielskiej kobiecie pod sBoDcem"! Tu wszystkie kobiety spu[ciBy oczy, jakby zran- ione t okrutn prawd, wyra|on w tak okrutny sposób.  Nie powiem wam nic o nocy ani o tygodniu, jaki spdziBem  cignB de Marsay  uczuBem si m|em stanu. ByBo to tak dobrze powiedziane, i| mimo woli wydarB si nam gest podziwu.  Przechodzc z i[cie piekieln inteligencj sposoby, w jakie mo|na si zem[ci na kobiecie  cignB de Marsay  (a przy takiej miBo[ci jak nasza istniaBy sposoby straszliwe, nie do zagoje- nia), gardziBem sob, wydawaBem si sam sobie podBy, skBaniaBem si bezwiednie do okropnego kodeksu pobBa|ania. M[ci si na kobiecie, czy| to nie znaczy uzna, |e istnieje tylko ona jedna, |e nie umieliby[my si bez niej obej[? A wów- czas, czy| zemsta jest sposobem odzyskania jej? Je[li nie jest nam nieodzowna, je[li istniej inne, czemu nie zostawi jej prawa do zmienno[ci, które przyznajemy sobie? To, oczywi[cie, odnosi' si tylko do miBo[ci; inaczej byBoby to antyspoBeczne; nic lepiej nie dowodzi potrzeby nierozerwalnego maB|eDstwa ni| krucho[ uczu. Dwie pBcie powin- 21/24 ny by skute jak dzikie bestie, którymi s w is- tocie, prawem nieugitym, gBuchym i niemym. UsuDcie zemst, a zdrada jest w miBo[ci niczym. Ci, którzy sdz, |e istnieje dla nich tylko jedna kobieta, musz by za zemst, a wówczas istnieje tylko jedna: zemsta Otella. Oto, jak wybraBem ja. Te sBowa wywoBaBy w sali owo nieznaczne poruszenie, które sprawozdawcy sejmowi okre[la- j w ten sposób: (GBbokie wra|enie).  Wyleczony ze swego kataru oraz z czystej, absolutnej i boskiej miBo[ci, nawizaBem miBostk, której heroina byBa urocza, w innym typie ni| mój zdradziecki anioB. Nie byBo mi zreszt w gBowie zry- wa z ow kobiet tak wytworn i tak dobr ak- tork; nie wiem bowiem, czy prawdziwa miBo[ daje rozkosze równie lube co misterne udanie. Ta- ka obBuda warta jest tyle, co cnota (nie mówi tego do was, Angielek, milady  rzekB ciszej min- ister zwracajc si do lady Barimore, córki lorda Dudley). SBowem staraBem si by wci| tym samym kochankiem. MusiaBem oprawi dla mego nowego anioBa pukle swoich wBosów i udaBem si w tym celu do biegBego artysty, który mieszkaB wówczas przy ulicy Boucher. CzBowiek ten miaB jako specjalno[ podarki z wBosów; polecam go tym, którzy nie maj za wiele tej ozdoby; posiada zapas we wszelkim gatunku i kolorze. Skoro mu 22/24 wytBumaczyBem, czego potrzebuj, pokazaB mi swoje prace, UjrzaBem arcydzieBa cierpliwo[ci, przewy|szajce wszystko, co si czyta w bajkach, a tak|e przewy|szajce prace wykonane przez wizniów. Wtajemniczy! mnie w kaprysy mody panujce w artykule wBosów.  Od roku, powiadaB, jest szaB znaczenia bielizny wBosami; na szcz[cie, miaBem Badne kolekcje wBosów i wyborne robot- nice." TknBo mnie podejrzenie: wydobywam chusteczk i mówi:  Zatem to jest robione u pana, z faBszywych wBosów?" ObejrzaB chusteczk i rzekB:  Och, ta dama byBa bardzo gryma[na, na- jstaranniej dobieraBa odcieD. Moja |ona sama znaczyBa te chusteczki. Ma pan jeden z na- jpikniejszych wyrobów, jakie istniej. Przed tym ostatnim szczegóBem byBem zdolny w co[ wierzy, sBowo kobiety byBo dla mnie czym[. Wychodzc stamtd wierzyBem jeszcze w rozkosz, ale na punkcie miBo[ci zrobiBem si ateuszem jak matematyk. W dwa miesice pózniej siedziaBem koBo owej eterycznej kobiety w jej buduarze; trzy- maBem j za rk (miaBa bardzo Badne rce) i dra- pali[my si na Alpy sentymentów, zrywajc na- jpikniejsze kwiatki, obrywajc margerytkt (za- wsze jest chwila, w której si obrywa margerytki, nawet kiedy si jest w salonie i kiedy nie ma 23/24 margerytek)... W najwikszym paroksyzmie uczu, kiedy dwoje ludzi najbardziej si kocha, miBo[ ma tak silne poczucie swej nietrwaBo[ci, i| czujemy niezwyci|on potrzeb pytania:  Czy kochasz? Czy bdziesz kocha zawsze?" Chwytam ten liryczny moment, tak ciepBy, tak bujny, tak bosko rozkwitBy, aby j wycign na naj. pikniejsze kBamstwa w cudownym stylu owej miBosnej gaskonady. Szarlota roztoczyBa wszystkie kwiaty swego kBamstwa; nie mo|e |y beze mnie, jestem jedyny, który dla niej istnieje; boi si, |e mnie znudzi, bo moja obecno[ odbiera jej wszelki dowcip; przy mnie caBa jej inteligencja wchodzi w miBo[; jest zreszt zbyt uczuciowa, aby si nie obawia; szuka od póB roku sposobu przywizania mnie do siebie na wieki, jedynie Bóg zna t tajem- nic; sBowem, jestem jej bogiem!... SBuchajc de Marsaya, kobiety byBy niemal dotknite, |e je podpatrzyB tak dobrze; sBowom tym towarzyszyBy minki, przechylania gBowy i miz- drzenia na[ladujce do zBudzenia te gierki. W chwili gdy miaBem uwierzy w te cudowne kBamstwa, naraz, wci| trzymajc w dBoni jej wilgotn rk, rzekBem:  Kiedy wychodzisz za ksicia?... 24/24 Cios byB tak nagBy, oczy moje tak byBy wtopi- one w jej oczy, jej rka tak mikko spoczywaBa w mojej, |e nie mogBa ukry swego dr|enia, mimo i| byBo bardzo lekkie; spojrzenie jej ugiBo si pod moim, sBaby rumieniec ubarwiB jej lica. Koniec wersji demonstracyjnej. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment peBnej wersji caBej publikacji. Aby przeczyta ten tytuB w peBnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja mo|e by kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyBcznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym mo|na naby niniejszy tytuB w peBnej wersji. Zabronione s jakiekolwiek zmiany w zawarto[ci publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania si jej od-sprzeda|y, zgodnie z regulaminem serwisu. PeBna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Nexto.pl.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sprzysiezenie Starcow Netpress Digital Ebook
Sonety Odeskie Netpress Digital Ebook
250000 Netpress Digital Ebook
Swiecznik Netpress Digital Ebook
Wielki Czlowiek Do Malych Interesow Netpress Digital Ebook
W Puszczy Netpress Digital Ebook
Zamazpojscie Lit Lit Netpress Digital Ebook
Znakomity Gaudissart Netpress Digital Ebook
Swiatopoglad Pracy I Swobody Netpress Digital Ebook
Slub Netpress Digital Ebook
Smiertelne Koszule Netpress Digital Ebook
Wieslaw Netpress Digital Ebook
Ebook Szczesliwi Netpress Digital
Ebook Sonety Netpress Digital

więcej podobnych podstron