Swiecznik Netpress Digital Ebook


Alfred de Musset
ŚWIECZNIK
Konwersja: Nexto Digital Services
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.
Spis treści
OSOBY:
AKT I
Scena I
Scena II
AKT II
Scena I
Scena II
Scena III
Scena IV
AKT III
Scena I
Scena II
Scena III
Scena IV
ŚWIECZNIK
Alfred de Musset
Tłum. Tadeusz Żeleński-Boy
OSOBY:
IMĆ ANDRZEJ, rejent
JOANNA, jego żona.
CLAVAROCHE, oficer dragonów.
FORTUNIO,
WILHELM,
LANDRY,
SAUŻCA.
OGRODNIK.
Rzecz dzieje się w małym miasteczku.
AKT I
Scena I
Sypialnia.
Joanna, w łóżku. Wchodzi imć Andrzej, w szlafroku.
ANDRZEJ.
Hej! żono! hej! Joasiu! hop, hop! Joasiu! żono! Ka-
duczny sen! Hu! hu! żono, obudz się, Hop! hop!
wstawaj, Joasiu.  Ależ śpi! Hu, hu, hu! hop, hop,
hop! żono, żono, żono! to ja, Andrzej, twój mąż,
mam z tobą do pomó- wienia. Hej, hej! pst! pst!
pst! hem, brum, brum! pst! Joasiu, czyś umarła?
Jeśli się nie obudzisz w tej chwili, wodą cię obleję.
JOANNA.
Co się stało, mężusiu?
ANDRZEJ.
6/38
Święci niebiescy! No, nareszcie! Skończysz ty się
przeciągać? Ależ masz sen! Słuchaj, mam z tobą
do pomówienia.
Wczoraj wieczór Landry, mój dependent...
JOANNA.
Ależ, dobry Boże, toć to jeszcze noc! Czyś ty os-
zalał, Andrzeju? Budzić mnie tak bez przyczyny!
Idzże, proszę cię, do łóżka. Czyś ty chory?
ANDRZEJ.
Anim oszalał, anim chory; jeśli cię budzę, to wiem
czemu. Mam z tobą do pomówienia; najpierw
wysłuchaj, a potem odpowiesz. Landry, mój de-
pendent, znasz go przecie...
JOANNA.
Któraż to godzina?
ANDRZEJ.
Szósta rano. Uważaj, co mówię; nie ma w tym nic
uciesznego i ja też nie mam ochoty do śmiechu.
Mój honor, żono, twój honor, może zgoła życie nas
obojga zależy od tego wyjaśnienia. Landry, mój
dependent, widział tej nocy...
7/38
JOANNA.
Ależ, Andrzeju, jeżeli jesteś chory, trzeba mnie
było uprzedzić. Czyż nie do mnie należy, mój
koteczku, pielęgnować cię, czuwać przy tobie?
ANDRZEJ.
Jestem zdrów, powiadam; czy raczysz mnie wresz-
cie wysłuchać?
JOANNA.
Och, Boże! przerażasz mnie; czyżby nas okradli?
ANDRZEJ.
Nie, nie okradli. Podnieś się, siądz w łóżku i słuchaj
dobrze. Landry, mój dependent, obudził mnie, aby
mi oddać pewną pracę, którą miał dokończyć tej
nocy. Otóż, gdy siedział w kancelarii...
JOANNA.
Panno Najświętsza! ani chybi posprzeczałeś się z
kimś w kawiarni, gdzie zawsze bywasz.
8/38
ANDRZEJ.
Nie, nie posprzeczałem się i nic mi się nie stało.
Nie zechcesz mnie wysłuchać? Powiadam, że
Landry, pisarczyk, widział tej nocy, jak człowiek
jakiś wkradał się oknem do twego pokoju.
JOANNA.
Zgaduję ci z twarzy, że musiałeś grubo przegrać.
ANDRZEJ.
Ech, do kaduka, żono, czyś ty ogłuchła? Masz
kochanka, słyszysz? Czy to jasne? Oszukujesz
mnie. Tej nocy człowiek jakiś drapał się po murze.
Co to znaczy?
JOANNA.
Bądz tak uprzejmy, otwórz okiennice.
ANDRZEJ.
Służę ci; już. Wyziewasz się po obiedzie;
Bogu chwała, nie odmawiasz sobie tej przyjem-
ności. Uważaj, Joanno! Jestem człowiek spokojny;
obchodziłem się z tobą uczciwie. Byłem przyja-
9/38
cielem twego ojca, jesteś moją córką prawie tyle,
co żoną. Postanowiłem wchodząc tu postępować z
tobą łagodnie i widzisz, że tak czynię. Otóż, nim
cię potępię, chcę cię wysłuchać, dać ci sposobność
do obrony.
Jeśli odmówisz, strzeż się. Mamy w mieście załogę
i bywa tu, Boże odpuść, sporo huzarów. Milczenie
twoje może potwierdzić wątpliwości, które żywię
już od dawna.
JOANNA.
Och, Andrzeju, ty mnie już nie kochasz. Darmo
kryjesz pod życzliwymi słówkami śmiertelny chłód,
który zastąpił tyle miłości. Nie tak byłoby dawniej;
nie mówiłeś do mnie tym tonem; wówczas na jed-
no słówko nie potępiłbyś mnie bez wysłuchania.
Dwa lata spokoju, miłości i szczęścia nie byłyby w
mgnieniu oka rozwiały się jak cień. Ale cóż! zaz-
drość tobą powoduje; od dawna już zimna obojęt-
ność otwarła jej bramę twego serca. Na co zdałaby
się oczywistość?
Niewinność sama nie obroniłaby się w twoich
oczach.
Nie kochasz mnie już, skoro mnie oskarżasz.
ANDRZEJ.
10/38
Ależ, Joanno, nie o to chodzi. Landry, pisarczyk,
widział...
JOANNA.
Ech, Boże! słyszałam. Czy bierzesz mnie za id-
iotkę, aby mi tak kotłować głowę? Nie podobna
znieść tego trajkotu.
ANDRZEJ.
Czemuż tedy nie odpowiadasz?
JOANNA z płaczem.
Boże ty mój, jaka ja nieszczęśliwa, co ja pocznę?
Widzę to, poprzysiągłeś moją śmierć, zrobisz ze
mną, co ci się spodoba; jesteś mężczyzna, a ja
kobieta; siła po twojej stronie. Poddaję się;
spodziewałam się tego; chwytasz się lada pozoru,
aby usprawiedliwić swą brutalność.
Nie pozostaje mi nic, jak opuścić ten dom;
schronię się wraz z córką do klasztoru, na
pustynię; zabiorę z sobą, zagrzebię w sercu
wspomnienie czasów, które już nie wrócą.
ANDRZEJ.
11/38
Żono, żono! na miłość Boga i świętych niebieskich,
czy ty kpisz sobie ze mnie?
JOANNA.
Nie! w istocie, Andrzeju, czy ty serio mówisz?
ANDRZEJ.
Czy serio? Do stu kaduków, cierpliwość moja już
się kończy; sam nie wiem, co mnie wstrzymuje,
abym cię nie zawlókł przed sąd.
JOANNA.
Ty, przed sąd?
ANDRZEJ.
Ja, przed sąd; to możną oszaleć doprawdy z taką
mulicą; nigdym nie słyszał, aby ktoś był tak upar-
ty.
JOANNA wyskakując z łóżka.
Widziałeś mężczyznę wchodzącego oknem? Widzi-
ałeś, mów: tak czy nie?
12/38
ANDRZEJ.
Własnymi oczami nie widziałem.
JOANNA.
Nie widziałeś własnymi oczami i chcesz mnie wlec
przed sąd?
ANDRZEJ.
Tak, do kroćset, jeśli nie będziesz odpowiadała.
JOANNA.
Czy wiesz jedną rzecz, "Andrzeju, której moja bab-
ka nauczyła się od swojej babki? Kiedy mąż ufa
żonie, zachowuje dla siebie głupie plotki; kiedy zaś
jest pewien swych oskarżeń, wówczas nie ma co
się z nią naradzać. Kto ma wątpliwości, stara się
je rozjaśnić; gdy nie ma dowodów, milczy; a kiedy
nie może wykazać, że ma słuszność, błazni się. A
teraz, proszę; chodzmy.
ANDRZEJ.
Z tego tonu bierzesz?
13/38
JOANNA.
Tak, z tego; idz naprzód, spieszę za tobą.
ANDRZEJ.
Gdzież mam iść o tej porze?
JOANNA.
Do sądu.
ANDRZEJ.
Ależ, Joasiu...
JOANNA.
Chodzmy, chodzmy; kiedy się grozi, nie trzeba
grozić na próżno.
ANDRZEJ.
No, no, uspokój się.
JOANNA.
Nie; chcesz mnie wlec przed sąd, dobrze, chodzmy
natychmiast.
14/38
ANDRZEJ.
Co powiesz tam na swoją obronę? powiedz to
samo teraz.
JOANNA.
Nie, tutaj nic nie powiem,
ANDRZEJ.
Czemu?
JOANNA.
Bo chcę iść przed sąd.
ANDRZEJ.
Ty byś mnie potrafiła przywieść do szaleństwa;
wydaje mi się, że śnię, Wiekuisty Boże, stworzy-
cielu świata! ja to odchoruję. Jak to? co to? czy to
możliwe? Leżałem w łóżku; spałem, biorę te ściany
za świadków, żem spał z całej duszy. Landry, pis-
arczyk, szesnastoletni chłopczyna, który w życiu
swoim nie obmówił nikogo, najprostoduszniejszy
chłopiec pod słońcem, siedząc noc całą przy ko-
piowaniu inwentarza, widzi mężczyznę włażącego
15/38
oknem; mówi mi to, kładę szlafrok, przychodzę do
ciebie po dobroci, proszę grzecznie o wytłumacze-
nie, a ty mnie lżysz! Traktujesz mnie jak furia-
ta, ba, wyskakujesz z łóżka gotowa rzucić mi się
do gardła! Nie, to przechodzi wszelkie pojęcie; ty-
dzień nie będę zdolny wykonywać bez błędu na-
jprostszego dodawania, Joasiu, żonciu moja! i to ty
mnie tak traktujesz!
JOANNA.
Właśnie! właśnie! biedaczek!
ANDRZEJ.
Ależ, drogie maleństwo, co tobie szkodzi
odpowiedzieć?
Czy przypuszczasz, iż mógłbym myśleć, że ty mnie
naprawdę oszukujesz? Och, Boże, jedno słówko
wystarczy: czemuż go nie powiesz? Może to
złodziej zakradł się przez okno; ta dzielnica nie
jest zbyt bezpieczna, rozsądniej będzie się stąd
wynieść. Wszyscy ci żołnierze bardzo mi się nie
podobają, mój aniołeczku, mój klejnociku złoty.
Kiedy idziemy na przechadzkę, do teatru, na bal,
nawet kiedy siedzimy w domu, te draby nie
odstępują nas na krok; nie mogę wprost zbliżyć
się do ciebie, aby się nie nadziać na epolety i
16/38
nie zaplątać się nogami w jakieś krzywe szablisko.
Kto wie, czy któremu z zuchwalców nie wpadło
do głowy wspinać się do okien? Ty nic nie wiesz,
to jasne; nie zachęcasz ich, to pewna; ale ci
paskudziarze zdolni są do wszystkiego. No,
żoneczko, no, daj rękę; gniewasz się na mnie, Joa-
siu?
JOANNA.
Oczywiście, że się gniewam. Grozić sądami!
Kiedy mama się o tym dowie, ładnie cię przywita!
ANDRZEJ.
Ej, dziecinko, nie mów jej tego. Po co kogo wtajem-
niczać w nasze sprzeczki? To lekkie chmurki, które
pojawiają się przez chwilę na niebie, aby potem
było tym spokojniejsze i czystsze.
JOANNA.
Niech i tak będzie! Daj rękę.
ANDRZEJ.
Czyż ja nie wiem, że ty mnie kochasz? Czyż nie
ufam ci? Czy od dwóch lat nie dałaś mi dosyć
dowodów, że mi jesteś oddana? To okno, o którym
17/38
mówi Landry, nie wychodzi wprost na twój pokój
; mijając sień można tamtędy dostać się do sądu;
nie dziwiłbym się, gdyby to imć Piotr, nasz sąsiad,
dobierał się do modeli owoców. Nie bój się!
Postawię dziś wieczór ogrodnika na czatach i
narządzę wilczą paść w alei; uśmiejemy się jutro
oboje.
JOANNA.
Upadam ze znużenia; obudziłeś mnie bardzo
nie w porę.
ANDRZEJ.
Połóż się, maleńka, już idę. Śpij spokojnie.
No, dobranoc, nie myślmy o tym. Widzisz,
dziecko, nie przeszukują pokoju, nie otwarłem ani
jednej szafy; wierzę na słowo. Mam uczucie, że cię
kocham sto razy więcej za to, żem cię posądził
niesłusznie i żem się przekonał o twej niewinności.
Wynagrodzę ci to, czeka): pojedziemy na wieś,
kupię ci prezencik. Śpij, śpij, do zobaczenia.
Wychodzi.  Joanna zostawszy sama, otwiera
szafę: widać w niej siedzącego w kuczki kapitana
Clavaroche.
18/38
CLAVAROCHE wychodząc z szafy.
Uff!
JOANNA.
Prędko, wychodz! mąż podejrzewa nas; ktoś cię
widział, ale nie poznał; nie możesz się tu pokazy-
wać.
Jak ci tam było?
CLAVAROCHE.
Cudownie.
JOANNA.
Nie mamy czasu do stracenia; co począć?
Trzeba coś zrobić, aby się widywać, byle
niepostrzeżenie.
Ale jak? Ogrodnik będzie wieczór na czatach,
pokojówki nie jestem pewna; gdzie indziej nie
podobna; w takiej, mieścinie jest się jak na talerzu.
Tyś cały zakurzony, zdaje mi się, że kulejesz?
CLAVAROCHE.
19/38
Stłukłem sobie kolano i głowę. Rękojeść szabli
wbiła mi się w żebra. Ua! mam uczucie, że
wychodzę z młyna.
JOANNA.
Spal w domu moje listy. Gdyby je znaleziono,
byłabym zgubiona; matka wpakowałaby mnie do
klasztoru.
Dependent Landry widział cię w oknie; zapłaci mi
za to. Co począć? co wymyślić? mów! Bladyś jak
śmierć.
CLAVAROCHE.
ylem się ułożył, gdy zatrzasnęłaś drzwi, godzinę
całą siedziałem jak preparat anatomiczny w słoju.
JOANNA.
Więc cóż! mówże! co poczniemy?
CLAVAROCHE.
Ba! nic łatwiejszego.
JOANNA.
20/38
Ale co?
CLAVAROCHE.
Nie wiem; ale nic łatwiejszego. Myślisz, że mi to
pierwszyzna? Kości nie czuję; daj mi szklankę
wody,
JOANNA.
Sądzę, że najlepiej byłoby widywać się na fol-
warku.
CLAVAROCHE.
Ach, ci mężowie, kiedy się obudzą, cóż za
nieznośne bydlęta! Aadniem sobie urządził
mundur: pięknie będę wyglądał na paradzie!
(Pije).
Masz tu gdzie szczotkę?
Do paralusza! trzeba było diablej siły charakteru,
aby nie kichnąć w tym kurzu.
JOANNA.
Masz tu gotowalnię, bierz, co ci trzeba.
21/38
CLAVAROCHE przyczesując się.
Po co na folwarku?
Twój mąż jest, ostatecznie, człowiek niezbyt
straszny. Czy to jego stały zwyczaj takie nocne
wyprawy?
JOANNA.
Nie, Bogu dzięki. Drżę cała jeszcze. Ale pomyśl,
skoro raz sobie głowę nabił, wszystkie jego pode-
jrzenia spadną na ciebie.
CLAVAROCHE.
Czemu na mnie?
JOANNA.
Czemu? Bo... nie wiem... mam wrażenie, że tak
być musi. Och, prawda to osobliwa rzecz, to tak,
jak upiory: czuje się ją, choć się jej nie dotyka.
CLAVAROCHE poprawiając uniform.
Ba! tylko babunie i prokuratorzy utrzymują, że
wszystko wychodzi na wierzch.
Mają o tyle słuszność, że co nie wyszło na
wierzch, o tym się nie wie, tym samym nie istnieje.
22/38
To, co mówię, wygląda na głupstwo; zastanów się,
a ujrzysz, że to szczera prawda,
JOANNA.
Wierzę ci. Ręce mi drżą, taki strach to gorsze od
najgorszej rzeczy.
CLAVAROCHE.
Tylko spokojnie; zaradzimy na to,
JOANNA.
Jak? Umykaj, już dzień,
CLAVAROCHE.
Ech, dobry Boże, co za gorączka! Śliczna jesteś jak
aniołek z tymi wielkimi, przestraszonymi oczami.
No, no, siadaj chwilę, pogadajmy rozsądnie.
Wyglądam już prawie że możliwie, oporządziłem
się jakoś. Piekielna ta szafa! nie zazdroszczę
twoim kieckom.
JOANNA.
Nie żartuj, przerażasz mnie.
23/38
CLAVAROCHE.
A więc, moja droga, posłuchaj, wyłożę ci swoje za-
sady. Kiedy się spotka na drodze gatunek jadowitej
bestii zwanej zazdrosnym mężem...
JOANNA.
Och, Clavaroche, przez litość!...
CLAVAROCHE.
Uraziłem cię?
(Całuje ją).
JOANNA.
Mów bodaj ciszej.
CLAVAROCHE.
Są trzy pewne sposoby uniknięcia niebez-
pieczeństwa.
Pierwszy, to rozstać się; ale ten sposób to nie dla
nas, co?
24/38
JOANNA.
Sprawisz, że umrę z przerażenia...
CLAVAROCHE.
Drugi, bezsprzecznie najlepszy, to nie zważać i w
razie potrzeby...
JOANNA.
Co?
CLAVAROCHE.
Nie, to też nic nie warte; masz męża gryzipiórka,
nie ma tu co wyjeżdżać z rapirem. Pozostaje zatem
trzeci sposób; mianowicie znalezć świecznik.
JOANNA.
Świecznik? Co to ma znaczyć?
CLAVAROCHE.
Tak nazywaliśmy w pułku rosłego dryblasa, który w
potrzebie nosi szal albo parasolkę; który, kiedy ko-
bieta tańczy, zasiada poważnie jej krzesło i bawiąc
się jej wachlarzem, wodzi za nią w tłumie melan-
25/38
cholijnym wzrokiem; podaje jej ramię, kiedy
wychodzi z loży, i stawia z dumą na konsolce szk-
lankę, z której się napiła wody; towarzyszy jej na
przechadzkę, czytuje jej wieczór, brzęczy wciąż
dokoła niej i sączy jej w ucho mdłe komplementy.
Zachwyca się kto damą  on się puszy; obrazi ją
kto  wyzywa na pojedynek!
Brak poduszki na kozetce, on pędzi, rzuca się,
szuka; zna dom i wszystkie sprzęty, stanowi
cząstkę urządzenia, chodzi po korytarzach bez
światła. Ponieważ, jako zręczny i gorliwy polityk,
wywodzi w pole męża, rychło ściąga jego nienaw-
iść.
Jest gdzie zabawa, na którą jego donna ma
ochotę iść? od świtu jest ogolony, od południa
czeka na ulicy; założył krzesła rękawiczką. Spytaj-
cie, czemu chodzi za nią jak cień?  nie wie, nie
umie wytłumaczyć. Nie znaczy to, aby dama nie
zachęciła go niekiedy uśmiechem i nie pozwoliła
mu od czasu do czasu koniuszczka palców, które
on ściska namiętnie; jest jak owi wielcy panowie,
którzy mają urząd honorowy i wstęp w dnie ga-
lowe; ale gabinet jest dla nich zamknięty, nic tam
po nich. Słowem, przywileje jego kończą się tam,
gdzie zaczynają się prawdziwe; ma z kobiety
wszystko, co się z niej widzi, a nic z tego, czego się
pragnie. Za tym wygodnym manekinem kryje się
26/38
szczęśliwa tajemnica; on służy za parawan wszys-
tkiemu, co się dzieje w półmroku w podle kominka.
Jeśli mąż jest zazdrosny, to o niego; jeśli ludzie
gadają, to o nim. Jemu pokażą drzwi pewnego ran-
ka, kiedy służba usłyszy, że ktoś chodził w nocy
po pokoju pani; jego szpieguje tajemnie mąż; listy
jego, pełne tkliwości i szacunku, otwiera teściowa;
on biega, krąży, niepokoi się, to jego zajęcie; dzię-
ki czemu dyskretny kochanek i jego bardzo niewin-
na przyjaciółka, okryci nieprzeniknioną zasłoną,
śmieją się z niego samego i z ciekawych.
JOANNA.
Nie mogę się nie śmiać, mimo że mi nie do
śmiechu. I czemuż ta osobistość nosi dziwaczne
miano świecznika?
CLAVAROCHE.
A, ba! wszakże to on trzyma świeczkę przy...
JOANNA.
Dobrze już, rozumiem.
CLAVAROCHE.
27/38
Pomyśl teraz, dziecko: czy wśród znajomych n ie
znalazłabyś jakiej dobrej duszy, zdolnej wypełnić
tę ważną rolę, która, szczerze mówiąc, nie jest bez
słodyczy?
Poszukaj, rozważ, pomyśl.
(Patrzy na zegarek).
Siódma.
Muszę cię pożegnać. Mam dziś służbę.
JOANNA.
Ależ, mój drogi... w istocie, ja nie znam tu nikogo,
a przy tym nie miałabym odwagi do takiego os-
zukaństwa.
Jak to! ośmielać młodego człowieka, wabić go,
budzić nadzieje, rozkochać go może i igrać z jego
cierpieniem? Ależ to niegodziwość.
CLAVAROCHE.
Wolisz więc, żebym cię stracił? Nie widzisz, że
w tej krytycznej sytuacji za wszelką cenę trzeba
odwrócić podejrzenia?
JOANNA.
Po co ściągać je na innego?
28/38
CLAVAROCHE.
Ha! po to, aby gdzieś spadły. Podejrzenia, moja
droga, podejrzenia zazdrosnego męża nie mogą
bujać w przestworzu; to nie jaskółki. Muszą,
wcześniej czy pózniej, gdzieś spocząć, na-
jpewniejsze jest tedy usłać im gniazdko.
JOANNA.
Nie, stanowczo nie mogę. Wszak, aby to osiągnąć,
musiałabym się narazić bardzo poważnie.
CLAVAROCHE.
Ot, widzę tu, na dziedzińcu, trzech młodych ludzi
siedzących pod drzewem: to pisarczyki twojego
męża. Zostawiam ci wybór; kiedy wrócę, jeden ma
się kochać w tobie do szaleństwa.
JOANNA.
Jakże to możliwe? Nie mówiłam z nimi w życiu ani
słowa.
CLAVAROCHE.
Czyż nie jesteś córą Ewy! No! Joasiu, zgódz się.
29/38
JOANNA.
Nie licz na to; nie podobna.
CLAVAROCHE.
Daj rękę na przyrzeczenie; dziękuję.
Bywaj zdrowa, nieśmiała blondyneczko; jesteś
sprytna, młoda, ładna, zakochana... troszkę,
nieprawdaż? Do dzieła! rozpinać sieci!
JOANNA.
Odważny jesteś, Clavaroche.
CLAVAROCHE.
Dumny i odważny; dumny, że mam twoje serce,
odważny, żeby go nie stracić.
(Wychodzi).
Koniec wersji demonstracyjnej.
Scena II
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
AKT II
Scena I
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Scena II
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Scena III
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Scena IV
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
AKT III
Scena I
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Scena II
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Scena III
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Scena IV
Niedostępny w wersji demonstracyjnej
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej
zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Nexto.pl.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sprzysiezenie Starcow Netpress Digital Ebook
Sonety Odeskie Netpress Digital Ebook
250000 Netpress Digital Ebook
Wielki Czlowiek Do Malych Interesow Netpress Digital Ebook
W Puszczy Netpress Digital Ebook
Zamazpojscie Lit Lit Netpress Digital Ebook
Studium Kobiety Netpress Digital Ebook
Znakomity Gaudissart Netpress Digital Ebook
Swiatopoglad Pracy I Swobody Netpress Digital Ebook
Slub Netpress Digital Ebook
Smiertelne Koszule Netpress Digital Ebook
Wieslaw Netpress Digital Ebook
Ebook Szczesliwi Netpress Digital
Ebook Sonety Netpress Digital
Ebook Pocalunek Netpress Digital

więcej podobnych podstron