Amore, amore!
Miłość po włosku
M A R I A CA R M E N M O R E S E
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Amore, amore!
Miłość po włosku
Amore, amore!
Miłość po włosku
Z niemieckiego przełożyła
Magdalena Jatowska
M A R I A CA R M E N M O R E S E
Tytu
ł oryginału
AMORE, AMORE!
Redaktor prowadz cy
Monika Koch
Redakcja
El bieta Ptaszy ska-Sadowska
Redakcja techniczna
Agnieszka G sior
Korekta
Monika Pauli ska
Jadwiga Przeczek
Copyright © by Ullstein Buchverlage GmbH, Berlin.
Published in 2010 by Ullstein Taschenbuch Verlag
Copyright © for the Polish translation
by wiat Ksi ki Sp. z o.o., Warszawa 2011
Copyright © for the e-book edition by wiat Ksi ki Sp. z o.o., Warszawa 2011
wiat Ksi ki
Warszawa 2011
wiat Ksi ki Sp. z o.o.
02-786 Warszawa, ul. Roso
ła 10
ISBN 978-83-247-2658-5
Nr 45010
Niniejszy produkt obj ty jest ochron prawa autorskiego. Uzyskany dost p upowa nia wył cznie
do prywatnego u ytku osob , która wykupiła prawo dost pu. Wydawca informuje, e wszelkie
udost pnianie osobom trzecim, nieokre lonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób
upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub
podobnych - jest nielegalne i podlega wła ciwym sankcjom.
5
U
NO
To przygoda, my l . Z okna samolotu spogl dam na
W
łochy, które le pode mn spokojne i ciche niczym pi -
ce zwierz . W jasnym wietle s
ło ca widz domy z dacha-
mi krytymi dachówk , pinie i cyprysy, a po prawej stronie
Elb , otoczon szmaragdowozielonymi wodami. Powie-
trze jest tak czyste i klarowne, e dostrzegam migocz ce
fale.
G
łos pilota budzi mnie jednak niebawem ze ródziemno-
morskiego letniego snu – we W
łoszech jest zimno, tempera-
tura wynosi oko
ło sze ciu stopni. Odwracam si i zerkam
przez szpar mi dzy fotelami. Siedz ca za mn starsza pani
wzdycha rozczarowana:
– W
łochy zdecydowanie nie s tak ładne, jak wszyscy
twierdz . – Potem mówi do m
a, zaj tego rozwi zywaniem
krzy ówki: – Mówi
łam ci przecie , eby my polecieli na
Lanzarote. – Kolejne westchnienie. – Poza tym w
łoskie ho-
tele s s
łabo ogrzewane. Dzi ki Bogu, wzi łam ze sob koc
elektryczny!
Teraz to ja wzdycham. Nie dlatego, e zostawi
łam termo-
for w Hamburgu. Nie, nie w tym problem. Lec na po
łudnie
sama, poniewa znowu jestem singielk . To znaczy osob sa-
motn , niezwi zan , porzucon . Przed sze cioma tygodnia-
mi Christian spakowa
ł manatki i u boku pewnej brunetki ra-
do nie opu ci
ł na zawsze moje ycie.
6
– Ciesz si – jednog
ło nie skomentowały kole anki nasze
rozstanie. – Lepszy bolesny koniec ni bole
ć bez ko ca.
Za ma
ło pocieszaj ce uznałam natomiast komentarze
w rodzaju: I tak by
ł z niego nieuleczalny podrywacz.
ycia z Christianem wcale nie uwa a
łam za nieko cz c
si bole
ć, nawet je li czasami podejrzewałam, e mo e go
co
ł czyć z któr z moich znajomych.
Gdy dwa tygodnie po rozstaniu nadal by
łam w stanie prze-
łkn ć co najwy ej par jabłek i paczk chrupkiego pieczy-
wa, rodzina i przyjaciele stwierdzili, e nale y natychmiast
co przedsi wzi
ć. Mama, z pochodzenia Włoszka, dzwoni-
ła codziennie, by dowiedzieć si , czy wreszcie co zjadłam.
– Czy mam przys
łać do ciebie twojego brata Antona z mis-
k lasagne? – pyta
ła zatroskana.
Z kolei najlepsza przyjació
łka usiłowała zaci gn ć mnie
do dyskoteki i stara
ła si rozweselić tekstami w stylu:
– Kolejny, prosz !
W biurze kole anka okre li
ła cienie pod moimi oczami
jako „tak wielkie jak pasy na autostradzie” i podarowa
ła mi
krem przeciwzmarszczkowy, który mia
ł zdziałać „prawdzi-
we cuda”. Gdy tak si to wszystko toczy
ło, a ja w rekordo-
wym tempie zu ywa
łam całe opakowania chusteczek, kto
w niebie ulitowa
ł si nad moim nieszcz snym losem, ponie-
wa w tym samym czasie co mój zawód mi
łosny, nast pił ol-
brzymi kryzys mieciowy we W
łoszech.
– Co ma wspólnego jedno z drugim? – spyta
ła mnie zdu-
miona szefowa, gdy przedstawi
łam jej stan rzeczy.
– Nie ma tu co prawda relacji przyczynowej, ale pewien
zwi zek jednak jest – odpar
łam, przyznaj , w do ć mało
przekonuj cy sposób.
– Chce pani wzi
ć urlop? – dopytywała si , spogl daj c
na mnie znad okularów. – eby pojecha
ć do Włoch? I co
chce tam pani robi
ć? Uprawiać cytryny i pomidory, by zapo-
mnie
ć o wielkiej miło ci?
Pod
łe, prawda? Spróbowałam si u miechn ć.
– Tak. Pojad do krewnych... Potrzebuj mojej pomocy –
wyja ni
łam. Potem wyj kałam jeszcze par słów o katastro-
7
fi e mieciowej, małej liczbie turystów, załamaniu gospodar-
czym i swojej w
łoskiej rodzinie. W trakcie mówienia
zacz
łam mocno pocić si pod lew pach .
Prawdziwe b
ł dne koło – im bardziej si pociłam, w tym
wi ksze popada
łam zakłopotanie. Zerkn łam na koszulk –
wilgotna plama wci
ros
ła. Im bardziej si wstydziłam, tym
wi cej potu wydziela
ła lewa pacha.
Czy szefowa to zauwa y
ła? W ka dym razie co nagle
musia
ło złagodzić jej nastawienie, poniewa ona równie
spróbowa
ła zamarkować u miech. Podsumowała moje nie-
sk
ładne wyja nienia:
– Brat pani matki prowadzi pensjonat w po
łudniowych
W
łoszech, który z powodu tej afery z wywozem mieci zo-
sta
ł zamkni ty, poniewa przestali przyje d ać tury ci. Wu-
jowi i ciotce tu przed emerytur grozi bankructwo, dlatego
chc szybko sprzeda
ć hotel i bardzo pani prosz o pomoc
w za
łatwieniu formalno ci i przeprowadzce?
Potakn
łam z wdzi czno ci . Nastała chwila ciszy. Aby
prze
łamać zakłopotanie, opowiedziałam jej o swoim dzieci -
stwie, o wakacjach nad morzem sp dzanych u dziadków
i krewnych, o hotelu La Villa Blu i licznych zagranicznych
go ciach.
Poniewa szefowa nie próbowa
ła mi przerywać, a nawet
patrzy
ła na mnie z uwag , mówiłam dalej. Dawniej dom był
siedzib proboszcza, brata dziadka mojej babki. Musia
ło to
by
ć mniej wi cej w połowie dziewi tnastego wieku, gdy le-
gendarny dowódca Giuseppe Garibaldi zjednoczy
ł całe Wło-
chy od pó
łnocy po południe. Paplałam dalej, e nawet po stu
pi
ćdziesi ciu latach ludzie na południu nie otworzyli serc
przed W
łochami z północy. I dalej, w nieko cz cym si sło-
wotoku, o bia
łych cianach domu, w ci gu dnia chroni cych
przed upa
łem, i o kolacjach pod pergol , po której pi ła si
bugenwilla.
– Prosz pani, a teraz na powa nie: jak sobie to pani wy-
obra a? – przerwa
ła mi szorstko redaktor naczelna. – Nie
chce mi pani chyba powiedzie
ć, e opuszcza nas z powodu
jakiej przeprowadzki i wyje d a na roczny urlop nad Morze
8
ródziemne? – Odrzuci
ła głow do tyłu i za miała si roz-
dra niona. – Sama bym tak chcia
ła. Podobnie jak pani stu
dwudziestu zestresowanych kolegów! – Wskaza
ła na teczki
i albumy zdj
ć pi trz ce si na jej biurku. – Jeste my zawa-
leni robot ! – rzuci
ła pospiesznie. – Trzeba pilnie przygoto-
wa
ć czerwcowe wydanie z letni mod , a w redakcji działu
podró y jedna z kole anek jest na urlopie macierzy skim.
Jak mamy sobie radzi
ć? Reklam nieustannie ubywa, zarz d
stawia redaktorów pod ogromn presj .
Opad
łam na krzesło i spojrzałam przez okno na miejski
park, przed którym sta
ł na placu autobus. M yło. W szybie
zobaczy
łam swoj przestraszon twarz i pomy lałam, e ta
ponura pogoda pasuje do mojej szarej cery.
Wci
zastanawia
łam si , co mam odpowiedzieć, gdy sze-
fowa doko czy
ła:
– Nie mog si bez pani obej
ć. To absolutnie wykluczone!
Westchn
łam.
– Chocia ... – mrukn
ła – chocia ... mogliby my... było-
by... – Pauza. Zmierzy
ła mnie uwa nym spojrzeniem, obró-
ci
ła si do okna, a potem znowu w moj stron . – Tak sobie
teraz g
ło no my l : gdy b dzie pani we Włoszech, czy mog-
łaby pani od czasu do czasu podesłać nam artykuł?
Unios
łam głow zdumiona.
– Hm...
Kontynuowa
ła ju teraz płynnie:
– Z po
łudniowych Włoch nie jest daleko do Rzymu. Mu-
sia
łaby pani tylko pojechać kilka razy do Rzymu i Mediola-
nu, obejrze
ć jaki pokaz mody lub wybrać si na targi sztu-
ki, utrzymywa
ć kontakt z fotografami...
Vecchia volpe – chytra lisica, powiedzia
łaby moja babka,
wie
ć, Panie, nad jej dusz . Mistrzyni strategii znowu mnie
zaskoczy
ła. Mój wniosek urlopowy został zatem zatwierdzo-
ny, ale pod warunkiem, e b d dalej pisa
ć dla magazynu.
Dwie pieczenie na jednym ogniu, poniewa mo na by
ło
w ten sposób zaoszcz dzi
ć na kosztownym stanowisku kore-
spondentki w Mediolanie w tym annus horribilis kryzysu fi -
nansowego. Jednocze nie szefowa zyskiwa
ła w redakcji opi-
9
ni wyrozumia
łej przeło onej i powiernicy, która pomogła
podw
ładnej w wyj tkowej potrzebie.
W wyj tkowej potrzebie – tak to uj
ła i zaraz dodała:
– Na pewno znalaz
łaby pani jeszcze nieco czasu dla redak-
cji dzia
łu podró y, prawda? – Nie czekaj c na moj odpo-
wied , wsta
ła i wyj ła z regału teczk podpisan ENIT. –
Mo e mog
łaby pani wybadać teren i nawi zać kontakt
z w
łoskim biurem turystyki we Frankfurcie nad Menem?
Spojrza
łam na ni oszołomiona. Czy powinnam jeszcze
raz podkre li
ć, e do osiemnastego roku ycia ka de lato
sp dza
łam we Włoszech?
– Zgodnie z t informacj prasow z Mi dzynarodowych
Targów Turystycznych – wyj
ła z teczki kartk – Włochy to
ulubiony cel m
łodych par w podró y po lubnej! – Podała mi
teczk . – Kiedy dok
ładnie pani wyje d a? Za dwa tygodnie?
To prosz napisa
ć od trzech do czterech tysi cy znaków
o w
łoskich pomysłach na stylowe wesele. – Przesun ła dło-
ni w powietrzu z lewej do prawej, jakby ju widzia
ła przed
sob artyku
ł: – Najwa niejsza uroczysto ć w yciu zorgani-
zowana na pla y, przy blasku ksi
yca, na
łodzi... opis, jak
wi tuj W
łosi: Wenecja, Portofi no, Rzym. – Usiadła z wes-
tchnieniem: – Zazdroszcz pani!
Skin
łam głow i wstałam, by si po egnać.
Poda
ła mi r k .
– Kto wie? Mo e odda pani serce jakiemu gor cokrwi-
stemu W
łochowi! Pani to ma dobrze!
Kto chwyta mnie za rami , a gdy unosz g
łow , steward
podsuwa mi wiklinowy koszyczek. Mrugam, a potem chrz -
kam zak
łopotana – sobowtór Luki Toniego oferuje mi owi-
ni te w czerwon foli praliny w kszta
łcie serc. Buon San
Valentino! – widnieje na opakowaniu. Linie lotnicze ycz
mi zatem szcz liwego dnia wi tego Walentego. Steward
niecierpliwie podtyka koszyczek w moj stron . Zaraz b -
dziemy l dowa
ć, a on musi obsłu yć jeszcze dwadzie cia
rz dów. Wybieram czekoladk .
10
Na ma
łym wysuwanym ekranie umieszczonym pod sufi -
tem ledz tras lotu. Czerwona linia ci gnie si od pó
łnoc-
nych Niemiec przez Alpy i wzd
łu włoskiego buta prawie
do Afryki. By
ć mo e u miecham si z rozmarzeniem, bo
gdy unosz wzrok, natrafi am na spojrzenie m czyzny,
który siedzi w tym samym rz dzie po przeciwnej stronie
przej cia.
– La prima volta in Italia? Pierwszy raz we W
łoszech? –
pyta i u miecha si .
– Tak – odpowiadam sucho.
– Che bello, to pi knie! Zatem dziewicza podró . Ma pani
szcz cie. Dzi wieje mistral, jest zimno, ale za to pogodnie.
Urlop czy praca?
Ponownie k
łami :
– Odwiedzam znajomych.
Nie pytaj c o zgod , m
czyzna wstaje i siada na wolnym
miejscu obok mnie.
– Jest pani nauczycielk ? Czy mo e studentk ?
Uff. W my lach przewracam oczami. Pierwszy w
łoski Don
Juan podczas mojej wyprawy. Jeszcze dla mnie za wcze nie
na m skie znajomo ci, wi c odpowiadam monosillabi: „Tak,
nie, nie wiem”.
Czaru ignoruje moje pe
łne rezerwy zachowanie i zaczy-
na opowiada
ć o swoim pobycie w Hamburgu. Mówi tak e
o pracy i nie mia
ło wypytuje o mnie i moj rodzin . Gdy sa-
molot dotyka ziemi, wyjmuje z kieszeni marynarki srebrne
etui i podaje mi wizytówk . „Gaetano Letizia, Capri”, czy-
tam. Z ty
łu Bł kitna Grota, stary obrazek z czasów Goethe-
go. Podziwiam wypiel gnowane paznokcie i wyprostowan
sylwetk m
czyzny. Nie wygl da jak typowy po
łudniowo-
w
łoski macho – przyjemna postać, ciemne włosy poprzety-
kane cienkimi srebrnymi nitkami. Na pi knym nosie okula-
ry w metalowych oprawkach. Gdy podaj mu swoj
wizytówk , u miecha si w nieco zmanierowany sposób
i wyci ga wyprostowan r k . Jego d
ło porusza si przy
tym tam i z powrotem niczym delikatny kwiat.
Mo e jest gejem?, przemyka mi przez g
łow .
– Giornalista! – wyja nia Gaetano. – Najlepiej podam
pani mój numer komórkowy. Gdyby mia
ła pani pytania albo
potrzebowa
ła informacji, mo e pani dzwonić do mnie o ka -
dej porze. – Jego g
łos brzmi jak łagodny, monotonny piew.
Nie ma w tpliwo ci, jest gejem, stwierdzam. W ko cu Ca-
pri od stuleci stanowi mekk homoseksualistów. Oskar Wil-
de i spó
łka!
Z jednej strony odczuwam ulg , a z drugiej jestem rozcza-
rowana. Jego pogodny sposób bycia zaczyna mi si podoba
ć.
Przyci gam beznadziejne przypadki jak magnes, my l so-
bie. Czy nie zakocha
łam si w Christianie, chocia katastro-
fa by
ła z góry zaprogramowana? Od pocz tku wiedziałam,
e jest nieuleczalnym kobieciarzem. Mimo to nasz zwi zek,
pe
łen wzlotów i upadków, przetrwał sze ć lat. A pierwszy
m
czyzna, którego teraz spotykam, oczywi cie jest gejem.
Znowu bello e impossibile!
Pi kny i niemo liwy wyci ga z kieszeni marynarki pióro
i zapisuje na b
ł kitnej wizytówce swój numer komórkowy,
po czym oddaje mi kartonik.
– Grazie – mówi i wsuwam go do kieszeni.
12
D
UE
Gdy wysiadam z samolotu, czuj powiew mro nego wia-
tru. Niebo wci
jest co prawda lazurowe, ale na horyzoncie
zaczynaj gromadzi
ć si pot ne burzowe chmury.
– Czy to nasze W
łochy? – j czy siwa dama, która podró-
uje z elektrycznym kocem w walizce.
W busie w
łoscy pasa erowie rozmawiaj przez komórki.
„Mamma!” albo „Pasquale! Antonio! Maria!” i „Adesso
adesso, w
ła nie przyleciałem, czekam na baga . Tak, tak, la
valigia, potem zaraz do ciebie przyjad ! Tak, lot min
ł do-
brze. Do zobaczenia! Ciao, ciao”.
Rozgl dam si na wszystkie strony. Gaetano jakby si
zapad
ł pod ziemi , pewnie wsiadł do drugiego busa. Aby
si czym zaj
ć, równie wł czam telefon. „Wind vi augura
Buon San Valentino!”. Najwyra niej walentynki musz by
ć
dla W
łochów wi tem narodowym, prawie jak Bo e Naro-
dzenie i Wielkanoc, skoro nawet operator telefonii komór-
kowej yczy klientom przez esemes szcz
liwego wi ta
mi
ło ci. Dostaj elektroniczne serce z porad : „Wybierz
numer 4545 i sprawd ofert abonamentow z premi dla
zakochanych”.
To ci dopiero – przylecie
ć do Włoch w wi to zakocha-
nych, gdy jest si wie o po rozstaniu, my l . Czy naprawd
dobrze zrobi
łam? Komórka raz jeszcze odwraca moj uwa-
g . Drugi esemes: „Cara V., sono in straritardo, jestem me-
13
gaspó niona, sorry! Spotkajmy si od razu w restauracji Anti-
ca Trattoria, Via Caracciolo 4. Do zobaczenia. Baci. Twoja C.
PS Bardzo si ciesz na spotkanie!”.
Chiara, moja nieodpowiedzialna przyjació
łka, znowu wy-
stawi
ła mnie do wiatru. Jeszcze wczoraj wieczorem rozma-
wia
ły my przez telefon i upierała si , e odbierze mnie z lot-
niska, a teraz nagle to odwo
łuje.
Czy b d niesprawiedliwa, je li powiem, e tego si spo-
dziewa
łam? Umawianie si z Włochami to przedsi wzi cie,
które wymaga przebieg
ło ci Odyseusza, czaru syreny, a prze-
de wszystkim spokoju Buddy. Przed wylotem zadzwoni
łam
do kilku znajomych z moich letnich wakacji z czasów dzie-
ci stwa. „Sentiamoci, zdzwonimy si , gdy przylecisz”,
brzmia
ły niekonkretne odpowiedzi, albo: „Vediamo, zoba-
czymy”.
–
Łatwiej umówić si na spotkanie z rze nikiem ni
z W
łochem – brzmiał komentarz wuja, gdy opowiedziałam
mu przez telefon o swoich odczuciach. – W
łochy to paese
del pressappoco, kraj w przybli eniu – próbowa
ł mnie po-
cieszy
ć. – Je li, na przykład, spytasz konduktora na Sycylii,
o której odje d a poci g, odpowie più o meno, mniej wi cej
o pi tej. Wszystkie plany s lu ne. W poniedzia
łek co naj-
wy ej bardzo ogólnie wiadomo, jak b dzie wygl da
ł ty-
dzie , pewne s jedynie imieniny matki. No, mo e jeszcze
ustala si termin wizyty u dentysty, kiedy boli z b. Wszyst-
ko inne jest jak rozp
ływaj cy si we mgle krajobraz doliny
pada kiej – twierdzi wuj Gianni. – Przekaz brzmi: bardzo
ch tnie si z tob zobacz , ale je li co mi wypadnie, wtedy
b d zmuszony odmówi
ć. Albo: spotkamy si , je eli nie
b d mie
ć innych planów.
– Ale to oportunizm! – prawie krzykn
łam do słuchawki. –
Jestem dla nich ko
łem zapasowym czy co?
– Calma, spokojnie, moja kochana, tak nie jest. Neapol to
nie miasto, do którego przyjedziesz, walniesz pi ci w stó
ł
i powiesz: „Nie chc !”. Znasz sytuacj – korki na ulicach,
strajki i zwolnienia. Dzwoni do ciebie kole anka w potrze-
bie albo spotykasz na ulicy przyjaciela i idziesz z nim wypi
ć
14
aperitif. Nagle nast puje imprezisto, nieprzewidziana oko-
liczno
ć, która miesza ci plany. Dlatego lepiej niczego nie
obiecywa
ć i mieć otwarte ró ne mo liwo ci. Pami tasz jesz-
cze powiedzenie twojej babki?
– Tak – odpar
łam. – A santi e criature non promettere. –
Znaczy to mniej wi cej: nie obiecuj nic wi tym i dzie-
ciom.
– Brava! – pochwali
ł mnie wuj Gianni. – Zdradz ci moj
wersj : nie obiecuj nic kobietom i dzieciom – doda
ł artob-
liwym tonem. Wuj cieszy si opini niepoprawnego casano-
vy, w dodatku nielubi cego dzieci.
– No dobrze. Ale odbierzesz mnie pó niej, tak? – spyta-
łam zatroskana.
– Sì, sì, jak ustalili my, w dniu przylotu zostaniesz u przy-
jació
łki w Neapolu, a nast pnego dnia przypłyniesz do nas
na wysp promem. B d czeka
ł na ciebie w porcie. D’accordo,
zgoda?
– Tak, ciao.
– Ciao, buon viaggio, ciao, ciao.
Czy Chiara nie stawi
ła si z powodu innych planów?,
zastanawiam si , maszeruj c z t
łumem rozgadanych wło-
skich pasa erów w kierunku punktu wydawania baga u.
Jak dobrze! Moja walizka ju czeka na ta mie. W
łoski
cud! Niestety rado
ć trwa krótko, poniewa chwytam wa-
lizk tak niezr cznie, e wypada mi z r ki i uchwyt ca
ł-
kiem si odrywa. Mannaggia, co za pech, powiedzia
łby te-
raz neapolita czyk. Czy to z
ły znak? Na szcz cie nie
jestem przes dna jak moja matka, która w najdrobniej-
szych niepowodzeniach widzi zapowied tragicznych wy-
darze . Gdy odwiedzi
łam j wczoraj wieczorem, by po-
egna
ć si z ni i z papa, podarowała mi z tej okazji mały
róg z koralu.
Po
łudniowi Włosi wierz , e taki róg strze e człowieka
przed z
łymi mocami i zazdro ci . Dla mnie to ludowy prze-
s d, si gaj cy pocz tków staro ytno ci. Ju Wergiliusz mó-
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie