NAJWAŻNIEJSZY ELEMENT UKŁADANKI – IRLANDZKA ARMIA
REPUBLIKAŃSKA
Wielka Brytania i Republika Irlandii to jedne z najbogatszych krajów świata. Pierwsze
z tych państw jest członkiem G 8, a Irlandia do niedawna uchodziła za europejskiego prymusa
w dziedzinie rozwoju i wzrostu gospodarczego. Co ciekawe, zarówno Brytyjczycy jak i
Irlandczycy muszą się zmagać z organizacją terrorystyczną, która dostroiła swój poziom do
gospodarczych osiągnięć krajów, w których działa. Chodzi oczywiście o IRA – Irlandzką
Armię Republikańską.
Na jej temat napisano już tomy, ostatnio nawet niektóre polskie media postanowiły
bliżej przyjrzeć się jej fenomenowi w kontekście dość ważnych wydarzeń, które miały
miejsce w Irlandii Północnej pod koniec 2004 i na początku bieżącego roku. Spór o formę
rozbrojenie IRA, napad na Northern Bank, późniejsze morderstwo Roberta McCartneya i
walka jego sióstr o sprawiedliwość zostały już szeroko opisane i z pewnością nie jest to
miejsce na ponowne ich przypominanie. Moim zdaniem, nie ma także sensu wracać do
Porozumienia Wielkopiątkowego z 1998 roku i jego politycznych następstw. Nie znaczy to
jednak, że przy próbie przedstawienia siły i znaczenia Irlandzkiej Armii Republikańskiej AD
2005 należy całkowicie zanegować jej historię i skupić się na analizie sytuacji obecnej. Nic
bardziej błędnego, bo według mnie taka podróż w przeszłość pozwoli wielu czytelnikom
zapoznać się z fenomenem tej organizacji, która, czy chcemy tego czy nie, dzierży klucz do
rozwikłania problemów politycznych Irlandii Północnej. Tym kluczem jest samo jej istnienie,
które dość skutecznie powstrzymuje protestantów od dzielenia się władzą z Sinn Fein,
politycznym reprezentantem ruchu republikańskiego, który to IRA reprezentuje militarnie.
IRA nie może jednak tak po prostu powiedzieć, że kończy działalność, tak jak w
grudniu 2004 r. nie mogła się zgodzić na fotografowanie niszczenia należących do niej
karabinów. Tego nie wybaczyłyby jej kierownictwu setki jej członków, sympatyków i
wyborców Sinn Fein. Koniecznie jest więc znalezienie formuły, która dla protestantów byłaby
równoznaczna z końcem istnienia tej „armii”, a dla republikanów znaczyłaby coś zupełnie
innego. W międzyczasie IRA musi się jeszcze rozbroić, oczywiście jeśli kiedyś Sinn Fein ma
współuczestniczyć w zarządzaniu tą brytyjską prowincją i metodami pokojowymi zapewnić
jej pewnego dnia połączenie z 26 hrabstwami Republiki Irlandii. Alternatywą jest sytuacja, w
której IRA dalej istnieje, protestanci nie dzielą się władzą i podział wyspy tylko się umacnia.
Jasne jest jednak, że skłonić IRA do rzeczywistego odejścia, wykraczającego poza ramy
oświadczenia jej kierownictwa podpisanego zwyczajowym P. O’Neill, będzie szalenie trudno.
1
Wpływ na to ma na pewno historia tej organizacji i rola protektorki katolików
zamieszkujących Irlandię Północną, jaką to zawsze starała się odgrywać.
IRA to najstarsza organizacja terrorystyczna działająca na kontynencie europejskim.
Jej korzenie sięgają 1919 a nawet 1916 roku, kiedy to powstańcy walczący w Dublinie
dowiedzieli się, że są „Armią Republiki Irlandii”. Tradycja nobilituje i trzeba przyznać, że
IRA organizacyjnie osiągnęła poziom, którego mogą jej pozazdrościć wszyscy europejscy
terrorystyczni „towarzysze broni”. Sytuacja wyglądałaby jednak zupełnie inaczej, gdyby nie
początek północnoirlandzkich „kłopotów” w 1969 roku i późniejszy rozłam w samej
organizacji, którego to rezultatem było powstanie tak zwanej Provisional Irish Republican
Army, w Polsce nazywanej „Tymczasową IRA”.
To właśnie „Provos”, „Provies”, „Pinheads” na dobrą sprawę doprowadzili do
odrodzenia całego ruchu republikańskiego i nadali znakowi firmowemu, jakim była IRA,
nową jakość. Krótko mówiąc, rebeliantom z 1969 udało się położyć podwaliny pod
stworzenie odpowiednio zarządzanej i administrowanej oraz także dość efektywnej maszyny
terrorystycznej, która istnieje do dzisiaj. I co gorsza, choć oficjalnie nie funkcjonuje, to w
rzeczywistości sytuacja wygląda zupełnie inaczej.
Faktem jest, że IRA oficjalnie przestrzega zawieszenia broni z lata 1997 roku.
Konsekwentnie powstrzymuje się od „działań ofensywnych”. Nie wspomina też o możliwości
do działań odwetowych w razie ataków na katolicką społeczność Irlandii Północnej ze strony
chociażby protestanckich organizacji paramilitarnych. Oficjalnie sygnał do ataku może dać
tylko sama „wierchuszka” organizacji, czyli siedmioosobowa Army Council. Inaczej ma się
rzeczy u Protestantów, którzy wielokrotnie rezerwowali już sobie prawa do odpowiadania w
razie zamachów wymierzonych czy to w brytyjskie wojsko, północnoirlandzką policję czy też
protestancką większość zamieszkującą sześć irlandzkich hrabstw. IRA uchodzi jednak za
najbardziej zdyscyplinowaną i scentralizowaną „armię”, która nie uczyni nic bez rozkazu
swych najwyższych władz. W niepamięć mają pójść bezładne strzelaniny niektórych
kompanii IRA z brytyjskim wojskiem, które miały miejsce na ulicach Belfastu na początku lat
70-tych. Wtedy to nawet niżsi rangą „oficerowie” IRA mieli dość dużą swobodę działania i na
szczeblu liczących wtedy ok. 100 osób kompanii podejmowali ważne „terrorystyczne”
decyzje. Dziś, pomijając fakt, że IRA w praktyce nie dzieli się już ani na kompanie, ani na
bataliony, jest to niemożliwe i to nie tylko ze względu na ogłoszone zawieszenie broni. Od
czasów, gdy funkcję szefa „północnego dowództwa” (Northern Command) IRA pełnił
Martin McGuinness, organizacja uległa centralizacji. Tym samym, dowódcy oddziałów IRA,
tzw. ASUs (Active Service Units), najczęściej czteroosobowych oddziałów specjalizujących
2
się w różnych typach operacji terrorystycznych ale także kryminalnych, zostali pozbawieni
niemal jakiejkolwiek możliwości podejmowania działań operacyjnych z własnej inicjatywy.
Broń, materiały wybuchowe, czy nawet kryjówki zostały oddane do dyspozycji dowódcy
każdej z siedmiu brygad IRA operujących w Irlandii Północnej. Na dobrą sprawę tylko
transport samochodowy pozostał w gestii Oficerów Dowodzących (OCs-Officers
Commanding IRA Units) poszczególnymi ASUs.
Trudno dziś oszacować liczebność Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Padają różne
cyfry, które wielokrotnie nie mają jednak wiele wspólnego z rzeczywistością. Moim zdaniem,
nikt, kto nie ma danych, które z pewnością posiadają brytyjscy wojskowi czy też oficerowie
Police Service of Northern Ireland, nie powinien się na ten temat wypowiadać i formułować
pochopnych wniosków. Na pewno wiadomo, że IRA jest dziś liczbowo zdecydowanie słabsza
niż w czasach Michaela Collinsa, gdy po Irlandii przemieszczały się „latające kolumny”
walczące z irlandzką policją i różnymi militarnymi formacjami brytyjskimi. Z pewnością
dzisiejsi „Provos” nie mogą się również równać ze swoimi „ojcami założycielami”, którzy
zaczynali budowę dzisiejszej IRA niemal od zera, kiedy to wypowiedzieli posłuszeństwo
przywódcom ruchu republikańskiego. Co ciekawe, już jednak po dwóch latach istnienia tej
nowej IRA, na początku 1972 roku, zarządzali organizacją, w którą zaangażowane były
tysiące ludzi. W samym Belfaście istniały trzy bataliony IRA, a każdy z nich składał się z co
najmniej trzech kompanii po sto osób każda. Były to jednak czasy, gdy grupie przywódców
skupionych wokół szefa sztabu Seana MacStiofaina, wydawało się, że lada moment uda im
się zepchnąć brytyjskie wojsko prosto do morza dzięki prowadzonej przez siebie „kampanii
partyzanckiej” (guerrilla campaign). Istotnie, na początku lat 70-tych IRA przypominała
prawdziwą partyzantkę miejską kontrolującą określone dzielnice miasta i nie wpuszczając do
nich sił bezpieczeństwa. Ten stan nie mógł jednak długo trwać i jasne stało się, że strategia
„jeszcze jednego wysiłku” (one more push) nie przyniesie na dłuższą metę skutku.
Brytyjczycy okazali się pojętnymi uczniami i do połowy lat 70-tych przechylili szalę
zwycięstwa na swoją stronę, redukując działalność IRA w wielu miejscach w Irlandii
Północnej niemal do zera.
Remedium na te problemy miała być reorganizacja, jaką IRA przeszła w drugiej
połowie lat 70-tych. Zreformowano cały ORBAT – „order of battle” (dosł. porządek bitwy, w
praktyce organizacyjny kształt IRA), co w skrócie oznaczało zejście IRA do podziemia i
przygotowywanie się do „długiej wojny” (long war), co pozostawało w konflikcie z mrzonką
„jeszcze jednego wysiłku”, życzeniowego myślenia niektórych republikańskich weteranów
marzących o powstaniu prawdziwej powstańczej armii. IRA nie wyrzekła się swojej historii,
3
tradycji i nazewnictwa, ale odtąd miała już nie przypominać armii. Nie znaczy to, że nagle
zredukowała się do terrorystycznej grupki pokroju RAF czy AD. Nadal była zbrojnym
ramieniem ruchu republikańskiego i wciąż mogła liczyć na wsparcie części
północnoirlandzkich nacjonalistów, co siłą rzeczy stawiało ją pośród jednej z najliczniejszych
organizacji terrorystycznych.
To właśnie pod koniec lat 70-tych powstały do dziś dzień istniejące zręby struktury
organizacyjnej IRA. Odtąd organizacja została podzielona na dowództwa Południowe i
Północne. Pierwsze, obejmowało 23 hrabstwa Republiki Irlandii, odpowiadało za
przygotowanie zaplecza dla działalności dla drugiego z dowództw, czyli kryjówek,
poligonów, składów broni itp. Dowództwo Północne, obejmujące 3 hrabstwa południowe plus
całą Irlandię Północną, zajmowało się bowiem walką i polegało na logistycznym wsparciu
„południowców”.
Dowództwo „Północne” podzielone zostało na siedem brygad, w praktyce militarnych
okręgów terytorialnych. To w ich obrębie operują czteroosobowe, wspomniane już, ASUs,
które specjalizują się w różnych akcjach. Wszystkie podlegają bezpośrednio dowódcy
brygady i jego adiutantowi (w hierarchii IRA – zastępcy dowódcy), którzy to utrzymują stałą
łączność ze sztabem generalnym IRA. Sam sztab składa się z dziewięciu departamentów
(operacji, finansów, wywiadu, szkolenia, bezpieczeństwa, edukacji politycznej, publicity,
kwatermistrzostwa i inżynierii) i w praktyce jest strukturą koordynującą działalność
poszczególnych brygad. Służy również jako ośrodek wspierający działalność wspomnianej
Army Council, najwyższej władzy w IRA między kolejnymi „Generalnymi Konwencjami”
(General Army Conventions), które to gromadzą ok. 10 procent ochotników IRA. Odbywają
się jednak dość rzadko, głównie w trosce o bezpieczeństwo delegatów, choć w teorii powinny
mieć miejsce co dwa lata. W tej sytuacji kontrolę nad organizacją sprawuje siedmioosobowy
organ wykonawczy, czyli Rada – Army Council. W teorii jej prace ma nadzorować
Egzekutywa Armii (IRA Executive), która to odpowiada za wybór członków samej Rady, ale
w praktyce jej rola uległa marginalizacji w latach 90-tych. Nie inaczej ma się rzecz z szefem
sztabu IRA, który choć teoretycznie jest najważniejszą osobą w organizacji, to nie ma pełnej
swobody w podejmowaniu decyzji. Jego ruchy skrępowane są bowiem przez politykę. I nie
chodzi wcale o zawieszenie broni, ale także o to, iż IRA poprzez swoje działania nie powinna
szkodzić politycznemu przedstawicielowi republikanizmu czyli partii Sinn Fein.
To bowiem ta partia odgrywa dziś zdecydowanie ważniejszą rolę w ruchu
republikańskim i absolutnie nie może być nazywana zbrojnym ramieniem IRA. Nie można też
mówić o sytuacji odwrotnej, zresztą problem relacji pomiędzy tymi dwiema organizacjami
4
wymaga szerszego omówienia w innym miejscu. Owszem, kierownictwo Sinn Fein to niemal
sami byli członkowie władz IRA, niektórzy (Gerry Adams, Martin McGuinness, Martin
Ferris) do dziś pełnią również prominentne funkcje w tej drugiej organizacji, ale nie znaczy
to, że każdy polityk tej partii po godzinach zamienia się w terrorystę. Nie zmienia to jednak
faktu, że oskarżenia o dwulicowość kierowane pod adresem niektórych członków Sinn Fein
są jak najbardziej słuszne, gdyż ich próby dystansowania się od IRA brzmią czasami żałośnie.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w obliczu politycznego kryzysu w Irlandii
Północnej, kierownictwo Sinn Fein już niejednokrotnie zwracało się za pośrednictwem prasy
do samej IRA z prośbą o decyzje dotyczące np. procesu rozbrojenia czy, tak jak to 6 kwietnia
br. roku uczynił Gerry Adams, nawet faktycznego zakończenia działalności. Niektórzy
komentatorzy zawsze wyśmiewają takie oświadczenia kwitując to krótkim stwierdzeniem o
tym, iż oto przedstawiciele Sinn Fein mówią sami do siebie.
Pozostaje jednak pytanie o to dlaczego IRA tak długo się zastanawia nad odpowiedzią
na ostatni apel Adamsa. Gdyby sprawa była tak prosta, jak sugerują to niektórzy, to ten teatr
w wykonaniu republikanów, którzy podobno rozmawiają sami ze sobą, w ogóle nie byłby
potrzebny. Argument o tym, iż jest to zwyczajna gra na zwłokę i próba zamydlenia oczu
opinii publicznej, jest także niesamowicie łatwy do obalenia. To bowiem republikanom zależy
na uruchomieniu procesu pokojowego, który stanął w miejscu jesienią 2002 roku, kiedy
oskarżono IRA o kradzieże dokumentów z Ministerstwa ds. Irlandii Północnej (Northern
Ireland Office). To oni po raz pierwszy mają realną szansę, by jako dominująca politycznie
wśród katolików grupa, móc współrządzić sześcioma hrabstwami. Należy przy tym pamiętać,
że w Irlandii Północnej trzeba się z inicjatywami politycznymi zawsze śpieszyć, gdyż od
czerwca do października cały region jest pogrążony w amoku marszów Oranżystów i
toczących się wokół ich tras sporów. IRA i Sinn Fein mają więc niewiele czasu...
Co ciekawe, w gazetach północnoirlandzkich pojawiły się niedawno informacje
jakoby IRA miała lada dzień dokonać kolejnego aktu „wyłączenia broni z użycia” (słowo
„rozbrojenie” to anatema dla republikanów) i opublikować oświadczenie mówiące o
zakończeniu przez nią działań. Zaznaczmy – działań, nie działalności, gdyż takiego
zobowiązania na republikanach nie jest w stanie wymusić chyba nic i nikt. Idea
reaktywowania IRA prawdopodobnie już na zawsze będzie towarzyszyła republikanom, dla
których ta organizacja powinna pełnić tradycyjną rolę obrońcy katolickiej społeczności
Irlandii Północnej. Pozostaje jednak pytanie czy w ogóle będzie jej przed czym i kim bronić?
A jeśli nie, to czy rzeczywiście nie lepiej już na zawsze pożegnać się z bronią?
5
6
Warto
uświadomić sobie, że po trochu z taką sytuacją mamy już do czynienia dzisiaj.
IRA, jako organizacja terrorystyczna, nie ma już racji bytu. Powrót na wojenną ścieżkę w jej
wykonaniu jest jak najbardziej możliwy, dzięki tonom uzbrojenia przemyconym z Libii pod
koniec lat 80-tych, ale nie miałby najmniejszego sensu. Dziś jej cele można bowiem osiągnąć
metodami politycznymi. O to właśnie apeluje Adams, który od ponad 20 lat buduje polityczne
skrzydło republikanizmu nie wyrzekając się militarystów, ale świadomie marginalizuje ich
znaczenie.
Trzeba przyznać, że IRA zatoczyła przysłowiowe koło. Czterdzieści lat temu jej szef,
Cathal Goulding, twierdził, że walka zbrojna nie ma sensu i należy skoncentrować się na
działalności politycznej, która zainteresowałaby także i protestantów. W jego koncepcji,
niemal komunistycznej, dwie, katolicka i protestancka, klasy robotnicze miały się połączyć w
walce z brytyjskim imperialistycznym kapitalizmem. Krótko mówiąc, przemoc miała się
skończyć, a protestanci mieli zostać przekonani, że nie stracą na tym, iż zgodzą się na powrót
„ich” Ulsteru do Irlandii.
Dziś sytuacja wygląda podobnie, a co rozsądniejsi z republikanów „już” rozumieją, że
ich protestanccy sąsiedzi tak po prostu nie wyniosą się do Szkocji, skąd pochodzi większość
ich rodzin ściągniętych tu podczas „plantacji Ulsteru” (Plantation of Ulster). Trzeba im coś
zaproponować, aby przynajmniej nie żywili do zjednoczonej Irlandii takiej nienawiści, która
popychałaby ich do działań terrorystycznych. Teoretycznie z ich opinią można by się nawet
nie liczyć, gdyż oto w niedalekiej przyszłości katolicy będą stanowili w sześciu hrabstwach
większość i zwyczajnie przegłosują protestantów odnośnie „powrotu na łono macierzy”.
Byłoby jednak politycznym samobójstwem zapomnieć i zmarginalizować rolę tych drugich.
Zmieniły się więc czasy, ale problem jest wciąż ten sam – bombą i karabinem Irlandii
nie da się zjednoczyć. Na dłuższą metę konieczne są rozwiązania polityczne, ale te będą
możliwe dopiero wtedy, gdy protestanci przekonają się, iż głównym zajęciem ich katolickich
sąsiadów nie jest planowanie kolejnych zamachów bombowych. IRA musi więc odejść i ten
fakt czyni z niej najważniejszy element północnoirlandzkiej układanki. Dlatego właśnie
wszyscy obecnie wstrzymują oddech i czekają na odpowiedź na apel Adamsa. Proces
pokojowy jest niestety obecnie już w takim stanie, że tylko jego najważniejszy aktor może go
jeszcze ożywić.