k.
GEORGETTE HEYER
Przełożyła
Danuta Dowjat
Tytuł oryginału
FARO'S DAUGTHER
1969 by Georgette Heyer
li
1
Gdy majordomus zaanonsował przybycie pana Ravenscara,
lady Mablethorpe, drzemiąca nad powieścią wypożyczoną
z biblioteki, ocknęła się raptownie i poprawiła przekrzywiony
czepek.
- Co takiego powiedziałeś? Pan Ravenscar? Natychmiast proś
na górę.
Kiedy majordomus poszedł przekazać wiadomość porannemu
gościowi, szacowna dama poprawiła nieco zmiętą suknię, wzmoc
niła się solami trzeźwiącymi i ułożyła na sofie, oczekując wizyty.
Dżentelmen, który po chwili wszedł do pokoju, był od niej
o dobre dwadzieścia lat młodszy. Jego kształtne nogi opinały
pantalony i wysokie skórzane buty, szerokie ramiona przykrywał
płaszcz z doskonałej materii, rysy miał ostre, surowo zarysowane
usta i niezwykle twarde spojrzenie szarych oczu. Był bardzo
wysoki. Czarne, kręcone włosy były obcięte w coś na kształt
ścierniska w Bedford. Lady Mablethorpe należała do starszego
pokolenia, więc choć premier, okropny pan Pirt, nałożył podatki
na puder do włosów, nie zrezygnowała z tego kosmetyku i nie
potrafiła bez odrazy patrzeć na nowomodne fryzury. Teraz też się
wzdrygnęła, widząc nie tylko uczesanie bratanka, ale także
swobodnie narzucony płaszcz, wysokie buty z przypiętą jedną
ostrogą i niewymyślnie zawiązany halsztuk, którego końce
przeciągnięte były przez obramowaną złotem dziurkę od guzika
5
t f W r -fmf " * " * i - '—^"T^T*™ i*****'-**'
GEORGETTE HEYER
przy płaszczu. Jeszcze raz uniosła sole trzeźwiące do nosa
i odezwała się łamiącym głosem:
- Na Boga, Maks! Ile razy patrzę na ciebie, mam wrażenie, że
czuję zapach stajni!
Pan Ravenscar wolno przemierzył pokój i stanął plecami do
kominka.
- Teraz też? - zapytał spokojnie.
Lady Mablethorpe zignorowała pytanie.
- Wielkie nieba, dlaczegóż tylko jedna ostroga? - indagowała.
- To ostatni krzyk mody - wyjaśnił Maks.
- Wyglądasz zupełnie jak pocztylion.
- Tak właśnie ma być.
- Ale ty przecież nie przejmujesz się modą! Błagam, tylko nie
ucz Adriana, jak robić z siebie tak wulgarne widowisko!
- Raczej unikam aż tak wielkiego wysiłku - odparł Ravenscar,
unosząc brwi.
To zapewnienie w najmniejszym stopniu nie uspokoiło jego
ciotki. Ostro stwierdziła, że po raz pierwszy się spotyka z oby
czajem składania wizyt damom w stroju odpowiednim jedynie na
wyścigi w Newmarket.
- Przyjechałem do miasta konno - wyjaśnił Ravenscar tonem
obojętnym, nie próbując usprawiedliwić się. - Sądziłem, że
ciocia chce mnie widzieć.
- Od ponad pięciu dni na ciebie czekam. Gdzieś ty się
podziewał, nieznośny chłopcze? Pojechałam aż na Grosvenor
Sąuare, ale dom był zamknięty, a kołatka zdjęta z drzwi.
- Byłem w Chamfreys.
- Och, doprawdy? Mam więc nadzieję, że zastałeś mateczkę
w dobrym zdrowiu, choć oczywiście to szczyt absurdu tak
nazywać panią Ravenscar, skoro nie jest twoją matką i jeśli
chodzi o głupstwa...
- Nie - rzucił krótko.
- Hmm, mam więc nadzieję, że zastałeś ją w dobrym zdrowiu
- powtórzyła lady Mablethorpe zbita z pantałyku.
6
HAZARDZISTKA
-
Wcale jej nie zastałem. Wyjechała z Arabellą do Tunbridge
Wells. '
Oczy lady Mablethorpe zalśniły na wspomnienie bratanicy,
- Ach, kochane dziecko! I co ona robi, Maks?
Ravenscar nie podzielał entuzjazmu ciotki.
- Zadręcza mnie - odparł.
Lady Mablethorpe zaniepokoiła się.
- Och, doprawdy? No, tak, jest jeszcze bardzo młoda i ośmielę
się twierdzić, że pani Ravenscar dogadza jej ponad miarę, ale...
- 01ivia głupotą dorównuje Arabelli - uciął Ravenscar. - Obie
przyjeżdżają do miasta w przyszłym tygodniu. Czternasty regiment
piechoty stacjonuje w pobliżu Wells.
W tym ponurym oświadczeniu kryła się ważna informacja. Po
chwili pełnego namysłu milczenia lady Mablethorpe powiedziała:
- Nadszedł czas, by Arabellą pomyślała o małżeństwie.
Przecież ja sama wyszłam za mąż, gdy miałam zaledwie...
- Ona nie myśli o niczym innym. Ostatnio to jakiś bezimienny
wielbiciel w czerwonym mundurze.
- Powinieneś bardziej jej pilnować - stwierdziła ciotka.
- Przecież jesteś jej opiekunem tak samo jak pani Ravenscar.
- Właśnie to robię.
- Może, gdybyśmy ją odpowiednio wydali...
- Droga ciotko - przerwał niecierpliwie. - Arabellą jest
jeszcze za młoda, przecież dopiero niedawno wyszła z dziecięcego
pokoju. 01ivia mi wyznała, że w ciągu pięciu miesięcy straciła
głowę dla ni mniej, ni więcej tylko pięciu młodzieńców.
- Maks, na Boga! Jeżeli nie będziesz uważał, ani się obejrzymy,
a ucieknie z jakimś okropnym łowcą posagów!
- Wcale bym się nie zdziwił.
Lady Mablethorpe westchnęła z przejęciem.
- Jesteś niepoprawny! Jak możesz tak obojętnie o tym mówić?
- Hmm, przynajmniej bym się jej pozbył. Jeżeli ciocia myśli
o wydaniu jej za Adriana, to ostrzegam z góry, że...
- Och, Maks, właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać!
7
GEORGETTE HEYER
-
Słysząc imię syna, lady Mablethorpe przypomniała sobie
o własnych kłopotach. - Tracę zmysły ze zmartwienia!
- Tak? - zdziwił się uprzejmie Ravenscar. - I cóż ten młody
głupiec zrobił?
Lady Mablethorpe skrzywiła się, słysząc taki epitet, ale po
chwili ze smutkiem uznała, że jest on uzasadniony.
- Twierdzi, że się zakochał - oświadczyła tragicznym tonem.
- Jeszcze nieraz dojdzie do takiego wniosku - stwierdził Maks
spokojnie. - Ile właściwie lat ma ten szczeniak?
- Jesteś jednym z jego opiekunów, powinieneś więc wiedzieć,
że jeszcze nie skończył dwudziestu jeden!
- W takim razie mu zabroń - poradził beztrosko.
- Daj spokój niewczesnym żartom! Za parę miesięcy będzie
pełnoletni! I nim się obejrzymy, ożeni się z jakąś przebiegłą
damulką!
- Moim zdaniem to wysoce nieprawdopodobne. Radziłbym
zostawić go w spokoju. Przecież musi się wyszumieć.
- Mówisz okropieństwa, jakbyś się zupełnie nie przejmował...
- aż się zarumieniła ze złości.
- Odpowiadam wyłącznie za jego majątek.
- Powinnam była wiedzieć, że to zbagatelizujesz! Nie krępuj
się, zrzuć z siebie odpowiedzialność za moje biedactwo. Tylko
tyle się mogę po tobie spodziewać. Ale nie miej do mnie
pretensji, jeżeli zawrze przerażający mezalians!
- Kim jest ta dziewczyna? - zapytał pan Ravenscar.
- To osoba, och, prosto z szulerni.
- Co takiego? - zdumiał się Maks.
- Wiedziałam, że nie będziesz mógł spokojnie o tym słuchać
- oświadczyła ze złośliwą satysfakcją. - Wyobraź sobie, jak ja
się przejęłam. Natychmiast pojechałam do ciebie. Coś z tym
trzeba zrobić!
- Och, pozwól mu się zabawić. - Wzruszył ramionami. - To
romans bez znaczenia. Może nawet będzie go mniej kosztowała
niż tancerka z opery.
8
HAZARDZISTKA
- Ona będzie kosztowała go znacznie więcej! - zaprzeczyła
gwałtownie. - Adrian chce się żenić z tym stworzeniem.
- Nonsens! Nie jest aż takim głupcem. Nikt nie żeni się
z kobietami z szulerni.
- Chciałabym, żebyś mu to powiedział, bo mnie zupełnie nie
słucha. Wyobraź sobie, twierdzi, że ta dziewczyna jest niezwykła.
Oczywiście, wszystko jasne jak słońce. Moje biedactwo jest
niewinne jak nowo narodzone jagnię, a do tego pełne romantycz
nych pomysłów. Ta okropna, wulgarna kobieta podstępem zwabiła
go do swego domu. Bez wątpienia od początku zagięła na niego
parol. Sally Repton mówiła mi, że to zupełnie niewiarygodne, jak
Adrian uwielbia tę kokotę. Jest głuchy na wszystkie argumenty.
Trzeba ją przekupić. Dlatego po ciebie posłałam. - Zauważyła
chłodne spojrzenie oczu pana Ravenscara i dodała ostrzejszym
tonem: - Nie musisz się martwić o pieniądze, Maks! Nie
spodziewam się, byś na ten cel uszczuplił swój obrzydliwie
wielki majątek.
- I bardzo dobrze, że ciocia tak myśli, bo z całą pewnością
czegoś takiego bym nie zrobił.
- Nikt cię nie będzie o to prosił - rzuciła ostro. - Choć
oczywiście przy twoim bogactwie nawet byś nie zauważył
wydatku. I muszę dodać, Maks, że sądząc po twoim wyglądzie,
nikt by nie powiedział, że jesteś najbogatszym człowiekiem
w mieście.
- Czy to komplement na cześć mej skromności?
- Nie, bynajmniej - odparła lodowato. ~ Moim zdaniem nic
w tobie nie zasługuje na pochwałę. Że też nie mam nikogo, do -
kogo mogłabym się zwrócić w kłopotach. Jesteś twardy, Maks,
pozbawiony uczuć i wyjątkowo samolubny.
Sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej tabakierkę i otworzył.
- A może wuj Juliusz? - poradził.
- Ta stara baba! - wykrzyknęła lady Mablethorpe, deprec
jonując szwagra tym pogardliwym wyrażeniem. - I cóż on
takiego mógłby zrobić?
9
GEORGETTE HEYER
-
Współczuć ciężkiej doli - odparł, wąchając tabakę. Widząc,
że ciotka sięga po sole trzeźwiące, z trzaskiem zamknął tabakierkę.
- Kim jest ta bogini Adriana?
- To bratanica lady Bellingham, przynajmniej tak twierdzą
- opowiedziała, odkładając sole. - Znasz przecież Elizę Bellin
gham! Prowadzi dom gry przy St James's Sąuare.
- W rodzaju przybytku Archer-Buckingham?
- Tak, właśnie. Oczywiście, nie twierdzę, że jest tam tak
samo, bo któż by im dorównał?, ale to wszystko jedno. Była żoną
Neda BelHnghama, a wszyscy wiemy, jakie było z niego ziółko!
- Obawiam się, że jako jedyny tkwię w nieświadomości.
- Och, byłeś wtedy jeszcze dzieckiem. Można o tym mówić,
bo on nie żyje już od piętnastu lat; zapił się na śmierć, choć
oficjalnie nazwano to zapaleniem płuc. Też coś! Oczywiście, jak
się tego należało spodziewać, zostawił jej długi. Nie wiem,
z czego się utrzymywała, zanim otworzyła ten okropny dom gry;
podejrzewam, że z łaski bogatych krewnych. Teraz wszędzie się
pokazuje, wynajęła nawet łożę w operze, ale nie jest przyjmowana
w towarzystwie.
- To jak znajduje klientów? Pewnie w zwykły sposób?
Dyskretnie rozsyłane zaproszenia, wykwintne kolacje, morze
tanich win, E.O. i stoły do faro na piętrze?
- Mówiąc o towarzystwie, miałam na myśli dobrze urodzone
damy - chłodno wyjaśniła ciotka. - Niestety, powszechnie to
znany fakt, że dla hazardu panowie pójdą wszędzie!
Złożył jej nieznaczny, ironiczny ukłon.
- I, o ile pamięć mi dopisuje, także lady Sarah Repton.
- Nie usprawiedliwiam Sally. Ale choć jest córką księcia, nie
określiłabym jej jako damy z towarzystwa.
- Błagam o objaśnienie. - Popatrzył na nią z lekkim roz
bawieniem. - Czy ciotka ją przyjmuje?
- Daruj sobie tak okropne żarty! Oczywiście, że Sally bywa
w najlepszych kręgach. Eliza Bellingham to zupełnie inna historia
i możesz mi wierzyć, że choć Sally chodzi do jej domu, to ona
10
HAZARDZISTKA
nie postawiła nogi u Sally! To właśnie Sally mnie ostrzegła przed
tym, co się szykuje. I jak się domyślasz, natychmiast przepytałam
o to Adriana.
- Tego się właśnie obawiałem - przyznał Ravenscar ironicz
nym tonem.
Lady Mablethorpe zmierzyła go wzrokiem pełnym przygany.
- Maks, nie obawiaj się, jeszcze nie zwariowałam. Wspo
mniałam o tym bardzo taktownie i ani przez chwilę nie dałam mu
do zrozumienia, że się domyślam, iż ten związek może być
czymś więcej niż tylko... Hmm, wiesz, co każdy pomyśli słysząc,
że młodzieniec zapałał uczuciem do kokoty z kasyna! Możesz
sobie wyobrazić moje przerażenie, gdy Adrian natychmiast i bez
wahania poinformował mnie, że rzeczywiście szaleńczo się w niej
zakochał i zamierza ją poślubić! Maks, tak mnie zaskoczył, że nie
zdołałam wykrztusić słowa!
- Czy on postradał zmysły? - zapytał z naciskiem Ravenscar.
- Wykapany ojciec - z rozpaczą przyznała lady Mablethorpe.
- Nabił sobie głowę jakimiś romantycznymi niedorzecznościami!
Wiesz, że w dzieciństwie bez końca czytał romanse rycerskie
i podobne bzdury. I takie są tego skutki! Żałuję, że go nie
posłałam do Eton!
Pan Ravenscar uniósł wzrok i z namysłem przyglądał się
portretowi znajdującemu się na przeciwległej ścianie. Przedstawiał
przystojnego młodzieńca w błękitnym fraku, dziecko jeszcze,
które patrzyło na świat z nikłym uśmiechem w błękitnych
oczach. Jasne włosy miał związane z tyłu, brodę oparł na
wysmukłej, pięknej dłoni. Na twarzy malował się słodki wyraz,
ale w kształcie ust krył się upór, a w rozmarzonej miękkości
spojrzenia czaiła się stanowczość.
Lady Mablethorpe spojrzała w tym samym kierunku i przez
chwilę przypatrywała się portretowi czwartego wicehrabiego.
Z jej ust wyrwało się smutne westchnienie; zwróciła się do
Ravenscara.
- Co robić, Maks? - zapytała.
11
GEORGETTEHEYER
- On nie może poślubić kokoty.
- Czy z nim porozmawiasz?
- W żadnym razie.
- Przyznaję, że to nie byłoby łatwe, ale może zdołałbyś mu
przemówić do rozsądku.
- Wysoce nieprawdopodobne, wedle mojej opinii. Jaką sumę
wyłożyłaby ciocia na opłacenie tej dziewczyny?
- Żadna ofiara nie byłaby zbyt wielka, byle nie dopuścić do
takiego związku! Polegam na tobie, bo sama nie znam się na
takich sprawach. Tylko wybaw tego biedaka!
- Woda zupełnie nie na mój młyn - oświadczył ponuro.
- Doprawdy! - Lady Mablethorpe zesztywniała. - I cóż to
oznacza?
- Przyrodzoną niechęć do bycia wykorzystywanym.
- Och - nieco się rozluźniła. - Może cię uspokoi fakt, że nie
ty, lecz ja będę płaciła.
- Nikła pociecha.
- Bez wątpienia ta dziewczyna okaże się droga. Sally twierdzi,
że jest przynajmniej o pięć lat starsza od Adriana.
- W takim razie będzie głupia, jeżeli przyjmie mniej niż
dziesięć tysięcy.
- Maks! - zawołała zdumiona lady Mablethorpe.
- Adrian nie jest biedakiem, droga ciociu. - Wzruszył ramio
nami. - A do tego tytuł. Dziesięć tysięcy.
~ To nikczemne!
- Owszem.
- Z radością bym zadusiła to wstrętne stworzenie.
- Niestety, prawa tego kraju nie dozwalają wprowadzania
w czyn takich przyjemności.
- Będziemy musieli zapłacić - stwierdziła grobowym tonem.
- Mówiono mi, że nie mam co odwoływać się do jej serca.
- Okazanie takiej słabości to poważny błąd.
- Nic mnie nie zmusi, by z nią zamienić choć słowo! Maks,
tylko posłuchaj! Ona pełni honory pani domu w tej spelunce!
12
HAZARDZISTKA
Wyobrażasz sobie, co to za bezczelna, wulgarna damulka! Sally
mówi, że chodzą tam największe hulaki w mieście, i że ona obdarza
względami mężczyzn w rodzaju tego wstrętnego lorda Ormskirka.
Nie odstępuje go na krok. Moim zdaniem, on jest dla niej kimś
więcej, niż to się wydaje memu otumanionemu chłopcu. Ale nawet
nie ma co mu o tym wspominać. Natychmiast wpadłby w pasję.
- Aaa... Ormskirk? - zamyślił się Ravenscar. - Wszystko
jasne: jakiekolwiek próby przemówienia do rozsądku tej damy są
z góry skazane na przegraną. Ceniłem wyżej gust Adriana.
- Nie możesz go winić. Jakież on ma doświadczenie w oce
nianiu takich ludzi? Założę się o dziesięć do jednego, że ta
dziewczyna opowiedziała mu o sobie jakąś wzruszającą historię,
przynajmniej wedle słów Sally. Nie ma najmniejszej szansy, żeby
ona wybrała Ormskirka?
- Moim zdaniem - ani cienia nadziei. Ormskirk się z nią nie
ożeni.
Lady Mablethorpe wyglądała tak, jakby za chwilę miała się
zalać łzami.
- Och, Maks, co poczniemy, jeżeli ona się go nie wyrzeknie?
- Trzeba ją zmusić, żeby się wyrzekła.
- Gdyby nie to, że na kontynencie panuje taki zamęt, chyba
wysłałabym go za granicę. Tylko boję się, że odmówi!
- Nader prawdopodobne.
Lady Mablethorpe otarła oczy rąbkiem chusteczki.
- To by mnie zabiło, gdyby mój syn wpadł w szpony takiej
osoby!
- Wątpię, ale niech się ciocia nie martwi. Ona go nie złowi.
To oświadczenie nieco ją uspokoiło.
- Wiedziałam, że mogę na tobie polegać, Maks. Co zamierzasz
uczynić?
- Osobiście zobaczyć tę czarodziejkę - odparł. - Na St James's
Square, nieprawdaż?
- Tak, ale wiesz, że oni są bardzo ostrożni. Boję się, że bez
zaproszenia nie wpuszczą cię.
13
GEORGETTE HEYER
-
Nie wpuszczą bogatego pana Ravenscara? - zapytał z cy
nicznym uśmiechem. - Moja droga ciotko! Zostanę powitany
z otwartymi ramionami.
- Mam nadzieję, że nie oskubią cię z pieniędzy.
- Wręcz przeciwnie, masz nadzieję, że właśnie to zrobią. Ale
ja zupełnie się nie nadaję do skubania.
- Jeżeli Adrian cię tam spotka, przejrzy twoje zamiary. A już
na pewno domyśli się, że to ja cię posłałam.
- Zaprzeczę - odparł znudzonym tonem.
Lady Mablethorpe zaczęła umoralniający wykład na temat zła
płynącego ze wszelkich form zwodzenia, ale widząc, że nie robi
to najmniejszego wrażenia na bratanku, zmieniła temat.
- Błagam, uważaj na siebie! Mówią, że mężczyźni ciągną do
niej jak pszczoły do miodu i nie chcę, byś i ty wpadł w jej sidła
- rzuciła złośliwie.
- O to akurat ciocia nie musi się martwić - roześmiał się.
- Ani nie mam dwudziestu jeden lat, ani romantycznego usposo
bienia. Tylko, proszę, nie wspominaj Adrianowi o mojej wizycie.
Na pewno spotkam się z nim dziś wieczorem na St James's
Sąuare.
Podała mu rękę na pożegnanie.
- Chociaż czasem mnie złościsz, to naprawdę nie wiem, co
bym bez ciebie zrobiła, Maks - powiedziała nieco uspokojona.
- Wiem, że doskonale sobie poradzisz i całkowicie na tobie
polegam.
- Tym razem może to ciocia zrobić z całkowitym spokojem
- odparł, składając na jej dłoni pocałunek.
Pożegnał się i wyszedł z pokoju. Lady Mablethorpe w zamyś
leniu wpatrywała się w ogień, pogrążona w przyjemnych marze
niach. Miała nadzieję, że jej syn zostanie wyciągnięty z tarapatów
i dzięki tej nauczce będzie trzymał się z dala od nieodpowiednich
kobiet. Choć z lekką niechęcią słuchała o poczynaniach Arabelli
Ravenscar, to była na tyle wspaniałomyślna, by nie przejmować
się zbytnio płochością panny ledwie osiemnastoletniej. Oczywiś-
14
HAZARDZISTKA
cie, wielka szkoda, że Arabella jak motyl lata z kwiatka na kwiatek,
ale to, co u innej dziewczyny uznano by za fatalną wadę, u tak
posażnej panny traktowano tylko jako słabość właściwą młodości.
Bez względu na wszystko lady Mablethorpe i tak postanowiła, że
Arabella poślubi jej syna. Mariaż pod każdym względem najodpo
wiedniejszy. Arabella była dobrze urodzona, śliczna i bogata;
z pewnością wyrośnie na doskonałą żonę. Lady Mablethorpe
w najmniejszym stopniu nie ganiła żywej natury młodej osóbki;
szczególnie że szła w parze z szacunkiem okazywanym ciotce.
Jej błogie marzenia na moment zakłóciło wspomnienie bez
imiennego zalotnika w czerwonym mundurze. Szybko jednak
przypomniała sobie, że i w tym wypadku może liczyć na Maksa.
Na pewno nie będzie spokojnie stał z boku i patrzył, jak Arabella
oddaje siebie i osiemdziesiąt tysięcy funtów w ręce jakiegoś
nicponia z oddziałów liniowych. Lady Mablethorpe uważała, że
Arabella postąpiłaby karygodnie, gdyby obdarowała tymi wspa
niałymi darami kogoś innego niż młodego lorda Mablethorpego.
Uważała, że nie jest zaborczą matką, i gdyby jej najdroższy
syn nie lubił kuzynki, byłaby ostatnią osobą namawiającą go na
to małżeństwo. Ale osiemdziesiąt tysięcy funtów zainwestowanych
bezpiecznie w trusty! Każda rozsądna kobieta chciałaby dys
ponować taką sumą, zwłaszcza że (jeżeli wierzyć Maksowi)
majątek, który Adrian otrzyma w dniu osiągnięcia pełnoletności,
zmniejszy się o oszałamiającą kwotę dziesięciu tysięcy funtów.
Lady Mablethorpe pomyślała, że dobrze się stało, iż zarząd
majątkiem rodowym spoczywał nie w rękach szanownego Juliusza
Mablethorpego, lecz w znacznie sprawniejszych dłoniach Maksa.
Bez wątpienia Ravenscar ma głowę nie od parady. To dzięki
niemu głównie Adrian - mimo utraty dziesięciu tysięcy funtów
- wejdzie w posiadanie niemałej fortuny. Oczywiście, nawet
wtedy jego majątek nie będzie mógł się równać z bogactwem
Ravenscarów i ta smutna okoliczność już od wielu lat budziła
złość w jej sercu. Nawet czasami żałowała, że nie ma córki, która
mogłaby poślubić Maksa.
15
GEORGETTE HEYER
Nie przejmowałaby się tym tak bardzo, gdyby dana jej była
. satysfakcja obserwowania, jak Maks szasta pieniędzmi. Ale
Ravenscar żył skromnie. Miał rezydencję na Grosvenor Sąuare
i majątek na wsi, w Chamfreys. Był tam przestronny dwór
w rozległym parku, po którym spacerowały jelenie, bardzo dobre
tereny myśliwskie i pola uprawne aż po horyzont. Ani w Grosve-
nor Sąuare, ani w Chamfreys Maks nie urządzał wielkich przyjęć,
na których jego macocha mogłaby pełnić honory pani domu. Lady
Mablethorpe bolała nad tym, bo być może zajęta przyjęciami
druga pani Ravenscar miałaby lepszy temat do rozmyślań niż tylko
stan swojego zdrowia. Drażniło ją, że jej szwagierka spędzała
większą cześć roku w uzdrowiskach typu Bath czy Tunbridge
Wells. I to, że Maks wydawał albo kawalerskie przyjęcia, albo
kolacje, na które z racji ich charakteru nie zapraszał ciotki, by
pełniła honory pani domu. Zastanawiała się często, dlaczego
bratanek pędzi samotne życie w tak wielkim domu!
Zastanawiała się również, dlaczego tak mało dba o swą opinię.
Bez skutku szukać by go na balach, rautach czy maskaradach, za
to bez trudu znaleźć go można było na walkach kogutów albo
w jakiś wulgarnych tawernach w dzielnicy Whitechapel w towa
rzystwie bokserów opłacanych przez magnatów i walczących
w ich barwach. Należał do wiełu modnych klubów, ale rzadko
w nich bywał. Słyszała, że często grywał w karty i to o wysokie
stawki. Wiedziała też, że przyjaciele zazdroszczą mu koni.
Podczas gdy dandysi i flrcyki, a nawet mężczyźni, którzy nie
interesowali się modą, długie godziny spędzali nad projekto
waniem kamizelek i wydawali fortuny na pierścienie, dewizki do
zegarków, klamry do butów i szpilki do krawatów, Maks nie
marnował czasu ani pieniędzy na takie rzeczy, wydając je jedynie
na buty do konnej jazdy, trzeba przyznać, że wspaniałe. Nigdy
nie widziano też, by nosił jakąkolwiek biżuterię, tylko ciężki
złoty sygnet na palcu lewej ręki.
Miał trzydzieści pięć lat i już dawno nawet największe
optymistki spośród matek panien na wydaniu straciły nadzieję, że
16
HAZARDZISTKA
obdarzy ich córki względami. Kiedyś w całym Londynie to jego
najczęściej zapraszano, na niego zastawiano pułapki, ale on
wszystkie przedstawicielki płci pięknej traktował z obojętnością,
której nawet nie starał się ukrywać. Ta oziębłość i zasada, by
w każdej sytuacji robić tylko to, co mu najbardziej odpowiada,
sprawiły wreszcie, że postawiono na nim krzyżyk. Jego bliższe
znajome dobrze wiedziały, że nie mają co liczyć na piękny
i kosztowny drobiazg w dowód szacunku. Pan Ravenscar nie
dawał prezentów. Powtarzano cicho za jego plecami: nie trać
czasu na złudzenia, że z galanterią zapłaci twój dług przy
partyjce wista; bardziej prawdopodobne, że wstanie od stolika
bogatszy o twoją przegraną. Nikłą pociechę można było czerpać
z faktu, że damy swobodniejszych obyczajów, z którymi od czasu
do czasu łączono jego imię, nie mogły się pochwalić otrzymanym
od niego prezentem, co świadczyło o skąpstwie godnym nagany!
Uważano go za człowieka dumnego, nie liczącego się z nikim.
Dżentelmeni twierdzili, że jest skrupulatny w grze i wypłacie
przegranej, a damy miały go za grabianina.
Lady Mablethorpe od lat korzystała z jego pomocy w interesach.
Potępiała jednak ten brak grzeczności, gardziła oziębłością serca,
odrobinę obawiała się jego ciętego języka i miała nadzieję, że
pewnego dnia Maks dostanie porządną nauczkę. Przydałoby się,
gdyby stracił dużo pieniędzy na St James's Square, na przykład
dziesięć tysięcy funtów, które mniej samolubny człowiek lekką
ręką wyłożyłby na uratowanie kuzyna.
2
Przy wejściu do domu lady Beilingham na St James's Sąuare
Ravenscar spotkał znajomego, który chętnie zgodził się przed
stawić go pani domu. Berkeley Crewe oświadczył, że staruszka
z radością go przyjmie, zapewnił, że gra jest uczciwa, wina
całkiem znośne, a kolacje najlepsze w mieście, po czym dodał,
że przy domu lady Bel bledną przybytki prowadzone przez panie
Sturt i Hobart.
Drzwi otworzył im krępy, dobrze zbudowany jegomość o pros
tackim wyglądzie i zniekształconym uchu, a gdy wchodzili do
przestronnego holu, pan Crewe skinął odźwiernemu przyjaźnie
i rzucił krótko:
- Wantage, to mój znajomy.
Silas Wantage obrzucił przybysza badawczym spojrzeniem,
zanim zaofiarował pomoc przy zdejmowaniu okrycia.
Ravenscar zwrócił się do niego z zainteresowaniem.
- Walczyłeś kiedy na pięści? - spytał.
- Ach, kopę lat - odparł zadowolony Silas. - Znaczy się, nim
zaciągnąłem się do wojska. Że też pan to spostrzegł.
- Nic trudnego - przyznał Ravenscar, strzepując koronki przy
mankietach.
- Pan chyba też czasem staje na ringu - zauważył Wantage.
Ravenscar lekko się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Crewe
poprawił satynowy żakiet, ułożył koronki, skrupulatnie obejrzał
18
HAZARDZISTKA
swe odbicie w lustrze na ścianie i ruszył pierwszy ku schodom.
Ravenscar rozejrzał się wkoło, zauważył, że dom jest umeblowany
elegancko, i poszedł za nim na pierwsze piętro.
Znaleźli się w pomieszczeniu, gdzie wszyscy bez reszty zajęci
byli hazardem. Wokół stołu siedziało około dziesięciu osób tak
głęboko zatopionych w grze w karty, że nie zauważyli ich
przybycia. Przytłumiony szmer licytacji kontrastował z wesołą
wrzawą rozbrzmiewającą w sąsiednim pokoju, do którego Crewe
wprowadził Maksa. W przestronnym pomieszczeniu, którego
ściany pokrywał zielony jedwab, stały krzesła i stoliki, a na nich
podstawki na monety i szklanki gości. Na końcu znajdował się
stół do faro, nad którym pieczę miała umalowana dama w sukni
z fioletowej satyny i turbanie bogato zdobionym strusimi piórami.
W drugim końcu pokoju, przy kominku, hałaśliwy tłumek
zgromadził się wokół stołu do E.O., który obsługiwała wysoka
młoda kobieta o kasztanowych włosach, lśniących w świetle
świec, oraz ciemnych, roześmianych oczach pod cienkimi, ostro
zarysowanymi brwiami. Fryzurę miała prostą i nie upudrowaną:
gęste, wysoko upięte loki, spadały ciężką falą na plecy. Kiedy
Crewe podszedł ku niej, uniosła wzrok i Maks, oceniając ją bez
uprzedzeń, z łatwością pojął, dlaczego jego młody krewny
całkowicie stracił dla niej głowę. Nigdy wcześniej nie widział tak
wyrazistych i lśniących oczu. Pomyślał, że w sercu naiwnego
młodzieńca z pewnością czynią spustoszenie. Jako znawca
kobiecych wdzięków, nie mógł nie docenić wyglądu panny
Grantham. Zbudowana jak bogini, wdzięcznie trzymała głowę,
miała śliczne dłonie i ładne kostki. Sprawiała wrażenie osoby
dowcipnej, a niski głos brzmiał przyjemnie. U jej boku w niedbałej
pozie spoczywał na krześle mężczyzna ubrany w wytworny frak
w prążki i w upudrowanej peruce, który obojętnie przyglądał się
wirowaniu stołu; z drugiej strony stołu kuzyn pana Ravenscara
nie odrywał oczu od twarzy panny Grantham.
Ta zaś widząc, że zbliża się ku niej pan Crewe z nieznajomym,
obrzuciła tego ostatniego krytycznym spojrzeniem. Nauczyła się
19
GEORGETTE HEYER
szybko oceniać mężczyzn, ale nie potrafiła rozszyfrować Ravensca-
ra. Jego prosty ubiór, brak jakiejkolwiek biżuterii czy ozdób nie
świadczyły o pękatej sakiewce. Zachowywał się jednak z wyraźną
pewnością siebie, jakby był przyzwyczajony do postępowania wedle
własnego widzimisię w każdym towarzystwie. Jeżeli z początku
zaliczyła go do grupy prostaczków z prowincji, szybko zmieniła
zdanie. Może i nie przejawiał troski o swój wygląd, ale, stwierdziła
w duchu, takiego surduta nie uszyłby żaden wiejski krawiec.
Odwróciła głowę w stronę fircyka w średnim wieku rozpartego
na krześle.
- Mój panie, kim jest nasz nowy gość? Czyżby przybył do nas
purytanin?
Mężczyzna uniósł monokl i zmierzył przybysza wzrokiem. Na
przystojnej, szczupłej twarzy wyraźnie rysowały się zmarszczki
pod wyszukanym makijażem. Wysoko uniósł brwi.
- Moja droga, to nie purytanin - odparł lekko znudzonym
tonem - lecz bardzo tłusty kąsek. Ravenscar we własnej osobie.
Słysząc to, młody lord Mablethorpe aż podskoczył. Utkwił
zdumione spojrzenie w kuzynie i wykrzyknął:
- Maks!
W jego głosie znać było zaskoczenie i podejrzliwość. Na jasnej
twarzy wykwitły rumieńce, wyglądał więc jeszcze niewinnej niż
zwykle. Podszedł do nowo przybyłego i powiedział trochę
napastliwie:
- Nie spodziewałem się ciebie tutaj!
- Dlaczego? - spytał spokojnie Ravenscar.
- Sam nie wiem. A raczej... Nie sądziłem... Czy znasz lady
Bellingham?
- Mam nadzieję, że Crewe mnie przedstawi.
- Och! A więc to Crewe cię tu przyprowadził! - zawołał
z ulgą. - Myślałem... To jest sądziłem... Ale to bez znaczenia.
- Adrian, wyglądasz na bardzo przejętego moim przybyciem.
- Ravenscar popatrzył na niego zdziwiony. - Cóż uczyniłem, by
ściągnąć na siebie taką dezaprobatę?
20
HAZARDZISTKA
Lord Mablethorpe zalał się jeszcze głębszym pąsem i ścisnął
go za ramię po przyjacielsku.
- Och, Maks, ty głupcze. Oczywiście, że nic nie zrobiłeś!
Wręcz przeciwnie, bardzo się cieszę! Chciałbym cię przedstawić
pannie Grantham. Deb! To mój kuzyn, pan Ravenscar. Nie
wątpię, że już o nim słyszałaś. Znany z niego hazardzista.
Panna Debora Grantham spojrzawszy w twarde, szare oczy
Ravenscara, nie była pewna, czyjej się spodobał. Na jego ukłon
odpowiedziała nieznacznym dygnięciem.
- Serdecznie witam - rzuciła lekko. - Z całą pewnością
dobrze pan trafił. Jak sądzę, zna pan lorda Ormskirka?
Dandys w średnim wieku i Ravenscar przywitali się skinieniem
głowy. Wysoki, nieco otyły mężczyzna stojący po drugiej stronie
stołu odezwał się kpiąco.
- Bez ceregieli, Ravenscar, wszyscy czekamy, by cię oskubać.
Aie ostrzegam, szczęście sprzyja pannie Grantham, nieprawdaż
moja droga? Bank już od przeszło godziny stale wygrywa.
- Tak się zwykle dzieje z bankami w E.O.: wygrywają
- odezwał się ktoś, nieco złośliwie obok Maksa. - Uniżony sługa,
Ravenscar.
Odpowiadając na pozdrowienia, Ravenscar postanowił w duchu,
że wyciągnie kuzyna z towarzystwa, w które wpadł, nawet gdyby
miał go związać i porwać. Hrabia Ormskirk, sir James Filey oraz
najbardziej zapamiętali hazardziści bywający w klubach na Pall
Mali i w okolicach - omiótłszy salę szybkim spojrzeniem,
zobaczył wielu z nich - to nieodpowiednie towarzystwo dla
młodzieńca, który ledwo wyszedł z dziecięcego pokoju. W tej
chwili z wielkim zadowoleniem ujrzałby w dybach pannę
Grantham razem z cioteczką i wszystkimi spryciarzami, którzy
kuszą i rujnują żółtodzioby w tych wytwornych kasynach.
Jego twarz nie zdradzała żadnych uczuć, gdy przyjął uprzejme
zaproszenie Debory Grantham. Gra w E.O. w najmniejszym
stopniu go nie pociągała, ale ponieważ przyszedł na St James's
Sąuare z zamiarem jak najszybszego zaprzyjaźnienia się z panną
21
GEORGETTE HEYER
Grantham, uznał, że dokona tego najszybciej, zostawiając dużą
sumę w jej przybytku. Przez następne pół godziny stawiał więc
niezmordowanie.
W tym czasie lady Bellingham z przyjemnością dowiedziała
się, kto u niej gości. Jeden z sąsiadów poinformował ją, że
Ravenscar ma przynajmniej trzydzieści tysięcy rocznie, ale szybko
popsuł jej nastrój dodając, iż podobno ma niesłychane szczęście
w grze. Jeśli tak, to tego wieczoru fortuna go opuściła. W krótkim
czasie pan Ravenscar stracił pięćset gwinei. Udając zainteresowa
nie ruchami kulki, korzystał z okazji, by obserwować pannę
Grantham i miłosne zabiegi kuzyna. Na ten widok robiło mu się
zimno. Adrian otwarcie ją wielbił spojrzeniem błękitnych, szcze
rych oczu; na nikogo innego nie zwracał uwagi, a jego zachowanie
wobec hrabiego Ormskirka przypomniało Maksowi zabiegi psa
pilnującego kości.
Ormskirk sprawiał wrażenie rozbawionego. Wielokrotnie pro
wokował Adriana, jakby z drażnienia się z nim czerpał sadystycz
ną przyjemność. Wielokrotnie Adrian był już niemal o krok od
wybuchu, ale w takich momentach interweniowała panna Gran
tham; żartobliwą uwagą uspokajała młodzieńca, a lekki, porozu
miewawczy uśmiech zdawał się mówić, że łączy ich tajemna
więź, której nie mogą zniszczyć złośliwości dandysa.
Ravenscar uznał ją za bardzo mądrą kobietę, ale nie wzbudziła
w nim sympatii. W myślach porównał ją do woźnicy trzymającego
w cuglach bardzo delikatnie dwa jakże różne wierzchowce, który
jak dotąd nie poplątał lejców. Ale choć Adrianem łatwo było
kierować, to Ormskirkiem nie.
Hrabia, który zbliżał się do pięćdziesiątki, był dwukrotnie
żonaty i właśnie ponownie owdowiał. Powszechnie uważano, iż
wpędził do grobu obie połowice. Miał kilka córek, jeszcze pod
opieką guwernantek, i jednego syna, również małoletniego.
Domem zarządzała siostra, bezbarwna osoba skłonna do płaczu,
co być może tłumaczyło, dlaczego tak rzadko bywał w domu.
Oba związki małżeńskie zawarł z rozsądku, a ponieważ od lat
22
HAZARDZISTKA
szukał rozkoszy w ramionach cór Koryntu, nikt nie przypuszczał,
by chciał po raz trzeci stanąć na ślubnym kobiercu. A gdyby
nawet, to, zdaniem Ravenscara, na pewno nie szukałby panny
młodej w kasynie. Zatem z całą pewnością nie żywił wobec
panny Grantham uczciwych zamiarów, sądząc zaś po jego
zachowaniu pana i władcy, był całkowicie pewny jej względów,
a takiej pewności nie zmąci cielęce zadurzenie młodego zalotnika. ,
Ravenscar znał Ormskirka zbyt dobrze, by spokojnie na to
patrzeć. Jeżeli panna Grantham uznałaby, że małżeństwo z Ad
rianem lepiej się jej opłaca niż nieformalny związek z hrabią, to
młodzieniec będzie miał bardzo niebezpiecznego wroga. Jego
młodość nic nie znaczyła dla kogoś, kto chlubił się licznymi
zwycięstwami w walce na szpady i pistolety. Maks wiedział
doskonale, że hrabia zabił trzech ludzi w pojedynkach i coraz
wyraźniej widział, że musi jak najszybciej wyrwać kuzyna ze
szponów panny Grantham.
Trzeci mężczyzna - ten, który wcześniej powitał go - również
sprawiał wrażenie związanego z młodą panną. Traktował ją jak
bliską znajomą, ale ani Adrian, ani hrabia nie odnosili się do
niego wrogo. Był sympatycznym człowiekiem o śmiejących się
oczach i pociągającym sposobie zachowania. Ravenscar bez
wahania uznał go za najemnego żołnierza. Panna Grantham
nazywała go Luciusem, on mówił do niej „moja kochana", co
wskazywało na długą znajomość lub bliższą zażyłość. Zdaniem
Maksa, panna Grantham zbyt hojnie szafowała swymi względami.
O pierwszej w nocy pozwoliła poprowadzić grę Luciusowi
Kennetowi.
- Och, jestem zmęczona i zasłużyłam na kolację - powiedziała.
- Czy zaprowadzi mnie pan do stołu? Przysięgam, że konam
z głodu!
- Z największą przyjemnością, moja droga - odparł lord
Ormskirk znudzonym głosem.
- Możesz się wesprzeć na moim ramieniu, Deb! - Lord
Mablethorpe przysunął się.
23
GEORGETTE HEYER
Stała między nimi i z kpiącym uśmiechem w oczach wodziła
wzrokiem od jednego do drugiego.
- Och, jestem zaszczycona, ale doprawdy...
Ravenscar przystąpił do niej.
- Została pani wzięta w dwa ognie. Proszę mi pozwolić
pospieszyć z pomocą. Czy mogę liczyć na zaszczyt poprowadzenia
pani do stołu?
- I wyrwać polano z płomieni? - rzuciła z ironią. - Panowie!
- skłoniła się im nisko. - Proszę mi wybaczyć!
- Ravenscar wygrał - oświadczył sir James Filey kpiąco, - Jak
zawsze i wszędzie.
W jej oczach na moment zapalił się gniew, ale udała, że nie
słyszy i wyszła z sali wsparta na ramieniu Ravenscara.
W jadalni na parterze znajdowało się już wiele osób, ale Maks
znalazł dla nich miejsce przy jednym z mniejszych stolików
z boku, przyniósł marynowanego łososia oraz zimy szampan
i usiadł naprzeciwko.
- Niech mi pani pozwoli wyznać, że porażkę obu panów
uważam za swoją wygraną - odezwał się, ujmując sztućce.
- Zgrabnie powiedziane. - Wygięła kąciki ust w uśmiechu.
- Jednak coś mi mówi, że piękne słówka nie są w pańskim stylu.
- To zależy od towarzystwa, w którym jestem - odparł.
Przyjrzała mu się z namysłem.
- Co pana tu sprowadza? - spytała gwałtownie.
- Ciekawość, panno Grantham.
- Czy zaspokoił ją pan?
- Och, nie, jeszcze nie. Proszę mi pozwolić nałożyć zielonego
groszku. Doskonały!
- Tak, szczycimy się jakością naszych kolacji - powiedziała.
- Dlaczego grał pan w E.O.? Przecież faro to pańska gra.
- Znów ciekawość. Mój największy grzech.
- Ochota, by obserwować drżącą kobiecą rączkę?
- Właśnie tak - przyznał.
- Dlatego pan przyszedł.
24
HAZARDZISTKA
-
Oczywiście - rzucił chłodno.
- Na pierwszy rzut oka nie wygląda pan na hazardzistę
- roześmiała się.
- Czyżby uznała mnie pani za kmiotka?
- Och, przyznaję, w pierwszej chwili. - W jej oczach zamigo
tały czarujące iskierki. - Ale hrabia Ormskirk wyprowadził mnie
z błędu. Szczęście bogatego Ravenscara w kartach i kościach jest
przysłowiowe.
- Dziś wieczór mnie odstąpiło.
- Och, pan nie traktuje poważnie tej głupiej gry. Wolałabym,
żeby pan nie rozbił banku w faro, który prowadzi moja ciotka!
- Jeżeli pani poinformuje tego osobnika przy wejściu, że mam
wstęp do tego domu, przyrzekam, że się o to pokuszę przy
następnej wizycie.
- Wie pan równie dobrze jak ja, że przed bogatym panem
Ravenscarem wszystkie drzwi stoją otworem, a szczególnie do
takich przybytków jak nasz.
- W takim razie proszę to wyjaśnić temu zbójowi albo
doczeka się pani bójki na progu.
- Silas zbyt dobrze zna swój fach. Nie wpuszcza tylko
sługusów prawa i ich szpicli, a potrafi ich wyczuć z daleka.
- Bezcenny to skarb dla pani!
- Nie potrafimy sobie wyobrazić życia bez niego. Służył jako
sierżant u mojego ojca. Znam go od kołyski.
- Pani ojciec był wojskowym? - spytał Ravenscar, lekko
unosząc brwi.
- Tak, kiedyś.
- A potem?
- Znów pana gnębi ciekawość?
- Bardzo.
- Hazardzistą. Jak pan widzi, mamy to we krwi.
- To wyjaśnia pani obecność tutaj.
- Och, od dzieciństwa bywałam w kasynach! W dziesięć
minut po wejściu na salę rozpoznam oszusta czy szulera znaczą-
25
GEORGETTE MEYER
cego karty. Mogę usiąść do każdej gry karcianej albo trzymać
bank przy faro; umiem wyczuć fałszywe kości równie szybko jak
pan, a człowiek, który w czasie gry ze mną zdołałby szachrować
przy rozdawaniu, po prostu nie istnieje.
- Zdumiewa mnie pani, panno Grantham. Zaiste, cóż za
wyjątkowo gruntowne wykształcenie.
- Nie, to mój zawód. On wymaga znajomości tych wszystkich
rzeczy - odparła poważnie. - Brak mi prawdziwego wykształcenia.
Nie umiem śpiewać ani grać na klawikordzie, ani malować
akwareli. To są rzeczywiste umiejętności.
- Prawda - przyznał. - Ale czemuż żałować? W pewnych
kręgach należą do kanonu, ale przypuszczam, że tutaj w niewielkim
stopniu by się pani przydały. Okazała pani mądrość nie tracąc czasu
na takie błahostki; w tym domu pani jest chodzącą doskonałością.
- W tym domu! - powtórzyła, czerwieniąc się nieco. - A niech
to! Pański kuzyn prawi zgrabniejsze komplementy!
- Tak, zapewne. - Ravenscar dolał szampana do jej kieliszka.
- A poza tym jest bardzo młody i łatwo na nim zrobić wrażenie.
- Z całą pewnością na panu trudniej.
- O tak - przyznał pogodnie. - Ale chętnie będę panią
komplementował tak długo, jak pani zechce.
Zagryzła wargi i odpowiedziała po chwili, a w jej głosie
brzmiała nutka zranionej dumy.
- Nie mam na to najmniejszej ochoty.
- W takim razie dobraliśmy się jak w korcu maku. Czy gra
pani w pikietę?
- Oczywiście.
- Ale ja pytam, czy wystarczająco dobrze, by zagrać ze mną
robra?
Panna Grantham zmierzyła go wrogim spojrzeniem.
- Mówiono mi, że dobrze rozumiem zasady - oświadczyła
chłodno.
- Znam wielu, którzy rozumieją, ale to nie znaczy, że są
dobrymi graczami.
26
HAZAROZISTKA
Kobieta wyprostowała się na krześle. Jej wspaniałe oczy
ciskały błyskawice.
- Panie Ravenscar, moich umiejętności przy kartach nigdy nie
podano w wątpliwość!
- Ale ze mną pani jeszcze nie grała - zauważył.
- Łatwo temu zaradzić - oparła.
-
Na pewno chce się pani odważyć? - pytająco uniósł brwi.
- Odważyć! - prychnęła pogardliwie. - Zagram z panem,
kiedy pan zechce, i pan wyznaczy stawkę.
- A więc dziś wieczorem ~ odparł natychmiast.
- A więc zaraz! - To mówiąc wstała z krzesła.
Również powstał i podał jej ramię. Zachował poważny wyraz
twarzy, ale ona czuła, że w duchu śmieje się z niej do rozpuku.
Na schodach spotkali lorda Mablethorpego idącego na kolację.
Na ich widok mina mu zrzedła.
- Już skończyłaś! - zawołał do panny Grantham. - Byłem
pewny, że znajdę cię w jadalni. Och, Deb, proszę, wróć. Usiądź
ze mną i wypij kieliszek wina!
- Spóźniłeś się - stwierdził Ravenscar. - Panna Grantham
obiecała spędzić w moim towarzystwie następną godzinę.
- Następną godzinę! Och, Maks, to niemożliwe! Żartujesz
sobie ze mnie!
- Nic z tych rzeczy, chcemy rozegrać parę robrów.
- Och, biedna Deb! - zaśmiał się Adrian. - Nie siadaj z nim
do stolika. Oskubie cię bez miłosierdzia.
- Jeżeli tak, to moim zdaniem raczej bez wstydu - od
powiedziała z uśmiechem.
- Właśnie tak! Mój kuzyn nie ma w sobie za grosz dworności.
Żałuję, że się z nim umówiłaś! A poza tym, jakie to nudne grać
całą noc w pikietę. I cóż ja mam począć?
- Jeżeli nie ciągnie cię do E.O., to możesz się przyłączyć
do nas.
- Przybędę ci z pomocą - obiecał.
Śmiejąc się minęła go. W większym salonie znajdowało się
27
GEORG ETTE HEYER
parę pustych stołów gotowych do gry; panna Grantham podeszła
do jednego z nich i zawołała kelnera, by przyniósł karty.
Przyjrzała się uważnie Ravenscarowi, który usiadł naprzeciwko;
spojrzał jej w oczy, a ona znów odniosła wrażenie, że w duchu
się z niej śmieje.
- Ależ z pana dziwny człowiek! - powiedziała bez ogródek,
jak to miała w zwyczaju. - Dlaczego tak pan ze mną rozmawiał?
- By wzbudzić pani ciekawość - odparł z równą otwartością.
- Och, a w jakimż to celu?
- Żeby skłonić panią do zagrania ze mną. Ma pani tylu
wielbicieli, którzy tworzą tak oddany orszak, że uznałem, iż
komplementy na nic by się tu zdały.
- Był pan wobec mnie niegrzeczny! Nie wiem doprawdy, na
jak surową karę pan zasłużył!
Ravenscar odwrócił się, by wziąć od kelnera z tacy talię kart.
a na jej miejscu położył kilka monet jako zapłatę.
~ Bez wątpienia na oskubanie. O jaką stawkę chce pani grać,
panno Grantham?
- Zapewne pan pamięta, że decyzja należy do pana.
- Hmm, w takim razie dziesięć szylingów za punkt, skoro to
tylko towarzyska potyczka.
Szerzej otworzyła oczy, słysząc tak wysoką stawkę, ale odparła
chłodno:
- Wedle życzenia. Jeżeli panu to odpowiada, mnie nie wypada
zgłaszać obiekcji.
- Cóż za pokora! - rzucił, tasując karty. - Jeżeli to panią
nudzi, zawsze możemy podwoić.
Debora zgodziła się i pod wpływem impulsu zaproponowała,
by poza tym wyznaczyli stawkę dwadzieścia pięć funtów za
wygranie robra. Ustaliwszy warunki, przystąpili do gry: dama
z nerwami napiętymi jak struny, dżentelmen w oburzająco
beztroskim nastroju.
Bardzo szybko się okazało, że Ravenscar doświadczeniem
przewyższa przeciwniczkę; bardzo zgrabnie obliczał szanse,
28
HAZARDZISTKA
dobrze rozgrywał karty i z zabójczą dokładnością dedukował rękę
panny Grantham, przez co okazał się wyjątkowo groźnym
przeciwnikiem. Przegrała pierwszego robra, ale nieznacznie, skoro
zdobyła na nim trzy rozdania. Przyznał, że szczęście mu sprzyjało.
- To mnie ośmiela, by stwierdzić, że ostatecznie nie uważa
pan moich umiejętności za godne pogardy.
- Och, tak - odparł. - Gra pani dobrze jak na kobietę. Pani
słaby punkt to zrzutki.
Panna Grantham przełożyła talię energicznym ruchem.
W połowie trzeciego robra do salonu wszedł lord Mablethorpe
i zajął miejsce u boku dziewczyny.
- Już jesteś zrujnowana, Deb? - spytał, uśmiechając się ciepło
do niej.
- W żadnym razie! Każde z nas przegrało po robrze i ten
zadecyduje o wszystkim. A teraz cicho! Nabrałam wiatru w żagle
i muszę się skupić.
Przysunął delikatne, pozłacane krzesło i usiadł na nim, za
kładając dłonie za plecy.
- Powiedziałaś, że mogę się przyglądać.
- Oczywiście i mam nadzieję, że przyniesiesz mi szczęście.
Ma pan oczko, panie Ravenscar.
- A kolor?
- Także.
- Więc doskonale: pięciokartowy kolor, sekwens trzykartowy,
asy czternaście, trzy króle, poszło jedenaście kart.
Debora z namysłem patrzyła na wachlarz kart rozłożonych
przez Ravenscara i z wahaniem zerknęła na koszulkę ostatniej
pozostającej w jego dłoni.
- A niech to. Wszystko od niej zależy i przysięgam, że
w żaden sposób nie wiem, jak wydedukować, co powinnam
zatrzymać.
- Zaiste, w żaden.
- Karo! - powiedziała, rzucają resztę swoich kart.
- Przegrała pani - stwierdził Maks, kładąc blotkę pik.
29
GEORGETTE HEYER
-
Grała, grała i przegrała! - jęknął lord Mablethorpe. - Deb,
najdroższa, ostrzegałem cię, żebyś trzymała się z daleka od
Maksa. Proszę, odejdź od stolika!
- Nie jestem takim tchórzem. Czy chce pan grać dalej?
- Z ochotą! - zawołał, zbierając talię. - Umie pani przegrywać,
panno Grantham.
- Och, zapewniam pana, że nie przejmuję się tak drobną
porażką. To jeszcze nie koniec.
Ałe z upływem nocy było coraz gorzej, jakby Ravenscar na
początku bawił się z nią tylko, a teraz postanowił wykorzystać
wszystkie swe umiejętności. Sądziła najpierw, że sprzyja mu
szczęście, ale wreszcie musiała mu przyznać palmę pierwszeństwa.
- Zaczynam się czuć jak żółtodziób! - rzuciła lekko, kiedy
znów ją przechytrzył. - Żeby tak zbierać piki. Nie sądziłam, że
mnie pan tak podpuści.
- Założyłem, że wyrzuci pani blotkę, licząc na nikłą szansę
wyciągnięcia asa lub króla, prawda?
- Och, zawsze liczę na niewielkie szanse i rzadko przegrywam!
Ale z pana wytrawny hazardzista!
- Muszę przyznać, że stawiam na pewne karty. - Uśmiechnął
się skinąwszy na kelnera. - Czy wypije pani kieliszek bordo?
- Nie, dziękuję. Poproszę o lemoniadę. W tym pojedynku nie
wolno mi osłabić umysłu. Ale to będzie nasz ostatni rober.
Widziałam właśnie ciotkę zmierzającą na drugą kolacje, więc
pewnie już po trzeciej.
Lord Mablethorpe, który niepocieszony jakiś czas temu odszedł
od stolika, by opowiedzieć historię o przegranej w faro i narzekać
na Deb zaniedbującą go na korzyść nieznośnego kuzyna, właśnie
powrócił.
- Jaki wynik? - spytał, kładąc dłoń na oparciu jej krzesła.
- Trochę przegrywam, ale chyba niewiele ponad trzysta funtów.
- Wiesz, jak nienawidzę, gdy to robisz - rzucił półgłosem.
- Mój drogi, przeszkadzasz w grze.
- Po ślubie nie pozwolę ci na to - kontynuował.
30
HAZARDZISTKA
- Po ślubie, mój głuptasie, także będę robiła to, co będę
chciała. - Popatrzyła na niego uśmiechając się. - Pan rozdaje,
panie Ravenscar!
Maks, który doskonale słyszał tę wymianę zdań, ujął talię
i żałował, że zamiast kart nie trzyma w dłoniach gardła panny
Grantham.
Ostatni rober poszedł Deborze fatalnie. Maks wygrał w trzech
szybkich rozdaniach i podliczywszy wynik oświadczył, że prze
grała sześćset funtów. Bez zmrużenia powieki odwróciła się
i powiedziała coś cicho do Luciusa Kenneta, który wraz z innymi
gośćmi od jakiegoś czasu obserwował grę. Ten potaknął i ruszył
do sąsiedniej sali.
- Moja droga, popełniłaś wielki błąd grając przeciw Ravensca-
rowi - stwierdził sir James Finley. - Ktoś powinien był cię ostrzec.
- Na przykład ty. - Maks rzucił mu spojrzenie spod czarnych
brwi. - Kto się na gorącym sparzył, ten na zimne dmucha, prawda?
Panna Grantham, która nie lubiła sir Jamesa, z wdzięcznością
zerknęła na swego niedawnego przeciwnika. Sir James zaczer
wienił się, ale dalej się uśmiechał.
- Och, pikieta to nie moja gra! - oświadczył spokojnie.
- Więc nie staję przeciw tobie. Co innego w sporcie...
- W jakiej dyscyplinie? - dopytywał się Ravenscar.
- Nadal masz w stajniach parę siwków? - Sir James wyciągnął
tabakierkę.
- Znów to samo? Mam i one pobiją każdą z twoich kobył.
- Nie sądzę. - Sir James zażył tabaki eleganckim ruchem.
- Ja bym przeciw nim nie stawiał - stwierdził mężczyzna
w bordowym fraku i peruce związanej wstążką. - Ale bym je
kupił, gdybyś je sprzedał.
Ravenscar pokręcił głową.
- Och, Maks wygrywa wszystkie wyścigi! - oświadczył lord
Mablethorpe. - Sam wytrenował te siwki i przysięgam, że się
z nimi nie rozstanie nawet za fortunę. Czy kiedykolwiek przegrałeś
wyścig, gdy były w zaprzęgu?
31
GEORGETTE HEYER
- Jak dotąd nie.
- Bo nie trafiły na godnych siebie przeciwników - stwierdził
sir James.
- Kiedyś już twierdziłeś, że masz równorzędną parę - rzucił
Ravenscar z lekkim uśmiechem.
- Och, tak sądziłem - przyznał Filey machnąwszy ręką. - Jak
wielu innych przede mną nie doceniłem twoich koni.
Lucius Kennet wrócił do salonu i położył na stole plik
banknotów oraz parę rulonów monet. Panna Grantham posunęła
je w kierunku Ravenscara.
- Pańska wygrana.
Spojrzał na nią obojętnie, po czym wyciągnął dłoń, ujął dwa
banknoty i pomięte trzymał między palcami.
- Pięćset funtów, Filey - powiedział. - Proponuję wyścig:
para moich siwków przeciw dowolnej parze wybranej przez
ciebie, na dystansie, który ty wyznaczysz i w dniu ustalonym
przez ciebie.
- Zakład! - Oczy lorda Mablethorpego zalśniły. -I co powiesz,
Filey?
- Takie grosze? - spytał sir James. - O pięćset funtów? Zdaje
się, że nie traktujesz mnie poważnie, Ravenscar.
- Och, więc pomnóżmy stawkę - rzucił beztrosko Maks.
- To mi się podoba. - Sir James schował tabakierkę do
kieszeni. - Przez ile?
- Dziesięć - powiedział Ravenscar.
Panna Grantham siedziała bez ruchu na krześle, wodząc tylko
spojrzeniem od jednego do drugiego. Adrian zagwizdał.
- Czyli pięć tysięcy. Ja bym nie przyjął. Wszyscy znamy
twoje siwki. Filey, za wysokie progi dla ciebie.
- Przyjąłbyś, gdybyś wiedział, jak oceniam swoje szanse
- wyjaśnił Maks.
Mężczyzna w bordowym fraku prychnął śmiechem.
- Ależ zabawa! Oskubie cię do czysta. Co ty na to, Filey?
- Nigdy nie godziłem się z większą chęcią. - Sir James
32
HAZARDZISTKA
popatrzył na Ravenscara nadal rozpartego na krześle. - Jesteś
bardzo pewny swych koni i swych umiejętności. Ale tym razem
mam cię! Czy powiedziałeś, że korzystnie oceniasz swoje szanse?
- Tak - potwierdził niewzruszony Maks.
Lord Mablethorpe, który obserwował sir Jamesa, wtrącił szybko:
- Maks, uważaj! Przecież nawet nie wiesz, jaką parę postawi
przeciw twoim siwkom!
- Hmm, mam nadzieję, że na tyle dobrą, żebym miał się
z czym ścigać.
- Wystarczająco dobrą - uśmiechnął się sir James. - Jaką
stawkę oferujesz przeciw mojej parze?
- Pięć do jednego - odparł Ravenscar.
Nawet sir James był zaskoczony. Adrian jęknął i wykrzyknął:
- Szalony!
- Albo pijany - zasugerował mężczyzna w bordowym fraku,
potrząsając głową.
- Mówisz poważnie? - nalegał Filey.
- Najpoważniej w świecie.
- W takim razie zakład stoi! Wyścig odbędzie się za tydzień,
na dystansie, który ustalę później. Zgoda?
- Zgoda - przytaknął Ravenscar.
Kennet, który przysłuchiwał się rozmowie z wielkim zaintere
sowaniem, dodał:
- A teraz, panowie, zapiszmy ten zakład! Kelner, przynieś
księgę!
Ravcnscar zerknął na pannę Grantham, uśmiechając się lekko.
- A więc macie nawet księgę zakładów - stwierdził. - O wszys
tkim pani pomyślała, nieprawdaż?
3
Adrian pozostał przy faro, a Maks skierował się do wyjścia,
nie chciał bowiem ryzykować utraty wygranej. Hrabia Ormskirk
przyłączył się do Ravenscara, który właśnie zakładał swój skromny
płaszcz.
- Och, mój drogi Ravenscar! - zawołał Ormskirk, unosząc
delikatnie wyrysowane brwi. - A więc i ty znajdujesz towarzystwo
nudnym. Wantage, kapelusz i płaszcz! Jeżeli idziesz w moją
stronę, pozwól sobie towarzyszyć. Laska, Wantage!
- Tak, z przyjemnością - odparł nieco zdziwiony Max.
- Mój drogi, wielkie dzięki. Czy również znajdujesz powietrze
nocy, hmm... raczej poranka... odświeżającym?
- Niezwykle.
Podbiegł do nich chłopiec z pochodnią, oferując lektykę lub
powóz.
- Pójdziemy piechotą - odprawił go Ravenscar.
Minęła już czwarta rano, szare światło rozjaśniało nieboskłon.
Dzięki niemu na placu było dość jasno, by panowie widzieli
drogę. Ruszyli na północ ku York Street. Para śpiących lek-
tykarzy zerwała się, by zaoferować im usługi; z dala dobiegł
melancholijny głos obwieszczający godzinę, znak, że strażnicy
miejscy czuwali, lecz poza tym wokoło nie było innych oznak
życia.
- Pamiętam czasy - zaczął rozmarzonym tonem Ormskirk
34
HAZAHDZISTKA
- gdy chodzenie nocą po mieście było wysoce niebezpieczne.
Łatwo było stracić życie.
- Szlachcice w przebraniu? - spytał Ravenscar.
- Gotowi na wszystko szaleńcy - westchnął Ormskirk. - Teraz
jest zupełnie inaczej, choć mówiono mi, że idąc bocznymi
ulicami, można wpaść w tarapaty. Czy kiedykolwiek cię napad
nięto?
- Raz.
- Na pewno stawiłeś im dzielnie czoło - uśmiechnął się hrabia
- skoro tak wyjątkowo dobrze władasz pięściami. Jednak ta
dziedzina sportu nigdy mnie nie pociągała. Kiedyś okoliczności
mnie zmusiły, bym pojawił się w jakimś parku... już nie pomnę;
chyba gdzieś na przedmieściu i w mej pamięci zapisało się tylko
błoto. Był tam człowiek, którego wszyscy dopingowali. Tak, sam
wielki Mendoza: nawet sobie nie zdajesz sprawy z głębin mej
ignorancji! Jego przeciwnikiem był Humphries, który, co zupełnie
niezrozumiałe, nosił tytuł szlachecki. Nie pamiętam wyniku
pojedynku, być może przysnąłem. Był bardzo krwawy, a odór
potu, mimo silnego, wschodniego wiatru, docierał wszędzie. Ale
zdaje się, że rozmawiam z jednym z wielbicieli Mendozy!
- Brałem u niego lekcje - przyznał Ravenscar. - Chyba jednak
nie postanowiłeś iść ze mną do domu tylko po to, by omawiać
moje kaprysy. Drogi panie, kawa na ławę: czego ode mnie chcesz?
- Mój drogi Ravcnscar, po cóż tak ostro. - Ormskirk machnął
lekceważąco ręką. - Wspólny spacer to z mojej strony gest
najczystszej przyjaźni!
- Uniżony sługa! - roześmiał się Maks.
- Cała przyjemność po mojej stronie - mruknął hrabia.
- Właśnie miałem ci zasugerować, proszę, uznaj to za dowód
moich przyjacielskich intencji, że nadszedł właściwy czas na
usunięcie twego... ach, tak niecierpliwego, młodego kuzyna.
Wiem, że mnie rozumiesz.
- Tak - przyznał ponuro Maks.
- A teraz błagam, nie zrozum mnie źle. Jestem pewny, że
35
GEORGETTE MEYER
właśnie w tym celu złożyłeś wizytę w jakże gościnnym domu
lady Bellingham. Podzielam twe uczucia; doprawdy, jaka by to
była strata, gdyby tak obiecujący młodzieniec zmarnował się tak
haniebnie! Nie zamierzam też przed tobą kryć, że ten młody
człowiek wchodzi mi w paradę.
Ravenscar skinął głową.
- Kim jest ta kobieta dla ciebie, Ormskirk? - spytał ostro.
- Powiedzmy, że łączę z nią, jak ufam, pewne nadzieje
- wyjaśnił hrabia łagodnie.
- Życzę powodzenia.
- Dziękuję, Ravenscar, dziękuję! Byłem pewny, że przynaj
mniej, jeśli chodzi o tę sprawę, doskonale się zgodzimy. Daję ci
słowo, że z największą niechęcią usunąłbym z drogi tak niedo
świadczoną przeszkodę.
- Rozumiem. Pozwól, że postawię sprawę jasno - powiedział
Maks, a w jego spokojnym głosie zabrzmiał nieprzyjemny ton.
- Gdyby to miało służyć osiągnięciu naszych zgodnych celów,
mógłbyś z moim błogosławieństwem nawet wychłostać Adriana, ale
jeżeli wyzwiesz go na pojedynek, moja cierpliwość się wyczerpie!
Dołożę wtedy wszelkich starań, by cię całkowicie zrujnować. Wierz
mi, to najpoważniejsze przyrzeczenie, jakie w życiu złożyłem!
Zapadła cisza. Obaj mężczyźni zatrzymali się i stali teraz
naprzeciwko siebie. Było zbyt ciemno, żeby Maks mógł widzieć
twarz hrabiego, ale miał wrażenie, że stężała. Ormskirk przerwał
milczenie, wybuchając cichym śmiechem.
- Ależ mój drogi Ravenscar! Ktoś mógłby powiedzieć, że
próbujesz mnie sprowokować do kłótni!
- Jeżeli chcesz tak to odebrać, wolna droga.
- Och, nie! - rzucił hrabia delikatnie. - Mój drogi, to by nie
posłużyło realizacji żadnego z naszych celów. Z ciebie waleczny
lew, ja zaś jestem wyjątkowo łagodnym stworzeniem. Zawrzyjmy
rozejm, choć odrobinę wymuszony! Przyznajemy obaj, że prag
niemy tego samego rozwiązania. Zastanawiam się, czy zdajesz
sobie sprawę, iż twój impulsywny kuzyn poprosił ową damę o rękę?
36
HAZARDZISTKA
-
Tak, wiem. Dlatego przyszedłem osobiście zobaczyć tę
czarodziejkę.
- Jak zwykle, mój drogi Ravenscar, doskonale powiedziane
- westchnął Ormskirk. - Zachwycająca, prawda? Jest w niej, jak
zapewne widziałeś, świeżość, wyjątkowo pociągająca dla zużytego
podniebienia.
- Doskonale się nadaje do roli, jaką jej wyznaczyłeś - powie
dział Maks wydymając usta.
- Właśnie. Ale ci młodzieńcy z głowami pełnymi romantycz
nych ideałów! Musisz też przyznać, że małżeństwo stanowi
łakomy kąsek. Nie można zaprzeczyć, bardzo łakomy kąsek.
- Zwłaszcza jeżeli łączy się z nim tytuł i fortuna - przyznał
Maks lodowato.
- Wiedziałem, że doskonale się zrozumiemy. Moim zdaniem
ten problem może zostać rozwiązany ku obopólnemu zadowoleniu.
Byłoby inaczej, gdyby to urocze stworzenie zaangażowało się
uczuciowo, Wtedy, jak sądzę, nie pozostałoby mi nic innego, jak
uznać porażkę i ustąpić pola. Jednak przypuszczam, że w tej
sytuacji nie ma mowy o uczuciach.
- Jest za to duża ambicja - stwierdził Maks.
- I któż mógłby ją winić? - ciepło spytał hrabia. - Ze
współczuciem patrzę na jej rozterkę. Jaka szkoda, że nie jestem
młody i głupi! Kiedyś byłem młody, ale, o ile pamiętam, nigdy
głupi.
- Za to Adrian spełnia te dwa warunki - Ravenscar powrócił
do sedna sprawy. - Ja zaś nie jestem ani młody, ani głupi.
Dlatego właśnie nie zamierzam roztrząsać tej sprawy z mym
kuzynem i próbować go odciągnąć od wdzięcznej damy. Cier
pienia młodzieńca spowodowane pierwszą miłością zupełnie
mnie nie interesują i choć nie szczycę się bujną wyobraźnią,
doskonale się domyślam rezultatów mego działania, gdybym się
wtrącił, nawet w najlepszych intencjach. Cios w serce musi zadać
sama panna Grantham.
- Wspaniale - wymruczał hrabia. - Uderzające, jak zbieżne są
37
GEORGETTI: HKYER
nasze myśli. To samo przyszło mi do głowy. Powiem otwarcie:
uważam za opatrznościowe, prawdziwie opatrznościowe, twoje
pojawienie się na naszej małej scenie. Jak ufam, dzięki temu nie
będę musiał się uciekać do metod urągających dobremu smakowi.
Intuicja podpowiada mi, że postanowiłeś zaofiarować boskiej
Deborze pieniądze, by wyrzekła się twego kuzyna.
- Sądząc po wyposażeniu tego przybytku, jej wyobrażenie
o odpowiedniej rekompensacie może dramatycznie odbiegać od
mojego.
- Pozory często mylą - rzucił słodko hrabia. - Ciotka, urocza
kobieta, nie została niestety obdarzona zaletami, które mają inne
damy trudniące się tą profesją. Jej pomysły, uroczo niepraktyczne,
wykluczają, by ten dom przynosił dochód, że zastosuję ten
wulgarny zwrot. Innymi słowy, dama tonie w długach.
- Bez wątpienia znasz dobrze sytuację?
- W najdrobniejszych szczegółach - przyznał Ormskirk. - Wi
dzisz, udzieliłem im pożyczki hipotecznej pod zastaw domu.
1 padłszy ofiarą wspaniałomyślności, które to uczucie jest ci
niewątpliwe znane... hmm... kupiłem parę dawniejszych weksli.
- Ten rodzaj wspaniałomyślności jest mi zupełnie obcy:
- Uznałem to za inwestycję - wyjaśnił hrabia. - Przyszłoś
ciową, ale moim zdaniem nie bez szans na wysokie zyski.
- Skoro jesteś w posiadaniu weksli lady Bcllingham, to nie
masz najmniejszych powodów, by potrzebować mojej pomocy
- oświadczył ostro Ravenscar. - Po prostu użyj ich!
- Mój drogi. - W jedwabistym głosie Ormskirka zabrzmiała
bolesna nutka. - Obawiam się, że się nie rozumiemy. Tylko się
zastanów! Na pewno dostrzeżesz wielką różnicę, jak jest między
oddaniem się z... nazwijmy to wdzięczności, a oddaniem się... po
niewoli.
- Tak czy owak wyjdziesz na łajdaka - stwierdził Maks.
- Osobiście wolę stawiać sprawę jasno.
- Ale na nieszczęście jest się dżentelmenem - podkreślił hrabia.
- Choć to czasem męczące, trzeba pamiętać: noblesse oblige.
38
HAZARDZISTKA
- Nie wiem, czy cię dobrze zrozumiałem, Ormskirk. Honor
nie pozwala ci użyć długów, by szantażować lub przekupić
dziewczynę, chciałbyś więc wyjąć kasztany z ognia cudzymi, na
przykład moimi, rękami?
Hrabia kroczył dłuższą chwilę w milczeniu, nim wreszcie
odezwał się:
- Wielokrotnie zauważyłem, że osoby młode wplatają
w uprzejmą konwersację pewną ostrość czy gwałtowność, które
są obrazliwe dla ludzi mego pokolenia. Ty, Ravenscar, przed
kładasz pięści nad szable. Ja wręcz przeciwnie. Wierz mi,
ubieranie wszystkiego w słowa to niemal zawsze błąd.
- Bo nie brzmi ładnie, prawda? W takim razie uspokoję cię!
Mój kuzyn nie poślubi panny Grantham.
- Chyba mogę na tobie polegać - westchnął hrabia. - W takim
razie czas zmienić temat. Zagrałeś parę robrów z boską Deborą!
Mówiono mi, że wyjątkowo dobrze radzisz sobie przy pikiecie.
Ale podobno grasz w „Brook". Cóż za mauzoleum! Zastanawiam
się, po co tam chodzisz. Musisz mnie zaszczycić wizytą któregoś
wieczoru, żebym miał okazję sprawdzić twe umiejętności. Jak
wiesz, nie jestem nowicjuszem.
Dotarli właśnie do Grosvenor Sąuare, gdzie mieszkał także
Ormskirk. Przed domem hrabia zatrzymał się i powiedział poważnie:
- O właśnie, mój drogi Ravenscar, czy wiesz, że Filey zdobył
parę kasztanków tak pięknych, że nigdy w życiu nie miałem
szczęścia widzieć lepszych?
- Nie wiem - przyznał obojętnie Maks. - Podejrzewałam, że
kupił lepszą parę od tej, którą pół roku temu wystawił przeciw
moim siwkom.
- Ależ ty masz zimną krew - zauważył hrabia. - Urocze,
wręcz wspaniałe. Zatem uważasz, że zwyciężysz w wyścigu, nie
widząc koni, z którymi twoje mają konkurować.
- Nic nie wiem o koniach Fileya - odparł Maks. - Jednak
wystarczy raz się z nim ścigać, by wiedzieć, że powozi nimi
jakby to były krowy.
39
GEORCFJTE HF.YER
Hrabia roześmiał się cicho.
- Zastanawiam się, czy nie postawić na ciebie, mój drogi!
O ile pamiętam, twój ojciec był cenionym znawcą wierzchowców?
- Tak, to prawda. Jeżeli rumaki Fileya są rzeczywiście tak
dobre, to na pewno dostaniesz bardzo korzystną stawkę. - Mówiąc
to, uniósł kapelusz i ruszył do swojego domu, który znajdował
się po przeciwnej stronie placu.
Parę godzin później Ravenscar właśnie kończył śniadanie, gdy
zaanonsowano lorda Mablethorpego. Na stoie znajdowała się
kawa, piwo, resztki sera stilton i szynki, milczące świadectwo
dobrego apetytu. Młodzieniec, wyraźnie zmęczony, skrzywił się
na widok jedzenia.
- Jak ty możesz. Maks? O pierwszej jadłeś kolację!
Ravenscar, ubrany tylko w koszulę, pantalony i narzucony na
ramiona mało wytworny brokatowy szlafrok, wskazał mu krzesło
naprzeciwko.
- Siadaj i napij się piwa albo kawy, czy co tam pijesz o tej
porze.
Po czym zwrócił się do stojącego przy nim majordomusa:
- Apartament pani Ravenscar ma być gotowy i lepiej uprzedź
Dove, żeby przyszykowała niebieski pokój dla panny Arabelli.
Zdaje się, że spodobał się jej w czasie ostatniej wizyty. 1 każ
zdjąć pokrowce z foteli w salonie. Jeżeli jeszcze coś trzeba
zrobić, pewnie wiesz o tym lepiej ode mnie.
- Och, ciotka Olivia i Arabclla przyjeżdżają do miasta? - spytał
Adrian. - Wspaniale! Wieki całe nic widziałam Arabelli. Kiedy
się ich spodziewasz?
- Dziś, wedle ostatnich wieści. Przyjdź na kolację.
- Nie mogę - odparł, a rumieniec zdradził jego tajemnicę. - Ale
powiedz Arabelli, że jak najszybciej złożę jej poranną wizytę.
Maks jęknął i skinieniem odprawiwszy majordomusa, nalał
sobie następny kufel piwa. Trzymając go w dłoni, oparł się
wygodniej na krześle i przez stół zmierzył spojrzeniem zmiesza
nego kuzyna.
40
HAZARDZISTKA
-
Skoro nie możesz przyjść dziś wieczór na kolację, zajrzyj
jutro do Vauxhall Gardens - zaproponował. - Będę eskortował
Arabellę i 01ivię na jakiś festyn czy inną błazenadę.
- Och, dziękuję! Doskonały pomysł. To jest... ale chyba nie...
- urwał zmieszany Adrian. - Tak się cieszę, że cię zastałem
w domu. Bardzo chciałem z tobą porozmawiać.
- O czym?
- W gruncie rzeczy przyszedłem prosić cię o radę - odparł
pospiesznie. - A właściwe to nie, bo już się zdecydowałem! Ale
moja matka polega na twojej opinii, a ty zawsze byłeś dla mnie
tak dobry, więc pomyślałem, że ci o wszystkim powiem.
Ravenscar nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać zwierzeń
kuzyna na temat jego uczuć do panny Grantham, ale powiedział:
- Oczywiście! Czy wybierasz się na mój wyścig?
To pytanie na chwilę odwróciło uwagę lorda Mablethorpego,
który odparł z rozjaśnioną twarzą:
- Och, na Jowisza! Jak najbardziej! Maks, ależ ty masz zimną
krew! Nigdy nie słyszałem, żebyś się tak zakładał! Myślę, że
wygrasz. W powożeniu nie ma tobie równych. Gdzie będziecie
się ścigać?
- Przypuszczam, że do Epsom. Zostawiłem Fileyowi wybór trasy.
- Nienawidzę go! - rzucił lord, marszcząc brwi. - Mam
nadzieję, że go pokonasz.
- Cóż, dołożę wszelkich starań, Wybierasz się do Newmarket
w przyszłym miesiącu?
- Tak. Nic. To znaczy, jeszcze nie wiem. Ale nic przyszedłem
rozmawiać o wyścigach konnych!
Ravenscar pogodził się z tym, co nieuniknione, i wygodniej
rozparł na krześle.
- A o czym?
Lord Mabtethorpe widelcem rysował wzory na obrusie.
- Nie miałem zamiaru ci o tym wspominać - wyznał. - Prze
cież nie jesteś moim opiekunem! Oczywiście, wiem, że oddano
ci pod opiekę mój majątek, ale to co innego, prawda?
41
GEORGETTE HEYER
- O, tak - zgodził się Maks.
- To znaczy, że nie ponosisz odpowiedzialności za to, co robię
- upewniał się Adrian z lekkim niepokojem.
- Najmniejszej.
- A poza tym za parę miesięcy będę pełnoletni. Dlatego to
niczyja sprawa!
- Niczyja - przyznał Maks bez cienia skrępowania, którego
się po nim spodziewał kuzyn. - Dlatego możesz polegać na
swojej opinii i napić się piwa.
- Nie chcę piwa - rzucił niecierpliwie młodzieniec. - Jak ci
wspomniałem, nie miałem zamiaru nic ci mówić. Ale skoro
przypadkiem odwiedziłeś dom lady Bel i... ją spotkałeś.
- Ale zamieniłem z lady Bellingham tylko parę zdań.
- Nie chodzi mi o lady Bellinghm! - zawołał Adrian rozzłosz
czony taką głupotą. - Miałem na myśli pannę Grantham!
- Och, pannę Grantham! Tak, grałem z nią w karty, oczywiście.
I cóż z tego?
- Co o niej myślisz, Maks? - spytał nieśmiało.
- Naprawdę, nie przypominam sobie, żebym w ogóle o niej
myślał. Dlaczego?
Adrian podniósł na niego zdumione spojrzenie.
- Na Boga, przecież musiałeś zauważyć, jaka jest piękna!
- Tak, rzeczywiście, ma niebrzydkie rysy - przyznał.
- Niebrzydkie rysy! - wykrzyknął wielce zaskoczony Adrian.
- Tak, jak na kobietę nie pierwszej młodości. Na mój gust jest
trochę zbyt wysoka i rozłożysta, z wiekiem zapewne nieco się
zaokrągli, ale muszę przyznać, że jest ładna.
Adrian odłożył widelec i zarumieniwszy się mocno, oświadczył:
- W takim razie lepiej, żebym jasno postawił sprawę, Maks.,
ee... zamierzam ją poślubić!
- Poślubić pannę Grantham? - Ravenscar uniósł brwi. - Mój
drogi chłopcze, ale po cóż?
Spokojne przyjęcie tak szokującej informacji podziałało na
młodzieńca niczym kubeł zimnej wody; przygotował się na
42
HA/ARD/ASYKA
walkę, nie wiedział więc, co powiedzieć. Po chwili milczenia
wyznał z wielką godnością:
- Bo ją kocham.
- Jakie to dziwne - stwierdził zaintrygowany Maks.
- Nic widzę w tym nic dziwnego!
- No, tak, oczywiście. Jak mógłbyś? Ale ktoś bliższy ci...
- Różnica wieku nie ma najmniejszego znaczenia. Zupełnie,
jakby Deb dawno temu skończyła trzydzieści lat.
- Przepraszam.
- Maks, podjąłem ostateczną decyzję. - Adrian zmierzył
kuzyna nieprzyjaznym spojrzeniem. - Nigdy nie pokocham innej
kobiety. Gdy tylko ją ujrzałem, od razu wiedziałem, że to moje
przeznaczenie! Oczywiście, nie przypuszczam, żebyś ty umiał to
zrozumieć. Jesteś zimny jak głaz. No i nigdy się nie zakochałeś!
Ravenscar roześmiał się.
- No, może nie w taki sposób - poprawił się lord Mablethorpe.
- Najwidoczniej nic. Ale cóż ja mam z tym wspólnego?
- Absolutnie nic! - odparł Adrian z naciskiem. - Ale skoro
poznałeś Deb, myślałem, że powinienem ci powiedzieć. Nie
zamierzam niczego robić w tajemnicy. Wcale się nie wstydzę
swej miłości do niej!
- Byłoby bardzo dziwne, gdybyś się wstydził - zauważył
Ravenscar. - Czy mam rozumieć, że panna Grantham przyjęła
twe oświadczyny?
- Nic całkiem - wyznał młodzieniec. - To znaczy ona za mnie
wyjdzie, wiem o tym, ale to taka urocza, przekorna istota. Och,
nic umiem ci wytłumaczyć, ale gdy ją lepiej poznasz, to sam
zobaczysz!
Ravenscar odstawił kufel,
- Co miałeś na myśli mówiąc: „nie całkiem"?
- Och, powiedziała, że muszę najpierw skończyć dwadzieścia
jeden lat, nim podejmę decyzję. Jak gdybym mógł zmienić
zdanie! Prosiła, żebym nikomu o tym nie wspominał, ale ktoś
uprzedził moją matkę, że Deb mnie opętała... Opętała! I w ten
43
GEORGETTE HEYER
sposób wszystko się wydało. I dlatego właśnie przyszedłem do
ciebie.
- Tak?
- Ciebie matka posłucha. Wbiła sobie w głowę, że Deb to nie
żona dla mnie. Oczywiście, jej obecność w domu lady Bel to
bardzo niefortunna okoliczność, ale ona wcale nie jest taką
dziewczyną, jak to sobie wyobrażasz. Maks, daję ci słowo! Wcale
nie lubi grać w karty! Pomaga tylko ciotce.
- Ona ci to powiedziała?
- Och nie, Kennet. Zna ją od dziecka. Naprawdę, Maks, to jest
najcudowniejsza, najsłodsza... och, brak słów, by ją opisać!
Ravenscar mógłby podsunąć mu całą litanię, ale się po
wstrzymał.
- Jest zupełnie inna niż wszystkie kobiety, które do tej pory
spotkałem - ciągnął lord. - Dziwię się, że ciebie też to nie
uderzyło!
- Cóż, spotkałem znacznie więcej kobiet, niż tobie się do tej
pory udało - wyznał przepraszającym tonem Ravenscar. - To
chyba dlatego.
- Tak, ale sądziłem, że nawet ty... To i tak bez znaczenia.
Chcę tylko, byś zrozumiał, że mam zamiar poślubić Deb bez
względu na to, co ludzie o tym powiedzą!
- Doskonale. 1 skoro to zrozumiałem, co chcesz, żeby zrobił?
- No więc sądziłem, że mogę z tobą rozmawiać swobodniej
niż z mamą. Wiesz, jak to z nią jest! Tylko dlatego, że Deb
trzyma bank w kasynie, to mama już nie chce słyszeć o niej ani
słowa! Niesprawiedliwość wołająca o pomstę do nieba! To nie
jest wina Deb, że musi się przyjaźnie odnosić do mężczyzn
pokroju Fileya czy Ormskirka. Nic na to nie może poradzić! Och,
kiedyż nadejdzie chwila, gdy ją stamtąd wyrwę!
- Muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś. Bez wątpienia zwiodły
mnie pozory, ale wedle moich obserwacji panna nad twoje
przedkłada towarzystwo Ormskirka.
- Nic nie rozumiesz. - Adriana coś gnębiło. - Dlatego właśnie
44
HAZARDZISTKA
tak się niepokoję... Krótko mówiąc, lady Bel jest zależna od
Ormskirka, finansowo, rzecz jasna... i Deb nie śmie mu się
narazić. Dla niej to nieznośna sytuacja! Gdybym tylko mógł
zarządzać majątkiem, natychmiast bym z tym skończył!
Ravenscar bez trudu mu uwierzył i bardzo się w duchu
ucieszył, że kuzyn dopiero za dwa miesiące będzie pełnoletni.
- Czyżby to znów pan Kennet dostarczył ci tych bezcennych
wiadomości? - zapytał.
- O, tak! Deb nawet mi nie wspomniała. Ale Kennet zna
wszystkie szczegóły.
- Panna Grantham ma szczęście, że czuwa nad nią tak oddany
przyjaciel - zauważył z ironią.
- Hmm, tak. No cóż... tylko że... Wprawdzie nie jest
w rodzaju, który bym... Ale to wszystko się zmieni po naszym
ślubie!
- Panna Grantham bez wątpienia wywodzi się z dobrej rodziny
- powiedział tonem twierdzącym Maks.
- O tak! O ile wiem, Granthamowie są spokrewnieni z Am-
berleyami. Jacyś kuzyni czy coś takiego, nie wiem dokładnie.
Ojciec Deb służył w wojsku, ale sprzedał patent oficerski. - Lord
Mablethorpe popatrzył na kuzyna z rozbrajającym uśmiechem.
- Prawdę mówiąc był hazardzistą. Owszem, pochodził z szacownej
rodziny, lecz z tego, co słyszałem, wynika, że zszedł na złą
drogę. Ale w końcu przecież nie żyje i trudno ją obciążać jego
grzechami. Ma też brata. Jeszcze go nie poznałem, podobno ma
niebawem dostać urlop; stacjonuje gdzieś na południu. Też
wojskowy, ale skończył szkołę w Harrow, więc sam widzisz, że
to dobra koneksja. - Urwał, czekając na uwagi. Ravenscar jednak
się nie odezwał. Adrian głęboko zaczerpnął powietrza. - Skoro ci
wszystko wyjaśniłem, chciałbym... byłbym bardzo zobowiązany,
gdybyś porozmawiał z moją matką!
- Ja? Co miałbym jej od ciebie powiedzieć?
- Myślałem, że mógłbyś ją przekonać, jaka to w gruncie
rzeczy niezła partia.
45
GtiORGIJTE HtlYtlR
- Nie sądzę, by mi się to udało. Wątpię, czy ktokolwiek
zdołałby to uczynić.
- Ale, Maks...
- Na twoim miejscu czekałbym do dnia urodzin.
- Ale gdyby mateczka się zgodziła, to nie musiałbym czekać!
1 trzeba wziąć pod uwagę tego całego Ormskirka! Chcę, żeby
mama się zgodziła, bo to rozwieje skrupuły Deb. Wtedy
ogłosilibyśmy zaręczyny i jak sądzę, bez trudu dostałbym część
majątku.
- Niemożliwe!
- Ale gdybyście ty i wuj Juliusz zgodzili się...
- Dlaczego tak uważasz?
- Przecież ci wszystko wytłumaczyłem! - odparł Adrian
niecierpliwie.
Ravenscar wstał i wyprostował długie kończyny.
- Poczekaj do dnia urodzin. Wtedy będziesz robił, co tylko
zechcesz.
- Nie przypuszczałem, że mnie tak źle potraktujesz! - zawo
łał młodzieniec.
- Czy nie wiesz, że jestem obrzydliwie skąpy? - spytał Maks
z uśmiechem.
- To nic są twoje pieniądze - mruknął lord. - I chodzi o co
innego - jesteś równie niedobry jak mama i nic chcesz, żebym
poślubił Dcb.
- Nic będę przed tobą krył, że nie odnoszę się z entuzjazmem
do tego związku. Lepiej porozmawiaj z wujem Juliuszem.
- Wiesz doskonale, że jest równie okropny jak mama! Byłem
pewien, że mi pomożesz ją przekonać! Zawsze na tobie polega
łem! Nic przypuszczałem, że mnie zawiedziesz w sprawie dla
mnie najważniejszej!
Ravenscar obszedł stół i położywszy dłoń na ramieniu kuzyna,
uścisnął je mocno.
- Wierz mi, nie chcę cię zawieść. Ale musisz poczekać.
A teraz zamierzam wziąć siwki na przejażdżkę. Jedź ze mną!
46
HAZARDZISTKA
Adrian tylko pokręcił przecząco głową, co najlepiej świadczyło
o tym, jak bardzo był zakochany.
- Nie, nie chcę - odparł ponuro. - Nie mam do tego teraz
serca. Muszę iść. Gdybyś lepiej poznał Deb, natychmiast zmienił
byś zdanie!
- W takim razie powinieneś mieć nadzieję, że się zaprzyjaź
nimy - oświadczył Ravenscar, pociągając za sznur od dzwonka.
Adrian wstał.
- I tak się z nią ożenię! - oświadczył stanowczo.
Ravenscar wyprowadził go do holu.
- Ależ oczywiście, jeśli tylko nadal będziesz tego chciał za
dwa miesiące. I pozdrów ode mnie ciocię.
- Nie sądzę, żebym jej powiedział o wizycie u ciebie - odparł
Adrian obrażonym tonem.
-
To będzie dla mnie sroga nauczka - przyznał kuzyn.
Adrian nigdy nie umiał się długo gniewać. Złość szybko
przegrała z uśmiechem.
- Och, Maks, niech cię kule biją! - rzucił wychodząc.
Ravenscar powrócił do małej jadalni i stał przez parę minut
oparty o półkę nad kominkiem, wpatrzony w widok za oknem.
Wrogie myśli skierował ku pannie Grantham i gdy tak dumał, na
jego twarzy pojawił się nieprzyjemny wyraz. Jakaż sprytna z niej
kokota: uprzejmy pan Kennet opowiadał Adrianowi wzruszające
historie! I nie zgodziła się, by ogłosił zaręczyny przed uzyskaniem
pełnoletności! Też bardzo sprytne, ale nie dość przebiegłe. Panna
Grantham będzie miała okazję zmierzyć się z niejakim Maksem
Ravenscarem i może dzięki temu czegoś się nauczy.
- Pan dzwonił? - zapytał lokaj.
Ravenscar odwrócił głowę.
- Tak. Wyślij kogoś do stajni, za pół godziny chcę mieć siwki
pod domem.
4
Tego ranka panna Grantham spała długo i wyszła ze swego
pokoju dopiero po jedenastej. Służący, w zielonych fartuchach
z sukna i bez żakietów, jeszcze zamiatali i odkurzali salony;
ciotkę znalazła w buduarze; siedziała przed toaletką, na której
przybory kosmetyczne mieszały się z rachunkami, listami, piórami,
kałamarzem i opłatkami do lakowania.
Lady Bellingham w młodości była bardzo ładną kobietą, ale na
jej twarzy zostały już tylko ślady dawnej urody. Białoróżową cerę
zniszczyły barwiczki i mazidła; pod błękitnymi oczami rysowały
się ciemne kręgi, policzki obwisły, złota peruka nie dodawała
wdzięku.
Na wysoko zaczesanych włosach widniały jeszcze resztki
pudru z wczorajszej koafiury. Miała na sobie szlafrok z falbankami
i kokardami, szal z cienkiej wełny, który cały czas albo zsuwał
się z ramion, albo jego frędzle wplątywały się w szpilki
i grzebienie leżące na blacie toaletki.
Gdy bratanica weszła do pokoju, dama podniosła na nią wzrok
i zawołała z rozpaczą:
- Och, moja droga, Bogu dzięki, że przyszłaś! Jestem cała
roztrzęsiona! Jesteśmy zrujnowane!
Panna Grantham, która wyglądała bardzo skromnie w szlafroku
z wzorzystej bawełny i gładko upiętych włosach, pochyliła się,
by ją ucałować w policzek.
48
HAZARDZISTKA
- Och, nie! Proszę, nie mów tak! Ubiegłej nocy sama się do
tego przyczyniłam.
- Lucius powiedział mi, że przegrałaś sześćset funtów. Oczy
wiście, teraz nic na to nie poradzimy, ale dlaczego pan Ravenscar
nie grał w faro? Ludzie są tacy wstrętni! Popadłyśmy w straszliwe
kłopoty. Tylko popatrz na ten rachunek od Priddy! Dziesięć
tuzinów butelek reńskiego wina po trzydzieści szylingów za
tuzin, a było takie okropne! Bordo z pierwszego zbioru winorośli,
a więc gorsze, po czterdzieści dwa szylingi, przecież to rozbój na
prostej drodze! Dalej - biały szampan po siedemdziesiąt szylin
gów. Nie umiem pojąć, jak zdołaliśmy wypić choć połowę tego,
a tymczasem Mortimer mi mówi, że będziemy potrzebowali
więcej!
Panna Grantham usiadła i wzięła do ręki rachunek z „Za
granicznych Składów i Piwnic Priddy".
- Rzeczywiście zdumiewające - przyznała. - Może powinnyś
my kupować tańsze wina?
- Wykluczone! - rzuciła stanowczo lady Bellingham. - Wiesz,
co wszyscy mówią o cienkuszach, jakie ta Hobart daje swoim
gościom. Ale to jeszcze nie koniec! Gdzie jest ten okropny
rachunek za węgiel? Płacimy czterdzieści cztery szylingi za tonę
'i to wcale nie jest najlepszy gatunek! A do tego opłata dla
węglarza.. O, mam! Nie, to nie to... Siedemdziesiąt funtów za
zielony groszek, to przecież niemożliwe, prawda moja droga?
Obawiamsię, że łupią z nas skórę, ale co mamy począć? Cóż to
takiego? Świece, pięćdziesiąt funtów i to tylko za pół roku. Jak
się z nich spuści oko, to palą woskiem w kuchni. Gdzie to jest?
Och, cały czas trzymałam w ręku! A teraz posłuchaj, Deb!
Siedemset funtów za parę gniadoszów i nowy ekwipaż! Nie
wiem, skąd weźmiemy na to pieniądze. Chyba za dużo policzyli.
- Możemy się ich pozbyć i wynająć parę zwykłych koni
- zaproponowała Debora z wahaniem.
- Nie mogę i nie będę żyła w nędzy! - oświadczyła ciotka
płaczliwie.
49
GEORGETTE HEYER
Dziewczyna zaczęła zbierać rachunki i sortować je.
- Wiem, to byłoby okropne, ale przynajmniej nie miałybyśmy
tych strasznych wydatków na naprawy. Co to jest żelazne K.Q?
- Nie mam pojęcia, moje złotko. Czy tego też używamy?
- Tak tu jest napisane: „Najlepsze żelazne K.Q. o wy
gładzonych brzegach". Och, pamiętam, to było potrzebne do
osi powozu.
- W takim razie musiałyśmy to kupić - przyznała uspokojona
lady Bellingham. - Ale jeśli chodzi o osiemdziesiąt funtów za
liberie, w bardzo osobliwym kolorze i zupełnie inne, niż chciałam,
to naprawdę przechodzi ludzkie pojęcie!
Panna Grantham uniosła na ciotkę zdumione spojrzenie.
- Ciociu, czy my naprawdę zapłaciłyśmy czterysta funtów za
lożę w operze?
- Zdaje się, że tak. Bardzo drogo. Poszłyśmy tam najwyżej
trzy razy w trakcie całego sezonu.
- Musimy z niej zrezygnować - oświadczyła stanowczo
Debora.
- Deb, błagam, bądź rozsądna! Kiedy mój drogi sir Edward
żył, zawsze mieliśmy lożę. Każdy tak robił!
- Ale sir Edward nie żyje już od wielu lat, ciociu - przypo
mniała.
Lady Bellingham uniosła do oczu koronkową chusteczkę.
- A ja niestety zostałam bezbronną wdową, którą każdy
z rozkoszą wykorzystuje. Ale loży nie oddam!
To stwierdzenie zakończyło rozmowę na ten temat. Panna
Grantham zaś dokonała następnego, jeszcze bardziej przerażają
cego odkrycia.
- Dziesięć łokci zielonej włoskiej tafty! Poszło na tę sukienkę,
którą wyrzuciłam, bo w niej źle wyglądałam!
- I cóż innego można zrobić z taką suknią? - zapytała ciotka
rozsądnie.
- Mogłam przynajmniej raz ją założyć! Zamiast tego kupiłyśmy
tę wzorzystą satynę i modystka uszyła nową toaletę!
50
ffr
HAZARD/JSTKA
- Deb, to twoja najpiękniejsza suknia - rozmarzyła się dama.
- Miałaś ją na sobie tego dnia, kiedy Mablethorpe po raz
pierwszy cię zobaczył.
Na chwilę zapadło milczenie. Panna Grantham popatrzyła
niespokojnie na ciotkę i przełożyła rachunki do drugiej ręki.
- A może jednak byś mogła... - zaczęła ostrożnie dama
-jakoś się zmusić do...
- Nie - odparła Debora.
- To nie - zgodziła się z ciężkim westchnieniem. - Tylko że
zrobiłabyś doskonałą partię i gdyby się rozeszło po mieście
o twoich zaręczynach z Mablethorpem, dłużnicy przestaliby mnie
nachodzić.
- Adrian przecież nie jest jeszcze pełnoletni.
- Prawda, moja droga, ale on jest tak oddany!
- To cielęca miłość. Nie poślubi kobiety z domu gry.
- Chciałam jak najlepiej! - Usta lady Bellingham wykrzywiły
się do płaczu. - Oczywiście, to nas postawiło w niezręcznej
sytuacji, ale jak inaczej bym sobie poradziła? Wszyscy tak lubili
moje wieczory przy kartach, wręcz z nich słynęłam!... że
wydawało mi się to właściwym posunięciem. Ale od chwili
kupna tego domu nasze wydatki tak gwałtownie rosną, że nie
wiem, co się z nami stanic. I jeszcze nasz najdroższy Chris!
Zapomniałam ci powiedzieć, kochanie. Mam tu gdzieś list od
niego... Och, chyba go gdzieś położyłam. No więc... Drogi
chłopiec sądzi, że lepiej by się czuł w kawalerii i chciałby się
przenieść.
- Przenieść! - zawołała zaskoczona jego siostra. - Ale to
będzie kosztowało przynajmniej osiemset funtów!
- Bardzo prawdopodobne - przyznała pokornie lady Belling
ham. - Ale niewątpliwie wyglądałby doskonale w mundurze
huzarów, nigdy mi się też nie podobało, że służy w regimencie
liniowym. Tylko nie wiem, skąd na to weźmiemy pieniądze!
- Chris nie może się przenieść. Absurd! Musisz mu wyjaśnić,
ciociu, że to niemożliwe.
51
GEORGETTEHEYER
- Ale obiecałam biednemu, drogiemu Wilfredowi, że zawsze
będę się troszczyć o jego dzieci - oświadczyła dramatycznym
tonem lady.
- I dotrzymałaś słowa, droga ciociu Lizzie - odparła ciepło
Debora. - To my zawsze ściągaliśmy ci na głowę kłopoty.
- Jestem pewna, że nikt nie ma lepszej bratanicy i bratanka.
I jeżeli nie weźmiesz Mablethorpego, to sądzę, że ktoś bogatszy
poprosi o twoją rękę.
Panna Grantham spuściła wzrok na swe kształtne dłonie.
- Hrabia Ormskirk składa mi bardzo jednoznaczne propozycje.
Lady Bellingham ujęła zajęczą łapkę i zaczęła pudrować twarz
nerwowym ruchem.
- Sama widzisz! Gdybyś tylko przyjęła Mablethorpego, to by
zamknęło usta hrabiemu. Nie będę kryła, że znalazłyśmy się
w bardzo niezręcznej sytuacji. Błagam, tylko się nie pokłóć z tym
człowiekiem. Bez zmrużenia powieki wysłałby nas do więzienia
za długi!
- Ile mu jesteśmy winne? - spytała, patrząc ciotce prosto
w oczy.
- Kochanie, nawet nie pytaj! Wiesz, że nie mam głowy do
liczb! Przede wszystkim jest ta okropna pożyczka hipoteczna pod
zastaw domu. Sromotnie się zawiodłam! Planowałam, że po
otwarciu domu, który zyska popularność, zarobimy mnóstwo
pieniędzy. Ale przy cenach zielonego groszku, dwóch darmowych
kolacjach co noc, nie wspominając o szampanie i bordo, a także
banku rozbitym dwa razy w ciągu jednego tygodnia, to prawdziwy
cud, że jeszcze przyjmujemy gości. I jeszcze ty na dodatek, moja
droga, musiałaś zagrać w pikietę z Ravenscarem. Oczywiście,
wcale cię za to nie winię, bo na pewno postąpiłaś właściwie, ale
gdyby dało się go namówić na faro, może by nam się zwróciły
koszty. Czy wyglądał na zadowolonego?
- Nie wiem - odparła Debora szczerze. - To dziwny człowiek.
Wydaje mi się, że mnie nie lubi, ale mimo to grał ze mną przez
cały wieczór.
52
HAZARDZISTKA
Lady Bellingham odłożyła zajęczą łapkę i obróciła ku bratanicy
rozjaśnione oblicze.
- Czy przypuszczasz, że mógłby cię poprosić o rękę? Och,
gdyby tak się stało... Umarłabym z radości! To najbogatszy
człowiek w Londynie. A teraz proszę, błagam cię, tylko się do
niego nie uprzedź! Nasze kłopoty rozwiałyby się w oka-
mgnieniu!
Dziewczyna pokręciła przecząco głową, nie mogąc powstrzy-
mać się od śmiechu.
- Droga ciociu, jestem przekonana, że nie zaświtał mu nawet
taki pomysł. Wolałabym, żebyś tak ciągle nie myślała o moim
małżeństwie. W końcu będę rutkę siała.
- Nawet o czymś takim nie wspominaj, Deb! Przecież jesteś
taka śliczna, że nawet hrabiemu Ormskirkowi zawróciłaś w gło
wie, choć oczywiście nie chciałabym, żebyś została jego metresą,
bo twój biedny ojciec na pewno nie takiej przyszłości sobie
życzył dla ciebie. Poza tym postawiłabyś się w bardzo niezręcznej
sytuacji i zrujnowała wszelkie szanse zrobienia dobrej partii. Ale
jeżeli nie Ormskirk, to w takim razie ślub!
- Nonsens! Cioteczko, proszę schować te wszystkie rachunki
i natychmiast o nich zapomnieć! Prawda, miałyśmy wyjątkowego
pecha, a przy tym nieobliczalnie szastałyśmy pieniędzmi, ale
jakoś wyjdziemy z kłopotów, zaufaj mi!
- Ale nie przy muślinie po dziesięć szylingów za jard i psze
nicznej słomie po koronie za wiązkę, snopek czy inny buszel
- oświadczyła ponuro lady Bellingham.
- Pszeniczna słoma? - spytała panna Grantham marszcząc
czoło.
- Konie - wyjaśniła ciotka z ciężkim westchnieniem.
Dziewczyna znów pochyliła głowę nad trzymanymi w dłoni
rachunkami. Studiowała je przez dłuższą chwilę.
- Droga ciociu - odezwała się z niepokojem. - Czy w tym
domu jemy tylko łososia i najdelikatniejsze kurczaki?
- W zeszłym tygodniu mieliśmy gotowane nóżki cielęce
53
GKORGETTt: HtlYER
i świńską głowiznę - odparła dama z namysłem. - Oczywiście na
nasz obiad, bo nie mogłybyśmy tego podać na kolacje.
- Nie - przyznała Debora z ociąganiem. - Może nie powin
nyśmy co wieczór serwować dwóch kolacji?
- Gardzę duszigroszami! - stwierdziła stanowczo lady Bellin-
gham. - Sir Edward by się na coś takiego nie zgodził.
- Ale on by się też nic zgodził, by ciocia prowadziła kasyno!
- zauważyła Debora.
- Bardzo prawdopodobne, moje złotko. Wiem, że nie powin
nam była się do tego zabierać, ale jeżeli Ned nie chciał, bym się
tym zajmowała, nie powinien był umierać w tak wielce nie
stosowny sposób.
Panna Grantham zrezygnowała z perswazji i powróciła do
rachunków. Przerażająco dużo kosztowało neapolitańskie mydło,
wzorzyste, jedwabne pończoszki, indyjskie szczoteczki do zębów
i jedwabne muszki, a jeszcze bardziej przygnębiły ją spisy
pochodzące od Warrena, z perfumerii i od modystki, w których
wyszczególniono tak intrygujące pozycje jak: jedna poranna
suknia w niezwykle modnym ostatnio kolorze zwanym paryskie
błoto, dwa przybrania na głowę podmuch zefira i jedna satynowa
narzutka obszywana sztywnym muślinem w kolorze płonąca
opera. Ale te rzeczy kosztowały stosunkowo niewiele w porów
naniu z wydatkami na utrzymanie domu, które lady Bellingham
próbowała jakoś podliczyć. Liczne arkusze grubego papieru
pokrywało niewyraźnie pismo damy, a rzędy cyfr obrazujące
pensje dla służby, opłaty za liberie, świece, wino i podatki
splatały się w beznadziejną gmatwaninę. Rezydencja przy St
James's Square najwyraźniej była kosztownym przedsięwzięciem
i jeżeli nawet pozycja „Dla czterech panien służących funtów
sześćdziesiąt" wydawała się w pełni uzasadniona, to dalsze
pensje były stanowczo zawyżone: dwóch kelnerów po dwadzieścia
funtów, lokaj pięćdziesiąt pięć i woźnica czterdzieści.
Panna Grantham złożyła te przygnębiające wyliczenia i scho
wała pod stosem papierów.
54
HAZARDZISTKA
- Z wielką chęcią żyłabym z ołówkiem w ręku, ale sama
widzisz, Deb, że to niemożliwe - odezwała się ciotka. - Przecież
wydajemy pieniądze wyłącznie na najpotrzebniejsze rzeczy!
- Chyba jednak nie musiałyśmy pokrywać wszystkich krzeseł
w największym salonie satyną w barwie zieleń wiosenna?
- spytała, patrząc z nieszczęśliwą miną na rachunek od tapicera.
- Tak, to była pomyłka - przyznała lady Bellingham. - Wcale
dobrze nie wyglądają i zastanawiałam się, czy nie powinnyśmy
tego zmienić tym razem na morwowy adamaszek. Jak sądzisz,
moje złotko?
- Moim zdaniem powinnyśmy z tym poczekać, aż się karta
odwróci.
- Rzeczywiście, to będzie wspaniały początek oszczędności.
Ale co się stanie, jeżeli karta się nie odwróci?
- Musi! Trzeba poczekać! - rzuciła Debora rezolutnie.
- Też mam nadzieję, ale nie wyobrażam sobie, jakim cudem
wyjdziemy z długów, przy takich cenach groszku i gdy grasz
z Ravenscarem w pikietę po dziesięć szylingów za punkt.
- Bardzo przepraszam. - Dziewczyna pokornie spuściła głowę.
- Obiecał, że przyjdzie, bym się mogła odegrać, ale może
powinnam się wymówić?
- Nie, to niewłaściwe! Miejmy nadzieję, że zajmie się faro;
poza tym jakoś sobie musimy dać radę. Mablethorpe przysłał ci
dziś rano kosz róż, moja złota.
- Wiem, Ormskirk przysłał bukiet goździków w oprawce
wysadzanej drogimi kamieniami. Mam już pełną szufladę pre
zentów do niego. Najchętniej rzuciłabym mu je w tę wy
malowaną gębę!
- I mogłabyś to zrobić, gdybyś przyjęła oświadczyny lorda
- zauważyła ciotka. - Ma miły charakter i byłby z niego uroczy,
spokojny mąż. Jeśli zaś chodzi o jego wiek, to niedługo będzie
pełnoletni, a jeśli się martwisz jego matką... Niepotrzebnie, bo
choć Selina Mablethorpe potrafi być nieprzyjemna, to w gruncie
rzeczy ma dobre serce...
55
GEORUKTTE MEYER
- Nie, nie myślałam o niej, i jeśli ciocia pozwoli, nie będę też
myślała o Adrianie. Może jestem panną z szulerni, ale nie
wciągnę w małżeństwo jak w pułapkę niewinnego młodzieńca,
nawet jeśli odmowa zaprowadzi mnie do więzienia za długi!
- Nie sądzisz, że Ormskirk byłby lepszy od więzienia? - spytała
nieśmiało lady Bellingham.
Debora wybuchnęła śmiechem.
- Ciociu Lizzie! Jak ciocia można coś takiego mówić?
- Moja droga, twoja opinia będzie równie zszargana pobytem
w więzieniu jak opieką Ormskirka, a to drugie powinno być
znacznie przyjemniejsze - wyjaśniła lady rozsądnie. - Nie,
żebym sobie tego życzyła, ale co innego można zrobić?
- Och, mam dziwne przeczucie, że coś się stanie i wszystko
ułoży się jak najlepiej. Naprawdę!
- Tak, kochanie - potwierdziła ciotka bez przekonania. - Obie
miałyśmy takie przeczucie obstawiając na wyścigach w Newmar-
ket konia nazwanego „Jack, chodź mnie łaskotać", ale źle się to
skończyło.
- Postawię na zwycięstwo Ravcnscara w wyścigu z sir
Jamesem Fileyem - oświadczyła Debora, wkładając wszystkie
rachunki do szuflady sekrctarzyka stojącego przy oknie. -Oferuje
zakład pięć do jednego na swoją korzyść.
- Co to za wyścig? - dopytywała się lady. - Lucius wspominał
o tym absurdalnym zakładzie, ale nic słuchałam uważnie.
- Och, sir James zachowuje się jak zwykle okropnie. Podobno
sześć miesięcy temu został pokonany w wyścigu z Ravcnscarem
i aż się pali do rewanżu. Krótko mówiąc, Ravcnscar zaproponował,
że będą się ścigać na trasie i w terminie wybranym przez sir
Jamesa, a stawką jest pięć tysięcy funtów. Nie dość na tym:
obstawił siebie pięć do jednego! Musi być bardzo pewny swego!
- Ale to w sumie dwadzieścia pięć tysięcy funtów! - zawo
łała lady Bellingham, dokonawszy szybkiego mnożenia w pa
mięci.
- Jeżeli przegra.
56
H.YAAftiy/.tSTKA
~
Pierwszy raz słyszę o czymś takim - oświadczyła. - Jeżeli
ma dwadzieścia pięć tysięcy funtów do stracenia, to, na miłość
boską, dlaczego nie siada u mnie do faro? Ale tak zawsze jest!
Mężczyźni myślą wyłącznie o własnych przyjemnościach! Pa
miętam jego ojca: bardzo nieprzyjemny, egoistyczny człowiek
i moim zdaniem syn wdał się w niego.
Debora nic na to nie powiedziała. Ciotka, niezadowolona ze
swego wyglądu, sięgnęła po słoiczek różu.
- Jakie to dziwne - zauważyła. - Wszyscy bogacze są okropni!
Taki choćby Filey, a teraz i Ravenscar!
- Na Boga, ciociu! Chyba nie chcesz porównywać Ravenscara
z tym nikczemnikiem! - zawołała Debora, czerwieniąc się nieco.
Lady Bellingham odstawiła słoiczek.
- Deb, czyżby ci się Ravenscar podobał? - zakrzyknęła.
- Gdyby tylko ci się oświadczył, to byłaby najwspanialsza rzecz
pod słońcem, ale dobrze to przemyślałam i on się nie nadaje.
Skończył trzydzieści pięć lat i nigdy nic słyszałam, by poprosił
jakąkolwiek kobietę o rękę. A poza tym podobno jest niewyob
rażalnym skąpiradłem, a w naszej sytuacji to wykluczone.
- Oświadczył się! Też coś! Oczywiście, że tego nie zrobi, a ja
bym go nie przyjęła. Jeśli chodzi o moje upodobania... Wolne
żarty! Polubiłam go za to, że przytarł rogów sir Jamesowi. Ma
też w sobie coś, co go odróżnia od wszystkich znanych mi
mężczyzn, ale jak wiesz, potraktował mnie wręcz niegrzecznie.
Jestem pewna, że mną pogardza za to, że prowadzę z tobą
kasyno. Zupełnie nie pojmuję, co go do nas przywiodło, chyba
tylko jedno: chciał zobaczyć na własne oczy, w jakiej to heterze
zakochał się jego kuzyn.
- Obawiam się, że o to mu szło - westchnęła lady Bellingham.
- Wyciągnie stąd Adriana i zostanie nam tyiko Ormskirk!
- Nic będę go zatrzymywać - roześmiała się Deb. - Ale moim
zdaniem to rozsądny człowiek i bez wątpienia dostrzegł, że
w tym domu nikt nie skrzywdzi tego dzieciaka. Przecież ja mu
nie pozwalam na wyższe stawki niż dziesięć gwinei.
57
GEORCETTE HEYER
-
Rzeczywiście, nie pozwalasz - stwierdziła z żalem ciotka.
- A on ma takiego pecha w grze. Jaka to strata dla nas, moje
złotko.
- Przecież ciocia nie chce, by ją nazywali megierą, ob
dzierającą z pieniędzy uczniaków. - Debora objęła ją.
Lady Belłingham zgodziła się z nią, lecz bez większego
przekonania. Paź, Murzynek, zastukał lekko do drzwi i oznajmił,
że na dole czeka massa Kennet. Debora, ucałowawszy ciotkę,
poradziła jej, by się nie zamartwiała rachunkami i poszła do
przyjaciela z lat dziecięcych, który siedział w małym pokoju za
jadalną.
Jeżeli człowiek żyjący z gry w kości zasługuje na miano
najemnika, to Ravenscar właściwie określił Luciusa Kenneta.
Choć znacznie młodszy, był jednym z najbliższych przyjaciół
zmarłego kapitana Wilfreda Granthama i włóczył się z nim po
całej Europie, dzieląc jego zmienną fortunę. Podobnie jak Silas
Wantage, Lucius Kennet zawsze znajdował się blisko panny
Grantham. Nie odmówił prośbie o naprawienie popsutej lalki,
chętnie opatrywał zraniony palec, a gdy Debora dorosła, całkiem
naturalnie przyjął na siebie rolę liberalnego opiekuna. Kapitan
Grantham nie przejmował się zupełnie „parą łobuziaków" (jak
nazywał córkę i syna) i największy wysiłek, na jaki się dla nich
zdobył, to przekazanie ich pod opiekę siostry po śmierci swej
udręczonej żony.
Lady Belłingham, bezdzietna i oddana bratu, który przypominał
sobie o niej tylko wtedy, gdy wpadał w tarapaty, z jakich ona
mogła go wybawić, z radością zajęła się bratankami i nie umiała
sobie wyobrazić, by dwunastoletni chłopiec i piętnastolatka mogli
jej sprawić jakiekolwiek kłopoty. Owdowiawszy kilka lata
wcześniej, wiodła skromne życie, szybko jednak odkryła, że
chłopiec w wieku szkolnym i dziewczynka wymagająca guwer
nantki to kosztowny luksus. Miała niewielki majątek oraz udział
w jeszcze mniejszym truście i zwykle tylko dzięki powodzeniu
w najróżniejszych grach karcianych mogła pokryć różnicę między
58
j j ! HA/ARD/JSTKA
wydatkami a dochodem. Wydawała urocze przyjęcia w domu
przy Ciarges Street i miała tak wielkie szczęście w faro, że
powoli w jej umyśle narodził się pomysł wykorzystania go.
Lucius Kennet, który pojawił się w Londynie, przywożąc
wiadomość o śmierci kapitana Granthama w Monachium,
z radością posłużył damie swym doświadczeniem i radą, a nawet
poprowadził pierwszą u niej grę w faro. Wszystko udało się
nadspodziewanie dobrze, a dochody wystarczyły na kupno
patentu oficerskiego dla panicza Christophera Granthama, który
właśnie ukończył szkołę.
Na początku lady Belłingham nie zamierzała dopuszczać
bratanicy do kasyna. Nie pamiętała już, jak to się stało, że
pewnego dnia Debora pojawiła się na przyjęciu dla najbliższych
znajomych i tak się spodobała bywającym tam panom, że wieść
o niej sprowadziła wielu nowych gości. Usunięcie jej z salonu
gry byłoby więc najczystszą głupotą.
Przyjęcia połączone z grą w karty urządzano na Ciarges Street
w okresie największego rozkwitu hazardu. Dżentelmeni bez
zmrużenia powieki stawiali rulon z pięćdziesięcioma gwineami
na jedną kartę i dochód z małego domu w pełni uzasadniał kupno
większej rezydencji przy St James's Square.
. Znaczny spadek frekwencji po absurdalnych notatkach w co
dziennej prasie na temat kasyn pani Sturt i lady Buckingham,
a może większe wydatki, niż się lady Belłingham spodziewała,
. były powodem, że przez wicie miesięcy przedsięwzięcie nie
przynosiło żadnych zysków. Oczywiście, do kieszeni właścicielki
trafiały znaczne sumy, ale niemal natychmiast pochłaniały je
rachunki. Na dodatek przez parę ostatnich tygodni panie miały
pecha. Pewnego fatalnego wieczoru bank faro został rozbity
i straciły sześć tysięcy funtów, a po takim niepowodzeniu trudno
dojść do siebie. Lady Belłingham wprowadziła grę w E.O., ale to
nie pomogło, gdyż prawdziwi hazardziści nią pogardzali i zdecy-
dowanie obniżała rangę kasyna. Wręcz, jak to gorzko stwierdziła
Debora, zrównywała ich z byle spelunką.
59
GEORGETTE HEYER
Był to jeden z pomysłów Luciusa Kenneta, oczywiście
podsunięty w dobrej wierze, ale niechętnie przyjęty przez
Deborę. Ostatnio zaczął wspominać o ruletce, grze opartej na
podobnych zasadach jak E.O., ale panna Grantham postanowiła,
że w domu przy St James's Square nie pojawią się stoły do
ruletki.
Kiedy Debora do niego przyszła, Kennet zajmował się beztros
kim rzucaniem kości - lewa ręka przeciw prawej - na małym
stoliku pośrodku pokoju.
~ Dzień dobry, moja kochana - powitał ją pogodnie, nie
przerywając zajęcia. Mówił z wyraźnym irlandzkim akcentem.
- Popatrz, lewa ma szalone szczęście! Przysięgam, teraz nie
może przegrać. - Rzucił spojrzenie spod oka na zachmurzoną
twarz dziewczyny i dodał: - Co cię trapi? Znów Ormskirk czy
tym razem ten osesek?
- Żaden z nich - odparła Debora, siadając naprzeciwko.
- A przynajmniej nie bardziej niż zwykle. Lucius, co się z nami
stanie?
- A co miałoby się stać?
- Ciotka jest w desperacji. Nic, tylko rachunki!
- Och, wrzuć je do ognia, moja droga.
- Wiesz dobrze, że to nic nie da! Może byś przestał grać
w kości?
Zebrał je, rzucił w powietrze i chwycił drugą dłonią.
- Nie masz do tego serca, co? - spytał, a w jego oczach krył
się uśmiech.
- Czasem myślę, że tego nienawidzę - przyznała poruszona,
opierając podbródek na dłoni. - Och, do diaska, Lucius. Nie
jestem hazardzistką!
- Jeśli tak twierdzisz, moja kochana. Ale moim zdaniem masz
to we krwi.
- Tak też myślałam, ale nigdy nie przypuszczałam, że to tak
okropnie nudne. Marzy mi się chatka na wsi i hodowanie kur.
- Niech Bóg ma kury w swej opiece. - Wybuchnął śmiechem.
60
HAZARDZISTKĄ
-
Tymczasem co wieczór na kolację zjadasz homary, ubierasz się
w jedwabie i klejnoty oraz pozwalasz, by gwinee przepływały
swobodnie między tymi ślicznymi paluszkami!
W jej oczach zapłonęły iskierki śmiechu i zadrżały wydęte
smutno wargi.
- Na tym właśnie polega problem - przyznała. ~ Cóż można
poradzić?
- Zawsze zostaje osesek - powiedział czułym tonem. - Nie
i wątpię, że chętnie da ci chatkę, skoro jej tak bardzo chcesz, byś
mogła się zabawiać w pastereczkę jak męczennica, królowa
Francji, niech odpoczywa w pokoju.
- Dobrze mnie znasz! - zawołała czerwieniąc się. - Czy
naprawdę sądzisz, że aż tak źle potraktowałabym tego roman
tycznego młodzieńca? To by dopiero trafił: ożenić się z hazar
dzistką o pięć lat od niego starszą!
- Wiesz, Deb, czasem marzy mi się ucieczka z tobą - powie
dział, patrząc przez przymrużone powieki na kolejne ułożenia
kości.
- Pewnie kiedy jesteś podchmielony. - Z uśmiechem potrząs
nęła głową.
Zakrył dłonią kości i odwrócił głowę, by na nią popatrzyć.
" - Teraz jestem trzeźwy. I cóż na to powiesz? Czybyś rzuciła
swój świat dla niepoprawnego nicponia?
- Lucius, ty mnie prosisz o rękę? ~ zapytała zdumiona.
- Oczywiście, że tak. To całkowite szaleństwo, ale cóż z tego?
Chodź ze mną na spotkanie przygody, moja kochana! Wiem, że
starczy ci odwagi!
- Gdybym cię kochała - popatrzyła mu śmiało w oczy. - Ale
cię nie kocham. Choć może i tak, ale jak dobra przyjaciółka, nie
przyszła żona.
- No, cóż - znów rzucił kości. - Na pewno dobrze robisz.
- Wiem, a poza tym nie byłby z ciebie dobry mąż - myślała
na głos. - Nim upłynąłby rok, już byś chciał się ode mnie uwolnić.
- Możliwe - przyznał,
61
Gi-.ORGETTE Hl-YI-li
-
I ciekawe, jak małżeństwo z tobą miałoby pomóc cioci
Lizzie wybrnąć z kłopotów? - dodała praktycznie.
- Och, do diaska ze staruszką! Jesteś za młoda, żeby sobie
zaprzątać głowę jej troskami, wierz mi, moja kochana.
- Wcale cię nie lubię, kiedy tak mówisz.
- Rób, co chcesz. - Wzruszył ramionami. - Ale jaki masz
wybór? Albo stoły do ruletki, albo szanowny hrabia Ormskirk!
- Wykluczone i jedno, i drugie!
- Powiedz to cioci, Deb, i zobacz, jak to przyjmie.
- Co masz na myśli? - zapytała z ogniem w oczach.
- Niech Bóg ma nas w swej opiece dziecko. Jeżeli nie miała
zamiaru rzucić cię w otwarte ramiona Ormskirka, to co w takim
razie opętało to głupie stworzenie, żeby pożyczać od niego
pieniądze?
- Myślisz o pożyczce hipotecznej pod zastaw tego domu! Nie
miała pojęcia...
- I weksle, które hrabia wykupił; jak myślisz, wszystko to
z dobroci serca? Chcesz, żebym w to uwierzył?
- Lucius, to nieprawda. - Zbladła.
- Zapytaj staruszkę.
- Och, biedna ciocia Lizzie! - zawołała Debora. - Nic
dziwnego, że się tak przejmuje! Oczywiście, nawet jej nic
przyszło do głowy, że ten nikczemnik robił to wszystko, by mnie
zmusić, żebym stała się jego metresą! Nie zostanę. Wolę pójść
do więzienia!
- Więzienie to ogromnie niewygodne miejsce, moja droga.
- On się nie odważy - oświadczyła pewnie. - To tylko czcze
pogróżki. Mam je za nic. Jest na to zbyt dumny, Ale zrobiłabym
wszystko, żeby wydobyć od niego te weksle!
- Moim zdaniem powinnaś poprosić swego nowego, bogatego
- przyjaciela, żeby je wykupił w twoim imieniu, moja kochana
- rzucił jej ironiczne spojrzenie. - Z rozkoszą bym ci pomógł, ale
jak wiesz, moja sakiewka jest wiatrem podszyta.
- Że też nie potrafisz być poważny! - zawołała zagniewana.
62
HAZARDZISTKA
-
Założę się dziesięć do jednego, że nigdy więcej nie zobaczę
Ravenscara, a gdyby nawet... Och, Lucius, nie bądź głupcem, nie
mam ochoty na żarty!
W drzwiach stanął Mortimer.
- Panienko, przybył pan Ravenscar i prosi o rozmowę
Wprowadziłem go do żółtego salonu.
- Deb, odwagi! To zrządzenie opatrzności! - zachichotał
Kennet.
- Pan Ravenscar? - powtórzyła z niedowierzaniem. - Musiałeś
się pomylić.
Lokaj w milczeniu podsunął jej tacę, którą trzymał w dłoniach
Panna Grantham ujęła wizytówkę i w osłupieniu ją przeczytała
Pan Maks Ravenscar -
głosił ozdobny napis wykonany ostrymi
jak wyciętymi nożem literami.
5
Pan Ravenscar stał w żółtym salonie, wyglądając przez okno.
Miał na sobie wysokie buty do konnej jazdy, obcisłe skórzane
pantalony, wokół szyi zawiązał halsztuk w groszki, a z ramion aż
do łydek spływał szary płaszcz do konnej jazdy. Odwrócił się
słysząc, że wchodzi panna Grantham, a wtedy ona zauważyła, że
w jednej z dziurek płaszcza miał pęczek zapasowych rzemieni do
bicza, w dłoniach zaś trzymał parę skórzanych rękawiczek.
- Dzień dobry. - Podszedł kilka kroków w jej kierunku. - Czy
przejechałaby się pani ze mną po parku, panno Grantham?
- Przejechała po parku? - powtórzyła zdumionym tonem.
- Tak, dlaczegóż by nie? Chcę, by konie zażyły trochę ruchu,
i proszę o to, by mi pani zechciała towarzyszyć.
- Jestem nieodpowiednio ubrana! - próbowała się wykręcić,
chociaż bardzo chciała z nim pojechać.
- Sądzę, że łatwo temu zaradzić.
- Prawda, ale... - urwała, podnosząc na niego wzrok. - Dla
czego mnie. pan zaprasza? - spytała bez ogródek.
- Bo po tym, co widziałem ubiegłej nocy, uważam, że pod
tym dachem nie zdołam zamienić z panią paru zdań na osobności.
- - Zatem chce pan ze mną rozmawiać bez świadków, panie
Ravenscar? '
- Tak, bardzo.
Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby w gardle pojawiła się nagle
64
HAZARDZISTKA
przeszkoda utrudniająca oddychanie. Nogi ugięły się jej w kola
nach i czuła, że się czerwieni.
- Ale pan mnie wcale nie zna! - wykrztusiła.
- To kolejna okoliczność, której łatwo zaradzić. Panno Gran
tham, proszę mnie nie pozbawiać przyjemności pani towarzystwa.
- Bardzo to miłe z pańskiej strony - powiedziała z trudem.
- Z radością się wybiorę. Ale muszę się przebrać, a pan nie
będzie chciał męczyć koni czekaniem.
- Jeśli spojrzy pani przez okno, to zobaczy, że mój stajenny
prowadza je wzdłuż ulicy.
- Ma pan odpowiedź na każde moje zastrzeżenie. W takim
razie proszę mi dać dziesięć minut, a chętnie się z panem przejadę.
| S k i n ą ł głową i podszedł, by otworzyć przed nią drzwi.
Mijając go, zerknęła na niego spod spuszczonych powiek
i zdumiał ją wyraz jego twarzy. Cóż za dziwaczny człowiek!
Zbyt wielu mężczyzn uległo jej urokowi, by nie rozpoznawała
u nich tego ciepłego spojrzenia, jakim darzą obiekt swych
uczuć. Nie spostrzegła go w oczach Ravenscara; ale jeżeli
nie padł ofiarą jej wdzięków, to co takiego go opętało, by
ją zapraszać na przejażdżkę?
Szybko zmieniła bawełnianą suknię na strój spacerowy. Zielony
beret przybrany strusimi piórami miękko spływającymi w dół
zdobił jej twarz i podkreślał barwę kasztanowych loków. Wie
działa, że ładnie wygląda, i miała nadzieję, że pan Ravenscar
uzna, iż nie przynosi mu wstydu.
Lady Bellingham poinformowana o planowanej wyprawie nie
wiedziała, czy się cieszyć, czy wyrazić zastrzeżenia co do
samotnej przejażdżki bratanicy z dżentelmenem, którego poznała
zaledwie poprzedniego dnia, ale widoczne korzyści, płynące
z nawiązania bliższej więzi z Ravenscarem przeważyły wszystkie
inne względy. Lucius Kennet był rozbawiony i kpił bez miłosier
dzia z panny Grantham i jej ostatniego podboju. Odpowiedziała
mu gniewnie, że się myli i że to wyjątkowo niesmaczny dowcip.
Dzięki tej wymianie zdań na jej policzkach kwitł lekki
65
GEORCETTE HEYER
rumieniec, gdy powróciła do Ravenscara oczekującego w żółtym
salonie. Zerknął na nią krytycznie i musiał przyznać, że jest
piękną kobietą. Razem zeszli do drzwi frontowych, gdzie spotkali
Kenneta wolno spacerującego po holu, by ich pożegnać.
Podczas gdy panowie wymieniali uprzejme pozdrowienia,
stajenny przyprowadził konie pod drzwi. Ravenscar pomógł
pannie Grantham wsiąść do kariolki, Kennet zaś obrzucił rumaki
okiem znawcy i stwierdził, że obstawi je przeciw parze Fileya.
Były to rzeczywiście piękne zwierzęta, o małych łbach,
szerokich karkach, silnych nogach i dobrych, wygiętych szyjach.
- Myślę, że lekko chodzą - stwierdził Kennet, gładząc
jedwabistą szyję wierzchowca.
- Tak - przyznał Ravenscar. - Mają piękny galop.
Wskoczył do kariolki, ujął bat, lekko potrząsnął lejcami i skinął
na chłopca, który nadal trzymał konie przy pyskach.
- Nie będę cię potrzebował - rzucił, - Ukłony, panie Kennet.
Stajenny i Lucius odsunęli się na bok, a niespokojne siwki
pomknęły po brukowanej ulicy.
- Niech się pani nie boi - zwrócił się do Debory. - Trochę są
podenerwowane.
- Jak pan je umie bez trudu utrzymać! - zawołała, tłumiąc
instynktowne pragnienie, by chwycić się krawędzi pojazdu.
Uśmiechnął się, ale milczał. Szybko zakręcili w King Street
i ruszyli ku zachodowi.
Ruch na ulicy zmusił Ravenscara do skupienia uwagi na
powożeniu, bo siwki, choć doskonale ułożone, najpierw próbowały
wyprzedzić wóz wlokący się skrajem ulicy, potem jakby dla żartu
odskoczyły na widok lektyki, a wreszcie uznały, że białe słupki
połączone łańcuchami, które odgradzały chodnik od jezdni są dla
nich wyzwaniem. Ale bez kłopotu dotarli do bramy Hyde Parku,
a na jego rozległych terenach uspokoiły się i ciągnęły raźno do
przodu.
W parku były liczne ekwipaże, parę faetonów i kilka kariolek.
Ravenscar, dotykając dłonią kapelusza, nieustannie witał zna-
66
i •
i'
HAZARDZISTKA
jomych, ale dopiero w ustronniej szym miejscu zwrócił się
do swej towarzyszki.
- Czy pani wygodnie, panno Grantham?
- Bardzo. Pański pojazd ma doskonałe sprężyny. Czy używa
go pan w wyścigach?
- Och, nie! Mam inny, specjalnie zbudowany.
- Czy pan wygra? - zapytała, spoglądając na niego z lekkim
uśmiechem.
- Mam nadzieję. Czy zamierza pani obstawić moje siwki?
- Oczywiście! Ale muszę przyznać, że nigdy mi nie dopisuje
szczęście i najprawdopodobniej przyniosę panu pecha.
~ Tego się nie boję. Rzeczywiście, ubiegłej nocy fortuna była
dla pani niełaskawa, ale mam nadzieję, że karta się odwróci.
- Obawiam się, że wina leżała po stronie moich umiejętności,
a nie braku szczęścia - przyznała.
- Możliwe. - Zręcznie ściągnął wodze, gdy wyprzedzali gig,
a potem znów je poluzował, gdy pomknęli do przodu. - Może
pech panią opuści. W przeciwnym bowiem razie mogłoby się to
zakończyć bardzo źle dla pani uroczego przedsięwzięcia.
- Rzeczywiście - przyznała z pewnym smutkiem. - Panuje
powszechne przekonanie, że kasyno to dla właściciela kura
znosząca złote jajka.
- Czyżby było inaczej, panno Grantham?
- Niestety tak.
Odwrócił się, by na nią popatrzeć i zapytał z gwałtownością,
która zbiła ją z tropu:
- Czy ma pani długi?
Była taka zdziwiona, że przez chwilę nic odpowiadała.
- Co pana skłoniło do zadania takiego pytania? - powiedziała
wreszcie zduszonym głosem.
- To nie jest odpowiedź - zauważył.
- Nie widzę powodów, dla których miałabym jej panu udzielić.
- W takim razie rozproszę pani skrupuły informując, że zdaję
sobie sprawę z sytuacji, w której się pani znalazła.
67
GEORCETTEHEYER
Obrzuciła go zdumionym spojrzeniem.
- Doprawdy nie wiem, dlaczego miałby pan cokolwiek wie
dzieć o mojej sytuacji!
- Pani, a może raczej pani urocza ciotka, jest dłużniczką
hrabiego Ormskirk.
- To on panu powiedział? - wykrztusiła zawstydzona.
- Wręcz przeciwnie, mój młody kuzyn.
- Adrian! - zawołała. - Pan się myli. Adrian nic nie wie
o zależności mojej ciotki od hrabiego.
Ściągnął lejce, zmuszając konie do wolniejszego biegu. Uważał
ją za dobrą aktorkę, dlatego odezwał się złośliwym tonem.
- To pani się myli. Mablethorpe zrobił na mnie wrażenie
wyjątkowo dobrze poinformowanego.
- Kto mu powiedział? - nalegała.
- Wolałaby pani, żeby nie wiedział o pani długach u Ormskir-
ka? - Uniósł brwi. - W pełni doceniam pani delikatność.
- Wolałabym, żeby nikt o nich nie wiedział! - .rzuciła
z przejęciem. - Czy mam rozumieć, że Ormskirk mu się zwierzył?
Bardzo mało prawdopodobne!
- Nie, o ile dobrze zrozumiałem, to pani przyjaciel, pan
Kennet, oświecił Adriana.
Zagryzła wargi i przez dłuższą chwilę milczała bardzo zmie
szana. Wreszcie się odezwała z wystudiowaną swobodą.
- Och, nawet jeśli, to i tak nie rozumiem, dlaczego miałoby to
pana interesować.
- Może mógłbym panią wybawić z trudności.
Na moment ogarnęło ją przerażenie, że ma zamiar złożyć jej
nieprzyzwoitą propozycję i zacisnęła dłonie na kolanach. Już ją
to nieraz spotkało. Wiedziała, że to, co robi w domu ciotki,
naraża ją na takie nieprzyjemności, i nigdy nie pozwoliła sobie
na zbytnie przejmowanie się nimi; zwykle obracała wszystko
w żart, ale tym razem z całej duszy pragnęła, by Ravenscar nie
okazał się taki sam jak inni mężczyźni. Przypomniała sobie
jednak twarde spojrzenie jego oczu i zdobyła się na pytanie:
68
HAZARDZISTKA
-
Dlaczego?
- A jakiej odpowiedzi się pani spodziewa? - zapytał. - Służę
uprzejmie, ale przyznam, że nie jestem wojowniczo nastawiony.
Była tak zdumiona, że odpowiedziała równie obcesowo jak on.
- Nie rozumiem pana! Poznaliśmy się zaledwie wczoraj i nie
przypuszczam... Mówiąc bez ogródek, sądzę, że nie przypadłam
panu do gustu. A jednak dziś mi pan oświadcza, że mógłby mnie
pan, wedle pana określenia, wybawić z trudności!
- Pod pewnymi warunkami, panno Grantham.
- Doprawdy. A pod jakimi?
- Zna je pani równie dobrze jak ja. Jednak wyrażę się jasno.
'
Jestem gotów sowicie panią wynagrodzić za wszelkie rozczaro-
wania, jakich mogłaby pani doznać, rezygnując z wszelkich
pretensji do majątku i serca mego kuzyna.
Tak bardzo przywykła traktować zadurzenie lorda Mablethor-
pego z przymrużeniem oka, że ta przemowa zrobiła na niej
piorunujące wrażenie. Przez dłuższy czas nie potrafiła wykrztusić
słowa. W jej piersiach szalał wir uczuć, w głowie bezładnie
plątały się myśli. Poczucie najgłębszego upokorzenia walczyło
z gwałtownym pragnieniem uderzenia w twarz Ravenscara. W ten
sposób bez zbędnych słów przekonałaby go, że woli umrzeć starą
panną niż poślubić jego kuzyna. Z największym trudem po-
. wstrzymała płacz. Opanowała się jednak i w jej sercu zrodziło się
postanowienie ukarania Maksa w najbardziej okrutny z dostępnych
jej sposobów. Podjęła zupełnie nielogiczną decyzję, by mu
udowodnić, że jest tak zła, jak to sobie wyobraził, a może nawet
gorsza. Bez oporu zrezygnować z pretensji do majątku i serca
lorda Mablethorpego, jak to określił, to oczywiście żadna kara.
Uznała, że powinna też zapomnieć o rozkoszy wymierzenia mu
policzka. Pokonawszy ucisk w gardle, odezwała się w miarę
opanowanym głosem.
- Proszę mi powiedzieć, panie Ravenscar, ile pańskim zdaniem
wynosi to sowite wynagrodzenie?
- Na przykład pięć tysięcy funtów?
GEORGETTE HEYER
-
Doprawdy, pan raczy żartować! - prychnęła nieco wymu
szonym śmiechem.
- Wysoko ceni sobie pani swe wpływy - oświadczył ponuro.
- Oczywiście. Pański kuzyn jest bardzo mi oddany.
- Mój kuzyn, panno Grantham, jest niepełnoletni.
- Och, ale już niedługo. Jestem cierpliwa. Potrafię zaczekać
dwa miesiące, zapewniam pana.
- Bardzo dobrze. Nie będę się z panią targował. Podwajam
cenę za uwolnienie Adriana.
Usadowiła się wygodniej i zmusiła do uśmiechu. Ravenscar
zauważył uśmiech, ale nie dostrzegł groźnego migotania w oczach.
- Grosze, panie Ravenscar - rzuciła miękko.
- Panno Grantham, bez przesady. Nie dostanie pani ode mnie
ani pensa więcej, nie traćmy więc czasu na targi!
- Ale proszę się tylko zastanowić. - Poprawiła irchowe
rękawiczki. - Za jednym zamachem pozbawia mnie pan i fortuny,
i tytułu!
- Pozwolę sobie panią uspokoić, nie ma pani najmniejszej
szansy na dostanie ani tego tytułu, ani tej fortuny! - oświadczył
nieprzyjemnym tonem.
- Drogi panie, proszę mi wierzyć, pan za nisko ocenia moją
inteligencję - skarciła go łagodnie. - Nie oferowałby mi pan
pieniędzy, gdyby mógł pan oderwać ode mnie Adriana w inny
sposób. Mam pana w ręku i pan to dobrze wie.
- Jeżeli pani odrzuci moje warunki, to szybko się pani przekona
o swej pomyłce! - W twardym głosie Maksa brzmiał gniew.
- Nonsens! - zimno stwierdziła Debora. - Błagam, niech pan
będzie rozsądny! Chyba nie uważa mnie pan za tak głupią, bym
za marne dziesięć tysięcy funtów pozwoliła wymknąć się z rąk
tak korzystnemu małżeństwu!
. - Ile pani ma lat?
- Dwadzieścia pięć, panie Ravenscar.
- Dobrze radzę, niech pani przyjmie moją propozycję. Nic
dobrego nie przyjdzie z małżeństwa z chłopcem, który niedawno
70
HAZARDZISTKA
wyszedł spod opieki guwernerów. Proszę to dokładnie przemyśleć.
Cielęca miłość Adriana szybko minie.
- Bardzo możliwe - przyznała. - Ale nie spodziewam się, by
stopniała w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Dołożę wszelkich
starań, by ją umocnić.
Z zadowoleniem stwierdziła, że się jej udało go rozwścieczyć.
Zadrżały mu kąciki ust; w jego oczach widziała pragnienie krwi
i zastanawiała się, czy może pewnego dnia ktoś odnajdzie jej
ciało w mało uczęszczanym zakątku parku.
- Skoro rozmawiamy otwarcie, to postawię sprawę jasno: nie
powstrzymam się przed żadnym krokiem, by nie dopuścić do
małżeństwa kuzyna z kobietą pani pokroju!
Aż się zachłysnęła powietrzem, ale szybko odzyskała panowa
nie nad sobą.
- To wzruszające, panie Ravenscar, ale nic pan nie może
zrobić!
- Przekona się pani.
- Pan jest doprawdy nierozsądny. - Ziewnęła, udając znudze
nie. - Cóż się ze mną stanie, jeśli wypuszczę z rąk pańskiego
kuzyna? Postanowiłam, że nadszedł czas, bym zatroszczyła się
o siebie i zdobyła szacunek w świecie.
- Skoro wspomniała pani o szacunku - powiedział z odrazą
- to, o ile dobrze zrozumiałem, plan Ormskirka dotyczący pani
przyszłości doskonale to pani zapewni.
Znów zaswędziały ją ręce, by go uderzyć, ale powstrzymała się
niezwykłym wysiłkiem woli. Tylko lekkie drżenie głosu zdradzało
jej wściekłość.
- Ale nawet pan zdaje sobie sprawę, że w porównaniu
z oświadczynami pańskiego kuzyna, blednie nader atrakcyjna
propozycja hrabiego Ormskirka. I przyznaję, że mam wielką
ochotę zostać lady Mablethorpe.
- Nie wątpię - rzucił ostro. - Na Boga, gdyby to ode mnie
zależało, kobiety pani pokroju smagano by, wlokąc za wozem po
ulicach miasta.
71
GEORGETTE HEYER
- Och, jaki pan bojowy - powiedziała z zachwytem. - I wszys
tko dlatego, że chcę wstąpić na drogę cnoty! Moim zdaniem będę
doskonałą żoną dla Adriana.
- Żona z szulerni! - wykrzyknął. - Jedna z kokot! Zapomina
pani, że miałem wątpliwą przyjemność obserwować panią w jej
naturalnym otoczeniu. Czy sądzi pani, że pozwolę temu młodemu
głupcowi całkowicie zniszczyć sobie życie przez ślub z panią?
Szybko się pani przekona o błędzie, gdy mnie pani lepiej pozna!
- Czcze pogróżki, pani Ravenscar. - Wzruszyła ramionami.
- Radzę, żeby pan mnie lepiej poznał.
- Niech mnie ręka boska broni! - warknął. - Wystarczy mi to,
czego się dowiedziałem dziś rano, by stwierdzić, że mojego
kuzyna nie może spotkać gorsze nieszczęście nad związek
z panią!
- I dziesięć tysięcy funtów to wszystko, co pan oferuje, by
wybawić go od tak straszliwego losu?
Obrzucił ją krytycznym spojrzeniem, jakby obliczał jej wartość.
- Ciekawe, na jaką kwotę pani siebie ocenia, panno Grantham.
Udawała, że się chwilę nad tym zastanawia.
- Doprawdy, nie wiem. Pan traktuje tę znajomość tak bardzo
poważnie, że byłabym zupełną gąską, gdybym przyjęła mniej niż
dwadzieścia tysięcy funtów.
Zawrócił konie, które znów ruszyły kłusem.
- Dlaczegóż poprzestać na tak drobnej kwocie? - Parsknął
śmiechem.
- Przyznam szczerze, że nie zamierzam - rzuciła pogodnie.
- Im bliżej do urodzin Adriana, tym wyżej pójdzie moja cena.
Przez dłuższą chwilę powoził w milczeniu, patrząc przed siebie.
- Jakie śliczne są te drzewa - zauważyła panna Grantham
rozmarzonym tonem.
_ Nie zareagował, lecz jeszcze raz popatrzył z góry na Deborę.
- Jeżeli obiecam wypłacić pani dwadzieścia tysięcy funtów,
czy uwolni pani mego kuzyna? - spytał gwałtownie.
Panna Grantham przechyliła główkę na bok.
72
HAZARDZISTKA
-
Przyznaję, taka suma to duża pokusa. A jednak... - urwała
niezdecydowana. - Nie, jednak wolę wyjść za Adriana.
- Pożałuje pani tej decyzji - oświadczył, pozwalając wierz
chowcom pomknąć jak wiatr.
- Och, nie sądzę! Przecież Adrian to uroczy młodzieniec
i małżeństwo dostarczy mi wielu przyjemności, nie wspominając
o znacznych sumach na drobne wydatki. Mam nadzieję, że będzie
pan jednym z naszych pierwszych gości w posiadłości Mable-
thorpego - dodała wdzięcznym tonem. - Zobaczy pan wtedy,
jaka ze mnie będzie doskonała żona jego lordowskiej mości.
Nic na to nie odparł, więc po dłuższej chwili milczenia
ciągnęła dalej:
- Oczywiście, nim będę gotowa na przyjęcie gości, będziemy
musieli dokonać wielu zmian w majątku. Słyszałam, że wszystko
jest tam niesłychanie staromodne. Tak samo jak i w rezydencji
w Londynie. Ale mam wyjątkowy talent w urządzaniu domów
i bez wątpienia uda mi się szybko osiągnąć przyzwoity poziom.
Jedynie pogardliwe wygięcie warg Ravenscara świadczyło
o tym, że słucha jej słów.
- Mam zamiar też wprowadzić grę w faro - ciągnęła. - Oczy
wiście tylko dla wybranych i za zaproszeniami. Żeby odnieść
sukces, trzeba mieć pozycję w świecie, a to da mi Adrian. Założę
się, że nim minie rok, mój salon będzie najpopularniejszy
w towarzystwie!
- Jeżeli sądzi pani, że wspominając o tym, podbije cenę, to
traci pani czas! - powiedział Maks. - Wcale mnie nie dziwią pani
plany na przyszłość. - Ponieważ zbliżali się do bram parku,
ściągnął wodze, zmuszając konie do stępa. - Miała pani szansę
na zdobycie pieniędzy i postanowiła ją pani odrzucić. Zatem
wycofuję moją propozycję.
Zdziwiła się, ale nie pokazała tego po sobie.
- Nareszcie mówi pan jak na rozsądnego mężczyznę przystało.
Pogodził się pan z tym, co nieuniknione.
Przejechali przez bramę i skręcili na wschód, nie zwracając
73
GEORGETTE MEYER
uwagi na innych, więc na ich głowy posypały się przekleństwa
tragarzy, woźnicy dyliżansu i staruszka, który nieopatrznie
próbował przejść na drugą stronę ulicy.
- Znów się pani myli. Postanowiła pani stanąć ze mną do
walki i przekona się pani, co to oznacza. Muszę przyznać, że
z najwyższą niechęcią złożyłem pani tę propozycję. Napychanie
kabzy heterze jest całkowicie wbrew moim zasadom - to mówiąc
spojrzał na nią i w jej oczach dostrzegł płomień tak wielkiego
gniewu, że na chwilę stracił pewność siebie. Ale nim zdołał
nabrać podejrzeń, rozproszyła je, wybuchając śmiechem i prze
słaniając oczy powiekami o długich rzęsach.
Resztę drogi do St James's Square odbyli w milczeniu.
Kiedy kariolka zatrzymała się przed domem, panna Grantham
zdjęła derkę okrywającą kolana i odezwała się z udaną sło
dyczą:
- Bardzo miła przejażdżka, panie Ravenscar. Dziękuję panu
za tę okazję do bliższego poznania. Jak sądzę, dzisiejszego ranka
oboje się czegoś nauczyliśmy.
- Czy potrafi pani wysiąść bez mojej pomocy? - zapytał ostro.
- Nie mogę wypuścić lejców z rąk.
- Oczywiście - zgrabnie zeszła z wysokiego pojazdu. - Żeg
nam, a może raczej au revoir?
Lekko uniósł kapelusz.
- Au revoir! - odparł i odjechał.
Silas Wantage otwierając drzwi przed Deborą, rzucił tylko
jedno spojrzenie na jej rumieńce.
- Co panią tak rozeźliło, panno Deb? - zapytał pogodnie.
- Nie jestem zła! ~ zawołała gniewnie. - A jeżeli przyjdzie
lord Mablethorpe, natychmiast daj mi znać.
- To i dobrze, bo już raz był i znów będzie. Niech skonam,
jak żyję, czegoś takiego nie widziałam.
- Wolałabym, żebyś nie używał tak okropnie wulgarnych
wyrażeń! - powiedziała Debora.
- Nie jest zła, o nie. - Wantage pokręcił głową. - Jakbym nie
74
HAZARDZISTKA
znał panienki od kołyski. Szanowna ciocia mówiła, że panicz
Chris przyjeżdża do miasta na urlop. Co panienka na to?
Debora nie miała jednak nic do powiedzenia na ten temat. Była
bardzo kochającą siostrą, ale w tej chwili obelgi Ravenscara
pochłaniały całą jej uwagę. Pobiegła do pokoju na półpiętrze,
który służył jako prywatny salonik. Lady Bellingham pisała
właśnie list, siedząc przy sekretarzyku o wiotkich nóżkach
umieszczonym obok okna. Na widok wchodzącej bratanicy
podniosła wzrok.
- Och, już z powrotem! Powiedz mi natychmiast, czy...
- urwała, widząc zagniewaną twarz dziewczyny. - Kochanie
- dodała smutniej - co się stało?
Panna Grantham rozwiązała wstążki jednym gwałtownym
szarpnięciem i rzuciła kapelusz na krzesło.
- To najgorszy, najbezczelniejszy, najgłupszy, najbardziej
okropny mężczyzna na świecie! Ale ja mu odpłacę pięknym za
nadobne! Jeszcze pożałuje, że się ośmieiił... Nie będę miała
litości. Będzie się przede mną czołgał! Och, jestem tak wściekła!
~ Tak, kochanie, to widzę - słabym głosem powiedziała
ciotka. - Czyżby się do ciebie zalecał?
- Zalecał! - wykrzyknęła. - Nie, skądże! Inne marzenia
zaprzątają mu głowę! Jestem kokotą, droga ciociu. Kobiety mego
pokroju winno się smagać, wlokąc za wozem po ulicach.
- Wielkie nieba, czy on oszalał?
-
Ależ skąd! Jest tylko głupim, wstrętnym prostakiem! Niena
widzę go! Nie chcę go więcej widzieć na oczy!
- Cóż on takiego zrobił? - spytała lady Bellingham głęboko
zdumiona.
Panna Grantham zazgrzytała białymi ząbkami.
- Przybył ratować swego drogiego kuzyna z moich szponów!
Dlatego zaprosił mnie na przejażdżkę, Żeby mi ubliżyć!
- Tego się przecież obawiałaś - przyznała ciotka ze smutkiem.
Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi.
- Deb Grantham nie nadaje się na żonę dla lorda Mablethor-
75
GEORGETTE HEYER
pego! Ślub ze mną złamałby mu życie. Och, chce mi się krzyczeć
ze złości!
- Ale przecież sama to mówiłaś - ciotka zmierzyła ją zdziwio
nym spojrzeniem. - Pamiętam dokładnie...
- To nie ma najmniejszego znaczenia! On nie miał prawa tego
powiedzieć!
Lady Bellingham zgadzała się z tym całym sercem i dopiero
po dłuższym czasie obserwowania, jak jej bratanica miota się po
pokoju, ośmieliła się zapytać, co się wydarzyło w trakcie
przejażdżki.
Panna Grantham zatrzymała się gwałtownie i odpowiedziała
drżącym głosem:
- Próbował mnie przekupić!
- Próbował cię przekupić, żebyś nie wyszła za Adriana?
- spytała ciotka. - Ale jakie to dziwne, skoro sama nie masz
najmniejszego zamiaru tego robić! Skąd mu coś takiego przyszło
do głowy?
- Nie mam pojęcia i nic mnie to nie obchodzi - skłamała Deb.
- Miał czelność zaoferować mi pięć tysięcy funtów, żebym
zrezygnowała, słyszałaś o czymś takim!, z wszelkich pretensji do
majątku i serca Adriana!
Na twarzy damy najpierw pojawiła się nadzieja, a potem
rozczarowanie.
- Pięć tysięcy! Przyznaję, że go o coś takiego nie podej
rzewałam.
- A ja na to, że chyba sobie ze mnie kpi - ciągnęła Debora
z zadowoleniem.
- Moja droga, doskonała odpowiedź. Cóż za niecna pro
pozycja.
- Wtedy podwoił sumę.
,- Dziesięć tysięcy - wykrztusiła ciotka słabym głosem, upusz
czając sakiewkę. - Deb, nie podnoś tego, nieważne. I co na to
powiedziałaś?
- Grosze - odparła Debora.
76
HAZAROZISTKA
\
Ciotka zamrugała oczami.
-
Grosze.., Czy naprawdę uważasz to za... grosze, moje
złotko?
- Naprawdę tak powiedziałam. I że nie wypuszczę Adriana za
nędzne dziesięć tysięcy. Jaką mi to sprawiło przyjemność!
- Tak, oczywiście, kochanie, ale czy to było mądre, jak
sądzisz?
- Och, i co on może zrobić? - prychnęła pogardliwie dziew-
czyna. - Wtedy rozzłościł się prawie tak bardzo jak ja i wcale
tego nie ukrywał. Tak się ucieszyłam, widząc jego wściekłość.
Wspomniał też Ormskirka. Gdybym była mężczyzną, natychmiast
bym go wyzwała na pojedynek i nadziała na szpadę, i jeszcze raz,
i jeszcze!
Lady Bellingham, która wyglądała na wstrząśniętą do głębi,
łamiącym się głosem wyjaśniła, że nie można trzykrotnie razić
przeciwnika.
- Przynajmniej tak mi się wydaje - dodała. - Oczywiście
nigdy nie byłam obecna przy pojedynku, ale jak wiesz, są tam
zawsze sekundanci i na pewno by cię powstrzymali.
- Nikt by mnie nie powstrzymał! - krzyknęła żądna krwi Deb.
- Pokroiłabym go na plasterki!
- Nie wiem doprawdy, skąd ci przychodzą do głowy myśli tak
nieprzystojne damie - westchnęła ciotka. - Mam nadzieję, że mu
tego nie powiedziałaś?
- Nie, ale wspomniałam, że będzie ze mnie doskonała żona
dla Adriana. To go jeszcze bardziej rozgniewało. Myślałam, że
mnie udusi. Ale tego nie zrobił. Zapytał, na ile siebie oceniam.
W oczach lady Bellingham zajaśniał płomyk nadziei.
- I cóż na to odpowiedziałaś?
- Że byłabym gąską, gdybym przyjęła mniej niż dwadzieścia
tysięcy!
- Mniej niż... Złotko, gdzie moje sole? Robi mi się słabo!
Dwadzieścia tysięcy! Toż to fortuna! Pewnie pomyślał, że
zwariowałaś!
77
GEORCETTE HEYER
- Możliwe, ale powiedział, że tyle mi zapłaci, jeżeli zrezygnuję
z Adriana.
Lady Bellingham osunęła się na krzesło, wąchając sole.
- I wtedy oświadczyłam, że jednak wolę wyjść za Adriana
- zakończyła panna Grantham, wspominając tę chwilę z niemałą
rozkoszą.
Z ust przejętej do głębi damy wydobył się jęk, a zaintrygowana
dziewczyna zwróciła wzrok w jej kierunku.
- Mablethorpe zamiast dwudziestu tysięcy? - zapytała drżącym
głosem. - Ale przecież stanowczo mi oświadczyłaś, że za niego
nie wyjdziesz!
- Oczywiście, że nie - rzuciła Debora niecierpliwie. - Chyba
żebym to zrobiła pod wpływem impulsu - dodała z nagłym
błyskiem w oku.
- Deb, któraś z nas zwariowała! Albo ty, albo ja! - orzekła
lady Bellingham, odkładając sole. - To dla mnie za wiele. Głowa
mi pęka! Mogłybyśmy wyjść z tarapatów! Zadzwoń po służbę,
muszę zażyć lekarstwo!
Debora popatrzyła na nią w osłupieniu.
- Ciociu Elizo! Chyba nie sądziłaś... Przecież nie mogło ci
przejść przez myśl, że pozwoliłabym się przekupić temu okro
pnemu mężczyźnie? - wykrztusiła.
- Chris mógłby się przenieść do kawalerii! Nie wspominając
już o pożyczce hipotecznej! - rozpaczała lady Bellingham.
- Chris płacący... takimi pieniędzmi? Wolałby wystąpić
z armii!
- Cóż, moja droga, nie ma potrzeby używać określeń w tak
złym guście. Zwłaszcza że i tak nie chcesz młodego Mable-
thorpego.
- Ciociu, przecież nie chciałabyś, żebym przyjęła łapówkę!
- Droga Deb, oczywiście, że zwykła łapówka nie wchodzi
w grę! Absolutnie! Ale dwadzieścia tysięcy! Och, sama nie wiem!
- Nigdy w życiu nie usłyszałam takiej obelgi! - gorączkowała
się Debora.
78
HAZARDZISTKA
-
Nie nazywaj takiej sumy obelgą! - protestowała lady.
- Gdybyś tylko nie była tak impulsywna! Pomyśl o swoim
i biednym bracie! Przyjeżdża do domu na urlop, a do tego podobno
się zakochał. Cóż za fatalny zbieg okoliczności. Bardzo łatwo
rozprawiać o obelgach, ale trzeba być praktycznym. Groszek za
siedemdziesiąt funtów, a ty ciskasz na wiatr dwadzieścia tysięcy!
I skończysz, wpadając w łapy Ormskirka! Jasno to widzę. Moja
jedyna nadzieja w tym, że tego nie dożyję, bo już dostaję
spazmów. - To mówiąc, zamknęła oczy, najwyraźniej czując
zbliżający się koniec.
- Wcale tego nie żałuję - broniła się Debora. - To on
pożałuje, że się ośmielił uznać mnie za kreaturę, która poluje na
głupiego chłopca, żeby się za niego wydać.
To oświadczenie sprawiło, że lady Bellingham otworzyła oczy
i odezwała się zdumionym tonem:
- Ale przecież powiedziałaś mu, że wyjdziesz za Adriana!
- Tylko tak mu powiedziałam. To o niczym nie świadczy.
- Jak on może myśleć inaczej, skoro to właśnie usłyszał
z twoich ust!
- I jeszcze dodałam, że gdy zostanę lady Mablethorpe, to
będzie się u mnie grało w faro - przytaknęła, wspominając
z przyjemnością tę chwilę. - i że całkowicie przerobię wiejską
rezydencję. Popatrzył na mnie tak, jakby chciał mnie uderzyć!
Lady Bellingham nie mogła od niej oderwać zafascynowanego
spojrzenia.
- Deb, ale to przecież... raczej wulgarne zachowanie.
- Tak, wspięłam się na szczyty ordynarności i będę jeszcze
bardziej prostacka!
- Ale dlaczego? - pisnęła ciotka.
Panna Grantham przełknęła ślinę i zalała się rumieńcem.
- Żeby mu dać nauczkę - wyznała.
Lady Bellingham znów się osunęła na oparcie krzesła.
- Cóż za pożytek z dawania ludziom nauczki? A poza tym
czego Ravenscar miałby się nauczyć? Mam tylko nadzieję, moje
79
GEORCETTE HEYER
kochane dziecko, że nie dostałaś udaru słonecznego. Bo moim
zdaniem tylko to może tłumaczyć twoje dziwaczne zachowanie.
- Chcę go ukarać - jęknęła Debora. - Ależ się rozzłości, gdy
się dowie, że Adrian planuje ślub ze mną. Wtedy zapewne
podejmie gwałtowne kroki.
- Zaproponuje ci więcej pieniędzy? - spytała lady, odzyskując
nieco siły.
- Nawet gdyby dał mi sto tysięcy funtów i tak rzuciłabym mu
je w twarz! - zawołała panna Grantham.
- Deb, to bluźnierstwo - oświadczyła zdruzgotana ciotka.
- Ty dziwaczko, a pomyślałaś, co się stanie ze mną? Przypomnij
sobie tylko te wstrętne rachunki.
- Wiem, ciociu Lizzie. - Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. ~ Ale
naprawdę nie mogłam postąpić inaczej.
- W takim razie będziesz musiała wyjść za Mablethorpego
- oświadczyła dama z rozpaczą.
- Nie wyjdę.
- W głowie mi się kręci - poskarżyła się ciotka przyciskając
dłoń do czoła. - Najpierw mówisz, że Ravenscar pożałuje,
usłyszawszy o twym rychłym ślubie z Adrianem, a teraz twier
dzisz, że za niego nie wyjdziesz!
- Będę udawać, że przyjęłam oświadczyny - wyjaśniła panna
Grantham - a w końcu za niego nie wyjdę.
- To bardzo niecny postępek! - zawołała ciotka. - Spłatać
biednemu chłopcu takiego figla!
- Tak, ale nie sądzę, żeby się tym przejął. - Panna Grantham
wyglądała na dręczoną wyrzutami sumienia i nerwowo okręcała
w palcach wstążki. - Myślę nawet, że się ucieszy, gdy się mnie
w końcu pozbędzie, bo idę o zakład, -że rychło zakocha się
w innej, a ja wcale nie zamierzam miło go traktować! A poza tym
- dobrze mu tak, skoro ma tak wstrętnego kuzyna - zakończyła
z ogniem w oczach.
6
Kiedy lord Mablethorpe ponownie odwiedził dom przy
St James
ł
s Square, ku swemu zdumieniu zastał pannę Grantham
w bardzo dobrym nastroju. Tak się przyzwyczaił do żartów
i kpin z uwielbienia, jakim ją darzył, że nie wierzył własnym
uszom, gdy w po zwykłych wyznaniach wieczystej miłości,
pozwoliła mu ująć białą dłoń i obsypywać gorącymi poca
łunkami.
- Och, Deb! Moja ty cudowna, najdroższa! Gdybyś tylko
zgodziła się mnie poślubić! ~ wyszeptał namiętnie.
Pieszczotliwie dotknęła Soków na pochylonej głowie.
- Może się zgodzę, Adrianie.
Natychmiast chwycił ją w ramiona.
- Deb! Nie żartujesz? Mówisz poważnie?
Oparła dłonie na jego torsie, utrzymując dystans. Był tak
młody i tak rozbrajający, że jej serce wezbrało współczuciem.
Poniechałaby może ukarania jego kuzyna, gdyby nie przypomniała
sobie w tym momencie przepowiedni Ravenscara, że młodzieńcze
amory nie potrwają długo. Wiedziała dostatecznie dużo o naturze
młodych chłopców, żeby przyznać Maksowi rację i nawet się
zastanawiała, czy Adrian wytrwa dwa miesiące. Dlatego pozwoliła
mu się pocałować, a był to bardzo niezdarny pocałunek, i dała do
zrozumienia, że nie żartowała.
Natychmiast zaczął robić plany na przyszłość. Przede wszystkim
81
GEORGETTE HEYER
jak najszybszy ślub w tajemnicy. Deborze dużo czasu zajęło
przekonanie go, że nawet przez chwilę nie powinni brać pod uwagę
zachowania tak niegodnego. Gorąco argumentował, ale szybko
zrezygnował ze swego pomysłu, gdy mu uświadomiła, jak bardzo
by w ten sposób uwłaczył swej przyszłej żonie. Postanowił żadnym
postępkiem nie dać okazji do podejrzenia, jakoby wstydził się
panny Grantham. Nalegał, by Debora zgodziła się na ogłoszenie
ich zaręczyn na łamach „London Gazette", i z trudem go
powstzymała, by natychmiast nie pobiegł do redakcji. Przecież
jako niepełnoletni młodzieniec ryzykuje to, iż w następnym
numerze jego matka wydrukuje dementi. Zgodził się, że to byłoby
bardzo niedobre, i przyznał, iż lady Mablethorpe jest zdolna to tak
błyskawicznej i upokarzającej reakcji. Ale uznał za właściwe
powiadomienie krewnych o planowanym związku i błagał Deborę
o zgodę. Właściwie nie miała zamiaru się zgodzić, ale podejrzewa
jąc, że to lady Mablethorpe kryła się za niecnym postępowaniem
Ravenscara, przystała niechętnie. Oświadczyła, że Adrian może
powiedzieć matce, ale wyłącznie w tajemnicy.
- Obawiam się, że będzie bardzo niezadowolona, a chyba nie
chciałbyś wystawić mnie na jej gniew, prawda?
Oczywiście, że nie! Wcale tego nie chciał! Ona jak zawsze
miała rację.
- Deb, chciałbym też powiedzieć o naszych zaręczynach
Maksowi. Zgadzasz się?
- Jak najbardziej! - zawołała Debora ze zgoła niepotrzebnym
naciskiem. - Z całego serca tego sobie życzę!
- Och, to bosko - po raz kolejny przycisnął jej dłoń do ust.
- Wiedziałem, że się temu nie sprzeciwisz. A właściwie, to on
zna moje uczucia; z Maksa jest wierny druh. Zawsze wyciąga
mnie z kłopotów i nie prawi kazań jak mój wuj. Ze wszystkiego
mu się zwierzam.
- Och! - zawołała panna Grantham.
- Bardzo go polubisz - zapewnił ją Adrian. - To mój najlepszy
przyjaciel. Zarządza również moim majątkiem.
82
HAZARDZISTKA
-
Och - powtórzyła panna Grantham.
- Tak, i między innymi dlatego powiedziałem mu o tobie,
najdroższa. Miałem nadzieję, że go przekonam, by wstawił się za
mną u mamy, ale się nie zgodził. Strasznie się wtedy na niego
rozzłościłem, lecz teraz przyznaję mu rację. Powiedziałem, że się
na nim zawiodłem, ale on się upierał, że jest wręcz przeciwnie,
i sama widzisz: wszystko się cudownie ułożyło!
- Upierał się, że jest wręcz przeciwnie? - zapytała dziwnym
głosem. - Zaiste!
Lord patrzył na nią błękitnymi oczami tak radośnie i z taką
ufnością, że powstrzymała słowa, które cisnęły się jej na usta.
- Dlaczego to powiedziałaś, Deb? Nie lubisz Maksa?
Opanowała się całym wysiłkiem woli. Z wielką radością
wyrzuciłaby z siebie listę obelg, którymi obrzucił ją Ravenscar.
Ale to zniszczyłoby ślepą ufność, którą Adrian pokładał w ku
zynie. Jeżeli rzeczywiście Ravenscar bardzo lubi Adriana, to
w ten sposób zrani go tak mocno, jak na to zasłużył. Niestety,
zraniłaby również i młodzieńca. Debora, zaiste heroicznie,
postanowiła zatrzymać w tajemnicy starcie z Ravenscarem.
Odparła więc, że jeszcze nie poznała go dostatecznie.
- Szybko temu zaradzimy - obiecał Adrian. - Poznasz też
Arabellę, jego przyrodnią siostrę. Właśnie dziś przyjeżdża do
Londynu, a jutro Maks zabierają na festyn do Vauxhall Gardens!
Maks to ponurak i sam za nicby się na coś takiego nie wybrał!
- Festyn? - zawołała Debora podejmując kolejną decyzję.
- Och, jak bardzo chciałabym tam pójść!
- Naprawdę? Serio? - dopytywał się Mablethorpe. - Nie
zapraszałem cię, bo jak dotąd nie godziłaś się nigdzie ze mną
wychodzić. Ale z rozkoszą będę ci towarzyszył. Wynajmiemy
łódź przy moście westminsterskim, zamówię wcześniej lożę
w ogrodach i spędzimy uroczy wieczór!
Nieco mniej entuzjastycznie odniósł się do sugestii, że Lucius
Kennet i jakaś inna dama powinni się do nich przyłączyć, ale gdy
uświadomiła mu, że nie powinna przebywać samotnic w jego
83
GEORGETTE HEYER
towarzystwie, szybko ustąpił i rychło poszedł, by zająć się
zorganizowaniem wyprawy.
Panna Grantham również poczyniła pewne przygotowania.
Przede wszystkim natychmiast udała się na Bond Street, żeby
nabyć kolorowe wstążki i strój równie szokujący jak ulubione
ubrania jej ciotki. Uznała wreszcie, że makowe wstążki przy
sukni w biało-zielone paski, głęboko wydekoltowanej i na tyle
krótkiej, na ile pozwalała moda, stworzą kreację wszystkim
rzucającą się w oczy. Miała nadzieję, że będzie wyglądała jak
uosobienie wulgarności, a z całą pewnością wrażenie to wzmocni
nakrycie głowy złożone z koronki, pęku wstążek i trzech
najdłuższych strusich piór w całym mieście.
Lucius Kennet po raz drugi zjawił się na St James's Square
dopiero późnym wieczorem. Kiedy swobodnym krokiem wkroczył
do salonu, panna Grantham, stojąca za krupierem przy stole do
faro, podeszła do niego, by się przywitać, i szybko odciągnęła go
na stronę.
- Lucius - zaczęła gorączkowo. - Czy znasz jakąś wulgarną
wdowę?
- Pewnie. - Wybuchnął śmiechem. -I co chcesz, żebym z nią
zrobił, moja kochana?
- Nie musi być wdowa - ciągnęła Debora. - Tylko ciocia
zawsze powtarza, że często zadajesz się z wulgarnymi wdowami,
pomyślałam więc... Widzisz, jutro idę z młodym Mablethorpem
na festyn do Vauxhall i będę cię potrzebować. Oczywiście
z wdową.
Lucius niecierpliwie oczekiwał wyjaśnień. Panna Grantham
miała zwyczaj zwierzania mu się ze wszystkich swych kłopotów,
dlatego i tym razem zabrała go do sąsiedniego salonu i ze
szczegółami opowiedziała wydarzenia dnia. Aż zagwizdał, słysząc
o odrzuconej sumie dwudziestu tysięcy funtów, ale obdarzony
poczuciem humoru zachwycił się planowaną zemstą i przyznał,
że rozumie, dlaczego przedkłada ją nad gotówkę. Przyrzekł, że
stawi się w loży Mablethorpego z wdową, która doskonale spełni
84
HAZARDZISTKA
swe zadanie i śmiejąc się podszedł do dżentelmenów siedzących
przy okrągłym stole, by oddać się hazardowi.
Ravenscar zaś, który odjechał pieniąc się z wściekłości, równie
gorąco poprzysiągł zemstę. Maks, gdy był jeszcze młodzieńcem,
objął w posiadanie fortunę Ravenscarów, już od dawna więc
przyzwyczaił się do postępowania wyłącznie wedle własnej woli.
Złość na inną osobę stanowiła dla niego zupełnie nowe doświad
czenie, przyzwyczaił się bowiem do komplementów i jawnych
pochlebstw, którymi pogardzał. Macocha i ciotka rychło przeko
nały się o jego stanowczości i podejmowały jedynie nieśmiałe
próby wpływania na jego decyzje. Dlatego też nawet przez myśl
mu nie przeszło, że może mu się sprzeciwić panna z kasyna i nie
zaplanował niczego na tę okoliczność. W równym stopniu zdumiał
go i rozzłościł upór panny Grantham. Jego duma, zadraśnięta na
samym początku koniecznością przekupienia takiej kreatury,
została poważnie zraniona, a gojenie mogło potrwać długo.
Myślał o niej równie źle jak ona o nim i przysiągł, że wydobędzie
Adriana z jej szponów i nie pozwoli, by dostał się jej choć
złamany szeląg.
Choć wrzał gniewem, to jednak potrafił poskromić to uczucie,
jak słusznie bowiem odgadła panna Grantham, był rozsądnym,
a do tego twardym i przebiegłym człowiekiem. Rozważywszy
spotkanie z Deborą, musiał przyznać przed sobą, że jej zachowanie
okazało się nie tyle nieoczekiwane, co zupełnie niezrozumiałe.
Złość wywołana oporem, a do tego przekonanie, że nie ma zbyt
wysokiej ceny za wyplątanie Adriana z niefortunnego związku,
skłoniły go do złożenia ostatniej propozycji. Natychmiast jej
pożałował, bo- dwadzieścia tysięcy stanowiło zgoła fantastyczną
sumę. Zawrotna wysokość oferowanej kwoty winna przynajmniej
na chwilę odebrać pannie Grantham głos. Oczywiście udawała,
że się zastanawia, ale Maks przejrzał jej grę. Ani przez moment
nie miała zamiaru zrezygnować z Adriana.
Obserwując jej zachowanie wobec kuzyna, Ravenscar przekonał
się, że nic do niego nie czuje. W takim razie postanowiła zdobyć
85
GEORGETTE HEYER
tytuł i miejsce w wyższych sferach. Przyznał przed sobą, że
w czasie ich pierwszego spotkania nie podejrzewał jej o coś
takiego. Pamiętał nawet, jak go to przyjemnie zaskoczyło. Patrzyła
rozmówcy prosto w oczy i zachowywała się swobodnie, naturalnie,
zupełnie inaczej niż w czasie ich późniejszej przejażdżki po
parku. Ravenscar zmarszczył brwi na wspomnienie gniewu, który
przez moment ujrzał w jej oczach. Gdyby zdarzyło się to
w innych okolicznościach, byłby pewny, że to gniew. Jednak
takie uczucie z pewnością obce jest osobie, która pełni tak
szczególną funkcję w przybytku ciotki, rozpala zmysły żółto
dzioba, ośmiela takiego łajdaka jak Ormskirk. Uznał więc, że
Debora prowadzi bardzo sprytną grę, i przyrzekł sobie w duchu,
iż popsuje jej szyki. Przeto układał plany, choć nurtowały go
wątpliwości, zwielokrotnione nieoczekiwanymi odwiedzinami
lorda Mablethorpego.
Jego lordowska mość złożył drugą poranną wizytę na Grosvenor
Square w niecałą godzinę po tym, jak Ravenscar powrócił do
domu z przejażdżki do wsi Kensington. Młodzieniec, usłyszawszy,
że kuzyn jest w bibliotece, nie czekał, aż go anonsują, lecz wpadł
tam bezcermonialnie, wołając już od drzwi:
- Maks! Proszę, nie gniewaj się na mnie, ale nie mogę iść
z tobą jutro do Vauxhall!
- Dobrze. Napij się madery.
- Kiedy muszę pędzić dalej. Chociaż najpierw chcę wznieść
toast.
Ravenscar nalał wino do dwóch kieliszków.
- Czy bardzo ważny? Posłać po burgunda?
- Nie, lubię twoją maderc - zaśmiał się Adrian. - Właśnie
wracam z St James'ś Square.
Maks już sięgał po kieliszek, ale zatrzymał się w pół ruchu.
Spod zmarszczonych brwi rzucił krótkie spojrzenie na młodzieńca.
- Doprawdy!
- Tak i natychmiast zajrzałem do ciebie. Muszę ci coś
powiedzieć.
86
HAZARDZISTKA
Ravenscar zesztywniał i odwrócił się do niego.
- Tak?
- Maks, ona się wreszcie zgodziła! - zawołał radośnie.
- Powiedziała, że za mnie wyjdzie, gdy tylko dojdę do pełnolet
ności!
Ravenscar ze zdumieniem w oczach wpatrywał się w ładną,
młodą twarz kuzyna.
- Tylko tyle? - zapytał z naciskiem.
- Na Boga, a czegóż jeszcze mógłbym od niej oczekiwać?
Ależ z ciebie tępak. Publiczne ogłoszenie zaręczyn uznała za
niemądre, ale zgodziła się, żebym powiedział tobie, no i oczywiś
cie mamie.
- Och, zgodziła się na to? Naprawdę uprzedziłeś ją, że mi
powiesz?
- Tak, a ona dodała, że mam jej błogosławieństwo. Maks,
jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! I „dlatego nie
mogę przyłączyć się do ciebie w Vauxhall. Wiem, że mnie
zrozumiesz! Deb marzy o festynie i mam jej towarzyszyć. Pędzę
teraz zamówić loże i kolację. Ale najpierw musimy wypić za
moje zaręczyny!
- Za twoje przyszłe szczęście - powiedział Ravenscar, unosząc
kieliszek.
Adrian wychylił do dna.
- To jedno i to samo! Muszę uciekać! Spotkamy się za
dzień lub dwa.
- Niewątpliwie w Vauxhall. Czy cenisz sobie moje rady?
- Dlaczego pytasz? Wiesz, że tak. - Adrian zatrzymał się
z dłonią na klamce i spojrzał przez ramię.
- Nic nie wspominaj matce.
- Och, za późno. Już jej powiedziałem. Oczywiście jej
się to nie spodobało, ale poczekaj, szybko zmieni zdanie,
jak pozna Deb!
Na szczęście bardzo się spieszył i nie ujrzał wyrazu twarzy
kuzyna. Pogarda i niedowierzanie tak bardzo wykrzywiły jego
87
GEORGETTE HEYER
rysy, że wyglądał wyjątkowo ponuro i na pewno przeraziłby
młodzieńca. Adrian odszedł nieświadom myśli Ravenscara, by
jak najstaranniej zorganizować rozrywkę dla panny Grantham na
następny wieczór.
Jego kuzynem natomiast miotały sprzeczne uczucia. Wściekłość
na pannę Grantham za tak zgrabnie zadany cios i za nierozsądne
zachęcanie Adriana do powiedzenia mu o zaręczynach walczyła
z wątpliwościami kiełkującymi w jego umyśle. Może Debora
starała się podbić swą cenę, ale jakże mogła mieć nadzieję na
sumę wyższą od tej, którą już jej zaoferował? Zastanawiając się
nad tym przypomniał sobie, jak przy pierwszym ich spotkaniu
nazwała go bogatym panem Ravenscarem. Słyszała, jak robił
szaleńczo śmiały zakład; może wyobraziła sobie, że jego słabość
do Adriana skłoni go do wyłożenia znacznej sumy za jego
wybawienie. Szybko przekona się o swej pomyłce!
Ale nie powiedziała Adrianowi o ich porannej przejażdżce po
parku. Nie zdołał odgadnąć motywów tego przemilczenia. Mło
dzieniec płonął tak silnym uczuciem, że z pewnością w jej obronie
był gotów na wszystko. Ona przecież wie, że nie musi się niczego
obawiać z jego strony i może mu wyznać całą prawdę. Cóż u licha
knuje? Jednym ciosem mogła zniweczyć cały wpływ, jaki on,
Maks, wywiera na Adriana, ale z niezrozumiałych przyczyn przed
tym się powstrzymała. Ravenscar, choć niechętnie, zaczął dociekać
sposobu myślenia panny Grantham.
Wiedząc, że Adrian poinformował rodzicielkę o zaręczynach
z Deborą, Maks przygotował się na nieuchronne spotkanie. Nim
dzień dobiegł końca, lady Mablethorpe zajechała karetą na
Grosvenor Square.
Zjawiła się tuż po przybyciu z uzdrowiska w Tunbridge Wells
pani i panny Ravenscar, zastała więc w holu sakwojaże, walizy
i pudła na kapelusze, które zmęczona służba starała się jak
najszybciej zanieść na właściwe miejsca. Poirytowana, bo zjawiła
się nie w porę, po chwili wahania postanowiła jednak zostać
i dała lokajowi swój bilecik, by go zaniósł do pana Ravenscara.
88
HAZARDZISTKA
Niemal od razu została zaprowadzona do salonu na piętro,
gdzie na satynowym szezlongu jej bratowa spoczywała z solami
trzeźwiącymi w dłoni; szklanka ratafii z wodą znajdowała się na
stoliczku obok. Przy oknie stała bratanica Arabella, urocze
stworzenie w sukience w kwiatki przybranej wstążkami i w za
chwycającym szaliczku wokół szyi, szczebiocząca do Ravenscara.
Dziewczyna nie przypominała matki, klasycznej piękności
o jasnej cerze i blond włosach oraz twarzy właściwie pozbawionej
wyrazu. Panna Ravenscar była drobną brunetką o żywej, psotnej
twarzyczce. Miała włosy niemal tak ciemne jak jej przyrodni
brat. Drobna, górna warga miała uroczy kształt, ciemnobrązowe
oczy migotały, a w kącikach ust pojawiały się zalotne dołeczki.
Widząc ciotkę w drzwiach, natychmiast do niej podbiegła.
- Och, moja droga ciocia Selina! Tak się cieszę, że cię znów
widzę! Och, najdroższa ciotuniu, nigdy w życiu nie widziałam
tak strasznego czepeczka! Przestraszyłaś mnie! Że też mój kuzyn
pozwala ci zakładać takie okropieństwa.
- Arabello, kochanie! - skarciła ją pani Ravcnscar słabym
głosem.
Ale promienny uśmiech i czuły uścisk Arabelli sprawiły, że jej
impertynencka przemowa nie zabrzmiała obraźliwie. Lady Mable
thorpe wymierzyła jej żartobliwego klapsa, nazwała psotnym
kociakiem, po czym podeszła do szezlonga ucałować cierpiącą
szwagierkę. W duchu pomyślała, że Olivia mogłaby bez szkody
dla zdrowia wstać na jej powitanie, ale nie powiedziała tego
głośno, tylko wyraziła współczucie z powodu jej złego samopo
czucia.
- To ta podróż - żaliła się cicho pani Ravenscar. - Właśnie
mówiłam Maksowi, że koniecznie powinien kazać zmienić pasy
w landzie. Już się bałam, że te wyboje duszę ze mnie wytrzęsą.
Droga Selino, musisz mi wybaczyć, że cię przyjmuję na leżąco, ale
wiesz, jak mi szkodzi najmniejszy wysiłek. Usiądź, proszę! Jakiż
tu w mieście hałas! Nie wiem, jak moje nerwy to wytrzymają. Już
teraz męczy mnie ten zgiełk.
89
GEORGETTE MEYER
Lady Mabiethorpe źle znosiła takie fanaberie, ale jak na damę
przystało, przez następnych parę minut z wyrazem współczucia
na twarzy słuchała opisów licznych dolegliwości, które dręczyły
bratową od ich ostatniego spotkania.
- Och, mamo, przecież postanowiłaś, że tym razem Londyn cię
nie zmęczy! - Arabella okrzykiem przerwała narzekania matki.
- Tak się cieszę, że znów tu jestem! Mam zamiar chodzić na
wszystkie bale, rauty, maskarady i do teatru, i do... Och, wszędzie!
I wiesz przecież mamo, że musisz iść ze mną do najlepszego
magazynu, żeby wybrać materiały na nowe sukienki, bo zupełnie
nie mam co na siebie włożyć, a gustem nikt ci nie dorówna!
Pani Ravenscar uśmiechnęła się słabo i odparła, iż jej zdrowie
może nie podołać takiemu wysiłkowi.
- Cóż, w takim razie Arabella wie doskonale, że może polegać
na mnie - oświadczyła ciotka mężnie. - Z największą przyjem
nością zabiorę naszą małą do sklepów. Zawsze żałowałam, że nie
mam córki.
Lady Mabiethorpe trochę minęła się z prawdą, lecz Arabella
słysząc te słowa, uścisnęła ją gorąco i nazwała kochaną cioteczką.
Dlatego dama znów pomyślała, że umrze, jeśli to słodkie dziecko
nie zostanie jej synową.
To przypomniało jej o celu wizyty, rzuciła więc w kierunku
Maksa tak wymowne spojrzenie, iż nie wątpił ani przez chwilę,
co mu daje do zrozumienia. Mimo to udawał, że nie widzi jej
niemych wezwań, aż musiała poprosić go wprost o rozmowę na
osobności.
- Oczywiście. Może przejdziemy do biblioteki?
Skorzystała z tego niezbyt ciepłego zaproszenia i pożegnała się
z panią Ravenscar, obiecując wizytę, gdy kochana 01ivia na
dobre się rozgości.
Ravenscar zszedł pierwszy na dół i przepuścił damę w drzwiach.
Ledwo je za sobą zamknął, już się odezwała:
- Za nic w świecie nie wspomniałabym o tej sprawie przy tym
drogim dziecku. Stało się coś okropnego, Maks!
90
HAZARDZISTKA
- Wiem - odparł. - Panna Grantham przyjęła oświadczyny
Adriana.
- Powiedziałeś, że się zajmiesz tą kobietą!
- I zająłem się nią.
- Ale nic nie zrobiłeś! Polegałam całkowicie na tobie! Nigdy
w życiu nie zostałam tak upokorzona!
- Bardzo mi przykro, ale moje wysiłki jak dotąd okazały się
bezskuteczne. Panny Grantham nie można przekupić.
- Dobry Boże! - Lady Mabiethorpe osunęła się na najbliższe
krzesło. - W takim razie jesteśmy zgubieni. Cóż teraz począć?
- Moim zdaniem ciocia nic nie może zrobić. Proszę to raczej
zostawić w moich rękach. Nie dopuszczę, by Adrian poprowadził
tę kobietę do ołtarza.
- Czy jest okropna? - Lady Mabiethorpe zadrżała.
- To szczwana ladacznica! - oświadczył lodowato.
- Maks, litości! Niestety, ani przez chwilę o tym nie wątpiłam.
Zawsze wiedziałam, że to godna pogardy kreatura. Jak wygląda?
Czy rzeczywiście jest piękna, a może to złudzenie biednego
Adriana?
- Tak, jest wyjątkowo ładna - odparł.
- W wulgarnym stylu? Umalowana kokota?
- Nie. Nie maluje twarzy. Przyznam również, że przy pierw
szym spotkaniu nie zrobiła na mnie wrażenia wulgarnej. Zachowu
je się czarująco, maniery nieco swobodne, ale nie rażące, miły głos,
zachowanie i ruchy nader dystyngowane. Wygląd bez zarzutu.
- Czyś ty postradał zmysły? - wykrztusiła z trudem ciotka.
- Nie, wcale. Powiedziałem, że wygląd ma bez zarzutu. Ale
pod powabną maską kryje się harpia.
- Niech niebo ma w opiece mego biednego chłopca -jęknęła.
- Taką i ja mam nadzieję, ale nie będę szczędził starań. Proszę
to zostawić w moich rękach. Nie dostanie go w swe szpony,
nawet gdybym miał porwać Adriana.
Ciotka przez chwilę dumała nad zaletami tego pomysłu i nawet
jej się spodobał.
91
GEORGETTE HEYER
~
Myślisz, że to by pomogło? - spytała.
- Nie.
- No to po cóż o tym myśleć? - straciła cierpliwość.
- Nie myślę o tym. Prędzej porwałbym dziewczynę.
- Maks! - wykrzyknęła, bo zaświtało jej bardzo nieprzyjemne
podejrzenie. - Czyżby ona i ciebie opętała?
- O to ciocia nie musi się niepokoić - rzucił ostro. - Nie
pamiętam, kiedy ostatni raz spotkałem kobietę, której bym
równie nie lubił.
Nieco się uspokoiwszy, indagowała dalej.
- Czy sądzisz, że postanowiła wyjść za mojego nieszczęsnego
chłopca?
- Nie jestem pewny. Równie dobrze może próbować nas
straszyć, żebyśmy jej zaoferowali więcej pieniędzy. Do urodzin
Adriana jest niepokojąco blisko i ona dobrze ó tym wie.
Najwyraźniej chce się dorobić dzięki małżeństwu.
- Będziemy jej musieli wypłacić tyle, ile zażąda - ponuro
przyznała lady Mabłethorpe.
- Już jej zaproponowałem dwadzieścia tysięcy - rzucił ostro.
Lady zbladła, a potem zalała się pąsem.
- Dwadzieścia tysięcy! Oszalałeś? Majątek nie wytrzyma
takiego obciążenia!
- Proszę się nie obawiać! - pozwolił sobie na ironię. - Nie
zamierzam roztrwonić fortuny Adriana.
Wbiła w niego zdumione spojrzenie.
- No cóż, muszę przyznać, Maks, że nie oczekiwałam po tobie
takiej hojności. Jestem bardzo zobowiązana, ale...
- Nie ma mi ciocia za co dziękować - przerwał. - Odmówiła.
- W tami razie straciła rozum.
- Moim zdaniem nie, ale z pewnością pomyliła się co
do mnie.
Poruszyła się niespokojnie na krześle.
- Och, gdybym mogła ją zobaczyć!
- Nic prostszego, jeżeli tylko ciocia zechce nam towarzyszyć
92
HAZARDZISTKA
jutro na festyn do Vauxhall. Adrian ją tam zabiera. - Wydął
pogardliwie wargi.
- Chce się nim popisać przed światem! - zawołała z rozpaczą.
- Właśnie tak. A może przede mną, nie jestem całkiem pewny.
Wstała ze stanowczym wyrazem twarzy.
- W takim razie jadę z tobą. Zapewne 01ivia się ucieszy, gdy
ją zastąpię u boku Arabelli. Może mój zbłąkany syn przejrzy na
oczy, gdy z tą kreaturą uwieszoną na ramieniu wpadnie prosto na
matkę!
- Mam nadzieję - odparł Ravenscar. - Choć nie postawiłbym
na to nawet jednego pensa.
7
Gdy następnego dnia wieczorem lady Bellingham ujrzała swą
bratanicę, zamarła przerażona. Wpatrując się w nią, tylko
zamykała i otwierała usta, nie mogąc wykrztusić słowa.
Panna Grantham przyszła do buduaru ciotki pożyczyć róż
i kilka muszek. Mocno wydekoltowana, wyjątkowo krótka suknia
w szerokie biało-zielone paski i tak zwróciłaby uwagę, ale
przyozdobiona kokardami ze wstążek w odcieniu makowej
czerwieni stała się wręcz wyjątkowa, Biedna lady Bellingham
przyznała w duchu, że parę łokci wstążek potrafi dokonać rzeczy
niemożliwych. Lecz nawet te szokujące kokardy bladły wobec
okropieństwa, które Debora postanowiła przypiąć na szczycie
kunsztownej koafiury. Zafascynowana ciotka aż zamrugała ocza
mi, widząc kłąb sztywnego muślinu ze wstążkami i koronką oraz
sterczące z niego pionowo trzy strusie pióra.
- Jeśli pozwolisz, cioteczko, to chciałabym pożyczyć od ciebie
te kolorowe szlifowane kryształy.
- Kryształy? - ciotka odzyskała głos. - Do tej sukni? Nie,
Deb, na miłość boską!
- Właśnie czegoś takiego potrzebuję - oświadczyła Debora.
Podeszła do toaletki i otworzyła stojącą na niej szkatułkę
z biżuterią. - Sama zobaczysz.
Lady Bellingham przesłoniła oczy dłonią.
- Nie chcę tego widzieć! Wyglądasz jak jakaś... okropna
kreatura prosto z teatru!
94
HAZARDZISTKA
- Też tak myślę - odparła bratanica najwyraźniej zadowolona.
-
Och, tylko popatrz, ciociu! Te będą w najgorszym guście.
Lady Bellingham pozwoliła sobie tylko na jedno zerknięcie,
ale i tak aż jęknęła widząc sznury żółtych, czerwonych i zielonych
kamieni na szyi dziewczyny oraz kiście kryształów w jej uszach.
- Przecież nie chcesz się wystawić na pośmiewisko! Deb,
stanowczo nalegam, żebyś zdjęła to szokujące przybranie głowy!
- Za nic w świecie - odparła, zakładając parę bransoletek.
- Jeszcze muszę trochę umalować twarz i przyczepić parę muszek.
- Aie teraz już nikt ich nie nosi! - protestowała ciotka. - Och,
co ty knujesz? I dlaczego, na Boga, upudrowałaś włosy? Wy
glądasz przynajmniej na trzydzieści lat! Dziecko, jeśli już
naprawdę musisz założyć muszkę, to chociaż maleńką, nie tak
wielką i wulgarną.
Panna Grantham parsknęła śmiechem i stanęła przed lustrem,
by podziwiać swe odbicie.
- Droga ciociu Lizzie! Przecież ci powiedziałam, że zamierzam
być wulgarna! Wyglądam cudownie.
- Deb! Pomyśl o tym biednym Mablethorpem ~ błagała
zaniepokojona dama. - Cóż za brak delikatności, by się pokazać
w jego towarzystwie w takim przebraniu. Będzie chciał się
schować pod ziemię.
- Moim zdaniem niczego nie zauważy - pogodnie oświadczyła
Debora. - A jeśli nawet, to i tak bez znaczenia.
Zakochany lord Mablethorpe był ślepy na jakiekolwiek braki
w wyglądzie uwielbianej Debory, ale nawet jego zauroczenie nie
okazało się dość mocne, by nie dostrzegł zdumiewającego
nakrycia głowy. Już na samym początku rzuciło mu się ono
w oczy, ponieważ w znacznym stopniu utrudniło pannie Grantham
wejście do powozu, którym mieli się udać do Westminsteru. By
wejść do środka, musiała nisko pochylić głowę, a gdy siedziała,
pióra ocierały się o sufit pojazdu. Adrian zmierzył je niepewnym
spojrzeniem, lecz dobre wychowanie powstrzymało go od uczy
nienia jakiejkolwiek uwagi.
95
CEORGETTE HEYER
Przy moście westminsterskim wsiedli do łódki, by przeprawić
się na drugą stronę rzeki, a hojny lord zamówił jeszcze muzyków
grających na puzonach, żeby pannie Grantham niczego nie
brakowało do szczęścia. Deborę wzruszała ta chłopięca rozrzut
ność, ale nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
Szybko dotarli do Vauxhall Gardens, które ostatnio cieszyło się
wielką popularnością. Był pogodny, jesienny wieczór i choć jeszcze
nie zapadł zmrok, liczne papierowe lampiony i złote, kuliste lampy
oświetlały aleje oraz ścieżki. Lord Mablethorpe poprowadził pannę
Grantham ku środkowej części parku, gdzie na otwartej przestrzeni
w dwóch półkolach umieszczono stoły i loże dla gości. Na podium
grała orkiestra, po alejkach przechadzali się elegancko ubrani
ludzie, w pobliskiej, obszernej rotundzie już zaczęły się tańce.
Późnym wieczorem miał się odbyć pokaz ogni sztucznych.
W loży wynajętej przez lorda Mablethorpego był już Kennet
i jego partnerka, głośno flirtujący ze sobą. Panna Grantham raz
rzuciwszy okiem na panią Patch przekonała się, że całkowicie
spełnia pokładane w niej nadzieje. Była to wyraźnie farbowana
blondynka w zaawansowanym już wieku, miała twarz grubo
pokrytą makijażem oraz wyjątkowo przenikliwy głos.i śmiech
- Adrian słysząc go, aż się krzywił. Lucius Kennet wołał na nią
Clara i traktował wielce poufale. Gdy Debora i gospodarz
wieczoru weszli do loży, właśnie wąchał tabakę z jej pulchnego
przegubu, a obracając się ku nim na powitanie, bardzo wyraźnie
puścił oko do dziewczyny.
Gdy przedstawił Adriana pani Patch, ta zaczęła prawić mu
komplementy tak natrętnie, że rozzłościła Deborę. Jeżeli nawet
lorda w pierwszej chwili niemile zaskoczyło towarzystwo, w któ
rym się znalazł, to dzięki dobremu wychowaniu nie dał tego znać
po sobie i starał się z całych sił dostosować do zachowania pani
Patch, w przekonaniu, że tak trzeba. Poszło mu nadspodziewanie
dobrze, bo Clara skryła rumieniec wstydu za wachlarzem, potem
żartobliwie uderzyła go nim po dłoni i oświadczyła, iż jest
najgorszym rozrabiaką, jakiego w życiu spotkała.
96
HAZARDZISTKA
Debora skorzystała z nadarzającej się okazji i zwróciła się do
Kenneta.
- Dobry Boże, Lucius - zaczęła z lekkim przerażeniem - gdzieś
ty znalazł taką osobę?
- Dlaczego się dziwisz, moja droga? Czy nie o kogoś takiego
ci chodziło? - odparł, zdejmując płaszcz z jej ramion. - Sądziłem,
że znalazłem właściwy egzemplarz.
- Rzeczywiście, nie mogło być lepiej - przyznała, a na
jej wargach zatańczył uśmiech. - Ale jakież to z naszej
strony niecne rzucić biednego chłopca na pastwę tak wulgarnej
osoby.
Kennet, który miał dość czasu, by do syta napatrzeć się na
suknię Debory, aż gwizdnął przeciągle, jak to miał w zwyczaju.
Popatrzył na nią z podziwem.
- Skoro już mówimy o wulgarności, moja droga...
- Wiem, wiem. - Z trudem tłumiła śmiech. - Biedna ciocia
Lizzie wpadła w rozpacz. Powiedz mi, czy Ravenscar już jest?
Widziałeś go?
- Nie, ale stąd będzie nam najłatwiej obserwować go, i vice
versa, niech go niebiosa mają w swej opiece! Rozejrzałem się po
okolicy i znalazłem jego nazwisko na drzwiach pustej loży
z tamtej strony. Myślę, że niewiele ujdzie jego uwagi.
- Dobrze! - Debora usadowiła się z przodu loży.
Lord Mablethorpe za mało się znał na szczegółach damskiej
toalety, by uznać suknię Debory za wulgarną, ale w głębi duszy
wolałby, aby wybrała spokojniejsze zestawienie kolorów niż
zieleń i makowa czerwień. Nie uważał również, by ładnie
wyglądała w upudrowanych włosach. Sprawiała wrażenie starszej,
wręcz obcej osoby; wcale nie podobała mu się też duża muszka
w kąciku ust. Patrząc zaś na strusie pióra zdobiące głowę,
przeczuwał wprawdzie, że jest to ostatni krzyk mody, ale wolałby,
by uczesała się jak zwykle skromnie.
Zapytał, czy zechce zatańczyć w pawilonie, ale odparła, że
woli z loży obserwować przechadzających się ludzi. Przysunął
97
GEORGETTE HEYER
więc dla niej krzesło i stanął u jej boku, Lucius tymczasem zabrał
panią Patch na spacer po parku.
Wśród osób paradujących po alejkach panna Grantham rozpo
znała większość bywalców kasyna ciotki. Pojawiało się coraz
więcej gości, a w sąsiadującej z lożą Ravenscara ujrzała sir
Jamesa Fiłeya. Wyglądał imponująco we fraku z bordowego
brokatu. Pochylał się nad krzesłem, na którym siedziała młodziut
ka dziewczyna o złocistych lokach i oczach jak niezapominajki.
Przerażona i sztywno wyprostowana, kurczowo ściskała wachlarz
dłońmi obleczonymi w mitenki.
Panna śliczna jak z obrazka, najwyżej dziewiętnastoletnia,
i lubieżnie doświadczony, stary łajdak. Debora patrząc na to
pomyślała, że z radością natarłaby Fileyowi uszu i powiedziała
parę słów prawdy. Siedząca obok groźna matrona z aprobatą
patrzyła na zaloty Jamesa. Siedzący obok zniszczony, przygaszony
mężczyzna o ustach zaciśniętych w wyrazie niechęci był zapewne
mężem megiery, a młoda kobieta siostrą ślicznej panny. Towa
rzyszył jej krępy mężczyzna w średnim wieku o nudnej twarzy
i wyniosłej minie.
Panna Grantham zwróciła uwagę lorda Mablethorpego na to
zgromadzenie i zapytała, kim jest ta panienka. Nie wiedział, ale
spojrzawszy na matronę odparł:
- Och, to pewnie któraś z panien Laxton! A tam pani Laxton,
okropna, stara wiedźma. 1 jej mąż. Zapewne ta druga to jej najstarsza
córka. W zeszłym roku wyszła za jakiegoś potentata. Moja matka
twierdzi, że lady Laxon nie przejmuje się, za kogo wydaje swoje
córki, tylko czy typ ma pieniądze. Biedni jak myszy kościelne.
Z widzenia znam ich dwóch synów, a zdaje się, że mają pięć córek.
- Na pewno jest to krzyż pański dla każdej matki, ale chyba
nie zamierza wydać tego biednego dziecka za Fileya. Tylko
popatrz: to biedactwo wygląda na przerażone! Szkoda, że ja tam
nie siedzę! Przecież ona sobie z nim nie poradzi.
- Oczywiście! - zaśmiał się lord. - Ty byś go dopiero
usadziła. Słyszałem, jak parę razy wspaniale dałaś mu po uszach.
98
HAZAROZJSTKA
Zobaczył, że drzwi do loży Ravenscara otworzyły się i weszła
jego matka, a tuż za nią Arabella i Maks.
- Na Boga, tam jest moja matka! - wykrzyknął. - Nie
wiedziałem, że się tu wybiera! Nie wspomniała mi o tym ani
słowa. Zapewne ciotka 01ivia znów dostała spazmów i nie mogła
przyjechać. Popatrz, Deb, to jest Arabella, prawda, że łobuziak?
Pomachał w ich stronę, by zwrócić na siebie uwagę, ale
tylko Ravenscar go zauważył i odpowiedział pozdrowieniem.
Lady Mablethorpe była zbyt zajęta wydawaniem poleceń kel
nerowi, który ustawiał dla niej krzesło, a potem zaczął podawać
kolację. Po chwili Arabella dostrzegła kuzyna i natychmiast
przesłała mu w powietrzu pocałunek. Panna Grantham uznała
ją za słodkie stworzenie i zastanawiała się, czemu Adrian
skierował swe uczucia ku kobiecie starszej od siebie o pięć
lat, skoro tak urocza i wolna kuzynka znajdowała się niemal
pod ręką.
- Deb - Adrian zwrócił się ku niej. - Chcę cię zaprowadzić
do nich i przedstawić matce. Proszę!
- Oczywiście - odparła Debora, wstając i poprawiając fałdy
sukni.
Ravenscar wcześniej tylko zerknął na nią przelotnie, dopiero
więc gdy zbliżała się do loży wsparta na ramieniu Adriana, miał
okazję w pełni podziwiać wyjątkowy zestaw: zielone paski,
makowe wstążki i wielobarwne kryształy. Choć nie poświęcał
zbyt wiele uwagi damskim fatałaszkom, spostrzegł natychmiast,
że jej strój bardzo różnił się od ubrań, które miała na sobie
podczas poprzednich spotkań. Uznał ją wtedy za kobietę ob
darzoną wyjątkowo dobrym gustem, więc na widok jej ubioru
wręcz osłupiał. I pomyśleć, że w rozmowie z ciotką twierdził,
jakoby panna Grantham nie była kobietą wulgarną.
- Niech się ciocia lepiej przygotuje na spotkanie z przyszłą
synową - odezwał się ponuro, dotykając jej ramienia. - Adrian
właśnie ją do nas prowadzi!
Lady Mablethorpe natychmiast się odwróciła i aż zesztywniała
99
GEORGETTE HEYER
z głębokiej odrazy na widok zbliżającej się pary. Nie miała dość
czasu, by zmiażdżyć syna spojrzeniem, bo Adrian już witał się
z Arabellą.
-
Tak się cieszę, że cię widzę! Miałem zamiar dziś rano
zajrzeć na Grosvenor Square, ale coś mnie zatrzymało. Mamo,
nie wiedziałem, że się tu dziś wybierasz. Przyprowadziłem Deb,
żeby ci ją przedstawić.
Obrażona matrona lekko pochyliła głowę i oświadczyła
chłodnym tonem, że cieszy się z poznania panny Grantham.
Ta jednak, ku zmieszaniu i zaskoczeniu narzeczonego, uśmiech
nęła się afektowanie i wygłosiła wstrząsającą przemowę:
- Och, proszę pani, a raczej, wasza lordowska mość! Jakżeż
mi ogromnie miło! Jestem zupełnie zbita z pantałyku, że
tak stoję przed moją przyszłą teściową! Ale Adrian chciał,
bym tu przyszła z panią porozmawiać i pomyślałam sobie:
raz kozie śmierć, bo już taka jestem w gorącej wodzie kąpana,
jak to mówią! Och, właśnie! Wiem, że wspaniale się do
gadamy!
- Zaiste - rzuciła lodowato lady Mablethorpe.
- Och, proszę pani! Słyszałam, jaka pani groźna, i aż cała
dygotałam, gdy Adrian mi powiedział, że pani tu jest, ale
przysięgam, że gdy tylko panią zobaczyłam, wiedziałam od razu,
że panią pokocham jak rodzoną mamusię! I tak miło pani
powiedziała, że się cieszy z tego spotkania. Och, proszę pani,
nigdy bym się nie spodziewała takiej łaskawości po kimś stojącym
wyżej ode mnie!
Kąciki ust Ravenscara lekko zadrżały. Bynajmniej nie polubił
panny Grantham, ale wrodzone poczucie humoru sprawiło, że
z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu. Jeżeli zamiarem
sprytnej panny było przekonanie lady Mablethorpe, że nie ma
ceny zbyt wysokiej za wydobycie syna ze szponów Debory
Grantham, to z całą pewnością odniosła sukces, bo twarz damy
stężała z pogardy, a ona sama z trudem zmusiła się do ledwie
uprzejmej odpowiedzi.
100
HAZARDZISTKA
Arabellą zaś obserwowała pannę Grantham z wielkim zainte
resowaniem i nie mniejszym zdumieniem.
- Doprawdy, pani ma wyjść za Adriana? - zawołała z impul-
sywnością, nad którą zawsze bolała jej matka. - Nikt mi o tym
nie wspominał!
Panna Grantham zasłoniła się wstydliwie wachlarzem.
- Och, panno Ravenscar, jak pani może! Zaraz się zapłonię!
- Ale czy naprawdę?
- Przestań, moje dziecko - wtrąciła ciotka.
- Oczywiście, że wyjdzie za mnie za mąż! - oświadczył
mężnie Adrian. - Nie złożysz nam gratulacji?
- Tak, oczywiście - odparła Arabellą, rzucając niepewne
spojrzenie na Deborę. - Życzę wam wszystkiego najlepszego.
- Adrianie! - odezwała się rodzicielka majestatycznie. - Chcia
łabym porozmawiać z panną Grantham. Może byś zatańczył
z kuzynką, a my sobie tutaj siądziemy razem.
Lord Mablethorpe mając nadzieję, że niezwykłe zachowanie
panny Grantham brało się ze zdenerwowania, które ustąpi, gdy obie
panie poznają się lepiej, chętnie przystał na tę propozycję i zaofero
wał, że podprowadzi narzeczoną do drzwi loży. Panna Grantham
zachichotała i oświadczyła, że to bzdura, tak chodzić dookoła, bo na
pewno uda jej się przeskoczyć balustradę, jeśli tylko Adrian jej
pomoże. A potem dodała, że skoro ma zostać wicehrabiną, to
powinna się nauczyć dobrych manier i ustąpiła narzeczonemu.
Ravenscar nie miał ochoty asystować przy rozmowie i również
opuścił lożę. Niedługo z wielką przyjemnością stoczy z panną
Grantham kolejną potyczkę, ale w jego planach nie leżało
przyłączenie się do działań ciotki, bez względu na to, jakiej
one miały być natury. Bez wątpienia chciała zbić z tropu
tę intrygantkę.
Wrócił do loży przed Adrianem i Arabellą. Spojrzawszy na
obie panie przekonał się, że to nie panna Grantham przeszła
ciężkie chwile. Lady Mablethorpe wyglądała na złamaną, a we
wzroku, który utkwiła w bratanku, odczytał całkowitą porażkę.
101
GEOROETTEHEYER
Właśnie przeszła najgorsze chwile w całym swoim życiu.
Uraczyła pannę Grantham przemową, która miała jej pokazać, jak
nisko znajduje się w hierarchii społecznej i jak bardzo nie na
miejscu będzie się czuła w wyższych sferach. W najmniejszym
stopniu nie udało jej się osiągnąć celu. Na wszystkie szczegółowe
pytania panna Grantham odpowiadała z naganną szczerością
i bardzo drobiazgowo. Zupełnie też sobie nie zdawała sprawy
z jakże surowej dezaprobaty damy. Gadatliwa i natrętna, zachowy
wała się wręcz wulgarnie; wyznała, że przepada za wszelkimi
formami hazardu; z wielkim znawstwem opisała liczne wyścigi
konne, które, jak twierdziła, osobiście widziała, oraz wyraziła
pragnienie prowadzenia gry w faro w domu przy Brook Street.
Natrętnie przyglądała się licznym dandysom mijającym lożę
i przyznała się, że zna największych łajdaków w mieście. Lady
Mablethorpe miała wrażenie, że ten koszmar nigdy się nie skończy,
i westchnieniem ulgi powitała wejście bratanka. Panna Grantham
zapewniła go, że zaprzyjaźniła się serdecznie z lady Mablethorpe.
Na te słowa tylko uniósł brwi i lekko się uśmiechnął. W tym
momencie Adrian z Arabellą wrócili do loży i po chwili narzeczeni
wyszli.
- Jak mogłeś twierdzić, że ona nie jest wulgarna! - zdołała
tylko wykrztusić lady Mablethorpe tonem gorzkiej wymówki.
- Powiedziałem prawdę. Nie była, gdy ją spotkałem. Dziś
zręcznie odegrała taką rolę.
- Rolę! Ale dlaczego, na Boga, jeżeli chciała mnie skłonić do
zgody na to małżeństwo?
- Moim zdaniem nie miała takiego zamiaru. Raczej próbowała
podbić cenę.
- Zapłacę każdą kwotę - oświadczyła dama w wielkim
podnieceniu.
- Nie zapłacimy ani grosza! Och, proszę się nie denerwować.
Nie pozwolę, aby poślubiła Adriana!
- Jak on może.., Popatrz tylko na nią! I na tę okropną
kobietę obok!
102
HAZARDZISTKA
Arabellą, która słuchała tej rozmowy z wielkim zainteresowa
niem, wtrąciła się:
- Oczywiście, ciociu, że ona jest wyjątkowo wulgarna, ale nieco
ją polubiłam; ma takie śmiejące się oczy! Adrian mi powiedział, że
zwykle nie jest tak skrępowana, może więc w sumie nie jest taka zła?
- Skrępowana! - zawołała lady. - Tego akurat nie zauważyłam!
Czy teraz też jej zachowanie nazwiesz skrępowanym?
Panna Grantham siedziała właśnie w swojej loży i śmiała się
bez opamiętania z czegoś, co jej powiedział Lucius Kennet. Jej
zaniepokojony adorator też się śmiał, ale z grzeczności. Jego
zdaniem nie robiła nic niewłaściwego, wolałby tylko, żeby nie
śmiała się tak głośno i nie flirtowała, zasłaniając się wachlarzem.
Jej wysiłki poparte umiejętną pomocą Kenneta i pani Patch
sprawiły, że oczy wszystkich wokoło utkwione były w ich loży,
dlatego Adrian się ucieszył, gdy zjedli starannie przez niego
zaplanowaną kolację i poszli na spacer po parku.
Panna Grantham, która była już zmęczona, zachowywała się
tak słodko, że lord Mablethorpe zapomniał o jej wcześniejszym
zachowaniu. Uznał, że było ono spowodowane lękiem przed
spotkaniem z jego matką i dłużej się nad tym nie zastanawiał.
Była to ciągle jego droga Debora i spędził z nią urocze pół
.godziny, spacerując po ścieżkach parku i wyznając gorące uczucia.
Zapadł już zmrok, na tle czarnego nieba pięknie wyglądały
kolorowe światła fajerwerków. Lord Mablethorpe znalazł ławkę
w pustej alejce i namówił Deb, by usiadła na parę minut. Zaczął
jej opisywać swój dom rodzinny, a także wyraził nieśmiałą
nadzieję, że nie będzie nudziła się na wsi. Właśnie pytał ją, czyby
któregoś dnia nie pojechała z nim do majątku znajdującego się
w pobliżu Londynu, gdy do jego uszu doleciało łkanie.
Przerwał i rozejrzał się wkoło, ale nie zobaczył nikogo.
- Wydawało mi się, że słyszałem płacz - zwrócił się do panny
Grantham. - Ty też?
Już miała zaprzeczyć, gdy znów rozległ się szloch, tym razem
głośniej.
103
GEORGETTE HEYEH
- Jak sądzisz, czy powinniśmy sobie pójść? - spytał lord
zaniepokojony.
- Pójść? Oczywiście, że nie! Ktoś jest w potrzebie! - odparła
Debora, wstając i spoglądając w głąb alei.
Łkanie dobiegało najprawdopodobniej z jednej z altanek
rozrzuconych malowniczo po okolicy. Panna Grantham ruszyła
ku najbliższej i weszła do środka, a jej wysoka sylwetka rysowała
się wyraźnie na tle oświetlonego wejścia. W altanie rozległo się
tylko przerażone westchnienie i zapadła głęboka cisza.
- Jest tu kto? - spytała Debora, starając się przeniknąć
wzrokiem ciemności. - Czy mogłabym w czymś pomóc?
- Proszę odejść! - dał się słyszeć bardzo przestraszony głosik.
Oczy Debory przyzwyczaiły się już do mroku i dostrzegła
zarys jasnej postaci skulonej w kącie na ławce. Ruszyła w jej
kierunku i odezwała się łagodnie:
- Ależ moja droga, nie wolno mi odejść i zostawić cię
w nieszczęściu. Na pewno mogę ci jakoś pomóc.
Po chwili pełnego napięcia milczenia rozległ się zrozpaczony
głosik:
- Nikt nie może mi pomóc! Chciałabym umrzeć!
- Ojejku, aż tak źle? - spytała panna Grantham siadając koło
dziewczyny i przytulając ją do siebie. - Może mi powiesz, co się
stało?
Zamiast posłusznie spełnić prośbę, dziewczyna złożyła głowę
na jej ramieniu i wybuchnęła płaczem.
Podczas gdy panna Grantham starała się uciszyć jej rozpacz,
lord Mablethorpe zdjął ze stojaka na zewnątrz altany jeden
z barwnych lampionów i wniósł go środka. Różowe światło
2alało postać w ramionach panny Grantham, żałosna twarzyczka
zwróciła się ku niemu i rozpoznał, że to jasnowłosa dziewczyna
z loży Laxtonów.
- Och, to panna Laxton! - zawołał.
Panna Laxton należała do tych nielicznych, uprzywilejowanych
kobiet, którym łzy nie niszczą urody. Lśniły na rzęsach i wypeł-
104
HAZARDZISTKA
niały niebieskie oczy, ale nie wywołały plam na jasnej skórze ani
nie spowodowały zaczerwienienia małego noska. Odparła łamią
cym się głosem:
- Tak, jestem Phoebe Laxton. Z kim mam przyjemność?
- Mablethorpe - odparł lord, stawiając lampę na drewnianym
stole i podchodząc bliżej. - Znam twoich braci. Powiedz, jak
możemy ci pomóc?
Usta panny Laxton zadrżały, a oczy znów wypełniły się łzami.
Odwróciła twarz.
- Nie możecie mi pomóc! Nikt nie może! Przepraszam za
kłopot. Myślałam, że nikt mnie tu nie znajdzie.
- Nie płacz. Schowałaś się tu przed sir Jamesem Fileyem?
- spytała Debora.
Phoebe drgnęła gwałtownie.
- Och, skąd wiecie? - wyjąkała.
- Nasza loża znajduje się naprzeciwko waszej. Widziałam, jak
się pochylał nad tobą, i nie sądzę, by ci to odpowiadało.
Panna Laxton zadrżała nerwowo i przycisnęła chusteczkę do ust.
- Starałam się - wykrztusiła. - Naprawdę. Ale ja go tak
nienawidzę! Kiedy zabrał mnie na spacer po parku... postanowi
łam, że spełnię mój obowiązek. Lecz kiedy mi się oświadczył i...
,i mnie pocałował... Nie mogłam tego znieść i uciekłam! Och, co
ja teraz pocznę?
- Nie wyjdziesz za Fileya, to jasne - oświadczył oburzony
lord Mablethorpe.
- Nic nie rozumiecie. W domu są jeszcze trzy siostry - wyjaś
niła smutno Phoebe. - I mama... ona potrafi mnie zmusić!
- Nikt cię nic może zmusić do ślubu wbrew twojej woli
- zapewniła ją panna Grantham. - Musisz tylko być stanowcza,
moja droga.
I gdy to powiedziała, natychmiast zdała sobie sprawę, że w tej
słodkiej, delikatnej jak kwiat osóbce nie ma ani krzty stanowczoś
ci. Widać było, że Phoebe Laxton to delikatna dziewczyna, którą
łatwo kierować, a jeszcze łatwiej zastraszyć.
105
GEORGETTE HEYER
-
Nie znacie mojej mamy - odparła z prostotą. - Umie się tak
okropnie gniewać, a ja nie mogę znieść, gdy ludzie się na mnie
gniewają. Nawet papa mówi, że to mój obowiązek. Sir James jest
bardzo bogaty i podpisze wyjątkowo korzystną intercyzę... Tylko
że ja się go tak boję i kiedy mnie pocałował, to zrozumiałam, że
nie mogę tego zrobić!
Lord Mabłethorpe usiadł obok niej i ujął za rękę.
- Moim zdaniem nie powinnaś! Ale czy jest ktoś, kto by się
za tobą wstawił?
Jej dłoń zadrżała w uścisku:
- Tylko ciocia Honoria, ale mieszka bardzo daleko i. na
dodatek jest tak schorowana, że nie może przyjechać do Londynu.
Papa się jej trochę boi, ona nawet do niego napisała... ale on się
nie przejął listem. Myślałam, że gdybym tylko zdołała uciec do
niej, ukryłaby mnie przed rodzicami... albo coś wymyśliła. Ale
wtedy przypomniałam sobie, że nie mam pieniędzy, zrozumiałam,
że nie mam wyjścia... i rozpłakałam się.
Spojrzenia Adriana i Debory spotkały się ponad jej głową.
- Deb, czy moglibyśmy...? To straszne, pomyśl tylko, takie
dziecko oddane temu łajdakowi.
Dłoń Phoebe znowu zadrżała.
- Och, czy naprawdę moglibyście mi pomóc? Nie sądziłam,
że to możliwe - wykrztusiła z trudem panna Laxton.
- Jeżeli wróci do domu rodzinnego, jest stracona! - oświadczył
Adrian.
- Też tak sądzę - powiedziała panna Grantham. - Muszę
przyznać, że z radością pomieszałabym szyki Fileyowi.
- Musimy ją stąd zabrać - stanowczo powiedział Adrian.
Pochylił się nad jasną główką. - Z panną Grantham będzie
zupełnie bezpieczna. Zajmie się tobą i razem wymyślimy, jak cię
przewieźć do ciotki.
Panna Laxton wyprostowała się, na jej policzki wrócił rumieniec.
- Och, naprawdę mnie ukryjecie? Nie myślałam, że ktokolwiek
się przejmie moim losem. Jesteście tacy dobrze! Tak bardzo dobrzy!
106
HAZARDZISTKA
Adrian też się zaczerwienił i dodał ciszej:
- Drobnostka! Każdy by ci z radością pomógł. Zaufaj nam,
a nic ci się nie stanie. Przyrzekam, że Filey już więcej nie będzie
ci się narzucał.
- Czuję się przy tobie tak bezpiecznie - westchnęła panna
Laxton, unosząc ku niemu twarz pełną uwielbienia.
Panna Grantham, która przyglądała się im już od dłuższej
chwili, właśnie podjęła decyzję i odezwała się, a w jej głosie
brzmiał z trudem powstrzymywany śmiech.
- No to postanowione! Moja droga, pojedziesz do mnie
i potem zastanowimy się, co dalej robić. Adrianie, czy możemy
wymknąć się z parku tak, by nikt nas nic zauważył?
Popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Deb, nikt ci nie dorówna! Wiedziałem, że mogę na ciebie
liczyć! Nie martw się, wyprowadzę was przez tylną bramę, która
jest w pobliżu.
Jego pewne siebie zachowanie zrobiło wielkie wrażenie na
pannie Laxton. Wydawał jej się herosem śpieszącym na ratunek
i ufnie złożyła swój los w jego ręku. Jednak to panna Grantham
musiała obmyślić szczegóły ucieczki. Wysłała Adriana do loży
po swój płaszcz i poprosiła, by powiedział Kennetowi oraz pani
'Patch, że ma migrenę, wraca więc do domu.
Obie damy pozostały same w altanie. Panna Laxton była
oszołomiona niespodziewanym ratunkiem, a Debora snuła plany,
które bardzo zdumiałyby jej towarzyszkę.
Wreszcie powrócił Adrian z okryciem panny Grantham i swoją
peleryną. Debora owinęła Phoebe swoim płaszczem, który był na
nią za duży, a na jasne loki naciągnęła kaptur. Sama zaś wzięła
pelerynę lorda, wyjaśniając mu, że rycerze muszą ponosić ofiary.
Wyszli z parku nie spotkawszy po drodze nikogo znajomego,
przeprawili się łodzią przez Tamizę i spod mostu westminster-
skiego bezpiecznie dotarli powozem na St James's Square. Tu
lord Mabłethorpe pożegnał się, obiecując, że odwiedzi je nazajutrz
rano. Przy pożegnaniu ucałował dłonie obu dam, a panna Laxton
107
GEORGETTE MEYER
powiedziała nieśmiało, że nie wie, jak mu dziękować za jego
wielką dobroć. Panna Grantham pomyślała w duchu, że gdyby to
zależało od Mablethorpego, to panna Laxtan wypłakałaby oczy
w altanie, czekała jednak cierpliwie na zakończenie tego wzru
szającego pożegnania i zapukała do drzwi dopiero po odejściu
lorda.
Silas Wantage otwierając drzwi, by wpuścić panienkę, popatrzył
zdziwiony na jej szczelnie zakrytą towarzyszkę i zmierzył Deborę
pytającym spojrzeniem.
- I co to ma być? - zapytał.
- Przywiozłam ze sobą przyjaciółkę. Dużo gości dziś wieczór?
~ Paru. I niech mi panna nie mówi, że znów czegoś nie knuje,
bo jej nie uwierzę!
- A ja się tym nie przejmę. - Uśmiechnęła się lekko. - Nikomu
nie mów, że już wróciłam. I tak nie miałam zamiaru iść do
salonów. Powiedz Berty, żeby natychmiast przyszła do mojej
sypialni. Chodź, moja droga. Przemkniemy się tylnymi schodami
i nikt cię nie zobaczy. Och, Silas, pamiętaj! K.iedy wróciłam dziś
wieczorem, byłam sama!
- Była sama! - powtórzył posłusznie Wantage. - Będzie
dobrze, jeśli panna skończy tylko na galerach, ale przyrzekam,
nie pisnę słówka. Och, dobrze. Zmykajcie już, możecie zaufać
staremu Silasowi!
Panna Grantham zaprowadziła gościa tylnymi schodami na
górę do sypialni, gdzie rychło pojawiła się pokojówka i zapaliła
świece. Była wprawdzie trochę zdziwiona, widząc gościa przyby
wającego tak późno i bez przyborów toaletowych czy nocnego
stroju, ale gładko przełknęła historyjkę opowiedzianą przez
Deborę, w której występowały bagaże, sakwojaż i niezdarny
woźnica, po czym bez gderania zgodziła się o tak później porze
przygotować sypialnię i ogrzać łóżko gorącą cegłą.
Tymczasem panna Laxton zdjęła płaszcz i próbowała poprawić
potarganą fryzurę. Kiedy Betty wyszła z pokoju, odezwała się
impulsywnie:
108
HAZARDZISTKA
- Droga pani, wiem, że narażam panią na wielkie kłopoty i nie
powinnam się była tutaj znaleźć, ale tak bardzo pani dziękuję!
- Dziecko, daj spokój tym nonsensom! Już od dawna mam
Fileya na oku. Ale sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam,
przywożąc cię tutaj. Powinnam cię była uprzedzić, że u mojej
ciotki w domu... hmm... grywa się w karty.
Nieoczekiwanie panna Laxton uznała to za bardzo romantyczne,
a nie naganne. Zadała wiele pytań na temat kasyna i z westchnie
niem pełnym nadziei przyznała, że chętnie trzymałaby bank przy
E.O. Wyjaśniła, że nic takiego nigdy wcześniej się jej nie
przydarzyło. Wiodła bardzo nudną egzystencję, dziewczętami
w domu zajmowała się bardzo surowa guwernantka, a mama
trzymała je krótko. Doskonale by sobie tutaj poradziła, bo
przepada za kartami i całymi godzinami potrafi przesiadywać nad
loteryjką. Przyznała, że nie wie nic o faro, ale ma nadzieję, że
szybko się nauczy, ł tylko informacja, że sir James Filey
uczęszcza do przybytku lady Bellingham, powstrzymała ją od
zaoferowania swej pomocy w salonach.
Panna Grantham, która w czasie tych wynurzeń przeszukiwała
szafę, odwróciła się w jej stronę trzymając w dłoniach jedną ze
swych nocnych koszul.
- Chyba w niej utoniesz - powiedziała - ale nie mam nic
lepszego. Jutro zajmę się zdobyciem ubrań dla ciebie.
- Och, zupełnie o tym nie pomyślałam! - wykrzyknęła Phoebe.
- Mam tylko to, co na sobie. Jakże mogę jechać do Walii
w balowej sukni? Och, proszę pani, ileż ja sprawiam pani
kłopotu! Ale obiecuję, że ciotka za wszystko zwróci co do grosza!
- Proszę, mów mi po imieniu. A jeśli chodzi o podróż do Walii,
to wszystko przemyślałam i przyznam, że mam lepszy pomysł.
- Jaki? - spytała Phoebe, siadając na skraju łóżka i składając
ręce na podołku. - Zrobię wszystko, co z lordem Mablethorpem
uznacie za właściwe.
- Pomyślałam, że gdybyś pojechała do ciotki, twój papa
najpewniej przywiózłby cię z powrotem. Lepiej więc, żeby nie
109
GEORGETTE HEYER
wiedział, gdzie jesteś. Rano napiszemy do niego list. Wyjaśnisz,
że nie chcesz wyjść za sir Jamesa...
- Ale on o tym wie!
- Doskonale, więc mu to tylko przypomnisz. Napiszesz, że
schroniłaś się u przyjaciółki, która zabiera cię na wieś i wrócisz
do domu tylko wtedy, gdy umieści w „Morning Post'
1
ogłoszenie,
że nie będzie cię zmuszał do ślubu z sir Jamesem.
Phoebe popatrzyła na nią niepewnie.
- Dobrze, ale papa jest tak uparty, że nie sądzę, by to zrobił.
- Bzdura! Jeżeli nie będzie mógł cię znaleźć, a przecież tu nie
przyjdzie, to musi ustąpić.
- Wpadnie w straszną złość. - Dziewczyna zadrżała.
- Nie, ucieszy się, że cię odzyskał. A poza tym, gdybyś
pojechała do ciotki, to też by się rozzłościł, prawda'?
- O tak, bardzo! Ojejku, myślisz, że źle zrobiłam uciekając?
Wszystko stało się tak szybko, że nie miałam czasu się zastanowić,
a teraz widzę, że cokolwiek zrobię, i tak będą na mnie zagniewani.
A poza tym nie mam przyjaciół, więc gdzie się podzieję?
- Zostaniesz tutaj, głuptasie! Zamieszkasz ze mną. aż twoi
rodzice ustąpią albo ja... lord Mablethorpe i ja wymyślimy, co
z tobą zrobić.
- Och, gdybym tak mogła! - Phoebe zerwała się z łóżka.
- A potem zostałabym guwernantką albo aktorką, albo kimś
takim i nigdy już nie wróciłabym do domu!
- O to będziemy musiały zapytać lorda Mablethorpego - oświad
czyła dyplomatycznie Debora.
- Tak! On będzie wiedział, co powinnam zrobić - zgodziła się
ufnie dziewczyna.
Panna Grantham, która w ogóle nic wierzyła w rozsądek
Adriana, postanowiła w duchu, że wcześniej podsunie mu
właściwe rozwiązanie, a na razie zaprowadziła pannę Laxton do
jej sypialni, pomogła jej się rozebrać i ułożyć wygodnie do snu.
8
Kiedy bratanica poinformowała lady Bellingham popijającą
w łóżku poranną czekoladę, że mają w domu gościa, dama
zupełnie naturalnie zapytała, kto to jest. Kiedy dowiedziała się,
że gościem jest szlachetnie urodzona Phoebe Laxton i że
pozostanie na czas nieokreślony, odstawiła filiżankę i talerzyk,
i przyjrzała się z troską Deborze.
- Moja złota, nic ci nie dolega? - zapytała z niepokojem.
- Nigdy mi nie wspominałaś, że znasz siostry Laxton i, na litość
boską, dlaczego jedna z nich chciałaby się tu zatrzymać, skoro
mają własny dom?
- Nie znam ich - odparła panna Grantham z błyskiem w oku.
- To dziecko wczoraj zobaczyłam pierwszy raz w życiu. Pomagam
jej uniknąć straszliwego losu...
- Ojejku, jakbyśmy nie miały dość własnych kłopotów - jęk
nęła ciotka. - Nie wiem, co masz na myśli, moja ty dziwaczko!
Debora roześmiała się i opowiedziała lady Bellingham o wyda-
rżeniach poprzedniego wieczoru. Dama była tym przerażona
i stwierdziła, że bratanica jest porywaczką. Błagała ją, by się
:
zastanowiła nad tym, czym grozi narażanie się człowiekowi o takiej
pozycji w świecie, jaką ma Filey, nie wspominając już o rodzicach
panny Laxton i stwierdziła, że ma już pewność: Deb straciła rozum.
- Co z nią zrobisz, jeżeli rodzice nie ulegną? - zadała
rozsądne pytanie.
111
GEOROETTE HEYF.R
-
A więc, cioteczko, już po swojemu zaplanowałam przyszłość
Phoebe - odparła z błyskiem w oczach Debora.
- Nie ufam ci, Deb. - Lady Bellingham zmierzyła ją zaniepo
kojonym spojrzeniem. - Wiem, że kiedy masz taką minę, to
uknułaś coś okropnego. A co mam powiedzieć, jeśti zjawi się tu
lady Laxton, domagając się wydania córki?
- Droga ciociu Lizzie! To z pewnością jest ostatnie miejsce
w Londynie, w którym lady Laxton szukałaby córki! O właśnie,
na czas pobytu z nami nazywa się panna Smith,
- Dobrze, ale jak długo potrwa ten pobyt? - zapytała ciotka.
- Oto cała nasza Deb: naspraszać gości, gdy nie mamy czym
zapłacić za węgiel! A do tego w przyszłym tygodniu przyjeżdża
biedny Chris! I muszę ci powiedzieć, że Ormskirk był tu wczoraj
wieczorem i gdy zapytał mnie o ciebie, nie wiedziałam, gdzie
mam oczy podziać! Ale chyba zgadł, bo dodał lodowatym tonem,
że Mablethorpego również nie ma. Wpakowałyśmy się w niezłą
kabałę, a jeszcze wszystko pogorszyłaś przywiezieniem panny
Laxton, nie wspominając już o rozzłoszczeniu Ravenscara i tak
nagannym zachowaniu w Vauxhall, że się za ciebie rumienię ze
wstydu! Gdzie jest ta dziewczyna?
Panna Grantham zaproponowała, że przyprowadzi Phoebe.
Lady Bellingham odparła, że wprawdzie nie ma ochoty jej
widzieć, ale skoro panna Laxton zostanie uwięziona w tym domu
na resztę życia, co się bez wątpienia stanie, to lepiej, żeby ją
poznała. Gdy do jej pokoju przyprowadzono drobną pannę
Laxton ubraną w za duży peniuar Debory, ciotka stwierdziła, że
choć nic z tego nie rozumie, to niech Debora lepiej natychmiast
założy kapelusz i pójdzie kupić jakieś ubranie dla tego biednego
dziecka. A jeśli Filey myśii, że pozwolą mu połknąć żywcem
takie maleństwo, to się grubo myli i że z radością by mu
przeczytała Ewangelię, i pewnego pięknego dnia na pewno to
zrobi, bo to okropny człowiek o złym sercu i nigdy go nie lubiła,
od samego początku!
Słuchając tej chaotycznej przemowy panna Grantham zro-
112
HAZARDZISTKA
zumiała, że ciotka pogodziła się z pobytem panny Laxton
w swoim domu, ucałowała więc policzek ciężko przez los
doświadczanej damy i wyszła zatroszczyć się o garderobę Phoebe.
Nim minęło południe, dziewczyna odziana w suknię z jasno-
błękitnego muślinu wynurzyła się z samotni sypialni, a gdy lord
Marblethorpe przybył z zapowiedzianą wizytą, zastał panny
siedzące w małym saloniku na półpiętrze.
Z całego serca pochwalił plan Debory, by zatrzymać Phoebe
na St James's Sąuare i w oczywisty sposób był zaszczycony tym,
że tak polega na jego osądzie. Dzięki jej staraniom poczuł się
dorosły i odpowiedzialny, a wkrótce przyswoił sobie wszystkie
sugestie Debory tak głęboko, iż wręcz uznał je za własne. Pomógł
sporządzić brudnopis stosownego listu do państwa Laxtonów,
który Phoebe przepisała, powiedział, że zapłaciłby niemałą sumę,
by zobaczyć ich miny, gdy go otrzymają. Na to ich wyrodna
córka zachichotała. Następnie zapytał, czy to prawda, że szlachet
nie urodzony Arnold Laxton spłukał się do cna w Epsom, co
panna Laxton potwierdziła, dodając, iż to okropne, że Arnold
zawsze obstawia konie, które padają w trakcie wyścigu albo
łamią nogi i właśnie z tego powodu ona musi bogato wyjść za
mąż. Dalej rozmowa potoczyła się gładko, skoro bowiem oboje
obracali się w tym samych sferach i mieli wielu wspólnych
znajomych, to w okamgnieniu nawiązała się między nimi nić
porozumienia. Zaśmiewając się do łez, nie zostawili suchej nitki
na swych krewnych.
Gdy lady Bellingham weszła do pokoju, ku swemu oburzeniu
zobaczyła bratanicę zajętą szyciem przy oknie, a na sofie lorda
Marblethorpego i pannę Laxton zatopionych po uszy w rozmowie.
Przy najbliższej okazji przestrzegła Deborę, że jeżeli nie będzie
uważać, to nie tylko straci dwadzieścia tysięcy funtów, które tak
pochopnie odrzuciła, ale na dodatek jeszcze samego lorda.
- Cóż, ja nie chcę Mablethorpego ~ odparła z irytującym
spokojem panna Grantham. - Uważam, że toby było doprawdy
urocze, gdyby przestał kochać się we mnie i zakochał w Phoebe.
113
GEORGETTE MEYER
-
Byłoby uroczo, gdybyśmy miały dwadzieścia tysięcy funtów
- oświadczyła bardzo rozsądnie lady Bellingham. - A tymczasem
mamy jedynie długi! Wiesz, moje złotko, próbowałam podliczyć
rachunki i choćby nie wiem co, zawsze wychodzi na jaw okrutna
prawda! W ubiegłym roku gracze nie oddali nam siedmiu tysięcy
funtów!
- Tak przypuszczałam. Wszystko przez to, że pozwoliłyśmy
im grać na kredyt w faro. Wiedziałam, że źle robimy.
- Wszystko jest takie trudne - westchnęła lady. - Deb, w pełni
rozumiem niezręczną sytuację, w jakiej się znalazłaś, ale gdyby
Ravenscar ponowił swą propozycję, co, jak sądzę, uczyni, to czy
mogłabyś—
- Nie - odparła Deb stanowczo. - Za nic w świecie nie
przyjmę od niego nawet złamanego szeląga! A poza tym ostrzegł
mnie, że wycofuje propozycję, i wiem, że mówił poważnie.
Podejrzewam, że teraz spróbuje innego sposobu.
- Na Boga! - zawołała przerażona ciotka. - Nie wspominaj
o tym głośno! Mógłby postanowić nas zrujnować! Najniebez
pieczniejszy wróg, jakiego sobie można wyobrazić!
- Ja też jestem niebezpiecznym wrogiem - zauważyła Debora.
- Wkrótce się o tym przekona. Bez względu na to, co zrobi,
zadam druzgocący cios.
Lady Bellingham jęknęła i podreptała do toaletki, by zażyć
lekarstwo. Ręka jej drżała żałośnie, gdy nalewała krople
do szklanki. Wypiła je i powtórzyła opinię o szaleństwie
bratanicy.
- Spadnie na nas okropne nieszczęście - prorokowała - Wiem.
Uparłaś się, by kusić los. I powiem ci coś jeszcze, Deb, choć
pewnie tym też się nie przejmiesz. W mieście aż huczy od plotek,
że Ormskirk jest skończony. Zeszłej nocy Beverly powiedział mi,
że hrabia w ciągu ostatnich paru miesięcy stracił dużo. Obie
doskonale pamiętamy, jak fatalnie pobiegł jego koń w Newmarket.
Idę o zakład, że zażąda spłaty pożyczki, bo sama wiesz, jak jego
majątek jest zadłużony! A ty tylko rozprawiasz o walce z Ravens-
114
HAZARDZISTKA
carem. Masz w nim wroga, gdy tymczasem ze wszystkich sił
powinnaś się starać uczynić go przyjacielem!
- Moim przyjacielem! - zawołała, oblewając się rumieńcem.
- Wolę umrzeć z głodu!
- Proszę cię bardzo, moja droga. Nie zamierzam się wtrącać
do twoich spraw, ale ja nie chcę umierać z głodu! - oświadczyła
gniewnie.
- Nie pozwolę na to, ciociu. Gdyby nam bieda zajrzała
w oczy, to... domówię się z Ormskirkiem. Wszystko, byle nie
zależność od Ravenscara!
- Jeżeli wszystko lepsze, to wyślij tę małą Laxtonównę do
domu i miej oko na Mablethorpego.
- Och, tylko nie to - sprzeciwiła się Debora.
Lady Bellingham osunęła się na fotel i zamknęła oczy.
- Idź sobie - błagała słabym głosem. - Za chwilę dostanę
migreny.
~ Jest tuzin sposobów na wyjście z opresji - roześmiała się
panna. - Parę dni temu Lucius wspominał o wyjeździe do
Hannoveru, by tam spróbować szczęścia. Może byśmy zamknęły
dom i uciekły z nim?
- Teraz naprawdę dostanę migreny - oświadczyła dama
z przekonaniem.
- Ale nie wyjadę z Anglii, póki nie wyrównam rachunków
. z Ravenscarem. - Oczy Debory zalśniły. - Gdybym tylko znała
jego zamiary.
- Też bym chciała je znać - powiedziała ciotka. - To mnie
w końcu zabije, ale ty się tym nie przejmiesz.
Tego dnia Ravenscar poszedł do klubu „Whitc". Należał do
wielu klubów; wszyscy wiedzieli, iż „Brook" jest jego ulubionym,
dlatego też u „WhiteV zdziwiono się na jego widok. Odźwierny
powiedział mu, że niemal zapomnieli, jak wygląda, a znajomy,
którego spotkał na schodach, zawołał:
- Cóż to, Ravenscar, nie mów, że wreszcie porzuciłeś „Brook"
. Myśleliśmy, że już zupełnie cię straciliśmy.
GEORGETTE HEYER
- Niezupełnie - odparł. - Kto jest na górze?
- Och, ci, co zawsze - rzucił lekko. - Muszę ci wyznać, że
coraz mniej ludzi obstawia twoje zwycięstwo w wyścigu. Beveriey
widział parę Fileya w akcji i twierdzi, że są wyjątkowe.
- Tak, słyszałem - przyznał nieporuszony Maks.
I po schodach ruszył do salonu, którego okna wychodziły na
ulicę. Znalazł tam wielu znajomych, ale z nimi przywitał się
tylko i podszedł do okna, gdzie siedział Ormskirk przeglądający
„Morning Post".
Na jego widok hrabia złożył gazetę.
- A więc jednak postanowiłeś nie porzucać klubu - zauważył.
- I jak, jeśli mogę zapytać, przebiega plan ratowania twego
niewinnego kuzyna?
- Jak na razie przewaga jest po stronie damy.
- Aha. - Hrabia delikatnie czyścił monokl. - Wnoszę, że twe
wysiłki nie zostały uwieńczone powodzeniem. Czy mam rację
przypuszczając, iż ubiegłej nocy dama przebywała w towarzystwie
twego kuzyna?
- Masz rację. Byli razem w Vauxhall.
- W Vauxhall? - Ormskirk popatrzył na niego ze smutkiem.
- Miejsce dość publiczne, nieprawdaż? Można domniemywać, że
kości zostały rzucone.
- Nie martw się. Mam powody przypuszczać, że panna
Grantham w ogóle nie zamierza poślubić Adriana. Moim zdaniem
blefuje, chyba żebym popełnił poważny błąd.
- Jakież to okropne - narzekał Ormskirk. - Mam nadzieję, że
się nie pomyliłeś w ocenie swej siły... perswazji, mój drogi
przyjacielu.
- Nie popadam w rozpacz, gdy po pierwszym rzucie kości
zdobywam niewiele punktów - odparł Ravenscar.
- Wiem, że jesteś wytrawnym hazardzistą - przyznał z uśmie
chem hrabia.
- Skoro już o tym mówimy, to kiedy pozwolisz mi się z tobą
zmierzyć w grze, którą, przyznaję, uważam za niemal swoją?
116
HAZARDZISTKA
-
Niemal swoją? - powtórzył półgłosem Ormskirk marszcząc
brwi. - Czyżbyś miał na myśli pikietę, mój drogi Ravenscar?
- Tak! - potwierdził zapytany. - Tamtej nocy rzuciłeś mi
bardzo subtelne wyzwanie. Muszę przyznać, że w ten sposób
pobudziłeś moją ciekawość i pragnienie walki. Nie sądzę, bym
trafił na godnego przeciwnika, ale podejrzewam, że się ze mną
nie zgadzasz.
- Oczywiście, że nie - westchnął hrabia. - Nie zwykłem
uważać mych umiejętności za godne pogardy.
- Zapraszam na kolację i potem sprawdzimy, który z nas trafił
na mistrza.
Ormskirk nie odpowiedział od razu na to zaproszenie. Miał ten
sam znudzony uśmiech, ale jakby nieco zesztywniał. Wbił
spojrzenie w podłogę i dalej polerował monokl chusteczką
obszytą koronką.
- Nie? - rzucił Ravenscar kpiąco.
Ormskirk podniósł wzrok i nałożył monokl.
- Mój drogi Ravenscar! Mój bardzo drogi Ravenscar! Nigdy
nie odrzucam wyzwania! Ale o ile pamiętam, zaprosiłem cię do
siebie. Zatem zrób mi przyjemność i zasiądź dziś wieczór przy
moim stole!
Maks przyjął zaproszenie i po paru minutach swobodnej
rozmowy wyszedł bardzo zadowolony z wizyty w klubie.
Kolację zjadł tylko z hrabią, bo jego niepozorna siostra, która
zwykle pełniła obowiązki pani domu, spędzała ten wieczór
z przyjaciółmi, jak mu wyjaśnił Ormskirk. Ravenscar domyślił
się, że w istocie otrzymała rozkaz usunięcia się, wszyscy wiedzieli,
jak brat ją ostro traktuje. Kolacja była dobra, a wino wyśmienite.
Maks dotrzymywał gospodarzowi kroku w ilości wypitego wina
i myślał z zadowoleniem, że ma mocną głowę. Ormskirk tak
ochoczo mu dolewał, że nawet zaczął go podejrzewać, iż robi to
celowo.
W wygodnie urządzonym salonie na parterze przygotowany
został stół do kart. Leżał na nim stos nie rozpieczętowanych talii,
117
GEORGETTE HEYEH
wkrótce zaś pojawił się kamerdyner, dźwigając tacę pełną butelek
i karafek. Hrabia polecił mu przesunąć kandelabr ze świecami
bliżej stołu i lekkim gestem białej dłoni zaprosił Ravenscara, by
zajął miejsce.
- Jaką stawkę wybierasz, mój drogi Ravenscar? - zapytał,
otwierając dwie talie i zabierając się do tasowania.
- Dla mnie to bez znaczenia - odparł Maks. - Niech wybór
należy do ciebie, ja się zgadzam.
Lady Bellingham miała rację mówiąc, że hrabia w ciągu
ostatnich paru tygodni przepuścił mnóstwo pieniędzy. Prze
śladował go uporczywy pech. Wyzwanie Ravenscara nie mogło
przyjść w gorszym momencie, ale ustępowanie pola przeciw
nikowi nie leżało w charakterze Ormskirka, zwłaszcza że darzył
go głęboką wrogością. Właśnie ta wrogość połączona z właściwą
hazardzistom nieostrożnością podyktowały mu odpowiedź:
- W takim razie po funcie za punkt?
- Tak, oczywiście.
Ormskirk posunął w jego stronę talię: losowali, kto będzie
rozdawał. Los wybrał Ravenscara.
- Mam nadzieję, że to nie jest zły omen - uśmiechnął się
hrabia.
- Też tak ufam.
Przez jakiś czas żaden nie objął przewagi, obaj bardziej
koncentrowali się na pilnowaniu przeciwnika niż zdobywaniu
punktów. Ormskirk wygrał robra, ale szczęście dopisywało obu
i wynik nie przekroczył stu punktów. Hrabia uznał, że Ravenscar
gra z przesadną ostrożnością, ale Maks chciał, żeby tak to
wyglądało.
Po godzinie, zerknąwszy na zapis, hrabia stwierdził, że gość
stopniowo zdobywa przewagę. Był zbyt wytrawnym graczem, by
nie zorientować się, że trafił na godnego siebie przeciwnika, ale
grającego z większą dozą chłodnej ostrożności. Ormskirk, uparcie
dążący do zebrania większej liczby punktów, zbyt często tracił
szansę gubiąc blotki. Raz za razem Ravenscar, mający gorsze
118
HAZARDZISTKA
karty, rezygnował ze zdobycia punktu tylko po to, by popsuć
szyki hrabiemu i wyrwać mu niemal pewne zwycięstwo.
Ravenscar górował nad partnerem siłą charakteru. Ormskirk,
jak na rasowego hazardzistę przystało, nie myślał o przegranej,
mimo to czuł z goryczą rosnące napięcie i z jeszcze większą
goryczą widział kamienny spokój przeciwnika. Pomyślał, że dla
kogoś tak bogatego zwycięstwo czy przegrana jest bez znaczenia
i przeklinał pecha, który sprawił, że Ravenscar wyzwał go do
walki właśnie wtedy, gdy jego finanse były w fatalnym stanie.
Świadomość, że jest przyparty do muru i jeżeli dziś wieczorem
dużo straci, to może nawet zostać zrujnowany, wpływała oczywiś
cie na jego nerwy, a przez to i na umiejętności. Zatracił zdolność
prawidłowego oceniania kart i gdy popełnił błąd, a Ravenscar
zebrał wszystkie lewy, wstał, by nalać sobie koniaku.
Spojrzenie Maksa powędrowało ku niemu, ale zaraz potem
spojrzał na talię, którą tasował.
- Koniaku? - spytał hrabia, trzymając uniesioną karafkę.
- Dziękuję - odparł Ravenscar, odsuwając od siebie pusty
kieliszek po burgundzie.
- Nie powinieneś był wygrać ostatniego rozdania - rzucił
Ormskirk nieoczekiwanie ostro.
. - Nie.
- Za mało praktyki - zaśmiał się lekko hrabia. - Jakiż głupi
błąd. Nie licz na następny.
- Nie liczę - uśmiechnął się Maks. - W ciągu jednej nocy nic
nie dzieje się dwa razy. Rozdajesz.
Ormskirk wrócił na swoje miejsce i gra potoczyła się dalej.
W pewnej chwili kamerdyner wszedł do salonu, by dorzucić do
ognia na kominku. Rozproszyło to na moment skupioną na
kartach uwagę hrabiego, który podniósł na niego wzrok i rzucił
ostro:
- To wszystko! Nie będę cię więcej potrzebował.
Na zewnątrz co jakiś czas rozbrzmiewał stukot kół powozu,
słychać było kroki pieszych mijających dom, pokrzykiwania
119
GEORGETTE HEYER
chłopców z pochodniami na niosących lektyki, ale gdy robiło się
coraz później, stopniowo cichły hałasy i dobiegało ich tylko
wołanie straży obwieszczającej godziny.
- Pierwsza w nocy i ładna pogoda!
Dla hrabiego nie była ona ładna, bo coraz bardziej i bardziej
przegrywał do Maksa. Pod makijażem jego szczupła twarz bladła,
w blasku świec wyraźnie było widać malujące się na niej
napięcie. Nadal gnębił go pech, przez ostatnie dwie godziny karty
sprzyjały przeciwnikowi. Tylko głupiec walczy z losem, a on
właśnie to robił, z każdym robrem mając nadzieję na odmianę,
która jak na złość nie nadchodziła.
Z kominka wypadło żarzące się polano i zaczęło kopcić.
- To daje tysiąc pięćset punktów - Ravenscar podliczył wynik
po ostatnim robrze. Wstał i podszedł do kominka, by wrzucić
polano na miejsce. - Zupełnie nie masz szczęścia, aż do ostatniego
rozdania dostawałeś fatalne karty.
- Jesteś lepszym graczem ode mnie - powiedział hrabia
z krzywym uśmiechem. - Jestem skończony.
- Och, nonsens. Grajmy dalej. Pod koniec miałeś lepsze karty.
Nim się obejrzę, już mnie dogonisz.
- Zapewniam cię, że nic nie sprawiłoby mi większej przyjem
ności. Ale, niestety, jestem zadłużony po uszy.
- Aż tak źle? - spytał Ravenscar kpiąco.
- Jeszcze jedna godzina podobna do ostatniej i koniec
- odparł szczerze Ormskirk. - Nic gram, jeśli nie mam czym
płacić.
Maks wrócił do stolika i zabawiał się, tasując karty.
- Jeżeli chcesz kończyć, to oczywiście się zgadzam. Ale
posiadasz pewne walory, które chętnie od ciebie odkupię.
- Tak? - hrabia zmarszczył cienkie brwi.
Ravenscar uniósł znad kart twarde spojrzenie szarych oczu
i wbił je w gospodarza.
- Pewne weksle - wyjaśnił. - Ile? ł jak wiele są warte?
- Mój Boże! - miękko zawołał hrabia. Z ironicznym uśmie-
120
HAZARIMSTKA
chem odchylił się na krześle. - I jakżeś się o nich dowiedział,
mój drogi Ravenscar?
- Sam mi o nich powiedziałeś, gdy wracaliśmy razem z St
James's Square parę dni temu.
- Czyżby? Zupełnie o tym zapomniałem.
Zapadła cisza. Ormskirk spuścił wzrok, białą dłonią rytmicznie
kołysał monokl na wstążeczce. Ravenscar dalej tasował karty.
- Mam plik weksli lady Beliingham - odezwał się wreszcie.
- Jednak wrodzona uczciwość nakazuje mi wspomnieć, iż
wystawione na sprzedaż nie osiągną swej nominalnej wartości.
- A ile ona wynosi?
- Tysiąc pięćset - odparł hrabia.
- Jestem gotów odkupić je od ciebie dokładnie za tyle.
Ormskirk podniósł monokl do oka.
- Ach tak! Aleja nie sądzę, bym chciał je sprzedać, mój drogi
Ravenscar.
- Dobrze byś na tym wyszedł.
- Doprawdy? Mogę wiedzieć dlaczego?
- Mówiąc bez ogródek, skoro twoje poczucie przyzwoitości
powstrzymuje cię od osiągnięcia dzięki nim zamierzonego celu,
moim zdaniem byłoby dla ciebie wygodniej, gdybyś przekazał je
w moje ręce. Użyję ich, by uwolnić kuzyna z pułapki. Gdy to
zostanie osiągnięte, nie sądzę, by panna Grantham dalej odrzucała
twą propozycję.
- Bardzo rozsądny wywód - przyznał hrabia. - A jednak, mój
drogi Ravenscar, nie chcę się z nimi rozstawać.
- W takim razie dobranoc - oświadczył Maks, wstając od stolika.
Ormskirk zawahał się, patrząc na rozdane karty. Był hazardzistą
do szpiku kości i bolało go takie zakończenie nocy. Pech nie
może trwać wiecznie, być może szczęście już zaczyna mu
sprzyjać, przecież w ostatniej rozgrywce dostał znacznie lepsze
karty, co nawet Ravenscar zauważył. Poza tym nie chciał uznać
wyższości Maksa. Niewiele rzeczy byłoby milszych niż pokonanie
go. \ być może jest to w zasięgu ręki. Uniósł dłoń.
121
GEORGETTE HEYER
-
Poczekaj! Właściwie, dlaczego nie? - wstał, ujął kandelabr
i podszedł do sekretery stojącej w głębi pokoju. Usiadł przy niej,
wyjął z kieszeni klucz i otworzył jedną z szuflad. Wyciągnął
cienki plik kartek, wrócił do stołu i rzucił je na rozsypane karty.
- Proszę - powiedział. - Jak to dobrze, że ty masz mniej
skrupułów ode mnie.
Ravenscar wziął weksle i wsunął je do obszernej kieszeni
surduta.
- Bardzo dobrze - przyznał. - Masz zatem tysiąc pięćset
funtów w banku. Czy chcesz grać dalej?
- Może byś lepiej je przeliczył? - Ormskirk kpiąco uniósł
brwi. - Jest to sześć weksli na różne sumy.
- Wierzę ci na słowo - odparł Maks. - Zaczynamy?
- Oczywiście. - Hrabia usiadł przy stoliku. - Może się okazać,
że ta... transakcja przyniosła mi szczęście.
- Być może - zgodził się Ravenscar.
W trakcie następnego robra rzeczywiście wszystko wskazywało
na to, że fortuna sprzyja hrabiemu. Z początku grał ostrożnie,
potem nabrał śmiałości, trochę wygrał, by w końcu dużo stracić.
Dolał sobie koniaku i zapragnął odnieść zwycięstwo nad Ravens-
carem za wszelką cenę. Gdy alkohol zaczął mu szumieć w głowie,
hrabia przestał kontrolować, ile traci.
- Robi się późno - odezwał się Ravenscar o trzeciej nad
ranem. - Wygrałem cztery tysiące.
- Cztery tysiące - powtórzył Ormskirk bezmyślnie. Utkwił
niewidzące spojrzenie w przeciwniku i zaczął się zastanawiać, ile
dostałby za swoje konie, wiedząc doskonale, że nawet ich
sprzedaż nie uratowałaby go. Mechanicznie otworzył tabakierkę
z delikatnej sewrskiej porcelany i zażył tabaki.
- Będziesz musiał poczekać. - Konieczność zmusiła go do
wypowiedzenia słów, które głęboko raniły jego dumę.
- Oczywiście - odparł Ravenscar. Jedna ze świec zaczęła
kopcić, więc Maks ją zdmuchnął. - Chyba żebyś pozwolił mi
wykupić hipotekę na dom lady Bellingham - dodał lodowato.
122
HAZARDZISTKA
Ormskirk wpatrywał się w niego przez chwilę. W zmrużonych
oczach pojawiło się podejrzenie.
- Jaki ty masz cel, Ravenscar? - zapytał, a w uprzejmym
głosie zabrzmiała ostra nuta.
- Już ci mówiłem.
- Hipoteka opiewa na pięć tysięcy funtów, weksel jest pewnie
wart nieco ponad cztery.
- Nie będziemy się spierać o drobiazgi. Dam ci za niego pięć
tysięcy.
- Darzysz swego młodego kuzyna niezwykłym zgoła uczuciem.
- Usta hrabiego wygięły się w lekko ironicznym uśmiechu.
- W pewnym stopniu odpowiadam za tego chłopca. - Maks
wzruszył ramionami.
- To doprawdy wzruszające spotkać się z takim poczuciem
obowiązku w dzisiejszych czasach. Mój drogi Ravenscar, płacisz
doprawdy wysoką cenę za wybawienie go z matni,
- Mylisz się, działam w imieniu lady Marblethorpe.
- Czy wiesz, że w mojej głowie zrodziła się wysoce dziwaczna
myśl? - spytał miękko Ormskirk. - Nie mogę się pozbyć
wrażenia, że za twoim pragnieniem zdobycia przewagi nad
Deborą Grantham kryją się zgoła inne motywy.
v
- To nie miłość, jeżeli o niej właśnie myślałeś.
- Doprawdy? Cóż to więc jest?
W oczach Ravenscara zabłysł uśmiech.
- Bardzo silna odraza do poniesienia porażki w walce - wyjaśnił.
Ormskirk mierzył go przez chwilę uważnym spojrzeniem, stukając
wypielęgnowanym paznokciem w wieczko tabakierki. Prychnął
śmiechem, wstał z krzesła i znów podszedł do sekretery.
- A właściwie to czemu nie? - powiedział lekceważąco.
Otworzył szufladę, wyjął złożony dokument i rzucił go gościowi.
- Weź to! Masz teraz wszystko, prawda? Zapewne tego chciałeś
od samego początku. Nic bierz mi za złe tych słów, mój drogi
Ravenscar, ale mam nadzieję, że Debora znów cię pokona, bo
wyszłoby ci to na zdrowie!
9
Po wysłaniu listu do rodziców pannie Laxton nie pozostało nic
innego jak tylko czekać na rozwój wypadków i przeglądać dział
ogłoszeń w „Morning Post". Nie pojawiała się tam jednak
oczekiwana wiadomość, ale panna Grantham zapewniła dziewczynę,
że to nic dziwnego, Laxtonowie bowiem bez wątpienia najpierw
dyskretnie rozpytują znajomych. Następnego wieczora po ucieczce
mogła pocieszyć Phoebe, że sir James Filey grał w żółtym salonie
i był w bardzo złym nastroju. Panna Laxton oderwana od intrygującej
powieści z wypożyczalni, którą czytała zwinięta na sofie w buduarze
lady Bellingham, tylko zachichotała i stwierdziła, że dobrze mu tak
i że ona chętnie zostanie na St James's Sąuare do końca życia.
Panna Grantham zapewne z szacunku dla zupełnie innych
pragnień ciotki powzięła kroki, by zapobiec takiej sytuacji. Zeszła
na dół i cicho zasugerowała lordowi Marblethorpemu, by zajrzał
na górę i posiedział z biedactwem, które w przeciwnym razie
umrze z nudów. Adrian chętnie spełniał każde życzenie ukochanej,
więc natychmiast wymknął się i spędził uroczą godzinę na grze
w karty z Phoebe. W przerwach wychwalał cnoty Debory, a panna
Laxton ochoczo godziła się z jego opinią; powiedziała nawet, że
wcale się nie dziwi, iż chce poślubić tak wspaniałą kobietę. Ze
zdumieniem dowiedziała się o oporze jego matki i okazała tak
wielkie współczucie, że lord wyznał jej znacznie więcej, niż
zamierzał.
124
HAZARDZISTKA
Gdy rozmowa zeszła na przyszłość panny Laxton, trudniej mu
przyszło formułować opinie, bo nie wiedział, co powinna uczynić
w razie nieprzejednanego stanowiska rodziców. Jednak w trzech
sprawach trwał upracie przy swoim. Phoebe w żadnym razie nie
powinna wychodzić za sir Jamesa, starać się o posadę guwernantki,
iść na scenę. Dziewczyna stwierdziła, że jeżeli on uważa za
niestosowną pracę aktorki lub guwernantki, to ona tego nie zrobi,
ponieważ wie, iż jest lepiej od niej obeznany ze zwyczajami
świata i ma zamiar postępować zgodnie z jego osądem.
Lord ani przez chwilę nie wątpił, że jakaś dobrze urodzona
dama winna wziąć pannę Laxton pod swe skrzydła i ochronić ją
przed zasadzkami, ale choć się bardzo głowił, nie potrafił znaleźć
nikogo odpowiedniego do pełnienia tej funkcji. Postanowił więc
zapytać o to Deborę. Na razie jednak zapewnił Phoebe, że skoro
pozostaje pod jego opieką, to nie musi się obawiać ani Fileya, ani
nikogo innego. Panna Laxton, uniósłszy ku niemu zamglone
spojrzenie, odparła po prostu, że wie, iż jest z nim bezpieczna,
i była tego pewna od ich pierwszego spotkania.
Państwo Laxton z całą pewnością nie rozpowiadali o swej
stracie, a ponieważ Debora nie obracała się w ich kręgach, nie
miała sposobu, by poznać ich reakcję na grzecznie sformułowane
ultimatum córki. Lady Marblethorpe co prawda znała tę rodzinę,
ale Adrianowi udało się tylko dowiedzieć, że zawsze uważała
Augustę Laxton za kobietę okropną, natrętną i narzucającą się
bez miłosierdzia, a wszyscy zachodzą w głowę, jakim cudem
zamierza dobrze wydać za mąż stadko córek. Zapytana, czy
odwiedza dom Laxtonów, odparła, że chodzi tam tylko wtedy,
gdy musi.
Lady Bellingham, choć jak twierdziła, zniesie każde szaleństwo
wymyślone przez bratanicę, chciała wiedzieć, co Debora zamierza
uczynić z gościem, jeżeli rodzice nie pokajają się w „Morning
Post".
- Dziewczyna nie może spędzić reszty życia w ukryciu
- oświadczyła bez cienia nadziei, że ktoś weźmie pod uwagę jej
125
GEORG ETTE HEYER
zdanie. - Na pewno spacerowanie tylko o zmierzchu i w gęstej
woalce fatalnie odbije się na jej zdrowiu. A Augusta Laxton, jak
ją znam, najpewniej wpadnie w euforię pozbywszy się przynaj
mniej jednej z córek i wcale nie będzie się starała jej odnaleźć.
- Cała moja nadzieja w tym, że ciocia się myli - przyznała
Debora. - Boję się tylko jednego: że do poszukiwań Phoebe
mogła wynająć lotnych konstabli z Bond Street.
Ta sugestia zrobiła na lady Bellingham tak wielkie wrażenie,
że ciężko opadła na fotel.
- Złotko, nawet mi o czymś takim nie wspominaj! Ojejku, coś
ty narobiła! Pomyśl tylko o skandalu, jaki wybuchłby, gdyby do
tego domu przyszła policja! Postawiliby nas przed sądem!
- Droga ciociu, do tego z całą pewnością nie dojdzie. Nikt nie
wie, że znam Phoebe, a Adrian jest poza wszelkimi podejrzeniami,
Ale nim lady Bellingham zdołała w pełni ocenić grozę sytuacji,
znalazła się w obliczu nowego niebezpieczeństwa. W porannej
poczcie znalazł się list od Ravenscara do panny Grantham.
Podano go Dcborze, gdy siadała do śniadania z ciotką i swą
protegowaną. Nie rozpoznała charakteru pisma, również herb nic
jej nie mówił. Spokojnie złamała pieczęć i rozłożyła pojedynczą
kartkę sztywnego papieru.
Jadła właśnie kromkę chleba z masłem i czytając list zakrztusiła
się. Z jej ust wyrwał się zduszony okrzyk i rozkasłała się na
dobre. Ciotka mocno poklepała ją po plecach, a potem spytała
nerwowo;
- Kochanie, mam nadzieję, że nie otrzymałaś żadnych złych
wiadomości.
- Złe wiadomości'.' - Panna Grantham wyprostowała się na
krześle. - Och, nie! Nic z tych rzeczy! - zapewniła z oczami
płonącymi gniewem i niepokojącym rumieńcem na policzkach.
Lady Bellingham zamarło serce, bo dobrze znała te objawy.
Gdy drzwi jadalni zamknęły się za panną Laxton, wbiła spoj
rzenie w napiętą twarz bratanicy i zażądała wyjaśnień.
- Co się stało? Natychmiast powiedz, nawet najgorsze, bo
126
HAZARDZISTKA
pójdę do łóżka z migreną! Laxtonowie odkryli miejsce pobytu
córki?
- Ten uprzejmy list nie pochodzi od Laxtonów - odparła,
patrząc z nienawiścią na kartkę - ale od pana Ravenscara.
- A to dopiero! - Nastrój ciotki poprawił się w okamgnieniu.
- Nie sądz'sz, moje złotko, że tym razem powinnaś mu ulec.-.?
Co ci proponuje?
- Mylisz się, ciociu, nic mi nie proponuje. On mi grozi!
- Grozi! - wykrzyknęła. - Ale czym na litość boską?
- Pan Ravenscar ośmiela się mi donieść - mówiła przez zęby
- że wszedł w posiadanie... w posiadanie! pewnych weksli
podpisanych przez ciebie, obejmujących także pożyczkę pod
zastaw tego domu.
- Co takiego?! - podniosła głos dama. - On ich nie może
mieć! Ormskirk je trzyma! Przecież wiesz o tym! To sztuczka,
żeby cię przestraszyć!
~ Mówi prawdę, a poza tym ja się wcale nie boję - odparła
panna Grantham gniewnie. - Maje od Ormskirka, to oczywiste.
- Nie uwierzę w coś takiego! Hrabia nigdy by ich nie oddał!
~ Sama powiedziałaś, ciociu Lizzie, że wpadł w wielkie
tarapaty - przypomniała. - Jeżeli Ravenscar zaproponował mu
odkupienie ich, to sądzę, że zgodził się bez wahania.
- Nigdy w życiu nie słyszałam o bardziej haniebnej zdradzie
- oświadczyła dama. - To przechodzi ludzkie pojęcie! A poza
tym, jeżeli Ormskirk nie ma już tych weksli, to jak może się
spodziewać, że uzyska twoją zgodę?
Panna Grantham zamyśliła się nad tym, marszcząc brwi.
- Być może stracił wszelką nadzieję - powiedziała po chwili.
- Zwłaszcza jeżeli sądzi, że mam zamiar wyjść za Adriana.
- Ja chyba zwariuję. - Lady Bellingham chwyciła się za
głowę, przekrzywiając czepek. - To najgorsze, co mogło nas
spotkać! Teraz, przez swoje sztuczki, straciłaś ich obu! Nie wiem,
dlaczego byłaś tak nierozsądna, Deb, naprawdę nie wiem! Musisz
natychmiast wyjść za Adriana!
127
GEORGETTE MEYER
-
Nonsens ciociu. On jest niepełnoletni, a poza tym wcale nie
chcę go za męża.
- Oczywiście! Chcesz mu podsunąć małą Laxtonównę, a to
taka strata, że aż mnie serce boli na samą myśl! Ale skoro
Ravenscar ma te okropne weksle, to nie możesz nic innego
zrobić, jak tylko w tajemnicy poślubić Adriana, chyba że zupełnie
z niego zrezygnujesz! Wiem, co powiesz: ucieczka i ślub w Gretna
Green nie należą do dobrego tonu, ale nic teraz nie można
poradzić! Sytuacja jest gardłowa!
- Muszę zdobyć te weksle - powiedziała Debora, która nie
zwracała uwagi na przemowę ciotki.
- To znaczy, że godzisz się zrezygnować z Adriana? - zapytała
lady Bellingham. - Moim zdaniem lepiej wyjdziesz na małżeństwie.
- Gdybym popełniła takie głupstwo, Ravenscar i lady Marble-
thorpe bez trudu uzyskaliby unieważnienie ślubu. On myśli, że
mnie zapędził w ślepą uliczkę, ale ja mu pokażę!
-Nie, Deb, błagam, niczego mu nie pokazuj! - prosiła
podenerwowana ciotka. - Sama widzisz, do czego to doprowa
dziło. Gdybyś tylko umiała być bardziej ugodowa!
- Ugodowa! Staję do walki na śmierć i życie! Przede wszyst
kim muszę wyrwać te weksle.
- Nie uda ci się ich wyrwać - protestowała z rozpaczą lady,
- Co napisał w liście?
- Och, że z radością mi je odda w zamian za uwolnienie
kuzyna! Jak on śmie tak mi ubliżać! Nigdy mu tego nie przebaczę!
- Napisał, że je odda? Moja droga, muszę przyznać, że to
bardzo ładnie z jego strony. Oczywiście, propozycja nie tak hojna
jak dwadzieścia tysięcy funtów, ale pozbycie się części długów
bardzo by nam pomogło.
- I jeżeli nie zrezygnuję z Adriana, to odda sprawę do
komornika i wystąpi na drogę sądową - dodała panna Grantham.
- Brutal! - jęknęła lady Bellingham. - W żaden sposób
nie zdołam go spłacić! Pewnie chce, bym go błagała na
kolanach! Za nic!
128
HAZARDZISTKA
-
Błagać na kolanach! - wykrzyknęła Debora. - W żadnym
razie. Jeśli to zrobisz, nigdy w życiu się do ciebie nie odezwę!
- Bardzo prawdopodobne, że wszyscy inni też przestaną ze
mną rozmawiać... A przynajmniej ludzie, z którymi ja chciałabym
utrzymywać kontakty. Trafię do więzienia za długi i tam dożyję
swych dni. Och, Deb, ty jesteś bez serca.
- Nie jestem bez serca, ciociu najdroższa. - Panna Grantham
objęła czule roztrzęsioną matronę. - Naprawdę. I obiecuję, nie
pójdziesz do żadnego więzienia. Ten wstrętny mężczyzna chce
przecież ukarać mnie, a nie ciebie. Myśli, że mnie przestraszył,
ale mam jeszcze parę sztuczek w zanadrzu i rychło się o tym
przekona. Odzyskam te weksle i nie oddam Adriana... A właściwie
uwolnię go dopiero wtedy, gdy Ravenscar poniesie sromotną
klęskę...
- Nie! - błagała ciotka. - Nie mogę tego znieść! Chcesz nas
wszystkich zrujnować, a na domiar złego to dla ciebie gra!
Ravenscar to najbardziej wstrętny człowiek na świecie i najwięk
szy dziwak! Jeżeli chce iść do komornika, to dlaczego do mnie
się nie zwraca? Przecież to moje długi!
- Och, napisał do mnie, bo tak go rozzłościłam, że chce mnie
ukarać. Ale z całą pewnością nie ma nic przeciwko tobie, ciociu,
więc się nie przejmuj! Wszystko to tylko szatańska złośliwość.
Już ja mu dam nauczkę!
Żadne argumenty nie wpływały na zmianę tego postanowienia
bratanicy, więc lady Bellingham przestała apelować do jej
rozsądku i wyszła. Resztę poranka spędziła na szukaniu błędów
w rachunku od krawcowej i próbach przekonania służby, żeby
w kuchni używała ogarków świec z salonów. W obu tych
sprawach poniosła sromotną klęskę, więc jej nastrój nie poprawił
się. Na szczęście nie poznała planu Debory, bo z pewnością
dostałaby spazmów. Ponieważ zostało jej to oszczędzone, mogła
udać się na zwykłą przejażdżkę do parku nieświadoma czarnych
chmur, które gromadziły się nad jej nieszczęsną głową.
Panna Grantham przez dłuższy czas nie umiała wymyślić
129
GEORGETTE HEYER
stosownego kontrataku na ostatnie posunięcie Ravenscara, ale
wola walki była tak silna, że myśl o poddaniu nigdy nie powstała
w jej głowie. Powie mu, że absolutnie nie zamierza i nigdy nie
zamierzała poślubić jego kuzyna dopiero wtedy, gdy zostanie
pokonany. Dzięki temu będzie mogła w pełni rozkoszować się
swą wspaniałomyślnością. Uleganie przekupstwu lub groźbom
uznała za godne tchórza, więc ani przez chwilę nie brała tego pod
uwagę.
Z lubością rozmyślała o tym, co zrobi Ravenscarowi. Przerwała
wreszcie bezproduktywne marzenia i na serio zajęła się swym
nowym kłopotem. Dość szybko w jej głowie narodził się pomysł
tak szatański, że ją samą oszołomił. Lucius Kennet, który koło
południa zjawił się w domu, by zobaczyć, jak się miewa, zastał
ją pogrążoną w myślach, rozważała bowiem plan ze wszystkich
stron.
- Moja kochana, cóż za diabelską sztuczkę tym razem uknułaś?
- zapytał, obserwując ją z przenikliwym błyskiem w oku.
- Lucius, z nieba mi spadasz! - Debora aż podskoczyła na
jego widok. - Musisz mi pomóc!
- Oczywiście, że tak - odparł bez wahania.
- I Silas też - postanowiła panna Grantham. - Nie boisz się
chyba odrobiny ryzyka?
- Moja szabla jest do twych usług, Deb!
- Och, nie, broń tu nie będzie potrzebna, no, przynajmniej taką
mam nadzieję. Chcę tylko, żebyś porwał dla mnie Ravenscara. .
- To wszystko? - Wybuchnął śmiechem. - Drobiazg, po
prostu fraszka! I co mam z nim zrobić, kiedy już go porwę?
- Wsadzisz do piwnicy - wyjaśniła Debora bez cienia wątp
liwości.
- Czyjej? - dopytywał się Kennet.
- Naszej oczywiście. Ma bardzo mocny zamek... To akurat
bez znaczenia, bo będzie i tak związany.
- Wspaniały plan, moja droga, ale po co ci on w piwnicy i,
u diabła, dlaczego w ogóle chcesz go tam wsadzać?
130
HAZARDZISTKA
- Och, bo ty nie wiesz, co on zrobił! Przeczytaj! - To mówiąc
podała mu list od Ravenscara.
Czytał unosząc brwi w zdumieniu.
- Stary lis! - zawołał.
- Stary? On nie jest stary! - zaprotestowała nie wiedzieć
czemu zirytowana Debora.
- Nie Ravenscar, Ormskirk!
- Ach, on. Tak, muszę przyznać, że zrobił cioci Lizzie duże
świństwo, ale hrabia jest tu nędznym pionkiem.
- Skąd Ravenscar wiedział, że Ormiskirk ma te weksle?
- dopytywał się Kennet.
Panna Grantham popatrzyła na niego lekko zaniepokojona.
- Właśnie, skąd on to wiedział? Nie pomyślałam o tym!
W takim razie musiał się rozpytywać! Haniebny i wstrętny!
Jeszcze pożałuje, zobaczysz!
- O tak, z pewnością. Ale czy to znaczy, że w końcu
wyjdziesz za tego oseska?
- Za nic w świecie!
- Deb, klnę się na mą szablę, że nic nie rozumiem. - Pokiwał
smutno głową. - Jeżeli nie zamierzasz wyjść za Marblethorpego,
to dlaczego na litość boską, nie powiesz tego Ravenscarowi?
Sprawa byłaby załatwiona.
- Lucius, myślałam, że chociaż tobie nie będę musiała tłuma-
czyć - powiedziała z naganą w głosie Deb. - Czy sądzisz, że
poddam się bez walki, jak owca prowadzona na rzeź? Wiesz, jak
on do mnie mówił? Najpierw mnie obraził, a teraz ośmiela się
grozić i nic... powtarzam nic nie zmusi mnie do kapitulacji! Też
coś! Nie! Choćbym miała umrzeć, to i tak go pokonam!
- Moja kochana, skoro tak twierdzisz, to jakże mógłbym ci się
sprzeciwiać. Oczywiście, taki łotr bez czci i wiary zasługuje na
wtrącenie do piwnicy. Ale on wygląda na bardzo upartego. Czy
masz zamiar trzymać go pod kluczem, aż odda ci weksle?
Obawiam się, że może próbować cię przeczekać!
- Pomyślałam o tym! - zawołała triumfalnie. - Nie sądzę, by
131
GEORGETTE MEYER
spędził w piwnicy dłużej niż dwie godziny. Wpadnie we własne
sidła. Chcę, żebyś go porwał we środę wieczorem!
- We środę... - Nagle pojął jej plan. - Nie, Deb, nie możesz
tego zrobić! Przecież we czwartek jest jego wyścig!
- Właśnie dlatego! - przytaknęła. - Nie martw się, zrobi
wszystko, byle stanąć na starcie.
- Moja kochana, jeżeli on ciebie nie zamorduje, a przy okazji
i mnie, to postara się, by nas oboje zamknęli i wysłali na galery!
- zawołał z obawą. - A co gorsza, nawet nie będę miał mu tego
za złe.
To na chwilę zaniepokoiło pannę Grantham, ale szybko znalazła
rozwiązanie.
- Nie sądzę, żeby nas zamordował, a już na pewno nie wsadzi nas
do więzienia, bo jest zbyt dumny, by się przyznać przed światem, że
pokonała go byle panna z kasyna i do tego w taki sposób! Nie, nic
takiego nie zrobi, ale kiedy będzie cierpiał zasłużoną karę, powiem
mu, że mógł sobie oszczędzić trudów, bo nie wyjdę za jego kuzyna,
nawet gdyby to był ostatni mężczyzna na świecie!
- Tak sobie myślę - zaczął powoli Kennet - że gdy będziesz
go miała związanego w piwnicy, mogłabyś z niego wycisnąć te
dwadzieścia tysięcy.
- Nie zrobię czegoś takiego! - Debora aż się zaczerwieniła.
- Jak śmiesz przypuszczać, że dotknęłabym jego ohydnych
pieniędzy, nie mówiąc już o zmuszeniu go, by mi je dał!
~ Ale jakoś nie masz oporów w zmuszaniu go do oddania
zastawu na hipotece, który jest wart przynajmniej pięć tysięcy
funtów, nie wspominając o innych wekslach - zauważył rozsądnie.
- To zupełnie co innego - oświadczyła z godnością. - Tamte...
Na Boga, wyszłabym na ostatnią łajdaczkę. Jak możesz nawet tak
myśleć?
- Masz zbyt wiele skrupułów - powiedział z ironicznym
uśmiechem. - Ale to twoja sprawa. No dobrze, i jak mamy
porwać tego zacnego dżentelmena?
- Miałam nadzieję, że sam to będziesz umiał zaplanować
132
HAZARDZISTKA
-
powiedziała ufnie Debora. - Si las ci pomoże i we dwóch na
pewno potraficie go obezwładnić.
- Och, z tym nie będzie problemu! Czy chcesz, żebym poszedł
do jego domu, czy zwalił go z nóg na środku ulicy?
- Nie chcę, żeby mu się stała krzywda - wyjaśniła z niepoko
jem panna Grantham. - W każdym razie nie fizyczna. Czy nie
mógłbyś go schwytać w nocy, gdy będzie wychodził z klubu,
albo coś w tym rodzaju?
- Zbyt ryzykowne. - Kennet wydął pogardliwie wargi. - To
musi być zrobione porządnie. Moim zdaniem powinnaś napisać
do niego list, wyznaczając mu spotkanie w ustronnym miejscu,
a ja się tam pojawię zamiast ciebie.
- Nie! - zawołała oburzona. - Nie chcę wygrać dzięki tak
niecnej sztuczce! Poza tym on uważa mnie za kobietę obmierzłą,
która chwyci się każdego, najgorszego nawet sposobu, a ja taka
nie jestem. Musimy wymyślić coś innego.
Kennet przyjrzał się jej uważnie spod oka.
- No dobrze, zostaw to lepiej mnie - oświadczył dyplomatycz
nie. - Wpadnę na jakiś pomysł.
- A co ja mam zrobić z tym ohydnym listem? - zapytała
panna Grantham, a oczy jej zapłonęły, gdy spojrzała na kartkę.
- Chciałabym do niego napisać, żeby poszedł sobie do diabła, ale
toby wszystko popsuło. Muszę go jakoś przetrzymać do środy,
ale nie wiem jak!
- Daj mi pióro! Lepiej, żebym ja odpowiedział w twoim
imieniu. Ty musisz grać na zwłokę, moja droga.
- Dlaczego ty miałbyś odpowiadać w moim imieniu? - zapy
tała podejrzliwie. - Lucius, jeśli coś knujesz.,.
- Skądże znowu - odparł nieco za szybko. - Możesz mi
patrzeć przez ramię, jak będę pisał, i sama zapieczętować list.
Dobrze zrobi temu panu, jeżeli się przekona, że zbyt nisko go
cenisz, by odpowiadać osobiście. A poza tym powinnaś go teraz
błagać o łaskę i uśpić jego czujność, a ty byś się nigdy na to nie
zdobyła. Napiszę w twoim imieniu i w trzeciej osobie.
133
GEORGETTE HEYER
- Co napiszesz? - pytała nadal niepewnie, ale przyniosła
papier i pióro.
Przysunął kartkę i zanurzył pióro w kałamarzu.
- Czy tak będzie dobrze? - To mówiąc, zaczął kreślić ozdobne
litery i powoli czytał na głos: - „Panna Grantham jest wielce
zobowiązana panu Ravenscarowi za jego list i pragnie mu
donieść, że zdumiało ją, iż dżentelmen..." - to słowo podkreślimy,
Deb! - „...zwraca się do bezbronnej kobiety takimi słowami".
- Ja nie jestem bezbronna! - zaprotestowała Debora.
- Cicho! „Żywi ona przekonanie, iż pan Ravenscar nie
zamierza wprowadzić w życie swych barbarzyńskich gróźb,
skoro lady Bellingham w niczym nie zasłużyła sobie na jego
wrogość. Panna Grantham wyraża nadzieję, iż mogliby osiągnąć
kompromis i błaga, by pan Ravenscar skłonił się ku tej sugestii
i odpowiedział na jej list przy najbliższej sposobności". I to też
podkreślimy, by pomyślał, że się przestraszyłaś. Co o tym
sądzisz, Deb?
- Chyba dobre - powiedziała niezadowolonym tonem. - Och,
jak ja nienawidzę błagania o łaskę.
Kennet wysuszył list piaskiem, potem przeczytał i złożywszy
sięgnął po opłatek laku.
- Niedługo zemścisz na nim się, moja kochana, ale do środy
musimy go trzymać z dala, bo inaczej popsuje nam szyki.
- Bardzo dobrze. Wysyłaj - powiedziała.
10
Kiedy Ravenscar otrzymał list Kenneta, zareagował dokładnie
tak, jak to zaplanował jego autor. Nie zdziwił się, że u panny
Grantham pojawiły się oznaki słabości. Spodziewał się, że jego
list mocno ją zaniepokoi i natychmiast poszedł za ciosem, pisząc
drugi, następującej treści:
„Pan Ravenscar przesyła pannie Grantham pozdrowienia i prag
nie ją poinformować, że żaden kompromis go nie zadowoli, nalega
więc, by w ciągu trzech dni podjęła decyzję. Po tym terminie uzna,
iż może poczynić kroki, które, jak sądzi, ściągną na pannę
Grantham takie zawstydzenie, jakie z najwyższą niechęcią
sprowadziłby na jakąkolwiek niewiastę, bezbronną czy nie".
- Proszę! - zawołała panna Grantham gniewnie, gdy prze
czytała ten nieprzyjemny list. - Mówiłam ci, że nie chcę, byś
mnie nazywał bezbronną kobietą! Wiedziałam, że tak będzie!
- Ale tylko do czasu - obiecał Lucius Kennet.
- Zapłaci mi za to! - oświadczyła wojowniczo. - Tylko mi go
tu przyprowadź w środę!
- Zrobię to, moja kochana, nic się nie bój!
- Tak, ale czy wiesz, jak to zrobić?
- Zostaw to mnie, Deb. To moja część zadania.
Taka odpowiedź jej nie wystarczyła, ale gdy jej nagabywania
zbywał śmiechem, wyraziła tylko głośno nadzieję, że ofiara nie
poniesie poważnych szkód na ciele i zdrowiu.
!35
GEOHCETTE MEYER
~
Oczywiście, wcale się tym nie martwię - wyjaśniła. - Wcale
bym się nie przejęła, gdybyś go zabił, ale toby bez wątpienia
sprowadziło na nas wielkie kłopoty, a tego na pewno nie chcemy!
Kennet zgodził się, że nie chcą kłopotów, i poszedł kreślić
następny list tym samym ozdobnym pismem. Ale tego listu nie
zamierzał już jej pokazywać.
Deborze zaś nie pozostało nic innego, jak tylko czekać i snuć
słodkie marzenia o okrutnej zemście. Nie spodziewała się żadnych
wieści od Ravenscara, dlatego następnego dnia, wyglądając przez
okno, bardzo się zdziwiła na widok zatrzymującego się przed
domem powozu z jego herbem na drzwiczkach. I gdy tak patrzyła
zaskoczona, stangret zeskoczył z kozła i wysunął schodki. Ale to
nie Maks wysiadł z powozu. Panna Grantham rozpoznała kształtną
figurkę Arabelli Ravenscar i osłupiała ze zdziwienia.
Panna Ravenscar stanęła u drzwi frontowych i podała swój
bilet wizytowy. Siias Wantage przyniósł go Deborze, a podając
stwierdził ponuro, że jego zdaniem to brudna sztuczka i powinna
mu pozwolić odesłać dzierlatkę z kwitkiem. Panna Grantham
była jednak bardzo zaintrygowana, co sprowadza Arabellę,
i poleciła prosić ją na górę.
W parę chwil później Arabella weszła do pokoju spowita
w muślinową suknię w kwiatowy wzór, przybraną różowym
jedwabiem w drobne kwiatuszki, narzutkę z różowego jedwabiu
i wspaniały kapelusz z różowymi wstążkami zawiązany pod
brodą. Zatrzymała się na progu, z przechyloną na bok główką
obserwując gospodynię, czym przywiodła Deborze na myśl
ptaszka. Duże, brązowe oczy patrzyły pytająco i lśniły w nich
łobuzerskie błyski.
Panna Grantham, ubrana w ładną, jasnozieloną suknię z fałdą
z tyłu układającą się niczym tren i skromnie uczesana, podeszła,
by przywitać gościa, zapomniała zupełnie, że gdy poprzednio
spotkała się z panną Ravenscar, miała na sobie bardzo niegustow-
ny i wulgarny strój.
- Jak się pani miewa? - zapytała uprzejmie.
136
HAZARDZISTKA
Z twarzy Arabelli zniknął pytający wyraz. Podbiegła do Debory
i chwyciła ją za rękę.
- Tak! Wiedziałam, że cię polubię! Tak okropnie się zachowałaś!
Ale powiedziałam ciotce, że nie mogę nie lubić kogoś o tak
śmiejących się oczach! Czy gniewasz się na mnie, że przyszłam tu
bez mamy? Ona nigdzie nie wychodzi, a poza tym jest przeciw
tobie, jak i cała reszta rodziny! Tylko Adrian twierdzi, że ty zwykle
jesteś inna i wtedy postanowiłam, że sama tu przyjadę i zobaczę!
- Nie powinna pani tu przychodzić, panno Ravenscar - odparła
zaczerwieniona Debora. - Nie sądzę, by pani brat pochwalał
wizytę w tym domu.
- Och, też mi. Kto by się przejmował Maksem? - rzuciła
pogardliwie. - Wcale się o tym nie dowie. A poza tym skoro
masz być moją kuzynką, to nikt nie powinien krytykować mojej
wizyty tutaj. Bardzo się cieszę, że wychodzisz za Adriana.
- Doprawdy? - zdziwiła się Debora i poprowadziła gościa
w kierunku sofy. - Nie wiem, z jakiego powodu.
- Och, teraz cieszę się, bo cię lubię - odparła Arabella
siadając i patrząc na nią z miłym, ufnym uśmiechem. - Przedtem
byłam zadowolona, bo mama i ciotka Selina powzięły zgoła
idiotyczny plan wydania za Adriana właśnie mnie, a żadne z nas
wcale tego nie chce. Oczywiście, nigdy by nas do tego nie
zmusiły, bo już dawno ustaliliśmy, że zupełnie do siebie nie
pasujemy, ale nawet sobie nie wyobrażasz, jakie to męczące, gdy
ludzic tak knują za plecami.
- Bez wątpienia twój brat również pragnie tego związku?
- Obawiam się, że tak, choć nigdy o tym nie wspomniał. Na
temat małżeństwa powiedział mi tylko, że jestem zbyt młoda
i głupia, by o tym myśleć. Absurd! Ale i tak się nie przejmuję
tym, co mówi Maks. Wyjdę, za kogo będę chciała, i wtedy, gdy
będę chciała! Już wiele razy byłam o krok od ucieczki, by wziąć
ślub w tajemnicy.
- Tak często zmieniasz zdanie? - Debora nie umiała po
wstrzymać wybuchu śmiechu.
137
GEORGETTE MEYER
-
Tak. Prawda, jakie to okropne? - westchnęła Arabella,
potrząsając głową. - Zakochałam się już mnóstwo razy. A naj
dziwniejsze, że za każdym razem czułam, jakby to było na
zawsze. Tylko że nigdy tak nie jest. Dlatego mama przywiozła
mnie do Londynu. Ona jest słabego zdrowia i ma ze mną krzyż
pański. Powiedziała, że Maks musi się mną zająć, a mnie w to
graj, bo lubię życie tutaj i chodzenie na przyjęcia.
- A brat zapewne nie narzuca się ze zbyt surową opieką?
- Och, nie - oświadczyła pogodnie. - Maks to poczciwina,
a przy tym jest bardzo rozsądny. Oczywiście, nie lubi, gdy mu
się sprzeciwiam, ale rozumiemy się niemal bez słów.
- Obawiam się, że bardzo by się rozgniewał, gdyby wiedział,
że przyszłaś do mnie z wizytą.
- Maks nigdy się na mnie nie gniewa - odparła pewnie panna
Ravenscar. - A poza tym z jakiego powodu? Przecież jesteś
czarująca!
- Dziękuję. - Debora zarumieniła się. - Jednak błagam, byś
mu nie wspominała o tej wizycie. Chyba zdajesz sobie sprawę,
jak bardzo mnie nie lubi.
- Tak, oczywiście, ale zupełnie nie pojmuję dlaczego. Myślę,
że byłoby dobrze, gdybym mu powiedziała, jak bardzo się co do
ciebie pomylił.
- Och, nie - zaprotestowała szybko Deb. - Proszę, nie rób
tego! Wiem, że dziwnie to zabrzmi, ale lepiej, żeby się nie
dowiedział o tym spotkaniu.
- W takim razie nie pisnę ani słówka - przyrzekła zgodnie
Arabella. - Przyznaję, że tak będzie lepiej, bo jeżeli wobec
ciebie powziął jedno z tych swoich głupich uprzedzeń, to
nikogo nie posłucha. Ale dlaczego w Vauxhall zachowywałaś
się tak karygodnie? Błagam, powiedz! Tak bardzo mnie to
śmieszyło!
Panna Grantham wyznała tylko, że nie może tego wyjawić.
Arabella bardzo chciała zgłębić tę tajemnicę, ale powstrzymało
ją dobre wychowanie, zmieniła więc temat. Powiedziała, że
138
HAZARDZISTKA
poznała pana Granthama i zastanawia się, czy to jakiś jej
krewny.
- Spotkałam go na raucie w Tunbridge Wells - powiedziała.
- Służy w czternastym pułku piechoty.
- Naprawdę?! W takim razie poznałaś mojego brata. Znasz go
dobrze?
- Och, tańczyłam z nim wiele razy - odparła beztrosko
Arabella. - W uzdrowisku było bardzo nudno aż do chwili, gdy
przyjechali żołnierze.
Rozmowę przerwało wejście Luciusa Kenneta, któremu Silas
powiedział, kto jest na górze. Przywiodła go tu czysta ciekawość,
by na własne oczy obejrzeć niezwykłego gościa.
Panna Grantham nie ucieszyła się z jego obecności. Z uwagi
rzuconej beztrosko przez Arabellę domyśliła się, jaką ma płochą
naturę, a Kennet był przystojny i miał dużo męskiego uroku,
- Musiała go przedstawić dziewczynie, ale robiąc to, spojrzała na
niego znacząco, na co odpowiedział bezczelnym uśmiechem.
Usiadł naprzeciwko i zabawiał obie damy konwersacją. Za-
chowywał się miło, mówił ze swobodą i pewnością siebie,
a w oczach czaił się uśmiech, który niejedną już zwiódł na
manowce. Panna Grantham zauważyła jednak z ulgą, że jej
gościa traktuje wedle wszelkich zasad dobrego tonu.
Mimo to ucieszyła się, gdy Arabella zaczęła się zbierać do
wyjścia. Lucius Kennet stanowił zupełnie nieodpowiednie towa-
rzystwo dla dziewczyny, która nie ukończyła jeszcze dziewiętnastu
lat. Tym bardziej że wesołe anegdoty i barwne opowieści Kenneta
zrobiły na niej duże wrażenie.
- Och, tak bym chciała być hazardzistka i podróżować, i mieć
przygody! - zawołała Arabella, ponownie sięgając po rękawiczki.
- Muszę już iść, ale proszę mi pozwolić na kolejne odwiedziny,
panno Grantham! Obiecuję, że nie pisnę o tym słówka ani
Maksowi, ani mamie!
Choć panna Grantham obmyśliła wiele sposobów ukarania
Ravenscara, to jednak wprowadzenie jego przyrodniej siostry do
139
GEORGETTE HEYER
kasyna nie było jednym z nich. Oświadczyła więc Arabelli, że nie
pozwala jej przyjeżdżać do tego domu, skoro jej krewni nie
akceptują jego mieszkańców.
- To niestosowne, moja droga - powiedziała, ujmując dłoń
dziewczyny i lekko ją poklepując. - Musisz robić to, co mama
i przyrodni brat uznają za właściwe.
- Ależ to nudziarstwo! Nie myślałam, że się taka okażesz.
- Arabella wydęła gniewnie usta. - Ostrzegam, że jak wyjdziesz
za Adriana, będę cię często odwiedzać!
- Och, wtedy to będzie zupełnie co innego - odparła Debora
z uśmiechem.
Arabella wyszła z Kennetem, który pomógł jej wsiąść do
powozu; oświadczył przy tym, iż bardzo mu przykro, że już
więcej jej nie zobaczy w domu na St James's Square, przede
wszystkim dlatego, że gdy wszedł do salonu, w którym ona była,
miał wrażenie, jakby świeciło w nim słońce.
- Mamy dziś bardzo pogodny dzień - odparła niewinnie
dziewczyna.
- Tak, ale okna salonu wychodzą na północ - przypomniał.
- To niczego nie wyjaśnia.
Na policzkach Arabelli pokazały się urocze dołeczki.
- Rzeczywiście, bardzo dziwne - przyznała rozbrajająco.
- Zastanawiam się, czy panna chodzi na spacer do parku?
- Oczywiście, że tak. Rano z moją pokojówką. - I po chwili
dodała z psotnym błyskiem w oku: - Uosobienie dyskrecji!
Ciągle jeszcze trzymając jej drobną dłoń, dodał:
- Panno Ravenscar, nigdy w życiu nie widziałem ładniejszej
szelmutki! Doprawdy, dziwne byłoby, gdybyśmy pewnego pięk
nego dnia nie spotkali się w parku.
- Och, pan też tam spaceruje? - spytała zdumiona. - Więc
zapewne się spotkamy... pewnego pięknego dnia.
Wysunęła dłoń z jego ręki, a Kennet ze śmiechem skinął na
woźnicę, by ruszał.
Ravenscar zaś otrzymał następny list z St James's Square
140
HAZARDZISTKA
skreślony tym samym ozdobnym pismem, ale znacznie bardziej
nerwowy w treści. Autorka pisała o nieoczekiwanych komplikac
jach, robiła nadzieję na ewentualne poddanie się i wyrażała
mocne pragnienie spotkania, by mogła wyjaśnić swą niezręczną
sytuację. Kennet, swobodnie improwizując w imieniu panny
Grantham, napisał, że lady Bellingham nie powinna pod żadnym
pozorem wiedzieć o tej korespondencji ani o propozycji negocjacji,
i prosił, by pan Ravenscar był tak dobry i przesłał odpowiedź pod
adresem pana Luciusa Kenneta, Jermyn Street numer 66.
Ravenscar zupełnie nie rozumiał ani tajemniczych aluzji
w liście, ani potrzeby dyskutowania nad jego ultimatum i to
właśnie napisał w odpowiedzi. Na co otrzymał kolejny, wręcz
histeryczny list, którego autorka sugerowała, że to lady Bellingham
uknuła spisek, by złowić lorda Mablethorpego, oraz opisywała
swój lęk przed ciotką, co akurat bardzo by zdumiało obie damy,
gdyby miały okazję widzieć ten wyjątkowy tekst. List kończyło
błaganie, by pan Ravenscar zechciał się spotkać z nią w parku,
we środę po zmierzchu, a wtedy wyjaśni mu sytuację i zrobi, co
w jej mocy, by spełnić jego życzenia.
Maks, który zupełnie nie znał lady Bellingham, uznał te
oskarżenia za bardzo prawdopodobne. Ogarnęło go nawet miłe
zadowolenie i bez odrazy myślał o ponownym spotkaniu z panną
Grantham. Dlatego też Lucius następnego dnia z radością przyjął
bilecik od Ravenscara, w którym ten zapewniał pannę Grantham
o przybyciu na umówione rendez-vous.
Silas Wantage powiadomiony przez Kenneta o spotkaniu
w parku, odchrząknął tylko i powiedział, by resztę zostawić jemu.
- Mój dobry człowieku, Ravenscar to nie byle dandys! - odparł
niecierpliwie Lucius. - On się boksuje z Mendozą!
- Dobry w pięściach, co? Tak myślałem, kiedy pierwszy raz
tu wszedł, że mocny w barach. To mi nawet pasuje, żeby się
z nim zmierzyć. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio trafiła mi się
dobra walka.
- Silas, przecież to nie ring! Żadnych pięści.
141
GEORGETTE HEYER
Odźwiernemu nie spodobała się ta decyzja ani plan Kenneta,
by kijami obić ofiarę, aż straci przytomność, ale ustąpił i obiecał
pomóc Luciusowi w sprawnym przeprowadzeniu całej akcji.
We środę po południu przybył z Kentu panicz Christopher
Grantham.
Chris - trzy lata młodszy od siostry - był przystojny, jasno
włosy, ale jego oczom brakowało blasku, jaki miały oczy Debory.
Ponieważ kochająca ciotka nie odmawiała mu niczego, wyrósł na
rozpuszczonego młodzieńca, który nie liczył się z potrzebami
innych. Ale jego egoizm wypływał raczej z bezmyślności niż ze
złego charakteru. Był powszechnie lubiany, miał dobre maniery,
świetnie siedział na koniu, a jego hojna natura sprawiła, że
wydawał znaczne sumy na podejmowanie kolegów z regimentu
w pełni doceniających jego gościnność.
Ostatni raz przyjechał na urlop do Londynu niemal rok temu,
ciotka i siostra ucieszyły się więc z jego wizyty i natychmiast
zauważyły zmiany, które przyniósł czas. Uściskały go najczulej
i uznały, że prezentuje się idealnie. On z radością odwzajemniał
uściski. Pytanie Debory, czy odpowiada mu kariera w wojsku
i czy lubi oficerów w czternastym regimencie, przypomniała mu
o tym, co najbardziej leżało mu na sercu, szybko więc sprowadził
rozmowę na temat przenosin do kawalerii.
Siostra odpowiedziała natychmiast, by jak najszybciej za
pomniał o tym pomyśle, bo jest zbyt kosztowny.
- Och, nie więcej niż osiemset funtów, a nawet mniej, jeżeli
dodać to, co dostanę za mój patent oficerski - zapewnił ją Chris.
- Poza tym mam szczególne powody, dla których chciałbym się
znaleźć w lepszym regimencie. Wiesz, że oddziały liniowe
trafiają zawsze najgorzej. I pomyśl, jak twój jedyny brat doskonale
wyglądałby w nowym mundurze!
- To absolutnie wykluczone! - odparła Debora stanowczo.
- Biedna ciocia Lizzie ostatnio tak wiele straciła, że nie może
sobie pozwolić na dodatkowe wydatki.
- Fortuna na pewno się do cioci uśmiechnie. Chciałabyś,
142
HAZARDZISTKA
ciociu, zobaczyć mnie w pelerynie i ze srebrnymi pagonami,
prawda?
- Tak, ale na to nam nie starczy, mój drogi - powiedziała lady
Bellingham bardzo przygnębiona. - Nie zdajesz sobie sprawy,
jak wiele kosztuje utrzymanie tego domu. A teraz jeszcze...
- urwała, bo bratanica rzuciła jej wymowne spojrzenie i tylko
dokończyła pospiesznie. - Nie ma o czym mówić. Porozmawia
my później.
- Żyjecie tutaj jak królowe! - Rozejrzał się krytycznie wokoło.
- Nie widziałem tak wspaniale wyposażonego domu. Umeb
lowanie musiało kosztować fortunę.
- Rzeczywiście - przyznała ciotka. - Kosztowało krocie,
i jeszcze tego nie spłaciłyśmy, bo kogo stać na sumy, których te
łotry żądają. Na dodatek każdy próbuje grać na kredyt, a czasy
takie ciężkie, że rzadko kiedy widzę rulon z dwudziestoma
gwineami! A E.O. też nie okazał się tak dochodowy, jak
sądziłyśmy.
- E.O.! - powtórzył zdumiony. - Moja droga ciociu, przecież
chyba nie pozwalasz na to?
- Dlaczegóż by nie? - zapytała ostro Debora. - To jest
kasyno, Chris.
Wiercił się zmieszany na krześle i zaczął coś mówić o zamknię
tych przyjęciach.
- O, tak, wysyłamy zaproszenia, ale nie odprawiamy od drzwi
nikogo, kto ma parę funtów do stracenia - wyjaśniła siostra.
Chrisowi niewątpliwie bardzo się to nie podobało, ale trochę
obawiał się siostry, odezwał się więc dopiero, gdy wyszła
z pokoju. Zwrócił się wtedy do lady Bellingham, chcąc się
dowiedzieć, co ją opętało, by zmienić charakter wieczornych
przyjęć.
Debora i ciotka ustaliły, że nie wspomną mu o hipotece na dom
ani groźbie Ravenscara, ale dama gładko wyśpiewała całą historię,
nie pomijając skandalicznego rachunku za groszek i poszerzenia
grona domowników o Phoebe Laxton. Oszołomiony młodzieniec
143
GEORCETTE HEYER
z
trudem pojmował całą historię. Jego poczucie przyzwoitości
urażone na początku odkryciem, że przyjęcia i karty dia wy
branych, jakie organizowała ciotka, w tak ponury sposób przero
dziły się w kasyno, zostało wystawione na jeszcze sroższą próbę,
gdy się dowiedział, w jaki sposób próbowano przekupić jego
siostrę, by zrezygnowała z pretensji do tytułu i fortuny lorda
Mablethorpego. Na koniec całkiem rozsądnie stwierdził, że skoro
przez ubiegły rok prowadziła kasyno, które stało się niemal
zwykłą szulernią, to wcale nie dziwi się niechęci krewnych lorda
do tego związku i nie może ich za to potępiać.
Lady Bellingham rozpłakała się i nawet nie przyszło jej na myśl,
by mu powiedzieć, że to jego kosztowne zachcianki w dużej
mierze zmusiły ją do zamienienia domu w kasyno. Wyznała, że
zdaje sobie sprawę, jakie to niefortunne, ale doprawdy nie
wiedziała, gdzie szukać pieniędzy na opłacenie rachunków. Jeśli
zaś chodzi o Deb, to małżeństwo z Mablethorpem nie jest dla niej
żadną krzywdą, a wręcz przeciwnie, wszystkim wyszłoby na dobre.
- Widzisz, mój drogi, spotkała go przy stole do faro i choć jest
trochę dla niej za młody, to doskonale do siebie pasują - powie
działa.
-Nie rozumiem, co ją opętało, żeby odrzucić tak dobrą partię!
- zawołał Chris. - Szczególnie teraz, gdy bardzo wiele znaczyłaby
dla mnie siostra we właściwych kręgach! Nic o tym nie wie, ale
zapewne zmieni zdanie, kiedy jej wszystko opowiem.
- Co, mój drogi chłopcze? - spytała ciotka, osuszając oczy.
- Zapewniam cię, ona nikogo nie słucha! Obawiam się nawet, że
straciła rozum!
Christopher Grantham zarumienił się i jąkając wykrztusił:
- A więc, ciociu, spodziewam się... To jest, ufam... Wierzę, że
mam wszelkie powody, by myśleć... Mówiąc krótko, niedługo
sam powinienem się ożenić. Chyba pamiętasz, bo nadmieniłem
o tym w liście.
- O, tak - westchnęła. - Ale Deb mówi, że nie masz nawet co
marzyć o rychłym ślubie i rzeczywiście jesteś zbyt młody!
144
HAZARDZISTKA
- Deb stanowczo za bardzo się tu rządzi! - oświadczył mocno
dotknięty. - Myśli, że skoro sama nigdy nie była zakochana, więc
i ja nie powinienem! Ale gdybyś ją tylko zobaczyła, ciociu!
- Ale ja ją przecież widziałam! - zaprotestowała ciotka.
- O czym ty mówisz, Chris?
- Nie o Deborze! O Arabelli! - Imię to Christopher wymówił
tonem pełnym szacunku.
- Och! Ale po ślubie będziesz wydawał znacznie więcej niż
jako kawaler. Nie zdajesz sobie sprawy, ile kosztuje utrzymanie
domu! Tylko pomyśl! Siedemdziesiąt funtów za groszek!
- Właśnie, skoro o tym mowa... - Zaczerwienił się jeszcze
bardziej. - Arabella to bardzo posażna panna. Oczywiście nie
zamierzam żyć na jej koszt, dlatego właśnie chciałbym zmienić
regiment. Pochodzi z jednej z najlepszych rodzin i wszystko
zależy od tego, czy jej opiekun uzna mnie za odpowiedniego
kandydata! Gdyby tylko Deb została lady Mablethorpe! Tylko
pomyśl, jak bardzo by mi to pomogło!
- Święta prawda, mój drogi, ale jej nie przekonasz - stwierdziła
ponuro lady Bellingham. - Mnie też by to bardzo pomogło.
- A zamiast tego odkrywam, że ten dom stoczył się niemal do
poziomu szulerni - ciągnął urażony Chris. - W najgorszym
momencie! Naprawdę sądzę, że ciocia powinna była bardziej
uważać!
Ta surowa przygana wielce przygnębiła lady Bellingham, która
zrozumiała, że młodzieniec nie uświadamia sobie w pełni powagi
sytuacji. Nieporadnie próbowała opowiedzieć mu o trudnościach,
jakie ma wdowa próbująca wyżyć z ograniczonych funduszy
i obarczona parą bratanków. Jego własne problemy pochłaniały
go tak dalece, że w ogóle jej nie słuchał. Uraczył ją za to opisem
niezliczonych uroków Arabelli i wyraził przekonanie, że jeżeli
coś stanie na przeszkodzie zawarcia małżeństwa, zapewne nie
zdoła znaleźć dość sił do życia i może sobie strzelić w łeb, żeby
skończyć z tym wszystkim.
Lady Bellingham była przerażona, słysząc takie oświadczenie
145
GEORGŹTTE MEYER
z jego ust, i błagała, by miał na względzie jej nerwy. Gdy
powtórzyła rozmowę Deborze, ta tylko odpowiedziała, że wy
słuchiwała takich samych gróźb lorda Mablethorpego, który teraz
bez opamiętania zakochał się w Phoebe.
- Ale Chris jest tak impulsywny! - westchnęła lady Bellin-
gham. - Muszę przyznać, że byłoby cudownie, gdyby ożenił się
z posażną panną i tak mi przykro, że z mojego powodu nie będzie
mógł tego zrobić.
- Jak on śmiał coś takiego cioci powiedzieć! - zawołała
Debora. - Cóż za czarna niewdzięczność! Powiem mu, co myślę
o jego szaleństwie! Też coś: ślub z bogatą panną! Nic z tego nie
wyjdzie, był już zakochany przynajmniej z tuzin razy i bez
wątpienia zrobi to jeszcze z dziesięć. Kim jest ta dziewczyna?
- Och, nie wiem! Nie powiedział mi, a byłam zbyt roztrzęsiona,
żeby o to spytać! Moja kochana, bardzo mu się nie podoba, że
prowadzimy kasyno, i aż się boję myśleć, co powie, gdy usłyszy
o hipotece i tym okropnym człowieku grożącym nam komor
nikiem.
- O to się nie martw, ciociu, nie będzie żadnego komornika.
Panna Grantham mówiła tak stanowczo, bo posłaniec przyniósł
jej kartkę od Luciusa Kenneta, który przypominał jej, by
przygotowała piwnicę dla gościa. Pokładała ufność w przyjacielu
i była absolutnie pewna, że nim zapadnie noc, dostanie w ręce
znienawidzonego wroga.
Lady Bellingham spodziewała się tego wieczoru wielu osób
w salonach i pannę Grantham dręczył niepokój, jak Kennet i Silas
zdołają niepostrzeżenie wnieść więźnia do piwnicy. A ponieważ
nie umiała wymyślić żadnego sposobu udzielenia im pomocy,
przeto uznała, że na pewno wzięli ten problem pod uwagę,
i przestała się tym trapić. Poszła na górę zmienić zieloną suknię
na wieczorowy strój z bladozłotego brokatu.
W tym czasie lady Bellingham przedstawiała bratanka pannie
Laxton, uprzedziwszy go najpierw, że nie wolno nikomu mówić
o jej obecności w tym domu. Siostra już wcześniej opowiedziała
146
HAZARDZISTKA
mu o okolicznościach, które doprowadziły do przybycia Phoebe
do domu na St James's Square, i choć początkowo skłaniał się ku
poglądowi, że postąpiła bardzo niemądrze, wtrącając się w nie
swoje sprawy, to szybko uległ czarowi brązowych oczu dziew
czyny i jej kruchemu wdziękowi i uznał czyn Debory za właściwy.
Chris nie miał okazji, by z rana porozmawiać z siostrą na
osobności, ale potem, w drodze do jadalni, zapytał ją, czy to
prawda, że odrzuciła bardzo korzystną propozycję małżeństwa.
Zgodnie z prawdą przyznała, że nie dała rekuzy zalotnikowi, ale
widząc rozjaśnioną twarz brata, zaraz dodała, iż nie ma zamiaru
wyjść za Mablethorpego, choć teraz nie chce, by ktokolwiek
o tym wiedział.
- Jaka z ciebie dziwaczka! - zawołał. - Dlaczego nie masz
zamiaru za niego wychodzić? Przecież nie możesz liczyć na
lepszą propozycję! Podobno dziedziczy pokaźną fortunę, a ciocia
mi mówiła, że ma łagodny charakter. I cóż cię powstrzymuje?
- Nie jestem w nim zakochana - odparła, dodając ze złośliwym
uśmiechem: - Ty to na pewno doskonale zrozumiesz.
- Tak, rzeczywiście - westchnął. - Ale różnimy się pod
wieloma względami. Nie kochasz nikogo innego, prawda?
- Oczywiście, że nie, ale chyba nie jestem zbyt stara na miłość?
- Ciotka wspomniała o hrabi Ormskirku - popatrzył na nią
z niepokojem. - Nie zrozumiałem, o co jej chodziło. Wiesz, jak
ona potrafi przeskakiwać z tematu na temat. Ale nie brzmiało to
zbyt... Nie planujesz chyba związku nieformalnej natury?
- Nie - zapewniła. - Nie musisz się o to martwić.
- Wiedziałem, że to nie w twoim stylu! Ale wszystko tutaj stoi
na głowie.... Chyba mogę ci ufać!
- Tak, na pewno. A czy ja mogę ci ufać, Chris? Zaskoczyła
mnie zupełnie wiadomość o twoim małżeństwie!
- Drażnisz się jak zawsze! - Zaśmiał się, ściskając ją za
ramię. - Poczekaj, aż ją zobaczysz! Wtedy wszystko zrozumiesz!
To naj śliczniej sza, najpiękniejsza kruszyna na świecie! A ten
dowcip! Ten urok! Niestety, idę o zakład, że nie pozwolą mi się
147
GEORGETTE HEYER
z nią ożenić, szczególnie po tym, jak ciocia pozwoliła, by ten
dom zamienił się w spelunkę! Nigdy w życiu nie byłem tak
wściekły!
- Jeżeli ci się to nie podoba, to pozwól, że dam ci radę:
wydawaj mniej pieniędzy! - powiedziała Debora brutalnie. - Nie
masz prawa niczego wyrzucać cioci Lizzie! Chyba nie sądzisz,
że prowadzi kasyno dla własnej przyjemności,
Wyglądał na przejętego do głębi i wykrztusił niepewnie, że nie
był świadomy, jak źle stoją sprawy.
- To pewnie Lucius podsunął cioci ten pomysł. I wcale bym
się nie zdziwił, gdyby i ciebie zachęcił do tego.
- Mój drogi bracie, Lucius nie ma aż tak uroczych pomysłów.
Nie mogłam pozwolić, by ciocia męczyła się sama. Poza tym
jestem tu uważana za wielką atrakcję.
- Jak możesz tak mówić! Zaczynam się zastanawiać, czy nie
sprzedać patentu oficerskiego! Nie podoba mi się, że moja siostra
bywa w towarzystwie hazardzistów! Gdzie jest Lucius? Czy
przyjdzie tu dzisiaj?
- Niewątpliwie - odparła Debora, mając nadzieję, że Lucius
Kennet jest już w drodze powrotnej i że udało mu się wykonać
zadanie.
11
Maks przybył na rendez-vous do parku sam i na piechotę,
zgodnie z oczekiwaniami Kenneta, który właśnie dlatego wy
znaczył spotkanie niedaleko domu Ravenscara, w bocznej alejce.
Lucius wiedział, że Ravenscar najczęściej sam powoził, przy
innych okazjach albo szedł pieszo, albo wzywał dorożkę. U podej
rzanie wyglądającego indywiduum wynajął zamknięte łando,
a opryszek dodatkowo zaproponował swą pomoc. Oświadczył, że
za pięć gwinei pomoże w morderstwie, a zwykłe porwanie to dla
niego małe piwo, jest więc do usług. Wypłacone złote monety
nadgryzł i oświadczył, że lubi pracować dla uczciwych gości.
Obiecał trzymać pojazd w pogotowiu oraz na cały wieczór
oślepnąć i ogłuchnąć.
Pan Ravenscar dostrzegł lando, gdy szedł na umówione miejsce,
i uznał je za pojazd panny Grantham. Zapadał zmrok, w parku
nie było nikogo. Nie rozumiał, dlaczego Debora chciała się
spotkać o tak później porze i w wielkiej tajemnicy. Wcale by się
nie zdziwił, gdyby uciekła się do fortelu, i przygotował się, by
stawić czoło całemu arsenałowi kobiecych sztuczek: łez, błagań,
próśb i spazmów. Na pewno będzie go nakłaniać do ustępstw.
Cynicznie uznał, że widać pożałowała dwudziestu tysięcy funtów,
i postanowił w duchu, iż żadne zabiegi nie skłonią go do
zaproponowania tej sumy lub nawet połowy. Będzie miała
szczęście, jeżeli dostanie hipotekę na dom i weksle.
149
GEORGETTE HEYER
Ścieżka, którą podążał, biegła wzdłuż rabat jesiennych kwiatów,
a od drogi odgradzał ją rząd drzew, dlatego w zapadającym
zmroku było tak ciemno, że widział wyraźnie tylko parę kroków
naprzód. Przed nim majaczyła drewniana ławka przy kępie
kwitnących krzewów, to tutaj wyznaczyła spotkanie panna
Grantham. W pobliżu nie było nikogo. Ravenscar zatrzymał się
i rozejrzał podejrzliwie. Zgodnie z ostatnią modą nie nosi!
szpady, miał ze sobą tylko laskę. Wiedziony przeczuciem zacisnął
na niej dłoń, lecz nim się domyślił, że to nie Debora przybyła na
umówione spotkanie, zza krzaków wyskoczył z kijem w garści
Silas Wantage i rzucił się na niego.
Ravenscar uniknął ciosu w głowę tylko dlatego, że błyskawicz
nie się pochylił. Kij świsnął w powietrzu tuż obok jego ucha.
Maks chwycił laskę niczym rapier. W ciemnościach nie rozpoznał
Silasa i pomyślał, że został napadnięty przez rabusia. Gdy
Wantage znów go zaatakował, otrzymał silne uderzenie w przegub
i jęknąwszy z bólu, upuścił kij na ziemię. W tym momencie
Maks, widząc okazję do ataku, rzucił laskę i podskoczył ku
niemu, wymierzając dwa ciosy w szczękę. Głowa Silasa od
skoczyła do tyłu, ale nie na darmo spędził dziesięć lat na ringu,
Szybko wrócił od siebie i nie szukając kija, stanął do walki
osłaniając pięściami twarz.
- No, dalej! - krzyknął zadowolony, że mimo wszystko doszło
do walki wręcz.
Ravenscar też był przygotowany, ale Lucius Kennet, który
chciał jak najszybciej załatwić całą sprawę i obawiał się, że
w każdej chwili może ich nakryć dozorca parku lub spóźniony
przechodzień, wybiegł zza pleców Maksa i zdzielił go kijem
przez głowę, nim ten się zorientował, że ma dwóch przeciwników,
a nie jednego.
Ravenscar padł.
- Źle zrobiłeś, panie Kennet! - zawołał gniewnie Silas. - Walić
go od tyłu i zepsuć mi ciekawie zapowiadającą się walkę! Od tyłu
atakuje nikczemnik, a ja taki nie jestem!
150
HAZARDZISTKA
-
Nie gadaj po próżnicy, głupcze! - Lucius pochylił się nad
leżącym Maksem. - Zaraz wróci do siebie. Pomóż mi go związać!
Silas z obrażoną miną wyjął dwa rzemienie i zaczął związywać
nogi w kostkach, podczas gdy Kennet krępował dłonie na plecach
oraz kneblował usta.
- Mówiłem, że ma mięśnie jak złoto, i miałem rację. Widział
pan, jak jego prawa ręka wylądowała na mojej szczęce? Zna się
na rzeczy, oj, zna. Aż mi zatrzeszczały kości. A pan tu wyskakuje
i wali przez łeb, nim zdążyłem mu krwi upuścić.
- Bałem się, że to twoja zaraz pocieknie - zauważył Kennet,
szybko wiążąc supły. - Bierz go za nogi. Musimy go wsadzić do
landa, nim dojdzie do siebie.
- Przyznaję, jest szybki - rozważał Silas, podnosząc Ravens-
cara z ziemi. - Ale nie godzi się tak niecną sztuczką pokonać
pięściarza, panie Kennet. Prawdę mówię.-
Gdy wreszcie zdyszani donieśli Maksa do powozu, z wielką
ulgą cisnęli go na tylne siedzenie. Był z niego kawał chłopa.
Lando wyjechało już z parku, gdy Ravenscar się poruszył
i otworzył oczy. Najpierw poczuł, jak kręci mu się w obolałej
głowie, a potem zdał sobie sprawę, że jest spętany. Jednym
gwałtownym ruchem spróbował zerwać więzy.
- No, spokojnie - szepnął mu do ucha Kennet. - Nic się panu nie
stanie, jeżeli się pan będzie zachowywał rozsądnie, panie Ravenscar.
Maks, choć oszołomiony i zdumiony, natychmiast poznał jego
głos. Zesztywniał ze złości na pannę Grantham za jej perfidię i na
siebie za głupotę, że pozwolił się złapać w pułapkę.
W ciemnościach pojazdu rozległ się drugi, niższy głos.
- Pokonał pana nikczemną sztuczką - powiedział ktoś prze
praszającym tonem - Ja nigdy nie walę z tyłu kijem. To nie był
mój sposób i nigdy nie będzie. Ale nie powinien pan tak trapić
panienki Deb, tyle tylko powiem.
Ravenscar nie rozpoznał tego głosu, ale sposób mówienia
zdradził starego pięściarza. Zamknął oczy, próbując zwalczyć
zawroty głowy i pozbierać myśli.
151
GEORCETTE MEYER
Gdy lando zatrzymało się przed domem lady Bellingham,
zapadła już noc. Porywacze zdołali przenieść więźnia tak, że nie
zauważył ich ani mężczyzna idący w kierunku Pall Mail, ani
dwóch lektykarzy czekających w pobliżu.
Suterena była bardzo rozległa, fatalnie oświetlona i tak za
gracona, że bardziej przypominała labirynt niż część wytwornej
rezydencji. Na końcu korytarza wyłożonego kamienną kostką
znajdowała się piwnica przeznaczona na więzienie dla Ravenscara.
Panna Grantham umieściła w niej krzesło.
Zadyszani posadzili na nim Maksa. Silas Wantage, który
przyniósł latarnię, zwykle stojącą przy drzwiach wejściowych,
obejrzał go uważnie i oświadczył, że nic mu nie jest. Pan
Kennet strzepnął koronki przy rękawach i uśmiechnął się,
patrząc z wyższością na ofiarę, a Ravenscar zapragnął, by
choć na dwie minuty mieć wolne ręce.
- Moim zdaniem drugą rundę wygrała Deb. Niech się pan nie
martwi, panie Ravenscar, nie będziemy pana długo trzymać! Na
razie pana tu zostawimy. Pewnie pan zechce zastanowić się nad
swoją sytuacją.
- Lepiej powiedzmy panience Deb, że mamy go - poradził
Silas.
Mężczyźni wyszli, zabierając latarnię i zamykając za sobą
ciężkie drzwi. Zostawili Ravenscara na pastwę ciemności i roz
myślań.
Na górze było już po obiedzie, ale do salonów nie przybyli
jeszcze goście. Lucius poszedł do małego salonu na półpiętrze,
gdzie trzy damy siedziały w towarzystwie Chrisa Granthama,
i nim uścisnął dłoń młodzieńca, mrugnął porozumiewawczo do
Debory. Gdy już przywitał się z Chrisem i do każdej z pań
wesoło zagadnął, lady Bellingham przypomniała sobie, że po
przedniego wieczora stół do E.O. szwankował, i poprosiła Luciusa
o sprawdzenie. Wychodząc za nią z pokoju, minął krzesło panny
Grantham i uśmiechając się, rzucił jej ukradkiem na kolana klucz
do piwnicy. Natychmiast przykryła go chusteczką. Rozdarta
152
HAZARDZISTKA
między poczuciem winy a radością triumfu w parę minut później
wymknęła się pod byle pretekstem.
Znalazła Silasa w holu.
- Silas! Czy... mieliście kłopoty?
- Nawet nie warto wspominać. Ale ostro się stawiał. Tylko że
ja nie uznaję walenia lagą z tyłu, jak to zrobił pan Kennet.
- Ojej! - wykrzyknęła Debora blednąc. - Czy jest ranny?
- Nic poważnego. I tak bym go zgniótł, chociaż mi zapakował
mocny sierpowy w szczękę. I co teraz zrobimy, panienko?
- Muszę z nim porozmawiać - oświadczyła rezolutnie.
- W takim razie lepiej, żebym z panienką poszedł i zabrał
latarnię.
- Wezmę parę świec. Służba może zauważyć zniknięcie latarni.
Ale proszę, chodź ze mną!
- Pójdę, pewnie, ale panienka nie ma się czego bać. Jest
związany jak baleron.
- Ja wcale się nie boję - oświadczyła chłodno.
Przyniosła świecznik z jadalni, a Silas, nakazawszy jednemu
z lokai pilnować wejścia, poprowadził ją stromymi schodami do
sutereny. Wziął od niej klucz i szeroko otworzył drzwi do
więzienia Maksa. Patrzący spod zmarszczonych brwi Ravenscar,
ujrzał smukłą boginię w złotej sukni, trzymającą świece, których
blask płonął w jej włosach. Nie będąc w nastroju do podziwiania
piękna, zmierzył ten uroczy obrazek chłodnym spojrzeniem, nie
zmieniając wyrazu twarzy.
- Niepotrzebnie zostawiliście tę okropną szmatę wokół jego
ust - powiedziała gniewnie. - Nawet gdyby wołał o pomoc i tak
nikt go tu nie usłyszy! Silas, rozwiąż to natychmiast!
Wantage z krzywym uśmiechem wyjął knebel. Panna Grantahm,
stwierdziwszy, że więzień jest blady i ma mocno potarmoszone
ubranie, odezwała się przejęta:
- Obawiam się, że pana za ostro potraktowali. Silas, proszę,
przynieś wina dla pana Ravenscara!
- Pani jest nazbyt łaskawa! - odparł Maks z goryczą.
153
GEORGETTE HEYER
-
Cóż, przykro mi, jeśli stała się panu krzywda, ale to
wyłącznie pańska wina - broniła się Debora. - Gdyby mnie pan
nie potraktował tak niecnie, nie musiałabym pana porywać.
Zachował się pan w wysoce naganny sposób i należała się panu
nauczka. - W tym momencie przypomniała sobie ich boleśnie nie
wyrównany rachunek. - Niedawno zaszczycił mnie pan opinią,
jakoby powinno się mnie chłostać, wlokąc za wozem ulicami
miasta.
- Czy spodziewa się pani błagania o przebaczenie? - spytał.
- Gorzko się pani rozczaruje, moja jasnowłosa córo Koryntu.
Panna Grantham zalała się pąsem, a w jej oczach rozgorzał
płomień.
- Jeżeli jeszcze raz tak mnie pan nazwie, to pana uderzę!
- wyrzuciła, zaciskając zęby.
- Może pani robić, co panie zechce... wszetecznico! - odparł.
Skoczyła ku niemu, ale się opanowała i odezwała z wymuszo
nym spokojem.
- Korzysta pan z bezkarności, jaką daje panu ta sytuacja.
Wie pan doskonale, że pana nie uderzę, skoro ma pan związane
ręce!
- Zdumiewasz mnie, pani! Nie przypuszczałem, by zawracała
sobie pani głowę takimi nieistotnymi skrupułami.
- Nie ma pan prawa tak mówić! - zawrzała gniewem.
- Doprawdy? - zaśmiał się ostro. - Muszę jedno przyznać: jak
dla mnie zbyt szybko zmienia pani skórę. Zwabiła mnie tu pani
podstępem, a byłem tak głupi, by uznać, że nawet pani nie
upadnie tak nisko, by...
- To nieprawda! Nie użyłam podstępu!
- W takim razie jak pani to nazywa? Gorące prośby o wspa
niałomyślność? A błagalne listy, które pani do mnie pisała?
- Kłamstwo! Wzdragam się przed czymś takim!
- Czcza gadanina! Nie weźmie mnie pani na te plewy! Mam
w kieszeni pani ostatni bilecik.
- Nie pojmuję, o czym pan mówi! - zawołała. - Wysłałam do
154
HAZARDZISTKA
pana tylko jeden list i jak pan zapewne doskonale wie, tylko go
podyktowałam!
- Co takiego? - zapytał zdumiony. - Śmie pani twierdzić, że
nie błagała mnie o spotkanie dziś wieczorem w parku, ponieważ
nie ośmiela się pani wyznać ciotce, iż jest gotowa zawrzeć ze
mną układ?
Na twarzy panny Grantham odmalował się wyraz najgłębszego
zdumienia.
- Proszę mi pokazać ten list! - wykrztusiła z trudem.
- Niestety, dzięki pani mistrzowskiemu posunięciu, nie mogę
spełnić tej prośby. Jeżeli jednak chce pani dalej ciągnąć tę farsę,
to proszę go samej wyjąć z wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Zawahała się chwilę, ale potem podeszła do niego, włożyła
dłoń do jego kieszeni i wyciągnęła list.
- Tak, chcę go zobaczyć. Jeżeli pan nie kłamie...
- Błagam, niech pani nie sądzi mnie wedle swej miary...
- warknął,
Jedno spojrzenie na charakter pisma potwierdziło jej obawy.
- O, mój Boże! Lucius! - rzuciła gniewnie. Szybko przebiegła
treść wzrokiem. - Podły! - zakrzyknęła. - Jak on śmiał to
uczynić! Och, powinnam go za to zabić! - Zmięła list w dłoniach
i zwróciła się do Ravenscara, a wyglądała jak uosobienie świętego
oburzenia. - A pan! Sądził, że napisałam coś takiego? Błagania
tchórza? Wolałabym umrzeć! Nigdy w życiu nie spotkałam
mężczyzny równie godnego nienawiści i pogardy jak pan i jeżeli
pan sądzi, że upadłabym tak nisko, by stosować takie podstępy,
to jest pan także na dodatek głupcem, bezczelnym i wyniosłym...
-
Czy chce pani, bym uwierzył, że te listy nie wyszły spod
pani ręki? - przerwał Ravenscar.
- Nie obchodzi mnie, w co pan wierzy! - odparła oburzona do
głębi Debora. - Oczywiście, że ich nie napisałam. Wcale nie
chciałam do pana pisać, ale Lucius Kennet przekonał mnie, by
odpowiedzieć na ten okropny list od pana! I to on poprosił, bym
wciągnęła pana w pułapkę, żeby mógł pana porwać, ale ja czegoś
155
GEORGETTE HEYER
takiego bym nie zrobiła i mu to od razu powiedziałam! Och,
pierwszy raz ktoś mnie tak zwiódł! Teraz wszystko rozumiem!
Dlatego chciał sam napisać ten list, żeby pan myślał, że to moje
pismo! - Znów się zaczerwieniła i popatrzyła na Ravenscara ze
skruchą. - Naprawdę, bardzo mi przykro i widzę, że ma pan
powody, by się na mnie gniewać. Rzeczywiście poprosiłam
Silasa i Luciusa, żeby pana dla mnie porwali, ale myślałam, że
potrafią to zrobić bez uciekania się do tak nikczemnych sztuczek.
Musiałam ich o to poprosić, bo jak sama miałam pana porwać?
Każdy przyzna mi rację.
Ravenscar siedział w bardzo niewygodnej pozycji, pęta wrzy
nały mu się w przeguby rąk i kostki, bolała go głowa, ale słysząc
to, parsknął śmiechem.
- Doprawdy każdy, panno Grantham!
- Przykro mi, że padł pan ofiarą podstępu - wyjaśniła Debora.
- I co ma pani zamiar ze mną zrobić? - zapytał.
- Nie chcę panu zrobić krzywdy - zapewniła. - Nalegałam, by
Lucius i Silas użyli siły tylko w ostateczności, i mam nadzieję,
że zastosowali się do mojego żądania?
- Och, tak, dokładnie. Lubię dostawać kijem w głowę - oświad
czył ironicznie.
Wantage, który akurat w tym momencie wszedł do piwnicy,
usłyszał tę uwagę.
- Był bardzo zły - powiedział, wyciągając korek z omszałej
butelki. - Przyniosłem dobrego burgunda, panienko Deb.
- Dobrze. Lepiej się pan poczuje, gdy się napije.
- Poczułbym się lepiej, gdybym miał wolne ręce - odparł
ponuro Ravenscar.
- Niech go panienka nie rozwiązuje - ostrzegł ją Silas.
- Lepiej trzymać jego graby spętane z tyłu, bo w przeciwnym
razie będziemy mieli młóckę w piwnicy, a szanownej cioci to się
nie spodoba. Proszę bardzo, gotowe.
Ravenscar napił się wina wlanego mu do ust i jeszcze raz
zmierzył spojrzeniem Deborę.
156
HAZARDZISTKA
- No więc? Co dalej? - zapytał.
- Niech się lepiej panienka pospieszy - powiedział Wantage.
- Muszę wrócić pilnować drzwi, bo ani się obejrzymy, a jakieś
łachmyty wejdą do domu.
- Nie będę cię już potrzebować, Silas - odparła panna
Grantham. - Możesz iść na górę, a ja powiem panu Ravenscarowi,
co zamierzam uczynić.
Silas popatrzył na nią z wahaniem, ale gdy go zapewniła, że
nie zamierza uwalniać więźnia z pęt, odszedł. Przypomniał jej
tylko, by wychodząc z piwnicy, staranie zamknęła drzwi na
klucz.
- Czy jeszcze się pan napije wina? - spytała Debora, pamię
tając o obowiązkach gospodyni.
- Nie - odparł sucho Ravenscar.
- Niezbyt pan uprzejmy - zauważyła.
- Nie mam ochoty na uprzejmości. Ale gdyby uznała pani za
stosowne i zdjęła mi pęta z nóg, tobym zaoferował pani krzesło.
- Rzeczywiście, niewygodnie panu. - Popatrzyła na niego
zmieszana.
- Owszem.
- Chyba nic się nie stanie, jeżeli rozwiążę panu nogi. - Uklękła
na kamiennej podłodze i zaczęła mocować się z węzłami Silasa.
- Ojej, ależ pana mocno związali!
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
- Złość nic panu nie pomoże. - Podniosła na niego wzrok.
- Zapewne najchętniej by mnie pan zamordował, ale po cóż było
mi grozić? Zachowanie niegodne dżentelmena i jeżeli sądził pan,
że ze strachu szybko zrezygnuję z pańskiego kuzyna, to chyba
widzi pan swój błąd! Porwałam pana i zamknęłam tutaj, by
wydobyć od pana te okropne weksle i hipotekę.
- Źle pani trafiła - zaśmiał się. - Nie noszę ich przy sobie.
- Och, wiem, ale może pan napisać list i polecić służbie, by
oddała je w ręce posłańca - zauważyła.
- Dobra kobieto, z gruntu pomyliłaś się w osądzie mojej
157
GEORGETTE HEYER
osoby. - Popatrzył na jej pochyloną głowę. - Lepiej przynieś
obcęgi i imadło! Nic ze mnie nie wydusisz!
- Zapewniam pana, że włos z głowy panu nie spadnie
- odparła, szarpiąc się z supłem. - Pod tym dachem nikt panu nie
wyrządzi krzywdy. Ale nie opuści pan tej piwnicy, jeśli weksle
nie znajdą się moich rękach.
- W takim razie spędzę tutaj czas dłuższy.
- Och, nie sądzę! - Podniosła na niego wzrok. - Może pan
zapomniał, ale ja nie, że jutro ma pan wziąć udział w ważnym
wyścigu.
Zesztywniał i mocno zacisnął zęby. Rozwiązała ostatni supeł
i wstała.
- Mam nadzieję, że teraz panu wygodniej - powiedziała
łagodnie. - Aie i tak niedługo pan posiedzi w tej wstrętnej
piwnicy. Tak znamienity gracz jak pan nie pozwoli, by mówiono
o nim, że nie ośmielił się stawić czoła sir Jamesowi Fileyowi!
Zwłaszcza po tak wysokim zakładzie!
- Kokota! - rzucił wyzywająco.
Oblała się rumieńcem, ale tylko wzruszyła ramionami.
- Obelgi nic panu nie pomogą. W jutrzejszym wyścigu może
pan stracić dwadzieścia pięć tysięcy funtów.
- Czy sądzi pani, że mi na nich zależy? - zapytał ostro.
- Zapewne nie. Moim zdaniem znacznie bardziej panu zależy
na reputacji i dlatego wolałby pan stanąć na starcie.
- Idź do diabła!
- Nie przemyślał pan swojej sytuacji, panie Ravenscar. Tylko
ja, Lucius i Silas znamy miejsce pańskiego pobytu. Jeżeli liczy
pan na czyjś ratunek, to srodze się pan zawiedzie. Może pan
zrobić tylko jedno: przyjąć moje warunki.
- Otrzyma pani te weksle wtedy i tylko wtedy, gdy się
przekonam, że nie poślubi pani mojego kuzyna. Nie może pani
nic zrobić, bym się ugiął i ustąpił takiej wszetecznicy!
- Z całą pewnością zmieni pan zdanie po głębokim za
stanowieniu. Niech pan sobie tylko wyobrazi, jak triumfowałby
158
HAZARDZISTKA
sir James, gdyby jutro nie zjawił się pan na starcie! Nie sądzę,
by mężczyzna tak dumny potrafił znieść coś takiego!
- Znacznie łatwiej niż być pokonanym przez heterę - odparł,
wyciągając nogi i krzyżując je w kostkach. - Rychło przekona
się pani, jaka to niewygoda tak mnie tu trzymać, a ostrzegam, że
wyjdę stąd tylko wtedy, gdy sam zechcę.
- Ale nie może pan zrezygnować z wyścigu! - zawołała
przejęta.
- Och, czyżby obstawiła pani moje zwycięstwo? - spytał
kpiąco. - Tym gorzej dla pani, moja panno.
- Nie, nie obstawiłam i nie dbam o jego wynik w najmniejszym
stopniu, bo gardzę panem! Ale rezygnacja z wyścigu to szaleństwo
i pan o tym wie!
- Zgadzam się, szaleństwo nad wyraz dla pani niekorzystne
- przyznał z absolutnym spokojem.
- Całe miasto będzie śmiało się z pana! - Tupnęła nogą.
- Zniosę to, byle zobaczyć cię w Bridewell.
- Nie trafię do Bridewell! - odparła. - Niech pan sobie nie
myśli, że nie wzięłam tego pod uwagę jeszcze przed porwaniem.
Może jest pan wystarczająco gruboskórny, by straszyć kobietę
ruiną, ale jest pan zbyt dumny, aby przyznać przed światem, że
kobieta pana pokonała i trzymała zamkniętego w piwnicy!
- I pani się wydaje, że mnie pani zna!
Powstrzymała ostre słowa cisnące się jej na usta i wzięła
świecznik.
- Zostawię pana, żeby mógł się pan namyślić - powiedziała
chłodno. - Gdy się pan dobrze zastanowi nad sytuacją, zobaczy
ją pan w innym świetle.
- Niech pani na to nie liczy. Potrafię być równie uparty jak
pani. - Przyglądał się jej z ironicznym uśmiechem, gdy szła do
drzwi. - Dlaczego pani odrzuciła moją pierwszą propozycję?
- spytał nieoczekiwanie.
Spojrzała przez ramię, wyglądała wspaniale z groźnym wyra
zem twarzy.
159
GEORGETTE HEYER
- O tak! Myślał pan, że mnie można kupić, prawda? Myślał
pan, że wystarczy mi pomachać przed oczami sakiewką, a oślepi
mnie blask złota? No, cóż, nie oślepił mnie i nie tknę ani pensa
z pańskich pieniędzy!
- W takim razie dlaczego tu jestem? - zapytał.
- Weksle i pożyczka hipoteczna to co innego - odparła
niecierpliwie.
- Na to wygląda - oświadczy! rozbawiony.
- Poza tym one nie są moje, lecz mojej ciotki.
- To dlaczego pani się nimi martwi?
- Doprawdy, ładną ma pan o mnie opinię! - zawołała.
- Nie tylko jestem godną pogardy ladacznicą, która wciąga...
- przerwała zmieszana, ale dodała szybko: - I tak nie ma
sensu z panem rozmawiać! Wyjdę za Adriana, kiedy tylko
zechcę, i odzyskam weksle, a pan może mnie obrzucać wy
zwiskami, bo i tak o to nie dbam!
Ravenscar, który zwrócił uwagę na pierwszą cześć przemowy,
usiadł prosto i zmarszczył brwi.
- Do diaska, cóż to za sztuczka tym razem, panno Gran
tham? Więc nie jest pani taką godną pogardy ladacznicą, która
by wciągała dzieciaka w małżeństwo? To czemu, na litość
boską...
- Oczywiście, że nie - odparła, próbując odzyskać kontenans.
- Nie ma mowy o wciąganiu Adriana w pułapkę. Zapewniam
pana, że darzy mnie mocnym uczuciem. Przekona się pan, jak
trudno będzie mu wyperswadować ślub ze mną!
- Nawet nie będę próbował. Zostawiam to pani.
- A ja nie zamierzam tego zrobić. Mam wielką ochotę zostać
lady Marblethorpe.
- 1 dla osiągnięcia tego celu parę dni temu w Vauxhall
zachowywała się pani jak dziewka uliczna.
- Och, chciałam tylko pana rozzłościć. - Zagryzła wargi.
- Uznałam, że dobrze panu zrobi, jeśli pan zobaczy, jak zachowuje
się prawdziwa ladacznica.
160
HAZARDZISTKA
-
A więc tym panią zraniłem. - Uśmiechnął się ponuro. -1 tak
uważam panią za heterę.
- Gdybym nią była, tobym przyjęła pańską wspaniałomyślną
propozycję.
- Podejrzewam, że żywiła pani nadzieje na wyciągnięcie ode
mnie znacznie więcej niż dwadzieścia tysięcy funtów - powie
dział. - Czyi tak zachowując się na festynie, nie chciała mnie
pani przekonać, że żadna cena nie będzie zbyt wysoka za
ocalenie mego nieszczęsnego kuzyna?
Odwróciła ku niemu kremowobladą twarz, oczy jej płonęły.
- Gdybym była mężczyzną, przeszyłabym pana szpadą na
wylot! - zawołała drżącym głosem.
- Teraz może pani to łatwo zrobić, wystarczy tylko pożyczyć
broń.
Panna Grantham, zbyt rozzłoszczona, by mówić, wyszła szybko
z piwnicy i zamknęła za sobą drzwi na klucz.
Rozmowa z więźniem nie przebiegła zgodnie z wcześniejszym
planem i choć przekonywała samą siebie, że Ravenscar po
namyśle musi oddać weksle, to czuła się nieswojo. Jego oczy
patrzyły twardo, na twarzy malował się upór, a to nie wróżyło
dobrze. Jeżeli rzeczywiście nie ustąpi, to ona popadnie w praw
dziwe tarapaty, bo nie tylko nie będzie mogła go w nieskoń
czoność trzymać związanego w piwnicy, ale jeszcze jej własna
natura wzbraniała się przed uniemożliwieniem mu startu w ju
trzejszym wyścigu. Panna Grantham sama była zbyt wielką
hazardzistka, by z najwyższą odrazą nie gardzić zachowaniem
niegodnym sportowca.
Weszła do holu, gdzie na nieszczęście spotkała ciotkę, która
właśnie wymknęła się z żółtego salonu, by sprawdzić przygoto
wania do kolacji.
- Na Boga, Deb, gdzieś ty była? - spytała. - Cóż takiego
robiłaś na dole? I na dodatek pobrudziłaś się! Jak to się stało?
Panna Grantham popatrzyła na zakurzoną suknię i spróbowała
doprowadzić ją do porządku.
161
GEORGETTE HEYER
-
Och, to nic, ciociu. Musiałam zajrzeć do piwnicy i na chwilę
uklękłam na posadzce. Już prawie nic nie widać.
Zaniepokojona lady Bellingham przyjrzała się jej uważnie.
- Deb! Znów coś knujesz! - powiedziała głucho. - Żądam,
byś natychmiast mi powiedziała, co tym razem wyprawiasz! Co
masz w piwnicy? Nigdy wcześniej tam nie chodziłaś.
- Najdroższa ciociu Lizzie, lepiej nie pytaj. - Usta Debory drżały
od powstrzymywanego śmiechu. - Dostałabyś od tego spazmów.
Lady Bellingham cicho pisnęła i wciągnęła bratanicę do jadalni.
- Deb, nie igraj ze mną! Stało się coś strasznego? Wiem!
Chyba nie morderstwo?
- Nie, nie jest aż tak źle - roześmiała się Debora. - Obiecuję,
wszystko ułoży się jak najlepiej dla nas. Kto dziś przyszedł?
- Nieważne! Nie będę miała chwili spokoju, póki mi nie
powiesz, co tym razem knujesz!
- Ze wszystkich sił staram się odzyskać cioci weksle, a także
pożyczkę hipoteczną.
Te wyjaśnienia wcale nie uspokoiły lady Bellingham, która
zbladła pod warstwą pudru.
- Jak tego możesz dokonać? Och, nie mów mi, że je ukradłaś!
- Nic z tych rzeczy, ciociu. Lepiej chodźmy na górę. Goście
się zaczną niepokoić.
- Wynajęłaś kogoś, żeby zabił Ravenscara i ukrył jego ciało
w piwnicy! - wykrztusiła dama, osuwając się na krzesło.
- Stracimy wszystko. Wiedziałam!
- Droga ciociu, wcale nie! Nie został zabity, wierz mi, proszę
- przekonywała ją rozbawiona Debora.
Oczy lady omal nie wyszły z orbit.
- Deb - szepnęła z trudem. - Czy ty naprawdę masz Ravens-
cara w mojej piwnicy?
- Tak, cioteczko, ale jest żywy.
- To już koniec, jesteśmy zrujnowane - powiedziała lady
Bellingham ze spokojem zrodzonym z rozpaczy. - Teraz możemy
mieć tylko nadzieję, że umieszczą nas w domu dla szaleńców.
162
HAZARD/.ISTKA
- Ależ ty nic nie rozumiesz, ciociu! Nie masz powodów do
obaw. To na moje polecenie go porwano i będę go trzymać, aż
odda weksle. 1 wszystko się dobrze skończy.
- Nie wiesz nic o przytułku dla obłąkanych w Bedlam, jeżeli
sądzisz, że komukolwiek może tam być dobrze! Najprawdopodob
niej jednak nie uwierzą nam, że oszalałyśmy i wyślą nas do
kolonii karnej!
- Nie, ciotuniu, w żadnym razie. Ravenscar nigdy sobie nie
pozwoli na to, by się przed światem przyznać, jak go wywiodła
w pole panna z kasyna. Jeżeli będzie chciał się mścić, zrobi to
inaczej! A na razie zostaw go mnie!
Lady Bellingham tylko jęknęła.
- Gdybyś mnie nie zobaczyła na schodach prowadzących do
sutereny, nic byś o tym nie wiedziała - nalegała Debora. - Nic
też nie możesz zrobić, bo trzymam klucz do piwnicy w kieszeni
i za nic go nie oddam. Po prostu zapomnij o tym, ciociu. Czy
Adrian przyszedł?
- A jakież to ma znaczenie? - zapytała gorzko jej ciotka.
- Traktujesz go tak surowo, że biedaczek ucieka do Phoebe!
- Doskonale, właśnie tego chciałam - rzuciła pogodnie Debora.
- Chodźmy na górę!
Dama wstała i pozwoliła się zaprowadzić do salonów, ale była
tak przejęta, że nie mogła zająć zwykłego miejsca przy stole do
faro, gdzie siedziała już grupa rozbawionych gości. Kręciła się
bez celu. parę minut obserwowała grę w E.O., potem ruszyła
przed siebie niepewnym krokiem. Panna Grantham zaś, ukrywszy
niepokój pod maską wesołości, stała się duszą towarzystwa
w mniejszym salonie.
12
Około dziewiątej wieczorem salony zaczęły wypełniać się
gośćmi. Sir James Filey przybył z grupą przyjaciół, by grać
w faro, i powitawszy gospodynię natychmiast zadał jej pytanie:
~ Nie widziała pani Ravenscara, lady Bellingham?
Dama zbladła i szybko zaprzeczyła.
- Nie, skądże! A czy powinnam?
Filey założył monokl i rozejrzał się po pokoju.
- Słyszałem, że umówił się na kolację z Crewem i jeszcze
paroma osobami. Czekali na niego do ósmej i w końcu musieli
usiąść bez niego. Widzę, że go tu nie ma.
- Nie, tu go nie ma - przyznała lady Bellingham wachlując
się drżącą ręką.
- Bardzo dziwne - rzucił Filey z bladym, pogardliwym
uśmiechem. - Słyszałem, że Crew posłał bilecik do jego domu,
ale tam też nie wiedzą, gdzie jest. Mam nadzieję, że nie
zapomniał o jutrzejszym wyścigu.
Lord Mablethorpe, który stał tak blisko, że usłyszał tę uwagę,
podszedł do stołu gry.
- Niech się pan o to nie martwi, sir James. Mój kuzyn na
pewno dotrzyma słowa.
- Och, a czy może pan wie, gdzie on jest? - zapytał Filey,
mierząc go spojrzeniem spod uniesionych wysoko brwi.
- Nie wiem - odparł Adrian. - Ale jeżeli pan sugeruje, że mój
164
HAZARDZISTKA
kuzyn pana zawiedzie, to z radością mogę pana uspokoić. Jak
dotąd zawsze stawał do wyścigów.
- Ach, ta siła rodzinnych uczuć! Wzruszające - powiedział
słodkim tonem Filey. - Czy pański nieoceniony kuzyn wie, że
większość zakładów została zawarta na moją korzyść? Chyba
zanadto się pospieszył, ustalając przeciw mnie tak wysoką
stawkę, nieprawdaż? O ile dobrze pamiętam, i pan wówczas tak
uważał.
- Czyżby? Widać zapomniałem o rezultatach poprzednich
zmagań między wami!
Sir James nadal się uśmiechał z taką wyższością, że Adrian
z chęcią by go uderzył.
- Ale musi pan pamiętać, że tym razem jego siwki będą biegły
przeciw zupełnie innej parze.
- Prawda, ale znowu pan będzie powoził - odparował Adrian
z podejrzanie niewinną miną.
Twarz sir Jamesa pociemniała, ale nim zdołał się odezwać,
podeszła do nich panna Grantham i wtrąciła z ożywieniem:
- Och, to pan, sir Jamesie! Doprawdy, sądziliśmy, że nas pan
porzucił! Czy dziś wieczorem ma pan ochotę na faro, czy też
woli poćwiczyć rękę przy kościach? O, i ty, Adrianie! Czy
mógłbyś przynieść mi wachlarz z drugiego pokoju, chyba tam go
zostawiłam. Słyszałam, że wspomniał pan o Ravenscarze?
- Zniknął, moja droga. Mam nadzieję, że nie usłyszymy, iż się
rozchorował albo został zawezwany w ważnych sprawach.
- Też tak myślę i osobiście nie sądzę, by to było możliwe.
Skąd też coś takiego przyszło panu do głowy?
- Wiem tylko, że o zmierzchu opuścił dom i nie widziano go
od tego czasu. - Bezradnie rozłożył ręce. - Musi pani przyznać,
że to dziwaczne zachowanie.
- Niech pan nie liczy na odniesienie zwycięstwa nad Ravens-
carem dzięki temu, że on nie stawi się na starcie - odparła
Debora z naganą w głosie.
Zaczerwienił się ze złości, bo stojący wkoło goście słysząc jej
165
GEORGETTE HEYER
słowa, z trudem kryli rozbawienie, ale tylko skłonił głowę
i odszedł w głąb salonu.
Lady Bellingham, która obawiała się, że za chwilę zemdleje
z przerażenia, schroniła się przy bufecie i poprosiła kelnera
o nalanie bordo. Właśnie sączyła ożywczy trunek, gdy podszedł
do niej bratanek i zwrócił się do niej niespokojnym szeptem:
- Co oni mówią o Ravenscarze?
- Nie wspominaj przy mnie tego nazwiska - poprosiła nerwowo
- bo zaraz dostanę spazmów!
- Ciocia go zna? - pytał z naciskiem. - Nic o tym nie
wiedziałem! Czy tu dziś przyjdzie?
- Zapytaj o to siostrę! - odparła złamanym głosem. - Mam
dość na dzisiaj i umywam ręce. Ale jeżeli za tę ostatnią historię
trafimy za kratki, to proszę, nie miej pretensji do mnie!
- Nie rozumiem, o czym ciocia mówi! Cóż się takiego stało?
Co Debra ma do Ravenscara?
- Zamknęła go w piwnicy i chce go tam trzymać! - wyznała
lady Bellingham.
- Co takiego?
- Och, nie powinnam ci była tego mówić, bo Deb nie chce,
żebyś wiedział o hipotece, ale jestem w takiej rozpaczy, że nie
wiem, co robię! Zamknęła go w piwnicy, żeby zmusić do oddania
paru moich weksli, a on jutro ma wyścig i wiem, że za to
dzisiejsze zamieszanie zemści się na nas okrutnie! A tymczasem
ona sobie tam stoi i śmieje się, jakby nic jej to nie obchodziło
i jak dla niej to on może sczcznąć w piwnicy! Ona ma klucz
w kieszeni i mówi, że za nic go nie odda!
- Odda, na miły Bóg, odda! - mruknął panicz Grantham
i swobodnym krokiem podszedł do siostry. - Deb! Pozwól na
słówko! - szepnął jej do ucha. - Wyjdź za chwilę na schody!
Podniosła na niego zdumione spojrzenie, ale poprosiła Kenneta,
by zastąpił ją przy stole do faro, i wyszła za Chrisem z pokoju.
- O co chodzi, mój drogi? Coś taki przejęty? Czy dużo
straciłeś w grze, a może odkryłeś, że wino jest chrzczone?
166
HAZARDZISTKA
~
Przejęty! Mam ku temu powody! Czy to prawda, co ciotka
opowiedziała mi o Ravenscarze?
- Bodajby cioteczkę wszyscy diabli wzięli! - rzuciła bez
cienia szacunku. - Co ci mówiła?
- Że go zamknęłaś w piwnicy! Nie mogę w to uwierzyć!
- Nie chciałam, żebyś się o tym dowiedział, ale nic złego się
nie stało. Sam się usmiejesz z tego figla! Wiesz, że Ravenscar
jest kuzynem lorda Mablethorpego i sprzeciwiał się mojemu
małżeństwu z Adrianem. Żebyś ty wiedział, jakie obelgi usłysza
łam z jego ust! Ale to nic, nie mam zamiaru się żalić zwłaszcza
teraz, gdy odpłaciłam mu pięknym za nadobne. Jakimś sposobem
zdobył weksle ciotki i próbował mnie nimi straszyć. Więc mi go
porwano i przyniesiono do domu, a teraz siedzi sobie dobrze
związany w piwnicy, aż zgodzi się oddać weksle! O nic się nie
musisz martwić!
- O nic się nie muszę martwić! - powtórzył z przerażeniem.
- Wiesz, coś ty narobiła? Przecież ja chcę się żenić z Arabellą
Ravenscar!
Wpatrywała się w niego przez chwilę w najwyższym zdumieniu,
ale zamiast okazać skruchę, gdy już zrozumiała, wybuchnęła
niepohamowanym śmiechem.
- Och, nie! Chris, tak mi przykro, ale nigdy nie miałeś
najmniejszej szansy na ten ślub! Ravenscar wolałby ją ujrzeć
martwą u swoich stóp!
- Wszystko przez twoje szalone postępki! - rzucił wściekły. - Na
mą duszę, ty naprawdę straciłaś rozum! Gdzie jest klucz do piwnicy?
- W mojej kieszeni i tam zostanie!
- Daj mi go natychmiast! Bóg wie, jak ja mu to wytłumaczę!
Powiem mu, żeś postradała zmysły. Nigdy w życiu nie prze
śladował mnie taki pech!
Przestała się śmiać. Położyła mu dłoń na ramieniu i odezwała
się poważnie:
- Chyba nie chcesz mnie zdradzić.
- Zdradzić! Nie spodziewasz się, że pomogę ci w drodze na
167
GEORGETTE HEYER
galery! Mówię ci, tam skończysz, jeżeli jakoś nie ułagodzę
Ravenscara. 1 jeśli już mówimy o zdradzie, to proszę, zastanów
się nad swoim postępowaniem, które zraża do mnie jedynego
człowieka na świecie, którego za każdą cenę chciałbym przeciąg
nąć na swoją stronę! Daj mi klucz!
- Nigdy - powiedziała Debora odsuwając się od niego. - Jak
możesz być takim tchórzem? Czy Arabeila Ravenscar znaczy dla
ciebie więcej niż ciocia i ja? A poza tym jestem pewna, że ona
wcale nie chce za ciebie wyjść!
- Co ty o tym wiesz? Czy dasz mi klucz?
- Nie!
- To go zabiorę! - zawołał Chris podchodząc do niej.
Panna Grantham walczyła rozpaczliwie, ale szybko ją pokonał.
Wyciągnął klucz z kieszeni i biegnąc po schodach, rzucił tylko
przez ramię.
- Przepraszam, jeżeli cię za mocno ścisnąłem, ale sama jesteś
sobie winna!
Już miała ruszyć za nim i wołać Silasa, żeby go powstrzymał,
ale nadeszła nowa grupa gości. Choć w pasji, ale nie mogła
prowokować bójki przy obcych ludziach i musiała wrócić do
salonu, więc pod najbardziej czarującym uśmiechem, na jaki ją
było stać, ukryła złość i zażenowanie.
Głosy nowo przybyłych również zaniepokoiły panicza Grantha-
ma, który szybko zbiegł po schodach do sutereny. Z latarnią w ręku
błąkał się między węglarką, spiżarniami i komórką z butami, aż na
końcu wybrukowanego korytarza trafił na zamknięte drzwi.
Drżącymi palcami wsunął klucz do zamka, przekręcił go, a potem
otworzył drzwi i stanął, wysoko unosząc latarnię.
Jej blask oświetlił ostre rysy Ravenscara, który siedział na
krześle ze skrępowanymi rękami.
- O, panie! - wyjąkał Chris. - Pan Ravenscar?
- A ty kto, u diaska?
Młodzieniec odstawił latarnię na związaną sznurami skrzynię.
- O, panie! Nie wiem, co też pan sobie myśli! Nie wiem
168
HAZARDZJSTKA
doprawdy, co mam mówić! Jestem Grantham, brat Debory!
Przyszedłem, jak tylko się dowiedziałem... Nigdy w życiu nie
słyszałem o czymś takim...
- Brat? O, tak, chyba pamiętam, była mowa o jakimś bracie.
Czy przyszedłeś, by nakłaniać mnie do ustąpienia siostrze? Nie
uda ci się.
- Och, nie - zapewnił go Chris. - Nie wiedziałem... Nigdy
bym nie brał czegoś takiego pod uwagę ani się nie zgodził...
Z całego serca błagam o wybaczenie! I na pewno pan przebaczy
Deb! Jest tak uparta, że nikt nigdy z nią nie wygrał, ale choć
grzeszy gorącym charakterem, to nie chce nikomu zrobić krzywdy!
Ravenscar, który mierzył go spojrzeniem spod zmarszczonych
brwi, przerwał ten potok wymowy.
- Czy znasz okoliczności, które doprowadziły mnie do znalezie
nia się w tej diabelnie niewygodnej piwnicy? - spytał z naciskiem.
- Tak... to jest nie wszystkie, bo nie starczyło mi czasu na
wysłuchanie całej historii. Ale to bez znaczenia, bo Deb nie miała
prawa pana porywać! Nie wiem, co ją opętało!
- Postawmy sprawę jasno. Twoja siostra chyba ci powiedziała,
że ubliżyłem jej w najgorszy sposób?
- Och, ale ja wiem, co ona wygaduje, gdy jest rozzłoszczona,
widać pana sprowokowała!
- Ale to ja jej ubliżyłem.
Chrisa to bardzo zaskoczyło i nie wiedział, co powiedzieć.
- Przypuszczam, że bardzo pana rozgniewała - wyjąkał po
chwili. - Nie rozumiem wprawdzie, jak... ale z całą pewnością
pan tu nie może zostać! Na Boga, czyżby ona pana związała? Już
pana uwalniam!
- Trzymaj się ode mnie z daleka! - Ravenscar wyrzucił do
przodu stopę w eleganckim obuwiu. - Dlaczego chcesz mnie
uwolnić? Prędzej bym cię zrozumiał, gdybyś tu przyszedł
porachować mi kości!
- Chyba pan nie sądzi, że pozwolę, by moja siostra wiązała
ludzi i trzymała ich w piwnicy! - zakrzyknął Chris. - Pierwszy
169
GEORGETTE HEYER
raz o czymś takim słyszę! I muszę panu powiedzieć, że... Miałem
zaszczyt poznać pańską siostrę... pannę Arabellę Ravenscar!
- Zna pan moją siostrę! Czy stacjonuje pan w Tunbridge Wells?
- Tak - przyznał Chris chętnie. - Tam właśnie ją spotkałem!
Zamierzałem pana odwiedzić w mieście. Szczególnie pragnąłem...
- Jak sądzę zapytać, czy może pan się ubiegać o jej względy?
Chris zarumienił się i spłoszył.
- Tak, to prawda. Musi pan wiedzieć, że...
- Nic nie muszę wiedzieć! - przerwał brutalnie Ravenscar.
- Nigdy nie pozwolę panu ubiegać się o jej względy, a jeżeli
odważy się pan przyjść do mego domu, skopię pana ze schodów!
Chris zbladł, słysząc to.
- Pan się tu znalazł nie z mojej winy! Proszę mi wierzyć, że
nie mam z tym nic wspólnego! Dowiedziałem się o tym dopiero
przed chwilą! Przecież nie może pan obrócić swego gniewu
przeciwko mnie i Arabelli! Przecież...
- Powiem panu jedno, panie Grantham - przeciął bezlitośnie.
- Miałby pan większą szansę uzyskania mojej zgody, gdyby
przyszedł pan kłócić się ze mną! Moja siostra poślubi kiedyś
odważnego mężczyznę! Ty żałosna gnido, gdybyś miał w sobie
chociaż cień dumy lub odwagi, tobyś mnie wyzwał na pojedynek,
a nie oferował wolność! Twoja siostra jest warta tuzina takich jak
ty! A ona jest kokotą!
Chris przełknął ślinę i odpowiedział z godnością, na jaką go
było stać.
- Wie pan, że nie mogę uderzyć bezbronnego. Gdyby tylko Deb
powiedziała mi, o co chodzi, wystąpiłbym w jej imieniu, dobrze
wiem, jak bronić godności siostry! Ale porwanie! To przekracza
wszelkie granice! Jest pan oburzony i w pełni to rozumiem, ale...
- Idź do diabła!
- Ale... czy nie mogę pana rozwiązać? - zapytał Chris
z bezbrzeżnym zdumieniem. - Chyba pan nie chce tu zostać na noc!
- Moje zamiary nie powinny pana obchodzić! Jak pan zdobył
ten klucz?
170
HAZARDZISTKA
-
Zabrałem go Deborze! - wykrztusił Chris.
- To niech pan go jej odda... z pozdrowieniami ode mnie! I nie
zapomni zamknąć za sobą drzwi!
Chris popatrzył na niego w osłupieniu, ale widząc wyraz
twarzy Maksa, ujął latarnię i wyszedł z piwnicy, posłusznie
zamykając drzwi na klucz. Doszedł do wniosku, że nie tylko
Debora oszalała, ale także zwariował Ravenscar, a on nie wiedział,
co z tym fantem zrobić. Ruszył wolno schodami na górę do
siostry, poszedł do niej i stanąwszy obok pociągnął za rękaw, by
zwrócić jej uwagę.
Rzuciła mu ostre spojrzenie i odsunęła się, ale wziął ją za rękę
i poprowadził do sąsiedniego pokoju.
- Weź to! - powiedział obrażonym tonem.
- Dlaczego mi to dajesz? - Popatrzyła zaskoczona na klucz.
- Zmieniłeś zdanie? On tam jeszcze siedzi?
- Moim zdaniem on oszalał - rzucił podenerwowany. - Wszel
kimi sposobami próbowałem go uwolnić, ale się nie dał! Powie
dział mi, żebym poszedł do diabła i oddał ci klucz z po
zdrowieniami! Nie wiem, co teraz począć! Wszystko popsułaś!
- Kazał ci go oddać? - Wzięła klucz równie zdumiona jak
brat. - Nie pozwolił się uwolnić?
- Nie, przecież ci mówię! Nie wiem, co mu się stało!
Najprościej byłoby uznać go za wariata, ale jest normalny!
- Chce walki ze mną, to będzie miał walkę! - Aż jej oczy
rozbłysły.
W mgnieniu oka znalazła się na schodach do sutereny, w ręku
niosła świecę, chroniąc jej delikatny płomień przed przeciągami
w korytarzach.
Gdy weszła do piwnicy, Ravenscar uśmiechnął się i wstał na
jej powitanie z krzesła.
- No i co teraz, panno Grantham?
Zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
- Dlaczego nie pozwolił pan mojemu bratu, by pana uwolnił?
- Bo nie chcę mu nic zawdzięczać! Wyprany z odwagi.
171
GEORGETTE MEYER
Z westchnieniem pokręciła głową.
- Wiem, ale biedaczek wpadł w straszne tarapaty. I jest trochę
rozpuszczony.
- Prosi się o lanie i lanie go nie minie, jeżeli przyjdzie piać
serenady pod oknem mojej siostry! - oświadczył Maks.
- Nie przypuszczam, żeby brała pod uwagę małżeństwo z nim
- powiedziała Debora z namysłem.
- I cóż pani o tym wie?
- Nic - rzuciła pospiesznie. - Adrian mi o niej wspominał,
i tyle. Ale nie przyszłam tu rozmawiać o pańskiej siostrze czy
o Chrisie. Czy przemyślał pan swoją pochopną decyzję?
- Jeżeli pyta pani, czy oddam te weksle, to odpowiedź brzmi: nie!
- Niech pan sobie nie wyobraża, że skoro nie pozwolił się pan
uwolnić mojemu bratu, to ja pana wypuszczę! - powiedziała
z naganą.
- Sądziłem, że mieliśmy nie rozmawiać o pani bracie? Może
pani zapomnieć o tym drobnym incydencie.
- Miał pan zjeść kolację z panem Crewem - zaczęła Debora
niepewnie. - Jutro po całym mieście się rozejdzie, że pan zniknął.
A sir James Filey już sobie pozwala na najobrzydliwsze aluzje.
Jest na górze.
- A niech sobie pozwala - powiedział Maks beztrosko.
- Jeżeli nie stanie pan jutro do wyścigu, to jaki pretekst pan
wymyśli, by nie wystawić się na pośmiewisko?
- Nie wiem. Może pani ma jakiś pomysł?
- Nie mam - odparła gniewnie. - Sądzi pan, że nie dotrzymam
słowa. Właśnie, że dotrzymam.
- Miałem nadzieję, że przyniesie mi pani na noc poduszkę,
- Nic z tego. Niech panu będzie wyjątkowo niewygodnie
- prychnęła. - Gdybym mogła, tobym zagłodziła pana na śmierć!
- A nie może pani? - spytał. - Sądziłem, że stać panią na
wszystko, czyżby to były tylko czcze pogróżki?
- Mam wielką ochotę zawołać tu Silasa, żeby nauczył pana
rozumu! - zagroziła.
172
HAZARDZISTKA
- Proszę bardzo, jeśli uważa pani to za właściwe.
- Daję panu pół godziny na podjęcie ostatecznej decyzji
- oświadczyła stanowczo. - Gorzko pan pożałuje uporu!
- Zobaczymy. Może i pożałuję, ale ty, moja panno, nie
dostaniesz weksli, to mogę obiecać.
- Jeżeli pan się tu przeziębi, to wyłącznie z własnej winy.
A sądzę, że tak, bo o ile wiem, bardzo tu wilgotno!
- Cieszę się doskonałym zdrowiem. Jeżeli mnie już pani
zostawia, to prosiłbym o drobną łaskę: pozostawienie świecy.
- Po cóż ona panu? - spytała podejrzliwie.
- By odstraszać szczury.
Wbrew sobie rozejrzała się wkoło.
- Na Boga, tu są szczury? - zapytała nerwowo.
- Oczywiście, całe tuziny!
- Okropne! - zadrżała. - Zostawię panu świecę, ale proszę nie
myśleć, że pójdę na ustępstwa!
- Nie będę - obiecał.
Panna Grantham wielce zmieszana wyszła z piwnicy.
Na górze natychmiast odkryła, że lord Mablethorpe gdzieś
zniknął i domyśliła się, iż wymknął się, by porozmawiać z Phoebe
w saloniku. Lucius Kennet podszedł ku niej i zapytał półgłosem,
jak się miewa więzień. Oparła szeptem, że postanowił nie
poddawać się. Lucius się skrzywił.
- Pozwól, ja mu przemówię do rozsądku, moja kochana.
- Nie. 1 bez tego dość nabroiłeś - odparła przypomniawszy
sobie zdradę Luciusa. - Jak śmiałeś zwabić go w pułapkę,
używając mojego imienia? Mówiłam ci, że się na to nie zgadzam!
- Och, Deb, daj spokój skrupułom. Jak miałem go porwać, nie
uciekając się do fortelu?
Odwróciła się na pięcie i poszła przyglądać grze w faro,
z rozmysłem unikając patrzenia w stronę ciotki.
Wyznaczone pół godziny minęło jak z bicza trzasnął, a ona
nadal nie wiedziała, jak zmusić Ravenscara do ustąpienia, gdyby
nadal okazywał upór. Ciotka właśnie prowadziła gości na pierwszą
173
GEORGETTE HEYER
kolację, gdy Debora szła do sutereny przekonana, że jej więzień
musi być już zmarznięty i głodny.
Otworzyła drzwi piwnicy, weszła do środka i zamknęła je za
sobą. Maks stał obok krzesła, opierając się plecami o ścianę.
- I cóż? - spytała, wysiliwszy się na beztroski ton.
- Jaka szkoda, że nie przysłała pani tu do mnie tego rzezimiesz
ka. Albo swego przyjaciela, nieocenionego pana Kenneta. Miałem
nadzieję, że spotkam się choć z jednym z tych panów, jeśli nie
z obydwoma. Chciałem zamknąć ich tutaj na noc, ale, niestety,
choć pani bardzo na to zasługuje, nie mogę jej odpłacić pięknym
za nadobne!
To mówiąc wyprostował się i odsunął od ściany. Nim panna
Grantham zdołała wydać przerażony okrzyk, chwycił ją za ramię
i spokojnie wyjął klucz z zaciśniętej dłoni.
- Kto pana rozwiązał? - zapytała, dygocząc ze złości. - Kto
zdołał się tu dostać? Jakim sposobem uwolnił pan ręce?
- Nikt mnie nie uwolnił. A raczej ty sama, moja panno,
zostawiając mi świecę.
Jej wzrok pomknął ku przegubom jego rąk i z ust wyrwał się
okrzyk.
- Och, jak pan mógł to zrobić! Jak strasznie się pan poparzył!
- Szczera prawda, ale wezmę udział w jutrzejszym wyścigu,
a pani nie dostanie weksli.
Tak się przejęła jego ranami, że nie zwróciła uwagi na te słowa.
- Ależ to pana musi boleć! - powiedziała ze skruchą. - Nigdy
nie zostawiłabym świecy, gdybym wiedziała, co pan z nią zrobi!
- Zaiste, ma pani rację. Proszę nie rozczulać się nade mną!
Doskonale sobie poradzę. Pójdziemy teraz na górę, panno Grantham
i uspokoimy sir Jamesa Fileya. Chyba że woli pani pozostać tutaj?
- Na miłość boską, niech pan mnie nie zamyka ze szczurami
- błagała Debora po raz pierwszy okazując strach. - A poza tym
nie może pan tak pójść do salonów. Bez opatrunku dostanie pan
zakażenia i umrze! Niech pan idzie ze mną! Położę bardzo dobrą
maść i zabandażuję, a zamiast tych koronek weźmiemy jakieś od
174
HAZA RDZ1STKA
Chrisa. Jakiż z pana głupiec, żeby robić coś takiego! Nie będzie
pan mógł jutro powozić!
- Nie radziłem pani obstawiania mnie - powiedział, patrząc na
nią z wielkim rozbawianiem. - Czy naprawdę chce pani opatrzyć
moje rany?
- Oczywiście, że tak! Chyba nie sądzi pan, że pozwolę, by na
mnie złożono winę za pańską przegraną w wyścigu? - zapytała
gniewnie.
- Wydawało mi się, że właśnie tego pani chciała.
- No więc się pan pomylił. Nie przypuszczałam, że będzie pan
tak nierozsądnie uparty!
- Czy .zamierzała mnie pani uwolnić?
- Tak... nie! Sama nie wiem. Niech pan lepiej pójdzie tylnymi
schodami. W pokoju mojego brata poprawi pan ubranie, a ja
tymczasem przyniosę maść i płótna. Przeklinam dzień, w którym
pana po raz pierwszy zobaczyłam! Jest pan nieokrzesany i głupi,
nigdy w życiu nikt mnie tak nie prześladował.
- Pozwolę sobie odpowiedzieć tym samym komplementem
- odparł, idąc za nią korytarzem.
- Jeszcze pan pożałuje, że się ośmielił szukać ze mną zwady!
- rzuciła przez ramię. - Wyjdę za pańskiego kuzyna i zrujnuję go!
- Mnie na złość, jak sądzę - stwierdził sarkastycznie.
- Cicho! Czy chce pan ściągnąć nam na kark służbę?
- Nic mnie to nie obchodzi.
- A mnie bardzo!
Zaśmiał się, ale milczał, aż doszli do pokoju Chrisa na trzecim
piętrze. Panna Grantham zostawiła go tam, a sama poszła po
medykamenty i płócienne bandaże. Nim wróciła, Maks zdjął
surdut, oderwał resztki spalonych koronek, a także poprawił
halsztuk i przyczesał krótkie, czarne loki. Dłonie miał bardzo
poparzonej krzywił się nieco, gdy Debora smarowała je maścią.
- Dobrze panu tak! - powiedziała. - Pewnie bardzo pana boli,
ale mnie wcale to nie obchodzi!
- Bo i dlaczego? - zgodził się z nią.
175
GEORGETTE MEYER
Zaczęła owijać bandaż wokół prawej ręki.
- Trochę lepiej? - spytała.
- Znacznie.
- Gdybym była mężczyzną, nie uszłoby to panu płazem!
- Zgadzam się. Albo gdyby pani była pod opieką mężczyzny.
- Niech pan nie kpi z Chrisa! Oczywiście, to szczyt szaleństwa
zakochać się w pańskiej siostrze, ale nie mógł nic na to poradzić!
Proszę o drugą rękę!
- Jest pani wyjątkową kobietą, panno Grantham - powiedział
podając jej lewą dłoń.
- Dziękuję, ale już dość usłyszałam od pana!
- Córa Koryntu i kokota - rzucił z uśmiechem. - Hetera!
- A także ladacznica - dodała, też się uśmiechając.
- Za to przepraszam.
- Zbytek łaski. Pańska opinia jest dla mnie absolutnie bez
znaczenia. - Zajrzała do jednej z szuflad kcmody i znalazłszy
parę koronkowych mankietów zaczęła je zgrabnie nakładać na
rękawy koszuli Maksa. - Proszę! Jeżeli je pan nisko obciągnie,
opatrunki nie będą się rzucały w oczy. Nie zabandażowałam panu
palców.
- Dziękuję - powiedział, nakładając koronki.
- Radziłabym teraz wrócić do domu i natychmiast położyć się
do łóżka.
- Nie posłucham pani rady. Mam ochotę na faro.
- Nie chcę pana w moim domu!
- To nie pani dom. Moim zdaniem szanowna ciotka pani
marzy o tym, by ujrzeć mnie przy stoliku. I jej życzeniu stanie
się zadość.
- Nie powstrzymam pana przed nierozsądnym zachowaniem,
nawet gdybym chciała, ale wcale nie chcę - oświadczyła Debora.
- Jeżeli już musi pan zostać, to niech pan lepiej idzie na kolację,
bo pewnie bardzo pan zgłodniał.
- Jestem do głębi przejęty pani troskliwością. Przyznam, że
siedząc w lochu, spodziewałem się bochenka chleba i dzbanka
176
MAZARIY/.ISTKA
wody, oczywiście, póki się nie dowiedziałem o pani zamiarze
zagłodzenia mnie na śmierć!
Panna Grantham zagryzła wargi.
- Z wielką chęcią bym to zrobiła - rzuciła odważnie. - I niech
pan posłucha, panie Ravenscar. Na dole gra Lucius Kennet i jeżeli
ośmieli się pan sprowokować karczemną bójkę w moim domu, to
pana wyrzucę! Jest Silas, dwóch lokajów, kamerdyner ciotki i mój
brat na dodatek, niech więc pan nie myśli, że to czcze pogróżki!
- Doprawdy nie zasłużyłem na taki komplement. Ale sądzę,
że opowieści o moich możliwościach są mocno przesadzone.
Żeby mnie stąd wyrzucić, nie potrzebuje pani aż tylu ludzi.
- A poza tym ma pan na pieńku ze mną, a nie z Luciusem
- ciągnęła Debora, ignorując jego uwagę. - On tylko spełnił moją
prośbę. - Podeszła do drzwi i otworzyła je. - A teraz, jeśli jest
pan gotowy, pokażę panu drogę na dół tylnymi schodami, żeby
nikt nie wiedział o pańskiej obecności tutaj.
- Pani myśli o wszystkim, panno Grantham. Wyjdę przez
tylne drzwi, zabierając po drodze kapelusz i laskę, które tak
nieopatrznie zostawiliśmy w lochu, a potem wrócę przez frontowe.
Nie protestowała, ale poprowadziła go na dół. Gdy już miała
' go wypuścić tylnym wyjściem, coś sobie przypomniała.
- Skąd pan wiedział, że Ormskirk ma kwit hipoteczny na dom
i plik weksli?
- Sam mi powiedział - oświadczył chłodno Maks.
- Sam panu powiedział? - Debora popatrzyła na niego przejęta.
- Ze wszystkich nikczemników... No cóż, nigdy go nie lubiłam.
Ale nie przypuszczałam, by był zdolny do aż tak haniebnego
postępku!
- Nigdy go pani nie lubiła? - powtórzył Maks Ravenscar,
przyglądając się jej dziwnym wzrokiem.
Spojrzała na niego z ogniem w oczach.
- Tak! Ale to nic w porównaniu z tym, jak nie cierpię pana,
panie Ravenscar!
13
Pięć minut później Ravenscar pukał już do drzwi frontowych.
Otworzył mu Silas Wantage, Maks zaś wszedł, zachowując się ze
zwykłą pewnością siebie.
Z gardła odźwiernego wydobył się zduszony okrzyk, stanął jak
wryty, a ze zdumienia omal mu oczy nie wyszły z orbit.
Ravenscar odpowiedział mu ironicznym spojrzeniem, ale nie
pokazał po sobie, że rozpoznał niedawnego porywacza. Tylko
wyciągnął dłoń z kapeluszem i laską czekając, aż Silas je od
niego odbierze.
- Niech mnie kule biją! - wykrztusił wreszcie Wantage.
- Zapewne. Weźmiesz wreszcie kapelusz i laskę?
Silas wykonał polecenie i odezwał się bezradnie:
- Nie wiem, jak pan to zrobił, ale się cieszę z tego. To wbrew
moim zasadom wiązać w baleron kogoś, kto tak dzielnie młóci
pięściami jak pan!
Ravenscar nie zwrócił uwagi na to wyznanie, ale zerknął na
swe odbicie w lustrze, poprawił szpilkę w halsztuku, wygładził
koronki na obandażowanych dłoniach i spokojnym krokiem
ruszył na pokoje.
Jego wejście wywołało szmer wśród zgromadzonych. Pani
domu, popijająca bordo na uspokojenie nerwów, zakrztusiła się
i zrobiła niemal fioletowa na twarzy, Lucius Kennet, stojący przy
bufecie z talerzem łososia, wyjąkał „Na Boga!" i upuścił widelec,
178
HAZARDZISTKA
szanowny Berkeley Crewe krzyknął i domagał się odpowiedzi na
pytanie, dlaczego Maks nie przyszedł na obiad, stojący w pobliżu
sir Jamesa Fileya twierdzą, że zaklął pod nosem; reszta zaś
domagała się wyjaśnienia, co też spotkało Ravenscara. Tylko
panna Grantham zachowała całkowity spokój i chłodno powitała
późno przybyłego gościa.
Ucałował podaną mu dłoń i patrząc z lekkim rozbawieniem na
kaszlącą lady Bellingham, odezwał się do znajomego:
- Przepraszam cię, Crewe, ale zostałem zatrzymany.
- Cóż u licha ci przeszkodziło? - zapytał Berkeley. - My
ślałem, że zapomniałeś o naszym spotkaniu i wysłałem lokaja
do ciebie, by ci przypomniał. Powiedzieli mu, że wyszedłeś
o zmierzchu!
- Prawdę mówiąc, to miałem drobny wypadek - odparł
Ravenscar, ujmując kieliszek burgunda z tacy, którą trzymał
stojący obok kelner. Gdy unosił wino do ust, koronki zsunęły się
z dłoni, odsłaniając bandaże.
- Na Boga, Maks, co ci się stało w ręce? - zapytał przejęty
Mablethorpe.
- Och, nic takiego. Już mówiłem, że miałem drobny wypadek.
- Czy ktoś się na ciebie zaczaił? O to chodzi? - dopytywał się
Crewe.
- Tak właśnie.
- Mam nadzieję, że to nie wpłynie na twoją sprawność na
koźle - rzucił Filey.
- Też mam taką nadzieję. - Ravenscar zmierzył go kpiącym
spojrzeniem.
- Czy sądzisz, że ktoś próbował pomieszać ci szyki przed
jutrzejszym wyścigiem? - zawołał dżentelmen w staromodnej,
wielkiej peruce.
- Przypuszczam, że coś w tym rodzaju - odparł Maks i nie
mógł się powstrzymać, żeby nie zerknąć w stronę panny Grantham.
- Cóż takiego masz na myśli, Horley? - ostro zapytał sir James.
- Przecież zakład opiewa na ogromną sumę. - Mężczyzna
179
GEORGETTE MEYER
w peruce popatrzył na niego zdumiony. - I dzieją się takie
rzeczy. Chyba oczywiste, o czym mówię?
Filey nieco się uspokoił, wymamrotał, że widać źle go zrozumiał,
i wymknął się z salonu, by, jak dodał, spróbować szczęścia w grze.
- Co się stało Fileyowi? Ostatnio jest bardzo zdenerwowany
- powiedział Crewe.
- Nie słyszałeś? Miał się przecież żenić z jedną z małych
Laxtonówien - odezwał się mężczyzna w kamizelce w pomarań-
czowo-białe prążki. - Śliczna dziewczyna, właśnie przedstawiona
u dworu. Laxtonowie próbują zatuszować skandal, ale sam młody
Arnold powiedział mi, że uciekła.
- Uciekła? - powtórzył Crewe.
- Zniknęła, mój drogi. I nie mogą jej znaleźć. To właśnie
powód rozdrażnienia naszego przyjaciela.
- Wcale jej się nie dziwię - stwierdził Berkeley. - Filey
i panna prosto z rąk guwernantek. Niech mnie, ale to zakrawa na
gwałt! Ale gdzie ona uciekła?
- Nikt tego nie wie. Mówiłem ci, że zniknęła. Laxtonowie
obawiają się powiadomić policję, żeby historia się nie rozniosła!
To okropnie zmuszać tak młodą panienkę do ślubu z mężczyzną
o takiej reputacji.
- Do tego by nie doszło - zaprotestował Horley.
- Czyżby? Mój Boże, ty nie znasz lady Laxton. Jej zależy
tylko na pieniądzach - prychnął mężczyzna w kamizelce w prążki.
Lady Bellingham czując, że omdlewa, rzuciła rozpaczliwe
spojrzenie na bratanicę i zastanawiała się w duchu, dlaczego
kuropatwa na zimno ma smak popiołu.
- Czy naprawdę uważacie, że Filey ożeniłby się z kobietą,
która tak niechętnie się do niego odnosi? - zapytał ostrożnie lord
Mablethorpe.
- Jeżeli ty uważasz inaczej, to nie znasz Fileya! Jego zdaniem
to przydałoby smaczku małżeństwu.
W trakcie tej wartkiej wymiany zdań Lucius Kennet podszedł
do panny Grantham i nachylił się do jej ucha.
180
HAZARDZISTKA
-
Czyżbyś go skłoniła do oddania weksli? Kiedy go zobaczy
łem wchodzącego z tak chłodną i zadowoloną miną, zupełnie
jakby piorun we mnie strzelił.
- Nie mam weksli - odparła.
- Nie masz? Do licha, to czemu go wypuściłaś?
- Ja go nie wypuściłam. Uciekł.
- Jakim cudem? - popatrzył na nią podejrzliwie. - Sam
związałem mu ręce. Kłamiesz, Deboro, wypuściłaś go!
- Nie. Poprosił mnie tylko, żebym mu zostawiła świecę,
a mnie ani przez myśl nie przeszło, co on zamierza! Przepalił
sznurek na przegubach rąk i kiedy zeszłam na dół, był wolny. Nic
na to nie mogłam poradzić.
- A to dopiero gagatek. - Gwizdnął cicho. - To dlatego ma
zabandażowane ręce. Czy będzie mógł powozić?
- Tak twierdzi. Ale mnie to nic nie obchodzi!
Nie miała ochoty na dalszą rozmowę na ten temat i odeszła od
Luciusa, tylko po to, by wpaść na lorda Mablethorpego, który
zapytał ją, czy słyszała, co mówiono o zniknięciu Phoebe Laxton.
Odparła dość ostro, że nie ma to żadnego znaczenia, ale Adrian
poważnie niepokoił się losem dziewczyny.
To akurat ucieszyło pannę Grantham, lecz jak na jeden wieczór
miała już dość wrażeń i zabrakło jej energii na dyskusję
o przyszłości Phoebe. Powiedziała mu to i po raz pierwszy
w życiu usłyszała wymówkę padającą z ust lorda.
- Doskonale, Deboro, ale ona nie może tu zostać na zawsze,
a ty nie zaprzątasz sobie zbytnio głowy jej losem - oświadczył
poważnie.
- Mam teraz inne zmartwienia.
- Z pewnością, ale pamiętaj, że tylko ty jedna jej zostałaś.
Nikt o niej nie myśli i się o nią nie troszczy!
Powiedział to ze spokojną godnością, której nigdy wcześniej
u niego nie dostrzegła. Z zadowoleniem stwierdziła, że dzięki
bliskiej znajomości z panną Laxton Adrian zaczął przejawiać
poczucie odpowiedzialności.
181
GEORCETTE HEYER
-
Trudno zdecydować, jakie działanie byłoby najlepsze - wy
znała. - Byłam przekonana, że jej rodzice ustąpią. Jeszcze to
mogą zrobić.
Lord lekko zmarszczył brwi.
- Jeśli nawet, to cóż z tego... - urwał, by dodać po chwili
wahania: - Zwierzyła mi się trochę, zapewne tobie powiedziała
więcej. Ale usłyszałem dość, by jasno zobaczyć, że w domu
rodzinnym nie znajdzie szczęścia. Ci jej rodzice! Jeżeli nie
trafiłby się Filey, znaleźliby kogoś równie obrzydliwego. Lady
Laxton zależy wyłącznie na pieniądzach. Jestem głęboko przeko
nany, że pozwalając Phoebe tam wrócić, wyrządzilibyśmy jej
krzywdę. Ona jest inna niż ty, potrzebuje opieki.
Słysząc to naiwne oświadczenie, panna Grantham już miała na
końcu języka uwagę, że każda kobieta marzy o opiekunie, lecz
zamiast tego przyznała, iż sama nie wie, co począć. Dodała
jeszcze, że musi iść na górę do salonów i'pozostawiła go bardzo
rozczarowanego co do swej osoby. Jeszcze tydzień temu nie
umiałby sobie wyobrazić, że mogłaby obudzić w nim takie
uczucie.
Prawdę mówiąc, od pamiętnego wieczoru w Vauxhall Gardens
lord zaczął czuć się nieswojo w obecności ukochanej. Jej
postępowanie wstrząsnęło nim do głębi i choć nie widział, by
później tak się zachowywała, to jednak czasem się zastanawiał,
czy nie będzie popełniać nietaktów towarzyskich, gdy znajdzie
się w wyższych sferach.
A do tego zauważył wreszcie, że byt przez nią traktowany jak
dziecko. Za bardzo nim rządziła, chwilami wręcz przypominała
mu guwernantkę, która opiekowała się nim w dzieciństwie. Nie
był głupcem i zaczynał dostrzegać, że to wiek panny Grantham
daje jej taką przewagę, a to może nawet uniemożliwić mu objęcie
władzy we własnym domu. Lord Mablethorpe miał łagodne
usposobienie, dzięki któremu wszędzie go lubiano, choć bardzo
młody i nieśmiały, nie był mięczakiem, i szybko dorastał.
Panna Grantham dobrze wiedząc o tym wszystkim, traktowała
182
HAZARDZISTKA
go na tyle ostro, na ile tylko pozwalało jej dobre wychowanie,
aby jej stanowczy i silny charakter mocno kontrastował z delikat
ną, bardziej uległą naturą panny Laxton. Wiedziała, że Mable
thorpe będzie je obie porównywał i byłoby dziwne, gdyby
młodzieniec zdominowany, choć łagodnie, przez jedną kobietę
nie upajał się podziwem i oddaniem drugiej.
Tak się właśnie stało. Kruchość panny Laxton, jej bezradność,
nieograniczone zaufanie w nim pokładane, natychmiast obudziły
w Adrianie rycerza. Od pierwszego spotkania, gdy kurczowo
chwyciła go za rękę, chciał ją ochraniać. Powiedziała, że wie, iż
jest przy nim bezpieczna, potem dodała, jak bardzo polega na
jego opinii, i zapytała o radę. Nikt wcześniej nie zasięgał rady
u lorda Mablethorpego. Jego matka, wuj Juliusz i kuzyn Maks
byli osobami o mocnych charakterach, po cóż więc mieliby
zachęcać go do wyrażenia poglądów w istotnych kwestiach!
Dlatego właśnie oni decydowali o jego życiu i choć niebawem
osiągnie metrykalną dojrzałość, to minie sporo czasu, nim znacznie
starsi i mądrzejsi krewni zaczną go uważać za dorosłego. Nawet
Debora, okazując mu sympatię, odnosiła się do niego jak do
młodszego brata. Śmiała się z niego, kpiła i bardzo rzadko
traktowała poważnie.
Ale panna Laxton była od niego o dwa lata młodsza i nie
uważała go za uroczego chłopca, który jeszcze nie dorósł. Kiedy
uciekła od mężczyzny - potwora, Adrian wydał się jej rycerzem
z baśni. Osobie zupełnie nie znającej świata jego wiedza wydawała
się bezmierna. Uczył ją i poprosił, by mu zaufała. Nic więc
dziwnego, że panna Laxton zakochała się w nim po uszy.
Natychmiast rozpoznała to uczucie.
Nieco więcej czasu upłynęło, nim Adrian spostrzegł, co dzieje
się w jego sercu i jeszcze więcej, nim przyznał przed sobą, że
niepostrzeżenie umarła w nim miłość do jednej kobiety, a naro
dziła do drugiej. Nie mógł uwierzyć, że to się zdarzyło, i uważał
się za najbardziej niestałego i godnego pogardy człowieka na
świecie. Ale wiedział, że do Phoebe czuje coś innego niż afekt
183
GEORGETTE HEYER
zmieszany z szacunkiem, które żywił do Debory. Debora powaliła
go na kolana, była boginią, którą należało wielbić, piękną, mądrą
i olśniewającą, w każdej sytuacji górującą nad nim.
O Phoebe tak nie myślał. Wiedział, że ani urodą, ani mądrością nie
dorównuje Deborze, była raczej pociągająca niż olśniewająca. Gdy
Debora uśmiechała się do niego, kręciło mu się w głowie i ogarniała
go szalona chęć, by ucałować kraj jej szaty lub na jej cześć dokonać
niezwykłych czynów. Kiedy uśmiechała się Phoebe, z całej duszy
pragnął chwycić ją w ramiona, by była w nich bezpieczna.
To właśnie czuł, gdy się z nią żegnał przed zejściem na dół do
salonów. Była blada, bezbronna i przerażona, bo wiedziała, że
Filey przyszedł do kasyna. Przejmował się jej losem, dlatego tak
go uderzył brak współczucia u panny Grantham.
Kiedy Debora wyszła z jadalni, stanął w grupie otaczającej
kuzyna. Crewe próbował się do wiedzieć, ~co Ravenscarowi stało
się w dłonie, a inni porównywali walory obu par koni i trasę
wyścigu. Zwykle pojedynki odbywały się na drodze za Epsom,
ale ten miał się odbyć na prostym odcinku Great North Road
między wsiami Islington i Hatfield. Słuchając tej rozmowy, lord
Mablethorpe na chwilę zapomniał o swych rozterkach sercowych.
- Szkoda, że nie mogę jechać z tobą. - oświadczył smutno.
- Oczywiście będę na mecie, ale to nie to samo.
Ravenscar odstawił pusty kieliszek na stolik.
- Jeśli chcesz, to możesz ze mną| jechać. Tylko będziesz
musiał trąbić.
Rumieniec radości wykwitł na policzkach lorda.
- Maks! Mówisz poważnie? Naprawdę weźmiesz mnie na
miejsce stangreta? Och, na Jowisza, to najwspanialsza rzecz pod
słońcem!
Crewe roześmiał się i zaczął z niego kpić.
- Maks, przecież nie możesz go zabrać na miejsce Wellinga!
Będziesz czekał godzinami na każdych rogatkach!
- Nie będzie! - sprzeciwił się gniewie Mablethorpe. - Dosko
nale sobie z tym poradzę.
184
HAZARDZISTKA
-
Z wrażenia zatrąbisz zbyt późno i nie otworzą na czas bramy!
- Nie! Przecież wiele razy jeździłem z Maksem! Wiem, co
mam robić!
- Maks, jeżeli rzeczywiście masz zamiar zastąpić Wellinga
tym wielkim, tłustym stworzeniem, to, niestety, będę musiał
zmienić zakład i nie obstawię twojego zwycięstwa. - Crewe
pokręcił głową.
Te słowa ugodziły lorda w samo serce. Mina mu zrzedła
i zaniepokojony popatrzył na kuzyna.
- Och, Maks, może lepiej, żebym z tobą nie jechał? Naprawdę
jestem za ciężki?
A ponieważ był wysokim młodzieńcem, a przy tym szczupłym,
jego nerwowe pytanie wywołało wybuch śmiechu, co słysząc,
zaczerwienił się jeszcze bardziej. Ponieważ jednak przyzwyczaił
się do kpin znajomych swego kuzyna, więc też się roześmiał
i wygłosił ponurą przepowiednię, jakie to straszliwe nieszczęście
spadnie pewnego dnia na Berkeleya Crewego oraz oświadczył, że
natychmiast idzie do domu, by dobrze się wyspać przed wyścigiem.
Ravenscar pochwalił mądre postanowienie i jeszcze doradził,
by młodzieniec nie wspomniał o wyścigu matce.
- Och, na Boga, nie! Nie pisnę nawet słówka! - przyrzekł
Adrian i odszedł, zapominając po raz pierwszy od początku
znajomości pożegnać się z panną Grantham.
Ravenscar poszedł na górę zabawić się przy faro, ale jeśli
nawet lady Bellingham była z tego zadowolona, to nie okazała
swych uczuć; ile raz patrzył w jej kierunku, rzucała mu spojrzenia
zająca złapanego w potrzask i z trudem koncentrowała się na
grze. Nigdy w życiu tak się nie ucieszyła, gdy skończono partię.
Kiedy ostatni gość wyszedł z domu, nie starczyło już jej sił, by
pójść do sypialni; osunęła się na sofę obitą żółtą satyną i jęcząc
zażądała, by podano jej sole,
- Spokojnie, droga pani - odezwał się Lucius Kennet, który
został, by zamienić parę słów z Debora. - Może teraz wreszcie
powiesz mi, co tym razem zbroiłaś!
185
GEORGETTE MEYER
Panna Grantham odwróciła się energicznie, zamiatając podłogę
szeroką suknią.
- Już ci mówiłam, co się stało. To nie moja wina.
- Cóż cię opętało, żeby zostawiać Ravenscarowi świecę?
- Nie wiedziałam, co on chce zrobić. Jak mogłam się tego
domyślić?
- Do licha, po cóż innego mu świeca, jak nie do jakichś
sztuczek? Deb, jesteś na to zbyt sprytna!
- Sama nie chciałabym zostać w ciemnościach. A poza tym
powiedział, że tam są szczury.
- Mówił prawdę - odezwała się słabym głosem lady Bellin-
gham, otwierając oczy. - Służba ciągle na nie narzeka, ale co
można począć?
- Wolne żarty, Deb! Czy Ravenscar jest z takich, którzy
baliby się paru szczurów?
- Mortimer się boi - wtrąciła lady. - Nie daje mi z powodu
nich spokoju! Jestem pewna, że i Ravenscar też może się bać.
Och, ja oszaleję! Moja złota, on powie wszystkim, coś ty mu
zrobiła, i w końcu nikt się nie odważy przyjść to tego domu!
- Kto opatrzył mu ręce? - spytał z naciskiem Lucius, patrząc
twardo na dziewczynę. - Jeżeli przepalił więzy, to w jaki sposób
nie zniszczył koronek? I co na to powiesz?
- Zniszczył koronki - odparła gniewnie. - Pożyczyłam mu
Chrisa. O właśnie, gdzie on jest?
- Chyba niezbyt mu się podoba to, co się tu dzieje, bo wyszedł
jeszcze przed kolacją - rzucił Lucius z uśmiechem. - Nie próbuj
zmieniać tematu! Ty zabandażowałaś ręce Ravenscara?
- Co innego mogłam zrobić? - spytała. - Kiedy zobaczyłam,
że jest wolny, na cóż by się zdał opór? Poza tym.miał wielką
ochotę zamknąć mnie w tej piwnicy, a tego bym nie zniosła!
- Deb, przecież w holu był Silas, ja na górze grałem w faro!
A ty musiałaś koniecznie wyprowadzić Ravenscara tak, by włos
mu z głowy nie spadł!
- Lucius, mówisz głupstwa! - protestowała panna Grantham.
186
HAZARDZISTKA
-
Jak mogłam dopuścić do bójki w trakcie przyjęcia? Nic nie
można było zrobić, a poza tym nigdy nie chciałam go porywać
za pomocą tak brudnych sztuczek, jak to zrobiłeś!
- Jeśli mogę zapytać, co teraz poczniesz, by dostać te weksle?
- zapytał uprzejmie.
- Nie wiem, ale na pewno coś wymyślę.
- Moim zdaniem zadurzyłaś się w nim.
- Ja! - wykrzyknęła Debora. - W Ravenscarze! Czyś ty
oszalał? Ja go nie znoszę! Jest najbardziej wstrętnym, okropnym
i bezwzględnym... Jak możesz opowiadać takie bzdury? Nie mam
ochoty tego słuchać i jedno tylko ci powiem: dobranoc!
To mówiąc, ruszyła szybko do drzwi, w progu zderzając się
z bratem. Zdyszany wykrzyknął na jej widok:
- Deb! Chyba widziałem go na Piccadilly! A więc go wypuś
ciłaś!
- Tak, to był on! - odparła gniewnie. - Ale ja go nie wypuściłam,
bo nie zrobiłabym tego za żadne skarby świata. On teraz tobą gardzi!
- A cóż ty wiesz o tej sprawie, mój drogi chłopcze? - zapytał
Lucius, gdy Debora zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Wszystko! I jeszcze raz dziękuję ci, Lucius, że znów
powstrzymałeś Deb przed popełnieniem szaleństwa! Jeżeli wyda
rzenia tej nocy pogrzebały całkowicie moje nadzieje, to nie ma
w tym twojej winy!
- Na miłość boską, a co to ma wspólnego z tobą?
- Och, nic - odparł gorzko Chris. - Tylko tyle, że zakochałem
się w siostrze Ravenscara.
- Co takiego? - Lucius popatrzył na niego zdumiony. - I cóż
to ma do rzeczy?
- Naprawdę jesteś taki głupi? Jakież mam szansę na otrzymanie
zgody Ravenscara na ślub, jeżeli moja siostra wpada na doskonały
pomysł i zamyka go w piwnicy?
- Chris, ona to zrobiła w najlepszej wierze. - Lady Bellingham
postanowiła stanąć w obronie bratanicy. - Nie wiedziała, że masz
zamiar ożenić się z panną Ravenscar.
187
GEORGETTE HEYER
~
Hmm, ożenić? - Kennet spojrzał na niego spod oka.
- Dlaczego nie? - spytał ostro Chris. - Cóż w tym takiego
niezwykłego?
- Moim zdaniem wszystko. - Uśmiech pojawił się w kącikach
ust Luciusa.
- Tak! Moim zdaniem ty ponosisz taką samą winę jak Deb!
A nawet większą!
- Bardzo to było niefortunne. - Lady Bellingham uniosła
głowę z żółtej poduszki. - I nie mogę się oprzeć myśli, że skoro
Deb miała go już w piwnicy... Oczywiście, nie pochwalam takich
rzeczy i nigdy tego nie zrobię... Ale skoro już tam był, to jaka
szkoda, że się wymknął, nie oddawszy tych obmierzłych weksli.
Wiecie, co się teraz stanie? Deb będzie chciała dać mu kolejną
nauczkę i wszystko zakończy się tragicznie! Czasem myślę, że
lepiej byłoby mi w więzieniu za długi!
1 złożywszy to ponure oświadczenie poszła do sypialni, gdzie
przez całą noc dręczył ją koszmarny sen o rachunkach od
stelmacha, cenach groszku, szczurach, ogarkach świec i piwnicach
pełnych powiązanych mężczyzn.
Lord Mablethorpe zamierzał, jeżeli panna Grantham miałaby
ochotę, zabrać ją i Phoebe na wieś. Około dziesiątej rano do rąk
własnych panny Laxton dostarczono pośpiesznie skreślony bilecik,
w którym Adrian wyjaśniał zmianę planów i obiecywał złożyć
wieczorem wizytę na St James's Sąuare, by donieść o wyniku
wyścigu kariolek. Phoebe Laxton przeczytawszy list wydała
pełen przerażenia okrzyk i podała go Deborze.
- Och, on może zostać zabity! - powiedziała słabym głosem.
- Zabity? Nonsens! - oświadczyła panna Grantham, szybko
czytając bilecik. - Mam już dość słuchania o tym wyścigu! Przez
ostatni tydzień Adrian mówił tylko o nim. Bogu dzięki jutro
będzie już po wszystkim i skończy się to ciągłe gadanie
o byle czym.
- Dżentelmeni przywiązują tak wielkie znaczenie do tych
spraw - westchnęła panna Laxton. - Mam szczerą nadzieję, że
188
HAZARDZISTKA
pan Ravenscar pobije sir Jamesa! Adrian mówił, że w powożeniu
nikt nie może się równać z jego kuzynem, ale ludzie twierdzą, że
sir James ma bardzo dobre konie...
- I ty też! - zawołała z naganą panna Grantham, zatykając
sobie uszy dłońmi. - Ani słowa więcej! Ja im obu życzę
skręcenia karków!
- Och, Deb, ale nie wtedy, kiedy Adrian jedzie w kariolce
kuzyna! - Phoebe zadrżała.
- Jeżeli Ravenscar tak doskonale powozi, to mało praw
dopodobne, by doszło do wypadku.
- Jesteś taka odważna. - Phoebe popatrzyła na nią z za
chwytem. - Chciałabym być taka, ale niestety, to niemożliwe.
- Na Boga, dziecko, a czegóż ja miałabym się obawiać?
- spytała zdumiona Debora.
- Ależ, Deb! A Adrian?!
- Och - odparła zmieszana Debora. - Tak, oczywiście, moja
droga.
- Wiem, że nie zaznamy chwili spokoju, dopóki nie dowiemy
się, że wyścig zakończył się szczęśliwie - westchnęła Phoebe.
- Święta prawda - zgodziła się Debora postanawiając, że
natychmiast o tym zapomni.
Udało się jej to znakomicie, bo miała dość własnych kłopotów,
ale panna Laxton nie myślała o niczym innym. Gdy zapadł
zmierzch i w każdej chwili mogły się spodziewać lorda Mable-
thorpego, usadowiła się w salonie od frontu i przez koronkowe
firanki obserwowała coraz mniej wyraźny w ciemnościach plac.
Lokaj zaanonsował obiad, musiała więc usiąść do stołu i udawać,
że je. Panna Grantham, widząc, jak się martwi, powiedziała jej,
że uczestnicy wyścigu najpewniej zostaną na posiłek w Hatfield
i dopiero potem wrócą do Londynu. Panna Laxton przyznała jej
rację, ale nie odzyskała apetytu.
Usiadł z nimi Christopher, ale też nie był w humorze.
Najwyraźniej trapiły go jakieś troski i choć nie miały wpływu na
ilość pochłanianych potraw, to do rozmowy prawie się nie
189
GEORGETTE HEYER
włączał. Udało mu się umówić na spotkanie z kapryśną Arabellą
dzięki pośrednictwu jej pokojówki, która zaczęła przemyśliwać
o rychłym porzuceniu służby u panienki dzięki sumom, jakie
zarobiła za podobne uprzejmości świadczone na rzecz hojnych
a licznych wielbicieli. Chris przybył na miejsce spotkania pół
godziny za wcześnie, panna Ravenscar zaś nie dość, że się
spóźniła, to zupełnie nie pamiętała przysiąg wieczystej wierności
wymienionych zaledwie tydzień temu w Tunbridge Wells. Bardzo
chętnie z nim flirtowała, miała nadzieję na spotkanie na balu
w Pantheon, ale oświadczyła, że małżeństwo to nudziarstwo.
Młodzieniec podejrzewał, że innego obdarzyła uczuciem, i oskar
żał ją o zdradę. Panna Ravenscar śmiała się łobuzersko i od
mawiała odpowiedzi. Wtedy Chris przedstawił bardzo śmiały
plan zabrania jej na bal maskowy, odbywający się następnego
dnia w Ranelagh. Wymknąć się spod opieki matki pod pretekstem
bólu głowy i spędzić w tajemnicy wieczór na balu z zabronionym
przez rodzinę zalotnikiem! Takie przygody zwykle bardzo od
powiadały pannie, ale teraz Arabellą, ku zdumieniu Chrisa,
spuściła tylko skromnie oczy i powiedziała, że nawet nie śmie
o czymś takim myśleć. Drżenie jej ust zdradzało jednak, że już
o tym pomyślała i wybiera się na bal, lecz z innym. Nic więc
dziwnego, że przygnębiony powrócił do domu ciotki.
Tego dnia nie grano w karty. Chris wyszedł gdzieś wkrótce po
obiedzie, a trzy damy zdecydowały się spędzić cichy wieczór
w cieple kominka w żółtym salonie. Lady Beliingham szybko
jednak poszła spać, jako że bardzo zmęczyły ją przeżycia
ostatniego tygodnia. Panna Laxton udawała, że haftuje, ale
naprawdę tylko parę razy wkłuła igłę w materiał. Panna Grantham
zaś przerzucała kartki romansu, próbując stworzyć plan, dzięki
któremu odzyska weksle ciotki, sprawiając przy tym wrogowi jak
największe udręczenie.
O dziesiątej wieczorem u drzwi frontowych rozległo się
wreszcie pukanie, na które tak czekała panna Laxton.
- To on! - zawołała Phoebe upuszczają robótkę na podłogę,
190
HAZARDZISTKA
. - Nie przyjmę go - oświadczyła Debora, podnosząc wzrok.
Phoebe popatrzyła na nią z przejęciem.
- Deb! Dlaczego? Co on zrobił? - wykrztusiła blednąc.
- Cóż on zrobił? Ach, mówisz o Adrianie!
- Ależ, kochana Deb, a o kimże innym miałabym mówić?
- zapytała zdumiona panna Laxton.
- Myślałam o kimś innym - wyjaśniła Debora rumieniąc się.
Na schodach rozległy się lekkie kroki i po chwili do salonu
wbiegł lord Mablethorpe, odziany w prosty płaszcz do konnej
jazdy i wysokie buty pobrudzone błotem.
- Wygraliśmy! - zawołał od progu, a oczy mu błyszczały.
- Wiedziałam! - Phoebe klasnęła w dłonie. - Tak się cieszę!
I wróciłeś cały!
- Cały? - Zaśmiał się. - Ależ oczywiście. Nigdy w życiu nie
widziałem takiego wyścigu! Wspaniały! Ubawiłem się za wszys
tkie czasy! Och, Deb, mam nadzieję, że to błoto ci nie prze
szkadza? Prawda, że nie? Wiedziałem, że będziesz chciała
posłuchać. Czy mogę wejść?
- Oczywiście - odparła Debora, biorąc robótkę Phoebe i skła
dając ją schludnie. - Jadłeś już kolację? A może jesteś głodny?
- Och, nie, dziękuję! Zjedliśmy wczesny obiad w Hatfield,
a przed chwilą byłem na kolacji u Maksa. Raz czy dwa razy
nasze zwycięstwo wisiało na włosku. Wyobraźcie sobie, że na
wąskiej drodze za Potter's Bar utknęliśmy za koczem! Już
myślałem, że po nas, bo Filey prowadził od startu. Ale Maksowi
nikt nie dorówna! Znacie rozstaje przy Hadley Highstone, gdzie
na lewo odchodzi droga do Holyhead? Och, chyba nie, ale
uwierzcie mi, że to bardzo niebezpieczne miejsce, a wokół nas
kocze i wozy! Zanim zorientowałem się, co on robi, Maks
popuścił lejce i siwki pomknęły do przodu! To była nasza jedyna
szansa, ale z boku nadjeżdżał już gig i, przysięgam, pojazdy
niemal otarły się bokami! Przyznaję, że zamknąłem oczy i za
cząłem się modlić!
- Mogłeś zginąć! - szepnęła Phoebe.
191
CEORGE TTE HE YI:R
- Mogłem, gdyby ktoś inny trzymał lejce!
- Zatem para sir Jamesa była gorsza? - spytała Debora zła na
siebie, że zdradza zainteresowanie wyścigiem.
- Tego bym nie powiedział. - Adrian zwrócił ku niej lśniący
wzrok. - Wszystko zależało od woźnicy! Kiedy przyjechaliśmy
do Islington, sir James stał tam już z parą wspaniałych rumaków:
małe łby, dobre karki, szerokie plecy i uda, konie czystej
walijskiej krwi! A do tego doskonale dobrane! Ale gdy tylko
Maks rzucił na nie okiem, od razu powiedział, że uprząż jest zbyt
mocno zaciśnięta, i miał rację. Widziałem, że i stajenny Fileya
tak uważa, ale ten się uparł. Zawsze wie wszystko najlepiej
i szkoda czasu na tłumaczenie, bo się zapiera jak kozioł
w kapuście.
Jak się można było spodziewać, na starcie zgromadził się
niemały tłum i ostro się zakładano. Niektóre żółtodzioby mocno
obstawiały Fileya, bo, rzeczywiście, ze świecą szukać tak pięknych
gniadoszów, ale znawcy stawiali na Maksa i mieli rację! No więc
wystartowaliśmy i Filey prowadził, zgodnie z przewidywaniami
Maksa. Powstrzymywał siwki całą drogę aż do Barnet; celowo
nie przyspieszał, jechał na tyle szybko, żeby go nie stracić z oczu.
Szkoda, że nie widziałyście, jak Filey poganiał konie pod
Highgate Hill, jakby to było ostatnie, a nic pierwsze wzgórze na
trasie! Czailiśmy się tuż za nim, utrzymując równe tempo.
Oczywiście, Filey poganiając konie, źle wymierzył dystans i na
szczycie niemal padły. Gdy Maks to zobaczył, już wiedział, że
wyścig jest nasz. Ale to było, zanim nam zastawił drogę kocz. To
już wam opowiadałem. Pięknie gnaliśmy przez Finchley Common,
mało pojazdów na drodze. Ja bym wtedy wyprzedził Fileya, ale
Maks się nie zgodził; chciał go wziąć w Barnet. - Adrian
roześmiał się na to wspomnienie. - W Barnet! Kto by pomyślał!
Ale to cały Maks! Myślałem, że nigdy nam się to nie uda, bo tam
jest zawsze tłok.
Filey źle sobie radzi, gdy jest tłok na drodze, widać było, jak
straszy konie. Mocno się pociły, a to dopiero połowa wyścigu!
192
HAZARD/JSTKA
Przed nami bryczka, gig pocztowy odjeżdża spod oberży „Pod
Czerwonym Lwem", a spod sklepu rusza jakiś faeton. Nawet
mysz się nie przemknie! Tak najwyraźniej sądził Filey, bo nie
próbował wyprzedzać. Maks skorzystał ze sposobności i gładko
pomknęliśmy do przodu, cudownym kłusem prześlizgując się
między pojazdami! Bałem się, że zaczepimy i wywrócimy faeton,
ale nawet go nie drasnęliśmy. Maks ma cudowne ręce! Powiedział,
że Filey zapewne rozorał koniom chrapy... Och, jeszcze wam
o tym nie wspomniałem! Po wyścigu Maks kupił je od Fileya bez
targowania. Ten wpadł we wściekłość, bo propozycja Maksa
oznaczała, że konie są doskonałe i tylko z winy powożącego
przegrały wyścig. Ale Filey był tak na nie zły, że sprzedałby je
pierwszemu, który chciałby kupić! Do Hatfield dotarły ze
spuszczonymi łbami, ale to jego wina. Berkeley mówi, że
przeciw Maksowi on zawsze źle powozi, bo diabelnie chce
wygrać, a wie, choć się do tego nie przyzna, o przewadze Maksa.
Od Potter's Bar już prowadziliśmy do samego końca.
- Ale za Barnet Filey jeszcze raz was wyprzedził - zauważyła
chłodno panna Grantham. - Jak to się stało?
- Och, tuż za Hadlcy Green! - zaśmiał się lord Mablethorpe.
- Ostrzegłem Maksa, że Filey będzie próbował nas brać, a on
odparł, że ma jego błogosławieństwo, bo w tym momencie nie
zamierza poganiać siwków. Prześcignął Fileya w Barnet tylko po
to, by mu napędzić stracha. Ależ z tego Fileya głupiec! Maks
powiedział...
- Mój drogi Adrianie, jak widać Maks powiedział bardzo
dużo, ale wolałabym, żebyś tak często nie powtarzał tych dwóch
słów - rzuciła lekko Debora.
Lord zaczerwienił się i było mu tak przykro, że panna Grantham
pożałowała swych słów i już miała je odwołać, gdy przypomniała
sobie o decyzji pokazania mu się z jak najgorszej strony.
- Muszę iść na dół, zamienić parę zdań z Silasem - oświad
czyła chłodno, wstając. - Proszę, opowiedz Phocbe ciąg dalszy
wyścigu. Obawiam się, że jestem bardzo głupia, bo nic mnie nie
193
GEORGETTE MEYER
obchodzi jazda konna, wyścigi kariolek i w ogóle konie jako
takie. Zaraz wrócę i mam nadzieję, że wtedy będziesz mówić
o czymś innym!
Lord Mablethorpe również wstał i otworzył przed nią drzwi.
Kiedy już wyszła, Phoebe odezwała się nieśmiało:
- Nie gniewaj się, proszę. Myślę, że ona się czymś martwi.
Na pewno nie chciała sprawić ci przykrości! Jest taka dobra
i delikatna!
- Chyba rzeczywiście byłem nudny! Mnie to tak pasjonuje!
Ale dla was, kobiet, to co innego...
- Och, nie! - wyrwało się jej mimo woli. - Nigdy w życiu nie
słyszałam równie ekscytującej opowieści! Naprawdę! Proszę,
mów dalej! - I pod wpływem impulsu wyciągnęła do niego dłoń.
Podszedł do niej, ujął za rękę i trzymał, patrząc na nią tak
ciepłym, kochającym spojrzeniem, że serce zaczęło jej bić jak
oszalałe.
- Och, Phoebe! Jesteś tak słodka! - powiedział. - Kocham cię
z całej duszy!
14
w oczach panny Laxton zabłysły dwie wielkie łzy i wolno
spłynęły po policzkach.
- Och, Adrianie - szepnęła łamiącym się głosem.
W chwilę później znalazła się w jego ramionach, lord zaś
zapomniawszy o wyścigu i o zaręczynach z panną Grantham,
całkowicie oddał się całowaniu Phoebe, osuszaniu jej mokrych
policzków i zapewnianiu, że nigdy już nic będzie nieszczęśliwa
czy przerażona. Dziewczyna pierwsza ocknęła się z zapamiętania
i uniosła głowę opartą na jego ramieniu.
- Nie wolno nam! - powiedziała stłumionym głosem. - Nie
powinniśmy! Dcbora!
Adrian puścił ją. Usiadła, tłumiąc łkanie. Popatrzyli na siebie,
para zaniepokojonych młodych ludzi w niewoli przeznaczenia,
bez ratunku. Lord Mablethorpe chwycił się za głowę, zacisnął
dłonie w pięści.
- Chyba oszalałem - jęknął.
- Och, nic! - odparła Phoebe, ocierając oczy maleńką chus
teczką, - Ona jest taka urocza i dobra... i... taka droga.
- Myślałem, że ją kocham. Ale nie. Kocham ciebie! I cóż my
poczniemy?
- Ożenisz się z nią. - Oczy panny Laxton znów napełniły się
łzami. - A ja pójdę... do klasztoru... Zapomnisz o mnie szybko
- dodała bohatersko.
195
GEORGETTE HEYER
Adrian słysząc tak przerażające plany na przyszłość, uniósł
głowę.
- Nie - powiedział z mocą.
- Ale co możemy zrobić?
- Nie poślubię Debory.
- Och, nie możesz jej tego powiedzieć. - Dziewczyna aż zbladła.
Zapadło ciężkie milczenie. Lord wstał i krążył nerwowo po
pokoju.
- Jeżeli będę milczał, unieszczęśliwię nas troje!
- Och, nie! Ona przecież nie dowie się prawdy, a ty zapomnisz!
- Nigdy nie zapomnę - oświadczył z naciskiem. - I nie
umiałbym udawać przed Deb. Domyśli się wszystkiego.
- Ale chcesz popełnić okropny czyn! - szepnęła Phoebe.
- Wiem. - Adrian był tak blady jak ona. - Ale Debora jeszcze
nie powiedziała, że za mnie wyjdzie. Może... wcale nie chce...
- Ale myślałam... - Phoebe popatrzyła na niego w osłupieniu.
- Mówiłeś...
- Tak, ale to nie zostało ostatecznie postawione! Zawsze się
tylko śmiała, kiedy jej się oświadczałem. A potem zaczęła mnie
inaczej traktować i sądziłem... Ale tak naprawdę nigdy nie
powiedziała, że się zgadza. Phoebe, czy sądzisz, że jej na mnie
zależy?
- Oczywiście, że tak! - zawołała.
- A ja nie sądzę. Ostatnio była taka... może nie zła, ale inna.
Pannie Laxton przyszła do głowy przerażająca myśl.
- A może ona się domyśla i jest zazdrosna... albo czuje się
skrzywdzona?
Popatrzyli sobie prosto w oczy. Na twarzy lorda odmalował się
stanowczy wyraz.
- Musimy jej powiedzieć prawdę - oświadczył.
- Nie! Błagam cię, nie! - Zaniepokojona Phoebe zerwała się
na równe nogi. - Tylko pomyśl, jak by to okropnie wyglądało!
Zaprosiła mnie do swego domu i była dla mnie taka dobra!
Jakżeż mogłabym cię jej ukraść! Wolałabym umrzeć!
196
HAZARDZISTKA
Lord docenił siłę tego argumentu, ale to mu nie wystarczyło.
-
Prawda, ale ty mnie nie ukradłaś. Nie planowaliśmy, że się
w sobie zakochamy. Po prostu nie mogliśmy się opanować i ona
to na pewno zrozumie. Nikt nie może mieć do ciebie pretensji!
To ja jestem winien!
Trudno było się spodziewać, że panna Laxton zgodzi się
z tą oceną. Zaczęła się z nim spierać, biorąc na siebie całą
winę i znajdując tysięczne usprawiedliwienia dla Adriana. On
się na to nie godził i następne minuty strawili na bezpro
duktywnym sporze, który mógłby trwać i parę godzin, gdyby
lord nie dostrzegł jego bezsensowności i nie zamknął ust
Phoebe pocałunkiem.
- Och! - Panna Laxton ukryła twarz na jego piersiach. - Gdy
to robisz, ja po prostu nie mogę się tak zachowywać. Adrian,
proszę, przestań!
- Moje postępowanie zasługuje wyłącznie na naganę! - Lord
postanowił nie ustępować. - Ale jeżeli poślubię Deb, będzie
jeszcze gorzej. Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
Muszę jej wszystko wyznać i zdać się na jej łaskę. Gdybyśmy
byli oficjalnie zaręczeni, to jako człowiek honoru oczywiście nie
miałbym wyjścia, bo nie mógłbym jej porzucić i wystawić na
pośmiewisko. Ale jest inaczej! O zaręczynach wie tylko moja
matka i kuzyn! Nie będę oszukiwał Debory. Nie chcę tego robić!
Muszę jej wyznać prawdę i to natychmiast!
- Chyba rzucę się do rzeki! - Panna Laxton mocno chwyciła
się oparcia krzesła. - Co ona sobie o mnie pomyśli?
- A o mnie? - zapytał lord.
W tym momencie panna Grantham weszła do pokoju.
- I co, wyścig się skończył? - zapytała. - Dotarłeś do
kresu opisywania przerażającej eskapady, czy przyszłam za
wcześnie?
Panna Laxton odwróciła się i patrzyła na ogień w kominku.
Mablethorpe wyprostował się i oświadczył z naciskiem:
- Deboro, nie rozmawialiśmy o wyścigu. Muszę ci coś wyznać.
197
GEORGETTK HF.YER
~
Nie - szepnęła Phoebe cicho, zgodnie z nakazami dobrego
wychowania.
Lord zignorował ten słaby protest.
- Nie wiem, co sobie o mnie pomyślisz. Nie ma słów dość
mocnych, by potępić mój postępek!
- Nie, to ja źle zrobiłam! - wtrąciła panna Laxton.
- Phoebe jest niewinna - oświadczył Adrian z mocą. - Sama
to przyznasz, choćbyś mnie osądziła z największą surowością. To
ona chciała, bym milczał. Ale ja się nie zgodziłem. Postanowiłem
wyznać ci prawdę, bo uważam, że kłamstwo tylko sprowadzi
cierpienie na nas wszystkich!
Dcbora nareszcie zrozumiała. Podeszła do krzesła, osunęła się
na nie starając się nie parsknąć śmiechem.
- Wielkie nieba! Jestem zdradzona! -zawołała, udając głęboką
rozpacz.
Lord zbladł; wymienił z panną Laxton spojrzenie pełne smutku
i poczucia winy.
Panna Grantham ukryła twarz w chusteczce do nosa i łamiącym
się głosem wykrztusiła jedno słowo:
- Nikczemnik!
Adrian przełknął ślinę i pochylił głowę.
- Zdaję sobie sprawę, że uważasz moje postępowanie za
godne pogardy w najwyższym stopniu i nie zamierzam się
usprawiedliwiać - powiedział. - Ale nie planowałem tego, to
było silniejsze ode mnie. 1 sądziłem, że wolałabyś, bym ci
powiedział niż...
- Igrałeś ze mną! - krzyknęła Dcbora w chusteczkę. - Po
prosiłeś mnie o rękę, a teraz porzucasz dla innej!
Lord Mablcthorpe i panna Laxton popatrzyli po sobie zmieszani.
- Nie sądziłam, że dożyję takiej wzgardy - ciągnęła panna
Grantham. - Och, jak można było tak zbałamucić bezbronną
kobietę?
Lord Mablethorpe i panna Laxton instynktownie chwycili się
za ręce szukając w sobie oparcia.
198
HAZARDZJSTKA
-
Och, proszę, nie mów tak! - błagała Phoebe. - On szybko
o mnie zapomni!
- Moje nieszczęsne dziecko, nie daj mu się zwodzić! Porzuci
cię tak samo, jak i mnie zostawił! Och, pomyśleć tylko, że
oddałam moje biedne serce łajdakowi!
- Deb! - zawołał przejęty Adrian. - Nie jestem łajdakiem!
Naprawdę! I przecież nigdy nie powiedziałaś, że za mnie
wyjdziesz. To nie tak, jakbym...
~ Moje życie zrujnowane - oświadczyła głucho Debora.
- Czeka mnie już tylko grób.
- Deb! - rzucił lord zupełnie innym tonem. - Klnę się na
honor! Deb! Jeżeli natychmiast nie przestaniesz, to tobą...
potrząsnę!
Panna Grantham uniosła głowę i otarła łzy.
- Och, Adrian, ty głuptasie! Jak myślisz, po co was ciągle
zostawiałam samych? Właśnie po to! Nigdy nie zamierzałam za
ciebie wychodzić!
To stwierdzenie tak zdumiało pannę Laxton, że bez słowa
wpatrywała się w Deborę. Lord Mablethorpe natomiast odetchnął
z ulgą i szeroko się uśmiechnął.
- I tak mnie męczyć! Przez cały czas podejrzewałem, że
o mnie nie dbasz. Choć oczywiście przyznaję, że bardzo źle cię
potraktowałem.
- Mój biedaku, obawiam się, że to ty byłeś ofiarą. Nie
zaprzątaj sobie tym głowy. Życzę wam wszystkiego najlepszego,
bo widzę, że jesteście dla siebie stworzeni. Muszę przyznać, że
wyswatałam wyjątkowo dobraną parę! A teraz musimy się
zastanowić, co dalej robić.
Panna Laxton otrząsnąwszy się ze zdumienia, rzuciła się
Deborze na szyję.
- Och, jesteś dla mnie taka dobra! Czułam się tak okropnie,
myśląc, że wyrządziłam ci straszną krzywdę! Jak to możliwe, że
nie chcesz wyjść za Adriana!
- Rzeczywiście, objaw wyjątkowo złego gustu - przyznała
199
GEORGETTE HEYER
panna Grantham. - Może jest mi przeznaczone staropanieństwo?
Ale nie mówmy o mnie, doskonale sobie poradzę. Musimy się
zastanowić, co teraz zrobić. Nie sądzę, by twoi rodzice protes
towali przeciw ślubowi z Adrianem.
- Nic jestem tak bogaty jak Filey. Mój majątek to najwyżej
połowa tego, co on ma - przyznał zaniepokojony lord.
- Ale też nie jesteś żebrakiem. Wedle mojej opinii jesteś
doskonałą partią i, jak sądzę, lord Laxton też tak uważa.
- Mój brat Arnold mówił mi, że sir James miał się przysłużyć
rodzinie - wyjąkała Phoebe. - Nie wiem, co to znaczy, ale
słyszałam, że ostatnio tato poniósł duże straty, a poza tym moi
bracia mają długi.
- W takim razie ja się przysłużę rodzinie - oświadczył lord
stanowczo, ale przy tych słowach na jego twarzy pojawił się
wyraz zaniepokojenia. - Oczywiście, gdy już będę pełnoletni
- dodał znacznie ciszej.
- Bzdury! - zawołała panna Grantham. - Phoebe, nie chcę cię
urazić, ale wcale mi się nie podobają tego typu zobowiązania.
Nic widzę powodu, dla którego Adrian miałby płacić za głupstwa
popełnione przez twego ojca i braci.
Panna Laxton nigdy wcześniej nie patrzyła tak na ten problem,
aic po chwili namysłu w pełni zgodziła się z Deborą.
- Ależ tak! Nigdy się na coś takiego nie zgodzę. Ale co
począć? Mój ojciec myśli wyłącznie o pieniądzach.
Lord Mablcthorpc uznał, że dalsze rozważania lepiej będzie
prowadzić bez panny Laxton. Powiedział, że teraz jest zbyt późno
na szukanie rozwiązania, ale przyjdzie jutro i wtedy dokładnie to
omówią. Panna Grantham widząc jego wymowne spojrzenie,
oświadczyła, że to bardzo mądra uwaga, bo Phoebe już dawno
powinna być w łóżku, po czym oddała dziewczynę w ręce
pokojówki.
Zamyślony lord Mablethorpe przemierzał pokój srogo
zmarszczywszy brwi, a Debora usiadła przy kominku.
- Czas rozważyć sytuację - odezwała się spokojnie. Naprawdę
200
HAZARDZISTKA
sądzisz, że Laxtonowie nie przyjmą cię z otwartymi ramionami?
Nie zgadzam się z tobą!
- A ja się tego właśnie obawiam - popatrzył na nią ponuro.
- Rozpytywałem się tu i ówdzie, i wiem, że Laxton z całą
pewnością popadł w poważne tarapaty.
- Święta racja. A ci bracia też są udani: szastają pieniędzmi
na prawo i lewo. Rozmawiałam z Horleyem o nich i dowiedziałam
się bardzo niemiłych rzeczy. Powiedz mi, mój drogi, czy uważasz
się za zobligowanego do pomagania finansowo rodzinie Phoebe?
- Nie, wcale - odparł ostro. - Traktowali ją jak najgorzej
i mam zamiar trzymać się od nich z daleka. Jeżeli po ślubie
Phoebe będzie nalegać, mogę najwyżej starać się coś zrobić dla
jej młodszych sióstr - dodał wspaniałomyślnie.
- Cudownie! Już zaczynałam się obawiać, że żeniąc się
z Phoebe, trafisz z deszczu pod rynnę. Ale jeśli tak, to doskonale.
- Jednak nie sądzę, by Laxtonowie uznali mnie za godnego
następcę Fileya. Nawet gdybym chciał, nie zdołałbym zapłacić
jej rodzinie takiej sumy, co on. Dla niego to fraszka, ma niemal
tyle pieniędzy co Maks!
- Prawdopodobnie, ale jeżeli Phoebe nie zgodzi się poślubić
Fileya, to jej rodzice bardzo się ucieszą słysząc, że jest następny,
bardzo dobry kandydat.
Lord Mablethorpe nie był o tym przekonany. Odezwał się po
chwili z wahaniem:
- Deboro, jest jeszcze jeden problem. Nie wspominałem ci
o tym, ale moja matka zawsze sądziła, że pewnego dnia poślubię
moją kuzynkę Arabellę. Jak wiesz, to bardzo posażna panna.
Mama wcale się nie ucieszy, że mam zamiar ożenić się z Phoebe
Laxton. Przypuszczam, że Phoebe dostanie w posagu najwyżej
trzy może cztery tysiące funtów. Poza tym mama nie lubi lady
Laxton i obawiam się, że wcale jej się to małżeństwo nie
spodoba. Zapewne poznawszy Phoebe szybko się z tym pogodzi,
lecz... to może trochę potrwać, bo gdy ona coś sobie weźmie do
serca... Chyba wiesz, o czym mówię! Kiedy będę pełnoletni,
201
GEORGETTE HEYER
zrobię, co zechcę, ale teraz nie wiem, jak mógłbym oficjalnie
poprosić o rękę Phoebe, jeżeli matka najpewniej sprzeciwi się
temu związkowi. I co z Maksem?
- Cóż on ma tu do powiedzenia?
- Nie jest wprawdzie moim prawnym opiekunem, ale zarządza
moim majątkiem i moja matka bardzo liczy się z jego opinią.
Oczywiście, zawsze mogę na nim polegać, pewnie jednak nie
spodoba mu się ten pomysł, skoro Laxtonowie są w takich
opałach. Będzie się obawiał, że zaczną ze mnie ciągnąć pieniądze,
i nic nie pomogą moje zapewnienia, bo uważa mnie za dzieciaka,
na którego można łatwo wpływać.
Panna Grantham zamyśliła się głęboko. Jej zdaniem lady
Mablethorpe i Ravenscar z taką ulgą przyjmą wiadomość o jej
rozstaniu z Adrianem, że nie będą zgłaszali poważniejszych
zastrzeżeń do ślubu z młodą damą, dobrze urodzoną i doskonale
wychowaną. Wolałaby jednak, żeby Ravenscar dowiedział się
o tym, że ona, Debora, nie poślubi Adriana, dopiero wówczas,
gdy odzyska weksle ciotki, a on zostanie surowo ukarany za swe
wstrętne czyny.
- A więc sądzisz, że należy zachować tajemnicę aż do dnia
twoich urodzin?
- Myślę, że tak byłoby lepiej dla Phoebe. Zamierzam się
oświadczyć o nią z całą stosowną ceremonią, lecz jeżeli mi
odmówią, to ją i tak poślubię, nawet jeśli musielibyśmy uciec do
Gretna Green!
- Brawo! - zawołała z uśmiechem. - Ale co teraz mamy
zrobić? Czy zatrzymać ją w tym domu, czy może raczej odesłać
do ciotki?
Zatrzymał się w pół kroku wielce zaskoczony.
- Zapomniałem o jej ciotce! Deb, a może powinienem pojechać
do Walii i prosić ją o pomoc? Co o tym sądzisz?
- Doskonały plan. Może stanie po waszej stronie. Tymczasem
Phoebe zostanie tutaj, gdzie jest zupełnie bezpieczna. A z matką
i kuzynem porozmawiasz, jak już wszystko pomyślnie załatwisz.
202
HAZARDZISTKA
-
Jesteś najwspanialszą kobietą na świecie! - Z wdzięcznością
uścisnął jej dłonie. - Nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili!
Przyjdę tu jutro omówić wszystko z Phoebe i dowiedzieć się,
gdzie mieszka jej ciotka.
Zgodziła się chętnie, więc Adrian pożegnał się i poszedł do
domu. Tak dalece zaprzątały go myśli o Phoebe, że zapomniał
wymyślić przekonującą bajkę do opowiedzenia zaniepokojonej
rodzicielce. Gdy go zaczęła przepytywać, powiedział prawdę
o tym, co robił przez cały dzień, i natychmiast tego pożałował,
ponieważ lady Mablethorpe z miejsca oświadczyła, że jutro
pójdzie na Grosvenor Square, by powiedzieć Ravenscarowi, że
jest bezmyślny i brak mu rozsądku, skoro wystawił jej jedynego
syna na niezliczone niebezpieczeństwa wyścigu.
Następnego dnia po śniadaniu panna Laxton usadowiła się
w oknie żółtego salonu, by wypatrywać lorda Mablethorpego,
a panna Grantham poszła do ciotki, zobaczyć, jak się miewa.
Nastrój lady Bellingham jeszcze bardziej pogorszył przyniesio
ny rano rachunek od kapelusznika. Właśnie podawała bratanicy
ów okropny dokument, gdy czarny paź zapukał do drzwi i gdy
pozwolono mu wejść, na srebrnej tacy podał pannie Grantham
pakunek.
Wzięła go, a rozpoznawszy ostre pismo Ravcnscara, zapytała
chłopca, czy ktoś czeka na odpowiedź. Zaprzeczył dodając, że
posłaniec już odszedł.
Odesłała go więc i skruszyła pieczęć na sztywnej kartce
papieru. W środku znalazła plik weksli i bilecik wizytowy
Ravenscara ze skreśloną w poprzek informacją.
- Z pozdrowieniami - przeczytała głośno i usiadła, wpatrując
się w wizytówkę z bezmiernym zdumieniem.
Lady Bellingham przyjrzała się jej z niepokojem.
- Moje złotko, co się stało? - spytała niepewnie. - Od
kogo to?
- Od pana Ravenscara - odpowiedziała Debora nieswoim
głosem.
203
GEORGETTE HEYER
Lady Bellingham tylko jęknęła, sięgając po sole trzeźwiące.
- Wiedziałam! Nie kryj przede mną najgorszego! Chce nas
wszystkich natychmiast wsadzić za kratki!
- Nie - odparła Debora, a było ją stać tylko na to jedno słowo.
Podała ciotce przesyłkę.
Lady Bellingham przerażona ujęła pakiet, ale widząc, co
zawiera, upuściła sole, wołając głośno:
- Deboro! Deboro, on je odesłał!
- Widzę.
- Wszystkie! - zakrzyknęła, wertując plik drżącymi palcami.
- Nawet hipotekę domu! Och, czyż to nie znak opatrzności? Ale
dlaczego on to zrobił? Tylko mi nie mów, że dałaś mu jakąś
okropną nauczkę!
- Ciociu, nie wiem, dlaczego to zrobił. - Debora pokręciła głową.
- Czy mu powiedziałaś, że nie wyjdziesz za Mablethorpego?
Na pewno to!
- Nie, ciociu. Obiecałam, że poślubię Adriana. I na dodatek
go zrujnuję.
- W takim razie nic z tego nie rozumiem - przyznała lady
Bellingham, kładąc dokumenty na toaletce. - A może, na przykład
źle cię zrozumiał?
- Z całą pewnością nie. I co ja mam teraz zrobić?
- Co ty masz teraz zrobić? - zdumiała się starsza dama.
- Oczywiście, powinnaś mu napisać uroczy list, dziękując za
łaskawe oddanie weksli. Muszę przyznać, że to nad wyraz miłe
z jego strony. Nigdy nie sądziłam, że stać go na coś takiego, bo
ludzie mówią, że z niego wyjątkowy dusigrosz. Ale gdy teraz
ktokolwiek powie to w mojej obecności, natychmiast zaprzeczę,
bo to nieprawda!
Panna Grantham przyłożyła dłonie do policzków.
- Droga ciociu, chyba nie sądzisz, że przełknę tę zniewagę!
Wspaniałomyślność! Też coś! Co ja mam zrobić?
Lady Bellingham patrzyła na nią przerażona. Chwyciła pakiet
i kurczowo przycisnęła go do piersi.
204
HAZARDZISTKA
-
Nie chcesz ich przyjąć? - jęknęła. - Po tym wszystkim, co
przeszłaś, by wydobyć od niego te obmierzłe kwity? Och, ja
chyba oszaleję!
- Ale to co innego! - zawołała niecierpliwie Debora. - Nigdy
nie sądziłam, że mi je dobrowolnie odda!
- Ależ ty przecież próbowałaś je zabrać siłą! - wyjęczała lady
Bellingham.
- Tak, i zdobyłabym je. Ale zawdzięczać to jego dobroci...!
Nie, tego nie zniosę!
- Deboro, to są moje weksle i ja zniosę bez trudu! - powie
działa lady z naciskiem.
- To mnie stawia w okropnym świetle! Nie będę już mogła
nikomu spojrzeć prosto w oczy! A poza tym on mnie nie
lubi! Przecież ciocia chyba rozumie, że to sytuacja nie do
zniesienia! Oczywiście, nie zachowywałam się miło wobec
niego, zrobiłam wszystko, by mnie nienawidził i mną po
gardzał!
- Tak, rzeczywiście tak się zachowywałaś i dlatego należy mu
się tym większa wdzięczność! Moim zdaniem uważa cię za
niespełna rozumu i ulitował się nad tobą.
Ta sugestia jeszcze bardziej rozjątrzyła pannę Grantham, dlatego
odparła bez zastanowienia:
- Wie doskonale, że tak nie jest! Nie chcę, żeby się nade mną
litował! Nie ma powodu do takich uczuć!
- No cóż, moja droga, może to mnie współczuje i doprawdy,
znalazłoby się wiele ku temu powodów!
- Trzeba będzie mu za te weksle zapłacić! - postanowiła
panna Grantham i wstała, zaciskając kurczowo dłonie.
- Zapłacić! - z trudem wykrztusiła ciotka. - Nigdy w życiu
nie zbiorę nawet połowy tej sumy!
- Tak, ale przecież zawsze miałyśmy zamiar oczyścić hipotekę.
Musimy to zrobić, ciociu!
- Nie igraj z opatrznością! - oświadczyła stanowczo lady
Bellingham. - Po tych wszystkich okropnych rachunkach za
205
GEORGETTF. HEYER
wino, powóz, zielony groszek i świece! Deb, nawet święty by
z tobą nie wytrzymał!
- Droga ciociu Lizzie, trochę szczęścia w grze, odrobina
oszczędności i rzecz załatwiona!
- Pamiętasz chyba, jak wyliczyłyśmy, że skromniej już
się nie da żyć, moja droga. A poza tym musimy pomyśleć
o zmianie pułku dla Chrisa. Błagam, tylko się zastanów!
Jeżeli nie chcesz napisać do Ravenscara, z chęcią zrobię
to za ciebie!
- W żadnym razie! Sama do niego napiszę! Poproszę, żeby tu
przyszedł i... tak, podziękuję mu, oczywiście, ale jasno powiem,
że oddam mu wszystko do ostatniego pensa.
- Jeszcze chwila, a obiecasz, że na razie będziemy płacić
procenty od tej sumy - dodała lady.
- Procenty! Zupełnie o nich zapomniałam! To też powinnyśmy
zapłacić! - przejęła się Debora.
Lady Bellingham wzniosła ręce do nieba.
- Ty naprawdę oszalałaś! Nie wiem doprawdy, co cię opętało!
Nie dość, że dla kaprysu odrzuciłaś dwadzieścia tysięcy funtów,
na samą myśl o tym dostaję dreszczy, pamiętając o tych okropnych
rachunkach, to teraz chcesz odesłać te obmierzłe weksle, chociaż
przez cały tydzień starałaś się je wydobyć od Ravenscara! Każdy
ci powie, że powinnaś być wdzięczna, skoro dostałaś je tak
małym kosztem! Ale ciebie to nie przekona. Zapewne wolałabyś
wydobyć je od Ravcnscara siłą!
- Tak, to prawda - przyznała szczerze Debora. - Z rozkoszą.
Pojedynek mojego i jego sprytu. Ale tak... dziwię się, że ciocia
nie widzi okropieństwa mojej sytuacji.
- Nie, nie wiedzę i nie zobaczę. Przynajmniej taką mam
nadzieję, choć czasem wydaje mi się, że i ja za chwilę wpadnę
w obłęd. Jaka szkoda, że nie pozwalasz do siebie wezwać
medyka! Na pewno to nadmiar słońca albo złapałaś jakąś okropną
chorobę, która przyprawia cię o szaleństwo.
Nim panna Grantham zdołała odpowiedzieć, rozległo się
206
HAZARDZISTKA
gwałtowne pukanie do drzwi i panna Laxton wpadła do pokoju
blada jak ściana.
- Dziecko, na Boga, co ci się stało? - zawołała lady Bel
lingham.
Panna Laxton zrobiła jeden chwiejny krok ku Deborze.
- Sir James! - wykrztusiła, nim osunęła się zemdlona na
podłogę.
- Wielkie nieba! Jak nie jedna, to druga! - jęknęła dama
gorączkowo szukając soli trzeźwiących. - Rozluźnij jej gorset!
Gdzież są te sole? Dlaczego zawsze znikają, kiedy są potrzebne?
Zadzwoń na służbę! Och nie, są w komódce. Powinnaś jej spalić
trochę pierza pod nosem. Mam tylko nowe strusie pióra przy
najlepszym kapeluszu i naprawdę... Ale weź je, jeśli musisz! Nie
będę ich żałować!
Debora, która przyklęknęła obok nieruchomej panny Laxton,
uniosła głowę:
- Droga ciociu, to niepotrzebne. Podaj mi łaskawie trochę
wody, a jestem pewna, że ona zaraz wróci do siebie. Biedne
dziecko, ciekawe, co się stało? Czy powiedziała, że sir James jest
tutaj?
- Powiedziała „sir James!", ale to wszystko, co usłyszałam.
Jeżeli to jego sprawka, to zaraz zejdę na dół i powiem mu, co
o tym wszystkim myślę. Może to i kasyno, ale jeżeli on
przypuszcza, że może tu sobie przychodzić i straszyć to biedne
dziecko, to grubo się myli i wkrótce się o tym przekona!
Debora wzięła od niej szklankę z wodą i lekko spryskała twarz
Phoebe.
- Cicho, ciociu! Już wraca do siebie. No, moja droga. Już
lepiej się czujesz, prawda?
Dziewczyna otworzyła oczy i przez chwilę w zdumieniu
wpatrywała się w twarz Debory. Wtem zdała sobie sprawę, gdzie
jest, i zadrżawszy konwułsyjnie, kurczowo chwyciła ją za ramię.
- Och, nie pozwól mu tu wejść!
- Nie wejdzie tu nikt, kogo byś nie chciała widzieć - odparła
207
GEORCETTE HEYER
spokojnie panna Grantham. - Nie martw się o to! Jesteś
bezpieczna! Wypij trochę sal vo!ati!e z wodą, od razu lepiej się
poczujesz.
Panna Laxton posłusznie wypiła lekarstwo i zalała się łzami.
- Na miłość boską, dziecko, tylko nie płacz - powiedziała
lady Bellingham. - Jeżeli sir James jest na doie, bardzo szybko
zrobię z nim porządek. Jego matka to bardzo wulgarna kobieta
z niskich sfer, nic więc w jego zachowaniu nie powinno nas
dziwić!
Panna Grantham pomogła dziewczynie wstać z podłogi i usiąść
w fotelu.
- Phoebe, czy on jest na dole? - zapytała.
- Nie! Chyba nie! Poszedł sobie. Na pewno wprost do mojego
ojca. Co ja teraz pocznę? Gdzie się podzieję? Nie ośmielę się tu
zostać dłużej!
- Przyznaję, że nic rozumiem ani słowa z tego, co ona mówi.
- Lady Bellingham z westchnieniem pokręciła głową. - Obawiam
się. że i ona popada w szaleństwo i nic w tym dziwnego.
Phoebe słabo uścisnęła dłoń panny Grantham i oświadczyła, że
wcale nie oszalała.
- To moja wina! Wszystko przez moją głupotę! Nigdy bym
nic pomyślała... Poszłam do dużego salonu, by wypatrywać
Adriana, i nie sądziłam, że ktokolwiek mnie zobaczy. Odsunęłam
tlranki, żeby lepiej widzieć i on tam był!
- Kto tam był? I gdzie?! - zapytała z naciskiem dama.
- Sir James, na placu, przechodził obok naszego domu.
- Moim zdaniem szedł do klubu - oświadczyła lady.
- Ale on mnie zobaczył! Wiem, że mnie zobaczył i rozpoznał!
Nic od razu go spostrzegłam, i kiedy wreszcie spojrzałam w jego
stronę, stał bez ruchu wpatrując się we mnie! Mało nie umarłam
z przerażenia! Odeszłam od okna i natychmiast popędziłam do
ciebie, Dcb! Och, co teraz zrobić? Za nic w świecie nic wrócę do
domu, ale papa tu po mnie przyjdzie i pewnie mama z nim!
- Wiem, co robić, jeżeli Augusta Laxton przekroczy progi
208
HAZARD/JSTKA
tego domu - oświadczyła lady Bellingham z niezwykłą surowoś
cią. - Nie chcę źle mówić o twoje mamie, Phoebe, ale to okropna
nikczemnica oszukująca bez litości! Kiedy mieszkaliśmy przy
Green Street, przychodziła grać u mnie w faro i trzy razy
złapałam ją na znaczeniu kart! Jedno ci powiem: niech tylko
spróbuje się tu wedrzeć siłą!
Panna Laxton była jednak niepocieszona. Trwała w prze
konaniu, że zostanie wyrwana spod opiekuńczych skrzydeł
przyjaciół i zmuszona do poślubienia sir Jamesa. Zupełnie
nie przyjmowała do wiadomości zapewnień Debory, że to
niemożliwe, by zmuszono ją do małżeństwa. Wyglądała, jakby
była gotowa poddać się najgorszemu losowi. Dlatego panna
Grantham z wielką ulgą przyjęła wiadomość, że przyszedł
lord Mablethorpe.
- Poproś go na górę! - poleciła lokajowi. - Ciociu, nie
przeszkadza ci, że przyjmiemy go w twoim buduarze?
- Och nie, niech tu przyjdzie - zgodziła się lady wyczerpana
bezowocnymi próbami uspokojenia Phoebe. - Wszystko mi
jedno, kto tu będzie, byle zdołał wlać trochę oleju do głowy temu
głuptasowi! Jedno muszę ci przyznać. Deboro: może i zamykasz
ludzi w piwnicy i rzucasz im w twarz tysiące funtów jakby to
były śmieci, ale przynajmniej nie płaczesz! Nic ma nic bardziej
męczącego w sytuacji bez wyjścia! Jeżeli to pan puka, lordzie
Mablethorpe, to proszę natychmiast wejść i coś zrobić!
Adrian wszedł nieśmiało i sprawiał wrażenie lekko skrępowa
nego. Zaczął przepraszać, że zakłócił spokój buduaru lady
Bellingham, ale na widok panny Laxton przerwał w pół słowa
i ruszył ku niej wołając:
- Na Boga, co się stało?
Panna Laxton, która leżała z zamkniętymi oczami i już
zamierzała ponownie stracić przytomność, poczuła się od razu
lepiej, a nawet uniosła się i osunęła w ramiona lorda. Panna
Grantham przestała więc udzielać jej pomocy i stanęła z boku,
przyglądając się poczynaniom Adriana.
209
GEORGETTE HEYER
~ Głupota tej Laxtonowej nie ma granic! Nie uprzedziła córki,
że nie ma nic gorszego niż lanie łez na kamizelkę mężczyzny
- wyszeptała przejęta do głębi lady Belłingham. - Oni tego nie
znoszą i wcale im się nie dziwię!
Ale lordowi Mablethorpemu wcale nie przeszkadzały łzy
Phoebe. Panna Grantham z uznaniem patrzyła, jak Adrian radzi
sobie w sytuacji, w której ona, Debora, zupełnie nie mogła sobie
dać rady. W nadzwyczaj krótkim czasie panna Laxton przestała
płakać i nawet uśmiechnęła się do niego z wysiłkiem, prze
praszając za to, że okazała się taką gąską. Dodała również, że
skoro Adrian jest już przy niej, to nic jej nie grozi.
Lord Mablethorpe domagał się wyjaśnień, co ją tak prze
straszyło. Kiedy wysłuchał zupełnie niezrozumiałej opowieści
Phoebe, a potem relacji Debory, zmarszczył brwi nad pięknym
nosem i oświadczył z niebywałym u niego zdecydowaniem:
- A więc wszystko jasne.
Panna Laxton głęboko westchnęła i wsunęła dłoń w jego rękę:
- Byłam pewna, że będziesz wiedział, co zrobić!
- Miejmy nadzieję, że naprawdę wie - rzuciła szorstko lady
Belłingham. - Gdybym wiedziała, że chcesz tylko usłyszeć, jak
ktoś mówi: „A więc wszystko jasne", sama bym to powiedziała.
Łatwo powiedzieć, ale to nic nie załatwia!
- Naprawdę wiem, co robić - oświadczył lord, sadzając
Phoebe na fotelu i wstając.
- Nie zostawiaj mnie! - błagała dziewczyna.
- Moja najdroższa, już nigdy cię nie zostawię. - Uśmiechnął
się do niej ciepło.
- Nie może pan się tu przenieść! - zaprotestowała lady
Belłingham. - Oczywiście z wielką przyjemnością gościłabym
pana tu, ale po przyjeździe Chrisa nie mamy wolnego pokoju!
- Nie zamierzam tu się przenosić, ale zabrać Phoebe do jej
ciotki w Walii. Deb, będę i ciebie potrzebował.
Panna Grantham nie mogła powstrzymać uśmiechu, słysząc ten
władczy ton.
210
HAZARDZISTKA
- A do czegóż to? I co zamierzasz uczynić, nierozsądny
dzieciaku?
- Jeżeli jej ciotka pozwoli, natychmiast ożenić się z Phoebe.
Zabiorę ją do Walii, oddam w ręce ciotki i...
- A jeżeli ona nie wyrazi zgody? Weźmiesz pod uwagę jej
obiekcje?
- Nie. - Uśmiechnął się. - Mam nadzieję, że zgodzi się na
ślub. Na wszelki wypadek wezmę ze sobą zezwolenie i pobierze
my się na miejscu. Ale takie potajemne małżeństwo jest w złym
guście i wolałbym ożenić się z Phoebe, zachowując wszelkie
konwenanse, aby uchronić ją przed skandalem.
- Bardzo słusznie - przyznała lady Belłingham. - Adrianie,
nigdy nie podejrzewałam cię o taki rozsądek! Doskonałe roz
wiązanie. Będziesz mógł dać ogłoszenie do „Moming Post", że
Phoebe zawarła ślub pod skrzydłami ciotki i choć to się może
wydawać trochę dziwne, będzie o wiele lepsze, niż żeby ludzie
się dowiedzieli, że to było okropne, potajemne małżeństwo.
1 gdzie mieszka twoja ciotka, moje dziecko?
Panna Laxton, na którą stanowcze plany dotyczące jej przy
szłości podziałały jak najlepsze lekarstwo, usiadła prosto i odparła,
że jej ciotka jest wdową i mieszka w Welshpool w Montgomery.
Dodała też, że jej zdaniem ciotka zgodzi się na ślub z Adrianem.
- To znaczy, że pojedziemy drogą na Holyhead - stwierdził
lord. - Powiem mamie, że się wybieram z przyjaciółmi polować
na wsi przez parę dni. Często to robię, wcale się nie zdziwi.
Deboro, nic mam prawa tego od ciebie wymagać, ale błagam, byś
pojechała z Phoebe w powozie, który wynajmę! Oczywiście będę
jechał na koniu obok was!
- Czyli mam być przyzwoitką? - spytała rozbawiona Debora.
- I cóż się ze mną stanic na końcu podróży?
- Odwiozę cię bezpiecznie do Londynu - obiecał iord.
- Wszystko przemyślałem. Po ślubie zostawię Phoebe pod opieką
ciotki i wrócę do miasta powiadomić o tym mamę. Kiedy to
uczynię i kiedy ona będzie gotowa powitać Phoebe z honorami
211
GEORGETTE HEYER
i szacunkiem należnym mojej żonie, przywiozę ją do londyńskiej
rezydencji. A potem pojedziemy do majątku Mablethorpów.
- Rzeczywiście, wszystko zaplanowałeś - przyznała z uzna
niem panna Grantham. - Ale nie wiem, do czego jestem wam
potrzebna w tej romantycznej wyprawie.
Panna Laxton natychmiast chwyciła ją za rękę i błagała, by jej
nie porzucała, a lord dodał surowo, że jej obecność w trakcie
podróży usunie podejrzenia, jakoby uciekali w tajemnicy. Lady
Bellingham miała zaś nadzieję, że wyprawa może oderwać
bratanicę od myśli o wekslach, i stwierdziła, że Debora powinna
koniecznie jechać. Panna Grantham uległa więc i obiecała, że za
godzinę obie będą gotowe do wyjazdu. Lord Mablethorpe zatem
wyszedł poczynić konieczne przygotowania, przyrzekając, że za
godzinę pod dom zajedzie powóz. Damy miały nim wyruszyć
same, a on dołączy do nich parę mil za Londynem.
W trakcie pośpiesznych przygotowań pannie Grantham ledwie
starczyło czasu, by skreślić bilecik do Ravenscara, w którym
napisała, że otrzymała jakie zobowiązującą przesyłkę i byłaby
wdzięczna za okazję do dalszego omówienia tej materii, gdy
powróci do Londynu. Dodała także, że wraca za parę dni
i przekazała list Silasowi z poleceniem wysłania go natychmiast
przez posłańca.
Panna Laxton spędziła tę godzinę umierając ze strachu i modląc
się, by czterokonny powóz stanął u drzwi domu, nim przybędzie
żądny zemsty rodzic i położy kres planom lorda Mablethorpego.
Lady Bellingham pożegnała obie panny zapewniając je, że bez
trudu potrafi się pozbyć Augusty Laxton i tuzina jej podobnych.
Dziewczęta wsiadły do powozu, stangret trzasnął z bicza, pojazd
ruszył po bruku i panna Laxton wreszcie odetchnęła z ulgą.
15
Lady Belllingham nie musiała znosić wizyty lady Laxton, ale
niedługo po odjeździe powozu spod domu przybył lord Laxton
i przekazał swój bilet wizytowy.
Lady Bellingham przyjęła go w żółtym salonie i natychmiast
spostrzegła jego skrępowanie. Lord uważał, że sir James pomylił
się. Nie wierzył, że w jednym z okien domu lady Bellingham
Filey mógł zobaczyć Phoebe. Był przekonany, że jego córka nie
zna lady Bellingham i dlatego wcale się nie zdziwił, gdy
zapytana popatrzyła na niego w absolutnym zdumieniu, a tylko
pomyślał, że Augusta jak zwykle wysłała go szukać wiatru
w polu.
Lady Bellingham oświadczyła, iż z jej obserwacji wynika, że
sir James nie żałuje sobie mocnych trunków. Jej zdaniem dostrzegł
w oknie szkolną przyjaciółkę bratanicy, pannę Smith, która
rzeczywiście zatrzymała się u nich, co lord Laxton sam może
sprawdzić, jeżeli zechce zapytać służbę. Powiedziała to tak
ironicznym tonem, że zawstydziła gościa. Odparł, że nie ma
ochoty rozmawiać z lokajami i że z całą pewnością zaszła
pomyłka. Lady Bellingham zaś z rozkoszą zarzuciła go pytaniami
dotyczącymi zniknięcia córki, zaczął więc nerwowo zbierać się
do wyjścia. Jednak nim pozwoliła mu się wymknąć, chciała
wiedzieć, jak się miewa małżonka i czy dalej nie ma szczęścia
w kartach. Ponieważ doskonale znał powody, dla których lady
213
GEORCETTE HEYER
Laxton nie otrzymywała już zaproszeń na przyjęcia do lady
Bellingham, wyszedł w końcu bardzo poirytowany.
Postanowił w duchu, że Augusta może robić, co tylko chce, ale
on więcej nie będzie chodził w takich misjach. Sam był przeko
nany, że córka uciekła do ciotki w Walii, co uznał za bardzo
kłopotliwe, gdyż będzie musiał ją stamtąd przywieźć. A ponieważ
przy tej okazji spotka się ze swą groźną siostrą, która nie
oszczędzi mu złośliwości i ostrych uwag, nie miał więc najmniej
szej ochoty na tę wizytę.
Następnym gościem lady Bellingham był Lucius Kennet, który
przyszedł ją odwiedzić koło południa. Zjawił się, by powiedzieć,
że umówił się na wieczór i nie będzie mógł trzymać banku przy
faro. Wiadomość o wyjeździe Debory do Walii z Phoebe i lordem
Mablethorpem najpierw go rozbawiła, a potem rozdrażniła, jak
na mężczyznę o jego temperamencie przystało.
- A więc postanowiła wydać tego oseska za dzierlatkę Lax-
tonów? - zdziwił się. - Kiedy Ravenscar o tym usłyszy, szybko
skończy się zabawa.
- Och, zapomniałam ci powiedzieć! - zawołała lady Bellin
gham. - Ravenscar oddał jej weksle i kwit hipoteczny! Nie
przypuszczałam, że okaże się tak wspaniałomyślny!
- A więc to tak? - Wydął usta. - Osobiście podejrzewam, że
nasz przyjaciel znacznie mocniej uległ czarowi Debory, niż ona
sobie z tego zdaje sprawę.
- Przyznaję, że też o tym pomyślałam - westchnęła dama.
- I obawiam się, że to prawda. Ale rozmowa z Deborą to rzucanie
grochu o ścianę! Lucius, ona tak go nie znosi, że za nic jej nie
przekonasz!
- A moim zdaniem zakochała się w nim po uszy.
- Nic podobnego! Nie cierpi go! Ręczę ci! I nie sądzę, by on
poprosił ją o rękę, jest na to zbyt dumny. Jeżeli nawet w jego
sercu obudziły się silniejsze uczucia, to na pewno nie myśli
o małżeństwie!
Przyznał jej rację i przez chwilę siedział w milczeniu, rzucając
214
HAZARDZISTKA
kości na stole. Rozmyślał nad czymś zmarszczywszy brwi
i wreszcie podniósł oczy na damę.
- Jak sobie pani radzi? - zapytał prosto z mostu.
- Och, nawet nie pytaj! - zadrżała. - Oczywiście, wspaniale,
że hipoteka jest czysta, ale chce mi się płakać, gdy tylko pomyślę
o tych dwudziestu tysiącach, z których zrezygnowała Debora.
- Też o tym myślałem. Żal z nich rezygnować.
- W gruncie rzeczy zgadzam się z tobą - oświadczyła lady
Bellingham z godnością. - Tylko że Deb jest tak dumna, że nie
weźmie ani pensa od nikogo, możesz więc przestać myśleć o tych
dwudziestu tysiącach.
- A czy pani przestała o nich myśleć? - spytał z uśmiechem.
- Nikt nie może przestać myśleć o takiej sumie na zawołanie
- wyznała z powagą. - Ale muszę przyznać, że nie myślę o nich
częściej niż dwa lub trzy razy na dzień.
- Gdybym ją zdobył, to zgodnie z moją naturą nie zapomniał
bym o starych przyjaciołach - stwierdził patrząc, jak ułożyły się
kości.
- Oczywiście - przytaknęła dama zadowolona z tak serdecz
nego wyznania. - I gdybym ja miała taką sumę, też bym o tobie
pamiętała. Ale Deb postanowiła nie tknąć ani pensa z pieniędzy
Ravenscara i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko o nich
zapomnieć.
- Bardzo mnie rozczarowała. Zastanawiam się, czy samemu
nie włączyć się do rozgrywki.
- Nie wiem, jak mógłbyś to zrobić. Gdy tylko Ravenscar się
dowie, że Mablethorpe poślubił Phoebe Laxton, nie będzie miał
najmniejszych powodów, by dać złamanego szeląga.
- No cóż... - rzucił Kennet, wstając i chowając kości do
kieszeni. - Przecież Mablethorpe to nie jest nasza jedyna broń,
droga pani. A na razie żegnam.
I poszedł, zostawiając lady Bellingham zdumioną, ale pod
wrażeniem jego słów.
Niemal w tym samym czasie Ravenscar otrzymał liścik
215
GEORGETTE HUYHR
pośpiesznie skreślony przez Deborę i przeczytał go z roz
bawieniem. Wiedział, że ją zaskoczył, tak jak się tego spodziewał,
oraz wprawił w poważnie zakłopotanie. Wręcz podejrzewał, że
napisała o wyjeździe tylko po to, by zyskać na czasie i postanowić,
jakie kroki poczynić dalej. Zastanawiał się, co takiego zrobi,
a znając jej charakter, wcale by się nie zdziwił, gdyby bez chwili
zwłoki rzuciła mu weksle w twarz.
Burzliwe wydarzenia minionego tygodnia uniemożliwiły mu
zajmowanie się przyrodnią siostrą, ale zauważył, że zachowuje
się jak niewinna, nieśmiała panienka, a z doświadczenia wiedział,
iż nie należy temu ufać, dlatego postanowił spędzić z nią trochę
czasu. Wysłał do niej lokaja z pytaniem, czy zechciałaby
towarzyszyć mu w przejażdżce po parku.
W odpowiedzi panna Ravenscar zeszła do biblioteki ubrana
w strój spacerowy i przyjrzała mu się podejrzliwie.
- Dlaczego chcesz mnie zabrać na przejażdżkę? - spytała.
- A dlaczego nie? - odparł, podnosząc wzrok znad czytanego
listu.
- Och, sama nie wiem - zaczęła Arabella ostrożnie. - Ciocia
Selina zaprasza mnie na przejażdżkę w swoim dusznym ekwipażu,
tylko po to, by wygłosić kazanie.
- Belio, czym zasłużyłem sobie na takie porównanie? - za
śmiał się.
- Nigdy nie wiadomo, kiedy coś takiego może przyjść ci do
głowy - odparła, uśmiechając się uroczo.
- Na pewno nic dzisiaj. A więc jedziesz ze mną czy nie?
- Miałam wprawdzie zamiar przejść się po parku z pokojówką,
ale skoro mnie zapraszasz, to z przyjemnością się przyłączę
- odpowiedziała wdzięcznie.
- Schadzka, Bello? - spytał Maks, mierząc ją pełnym zro
zumienia i ironii spojrzeniem.
- Och, skądże! - odparła lekko.
- Kłamczuszka - rzucił spokojnie.
Uznała to za komplement i zachichotała.
216
HAZARIY/JSTKA
Po chwili przed wejście zajechał wysoki faeton zaprzężony
w parę zgrabnych kasztanków. Siostra ucieszyła się na widok
sportowego pojazdu i wskoczyła do środka błagając, by nie
tracili więcej czasu i odjechali, zanim mama zobaczy ich przez
okno i każe jej natychmiast wrócić, uznawszy wehikuł za zbyt
wywrotny. Ravenscar spokojnie zareagował na ten brak wiary
w jego umiejętności i ruszyli w stronę Hyde Parku. Gdy tylko
znaleźli się za bramą, panna Ravenscar natychmiast poprosiła, by
dał jej lejce. Sam uczył ją powozić, zgodził się więc bez
wahania. Wtedy zapanowała między nimi doskonała harmonia
i dlatego uznał, że może ją spokojnie zapytać, czy w jej sercu
niepodzielnie króluje pan Grantham z czternastego pułku piecho
ty-
- Chris Grantham? - zapytała zdumiona Arabella. - Maks,
ależ skądże! To było dawno temu!
- No, tak - zgodził się. - Co najmniej dziesięć dni. Poznałem
go niedawno. Cieszę się, że nie chcesz za niego wyjść. Zupełnie
się nie nadawał na męża dla ciebie.
- Masz rację, jest stanowczo za młody. Znacznie bardziej
podobają mi się starsi mężczyźni. Oczywiście nic za starzy.
Ravenscar dokonał w myśli błyskawicznego przeglądu znajo
mych, ale nie potrafił znaleźć żadnego między trzydziestką
a czterdziestką, którego Arabella mogłaby ostatnio poznać.
Dlatego w milczeniu czekał na dodatkowe informacje.
- Lubię mężczyzn, którzy z niejednego pieca chleb jedli
- powiedziała z rozmarzeniem. - Znacznie bardziej ekscytujące,
chyba wiesz, o czym mówię. Maks.
Brat przyznał w duchu ponuro, że doskonale wie, co siostra ma
na myśli.
- Prawda, ale z nich nie są dobrzy mężowie dla bardzo
młodych panienek - stwierdził.
Arabella popatrzyła na niego niewinnie.
- Dlaczegóż?
- Bo zbyt szybko się starzeją. Nim się obejrzysz, twój mąż
217
GEORGETTE HEYER
zacznie cierpieć na podagrę, nie będzie chciał chodzić na bale,
ale tkwić w domu przy kominku.
Na pannie Ravenscar wizja ta zrobiła bardzo silne wrażenie.
- Wszyscy? - spytała zaniepokojona.
- Absolutnie wszyscy - oświadczył bardzo stanowczo.
- Och! - powoziła dalej w milczeniu, najwyraźniej rozważając
to, co usłyszała. Wtem jej uwagę zwrócił ekwipaż ciągnięty przez
dwa powolne karę konie. - Ciocia Selina! - zawołała z kwaśną
miną. - Może ją minę udając, że jej nie widzę?
- Lepiej nie. Wyprzedź ją i zatrzymaj się przy tamtych
drzewach.
Ściągnęła cugle tak, jak ją kiedyś nauczył, przemknęła obok
ekwipażu w bardzo pięknym stylu, ku wyraźnemu podziwowi
dżentelmena, który jechał z przeciwka faetonem.
- Dobrze się spisałam, prawda? - spytała Arabella, po dzie
cięcemu zachwycona swoimi umiejętnościami.
- Doskonale - odpowiedział Maks.
Zatrzymała się przy kępie drzew i czekała, aż ciotka do nich
podjedzie. Lady Mablethorpe, wyglądająca dostojnie w czepku
o barwie lawendy przyozdobionym sterczącymi piórami, pochyliła
się do przodu i zawołała:
- Moja droga, powozisz bardzo niebezpiecznym pojazdem!
Maks, dlaczego jej pozwoliłeś?
- Nic jej się nie stanie - odparł beztrosko.
- Zapewne tak samo myślałeś o Adrianie, gdy wziąłeś go na
wyścig ze sobą! - rzuciła kłótliwie.
- Tak właśnie myślałem, droga ciociu - odparł, a w jego
oczach zapłonął rzadko goszczący uśmiech.
- Uważam, że postąpiłeś wysoce nagannie! Mógł zginąć!
Wiem, jakie są wyścigi kariolek! Następnym razem sam będzie
chciał powozić!
- Wcale bym się nie zdziwił. Przecież nie może go ciocia
trzymać przez całe życie przy spódnicy.
- Nie, ale.. - westchnęła lady Mablethorpe - to i tak bez
218
HAZARDZISTKA
znaczenia. Muszę ci powiedzieć, Maks, że moim zdaniem pewien
związek się rozpada.
- Doprawdy? Z radością to słyszę, ale dlaczego ciocia tak
uważa?
- Pojechał właśnie na parę dni polować u Toma Waringa
w Berkshire. Był w doskonałym nastroju, Widziałam, jak
się cieszy z tego wyjazdu. Łatwo możesz sobie wyobrazić
moją ulgę.
- Wczoraj się widzieliśmy, ale nic mi o tym nie wspomniał
- zauważył Ravenscar zdziwiony.
- Postanowił to dziś rano. Zdaje się, że spotkał Toma
w „White" czy innym klubie i Tom go zaprosił.
- Nie wiedziałem, że Tom w ogóle jest w mieście. Sądziłem,
że będzie w Berkshire aż do przyszłego miesiąca.
- Chyba musiał przyjechać coś załatwić. A poza tym, cóż to
nas obchodzi? Najważniejsze, że Adrian dał się namówić na
parodniowy wyjazd. Uważam, że to znak napawający nadzieją.
- Oby tak było. Arabello, nie powinniśmy zatrzymywać ciotki
Seliny!
- W żadnym razie - dziewczyna zgodziła się natychmiast.
- Chciałeś powiedzieć, że nie lubisz, jak twoje konie stoją
w miejscu - oświadczyła sucho lady Mablethorpe. - Jedźcie, ale.
Maks, błagam, uważaj na to dziecko!
- Zupełnie jakbym pierwszy raz w życiu trzymała lejce
w rękach - zauważyła Arabella, ruszając do przodu. - Ciotka
mówiła o zaręczynach Adriana z panną Grantham?
- Nic słyszałem nic o żadnych zaręczynach.
- Och, nie bądź taki lodowaty. Adrian sam mi o nich
powiedział! Cioteczka nadal jest im tak przeciwna?
- Oczywiście, że tak.
- Dlatego, że w Vauxhall panna Grantham zachowywała się
tak dziwnie?
- Z tego i innych powodów.
- Coś ci powiem. Ja ją lubię - oświadczyła Arabella rezolutnie.
219
GEORGETTE HEYER
-
Doprawdy? - Odwrócił głowę, by popatrzeć na siostrę.
- Nie sądziłem, że w trakcie tego krótkiego czasu, jaki spędziłaś
w jej towarzystwie, zdołasz sobie wyrobić o niej zdanie.
- Mówiąc prawdę, to spotkałam ją jeszcze raz - wyznała
panna Ravenscar ze skruchą. - Tylko się nie złość!
- Wcale się nie złoszczę. Kiedy?
- Chciałam sama ją ocenić. - Rzuciła mu spojrzenie pół
łobuzerskie, pół prowokujące. - Więc poszłam do jej domu.
- Niech cię kule biją! I stwierdziłaś, że ją lubisz?
- Tak, bo ona wcale nie jest wulgarna. I miałam rację, gdy ci
mówiłam w Vauxhall: ma cudownie śmiejące się oczy!
- Prawda, czasem się śmieją - przyznał Maks. - Czy mogę
zapytać, jak często ją odwiedzasz?
- Wcale, bo powiedziała, że mi nie wolno, skoro ty i ciocia
tak bardzo jej nie lubicie.
- Och, tak się właśnie wyraziła?
- Tak, ale ja ją zapewniłam, że po ślubie z Adrianem będę do
niej przychodzić i powiedziała, że wtedy mogę.
- Ona nie wyjdzie za Adriana.
- Dlaczego nie? Uważam, że jesteście nierozsądni, staromodni
i głupio uprzedzeni!
- Wiem, że się z nami nie zgadzasz.
- I z góry cię uprzedzam, Maks, że nic mnie nie zmusi do
małżeństwa z Adrianem!
- Nigdy nie myślałem, że za niego wyjdziesz.
- Nie? - zawołała Arabella. - A ja sądziłam, że tego się
właśnie spodziewasz. Jak mama i ciotka Selina.
- Jeżeli chcesz usłyszeć moje zdanie, to na twoim miejscu
poczekałbym z tym jeszcze przynajmniej dwa lata.
- Ależ ja wtedy będę niema! starą panną. - Zmarszczyła brwi.
- A poza tym chciałabym już być mężatką.
- Bello, kiedy przez ponad miesiąc będziesz chciała być
żoną tego samego mężczyzny, to wtedy przyjdź do mnie
- rzucił z uśmiechem Maks.
220
HAZARDZISTKA
-
Przyznaję, że moje częste zakochiwanie to bardzo kłopotliwa
okoliczność. - Potrząsnęła głową. - Ale i tak już znacznie
zmądrzałam i niedługo zupełnie się ustatkuję.
Milczał przez dłuższą chwilę, a gdy dotarli do bramy parku,
wyjął lejce z jej dłoni.
- Wiesz przecież, Bello, że po dojściu do pełnoletności
dostaniesz znaczny majątek.
- Wiem, i z góry się na to cieszę.
- Oczywiście, ale uważaj, by nie poślubić mężczyzny, który
to przede wszystkim będzie brał pod uwagę przy oświad
czynach.
- Ależ to okropne, Maks - oświadczyła po namyśle.
- Niestety, wielu takich się trafia.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że wszyscy mężczyźni,
którzy mi się oświadczali, to łowcy posagów?
- Obawiam się, że tak.
Panna Ravenscar przełknęła ślinę.
- To bardzo przygnębiające - powiedziała cicho.
- Byłoby, ale na szczęście jest wielu mężczyzn, dla których
twoja fortuna nic nie znaczy.
- Bogatych?
- Niekoniecznie.
- Och! - zawołała z nadzieją. - Ale skąd mam to wiedzieć?
- Jest wiele sposobów, by się o tym przekonać, ale wyjawię
ci jeden, absolutnie pewny. Jeżeli trafisz na mężczyznę, który by
cię nakłaniał do ucieczki i potajemnego ślubu, możesz spokojnie
założyć, że zależy mu wyłącznie na twoich pieniądzach. Uczciwy
zalotnik najpierw zapyta, czy się zgadzasz, by przyszedł na
Grosvenor Square porozmawiać ze mną.
- Ale oni wszyscy się ciebie boją, Maks! - zaprotestowała
Arabella.
- Wierz mi, pewnego dnia spotkasz mężczyznę, który nie
będzie się bał.
- Tak, ale to takie... solidne... ani odrobiny romantyzmu i bez
221
GEORGETTE MEYER
cienia uczuć! A poza tym wcale nie wszyscy chcieli od razu ze
mną uciekać!
- Mam nadzieję! Posłuchaj, Bello! O nic cię nie wypytuję
i nie chcę cię szpiegować, ale sądzę, że spotykasz więcej
mężczyzn, niż wiemy o tym ja i twoja mama. Zanim postanowisz
jednemu z nich oddać swoje głupiutkie serduszko, zastanów się,
czy chciałabyś go przedstawić mnie czy choćby Adrianowi.
- Bo to może być nieodpowiedni mężczyzna?
- Tak,
- Dobrze, tak zrobię - obiecała, a na jej twarz wrócił uśmiech.
- To może być doskonała zabawa!
Brat odwiózł ją do domu czując, że ranek nie został zmar
nowany.
Tego wieczoru zjadł kolację w „Brook", a potem grał w faro
przy stole, gdzie stawka wynosiła pięćdziesiąt gwinei. Kiedy
skończył grę już po północy, zobaczył Ormskirka przyglądającego
się grze w kości. Gdy Ravenscar odsuwał krzesło, Ormskirk
podniósł wzrok i szybko podszedł do niego.
- Myślałem, że przychodzisz tutaj tak rzadko jak ja do
„White's" - zauważył Maks.
- Święta racja - zaszczebiotał Ormskirk. - Podejrzewam, że
tamtego wieczora zajrzałeś do „White's" tylko po to, by mnie
znaleźć.
Ravenscar uniósł brwi.
- A ja, mój drogi przyjacielu - dodał Ormskirk, wąchając
szczyptę tabaki - przyszedłem do „Brook" w nadziei spotkania
ciebie.
- Czy powinienem się czuć zaszczycony?
- Nie oczekuję tego - odparł hrabia, a jego usta wykrzywił
niemiły uśmiech.
- Jak mam potraktować tę uwagę? - spytał Ravenscar,
marszcząc lekko brwi.
- Poważnie, Muszę wyznać, że wcale mi się nie podoba
użytek, jaki zrobiłeś z pewnych weksli, które ci sprzedałem.
222
HAZARDZISTKA
Ze smutkiem stwierdzam, że mnie rozczarowałeś, mój drogi
Ravenscar.
- Czy mogę wiedzieć, w jaki sposób dowiedziałeś się o tym,
co z nimi zrobiłem?
- Logiczne myślenie, nic innego - powiedział Ormskirk,
wzruszając ramionami.
- Najwyraźniej tego mi brak, bo nadal nie rozumiem, o czym
mówisz. Zatem, czy moglibyśmy pójść na stronę?
- Ależ oczywiście. - Ormskirk skłonił się. - Pojmuję delikat
ność uczuć, która powstrzymuje cię od rozmawiania o żonie
twego kuzyna w tak publicznym miejscu.
Ravenscar woino ruszył ku drzwiom wiodącym do saloniku
i szeroko je otworzył.
- Z pewnością tego bym nie ścierpiał - przyznał. - Ale mój
kuzyn ani się nie ożenił, ani nie planuje tego.
- Tak sądzisz? - uśmiechnął się hrabia.
- Jestem tego pewien.
Hrabia Ormskirk otworzył tabakierę i zaczerpnął proszku.
- Mój drogi Ravenscar, obawiam się, że zostałeś wystrychnięty
na dudka.
- W jaki sposób? - Maks nadal stojący przy wejściu, nieco
zesztywniał.
- Jak sądzę, nie wpadłeś ostatnio na Stillingfleeta? - spytał
Ormskirk zatrzaskując wieczko.
- Nie wiedziałem, że jest w mieście.
- Przyjechał dziś rano. Zatrzymał się w Hertford.
- Cóż z tego?
- Wjechał do miasta Great North Road - rzucił Ormiskirk
w zadumie.
- Normalne. Ale nadal nie widzę, dlaczego miałyby mnie
obchodzić jego poczynania.
- Lecz niedługo pojmiesz, mój drogi Ravenscar! A więc
Stillingfleet zmienił konie w gospodzie „Pod Rozbójnikiem"
w Barnet. Kiedy wyjeżdżał z podwórza, miał okazję dokładnie
223
GEORCETTE HEYER
się przyjrzeć powozowi zaprzężonemu w cztery konie, który
właśnie mknął ulicą. Na północ, jak zapewne się domyślasz!
Ravenscar nieco zbladł i zacisnął wargi.
- Mów dalej! - rzuci! ostro.
- Dama siedząca w pojeździe zwróciła jego uwagę. Wprawdzie
nie zna Debory Grantham, ale bez wątpienia opisywał wdzięki tej
właśnie osóbki! Miała przy sobie młodą kobietę, zapewne
pokojówkę, a z tyłu przytwierdzone liczne bagaże.
- Możliwe. - Ravenscar uśmiechnął się pogardliwie. - Panna
Grantham wyjechała na wieś na parę dni. Wiem, że takie miała
zamiary.
- A czy wiesz, że twój kuzyn jej towarzyszył?
- Nie!
- Tak też sądziłem - powiedział delikatnie Ormskirk.
- Mówisz poważnie? - ostro rzucił Maks. - Twierdzisz, że
Mablethorpe był z panną Grantham?
- To właśnie powiedział mi Stillingflect. I o zażyłości między
nimi, bo Mablethorpe jechał na koniu obok powozu. Ach, czy
wspominałem, że podążali na północ?
- O, tak! Na samym początku. Może i jestem tępy, ale
doskonale pojąłem, że chcesz mi dać do zrozumienia, jakoby mój
kuzyn uciekał z panną Grantham do Grctna Green.
- Wydaje mi się to logiczną konkluzją - wymamrotał hrabia.
- To wierutne łgarstwo!
- Z pewnością wiesz lepiej, mój drogi przyjacielu. - Ormskirk
lekko uniósł brwi.
- Oczywiście! Znam Mablcthorpcgo od powijaków i nic by
mnie bardziej nie zdumiało jak wiadomość, iż wziął udział
w czymś tak wulgarnym jak ucieczka do Szkocji! To nie leży
w jego naturze, mój drogi panie! A poza tym nie sądzę, by panna
Grantham zamierzała go poślubić, podobnie jak nie planowała
zostania pańską metresą!
- Najwyraźniej dama nic skąpiła ci zwierzeń - zauważył
Ormskirk. - A może zdołała wyprowadzić w pole?
224
HAZARDZISTKA
-
Zapewniam cię, że robiła wszystko co w jej mocy, ale jej
się nie udało! - Ravenscar parsknął śmiechem. - Sądzę, że teraz
dobrze poznałem charakter panny Grantham, choć na początku
bardzo się co do niej myliłem. Jeżeli Stillingfleet widział mego
kuzyna obok jej ekwipażu, to moim zdaniem zapewne odwoził ją
do przyjaciół na wsi. A to byłoby w zgodzie z jego naturą.
- Jeżeli takie wyjaśnienie ci wystarcza, mój drogi Ravenscar,
to jakżebym się ośmielił je podważać? - Hrabia Ormskirk
wdzięcznie pochylił głowę. - Mam tylko nadzieję, że nie spotka
cię srogie rozczarowanie. Nie sądź, jakobym nie cenił wysoko
twojej wiary w poczucie przyzwoitości twego kuzyna. Wręcz
przeciwnie! Ja sam, niestety, jestem cynikiem. Z pewnością we
właściwym czasie przekonamy się, który z nas miał rację.
16
Maks Ravenscar trochę nieswój wracał pieszo do domu.
Opowiadanie hrabiego Ormskirka w równym stopniu go zaniepo
koiło i rozgniewało. Choć był całkowicie przekonany, że lord
Mablethorpe nie zapomniał, co winien jest swemu nazwisku, i nie
uciekł z panną Grantham do Szkocji, to jednak doskonale pamiętał,
jak się zdziwił dziś rano, słysząc o wyjeździe kuzyna na polowanie.
Maks wiedział doskonale, że namiętność Adriana do Debory
wcale nie słabnie, a przez ostatni tydzień regularnie wręcz
nachodził dom na St James's Square. Występowały u niego
wszystkie oznaki głębokiego uczucia i Ravenscar rozmawiając
z nim ostatnio widział, jak bardzo pragnie pozostać w mieście.
Oczywiście decyzja panny Grantham, by odwiedzić przyjaciół na
wsi, mogła wpłynąć na plany lorda; z pewnością mógł odwieźć
ją na miejsce przed udaniem się do Berkshire.
Ravenscar z całych sił starał się uciszyć własny niepokój, lecz
na próżno. Nie mógł zapomnieć o nieprzyjemnym fakcie, że sam
wypuścił z rąk atutową kartę w rozgrywce z Deborą. Uważał, że
prawidłowo ocenił jej charakter, ale w głębi duszy nadal gnębiło
go podejrzenie o możliwej pomyłce. Ta wysoce nieprzyjemna
myśl tak dalece go nurtowała, że przyśpieszył kroku, dłonią
mocniej ścisnął gałkę laski, a na jego twarzy zagościł niezwykle
ponury wyraz. Lord Ravenscar, który zwykle nie przejmował się
tym, czy ma rację, czy też nie, teraz z całego serca pragnął ją mieć.
226
HAZARDZJSTKA
Dotarł do domu tuż po pierwszej w nocy. W holu, ku swemu
zdumieniu i niezadowoleniu, spotkał macochę okrytą mantylką
i wyraźnie zaniepokojoną. Dzięki długiemu doświadczeniu nie
musiał się dopytywać o przyczynę czuwania do późna i nim
otworzyła usta, uprzedził ją pytając:
- I co tym razem zbroiła?
- Och, mój drogi! - zawołała pani Ravenscar słabym głosem.
- Kiedy powiedziała, że ją boli głowa, powinnam była się
domyślić, iż planuje jakąś psotę.
- Oczywiście, że tak! Nie ma jej?
- Wcale się nie położyła do łóżka! - oświadczyła drama
tycznym tonem. - Parę godzin temu zajrzałam do niej zobaczyć,
jak się czuje, bo, jak wiesz, sama też nie mogę spać w tym
miejskim hałasie... oczywiście, nie narzekam, tylko stwierdzam
fakt! Nie znalazłam jej w pokoju i nic nie wydobyłam z tej
niecnoty pokojówki! Tylko płacze i zaklina się, że o niczym
nie wie!
- Lepiej pozbądź się tej dziewczyny - poradził spokojnie.
- Łatwo ci mówić, Maks, ale gdybyś wiedział, ile ja już
zatrudniłam pokojówek dla Arabelli, a co jedna to gorsza i mniej
godna zaufania! A poza tym co nam to teraz pomoże?
- Nic - przyznał. - Ani teraz, ani przy kolejnych, podobnych
incydentach, o ile ty, 01ivio, nie zapomnisz o migrenach i nie
zaczniesz zabierać Belli na przyjęcia i bale maskowe, o których
ona tak marzy. Gdzie dziś poszła?
- A skąd mam wiedzieć? Jak ty możesz tak tu stać i prawić
mi kazania, gdy wiesz, że najmniejsza rzecz drażni moje delikatne
nerwy! Jesteś zupełnie bez serca i nie życzę sobie, byś mnie tak
traktował, choć to przecież nic dziwnego, skoro z ciebie wykapany
ojciec! Nie będę owijała w bawełnę. Gdybyś choć odrobinę
przejmował się mną lub swą biedną siostrą, a pozwól sobie
przypomnieć, że jesteś jej prawnym opiekunem!, to dawno już
byś się ożenił i dziecko dostałoby dzięki temu przyzwoitkę, która
zabierałaby je na bale, nie odchorowując tego ciężko!
227
GEORGETTE HEYER
- Ze wszystkich argumentów, które wymieniłaś, by przekonać
mnie do ożenku, ten akurat najmniej do mnie przemawia
- oświadczył stanowczo Maks. - Lepiej się połóż, 01ivio, bo na
pewno twoje nerwy dość już ucierpiały tej nocy.
- Od godziny mam okropne palpitacje. Ale gdzie może być ta
niewdzięcznica?
- Nie mam pojęcia, ale też nie zamierzam przetrząsać Londynu
w poszukiwaniu jej. Wróci niedługo.
- Jeżeli rozejdą się plotki o tych jej psotach, straci szanse na
dobrą partię - narzekała pani Ravenscar, ruszając ku schodom.
- Nonsens! Nic nie zniszczy szans bogatej panny na dobre
zamążpójście.
Pani Ravenscar odpowiedziała, że wolałaby, by się nie mylił,
choć ona pragnęłaby jak najszybciej wydać Arabellę za mąż
i wyjechać na leczenie do cichego Bath. Po czym ciężko
opierając się na poręczy, poszła na górę.
Panna Ravenscar w godzinę później zapukała lekko do drzwi,
lecz po ich otwarciu nie natknęła się, jak to było umówione, na
wierną pokojówkę, ale stanęła twarzą twarz z rozzłoszczonym
przyrodnim bratem.
- Och! - zawołała Arabella, upuszczając sakiewkę. - Ależ
mnie przestraszyłeś. Maks!
- Kto jest tym wielbicielem? - spyta! ostro.
- Już poszedł - odparła szybko, widząc, że Maks chce wyjść
na zewnątrz.
- Tym lepiej dla niego! Arabello, mamy z tobą krzyż pański!
Gdzieś ty była?
- Tylko na balu przebierańców w Ranelagh - wyznała przymil
nym tonem. - Bardzo chciałam tam pójść, a mama nie zgodziła
się mnie zabrać, ty powiedziałeś, że to nieodpowiednie miejsce,
więc co miałam zrobić?
- Zostać w domu - odpowiedział stanowczo. - Jak tak dalej
pójdzie, Bello, wyślę cię do Chamfreys pod nadzorem wyjątkowo
surowej guwernantki!
228
HAZARDZISTKA
-
Ucieknę - oświadczyła, nie przejmując się tą groźbą i wsu
wając mu drobną, delikatną dłoń pod ramię. - Najdroższy
Maksie, nie gniewaj się na mnie! To była wspaniała przygoda!
I nawet na chwilę nie zdjęłam maski, więc nikt się nie dowie!
- Kto cię tam zabrał?
- Chyba się nie przyznam, bo jeśli go znasz, to i tak źle o nim
myślisz. Ale jedno ci powiem, Maks!
- Zapewne powinienem ci być za to wdzięczny! Co takiego?
- Że pamiętałam twoje dzisiejsze ostrzeżenie i miałeś rację!
Przynajmniej teraz tak myślę, ale upewnię się za dzień, może
dwa.
Popatrzył na nią zaniepokojony.
-_ Co ty znów knujesz, Bello? Przyznaj się natychmiast!
- Nie, nie powiem! - W jej oczach tańczyły psotne iskierki.
- Wszystko byś popsuł! Ktoś chyba próbuje mnie do czegoś
skłaniać, ale jeszcze nie jestem pewna. Jakaż to cudowna zabawa!
- O mój Boże - jęknął.
- Maks, daj spokój temu staroświeckiemu zrzędzeniu. -
Uszczypnęła go pieszczotliwie w ramię. - Obiecuję, że nie zrobię
nic, co by ci się nie spodobało. I jeżeli będziesz rozsądny i nie
pozwolisz, by mama mnie zadręczyła, wszystko ci niedługo
wyjaśnię.
- Czyżbyś sądziła, że lubię, gdy uciekasz na gminne maskarady
z awanturnikiem? - rzucił z ironią.
- Powinieneś mnie tam sam zabrać, więc to twoja wina
- odpowiedziała beztrosko.
- Do łóżka, ty kłamczucho! - polecił Ravenscar, który jeszcze
się nie uodpornił na osobliwą logikę przyrodniej siostry. ~ Z całego
serca żałuję, że to mnie przypadła opieka nad tobą! Po ślubie
pewnie nieraz dostaniesz baty od męża!
Panna Ravenscar zatrzymała się na schodach i spojrzawszy
przez ramię, uśmiechnęła się łobuzersko.
- Och, gdyby do tego doszło, to natychmiast schronię się
u mojego drogiego, dobrego, staroświeckiego i porządnego brata!
229
GEORGETTE HEYER
Późnym rankiem, gdy przy śniadaniu spotkała się z matką,
pogodnie i bez śladu skruchy wysłuchała wyrzutów. Brat zaś
jeszcze raz oświadczył, że wyśle ją na wieś, jeżeli znów wymknie
się gdzieś w nocy, a poza tym nie wspomniał więcej o eskapadzie.
Obawiała się dalszych wypytywań, dlatego z ulgą, choć i z pew
nym zdziwieniem, przyjęła ten brak zainteresowania. Obserwując
go ponad dzbankiem kawy stojącym na stole, Arabella stwierdziła,
że wygląda na zamyślonego, ale bardzo by się zdumiała poznaw
szy przyczynę zmarszczonych brwi brata.
Ravenscar zaś zastanawiał się, czy nie wpaść z niespodziewaną
wizytą do swego przyjaciela Waringa, mieszkającego w Berkshire.
Dwukrotnie już miał wysłać lokaja do stajni z poleceniem
zaprzęgnięcia koni do kariolki i dwa razy zmienił zdanie.
- Niech to! - rzucił w końcu. - Nie będę szpiegował chłopaka!
Ale na wszelki wypadek zajrzał wieczorem na St James's
Square. W salonach było niewielu gości i brak panny Grantham
mocno się dawał odczuć. Przy stolikach siedziało kilka leciwych
dam, które przypominały drapieżne ptaki, lady Bellingham zaś,
która zaczęła wieczór kazaniem wygłoszonym sir Jamesowi
Finleyowi, była w doskonałym nastroju. Usłyszał od niej parę
słów prawdy i wybiegł rozwścieczony. Ośmielona tym zwycięst
wem mogła dzielnie stawić czoło Ravenscarowi. Pojawił się parę
minut przed kolacją i poprosił o honor zaprowadzenia gospodyni
do stołu. Lady zmierzyła go zaniepokojonym spojrzeniem, ale
wsparła się na podanym ramieniu i dostojnie zeszła po szerokich
schodach. Znalazł dla niej miejsce w jadalni, przyniósł galaretkę
z homara i zimnego szampana i usiadł naprzeciwko.
- Cieszę się ze sposobności rozmawiania z panem. - Lady
Bellingham zdobyła się na odwagę. - Nie wiem, co moja
bratanica napisała do pana w związku z tymi wstrętnymi wekslami,
ale ja jestem ogromnie zobowiązana za ich zwrot.
- Proszę sobie tym nie zaprzątać głowy. Jak długo panna
Grantham będzie na wsi?
- Nie wiem dokładnie - powiedziała ostrożnie. - Pojechała
230
HAZARDZISTKA
odwiedzić przyjaciół i trudno przewidzieć, jak długo ją u siebie
zatrzymają.
- I gdzież to się wybrała?
- Och, nie wiem... Właściwe niedaleko! Nie sądzę, by pan
znał te okolice - dodała stanowczo. - Gdzieś na północy.
- Ach tak? Na pewno jej pani brakuje.
- Oczywiście! Pod każdym względem ideał! Niech pan rzecz
jasna nie sądzi, że aprobowałam trzymanie pana w piwnicy
i mam nadzieję, iż za to pana przeprosiła! Ale zapewniam pana,
że poza tym jest bardzo dobrym dzieckiem.
- Obawiam się, że to ja zawiniłem. Śmiertelnie obraziłem
pannę Grantham.
- Ładnie to pan powiedział. - Lady Bellingham przyglądała
mu się z rosnącą aprobatą. - Naprawdę była bardzo oburzona na
pańską propozycję wypłacenia dwudziestu tysięcy funtów, choć
ja tego akurat nigdy nie zrozumiem, ale teraz już i tak nie ma
o czym mówić.
- Czy mam rację uważając, że dużo kosztuje utrzymanie
takiego lokalu w tak wytwornym stylu? - spytał rozbawiony.
- Straszliwie - przyznała lady bez ogródek. - Nie uwierzyłby
mi pan, jakie szokujące sumy wydaję na same świece!
- Czy to się opłaci?
- Na tym właśnie polega problem - wyznała szczerze. - Kiedy
przeprowadziłam się z Green Street, sądziłam, że tak, ale od
czasu, gdy się tu znaleźliśmy, wszystko idzie jak po grudzie.
- Odpowiada pani ten styl życia?
- W najmniejszym stopniu. Co gorsza, robię się na to za stara,
ale cóż mam począć? Tylko mieć nadzieję, że przy odrobinie
szczęścia wszystko się dobrze skończy. - Nagle przyszedł jej do
głowy pomysł. Odłożyła widelec i z namysłem przyjrzała się
ciemnowłosemu gościowi siedzącemu naprzeciwko. - Wiem, że
Deb nie przyjmie żadnych pieniędzy od pana. Musi pan też
wiedzieć, że uważam ją za odpowiednią małżonkę dla pańskiego
kuzyna.
231
GEORGETTE HEYER
-
Obawiam się, że w tej sprawie różnimy się opiniami.
- Tak, ja mam bardzo liberalne poglądy. A poza tym Debora
nie przejmuje się pańskim zdaniem. Obawiam się, że może wyjść
za Mablethorpego wyłącznie panu na złość. - Przerwała, by
sprawdzić, jakie wrażenie zrobiły te słowa na Ravenscarze, lecz
na jego twarzy malowało się wyłącznie uprzejme zainteresowanie.
- Oczywiście, w pełni rozumiem pańskie stanowisko. Wielu
podzieliłoby pańską niechęć. Może mogłabym panu pomóc.
Debora wcale nie musiałaby się o tym dowiedzieć.
- Czy sugeruje pani, że powinienem panią przekupić, by użyła
pani swego wpływu na pannę Grantham - spytał, uniósłszy
w zdumieniu brwi. - Nigdy bym się nie ośmielił tak uwłaczyć
pani godności!
- Kiedy ma się nie zapłacone rachunki prawie po dach, to
mowa o uwłaczaniu godności jest stratą czasu - odparła lady
Bellingham. - Jeżeli zechce pan wypłacić mi dwadzieścia tysięcy,
które tak wspaniałomyślnie zaoferował pan Deborze, postaram
się, by nie wyszła za Mablethorpego.
- Raczej nie, droga pani - zaśmiał się, wstając od stołu.
- Przecież może się okazać, że się pani nie udało temu zapobiec.
A w takim razie straciłbym tylko pieniądze.
- Musiałam spróbować. - Westchnęła smutno. - Ale i tak
wiedziałam, że pan się na to nie zgodzi.
- Niech pani nie rozpacza. Może jeszcze zostawię fortunę
przy faro.
- Też bym chciała, ale najpewniej rozbije mi pan bank
- rzuciła z pesymizmem.
Pan Ravenscar nie posunął się aż tak daleko, ale zdecydowanie
szczęście mu sprzyjało i lady Bellingham odetchnęła z ulgą, gdy
wreszcie skończył grę i poszedł do domu.
Ta rozmowa uspokoiła go, bo nie sądził, by lady Bellingham
proponowała, że powstrzyma bratanicę przed poślubieniem Mab
lethorpego, jeśli młodzi właśnie jechali do Gretna Green. Starał
się nie myśleć o całej sprawie i jeżeli nie w pełni mu się to udało,
232
HAZARDZISTKA
to przynajmniej już się nie martwił o los kuzyna. Nurtowała go
jedynie silna potrzeba spotkania się z panną Grantham.
Choć przychodziło do niego wiele biletów wizytowych i za
proszeń, na żadnej z kopert nie pojawiło się pismo panny
Grantham. Maks nabrał zwyczaju niecierpliwego przerzucania
korespondencji, a służba zauważyła, że gdy podawano mu list na
tacy, brał go z niezwykłą u niego ochotą, by natychmiast popaść
w nieuzasadnioną złość. Szybko wyciągnęli z tego wnioski
i potrząsali głowami w zdumieniu.
Dopiero po tygodniu Ravenscar dowiedział się o poczynaniach
panny Grantham. Wczesnym popołudniem wracał kariolką z wio
ski Kensington, gdy wpadł na lorda Mablethorpego, jadącego
konno Piccadilly w jego kierunku. Młodzieniec wyglądał tak,
jakby przebył daleką drogę: błoto pokrywało jego buty i aż do
kolan końskie nogi. Widząc zbliżającego się kuzyna, pomachał
na powitanie.
Choć na ulicy był tłok, Ravenscar zatrzymał siwki i zaczekał
na niego. Natychmiast zauważył niezwykłą radość malującą się
na jego obliczu.
- A więc nareszcie wróciłeś! - rzucił ostro.
- Tak, przed chwilą - odparł Adrian ściągając cugle, aby koń
nie wpadł pod ciężki wóz towarowy jadący w dół ulicy. - Właśnie
odwiozłem Deb na St James's Sąuare i pędzę na Brook Street.
Nie mam czasu, muszę natychmiast porozmawiać z mamą! Och,
Maks, jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem! Mam
ci tyle do opowiedzenia! Nigdy nie zgadniesz, gdzie byłem!
- Mówiono mi, że pojechałeś odwiedzić Toma Waringa!
- Oczy Ravenscara ciskały błyskawice.
Adrian się roześmiał i znów ściągnął wodze niesfornego konia.
- Wiem, ale to nieprawda! Maks, ożeniłem się!
- Ożeniłeś!
Ravenscar musiał widać podrażnić delikatne siwki, bo niemal
wyskoczyły do przodu, natychmiast więc ściągnął lejce.
- Wiedziałem, że cię zaskoczę! - zawołał Adrian. - Potem do
233
GEORGETTE HEYER
ciebie zajrzę i wszystko opowiem! To bardzo długa historia i to
nie miejsce na opowiadanie. A poza tym najpierw muszę się
zobaczyć z mamą! Do zobaczenia! Będę u ciebie wkrótce!
Zamachał szpicrutą i odjechał. Ravenscar blady jak ściana
ruszył prosto na St James's Square. Stanąwszy przed domem lady
Bellingham, rzucił lejce w dłonie stajennego.
- Chodź z końmi po ulicy! - zawołała, po czym wyskoczył
z kariolki i wszedł po schodach do drzwi.
Otworzył mu Silas Wantage, który na jego widok uśmiechnął
się szeroko.
- Proszę, proszę, miło pana widzieć. Nadal pan przychodzi,
choć spotkały tu pana nieprzyjemności.
- Powiedz pannie... - tu Ravenscar urwał i mocniej zacisnął
usta. - Pannie Grantham - dokończył z naciskiem - że chciałbym
zamienić z nią parę słów na osobności!
Odźwierny uśmiechnął się i pogładził po brodzie.
- Ale nie wiem, czy panna Grantham będzie dziś przyjmować.
- Przekaż jej mój bilet! - rzucił Maks ostro.
Wantage szeroko otworzył oczy, ale postanowił wykonać
polecenie. Zaprowadził Ravenscara do saloniku w tyle domu
i zostawił go, a sam ruszył na poszukiwanie panny Grantham.
Debora była w sypialni, dopiero co zdjęła kapelusz i płaszcz
podróżny. Właśnie z ożywieniem opowiadała ciotce o wyprawie,
gdy Silas zapukał do drzwi. Słysząc, kto na nią czeka, na moment
się zawahała.
- Dobrze, zaraz zejdę - powiedziała czerwieniąc się.
- Jeśli mnie panna zapyta, czy widziałem rozwścieczonego
gościa, to odpowiem, że tak; wtedy, kiedy otworzyłem drzwi
panu Ravenscarowi - ostrzegł ją Silas.
- Ojejku! A więc dowiedział się - powiedziała z niepokojem.
- Cały czas miałam nadzieje, że się tym tak bardzo nie przejmie.
- Może lepiej żebym poszedł z panienką? - zaproponował
Wantage, który cały czas marzył o porządnej bijatyce na pięści
z Maksem.
234
HAZARDZISTKA
- W żadnym razie! Przecież mnie nie zje!
- Wcale nie byłbym taki pewny - oświadczył Silas ponuro.
Ale panna Grantham ze śmiechem go odesłała, po czym przed
lustrem poprawiła włosy i wygładziła koronki zdobiące dekolt
sukni. Oświadczyła ciotce, że wróci za chwilę, i poszła na dół do
saloniku.
Gdy weszła do pokoju, Ravenscar, który wyglądał przez okno,
wykręcając w dłoniach rękawiczki do konnej jazdy, odwrócił się
gwałtownie i popatrzył na nią z wściekłością i goryczą.
- A więc tak! - zawołał ostro. - Stań tam, o pani! Niech ci
się dobrze przyjrzę! W końcu mnie pani wystrychnęłaś na dudka!
- Tak, właściwie trochę - wyznała panna Grantham. - Ale
mogło być gorzej, prawda?
- Myślałem, że źle panią oceniłem! Na Boga, popełniłem błąd
zakładając, że drzemie w pani odrobina zwykłej, ludzkiej uczciwo
ści! - rzucił jej w twarz. - Jest pani oszustką i łajdaczką! Nie
udawaj skrzywdzonej niewinności! Najgorsza dziwka tak by się
nie zachowała! Przyszedłem tylko dobrze ci się przyjrzeć, bo
wiem, co za gagatek z ciebie! Masz piękną twarz, to ci muszę
przyznać, ale jaszczurcze serce, jeśli je w ogóle posiadasz!
Panna Grantham zamrugała tylko oczami i aż się skuliła pod
tą nawałnicą słów.
- Czyś pan oszalał? - wyjąkała z trudem. - Jeżeli nawet pana
oszukałam, to w niczym nie zasłużyłam na taki gniew! Może
Adrian mógł znaleźć lepszą partię i, przyznaję, jest trochę zbyt
młody na małżeństwo, ale sam się pan przekona, jak mu to
wyjdzie na dobre!
- Nie, nie przekonam się! Z całą pewnością moja noga nie
przestąpi progów jego domu!
- Cóż za głupie przesądy! - zawołała. - Ostrzegam pana,
jeżeli pan ceni sobie szacunek, jakim Adrian pana darzy,
lepiej niech pan nie rozmawia z nim takim tonem, bo jest
zakochany po uszy i najpewniej wyzwie pana na pojedynek
za takie potraktowanie jego żony!
235
GEORGETTE HEYER
-
Jego żony! - wykrzyknął z goryczą. - Żony, na Boga!
- Nie widzę powodu to takiego oburzenia. - Panna Grantham
podeszła do niego. - Jest pan zły, bo został pan przechytrzony,
ale to w równym stopniu sprawka Adriana, co moja. Niech pan
się nie waży dalej tak na mnie pokrzykiwać, panie Ravenscar!
Nie zniosę takiego traktowania! I jeżeli obrzuci mnie pan jeszcze
jedną obelgą, to pana uderzę! Jeśli zaś chodzi o weksle i hipotekę,
które pan tak wspaniałomyślnie odesłał, to dostanie pan całą
sumę co do pensa!
- Tak! Od Mablethorpego! - prychnął. - Dziękuję pani! Nie
chcę ich! Gdyby Adrian znał całą historię, to sądzi pani, że
ożeniłby się z panią?
Panna Grantham stała bez ruchu jakby wrosła w ziemię,
a po chwili zalała się pąsem, gdyż powoli dotarł do niej
sens jego słów.
Zauważył kolory wykwitające na jej policzkach.
- Niesłychane, pani jest zdolna do rumieńców wstydu! Nie
sądziłem, że to możliwe!
Serce biło jej mocno w piersiach, oczy zwęziły się w szparki.
Z wielkim trudem opanowała się i zapytała go:
- A można wiedzieć, od kogo usłyszał pan o moim ślubie
z Mablethorpem?
- Sam mi powiedział. Wpadłem na niego na ulicy. Może to
panią zaciekawi, ale tydzień temu doniesiono mi, iż widziano
panią podróżującą na północ w towarzystwie pokojówki i pod
eskortą mego kuzyna. Jakiż ja byłem głupi, by nie wierzyć, że
jesteś zdolna do przekonania go, by z tobą uciekł! Sądziłem, że
tylko odwozi panią na miejsce i opiekuje się w podróży! Ale dziś
poznałem prawdę! Jakżeż mogłem spodziewać się uczciwego
postępowania po kokocie z szulerni, ze spelunki gry!
Rumieńce znikły z twarzy panny Grantham, była teraz tak
blada jak koronki zdobiące jej suknię.
- Powinien pan być mi wdzięczy za tak pouczające doświad
czenie! Ale chętnie panu przypomnę, Ravenscar, że gdy miałam
236
HAZARDZISTKA
pana w swoich rękach, to ostrzegłam, iż wyjdę za Adriana, kiedy
tylko zechcę!
- Nie zapomniałem o tym! Pamiętam jeszcze coś, co pani
powiedziała przy tej okazji, a ta przepowiednia na pewno się
spełni! Obiecała go pani zrujnować! Stało się to, gdy pozwoliła
mu pani wsunąć obrączkę na palec!
Panna Grantham ukryła lewą dłoń w fałdach sukni.
- Pożałuje pan, że się pan ośmielił mówić do mnie w ten
sposób! - wyrzuciła przez zaciśnięte zęby. - Oddałabym wszystko,
by teraz za to odpłacić! Z całego serca żałuję, że nie urodziłam
się mężczyzną! Zabiłabym pana z rozkoszą! Od pierwszego
spotkania pana nie lubiłam, a z czasem nauczyłam się nienawidzić!
- A ja myślałem, że nauczyłem się panią kochać! Nie rozumie
pani oczywiście znaczenia tego słowa, ale gdy już rozpuści
majątek Adriana, co, nie wątpię, nastąpi bardzo szybko, może
przyjdzie pani do głowy myśl, że gdyby sprytniej rozegrała tę
partię, miałaby pani do roztrwonienia moją fortunę i szczyciła się
moim nazwiskiem! Patrzy pani z niedowierzaniem? Czyż moż
liwe, by tego się pani nie domyśliła? Tak przebiegła, a nie
wyczuła lepszej gratki niż Adrian? Znacznie lepszej, panno
Grantham! Niech pani wróci do swej sypialni i śni o tym często.
A ja będę się uważał za szczęśliwca, bo o mały włos, a wpadłbym
w sidła takiej harpi!
Debora musiała zacisnąć dłonie na oparciu krzesła, by utrzymać
równowagę.
- Idź precz! - wykrztusiła drżącym głosem. - Wyjść za
ciebie? Wolałabym umrzeć w największych męczarniach, jakie
zdołałbyś wymyślić! Nawet nie próbuj przekroczyć progu tego
domu! Nie chcę cię więcej widzieć, póki żyję!
- Ja również tego pragnę z całego serca - odparł, wychodząc
z pokoju.
Panna Grantham stała na miejscu przez długą chwilę, oddychała
z trudem, a w oczach lśniły łzy gniewu. Wróciła do siebie, gdy
usłyszała trzaśniecie drzwi wejściowych. Wierzchem dłoni otarła
237
GEORGETTE HEYER
oczy i wybiegła z saloniku do swej sypialni. Lady Bellingham
widząc twarz bratanicy, zerwała się z fotela.
- Na Boga, moja droga! - wykrzyknęła. - Co się stało?
- Ten Ravenscar! - wykrztusiła Debora - to wcielony diabeł!
- Wielkie nieba, znów się pokłóciłaś z Ravenscarem! - za
wołała lady. - Tylko mi nie mów, żeś go wpakowała do
piwnicy! Nie zniosę tego!
- On nie przekroczy już progu tego domu - złościła się
dziewczyna. ~ Ośmielił się myśleć... Ośmielił się... Och, ja
oszaleję!
- Wiedziałam, że tak będzie, i już od dawna mnie to martwi
- wyznała ciotka. - Nigdy wcześniej tak się nie zachowywałaś.
Co on myśli?
- Myśli... Och, nie potrafię nawet o tym mówić! Nikt mi tak
nie ubliżył! Żałuję, że nie zawołałam Silasa, by go wyrzucił
z domu! Jeżeli ośmieli się tu znów pokazać, właśnie tak zrobię!
Z radością ugotowałabym go w oleju! Zasługuje na najgorszy los
i gdybym tylko wiedziała, jak go zrujnować, zrobiłabym to
natychmiast i zatańczyła z radości!
- Deb, ale co on zrobił? - zakrzyknęła ciotka.
- Uważa mnie za nąjpodlejszą kreaturę na tej ziemi! Obrzucił
mnie najgorszymi obelgami... Och, idź stąd, ciociu Lizzie, proszę!
Nie pozwól tu nikomu wchodzić, bo nie chcę widzieć ludzi!
Była tak rozzłoszczona, że lady Bellingham nawet nie pró
bowała z nią rozmawiać, tylko wymknęła się z pokoju prze
konana, iż jej dni są policzone. Poszła do swego buduaru
i by odzyskać siły, wypiła wodę z sal volatile i ułożyła
się na sofie z solami trzeźwiącymi pod ręką.
Ledwo zdążyła to zrobić, gdy do pokoju wszedł Lucius Kennet
w doskonałym nastroju.
- Słyszałem, że Debora wróciła? Gdzie jest to moje kochanie?
- Zamknięta na klucz w sypialni i w ataku szału! - jęknęła
lady Bellingham.
- A to dopiero! - popatrzył na nią zdumiony. - I cóż się stało?
238
HAZARDZISTKA
- Nie wiem. Był tu Ravenscar i ona twierdzi, że nikt wcześniej
nie obrzucił jej takimi obelgami! Nigdy nie widziałam jej tak
rozzłoszczonej! Z trudem mówiła!
- Ale co takiego powiedział jej ten żałosny nicpoń?
- Nie trać czasu na pytania, bo nie wiem, ale obawiam się, że
złożył jej nieprzyzwoitą propozycję. Powiedziała, że najchętniej
ugotowałaby go w oleju. Ale pamiętaj, Lucius, jeśli pomożesz jej
zrobić coś takiego, więcej nie wpuszczę cię do mego domu!
- Znam lepsze sposoby ukarania Ravenscara! Proszę powie
dzieć Deb, że tu jestem. Mam dia niej wiadomość, która uraduje
jej serce!
- Oświadczyła, że nie chce nikogo widzieć, a znasz ją nie od
dziś. A poza tym zamknęła drzwi na klucz. Błagam cię, idź
i zostaw mnie w spokoju! Głowa mi za chwilę pęknie!
- Niech się pani nie martwi. Wprawdzie zniknę na parę dni,
ale daję słowo, że szykuję taką zemstę na Ravenscarze, która
nawet Deborze się spodoba! Niech jej to pani przekaże z po
zdrowieniami ode mnie... Może zresztą napiszę do niej, by
podnieść ją na duchu.
- Idź już wreszcie, błagam - jęknęła dama zamykając oczy
i słabym gestem dłoni wskazując drzwi.
17
Kiedy Ravenscar wrócił do domu po wizycie na St James's
Square, nadal szalał z wściekłości. Majordomus, który zrobił
uwagę na temat pogody, spotkał się z tak ostrą odprawą,
że wstrząśnięty schronił się w pomieszczeniach dla służby,
gdzie zwierzył się kolegom, iż jego zdaniem, sądząc po
oznakach, pan najpewniej cierpi z powodu miłosnego roz
czarowania.
Ravenscar rzuciwszy rękawiczki na jedno krzesło i długi,
brązowy płaszcz na drugie, zamknął się w bibliotece i przez
godzinę miotał się po niej niczym zwierz w klatce, ofiara
burzliwych i walczących ze sobą uczuć. Nie wiedział, na kogo
był bardziej wściekły: na siebie czy pannę Grantham i z zapamię
taniem analizował ten problem, by odkryć, że największy gniew
budzi w nim Mablethorpe.
Uświadomił sobie, z jak wielką rozkoszą chwyciłby kuzyna za
gardło i zadusił na amen. To odkrycie jeszcze bardziej go
rozwścieczyło i z zajadłością powtarzał w duchu, jak dobrze
wyszedł na tym, że uwolnił się od chciwej oszustki, pozbawionej
uczuć i zasad moralnych. To jednak w najmniejszym stopniu nie
poprawiło mu nastroju. Na moment mu ulżyło, gdy pod wpływem
emocji rozbił figurkę z sewrskiej porcelany, której nie cierpiał,
a którą jakiś idiota ustawił nad kominkiem, ale błogosławione
skutki tego czynu nie trwały długo. Dalej ciskał się po pokoju
240
HAZARDZ/STKA
rozdarty między pragnieniem zaduszenia panny Grantham i rzu
cenia jej ciała psom na pożarcie a równie silną chęcią uczynienia
tego samego z Adrianem. Równocześnie myślał nad stosowną
karą dla Debory, dzięki której, w tajemniczy zgoła sposób,
pozostawałaby w jego władzy do końca życia.
Taka wściekłość nie mogła trwać długo. Jej ogień w końcu się
wypalił. Ravenscar był przekonany, że nic go już nie czeka poza
rozczarowaniem. W ponurym nastroju udał się na górę, by
przebrać się do obiadu. Nie odezwał się słowem do lokaja - który
raz spojrzawszy na twarz pana, bardzo się ucieszył z tego
milczenia - i tak niewielką zwracał uwagę na to, co się z nim
dzieje, że dał się ubrać we frak, który poprzedniego dnia uznał
za zupełnie nieodpowiedni.
Macocha i Arabella były zaproszone w gości, samotnie więc
zasiadł u szczytu długiego stołu i zjadł może po trzy kęsy
podawanych kolejno potraw, aż wniesiono deser, który odesłał
z odrazą. Chemie sięgał jedynie po porto. Majordomus przewidu
jąco przyniósł z piwnic butelkę najlepszego gatunku.
Zatopiony w ponurych rozważaniach, siedział jeszcze przy
stole z na pół opróżnionym kieliszkiem w ręku, gdy lokaj podał
mu na tacy dostarczony właśnie bilecik. Maks rzuciwszy nań
roztargnione spojrzenie poznał pismo lady Mablethorpe i prze
czytał, zaciskając usta. Ciotka prosiła, by jak najrychlej ją
odwiedził.
Ravenscar nie miał ochoty nikogo widzieć tego wieczora, ale
nie leżało w jego zwyczaju odkładanie niemiłych obowiązków.
Wychyliwszy więc resztę porto, nakazał lokajowi, by przyniósł
kapelusz, płaszcz i laskę.
Poszedł piechotą na Brook Street i natychmiast został wprowa
dzony do salonu na pierwszym piętrze. Ciotka siedziała samotnie
przy kominku i wyglądała na osobę, która doznała poważnego
szoku.
Poczekała na wyjście służącego.
- Och, Maks, słyszałeś, co się stało?! - zapytała smutno.
241
GEORGETTE HEYER
Spodziewał się wybuchu szalonego gniewu, uznał więc, że tak
u niego, jak i u damy pierwsza złość już się wypaliła.
- Tak. Wiem. Bardzo przepraszam - rzucił krótko.
- Ale przecież to nie twoja wina. Nigdy w życiu nie byłam
bardziej zaskoczona!
- To moja wina. Mogłem temu zapobiec i jak głupi tego nie
zrobiłem.
- Maks, na Boga, nie wspomniałeś o tym nawet słowem
- patrzyła na niego zdumiona. - Czy naprawdę przez cały czas
wiedziałeś o jego prawdziwych planach?
Podszedł do kominka i stanąwszy tyłem do ognia zmierzył
ciotkę pytającym spojrzeniem.
- Nie rozumiem, przecież oboje o tym wiedzieliśmy, prawda?
- Ale ja dopiero dziś się dowiedziałam o tej dziewczynie!
- zawołała lady Mablethorpe w najwyższym zdumieniu.
- Dopiero dzisiaj? '- powtórzył nie pojmując. - Na litość
boską, o czym ciocia mówi?
- O tym dziecku, które Adrian poślubił! A ty o czym mówisz?
- Dziecko! Kto tu oszalał: ja czy ciocia? Adrian poślubił
Deborę Grantham!
- Ależ nie! Ożenił się z jedną z Laxtonówien!
- Co takiego?! - zagrzmiał Maks.
- Przestań na mnie krzyczeć - zdenerwowała się ciotka.
- Dość już dzisiaj przeszłam! A więc ty też nie wiedziałeś!
Omamił cię tak samo jak mnie!
Ravenscar miał duże trudności z wykrztuszeniem słowa, ale po
chwili odzyskał panowanie nad sobą na tyle, by odezwać się
w miarę spokojnie.
- Droga ciociu, przyznaję, że nic nie rozumiem, i błagam
o wyjaśnienia! Czy jesteś pewna, że dobrze zrozumiałaś Ad
riana?
- Oczywiście, że tak! Czy uważasz, że głupieję na starość?
Ożenił się z Phoebe Laxton, dzieciakiem o trzy lata od niego
młodszym! A ta cała panna Grantham mu w tym pomogła!
242
HAZARDZISTKA
-
Lady Mablethorpe wachlowała się szybkim ruchem, po czym
dodała: - Nigdy w życiu nie słyszałam o czymś równie bezsen
sownym! Para osesków zakłada rodzinę! A jej posag to jakieś
grosze! Och, sama nie wiem, co począć! Nic nie mogę zrobić,
a na dodatek będę musiała przyjąć Augustę Laxton, udając
wielką radość, a przecież jej nie znoszę. Aż cierpnę na myśl o tym!
- Czy zechciałaby ciocia wyrażać się nieco jaśniej? ~ wtrącił
bardzo blady Ravenscar. - To brzmi zupełnie jak bredzenie
w malignie! Gdzie Adrian poznał pannę Laxton? Jak to możliwe,
że ją poślubił?
- Spotkał ją w Vauxhall, gdy był tam z tą okropną kobietą.
Zdaje się, że Laxtonówna uciekła z domu, bo nie chciała wyjść
za sir Jamesa Fileya, do czego zmuszała ją rodzina. Muszę
przyznać, że miała pełne prawo uciekać od tego starego satyra!
Wstrętne indywiduum i gdybyś tylko znał jego matkę...! Ale nie
o to chodzi. Adrian jej pomógł.., zapewne skłoniony do tego
przez tę całą pannę Grantham, choć nie pojmuję, dlaczego ona
go do tego namawiała, skoro każdy by się domyślił, do czego to
doprowadzi. Chłopiec o tak romantycznym usposobieniu! W ta
jemnicy przewieźli dziewczynę do domu lady Bellingham, gdzie
siedziała w ukryciu, aż przypadkiem w oknie zobaczył ją Filey
i z miejsca poznał!
- Mój Boże! - zawołał Maks, blednąc jeszcze bardziej. - Teraz
sobie przypomniałem jakieś plotki o zniknięciu małej Laxtonów-
ny! Przez cały czas była na St James's Square?
- Tak i zakochała się w moim synu - wyjaśniła z naciskiem
lady. - Pod nosem tej całej panny Grantham! Toż z niej
prawdziwa idiotka! Przecież to było oczywiste, że Adrian
natychmiast zadurzy się w dziewczęciu, które nazywa go swoim
zbawcą i uważa za ucieleśnienie sir Galahada, czy jak tam się
nazywał ten rycerz ratujący głupie panienki! Och, dla mnie to
jasne jak słońce! Ale muszę przyznać, Maks, że choć to jest
okropne małżeństwo, to już na niego dobrze wpłynęło! Dorósł
w okamgnieniu! Gdybym nie była taka rozzłoszczona, tobym się
243
GEORGETTE MEYER
roześmiała, kiedy pouczał mnie bardzo poważnym tonem, jak
mam przyjąć jego żonę, i jak zapewniał, że nikomu nie pozwoli
jej urazić słowem lub czynem! Poszedł rozmawiać z lordem
Laxtonem twardy jak skała! Dzieciak w jego wieku! Bóg jeden
wie, co powiedzą Laxtonowie, ale powinni uznać tak dobrą partię
dla córki za prawdziwy cud i to powiem Auguście, jeśli się
ośmieli... Ale Maks! On jest za młody na małżeństwo! Ja tego nie
zniosę!
- A co ze ślubem? - Maks nie zwracał uwagi na okrzyki
ciotki. - Czy Adrian rzeczywiście zabrał ją do Grenia Green?
- Och, nie. Z radością muszę przyznać, że nie zapomniał
się do tego stopnia! Kiedy Filey odkrył ją w domu lady
Bellingham, Phoebe wpadła w straszną panikę. Bała się,
że zostanie siłą zawleczona do rodziców i zmuszona do
ślubu. Adrian twierdzi, iż nie pozostało mu nic innego, jak
natychmiast ją wywieźć. Siostra Laxtona mieszka w Walii
i, zdaje się, że od dawna dobrze traktowała dziewczynę.
Adrian wynajął powóz, zapakował do niego Phoebe i tą
całą Grantham, powiedział mi, że jedzie do Toma Waringa
i wyruszył do Walii! Ze specjalnym zezwoleniem na ślub
w kieszeni! Maks, wyobraź sobie Adriana myślącego o wszyst
kim, a to przecież taki żółtodziób! Wbrew sobie jestem
z niego dumna! Ciotka dała im błogosławieństwo, u niej
wzięli ślub i teraz Adrian twierdzi, że zamieści notatkę w „Mor-
ning Post"!
- Na Boga! Co ja zrobiłem! - zakrzyknął Ravenscar i zerwaw
szy się na nogi gorączkowo przemierzał pokój, jakby nie mógł
usiedzieć spokojnie ani chwili.
- Nie rozumiem, jak mógłbyś temu przeszkodzić? - Ciotka
patrzyła na niego w zdumieniu. - Nie mam do ciebie pretensji.
Jak miałeś się domyślić tak wyjątkowego spisku?
- Ciocia nie wie, co ja zrobiłem! - rzucił przez ramię. - Ale
to bez znaczenia. Gdzie jest żona Adriana?
- Zostawił ją w Walii. O mały włos, a wytargałabym go za
244
HAZARDZISTKA
uszy! Miał czelność mi powiedzieć, że przywiezie ją do Londynu
wtedy, gdy się przekona, iż zostanie przyjęta z honorami
należnymi jego małżonce!
Ravenscar uśmiechnął się po raz pierwszy od chwili spotkania
kuzyna na ulicy.
- Wspaniałe! Mam nadzieję, że przyjdzie i mi także to
oświadczy! Wpadłem na niego, kiedy jechał o wszystkim ci
opowiedzieć. Wspomniał tylko o ślubie i że jest najszczęśliwszym
człowiekiem pod słońcem. Niewątpliwie przy najbliższym spot
kaniu udzieli mi podobnego ostrzeżenia.
- Ale co mamy zrobić? - pytała zaniepokojona lady Mable-
thorpe.
- Obawiam się, że nic. Poza tym mógłby wpaść gorzej.
- Oczywiście, gdyby ożenił się z tą Grantham, ale powiedz,
czy muszę zaakceptować ten związek?
- Niewątpliwie, chyba że chcesz zerwać stosunki z Adrianem
- odparł Ravenscar.
- Och, Maks! - Dama otarła chusteczką kąciki oczu. - Tego
bym nie zniosła!
- Z całą pewnością nie jest to miłe, ale bez względu na to, jak
bardzo ciocia nie lubi rodziców panny, jej pochodzeniu nie
można nic zarzucić. Możemy się obawiać tylko jednego: że
Laxton będzie próbował wyciągnąć z Adriana pieniądze, ale nie
wcześniej niż po uzyskaniu przez niego pełnoletności, a do tego
czasu na pewno uda mi się wlać mu trochę oleju do głowy.
- To samo mu powiedziałam, ale Adrian przysięga, że nie da
ani grosza człowiekowi, który tak karygodnie potraktował własną
córkę. Oświadczył, że być może zajmie się młodszymi siostrami
Phoebe, ale na tym koniec.
Ravenscar wyobraziwszy sobie kuzyna obwieszczającego go
towość do objęcia ojcowską opieką paru młodziutkich panienek,
wybuchnął głośnym śmiechem. Ciotka również dostrzegła komizm
sytuacji i chwilę głośno śmiali się razem, co obojgu doskonale
zrobiło.
245
GEORGETTE HEYER
-
Niech ciocia jutro przyśle Adriana do mnie. Omówię z nim
warunki intercyzy i sam spotkam się z Laxtonem. Oczywiście
będziemy musieli poradzić się Juliusza, ale lepiej, żeby ciocia go
przekonała, by wszystko zostawił mnie.
Lady Mablethorpe zgodziła się bez wahania. Jej zdaniem
Juliusz to stary głupiec, który dałby się Laxtonom namówić do
najgorszego.
- No cóż, mnie Laxtonowie do niczego nie skłonią - obiecał
Ravenscar na pożegnanie.
Szedł ulicą z mocnym postanowieniem udania się na
tychmiast na St James's Sąuare, ale przypomniał sobie,
że dziś wieczorem lady Bellingham przyjmuje gości. Tej
nocy nie trafiłaby mu się okazja porozmawiania w cztery
oczy z panną Grantham, a to, co chciał jej powiedzieć,
nie może być wygłoszone publicznie. Musiał więc zrezygnować
z pomysłu i zawrócił do domu, starając się cierpliwie doczekać
następnego dnia.
Adrian przybył na Grosvenor Square, gdy Maks siedział przy
śniadaniu i przez godzinę musiał słuchać sprawozdania z ucie
czki, ślubu oraz entuzjastycznych opisów niezliczonych wdzię
ków i cnót młodej lady Mablethorpe. Na tej podstawie wyrobił
sobie zdanie, że jest to śliczne stworzenie, bez wielkiego rozumu
i bez siły charakteru. Uznał, że przeto doskonale nadaje się na
żonę dla Adriana. Osobiście wolał kobiety o bardziej ognistej
naturze.
Nim Adrian się wygadał i nim omówili warunki intercyzy,
było już blisko południe. Mablethorpe, który wziął teściów
szturmem i oszołomionych skłonił do pogodzenia się z sytuacją,
usilnie namawiał kuzyna, by natychmiast.złożył wizytę państwu
Laxton. Ravenscar jednak się wykręcił twierdząc, że wcześniej
musi się poradzić Juliusza, który razem z nim zarządzał majątkiem
młodzieńca. Wysłał go na górę, by uraczył Arabellę i panią
Ravenscar historią swego ślubu, a sam wymknął się z domu
i ruszył ku St James's Sąuare.
246
HAZARDZISTKA
Drzwi otworzył Silas Wantage, który natychmiast zastąpił mu
drogę.
- Niedobrze - rzucił krótko. - Nakazano mi pana nie wpusz
czać i kwita.
- Zanieś mój bilet pannie Grantham i powiedz, że błagam
choć o chwilę rozmowy.
- Nie mogę, źle bym na tym wyszedł - odparł Silas ze
współczuciem. - Nie chce pana pod tym dachem i jeśli pan
wejdzie, zamorduje mnie własnymi rękami.
- Jeżeli dalej będziesz stał mi na drodze, to nie panna
Grantham cię zamorduje!
Iskierki radości zapłonęły w oczach odźwiernego.
- Skoro tak się sprawy mają, to stawaj! - powiedział tylko.
Ravenscar był szybszy. Nim Silas się obejrzał, już prawy
prosty wylądował na jego policzku, a za nim dwa szybkie
sierpowe, od których aż się zatoczył pod ścianę, a Maks stał już
w holu, kopniakiem zamknąwszy drzwi za sobą.
Wantage ruszył do boju, próbując dosięgnąć napastnika, ale
dostał kolejny mocny cios ponad osłoną pięści i aż zgiął się wpół.
Zamierzył się na Ravenscara, ale nie utrzymał równowagi i osunął
się z łoskotem na podłogę, gdzie leżał bez tchu, zalany krwią
płynącą z nosa.
- Należało ci się to ode mnie - rzucił Ravenscar, lekko dysząc.
- Proszę natychmiast opuścić ten dom! - rozległ się lodowato
zimny głos.
Ravenscar poniósł wzrok i zobaczył pannę Grantham stojącą
na półpiętrze. Pobiegł na górę po dwa stopnie naraz i chwycił ją
za rękę.
- Muszę i będę z panią rozmawiał! - zawołał.
- Nie mam panu nic do powiedzenia - rzuciła Debora. - Jak
pan śmiał pobić Silasa?
- Może pani nie ma mi nic do powiedzenia, ale ja mam bardzo
dużo! - odparł Maks. - Jeśli nie pójdzie pani do tego pokoju,
wezmę ją na ręce i zaniosę!
247
GeORGETTE HEYER
Silas Wantage, który się już pozbierał, wstał, tamując chus
teczką krew płynącą z nosa i głucho oświadczył, że zgniecie
Ravenscara na miazgę, nawet gdyby mu to zajęło cały dzień.
- Nie, idź i przyłóż sobie klucz do karku, żeby zatamować
krwawienie! - poleciła panna Grantham. - Jeśli ma pan coś do
powiedzenia, to proszę to zrobić, a potem na zawsze zniknąć
z mego życia! - dodała, wzruszając ramionami.
Ravenscar, nadal trzymając ją za rękę, otworzył drzwi do
saloniku na półpiętrze i wciągnął ją do środka. Dopiero wtedy
puścił jej dłoń i odezwał się.
- Przyszedłem błagać panią o przebaczenie.
- Zbędny kłopot. - Popatrzyła na niego pogardliwie. - Pańska
opinia o moim charakterze obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny
śnieg.
- Nie mam nic na swe usprawiedliwienie. Oszalałem z zazdro
ści, dlatego mówiłem takie okropieństwa. Kocham panią!
- Niewątpliwie powinnam się czuć zaszczycona, ale ponieważ
nie wyobrażam sobie gorszego losu niż małżeństwo z panem,
więc te oświadczyny napawają mnie wstrętem!
- Błagam o przebaczenie! - Zagryzł usta.
- Nie przebaczę panu aż po kres moich dni! Jeżeli już pan
skończył, to proszę wyjść!
- Powiedziałem, że cię kocham! - Postąpił krok ku niej.
- Jeśli ośmieli się pan to jeszcze raz powtórzyć, to zacznę
krzyczeć! - oświadczyła panna Grantham. - Nie wiem, czy prosi
mnie pan o rękę, czy chce, bym została pańską metresą, ale bez...
- Proszę cię o rękę! - przerwał Maks.
- Wielce zobowiązana. - Debora złożyła lekki ukłon. - Ale
nawet wizja tak wielkiej fortuny jak pańska nie może mnie
skusić. Spotkałam w życiu wielu nieprzyjemnych mężczyzn, ale,
proszę mi wierzyć, żadnego nie nienawidziłam tak mocno jak
pana! Mam nadzieję, że wyraziłam się jasno?
- Tak - odparł głęboko upokorzony. - Wyjątkowo jasno.
Zatem uwolnię panią od jakże niemiłego towarzystwa. Ale
248
HAZARDZISTKA
z całego serca proszę, by pani pamiętała, że jestem i na zawsze
pozostanę pani najpokomiejszym sługą gotowym na każde
wezwanie!
Nic na to nie odpowiedziała, więc złożył jej głęboki ukłon
i wyszedł z pokoju. Słyszała, jak schodzi po schodach, w korytarzu
zabrzmiał jego głos, gdy zwracał się do kogoś, potem trzasnęły
za nim frontowe drzwi. Debora zaś siedziała na bardzo niewygod
nym krześle i przez pół godziny, z zegarkiem w ręku, oddawała
się atakowi rozpaczliwego płaczu. Znacznie po nim osłabłą
trapiła ją tylko jedna myśl: lepiej by było, gdyby się w ogóle nie
urodziła.
To pełne melancholii przekonanie rosło w niej z upływem
czasu. Ciotka przerażona jej apatią, zaczęła się obawiać, iż
bratanica długo nie pożyje. Gdy przypadkowo wspomniała
nazwisko Ravenscara, Debora obrzuciła go soczystymi obelgami,
krytykując jego maniery i moralność. Lady Bellingham z ulgą
stwierdziła więc, że z dziewczyną nie jest tak źle i ośmieliła się
przekazać jej posłanie od Kenneta. Panna Grantham wysłuchała
wieści z zadowoleniem i z nadzwyczajnym naciskiem wyraziła
nadzieję, iż Lucius ze szczętem zrujnuje Ravenscara. To przypo
mniało jej o hipotece. Niemal siłą wyciągnęła umowę od
nieszczęsnej lady Bellingham i razem z wekslami odesłała przez
posłańca na Grosvenor Square. Lady Bellingham zagroziła, że
umrze z powodu palpitacji, migreny i ciężkich spazmów, ale nie
położyła się do łóżka tylko dlatego, że przesyłka wróciła niemal
natychmiast, a były w niej, tym razem podarte na strzępy, umowa
hipoteczna i pół tuzina weksli. Widząc to panna Grantham zalała
się łzami, a omówiwszy zbawienne skutki łamania kołem,
ściskania w imadle oraz gotowania w oleju, zamknęła się
w sypialni.
Wyszła z niej dopiero rano. Wkrótce po śniadaniu zjawiła się
w buduarze ciotki blada, ale spokojna.
- Droga cioteczko, bardzo przepraszam, że byłam taka nie
znośna - odezwała się ze skruchą, całując ją w policzek.
249
GEORGETTE HEYER
-
Zachowałam się bardzo niemądrze, bo pan Ravenscar nie jest
wart, by sobie nim zawracać głowę. Zapomnijmy o nim i żyjmy
dalej w spokoju.
Lady Bellingham powstrzymała się od uwagi, jak mało
spokoju można znaleźć w więzieniu za długi i zamiast tego
powiedziała o liście, który późnym wieczorem przyniesiono od
Kenneta.
Panna Grantham wzięła go bez zainteresowania i przełamała
pieczęć. Otworzyła kartkę i z przerażeniem w oczach czytała, co
następuje:
„Nie martw się, Deb, bo gdy ten list trafi do twych rąk,
Ravenscara spotka upragniona przez ciebie kara. Twój pokorny
sługa zdobył serce jego uroczej siostrzyczki i jeżeli nie wydobę
dziemy z niego przynajmniej dwudziestu tysięcy funtów za
ocalenie panny z mych diabelskich szponów, to nie nazywam się
Lucius Kennet. Przekonałem gołąbeczkę, byśmy razem uciekli do
Gretna Green, ale oczywiście nie zabiorę jej tam, chyba żebym
musiał. Spotkałem bowiem tylko jedną kobietę, którą pragnąłbym
poślubić i to jesteś ty, moja droga.
I nie pozwól, by nad zemstą górę wzięło twoje czułe serce! Nie
zamierzam skrzywdzić tej dzierlatki, a jedynie trzymać ją aż do
uzyskania okupu. Daję ci na to słowo honoru. Moim zdaniem
Ravenscar słono zapłaci, by dostać ją całą i zdrową i żebym nie
puścił pary z gęby".
Panna Grantham zbladła jak ściana, czytając ten list.
- Kiedy przyszedł? - zapytała zduszonym głosem, podnosząc
wzrok znad kartki. - Dlaczego natychmiast mi go nie przy
niesiono?
- No cóż, moja złota, zamknęłaś się na klucz w sypialni,
a poza tym nie sądziłam, że to ważne - odparła zaniepokojona
ciotka. - Chyba przynieśli go koło północy. Co tam jest
napisane?
- Nie mogę ci powiedzieć. Lucius zrobił coś okropnego...
Ciociu muszę natychmiast wyjść i nie wiem, kiedy wrócę!
250
HAZARDZISTKA
Powiedz, żeby Silas wysłał do stajni po ekwipaż... Nie, lepiej
wezmę dorożkę... Nie mam chwili do stracenia!
- Ale gdzie jedziesz, Deb! - zapiszczała ciotka.
- Do pana Ravenscara - odparła. - Nie mogę ci teraz
wszystkiego wyjaśnić, ale to niezwykle ważne, bym natychmiast
z nim mówiła. Nie próbuj mnie powstrzymać.
Lady Bellingham otworzyła usta, by je zamknąć po chwili,
i osunęła się na krzesło jak człowiek, któremu już nikt nie może
pomóc.
W dwadzieścia minut później panna Grantham wysiadła
z dorożki przed rezydencją Ravenscara. Otworzył jej lokaj, a ona
z trudem opanowała się na tyle, by prosić, żeby bez zwłoki
przywołano pana domu. Sługa zmierzył ją zdumionym spoj
rzeniem i spytał z wahaniem, czy może chce rozmawiać z panią
Ravenscar.
- Nie! - zaprzeczyła Debora. - Mam sprawę do pana Ravens-
cara, bardzo pilną. Proszę mu powiedzieć, że panna Grantham
prosi o kilka minut rozmowy.
Lokaj dalej patrzył na nią podejrzliwie, ale wpuścił do środka
i zaprowadził do biblioteki, oświadczając, że sprawdzi, czy pan
jest w domu. Po czym wyszedł, a Debora miotała się po pokoju
niczym zwierzę w klatce, zupełnie jak Maks poprzedniego
wieczora, i nerwowo zaciskała dłonie w rękawiczkach.
Po krótkiej chwili drzwi się otworzyły.
- Panna Grantham! - powiedział Ravenscar, nie kryjąc zdu
mienia. - Na Boga, co się stało! - zawołał, gdy się odwróciła
i zobaczył jej twarz.
- Czy widział pan się dziś rano z siostrą? - spytała bez
wstępów.
- Nie, jeszcze nie wstała. Prawie do rana tańczyła na jakimś
balu czy raucie, pewnie więc zaspała.
- Panie Ravenscar, właśnie przed chwilą otrzymałam ten list
- przerwała mu, podając kartkę od Kenneta. - Przyniesiono go
wczoraj wieczorem, ale przeczytałam go dopiero rano! Natych-
251
GEORGETTE HEYER
miast tu przyszłam. Proszę mi wierzyć, że gdybym wiedziała
wcześniej, pośpieszyłabym w środku nocy! Niech pan czyta!
Musi pan poznać całą prawdę, bo nie ma chwili do stracenia!
- Przeczytam, ale może pani usiądzie? - Wziął Ust z jej rąk
- Podać kieliszek wina? Strasznie pani blada!
- Nie, nic nie chcę. Proszę, niech pan czyta! - Usiadła ciężko
na sofie.
Popatrzył na nią zaniepokojony, ale ponieważ gestem na
kazywała, by rozłożył trzymaną kartkę papieru, więc jej posłuchał
i przeczytał szokujące wieści od Kenneta.
Dotarłszy do końca, podniósł wzrok i utkwił go w twarzy
Debory.
- Dlaczego mi to pani przyniosła? - spytał dziwnym głosem.
- Na Boga! Jeszcze pan nie rozumie? - zawołała. - Pańska
siostra uciekła z nim wierząc, że się z nią ożeni! To spisek, by
wydobyć od pana pieniądze! Przyszłam natychmiast, bo to moja
wina! Poznała go w domu mojej ciotki, ale nawet mi się nie
śniło... Nie zamierzam siebie usprawiedliwiać! Powiedziałam, że
nie obchodzi mnie, co Lucius panu zrobi! Że mam nadzieję, iż
pana zrujnuje! Ale przysięgam, nigdy nie miałam na myśli tak
strasznego czynu... - przerwała, próbując zapanować nad głosem,
który drżał żałośnie. -On jej nie skrzywdzi - zdołała wykrztusić.
- Nie jest aż tak zły. Sam pan widzi, co napisał: że nie chce jej
zrobić krzywdy, a tylko dostać okup. Niech mi pan zaufa! Zrobię
wszystko, co w mej mocy, by panu pomóc! Silas zna miejsca,
gdzie Lucius mógł się ukryć. Niech pan nic nie robi. Proszę mi
to zostawić. Pańskie spotkanie z Luciusem zakończyłoby się
fatalnie! Cała rzecz by się wydała, a najważniejsze jest, by nikt
się o tym nie dowiedział! Kiedy Silas ich znajdzie, ja zajmę się
resztą. Daję panu słowo, że Lucius nie ośmieli się pisnąć nawet
słówka. Jeśliby to zrobił, przysięgnę, że kłamie, a panna Ravenscar
przez cały czas była ze mną. Ale on nic nie powie! Wiem o nim
parę rzeczy, które by go zniszczyły i nie będę utrzymywała ich
w tajemnicy, gdyby ośmielił się żądać od pana pieniędzy! Och,
252
HAZARDZISTKA
błagam, niech mi pan zaufa! Wiem, że to wszystko moja wina, bo
nie zgodziłam się zrezygnować z Adriana tylko po to, by się na
panu zemścić. I teraz musi mi pan pozwolić, bym panu pomogła!
Ravenscar, który słuchał tego z zadziwiającym spokojem,
odłożył list Kenneta i usiadł obok panny Grantham, ujmując jej
obie dłonie w mocnym uścisku.
- Deb, moje kochanie, o nic się nie martw! Ależ ty drżysz,
moje biedactwo! Arabella nie jest aż taką gąską, by się nabrać na
słodkie słówka mężczyzny pokroju Kenneta.
- Och, nic nie rozumiesz! - zawołała niecierpliwie. - On umie
oczarować panienki w jej wieku! On...
- Moja najdroższa, czy mnie wreszcie wysłuchasz? Arabella
jest na górze i najpewniej smacznie śpi, a jeśli mi nie wierzysz,
zaraz cię tam zaprowadzę, żebyś zobaczyła ją na własne oczy.
Patrzyła na niego oszołomiona.
- Jesteś pewny? - wykrztusiła.
- Absolutnie. Powiedziała mi o wszystkim zeszłej nocy.
- Powiedziała ci?! - zawołała zaskoczona.
- Widzisz, zawsze mi się zwierza, a czasem nawet prosi o radę
- wyjaśniał Maks. - Niedawno powiedziałem jej, by strzegła się
mężczyzn, którzy by namawiali ją do ucieczki, bo to z całą
pewnością łowcy posagów. Zapewne zauważyłaś, że moja siostra
kłamie bez oporów. Zapewne z wielką radością zwiodła Kenneta,
który jej uwierzył, iż chce z nim uciec. O ile wiem, po godzinnym
oczekiwaniu w deszczu w umówionym miejscu, otrzymał list
przyniesiony przez przekupionego chłopca stajennego. Ten bilecik
musiał całkowicie go rozczarować.
- Och, dzięki Bogu! - szepnęła panna Grantham i wy buchnęła
gwałtownym płaczem.
Ravenscar natychmiast wziął ją w ramiona i trzymał tak
mocno, że nie mogła się wyrwać z jego uścisku. Spróbowała
tylko raz i bez większego przekonania, a po wykrztuszeniu
chaotycznego protestu, na który Maks nie zwrócił najmniejszej
uwagi, wtuliła się w jego ramiona i zalała łzami. Ravenscar
253
GEORGETTE HEYER
znosił to po męsku przez czas dłuższy, ale gdy panna Grantham
zaczęła coś niewyraźnie mamrotać w fałdy surduta, zażądał, by
podniosła głowę. Na to Debora bardzo nieromantycznie pociągnęła
nosem i pochlipując zaczęła szukać chusteczki do nosa. Naj
wyraźniej uznawszy, iż sama nie zdoła osuszyć swych policzków,
Maks zrobił to za nią. Potem ją pocałował, a gdy chciała coś
powiedzieć, znów ją pocałował, tym razem bardzo gwałtownie.
- Och, nie! - zaprotestowała nieśmiało.
- Cicho bądź! - powiedział, całując ją po raz trzeci.
Tak zastraszona ustąpiła i dłuższą chwilę nie próbowała się
odzywać. Gdy wreszcie przemówiła, siedziała z głową opartą na
ramieniu Maksa oraz dłonią w jego dłoni.
- Nie możesz się ze mną ożenić! - powiedziała smutno.
- Doskonale o tym wiesz!
- Mój prześliczny głuptasku - odparł z miłością.
Panna Grantham zadowolona z tego określenia protestowała
dalej.
- Nie masz pojęcia, jakie ja mam długi! Chyba oszalałeś, żeby
myśleć o ślubie ze mną!
- O, wypraszam sobie, wiem doskonale, ile pożyczyłaś.
- Tylko pomyśl, co powie twoja rodzina!
- Nic mnie nie obchodzi ich zdanie.
- Nie możesz się ożenić z... córą Koryntu z szułerni!
Ravenscar przytulił ją mocniej.
- Poślubię córę Koryntu z szulerni z taką pompą, jaką tylko
zdołam wymyślić!
- Och, nie! - Z trudem zdobyła się na uśmiech. - Pomyśl
o siostrze!
- Właśnie o niej myślę. Zupełnie nie umiem jej okiełznać
i mam nadzieję, że tobie się to uda. Macocha powiedziała mi, że
moim obowiązkiem jest się ożenić, by w ten sposób zapewnić
Arabelli stosowną przyzwoitkę.
- Mogę cię zrujnować - ostrzegła go, przykładając jego dłoń
do swego policzka.
254
HAZARDZISTKA
- Życzę powodzenia - odparł Maks nieporuszony.
- Chciałabym, żebyś spłacił długi cioci Lizzie.
- Miałem taki zamiar.
- I zabrał ją z tego okropnego domu.
- To też.
- I dobrze traktował mojego biednego brata.
- Spróbuję.
- I oczywiście chcę, żebyś mi pozwolił założyć mój własny
salon faro! - prowokowała go szeptem.
- Jeżeli się ośmielisz zagrać w coś poza loteryjką albo
srebrnym loo, pożałujesz, że się w ogóle urodziłaś - powiedział
całując ją w rękę. - Ty kokoto!
Panna Grantham westchnęła z głębokim zadowoleniem i prze
stała przekonywać go, jak wielkie szaleństwo chce popełnić.