Meg Cabot
POŻEGNANIE KSIĘŻNICZKI
TOM 10
Bestsellery Meg Cabot dla nastolatek
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 1
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 2 Księżniczka w świetle reflektorów
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 3 Zakochana księżniczka
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4 Księżniczka na dworze
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4 I 1/2 Akcja „Księżniczka"
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5 Księżniczka na różowo
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 6 Księżniczka ucz/ się rządzić
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 Księżniczka imprezuje
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 7 I 1/2 Urodziny księżniczki
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 8 Księżniczka w rozpaczy
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 9 Księżniczka Mia
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI Gwiazdkowy prezent
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI Walentynki
DZIEWCZYNA AMERYKI
DZIEWCZYNA AMERYKI 2 Pierwszy krok
IDOL NASTOLATEK JESZCZE MNIE POLUBICIE KŁAMCZUCHA W OPAŁACH
LICEUM AVALON MAGICZNY PECH SZUKAJĄC SIEBIE TOP MODELKA
oraz serie
POŚREDNICZKA
Kraina cienia Dziewiąty klucz Kraksa w górach Najczarniejsza godzina
Nawiedzony Czwarty wymiar
I -800-JEŚLI-WIDZIAŁEŚ-ZADZWOŃ Kiedy piorun uderza Kryptonim „Kasandra"
Bezpieczne miejsce Znak węża
Mojej agentce Laurze Langli, z najserdeczniejszymi podziękowaniami za nieskończoną
cierpliwość, wyrozumiałość i przede wszystkim poczucie humoru!
- To zupełnie jak w tych historiach - chlipnęła. - O tych biednych księżniczkach, co to je
wypędzono w świat.
Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka Przekład Wacława Komornicka
Tylko w magazynie teenSTYLE!
„teenSTYLE" rozmawia z księżniczką Mią Thermopolis o tym, jak to jest być księżniczką, o
zbliżającym się końcu roku szkolnego i balu maturalnym, i o jej ulubionych ciuchach!
Tej wiosny „teenSTYLE" spotkał księżniczkę Mię w Central Parku. Księżniczka i jej
koleżanki i koledzy z maturalnej klasy Liceum imienia Alberta Einsteina sprzątali park! Za
kilka tygodni właśnie w Central Parku odbędzie się uroczystość zakończenia szkoły.
Czy jest zajęcie mniej godne księżniczki niż malowanie parkowych ławek? Z pędzlem
malarskim Mia wyglądała jak wolontariuszka, ale... wolontariuszka, w której żyłach płynie
błękitna krew. Miała na sobie ciemnogranatowe dżinsy biodrówki, zwykły biały T-shirt i
balerinki Emilia Pucciego na płaskich obcasach.
Oto nastolatka z książęcego rodu, która potrafi się doskonale ubrać w stylu polecanym przez
nasz magazyn!
teenSTYLE: Wiele osób nie bardzo rozumie, co się dzieje w Genowii. Nasze czytelniczki
chciałyby się dowiedzieć, czy nadal jesteś księżniczką?
Księżniczka Mia: Oczywiście. Genowia była monarchią absolutną. W zeszłym roku
znalazłam dokument, z którego wynikało, że czterysta lat temu moja prapra-pra...babka,
księżniczka Amelie, ustanowiła w Genowii monarchię konstytucyjną - taką jak w Anglii.
Zeszłej wiosny parlament uznał dokument za prawomocny i za dwa tygodnie czekają nas
wybory premiera.
teenSTYLE: Czy ty nadal będziesz rządzić?
Księżniczka Mia: Ku mojej wielkiej zgryzocie. To znaczy - tak. Po śmierci ojca odziedziczę
tron. Obywatele Genowii będą wybierać premiera, tak samo jak obywatele Anglii, ale nadal
będą mieć panującego monarchę. W przypadku Genowii, ponieważ jest księstwem, panować
będzie książę lub księżna.
teenSTYLE: To świetnie! Zawsze będziesz miała diadem, limuzyny, pałac, piękne suknie
balowe...
Księżniczka Mia: ...i ochroniarzy, paparazzich, zero życia prywatnego, będą mnie nękać
ludzie tacy jak ty, a babka będzie mnie zmuszała do udzielania wywiadów, bo jeśli moje imię
będzie pojawiało się w prasie, do Genowii przyjedzie więcej turystów. Owszem. Oczywiście,
już dość dużo piszą o nas w gazetach, skoro tata kandyduje na urząd premiera, a jego
rywalem jest jego kuzyn, książę René.
teenSTYLE: Który prowadzi w sondażach. Ale przejdźmy do twoich planów. Siódmego maja
kończysz naukę w prestiżowym manhattańskim Liceum imienia Alberta Einsteina. Jakie
dodatki wybierzesz na ceremonię zakończenia nauki, żeby pasowały do biretu i płaszcza?
Księżniczka Mia: Szczerze mówiąc, uważam, że kampania prowadzona przez księcia René
jest śmieszna. Powiedział: „Zaskoczy państwa informacja, jak wiele osób nigdy nie słyszało o
Genowii. Wiele sądzi, że w Genowii toczyła się akcja jakiegoś filmu. Ja sprawię, że świat
dowie się o istnieniu naszego kraju". Ale jego pomysły ograniczają się do zwiększenia
zysków z turystyki. Wciąż powtarza, że Genowia powinna być tak popularnym miejscem
wakacyjnych wyjazdów jak Miami czy Las Vegas! Vegas! Chce, by sieci takie jak
Applebee's, Chili's i McDonald's otworzyły swoje restauracje w Genowii. Sądzi, że to zachęci
pasażerów rejsów wycieczkowych ze Stanów Zjednoczonych do odwiedzenia księstwa.
Wyobrażasz sobie? Niewielka Genowia zostanie zadeptana. Niektóre genowiańskie mosty
mają pięćset lat! Tłumy turystów zniszczą środowisko naturalne. Wody rzek już są skażone
ściekami z wycieczkowych statków...
teenSTYLE: Ee... Rozumiemy, że to dla ciebie bardzo ważne, ale zachęcamy nasze
czytelniczki, żeby interesowały się bieżącymi wydarzeniami - na przykład twoją osiemnastką.
To już pierwszego maja! Czy prawdziwe są pogłoski, jakoby twoja babka Clarisse,
genowiańska księżna wdowa, już od jakiegoś czasu była w Nowym Jorku i planowała totalnie
odjazdową imprezę urodzinową, na pokładzie jachtu?
Księżniczka Mia: Ja wcale nie twierdzę, że w Genowii nie są potrzebne zmiany, ale nie takie,
o jakich myśli książę René. Wierzę, że replika taty - „Obecnie Genowiańczycy oczekują
poprawy jakości codziennego życia" -jest właściwa. To mój ojciec, a nie książę René, ma
doświadczenie, które w tej chwili Genowii jest potrzebne. Od dziesięciu lat rządził krajem.
Wie lepiej niż ktokolwiek inny, co jest ludziom potrzebne, a co nie... I że z całą pewnością
niepotrzebna jest im sieć Applebee's!
teenSTYLE: A zatem... Zamierzasz studiować politologię?
Księżniczka Mia: Co? Och, skąd. Zastanawiałam się nad dziennikarstwem. Z twórczym
pisaniem jako kierunkiem pomocniczym.
teenSTYLE: Więc chcesz zostać dziennikarką?
Księżniczka Mia: Bardzo chciałabym zostać pisarką. Wiem, że trudno się przebić do świata
wydawniczego. Ale słyszałam, że jeśli zacznie się od pisania romansów, ma się większe
szanse na sukces.
teenSTYLE: Skoro już jesteśmy przy romansach, na pewno szykujesz się na coś, czym zaczyna
się interesować każda dziewczyna w Ameryce! Taka skromna impreza, czyli BAL
MATURALNY?
Księżniczka Mia: Och. Hm. Tak. Jasne.
teenSTYLE: Daj spokój, nam możesz się zwierzyć. Przecież na pewno idziesz! Wszystkie
wiemy, że ponad rok temu rozstałaś się ze swoim chłopakiem Michaelem Moscovitzem, kiedy
wyjechał do Japonii. O ile wiemy, jeszcze nie wrócił, prawda?
Księżniczka Mia: Tak, jeszcze jest w Japonii. Poza tym jesteśmy tylko przyjaciółmi.
teenSTYLE: Jasne! Często bywasz widywana w towarzystwie kolegi z maturalnej klasy w
LiAE, Johna Paula Reynoldsa-Abernathy'ego Czwartego. To on maluje ławkę obok, prawda?
Księżniczka Mia: Hm... owszem.
teenSTYLE: A zatem... Nie trzymaj nas w niepewności! Czy to J.P jest tym szczęściarzem,
który będzie ci towarzyszył na balu maturalnym w Liceum imienia Alberta Einsteina? I w co
się ubierzesz? Wiesz, że w tym sezonie wszystko powinno błyszczeć... Czy możemy liczyć na
to, że pojawisz się w złotej lamie?
Księżniczka Mia: O nie! Bardzo cię przepraszam! Mój ochroniarz nie chciał wylać na ciebie
tej farby! Co za niezdara z niego... Proszę, prześlij mi rachunek z pralni chemicznej.
Lars: Najlepiej pod adresem biura prasowego Genowii przy Piątej Alei.
Jej Książęca Wysokość księżna wdowa Clarisse Marie Grimaldi Renakło ma zaszczyt
zaprosić na przyjęcie z okazji osiemnastych urodzin Jej Książęcej Wysokości księżniczki
Amelii Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo w poniedziałek — pierwszego maja o
godzinie dziewiętnastej na przystani South Street, Nabrzeże Jedenaste książęcy genowiański
jacht „Clarisse Trzecia"
Uniwersytet Yale
Szanowna Księżniczko Amelio,
gratulujemy przyjęcia na Uniwersytet Yale! Przekazywanie dobrych wiadomości
kandydatowi na studia stanowi zdecydowanie najprzyjemniejszy aspekt mojej pracy i z
wielką radością piszę ten list. Masz wszelkie powody być dumna z zaproszenia Cię do
złożenia papierów w naszej uczelni. Jestem przekonana, że dzięki Twojej obecności Yale
stanie się miejscem jeszcze bardziej pełnym wigoru i życia...
Uniwersytet Princeton
Droga Księżniczko Amelio,
gratulujemy! Twoje wyniki w nauce, osiągnięcia w pracy społecznej i wybitne zalety osobiste
zostały uznane przez komisję rekrutacyjną za wyjątkowe i pożądane na naszej uczelni. Z
przyjemnością przekazujemy Ci te dobre wiadomości i z jeszcze większą zapraszamy do
grona studentów Uniwersytetu Princeton...
Uniwersytet Columbia Kolegium Licencjackie
Szanowna Księżniczko Amelio,
gratulacje! Mam przyjemność poinformować Cię
w imieniu komisji rekrutacyjnej, że zostałaś wytypowana do przyjęcia na Uniwersytet
Columbia w Nowym Jorku. Jesteśmy przekonani, że wartości, jakie wniesiesz, okażą się
niepowtarzalne i cenne, oraz że w warunkach zdrowej rywalizacji zdobędziesz nowe
umiejętności...
Uniwersytet Harvarda
Droga Księżniczko Amelio,
z radością informuję, że komisja do spraw rekrutacji i stypendiów postanowiła zaoferować Ci
miejsce w Harvardzie. Zgodnie z naszą tradycją załączamy certyfikat potwierdzający
możliwość przyjęcia na studia. Pragnę osobiście pogratulować Ci wybitnych osiągnięć...
Uniwersytet Browna
Szanowna Księżniczko Amelio,
gratulujemy! Komisja Rekrutacyjna Uniwersytetu Browna zakończyła ocenę dziewiętnastu
tysięcy zgłoszeń i z największą przyjemnością informujemy, że Twoje znalazło się wśród
zaakceptowanych. Twoje...
Daphne Delacroix
1005 Thompson Street, apartament 4A Nowy Jork, NY 10003
Szanowna Pani,
w załączeniu maszynopis Pani powieści Okup za moje serce. Dziękujemy za umożliwienie
nam zapoznania się z tym utworem. Jednakże w obecnej chwili nie spełnia on naszych
oczekiwań. Życzymy powodzenia w innych wydawnictwach.
Z poważaniem
Ned Christiansen
asystent, Redakcja Literacka
Brampft Books
520 Madison Avenue
Nowy Jork, NY 10023
Szanowna Autorko,
dziękujemy za przesłanie nam swojej książki. Uważnie ją przeczytaliśmy, jednak nie jest to
pozycja, jaką jesteśmy zainteresowani. Życzymy powodzenia.
Z poważaniem Cambridge House Books
Droga Pani,
serdecznie dziękujemy za przysłaną nam do oceny książkę Okup za moje serce. Redakcja
AuthorPress uznała ją za szalenie interesującą. Jednakże wydawnictwa otrzymują ponad
dwadzieścia tysięcy manuskryptów rocznie, więc żeby się wyróżnić, książka Pani musi być
IDEALNA. Za symboliczną opłatę (pięć dolarów za redakcję 1 strony) Okup za moje serce
może trafić na półki księgarń jeszcze przed Gwiazdką...
Maturalna klasa Liceum imienia Alberta Einsteina serdecznie zaprasza na bal maturalny w
sobotę, szóstego maja o godzinie dziewiętnastej w sali balowej hotelu Waldorf-Astoria
CZWARTEK, 27 KWIETNIA
ROZWÓJ ZAINTERESOWAŃ
Mia, dzisiaj po szkole idziemy kupić sukienki na bal, i coś na twoją imprezę urodzinową.
Najpierw Bendel's i Barneys, a potem, jeśli tam nic nie znajdziemy, zajrzymy jeszcze do
centrum, do Jeffrey i Stelli McCartney. Wchodzisz? - Lana
Wysłane z BlackBerry
L, nie mogę, przepraszam. Ale bawcie się dobrze! -M
Jak to nie możesz? A co innego masz do roboty? Tylko mi nie wmawiaj, że lekcję etykiety, bo
wiem, że twoja babka je zawiesiła na czas przygotowań do twojej imphhhhhrezy, i nie
wmawiaj mi też, że terapię, bo wiem, że chodzisz do terapeuty tylko w piątki. No więc o co
biega? Nie bądź wredna, potrzebna nam twoja limuzyna. Za całą kasę na taksówki na ten
miesiąc kupiłam sandały na platformie Dolce & Gabbana.
Super. Zwierzenie się przyjaciółkom, że chodzę na terapię do doktora Bzika miało działanie
oczyszczające i tak dalej, tak jak twierdził.
Zwłaszcza kiedy się okazało, że większość z nich też lata do psychoterapeutów.
Ale niektóre, na przykład Lana, czasami traktują ten temat o wiele za swobodnie.
Po szkole spotykam się z J.P. Wiecie, że w przyszłym tygodniu wystawia swoją sztukę przed
komisją dyplomową. Obiecałam, że znajdę dla niego trochę czasu. J.P martwi się grą
niektórych aktorów. Uważa, że młodsza siostra Amber Cheeseman, Stacey, nie daje z siebie
wszystkiego. A jest przecież gwiazdą przedstawienia, rozumiesz.
Rany, bliźnięta syjamskie jesteście czy jak? Wiesz, możecie czasem rozstać się na dziesięć
minut. No weź, jedź z nami na zakupy. Potem do Pinkberry! Ja stawiam!
Lanie się wydaje, że Pinkberry jest lekarstwem na wszystko. A jak nie Pinkberry, to magazyn
„Allure". Kiedy Benazir Bhutto zginęła w zamachu, a ja nie mogłam przestać płakać, Lana
dała mi „Allure", kazała wejść z pismem do wanny i przeczytać je od deski do deski. Lana
całkiem serio stwierdziła: „Nawet nie wiesz, kiedy się lepiej poczujesz!"
I moim zdaniem naprawdę wierzy w to, co powiedziała.
Najdziwniejsze jest to, że kiedy zrobiłam, co mi kazała, faktycznie poczułam się jakby trochę
lepiej.
I sporo dowiedziałam się o zastrzykach z botoksu i niebezpieczeństwie ich stosowania.
No ale mimo wszystko.
Lana, tu chodzi o sprawy artystyczne. J.P. jest autorem sztuki i reżyserem przedstawienia.
Muszę mu służyć radą. Jestem jego dziewczyną. Po prostu jedźcie beze mnie.
Boże, co się z tobą dzieje? To BAL MATURALNY. Dobra, jak sobie chcesz. Wybaczę ci, ale
tylko dlatego, że wiem, że świrujesz przez tę kampanię wyborczą twojego taty. Aha, i dlatego,
że nie wiesz, gdzie pójdziesz na studia. Boże, w głowie mi się nie mieści, że nigdzie się nie
dostałaś. Nawet JA dostałam się do Penn. A tematem mojej pracy dyplomowej był eyeliner.
To chyba dobrze, że tata dał im jakąś dotację.
Ale to prawda! Miałam najgorszy możliwy wynik z testów z matematyki. Kto by mnie
zechciał? Dzięki Bogu, że l'Université de Genovia musi mnie przyjąć, ze względu na to, że
moja rodzina go założyła i jest, na razie, jednym z głównych darczyńców.
Ty to masz fart! Uniwerek przy plaży! Mogę przyjechać na wiosenne ferie? Obiecuję, że
zabiorę ze sobą kilku przystojniaków z Penn... Ups, muszę spadać, Fleener stoi mi nad głową.
Co tym kretynom odpaliło? Nie czają że jeszcze tylko dwa tygodnie spędzimy w tym miejscu?
Jakby nasze stopnie miały jeszcze JAKIEKOLWIEK znaczenie!
Ha! No, wiem! Barany! Chcesz o tym pogadać?
CZWARTEK, 27 KWIETNIA
FRANCUSKI
Cztery lata chodzę do Liceum im. Alberta Einsteina i nadal mam wrażenie, że nic nie robię,
tylko kłamię.
I wcale nie chodzi mi tylko o Lanę czy moich rodziców. Teraz już okłamuję wszystkich.
Naprawdę, można by pomyśleć, że minęło tyle czasu, że powinnam przestać.
Ale przekonałam się na własnej skórze - już prawie dwa lata temu - co się dzieje, kiedy
człowiek mówi prawdę.
I chociaż nadal uważam, że postąpiłam dobrze - znaczy, udało mi się wprowadzić demokrację
w kraju, który nigdy jej nie zaznał, i tak dalej - więcej już takiego błędu nie popełnię.
Uraziłam uczucia tak wielu osób, zwłaszcza tych, na których mi zależy, właśnie dlatego, że
powiedziałam prawdę. Moim zdaniem naprawdę będzie lepiej, na razie... No cóż, kłamać.
Nie chodzi o żadne wielkie łgarstwa. Tylko małe, niewinne kłamstewka, które nikogo nie
ranią. Przecież to nie tak, że kłamię dla osobistej korzyści.
Ale co mam zrobić, powiedzieć prawdę, że się dostałam na wszystkie uczelnie, na które
składałam podania?
Tak, jasne, na pewno wszyscy bardzo dobrze by to przyjęli. Jak by się wtedy poczuli ci,
którzy nie dostali się na uczelnie, jakie wybierali, a zwłaszcza ci, którzy zasługiwali, żeby się
dostać...? To znaczy mniej więcej osiemdziesiąt procent maturzystów LiAE?
Poza tym wiecie, co by powiedzieli.
Jasne, miłe osoby, takie jak Tina, powiedziałyby, że mi się poszczęściło.
Jakby szczęście miało z tym cokolwiek wspólnego! Chyba że mowa o takim „szczęściu",
dzięki któremu mama poznała tatę na imprezie poza kampusem uniwersyteckim, z miejsca
zapałali do siebie nienawiścią której efektem, naturalnie, najpierw był pociąg seksualny, a
potem / 'amour. Jedna pęknięta prezerwatywa i pojawiłam się na świecie ja.
I - pomimo tego, co wmawia mi dyrektor Gupta - nie jestem przekonana, że dostałam się
wszędzie, gdzie chciałam, tylko dlatego że ciężko pracowałam.
Hm... Faktycznie nieźle poradziłam sobie na testach ze słownictwa i literatury. Moje eseje,
które dołączyłam do papierów zgłoszeniowych, też były niezłe (na ten temat kłamać nie
zamierzam, a już na pewno nie we własnym pamiętniku. Naharowałam się jak wół).
Przyznam, że kiedy w rubrykę „działalność społeczna" człowiek wpisze: „Własnoręcznie
wprowadziła ustrój demokratyczny w kraju, który dotąd go nie znał" oraz „Napisała
czterystu-stronicową powieść jako pracę dyplomową", to rzeczywiście robi wrażenie.
Ale wobec siebie mogę być szczera: wszystkie uczelnie, na które złożyłam papiery, przyjęły
mnie tylko dlatego, że jestem księżniczką.
I to nie tak, że tego nie doceniam. Wiem, że każdy z tych uniwersytetów zaoferował mi
wspaniałe możliwości.
Tylko że... Miło byłoby, gdyby chociaż jeden przyjął mnie ze względu na... No cóż, na mnie
samą a nie książęcy tytuł. Gdybym tylko mogła składać podania pod swoim pseudonimem
literackim - Daphne Delacroix - żeby się tego dowiedzieć na pewno...
Nieważne. Mam w tej chwili o wiele poważniejsze zmartwienia.
Okej, nie bardziej poważne niż decyzja, gdzie spędzę najbliższe cztery lata mojego życia,
albo i więcej, jeśli będę się obijać i, jak mama, nie zrobię dyplomu w terminie.
I jeszcze tata. Co, jeśli nie wygra w wyborach? I to wyborach, do których by nie doszło,
gdyby nie moja prawdomówność.
A Grandmare strasznie przejmuje się tym, że René też kandyduje, i plotkami, które pojawiły
się, odkąd poinformowałam publicznie o deklaracji księżniczki Amelie - że nasza rodzina
ukrywała deklarację Amelie, żeby ród Renaldo mógł zostać przy władzy. Tata zdecydował się
skazać Grandmere na wygnanie w Nowym Jorku i prosił, by zajęła się zorganizowaniem tej
mojej głupiej imprezy urodzinowej, byle tylko czymś ją zająć i żeby przestała doprowadzać
go do szału ciągłym pytaniem: „Ale czy to znaczy, że będziemy musieli wyprowadzić się z
pałacu?"
Do niej, podobnie jak do czytelniczek „teenSTYLE", nie dociera, że rodzina książęca ma w
deklaracji Amelie zagwarantowane określone przywileje (nie mówiąc już o tym, że stanowi
jedno z głównych źródeł dochodów z turystyki, zupełnie jak brytyjska rodzina królewska).
Ciągle jej to tłumaczę: „Grandmere, niezależnie, jaki będzie wynik wyborów, tata zawsze
będzie JKW księciem Genowii, ty zawsze będziesz JKW księżną wdową Ge-nowii, a ja
zawsze będę JKW księżniczką Genowii. Nadal będę musiała otwierać nowe oddziały
szpitalne, nadal będę musiała nosić ten idiotyczny diadem i być obecna na państwowych
pogrzebach i dyplomatycznych obiadach... Ja tylko nie będę zajmowała się ustawodawstwem.
To będzie zadanie premiera. Miejmy nadzieję, że premierem będzie tata. Zrozumiałaś? Ale
nie rozumie.
Chociaż tyle mogę zrobić dla taty po tym, co narobiłam. To znaczy zająć się Grandmere.
Kiedy palnęłam, że Genowia tak naprawdę jest państwem demokratycznym, byłam
przekonana, że tata będzie jedynym kandydatem na premiera.
Do głowy mi nie przyszło, że hrabina Trevanni zbierze kasę na kampanię swojego zięcia
przeciwko tacie.
Powinnam była to przewidzieć. René nigdy nie pracował. A teraz, kiedy z Bella mają
dziecko, musi przecież coś robić poza zmienianiem Dziubusiowi pieluch. Tak mi się wydaje.
Ale żeby Applebee's? Podejrzewam, że musieli dać mu łapówkę.
Co się stanie, jeśli Genowię zaleje sieć tanich restauracji i - aż mi się serce ściska, kiedy o
tym myślę, powaga - zamieni się w kolejny Disneyland?
CO MOGĘ ZROBIĆ, ŻEBY DO TEGO NIE DOPUŚCIĆ?
Tata mówi, że mam się do tego nie wtrącać, że narobiłam już dość zamieszania...
Tak. Jakbym nie miała trochę za dużego poczucia winy.
Jestem strasznie tym wszystkim zmęczona.
Nie wspominając już o innych sprawach. To znaczy, nie mają większego znaczenia w
porównaniu z tym, co się teraz dzieje z tatą i Genowią ale... No właśnie, jednak chyba mają.
To znaczy tatę i Genowię czekają zmiany, ale mnie one też czekają.
Jedyna różnica jest taka, że oni nie kłamią - w przeciwieństwie do mnie. Okej, tata kłamie,
kiedy mówi, po co Grandmere jest w Nowym Jorku (że ma zorganizować moje przyjęcie
urodzinowe, chociaż tak naprawdę jest tu dlatego, że on nie może znieść jej pytań o to, czy
będzie musiała wyprowadzić się z pałacu).
To JEDNO kłamstwo. Ja mam na koncie kłamstwa LICZNE. Piramidę kłamstw.
Lista Wielkich Wrednych Łgarstw, Które
Mia Thermopolis Opowiada:
Kłamstwo numer 1: Nie dostałam się na żadną uczelnię (Nikt poza mną nie zna prawdy. I
poza dyrektor Guptą. I moimi rodzicami, oczywiście).
Kłamstwo numer 2: Temat mojej pracy dyplomowej. Nie były nim genowiańskie prasy do
tłoczenia oliwy w latach 1254-1650, jak wszystkim wmawiałam (poza panią Martinez,
oczywiście, bo ona opiekowała się moją pracą, więc powieść przeczytała... A przynajmniej
pierwszych osiemdziesiąt stron, bo zauważyłam, że potem przestała poprawiać interpunkcję.
Oczywiście, doktor Bzik też zna prawdę, ale on się nie liczy).
Nikt inny nawet nie proponował, że przeczyta moją pracę, bo kto by chciał czytać czterysta
stron o prasach do tłoczenia oliwy? Jedna osoba chciała. Ale nie będę teraz o tym myśleć.
Kłamstwo numer 3: To, które właśnie sprzedałam Lanie, że nie pojadę z nią po sukienkę na
bal maturalny, bo muszę spotkać się z Johnem Paulem Reynoldsem-Aberna-thym Czwartym,
podczas gdy prawda jest taka, że...
To nie jest jedyny powód, dla którego nie jadę z nią po sukienkę na bal maturalny. Nie chcę,
bo wiem, co będzie mówiła. A nie mam teraz siły radzić sobie z Laną.
Tylko doktor Bzik wie, ile kłamię. Mówi, że gotów jest przeorganizować swój grafik, by
przyjąć mnie w dniu, kiedy wszystkie kłamstwa się na mnie zemszczą a ostrzega mnie, że nie
uda mi się tego uniknąć.
Mówi też, że lepiej, żeby to się stało szybko, bo w przyszłym tygodniu spotykamy się ostatni
raz.
Wspomniał, że byłoby o wiele lepiej, gdybym po prostu przyznała się do wszystkiego -
gdybym powiedziała prawdę, że dostałam się na każdą uczelnię, na którą składałam papiery
(nie wiem czemu, ale on uważa, że wcale niekoniecznie dlatego, że jestem księżniczką),
gdybym przyznała się wszystkim, o czym naprawdę jest moja praca dyplomowa, włącznie z
tą jedyną osobą, która chce ją przeczytać... A nawet gdybym wyjaśniła, jak się mają sprawy z
balem maturalnym.
Jeśli chcecie znać moje zdanie, to zacząć mówić prawdę powinnam właśnie w gabinecie
doktora Bzika - powiedzieć mu, że moim zdaniem to JEMU bardzo potrzebna jest
psychoterapia. Okej, pomógł mi w najmroczniejszym okresie mojego życia (chociaż zmusił
mnie, żebym sama odwaliła całą robotę przy wydostawaniu się z tej czarnej dziury).
Ale chyba go pogięło, jeśli sobie wyobraża, że jakby nigdy nic pozwolę, żebym, rozmawiając
z ludźmi, wyskakiwała z całą nagą prawdą.
Przecież chodzi o to, że TAK WIELU osobom zrobiłabym TAKĄ OKROPNĄ przykrość,
gdybym ni stąd, ni zowąd zaczęła mówić prawdę. Doktor Bzik był świadkiem, jakie piekło
rozpętało się, kiedy wyjawiłam prawdę o księżniczce Amelie. Tata i Grandmere
przesiadywali potem w jego gabinecie godzinami. Nie chcę, żeby to się powtórzyło.
Nie, żeby moi przyjaciele mieli potem skończyć w gabinecie mojego terapeuty. Ale Kenny
Showalter? Och, przepraszam, Kenneth, bo chce teraz, żeby tak do niego mówić. Jemu
strasznie zależało na Columbii, a dostał się na drugą uczelnię z jego listy, na MIT. MIT to
fantastyczna szkoła, ale spróbujcie powiedzieć to Kenny'emu, o przepraszam, Kennethowi.
Chyba najbardziej martwi go to, że zostanie rozdzielony z miłością swojego życia, Lilly, bo
ona pójdzie na Columbię w Nowym Jorku, tak jak jej brat, a MIT jest w Massachusetts.
No i jeszcze Tina, która też nie dostała się na uczelnię, na której jej najbardziej zależało -
Harvard - dostała się na Uniwersytet Nowojorski. Więc z jednej strony jest szczęśliwa, bo
Boris też nie dostał się na Berklee - numer jeden na jego liście - która jest w Bostonie.
Zamiast tego będzie chodził do Juilliard w Nowym Jorku. Więc to znaczy, że Tina i Boris
przynajmniej będą studiować w tym samym mieście. Nawet jeśli nie na tych uczelniach, na
które najbardziej chcieli się dostać.
Trisha idzie do Duke. Perin do Dartmouth. Ling Su do Parsons. Shameeka do Princeton.
Nikt z moich znajomych nie dostał się tam, gdzie najbardziej chciał (Lilly chciała iść na
Harvard). A ci, którzy chcieli studiować razem, podostawali się na różne uczelnie!
Na przykład J.P i ja. Nam się udało. Ale on o tym nie wie, bo mu powiedziałam, że nigdzie
się nie dostałam.
Nic na to nie mogłam poradzić! Kiedy wszyscy inni sprawdzali w Internecie, i kiedy zaczęły
przychodzić koperty z odpowiedziami, a nikt nie dostawał się na swoją wymarzoną uczelnię,
za to wszyscy się przekonywali, że będą ich dzielić dwa albo nawet i trzy stany, i wszyscy
rozpaczali i wściekali się, ja po prostu... No nie wiem, co mi odbiło. Tak okropnie się czułam,
wiedząc, że przyjęli mnie wszędzie, że po prostu wypaliłam: „A ja się nigdzie nie dostałam!"
Tak było zwyczajnie łatwiej, niż powiedzieć prawdę i urazić czyjeś uczucia. Chociaż, słysząc
moje kłamstwo, J.P. zbladł i z trudem przełknął ślinę, a potem objął mnie ramieniem i
powiedział: „Nic nie szkodzi, Mia. Poradzimy sobie z tym. Jakoś".
Zgoda, jestem okropna.
Ale przecież to nie tak, że moje kłamstwo brzmiało niewiarygodnie. Z moimi wynikami
testów z matematyki? Nigdzie nie powinnam się dostać.
I szczerze mówiąc... Jak ja mam TERAZ powiedzieć ludziom prawdę? Nie mogę. Zwyczajnie
nie mogę.
Doktor Bzik mówi, że taki sposób radzenia sobie z problemami to tchórzostwo. Mówi, że
jestem dzielną kobietą taką jak Eleanor Roosevelt i księżniczka Amelie, i że z łatwością
poradziłabym sobie z problemami (takimi jak to, że wszystkich okłamałam).
Ale do końca szkoły zostało raptem dziesięć dni! Każdy zdoła coś przez dziesięć dni udawać.
Grandmere udaje, że ma brwi, odkąd ją znam...
Mia! Piszesz pamiętnik! Od wieków tego nie robiłaś!
Och, cześć, Tina. Mówiłam ci - byłam zajęta pracą dyplomową.
Ja myślę. Pisałaś ją prawie dwa lata. Nie miałam pojęcia, że historia genowiańskich
pras do tłoczenia oliwy może być aż tak fascynująca.
Jest, wierz mi! Jako główny produkt eksportowy Genowii, oliwa z oliwek i proces jej
tłoczenia to bardzo ciekawy temat.
Sama nie mogę w to uwierzyć. Tylko mnie posłuchajcie! Jak ja mogę wygadywać takie
rzeczy??? Jako główny produkt genowiańskiego eksportu, oliwa z oliwek i proces jej
tłoczenia to niesamowicie ciekawy temat?
Gdyby tylko Tina wiedziała, o czym naprawdę jest moja praca! PADŁABY, gdyby się
dowiedziała, że napisałam czterystu-stronicowy romans historyczny... Tina uwielbia romanse!
Ale nie mogę jej powiedzieć. Najwyraźniej powieść jest kiepska, skoro nikt nie chce jej
wydać.
Gdyby tylko poprosiła, bym dała jej przeczytać... Ale kto by chciał czytać o oliwie z oliwek i
procesie jej tłoczenia?
Okej, jedna osoba.
Ale on tylko chciał być miły. Poważnie. To jedyny powód. I przecież nie mogę wysłać mu
kopii. Bo wtedy przekona się, jaki naprawdę jest temat mojej pracy dyplomowej. A wtedy
bym umarła.
Mia? Nic ci nie jest?
Nie, skąd! Dlaczego pytasz?
Sama nie wiem. Dziwnie się zachowujesz... Tym dziwniej, im koniec roku jest bliżej. I
uważam, że jako twoja najlepsza przyjaciółka powinnam zapytać. Wiem, że nie
dostałaś się na żadną uczelnię, na którą składałaś papiery, ale twój tata na pewno
może pociągnąć za parę sznurków, nie? No, w końcu nadal jest księciem, nie mówiąc o
tym, że niedługo także i premierem! No cóż, miejmy taką nadzieję. Na pewno pokona
tego kretyna, księcia René. Jestem pewna, że tata mógłby ci pomóc się dostać na
Uniwersytet Nowojorski... A wtedy mogłybyśmy mieszkać razem w akademiku!
Zobaczymy... Próbuję się tym nie przejmować.
Ty? Nie przejmować się? Dziwię się, że od pół roku nie siedzisz z nosem wiecznie w
tym swoim pamiętniku. W każdym razie o co chodzi z Laną? Mówi, że nie chcesz
jechać z nami dziś po południu na zakupy. Mówi, że idziesz na próbę sztuki J.P.
Wieści szybko się rozchodzą. Chyba nie powinnam się dziwić. Przecież to nie tak, że
ktokolwiek z nas, maturzystów, ma zamiar przez ostatnie dwa tygodnie coś w szkole robić.
Muszę wspierać własnego faceta!
Jasne. Ale czy J.P. nie zabronił ci pokazywać się na próbach, bo chce, byś zobaczyła
sztukę na premierze? A więc... O co TAK NAPRĄWDĘ chodzi, Mia?
Super. Doktor Bzik miał rację. Te kłamstwa się mszczą. A przynajmniej zaczynają.
Okej. Jeśli mam zacząć mówić prawdę, to równie dobrze mogę zacząć od Tiny... Słodkiej,
nieoceniającej, zawsze gotowej przyjść z pomocą Tiny, mojej najlepszej przyjaciółki, osoby,
której całkowicie ufam.
Prawda?
Nie jestem pewna, czy wybiorę się na bal maturalny.
CO? Dlaczego? Mia, czy ty ignorujesz imprezy z tańcami z powodu przekonań
feministycznych? Lilly cię namówiła? Myślałam, że nie odzywacie się do siebie.
Odzywamy się! Wiesz, że się odzywamy. Jesteśmy wobec siebie... uprzejme. Musimy
być, skoro ona w tym roku jest redaktorką naczelną „Atomu". I już prawie od dwóch
lat nie uaktualniała strony nienawidzemiithermpolis.com. Wiesz, moim zdaniem jest
jej trochę głupio z powodu tej strony. Chyba.
Być może. To znaczy, zgoda, ona nigdy jej nie uaktualniała po tamtym dniu, kiedy tak
podle cię potraktowała w stołówce. Być może, za cokolwiek Lilly tak się na ciebie
wściekła, tego dnia udało jej się to z siebie wyrzucić.
Właśnie. Albo to, albo jest totalnie zajęta „Atomem". I Kennym, oczywiście. To
znaczy Kennethem.
Ja wiem! To fantastyczne, że Lilly wytrzymała z jednym facetem tak długo. Ale
naprawdę wolałabym, żeby nie całowali się przy mnie na biologii. Nie mam ochoty aż
tak dokładnie oglądać ich języków. Zwłaszcza odkąd Lilly ma w swoim kolczyk. Ale to
nie wyjaśnia, dlaczego nie chcesz iść na bal maturalny!
Hm... Prawdę mówiąc, J.P nie zaprosił mnie na bal. Co mi nie przeszkadza, bo ja nie
mam ochoty iść.
I to wszystko? Och, Mia! Oczywiście, że J.P. cię zaprosi! Jestem pewna, że był po
prostu tak bardzo zajęty sztuką - i wymyślaniem FANTASTYCZNEGO prezentu na
twoje urodziny -że o balu maturalnym jeszcze nie myśli. Chcesz, żeby Boris mu
wspomniał o balu?
Uch! Uch, uch, uch, uch.
Poza tym, dlaczego na mnie padło?!
Och, jasne, Tina, bardzo chcę. Tak, chcę, żebyś powiedziała swojemu chłopakowi,
żeby przypomniał mojemu chłopakowi, że ma mnie zaprosić na bal maturalny. Bo to
takie szalenie romantyczne rozwiązanie i przecież zawsze sobie wyobrażałam, że w
taki sposób na bal maturalny zostanę zaproszona - za pośrednictwem czyjegoś
chłopaka.
Rozumiem, o co ci chodzi. O kurczę, ale się porobiło. I to miała być dla nas ta
niepowtarzalna noc - no WIESZ, o czym mówię.
Zaraz...
Czy to możliwe, że Tinie chodzi o... Tak. Na pewno.
Jej chodzi o to, o czym rozmawiałyśmy, kiedy byłyśmy w drugiej klasie.
No wiecie, że w noc balu maturalnego obie stracimy dziewictwo.
Czy Tina nie zdaje sobie sprawy, że wiele wody w rzece upłynęło, odkąd w drugiej klasie
wyobrażałyśmy sobie, jak będzie wyglądał nasz idealny bal maturalny? I że dwa razy się do
tej samej rzeki wejść nie da?
Przecież ona nie może uważać, że ja traktuję tę sprawę tak samo, jak traktowałam ją wtedy.
Nie jestem już tą samą osobą którą wtedy byłam.
A przede wszystkim, nie jestem już Z TĄ SAMĄ OSOBĄ, z którą wtedy byłam. Teraz jestem
z J.P.
A J.P. i ja...
Już za późno, żeby J.P. zrobił rezerwację pokoju w Waldorfie na po balu. Słyszałam,
że nie mają już wolnych pokojów.
O Boże! Ona mówi poważnie!
Teraz to już oficjalna wiadomość: zaraz zwariuję.
Ale może uda mu się załatwić pokój gdzie indziej. Słyszałam, że w West naprawdę
ładnie. Tylko w głowie mi się nie mieści, że on cię jeszcze nie zaprosił! Co mu odbiło?
Przecież to do niego niepodobne, sama wiesz. Czy między wami wszystko w porządku?
Pokłóciliście się czy co?
Naprawdę w głowie mi się nie mieści, że to się dzieje. To już przekracza wszelkie granice.
Mam jej powiedzieć? Nie mogę jej powiedzieć. Prawda? Nie mogę.
Nie, nie pokłóciliśmy się. Tylko że tyle się ostatnio działo, wszystkie te zaliczenia i
nasze prace dyplomowe, i koniec szkoły, i te wybory, i moje urodziny, i tak dalej.
Moim zdaniem on naprawdę zwyczajnie zapomniał. A poza tym nie czytałaś mojego
ostatniego meila, Tina? JA NIE CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY.
Nie wygłupiaj się, oczywiście, że chcesz. Kto nie ma ochoty pójść na własny bal
maturalny? I dlaczego ty nie miałabyś zaprosić jego? To nie jest XIX wiek. Wiesz,
dziewczyna może zaprosić faceta na bal. Wiem, że to nie to samo, ale przecież
chodzicie ze sobą, no nie wiem, chyba od zawsze! Jesteście ze sobą bliżej niż zwykli
przyjaciele, nawet jeśli jeszcze nie... No cóż, rozumiesz... jeszcze nie. No wiesz... Bo wy
jeszcze nie... prawda?
Aaaaaaaa... Ona nadal mówi na to: No wiesz! To takie słodkie. Normalnie cudo.
Ale mimo wszystko. Tina ma tu trochę racji. Dlaczego ja go sama nie zaprosiłam? Kiedy
ogłoszenia o balu maturalnym zaczęły się pojawiać w „Atomie", dlaczego jednego nie
wycięłam i nie przyczepiłam na drzwiczkach szafki J.P. z dopiskiem: „To jak, wybieramy się
czy nie?"
Dlaczego po prostu sama go nie zapytałam, tak zwyczajnie, czy idziemy na bal maturalny,
kiedy wszyscy gadali o tym przy lunchu? To prawda, że J.P. rozprasza ta jego sztuka, i że
Stacey Cheeseman tak imponująco zawala główną rolę (byłoby jej może łatwiej, gdyby ciągle
sztuki nie przepisywał i nie wręczał jej wciąż nowych dialogów do wykucia na pamięć).
Bez trudu mogłabym od niego uzyskać prostą odpowiedź: tak lub nie.
No, oczywiście, skoro chodzi o J.P., odpowiedź brzmiałaby: tak.
Bo J.P., w przeciwieństwie do mojego poprzedniego chłopaka, nie ma nic przeciwko balom
maturalnym.
Ale rzecz w tym, że ja nie muszę konsultować się z doktorem Bzikiem, żeby wiedzieć,
dlaczego nie zapytałam J.P. o ten bal. To żadna tajemnica. Może dla Tiny, ale dla mnie nie.
Tylko że nie chcę w tej chwili tego tematu poruszać.
Wiesz, T, bal maturalny to już nie jest dla mnie żadna wielka atrakcja. To taka trochę
głupota. Naprawdę nie żałowałabym, gdybym go sobie odpuściła. Więc po co tracić
czas na szukanie jakiejś sukienki, której, być może, wcale nie włożę? Wy bawcie się
dobrze na zakupach. Ja mam coś do zrobienia.
Coś. Kiedy wreszcie przestanę mówić na własną powieść: „coś"? Poważnie, jeśli z kimś na
tym świecie mogę być szczera, to z Tiną. Tina nie śmiałaby się, gdybym jej powiedziała, że
napisałam powieść... A już zwłaszcza romans. To Tina pokazała mi świat romansów, to ona
nauczyła mnie je doceniać i zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo są niepowtarzalne i
cudowne. I nie dlatego, że dają wstęp do literackiego świata (chociaż wydaje się ich więcej
niż jakiegokolwiek innego gatunku literackiego, więc statystycznie człowiek ma większe
szanse na wydanie romansu niż, powiedzmy, powieści SF), ale dlatego, że to idealne
opowieści. Bohaterka to zawsze silna osobowość, bohater jest pociągającym mężczyzną,
rozdziela ich konflikt, a potem, po długich godzinach ogryzania paznokci mamy rozwiązanie,
które sprawia nam frajdę... Ostateczne, szczęśliwe zakończenie.
Naprawdę, dlaczego ktoś miałby mieć ochotę pisać coś innego?
Gdyby Tina wiedziała, że napisałam romans, chciałaby go przeczytać, zwłaszcza że romans to
zupełnie co innego niż historia genowiańskich pras do tłoczenia oliwy, o której żaden
człowiek przy zdrowych zmysłach nie chciałby czytać...
Okej, jedna osoba chce.
I naprawdę, ile razy o tym pomyślę, zbiera mi się na płacz, bo jeszcze nikt nigdy nie
powiedział mi nic milszego. Czy nie napisał w meilu, bo właśnie tak Michael mnie o tym
zawiadomił... To znaczy napisał, że chciałby przeczytać moją pracę dyplomową. Piszemy do
siebie mejle rzadko, ze dwa razy w miesiącu, i piszemy te mejle w tonie jak najlżejszym i
bezosobowym, podobnym do tego, jakim napisałam do niego pierwszego mejla po naszym
zerwaniu: „Cześć, co słychać? Tu wszystko w porządku i pada śnieg, czy to nie dziwne? No
nic, muszę spadać, pa".
Byłam zaszokowana, kiedy napisał mi: „Tematem twojej pracy dyplomowej jest historia
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650? Super, Thermopolis. Mogę ją
przeczytać?".
Normalnie zatkało mnie. Bo nikt nie spytał, czy może przeczytać moją pracę. Nikt. Nawet
mama. Myślałam, że wybrałam tak nudny temat, że mam z głowy prośby o przeczytanie
pracy.
Raz na zawsze.
A tu oto Michael Moscovitz na drugim końcu świata, w Japonii (gdzie siedzi już drugi rok,
konstruując zautomatyzowane ramię do przeprowadzania operacji w klatce piersiowej - a ja
jestem tak pewna, że nigdy go nie skończy, że przestałam już nawet o nie pytać, bo wydaje mi
się, że poruszanie tego tematu zrobiło się niegrzeczne, skoro on ledwie raczy na pytania
odpowiadać), spytał, czy może moją pracę przeczytać.
Powiedziałam mu, że ona ma czterysta stron.
Powiedział, że nie szkodzi.
Powiedziałam, że to z pojedynczym odstępem i czcionką dziewiątką.
Powiedział, że jak dostanie tekst, to go sobie powiększy.
Powiedziałam, że jest naprawdę nudna.
A on powiedział, że nie wierzy, że coś, co ja napisałam, może być nudne.
I wtedy przestałam odpisywać na jego mejle.
No, co miałam zrobić? Nie mogłam mu przecież tego wysłać! Tak, wysyłam powieść do
wydawców, których nigdy nie widziałam na oczy. Ale do mojego byłego chłopaka nie mogę!
Do Michaela nie! No bo... przecież tam jest o SEKSIE!
Tylko że... Jak on mógł coś takiego napisać? Że nie wierzy, że mogłabym napisać coś
nudnego. O co mu chodziło? Oczywiście, że mogę napisać coś nudnego! Historię
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650. To dopiero nudy! To naprawdę
straszne nudy!
Okej, przecież moja książka jest nie o tym.
Ale mimo wszystko! Przecież on tego nie wie.
Jak mógł napisać coś takiego? Jak mógł? Przecież ludzie, którzy ze sobą chodzili - ani nawet
ludzie, którzy są zwykłymi przyjaciółmi - nie piszą takich rzeczy.
A teraz podobno jesteśmy tylko przyjaciółmi.
No cóż, nieważne.
Tinie też nie mogę jej pokazać, a to moja NAJLEPSZA PRZYJACIÓŁKA. Chociaż nie
wiem, czego tak właściwie się wstydzę. Mnóstwo ludzi publikuje swoje powieści w
Internecie, błagając, żeby inni je czytali.
Ale ja tego zrobić nie mogę. Nie wiem dlaczego. No, chyba dlatego że...
Dobra, wiem DLACZEGO. Boję się, że Tinie - nie mówiąc już o Michaelu, J.P czy
kimkolwiek innym - moja powieść się nie spodoba.
Tak jak nie spodobała się żadnemu wydawcy, któremu ją przesyłałam. Z wyjątkiem
AuthorPress.
Ale oni chcieli, żebym to JA zapłaciła im za jej wydanie! PRAWDZIWI wydawcy powinni
płacić TOBIE!!
Oczywiście, pani Martinez twierdzi, że jej się podobała.
Ale ja nie jestem nawet pewna, czy przeczytała całą.
Co, jeśli się mylę, i jestem fatalną pisarką? Co, jeśli właśnie zmarnowałam prawie dwa lata
swojego życia? Wiem, że wszyscy myślą że zmarnowałam je, pisząc o historii genowiańskich
pras do tłoczenia oliwy.
Ale jeśli ja je naprawdę zmarnowałam?
O nie. Tina znów pisze do mnie esemesy o balu!
Mia! Bal maturalny to nie jest głupota! Co się z tobą dzieje? Chyba nie dopadła cię
znów depresyjka, prawda?
„Depresyjka". No ładnie.
Dobra. Nie mogę walczyć z Tiną. Nie dam rady.
Nie! Nie mam depresyjki, Tina. Nie mówiłam poważnie. Sama nie wiem, co się ze
mną dzieje. To chyba syndrom maturzystów - to samo zaburzenie, które nie pozwala
nam uważać na lekcjach. Ja tylko chciałam powiedzieć, nieważne. Sama
porozmawiam z J.P. o balu
Mówisz serio???? Naprawdę z nim pogadasz????? Czy tylko tak mówisz????
Serio. Zapytam go. Przepraszam cię. Po prostu mam mnóstwo spraw na głowie.
Pojedziesz z nami po szkole na zakupy?
O rany. Tak strasznie nie chce mi się jechać z nimi na zakupy dziś po szkole. Wszystko, tylko
nie to. Już bym wolała lekcję etykiety.
Wow. W głowie mi się nie mieści, że coś takiego napisałam.
Tak. Jasne. Bardzo chętnie.
SUPER! Będziemy się świetnie bawić! Nie martw się, sprawimy, że ZUPEŁNIE
zapomnisz o tym, że twój tata - auu!
Je ne fera Je ne fera Je ne fera Je ne fera Je ne fera Je ne fera,
pas le texte dans la classe, pas le texte dans la classe, pas le texte dans la classe, pas le texte
dans la classe, pas le texte dans la classe, pas le texte dans la classe.
Fajnie. Madame Wheeton weszła w tym miesiącu na ścieżkę wojenną.
Przysięgam, niedługo przyjdzie taki dzień, że zabiorą nam wszystkie iPhony i sidekicki.
Chociaż, moim zdaniem, wszyscy nauczyciele też mają syndrom maturzysty, bo od tygodni
nam tym grożą ale jak na razie jeszcze nikt tej groźby nie zrealizował.
CZWARTEK, 27 KWIETNIA
PSYCHOLOGIA
Powiedziałam komuś prawdę...
I nie stało się nic strasznego (tyle że madame Wheeton dostała szału, przyłapawszy nas na
pisaniu esemesów, kiedy ona próbuje zrobić powtórkę materiału przed testem końcowym).
Powiedziałam Tinie prawdę o tym, że J.P. nie zaprosił mnie na bal... I o tym, że tak właściwie
sama nie mam ochoty iść. I nie stało się nic strasznego. Tina nie padła trupem na miejscu.
Oczywiście, próbowała mnie przekonywać, że nie mam racji.
Ale czego innego się spodziewałam? Oczywiście, Tina jest taką romantyczką że uważa, że bal
maturalny to szczytowy punkt / 'amour nastolatków.
Ja wiem, kiedyś sama też tak myślałam. Wystarczy tylko przerzucić parę kartek moich
starych pamiętników. Miałam świra na punkcie balu maturalnego. Prędzej bym UMARŁA,
niż go sobie odpuściła.
Chyba trochę żałuję, że nie da się wrócić do tych dawnych wzruszeń.
Ale wszyscy któregoś dnia musimy dorosnąć.
I, prawdę mówiąc, zupełnie nie wiem, po co tyle zamieszania z powodu kolacji (gumowaty
kurczak i zwiędła sałata z paskudnym dressingiem) oraz tańców (do kiepskiej muzyki) w
hotelu Waldorf (w którym i tak byłam z milion razy, a już szczególnie pamiętna była ta
ostatnia okazja, kiedy wygłosiłam mowę, która omal raz na zawsze nie zniszczyła reputacji
mojej rodziny, nie wspominając już o reputacji całego rodzinnego kraju).
Ja tylko chciałabym.
AAAAAAA! ! ! ! Boże, muszę się przyzwyczaić, że mi to coś wibruje w kieszeni...
Ameliooooooo - potrzebuję od ciebie uaktualnioną listę gościiiiiiiiii na
poniedziałeeeeeeeek. Jestem bardzo wytrącona z równowagiiiiiiii. Wszyscy, których
zaprosiłam, potwierdzili przybycieeeeee, jak twierdzi Vigo. Nawet twój kuzyn
Hankkkkkkk przyjeżdża z Mediolanu, żeby się pokazać. A teraz właśnie
dowiedziałam się od twojej matkiiiiiiii, że ci twoi okropni dziadkowie z
Indianyyyyyyyy też przylecą. Bardzo mnie to wszystko zdenerwowa-łooooooooo.
Oczywiście, trzeba ich było zaprosić, ale nigdy nie przypuszczałam, że się
zgooooooooodzą To bardzo nieprzyjemna sytuacja......... Być może trzeba będzie,
żebyś cofnęła zaproszenia dla kilkorga swoich gości. Wiesz, że na jachcie pomieści
się tylko pięćset osób. Zadzwoń do mnie niezwłocznie - Clarisse, twoja babkaaaaaaaa
Wysłane z BlackBerry
Boże! Po co tata kupił Grandmere BlackBerry? Czy on chce mi zrujnować życie? I kto tak
zgłupiał, że jej pokazał, jak z niego korzystać? Chyba zabiję Vigo.
Efekt obojętnego przechodnia - zjawisko psychologiczne, polegające na tym, że reakcja
człowieka na kryzys jest mniej prawdopodobna, kiedy obecni są przy tym inni ludzie,
potencjalnie mogący pomóc, niż wtedy, kiedy takich świadków nie ma. Patrz przykład Kitty
Genovese - ta młoda kobieta została brutalnie zaatakowana na oczach kilkunastu sąsiadów,
ale nikt z nich nie wezwał policji, bo każdy myślał, że zrobi to ktoś inny.
PRACA DOMOWA
Historia świata: nieważne.
Literatura angielska: co mnie to obchodzi?
Trygonometria: Boże, jak ja nie cierpię tego czegoś.
RZ: ja rozumiem, że w ramach swojej pracy dyplomowej Boris ma wystąpić w Carnegie Hall,
ale DLACZEGO ON NIE PRZESTANIE JUŻ RZĘPOLIĆ TEGO CHOPINA?????
Francuski: J'ai mal a la tete.
Psychologia: w głowie mi się nie mieści, że ja w ogóle robię jakieś notatki na tych lekcjach.
Przecież ja to wszystko sama przeżyłam!
CZWARTEK, 27 KWIETNIA
JEFFREY
Super.
J.P. zobaczył nas, kiedy szłyśmy do limuzyny, i powiedział:
- A gdzie się, dziewczyny, wybieracie takie zadowolone? I zanim ją powstrzymałam, Lana
odparła:
- Idziemy kupować sukienki na bal maturalny.
A potem Lana i Tina, i Shameeka, i Trisha popatrzyły na J.P. wyczekująco, unosząc brwi,
jakby chciały powiedzieć: „Halo? Bal maturalny? Mówi ci to coś? Może o czymś
zapomniałeś? Może byś tak zaprosił swoją dziewczynę?"
Zdaje się, że wieści szybko się rozchodzą. Znaczy o tym, że J.P. nie zaprosił mnie na bal.
Dzięki, Tina!
Nie żeby nie chciała dla mnie jak najlepiej.
Oczywiście, J.P. tylko uśmiechnął się do nas wyrozumiale i powiedział:
- No to bawcie się dobrze, laski. I ty, Lars.
A potem poszedł w stronę auli, gdzie odbywają się próby jego sztuki.
Wszystkie kompletnie osłupiały. To znaczy Lana i reszta dziewczyn. Że nie uderzył się w
czoło, wołając: „Rany! Bal! Oczywiście!"
I że nie runął potem przede mną na jedno kolano, i nie ujął czule moich dłoni, i nie poprosił o
wybaczenie za to, że jest gburowatym chamem, dodając, że błaga mnie, żebym poszła z nim
na bal.
Ale powiedziałam im, że nie powinny aż tak się dziwić. Ja tego nie biorę do siebie. J.P. jest
kompletnie niezdolny myśleć teraz o czymkolwiek poza swoją sztuką Książa wśród ludzi.
I ja to totalnie rozumiem, bo kiedy pisałam książkę, miałam tak samo. Nie potrafiłam myśleć
o niczym innym. Przy każdej nadarzającej się okazji zwijałam się w kłębek na łóżku ze
swoim laptopem i Grubym Louie u boku (okazał się naprawdę znakomitym pisarskim kotem)
i PISAŁAM.
Właśnie dlatego przez prawie dwa lata nie pisałam pamiętnika. Kiedy człowiek koncentruje
się na jakimś twórczym projekcie, naprawdę trudno jest skupić myśli na czymkolwiek innym.
A przynajmniej mnie było trudno.
I podejrzewam, że właśnie po to doktor Bzik mi to podpowiedział. Żebym napisała książkę.
Żebym przestała myśleć o... No cóż, innych sprawach.
Albo innych osobach.
I przecież ja nie miałam nic innego do roboty, bo rodzice odebrali mi telewizor, i naprawdę
trudno mi było oglądać ulubione seriale w salonie. To trochę żenujące tkwić na kanapie przed
Za młodzi, żeby być tak tłuści - szokująca prawda, kiedy ludzie wiedzą że to oglądasz.
W każdym razie pisanie książki to była świetna terapia, bo naprawdę podziałała. Nie miałam
ochoty pisać pamiętnika, kiedy pisałam powieść i szukałam do niej materiałów. Cała energia
szła w Okup za moje serce.
Teraz książka jest skończona, oczywiście (i odrzuca ją każdy wydawca, do którego ją
wysyłam), a ja nagle znów nabrałam ochoty na pisanie pamiętnika.
Czy to dobrze? Nie wiem. Czasem wydaje mi się, że zamiast tego powinnam napisać
następną książkę.
W każdym razie chciałam tylko powiedzieć, że rozumiem zaabsorbowanie J.P. sztuką.
Rzecz w tym, że - w przeciwieństwie do mnie - J.P. ma spore szanse Księcia wystawić,
przynajmniej na Off-Broadwayu, bo jego tata jest grubą rybą w świecie teatru.
A Stacey Cheeseman grała w tych wszystkich reklamach dla Gap Kids, i miała jakąś rolę w
filmie Seana Penna. J.P. udało się nawet ściągnąć Andrew Lowensteina, bratanka kuzyna w
trzeciej linii Brada Pitta, który ma zagrać główną rolę męską. Ta sztuka MUSI odnieść wielki
sukces. Od ludzi, którzy ją oglądali, słyszałam, że ma być może potencjał na hollywoodzki
film.
Ale, wracając do balu maturalnego: przecież to nie tak, że ja nie wiem, że J.P. mnie kocha.
Powtarza mi to chyba z dziesięć razy dziennie.
O Boże, zapomniałam już, że wszyscy zaczynają się wściekać, kiedy zaczynam pisać
pamiętnik, zamiast uważać na to, co się wkoło mnie dzieje. Teraz Lana usiłuje mnie zmusić,
żebym włożyła sukienkę bez rękawów Badgley Mischka.
Słuchajcie, ja już teraz rozumiem, o co w tej całej modzie biega. Naprawdę. Zewnętrzny
wygląd człowieka świadczy o tym, jak sam o sobie myśli. Jeśli człowiek się zapuści - nie
myje włosów, nosi przez cały dzień ubranie, w którym spał, albo ciuchy, które na niego nie
pasują albo są niemodne - to mówi w ten sposób: „Nie dbam o siebie. Więc wy też nie
powinniście o mnie dbać".
Trzeba Się Starać, bo wtedy komunikuje się innym: „Warto mnie poznać". Twoje ciuchy nie
muszą być drogie. Musisz w nich po prostu dobrze wyglądać.
Zdaję sobie teraz z tego sprawę i przyznaję, że w przeszłości trochę sobie pod tym względem
odpuszczałam (chociaż w domu, w weekendy, kiedy jestem sama, nadal noszę dżinsy
ogrodniczki).
A odkąd przestałam kompulsywnie jeść, moja waga się ustabilizowała i znów noszę miseczki
B.
Rozumiem, o co chodzi w modzie, naprawdę.
Ale tak szczerze - dlaczego Lanie się wydaje, że dobrze mi w fioletach? Purpura jest kolorem
królów, ale to jeszcze nie znaczy, że każdej osobie królewskiej krwi jest w niej do twarzy!
Nie chcę być niemiła, ale czy ktokolwiek przyjrzał się ostatnio uważnie królowej Elżbiecie?
Jej są naprawdę desperacko potrzebne neutralne odcienie.
Daphne Delacroix Okup za moje serce,
fragment Shropshire,
Anglia, rok 1291
Hugo wpatrywał się ze szczytu wzniesienia w urocze zjawisko, które pływało nago. W głowie
kłębiły mu się różne myśli. Wśród nich na pierwszy plan wybijało się pytanie: „Kim ona
jest?", chociaż odpowiedź na to pytanie znał. Finnula Crais, córka młynarza. W wiosce
należącej do jego ojca mieszkała rodzina dzierżawców o takim nazwisku, przypomniał sobie
Hugo.
A więc to musi być jedna z ich córek. Ale co też przyszło do głowy młynarzowi, że pozwala
bezbronnemu dziewczęciu wałęsać się po okolicy bez opieki i ubranej w tak prowokacyjny
strój - czy też, jak w obecnej chwili, zupełnie nieubranej?
Kiedy tylko Hugo dotrze do Dworu Stephensgate, pośle po młynarza i dopilnuje, żeby w
przyszłości dziewka była lepiej strzeżona. Czyż ten człek nie pojmuje, że trakty są obecnie
pełne wałęsającej się hołoty, rabusiów, rzezimieszków i łotrzyków czyhających na cnotę
młodych niewiast takich jak ta poniżej?
Hugo tak głęboko pogrążył się w rozmyślaniach, że nie zauważył, że dziewczyna odpłynęła i
zniknęła mu z oczu. Bliżej spływających kaskadą wód widok na sadzawkę przesłaniały skały
wzniesienia, na którym leżał. Uznał, że dziewczyna pewnie wpłynęła pod wodospad, chcąc
spłukać włosy.
Hugo czekał na ponowne pojawienie się dziewczyny. Zastanawiał się, czy rycerzowi nie
wypadałoby wycofać się teraz niepostrzeżenie, nie zwracając na siebie uwagi, a potem
spotkać ją znów dalej, przy trakcie, niby przypadkiem, i tam zaproponować, że dotrzyma jej
towarzystwa w drodze powrotnej do Stephensgate.
W chwili, w której podejmował decyzję, usłyszał za sobą jakiś cichy odgłos, a potem nagle
przy gardle poczuł coś bardzo ostrego, a na plecy wskoczył mu ktoś bardzo lekki.
Z pewnym trudem Hugo zachował spokój, bo instynkt żołnierza nakazywał najpierw uderzyć,
a dopiero potem zadawać pytania.
Ale jeszcze nigdy przedtem nie czuł, żeby za szyję obejmowało go ramię równie delikatne, a
plecy ścisnęły mu uda równie smukłe. Nigdy też jeszcze napastnik nie przyciągnął
szarpnięciem jego głowy do tak kusząco miękkiej klatki piersiowej.
- Ani mi się rusz - przykazała napastniczka, a Hugo, czując miłe ciepło jej ud i zagłębienia
między piersiami, do którego mocno przyciskała jego głowę, ochoczo spełnił żądanie.
- Przy gardle trzymam ci nóż - poinformowała go dziewczyna po chłopięcemu ochrypłym
głosem. - Ale nie użyję go, chyba że będę musiała. Jeśli będziesz posłuszny, nie spotka cię nic
złego. Rozumiesz?
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, 19.00,
PODDASZE
Daphne Delacroix
1005 Thompson Street, apartament 4A Nowy Jork, NY 10003
Droga Autorko,
dziękujemy za umożliwienie nam przeczytania powieści. Niestety, obecnie nie spełnia ona
naszych oczekiwań.
I nawet nie podpisali! Ale się wysilili...
Właśnie weszłam do domu i mama zapytała mnie, dlaczego jakaś Daphne Delacroix wciąż
dostaje listy z różnych wydawnictw na nasz adres.
Wpadłam!
Zastanawiałam się, czy mamy też nie okłamać, ale to bez sensu, naprawdę. W końcu mnie
nakryje, zwłaszcza jeśli Okup za moje serce zostanie wreszcie któregoś dnia wydany, a ja
sama będę mogła zafundować Książęcemu Genowiańskiemu Szpitalowi nowy oddział.
Okej. Nie mam zielonego pojęcia, ile płaci się pisarzom za wydane książki, ale słyszałam, że
autorka sądowych kryminałów, Patricia Cornwell, za pieniądze z książki kupiła sobie
helikopter.
Ja nie potrzebuję helikoptera, skoro mam własny odrzutowiec (to znaczy tata ma).
Więc powiedziałam tylko: „Wysyłam swoją książkę jako Daphe Delacroix, żeby przekonać
się, czy uda się ją wydać".
Mama i tak już podejrzewa, że to, co pisałam, nie było długą rozprawą historyczną. Nie
dałaby się na to nabrać. Widziała, że siedzę w moim pokoju, słucham ścieżki dźwiękowej z
Marii Antoniny i z Grubym Louie przy boku bez przerwy coś piszę... No cóż, o ile nie byłam
akurat w szkole, na lekcji etykiety, terapii albo gdzieś na mieście z Tiną czy J.P
Okłamałam ją tylko co do tego, o czym naprawdę jest moja powieść. Powiedziałam jej, tak
jak wszystkim innym (pomijając doktora Bzika i panią Martinez, którzy ją przeczytali), że
osnułam ją na kanwie historii genowiańskich pras do tłoczenia oliwy.
Ja wiem, że to brzydko okłamywać własną matkę. Ale gdybym jej powiedziała, o czym
NAPRAWDĘ jest moja książka, chciałaby ją przeczytać.
A NIE MA MOWY, żebym pozwoliła Helen Thermopolis przeczytać to, co naprawdę
napisałam. Sceny miłosne i moja mama? Nie, dziękuję.
- Aha - powiedziała mama, wskazując list. -1 co ci napisali?
- Och. Nic ciekawego.
- Hm - ciągnęła mama. - Ostatnio trudno się przebić na rynku literackim. Zwłaszcza z historią
genowiańskich pras do tłoczenia oliwy.
- Tak — westchnęłam. — Powiedz mi coś, czego nie wiem!
Boże, gdyby serwis Pudelek.pl dowiedział się o mnie prawdy? Że jestem taką kłamczucha?
Co ze mnie za wzór do naśladowania? W porównaniu ze mną Vanessa Hudgens to Matka
Teresa. Jeśli pominąć pokazywanie się nago. Ja na pewno nie będę robiła sobie rozebranych
zdjęć i wysyłała ich swojemu chłopakowi.
Na szczęście trochę trudno nam się z mamą rozmawiało, bo pan G. ćwiczył na perkusji, a
Rocky mu wtórował na perkusji zabawce.
Kiedy mnie zobaczył, rzucił pałeczki i podbiegł, żeby mnie uściskać za kolana, wrzeszcząc:
- Miiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Miło, gdy jest w domu ktoś, kto zawsze cieszy się na twój widok, nawet jeśli jest to niespełna
trzyletni chłopczyk.
- Cześć, wróciłam - powiedziałam. Niełatwo jest chodzić z dzieciakiem czepiającym się
twoich nóg. - Co na obiad?
- W Tre Giovanni mają dziś promocję, dwie pizze w cenie jednej - powiedział pan Gianini,
odwieszając pałeczki. - Jak możesz pytać?
- Gdzie byłaś? - zapytał Rocky.
- Musiałam jechać na zakupy z przyjaciółkami.
- Ale nic nie kupiłaś - stwierdził rezolutnie mój brat.
- Wiem - powiedziałam, idąc w stronę szuflady, w której trzymamy sztućce, z Rockym nadal
uczepionym moich nóg. Nakrywanie do stołu należy do mnie. Może i jestem księżniczką ale
nikt mnie nie zwolnił z domowych obowiązków. To jedna z rzeczy, które ustaliliśmy w czasie
rodzinnych sesji u doktora Bzika. - To dlatego, że pojechałyśmy po sukienki na bal
maturalny, a ja się na bal maturalny nie wybieram, bo to głupota.
- Od kiedy bal maturalny to głupota? - spytał pan Gianini, owijając sobie szyję ręcznikiem.
Grając na perkusji, człowiek się intensywnie poci, co aż za dobrze uświadamiała mi mała,
mokra istota uczepiona moich nóg.
- Odkąd stała się zjadliwie ironiczną przyszłą studentką -wyjaśniła mama, wskazując na mnie
palcem. - A skoro już przy tym jesteśmy, po obiedzie jest narada rodzinna. O, cześć.
To ostatnie powiedziała do słuchawki telefonu, a potem zamówiła w Tre jak zwykle dwie
średnie pizze, jedną z mięsem dla niej i pana G., a drugą z serem dla Rocky'ego i dla mnie.
Znów jestem wegetarianką. Tak naprawdę jestem fleksatarianką... Nie zamawiam mięsa,
chyba że w sytuacji okropnego stresu, kiedy potrzebuję białka - wtedy jem na przykład taco z
wołowiną (nie sposób im się oprzeć, chociaż staram się zachowywać umiar). Kiedy ktoś
częstuje mnie mięsem - na przykład na zebraniu Domina Rei w zeszłym tygodniu - jem z
grzeczności.
- Narada rodzinna w jakiej sprawie? - spytałam ostro, kiedy mama odłożyła słuchawkę.
- Twojej - odparła. - Twój ojciec umówił się z nami na telekonferencję.
Super. Naprawdę na nic nie czekam równie niecierpliwie jak na wieczorny, miły telefon od
mojego taty z Genowii. To zawsze oznacza, że sobie miło pogawędzimy. No, chyba żeby nie.
- Co niby znów zrobiłam? - spytałam. Bo, serio, nie zrobiłam nic złego (oprócz tego, że
wszystkich okłamuję na temat... no cóż, wszystkiego). Ale poza tym zawsze jestem w domu
0 wyznaczonej porze i to nawet nie dlatego, że mam ochroniarza, który o to dba. Mój chłopak
jest bardzo sumienny. J.R nie ma ochoty podpaść mojemu ojcu (ani matce, ani ojczymowi),
1 kiedy się spotykamy, tak się boi, że nie zdążę wrócić do domu na pół godziny przed
wyznaczonym czasem, że praktycznie za każdym razem sam oddaje mnie w ręce Larsa.
Więc w jakiejkolwiek sprawie tata by dzwonił - ja tego nie zrobiłam.
A w każdym razie nie tym razem.
Poszłam do swojego pokoju przywitać się z Grubym Louie, zanim przywiozą pizzę. Tak
bardzo się o niego martwię. Bo załóżmy, że zdecyduję się doprowadzić do szału wszystkich
swoich znajomych i iść na studia tu, w Stanach, a nie na l'Université de Genovia, gdzie uczą
się tylko niemogący się dostać nigdzie indziej synowie i córki dentystów i chirurgów
plastycznych, których pacjentami są sławni ludzie (Spencer Pratt z The Hills też by tam
pewnie pojechał, gdyby nie załapał się do telewizyjnego programu byłej przyjaciółki swojej
dziewczyny. Lana pewnie też by tam pojechała, gdybym w trzeciej klasie nie przekonała jej,
że nauka jest ważniejsza niż umieszczanie swoich zdjęć na lastnightsparty.com).
Chodzi o to, że na żadnej uczelni, na które się dostałam, nie można mieszkać w akademiku z
kotem. Więc gdybym chciała zabrać ze sobą Grubego Louie, musiałabym mieszkać poza
kampusem. Wtedy nie uda mi się nikogo poznać i będę jeszcze większym wyrzutkiem
społecznym niż zwykle bywam.
Ale jak mogłabym zostawić Louie? On boi się Rocky'ego... Rocky uwielbia Grubego Louie i
kiedy go widzi, biegnie do niego, usiłuje go złapać i uściskać, od czego Gruby Louie nabawił
się nerwicy, bo on nie lubi być łapany i ściskany.
Więc teraz Gruby Louie nie wychodzi z mojego pokoju (do którego Rocky ma zakaz wstępu,
bo robi mi bałagan w figurkach z Buffy - postrachu wampirów), kiedy nie ma mnie w domu i
nie mogę go obronić.
A jeśli wyjadę na studia, Gruby Louie będzie musiał siedzieć w moim pokoju przez cztery
lata i nikt nie będzie go drapał za uszami tak, jak lubi.
To okropne.
Ach, jasne, mama mówi, że kot może się przenieść do jej pokoju (gdzie Rocky'emu też nie
wolno wchodzić - a w każdym razie nie bez nadzoru - bo ma obsesję na punkcie mamy
kosmetyków, raz zjadł szminkę Lancóme Au Currant Velvet, więc też musiała na gałkę u
drzwi nałożyć śliski dinks).
Ale ja nie wiem, czy Gruby Louie chciałby spać z panem G., bo on chrapie.
Telefon dzwoni. To J.P.!
CZWARTEK, 27KWIETNIA, 19.30,
PODDASZE
J.P. chciał wiedzieć, jak się udały zakupy. Oczywiście okłamałam go. Powiedziałam:
- Świetnie! Wtedy J.P. zapytał:
- Kupiłaś coś?
Zdziwiłam się, że pyta. Naprawdę doznałam szoku. No wiecie, jak zapomniał zaprosić mnie
na bal maturalny, ja niemądrze założyłam, że nie pójdziemy...
Odparłam:
- Nie...
I doświadczyłam megaszoku, bo on dodał:
- Kiedy kupisz sukienkę, daj mi znać, jaki ma kolor, żebym wybrał pasujący do niej bukiecik.
Halo?
- Chwileczkę - powiedziałam. - My się wybieramy na bal? J.P. się roześmiał.
−
No jasne! Już dawno kupiłem bilety.
!!!!!!!!!
Kiedy zapadła cisza, przestał się śmiać i powiedział:
- Moment. Wybieramy się, prawda, Mia?
Tak mnie zatkało, że nie wiedziałam, co powiedzieć. No boja...
Kocham J.P, naprawdę!
Tylko że z jakiegoś powodu pomysł pójścia na bal z J.P. nie bardzo mi się podoba.
Ale nie miałam pojęcia, jak mu to wyjaśnić, nie urażając jego uczuć. I miałam wrażenie, że
nie wykpię się stwierdzeniem, że bal maturalny to głupota.
Zwłaszcza że właśnie przyznał, że już kupił bilety. A one tanie nie są.
Usłyszałam, jak się jąkam:
- Ja... sama nie wiem. Bo... Bo dotąd nie pytałeś.
Przecież to prawda. Mówiłam prawdę. Doktor Bzik na pewno byłby ze mnie dumny. Ale J.P.
powiedział tylko:
- Mia! Chodzimy ze sobą już prawie dwa lata. Nie sądziłem, że muszę cię o to pytać.
Nie sądziłem, że muszę cię o to pytać?
W głowie mi się nie mieściło, że to powiedział. Nawet jeśli to prawda, to... Dziewczyna chce,
żeby ją zaprosić na bal!
Nie sądzę, żebym była najbardziej dziewczęcą dziewczyną na świecie - nie noszę tipsów (już)
i nie jestem na diecie, chociaż jak na swój wzrost wcale nie jestem najchudsza w klasie.
Jestem O WIELE mniej dziewczęca niż Lana. A jestem przecież księżniczką.
Ale mimo wszystko. Jeśli facet chce iść z dziewczyną na bal maturalny, to powinien ją
ZAPROSIĆ...
...nawet jeżeli spotykali się ze sobą na wyłączność przez prawie dwa lata.
Bo ona może nie mieć ochoty iść na bal.
Naprawdę, czy ja przesadzam? Czy ja zbyt wiele żądam? Nie wydaje mi się.
Ale może tak jest. Może oczekiwanie, że się zostanie zaproszoną na bal maturalny, to zbyt
wiele.
Sama nie wiem. Ja już chyba w ogóle niewiele wiem.
J.P. musiał wywnioskować z mojego milczenia, że powiedział coś nie tak. Bo wreszcie się
odezwał:
- Zaraz... Czy ty mi chcesz powiedzieć, że POWINIENEM cię zaprosić?
Mruknęłam:
- Hm. - Nie wiedziałam, co powiedzieć! Z jednej strony chciałam rzucić: „Tak, powinieneś
był mnie zaprosić!". Ale z drugiej mówiłam sobie: Wiesz co, Mia? Nie stawiaj sprawy na
ostrzu noża. Zostało dziesięć dni do końca szkoły. DZIESIĘĆ DNI. Po prostu sobie odpuść.
Ale przecież doktor Bzik tłumaczył mi, że powinnam mówić prawdę. Dzisiaj nie skłamałam
Tinie. Uznałam więc, że równie dobrze mogę nie okłamać swojego chłopaka. A zatem...
- Byłoby miło, gdybyś mnie najpierw zapytał - usłyszałam własne słowa i aż się przeraziłam.
A wtedy J.P. zrobił najdziwniejszą rzecz pod słońcem. Roześmiał się!
Naprawdę. Jakby uważał, że nigdy w życiu nie usłyszał niczego zabawniejszego.
- A więc to o to chodzi? - spytał. Co on chciał przez to powiedzieć?
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi. Brzmiało to, jakby mu trochę odbiło, a to do J.P.
niepodobne. Chociaż zmusza mnie do oglądania filmów z Seanem Pennem, bo Sean Penn to
teraz jego nowy ulubiony aktor i reżyser.
Ja nie mam nic przeciwko Seanowi Pennowi. Nawet mi nie przeszkadza, że rozwiódł się z
Madonną. Ja nadal lubię Shia La-Beouf, mimo że zdecydował się zagrać główną rolę w
Transformersach, które okazały się filmem o robotach z kosmosu.
A to równie zły pomysł jak rozwód z Madonną jeśli chcecie znać moje zdanie.
No ale mimo wszystko. To nie znaczy, że J.P. odbiło. Chociaż ten śmiech sugerował, że
jednak tak.
- Wiem, że kupiłeś bilety - powiedziałam, jakbym go wcale nie podejrzewała o zaburzenia
psychiczne. - Więc zwrócę ci kasę za swój. Chyba że chcesz zaprosić kogoś innego.
- Mia! - J.P. nagle przestał się śmiać. - Ja nie chcę zapraszać nikogo innego zamiast ciebie!
Niby z kim miałbym chcieć iść na bal?
- Nie wiem - odparłam. To dziwne, ale pomyślałam o Stacey Cheeseman. Naprawdę była
niezła w tym filmie z Seanem Pennem, gdzie grała nastoletnią prostytutkę. Jest dopiero w
drugiej klasie, ale ma apetyczne krągłości. I wydaje mi się, że się podkochuje w J.P. Jestem
pewna, że gdyby zaprosił ją na bal maturalny, zgodziłaby się w nowojorską minutę. - Tak
tylko mówię. To przecież też i twój bal maturalny. Powinieneś zaprosić, kogo chcesz.
- Zapraszam ciebie - powiedział J.P. naburmuszonym tonem, co mu się już czasem zdarzało,
kiedy miał ochotę gdzieś wyjść, a ja wolałam zostać w domu i pisać. Tylko że nie mogłam mu
powiedzieć, że właśnie to robię, bo przecież on, oczywiście, nie miał pojęcia, że piszę
prawdziwą książkę, a nie tylko pracę dyplomową.
- Naprawdę? - spytałam nieco zdziwiona. - Zapraszasz mnie?
- No cóż, nie akurat w tej chwili - powiedział szybko J.P. - Zdaję sobie sprawę, że trochę
nawaliłem. Zamierzam to naprawić. Spodziewaj się zaproszenia wkrótce. Prawdziwego
zaproszenia, któremu nie zdołasz się oprzeć.
Muszę przyznać, serce mi nieco przyśpieszyło, kiedy to usłyszałam. Ale wcale nie w taki
przyjemny sposób: „Och, jaki on jest kochany". Raczej już: „O Jezu, co on teraz wymyśli?"
Nie miałam pojęcia, co J.P. mógłby zrobić, żeby niesmaczny kurczak i kiepska muzyka w
hotelu Waldorf zaczęły wydawać się bardziej pociągające.
- Hm - zaczęłam - ale nie zrobisz niczego, co by mnie postawiło w niezręcznej sytuacji na
oczach całej szkoły, prawda?
- Skąd! - Był zaskoczony. - O co ci chodzi?
- No cóż... - wyjaśniłam. - Kiedyś widziałam na Lifetime film, gdzie facet, chcąc zachować
się romantycznie, przyjechał na białym koniu, w zbroi, pod biuro, w którym pracowała
kobieta, której chciał się oświadczyć. Rozumiesz, chciał być dla niej takim rycerzem na
białym koniu... Ty nie przyjedziesz na białym koniu i w zbroi pod Liceum imienia Alberta
Einsteina, żeby mnie zaprosić na bal maturalny, prawda? Bo to by było coś niewłaściwego do
mniej więcej dziewiętnastej potęgi. Aha, i tamten facet nie mógł znaleźć białego konia, więc
pomalował brązowego na biało, co można podciągnąć pod znęcanie się nad zwierzętami, a
poza tym biała farba starła się i zafarbowała mu dżinsy od wewnętrznej strony ud, więc kiedy
zsiadł z konia, żeby przed tą kobietą uklęknąć, wyglądał naprawdę idiotycznie.
- Mia. - J.P. był naprawdę zirytowany. - Nie mam zamiaru podjechać pod Liceum imienia
Alberta Einsteina w zbroi i na koniu pomalowanym na biało, żeby cię zapraszać na bal
maturalny. Chyba uda mi się wymyślić coś nieco bardziej romantycznego.
Ale mimo jego zapewnienia wcale nie poczułam się lepiej.
- Wiesz co, J.P.? - powiedziałam. - Bal maturalny to naprawdę durnota. To tylko impreza z
tańcami w hotelu Waldorf. Do hotelu Waldorf możemy iść zawsze.
- Nie ze wszystkimi naszymi znajomymi - zauważył J.P. - tuż przed ukończeniem szkoły i
rozjechaniem się na różne uczelnie, po czym pewnie się już nigdy więcej wszyscy nie
spotkamy.
- Ależ spotkamy się - przypomniałam mu. - Na moich urodzinach, na Książęcym
Genowiańskim Jachcie, w poniedziałek wieczorem.
- To prawda - przyznał J.P. - Ale to nie to samo. Tam będą wszyscy twoi krewni. I to nie tak,
że potem będziemy mieli okazję zostać na trochę sami.
O co mu chodziło?
Ach... No tak. O paparazzich.
Wow. J.P. naprawdę chce iść na ten bal. I coś mi się wydaje, że potem chciałby robić to, co
się po balu maturalnym robi.
Chyba trudno mieć do niego o to pretensje. Rzeczywiście, na balu po raz ostatni spotkamy się
jako uczniowie LiAE, pomijając zakończenie roku, które administracja sprytnie wyznaczyła
na następny dzień, żeby nie powtórzyła się historia z ubiegłego roku. Kilku maturzystów
upiło się w jakimś klubie w centrum. Na budynkach przy Wahington Square Park
powypisywali sprejem: „W mojej pochwie ukryto broń masowego rażenia". Na dodatek
zatruli się alkoholem i wylądowali w szpitalu St. Vincent. Dyrektor Gupta ma chyba nadzieję,
że skoro ludzie wiedzą że następnego dnia jest zakończenie roku szkolnego, to się aż tak nie
upiją.
Więc powiedziałam:
- No dobra. Będę czekała na zaproszenie. - A potem pomyślałam, że lepiej zmienić temat, bo
oboje zaczynamy się irytować. - Jak się udała próba?
Wtedy J.P. zaczął się skarżyć na Stacey, że nie jest w stanie pamiętać swoich kwestii chociaż
przez pięć minut, i skarżył się tak, póki nie powiedziałam, że muszę kończyć, bo przywieźli
pizzę. Co było kłamstwem (Wielkim Wrednym Kłamstwem Numer Cztery Mii Thermopolis),
bo pizzy wcale jeszcze nie przywieziono.
Tylko miałam dość wysłuchiwania skarg na Stacey.
Prawdę mówiąc, jestem przerażona. Wiem, że on nie podjedzie pod szkołę w zbroi, na koniu
pomalowanym na biało, żeby mnie zaprosić na bal, bo powiedział, że tego nie zrobi.
Ale może zrobić coś równie żenującego.
Kocham J.P. Wiem, że ciągle to wypisuję, ale naprawdę tak jest. To prawda, nie kocham go
tak samo, jak kochałam Michaela, ale i tak go kocham. J.P. i mnie mnóstwo łączy: pisanie,
ten sam wiek. A poza tym Grandmere go uwielbia i większość moich przyjaciół (z wyjątkiem
Borisa) też.
Ale czasami żałuję, że... O Boże, w głowie mi się nie mieści, że w ogóle to piszę. Ale
czasami...
Obawiam się, że mama może mieć rację. To ona zwróciła mi uwagę na to, że kiedy mówię, że
chcę coś robić, to J.P. zawsze też chce to robić. A jeśli powiem, że czegoś robić nie chcę, to
on zawsze się zgadza, że też tego robić nie chce.
W sumie nie zgadzał się ze mną tylko, kiedy mówiłam mu, że nie chcę się z nim spotkać,
kiedy jeszcze pisałam swoją książkę.
Ale to tylko dlatego, że nie mógł się ze mną zobaczyć. To było naprawdę szalenie
romantyczne. Wszystkie dziewczyny tak mówiły. A przede wszystkim Tina, która się
przecież na tym zna. No bo która dziewczyna nie chciałaby mieć chłopaka, który chce z nią
być przez cały czas i zawsze robi to, czego ona chce?
Mama jedna to zauważyła i zapytała, czy mnie to nie doprowadza do szału. A kiedy
zapytałam, o co jej chodzi, powiedziała:
- Umawianie się z kameleonem. Czy on w ogóle ma jakąś własną osobowość, czy ogranicza
się do dostosowywania do twojej?
Wtedy okropnie się o to pokłóciłyśmy. Tak okropnie, że musiałyśmy pojechać na dodatkową
sesję do doktora Bzika.
Potem obiecała, że swoje opinie na temat mojego życia uczuciowego będzie już zachowywała
dla siebie, bo wytknęłam jej, że ja nigdy nie mówię, co sądzę na temat jej własnego męża
(chociaż, prawdę mówiąc, ja lubię pana G. Gdyby nie on, nie miałabym brata).
Ale absolutnie nie wspominałam o czymś innym, co dotyczy J.P. Ani doktorowi Bzikowi, ani,
w żadnym wypadku, mamie.
Po pierwsze, to by chyba mamę uszczęśliwiło. A po drugie... Żaden związek nie jest idealny.
Weźmy Tinę i Borisa. On nadal wkłada sweter w spodnie, mimo że ona wielokrotnie go
prosiła, by tego nie robił. Ale są ze sobą szczęśliwi. A pan G. chrapie, ale mama ten problem
rozwiązała, używając zatyczek do uszu i urządzenia emitującego szum wodospadu.
Jakoś się uporam z tym, że mój chłopak zawsze mi przytakuje i zawsze chce robić to, na co
sama mam akurat ochotę.
Nie jestem tylko pewna, czy poradzę sobie z tym drugim problemem...
A teraz pizze naprawdę już przywieziono, więc muszę lecieć.
CZWARTEK, 27 KWIETNIA, PÓŁNOC,
PODDASZE
Głęboki wdech, wydech. Uspokoić się. Wszystko będzie dobrze.
Bardzo dobrze. Jestem tego pewna! A nawet więcej niż pewna. Na sto procent pewna, że
wszystko się ułoży...
O Boże, kogo ja usiłuję nabierać? Jestem w rozsypce.
Okazało się, że narada rodzinna miała dotyczyć nie tylko wyborów i tego, którą uczelnię
powinnam wybrać. To była totalna katastrofa.
Zaczęło się od tego, że tata próbował wyznaczyć mi nieprzekraczalny termin: dzień wyborów.
Do dnia wyborów (znanego też jako dzień balu maturalnego) mam zdecydować, gdzie spędzę
kolejne cztery lata swojego życia.
Można by pomyśleć, że tata będzie miał na głowie poważniejsze zmartwienia, skoro René
wyprzedza go w sondażach.
Grandmere też się zameldowała na telekonferencji, oczywiście, i wtrącała swoje trzy grosze
(chce, żebym poszła do Sarah Lawrence. Bo tam studiowałaby sama, w dawnych czasach,
kiedy nosiło się pończochy z paskiem, gdyby poszła na studia zamiast wyjść za mąż za
Grandpere). Wszyscy próbowaliśmy ją ignorować, zupełnie jak na tej rodzinnej terapii, ale
nie da się, jeśli w pobliżu jest Rocky, bo z jakiegoś powodu mój brat uwielbia Grandmere, a
nawet jej głos (pytanie: DLACZEGO?), więc dzieciak podbiegał do telefonu i co chwila
wrzeszczał: „Glandmele, Glandmele, przyjdziesz szybko? Dasz Lockiemu dużego buziaka?"
Możecie sobie wyobrazić, że ktoś chce, żeby ta wielka wariatka się nad nim pochylała? Ona
nawet, ściśle rzecz biorąc, nie jest z nim spokrewniona (ma dzieciak fart).
Właśnie tego dotyczyła nasza narada - a przynajmniej od tego się zaczęła. W osiem dni mam
zdecydować, gdzie będę studiowała.
Dzięki, kochani, za zero presji!
Tata mówi, że wszystko mu jedno, gdzie będę studiowała,
O ile sama będę zadowolona. Ale aż zbyt wyraźnie zaznaczył, że jeśli nie wybiorę szkoły
należącej do Ligi Bluszczowej czy Siedmiu Sióstr albo nie pójdę do Sarah Lawrence, to mogę
się szykować do popełnienia seppuku.
- Dlaczego nie chcesz iść do Yale? - wciąż pytał. - Czy J.P nie tam się wybiera? Moglibyście
studiować razem.
Oczywiście, że J.P idzie do Yale, bo mają tam fantastyczny wydział teatrologii.
Ale ja nie mogę jechać do Yale. To za daleko od Manhattanu. A jeśli coś się stanie
Rocky'emu albo Grubemu Louie? Wybuchnie pożar albo budynek się zawali, a ja będę
musiała piorunem dostać się na poddasze?
Poza tym J.P. myśli, że ja idę na L'Université de Genovia,
I już złożył tam papiery. Pogodził się z tym, że nie pójdzie do Yale. Chociaż na L'Université
de Genovia nie ma wydziału teatrologii, a ja tłumaczyłam, że idąc tam, rezygnuje z własnych
ambicji zawodowych. Ale on powiedział, że to bez znaczenia, póki będziemy mogli być
razem.
No i pewnie to nie ma znaczenia, skoro sztuki J.P. może produkować jego tata.
Do tego momentu wszystko było w porządku. Zdenerwowała mnie Grandmere.
Zaczęła mi truć o listę gości na imprezę urodzinową, i powiedziała do pana G.: „Czy twoja
siostrzenica i siostrzeniec naprawdę muszą być? Bo wiesz, gdybym mogła ich wykreślić,
mogliby przyjść Beckhamowie..." - Wreszcie się rozłączyła, a wtedy tata powiedział: „Moim
zdaniem powinniście jej to teraz pokazać".
Na co mama odparła:
- Naprawdę, Philippe, uważam, że odrobinkę przesadzasz, nie ma żadnego powodu, żebyś
musiał być przy tym telefonicznie obecny, dam jej to później.
Na co tata stwierdził:
- Też jestem członkiem tej rodziny i chcę uczestniczyć w jej życiu, nawet jeśli nie mogę być
obecny ciałem.
Na co mama powiedziała:
- Przesadzasz. Ale skoro się upierasz...
A ja się wtrąciłam, bo zaczynałam się już nieco denerwować:
- O co chodzi?
A pan G. powiedział:
- Och, to nic takiego. Twój tata właśnie przesłał nam mejlem coś, co zobaczył w
międzynarodowych wiadomościach biznesowych CNN.
- I chcę, żebyś to przeczytała, Mia - upierał się tata - zanim ktoś powie ci o tym w szkole.
A mnie się zrobiło słabo, bo uznałam, że pewnie René wymyślił kolejny sprytny sposób na
ściągnięcie do Genowii więcej turystów. Może miał zamiar sprowadzić Hard Rock Cafe i
namówić Claia Aikena, żeby zagrał na wielkim otwarciu.
Ale się pomyliłam. Kiedy mama wyszła ze swojej sypialni z wydrukiem mejla, który przesłał
jej tata, przekonałam się, że to nie miało nic wspólnego z René.
To było coś takiego:
NOWY JORK (AP) - Zautomatyzowane ramiona do przeprowadzania operacji to przyszłość
medycyny, a jedno z nich, nazwane CardioArm, wkrótce zrewolucjonizuje kardiochirurgię.
Już teraz uczyniło swojego twórcę - Michaela Moscovitza (22 lata, z Manhattanu) - bogatym
człowiekiem.
Moscovitz dwa lata nadzorował zespół japońskich naukowców, którzy budowali CardioArm,
pierwszego chirurgicznego robota, w którym wykorzystano zaawansowaną technologię
obrazu.
Akcje małej firmy Moscovitza Pawłów Chirurgia, która ma wyłączność na sprzedaż
zautomatyzowanego ramienia do przeprowadzenia operacji w klatce piersiowej na terenie
Stanów Zjednoczonych, w ubiegłym roku podskoczyły prawie o 500 procent. Analitycy są
zdania, że cena akcji będzie nadal rosła, ponieważ rośnie zapotrzebowanie na produkt
Moscovitza, a na razie niewielka Pawłów Chirurgia jest jedynym producentem urządzenia.
CardioArm uważa się za precyzyjniejsze i mniej inwazyjne narzędzie niż tradycyjne,
włącznie z miniaturowymi kamerami wprowadzanymi do ciała pacjenta podczas operacji.
Rekonwalescencja po operacji wykonywanej za pomocą CardioArm jest znacznie krótsza niż
po tradycyjnym zabiegu chirurgicznym.
- Tego, co można zrobić za pomocą zautomatyzowanego ramienia, dzięki możliwości
manewrowania i wizualizacji, nie da się osiągnąć żadną inną metodą - powiedział doktor
Arthur Ward, ordynator oddziału kardiologii w Centrum Medycznym Uniwersytetu
Columbia.
W amerykańskich szpitalach jest już pięćdziesiąt robotów CardioArm, a lista placówek, które
czekają na urządzenie, jest bardzo długa. CardioArm kosztuje od miliona do półtora miliona
dolarów. Moscovitz podarował kilka sztuk CardioArm dziecięcym szpitalom w całym kraju, a
w nadchodzący weekend jeden przekaże Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia.
Uniwersytet Columbia, Alma Mater Moscovitza, jest mu ogromnie wdzięczny.
−
To niepowtarzalna, starannie dopracowana, ogromnie potrzebna technologia - mówi
Ward. - CardioArm jest numerem jeden w robotyce. Moscovitz dokonał czegoś wielkiego.
!!!!!!!!!!!
Wow. Była dziewczyna zawsze dowiaduje się ostatnia. Ale to przecież nic nie zmienia.
Geniusz Michaela został zauważony i doceniony. Należą mu się te pieniądze i ta sława.
Naprawdę ciężko na to zapracował. Zawsze wiedziałam, że będzie ratował życie dzieciom, a
teraz faktycznie to robi.
Tylko że... Tylko że chyba...
W głowie mi się nie mieści, że nic mi nie powiedział!
A z drugiej strony, co miał w swoim ostatnim mejlu napisać? „Aha, tak przy okazji,
zautomatyzowane ramię odniosło wielki sukces, ratuje ludziom życie w całym kraju, a akcje
mojej firmy rosną najszybciej ze wszystkich na Wall Street"?
Nie, to wcale by nie zabrzmiało jak przechwałki.
Poza tym to przecież mnie odbiło i przestałam mu odpisywać na mejle, kiedy zapytał, czy
może przeczytać moją pracę dyplomową Z tego co wiem, równie dobrze mógł mieć zamiar
powiedzieć mi, że jego CardioArm sprzedaje się po półtora miliona dolarów za sztukę i że
jego firma jest potentatem na rynku robotów do operacji chirurgicznych.
Albo: „Wracam do Ameryki i podaruję jedno z moich urządzeń Uniwersytetowi Columbia w
sobotę, więc może się spotkamy".
Ja po prostu nie dałam mu szansy, bo to ja zachowałam się supemiegrzecznie i na jego ostatni
mejl nie odpisałam.
A Michael równie dobrze mógł przyjeżdżać do Stanów już z dziesięć razy, odkąd się
rozstaliśmy, żeby odwiedzać rodzinę. Dlaczego miałby mi o tym wspominać? Przecież nie
umówimy się na kawę. Zostawił mnie, wolał wyjechać do Japonii.
albo w Forbidden Planet, i gdyby nikt mnie nie uprzedził o jego powrocie, mogłabym na jego
widok zrobić coś niewiarygodnie głupiego. Na przykład zmoczyć się w majtki. Albo
wykrzyknąć: „Fantastycznie wyglądasz!"
Pod warunkiem że on rzeczywiście fantastycznie wygląda, a domyślam się, że tak może być.
To by było okropne (chociaż zsikanie się w majtki byłoby gorsze).
Nie, gdybym miała naprawdę pojawić się w którymś z tych dwóch miejsc i wpaść na niego,
nieumalowana i okropnie potargana, to by było najgorsze... Tyle że muszę przyznać, że moje
włosy wyglądają teraz lepiej niż kiedykolwiek, odkąd odrosły, a Paolo je wycieniował, i
nareszcie mam jakąś porządną fryzurę, a włosy mogę założyć sobie za uszy i zrobić
seksowny, niski przedziałek, albo założyć opaskę i tak dalej. Nawet „teenSTY-LE" przyznało
coś takiego w swojej kolumnie Hot or Not pod koniec zeszłego roku (raz dla odmiany
znalazłam się w kolumnie „Hot", a nie „Not". Naprawdę sporo zawdzięczam Lanie).
Ale oczywiście tata nie dlatego powiedział mi o powrocie Michaela (znaczy żebym mogła
teraz zadbać o to, żeby stale wyglądać „Hot", w razie gdybym miała na mojego byłego
wpaść).
Tata mówi, że powiedział mi o tym, żebym nie była zaskoczona, jeśli zapytają mnie o to
paparazzi.
A prędzej czy później musi to nastąpić.
I naprawdę nie było żadnej potrzeby, żeby genowiańskie biuro prasowe przygotowywało dla
mnie oświadczenie, że jestem dumna z sukcesu pana Moscovitza i ogromnie się cieszę, że
układa sobie życie. Podobnie jak ja. Stać mnie na wypowiedzi dla prasy własnymi słowami,
dziękuję uprzejmie.
Nie ma sprawy. Wrócił na Manhattan i mnie to totalnie nie przeszkadza. Więcej niż nie
przeszkadza. Bardzo się cieszę, ze względu na niego. Pewnie o mnie zupełnie zapomniał, a co
dopiero o tym, że chciał przeczytać moją książkę. Znaczy, moją pracę dyplomową. Teraz,
kiedy zautomatyzowane ramię przyniosło mu miliony, na pewno wymienianie mejli z
dziewczyną ze szkoły średniej, z którą się kiedyś spotykał, to ostatnia rzecz, jaka Michaelowi
zaprząta głowę.
Szczerze mówiąc, równie dobrze mogłabym go już nigdy nie zobaczyć. Mam chłopaka.
Wspaniałego, idealnego chłopaka, który właśnie teraz obmyśla, jak zaprosić mnie na bal
maturalny, i nie będzie w tym celu przemalowywał brązowego konia na biało. Chyba.
Teraz idę już spać i zamierzam z miejsca zasnąć, i NIE BĘDĘ leżała bezsennie przez pół
nocy, rozmyślając o powrocie Michaela na Manhattan, ani o tym, że chciał przeczytać moją
książkę.
Nie mam zamiaru.
Zobaczycie.
PIĄTEK. 28 KWIETNIA,
GODZINA WYCHOWAWCZA
Uch! Czuję się okropnie i wyglądam strasznie, prawie całą noc nie spałam i zamartwiałam się
tym, że Michael wrócił do miasta!
A co gorsza, rano przed szkołą urwałam się z zebrania redakcji „Atomu". Wiem, że doktor
Bzik wyraziłby swoje rozczarowanie, bo kobieta dzielna, taka jak Eleanor Roosevelt,
poszłaby.
Ale ja dziś rano nie za bardzo czułam się jak Eleanor Roosevelt. Po prostu nie wiedziałam,
czy Lilly ma zamiar wyznaczyć kogoś do zrelacjonowania uroczystości przekazania przez
Michaela jednego CardioArm Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia, czy nie.
Wydaje mi się, że raczej tak. To w końcu absolwent LiAE. Absolwent LiAE, który wynalazł
coś, co ratuje życie dzieciom i teraz przekazuje to coś ważnemu miejscowemu
uniwersytetowi... To jest news.
Nie mogłam ryzykować, że Lilly wyznaczy mnie do zrelacjonowania tego wydarzenia w
ostatnim numerze. Lilly nie stara się świadomie robić mi przykrości - totalnie schodzimy
sobie z drogi.
Ale mogłaby zrobić, kierując się jakimś perwersyjnym poczuciem humoru.
A ja nie chcę widzieć Michaela. To znaczy niejako reporterka szkolnej gazety pisząca artykuł
o jego triumfalnym powrocie. To by mnie chyba zabiło.
A jeśli on zapyta o pracę dyplomową???
Wiem, że to mało prawdopodobne, żeby pamiętał. Ale to się może zdarzyć.
Poza tym dziś rano włosy mi się jakoś tak śmiesznie z tyłu pozawijały. Totalnie mi się
skończył środek przeciwko puszeniu.
Nie, kiedy następnym razem zobaczę się z Michaelem, chcę, żeby moje włosy wyglądały
dobrze, i chcę, by moja powieść trafiła do księgarni. Och, proszę Cię, Boże, spraw, żeby te
dwa życzenia się spełniły!
Już mi się udało pomóc niewielkiemu europejskiemu księstwu wprowadzić ustrój
demokratyczny. I że to poważne osiągnięcie. To śmieszne, że chcę też, zanim skończę
osiemnaście lat (co daje mi mniej więcej trzy dni i stanowi całkowicie nierealistyczny termin)
zobaczyć swoją powieść na półkach księgarskich.
Ale ja tak ciężko pracowałam nad tą książką! Prawie dwa lata swojego życia przelałam w tę
książkę! Najpierw zbieranie materiałów - musiałam przeczytać chyba pięćset romansów, żeby
wiedzieć, jak taki romans napisać.
Potem musiałam przeczytać pięćset milionów książek o średniowiecznej Anglii, żebym mogła
dobrze w swojej książce oddać tło historyczne, dialogi i inne takie.
A potem musiałam ją wreszcie napisać.
Ja wiem, że jeden romans historyczny świata nie zmieni.
Ale byłoby bardzo miło, gdyby jego lektura uszczęśliwiła chociaż parę osób, tak jak mnie
uszczęśliwiło pisanie go.
O Boże, dlaczego ja tak obsesyjnie o tym myślę, skoro przecież i tak mnie to nie obchodzi?
Już mam wspaniałego chłopaka, który stale mi powtarza, że mnie kocha, i ciągle mnie gdzieś
ze sobą zabiera, i który zdaniem całego wszechświata jest dla mnie stworzony.
Okej, zapomniał zaprosić mnie na bal. No i jest jeszcze ta druga sprawa.
Ale ja nawet nie mam ochoty iść na bal maturalny, bo takie bale są dla dzieci, a ja już nie
jestem dzieckiem, za trzy dni będę miała osiemnaście lat i wtedy stanę się zgodnie z prawem
pełnoletnia...
Okej, muszę się wziąć w garść.
Może Hans będzie mógł kupić mi jeszcze jedną chai latte. Ta pierwsza dziś rano nie postawiła
mnie na nogi. Tata mówi, że mam przestać traktować kierowcę limuzyny jak chłopca na
posyłki. To co mam zrobić? Lars totalnie odmawia wyskakiwania z samochodu, żeby mi
przynieść coś gorącego z pianką do picia, mimo że mu wyjaśniałam, że to wysoce
nieprawdopodobne, żeby ktoś próbował mnie porwać w czasie, gdy będzie kupował kawę w
Starbucksie.
Nikt jeszcze nie wspomniał o CardioArm, a widziałam się już z Tiną, Shameeką, Perin i,
oczywiście, z J.P.
Może jeszcze nigdzie nie piszą o Michaelu i jego szlachetnym geście, poza wiadomościami
biznesowymi CNN.com.
Proszę cię, Boże, niech to się nigdzie więcej nie pojawi.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA,
KLATKA SCHODOWA,
TRZECIE PIĘTRO
Dostałam alarmowego esemesa od Tiny. Musimy się natychmiast spotkać w łazience.
Nie mam zielonego pojęcia, co takiego mogło się stać! Musi chodzić o coś poważnego, bo
ostatnio nie zrywałyśmy się z lekcji -jak na osoby, które podostawały się na studia i nie mają
już powodu chodzić na lekcje, chyba po to, żeby podziwiać buty, jakie kupujemy na
uroczystość rozdania świadectw.
Mam nadzieję, że nie pokłóciła się z Borisem. Tworzą taką słodką parę. On mi czasami działa
na nerwy, ale przecież widać, że Tinę wprost uwielbia. I zaprosił ją na bal maturalny w
przeuroczy sposób - wręczył jej jedną czerwoną różę, do której przymocował zaproszenie i
malutkie pudełeczko od Tiffany'ego.
Tak! Wcale nie z Kay Jewellers, gdzie Tina lubi kupować biżuterię. Boris zdecydował się
podnieść standard (no i bardzo dobrze. Jej upodobanie do Kay Jewellers zaczynało się robić
nieco dziwne).
A w tym pudełeczku było kolejne wyściełane aksamitem pudełeczko na pierścionek (Tina
mówi, że kiedy je zobaczyła, o mało nie dostała ataku serca).
A w środku był przepiękny pierścionek ze szmaragdem (pierścionek PRZEDzaręczynowy, nie
zaręczynowy, jak pośpiesznie wyjaśnił jej Boris). A na pierścionku były wygrawerowane
inicjały Tiny i Borisa i data balu.
Tina powiedziała, że gdyby to było możliwe, to chyba wyplułaby z wrażenia płuca. W
poniedziałek przyszła do szkoły i pokazała ten pierścionek nam wszystkim (Boris wręczył go
jej w czasie kolacji w Per Se, która, tak przy okazji, jest teraz chyba najdroższą restauracją w
Nowym Jorku. Ale jego na to stać, bo właśnie nagrywa album, zupełnie jak jego idol Joshua
Bell. Ostatnio strasznie się z tego powodu nadyma. Zwłaszcza że ma w przyszłym tygodniu
zagrać w Carnegie Hall, co stanowi jego pracę dyplomową. Wszyscy dostaliśmy zaproszenia.
J.P. i ja idziemy razem. Ale ja biorę iPoda. Wszystko, co Boris ma w repertuarze, słyszałam
już chyba z dziewięćset milionów razy, bo nieustannie ćwiczył w szafie na materiały
piśmiennicze w sali rozwoju zainteresowań. (Nie mogę uwierzyć, że są ludzie skłonni
zapłacić za słuchanie go, tak szczerze mówiąc).
Tata Tiny niezbyt się ucieszył z tego pierścionka. Ale bardzo się ucieszył z mrożonych
steków firmy Omaha, które wysłał mu Boris (ja mu to podpowiedziałam. Boris jest mi winien
przysługę).
Tak więc pan Hakim Baba może nawet i pogodzi się z perspektywą przyjęcia Borisa kiedyś,
w przyszłości, na łono rodziny (biedny człowiek. Strasznie mu współczuję. Będzie musiał
słuchać tego oddychania przez usta za każdym razem, kiedy będzie siadał z córką i zięciem
do posiłku).
O, już idzie... Ale nie płacze, więc może...
PIĄTEK, 28 KWIETNIA,
TRYG
Wcale nie chodziło o Borisa. Chodziło o Michaela. Powinnam była się domyślić.
Tina tak ustawiła telefon, że dostaje komunikaty z Google na mój temat. Ostatni dostała dziś
rano, kiedy „New York Post" opublikował artykuł o darowiźnie Michaela dla Centrum
Medycznego Uniwersytetu Columbia (ale tylko dlatego, że to był artykuł w Post, a nie z
międzynarodowych wiadomości biznesowych CNN.com, i dotyczył głównie tego, że Michael
kiedyś ze mną chodził).
Tina jest taka kochana. Chciała mi powiedzieć, że on wrócił do miasta, zanim powie mi to
ktoś inny. Bała się, że mogłabym o tym usłyszeć od paparazzich, zupełnie jak mój tata.
Dałam jej do zrozumienia, że już wiem.
To był błąd.
- Wiesz? - zawołała Tina. -I nie powiedziałaś mi od razu? Mia, jak mogłaś?!
Widzicie? Już nic nie udaje mi się zrobić jak trzeba. Za każdym razem, kiedy mówię prawdę,
pakuję się w kłopoty.
- Sama dopiero co się dowiedziałam - zapewniłam ją. - Wczoraj wieczorem. I to dla mnie nic
nie znaczy. Naprawdę. Już mi przeszło z Michaelem. Jestem teraz z J.P. Zupełnie mi nie
przeszkadza, że Michael wrócił.
Boże, jak ja kłamię.
I to nawet nie było jakieś udane kłamstwo. Przynajmniej w tej sprawie. Bo Tina nie
wyglądała na przekonaną.
- I on ci nic nie powiedział? - zapytała. - Michael w żadnym ze swoich mejli nie wspomniał o
tym, że wraca?
Przecież nie mogłam się przyznać, że Michael chciał przeczytać moją pracę dyplomową,
przez co tak spanikowałam, że przestałam mu odpowiadać na mejle.
Bo wtedy Tina chciałaby wiedzieć, dlaczego spanikowałam. Musiałabym jej wyjaśnić, że
moja praca dyplomowa to romans historyczny, który właśnie próbuję wydać.
A ja jeszcze nie jestem gotowa na wysłuchiwanie piskliwych okrzyków zachwytu, jakimi
Tina na pewno zareagowałaby na tę informację. Nie mówiąc już o tym, że zażądałaby
przeczytania powieści.
A kiedy dojdzie do sceny miłosnej - no dobra, scen erotycznych - to może być dla Tiny za
wiele.
- Nie - odpowiedziałam Tinie.
- To trochę dziwne - stwierdziła bez ogródek. - Jesteście teraz przyjaciółmi. A przynajmniej
tak twierdzisz. Że jesteście przyjaciółmi tak jak kiedyś. Przyjaciel informuje przyjaciela, że
wraca do kraju - do miasta - w którym ten przyjaciel mieszka. Jeśli ci nie powiedział, to to
musi coś znaczyć.
- Nic nie znaczy - powiedziałam szybko. - Prawdopodobnie wszystko z tego pośpiechu. Po
prostu nie miał czasu mi powiedzieć...
- Nie miał czasu wysłać esemesa? „Mia, wracam na Manhattan"? Ile czasu coś takiego
zajmuje? Nie. - Tina pokręciła głową, a jej ciemne włosy zakołysały się wokół ramion. -
Chodzi o coś innego. - Zmrużyła oczy. - I moim zdaniem ty wiesz o co.
Bardzo kocham Tinę i będzie mi jej strasznie brakowało (nie ma mowy, żebym poszła razem
z nią na Uniwersytet Nowojorski, chociaż tam też się dostałam. Jak dla mnie Uniwersytet
Nowojorski oznacza nadmierny stres. Tina chce zostać chirurgiem, więc pewnie będzie
musiała chodzić na kursy przedwstępne, co oznacza, że przestanę ją widywać).
Naprawdę nie byłam w nastroju do wysłuchiwania kolejnej jej pogiętej teorii. To prawda,
czasami się sprawdzają. To znaczy miała rację, że J.P. się we mnie kocha.
Ale cokolwiek chciała mi powiedzieć o Michaelu, ja nie miałam ochoty tego słuchać. Do tego
stopnia, że ręką zakryłam jej usta.
- Nie - powiedziałam.
Tina zamrugała swoimi dużymi, brązowymi oczami, patrząc na mnie z ogromnie zdziwioną
miną.
- So? - wykrztusiła.
- Nie mów tego - powiedziałam. - Tego, co chciałaś powiedzieć.
- Ale to nissłego - wybełkotała Tina przez moje palce.
- Nie szkodzi - powiedziałam. - Ja nie chcę tego słuchać. Obiecujesz, że tego nie powiesz?
Tina pokiwała głową. Cofnęłam dłoń.
- Potrzebujesz chusteczkę? - spytała Tina, ruchem głowy wskazując moją rękę. Bo oczywiście
cała była umazana błyszczykiem.
Tym razem to ja pokiwałam głową. Tina dała mi chusteczkę. Wytarłam dłoń, bardzo starając
się udawać, że nie widzę, że Tina dosłownie umiera z chęci powiedzenia mi tego, co mi
chciała powiedzieć.
No cóż, okej, może nie dosłownie umierała. Ale tak metaforycznie.
Wreszcie się odezwała:
- No i co zamierzasz teraz zrobić?
- Niby dlaczego mam coś robić? - zapytałam. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nadciąga
nieuchronne przeznaczenie... Trochę podobnie czułam się w związku ze zbliżającą się chwilą
otrzymania zaproszenia na bal od J.P To nie było jakieś tam przeczucie, tylko poważna
obawa. - Ja nic nie zamierzam robić.
- Ale, Mia... - Tina starannie dobierała słowa. - Wiem, że ty i J.P. jesteście ogromnie
szczęśliwi. Ale czy ty nie chcesz zobaczyć Michaela? Po tym całym czasie?
Na szczęście właśnie wtedy rozległ się dzwonek i musiałyśmy złapać swoje rzeczy i
„zwiewać", jak to lubi nazywać Rocky (nie mam pojęcia, skąd on się już nauczył słowa
„zwiewać", a co dopiero skąd wziął „zwiewąjki", bo tak nazywa swoje adidasy. O Boże, jak
ja mam pojechać na studia i stracić cztery lata życia Rocky'ego? Nie mówiąc o tym, że jest
teraz taki słodki... Wiem, że będę przyjeżdżała na wakacje - te, których nie będę spędzać w
Genowii - ale to nie to samo!).
Więc nie musiałam odpowiadać na pytanie Tiny.
Teraz trochę żałuję, że powstrzymałam Tinę i że nie opowiedziała mi swojej teorii.
Założę się, że cokolwiek by to było, po prostu bym się uśmiała.
Okej. Zapytam ją o to później. Albo nie.
Prawdopodobnie nie.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA,
ROZWÓJ ZAINTERESOWAŃ
Okej. Wszystkie oszalały.
Pewnie niektórym (a konkretnie Lanie, Trishi, Shameece i Tinie) i tak niewiele brakowało.
Ale moim zdaniem one zaczynają nadawać całkiem nowe znaczenie określeniu: „syndrom
maturzysty".
No więc kiedy Tina i ja tuż przed lunchem wpadłyśmy na Lanę, Trishę i Shameekę, Tina
wrzasnęła, przekrzykując gadaninę wszystkich ludzi przechodzących korytarzem:
„Dziewczyny, słyszałyście? Michael wrócił! Zautomatyzowane ramię odniosło
wielki sukces! Michael jest już milionerem!”
Lana i Trisha, jak należało się spodziewać, wydały z siebie wrzaski, które mogły stłuc szkło
w pobliskich przeciwpożarowych przyciskach alarmowych. Shameeka była nieco bardziej
powściągliwa, ale w jej oczach też pojawił się obłęd.
A potem, kiedy stanęłyśmy w kolejce po jogurty i sałatki (to znaczy one. Wszystkie próbują
schudnąć z dwa-trzy kilo przed balem. Ja wzięłam hamburgera z tofu), Tina opowiedziała im,
że Michael podaruje jedno CardioArm Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia. Lana
bardzo się przejęła:
- O mój Boże, kiedy to ma być, jutro? Normalnie idziemy.
- Hm - powiedziałam, a żołądek mi podszedł do gardła. - Nie, nie idziemy.
- No co wy... - zaprotestowała Trisha (miałam ochotę ją ucałować). - Jestem umówiona na
solarium. Totalnie muszę zadbać o złoty odcień skóry na bal. Wiecie, że zamierzam włożyć
białą sukienkę.
- Nieważne - zbagatelizowała problem Lana, sięgając po dietetyczne napoje dla nas
wszystkich. - Do solarium możesz iść później.
- Ale w poniedziałek jest impreza Mii - upierała się Trisha. - Tam będą same sławy. Nie chcę
przy sławach wypaść jak bladawiec.
- Trisha naprawdę wie, co ważne - stwierdziłam. - Nie wypadaniecie jak bladawiec przy tych
wszystkich sławach jest ważniejsze niż nękanie moich byłych chłopaków.
- Ja nie chcę nękać Michaela - powiedziała Shameeka. - Ale zgadzam się z Laną że
powinnyśmy pojawić się na tej uroczystości. Chcę zobaczyć, jak wygląda Michael. Nie jesteś
ciekawa, Mia?
- Nie - odparłam stanowczo. - A poza tym jestem pewna, że nie uda nam się dostać do środka.
Na pewno będą wpuszczać tylko zaproszonych gości i prasę.
- Och, to żaden problem. - Lana nie dawała za wygraną. -Możesz nas wprowadzić do środka.
Jesteś przecież księżniczką. A poza tym jesteś w redakcji, Atomu". Zdobądź nam przepustki
dla prasy. Po prostu poproś Lilly.
Wzięłam tacę z lunchem, rzucając Lanie mocno ironiczne spojrzenie. Potrwało to sekundę
czy dwie, zanim do Lany dotarło, co powiedziała. A kiedy wreszcie dotarło, odezwała się:
- No tak. Michael jest jej bratem. A ona naprawdę wściekła się na ciebie, kiedy miałaś mu za
złe, że wyjeżdża do Japonii. Tak?
- Zostawmy ten temat - powiedziałam. Przysięgam, nawet głód mi już minął. Burger z tofu na
moim talerzu wyglądał zupełnie nieapetycznie. Zastanawiałam się, czy nie wymienić go na
taco. Jeśli zdarza się dzień, kiedy potrzebuję trochę pikantnie doprawionej wołowiny, to
właśnie dzisiaj.
- A twoja młodsza siostra nie pisze czasem w tym roku dla „Atomu"? - spytała Lanę
Shameeka.
Lana obejrzała się na swoją siostrę Gretchen, która siedziała z innymi chirliderkami przy
stoliku obok drzwi.
- Dobry pomysł - uznała. - Ten mały lizus próbuje zdobyć punkty na studia za działalność
pozalekcyjną i na pewno była dzisiaj rano na zebraniu redakcji „Atomu". Dowiem się, czy nie
została wyznaczona do napisania o Michaelu.
Miałam ochotę obie je zadźgać łyżkowidelcem.
- Idę usiąść - powiedziałam przez zaciśnięte zęby - obok mojego chłopaka. Możecie usiąść
koło mnie, ale jeśli usiądziecie, to nie chcę, żebyście o tym rozmawiały. Przy moim chłopaku.
Zrozumiałyście? Dobrze.
Nie spuszczałam wzroku z J.P, idąc do naszego stolika, zdecydowana, że nie spojrzę w stronę
Lany. J.P. gawędził z Borisem, Perin i Ling Su, a potem zauważył mnie i się uśmiechnął.
Odpowiedziałam uśmiechem.
Ale i tak kącikiem oka udało mi się dostrzec, że Lana wali siostrę po głowie, wyrywa jej torbę
Miu Miu i zaczyna w niej grzebać.
No super. To może znaczyć tylko jedno. Gretchen ma przepustkę na jutrzejszą uroczystość.
- Jak leci? - spytał J.P, kiedy usiadłam.
- Świetnie - skłamałam.
Wielkie Wredne Kłamstwo Numer Pięć Mii Thermopolis.
- Fantastycznie - powiedział J.P. - Hej, ja cię chciałem o coś zapytać.
Ręka z burgerem z tofu zastygła w pół drogi do ust. O Boże. Tu? Teraz? Miał zamiar zaprosić
mnie na bal maturalny w stołówce, przy wszystkich? J.P. tak sobie wyobraża romantyczną
sytuację?
Nie. To przecież niemożliwe. Bo J.P. już kiedyś ugotował dla mnie obiad w mieszkaniu
rodziców, kiedy wyjechali za miasto, i nie zapomniał o żadnych ważnych elementach... Były
świece, z głośników leciał jazz, podał pyszne fettuccini Alfredo i mus czekoladowy na deser.
Facet wie, co to romantyzm.
W walentynki też umie się zachować. Na nasze pierwsze kupił mi piękny medalion w
kształcie serca (Tiffany'ego oczywiście), z wygrawerowanymi, splecionymi naszymi
inicjałami, a na drugie „naszyjnik podróży", z diamentowymi oczkami różnego
rozmiaru (żeby zaznaczyć, jak daleko zaszliśmy od czasu naszego pierwszego pocałunku pod
moim domem).
No jasne, że nie zamierzał zaprosić mnie na bal maturalny, kiedy wbijałam zęby w burgera z
tofu w stołówce.
A z drugiej strony... Myślał, że wcale nie będzie musiał zawracać sobie głowy zapraszaniem
mnie na bal. A więc...
Tina, która usłyszała, co powiedział J.P., kiedy stawiała swoją tacę obok tacy Borisa, aż
sapnęła.
Spójrzmy prawdzie w oczy. To dla niej typowe. To kolejny powód, dla którego nigdy nie
będę mogła powiedzieć jej o Okupie za moje serce. Ona nie potrafi dotrzymać tajemnicy.
Jednak opamiętała się i powiedziała:
- Tak? J.P., chcesz Mię o coś zapytać?
- Hm... - zaczął J.P.
- Jak miło. - Tina próbowała nie robić takiej miny jak kot, który się napił śmietanki. -
Słyszycie? J.P. chce Mię o coś zapytać.
- Hm - powtórzył J.P., a jego policzki zaróżowiły się, kiedy przy stoliku zapadła cisza, a
wszyscy spojrzeli na niego wyczekująco. - Ja tylko chciałem zapytać, co kupisz dyrektor
Gupcie i innym nauczycielom jako podziękowanie za napisanie listów rekomendacyjnych?
Aha. A poza tym - uff.
- Wszystkim dam po komplecie sześciu kryształowych kieliszków do wody z
genowiańskiego, ręcznie dmuchanego szkła - powiedziałam. - Z genowiańską koroną
książęcą.
- Och - powiedział i przełknął ślinę. - Moja mama chyba tylko da każdemu bon zakupowy do
Barnes and Noble.
- Jestem pewna, że to im się o wiele bardziej spodoba - powiedziałam, bo zrobiło mi się
głupio. Grandmere zawsze tak strasznie przesadza, kiedy daje prezenty.
- My damy im jabłka z kryształami Swarovskiego - powiedziały Ling Su i Perin jednym
głosem. Od tego zabrzmiały jeszcze dziwaczniej niż zwykle. Już sobie darowały siadanie z
Plecakowym Patrolem, jak J.P. mówi o załodze Kenny'ego - to znaczy Kennetha - po drugiej
stronie stołówki. Oni mają zwyczaj chodzić wszędzie z wielkimi plecakami pełnymi książek,
nawet pod sam koniec roku szkolnego, kiedy już doskonale wiedzą że podostawali się na
wybrane uniwersytety (no, te drugie na liście). Niektórzy z nich mają aż tak dużo książek, że
kiedyś wozili je za sobą w walizkach na kółkach. Zupełnie jakby nikt im nie powiedział, że
można korzystać z szafek na korytarzu.
Lilly, która kiedyś siadywała z nimi - dopóki Lilly mówi prosto z mostu nie zrobiło kariery i
kiedy ona nie zrobiła się w porze lunchu o wiele za bardzo zajęta, żeby spędzać tę godzinę w
stołówce - z tymi swoimi licznymi piercingami, i często wielokolorowymi włosami,
wyglądała jak jakiś egzotyczny kwiat. Moim zdaniem oni wszyscy żałowali, że zniknęła -
chociaż nie jestem pewna, czy ktoś z nich, poza Kennym, naprawdę to zauważył, skoro i tak
ani na chwilę nie wytykają nosów zza podręczników do chemii.
- No to tę sprawę mamy z głowy - oświadczyła Lana, stawiając tacę na stole. - Jutro o drugiej,
wariatko.
Zwracała się do mnie. Wariatka to taki pieszczotliwy zwrot. Nauczyłam się, że według niej to
ma oznaczać czułość.
- Co jest jutro o drugiej? - spytał J.P.
- Nic - powiedziałam szybko, a Shameeka też postawiła tacę na stole i odezwała się, żeby
mnie kryć: „Umówiłyśmy się na manikiur i pedikiur. Kto ma jakąś dietetyczną colę? Dzięki,
Mia".
- To bez sensu. - Trisha też sięgnęła po jedną z przyniesionych przeze mnie dietetycznych
coli. - Mówiłam wam już, że to bez sensu? Przecież ja muszę się opalić.
- O czym one mówią? - J.P. spytał Borisa.
- Nie pytaj - doradził mu Boris. - Po prostu je ignoruj, a może same znikną.
I na tym stanęło. Decyzja została podjęta niewerbalnie, czy raczej werbalnie została ustalona,
kiedy lunch się skończył i wszystkie wracałyśmy na lekcje, a faceci już sobie poszli. Lana
zdobyła prasowe przepustki (dwie, jedną dla reportera, a jedną dla fotografa) od swojej siostry
Gretchen na uroczystość przekazania przez Michaela jednego z jego CardioArms
Uniwersytetowi Columbia.
Najwyraźniej wszystkie są przekonane, że jutro tam pójdziemy (dla nich dwie przepustki
oznaczają, że wejdziemy tam całą piątką jak to w Krainie Marzeń Lany).
Ale w sferze ich marzeń leży również to, że im się wydaje, że ja tam pójdę, bo nie ma mowy,
żebym miała postawić stopę w pobliżu Uniwersytetu Columbia. Znaczy nic się nie zmieniło -
nadal nie chcę widzieć Michaela na oczy, nadal nie mogę go zobaczyć... Nie, zakradając się
tam dzięki szkolnej przepustce prasowej młodszej siostry Lany Weinberger. Boże, to jakieś
szaleństwo. Jak historia z książki - coś, co po prostu w życiu się nie zdarza.
Nigdy.
Boże, ależ ten Boris rzępoli na tych skrzypcach!
A Lilly nawet tu nie ma. Co mnie tak bardzo nie dziwi, bo nie przychodzi na RZ, odkąd jej
program kupiła sieć telewizyjna z Seulu. Codziennie w czasie lunchu i piątej lekcji kręci
kolejny odcinek. Nawet jej pozwolili wychodzić ze szkoły na ten czas, zwolnili ją z lekcji i
tak dalej.
No i super. Na pewno jest w Korei wielką gwiazdą.
Zawsze wiedziałam, że ona zostanie gwiazdą.
Tylko z jakiegoś powodu zawsze myślałam, że będę jej przyjaciółką, kiedy to się stanie.
No cóż, różne rzeczy się chyba zmieniają.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA
FRANCUSKI
Tina nie przestaje pisać do mnie esemesów, chociaż ja jej w ogóle nie odpowiadam.
Chce wiedzieć, w co się jutro ubiorę, kiedy pójdziemy na uroczystość przekazania przez
Michaela CardioArm Centrum Medycznemu Uniwersytetu Columbia.
Ciekawe, jak to jest mieszkać w Tinalandii.
Mam wrażenie, że to bardzo słoneczna kraina.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA
PSYCHOLOGIA
Wreszcie odpisałam Tinie, że nie idę.
Od tego czasu zapadła cisza w eterze, więc zaczynam mieć niejasne podejrzenia, że ona i cała
reszta coś knują.
Ale przyznam, że czuję ulgę, kiedy mój telefon nie brzęczy co pięć sekund.
Amelio, nadal nie odpowiadasz. Muszę cię prosić, żebyś cofnęła zaproszenia na
swoją imprezę dwudziestu pięciu osobom. Kapitan poinformował mnie, że z
trzema setkami na pokładzie nie będziemy mogli wypłynąććććććććć.
Musimyyyyyyy zmniejszyć tę liczbę do maksimum dwustu siedemdziesięciu
pięciu. Moim zdaniem Nathan i Claire, siostrzenica i siostrzeniec Franka, mogą
z listy wypaść. No i co z twoją matką? Przecież nie jest nam tam potrzebna,
prawda? Na pewno zrozumieeeeeee. No i Frank teżżżżżżż. Będę czekała na
telefon od Ciebie. Clarisse, Twoja babkaaaaaaa. Wysłane z BlackBerry
O mój Boże.
MHC, Główny Układ Zgodności Tkankowej: rodzina genów obecnych u większości ssaków.
Uważa się, że odgrywają ważną rolę przy wyborze partnera dzięki rozpoznawaniu poprzez
węch. Studentki poproszone o powąchanie niepranych T-shirtów studentów płci męskiej
nieodmiennie wybierały te, które były noszone przez mężczyzn o MHC jak najmniej
podobnym do ich własnego. Sądzi się, że dzieje się tak dlatego, że mężczyźni ci stanowiliby
dla nich najbardziej pożądanych z punktu widzenia genetycznego partnerów (łączenie
przeciwnych genów MHC tworzyłoby potomstwo o najsilniejszym systemie
immunologicznym). Im bardziej partnerzy są do siebie genetycznie niepodobni, tym silniejszy
jest układ odpornościowy potomstwa - uważa się, że fakt ten osobniczki płci żeńskiej danego
gatunku wyczuwają węchem.
PRACA DOMOWA
Historia świata: nauczyć się do testu końcowego.
Literatura angielska: to samo.
Trygonometria: to samo.
RZ: jak ja mam dosyć Chopina.
Francuski: test końcowy.
Psychologia: test końcowy.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA
POCZEKALNIA GABINETU DOKTORA BZIKA
Świetnie. Przychodzę dzisiaj na przedostatnią sesję, i kogo widzę w poczekalni na krześle -
księżnę wdowę Genowii we własnej osobie.
Powiedziałam:
- Co ty tu do... - ale na szczęście udało mi się w ostatniej chwili nad sobą zapanować.
- Och, Amelio, jesteś nareszcie - powiedziała, jakbyśmy spotkały się na herbatę w Carlyle. -
Dlaczego nie oddzwoniłaś?
Wytrzeszczyłam na nią oczy z przerażeniem.
- Grandmere, ja tu przyszłam na sesję psychoterapeutyczną.
- No cóż, Amelio, ja to wiem. - Uśmiechnęła się do recepcjonistki, jakby chciała ją przeprosić
za moją głupotę. - Wiesz, nie jestem niepojętna. Ale w jaki sposób mam zmusić cię, żebyś się
ze mną skontaktowała, skoro nie odpowiadasz na moje telefony ani nie odpisujesz na moje
mejle, choć sądziłam, że to metoda komunikowania się w obecnych czasach szczególnie
popularna wśród was, młodych? Doprawdy, nie miałam innego wyboru, niż odnaleźć cię
tutaj.
- Grandmere... - Naprawdę zaczynałam się gotować ze złości. - Jeśli chodzi ci o moje
urodziny, ja NIE MAM zamiaru cofnąć zaproszenia własnej matce i ojczymowi, żeby
zwolniło się miejsce dla twoich przyjaciół z towarzystwa. Jeśli chcesz, cofnij zaproszenie dla
Nathana i Claire. Wszystko mi jedno. I chciałabym tylko jeszcze dodać, że jest totalnie nie na
miejscu, że się pojawiasz na mojej terapii, żeby o tym ze mną rozmawiać. Zdaję sobie sprawę,
że w przeszłości miewałyśmy wspólne sesje, ale były one umawiane z góry, Nie możesz, ot
tak, pojawiać się na mojej terapii, i oczekiwać, żebym...
- Ach, to. - Grandmere nieznacznie machnęła dłonią, a przy okazji pierścionek, który
podarował jej szach Iranu, zabłysnął szafirem. - Proszę cię, Vigo już rozwiązał kłopoty
związane z listą zaproszonych osób. I nie martw się, twoja matka ma zapewnione
zaproszenie. Dziadkami nieco się niepokoiłam, ale mam nadzieję, że spodoba im się widok na
imprezę z pokładu sterowniczego. Nie, nie. Przyszłam tu w sprawie Tego Chłopaka.
W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, o czym ona mówi. J.P.? Ona nigdy nie nazywa
J.P Tym Chłopakiem. Grandmere J.P. uwielbia. Poważnie: uwielbia. Kiedy spotkają się,
zaczynają gadać o starych broadwayowskich przedstawieniach, o których nie słyszałam, i
gadają tak, dopóki nie jestem zmuszona J.P. wręcz od niej odciągnąć. Grandmere jest
przekonana, że mogłaby zrobić wielką karierą, gdyby nie zdecydowała się wyjść za mąż za
mojego dziadka i zostać księżną niewielkiego europejskiego księstewka, zamiast
broadwayowską gwiazdą, jak ta dziewczyna, która gra rolę w musicalu Legalna blondynka.
Tyle że Grandmere święcie wierzy, że byłaby o wiele lepsza od niej.
- Nie Johna Paula - powiedziała Grandmere z taką miną, jakby sam pomysł ją zaszokował.
-Tego drugiego. I tego... Tego czegoś, co wynalazł.
Michael? Grandmere wprosiła się na moją sesję terapeutyczną, żeby ze mną porozmawiać o
Michaelu?
Super. Dzięki, Vigo. Musiał tak ustawić jej BlackBerry, żeby ona też dostawała komunikaty z
Google na mój temat?
- Mówisz poważnie? - Przysięgam, że w tym momencie nie miałam pojęcia, co jej może
chodzić po głowie. Wciąż mi się wydawało, że martwi się imprezą. - Teraz Michaela też
chcesz zaprosić? Wybacz, Grandmere, ale nie. Stał się słynnym wynalazcą, milionerem, ale to
jeszcze nie znaczy, że ma być na moich urodzinach. Jeśli go zaprosisz, to przysięgam, że...
- Nie, Amelio. - Grandmere złapała mnie za rękę. To nie był jeden z tych jej desperackich,
pazernych chwytów, tak jakby chciała, żebym jej rozmasowała rwę kulszową. Tym razem
wzięła mnie za rękę tak, jakby chciała... No, potrzymać ją.
Tak się zdziwiłam, że aż usiadłam na skórzanej kanapie i popatrzyłam na nią, jakbym chciała
spytać: „Co? Co się dzieje?"
- Ramię - powiedziała Grandmere. Jak normalny człowiek, a nie takim tonem, jakim zwykle
mówiła mi, żebym nie unosiła małego palca, pijąc herbatę. - To zautomatyzowane ramię,
które skonstruował.
Wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Co?
- Potrzebujemy takiego - powiedziała. - Do naszego szpitala. Musisz je nam załatwić.
Jeszcze bardziej wybałuszyłam oczy. Odkąd ją znam, podejrzewałam, że Grandmere ma
nierówno pod sufitem. Ale teraz widziałam, że całkiem jej odbiło.
- Grandmere... - Dyskretnie spróbowałam zmierzyć jej puls. - Czy ty brałaś to swoje
lekarstwo na serce?
- Nie chodzi nam o darowiznę - szybko wyjaśniła Grandmere, mówiąc już prawie jak zwykle.
- Powiedz mu, że zapłacimy. Ale, Amelio, wiesz, że gdybyśmy mieli coś takiego w naszym
szpitalu w Genowii, tobyśmy... No cóż, to by bardzo poprawiło poziom opieki zdrowotnej.
Obywatele Genowii nie musieliby na operacje serca jeździć do Paryża albo do Szwajcarii. Na
pewno sama rozumiesz, jaka to...
Wyrwałam rękę. Nagle zrozumiałam, że wcale nie oszalała. Ani nie cierpi na udar mózgu, ani
zawał serca. Puls miała równy i silny.
- O mój Boże! - zawołałam. - Grandmere
- Co takiego? - Grandmare jakby zdziwiła się moim wybuchem. - Co się stało? Proszę cię,
żebyś poprosiła Michaela o jeden z tych jego robotów. Nie w prezencie. Powiedziałam, że
zapłacimy...
- Ale ty chcesz, żebym wykorzystała znajomość z nim - zawołałam - żeby tata zyskał
przewagę nad René przed wyborami!
Grandmere zmarszczyła dorysowane brwi.
- Ani słowem przecież nie wspomniałam o wyborach! -oświadczyła swoim najbardziej
książęcym tonem. - Ale istotnie pomyślałam sobie, Amelio, że gdybyś tylko wybrała się na tę
jutrzejszą uroczystość na Uniwersytet Columbia...
- Grandmere! - Poderwałam się z kanapy. - Jesteś okropna! Czy ty naprawdę uważasz, że
obywatele Genowii będą woleli zagłosować na tatę za to, że uda mu się kupić CardioArm niż
na René, który obiecuje im Applebee's?
Grandmere spojrzała na mnie dziwnie.
- No cóż - powiedziała. - Owszem. A ty co byś wolała? Operacje serca czy kwiat z cebuli?
- To dają w Outback - poinformowałam ją lodowato. - A podstawą demokracji jest to, że nie
można kupić niczyjego głosu!
- Och, Amelio! - parsknęła Grandmere. - Nie bądź naiwna. Każdego można kupić. I jakbyś się
czuła, gdybym ci powiedziała, że podczas ostatniej wizyty u mojego nadwornego lekarza
usłyszałam od niego, że stan mojego serca się pogorszył i że być może będę musiała mieć
operację wszczepienia bajpasów?
Zawahałam się. Wyglądała, jakby mówiła prawdę.
- A-a tak jest? - zająknęłam się.
- Jeszcze nie - przyznała Grandmere. - Ale powiedział mi, że muszę się ograniczyć do trzech
sidecarów w tygodniu!
Powinnam była się domyślić.
- Grandmere... - powiedziałam. - Wyjdź. Natychmiast. Grandmere spojrzała na mnie ponuro.
- Wiesz co, Amelio? - odezwała się. - Przegrana w wyborach zabije twojego ojca. Wiem, że
nadal będzie księciem Genowii, ale nie będzie rządził, a to, moja młoda damo, będzie
wyłącznie twoja wina.
Sfrustrowana, aż jęknęłam i powiedziałam:
- IDŹ SOBIE STĄD!
A ona poszła, po drodze mrucząc coś bardzo ponuro do Larsa i recepcjonistki, którzy
obserwowali tę wymianę zdań z wielkim rozbawieniem.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co ich tak bawiło.
Pewnie dla Grandmere taka próba wykorzystania byłego chłopaka, żeby przeskoczyć na
pierwsze miejsce na liście oczekujących (jakby Michael w ogóle mógł wziąć coś podobnego
pod uwagę) na zakup wartego milion dolarów urządzenia medycznego to chleb powszedni.
Ale chociaż mamy, być może, te same geny, to ja w niczym mojej babki nie przypominam.
W NICZYM.
PIĄTEK, 28 KWIETNIA, 19.00, W LIMUZYNIE
W DRODZE DO DOMU Z GABINETU DOKTORA BZIKA
Doktor Bzik jak zwykle nie odniósł się ze zrozumieniem do moich problemów. Jemu się
chyba wydaje, że ja je wszystkie sama na siebie sprowadziłam.
Dlaczego nie mogę mieć jakiegoś zwyczajnego, miłego terapeuty, który, jak moich kolegów,
pytałby mnie: „No i jak się z tym czujesz?", i wręczał mi recepty na leki przeciwdepresyjne?
Nie. Ja musiałam trafić do jedynego psychoterapeuty na całym Manhattanie, który nie wierzy
w leki psychotropowe. I który uważa, że wszystko, co mnie spotyka (przynajmniej ostatnio),
to moja wina, bo nie jestem wobec siebie szczera.
- Co wspólnego ma szczerość wobec siebie z tym, że mój chłopak nie zaprosił mnie na bal
maturalny? - spytałam go w pewnym momencie.
- A kiedy cię zaprosi - powiedział doktor Bzik, odpowiadając pytaniem na pytanie,
klasycznym psychoterapeutycznym zwyczajem - to zgodzisz się?
- No cóż - powiedziałam, czując się niezręcznie (Tak! Jestem na tyle wobec siebie nieszczera,
że po tym pytaniu poczułam się niezręcznie!). - Ja nie chcę iść na ten bal.
- No to chyba sama sobie odpowiedziałaś - stwierdził bardzo z siebie zadowolony.
Co to w ogóle miało znaczyć? Niby jak ma mi pomóc? Bo powiem wam: to nie działa. I
wiecie, co jeszcze? Powiem to bez ogródek: Terapia już mi nie pomaga.
Och, nie zrozumcie mnie źle. Był taki czas, kiedy pomagała. Długie, zawiłe historie doktora
Bzika o licznych, posiadanych przez niego koniach naprawdę pomogły mi, kiedy
przechodziłam depresję, i z tym, co się działo w sprawie taty i Genowii, i tych plotek, że on i
nasza rodzina przez cały czas wiedzieliśmy o deklaracji księżniczki Amelie - nie mówiąc o
tym, że pomogły mi przetrwać testy i procedurę składania papierów na uczelnie, i stratę
Michaela, i Lilly, i to wszystko.
Może, ponieważ nie mam już depresji, a stres się zmniejszył (nieco), no i on jest
psychologiem dziecięcym, a ja już nie jestem dzieckiem - i oficjalnie nie będę od
poniedziałku - ale chyba jestem już gotowa odciąć pępowinę. I dlatego w przyszłym tygodniu
spotkamy się na ostatniej sesji.
Tak czy inaczej.
Próbowałam go pytać, jaką decyzję mam podjąć w sprawie studiów, i w tej sprawie, którą
poruszyła Grandmere, że dobrze byłoby poprosić Michaela o jedno CardioArm dla Genowii
jeszcze przed wyborami, i czy powinnam po prostu zacząć ludziom mówić prawdę o Okupie
za moje serce.
Zamiast dać mi radę, doktor Bzik zaczął opowiadać długą historię o klaczy, którą kiedyś miał.
Na imię miała Cukierek i była rasowym koniem, kupionym od hodowcy. Wszyscy mówili, że
to taki wspaniały koń i on sam też był o tym przekonany. Tak było na papierze.
Ale chociaż na papierze Cukierek była fantastycznym koniem, doktor Bzik nigdy nie lubił na
nim jeździć i przejażdżki były po prostu udręką. W końcu sprzedał klacz, bo zaczął jej unikać
i jeździł na wszystkich innych swoich koniach, byle nie na niej.
Co ta historia ma wspólnego ze mną?
Poza tym mam już do wypęku dosyć historii o koniach.
I nadal nie mam pojęcia, dokąd pojadę na studia, co zrobię w sprawie J.P (ani Michaela) ani
jak mam przestać wszystkich okłamywać.
Może powinnam po prostu zacząć ludziom mówić, że chcę pisać romanse? Ja wiem, że
wszyscy się śmieją z autorów romansów (dopóki jakiegoś romansu nie przeczytają). Ale co
mnie to obchodzi? Z księżniczek też wszyscy się śmieją. Już zdążyłam do tego przywyknąć.
Ale jeśli ludzie przeczytają moją książkę i pomyślą sobie, że ona mówi... No, nie wiem.
o mnie?
Bo to nieprawda. Ja nie mam nawet pojęcia, jak strzelać z łuku (mimo tych filmów rzekomo
opartych na moim życiu).
1 kto w ogóle daje koniowi na imię Cukierek? To takie banalne, no nie?
PIĄTEK, 28 KWIETNIA,
19.00, PODDASZE
Droga Pani Delacroix,
dziękujemy za nadesłany maszynopis. Po długim zastanowieniu doszliśmy do wniosku, że w
obecnej chwili Okup za moje serce nie odpowiada naszym oczekiwaniom.
Z poważaniem Pembroke Publishing
Kolejna odmowa!
Czy cały świat wydawniczy zaćpał się crackiem? Jak to możliwe, że nikt nie chce wydać
mojej powieści? Ja wiem, że to nie Wojna i pokój, ale czytałam już gorsze książki. Moja
zasługuje, by ją wydać! W mojej książce przynajmniej nie ma robotów, z którymi masochiści
uprawiają seks.
Może gdybym pisała o seksie z udziałem robotów, to ktoś by zechciał powieść wydać. Nie
mogę wprowadzić do książki cyberseksu. Za późno na to, a poza tym to by się kłóciło z
prawdą historyczną.
Przygotowania do zbliżającej się wielkiej urodzinowej fety osiągnęły kulminację. Dziadek i
babcia zatrzymają się tym razem w Tribeca Grand i robimy co się da, żeby mama i pan G.
spędzili z nimi jak najmniej czasu we czwórkę. Organizowane jest zwiedzanie wyspy Ellis,
Wyspy Wolności, Małej Italii, Har-lemu, Metropolitan Museum of Art, Muzeum Figur
Woskowych Madame Tussaud, kolekcji niezwykłości Ripley's Believe It Or Not\ i Świata
M&M'sow (to ostatnie na ich wyraźne życzenie).
Oczywiście chcą odwiedzić mnie i Rocky'ego (przede wszystkim Rocky'ego), ale mama
wciąż im powtarza: „Och, będzie na to jeszcze mnóstwo czasu". A oni przyjeżdżają tylko na
trzy dni. Więc jak znajdą czas na to zwiedzanie, na wizytę u nas i na udział w imprezie
urodzinowej, to sekret znany wyłącznie mojej mamie.
Oho, Tina pisze na IM.
Iluvromance: No więc tak, jutro o 1.30 po południu spotykamy się na
rogu Broadwayu i 168 ulicy. Uroczystość przekazania, czy jak to się tam
nazywa, zaczyna się o 2.00, więc będziemy mieć dość czasu, żeby zająć
dobre miejsca, z których będzie można się z bliska przyjrzeć Michaelowi.
Jak ja mam się przebić do tych dziewczyn z informacją, że NIE IDĘ?
GrLouie: Brzmi nieźle.
„Brzmi nieźle" to nie jest kłamstwo. Znaczy to, co ona powiedziała, naprawdę brzmi nieźle.
Przykre to będzie, kiedy będą stały na rogu Broadwayu i Sto Sześćdziesiątej Ósmej ulicy, a ja
nie przyjdę. Ale nikt nie obiecywał, że życie będzie sprawiedliwe.
Iluvromance: Czekaj... Mia, ale ty przyjdziesz, prawda? Zarazo.
Wow. Jak ona zgadła????
GrLouie: Nie. Mówiłam ci, że nie przyjdę.
Iluvromance: Mia, MUSISZ przyjść! Wszystko na nic, jeżeli ciebie tam
nie będzie! Czy nie jesteś choć troszkę ciekawa, jak Michael teraz
wygląda? I czy - bądź teraz poważna - jeszcze go obchodzisz? No wiesz,
w TAKI sposób?
O Boże. Wiedziałam, że wyciągnie tę kartę: „Czy go jeszcze obchodzisz?"
GrLouie: Tina, mam chłopaka, który mnie kocha, i którego ja też
kocham. Poza tym, jak ja niby miałabym się zorientować, czy jeszcze
Michaela „w taki sposób" obchodzę tylko z tego, że go zobaczę na
jakiejś oficjalnej uroczystości?
Iluvromance: Wyczujesz to. Po prostu. Wasze oczy spotkają się poprzez
całą salę i będziesz wiedziała. No i? W co się ubierzesz????
Na szczęście właśnie zadzwonił J.P. Skończył próbę i chciał wpaść na sushi do Blue Ribbon.
Korzystając ze znajomości taty--producenta, zarezerwował tam stolik dla dwóch osób (co dla
zwykłych śmiertelników jest właściwie niemożliwe w piątkowy wieczór). I pyta, czy pójdę z
nim na chrupiące skórki łososia i smocze roladki.
Do wyboru mam resztki pizzy z wczorajszego wieczoru albo dwudniowe kluski z sezamem
na zimno z Number One Noodle Son.
Albo mogłabym podskoczyć do nowo wyremontowanego mieszkania Grandmare w Plaża i
zjeść z nią i Vigo jakąś sałatkę, słuchając, jak opracowują strategię na moje urodziny.
Hm, co tu wybrać, co tu wybrać? Tak trudno się zdecydować.
Okej, J.P. może skorzystać z okazji i zaprosić mnie na bal maturalny... Na przykład wsunąć
zaproszenie do muszli po ostrydze albo pod kawałek japońskiego węgorza unagi.
Ale jestem gotowa zaryzykować, jeśli tylko dzięki temu uda mi się skończyć tę rozmowę.
GrLouie: Przepraszam, wychodzę z J.P. Później napiszę esemesa!
SOBOTA. 29 KWIETNIA, PÓŁNOC
PODDASZE
Nie musiałam się martwić, że J.P. podczas kolacji zaprosi mnie na bal maturalny. Po próbie
był najwyraźniej za bardzo zmęczony - i sfrustrowany, bo strasznie narzekał na Stacey -żeby
przyszło mu to do głowy.
A po kolacji mieliśmy inne zmartwienia. To dziwne, ale gdziekolwiek pójdę z J.P, pojawiają
się paparazzi. Kiedy spotykałam się z Michaelem, NIGDY się to nie zdarzało.
Pewnie na tym polega różnica między chodzeniem ze zwykłym studenciną (którym Michael
był wtedy) i z synem słynnego producenta teatralnego, jakim jest J.P.
W każdym razie, kiedy wychodziliśmy z Blue Ribbon, sępów było pełno. W pierwszej chwili
pomyślałam, że widocznie Lindsay Lohan przyszła ze swoim ostatnim chłopakiem-
breloczkiem, i nawet zaczęłam się za nią rozglądać.
Ale okazało się, że usiłowali zrobić zdjęcia MNIE.
Na początku nie przeszkadzało mi to, ale... Nieważne. Byłam w nowych kozakach Christiana
Louboutina, więc nie miałam nic przeciwko temu. To tak, jak mówi Lana... jeśli masz na
sobie CL, nic złego nie może cię spotkać (płytkie... ale prawdziwe). Ale wtedy jeden z nich
wrzasnął:
- Hej, księżniczko, co czujesz, wiedząc, że twój ojciec przegra wybory... Na dodatek przegra
ze swoim kuzynem, René, który nigdy nie kierował nawet pralnią samoobsługową a co
dopiero krajem?
Nie na darmo prawie od czterech lat pobierałam lekcje książęcej etykiety (okej, z przerwami).
To nie tak, że to pytanie mnie zaskoczyło. Odparłam po prostu:
- Bez komentarza.
Chociaż to mógł być błąd, bo oczywiście, jeśli się do nich powie COKOLWIEK, zadają
następne pytania, więc chociaż J.P, Lars i ja próbowaliśmy wrócić piechotą do mojego domu
(mieszkam dosłownie ze dwie przecznice od tej restauracji, więc nie zawracaliśmy sobie
głowy limuzyną), paparazzi otoczyli nas ciasno, a my nie mogliśmy iść wystarczająco szybko,
zwłaszcza że moje CL mają dziesięciocentymetrowe obcasy, a ja jeszcze za mało
przećwiczyłam chodzenie w nich i trochę (ale tylko trochę) się na tych obcasach potykałam
jak Wielki Ptak.
Więc fotoreporterzy bez trudu za nami nadążali, chociaż z jednej strony podtrzymywał mnie
Lars, a z drugiej J.P.
- Ale twój tata przegrywa w sondażach - powiedział ten „dziennikarz". - No weź. To będzie
bolało. Zwłaszcza że gdybyś trzymała język za zębami, nie byłoby żadnych wyborów.
Rany! Ależ ci faceci są chamscy. I trochę kiepsko orientują się w polityce.
- Zrobiłam to, co jest dobre dla narodu Genowii - powiedziałam, próbując utrzymać
przylepiony do twarzy miły uśmiech, zgodnie z naukami Grandmere. - A teraz proszę nam
wybaczyć, spieszymy się do domu...
- Tak, ludzie - powiedział J.P, a Lars rozchylił poły swojej kurtki, żeby było widać broń. Nie
żeby to kiedykolwiek sępy odstraszyło, bo doskonale wiedzą że nie wolno mu do nich strzelać
(chociaż przy paru okazjach zdarzyło mu się paru z nich odepchnąć ramieniem). - Zostawcie
ją w spokoju, dobra?
- Jesteś jej chłopakiem, tak? - zapytał jeden z sępów. - Czy to jest Abernathy-Reynolds, czy
Reynolds-Abemathy?
−
Reynolds-Abernathy - wytłumaczył J.P - I przestańcie się rozpychać!
- Obywatele Genowii mają, zdaje się, wielką ochotę na cebulowe kwiaty - stwierdził jeden z
paparazzich. - Nieprawdaż, księżniczko? Jak się z tym czujesz?
- Szkolono mnie specjalnych technik, za pomocą których mogę ci wbić chrząstkę nosową w
mózg, używając wyłącznie krawędzi dłoni - poinformował sępa Lars. - I jak się z tym
czujesz?
Wiedziałam, że do tej pory powinnam już przywyknąć. Naprawdę, tylu ludziom wiedzie się o
wiele gorzej niż mnie. No ale i tak. Czasami...
- Czy to prawda, że na twoje urodziny sir Paul McCartney przyprowadzi Marthę Stewart? -
wrzasnął jeden z reporterów.
- Czy to prawda, że będzie też książę William? - wrzasnął inny.
- A twój były chłopak? - wrzasnął trzeci. - Teraz, kiedy wrócił na...
I dokładnie w tej chwili Lars wepchnął mnie na siedzenie wolnej taksówki, która zatrzymała
się na jego znak, a potem kazał kierowcy przewieźć nas parę razy dokoła SoHo, póki się nie
upewnił, że pozbyliśmy się wszystkich reporterów (którzy darowali sobie wystawanie pod
poddaszem, bo wszyscy mieszkańcy kamienicy, włącznie z mamą panem G. i ze mną, stale
zrzucali na nich z góry bomby z torebek plastikowych z wodą).
Mogę tylko dodać, że, dzięki Bogu, J.P jest taki zajęty swoją sztuką więc nie miał pojęcia, o
czym mówił ten ostatni reporter. Żeby sprawdzić komunikaty Google na mój temat (albo
Michaela Moscovitza), przypomni sobie najprędzej przy śniadaniu. Aż tak jest w tej chwili
zakręcony.
W każdym razie kiedy wróciliśmy na poddasze, dokoła nie było ani śladu czatujących
fotoreporterów (dzięki temu, że wskutek celnego oka mamy nieraz już byli całkiem
przemoczeni).
I wtedy J.P. zapytał mnie, czy może wejść na górę.
Oczywiście wiedziałam, czego chciał. Wiedziałam też, że mama i pan G. śpią, bo po całym
tygodniu w piątkowy wieczór wcześnie padają do łóżka.
Naprawdę, ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę po incydencie z paparazzi, było
obściskiwanie się w moim pokoju z moim chłopakiem.
Ale jak zauważył (pod nosem, żeby Lars nie usłyszał), minęły całe wieki, odkąd mieliśmy
okazję pobyć sam na sam.
Więc w holu na dole pożegnałam się z Larsem, a J.P. zabrałam na górę. SŁODKI był, że tak
mnie dzielnie bronił przed paparazzi.
I pozwolił mi zjeść ostatni kawałek chrupkiej skórki łososia, chociaż sam miał na nią ochotę,
wiem o tym.
Czuję się okropnie, że go okłamuję w tych wszystkich sprawach, w których go okłamuję. On
naprawdę zasługuje na lepszą, sympatyczniejszą dziewczynę niż ja. Taka Stacey Cheeseman,
na przykład, o wiele lepiej nadawałaby się na jego dziewczynę niż ja, co wyraźnie widać z jej
najnowszej, po prostu uroczej reklamy śmietany Daisy. Jak ona śpiewa o tym, że ma ochotę
na łyżkę śmietany Daisy do pieczonego ziemniaka! Tęsknie, a jednocześnie słodko i kusząco.
Widać, że nigdy nikogo w życiu nie okłamała.
W przeciwieństwie do złej, niedobrej mnie.
Daphne Delacroix Okup za moje serce,
fragment
- Mówiłam ci, że masz się nie ruszać! - powiedziała drobniutka porywaczka, siedząc
Hugonowi na plecach.
Hugo podziwiał delikatny łuk podbicia jej stopy, bo tylko tyle widział, i stwierdził, że
powinien ją przeprosić. Dziewczyna miała przecież powód do gniewu; przyszła wykąpać się
w stawie, a nie po to, żeby dać się podglądać. I chociaż ogromnie mu się podobało, kiedy czuł
przy sobie jej ponętne ciało, jej gniew wcale mu się nie podobał. Lepiej uspokoić tę ognistą
dziewoję i odstawić ją z powrotem na trakt do Stephensgate, gdzie będzie mógł dopilnować
tego, żeby przestała siadać okrakiem na mężczyznach i pchać się w ten sposób w tarapaty.
- Szczerze błagam o wybaczenie, panienko - zaczął, jak mu się wydawało tonem pełnym
skruchy, chociaż trudno mu było opanować ogarniający go śmiech. - Natknąłem się na ciebie
przypadkiem w tej bardzo prywatnej chwili i za to muszę cię prosić o wybaczenie...
- Brałam cię za prostaka, ale nie za kompletnego durnia - brzmiała zaskakująca odpowiedź
dziewczyny. Hugo zdziwił się, słysząc w jej głosie rozbawienie.
- Chciałam, żebyś się na mnie natknął - dodała. Ruchem szybkim jak błyskawica dziewczyna
odsunęła nóż od jego szyi, złapała go za oba nadgarstki i związała mu je na plecach, zanim
zdołał pojąć, co się dzieje.
- Jesteś teraz moim więźniem - powiedziała Finnula Crais z wyraźnym zadowoleniem z
dobrze wykonanego zadania.
−
Żeby odzyskać wolność, będziesz musiał za nią zapłacić. Sowicie.
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 10.00
PODDASZE
Od chwili kiedy się obudziłam, myślę tylko o tym, co powiedział tamten reporter... Że tata
traci poparcie w sondażach, i że to moja wina.
Ja wiem, że to nieprawda. Znaczy tak, prawda, że mamy wybory.
Ale to nie moja wina, że tata traci w sondażach.
I stale myślę o tym, co powiedziała Grandmere w gabinecie doktora Bzika. Gdyby
CardioArm Michaela trafiło do jednego z genowiańskich szpitali, to może tata miałby
większe szanse na wygranie z René.
Tyle że ja wiem, że nie powinno się tak myśleć. Warto jest starać się o CardioArm, bo jest
potrzebne obywatelom Genowii.
CardioArm w Genowiańskim Książęcym Szpitalu nie stymulowałoby wzrostu gospodarczego
ani nie przyciągało do Genowii turystów, ani nawet nie pomogłoby tacie odrobić strat w
sondażach, wbrew temu, w co wierzy Grandmere.
Ale pomogłoby Genowiańczykom, którzy chorują na serce i muszą jeździć na leczenie za
granicę. Gdyby mogli mieć zabiegi na miejscu, oszczędziliby czas i pieniądze.
Poza tym, jak pisali w artykule, szybciej wracaliby do zdrowia dzięki możliwościom
CardioArm.
Nie mówię, że jeśli taki sprzęt załatwimy, to zwiększy się prawdopodobieństwo, że ludzie
będą głosować na tatę. Ja tylko mówię, że załatwienie takiego sprzętu byłoby rzeczą właściwą
- godną księżniczki - i dobrą dla mojego narodu.
I wcale nie twierdzę, że idąc na dzisiejszą uroczystość, chcę spróbować znów się zejść z
Michaelem. To znaczy nawet gdyby mnie chciał, co jest mało prawdopodobne, bo on ma już
własne życie, co wyraźnie obrazuje fakt, że jest już na Manhattanie od jakiegoś czasu, a
nawet do mnie nie zadzwonił. Ani nie wysłał mejla.
Ja tylko mówię, że powinnam pójść na tę uroczystość na Columbii. Bo tak postąpiłaby dla
własnego narodu prawdziwa księżniczka. Zdobyłaby dla niego najnowocześniejszą dostępną
na rynku technologię medyczną.
Nie mam pojęcia, jak mam to zrobić i nie wyjść na największą kretynkę pod słońcem.
Przecież nie mogę powiedzieć: „Hm, Michael, w związku z tym, że kiedyś ze sobą
chodziliśmy, chociaż potem byłam taką egoistką czy nie mógłbyś umieścić Genowii na
pierwszym miejscu na liście oczekujących i załatwić nam CardioArm od ręki? Proszę, tu jest
czek".
Ale właśnie tak trzeba będzie zrobić. Księżniczka ma obowiązek zapomnieć o dumie i zrobić
to, co jest dobre dla obywateli, nieważne jak poniżające jest dla niej.
No i Michael nadal jest mi coś winien za tę sprawę z Judith Gershner. Teraz już rozumiem,
dlaczego Michael nie powiedział mi, że uprawiał z nią seks, zanim zaczął ze mną chodzić.
Wiedział, że byłam wtedy jeszcze zbyt niedojrzała, żeby uporać się z tą informacją.
Miał rację. Nie uporałam się.
I chociaż może powoływanie się na to, co nas łączyło, by zmusić Michaela do sprzedania
CardioArm Genowii poza kolejnością, jest obrzydliwą manipulacją, to przecież chodzi o
dobro Genowii.
A moim obowiązkiem jest zrobić dla kraju to, co muszę.
Wiecie, nie na darmo ostatnie cztery lata nosiłam diadem, który ranił mi skórę głowy.
I mimo wszystko od Grandmare nauczyłam się nie tylko tego, którą łyżką się je zupę.
Muszę zadzwonić do Tiny.
SOBOTA. 29 KWIETNIA, 1.45,
CENTRUM MEDYCZNE UNIWERSYTETU COLUMBIA, PAWILON OPIEKI NAD
PACJENTEM IM. SIMONA ILOUISE TEMPLEMANÓW
To. Był. Najgorszy. Pomysł. Pod. Słońcem.
Wiem, że rano obudziłam się z jakąś wielką szlachetną wizją zrobienia czegoś ważnego dla
narodu Genowii.
Okej, przyznaję, może w jakiś pokrętny sposób chciałam też zrobić coś dobrego dla taty.
Ale to jakieś szaleństwo. Jest tutaj cała rodzina Michaela. Wszyscy Moscovitzowie! Nawet
jego babcia! Tak! Babunia Moscovitz tu jest!
Jestem tak zażenowana, że chyba umrę.
I okej, uparłam się, żebyśmy usiadły w ostatnim rzędzie (ochrona jest tu do kitu: wpuścili nas
wszystkie do środka, chociaż miałyśmy tylko dwie przepustki), gdzie, dzięki Bogu, raczej
nam nie grozi, że ktokolwiek z nich nas zobaczy (ale Lars i Wahim, ochroniarz Tiny, są tacy
wysocy. Jakim cudem można ich nie zauważyć? Kazałam im zostać na zewnątrz. Są na mnie
wściekli. Ale co miałam zrobić? Nie mogę ryzykować, że Lilly ich zobaczy).
Wiem, że powinnam jednak porozmawiać z Michaelem.
Ale nie sądziłam, że Lilly tu będzie! Oczywiście strasznie się wygłupiłam. Przecież
powinnam była się domyślić, że rodzina Michaela (włącznie z jego siostrą, która
przyprowadziła Kenny'ego - to znaczy Kennetha - który ubrał się w GARNITUR. A Lilly
włożyła sukienkę... I usunęła wszystkie kolczyki. Z trudem ją poznałam) weźmie udział w tak
ważnym wydarzeniu.
Jak ja mam podejść i zagadnąć Michaela przy Lilly? To prawda, że już nie skaczemy sobie do
gardeł, ale też wcale nie jesteśmy zaprzyjaźnione. Ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuję, to
żeby znów zaczęła uaktualniać nienawidzemiithermopolis. com.
Totalnie podejrzewam, że zacznie to robić, jeśli będzie myśleć, że chcę wykorzystać jej brata.
Lana mówi, że przesadzam, i że powinnam po prostu podejść do państwa doktorostwa
Moscovitz i przywitać się z nimi. Lana mówi, że ona sama jest w totalnie przyjaznych
stosunkach z rodzicami wszystkich swoich byłych chłopaków (co, biorąc pod uwagę, że
chodzi o Lanę, oznacza połowę populacji Upper East Side), mimo że z większością z nich
spotykała się tylko dla seksu, a nawet gorzej (...na przykład? Co może być gorsze od
seksualnego wykorzystywania? Nie chcę wiedzieć. Lana w zeszłym roku zabrała Tinę i mnie
do Pink Pussycat Boutique, bo uznała, że brak nam wiedzy w tej dziedzinie. Nawet kupiłam
osobisty masażer Hello Kitty. Ale nie próbujcie mnie pytać, co kupiła Lana).
Ale Lana nigdy nie spotykała się z żadnym facetem tak długo, jak Michael umawiał się ze
mną. I nie była najlepszą przyjaciółką żadnej z sióstr tych facetów, ani żadnej z nich nie
doprowadziła do takiego szału, do jakiego ja doprowadziłam Lilly.
Więc dla Lany to żaden problem podejść do nich publicznie i powiedzieć: „Dzień dobry, co
słychać?"
Ja, z drugiej strony, nie mogę podejść do państwa doktorostwa Moscovitz i powiedzieć: „O,
dzień dobry. Co u państwa słychać? Pamiętają mnie państwo? Dziewczynę, która
potraktowała waszego syna jak totalna suka i która kiedyś była najlepszą przyjaciółką waszej
córki? Och, i dzień dobry, babuniu Moscovitz. Robi pani jeszcze czasami rugelach? Mniam,
uwielbiałam kiedyś te pierożki! To były dobre czasy".
Uroczystość zapowiada się na wielkie wydarzenie (i całe szczęście, bo jest tu mnóstwo ludzi,
za którymi mogę się schować i pozostać niezauważona). Są tu reporterzy ze wszystkich gazet,
od magazynu „Anestezja" do „PC World". Podali mnóstwo zakąsek, wkoło kręcą się
dziewczyny o wyglądzie modelek, w obcisłych czerwonych sukienkach - roznoszą kieliszki
szampana.
I ani śladu Michaela. Pewnie jest jeszcze w jakiejś garderobie, gdzie jedna z tych dziewczyn
w obcisłych sukienkach robi mu masaż. Właśnie to robią multimilionerzy i wynalazcy
zautomatyzowanych ramion, zanim przekażą znacznej wartości darowiznę swojej Alma
Mater. Tak się tylko domyślam.
Tina mówi, że powinnam przestać pisać w pamiętniku i wypatrywać Michaela (nie wierzy w
moją teorię o masażu). Uważa też, że ciemne okulary tylko przyciągają uwagę i wcale nie są
dobrym kamuflażem.
Ale co tam Tina wie? Jej się nigdy coś takiego jeszcze nie zdarzyło. Ona...
O.
Mój. Boże.
Właśnie wszedł Michael... Nie mogę złapać tchu.
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 1.45 RANO,
CENTRUM MEDYCZNE UNIWERSYTETU COLUMBIA,
DAMSKA ŁAZIENKA
Wszystko zawaliłam.
Naprawdę, naprawdę zawaliłam.
Tylko że... On tak fantastycznie wygląda.
Nie wiem, co robił za oceanem... Zdaniem Lany walczył z mnichami w Himalajach, zupełnie
jak Christian Bale w Batman - Początek. Trisha wyjaśnia to starym, nudnym wyciskaniem
ciężarów, a Shameeka twierdzi, że to pewnie połączenie ćwiczeń na siłowni i aerobowych.
Tina zaś uważa, że po prostu „dotknięto go różdżką wiecznej atrakcyjności".
Cokolwiek to było, ma teraz niemal tak samo szerokie ramiona jak Lars, chociaż bardzo
wątpię, żeby to dlatego, że nosi pod garniturem Hugo Bossa kaburę z prawdziwą bronią jak to
sugerowała Lana.
I ostrzygł się jak dorosły mężczyzna, i dłonie mu się zrobiły jakieś takie wielkie, i wcale nie
wydawał się zdenerwowany, kiedy wyszedł na podium i uściskał rękę doktorowi Arthurowi
Wardowi. Zachowywał się zupełnie swobodnie, jakby ciągle wygłaszał mowy przed setkami
ludzi!
Bo pewnie tak właśnie jest.
I uśmiechał się, i utrzymywał kontakt wzrokowy z całą widownią, zupełnie tak, jak mi to
zawsze zaleca Grandmere. I nie zaglądał do notatek, kiedy przemawiał (to Grandmere też mi
zawsze zaleca).
I był zabawny, i bystry, a ja usiadłam prosto i ściągnęłam ten beret i okulary słoneczne, żeby
mu się lepiej przyjrzeć, i natychmiast się roztopiłam, i wiedziałam, że przychodząc tu,
popełniłam błąd. Swój największy błąd.
Bo uświadomiłam sobie, jak bardzo żałuję, że ze sobą zerwaliśmy.
Ja nie mówię, że nie kocham J.P. ani nic takiego.
Ja tylko żałuję, że... Ja... Sama nie wiem.
Ale wiem, że żałuję, że tu przyszłam! I wiedziałam z całą pewnością kiedy tylko Michael
zaczął mówić i dziękować wszystkim za przybycie, i opisywać, jak wpadł na pomysł
założenia Pawłów Chirurgia (oczywiście od razu to sama wiedziałam - nazwał firmę po
swoim psie, Pawłowie, najmilszym stworzeniu pod słońcem), że nie ma mowy, żebym potem
miała do niego podejść. Nawet gdyby nie było tam Lilly, jego rodziców i babuni Moscovitz.
Nawet dla ludu Genowii. Nie ma mowy. Wykluczone.
Po prostu nie mogłam sobie zaufać, że podejdę tam do niego i odezwę się, i nie zarzucę mu
natychmiast ramion na szyję, i nie wcisnę mu języka w gardło, zupełnie jak Finnula zrobiła to
Hugonowi w Okupie za moje serce.
Ja wiem! Mam chłopaka! Chłopaka, którego kocham! Nawet jeśli... Nawet jeśli jest jeszcze
Tamta Druga Sprawa.
Więc pomyślałam sobie: dzięki Bogu siedzimy w ostatnim rzędzie, kiedy skończy mówić, po
prostu się wymkniemy.
Naprawdę myślałam, że to nie będzie żaden problem. Lars nadal czekał na korytarzu z
Wahimem, chociaż widziałam, że zaglądał do środka i rzucał mi złowrogie spojrzenia
(normalnie nauczył się tego od Grandmere). Nie było najmniejszego zagrożenia wpadką no
chyba że Lana albo Trisha zaczęłyby się całować z którymś z innych przedstawicieli prasy,
którzy siedzieli wkoło nas, ale żaden z nich nie był ani trochę przystojny, więc wydawało się,
że to raczej nieprawdopodobne.
Ale Michael zaczął przedstawiać innych członków zespołu pracującego nad CardioArm - no
wiecie, tych, którzy pomogli mu je wynaleźć czy wprowadzić na rynek...
Między nimi naprawdę śliczną dziewczynę imieniem Midori, a kiedy weszła na podium,
uściskała Michaela serdecznie, a ja wyraźnie widziałam, że... To znaczy widać było jak na
dłoni, że...
No cóż, w każdym razie wtedy się zorientowałam, że oni są parą i wtedy też poczułam, że
musli z rodzynkami, które zjadłam na śniadanie, podjeżdża mi do gardła. A to przecież bez
sensu, bo my nie jesteśmy już parą, a poza tym, jak wspominałam wcześniej, JA MAM
CHŁOPAKA.
Tina też zauważyła ten uścisk i pochyliła się w moją stronę, żeby szepnąć:
- Jestem pewna, że są tylko przyjaciółmi i że razem pracują. Naprawdę, tym się nie przejmuj.
Na co ja odszepnęłam:
- Tak, jasne. Każdy facet ignoruje w pracy dziewczyny w mikromini.
Na co oczywiście Tina nie znalazła już odpowiedzi. Bo ta mikromini Midori wyglądała
równie uroczo jak sama Midori. I żaden facet na sali nie zwracał na to uwagi. No chyba żeby
NIE.
A potem Michael zaprezentował CardioArm, które okazało się o wiele większe, niż się
spodziewałam, i wszyscy zaczęli klaskać, a on pochylił głowę i zrobił uroczo skromną minę.
A potem doktor Arthur Ward zaskoczył go, wręczając mu honorowy dyplom magistra nauk
ścisłych. No wiecie, jakby nigdy nic.
A wtedy wszyscy zaczęli klaskać jeszcze głośniej, a państwo doktorostwo Moscovitz weszli
na podium, razem z babunią i Lilly (Kenny, to znaczy Kenneth, ociągał się, póki Lilly nie
pokazała mu gestem, że ma do nich dołączyć, więc w końcu to zrobił, po długim wahaniu i
wymachiwaniu przez Lilly ręką do niego, aż wreszcie Lilly tupnęła w taki władczy sposób, co
jest bardzo do niej podobne, i ludzie zaczęli się śmiać, nawet ci, którzy jej nie znają), i cała
rodzina uściskała się, a ja po prostu...
Zaczęłam ryczeć. Serio.
Nie dlatego, że Michael ma teraz nową dziewczynę ani z żadnego innego takiego głupiego
powodu.
Ale dlatego, że to było takie wzruszające, zobaczyć ich tam wszystkich, kiedy tak się ściskali,
cała ta rodzina, którą znam osobiście i która tak wiele przeszła, kiedy rodzice Michaela i Lilly
o mało się nie rozwiedli, a teraz znów się zeszli, i przy tych psychotycznych skłonnościach
Lilly, i przy wyjeździe Michaela do Japonii, gdzie tak ciężko pracował, i...
...No i oni po prostu byli wszyscy tacy szczęśliwi. To było takie... ładne. To był cudowny
moment sukcesu, i triumfu, i radości.
A ja tam siedziałam i ich podglądałam. Bo chciałam wykorzystać Michaela, żeby zdobyć coś,
co potrzebne jest mojemu krajowi, owszem, ale na co sama w żaden sposób nie zasłużyłam.
Więc możemy poczekać jak wszyscy inni.
Poczułam, że ja totalnie naruszam ich prywatność i że nie mam prawa tam być. Bo go nie
miałam. Dostałam się tam, oszukując.
Więc czas stamtąd wyjść.
Spojrzałam na pozostałe dziewczyny - o ile mogłam je zobaczyć przez łzy - i powiedziałam:
- Chodźmy stąd.
- Ale jeszcze z nim nawet nie porozmawiałaś! - zawołała Tina.
- I nie zamierzam - odparłam. Zrozumiałam, kiedy tylko to powiedziałam, że właśnie tak
powinna się zachować księżniczka. Zostawić Michaela w spokoju. Był teraz szczęśliwy.
Niepotrzebna mu była taka szalona, neurotyczna dziewczyna jak ja, żeby znów mu namieszać
w życiu. Ma słodką bystrą Mikromini Midori, a jeśli nie ją, to pewnie jakąś do niej podobną.
Ostatnie, czego mu potrzeba, to załgana autorka romansów, księżniczka Mia.
Która, tak przy okazji mówiąc, ma chłopaka.
- Wymkniemy się stąd pojedynczo - zarządziłam. - Ja idę pierwsza. Muszę wstąpić do
łazienki. - Wiedziałam, że muszę to wszystko sobie spisać na świeżo. A poza tym musiałam
poprawić makijaż, bo spłynął ze łzami. - Spotkamy się na rogu Broadwayu i Sto
Sześćdziesiątej Ósmej.
- Padaka - powiedziała Lana. Ona ma dobry kontakt z własnymi emocjami.
- Tam czeka limuzyna - dodałam. - Zabiorę was do Pinkberry. Ja stawiam.
- Pinkberry i jeszcze co? - powiedziała Lana. - Zabierasz nas do Nobu.
- Zgoda - powiedziałam.
No i tak wymknęłam się tutaj. Gdzie poprawiłam makijaż i teraz to piszę.
Naprawdę, tak będzie lepiej. Pozwolić mu odejść. Nie żeby kiedykolwiek był mój, tak
naprawdę, ale... Tak będzie naprawdę o wiele lepiej, i już. Jestem pewna, że Grandmere by
się ze mną nie zgodziła. Tak powinna postąpić księżniczka. Moscovitzowie mieli takie
szczęśliwe miny. Nawet Lilly.
A ona nigdy nie bywa szczęśliwa.
Lepiej już pójdę do dziewczyn. Obawiam się, że Lars mnie zastrzeli, jeśli każę mu czekać
jeszcze trochę. Ja... Hej, te buty wyglądają jakoś znajomo. O nie...
SOBOTA, 29 KWIETNIA
16.00, W LIMUZYNIE, W DRODZE DO DOMU
O tak.
Lilly. To była Lilly. W kabinie obok mojej.
Totalnie rozpoznała moje Mary Jane na platformie. Te nowe, Prądy, nie te stare, które
nosiłam dwa lata temu, kiedy tak bezlitośnie wyśmiała je na swojej stronie internetowej.
Odezwała się:
- Mia? To ty tam siedzisz? Tak mi się wydawało, że widziałam Larsa na korytarzu...
Co miałam zrobić? Nie mogłam powiedzieć, że to nie ja. Ewidentnie.
No więc wyszłam, a ona tam stała i patrzyła na mnie z taką kompletnie zdezorientowaną
miną, jakby chciała zapytać: „A co ty tu robisz?"
Na szczęście, przez ten czas, kiedy siedziałam na widowni, totalnie mi się udało wymyślić, co
powiem, gdyby do czegoś podobnego miało dojść.
Wielkie Wredne Kłamstwo Numer Sześć Mii Thermopolis.
- Och, cześć Lilly. - Ależ byłam swobodna i nieskrępowana... Mimo że cała się
wysmarowałam kosmetykami MAC, i że uczesałam sobie włosy na szczotkę, i że miałam na
sobie swój najlepszy top Nanette Lepore i czarne, obrzeżone koronką legginsy,
zachowywałam się, jakby to wszystko było zupełnie normalne. - Gretchen Weinberger nie
mogła tu dzisiaj przyjść, więc dała mi swoją przepustkę i poprosiła, żebym za nią napisała
artykuł o darowiźnie Michaela. - Na dowód tego kolosalnego kłamstwa jeszcze wyciągnęłam
z torby przepustkę prasową Gretchen. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Lilly tylko wytrzeszczyła oczy na tę przepustkę. A potem podniosła na mnie oczy (bo ja nadal
jestem od niej ze trzydzieści centymetrów wyższa, zwłaszcza na tych koturnach, i to mimo że
ona miała wysokie obcasy).
Szczerze, bardzo mi się nie podobał sposób, w jaki na mnie patrzyła. Jakby mi nie wierzyła.
Nieco za późno przypomniałam sobie, że Lilly zawsze umiała zgadnąć, że kłamię (bo mi
latały skrzydełka nosa).
Ale ćwiczyłam kłamanie przed lustrem, a także przy Grandmere, żeby się tego oduczyć, bo
jeśli ludzie potrafią zgadnąć, że się kłamie, to dzieje się to z totalną szkodą dla czyjejś
przyszłej kariery jako księżniczki. Zresztą nieważne, kim się chce zostać, umiejętność
opowiadania nieszkodliwych kłamstewek jest niezbędna w każdej profesji („Och, nie, skąd,
pożyje pan jeszcze znacznie dłużej niż tylko sześć miesięcy").
I Grandmere mówi, że idzie mi to już o wiele lepiej (J.P. też. No cóż, nic dziwnego. W
przeciwnym razie połapałby się, kiedy mu powiedziałam, że nie dostałam się na żaden
uniwersytet. Nie wspominając już o tych innych piętrowych kłamstwach, które mu
opowiadam. Mogłabym zabić Lilly za to, że mu powiedziała o tym nosie. Czasami
zastanawiam się, czy jest w ogóle cokolwiek, co ona mu o mnie powiedziała, a czego on mi
nie powtórzył).
Byłam pewna, że Lilly nie mogła się zorientować, że kłamię. Ale na wszelki wypadek
dodałam:
- Mam nadzieję, że ci nie przeszkadza, że tu jestem. Starałam się, jak mogłam, trzymać z
daleka i w tle. Wiem, że to szczególny dzień dla ciebie i twojej rodziny, a ja... No cóż, bardzo
się cieszę, ze względu na Michaela.
To ostatnie wcale nie było kłamstwem, więc nie musiałam się martwić nosem. Ani
troszeczkę.
Lilly przyjrzała mi się, mrużąc oczy. Chociaż raz nie obsmarowała ich sobie dokoła kohlem.
Wiem, że zrobiła tak z szacunku dla babuni Moscovitz, która uważa, że kohl jest dla
puszczalskich.
Miałam wrażenie, że ona mnie zaraz uderzy. Naprawdę...
- Serio przyszłaś tu po to, żeby napisać artykuł do „Atomu"? - zapytała twardo.
Jeszcze nigdy w całym swoim życiu tak się nie koncentrowałam na skrzydełkach własnego
nosa.
- Tak - powiedziałam. To nie jest kłamstwo, bo przecież planuję jechać teraz do domu i
napisać artykuł na czterysta słów i oddać go redakcji w poniedziałek rano. Po tym jak już z
dziewięćset razy zwymiotuję.
Wredne spojrzenie Lilly nie złagodniało.
- I naprawdę mówisz szczerze o moim bracie, Mia? - dociekała.
- Oczywiście, że tak. Co też było prawdą.
Dokładnie tak, jak się tego spodziewałam, Lilly totalnie gapiła mi się na nos. Kiedy
zobaczyła, że jego skrzydełka nie latają nieco się chyba odprężyła.
- Bardzo miło z twojej strony, że przyszłaś. Znaczy zamiast Gretchen - powiedziała tonem
stuprocentowo szczerym. -I wiem, że twoja obecność tutaj znaczy bardzo wiele dla Michaela.
A ponieważ tu jesteś, nie możesz wyjść, nie witając się z nim.
I wtedy o mało nie zwróciłam musli. Co?
- Hm - powiedziałam, cofając się tak szybko, że o mało nie zderzyłam się ze starszą panią
która wychodziła z innej kabiny. - Nie, dzięki. Nie ma sprawy! Dla „Atomu" mam już chyba
dość materiału. To dla waszej rodziny taka szczególna chwila. Nie chciałabym przeszkadzać.
Czeka samochód, więc muszę już iść.
- Nie wygłupiaj się - powiedziała Lilly, wyciągając rękę i chwytając mnie za nadgarstek. I to
wcale nie w taki miły, przyjazny: „No weź i chodź" sposób. To było raczej takie: „Wpadłaś i
teraz idziesz ze mną". Przyznaję, nieco się przeraziłam. - Jesteś księżniczką zapomniałaś?
Sama mówisz swojemu kierowcy, jak długo ma czekać. A jako naczelna gazety informuję cię,
że do artykułu potrzebujesz osobistej wypowiedzi Michaela. Poza tym będzie mu przykro,
kiedy się dowie, że tu byłaś i nawet się nie przywitałaś. No i - dodała, złowieszczo ściskając
mi nadgarstek i patrząc na mnie spojrzeniem, od którego mogłaby zastygnąć wrząca lawa -
nie zranisz go ponownie, Mia. Nie, póki jestem w pobliżu.
Ja? Zranić jego? Halo? Czyjej trzeba przypominać, że to jej brat zostawił mnie, wyjeżdżając
do Japonii?
Okej, zachowywałam się jak totalna kretynka i zasłużyłam sobie na to, żeby tak postąpił. Ale
mimo wszystko.
I w ogóle co tu się działo? Czy to jakiś rodzaj przedłużonej zemsty za to coś, co rzekomo
zrobiłam jej w zeszłym roku? Miała zamiar zaciągnąć mnie do tej sali, a potem zrobić czy
powiedzieć coś, co by mnie strasznie przy wszystkich upokorzyło -a zwłaszcza przy jej
bracie?
Jeśli nawet, to ja nie miałam większego wyboru, tylko dać jej się zaciągnąć z powrotem do
tego zatłoczonego pawilonu. Trzymała mnie za nadgarstek żelaznym chwytem.
Ale... jeśli jej wcale nie chodziło o zemstę? Jeśli Lilly już przeszło to coś, za co tak się na
mnie wściekała przez mniej więcej dwa lata? Może warto byłoby zaryzykować.
Bo pomijając wszystko inne, nawet to nienawidzemiithermopolis.com, brakowało mi Lilly.
Przynajmniej wtedy, kiedy nie usiłowała mścić się na mnie za krzywdy, które jej rzekomo
wyrządziłam.
Zobaczyłam, że Lars spogląda na nas ze zdumieniem, kiedy wyszłyśmy z łazienki razem. On
doskonale wie, że Lilly i ja raczej już nie jesteśmy zaprzyjaźnione. I chyba, kiedy zobaczył, w
jaki sposób trzymała mnie za nadgarstek, domyślił się, że ja z nią idę niezupełnie z własnej
nieprzymuszonej woli.
Ale i tak pokręciłam głową, mijając go, żeby mu dać znać, że ma nie wyciągać paralizatora.
To była moja sprawa i zamierzałam ją sama załatwić. Jakoś.
Zobaczyłam też, że zauważyła nas stojąca nieco dalej na korytarzu Tina. Obrzuciła nas
zaskoczonym wzrokiem. Lilly, dzięki Bogu, nie zauważyła jej. Tinie aż szczęka opadła, kiedy
zobaczyła, w jaki sposób Lilly zaciska rękę na moim nadgarstku. Pewnie wyglądało to mało
przyjaźnie. Tina podniosła komórkę do ucha i bezgłośnie powiedziała w moją stronę:
„Zadzwoń!"
Pokiwałam głową. Och, miałam zamiar porozmawiać sobie z Tiną przez telefon, i to jeszcze
jak.
Już ja do niej zadzwonię i powiem jej, co myślę o ładowaniu mnie w taki pasztet (chociaż w
sumie, prawdę mówiąc, to znalazłam się tu przez ten własny wielki plan, że zachowam się jak
księżniczka).
I zanim się połapałam, Lilly ciągnęła mnie przez Pawilon Opieki nad Pacjentem imienia
Simona i Louise Templemanów w stronę podium, gdzie nadal stali, popijając szampana,
Michael i jego rodzice, babunia Moscovitz i Kenny - znaczy Kenneth -i pozostali członkowie
zespołu Pawłów Chirurgia.
Czułam, że chyba umrę. Serio tak czułam.
Ale potem przypomniałam sobie coś, o czym kiedyś zapewniała mnie Grandmere; że jeszcze
nikt nie umarł z zażenowania - nigdy, w całej historii ludzkości.
Czego jestem chodzącym dowodem, mając taką babkę.
No więc przynajmniej miałam pewność, że wyjdę z tego wszystkiego z życiem.
- Michael! - Lilly zaczęła wołać na cały głos, kiedy byłyśmy zaledwie w połowie drogi do
podium. Puściła mój nadgarstek i wzięła mnie za rękę. Poczułam się bardzo dziwnie. Lilly i ja
kiedyś zawsze trzymałyśmy się za ręce, kiedy jeszcze jako dzieci przechodziłyśmy razem
przez ulicę, bo tak nam kazały matki, uważając, że to w jakiś sposób spowoduje, że nie
przejedzie nas autobus linii M! (już raczej oznaczało to, że obie zostaniemy rozplaskane po
asfalcie). Lilly zawsze miała wtedy dłoń spoconą i lepiącą się od cukierków.
A teraz ta dłoń była sucha i chłodna. Dłoń osoby dorosłej. To było dziwne.
Michael zajęty był rozmową z całą grupą ludzi - po japońsku. Lilly musiała jeszcze ze dwa
razy powtórzyć jego imię, zanim wreszcie się obejrzał i nas zauważył.
Chciałabym móc powiedzieć, że kiedy moje oczy napotkały wzrok Michaela, byłam zupełnie
spokojna i niezdenerwowana, i że uśmiechałam się swobodnie i mówiłam wszystkie właściwe
rzeczy. Chciałabym móc powiedzieć, że po tym, jak praktycznie samodzielnie wprowadziłam
ustrój demokratyczny w kraju, którego - tak się złożyło - jestem księżniczką, i po tym jak
napisałam czterystustronicowy romans, i dostałam się na każdą uczelnię, na którą składałam
papiery (chociaż to akurat właśnie dlatego, że jestem księżniczką), to ze spotkaniem z
Michaelem, pierwszym, odkąd niemal dwa lata temu cisnęłam mu w twarz naszyjnik ze
śnieżynką, poradziłam sobie z najwyższym wdziękiem i łatwością.
Ale tak się nie stało. Czułam, że się czerwienię, kiedy spojrzał mi w oczy. No i z miejsca
zaczęły mi się pocić dłonie. I byłam całkiem pewna, że podłoga chwieje mi się pod nogami i
że zaraz rąbnę na nią na twarz, bo nagle zakręciło mi się w głowie i zrobiło słabo.
- Mia - powiedział Michael swoim głębokim głosem, kiedy już przeprosił osoby, z którymi
rozmawiał. A potem uśmiechnął się i zrobiło mi się słabo o kolejne dziesięć milionów procent
więcej. Byłam przekonana, że za moment zemdleję.
- Hm. - Chyba się uśmiechnęłam. Nie mam pojęcia. -Cześć.
- Mia jest tutaj jako reporterka „Atomu" - wyjaśniła Michaelowi Lilly, kiedy nie dodałam już
nic więcej. Nie mogłam nic więcej dodać. Jedyne, co mogłam zrobić, to spróbować nie
przewrócić się jak drzewo podgryzione przez bobra. - Ma napisać o tobie artykuł, Michael.
Prawda, Mia?
Pokiwałam głową. Artykuł? „Atom"? O czym ona mówiła?
A, jasne. Ten dla szkolnej gazety.
- Co u ciebie? - spytał mnie Michael. Mówił do mnie. Mówił do mnie takim przyjaznym,
zupełnie nienapastliwym tonem.
A jednak nie byłam w stanie sklecić żadnej odpowiedzi. Oniemiałam, zupełnie jak postać
grana przez Roba Lowe'a w telewizyjnej ekranizacji Bastionu Stephena Kinga. Tylko nie
jestem aż tak ładna.
- Może zadasz Michaelowi parę pytań, Mia? - Lilly szturchnęła mnie. Ona mnie szturchnęła.
W ramię. Aż zabolało.
- Au - jęknęłam. Super! Całe słowo!
- Gdzie jest Lars? - spytał Michael ze śmiechem. - Lepiej uważaj, Lii. Ona zwykle ma
uzbrojoną eskortę.
- Gdzieś tu się kręci - udało mi się wykrztusić. Nareszcie! Pełne zdanie. Któremu towarzyszył
niepewny śmiech. -A u mnie w porządku, dzięki, że pytałeś. Jak ty się miewasz, Michael?
Tak! To coś umie mówić!
- Ja? Świetnie - powiedział Michael.
I właśnie wtedy podeszła jego matka i powiedziała: „Kochanie, tu jest jakiś pan z „New York
Times". Chciałby z tobą porozmawiać. Mógłbyś może..." - A potem zobaczyła mnie i oczy jej
się zrobiły totalnie wielkie. - Och. Mia.
Tak. Zupełnie jak: „Och. To ty. Dziewczyna, która zrujnowała życie obojgu moim dzieciom".
I naprawdę nie wydaje mi się, żeby to tylko zadziałała moja wyobraźnia. To znaczy trzeba by
mieć tak bujną wyobraźnię jak Tina, żeby to przerobić na: „Och. To ty. Dziewczyna, do której
mój syn w sekrecie wzdychał przez ostatnie dwa lata".
Co, biorąc pod uwagę, że widziałam już Mikromini Midori, było zdecydowanie wykluczone.
- Dzień dobry, pani doktor - powiedziałam swoim najbardziej nieśmiałym tonem. - Jak się
pani miewa?
- Bardzo dobrze, kochanie. - Doktor Moscovitz pochyliła się i z uśmiechem pocałowała mnie
w policzek. - Od tak dawna cię nie widziałam. Ogromnie mi miło, że udało ci się przyjść.
- Mam opisać uroczystość dla szkolnej gazety - wyjaśniłam pośpiesznie, wiedząc, zanim
jeszcze skończyłam mówić, jak idiotycznie zabrzmią te słowa. Ale nie chciałam, żeby sobie
pomyślała, że ja tu przyszłam dla któregoś z tych prawdziwych powodów, dla których tu w
przyszłam. - Ale widzę, że jest zajęty. Michael, idź, porozmawiaj z „Timesem"...
- Nie - powiedział Michael. - Nie ma sprawy. Będzie na to jeszcze mnóstwo czasu,
- Żartujesz sobie? - Miałam ochotę wyciągnąć rękę i pchnąć go w stronę tamtego reportera,
ale już ze sobą nie chodzimy, więc dotykanie się jest wykluczone. Chociaż naprawdę z
przyjemnością położyłabym rękę na rękawie tego garnituru, żeby poczuć, co pod nim jest. Co
mnie naprawdę szokuje, bo przecież ja mam już chłopaka. - To „Times"!
- Może moglibyście się umówić na jutro na kawę - powiedziała Lilly lekkim tonem, kiedy
Kenneth - Ha! Wreszcie zapamiętałam! - podszedł do nas powoli. - Na wywiad.
Co ona wyrabia? Co ona mówi? To było zupełnie tak, jakby Lilly nagle zapomniała, jak
bardzo mnie nienawidzi. Albo jakby, kiedy nikt nie patrzył, Wredna Lilly została zastąpiona
przez Słodką Lilly.
- Hej - ucieszył się Michael z rozjaśnioną twarzą. - To dobry pomysł. Co powiesz, Mia? Masz
jutro czas? Spotkałabyś się ze mną w Caffe Dante, powiedzmy koło pierwszej?
Zanim połapałam się, co robię, pod wpływem ogólnego nastroju, pokiwałam głową i
powiedziałam: „Tak, jutro o pierwszej mi odpowiada. Okej, super, to do zobaczenia".
A wtedy Michael chciał już odejść... Ale w ostatniej chwili obrócił się i dodał:
- Aha, i przynieś ze sobą swoją pracę dyplomową. Nie mogę się doczekać, kiedy ją
przeczytam!
O mój Boże.
Naprawdę myślałam, że zwymiotuję Kennethowi na te jego błyszczące wyjściowe buty.
Lilly chyba to zauważyła, bo szturchnęła mnie w plecy (znów niezbyt delikatnie) i zapytała:
„Mia? Tobie nic nie jest?"
Michael był już poza zasięgiem słuchu i rozmawiał z reporterem z „Timesa", a jego mama
odeszła pogadać z jego tatą i babunią Moscovitz. Spojrzałam tylko na Lilly żałośnie i
powiedziałam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy, to znaczy: „Dlaczego nagle zrobiłaś
się dla mnie taka miła?"
Lilly otworzyła usta i chciała coś powiedzieć, ale Kenneth objął ją ramieniem, spiorunował
mnie wzrokiem i spytał:
- A ty dalej chodzisz z J.P.?
Spojrzałam na niego i zamrugałam oczami ogłupiała.
- Tak - przyznałam.
- No to nieważne - powiedział Kenneth i odciągnął Lilly ode mnie takim gestem, jakby był na
nią wściekły.
A ona nie próbowała się opierać.
Co jest dziwne, bo Lilly to raczej nie ten typ dziewczyny, który pozwala chłopakowi, żeby
mówił jej, co ma robić. Nawet Kennethowi, którego naprawdę lubi. Więcej niż lubi, jestem
tego całkiem pewna.
To był już koniec mojego wielkiego pierwszego spotkania z Michaelem po prawie dwóch
latach. Zeszłam z podium z największą godnością, na jaką mogłam się zdobyć (to pomaga,
jeśli człowiek ma ochroniarza do towarzystwa), i poszliśmy do limuzyny, gdzie czekały
dziewczyny, a one zażądały opowiadania ze szczegółami, które im przekazałam, jednocześnie
pisząc w pamiętniku (parę, oczywiście, pominęłam).
Mam dziewczyny teraz zabrać do Nobu, gdzie zamierzają spróbować wszystkich rodzajów
sushi, jakie są w menu, jak mi zapowiedziały.
Ale ja nie wiem, jak mi się uda skoncentrować na docenianiu subtelnych smaków, które
wydobywa szef kuchni, Matsuhisa, skoro przez cały czas będę myślała: Co ja mam zrobić,
żeby nie pokazać swojej książki Michaelowi?
Poważnie. Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało prostacko - jakby to określiła Grandmere - ale
mam wrażenie, że dałam ciała.
Bo ja nie mogę dać mojej powieści Michaelowi. On wynalazł zautomatyzowane ramię, które
ratuje ludzkie życie. Ja napisałam romans historyczny. Te dwie rzeczy są z zupełnie innych
lig.
I ja naprawdę nie chcę, żeby facet, który dopiero co dostał honorowy dyplom magistra nauk
ścisłych Columbii (i który przy paru okazjach wsadził mi rękę pod bluzkę), przeczytał sceny
miłosne z mojej powieści.
Umarłabym ze wstydu.
SOBOTA. 29 KWIETNIA, 19.00.
PODDASZE
Stwierdziłam, że doktor Bzik ma rację.
Naprawdę muszę przestać tak kłamać. To znaczy jeśli jutro mam się spotkać z Michaelem na
wywiad dla gazety (a przecież się nie wymigam, bo jeśli tego nie zrobię, to będę musiała się
przyznać, że nie poszłam tam dzisiaj po to, żeby zrobić z nim wywiad dla „Atomu", a to
absolutnie wykluczone, żebym miała się przyznać, że poszłam tam tak naprawdę po to, żeby
poprosić go o CardioArm... Albo gorzej, śledzić go w towarzystwie moich rozchichotanych
koleżanek), to będę musiała dać mu kopię swojej pracy dyplomowej.
Po prostu będę musiała. Nie wykręcę się. On totalnie pamiętał - nie pytajcie mnie, jak mu się
to udało, skoro jest, zdaje się, najbardziej zajętym człowiekiem we wszechświecie.
A jeśli mam wyjaśnić sobie z moim byłym chłopakiem, jak naprawdę wygląda sprawa mojej
pracy dyplomowej, to znaczy, że, no cóż, muszę zacząć mówić na ten temat prawdę tym
osobom, obecnym w moim życiu, które są ważniejsze niż on. Na przykład mojej najlepszej
przyjaciółce i mojemu obecnemu chłopakowi.
Bo w przeciwnym razie to by było po prostu nie w porządku. Znaczy, żeby Michael znał
prawdę o Okupie za moje serce, ale Tina i J.P. już nie.
Więc zdecydowałam, że po prostu przełknę tę pigułkę i WSZYSTKIM prześlę po kopii. W
ten weekend.
Tinie książkę już wysłałam. Dzisiaj wieczorem mam mnóstwo wolnego czasu, bo J.P. jest na
próbie, a ja opiekuję się Rockym, bo mama i pan G. są na spotkaniu mieszkańców, gdzie
dyskutują nad szalonym rozwojem Uniwersytetu Nowojorskiego i nad tym, co mogą zrobić,
żeby to powstrzymać, zanim wszyscy ludzie, których będzie stać na mieszkanie w Village,
będą dwudziestoletnimi studentami filmu z funduszami powierniczymi.
Wysłałam Tinie kopię swojej powieści z taką wiadomością:
Droga T,
mam nadzieję, że nie będziesz wściekła. Mówiłam, że moja praca dyplomowa
jest o genowiańskich prasach do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650. W
pewnym sensie kłamałam. Moja praca dyplomowa to czterystustronicowy
romans historyczny zatytułowany: Okup za moje serce. Akcja rozgrywa się w
średniowiecznej Anglii, w 1291 roku. Bohaterką jest dziewczyna imieniem
Finnula, która porywa dla okupu rycerza, który właśnie wrócił z krucjaty.
Finnula musi zdobyć pieniądze dla swojej ciężarnej siostry, żeby mogła kupić
chmiel i jęczmień, i wyrabiać piwo (co było w tamtych czasach głównym
źródłem dochodów). Finnula jednakże nie ma pojęcia, że jej wioska jest lennem
rycerza, którego porwała. No i Finnula ma też swoje sekrety, o których rycerz
nie wie. Przesyłam ci teraz Okup za moje serce. Nie musisz go czytać (tylko jeśli
masz ochotę). Mam po prostu nadzieję, że mi wybaczysz, że cię okłamałam.
Czuję się z tym naprawdę głupio. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Chyba
dlatego, że się wstydziłam, bo nie byłam pewna, czy to jest coś warte. Poza tym
w niej jest mnóstwo scen erotycznych.
Naprawdę mam nadzieję, że nie przestaniesz być moją przyjaciółką,
Uściski Mia
Nie odezwała się do mnie jeszcze, ale to dlatego, że to pora wspólnego obiadu wszystkich
Hakim Babów, a Tinie nie wolno sprawdzać przy stole, czy dostała jakieś nowe wiadomości.
To taka rodzinna zasada, której przestrzega teraz nawet sam pan Hakim Baba, odkąd lekarz
postraszył go nadciśnieniem tętniczym.
Trochę mi jakoś niedobrze - niedobrze i dobrze jednocześnie. Znaczy po wysłaniu Tinie
Okupu za moje serce. Nie mam pojęcia, jak zareaguje. Czy będzie na mnie wściekła, że ją
okłamałam? A może podekscytowana, bo ona uwielbia romanse? To prawda, że woli romanse
współczesne, i zwykle takie, których bohaterami są szejkowie.
Ale możliwe, że mój też jej się spodoba. Zawarłam w nim mnóstwo odniesień do pustyni.
A co jeszcze ważniejsze, co powie J.P., kiedy mu się przyznam? On wie, że uwielbiam pisać i
że chcę zostać pisarką.
Ale nigdy wcześniej nie wspominałam mu, że chcę pisać romanse.
No cóż, dowiem się, co myśli, już niedługo. Właśnie też wysyłam mu kopię.
Chociaż, kto wie, kiedy on przeczyta wiadomość. Jego próby często ciągną się aż do północy.
A teraz Rocky błaga mnie, żebym z nim oglądała Dora poznaje świat. Ja rozumiem, że
miliony dzieciaków uwielbiają Dorę i z tego programu nauczyły się czytać. Ale nie miałabym
nic przeciwko temu, żeby Dora spadła z jakiegoś urwiska i zabrała ze sobą swoich małych
kumpli.
SOBOTA, 29 KWIETNIA, 20.30,
PODDASZE
Właśnie dostałam esemesa od Tiny!
O RANY, W GŁOWIE M SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE NAPISAŁAŚ ROMANS I
NIC MI NIE POWIEDZIAŁAŚ!!!!!!!!!! JESTEŚ NIESAMOWITA!!!!!!!!!!
UWIELBIAM CIĘ!!!!!!!!!!! ROMANSE RZĄDZĄ!!!!!!!!!!!! JUŻ
ZACZĘŁAM CZYTAĆ I JEST TAKI ŚWIETNY!!!!! MUSISZ SPRÓBOWAĆ
TO WYDAĆ DRUKIEM!!!!!!! W GŁOWIE M SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE SAMA
NAPISAŁAŚ CAŁĄ KSIĄŻKĘ!!!!!!! Tina
PS Muszę z tobą o czymś porozmawiać. Nie mogę pisać o tym w esemesie. To
nic złego. Ale to coś, co mi przyszło do głowy w związku z twoją książką.
ZADZWOŃ DO MNIE ZARAZ!!!!!
Właśnie kiedy to czytałam, zadzwonił mój telefon, i kiedy zobaczyłam, że to J.P., odebrałam,
i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, nawet „cześć", on się odezwał:
- Czekaj... Napisałaś romans?
Śmiał się. Ale nie w jakiś wredny sposób. W taki czuły sposób, jakby nie mógł sam w to
uwierzyć.
Zanim się połapałam, też zaczęłam się śmiać.
- Tak - powiedziałam. - Pamiętasz, co mówiłam o mojej pracy dyplomowej?
- Tej o historii genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650? - J.P miał w
głosie niedowierzanie. - Oczywiście.
- Tak. Hm... - wybąkałam. - Ja trochę cię w tej sprawie okłamałam. - O dobry Boże w niebie,
modliłam się przy tym. Niech on mnie nie znienawidzi za to kłamstwo. - Moja praca
dyplomowa to tak naprawdę ten historyczny romans. Ten, który ci właśnie wysłałam. Dzieje
się w Anglii, w 1291 roku, w średniowieczu. Znienawidzisz mnie?
- Znienawidzić cię? - J.P. znów się roześmiał. - Oczywiście, że cię nie znienawidzę. Nigdy
bym cię nie mógł nienawidzić. Ale romans? - powtórzył. - Jak te, które czyta Tina?
- Tak - powiedziałam. Dlaczego on tak zabrzmiał? Przecież to nic aż tak bardzo dziwnego. -
Niezupełnie taki, jakie lubi Tina. Ale w pewnym sensie. Rozumiesz, doktor Bzik powiedział
mi, że to świetnie, że pomogłam Genowii przekształcić się w monarchię konstytucyjną i tak
dalej, ale że naprawdę powinnam zrobić coś dla samej siebie, nie tylko dla obywateli
Genowii. A ponieważ uwielbiam pisać, pomyślałam - i doktor Bzik się z tym zgodził - że
może powinnam napisać jakąś książkę, skoro chcę zostać pisarką, no i zawsze przecież i tak
coś pisałam w pamiętniku. No i ja uwielbiam romanse... Dają tyle satysfakcji, i dowiedziono,
że obniżają poziom stresu - wiedziałeś, że mnóstwo Domina Rei, kobiet przodujących w
biznesie i polityce, czyta romanse dla odprężenia? To niezawodny środek na obniżenie stresu.
Poszukałam i dowiedziałam się, że ponad dwadzieścia pięć procent wszystkich
sprzedawanych książek to romanse. Uznałam więc, że jeśli mam coś napisać i liczyć na to, że
zostanie wydane, to statystycznie, największą szansę dają romanse...
Okej. Plotłam. Czy ja naprawdę właśnie powiedziałam, że ponad dwadzieścia pięć procent
wszystkich sprzedawanych książek to romanse? Nic dziwnego, że zamilkł.
- Napisałaś romans? - powiedział wreszcie. Znowu. Dziwne, ale zaczynało wyglądać na to, że
J.P. mniej się przejął tym, że go okłamałam, a bardziej tym, że napisałam romans.
- Owszem - ciągnęłam, starając się nie skupiać zanadto na tym, jaki się wydawał zaskoczony.
- Widzisz, zebrałam mnóstwo wiadomości o średniowiecznych czasach - no wiesz, tych, w
których żyła księżniczka Amelia. A potem napisałam tę książkę. I teraz próbuję znaleźć
wydawcę.
- Próbujesz ją wydać? - powtórzył J.P., a głos nieco mu się załamał przy słowie „wydać".
- Tak. - Byłam nieco zdziwiona jego zdziwieniem. O co mu chodziło? Czy nie to człowiek
robi, kiedy napisze książkę? To znaczy on napisał sztukę, i byłam całkiem pewna, że będzie
próbował ją wystawić. Prawda? - Ale bez powodzenia. Chyba nikt jej nie zechce. Pomijając
wydawnictwa publikujące na koszt autora, oczywiście. Ale to chyba nic niezwykłego. Znaczy
pierwszy Harry Potter J.K. Rowling został wielokrotnie odrzucony, zanim udało jej się...
- Czy wydawcy wiedzą, że tę książkę napisałaś ty? - przerwał J.P - Księżniczka Genowii?
- Oczywiście, że nie - żachnęłam się. - Posługuję się pseudonimem. Gdybym przyznała, że to
ja ją napisałam, totalnie by ją chcieli wydać. Ale wtedy nie mogłabym wiedzieć na pewno,
czy jest dobra i warta wydania, czy po prostu chcą wydać książkę napisaną przez księżniczkę
Genowii. Chyba widzisz różnicę. Ja nie chcę, żeby została wydana, jeśli to ma się stać w taki
sposób. To znaczy ja chcę się po prostu przekonać, czy mi się to uda - zostać publikowaną
autorką -ale nie dlatego, że jestem księżniczką. Chcę, żeby to się stało dlatego, że to, co
napisałam, jest dobre. Może nie najlepsze, ale dość dobre, żeby się sprzedawać w Wal-Mart.
J.P. westchnął.
- Mia. Co ty wyprawiasz? Zamrugałam oczami.
- Wyprawiam? Ale o co ci chodzi?
- Dlaczego masz o sobie takie niskie mniemanie? Dlaczego chcesz pisać komercyjne książki?
Muszę przyznać, że zbaraniałam. Jak to „mam niskie mniemanie o sobie"? I jakie komercyjne
książki? Jakie niby inne książki mam pisać? Na podstawie życia prawdziwych ludzi? Już tego
raz próbowałam... Dawno temu. Napisałam opowiadanie o prawdziwej postaci - właśnie o
J.P, zanim go poznałam.
I pod koniec opowiadania kazałam bohaterowi popełnić samobójstwo przez rzucenie się pod
pociąg linii F!
Dzięki BOGU, że w ostatniej chwili się opamiętałam - zanim opowiadanie rozprowadzono po
całej szkole na łamach literackiego czasopisma Lilly - i zrozumiałam, że tak nie wolno. Nie
można pisać historii, których bohaterami są prawdziwe postacie i kazać im rzucać się pod
pociąg linii F.
Bo jeśli to przeczytają i rozpoznają w opowiadaniu samych siebie, to możesz po prostu urazić
ich uczucia.
A ja nie chcę niczyich uczuć urażać!
Ale nie mogłam tego powiedzieć J.P. On nie ma pojęcia o tym opowiadaniu, które o nim
napisałam. Przez cały czas, kiedy ze sobą chodzimy, trzymałam to w tajemnicy.
A więc, odpowiadając na jego pytanie o komercyjne książki, odparłam:
- No cóż. Bo to... przyjemne. I ja to lubię.
- Ale, Mia, stać cię na wiele więcej - stwierdził.
Muszę przyznać, to mnie nieco ubodło. Jakby mówił, że moja książka - nad którą pracowałam
prawie dwa lata, a której jeszcze nawet nie przeczytał - jest nic niewarta.
Wow. No, takiej reakcji to ja się naprawdę po nim nie spodziewałam.
- Może powinieneś ją najpierw przeczytać - zasugerowałam, próbując powstrzymać łzy, które
nagle napłynęły mi do oczu - nie mam pojęcia skąd, bo zwykle nie jestem aż tak wrażliwa -
zanim zaczniesz ją oceniać.
J.P. natychmiast zaczął się kajać.
- Oczywiście - szybko mi przytaknął. - Masz rację. Przepraszam. Posłuchaj... Muszę wracać
na próbę. Może pogadamy o tym jeszcze jutro?
- Jasne. Zadzwoń.
- Zadzwonię - obiecał. - Kocham cię.
- Ja też cię kocham - powiedziałam. I się rozłączyłam.
Jestem przekonana, że wszystko się ułoży. Wiem, że się ułoży. On przeczyta Okup za moje
serce i książka strasznie mu się spodoba. Na pewno. Tak samo jak ja obejrzę Księcia wśród
ludzi w przyszłym tygodniu i na pewno się zachwycę. Wszystko będzie dobrze! Dlatego
właśnie tak pasujemy do siebie. Bo oboje jesteśmy tacy twórczy. Jesteśmy artystami.
To znaczy J.P. pewnie będzie miał parę redaktorskich uwag do Okupu za moje serce. Żadna
książka nie jest idealna. Ale nie ma sprawy, bo tak właśnie jest w związkach dwóch artystów.
Na przykład Stephena i Tabithy Kingów. Będę mu wdzięczna za uwagi! Sama też będę
pewnie miała parę do Księcia wśród ludzi. Jutro przedyskutujemy jego uwagi o mojej książce,
i...
O MÓJ BOŻE, PRZECIEŻ JA JUTRO JESTEM UMÓWIONA NA KAWĘ Z
MICHAELEM!!!!!!!!!!! Jak ja TERAZ w ogóle zdołam zasnąć?????
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 3.00,
PODDASZE
Pytania do wywiadu z Michaelem dla „Atomu":
1. Co cię zainspirowało do stworzenia CardioArm?
2. Jak ci się mieszkało w Japonii przez dwadzieścia jeden miesięcy, zakładając, że byłeś tam
przez cały czas i nie wracałeś w ogóle do kraju, wcale do mnie nie dzwoniąc, co zresztą nie
miałoby żadnego znaczenia, bo przecież ze sobą i tak zerwaliśmy?
3. Czego najbardziej w Japonii ci brakowało?
4. Co ci się w Japonii najbardziej podobało?
(O to nie mogę go pytać! A jeśli odpowie, że Mikromini Midori? Ja tego nie zniosę! Poza tym
nie mogę umieścić takiej odpowiedzi w szkolnej gazecie! Och... Może i tak zadam mu to
pytanie. Może odpowie, że sushi...)
5. [tu powinien być numer 4, nie mogę ustawić formatowania, EJ] Co ci się w Japonii
najbardziej podobało? (BOŻE, NIE POZWÓL MU ODPOWIEDZIEĆ, ŻE MIKROMINI
MIDORI!!!!)
6. Jak długa jest lista oczekujących na CardioArm firmy Pawłów Chirurgia?
O to też nie mogę go zapytać! Bo to zupełnie tak, jakbym go pytała, ile czasu Genowia
musiałaby czekać na CardioArm i dawała do zrozumienia, że nam jest jedno potrzebne...
5. Gdyby, hipotetycznie rzecz biorąc, jakiś niewielki kraj potrzebował CardioArm (i,
oczywiście, chciał zapłacić za nie gotówką), to jakie procedury obowiązują? Czy Pawłów
Chirurgia akceptuje czeki, a może taki kraj mógłby zapłacić czarną kartą American Express, a
jeśli tak, to czy mogę zapłacić już zaraz?
6. Gdybyś mógł zostać wybranym przez siebie zwierzęciem, to jakim zwierzęciem chciałbyś
być i dlaczego? (Boże, głupszego pytania już nie ma, ale chyba przy wszystkich wywiadach
zawsze je zadają, więc pewnie lepiej będzie, jeżeli i ja je zadam).
7. Jak długo zamierzasz zostać w Nowym Jorku? Przenosisz się tu na stałe czy wrócisz do
Japonii? A może przewidujesz przeprowadzkę do Doliny Krzemowej w Kalifornii, gdzie
mieszkają ostatnio wszyscy ci młodzi komputerowi potentaci, tacy jak założyciele Google i
Facebooka?
8. Jakie jest twoje najprzyjemniejsze wspomnienie z Liceum imienia Alberta Einsteina (Bal
Wielu Kultur. Proszę powiedz, że Zimowy Bal Wielu Kultur, kiedy byłeś w maturalnej
klasie).
9. Co chciałbyś przekazać tegorocznym absolwentom LiAE?
AAAAAAAAAAAAAACH ONE SĄ TAKIE GŁUPIE!!!!!!
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, POŁUDNIE,
PODDASZE
Nadal nie udało mi się wymyślić żadnych lepszych pytań, ale te były najlepsze, jakie przyszły
mi do głowy po rozmowie z J.P. i jego pytaniu: „Ty napisałaś romans?" Nie wspominając już
o jakichś dziewięciuset esemesach od Tiny, w których mówi mi, że musimy „porozmawiać
osobiście". Nie mam pojęcia, co jest aż tak ważne, że nie może omówić tego ze mną przez
telefon.
Ale Tina jest totalnie przekonana, że René mógł za pomocą hakerów założyć mi podsłuch na
komórce (tak jak w przypadku słynnego epizodu z tamponem, księciem Karolem i Camilla),
więc na razie nie chce przez komórkę mówić ani pisać niczego, co mogłoby mnie
skompromitować.
Więc przychodzi mi na myśl, że cokolwiek ona mi chce powiedzieć, nie jest to coś, co bym
chciała usłyszeć.
To, że nie mogę wymyślić żadnych lepszych pytań do Michaela, prawdopodobnie ma coś
wspólnego z dzisiejszą pobudką, kiedy Rocky zaczął walić mnie w twarz piąstkami i
wrzeszczeć: „Niespodzianka!"
No i faktycznie, miałam niespodziankę. Niespodziewane było to, że znalazł się w moim
pokoju, bo przecież nie wolno mu tu wchodzić - a ten śliski dinks, jaki założyłam na gałkę do
drzwi, powinien uniemożliwić ich otwarcie, bo tylko dorośli wiedzą, jak on działa.
Ale okazało się, że drzwi mu otworzyła osoba dorosła. Osoba dorosła, która właśnie
przyglądała mi się z szerokim, radosnym uśmiechem na twarzy.
- Witaj, Mia! Jak leci?
O Boże. To była babcia. A tuż obok niej stał dziadek. W moim pokoju. W mojej SYPIALNI.
Dość tego. Wynoszę się z tego domu. Jak tylko będę wiedziała, na który uniwersytet pojadę.
Czyli mniej więcej za dwa dni, bo dokładnie wtedy mam podjąć decyzję.
- Z góry wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! -wrzasnęła babcia. - Popatrzcie no tylko,
dziesiąta, a ta wyleguje się w łóżku! Co ty sobie wyobrażasz? Że niby jesteś jakąś
księżniczką?
Na co babcia i dziadek wybuchnęli gromkim śmiechem. Z własnego dowcipu. A ja
naciągnęłam sobie kołdrę na głowę i wrzasnęłam:
- MAAAAAAMOOOOOOOOO!!!
- Mamo... - odezwała się moja mama. - Proszę cię. Jestem pewna, że Mia bardzo się cieszy z
twojej wizyty, ale pozwólmy jej wstać i przywitać się jak należy. Będziecie mieć mnóstwo
czasu dla siebie.
- Nie wiem kiedy - powiedziała babcia. Słyszałam po jej głosie, że ma zmarszczone brwi. -
Kazałaś nam zwiedzać tyle muzeów i jechać na tyle wycieczek.
- No cóż, Mia na pewno z chęcią na którąś z tych wycieczek wybierze się z wami - zapewniła
ją mama.
A wtedy odsunęłam kołdrę i spiorunowałam mamę wzrokiem. A mama spiorunowała
wzrokiem mnie.
Wychodzi na to, że dzisiaj zabieram babcię i dziadka do zoo w Central Parku.
Ja rozumiem, że chociaż tyle powinnam zrobić jako ich jedyna wnuczka. Przecież to nie tak,
że ja zupełnie nie mam co robić.
Jedna z tych rzeczy, to przygotować się na randkę, to znaczy na wywiad z Michaelem. Co
właśnie teraz robię. Chociaż nie jest mi łatwo, bo ręce mi się trzęsą tak okropnie, że prawie
nie mogę utrzymać w nich ołówka, żeby obrysować oczy.
I naprawdę chciałabym, żeby Lana przestała pisać mi ese-mesy z radami, co mam na siebie
włożyć, bo to mi nie pomaga.
Poza tym zdecydowałam się nie skorzystać z jej rady i wybieram się w stroju swobodnym.
Tylko dżinsy 7 For All Mankind, kozaki Christiana Louboutina, zsuwający się z ramion top
Sweet Robin Alexandra, wszystkie moje bransoletki kółka, naszyjnik obroża z kameą z
Subversive i długie kolczyki. Czyli bardzo dyskretnie! Przecież to nie tak, że ja próbuję go
sobą zainteresować seksualnie. Jesteśmy teraz wyłącznie przyjaciółmi.
Ale pójdę i jeszcze raz umyję zęby. Tak na wszelki wypadek. Pan G. i Rocky urządzają
koncert perkusyjny dla babci i dziadka.
Boże, pozwól mi stąd uciec, zanim dostanę bólu głowy.
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 12.55
CAFFE DANTE, MACDOUGAL STREET
Ręce tak okropnie mi się pocą. Taka słabość jest nie do przyjęcia, zwłaszcza u członkini rodu
Renaldo. Wszystkie jesteśmy feministkami. Nawet tata jest feminista. Popiera przecież
NOKG, Narodową Organizację Kobiet Genowii. Nawet Grandmere jest jej członkinią.
A skoro mowa o Grandmere, mejlowała dzisiaj do mnie ze CZTERY razy w sprawie imprezy
i/lub wyborów taty. Wszystkie mejle kasowałam. Nie mam czasu czytać tych jej szalonych
wiadomości! I dlaczego ona nie może się nauczyć pisać mejli jak trzeba? Zdaję sobie sprawę,
że ona ma jakieś czterysta lat, i wiem, że powinnam szanować starszych (chociaż moim
zdaniem ona sobie na mój szacunek nie zasłużyła). Ale naprawdę mogłaby przestać
przyciskać klawisz R, kiedy nacisnęła go już raz.
I gdzie JEST Michael? Lars i ja jesteśmy tu. I rozumiem, że przyjechaliśmy pięć minut
wcześniej (chciałam móc pozbyć się paparazzich, gdyby było trzeba, ale żadnych tu nie ma,
dziwne. Chciałam też móc sobie wybrać miejsce, żeby usiąść w jak najlepszym świetle. Lana
zapewnia mnie, że to szalenie ważne na spotkaniach z chłopakami, nawet jeśli chodzi tylko o
odmianę Wyłącznie Przyjacielską. Poza tym chciałam znaleźć w pobliżu jakiś stolik dla
mojego ochroniarza, ale na tyle daleko, żeby nie dyszał nam w kark, bez obrazy, Lars,
oczywiście, o ile czytasz mi to przez ramię, co, nie kłam, czasami robisz, kiedy baterie ci
padną w Treo). No więc, gdzie jest.
O Boże. Idzie. Rozgląda się.
Wygląda TAK dobrze. Jeszcze lepiej niż wczoraj, bo dzisiaj ma na sobie dżinsy i one
IDEALNIE na nim leżą we wszystkich właściwych miejscach.
Wow. Ja się zamieniam w Lanę.
A poza tym ma totalnie fajną czarną koszulkę polo z krótkimi rękawami i z miejsca
przyznam, że wszystko to, o co go podejrzewałyśmy wczoraj pod tym jego garniturem,
NAPRAWDĘ TAM JEST. To znaczy mięśnie. I wcale nie jakieś obrzydliwie napompowane
sterydami.
Ale Lana niewiele się pomyliła w swojej ocenie dotyczącej Christiana Bale'a i Batmana -
Początek.
I ja wiem, że mam chłopaka. Ja po prostu notuję swoje obserwacje, jak przystało na
dziennikarkę śledczą.
!!!!!
Zobaczył mnie!!!!! Idzie tu!!!!!! Chyba zaraz umrę, żegnajcie.
Wywiad z Michaelem Moscovitzem dla „Atomu", zarejestrowany przez Mię Thermopolis w
niedzielę, 30 kwietnia za pomocą iPhone (do spisania później)
Mia: Czy mogę nagrywać?
Michael: (ze śmiechem) Mówiłem, że możesz.
Mia: Wiem, ale muszę nagrać, że to mówisz. Wiem, że to głupie.
Michael: (nadal się śmiejąc) To wcale nie głupie. Tylko trochę dziwne. Znaczy siedzieć tutaj i
udzielać ci wywiadu. Po pierwsze, dlatego że tobie, a po drugie... No cóż, to ty zawsze byłaś
sławna.
Mia: Teraz twoja kolej. I wielkie dzięki raz jeszcze, że się zgodziłeś. Ja wiem, że na pewno
jesteś bardzo zajęty i chciałabym, żebyś wiedział, że naprawdę doceniam, że znalazłeś czas,
żeby się ze mną spotkać.
Michael: Mia... To przecież jasne.
Mia: No dobrze, zatem pierwsze pytanie. Co cię zainspirowało do stworzenia CardioArm?
Michael: Dostrzegłem, że jest taka potrzeba, i uznałem, że mam techniczną wiedzę, która
pozwoli mi tę potrzebę zaspokoić. W przeszłości były już próby stworzenia podobnego
urządzenia, ale moje jest pierwsze, które połączono z zaawansowaną technologią
obrazowania. Co mogę ci wyjaśnić, jeśli chcesz, ale nie sądzę, żebyś miała na to dość miejsca
w swoim artykule, o ile pamiętam artykuły w „Atomie".
Mia: (ze śmiechem) Nie, w porządku, nie ma sprawy.
Michael: Aha, no i oczywiście ty.
Mia: Co?
Michael: Pytałaś, co mnie zainspirowało do stworzenia CardioArm. Po części ty. Pamiętasz,
mówiłem ci kiedyś, przed wyjazdem do Japonii, że chcę zrobić coś takiego, żeby udowodnić
światu, że jestem godny spotykać się z księżniczką. Ja wiem, że to teraz głupio brzmi, ale...
To mnie też motywowało. Wtedy.
Mia: J-jasne. Wtedy.
Michael: Ale nie musisz umieszczać tego w artykule, jeśli czujesz się zażenowana. Nie
bardzo wyobrażam sobie, żebyś chciała, żeby czytał o tym twój chłopak.
Mia: J.P.? Nie... Jemu to nie będzie przeszkadzało. Żartujesz sobie? Znaczy on o tym
wszystkim wie. Mówimy sobie nawzajem o wszystkim.
Michael: Jasne. Więc wie, że się ze mną spotkałaś?
Mia: Hm. Oczywiście! Zaraz, gdzie ja byłam? Aha, no tak. Jak to było, tak długo mieszkać w
Japonii?
Michael: Świetnie! Japonia jest świetna. Bardzo ją polecam.
Mia: Naprawdę? A więc planujesz... Nie, zaraz, to pytanie ma być później... Przepraszam,
babcia mnie obudziła strasznie wcześnie dzisiaj rano i jestem trochę rozkojarzona.
Michael: Jak się miewa księżna wdowa Genowii?
Mia: To nie ona. To ta druga. Przyjechała do miasta na moje urodziny.
Michael: A właśnie. Chciałem ci podziękować za zaproszenia na urodziny.
Mia: ...zaproszenia na moje urodziny?
Michael: Tak. Swoje dostałem dziś rano. A mama mówi, że dla niej, dla taty i dla Lilly
przyszły wczoraj wieczorem. Naprawdę bardzo miło z twojej strony, że zgadzasz się
zapomnieć o nieporozumieniach z Lilly. Wiem, że jutro wieczorem wybiera się tam z
Kennym. Moi rodzice też. Ja się postaram wpaść.
Mia: (pod nosem) Grandmere!
Michael: Słucham?
Mia: Nie, nic. No więc, czego ci najbardziej brakowało, kiedy byłeś w Japonii?
Michael: Hm... Ciebie?
Mia: Ha, ha, ha. Mów poważnie.
Michael: Przepraszam. Dobrze. Mojego psa.
Mia: Co ci się najbardziej w Japonii podobało?
Michael: Chyba ludzie. Poznałem tam mnóstwo naprawdę wspaniałych ludzi. Wielu będzie
mi brakowało... Tych, których nie przywiozłem tutaj z resztą swojego zespołu.
Mia: Och. Naprawdę? Chodzi o kogoś szczególnego? To znaczy... Czy masz zamiar teraz już
na stałe przenieść się do Stanów?
Michael: Tak. Mam mieszkanie tu, na Manhattanie. Tutaj Pawłów Chirurgia będzie mieć
swoje biuro, chociaż większość produkcji będzie się odbywała w Pało Alto w Kalifornii.
Mia: Och. A więc...
Michael: Czy teraz ja mogę ci zadać jakieś pytanie?
Mia: Hm... Jasne.
Michael: Kiedy będę mógł przeczytać twoją pracę dyplomową?
Mia: Widzisz, ja wiedziałam, że będziesz mnie o to pytał...
Michael: A więc, skoro wiedziałaś, to gdzie ją masz?
Mia: Muszę ci coś powiedzieć.
Michael: Oho. Znam to spojrzenie.
Mia: Tak. Moja praca nie dotyczy historii genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach
1254-1650.
Michael: Nie?
Mia: Nie. To powieść. Czterystustronicowy romans historyczny.
Michael: Super. Dawaj go.
Mia: Serio, Michael, ty tylko starasz się być miły. Nie musisz go czytać.
Michael: Nie muszę? Jeśli sobie wyobrażasz, że nie będę chciał przeczytać twojej powieści,
to chyba się naćpałaś. Paliłaś gitany Clarisse? Bo jestem pewien, że sam się kiedyś zaćpałem,
tylko wdychając dym, kiedy paliła.
Mia: Musiała rzucić palenie. Słuchaj, jeśli wyślę ci kopię mejlem, to obiecujesz, że nie
zaczniesz jej czytać, dopóki nie wyjdę?
Michael: Co, teraz mi wyślesz? W tej chwili? Na mój telefon? Kompletnie i totalnie
przysięgam.
Mia: Okej. Dobrze. Masz.
Michael: Niesamowite. Zaraz. Kto to jest Daphne Delacroix?
Mia: Obiecałeś, że nie będziesz czytał!
Michael: O mój Boże, szkoda, że nie widzisz swojej twarzy. To ten sam odcień czerwieni co
na moich converse.
Mia: Dzięki, że mi o tym powiedziałeś. Zmieniłam zdanie. Już nie chcę, żebyś miał kopię. Daj
mi swój telefon, skasuję to.
Michael: Nie ma mowy. Przeczytam to dziś wieczorem. Hej, przestań! Lars, pomocy, ona
mnie atakuje!
Lars: Mam interweniować tylko wtedy, jeśli to ktoś atakuje ją a nie jeśli księżniczka atakuje
kogoś.
Mia: Oddawaj !
Michael: Nie...
Kelner: Jakiś problem?
Michael: Nie.
Mia: Nie.
Lars: Nie. Proszę im wybaczyć. Za dużo kofeiny.
Mia: Przepraszam, Michael. Zapłacę za pralnię chemiczną...
Michael: Nie wygłupiaj się... Zaraz, ty jeszcze to nagrywasz?
Koniec nagrania.
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 14.30
NA ŁAWCE W PARKU WASHINGTON SQUARE
Nie poszło za dobrze.
A było jeszcze gorzej, kiedy żegnałam się z Michaelem - jak próbowałam, ale mi się nie
udało, wyrwać mu jego iPhona, żeby skasować kopię mojej książki, którą tak idiotycznie mu
wysłałam - kiedy podnieśliśmy się do wyjścia, a ja wyciągnęłam do Michaela rękę, żeby
pożegnać go uściskiem dłoni, a on popatrzył na tę rękę i powiedział: „Moim zdaniem stać nas
na coś lepszego, nie sądzisz?"
A potem wyciągnął ręce, żeby mnie uściskać - oczywiście po przyjacielsku.
A ja się roześmiałam i powiedziałam: „No jasne".
I pozwoliłam mu się uściskać.
I niechcący powąchałam jego szyję.
I wszystko nagle do mnie wróciło. Wspomnienie tego, jak zawsze bezpiecznie i dobrze było
mi w jego ramionach, i że za każdym razem, kiedy mnie tak obejmował, nie chciałam, żeby
mnie kiedykolwiek puścił. Tam, przed Caffé Dante, też nie chciałam, żeby mnie puścił, a
przecież ja tylko robiłam z nim wywiad dla „Atomu", a nie byłam z nim na randce. To było
takie głupie. Poczułam się tak okropnie. Praktycznie zmusiłam się do tego, żeby go puścić i
przestać wdychać ten Michaelowy zapach, którego nie czułam już tak długo. Co się ze mną
stało?
A teraz nie mogę wrócić do domu, bo chyba nie wyrobię, jeśli wpadnę na różnych członków
mojej rodziny z Indiany (albo Genowii), jeśli ich tam zastanę. Po prostu muszę posiedzieć tu,
w parku, i postarać się zapomnieć, jaką kompletną idiotkę z siebie zrobiłam (podczas gdy
Lars stoi na straży, żeby mnie chronić przed dealerami narkotyków, którzy ciągle pytają:
„Trawka? Trawka?", i przed bezdomnymi, którzy nagabują mnie o pięć dolarów, i przed
grupkami dzieci, zwiedzającymi Nowy Jork w towarzystwie rodziców, które to dzieciaki
ciągle wołają: „O mój Boże, to ona! To księżniczka Mia z Genowii!"), z nadzieją że w końcu
dojdę do siebie i palce przestaną mi dygotać, a serce przestanie mi walić „Mi-chael, Mi-chael,
Mi-chael", zupełnie jakbym znów była w jakiejś cholernej pierwszej klasie.
I naprawdę mam nadzieję, że gorąca czekolada spierze mu się z dżinsów.
Poza tym chciałabym zapytać wszystkich bogów w niebie, jeśli mnie słuchają... Dlaczego nie
mogę się zachowywać jak dorosła osoba przy facetach, z którymi kiedyś chodziłam, ale
później zerwałam, i z których powinnam być kompletnie i w stu procentach wyleczona?
Ale to było takie... dziwne siedzieć znów tak blisko niego. Nawet jeszcze zanim go
powąchałam. I ja rozumiem, że jesteśmy teraz wyłącznie przyjaciółmi - i oczywiście wiem, że
mam chłopaka, i że Michael ma dziewczynę (prawdopodobnie, bo nie udało mi się uzyskać
jasnej odpowiedzi na to pytanie).
Ale on jest taki... No nie wiem! Nie umiem tego wyjaśnić! Z niego emanuje taka...
dotykalność.
I oczywiście wiedziałam, że nie powinnam go dotykać (zanim go jeszcze dotknęłam... o co
mnie przecież poprosił). Nie mógł wiedzieć, co mi zrobi tym uściskiem. Mógł? Nie, to
wykluczone. Nie jest sadystą. W przeciwieństwie do jego siostry.
Ale siedzieć z nim w kawiarni to było zupełnie... No cóż, jakby wcale nie minęło tyle czasu.
Poza tym oczywiście że mnóstwo czasu minęło. Ale w taki przyjemny sposób, rozumiecie? I
chociaż to nagranie brzmi głupio (właśnie je sobie odsłuchałam. Wyszłam na kompletną
idiotkę), ja wcale nie czułam się głupio, kiedy to mówiłam - nie w taki sposób, w jaki czułam
się przy Michaelu, kiedy byłam młodsza. Myślę, że to dlatego, że... No cóż, mnóstwo się
wydarzyło od czasu, kiedy po raz ostatni przebywałam w towarzystwie Michaela i po prostu
czuję się bardziej pewna siebie w wielu sprawach (okej... no, kiedy chodzi o mężczyzn) niż
kiedyś. Pomijając ten niedawny odpał po uścisku z jednym.
Na przykład teraz, kiedy znów odtwarzałam nagranie, zdałam sobie sprawę, że Michael w
pewnym sensie ze mną flirtował! Tak troszeczkę.
Ale nie mam pretensji. Zupełnie nie mam pretensji.
O nie. Czyja to naprawdę napisałam?
Ale nie żeby to miało jakieś znaczenie, bo jestem prawie całkiem pewna, że on myśli, że ja
się tam znalazłam wyłącznie dlatego, że piszę artykuł dla „Atomu" (chociaż co ze mnie za
reporterka, skoro nawet mu nie zadałam wszystkich swoich pytań, kiedy już raz tak się
zajęłam wyrywaniem mu jego własnego telefonu).
Wyrywaniem telefonu! W miejscu publicznym! Jak siedmiolatka! Super. Kiedy ja się w ogóle
nauczę zachowywać jak osoba dorosła? Naprawdę sądziłam, że już potrafię zachować się w
miarę przyzwoicie poza domem.
A potem zaczęłam się siłować w moim byłym chłopakiem w kawiarni, chcąc mu wyrwać
iPhona! I oblałam go gorącą czekoladą!
A potem go powąchałam.
I chyba zgubiłam jeden kolczyk.
Dzięki Bogu, że nie pokazał się tam żaden paparazzi, żeby to sfotografować.
Co mnie trochę dziwi, kiedy się nad tym zastanawiam. Że żaden z nich się tam nie pojawił, bo
mam wrażenie, że pojawiają się wszędzie, gdzie chodzę.
Nieważne.
W każdym razie to chyba było... słodkie. To znaczy Michael i jego reakcja, kiedy mu
powiedziałam, że napisałam romans historyczny. Chociaż okropnie żałuję, że mu go
przesłałam.
Mówił, że go przeczyta! Dzisiaj wieczorem!
Oczywiście J.P. powiedział to samo. Ale J.P. powiedział mi też, że mam za niskie mniemanie
o sobie. Michael niczego takiego nie powiedział.
No ale z drugiej strony Michael nie jest moim chłopakiem. On nie ma na uwadze mojego
dobra - w przeciwieństwie do J.P.
Ale to było takie urocze, kiedy powiedział, że to ja go zainspirowałam do stworzenia
CardioArm. Chociaż to było całe wieki temu, jeszcze zanim ze sobą zerwaliśmy.
Powiedział też, że to miło z mojej strony, że zapominamy z Lilly o nieporozumieniach.
Najwyraźniej nie zna całej prawdy. Znaczy tego, że to nie ja przez ten cały czas chowałam
jakąś urazę, ale...
O nie. Grandmere dzwoni. Odbiorę, bo sama mam jej parę rzeczy do powiedzenia.
- Amelio? - Grandmere zabrzmiała, jakby była w jakimś tunelu. Ale w tle słyszę odgłos
suszarki do włosów, więc wiem, że to dlatego, że właśnie ją czeszą. - Gdzie jesteś? Dlaczego
nie odpowiadasz na moje mejle?
- Mam do ciebie lepsze pytanie, Grandmere. Dlaczego zaprosiłaś mojego byłego chłopaka i
jego rodzinę na moje urodziny jutro wieczorem? I lepiej mi nie mów, że to po to, żeby mu się
podlizać, żebym go mogła poprosić o CardioArm, bo...
- Oczywiście, że właśnie po to, Amelio. - Grandmere nawet nie próbowała zaprzeczać. Potem
usłyszałam jakiś szum, a potem ona powiedziała: „Przestań, Paolo. Mówiłam ci, mniej
lakieru". A do mnie dodała nieco głośniej: - Amelio? Jesteś tam jeszcze?
Naprawdę nic z tego, co ona mówi, nie powinno mnie dziwić. A jednak dziwi. Stale.
- Grandmere - powiedziałam. Byłam wściekła. Naprawdę. To nie jest żaden byle jaki były
chłopak. To Michael. - Nie możesz tego robić. Nie wolno ci wykorzystywać ludzi w taki
sposób.
- Amelio, nie bądź głupia. Chcesz, żeby twój ojciec wygrał wybory, prawda? Potrzebne nam
to urządzenie. Gdybyś mnie posłuchała i poprosiła Michaela o nie, nie musiałabym wysyłać
zaproszenia jemu i tej jego okropnej siostrze, a ty nie znalazłabyś się w niezręcznej sytuacji i
nie musiałabyś zabawiać swojego byłego lubego na swoim urodzinowym przyjęciu na oczach
swojego obecnego lubego. Co, przyznaję, trzeba będzie rozegrać delikatnie...
- Byłego... - zaplułam się. W pobliżu kilku nastolatków jeździło na skateboardach. Patrzyłam,
jak jeden z nich rozplaskał się na cementowej muldzie, specjalnie po to w parku
zamontowanej. Dokładnie wiedziałam, jak się poczuł. - Grandmare, Michael nie był moim
lubym. To słowo sugeruje, że byliśmy kochankami, a my nimi nie byliśmy...
- Paolo, mówiłam ci, mniej lakieru. Próbujesz mnie zagazować? Popatrz tylko na biednego
Rommla, przecież on prawie hiperwentyluje, pojemność jego płuc nie jest tak duża jak u
człowieka, wiesz! - Głos Grandmere to cichł, to stawał się głośniejszy. -A teraz, Mia, w
sprawie twojej sukni na jutrzejszy wieczór. Chanel dostarczy ją z rana. Łaskawie zawiadom
swoją matkę, że ktoś musi być u was w domu, żeby ją odebrać. To znaczy, że twoja matka
tym razem będzie musiała zrezygnować z wyjścia do tej swojej artystycznej pracowni.
Sądzisz, że zdoła to załatwić, czy to zbyt wielka odpowiedzialność? Nieważne, już znam
odpowiedź na to pytanie...
Odezwał się brzęczyk rozmowy oczekującej. To była Tina!
- Grandmere, jeszcze nie skończyłam - poinformowałam ją. - Ale na razie muszę się
rozłączyć...
- Nie waż się odkładać słuchawki, młoda damo! Jeszcze nie ustaliłyśmy, co zrobimy, jeśli
Domina Rei złożą ci jutro propozycję zostania członkinią organizacji, a wiesz, że to
prawdopodobne. Musisz...
Wiem, że to niegrzeczne, ale naprawdę miałam Grandmere zupełnie dość. Serio, trzydzieści
sekund jej gadania całkowicie wystarczy.
- Na razie, Grandmere - powiedziałam. I przełączyłam się na rozmowę z Tiną. Z furią
Grandmere uporam się później.
- O mój Boże - krzyknęła Tina, kiedy odebrałam. - Gdzie jesteś?
- W parku Washington Square. Siedzę na ławce. Właśnie spotkałam się z Michaelem i
rozlałam mu na spodnie czekoladę. Na pożegnanie się uściskaliśmy. I powąchałam go.
- Wylałaś mu na spodnie czekoladę? - Tina była zdezorientowana. - Powąchałaś go?
- Tak. - Skateboardziści próbowali jeden drugiego prześcignąć w skokach, ale przeważnie się
przewracali. Lars przyglądał im się z leciutkim uśmiechem na ustach. Miałam szczerzą
nadzieję, że nie zamierza poprosić jednego z nich o pożyczenie mu na chwilę deski, żeby im
pokazać, jak to się powinno robić. - Pachniał naprawdę bardzo, bardzo ładnie.
Tina przetrawiała to przez długą chwilę.
- Mia - zaczęła ostrożnie. - Czy Michael pachnie dla ciebie ładniej niż J.P.?
- Tak - przyznałam cicho. - Ale zawsze tak było. J.P pachnie jak chemiczna pralnia, z której
korzysta.
- Myślałam, że kupiłaś mu jakąś wodę kolońską.
- Kupiłam. Nie pomogło.
- Mia, muszę z tobą porozmawiać. Lepiej do mnie przyjedź.
- Nie mogę. Muszę zabrać moich dziadków do zoo w Central Parku.
- No to ja spotkam się tam z tobą - powiedziała Tina. -W zoo.
- Tina - odezwałam się. - O co chodzi? Co jest takie ważne, że musisz mi to powiedzieć, ale
nie możesz powiedzieć przez telefon?
- Mia przecież wiesz.
Myliła się. Nie miałam zielonego pojęcia!
I musiało to być coś szczególnie poważnego, skoro bała się, że Pudelek.pl może się jakoś do
tego dokopać i zaszkodzić mojemu tacie jeszcze bardziej niż do tej pory.
- Spotkajmy się przy Dryfującym Lodowcu obok wybiegu dla pingwinów o czwartej
piętnaście - powiedziała głosem dokładnie takim jak Kim Possible. O ile Kim Possible
kiedykolwiek umawiała się z kimś przy wybiegu dla pingwinów.
Ale się nie dziwię. Wybieg dla pingwinów w Central Parku to miejsce, gdzie zawsze trafiam,
gdy mam zamęt w głowie.
- Możesz mi powiedzieć chociaż cokolwiek? - spytałam. - Z czym to jest związane? Z
Borisem? Z Michaelem? Z J.P.?
- Z twoją książką - powiedziała Tina. I się rozłączyła.
Z moją książką? A co moja książka może mieć z tym wszystkim wspólnego? Chyba że...
Czy to możliwe, że jest aż tak źle?
Super. A oni obaj, i J.P, i Michael właśnie w tej chwili ją czytają. CZYTAJĄ JĄ WŁAŚNIE
W TEJ CHWILI! Zrobiło mi się niedobrze.
Powinnam po prostu skoczyć na Ósmą ulicę, kupić sobie perukę w jednym z tych sklepów dla
drag queens i uciec z miasta. Jestem już właściwie pełnoletnia i już nic mnie tu nie trzyma.
Zostałam upokorzona w każdy możliwy sposób. Równie dobrze mogę wsiąść w autobus i
zwiać do Kanady.
Gdybym tylko wiedziała, jak się pozbyć mojego ochroniarza...
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 16.00,
PRZY DRYFUJĄCYM LODOWCU OBOK WYBIEGU DLA
PINGWINÓW W ZOO W CENTRAL PARKU
Wow.
Z jednej strony mój obecny chłopak mówi mi, że za nisko się cenię, bo piszę lekką literaturę,
z drugiej wylewam gorącą czekoladę na dżinsy swojego byłego chłopaka (który właśnie czyta
moją książkę - WŁAŚNIE W TEJ CHWILI), a poza tym moja najlepsza przyjaciółka mówi
mi, że musi się ze mną spotkać, bo jest jakiś PROBLEM z książką - tą samą książką, nad
którą pracowałam przez dwadzieścia cztery miesiące. Wydawało mi się, że w ciągu
dwudziestu czterech godzin nie może się już wydarzyć nic więcej.
Ale to było, zanim znalazłam się w zoo ze swoją matką ojczymem, małym braciszkiem,
dziadkami i ochroniarzem.
Ja chyba po prostu urodziłam się pod jakąś szczególnie pechową gwiazdą te siedemnaście lat
i trzysta sześćdziesiąt cztery dni temu.
Zoo w Central Parku wcale nie było specjalnie zatłoczone w tę pierwszą naprawdę słoneczną
wiosenną niedzielę, więc przecież to nie tak, żebyśmy mieli kłopot, pchając wielki wózek
spacerowy Rocky'ego w tym tłumie (CHYBA ŻEBY NIE!!!!!).
Ani nikt nie zwracał uwagi na mojego wielkiego ochroniarza, który postanowił założyć
dyskretne wielkie czarne okulary do swojego czarnego garnituru i czarnej koszuli, czarnego
krawata i czarnych butów.
A babcia wcale nie rzucała się zanadto w oczy w jaskraworóżowym dresie w rozmiarze XL,
podróbce Juicy Couture (zamiast Juicy w napisie na tyłku ma Spicy. Spicy to jedno słowo,
którego nie chcesz kojarzyć z tyłkiem własnej babci. Juicy to drugie).
Dobrze przynajmniej, że dziadek nie przejął się nowojorską modą i włożył swoją starą
poczciwą czapeczkę bejsbolową z zielono-żółtym traktorem John Deere, chociaż pozwolił
babci kupić sobie nową z napisem: „Legalna blondynka, musical". Zapłacę każdą kasę, żeby
go w niej zobaczyć.
Wiele zamieszania powstało przy pokazywaniu Rocky'emu niedźwiedzi polarnych i małp,
jego dwóch ulubionych gatunków zwierząt. Mój młodszy brat jest słodki, zwłaszcza kiedy
zaczyna naśladować małpy, drapiąc się pod pachami (talent najwyraźniej odziedziczony po
ojcu. Bez obrazy, panie G.).
Babcia była podekscytowana, że może spędzić trochę czasu ze mną nie tylko ze swoim
młodszym wnukiem. Co najlepsze, po tym wyjściu do zoo jeszcze trochę czasu spędzimy
razem... Bo wybieramy się na rodzinny obiad do restauracji, którą wybrali sobie babcia i
dziadek. A tą restauracją jest... Applebee's.
Tak! Okazuje się, że na Times Square jest Applebee's, i że właśnie tam chcą iść dziadkowie.
Kiedy to usłyszałam, obróciłam się do Larsa i powiedziałam: „Proszę, strzel mi w głowę, ale
już".
Ale on nie chciał.
A mama powiedziała, że mam zamknąć kłapaczkę albo ona mi ją zamknie.
No ale, poważnie. Applebee's? Ze wszystkich restauracji na Manhattanie? Dlaczego do
sieciówki, którą można znaleźć w niemal każdym mieście w Ameryce?
Powiedziałam babci, że mam czarną kartę American Express i stać mnie, żeby ich zabrać do
każdej restauracji, jaką sobie wybiorą jeśli to koszt jest problemem. Babcia powiedziała, że
nie chodzi o koszt. Chodzi o dziadka. On nie lubi jeść jedzenia, jakiego nie zna. Lubi zawsze
chodzić w to samo miejsce, żeby dokładnie wiedzieć, co dostanie.
Przecież cała frajda zjedzenia to poznawać nowe smaki!
Ale dziadek mówi, że poznawanie nowych smaków wcale go nie bawi.
Modlę się tylko do wszystkich bogów, jacy istnieją w niebie - do Jahwe, Allaha, Wisznu itd. -
żeby żaden paparazzi nie zjawił się tam i nie zrobił mi zdjęcia: księżniczce Genowii, która
wychodzi z Applebee's, w chwili gdy ważą się losy kampanii wyborczej jej ojca.
W każdym razie babcia wciąż chce ze mną rozmawiać o studiach. O tym, na który uniwerek
pójdę (witaj w klubie, babciu). Ma dla mnie mnóstwo rad co do wyboru kierunku studiów. Jej
zdaniem powinnam studiować... pielęgniarstwo. Twierdzi, że dla pielęgniarki zawsze znajdzie
się praca, a ponieważ społeczeństwo amerykańskie się starzeje, dobra pielęgniarka zawsze
będzie potrzebna.
Powiedziałam babci, że chociaż ma rację i pielęgniarstwo to bardzo szlachetny zawód, to ja
się jednak obawiam, czy mogłabym go wykonywać, biorąc pod uwagę, że jestem księżniczką
i tak dalej. Ja muszę wybrać taki zawód, który pozwoli mi sporą część roku spędzać w
Genowii, kiedy będę wypełniała swoje książęce obowiązki, czyli chrzciła statki, i
prezydowała na balach charytatywnych i tak dalej.
Pielęgniarstwa nie mogłabym z tym pogodzić.
Ale pisarstwo mogłabym, bo to się daje robić w zaciszu własnego pałacu.
Poza tym z moimi wynikami testów, chyba ostatnia rzecz, jakiej ludzie by ode mnie
oczekiwali, to żebym im odmierzała lekarstwa. Prawdopodobnie zabiłabym więcej osób, niż
wyleczyła.
Dzięki Bogu za istnienie takich ludzi jak Tina, która jest dobra z matematyki i pójdzie na
medycynę zamiast mnie.
A skoro mowa o Tinie, to przekradłam się do wybiegu dla pingwinów, żeby tu na nią
zaczekać, bo mama z całą resztą poszli kupić Rocky'emu jakiegoś loda czy coś, co zobaczył,
że ktoś inny jadł, i z którego to powodu dostał napadu wściekłości, godnego trzylatka, którym
niedługo będzie. Trochę odremontowali to miejsce, odkąd byłam tu po raz ostatni. Już prawie
wcale nie śmierdzi i światło do pisania jest o wiele lepsze. Ale jest dużo więcej ludzi!
Przysięgam, Nowy Jork staje się Disneylandem północnego wschodu. Zdaje się, że słyszałam,
jak ktoś pytał, gdzie jest kolejka jednotorowa. Ale może tylko żartował.
Jak ja mam wyjechać na studia? No jak??? Ja uwielbiam to miasto!!!!
Och, idzie Tina. Wygląda na... zatroskaną. Może usłyszała, dokąd idę na obiad? Żartuję
tylko...
NIEDZIELA, 30 KWIETNIA, 18.30, DAMSKA ŁAZIENKA W APPLEBEES PRZY
TIMES SQUARE
ZARAZ ZWARIUJĘ OD TEGO, CO MI POWIEDZIAŁA TINA PRZY DRYFUJĄCYM
LODOWCU OBOK WYBIEGU DLA PINGWINÓW.
Po prostu spróbuję opisać, jak było, i spróbuję ignorować tę rozdeptaną frytkę na podłodze
pod moimi nogami (kto w ogóle je frytki w toalecie? KTO??? Kto je COKOLWIEK w
toalecie???? No ja przepraszam, ale co za obrzydlistwo) i fakt, że piszę to w damskiej
łazience Applebee's, jedynym miejscu, gdzie mogłam się schować przed dziadkami.
No więc Tina podeszła do mnie w pawilonie z pingwinami i powiedziała: „Mia, tak się cieszę,
że cię znalazłam. Musimy porozmawiać".
A ja na to: „Tina, co się stało? Nie podobała ci się moja książka czy co?"
Bo, muszę przyznać, to znaczy ja wiem, że moja książka nie jest najlepsza - gdyby była, to na
pewno ktoś by już zechciał ją wydać.
Ale moim zdaniem nie jest aż TAKA zła, żeby Tina musiała spotykać się ze mną przy
Dryfującym Lodowcu obok wybiegu dla pingwinów w zoo w Central Parku, żeby mi o tym
osobiście powiedzieć.
Poza tym wyglądała trochę blado pod tym swoim kohlem i szminką. Ale może to ta niebieska
poświata od strony basenu dla pingwinów.
Ale potem ona mnie złapała za rękę i powiedziała: „O mój Boże, Mia, nie! Twoja książka jest
cudowna! Jest taka słodka! I jest w niej o piwie! Myślałam, jakie to śmieszne, bo masz
przecież sama złe doświadczenie z piwem, pamiętasz, z drugiej klasy, kiedy próbowałaś
zostać imprezującą księżniczką i wypiłaś tamto piwo, a potem odtańczyłaś erotyczny taniec z
J.P. przy Michaelu?"
Spiorunowałam ją wzrokiem.
- Myślałam, że raz na zawsze ustaliłyśmy, że nie będziemy już tamtego tańca wspominać.
Zagryzła wargi.
- Ups. Przepraszam - powiedziała. - Ale to po prostu takie słodkie. To znaczy, to, co napisałaś
o piwie! Strasznie mi się podobało! Nie, kiedy mówiłam, że musimy porozmawiać o twojej
książce, miałam na myśli, że...
- No bo wiesz - ciągnęła Tina, widząc, że oniemiałam - te sceny w twojej książce, w których
bohaterowie uprawiają seks, wydały mi się takie realistyczne, i ja po prostu nie mogłam
przestać myśleć, że ty i J.P. musieliście hm... uprawiać seks. A jeśli tak było, to chcę, żebyś
wiedziała, że nie będę cię oceniać za to, że nie poczekałaś do nocy po balu maturalnym, jak to
sobie kiedyś obiecałyśmy. Ja totalnie rozumiem. Ja więcej niż rozumiem, Mia. Prawdę
mówiąc, chciałam ci już dawno powiedzieć, że Boris i ja... No cóż, my też już uprawialiśmy
seks.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
- Pierwszy raz był w zeszłym roku, latem - mówiła dalej, a ja tylko gapiłam się na nią w
osłupiałym milczeniu, znów zmieniając się w Roba Lowe'a z Twierdzy. - W domu, który moi
rodzice wynajęli w Martha's Vineyard. Pamiętasz, że Boris przyjechał do nas na dwa tygodnie
w odwiedziny? Wtedy to się stało po raz pierwszy. Próbowałam zaczekać, Mia. Naprawdę
próbowałam. Ale kiedy codziennie go widziałam w kąpielówkach... Po prostu nie zdołałam
się oprzeć. I wreszcie zrobiliśmy to. Kiedy rodzice poszli spać. I od tamtej pory robimy to
dość regularnie, kiedy tylko państwa Pelkowskich nie ma w domu.
Chyba oczy miałam tak okrągłe, jakby mi miały wyskoczyć z oczodołów, bo Tina wyciągnęła
rękę i potrząsnęła mnie za ramię.
- Mia? - spytała z zaniepokojoną miną. - Nic ci nie jest?
- Ty? - Wreszcie zdołałam wykrztusić. - I Boris? - Nie byłam pewna, czy zwymiotuję, czy
zemdleję. Czy i jedno, i drugie.
I nie chodzi o to, że akurat Tina - TINA! - porzuciła swoje marzenie o utracie dziewictwa w
noc po balu maturalnym.
Chodziło o to, że powiedziała, że nie zdołała się oprzeć widokowi Borisa w kąpielówkach. No
ja bardzo przepraszam, ale...
I chociaż to prawda, że Boris niesamowicie się zmienił w ostatnich latach - z wypłoszą w
ciacho - i że w sumie ma denerwujące fanki gry na skrzypcach, które go uwielbiają i łażą za
nim wszędzie, błagając, żeby podpisał swoje fotosy, ile razy się pojawi w jakiejś sali
koncertowej - to ja po prostu nie mogłabym - NIE MOGĘ - patrzeć na niego w ten sposób.
Może, gdybym go nie znała w czasach, kiedy nosił aparacik na zębach, był chudy i wciskał
sweter w spodnie - i spotykał się z Lilly - mogłabym tak na niego spojrzeć.
Ale, prawdę mówiąc, patrząc na niego, ja nie widzę tej wysokiej, bosko umięśnionej postaci,
którą jest obecnie. Po prostu nie widzę. NIE WIDZĘ! On jest dla mnie, jak... Sama nie wiem.
Mój brat?
Tina, oczywiście, moje obrzydzenie wzięła za coś zupełnie innego.
- Nie martw się, Mia. - Starała się mnie pocieszyć. Wzięła mnie za rękę i niespokojnie
zaglądała mi w oczy. - Jesteśmy totalnie zabezpieczeni. Wiesz, że żadne z nas nie było nigdy
przedtem z nikim innym. A ja biorę pigułki od czternastego roku życia ze względu na bolesne
okresy.
Jeszcze bardziej wytrzeszczyłam oczy. Och, jasne. Bolesne okresy Tiny. Kiedyś co miesiąc
musiała się przez to zwalniać z wuefu. Szczęściara.
Tina popatrzyła na mnie niepewnie.
- No więc... Nie uważasz, że jestem puszczalska, bo nie poczekałam do nocy po balu
maturalnym?
Szczęka mi opadła.
- Co? Nie! Jasne, że nie!
- No cóż - skrzywiła się Tina. - Po prostu... Nie byłam pewna. Chciałam ci powiedzieć, ale nie
wiedziałam, jak to przyjmiesz. Miałyśmy swoje plany na noc po balu, a ja... Ja je zepsułam,
bo nie mogłam się doczekać. - A potem się rozchmurzyła. - Ale potem, kiedy powiedziałaś,
że twoim zdaniem bal maturalny to głupota, i jeszcze potem, kiedy przeczytałam twoją
książkę... Dodałam dwa do dwóch i pomyślałam, że ty też na pewno już uprawiałaś seks!
Tylko że teraz, kiedy ty i Michael...
Szybko się rozejrzałam po wybiegu dla pingwinów. Wszędzie było pełno ludzi! Z których
większość miała po pięć lat! I wrzeszczała na widok pingwinów! A my tu prowadziłyśmy tę
totalnie intymną rozmowę! O seksie!
- Teraz, kiedy ja i Michael co? - przerwałam. - Tina, nie ma żadnego ,ja i Michael". Mówiłam
ci. Ja go tylko oblałam gorącą czekoladą. To wszystko!
- Ale go powąchałaś - przypomniała mi Tina.
- Tak, powąchałam go - przyznałam. - Ale to wszystko!
- Ale powiedziałaś, że pachniał ładniej niż J.P. - Tina nadal miała zmartwioną minę.
- Tak, pachniał. - Zaczynałam wpadać w panikę. Nagle przy tym wybiegu dla pingwinów
zaczęłam odczuwać lekką klaustrofobię. Było tam o wiele za dużo ludzi. Poza tym odbijające
się echem wrzaski tych wszystkich dzieciaków o lepkich rączkach - nie wspominając już o
zalatującym smrodku pingwinów - zaczynały mnie nieco przytłaczać. - Ale to nic nie znaczy!
To nie tak, że my się znów schodzimy. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Mia. - Tina zrobiła surową minę. - Czytałam twoją książkę, zapomniałaś?
- Moją książkę? - Czułam, że zaczyna mi się robić gorąco, chociaż w pawilonie z pingwinami
jest klimatyzacja. - Co moja książka ma z tym wspólnego?
- Przystojny rycerz, który długo, bardzo długo był poza domem, teraz wraca? - powiedziała
Tina znaczącym tonem. - Nie pisałaś o Michaelu?
- Nie! - zaprotestowałam. O mój Boże! Czy wszyscy, którzy to przeczytają, tak pomyślą? Czy
J.P. tak pomyśli? A Michael? O NIE! ON WŁAŚNIE TERAZ TO CZYTAŁ!!!! I może czytał
to razem z MIKROMINI MIDORI! ŚMIEJĄC SIĘ ZE MNIE!
- A ta dziewczyna, która musiała zadbać o swoich bliskich?- ciągnęła Tina. - Naprawdę nie
pisałaś o sobie? A ci bliscy to nie lud Genowii?
- Nie! - zawołałam łamiącym się głosem. Niektórzy z rodziców, podnoszących dzieci, żeby
sobie obejrzały pingwiny, zaczęli się oglądać, żeby zobaczyć, co wyrabiają te dwie nastolatki
rozmawiające w kącie.
Gdyby tylko znali prawdę. Pewnie z wrzaskiem uciekliby z zoo. Mogliby nawet poprosić
strażników, żeby nas zastrzelili.
- Och. - Tina była rozczarowana. - Mnie się wydawało, że tak. Wydawało mi się, że... No
wiesz, że piszesz o tym, że ty i Michael znów się schodzicie.
- Tina, nic podobnego - powiedziałam. Zaczynałam czuć ucisk w piersiach. - Przysięgam.
- A więc... - Spojrzała na mnie uważnie w tej niebieskiej poświacie padającej od strony
basenu z pingwinami. - Co zrobisz w sprawie J.P? To znaczy... wy uprawiacie seks? Prawda?
Nie wiem, jak stało się to, co się potem stało - jaki cud sprawił, że zostałam wybawiona - ale
właśnie w tym momencie babcia i dziadek pojawili się, ciągnąc za sobą Rocky'ego. Z
wrzaskiem: „Mia! Mia!" To znaczy Rocky wrzeszczał, nie babcia i dziadek.
A potem zaczęli zamykać zoo, więc musieliśmy już iść. Co zakończyło dyskusję z Tiną o
życiu seksualnym. Dzięki BOGU.
A teraz jestem w Applebee's.
I chyba już nigdy nic nie będzie tak samo jak przedtem. Bo Tina właśnie mi się przyznała, że
ona i Boris regularnie uprawiają seks.
Powinnam była wiedzieć. Przez cały rok w szkole wcale, albo prawie wcale, nie okazywali
sobie czułości publicznie -żadnego całowania się, żadnego trzymania za ręce na korytarzu, nic
z tych rzeczy - co powinno stanowić dla mnie wskazówkę, że dzieje się między nimi coś
poważnego.
Na przykład jak jakaś poważna akcja pod kołdrą, kiedy państwa Pelkowskich nie ma w domu.
Boże! Ależ ja jestem ślepa!
O nie, komórka dzwoni. To J.P.! Na pewno dzwoni powiedzieć mi, co sądzi o Okupie za moje
serce.
Od razu odebrałam telefon, chociaż jestem w damskiej łazience i są tu wkoło różne osoby,
które spuszczają wodę. Osobiście uważam, że to odrażające, kiedy ludzie odbierają komórkę
w toalecie, ale J.P. nie odzywał się przez cały dzień, a ja mu wcześniej zostawiłam
wiadomość. Naprawdę chcę usłyszeć, co sądzi o mojej książce. Nie chciałam się narzucać, ale
rozumiecie. Można by pomyśleć, że do tej pory zadzwoni już, żeby mi powiedzieć. Bo co
jeśli ON też uważa, tak jak Tina, że pisałam o sobie i o Michaelu?
Ale okazuje się, że niepotrzebnie się martwiłam. Jeszcze do niej nie zajrzał, bo przez całe
popołudnie był na próbie.
Chciał zapytać, dokąd się wybieram na obiad.
Powiedziałam, że jestem w Applebee's z babcią i dziadkiem, mamą, panem G. i Rockym, i że
jeśli ma ochotę, może do nas dołączyć (w sumie to ja UMIERAŁAM z ochoty, żeby to
zrobił).
Ale on się roześmiał i powiedział, że woli jednak nie.
Zdaje się, że nie do końca dotarła do niego powaga sytuacji.
Więc wtedy powiedziałam:
- Nie, nie rozumiesz. Ja cię tu POTRZEBUJĘ.
Bo zrozumiałam, że naprawdę potrzebuję spotkać się z nim po tym całym dniu, jaki miałam
za sobą... Po tym wąchaniu Michaela i usłyszeniu od Tiny o niej i o Borisie, i tak dalej.
Ale J.P powiedział:
- Mia... to Applebee's.
A ja powiedziałam, nieco zdesperowana (no dobra, mocno zdesperowana):
- J.P, ja wiem, że to Applebee's. Ale takie restauracje lubi moja rodzina. No cóż, część mojej
rodziny. I nie mogę stąd wyjść. Naprawdę bardzo by mnie podniosła na duchu twoja
obecność. A babcia marzy, żeby cię poznać. Przez cały dzień o ciebie pytała.
To było totalne i kompletne kłamstwo. Ale co mi tam, już i tak kłamię tak często, że jedno
czy drugie kłamstwo różnicy nie zrobi.
Babcia wcale nie wspominała o J.P, chociaż zapytała, czy pomyślałam kiedyś, żeby zaprosić
na randkę „tego uroczego chłopaka z Ostatniej klasy. Bo jako księżniczka, na pewno
mogłabyś się z nim umówić". Hm... Dzięki, babciu, ale nie spotykam się z chłopakami, którzy
malują się mocniej niż ja!
- Poza tym - powiedziałam do J.P. - tęsknię za tobą. Mam wrażenie, że ostatnio wcale się już
nie widujemy, taki jesteś zajęty sztuką.
- Och. Ale tak już bywa, kiedy zejdzie się razem dwoje artystów - przypomniał mi J.P. -
Pamiętasz, jaka bywałaś zajęta, kiedy pisałaś to, co teraz okazało się powieścią? - Dało się
wyczuć grozę, jaką odczuwał na samą myśl, że miałby postawić stopę w Applebee's na Times
Square. Co zresztą jest dla mnie zupełnie zrozumiałe. No ale mimo wszystko. -I zobaczysz
mnie jutro w szkole. I potem będę przez cały wieczór na twoich urodzinach. Jestem po prostu
padnięty po próbie. Nie gniewasz się, prawda?
Spojrzałam na rozgniecioną frytkę pod swoim butem.
- Nie - powiedziałam. Co innego miałam powiedzieć? Czy może być coś bardziej żałosnego
niż prawie osiemnastoletnia dziewczyna, która siedzi w kabinie w toalecie i błaga swojego
chłopaka, żeby przyszedł spotkać się z nią jej rodzicami i dziadkami w Applebee's na
obiedzie?
Chyba nie.
- To do zobaczenia - powiedziałam tylko. I szybko się rozłączyłam.
Chciało mi się płakać. Naprawdę, bardzo. Siedziałam tam i myślałam, że mój były chłopak
być może - prawdopodobnie - czyta właśnie moją książkę i myśli, że to jest o nim... A mój
obecny chłopak w ogóle do tej książki nie zajrzał... No ładnie...
Naprawdę, wydaje mi się, że jestem chyba najbardziej żałosną dziewczyną na całym
Manhattanie, z tych, które mają jutro urodziny. A możliwe, że na całym Wschodnim
Wybrzeżu.
Może w całej Ameryce Północnej.
Może na całym świecie.
Daphne Delacroix Okup za moje serce,
fragment
Hugo leżał pod nią i ledwie śmiał wierzyć własnemu szczęściu. Wiele kobiet swego czasu
uganiało się za nim, kobiet piękniejszych niż Finnula Crais, kobiet bardziej wyrafinowanych i
światowych.
Ale żadna z nich nie spodobała mu się tak jak ta dziewczyna. Bezczelnie oświadczyła, że
potrzebuje go dla pieniędzy i że nie ma zamiaru uciekać się do sztuczek i flirtów, żeby je od
niego uzyskać. Chodziło jej o porwanie, po prostu, a Hugona tak to rozbawiło, że miał
wrażenie, że zaraz wybuchnie głośnym śmiechem.
Wszystkie inne poznane przez niego kobiety - w sensie dosłownym i biblijnym - miały na
myśli jeden cel: zostać kasztelanką na Dworze Stephensgate. Hugo nie miał nic przeciw
instytucji małżeństwa, ale nigdy nie spotkał kobiety, z którą miałby ochotę spędzić resztę
życia. A tu znalazła się dziewczyna, która jasno wyłożyła mu, że chce od niego wyłącznie
pieniędzy. Poczuł się tak, jakby powiew świeżego angielskiego wiatru ogarnął go,
przywracając mu wiarę w kobiecy ród.
- A więc mam być twoim zakładnikiem? - powiedział Hugo w stronę kamieni, które miał pod
sobą. - Ale skąd masz pewność, że będę mógł zapłacić okup?
- Uważasz, żem głupia? Widziałam monetę, którą rzuciłeś Simonowi w karczmie Pod Lisem i
Zającem. Nie powinieneś tak się rzucać w oczy ze swoimi łupami. Masz szczęście,
że to ja cię pojmałam, a nie jacyś druhowie Dicka i Timmy'ego. Wiesz, że to dość nieciekawa
kompania. Ktoś mógłby cię mocno poturbować.
Hugo uśmiechnął się do siebie. On tu się martwił, że dziewka napyta sobie biedy, wracając
sama traktem do Stephensgate, nawet nie podejrzewając, że ona tak samo troszczy się o
niego.
- A ty co się tak uśmiechasz? - spytała ostro i ku jego żalowi zeskoczyła mu z pleców i
szturchnęła go w bok, bynajmniej nie delikatnie. - Siadaj już i przestań szczerzyć zęby.
Pojmujesz, w tym, że cię porwałam, nie ma nic zabawnego. Wiem, że na to nie wyglądam, ale
chyba już udowodniłam tam, Pod Lisem i Zającem, że nikt w całym hrabstwie mi nie
dorówna w strzelaniu z łuku, i chciałabym, żebyś o tym nie zapominał.
Hugo usiadł i przekonał się, że ręce ma związane na plecach. Widać było, że w wiązaniu
węzłów dziewka odebrała należną edukację. Skrępowała go nie dość ściśle, żeby zatamować
bieg krwi, ale nie tak luźno, żeby mógł się uwolnić.
Unosząc wzrok, napotkał spojrzenie swojej wdzięcznej porywaczki. Klęczała kilka kroków
dalej. Figlarną a bladą twarzyczkę otaczała aureola kręconych rudych loków, tak długich, że
ich końce wiły się wśród fiołków u jej kolan. Batystowa koszula nie była zasznurowana i
nadal miejscami przylegała do jej wilgotnego ciała, tak że przez cienki materiał wyraźnie
widział brodawki piersi.
Unosząc kpiąco jedną brew, Hugo pojął, że dziewczyna jest zupełnie nieświadoma
piorunującego wpływu, jaki wywiera na nim jej wygląd. Ani choćby nawet tego, że naga
mogłaby stanowić interesującą rozrywkę.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, 7.45
W LIMUZYNIE, W DRODZE DO SZKOŁY
Wstałam dziś rano, kiedy zadzwonił budzik (chociaż ja WCALE nie spałam, bo
zastanawiałam się, czy Michael przeczytał moją książkę - NO JA WIEM!!! Ale przez całą
noc byłam w stanie tylko myśleć: Czy on to już przeczytał? A może już? Może do teraz już
zdążył? A potem zaczynałam dostawać świra i myśleć: Co mnie obchodzi, czy mój BYŁY
chłopak przeczytał moją książkę? Weź się w garść, Mia! To bez znaczenia, co ON sobie
pomyśli! Co z twoim OBECNYM chłopakiem? A potem dalej leżałam, zastanawiając się nad
J.P. Czy już ją przeczytał? Co ON sobie o niej pomyślał? Czy JEMU się spodobała? Bo co,
jeśli nie?), ściągnęłam Grubego Louie ze swojej klatki piersiowej i powlokłam się do łazienki,
żeby wziąć prysznic i umyć zęby, a kiedy wpatrywałam się w swoje odbicie (i w to, jak włosy
sterczały mi kępkami po bokach głowy - dzięki Bogu, że zaopatrzyłam się w kolejny zapas
środka przeciwko puszeniu), nagle to do mnie dotarło.
Mam osiemnaście lat.
Według prawa jestem dorosła.
I jestem księżniczką (oczywiście).
Ale teraz, dzięki informacji przekazanej mi wczoraj przez Tinę, jestem całkiem pewna, że
jestem chyba ostatnią dziewicą w maturalnej klasie Liceum imienia Alberta Einsteina.
Tak. Policzcie sobie. Tina i Boris - zrobili to zeszłego lata.
Lilly i Kenneth? Och, ci wyraźnie uprawiają seks od wieków. Widać to po tym, jak się
obściskują na korytarzach (przy okazji: dzięki wielkie, to nie jest widok, jaki mam ochotę
oglądać w drodze na trygonometrię). Strasznie to niewłaściwe.
Lana? Proszę... Ona straciła dziewictwo jeszcze w czasach pewnego pana imieniem Josh
Richter.
Trisha? To samo, chociaż nie z Joshem. A przynajmniej tak mi się wydaje, chyba że on jest
jeszcze większym gadem, niż nam się wszystkim wydaje (to prawdopodobne).
Shameeka? Że ojciec jej strzeże, jakby była całym złotem zgromadzonym w Fort Knox?
Powiedziała mi w zeszłym roku, że uporała się ze sprawą w drugiej klasie (nie żeby
którakolwiek z nas coś podejrzewała, aż tak dyskretnie to załatwiła) przy pomocy tamtego
maturzysty, z którym się wtedy spotykała, już zapomniałam, jak miał na imię.
Perin i Ling Su? Bez komentarza.
No i pozostaje jeszcze mój chłopak, J.P. Twierdzi, że przez całe życie czekał na tę właściwą
osobę, i że wie, że tą osobą jestem ja, i że kiedy będę gotowa, to on też będzie gotowy. Może
czekać całą wieczność, jeśli będzie trzeba.
Czyli kto jeszcze zostaje?
Ach tak. Ja.
A Bóg świadkiem, że ja nigdy tego nie robiłam, chociaż wszyscy (Tina) najwyraźniej tak
myślą.
Szczerze? Po prostu między J.P. a mną jakoś nigdy się nie złożyło. Poza tym J.P. jest skłonny
czekać całą wieczność (jaka to odświeżająca zmiana po moim poprzednim chłopaku). Znaczy
z jednej strony J.P. jest uosobieniem dżentelmena. Zupełnie nie przypomina Michaela pod
tym względem. Nigdy sobie nie pozwala na to, żeby jego ręce zbłądziły gdzieś poniżej mojej
szyi dłużej niż na jakąś sekundę, kiedy się całujemy.
Prawdę mówiąc, martwiłabym się jego brakiem zainteresowania, gdyby nie powiedział mi, że
szanuje moją decyzję, i że nie chce posunąć się dalej, niż sama jestem na to gotowa.
To bardzo ładnie z jego strony.
Ale rzecz w tym, że ja sama nie wiem, czy jestem na to gotowa. Nigdy nie miałam okazji
sprawdzić. To znaczy przynajmniej z J.P.
Kiedy chodziłam z Michaelem, było tak jakoś, no nie wiem... Inaczej. On nigdy mnie nie
pytał, jak daleko może się posunąć. Po prostu robił, co chciał, a jeśli miałam coś przeciwko,
to musiałam to powiedzieć. Albo odsunąć jego rękę. I tak robiłam. Często. Nie dlatego, że nie
podobało mi się, co ta ręka robiła, ale dlatego, że jego - albo moi - rodzice, albo jego
współlokator ciągle wchodzili do pokoju.
Problem z Michaelem polegał na tym, że kiedy zaczynało się robić gorąco, to pod wpływem
chwili ja często wale nie chciałam nic mówić - ani odsuwać jego ręki - bo za bardzo mi się
podobało to, co się działo.
To właśnie mój problem - ten drugi problem - mój okropny, straszny sekret, którego nie mogę
zdradzić nikomu, nawet doktorowi Bzikowi.
Z J.P. ja się nigdy tak nie czuję. Częściowo dlatego, że sprawy nigdy nie posuwają się aż tak
daleko. Ale także dlatego, że... No cóż.
Pewnie mogłabym zrobić po prostu to, co Tina zrobiła z Borisem, i rzucić się na J.P.
Widziałam go w kąpielówkach (przyjeżdżał do mnie do Genowii) wielokrotnie. Ale nigdy mi
jakoś nie przyszło do głowy, żeby się na niego rzucić. To nie tak, że on nie jest seksowny. On
totalnie ćwiczy na siłowni. Lana mówi, że J.P. sprawia, że Matt Damon w Tożsamości
Bourne 'a wygląda jak Oliver w Hannah Montana.
Ja po prostu nie wiem, co jest ze mną nie tak! Nie straciłam pociągu seksualnego, bo wczoraj
w czasie szarpania się z Michaelem o iPhona, i potem, kiedy mnie uściskał, ten pociąg był
tam, gdzie trzeba.
Tylko nie miewam go przy J.P. i to jest ten Drugi Problem.
Ale to nie jest coś, nad czym chciałabym się jakoś specjalnie zastanawiać w dniu swoich
urodzin. Nie, skoro już miałam ten radosny moment, kiedy się obudziłam rano, przyjrzałam
się sobie w lustrze, i dotarło do mnie, że mam osiemnaście lat, mam tytuł książęcy i jestem
dziewicą.
Wiecie co? W tym momencie równie dobrze mogłabym być jednorożcem.
Wszystkiego, kurczę, najlepszego, Mia.
W każdym razie mama, pan G. i Rocky już wstali i czekali na mnie z niespodzianką w postaci
wafli domowego wyrobu w kształcie serca (tę maszynkę do robienia wafli w kształcie serca
dostali w prezencie od Marthy Stewart). I to bardzo miło z ich strony. Nie wiedzieli przecież
o moim odkryciu (że jestem takim społecznym wyrzutkiem, że równie dobrze mogłabym być
jednorożcem).
A potem zadzwonił tata, żeby mi złożyć życzenia i przypomnieć, że od dzisiaj mam do
dyspozycji całą pensję księżniczki, następczyni tronu (nie dość dużo pieniędzy, żebym mogła
sobie kupić apartament w penthousie na Park Avenue, ale dość, żebym sobie taki wynajęła,
jeśli będę potrzebowała), i że mam jej całej nie wydać w jednym sklepie (ha, ha, ha, nie
zapomniał tego szaleństwa z zakupami w Bendel's wtedy, raz, a potem darowizny w tej samej
wysokości, jaką przekazałam dla Amnesty International), bo ta pensja jest wypłacana tylko
raz do roku.
Przyznam, był wzruszony i powiedział, że nie sądził wtedy, kiedy spotkał się ze mną w Plaża
cztery lata temu, żeby mi wyjaśnić, że odziedziczę po nim tron, a ja, kiedy odkryłam, że
jestem księżniczką, dostałam czkawki i zachowywałam się jak wariatka i tak dalej, no,
słowem, że nie spodziewał się, że wyjdę na ludzi (jeśli to można określić wyjściem na ludzi).
Ja też się trochę wzruszyłam i powiedziałam, że mam nadzieję, że nie ma do mnie żalu w tej
całej sprawie z monarchią konstytucyjną zwłaszcza że nadal zachowamy tytuł, tron, pałac,
korony, klejnoty, odrzutowiec i tak dalej.
A on powiedział, żebym się nie wygłupiała, tak szorstko, a ja wiedziałam, że to znaczy, że
zbiera mu się na płacz ze wzruszenia, a potem się rozłączyliśmy.
Biedny tata. Byłoby o wiele lepiej, gdyby poznał jakąś miłą dziewczynę i ożenił się z nią (nie
z jakąś supermodelką jak prezydent Francji, chociaż jestem pewna, że ona jest bardzo miła).
Ale on nadal szuka miłości we wszystkich niewłaściwych miejscach. Na przykład w
katalogach z damską bielizną.
Ale przynajmniej ma na tyle rozumu, żeby się nie umawiać na randki w czasie trwania
kampanii wyborczej.
A potem mama przyniosła swój prezent dla mnie, to znaczy kolaż, w którym umieściła różne
pamiątki z naszego wspólnego życia, włącznie z takimi rzeczami jak bilety na pociąg do
Waszyngtonu w Dystrykcie Kolumbii na wiece w sprawie praw kobiet, i kawałki moich
rybaczek z czasów, kiedy miałam sześć lat, i zdjęcia Rocky'ego, kiedy był niemowlęciem, i
zdjęcia mamy i mnie, kiedy odmalowywałyśmy poddasze, i obróżkę Grubego Louie z
czasów, kiedy był kociakiem, i fotkę ze mną w kostiumie Joanny d'Arc na Halloween i inne
takie.
Mama powiedziała, że to po to, żebym nie tęskniła za domem, kiedy wyjadę na studia.
Co było z jej strony totalnie słodkie i totalnie łzy mi się w oczach zakręciły.
Aż mi przypomniała, że to dzisiaj mija termin i muszę zdecydować, na jaki uniwersytet pójdę
od jesieni.
Na pewno się tym zajmę! Może jeszcze mnie wypchniesz za drzwi tego poddasza, co?
Ja wiem, że i ona, i tata, i pan G. chcą dla mnie dobrze. Ale to nie jest łatwe. Mam w tej
chwili mnóstwo spraw na głowie. Na przykład wczoraj moja najbliższa przyjaciółka
przyznała, że regularnie uprawia seks ze swoim chłopakiem, a nigdy mi do tej pory tego nie
mówiła, i jeszcze to, że dałam swoją powieść do przeczytania byłemu chłopakowi, a teraz
muszę jechać i oddać artykuł, który napisałam na temat tegoż byłego chłopaka jego siostrze,
która mnie nienawidzi, a później, wieczorem, muszę być obecna na imprezie na jachcie, gdzie
będą trzy setki moich najbliższych przyjaciół, z których większości wcale nie znam, bo to
same sławy, które zaprosiła moja babka, księżna wdowa pewnego niewielkiego europejskiego
księstwa.
Aha, i jeszcze to, że mój obecny chłopak ma moją powieść od ponad dwudziestu czterech
godzin i nawet jej jeszcze nie przeczytał, i nie chciał przyjść do Applebee's, żeby zjeść ze mną
obiad.
Czy ktoś mógłby mi może jednak odrobinę odpuścić? Wiecie, życie jednorożca nie jest łatwe.
Stanowimy wymierający gatunek.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, 8.45
GODZINA WYCHOWAWCZA
Właśnie wyszłam z redakcji „Atomu" i jeszcze się nadal trochę trzęsę.
Kiedy tam weszłam, była tylko Lilly. Przylepiłam sobie na twarz wielki, fałszywy uśmiech
(jak to robię zawsze na widok swojej byłej najlepszej przyjaciółki) i powiedziałam: „Cześć,
Lilly, masz artykuł o swoim bracie".
I podałam jej ten artykuł (Nie spałam do pierwszej, żeby go napisać. Bo jak tu napisać
czterysta słów o swoim byłym facetem i jednocześnie zadbać, żeby to było bezstronne
dziennikarstwo? Odpowiedź: nie da się. O mało nie dostałam zatoru tętnic. Ale nie myślcie
sobie, że z lektury wywiadu zorientujecie się, że wylałam czekoladę na jego dżinsy i że go
powąchałam).
Lilly podniosła wzrok znad szkolnego komputera (nie mogłam sobie nie przypomnieć, jak
kiedyś wrzucała w Google nazwy bóstw i brzydkie słowa, żeby zobaczyć, na jakie strony
trafi. O Boże, ależ to były czasy. Tęsknię do nich) i powiedziała:
- O, cześć, Mia. Dzięki.
A potem dodała, z lekkim wahaniem:
- Wszystkiego dobrego z okazji urodzin.
!!!!! Pamiętała!!!!
No cóż, pewnie wysłanie jej przez Grandmare zaproszenia na moje urodziny mogło
odświeżyć jej pamięć. Zdziwiona powiedziałam:
- Hm... Dzięki.
Stwierdziłam, że to pewnie już wszystko i byłam w połowie drogi do drzwi, kiedy zatrzymała
mnie, mówiąc:
- Posłuchaj, mam nadzieję, że nie wściekniesz się, jeśli ja i Kenneth dziś wieczorem
przyjdziemy na twoje urodziny.
- Nie, skąd - zaprzeczyłam. Wielkie Wredne Kłamstwo Mii Thermopolis Numer Siedem. -
Będzie mi bardzo miło, jeżeli przyjdziecie.
Co tylko dowodzi, jak bardzo mi się przydały te wszystkie lekcje książęcej etykiety. Prawda
jest taka, oczywiście, że w głowie galopowały mi myśli: O mój Boże. Ona przyjdzie???
Dlaczego? Przecież możliwe, że przyjdzie tylko dlatego, że knuje jakąś potworną zemstę. Na
przykład, że ona i Kenny porwą jacht, kiedy już wypłynie, i skierują go na wody
międzynarodowe, gdzie wysadzą go w imię wolnej miłości, po umieszczeniu wszystkich
pasażerów w łodziach ratunkowych. Dobrze chociaż, że Vigo kazał Grandmere zatrudnić, na
wszelki wypadek, dodatkową ochronę, w razie gdyby pojawiła się Jennifer Aniston, bo Brad
Pitt też tam będzie.
- Dzięki - powiedziała Lilly. - Jest coś, co chciałabym ci dać w prezencie, ale mogę to zrobić
tylko, jeśli przyjdę na urodziny.
Coś, co ona chce mi dać na urodziny, ale może to zrobić tylko na Książęcym Genowiańskim
Jachcie? Super! Potwierdza się moja hipoteza o porwaniu.
- Hm... - zająknęłam się. - Nie musisz nic mi dawać, Lilly. Ale to nie była właściwa
odpowiedź, bo Lilly spojrzała na mnie, marszcząc brwi i dodała:
- Mia, ja wiem, że ty już masz wszystko, ale moim zdaniem jest coś takiego, co ja mogę ci
dać, a nikt inny nie.
Wtedy już bardzo się zdenerwowałam (nie żebym przedtem zdenerwowana nie była) i
powiedziałam:
- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Mam na myśli, że...
Lilly chyba pożałowała swojego zjadliwego komentarza, bo powiedziała:
- Ja też nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Słuchaj, nie chcę się już więcej żreć.
Po raz pierwszy od dwóch lat Lilly odniosła się do tego, że kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, i
że potem się pokłóciłyśmy. Byłam taka zdziwiona, że w pierwszej chwili nie wiedziałam, co
mam powiedzieć. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że możemy przestać się żreć. W sumie
wydawało mi się, że jedyną opcją, jaka nam pozostała, było robić właśnie to, co robiłyśmy...
Czyli ignorować się nawzajem.
- Ja też nie chcę się już więcej żreć - powiedziałam, i to szczerze.
Ale skoro nie chciała się już więcej żreć, to czego CHCIAŁA? Przecież nie zostać moją
przyjaciółką. Nie jestem dla niej wystarczająco bystra. Nie noszę piercingów, jestem
księżniczką, chodzę na zakupy z Laną Weinberger, czasami noszę różowe suknie balowe,
mam torbę Prady na ramię, jestem dziewicą i, och, tak - jej się wydaje, że ja jej ukradłam
chłopaka.
- No w każdym razie - powiedziała Lilly, sięgając do plecaka, który pokryty był
przypinanymi znaczkami z Korei... Pewnie promującymi tam jej program. - Michael mi
powiedział, żeby ci to dać.
I wyciągnęła kopertę i podała mi ją. To była biała koperta z niebieskim znakiem firmowym
wytłaczanym w miejscu, gdzie powinien być adres zwrotny. Napis głosił: „Pawłów
Chirurgia", a pod nim był malutki rysunek owczarka Michaela, Pawłowa. Koperta była dość
gruba, jakby było w niej coś poza listem.
- Och - powiedziałam. Czułam, że zaczynam się czerwienić, jak zawsze, kiedy ktoś wymienia
imię Michaela. Wiem, że zaczynałam przybierać kolor jego trampek. Super. - Dzięki.
- Nie ma za co - powiedział Lilly.
Dzięki BOGU, że właśnie wtedy rozległ się dzwonek na pierwszą lekcję. Więc powiedziałam:
- No to na razie.
A potem zawróciłam i uciekłam.
To było takie... DZIWNE. Dlaczego Lilly była taka dla mnie MIŁA? Na pewno na ten
wieczór coś zaplanowała. Ona i Kenneth. Na pewno zrobią coś, co mi zepsuje urodziny.
Chociaż może nie, bo będzie tam Michael i ich rodzice. Dlaczego miałaby zrobić coś, co mnie
zrani przy rodzicach i bracie? Wiem, że ona ich bardzo kocha, widziałam to na tej
uroczystości na Columbii w sobotę - no i z tego, że ją znałam praktycznie przez całe życie,
mimo że przez ostatnie dwa lata ze sobą nie rozmawiamy.
No w każdym razie. Szukałam wzrokiem Tiny, Lany, Shameeki albo kogoś innego, z kim
mogłabym omówić to, co właśnie się stało, ale nikogo nie znalazłam. Co mnie zdziwiło, bo
można by pomyśleć, że podejdą do mojej szafki, żeby mi złożyć życzenia urodzinowe. Ale
nic podobnego.
Nie mogłam przestać myśleć - oto przykład paranoi, w jaką zaczynałam ostatnio popadać - że
może one mnie wszystkie unikają bo Tina powiedziała im o mojej książce. Ja wiem, że ona
mówiła, że książka jest słodka, ale tak tylko mówiła przy mnie. Może uważa, że książka jest
okropna i rozesłała ją wszystkim innym, a one też uważają że jest beznadziejna i dlatego nie
przyszły, żeby mi złożyć życzenia, bo boją się, że nie zdołają powstrzymać się od roześmiania
mi się prosto w twarz.
A może naprawdę planują jakąś interwencję w mojej sprawie.
To nie jest wykluczone.
Teraz to już zaczęłam hiperwentylować, bo kiedy weszłam na godzinę wychowawczą i
przekonałam się, że nikt nie patrzy, rozdarłam kopertę, którą dała mi Lilly, i oto, co znalazłam
w środku. Była tam ręcznie pisana kartka od Michaela:
Kochana Mia, co mam powiedzieć? Nie jestem ekspertem od romantycznych
powieści, ale moim zdaniem jesteś Stephenem Kingiem tego gatunku. Twoja
książka jest świetna. Dzięki, że dałaś mi ją do przeczytania. Każdy,kto nie chce
jej wydać, jest kretynem.
W każdym razie, ponieważ wiem, że to Twoje urodziny, i wiem też, że nigdy nie
pamiętasz o zapasowych kopiach, oto drobny upominek dla Ciebie. Byłaby
szkoda, gdyby Okup za moje serce miał się nigdy nie ukazać, bo akurat padnie
Ci twardy dysk. Do zobaczenia wieczorem.
Całuję,
Michael
A w środku koperty z listem był mały pendrive w kształcie figurki księżniczki Leii. Żebym na
nim zapisała swoją powieść. Bo on miał rację - ja nigdy nie robię backupów zawartości
twardego dysku swojego komputera.
Na widok tej figurki - to księżniczka Leia w kostiumie z planety Hoth, moim ulubionym z jej
kostiumów (pamiętał!) - łzy napłynęły mi do oczu.
Powiedział, że podobała mu się moja książka!
Powiedział, że jestem Stephenem Kingiem tego gatunku!
Dał mi osobiście zaprojektowanego pendrive'a, żebym ją na nim przechowywała i jej nie
straciła!
Naprawdę, czy chłopak może dziewczynie powiedzieć większy komplement?
Nie wydaje mi się.
Chyba jeszcze nigdy nie dostałam milszego prezentu urodzinowego.
Poza Grubym Louie, oczywiście. Poza tym... Podpisał się, że całuje. Całuję, Michael.
Oczywiście to nic nie znaczy. Ludzie ciągle się podpisują: całuję. To wcale nie znaczy, że się
w człowieku tak romantycznie kochają. Mama wszystkie liściki do mnie podpisuje: „Całuję,
mama". Pan G. pisze do mnie czasem kartki i podpisuje: „Całuję, Frank".
Ale mimo wszystko. To, że napisał to słowo... Całuje. Całuje mnie!
O mój Boże, wiem, że jestem żałosna. Jestem żałosnym jednorożcem.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA
HISTORIA ŚWIATA
Właśnie spotkałam na korytarzu J.P. Bardzo mocno mnie uściskał i pocałował, i życzył mi
wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, i powiedział mi, że pięknie wyglądam (tak się
składa, że wiem, że nie wyglądam pięknie. Pół nocy nie spałam i pisałam artykuł o Michaelu,
więc pod oczami mam ciemne kręgi, które próbowałam zatuszować korektorem, ale
naprawdę, korektor wszystkiego nie zakryje. A drugą połowę nocy zamartwiałam się tym, co
Tina powiedziała mi o sobie i Borisie, a potem martwiłam się, jak Michael i J.P. zareagują na
moją książkę).
Może w oczach J.P. wyglądam pięknie, bo jestem jego dziewczyną. J.P. po prostu lubi mnie
za bardzo, żeby zauważyć, że jestem jednorożcem (ale nie takim pięknym, bajkowym, z długą
białą grzywą. Jestem jednym z tych dziwacznych plastikowych jednorożców zabawek,
którymi bawi się Emma, koleżanka Rocky'ego z przedszkola, takim jednorożcem My Little
Pony, z łysymi plackami, któremu głowę bez przerwy ciamkają w ustach małe dzieci).
Czekałam, aż J.P. powie mi, że przeczytał moją książkę i że bardzo mu się podobała, tak jak
Michael to zrobił w swoim liście, ale J.P. nic nie powiedział.
W ogóle nie wspomniał o mojej książce.
Pewnie ciągle jeszcze się do niej nie zabrał. Naprawdę ma na głowie tę sztukę i tak dalej. Już
niedługo premiera (w środę wieczorem).
Ale mimo wszystko. Można by pomyśleć, że coś powie. Zamiast tego zaczął narzekać, że
Stacey Chapman dąsa się, bo musi od nowa uczyć się roli po ostatnich poprawkach,
a przecież w tym tygodniu są testy końcowe w szkole i tak dalej. W pewnym sensie rozumiem
ją.
Ale J.P. mówi, że aktorstwo wymaga wyrzeczeń, i że to przecież nie tak, że Stacey ma jakieś
szanse na zrobienie kariery naukowej z jej stopniami, i w ogóle (ale to nic nie szkodzi, bo
zawsze będzie mogła liczyć na swoją urodę). Poza tym dowiedział się, że jeden z członków
szkolnej komisji zna Seana Penna.
J.P. powiedział mi, że mam na razie nie oczekiwać prezentu od niego. Powiedział, że wręczy
mi go dziś wieczorem. Mówi, że on mnie zwali z nóg. Powiedział, że o balu maturalnym też
nie zapomniał.
Co jest zabawne, boja zupełnie zapomniałam.
Na razie nigdzie ani śladu Tiny, Shameeki, Lany albo Trishy. Widzę za to Perin i Ling Su,
obie złożyły mi najlepsze życzenia. Ale potem gdzieś pobiegły, szaleńczo chichocząc, co jest
zupełnie do nich niepodobne.
To mnie już totalnie upewniło: czytały moją książkę i strasznie im się nie podobała.
Interwencja pewnie nastąpi w przerwie na lunch.
W głowie mi się nie mieści, że Tina byłaby do tego zdolna - do rozesłania kopii mojej książki,
nie pytając mnie o pozwolenie.
Fakt, dzisiaj jest dzień powtórki przed testami końcowymi, więc nie mamy w klasie nic do
roboty poza tym, że mamy CZYTAĆ. Oczywiście, to idealny moment, żeby ludzie mogli
sobie poczytać moją książkę.
Może powinnam spróbować zawalić wszystkie testy końcowe (w przypadku trygonometrii
nie musiałabym się nawet specjalnie wysilać). A potem naprawdę nie będę miała innego
wyboru i będę musiała od jesieni studiować na L'Université de Genovia.
O NIE! Dyrektor Gupta właśnie poprosiła, żebym natychmiast przyszła do jej gabinetu w
związku z jakąś nagłą sprawą rodzinną!
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA
ELIZABETH ARDEN RED DOOR LPA
Tak. Powinnam się była domyślić.
Nie było żadnej nagłej rodzinnej sprawy. Grandmere tylko udawała, jak zwykle, żeby mnie
wyciągnąć ze szkoły i żebym mogła spędzić urodziny razem z nią pozwalając się
rozpieszczać przed moją imprezą urodzinową dziś wieczorem w jej ulubionym całodziennym
spa.
Ale dobrze, że nie jestem tu z nią sama. I tym razem nie pozapraszała osób, z którymi jej
zdaniem powinnam się spotykać, na przykład z kuzynkami z książęcej rodziny z Monako albo
Windsor.
Nie, ona faktycznie zaprosiła moje prawdziwe przyjaciółki. Tylko kilka z nich (Perin i Ling
Su, które naprawdę przejmują się swoimi stopniami) było na tyle kujonowatych, że odmówiły
i zostały w szkole, żeby uczyć się do testów końcowych. Tina, Shameeka, Lana i Trisha
przyjechały tu i właśnie robią im pedikiur, podczas gdy Grandmere jest w sąsiednim pokoju,
bo tam jej usuwają wyjątkowo bolesny wrastający paznokieć. Co, dzięki Bogu, nie odbywa
się na moich oczach, bo chyba bym zwymiotowała. Wystarczy popatrzeć na paznokcie
Grandmere au naturel, ale jeszcze na dodatek do tego wszystkiego zabieg usuwania
wrastającego paznokcia? Nie, dziękuję.
Ale to wzruszające, że po tych wszystkich latach Grandmere zaczyna coś łapać. Znaczy, że
mam przyjaciółki, które naprawdę mnie obchodzą i że nie może tak po prostu mnie zmusić,
żebym się zadawała z tymi, które ona uważa za odpowiednie towarzystwo dla mnie (chociaż
większość z osób, które przyjdą na moje urodziny, to jej przyjaciele... Albo członkinie
Domina Rei).
Czasami Grandmere jest nawet fajna.
Chociaż cieszę się, że nie było jej przy nas akurat w tej chwili, bo to była rozmowa, której
niczyja babka nie powinna podsłuchać.
- Och, Waldorf - rozmarzyła się Trisha w odpowiedzi na pytanie Shameeki, kiedy pani, która
jej robiła pedikiur, masowała jej kostki u nóg wielkimi ziarnami grubej soli. - Brad i ja
wzięliśmy pokój.
- Kiedy dzwoniłam, nie mieli już żadnych - powiedziała Shameeka, rozżalona.
- Ja to samo. - Lana miała na powiekach plasterki ogórka.
- Pokoje były, ale nie apartamenty. Zamiast tego Derek i ja przenocujemy w Four Seasons.
- Ale to po drugiej stronie miasta! - Trisha prawie wrzasnęła.
- Nic mnie to nie obchodzi - powiedziała Lana. - Nie będę spała w pokoju z jedną łazienką.
Nie mam zamiaru dzielić łazienki z jakimś przypadkowym facetem.
- Ale przecież będziesz z nim uprawiała seks - przypomniała jej Tina.
- To co innego - powiedziała Lana. - Chcę móc skorzystać z łazienki, nie czekając, aż ktoś
inny skończy toaletę. Nie można ode mnie tego oczekiwać.
Na co miałabym ochotę zapytać, no i KTO w tym pokoju robi z siebie księżniczkę?
- A gdzie ty i J.P. przenocujecie po balu, Mia? - spytała mnie Shameeka, taktownie
zmieniając temat.
- On nadal jeszcze jej nie zaprosił - poinformowała je Tina swobodnym tonem. - A więc
pewnie tak jak wy w Four Seasons.
- Nie miałam serca prostować tego, co Tina właśnie powiedziała. - Och, Mia... Mogę im
powiedzieć?
Shameeka się zainteresowała.
- Powiedzieć nam o czym?
- O... no wiesz. - Tina spojrzała na mnie z ożywieniem i uniosła brwi.
Kiedy Tina wypaliła z tym pytaniem: „Czy mogę im powiedzieć?", spanikowałam. Myślałam
- poważnie - że jej chodzi o naszą wczorajszą rozmowę w pawilonie z pingwinami. O
Michaelu i o tym, że go powąchałam i tak dalej.
A ponieważ dopiero co dostałam ten jego liścik - „Całuję, Michael" - i w kieszeni trzymałam
pendrive z Księżniczką Leią od niego i po tym wszystkim czułam się trochę... No sama nie
wiem. Chyba trzeba powiedzieć: jakby mi odbiło. O ile jednorożcom może odbijać.
Poza tym byłam już przewrażliwiona na punkcie tego, że wszystkie gadały o swoich
chłopakach, i dokąd ich zabierają po balu maturalnym, i że mój nawet mnie jeszcze nie
zaprosił jak należy, co dopiero mówić o dotykaniu poniżej szyi...
Okej, pewnie można by powiedzieć, że zareagowałam nieco przesadnie.
Bo nagle usłyszałam, że mówię, o wiele za głośno, podczas gdy kosmetyczka robiąca mi
pedikiur usuwała odcisk na mojej pięcie, skutek zbyt częstego i długiego stania na zbyt
wysokich obcasach przy zbyt wielu książęcych okazjach: - Słuchajcie, nigdy nie uprawiałam
seksu, dobra? J.P. i ja jeszcze nigdy tego nie robiliśmy. I możecie mnie podać do sądu! Mam
osiemnaście lat, jestem księżniczką i dziewicą. Wszystkie zadowolone? Czy może mam wyjść
i poczekać w limuzynie, póki nie skończycie tych swoich rozmówek o seksie?
Przez sekundę wszystkie cztery (okej, dziewięć, jeśli liczyć panie, które robiły nam pedikiur)
gapiły się tylko na mnie w osłupiałym milczeniu. Które wreszcie przerwała Tina, mówiąc:
- Mia, ja tylko chciałam zapytać, czy mogę im powiedzieć, że napisałaś romans historyczny.
- Napisałaś romans historyczny? - Lana zrobiła zaszokowaną minę. - Książkę? Taką wiesz...
Nie długopisem?
- Po co? - Trisha osłupiała. - Po co to zrobiłaś?
- Mia - odezwała się Shameeka, kiedy już wymieniła nieco nerwowe spojrzenia z całą resztą.
- Moim zdaniem to super, że napisałaś powieść. S-serio! Gratulacje!
Trwało to jakąś minutę, zanim do mnie dotarło, że one są bardziej zaszokowane tym, że
napisałam książkę, niż tym, że jestem dziewicą. Moje dziewictwo jakby ich nie obeszło, za to
wszystkie się zafiksowały na tym, że napisałam książkę.
Co chciałabym powiedzieć, odbieram jako obraźliwe.
- Ale w tej twojej książce są sceny ociekające seksem - powiedziała Tina. Minę miała tak
samo zaszokowaną jak reszta dziewczyn. - One były takie...
- Mówiłam ci. - Czułam, że się czerwienię pod kolor tych słynnych drzwi salonu Elizabeth
Arden. - Czytałam mnóstwo romansów.
- Ale to jest, no wiesz, taka prawdziwa książka? - chciała wiedzieć Lana. - Czy jedna z tych,
co to je można zrobić sobie w centrum handlowym, gdzie umieszczają w środku twoje
nazwisko? Bo ja taką sobie napisałam, kiedy miałam siedem lat. Było tam o tym, że LANA
poszła do cyrku, i że LANA występowała na trapezie z artystami cyrkowymi i uprawiała
woltyżerkę, bo LANA jest bardzo ładna i ma mnóstwo talentów...
- Tak, prawdziwa książka - powiedziała Tina, rzucając LANIE ostre spojrzenie. Mia sama ją
napisała i jest naprawdę...
- HALO?! - wrzasnęłam. - Właśnie wam wszystkim powiedziałam, że jeszcze nigdy nie
uprawiałam seksu! A was obchodzi tylko to, że napisałam książkę. Czy mogłybyście się
łaskawie SKUPIĆ? Ja nigdy nie uprawiałam seksu! Nie macie na ten temat nic do
powiedzenia?
- Książka to ciekawszy temat - stwierdziła Shameeka. - Nie wiem, z czego tu robić problem,
Mia. Wszystkie to już robiłyśmy, ale to jeszcze nie powód, żebyś ty się miała czuć głupio z
tym, że zaczekałaś. Jestem pewna, że na uniwersytecie w Genowii będzie masa dziewczyn,
które też jeszcze tego nie robiły. Więc wcale nie będziesz tam jakoś odstawała.
- Totalnie - zgodziła się Tina. - I to takie słodkie, że J.P. nie naciskał.
- To nie jest słodkie - palnęła Lana, nie owijając w bawełnę. - To dziwaczne.
Tina rzuciła jej kolejne piorunujące spojrzenie, ale Lana nie chciała ustąpić. - Bo tak jest!
Chłopcy już tacy są. To tak, jakby to było ich zadanie, próbować nas zmusić do seksu.
- J.P. też jeszcze tego nie robił - poinformowałam ją. - Czekał na właściwą osobę. I mówi, że
ją znalazł. Mnie. I jest zdecydowany czekać, ile będzie trzeba, póki ja nie będę gotowa.
Kiedy to powiedziałam, wszystkie obecne w pomieszczeniu popatrzyły po sobie z
rozmarzeniem i westchnęły. Wszystkie poza Laną. Ona zapytała:
- No to na co czekacie? Jesteś pewna, że on nie jest gejem? Tina wrzasnęła:
- Lana! Bądź przez moment poważna, bardzo proszę! A Shameeka zapytała:
- Mia, no ale skoro J.P. zgadza się czekać, to w czym problem?
A ja wytrzeszczyłam na nią oczy.
- Nie ma żadnego problemu - powiedziałam. - Wszystko w porządku.
Wielkie Wredne Kłamstwo Mii Thermopolis Numer Osiem. Ale Tina od razu mnie wkopała.
- Przecież jest pewien problem - powiedziała. - Prawda, Mia? Związany z czymś, o czym
wspomniałaś wczoraj.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Wiedziałam, co zaraz powie i naprawdę nie chciałam, żeby to
mówiła. Nie przy Lanie ani innych dziewczynach.
- Hm - powiedziałam. - Nie. Nie ma problemu. Zawsze byłam z tych, co późno dojrzewają...
- Jasne - parsknęła Lana. - Wariatka.
Ale Tina przeoczyła moją subtelną wskazówkę.
- Czy ty w ogóle chcesz uprawiać seks z J.P, Mia? - spytała.
„Całuję, Michael". No zaraz, czemu ciągle powtarzałam to sobie w myślach?
- Tak, oczywiście! - zawołałam. - On jest totalnym ciachem. - Znam to określenie z napisów
na ścianach łazienki, tych wypisywanych przez Lanę. Totalnie chciała się nim popisać. Ale
uznałam, że do J.P. też je mogę zastosować.
- Ale... - Tina miała taką minę, jakby starannie rozważała następne słowa. - Powiedziałaś mi
wczoraj, że twoim zdaniem Michael pachnie ładniej.
Zobaczyłam, że Trisha i Lana wymieniają spojrzenia. A potem Lana przewróciła oczami.
- Tylko nie te bzdury o jego szyi - powiedziała. - Mówiłam ci, po prostu kup J.P. wodę
kolońską.
- Kupiłam - odparłam. - Ale to nie... Dobra, zostawmy ten temat, proszę. Poza tym wam
wszystkim w głowie wyłącznie seks. W związku chodzi o coś więcej niż seks, wiecie.
Na co wszystkie te panie, które robiły nam pedikiur, zaczęły chichotać.
- No co? - powiedziałam do nich. - Nie jest tak?
- Och, oczywiście - odparły zgodnie. - Wasza Książęca Wysokość.
Dlaczego miałam wrażenie, że one się ze mnie śmieją? Że WSZYSTKIE ze mnie kpią?
Słuchajcie, ja wiem z lektury licznych romansów, że seks jest fajny.
Ale z lektury licznych romansów wiem TEŻ, że są pewne rzeczy ważniejsze od seksu.
„CAŁUJĘ, MICHAEL".
- A poza tym - dodałam desperacko - chociaż uważam, że Michael pachnie ładniej niż J.P., to
jeszcze wcale nie znaczy, że się w nim kocham.
- Okej - łagodziła Lana. A potem zniżyła głos do szeptu i powiedziała: - Pomijając, że to
totalnie to właśnie znaczy.
- O mój Boże, będzie trójkąt miłosny! - pisnęła Trisha, i we dwie zaczęły rechotać tak głośno,
że woda im się wylewała z baseników do moczenia stóp, na co panie poprosiły je, żeby
troszkę nad sobą panowały.
A w tej samej chwili do środka wkuśtykała Grandmere, ubrana w szlafrok i klapki, z miną
szczególnie przerażającą bo właśnie zrobiono jej maseczkę, więc wszystkie pory miała
jeszcze otwarte, a twarz pozbawioną makijażu, bardzo błyszczącą i zdziwioną...
Ale jak się okazało, nie dlatego (ku mojej wielkiej uldze), że nas podsłuchała.
Dlatego, że nikt jej jeszcze z powrotem nie dorysował brwi.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, KSIĄŻĘCY GENOWIAŃSKI JACHT
APARTAMENT GŁÓWNY
Jeszcze nigdy nie widziałam takiej wielkiej przedimprezowej psychozy. A byłam na wielu
imprezach.
Florystka dostarczyła nie te kompozycje kwiatowe, co trzeba - białe róże i purpurowe lilie
zamiast różowych - a catering do chrupiących roladek z owocami morza przygotował sos
fistaszkowy zamiast pomarańczowego (mnie tam wszystko jedno, ale czasem pojawiają się
plotki, że japońska księżniczka Aiko ma alergię na orzeszki ziemne).
Grandmare i Vigo są przez to w STANIE PRZEDZAWAŁOWYM. Można by pomyśleć, że
ktoś co najmniej zapomniał wypolerować srebra.
I nawet mnie nie pytajcie, czy dostali nerwowej wysypki, kiedy zaproponowałam, żeby
wykorzystać lądowisko dla helikoptera jako parkiet do tańca.
No i co takiego wielkiego się stało? Przecież dzisiaj nie będzie tu lądował żaden helikopter!
Przynajmniej moją suknię dostarczono na czas. Wcisnęłam się w nią bez trudu (jest srebrzysta
i połyskliwa, podkreśla figurę, i co mam jeszcze powiedzieć? Została uszyta na miarę i to
widać. Nie pozostawia zbyt wiele pola dla wyobraźni), fryzjer zakręcił mi włosy i podpiął do
góry. Na koniec włożono mi diadem i kazano siedzieć i nikomu nie wchodzić w drogę, aż
przyjdzie pora na moje wielkie wejście, kiedy zjawią się wszyscy goście.
Jakbym miała ochotę iść gdziekolwiek, skoro czekają na mnie dwie „niespodzianki" - jedna
od J.P, a druga od Lilly.
Jestem pewna, że przesadnie reaguję. Jestem pewna, że cokolwiek ma dla mnie J.P., spodoba
mi się. Prawda? To mój chłopak. Na pewno nie zrobi nic, co by mnie mogło wprawić w
zażenowanie przy mojej rodzinie i przyjaciołach. Ten numer z facetem, który przemalował
konia na biało i podjechał na nim przebrany za rycerza? To sobie już przecież wyjaśniliśmy.
Zrozumiał, co chciałam powiedzieć. Wiem, że zrozumiał.
A więc czemu mnie ściska w żołądku?
Bo J.P. przed chwilą dzwonił i pytał, jak się mam (mam się lepiej, jeśli chodzi o pewne
sprawy, kiedy wyjawiłam swoje „sekrety" dziewczynom. Ten o mojej książce ORAZ ten, że
jestem ostatnim jednorożcem w maturalnej klasie Liceum imienia Alberta Einsteina. Rzecz w
tym, że one nie robiły z tego afery i to mi sprawiło sporą ulgę. To nie tak, że to JEST duża
sprawa - bo nie jest. Chociaż wolałabym, żeby Lana przestała pisać do mnie esemesy z
propozycją alternatywnych tytułów mojej książki. (Naprawdę uważam, że Włóż go w moją
słodką muszelkę to nie jest dobry tytuł).
J.P. zapytał też, czy jestem już gotowa na moją urodzinową niespodziankę.
Gotowa na urodzinową niespodziankę? Ale o czym on mówił? Czy on chce mnie
zdenerwować? Przez niego i przez Lilly - która też zapowiedziała, że swój prezent może mi
dać wyłącznie dziś wieczorem - zaczynam tracić rozum. Naprawdę.
Nie wiem, jak Grandmare może myśleć, że będę spokojnie siedzieć i czekać. Nawet nie
siedzę. Wyglądam przez bulaj na tych wszystkich ludzi wchodzących na trap (próbuję chować
się za zasłoną żeby nikt mnie nie zobaczył, mając na uwadze jedną ze złotych myśli
Grandmare: „Jeśli ty ich widzisz, to znaczy, że oni też cię widzą").
W głowie mi się nie mieści, że te wszystkie sławy przyjęły zaproszenia. Jest Donald Trump z
żoną. Książęta William i Harry. Posh i David Beckhamowie. Bill i Hilary Clintonowie. Will
Smith i Jada Pinkett. Bill i Melinda Gatesowie. Tyra Banks. Angelina Jolie i Brad Pitt. Sarah
Jessica Parker i Matthew Broderick. Sean Penn. Moby. Michael Bloomberg. Oprah Winfrey.
Jevin Bacon i Kyra Sedgwick. Heidi Klum i Seal.
A gwiazda wieczoru, Madonna, i jej zespół już się szykują do występu. Obiecała zaśpiewć
swoje oldskulowe kawałki poza niektórymi nowymi piosenkami (Grandmare przekaże
darowiznę dla dowolnie wybranej przez Madonnę organizacji charytatywnej za zaśpiewanie
Into The Groove, Crazy for You i Ray of Light).
Mam nadzieję, że Madonna jakoś sobie poradzi z tym, że na imprezie będzie też jej były,
Sean Penn.
Początkowo Grandmere planowała inną oprawę muzyczną moich osiemnastych urodzin
(Pavarotti), ale zmarł (bez obrazy, był szalenie miły, ale przy operze jakoś kiepsko się
tańczy).
Poza sławami jest tu wielu ludzi jakoś związanych z moją przeszłością! Mój kuzyn
Sebastiano (który zatrzymuje się, żeby pogawędzić z każdym paparazzim), z supermodelką
przy boku. Teraz jest już słynnym projektantem mody. Ma nawet własną linię dżinsów dla
Wal-Mart.
Jest też Hank, w białych skórzanych spodniach i czarnym jedwabnym topie. Jego zwariowani
fani jakoś przedarli się na nabrzeże (musieli dowiedzieć się o imprezie z kolumn plotkarskich)
i wywrzaskują prośby o autograf. Hank się zatrzymuje i podpisuje zdjęcia. Aż trudno
uwierzyć, że kiedyś razem łowiliśmy raki, boso i w spodniach rybaczkach, w Versailles w
stanie Indiana lata temu. Teraz Hank w bieliźnie spogląda na mnie z wielkich billboardów na
Times Square. Kto by pomyślał? Widziałam, jak parskał colą przez nos.
Ach, i jest babcia z dziadkiem. Widzę, że Grandmere załatwiła im stylistę. Ciekawe, może
martwiła się, że przyjdą w T-shirtach z wyścigów NASCAR?
Ale prezentują się pięknie! Dziadek włożył smoking! Wygląda trochę jak James Bond. No
wiecie, gdyby James Bond żuł tytoń.
Babcia włożyła wieczorową suknię! I wygląda, jakby Paolo ułożył jej włosy. Co chwila się
zatrzymuje i macha ręką do paparazzich, którzy w ogóle nie chcą robić jej zdjęć.
Ale wygląda znakomicie! Trochę jak Sharon Osbourne. Gdyby Sharon Osbourne miała włosy
utlenione na jasny blond i taki naprawdę duży tyłek, i gdyby miała zwyczaj witać się tekstem:
„Hej, ludziska!"
A teraz idą mama i pan G., i Rocky! Mama wygląda pięknie, jak zwykle. Gdybym tylko
kiedyś mogła stać się taka ładna. Nawet pan G. nie wygląda jak totalna łajza. A Rocky? Jest
słodki w specjalnie uszytym smokingu! Ciekawe, kiedy się czymś obleje (daję mu pięć
minut). Założę się, że to będzie sos fistaszkowy.
A teraz idą Perin i Ling Su, i Tina z Borisem, i Shameeka, i Lana, i Trisha, i ich rodzice...
Och, czy wszyscy nie wyglądają ślicznie? Poza Borisem.
No okej. Nawet Boris. Kiedy człowiek ubiera się w smoking, powinien włożyć koszulę w
spodnie.
I jest jeszcze dyrektor Gupta! I państwo Wheetonowie! I pani Hill, i pani Martinez, i pani
Sperry, i pan Hipskin, i nasza pielęgniarka, pani Lloyd, i pani Hong, i pani Potts... chyba całe
grono pedagogiczne Liceum imienia Alberta Einsteina!
Bardzo to ładnie ze strony Grandmere, że ich wszystkich zaprosiła, chociaż to strasznie
dziwne widzieć własnych nauczycieli poza szkołą. Są w wieczorowych strojach, więc prawie
nie sposób ich rozpoznać, no i, hm, pan Hipskin przyszedł, zdaje się, z żoną i ona wygląda
zupełnie tak samo jak on, z wyjątkiem wąsika. Niestety, jej wąsik, nie jego.
Hej, to całkiem zabawne, pomijając, że w końcu jednak będę musiała...
Och! Tam jest.
Znaczy J.P. Przyszedł z rodzicami.
I zdecydowanie wygląda ŚWIETNIE w wieczorowym garniturze z białym krawatem.
Nie ma ze sobą żadnej wielkiej paczki. A więc... Co to może być? Ta jego niespodzianka dla
mnie? Bo nie widzę, żeby niósł jakiś prezent...
Och, popatrzcie, teraz przystanął i rodzice też, i rozmawia z paparazzi. Dlaczego mam
wrażenie, że wspomni im o swojej sztuce?
Gdybym napisała książkę pod własnym nazwiskiem, czy zmarnowałabym okazję, żeby ją
promować? Pewnie nie, prawda?
No ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę, o czym - czy raczej o kim - moja książka, zdaniem
Tiny, opowiada, to może jednak nie...
Okej, nie zniosę tego! Chyba robi mi się niedobrze. Kiedy będę mogła dołączyć do gości?
Wolałabym mieć już to za sobą i nie siedzieć tu i czekać, jak...
Idą Moscovitzowie! Wysiadają z LIMUZYNY! Najpierw państwo doktorostwo - tak bardzo
się cieszę, że się pogodzili! A doktor Moscovitz wygląda szalenie dystyngowanie w
smokingu! A mama Lilly i Michaela w czerwonej wieczorowej sukni, z włosami upiętymi do
góry? Jaka śliczna! Zupełnie nie jak zwykle, kiedy nosi okulary i garsonkę, i wygodne buty
Lady Air Jordan...
Kenneth też jest w smokingu, pomaga wysiąść... LILLY! Wow, ona się autentycznie
wystroiła - w naprawdę ładną czarną aksamitną sukienkę. Ciekawe, skąd ją wzięła, bo na
pewno jej nie kupiła w swoim ulubionym sklepie z ciuchami w Armii Zbawienia. I proszę,
torba na wideokamerę pasuje do sukienki! Naprawdę, Lilly wygląda elegancko!
I tak ładnie. W głowie mi się nie mieści, żeby naprawdę mogła planować na dzisiejszy
wieczór jakąś zemstę. To chyba niemożliwe.
A teraz idzie MICHAEL! PRZYSZEDŁ! Wygląda w smokingu tak WSPANIALE! O Boże,
wydaje mi się, że zaraz... O! Idzie Grandmere... i... Kapitan!
Super. Kapitan powiedział, że nie ma możliwości, żebyśmy odbili od nabrzeża, bo już na
pokładzie mamy komplet, a nadal podjeżdżają taksówki i limuzyny, i jeśli on spróbuje
wypłynąć w morze z większą liczbą ludzi na pokładzie niż dozwolone maksimum, to
zatoniemy.
- Amelio - powiedziała Grandmere - będziesz musiała kazać swoim gościom wyjść.
Roześmiałam jej się tylko w twarz. Zdążyła już wypić o WIELE za dużo sidecarów, jeśli
sobie myśli, że ja zrobię coś takiego.
- Moim gościom? Wybacz mi, a kto zaprosił Brangelinę? Razem ze wszystkimi dziećmi? -
zapytałam. - Ja ich przecież nawet nie znam! Chcę mieć udane przyjęcie urodzinowe w
towarzystwie przyjaciół. To ty poproś swoich sławnych gości o wyjście!
Grandmere się zapowietrzyła.
- Wiesz, że nie mogę tego zrobić! - zawołała. - Angelina należy do Domina Rei! To wysoce
prawdopodobne, że ma w torebce zaproszenie dla ciebie... A jak nie ona, to Oprah!
W każdym razie osiągnęłyśmy kompromis: nikt nie zostanie wyproszony.
Zamiast tego po prostu nie wypłyniemy w morze. Jacht zostanie w porcie.
I bardzo dobrze. Nie chciałabym znaleźć się w morzu z niektórymi z tych wariatów (w razie
gdyby Lilly FAKTYCZNIE planowała coś więcej niż filmowanie wszystkich gości, kiedy w
ustach mają koktajl z krewetek).
Lars właśnie zapukał! Mówi, że już czas na moje wielkie wejście... Teraz naprawdę zrobiło
mi się niedobrze.
Szkoda, że nie zostanę tam wyniesiona w lektyce przez półnagich tragarzy jak niektóre
dziewczyny w My Super Sweet 16. Ja wejdę tam zwyczajnie.
Oczywiście we włosach mam diadem. Więc nie mogę się kłaść, bo by mi spadł.
Ale mimo wszystko.
PONIEDZIAŁEK, 1 MAJA, KSIĄŻĘCY GENOWIAŃSKI JACHT CLARISSE 3, TA
DZIWNA WYSTAJĄCA CZĘŚĆ TUŻ OBOK MIEJSCA, GDZIE SIĘ STERUJE, TAM
GDZIE LEO IKATE STALI W „ TITANICU", A LEO WOŁAŁ, ŻE JEST KRÓLEM
ŚWIATA. NIE WIEM, JAK TO SIĘ NAZYWA, BO NIE MAM ZIELONEGO POJĘCIA 0
STATKACH, ALE JEST TU DOŚĆ CHŁODNO I SZKODA, ŻE NIE WZIĘŁAM
JAKIEGOŚ PŁASZCZA
O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O
Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O Boże O
Boże!
Muszę pamiętać, że mam oddychać. ODDYCHAĆ. Wdech i wydech. WDECH. A potem
WYDECH.
A wszystko zaczęło się tak dobrze. Wyszłam do gości, Madonna zaśpiewała Lucky Star,
diadem mi nie zleciał, wszyscy klaskali i wszystko wyglądało tak ładnie, mimo obaw
Grandmere i Vigo, a już zwłaszcza te purpurowe kwiaty. Okazało się - i to było dopiero
niesamowite - że tata przyleciał z Europy książęcym genowiańskim odrzutowcem mimo
kampanii wyborczej, żeby zrobić mi niespodziankę w ten szczególny wieczór.
Tak! Wyszedł zza największego bukietu purpurowych kwiatów i walnął mowę o tym, jaką to
jestem wspaniałą córką -i księżniczką... Mowę, której prawie nie słyszałam, tak byłam
zaszokowana i wzruszona jego pojawieniem się.
I zanim się zorientowałam, tata mnie uściskał, i wręczył mi to WIELKIE aksamitne pudełko,
a w środku był bardzo błyszczący diadem. Pomyślałam, że jakoś znajomo wygląda, a tata
wyjaśnił wszystkim, że to diadem, który nosiła księżniczka Amelie Virginie, i w którym
została uwieczniona na portrecie, wiszącym w mojej sypialni. Powiedział, że jeśli ktokolwiek
na ten diadem zasługuje, to właśnie ja. Zaginął, a tata kazał teraz przeszukać cały pałac, i
wreszcie ktoś go znalazł w skarbcu z klejnotami, więc go wypolerowali i wyczyścili właśnie
dla mnie.
Możecie sobie wyobrazić coś równie słodkiego?
Chyba z pięć minut trwało, zanim opanowałam łzy. A kolejne pięć, zanim Paolo zdjął mój
stary diadem i zamocował szpilkami nowy.
Wiecie, ten nowy lepiej mi pasuje niż ten stary. Wcale nie mam wrażenia, że mi spadnie.
A potem wszyscy do mnie podchodzili i mówili mi miłe rzeczy, na przykład: „Dziękuję za
zaproszenie!", albo: „Ślicznie wyglądasz!", albo: „Te chrupiące roladki są pyszne!"
Angelina Jolie wręczyła mi zaproszenie do wstąpienia do Domina Rei, które z miejsca
przyjęłam (Grandmere powiedziała mi, że muszę, ale ja zwyczajnie chciałam, oczywiście, bo
to jest świetna organizacja).
Grandmare zauważyła, że rozmawiamy i, oczywiście, natychmiast się zorientowała, co się
dzieje, więc podbiegła pędem jak Rocky, kiedy usłyszy, że ktoś otwiera pudełko ciastek.
Angelina jej także wręczyła zaproszenie, i w ten sposób spełniły się wszystkie marzenia
Grandmare.
Szkoda, że nie mogę dodać, że potem sobie poszła, ale o ile wiem, przez resztę wieczoru
snuła się za Angeliną i ile razy się na nią natknęła, dziękowała jej. To było żenujące.
A potem ja się zajęłam książęcymi obowiązkami, to znaczy podchodziłam do każdego gościa
i dziękowałam za przybycie, i to wcale nie było nawet takie straszne, bo po prawie czterech
latach jakoś już do tego przywykłam, i wcale mnie już nie wytrącają z równowagi dziwne
rzeczy, jakie czasem mówią wtedy ludzie, co pewnie jest tylko efektem błędnego
wnioskowania co do uwag wyrwanych z kontekstu, jak uwaga żony pana Hipski-na, która
powiedziała: „Wyglądasz jak syrena!"
Jestem pewna, że chodziło jej tylko o to, że ta moja suknia jest taka błyszcząca, a nie o to, że
ona sama ma zdolności ponadzmysłowe i tylko pokręciły jej się syreny z jednorożcami, ale
poza tym wie, że jestem jedyną osobą w klasie maturalnej Liceum imienia Alberta Einsteina,
która nie uprawiała seksu. Oprócz mojego chłopaka, oczywiście.
No a Lana, i Trisha, i Shameeka, i Tina, i Ling Su, i Perin, i moja mama, i ja poszalałyśmy
sobie razem na parkiecie przy Express Yourself'(„No dalej, dziewczyny!"), a potem Lana i
Trisha ruszyły prosto w stronę książąt Williama i Harry'ego (oczywiście), a ja i J.P.
zatańczyliśmy wolny taniec do Crazy for You, a potem z tatą zatańczyłam rumbę do La Isla
Bonito. I chociaż Lilly wszystko filmowała, czego teoretycznie nie wolno jej było robić, to ja
powiedziałam ochronie, żeby jej pozwolili, bo wolałam nie robić z tego problemu.
Przynajmniej pytała ludzi, czy się zgadzają zanim zaczynała ich kręcić, więc była w porządku
- no i wydawało się, że nic więcej poza tym nie kombinuje.
Bój jeden wie, co ona zrobi z tym filmem później. Pewnie przerobi na jakiś dokument o
przesadnych wydatkach ludzi obrzydliwie bogatych - Czerwona Księżniczka z Nowego Jorku
- i zestawi zdjęcia z mojej imprezy ze scenami, gdzie ludzie ze slumsów Haiti jedzą ziemię.
(Uwaga do samej siebie: przekazać dużą darowiznę dla organizacji zwalczających głód.
Codziennie na świecie jedno na troje dzieci umiera z głodu. Poważnie. A Grandmere
dostawała histerii z powodu SOSU, w jakim mieliśmy maczać nasze wiosenne roladki).
Lilly opuściła kamerę, podchodząc do mnie - za nią szedł Kenneth, a trochę dalej z tyłu
Michael - i powiedziała:
- Cześć, Mia. To naprawdę niezła impreza.
Totalnie się prawie zakrztusiłam kawałkiem krewetki. Bo przez cały wieczór nie udało mi się
nic zjeść, taka byłam zajęta tańcem, i witaniem się z gośćmi, i Tina podeszła do mnie
dosłownie przed chwilą z niewielkim talerzykiem jedzenia i powiedziała:
- Mia, musisz coś zjeść, bo nam tu zemdlejesz...
- Och - powiedziałam z pełnym ustami (totalne „be" według Grandmere). - Dziękuję.
Przyznaję, mówiłam do Lilly.
Ale spojrzenie podryfowało mi gdzieś nad jej prawe ramię i totalnie utkwiło w Michaelu, w
jego smokingu, za plecami Kenny'ego (to znaczy Kennetha). Michael wyglądał po prostu
tak... cudownie, kiedy stał tam, za sobą mając światła dolnego Manhattanu, a ta odrobina
wilgoci, która wisiała w powietrzu, osiadała mu na szerokich ramionach i sprawiała, że
czarny materiał smokingu nieco błyszczał w blasku lamp.
Ja nie wiem. Ja nie wiem, co się ze mną dzieje. Ja przecież wiem, że on mnie zostawił i
wyjechał do Japonii. Ja wiem, że z doktorem Bzikiem już to wspólnie przepracowaliśmy na
terapii. Wiem, że mam chłopaka, idealnego chłopaka, który mnie kocha, a w tej chwili
poszedł akurat do baru, żeby przynieść mi wodę gazowaną.
Ja to wszystko wiem.
Wiedziałam to wszystko, a jednak nadal patrzyłam na Michaela i widziałam, jak się do mnie
uśmiechał, i myślałam sobie, że on jest najprzystojniejszym facetem na świecie (mimo że
Lana na pewno natychmiast by zaprotestowała, że nie, bo to Christian Bale nim jest), ale to
nie był problem.
Problemem stało się to, co zaszło później. Bo Michael powiedział:
- Masz całkiem niezły kapelusik imprezowy, Thermopolis. - Mając na myśli diadem
księżniczki Amelie Virginie.
- Och. - Dotknęłam ręką diademu. Bo nadal byłam w szoku, że tata kazał go odszukać, i że
przyjechał, żeby mi go wręczyć osobiście. - Dzięki. Chyba zabiję tatę za to, że to zrobił. Nie
wolno mu teraz tracić czasu. René prowadzi w sondażach.
- Ten facecik? - Michael strasznie się zdziwił. - Przecież on zawsze był trochę niedorobiony.
Jak to możliwe, że ktoś woli jego, a nie twojego tatę?
- Bo wszyscy lubią cebulowe kwiaty - wtrącił Boris, który stał obok Tiny.
- W Applebee's nie podają kwiatów cebulowych - warknęłam do niego. - To w Outback!
- Ja i tak nie rozumiem, czemu twój tata tak bardzo chce zostać premierem - powiedział
Kenneth. - Przecież i tak zawsze już będzie księciem, prawda? Dlaczego nie ma ochoty trochę
odpocząć i zrelaksować się, i pozwolić komuś innemu zająć się polityką żeby on mógł skupić
się na swoich książęcych obowiązkach, takich jak imprezowanie na jachtach... Zaraz, to pani
Martinez, prawda?
Spojrzałam w stronę, w którą wskazywał Kenneth.
Tata tańczył wolny taniec do Live to Tell z panią Martinez. I wyglądali tak jakoś... przytulnie.
No aleja mam teraz osiemnaście lat.
Nie, wcale nie zaczęło mi się zbierać na wymioty.
Jak gdyby nigdy nic wróciłam do naszej rozmowy, i powiedziałam:
- Kenneth, owszem, tata z łatwością mógłby zrezygnować z kandydowania na premiera i po
prostu zadowolić się tytułem i zwykłymi książęcymi obowiązkami. Ale woli odgrywać nieco
bardziej aktywną rolę w kształtowaniu przyszłości swojego kraju, i dlatego chce zostać
premierem. I dlatego też ja trochę żałuję, że traci cenny czas, przyjeżdżając tutaj. - Teraz,
kiedy zobaczyłam to, co zobaczyłam, to już faktycznie zaczęłam żałować.
Okej. Pani Martinez przeczytała moją powieść i zaliczyła mi ją jako pracę dyplomową.
To znaczy wydaje mi się, że ją przeczytała. A przynajmniej większość.
Ale ten incydent to też wcale nie jest to, co mnie najbardziej wytrąciło z równowagi.
Lilly, w obronie mojego taty, dodała:
- To miło, że przyjechał. Osiemnaście lat kończy się tylko raz. A on nie będzie cię widywał za
często po wyborach, kiedy wyjedziesz na studia.
- Będzie ją widywał, jeśli Mia będzie studiowała w Genowii, jak planuje - powiedział Boris.
Na co Michael popatrzył na mnie szeroko otwartymi oczami i powiedział:
- Uniwersytet w Genowii? To tam pojedziesz?
Bo oczywiście wie, jaka to beznadziejna szkółka.
Poczułam, że się rumienię. Michael i ja w mejlach nie poruszaliśmy tematu, że dostałam się
na każdą uczelnie, gdzie składałam papiery, a co dopiero tego, że okłamałam w tej sprawie
wszystkich moich szkolnych przyjaciół.
- Bo nie dostała się nigdzie indziej - z pomocą przyszedł mi Boris. - Kiepsko jej poszły testy z
matematyki.
Na co Tina dźgnęła go łokciem.
W tym momencie wrócił J.P. z wodą gazowaną. A zajęło mu to tak długo, bo po drodze wdał
się w pogawędkę z Seanem Pennem - na pewno bardzo się nią przejął, skoro Sean Penn to
jego idol.
- Trudno mi uwierzyć, że nie dostałaś się nigdzie, gdzie składałaś papiery, Mia - powiedział
Michael, nie zauważając, kto się do nas zbliża. - Jest mnóstwo uczelni, które już nie biorą pod
uwagę tych testów. Niektóre są świetne, na przykład Sarah Lawrence, gdzie jest bardzo
poważnie potraktowany kierunek pisarski. Nie pojmuję, czemu nie złożyłaś tam papierów. A
może ty trochę przesadzasz z tym...
- Och, J.P! - zawołałam, przerywając Michaelowi. - Dzięki! Bardzo mi się chciało pić!
Złapałam szklankę z jego rąk i wypiłam ją jednym haustem. A J.P. stał i gapił się na Michaela
nieco skonsternowany.
- Mike - powiedział J.P. Miałam wrażenie, że jest nadal oszołomiony po rozmowie ze swoim
idolem. - Cześć. A więc, wróciłeś.
- Michael wrócił już jakiś czas temu - powiedział Boris.
- Jego zautomatyzowane ramię odniosło wielki sukces. Dziwię się, że o tym nie słyszałeś.
Wszystkie szpitale się o nie zabijają, ale kosztuje ponad milion dolarów za sztukę, więc jest
cała lista oczekujących... Au...
Tina znów go szturchnęła. Tym razem chyba o mało nie złamała mu żebra, bo Boris zgiął się
wpół.
- Wow - powiedział J.P. z uśmiechem. Wcale nie wyglądał, jakby nowiny Borisa go wytrąciły
z równowagi. Trzymał ręce w kieszeniach smokingu jak jakiś James Bond. Pewnie dostał od
Seana Penna numer telefonu i miął teraz karteczkę w kieszeni.
- To świetnie.
- J.P. napisał sztukę - pisnęła Tina. Najwyraźniej dlatego, że nie mogła znieść napiętej
atmosfery i chciała zmienić temat.
Wszyscy tylko na nią popatrzyli. Pomyślałam, że Lilly zaraz wypadnie jakiś kolczyki, tak
mocno zmarszczyła brwi. Widać było, że z wielkim trudem powstrzymuje wybuch śmiechu.
- Wow - powiedział Michael. - To świetnie.
Szczerze, nie miałam pojęcia, czy mówił poważnie czy kpił sobie z J.P., powtarzając
dokładnie te same słowa, których tamten użył przed chwilą. Wiedziałam tylko, że muszę
stamtąd uciec, inaczej napięcie mnie zabije. A kto chce doznać udaru we własne osiemnaste
urodziny?
- No cóż - powiedziałam, oddając Tinie talerz. - Książęce obowiązki wzywają. Muszę się
pokręcić wśród ludzi. Do zobaczenia później...
Ale zanim udało mi się zrobić krok, J.P. złapał mnie za rękę i powiedział:
Mia, jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym coś ogłosić, i wydaje mi się, że to najlepszy
moment. Podejdziesz ze mną do mikrofonu? Madonna zaraz zrobi sobie przerwę.
Wtedy zaczęło mi się robić niedobrze. Bo co J.P. mógł chcieć ogłosić? Przy babci i dziadku?
Oraz Madonnie i jej grupie? I przy moim tacie?
Aha, i przy Michaelu.
Ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, J.P. zaczął mnie delikatnie prowadzić - no dobra, wlec
za sobą - w stronę sceny.
I zanim się połapałam, Madonna uprzejmie schodziła nam z drogi, a J.P. złapał mikrofon i
prosił wszystkich o uwagę, którą to uwagę otrzymał. Trzysta twarzy obróciło się w naszą
stronę, a mnie serce zaczęło się tłuc w piersi.
Nie miałam pojęcia, co on zamierzał powiedzieć.
Ale zaczynałam się domyślać.
I chciałam umrzeć.
- Panie i panowie - zaczął J.P. swoim głębokim głosem, który zahuczał po całym pokładzie
jachtu... Pewnie dał się też słyszeć w porcie South Street. Pewnie słyszeli go też stojący pod
jachtem paparazzi. - Jestem bardzo dumny, że mogę tu dziś być, żeby uczcić urodziny tej oto
młodej damy... Młodej damy, która tak wiele dla nas wszystkich znaczy... Dla swojego kraju,
dla swoich przyjaciół, dla rodziny... Ale, prawdę mówiąc, księżniczka Mia znaczy dla mnie
więcej niż dla kogokolwiek z tu zebranych...
O Boże. Nie. Nie tutaj. Nie teraz! To totalnie słodkie, że J.P. chce wyrazić, co do mnie czuje,
przy wszystkich - Bóg świadkiem, że Michael nigdy się na to nie zdobył.
Ale z drugiej strony Michaelowi chyba nigdy się nie wydawało, że musi to komuś
udowadniać.
- ...I dlatego chciałbym skorzystać z tej okazji, żeby pokazać jej, jak wiele dla mnie znaczy,
prosząc ją tutaj, przy wszystkich jej przyjaciołach i bliskich...
I wtedy zobaczyłam, że sięga do kieszeni spodni i naprawdę zaczęłam panikować, że lada
chwila będę wymagała resuscytacji krążeniowo-oddechowej. Byłam w stanie tylko pomyśleć:
O Boże. To jest o wiele, wiele gorsze niż podjechanie pod szkołę w zbroi na koniu
przemalowanym na biało.
I faktycznie, J.P. wyciągnął czarne aksamitne pudełeczko... O wiele mniejsze niż to, w
którym był diadem księżniczki Amelie.
To, które trzymał mój chłopak, miało rozmiar pudełeczka na pierścionek.
Jak tylko ludzie zobaczyli to pudełeczko - i to, że J.P. przyklęka na jedno kolano - dostali
totalnego szału. Zaczęli wydawać radosne okrzyki i klaskać tak głośno, że prawie nie
dosłyszałam tego, co J.P. powiedział potem... A przecież stałam tuż obok niego. Jestem
pewna, że nikt inny go nie usłyszał, chociaż mówił prosto do mikrofonu.
- Mia - ciągnął J.P, patrząc mi w oczy z pewnym siebie uśmiechem i otwierając pudełeczko,
w którym leżał niesamowicie wielki brylant w kształcie gruszki na obrączce z platyny - czy
zechcesz...
Wrzaski i oklaski tłumu jeszcze się wzmogły. W oczach zawirowały mi światła, otaczające
nas twarze. Twarz J.P.
Naprawdę przez sekundę myślałam, że zemdleję. Tina miała rację, powinnam była więcej
zjeść.
Ale byłam jeszcze na tyle przytomna, że wyraźnie zobaczyłam Michaela Moscovitza. Który
wychodził.
Tak, wychodził z imprezy. Z jachtu. Nieważne. Chodzi o to, że sobie szedł. W pewnej chwili
zobaczyłam jego twarz, zupełnie pozbawioną wyrazu.
A za moment widziałam już tylko tył jego głowy. Widziałam jego szerokie ramiona, a potem
plecy, kiedy schodził po trapie.
Wychodził.
I nawet nie zaczekał, żeby się dowiedzieć, co odpowiem J.P.
Ani nawet, jak dokładnie zabrzmi pytanie. Które, jak się okazało, wcale nie dotyczyło tego,
czego się wszyscy chyba spodziewali.
- ...iść ze mną na bal maturalny? - dokończył J.P, nadal szeroko uśmiechnięty.
Ale ja ledwie zdołałam odwrócić wzrok, żeby na niego spojrzeć. Bo nie mogłam przestać
patrzeć w ślad za Michaelem.
Rzecz w tym, że... Sama nie wiem. Kiedy spojrzałam w tłum po tym, jak mi się w oczach
zaczęło ćmić ze zdziwienia, i zobaczyłam, że Michael odwraca się i jakby nigdy nic odchodzi,
jakby zupełnie go nie obchodziło, co się za chwilę stanie...
Zupełnie jakby coś we mnie umarło. A przedtem nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że
to coś we mnie żyło.
Coś, co było, jak się okazuje, tą maleńką tlącą się iskierką nadziei.
Nadziei, że może, w jakiś sposób, któregoś dnia Michael i ja znów będziemy razem.
Ja wiem! Jestem idiotką Kretynką! Dlaczego miałabym mieć jakąś nadzieję? Zwłaszcza że
mam takiego świetnego chłopaka, który, tak przy okazji mówiąc, nadal przede mną klęczał,
wyciągając w moją stronę PIERŚCIONEK! (No i ja bardzo przepraszam, ale co mu odbiło?
Kto daje dziewczynie pierścionek, kiedy chce ją zaprosić na bal maturalny? Oprócz Borisa).
Ale najwyraźniej tylko ja dmuchałam w tę maleńką iskierkę nadziei. Michael nie chciał nawet
zostać i dowiedzieć się, co odpowiem na propozycję wybrania się na bal maturalny ze swoim
chłopakiem (no bo to chyba o to chodziło. Prawda?).
No więc... to by było na tyle.
To trochę zabawne, bo mnie się wydawało, że Michael złamał mi serce już dawno temu. Ale
właśnie złamał je jakoś tak zupełnie od nowa, wychodząc.
To zadziwiające, że chłopcy to potrafią.
Na szczęście, chociaż nadal niezbyt dobrze widziałam, bo oczy wypełniły mi się łzami, a
serce pękło na kawałeczki (znowu), mimo wszystko mogłam myśleć jasno. Tak jakby.
Oczywiście w zaistniałych okolicznościach należało poczęstować J.P. mówką którą
Grandmere kazała mi ćwiczyć jakieś dziewięć milionów razy, właśnie w razie podobnej
sytuacji - kiedy mężczyźni składają ci niechciane propozycje czy to małżeńskie, czy
niemałżeńskie (chociaż ja nie wierzyłam, że kiedyś znajdę się w takiej sytuacji): „Och (proszę
wstawić imię składającego propozycję), naprawdę jestem tak wzruszona siłą twojego uczucia,
że nie wiem, co mam powiedzieć. Po prostu zupełnie tracę głowę i chyba mi się robi trochę
słabo..."
W tym przypadku żadne kłamstwo.
„Widzisz, jestem młoda i niedoświadczona, a ty jesteś człowiekiem światowym... Ja po prostu
się tego nie spodziewałam".
Też w tym przypadku nie byłoby to kłamstwo. Kto się niby oświadcza w szkole średniej,
nawet jeśli to jest tylko pierścionek PRZEDzaręczynowy? Och, zaraz, racja. Boris.
Momencik, ale gdzie jest mój tata? O, tam stoi. O mój Boże, jeszcze nigdy nie widziałam,
żeby jego twarz przybrała podobny kolor. Jest tak wściekły, że wygląda, jakby lada moment
miał eksplodować. Na pewno myśli, tak jak wszyscy inni, że J.P. właśnie mi się oświadczył.
Nie dotarło do niego, że J.P. tylko zaprosił mnie na bal maturalny. Widział pierścionek,
widział, że J.P. klęka i po prostu założył, że... Och, to okropne! Dlaczego J.P. musiał dać mi
pierścionek? Czy to samo pomyślał sobie Michael? Że J.P. prosi mnie o rękę?
Chciałabym umrzeć.
„Zdaje mi się, że muszę iść i położyć się na chwilkę w moim buduarze - sama - i pozwolić
pokojówce natrzeć mi skronie olejkiem lawendowym. I trochę się zastanowić. Szalenie mi
pochlebiłeś, to prawdziwy komplement. Ale nie, nie dzwoń do mnie. Ja do ciebie zadzwonię".
Tylko, że ta mówka Grandmere wydaje się taka jakaś nieco... staromodna.
A poza tym jakoś nie bardzo pasowała do sytuacji, bo J.P. i ja chodzimy ze sobą już prawie
dwa lata. Więc to nie tak, że z tymi oświadczynami z pierścionkiem PRZEDzaręczynowym
wyrwał się jak filip z konopi.
No dajcie spokój! Ja nawet nie wiem, gdzie chcę iść na studia. Skąd ja mam niby wiedzieć, z
kim chcę spędzić całą możliwą do przewidzenia przyszłość?
Ale się domyślam: na pewno nie z kimś, kto nawet jeszcze nie zerknął na moją książkę,
chociaż miał na to ponad czterdzieści osiem godzin.
Tak tylko mówię.
Ale nigdy bym tego nie powiedziała przy wszystkich ludziach obecnych na tym jachcie, i
nigdy bym nie upokorzyła J.P! Kocham go. Naprawdę. Ja tylko...
Dlaczego, no dlaczego on musiał tak przy wszystkich klękać na kolano? I to z pierścionkiem?
No więc zamiast mówki Grandmere - i totalnie świadoma, że ja tam stoję i idiotycznie milczę,
a wokół mnie stopniowo zapada cisza, powiedziałam, czując, że policzki robią mi się coraz
bardziej czerwone:
- No cóż, zobaczymy!
No cóż, zobaczymy? NO CÓŻ, ZOBACZYMY?
Totalnie seksowny, totalnie idealny, totalnie cudowny facet, który, nawiasem mówiąc, kocha
mnie i zgadza się czekać na mnie przez całą wieczność, prosi, żebym poszła z nim na bal
maturalny, a poza tym wręcza mi coś, co według tabeli rozmiarów wbijanej mi do głowy
przez Grandmere, wygląda na pierścionek z trzykaratowym brylantem, a ja mówię: No cóż,
zobaczymy?
Co jest ze mną nie tak? Poważnie, czy ja chcę mieszkać sama (okej, w towarzystwie Grubego
Louie) w swoim pokoju do końca swoich dni?
Wydaje mi się, że tak.
Pewien siebie uśmiech J.P. nieco zbladł... Ale tylko troszkę.
- Grzeczna dziewczynka - powiedział, wstał i uściskał mnie, a gdzieś wśród tłumu ktoś zaczął
klaskać... Najpierw cicho (poznałam to klaskanie... to musiał być Boris), a potem głośniej, aż
wreszcie wszyscy zaczęli uprzejmie klaskać.
To było okropne! Klaskali mi za to, że powiedziałam: „No cóż, zobaczymy!" w odpowiedzi
na zaproszenie mojego chłopaka na bal maturalny. Nie zasługiwałam na oklaski.
Zasługiwałam na to, żeby mnie wyrzucić za burtę. Oni klaskali tylko dlatego, że jestem
księżniczką i gospodynią imprezy. Myśleli sobie: „Ale suka!"
Dlaczego? Dlaczego Michael wyszedł? Kiedy J.P. mnie uściskał, szepnęłam do niego:
- Musimy porozmawiać. Odszepnął:
- Mam certyfikat, który dowodzi, że diament został zdobyty bez przelewu krwi. Dlatego tak
się denerwujesz?
- Częściowo - powiedziałam, wdychając połączony zapach chemicznej pralni i Carolina
Herrera for Men. Teraz już odsunęliśmy się od mikrofonu, więc nie groziło nam, że
ktokolwiek nas podsłucha. - Ja tylko...
- To tylko pierścionek przedzaręczynowy. - J.P. pierwszy się ode mnie odsunął, ale nadal
trzymał mnie za ręce.... W które wcisnął pudełeczko z pierścionkiem z tym wielkim
brylantem. - Wiesz, że zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa. Pomyślałem, że tego właśnie
byś chciała.
Ja tylko na niego spojrzałam, zupełnie zbita z tropu. Częściowo byłam zbita z tropu dlatego,
że ten oto wspaniały, cudowny facet mówił to ze szczerego serca - wiedziałam, że zrobiłby
wszystko, żebym tylko była szczęśliwa. Więc dlaczego nie mogłam po prostu mu na to
pozwolić?
Ale zastanawiałam się jednocześnie, czy ja kiedykolwiek powiedziałam coś, co kazało mu
myśleć, że ja bym chciała dostać pierścionek - przedzaręczynowy czy jakikolwiek inny.
- Boris kupił coś takiego Tinie - wyjaśnił J.P, widząc, że nic nie rozumiem. - A ty się bardzo,
ze względu na nią ucieszyłaś.
- Owszem - powiedziałam. - Bo ona lubi właśnie takie rzeczy...
- Ja wiem - powiedział J.P. - Tak samo jak lubi romanse, a ty jeden napisałaś...
- Więc to naturalne, że skoro jej chłopak dał jej pierścionek przedzaręczynowy, to ja też bym
taki chciała? - Pokręciłam głową. Halo? Czy on nie zauważał, że między mną a Tiną jest
spora różnica?
- Posłuchaj - powiedział J.P., zaciskając moje palce na aksamitnym pudełeczku. - Zobaczyłem
ten pierścionek i pomyślałem o tobie. Potraktuj go jako prezent urodzinowy, jeśli denerwujesz
się, myśląc o nim w jakiś inny sposób. Nie wiem, co się z tobą dzieje ostatnio, ale chciałbym,
żebyś wiedziała... Że ja nigdzie nie znikam, Mia. Ja ciebie nie zostawiam, nie jadę do Japonii
czy gdzieś. Jestem tu, przy twoim boku. Więc cokolwiek zdecydujesz, kiedykolwiek
zdecydujesz... Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
I wtedy pochylił się i pocałował mnie.
A potem on też sobie poszedł. Zupełnie jak Michael.
A ja wtedy pobiegłam schować się w jakimś bezpiecznym miejscu i znalazłam się... tu.
Jakkolwiek to się nazywa.
Wiem, że powinnam iść do gości. Prawdopodobnie zaczynają wychodzić i to niegrzeczne, że
mnie tam nie ma, żeby się z nimi pożegnać.
Ale, halo? Jak dziewczyna ma znieść coś w rodzaju zaręczyn? We własne urodziny? Na
oczach wszystkich znajomych? A potem faceta odrzucić? W pewnym sensie? Tylko nie do
końca?
No i... Co się ze mną dzieje? Dlaczego ja po prostu nie powiedziałam: „Tak"? J.P. to z
pewnością najwspanialszy facet na tej planecie... Jest cudowny, atrakcyjny, fantastyczny i
słodki. I kocha mnie, on mnie KOCHA!
No więc dlaczego ja nie mogę tej miłości odwzajemnić, tak jak on na to zasługuje?
O kurczę... Ktoś idzie. Ktoś znajomy i w tak dobrej formie, żeby się tu wdrapać? Nie
Grandmere, to jest pewne...
wtorek. 2 maja, północ,
w limuzynie, w drodze do domu z imprezy
Tata nie jest ze mnie specjalnie zadowolony.
To on wspiął się na sam bukszpryt jachtu, żeby mi powiedzieć, żebym się przestała „dąsać"
(to jego określenie na to, co tam robiłam - moim zdaniem niezupełnie właściwe... Ja bym to
nazwała wyładowywaniem się, bo przecież pisałam w swoim pamiętniku), zeszła na dół i
pożegnała się ze swoimi gośćmi.
Ale wcale nie tylko to powiedział. Powiedział o wiele więcej.
Powiedział, że muszę iść na bal maturalny z J.P. Powiedział, że nie można spotykać się z
facetem prawie dwa lata, a potem, na tydzień przed balem maturalnym, zdecydować, że się z
nim nie pójdzie, bo się po prostu na bal maturalny ochoty nie ma.
Albo, jak to niesprawiedliwie ujął: „Tylko dlatego, że w mieście pojawił się twój były
chłopak".
A ja na to: „Tato, no co ty! Michael i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi!" - „Całuję, Michael". -
Jakby kiedykolwiek mogło mi PRZYJŚĆ DO GŁOWY, że mogłabym z nim iść na bal
maturalny!
Bo totalnie mi nie przyszło. Kto zabiera na swój bal maturalny dwudziestodwuletniego
milionera z dyplomem magistra nauk ścisłych, który wynalazł zautomatyzowane ramię do
zabiegów chirurgicznych? A z którym rozstałam się dwa lata wcześniej i który najwyraźniej
teraz zupełnie o mnie nie dba, więc to mało prawdopodobne, że poszedłby, gdybym go
zaprosiła.
I w ogóle, jakbym ja mogła zrobić coś podobnego J.P.?
- Jest określenie na takie dziewczyny jak ty - powiedział tata, siadając obok mnie na wąskiej
ławeczce chyboczącej się nad wodą. - I na to, co robisz J.P. Ale ja nawet nie chcę go
powtarzać. Bo to nie jest miłe określenie.
- Naprawdę? - Totalnie byłam ciekawa. Jeszcze nikt nigdy mnie nieprzyjemnie nie określał.
Pomijając wyzwiska, jakimi częstuje mnie Lana - wariatka, kretynka i inne takie. No i
pomijając wszystko, co na mój temat Lilly wypisywała na nienawidzemiithermopolis.com. -
A co to za określenie?
- Flirciara - powiedział tata zupełnie poważnie.
Muszę przyznać, to mnie rozśmieszyło. Chociaż sytuacja była jak najbardziej poważna i
trudna, a tata rozmawiał ze mną siedząc na tej ławeczce na skraju jachtu, jakbym za moment
miała próbować popełnić samobójstwo.
- To nie jest zabawne - powiedział tata, chyba zirytowany.
- Mia, ostatnia rzecz, jakiej nam teraz potrzeba, to żebyś zaszkodziła swojej reputacji.
Zaczęłam się śmiać jeszcze bardziej. Biorąc pod uwagę, że jestem ostatnią dziewicą w
maturalnej klasie Liceum imienia Alberta Einsteina. Cóż za ironia, że tata robił mi wykład –
mnie! - na temat reputacji. Śmiałam się tak bardzo, że musiałam się przytrzymać burty jachtu,
żeby nie zlecieć w atramentowe wody East River.
- Tato... - powiedziałam, kiedy wreszcie mogłam się już odezwać. - Zapewniam cię, wcale nie
jestem flirciarą.
- Mia, czyny przemawiają głośniej niż słowa. Ja nie twierdzę, że moim zdaniem ty i J.P.
powinniście się zaręczyć. To oczywiście kompletny absurd. Oczekuję, że delikatnie i
taktownie wyjaśnisz mu, że jesteś o wiele za młoda, żeby w tej chwili myśleć o takich
rzeczach...
- Tatoooo - powiedziałam, przewracając oczami. - To jest pierścionek PRZEDzaręczynowy.
- Niezależnie, jakie jest twoje zdanie na temat balu maturalnego - ciągnął tata, ignorując moje
słowa - J.P. ma prawo oczekiwać, że z nim pójdziesz...
- Ja wiem - powiedziałam. - I mówiłam mu, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby zaprosił
kogoś innego...
- On chce zaprosić ciebie. Swoją dziewczynę. Z którą spotyka się już prawie od dwóch lat. Ze
względu na to ma prawo do pewnych oczekiwań. Na przykład, że pójdziesz z nim na bal
maturalny, no, chyba że on zachowa się wobec ciebie skandalicznie. Więc powinnaś z nim
pójść. Tak trzeba.
- Ale, tato... - powiedziałam, kręcąc głową. - Ty nie rozumiesz. To znaczy... Napisałam
romans historyczny i dałam mu go do przeczytania, a on nawet...
Tata wytrzeszczył na mnie oczy.
- Napisałaś romans historyczny?
Ups. Zapomniałam wspomnieć o tym mojemu dobremu, staremu tacie. Może uda mi się
odwrócić jego uwagę.
- Hm... - powiedziałam. - Tak, ale nie musisz się martwić. Zresztą nikt nie chce wydać tej
powieści...
Tata pomachał ręką jakby moje słowa były jakimś dokuczliwym owadem latającym mu
wokół głowy.
- Mia - powiedział. - Chyba wiesz, że rola księżniczki nie ma nic wspólnego z jeżdżeniem
limuzyną posiadaniem ochroniarza, lataniem prywatnymi odrzutowcami i kupowaniem
najnowszej torebki czy dżinsów, żeby zawsze być modną Wiesz, że tak naprawdę chodzi o to,
żeby zawsze świecić przykładem i okazywać innym wyrozumiałość. Zdecydowałaś się
spotykać z J.P. Zdecydowałaś się z nim widywać przez prawie dwa lata. Nie możesz nie iść z
nim na bal maturalny, chyba że on cię skrzywdził. A z tego, co opisujesz, nie wygląda mi na
to. Więc przestań z siebie robić taką - zaraz, jak wy to, dzieciaki, nazywacie? A, racja,
królową sceny - i złaź już stąd. Noga mi cierpnie.
Wiedziałam, że tata ma rację. Zachowywałam się idiotycznie. Zachowywałam się jak idiotka
przez cały tydzień (co w tym nowego?). Pójdę na bal maturalny, i pójdę tam z J.P, bo
jesteśmy dla siebie stworzeni. Zawsze tak było.
Nie jestem już dzieckiem i czas przestać się jak dziecko zachowywać. Trzeba przestać
wszystkich okłamywać, jak słusznie powiedział doktor Bzik.
Ale co najważniejsze, czas już przestać okłamywać samą siebie.
Życie to nie romans. Prawdę mówiąc, romanse sprzedają się tak dobrze - i wszyscy je właśnie
dlatego kochają - że niczyje życie w gruncie rzeczy tak nie wygląda. A wszyscy chcą żeby
wyglądało.
Ale nigdy tak nie jest.
Nie. Prawda jest taka, że między mną a Michaelem wszystko skończone, nawet jeśli podpisał
list do mnie: „Całuję, Michael". Ale to nic nie znaczy. Ta mała iskierka nadziei, w którą tak
dmuchałam - między innymi, przyznaję, dlatego, że tata raz mi powiedział, że miłość zawsze
czeka na człowieka za jakimś rogiem ulicy - musi zgasnąć. Muszę jej pozwolić zgasnąć i być
szczęśliwa z tego, co mam. Bo mam naprawdę bardzo, kurczę, dużo.
Mam nadzieję, że to, co się dzisiaj wieczorem stało, wreszcie zgasiło tę związaną z
Michaelem iskierkę nadziei, którą tak rozdmuchiwałam. Naprawdę mam taką nadzieję.
A przynajmniej jestem prawie pewna, że kiedy zeszłam z dziobu i odszukałam J.P.
(oczywiście, znów rozmawiał z Seanem Pennem), i podeszłam do niego, i powiedziałam:
„Zgadzam się", i pokazałam mu, że założyłam pierścionek, to ta iskierka zgasła. Całkiem
zgasła.
A on mnie mocno uściskał i zakręcił wkoło. A wszyscy dokoła zaczęli wznosić radosne
okrzyki i klaskać.
Poza moją mamą. Zobaczyłam, jakie spojrzenie rzuciła tacie, a on pokręcił głową, na co ona
zmrużyła oczy, jakby chciała powiedzieć: „Teraz to ci się normalnie dostanie", a on spojrzał
na nią tak, jakby chciał wyjaśnić: „To tylko pierścionek przedzaręczynowy, Helen".
Podejrzewam, że jutro przy śniadaniu czeka mnie wykład mamy o postmodernistycznym
feminizmie. Jak powiedziałaby Lana, a co mi tam. Jakby jakikolwiek wykład mamy mógł być
gorszy niż widok pleców Michaela wychodzącego z przyjęcia.
Tina, Lana, Trisha, Ling Su i Perin rzuciły się oglądać pierścionek, chociaż Ling Su była
głównie zainteresowana tym, czy moim nowym brylantem będę mogła przecinać talerze na
pół, bo ona teraz tworzy nową instalację, do której potrzebne jej są kawałki potłuczonej
ceramiki (poeksperymentowałyśmy trochę na talerzach cateringowej zastawy i odpowiedź
brzmi tak, moim pierścionkiem da się przecinać talerze na pół).
Najbardziej zainteresowaną osobą okazała się Lilly. Podeszła i przyjrzała się uważnie
pierścionkowi, i powiedziała coś w rodzaju:
- No to jak, jesteście teraz zaręczeni czy co? Na co ja powiedziałam:
- Nie, to tylko pierścionek przedzaręczynowy. Na co Lilly:
- Spore te przedzaręczyny. - Miała na myśli ten brylant. I jestem pewna, że to, co powiedziała,
miało zabrzmieć tak na wpółobraźliwie...
I zresztą zabrzmiało.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Lilly jeszcze mnie nie zaskoczyła swoją „niespodzianką"...
Tą którą powiedziała, że mi może dać dopiero, kiedy przyjdzie na moją imprezę. Założyłam,
że to znaczy, że ona mi ją da na imprezie, a przynajmniej w dzień moich urodzin. Ale jak do
tej pory nic nie wskazywało, że ma taki zamiar.
Może ja coś źle zrozumiałam.
A może - być może - miała jeszcze jakiś ułamek życzliwości dla mnie i jakikolwiek diabelski
plan uknuła, postanowiła mimo wszystko nie wprowadzać go w czyn.
A więc, pamiętając, co tata powiedział o tym, że książęcy tytuł zobowiązuje do przykładnego
zachowania, zdecydowałam nie obrażać się za uwagę o „sporych przedzaręczynach".
Zdecydowałam się też nie pytać jej, dokąd poszedł jej brat. Chociaż Tina, oczywiście,
podeszła do mnie i powiedziała mi -w razie, gdybym sama tego jakoś nie zauważyła - że on
już wyszedł... I że poszedł jak tylko J.P. wyjął z kieszeni ten pierścionek.
- Nie sądzisz - szepnęła Tina - że Michael wyszedł dlatego, że nie mógł patrzeć, jak kobieta,
którą od tak dawna kocha, składa obietnicę innemu facetowi?
Naprawdę, tego już było za wiele.
- Nie, Tina - powiedziałam bez ogródek. - Michael wyszedł dlatego, że po prostu nic go nie
obchodzę.
Tina zrobiła zaszokowaną minę.
- Nie! - zawołała. - To nie dlatego! Ja wiem, że to nie dlatego! On wyszedł, bo myśli, że to
TY w ogóle o niego nie dbasz i wiedział, że nie zdoła zapanować nad wielką namiętnością do
ciebie! Pewnie się bał, że jeśli zostanie, to ZABIJE J.P.!
- Tina... - próbowałam ostudzić emocje. Trochę trudno było mi zachować spokój, ale
pamiętałam swoje nowe motto - życie to nie romans - i to mi nieco ułatwiło sytuację. - Ja
zupełnie Michaela nie obchodzę. Spójrzmy prawdzie w oczy. Teraz jestem z J.P, tak jak
zawsze powinnam była. I proszę, nie mów już do mnie takich rzeczy o Michaelu. To mi
naprawdę sprawia przykrość.
I to już było wszystko. Tina przeprosiła, że sprawiła mi przykrość - chyba z milion razy - i
naprawdę zmartwiła się, że mogła urazić moje uczucia, ale w końcu się uściskałyśmy, i
wszystko znów było dobrze.
Impreza trwała jeszcze jakiś czas, ale potem szybko się skończyła, kiedy przyszedł szef portu
i powiedział, że kapela Madonny ma się odłączyć od wzmacniaczy, bo z pobliskich
przybrzeżnych osiedli dochodzą skargi od wspólnot mieszkańców (pewnie woleliby
Pavarottiego).
W sumie to była całkiem udana impreza. Dostałam trochę rewelacyjnych prezentów; tonę
różnych toreb, torebek i portfeli Marca Jacobsa i Miu Miu, mnóstwo zapachowych świec
(których nawet nie będę mogła zabrać ze sobą do akademika, niezależnie od tego, na jakim
uniwersytecie wyląduję, bo świece uważane są za zagrożenie przeciwpożarowe), koci
kostium księżniczki Lei dla Grubego Louie, który go pewnie ogłupi z punktu widzenia
tożsamości płciowej, naszyjnik z disneyowskim zamkiem Kopciuszka, diamentowe i
szafirowe spinki do włosów (od Grandmere, która zawsze powtarza, że włosy mi włażą w
oczy teraz, kiedy już odrosły), i jakieś dwieście pięćdziesiąt trzy tysiące pięćdziesiąt dolarów
w datkach na Greenpeace.
A, tak, i jeden pierścionek przedzaręczynowy z trzykaratowym brylantem i certyfikatem
wydobycia i oszlifowania bez przelewu krwi.
Dodałabym jeszcze do tej listy jedno złamane serce, ale próbuję nie robić z siebie „królowej
sceny", według określenia taty. Poza tym Michael złamał mi serce już dawno temu. Nie może
złamać go znowu. I on tylko powiedział, że moja książka mu się podobała, i liścik do mnie w
tej sprawie podpisał: „Całuję, Michael". Raczej trudno to zinterpretować jako chęć powrotu
do mnie. Nie mam pojęcia, czemu w taki idiotyczny, niedojrzały sposób narobiłam sobie
nadziei.
Aha, racja. Bo jestem idiotycznie niedojrzałą dziewczyną.
wtorek, 2 maja
test końcowy z historii powszechnej
Prawdopodobnie to nie był taki świetny pomysł, żeby organizować swoją wielką fetę z okazji
osiemnastych urodzin dokładnie w wieczór osiemnastych urodzin, biorąc pod uwagę, że
dzisiaj zaczynają się testy końcowe. Widzę parę osób, które snują się z podkrążonymi oczami
i takimi minami, jakby przydało im się jeszcze parę godzin snu. Łącznie ze mną.
Dzięki Bogu, że w tym tygodniu cały plan stoi na głowie i mam dziś tylko historię
powszechną i literaturę angielską przedmioty dla mnie najłatwiejsze. Gdybym miała dziś test
końcowy z trygonometrii albo francuskiego, tobym padła.
Dosłownie. Mówka mojej mamy o tym, że kobiety przeszły już długą drogę od czasów, kiedy
musiały wychodzić za mąż tuż po szkole średniej, bo kobiet na uniwersytety nie wpuszczano
ani nie przyjmowano do pracy, ciągnęła się naprawdę długo. A za każdym razem, kiedy
zaczynałam przysypiać, mama budziła mnie szturchnięciem.
Powiedziałam: „Mamo, daj spokój! J.P. i ja nie pobieramy się po skończeniu szkoły! Jestem
ambitna, dobrze? Totalnie już dostałam się na każdy uniwersytet, gdzie składałam papiery, i
napisałam powieść, i próbuję znaleźć dla niej wydawcę! Czego jeszcze ode mnie chcesz?"
Ale jakoś tym razem nic jej nie pocieszyło. Wciąż powtarzała: „Ale ty nie wybrałaś sobie
szkoły. Masz na to już tylko tydzień" albo „Ta powieść to romans!", zupełnie, jakby coś z
tych dwóch rzeczy robiło jakąś różnicę.
No i nieważne. Bohaterka mojej powieści naprawdę nie ma sobie równej w strzelaniu z łuku.
W domu nawet nie noszę tego pierścionka od J.P, więc nie rozumiem, w czym taki problem.
Przecież to nie tak, że ona go musi w ogóle oglądać. Dlaczego ten pierścionek tak ją drażni?
wtorek, 2 maja
lunch
Wszyscy chcą oglądać mój pierścionek. To miłe i tak dalej, ale... Trochę mnie żenuje. A
potem muszę wyjaśniać, że to nie jest pierścionek zaręczynowy. Bo oczywiście wygląda
dokładnie jak zaręczynowy. Więc wszyscy sobie myślą że J.P. mi się oświadczył.
I jest taki wielki, że ciągle nim o coś zaczepiam. Na przykład o wystające nitki mojej
spódnicy od mundurka, a raz zaczepiłam o warkocz Shameeki. Chyba pięć minut mi zajęło,
zanim go wyplątałam.
Nie jestem przyzwyczajona, żeby w szkole popisywać się taką biżuterią.
Ale widać, że J.P. jest przyjemnie.
No to tyle. Jeśli on jest szczęśliwy, to i ja chyba powinnam.
wtorek, 2 maja
test końcowy z literatury angielskiej
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Okej, po raz kolejny zrobiłam z siebie kompletną totalną idiotkę.
No ale, naprawdę, to nic nowego!
Nie żeby to miało jakieś znaczenie. W końcu świat kręci się dalej. Mam osiemnaście lat,
jestem dorosła i za cztery dni wydostanę się z tego przedsionka piekła NA ZAWSZE (tylko
mnie nie pytajcie, dokąd pójdę, bo naprawdę nadal nie mam zielonego pojęcia).
W każdym razie to wszystko wina Tiny, bo Tina prawie się do mnie nie odzywa. Wiem, że
zakazałam jej rozmawiać ze mną o Michaelu, ale to nie to samo, co powiedzieć: „W ogóle ze
mną nie rozmawiaj".
Można by pomyśleć, że będzie mi miała mnóstwo do powiedzenia, zwłaszcza że obie nosimy
pierścionki, które informują że jesteśmy na etapie przedzaręczynowym.
Ale może ona teraz za bardzo się boi, że powie mi coś niewłaściwego, a bojąc się urazić moje
uczucia, woli nie mówić nic.
Ja nie wiem, dlaczego ona ma z tym taki problem. Najwyraźniej nie mam szczęścia do
najlepszych przyjaciółek. Jakoś nigdy nie udaje mi się ich zadowolić.
Za najlepszą przyjaciółkę powinna mi wystarczyć Lana. To najbardziej wyluzowana
dziewczyna ze wszystkich, jakie znam. Dzisiaj jest bardzo podekscytowana, bo książę
William zrobił jej malinkę (a przynajmniej ona tak twierdzi). Chodzi i wszystkim ją pokazuje.
Dziwię się, że nie obrysowała jej dużym czerwonym kółkiem szminką ze strzałką i napisem:
MALINKA KSIĘCIA WILLIAMA.
Po lunchu natknęłam się na Tinę w łazience dla dziewczyn i spytałam ją:
- A tobie o co chodzi?
A ona na to, z tymi swoimi wielkimi oczyma Bambi:
- Jak to? Że o co mi chodzi? O nic mi nie chodzi, Mia.
Ale ja widziałam, że chociaż jej oczy były szeroko otwarte i niewinne, to kłamała. Chociaż
nie wiem dokładnie, skąd to wiedziałam.
Okej, może nie kłamała. Może ja po prostu coś projektowałam (to termin, którego się
nauczyłam na psychologii. Przypisujesz swoje własne niechciane myśli komuś innemu w
ramach takiego mechanizmu obronnego). Może nadal sama byłam nakręcona po tym, co
zaszło poprzedniego wieczoru, kiedy Michael wyszedł z imprezy.
W każdym razie powiedziałam:
- O coś ci chodzi. Uważasz, że źle postąpiłam, zgadzając się na propozycję J.P, skoro jeszcze
czuję coś do Michaela (tak, wiem. Jeszcze nie skończyłam mówić, a już myślałam: Co ty
wygadujesz? Przymknij się, Mia. Ale nie mogłam się powstrzymać. Po prostu dalej mówiłam.
To było jak jakiś zły sen). - Powiem ci zatem, że się mylisz. Ja już nic do Michaela nie czuję.
Wyleczyłam się z Michaela. Raz na zawsze się wyleczyłam. Wczoraj wieczorem, kiedy
wyszedł z mojej imprezy, to była ostatnia kropla. A ja zdecydowałam, że po balu maturalnym
Zrobimy To z J.P. Tak. Tak właśnie. - Naprawdę, nie mam pojęcia, skąd mi się to brało.
Chyba po prostu wymyślałam to sobie na bieżąco.
- Jestem zmęczona byciem ostatnią dziewicą w maturalnej klasie. Nie ma mowy, żebym
pojechała na studia taka niewinna. Chociaż pewnie i tak już dawno straciłam cnotę podczas
jazdy na rowerze.
Tina nadal przyglądała mi się wielkimi oczami z miną: „Nie mam pojęcia, co ty wygadujesz".
- Dobrze, Mia - powiedziała. - Jak sobie chcesz. Wiesz przecież, że będę po twojej stronie,
niezależnie co postanowisz.
AAAAAA! Ona czasami jest tak wkurzająco MIŁA!
- Zaraz napiszę esemesa do J.P. - powiedziałam, wyszarpując z torby iPhona - tak! Zaraz! I
powiem mu, żeby zarezerwował dla nas pokój w hotelu na po balu!
Oczy Tiny zrobiły się WIELKIE. Powiedziała:
- Mia, czy ty jesteś pewna, że tego chcesz? Wiesz, naprawdę nie ma nic złego w byciu
dziewicą. Mnóstwo osób w naszym wieku...
- Za późno! - wrzasnęłam.
Przysięgam, nie wiem, co mnie napadło. Może to dlatego, że parę minut wcześniej
pierścionek J.P. zaczepił mi się o gumkę kucyka przechodzącej korytarzem Stacey
Cheeseman. Może to efekt wywieranej na mnie PRESJI... Testy końcowe, wybory w
Genowii, wszyscy mi mówią że muszę do końca tygodnia wybrać uczelnię, ta sprawa z
Michaelem, Lilly ni stąd, ni zowąd robi się dla mnie taka miła... Sama nie wiem. Może to po
prostu to wszystko.
W każdym razie wysłałam do J.P. esemesa treści: PAMIĘTAJ, ŻE PO BALU POTRZEBNY
NAM BĘDZIE POKÓJ W HOTELU.
To było tuż po tym, jak ktoś spuścił wodę w kabinie. I otworzyły się drzwi tej kabiny. I
wyszła z niej Lilly.
O mało z miejsca nie doznałam zapaści synaps tam, w łazience dla dziewczyn. Stałam tylko i
gapiłam się na nią zdając sobie sprawę, że podsłuchała wszystko, co powiedziałam - o tym, że
wreszcie wyleczyłam się z Michaela, i że jestem dziewicą...
...I że piszę esemesa do J.P., żeby zarezerwował nam pokój w hotelu na po balu.
Lilly popatrzyła na mnie. Nie powiedziała ani słowa (nie trzeba dodawać, że ja też już nic nie
powiedziałam. Nie przychodziło mi na myśl ani jedno słowo. Potem, oczywiście,
przypomniałam sobie milion słów, które powinnam była powiedzieć. Na przykład, że Tina i
ja tylko ćwiczyłyśmy scenę z pewnej sztuki).
A potem Lilly odwróciła się, podeszła do umywalki, opłukała ręce, wytarła je, wyrzuciła
papierowy ręcznik i wyszła z łazienki.
A wszystko w całkowitym, kompletnym milczeniu.
Popatrzyłam na Tinę, która oddała spojrzenie tymi swoimi wielkimi, zmartwionymi oczami...
Tak, teraz do mnie dociera, że w nich przez cały czas była troska o mnie.
- Nie przejmuj się, Mia - to były pierwsze słowa, które padły z ust Tiny. - Ona Michaelowi
nie powie. Nie mogłaby. Wiem, że by tego nie zrobiła.
Pokiwałam głową. Tina niczego podobnego nie mogła wiedzieć. Ona po prostu starała się być
miła. Tak jak zawsze się stara.
- Masz rację - powiedziałam. Chociaż jej nie miała. - A nawet jeśli powie... Jemu to już jest
obojętne. Widać, że to mu obojętne, albo nie wyszedłby w taki sposób wczoraj wieczorem.
To przynajmniej była prawda. Tina zagryzła wargę.
- Oczywiście - powiedziała. - Masz rację. Tylko, Mia... nie sądzisz, że...
Ale nie dowiedziałam się, o co chciała mnie zapytać Tina, bo zabrzęczała moja komórka. Bo
przyszedł esemes od J.P Treści:
POKÓJ HOTELOWY JUŻ ZAŁATWIONY. WSZYSTKIE SYSTEMY POD KONTROLĄ.
KOCHAM CIĘ. No i świetnie!
Sprawa załatwiona. Hej! Niedługo zostanę oddziewiczona. Ale fajnie.
wtorek, 2 maja, 18.00
poddasze
Daphne Delacroix
1005 Thompson Street, apartament 4A Nowy Jork, NY 10003
Szanowna Pani,
z przykrością informujemy, że nie możemy opublikować dostarczonej nam
powieści. Dziękujemy za umożliwienie nam zapoznania się z utworem.
Z poważaniem Redakcja literacka
No tak... nieszczęścia chodzą parami.
Weszłam na poddasze i znalazłam mamę (oraz ten list). Mama rozłożyła na podłodze
wszystkie foldery z listami przyjmującymi, które dostałam z uczelni, a Rocky siedział
pośrodku nich jak pręcik wśród płatków kwiatu (o ile pręcik kwiatu może coś popijać z
zamykanego kubeczka Dora poznaje świat). Mama spojrzała na mnie i powiedziała:
- Wybieramy uczelnię. Dzisiaj wieczorem.
- Mamo - powiedziałam z irytacją. - Czy tu chodzi o J.P. i ten pierścionek...?
- Chodzi o ciebie - przerwała mama. - I o twoją przyszłość.
- Idę na studia, prawda? Powiedziałam, że do wyborów się zdecyduję. Nie mogę się tym zająć
akurat teraz, jutro mam test końcowy z trygonometrii i muszę iść się uczyć.
Poza tym w sobotę po balu maturalnym przestanę być dziewicą. Ale o tym jej nie
wspomniałam. Oczywiście.
- Chcę o tym porozmawiać teraz - powiedziała mama. - Chcę, żebyś podjęła świadomą
decyzję, a nie tylko wybrała pierwsze lepsze miejsce, bo ojciec na ciebie naciska.
- Ale ja nie chcę iść na jakąś uczelnię z Ligi Bluszczowej - powiedziałam. - Taką na którą nie
powinnam się dostać, a przyjęli mnie tylko dlatego, że jestem księżniczką. - Normalnie
grałam na zwłokę, bo chciałam tylko i wyłącznie iść do swojego pokoju i spróbować sobie
przemyśleć tę sobotnią utratę dziewictwa. I to, że Lilly, moja była najlepsza przyjaciółka, o
tym wie. Czy powie swojemu bratu?
Nie. Nie mogłaby. Ja już nic jej nie obchodzę. Więc czemu miałaby to zrobić?
Chyba żeby chciała totalnie i kompletnie upokorzyć mnie w jego oczach - jeszcze bardziej,
niż już mnie upokorzyło moje własne idiotyczne zachowanie.
- No to nie idź na uniwersytet Ligi Bluszczowej - powiedziała mama. - Idź na taką uczelnię,
gdzie miałabyś szansę dostać się, nawet gdybyś nie była księżniczką. Pomogę ci wybrać.
Proszę cię, Mia, na miłość boską. Nie mów mi, że twój przyszły tytuł naukowy to P.
- Co to takiego? - zapytałam.
- PANI Reynolds-Abernathy Czwarta.
- To pierścionek PRZEDzaręczynowy! - wrzasnęłam na nią Boże! Dlaczego nikt mnie nie
słucha? I dlaczego, kiedy miałam robiony pedikiur razem z tymi wszystkimi dziewczynami,
które uprawiały już seks, nie wypytałam ich dokładniej na ten temat? Wiem, że pisałam o
seksie w swojej powieści. A już z pewnością całkiem sporo na ten temat CZYTAŁAM.
Ale to nie to samo co rzeczywiście to robić, prawda?
- Dobrze - powiedziała mama. - OBIECAJ mi, że pozwolisz mi nieco zawęzić wybór, żebym
mogła powiedzieć twojemu ojcu, że trzymam rękę na pulsie. Dzwonił do mnie dzisiaj już dwa
razy w tej sprawie. A przecież dopiero parę godzin temu wrócił do Genowii. Zresztą sama też
trochę się tym wszystkim martwię.
Zrobiłam do niej minę. A potem przeszłam przez pokój i powybierałam foldery z listami w
sprawie przyjęcia z tych szkół, w których chyba mogłabym się uczyć przez następne cztery
lata. Próbowałam zwrócić szczególną uwagę na te, które nie biorą pod uwagę wyników
tekstów (wyszukałam je w internecie, kierując się wskazówką Michaela... chociaż nie
zrobiłam tego dla NIEGO. Ja po prostu zrobiłam to, bo... no cóż, to była dobra rada), i które
może przyjęłyby mnie, gdybym nie była księżniczką.
Prawdopodobnie to była najbardziej dorosła rzecz, jaką zrobiłam przez cały dzień. Poza
przygotowaniem listów z podziękowaniem za prezenty urodzinowe. Nie podjęłam ostatecznej
decyzji, gdzie pójdę na studia, ale zawęziłam wybór dość znacznie, więc być może do dnia
wyborów/balu maturalnego uda mi się powiedzieć wszystkim zainteresowanym, że gdzieś
tam zdecydowałam się studiować.
Chyba. Tak mi się wydaje.
Byłam w połowie przeglądania swoich notatek z trygonometrii, kiedy przyszła wiadomość na
IM od J.P.
JPRA4: Cześć! Jak ci dzisiaj poszło? To znaczy z testami końcowymi.
GrLouie: Chyba dobrze. Miałam tylko historię powszechną i literaturę ang, więc
nic specjalnie stresującego. Jutro będzie gorzej - tryg! A Ty?
Wydawało mi się, że to takie dziwne, że piszemy do siebie w sprawie testów końcowych,
skoro za niecały tydzień... No wiecie.
A przecież nigdy przedtem nawet nie byliśmy nieubrani w tym samym pokoju.
JPRA4: Ja też niepokoję się o jutro... O jutrzejszy wieczór.
GrLouie: A, racja, jutro premiera! Nie martw się, na pewno wszystko pójdzie
świetnie. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę tę sztukę!
Jak on może w ogóle przejmować się tą głupią pracą dyplomową skoro będziemy niedługo
uprawiali seks? Co się dzieje z tymi facetami?
JPRA4: Będzie super, o ile ty tam przyjdziesz.
CO ON W OGÓLE WYGADUJE???? CZY ON OSZALAŁ?????? SEKS!!!! BĘDZIEMY
UPRAWIALI SEKS!!!! DLACZEGO O TYM NIE ROZMAWIAMY?????
Michael by o tym przynajmniej porozmawiał.
GrLouie: Wiesz, że za nic bym tej okazji nie przepuściła! Będzie rewelacyjnie.
JPRA4: To ty jesteś rewelacyjna.
I tak to trwało przez jakąś chwilę, kiedy opowiadaliśmy sobie nawzajem, jakie to drugie jest
świetne, ale żadne z nas nie mówiło o tym, o czym naprawdę POTRZEBOWALIŚMY
porozmawiać (a przynajmniej mnie się wydawało, że powinniśmy), póki nie przerwała nam
wiadomość, jaką dostałam na IM od Tiny.
Iluvromance: Mia, pamiętam, że powiedziałaś, że nie chcesz już na ten temat
rozmawiać, ale to nie będzie rozmawianie o tym. To będzie pisanie o tym na
IM. Naprawdę moim zdaniem Michael nie wyszedł wczoraj z imprezy dlatego,
że mu jesteś obojętna. Moim zdaniem on wyszedł dlatego, że mu NIE JESTEŚ
obojętna i nie mógł znieść patrzenia na ciebie z innym. Wiem, że nie chcesz
tego słuchać, ale nic nie poradzę, tak właśnie myślę.
Kocham Tinę. Bardzo, bardzo ją kocham. Ale czasami miałabym ochotę ją udusić.
Iluvromance: Zastanawiałam się, czy ty naprawdę wzięłaś pod uwagę wszystkie
implikacje tego, co zamierzasz zrobić z J.P. w noc po balu maturalnym.
Posłuchaj rady kogoś, kto już to ma za sobą. Ja wiem, że Lana i Trisha mówią o
tym tak, jakby to nie było ważne, ale seks to za pierwszym razem głębokie,
emocjonalne przeżycie, Mia - a przynajmniej powinno tak być. To naprawdę
poważny krok i nie powinnaś go podejmować z byle kim.
GrLouie: Chodzi ci o mojego chłopaka, z którym chodzę prawie dwa lata i
kocham go niemal do zatracenia?
Iluvromance: Okej, rozumiem, co chcesz powiedzieć i owszem, chodzicie ze
sobą już bardzo długo. Ale co, jeśli popełniasz błąd? Co, jeśli J.P. nie jest Tym
Jedynym?
GrLouie: CO TY W OGÓLE WYGADUJESZ? Oczywiście, że J.P. jest Tym
Jedynym. BO ON MNIE NIE ZOSTAWIŁ. W PRZECIWIEŃSTWIE DO
MICHAELA. ZAPOMNIAŁAŚ? Iluwomance: Tak, ale to było dawno temu, a
teraz Michael wrócił. Po prostu pomyślałam... Może nie powinnaś podejmować
pochopnych decyzji. Co, jeśli Lilly powtórzy Michaelowi, co usłyszała dzisiaj w
łazience?
Wiedziałam dzisiaj, że Tina kłamała.
GrLouie: POWIEDZIAŁAŚ, ŻE NIE POWIE.
Iluwomance: No cóż, prawdopodobnie nie. Ale... co, jeśli powie?
GrLouie: Tina, Michaela to nie obchodzi. Znaczy, to on zerwał ze mną.
Wczoraj wyszedł z imprezy. Co go to obchodzi, że ja chodzę i opowiadam, że
jestem jeszcze dziewicą, ale mam zamiar po balu maturalnym przespać się ze
swoim chłopakiem, i że właśnie mi przeszło to, co do niego czułam? Gdyby go
to obchodziło, to on by coś z tym zrobił, prawda? Chodzi o to, że Michael ma
mój numer telefonu, nie?
Iluvromance: Fakt.
GrLouie: A telefon jakoś nie dzwoni, tak?
Iluwomance: No, chyba nie.
GrLouie: Nie. Nie dzwoni. Nie obraź się, Tina, ja też uwielbiam romanse, ale w
tym konkretnym przypadku WSZYSTKO SKOŃCZONE. JA JUŻ
MICHAELA NIE OBCHODZĘ. Jak wyraźnie wskazuje jego zachowanie.
Iluwomance: No cóż. Dobrze. Skoro tak twierdzisz.
GrLouie: Tak twierdzę. Tak mówię. Sprawa zamknięta.
I wtedy napisałam i Tinie, i J.P., że już naprawdę muszę iść. Musiałam się wylogować, bo
głowa by mi, wirując, odpadła i stoczyła się na dziedziniec kamienicy, a potem poszybowała
w przestrzeń kosmiczną gdzie krążą te wszystkie satelity, które co i rusz spadają na nas z
nieba.
Ale, oczywiście, powiedziałam im coś innego. Powiedziałam, że jak się nie pouczę, to obleję
trygonometrię. Prawdę mówiąc, jeśli nie zdam trygonometrii, to może te uczelnie, które mnie
przyjęły na podstawie moich stopni, esejów i zajęć pozalekcyjnych, rzeczywiście mnie nie
przyjmą.
J.P. przesłał mi z milion buziaków na dobranoc. Odpowiedziałam tym samym. Tina tylko
napisała: „Pa". Ale wiem, że było z dziesięć tysięcy innych rzeczy, które chciała mi
powiedzieć. Na przykład, niewątpliwie, że J.P. to nie jest Mój Jedyny.
Miło, że TERAZ o tym wspomina. Nie, żebym mogła coś jeszcze z tym zrobić.
Pewnie jej się wydaje, że Moim Jedynym jest Michael. Dlaczego moja najlepsza przyjaciółka
musi uważać, że Moim Jedynym jest facet, który się mną nie interesuje?
wtorek, 2 maja, 20.00
poddasze
Kurczę. Na wszystkich plotkarskich serwisach pełno jest plotek o moich „zaręczynach" z J.P.
Reynoldsem-Abernathym Czwartym.
To wszystko jakoś jest powiązane z tym, że tata nadal traci w wyborczych sondażach opinii
publicznej... Oraz z tym, że jego przylot na jeden wieczór do Stanów na urodzinową imprezę
córki to nie był najlepszy pomysł, bo on naprawdę nie powinien pozwalać sobie na
zajmowanie się czymś innym niż kampania wyborcza.
Ale z drugiej strony mnóstwo artykułów mówi, że gdyby jednak więcej czasu spędzał ze
swoją córką to może nie zaręczyłaby się w tak młodym wieku.
Jestem zupełnie jak Jamie Lynn Spears rodziny Renaldo! Z wyjątkiem ciąży!
Przecież to pierścionek PRZEDzaręczynowy! Kto im, tak w ogóle, powiedział, że my się
zaręczamy?
Serio, kiedy to wszystko się skończy?
Och, racja. No właśnie. Nigdy.
wtorek. 2 maja, 21.00
poddasze
Właśnie dzwoniła Grandmere. Chciała spytać, czy już mam sukienkę na bal maturalny.
- Hm... - powiedziałam, nagle sobie przypominając, że nie mam.
- Tak właśnie myślałam - powiedziała Grandmere i westchnęła. - Powiem Sebastiano, żeby
się tym zajął, skoro jest w mieście.
A potem powiedziała, że gdybym palnęła J.P. mówkę, której dawno mnie nauczyła, to żadna
z tych plotek by się teraz nie pojawiła. Pewnie coś o tym było w Entertainment Tonight.
Grandmere zawsze ogląda ten program, bo ma obsesję na punkcie tego, jak porusza się Mary
Hart; twierdzi, że ona ma idealną postawę i ja ją powinnam naśladować (naśladowałabym, ale
ktoś najpierw musiałby wetknąć mi kij od szczotki w tyłek).
- A przy okazji - powiedziała. - Jeśli już musiałaś się z kimś zaręczać, Amelio, to
przynajmniej wybrałaś kogoś z dobrej rodziny, z odpowiednią fortuną Mogłoby być gorzej -
zachichotała wrednie. - Mógłby to być Ten Chłopak.
Mówiąc Ten Chłopak, Grandmere miała na myśli Michaela. I ja naprawdę nie wiem, co ona
w tym widziała takiego śmiesznego.
- Nie jestem zaręczona - powiedziałam. - To był pierścionek przedzaręczynowy.
- Co to jest, na Boga - zapytała Grandmere - pierścionek przedzaręczynowy? I co mi twój
ojciec tutaj opowiada, jakobyś napisała romans historyczny?
Naprawdę nie byłam w nastroju, żeby omawiać Okup za moje serce z Grandmere. Nadal
miałam do powtórzenia ze dwadzieścia rozdziałów z trygonometrii. Aha, i jeszcze trzeba
zaplanować moją utratę dziewictwa. Musiałam dowiedzieć się, co mam kupić w internetowej
aptece CVS, żeby nie powtórzył się scenariusz z Juno. Naprawdę nie mam ochoty, żeby moja
następna powieść nosiła tytuł Księżniczka w ciąży.
- Tym nie musisz się przejmować - ucięłam. - Skoro i tak nikt nie chce jej wydać.
- No cóż, dzięki Bogu choć i za to - powiedziała Grandmere. - Ostatnia rzecz, jakiej ta rodzina
potrzebuje, to jakaś autorka kiczowatych powieści dla kobiet...
- Nie jest kiczowata - przerwałam jej, urażona. - To szalenie zabawna i poruszająca powieść o
tym, jak młoda dziewczyna przeżywa swoje pierwsze seksualne doświadczenia w roku tysiąc
dwieście dziewięćdziesiątym...
- O mój Boże! - Grandmere miała taki głos, jakby się czymś zakrztusiła. - Proszę, powiedz
mi, że jeśli książka zostanie wydana, to pod pseudonimem.
- Oczywiście, że tak - wycedziłam. I w ogóle, ile jeszcze człowiek może znieść? - Ale gdyby
tak nie było, to co w tym złego? Dlaczego wszyscy muszą być tacy zakłamani? Wiesz, już od
prawie czterech lat robię to, czego oczekują ode mnie inni. Czas, żebym zrobiła coś, na co
sama mam ochotę...
- Och, na litość boską - przerwała mi Grandmare. - Dlaczego nie zainteresujesz się na
przykład jazdą na nartach? Dlaczego to musi być pisanie powieści?
- Bo ja to lubię - powiedziałam. -I mogę to robić, a jednocześnie mieć dość czasu, żeby być
księżniczką Genowii, i to mi w niczym nie przeszkadza, i dlaczego nie możesz po prostu być
szczęśliwa, że znalazłam swoje powołanie?
- Jej powołanie! - Byłam pewna, że Grandmare przewraca oczami. - Ni mniej, ni więcej, tylko
jej powołanie! To nie może być twoje powołanie, skoro nikt nawet tego od ciebie nie chce
kupić, Amelio. Posłuchaj, jeśli potrzebne ci powołanie, to ja ci opłacę lekcje nurkowania ze
skalnych urwisk. Słyszałam, że to najnowsza moda wśród młodych ludzi w...
- Ja nie chcę lekcji nurkowania ze skalnych urwisk - powiedziałam. - Mam zamiar pisać
powieści i nie możesz zrobić nic, żeby mnie powstrzymać. I mam zamiar iść na studia, żeby
nauczyć się to robić lepiej. Ja tylko jeszcze nie wiem gdzie. Ale do czasu balu maturalnego i
wyborów będę wiedziała...
- No cóż - powiedziała Grandmere obrażonym tonem. - Komuś tu wyraźnie zabrakło snu
piękności!
- Bo byłam na tej twojej imprezie - powiedziałam. A potem złagodziłam ton, pamiętając, co
tata powiedział o tym, że księżniczki powinny okazywać wyrozumiałość. - Przepraszam. Nie
chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Bardzo to miło, że przygotowałaś dla mnie przyjęcie, i miło
było zobaczyć tatę, a ty i Vigo spisaliście się świetnie. Ja tylko chciałam powiedzieć...
- Zapewne powinnam czuć ulgę - powiedziała Grandmere sztywno - że nie muszę
organizować przyjęcia zaręczynowego. Bo nie robi się przyjęć PRZEDzaręczynowych...
Prawda? Ale wyobrażam sobie, że pewnego dnia będziesz oczekiwała, że ci zorganizuję
przyjęcie książkowe.
- O ile zostanie wydana - powiedziałam - byłoby miło. Grandmere westchnęła ciężko i się
rozłączyła. Czułam, że miała zamiar wypić sidecara, chociaż lekarz wyraźnie jej polecił
ograniczyć się (a ja widziałam ją wczoraj z sidecarem w dłoni przez cały wieczór. Albo jej
kieliszek sam magicznie się napełniał, albo wypiła ich kilka).
A więc stało się dokładnie to, czego tata NIE chciał: wygląda na to, że jestem Księżniczką O
Fatalnej Reputacji.
Ale z drugiej strony... Chyba będzie dobrze do tej reputacji dorosnąć.
środa, 3 maja
tut końcowy z trygonometrii
Okej. Jakoś to zaliczyłam. To teraz dalej.
środa, 3 maja
lunch
O MÓJ BOŻE!
Właśnie siadałam przy naszym stoliku w stołówce, ze swoim burgerem z tofu i sałatką kiedy
zabrzęczał mój telefon i zobaczyłam, że to tata.
Tata nigdy nie dzwoni, kiedy jestem w szkole, chyba że to jakaś nagła sprawa albo coś
rzeczywiście ważnego, więc niewiele brakowało, a upuściłabym tacę, a do telefonu ryknęłam:
-CO?!
Oczywiście J.P i Tina, i Boris, i Lana, i wszyscy inni przestali gadać i spojrzeli na mnie.
Jedyne rzeczy, które mi przychodziły do głowy, to:
A) Grandmere wreszcie padła od nadmiaru gitanów albo
B) Jakimś cudem paparazzi zwęszyli, że zamierzam w noc po balu maturalnym uprawiać seks
i wygadali to przed moimi
urodzinach i nie zażądała jednej sztuki? Tato, ona musiała to zrobić. - Przyciszyłam głos,
żeby reszta załogi nie mogła mnie słyszeć. - Jest strasznie długa lista oczekujących na
CardioArm. Urządzenie kosztuje ponad milion dolarów! Przecież nie mógł tak bez powodu
przesłać jednego do Genowii za darmo!
- Moim zdaniem ma powód - powiedział tata sucho. - Może do niego zadzwonisz i
podziękujesz? Na pewno opowie ci, jak do tego doszło, przy kolacji.
- Kolacji? - powtórzyłam. - O czym ty mówisz? Dlaczego mielibyśmy iść na...
Wreszcie do mnie dotarło. W głowie mi się nie mieściło, że aż tyle czasu to trwało, zanim
połapałam się, o co chodziło tacie - że Michael wysłał nam CardioArm, bo mnie lubi. A może
nawet więcej niż lubi.
Czułam, że zaczynam się rumienić. Cieszyłam się, że nikt z obecnych przy stole nie może
słyszeć naszej rozmowy. Chyba że już się połapali z tego, co sama mówiłam.
- Ta-to! - szepnęłam. - Daj spokój! Nie w tym rzecz! Znaczy... -jeszcze bardziej zniżyłam
głos, zadowolona z hałasu panującego w stołówce. - On mnie zostawił, zapomniałeś?
- To było prawie dwa lata temu - powiedział tata. - Od tego czasu oboje znacznie dojrzeliście.
A zwłaszcza jedno z was.
Miał na myśli mnie. Wiedziałam, że miał na myśli mnie. Na pewno nie miał na myśli
Michaela, który przecież zawsze był odpowiedzialny i wyrozumiały, podczas gdy ja...
No, nie byłam.
Idiotka.
- Mia, co się dzieje? - spytała Tina. Minę miała zaniepokojoną. - Czy twojemu tacie coś się
stało?
- Wszystko w porządku - powiedziałam im. - Opowiem wam za moment...
- Mia, muszę kończyć - powiedział tata. - Prasa tu jest. Chyba nie muszę ci mówić, że coś
takiego... No cóż, w takim małym kraju jak Genowia to ważne wydarzenie.
Nie, nie musiał mi tego mówić. Ludzie nie robią darowizn w postaci wartego milion dolarów
najnowocześniejszego sprzętu medycznego dla malutkiego genowiańskiego szpitala. Coś
takiego odbije się szerokim echem w mediach.
O wiele szerszym niż starania René o sprowadzeniu do Genowii Applebee's.
- Dobrze, tato - powiedziałam oszołomiona. - Na razie.
Rozłączyłam się totalnie ogłupiała. Co się tutaj działo? Dlaczego Michael to zrobił? Wiem,
dlaczego to zrobił, zdaniem mojego taty.
Ale dlaczego to zrobił tak naprawdę? Widziałam, jak wyszedł z mojej imprezy urodzinowej.
To w ogóle nie miało sensu. „Całuję, Michael".
- Co się dzieje, Mia? - spytał J.P
- Wyglądasz, jakbyś właśnie pożarła skarpetę - powiedziała Tina.
- To nic takiego - powiedziałam szybko. - Tata chciał tylko mi powiedzieć, że Książęcy
Genowiański Szpital otrzymał CardioArm z firmy Michaela. To wszystko.
Tina zakrztusiła się dietetyczną colą którą właśnie piła. Wszyscy inni przyjęli to spokojnie.
Włącznie z J.P
- O - powiedział. - To super! Wow. To bardzo hojny gest. Wcale nie wyglądał na
zazdrosnego.
No i dlaczego miałby być zazdrosny? Przecież to nie tak, że ma o co być zazdrosny. Michael
nie lubi mnie w taki sposób, wbrew temu co tata - i Tina - mogą sobie myśleć. Jestem pewna,
że podarował to CardioArm, bo chciał być miły.
A Mikromini Midori... Fakt, że wysłał ją żeby nauczyła chirurgów obsługiwać CardioArm?
To nie znaczy, że ona i Michael ze sobą nie chodzą. To tylko znaczy, że są w związku tak
stabilnym, że mogą się na całe tygodnie rozstawać i w niczym im to nie przeszkadza.
Co ja w ogóle wygaduję? Kogo to obchodzi, czy Michael i Mikromini Midori ze sobą
chodzą? Mam na palcu pierścionek przedzaręczynowy od innego faceta! Z którym mam
zamiar stracić dziewictwo po balu maturalnym w najbliższą sobotę! Co się ze mną dzieje?
Co się ze mną DZIEJE? Ja nawet nie powinnam o tym myśleć! Za piętnaście minut mam test
końcowy z francuskiego!
I CO JA ZROBIĘ W ZWIĄZKU Z TYM, ŻE MICHAEL WYSŁAŁ CARDIOARM
KSIĄŻĘCEMU GENOWIAŃSKIEMU SZPITALOWI?????
I że nie mogę przestać o nim myśleć choćby na jedną sekundę, a przecież za cztery dni mam
stracić dziewictwo ze swoim chłopakiem po balu maturalnym (trzy dni, nie licząc
dzisiejszego)????
środa, 3 maja,
test końcowy z francuskiego
Mia, skończyłaś już pisać test? T
Tak. Okropny był.
Wiem! Co napisałaś w punkcie 5?
Sama nie wiem, to chyba czas przyszły uprzedni. Już nic nie pamiętam. Usiłuję
to wyprzeć.
Ja to samo. Wiem, że pewnie nie chcesz o tym mówić, ale co zrobisz w sprawie
Michaela i jego darowizny? Bo nieważne, co powiesz, Mia, nie możesz
zaprzeczyć - żaden facet nie podaruje CardioArm krajowi dziewczyny, której nie
lubi.
Widzicie, ja wiedziałam, że tak będzie. Tina zawsze wszystko bierze i owija w srebrzysty
papier, dodaje wielką kokardę, a potem nazywa to Miłością.
I podobno to ja jestem pisarką romansów.
On mnie wcale nie lubi! Nie w taki sposób lubi.
On po prostu zrobił to, bo chciał być miły. Ze względu na stare dobre czasy,
jestem pewna.
Nie wiem, jak możesz być taka pewna, skoro nawet z nim o tym nie
rozmawiałaś. Rozmawiałaś?
Jeszcze nie. I nie jestem pewna, czy porozmawiam. Bo, gdybyś zapomniała,
Tina, noszę pierścionek przedzaręczynowy innego faceta.
Ale to ci nie daje prawa zachowywać się niegrzecznie! Kiedy ktoś zadał sobie
taki trud i podarował CardioArm twojemu krajowi, to przynajmniej powinnaś
mu osobiście podziękować! Chociaż to nie znaczy, że musisz się z nim przespać.
Jestem pewna, że Michael niczego takiego nie oczekuje. Ale pocałować go byś
mogła.
O mój Boże.
Tina, po czyjej ty jesteś stronie? J.P. czy Michaela?
Po stronie J.P., oczywiście! Bo to jego wybrałaś, prawda? Znaczy... wybrałaś? Trochę bym
się zdziwiła, gdybyś go NIE wybrała, skoro nosisz teraz pierścionek od niego i w sobotę
planujesz spędzić z nim noc.
Oczywiście, że wybrałam J.P.! Michael mnie zostawił i wyjechał do Japonii, zapomniałaś?
Mia, to było prawie dwa lata temu. Teraz wszystko się pozmieniało. Ty się zmieniłaś.
DLACZEGO WSZYSCY MI TO POWTARZAJĄ?
O MÓJ BOŻE, DZIEWCZYNY, WŁAŚNIE WYSZŁAM Z
OSTATNIEGO TESTU KOŃCOWEGO Z NIEMIECKIEGO W MOIM
ŻYCIU! Już nigdy żadnych testów końcowych z niemieckiego!
Chyba na uniwersytecie wybiorę hiszpański, bo wtedy, kiedy
pojadę na ferie do Cabo, będę mogła zamawiać nie tylko taco.
Wysłane z BlackBerry
Lana, nie uważasz, że Mia powinna zadzwonić do Michaela, żeby mu
podziękować za przekazanie Książęcemu Genowiańskiemu Szpitalowi Cardio-
Arm?
Powinna zadzwonić do niego, bo on jest PIKANTNY jak ostra,
czerwona papryczka chili, o jakich będę się uczyć, kiedy
wybiorę HISZPAŃSKI zamiast NIEMIECKIEGO! ! ! ! Wysłane z
BlackBerry
Widzisz, Mia? Po prostu napisz do Michaela esemesa. Podziękuj mu za to, co
zrobił. To w niczym J.P. nie zaszkodzi. Przecież już spotkałaś się z Michaelem i
nic nie powiedziałaś J.P. Okej, może Michael zrobił to, bo Lilly mu powiedziała,
co podsłuchała w łazience. Ale to możliwe, że on i tak by je wysłał. Wiec po
prostu się do niego odezwij.
Uważasz, że on je wysłał, bo Lilly mu powiedziała, że podsłuchała, jak mówię,
że nadal mi na nim zależy?!!!!!
Nie! Powiedziałam, że MOŻE dlatego to zrobił!
O MÓJ BOŻE, to DLATEGO to zrobił! Wiedziałam! O mój Boże. O MÓJ BOŻE!!!!!!!
Słuchaj, jestem PEWNA, że to nie dlatego. Ale... powinnaś się z nim
skontaktować i sama się przekonać.
Zaraz, moment, przecież od przyszłego roku na ferie będę
jeździć do Genowii. Powinnam na studiach wziąć francuski. Jak
się mówi po francusku na tacos?
Wysłane z BlackBerry
Kiedy pojadę na studia, pierwsze, co zrobię, to poszukam sobie zupełnie nowych
przyjaciółek. Bo mam wrażenie, że te, które mam, lekko powariowały.
środa, 3 maja, 16.00
w limuzynie w drodze do apartamentu
grandmere in Plaza
Sebastiano wybrał dla mnie sześć sukienek ze swojej najnowszej kolekcji, żebym je
przymierzyła i zdecydowała, czy którąś włożę na bal maturalny. Mam się z nim spotkać u
Grandmere, żeby je obejrzeć.
Mam przeczucie, że okażą się okropne, ale chyba nie powinnam z góry źle się nastawiać.
Naprawdę podobała mi się ostatnia suknia wieczorowa jego projektu (ta, którą nosiłam na
Zimowym Balu Wielu Kultur w drugiej klasie. Czy to możliwe, że to już tak dawno temu?
Mnie się wydaje, że to było wczoraj). Sebastiano sprzedaje swoje ubrania w Wal-Mart, ale to
jeszcze nie znaczy, że suknie będą okropne.
W każdym razie przez całą drogę pisałam i kasowałam wiadomość dla Michaela.
Wypróbowywałam je na Larsie (wyraźnie uważa, że sfiksowałam. No ale to przecież żadna
nowina). Naprawdę trudno jest uchwycić taki ton, który będzie lekki oraz niezobowiązujący,
a jednocześnie szczery i ciepły.
Lars uważa, że powinnam zadowolić się tym:
Drogi Michaelu,
Nie umiem Ci powiedzieć, jak bardzo się ucieszyłam i zdziwiłam, kiedy tata
powiedział mi dzisiaj o pewnej przesyłce, która właśnie dotarła do Książęcego
Genowiańskiego Szpitala. Nawet nie możesz sobie wyobrazić, ile w ten sposób
zrobiłeś dla niego i dla mieszkańców Genowii. Nigdy nie zapomnimy Twojej
szczodrości. Bardzo chciałabym podziękować Ci osobiście w imieniu obywateli
Genowii (kiedy będziesz miał czas). Pozdrawiam Mia
Moim zdaniem to już jest odpowiednio przyjazny, ale grzeczny ton. To coś takiego, co może
wysłać do kogoś dziewczyna nosząca pierścionek przedzaręczynowy i nie narazić się na
mylną interpretację. Albo na to, że paparazzi przechwycą wiadomość i że właduje się w ten
sposób w kłopoty.
Dodałam ten fragment o osobistym podziękowaniu, bo... No cóż, po prostu wydaje mi się, że
należy podziękować komuś osobiście za prezent wart ponad milion dolarów. Nie dlatego, że
chcę Michaela znów powąchać. Nieważne, co sądzi Lars (naprawdę uważam, że powinien
przestać podsłuchiwać moje rozmowy. Ale zdaje się, że to jeden z efektów ubocznych
zawodu ochroniarza).
Nacisnę WYŚLIJ, zanim się spietram.
środa, 3 maja, 16.05
in limuzynie in drodze do apartamentu
grandmere in plaża
O mój Boże! Michael odczytał wiadomość i już mi odpisał! Zaczynam świrować (Lars
jeszcze bardziej się ze mnie śmieje, ale nic mnie to nie obchodzi).
Mia,
Z wielką chęcią zobaczę się z Tobą „osobiście".
Może dziś wieczorem?
Michael
PS Nie musisz mi dziękować w imieniu ojca ani ludu Genowii. Wysiałem to
ramię, bo pomyślałem, że pomoże twojemu tacie w wyborach, co z kolei,
uszczęśliwi Ciebie. Więc sama widzisz, że działałem z kompletnie
egoistycznych pobudek.
No i co ja mam teraz zrobić????
Lars nie umie mi odpowiedzieć. To znaczy odpowiada, ale kompletnie bez sensu. Mówi:
„Zadzwoń do niego i umów się z nim na wieczór".
Ale ja nie mogę się z nim na wieczór umówić! Bo mam CHŁOPAKA! A poza tym dzisiaj jest
premiera sztuki J.P. Obiecałam, że tam będę.
I ja tam chcę być z J.P. Oczywiście, że chcę. Tylko że...
Co chciał powiedzieć Michael przez te kompletnie egoistyczne pobudki? Czy on miał na
myśli to, co zdaniem Larsa miał na myśli, to znaczy, że wysłał to CardioArm, bo mnie lubi?
I chce, żebyśmy znów byli razem?
Nie. To niemożliwe. Lars za dużo czasu spędził na pustynnym słońcu, ćwicząc podkładanie
bomb z Wahimem. Niby dlaczego Michael miałby chcieć znów ze mną być, skoro jestem
najwyraźniej zupełną wariatką? No bo, kiedy ostatnio byliśmy razem, ja odstawiłam Britney.
Nie mogę sobie wyobrazić, żeby jakiś chłopak miał ochotę na dokładkę tego samego.
Chociaż, oczywiście, jak powiedział tata, od tego czasu bardzo dorosłam...
I w Caffé Dante tak miło spędziliśmy czas. Ale to był tylko wywiad dla gazety.
Och! Ale jak on przyjemnie pachniał! Chyba nie pomyślał, że ja też ładnie pachnę?
Muszę porozmawiać z Tiną... Chociaż, jeśli chcecie znać moje zdanie, ona ma jeszcze
większe odbicia niż ja.
Ale prześlę jej tę wiadomość... Ach, jak rany, jesteśmy już u Grandmere. Muszę teraz
wytrzymać parę godzin mierzenia sukien. Kto ma cierpliwość do sukienek, kiedy dzieją się
TAKIE RZECZY?
ŚRODA, 3 maja, 20.00,
TEATR ETEL LO WEN BAUM
Naprawdę bardzo trudno jest pisać tutaj, skoro światła są wygaszone, a przedstawienie trwa.
Piszę przy świetle wyświetlacza swojej komórki.
Wiem, że nie powinnam teraz pisać pamiętnika - powinnam uważnie oglądać sztukę, bo jest
tu komisja prac dyplomowych (tak samo jak rodzice J.P oraz ci wszyscy nasi przyjaciele,
którzy nie zostali w domach, żeby zakuwać do testów końcowych), i powinnam sprawiać
wrażenie, że wspieram J.P. i tak dalej.
Ale ja po prostu muszę napisać coś więcej o wiadomości od Michaela.
Nie zdołałam zatrzymać tego dla siebie. Musiałam u Grandmere pochwalić się wszystkim.
Grandmere powiedziała, że to dowodzi, że Michael żywi wobec mnie un grandpassion.
Mówi, że wart ponad milion dolarów sprzęt medyczny nie jest tak samo romantycznym
prezentem jak pierścionek przedzaręczynowy z platyny z trzykaratowym brylantem.
- Ale - dodała - to rzecz dość niezwykła, że Michael przekazał nam CardioArm, chociaż o nie
nie prosiliśmy. Zaczynam się zastanawiać, czy jednak nie myliłam się co do Tego Chłopaka.
!!!!!!
Naprawdę, o mało nie zemdlałam. Ja NIGDY nie słyszałam, żeby Grandmere przyznała się,
że w JAKIEJKOLWIEK sprawie się myliła!!!!!
No prawie nigdy.
W każdym razie w ustach Grandmere to było tak zaskakujące stwierdzenie, że o mało nie
spadłam ze stołka, na który kazał mi wejść Sebastiano, żeby mógł podpiąć szpilkami brzeg
sukni, którą właśnie mierzyłam. Powiedział: „Ts, ts, ts" i spytał, czy chcę, żeby ze mnie zrobił
jeżozwierza.
Tylko że, oczywiście, Sebastiano wciąż jeszcze nie opanował podstaw angielskiego, więc
nazwał go po prostu: Jeżozw".
- G-Grandmere - zająknęłam się. - Ale co ty mówisz? Że powinnam dać Michaelowi jeszcze
jedną szansę? Że powinnam oddać J.P. ten pierścionek?
Przysięgam, serce waliło mi tak, że ledwie mogłam oddychać, czekając na jej odpowiedź.
Która zabrzmiała dziwnie, bo przecież ja specjalnie nie CENIĘ sobie rad Grandmare, jako że
jest, niewątpliwie, wariatką
- No cóż - powiedziała Grandmare z namysłem. - To duży pierścionek z bardzo dużym
brylantem. Ale z drugiej strony to bardzo drogi sprzęt medyczny. Niemniej
zautomatyzowanego ramienia do przeprowadzania operacji nie da się nosić.
Rozumiecie, o co mi chodzi?
- Wiem, co powinnaś zrobić, Amelio - powiedziała Grandmare i się rozjaśniła. - Prześpij się z
oboma, i który z nich wypadnie lepiej w buduarze, tego powinnaś zatrzymać. Tak postąpiłam
z Barysznikowem i Godunowem. Tacy uroczy chłopcy. I jacy wygimnastykowani.
- Grandmere - Byłam zaszokowana. Co to za zła kobieta jest! Jak to możliwe, że w naszych
żyłach płynie ta sama krew?
Ja naprawdę nie uważam się za świętoszkę. Ale uważam, że powinno się przynajmniej kogoś
kochać, zanim się to z nim zrobi (co bezskutecznie usiłuję wytłumaczyć Lanie. Aha, i własnej
babce).
W każdym razie powiedziałam jej, żeby się nie wygłupiała, bo ja się z nikim nie mam
zamiaru przesypiać. Wielkie Wredne Kłamstwo Mii Thermopolis Numer Dziewięć.
Ale co ja mam zrobić? Dostałam odpowiedź od Tiny (jest tu dziś z Borisem. Ale, oczywiście,
nie możemy o tym porozmawiać. Nie, kiedy w pobliżu kręci się J.P. Aha, no i Boris).
Ona uważa, że wiadomość od Michaela oznaczała to samo co zdaniem Grandmare (ale kto by
się liczył z tym, co myśli Grandmare, która przecież ma nierówno pod sufitem): że Michael
tak naprawdę przesłał to CardioArm dla mnie. DLA MNIE!
Tina mówi, że muszę mu odpisać i naprawdę jakoś się z nim umówić. Bo, jak właśnie
napisała mi w esemesie:
Nie możesz trzymać Michaela w zawieszeniu. To możliwe, że on z tobą tylko
flirtuje, ale wątpią. Zadał sobie sporo trudu, żeby przesłać to CardioArm... Nie
mówiąc już o tym, że razem z nim wysłał Mikromini Midori.
A przekonasz się, o co mu naprawdę chodzi, tylko jeśli spotkasz się z nim
osobiście. Kiedy spojrzysz mu w oczy, będziesz wiedziała, czy on się tylko
bawi, czy to serio. To jest poważna sprawa, Mia. Może się okazać, że JESTEŚ
ROZDARTA MIĘDZY DWOMA KOCHANKAMI!!!!
Wiem, że pewnie to wszystko bardzo cię martwi, ale czy to coś złego, że moim
zdaniem to NIESAMOWICIE, ALE TO NIESAMOWICIE EKSCYTUJĄCA
SYTUACJA????? Okej, przepraszam, przestanę już podskakiwać na siedzeniu.
Ktoś z rzędu za nami właśnie rzucił mi bardzo poirytowane spojrzenie, a Boris
chce, żebym wreszcie zaczęła oglądać przedstawienie.
Cieszę się, że ktoś się z tego wszystkiego cieszy, ale ja się osobiście nie cieszę. Szczerze, nie
mam pojęcia, jak do tego doszło. Jak ja, Mia Thermopolis, mogłam się zmienić z
najnudniejszej osoby na tej planecie (pomijając obowiązki księżniczki), która przez ostatnie
półtora roku prawie nie wychodziła z domu, bo ciągle pracowała nad swoją pracą dyplomową
historią genowiańskich pras do tłoczenia oliwy w latach 1254-1650 (która, była tak naprawdę
jest romansem historycznym, no ale to już szczegół), w dziewczynę, za którą ugania się
dwóch zdecydowanie wartych zainteresowania facetów?
Naprawdę - jak????
No i według mojej najlepszej przyjaciółki powinnam teraz umówić się na spotkanie z tym z
nich, z którym wcale nie jestem przedzaręczona...
Ale jak ja mam się teraz umówić z Michaelem, skoro znam swoją słabość do niego - a
zwłaszcza do zapachu jego szyi - kiedy to możliwe, że on mnie lubi - na tyle, żeby wysłać
mojemu krajowi CardioArm (i kogoś, kto nauczy naszych chirurgów, jak je obsługiwać)?
Ja nie mogę zrobić tego J.P. J.P. ma swoje wady (nie mogę uwierzyć, że wciąż jeszcze nie
przeczytał mojej książki), ale nigdy nie spotykał się ze swoimi byłymi dziewczynami za
moimi plecami (nie żeby miał jakieś byłe dziewczyny, poza Lilly). On nigdy mnie nie
okłamał.
I przyznaję, teraz nie wydaje mi się już, żeby ta sprawa z Judith Gershner była tak istotna, jak
mi się to wydawało kiedyś, biorąc pod uwagę, że to wszystko wydarzyło się, zanim Michael i
ja zaczęliśmy ze sobą chodzić. Ja nigdy otwartym tekstem nie spytałam Michaela, czy kiedyś,
przede mną z kimś był, więc ściśle rzecz biorąc, to nie tak, że on mnie jakoś oszukał.
Ale nie da się zaprzeczyć, że to była bardzo ważna informacja, którą naprawdę powinien był
się ze mną podzielić. Zakochane pary zawsze powinny się ze sobą dzielić historią swoich
związków seksualnych. Pełną historią swoich związków seksualnych.
Chociaż on się ze mną swoją jednak podzielił. A ja się zachowam z dojrzałością pięciolatki.
Tak, jak przewidywał.
O Boże! Ale się zaplątałam. Nie wiem, co robić! Muszę porozmawiać z kimś normalnym - z
kimś, kto nie jest ze mną spokrewniony (Patrz: poprzednie stwierdzenie, że z kimś
normalnym) ani z kimś, z kim chodzę do szkoły.
Więc chyba zostaje mi tylko doktor Bzik, niestety.
Ale z nim zobaczę się dopiero w piątek na ostatniej sesji. A więc.
ALE MAM SZCZĘŚCIE!!!! Do tego czasu będę musiała przeczekać i sama próbować
wymyślić, co powinnam zrobić.
Pewnie tak radzą sobie z różnymi sprawami ludzie, którzy mają po osiemnaście lat i niedługo
kończą szkołę.
(Wiecie co, na tej widowni jest facet, który tak jakoś znajomo wygląda i ja tu przez cały czas
usiłuję się zorientować, kto to jest, i wreszcie do mnie dotarło: to Sean Penn.
Nic dziwnego, że J.P. tak się denerwował.
Sean Penn, jego ulubiony reżyser, siedzi na widowni premierowego przedstawienia jego
sztuki Książę wśród ludzi. J.P. musiał mu opowiadać o tej sztuce, kiedy rozmawiali na jachcie
w czasie mojej urodzinowej imprezy. Albo rozmawiała z nim Stacey, która przecież grała już
w jakimś filmie Seana Penna.
To bardzo miłe ze strony pana Penna, że przyszedł).
Wiem, że muszę coś odpisać Michaelowi. Mimo wszystko to ja powiedziałam, że chciałabym
się z nim spotkać osobiście. A po ostatniej wiadomości, kiedy tak miło napisał, że zrobił to,
co zrobił, dla mnie, a nie dla taty ani dla Genowii, trzymam go w niepewności.
Ale ja nie wiem, co mu napisać! Dzisiaj wieczorem nie mogę to zbyt oczywiste, skoro już jest
po ósmej.
Ale z drugiej strony ludzie po szkole średniej potrafią naprawdę do późna siedzieć poza
domem, więc może jemu to się wcale nie wyda takie oczywiste.
Ale Tina ma rację. Muszę się z nim zobaczyć.
Więc może tak:
Cześć, Michaeli Dzisiaj to niemożliwe (jak widać), a jutro Boris ma koncert w
Carnegie Hall. W piątek jest Dzień Wagarowicza. Będziesz wolny w piątek w
czasie lunchu? Mia
Lunch to dobra pora, prawda? Lunch nie jest porą seksowną ani nic. Można zjeść razem lunch
i nadal zostać przyjaciółmi. Przyjaciele przeciwnej płci często spotykają się na lunchu i nie
ma w tym nic w najmniejszym stopniu romantycznego.
No. Wysłałam.
To chyba była właściwa wiadomość. Nie podpisałam się: „Całuję, Mia". I nie wracałam do
tego, że podarował Genowii CardioArm ze względu na mnie, a nie na tatę. Brzmiało to lekko
i...
O mój Boże. Odpisał. Już!
Mia, piątek w porze lunchu jest super. Może spotkamy się w Central Park
Boathouse, przy jeziorze, o pierwszej? Całuję, Michael
Boathouse! Przyjaciele nie umawiają się na lunch w Boathouse. Znaczy, owszem, umawiają
się, ale... Te spotkania nie są luźne i niezobowiązujące. Trzeba tam rezerwować stoliki, a ta
restauracja nad brzegiem jeziora jest taka trochę... romantyczna. Nawet w czasie lunchu.
I podpisał się: CAŁUJĘ, MICHAEL! Znowu! Dlaczego on to POWTARZA?
Och, wszyscy klaszczą... Ojej ! To już przerwa?
środa, 3 maja, 22.00,
teatr ewel lo wen baum
Okej.
Okej, więc sztuka J.P. opowiada o chłopaku imieniem J.P., który bardzo przypomina J.P. To
znaczy jest przystojny, zamożny (gra go Andrew Lowenstein), chodzi do prestiżowej
nowojorskiej szkoły średniej, i tak się składa, że chodzi do niej też księżniczka pewnego
niewielkiego europejskiego księstwa. Na początku sztuki J.P. czuje się bardzo samotny, bo
jego jedyne hobby to rzucanie butelkami z dachu apartamentowca, pisanie pamiętnika i
wyławianie kukurydzy z chili, serwowanego w stołówce na lunch. To sprawia, że jego
stosunki z własnymi rodzicami układają się bardzo kiepsko, a on jest bliski podjęcia decyzji o
przeniesieniu się na Florydę, żeby zamieszkać z dziadkami.
Ale pewnego dnia księżniczka Rhea (gra ją Stacey Cheeseman, która nosi w tej sztuce
niebieską spódniczkę od szkolnego mundurka, która jest, przy okazji mówiąc, o wiele krótsza
niż którakolwiek z moich), podchodzi w stołówce do J.R. i zaprasza go, żeby usiadł przy jej
stoliku, a wtedy całe życie J.P. się zmienia. Nagle zaczyna słuchać swojego terapeuty, który
tłumaczy mu, żeby nie rzucał butelkami z dachu apartamentowca, a stosunki z rodzicami
poprawiają się, więc przestaje myśleć o przeniesieniu się na Florydę. Wkrótce akcja
koncentruje się na pięknej księżniczce, która zakochuje się w J.P. ze względu na jego dowcip
i dobre serce.
Zorientowałam się, że ta sztuka jest o mnie i o J.P Zmienił nam imiona (ledwo, ledwo) i parę
szczegółów, ale niby o kim innym mogłaby opowiadać?
Przywykłam do tego, że ludzie robią filmy oparte na moim życiu i że pozwalają sobie nieco
zmieniać fakty.
Ale ludzie, którzy robią te filmy, nie znają mnie!
Nie było ich przy tym, kiedy działy się te różne rzeczy, które pokazują!
A J.P tam był. Kwestie, które kazał w swojej sztuce wygłaszać Andrew i Stacey... To były
cytaty z naszych rozmów... A J.P. kazał aktorom wypowiadać je wyrwane z kontekstu!
Na przykład jest taka scena, kiedy księżniczka Rhea wypija piwo i tańczy erotyczny taniec i
totalnie się kompromituje w oczach swojego byłego chłopaka.
Okej, tak było.
Ale czy pewne sprawy nie powinny pozostać między chłopakiem i dziewczyną? Czy J.P.
naprawdę musiał się tym podzielić ze wszystkimi naszymi znajomymi (chociaż wszyscy nasi
znajomi i tak o tym wiedzieli)?
I J.P. kazał temu J.R. szlachetnie opowiedzieć się po stronie księżniczki i wspierać ją (mimo
tego tańca, który powinien był chyba sprawić, że wszyscy ją znienawidzą i będą uważali, że z
niej puszczalska, i tak dalej). A teraz akurat rozgrywa się scena, w której Stacey Cheeseman
ze łzami w oczach wyjaśnia Andrew Lowensteinowi, że ona zrozumie, jeśli on nie będzie
chciał z nią chodzić, bo on nigdy nie będzie mógł przy niej prowadzić normalnego życia,
przez to picie piwa, i seksowny taniec, i to, że zawsze będą się za nimi uganiali paparazzi. A
nawet gdyby mieli się pobrać (!!!!), to wtedy on zostanie księciem, stanie się osobą publiczną
a jako książę małżonek zawsze już będzie musiał iść pięć kroków za nią i nigdy nie będzie mu
wolno prowadzić samochodów wyścigowych.
Ale Andrew Lowenstein tłumaczy, bardzo cierpliwie, trzymając Stacey Cheeseman za rękę i z
uczuciem patrząc jej w oczy, że on o to nie dba, bo kocha ją tak bardzo, i zgadza się dla niej
znieść każde upokorzenie, nawet ten jej erotyczny taniec i to, że będzie musiał zostać
księciem...
Aha, a teraz wszyscy klaszczą jak szaleni, kurtyna opada, a J.P. dołącza do aktorów, którzy
wyszli się kłaniać publiczności...
Ja tylko... Ja po prostu tego nie rozumiem. Tej sztuki o nas. Ale niezupełnie o nas. Połowa z
tego, co w niej jest, nie zdarzyła się dokładnie tak, jak to zostało pokazane. Czy można takie
rzeczy robić? Najwyraźniej tak. On to właśnie zrobił.
środa, 3 maja, 23.00,
poddasze
Szanowna Autorko,
dziękujemy za przesłanie Tremaine Publications maszynopisu Okupu za moje
serce. Chociaż powieść pani jest obiecująca, w obecnej chwili raczej nie mamy
możliwości jej wydania. Przepraszamy, ale w związku z dostarczaną nam liczbą
manuskryptów, nie dysponujemy czasem, żeby przedstawić bardziej
szczegółową ocenę powieści. Dziękujemy, że pomyślała pani o wydawnictwie
Tremaine!
Z poważaniem
Tremaine Publications
Nie ma za co dziękować, Tremaine Publications.
No w każdym razie sztuka J.P. odniosła wielki sukces.
Oczywiście komisja prac dyplomowych zaliczyła mu ją z wyróżnieniem.
Ale to nie wszystko.
Sean Penn chce kupić do niej prawa.
Co oznacza, że Sean Penn - sam Sean Penn - chce przerobić Księcia wśród ludzi na film.
No i mnie to totalnie cieszy. Nie zrozumcie mnie źle. Bardzo się cieszę ze względu na J.P.
Zresztą jest już tyle filmów opartych na moim życiu. Co za różnica, jeden więcej, jeden
mniej, prawda?
Tylko że... KIEDY WRESZCIE PRZYJDZIE MOJA KOLEJ?
No serio. Kiedy wreszcie ktoś doceni coś, co ja stworzyłam? Coś innego niż zapewnienie
ustroju demokratycznego pewnemu niewielkiemu europejskiemu państwu, czym zresztą nikt
się jakoś specjalnie nie wzrusza.
Nie chcę narzekać (ja wiem, że to brzmi przekomicznie, bo ja nic innego w tym moim
pamiętniku nie robię), ale na litość boską! Wydaje mi się, że to niesprawiedliwe, żeby facet
pisał sztukę (która stanowi kawałek MOJEGO życia, więc to była zwykła KRADZIEŻ),
wystawiał ją na scenie, a potem dostawał kontrakt na film od Seana Penna.
Tymczasem ja haruję jak wół - tak, wół - całymi miesiącami nad książką i nawet nie udaje mi
się namówić żadnego wydawcy, żeby na nią spojrzał.
No, dajcie spokój!
I powiem wam prawdę: wcale ten film Seana Penna, Wszystko za życie, aż tak bardzo mi się
nie podobał.
Tak! Wiem, że krytyka była zachwycona! Wiem, że dostał mnóstwo nagród! I to bardzo
smutne, że ten chłopak umarł i tak dalej. Ale moim zdaniem Zaczarowana, z tą śpiewającą
księżniczką i wiewiórką i ludźmi tańczącymi w Central Parku była o wiele lepsza.
No i proszę!
W każdym razie J.P. podszedł do mnie i zapytał, jak mi się podobał Książę wśród ludzi.
- Chciałem zająć się tematem poszukiwania samego siebie - wyjaśnił. - Drogi chłopaka do
dojrzałości i kobiety, która pomaga mu przejść z pełnego kłopotów wieku dziecięcego do
zrozumienia, co to znaczy być mężczyzną... A na koniec nawet i księciem.
Ale nic nie wspomniał o zajmowaniu się tematem erotycznego tańca.
Powiedziałam mu, że bardzo mi się podobało. Co innego miałam powiedzieć? Pewnie gdyby
to nie było o mnie, naprawdę by mi się podobało. Pomijając to, że księżniczka wypadła jak
trochę szurnięta dziewczyna, bo ciągle potrzebuje swojego chłopaka, żeby ją wybawiał z
kłopotów, w jakie się pakuje, a mnie się wydaje, że ja taka nie jestem. Wydaje mi się, że w
ogóle nie trzeba mnie ratować.
Ale uznałam, że to nie jest właściwy moment, żeby dzielić się z nim krytycznymi uwagami. I
dobrze, że tego nie zrobiłam, bo chyba bardzo się ucieszył tym, co mu powiedziałam. Chciał,
żebym poszła z nim, jego rodzicami, Seanem Pennem, Stacey Cheeseman i Andrew
Lowenstainem na kolację, żeby omówić kontrakt na film. Sean Penn miał zabrać wszystkich,
włącznie z komisją prac dyplomowych, do Mr. Chow's na uroczystą kolację.
Ale powiedziałam, że nie mogę iść. Powiedziałam, że muszę wracać do domu i uczyć się do
testu końcowego z psychologii.
Co, przyznam, nie było specjalnie miłe. Zwłaszcza że wcale nie muszę uczyć się do testu
końcowego z psychologii. Psychologię mam w małym palcu. Przecież prawie całe życie moją
najlepszą przyjaciółką była dziewczyna, której oboje rodzice są psychoterapeutami. A potem
chodziłam z jej bratem. A teraz chodzę na terapię.
Ale najwyraźniej to J.P. do głowy nie przyszło, bo powiedział tylko: „Jesteś pewna, że nie
chcesz z nami iść, Mia?"
I pocałował mnie, nawet nie czekając na odpowiedź, a potem szybko dołączył do Seana,
Andrew, Stacey Cheeseman i swoich rodziców, którzy stali przy drzwiach, gdzie mnóstwo
paparazzich czekało, żeby im zrobić zdjęcia.
Tak. Bo przed teatrem był tłum paparazzich. A kiedy sama szłam do wyjścia, zapytali mnie,
jak odbieram to, że mój chłopak napisał sztukę o mnie, która teraz zostanie adaptowana na
film w reżyserii Seana Penna.
A ja powiedziałam, że bardzo się cieszę, co jest oficjalnym Wielkim Wrednym Kłamstwem
Mii Thermopolis Numer Dziesięć.
Chociaż mam wrażenie, że zaczynam się gubić w rachunkach.
Nie wiem, jakim cudem uda mi się dzisiaj zasnąć, skoro jestem w stanie myśleć wyłącznie o
tym:
„PS Nie musisz mi dziękować w imieniu ojca ani ludu Genowii. Wysłałem to ramię, bo
pomyślałem, że pomoże Twojemu tacie w wyborach, co z kolei, uszczęśliwi Ciebie. Więc
sama widzisz, że działałem z kompletnie egoistycznych pobudek".
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
II!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Daphne Delacroix Okup za moje serce
fragment
Poczuł, że jej ciało sztywnieje, ale kiedy próbowała się od niego odsunąć, wydarzyły się dwie
rzeczy, które jej to uniemożliwiły. Po pierwsze, oparła się o bok Violet. Klacz tylko na nich
spojrzała, spokojnie pogryzając siano, i nawet nie drgnęła. A po drugie, Hugo objął ją
ramionami, prawie podnosząc Finnulę z ziemi, i pocałował ją namiętnie w usta.
Finnula wydała okrzyk protestu, który szybko ucichł, stłumiony pocałunkiem... Ale ten
protest nie trwał długo. Albo Finnula należała do kobiet, które potrafią docenić porządny
pocałunek, albo Hugo przynajmniej trochę jej się podobał. Bo sekundę po tym, jak ich usta
się spotkały, oparła głowę na jego ramieniu, a jej wargi rozchyliły się jak płatki kwiatu.
Poczuł, że jej ciało się odpręża, a dłonie, którymi przedtem usiłowała go odpychać, nagle
objęły go za szyję, żeby mogła przytulić się do niego jeszcze mocniej.
Dopiero kiedy poczuł jej język, leciutkim drgnieniem odpowiadający mu na pocałunek, stracił
panowanie nad sobą. Nagle jego pocałunek stał się jeszcze bardziej natarczywy, a dłonie
powędrowały wzdłuż boków, minęły biodra i podniosły ją tak, że całym ciężarem oparła się
na nim.
Piersiami przywarła do jego klatki piersiowej, a udami mocno objęła jego biodra. Hugo
przycisnął ją do siebie i całował jej policzki, jej rzęsy, jej szyję. Zmysłowy odzew, jaki w niej
rozbudził, zdumiał go i podniecił, a kiedy obiema dłońmi ujęła jego twarz i obsypała
pocałunkami, jęknął, porażony i słodyczą tego gestu, i gorącem, które emanowało spomiędzy
jej nóg, tylko wzmagając jego pożądanie.
Trzymając ją przy sobie jednym ramieniem, rozchylił kołnierz jej koszuli. Finnuli wyrwał się
kolejny okrzyk, tym razem pełen takiego pragnienia, że Hugo nie zdołał zdusić własnego
jęku, i obejrzał się za siebie, szukając wzrokiem sterty siana dość dużej, by oboje mogli na
nim lec...
czwartek, 4 maja,
test końcowy z psychologii
Opisz główny układ zgodności tkankowej
No przecież to łatwizna.
Główny układ zgodności tkankowej oznacza rodzinę genów znajdowanych u większości
ssaków. Geny te odpowiedzialne są za reprodukcję. Umieszczone na powierzchni komórek
molekuły te odpowiadają za układ ochronny. Mają zdolność zabijania patogenów albo
komórek źle funkcjonujących. Innymi słowy, geny MHC pomagają systemowi
immunologicznemu rozpoznawać i niszczyć intruzów.
Są szczególnie przydatne podczas wybierania potencjalnych partnerów. Niedawno wykazano,
że geny MHC odgrywają w tym procesie kluczową rolę olfaktorycznie (poprzez zmysł
węchu). Dowiedziono, że im bardziej zróżnicowane, czyli odmienne, są geny MHC partnera,
tym silniejszy będzie immunologiczny system dziecka. Co ciekawe, tendencje do wybierania
partnera o jak najbardziej odmiennym zestawie MHC stwierdzono ponad wszelką wątpliwość
u człowieka. Im bardziej różnią się geny MHC mężczyzny od genów MHC kobiety, tym
„lepiej" mężczyzna pachniał w ocenie kobiety w przeprowadzonych badaniach klinicznych
(bez dezodorantu czy wody kolońskiej). Badania te wielokrotnie powtarzano z tymi samymi
wynikami. Podobne efekty stwierdzono u myszy i ryb...
O.
Mój. Boże.
czwartek, 4 maja,
test końcowy z psychologii
No i co ja teraz zrobię?
Poważnie. To się nie może dziać. Przecież to niemożliwe, żebym miała całkowicie odmienny
zestaw genów MHC od Michaela. To jest... To jest po prostu śmieszne.
No ale z drugiej strony... Niby z jakiego innego powodu zawsze tak mnie pociągał jego
zapach - no dobra, czemu miałam na jego punkcie obsesję?
To wszystko wyjaśnia! On jest moim idealnie dobranym zestawem odmiennych MHC! Nic
dziwnego, że nigdy nie mogłam się z niego wyleczyć! To nie ja ani moje serce, ani mój
mózg... To moje geny, które rozpaczliwie wołają, że pragną swojego totalnego genetycznego
przeciwieństwa!
A co z J.P.? To świetnie wyjaśnia, czemu nigdy nie pociągał mnie fizycznie... Nigdy nie
pachniał mi niczym poza płynem z pralni chemicznej. Nasze geny MHC są zbyt podobne!
Jesteśmy za bardzo do siebie genetycznie zbliżeni. My nawet podobnie wyglądamy... Blond
włosy, jasne oczy, taka sama budowa ciała. Jak to raz ujęła ta osoba, która kiedyś, dawno
temu, zobaczyła nas razem w teatrze? Stanowią świetnie dobraną parę, oboje tacy wysocy i
jasnowłosi.
Nic dziwnego, że J.P. i ja nigdy nawet nie wyszliśmy poza pierwszą bazę. Nasze molekuły
wrzeszczą: ODMOWA! ODMOWA! NIE ŁĄCZYĆ SIĘ W PARĘ!
No a ja się upieram, żebyśmy to mimo wszystko zrobili.
Używając prezerwatywy.
Ale i tak. Kiedyś możemy mieć potomstwo, J.P. i ja, jeśli się pobierzemy.
O MÓJ BOŻE! Zastanawiam się, jakie genetyczne telegry mogłyby mieć te dzieci, skoro ja
nie odczuwam żadnego olfaktorycznego pociągu! Prawdopodobnie urodziłyby się estetycznie
całkowicie idealne - zupełnie jak Lana!!!
Co, jak się nad tym zastanowić, stanowi poważną wadę genetyczną. Idealny wygląd fizyczny
mógłby z takich dzieci zrobić potwory w rodzaju tych z Projekt: Monster, zupełnie takie jak
Lana (no cóż, na pierwsze siedemnaście lat życia, biorąc pod uwagę jak okropna była, zanim
ją nieco nie utemperowałam). Kiedy człowiek się rodzi idealny jak Lana, to nigdy nie musi
się uczyć żadnych mechanizmów przystosowawczych tak jak ja, kiedy dorastałam. Bo piękni
ludzie często mogą przedryfować przez życie dzięki swojej urodzie, nigdy nie muszą
wyrabiać w sobie poczucia humoru albo współczucia dla innych ani niczego podobnego. Bo
niby po co im to? Są idealni. Jeśli człowiek rodzi się estetycznie idealny, tak jakby to czekało
dzieci moje i J.P, to jest potworem... I moje geny to wiedzą.
To dlatego, kiedy J.P. mnie całuje, nigdy nie przejmuje mnie taki dreszcz jak wtedy, kiedy
całował mnie Michael... MOJE GENY NIE CHCĄ ZEZWOLIĆ NA RODZENIE SIĘ
GENETYCZNYCH POTWORÓW!!!!!
Co ja mam teraz zrobić??????? Z niecałe dwa dni umówiłam się na uprawianie seksu z
facetem, z którym mam idealnie te same geny MHC!
A TO JEST DOKŁADNE PRZECIWIEŃSTWO TEGO, O CO CHODZI W GŁÓWNYM
UKŁADZIE ZGODNOŚCI TKANKOWEJ!
Moim przeciwieństwem z punktu widzenia MHC jest facet, który mnie zostawił prawie dwa
lata temu!
I który, mimo tego, co się wydaje mojej babce i mojej najlepszej przyjaciółce, NIE KOCHA
mnie, ale po prostu naprawdę chce, żebyśmy zostali przyjaciółmi.
To prawda, J.P. i mnie łączy tak wiele - oboje lubimy twórcze pisanie, Piękną i bestię, i teatr.
Podczas gdy Michael i ja nie mieliśmy prawie nic wspólnego poza głębokim i stałym
uwielbieniem dla Buffy - postrachu wampirów i Gwiezdnych Wojen (trzech oryginalnych, nie
tych trzech obrzydliwych preąueli).
A przecież równie dobrze mogę przyznać, że mam do niego nieuleczalną słabość. Tak! Bo
mam! Nie jestem w stanie oprzeć się jego zapachowi. Przyciąga mnie do niego tak, że lecę
jak ćma do światła.
Muszę z tym jakoś walczyć. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby coś podobnego odczuwać
do faceta, który nie jest mi przeznaczony (nie biorąc pod uwagę genetyki, bo genetycznie
jest).
Ale co, jeśli nie wystarczy mi siły?
czwartek, 4 maja,
test końcowy z psychologii
Mia, czy to prawda? Że sztuka J.P. zostanie sfilmowana?
Aaaaach! Przestraszyłaś mnie. Nie mam czasu się tym zajmować, Tina. Właśnie
doszłam do wniosku, że J.P. i ja zupełnie do siebie nie pasujemy pod względem
genów MHC... To znaczy, pasujemy. Nasze dzieci będą idealnymi
genetycznymi mutantami, zupełnie jak Lana! A to Michael ma właściwe dla
mnie geny MHC! To dlatego zawsze miałam obsesję na punkcie zapachu jego
szyi! I dlatego, ile razy jestem przy nim, zachowuję się jak jakaś cholerna
idiotka! Tina, przepadłam.
Mia... Czy ty coś brałaś?
Nie! Nie rozumiesz, co to znaczy? To wyjaśnia WSZYSTKO! Dlaczego J.P.
nigdy mnie nie pociągał... Dlaczego nie jestem w stanie odpuścić sobie
Michaela... Och, Tina, jestem zakładniczką moich genów MHC. Ja muszę z tym
WALCZYĆ. Pomożesz mi?
Potrzebujesz pomocy? Mogę zadzwonić do doktora Bzika.
Nie! Tina, posłuchaj. Po prostu... nieważne. Nic mi nie jest. Udawaj, że nigdy
nic takiego nie mówiłam.
Dlaczego wszyscy znowu myślą że jestem szalona, skoro ja nigdy w życiu nie byłam bardziej
zdrowa na umyśle? Czy Tina nie może - czy wszyscy nie mogą - zrozumieć, że jestem
kobietą, która bardzo się stara wszystkim zająć jak trzeba? Mam już osiemnaście lat. Wiem,
co muszę zrobić, żeby osiągnąć swój cel.
Czy - jak w tym przypadku - czegoś raczej nie zrobić. Bo nic nie mogę na to poradzić.
Jedynie trzymać się jak najdalej od Michaela Moscovitza.
Mnie się tylko w głowie nie mieści, że kupiłam J.P. wodę kolońską. A tymczasem okazuje
się, że woda kolońska nie ma tu nic do rzeczy. Przez cały czas chodziło tylko o geny.
Kto mógł to zgadnąć?
Hm... chyba ja powinnam. Po prostu nie poskładałam tego wszystkiego aż do dzisiejszego
testu.
Chyba faktycznie mam za dużo na głowie, skoro próbuję załatwić tacie wybór na premiera,
zdecydować się na jakieś studia i tak dalej.
Obwiniam system edukacyjny w tym kraju. Dlaczego oni zwlekali do ostatniego semestru
mojej nauki w liceum, żeby mi to wszystko powiedzieć - znaczy o MHC? Ta informacja
przydałaby mi się już gdzieś tak, no sama nie wiem, w pierwszej licealnej!
Ale teraz najważniejsze pytanie brzmi, jak mam uniknąć powąchania Michaela podczas
jutrzejszego lunchu?
Sama nie wiem. Pewnie po prostu będę się trzymała na jak największy dystans. Na pewno
tym razem go nie uściskam. A jeśli o to poprosi, powiem, że się przeziębiłam.
Tak! To dobry pomysł. I że nie chcę, żeby się ode mnie zaraził.
Boże. Genialne.
W głowie mi się nie mieści, że w naszej klasie Kenneth jest prymusem. To powinnam być ja.
To byłabym ja, gdyby prymusem zostawało się za egzamin z lekcji ŻYCIA.
czwartek, 4 maja,
lunch
Tata właśnie dzwonił, żeby mi przekazać kolejne wiadomości odnośnie do Moscovitzów.
Tym razem o Lilly.
Powinnam przestać przychodzić tu na lunch, skoro i tak ma lądować na podłodze. Chociaż,
skoro jutro jest Dzień Wagarowicza... Zdaje się, że to już ostatni dzień, kiedy muszę się
borykać z tym problemem.
- Pamiętasz, jak wszystkich filmowała na twoich urodzinach? - spytał tata, kiedy odebrałam
telefon przekonana, że tym razem Grandmere naprawdę kopnęła w kalendarz.
- Tak. - Wydłubywałam sobie resztki sałatki z włosów. Podobnie jak wszyscy w pobliżu,
rzucając mi wściekłe spojrzenia. Ale to naprawdę nie moja wina, że upuściłam fiesta taco.
- Z nakręconego materiału przygotowała reklamę wyborczą. Telewizja genowiańska zaczęła
ją emitować wczoraj o północy.
Jęknęłam. Wszyscy zrobili grzecznie zaciekawione miny - poza J.P., bo on w tym samym
momencie co ja też odebrał telefon.
- To Sean - powiedział przepraszającym tonem. - Muszę to odebrać, zaraz wracam. - I
wyszedł, żeby porozmawiać w spokoju.
- Jakie są straty? - spytałam. Wyniki taty nieco się poprawiły po darowiźnie Michaela, o czym
oczywiście prasa pisała.
Ale René nadal prowadził w sondażach.
- Żadne. - Głos taty był dziwny. - Nie rozumiesz, Mia. Ta reklama mi pomaga. Nie niszczy.
- Co? - Aż mi dech zaparło. - Możesz to powtórzyć?
- No właśnie - powiedział tata. - Pomyślałem, że po prostu ci powiem. Wysłałem ci mejla z
linkiem do reklamy. Jest naprawdę dobra. Nie mam pojęcia, jak ona to zrobiła. Powiedziałaś,
że prowadzi program emitowany w Korei? Chyba tamtejszej ekipie kazała to zmontować, a
potem przysłali to tutaj...
- Tato... - powiedziałam, czując, że coś mnie ściska w piersiach. - Ja muszę już iść...
Rozłączyłam się i natychmiast sprawdziłam pocztę. Przewinęłam wszystkie histeryczne
wiadomości od Grandmere a propos mojego stroju na bal maturalny i na następny dzień, na
rozdanie świadectw (jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro i tak, nieważne co włożę,
będę miała na wierzchu taki sam płaszcz jak wszyscy absolwenci), a potem znalazłam mejla
taty. Był tam link do reklamówki Lilly, więc kliknęłam. Zaczęła się odtwarzać.
I tata miał rację. Była dobra. Sześćdziesięciosekundowy klip ze wszystkimi gwiazdami z
moich urodzin - Clintonami, Beckhamami, Oprah, Bradem i Angeliną Madonną Bono, i całą
resztą - a wszyscy mówili miłe, szczerze brzmiące słowa o moim tacie, o tym, co zrobił dla
Genowii w przeszłości, i o tym, że Genowiańczycy powinni na niego oddać swoje głosy.
Pomiędzy ujęciami krótkich pochwalnych mówek sławnych ludzi pojawiały się świetne
zdjęcia z Genowii (zorientowałam się, że to te, które Lilly porobiła w czasie swoich
wielokrotnych wspólnych wyjazdów ze mną). Pokazywały migoczące, błękitne wody zatoki,
zielone klify, białe plaże i pałac, a wszystko nieskazitelne i nietknięte turystycznym
badziewiem.
Na koniec reklamówki pojawił się pełen zakrętasów napis: „Zachowajcie genowiańską
tradycję. Głosujcie na księcia Philippe'a".
Kiedy ucichła muzyka - poznałam jedną z ballad Michaela jeszcze z czasów Skinner Box -
prawie się popłakałam.
- Ludzie, o mój Boże - powiedziałam. - Musicie to zobaczyć.
A potem przekazałam im komórkę. Oglądali klip tak samo zdziwieni jak ja. I wzruszeni. Z
wyjątkiem J.P., który jeszcze nie wrócił, i Borisa, który jest zupełnie niewrażliwy
emocjonalnie na wszystko poza Tiną.
- Dlaczego ona to zrobiła? - spytała Tina.
- Kiedyś była świetna - powiedziała Shameeka. - Pamiętacie? A potem coś się stało.
- Muszę ją znaleźć - powiedziałam, nadal przełykając łzy.
- Kogo znaleźć? - spytał J.P. Wreszcie wrócił.
- Lilly - odparłam. - Patrz, co zrobiła. - Podałam mu telefon, żeby mógł obejrzeć nakręconą
przez nią reklamówkę. Obejrzał i zmarszczył brwi.
- No cóż. To... miłe.
- Miłe? To niesamowite - poprawiłam go. - Muszę jej podziękować.
- Naprawdę nie wydaje mi się, żebyś musiała - żachnął się J.P. - Jest ci to winna. Po tej
stronie internetowej, którą zrobiła. Zapomniałaś?
- To było dawno temu - przypomniałam mu.
- Tak - niechętnie przyznał J.P. - Ale mimo to na twoim miejscu uważałbym. Ona wciąż
nazywa się Moscovitz.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam. J.P. wzruszył ramionami.
- Kto jak kto, ale ty powinnaś to wiedzieć, Mia. Wystarczy, że sobie wyobrazisz, że Lilly w
zamian za swoją pozorną życzliwość czegoś chce. Tak samo jak kiedyś Michael, nieprawdaż?
Patrzyłam na niego kompletnie zaszokowana.
Z jednej strony może nie powinnam się tak dziwić. Mówił o Michaelu, chłopaku, który złamał
mi serce. Pękło na drobne kawałeczki... Kawałeczki, które J.P. ze swoją wrodzoną dobrocią
posklejał.
Ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, ni stąd, ni zowąd odezwał się Boris:
- Ciekawe, bo ja tego nie zauważyłem. W przyszłym semestrze Michael pozwolił mi
zamieszkać u siebie i to zupełnie za darmo.
Na co wszyscy obróciliśmy głowy i zaczęliśmy się na niego gapić, jakby był parkometrem,
który za sprawą magicznego zaklęcia zaczął nagle mówić.
Pierwsza opamiętała się Tina.
- CO? - spytała. - W przyszłym semestrze będziesz mieszkał z Michaelem Moscovitzem?
- Tak - potwierdził Boris, zdziwiony, że ona tego nie wie. - Nie złożyłem na czas w Juilliard
podania o akademik i pojedyncze pokoje są już zajęte. A ja nie zamierzam mieszkać z
żadnym WSPÓŁLOKATOREM. Więc Michael powiedział, że mogę powaletować w jego
wolnym pokoju, dopóki nie zwolni się jakaś jedynka. Wiecie, ma świetne poddasze na Spring
Street. Jest wielkie. Nawet nie zauważy, że tam mieszkam.
Popatrzyłam na Tinę. Jeszcze nigdy nie miała aż tak rozszerzonych oczu. Nie byłam pewna,
czy to ze złości, czy ze zdumienia.
- Więc przez cały czas - powiedziała Tina - ty się w tajemnicy przed Mią przyjaźniłeś z
Michaelem? I nic mi nie powiedziałeś?
- Nie było żadnej tajemnicy - sprostował Boris z obrażoną miną. - Michael i ja zawsze się
przyjaźniliśmy, odkąd grałem w jego kapeli. To nie ma nic wspólnego z Mią. Nie przestajesz
przyjaźnić się z facetem tylko dlatego, że rozstał się ze swoją dziewczyną. No i jest cała masa
rzeczy, o których ci nie mówię. To męskie sprawy. I nie powinnaś dzisiaj mi o to suszyć
głowy, wieczorem gram koncert, nie wolno mi się denerwować...
- Męskie sprawy? - zapytała Tina, sięgając po torbę. - Nie musisz mi opowiadać o męskich
sprawach? Świetnie. Nie chcesz się denerwować? Nie ma sprawy. Może pomogę ci pozbyć
się całego stresu. I wyjdę.
- Ti... - powiedział Boris, przewracając oczami.
Ale kiedy wypadła ze stołówki, zrozumiał, że mówiła poważnie. I że lepiej będzie, jeśli
szybko za nią pójdzie.
- Ale para - prychnął złośliwie J.P. i zachichotał, kiedy Tina i Boris wyszli ze stołówki.
- Tak - powiedziałam. Ale nie chichotałam. Przypomniałam sobie coś, co zdarzyło się prawie
dwa lata temu, kiedy Boris do mnie podszedł i namawiał, żebym odpisała Michaelowi, który
ciągle do mnie pisał, ale ja nie ufałam sobie na tyle, żeby odpowiedzieć na te mejle.
Zastanawiałam się wtedy, skąd Boris wie, że Michael do mnie pisze. Zakładałam, że to Tina
mu powiedziała.
A teraz zaczęłam się zastanawiać, czy się nie pomyliłam. Może to Michael mu powiedział. Bo
byli ze sobą w kontakcie. I rozmawiali o mnie.
Czy Boris, rzępoląc na skrzypcach w szafie na materiały piśmiennicze, kiedy razem mieliśmy
rozwój zainteresowań, szpiegował mnie dla Michaela?
A teraz Michael pozwala mu mieszkać za darmo w eleganckim mieszkaniu w SoHo, żeby mu
się odwdzięczyć!
A może ja, jak zwykle, przesadzam, interpretując fakty?
I nie wydaje mi się, żeby J.P. miał rację, mówiąc o Moscovitzach, że zawsze chcą czegoś w
zamian. Tak, Michael chciał ze mną uprawiać seks, kiedy się spotykaliśmy (o ile do tego pił
J.P., a wydaje mi się, że tak).
Ale prawdę mówiąc, ja też chciałam. Może nie byłam na to tak gotowa emocjonalnie jak
teraz, ale raczej nic nie mogliśmy poradzić na naszą wzajemną fascynację.
I teraz wreszcie rozumiem dlaczego!
To wszystko jest takie poplątane. Co się tutaj wyprawia? Dlaczego Lilly zrobiła tę reklamę
dla taty? Dlaczego Michael podarował CardioArm?
Dlaczego nagle cała rodzina Moscovitzów zrobiła się dla mnie taka miła?
czwartek, 4 maja, 14.00,
korytarz
Opróżniam swoją szafkę.
Jutro jest Dzień Wagarowicza (chociaż nie jest to oficjalnie uznany przez szkołę dzień wolny
od zajęć), a dziś po południu nie mam żadnych testów, więc to najlepsza pora, żeby to zrobić.
Zresztą to ostatnie chwile, które spędzam w tym przedsionku piekła (wręczenie świadectw
odbędzie się w Central Parku, chyba że będzie padał deszcz). To trochę smutne.
W sumie nie jest to żaden przedsionek piekła. Czasami dobrze się tu bawiłam. Przynajmniej
parę razy. Wyrzucam teraz tonę karteczek od Lilly i Tiny (pamiętacie, jak pisałyśmy sobie
karteczki, zanim jeszcze pokupowałyśmy komórki i zaczęłyśmy pisać do siebie esemesy?) i
mnóstwo różnych rzeczy, których już nie jestem w stanie zidentyfikować (żałuję, że przez te
ostatnie cztery lata chociaż raz czy dwa tu nie posprzątałam. Poza tym mam niejasne
wrażenie, że w tej szafce zamieszkała jakaś mysz).
Jest rozpłaszczone pudełko po czekoladkach Whitman's, które kiedyś od kogoś dostałam
(puste). Chyba zjadłam wszystkie. A tu jakiś zmięty kwiat, który kiedyś na pewno był bardzo
dla mnie ważny, ale teraz zapleśniał. Dlaczego ja nie umiem dbać o własne rzeczy?
Powinnam go była zasuszyć między kartkami książki, jak uczyła mnie Grandmere, i zapisać,
co to za kwiat,
I kto mi go dał, żebym mogła go zachować w pamięci.
Co jest ze mną nie tak? Dlaczego ja ten kwiat w taki sposób wcisnęłam do szafki? Teraz
zapleśniał i nie mam innego wyjścia jak wywalić go do torby na śmieci, którą dał mi pan
Kreblutz, nasz woźny.
Jestem okropnym człowiekiem. I nie dlatego, że źle traktuję swoje rzeczy, ale dlatego, że...
No cóż, są inne powody, które do tej pory powinny już być oczywiste.
Co ja mam zrobić? CO JA MAM ZROBIĆ?
Wszędzie się rozglądałam za Lilly, ale nie mogłam jej znaleźć (widziałam Tinę i Borisa.
Pogodzili się. Przynajmniej tak wnioskuję z tego, jak się całowali na klatce schodowej na
trzecim piętrze. Dyskretnie się wycofałam, zanim mnie zauważyli).
Chyba powinnam do niej zadzwonić (to znaczy do Lilly). Ale... Ja nie wiem, co powiedzieć.
Dziękuję? To mi się wydaje takie nijakie.
Bo chciałabym: Dlaczego? Dlaczego jesteś dla mnie taka miła?
Może zapytam jutro jej brata. O ile będzie wiedział. Kiedy już go ostrzegę co do mojego
przeziębienia. I powiem, żeby się do mnie nie zbliżał.
Czuję się dziwnie, chodząc po korytarzach, kiedy wszyscy inni są na lekcjach. Dyrektor
Gupta też mnie totalnie widziała, ale nie powiedziała nic w rodzaju: Mia, dlaczego nie jesteś
w klasie? Czy masz przepustkę na korytarz? Powiedziała tylko: „O, cześć, Mia".
I poszła dalej z roztargnioną miną. Najwyraźniej martwi się zakończeniem roku (tak samo jak
ja - NA JAKI UNIWERSYTET PÓJDĘ???) i ma na głowie ważniejsze sprawy niż wałęsająca
się po korytarzach jej szkoły księżniczka.
Albo nie wyglądałam jak osoba, która może sprawiać kłopoty. Pewnie tak bywa, kiedy
człowiek jest już prawie absolwentem.
Za którym chodzi ochroniarz.
Może któregoś dnia napiszę o tym książkę. O dziewczynie z maturalnej klasy, którą miotają
sprzeczne uczucia, kiedy opróżnia swoją szafkę i żegna się z miejscem, w którym spędziła
tyle czasu... O jej miłości i nienawiści do tego miejsca... O tym, że boi się je opuścić,
rozwinąć skrzydła i zacząć od nowa gdzie indziej. Nienawidzi tych długich, szarych, nieco
śmierdzących korytarzy, a jednak... A jednak też je kocha. W pewien sposób.
Lwy Einsteina, my za wami
Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie
Dalej, dzielnie.
Lwy Einsteina, kroczcie z nami
Złoto, błękit, złoto, błękit,
Złoto, błękit.
Lwy Einsteina jesteśmy z wami
Tej drużyny nie zdoła nikt zlać
Lwy Einsteina jesteśmy z wami
Porażki nie trzeba się bać!
Żegnaj, LiAE. Beznadziejne jesteś. Nienawidzę cię. A przecież... będę za tobą tęskniła.
czwartek, 4 maja,
18.00, poddasze
Szanowna Pani,
w załączeniu odsyłamy maszynopis i z przykrością informujemy, że w obecnej
chwili nie jesteśmy nim zainteresowani. Życzymy powodzenia u innego
wydawcy. Z poważaniem
Heartland Romance Publications
Musiałam schować list przed J.P., który właśnie u mnie jest. Przyszedł po szkole. Pierwszy
raz od miesięcy nie jest na próbie, a ja nie mam lekcji etykiety i żadne z nas nie jest na terapii.
Więc przyszedł.
W salonie rozmawia z mamą i panem G. o kontrakcie na film. A ja przebieram się na koncert
Borisa.
Ale, jak widać, nie przebieram się. Zamiast tego opisuję, co się stało, kiedy przyszedł.
Próbowałam ZE WSZYSTKICH SIŁ zmusić swoje geny MHC do reakcji na J.P. Zrobiłam to,
co zrobiła Tina, kiedy zobaczyła Borisa w kąpielówkach.
Tak. Rzuciłam się na J.P.
A przynajmniej próbowałam. Pomyślałam sobie, że jeśli zmuszę go do pocałunku - takiego
prawdziwego, tak jak całował mnie Michael, kiedy fundowaliśmy sobie sesję poważnego
całowania w jego pokoju w akademiku - to może wszystko się ułoży. Może ja nie będę
musiała udawać, że jestem przeziębiona, kiedy jutro spotkam się z Michaelem. Może nie
będzie już dla mnie tak superatrakcyjny.
Ale nie zadziałało.
Nie żeby J.P. mnie odepchnął. Pocałował mnie. Naprawdę próbował. Naprawdę się starał.
Ale co kilkanaście sekund przerywał, żeby mi opowiadać
O tym kontrakcie.
Nie żartuję.
O tym, jak „Sean" poprosił go o napisanie scenariusza (zdaje się, że pisanie scenariusza to nie
to samo co pisanie sztuki. J.P. musi wszystko napisać od początku, używając innego
programu komputerowego).
I że J.P. naprawdę rozważa przeniesienie się „na wybrzeże" na czas kręcenia zdjęć.
Zastanawiał się, czy nie odłożyć studiów o rok, żeby popracować nad filmem. Bo na studia
można iść, kiedy się chce.
W każdym razie spytał, czy bym z nim nie pojechała. Do Hollywood.
Nastrój prysł. Nastrój do całowania się.
Chyba niektóre dziewczyny byłyby przeszczęśliwe, gdyby ich chłopak, który napisał o nich
dwojgu sztukę, która wkrótce miała zostać przerobiona na wysokobudżetowy film
reżyserowany przez Seana Penna, prosił je, żeby przeniosły się z nim do Hollywood.
Ale ja palnęłam, zanim zdołałam się powstrzymać:
- Ale dlaczego miałabym to zrobić?
Głównie dlatego, że myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Myślałam o... Nie o kontraktach
filmowych.
A także dlatego, że często zachowuję się okropnie.
- Bo mnie kochasz - musiał mi przypomnieć J.P. Leżeliśmy na łóżku, a Gruby Louie zerkał na
nas nieprzyjaźnie z parapetu. Gruby Louie nie cierpi, kiedy ktoś kładzie się na moim łóżku. -
I dlatego, że chciałabyś mnie wspierać.
Zarumieniłam się.
- Nie - powiedziałam. - To znaczy, co ja miałabym robić w Hollywood?
- Pisać. Może nie romanse, bo szczerze mówiąc, uważam, że stać cię na o wiele bardziej
wartościowe dzieła...
- Nie przeczytałeś mojej powieści - przypomniałam mu urażona. Znaczące dzieła? Romanse
są znaczące! W każdym razie dla ludzi, którzy lubią je czytać.
- Wiem - odparł J.P ze śmiechem. Ale nie jakimś wrednym. - Na pewno przeczytam,
obiecuję. Byłem zaabsorbowany przedstawieniem, a potem testami. Sama wiesz, jak to jest.
Jestem pewien, że to najlepszy romans na świecie. Mówię tylko, że coś poważnego mogłabyś
napisać, gdybyś solidnie popracowała. Coś, co by mogło zmienić świat.
Poważnego? Co on wygadywał? Czy ja nie dość już zrobiłam dla świata? Dzięki mnie
Genowia jest krajem demokratycznym. No, może to nie całkiem moja zasługa, ale mam w
tym swój udział. A jeśli napisze się coś, co poprawi komuś humor, czy to w pewnym sensie
nie zmienia świata?
I powiem wam jeszcze jedno. Widziałam Księcia wśród ludzi i ta sztuka nic zmieni świata
ANI nikomu humoru nic poprawi. Nic chcę zabrzmieć tak, jakbym cierpiała na syndrom
kwaśnych winogron, ale taka jest prawda. Ona nawet nie zmusza człowieka do myślenia, no
chyba że o tym, że facet, który tę sztukę napisał, ma dość wygórowane mniemanie o sobie.
Przepraszam. Nie chciałam tego mówić. To było wredne. W każdym razie odparłam:
- J.P, sama nie wiem. Przeprowadzka do Hollywood to nie jest coś, na co moja mama i tata
wyrażą zgodę. Oboje oczekują że pójdę na studia.
- Słusznie - powiedział J.P. - Ale wzięcie wolnego roku to może nie być taki zły pomysł.
Przecież to nie tak, że się dostałaś na jakąś świetną uczelnię...
To był doskonały moment, żeby mu powiedzieć: „J.P., ja trochę przesadzałam, kiedy
mówiłam, że nigdzie się nie dostałam..."
Tylko że nie powiedziałam. Zamiast tego zaproponowałam, żebyśmy poszli do salonu i
pooglądali Prawdziwe życie: Jestem uzależniona od OxyContin, bo nie było nic innego, co
obydwoje chcielibyśmy obejrzeć.
W każdym razie z Prawdziwego życia czegoś się nauczyłam. Nie tego, że nigdy nie będę
brała narkotyków (to oczywiste). Ale tego, że moim narkotykiem jest pisanie. To jedyna
rzecz, którą naprawdę lubię robić.
czwartek, 4 maja, 21.00,
damska łazienka w carnegie hall
O MÓJ BOŻE!
Ja myślałam, że ten koncert będzie naprawdę nudny, ale się pomyliłam.
Nie mówię o muzyce. Jest totalnie nudna. Słyszałam jazz milion razy z szafy na materiały
piśmiennicze na RZ (przyznaję, trochę inaczej brzmi, kiedy dobiega ze sceny w Carnegie
Hall, zwłaszcza kiedy słucha się w towarzystwie ludzi wystrojonych w najlepsze ubrania i
ściskających w rękach kompakty z Borisem - BORISEM - na okładce, którzy ciągle
powtarzają podekscytowanym tonem jego imię. To przecież tylko Boris Pelkowski. Ale
najwyraźniej ludzie myślą że to jakiś wirtuoz. Czyli, halo! Istny cyrk).
Mówię o tym, że wszyscy, których znam z LiAE są tutaj, włącznie z rodzeństwem Moscovitz
- to jest naprawdę ekscytujące. I tego się nie spodziewałam.
Gapić się na swojego byłego chłopaka, kiedy jest się na randce z obecnym, to nie jest w
porządku.
Ale to nie moja wina. To geny MHC.
Nasze miejsca dzieli wiele rzędów, więc nie ma szans, żeby uderzył mi do głowy zapach
Michaela. Chyba że później na Moscovitzów wpadniemy. W co bardzo wątpię.
W każdym razie Michael jest sam. Nie przyszedł z dziewczyną! Ale to może dlatego, że
Mikromini Midori jest w Genowii.
Tyle że ja nie mogę przestać się zastanawiać, czy przyszedł sam dlatego, że w mejlu
napisałam mu, że się wybieram na koncert Borisa.
Ale potem przypomniałam sobie, co powiedział Boris -o tym, że oni dwaj od jesieni będą
razem mieszkać. Więc pewnie właśnie dlatego tu jest. Żeby wesprzeć przyjaciela.
Ale jestem głupia, robiąc sobie nadzieję. ZNOWU.
Powinnam już wrócić na swoje miejsce. Nie chciałam być niegrzeczna i pisać, kiedy
powinnam robić wrażenie, że jestem pochłonięta muzyką ale...
ZARAZ.
O Boże.
Ja znam te buty.
czwartek 4 maja, 21.30,
damska łazienka w carnegie hall
Miałam rację, to były jej buty.
Totalnie się z nią skonfrontowałam, kiedy wyszła z kabiny. Skonfrontowałam to nie jest
właściwe słowo. Zapytałam ją
O reklamę, którą nakręciła dla mojego taty. Zapytałam, dlaczego to zrobiła.
Najpierw próbowała się wymigać, twierdząc, że to miał być prezent urodzinowy dla mnie.
I fakt, wtedy w redakcji „Atomu", kiedy oddawałam artykuł o Michaelu, powiedziała, że chce
mi coś dać na urodziny.
I powiedziała, że żeby mi to dać, musi przyjść na imprezę urodzinową. Nie powiedziała tylko,
że ma mi to zamiar wręczyć na imprezie. To sobie sama dośpiewałam.
Ale... Dlaczego teraz? Dlaczego prezent akurat w tym roku? I to taki wielki prezent?
Najpierw wyglądała, jakby naprawdę się rozzłościła, że nie chcę jej tego odpuścić. Jakby nie
mogła uwierzyć, że weszła do łazienki i natknęła się właśnie na mnie.
Pewnie rzeczywiście ma wrażenie, że ile razy idzie się wysikać, spotyka mnie.
Właściwie tak jest. Zupełnie jakbym miała w pęcherzu jakiś radar nastawiony na wykrywanie
Lilly Moscovitz.
Tym razem nie było przy niej Kennetha pytającego, czy dalej chodzę z J.P., czy nie, więc nie
mógł powstrzymać jej przed odpowiedzią. Przez sekundę myślałam zresztą, że i tak nie
odpowie.
Ale ona jakby podjęła jakąś decyzję. Westchnęła i trochę najeżona powiedziała:
- Dobrze, skoro już musisz wiedzieć, Mia... Michael mi powiedział, że mam być dla ciebie
miła.
Wytrzeszczyłam na nią oczy. Potrwało to parę sekund, zanim zarejestrowałam jej słowa.
- Brat ci powiedział, żebyś...?
- Że mam być dla ciebie miła - dokończyła za mnie Lilly takim lekko zdesperowanym tonem,
jakbym ja sama powinna była to wiedzieć. - Dowiedział się o stronie internetowej, jasne?
Przestałam wytrzeszczać oczy i zaczęłam mrugać powiekami. Zawsze to jakiś postęp.
- Nienawidzemiithermopolis.com?
- Właśnie - powiedziała Lilly. Miała nawet nieco zawstydzoną minę. - Naprawdę się wkurzył.
Przyznaję... to było dziecinne.
Michael dowiedział się o nienawidzemiithermopolis.com? On o tym wcześniej nie wiedział?
Ja myślałam, że cały świat wie o tej głupiej stronie internetowej.
I powiedział Lilly, że ma być dla mnie miła?
- Ale... - Zaczynałam mieć problem z przetrawieniem aż tak wielu informacji naraz. Jakby na
pustyni nagle zaczął lać deszcz... Tylko że zbyt obficie i groziły mi lawiny błotne. I
gwałtowne powodzie. -Ale... Dlaczego ty aż tak się na mnie wściekłaś? Przyznaję, wobec
twojego brata zachowałam się jak ostatnia idiotka. Ale pożałowałam tego i próbowałam
potem się z nim pogodzić. To on odmówił. Więc czemu tak się na mnie za to wściekałaś? -
Właśnie tego nigdy nie mogłam zrozumieć. - Czy to... Czy to przez J.P.?
Twarz Lilly poczerwieniała.
- Nie wiesz? - spytała z niedowierzaniem. - Poważnie, nie wiesz?
Zdecydowanie zaczynało mi doskwierać przeładowanie synaps.
- Nie. - Pokręciłam głową. - Co mam niby wiedzieć?
- Jeszcze nigdy, Mia - powiedziała obcesowo Lilly - nie spotkałam nikogo tak durnego jak ty.
- Co? - Nadal nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. Wiem, że jestem durna. No wiem!
Jestem idiotką. Nie musiała tego tak wcierać. Mogła mi trochę pomóc. - W czym jestem
durna?
Ale w tym momencie do łazienki weszła jakaś starsza pani i Lilly chyba uznała, że
powiedziała już dosyć. Pokręciła tylko głową i wyszła.
Więc ja nadal się zastanawiam: Co takiego powinnam wiedzieć? W jakiej sprawie jestem
zdaniem Lilly tak strasznie durna?
To prawda, zaczęłam się spotykać z J.P. zaraz po tym, jak oni ze sobą zerwali. Ale w czasie,
kiedy to się wydarzyło, ona już i tak ze mną nie rozmawiała. Więc nie może chodzić o J.P.
Dlaczego Lilly nie może mi po prostu powiedzieć, dlaczego to jej zdaniem jestem taka durna?
To ona jest geniuszem, nie ja. Nie cierpię, kiedy geniusze oczekują że my, zwykli
śmiertelnicy, będziemy równie bystrzy jak oni. To niesprawiedliwe. Ja jestem przeciętnie
inteligentna i zawsze taka byłam. Jestem twórcza i mam mnóstwo zalet, ale jestem twórcza,
jeśli chodzi o pisanie romansów! Nie radzę sobie dobrze w testach na IQ, a już na pewno nie
w testach na zakończenie szkoły (najwyraźniej).
I NIGDY nie potrafiłam zrozumieć Lilly. I nie rozumiem jej brata. Dlaczego Michael
przejmuje się tym, czy Lilly będzie dla mnie miła, czy nie?
No, super. Słyszę oklaski! Lepiej wrócę już na miejsce...
czwartek, 4 maja,
północ, poddasze
Myliłam się, sądząc, że uda mi się trzymać z daleka od pasującego do mnie zestawu genów
MHC.
Wszyscy poszli na scenę po fantastycznym koncercie (owacje na stojąco) pogratulować
Borisowi.
W ten sposób znalazłam się obok J.P., gadając z Tiną i Borisem, kiedy Michael i Lilly też
podeszli złożyć gratulacje.
I to wcale nie było jakieś niezręczne.
Biorąc pod uwagę, że Lilly to była dziewczyna Borisa (pamiętacie, jak z jej powodu zrzucił
sobie globus na głowę?), a J.P. to były chłopak Lilly, a Michael to mój były. Ach, i Kenny to
też mój były!
Ech, to były dobre czasy.
Chyba żeby nie.
Na szczęście Michael nie próbował mnie przytulać. Ani mówić nic w rodzaju: „Hej, Mia, to
do zobaczenia jutro na lunchu". Jakby wiedział, że to nie jest coś, co omówiłam ze swoim
chłopakiem.
Chociaż zachowywał się bardzo serdecznie i nie pomaszerował do wyjścia jak podczas moich
urodzin (dlaczego on to wtedy zrobił? Przecież to niemożliwe, że dlatego, że nie może znieść
widoku mnie i J.P., jak twierdziła Tina. Bo dzisiaj wieczorem widok mnie i J. P. jakoś mu nie
przeszkadzał).
Lilly za to z kamiennym wyrazem twarzy ignorowała J.P. chociaż do mnie jakby się
uśmiechnęła.
Tina natomiast była tak zdenerwowana (co jest dziwne, bo to jedyna osoba, która wśród
obecnych nie miała jakiegoś byłego), że zaczęła mówić naprawdę piskliwym głosem coś o
komisji prac dyplomowych - jej członkowie wyglądali na trochę wymizerowanych, być może
po kolacji z Seanem Pennem - aż musiałam ująć ją za ramię i odprowadzić na bok, łagodnie
mrucząc: - Wszystko będzie dobrze. Ciii. Już wszystko w porządku. Boris zaliczył z
wyróżnieniem...
- Ale... - powiedziała Tina, rzucając spojrzenie przez ramię.
- Dlaczego Michael i Lilly są tutaj? Dlaczego?
- Michael przyjaźni się z Borisem. Zapomniałaś? Od przyszłego roku będą mieszkać razem,
póki Boris nie dostanie pokoju jednoosobowego.
- Potrzebuję oddechu - jęknęła Tina. - Naprawdę potrzebuję oddechu.
- Będziesz go miała - powiedziałam. - Jutro Dzień Wagarowicza.
- Naprawdę zamierzasz się przespać z J.P.? - spytała Tina.
- Naprawdę, Mia? Naprawdę?
- Tina - szepnęłam. - Może mogłabyś mówić jeszcze głośniej? Jeszcze nie całe Carnegie Hall
cię słyszało.
- Sądzę, że nie decydujesz się na to z właściwych powodów - powiedziała Tina. - Nie rób tego
dlatego, że ci się wydaje, że musisz, ani dlatego, że nie chcesz być jedyną dziewczyną na
roku, która jeszcze nie spała z chłopakiem. Zrób to dlatego, że chcesz, bo czujesz, że spala cię
namiętność. Kiedy patrzę na was dwoje, nie wydaje mi się, żeby... Mia, mnie się wydaje, że
ty nie chcesz. Nie wyczuwam śladu namiętności. W swojej książce piszesz o namiętnych
uczuciach, ale wydaje mi się, że tak naprawdę tego nie czujesz. Nie do J.P.
- Okej - powiedziałam, poklepując ja po ramieniu. - Pójdę już. Powiem Borisowi, że zrobił
kawał świetnej roboty. To na razie, pa.
Poszłam po Larsa i J.P, powiedziałam wszystkim, że już wychodzimy, stojąc na tyle daleko
od Michaela, żeby go czasem nie powąchać, a potem wyszłam. W drodze powrotnej
podrzuciliśmy J.P. do domu.
Naprawdę próbowałam poczuć podniecenie, kiedy go całowałam na dobranoc.
Chyba nawet poczułam. Coś zdecydowanie poczułam.
Ale to mogła być zszywka z pralni chemicznej, z której korzystają Reynolds-Abernathy'owie.
Zdaje się, że zadrapałam się o nią w palec, kiedy próbowałam namiętnie się do niego
przytulić.
piątek, 5 maja, 9.00,
poddasze
Nie do wiary.
Mama właśnie wsadziła głowę przez drzwi i powiedziała:
- Mia, wstawaj. A ja na to:
- MAMO. Nie idę do szkoły. Dziś jest Dzień Wagarowicza. Nic mnie nie obchodzi, że szkoła
nie uznaje tego za dzień wolny od zajęć. Jestem maturzystką. Zrywam się. A to znaczy, że
NIE MUSZĘ WSTAWAĆ.
A mama:
- Nie o to chodzi. Ktoś dzwoni i pyta o Daphne Delacroix. Pomyślałam, że ze mnie żartuje.
Naprawdę.
Ale przysięgła, że mówi poważnie.
No więc wylazłam z łóżka, wzięłam słuchawkę i powiedziałam:
- Halo?
- Mówię z Daphne? - powiedział jakiś damski radosny głos.
- Hm - powiedziałam. - W pewnym sensie tak. - Jeszcze się nie rozbudziłam na tyle, żeby
ogarnąć sytuację.
- Daphne Delacroix to nie jest prawdziwe nazwisko, prawda? - powiedziała ta pani i się
roześmiała.
- Niezupełnie - odparłam, zerkając na wyświetlacz na słuchawce. Avon Books.
Avon Books to nazwa wydawnictwa, która widniała na grzbietach połowy z tych
historycznych romansów, które czytałam, kiedy szukałam materiałów do własnego. To
wielkie wydawnictwo, które specjalizuje się w romansach.
- Mówi Claire French - przedstawiła się ta pogodna pani. - Właśnie skończyłam czytać Okup
za moje serce, i dzwonię, żeby ci zaproponować podpisanie umowy.
Przysięgam, pomyślałam, że źle usłyszałam. Przecież nie mogła powiedzieć, że chcą wydać
moją powieść. Przecież nikt nianie jest zainteresowany.
- Co? - spytałam inteligentnie.
- Dzwonię, żeby ci zaproponować podpisanie umowy - powtórzyła. - Ale muszę znać twoje
prawdziwe nazwisko. Jak się naprawdę nazywasz, o ile możesz mi to powiedzieć?
- Hm... - powiedziałam. - Mia Thermopolis.
- Witaj, Mia - powiedziała. -I zaczęła mówić coś o pieniądzach, umowach, i terminach, i
jakichś innych rzeczach, których nie rozumiałam, bo byłam zupełnie skołowana.
- Czy mogę zapisać numer do pani? Zdaje się, że będę musiała oddzwonić później.
- Jasne! - powiedziała. I podała mi swój numer wewnętrzny. - Będę czekała na twój telefon.
- Okej - powiedziałam. - Wielkie dzięki. I się rozłączyłam.
Wróciłam do łóżka. Gruby Louie gapił się na mnie, radośnie mrucząc na mojej poduszce.
A potem wrzasnęłam tak głośno, że wystraszyłam mamę, Rocky'ego i, oczywiście, Grubego
Louie, który wystrzelił z łóżka jak z procy (gołębie siedzące na schodkach
przeciwpożarowych też zerwały się do lotu).
To nie do wiary:
Chcą wydać moją powieść.
Okej... Nie oferują mnóstwa kasy. Gdybym musiała utrzymywać się z tego, co mi oferowali,
nie przetrwałabym - przynajmniej w Nowym Jorku - dłużej niż dwa miesiące. Jeśli człowiek
naprawdę chce być pisarzem, to widać musi mieć na to czas oraz wykonywać jakąś inną
pracę, żeby zapłacić za czynsz i jedzenie. A przynajmniej kiedy dopiero zaczyna.
Ale skoro ja i tak przeznaczę te pieniądze na Greenpeace... To kto by się przejmował?
Ktoś chce wydać moją powieść!!!!!
piątek. 5 maja, 11.00,
poddasze
Mam wrażenie, że się unoszę nad ziemią... Jestem taka szczęśliwa! To najlepszy dzień
mojego życia. Mówię serio. Nic mi tego nie zepsuje. NIC. I NIKT. Nie pozwolę na to.
Kiedy już opowiedziałam o umowie mamie i panu G., zadzwoniłam do Tiny:
- Tina... Nie zgadłabyś, co się stało. Chcą wydać moją powieść.
A ona na to:
- CO???? O MÓJ BOŻE, MIA, TO CUDOWNIE!!!!
A potem obie wrzeszczałyśmy chyba przez jakieś dziesięć minut. A potem rozłączyłam się i
zadzwoniłam do J.P. Pewnie powinnam była do niego zadzwonić najpierw, skoro to mój
chłopak. Ale Tinę znam dłużej.
Chociaż J.P. ucieszył się, to jednak... Miał parę uwag. Ale tylko dlatego, że tak bardzo mnie
kocha.
- Nie powinnaś przyjmować pierwszej oferty, Mia - powiedział.
- Dlaczego? - spytałam. - Ty przyjąłeś od Seana Penna.
- To co innego. Sean to nagradzany reżyser. Ty nawet nie wiesz, co to za wydawnictwo.
- Owszem, wiem - sprostowałam. - Właśnie je wyszukałam w intemecie. Wydali tony
książek. Są totalnie wiarygodni. To wielkie wydawnictwo. Wydają większość romansów,
jakie się ukazują.
- Mimo to - upierał się J.P. - mogłabyś od kogoś innego dostać lepszą propozycję. Ja bym się
nie śpieszył.
- Nie śpieszył? - powtórzyłam. - J.P, dostałam chyba z sześćdziesiąt pięć listów odmownych.
To jedyna osoba, którą zainteresowała moja powieść. To jest uczciwa oferta.
- Gdybyś mnie posłuchała - przekonywał mnie J.P. - i spróbowała sprzedać ją pod swoim
prawdziwym nazwiskiem, zainteresowanie byłoby znacznie większe, a już na pewno zaliczka.
- Właśnie w tym rzecz - powiedziałam. - Ona chciała ją wydać, nie wiedząc, kim jestem! To
znaczy, że książka jej się podobała. To dla mnie znaczy o wiele więcej niż pieniądze.
- Posłuchaj - upierał się J.P. - Po prostu wstrzymaj się z przyjęciem tej oferty. Pozwól, że
najpierw porozmawiam z Seanem. On zna ludzi na rynku wydawniczym. Założę się, że może
ci załatwić lepszy kontrakt.
- Nie! - zawołałam. W głowie mi się nie mieściło, że J.P. próbuje zepsuć mi tę piękną chwilę.
Chociaż to nie jego wina. Wiedziałam, że ma na uwadze tylko moje jak najlepiej pojęte
interesy. Ale jak to określili w Prawdziwym życiu, okazywał się straszną popsujzabawą. - Nie
ma mowy, J.P. Przyjmuję tę ofertę.
- Mia, nic nie wiesz o rynku wydawniczym. Nie wiesz, w co się pakujesz? Przecież ty nawet
nie masz agenta.
- Mam genowiańskich prawników - przypomniałam mu.
- Nie sądzę, żebym musiała ci mówić, że oni są jak stado pitbulli chorych na wściekliznę.
Pamiętasz, co zrobili temu facetowi, który w zeszłym roku próbował wydać moją
nieautoryzowaną biografię? - Nie chciałam dodawać: I co mogłabym im kazać zrobić z tobą
za to, że napisałeś sztukę opartą na moim życiu. Bo nie chciałam być wredna, no i,
oczywiście, nigdy nie podkablowałabym J.P. przed książęcymi genowiańskimi prawnikami.
- Poproszę, żeby zerknęli na umowę, zanim ją podpiszę.
- Moim zdaniem robisz błąd. - J.P. był przekonany o swojej racji.
- Moim zdaniem nie. Ja byłam przekonana o swojej. Zachciało mi się płakać. Naprawdę.
Wiem, że on to robił dlatego, że mnie kocha, ale dajcie spokój.
Jakoś się opanowałam. Chociaż wdaliśmy się w naszą pierwszą (niewielką) kłótnię, nadal
jestem przekonana, że robię dobrze. Bo zadzwoniłam do taty i powiedziałam mu o ofercie.
Kiedy już zadał mi mnóstwo pytań (takim trochę roztargnionym tonem, bo jest
zaabsorbowany kampanią. Przykro mi było, że mu głowę zawracam, kiedy on ma tak dużo
roboty, ale dla mnie to ważna sprawa), stwierdził, że jego zdaniem wszystko w porządku i
mogę zrobić, co uważam za stosowne, o ile nie podpiszę żadnego dokumentu, zanim nie
obejrzą go jego prawnicy pitbulle.
Więc powiedziałam:
- DZIĘKI, TATO!
A potem zadzwoniłam do Claire French i powiedziałam jej, że się zgadzam.
Ale kiedy do niej oddzwoniłam, ona już wiedziała, kim jestem.
- To może zabrzmi dziwnie, ale kiedy powiedziałaś, że nazywasz się Mia Thermopolis,
pomyślałam, że to jakoś znajomo brzmi, więc - proszę, nie gniewaj się - wygooglowałam cię.
Czy ty może jakimś przypadkiem jesteś księżniczką Mią Thermopolis z Genowii?
Totalnie serce mi stanęło.
- Hm... - powiedziałam.
Rzecz w tym, że chociaż jestem totalną kłamczucha wiedziałam, że nie ma sensu jej
okłamywać. W końcu i tak by się dowiedziała. Na przykład kiedy wyślę swoją fotografię do
umieszczenia na skrzydełkach, albo kiedy spotkam się z nią na jakimś eleganckim lunchu,
albo kiedy moi prawnicy pitbulle wyślą jej pismo z genowiańską koroną książęcą.
- Tak - dodałam. - To ja. Nie wysyłałam swojej książki pod prawdziwym nazwiskiem, bo nie
chciałam, żeby została wydana tylko dlatego, że jestem sławna, rozumie pani. Chciałam się
przekonać, czy się ludziom spodoba. Mam nadzieję, że pani to zrozumie.
- Oczywiście, że rozumiem! - powiedziała Claire. - I nie musisz się martwić, nie miałam
pojęcia, że to ty, kiedy ją przeczytałam, ani kiedy przedstawiałam ci ofertę. Ale chodzi o to,
że Daphne Delacroix brzmi strasznie sztucznie... A samo nazwisko - Delacroix - Amerykanie
nie bardzo wiedzą jak je wymawiać. Twoje prawdziwe nazwisko jest rozpoznawalne i łatwe
do zapamiętania. Zakładam, że nie robisz tego dla zysku finansowego...
- Nie - powiedziałam, przerażona. - Honorarium autorskie przeznaczam na Greenpeace.
- Prawdę mówiąc - powiedziała Claire - miałabyś o wiele większe honorarium autorskie do
przekazania, gdybyś nam pozwoliła wydać książkę pod swoim prawdziwym nazwiskiem.
Przycisnęłam słuchawkę do ucha, trochę oszołomiona.
- Jako Mia Thermopolis?
- Myślałam o „Mia Thermopolis, księżniczka Genowii". Serce zaczęło mi bić jakoś tak
szybko. Przypomniałam sobie, co powiedziała Grandmere o tym, że nie wolno mi.
Pomyślałam, że się wścieknie. Wścieknie się okropnie, jeśli opublikuję powieść pełną
miłosnych scen pod własnym nazwiskiem!
Ale z drugiej strony... Wszyscy ze szkoły się dowiedzą. Wszyscy zobaczą moją książkę i
stwierdzą: „O mój Boże, ja ją znam! Chodziłam z nią do szkoły".
I przecież to nie tak, że Claire chciała wydać powieść wiedząc, że to ja ją napisałam. Ale
czytelnicy, owszem. Pomyślcie o kasie, którą mogłabym przeznaczyć na Greenpeace!
- Myślę, że z tym nie będzie kłopotu - powiedziałam.
- Świetnie! - stwierdziła Claire. - No to wszystko ustalone. Będzie mi miło z tobą pracować,
Mia.
To była najfantastyczniejsza rozmowa telefoniczna w moim życiu. Prawie udało mi się
zapomnieć, że J.P. i ja trochę się pokłóciliśmy i że niedługo czeka mnie mocno przerażający
lunch z Michaelem.
Jestem pisarką. Okej, niedługo będę.
I nikt mi tego nie odbierze. Nikt!
piątek, 5 maja, 12.15,
poddasze
M - Pogotowie Ciuchowe przychodzi na ratunek. Masz się ubrać w dżinsy Chip
& Pepper, i różowo--czarny top z cekinami Alice + 01ivia, a na wierzch ta
purpurowa kurtka motocyklowa, którą wypatrzyłyśmy w Jeffrey. I te słodkie
buty na koturnie Prądy z frędzelkami. Jasne? Nie przesadź z makijażem, bo
moim zdaniem on lubi takie naturalne twarze (bez sensu) i tym razem żadnych
wiszących kolczyków, raczej sztyfty, oooo, może te słodkie wisienki, które ci
kupiłam na urodziny? To bardzo w twoim stylu HA, HA, HA! Wysłane z
BlackBerry
Nie! Moim zdaniem to już za wiele dobrego! A przy okazji, niedługo wydaję
książkę!
To wcale nie za wiele dobrego, po prostu rób, co mówię i nie zapomnij
podkręcić rzęs. GRATULUJĘ WYDANIA WŁÓŻ GO W MOJĄ SŁODKĄ
MUSZELKĘ! A przy okazji w jakim kolorze masz sukienkę na bal maturalny?
Wysłane z BlackBerry
Jeszcze nie wiem, Sebastiano ma mi podesłać parę rzeczy. Buty na platformie
Prądy to już przesada. Chyba zdecyduję się na kozaki. Mówiłam ci, że Włóż go
w moją słodką muszelkę to nie jest dobry tytuł.
WYKLUCZONE! ŻADNYCH KOZAKÓW W PORZE LUNCHU. Możesz
pójść na kompromis i włożyć urocze aksamitne balerinki. Wysłane z BlackBerry
Co do balerinek masz rację. DZIĘKI! I MUSZĘ JUŻ IŚĆ!!!! Bo się spóźnię.
Strasznie się denerwuję!!!!
Nie denerwuj się. Trisha i ja wynajmiemy łódkę na jeziorze i może podpłyniemy,
żeby was szpiegować.
Wysłane z BlackBerry
NIE! LANA!!! NIE!!!! NIE PRZYŁAŹCIE TAM!!! Jeśli to zrobisz, nigdy w
życiu więcej się do ciebie nie odezwę.
PA!!! Baw się dobrze! Wysłane z Blackfierry
piątek, 5 maja, 12.55,
in limuzynie in drodze do central parku
Będę się trzymała od Michaela z daleka. Nie przytulę się do niego. Nawet nie uścisnę mu
ręki.
Nie zrobię niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby spowodować, że go powącham i stracę
panowanie nad sobą i zrobię coś, czego mogłabym później żałować.
Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, bo on mnie w taki sposób nie lubi. Już nie. Uważa mnie
tylko za przyjaciółkę.
Ale nie chcę się skompromitować.
Poza tym mam chłopaka. Który naprawdę bardzo mnie kocha. Na tyle, że chce dla mnie jak
najlepiej. A więc:
Trzymać się z daleka od Michaela - odfajkowane.
Nie przytulać się do niego - odfajkowane.
Nawet nie uścisnął mu ręki - odfajkowane.
Nie robić nic, co mogłoby skończyć się powąchaniem go – odfajkowane.
Z głowy. Chyba to ogarniam. Jakoś sobie poradzę. Totalnie sobie poradzę. To łatwizna.
Jesteśmy tylko przyjaciółmi. A to tylko zwykły lunch. Przyjaciele bardzo często chodzą
razem na lunch.
Ale od kiedy to przyjaciele obdarowują się nawzajem wartym milion dolarów sprzętem
medycznym?
O Boże. Ja nie dam rady.
Jesteśmy na miejscu. Chyba robi mi się niedobrze.
Daphne Delacroix Okup za moje serce,
fragment
Finnula nie pierwszy raz się całowała. Fakt.
Ale tych paru mężczyzn, którzy próbowali ją całować, ciężko potem żałowało, bo pięściami
posługiwała się równie sprawnie jak łukiem.
A jednak tym wargom, które z taką intensywnością ją teraz całowały, nie mogła się oprzeć.
Całował znakomicie ten jej więzień, a jego usta jakby pytały - absolutnie nielękliwie czy
Finnula chce, żeby przestały. Dopiero kiedy poczuła, że wsuwa jej język w usta, zrozumiała,
że już na to pytanie odpowiedziała, chociaż sama nie wiedziała kiedy. Teraz w jego
zachowaniu nie było już wahania, zupełnie jakby wymierzył pierwszy cios i zdał sobie
sprawę, że Finnula opuszcza gardę. Więc zaatakował bezlitośnie.
Wtedy to Finnula z całą ostrością uświadomiła sobie, że ten pocałunek jest niezwykły i że być
może wcale nie panowała nad sytuacją jakby chciała. Chociaż próbowała się opierać eksplozji
zmysłów, ledwie udało jej się wyrwać spod hipnotycznego zaklęcia jego warg, a przekonała
się, że on uwolnił ręce z więzów, którymi go skrępowała. Osunęła się bezwładnie w jego
ramiona, jakby się w nich roztapiała. Jej dłonie, jakby kierując się własną wolą objęły jego
muskularny kark i zaplątały się w zadziwiająco miękkie włosy, na wpół ukryte pod
odrzuconym w tył kapturem jego opończy. Jak to się dzieje, zastanawiała się na wpół
świadomie, że kiedy ten mężczyzna wsuwał jej język w usta, zdawało się, że jej odruchową
odpowiedzią jest drżenie ud?
Odrywając wargi od jego warg i kładąc ostrzegawczo dłoń na jego klatce piersiowej, Finnula
spojrzała mu oskarżycielsko w twarz i zdumiał ją jej wyraz. Żadnego szyderczego uśmiechu
ani kpiących oczu, tylko usta zmienione pożądaniem i zielone oczy pełne... Czego? Finnula
nie umiała nazwać tego, co dostrzegła w tych źrenicach, ale to, co ją w nich przerażało, w
równym stopniu też pociągało.
Poczuła, że musi zakończyć to szaleństwo, zanim sprawy posuną się za daleko.
- Czyś ty rozum postradał? - spytała ostro. - Puszczaj mnie, a żywo.
Hugo uniósł głowę z miną oszołomioną jak człowiek wyrwany z głębokiego snu. Spojrzał na
dziewczynę, którą trzymał w objęciach, wyraźnie dając znać, że ją słyszy, a jednak jego dłoń,
wciąż obejmująca jej pierś, mocniej się zacisnęła, jakby w żadnym razie nie zamierzał Finnuli
puścić. Kiedy się odezwał, jego głos był ochrypły, a słowa niewyraźne.
−
Obawiam się, że nie rozum straciłem, mości panno Crais, ale serce - wychrypiał.
PIĄTEK, 5 MAJA, 16.00,
W LIMUZYNIE W DRODZE NA TERAPIĘ
Jestem beznadziejna.
Jestem okropna, straszna, beznadziejna.
Nie zasługuję na to, żeby przebywać w obecności J.P., co dopiero mówić o noszeniu jego
pierścionka.
Ja nie wiem, jak to się stało! Jak ja pozwoliłam, żeby to się stało.
To wyłącznie moja wina. Michael nie miał z tym nic wspólnego.
No może troszeczkę miał. Ale to głównie moja wina.
I teraz już WIEM, że w żyłach Grandmere i moich płynie ta sama krew. Bo jestem tak samo
niedobra jak ona!
Może to wszystko efekt spędzania aż tyle czasu z Laną. Może ona ma na mnie zły wpływ!
O Boże. Zastanawiam się, czy powinnam teraz zrezygnować z członkostwa w Domina Rei?
No bo chyba żadna Domina Rei nie zrobiłaby tego, co właśnie zrobiłam?
Zaczęło się zupełnie niewinnie. Dotarłam do Boathouse, i Michael tam był, czekał na mnie.
Wyglądał fantastycznie (żadna niespodzianka), miał sportową marynarkę (ale bez krawata). A
ciemne włosy potargane tak, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica.
I pierwsza rzecz - absolutnie pierwsza rzecz! - podszedł do mnie i nachylił się i pocałował
mnie w policzek.
I chociaż próbowałam się odsunąć, wołając, że nie, bo się przeziębiłam, on tylko się
roześmiał i powiedział:
- Lubię twoje zarazki.
I wtedy się stało. To znaczy po raz pierwszy. Powąchałam go i od tego Michaelowego
zapachu wszystkie te przeciwnego typu molekuły jednocześnie rąbnęły mnie po zmyśle
węchu. Przysięgam, to było tak silne uderzenie, że o mało się nie przewróciłam i Lars musiał
wyciągnąć rękę, podtrzymać mnie za łokieć i powiedzieć:
- W porządku, księżniczko?
Nie. Odpowiedź brzmi nie, nie było w porządku. Prawie mnie zwaliło z nóg. Zwaliło mnie z
nóg pożądanie! Pożądanie odczuwane wobec zakazanych, przeciwnych genów MHC!
Ale udało mi się wziąć w garść i roześmiałam się, jakby nic się nie stało (a jednak stało się!
Coś się stało! Coś bardzo, bardzo niedobrego!).
Zaprowadzono nas do oświetlonego słońcem stolika (Lars usiadł sobie przy barze, żeby
jednym okiem zerkać na jakiś mecz, a drugim na mnie. Och, dlaczego, Lars, dlaczego?
Dlaczego usiadłeś tak daleko????), a Michael zaczął gadać. Nie miałam pojęcia o czym, bo
nadal byłam oszołomiona przez te feromony, czy co to tam mi fruwało wokół głowy, no i
mieliśmy stolik TUŻ PRZY JEZIORZE, więc mogłam wypatrywać Lany i Trishy, gdyby
przepływały obok.
Oszołomiło mnie również słońce odbijające się w wodzie, bo było tak pięknie, jakbyśmy nie
byli w Nowym Jorku, tylko... w Genowii.
Przysięgam, czułam się, jakbym była naćpana. Wreszcie Michael zapytał:
- Mia, nic ci nie jest?
Ja pokręciłam głową jak Gruby Louie, kiedy za mocno go podrapię za uchem, i z nerwowym
śmiechem powiedziałam:
- Nie, nie, nic mi nie jest, przepraszam, jestem tylko nieco roztargniona. - Ale nie mogłam mu
powiedzieć, oczywiście, Z JAKIEGO POWODU jestem roztargniona.
W ostatniej chwili przypomniałam sobie o moich świetnych nowinach i wypaliłam:
- Dziś rano dzwonił do mnie wydawca, chce opublikować moją powieść.
- Super! - Michael uśmiechnął się szeroko. Ten cudowny uśmiech pamiętałam jeszcze z
pierwszej klasy, kiedy wślizgiwał się na algebrę, żeby mi pomóc z zadaniami, i to w czasie
lekcji, a ja myślałam, że umarłam i poszłam do nieba. - Musimy to uczcić!
Zamówił wodę gazowaną i wzniósł toast za mój sukces, a ja wzniosłam toast za jego sukces
(moja powieść nikomu nie uratuje życia, ale, jak zauważył Michael, chociaż jego CardioArm
może pacjentowi uratować życie, to członkom rodziny tego pacjenta może bardzo dobrze
zrobić, jeśli w poczekalni poczytają moją książką i chociaż na trochę zapomnę o
zdenerwowaniu. Co było szalenie słuszną uwagą). Potem popijaliśmy perrier w piątkowe
popołudnie w Central Parku.
Aż promienie słońca zabłysły na brylancie w pierścionku przedzaręczynowym, który
zapomniałam zdjąć. Michael zamrugał.
Zrobiło mi się głupio i wybąkałam:
- Przepraszam.
A potem zdjęłam pierścionek i schowałam go do torebki.
- Niezły kamień - stwierdził Michael z przekornym uśmiechem. - No więc jak, jesteście
zaręczeni?
- Skądże - odparłam. - To przyjacielski prezent. - Wielkie Wredne Kłamstwo Mii
Thermopolis Numer Jedenaście.
- Rozumiem - powiedział Michael. - Przyjaźń zrobiła się dużo bardziej... kosztowna, odkąd
chodziłem do LiAE.
Auć.
Wtedy Michael zmienił temat.
- Na jaki uniwersytet idzie J.P.?
- Cóż - zaczęłam ostrożnie. - Sean Penn chce kupić prawa do sztuki J.P., więc zastanawia się
nad przeprowadzką na rok do Hollywood, a na studia pójdzie potem.
Michael bardzo się tym zainteresował.
- Naprawdę? Czyli będziecie w związku na odległość.
- Sama nie wiem - powiedziałam. - Prosił, żebym z nim pojechała...
- Do Hollywood? - spytał Michael z niedowierzaniem. A potem dodał. - Wybacz. Po prostu...
No wiesz, nigdy mi się nie wydawałaś typem hollywoodzkim. Nie chodzi o to, że nie
wyglądasz świetnie. Bo totalnie wyglądasz.
- Dzięki - mruknęłam, strasznie zażenowana. Na szczęście wtedy kelner przyniósł sałatki,
więc mogłam się zająć jedzeniem. -Ale wiem, o co ci chodzi - kontynuowałam, kiedy kelner
odszedł. - Nie mam pojęcia, co miałabym robić w Hollywood. J.P. twierdzi, że mogłabym
pisać. Ale... Zawsze myślałam, że jeśli odłożę studia o rok, to po to, żeby z Greenpeace
protestować przeciwko połowom wielorybów. A nie snuć się po Melrose. Rozumiesz?
- Nie wydaje mi się, żeby rodzice zgodzili się na któryś z tych planów - powiedział Michael.
- Jest jeszcze coś - westchnęłam. - Muszę się zastanowić nad paroma sprawami. I mam
niewiele czasu. Domowe oddziały bojowe życzą sobie poznać moją decyzję w sprawie
uczelni do dnia rozdania świadectw.
- Postąpisz właściwie - stwierdził Michael z przekonaniem. - Zawsze tak robisz.
Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Jak możesz coś takiego mówić? Jest dokładnie odwrotnie.
- A jednak.
- Michael, ja potrafię wszystko schrzanić - powiedziałam, odkładając widelec. - Kto jak kto,
ale ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Zniszczyłam nasz związek.
- Nie - zaprzeczył z zaszokowaną miną. - To ja go zniszczyłem.
- Nieprawda, ja - odparłam. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie o tym rozmawiamy... O tych
rzeczach, o których tak długo myślałam i rozmawiałam z innymi ludźmi - z moimi
przyjaciółmi, doktorem Bzikiem - ale nigdy z osobą dla której naprawdę się liczyły... z
Michaelem. Z osobą z którą powinnam o nich porozmawiać już wieki temu. - Nie powinnam
była robić takiej afery o Judith...
- A ja powinienem był powiedzieć ci o tym na samym początku - przerwał mi Michael.
- Nawet gdyby - kontynuowałam samokrytykę. - Zachowałam się jak kompletna i totalna
psychiczna...
- Nie, Mia, nieprawda...
- O mój Boże - roześmiałam się, unosząc dłoń, żeby mu przerwać. - Czy moglibyśmy jednak
nie próbować pisać historii od nowa? Zrobiłam to. Miałeś prawo mnie zostawić. Wszystko
zrobiło się za trudne. Oboje potrzebowaliśmy oddechu.
- Tak - przyznał Michael. - Oddechu. Ale nie tego, żebyś się od razu z kimś zaręczała.
Przez chwilę nie mogłam zaczerpnąć tchu. Poczułam się, jakby z sali ktoś wyssał cały tlen.
Gapiłam się tylko na Michaela, niepewna, czy ja go dobrze usłyszałam. Czy on naprawdę
powiedział... Czy to możliwe, że on faktycznie...?
A potem roześmiał się i kiedy kelner podszedł zabrać pusty talerz po jego sałatce (ja swojej
prawie nie tknęłam), powiedział:
- Żartowałem. Słuchaj, wiedziałem, że ryzykuję. Nie powinienem był oczekiwać, że będziesz
na mnie czekała. Masz prawo się zaręczać - czy co to tam ma być? gest przyjaźni? -z kim
chcesz. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa.
Zaraz. Co się tutaj zaczynało dziać?
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Grandmere przygotowała mnie na tysiące sytuacji - od
poradzenia sobie z pokojówką która kradnie, do sposobu ucieczki z dowolnej ambasady w
razie zamachu stanu.
Ale na coś takiego nic nie mogło mnie przygotować.
Czy mój były chłopak naprawdę dawał mi do zrozumienia, że chciał, żebyśmy znów byli
razem?
Czy ja znów coś sobie wyobrażam? Nie byłoby to po raz pierwszy.
Na szczęście przyniesiono nam dania główne, Michael znów sprowadził rozmowę na
obojętne tematy, jakby nic nie zaszło. Bo może faktycznie nic nie zaszło. Nagle
rozmawialiśmy
O tym, czy Joss Whedon kiedyś przerobi Buffy -postrach wampirów na film kinowy, i że
Karen Allen jest naprawdę świetna,
I o koncercie Borisa, i o firmie Michaela, i o kampanii taty. Jak na dwoje ludzi, którzy mają
stosunkowo niewiele ze sobą wspólnego (bo spójrzmy prawdzie w oczy, on jest wynalazcą
zautomatyzowanego ramienia do operacji na klatce piersiowej, a ja pisarką romansów... oraz
księżniczką. Ja kocham musicale, a on ich nienawidzi. (Aha, a poza tym mamy totalnie
odmienne DNA).
Co jest bardzo dziwne.
A potem, nie bardzo wiedząc jak, rozmowa zeszła na Lilly.
- Twój tata widział reklamę, którą nakręciła? - zapytał Michael.
- Och - odparłam z uśmiechem. - Tak! Jest świetna. To niewiarygodne. Czy... czy ty miałeś z
tym coś wspólnego?
- No cóż - odparł Michael, też z uśmiechem. - Sama chciała to zrobić. Ale... No, może trochę
ją zachęciłem. Nie mogę uwierzyć, że wy dwie nadal się nie przyjaźnicie, chociaż minęło już
tyle czasu.
- To nie tak, że jesteśmy wrogami - powiedziałam, przypominając sobie, co mi powiedziała
Lilly, że on jej kazał miło się do mnie odnosić. - My po prostu... Ja nawet nie wiem, co się
wtedy stało, serio. Nigdy nie chciała mi powiedzieć.
- Mnie też nigdy nie chciała powiedzieć- przyznał Michael. - Naprawdę się nie domyślasz?
Stanęła mi przed oczami twarz Lilly, kiedy siedziałyśmy na RZ tego dnia, kiedy mi
powiedziała, że J.P z nią zerwał. Zawsze się zastanawiałam, czy to o to chodziło. Czy to
możliwe, że to wszystko stało się przez chłopaka? Czy to dlatego uważała, że jestem taka
durna w tej sprawie?
Ale Lilly nie jest osobą, która zerwałaby kontakty z najlepszą przyjaciółką z powodu jakiegoś
chłopaka.
- Nie mam zielonego pojęcia.
Podano nam menu deserów i Michael uparł się, że zamówi po jednym z każdego, żebyśmy
mogli spróbować wszystkich (skoro mamy co świętować). Potem zaczął opowiadać o tym,
jak różnimy się od Japończyków. Że na przykład jedzenie zamawiane z dostawą do domu
przynoszono mu w prawdziwych porcelanowych miseczkach, które wystawiał za drzwi, kiedy
już skończył jeść, i że ktoś z restauracji przyjeżdżał, żeby je odebrać; i że jego japońscy
współpracownicy szalenie poważnie traktowali karaoke.
Kiedy opowiadał, dotarło do mnie, że on i Mikromini Midori, nie są parą. Wspomniał ojej
chłopaku, który najwyraźniej jest mistrzem karaoke w Tsukubie.
Potem znów zaczęłam chichotać, tylko z czegoś innego, bo kiedy przyniesiono nam desery,
zauważyłam w łódce na środku jeziora dwie zawzięcie się kłócące i wiosłujące w kółko
dziewczyny. Plan Lany, żeby mnie śledzić, totalnie i kompletnie spalił na panewce.
Kiedy przyniesiono rachunek i Michael zapłacił, chociaż powiedziałam, że to ja chciałam
zapłacić, żeby podziękować za dar dla szpitala, wszystko zaczęło się sypać.
Może zaczęło się sypać wcześniej - powoli kruszyć - a ja tylko nie zwróciłam na to uwagi.
Zauważyłam, że w moim życiu często tak bywa. To się stało, kiedy wyszliśmy przed
Boathouse i Michael zapytał mnie, jakie mam plany na resztę dnia, a ja przyznałam, że - raz
wreszcie - nie mam nic do roboty (aż do wizyty u doktora Bzika, ale o tym mu nie
wspomniałam. O terapii mu kiedyś powiem. Ale jeszcze nie dziś). Nagle wszystko rozsypało
się jak jedna z tych magdalenek, które pogryzałam wcześniej.
- Aż do czwartej nic do roboty? Świetnie - ucieszył się Michael, biorąc mnie za ramię. - No to
możemy świętować sukces dalej.
- Ale jak świętować? - spytałam głupio. Próbowałam się skoncentrować na tym, żeby go nie
wąchać. Nie zwracałam uwagi na nic innego. Na przykład dokąd idziemy.
- Jechałaś kiedyś czymś takim?
Podprowadził mnie do jednego z tych kiczowatych konnych powozików.
Okej, może nie są kiczowate. Może są romantyczne, a Tina i ja w sekrecie cały czas
rozmawiamy o tym, jak fajnie byłoby się takim przejechać. Ale nie o to chodzi.
- Oczywiście, że nie! - zawołałam, udając przerażenie.
- One są dla turystów. A Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami protestuje przeciwko
znęcaniu się nad końmi. I one są dla par.
- Czyli idealnie - powiedział Michael. Wręczył pieniądze woźnicy powozu, ubranemu w taki
staroświecki strój z cylindrem. - Pojedziemy dokoła parku. Lars, wsiadaj z przodu. I nie
oglądaj się za siebie.
- Nie! - prawie wrzasnęłam. Ale śmiałam się. Nie mogłam nic na to poradzić. Bo to było takie
niedorzeczne. A poza tym ja zawsze chciałam przejechać się takim powozem, ale nigdy
nikomu nie powiedziałam (poza Tiną) w obawie, że mnie wyśmieją.
- Ja nie wsiadam! To znęcanie się nad zwierzętami!
Woźnica okazał się kobietą. Zrobiła obrażoną minę.
- Dobrze się opiekuję swoim koniem - powiedziała. - Pewnie lepiej niż ty swoimi domowymi
zwierzętami, młoda damo.
Zrobiło mi się głupio, a Michael rzucił mi spojrzenie: Widzisz, no i uraziłaś ją. Teraz musisz
wsiąść.
Nie chciałam. Naprawdę, nie chciałam.
Nie dlatego, że to głupie i dla turystów, a ja się bałam, że ktoś nas zobaczy. Ale dlatego, że
chodziło o romantyczną przejażdżkę we dwoje! Z kimś, kto nie był moim chłopakiem!
Gorzej, z kimś, kto był moim byłym chłopakiem! I do kogo przysięgłam sobie dzisiaj się nie
zbliżać.
Ale Michael wyglądał tak słodko, a jego wzrok mówił: No chodź. To tylko kiczowata
przejażdżka. Co się może zdarzyć?
Co mi szkodzi przejechać się powozikiem dokoła parku? Rozejrzałam się wkoło. Nie
zauważyłam żadnych paparazzich.
Czerwona aksamitna ławeczka w powozie wyglądała, jakby było na niej dość miejsca. Na
pewno oboje zmieścilibyśmy się na niej, zachowując pewną odległość. Nie musiałabym
wąchać Michaela.
No i co może być romantycznego w przejażdżce powozikiem dla turystów dla tak
zblazowanej mieszkanki Nowego Jorku jak ja? Mimo że J.P przedstawił mnie w Księciu
wśród ludzi jako świra, którego trzeba stale ratować z opresji (co jest całkowicie niezgodne z
prawdą), ja jestem twarda. Przecież opublikują moją powieść!
Przewracając oczami i udając, że w ogóle mnie to nie rusza, ze śmiechem pozwoliłam
Michaelowi pomóc sobie wsiąść do powozu. Lars wspiął się na kozioł obok pani w cylindrze,
a ona wzięła lejce i ruszyliśmy truchtem...
Okazało się, że się myliłam.
Ławeczka wcale nie była aż tak duża.
A ja nie jestem aż tak zblazowaną mieszkanką Nowego Jorku.
Wszystko stało się jakoś tak od razu. W jednej chwili Michael i ja siedzieliśmy obok siebie na
tej ławeczce, wcale się nie całując, a w następnej... Znalazłam się w jego ramionach. I
całowaliśmy się. Jak dwoje ludzi, którzy nigdy się przedtem nie całowali.
A raczej jak dwoje ludzi, którzy całowali się kiedyś bardzo często i naprawdę im się to
podobało, a potem na bardzo długi czas tego całowania ich pozbawiono. A kiedy znów się
pocałowali, przypomniało im się, że bardzo to lubili. Bardzo bardzo.
No i zaczęli się całować non stop. Jak para wygłodzonych maniaków całowania, która
spędziła na pocałunkowej pustyni około dwudziestu jeden miesięcy.
Całowaliśmy się mniej więcej od Siedemdziesiątej Drugiej ulicy przez cały park do
Pięćdziesiątej Siódmej. To coś koło dwudziestu przecznic, parę więcej, parę mniej.
TAK, CAŁOWALIŚMY SIĘ PRZEZ DWADZIEŚCIA PRZECZNIC. W BIAŁY DZIEŃ. W
STAROŚWIECKIM KONNYM POWOZIKU!
Każdy mógł nas zobaczyć. I ZROBIĆ NAM ZDJĘCIE!!!!
Nie mam pojęcia, co mnie napadło.
Tak, przyznaję, zauważyłam, że Michael siedzi obok mnie na tej ławeczce OKROPNIE
blisko.
Zauważyłam też, że objął mnie, kiedy powozik szarpnął. Ale to przecież naturalny odruch.
Pomyślałam, że to miłe z jego strony. To coś takiego, co facet, który przyjaźni się z
dziewczyną może dla tej dziewczyny zrobić.
Ale potem Michael wciąż mnie obejmował.
A ja go znów powąchałam.
I było po mnie. Wiedziałam, że już po mnie, i obróciłam głowę w jego stronę, żeby mu
powiedzieć - grzecznie, oczywiście, jak przystało na księżniczkę - żeby dał spokój, bo ja
jestem teraz z J.P. i to nie ma sensu. Nie zrobię niczego, co urazi albo zrani J.P, bo on był
przy mnie, kiedy znalazłam się w największej potrzebie, a Michael powinien po prostu
odpuścić sobie to, co zamierzał zrobić. Chociaż prawdopodobnie nie zamierzał. Ale tak na
wszelki wypadek.
Ale jakoś nie zdążyłam tych słów wypowiedzieć.
Bo kiedy obróciłam głowę w stronę Michaela, żeby mu to wszystko powiedzieć, przekonałam
się, że na mnie patrzył, i zobaczyłam coś w jego oczach - sama nie wiem. Jakieś pytanie. Nie
wiem tylko jakie.
Okej. Może jednak wiem.
W każdym razie jestem całkiem pewna, że odpowiedziałam na nie, kiedy jego usta dotknęły
moich.
I jak już mówiłam, całowaliśmy się, namiętnie, przez dwadzieścia kilka przecznic. Mniej
więcej. Matematyka nie jest moją mocną stroną.
Skoro już przyznaję się do wszystkiego, powinnam przyznać, że nie tylko się całowaliśmy.
Trochę się działo w okolicy moich piersi. Naprawdę mam nadzieję, że Lars zrobił to, o co go
prosił Michael i nie oglądał się za siebie.
Kiedy powozik się zatrzymał, ja wreszcie oprzytomniałam. Pewnie dlatego, że nie rozlegał się
już stukot końskich kopyt. A może to tamto ostatnie szarpnięcie, które omal nas nie zrzuciło z
ławeczki.
Powiedziałam:
- O mój Boże!
I spojrzałam na Michaela przerażona, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłam.
Całowałam się z chłopakiem, z którym nie chodzę. I to naprawdę długo się całowali.
Chyba najbardziej mnie przeraziło, że tak mi się to spodobało. Bardzo spodobało. Naprawdę
bardzo. Ten zespół zgodności tkankowej? Nie przebiera w środkach.
I widziałam, że Michael tak samo to odebrał.
- Mia - odezwał się, spoglądając na mnie ciemnymi oczami pełnymi czegoś, co prawie bałam
się nazwać, i oddech miał przyśpieszony, zupełnie jak po biegu. Trzymał ręce w moich
włosach. Tulił moją głowę. - Muszę ci to powiedzieć. Muszę ci powiedzieć, że ja cię...
Ale ja zakryłam mu usta ręką. Dłonią na której zwykłam nosić pierścionek z trzykaratowym
brylantem. Od innego chłopaka.
Powiedziałam:
- Nie mów tego.
Bo wiedziałam, co on chce powiedzieć. A potem powiedziałam już tylko:
- Lars, idziemy. Już!
A Lars zeskoczył z kozła i pomógł mi wysiąść. A potem ruszyliśmy do czekającej limuzyny.
I wsiadłam do środka. I totalnie nie obejrzałam się za siebie.
Ani razu.
A teraz na komórce mam wiadomość od Michaela, ale ja nie mam zamiaru jej przeczytać.
Wykluczone. Bo ja nie mogę tego zrobić J.P. Chociaż, o mój Boże, tak strasznie Michaela
kocham.
No, dzięki Bogu. Jesteśmy na miejscu.
Doktor Bzik i ja mamy dzisiaj mnóstwo spraw do omówienia.
piątek, 5 maja, 18.00,
w limuzynie w drodze do domu z
gabinetu doktora bzika
Kiedy weszłam do gabinetu doktora Bzika, czekała tam na mnie Grandmere. Znowu!
Zapytałam dlaczego. Dlaczego wciąż się upiera naruszać tajemnicę lekarską. Dzisiaj miałam
mieć ostatnią sesję, ale mimo wszystko. Zaprosiłam ją wprawdzie kiedyś na parę wspólnych
sesji, ale to jeszcze nie znaczy, że może WIECZNIE się na nich pojawiać.
Usiłowała wymawiać się tym, że to jedyne miejsce, gdzie może mnie z całą pewnością złapać
(szkoda, że nie wyjrzała przez okno swojego apartamentu w Plaża. Mogłaby zobaczyć, jak jej
wnuczka jeździ wokół Central Parku konnym powozem i całuje się z chłopakiem, który nie
jest jej chłopakiem).
A ja uznałam (wtedy), że to nawet logiczne wytłumaczenie. Ale to nadal nie znaczy, że jej
WOLNO, i to jej właśnie powiedziałam.
Zupełnie mnie zignorowała. Powiedziała, że musi dowiedzieć się, czy to prawda. Że
zamierzam opublikować swój romans historyczny, i jak ja mogę coś podobnego robić
rodzinie, i dlaczego po prostu jej nie zastrzelę, skoro chcę ją dobić, i mieć ją z głowy?
Dlaczego muszę to robić w taki sposób, powoli, upokarzając ją w oczach wszystkich jej
przyjaciół? Dlaczego nie mogę bardziej przypominać Belli Trevanni Alberto, która jest taką
idealną wnuczką (przysięgam, że jeśli jeszcze chociaż raz to usłyszę...)?
Potem zaczęła mówić o Sarah Lawrence (znowu), i o tym, że ona wie, że ja mam wybrać
uczelnię do dnia wyborów (oraz BALU MATURALNEGO), i że gdybym tylko wybrała
Sarah Lawrence (uczelnię, na którą by poszła, gdyby chciało jej się studiować), to wszystko
już byłoby dobrze.
Wrzasnęłam z frustracji i pędem minęłam Grandmere. Weszłam do gabinetu doktora Bzika,
nie czekając na kolejne rewelacje. Naprawdę ta kobieta jest śmieszna! A poza tym czułam, że
potrzebuję pomocy. Nie miałam czasu na komedie Grandmere.
Doktor Bzik spokojnie wysłuchał tego, co się stało - ze mną i Grandmere - a potem
powiedział, że mu przykro, ale przecież to moja ostatnia sesja, więc to się już nie powtórzy,
niemniej porozmawia z Grandmere, jeśli chcę. Ale czy to by coś zmieniło?
A potem wysłuchał, co zaszło między mną a Michaelem.
I zareagował, pytając, czy ja się choć trochę zastanowiłam nad historią o jego koniu,
Cukierku, którą mi opowiedział tydzień temu.
- Jak już mówiłem, Mia - ciągnął doktor Bzik - czasami związek, który wydaje się idealny,
zupełnie się nie sprawdza. Tak jak Cukierek była świetnym koniem, ale po prostu do siebie
nie pasowaliśmy.
CUKIEREK! Ja obnażam przed nim duszę, a doktor Bzik opowiada o swoich głupich
koniach.
- Panie doktorze - powiedziałam. - Czy przez moment możemy nie rozmawiać o koniach?
- Oczywiście.
- No cóż - zaczęłam. - Rodzice kazali mi wybrać uczelnię do dnia wyborów w Genowii - i
mojego balu maturalnego. A ja nie mogę się zdecydować. Wydaje mi się, że każda uczelnia,
która mnie przyjęła, zrobiła to tylko dlatego, że jestem księżniczką...
- Ale nie wiesz tego na pewno - stwierdził doktor Bzik.
- Nie, ale biorąc pod uwagę wyniki testów, to oczywiste...
- Już o tym rozmawialiśmy, Mia. Wiesz, że nie powinnaś rozmyślać obsesyjnie o czymś, na
co nie masz wpływu. A co powinnaś robić?
Podniosłam wzrok na obraz nad jego głową, przedstawiający mustangi w galopie. Ile godzin
spędziłam, spoglądając na ten obraz, życząc doktorowi, żeby obraz zleciał mu na głowę? Nie
tak, żeby go skrzywdzić, ale żeby go wystraszyć.
- Mam zaakceptować rzeczy, których zmienić nie mogę - powiedziałam. -I modlić się o
odwagę zmieniania rzeczy, które zmienić mogę, i o mądrość, żeby te dwie sprawy od siebie
odróżnić.
Rzecz w tym, że... ja wiem, że to dobra rada. Nazywają ją Modlitwą Wewnętrznego Spokoju i
ona naprawdę ustawia wszystko we właściwej perspektywie (przeznaczona była dla leczących
się z uzależnienia alkoholików, ale pomaga też w terapii takich jak ja dziwakoholików).
Ale tę modlitwę mogłam powiedzieć sobie sama.
Ale właśnie zrozumiałam, że nikt nie może mi pomóc. Moje problemy są zbyt dziwne. Gdzie
ja znajdę terapeutę z doświadczeniem w pomaganiu Amerykankom, które dowiadują się, że w
gruncie rzeczy są księżniczkami niewielkich europejskich księstw, oraz mają matki, które
wychodzą za mąż za ich nauczycieli od algebry, i ojców, którzy nie potrafią stworzyć
udanego związku uczuciowego, i najlepsze przyjaciółki, które nie chcą się do nich odzywać,
oraz byłych chłopaków, których nie umieją przestać całować w Central Parku, i obecnych
chłopaków, którzy piszą o nich sztuki ujawniające intymne szczegóły z ich życia, oraz mają
babki, które są bez żadnych wątpliwości szalone?
Nigdzie. Nigdzie takiego nie znajdę.
Od tej pory sama muszę rozwiązywać własne problemy. I wiecie co? Jestem gotowa.
Ale nie chciałam, żeby doktorowi Bzikowi zrobiło się przykro, bo w przeszłości ogromnie mi
pomógł. Więc powiedziałam:
- Panie doktorze, czy miałby pan coś przeciwko przeczytaniu razem ze mną pewnego
esemesa?
- Ależ skąd - powiedział.
Więc razem odczytaliśmy esemesa Michaela.
Oto on:
Mia,
niczego nie żałuję. I będę czekał. Całuję, Michael
Wow.
A poza tym jeszcze... Wow.
Nawet doktor Bzik się ze mną zgodził. Chociaż wątpię, żeby od esemesa Michaela serce
zaczęło mu szybciej bić - Mi-chael, Mi-chael, Mi-chael - tak jak zabiło mnie.
- To otwarty tekst - powiedział doktor Bzik o esemesie Michaela. - Co zrobisz?
- Co zrobię? - spytałam ze smutkiem. - Nic nie zrobię. Chodzę z J.P.
- Ale J.P. cię nie pociąga - powiedział doktor Bzik.
- Ależ nic podobnego! - powiedziałam. Skąd on to wiedział? Nigdy się do tego nie
przyznałam. A przynajmniej nie jemu. - A w każdym razie... Pracuję nad tym.
Nauki ścisłe. Problem w tym, że chodzi o nauki ścisłe. Ja w nich nigdy nie byłam za dobra.
Są sposoby, żeby pokonać nauki ścisłe. Właśnie to robią naukowcy tacy jak Kenneth
Showalter. Codziennie. Znajdują sposoby, żeby pokonać nauki ścisłe. Muszę jakoś rozwiązać
ten genetyczny problem z Michaelem. Bo nie mogę zranić J.P. Zwyczajnie nie mogę. On był
dla mnie taki dobry.
- Mia. - Doktor Bzik znów westchnął i zapytał: - Chyba skończyliśmy?
Hm... tak. Totalnie.
- Nie mogę zerwać z idealnym facetem - powiedziałam, zastanawiając się, czy będę mu
musiała jeszcze wyjaśnić teorię mojego taty o tym, że jestem flirciarą - Tylko dlatego, że mój
były chłopak chce do mnie wrócić.
- Nie tylko możesz, ale wręcz musisz, jeśli nadal jeszcze kochasz tamtego chłopaka! -
wykrzyknął doktor Bzik. -W przeciwnym razie postąpisz nie fair wobec tego idealnego
faceta.
- Och! - Ukryłam twarz w dłoniach. - Proszę posłuchać, ja to wiem, okej? Ja tylko nie wiem,
co mam zrobić!
- Wiesz - powiedział doktor Bzik. - I zrobisz to, kiedy nadejdzie odpowiednia pora. A skoro
mowa o porze, to... Nasz czas minął.
AAAAAAAACH! ! ! !
I o czym on mówi, że ja niby wiem, co zrobić, kiedy nadejdzie właściwa pora? Ja nie mam
zielonego pojęcia, co robić!
Okej, wiem: chcę się przeprowadzić do Japonii i żeby mi dostarczano jedzenie na wynos pod
drzwi, w porcelanowych miseczkach, kiedy będę tam mieszkała pod przybranym nazwiskiem
(Daphne Delacroix).
piątek. 5 maja, 21.30.
poddasze
Właśnie dzwoniła Tina. Chciała spytać, jak się udała randka z Michaelem. Dzwoniła już parę
razy wcześniej, ale nie odbierałam (J.P. też parę razy dzwonił). Nie mogłam jeszcze stawić
czoła rozmowie z żadnym z nich. Wstydziłam się, rozumiecie? Jak niby miałam jej to
powiedzieć?
I jak ja w ogóle zdołam jeszcze się odezwać do J.P? Wiem, że w końcu będę musiała. Ale...
nie teraz.
W każdym razie nie powiedziałam jej też i teraz. Powiedziałam tylko: - Och. Lunch był w
porządku. - Takim lekkim i swobodnym tonem. Nie wspomniałam ani słowem o
staroświeckich powozach ani całowaniu się, ani o żadnych akcjach w okolicach piersi.
BOŻE! Ale ze mnie puszczalska.
- Naprawdę? - powiedziała Tina. - No to świetnie! A więc... Co z tym MHS?
- Chcesz powiedzieć, z MHC? Och, w porządku, w porządku. Wszystko pod kontrolą.
Puszczalska i KŁAMCZUCHA!
- Aha... - Tina nie bardzo mi wierzyła. - To świetnie, Mia! A więc wychodzi na to, że ty i
Michael jednak możecie zostać po prostu przyjaciółmi.
- Jasne - skłamałam. Wielkie Wredne Kłamstwo Mii Thermopolis Numer Dwanaście. - Żaden
problem.
- To świetnie - powtórzyła Tina. - Tylko że...
- Co? - spytałam. O nie, coś słyszała? Lana i Trisha nauczyły się wiosłować i popłynęły
naszym śladem? Dostałam od Lany tylko esemesa treści: „)(&$#!" Uznałam, że to znaczy, że
Lana w Nobu wypiła za dużo sake, co jej się regularnie zdarza w piątki.
- Rozmawiałam z Borisem - powiedziała Tina. - Powiedział mi, że przez cały czas, kiedy
Michael był w Japonii - będziesz się pewnie śmiała - on i Boris w pewnym sensie... Mieli cię
na oku. Rozumiesz, na przykład, kiedy mieliście razem rozwój zainteresowań. W głowie mi
się nie mieści, że Boris mi wcześniej nie powiedział. Ale mówi, że Michael prosił, żeby mi
nic nie powtarzał. Chyba przyjaźnią się bardziej, niż myślałam. W każdym razie Boris
twierdzi, że Michael jest w tobie bardzo zakochany, i że zawsze tak było. Że nigdy nie
przestał cię kochać, nawet po waszym zerwaniu. On chyba po prostu uważał, że nie ma prawa
prosić, żebyś na niego czekała, podczas gdy jego nie będzie, bo będzie próbował udowodnić
twojemu tacie, że jest coś wart, rozumiesz? Boże, to jest takie... Takie romantyczne.
Musiałam odsunąć słuchawkę od ucha, bo się rozpłakałam. I bałam się, że Tina usłyszy, jak
chlipię.
- Tak - przyznałam. - To jest romantyczne.
- To nie tak, że Boris cię szpiegował - zastrzegła Tina. - Nigdy nie powtarzałam mu, o czym
ze sobą rozmawiałyśmy. Boris powiedział mi, dlaczego Michael wyszedł z twoich urodzin,
kiedy J.P., wyciągnął pierścionek... Nie mógł znieść, że się przedzaręczasz z innym facetem.
Boris nie powiedział, że Michael to powiedział, ale moim zdaniem Michael nie przepada za
J.P. Bo jest zazdrosny o to, że J.P. teraz z tobą jest. Czy to nie najsłodsza rzecz, jaką
kiedykolwiek słyszałaś?
Łzy totalnym strumieniem leciały mi po twarzy. Ale udawałam, że nie lecą.
- Aha - mruknęłam potakująco. - Słodkie.
- Ale nic ci przy lunchu nie wspomniał? - spytała Tina. - Zupełnie o tym nie rozmawialiście?
- Nie - łgałam dalej. - Tina... Ja jestem z J.P. Nigdy nie mogłabym mu czegoś takiego zrobić.
Kłamczucha!
- Kurczę - powiedziała Tina. - Jasne, że nie. Nie jesteś tego typu dziewczyną!
- Właśnie - zgodziłam się. - Muszę spadać. Dzisiaj wcześnie idę do łóżka, żeby wyspać się
porządnie przed balem.
- Ja też! To do zobaczenia jutro!
- Na razie - powiedziałam i się rozłączyłam.
A potem ryczałam jak dziecko przez chyba dziesięć minut, aż mama przyszła do mojego
pokoju ze zdziwioną miną i spytała:
- Co się znowu stało? A ja powiedziałam tylko:
- Przytul mnie, mamusiu.
I chociaż mam osiemnaście lat, i według prawa jestem dorosła, to wlazłam mamie na kolana i
siedziałam na nich przez jakieś kolejne dziesięć minut, aż Rocky przyszedł i powiedział:
- TY nie jesteś dzidziusiem! Ja jestem dzidziusiem! A mama stwierdziła:
- Czasami to ona jest dzidziusiem.
A wtedy Rocky się nad tym zastanowił i powiedział:
- No dobrze.
Poklepał mnie po policzku i powiedział:
- Grzeczny dzidziuś.
Jakoś od tego lepiej się poczułam. Przynajmniej troszeczkę.
piątek, 5 maja, północ,
poddasze
Właśnie dostałam od J.P n mejla:
Mia,
Kilka razy próbowałem się do Ciebie dodzwonić, ale nie odbierasz. Wiem, że
pewnie jesteś na mnie wściekła, ale proszę, posłuchaj tylko, co mam do
powiedzenia... Wiem, że mnie prosiłaś, żebym tego nie robił, ale i tak
porozmawiałem z Seanem o twojej książce. Proszę, nie wściekaj się. Zrobiłem
to tylko dlatego, że cię kocham i chciałbym dla ciebie jak najlepiej.
A kiedy dowiesz się, co mi powiedział Sean, bo właśnie do mnie zadzwonił, to
chyba się ucieszysz, że z nim porozmawiałem: jest bliskim przyjacielem szefa
Sunburst Publishing (wiesz, oni wydają te wszystkie powieści, które potem
recenzuje „New York Times", a których ty nigdy nie czytasz, książki potem
adaptowane na filmy, w których grają główne role wszyscy przyjaciele Seana).
I oni BARDZO CHĘTNIE wydadzą twoją książkę (pod warunkiem że pod
nazwiskiem JKW księżniczki Amelii Renaldo z Genowii). Sean mówi, że
chętnie zaproponują ci za nią ćwierć miliona dolarów.
Mia, czy to nie fantastyczne? Nie sądzisz, że powinnaś się jeszcze zastanowić
nad propozycją którą dostałaś? Przecież to maleńki ułamek tej ceny.
W każdym razie pomyślałem po prostu, że spróbuję pomóc. Słodkich snów i...
Nie mogę się doczekać jutrzejszego wieczoru. Kocham Cię. J.P.
No i tak.
Może POWINNAM przyjąć propozycję Sunburst Publishing. Te ćwierć miliona dolarów... To
o wiele więcej pieniędzy, które mogłabym przekazać Greenpeace. Ale... Sunburst Publishing
w ogóle nie czytało mojej książki. Chcą ją wydać ze względu na to, kim jestem.
A ja nie w taki sposób chcę podpisać umowę wydawniczą. To jak... napisać sztukę teatralną o
swojej dziewczynie, księżniczce. W pewnym sensie.
Wiem, że foki i lasy tropikalne ucierpią z powodu mojego egoizmu, ale...
Po prostu nie mogę tego zrobić. NIE MOGĘ.
Jestem beznadziejna. Jestem najbardziej beznadziejną istotą na tej planecie.
sobota, 6 maja, 10.00,
poddasze
Przez całą noc rozmyślałam o J.P. i małych fokach, których nie uratuję, bo nie podpiszę
umowy z Sunburst Publishing. I o Michaelu oczywiście.
Obudziłam się z bólem głowy, nadal nie mając pojęcia, co robić w sprawie tych dwóch, żeby
dowiedzieć się, że w sondażach spod lokali wyborczych w Genowii tata idzie totalnie łeb w
łeb z René.
Niemal wszystkie serwisy informacyjne emitują reklamę Lilly (chociaż nie wymieniają Lilly
z imienia oczywiście). W reklamie i najnowocześniejszym sprzęcie medycznym dla
Książęcego Genowiańskiego Szpitala upatruję przyczyny nagłego wzrostu popularności taty.
Moscovitzowie przechylili szalę zwycięstwa w wyborach na stronę taty?
A jednak...
Lokale wyborcze zamykają w południe naszego czasu (czyli o szóstej genowiańskiego).
Mamy więc jeszcze dwie godziny. Pan G. robi gofry (tym razem zwykłe, nie w kształcie
serca)
I wszyscy czekamy na telefon.
Wszystkim swoim znajomym kazałam trzymać kciuki na szczęście.
Nie ma mowy, żeby René wygrał. Znaczy... Nie ma mowy. Nawet Genowiańczycy nie mogą
być aż tacy głupi.
O Boże, czy ja to naprawdę właśnie napisałam?
Dzisiaj wieczorem bal maturalny. Wiem, że muszę iść... Nie wymigam się.
A jednak niczego w swoim życiu nie chciałam mniej niż tego.
Łącznie z książęcym tytułem.
SOBOTA, 6 MAJA, POŁUDNIE.
PODDASZE
Zamknięto lokale wyborcze. Tata właśnie dzwonił. Jeszcze za wcześnie na wyniki.
Żałuję, że zjadłam tyle gofrów. Robi mi się totalnie niedobrze.
sobota. 6 maja. 13.00,
poddasze
Przyszła Grandmere. Przyprowadziła Sebastiano z tymi sukniami, z których mam jedną
wybrać na dzisiejszy bal. Tym tłumaczy odwiedziny.
Ale ja wiem, że to dlatego, że nie chciała czekać sama na wyniki w swoim apartamencie w
Plaża.
Rozumiem, co czuje.
Oczywiście Rocky jest zachwycony. Wrzeszczy: - Glandmele! Glandmele!
I przesyła jej dłonią buziaki, tak jak go tego nauczyła. A ona udaje, że je chwyta i przytula do
serca.
Przysięgam, przy małych dzieciach Grandmere staje się zupełnie inną osobą.
Siedzimy tu wszyscy i czekamy na telefon.
To nie do zniesienia.
sobota, 6 maja, 18.00,
poddasze
Tata nadal się nie odzywa.
Wreszcie powiedziałam, że muszę zacząć się szykować. Paolo przyjechał mnie uczesać.
Musiałam ogolić sobie nogi i zrobić to wszystko, co trzeba zrobić, żeby się wypięknić przed
wieczornym wyjściem... Oczyszczająca maseczka z glinką wybielające paski do zębów Crest,
paski na oczyszczenie porów Biorę i tak dalej (nawet nie chcę myśleć, co może się zdarzyć po
moim dzisiejszym wieczornym wyjściu).
Ale mniej więcej co dwadzieścia minut wystawiałam głowę z pokoju i pytałam, czy już coś
wiedzą.
Tata nie dzwoni. Nie wiem, czy to dobry znak, czy zły. Komisja musi mieć czas na obliczenie
głosów, nie?
Wreszcie byłam gotowa wkładać sukienkę. Wszystko było oczyszczone, nawilżone,
wypolerowane, ogolone i ładnie pachnące. Paolo umocował mi diadem z diamentów i
szafirów, który dostałam od Grandmere na urodziny, ale z tyłu włosy swobodnie opadają.
Bardzo starałam się nie myśleć o tym, co stanie się po balu maturalnym - ani w co ja się
pakuję. Zakazałam sobie myśleć, co będzie po balu. Nawet wysłałam J.P. mejla i
podziękowałam za propozycję Starburst Publishing.
Nie napisałam, że przyjęłam pierwszą ofertę ani że zdecydowałam się nie przyjmować tej. Po
prostu uznałam, że nie warto się o to kłócić. Spędzimy miły wieczór.
Przynajmniej tyle jestem mu winna.
Wszystko będzie dobrze. Nikt nie będzie wiedział, że wczoraj całowałam się ze swoim byłym
chłopakiem w staroświeckim konnym powozie. Poza moim byłym chłopakiem, ochroniarzem
i panią która powoziła.
I naprawdę mam nadzieję, że nie okaże się, że ona mnie rozpoznała i opowie o wszystkim
Pudelek.pl.
Przymierzyłam kilka sukienek Sebastiano i urządziłam minirewię mody dla Grandmere,
mamy, pana G, Rocky'ego, Larsa, Sebastiano i Ronniego z sąsiedztwa, który do nas wpadł z
wizytą (i powtarzał: „dziewczyno, ależ ty świeżo wyglądasz!" albo „Jak ty wyrosłaś, odkąd
byłaś chudzielcem w rybaczkach i martensach!").
Wszystkim spodobała się krótka, czarna, koronkowa, obcisła sukienka koktajlowa, trochę w
stylu lat osiemdziesiątych, która nie jest specjalnie balowa ani księżniczkowata, ale jakoś
pasowała do tego, że jestem dziewczyną która wczoraj totalnie zdradzała swojego chłopaka
(chociaż tego, oczywiście, nie wie nikt poza mną Larsem, i być może tą panią woźnicą).
O ile całowanie jest zdradą. Moim zdaniem nie. Zwłaszcza z własnym byłym.
No więc teraz po prostu czekam na J.P. Pojedziemy do hotelu Waldorf, żeby spełnić moje
marzenia o balu maturalnym, czyli niesmacznym kurczaku i tańcach przy kiepskiej muzyce.
Dokładnie to, czego nigdy w taki wieczór robić nie chciałam. Hura! Nie mogę się doczekać...
Zaraz, ktoś puka do drzwi mojego pokoju. To chyba nie... Ach. To mama.
sobota, 6 maja, 18.30,
poddasze
Powinnam była wiedzieć, że mama nie pozwoli mi wyjść na bal maturalny bez mówki.
Wygłaszała mi mówki we wszystkich przełomowych momentach mojego życia. Dlaczego bal
maturalny miałby stanowić jakiś wyjątek?
Ta mówka była o tym, że chociaż spotykam się z J.P. już niemal dwa lata, to nie powinnam
się jednak czuć zobligowana, żeby robić cokolwiek, na co sama nie mam ochoty. Chłopcy
czasami wywierają na dziewczyny presję, twierdząc, że oni mają swoje potrzeby, i że
dziewczyny, które naprawdę ich kochają pomagają im te potrzeby zaspokajać, ale chłopcom
nic się nie stanie, jeśli te potrzeby nie zostaną zaspokojone.
Nie żeby J.P. był tego rodzaju chłopakiem, pośpieszyła z wyjaśnieniem mama. Ale nigdy nic
nie wiadomo. Chłopcy dziwnie reagują na bale maturalne.
Musiałam naprawdę się starać, żeby się nie roześmiać, kiedy to mówiła, bo już w drugiej
klasie na higienie to przerabialiśmy. Pozostaje drobny fakt, że to, o czym mówiła, NAWET
ZA MILION LAT SIĘ NIE ZDARZY.
Chociaż miało się zdarzyć, sama zaplanowałam uprawianie seksu z J.P. po balu maturalnym.
Więc mama miała trochę racji. Teraz nie zamierzałam uprawiać seksu z J.P.
Chociaż naprawdę nie chciałam go zranić.
Potem mama przeszła do tego, że bal maturalny z dziewczynami też robi dziwne rzeczy i
chociaż wie, że ja jestem zupełnie innym typem dziewczyny niż ona w czasach, kiedy była
nastolatką (w latach osiemdziesiątych, kiedy nikt nie słyszał jeszcze o abstynencji, a mama
straciła dziewictwo w wieku piętnastu lat z chłopakiem, który potem ożenił się z Królową
Kukurydzy), to ma nadzieję, że jeśli dziś wieczorem mnie poniesie - chociaż wolałaby, żeby
nie poniosło - to będę przynajmniej uprawiała bezpieczny seks.
- Mamoooo - jęknęłam zażenowana. Bo to jest jedyna odpowiedź na takie stwierdzenie.
- Mia - powiedziała mama. - Zaufaj trochę nam, rodzicom. Kiedy przywlekacie się rano, po
śniadaniu, to my wiemy, gdzie większość z was była, i doskonale zdajemy sobie sprawę, że
nie w całodobowej kręgielni.
Wpadłam!
- Mamo - odezwałam się już innym tonem. - Ja, eee, hm, dobra. Dzięki.
Dzięki BOGU, że w tym momencie zabrzmiał dzwonek. Przyszedł. Więc idę.
Ocalona przez dzwonek. Dosłownie. A może i nie. Nie wiem.
Poradzę sobie. Totalnie sobie poradzę.
sobota, 6 maja, 21.00,
damska łazienka hotelu waldorf-astoria
Nie dam rady.
Nie zrozumcie mnie źle, J.P. zachowuje się totalnie słodko. Nawet kupił mi kwiaty do sukni -
jak obiecywał.
Na szczęście Grandmere pamiętała, że trzeba kupić J.P. kwiat do butonierki (nie sądziłam, że
kiedyś będę jej za coś wdzięczna), bo ja zupełnie zapomniałam. Mama zrobiła masę zdjęć, jak
przypinam mu ten kwiat.
Co wcale nie było żenujące.
Chyba jednak potrafi zachowywać się jak normalne mamy, jeśli się postara.
Przyjechaliśmy do hotelu - podczas jazdy udało mi się zachowywać zupełnie normalnie, a nie
tak, jakbym wczoraj całowała się z moim byłym chłopakiem - a sala okazała się piękna.
Komitet balowy przeszedł sam siebie, jeśli chodzi o powitalne plakaty, pamiątki z LiAE, DJ-a
i tak dalej.
A J.P. totalnie to przeżywa. Sądziłam, że to ja przeżywam takie rzeczy, kiedy jeszcze byłam
w pierwszej klasie i żyłam tylko myślą o balu, balu, BALU MATURALNYM!
Ale J.P. jest zachwycony. Ciągle chce tańczyć. Zjadł całą swoją porcję kurczaka
(gumowatego, dokładnie jak podejrzewałam), i moją potem też zjadł (jestem fleksatarianką
ale nie aż tak wyluzowaną). Przyniósł aparat cyfrowy i zrobił osiem tysięcy zdjęć - wszyscy
siedzimy razem przy wielkim stole, Lana i jej partner (kadet z Westpoint, w mundurze
galowym), i Trisha, i Shameeka ze swoimi chłopakami, i Tina z Borisem, i Perin, i Ling Su, i
jacyś faceci, których zorganizowały na tę okazję dla świętego spokoju rodziców. Co pięć
minut J.P. mówi do nas: „Uśmiech!"
Co nawet nie jest takie złe. Ale kiedy wchodziliśmy, kazał mi przystanąć i pozować z nim dla
paparazzich przed hotelem (co staram się zrozumieć. Jak to się dzieje, że paparazzi pojawiają
się tylko wtedy, kiedy jestem gdzieś z J.P.? Znaczy, najpierw Blue Ribbon... Potem moje
urodziny... Potem jego sztuka... A teraz bal. Czy mnie się tylko coś wydaje, czy Pudelek.pl
dysponuje jakimś systemem lokalizacji mojego chłopaka?).
Ale to wcale nie jest jeszcze najgorsze. Zupełnie nie. Och, skąd. Najgorsze jest to, że wszyscy
chłopcy przy stole przechwalają się pokojami hotelowymi, jakie zarezerwowali na po balu (i
bez obrazy, ale poza J.P. i może Borisem, tak się składa, że wiem, że to DZIEWCZYNY
robiły wszystkie te hotelowe rezerwacje), i popisują się kluczami. J.P. też wyjął klucz do
pokoju w Waldorfie, jakby to nic nie znaczyło - i to przy wszystkich).
Miałam ochotę umrzeć. Nawet nie znam chłopaków towarzyszących Lanie, Trishy i
Shameece! Czy nie można by się zachować nieco dyskretniej? Zwłaszcza że...
Zaraz.
Jakim cudem J.P. udało się zarezerwować pokój w Waldorfie, skoro Tina mówiła, że
wszystkie pokoje były zarezerwowane już wiele tygodni temu? A J.P. przecież dzwonił
dopiero w zeszłym?
sobota, 6 maja, 22.00,
waldorf-astoria, stolik dziesiąty
Właśnie podeszłam energicznym krokiem do naszego stolika i zapytałam J.P. o tę hotelową
rezerwację. A on powiedział
- Och, zadzwoniłem i mieli pokój. Bez problemu. A co? Ale kiedy zapytałam potem Tinę, co
o tym sądzi, kiedy J.P. poszedł po poncz dla mnie, ona powiedziała:
- Może ktoś odwołał rezerwację? Ale czy nie mają listy oczekujących?
I jak to możliwe, żeby J.P. znalazł się na początku listy, dzwoniąc akurat tego dnia?
Coś mi nie grało. Nie o to chodzi, że ja J.P. nie ufam, ale... to mi się wydawało dziwne.
Poszłam więc do źródła, z którego czerpię wszelkie wredne i szatańskie plany (teraz, kiedy
Lilly praktycznie znikła z mojego życia), czyli do Lany.
Przestała obcałowywać się z tym swoim facetem na dość długą chwilę, żeby powiedzieć:
- Kretynko, musiał zrobić tę rezerwację całe miesiące temu. Najwyraźniej przez cały czas
planował, że spędzi tę noc z tobą. A teraz idź sobie, nie widzisz, że jestem zajęta?
Ale to przecież nie może być prawda. Bo J.P. i ja nigdy nawet nie wspominaliśmy o
możliwości uprawiania seksu po balu - dopiero kiedy wysłałam mu esemesa. My nigdy nawet
nie doszliśmy do drugiej bazy! Dlaczego miał zakładać, że w noc po balu maturalnym będę
chciała uprawiać z nim seks? On dopiero w zeszłym tygodniu zaprosił mnie na bal. Czy to nie
bezczelność, zamawiać pokój hotelowy na noc po naszym balu maturalnym, nawet mnie na
ten bal nie zaprosiwszy?
Zaczynam świrować. Tylko trochę. W tej sprawie. Czy to możliwe, że J.P. naprawdę przez
cały czas planował, że dziś wieczorem będziemy uprawiali seks? Skoro my nawet nigdy na
ten temat nie rozmawialiśmy?
Rzecz w tym, że... Z jego sztuki i wszystkiego innego widać, że on planuje ożenić się ze mną
i kiedyś zostać księciem. Nawet nazwał tę sztukę Książa wśród ludzi. Więc... To nie tak, że
on nie robi planów na przyszłość. A nawet kupił mi ten gigantyczny pierścionek.
I może to nie jest pierścionek zaręczynowy.
Ale coś bardzo blisko.
I to nie wszystko. Przed chwilą tańcząc, powiedziałam:
- J.P., nie sądzisz, że to dziwne? Gdziekolwiek się razem wybierzemy, pojawiają się
paparazzi? Jak dziś wieczorem?
A J.P. powiedział:
- Dla Genowii to dobra prasa, nie sądzisz? Twoja babka mówi, że ile razy pojawisz się w
gazetach, to to jest jak darmowa reklama turystyczna twojego kraju.
A ja powiedziałam:
- Pewnie tak. Ale to trochę dziwne, bo oni pojawiają się tak od przypadku do przypadku. Na
przykład, kiedy parę dni temu jadłam obiad z babcią i dziadkiem w Applebee's, umierałam ze
strachu, że oni się tam pojawią i zrobią mi zdjęcia. A to by zaprzepaściło szanse mojego taty
w wyborach. Wyobrażasz sobie, gdyby Pudelek.pl czy ktoś miał dostać zdjęcie, jak jem w
Applebee's? Ale nie było ich tam.
I nie pojawili się wczoraj, kiedy jechałam staroświeckim konnym powozem z Michaelem. Ale
tego już na głos nie dodałam. Z przyczyn oczywistych.
- Ja po prostu nie rozumiem, jak to jest, że czasami wiedzą, gdzie się wybieram, a czasami nie
- ciągnęłam. - Wiem, że Grandmere nie daje im cynku. To zła kobieta, ale nie aż tak zła...
J.P. nic nie powiedział. Tylko nadal mnie tulił w tańcu.
- Zjawiają się - dodałam - przede wszystkim wtedy, kiedy jestem... z tobą.
- Wiem - przyznał J.P. - To wkurzające, prawda? Owszem. Bo to się zaczęło dziać na dobrą
sprawę dopiero, kiedy zaczęłam chodzić z J.P. Po pierwszej mojej prawdziwej randce z J.P,
kiedy wybraliśmy się razem na Piękną i bestię. To wtedy prasa po raz pierwszy zrobiła nam
zdjęcie jako parze, chociaż nią jeszcze nie byliśmy.
Zawsze się zastanawiałam, kto zadzwonił i powiedział im, gdzie będziemy. I o wszystkich
naszych kolejnych randkach, na które chodziliśmy, przy czym o wielu z nich nie mogli
wiedzieć z góry - na przykład, kiedy tamtego wieczoru poszliśmy do Blue Ribbon Sushi.
Skąd oni mogli wiedzieć o takim zwykłym wyjściu na sushi za róg mojego domu? Bardzo
często idę coś zjeść poza domem, a paparazzi mnie nie napastują.
Chyba że jest tam J.P.
- J.P. - zagaiłam, patrząc na niego w tych niebieskich i różowych imprezowych światłach. -
Czy to ty dzwonisz do paparazzich i informujesz ich, gdzie nas znajdą?
- Kto, ja? - roześmiał się J.P. - Nigdy w życiu.
Nie wiem, o co chodzi. Może to ten śmiech... który zabrzmiał odrobinę nerwowo. A może
fakt, że tyle czasu już minęło, a on nawet nie zajrzał do mojej książki. Może dlatego, że w
swojej sztuce umieścił tę scenę z erotycznym tańcem, żeby wszyscy mogli się pośmiać. A
może dlatego, że bohater sztuki, J.P., tak bardzo chciał zostać księciem.
W każdym razie zyskałam pewność.
To „nigdy w życiu" było Wielkim Wrednym Kłamstwem Numer Jeden J.P. Reynoldsa-
Abernathy'ego Czwartego. A w sumie Numerem Dwa. Zdaje się, że w sprawie rezerwacji
pokoju hotelowego też kłamał.
Nie mogłam przestać się gapić na niego, zerkającego na mnie z nerwowym uśmiechem.
Pomyślałam sobie, że to nie jest J.P, którego znam. J.P., który nie lubi, jak podaje mu się
kukurydzę w chili, i który prowadził dziennik twórczego pisania w notesie Mead takim
samym jak wszystkie moje pamiętniki, i który chodził na terapię o wiele dłużej niż ja. To był
jakiś inny J.P.
A jednak to był dokładnie ten sam J.P.
Tylko ja teraz znałam go lepiej.
- Po co miałbym to robić? - spytał J.P. ze śmiechem. -Dzwonić do paparazzich?
- Może lubisz oglądać siebie w gazetach?
- Mia - powiedział, spoglądając na mnie z tym samym nerwowym uśmiechem - daj spokój.
Zatańczmy. Wiesz co? Chodzą plotki, że mogą nas wybrać na króla i królową balu.
- Otarłam stopę - powiedziałam. To było kłamstwo. Ale raz w życiu nie czułam się z tego
powodu winna. - To nowe buty. Chyba muszę trochę posiedzieć.
- O nie - powiedział J.P. - Pójdę poszukać jakiegoś plastra. A więc J.P. poszedł szukać plastra.
A ja próbuję to wszystko przemyśleć.
Jak to możliwe, że J.P. - ten J.P, który jest taki wysoki, i jasnowłosy, i przystojny, facet, z
którym tyle mnie łączy, facet, którego wszyscy o wiele bardziej akceptują przy mnie niż
Michaela -jest kimś, z kim być może nie mam zupełnie nic wspólnego?
To niemożliwe. To wykluczone.
Ale... O czym doktor Bzik mówił?
Ta historia o jego koniu, Cukierku. Rasowej klaczy, na której tak źle mu się jeździło. Doktor
Bzik musiał sprzedać Cukierka, bo nie miał ochoty na niej jeździć i to było wobec niej nie
fair.
Już rozumiem. Dokładnie rozumiem.
Niektórzy ludzie mogą wydawać się idealni...
Dopóki się ich nie pozna. Naprawdę nie pozna.
A wtedy człowiek się przekonuje, że chociaż ci ludzie dla innych są może idealni, to dla
ciebie nie są.
A z drugiej strony...
Nie mogę nic udowodnić. A J.P. zaprzeczył.
Klucz do pokoju hotelowego też niczego nie dowodzi. Co w tym złego, że facet, który kocha
swoją dziewczynę, rezerwuje pokój hotelowy na noc po balu maturalnym z paromiesięcznym
wyprzedzeniem? No rzeczywiście, wielka zbrodnia.
J.P. jest niewinny, dopóki wina nie zostanie mu udowodniona. A że nawalił z tą sztuką?
Jestem pewna, że jeśli go o to poproszę, dokona zmian. Ja...
O mój Boże. Idzie Lilly.
Jest w czerni od stóp do głów (no cóż, ja też. Tylko jakoś mi się nie wydaje, żebym sprawiała
wrażenie wyszkolonego zabójcy - w przeciwieństwie do niej).
Idzie w stronę łazienki.
Dobra, to już chyba może się liczyć jako nękanie. Ale idę tam za nią. Ona chodziła z J.P.
przez pół roku.
Jeśli ktokolwiek wie, czy mój chłopak to jeden wielki pozer, to ona. Czy w ogóle będzie
chciała ze mną o tym rozmawiać, to już zupełnie inna sprawa.
Ale doktor Bzik powiedział, że kiedy zrozumiem, co powinnam zrobić, to ja to zrobię.
Naprawdę mam nadzieję, że to o to chodzi...
sobota, 6 maja, 23.00,
damska łazienka hotelu waldorf-astoria
Okej. Cała się trzęsę. Muszę tu zostać, aż kolana przestaną mi dygotać na tyle, żebym mogła
wstać. A teraz po prostu posiedzę sobie na tej wyściełanej aksamitem kanapce i spróbuję
wszystko spisać, żeby uporządkować myśli...
Chyba wreszcie wiem, dlaczego Lilly była na mnie tak długo wściekła.
Weszłam do łazienki, a ona przed wielkim lustrem malowała usta jaskrawoczerwoną szminką.
Która miała odcień krwi.
Spojrzała na moje odbicie w lustrze i uniosła brwi.
Nie zamierzałam się wycofać, chociaż serce mi waliło. Daj mi odwagę zmienić rzeczy, które
zmienić mogę.
Rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy jesteśmy same. Byłyśmy. A potem odezwałam się do jej
odbicia w lustrze, zanim zdążyłam stracić odwagę:
- J.P to pozer?
Ona bardzo spokojnie zamknęła szminkę i wsunęła ją do wieczorowej torebeczki. A potem
powiedziała z totalnie zniesmaczoną miną obracając się, żeby mi spojrzeć prosto w oczy:
- Długo to trwało.
Nie powiem, że to było tak, jakby wbiła mi nóż w serce ani nic podobnie dramatycznego.
Kiedy w zeszłym tygodniu oblałam Michaela czekoladą dotarło do mnie, że całe to
zakochanie w J.P to tylko myślenie życzeniowe. Pewnie zdołałabym sama się wytresować
tak, żeby w końcu się w J.P zakochać, gdyby Michael nie wrócił z Japonii i nie sprawił, że
zrozumiałam, że nigdy nie przestałam być w nim zakochana.
No i gdyby J.P. był innym człowiekiem.
Ale to się już nigdy nie zdarzy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytałam Lilly. Nie byłam nawet zła. Zbyt wiele czasu
minęło, żebym mogła się złościć. Byłam przede wszystkim ciekawa.
- A co? - parsknęła Lilly i roześmiała się ironicznie. - Przecież to ty zaczęłaś z nim chodzić
praktycznie tego samego dnia, kiedy mnie rzucił - kiedy mnie rzucił dla ciebie, tak przy
okazji.
- On nie rzucił ciebie dla mnie - pokręciłam głową. - To nie tak było. Nie próbuj przepisywać
historii.
- No ja cię bardzo przepraszam - powiedziała Lilly. - Ja tam byłam, ty nie. Uważam, że
powinnaś wiedzieć, że J.P. rzucił mnie właśnie i dokładnie dlatego, że, tutaj cytuję, do
szaleństwa się w tobie zakochał. Nie wspomniałam o tej części, jak mniemam, tego dnia,
kiedy powiedziałam ci o naszym zerwaniu?
Wytrzeszczyłam na nią oczy, czując, że się oblewam rumieńcem.
- Nie...
- No cóż, tak właśnie mi powiedział. Że rzuca mnie jak zgniłe jabłko w tym samym
momencie, kiedy zaczęło wyglądać na to, że między Michaelem a tobą wszystko skończone,
bo, jak to sam ujął, pojawiła się szansa, żeby cię zdobyć, koniec cytatu. Ale ja mu
powiedziałam, że nie ma takiej siły na niebie i ziemi, żeby moja najlepsza przyjaciółka
zamieniła z nim choć parę słów, bo ty byś nigdy nie zaczęła spotykać się z facetem, który mi
złamał serce. Ach, ale... Chyba się jednak co do tego pomyliłam, prawda?
Byłam w takim szoku, że nie wiedziałam, co mam powiedzieć. W głowie mi się to nie
mieściło. J.P.? J.P. powiedział Lilly, że mnie kocha... zanim jeszcze on i ja w ogóle
zaczęliśmy się spotykać?
To było gorsze - o wiele gorsze - niż dzwonienie do prasy, żeby dać reporterom cynk, gdzie
on i ja będziemy jedli obiad.
Albo załatwianie wydawcy, który zgadzał się wydać moją książkę, nawet jej nie czytając.
- Nie próbuj zaprzeczać, Mia - ciągnęła Lilly, krzywiąc się ironicznie. - Nie minęło pięć
minut, odkąd ci powiedziałam o naszym zerwaniu, i na najbliższej przerwie zobaczyłam, jak
się całujecie.
- To było niechcący! - zawołałam. - On tak jakoś obrócił głowę w ostatniej chwili! -
Specjalnie, jak teraz już wiedziałam.
Z drugiej strony nie powinnam zarzucać chłopakom ramion na szyję na szkolnych
korytarzach.
- Aha i niechcący poszliście na randkę tego samego wieczoru, kiedy mój brat wyjechał do
Japonii? - spytała ze złośliwym uśmiechem.
- To nie była randka - powiedziałam. - Poszliśmy jako przyjaciele.
- Prasa nie tak to odebrała - stwierdziła Lilly, kręcąc głową
- Prasa? - Zaczerpnęłam tchu. Taki pojedynczy, gwałtowny oddech, bo właśnie docierała do
mnie prawda... Po dwudziestu jeden długich miesiącach. - O Boże. On musiał do nich w
tamten wieczór zadzwonić. W tamten wieczór, kiedy poszliśmy na Piękną i bestię. To dlatego
pojawili się tam paparazzi. J.P sam do nich zadzwonił.
- No, WRESZCIE coś do ciebie dotarło. - Lilly pokręciła głową. Teraz, kiedy łuski
ostatecznie opadły mi z oczu, przestała patrzeć na mnie z taką zniesmaczoną miną. - Obie nas
wkręcił. Ze mną chodził tylko dlatego, że to był sposób na zbliżenie się do ciebie... Chociaż
nie za bardzo wiem, w jaki sposób miało go zbliżyć do ciebie sypianie ze mną.
- O mój Boże! - To wtedy kości zamieniły mi się w galaretkę i musiałam usiąść, żeby nie
upaść. Opadłam na jedną z tych aksamitnych kanapek, które personel hotelu Waldorf-Astoria
porozstawiał tam wyraźnie w tym celu, i ukryłam twarz w dłoniach.
Chciałabym dodać: wiedziałam! Wiedziałam, że oni To Zrobili! Wiedziałam to już na
początku trzeciej klasy!
- Lilly! - zawołałam. - Ty mi mówiłaś, że nigdy się z nim nie przespałaś! Pytałam cię o to
wyraźnie, a ty powiedziałaś, że chociaż mógł wykorzystać sytuację, to nigdy tego nie zrobił!
- Tak - przyznała Lilly, siadając obok mnie i opierając się o ścianę. Twarz miała pozbawioną
jakiegokolwiek wyrazu. - No cóż, skłamałam. Zostało mi chyba jeszcze trochę dumy. No i to
przecież nie tak, że ja z tego zupełnie nic nie miałam. Facet totalnie na mnie działał. Po prostu
wolałabym tylko, żeby na koniec nie okazało się, że cały czas w sekrecie ślinił się do mojej
najlepszej przyjaciółki.
- O mój Boże - powtórzyłam. Bardzo trudno mi było jakoś wyobrazić sobie J.P. i moją
najlepszą przyjaciółkę Lilly, kiedy... Robili To.
Przecież J.P. tyle razy twierdził, że jeszcze nigdy tego nie robił! I że cieszy się, że czekał na
odpowiednią dziewczynę, i że tą dziewczyną okazałam się ja! Wielkie Wredne Kłamstwo
Numer Cztery J.P. Reynoldsa-Abernathy 'ego Czwartego. A może to już Numer Pięć? Wow,
on niedługo pobije mój rekord kłamstw.
Czułam się okropnie, serce waliło mi w piersi. Nie ze względu na mnie. Ze względu na Lilly.
Teraz już rozumiałam. Wszystko. Nawet to nienawidzemiithermopolis.com. Co nie znaczy, że
ja to usprawiedliwiam.
Ale zwyczajnie lepiej rozumiem.
- Tak strasznie, okropnie mi przykro - powiedziałam, biorąc ją za rękę, której paznokcie
pomalowane miała na czarno. -Nie miałam pojęcia. No i... cóż, o tej drugiej sprawie. Że on
cię rzucił dla mnie. O tym też nie miałam pojęcia. Ale tak szczerze... Dlaczego ty mi tego
zwyczajnie nie powiedziałaś?
- Mia, daj spokój. - Lilly pokręciła głową. - Dlaczego niby musiałabym to robić? Skoro byłaś
moją najlepszą przyjaciółką to czy mój były chłopak nie powinien był być dla ciebie czymś
zakazanym? Powinnaś była mieć więcej rozumu. I coś ty w ogóle wyprawiała, zrywałaś z
moim bratem, i to z powodu tej głupiej Judith Gershner? Przecież to było takie... idiotyczne.
Przez cały początek zeszłego roku byłaś jakaś... porąbana.
Przygryzłam dolną wargę.
- Masz rację. Ale to, co robiłaś, wcale mi nie pomagało, wiesz.
- Wiem - przyznała Lilly. Kiedy na nią spojrzałam, zobaczyłam, że ma łzy w oczach. -
Pewnie sama też byłam nieźle porąbana. No i... Ja go kochałam, wiesz. A on mnie rzucił dla
ciebie. A ja... Byłam na ciebie tak strasznie wściekła. A ty byłaś tak debilnie ślepa na to, jaki
on naprawdę jest. Ale... wydawałaś się szczęśliwa. A potem miałam już Kenny'ego i to ja
byłam szczęśliwa... No i zresztą jak się przeprasza za takie coś, jak to, co... co zrobiłam?
Popatrzyła na mnie i bezradnie wzruszyła ramionami. A ja spojrzałam na nią i moje oczy też
wypełniły się łzami.
- Lilly. - Pociągnęłam nosem. - Brakowało mi ciebie. Tak strasznie mi ciebie brakowało.
- Mnie ciebie też - powiedziała Lilly. - Chociaż przez trochę nie cierpiałam cię do szpiku
kości.
Zaczęłam pociągać nosem mocniej.
- Ja też cię nie cierpiałam do szpiku kości.
- Obie zachowałyśmy się jak idiotki - przyznała Lilly.
- Bo pozwoliłyśmy, żeby jakiś chłopak stanął między nami?
- Dwóch chłopaków - uściśliła Lilly. - J.P. oraz mój brat.
- Może powinnyśmy ustalić, że nigdy już na to nie pozwolimy.
- Zrobione - powiedziała Lilly i zaczepiłyśmy małe palce dłoni. Czyli złożyłyśmy Przysięgę
Małego Palca. A potem, trochę zapłakane, uściskałyśmy się.
I to jest dziwne. Ale ona nie pachnie jak jej brat. Ale i tak pachnie ładnie. Pachnie czymś, co...
kojarzy mi się z domem.
- Okej. - Lilly ocierała łzy z oczu grzbietami dłoni, a potem wypuściła mnie z objęć. - Muszę
wracać na imprezę, zanim Kenny coś wysadzi w powietrze.
- Też zaraz wyjdę. Muszę tylko... Potrzebna mi jeszcze minuta.
- No to do zobaczenia później, KG.
Nawet nie umiem wam powiedzieć, jak to fajnie, kiedy ona mnie tak nazywa. Chociaż kiedyś
tego nie znosiłam. Nie mogłam się nie roześmiać, ocierając łzy z oczu.
A ona wstała i wyszła, dokładnie w tym samym momencie, kiedy dwie nieco znajomo
wyglądające dziewczyny podeszły do mnie i odezwały się:
- O mój Boże, ty chyba jesteś Mia Thermopolis, prawda? Co znowu? Nie wiem, ile jeszcze
zdołam znieść.
- Lepiej wracaj na salę. Ludzie cię szukają. Wszyscy mówią że zostałaś wybrana na królową
balu. Czekają aż wrócisz, żeby zacząć ceremonię.
Wygląda na to, że zostałam królową balu maturalnego. Jeśli J.P. został jego królem, to czeka
go duża niespodzianka.
sobota. 6 maja, północ,
w limuzynie w drodze do domu
Wyszłam z damskiej łazienki i, faktycznie, ogłaszali nazwiska króla i królowej balu
maturalnego Liceum imienia Alberta Einsteina: J.P. Reynoldsa-Abernathy'ego Czwartego i
Mii Thermopolis.
Nie żartuję.
Jak to się stało, że z najbardziej dziwacznej dziewczyny w szkole, w pierwszej klasie,
przeobraziłam się w maturalnej w królową balu? Nigdy tego nie zrozumiem.
To, że okazałam się księżniczką chyba miało pewne znaczenie.
J.P. podszedł do mnie. Z uśmiechem wziął mnie za rękę i zaprowadził na scenę, gdzie
oświetliły nas reflektory. Wszyscy wrzeszczeli. Dyrektor Gupta wręczyła mu plastikowe
berło, a mnie włożyła na głowę koronę ze sztucznymi klejnotami. A potem walnęła mówkę o
wartościach moralnych i o tym, jak to my je uosabiamy, więc wszyscy powinni nas
naśladować.
Niezły dowcip, jeśli wziąć pod uwagę, co zamierzaliśmy robić po balu maturalnym. Ach, no i
po tym, co wczoraj robiłam ze swoim byłym chłopakiem.
Potem J.P. przechylił mnie i pocałował, a wszyscy zaczęli wznosić radosne okrzyki.
Pozwoliłam mu, bo nie chciałam narobić mu wstydu publicznie, każąc Larsowi potraktować
go paralizatorem tu i teraz, na oczach całej szkoły.
Chociaż naprawdę miałam na to ochotę.
Ale jak się nad tym zastanowić, to ja niewiele od niego lepsza. Noszę pierścionek od
mężczyzny, którego nie kocham. Już nie. Poza tym cały czas kłamię.
Tyle że ja kłamię po to, żeby ludzie poczuli się lepiej.
A on? Raczej nie.
Przynajmniej zamierzałam coś z tym zrobić.
Po naszym pocałunku spod sufitu opadło mnóstwo balonów, a DJ puścił superszybką,
punkową wersję Let the Good Times Roli The Cars, i wszyscy zaczęli tańczyć jak szaleni.
Poza mną i J.P.
Bo ja go ściągnęłam ze sceny i powiedziałam:
- Musimy porozmawiać.
Tyle że musiałam wrzeszczeć, żeby przekrzyczeć muzykę. Nie wiem, co J.P. usłyszał, ale
powiedział:
- Świetnie, chodźmy.
Chyba był w naprawdę dobrym nastroju dzięki temu, że został królem balu. Wszystkie
dziewczyny nam gratulowały, a faceci przybijali z J.P. piątkę - albo, na odmianę, walili go
pięściami po klacie, jak kadet Lany Weinberger - za ten jego wielki sukces króla balów
maturalnych. Zdecydowanie spowolniło to nasze wyjście.
Ale wreszcie dotarliśmy do holu.
- Słuchaj, J.P. - powiedziałam, ściągając z głowy plastikową koronę. Obejrzałam się, chcąc
sprawdzić, czy Lars stoi w pobliżu. Stał i palce wciskał sobie w uszy, żeby sprawdzić, czy
jeszcze coś słyszy, bo chyba bał się, że hałas uszkodził mu słuch. - Naprawdę bardzo mi
przykro.
Tata powiedział tylko, że muszę iść na bal maturalny z J.P. A dla mnie bal maturalny właśnie
się skończył. Przecież nas ukoronowali. Według mnie to już ostatni punkt wieczoru.
Co oznaczało, że o ile chodzi o J.P, ze zobowiązań się wywiązałam.
- Ale dlaczego? - J.P. poprowadził mnie w stronę wind. Nie rozumiałam dlaczego, skoro
wyjście z hotelu jest na parterze i sala balowa też. - To najlepszy moment, żeby wyjść. Ta
muzyka już mnie doprowadzała do szału. Nie wiem, co by im szkodziło posłuchać trochę
Josha Grobana. No i najlepiej wyjść wtedy, kiedy wszyscy mają ochotę na jeszcze trochę,
prawda? Jak otarcie? Nadal ci dokucza? Posłuchaj... - ściszył głos. - Czy Lars nie powinien
już sobie pójść? Mogę przejąć jego obowiązki. - Uśmiechnął się znacząco i nacisnął przy
windzie guzik ze strzałką skierowaną do góry.
Nie rozumiałam, co on wyprawia. Ani o czym mówi. A przynajmniej nie wtedy.
Skoncentrowałam się na tym, co musiałam zrobić.
- Wiesz... - zaczęłam. Nie chciałam go zranić. Grandmere uczyła mnie, w jaki sposób
delikatnie dawać kosza.
Ale szczerze... To, co on zrobił Lilly, jest niewybaczalne. I nie widziałam powodu, dla
którego powinnam go traktować delikatnie.
- Już czas, żebyśmy szczerze porozmawiali - oświadczyłam. - Naprawdę szczerze. Wiem, że
to ty dzwoniłeś do paparazzich za każdym razem, kiedy gdzieś szliśmy. Nie mogę tego
udowodnić, ale to dość oczywiste. Nie wiem, dlaczego to robiłeś. Może uważałeś, że taki
rozgłos dobrze zrobi twojej przyszłej karierze pisarskiej. Sama nie wiem. Ale nie podoba mi
się to. I nie mam zamiaru dłużej się na to godzić.
J.P. spojrzał na mnie zaszokowany.
- Mia, co ty wygadujesz?
- A z tą sztuką? - Pokręciłam głową. - J.P, napisałeś sztukę o mnie. Jak mogłeś to zrobić -
publicznie wywlekać na światło dzienne moje osobiste sprawy, takie jak tamten erotyczny
taniec - i jeszcze pozwoliłeś Seanowi Pennowi przerobić ją na film? Gdybyś naprawdę mnie
kochał, nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Ja napisałam o tobie opowiadanie, ale to było,
zanim cię poznałam osobiście, a kiedy cię poznałam, zniszczyłam wszystkie kopie, bo to nie
fair w taki sposób ludzi wykorzystywać.
J.P. opadła szczęka. Zaczął kręcić głową.
- Mia. Ja tę sztukę napisałem dla nas. Żeby świat się dowiedział, jacy jesteśmy ze sobą
szczęśliwi... Jak bardzo cię kocham...
- No i jeszcze jedno - przerwałam. - Skoro mnie tak kochasz, to jak to się stało, że nie
przeczytałeś mojej książki? Nie twierdzę, że to najlepsza powieść świata, ale masz ją już
tydzień, a nawet do niej nie zajrzałeś. Nie mogłeś jej chociaż przejrzeć i powiedzieć mi, co o
niej sądzisz? Doceniam, że starałeś się załatwić mi tę świetną umowę wydawniczą której nie
potrzebuję, bo sama już sobie załatwiłam inną umowę, ale nie mogłeś przynajmniej zerknąć
na treść?
- Mia... - J.P. zaczął się bronić. - Znów to samo? Wiesz, że byłem zajęty. Mieliśmy testy
końcowe. A ja miałem próby...
- Tak. - Skrzyżowałam ramiona na piersi. - Wiem. Mówiłeś. Masz mnóstwo wymówek. Ale
jestem ciekawa, jaką wymówkę masz w sprawie rezerwacji pokoju.
Wyjął dłonie z kieszeni i rozłożył ręce, zwrócone w moją stronę starym jak świat gestem
oznaczającym niewinność.
- Mia, nie mam pojęcia, o czym mówisz!
- Pokoje w tym hotelu były zajęte już całe tygodnie temu. Serio, J.P. - Pokręciłam głową. - To
wykluczone, żebyś, dzwoniąc w tym tygodniu, dostał pokój. Przyznaj się. Zrobiłeś tę
rezerwację parę miesięcy temu, prawda? Po prostu założyłeś, że dzisiejszą noc spędzimy
razem.
J.P. opuścił ręce. Przestał się zgrywać.
- Co w tym takiego złego? - zapytał. - Mia, ja wiem, co ty i twoje przyjaciółki mówicie o
nocy po balu maturalnym -o wszystkim, co to dla was znaczy. Chciałem, żeby to był dla
ciebie szczególny wieczór. Czy to ze mnie nagle robi podłego drania?
- Owszem - nie zamierzałam owijać w bawełnę. - Bo nie byłeś wobec mnie uczciwy. Okej,
J.P, ja też w wielu sprawach nie byłam z tobą uczciwa. Na przykład uczelni, na które się
dostałam i... No cóż, w różnych innych sprawach też. Ale to za wiele. Okłamałeś mnie co do
powodów zerwania z Lilly. Powiedziałeś jej, że mnie kochasz! To dlatego ona była na mnie
przez ten cały czas tak wściekła, i ty to wiedziałeś, i nigdy mi nie powiedziałeś!
J.P. tylko pokręcił głową.
- Nie wiem, o co ci chodzi - powiedział. - Jeżeli rozmawiałaś z Lilly...
W głowie mi się nie mieściło, że mówił takie rzeczy. W głowie mi się nie mieściło, że mnie
okłamywał. Patrząc mi w oczy! Jestem kłamczucha Jestem księżniczką wśród kłamczuch. I
on próbował okłamywać mnie? W tak ważnej sprawie? Jak on śmiał!
- Przestań kłamać. Lilly i ja znów się przyjaźnimy. Powiedziała mi wszystko. Powiedziała mi,
że z nią spałeś! I nie pomyślałeś nigdy, że powinieneś mi o czymś takim wspomnieć? Z iloma
dziewczynami spałeś, J.P.?
Twarz J.P. zrobiła się purpurowa. Ale wciąż starał się zaprzeczać.
- Dlaczego ty jej wierzysz? - zawołał, znów kręcąc głową. - Po tym, co ci zrobiła? Po tej
stronie, którą założyła? I ty jej ufasz?! Mia, ty oszalałaś!
- Nie - zaprzeczyłam. - Jednej rzeczy jestem absolutnie pewna, J.P, a mianowicie, że nie
jestem szalona. Lilly założyła tę stronę, bo była na mnie wściekła. Wściekła za to, że nie
byłam dla niej lepszą przyjaciółką. I owszem... Wierzę jej. To tobie uwierzyć nie mogę. Ile
razy mnie okłamałeś, odkąd zaczęliśmy się spotykać?
Przestał kręcić głową. A potem powiedział:
- Mia...
A minę miał... No cóż, przerażoną. Tylko tak umiem ją określić.
Przyjechała winda. Lars podszedł sprawdzić, czy nikogo w niej nie ma. A potem spytał sucho:
- Nigdzie razem się nie wybieracie, mam rację? J.P. powiedział:
- Owszem, my...
Ale ja przerwałam, bo dotarło do mnie, gdzie te windy prowadzą- że na górę, do pokoi
hotelowych.
- Nie.
I Lars znów się wycofał.
Drzwi się zamknęły i winda odjechała.
Powiem jedno: ja wcale nie twierdzę, że byłam J.P. obojętna. Bo nie byłam. Myślę, że byłam
dla niego ważna. Nawet bardzo.
I prawdę mówiąc, dla mnie J.P. też był ważny. Serio. Był dobrym przyjacielem w momencie,
kiedy potrzebowałam przyjaźni. Może nawet któregoś dnia znów zostaniemy przyjaciółmi.
Ale jeszcze nie teraz.
Bo teraz jestem przekonana, że w dużym stopniu zależało mu na mnie tak bardzo dlatego, że
chciał zostać sławnym autorem sztuk teatralnych i wyobraził sobie, że spotykanie się ze mną
mu w tym pomoże.
Marnie się z tym czuję, muszę to przyznać. Że facet lubił mnie tylko dlatego, że jestem
księżniczką. Ile razy ja się jeszcze na coś takiego nabiorę?
Ale wiecie, co jeszcze jest czasami do kitu?
Sama rola księżniczki. I to, że ona ludzi tak fascynuje, że nie dostrzegają osoby kryjącej się za
książęcym diademem. Osoby, która chce być oceniana dla swoich własnych wad i zalet.
Osoby, która nie chce, żeby ktoś dawał jej ćwierć miliona dolarów za książkę. Wolałaby
dostać mniej pieniędzy, ale od kogoś, kto rzeczywiście docenił jej pracę.
Och, jasne. Ludzie twierdzą że cię lubią za to, jaka jesteś. Nawet nieźle udają. Tak dobrze, że
się na to nawet złapiesz. Na jakiś czas.
Rzecz w tym, że jeśli jesteś bystra, to zauważysz znaki ostrzegawcze. Może to trochę potrwa,
zanim się połapiesz. Ale połapiesz się.
Więc to się w sumie sprowadza do jednego:
Ludzie, którzy się z tobą przyjaźnili, zanim na twojej głowie pojawił się diadem, to właśnie ci
ludzie, którzy będą twoimi najlepszymi przyjaciółmi niezależnie od okoliczności. Bo to oni
cię kochają za to, jaka jesteś - ty sama - a nie za to, co mogą dzięki tobie zyskać. To dziwne,
ale w wielu przypadkach nawet ci ludzie, którzy byli twoimi wrogami, zanim staniesz się
sławna (jak Lana Weinberger), mogą się okazać lepszymi przyjaciółmi niż ci, którzy
zaprzyjaźnili się z tobą kiedy stałaś się sławna.
Taki już jest ten świat. Na tronie człowiek jest samotny.
Na szczęście miałam wspaniałych przyjaciół, zanim się dowiedziałam, że jestem księżniczką
Genowii.
I jeśli czegoś się w ciągu czterech ostatnich lat nauczyłam, to tego, że najlepiej zrobię, jeśli
będę się ich z całych sił trzymać.
Niezależnie od wszystkiego.
I dlatego przekonałam się, że wygłaszam J.P. mówkę, której nauczyła mnie Grandmere - tę na
wypadek konieczności delikatnego pozbycia się niechcianego adoratora.
- J.P. - powiedziałam, zdejmując z palca pierścionek, który od niego dostałam. - Jesteś dla
mnie ważną osobą. Naprawdę. I życzę ci jak najlepiej. Ale, prawdę mówiąc, moim zdaniem
lepiej będzie, jeśli zostaniemy wyłącznie przyjaciółmi. Dobrymi przyjaciółmi. Więc
chciałabym ci to teraz zwrócić.
Ujęłam go za rękę i położyłam na dłoni pierścionek, a potem zamknęłam wokół niego jego
palce.
Spojrzał na swoją dłoń z wyrazem skrajnej rozpaczy.
- Mia... - wydusił. - Mogę wyjaśnić, czemu nie powiedziałem ci o Lilly. Widzisz, chodzi o to,
że ja myślałem, że ty...
- Nie - przerwałam. - Nie musisz już nic mówić. I nie czuj się źle z powodu tego wszystkiego.
- Wyciągnęłam rękę i poklepałam go po ramieniu.
Chyba powinnam była sama się nad sobą użalać, bo bal maturalny totalnie i kompletnie mi się
nie udał. Poszłam na niego z facetem, który okazał się totalnym dupkiem.
Ale przypomniałam sobie, co powiedział tata. Że obowiązkiem osoby książęcej krwi jest
zawsze być tą silniejszą stroną i sprawiać, że inni poczują się lepiej. Więc głęboko
odetchnęłam i powiedziałam:
- Wiesz, co moim zdaniem powinieneś zrobić? Zadzwonić do Stacey Cheeseman. Sądzę, że
ona się w tobie totalnie podkochuje.
J.P. spojrzał na mnie, ogłupiały.
- Tak myślisz?
- Absolutnie.
- To jest okropnie żenujące - powiedział J.P. Teraz to on spoglądał na ten pierścionek.
- Nic podobnego - zaprzeczyłam, znów go poklepując po ramieniu. - No to jak, zadzwonisz
do niej?
- Mia... Przepraszam cię. Ale myślałem, że jeśli się dowiesz prawdy, to nigdy...
Uniosłam dłoń gestem nakazującym mu, żeby już nic więcej nie mówił. Naprawdę, taki
światowy facet jak on powinien wiedzieć, że nie należy próbować mnie zatrzymywać, kiedy
w tak jasny sposób dałam do zrozumienia, że wszystko skończone.
Zastanawiałam się, na ile jego niechęć do zadzwonienia do Stacey wiązała się z tym, że ona
nie jest wcale taka sławna. Na razie.
Ale uznałam, że nieładnie tak myśleć. Naprawdę staram się przecież być w myślach i
działaniach bardziej godna miana księżniczki.
Zresztą nie chciałam okazywać, jaką ulgę czuję. No wiecie, chociaż mój bal maturalny okazał
się totalną klapą to odzyskałam najlepszą przyjaciółkę, a w swoim partnerze na bal maturalny,
z którym właśnie zrywałam, nie byłam przecież ani odrobinę zakochana.
Próbowałam zachować powagę, wspinając się na palce, żeby go cmoknąć w policzek.
- Żegnaj, J.P. - szepnęłam.
A potem szybko odeszłam, nie dając mu szansy na zatrzymywanie mnie błaganiami, co jest
szalenie mało pociągające u adoratora (no cóż, tak twierdzi Grandmere. Mnie to nie
spotkało... aż do teraz. Ale zaczynałam mieć wrażenie, że rozumiem, o co jej chodziło).
Zanim wyszłam z hotelu, zadzwoniłam do książęcych genowiańskich prawników. Kancelaria
była jeszcze zamknięta, bo w Genowii dopiero dochodziła siódma.
Ale zostawiłam wiadomość z prośbą żeby przygotowali zakaz adaptacji sztuki J.P. na film.
Zrywając z J.P, zachowałam się jak przystało na księżniczkę. I wybaczyłam J.P. to, co mi
zrobił.
Ale to, co zrobił Lilly? Za to zapłaci.
Powinien był pamiętać, że kilku moich przodków udusiło lub ścięło głowy swoich wrogów.
Kiedy chowałam telefon, wpadłam na Michaela.
Tak, Michaela.
Totalnie osłupiałam. Co Michael robił na balu maturalnym LiAE?
- O mój Boże! - zawołałam. - A co ty tu robisz?
- A jak sądzisz? - zapytał, pocierając ramię, w które go walnęłam, wpadając na niego i
trzymając przed sobą diadem ząbkami przed siebie.
- Długo tu stoisz? - Ogarnęła mnie panika, że on mógł usłyszeć, o czym rozmawialiśmy z J.P.
odnośnie do Lilly. Ale z drugiej strony, jeśli słyszał, to zanosi się na zabójstwo z
premedytacją. Zabójstwo J.P. - Zaraz... Co słyszałeś?
- Wystarczająco dużo, żeby zrobiło mi się niedobrze - powiedział Michael. - Przy okazji,
niezły pomysł z tym telefonem do prawników. I wy naprawdę tak ze sobą rozmawiacie? -
Uniósł głos aż do falsetu. - Wiesz, co moim zdaniem powinieneś zrobić? Zadzwonić do
Stacey Cheeseman. Moim zdaniem ona się w tobie totalnie podkochuje. - Znów zaczął mówić
normalnie. - Słodkie. Co mi to w sumie przypomina? Zaraz. Tak, chyba wiem... Siódme
niebo...
Złapałam go za ramię i zaciągnęłam za róg, poza zasięg słuchu J.P. (który jeszcze się w
niczym nie połapał, bo rozmawiał ze Stacey).
- Serio - powiedziałam, puszczając ramię Michaela, kiedy już odeszliśmy dość daleko - co ty
tu robisz?
Michael uśmiechnął się od ucha do ucha. Tak słodko wyglądał w T-shircie Skinner Box, z
potarganymi włosami i w dżinsach dopasowanych dokładnie tak, jak trzeba. Nie mogłam nie
przypomnieć sobie wczorajszych pocałunków. Miałam wrażenie, że ktoś mnie walnął w
brzuch.
Może dlatego, że kiedy na niego wpadłam, poczułam, jak pachnie. Ten zespół MHC to
straszna broń. Może dziewczynę zwalić z nóg.
- Nie wiem - przyznał rozbrajająco. - Lilly powiedziała mi dwa dni temu, że mam się tu
pokazać i spotkać z tobą przy windach około północy. Powiedziała, że ma wrażenie, że
będziesz potrzebowała mojej, eee, pomocy. Ale wydawało mi się, że radzisz sobie całkiem
nieźle, jeśli mogę coś wnioskować z tej ceremonii zwrotu pierścionka.
Poczułam, że oblewam się rumieńcem, bo zrozumiałam, o co chodziło Lilly. Podsłuchawszy
moją rozmowę z Tiną w damskiej łazience, Lilly przysłała tu swojego brata, żeby
powstrzymać mnie przed zrobieniem czegoś, czego na pewno bym potem żałowała...
Tylko nie powiedziała konkretnie, przed czym miałby mnie powstrzymać. Dzięki Bogu.
Lilly to jednak prawdziwa przyjaciółka.
- No więc jak, powiesz mi, czemu zdaniem Lilly powinienem tu dzisiaj być? - spytał Michael
i objął mnie.
- No wiesz - powiedziałam szybko. - Moim zdaniem dlatego, że zawsze wiedziała, że bal
maturalny chciałam spędzić z tobą.
Michael tylko się roześmiał. Nie co ironicznie.
- Lars! - zawołał ponad moją głową w stronę mojego ochroniarza. - Powiedz mi prawdę. Czy
powinienem wrócić i sprać J.P. Reynoldsa-Abernathy'ego Czwartego na kwaśne jabłko?
Lars ku mojemu straszliwemu zakłopotaniu pokiwał głową i powiedział:
- Zdecydowanie tak.
- Lars! - zawołałam spanikowana. - Nie. Nie! Michael, już po wszystkim, J.P. i ja zerwaliśmy
ze sobą. Nie musisz nikogo bić.
- Ja mam wrażenie, że jednak tak - powiedział Michael. I wcale nie żartował. Na jego twarzy
nie było śladu uśmiechu, kiedy powiedział: - Moim zdaniem ziemia może byłaby lepszym
miejscem, gdyby ktoś już dawno temu sprał J.P. Reynoldsa--Abernathy'ego Czwartego na
kwaśne jabłko. Lars? Co ty na to?
Lars spojrzał na zegarek i powiedział:
- Jest północ. Ja po północy nikogo nie biję. Przepisy związku ochroniarzy.
- Okej - powiedział Michael. - To go potrzymasz, a ja go zleję.
To było straszne!
- Mam lepszy pomysł - rzuciłam, znów biorąc Michaela za ramię. - Lars, może weźmiesz
sobie wolne na resztę wieczoru? A może ty, Michael, pokazałbyś mi swoje mieszkanie?
Tak jak się spodziewałam, to wystarczyło, żeby odwrócić uwagę Michaela od misji
pozbawienia J.P. nędznego żywota. Przez jakieś pięć sekund przyglądał mi się totalnie
zaszokowany.
A potem powiedział:
- Wydaje mi się, że to jest znakomity pomysł.
Lars wzruszył ramionami. Co innego mu pozostało? Mam osiemnaście lat i według prawa
jestem dorosła.
- Mnie ten pomysł też odpowiada - powiedział.
I tak znalazłam się w limuzynie, pędzącej przez miasto w kierunku SoHo i poddasza
Michaela.
A teraz Michael powiedział, że może bym tak przestała pisać swój pamiętnik i na odmianę
przez chwilę zajęła się nim.
I wiecie co? Mnie też się wydaje, że to jest naprawdę znakomity pomysł.
Daphne Delacroix Okup za moje serce,
fragment
- Finnulo - powtórzył, i tym razem dosłyszała w jego głosie to pragnienie. Odpowiadało
potrzebie, którą sama czuła w głębi serca, w dudnieniu pulsujących tętnic. - Wiem, że dałem
ci słowo, że cię nie tknę, lecz...
Finnula nie miała pojęcia, jak doszło do tego, co zdarzyło się potem. Podniosła na niego
wzrok, zastanawiając się, kiedy on przestanie gadać i wreszcie to, na litość boską zrobi...
A w następnej sekundzie znalazła się w jego objęciach. Nie wiedziała, czy to on wziął ją w
ramiona, czy ona się w nie wtuliła.
Nagle przyciągnęła ku sobie jego głowę, zanurzyła palce w tych miękkich włosach i
rozchyliła usta, czekając na pocałunek.
Te silne, opalone ramiona zamknęły ją w uścisku tak namiętnie, że dech jej zaparło. Całował
ją tak żarliwie, niecierpliwie, jakby się obawiał, że ją straci. Zdawało się, że on się lęka, że
znów im coś przeszkodzi. Ale Finnula zdała sobie sprawę, z satysfakcją która na pewno
zaszokowałaby jej brata, gdyby miał o tym wiedzieć, że mieli przed sobą całą długą noc.
Zaczęła przedłużać pocałunek, leniwie głaszcząc te ramiona, które tak jej się podobały. One
naprawdę były tak idealne, jak sobie wyobrażała!
Nagle Hugo uniósł głowę i spojrzał na nią oczami, które miały odcień głębszy niż szmaragd
wiszący na szyi Finnuli. Dyszała z braku powietrza, jej pierś unosiła się w krótkim,
urywanym oddechu, a wysokie kości policzkowe oblał jaskrawy rumieniec. W jego
spojrzeniu dostrzegła pytanie i zrozumiała je aż za dobrze. Nie wiedział, że już zdążyła
podjąć decyzję, w tej samej sekundzie, w której zobaczyła go bez brody, a ona raz na zawsze
straciła serce - czy coś bardzo serce przypominającego, w każdym razie.
No cóż, może jej decyzja zapadła w chwili, kiedy drzwi zamknęły się na skobel. Czy to miało
jakieś znaczenie? Byli dwojgiem obcych sobie ludzi w obcym - no cóż, nie do końca znanym
- miejscu. Nikt nigdy się o tym nie dowie. Nie czas teraz na te niepotrzebne przejawy
rycerskości.
- Nie teraz - warknęła, doskonale wiedząc, dlaczego przerwał pocałunek i co oznaczało to
pytające spojrzenie. -Na litość boską człowieku, za późno już... - Cokolwiek Hugo zamierzał
powiedzieć, jej niecierpliwy okrzyk sprawił, że zrezygnował. Przechylając dziewczynę, Hugo
obsypał pocałunkami jej policzki i delikatną skórę za uszami, ustami narysował palącą
ścieżkę wzdłuż dumnej kolumny szyi aż po dekolt sukni. Finnula, nadal spragniona dotyku
jego warg, znów przyciągnęła ku sobie jego głowę, a potem jęknęła, kiedy jego palce
zacisnęły się najpierw na jednej jędrnej piersi, a później na drugiej.
Uczucie tych pochłaniających ją warg, tych dłoni na jej wyprężonych piersiach, groziło
Finnuli zupełną utratą rozsądku.
Było dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała... Tylko jeszcze lepiej. Komnata wirowała w jej
oczach, jakby Finnula wypiła zbyt wiele piwa Melisandy, a Hugo pozostawał jedynym stałym
punktem w polu jej widzenia. Przywarła do niego, pragnąc czegoś... Dopiero zaczynała
rozumieć, czego właściwie.
A potem, kiedy wsunął kolano między uginające się pod nią nogi i poczuła nacisk twardego
uda w miejscu, gdzie jej własne się schodziły, przeszył ją spazm, który nie przypominał
niczego, co zdarzyło jej się w życiu zaznać.
Nagle zrozumiała. Wszystko zrozumiała.
niedziela, 7 maja, 14.00,
cheeps meadow, central park
ODZYSKAŁAM SWÓJ NASZYJNIK ZE ŚNIEŻYNKĄ. Okazuje się, że kiedy go zerwałam
z szyi i cisnęłam nim w Michaela tamtego wieczoru, on go odszukał. I przechował.
Bo (jak mówi), nigdy nie przestał kochać mnie, myśleć o mnie i marzyć...
...Tak samo jak ja w głębi duszy rozniecałam iskierkę nadziei.
Okazuje się, że Michael podobnie. Wiedział, że między nami się popsuło, ale myślał, że ten
czas, jaki spędzimy osobno, pomoże nam obojgu jakoś dojść z tym wszystkim do ładu.
Zupełnie się nie spodziewał, że wtrąci się jakiś inny facet i rozdzieli nas ostatecznie (okej, nie
ujął tego w taki sposób, ale to ma zupełnie inną wymowę, niż że się „zupełnie nie spodziewał,
że zacznę chodzić z J.P. Reynoldsem-Abernathym Czwartym").
I to wtedy poprosił Borisa, żeby miał na mnie oko (nie żeby mnie szpiegował, tylko żeby go
w razie czego informował). Bo on i Boris przyjaźnią się jeszcze od czasów kapeli Michaela
Skinner Box.
Michael myślał (bo tak mu przekazał Boris), że J.P. i ja jesteśmy w sobie straszliwie
zakochani. I zdaje się, że przez jakiś czas mogło to tak właśnie wyglądać. Przynajmniej dla
kogoś patrzącego z zewnątrz (a zwłaszcza Borisa, który nie rozumie żywych istot ludzkich
włącznie z - i prawdopodobnie przede wszystkim z - własną dziewczyną).
Ale i tak Michael nie chciał porzucić nadziei. Dał nawet do naprawy zerwany łańcuszek
naszyjnika - tak na wszelki wypadek.
Gdy Michael zobaczył mnie na tej uroczystości na Columbii, a ja byłam tak bardzo
onieśmielona, odważył się pomyśleć, że Boris może jednak się myli.
Ale kiedy J.P. dał mi pierścionek, Michael zrozumiał, że potrzebne są drastyczne kroki.
Dlatego wyszedł z moich urodzin - żeby jak najszybciej załatwić przekazanie szpitalowi w
Genowii CardioArm (no i, jak to ujął, „musiał wyjść, zanim wytarłby pokład jachtu gębą tego
faceta").
To takie romantyczne! Nie mogę się doczekać, aż opowiem Tinie.
Ale nie teraz. Kiedyś. Na razie zachowam to w sekrecie, takim tylko dla Michaela i dla mnie -
przynajmniej jeszcze przez trochę.
Powiedział, że jeśli będę chciała, to on mi kupi brylantową śnieżynkę zamiast tej starej
srebrnej, którą teraz noszę. Ale ja powiedziałam, że nie ma mowy.
Uwielbiam ten naszyjnik taki, jaki jest.
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII!!!!!!!!!
Nie chcę zbyt szczegółowo opisywać tego, co zaszło między nami wczoraj w nocy na jego
poddaszu, bo to osobiste sprawy - za bardzo intymne nawet dla tego pamiętnika. Bo gdyby
wpadł w niepowołane ręce?
Ale chcę powiedzieć coś ważnego, a mianowicie: Jeśli tata myśli, że ja najbliższe lato spędzę
w Genowii, to go totalnie pogięło.
O mój Boże, TATA! Zapomniałam sprawdzić wyniki wyborów!
niedziela, 7maja, 13.30,
w limuzynie w drodze do central parku
TATA WYGRAŁ WYBORY!
Nadal nie jestem pewna, jak to się stało. Oskarżyłam Michaela o to, że oprócz tych
wszystkich innych cudownych rzeczy, które ostatnio dla mnie zrobił, sfałszował wyniki
wyborów, włamując się do komputerów komisji wyborczej.
Ale on przysięga, że chociaż jest komputerowym geniuszem, to nie mógł tego zrobić.
W Genowii korzystają z zabezpieczeń Scantron.
Okazało się, że tata wygrał znaczącą przewagą głosów. Rzecz w tym, że w Genowii nie mają
doświadczenia w liczeniu głosów i dlatego zajęło im to dużo czasu. Frekwencja wyborcza
była o wiele wyższa, niż przewidywano.
A potem René nie chciał uwierzyć, że przegrał wybory, i zażądał ponownego zliczenia
głosów.
Biedny René. Tata obiecał mu tekę ministra w swoim gabinecie. Pewnie turystyki. Moim
zdaniem to bardzo przyzwoicie ze strony taty.
Tata opowiedział mi to wszystko przez telefon. Ale to nie była rozmowa zamiejscowa.
Dzwonił z apartamentu Grandmare. Bo tata przyjechał na uroczystość rozdania świadectw.
Która zaczyna się za pół godziny.
Szkoda, że on nie lata komercyjnymi liniami, bo naprawdę mógłby nazbierać niezłą liczbę mil
w ostatnim tygodniu, latając między Nowym Jorkiem a Genowią. Już z nim rozmawiałam o
szkodliwości samolotów dla środowiska.
Wszyscy zachowali się totalnie wspaniale, kiedy pojawiłam się na poddaszu w sukience,
którą miałam na sobie, wychodząc na bal, i z Michaelem u boku. Nikt nie powiedział nic, co
by mnie mogło postawić w niezręcznej sytuacji, w rodzaju: „Hej, Mia, jak było na
całodobowej kręgielni?" albo: „Mia, ale czy ty wczoraj nie wychodziłaś z domu z innym
facetem?"
Mama chyba rzeczywiście ucieszyła się na widok Michaela. Ona wie, jak bardzo ja go zawsze
kochałam, i widziała, jak bardzo Michael mnie uszczęśliwił, więc się ucieszyła.
I wcale nigdy jakoś specjalnie nie ukrywała, że nie znosi J.P. Przynajmniej nie musi się
martwić, że Michael to kameleon. On ma na każdy temat swoje własne zdanie.
I wcale nie obawia się to zdanie wyrażać, a już zwłaszcza kiedy to zdanie jest inne niż moje,
bo wtedy zaczynamy się sprzeczać, a to prowadzi do... No cóż, nastroju odpowiedniego do
całowania. I macie zespół zgodności tkankowej w całej okazałości.
Niestety, wydaje mi się, że Rocky zupełnie Michaela nie pamięta. Co nie jest dziwne, bo
ostatni raz widział go prawie dwa lata temu, a ma niecałe trzy.
Ale chyba naprawdę zaczyna go lubić. Pokazał Michaelowi swoje bębny i to, z jaką wprawą
wyrywa Grubemu Louie futro, o ile Gruby Louie nie zwieje wystarczająco szybko.
W każdym razie jedziemy teraz wszyscy na uroczystość rozdania świadectw, gdzie spotkamy
się z tatą i Grandmere. Pod strojem absolwenta mam na sobie sukienkę, którą wszyscy
zgodnie kazali mi włożyć (kolejna kreacja Sebastiano, dokładnie taka sama jak ta, którą
nosiłam wczoraj wieczorem, ale śnieżnobiała). Próbuję zignorować te osiemdziesiąt tysięcy
esemesów, które dostałam od Tiny i Lany. Większość to na pewno pytania, gdzie wczoraj
wieczorem zniknęłam. Hm, te od Lany to pewnie wynurzenia o jej kadecie z Westpoint.
Ale dajcie spokój. Dziewczyna potrzebuje czasem trochę prywatności.
Widzę, że jest też jeden esemes od J.P. Ale nie mam zamiaru odczytywać go w samochodzie,
przy Michaelu.
I jest jeden od Lilly. Ale ze wszystkimi zobaczę się już za jakieś pięć minut! Więc Lilly może
mi powiedzieć, o co chodzi, osobiście.
Teraz muszę kończyć, bo Rocky odkrył przycisk otwierający dach limuzyny. Mój młodszy
braciszek ma mnóstwo wspólnego ze swoim kuzynem Hankiem.
niedziela, 7 maja, 14.00,
LueepL meadoin, central park
O mój Boże, Kenny, znaczy Kenneth, właśnie wygłasza jako prymus najnudniejszą mowę na
zakończenie szkoły, jaką w życiu słyszałam. Wszystkie mowy na zakończenie szkoły są
nudne (przynajmniej te, które słyszałam).
Ale ta to już szczyt wszystkiego. Poważnie, on gada o jakichś cząstkach elementarnych. A
może nieelementarnych. Ale o jakichś tam cząstkach. Kogo to obchodzi? Strasznie gorąco
jest na tych ławkach na trybunie.
I nikt na niego nie zwraca najmniejszej uwagi. Lana zwyczajnie zasnęła. Nawet Lilly,
dziewczyna naszego prymusa, pisze do kogoś esemesy.
Ja bym już tylko chciała stąd uciec i zjeść kawałek tortu. Halo? Czy to coś złego? Hm, chyba
tak.
Ktoś mi przysłał esemesa.
Mia, co się dzieje? Od rana piszę do ciebie esemesy. Czy coś się stało? Wczoraj
wieczorem widziałam J.P. ze STACEY CHEESEMAN! Szli razem w stronę wind.
Gdzie byłaś????
Cześć T! Wszystko w porządeczku! J.P. i ja zerwaliśmy. Ale oboje jesteśmy w
stu procentach zadowoleni. Wczoraj nocowałam u Michaela.
IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIII
uuumiuiiuuuuuuiuunininmw.nw.ini
No przecież mówię!!!!!!!!!!!!!!
O MÓ JBOŻE, ale romantycznie!!!! Strasznie się cieszę!!!!!!!!!!!!!!!
No wiem! Ja też. Tak bardzo go kocham!!!! A on kocha mnie!!!!!!!!!!! I
wszystko idealnie się składa. Tyle że wolałabym, żeby ta głupia mowa już się
skończyła, bo mam ochotę na tort.
Ja też. Ale wiesz, kiedy dzisiaj tu jechałam, mogłabym przysiąc, że widziałam
Stacey Cheeseman w Starbucks w śródmieściu. Całowała się z Andrew
Lowensteinem. Ale przecież to niemożliwe, skoro teraz chodzi z J.P. Prawda?
Hm. Prawda!
Oj, kolejny esemes.
Hej, KG. Widziałam, jak wczoraj wychodziłaś z hotelu z moim bratem.
To Lilly!!!!!
To jakiś problem? Powiedział, że to ty go przysłałaś!!!!
Spoko. Ale lepiej nie łam mu już serca. Bo tym razem NAPRAWDĘ połamię ci
wszystkie kości.
Tym razem nikt nikomu już serca nie złamie, Lilly. Jesteśmy już dorośli.
Ha. Jakoś nie dowierzam. Ale... Cieszę się, że znów tu jesteś, KG.
Aaaaach...
Ja też się cieszę, Lilly. Oho. Teraz esemes od J.P.
JPRA4: Mia, chciałem jeszcze tylko raz bardzo cię przeprosić za... No cóż, za
wszystko. Chociaż wydaje mi się, że „Przepraszam" to za słabe słowo. Mam
nadzieję, że szczerze mówiłaś, że zostaniemy przyjaciółmi. Bo to dla mnie
bardzo wiele znaczy. I dziękuję Ci też za podpowiedz, że powinienem
zadzwonić do Stacey. Miałaś rację — to naprawdę wspaniała dziewczyna. I nie
musisz się martwić sztuką. Firma Seana dzwoniła dziś rano i wygląda na to, że z
tą umową jest jakiś problem. Jacyś prawnicy mają zastrzeżenia. Więc chyba nie
będzie filmu. Ale nie martw się, poradzę sobie. Mam kolejny pomysł na sztukę,
tym razem naprawdę świetną, o facecie, który pisze sztuki i jest zakochany w
aktorce, ale ona - no cóż, to skomplikowane - bardzo chciałbym to z tobą
obgadać, jeśli kiedyś się uda, wiesz przecież, jak sobie cenię twoje krytyczne
uwagi. Zadzwoń do mnie. J.P
Doprawdy. Śmiać się chce. No bo co innego człowiekowi pozostaje?
O MÓJ BOŻE, czy ten facet zamknie się wreszcie? Totalnie dostaję porażenia
słonecznego, kiedy tu tak siedzimy. Jeśli wyjdą mi piegi, to ja tę durną szkołę
zaskarżę. Czekaj... Kretynko, gdzieś ty wczoraj zniknęła? Coś mi się wydaje, że
ktoś tu uprawiał SEKS! Nie próbuj zaprzeczać! O MÓJ BOŻE, kretynka
uprawiała SEKS! HA, HA, HA! Ale NUMER!!!! Wysłane z BlackBerry
niedziela, 7maja, 16.00,
tavern on the green, stolik dwunasty
Wszyscy wygłaszają mowy i robią zdjęcia, i opowiadają że to dzień, którego nigdy nie
zapomnimy...
Na pewno jest to dzień, którego nigdy nie zapomni Lana... A to dlatego, że pani Weinberger
(którą do tego namówiłam, chociaż nigdy Lanie o tym nie powiem, oczywiście) podarowała
Lanie to, co całym sercem Lana na zakończenie szkoły dostać pragnęła:
Tak, Weinbergerom udało się odszukać Bąbelka, kucyka, z którego Lana musiała tyle lat
temu zrezygnować, i oddali jej go z powrotem. Bąbelek czekał na Lanę na parkingu Tavern
on The Green, gdzie odbywało się przyjęcie po rozdaniu świadectw.
Ja jeszcze chyba nigdy nie byłam świadkiem, żeby ktoś wrzasnął aż tak radośnie.
Ani tak głośno.
To dzień, którego nie zapomni też nigdy Kenneth. Bo rodzice właśnie wręczyli mu kopertę,
która zawierała list z Columbii. Przyjęli go z listy rezerwowych.
Wygląda więc na to, że jego i Lilly nie będzie jednak rozdzielał cały stan. Będzie ich
rozdzielał tylko jeden akademik - jeśli w ogóle. Przy tamtym stoliku też rozległy się radosne
wrzaski.
Najpierw trochę bałam się podejść tam, gdzie siedzieli Moscovitzowie, chociaż Michael
totalnie podszedł porozmawiać z moimi rodzicami. Ale byłam onieśmielona tym, co państwo
doktorostwo Moscovitz będą o mnie myśleli. To prawda, że już ich widziałam na uroczystości
na Columbii, ale wydaje mi się, że to już tak dawno temu, i zresztą sama nie wiem, wszystko
wydaje mi się teraz inne, po tym co się wydarzyło wczoraj wieczorem (i rano też!).
Ale oczywiście oni o tym nie wiedzieli. A Michael bardzo dzielnie przyszedł do mnie do
domu (nie wspominając już, że teraz rozmawiał z tatą i Grandmere). Więc chociaż tyle
mogłam zrobić, żeby mu się odwdzięczyć.
No więc poszłam.
I wszystko dobrze się ułożyło. Państwo doktorostwo Moscvovitz - nie wspominając już o
babuni - strasznie się ucieszyli na mój widok. Bo uszczęśliwiłam ich syna. I dlatego oni też są
szczęśliwi.
Trudny moment nastąpił, kiedy do naszego stolika podszedł z rodzicami J.P., żeby się
przywitać. No TO już było niezręczne.
- No cóż, proszę księcia - powiedziała pani Reynolds-Abernathy ze smutkiem, potrząsając
ręką mojego taty. - Wygląda na to, że nasze dzieci jednak nie wyjadą razem do Hollywood.
Tata nie miał zielonego pojęcia, o czym ona mówiła, bo nie został wtajemniczony w ten plan
(dzięki Bogu).
- Proszę? - powiedział tata z totalnie ogłupiałą miną.
- Hollywood? - zawołała Grandmere z odrazą.
- No tak - powiedziałam szybko. - Ale to było, zanim zdecydowałam się pójść do Sarah
Lawrence.
Grandmere aż się zachłysnęła.
- Sarah Lawrence! - zawołała z radosnym zdziwieniem.
- Sarah Lawrence! - zawtórował tata. To jedna z uczelni, które wymienił, jeszcze kiedy byłam
w drugiej klasie, na których najchętniej by mnie widział. Ale chyba nawet za milion lat nie
spodziewał się, że ja zrobię tak, jak mi radził.
Tak się składa, że jak mówił Michael, Sarah Lawrence to jedna z tych szkół, które nie biorą
pod uwagę wyników testów. I mają świetny program pisarski. I to jest naprawdę blisko
Nowego Jorku, w razie gdybym chciała wpaść na Manhattan i odwiedzić Grubego Louie albo
Rocky'ego.
Albo powąchać szyję mojego chłopaka.
- To znakomity wybór, Mia - powiedziała mama z niezwykle uszczęśliwioną miną.
Superuszczęśliwioną minę ma, odkąd zauważyła, że z mojego palca zniknął pierścionek
przedzaręczynowy, i odkąd z balu maturalnego wróciłam do domu z Michaelem, a nie z J.P.
Ale z Sarah Lawrence też się ucieszyła.
- Dzięki - powiedziałam.
Nikt jednak nie był szczęśliwszy niż Grandmere.
- Sarah Lawrence. - Grandmere mruczała do siebie co chwila. - Ja miałam iść do Sarah
Lawrence. Gdybym nie wyszła za mąż za dziadka Amelii. Musimy zaplanować, jak jej
urządzić pokój w akademiku. Ściany powinny być ciepłożółte. Ja miałam mieć ciepłożółte
ściany...
- Mia - zapytał Michael, zerkając na Grandmere bredzącą o ciepłożółtych ścianach. - Chcesz
zatańczyć?
- Jasne - odetchnęłam z ulgą że mamy wymówkę, by odejść od stolika.
I tak trafiliśmy na parkiet, gdzie mama, pan G. i Rocky tańczyli we trójkę i jak zwykle bawili
się rewelacyjnie, a Lilly i Kenneth wykonywali jakiś szybki taniec, którego kroki sami chyba
wymyślili, chociaż muzyka grała akurat wolny kawałek, a Tina z Borisem jakoś tak po prostu
trzymali się w ramionach i zaglądali sobie w oczy, szczyt romantyzmu, no bo, cóż, w końcu
to była Tina... i, no cóż, Boris. Tańczył jeszcze mój tata z panią Martinez.
- Nie - jęknęłam, stając jak wryta, kiedy to zauważyłam. - No, po prostu... nie.
- Ale co? - Michael rozejrzał się wkoło. - Co się stało? Powinnam się była tego spodziewać.
W końcu już tańczyli ze sobą na moich urodzinach, ale mnie się wydawało, że to
jednorazowy incydent.
W tym momencie tata powiedział coś do pani Martinez, a ona go spoliczkowała i
zamaszystym krokiem zeszła z parkietu.
Chyba nikt nie osłupiał bardziej niż mój tata... Pomijając może moją mamę, która wybuchnęła
śmiechem.
- Tato! - zawołałam przerażona. - Coś ty jej powiedział? Tata podszedł do mnie, pocierając
policzek, ale z miną raczej zaintrygowaną niż zbolałą.
- Nic - stwierdził ze zdumieniem. - Nic takiego jej nie powiedziałem. To, co zwykle mówię
pięknej kobiecie, z którą tańczę. To był komplement.
- Tato... - powiedziałam. Kiedy on się wreszcie nauczy? - To nie jest modelka. To moja była
nauczycielka angielskiego.
- Ona jest oszałamiająca - powiedział tata z roztargnieniem, gapiąc się w jej stronę.
- O mój Boże - jęknęłam i ukryłam twarz na szyi Michaela. Wyraźnie widziałam, do czego to
wszystko prowadzi. To było aż zbyt oczywiste. Tylko nie znowu to samo! - Powiedz mi, że to
się nie dzieje.
- Owszem, dzieje się - powiedział Michael. - Idzie za nią a teraz ją woła... Wiedziałaś, że ona
na imię ma Karen?
- A teraz idzie za nią na parking... Ona usiłuje zatrzymać taksówkę, ale... Och, dogonił ją.
Rozmawiają. Och, czekaj. Biorą się za ręce... No to jak, kiedy się pobiorą będziesz do niej
mówiła pani Martinez, tak jak mówisz pan Gianini, czy jednak przełamiesz się i będziesz z
nią po imieniu?
- Rany. Co jest z tą rodziną? - jęknęłam.
- To samo co z każdą inną - powiedział Michael. - Hej, przestań na moment mnie
obwąchiwać i podnieś głowę.
Uniosłam głowę i popatrzyłam na niego.
- Bo co? - spytałam.
- Bo chcę coś zrobić. -I pocałował mnie.
I całowaliśmy się, długo, wokół nas wirowały inne szczęśliwe pary. A ja coś zrozumiałam.
Coś, co chyba jest ważne:
Kiedy cztery lata temu dowiedziałam się, że jestem księżniczką byłam przekonana, że to mi
zrujnuje życie, a okazało się, że jest zupełnie przeciwnie. Nauczyłam się wielu rzeczy, czasem
bardzo ważnych. Na przykład, jak mieć swoje zdanie i być osobą niezależną. Jak zdobywać
od życia to, czego sama chcę, na własnych warunkach. I żeby nigdy nie siedzieć koło mojej
babki, kiedy serwowane są kraby, bo to jej ulubione danie, a ona po prostu nie umie jeść i
jednocześnie rozmawiać, więc połowa tego kraba ląduje na osobie, która akurat siedzi obok
niej.
Ale nauczyłam się też jeszcze czegoś.
Kiedy człowiek dorasta, to traci różne rzeczy, rzeczy, które nie zawsze chce stracić. Rzeczy
czasem bardzo proste, na przykład...
No, kiedy jesteś małym dzieciakiem, to mleczne zęby, kiedy robi się miejsce na te stałe.
Ale kiedy człowiek dorasta, to traci też przyjaciół - jeśli ma szczęście, to tylko tych
niewłaściwych, którzy może nie są tak dobrzy, jak się o nich kiedyś myślało. Jeśli masz
szczęście, to uda ci się utrzymać tych, którzy są prawdziwymi przyjaciółmi, tych, którzy
zawsze przy tobie trwali... Nawet jeśli tobie się wydawało, że nie trwają.
Bo tacy przyjaciele są cenniejsi od wszelkich diademów świata.
Nauczyłam się też, że są takie rzeczy, których człowiek chce się pozbyć... Jak ten biret, który
rzuca się w powietrze w dzień zakończenia szkoły. Po co człowiek miałby chcieć go sobie
zatrzymywać? Liceum jest beznadziejne. Ludzie, którzy twierdzą że to najlepsze lata twojego
życia - kłamią. Kto by chciał, żeby to lata spędzone w liceum okazały się najlepszymi latami
jego życia?
No i są rzeczy, których nie chcesz stracić, chociaż wydawało ci co innego...
Dobrym przykładem byłaby Grandmere. Przez cztery lata doprowadzała mnie do szału i
wcale nie tylko przez te kraby. Cztery lata lekcji dworskiej etykiety, i jej gderania, i jej
obłędu. Przysięgam, były w ciągu tych czterech lat takie chwile, kiedy chętnie walnęłabym ją
w głowę łopatą.
Ale cieszę się, że tego nie zrobiłam. Wiele mnie nauczyła i nie chodzi mi tylko o używanie
właściwych sztućców do właściwych potraw. W pewien sposób to właśnie ona - no cóż, z
pomocą mamy i taty, oczywiście... nie wspominając już, spośród moich przyjaciół, przede
wszystkim o Lilly - nauczyła mnie doceniać książęcą krew... Kolejna rzecz, której bardzo
chciałam się pozbyć, ale mi się nie udało...
No a teraz, na koniec... Cieszę się z tego.
Chociaż czasami los księżniczki jest beznadziejny.
Ale już teraz wiem, że są sposoby, żeby sobie z tym poradzić, tak żeby udało się pomagać
ludziom i może kiedyś nawet zrobić coś dobrego dla świata. Niekoniecznie coś wielkiego.
Jasne, że ja nie skonstruuję zautomatyzowanego ramienia do przeprowadzania operacji, które
ratują ludzkie życie.
Ale napisałam książkę, która, zdaniem Michaela, może pomoże jakiejś kobiecie, która czeka,
kiedy bliską jej osobę operują zapomnieć w poczekalni pod salą operacyjną jak bardzo się o
tego kogoś bliskiego boi.
Aha, i zaprowadziłam ustrój demokratyczny w kraju, który nigdy go znał.
Okej, to drobiazgi. Ale powoli, małymi kroczkami...
A i tak, jak się okazało... Jaki jest najważniejszy powód do zadowolenia z tego, że jestem
księżniczką i że będę nią już zawsze?
Bo gdybym nią nie była, to chyba nie dobrnęłabym do takiego superszczęśliwego
zakończenia.
podziękowania
Seria Pamiętnik księżniczki nie powstałaby, gdyby nie pomoc wielu osób, zbyt wielu, żebym
zdołała je tu wszystkie wymienić, ale kilkorgu chciałabym podziękować osobiście:
Beth Ader, Jennifer Brown, Barb Cabot, Sarah Davies, Michelle Jaffe, Laurze Langlie,
Abigail McAden, Amandzie Maciel, Benjaminowi Egnatzowi, wszystkim pracownikom Działu
Książek dla Dzieci HarperCollins, którzy tak ciężko pracowali dla dobra księżniczki Mii i jej
przyjaciół, a przede wszystkim czytelniczkom, które wytrwały przy niej do końca. Książęce
podziękowania dla was wszystkich!