Publikacja dostarczona przez
PCMEDIO – Internet publication
Iwona Litewczuk
NIEBIAŃSKI EXODUS
Proza połączona z poezją autorki
Kategoria:
Wiedza duchowa – Rozwój duchowy
Stron: 212
Format: 125x195
Oprawa: broszurowa
Cena: 29.00 zł.
Niebiański Exodus to opowieść, która rozpoczyna się w innej Galaktyce
na planecie Oregon. Jej mieszkańcy zdają sobie sprawę, że nadszedł czas
na zmiany, że ich planeta się transformuje i dlatego muszą na jakiś czas
znaleźć sobie inny dom. Część z nich wyrusza w kosmos w poszukiwaniu
nowego miejsca. W czasie tej podróży przechodzą głęboką transformację
i znajdują Rozwiązanie, dzięki któremu wiedzą, że nie muszą niczego
szukać na zewnątrz, bowiem Rozwiązanie znajduje się wewnątrz nich.
Wracają i pomagają wszystkim braciom w tej przemianie – w przemianie,
którą już niedługo i my będziemy musieli przejść.
Niebiański Exodus otwiera drzwi i pokazuje drogę wyjścia z tej starej
czasoprzestrzeni cierpienia, bólu i śmierci. Przedstawia porywającą wizję
nowego, duchowego świata, który nadchodzi, czy tego chcemy, czy nie.
Tak więc już czas, aby każdy się zastanowił i odpowiedział sobie na
pytanie: Czy jestem gotowy, aby rozproszyć mrok iluzji i wznieść się
ponad śmiertelną egzystencję? Czy rzeczywiście chcę się przebudzić?
Mam nadzieję, że ta opowieść zachęci cię do osobistej transformacji.
Z pewnością zabierze cię w kosmiczną podróż, która rozświetli twą duszę
i poprowadzi do osobistego doświadczenia.
Książkę tę dedykuję każdemu, kto zechce wziąć ją w swoje dłonie.
Iwona Litewczuk
S P I S T R E Ś C I
Wdzięczność niewysłowiona ...................................... 0
Rozdział 1. Premiera ................................................. 0
Rozdział 2. Kantyna .................................................. 0
Rozdział 3. Milasola .................................................. 0
Rozdział 4. Proroctwo ................................................ 0
Rozdział 5. Kiedy patrzę w twoje oczy ........................ 0
Rozdział 6. Niebieska niespodzianka ......................... 0
Rozdział 7. Słoneczny sukces,
czyli trochę trudna droga ........................ 0
Rozdział 8. Dziwna planeta Ziemia ............................ 0
Rozdział 9. Cisza taka jak ta ..................................... 0
Rozdział 10. Posłuchaj, mój przyjacielu ..................... 0
Rozdział 11. Zaskocz siebie, jeśli możesz ................... 0
Rozdział 12. Vera ...................................................... 0
Rozdział 13. Zagubieni .............................................. 0
Rozdział 14. Transformacja ....................................... 0
Rozdział 15. Ześrodkowanie ...................................... 0
Rozdział 16. Odwiedziny ........................................... 0
Rozdział 17. Intymne rozmowy,
czyli uświęcona erotyka ......................... 0
Rozdział 18. Obserwacja Ziemi .................................. 0
Rozdział 19. Otwarty portal ....................................... 0
Rozdział 20. Niebiański Exodus,
czyli eksplozja ....................................... 0
Rozdział 1
PREMIERA
Siedzieli od dłuższego czasu w milczeniu. Obradowali już tak długo. Byli
zmęczeni. Zatopieni w swoich myślach, odpoczywali po burzliwej dyskusji
prowadzącej donikąd. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, w jakiej
niedwuznacznej sytuacji się znaleźli i że z tych wszystkich jałowych dyskusji
nic nie wynika. Nie mogli znaleźć konstruktywnej odpowiedzi na nurtujące
ich pytania. Nawet nie wiedzieli, czy kierunek poszukiwań jest właściwy.
Nastał ten moment, w którym nic już nie wiedzieli, skończyły im się opcje, a
sprawa była nadal otwarta i bardzo poważna. Znowu byli w punkcie
zerowym, tak samo jak na początku obrad. Wszyscy to czuli, dotknęli
jakiegoś martwego punktu i nie mogli się posunąć, choćby o krok. I stąd ta
cisza: dziwna, napięta, tak niepokojąca. Groziła im zagłada. Rada Dwunastu
Starszych obradowała prawie do świtu. Nikt nie miał do nich dostępu.
Pod koniec nocy, ale jeszcze przed pierwszym brzaskiem, jest taki
moment chwilowego zawieszenia, załamania, przełamania, oczekiwania.
Właśnie wtedy Rade, jako jeden z ostatnich, zabrał głos. Nie nalegał,
rzeczowo przedstawił jedynie swój punkt widzenia. Wiedział, że jest to być
może szalony pomysł, który nie gwarantuje przeżycie wszystkim, ale daje
nadzieję, choćby tylko niektórym. Miał przeczucie, że się uda.
– Słuchajcie! Naprawdę warto zaryzykować – powiedział pewnym
głosem. Ale nie chcieli go słuchać.
– Za duże ryzyko – powiedział stary Eli. – Trzeba znaleźć lepszy sposób,
bardziej bezpieczny dla kobiet, a przede wszystkim dla dzieci. Rade, która z
kobiet, nie mówiąc już o dzieciach, odważy się to zrobić?! Jesteś szalony!
Nawet jeśli się uda, to bez kobiet nie damy rady.
– Eli, nie mów tak, wiesz tak samo jak ja, że chociażby Vera to zrobi. Za
nią pójdą inne. Zrozum, to jest jedyna szansa! Nie wydostaniemy się z tego
akwarium nigdy. Warunki atmosferyczne zmieniają się w błyskawicznym
tempie, są coraz gorsze. Już prawie nie możemy wychodzić na zewnątrz. To,
co mamy, wystarczy tylko na jakiś czas. Naprawdę nie widzę lepszego
rozwiązania niż to – Rade ekscytował się, mówił coraz szybciej. – Jesteśmy
skazani na te gigantyczne przeszklone budowle. Wciąż je ulepszamy, by
nasze życie było znośniejsze, lecz to nie jest życie, to wegetacja! Nie dam się
zamknąć w więzieniu własnego wytworu. Nie jestem parodią czy karykaturą
istnienia, uzależnioną od wszystkiego wokół. Zastanówcie się: czy jest jakiś
sposób, by dostosować się do zmieniających się warunków klimatycznych,
tak jak robi to sama planeta? Oregon przetrwa i nie potrzebuje nas w swoim
procesie transformacji, świetnie sobie radzi bez nas. To my jesteśmy
uzależnieni od niego, żyjemy w urojonej symbiozie. W dodatku obawiamy się
poszukać innej planety podobnej do naszej. Obawiamy się przenieść, choćby
na jakiś czas.
Wreszcie Rade zauważył nieznaczne ożywienie i poruszenie na sali,
więc zapytał się wprost:
– Zastanówcie się: może istnieje inny kierunek naszych poszukiwań i
dążeń?!
Przerwał na chwilę, powoli rozejrzał się po sali.
– Tak – dodał – mam na myśli Układ Słoneczny i dobrowolną ewakuację.
Cisza, żadnej reakcji. Rade zamilkł, poczuł się bezradny. Nikt go nie
poparł. Posmutniał. Nie mógł ich przekonać. Wiedział, że stary Eli raczej tu
zostanie, nie da rady, ale młodzi zrobią to, odważą się. Jedyne co mógł zrobić
Eli, jako starszyzna, to wspierać innych. Jego głos był decydujący w Radzie,
miał autorytet. Wiedział o tym, ale nie chciał zaryzykować. Był raczej za
szukaniem innowacji technologicznych i pozostaniem na Oregonie. Liczył
najprawdopodobniej na cud przetrwania albo, jak zawsze, na swoje genialne
pomysły. Był pewny swojego stanowiska i argumentował za pozostaniem.
Lecz teraz widać było napięcie na jego doświadczonej twarzy, przez chwilę
pojawiło się nawet wewnętrzne wahanie.
I wtedy Rade spojrzał na sylwetkę Starego inaczej, bardziej ciepło. Nagle
diametralnie zmieniło się jego postrzeganie. Zobaczył go w innym świetle.
Kontury postaci zatarły się i stały się mało wyraźne. Zawsze stanowczy i
mocny Eli stał się miękki, opływowy i gęsty zarazem. Jego aura zmieniała się
z sekundy na sekundę. Rade rozumiał go teraz lepiej, czuł jego lęk przed
nieznanym. Ale pod tym lękiem kryły się znacznie większe pokłady.
Zatrzymał się wielce zaintrygowany. Zobaczył w jego umyśle to jedno słowo –
unicestwienie. Rade doskonale wiedział, iż Stary dopuszczał również tę
ewentualność i że był absolutnie świadomy zarówno ryzyka związanego z tym
lotem, jak i pozostaniem na Oregonie. Pierwszy raz znaleźli się w tak
kryzysowej sytuacji, dotąd nie doświadczyli czegoś takiego – i stąd ten
niepokój, ta niepewność na jego szlachetnej twarzy.
Lecz Rade nie dawał za wygraną. Mówił dalej:
– Tak czy inaczej grozi nam klęska. To tylko kwestia czasu. Nie mogę już
dłużej czekać, bo to w żaden sposób nie rozwiązuje problemu. Nikt i nic nie
jest w stanie mnie powstrzymać. Zdecydowałem. Wyruszam pierwszy w
nieznane. Za trzy dni będę gotowy.
– Rade, nie rób tego, rozwali cię, nie pokonasz tych cholernych sił i pola
wokół Ziemi. Nikomu z naszych to się nie udało. Nie wolno nam tego robić! –
ostrzegł go jakiś głos z sali.
– Kto to powiedział? – Rade rozejrzał się po sali. – Dlaczego?! Czy nikt z
was nie zadał sobie tego pytania?! Nie mamy wyboru. Przemyślałem to. Tam
muszą być jakieś szczeliny. Nie można założyć na całą planetę osłony. Nawet
jeśli tak nas uczono, było to dawno temu. Dużo się od tego czasu zmieniło,
bo wszystko wokół ulega ciągłej, nieustającej przemianie. Prześliznę się.
Mówię wam, uda mi się!
Na koniec dodał:
– Dzisiaj po posiłku przedstawię wszystkim swój plan. Każdy
indywidualnie zdecyduje o tym, co jest dla niego właściwe.
Nastąpiła dłuższa przerwa. Wszyscy czekali na dalszy ciąg wystąpienia,
ale on raptownie skończył, podziękował i wrócił na miejsce. Zdał sobie
sprawę, że choć Eli go nie poparł, to również go nie powstrzymywał.
Wiedział już teraz, że poleci Vera. Tego był pewien. Zamyślił się. Na
samą myśl o niej uśmiechnął się, towarzyszka z jego dziecięcych wizji i
fantazji. Było coś, co ich łączyło. Czasem wystarczyło jedno spojrzenie,
czasem gest, aby zrozumieli się w pełni. Czuł się tak dobrze w jej
towarzystwie. Była mu bardzo bliska. Ostatnio, przez to całe zamieszanie,
widywali się tak rzadko.
Na tyłach jej domu było przepiękne miejsce na spotkania i rozmowy.
Rade zobaczył to jak na dłoni – taka oaza ciszy, zieleni i spokoju.
Niewątpliwie uroku dodawał wiekowy i potężny różany krzak, zawsze obficie
kwitnący w tonacji bladoróżowej. Jedna gałąź krzewu rosła trochę nietypowo,
formą zupełnie nie pasowała do pozostałych. Rosła skośnie i była w dodatku
łukowato zakrzywiona, jakby specjalnie i świadomie otaczała Verę swoim
żywym cieniem. Dziwiło go to trochę, wyglądało to bowiem jak naturalny
baldachim ze słodkawo-różanym powonieniem.
Stały tu zawsze dwa urocze wiklinowe fotele. Vera siadywała tam często,
przeglądała różne materiały, robiła jakieś notatki, szkice, czasami pisała, a
czasami patrzyła w dal przed siebie, jak gdyby w nieskończoność. Miał wtedy
wrażenie, że kogoś wypatruje, może właśnie jego? Nigdy się nie odważył
zadać jej tego pytania, i właściwie, sam nie wiedział dlaczego.
Lubiła to miejsce, było bardzo zaciszne, w pewnym sensie nawet
enigmatyczne, a zarazem takie romantyczne. Bliskie sąsiedztwo smukłych
jodeł dodawało całej scenerii elegancji, zadumy, a może nawet dziwnej
nostalgii czy nawet wręcz nieopisanej, niewysłowionej melancholii. A po
środku Vera – z alabastrową, posągową twarzą, estetycznie wyprofilowanym
nosem, wysokim marsowym czołem i błękitnym spojrzeniem intrygujących,
skoncentrowanych krystalicznie czystych oczu. Lśniły jak prawdziwe
diamentowe gwiazdy na lazurowym niebie. Lekko falujące złociste włosy
delikatnie zebrane przy twarzy naturalnie opadały na długą i smukłą szyję.
Cudowny widok. Brakowało mu jej uśmiechu, spojrzenia, zamyślenia lub
chociażby intonacji jej głosu.
MYŚLĘ O TOBIE
Moje wszystkie myśli
krążą nieustannie
wokół ciebie
są jak świetliste orbity
na spokojnym Niebie
zataczają coraz
pełniejsze kręgi
wciąż bliżej i bliżej
bardziej i bardziej
moje wszystkie myśli
kołują do ciebie
Życzył sobie, aby do końca była przy nim. A właściwie, do jakiego
końca?! Poprawił się: żeby zawsze była w zasięgu wewnętrznego oka i myśli.
Ją i Białego darzył szczególną sympatią, nie mówiąc już o Niebieskim.
Biały też poleci. Co do tego, nie miał żadnych wątpliwości. Był mu bardzo
drogi. Kiedyś, podczas wspólnego lotu, mieli wypadek, nie wyglądało to
najlepiej. Nie było czasu ani innej możliwości. Trzeba było działać, i to
natychmiast. Rade zaryzykował i zrobił mu transfuzję światła. Biały przeżył,
ledwie wytrzymał to ciśnienie, o mało co go nie rozwaliło. Wtedy nie mieli
jeszcze w pełni przystosowanych systemów nerwowych do tak dużych dawek
świetlnych. Biały był pierwszy i po zabiegu już zawsze świecił. Została mu
taka jasna otoczka wokół ciała i dlatego mówili na niego Biały. Z tą jasną
poświatą wyglądał jak prawdziwy anioł. Nie zasymilował wszystkiego od
środka. Dobrze, że tak się skończyło. Rade był szczęśliwy, że się udało.
Tak bardzo lubił towarzystwo Białego. Dużo wspólnych chwil razem
przeżyli. I nie tylko to. Łączyło ich prawdziwe braterstwo. Rade ma zawsze
przed oczami żywy obraz Białego: jego sposób poruszania się tak niezwykle
lekki i pełen gracji. To prawdziwa rozkosz dla oczu widzieć biegnącego
Białego z żywą aurą rozpostartą jak okap.
Ty przemierzasz ten krajobraz
lekkim biegiem prawie lotem
moje oczy zdziwione
dotykają twego Światła
ty nadal tam biegniesz
przez ten sam krajobraz
jesteś zawsze taki piękny
gdy tak sobie tylko biegniesz
aż Eter zdumiony
przestworza ci otwiera
a wiatr muska twe stopy
Przypomniał sobie, jak doświadczał właśnie z nim stanu wysokiego
połączenia, stopienia w Jedno. To była zapewne ta K l e u m a n i a , o której
uczyła go Rebe: jeden umysł, jedno serce, jedno duchowe ciało. Zanikają
wszelkie granice i podziały, pozostaje jedna doskonale funkcjonująca
świadomość. Pamiętał, że mówiła mu, iż wystarczy tylko raz tego
doświadczyć, aby dokonać transferu, przeniesienia na wszystko i wszystkich
wokół. To doznanie wciąż jest w nim żywe, wibrujące, a jednocześnie
całkowicie naturalne, piękne, drogocenne i subtelne zarazem. Ten rezonans
połączenia czy zespolenia, utrzymywał się i rozchodził po całej wewnętrznej
strukturze jeszcze przez dłuższy czas.
Nie zauważył, kiedy obrady dobiegły końca. Okazało się bowiem, że
wszyscy już wyszli. Rozejrzał się zdziwiony, ale nie było już nikogo. Stał
zamyślony, z twarzą przy szybie, ze wzrokiem utkwionym w przepiękny
krajobraz. Stał i patrzył z utęsknieniem przez te gigantyczne okna,
najprawdopodobniej po raz ostatni.
Za oknem świtało. Najpierw, jakby we mgle, zobaczył niewyraźne
kontury najwyższych ośnieżonych szczytów górskich. Było ich bez liku.
Wyłaniające się powoli góry sprawiały wrażenie pogrążonym w majestacie
odwiecznych strażników Oregonu. Czasem stały jakby w zwartym szyku, a
czasem w luźnym – taka naturalna formacja bezpieczeństwa i pokoju.
Promieniowały wręcz dostojeństwem, niesamowitą mocą i powagą. Rade
przyglądał się im zachwycony.
Śnieżnobiałe wierzchołki gór dosłownie lśniły, skąpane w pierwszych
delikatnych promieniach słońca. I nagle te mleczne, miękkie laserowe smugi
promieniście rozchodzącego się cudownego światła poraziły mu oczy. Łuny
błękitu, lawendy i delikatnej fosforyzującej zieleni odbijały się od gór i
wodospadów, tworząc niepowtarzalny, zaczarowany koloryt i atmosferę.
Prawie słyszał tę melodię i rozbrzmiewający wokół przestrzenny, radosny
dźwięk wschodzącego słońca. Największy i najpiękniejszy wodospad Tanga
pomiędzy kłębiącymi się chmurami wydawał się jakby zawieszony w
przestrzeni. Pierzaste, w nieustającym ruchu formujące się mleczne i złociste
chmury z góry i z dołu wydobywały, czy raczej podkreślały, głęboki turkus i
szmaragd spadającej, huczącej i grzmiącej wody. U stóp wodospadu opary
mgły mieszały się z rozpryskującą i kotłującą się żywą srebrzystą wodą.
Wszystko otulone było tajemniczą, wręcz świętą dynamiką i harmonią.
Dodatkowo słychać było niski, rozbrzmiewający mu w umyśle, wszechobecny
wszędzie dźwięk jego boskiego Oregonu.
Teraz dopiero zauważył snop wielkiego światła, centralnie rozpostarty
nad samym wodospadem, połączony z przyległym jeziorem. Przyglądał się
zaintrygowany. Duża wiązka miękkiego, białego światła wyglądała jak
gigantyczny tunel, sięgający prawie samego nieba. Nawet podniósł głowę w
tym w kierunku skośno-pionowym. Poczuł po chwili delikatny, ożywczy
podmuch wiatru nad swoją głową i pewien rodzaj dziwnego ssania. Miał
wrażenie, że znalazł się w polu magnetycznym o bardzo silnym
oddziaływaniu. Coś, jak niewidoczny magnes, pociągało, przyciągało, a nawet
wznosiło go ku górze, coraz wyżej i wyżej. Pozwalał na to, nie stawiał żadnego
oporu. Był otwarty na doświadczenie, wręcz napawał się nim i chłonął go
całym sobą. Piękno otaczającej go natury i wielowymiarowe życie na
zewnątrz niespodziewanie zespoliło się w nim w Jedno. Zamknął oczy, tak
bardzo pragnął jak najdłużej w tym doświadczeniu być i pozostać w nim na
zawsze. Kochał tę urzekającą naturę i ona go serdecznie umiłowała. Czuł to.
Spróbował ująć to w słowa i to, co się w nim działo jakoś wyrazić, po prostu
wyartykułować:
ZESPOLENIE Z OREGONEM
Ja znikam
rozpuszczam się w tobie
faluję dojrzewam
i się rozprzestrzeniam
coraz dalej i dalej
bardziej i bardziej
płynę do ciebie
przez ciebie
jestem wszędzie
w tobie
w sobie
i w Niebie
Ocknął się w ułamku sekundy. To było twarde lądowanie w znanej mu
formie. Trochę nim wstrząsnęło i przez moment nie mógł się zlokalizować.
Wciąż całkowicie samoistnie utrzymywało się w nim doznanie poszerzenia
oraz otwarcie umysłu.
Wielka i życiodajna energia była na wyciągnięcie ręki, a przecież
wydawało się, że nie mogą już z niej korzystać. Może mogli, tylko nie
wiedzieli jak. Wyglądało to, jakby zostali odcięci od źródła. Czuł się jak w
klatce. Brakowało mu powietrza i przestrzeni. Znowu poczuł znajomy ucisk
w okolicy serca. To bolało. Tak bardzo bolało. Kochał tę planetę, a musiał ją
opuścić. Zobaczył jak bardzo emocjonalnie jest związany z tym miejscem.
Mimo prośby Starego wymykał się po kryjomu, zwłaszcza o zmierzchu i
świcie. Wciąż potrzebował fizycznie i energetycznie Oregonu. Musiał się od
tego uwolnić – musiał uwolnić swój umysł. Najwyższy czas, aby puścić ten
najsilniejszy łańcuch i własnoręcznie przeciąć tę pępowinę. Dobrowolnie
skazał siebie na banicję. Łzy ciekły mu ciurkiem po twarzy. To był płacz
wydobywający się gdzieś z głębin jestestwa. To płakała, a raczej szlochała,
jego dusza, nie ciało. Toczył ze sobą walkę. W końcowym efekcie lojalność
wobec siebie okazała się silniejsza od miłości do planety. Wygrał. Dobrze
wiedział, że właśnie teraz nadarza się świetna okazja, aby to zrobić. Wielki
Duch trzepotał mu w piersiach i czekał na uwolnienie. Rade potrzebował
przygody i świeżego podmuchu wiatru muskającego go radośnie po twarzy.
Chwilowo był zdezorientowany i miał mieszane odczucia. Czuł smutek, że
musi to miejsce opuścić, a jednocześnie był bardzo zadowolony ze swej
decyzji, która, tak naprawdę, zapadła gdzieś tam, na bardzo głębokim
poziomie, całkiem sama. Był wręcz wściekły, że nie może już w każdej chwili
wychodzić na zewnątrz. Tylko te szyby, marmury, kolumny, podesty i
portale!
Nie lubię tego miejsca
tu nie ma życia
tu usychanie
godzina za godziną
czekanie
tu tylko ściany
niemym świadkiem
tu tylko nicość za plecami
nie mogę istnieć
sam ze sobą
w tym akwarium pozłacanym
Za trzy dni już go tu nie będzie. Miał prawo do decydowania o sobie i o
swoim życiu. Jego los był w jego rękach. Musiał to zrobić. Szaleństwem
byłoby tu zostać i czekać. Zresztą, nie wiadomo na co? Nawet jeśli im się uda
zabudować całą planetę tymi gigantycznymi szklarniami czy akwariami, to
nie jest to dla niego! Przyczyna jest prosta: życie w akwarium nie jest
prawdziwym życiem. Wszystko w nich było sztucznie spreparowane,
estetycznie misternie utkane, takie pozorne wygodne plastikowe życie. Te
olbrzymie, przestronne, lśniące i piękne pomieszczenia przytłaczały go swoim
ogromem i na dodatek wiały chłodem. Były nędzną kopią tego, co jest na
zewnątrz. Nie mógł tu istnieć, ponieważ się z tym nie identyfikował.
Chciał prawdziwego życia, jego pełni, a nie tylko przetrwania.
Wyłamywał się. I co z tego? Zawsze tak robił. Mówili o nim – Buntownik.
Biały, Vera i inni też tacy są, z tą tylko różnicą, że on był prowodyrem.
Szedł w kierunku mesy, ale myślami był już daleko. Szukał szczeliny.
Wiedział, że one istnieją i że jest ich dużo. Szukał ich w swoim umyśle, a nie
gdzieś we wszechświecie. Nagle zobaczył sito przed oczami. Zatkało go. Tego
się nie spodziewał. Uśmiechnął się. Nie wiedział jeszcze, w jaki sposób je
przejdzie, ale był pewny, że mu się uda.
Na razie był głodny i chciał się odświeżyć. Nastał nowy dzień, który
zapraszał go do siebie miękko i serdecznie. Czuł wszechogarniające wsparcie,
wprost niewytłumaczalne oddanie i prawie namacalne ciepło, tak miło
rozchodzące się po ciele.
Tak, miał nadzieję – nadzieję na lepsze jutro, które już teraz sam
kształtował. Był w doskonałym nastroju. Za nic nie mógł sobie pozwolić, aby
odebrano mu nadzieję. Zawsze będzie ją chronił.
MOJA NADZIEJA
I mocno wierzę,
że przyjdziesz po mnie
i usłyszę twój łagodny śmiech
i będę gotowy
uwolnię się
zabierzesz mnie
na drugi brzeg
Nagle pojawił się jakiś cień. Wspomnienia, omamy przemknęły mu
niewyraźnie w oddali. Pozwolił im zaistnieć i zaczął się coraz bardziej temu
przyglądać. Tym razem był czujny, złapał tę myśl. Powiodło mu się. Coraz
większe mroczne pokłady wydobyły się na światło dzienne. Już nie miał
wątpliwości, rozpoznał to uczucie – uczucie straconej nadziei. Na samą myśl
zrobiło mu się słabo. Wiedział, jak to jest, gdy jej nie ma. Przypomniał sobie
ten stan.
Jest taka chwila
gdy czar
nagle pryska
magiczny wymiar
znika
rozczarowanie
smutkiem twarz
otula
to tak jakbyś
marzenie
żywcem spalił
W tym momencie mocna fala o niskiej częstotliwości trafiła go mocno go
w plecy. Zatrzęsło nim silnie wokół wewnętrznej osi, gdzieś na granicy splotu
słonecznego i serca... I jeszcze na dodatek coś niewidzialnego podcięło mu
nogi, dosłownie zasłabł. Osunął się i przysiadł na kaskadowych,
marmurowych schodach na sali obrad. Całkowicie stracił poczucie czasu i
przestrzeni. Czuł jakby jego ciało zostało wgniecione w posadzkę, a on miał
wrażenie szybowania czy raczej wystrzelenia w inny wymiar. Eksplodował i
znalazł się po drugiej stronie. Wszystko raptownie ucichło i uspokoiło się, a
on nieustająco doświadczał déjà vu. Dostąpił pewnego wewnętrznego wglądu.
To wrażenie drążącej go rozpaczy, odrętwienia lub zamrożenia,
uzewnętrzniło się wielkim niemym wołaniem, był w nim krzyk tysiącleci.
Pamiętał te wszystkie momenty, od dawna je rejestrował. Odczuwał i
doświadczał tego już wiele, wiele razy. A mimo to, wciąż ten akt powtarzał.
Powtarzał aż do teraz.
Otrząsnął się, nie chciał już tego nigdy więcej powielać. Odkrył, że
czasem kreował negatywnie zupełnie nieświadomie, a potem się dziwił, że
pojawiała się destrukcja. Postanowił, że musi coś z tym zrobić, i to raz na
zawsze. Reorganizacja wymagała jedynie większej uwagi własnej
świadomości, większej koncentracji i rozluźnienia, szybszej obserwacji
swoich myśli, zmiany spojrzenia i oczywiście wyciszenia własnego
wewnętrznego chaosu.
To był bardzo aktywny, dynamiczny proces. Miał wrażenie, że bierze
udział w biegu sztafetowym i że jako ostatni, ze zwycięską pałeczką w ręku,
zbliża się do mety i albo będzie musiał jeszcze raz przygotować się do
następnego decydującego biegu, albo da z siebie teraz przysłowiowego maxa i
zwycięży – pokona, przeskoczy sam siebie.
Tak sprężyć się w sobie
otworzyć na nowe
wspiąć się na wyżyny
tego co nieświadome
i jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki
pojawia się sfera dziewicza
dawno zapomniana
a jednak tak bliska
bezpieczna i kochana
można tak łatwo
wznieść się ponad chaos
a wszystko jest tu możliwe
otwarte
krystalicznie czyste
jawne i bez granic
Rozdział 12
VERA
Vera zauważyła, że z Rade coś się dzieje. Pomimo, że starał się to ukryć,
widziała jak przy samej windzie nie mógł utrzymać równowagi i podpierał się
ściany. Postanowiła sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. Poszła do jego
kabiny, pukała do drzwi, nawet dość długo, ale Rade nie otworzył, a
wewnątrz panowała kompletna cisza. Gdy wracała, spotkała przy windzie
Białego. Właściwie to wpadła na niego niespodziewanie. Nie zauważyła go
wcześniej.
– Widziałam cię przed chwilą przy konsolecie komputera – zagadnęła go.
– Przecież masz dyżur. Skąd się tutaj wziąłeś, Biały?
Odpowiedział, jak zawsze, grzecznie i rzeczowo.
– Prowadzi automatyczny pilot. Jest spokój, nic się nie dzieje.
Poprosiłem, aby na chwilę zastąpiła mnie Liane. Potrzebuję porozmawiać z
Rade.
– Nie masz po co iść do niego, byłam tam przed chwilą, pukałam, ale się
nie odzywa. Nasłuchiwałam, w kabinie panuje kompletna cisza, a stałam pod
drzwiami dość długo. Może go tam ma? Nie wiem, co mam robić?!
– Vera, znasz go lepiej ode mnie. Zostaw go w spokoju. Jak będzie
chciał, to sam wyjdzie – odpowiedział rozsądnie Biały.
– Biały, czy możemy porozmawiać? Masz chwilę czasu? – spytała Vera.
Wyczuł pewne zakłopotanie w jej głosie. Spojrzał na nią uważnie. Był
zaintrygowany.
– Czy coś się stało?
– Tak i nie – odpowiedziała zagadkowo. Zawahała się, ale po chwili
jednak dodała:
– Sama nie wiem. Targają mną różne wątpliwości, jestem jakby w
sprzeczności z samą sobą, coś się we mnie zmienia, przeprogramowuje. Nie
umiem tego nawet nazwać, a przecież nigdy wcześniej nie miałam kłopotów z
wyrażeniem się, a teraz nie umiem tego ubrać w słowa. To, co mówię nie
oddaje tego, co naprawdę czuję i, co dziwniejsze, coraz częściej nie potrzebuję
słownej komunikacji. Zaczynam widzieć wszystko obrazami, a słów już nie
czuję i coraz rzadziej ich potrzebuję.
Zamilkła na moment i zakłopotana kontynuowała:
– I na dodatek mam zupełnie niespodziewane zmiany nastroju. Nie
wiem, co się ze mną dzieje. Biały, ja naprawdę potrzebuję rzeczowej pomocy,
jakiś wskazówek, które by mi podpowiedziały, co mam robić! – ostatnie
zdanie zabrzmiało wręcz rozpaczliwie.
Zapadła cisza. Biały patrzył na nią i nie poznawał jej. Czuł jej ogromne
wewnętrzne napięcie, wyglądała jakby miała zaraz się rozpłakać. Stała ze
spuszczoną głową, była taka bezradna i bezbronna. To było nietypowe dla
niej. Przytulił ją mentalnie w umyśle. Gdy zastanawiał się, co jej powiedzieć,
Vera sama zaczęła mówić:
– Dlatego chciałam pobyć przy Rade. On jeden zaczyna czuć, w jakim
kierunku zmierza nasza transformacja. Jestem z nim bardzo związana na
tym wyższym poziomie i dlatego naprawdę wiem, czuję to, że jego przemiana
ma ogromny wpływ również na mnie, dotyka mnie indywidualnie. Ale to
dotyczy nas wszystkich, Biały. Wszyscy jesteśmy jak jeden organizm – wzięła
głęboki oddech. – Nie można wciąż udawać, że się nic nie dzieje. Milczenie
nic nie daje, bo to i tak zaistnieje i nam się objawi, czy tego chcemy, czy nie.
Może w końcu trzeba to poruszyć na forum. Właściwie to i tak dla nikogo nie
jest już tajemnicą, bo wszyscy odczuwają to zbyt intensywnie. Musimy się do
tej zmiany przygotować.
Podniosła głowę, spojrzała mu głęboko w oczy. Jej wypowiedź była może
nieco chaotyczna, ale on wiedział doskonale o czym mówiła, wszyscy już to
wiedzieli. Ucieszył się bardzo, że to poruszyła. Odpowiedział więc czym
prędzej:
– Dobra. Poczekaj na mnie w kambuzie, zobaczę tylko, czy wszystko w
porządku na mostku i zaraz o tym porozmawiamy. Zastanowimy się, co
musimy zrobić już teraz.
Szybko odszedł. Vera skierowała się w stronę kambuza. Była tak
zamyślona, że nawet nie zauważyła, w jaki sposób znalazła się w mesie,
siedziała nawet już przy stoliku. Usłyszała szmery, więc spojrzała w tamtym
kierunku i zobaczyła krzątającą się po kuchni Lizę, która właśnie nalewała
sobie wody i rozglądała się wokół. Dopiero teraz zauważyła Verę. Szybkim
krokiem zbliżyła się do niej, przysiadła się przy stoliku i od razu
zaniepokojonym głosem się odezwała:
– Vera, nie wydaję ci się to dziwne, że Rade spędza większość czasu
sam? Mam wrażenie, że on nas po prostu unika. Stał się ostatnio bardzo
cichy, prawie się do nas nie odzywa i nawet jak patrzy na nas, to jakoś
inaczej, na wskroś, jakby nas w ogóle nie widział.
– Dla mnie nie to jest dziwne, Liza. Dziwi mnie raczej, że mnie to wcale
nie przeszkadza. Chciałam go przed chwilą, co prawda, zobaczyć i pobyć z
nim trochę, ale to nie ma nic wspólnego z martwieniem się o niego. Nie dziwi
mnie jego zachowanie, bo wiem, że coś istotnego się z nim dzieje, znam go
przecież. Lisa, przypomnij sobie, Rade zawsze w momentach intensywnej
przemiany izoluje się, chce wszystko wziąć na siebie, bo wie, że jesteśmy
jednym i że transformacja dotyczy nas wszystkich, chce to przejść za siebie i
za nas, chce nas ochronić przed bólem i oszczędzić lęku przed zmianą. Ale
tym razem to się tak nie da. Każdy z nas musi świadomie podjąć decyzję i
przejść to sam, indywidualnie.
Wzięła głęboki oddech, bo serce biło jej jak oszalałe, próbowała je
ustabilizować.
– Liza, nie wiem, czy to ten lot, czy ta kosmiczna przestrzeń na to
wpływa, ale czuję, że coś się szykuje, coś wisi w powietrzu. To jest coś
większego niż zwykle. Dotyka to samej głębi Tajemnicy, Sekretu. Czy ja
wiem? Może powrotu? Ja czuję już ten zbliżający się oddech, wzrok
skierowany wprost na mnie i to z samej Góry. To mnie wręcz prześladuje.
Mówię ci, wkrótce coś się tu wydarzy – umilkła i zaczęła wsłuchiwać się w
siebie.
Nagle coś w niej drgnęło, poczuła podwyższoną wibrację w każdej
komórce ciała. Zidentyfikowała tę wibrację, to Rade o niej myśli, i to właśnie
teraz. Poczuła jego obecność tak bardzo wyraźnie. Usłyszała też przejmującą,
tęskną melodię. To było miłosne solo grane na saksofonie, to znów na trąbce,
a w tyle radośnie wtórowały im magiczne flety, pianino i skrzypce. To Rade
właśnie wygrywał jej swoją miłość, tę niekończącą się, wieczną chwilę.
Wtopiła się w tę muzykę, a właściwie ta urzekająca melodia pochłonęła ją
całą. Łzy wzruszenia popłynęły już same.
Liza patrzyła na nią z wielkim zdumieniem. Milczała, bo widziała, że z
Verą dzieje się coś ważnego i nie chciała jej przeszkadzać.
Nagle Biały pojawił się na ekranie interkomu.
– Vera, nie mogę teraz przyjść. Exodus 2 ma małą awarię, Gabriel mnie
potrzebuje. Stabilizator w konsoli coś im szwankuje. Muszę się teleportować
na ich pokład. Teleporter jest już gotowy. Niebieski przejmuje dowodzenie.
Aha, i jeszcze jedno: jak Rade się pojawi, to daj mi znać. Skończyłem.
– Ok, zrozumiałam. Tu wszystko płynie… – wyszeptała Vera nieobecnym
głosem.
Biały ponownie się pojawił.
– Vera, co powiedziałaś? Nie zrozumiałem, powtórz. Co płynie? – chwilę
nasłuchiwał. – Vera, dlaczego płaczesz? Co się tam dzieje?
– Sama nie wiem. To ta melodia, ten tkliwy dźwięk. Tylko miłość jest na
pokładzie. Czujesz ją? Złocista energia rozprzestrzenia się wszędzie.
Błyszczący, drobny puder wypełnia każdy centymetr przestrzeni – mówiła
powoli, jakby była w transie, nieobecna. – Nie wiem, jak to mam wyrazić.
Chcesz wiedzieć, co się tu dzieje? To przyjdź albo posłuchaj mnie uważnie.
Coś się we mnie poruszyło. Tak! To ogromne, wielkie, niesamowite
poruszenie! I to spowodował Rade! Nie wiem, jak to się stało. Brama mojego
serca zaczyna się delikatnie otwierać. I wciąż się otwiera! A wszystko płynie…
pulsuje, żyje i nie ma końca. Ale to jest takie delikatne, słodkie i żywe.
Właśnie przechodzę przez świetliste wrota, żadną myślą już nie spętana,
nareszcie szczęśliwa, totalnie wolna, lekka i taka radosna. Biały, mam nowe
ciało! Ono nie stąpa, tylko płynie. Słyszysz mnie?
Tak, słyszał ją, ale nie mógł nic z siebie wydusić, bo go zatkało. Ta
nowa, natchniona energia powodowała zawrotne przyśpieszenie. Ledwie za
nią nadążał. Vera dalej mówiła bez wytchnienia:
– Biały, zatrzymaj się na moment. Słyszysz? Wiem, że jesteś już w
kabinie teleportera. Ale zatrzymaj się! Wiem, że też możesz poczuć tę nową
energię miłości i światła, tę natchnioną melodię płynącą z samych trzewi, z
samego serca. Wyjdź natychmiast z kabiny! Niepotrzebny ci teleporter. Masz
tak świetliste ciało, że niewiele ci potrzeba, aby to zrobić. Zrób to sam! Biały,
zrób to właśnie teraz! Wiem, że mnie słyszysz. Użyj tej energii i przenieś się
sam. Popłyniesz na tej fali lekko i łagodnie. Tylko nie myśl, otwórz swoje
serce, użyj boskiej mocy, wewnętrznego promienia światła i miłości. Przecież
miłość to najwyższa energia światła! Przeniesiesz się nie tylko na Exodusa,
ale dosłownie wszędzie, w każdy zaułek wszechświata, gdzie tylko twoja
dusza zapragnie. Biały, użyj swojej Boskości!
Cisza, nieprawdopodobna cisza, i nagle poczuł, że świeci coraz
większym blaskiem, czuł, że unosi go czysta fala. Wszystko wokół
intensywnie zawirowało i zniknęło. Cisza, znowu ta nieprawdopodobna cisza.
Po chwili jednak wibracja światła zaczęła zwalniać i zobaczył, że stoi w
pokoju teleportacyjnym na Exodusie 2. Był sam, nikogo tu nie było. Nikt nie
widział tego, co mu się przydarzyło. A jego wprost rozpierała
niewypowiedziana radość. Pomyślał – udało się, naprawdę się udało! – Aż
krzyknął – Wow! – i wykonał ręką gest radości.
Tylko Vera wiedziała, bo był z nią połączony bardzo blisko. Ona też
poczuła tę wibrację i niesamowitą wewnętrzną eksplozję energii. Razem
widzieli tę eksplozję światła wszędzie wokół. Co za radość! To była jedna
wielka wszechogarniająca radość – jego i jej – prawdziwa jedność umysłów,
połączenie, ekstaza…
Jest taka chwila,
że to, co uśpione
nagle ożywa
zaczyna się ruszać
nabiera kolorów
ulega wzmocnieniu
i wystarczy tylko chwila
przypomnienia
moment wzruszenia
i zupełnie naturalny powrót
do Domu
Jeszcze przez moment dochodził do siebie. Jego świetliste ciało wracało
do poprzedniego stanu. Zauważył jednak, że emanuje większym blaskiem.
Zmienił się delikatnie jego kolor, był w dalszym ciągu śnieżnobiały, ale
gdzieniegdzie połyskiwały złote promienie, pojawiały się też i znikały w
przestrzeni świetliste łuny. To go zaintrygowało, przyglądał się im
zachwycony.
W interkomie pojawił się Gabriel.
– Biały, pospiesz się. Gdzie jesteś? Potrzebuję cię natychmiast!
– Już jestem. Za chwilę będę u ciebie – zmobilizował się i szybkim
krokiem udał się w kierunku sterowni.
Rozdział 17
INTYMNE ROZMOWY, CZYLI UŚWIĘCONA EROTYKA
Cała załoga znajdowała się w obserwatorium, które łączyło się
bezpośrednio z mostkiem. Wyglądało to tak, jakby jedno pomieszczenie było
wewnątrz drugiego. Tym razem dyżur mieli Niebieski i Biały.
Rade miał wszystko na oku, przyglądał się zarówno im, jak i gwiezdnej
panoramie wokół. Niebieski mówił im, że są blisko przejścia. Byli już w
pobliżu planety Vipekesy, która wręcz poraziła ich swoją niezwykle bogatą i
intensywną kolorystyką. Najpierw zobaczyli wyłaniający się przepiękny
nasycony szmaragd, który przeplatał się z połyskującymi rudawo-złocistymi
wstęgami, niczym tańczące esy floresy na wietrze. Na drugim planie, zaczął
pojawiać się rozbielony, niezwykle delikatny blady róż, przechodzący
gdzieniegdzie w głęboką magentę. Zauważyli też całą gamę odcieni szkarłatu,
fioletu i śnieżnej bieli, które były w nieustającym, ekstensywnym, tanecznym
ruchu. Nawzajem przenikające się kolory płynnie zmieniały formy,
wykonując czasami skoczne, melodyjne pląsy. A wszystkie harmonijne ruchy
odbywały się przy asyście szmaragdowej pulsującej zieleni. Dawno nie
widzieli tak intensywnej parady kolorystycznej. Wszyscy byli niezwykle
zafascynowani tą rzadko spotykaną baśniową feerią kolorów i świateł. Ta
wiecznie młoda planeta Vipekesy, to najcudowniejszy i najbarwniejszy
wirtuoz kosmiczny na przestrzeni neonów lat świetlnych.
Gdzieś tu, w gwiazdozbiorze Dalia, znajdowały się trzy najjaśniejsze
gwiazdy, które tworzyły trójkąt równoboczny, a w samym jego środku
znajdował się tunel, który był przejściem do innych wymiarów. Trzeba było
tylko go odnaleźć. Wiedzieli, że w konstelacji gwiazd Vega znajdował się wylot
z tego tunelu. Wszyscy czuli narastające podekscytowanie. Lisa i Liane robiły
pomiary, dotyczące wejścia w inny wymiar. Wprowadzały współrzędne na
ekrany i odczytywały dane.
– Kochani, zbliża się bardzo ważny moment naszego lotu. Dlatego
proponuję, byśmy na chwilę się zatrzymali i odpoczęli. Później
prawdopodobnie nie będziemy mieli już takiej możliwości. Co wy na to? –
odezwał się Rade.
– Tak! To wspaniały pomysł! – wszystkim najwyraźniej spodobała się
idea odpoczynku.
– OK. Tak więc, Biały, wiesz, co masz robić, a ty Niebieski, przekaż to
polecenie na Exodusa 2.
Wytracali prędkość bardzo powoli i płynnie, aż w końcu oba statki się
zatrzymały i zawisły w przestrzeni, lekko dryfując.
Wokół całego obserwatorium znajdowały się panoramiczne szyby.
Umożliwiały one obserwację przestrzeni kosmicznej o szerokim spektrum.
Rade siedział przy samej szybie, a obok siedziała Vera. Ona też była
pochłonięta obserwacją niesamowicie żywego pejzażu. Widać było, iż jest
wprost zafascynowana niespotykanym pięknem tej, jak gdyby tańczącej,
niesamowicie aktywnej, a zarazem subtelnej planety.
Rade skierował wzrok na Verę, przyglądał jej się z uwagą. Ona chyba
poczuła jego wzrok, bo również spojrzała na niego. Pogłaskała go lekko po
falujących włosach. Przytrzymał jej rękę, nachylił się w jej kierunku i
zniżając głos, powiedział:
– Chciałbym później wpaść do ciebie i porozmawiać o nas. Mam taką
potrzebę i chciałbym też pobyć z tobą.
– Słucham?! – powiedziała to głośniej niż zamierzała, ponieważ ją
zaskoczył. Spojrzała na niego poważnie, choć nieświadomie zrobiła przy tym
zabawną minę.
– Vera, przecież wiesz, że cię kocham i to od zawsze – wyznał jej jednym
tchem.
– Tak, wiem, Rade.
– Zresztą, to nie jest żadna tajemnica – dodał po chwili, widząc wyraz
lekkiej konsternacji na jej twarzy.
– Porozmawiajmy lepiej o tym teraz. Możemy pójść do mnie, mam tu
niedaleko swój pokój. Wiesz, że nawet nie byłeś u mnie ani razu? –
powiedziała z lekkim wyrzutem w głosie.
– Dobrze, więc chodźmy.
Gdy tylko znalazł się w jej pokoju zapytał:
– Nigdy cię o to nie pytałem, ale czy ty czujesz do mnie to samo, co ja?
– Dlaczego pytasz, Rade?
– Bo odczuwam różnicę w twoim zachowaniu, może jest to nieznaczna
różnica, a jednak. Sam nie wiem, jak to opisać. Nie obdarzasz mnie już tym
samym zainteresowaniem.
– Zupełnie cię nie rozumiem, wyjaśnij mi to.
– Dobrze, powiem wprost. Myślę, że Lisa pochłania obecnie całą twoją
uwagę.
– Nie bądź śmieszny, Rade. Skąd ci się to wzięło? Lisa jest mi bliska,
zawsze była, ale zupełnie inaczej. Ostatnio nie miałeś dla mnie czasu, więc
zbliżyłam się do Lisy jeszcze bardziej. Potrzebowałam kogoś bliskiego, ja też
przechodzę intensywną transformację i, w przeciwieństwie do ciebie,
chciałam z kimś pobyć, porozmawiać o tym.
– Vera, nie oddalaj się ode mnie, nadal cię potrzebuję, i to bardzo.
Doskonale wiesz, jak dużo ostatnio się ze mną działo. Muszę wtedy być sam,
ale myślę o tobie nieustannie – zajrzał jej głęboko w oczy. Coś w jej jasnym,
krystalicznym spojrzeniu poruszało go, inspirowało, przypominało mu o
miłości i o wszechpotężnym, koncentrycznym Świetle.
Podał jej zapisaną kartkę papieru.
– Sama zobacz. Przeczytaj, proszę.
Wzięła od niego kartkę i zaczęła czytać:
TY NIE WIESZ...
że, zmierzch się zbliża
dotyka twoich powiek
a ja już tęsknię za tobą
ty nie wiesz...
że moje serce kwitnie
dziewicze, niewinne
a ja już oddycham tobą
ty nie wiesz
i ja nie wiem
po co ta Miłość
inna tak...
jak beztroski wiatr
Rozbroił ją. Uśmiechnęła się słodko do siebie i jeszcze raz przeleciała
wzrokiem te strofy. Bardzo lubiła czytać jego refleksje. Wiedział o tym. Po
lekkim namyśle powiedziała:
– Rade, może zabrzmi to prozaicznie, ale kocham cię. Darzę cię
uczuciem czystym i głębokim, choć czasem jesteś dla mnie niedostępny jak
anioł złoty. Zauważ, że nie oczekuję i nie żądam od ciebie niczego. Cieszę się
z każdej chwili spędzonej wspólnie. Zarówno lubię z tobą rozmawiać, jak i
lubię przebywać w twojej ciszy. Nie mam też co do nas żadnych planów. Nie
wymagam niczego. Jestem, jaka jestem. Jestem po prostu sobą. Zaakceptuj
mnie, proszę. Ja nie ograniczam ciebie i, proszę, byś ty nie ograniczał mnie.
Przyglądała mu się uważnie.
– Możesz mnie pocałować, Rade? – spytała go zupełnie naturalnie.
– Słucham? – Tym razem to ona go zaskoczyła. Patrzył na nią z
niedowierzaniem. Zastanawiał się, czy przypadkiem się nie przesłyszał.
– Widzisz – spojrzała mu głęboko w oczy – ty sprawiasz wrażenie, jakbyś
nie miał potrzeby kontaktu fizycznego, nie interesuje cię w ogóle erotyka.
– Vera, to nie jest tak, jak myślisz. Interesuje mnie i dotyczy, ale trochę
inaczej. Nie odcinam się od niej, chciałbym ją jedynie włączyć do przemiany,
uwznioślić, uszlachetnić, by nie był to jedynie miłosny kontakt fizyczny. Po
prostu chciałbym zanieść ją do światła, przetransformować i podnieść jej
wibracje, by wyniosła nas do innych wymiarów, nawet do samego Nieba.
– Wytłumacz mi to dokładniej, proszę.
Uklęknął przed nią i wziął jej dłonie w swoje. Delikatnie zaczął całować
wnętrze jej dłoni. Zamknęła oczy, chłonąc jego dotyk, powoli też osunęła się
na kolana. Spojrzeli sobie w oczy. Delikatnie i czule musnął jej usta.
Vera była naprawdę wstrząśnięta subtelnością doznań, które poczuła.
– Widzisz – odezwał się Rade – ta przestrzeń doznań między nami jest
dla mnie bardzo ważna, drogocenna, a nawet, powiedziałbym, święta. Nie
chcę decydować ani prowokować czegokolwiek i w jakikolwiek sposób. Wiem,
że stanie się to, co ma się stać i to całkiem spontanicznie, naturalnie,
dojrzale. Dla mnie połączenie dwóch istot i tej cudownej energii między nimi
jest jak miłosny, niekończący się taniec. Chciałbym ten moment celebrować
– spojrzał na nią wzruszony. – Nie wiem, czy mówię dość jasno.
– Tak, Rade, mów dalej. – Myślała, że kontakt fizyczny jest dla niego
nieistotny, ale całkowicie się pomyliła. Czuła narastającą ekscytację, jej ciało
lekko drżało.
– Tak… Czuję twoje poruszenie. To dobrze, że mój dotyk powoduje u
ciebie drżenie i wewnętrzne ożywienie. Właśnie o to chodzi. Zobaczysz, że za
każdym razem jest to takie nowe, świeże, pierwsze i nieznane.
– Dobrze, że mi o tym mówisz, Rade.
Zamyśliła się na moment. To, co teraz odczuwała, było podobne do jej
ostatnich przepięknych, energetycznych doświadczeń.
– Wszystko wydarza się samo z siebie, w sposób cudowny, piękny i
zupełnie nieplanowany – powiedziała to bardziej do siebie niż do niego.
– Tak, właśnie tak. Widzisz, interesuje mnie erotyka, ale w formie
uświęconej, opanowanej i spokojnej.
– Skąd ty to wiesz, Rade? – przyglądała mu się ze zdziwieniem.
– Wiem, zawsze to wiedziałem, to nic wielkiego. Zresztą, Rebe kiedyś mi
o tym wspomniała, potwierdzając moje pragnienia.
Wziął głęboki oddech.
– Wiesz, Vera, chcę ci o czymś powiedzieć, podzielić się czymś ważnym.
Ostatnio wydarzyło się dla mnie coś bardzo istotnego, sam nie wiem, jak
mam to opowiedzieć. Stało się tak, jakby jakaś utracona część mnie wróciła z
powrotem do mnie i zespoliła się ze mną w wielkiej radości. Stało się to w
jednej chwili. Mam świadomość swojej siły, mocy, jest w tym też
wszechogarniający spokój. Stałem się Pełnią i czuję, że już tego nie stracę.
Wydaje nam się, że tęsknimy za czymś, za kimś, a tak naprawdę tęsknimy
jedynie za samym sobą, za swoją prawdziwą Jaźnią.
Vera zamyśliła się. Ona też poszukiwała swojego dopełnienia. Bardzo
poczuła to, co jej wyznał. To było właśnie to! Tylko nie umiała tego tak ująć
w słowa, wyrazić werbalnie. Zainspirował ją, momentalnie pojawiły się
obrazy i przyszło zrozumienie.
– Dziękuję ci, Rade, że mi o tym powiedziałeś. Ja też to czułam, tylko nie
wiedziałam, aż do tej chwili, czym to właściwie jest, a teraz mogłabym to z
łatwością namalować. Wyraźnie czuję to zespolenie, pełnię.
Znowu spotkali się wzrokiem. Czuli połączenie, stymulację, jak gdyby
psychiczną osmozę.
Rade odezwał się ponownie:
– Mam takie jedno życzenie w sercu, mogę ci o tym powiedzieć.
Chciałbym bardzo ożywić światło lampy, którą niosę i którą sam jestem.
– Uda ci się! Wiem, że ożywisz to światło w sobie, i to z wielkim
rozmachem – powiedziała z entuzjazmem.
Podszedł do niej i pocałował ją pewnie i niezmiernie czule. Oddała mu
pocałunek bardzo namiętnie, poczuła wewnętrzne drżenie. Oboje wiedzieli, że
to dopiero początek. Stali wtuleni w siebie, a miłosna energia zaczęła
zataczać coraz to szersze, i szersze kręgi. Nagle ogarnęło ich doznanie, które
zawładnęło całym ich jestestwem. Czuli, że zapadają się coraz głębiej i
głębiej, dotykając nieznanych obszarów i przestrzeni. Całkowicie połączyły i
wręcz zjednoczyły się ich serca i umysły. Stało się to całkowicie poza ciałem,
znikły oddzielne tożsamości i wszystkie myśli się roztopiły, po prostu odeszły.
Istota ich samych zlała się w jedno. To była radość, rozkosz, błogostan, stan
ekstazy. To była prawdziwa, niekończąca się ekstaza...
I dotknęli Sacrum. Zatrzymali się w tym miejscu. Znaleźli się w
wiecznym Teraz. To wszystko działo się Tu, tyle że w innym wymiarze.
Pochylili się z szacunkiem, oddali cześć i pokłon wielkiej świętości w sobie.
Trwali w tym stanie nie wiadomo jak długo, bo czasu już nie było, pozostał
tylko ten właśnie moment.
Zaciekawiła Cię ta książka? Chcesz przeczytać więcej?
Zamówienie możesz złożyć pod tym adresem:
Dystrybucja internetowa:
PCMEDIO – internetowe publikacje
Adam Łęgowik