ŚWIĘTOJAŃSKIE WIANKI
I KWIAT PAPROCI
J. P. HORZELSKI
Gdy słońce Raka zagrzewa,
A słowik więcej nie śpiewa,
Sobótkę, jako czas niesie,
Zapalono w Czarnym Lesie.
Jan Kochanowski
Zanotowana przez Kochanowskiego nazwa "Sobótka" nie jest pierwotną, autentyczną
nazwą tej, jednej z najdawniejszych uroczystości, obchodzonych, jeżeli nie na całym
terenie zasięgu kultur indo-europejskich, to w każdym razie na obszarach zajmowanych
przez ludy celtyckie, germańskie i słowiańskie. Jeżeli dawną, powszechną nazwą był
termin "Kupała" (czy kupalnocka, co wcale nie jest pewne), to, wbrew dość
rozpowszechnionym tłumaczeniom, wyraz ten tylko pozornie miałby coś wspólnego z
ruską formą wyrazu "kąpiel." Takie tłumaczenie zostało wymyślone nie wcześniej niż w X-
XI stuleciu, aby powiązać sobótkę z nadanym jej patronem w postaci św. Jana
Chrzciciela, którego też nazwano Kupałą, jako że stosował chrzest (w obrządku
wschodnim) w formie rytualnej kąpieli. Wyraz "kupała" pochodzi w istocie z indo-
europejskiego pierwiastka "k-um-p," który znaczy grupę, zbiorowość (z niego wywodzą
się takie wyrazy jak kupa, kupić (tj. gromadzić) kąpa albo kępa, kabłać itd.)
Wyraz "sobótka" był pierwotnie terminem, w intencji pejoratywnym, oznaczającym jakby
"mały sabat czarownic."
Na temat tego obrzędu (jak i innych obchodów indo-europejskiego cyklu rocznego) w ogóle
mamy tylko bardzo skąpe, a niekiedy bałamutne informacje. Parę oderwanych wzmianek u
rzymskich historyków i helleńskich kronikarzy, parę, raczej aluzji niż informacji, u arabskich
geografów, trochę tendencyjnych wiadomości w kronikach bizantyjskich mnichów, z zasady
wrogo nastawionych do takich "diabelskich," pogańskich tradycji - oto wszystko. Ale,
podobnie jak źródło języków indo-europejskich można było zrekonstruować na podstawie
systematycznych porównań dźwięków, form i postaci gramatycznych w językach pochodnych,
tak też źródłowe formy i znaczenie obchodów świętojańskich dadzą się zapewne
wyprowadzić z systematycznych porównań ceremoniałów, mitów i podań ludów z grupy
kultur indo-europejskich.
Obchody świętojańskie były od samego zarania chrześcijaństwa zaciekle zwalczane przez
Kościół. (Podobnie jak pokrewne obchody celtyckie były szkalowane i brutalnie zwalczane
jeszcze przez pogańskich Rzymian). Zarówno własnymi środkami kazań, pokut, wyklinań, jak
i za pośrednictwem "ramienia świeckiego" - zakazów i kar ogłaszanych przez królów i
książęta - Kościół starał się tępić obchody pogańskie. Kiedy zrozumiano, że walka nie może
być łatwa i szybko skuteczna, Kościół zwrócił wysiłki w kierunku "oswojenia" obchodów
przez tłumienie najjaskrawszych "wybryków" przy milczącym zezwoleniu na część programu,
narzucanie nowego wykładu symboliki, spychanie obchodu do pozycji wiejskich, gminnych
obyczajów, nadanie mu chrześcijańskiego patrona. (Naturalnie, odnosi się to nie tylko do
Sobótki.)
W wyniku tych akcji, które w Europie zachodniej rozwijały się i przynosiły skutki dużo
wcześniej, niż u nas, obchody sobótkowe już w okresie XII-XV stulecia zaczęły zanikać,
ulegały zapomnieniu i zniekształceniu do kilku oderwanych symboli, mimo, że jak świadczy
James George Frazer (The Golden Bough, "Złota Gałąź"), sobótka była od wieków
świętowana na całym terenie Europy, od Irlandii po stepy Czarnomorskie i od Skandynawii po
Apeniny.
Podobny przebieg zatracania się tych tradycji, choć z opóźnieniem, istniał i u nas. Jeszcze
Mikołay Rey wyraża się o obchodach sobótkowych z niechęcią i odrazą. Ale w drugiej
połowie XVI wieku powiały już inne wiatry intelektualne. Ideał człowieka szczęśliwego w
powrocie do natury i obyczajów wiejskich, głoszony ongiś przez Horacego i drzemiący w
zapomnieniu, zaczął teraz odżywać w humaniźmie. Ostateczna zagłada sobótek na naszym
terenie spóźniła się. Nowe prądy filozofii społecznej zaczęły je idealizować. Kochanowski
podjął wątek sobótki w nastawieniu zasadniczo odmiennym od Reyowskiego.
* * *
Domyślamy się, że obchody sobótkowe były związane z kultem słońca, ognia i wody oraz
urodzaju. Wiemy, że naczelne bóstwo, którego symbolem było słońce, nosiło słowiańskie
imię Swarog. Miał on dwóch synów, z których jeden, Dadżbog (bodaj odpowiednik
celtyckiego Dadga) miał w swej pieczy mgły, chmury i źródła wody, a drugi, właściwie
bezimienny, bo nazywany Swarożyc (tj. po prostu syn Swaroga), był bóstwem ognia.
Swarog miał też dwie córki-bliźniaczki o wspólnym imieniu Zarza (tj. Afrodyta, gwiazda
wieczorna i zaranna).
Obchody rozpoczynały się od rytualnego skrzesania ognia z drzewa. Frazer opowiada, że gdy
pierwotna tradycja jeszcze się zachowywała, to na obranym terenie wbijano w ziemię kół z
brzozowego drewna (brzoza była świętym drzewem boga-słońca) i wkładano nań piastę, koło
ze sprychami (symbol słońca, a technicznie wynalazek Celtów) wykonane z drzewa jesionu.
Zapewne nie tylko dlatego, że drewno jesionu łatwo płonie, nawet gdy jest świeże, ale
również, że jest to jedno z najbardziej czczonych drzew poświęcone bóstwu, które jak i w
innych tradycjach indo-europejskich (np. celtyckiej) jest bezimiennym (a raczej o imieniu
tajemnym, którego symbolem i atrybutem był Wron, czyli Krak; a zatem w mitologii
helleńskiej odpowiada mu Chronos).
Koło na kołku było szybko obracane póki od tarcia piasta nie zaczęła się palić. Wtedy koło,
którego szprychy były uprzednio owinięte splecionymi warkoczami nasmolonej słomy,
zdejmowano i płonące toczono kolejno do przygotowanych stosów, które w ten sposób
podpalano. Szeregi stosów ułożonych na wybranych wzgórzach płonęły tej nocy na terenie
całej Europy, w grupach będących niemal w zasięgu wzroku, a przynajmniej łuny. Tańce
dokoła ognisk i skakanie przez stosy należały do obrządku i miały zabezpieczać przed złymi
mocami i chorobą, zaś palenie na stosach ofiar w postaci drobnej zwierzyny i ptactwa,
chwytanych w sidła na uprawnych polach, wraz z "magicznymi ziołami" (bylica, dziurawiec,
dzwoniec, dziewanna, szałwia, nawrotek, rucina, matka zielna) w cylindrycznego kształtu
koszach, plecionych z witek wierzbowych (znów święte drzewo, "księżycowe," bogini Bran-
Wen czyli Wandy) miało zapewnić urodzaje pól oraz płodność zwierząt i ludzi. (Juliusz Cezar
oskarża Druidów, że w podobnych koszach palili ofiary ludzkie z wrogów wziętych do
niewoli w bitwach.)
* * *
Noc sobótkowa była także jako święto urodzaju i płodności, jedynym dniem zawieszenia
mocy tabu, związanego z kojarzeniem małżeństw. W owych społecznościach, gdzie z
zasady własność (np. uprawnej roli, młyna, rybnego stawu, itp) była nie własnością
indywidualną, lecz całego rodu - kojarzenie małżeństw, wraz z rozstrzyganiem wszystkich
związanych z tym zagadnień finansowo-gospodarczych, niekiedy wcale skomplikowanych,
było wyłącznym przywilejem głowy rodu, podejmowanym przy pomocy oficjalnych
zawodowych swatów i z udziałem ważniejszej starszyzny rodu (do których rodzice
zainteresowanych młodych mogli wcale nie należeć). Ale dziewczyna, o którą czy to z
powodu braku odpowiedniego wiana, czy z innych przyczyn, jeszcze swatów nie
przysłano, albo dziewczyna, która chciała uniknąć swatanych konkurentów, jeżeli nie była
jeszcze nikomu narzeczona (tj. obiecana oficjalnie) mogła skorzystać z jedynej w roku
okazji. Plotła wianek, nie tyle z kwiatów, ile magicznych ziół - bylicy, ruty, dziewianny itd,
tak, aby pływał po wodzie, wpinała weń zapalone łuczywo i puszczała na bieżącą wodę w
zbiorowej ceremonii ze śpiewami i pląsami przy ognisku sobótkowym.
W dalszej części strumienia, czy jeziora, gdzie jak było wiadomo woda wynosiła płynące
liście, zebrani już byli chłopcy, niektórzy w tajnym porozumieniu z dziewczyną, inni liczący
na los szczęścia, i każdy, któremu udało się wyłowić wianek, wracał do gromady aby
zidentyfikować jego właścicielkę. Teraz tak dobrani młodzi mogli kojarzyć się w pary bez
niczyjej aprobaty i bez obrazy obyczaju.
Wianek, jak wiadomo, był zawsze symbolem seksualnym. Reprezentował on, z jednej strony,
dojrzałość fizyczną dziewczyny do roli matki i żony, a z drugiej - stan dziewictwa. Oddanie
wianka było potwierdzeniem zgody na małżeństwo.
Ty jednemu dajesz wieniec
Z róż, lilii i tymianka,
(choć) Kocha cię inny młodzieniec...
Natomiast "zgubienie" wianka oznaczało utratę dziewictwa, co, jeżeli nie było po prostu
antycypacją małżeństwa, stanowiło oczywistą obrazę społecznego ustroju patriachalnego.
Był to bowiem jak gdyby bunt i powrót do obyczajów zwalczonego i obalonego ustroju
matriarchalnego. Dlatego też utrata wianka stanowiła więcej niż kalectwo, była
dobrowolnym, czy choćby niedobrowolnym wykroczeniem.
Dziewczyno, dziewczyno, gdzież twój wianek upadł?
Leży na leszczynie, pies się na nim układł.
(W tej wersji tradycyjnej przyśpiewki "leszczyna" jest zdrobniałą postacią rzeczownika
"leszcza," który znaczył to, co dzisiaj "bruzda," tj zagłębienie w ziemi rozdzielające
zagony, czy łany - typowe miejsce lekkomyślnego, czy też - w obyczajach kultury
matriarchalnej - rytualnego "gubienia wianka." A pies - i to w obu rodzajach, więc
zarówno psek, jak psuka - który skądinąd stanowi wzór przyjaźni i wierności, jest
równocześnie symbolem rozwiązłości seksualnej. Stąd tak wyraźnie ambiwalentny
stosunek do psa.)
Pary skojarzone przy ognisku sobótkowym mogły teraz oddalić się od gromady i udać się
samowtór na wędrówkę po lesie. Nie po to zresztą aby "skonsumować" przyrzeczony
związek. W owym wieku (uczestników) i w ówczesnym klimacie społecznym nie było to
psychologicznie ani potrzebne, ani możliwe. Ale w ogromnej większości wypadków była to
pierwsza okazja aby młoda para mogła być jawnie i otwarcie, a bez ograniczania czasu, sam
na sam ze sobą - bez świadków. Mówić tylko do siebie, przekomarzać się, sprzeczać, godzić,
czulić. Tak, właśnie jak to opowiada Szekspir w Midsummer Night's Dream, "Śnie nocy
letniej." (Tradycyjne tłumaczenie tego tytułu nie jest dokładne: "midsummer night" to jest noc
"porównania słonecznego," najkrótsza noc roku, "kupalnocka.")
A równocześnie starali się znaleźć "kwiat paproci." który stanowił wróżbę pomyślnego losu.
(Tak jak np. w Irlandii czterolistna koniczyna, albo w Szkocji - biały wrzos.) Tylko w
niewielu chyba wypadkach tego kwiatu nie znajdowano. Tak czy inaczej, młodzi wracali o
świcie do gromady i tam, przepasani bylicą, trzymając się za ręce, przeskakiwali przez
płomienie ognisk. Ten akt skakania kończył obrzęd "przechodzenia przez ogień i wodę"
(brnięcie przez wodę mokradeł było przy poszukiwaniu paproci), który stanowił - w tym
jednym jedynym dniu roku rytuał zawarcia małżeństwa. (Naturalnie w czasach
przedchrześcijańskich. Później musiał być uzupełniony obrzędem kościelnym.)
* * *
Ale cóż z tym kwiatem paproci? Opowiadanie o kwiecie paproci jest często traktowane
jako odmiana wschodnich legend o magicznym zielu czy magicznym kamieniu króla
Salomona "szamir." (Magiczne ziele "saxifraga," o którym rozwodził się już Pliniusz,
Falimirz w XVI wieku nazywa po polsku "rozryw-ziele," albo "rozryw-trawa.") Domysły
takie, które w naszej folklorystyce rozwijał np. Klinger, wydają się o wiele mniej
przekonywujące, jeżeli uwzględni się czynnik chronologii. Motywy, wątki, czy obyczaje,
rozwijające się na terenie kultur hamito-semickich nie promieniowały na tereny kultur
indo-europejskich (poza częściowym wyjątkiem kultury helleńskiej) dopóki Imperium
Rzymskie, po zagarnięciu Hellady, Egiptu i Libii, nie stworzyło pomostu dla
przedostawania się tych pierwiastków do Europy. Zatem wpływy takie zaczynają się
pojawiać tutaj najwcześniej pod koniec ostatniego stulecia przed naszą erą. Legendy i
obrzędy związane z motywem kwiatu paproci, których pochodzenia i ślady są znacznie
dawniejsze, nie mogą być związane z motywami "czarodziejskich" legend semickich.
Czy można jednak wątpić, że legenda kwiatu paproci musi być oparta na bujnej fantazji, skoro
przyrodnicze doświadczenie botaników mówi nam w sposób zdecydowany, że paproć nie
kwitnie, należy do rzędu roślin bezkwiatowych? Wydawałoby się, że odpowiedź na tak
postawione pytanie musi być bezsporna, a jednak tak nie jest. Klucz do tego paradoksu
znajduje się w zagadnieniu terminologii.
Nazwy roślin stanowią, aż po XVIII-XIX wiek, prawdziwy chaos, nie tylko w naszym języku.
Ta sama roślina w różnych okręgach - nawet sąsiednich osiedlach - może nosić inne nazwy.
Ta sama nazwa może na różnych terenach, albo w różnych okresach, oznaczać odmienne
rośliny.
Bylica ( Artemisia abrotanum, campestris, albo vulgaris
Według drzeworytu z Herbarza Polskiego Marcina z Urzędowa
(Kraków 1595). Tekst pod rysunkiem opiewa: "Dwudziestego
dnia y czwartego Księżyca Czerwca u nas dzień S. Jana: tam
też w nocy ognie paliły, tańcowały, śpiewały, diabłu cześć a
modłę czyniąc. Tego obyczaju pogańskiego do tych czasów w
Polscze nie chcą opusczać niewiasty, bo takież to ofiarowanie
tego ziela czynią, wieszając, opasując się niem."
Wyraz paproć (albo paprotka) stanowił oryginalnie nazwę nie jakiejś określonej rośliny,
ale był terminem ogólnym, oznaczającym zbiorowo wiele rodzajów roślin znajdowanych
na gruntach podmokłych. Sam wyraz wywodzi się z pierwiastka indo-europejskiego "pap-
r," oznaczającego sitowie (a z niego wywodzą się takie wyrazy jak: papka, papię,
paproch, paprać itd., a także grecki papyros, skąd papier.) Naturalnie, rośliny nazywane
"paproć," podobnie jak rośliny nazywane "trawa," lub "ziele" miały także swoje
szczegółowe, rodzajowe nazwy. Paprociami były zatem np.: długosz, gnieźnik, karlik,
mokrzyca, nasięźrał, parlist, podejźron, rososzka, zanognica, zapartnica, zylwa itd. (ta
lista nawet nie obejmuje połowy nazw). W większości są to istotnie różne odmiany roślin
z rodziny paprociowatych (w terminologii botanicznej Filicalae) ale są tu też rośliny
innych rodzajów. Tak więc do rodziny storczykowatych ( Orchidacae) należą: podkołan,
parlist, gnieźnik i karlik, których kwiaty otwierają się albo pachną tylko w nocy. Jest tu
też roślina z rodziny owełkowatych ( Proteaceae), należącej do najstarszych na świecie
roślin kwitnących, mianowicie rososzka, nazywana także rososna, lub rososzla. Z drugiej
jednak strony nazwa rososzla, lub rososz oznacza także gatunek paproci Martensia
dichotoma. Roślina zwana zapartnica, albo zanokcica należy do rośliny połoniczkowatych
(Caryophyllaceae) albo goździankowatych ( Ilicineae) (nie jest dobrze zidentyfikowana);
w obu wypadkach wypadkach jest to roślina lub krzew kwitnący. Ale nazwa zanogcica
(przez g) oznacza także paproć Asplenum ruta-muraria, której inne nazwy są słodziszka,
albo mokrzyca. Ta sama jednak nazwa - mokrzyca - oznacza też roślinę kwiatową (z
rodziny Alsineae), której inne nazwy są: muszec, ptasie ziele, lub... zanokcica (przez k).
Tak więc "kwiat paproci" to mogła być którakolwiek z tych roślin. Wiele z nich zakwita
właśnie w czerwcu.
Paproć kwitnąca, fijołki ( Osmunda regalis)
Pełen liść, od korzenia do "kwitnącego" wierzchołka mierzy około 100 cm.
Cały krzak ma zazwyczaj 2-3 łodygi "kwitnące," otoczone bukietem zwykłych liści.
Należy też dodać, że są gatunki paproci, mniej pospolite, jak np. gatunek zwany długosz,
albo fijołki (nie fiołek!, fijołki jest mianownikiem liczby pojedynczej przymiotnika
oznaczającego kolor, analogicznie, jak np. "niebieski"), nazwa botaniczna Osmunda
regalis. Albo gatunek zwany podejźron, obejmujący kilka odmian Botrychium
(virginianum, lunaria, multifidum), wreszcie gatunek zwany nasięźrzał, masierzon albo
języcznik (Ophiglossum vulgatum). Ich sporonośne liście są drobne, zebrane w obfite
grona na wydłużonych łodygach i sprawiają wrażenie gron kwiatowych, tym bardziej, że
rośliny te mają inne liście bez sporów. Wszystkie one noszą też nazwę... "paproć
kwitnąca" (również i w innych językach europejskich: flowering fern, fougère fleuri,
Rispenfarn, etc.)
Zatem szukanie i znajdowanie "kwiatu paproci" - niekoniecznie w każdym przypadku takiej
samej rośliny - choć utrudnione podmokłym gruntem leśnym i nocą - wcale nie było
niemożliwe. Każda z par sobótkowych miała wcale niezłą szansę znalezienia takiego czy
innego "kwiatu paproci" a z nim i widoków pomyślnego losu.
Wiadomości 21/1521, Londyn 25 maja 1975
Copyright © 1997-1999
Zwoje