p i e s m u s i s i ę w y b i eg a ć
W środę po szkole Baby ruszyła do Kompleksu Cashmanii, nie
mogąc się już doczekać sam na sam z psami. Ze wszyli kich, których
poznała w^Nowym Jorku, one były najbardziej ludzkie.
Tak, to brzmi sensownie.
Zobaczyła J.P. stojącego przed budynkiem z trzema psn« mi
szarpiącymi się na smyczach. Uśmiechnął się na jej widok, a ona
podeszła do niego i się pochyliła, żeby się przywiliu' z zachwyconymi
psami.
-
Już są gotowe na spacer z tobą. Tak się cieszyły, jakby wiedziały,
że przyjdziesz. - J.P. wygładził niemal niewidzialni) fałdkę na
oliwkowych spodniach J. Crew. - Masz coś przeciw ko, żebym z
tobą poszedł?
-
Trochę - sprzeciwiła się raczej opryskliwie Baby, prostując się.
Myślała, że kontakt z naturą i zwierzętami pomoże jej si|
odprężyć, ale nie w towarzystwie przyszłego potentata rynku
nieruchomości. Złapała trzy smycze i ruszyła przodem.
- Ostatnio miałem sporo stresów. Pomyślałem, że towii rzystwo
kundli dobrze mi zrobi - mówił, idąc szybko, by dotrzymać kroku
Baby.
To nie są kundle. - Spiorunowała go wzrokiem. Zastanawiała się,
czym mógłby się zamartwiać rozpiesz-
"ii
v J.P., ale postanowiła nie
pytać. Słońce zaczynało już
i' I
lodzić, malując jaskrawoniebieskie
wrześniowe niebo po-I)
I I
.uiczowymi pasemkami w odcieniu złotych
rybek.
Więc... skąd się wzięło twoje imię? - zapytał J.P, kie-•IV Nemo
zatrzymał się, żeby obwąchać wiąz na rogu Piątej, u pobliżu Frick
Museum.
Pies entuzjastycznie kręcił jasnym, zmierzwionym tyłkiem. Baby jak
baby, dziecko - zaczęła, przytaczając zwięzłą u.isję opowieści, której
nie cierpiała.
Chociaż miała optymistyczne i luźne podejście do życia, ■ Rżała, że
to trochę dziwne, że żaden lekarz na Nantucket nie
II
untował się, ile
dzieci będzie miała Edie.
Byłam niespodzianką. Urodziłam się trzecia, a mama m\ .lała,
że ma tylko bliźnięta. A twoje imię?
- Mój ojciec pracował jako handlowiec w JP Morgan
I
base po szkole biznesowej - przyznał się J.P.
Baby popatrzyła na niego i wybuchnęła śmiechem.
- Ej! - udał szczere oburzenie. Przechodzili przez ulicę
I
I
parku. Przed nimi rozwidlała się ścieżka. - Ja nie nabijałem
|f / twojego imienia!
- Przepraszam - odparła skruszona, ciągnąc psy w kie-
.....ku trawy.
Darwin uniósł łapę, żeby się wysiusiać, a Nemo przykuc-nżeby
zająć się swoimi sprawami. Jego tyłek znalazł się liebezpiecznie blisko
sandałów J.P.
-
O psia krew! - krzyknęła odruchowo Baby i wybuchnęła
śmiechem, widząc, że psia kupa wylądowała na skórzanym lisku
sandała.
-
O psia...! - powtórzył J.P. patrząc w dół i też się za-•aniał.
Skrzywił się, kiedy Nemo spojrzał niewinnie. J.P. /(tyąl sandał i
kuśtykając podszedł do kosza, obok żółtozieloni wózka Sabrett z hot-
dogami.
-
Nie miałeś złych zamiarów, prawda? - zagruchah iii Nemo Baby,
kiedy sprzedawca hot-dogów popatrzył zlyH wzrokiem na
śliniącego się psa.
-
Chyba miał. Nemo nie bardzo mnie lubi - wari nt| gniewnie J.P., a
pies odpowiedział niezobowiązującym spq| rżeniem smutnych,
brązowych oczu.
-
Nie chodzi o ciebie - stwierdziła Baby, ciągnąc pny z powrotem w
kierunku ścieżki dla koni, a potem odwrócili się widząc, że J.P. stoi
bezradnie przy koszu w jednym
I
M
.
cie.
-
No chodź, chodzenie boso cię nie zabije. - Złapała cliło paka za
nadgarstek. - A wracając do psa, kiedy ostatnim ra/cttt biegał?
-
Biegał? - J.P. spojrzał na Nemo.
-
Widzisz, twój pan nawet nie pamięta! - powiedz niby
oskarżycielskim tonem do psa, który wydawał się palt/»*»' na nią z
uśmiechem. Spojrzała na J.P. - On się nudzi! Dutyf pies musi się
wybiegać!
Baby poprowadziła psy w stronę ogrodzonego trawniki) gdzie
ludzie się opalali i urządzali pikniki, próbując się nai ll szyć ostatnimi
ciepłymi popołudniami. Odpięła smycz Nemu, a on zaczął biegać w
kółko, szczekając jak oszalały.
-
Widzisz! - Baby zerknęła triumfalnie na J.P., który kulty kał po
trawie w jednym bucie.
-
Chyba nie wolno puszczać tu psów bez smyczy - iltf< nerwował
się, wskazując na zielono-biały znak na ogród/< ul wokół trawnika.
-
Żyj niebezpiecznie! - Baby puściła się pędem, goni|f Nemo i
naśladując szczekanie.
J.P. zrzucił drugi sandał i popędził za nimi, depcząc po plażowych
kocach. W końcu dopędził ich pod dębem, gdzie Baby idła zdyszana, a
pies stał obok niej, śliniąc się.
- Widzisz, jemu potrzeba takiego ruchu. Nie tylko spacer-B od
przecznicy do przecznicy.
Wyszczerzyła zęby do chłopaka.
Niebo za nimi wyglądało ślicznie. Kątem oka zauważyła nlylcgo
mopsa, który wspinał się na Shackletona. Dyszał jak ■piat i miało się
wrażenie, że okrągłe oczy zaraz wyskoczą mu /. tłustego, płaskiego
pyska.
Chyba powinnaś pogadać z nim jak dziewczyna Dziewczyną -
zauważył J.P. podając Baby smycz Shackle-lima.
Koszulka polo wyszła mu ze spodni i wyglądał teraz ■fdziej
zwyczajnie i swobodnie niż ten wychuchany chło-
i
<l w czerwonych
szortach, którego Baby poznała dwa dni winu.
A ja myślę, że powinieneś nosić bardziej zabudowane
• ■ i
odpowiedziała drocząc się. Oparła się wygodniej o dąb. Więc właściwie
dlaczego taki facet jak ty spędza czas z psa
m i
■ Nie mogła się
154
1
powstrzymać, żeby nie zapytać. - Nie ■ lepszego towarzystwa?
Morgana albo Stanleya? Jakiejś Nlioiczej dziewczyny?
f.P. wzruszył ramionami i usiadł obok Baby pod drze-■ftli).
Przy nich można po prostu pobyć. - Zmierzwił jasną
i Ii
Nemo. -
A ty? Nie masz lepszego towarzystwa?
Dopiero się tu przeprowadziłam, zapomniałeś? - odpo-|l działa,
odsuwając pasemko ciemnych, kręconych włosów
m
/u. - Nie, żeby był
tutaj ktoś, z kim chciałabym spędzać mruknęła. Wbiła obcas w trawę.
- Ej - zaprotestował całkiem poważnie J.P. Oparł U o pień i
przyjrzał się jej ciepłymi, brązowymi oczami. D| Nowemu Jorkowi
szansę.
Zabrzmiało to tak, jakby miała dać szansę jemu...
Baby powoli pokiwała głową. Teraz kiedy chodziła how po
trawie, miasto wydawało się prawie miłe. Gdyby nie te |f * dzowate
dziewczyny, okropne mundurki i chłopak, któivj|ii musiała zostawić,
mogłaby polubić to miejsce.
No proszę, proszę. Patrzcie, komu się odmieniło.
U s t
w
b u t e l c e
Kelsey.Talmadge@SeatonArms.edu
Do:
Data: wtorek, 9 września, 21:05 Temat:
Cześć
Kiedy znowu cię zobaczę? Całuję,
Kat
Do :
Kelsey.Talmadge@SeatonArms.edu
Data: wtorek, 9 września,
21:15 Temat: Odp.: Cześć
Chcę się z tobą zobaczyć, ale to by zabiło Przepraszam, ale... nie
możemy.
J d b a o s w o j e in t e r e s y
W środowy wieczór Jack wysiadła jakby nigdy nic z limu zyny
Cashmanów. Jack, J.P. i Cashmanowie szli do restaur! cji, którą Dick
właśnie kupił, Round Tabic. Znajdowała sir u Charles Street, przytulnej
uliczce w West Village, która - chd» ciaż zamieszkana przez rodziny
gwiazd i inwestorów banko wych - nadal zachowała atmosferę
artystycznej bohemy.
1 1 '
wyglądał olśniewająco w szytym na miarę
garniturze, li brązowe oczy błyszczały, pięknie podkreślone przez nici i
krawat od Hermesa. Jack uległa pokusie i przytuliła się dc nil go, gdy
szli. Cały czas dbała o to, żeby być kilka kroków pr/«| Dickiem i
tandetną, rosyjską matką J.P., Tatianą.
Jack wpadła tego popołudnia do J.P., mając nadzieję. )# spędzą
razem trochę czasu, bo nie widzieli się w tym tygodi Ale okazało się, że
wyszedł z psami. Za to Dick zaprosił ji| im kolację. Była zadowolona,
że zaszalała z zakupami w Bam. | dzień przed początkiem szkoły, bo
dzięki temu miała wysim czająco dużo Jill Stuart, Phillipa Lima i Miu
Miu, żeby pi żyć miesiąc.
Krocząc pewnie ulicą z przystojnym chłopakiem u boi u Jack
wreszcie poczuła się lepiej. Avery Carls ogłosiła dzisiaj, że urządza
drugie przyjęcie. Tak serio, Jack miała to w
Q
|
llłebszym poważaniu. Właściwie to zaczynało być smutne, i u k prawie
jej współczuła. Prawie.
W restauracji stały ciężkie, okrągłe dębowe stoły i fotele I /erwonej
skóry. Wnętrze wyglądało jak scenografia do po-' leści F. Scotta
Fitzgeralda, jeśli nie liczyć wybitnie chudych, luluirmuszonych
kelnerek, ubranych na czarno. Mogłyby brać Udział w konkursie na
kolejną najchudszą jędzę Ameryki.
Hostessa zaprowadziła ich do stolika pośrodku, z którego ws/.ystko
widać i przy którym wszyscy cię widzą i powitała h
I
I
butelką Cristala.
2
157
Kiedy Jack usiadła, jej telefon zawibro-.il w szmaragdowozielonej
kopertówce Prądy. Ukradkiem jęła Treo i zerknęła na mały ekran pod
stołem.
0MB,
WIDZIAŁAŚ BRATA A!? TO PATRZ ! - brzmiała
I
udomość od Jiffy. Do tego dołączone było zdjęcie przystojnej >
blondyna o mocnych ramionach pływaka w mundurku fatoły św. Judy.
Na dole był dopisek: ABSOL. MUSIMY IŚĆ NA IMPR.! ! !
Jack ze złością wrzuciła telefon do torebki. Dlaczego do POlery ludzie
tak się przyjmują Avery Carls i jej żałosnymi ■Obami zdobycia
popularności? Nie ma mowy, żeby ta giuro u k a panienka choćby
wiedziała, co to znaczy dobre przy-|V
'i'.
Jack wypiła spory łyk szampana na uspokojenie nerwów, pbelki
zatańczyły jej w gardle i poczuła jak musujące ciepło io/pływa się po jej
ciele. Avery nie wiedziała, co to znaczy lobra impreza, ale Jack jej
pokaże, lak miło z jej strony. Postanowiłam urządzić imprezę w ten
weekend - oznaj-nli, gdy pomysł zaczął się formować w jej głowie.
I wtedy przyszedł jej do głowy kolejny genialny pomysł.
1
|| / via
się, że zawsze była taka uprzejma dla Dicka Cashmana.
I I
Wejście
Carlsów
161
3
157
Nadeszła chwila, kiedy jej się to zwróci. Perfekcja, zanuciło w myślach.
-
Tak? - zdziwił się J.P.
-Tak. Ale nie wiem, jakie miejsce byłoby odpowiedni. Bo to nie
będzie zwykłe przyjęcie. Chciałabym ogłosić, że /«• mierzam ubiegać się
o pozycję przedstawicielki uczennic pi radzie nadzorczej. To nowe
stanowisko, ale zgodne z tradj
111
mi prywatnych szkół, więc
chciałabym, żeby miejsce minii w sobie coś z klasyki, ale i
nowoczesności.
Jack uśmiechnęła się pewna siebie, gdy spapugowała nu slogan
Dicka dla Galerii Cashmana, luksusowej nieruchomo ści w Tribece,
którą miano otworzyć w przyszłym miesii|ii|. W głębi ducha gratulowała
sobie szybkości kojarzenia.
- Cipriani jest przebrzmiały, no i nie chcę wynajmów^ klubu, bo to
takie w stylu dziesiątej klasyk stwierdziła, opi niając kieliszek szampana.
Tatiana z roztargnieniem pokiwała głową, mrugając oczu mi i
udając, że słucha. Właśnie chowała całą bułeczkę iii torebki, w której
siedział pies. To niewiarygodne, że Tali i Dick zdołali spłodzić tak
przystojnego syna jak J.P.
Mu
dlatego zostali przy jednym dziecku. Nie
chcieli kusić losu
- Chwileczkę... klasyka i nowoczesność - powied/.lflj Dick, łapiąc
pól bułki. Posmarował ją masłem, niszcząc dl likatny kwiatowy wzór w
maselniczce. Włożył pajdę pici wa do ust i wymachując nożem
powiedział: - A co z Galii Cashmana?
Oczy mu rozbłysły, gdy złapał resztę bagietki.
- Och, nie mogłabym - odpowiedziała słodko Jack, kicdjfi kelnerka
dolała jej szampana do kieliszka.
Oczywiście, że mogłaby.
- To będzie doskonała reklama. Z przyjemnością was inni zobaczę.
Co o tym myślisz, J.P?
To nie moja impreza - odparł, wzruszając ramionami I hiorąc
bułeczkę.
- To nasza impreza, J.P. - zachichotała Jack, rzucając
I M
lanie
spojrzenie, które mówiło: „Faceci są głupi, ale i tak
I
li kochamy,
prawda?", po czym spiorunowała wzrokiem J.P., |«khy pytała: „Co ci
odchrzaniło?"
-
Galeria byłaby świetna, Dick. - Uśmiechnęła się, nadal mjąc opór
przy wymawianiu jego imienia, nawet po tylu la-
i
'
H
li.
Świetnie, więc ustalone! - rzucił gromko Dick. - Chyba niiy sporo
rzeczy do świętowania, hę? Nie mogę się docze-
I
kiedy spróbuję steku.
Powinni brać krowy z Rancza Cash-|na, ale chętnie sprawdzę, czy to
teksańskie bydło dorasta | naszych standardów - oznajmił jowialnie. -
Więc ilu ludzi |wi się na tej potańcówce? - Machnął na kelnerkę.
Podeszła hko, a za nią szef kuchni i dwóch asystentów.
Och, wiadomo... - zaczęła Jack, nie bardzo wiedząc, | i-owinna
skłamać i powiedzieć, że to będzie kameralne utkanie.
Podczas gdy Dick i Tatiana zamawiali po kolei wszystko
i
menu,
Jack odezwała się do J.P:
Mógłbyś okazać odrobinę więcej zainteresowania,
i '
iz? - Była
rozdrażniona zblazowaniem J.P. w sprawie przy-
■
I I
. zupełnie jakby
miał lepsze rzeczy do roboty. A miał?!
i gdzie właściwie byłeś dziś popołudniu? W tym tygodniu fil tycznie
się nie widywaliśmy.
J.P. rozejrzał się po restauracji, czując wyrzuty sumienia, i ońcu spojrzał
na pomalowane paznokcie Jack, wbijające V w lniany obrus.
Musiałem wyprowadzić psy. Dla mamy - wytłumaczył,
.....;iż. tak naprawdę niczego tym nie wyjaśnił.
( HI kiedy J.P. przejmuje się tymi pchlarzami?
I wtedy Darwin wyskoczył z torebki od Louisa Vuillnii i skoczył
przez stół do Jack, żeby polizać ją po twarzy. R/,ui U się do niej jeszcze
raz i zadrapał jej policzek kryształem Swa rovskiego, wystającym z
obróżki od Gucciego.
- Auć! - krzyknęła Jack.
Przyłożyła rękę do policzka, przerażona widokiem krwi na palcach.
- J.P.! - wrzasnęła, odpychając psa w kierunku chłopaku Oczami
wyobraźni widziała strugi krwi spływające jej i
twarzy.
- Przestraszyłaś go - mruknął J.P., zdejmując psa ze stołu Objął
go opiekuńczo, głaszcząc po pomarszczonym p
czku.
- Krwawię! - W Jack aż się krew zagotowała. Ludzie odwracali
się. żeby popatrzeć, kelnerki zani.ui
a szef kuchni stał, przerażony.
- Och, nie! - Tatiana zaczęła się wachlować serwetk.) Jack
mocno przycisnęła serwetkę z czerwonego jedwabiu
do twarzy, na wypadek, gdyby się wykrwawiała. Ona pruli tycznie
umierała, a J.P. pocieszał głupiego psa, którego zau nienawidził.
- Ach, do diabła - powiedział Dick, gdy kelnerka pobi* gła na
zaplecze. - Tatiana nie znosi widoku krwi. Wszyslkf w porządku, Jack,
kochanie? - zapytał, podchodząc do niej
- Tak, nic mi nie jest - odparła przez zaciśnięte zęby. J.P. nawet
na nią nie patrzył. Gapił się na matkę, która dy*
szała, jakby zaraz miała zemdleć.
- Daj spokój, przecież widzę - zaprzeczył Dick.
Jack poczuła jego tłuste palce na skórze i nieświeży od> dech na
twarzy. Zemdliło ją.
- Mówiąc szczerze, sam nie znoszę tych cholernych psów, ale ten
mały nie chciał nic złego. To te cholerne ozdobi
I
obrożach, przy których uparła się Tatiana. - Dalej oglądał Iwurz Jack.
- J.P., nie pomógłbyś Jack obmyć tego? Muszę się
[Jąć twoją matką. -
Oczywiście.
J.P. wstał i podał Jack rękę. Jak zawsze był dżentelmenem, ihociaż
Jack wyczuwała w jego głosie zniecierpliwienie.
Jej krzesło zazgrzytało o podłogę, gdy wstawała. Złapała fokę J.P. i
ostrożnie ruszyli do łazienki dla pań. Uśmiechnęła iły blado do
pozostałych klientów. Była ranna, ale przeżyje. Niech ktoś da tej
dziewczynie Purpurowe Serce.
c a ł y ś w i a t j e s t s c e n ą
- Muszę przyznać, że nie wiem, co planuje Rhys. Zało/y! ten
idiotyczny kostium i z przyjemnością sfilmowałabym ■ do programu. -
Lady Sterling zwierania się Owenowi w śnulf wieczorem.
Rhys wybiegł z szatni i poprosił Owena, żeby spotkali *lf jak
najszybciej. Ale nic nie mówił o kostiumach, a do Hullfl ween było
jeszcze kupę czasu.
Lady Sterling ponagliła go, żeby wszedł do ogromnego
przedpokoju.
4
- Owen, mój drogi, koniecznie powiedz matce, że chclfti łabym się
z nią zobaczyć. Tak się cieszę, że wróciła do o czarni, jak to się mawia!
Ruszyła korytarzem, stukając obcasami i mrucząc cod dii siebie.
Rhys pojawił się u szczytu wyłożonych czerwonym d\ nem
schodów.
- Cieszę się, że dałeś radę! - powitał entuzjastyczni! Owena.
Miał na sobie tani, jasnozielony garnitur, który wyglądnl jak
kupiony na wyprzedaży w Kmarcie. Do już zarośnn, twarzy dokleił
bezkształtne wąsiki.
Co kombinujesz? - zapytał nerwowo Owen. Czy chłopcy z Upper East
Side lubili przebieranki? Tylko wtedy, gdy zabawa obejmuje też
dziewczyny z Up-
I
I ast Side!
Powiedziałem mamie, że to część inicjacji w drużynie W
pływackiej. Sprawa jest nieco skomplikowana - dodał ta-limiiczo.
Machnął na Owena, żeby wszedł na górę. Jego sypialnia
' l i
zawalona ciężkimi antykami, przez co bardziej przypo
mni.
ila pokój
gościnny w brytyjskim dworku niż pokój szes-
1
1
i -
>latka.
Najpierw ubranie - powiedział Rhys, przykładając do I Iwrna
jasnobłękitny garnitur.
( )wen z niedowierzaniem pokręcił głową. Musisz mi wyjaśnić, co
ten garnitur robi u ciebie w sza-
11.
Ubranie było tak sztywne, że chyba mogłoby samo stać. u przyłożył je do
siebie i spojrzał w lustro w wyłożonej
' i l l u n i
kafelkami łazience.
Zauważył przy okazji półki nad
•mi\
walką z kosmetykami schludnie
poukładanymi według
i'
Ilości. Wziął czerwoną tubkę z napisem
„Buntujesz się"
I)
ni
litu i pociągnął ostrożnie nosem. Do czego to
służyło? I )o wzniecania buntów, najwyraźniej. Garnitur? Moja matka
wygrała go na aukcji charytatyw
n i
i Wystawili na licytację całą garderobę
z Gorączki sobotniej Hi
ii
v. - Rhys wzruszył ramionami. No dobra, w
porządku. ( >wen wrócił z łazienki. Ulżyło mu, że kumpel nie kupił
•arnituru.
Co mam z tym zrobić?
Założysz i pójdziemy pod mieszkanie Kelsey. Idealne
I n
anie -
stwierdził z dziwnym akcentem, który brzmiał, jakby wypił sześć
kolejek tequili po tym, jak usunięto mu ,., i mądros'ci. Udał, że
drapie się w pachwinę, i uśmiechu.|i szeroko. - Stary, muszę
wiedzieć, z kim ona jest - wyjaśni l |u normalnym głosem.
-
A wtedy dorwiesz go w tych spodniach, które są il dzieścia trzy
rozmiary za małe? - zapytał Owen, patrz.
i<
rąbek idiotycznych
spodni Rhysa. Były jakieś piętnaście
IIMI
tymetrów za krótkie.
-
Nie, po prostu nie chcę. żeby mnie poznała - odparł Uh jakby to był
najbardziej logiczny plan na świecie. - Powied
I
łeś, że przyjdziesz.
Stary, stawiam pączki - zaproponował.
Owen spojrzał kumplowi w oczy, zobaczył ich błaj
1
ih wyraz i
pomyślał o e-mailu, który wczoraj przesłała mu l . Boże, chciał ją
zobaczyć, ale Rhys pładcał w piwo przez
i
il zeszły wieczór. Co mógł
zrobić?
-
W porządku - pokiwał głową, chociaż wiedział,
/i I
kiepski pomysł.
-
Dziękuję. - Rhys znowu skupił się na zadaniu. - Dolni, mam też to -
powiedział, wyjmując drugą parę sztucznych u sów z ciężkiej
szuflady komody.
Włosy splątały się w paru miejscach i wyglądały jak spi kujące
pająki.
- Mam to przykleić do ust? - oburzył się Owen.
Włosy w wąsach wyglądały nad wyraz podejrzanie, J|H włosy
łonowe.
- Aha.
Rhys zabrał je Owenowi i nałożył cieniutką warstwę prflfj
zroczystej, kleistej cieczy i podał mu wąsy z powrotem.
Owen pokręcił głową i przykleił wąsy nad górną winyl Potem
przebrał się w okropny garnitur. Robię to dla kunipl powtarzał sobie w
myślach, wciągając obcisłe w tyłku dzwuMf na bawełniane bokserki w
paski.
Cześć, mamo - zawołał Rhys do lady Sterling, gdy stali / przy
frontowych drzwiach. Siedziała w salonie i słuchała głośnej muzyki na
dudach, h|dając materiały do Herbatki z lady Sterling.
Jeśli mamy to zrobić, musimy sobie strzelić na odwagę
i w
ierdził
Owen, prowadząc ich do sklepu, gdzie już raz ku-•wali piwo.
Minęli przywiędłe stokrotki w wiadrach z błotnistą wodą ideszli prosto
do lodówek na tyłach. Owen wyjął po puszce
•li 45 i Olde English. Puszki zostawiły ślady na jasnoniebie-
H
u materiale ohydnego garnituru. Facet w sklepie przewrócił oczami,
widząc jego przebra-
r, a Owen uśmiechnął się do niego z zakłopotaniem. Cho-
i
plan Rhysa był dziwny i chory, wydawał się też dość za-
wny.
To na drogę.
Wręczył Rhysowi wilgotną puszkę w papierowej torbie, /li ze sklepu i
minęli domy przy Piątej Alei. Na chodniku Ino było matek z wózkami,
ale żadna nie spojrzała na nich i k a wioną.
I >wen otworzył puszkę i się napił. Przyjrzał się kumplowi. Wiesz,
wyglądamy jak geje. Nie? Aha, możesz być moim chłopakiem, którego
poznałem Miami. W porządku? - Rhys się zaśmiał, ale Owen widział,
i
i
/yjaciel jest myślami gdzie indziej.
Doszli do rogu Siedemdziesiątej Szóstej, przeszli przez
i i
i
Aleję. Usiedli na jednej z betonowych ławek wzdłuż
MU
który oddzielał Central Park od ulicy. Stąd mieli dosko-
widok na wielki apartamentowiec po drugiej stronie ulicy, którym
mieszkała Kelsey.
Obiecałem pączki. - Rhys podszedł do metalowego i
.1
na rogu.
Owen przyjrzał się otoczeniu. W powietrzu czuło sit,- /npi wiedź
jesieni. Zauważył samotny klon, którego liście po opadały na ziemię.
Deptał po nich z zapałem pięciolatek uhl ny w bluzę z kapturem w
dinozaury.
- Więc... Domyślam się, że kumple z Nantucket nie /my-szali cię
do przebierania się za Borata i śledzenia ich byl\. li
Rhys położył papierową torbę na kolanach Owena i n obok niego.
Owen wyjął sobie pączka.
-
Właściwie to nie miałem prawdziwych kumpli na Nitu tucket -
przyznał. Zarumienił się lekko, zastanawiając się i nie powiedział
zbyt wiele. - Za bardzo byłem zajęty dziew i nami i tak dalej.
-
Często żałowałem, żernie jestem tego typu gośclM - Rhys się
zamyślił i napił się piwa. - Zawsze podobała mi ilf tylko jedna
dziewczyna.
Wskazał na apartamentowiec, gdzie stał potężny od/ ny. Dziesięć
pięter wyżej przezroczysta, liliowa firanka v się w otwartym oknie.
Owen zastanawiał się, czy to pokci I i ile czasu spędziła tam z Rhysem.
Skoro Kat zdradziła go
tr|
lata, to pewnie nie aż tak dużo, pomyślał. I od
razu dopadł\ | wyrzuty sumienia, że w ogóle ma takie myśli.
- Tęsknię za drobiazgami - powiedział po chwili l'
1
obciągając
nogawki spodni, żeby chociaż częściowo zaki \
V
ły kostkę. - Na
przykład za tym, że zawsze przynosiła mi l torade po treningu. Wiem,
że to głupie, ale to było... mili
Rhys zawstydzony podrapał się po nodze. Lubił Kels#j), bo
przynosiła mu Gatorade?! Miał nadzieję, że Owen nic u/ltf go za
5
162
totalnego frajera. Nie dość, że go tu zaciągnął i ki
\tĄ
założyć idiotyczny
kostium, to jeszcze opowiada takie rzeerf
Owen uprzejmie pokiwał głową, nie odrywając oc/u ■ okna.
Chociaż temat był dość niewygodny, bardzo go cieki
ii<>. jak układało się między Rhysem i Kat. Od jak dawna się
•potykali? Jak daleko zaszli?
Dzieciaki z deskami minęły ich ławkę. Przyjrzały się Rhy-
>>
U
i i Owenowi i wybuchnęły śmiechem. Owen skrzywił się ■yl gotów
ściągnąć z siebie garnitur i zapomnieć o sprawie.
\U-
wtedy zrozumiał. To właśnie robią kumple. Wspierają
Noszą wąsy z włosów łonowych i takie tam. Nie wierzę, że ci to mówię,
stary - powiedział Rhys. -l| skoro jesteś moim chłopakiem i w ogóle... -
Uśmiechnął półgębkiem. - Nigdy nie zrobiliśmy tego z Kelsey. Chcia-n.
/cby to było coś specjalnego - dokończył cicho, gapiąc przed siebie. Och.
Owen zamarł, zaskoczony, w połowie kęsa, a potem zno-
i i
wgryzł się
w pączek, żeby mieć czas na zastanowienie. IfC Kat nie kłamała na
plaży, kiedy powiedziała, że to był
pierwszy raz. Owen nie bardzo wiedział, czy mu ulżyło,
raczej poczuł się jeszcze bardziej winny. Albo uradowany.
I
M
» gotowy
się zabić, bo był takim dupkiem.
Może to był najlepszy moment na zerwanie. No wiesz.
li u to czas, kiedy zaczyna się nowa... A najlepszy sposób, i'\ przestać o
kimś myśleć, to zacząć myśleć o kimś no-
M i
nie? - Ostatnie zdanie zabrzmiało bardziej pytająco, niż
Może gdyby Rhys przestał myśleć o Kat... Kelsey! Może lv doszedłby do
siebie? Byłeś kiedyś zakochany? - zapytał Rhys, ignorując gru-' • ! i
niią sugestię Owena i patrząc mu głęboko w oczy.
O mój Boże, naprawdę gadasz jak gej - zaśmiał się n mając nadzieję, że
może wrócą do nieco lżejszych te
in,
a.
iw.
To był zbyt poważny temat jak na rozmowę z facetem którego
złamane serce był odpowiedzialny... No i jeszcze poliestrowy garnitur...
- Pytam serio. Wiesz, tak, że myślisz tylko o tym, żeliy objąć tę
dziewczynę. Nie możesz przestać o niej myśleć
I
..
h
i wieczorem. I śnisz o niej - wyrzucił z siebie Rhys.
Mówił ze szczerym zapałem. Wąsy odkleiły mu się
W
,
łowię zdania
i wisiały nad zębami.
- Aha - przytaknął Owen.
Znał to. Czuł to do tej sarlej dziewczyny co Rhys.
-
Myślałem, że pewnego dnia się pobierzemy. Będzn
III
mieli dzieci,
rozumiesz?
-
Jesteś' pewny, że przez te spodnie nie staniesz się be* płodny? -
zapytał Owen, desperacko próbując zmienić tenml
-
Chrzań się - odburknął dobrodusznie Rhys i napił piwa.
Spojrzeli na budynek z zielonymi markizami. Coś błj ło błękitem.
Dziewczyna.
- Cholera! To ona!
Spanikowany Rhys upuścił puszkę na kolana. Zlupaj ją i odstawił na
ziemię. Ledwie odrobina piwa chlapnę
11
sztywny, zielony materiał
garnituru, ale i tak wyglądał, jnl
I
się zsiusiał.
Doskonały sposób, żeby przykrywka zyskała na rcn||#
mie.
Kat miała na sobie przylegającą do figury niebieską
NU
kienkę.
Kompletnie nie zdawała sobie sprawy z ich obecno Przechodziła na
drugą stronę ulicy. Jej opalone nogi mi^ul gdy szła szybko, żeby zdążyć
przed samochodami.
- Idzie tutaj! Popraw wąsy - szepnął nerwowo Rhys, wy cierając
pośpiesznie nogawkę spodni maleńką serwetką / liii by z pączkami.
Owen zrobił, co mu kazano - poprawił wąsy. Dotykał dra-■cych
włosów, a Kat zbliżała się coraz bardziej. Znajdowała ily dziesięć
metrów od nich, pięć, dwa - wydawało się niemożliwe, żeby ich nie
poznała.
Ach, jasne, skarbie, myślałem właśnie, że moglibyśmy lll
/i
|dzić
ceremonię na plaży, tylko nas dwóch, a potem balan-jiu
1
wypaplał
Rhys z okropnym akcentem.
Odwrócił się do Owena, a w jego oczach pojawił się błysk
ii.
-listwa.
Chciałam potwierdzić dzisiejszy pedikiur o wpół do I Idmej. -
Owen usłyszał, jak Kat rozmawiała przez komórkę, Mjując ich o pół
metra.
Podniosła rękę, żeby zatrzymać taksówkę. Patrzył, jak ul iinka
porusza się wokół jej kolan. Taksówka stanęła przy
1
| iwężniku i Kat
wsiadła do środka.
Khys i Owen czekali w milczeniu, aż taksówka zniknie im f oc/u.
Och, jasne, skarbie! - krzyknął Owen, przybijając • Kliysem
piątkę. Niewiele brakowało. Kat prawie ich zoba-Hyla. - To przebranie
jest rewelacyjne!
Nic się nie stało. - Rhys pokręcił bezradnie głową. Ale nie jest z
żadnym facetem, nie? - Owen stuknął się kim piwem z puszką, którą
trzymał Rhys. - Słuchaj, pomo-■ Ci znaleźć nową dziewczynę. Kogoś,
z kim można się do-
I
i bawić. Oderwie cię od wszystkiego - dodał z
nadzieją. Khys popijał Olde English i próbował ignorować tępy ból
Drcu. Może Owen miał rację. Może rzeczywiście potrze-■ .il nowej
dziewczyny. Właściwie im dłużej o tym myślał,
' n i
badziej mu się to
podobało. Kiedy tylko Kelsey zobaczy )(o / kimś nowym, zrobi się
zazdrosna i będzie błagać, żeby
....rla wrócić. Powoli uśmiech wypłynął na jego twarz. To był
n i .
ilny plan.
- Masz rację - stwierdził. Od razu poprawiło mu su, mopoczucie. -
Dzięki, stary.
- Nie ma sprawy.
Owen widział, jak twarz Rhysa się rozświetliła, i po. się lepiej.
Najwyraźniej przeceniał załamanie kumpla. Pntfi szedł już najgorszą
fazę. Trzeba go z tego wyciągnąć, pozu z paroma dziewczynami i
sprawić, żeby się dobrze zabawił, Powinien dojść do siebie. Niedługo
przeboleje strata I i wtedy Owen będzie mógł się z nią spotykać.
Wszyscy l
V
' szczęśliwi. Owen tak się ucieszył, że nie mógł się oprze ,
kusie i uściskał Rhysa.
- Odpieprz się, stary! - Rhys beknął wesoło.
W następnej Herbatce z lady Sterling: wielkie gejowski! wesele
mojego syna na Key West!
1
j e s t
w s t r z ą ś n i ę t a, a l e
n i e zm i e s z a n a
Jack siedziała w autobusie M4 Madison Avenue. Jechała ilu
mieszkania J.P. późnym, czwartkowym popołudniem, sta-Mi się nie
dotknąć żadnej powierzchni, na której mogłyby »lv znajdować zarazki.
W duchu przeklinała ojca za to, że zo-i
i w
il ją w takiej biedzie, że nie
6
stacją było nawet na taksów-lPo szkole poszły z Genevieve na
przedimprezowe zakupy I Bergdorfa, ale Jack szybko odkryła, że
chodzenie do skie-ru gdy się wie, że niczego nie można kupić, jest jak
siedzenie w Atkins w otoczeniu ciastek.
Nie było mowy, żeby wróciła do domu, gdzie Vivienne I u zech dni
paliła w łóżku jednego papierosa za drugim, sie-i ula w maseczce na
oczy i głośno rozmawiała po francusku
|
H
ze/ ,
telefon ze wszystkimi,
którzy byli gotowi jej słuchać, ■ /nie z drugą z trzech byłych żon
Charlesa. Jack nie mogła
>i
ić
tego użalania się nad sobą i udręczania, ale
jej matka
libi duszy to uwielbiała. Vivienne zasugerowała nawet, że ' ii u les ma
rację, i Jack rzeczywiście powinna poznać cierpienie IMeprzyć ich.
( idy tylko zobaczyła przez okno kierowcy tabliczkę z na-
l Sześćdziesiątej Ósmej, przycisnęła brudnożółty przycisk,
sygnalizując, że chce wysiąść. Trzymała potem rękę z dul i reszty
ciała, jakby mogła się czymś' zarazić. Potrząsnęła kim* tanowymi
włosami i dumnym krokiem zeszła po gumowyrh, czarnych
stopniach. Miała nadzieję, że portier z Konipi-1 Cashmana nie
wyglądał akura^na ulicę. Podeszła do ozdobili go wejścia. Jej czarne
buty na płaskim obcasie od Tory Hun It stukały o wypolerowaną,
marmurową posadzkę. Skinęła i ufale głową portierowi.
- Panno Laurent - odpowiedział mężczyzna i wpuśi II do środka.
Jack ulżyło. Przynajmniej nie wyglądała na biedną. Vu\ cisnęła
guzik prywatnej windy i pospiesznie do niej wsiadł Nie mogła się
doczekać, kiedy J.P. ją obejmie.
Wpuściła ją Frances, wiecznie ponura służąca Caslium nów. Jack
rozejrzała się po przedpokoju, lśniących podłogftfl| z czarnego marmuru,
ogromnych oknach i złotym stojaku n. parasolki. Zwykle krzywiła się na
wystrój penthouse'u
i ||
kiem bez ładu i składu, i raczej tandetny -
żałując, że rod|)i na J.P. nie jest bogata w bardziej subtelny sposób. Ale
dzi I bogactwo było wręcz przytłaczające. Próbowała się uspokoi, gdy się
wspinała po kręconych schodach do kawalerskltł gniazdka na samym
szczycie budynku.
- Cześć.
Miał na sobie czerwone polo Lacoste i uprasowane h|i wełniane
spodnie od Ralpha Laurena. Uśmiechnął się i w
|
XM
liczkach pojawiły
mu się dołeczki, którym nie sposób oprzeć.
- Ładnie wyglądasz. Dobrze powiedziałem? - dra czył się z nią
J.P., wprowadzając ją do sypialni i zamykali drzwi.
Za każdym razem gdy go widziała - opadające na ocn| brązowe
włosy, idealnie przystrzyżone po bokach, mądn
Mi|/owe
oczy, idealną linię szczęk i ciało stworzone do gry rugby albo
squasha - czuła, że wszystko na świecie jest ta-jakie być powinno. Oto
książę dla niej, dla prawdziwej księżniczki. A w ten weekend urządzą
imprezę i pokażą świa-ll, że są naprawdę razem.
- Wszystko w porządku? - zapytał J.P, odgarniając z jej irzy
kasztanowy lok.
Jasne - skłamała. - Denerwuję się baletem, /ignorowała poczucie winy.
J.P. zakochał się w niej, za-
lllin
siała się nerwowa, przygnębiona i
biedna. Musiała stać ■ / powrotem tą dziewczyną, którą była jeszcze
kilka dni
Innu.
Dziewczyną, którą kochał. Z pewnością jej się to uda.
wkrótce.
( Ibjęła go, wciągając znajomy zapach Romance Ralpha I miienta. A
potem pocałowała go namiętnie. Podeszła do łóż-t «
i
powoli zaczęła
rozpinać sweter, patrząc mu prosto w oczy
• i
'iieając spojrzenie, które -
miała nadzieję - było namiętne I kuszące.
I wtedy właśnie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł
I
i Cashman.
Asystent, chudy okularnik, wszedł za nim. M nosili takie same
kowbojki.
Niech to wszyscy diabli! - krzyknął Dick, kiedy zo
llili /yl
Jack
pospiesznie zakładającą sweter. - Zostawię was,
i
żebyście się
doprowadzili do porządku ! Zatrzasnął drzwi, a Jack wygładziła bluzkę.
W końcu ni-
Miyo
takiego nie robili.
W każdym razie jeszcze nie. Chyba sprawdzę, czego chciał tata. - J.P.
wzruszył ra-iiili inami i otworzył drzwi.
Pójdę z tobą - jęknęła Jack. Po byłoby niesmaczne zostać w pokoju
chłopaka po tym, pk się zostało nakrytym w kompromitującej sytuacji.
Udawała,
Wejście
Carlsów
że jest Grace Kelly. Na pewno ojciec księcia Monako
W),
|ft kiedyś'
nakrył, gdy dopiero co zaczęli się spotykać. Musi il tak być.
Czy to było to popołudnie, kiedy księżna Grace spad!
mochodem z urwiska?
|
- Więc jeśli idzie o sracz - Jack usłyszała z konin gromki głos
Dicka, który oprowadzał asystenta po mieszkiiujy - zaprojektowała go
NASA. Normalnie są tylko na kosnili nych wahadłowcach. Zobaczyłem
taki na filmie dokunum i| nym i pomyślałem: „Chromolę, kupię sobie
taki!" Zrobić>n zamówienie w zeszłym tygodniu!
Ojciec J.P. uwielbiał kosztowne i bezużyteczne zabawili Ale w
przeciwieństwie do jej ojca, przynajmniej łożył na żonl i rodzinę.
-
Tato! - przerwał mu J.P., schodząc do przedpokoju. Im
k
ociągała
się z tyłu. Nawet z wysokości trzech metrów wid
/In
ła, że Dick
Cashman mrugnął do syna. Jack zapięła sweli i pod szyję i starała
się zwalczyć zażenowanie.
-
Przepraszam, że wam przeszkodziłem - zaśmiał d Dick, idąc w
stronę syna. Kowbojki jego asystenta stukal\ p świeżo
wypolerowanej podłodze. - Ale chciałem wam pol zać, kogo psy
przytargały.
Zza potężnej sylwetki Dicka wyjrzała Baby Carls. Poili ki miała
ubrudzone ziemią. Niespodzianka!
- Cześć! - powitała entuzjastycznie J.P.
Splątane włosy związała w kucyk na czubku głowy. S|H mowsko
wyszczerzyła zęby.
- Przepraszam za spóźnienie, ale znalazłam dla nich id* alne
miejsce do biegania. To park Fort Tryon w Bronxic uli samowity.
Nemo pokocha to miejsce! Właśnie opowiadał,... twojemu tacie.
Kundle będą zachwycone! - Dick Cashman pochylił się pogłaskał
Nemo. - Chcesz polecieć tam helikopterem? - zaimponował.
- Nie! - zaprotestował niezręcznie J.P.
Jack zmrużyła zielone oczy, patrząc na Baby, która najwy-niej nie
zauważyła jej stojącej u szczytu schodów. Co do . Imlery robił ten
chudzielec w mieszkaniu jej chłopaka?
W porządku, jak sobie dzieciaki chcecie. - Dick Cash-
i i i .
HI
sprawiał wrażenie rozczarowanego.
Ciężkim krokiem ruszył labiryntem korytarzy do swojego ibinetu.
Asystent niemalże za nim pobiegł.
Dzięki! - Baby uśmiechnęła się ciepło do oddalających ... pleców
pana Cashmana.
1
'oczątkowo nie wiedziała, co myśleć o ojcu J.P., ale im Ifcej z nim
rozmawiała, tym bardziej uwielbiała jego nie-|n/ewidywalny i tandetny
styl. Chociaż był jednym z najbo-i
ii
./ych ludzi w Nowym Jorku, bawił
się dzięki pieniądzom. .. sprawiał, że inni źle się czuli.
- Więc przyszłaś zabrać psy? - zapytał cokolwiek głupio
1 1 '
7
162
Mówił jakoś dziwnie i włoski na karku zjeżyły jej się ■trzegawczo.
Spojrzała wyżej i u szczytu kręconych schodów hbaczyła, piorunującą ją
wzrokiem, Jack Laurent. Miała na bble kaszmirowy sweter zapięty pod
szyję. I była wściekła.
Jack zeszła powoli z uniesioną brodą i stanęła obok J.P.,
I
.1
przy
swojej własności.
- Och, ehm, Jack, to Baby. Pomaga przy psach.
My się już znamy - rzuciła lodowatym tonem Jack,
.....ż.ąc oczy.
Kiedy J.P. powiedział, że wyprowadzał wczoraj psy, czy
I
uczy, że
wyprowadzał je z Baby Carls? Tym się zajmował
•i
/<•/ cały tydzień po
szkole?
- Ktoś już dzisiaj zajął się psami - dodała zimno. Szczeniaki,
uważajcie, zaraz zobaczycie walkę na paziu \
1
J.P. odkaszlnął i
wziął smycze od Baby.
- Aha, przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześni, i - Nie
spojrzał jej w oczy. Shackleton zaskomlał. - Bęil/li w porządku, jeśli
zapłacimy ci jutro?
Baby popatrzyła na J.P., wpatrującego się z uporem w krę« cone
futro Nemo, potem na Jack, która skrzyżowała ręce
m
piersi.
- Jasne, nie ma sprawy. - Głos dziewczyny aż ociekał sufcf
kazmem.
Doskonale rozumiała, co jest grane, i jeśli zamierzał bawił się w tę
grę, bo bał się gniewu swojej dziewczyny-samicy all i nie zamierzała mu
przeszkadzać.
- Jutro wpadnę po czek.
Wyszła z hukiem, zaskoczona tym, jak bardzo ją zaboluln jego
zachowanie.
Kiedy wyszła z budynku Cashmana, wyjęła komórkę, żehy
zadzwonić do Toma. Po raz setny pożałowała, że ona jest tulu.), a on
tam. Od razu przełączyło ją na pocztę głosową. Rus/\ i pospiesznie w
stronę centrum. Zapadał wieczór, a ona się stanawiała, dlaczego nagle
poczuła się tak bardzo samotna.
Biedna Baby.
- Więc twój tata zatrudnił Baby Carls? - zapytała slotf dziutko
Jack, kiedy J.P. odstawił wreszcie śliniące się, śniii i dzące puggle i
labradoodle'a do pokoju dla psów na drugim końcu mieszkania.
Podeszła do tarasu i przesunęła drzwi. Nu płynęła chłodna bryza. Jack
widziała ludzi wchodzących i wyi chodzących z Central Parku. Tu było
jej miejsce, a nie gd/c na zatęchłym strychu pełnym staroci. Jej serce się
uspokoił. Wszystko było jak należy.
Chciała powiedzieć: perfekcyjnie?
- Aha. Do wyprowadzania psów. Wszystko w porządku? zapytał J.P.,
siadając na niskiej, ultranowoczesnej kanapie
i
t
ielęcej skóry.
Salon Cashmanów był ogromnym, wielopoziomowym po-
mieszczeniem z wysokimi regałami pełnymi złoconych, nie-
i
/vlanych
pierwszych wydań. Rzeźby stały pod ścianami, na Mnrych powieszono
różnych rozmiarów obrazy, które zupełnie do siebie nie pasowały -
Chagall wisiał obok Seurata, któ-
I V
/ kolei wylądował obok
średniowiecznego portretu gościa
berłem i gołębicami wokół zdecydowanie za małej korony. Jack
odwróciła się od tarasu i podeszła do stalowego bar
i i i
Wiedziała, że
zawsze może wezwać Rogera, służącego, ■by nalał im drinki, ale o
wiele romantycznej było przygoto-
m£
je samej. Czuła się całkiem jak
żona z Upper East Side,
Itająca męża po długim dniu.
- Jesteś pewien, że Baby Carls nic nie dolega? - zapy-ul
.i,
wlewając gin Bombay Sapphire z tonikiem do wysokich
M
/klanek.
A dlaczego miałoby jej coś być? - J.P. wiercił się na
i
m.ipie,
patrząc, jak Jack miesza drinki.
Uśmiechnęła się słodko i podała mu szklankę. Chodzę z nią na jedne
zajęcia w Constance. Podob-
M I I
(est niezrównoważona psychicznie. Jej
siostra mówiła, że u |by ma jakiś problem. - Wzruszyła ramionami i
usiadła J.P. > l
i
lianach.
Mnie się wydaje zdrowa - odparł, zsuwając Jack na ka-
ii.ipę.
Pozory mogą mylić. - Starała się nie zdradzać niepoko-
I
ilr w
głębi duszy wariowała.
Dlaczego J.P. nie zaczął jej rozbierać? Chciał wypro-■(Izić psy z
jakąś niemającą wyczucia mody chudą Baby, z takim... nic? Dlaczego
obie siostry próbowały
zni
jej życie?
Pociągnęła łyk drinka i przyjrzała się ciężkiej, kry,, • il wej
szklance, którą trzymała. Nagle otoczenie wydało
IM
I
zbyt bogate.
Wszystko było złote. Nie zauważała tego. «
1«
>| •
I
pieniądze nie
znalazły się poza jej zasięgiem. To było mcxpffl wiedliwe. Frustracja
sprawiła, że h a popłynęła jej po polu /kił Miała ochotę w coś
uderzyć.
A może raczej kogoś?
- Dobrze się czujesz? - zaniepokoił się J.P. - Poslu. h , Baby
tylko wyprowadzała psy. Nic wielkiego.
-
Nie płaczę z jej powodu - jęknęła. - Po prostu... Naprawdę,
traciła już głowę.
-
Co się stało? - J.P. spojrzał jej w oczy.
-
Chodzi o tę sukienkę. - Zmyśliła na poczekaniu. Kiedy to
powiedziała, od razu zrozumiała, jak głupi.,
i
zabrzmiało. Ale nie mogła przyznać, że obawiała się kun kurencji ze
strony dziewczyny od psów! Albo powiedzie że jej przyjaciółki ciągle
gadają o Avery Carls i jej bruì li Ani wyznać, że jej ojciec nie płaci za
balet. Nie mogła w.spii-mnieć o matce robiącej melodramatyczne
sceny, i zatęchlyiM poddaszu. W końcu kto by się chciał spotykać z
biedn;| nil udacznicą?
A płacz w powodu wymyślonej sukienki jest w por
/i
|t|
ku?
- Sukienkę? - J.P. zabrał rękę z jej pleców. - Piar/, z powodu
sukienki?! - zapytał niedowierzająco.
- Nie płaczę!
Drobna łza spłynęła jej po policzku. I Oscara
dostaje...
Jack spojrzała na szeroką, przystojną twarz J.P. Chciała, żeby
zrozumiał. Jednak nadal nie potrafiła zmusić się do u J
i .
ma prawdy. Otarła łzę palcem, paznokcie miała pomalo-.... na
pędowy róż.
( hciałam ją założyć na imprezę. Jak
wygląda? I '/marszczyła brwi w
zamyśleniu.
Jest... różowa - powiedziała, myśląc o sukieneczce pię-ilki, która
wprowadziła się do jej domu. - Z bufiastymi . i iwami. I białą szarfą.
No dobra - powiedział powoli J.P. - Barneys? Aha. - Przytuliła
się do niego. Już samo to, że była blisko niego sprawiło, że czuła
się
Załatwię ją dla ciebie. Ale nie powinnaś się tak przej-
łii
..wać drobiazgami.
8
J.P. przytulił ją mocno do szerokiej piersi, a Jack potarła (wilczkiem
o miękką bawełnę jego koszulki polo.
Jeśli będziesz się tak przejmować drobiazgami, coś po-
l'
H.i
/nego po
prostu cię zabije. Tak myślisz?
p o s p i e s z n a u c i e c z k a B
Piątego i, jak miała nadzieje, ostatniego dnia z rzędu
H il
założyła
ohydną spódniczkę z krepy i czekała wogn> pustej kuchni na Avery i
Owena, żeby razem wyjść do •
i
ły. Nie rozumiała, dlaczego zawracała
sobie głowę i zo
Li
w Nowym Jorku tak długo. J.P. był jedyną osobą,
którą po/iifti ła i która sprawiała, że Baby pomyślała, że może - ale lyllut
może - to miasto jest inne. Teraz jednak odkryła, że J.P
|i
taki jak reszta.
-
Dzwoniła pani McLean z Constance Billard. Opu jakieś godziny
prac społecznych? - Edie weszła do kuciu w zwiewnej, białej
spódnicy. Niebieskimi długopisami
Hli
podpięła włosy w coś na
kształt koka.
-
Aha, to było głupie nieporozumienie - odparła lei I Baby.
Nie chciała wchodzić w szczegóły. Łatwiej będzie zaji|<i się tym
wszystkim, jak już wróci na Nantucket.
- Hm... - zgodziła się Edie. - Wyobrażam sobie, pani McLean jest
bardziej surowa niż nauczyciele, do kto. rych przywykłaś. Ale
naprawdę, skarbie, przeklinać po francusku? Nie potrafisz wymyślić
niczego bardziej twórczego, żeby władować się w kłopoty? - Usiadła na
stołku obok Baby,
I|I
M
'>/< ząc jej długie, splątane włosy. - Jeśli chcesz potrząsnąć ciulem,
zrób to jak należy. - Edie pokiwała w zamyśleniu
■|im a
i wyszła z kuchni jak psychodeliczna wróżka z bajki,
fciHM
udała się
udzielić rady następnej niesfornej osobie
m potrzebie.
Huby zamarła. Czy wyprowadzenie się na tyle lat na Nan-
lliilei było sposobem, w jaki Edie chciała potrząsnąć świa-
.....'
Westchnęła i rozejrzała się po wielkiej, nowej kuchni. Na
.....i ket kuchnia była miejscem, w którym się spotykali, ale
pici jak na razie nawet niczego nie ugotowano. Usiadła na iłowym stołku
barowym przy gładkim blacie z czarnego
.....
III
. Związała włosy w niechlujny kucyk i wybrała numer
[||ii
I
'
una.
Ej, Baby - powitał ją na poły zaspanym, na poły upało-
......głosem.
To
była jej ulubiona pobudka latem.
Cześć! - Starała się, żeby jej głos zabrzmiał wesoło, /łapała
pomarańczę z tekowej misy i wbiła w nią kciuk.
Hejka - wychrypiał. Słyszała klakson jego samochodu i zapragnęła,
żeby wyje-
I
zza rogu ulicy w zakurzonym cougarze, gotowy zawieźć
1
1 do szkoły.
Westchnęła. Ostatni ranek, który spędzili razem, przyszedł po nocy,
kiedy wcale się nie kładli. W zeszły piątek wytrzymali tylko pięć sekund
w zatłoczonym klubie w Meatpacking Mistrict. Wyszli pospiesznie,
śmiejąc się, pobiegli ulicami i zatrzymali się przy Gray's Papaya na
Szóstej, żeby kupić hol doga. A potem całowali się pod markizą
kawiarenki przy Union Square. Nim ruszyli do domu, słońce już
wschodziło,
bostali
za darmo mufinki od przyjaznego sprzedawcy na
tar-
I
-
II
. Miała wrażenie, że to wydarzyło się wieki temu.
- Więc w jakie szalone przygody się wpakowałaś, sforna
dziewczyno? - zapytał Tom.
Baby wgryzła się w pomarańczę. Wstydziła się przy że jak na
razie jej największą przygodą w najbardziej e' tującym mieście świata
było wyprowadzanie psów jaki dzieciaka z Upper East Side. I to za
darmo.
Niespecjalnie wspaniałe życie.
I wtedy do kuchni wparowali Avery i Owen, zagadan uszy.
- Dobra, zrób listę ludzi. Pływaków wpisz na ziel Właściwie
wszystkich sportowców. Pozostałych na niebie
- zdecydowała Avery. Marszczyła brwi nad notatkami, jak)]
pracowała przy drzwiach klubu Bungalow 8.
Przez ostatnie dwa dni myślała tylko o drugiej impre/l*, która
będzie znacznie lepsza od pierwszej. Po pierwsze, i\n. razem będzie
alkohol, po drugie, pojawią się chłopcy. (M dwa kluczowe składniki
potrzebne, aby zdobyć dziewę/
MM
z Constance.
Amen.
Baby schowała się w kąt, żeby jej nie przeszkadzano.
- Niewiele się tu dzieje. To co zwykle. A co u ciehii
- zapytała jakby nigdy nic.
-
Ej, poczekaj... - Rozległy się trzaski na linii. Iłuli przycisnęła
telefon mocniej do ucha. Nantucket wydawało
N
||
takie... odległe. -
Przepraszam, ale obiecałem podrzucić Kcit< drę. Muszę kończyć.
Będzie mi ciebie dziś brakować.
-
Dlaczego nie zrobicie imprezy w sobotę wieczór?
W10
dy
mogłabym przyjechać - poprosiła Baby.
Avery ucichła w połowie zdania, które kierowała do Owe na. Coś
o tym, że jego kumple z drużyny powinni być wyji|l kowo
przyjacielscy. Wyrwała Baby telefon i przyłożyła dii ucha.
Tom? Aha, Baby nie przyjedzie w ten weekend. Jest ■preza, na którą
musi pójść w sobotę. Więc zostaje ci tylko
I I
/ystwo fajki. - Avery
wyszczerzyła szelmowsko zęby. Oddawaj ! - syknęła Baby i wyrwała
siostrze komórkę, i h /epraszam za to. Więc możesz przełożyć imprezę
na sobola ' zapytała ciszej.
Nie mogła znieść, że tak się doprasza, ale wolała spędzić
1
M I
godzin w
autobusie Greyhound, żeby posiedzieć zTo-
■ n i
przy ognisku, niż iść
na wieczorek, który Avery organi-ila, żeby podlizać się jędzom z
Constance. O, kurczę, mógłbym, ale wszystko jest już ustalone. Miimy
beczułki, jedzenie, wszystko gotowe, wiesz?
W tle słyszała jak otwierają się drzwi samochodu i zamy-tni
|i|
/
trzaskiem.
No tak - odparła otępiała Baby. Nie do końca rozumiała, dlaczego
Tom nie może przełomy, imprezy. Co innego miały do roboty
dzieciaki z Nantu-flirl w sobotnią noc? Baby powoli odłożyła
pomarańczę, za-i
IM
/ona, że pomyślała coś takiego. Zupełnie jakby
zaraziła ■i. pogardliwym stosunkiem do świata od tych jędz wokół
1,1,.,
Nie uprzedzałyśmy, że to zaraźliwe?
Cześć, Baby, muszę kończyć - rzucił nagle Tom. - Baw • inbrze i
nie wpakuj w żadne kłopoty. Rozłączył się. Baby słuchała ciszy w
telefonie przez kilka
M
'kimd, a potem powoli schowała aparat do torby.
Już powiedziałem chłopakom o imprezie i są absolutnie koleni. -
Owen podrapał się po jasnej, niedawno zapuszczo-... i bródce.
9
162
/.łapał pomarańczę Baby i oderwał parę cząstek. Wyglądał
*ir
.kakująco dobrze z krótką bródką, jak aktor w filmie nakrę-
tiiMiym
na
podstawie sztuki Szekspira.
Albo pirat. Brakowało mu tylko drewnianej nogi.
- Urządzacie imprezę? - Edie weszła do kuchni, sły« rozmowy. -
Gdzie? - zapytała, opierając się o blat i z ro/im gnieniem układając
owoce w chwiejną piramidę.
Bez wątpienia myślała o przyjęciu, które urządziła w szłym roku w
letnie przesilenie. Na koniec wszyscy wyli|ili» wali na plaży w kręgu z
bębnami.
Jeśli zastąpić „przyjęcie w strojach wieczorowych" „byli nieniem w
kręgu" i „dom w Nowym Jorku" „plażą" to w pcw* nym sensie jedno od
drugiego niewiele się różni.
- Miałam nadzieję, że w domu babci - zaczęła Avoiy, wiedząc, że
matka nie odmówi.
Rozważała wynajęcie klubu i nawet sprawdziła kilka
|w
pularnych miejsc w Meatpacking District, ale zdała sobie spu» wę, że
kluby są dla ludzi, którzy mają za małe mieszkanl żeby urządzić tam
prawdziwą imprezę. A w domu babci Avertf odbyło się już kilka
pamiętnych przyjęć. Poza tym ws/\ i uwielbiają balangi w domu!
-
Wspaniały pomysł! - Edie klasnęła, a jej wiecznie ohefl ne
turkusowe bransoletki zabrzęczały. - Chciałabym zapnuli parę osób.
To kiedy chcesz zrobić tę imprezę?
-
W sobotę - wyznała Avery. Poprawiła ozdobną, s/m opaskę Marca
Jacobsa na gęstych, jasnych włosach.
Chociaż Jack Laurent ogłosiła, że urządza imprezę samego
wieczoru, Avery nie zamierzała zmieniać pia Sprawiło to tylko, że
jeszcze bardziej chciała urządzić nąjl szą imprezę, jaką widziało Upper
East Side i pokazać Jack, traktuje sprawy poważnie.
Edie zrzedła mina.
- Ale wtedy jest otwarcie wystawy Szynszyla. Robię z moim
starym przyjacielem, Piersem Andersenem. Pamiol eie? Teraz jest
eksperymentalnym artystą na Brooklynie, do l'ino zaczął. Zamienił całe
mieszkanie w prawdziwy las desz-• /owy i otworzy go dla
zwiedzających w tę sobotę. Muszę tam
W porządku! - uspokoiła ją szybko Avery. Uwielbiała mamę, ale ze
swoimi ekscentrycznymi pomy-llmni robiła wrażenie dziwaczki nawet
w hipisowskim Nantu-
1
1
1
Poza tym to nie będzie przyjęcie z herbatką i
rozmowami i ind/icami. Tego już próbowała i drugi raz nie popełni błę-
du
W porządku. - Edie zmarszczyła brwi. - Dobrze, że już »lV
wpasowaliście w nowe środowisko.
Dzięki. - Avery ucałowała mamę w pachnący miętą po
lii
lek i
machnęła na rodzeństwo, żeby poszli za nią do drzwi.
To dziwne iść do szkoły razem, pomyślała Baby, gdy wsiąkli do
windy. Przypominało jej to podstawówkę.
Wracając do imprezy - powiedziała Avery, gdy drzwi windy
otworzyły się na dole. - Naprawdę muszę wiedzieć,
1
1 już mamy, kogo
możemy mieć i...
Wiesz co? Muszę kupić sobie coś do picia. Dogonię was powiedziała
Baby, gdy wyszli z budynku. Nie chciała słuchać, jak rodzeństwo ględzi
o tej idiotycz-... i balandze.
Na pewno? - Na twarzy Avery na chwilę zagościła troika. - No
dobra, do zobaczenia później - stwierdziła ostatecz
ni
wzruszając
ramionami.
liaby kupiła ciepławą herbatę na straganie przy Piątej
i
/ulekała, aż
rodzeństwo zniknęło jej z oczu. Z rozmysłem «/ln wolno i dotarła do
szkoły równo z dzwonkiem. Na lekcji Iniiicuskiego pojawiła się kilka
minut spóźniona. Nawet nie
Rlcla
podręcznika z szafki. Madame
Rogers już jej nie cier-lnla, więc szanse, że ją wyrwie do odpowiedzi,
były praktycz-
I
/erowe.
-
Vous êies très en retard
- oznajmiła surowo maciami Rogers.
Nie oderwała wzroku od tablicy, przy której omawiiiU tryb
łączący.
-
Chciała powiedzieć, że jest spóźniona, czy opóźniona'/ hi patrz
na tę koszulkę! - szepnęła dość głośno Geneviève do Jill\
Avery nawet nie spojrzała w jej stronę.
-
Je m'excuse
- mruknęła Baby, podchodząc do ław
11
przy oknie.
-
Vous devez vous rendre dans le bureau de la dira ce
. - Madame
Rogers stanęła przed ławką Baby. -
P
I
/I
i
szkadzasz w zajęciach,
albo w ogóle się nie pojawiasz. Nl«
oznajmiła stanowczo.
Baby podniosła wzrok. Nie spodziewała się, że wyrzucił
| t|
z zajęć,
zwłaszcza że akurat nic nie zrobiła. Z płonącą twai
I
wstała, gotowa
pobiec do gabinetu pani M.
- Comment dit-on
frajerka po francusku? - usłys/,«|| szept Jack,
gdy zamykała drzwi.
Pokręciła głową. Nie będzie czekać na trzy minusy, wy« niesie się
stąd już teraz. Ruszyła korytarzem do opustosza
I
CUM
foyer i prawie
wpadła na panią M.
- Baby, najwyraźniej się nie zrozumiałyśmy. Twoje /u jęcia
dodatkowe są obowiązkowe. Chciałam ci o tym pr/.y
nadzieję, że zobaczymy się dziś popołudniu - Pani M uśmiechnęła się
do niej, patrząc życzliwymi, brn/o wymi oczami.
Nadal interpretowała fakty na korzyść Baby. Gdyb\ ni
nienawidziła tego miejsca tak serdecznie, pewnie polubiłaby panią M.
Ale wiedziała, co musi zrobić.
Nie dam rady. Dziś i w ogóle. - Nie odwróciła się, żeby hic zobaczyć
zszokowanego wyrazu twarzy dyrektorki, kiedy \ la do drzwi. -
Przykro mi.
Kiedy już zamknęła drzwi za sobą, zbiegła po schodach
i } \ \
i
/.dnęła ogłuszająco. Taksówka zatrzymała się z piskiem lipon, a
wszystkie dziewczyny w klasach na parterze wyjrzały
|ii
/cz okna.
Port Authority - rzuciła taksówkarzowi, opuszczając
bę.
U szczytu schodów pojawiła się pani M. Gapiła się na nią.
1
ibj
pomachała do niej i oparła głowę na skórzanym zagłówku, lo się
nazywa wyjście w wielkim stylu!
tematy na celowniku wasze e-maile zapyta i
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały
zmionlttflj
lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
1
Vous êtes très en retard (fr.) - Spóźniłaś się.
2
Je m'excuse (fr.) - przepraszam.
3
Vous devez vous rendre dans le bureau de la directrice (l'r
,)ft
Masz iść do gabinetu pani dyrektor.
4
Vous êtes très en retard (fr.) - Spóźniłaś się.
5
Comment dit-on (fr.) - Jak powiedzieć...
6
Vous êtes très en retard (fr.) - Spóźniłaś się.
10
hej, ludzie!
Pierwszy tydzień szkoły się skończył. Czas na przegni|n» wanie sił.
Może zdarzyła się wam wpadka odnośnie
stfl
ju, może ktoś z was
wyszedł na głupka przed całą klinu| a może mieliście takiego kaca, że w
ogóle nie dotarllAolf na zajęcia. Nie martwcie się. Każdemu raz na jakiś
ciftl zdarza się drobne potknięcie. (Oprócz mnie, oczywiście),
Poświęćcie ten weekend na błyskawiczną rehabilitację,
Znacie te artykuły w kobiecych pisemkach - chociaż udn|* my, że ich
nie czytamy - pod tytułem
Z do b ą dź fa c et a c z w a r t ym l i p c a
albo
D z i es i ęć k r o k ó w do i dea l ne j c er y ?
NI
czego wam nie obiecuję.
Nie wykasujemy przeszło więc jeśli popełniliście
fa u x pa s ,
będziecie
musieli / lv» żyć przez następne lata. Jeśli jednak zrobicie to, co w
|l
powiem, może nie będziecie musieli jeść lunchu, chow.ii || się w
łazience przez resztę życia w szkole.
1. Znajdź sobie przedstawiciela płci przeciwnej i zac
parny-i-gorący romans. Bardzo publiczny. Nie ma lepsz
sposobu, żeby ludzie porzucili soczystą plotkę, niż dać
bardziej soczysty kawałek.
2. Zadbaj o to, żeby twój styl nie pogłębiał problemów,
dalej to, co nosisz - oryginalność jest kluczowa - ale
•Au
/e trzymaj się pewnych standardów. No i pamiętaj, żeby
- iw.ze
ładnie
pachnieć (w szafce jest mnóstwo miejsca na
In
odorant!). Noś wspaniałe
buty, nawet jeśli masz
ubra-
I
Min
po
matce, z lat siedemdziesiątych.
Ił
.iw się jak gwiazda rocka. Stań się osobą, z którą każdy
I
m
mieć
kontakt. To nie powinno być trudne, nie?
I
A
'.koro
mowa o imprezach, mamy dwie propozycje. Bar-
l
h
'i
dociekliwe osoby dopytują się, w którym miejscu się
|io
|,iwię. Cóż. Tak
samo jak przy zakupie bungalowu na St.
■ Inrths
wszystko zależy od
lokalizacji. Urządzenie balan-| ul w klubie przyciąga uwagę, ale czy
naprawdę obchodzi
I
i ly, czy dzieciaki w Dukiłth w Minnesocie będą
ci zazdroś-
i
li' widząc twoje fotki wGawkerze? Pamiętajcie, Internet uli
/ego nie zapomina, a czasem dyskrecja jest kluczowa. / drugiej strony
masz niemal pewność, że koniec końców
kłoś
wyląduje w twoim łóżku.
Najlepiej urządzić imprezę w ekskluzywnym hotelu, który nie został
jeszcze oficjalnie ul warty. Nigdy nieużywane łóżka z pościelą z
egipskiej ba-wrlny, zaopatrzone barki, żadnych zasad. Czy jest coś lep-
l
/ogo?
odpowiadając krótko - nie! Dlatego przebiegła
J
zdoby-ln punkt,
wybierając najgłośniejszą lokalizację w Nowym Jorku.
Ekologiczny budynek z wodospadami zwody desz-i
/owej
w
każdym pomieszczeniu. Bycie zielonym jeszcze ułudy nie było tak
na topie. Możecie na mnie liczyć!
A prostą dziewczynę z Nowej Anglii możecie wykreślić. Miożona
herbata i spektakularna architektura w żaden i
'osób
nie mogą
konkurować z ekologicznym szykiem.
| \ Wejście Carlsów
Lepiej niech A zapomni o swoim przyjęciu i ma nadzio|f, że J ją
zaprosi. Albo niech na pociechę zaparzy sobie f|f| żankę herbaty...
na celowniku
R w sekcji samoobsługowej w Barneys & Noble na Osiom> dziesiątej
Szóstej czyta poradnik
P o p r o s tu ni e ro z u m i eH t Ko b i et y i
m ęż c z y ź n i w d i a l o gu .
Zgłaszam się na ochotniku, jeśli potrzebuje
tłumacza... A i S w pracowni komputoro-wej. Oglądają jakieś lesbijskie
porno? B w autokarze do Bostonu. Wyjechała tak szybko? A kto będzie
wyprowadź! psy? Wytatuowana S z kolczykami gdzie się da, znowu w
Toys in Babeland na wykładzie
Sp r o ś no ś c i w l i t er a t u r /o : j a k
c z y t a ć er o t y k ę.
Nad wyraz pouczające!
wasze e-maile:
13 P: Droga P!
Dlaczego zawsze tak się czepiasz A? Jesteś A może B?
Słyszałam, że N spędził trochę cz
. i
na Nantucket tego lata.
Założę się, że jesteś
wzji.
M
dzoną kochanką i dlatego tak nie
cierpisz A. Nawnl jeśli nie, to dziwne, że nie wspominasz o
ludzku li na punkcie których miałaś obsesję przez tak dłu> czas.
Zaciekawiona
O: Droga Zaciekawiona!
Przykro mi, że cię rozczaruję, ale nie jestem ani ani B, ani N. I
chociaż na zawsze zachowam w serc N i jego błyszczące,
zielone oczy, to mam nową ob sję: R i O. Nie zostawajcie w
tyle! Czas na zmianęl P.
Ul
Droga Plotkaro!
Mieszkam na West Side. Wracałam autobusem późnym
południem z zajęć i zobaczyłam tych wychucha-nych
chłopaczków z dziwacznymi wąsami, pędzących w stronę stawu
z kaczkami. Co jest grane, do diabła? Uczennica
HI
Droga Uczennico!
Uczyłaś się do późna? To dopiero pierwszy tydzień szkoły! O ile
nie studiowałaś anatomii pewnego faceta, to musisz trochę
wyluzować, bo inaczej czeka cię baaaaaardzo dłuuuuugi rok
szkolny. A co do tego, co zobaczyłaś... Cózffzbliża się pełnia,
więc albo to wilkołaki, albo inicjacja jakiejś beznadziejnej dru-
żyny sportowej. Następnym razem przerwij naukę i zbadaj
sprawę! P.
Kochana Plotkaro!
Przeprowadziłam się do miasta z trójką dzieci i odkąd tu
mieszkamy, prawie ich nie widuję. Za moich czasów
chodziliśmy do Studia 54 i bawiliśmy się zAndym Warholem i
resztą Factory. Tworzyliśmy sztukę! Teraz mam wrażenie, że
wszyscy tylko pędzą i próbują się z kimś spiknąć. A gdzie
twórczość? MiejSztukęWSercu
Kochana MSWS
Nie potępiaj tak naszego pokolenia. Nasze podboje pokazujemy
w Internecie, żeby ludzie też mogli popatrzeć. Życie jako sztuka
- to jest teraz modne. P.
11
162
13
Droga P!
Urządzam imprezę w ten weekend. Chcesz wp
.i
Wszyscy będą
i zamierzam urządzić konkurs w Dun ce Dance Revolution.
BawSięJakGwiazdaRocka
ES
BSJGR!
Kusząca propozycja, ale mój kalendarzyk towai.
jest trochę wypełniony w ten weekend. Wedle m......................
źródeł kroi się niejedna, ale dwie rewelacyjne impfl zy, na
których po prostu muszę się pojawić.
Pown
dzenia w
konkursie. R
Ups, spóźnię się na masaż imbirowy w Bliss. Staram siu /a wami
nadążyć, ale to naprawdę wyczerpujące! Do zob
. i '
nia z niektórymi z
was (a przynajmniej z tymi ważnymi)
114
superekluzywnej imprezie w
najbardziej luksusowej nieru-chomości wTribece. Podpowiedz: nie
będę nosiła bani obcisłych spodni, kowbojskiego
kapelusza ani żadny<
I
czworonożnych przyjaciół w
torebce.
jcś/i nie teraz, to kiedy?
od:
K
elsey.Talmadge@SeatonArms.e Do:
, Data: piątek, 12
września, 15:00 Temat: Teraz?
Wiecie, że mnie kochaclu,
PLOTKAR
*
w o s k , mi ł o ś ć . . . i i n n e s p r a w y
Gotowy? - Rhys podszedł do rzędu szafek po piątko treningu na
basenie.
Był już ubrany. Skórzaną torbę Tumi miał przewiesz, przez ramię.
Owen ukradkiem schował telefon do kies Właśnie dostał e-maila od Kat
i nawet opuszki palców świ biły go na samą myśl o niej.
- Umówiłem nas z kimś - rzucił tajemniczo Rhys.
- W porządku. - Owen podejrzliwie uniósł jasne
b
przypominając
sobie, jak wczoraj śledzili Kat.
Odruchowo zerknął na torbę kumpla, jakby spodziewał zobaczyć
wystający z niej sztywny garnitur z lat siedemd/ii* siątych albo
krzaczaste, sztuczne wąsy.
- Ten tydzień miałem naprawdę do bani - zaczął Rhyi, urywając,
kiedy zobaczył Chadwicka i Hugh idących pr/og szatnię. Wąsy
najwyraźniej podrażniły skórę od nosem i wyij wołały u Chadwicka
sączący się trądzik. Z kolei bujna brodu Hugh sprawiała, że wyglądał
jak ciemnowłosa wersja rybaku z pudełek z mrożonymi paluszkami
rybnymi.
No dajcie spokój, kto by nie kochał faceta w sztormiaku'/ - Muszę coś
dorwać. - Hugh podrapał się lubieżnie po brodzie, piorunując wzrokiem
Rhysa. - Stary, jeśli nie
znaj.
u'./. sobie jakiejś panienki, to ja to zrobię za ciebie. Poważ-I |||r
mówię.
W jego oczach pojawił się błysk szaleństwa.
Znajdę - odpowiedział pewny siebie Rhys. ()wen uśmiechnął się w
głębi ducha. Tak trzymać, chłopie. I Nilu pozytywnego myślenia.
W każdym razie - kontynuował Rhys, gdy Chadwick i Hugh znaleźli się
poza zasięgiem głosu. - Myślę, że jeśli tre-
I
ma poważnie traktować
mnie jako kapitana drużyny, po-Inicnem trochę bardziej zadbać o
opływową linię - szepnął, l juk by powierzał mu tajemnicę państwową.
()wen się zastanawiał, czy mów^o jednej z tych zwariowa-; liv* li diet,
na których ciągle była Avery, jak na przykład wtedy,
m
przez cały
tydzień piła tylko wodę z pieprzem kajeńskim Dl iem cytrynowym. W
końcu tak zgłodniała, że poszła do i u ni, kupiła bostoriski torcik i sama
zjadła cały.
Pójdziesz ze mną na wosk? - zapytał Rhys, gdy wyszli
UH
I )
ziewięćdziesiątą Drugą i zalał ich lepki popołudniowy 'i'il - Teraz
naprawdę fatalnie pływam i myślę, że włosy do-| ni owo mnie
spowalniają.
Owen zamarł. Wiedział, że faceci często się golą przed Wielkimi
zawodami pod koniec sezonu, ale w pierwszym ty-■dniu treningu? I
żeby jeszcze wosk? Podejrzewał, że to boli fcj diabli.
To miejsce jest podobno dobre. - Rhys wyjął pomiętą
uluikę
i
podał przyjacielowi. - Efekt trwa do czterech tygo-
I
.......lie masz drapiącego zarostu - wyjaśnił, zupełnie jakby
t yiował tekst z fioletowo-różowej kartki w ręku Owena. - To
I | i
./e od
golenia.
Chciałeś powiedzieć bardziej gejowskie? Używanie owocowego żelu
pod prysznicem to jedna rzecz, •l' myśl, że miałby zapłacić za usługę,
która zapowiadała się
199
13
na torturę, sprawiła, że Owen poczuł się naprawdę niekomlui towo.
- Ja stawiam - prosił Rhys.
Owen się zatrzymał. Właściwie nie miał nic innego do boty
popołudniu, a spędzanie czasu z Rhysem powstrzymy w* ło go od
poddania się i zobaczenia z Kat. Boże, bycie dobrym człowiekiem jest
takie trudne.
A bycie złym o wiele, wiele bardziej zabawne.
Owen przewrócił oczami, ale złapał się na tym, że nafl mięknie.
- No dobra, w porządku. Ale jak zaczniesz sobie reguło wać brwi
albo robić maseczki, będę interweniował - powlf-dział z krzywym
uśmieszkiem.
Zerknął na gładką twarz kumpla i zdał sobie sprawę, że li i pewnie
już robił sobie maseczki.
- Stary, nie chodzi o wygląd, tylko o pływanie - zaprotp stował
Rhys, zabierając Owenowi ulotkę i chowając do
tothy,
kiedy szli na
południe ulicą Lexington.
- Jak uważasz - zgodził się pogodnie Owen. Zauważył dwie
dziewczyny, idące ulicą w białych kosz
kach polo Seaton Arms i strzelił kumpla łokciem.
- Super - z uśmiechem pokiwał głową Rhys. Nawet nie zauważył
dziewczyn, które zatrzymały się
drugiej stronie ulicy przy przejściu.
Owen pokręcił głową. Naprawdę beznadziejny przypad
- Umówiłem nas na trzecią trzydzieści, więc powinniś wziąć
taksówkę.
Rhys zszedł z. krawężnika i śmiało zatrzymał auto. P
taksówkarzowi adres w Midtown. Owen usiadł obok prz cielą i
przyglądał się swoim rękom. Nigdy wcześniej tak prawdę nie zauważył
włosków na rękach. Były jasne i wł wie nie rzucały się w oczy.
Jesteśmy na miejscu - oznajmił Rhys, wysiadając z tak-l
i
i podając
kierowcy dwudziestkę. - Reszty nie trzeba niiuknął, idąc w stronę
drzwi salonu J. Sisters.
Panowie umówieni? - Surowa kobieta około sześćdzie-I «i>|iki
przyjrzała im się uważnie.
Włosy miała ściągnięte do tyłu tak mocno, że jej oczy wy-; |li|dały,
jakby miały wyskoczyć z głowy.
Tak, na nazwisko Sterling. - Oznajmił pewny siebie
licz słowa kobieta wskazała za siebie na maleńką liliowo-Ifrt/ową
poczekalnię.
I [siedli na jasnoróżowej skórzanej kanapie. Owen zerknął
liii
r/.asopisma
i zaczął przeglądać
„W".
Czekali, aż Rhys zoil Hunie wezwany. Kanapa
była niesamowicie wygodna i Owen 1
1]
swojemu zaskoczeniu -
całkowicie się zrelaksował. Nic | il/iwnego, że dziewczyny uwielbiają
SPA. Puszczali tu tę samą wlpiężającą, snującą się muzykę w stylu Enyi,
jakiej słuchała Itka podczas jogi. I wspaniale tu pachniało: mieszanką lały
i cynamonu. Ricey? - drobniutka, ale wyglądająca na silną Bra-tylijka w
niebieskim uniformie zajrzała do poczekalni i za-
H
ulała śpiewnie. Miała
niesamowicie mocne przedramiona, (wkhy spokojnie wyciskała
dziewięćdziesiąt kilo na ławce I lilowni.
Śmiało, pokaż im, skarbie - zawołał Owen, kiedy Rhys Mis/ył za
kobietą do gabinetu.
Zerknął na sandały Adidasa i zauważył kępkę grubych, kleconych,
brązowawych włosów na wielkim palcu. Na pró-
l i \
pociągnął za
najdłuższy i zdziwił się, jak bardzo zabolało. |loj'ii dzięki, że przyszedł tu
tylko w ramach wsparcia moral-
lli n i .
Skończyłeś już?
Wysoka brunetka świetnie obcięta na asymetryczni-)', i zia do
podbródka wskazała na czasopismo w jego rękach
Owen podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, że w poc
/ i
i ni siedzą
tylko dwie osoby. Dziewczyna stała nad nim
i spi |
rżenie Owena
natychmiast padło na jej pierś. Była ładna, u | sportowana, miała ręce
siatkarki i zgrabne obojczyki.
Jn it|
wspominając o naprawdę niezłych
piersiach.
-
Jasne - odpowiedział, podając jej „W".
-
Dzięki.
Dziewczyna wzięła czasopismo i usiadła obok niepu
1
opalona
łydka przelotnie otarła się o jego owłosioną nu Owen odsunął się
zawstydzony.
- Często tu przychodzisz? - Znacząco uniosła
iile.ili
wyregulowaną brew.
Jedno oko miała niebieskie, a drugie brązowe, co spruwifl ło, że
wyglądała raczej niesamowicie i ładnie, niż po
pn
dziwacznie.
- Nie. Przyszedłem tu z kumplem, Rhysem. Jestndnj w drużynie
pływackiej - wyjaśnił.
Wyglądałaby lepiej, gdyby włosy nie wpadały jej do pomyślał.
-
Serio? - odpowiedziała, a na jej koralowe usta wypl uśmieszek.
Odgarnęła włosy z twarzy, jakby czytała
w |i
myślach. - O co
chodzi?
-
Włosy na skórze mogą spowalniać pływaka w i
/ . i
i wyścigów
- zaczął Owen. - Więc jeśli chcesz płynąć szyi" l< możesz je
zgolić, żeby zyskać bardziej opływową linię - plpfl gował
wyjaśnienie Rhysa.
- Fascynujące!
Owen nie wiedział, czy sobie żartowała, czy mówiła |
HI
ważnie.
Próbował sobie wyobrazić, jakby to było całować || przycisnąć usta do
jej koralowych warg, ale nie potrafił.
I
i
il ;:łośne „trach" odrywanego plastra i wtedy go olśniło, l'ovvimeli ją
poznać z Rhysem. Idealny układ, mogliby razem hodzić na
woskowanie. Para, która razem woskuje nogi, zostaje ze sobą na za-
■i/c.
Owen się uśmiechnął i zaczął czarować. Aha, to pomysł Rhysa. Jest
niesamowitym pływakiem, i >iułanem naszej drużyny - oznajmił z
dumą.
Kapitanem? W jakiej szkole? Ja chodzę do Darrow. Wymieniła nazwę
małej, hipisowskiej szkoły, mieszczą-
1
się w ceglanym budynku, gdzie
uczniowie ostatniej klasy
I
/ vii się w tych samych salach co
przedszkolaki. Edie cały
i
gadała o niej, dopóki Avery nie znalazła w
Internecie tej (lamującej listy przyjętych do college'ów. Tylko jeden
dzie-
i
Ink stamtąd trafił do Ivy League, i to w ciągu ostatnich pięciu
I V.iewczyna podkuliła pod siebie nogi na różowej kana-
I"
1
Nazywam się Astra. Astra Hill.
Owen Carls. Miło cię poznać. W dodatku Rhys nie jest i .i
mis
tępym mięśniakiem, jest genialny jak cholera. To chyba nu i mądrzejszy
chłopak, jakiego poznałem - ciągnął bez ładu ' i ludu Owen.
Podekscytował go błysk zainteresowania w oczach itry.
Od jak dawna go znasz? I )elikatna muzyka w tle; siedzieli tak, że ich
biodra prawie
I
dotykały - miał wrażenie, że są na randce w jednej z
tych
i
mracji, gdzie pary sadza się obok siebie.
200
14
Jakiś tydzień. - Stropiony dotknął drapiącej brody, któ-h|
zapuszczał w geście solidarności. - Ale mam wrażenie, że
MI
.u /nie
dłużej.
- Boże, musisz go naprawdę lubić - zauważyła A wyglądając na
lekko rozczarowaną. - Ludzie wiedzą?
-
O czym? - Owen się pogubił.
-
O was.
- Chyba tak. - Nadal nie bardzo wiedział, co Astra nimi
i
na
myśli.
Za biurkiem recepcjonistka przeglądała pismo, ukradU ni
podsłuchując ich rozmowę.
-
To świetnie. Wiesz, zawsze myślałam, że te szkol z Upper East
Side są takie snobistyczne i ograniczone, ale M | dzę, że jest
nadzieja. Może przyszlibyście do nas na spotkunll grupy „Dziwni i
wątpiący" w Darrow. Zawsze szukamy lo.l,. gotowych podzielić
się swoimi doświadczeniami. - Zachęcająco pokiwała głową.
-
Słucham?
Za bardzo skupił się na rowku między piersiami, widooii nym w
dekolcie żółtej sukienki Astry.
Tylko sprawdzał dla kolegi, rzecz jasna.
- Po prostu myślałam, że u świętego Judy nie chcieliby, żeby
taka otwarcie żyjąca i dumna para była na świec/
ml |
w drużynie
pływackiej. Aleja uważam, że to świetnie!
Mówiła to takim tonem, jakby chwaliła trzylatka za l i wał dobrej
roboty przy założeniu prawego buta na prawą sii
i|
i lewego na lewą.
Wzięła go za rękę i uścisnęła.
-
Mówię o sobie, że jestem multiseksualna, bo nie
elite
etykietować
własnej seksualności i ograniczać doświad. Wiesz, podziwiam
waszą odwagę... - urwała, patrząc baduv czo w twarz Owena.
-
Och, to... my nie... jesteśmy gejami! - wyjąkał
O
wpij, czując, jak
płoną mu czubki uszu, szkarłatne na tle jasnyi I włosów.
-
Och.
Odsunęła się na kanapie i wypuściła jego dłoń. Ale... to znaczy... Rhys
ma wiele kobiecych cech. -I Iwcn z trudem dobierał słowa.
Chciał powiedzieć, że jeśli Astra szukała sobie chłopaka ■ I
b
, to
Rhys był nawet lepszy, bo cóż, no... bo nie był ge-
I
tu.
Tylko kiedy
próbował powiedzieć to na głos, sens jakoś ■mykał.
Co chcesz powiedzieć? - rzuciła z rezerwą Astra.
- Że jest moim kumplem. - Owen postanowił powiedzieć |iiuwdę. -
Rhys właśnie zakończył długotrwały związek i jest
uchę poraniony.
- Och, to straszne - szczerze się zatroskała. - Dlaczego
i
wali?
-
Och, wiadomo. Chcieli... różnych rzeczy. - Owen po-. lgnął
biały kołnierzyk koszulki. Nagle poczuł, że w pokoju ichiło się o jakieś
kilkanaście stopni cieplej. Z odległego
|
MIMIESZCZENIA
dobiegł stłumiony
krzyk. Miał nadzieję, że
Khysem wszystko w porządku.
- A ty jesteś sam? - Astra uniosła znacząco brew.
- Nie. To znaczy nie całkiem. To jeden z tych skompliko-mych
układów.
Czuł na sobie świdrujące spojrzenie Astry. Popatrz na nli|, Carls,
powiedział sobie w duchu Owen, zmuszając się U) woli, żeby nie
myśleć o kształtnym ciele Kat w jego ob-fciach. Musiał zareklamować
przyjaciela Astrze, żeby zapomniała o tej swojej multiseksualności i
zrozumiała, że Rhys ma wszystko, czego pragnęła. W jednym,
poręcznym opakowaniu.
Ktoś tu ma zdecydowanie talent do pisania randkowych Ciolilów w
sieci.
- Rhys mógłby mieć chyba każdą dziewczynę, ale to fa-nl, który
szuka tej jedynej - ciągnął Owen. To było dziwne
200
15
tak zachwalać innego chłopaka. Rzeczywiście brzmiało to
IrtM
che
gejowsko.
- Podoba mi się to. Facet o jednym sercu dla jednej nulu ści. -
Astra z aprobatą pokiwała głową.
Rhys wyszedł z pokoju zabiegowego, blady jak ścimi z
czerwonymi plamami pod krzywo rosnącym zarostem w
Myt
lu braci
Super Mario, który kontrastował z resztą ciała, tcrUl bardzo gładką.
-Muszę usiąść. - Opadł na siedzenie obok Owen
. i
I wypić butelkę wódki. - Uśmiechnął się słabo, nie zauwu/fl* jąc Astry.
- Twój przyjaciel to duże dziecko - stwierdziła z. ■
i!«•
smakiem
kosmetyczka, wskazując na Rhysa. Podała mu
p||
stikowy kubeczek ze
schłodzoną wodą z butli w kącie. -
A||
popatrz, jaka poprawa! -
Podwinęła Rhysowi koszulkę
l .
costy, odsłaniając zaczerwienioną,
idealnie gładką skórę
iii
piersi, a potem strzeliła go, zostawiając
bolesny, białawy
1 1
ręki.
Owen się skrzywił.
- Och, biedactwo - zagruchała Aster. - Chcesz pój.-mną do
Pinkberry? To ważne, żeby dobre doświadczenie pojl wiło się po
negatywnym, wiesz?
Rhys uśmiechnął się do Owena, a Owen dyskretnie puku zał mu
kciuki.
- Świetny pomysł. - Rhys pokiwał głową. - Rhys SloiS ling -
przedstawił się, wyciągając rękę.
Astra uścisnęła ją z zapałem.
Zaczęli rozmawiać, a Owen wyciągnął telefon. Wkrói
i *
- wysłał
wiadomość Kat. Natychmiast dostał odpowiedz mogę się doczekać.
Owen się uśmiechnął. Woskowanie było wspaniałe.
I uli
solutnie
bezbolesne!
- Ty. - Brazylijka wskazała na Owena i przywołała go do liliowego
gabinetu.
Aż do tej chwili. Trrrach!
s e k r e t y
i
k ł a m s t w a
W piątkowe popołudnie Jack
wspięła się po schodiml
wychodzących z metra przy
Union Square. Wybierała się • !
• • Peridance, gdzie
popołudniami odbywały się
zajęcia baletowi na
profesjonalnym poziomie za
jedyne siedemnaście dolainw
za lekcję, a szesnaście, jeśli od
razu zapiszesz się na dzir
i.
Postanowiła sobie, że utrzyma
formę, nawet jeśli to oznai
chodzenia na tanie lekcje w
piwnicach w ponurych studim
1
w centrum. Telefon zadzwonił
w jej kieszeni, kiedy prze Im
dziła przez Szesnastą Ulicę.
-
Sł
uc
ha
m?
-
zap
yta
ła,
zac
iek
aw
ion
a.
Ni
e
po
zna
ła
nu
me
ru.
-
Mówi Dick Cashman! -
zagrzmiał głos.
Jack nie rozmawiała
dzisiaj zJ.P. Był naburmuszony
i milczący przez całą
wczorajszą kolację. Jack
poprawiła s< samopoczucie
kilka razy, pozwalając
Dickowi dolać wina ilu
swojego kieliszka.
- No dobra, więc
wszystko ustalone na jutro.
Mani' rozstawiony bar i
przygotowane kilka
pomieszczeń, tylko
I
II
m
ciebie.
Jackie, skarbie, wszystko jest
w pełnej gotowości!
- Och, to za wiele! -
zagruchała radośnie Jack.
Wiele to jeszcze nie dość.
Nie ma sprawy,
uwielbiam pomagać moim
damom. Tyl-b nie spalcie
budynku. Wiesz, kwestia
ubezpieczenia.
Rozłączył się, a Jack się
odwróciła i ruszyła w przeciw-
11,111
kierunku, z powrotem do
metra. Pieprzyć balet, parę
Bconych zajęć jeszcze nic nie
znaczy. Poza tym zaczynu! się
weekend, a ona miała za sobą
bardzo ciężki tydzień. W
Harneys widziała prześliczne
buciki z szarego zamszu od
Mnnolo, a miała jeszcze kartę
urodzinową. Zasłużyła sobie
1
1
prezent.
16
Tak jej ulżyło, że jazda
metrem trwała tylko chwilę. To
bę-.l/ic
wspaniałe urządzić
imprezę razem z J.P., jak
prawdziwa ■ pływowa para,
którą zresztą byli i na zawsze
zostaną.
CDZIE JESTEŚCIE? -
napisała do Jiffy, gdy tylko wy-
l i / metra. Czuła lekki zawrót
głowy. Powrót na Upper i i i
Side z jakiegokolwiek innego
zakątka miasta zawsze
fcypominał jej tę chwilę w
Czarodzieju z Oz, kiedy wszyst-
l' | gtaje się kolorowe. Na Upper
East Side chodniki wydawa-
I
lic
jaśniejsze, a budynki
bardziej lśniące. Wszystko było
i prostu lepsze.
To najprawdziwsza prawda.
JACKSON HOLE -
odpisała Jiffy. To była akurat
najgorsza l o.iipka na Carnegie
Hill. Nagle powietrze wydało
się chłod-nn|s/e i Jack owinęła
wokół ramion czarny sweter
Ralpha i lurena. Jesień była jej
ulubioną porą roku. To czas
odnowy, | jej życie powoli
wracało na właściwe tory.
I )otarła do Jackson Hole przy
Drugiej Alei i Osiemdzie-
<• j Trzeciej, gdzie Jiffy,
Genevieve
i Sarah
Jane
tłoczyły się By stoliku w kącie.
- Jutro wieczorem
imprezujemy, drogie panie. -
Jack wy-I Berzyła zęby,
odpędzając kelnerkę w średnim
wieku i ni-
i7c
)'o nie
zamawiając. To nie był
weekend na tycie. Gdzie tym
razem? - zapytała Genevieve.
Odrzuciła blond włosy
przez ramię. Białą bluzkę Cah In
Kleina miała zapiętą niemal pod
szyję.
-Galeria Cashmana w
Tribece. - Uśmiechnęła się.
wolona z siebie.
W pewnym sensie była
wdzięczna Avery za jej żal próby
zdobycia popularności. To był
kopniak w tyłek, klon > Jack
potrzebowała, żeby przestać
płakać z powodu nies
/.i i
cia,
zebrać się do kupy i umocnić
swoje panowanie w tnwfti
rzystwie.
- I nie urządzam balangi w
domu, bo nie chcę, żeby
kim
wymiotował żurawinówką na
łóżko mojej matki. - Jack
/mm
żyła kocie, zielone oczy, patrząc
na Genevieve. - Znowu. ,
Przypomniała sobie, jak
ostatnim razem Genevieve
spili
nęła się ze znajomym jej ojca,
nieudolnym, młodym akto........................................................................
który przyjechał do Nowego
Jorku na przesłuchania do jak w
eksperymentalnej sztuki. Zalała
się w trupa i zarzygała całi| i
zienkę Jack. To było odrażające.
- Jakbyś ty nigdy się nie
spiła - odparła Genevl(rtB i
wgryzła się w wielki krążek
cebulowy.
Tłuszcz na talerzu
rozbłysnął, gdy popołudniowe sl
wlało się przez okna. Nagle Jack
poczuła straszliwy głód. /I pała
dwa krążki i włożyła do ust,
rozkoszując się słonaw smakiem.
- A możemy najpierw
wpaść na imprezę do AvofJH
Jiffy
obracała
nieco
przywiędłego
pomidorka
koktajlov
w sałatce bez sosu i w końcu
włożyła go do ust.
Jiffy nieustannie była na
diecie, żeby pozbyć się dw(ty| i
pół kilo na biodrach, które
dzieliły ją od dżinsów 3.
1
Płullii
Lima.
- Oczywiście, że nie. - Jack
ogarnęło rozdrażnienie. I Hu
czego w ogóle rozmawiały o tej
dziewczynie? - Kto by cl...........................................................................
tam iść?
-
Ma świetnego brata - odparła
ze wzruszeniem ramion
Iffy.
-
Dobra, więc idź i poderwij
tego przystojniaka. Potem nm
opowiesz. -
Genevieve
wyciągnęła Marlboro Red z
to-chki Longchamps i zapaliła
jednego. Rozejrzała się, jakby
iowokując, żeby ktoś zwrócił
jej uwagę.
I właśnie wtedy przeszła obok
nich Avery Carls z ogrom-ymi
torbami z Dean & DeLuca na
ramionach. Wyglądała br/.trosko
jak nigdy. Jack spojrzała na nią
spod zmrużonych powiek. Jak
mogła być tak spokojna, kiedy
jej śmierć towarzy-uka była
właściwie nieunikniona?
- Avery! - zawołała
rozkazująco Jack.
Dziewczyna odwróciła się
zdumiona, otwierając szeroko
Mckitne oczy. Na chwilę
poczerwieniała, ale potem
zacisnęła l
'
Y
i podeszła do
stolika.
- Jack.
Avery zebrała się w sobie i
stanęła przy stole. Każdy
mógłby pomyśleć, że są
przyjaciółkami, idealny obrazek
ze < wiata nowojorskich szkół
prywatnych. Przyjrzała się
czwórce ! il/iewczyn i z
przyjemnością zauważyła, że
przynajmniej Jiffy : uśmiechnęła
się do niej leciutko. Może
jednak mogły się zapi/yjaźnić?
Odpowiedziała ciepłym
uśmiechem. Cała ta sytu-
iii'
Ia
wymagała wdzięku i klasy,
mimo że wyczuwała wrogość
lek.
Właściwie o co chodziło
tej dziewczynie? W końcu Ave-
rne ukradła jej chłopaka, ani nic
w tym stylu. No bo szczerze
mówiąc, kto by potrafił to
zrobić?
- Avery - rzuciła słodko
Genevieve. - Miło cię
widzieć.
Avery przypomniała sobie
nagle film dokumentalny o ata-
ku rekinów. Otaczały ofiarę, a
potem rozrywały ją na drobne i
uwałki.
- Więc dokąd się
wybierasz? - zapytała Jack. -
Nie masz • /egoś do ukradzenia,
albo może jakichś prac
społecznych do odrobienia w
Constance?
Och, racja -
udawała, że sobie
i
przypomniała - to twoja siostra.
Avery uśmiechnęła się
słodko, zachowując
spokój.
- Właśnie robiłam zakupy
na jutrzejszą imprezę.
Bylnli
mi
bardzo miło, gdybyście
wszystkie przyszły. - Spojr/nl
prosto na Jack.
Serce biło jej w piersi jak
szalone, ale głos miała spokoju
Babcia Avery byłaby dumna,
widząc jej wdzięk mimo
pn
koszmarnej sytuacji, w jakiej się
znalazła. Zauważyła, że Jill kiwa
głową, i poczuła przypływ
nadziei. Skoro mogła namov
Jiffy, to może i reszta dziewczyn
się zjawi za jej przykładem
- Wiem, że na Nantucket
byłaś królową krabowych p«
luszków, czy coś takiego, ale nie
martw się, pewnie możi
zatrzymać tutaj ten tytuł -
zaczęła Jack.
Genevieve i Sarah Jane
zachichotały. Avery się żaru............................................................
niła. W ósmej klasie została
Królową Homarów na Nantiu
I
Skąd Jack o tym wiedziała?
- I wiem, że twoja babcia
była znana w latach pięćd
/.li
siątych. Wszyscy widzieliśmy
retrospektywę w Metropolii
Museum of Art trzy lata temu. I
kogo to obchodzi? Napl o niej
książkę, czy coś, ale przestań ją
naśladować. -
Jai
i wstała i teraz
patrzyły sobie prosto w oczy.
W Avery krew się
zagotowała. Dobra, Jack mogła
się /.w chować wobec niej jak
ostatnia suka, ale żeby się
nabijać / |i babci? Poczuła
pieczenie w oczach -
ostrzeżenie, że zaraz
pi
płyną
łzy.
- Impreza jest o ósmej. Tu
macie informację.
Spokojnie rozdała
wydrukowane ulotki, które
Sydney
po
mogła jej zrobić w pracowni
komputerowej w czasie lunchu
Musiała przyznać, że wyglądały
zabawnie, trochę prowol . cyjnie
i absolutnie profesjonalnie. O
wiele lepiej niż zaproś/* nia z
filiżankami.
- W sobotę? - Jack udawała,
że ogląda fioletowo-białą lulkę. -
Jak już na pewno słyszałaś, tego
wieczoru sama
17
vprawiam imprezę. Gdyby nie
to, z przyjemnością bym r/.yszła.
Ale jestem przekonana będziecie
się świetnie ba-
ily z Sydney.
Jack triumfalnym gestem wzięła
krążek z talerza Genevie-
i
/jadła
go, rzucając znudzony uśmiech
oniemiałej Avery.
- Baw się dobrze, Jack -
odpowiedziała spokojnie, zasko-
K>na własnym opanowaniem. -
A jeśli zmienisz zdanie, tu tasz
namiary. Do zobaczenia.
Odeszła, ignorując chichoty za
plecami. Przeszła pół rzecznicy
w kierunku Park Avenue, nim z
oczu popłynęły jej
h
Oparła się o budynek z
piaskowca, żeby zapanować nad
noną. Kiedy spojrzała w
kierunku centrum, dostrzegła
elegancki łuk budynku
Chryslera, sięgający ku niebu.
Zacisnęła kzy, bo przez łzy
wszystko się zamazywało i
budynki wręcz promieniowały
światłem. Babcia Avery nie
poddałaby się. Po-Iwiłaby się na
przyjęciu
Jack Laurent,
wyglądając zabójczo,
i
wykradłaby jej wszystkich
wartych grzechu facetów oraz
pizyjaciółki. Albo zadbałaby,
żeby impreza w ogóle nie doszła
Bo skutku.
Avery z determinacją ruszyła
do centrum, wróciła do pu-itego
domu i włączyła komputer,
zdając sobie sprawę, jakie to
idiotyczne nie mieć własnego
BlackBerry. Na Nantucket wy-
darzenia towarzyskie można
było planować z kalendarzykiem
w ręku, ale tu potrzebowała
czegoś szybszego. Zalogowała
się na głównej stronie Constance
Billard i poszukała adresu Jack I
aurent. W głębi ducha miała
nadzieję, że to będzie jakieś za-
pomniane miejsce w Queens
albo Upper West Side. Niestety,
mieszkała na Sześćdziesiątej
Trzeciej między Pierwszą i Ma-
dison Avenue, tuż obok domu jej
babci.
Wybiegła z mieszkania i
praktycznie popędziła do donn
Jack. Zadzwoniła do drzwi, kilka
razy przyciskając dzwonek
pomalowanym na bladoróżowo
paznokciem. Wreszcie mftj
dziewczynka ubrana w srebrną
tiarę i fioletową, falbanu ' paczkę
założoną na wzorzystą sukienkę
otworzyła drzwi. I| noblond
włosy miała uczesane w
schludny warkocz.
- Zastałam Jack? - zapytała
grzecznie Avery, mająi n I
dzieję, że to właściwy dom.
- Kto to jest Jack? -
zdumiała się dziewczynka.
Avery zagapiła się na jasne
włosy dziecka i zdała sohl
sprawę, że w niczym nie
przypomina Jack. Znowu się
zaczerwieniała.
-
Jacqueline Laurent?
dopytywała się Avery.
twoja mama jest w domu?
-
Czy Jack to imię tej pani,
co mieszka na poddas/n ' -
wysepleniła dziewczynka,
żując koniec jasnego jak len
win kocza.
-
N
i
e
s
ą
d
z
ę
.
.
.
-
A
v
e
r
y
u
r
w
a
ł
a
.
N
a
p
o
d
d
a
s
z
u
?
!
Wysoka, piękna kobieta w
szarych spodniach z podwy/
szoną talią i śnieżnobiałej
koszuli od Ralpha Laurena
podeszl do drzwi. Jej idealna
cera sprawiała, że wyglądała,
jakby zeszli z reklamy
kosmetyków Estée Lauder.
Mrużąc oczy, spojr/nln na
Avery, oświetloną późno
popołudniowym słońcem.
-
Przepraszam bardzo -
powiedziała najbardziej wy
rai I nowanym tonem
Avery. - Szukam Jacqueline
Laurent. Podnl« mi ten
adres.
-
Dopiero co
wprowadziliśmy się tutaj.
Ona mieszka li raz na górze
- rzuciła krótko kobieta.
Zacisnęła wypełnione
kolagenem usta i obrzuciła A\n
pogardliwym spojrzeniem. A
polem westchnęła głęboko i nie«
lodramatycznie.
- To dość specyficzna
sytuacja i zapewniam cię, że nie
pisałam się na nic takiego.
Satchel pokaże ci, gdzie ona
miesz-
ale na przyszłość przypomnę
Jacqueline i Vi vienne, żeby
podawały gościom właściwy
adres - stwierdziła stanowczo.
- Dobrze - zgodziła się
nieco zagubiona Avery. O
jaki właściwy adres mogło
chodzić?
- Satchel, skarbie,
zaprowadzisz tę miłą panią na
górę? poprosiła kobieta,
pochylając się do dziecka i
wymawiając
•.Iowa z nadmierną starannością.
Satchel poważnie skinęła
głową, jakby przyzwyczaiła się
do tego, że jej matka wszystko
mówi takim tonem, jakby to
liylo oświadczenie dla prasy.
Wyciągnęła drobniutką, kleją-
Cł|
się rączkę
do Avery
i
poprowadziła
ją przez
mieszkanie, mijając ogromną
kuchnię
z.
dwiema
zamrażarkami, ozdobną iidalnię
i salon z meblami w stylu
Ludwika XIV. Przeszły obok
dwóch mahoniowych klatek
schodowych ze wznoszą-
I
vini
się, kręconymi schodami na tyły
budynku. Dom z pew
nością
został lepiej urządzony niż nowe
mieszkanie Carlsów /a raz po
przeprowadzce. Pierwszego dnia
na oślep rozpakowali wszystkie
pudła, kiedy nikt nie mógł
znaleźć Rothko
i
lidie nabrała
przekonania, że ktoś musiał go
niechcący zapakować.
-
Właśnie zaczęłam chodzić
do przedszkola - z powagą
poinformowała ją Satchel,
kiedy szły z jednego
ogromnego pokoju do
drugiego. - Jest fajne,
chociaż trudno. Mamy tylko
jedną drzemkę i jeden
posiłek, ale zdobyłam już
siedemnaście przyjaciółek! -
dodała z dumą.
-
Rety, to całe mnóstwo -
powiedziała Avery tonem w
stylu „Nie za wiele
rozmawiam z. małymi
dziećmi, ale spró-Imję
udawać entuzjazm". - Nie
mam tylu przyjaciółek co ty.
Od razu poczuła się jak
skończony nieudacznik, kiedy to
powiedziała.
- A ile masz? - naciskała
Satchel.
Avery przypomniała sobie
przedszkole. Wszystko wyifoj
wało się takie proste. W grupie
było tylko dwanaścioro dzici |
więc ona z Owenem i Baby
praktycznie rządzili w towarzyt
stwie. I to pomimo dziwnych,
ekologicznych przekąsek, klon
mama pakowała im do
18
przedszkola. Kiedy wszystko się
tfl pokomplikowało?
- Dwadzieścia pięć. -
Avery zmyśliła liczbę.
Nie mogła uwierzyć, że
właśnie okłamała pięciolatkę. N«
szczęście Satchel nie słyszała
odpowiedzi, bo pobiegła pr/.o
dem, ślizgając się na różowych
skarpetkach z koronką.
- To tutaj - powiedziała
poważnie, otwierając drzwi i
wskazując
rozchwiane,
drewniane schody. - Bałabym
N
I|
mieszkać na poddaszu - dodała
szeptem.
- Ja też - przytaknęła
Avery.
Spojrzała na białe drzwi bez
żadnej tabliczki, które ewi-
dentnie były wejściem dla
służby. To tu mieszka niesławni!
Jack
Laurent?
Czyjej
przyjaciółki o tym wiedziały?
Gdyby
In
nie było takie dziwne,
Avery by się roześmiała.
-
Mogę już iść? - spytała
Satchel, a Avery skinęła
głów
i z ręką wzniesioną,
żeby zapukać do drzwi.
-
Będziesz
moją
przyjaciółką? - zapytała
całkiem seria dziewczynka,
nim odeszła.
- Jasne! - Avery się
uśmiechnęła.
- Jej! Idę powiedzieć
mamie, że mam osiemnaście
przy jaciółek! - krzyknęła
Satchel.
Zeszła krok po kroku,
mocno trzymając się
poręczy.
Avery
zapukała, na
początku spokojnie, a potem
bardzie) nagląco. Pukanie
rozległo się głuchym dźwiękiem.
Wreszeli drzwi się otworzyły i
stanęła w nich Jack w różowym
dresil Juicy i białym T-shircie
Michaela Starsa. Otworzyła usta,
gdy zobaczyła Avery.
Chciała zamknąć jej drzwi
przed nosem, ale Avery przy-
li/.ymała je stanowczo. Serce
Jack waliło jak szalone, ale sta-
lała się zachować opanowanie.
Perfekcja, perfekcja, perfekcja,
powtarzała w duchu i próbowała
obrzucić nieproszonego gościa
lodowatym
spojrzeniem
księżniczki.
- Co tu robisz? - zapytała
chłodno.
- Wpadłam, żeby dać ci
znać, że odwołuję moją impre
- powiedziała powoli Avery,
tonem ociekającym fałszywą
Indyczą. - Bo to niemądre,
żebyśmy obie urządzały coś tego
llimego wieczoru.
Próbowała zerknąć za Jack i
zorientować się, jak się pre
zentuje jej mieszkanie. Korytarz
z porysowaną, drewnianą
podłogą i brzydkimi, niebieskimi
regałami na książki pod
•.ciänami prowadził do małej,
pomalowanej na żółto wnęki ku
chennej. Dalej Avery dostrzegła
salon z zakurzonymi, niebieskimi
sofami, które wyglądały jak
ofiary katastrofy w fabryce
I.IJBean. Popękany stojak na
parasole Pottery Barn stał przy «
jściu z połamaną, czarną
parasolką.
- W porządku - warknęła
Jack. - Wiem, że chcesz być
moją przyjaciółką, ale, serio, to
już odrobinę żałosne. - Wbrew
obie podniosła głos, zdradzając
zdenerwowanie.
- Więc to tutaj mieszkasz?
Ładnie. Pewnie cały czas spo-
ivkacie się tu z Jiffy i Genevieve
- rzuciła wesoło Avery; sytu-ftcja
była aż nazbyt piękna.
Zważywszy na przyćmione
światło i skośne sufity, to był-by
prawdziwy koszmar dla
handlarza nieruchomościami,
żeby wskrzesić coś ciekawego z
tej przestrzeni.
Znaczy coś innego niż
strych?
- To nie twoja sprawa -
rzuciła arogancko Jack. - Ale
właśnie jesteśmy z matką w
trakcie zmiany wystroju.
Chcemy mieć pewność, że
wszystko będzie zrobione jak
trzeba, więc /ostałyśmy tutaj
zamiast w hotelu. To
tymczasowe. - Jack
wypowiedziała ostatnie słowo
z naciskiem, żałując, że (o ul
prawda. Zauważyła, że nie
przekonała Avery. - Pewnie
wpu cił cię jeden z
robotników.
-
Mała dziewczynka.
Powiedziała, że tam nu.
i
- powiedziała powoli
Avery, chcąc zapędzić
Jack w kozi
t ń
i
zmusić ją do przyznania
się do kłamstwa.
-
Pewnie udawała kogoś',
kim nie jest. Tak jak
nieklói których znam. -
Jack nie chciała szerzej
otworzyć drzwi.
Obie stały niepewnie u
szczytu schodów. Avery czuła,
|h
I
drzazga z niewykończonej
poręczy wbija się w jej mały
pali i
- To zabawne, bo
rozmawiałam leż z jej matką..
.
- Avci
urwała znacząco.
Jack uchyliła drzwi i
oparła się o drewnianą
framugę, nil wierząc w to, co
jej się właśnie przytrafiło.
Avery wszystko
w ||
działa. I
jeśli ma trzymać tę swoją
przemądrzałą buźkę na kłód kę
w Constance i poza szkołą, to
Jack musi ustąpić. Odrobinę
Ustąpić z tego s'wiata,
najlepiej!
Westchnęła.
- Właśnie rozmawiałam
z moim chłopakiem i zgodzili
śmy się, że o wiele wygodniej
będzie, jeśli urządzimy naszą
imprezę w październiku. -
Pociągnęła nosem. - Więc jeśli
na dal chcesz zrobić swoją
jutro, to w porządku.
Avery
skinęła głową
niezobowiązująco, chociaż jej
serce miało ochotę odtańczyć
w piersi taniec zwycięstwa.
-
Powiem ludziom, żeby
przyszli - ciągnęła Jack. -
To cl pasuje?
-
Jasne - zgodziła się
Avery, ze wszystkich sił
starając
sic
nie
uśmiechnąć.
Zastanawiała się, czy
mogłyby się objąć i
pogodzić. Cmok, cmok,
cmok!
- Do zobaczenia jutro? -
Jack zmrużyła oczy, mając na-
dzieję, że to bardziej zabrzmi
jak groźba niż potwierdzenie.
( )statnia rzecz, jakiej
potrzebowała, to Avery Carls,
która
Igle
uznają za
przyjaciółkę. Pomysł już
kiełkował w jej gło-
■ Niech sobie urządzi tę
amatorską imprezę w domu.
Może vscy przyjdą i sprawy
całkowicie wymkną się spod
konali. Rozniosą w puch dom
starej pani Avery.
- Oczywiście. - Avery
uśmiechnęła się słonecznie.
Teraz npiawdę mogła wziąć
się za planowanie. - Do
zobaczenia
liro!
-
zaświergotała,
zbiegła
schodami i wyszła bocznym \|
sciem.
Wzięła głęboki wdech,
gdy wyszła na Madison
Avenue, po/,walając rześkiej,
jesiennej bryzie splątać jej
gęste, jasne włosy. Nie mogła
przestać się uśmiechać.
Babcia byłaby z niej inka
dumna. Do przyszłego
tygodnia zostanie gwiazdą
Nowe-
■ Jorku. Zawsze o tym
marzyła!
Wiecie, co się mówi?
Uważaj, czego
pragniesz...
n i e m a t o j a k
w d o m u
Baby wysiadła z promu w
piątkowy wieczór i zaciągną
11
się pachnącym solą morską
powietrzem. Wiatr rozwioWi
jej kręcone, brązowe włosy,
kiedy szła nabrzeżem. Ściągnę
19
ła gryzący blezer Constance
Billard i wrzuciła go do ocei.....................................................................
Przez chwilę unosił się na
wodzie, a potem utonął i
zniknął |d z oczu.
Stanęła obok budki, gdzie
przyjmowano opłaty, i czel ła,
aż ktoś zapyta, dokąd jedzie.
Na wyspie wszyscy kor/ stali z
autostopu i o wiele swobodniej
się czuła, zatrzymii jąc
przypadkowy samochód tutaj
niż wsiadając do taksów i w
Nowym Jorku. Dwie minuty
później zatrzymała się rdz.av
półciężarówka bez jednego
światła z przodu i przystojny
dw u dziestoparolatek bez
słowa otworzył dla niej drzwi
pasażci i machając, żeby
wsiadała. To właśnie kochała
w Nantucket. Iu była
prawdziwa społeczność i kiedy
znalazłeś się w potrzehi-ludzie
okazywali pomoc.
- Przyjechałaś z Bostonu?
- zagadnął chłopak, gdy /.»•
mknęła ciężkie drzwi wozu.
Nosił wyblakły szary T-
shirt
uniwersytetu
w
Massachusetts a skórę miał
zaróżowioną od słońca.
Wyglądał jak homar.
Uważaj na szczypce.
- Nie
całkiem
-
odpowiedziała
Baby,
spuszczając wzrok
i
/dając
sobie sprawę, że musi
wyglądać absurdalnie w spód-
nicy od szkolnego mundurka.
- W porządku, więc
dokąd się wybierasz?
Zadzwonił jej telefon.
Spojrzała na wyświetlacz
rozdrażniona. J.P. dzwonił trzy
razy, kiedy była w autobusie.
Nie mógł Łbie znaleźć nikogo
innego do psów? Może jego
dziewczyna mogłaby je
wyprowadzać? Nie, musiałaby
chociaż na pięć mi-mil zrzucić
maskę wrednej jędzy, a to było
niemożliwe. Odebrała telefon i
ze złością warknęła:
- Hej, skończyłam z
nowojorskim eksperymentem -
za-
i
/ęła, nie czekając, aż J.P.
się odezwie. - Wracam na
Nantu-cket, więc musisz sobie
znaleźć kogoś innego do psów.
Kogoś, kio lepiej się do ciebie
dopasuje i za niższą cenę.
Rozłączyła się, nim zdążył
odpowiedzieć. Bo jaki miało
sens czekać na jego reakcję?
-
Były chłopak? - zapytał
kierowca.
-
W żadnym razie.
Wrzuciła telefon do
wyblakłej, zielonej torby, żeby
nie musiała o nim myśleć.
Wyjrzała przez okno na farmy
i schludne kolonialne domki
Nowej Anglii w zgaszonych
odcieniach pieli i szarości.
Dom. Wreszcie wracała do
domu.
- Wysiadam tu, dzięki za
podwózkę! - zawołała wesoło,
i ledy skręcili w znajomą
okolicę.
Kierowca się zatrzymał, a
Baby wyskoczyła z auta na
boczną uliczkę w okolicach
domu Toma. Dróżka
prowadziła prosto na plażę.
Baby niemal zbiegła
nierównymi, drewnianymi
schodkami do piasku. Torba
obijała jej się o plecy. Już
widziała ognisko nad wodą i
zatrzymała się na chwilę na
widok dzieciaków z jej szkoły,
kręcących się w różnych
stadiach roznegliżowania i
pijaństwa.
Ruszyła plażą. Rozpoznała
Lucasa Andersona, jednego /
przyjaciół Toma, nim wreszcie
usłyszała znajomy śmiech
Toma - na poły parsknięcie, na
poły chichot, brzmiący, jal li
ktoś ścisnął świnkę morską.
Wydawał z siebie takie d/\\ Ifj
tylko wtedy, kiedy był naprawdę
upalony. Tom i
L
UCJI
dzieli na
stosie wilgotnego drewna,
wyrzuconego przez nu n
najwyraźniej nieświadomi, że
przypływ sięga im już kosli i
Lucas włożył sandały
Birkenstock na grube skarpetki
w km lorze owsianki i w kółko
grał te same cztery akordy Free
ftil ling. Wysoka na metr fajka
wodna z plastikowych butelek p|
napojach stała między nimi jak
stary przyjaciel.
Czas uciekać - i to
szybko - z powrotem do
cywili i
cji!
Baby podeszła do nich po
cichu, weszła na stos diw
i
i
zadrżała w cienkiej bieliźnie,
gdy usiadła obok Toma.
- Baby? - Chłopak
zamrugał kilka razy, jakby
próbo w ul się zorientować, czy
istniała naprawdę, czy była
tylko wyiv rem jego otępiałego
od trawki umysłu.
- Jestem - odpowiedziała
po prostu.
Wsunęła się w jego objęcia
i pozwoliła, żeby jego pali i
połaskotały ją delikatnie. Ujął
jej twarz i przysunął tak, żeli ich
usta się spotkały. Pachniał
proszkiem do prania, oceanem i
trochę trawką. Źrenice miał
ogromne, ale Baby to nie dem i
wowało. Sama czuła się trochę,
jakby odpływała, już pi, sam
fakt, że była blisko niego. Jak
dobrze wreszcie wrócić di
miejsca, w którym chciała być.
- Nie mogę uwierzyć, że
tu jesteś. - Tom nadal sobie
nie
dowierzał.
Lucas gapił się na nich z
otwartymi ustami.
- Przejdźmy się -
zaproponowała, prawie siłą
ściągaj
«|i
Toma z kłody.
Niebo było czarne jak
smoła, ale księżyc rzucał na
atramentową przestrzeń ścieżkę
światła. Baby wzięła rękę Tomu
w obie dłonie. Drżała z
podniecenia.
222
- Przyjechałaś na weekend? -
zapytał, wyjmując z kie-
1
111
skręta i zapalając go.
-
Na weekend i na resztę
przewidywalnej przyszłości!
-llahy uśmiechnęła się do
niego i wesoło zakołysała
jego ręką.
-
Fajnie - powiedział powoli.
Zatrzymał się i przeczesał
palcami jej splątane włosy.
- Gdzie się zatrzymasz? -
zapytał między
pocałunkami.
- W domku gościnnym -
odpowiedziała, jakby to było
/ywiste.
Będą mogli żyć z Tomem
długo i szczęśliwie.
Prawda, że bajki są
wspaniałe?
- A co ze szkołą?
- Minął dopiero tydzień,
na pewno to nadrobię - odparła
żartobliwie Baby, chociaż
trochę denerwowały ją te
pytania. Dlaczego nie mógł po
prostu cieszyć się z jej
obecności?
- Dobra. To co chcesz
robić?
Musiała to mówić? Ścisnęła
jego rękę, kiedy biegli do
malutkiego, sfatygowanego
domku, w którym Tom
mieszkał / bratem. Weszli po
chwiejnych schodach do jego
sypialni. Tom nastawił na
iPodzie Ala Greena. Baby
objęła chłopaka. ('/iiła, że ta
chwila jest po prostu idealna.
No to przejdźmy do
rzeczy... Skarbie, no już...
- Cześć - powiedziała
Baby, gdy Tom przysunął się
do niej.
- Cześć - odrzekł,
chowając twarz w jej
włosach. Serce zabiło jej
mocniej, gdy pociągnął ją
na łóżko. Jego ramiona
były ciepłe i mocne. Miała
wrażenie, że za-
raz
eksploduje ze szczęścia.
Była w domu, była z Tomem,
po lym, jak niemal całą
wieczność - bo tak to odbierała
- spędziła
i
dala od tego, co
znała i kochała.
- Kocham cię - szepnęła,
bo nie było już nic innego, co
mogłaby powiedzieć.
223
- Ty też - odmruknął
zaspanym głosem Tom, muskn|
i
jej szyję.
Zaśmiał się, a potem jego
chichot przeszedł w te denei
w
u
jące odgłosy świnki morskiej.
Baby westchnęła. Może
upalił się z Lucasem tak bard
20
bo tęsknił za nią i musiał w
czymś zatopić smutki?
A może po prostu jest
typowym amatorem trawki,
I
rego w dodatku łączy bardzo
głęboki związek z jego faji
i
wodną?
Leżeli na łóżku. Przykryła
ich. Tom natychmiast padl n I
poduszkę i zamknął oczy.
- Chcesz się zdrzemnąć,
czy coś? - zapytała, chociaż od
dech Toma już przeszedł w
głębokie pochrapywanie.
Westchnęła jeszcze raz i
przytuliła się do jego pleców, siu
chając cichego plusku fal w
oddali.
Następnego ranka Baby się
obudziła, gdy zadzwonił jp|
telefon.
- Ech - mruknęła
zaspana, widząc na ekranie
im iv
stry.
Wyłączyła telefon i usiadła,
rozglądając się po pok..|.. Toma.
Dlaczego nie było go z nią w
łóżku? Narzuciła
jef|
bluzę i
zeszła na dół. Bluza była ciepła,
miękka i pachniulw Tomem.
Wyjrzała przez okno i
zobaczyła go obok poobijanej,
bil łej terenówki Kendry.
Obejmował dziewczynę, a
prawą diod na której nadal nosił
grubą, srebrną obrączkę od
Baby.
t i / \
mał na jej biodrze. Po
plecach Baby przebiegł zimny
dres/, strachu. Tom z zapałem
tłumaczył coś Kendrze. Twarz
dziew czyny rozbłysła gniewem.
Baby uchyliła delikatnie drzwi.
Zlj
dzewiałe
zawiasy
skrzypnęły.
- Wróciła... - Usłyszała, jak
tłumaczy się Tom.
Baby usiadła na betonowych
schodkach i przyciągnęła kolana
do piersi. Chociaż na dworze
było ciepło, dostała lekkich
dreszczy.
-
Co? Na weekend? - Głos
Kendry brzmiał tak, jakby
wreszcie się obudziła z
otumanienia trawką, w
którym trwała przez ostatnie
dwa lata. Mówiła ostro,
wyraźnie i z niesamowitą
złością. Baby czuła, że nie
może złapać oddechu.
-
Nie wiem, na jak długo.
Aleją kocham -
odpowiedział Tom.
Ale z jakiegoś powodu te
trzy słowa nie rozgrzały
Baby.
- A co z nami? - rzuciła
oskarżycielsko Kendra.
Nami? Ostatnie co Baby o
niej słyszała to, że Kendra
sypia z jakimś chłopakiem,
którego wywalili z uniwerku w
Massachusetts. Pracował jako
kucharz w jakiejś knajpie /
krabami.
- Jesteś moją przyjaciółką,
ale Baby jest moją dziewczyną -
upierał się Tom.
Baby zauważyła, że Tom
obejmuje Kendrę i przytrzymu-|
e za chude biodro, jakby chciał
ją na chwilę przyciągnąć do
pocałunku.
- Daj mi chwilę, żebym to
jakoś załatwił - prosił.
I wtedy Baby wstała.
Potykając się o własne stopy
wróciła do domu, zatrzaskując
za sobą drzwi.
- Cholera! - krzyknął
Tom.
- Baby! - Starszy brat
Toma, James, stał zaspany przy
/lewie, gdy wparowała do
domku.
Skrzywiła
się.
Pomieszczenie było brudne,
wszędzie walały się stosy ubrań
i kawałki pizzy, pławiące się we
własnym iluszczu na blacie.
Tom stanął w drzwiach,
zadyszany po biegu za nią.
- Stary, macie parę spraw
do omówienia. - James otworzył
lodówkę, wyciągnął galon
Tropicany i napił się prosto
z pojemnika. Usiadł przy
stole i spojrzał na nich
wyczel u|i| co.
-
Co to do cholery miało
znaczyć? - zapytała
spokojnli
Baby,
patrząc Tomowi w
oczy.
-
Nic takiego. - Tom
zerknął błagalnie na
Jamesa, i-była tylko...
Kendra. Baby... Baby,
posłuchaj mnie.
Złapał ją za nadgarstek,
ale się wyrwała. Irytowała
J
.
I
li idiotyczna obrączka. Nie
chciała, żeby jej dotykał. -
Ni< | nie stało - szepnął
gorączkowo Tom.
- Aha, jasne - warknęła. -
Jak mogłeś' mi to zrobić? -. l.
■ pytywała się.
Takie rzeczy zdarzały się w
Nowym Jorku, ludziom takim
jak Jack Laurent i J.P., ale nie
jej i nie na Nantucket. Tom
zagryzł wargę, ale nic nie
powiedział.
- Wynoszę się stąd -
stwierdziła w końcu, wyrywając
się z jego uścisku.
- Widzisz, zawsze mnie
zostawiasz - rzucił oskarżyć ii
1
sko Tom. - Byłem samotny,
rozumiesz? Tęskniłem za tobq a
Kendra była pod ręką. Gdybyś nie
wyjechała, do niczego by nie
doszło.
Spiorunowała go wzrokiem
po raz ostatni i wybiegła z domku.
Zatrzasnęła za sobą drzwi.
Pobiegła na plażę i rzuciła
się do oceanu, gdzie jej łzy po-
mieszały się ze słoną wodą.
Przynajmniej nie była na Manhal
tanie. Przynajmniej była w domu.
A dom jest tam, gdzie serca...
nie ma.
tematy na celowniku
wasze e-maile zapytaj
Wvystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz
wydarzenia zostały zmienione t|b skrócone, po
to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
NAJŚWIEŻSZE NOWINKI:
moje źródła donoszą, że wycze-
kiwana balanga u J została nagle i
w niewyjaśnionych oko-
licznościach odwołana. J zachęca
wszystkich do imprezy A. Czyżby
nowe przymierze? A może nowy
szatański plan J?
na
celowniku
J i A zamawiają ogromną
dostawę do domu babci A ze skle-
pu z alkoholami na Drugiej.
Zważywszy na dom A i znajo-
mości J to mogłaby być niezła
spółka imprezowa. R spaceruje
Piątą Aleją, trzymając się za
ręce z jakąś tajemniczą
dziewczyną. Szkoda, że K jest
na szkolnym turnieju tenisowym
i nie może go zobaczyć. O
zagląda do spożywczego przy
Madison, żeby powąchać...
jabłka? Czy owoce mogą być
fetyszem? A wynajmuje ludzi
od wystroju, żeby rozwiesili
setki lampek w oranżerii babci.
Nie sądzę, żeby dekoracje się
liczyły, kiedy połowa gości
padnie nieprzytomna, ale
dziewczyna dostaje plus za
starania. A co z B? Nigdzie jej
nie ma. Ktoś coś wie? Bo psy
J.P. - i ich właściciel - chodzą z
podkulonymi ogonami.
wasze e-maile
13
Droga P!
Mieszkam na Nantucket
i kiedy biegłem dziś rano
plażą,
znalazłem
wyrzucony na brzeg
blezer z Constance
Billard. To prywatna szkoła w
Nowym Jorku, praw da? Co się
stało? Miodzio z Nantucket
PS. Jeśli kiedyś wpadniesz na
Nantucket, to w moim dodge'u
są w pełni opuszczane siedzenia.
Mam n| dzieję, że wiesz, co
mam na myśli.
Drogi MzN!
Hm, z pewnością nie słyszałam,
żeby na Upper Eanl Side
wydarzyła się jakaś tragedia, ale
nie mam dobrych źródeł na
twojej wyspie. Możliwe, że to
jedn z nas postanowiła skończyć
ze wszystkim? Przycho dzi mi
na myśl pewna hipisowska
piękność, która i u i kąd tu
przyjechała, była w bardzo
kiepskim nastro|u A co do
wizyty, dzięki, ale żebym
opuściła Manhatlu trzeba czegoś
więcej niż obietnicy w pełni
opuszczanych siedzeń. P.
Droga P!
Na sto procent wiem, kim jesteś.
Podejrzewam,
U
nauczycielką z
Constance, pracującą nad
demasko torską powieścią, która
wszystkich załatwi. Mam ri cję?
21
C
z
y
t
e
l
n
i
c
z
k
a
D
r
o
g
a
C
z
y
t
e
l
n
i
c
z
k
o
!
Przede wszystkim jestem zbyt
interesująca i man zbyt dobry
gust, żeby być nauczycielką. A
po drugla gdybym chciała
napisać powieść, nie sądzisz, że
jt• /
bym to zrobiła? P.
l'o lecie pełnym nudnych przyjęć
pod hasłem: „Wyjeżdżamy do
college'ow", na których
wszyscy udawali swoich
najlepszych przyjaciół, chociaż
tak naprawdę serdecznie się
nienawidzili, nie mogę się
doczekać, żeby wrócić na
imprezy rozpoczynające rok
szkolny, na których chłopcy /
Riverside spotykają się z
dziewczynami z Seaton Arms,
il/iewczyny z Constance Billard
całują się z chłopcami od
•'.więtego Judy, a dziewczyny z
L'École bawią się we własnym
gronie i zawsze gwarantowane
są jakieś dramatyczne
wydarzenia. To pierwsza
impreza roku i osobiście nie
mogę \ię doczekać skandali.
Et
v ou s ?
A wy?
Wiecie, że mnie kochacie.
Plotkara
dobre
rzeczy
przychodzą do
tych,
Morzy
czekają baluj jak
gwiazda
rocka
Do:
Kelsey.Talmadge@SeatonArms.ed
u
Data: piątek, 12 września, 15:00
Temat: Odp.: Teraz?
Kat
Przyjdź na imprezę mojej siostry. Nie
mo się doczekać, kiedy cię zobaczę...
Całuję O.
- Naprawdę nam się udało! -
pisnęła Avery, zarzucając ( )wenowi
ramiona na szyję w pijackim,
siostrzanym uści-
l
I I
.
Owen zmierzwił jej jasne włosy i
odpowiedział niezbyt ii/.eźwym
uśmiechem.
- Aha, udało nam się - przytaknął,
szczerząc zęby. Rozej-
i
/al się wśród
ludzi, szukając kogoś. - Ej, idę po piwo,
przynieść ci coś?
- Nie trzeba. - Avery machnęła
ręką.
Wypiła już cztery drinki i cały świat
wokół nurzał się
w
złotej, radosnej
mgiełce. Nie mogła uwierzyć, że
impreza luk dobrze się układa.
Oranżeria babci płonęła migoczącymi
światełkami, które odbijały się w
marmurowej podłodze. Mały, oszklony
basen pełen był ubranych w bikini
dziewcząt
/1
,'Ecole,
a kuchnie
okupowali chłopcy ze świętego Judy
i
Riverside, szykujący drinki. Jadalnia
należała do dziewcząt / ( 'onstance,
które przyglądały się chłopakom od
świętego ludy. Avery jeszcze nie znała
imion wszystkich obecnych, ale
i
lak nie
posiadała się z radości.
Owen zmierzwił jej włosy i zniknął
wśród gości.
- Cześć.
22
Jack podeszła do niej ukradkiem, pojawiając się dos nie znikąd.
Miała na sobie obcisłą, ciemnoniebieską sukie Proenza Schouler i
bardzo wysokie buty na platformie Miu, w których była ponad pięć
centymetrów wyższa od A ry. Trzymała za rękę bardzo przystojnego
chłopaka o pre arystokraty.
- Świetna impreza! - Jack się pochyliła, żeby pocało Avery w
policzek.
Cmok, cmok!
- J.P Cashman - przedstawił się chłopak, wyciąg rękę.
Avery uścisnęła jego dłoń, trzepocząc rzęsami.
- Znam twoją siostrę, wyprowadzała moje psy. Przyjd li dziś
wieczór? - zapytał przyjaźnie.
Jack posłała mu spojrzenie, które mogło zabijać.
Avery pokiwała głową, zauważając, że J.P. jest przy i
i|
ny.
Dlaczego Baby nic o nim nie wspomniała? Ale z dni I strony Baby
zawsze miała słabość do uwalonych facetów,
|iil
Tom, a nie do
przystojnych przyszłych miliarderów z Upptl East Side. Pewnie nawet
nie zauważyła, jaki to świetny chlu pak.
- Przyniosłam ci drinka. - Jack podała jej kieliszek / I nem
Tanqueray, który Avery z wdzięcznością wzięła. -
Poin\
słałam, że ci
się przyda. Bardzo trudno jest być gospodyni | i jeszcze zadbać o
własne potrzeby, zwłaszcza kiedy impn jest zrobiona z takim
rozmachem.
Avery wyszczerzyła zęby, zbyt podchmielona, żeby /u-uważyć
sarkastyczną nutkę. Jack dotrzymała słowa - kilku dziesiąt osób,
których Avery nawet nie znała, tłoczyło
M
\
w oranżerii. Dostawcy
jedzenia z Masa, na których wynajęi nalegała, dawno już zniknęli i
teraz na białych sofach walał] się niedojedzone bułeczki i na wpół nagie
pary. Wygład/iln zmarszczkę na czarnej sukience Marca Jacobsa, czując
się jak bawdziwa gospodyni.
- Dziękuję, że przyszłaś! - Avery spontanicznie objęła
Inek.
Może to kwestia światełek w całym pomieszczeniu, ale i n k jakoś
inaczej wyglądała tego wieczoru. Nawet jej piegi wydawały się mniej
irytujące niż zwykle. Uścisnęła jej rękę, ostrożnie dopijając wino, a
potem próbując koktajlu od Jack.
A babcia Avery nie ostrzegała, żeby nie mieszać alkoholi?
- No jasne! Mam nadzieję, że w przyszłości urządzisz leszcze wiele
imprez. Z przyjemnością ci pomogę. I chciałam In już wcześniej
powiedzieć, powodzenia w jutrzejszych wy-horach. - Jack uśmiechnęła
się ciepło, a potem pociągnęła J.P.
i
rękę i odeszła.
- Dlaczego nie założyłaś nowej sukienki? - zapytał J.P, lozglądając
się po tłocznym pomieszczeniu.
Dotrzymał słowa i załatwił jej różową sukienkę, dokładnie laką, jak
opisała. Ale kiecka była wręcz absurdalnie falbania-
Mtu z
warstwami
tafty w kolorze gumy balonowej, a Jack nie lamierzała wyglądać jak
gigantyczna babeczka.
- A co, nie podoba ci się to, co mam na sobie? - odpowiedziała
pytaniem, wskazując na przylegającą do ciała, niebieską Mikienkę z
dzianiny.
J.P. miał dość rozumu, żeby potwierdzić, że wygląda świetnie, więc
dalsza dyskusja straciła na znaczeniu.
- Nie, skąd, wyglądasz wspaniale - przyznał. - Ale przypomnij mi,
dlaczego odwołałaś imprezę w Galerii? - Rozglądał się po tłumie, jakby
kogoś szukał. - W końcu to ty powiedziałaś, że nie chcesz imprezy w
domu. Mój tata wszystko pi/ygotował. Był bardzo rozczarowany.
23
232
Jack wzruszyła ramionami. Nie mógł sobie odpu I musiał mówić
z taką dezaprobatą?
- Zmieniłam zdanie - rzuciła lekko i podsunęła twai il
pocałunku.
Żałowała, że nie może się przyznać, że tak naprawili- ni miała
wyboru. Avery Carls trzymała w ręku całe jej życic
tfl
warzyskie i gdyby
Jack się nie podporządkowała, stracił.
ii
wszystko.
Podkręciła muzykę i w domu ryknął Kanye.
- Tak lepiej.
Wyłączyła światła i pokój zanurzył się w seksowi) \. i.
przyćmionych cieniach rzucanych przez zajmujące całe ścian okna.
Ruszyła w stronę kuchni, żeby nalać Avery kolejiicyo drinka, ale
J.P. złapał ją za rękę.
-
Tu jest straszny hałas. Wyjdziemy na zewnątrz złapu powietrza? -
przekrzykiwał dudniącą muzykę.
-
Chcę się więcej napić! - odkrzyknęła, strącając jc||tt rękę i
odwracając się do kuchni.
-
Jak chcesz, ja się stąd wynoszę - odparł krótko J.P Miłej zabawy.
Wyszedł szybko, przepychając się między tłumem na pni terze i
przed domem.
Ciekawe, dokąd tak mu się spieszy.
Jack przewróciła oczami. Dobra. J.P. potrafi być be/nu dziejny. Ale
ona miała misję. Chciała zafundować Avery lo, na co sobie zasłużyła.
Zacznie od drinka, który źle się miesi z winem i ginem.
Po drugiej stronie pokoju Owen przyglądał się, jak Avery opróżnia
szybko kieliszek, a w drugiej ręce ma już następn go drinka. Chciał jej
powiedzieć, żeby trochę przystopowała, kiedy w kącie na fotelu
zauważył Rhysa. Na jego kolana. |
siedziała dziewczyna z gabinetu kosmetycznego. Wyglądali, l.ikby lada
moment mieli się na siebie rzucić. Owen nie mógł uwierzyć, że jego plan
wypalił. Dyskretnie skinął do Rhysa / aprobatą.
- Kto to? - Avery podążyła za jego wzrokiem. - Czy ta para właśnie
uprawia seks na fotelu babci?
Avery rzuciła się w ich kierunku, rozlewając drinka na podłogę.
Owen śmiał się ze swojej sztywnej, chociaż zalanej siostrzyczki, kiedy
ktoś popukał go w ramię.
Zapach jabłek wypełnił powietrze.
- Cześć - szepnęła Kat, a w jej niebieskich oczach pojawił się
szelmowski błysk.
Miała na sobie tę samą, obcisłą, czarną sukienkę bez pleców, którą
założyła tego wieczoru, kiedy się poznali. Specjalnie ją wybrała?
Założyłaby ten sam strój na dwie imprezy? Chyba
nie?!
Owen zerknął nerwowo na Rhysa. Zadrżał, gdy mieszanina
adrenaliny i strachu zatętniła mu w żyłach.
- Wygląda na to, że już lepiej sobie radzi. - Kat dyskretnie wskazała
na Rhysa i Astrę, a Owen pokiwał głową.
Kat zamyśliła się na chwilę, a potem się uśmiechnęła do ()wena tak
seksownie, że przestał się martwić o kumpla. Za-gryzła usta.
- Myślisz, że powinnam się z nim przywitać? - zapytała, szukając u
Owena potwierdzenia.
- Chyba tak. - Serce waliło mu w piersi.
- Więc pewnie znajdę cię później? - szepnęła mu do ucha.
Poczuł jej oddech na szyi. Pokiwał głową bez słowa i czekał, nie
mogąc złapać oddechu, aż Kat się odsunie i podejdzie do Rhysa.
- Myślałam, że ten pływak i dziewczyna z Seaton Ann zerwali ze
sobą - szepnęła Jiffy ponad zaimprowizow.m barkiem do samotnej
Genevieve.
Obie patrzyły, jak Kat zbliża się do Rhysa. Jiffy miału li sobie
czarne, obcisłe dżinsy Citizens i czarną sukienkę-htu.
li
ke Diane von
Furstenberg, która wyglądała jak namiot. (
ii<
nevieve wzruszyła
ramionami i hojnie nalała sobie wódki .l> kryształowej szklaneczki.
- Cześć, Rhys.
Podniósł wzrok i zaskoczony wytrzeszczył oczy. Kein I wyglądała
oszałamiająco w obcisłej, czarnej sukience, kirim podkreślała jej
wysportowane ramiona i szczupłe nogi. Ni. małże zepchnął Astrę z
kolan. Była miła i w ogóle, ale on w i ko chciał, żeby Kelsey poczuła
zazdrość. Najwyraźniej mu m udało.
- Cześć - odpowiedział szczerząc zęby i wstając.
-
Jestem Kelsey - przywitała się, wyciągając rękę (1
(1
Astry.
-
Astra. - Dziewczyna wstała i odpowiedziała uprzej mym
uśmiechem, wygładzając fałdki na srebrnej tunice
Tory
Burch.
-
Chciałam tylko powiedzieć, że masz szczęście, że
111
1 znałaś
Rhysa. Jest fantastyczny - powiedziała Kelsey, jaka Rhysa nie było
w pokoju i jakby nie był jej eks raptem od kil ku dni.
Rhysowi zrzedłamina. Coś tu było nie tak. Kelsey powiniw się
załamać, rozpłakać i wybiec z krzykiem. On wtedy prze prosiłby Astrę,
popędził za nią i resztę nocy spędziliby tuląc sif w łóżku i szepcząc do
siebie: „Kocham cię" i „Przepraszam", Rano zjedliby rożki cytrynowe i
śmiali się z tego, jakie głupie i niepotrzebne było ich rozstanie i że
dobrze mieć zabawną hi storyjkę do opowiedzenia dzieciom któregoś
dnia.
Czy w życiu wydarzają się takie historie, jeśli nie liczyć iilmów
Hilary Duff?
Astra się uśmiechnęła, próbując złapać go za rękę i przy-i lagnąć do
siebie. Odsunął się o krok i spojrzał Kelsey prosto w oczy.
- Więc... jak się poznaliście? - zapytała melodyjnym gło-
jem.
Brzmiało to tak, jakby naprawdę była zainteresowana. I wtedy go to
uderzyło. Jej już nic z nim nie łączyło i miała serdecznie w nosie fakt, że
spiknął się z Astrid, Astro, czy jak się do cholery nazywała ta panienka.
Rhys miał wrażenie, że porusza się pod wodą, gdy bez słowa
zostawił obie dziewczyny. Musiał stamtąd wyjść na świeże powietrze.
Idąc złapał butelkę wódki Citron i niemal wpadł na ()wena, który stał w
drzwiach.
- Ej, wszystko w porządku, stary? - zapytał zaniepokojony Owen.
Specjalnie stanął daleko, żeby nie słyszeć rozmowy Rhysa i Kat, ale
sądząc po minie kumpla, nie poszło najlepiej.
- Nie - wydusił z siebie Rhys.
W pokoju było zbyt gorąco i tłoczno. Miał wrażenie, że jeśli tu
zostanie, zaraz eksploduje. Nie bardzo wiedząc, co /robić, wskoczył do
basenu, ochlapując wszystkich. Stanął w wodzie w kompletnie
przemoczonych dżinsach i koszuli, nadal trzymając wódkę.
- Ej! - krzyknęła Avery, chwiejąc się na obcasach Lou-
houtina.
Jack złapała ją za ramię i poprowadziła do Genevieve, Jiffy i ginu.
- Chyba musisz się jeszcze napić!
- Dobrze się czujesz? - Owen lekko pochylił się nad basenem.
Grupa półnagich dziewczyn z L'École przyglądał im się.
Udawały, że są zainteresowane wzorami z popi z gauloise'ów, które
strzepywały do wody.
-
Nie. - Rhys splunął wodą.
Stał w głębokiej na metr wodzie. Odgarnął mokre win z oczu. Łzy
pomieszały się chlorem na jego twarzy.
- Kelsey... Ona... To jej nie mszyło - prychnął I próbując wyjść z
wody. - To naprawdę koniec.
- I co się przejmujesz? Masz Astrę! Gorąca laska! - Owi u starał się
dodać otuchy kumplowi. Podał mu swój kieli czystej Ketel One.
Rhys pokręcił głową i w końcu wyszedł z basenu.
- Stary, nie mogę. Jestem przemoczony! - Spojrzał it| siebie, jakby
dopiero teraz to zauważył. - Muszę wyjść.
24
235
Owen patrzył na Rhysa - ociekającego wodą i na granit płaczu - i
poczuł potworne wyrzuty sumienia. Myślał, że na prawdę zaczyna mu
przechodzić, ale może uwierzył w to, Iw chciał, żeby to była prawda.
- Pewnie musisz zostać tu z siostrą, co? - zapytał obi
u., i
nym
głosem Rhys. Sam sobie odpowiedział na pytanie.
Owen odstawił drinka i się zastanowił. Rhys był jego przy*
jacielem. Ale Kat była... Kat.
- Aha, przykro mi - przeprosił, czując się jak ostatnia szmata. - Na
pewno nie chcesz zostać? - zapytał bez przeki i nania, patrząc na
przemoczone czarne spodnie z limitowanej serii Johna Varvatosa.
- Nie - ledwo wydusił z siebie Rhys.
Z każdym chlupiącym krokiem zostawiał za sobą basen imprezę i
miłość swego życia.
Może powinien zmienić coś w wyglądzie. Podobno krzu czaste
wąsy są w modzie...
p r a w o A
-
j e ś l i c o ś mo ż e p ó j ś ć
i l e, to n a p e w n o p ó jd z i e
- Naprawdę podoba mi się Owen Carls - zauważyła Jiffy Bennett.
Siedziała ledwie przytomna na kolanach Hugh Morre'a, który rozłożył się
na szezlongu obok basenu. - Ale wiesz, dziś jestem otwarta na wszystko.
Brązowe oczy Hugh rozbłysły na te słowa, a Jiffy objęła go
szczupłymi ramionami za szeroką szyję.
Szaleństwo trwało już ponad cztery godziny i teraz, po pierwszej w
nocy, impreza zaczynała nabierać rumieńców. Basen pełen był
dziewczyn w stanikach i figach La Perlą, nie zostawiających niczego
wyobraźni, zwłaszcza w wodzie. Barek /ostał kompletnie opróżniony, a
Avery przez ostatnią godzinę /. entuzjazmem ściskała wszystkich
napotkanych, próbując spamiętać imiona.
Co jest dosyć trudne, gdy się jest tak pijanym, że ledwo się
pamięta własne.
- Ej, wiesz, że jeśli teraz cokolwiek zrobisz, to nie stanie się za
zgodą obu stron - krzyknęła do Hugh Sydney, wychodząc z basenu.
Miała na sobie białą koszulkę na ramiączkach i chłopięce bokserki,
które stały się praktycznie przezroczyste. Dla Hugh
najwyraźniej było tego za dużo - mieć jedną dziewczynę
IM
sobie i drugą
stojącą obok, praktycznie nagą. Rozliczne kol czyki na jej ciele na chwilę
go zahipnotyzowały.
- Pomyśl o zgodzie, to ważne! - Sydney spiorunowal
. i
wzrokiem i
odeszła.
W oranżerii na sofie siedziała Avery, otoczona prze/ l
1
1
kudziesięciu
przyjaciół. Policz ich sobie, Satchel, pom\
i\
l| niezbyt trzeźwo,
wspominając pięciolatkę, która mieszkali w domu Jack Laurent. Babcia
byłaby z niej dumna. Na pewno wygra wybory, będzie to miała w
kieszeni, gdy tylko lud li zabiorą torby z prezentami przy wyjściu.
Załatwiła łańcuszki w milutkim sklepie przy Prince Street, gdzie
wykonują tal li rzeczy na zamówienie. Drobniutkimi, delikatnymi
literami wypisano w białym złocie A=PUwRN, czyli Avery = przed-
stawiciel uczniów w radzie nadzorczej. Wyglądało to śliczni. Oryginalne
skrzyżowanie wyrafinowania z tandetą. Nie słyszała nigdy o znaczkach
do klapy?
- Tak się cieszę, że teraz jesteśmy przyjaciółkami - p wiedziała do
Jack, wypowiadając każde słowo bardzo uważnie.
Przez całą noc Jack była u jej boku, przynosząc jej kolejne drinki i
pilnując, żeby wszyscy inni mieli co pić. Zainicjow
. i
ła pijacką zabawę w
nigdy-przenigdy w basenie i dbała, żebj cały czas z głośników ryczała
świetna muzyka. Avery
objęła
nową przyjaciółkę. Jack była
niesamowita. Nie mogła uwierzyć, że tak niesprawiedliwie ją
potraktowała.
- Ja też, Ave - odpowiedziała Jack, wyplątując się zjoj ciasnego
uścisku. - Zaraz wracam.
Wyszła przed frontowe drzwi domu i ruszyła na przystanek. Tutaj
było cicho, tylko Justin Timberlake dudnił Whm Goes Around Comes
Around za jej plecami. W przeciwieństwie do Avery wypiła tylko kilka
drinków, a chłodne wrzes*» | niowe powietrze sprawiło, że natychmiast
wyparował z niej bały alkohol.
Wyciągnęła Treo i wybrała numer 311 do informacji nowojorskiej i
linię, gdzie przyjmowano skargi. Odczekała chwile, słuchając
zagłuszanej szumami melodyjki Franka Sinatry i patrząc w granatowe
niebo.
-
Dobry wieczór, tu Marion, w czym mogę pomóc? - zapytała
wreszcie znudzonym głosem kobieta po drugiej stronie linii.
-
Dobry wieczór, chciałam złożyć skargę na hałas - powiedziała
słodko Jack.
- Adres? - zapytała chrapliwym głosem kobieta.
Jack spojrzała na metalową tabliczkę przykręconą do dębowych
drzwi domu.
- Róg Sześćdziesiątej Czwartej Wschodniej i Sześćdziesiątej
Pierwszej.
Uśmiechnęła się, słysząc basy dudniące przez drzwi. Jutro
Avery Carls będzie już nikim.
Pozostaje nadzieja, że ostatni drink naprawdę jej smakował...
- Dobrze, proszę pani, przyślemy kogoś na miejsce. Marion się
rozłączyła, a Jack szybko wróciła na przyjęcie.
I'odkręciła jeszcze głośniej kawałek Nasa i wpadła na niemal nagą
Sydney w samych chłopięcych szortach i prześwitującej koszulce. Poszła
nad basen i ściągnęła na wpół przytomną Jiffy z kolan Hugh Moore'a.
- Musimy się zbierać - warknęła.
-
Ale myśmy z Hugh właśnie mieli się lepiej poznać! -zaprotestował
Jiffy, a Hugh uśmiechnął się lubieżnie, gładząc się po brodzie.
-
Nie chcesz go poznawać, zaufaj mi - powiedziała Jack, nadal
próbując zmusić Jiffy do tego, żeby wstała. I wtedy na zewnątrz
ryknęły syreny i rozległo się stanowcze pukam,
i
drzwi.
Avery poszła otworzyć z uśmiechem na ustach i dwii u butelkami rumu
w ręce. Uuuuuwielbiała imprezy, zwłas
/i
i kiedy ludzie nadal się zjawiali
mimo później godziny. Air l li dy otworzyła drzwi, zamiast
przystojniaków ze świętego lud] zobaczyła niską, przysadzistą kobietę i
nadzwyczaj wysokli go, chudego mężczyznę. Oboje ubrani byli w
mundury nowfl jorskiej policji. O mój Boże. Avery oniemiała. W
dodatku była pijana.
- Skarga na hałas. - Niska brunetka mignęła odznaką.
Dzieciaki zaczęły wybiegać frontowymi drzwiami, cli.
i
uciec,
zanim o wszystkim dowiedzą się rodzice. Wysoki | licjant zamknął drzwi
i stanął przed nimi, przez co fala lud | cofnęła się do salonu, gdzie ktoś
przytomny wyłączył muz.)
11
i włączył światła. Avery zobaczyła kubki
walające się po cal.
i
podłodze i tajemnicze kałuże w dziwnych
miejscach. Przez
HI
kundę wyobrażała sobie, jak potwornie musi
25
235
wyglądać piętru ale nagle oprzytomniała. Gliniarze na pewno nie zjawili
się z powodu bałaganu w domu.
- Czyje to przyjęcie? - zapytała policjantka. Na jej iden tyfikatorze
napisano „posterunkowa Beecher". Rozejrzała
M
.
Gdy zabrakło muzyki, ludzie zebrali się we dwójki i trójki Hugh
zdjął z półki rzadkie wydanie Dzieł wybranych Szekspira, które należało
do babci i zaczął barytonem czytać monolog z Otella. Policjantka uniosła
brew, patrząc na niego, a potem spojrzała na Avery.
- Mamy właśnie przesłuchanie do sztuki - powiedział Hugh,
wzruszając ramionami. Próbował ratować Avery.
Jakie to słodkie.
- To moja impreza - powiedziała Avery, starając się nadać
swojemu głosowi tyle powagi, ile to możliwe.
Odstawiła butelki z rumem na sofę, mając nadzieję, że policjanci ich
nie zauważyli. Za nią stanął Owen.
- Cholera - szepnął i objął ją opiekuńczo.
- Masz jakiś dowód tożsamości? - zapytała posterunkowa Beecher.
Avery żałośnie pokręciła głową. W uszach słyszała bicie serca. Nie
mogli jej aresztować, prawda?
- W porządku. - Policjant zmarszczył brwi. - Masz pozwolenie na
zorganizowanie przyjęcia?
- To dom mojej babci! - wykrzyknęła piskliwie.
- No cóż, otrzymaliśmy skargę na hałasy. Gdzie twoja babcia? Jest
tutaj? - zapytała posterunkowa Beecher.
- Ona nie żyje! - zawodziła Avery. Para
policjantów przewróciła oczami.
- Zgodnie z tym, co tu mamy, dom jest własnością firmy
prawniczej Meyers & Mooreland. Niestety dopóki nie porozmawiamy z
właścicielem, musimy cię aresztować za wkroczenie na teren prywatny.
Proszę założyć ręce z tyłu.
Avery serce podeszło do gardła. Nie była przestępcą.
-
Proszę pani, jestem jej bratem... - zaczął Owen, ale żadne z
policjantów najwyraźniej go nie słyszało.
-
To nie będzie bolało - powiedział policjant, kiedy zimny metal
owinął się wokół nadgarstków Avery i zamknął z przyprawiającym o
mdłości zgrzytem.
-
No dobra, koniec imprezy! - zawołała policjantka do tłumu.
Niepotrzebnie. Ludzie już się rozbiegali we wszystkich kierunkach.
- Afterek u mnie! - wrzasnął Hugh w ogólne zamieszanie.
Policjanci wyprowadzili Avery do policyjnego wozu. Czerwone i
niebieskie światła rzucały przerażającą poświatę
na pustą ulicę. Avery żałośnie pociągała nosem, schodź.|. p królewskich
schodach z ciemnego piaskowca.
- Tak naprawdę nie musisz być skuta.
Policjant rzucił jej współczujące spojrzenie, rozpiął
I
M
danki i
pomógł usiąść na tylnym siedzeniu. Avery skinęli w podziękowaniu
głową i rozmasowała nadgarstki. Sied/inU w policyjnym radiowozie, a
serce biło jej głucho. Wyc/uh pod palcami zrobiony na zamówienie
łańcuszek, który zalo żyła pod sukienkę, żeby przyniósł jej szczęście.
Samochód
i
trzymał się na światłach, a ona wyciągnęła błyskotkę, żeby
jej się przyjrzeć.
Elegancka kursywa układała się w „A=PUwRN".
Avery popatrzyła na wygrawerowany napis i wybuchnę
1
1
płaczem.
Równie dobrze może siedzieć w więzieniu do śmiei ci, bo jej życie w
Constance i na Upper East Side właśnie ah solutnie i niedowołalnie się
skończyło.
- Trafiła nam się wylewna - westchnął policjant.
Poczekajcie, aż na was zwymiotuje.
A w o l i b r a n so l e t k i o d k a j d a n e k
Oszołomiony Owen patrzył, jak jego siostra odjeżdża policyjnym
wozem. Wyciągnął komórkę i zadzwonił do matki, chociaż głupio mu
było przeszkadzać jej w dniu otwarcia wielkiej brooklyńskiej wystawy
poświęconej gryzoniowi.
- Owen? - Edie sprawiała wrażenie lekko poirytowanej.
W tle rozbrzmiewał ryk śmiechu i brzęk szkła. Najwyraźniej Edie
bawiła się lepiej od nich.
- Cześć, mamo.
Skrzywił się. Jednym z powodów, dla których Edie pozwalała robić
trojaczkom, co chciały, był fakt, że nigdy nie przydarzały im się takie
wpadki.
- Właśnie dzwoniła do mnie policja w sprawie imprezy. Posterunek
jest tuż obok, więc powiedziałam im, że przyjdziecie z Baby po siostrę.
- Przepraszam, mamo - wymamrotał.
Gdzie właściwie podziewała się Baby? Nie widział jej tego
wieczoru. Ani zeszłego, skoro już o tym mowa.
- Zadzwońcie, gdy tylko wrócicie do domu.
Nie mogąc nigdzie znaleźć filigranowej siostry-buntow-niczki,
Owen upewnił się, że goście się wynieśli i zamknął dom babci. Potem
pobiegł na posterunek policji, raptem kill | przecznic dalej.
Denerwował się, kiedy wchodził do budynku, ale szyhl się
zorientował, że posterunek niespecjalnie przypomina b
z
Prawa
i
porządku, a bardziej ten z Nantucket, który kiedj odwiedził w ramach
wycieczki szkolnej. Jeden policjant sii dział za ciężkim, drewnianym
biurkiem. W głębi stał włą* ny telewizor z czarno-białym, ziarnistym
obrazem, któn dźwięk co rusz zakłócały trzaski z policyjnych odbiornik"
radiowych. Policjantka, która aresztowała Avery, siedziała u | krześle
obok celi i piłowała paznokcie.
Avery siedziała w kącie z nogami skrzyżowanymi w ko.sl kach i
histerycznie płakała. Trzymała nadgarstki złączone
IIM
kolanach, jakby
ręce miała zakute w niewidzialne kajdanki W drugim końcu celi
znajdowała się toaleta z małą, brudu | umywalką.
- Otrzyj nos, kochanie - zawołała policjantka do Avei \ znudzonym
tonem.
Dziewczyna dalej szlochała; twarz miała czerwoną i mu krą od łez,
leciało jej z nosa. Owen patrzył jak zahipnoty/<> wany. Nigdy nie
widział siostry w takim stanie, nawet kiedj w siódmej klasie została tylko
Wicekrólową Homarów. Nawel kiedy byli mali.
-
Moja rodzina ma najbardziej wpływowych prawników w mieście -
łkała Avery, nawet nie zauważywszy brata. - A
ja
naprawdę muszę
siusiu, ale nie skorzystam z tej toalety. Jeśli złapię jakąś infekcję
układu moczowego, to was pozwę. -
Za
trzęsła prętami w drzwiach
dla bardziej dramatycznego efektu.
26
235
-
To twoja siostra? - zapytał policjant. - Możesz zabrać ją do domu.
Rozmawialiśmy z waszą matką. Wiedziała o przyjęciu, więc nie
ma żadnego kłopotu z naruszeniem prywatne i własności.
Owen wyszczerzył zęby w uśmiechu. Ulżyło mu, że nie wpakowali
się w poważne kłopoty. Wiedział, że powinno mu być przykro, ale
widok sztywnej i zawsze dobrze ułożonej Avery siedzącej na dołku jak
pijak był przezabawny.
- Cześć, Ave! - zawołał, a jego głos rozległ się echem między
betonowymi ścianami i podłogami wyłożonymi linoleum.
Podniosła wzrok. Owen wyciągnął komórkę i strzelił jej lotkę zza
krat dla przyszłych pokoleń.
- Nie martw się, blondyneczka ma już u nas świetną fotkę, którą z
radością doda do księgi pamiątkowej - zaśmiał się siedzący za biurkiem
policjant.
Policjantka otworzyła drzwi celi, a Avery, potykając się, padła
bratu w ramiona.
- Uratowałeś mnie - zaszlochała.
- Dobra, jedziemy do domu. Pożegnaj się grzecznie z po-
licjantami. - Owen nie mógł się oprzeć pokusie, żeby się z nią trochę nie
podroczyć.
Policjant za biurkiem niemal ze smutkiem patrzył, jak Avery
wychodzi. Musiała zapewnić im niezłą rozrywkę tego
wieczoru.
Owen zaprowadził ją do taksówki.
- Róg Siedemdziesiątej Drugiej i Piątej - powiedział. Zauważył,
że taksówkarz patrzy na Avery, zaniepokojony.
Na twarzy miała rozmazany makijaż, oczy zaczerwienione, z nosa jej
leciało, usta miała otwarte jak to często u pijanych, zupełnie jakby
oddychanie sprawiało jej ogromny kłopot.
- Nic jej nie jest - zapewnił taksówkarza. - Będę udawał syrenę
policyjną, jeśli dzięki temu poczujesz się jak w domu - zażartował do
siostry.
Avery oparła się na jego ramieniu i zaczęła pochrapywać. Ojej!
Co by babcia powiedziała?!
Taksówka zatrzymała się przed ich dwudziestopietrowym
apartamentowcem. Owen pomógł siostrze dotrzeć do drzwi z zieloną
markizą. Kątem oka dostrzegł Kat siedzącą na drewnianej ławce na
prawo od wejścia, w cieniu przystrzyżonych krzewów.
-
Cześć - szepnął to niej. - Zaraz zejdę.
Zaciągnął Avery do windy, zawlókł do mieszkania i wsu« dził do
idealnie pościelonego łóżka. Zdjął jej tylko buty i po pędził do windy,
na zewnątrz i do ławki przy schodach.
-
Cześć - szepnął.
Nagle poczuł się wykończony.
-
Nic jej nie jest? - zapytała Kat, zwijając w palcach pa semko
karmelowych włosów.
- Dojdzie od siebie. - Owen wzruszył ramionami. - Najbardziej
ucierpiała jej duma. - Zauważył gęsią skórkę na smn kłych ramionach
Kat. Od razu z całej duszy zapragnął ją objąć - Zimno ci?
- Troszkę - przyznała.
Podciągnęła kolana do piersi i nagle wydała mu się drobnym,
bezbronnym dzieckiem.
- Myślałam, że już nigdy więcej cię nie zobaczę po Nan-tucket -
powiedziała uśmiechając się delikatnie.
Odźwierny spojrzał na nich, a potem się odwrócił.
- Przejdźmy się. Odprowadzę cię do domu - zaproponował
szorstko Owen.
Kat wstała i Owen zauważył, że wyciąga rękę, żeby go złapać za
dłoń. Skrzyżował opalone ręce na piersi, żeby uniknąć jej dotyku.
Gdyby go dotknęła, nie zdołałby zrobić tego, co musiał.
- To była zabawna impreza - ciągnęła Kat, gdy szli Piątą Aleją.
Ulica była pusta, tylko przy każdym budynku stali portierzy. -
Ucieszyłam się, widząc, że Rhys z kimś przyszedł.
Owen poczuł gulę w gardle, ale zaczął iść szybciej. Chciał
odprowadzić Kat do domu, nim zacznie ją całować. Czuł ciepło jej ciała.
Zmusił się do myślenia o Rhysie, chłopaku o złamanym sercu, który
wskoczył do wody na imprezie. Rhys potrzebował Kat, a nie było mowy,
żeby wróciła do niego, póki Owen będzie w pobliżu. Zebrał się w sobie i
spojrzał przed siebie. Byli prawie pod jej domem. Zatrzymał się i wziął ją
za ręce. Stanęli na rogu. Mieli czerwone światło, ale co to za różnica,
skoro nie jeździły żadne samochody.
Owen spojrzał w srebrzystoniebieskie oczy Kat i wziął
głęboki wdech.
- Co? - zapytała.
- Tamta noc na Nantucket nic dla mnie nie znaczyła. Wiem, że
chcesz, żebym coś czuł do ciebie, ale tak nie jest. To był tylko...
jednorazowy numerek - skłamał.
Nie mógł uwierzyć, jak potwornie zabrzmiały te słowa. I na jakiego
dupka wyszedł, kiedy je już powiedział.
- Nie mówisz poważnie - stwierdziła spokojnie, patrząc
mu głęboko w oczy.
Owen zabrał ręce i znowu skrzyżował je na piersi.
- Mówię. To był jednorazowy numerek. Nic do ciebie nie czuję -
powtórzył, a potem szybko się odwrócił i zaczął iść ulicą w stronę
swojego domu.
- Czekaj!
Zatrzymał się i odwrócił. Oczy Kat błyszczały. Oparła ręce na
biodrach jak wojownicza Amazonka. Nie płakała. Wyglądała raczej na
wściekłą niż zranioną.
- Więc wszystko, co powiedziałeś...
- Zapomnij - warknął, próbując naśladować Avery, kiedy grała
oburzoną i zadufaną w sobie.
Wsadził ręce do kieszeni dżinsów Diesela, wyjął bransoletkę od
Tiffany'ego, dotykając znajomych nierówności, i oddał
27
235
ją Kat. Nie mógł się oprzeć pokusie i nim odszedł, zamknął M palce na
bransoletce. Przeszedł pięć przecznic, a obraz niczego nierozumiejącej
Kat i jej błagalnego spojrzenia
go jak wypalony w mózgu.
Skinął sztywno portierowi i wszedł do windy. W lśnił) cych lustrach
w wejściu patrzyła na niego własna, zrozpac/n na twarz.
Jeśli wszystko pójdzie według planu, Rhys i Kat ju wkrótce znowu
będą razem i powinni być szczęśliwi. A jedli chodzi o Owena, gotów jest
sprawdzić, co Manhattan ma (U zaoferowania.
Drogie panie, prosimy ustawić się w kolejce.
n i e c h c i a ł b y ś ,
z e b y t w o j a d z i e w c z y n a
b y ł a t a k z a b a w n a j a k B ?
Baby wierciła się i obracała na piasku w niedzielny poranek,
próbując spać dalej. Spędziła całą sobotę na plaży i w końcu zasnęła nad
wodą. Letni hamak zdjęli przyjaciele, których Edie poprosiła o opiekę
nad domem, więc koniec końców wygrzebała z szopy stary śpiwór i
zaciągnęła go na brzeg. Płakała tak długo, aż zasnęła. Ostatnia rzecz,
której chciała, to obudzić się i znowu zacząć płakać.
Skurczyła się, wiercąc tyłkiem w małym dołku w piasku, i zacisnęła
oczy, odcinając się od promieni słonecznych. Kiedy już odpływała,
poczuła ciepły język na twarzy. Tom? - pomyślała i szybko otworzyła
wielkie, brązowe oczy. Zamiast skruszonego byłego chłopaka zobaczyła
entuzjastyczny, jasny pysk Nemo.
- Co tu robisz? - zapytała zdumiona, głaszcząc psa po sierści.
Zastanawiała się, czy to jeden z tych dziwnych, płynących z
nieświadomości snów po zerwaniu, ale Nemo wydawał się całkiem
realny.
- No wiesz, duży pies musi się wybiegać.
Baby osłoniła dłonią oczy przed słońcem i zobaczyła
l
i
uśmiechającego się szeroko. Miał na sobie spodnie w mai
A
kie żabki
i rybki.
Wyplątała się z grubego, czerwonego śpiwora iwsi
. i l . i
otrzepując
spódniczkę od szkolnego mundurka. Nie bani wiedziała, śmiać się,
płakać, czy po prosu przytulić do J.P., ule w końcu tylko zmrużyła
oczy i oparła drobne dłonie na bio drach.
- Czy ten pies musi biegać akurat po mojej plaży? J.P.
zaczerwienił się jak burak.
- Tęsknił za tobą - wyjaśnił, patrząc jak Nemo liże \.\ w kostkę. -
Psy nie chciały, żebyś wyjeżdżała.
Baby przyklękła i zanurzyła twarz w miękkim futrze psa, Dyszał
radośnie, prosto w jej ucho.
- Za to twoja dziewczyna z pewnością chciała, żebym wyjechała -
odgryzła się, nadal z twarzą wtuloną w psa.
Nie zamierzała niczego ułatwiać J.P. Fale z hukiem rozbijały się o
brzeg.
- Między innymi dlatego tu jestem - odpowiedział chłopak nagle
całkiem poważny.
Schował dłonie w kieszeniach haftowanych w żabki spodni.
-
Przykro mi, że zachowałem się wtedy wobec ciebie jak ostatni
dupek. Przy Jack. Nie zasłużyłaś na to.
-
A za te spodnie też mnie przeprosisz? - Baby nagle się
uśmiechnęła.
Odgarnęła za uszy sztywne od soli włosy. Kto by kupował - już nie
mówiąc o noszeniu - spodnie w zwierzaki? W pewnym sensie to było
trochę w jej stylu, mówiącym: „Mam to wszystko gdzieś". Poranne
słońce świeciło jej prosto w twarz i po raz pierwszy w ciągu ostatnich
dwudziestu czterech godzin poczuła ogarniające ją ciepło.
- W każdym razie jestem tu, bo... Wrócisz do Nowego Jorku? -
zapytał niezobowiązująco J.P. - No bo wiesz, psy cię potrzebują - palnął
prosto z mostu, trochę się rumieniąc.
Baby zapatrzyła się na bezmiar oceanu liżącego piasek. Mogła
zostawić swój mały raj na wyspie? Pomyślała o imprezie, którą
przegapiła wczoraj wieczór i ogarnął ją smutek, że tak bezmyślnie
porzuciła Avery, Owena i mamę. Tęskniła za nimi. Odwróciła się do
J.P., który patrzył na nią z nadzieją i wyglądał... tak dobrze. Może Nowy
Jork nie będzie jednak
taki straszny.
- Przyleciałeś helikopterem? - zapytała.
- Aha - przyznał się. Wyciągnął z kieszeni dwa pogniecione bilety.
- Ale kupiłem też bilety na prom. Tata potrzebował helikoptera dziś po
południu - wyjaśnił. - Pomyślałem, że może wrócimy dłuższą drogą.
Baby nie wiedziała, co powiedzieć. Cashman junior zatrzymał się
po drodze przy maleńkiej kasie na prom i kupił bilety?
- W Bostonie czeka na nas samochód - dodał. - Chyba, że wolisz
jechać autobusem?
Baby wyszczerzyła zęby.
- Niekoniecznie.
Chciało jej się jednocześnie płakać i śmiać. Wracała do domu. Do
nowego domu. Tym razem była tym nawet odrobinę podekscytowana.
Hm... ciekawe dlaczego?
28
A zd o b y w a w s z y s t ko ,
c z e g o c h c i a ł a
Kiedy Avery się obudziła, leżała w ubraniu na różowej narzucie na
łóżku. Dochodziło południe, ból pulsował jej w czaszce, włosy miała
ulizane na jedną slronę głowy. Czuła się, jakby przejechała ją ciężarówka.
Dzień dobry, panienko Kac.
Spuściła nogi z łóżka i powoli podreptała do łazienki. Marzyła o
wodzie, żeby pozbyć się z ust tego posmaku, jakby żuła stare skarpetki.
Otworzyła oczy i prawie krzyknęła, widząc swoje odbicie w lustrze. Jej
czarna sukienka była beznadziejnie pognieciona i miała podejrzaną plamę
na piersi. Na obu nadgarstkach miała łańcuszek siniaków. Powróciły do
niej potworne obrazy z poprzedniego wieczoru. Pamiętała, że się upiła. I
rozbłyskujące światła policyjnego koguta. Smród wymiocin wokół
eleganckiego domu, kiedy wychodziła wyprowadzana przez policję.
Przysunęła się bliżej do lusterka w toaletce i przyjrzała się swojemu
odbiciu. Wyglądała jak śmierć. Śmierć ze złotym łańcuszkiem. Na którym
wypisano „A=PUwRN".
- Dzień dobry, kochanie - zagruchała matka, wchodząc do jej
sypialni w śnieżnobiałym kombinezonie, od którego Avery aż bolały
oczy.
Edie rozsunęła cieniutkie, zielone zasłony i otworzyła okno,
wychylając się i wciągając głęboko powietrze. Avery zamknęła drzwi do
łazienki i wsunęła się pod kołdrę, żeby matka nie zobaczyła, w jakim jest
stanie. Jej matka wiecznie była czymś pochłonięta, ale nie na tyle, żeby
nie zauważyć, Że córka wygląda gorzej od rzeźb, które Edie znajdowała
na ulicach.
-
Jak się czujesz? - zapytała matka, niby niefrasobliwie, ale w jej
głosie wyczuwało się troskę.
-
Nie za dobrze - wychrypiała Avery, ściskając kołdrę.
-
Chcesz o tym opowiedzieć? - Edie usiadła na jedwabnej, różowej
kołdrze, głaszcząc Rothko, który przyszedł się przywitać. Otarł się
nosem o przykryte stopy Avery.
Edie spojrzała na córkę wyczekująco.
- Wiesz co?
Wstała i wyszła z pokoju, a potem wróciła z dziewięcioma
czerwonymi świecami. Ustawiła je na białej komodzie, którą Avery
zabrała z domu babci, i zaczęła zapalać.
- To żeby życzyć ci szczęścia w szkole i usunąć złą energię z
zeszłego wieczoru. Słyszałam, co się stało.
Avery wystawiła płową głowę spod kołdry, zastanawiając się, ile
właściwie matka wie.
- Muszę przyznać, że jestem rozczarowana. Nie tyle waszą trójką, co
raczej systemem policyjnym. Wygląda na to, że wiele się zmieniło od
czasów, gdy tu dorastałam. - Edie zmarszczyła brwi zapalając świece.
Avery usiadła i, zdziwiona, spojrzała na matkę. To wszystko?
Płomienie świec kołysały się na porannej bryzie.
- Powinnam była wcześniej to zrobić, ale byłam taka zajęta - Edie
westchnęła przepraszająco.
Avery schowała twarz pod poduszkę z wyhaftował
i \ \ \
monogramem. Nie chciała mieć do czynienia z mistyczn.) rfl|
inkantacjami Edie, nie dzisiaj. Czy matka nie mogłaln il okazać
zwyczajnie pomocna i przynieść jej cos' od bólu wy?
Albo Krwawą Mary?
- Gdzie jest Baby? Jestem pewna, że i jej by to pomogło
- zamyśliła się Edie.
Avery usiadła. Gdzie była Baby?! W ogóle się nie pojawiła na
wczorajszej imprezie i kompletnie ignorowała wiadomości od Avery.
- Ehm - zaczęła błyskotliwie.
Wyciągnęła komórkę spod poduszki. Spała na niej. Ups, Nie dostała
żadnej wiadomości od Baby, za to jedną od Syd ney.
ZABÓJCZA IMPREZA. WIEDZIAŁAM, ŻE MASZ
POTENCJAŁ!
Avery schowała z powrotem telefon pod kołdrę. Jeśli
największa szkolna dziwaczka uważała imprezę za uda ną, to jej życie
towarzyskie rzeczywiście leżało w gruzach.
-
Gdzie ona jest? - dopytywała się matka. - Nie widziałam jej rano.
-
Jest na... proteście - palnęła Avery, nie bardzo wiedząc, skąd jej
przyszedł do głowy ten pomysł. Może przez Sydney. - Przeciwko...
trzymaniu walabii w niewoli. Na przykład w zoo.
Walabii? Jeszcze nie wytrzeźwiała?
Możliwe.
- Och! Musiała sobie wziąć do serca naszą rozmowę! Avery spojrzała
zaskoczona na matkę.
- Znalazła sprawę - wyjaśniła mgliście Edie, machając ozdobioną
turkusami ręką.
- Chyba tak - wymamrotała Avery.
256
- Ale nie będzie jej na brunchu - zauważyła Edie, wyraźnie
rozczarowana.
Właśnie straciłam jedyny głos na mnie w wyborach, zdała sobie
sprawę Avery. Jakby to w ogóle miało jakieś znaczenie po wczorajszej
katastrofie.
- Nie mogę się doczekać spotkania z dawnymi koleżankami ze
szkoły. Chociaż, jak się nad tym zastanowić, nigdy tak naprawdę się z
nimi nie przyjaźniłam - westchnęła Edie. - Będziesz gotowa za dziesięć
minut?
Kiedy Avery wyciągnęła za matką swój - odświeżony prysznicem i
odziany w sukienkę Lilly Pulitzer - tyłek z taksówki pod klubem-
ogrodem Tavern on the Green, żołądek miała tylko trochę
spokojniejszy, a w głowie nadal ją łupało. Światełka w Tavern on the
Green mrugały. Dziewczęta zebrały się w sali kryształowej, w której
okna sięgały od sufitu do podłogi, przez co pomieszczenie przypominało
trochę szklarnię. Stały tam okrągłe, przykryte białymi, lnianymi
obrusami stoliki z kompozycjami z lilii i białych orchidei, a przez okna
sączyło się słońce. Zwykle sala prezentowała się ładnie, ale
człowiekowi na kacu to miejsce wydawało się wyrafinowanym
narzędziem tortur. Dziewczyny w ogromnych ciemnych okularach
Gucciego, potykając się, szły do stolika, gdzie wrzucano głosy na
przedstawicielkę w radzie nadzorczej. Stało tam niebieskie pudełko od
Tiffany'ego z rozcięciem w przykryciu. Karteczki z głosami prawie się z
niego wysypywały. Bez wątpienia wszystkie oddano na Jack Laurent.
Avery się zastanawiała, czy powinna w ogóle zawracać sobie głowę
oddawaniem własnego głosu, postanowiła sobie darować. To byłoby
zbyt żałosne.
- Zastanawiam się, czy powinnam porozmawiać z panią McLean
na temat stypendium artystycznego z funduszu babci
1
7 - Wejście Carlsów
257
254
29
-
myślała na głos Edie, rozglądając się po pomieszczeniu. Za łożyła
zwiewną, niebieską sukienkę, którą sama ufarbowała
-
Byłoby cudownie, zachęcić młodych ludzi do twórczej eks presji.
Wszyscy tutaj wyglądają tak samo.
Zmarszczyła czoło, rozczarowana, patrząc na tłum skaco wanych
dziewczyn w ciemnych okularach i prostych letnich sukienkach.
Poprowadziła Avery między stolikami, szukając wizytówek z ich
nazwiskiem.
- Edie Carls! - zawołała chuda brunetka, podchodząc, aby się
przywitać. - Gwendolyn Bennett. - Wyciągnęła rękę obwieszoną złotymi
bransoletkami od Cartiera. - Muszę powiedzieć, że wyglądasz...
artystycznie jak zawsze - powiedziała, obrzucając Edie spojrzeniem od
stóp do głów. - A to musi być jedna z twoich córek?
Avery uśmiechnęła się powściągliwie, kiedy Gwendolyn obejrzała ją
tymi swoimi małymi oczkami gryzonia.
-
Och, witaj Gwendolyn. Też cię pamiętam. - Edie objęła kobietę i
ucałowała w oba policzki. - To Avery. Moja druga córka, Baby, jest
na proteście w sprawie walabii. Podobno potwornie sieje traktuje w
ogrodach zoologicznych. Wyobrażasz sobie?
-
Jak zawsze walka za sprawę. - Słowa Gwendolyn aż ociekały
sztuczną słodyczą, a Edie zacisnęła usta w wąską linię. - Moja córka,
Jiffy chodzi do szkoły z twoimi dziećmi, więc wiele o nich słyszałam
i mam wrażenie, jakbym już je znała.
Uśmiechnęła się do Avery, a ta się skrzywiła. Wiedziała, że przyjście
na to spotkanie okaże się katastrofą. Nie mogli dać jej umrzeć w spokoju?
Przeprosiła panie i poszła do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie
dziewczyny ratowały się koktajlami z szampanem i szeptały cicho między
sobą.
-
Słyszałam, że kompletnie się zalała na imprezie i się zsi-kała -
mruknęła Jiffy, siedząca przy stoliku z Sarah Jane i jej chudą jak
tyczka matką, którą Avery rozpoznała z niezliczonej liczby stron
internetowych z modą.
-
Wiem - pokiwała głową Sarah Jane. - Słyszałam, że podobno ją
zamknęli, ale jej matka jeszcze nic o tym nie wie. Szukali prawnika,
ale nikt nie chce się tknąć tej sprawy.
Sarah Jane zerknęła szarymi, małymi oczkami na Avery, która
właśnie przechodziła obok nich z wysoko uniesioną głową. Żałowała, że
oddała biednym swoje szkolne bluzy z Nantucket, gdy tylko się
dowiedziała o przeprowadzce. Bo właśnie miała ochotę wrócić na tę cichą
wyspę, gdzie nic się nie działo, zaszyć się na strychu i hodować emu.
Grupa dziewczyn podeszła do stołu z urną, za którym siedziała jakaś
dziewczyna z dziesiątej klasy o kręconych włosach. Ale nawet ona
spojrzała na Avery krzywo, jakby mogła zbezcześcić wybory, choćby
zbliżając się do stołu.
- O, jesteś! - Edie objęła córkę za ramiona i litościwie odsunęła od
pudełka z głosami. - Znalazłam nasz stolik i kilka pań, które są absolutnie
zafascynowane pracą Baby na rzecz walabii. Będziesz miała coś
przeciwko, jeśli pójdę z nimi porozmawiać?
Avery przewróciła żałośnie oczami, starając się nie wzdry-gać, kiedy
armia kelnerów w czarnych kamizelkach przynosiła do stołów talerze z
żółtą jak narcyzy jajecznicą.
Usiadła, modląc się, żeby nie zwymiotować na srebrną zastawę i
wykrochmalone serwetki w kolorze kości słoniowej. Obok niej Edie z
ożywieniem rozmawiała z matką wielkiej jak ciężarówka dziewczyny o
zwierzętach Australii. Drobniutka, stara kobieta w czarnym kostiumie St.
Johna podeszła do Avery, próbując odczytać idiotyczną plakietkę z
imieniem na jej piersi.
- Ty musisz być wnuczką Avery Carls - powiedziała
chrapliwym głosem.
Avery poczuła drobinki śliny tuż koło ucha, gdy się od wróciła i
pokiwała głową. Wątpiła, czy babcia nadal chciała by przyznawać się
do niej. Kobieta uśmiechnęła się sympa tycznie.
- Muffy St. Clair. - Wyciągnęła rękę. - Swego czasu two ja babcia i
ja notorycznie pakowałyśmy się w jakąś kabałę. Sprawiała, że całe miasto
na nią patrzyło. Jestem pewna, że pójdziesz w jej ślady - powiedziała,
stukając się swoim kie liszkiem Veuve z jej szklanką wody Pellegrino -
myśl o alko holu przyprawiała Avery o mdłości.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się niezręcznie.
- Widzisz? - Kilka stolików dalej Sarah Jane szturchnęła Jiffy pod
żebra. - Próbuje się zaprzyjaźnić z absolwentką z rady, żeby jej nie
wywalali z Constance.
Matka Genevieve, Blanche, podeszła do nich ukradkiem.
- Biedna dziewczyna - mruknęła. - I patrzcie na jej matkę. -
Wskazała na Edie, która szła prosto do pani McLean. - Chce wybłagać,
żeby nie wyrzucali córki ze szkoły. To takie smutne, naprawdę.
Blanche odprowadziła córkę do baru i obie zamówiły po kieliszku
wódki Ketel One. Czystej.
Avery się rozejrzała, szukając przyjaznej twarzy, i zobaczyła
wściekłą Sydney, siedzącą obok ubranej na czarno, niewiarygodnie
sztywnej kobiety z obojczykami wystającymi spod kaszmirowego,
granatowego swetra. Jack Laurent siedziała przy rumianym, starszym
mężczyźnie w lnianym, jas-nobeżowym garniturze i błękitnej koszulce.
Cały czas zerkał na Roleksa i nerwowo przytupywał nogą. Nie pasował do
otoczenia - w końcu to było śniadanie dla matek i córek.
Muffy St. Clair stanęła na podwyższeniu. Miała białe, klasyczne
pantofle od Ferragamo, a pani McLean pomogła jej wejść po schodkach.
Popukała w mikrofon, co wywołało przeraźliwy zgrzyt.
- Witam uczennice Constance, absolwentki i rodziców na dorocznym
brunchu dla matek i córek. Mam wielki zaszczyt i przyjemność ogłosić
wyniki wyborów na przedstawicielkę uczennic przy radzie nadzorczej. -
Muffy rozejrzała się po widowni. - Kiedy zakładano Constance Billard,
szkoła szczyciła się tym, że kultywuje doskonałość. Uczennice Constance
miały stanowić wzór wdzięku, opanowania i intelektu - zaczęła powoli.
Wśród stolików rozlegały się szmery rozmów. Avery ukradkiem
wzięła drinka matki. Chciała już teraz stłumić ból przegranej, zanim
zostanie odczytane nazwisko Jack Laurent.
- Przedstawicielka uczennic zadba, aby doskonałość kultywowano
także w przyszłości - ciągnęła Muffy.
Na sali znowu zapadła cisza. Nawet kelnerzy stanęli wyczekując. Pani
M uśmiechnęła się powściągliwie, nie mogąc się doczekać końca
spotkania. Muffy powoli wyjęła okulary do czytania z torebki Chanel i
wsunęła pomarszczony palec pod zamknięcie koperty.
- Imię wybranej osoby jest znane wszystkim aż za dobrze. - Avery
podniosła wzrok i zobaczyła, że Jack zdejmuje serwetkę z kolan i kładzie
na stole, gotowa, by wstać i przyjąć
nominację.
- Avery Carls.
Na twarz Muffy wypłynął szeroki uśmiech. Kompletnie
zaskoczona Avery rozejrzała się po sali, w której zapadła cisza. Minęła
chwila, nim Edie włożyła palce do ust i przenikliwie gwizdnęła.
Avery wstała i podeszła do sceny. Miała wrażenie, że to sen.
Spojrzała na morze twarzy. Rozległy się szmery, a potem wszyscy
zaczęli klaskać.
- Jeśli masz choćby połowę energii swojej babci, to już się nie
mogę doczekać rozpoczęcia tego cudownego roku - powiedziała Muffy
chrapliwym, piskliwym głosem i mrugnęła do Avery.
Gdyby Avery nie bała się, że połamie kruche kości starszej pani,
objęłaby ją z całych sił. Zamiast tego tylko uścisnęła energicznie jej
dłoń i złapała mikrofon.
- Dzięki! - pisnęła, patrząc na tłum. - Bardzo się cieszę, że będę
przewodzić społeczności Constance Billard!
A potem zbiegła ze sceny, mając wrażenie, że szybuje.
- O mój Boże, gratulacje! - Sydney przepchnęła się przez, tłum,
żeby przywitać się z Avery przy prowizorycznej scenie. Uściskała ją
254
30
serdecznie. - Te łańcuszki? Genialne! - pisnęła pokazując jej łańcuszek z
wygrawerowanym napisem „A=PUwRN".
Słońce odbiło się w metalu, a Avery się rozejrzała, zauważając
znajomy błysk przy każdym ze stolików.
- Wczoraj wieczorem miałaś niesamowite wyjście. Normalnie jak
gwiazda rocka!
Avery zacisnęła oczy. Kac nagle zniknął. To nie był sen. Przyjęcie
okazało się sukcesem, chociaż daleko mu było do elegancji. Wszystkie
dziewczyny nosiły łańcuszki. Naprawdę ją polubiły! Może jednak jej
żołądek wytrzyma kieliszek szampana.
Albo butelkę. Trzeba podtrzymywać wizerunek gwiazdy rocka.
- Gratuluję, Avery - rzuciła gromko do mikrofonu pani M. Jack
gwałtownie wstała z krzesła, mając wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
-
Co?! - wyrwało jej się odruchowo.
-
Myślałem, że to twoje nazwisko ogłoszą - szepnął ze
złością jej ojciec.
- Ja... - Głos jej się załamał.
- Zadzwoń, kiedy rzeczywiście będziesz gotowa przestać bawić się
w te gierki. Kłamałaś i rozczarowałaś mnie. - Ojciec wyszedł, prawie
wpadając na kelnera niosącego całą tacę kieliszków z szampanem.
Jack zerknęła na Avery, która machała do wszystkich, jakby właśnie
została miss Ameryki. Rozejrzała się, ale najwyraźniej nikt nie stał po jej
stronie. Nawet ta pieprzona Jiffy nosiła łańcuszek od Avery, po części
schowany pod idiotyczną, zawiązaną na szyi apaszką od Hermesa.
Wyglądał, jak dziwna smycz.
To był absurd. Jack wstała i wybiegła z Tavern on the Green, prawie
przewracając się przez jakiegoś dudziarza na zewnątrz. Wypadła z parku
na ulicę, zatrzymała taksówkę przy Central Parku i pojechała prosto do
J.P.
SPOTKAJMY SIĘ PRZED BUDYNKIEM
- napisała, kiedy
taksówka lawirowała w stronę East Side. Była tak wściekła, że ręce jej się
trzęsły. Nie mogła uwierzyć, że straciła tę głupią nominację, i nie mogła
się doczekać, kiedy J.P. ją pocieszy. Przynajmniej on jej nie zawiedzie.
Jack nieco się uspokoiła i ręce przestały jej drżeć, gdy zobaczyła J.P.
stojącego przed potężną, nowoczesną wieżą apar-tamentowca. Wziął ze
sobą jednego z tych głupich psów. Miał na sobie ohydne spodnie w żabki,
które zawsze kazała mu zamieniać na jakieś inne.
- Cześć! - zawołała jeszcze z taksówki. - Masz drobne?
Zapomniałam torebki.
Spojrzała na niego smutno i patrzyła, jak szuka swojego
portfela.
-
Proszę - wymamrotał, płacąc taksówkarzowi. Jack wysiadła z
samochodu.
-
Więc... co jest? - zapytał, ziewając. Jack zmrużyła oczy. A temu o
co chodziło? To ona była
zmęczona. Zmęczona tym pieprzonym szambem, w które zamieniło się
jej życie.
-
Miałam fatalny poranek - zaczęła. - Nie rozumiem, dlaczego
zostawiłeś mnie samą na tej okropnej imprezie wczoraj wieczorem. -
Jęknęła. - Wynagrodzisz mi to?
Chciała, żeby to pytanie zabrzmiało seksownie, ale powiedziała to
raczej jak klient, który składa zażalenie.
- Właściwie to jestem zajęty. - J.P. odsunął się, napinając smycz, żeby
pies nie skoczył na Jack.
- Niby czym?
Rozejrzała się. Była pierwsza popołudniu w niedzielę. Co mógł mieć
do roboty?
Poza zajmowaniem się nią?
- I dlaczego nie odbierałeś telefonu wczoraj wieczór? Podobno
jestem twoją dziewczyną. - Jej głos wzniósł się o kilka oktaw.
Już naprawdę nikt o nią nie dbał?
- Przykro mi, Jack. To nie jest dobry moment...
-
Powinieneś dbać o mnie! - Przerwała mu, mając ochotą go trzepnąć.
- Powinieneś być przy mnie, kiedy cię potrzebuję.
-
Posłuchaj, musimy porozmawiać. - J.P. zmarszczył brwi.
Za nim wrześniowe słońce lśniło na nowoczesnym budynku.
- Och, więc teraz chcesz rozmawiać? Bardzo to wygodne. Bo
widzisz, ja chciałam porozmawiać z tobą wczoraj wieczór, po tym jak
wyszedłeś z tej zasranej imprezy...
J.P. złapał ją za nadgarstek. Spiorunowała go wzrokiem, pewna, że
przyciągnie ją do siebie i pocałuje, żeby ją uciszyć.
Ale nie była w nastroju. A może była. Nieważne. Tyle że J.P. wcałe nie
spróbował jej pocałować.
- Już nie mogę - powiedział w końcu, puszczając ją.
-
Czego? - Jack poczuła lodowaty strach w żołądku i zastanawiała się,
czy zwymiotuje.
-
Jesteś taka wymagająca, a ja już nie daję rady. - J.P. wyglądał na
wycieńczonego, gdy wziął psa na ręce. Psiak szczeknął cicho. -
Słuchaj, miałem długi dzień. Musisz iść. Porozmawiamy później. -
Zatrzymał taksówkę i otworzył jej drzwi. - Masz pieniądze. -
Wyciągnął dwudziestkę i podał ją Jack.
Chciała podrzeć banknot na strzępy i rzucić mu w twarz, ale go
przyjęła. Musiała.
-
Ale...
-
Żadne ale. - J.P. zamknął za nią drzwi.
Jack nie powiedziała ani słowa. Czuła się mała, smutna i żałosna.
Kiedy taksówka ruszyła Piątą Aleją, zauważyła Baby Carls wychodzącą
zza rogu w jednym ze szkolnych T-shirtów J.P. Szła z dwoma puggłe'ami
do jednego z kamiennych wejść do Central Parku.
Jack przełykała łzy złości, kiedy taksówka podjechała pod jej
skromne poddasze. Zamieni życie sióstr Carls w piekło na ziemi.
Bo piekło, jak mawiają Francuzi, to inni ludzie.
t ro j e to j u z p a c z k a
W niedzielny wieczór Baby siedziała na zaimprowizowanym
hamaku na tarasie penthouse'u w króciutkich szortach frotte i T-shircie ze
światowej trasy Graceful Dead z 1990 roku. Spojrzała na przymglone
gwiazdy. Niebo wyglądało tu zupełnie inaczej niż na Nantucket, a gdy
spojrzała na południe, idiotyczny Kompleks Cashmana przesłaniał jej
widok na księżyc. Ale w ciemnościach połączone C wyglądały niemal
ładnie - chociaż to był kapitalizm czystej wody.
Usadowiła się wygodniej. Czuła się zmęczona jak nigdy. Im więcej
o tym myślała, tym bardziej nie mogła uwierzyć, że wytrzymała z
Tomem ponad rok. Myślała, że jest autentyczny, ale tak naprawdę był
tylko dupkiem w ubraniu przesiąkniętym dymem z fajki wodnej.
Przesunęła palcem po grubym sznurze hamaka. To dziwne. Jej życie było
teraz w o wiele większej rozsypce niż tydzień temu, mimo to czuła się
spokojniejsza.
Drzwi się otworzyły i na taras wyszedł Owen z sześciopa-kiem piwa
Corona.
- Chcesz?
Otworzył butelkę zębami i podał jej.
254
31
- Dzięki.
Baby usiadła, obejmując kolana.
- Wszystko w porządku? Wydajesz się smutna.
Usiadł obok niej, a hamak zapadł się pod jego osiemdziesięcioma
kilogramami, niemal sięgając podłogi.
- Pojechałam wczoraj na Nantucket. Tom był z Kendrą - stwierdziła
sucho.
Mówienie o tym nie bolało.
- Nie przejmuj się. Ta dziewczyna to szmata - rzucił Owen,
przypominając sobie, jak spiknął się z Kendrą w New Hampshire na
wycieczce na narty w dziewiątej klasie. - I nigdy nie przepadałem za
Tomem - dodał, drapiąc się po całkiem wyrośniętej już brodzie.
- W porządku - odparła.
Właściwie z tymi brudnobiałymi skarpetkami i domkiem, całym w
resztkach pizzy i fajek wodnych domowej roboty, był strasznym frajerem.
Dlaczego wcześniej tego nie zauważyła?
- Więc... ominęło mnie coś? - zapytała.
Nie mogła uwierzyć, że postanowiła spędzić czas z Tomem, zamiast
pójść na pierwszą wielką imprezę Avery i trzymać ją za rękę w czasie
wyborów. Była bardziej skupiona na sobie niż siostra.
-
Avery wylądowała w więzieniu. - Owen wzruszył ramionami i napił
się piwa.
-
Nie mów! - Baby aż zatkało z wrażenia. Nie bardzo wiedziała,
wierzyć mu, czy nie. Chociaż z drugiej strony myśl o Avery w
więzieniu była nieco zabawna. - Nic jej nie jest?
-
Ma się znakomicie. - Owen wyciągnął telefon. - Ale najwyraźniej tu
się nie imprezuje jak na Nantucket.
Przejrzał folder ze zdjęciami, aż doszedł do fotki przedstawiającej
Avery z zaczerwienioną, zalaną łzami twarzą za kratkami. To było żałosne
i zabawne jednocześnie. Baby wybuchnęła śmiechem. Nie mogła
uwierzyć, że to przegapiła.
- Owen, obiecałeś, że to skasujesz! - Avery pisnęła, pojawiając się za
ich plecami.
Złapała telefon i szybko usunęła zdjęcie. Miała na sobie obcisłe,
niebieskie szorty do siatkówki ze szkoły na Nantucket i czerwoną bluzę
Toma.
-
Zmarzłam - wyjaśniła, widząc spojrzenie siostry. - Ale bluza
strasznie śmierdzi.
-
Zerwaliśmy. Możesz ją sobie wziąć. - Baby wzruszyła ramionami.
Avery wytrzeszczyła oczy. Więc to tym zajęta była Baby w ten
weekend?
-
Myślałem, że masz namiętną randkę z tą policjantką dziś wieczór -
przerwał jej Owen. - No wiesz, ufarbowałyby-ście sobie wzajemnie
włosy, zrobiły tatuaże?
-
Zamknij się - rzuciła pogodnie Avery, złapała piwo i umiejętnie
uderzyła kapslem o metalową poręcz. - Och, mam coś dła ciebie. -
Pogrzebała w kieszeni bluzy i wyciągnęła łańcuszek z
wygrawerowaną blaszką, który zachowała dla siostry. - Wygrałam te
wybory na przedstawicielkę w szkole - ogłosiła z szerokim
uśmiechem na opalonej twarzy.
Nadal nie mogła w to uwierzyć.
Baby z dumą uściskała siostrę. Jedwabiste, świeżo umyte blond
włosy opadły kaskadą na jej drobne ramiona. Avery zasługiwała, żeby
zostać PUwNR, PLUM, czy jak to się nazywało. Świetnie, że wygrała. I
wtedy Baby przypomniała sobie o trzech minusach. Czy w ogóle pozwolą
jej chodzić do Constance?
- Nie wiem, jak za wami nadążyć. - Owen rozparł się na hamaku,
uśmiechając się żartobliwie.
Miło było spędzić trochę czasu z siostrami. Z facetami nigdy nie jest
aż tak ciekawie.
Och, daj spokój, nasz znajomy Romeo zaprotestowałby
stanowczo.
- Ej, a co z tobą świętoszku? Znalazłeś sobie jakąś dziewczynę,
odkąd tu przyjechaliśmy? - dopytywała się Avery, wciskając się na
hamak między rodzeństwo.
Teraz, kiedy już była PUwRN, znowu mogła wtykać swój nieco
piegowaty nos w życie rodzeństwa.
- Jeszcze nie. Czekam na właściwy moment. No wiesz, szkoła
Carlsów - odpowiedział, nie patrząc na nią.
Zerknął na Piątą Aleję niemal tęsknie.
- Za to twój kumpel jest naprawdę milusi - stwierdziła Avery,
przypominając sobie ciemnowłosego chłopaka, z którym trzymał się
Owen na ich imprezie.
Napiła się piwa, a potem przypomniała sobie postanowienie, że
miała odtruć się w tym tygodniu, i odstawiła butelkę na wyłożoną
terakotą podłogę.
- Widzisz, wykorzystałem czas na szukanie sobie przystojnych
kumpli. - Owen wykpił się z siostrzanego przesłuchania.
- Proponuję toast!
Baby wstała i uniosła butelkę piwa. Avery i Owen stanęli obok niej.
- Za Nowy Jork! - krzyknęła cała trójka, a ich głosy rozległy się
echem w wieczornym powietrzu. Stuknęli się butelkami.
Dobrze mówią!
t
tematy na celowniku wasze e-maile zapytaj
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by
nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Niech żyje! Więc mamy nową przedstawicielkę uczennic i miejmy
nadzieję, że uda jej się wprowadzić kilka zmian - na przykład dodatkowe
przerwy, dwa razy tyle czasu na lunch albo trzy razy tyle czasu na lekcję
fotografii. Bo jak inaczej mamy mieć szansę pójść do domu, spotkać się z
facetem, wziąć potem prysznic i wrócić na dyskusję na temat
U Et ra n ge r a
na francuskim? Może nawet uda jej się załatwić ponowne
przyjęcie siostry do szkoły... a może nie.
Niestety A nie zna wszystkich odpowiedzi. Nie znajdzie ich też w
podręczniku do matematyki. Oto rzeczy, których ja jeszcze chciałabym
się dowiedzieć:
Co jest z J i J.P.? Mają przerwę w stylu Willa i Kat czy książę i
księżniczka po tej stronie oceanu zerwali ze sobą na dobre? I co to
oznacza dla B?
Czy R i K wrócą do siebie? Czy O ma pozostać samotny, czy też nasz
przystojniak z Nantucket wreszcie spełni nasze oczekiwania? Naprawdę
lubi tylko zaliczać dziewczyny, czy szuka miłości?
Szkoda, że nie wszyscy słyszą zew miłości - J wkroczyła na ścieżkę
wojenną. Coś mi mówi, że A i B powinny uważać na swoje tyłki. Może
my też...
I ostatnie pytanie. - Cieszycie się, że zostałam? I cieszycie się, że też się
załapaliście na tę jazdę? Zapowiada się kolejny rok szaleństw i
niegodziwości, a ja wam przekażę wszystkie warte uwagi pikantne
ploteczki. Daję słowo. A wiecie, że moje słowo jest warte przynajmniej
tyle, co platynowa karta kredytowa American Express, bez ograniczeń.
254
32
Wiecie, że mnie kochacie.
Plotkara
254
33