Redakcja stylistyczna
Izabella Sieńko-Holewa
Korekta
Jolanta
Gomółka Anna
Tenerowicz
Ilustracja na okładce
Cover Design Andrea C. Uva
Cover Photograph by Roger Moenks
Opracowanie graficzne okładki
Wydawnictwo Amber
Skład
Wydawnictwo Amber
Druk
Wojskowa Drukarnia w Łodzi, Sp. z o.o.
Tytuł oryginału
Gossip Girl. The Carlyles
Copyright © 2008 by Alloy Entertainment.
All rights reserved.
For the Polish edition
Copyright © 2008 by Wydawnictwo Amber Sp. z
o.o. ISBN 978-83-241-3154-9
Warszawa 2008. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
00-060 Warszawa, ul. Królewska
27 tel. 620 40 13,620 81 62
Bądźmy sobie, ile można,
obcymi. William Szekspir, Jak
wam się podoba tłum. Leon
Ulrich
tematy na celowniku wasze e-maile zapytaj
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienione
lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Zdziwieni, że się odzywam? No co wy? Coś się wydarzyło na Upper
East Side i nie mogę tego przemilczeć. W mieście pojawiła się nowa
trójka i to zdecydowanie zbyt śliczna, żeby o nich nie mówić...
NAJPIERW MUSZĘ SIĘ TROCHĘ COFNĄĆ
Wszyscy wiemy, że tego lata odeszła nasza ukochana Avery Carls. Ta
wspaniałomyślna dobrodziejka rozdała sporą część fortuny muzeom,
bibliotekom i parkom tak, jak ludzie oddają sukienki z zeszłego sezonu
do sklepu z używaną odzieżą. Miała siedemnaście lat, gdy trafiła na
pierwsze strony gazet - tańczyła na stolikach na pierwszym koncercie
Elvisa w Nowym Jorku. Mając dwadzieścia jeden wyszła za mąż (po
raz pierwszy) i przeprowadziła się do słynnego brzoskwiniowego domu
na rogu Sześćdziesiątej Pierwszej i Park Avenue. Gdy miała
siedemdziesiąt lat, nadal piła szkocką z wodą sodową i zawsze otaczały
ją świeżo ścięte białe piwonie. A co najważniejsze, doskonale
wiedziała, jak dostać to, czego chciała - od mężów, od pań z
towarzystwa, od rządu stanowego, od każdego. Moja pokrewna dusza.
Dlaczego to miałoby was obchodzić? Nie gorączkujcie się, zaraz do
tego dojdę. Niesforna córka Avery Carls, Edie,
jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony
która wiele lat temu uciekła na Nantucket odnaleźć siebie poprzez
sztukę, została wezwana do Nowego Jorku, żeby uporządkować sprawy
matki. Sądząc po regale pełnym oprawionych w skórę dzienników (i
sześciu unieważnionych małżeństwach), które starsza pani Carls
zostawiła po sobie, porządkowanie może trochę potrwać. Dlatego Edie
zamknęła dom na Nantucket i wraz z pozbawionymi ojcowskiej opieki
trojaczkami przeprowadziła się do niesławnego apartamentu na rogu
Siedemdziesiątej Drugiej i Piątej Alei.
Poznajcie Carlsów:
O,
przystojniak o dość surowej urodzie, naga pierś,
złociste włosy, zawsze obecne kąpielówki Speedo... Jak na razie
zapowiada się dobrze. Następnie A, jasnozłociste włosy, kobaltowo
niebieskie oczy, bogini jak z bajki w sukienkach od Marni. No i
B,
skrót od Baby. Och, ciekawe, czy rzeczywiście takie słodkie z niej
niewiniątko?
No i oczywiście nie można zapomnieć o naszych starych przyjaciołach z
Upper East Side. Oni też coś kombinują.
J
widziano ostatnio, jak piła
gin Tanqueray na jachcie w Sagaponack. Co tam robiła, skoro miała
malować arabeski w paryskiej Operze Garnier? Nie wytrzymała presji,
czy może po prostu stęskniła się za przyszłym miliarderem,
J.P.?
I nie
zapominajmy o
R
z nieskazitelnymi manierami. Pływał w basenie na
dachu w Soho House, podczas gdy jego matka nagrywała właśnie
kawałek o letnich rozrywkach dla programu telewizyjnego
Herbatka z lady
Sterting.
Wszyscy wiemy, że Lady S nie może się już doczekać, żeby
zaplanować mu baśniowy ślub z jego dziewczyną,
K,
ale czy ta
młodzieńcza miłość przetrwa? Zwłaszcza że
K
widziano przy
konfesjonale w katedrze św. Patryka... Mówi się, że spowiedź pomaga
duszy.
Jak starzy wyjadacze potraktują trójkę nowych na naszej wysepce? Muszę
przyznać, że jestem ciekawa: utrzymają się na wodzie, czy pójdą na dno?
wasze e-maile
ES
Kochana P!
Jakiś milion lat temu moja mama chodziła do Constance Billard z
matką trojaczków. Powiedziała mi, że przeprowadzili się do
miasta, bo A przespała się z całą wyspą - z chłopakami i z
dziewczynami! Z kolei
B
jest szalona, błyskotliwa i genialna,
przy czym niezrównoważona psychicznie i nigdy nie pierze ubrań.
A O podobno pływa w weekendy do Nantucket w samych Speedo.
To prawda? Trój kącik
Ciekawe. Z tego, co widziałam, A prezentuje się całkiem
niewinnie. Ale wszyscy
2
Drogi Trój kąciku!
dobrze wiemy, że wygląd bywa zwodniczy. Zobaczymy, czy
B
genialnie poradzi sobie w mieście. A co do
O,
Nantucket
jest kawałek drogi stąd, więc wątpię, żeby płynął aż tam. Ale
jeśli jest w stanie... to powiem ci tylko jedno: wytrzymałość.
Właśnie tego szukam w facecie. P.
13
Droga P!
Właśnie się tu przeprowadziłam i po prostu kocham Nowy
Jork!!!!! Jakieś rady, jak sprawić, żeby to był najlepszy rok w
moim życiu? ZMałegoMiasteczka
Droga ZMM
Powiem ci tylko, bądź ostrożna. Manhattan to niewielka wyspa,
ale na pewno o niebo wspanialsza od miejsca, z którego
przybyłaś - niezależnie od tego, gdzie to jest. Nieważne co robisz
i gdzie jesteś - zawsze ktoś cię widzi. Nie skończy się na plotecz-
kach w szkolnej stołówce. Tutaj wieści trafiają do rubryki
towarzyskiej albo na stronę Gawkera. O ile, rzecz jasna, jesteś
dość interesująca albo ważna, żeby plotkować na twój temat.
Można tylko mieć nadzieję. P.
Kochana P!
Założę się, że mówisz, że odroczyłaś pójście do college'u, bo tak
naprawdę do żadnego się nie dostałaś. Słyszałem też, że pewien
gość z małpą jednak nie trafił do West Point, i uważam, że to
dość tajemniczy zbieg okoliczności: on tu ciągle jest i ty także.
Naprawdę jesteś dziewczyną??? A może wcale nie byłaś w
ostatniej klasie? Założę się, że jesteś jakąś dziwaczną
trzynastolatką bez cycków i ludzie nawet nie potrafią powiedzieć,
czy jesteś dziewczyną, czy chłopakiem. Chodzi mi o to, że wcale
nie jesteś prawdziwą Plotkarą. Nawet strona się zmieniła.
JeSteśChuckiemB
Drogi JeSteśChuckiemB! Po pierwsze, to się nazywa odmiana i
remont! Pooglądaj trochę telewizji. Po drugie, pochlebia mi, że
moja obecność przyczynia się do powstawania teorii spiskowych.
Przykro mi natomiast, że cię rozczaruję, ale jestem tak kobieca,
jak to tylko możliwe i nie ma żadnej małpki w zasięgu mojego
wzroku. Ile mam lat? Jak mawiała szacowna Avery Carls:
„Prawdziwa dama nigdy nie kłamie". R
na celowniku
Nowinki na temat nowicjuszy:
O
biega w Central Parku. Bez
koszulki. Czy on w ogóle ma jakieś koszulki? Miejmy nadzieję,
że nie.
A
przymierza srebrną minisukienkę z cekinami od YSL w
przymierzalni u Bergdorfa. Nikt jej nie powiedział, że w
Constance obowiązują mundurki? Jej siostra brunetka,
B,
w
FAO Schwarz, wtulona w faceta w ciemnoczerwonej szkolnej
bluzie z Nantucket, ustawia pluszowe zwierzątka w
niestosownych pozach i robi zdjęcia. Więc tak się bawią dzieciaki
tam, skąd oni pochodzą?
No dobra, panie, panowie, pewnie spieszycie się na ostatnie
zakupy przed rozpoczęciem roku szkolnego, albo-w przypadku
tych, którzy wyruszyli do college'ow - do czytania Owidiusza i
żłopania piwa PBR w swoich nowiutkich, malutkich pokojach w
akademikach. Nie martwcie się. Będę tutaj, popijając sancerre w
kąciku w Balthazarze i doniosę o wszystkim, co was omija. To początek
nowej ery na Upper East Side. Widząc tę trójkę w mieście, po prostu
wiem, że czeka nas kolejny rok szaleństw i niegodziwości...
Wiecie, że mnie kochacie.
Plotkara
witajcie w dżungli
Baby Carls obudziła hałasująca śmieciarka, która właśnie cofała na
Piątej Alei. Dziewczyna potarła opuchnięte oczy i spuściła bose stopy
na czerwoną terakotę tarasu. Przytuliła do szczupłej piersi czerwoną
szkolną bluzę z Nantucket High, która należała do jej chłopaka.
Chociaż zamieszkali na samej górze, na piętnastym piętrze ponad
Siedemdziesiątą Drugą i Piątą Aleją, doskonale słyszała hałasy
budzącego się w dole miasta. Tu było zupełnie inaczej niż w jej starym
domu w Siaconset na Nantucket, lepiej znanym jako Sconset, gdzie
zwykła zasypiać na plaży ze swoim chłopakiem, Tomem Devlinem.
Jego rodzice prowadzili mały pensjonat, a on mieszkał z bratem w
domku dla gości na plaży, odkąd skończył trzynaście lat. Zaskoczył
Baby, odwiedzając ją w Nowym Jorku w ten weekend. Ale wyjechał
wczoraj wieczorem. Nie mogła potem zasnąć, więc zabrała kołdrę na
hamak na tarasie.
Spanie na świeżym powietrzu? Jakie to... au nature 1.
Weszła przez rozsuwane, przeszklone drzwi do ogromnego
apartamentu, który najwyraźniej teraz będzie jej domem. Wielkie,
pomalowane na kremowo pokoje ze lśniącymi, drewnianymi
posadzkami i ozdobnymi, marmurowymi dekoracjami, wcale nie
wyglądały przytulnie. Baby ciągnęła za sobą kołdrę Frette, wycierając
nią nieskazitelną podłogę. Szła do •.ypialni siostry, Avery.
Złote włosy Avery rozsypały się na bladoróżowej podusz-
CC
Dziewczyna chrapała jak potłuczony imbryk. Baby wskoczyła do niej na
łóżko.
-
Ej! - Avery podniosła się, naciągając na opalone ramię
i
amiączko
białego topu Cosabella. Jej długie włosy były ma-lowe, a niebieskie
oczy przymglone, ale nadal wyglądała jak księżniczka, dokładnie
tak jak ich babka. Całkowite przeciwieństwo Baby.
3
-
Już rano - oznajmiła Baby, podskakując na kolanach jak
czterolatka, która przedawkowała cukier w płatkach z mio-
dem.
Chciała to powiedzieć wesoło i dziarsko, ale czuła się
ociężała. Nie chodziło tylko o to, że w zeszłym tygodniu cała
rodzina została z korzeniami wyrwana z Nantucket. Po prostu
Nowy Jork nigdy, przenigdy, nie stanie się dla niej domem.
Kiedy Baby się urodziła, jej pojawienie się zaskoczyło i
mamę, i położną, która myślała, że Edie nosi tylko bliźnięta. Jej
brata i siostrę nazwano po dziadkach ze strony matki, a
niespodziewane trzecie dziecko wpisano do metryki po prostu
jako Baby. I tak już zostało. Za każdym razem, kiedy Baby
przyjeżdżała do Nowego Jorku odwiedzić babcię, łatwo było
wyczytać z jej spojrzenia, że o ile bliźnięta jeszcze dało się za-
akceptować, o tyle trójka to zbyt duża liczba dzieci, zwłaszcza
dla samotnej matki. Baby zawsze była zbyt niechlujna i zbyt
głośna. Po prostu już samo to, że istniała, to było za wiele i dla
babci Avery, i dla Nowego Jorku.
Teraz Baby zaczynała się zastanawiać, czy babcia nie miała
racji. Wszystko tutaj - począwszy od pokoi identycznych jak
pudełka, a skończywszy na regularnej siatce ulic Nowego
Jorku - uosabiało porządek i ograniczenia. Podskoczyła jeszcze
raz na łóżku siostry. Avery jęknęła sennie.
- No daj spokój, obudź się! - ponaglała Baby, chociaż nie
było jeszcze dziesiątej, a Avery zawsze lubiła dłużej pospać.
- Która godzina? - Avery usiadła i przetarła oczy.
Nie mogła uwierzyć, że ona i Baby były spokrewnione.
Baby zawsze miała idiotyczne pomysły. Na przykład uczyła ich
psa, Chance'a, porozumiewać się przy pomocy mrugania.
Zupełnie, jakby cały czas chodziła nawalona. Ale chociaż jej
chłopak rzeczywiście regularnie przypalał, Baby nigdy ni tknęła
narkotyków.
Wyglądało na to, że ich nie potrzebuje.
- Już po dziesiątej - skłamała Baby. - Masz ochotę gdzieś'
wyjść? Jest naprawdę ładnie - namawiała.
Avery popatrzyła na splątane, ciemne, długie włosy sio-! stry
i podpuchnięte, brązowe oczy i od razu wiedziała, że Baby
przepłakała noc z powodu swojego beznadziejnego chłopaka.
Kiedy mieszkali na Nantucket, Avery robiła, co mogła, żeby
unikać Toma. Ale przez ostatni weekend nie i dało się nie
widzieć tego faceta. Był obleśny, począwszy od brudnych,
białych, sportowych skarpetek z Gap, które zwinął i dał do
zabawy kotu, Rothko, skończywszy na przyłapaniu go z fajką
wodną i trawką na tarasie, kiedy miał na sobie tylko bokserki ze
Świętym Mikołajem. Wiedziała, że Baby ceni jego
autentyczność, ale czy bycie sobą musi oznaczać bycie
odrażającym?
Odpowiedzieć jednym słowem? Nie.
- Dobra, wstaję.
Avery wygrzebała się z pościeli z najdelikatniejszej wło-1
skiej bawełny i wyszła boso na taras. Tuż za nią Baby. Avery
zmrużyła oczy od słońca. Szeroka ulica w dole była pusta, tylko
limuzyny od czasu do czasu śmigały alejami. Dalej rozciągała się bujna
zieleń Central Parku. Avery z trudem dostrzegła poplątany labirynt
ścieżek wijących się między drzewami.
Siostry usiadły razem, kołysząc się w hamaku i spoglądając na
wypielęgnowaną zieleń na tarasach i balkonach przy Piątej Alei.
Pustych, jeśli nie liczyć ogrodników. Avery westchnęła z
zadowoleniem. Tu na górze czuła się jak królowa Upper East Side, do
tej roli się urodziła.
Czy aby na pewno?
- Cześć.
Ich brat, Owen - prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, jak zwykle
bez koszulki - wyszedł na taras z kartonikiem soku pomarańczowego i
butelką szampana. Miał na sobie tylko czarne kąpielówki Speedo. Avery
przewróciła oczami na widok brata. Miał obsesję na punkcie pływania i
z łatwością potrafił spić wszystkich, tak że lądowali pod stołem, a sam
nadal mógł przebiec 10 kilometrów.
- Macie ochotę na drinka?
Upił łyk soku i wyszczerzył zęby, widząc jak Avery krzywi się z
odrazą. Baby pokręciła smutno głową, a splątane włosy opadły jej na
łopatki. Baby zawsze była drobniutka, a teraz wyglądała wręcz
filigranowo. Potargane, brązowe włosy straciły już miodowe pasemka,
które zawsze pojawiały się w czasie pierwszych tygodni lata na
Nantucket.
-
Co słychać? - zagadnął przyjaźnie.
-
Nic - odparły jednocześnie.
Westchnął. O wiele łatwiej było je zrozumieć, gdy miały po
dziesięć lat, zanim stały się takie wycofane i tajemnicze.
Pociągnął soku pomarańczowego, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek rozumiał dziewczyny. Gdyby nie to, że tak trudno im się
oprzeć, może by sobie odpuścił i został mnichem. A skoro o tym mowa,
jedyny powód, dla którego wstał tak wcześnie, to z lekka
pornograficzny sen, który zmusił go do wyskoczenia z łóżka i
poszukania - bez skut ku - basenu.
Sen o kim? Prosimy o więcej szczegółów!
Odstawił zamkniętą butelkę szampana do wielkiej donic ze
stokrotkami, upił jeszcze jeden łyk soku i wcisnął się n hamak obok
sióstr. Zerknął w dół na gąszcz drzew. Nie móg uwierzyć, jaki mały
wydawał się Central Park. Z tej wysokości wszystko wydawało się
miniaturowe. Zupełnie inaczej niż na Nantucket, gdzie bezmiar oceanu
ciągnął się w nieskończoność. Sconset było najbliższym Portugalii i
Hiszpanii miej scem w kraju i Owen zawsze się zastanawiał, jak długo
musiałby tam płynąć.
- Heeeej!
Głos ich matki i brzęk bransoletek własnoręcznie zrobionych ze
srebra i turkusów było słychać w całym mieszkaniu i na tarasie. Edie
Carls pojawiła się w drzwiach. Miała na so bie opływającą kształty,
letnią sukienkę w niebieski wzór od Donny Karan, a blond włosy z
siwymi pasemkami ścięte n pazia zaplotła w mnóstwo cieniutkich
warkoczyków. Wyglądała bardziej jak przestraszony jeżozwierz niż
mieszkanka naj bardziej ekskluzywnej okolicy na Manhattanie.
- Bardzo się cieszę, że wszyscy tu jesteście - ekscytował-się. -
Potrzebuję waszej rady. Wchodźcie.
4
Wskazała w kierunku korytarza, a grube bransoletki za-
dzwoniły jedna o drugą.
Avery zachichotała, kiedy Owen posłusznie zsunął si z
hamaka i podreptał do mieszkania za idącą szybkim krokiem
Edie. Przez ostatni tydzień pełnił funkcję doradcy do spraw
artystycznych matki. Co wieczór był na jakimś otwarciu wy
stawy - zwykle w zatłoczonych, pachnących paczulą galeriach na
Brooklynie lub w Queens, gdzie sączył ciepłe chardonnay i
udawał, że wie, o czym mówi.
Drogie pokoje z drewnianym parkietem, w których kiedyś pewnie
stały szezlongi w stylu Ludwika XIV i stoliki Chippendale, były
teraz puste, jeśli nie liczyć kilku przechodzonych sztuk mebli,
które Edie zdobyła, korzystając z rozległej łatki przyjaciół w
świecie artystycznym. Avery natychmiast
i
mówiła
ultranowoczesny wystrój od Jonathana Adlera i Ce-lei ie
Kempbell, ale meble jeszcze nie przyjechały. Tymczasem
l i
lie
wytrzasnęła skądś zjedzoną przez mole pomarańczową i .mapę,
którą postawiła pośrodku salonu. Rothko zaciekle ją drapał. To
było jego nowe ulubione zajęcie od czasu przeprowadzki do
Nowego Jorku. Większość ulubieńców Carlsów lizy psy, sześć
kotów, koza i dwa żółwie - musiało zostać na Nantucket. Rothko
pewnie czuł się samotny.
Ale nadszedł kres jego samotności. Obok Rothko stała ponad
półmetrowa gipsowa szynszyla, pomalowana na bladonie-biesko i
owinięta w folię bąbelkową.
-
Co o tym myślicie? - zapytała Edie. Jej niebieskie oczy
i
o/błysły. - Jakiś facet sprzedawał to po pięćdziesiąt centów
na ulicy w Red Hook w Brooklynie, akurat kiedy wracałam
wieczorem z performance'u. To autentyczna, nowojorska
sztuka w stylu ready-made - dodała entuzjastycznie.
-
Spadam stąd - stwierdziła Avery, cofając się, jakby gipsowa
figurka była nosicielem groźnych chorób. - Wybielałyśmy się
z Baby do Barneys - dodała, przekonując siostrę •pojrzeniem,
żeby się zgodziła. Baby snuła się ze smętną miną w
idiotycznej bluzie Toma przez cały weekend. To się musi
•.kończyć.
Baby jednak pokręciła głową, przyciskając bluzę mocniej do
ciała. Właściwie to podobała jej się ta szynszyla. Obie w równym
stopniu nie pasowały do tego eleganckiego mieszkania.
- Mam plany - skłamała.
5
Jakie to plany, zdecyduje, gdy tylko zniknie rodzini z oczu.
Owen patrzył na figurkę. Miał wrażenie, że mruga do niego jednym
okiem. Naprawdę musiał wyjść z tego domu.
- Ehm, muszę odebrać sprzęt do pływania.
Mgliście przypominał sobie jakiś e-mail, o tym że ma odebrać strój
od kapitana drużyny w szkole św. Judy, nim jutro zacznie się nauka.
- Powinienem się tym zająć.
- No dobrze - zaszczebiotała Edie, kiedy Avery, Owen i Baby
rozbiegli się w różne końce mieszkania.
Jutro zaczyna się szkoła. Początek nowej ery. Edie ostrożnie zaniosła
szynszylę do swojej pracowni ar tystycznej.
- Bawcie się dobrze, to wasz ostatni dzień wolności! - za wołała.
Jej głos niósł się echem w pustym mieszkaniu.
A przecież oni zawsze znajdą sposób, żeby się dobrze ba wić. Nie?
najlepsze rzeczy w życiu
sq za darmo
Avery nie mogła powstrzymać uśmiechu, kiedy wyszła /
apartamentowca i ruszyła Piątą Aleją. Była dopiero dziesią-lii, ale na
ulicach już roiło się od turystów i rodzin. Żar ostatnich sierpniowych
dni przeplatał się z chłodną bryzą, która I u/.yprawiała ją o niecierpliwe
drżenie. Avery nie mogła się doczekać, kiedy drzewa po obu stronach
alei staną się poma-i.uiczowe, czerwone i żółte. Nie mogła się doczekać
chwili, jdy zawinie się w kaszmirowy płaszcz od Burberry i będzie
łączyć gorącą czekoladę na jednej z ławek wzdłuż surowych, i
imiennych murów otaczających Central Park. Nie mogła się doczekać
jutra. Pierwszego dnia w ekskluzywnej szkole dla dziewcząt na
Manhattanie, Constance Billard, dnia kiedy jej tycie nareszcie się
zacznie.
Skręciła w Madison i zatrzymała się przed oknem wystawowym
butiku Calvina Kleina na rogu Sześćdziesiątej Drugiej, /crknęła na
swoje odbicie. Z długimi, pszenicznymi włosami, /wiązanymi apaszką
od Pucciego, i w jasnoróżowej wąskiej lukience bez rękawów od Dianę
von Furstenberg, otulającej jej szczupłe, wysportowane ciało wyglądała
jak typowa miesz-l inka Upper East Side na spacerze. Na Nantucket,
gdzie na
imprezy zakładało się rzeczy z wełny, a cała zabawa sprowa dzała się
do wypicia sześciopaku piwa na plaży, Avery zawsz czuła, że nie jest w
swoim żywiole. Ale w tym roku będzi inaczej. Nareszcie znalazła się
tam, gdzie było jej miejsce.
Oderwała się od wystawy i ruszyła dalej Madison Avenue. Tuż za
Sześćdziesiątą Pierwszą dotarła do Barneys i uśmiechnęła się radośnie,
gdy wytworny, ubrany na czarno odźwiern; przytrzymał dla niej drzwi.
Wchodząc, wzięła głęboki wdech, gdy aż do bólu znajomy, unoszący
się w powietrzu z klimatyzatorów zapach Creed Fleurissimo, uderzył jej
nozdrza. T<j były ulubione perfumy jej babci i Avery praktycznie czuła
obecność ducha babki, który poprowadził ją z dala od przy-, dużych
zielonych torebek Marca Jacobsa w kierunku torebek prawdziwych
projektantów.
Avery szła przez luksusowy dział z torebkami, z czcią dotykając
krokodylej skóry i miękkich zamszy. Jej spojrzenie zatrzymało się na
torbie-teczce w kolorze koniaku od Gucciego. Poczuła drżenie w
brzuchu. Złote sprzączki przypominały jej starą skrzynię, którą
zostawiła w domu na Nantucket. Zawsze wyobrażała sobie, że tę
skrzynię straciła na Atlantyku jakaś jej dawna babcia cioteczna o
błękitnej krwi, kiedy statek, którym płynęła, zatonął podczas jej
miesiąca miodowego. A potem skrzynię - wiele lat po romantycznej
śmierci dalekiej ciotki - odnalazł brodaty poławiacz homarów. Avery
miała nawyk dorabiania do wszystkiego romantycznych historii.
Cóż, lepsze to niż ssanie kciuka albo obgryzanie paznokci.
- Nadzwyczajna rzecz.
Avery usłyszała za plecami uprzejmy głos. Odwróciła się i
spojrzała na sprzedawczynię. Była po czterdziestce i siwiejące włosy
miała sczesane w gładkiego koka.
- Jest piękna - zgodziła się Avery, marząc, żeby sprzedawczyni
zniknęła.
Chciała, aby ta chwila była nieskażona. Tylko ona i torba. I
zmyślony poławiacz homarów?
- Limitowana seria - poinformowała sprzedawczyni. We-dług
plakietki na piersi nazywała się Natalie. - Właściwie ktoś |.|
zarezerwował, ale nie odezwał się od tamtego czasu... Jest pani
zainteresowana? - Natalie uniosła perfekcyjnie wyregulowaną brew.
Avery pokiwała głową jak zahipnotyzowana. Zerknęła na metkę.
Cztery tysiące dolarów. Ale właściwie nie robiła zbyt wielu zakupów
od przyjazdu do Nowego Jorku... i w końcu od
t
vego Edie miała
nowego księgowego, Alana? Poza tym babcia powiedziała jej kiedyś,
gdy Avery podziwiała pewną już napraw-
. lc
wiekową i bardzo
klasyczną torebkę Hermes'ego z zapięciem Kelly z niezwykle bogatej
babcinej kolekcji - „Torebka nigdy nie umiera. Mężczyźni owszem." Ta
torebka była na zawsze.
-
Wezmę ją - stwierdziła pewna siebie, już sięgając świeżo
wymanikiurowanymi palcami (paznokcie w kolorze bladego różu)
po giętkie, skórzane paski.
-
O, tu jesteś!
Avery i Natalie odwróciły się jednocześnie i ujrzały, idą-cą po
marmurowej posadzce, smukłą dziewczynę z kaskadą kasztanowych
włosów i pokrytą piegami cerą. Avery zamarła zahipnotyzowana.
Nawet w zwiewnej białej sukience Milly i wielkich okularach D&G na
głowie dziewczyna wyglądała dokładnie jak balerina z obrazu Degasa,
który wisiał w bibliotece babci.
- Przyszłam po torebkę. Przepraszam, że nie odebrałam waszych
wiadomości, byłam w Sagaponack. Telefony fatalnie
lam
funkcjonują.
6
Westchnęła ciężko, jakby słaby zasięg w Hamptons był
najstraszliwszą rzeczą na świecie.
- Dzięki, że ją zatrzymaliście.
Wejście Carlsów
7
1 7
Nieznajoma wyjęła torebkę z rąk Avery, jakby zadaniem Avery
było ją dla niej trzymać. Dziewczyna zmrużyła oczy i mocno chwyciła
rączkę.
- Pani musi być Jack Laurent. - Natalie zacisnęła usta w wąską
linię, odwracając się do nowoprzybyłej. - Niestety, ponieważ mamy
określoną politykę w kwestii rezerwacji i zjawiło się paru innych
zainteresowanych, obawiam się, że ter muszę umieścić panią na liście
oczekujących.
Avery uśmiechnęła się współczująco do dziewczyny, czując lekki
zawrót głowy. Nikt w Constance Billard nie będzie miał tej torebki.
Wydała się o wiele cenniejsza, gdy Avery zobaczyła, że jest aż tak
rozchwytywana. Pociągnęła za rączkę, ale dziewczyna nie puściła
torebki.
- Nawet rozumiem, dlaczego potrzebujesz nowej torebki. Jack
zerknęła znacząco na znoszoną torebkę od Louisa Vuit-
tona. Avery dostała ją na trzynaste urodziny od babci i - jakby to ona
ujęła - widać było, że torebka była bardzo kochana.
- Może wpadnie ci w oko któraś z tych na zewnątrz.
Avery zmrużyła jeszcze bardziej niebieskie oczy i złapała ko-
niakowa torebkę za pasek na ramię. Na zewnątrz? Chodzi o tandetne
podróbki u sprzedawców na ulicy? Odebrało jej mowę.
- Więc sprawa jest załatwiona - mówiła dalej Jack, zaciskając
mocniej ręce na paskach torebki Givenchy. - Możemy się tym zająć? -
rzuciła wyniośle do Natalie, a jej zielone oczy rozbłysły.
Natalie wyprostowała całe swoje metr sześćdziesiąt wzrostu.
Wyglądała komicznie stojąc między dziewczynami, które patrzyły sobie
w oczy ponad dziesięć centymetrów nad jej głową.
- To jedyny egzemplarz, jaki mamy - zaczęła autorytatywnym
tonem. - To limitowana seria i dość delikatna, więc jestem pewna, że na
pewno dojdą panie do porozumienia.
Próbowała podważyć ich palce, zaciśnięte na raczkach torty-
- Nie sądzę, żeby to było potrzebne - powiedziała Avery i
szarpnęła zdecydowanie torebkę, zaskakując tym Jack. I )/.iewczyna
zatoczyła się do przodu i puściła zdobycz. Udław się tym, jędzo,
pomyślała Avery, uśmiechając się krzywo.
Nim Jack odzyskała równowagę, Avery odeszła szybkim krokiem,
przyciskając torebkę do piersi jak futbolista zmie-
i
/.ający z piłką do pola
punktowego. Pierwsza się zjawiła
i
pierwsza wyjdzie z torebką, która
sprawiedliwie jej się należy. Tylko dziesięć metrów dzieliło ją od
wyjścia. Nie mofla się powstrzymać, żeby nie odwrócić się i nie rzucić
Jack iiiumfującego spojrzenia. W jej rodzinie to był odpowiednik lanca
zwycięstwa po zdobyciu punktu. Blada twarz piegowatej dziewczyny
straciła wszelkie ślady idealnej opalenizny, a jej zielone oczy wyrażały
raczej zmieszanie niż złość. Avery wyszczerzyła zęby, czując lekki
zawrót głowy. Ale nagle wokół niej rozległo się ohydne brzęczenie.
Rozejrzała się rozdrażniona, ale nie wiedziała, skąd się bierze ten hałas.
Szła dalej, Czując się jak zwycięzca.
- Przepraszam panią.
Przed nią pojawił się krzepki ochroniarz. Na plakietce / nazwiskiem
miał napisane „K
NOWLEDGE
*". Avery spojrzała na niego, nic nie
rozumiejąc. Próbowała go ominąć, ale z ła-iwością zagrodził jej drogę.
Nie była pierwszą dziewczyną, która próbowała uciec / Bameys!
- Proszę oddać mi tę torbę i będzie po wszystkim - powiedział
delikatnie i cicho pan Knowledge, łapiąc Avery za szczupłą rękę.
Czuła, jak złote sygnety, które miał na palcach, wgniatają się w jej
opaloną skórę.
- Zamierzałam za nią zapłacić - upierała się, próbując powiedzieć
to spokojnie.
Bez słowa wręczyła mu torebkę, a jej błękitne oczy zrobiły się
wielkie z przerażenia. Naprawdę pomyśleli, że chciała ją ukraść?
Natalie dołączyła do nich, zabierając torebkę z rąk ochroniarza.
Avery czuła, jak czerwone plamy wyskakują na jej dekolcie i twarzy.
Zawsze się tak działo, gdy się denerwowała. Lada moment wybuchnie
płaczem.
-
Naprawdę uważam, że powinni ustalić limit wiekowy na
niektórych piętrach, nie uważasz? - powiedziała jakaś siwa kobieta
do przyjaciółki z nadmiernie natapirowanymi rudymi włosami. Ta
druga miała na sobie szmizjerkę w leopardzie cętki od Normy
Makali. Avery nagle poczuła się, jakby miała pięć lat.
-
Zamierzałam zapłacić - powtórzyła na głos. - Kasy nie są dobrze
oznaczone.
Kiedy to powiedziała, skrzywiła się. Kasy? Brzmiało to tak, jakby
źle skręciła w markecie Target.
Pokręciła głową, próbowała wyglądać na w najwyższym stopniu
poirytowaną i sięgnęła do torebki z monogramem LV. Chciała wyjąć
nowiutką kartę American Express z portfela w zielono-czerwone paski
Gucciego. Wtedy wszyscy zobaczyliby, że to niefortunna pomyłka.
Przeprosiliby ją i - żeby wynagrodzić przykrości - obrzuciliby ją
gratisami od sklepu.
- Na szczęście wyjście jest dobrze oznaczone - odparła lodowato
Natalie.
Avery zauważała, że sprzedawczyni świetnie się bawi. Natalie
zniżyła głos:
- Nie martw się, nie powiadomimy rodziców.
Obróciła się na obcasie czarnych pantofli Prądy i wróciła do Jack,
która czekała z zimnym, krzywym uśmieszkiem na irytująco piegowatej
twarzy.
- Po prostu muszę ją mieć na pierwszy dzień w szkole westchnęła
teatralnie Jack.
Wzięła torebkę i przyjrzała się jej uważnie, jakby chciała się
upewnić, że Avery nie wybrudziła jej lepkimi palcami.
- Koniec zakupów - oznajmił cicho ochroniarz, wyrywane Avery z
ponurego zamyślenia.
Dwóch innych ochroniarzy odprowadziło ją do wyjścia na
Sześćdziesiątą Pierwszą ulicę.
Drzwi zamknęły się za nią ze stłumionym odgłosem.
Twarz Avery płonęła. Podświadomie spodziewała się, że zaraz
wybiegnie za nią tłum z Barneys, ale minęły ją tylko dwie kobiety około
trzydziestki. Pchały czarne wózki Bugaboo przypominające czołgi i
rozmawiały o przedszkolach. ()dźwierni w białych rękawiczkach stali
przed rzędami luksu
sowych
apartamentowców. Czerwony dwupiętrowy
autobus |cchal w stronę Central Parku. Avery poczuła, że wreszcie jej
serce zaczyna zwalniać. Nikt nie miał pojęcia, kim jest, ani i
o
się
właśnie stało. Poprawiła apaszkę i przeszła przez ulicę z wysoko
uniesioną brodą. To nie Nantucket, gdzie wszystko lozgłaszano w
nieskończoność. To Nowy Jork, miasto, w którym żyje ponad osiem
milionów ludzi, gdzie Avery może robić, co jej się spodoba... Albo być,
kim jej się żywnie spodoba. I co z tego, że nie dostała torebki
Givenchy? Nadal miała nowe l.ikierki bez pięty Louboutina, które
kupiła wczoraj, i przy no
's
z ace szczęście perły od babci Avery. Pewnie
spokojnie jutro będzie mogła pójść do Barneys i nikt jej nie pozna.
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
8
Kiedy przechodziła przez Piątą Aleję, przystojny chłopak w szarej
koszulce szkoły średniej Riverside i czapce Yankees l>r/.ebiegł obok
niej, uśmiechając się. Odpowiedziała mu
szerokim uśmiechem, trzepocząc wytuszowanymi rzęsami. Jutro Avery
Carls zacznie nowe życie w nowej szkole i Jack Laurent stanie się
odległym wspomnieniem - zasmarkana diwa, która ukradła jej torebkę.
Nikt o niej nigdy więcej nie usłyszy.
Może. Tylko że dowcip polega na tym, że chociaż Nowy Jork jest
ogromnym miastem, Manhattan jest maleńką wyspą...
to moie
być początek pięknej
przyjaźni
Owen Carls stał przed imponującym domem z czerwonej Cegły
między Park Avenue i Madison. Z wahaniem nacisnął dzwonek obok
nazwiska Sterling. W zeszłym tygodniu dostał c mail, że ma odebrać
kostium członka drużyny pływackiej od Rhysa Sterlinga, kapitana
drużyny w szkole św. Judy. Mimo to nieco się krępował wpadać bez
uprzedzenia. Czuł się trochę |ak dzieciak przychodzący po cukierki w
Halloween.
Jakby kiedykolwiek odmówiono mu cukierka i to o dowolnej porze
roku!
Zadzwonił raz jeszcze. W białych skrzynkach przy wejściu rosły
ładne, niebieskie kwiatki. Od niechcenia się pochylił, żeby je powąchać,
myśląc o kimś, komu chciałby dać te kwiaty. Kiedy zaciągnął się
słodkim zapachem, drzwi się otworzyły. Stała w nich kobieta w
granatowej, lnianej sukience ze zdumiewającymi, idealnie siwymi
włosami, chociaż jej iwarz była kompletnie pozbawiona zmarszczek.
Wyglądała trochę jak Nicole Kidman w siwej peruce.
- Dzień dobry - powiedziała ze sztywnym, brytyjskim akcentem,
uchylając drzwi i zerkając na niego pytająco. -W czym mogę pomóc?
- Cześć. Jestem, ehm, Owen Carls... Przyszedłem do Rhysa.
Jestem nowym uczniem w drużynie pływackiej i chciałem odebrać
swoje rzeczy... - zaczął niezręcznie.
Naprawdę miał nadzieję, że trafił do właściwego domu. Na twarz
kobiety wypłynął ciepły uśmiech.
- Owen Carls! No oczywiście, bardzo dobrze znałam twoją babcię.
Cudowna, jedyna w swoim rodzaju kobieta.
Wprowadziła Owena do rozległego holu. Czuł się niezręcznie,
trzymając kwiatek, który zerwał przed domem.
- Wiesz, że kilka razy wystąpiła w programie?
Owen zmarszczył brwi nie rozumiejąc. Przed nim wznosiły się
wspaniałe, przykryte czerwonym dywanem schody, jakby żywcem
wyjęte z Bulwaru Zachodzącego Słońca, jednego z ulubionych filmów
Avery. Nie miał pojęcia, o czym jest, ale Avery oglądała go pewnie
jakieś czterysta razy.
Herbatka z lady Sterling - powiedziała surowo kobieta, jakby go
poprawiała. - Herbatka ze mną - wyjaśniła z naciskiem.
Owen nie miał pojęcia, o czym do cholery mówiła ta kobieta.
Rzadko oglądał telewizję, a jeśli już, to z założenia unikał programów z
„herbatką" w tytule.
- Miło mi panią poznać. - Wyciągnął niezdarnie rękę. Ściany holu
wejściowego pomalowano na spokojny szaro-
beżowy kolor. Zdobiły je stare obrazy przedstawiające angielskie sceny
z polowania na lisy. Nienagannie prezentujący się chłopak w
uprasowanych, bawełnianych spodniach i nieskazitelnej, niebieskiej
koszuli z krótkim rękawem zbiegł po schodach. Wyglądał, jakby się
wybierał na pole golfowe. Owen wsadził ręce do kieszeni
podniszczonych szortów Adidasa i zgarbił się w cienkiej, szarej
koszulce Nantucket Pirates.
- Rhys! Masz gościa! - Lady Sterling uśmiechnęła się ciepło do
obu chłopców. - To Owen Carls. Owen, mój drogi, powiedz proszę
matce, że z przyjemnością się z nią spotkam. Wi-
.1 ziałyśmy się tylko raz, na przyjęciu dobroczynnym, a wiesz, |nk tam
jest - zawołała Lady Sterling, odchodząc korytarzem.
- Miło cię poznać, stary! - Rhys zdecydowanie uścisnął
Błoń
Owena.
Był nieco niższy od niego, miał ciemnobrązowe włosy
i
piwne oczy
ze złotymi plamkami. Otworzył drzwi do szafy i wyjął bordową torbę
Speedo.
-
To dla ciebie.
-
Dzięki.
Owen przejrzał zawartość i znalazł sześć batoników
energetycznych, bordowy ręcznik z wyhaftowanym napisem „S
ZKOŁA
św.
J
UDY
" i trzy pary maleńkich kąpielówek Speedo. /mieszany
przyłożył je do bioder. Były jakieś pięć rozmiarów || małe.
- Miło było cię poznać.
Owen wrzucił kąpielówki do torby i odwrócił się, żeby wyjść.
-
Poczekaj - zawołał za nim Rhys. - Jesteś zajęty dziś popołudniu?
Masz ochotę na brunch? U Freda jest niezłe żarcie. Na ostatnim
piętrze Barneys.
-
Nie! - odpowiedział szybko Owen, jedną nogą już na ulicy.
Ostatnie, na co miał ochotę, to wpaść na Avery w trakcie )• oraczki
zakupowej.
Rhys wyglądał na zniechęconego.
- W porządku. Owen
pokręcił głową.
- To znaczy... może byśmy po prostu złapali po bajglu? I poszli do
parku? - zaproponował speszony.
Chociaż zawsze uganiały się za nim tabuny dziewcząt, ()wen nigdy
nie miał bliskich kumpli. I to właśnie przez dziew-. /yny. Chłopaki ze
szkoły na Nantucket zazdrościli mu wyglądu i pewności siebie. I
wiedzieli, że nie mają szansy na podryw, jeśli on jest w pobliżu. Owen
starał się tym nie przejmować i nie czuł się samotny ani nic w tym stylu.
Ale dajcie spokój. W końcu t nie jego wina, że działa jak magnes na
panienki. Cóż, nie jest łatwo być przystojnym.
- Dla mnie spoko. - Rhys pokiwał głową i zsunął na oczy
raybany, gdy wyszli z domu i ruszyli w stronę parku. Po drodze zajrzeli
do delikatesów. Kupili bajgle i piwo.
Śniadanie mistrzów !
Przeszli Madison i Piątą, a kiedy weszli do parku, Rhys po-
prowadził ich wijącymi się ścieżkami, kierując się na zachód. W końcu
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
9
zatrzymali się przed kamienną budowlą przypominającą zamek.
Wznosiła się dumnie nad maleńkim stawem. Miała jakieś dwa piętra
wysokości i wyglądała jak średniowieczna twierdza.
-
To jest jedno z moich ulubionych miejsc w mieście - powiedział
Rhys. - Zamek Belvedere. Kiedy byłem młodszy, myślałem, że to
prawdziwy zamek, i chciałem w nim zamieszkać. Mama miała
własny program telewizyjny, Herbatka z lady Sterling. - Spojrzał
pytająco na Owena.
-
Aha, wspomniała mi o nim. - Owen kopnął kamyk na ścieżce.
Dziewczyny w bikini Malia Mills opalały się na spory trawniku,
udając, że są w Hamptons, a upaleni chłopcy grali w zośkę albo bawili
się frisbee. To było trochę smutne. Nowojorczykom tak bardzo
brakowało kontaktu z przyrodą, że musieli udawać, że kawałek trawy to
plaża.
- Ponieważ mama jest Angielką, uznałem, że powinniśmy mieć
własny zamek. - Rhys wzruszył z zakłopotaniem ramionami.
Owen się zaśmiał, sadowiąc się na kamieniu, podczas gdy Rhys
otworzył puszkę Olde English, uważając, żeby pozostało w papierowej
torbie. Podał ją Owenowi. Chłopak upił łyk
i
przyjrzał się okolicy.
Powierzchnię stawu pokrywały stare liście i zielona piana, ale na trawie
obok kamiennego zamku piknikowało mnóstwo dziewcząt z idealną,
sierpniową opale
ni
/ną. Mimo stadka dziewczyn w luźno zawiązanych
bikini, ()wen łapał się na tym, że rozgląda się, czy gdzieś nie błysną
bursztynowe włosy. Westchnął sfrustrowany.
Przez ostatnich kilka miesięcy, niezależnie od tego, gdzie był,
myślał tylko o Kat, dziewczynie, którą poznał na ognisku
na
początku
lata. Miała kształtną figurę, figlarne, niebieskie oczy
i
włosy w takim
samym kolorze jak sierść ich golden retrievera, (!hance'a. Nie mógł
oderwać od niej oczu. Nim podeszła popro
sić,
żeby otworzył jej piwo
Corona Light, Owen już był zakocha
ny
po uszy. A kiedy kilka minut
później zapytała, czy pokazałby lej latarnię, oboje wiedzieli, czego chcą.
Tam, na piasku, w ciemnościach, stracili dziewictwo. To była
najbardziej szalona, nieodpowiedzialna i niesamowita rzecz, jaką Owen
zrobił w życiu.
- Jak masz na imię? - zapytał potem, przesuwając palcem PO łuku
jej pleców.
Czułby się jak dupek, gdyby tego nie zrobił. Jasne, że umawiał lię
na prawo i lewo, ale stracić dziewictwo z dziewczyną, której
nic
znał
choćby z imienia, to było za dużo nawet dla niego.
- Mała podpowiedz.
Zdjęła delikatną, srebrną bransoletkę z wypisanymi ozdob-n;|
czcionką literami:
Kat.
Resztę nocy spędzili zabawiając się na plaży i kąpiąc się za każdym
razem, kiedy się za bardzo spocili. Była z Nowego Jorku
i
przyjechała
na Nantucket tylko na jeden dzień. Tak mu powiedziała. Świadomość,
że jutro już jej nie będzie, sprawiała, że te chwile wydawały się jeszcze
bardziej wyjątkowe, jakby to była icgo ostatnia noc na ziemi.
Następnego ranka Owen obudził się
na
plaży sam. To mógłby być sen,
gdyby na dowód nie została mu srebrna bransoletka. Wyjął ją teraz z
kieszeni szortów i przesunął
kciukiem po nierównościach powierzchni. Przysunął ją do nos jakby
jakimś cudem mógł poczuć zapach Kat.
-
Co to? - zapytał zaciekawiony Rhys, wyrywając Owen z
romantycznej zadumy.
-
To... talizman - skłamał Owen, szybko chowając bły skotkę z
powrotem do kieszeni szortów.
Miał ochotę zapytać Rhysa, czy zna Kat, ale w tym mieście
mieszkały miliony ludzi, a on nie chciał wyjść na zako| chanego czuba.
Za późno.
-
Och. - Rhys stracił zainteresowanie bransoletką. - Więc Nantucket,
hę? Jak tam jest?
-
Super. Mała przestrzeń.
Nie było mowy, żeby powiedział pierwszemu poznanemu; na
Manhattanie chłopakowi, że faceci w szkole bojkotowali go za to, że
podrywa wszystkie dziewczyny. Znowu pociągnął piwa. Bąbelki
podrapały go w gardło, a słońce sprawiło, że! zrobił się śpiący.
- Manhattan to też mała przestrzeń - stwierdził Rhys. - Uczę się z
tymi samymi chłopakami od przedszkola.
Owen patrzył, jak dwie piegowate dziewczyny przeszły, obok nich,
zgodnie wymachując torbami z zakupami. Nie mógł uwierzyć, że resztę
szkolnych dni spędzi w towarzystwie samych chłopaków. Na co będzie
patrzył?
- Więc jak to jest żyć bez dziewczyn?
Rhys zmrużył złoto-brązowe oczy, jakby naprawdę się zastanawiał
nad odpowiedzią.
- W porządku. Moja dziewczyna chodzi do Seaton Arms, dalej
przy tej samej ulicy, więc to nie są ciągle tylko faceci.
Owen westchnął z ulgą. Wyciągnął się na kocu, czując jak słońce
go grzeje przez T-shirt. Obok nich przebiegł biegacz w obcisłym stroju z
lycry.
-
No więc... jedna z rzeczy, którą powinienem zrobić |gko kapitan
drużyny, to podrzucić trenerowi parę nieoficjalnych nowinek z
końca lata. - Rhys przerwał ciszę. - Ponieważ Hic o tobie nie wiem,
pościgajmy się w stawie. Ocenię twój | /as, porównując z moim.
-
Tutaj? - Owen zapytał sceptycznie i się wyprostował.
-
Dlaczego nie?
Rhys stanął na skale, machając na Owena, żeby zrobił to lamo. Zdjął
koszulę, odsłaniając wyrzeźbione mięśnie brzucha
i
szerokie ramiona
pływaka. Owen wzruszył ramionami i ściąg-nąl koszulkę. Dwie
dziewczyny przeglądające francuskiego „Vogue'a" na pobliskiej ławce,
zerknęły sponad pisma.
No proszę, proszę!
- Gotowy? Start!
Owen bez chwili wahania zanurkował w błotnistym stawie.
Wyplątał się wodorostów i zaczął płynąć stylem dowolnym, strasząc po
drodze kaczki. Sunął przez wodę gładkimi, mocnymi pociągnięciami.
Instynkt rywalizacji wziął górę.
Dotarł do drugiego brzegu ohydnego stawu. Dyszał ciężko, kiedy
oparł stopy na błotnistym, kląskającym dnie. Miał wrażenie, jakby pod
stopami miał owsiankę sprzed tygodnia. Zielony szlam przykleił mu się
do ramion. Na drugim końcu stawu Rhys Stał na kamieniu, popijając z
torby i się śmiejąc. Owen zmrużył oczy. Co do cholery? Dwie
dziewczyny na ławce zachichotały.
- Ej, stary, jesteś naprawdę szybki! - krzyknął wesoło Rhys, idąc
brzegiem do Owena.
Zza rogu zamku wybiegł dozorca parkowy w zielonym
kombinezonie.
- Tu nie wolno pływać! - wrzasnął, szarżując na Owena z
grabiami.
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
10
Zapominając o koszulce i butach Owen pognał przed siebie. Rhys
dogonił.go na jednej z krętych ścieżek w parku.
Kiedy dotarli do wyjścia, zatrzymali się i zgięli w pół
zJ
śmiechu. Owen
wziął otwarte piwo od Rhysa. Może życie w Nowym Jorku nie będzie
takie złe. Świetny kumpel, śliczne dziewczyny, ostre pływanie - czego
więcej mógłby chcieć? Ej, to Manhattan. Tu zawsze chce się więcej.
voulez-vous coucher avec J?
Jack Laurent wsadziła baletki do obowiązkowego, różowego worka
amerykańskiej szkoły baletowej. Zignorowała pozostałe tancerki, pijące
witaminizowaną wodę i flirtujące ze indentami pierwszego roku w
Fordham wokół fontanny przed I incoln Center. W tym roku Jack
uczestniczyła w prestiżowym Itażu, co oznaczało kilka dodatkowych
zajęć dziennie, w nadziei, że zostanie wybrana do występów z zespołem.
Tańczyła przez większość życia i przychodziło jej to równie naturalnie |
ak oddychanie. Ale dzisiaj była pół sekundy za muzyką. Po raz pierwszy
balet wydał jej się trudny, a Mikhail Turneyev, dyrektor stażu, zauważył
każdy jej najdrobniejszy błąd.
Kiedy szła rozległym marmurowym placem, zauważyła kroplę krwi
z pęcherza plamiącą nowiutkie, bladobłękitne zamszowe pantofelki na
płaskim obcasie, które kupiła w Bar-ncys tego ranka.
- Cholera - mruknęła.
Ze wściekłością ściągnęła buty i wyrzuciła je do kosza. Trach.
Dla jednych śmieć, dla innych skarb. Wsunęła na stopy wypłowiałe
klapki J. Crew, które nosiła w torbie, kiedy wybierała się na pedikiur, i
usiadła na jednej
z niskich, kamiennych ławek, okalających staw naprzeciwko Vivian
Beaumont Theatre. Zerknęła na Treo i zorientowała się, że ojciec
dzwonił do niej trzy razy, kiedy była na zajęciach. Zgodziła się na lunche
dwa razy w miesiącu w Le Cirque, w czasie których ojciec pytał ją o
szkołę i taniec, i udawał, że interesują go odpowiedzi. Ale z zasady nie
dzwonili do siebie na pogadusz-ki. Nawet nie wiedział, że wcześniej
wróciła z paryskiej szkoły tańca. I zdecydowanie nie miała ochoty mu
tego tłumaczyć.
Jack była nieplanowanym dzieckiem Vivienne Restoin, sławnej
francuskiej primabaleriny oraz Charlesa Laurenta, sześć-
dziesięcioparoletniego byłego amerykańskiego ambasadora we Francji.
Vivienne zaszła w ciążę, kiedy miała dwadzieścia jeden lat i - jak chętnie
przypominała Jack - poświęciła ciało tancerki oraz karierę dla swojej
jedynaczki. Wyjechali z Paryża jako rodzina, tuż po pierwszych
urodzinach Jack, ale rodzice rozwiedli się już po kilku wspólnych latach
w Nowym Jorku. Ojciec ożenił się potem (kilka razy) i teraz mieszkał z
nową żoną i pasierbami w West Village. Jack wyciągnęła paczkę
Meritów Ultra Light, zapaliła jednego i zaciągnęła się z teatralnym
westchnieniem.
- Myślałem, że rzuciłaś je lata temu.
Jack obróciła się i zobaczyła swojego chłopaka, J.P. Cash-mana
idącego w jej kierunku. Miał na sobie szorty khaki i schludną, różową
koszulę Brook Brothers. W ręku trzymał podniszczoną książkę -
Niewygodną prawdę. Właśnie wrócił z wyprawy na biegun południowy z
ojcem, tytanem handlu nieruchomościami, który próbował poprawić
sobie opinię, zajmując się zanieczyszczeniem środowiska. Jack szybko
zgasiła papierosa, zgniatając go obcasem klapka. J.P. nienawidził palenia
i zwykle starała się przy nim powstrzymać, ale skąd miała wiedzieć, że
zaskoczy ją, pojawiając się po zajęciach? I czy nie zasłużyła sobie na
maleńką, malusią przerwę, skoro teoretycznie nadal jeszcze trwało lato?
- Cześć, ślicznotko.
J.P. przyciągnął ją do siebie. Objęła jego mocne plecy i się
pocałowali. Smakował imbirowymi cukierkami. Oparł dłoń na |ftj
pulchniejszym niż zwykle biodrze.
Kiedy się uczyła w paryskiej operze, nabrała nawyku zajadania
croissantów z czekoladą z piekarni obok akademika.
- Masz ochotę na lunch? - zapytał J.P, obejmując ją w talii.
Zesztywniała pod jego dotykiem. Czuła się jak wyjątkowo ilusta
kiełbasa w różowym trykocie.
Przejście z rozmiaru zero do dwójki to prawdziwa tragedia.
- O ile to nie oznacza prawdziwego jedzenia - zgodziła lic Jack,
tuląc się do J.P.
Ruszyli, trzymając się za ręce, Broadwayem w stronę Columbus
Circle. Na ulicach tłoczyły się rodziny, cieszące się Ostatnim letnim
weekendem, a powietrze wydawało się gęste <
K
I upału.
-
Więc... - zaczął J.P., jak dżentelmen zarzucając tor-l>ę Jack na
ramię. - Po wyprawie udało mi się skontaktować / lym profesorem z
Columbii, który pracuje nad zrównoważonym rozwojem, a ja
właśnie zaczynam staż...
-
J.P.? - przerwała mu Jack. - Nie powiedziałeś mi, że Ifldnie
wyglądam.
Wiedziała, że dla kogoś innego mogłoby to zabrzmieć żałośnie, ale
J.P. zawsze mówił jej, że ładnie wygląda, gdy ją widział. To była
pierwsza rzecz, jaką mówił, i właśnie to Jack najbardziej w nim
uwielbiała.
Czyż kobiety nie są troszkę egocentryczne?
- Właśnie, że powiedziałem. Przywitałem się, mówiąc cześć,
ślicznotko". To to samo - odpowiedział J.P. prawie
na nią nie patrząc i otwierając dla niej szklane drzwi do Time Warner
Center.
Racja, pomyślała Jack. Nie cierpiała domagać
H
\[
mentu, ale
odkąd wywalili ją z zajęć w • operze lraiuu samotne picie muscadeta
w pokoju w akamdemiku, czuli che roztrzęsiona. Wróciła wcześniej i
spę=dziła o stal i godnie u przyjaciółki Genevieve wrozlesgłej
posiadł Maiden Lane w Hamptons. Picie Tanqirueray na pla całkiem
miłym sposobem na zakończeni* e lata, ale I I rano nie szło jej na
zajęciach, powróciły vwsponxnionlii w Paryżu i zrobiła się drażliwa.
Pojechali windą do Bouchon Bakery^, zwykłego I drugim
piętrze, i usiedli przy stoliku z wictJokiem na ('ul Circle. Samochody
tłoczyły się na rondz::ie, turyści ml wali przy fontannie pośrodku.
No dobra, będzie mu
IM
sałatki przez kilka tygodni i spędzić parę
godzi m i więcej w studiu. I co z tego? Kochał ją najl bardzi«ej n
wany chłopak w Nowym Jorku. Ich przezsnaczemkm h pobrać,
zamieszkać w jednym z luksusowych bu^dynl
1
żących do jego ojca,
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
11
wyjeżdżać na bajeczne e waksej' począć od równie bajecznego życia.
Apókzi co on. nadszedł ten rok, kiedy to zrobią. Właśnie t to!
Też jakiś sposób na spalanie kalorii.
Melodia z Dziadka do orzechów Czajko_owski-«ego p ła z
różowej torby Jack. Wyjęła telefon i spcojrzała* n lacz. Znowu
ojciec. Skrzywiła się i przerwaała pofc-ąc
-
Kto to? - zapytał J.P., odgryzając kęss kansapl
1
wanym serem,
którą chudy kelner z kozią boródkćj| wli»< stawił na stole. Jack
poczuła, jak burczy jej ' w brz uchu
-
Charles.
Wzruszyła ramionami i porwała frytkę zz jego talei na jej nie
zabije.
- Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałaś? •
- J
.Pl* /.mu brwi.
lack zmarszczyła nos. Tylko dlatego, że on sam był blisko cm i
pojechał z nim na całe lato na wyprawę na Antarkty-akładał, że
wszyscy powinni mieć podobne, dobre relacje l/.icami. J.P. do
wszystkiego podchodził z pozytywnym iiwieniem, co Jack
uwielbiała, ponieważ to równoważyło że ona dostawała furii, nawet
kiedy ktoś pomylił jej
zamo
kłe w Starbucks. Ale teraz wolała, żeby
entuzjazm skiero-na jej osobę. Mogliby zacząć od siedzenia w
luksusowych, /anych fotelach sali kinowej w apartamencie
Cashmanów, ilając Parasolki z Cherbourga albo inny idiotyczny
fran-
1
film i zdejmując z siebie jedną rzecz za każdym razem, ktoś
zapalał papierosa.
Wzięła jeszcze jedną frytkę. Już sama myśl o dłoniach J.P j ciele
sprawiała, że robiła się głodna, lim. Chyba raczej napalona?
Chodźmy stąd - szepnęła ponad stolikiem, przesuwając imi po jego
opalonym udzie.
Ucieszyła się, gdy zobaczyła, że jego brązowe oczy roz-ly
podnieceniem. IŁachunek, proszę!
czarowny wieczór R... albo i nie
Rhys zanurkował do basenu o długości dwudziestu pi
t
ciu
metrów w piwnicy domu rodziców przy Osiemdziesiątej Czwartej,
miedzy Madison i Park Avenue. Sunął przez błękitną wodę,
przecinając ją mocnymi ramionami. Desperacko próbował
wytrzeźwieć po popołudniu spędzonym na piciu z ty] nowym
chłopakiem, Owenem Carlsem.
Czy wody nie powinno się pić, jeśli się chce wytrze wieć?
Gdy na chwilę zatrzymał się przy drugim końcu basenu, poczuł
się, jakby dostał choroby morskiej. Nie pomagał fakt, że basen
wyłożono włoskimi kafelkami ręcznie malowanymi w rozgwiazdy,
wodorosty i ośmiornice. Miał wrażenie, jakby tonął w jakichś
bazgrołach wykonanych przez niedorozwiniętego pięciolatka.
Zerknął na wielki, odporny na wilgoć zegar ponad Łękowymi
drzwiami, które oddzielały basen od reszty pomieszczeń sportowych
w piwnicy. Siódma trzydzieści pięć. Jego dziewczyna, Kelsey, miała
pojawić się o ósmej, a nie widzieli się od czerwca. On całe lato
spędził w Europie w posiadłości w Walii, która od pokoleń należała
do rodziny ojca. Większość czasu przesiedział w miejscowym pubie
z kuzynami albo latał
<!<> Londynu prywatnym odrzutowcem na mecze piłki nożnej.
Kelsey była w swoim domu na Cape Cod w Orleans. Rozmawiali
przez telefon, ale rzadziej, niż Rhys by sobie życzył. Zajęcia i
różnica czasowa sprawiały, że ciągle się mijali. Ona il/.woniła, gdy
on spał, on, kiedy ona była na plaży, siedziała pr/.y kolacji albo po
prostu jej nie było. Teraz wreszcie mieli /ansę pobyć razem. Rhys
nie chciał być pijany.
Zanurzył głowę i zaczął szybko płynąć stylem motylkowym.
Kiedy jego mocne ramiona cięły wodę, wpadł w rytm i wreszcie
lepiej się poczuł. Styl motylkowy zawsze należał do lego
ulubionych, ponieważ wymagał siły i delikatności zarazem. Trzeba
było jednocześnie współpracować z wodą i wal-
i
/yć z nią. Zawsze
uważał, że to przypomina seks.
Nie, żeby miał o tym jakieś pojęcie.
Przez całe lato Rhys myślał o obietnicy, którą złożyli sobie pod
koniec roku, że kiedy tylko znowu się zobaczą, po raz pierwszy będą
się kochać.
Kochać? O rety, stary.
Rhys i Kelsey znali się od przedszkola, kiedy wylądowali w lej
samej grupie w ekskluzywnym ośrodku Ali Souls przy I ,exington.
Wtedy zapytał ją, czy zostanie jego Walentynką, | lady Sterling,
która akurat nagrała tę chwilę, każdego czternastego lutego
puszczała to w swoim programie. Na poważnie zaczęli ze sobą
chodzić w dziewiątej klasie i teraz - jak jazz
i
czerwone wino -
stanowili nierozłączną parę.
Dziś wieczorem miał nadzieję, że nie będzie musiał nic mówić.
Będą tak podekscytowani tym, że wreszcie się widzą, że to się po
prostu... stanie.
- Jest tu kto? - Głos rozległ się w parnym powietrzu.
Rhys zamarł w pół ruchu, zaskoczony widokiem Kel-ley w
drzwiach. Przyszła wcześniej. Wyglądała pięknie. Już sam widok
delikatnej, złotej bransoletki Me&Ro, którą jej podarował,
zwieszającej się z opalonej kostki, sprawiał, ż prawie go rozsadzało.
- Cześć.
Kelsey podeszła do basenu, krzyżując ręce na piersi. Rhy
wyskoczył na brzeg i objął ją mocno. Jej włosy pachniały jab łkami.
- Rhys! Jesteś mokry! - zaprotestowała, uśmiechając się
słonecznie.
Uśmiech odsłaniał odrobinę nierówne zęby.
- Przepraszam. Odsunął się, wziął ręcznik z ławki i obwiązał
się w pasie.
- Nie szkodzi - Kelsey mu odpuściła, marszcząc leciutk
zadarty nos i całując go delikatnie w usta. Odsunęła się i wy cisnęła
rąbek długiej do kolana sukienki. - Jak się masz?
- W porządku - mruknął Rhys. - To znaczy teraz tak.
A przynajmniej niedługo tak się stanie. W sypialni miał dwie
butelki chłodzącego się szampana. Wziął je ze sporego zapasu ojca,
bankiera. Wiedział, że to tania zagrywka, ale kupił też dwa tuziny
róż w kwiaciarni na rogu, kiedy wracał do domu z parku.
Nie ma nic lepszego niż butelka piwa, żeby obudzić w
fi
cecie
romantyka.
- Kto pierwszy? - Uniosła znacząco brew, jakby znała
smakowity sekret.
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
12
Rhys zapomniał, jak zaraźliwy jest jej entuzjazm. Ni cierpiał
tych dziewczyn, które udają, że są zawsze wyluzowa-ne i podchodzą
do wszystkiego z dystansem. Kelsey była ich przeciwieństwem.
Wszystko, począwszy od Gwieździstej noc w Muzeum Sztuki
Nowoczesnej, skończywszy na karmel Jacąuesa Torresa,
wywoływało u niej uśmiech.
Kelsey pobiegła kręconymi schodami na parter, który zdobiły
szerokie, dębowe dźwigary, dzięki czemu dom Sterlingów
B] /.ypominał bardziej angielski dworek niż dom na Upper East Sicie
na Manhattanie. Wszystkie meble były ciężkie, ciemne
i
funkcjonalne, uratowane z różnych zamków w całej Europie.
Wyglądały surowo i ponuro nawet w jasny dzień.
Kiedy pędzili szerokimi, przykrytymi czerwonym dywanem
•.chodami, Rhys nie mógł oderwać oczu od wysportowanych, pie-
gowatych łydek Kelsey i szeleszczącej miękko sukienki. Modlił sic
w duchu, żeby matka ich nie usłyszała. Ostatnia rzecz, jakiej
potrzebował, to przydługa rozmowa o trendach wśród nastolatków,
która nieodzownie stałaby się fragmentem działu Znowu w szkole w
Herbatce z lady Sterling.
Trendy wśród nastolatków, czyli tracenie cnoty na łóżku
obsypanym płatkami róż ze sklepu przy Siedemdziesiątej I )/.iewiątej
i Madison.
Wyprzedził Kelsey na schodach i wpadł do swojej sypialni na
drugim piętrze. Szybko zapalił białe świece Bond nr 9, któ-
i
• kupił
na tę okazję, i puścił Snow Patrol na iPodzie z głośnikami. Przygasił
światła akurat, kiedy stanęła w drzwiach.
Leżeć, Rhys!
- Boże, nic dziwnego, że jesteś świetnym pływakiem. Te
Nchody
to niezłe ćwiczenie. - Kelsey westchnęła teatralnie, udając, że ociera
pot z czoła.
Rhys pokiwał głową, ale był zbyt zajęty myślami o czym
innym,
żeby się uśmiechnąć. Zwykle uwielbiał, jak się wygłu
piała,
ale teraz
wolałby, żeby była trochę poważniejsza. Przyj
rzała
się pokojowi w
półmroku.
- Co jest grane?
Zerknęła na pokryte płatkami róż łóżko, na głośniki
i
świece na
parapecie. Rhys szybko zaciągnął zasłony, żeby letni zachód słońca
nie wlewał się do pokoju. Nagle wydało mu się, że trochę przesadził
aranżując romantyczną noc, kiedy na zewnątrz nadal było jasno.
-
Po co to wszystko?
-
Tęskniłem.
Przeczesał palcami nadal wilgotne włosy, a potem speszony
pozwolił im opaść z boków, jakby nie wiedział, co z nimii zrobić. To
było takie dziwaczne, stać kąpielówkach, podczas gdy Kelsey była
ubrana. Z jakiegoś' powodu wydawało się td niesmaczne. Żałował, że
nadal czuje się lekko podchmielony i że tyle wypił z tym nowym
chłopakiem.
- Chciałem ci pokazać, jak bardzo cię kocham - powiedział,
przyciągając ją do siebie i całując.
Kiedy musnął wargami jej usta, ostatnie zdanie powróciło do
niego w myślach. „Chciałem ci pokazać, jak bardzo cię kocham?"
Czy to nie brzmiało jak klasyczny przypał? Nagle zauważył, że woda
z kąpielówek zrobiła kałużę na podłodze z orzecha. Miał nadzieję, że
to nie wygląda, jakby się zsiusiał.
Nie ma nic bardziej seksownego od pielucho-majtek.
- To słodkie.
Kelsey odsunęła się i usiadła na wielkim łóżku. Przyciągnęła
kolana do piersi.
-
Pamiętasz, jak nocowaliśmy u siebie w pierwszej klasie i twoja
mama zawsze zaciągała zasłony i udawała, że jest już* północ,
chociaż była dopiero szósta popołudniu?
-
Pogadamy o tym później - szepnął Rhys, klękając obok niej na
łóżku.
Delikatnie pocałował jej odsłonięte łopatki, zsuwając centymetr
po centymetrze ramiączko sukienki. Może rzeczywiście trochę
przesadził z robieniem nastroju. Właściwie słońce wlewające się do
pokoju byłoby całkiem miłe. Kelsey uśmiechnęła się tajemniczo,
Rhys poczuł w sobie nerwowe poruszenie. Zaczął całować jej
obojczyk i szyję, i wreszcie usta. To się działo. Wreszcie się stanie.
Rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Rhys odsunął się lekko, ale nadal czuł gorący oddech Kel-ey na
policzku.
-
Tak? - zapytał ostrożnie.
-
Rhys, kochanie, przyszła Kelsey? Wydawało mi się, że H
słyszałam.
Był to przenikliwy głos lady Sterling, okraszony angiel-ikim
akcentem, chociaż urodziła się i wychowała w Green-wich w
Connecticut, a nie w Greenwich w Wielkiej Brytanii. Kirys
zastanawiał się, czy wiedziała co robią... a raczej zamie-
i
zali robić.
- Tak, mamo - wymamrotał, znowu obwiązując się w pa-lie
ręcznikiem i kręcąc głową.
Jego matka uwielbiała Kelsey. Na szczęście uczucie było
odwzajemnione. A nawet jeśli nie, to Kelsey nigdy się nie skarżyła.
To była jedna z wielu rzeczy, które w niej uwielbiał.
-
Jak cudownie! - Głos lady Sterling wzniósł się o oktawę, w
sposób, w jaki zwykle mówiła przed kamerą. - Byłoby miło
zobaczyć się z wami w oranżerii na herbatce. Chciałabym
usłyszeć wasze zdanie na temat działu szkolnego do jutrzejszego
programu - zagruchała za drzwiami.
-
Świetnie, lady S! - zawołała Kelsey.
Wygładziła sukienkę i założyła za uszy falujące włosy w
kolorze bursztynu.
Słychać było oddalające się kroki lady Sterling; zeszła
schodami.
-
Powinniśmy do niej pójść. - Rhys wzruszył bezradnie
ramionami. - Przepraszam. Jesteś zła?
-
Nie - odpowiedziała Kelsey i wstała z łóżka. - W porządku.
Innym razem.
Podeszła do zasłoniętego okna i zdmuchnęła świece.
- Pójdę pozabawiać twoją mamę. Dołącz do nas, jak się
przebierzesz - dodała, całując go w nos.
Rhys zdmuchnął pozostałe s'wiece, gdy Kelsey zamknęła za
sobą drzwi. Czy tylko mu się wydawało, czy też w ogóle się nie
zdenerwowała, że im przerwano? Poszedł do łazienki, odkręcił wodę
i pozwolił, żeby pomieszczenie wypełniła para. Może tylko to sobie
wyobrażał. Może nadal był podpity.
Może. Ale wiadomo, że masz kłopoty, kiedy bardziej parno jest
łazience niż w sypialni.
lematy na celowniku wasze e-maile zapytaj
/ystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały
zmienione
lub
skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
13
hej, ludzie!
Mniej szczęśliwi spośród nas mają jutro wielki, a raczej sądny dzień
- powrót do szkoły. Po lecie pełnym imprez do piątej nad innem i
spaniu do czwartej popołudniu czas nastawić budziki i spakować
tornistry. Kiedy będziecie wyciągać nowiutkie •.weterki TSE i
zapinać grzeczniutkie, lakierowane pantofelki na pasek Miu Miu,
pamiętajcie: nie chodzi tylko o naukę.
W
końcu tutaj, na Upper East Side, pracujemy ciężko i rów-
Mi.
■ ostro
balujemy. Oto prawdziwa lista rzeczy do zrobienia pierwszego dnia
szkoły:
I. Zamówcie masaż wCornelia Day Resort na rogu Pięćdziesiątej
Pierwszej i Piątej. Wstawanie rano do szkoły to mordęga po tym, jak
do później nocy tańczyło się w hotelu M.iritime w sali balowej Hiro.
,'. Załatwcie sobie korepetytorów. Przystojni chłopcy ze studiów
medycznych są rozchwytywani, więc się nie ociągaj-
110!
Jest
mnóstwo chwilowo niezatrudnionych i tragicznie pizeuczonych
frajerów, ale przecież chcecie też kogoś, na
Kogo
przyjemnie
popatrzeć, nie?
|, Przygotujcie się do zbliżeń. Niepozowane zdjęcia do rocznika
zawsze robi się na jesieni, a wszyscy widzieliśmy, co wykopują na
temat hollywoodzkich gwiazd w „E!". A prze-i
loż
sława jest nam
przeznaczona, prawda?
* Knowledge (ang.) - wiedza (przyp. tłum.)
2 3
14
Niektórzy z was są już weteranami i mają w ręku gotów folder z
nieformalnymi fotkami. Ludzie z ostatnich klas dos konale wiedzą, co
robić. Ale tym, którzy dopiero zaczynają, przypominam: to ten rok,
kiedy ludzie wreszcie zwrócą n was uwagę. To czas, kiedy podrobiony
dowód już nie wy gląda aż tak bardzo na podrobiony, kiedy college nie
wy daje się tak odległy, a szalony piątek nie sprowadza się do
zwędzenia ojcu butelki ginu Bombay Sapphire i oglądania starych
filmów. Czas zadbać o swoją reputację. Tylko, żeb; ludzie się nie
dowiedzieli, jak bardzo się staracie!
na celowniku
Wieczorem
A
w mundurku idzie do Constance Billard - ćwi czy.
Wiemy, że jest bardzo podekscytowana, ale to już na prawdę...
B
robi sobie niestosowne zdjęcia na tarasie apa ratem w komórce. Hm, to
nie jest tak odosobnione miejsce jak może jej się wydawać.
O
bez
koszulki na Piątej Alei. I na Madison. I w moich snach.
J.R
z ojcem
na inspekcji nowego, ekologicznego budynku wTribece. Brawo,
Kapitanie Planeto!
R
wyrzuca przez okno płatki róż, prosto na
Osiemdziesiątą Czwartą.
J
pakuje podręcznik do matematyki do torby
Given-chy z limitowanej serii, o której słyszałam, że jest do dostania
tylko w Europie. Czy jest coś, czego ta dziewczyna nie ma?
Wasze e-maile
E9
Kochana P!
No więc słyszałam, że teraz w Barneys robią rewizję
osobistą, bo ta laska, która wprowadziła się do starego
mieszkania Waldorfów, wpakowała się w jakiś spory
przekręt z kradzieżami. Podobno próbowała wrobić
J.
Wiesz,
co się stało? KlientkaBarneys
Droga KB!
Cóż, wszyscy wiemy, że w Barneys bywa, że dziewczynę zaswędzą
ręce i może nieco ją ponieść. Ale czy nowa miałaby tyle odwagi,
żeby spróbować coś ukraść i w dodatku podpaść
J?
P.
Droga P!
Kręciłam się dziś w Central Parku i widziałam po prostu
przecudnego chłopaka w kaczym stawie. Chciałabym się z nim
spotykać, ale nie wiesz, czy od tej wody człowiek nie złapie jakiejś
dziwnej choroby? Hipochondryczka
Droga H!
Skoro tak bardzo ci zależy, żeby się z nim spotykać, pomyśl, jak
długa musi być kolejka chętnych. Bardziej bym się martwiła
konkurencją niż radioaktywnym szlamem ze stawu. R
Kochana P!
Moi rodzice zmuszają mnie do pójścia do idiotycznej szkoły dla
dziewcząt, chociaż właśnie wróciłam z miesięcznej podróży po
Europie, gdzie ludzie mają tyle wolności i mają kontakt ze swoją
seksualnością. Jestem tak zdołowana, że nie mam pojęcia, co robić.
Serio. Alienacja wśród nastolatków to temat zgrany do bólu; nie
jestem w stylu młodej narkomanki, nie piszę poezji i zdecydowanie
nie kręcę dziwacznych filmów. Ale co mam robić, żeby przestać
cierpieć? Niezadowolona
Wejście Carlsów
49
ES
Droga N!
Hm, wygląda na to, że fajna z ciebie dziewczyna. Ale masz
rację, alienacja wśród nastolatków to ograny temat. A więc
jesteś młoda, bogata i miejmy nadzieję, nie wyglądasz
tragicznie, chociaż może szybka sesja z woskiem byłaby na
miejscu, bo wiem,
że
Europejczycy cenią sobie naturalny
wygląd. Dam ci dokładnie taką samą radę jak każdej
szanującej się pięciolatce przed pierwszym dniem w ultra-
eks* kluzywnym przedszkolu - znajdź sobie przyjaciółkęl I
nie bij chłopców na placu zabaw, no chyba że akurat to cię
kręci. R
Czas na sen dla urody. Wam też się przyda. Pamiętajcie, jutro
pierwszy dzień reszty waszego życia. Wykorzystajci go dobrze.
Wiecie, że mnie kochaci
Plotkar
wszystko o A
- Na pewno dasz sobie rade? - Avery zapytała młodszą,
■
M a l e
siedem minut, siostrę, Baby, która s'ciskala domowej
inhoty
ekstra-dużą porcję herbaty z mlekiem i gapiła się jak
zahipnotyzowana w swoje brudne, hawajskie klapki.
Skręciły w Madison i szły w kierunku budynku z czerwonej
cegły na Wschodniej Dziewięćdziesiątej Trzeciej, gdzie znajdowała
się szkoła dla dziewcząt Constance Billard.
- Aha - mruknęła poirytowana Baby.
W końcu to jej siostra świrowała i zmusiła je do wyjs'cia
t
siódmej rano, godzinę przed rozpoczęciem zajęć.
- I tak nie sądzę, żebym długo tam została - dodała ta-bmniczo,
wiążąc kręcone, ciemne włosy w niedbały kucyk
i
zwijając je w
węzeł.
Baby miała ten rodzaj włosów, które wyglądały tym lepiej, im
rzadziej sieje szczotkowało. Albo myło. Co oznaczało, że izadko
robiła jedno i drugie. Gdyby Avery raz w tygodniu nie
ni
/ądzała na
nią zasadzki z mgiełką ułatwiającą rozczesywanie <><l Bumble and
bumble oraz szczotką z włosia Mason Pearson,
i" |iiż
dawno miałaby
na głowie dredy.
Trzeba dzwonić po doktora Fekkai. Szkoda tylko, że nie
|l
/d/i na
wizyty domowe.
- Możesz zdjąć tę bluzę? Śmierdzi. Avery spiorunowała
wzrokiem czerwoną bluzę Nantuckel
High, której Baby nie chciała zdjąć, odkąd Tom wyjechał. Ave^ ry
uwielbiała romantyzm, ale dlaczego Tom nie mógł zostawidf Baby
na pamiątkę czegoś normalnego, na przykład naszyjnika! od
Tiffany'ego?
- Proszę - dodała Avery, tym razem nieco milej, widząc, że
siostra nie zamierza zdjąć bluzy.
Baby zrobiła zeza i pokazała jej język, ale zdjęła bluzę, od-
słaniając farbowany T-shirt Grateful Dead, pamiątkę z czasów, gdy
ich matka była zapaloną hipiską. Avery westchnęła sfrustro-fl wana.
1 5
G
B
Czy jej siostra aż tak bardzo chciała, żeby ubrane w ciul chy od
projektantów koleżanki od razu ją znienawidziły? BabyJ przegrzebała
ogromną, neonowo-zieloną torbę na ramię Brooklyn Industries i wyjęła
niebieski blezer Constance Billard.
- Robię to tylko dla ciebie. - Uśmiechnęła się promiennie do
Avery, wkładając blezer i upychając bluzę do torby.
- Od razu lepiej - westchnęła zadowolona Avery.
Na szczęście blezer zasłaniał tańczące misie na koszulce Baby.
Skręciły na rogu Sześćdziesiątej Trzeciej i zbliżyły się do
dwupiętrowego ceglanego budynku.
- Jesteśmy na miejscu - mruknęła Avery, kiedy przechodziły
przez potężne, ciemnoniebieskie, podwójne drzwi! szkoły.
Rozejrzała się nerwowo po morzu dziewcząt w spódniczkach z
krepy ze lśniącymi włosami i świeżo rozjaśnionymi) pasemkami. Skąd
miała wiedzieć, z którą z nich się zaprzyjaźnić? Na chwilę straciła
pewność siebie i prawie żałowała, żel nie jest z powrotem w szkole na
Nantucket, gdzie w zeszłym roku w głosowaniu wybrano ją najlepiej
ubraną dziewczyną i zebrała najwięcej komplementów w dziale
pochwał rocznika
• i.ii niej klasy, chociaż była dopiero w klasie dziesiątej. Jakim udem
ma się wyróżnić tutaj? Cóż, dla chcącego nic trudnego.
- No dobra, dziewiąta klaso! Za pięć minut zaczynamy wycieczkę!
- rzuciła tubalnym głosem wielka kobieta z okrasi, płaską twarzą jak u
szmacianej lalki. Złapała Avery za iiunię i poprowadziła ją do grupy
niskich, podenerwowanych 'l/u-wczyn, tłoczących się w kącie.
- Ale ja jestem w jedenastej ! - zaprotestowała Avery. Wyglądała
aż tak dziecinnie? W czarnej, skórzanej opasce,
zgrabnie trzymającej blond włosy, w granatowych pantoflach
luv.
pięty
Louboutina i w perłach od babci z pewnością nie wyglądała aż tak
młodo. Rozejrzała się i zobaczyła, że każ-
il i i
dziewczyna miała
dokładnie taką samą torebkę od Louisa Vuittona jak ona. Torebki
praktycznie krzyczały: „Bez pomy-
I
r'! Zarumieniła się.
- Witam w Constance Billard. Jestem dyrektorką szkoły, l|/y wam
się McLean - huknęła kobieta.
Fioletowe guziki kostiumu opinały się na jej wielkich pierdlach.
- Zaraz pojawi się wasza przewodniczka i opowie wam • >
wszystkim.
Rozkojarzona, poklepała Avery po głowie, obróciła się na piecie i
ruszyła za drobniutką nauczycielką o ciemnych, krótko obciętych
włosach.
-
Dobrze wyglądam? - szepnęła niespokojnie Avery do plostry,
kiedy już znalazły się w bezpiecznej odległości od młodszych
dziewcząt.
-
Pewnie - odparła z roztargnieniem Baby, zatrzymując
lc,
żeby
obejrzeć gablotę z nagrodami pośrodku głównego
lory
tarza.
- Uciekam do toalety - postanowiła Avery.
Musiała się upewnić, że
jej makijaż się nie rozpłyną,I,
chciała pomalować jeszcze raz
usta, umyć zęby i zerknąć, czy
nigdzie na głowie nie odstają
jej wicherki.
- Za pięć minut mamy
francuski! - dodała i pisnęła
nerwowo.
Baby tylko machnęła ręką.
Avery
stanęła przed
lustrem ponad rzędem
umywalek i umyła ręce,
chociaż nie musiała. Po jej
prawej i lewej stad ły
dziewczyny, które - jak
zgadywała - są jej koleżankami
z roku. Uśmiechnęła się w
lustrze do dziewczyny o
prostej, ciemnej grzywce, która
nakładała zdecydowanie za
dużo różu Nars. To był
doskonały odcień dła każdego,
ale nie kiedy
sii
nim
wypacykujesz.
-
Cześć, nazywam się
Avery
- wypaliła,
zaskoczona
własną
odwagą, ale w brązowych
oczach dziewczyny było
coi przyjaznego.
-
Jiffy.
-
Tamta
uśmiechnęła się krótko i
zaraz znowu zmarszczyła
brwi, patrząc w odbicie.
Avery szybko wysuszyła
ręce papierowym ręcznikiem,
niepewna, czy dziewczyna była
miła, czy całkowicie ją zig»
norowała.
Wyszła z łazienki i miała
jeszcze minutę. Zerknęła na
plan zajęć w różowym
organizerze
Filofax.
Sala
numer 125, zaawansowany
francuski z madame Rogers.
Sala 125 znajdowała się w tym
korytarzu. Avery weszła i
minęła Baby, która siedziała
przy samych drzwiach. Ona
zamierzała usiąść z przodu i
pośrodku.
-
Więc Jack wróciła
wcześniej z Paryża i
siedziała aż do teraz w
Sagaponack? - zapytała
Jiffy, wchodząc do kia-
1
sy. Usiadła obok
biuściastej dziewczyny w
kremowej bluzce z
bufiastymi rękawami od
Calvina Kleina.
-
Aha - odpowiedziała
biuściasta znudzonym
głosem, bawiąc się
dwiema
grubymi,
emaliowanymi
bransoletami u. nncs i
przesuwając je za łokieć.
- Byłam w Hamptons
lylko dwa tygodnie. Mam
już trochę dosyć
wschodniego wy-lir/.eża.
Avery się uśmiechnęła.
Wszyscy wydawali się tu tacy
wyrafinowani. Ale Jack... czy
to nie imię tej jędzy z Bar-
Mys?
Avery
spokojnie
przygładziła blond włosy. To
pewnie hrdzo popularne imie
na Upper East Side. Jak Chloe
albo Madison.
Albo Baby?
Rozwinięta dziewczyna
zerknęła w jej kierunku
wyczekująco.
Avery
odpowiedziała uśmiechem,
czując lekki zawrót głowy.
- Ukradłaś
wczoraj
jeszcze jakieś torebki? -
Odwróciła się i spojrzała
prosto w twarz swojemu
odbiciu w mosiężnej
sprzączce torby od Givenchy.
Powoli podniosą wzrok. Nad
nią stała i uśmiechała się z
góry
Jack Laurent
w
beżowych
pantoflach
Christiana Louboutina i w
idealnie /noszonym krepowym
mundurku. Wyglądała na
jeszcze wyż-,/;| i jeszcze
bardziej wredną niż wczoraj.
- Ehm, cześć -
wymamrotała Avery,
unikając jej wzro-
ku.
Dwa słowa przebiegły jej
przez głowę: „o!" i
„cholera".
- Następnym
razem
może wypróbuj Barneys w
1 6
New Jersey - stwierdziła Jack,
uśmiechając się do dwóch
dziewczyn obok Avery. -1
musisz się przesiąść, bo zajęłaś
moje miejsce.
Jack wypakowała zeszyt i
elegancki, srebrny długopis
Montblanc z torby. Położyła je
na ławce.
- Możesz usiąść przy
drzwiach, na wypadek, gdybyś
mu-liała uciekać - zasugerowała
przesłodzonym głosikiem. - Po
tym, jak ukradniesz torebkę
madame Rogers.
Z płonącą twarzą Avery
wzięła torbę i rozejrzała się za
innym miejscem. Klasa szybko
się zapełniała i wolne miejsce
zostało tylko obok Baby, która
nie zdjęła ciemnych okularów i
drapała długopisem po ławce. W
pogniecionym blezerze, z po-1
targanymi włosami i w
ciemnych okularach wyglądała
jak Kate Moss w czasie odwyku.
Avery powoli podeszła do niej.
Kochała siostrę, ale siedzenie
razem pierwszego dnia szkoły
trąciło nieprzystosowaniem,
jakby nie miały żadnych
przyjaciół.
A miały?
-
Cześć - powiedziała,
siadając.
-
Kto to? - zapytała Baby,
przesuwając okulary na
głowę, żeby przyjrzeć się
ładnej,
piegowatej
dziewczynie, piorunującej
je obie wzrokiem.
Baby uśmiechnęła się do
niej nieszczerze i pomachała. Na
Upper East Side jest pełno jędz,
pomyślała.
- O co jej właściwie
chodziło? - zapytała.
Avery czuła, że wszystkie
dziewczyny gapią się na nie. Nie
tak chciała się poznać z ludźmi
ze szkoły.
- Nie wiem -
odpowiedziała szeptem.
Nie opowiedziała Baby o
wczorajszej katastrofie w Bar-
neys, wiedząc, że ta nigdy nie
dałaby jej o tym zapomnieć.
Wyciągnęła czarny sweter z
kaszmiru TSE i zapięła go pod
szyję, na wypadek, gdyby miała
dostać pokrzywki. Madame
Rogers weszła do sali ubrana w
elegancki, czarny kostiumj
Tocca.
Miała
około
sześćdziesiątki, ale starzała się z
klasą, jak Catherine Deneuve.
Położyła książki na biurku i
przyjrzała się klasie pełnej
dziewcząt.
- Witam ponownie -
powiedziała. - Jacqueline, jak za
wsze miło cię tu widzieć -
dodała, zauważając Jack,
siedzącą w pierwszej ławce po
środku, praktycznie na biurku
nauczy cielki. Nie sposób nie
zauważyć kogoś, kto wybrał to
miejsce, pomyślała z goryczą
Avery.
- Ponieważ mamy w klasie
nowe dziewczęta, zaczniemy M
przedstawienia
się po
francusku. Jack, możesz robić
notatki na tablicy?
Jack wstała.
- Oczywiście. Jest jakaś
kreda, którą mogłabym pod-
kraść? - syknęła w stronę Avery
i wdzięcznym krokiem, z rożki
iłysanymi
kasztanowymi
włosami podeszła do tablicy.
Madame Rogers zauważyła
Avery i Baby i klasnęła w dło-
nie, jakby zobaczyła najbardziej
ekscytującą rzecz w swoim
/.yciu.
- Nos
nouvelles
étudiantes
. - zawołała. - Peut-
&re
voulez-vous vous
présenter
Avery
odchrząknęła,
starając się nie robić wrażenia
zbyt
«
nluzjastycznie
nastawionej.
Doskonale
wiedziała, co powie.
Przez
cały
ranek
przygotowywała
prezentację. „Nazywam się
Avery
Carls. Właśnie
1
Nos nouvelles étudiantes! Peut-
être voules-vous vous présenter?
Iliane.) - Nasze nowe uczennice!
Może byście się przedstawiły?
2
Nos nouvelles étudiantes! Peut-
être voules-vous vous présenter?
Iliane.) - Nasze nowe uczennice!
Może byście się przedstawiły?
przeprowadziłam się tutaj ze
Sconset, Nantucket i bardzo się
cieszę, że będę tu mieszkać.
Interesuję
Nię..."
- Peut-être pourraient-
elles commencer par nous
parler leurs choix intéressants
vestimentaires
! - zasugerowała
niewinnie Jack, nim Avery czy
Baby zdążyły powiedzieć
choćby •.Iowo.
Wzięła kredę, jakby
dziewczyny mogły nie
zauważyć sarkazmu i zacząć
odpowiadać.
- Quelle suka! - wyrwała
się Baby, po części kryjąc sło-
wa za udawanym kichnięciem.
Avery
obróciła się
gwałtownie i spiorunowała
siostrę w/.rokiem. Czy Baby
właśnie zaklęła?
- Excusez-moiï
-
Arystokratyczna
twarz
madame
Rogers
poczerwieniała.
- Excusez-moi -
uśmiechnęła się Baby.
Szczera skrucha.
- Mais, comment dit-on
suka
? - ciągnęła Baby mówiąj
perfekcyjnym francuskim. -
Parce que je pense que c'est m
meilleur mot pour décrire cette
fille. - Wskazała na Jack.
Avery
przeanalizowała
słowa. Baby mówiła szybko,
jak rodowita Francuzka, co
naprawdę robiło wrażenie.
Tylko żĄ właśnie stwierdziła,
że Jack Laurent jest suką.
-
Je m 'excuse
. - Avery
szybko przerwała ciszę,
która zapadła wśród
zszokowanych dziewczyn.
Nawet nie spojrzała
na
3
Peut-être pourraient-elles
commencer par nous parler leurs
choix intéressants vestimentaires?
(franc.) - Może mogłyby zacząć,
opowiadane nam o swoich
ciekawych wyborach w kwestiach
stroju?
4
Mais, comment dit-on suka?
Parce que je pense que c'est le
meiÙ leur mot pour décrire cette
fille (franc.) - Ale jak powiedzieć
„suka"?
Bo
myślę, że to słowo
najlepiej pasuje do tej
dziewczyny.
5
Je m'excuse (franc.) -
przepraszam.
Baby. Co do cholery
wyrabiała jej siostra?
-
Sortez
madame Rogers. - Proszę
do gabinetu pani McLean
- dodała łagodniej,
najwidoczniej próbując
zachować spokój i
panowanie nad klasą.
-
Au revoir. - Baby
wyszczerzyła zęby i
zabrała ogromną torbę na
ramię.
Mrugając do Avery,
spokojnym krokiem wyszła z
sali. Avery spojrzała na
madame Rogers. Bardzo
chciała naprawić to, co
popsuła jej siostra.
-
To jej pierwszy dzień w
szkole i dlatego się
denerwuje. To takie
zaburzenie. Coś w
rodzaju francuskiego
syndromu Tourette'a -
tłumaczyła
zdesperowana.
-
To była twoja siostra? -
zapytała madame Rogers
zerkając na łistę uczennic
i całkiem zapominając o
tym, że powinna mówić
po francusku.
Avery pokiwała głową,
chociaż w tej chwili gotowa
była wyprzeć się Baby.
- A ty jesteś?
W klasie zapadła cisza.
Jack nadal stała z kredą w
ręku. luk stenotypistka na sali
sądowej czekała, kiedy ma
zacząć pinu
- Avery Carls. I jeszcze raz
przepraszam. To nie jej wina
•.kłamała.
Niech Baby wyjdzie na
dziwadło. Przynajmniej pozo-
tftłe dziewczyny będą jej
współczuć,
bo
musi
wytrzymywać
I
..l
rudnym"
członkiem rodziny. Kątem oka
6
Sortez* (franc.) - wyjdź!
7
Mais, comment dit-on suka?
Parce que je pense que c'est le
meiÙ leur mot pour décrire cette
fille (franc.) - Ale jak powiedzieć
„suka"?
Bo
myślę, że to słowo
najlepiej pasuje do tej
dziewczyny.
1 7
zauważyła, że na Iwarz Jack
wypływa uśmiech.
- Ja
też
chciałam
przeprosić, madame Rogers -
oznajmiła sztywno Jack. - Nie
zdawałam sobie sprawy, że tak
ją /denerwuję. Poznałam Avery
wcześniej i gdybym wiedziała, ■
są
siostrami,
byłabym
delikatniejsza. Wiem, że Avery
też
•
n.i problemy - dodała,
marszcząc z troską brwi, jakby
siostry
i
'.u
Is
były
najsmutniejszymi istotami, jakie
poznała w swoim
ifciu.
Reszta klasy zachichotała i
zaczęła się gapić na Avery.
- Proszę o uwagę! -
Madame Rogers postukała
linijką
• biurko. - Nie chcę już słyszeć
ani słowa od was. Zamiast go
zajmiemy się testem z
czasowników.
Dziewczyny
zgodnie
jęknęły, podając sobie niebieskie
książki. Avery czuła na sobie
dwadzieścioro par gniewnych
oczu. Dziewczyna siedząca
przed nią rzuciła książki na jej
Inwkę. Część spadła na podłogę.
Kiedy Avery schyliła się, fceby
je zebrać, zauważyła pospiesznie
nabazgrany liścik wy-lający z
podręcznika, który był
przeznaczony dla dziewczyny
liedzącej dalej w jej rzędzie.
Ta
nowa coś BIERZE? Myślisz,
/o
blondynka też jest pokręcona?
Pod spodem była odpo-Hl iedź
dwa razy podkreślona na
fioletowo:
TAK.
Avery zgniotła karteczkę i
rzuciła na podłogę. Tyle, jesfll
idzie o dobre wrażenie. Jej życie
w Constance już się skori-czyło.
Avery - 0, Jack - 2. Ale to
dopiero pierwszy dzień. Będzie
jeszcze mnóstwo okazji, żeby się
odegrać.
w miłości i na
wojnie wszelkie
chwyty
dozwolone
Owen garbił się w ławce w
małej, wyłożonej niebieską
wykładziną sali do historii
sztuki pani Kendall w szkole
św. ludy dła chłopców. To były
ostatnie zajęcia przed lunchem
i
nie mógł się doczekać, kiedy
wyskoczy z klasy i rozepnie
i
-
uzik przyciasnego kołnierzyka
wyprasowanej, białej koszuli.
Wiercił się na zniszczonym,
drewnianym krześle, a zbyt
mocno wykrochmalone spodnie
khaki drapały go pod kolanami.
- Czy ktoś z was czuł się
tak kiedyś? - zapytała pani Ken-
dall, młoda, do bólu nieciekawa
nauczycielka historii sztuki,
patrząc z entuzjazmem na slajd
z Nawróceniem św. Pawła Ca-
iavaggia.
Owen przyjrzał się
obrazowi i wyobraził sobie, jak
opowiada o nim Kat. Ostatniej
nocy znowu mu się śniła i teraz
nie mógł przestać o niej myśleć.
Popatrzył na obraz jeszcze raz,
przyjrzał się niskiemu światłu
sączącemu się przez okno na .w.
Pawła. Tak to wtedy czuł. W
jednej chwili był po prostu
sobą, a w drugiej ujrzał ją i...
Boże, ale był napalony.
- Panie Carls, zechciałby
pan powiedzieć coś o najbar-
dziej
charakterystycznych
cechach techniki Caravaggia?
- Chyba Duke by wolał -
wymamrotał Owen, zerkając na
nadzwyczaj chudego Duke'a
Randalla, który wymachiwał
ręką w powietrzu jak wariat.
Już zdążył usłyszeć, że
większość
chłopaków
podkochujc się w pani Kendall.
Krążyły nawet plotki, że
zaprasza ulubieńców do
swojego
gabinetu
na
„dodatkowe zajęcia". Nie mógł
uwierzyć, że koledzy byli tak
zdesperowani,
żeby
fantazjować*
o
nauczycielkach. Co najmniej
sześć sztywnych włosków
wjff
rastało jej z pieprzyka w
kształcie gruszki na brodzie.
Cudo.
Kiedy Duke - całe metr
sześćdziesiąt pięć - podszedł
do wielkiego, białego ekranu
na przodzie klasy, rozbrzmiał
dzwonek, sygnalizując koniec
lekcji.
- No dobrze, panowie.
Pamiętajcie, w sztuce, jak w
życiu, wszystko kręci się
wokół pożądania! - Pani
Kendall klasnęła w dłonie,
rumieniąc się przy tym mocno.
Rhys zatrzymał się przy
ławce Owena, który właśnie
się pakował.
- Masz ochotę
wyskoczyć po coś do jedzenia?
- zaproponował przyjaźnie.
- Jasne.
Razem wyszli z klasy. Na
korytarzu pełno było
chłopaków w identycznych
niebieskich blezerach ze
złotymi guzikami.
- Dobra, pójdę do szafki.
Zaraz wracam. Rhys
skręcił w prawo. Owen
szedł dalej korytarzem
Zerknął na dwóch niskich
chłopaków po obu stronach
jego świeżo pomalowanej na
szaro szafki. Wyglądali, jakby
wyL
bierali się na spotkanie na
Wall Street, a nie na zajęcia z
ma
|T
my. Jego komórka
zabrzęczała, kiedy wyciągnął
ją z kieszeni. Miał nadzieję, że
Kat jakimś cudem odkryła jego
numer telefonu.
A co powiesz na imię, tak
na początek?
NAJGORSZY DZIEŃ W
MOIM ŻYCIU brzmiała
wiadomość
ml Avery.
Uśmiechnął się szeroko, znając
skłonność siostry do przesady.
Pewnie odkryła, że w szafkach
nie ma suszarek albo roś w tym
stylu. Oparł się o chłodny
metal i zerknął na korytarz.
Jego wzrok padł na czyjeś
nogi. Dziewczęce nogi.
Przesu-
m
wzrokiem po
znajomych kształtach, w górę
po piegowatych udach, na
sięgającą przed kolana
spódniczkę w kratkę i białą,
wykrochmaloną koszulę. I
wtedy ją zobaczył.
Kat.
Miraż szedł w jego
kierunku i Owen krzyknął
mimo woli:
- Kat!
Zerknęła zaskoczona i
nagle na jej twarz wypłynął
promienny uśmiech. Jej
bursztynowe włosy lśniły, a
niebieskie oczy były żywe i
błyszczące. Nawet w szarym,
jarzeniowym
Iwietle
szkolnego
korytarza
wyglądała promiennie.
- Rhys! - pisnęła.
Owen się obrócił.
Przyjaciel właśnie
wyszedł zza rogu.
- Cześć! - Rhys objął
Kat. Owen patrzył na to i czuł
się, lakby obserwował
wypadek samochodowy. -
Owen, to moja (l/.iewczyna,
Kelsey - przedstawił ją Rhys,
obejmując za smu-k le
ramiona.
Owen popatrzył na
dziewczynę. To była Kat.
Jego Kat. Albo, hm,
Kelsey.
Rhys patrzył to na jedno,
to na drugie. Kelsey
wyglądała, lakby zobaczyła
ducha.
Ducha minionych
wakacji?
-
Znacie się? - zapytał.
-
Nie znam go. - Kelsey
odsunęła się od Rhysa,
jakby |,| spoliczkowano. -
Chciałam zrobić ci
niespodziankę, a on
pokazał mi twoją szafkę.
Jak się nazywasz? -
Spojrzała na linoleum
przed Owenem.
1 8
-
Owen - wydusił z siebie.
Czuł się tak, jakby próbował
mówić pod wodą. Co tu do
cholery było grane?
- Miło cię poznać -
powiedziała Kat, wpatrując się w
swoje stopy.
Owen wiedział, że nie może
na nią patrzeć. Nie chciał widzieć,
jak jej szaroniebieskie oczy patrzą
na Rhysa w taki sam sposób, w
jaki przyglądała mu się tamtej
nocy na plaży. Kłamała, kiedy
powiedziała, że to był jej
pierwszy raz?
- Więc chyba pójdę na
lunch razem z Kat... Przepraszam,
że cię tak wystawiam - powiedział
Rhys, kompletnie nieświadomy,
że Owen i Kelsey gapią się w ten
sam punkt na podłodze.
Przysunął dłoń Kelsey do ust
i pocałował, jakby chciał
wszystkim pokazać, jak bardzo ją
kocha.
-
Ej, możemy stąd wyjść? -
szepnęła nerwowo Kelsey. ] Rhys
poczuł jej oddech na uchu.
Przypomniało mu to poprzedni
wieczór i złapał się na tym, że
trochę go to podnieciło, chociaż
była dopiero dwunasta trzydzieści
i stali właśnie w ponurym
korytarzu szkolnym z szarymi
szafkami.
- Jasne - odparł ochoczo i
dopiero wtedy zauważył,
że
jego
dziewczyna pobladła. - Dobrze się
czujesz?
Zatroskany dotknął jej czoła.
Może dopadła ją jakaś choroba.
- Aha. - Kelsey wzruszyła
ramionami i wygięła w uśmiechu
pełne usta. - Wiesz, pierwszy
dzień szkoły, denerwuję się.
1
Szkołą, a może zdradą?
-
Miło było cię poznać, Owen
- rzuciła znacząco Kelsey,
nie patrząc mu w oczy.
-
Wzajemnie - mruknął,
odchodząc korytarzem i po-
wstrzymując
chęć
przykopania w coś.
Rhys i Kelsey ruszyli w
kierunku betonowych schodów
św. Judy i skręcili w East End
Avenue. Nie pytając, Rhys
zatrzymał się koło sprzedawcy na
rogu i kupił im po kubku kawy,
czarna dla siebie oraz z
podwójnym słodzikiem i
jednoprocentowym mlekiem dla
niej. Rhys zawsze czuł się trochę
bardziej męsko, Idy mógł się o
nią zatroszczyć, nawet jeśli
chodziło o drobiazgi.
Czego więcej można
oczekiwać od faceta?
Bez słowa podeszli do
drewnianej ławki w parku Carl
Schurz i usiedli twarzą do East
River. W parku było pusto, nie
licząc starszej pani, drepczącej
alejką z yorkshire terierem,
ubranym w czerwony sweterek, i
kilku rolkarzy jeżdżących
hałaśliwie w tę i z powrotem.
Zwykle rzeka wyglądała ohydnie
i naprawdę można było oczami
wyobraźni zobaczyć ciała
płynące z prądem. Ale z Kelsey u
boku widoki były niemalże
mmantyczne. Rhys westchnął z
zadowoleniem, obejmując jej
smukłe ramiona. Zastanawiał się,
czy dałby radę zarezerwować
apartament w Mandarinie zaraz
po szkole. Z tak niewielkim wy-
przedzeniem...
-
Myślałem o wczorajszym
dniu - zaczął. - Myślałem...
-
Ja też - weszła mu w słowo
Kelsey.
Para unosiła się znad jej
kawy. Rhys zauważył czerwona-
we pasemka w jej bursztynowych
włosach. Nie mógł się już
doczekać, kiedy naleją sobie po
kieliszku szampana i wzniosą
loast za pierwszą noc reszty ich
życia.
-
Myślałam właśnie, że
powinnam ci coś powiedzieć.
-
Co takiego?
Kelsey mówiła poważnie.
York usiadł na ziemi, ale nicze-
go nieświadoma staruszka dalej
dreptała. Rhys szturchnął Kelsey,
mając nadzieję, że się roześmieje.
Nie zauważyła.
- Chyba nie powinniśmy
się już widywać - oświadczyła
beznamiętnie Kelsey, patrząc
przed siebie na rzekę.
Zmarszczył opalone czoło i
ściągnął brązowe brwi.
- Zawsze będę cię kochać -
powiedziała.
Odstawiła kawę na ziemię.
Kubek chwiejnie zakołysał się
na kępce trawy.
- Co się stało? - zapytał
Rhys.
Oczy go piekły i czuł, jak
uszy mu płoną.
-
Jest ktoś inny - wyrwało
się Kelsey.
-
Co?!
Rhys upuścił kubek z kawą.
Brązowa kałuża popłynęła w
stronę jej klasycznych czarno-
białych pantofli na płaskim
obcasie od Prądy. Ktoś inny?
Ktoś poza nim?
- Ups!
-
Kelsey
podciągnęła kolana i zaśmiała
się nerwowo.
Rhysowi mignęły jej
opalone uda pod spódniczką, ale
już nie miał prawa na nie
patrzeć. Należały... do kogoś
innego. Nie wiedział, co
powiedzieć. Łza popłynęła mu
po policzku, potem kolejna. Ze
złością je otarł.
- Jeśli ty będziesz płakać,
to i ja zacznę - zakwiliła Kelsey.
- Dla mnie to też jest bardzo
trudne. Nie chciałam cię zranić,
ale ty byłeś w Europie, a ja
przez całe lato na Cape Cod,
więc...
Urwała, patrząc na wodę, a
potem spojrzała na Rhysa. Miała
łzy w oczach. Zdał sobie
sprawę, że jeszcze nigdy nie
widział, żeby płakała.
- Zawsze będę cię kochać,
ale to byłoby nieuczciwe, gdy
byśmy zostali razem.
A potem wstała i odeszła.
Rhys nadal siedział na
sfatygowanych deskach ławki.
Spojrzał na ziemię i po raz
pierwszy zauważył, jaki
błyszczący jest chodnik, jeśli się
na niego długo patrzy. Nie
bardzo wiedział, czy się
popłacze, czy zemdleje.
Zamknął oczy i zobaczył
gwiazdy.
Dobrze, że ma teraz
przyjaciela i może się wypłakać
na jego ramieniu.
skoro
niegrzeczne
dziewczynki
lepiej się bawią,
to czemu B
czuje
się
tak
beznadziejnie?
Baby otworzyła ciężkie,
dębowe drzwi do biura pani
McLean.
Spiorunowała
wzrokiem złotą plakietkę z
napisem „gabinet dyrektorski".
To brzmiało tak przesadnie,
jakby Con-itance Billard była
jakąś dziewiętnastowieczną
pensją dla J/iewcząt. Usiadła w
jednym z twardych foteli w
poczekalni,
naprzeciwko
sekretarki, która udawała, że
jest zajęta przy komputerze. Nie
mogła znieść tego, jak
pretensjonalna była ta
/koła - począwszy od
nauczycielki
francuskiego,
która wyglądała, jakby ją
przysłali z castingu do filmu
klasy B, skoń-l /ywszy na
wszechobecnych
wykończeniach z dębu. Zanim
lię przeprowadzili, Baby błagała
matkę, żeby pozwoliła jej /ostać
na Nantucket, ale Edie
odmówiła. Wspominała nawet o
przeprowadzce na stałe do
brzoskwiniowego domu babci,
kiedy prawnicy zrobią już
swoje. Baby desperacko
1 9
pragnęła wrócić na Nantucket i do
Toma, który nigdy niczego od
niej nie oczekiwał i pozwalał jej
po prostu być sobą.
- Pani McLean może cię przyjąć -
powiedziała chuda
rkretarka w średnim wieku, o
smętnie wiszących cieniutkich
włosach. Skinęła głową w
kierunku drzwi z orzecha, którt
prowadziły do właściwego
gabinetu.
-
Dzięki - odpowiedziała
słodko Baby, wstając.
-
Nazywam się McLean.
Onieśmielająco
wielka
dyrektorka wstała i uścisnęła
dłoń
Baby ponad ogromnym,
mahoniowym biurkiem, rzucając
na nią cień.
- Ty musisz być Baby.
Baby pokiwała głową i
opadła na niebieską, dwuosobową
kanapkę w rogu, podwijając nogi
pod siebie. Cały wystrój gabinetu
utrzymano w kolorze niebieskim,
białym i czerwonym. Baby za4
stanawiała się, czy dyrektorka nie
uważa się za prezydenta.
Pani McLean spojrzała
znacząco na jej nogi, dając do zro-
zumienia, żeby zabrała je z
kanapy. Baby z westchnienierr
opuściła stopy na podłogę. Przez
ostatnie szesnaście lat zbiei ła od
nauczycieli same pochwały. Ze
wszystkiego miała pią" od góry do
dołu, nawet się nie starając. Ale
teraz wszys wyglądało całkiem
inaczej. Oczywiście mogłaby
odwa~ wyjaśnić, że to był po
prostu pokaz sytuacjonizmu,
awang dowego ruchu w Europie z
lat sześćdziesiątych, który prag
wnieść z powrotem do życia
autentyczność. Na Nantucket swój
wybuch mogłaby jeszcze dostać
pochwałę. Ale w suro wym
gabinecie pani McLean czuła, że
energia opuszcza je ciało i w ogóle
nie chciało jej się tłumaczyć, jak
się czuje.
- Madame Rogers właśnie
dzwoniła, bardzo poruszo twoim
wyskokiem - zaczęła dyrektorka,
przyglądając się Ba
mętnobrązowymi oczami. - Myślę,
że mamy tu do czynieni z
wyjątkowo niewłaściwą postawą,
prawda?
Baby się skrzywiła. Nie
cierpiała, kiedy nauczycie
używali pierwszej osoby liczby
mnogiej, choć tak napraw
powinni użyć drugiej liczby
pojedynczej, jak w zdaniu: „N
prawdę pokpiłaś sprawę,
prawda?"
A przecież właśnie o to chodziło.
Ale nim się tym zajmiemy...
Masz naprawdę nietypowe imię -
oznajmiła pani McLean,
przeglądając akta Baby. I 7v jest
jakieś bardziej stosowne, którego
mogłabyś uży-
Wać?
Baby zmrużyła niebieskie oczy.
Tak się nazywam - powiedziała
powoli, wyraźnie wy-Biwiając
każde słowo.
W tej szkole chodziło tylko o
konformizm. Jedna rzecz to
iniis
/.ać uczennice do noszenia
mundurków, ale żeby żądać
imany imienia?!
- No dobrze. Chciałam tylko
dać ci znać, że masz wybór,
fcdybyś szukała czegoś bardziej
stosownego w szkole.
Pani McLean zakaszlała, a
Baby zerknęła na oprawione I
drewniane ramki zdjęcie farmy
pośród czerwonych i niebie-i Ich
kubków z ołówkami.
- Ale oczywiście to twój
wybór. A wracając do naszej
Brawy. Wiem, że to twój
pierwszy dzień w szkole i
sytuacja Boże trochę przytłaczać
ciebie i twoją siostrę. Niemniej
oczekujemy od uczennic, że
dostosują się do naszych
warunków
1
norm
obowiązujących w Constance
Billard.
Pani McLean uśmiechnęła
się w matczyny sposób i na
1
hwilę Baby poczuła do niej
sympatię. Dyrektorka przypo-
minała trochę panią Doreen,
która prowadziła ciastkarnię na
Nantucket. Zawsze dawała Baby
kawałek rabarbaru na koszt
firmy, jeśli Baby zapomniała
portfela.
- Wiem, że odebrałyście z
siostrą niekonwencjonalne wy-
ehowanie. Czy jest coś, co
chciałabyś mi powiedzieć?
Skrzyżowała wyczekująco
ramiona, jakby oczekiwała
•.kąpanego we łzach wyznania.
- Nie. - Baby pokręciła
głową. Może tylko to, że niena-
widzę wszystkiego w Nowym
Jorku, pomyślała.
- Dobrze więc. Skłonna
jestem zapomnieć o tym incy-
dencie, jeśli zgodzisz się
pracować społecznie na rzecz
szkoły! przez tydzień. Po
lekcjach. I nie jest to kara.
Zamierzam wyj znaczyć ci
zadania, dzięki którym lepiej
poznasz tradycje Con-j stance
Billard. Chcę, żebyś' poczuła, że
to twój drugi dom.
Baby wyobraziła sobie, jak
poleruje nagrody w korytarzu,
podczas gdy dziewczyny tratują
ją, pędząc na wyprzedaż, albo do
Bameys, czy gdzie tam chodzą
po lekcjach.
- Więc, co o tym myślisz?
- dopytywała się pani McLean. -
Wykonasz prace społeczne i
będziesz się przez miesiąc
grzecznie zachowywać, a
zapomnimy o tym incydencie.
- Zajebiście. - Baby
ziewnęła.
Dreszczyk podniecenia
przebiegł jej po plecach, gdy
drobne jak u szmacianej lalki
usteczka dyrektorki ułożyły siej
w pełne zaskoczenia „O".
-
Słucham? - Niski głos pani
McLean zamienił się w
warknięcie, ale Baby nie
przestała patrzeć dyrektorce
prosto w oczy.
-
Dajcie mi tę robotę -
ziewnęła znowu Baby. - To
mi, wygląda na to
„nowatorskie" myślenie,
które czyni Constance
Billard tak specjalnym
miejscem. - Przy ostatnim
zdaniu prawie zachichotała.
- Mogę już iść?
-
Nie. - Pani McLean
zacisnęła usta. - Widziałam
twoje oceny i wiem, że
jesteś bystra, ale to nie
wystarczy. W zeszłym roku
dziewczyna, która uległa
złym wpływom, musiała
znaleźć sobie bardziej
stosowne
miejsce
nauczania, szkołę z
internatem.
To brzmiało znajomo.
Pani McLean wyjęła
niebieską broszurkę z szafki i
podała ją Baby.
Kodeks
zachowania Constance Billard,
przeczytała na okładce.
Baby wstała i wygładziła
spódniczkę. Była tak sztywna,
że miała wrażenie, iż mogłaby
stać wbrew grawitacji.
- Ostatnia rzecz -
powiedziała pani McLean,
rozsiadając mv w fotelu i
patrząc Baby prosto w oczy. -
W Constance kultywujemy
doskonałość, a to oznacza
zasadę trzech minusów, lir/,
wyjątków.
Uśmieszek wypłynął na usta
Baby. Będzie łatwiej niż się
N
|
nidziewała. Jeśli wyrzucą ją z
Constance, Edie będzie mu-pla
przyznać, że córka tam nie
pasuje. Nie pozostanie jej nic
innego, jak odesłać ją na
Nantucket. Jeszcze kilka dni
przekli
naniu
po francusku i
wyląduje na promie, a bryza
znad oceanu w/hurzy jej włosy.
-
Powiedziałam
coś
zabawnego? - Pani McLean
zmie-i/yła ją surowym
wzrokiem.
-
Nie. - Baby ruszyła do
drzwi.
-
Dobrze więc. - Pani
McLean nie wyglądała na
przekonują. - Przeczytaj
broszurkę. I pamiętaj,
dzisiejszy dzień liczy U
jako pierwszy minus.
2 0
Baby wyszła z gabinetu,
uśmiechając się triumfalnie. Nigdy
nie przepadała za baseballem, ale
teraz zaczęła go doceniać.
Bo tam jest pierwsza próba,
druga, trzecia. ..iw końcu
wylatujesz z boiska.
jak
zdob
yć
przyja
cibf i
wpły
w na
ludzi
Avery
ulżyło,
gdy
zadzwoni!dzwona obwieszczający
koniec zaawansowanych zajęć z
anielskiego, bo oznaczało to, że
nadszedł czas na zebranie
całejizkoly. Ruszyła za dziew-
czynami, idącymi korytarzem. Ich
ni^ekiskie ogony podskakiwały, a
buty od Chloe stukał)wjfokrowane
podłogi.
Nerwowo wygładziła włosy i
r.szyh do tłocznego audytorium za
dwiema „nadwornymi sdanTJadc
Laurent.
- Słyszałam, że ją wywalili,
tatów jest kompletnie klepto, jak
Winona,
i zabronili jej
frzychodzid do supermarketu na
Nantucket za kradzież, no -iesz.
chleba
dietetycznego
-
powiedziała drobnej blondyncJiif)
Bennett,
odrzucając długie,
kręcone, ciemne włosy.
Jiffy była piegowata i nosiła
ciąką, gęstą grzywkę, która
okalała jej okrągłą twarz. Druga
dłwnjwtrzymała gazetę w
łososiowym kolorze i ciemne
olairy Prądy, jakby właśnie wyszła
z zebrania redakcyjnego „VqiieY.
- Serio? Nic o niej nie
słyszałaL
tyto olej drugiej, która
nigdy nie myje głowy. Bo niby
wierzie n-turałny zapach ciała to
afrodyzjak. Wyobrażasz sobie
miećna/?-Wtrąciła
głośno
dziewczyna w okularach,
podsuwającej na małym nosie.
7 2
- A wiesz, że to trojaczki?
Moja mama chodziła do szkoły /
ich matką i powiedziała mi, że ich
brat jest prześliczny! Podobno był
modelem Valentino, ale uciekł i
postanowił zostać w Stanach.
Podobno ma wziąć udział w
olimpiadzie, i zawsze nosi
szczęśliwe kąpielówki pod
ubraniem. Cały czas te same
dokończyła przemądrzale Jiffy.
Serce Avery zamarło. One
rozmawiały o jej rodzinie. Nikt
hoża Owenem nie nosił
kąpielówek Speedo zamiast
bokserek.
Jiffy zerknęła w jej stronę. Jej
ciemnobrązowe oczy rozbłysły,
poznała ją. Avery odwróciła się
gwałtownie i szybko ruszyli! na
tył audytorium, ignorując
nerwowe zaciskanie się żołądka. (
'hciałaby się teraz znaleźć w
zupełnie innym miejscu.
- Ktoś tu siedzi? - Avery
wskazała na jedno z nielicznych
pustych miejsc obok wysokiej,
szczupłej dziewczyny o po-
targanych, sięgających brody
ciemnych włosach, podpiętych /.
tyłu w węzeł.
- Ty, prawda?
Avery nie była pewna, czy to
pytanie, czy raczej polecenie.
Zawahała się nad krzesłem, a
dziewczyna na nią spojrzała.
Miała rozpięty blezer i zwykły,
biały top pod spodem. Na nogi
wsunęła idiotycznie wysokie,
piętnastocentymetrowe platformy
w stylu striptizerki. Avery nie
była pewna, ale miała wrażenie,
że dziewczyna ma kolczyki w
sutkach. Szybko odwróciła
wzrok, nim tamta zauważy, że
gapi się na jej piersi.
- Siadaj.
Dziewczyna niecierpliwie
poklepała krzesło i wróciła do
książki. Kiedy tylko Avery
usiadła,
usłyszała,
że
dziewczyny w rzędzie za nią
chichoczą i szepczą między
sobą. Poruszyła się niespokojnie
i zerknęła na książkę, którą
czytała jej sąsiadka. Patrz w obie
strony - biseksualizm. Avery
rozejrzała się po sali, szukając
miejsca, gdzie mogłaby się
przesiąść, nie zachowując się
przy tym niegrzecznie, ale
nigdzie nie było wolnych
krzeseł. Westchnęła i usadowiła
się, mając nadzieję, że zebranie
szybko się zacznie i nie zostanie
wciągnięta w rozmowę n| temat
przekłuwania sutków czy
czegoś równie ohydnego.
-
Jesteś nowa? - zapytała
dziewczyna, zamykając
książM Avery nie spojrzała
w jej stronę.
-
Nazywam się Sydney
Miller. - Tamta wyciągnęła
rękę,
-
Avery - wymamrotała i
uścisnęła podaną dłoń.
Dziewczyna pokiwała
znacząco głową.
- Świetne imię. Moi
rodzice nazwali mnie Sydney,
bo tam /.ostałam poczęta.
Oczywiście trzy lata później się
rofl wiedli i teraz tylko ja
przypominam o idiotycznym
łóżkowym szaleństwie w
Australii.
Przechyliła wyczekująco
głowę, jakby spodziewała się, że
Avery opowie o własnym
poczęciu.
Avery z trudem się
powstrzymała, żeby nie
otworzyć us(; z
niedowierzaniem. Nie
zamierzała opowiadać o tym,
jak jej matka wylądowała na
jakiejś orgietce po koncercie
pod chmurka w New Hampshire
i skończyła z trojaczkami. Tępo
wpartywaln się w ozdobne litery
na okładce śpiewnika, leżącego
przed nią.l
-
A tak dla twojej
informacji, ta szkoła jest
beznadziejna - zwierzyła
się jej Sydney. - Nie mogę
się doczekać, kiedy się stąd
wyniosę. - Westchnęła
teatralnie i zaniosła się
kaszl lem nałogowego
palacza. - Miałam nadzieję,
że rodzice wyślą mnie
chociaż do którejś ze szkół
w centrum, gdzie
mogłabym spotykać się z
ludźmi z NYU, ale tutaj
mieszkają same wredne
suki, nie uważasz?
-
Niespecjalnie - szepnęła
Avery, zakłopotana tym,
jak głośno mówiła Sydney.
Może i ten pierwszy dzień
nie był najlepszy, ale nadal za-
mierzała poznać tutejszych
ludzi i zaprzyjaźnić się z nimi.
Jak na razie w Constance
wszystko jej się podobało,
począwszy od sztywnej
dyrektorki, poprzez widok z
ogromnych okien audy
i
un
na eleganckie domy przy
Dziewięćdziesiątej Trzeciej
ulicy, a skończywszy na
chybotliwych,
przeżartych
przez mole nlcilzeniach z
niebieskiego aksamitu. Avery
wyjęła pudernicz-kv MAC z
torebki i krytycznie przyjrzała
się kościom policzkowym i
odgarniętej na bok grzywce,
bardzo twarzowej przy |r|
wysokim czole. Co w niej
takiego było, że odsuwały się
od Hicj wszystkie dziewczyny z
wyjątkiem
nadmiernie
przyjaznej lilscksualistki z
kolczykami w sutkach? Kiedy
się pochyliła, /cby odłożyć
puderniczkę do torby,
zauważyła wielką, niekształtną
czarną
gwiazdę
na
przedramieniu Sydney.
Nie można płynąć pod
prąd, jeśli się nie ma
tatuażu, który gląda, jakby
go zrobiono mazakiem.
Sydney zauważyła jej
spojrzenie.
- Zrobiłam sobie tego lata
tatuaż w Hiszpanii. Moi głupi
rodzice znowu się zeszli i
2 1
zachciało im się ponownie
odkrywać
Hf
ks w wieku średnim,
więc wysłali mnie do Europy.
Tatuaż <robił chłopak, którego
poznałam na plaży w Barcelonie i
oczy-
llcie schrzanił sprawę. Interesuje
cię sztuka ozdabiania ciała? A
odwrócony francuski manikiur
się liczy?
-
Nie. - Avery pokręciła
głową, uśmiechając się
leciutko
i .ia
rając się być
uprzejma.
-
Och. - Sydney była
rozczarowana. - Czasem
konserwa-Ivwne dziewczyny
w głębi duszy są naprawdę
perwersyjne.
I wtedy właśnie weszła pani
McLean z Baby drepczącą U (ej
boku. Drobna dziewczyna
wyglądała wręcz komicznie przy
zwalistej dyrektorce. W auli
rozległy się szepty, podczas
1
'dy
Baby odprowadzono do miejsca
w pierwszym rzędzie. Avery
poczuła znajomy żar w piersi. Co
tym razem zmalowała
|i-
j siostra?
Jack zerknęła do tyłu i
zobaczyła, że Avery siedzi obok
Sydney Miller, dziewczyny, którą
wszyscy ignorowali, odkąd w
ósmej klasie ujawniła się jako
feminizująca lesbijka i upierała
się, ze nie powinno się pisać
„woraan', tylko „womyn"
. Jack
wyjęła paczkę gumy z torby
Genevieve, z roztargnieniem za-
stanawiając się, czy piersi jej
koleżanki mogą urosnąć jeszcze
większe. Już wyglądały na
większe niż wiosną.
Nie żeby planowała je
mierzyć, czy cokolwiek w
tym stylu.
Pani M wyszła na scenę i
stanęła przed dziewczętami w
fioletowym kostiumie, który
wyciągała tylko na specjalne
okazje. Spiorunowała wzrokiem
tłum, a Jack przewróciła oczami.
Wszyscy wiedzieli, że pani M jest
8
Womyn (ang.) - jedna z
alternatywnych propozycji zapisu
słowu
„woman", proponowana
przez feministki (przyp. tłum.).
76
wyjątkowo cięta pierwszego dnia
szkoły, bo nie cierpiała wracać z
farmy w Vermont i rozstawać się
ze swoją partnerką, Vondą.
Wolała raczej robić zapiekanki i
jeździć na traktorze. Powszechnie
wiadomo było, że pani M miała
nadzieję przejść na wcześniejszą
emery
otworzyć hodowlę alpak na
północy i zająć się dzierganiem
na zamówienie.
Są jeszcze jacyś chętni do
kółka robótek ręcznych?
- Moje panie, z
przyjemnością witam was
ponownie, mimo pewnych
kłopotów. - Pani
McLean
zerknęła na Baby i serce Avery
zabiło szybciej. - Z radością
witamy wszystkie nowe
uczennice w rodzinie Constance
Billard. - Uśmiech wypłynął na
wielką, ciastowatą twarz
dyrektorki, gdy spojrzała na
rzędy zadbanych dziewcząt z
Upper East Side.
Kilka rzędów z przodu Jack
szturchnęła chudą blondynkę z
wielkimi piersiami, która była z
nimi na francuskim. Ohio
zachichotały, po czym spojrzały
na scenę, gdy zorientowały się, że
dyrektorka piorunuje je
wzrokiem.
Pani M zaczęła omawiać
politykę na nadchodzący rok
szkolny. Przedłużone godziny
otwarcia gabinetu doradców dla
dziewcząt z ostatniej klasy, które
potrzebują pomocy z podaniami o
wcześniejsze przyjęcie
do
college'u; zakaz palenia na
terenie
,/koły. Bla, bla, bla, bla. Avery
odpłynęła i zaczęła kartkować
lożowy organizer. Nie chciała
używać palmtopa, bo uwielbiała
elegancką prostotę zapisywania
odręcznie dat i wydarzeń. Jak na
razie cały rok krył się w rządkach
pustych różowych okienek. ('o
ma zrobić, żeby zaznaczyć tu
9
Womyn (ang.) - jedna z
alternatywnych propozycji zapisu
słowu
„woman", proponowana
przez feministki (przyp. tłum.).
76
swoją obecność? Właściwie to
już została zauważona, nie?
- Drogie panie, z
przyjemnością ogłaszam nową
funkcję w samorządzie szkoły
obok przedstawicieli klas -
ciągnęła pani McLean. Avery
nadstawiła ucha. - Wybierzemy
spośród was przedstawiciela
uczniów przy radzie nadzorczej.
Jak wie-i'ic, mamy bardzo dobre
stosunki z naszą radą nadzorczą.
Niektórzy z jej członków byli z
Constance
Billard od jej
założenia
i
w związku z tym są
bardzo zainteresowani jej
przyszłością. Wybrana osoba
będzie reprezentować wszystkie
uczenni-< e i będzie brała udział
w podejmowaniu wszelkich
decyzji,
/wiązanych
z
zarządzaniem naszą szkołą.
Jack poczuła, jak Jiffy wbija
palec wskazujący w jej napięty
bi-eeps. Zbyła ją wzruszeniem
ramion. Kogo obchodzi pozycja
przed-lawiciela, kiedy ma się
tyle ważniejszych spraw na
głowie?
Na przykład myśli o J.P.,
zdejmującym koszulę, potem jej
Imi/.kę, swoje spodnie, jej
spódnicę...
- Czy można by wreszcie
zdjąć lustra w stołówce? - wy-
iwała się Elise Wells, wysoka
dziewczyna z dziesiątej klasy,
wymachując wściekle ręką i
potrząsając gęstymi, równo ście-
mni włosami.
Dwie inne dziewczyny
krzyknęły, popierając ją z takim
• niiizjazmem, jakby usłyszały o
wyprzedaży próbek u Prądy.
Nagle w całej auli zaczęły się
dyskusje. Wszystkie dziewczy-
ny nie cierpiały tych luster,
przez które nie tylko czuły się
gru-10, jedząc, ale w dodatku
nie mogły się przed nikim
schować.
- Cisza, proszę o ciszę! -
Pani McLean machała rękoma,
hby się uspokoiły. - To nie jest
właściwa chwila na rozmowy o
wystroju
szkoły.
Przedstawicielka uczniów w
radzie na zorczej będzie miała
słowo we wszystkich decyzjach,
tak dotyczących kwestii
dyscyplinarnych i imprez
urządzanyc przez szkołę. To
zobowiązanie na cały rok, więc
z przyj em» nością zapraszam
uczennice przedostatnich klas.
Jeśli ktolf jest zainteresowany,
proszę zgłosić się do mnie po
zebraniu
po
folder
informacyjny. Wybory odbędą
się w czasie dorocz* nego
niedzielnego brunchu w Tavern
on the Green.
Pani McLean klasnęła w
dłonie i sala wypełniała się po
ekscytowanymi szeptami.
- Zawracanie tyłka i strata
czasu - rzuciła przeciągle Sy
ney, obracając srebrny
pierścionek z czaszką na
kciuku.
Ale Avery praktycznie już
zapomniała, że obok niej siedzi
Sydney. Nie mogła uwierzyć
we własne szczęście. Zostanłl
przedstawicielem uczennic. To
idealny sposób, aby zauwa*
żono ją w Constance. W szkole
na Nantucket była w radził
uczniowskiej i zorganizowała
imprezę, na której zbierano
fun« dusze dla straży
przybrzeżnej. Nawet opisano ją
w „Boston Common". To nie
mogło być dużo trudniejsze.
Zaangażuje się, pokaże, że
czuje ducha szkoły, pozna parę
osób, będzie miału parę
ciekawych zajęć pozaszkolnych
do wpisania w opinii szkoły.
Wszystko
za
jednym
zamachem.
-
Planowanie imprez może
być fajne. Jack na pewno
zo» stanie wybrana, więc
już powinnyśmy zacząć
myśleć o zab wie -
szepnęła niezbyt cicho Jiffy
do blondynki obok.
-
Widzisz, co miałam na
myśli, mówiąc o sukach? -
Syd ney wskazała na Jack,
która zawzięcie pisała na
Treo,
szepcząc
z
przyjaciółką. - Cała szkoła
2 2
należy do Jack Laurent -
parsknęlai
Ignorując ją, Avery wstała i
sprężystym krokiem ruszyła do
pani McLean na podium. Chciała
zjawić się jako pierwszi po
informacje, żeby dyrektorka
widziała, jak poważnie pod«
chodzi do sprawy.
Z przodu sali Jack wstała
powoli, rozciągając mięśnie łydki
i z zadowoleniem zauważając,
jakie są elastyczne. Cieszyła się,
że obudziła się wcześniej i poszła
do studia madame Walters na
ćwiczenia przy drążku. Leniwie
ruszyła na scenę, pni M stała za
dębowym podium trzymając
garść folderów
I
kolorze
winogron, idealnie pasującym do
jej kostiumu. Rola |n/edstawiciela
zapowiadała się raczej nudno, ale
będzie do-
I
Ee wyglądała na
podaniu do college'u, a Jack
wykorzysta bud/et szkolny do
zorganizowania jakichś fajnych
imprez. Poza
ni
przyjaciółki
praktycznie ją zmusiły, żeby się
zgłosiła.
Kiedy szła pomiędzy
uczennicami, wychodzącymi z
auli zauważyła Elisabeth Cort,
dziewczynę z jedenastej klasy,
klóra ubiegała się o wszelkie
możliwe funkcje i za każdym
Bem przegrywała, odkąd
zmoczyła się w spodnie w czasie
wyborów w siódmej klasie.
Elisabeth biegła do podium. Jack
|n/
miała jej powiedzieć, żeby
sobie nie zawracała głowy, ale
baz sobie darowała. Podeszła do
pani M i się uśmiechnęła. W/ięła
ze stosu pakiet zgłoszeniowy. I
wtedy zauważyła, że ta
odpychająca Avery Carls idzie
tuż za nią, a w jej niebieskich
■Zach pojawił się błysk
determinacji. Jack zagryzła usta
wie-il
/i
|c swoje. Elisabeth Cort nie
miała szansy, tak samo jak ta
i ii
-
ptomanka z wyspy z siostrą z
francuskojęzycznym Touret-
(•III.
To żałosne, że w ogóle próbuje.
Cóż, źle, że nie docenia etyki
pracy rodem z Nowej Anglii.
tematy na celowniku
wasze e-maile zapylut
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i
nazwiska oraz wydarzenia zostały
zmieni lub skrócone, po to by nie
ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Dzwonek jeszcze nie zadzwonił, a
już tyle się wydarzyło Powinnam
chyba zainstalować na stronie
„pasek" z naj ważniejszymi
wiadomościami...
pierwsze wrażenia
Możesz stworzyć sobie nowy
wizerunek latem, ale wystarczy
kilka sekund, żeby wywrzeć
niefajne pierwsze wrażenie, a to
zdecyduje o reszcie roku
szkolnego. O trojaczkach
zdecydowanie będzie się dużo
mówić na Manhattanie.
Po
pierwsze,
czy
możemy
porozmawiać o tym cudzie
wcielO' nym,
O?
Plotki okazały
się prawdą. Jest po prostu
przesłod-ki, ale chyba za bardzo
się skupił na zdobywaniu kumpli,
żeby zerknąć w stronę pań. Nie
martwcie się, ja to naprawię.
B
nie jest żadnym niewiniątkiem.
Dowód nr 1 - świet> na
znajomość
francuskich
przekleństw. Ale skąd ta złość)
Francuski to język miłości. Może
tego jej właśnie trzebć A styl
A
jest rzeczywiście nienaganny.
Ale jak wszystkie wifll my,
idealny wygląd oznacza, że ma
się dużo do ukrycia...
tragiczne zerwanie złotej pary z
U ES
Ona była nieprzewidywalna i
histeryczna, on mimo bólu po-
został jak zawsze uprzejmy. Od
dzieciństwa byli razem.
Teflj
związek dostał przyzwolenie
samej lady S. Więc co się stało?
Komuś zgotowano zimny
prysznic? A może przeciwnie
komuś zabrakło żaru?
dłlewczyna, która musi zrobić
coś z grzywką
■Oja droga. Wiem, że gęste
grzywki są w modzie, ale jeśli |
08y prawie sięgają ci oczu, to
wyglądasz, jakby cię ostrzy-
Iniin od garnka. Wiesz co? Nie
musisz tracić dwóch cennych :
godzin w salonie Elizabeth
Arden Red Door, żeby ci
podcięli
losy.
Istnieje taka
rzecz, która się nazywa
nożyczki! Podetnij
ii
. ywkę sama! Rzeczy własnej
roboty są teraz przebojem.
wpływowa para prawie jak po
ślubie
A
oni
już, czy jeszcze nie? Lato
spędzili osobno, on w tym
. Msie
poczuł
się
bardziej
odpowiedzialnym obywatelem,
nii.i
pokochała pieczywo. Nadal
są tak blisko ze sobą, jak inni
koniec zeszłego roku, kiedy
czekał na nią po zajęciach i
baletu z kwiatami? Czy jeszcze
bliżej?
Dl
i
elowniku
,1 popala Merity w czasie zajęć
z fotografii. Czy nie miała Irh
rzucić?
A
kuli się na tyłach
klasy w czasie zajęć z an-
ulclskiego, nie patrząc na
nikogo. W ten sposób nie znaj-
dzie sobie przyjaciół!
R
odwołuje zamówione róże, które
nil,ino przesłać do mieszkania
K. O
przez całe zajęcia z hi-
ilorii Ameryki kręci się i
przytupuje. Wygląda, jakby
chciał wyskoczyć ze skóry.
Skąd to poruszenie?
No
dobra, zmykam do salonu
Elizabeth Arden Red Door. h/ez
to szybkie pisanie zniszczył mi
się odwrócony francuski
manikiur. Ech. Życie jest
ciężkie, ale ktoś musi je prze-
być.., Dogłębnie i na wylot!
Wiecie, że mnie kochacie.
Plotkara
na psa urok
Baby zmarszczyła brwi.
Siostra nawet nie skinęła jej
głową, kiedy porwała folder
informacyjny od pani McLean
pe zebraniu w auli. Baby nie
zawracała sobie głowy
zatrzymywa* niem przy szafce,
tylko od razu wyskoczyła przez
niebieski* drzwi i zerwała z
siebie idiotyczny, gryzący,
granatowy blezer, Wybrała
jedynkę na czerwonej, małej
Nokii, nie mogąc się do*
czekać, kiedy usłyszy głos
Toma.
- O mój Boże! No więc
musiałam pojechać do Brazyl w
ramach tej wymiany, na którą
zapisali mnie rodzice. Myśli
łam, że wiecie, będziemy
siedzieć na plaży i bawić się w
Ric A zamiast tego mieliśmy
budować domy. A ja się pytam,
kt niby wie, jak się buduje te
pieprzone domy? W końcu
jestcn z Nowego Jorku -
opowiadała jakaś dziewczyna
koleżanco, Miała proste,
smętnie zwieszające się ciemne
włosy i idffl cały czas wpadała
na przyjaciółkę.
Tom nadal nie odbierał, a
Baby wyobraziła sobie jego pc
wgniataną, czerwoną szafkę w
zatłoczonym korytarzu szkol
nym. Po szkole wszyscy pójdą
coś przekąsić albo posiedzic na
plaży kilka przecznic dalej.
Odliczyła już piąty dzwonek
Klapnęła na kamienne schody
twarzą do Dziewięćdziesiąt
Trzeciej. Tłum dziewczyn
wylewał się przez niebieskie
dr/,\
I oblewał ją z obu stron. Jedna
prawie uderzyła ją w głowę
irebrną torbą od Balenciagi,
akurat gdy Baby otwierała tele-
inii.
- Halo?
Głos Toma zabrzmiał ciepło
i leniwie. Od razu przypo-
2 3
mniały jej się letnie pikniki, burze
i za głośno puszczany Wil-
m
» w
brązowym mercurym cougarze
rocznik
'88,
którego Tom
■kupił od dziadka. Wrzucił na tył
prześcieradła w lamparcie reiki i
wcisnął ruszt pod maskę, żeby
zawsze można było za-
improwizować grilla przy plaży.
To się nazywa auto na
podryw.
- To ja - powiedziała cicho,
rzucając wściekłe spojrzenie
11»
niebiesko-białą spódnicę z krepy,
która rozłożyła się jej na ■łanach.
Gdyby była na Nantucket,
miałaby na sobie jedną z hipi-
miwskich sukienek z szafy matki,
w których czuła się najle-Mj, W
mundurku było jej nieswojo.
Ostatni raz, kiedy nosiła luk
obcisłą w talii spódniczkę do
kolan, miała pięć lat i szła na
herbatkę z babcią Avery w hotelu
Płaza.
- Co w szkole? - zapytała,
starając się ignorować głośne ">-
mowy wokół.
Angielskiego znowu uczy
mnie Funkmaster Smith, I
i
*
rąbane, ale przynajmniej mam
większą salę.
li
aby
zachichotała,
przypominając sobie, jak
strasznie ulatywało od pana
Smitha. Nawet tego jej
brakowało. Tom
I
vdawał się taki
odległy. Tak bardzo chciała być
blisko niego,
a-
aż bolało.
Usłyszała szelest w
słuchawce.
- Daj mi telefon! - jęknął
niecierpliwie dziewczęcy
głos. To była Kendra, jedna z
przylep, które zawsze kręciły
się
I
pobliżu paczki. Baby znała ją
od przedszkola. Kiedyś były
pi
/yjaciółkami, ale odkąd Kendra
zaczęła palić na potęgę,
interesowała ją tylko trawka i
faceci z college'ów, którzy pr/\
jeżdżali na Nantucket
popracować w restauracji latem i
nigdy już nie wyjeżdżali.
-
Cześć, Baby - rzuciła
Kendra przeciągając jej imię
n| trzy sylaby. Baby się
domyśliła, że dziewczyna
musi być upalona. - No
więc... pewnie masz tam
prawdziwe szaleństwo, co?
Jak się mieszka w Nowym
Jorku?
-
W porządku - skłamała
Baby. - Ale pewnie w
przyszły weekend na
imprezę na plaży.
A raczej na pewno,
poprawiła się w myślach, widząfl
dziewczynę wrzeszczącą na
kierowcę eleganckiej limuzyny,
która zatrzymała się przed
szkołą.
-
Już? Na pewno w Nowym
Jorku są o niebo lepsze irrji
prezy, nie? - rzuciła leniwie
Kendra.
-
Ej, możesz mi dać z
powrotem Toma? - odparła
krótko Baby.
-
Jasne. Ale nie martw się,
jeśli coś ci wypadnie, damy
sobie radę bez ciebie.
Baby usłyszała śmiech w
tle. Pewnie już się ładowali di
samochodu Toma. Z frustracji i
zazdrości kopnęła obcasem
kamienny schodek.
-
Naprawdę myślisz, że dasz
radę przyjechać w piątek?
Nie masz jakiegoś
kotyliona, opery, czy czegoś
w tym stylu? - zapytał Tom
zaspanym
głosem
najaranego faceta.
-
To Nowy Jork, a nie
głębokie południe! - Baby
sio uśmiechnęła.
Uwielbiała Toma za
krańcową
bezpretensjonalność. I brak
podstawowej znajomości
geografii?
- Pewnie, że przyjadę. Nie
przegapiłabym pierwszej w tym
roku imprezy na plaży. - Baby
odliczała już godziny. Nie mo«
gła się doczekać, kiedy pójdą z
Tomem spać na dworze w jej
hamaku, raptem kilka kroków od
oceanu.
Super. - Baby prawie widziała,
jak Tom kiwa głową. W
każdym razie właśnie wszyscy
jedziemy do portu, więc | i
lc
już kończyć. Tęsknię - dodał na
koniec.
Ja
też - odpowiedziała i
się rozłączyła. Wstała i przeszła
przez ulicę, nie bardzo wiedząc,
co zro-
■
.
ze
sobą przez resztę
popołudnia. Zastanawiała się,
czy
nie
m /ckać na Avery, ale siostra
najwyraźniej z rozmysłem ją
ig-
....Owała, więc Baby
postanowiła odpowiedzieć tym
samym.
^terminowana zeszła z
krawężnika.
Patrz, gdzie leziesz, mała! -
wrzasnął kurier na rowerze.
1
1
eeał w Madison i prawie ją
rozjechał. Słysząc, jak ktoś
wrzeszczy na nią ze złością,
zamiast ode-mflć się ciepło
i
delikatnie, poczuła, jak
rozgrzany do czerwo-iin
-.ci
gniew - na matkę, na nową
szkołę, na
cały
Nowy Jork
pi/epłynął przez jej drobne
ciało.
Odpieprz się! - wrzasnęła,
wściekła. Grupa starszych pań
na przystanku autobusowym
zaczęła
■•/■piać
między sobą.
W Baby aż się krew
zagotowała. Niena-
Idziła
Nowego Jorku. Wszyscy byli
tutaj tacy sami. Te głupie
1
!>)
były dokładnie takie same jak
Jack Laurent
i
jej jędzowa-Ipi
/.yjaciółeczki, tyle że dwieście
lat
starsze.
Zła na siebie, że w ogóle
się nimi przejmuje, wskoczyła
m pobliskiego Starbucksa i
kupiła mrożoną herbatę z mle-
h.in i przyprawami u
ekspedientki,
która
przedawkowała
fcfeinę
i
wykrzykiwała
wszystkie
zamówienia. Kiedy
tylko
npila
pierwszy łyk, miała ochotę
wypluć przesłodzony napój.
■ Nantucket herbata już na
nią czekała, kiedy zachodziła
■ The Bean, ulubionej
kawiarenki. Sklepy należące
do sieci takie jak Starbucks -
były zakazane na jej
ukochanej wy-
Me.
Iij, to znaczy, że nie mieli
tam też Barneys. Ani niczego
Mego, wartego uwagi.
Pchnęła drzwi Starbucksa i
wyszła na zalany słońcij
chodnik. Zobaczyła złocistego
labradoodle'a, szarpiąca™ się
na smyczy od Gucciego i
ciągnącego właściciela, kldry
jednocześnie
próbował
poradzić sobie z dwoma
puggle'aml w podobnych
płaszczykach Marca Jacobsa:
niebieskim i ciot* wonym.
Pokręciła głową, współczując
psom, które czuły
n
I
c
w tych
strojach równie źle, jak ona w
mundurku. WłaścicielaH był
sympatycznie wyglądający
nastolatek o krótko przyciętych
brązowych
włosach,
brązowych oczach i szerokich
ramionach Baby skupiła się na
jego szortach. Miały odcień
czerwone) gliny - kolor
Nantucket - którego nikt by nie
założył, nawol mieszkaniec
wyspy. W każdym razie nikt
normalny.
Patrzyła jak labradoodle z
rozmysłem wygiął grzbiet i
zro» bił wielką, brązową kupę
prosto na skórzany sandał
chłopaku Prawie jakby to zrobił
dla przyjemności Baby, która
wszyslkn obserwowała.
- Nemo! - krzyknął
chłopak z
niedowierzaniem.
I wtedy pies się wyrwał i
ruszył pędem, wpadając na
wózB jakiejś kobiety i klucząc
między przechodniami na
chodniku.
Nie zastanawiając się,
Baby odstawiła na chodnik
herhalc i popędziła ulicą, żeby
złapać psa, zanim wpadnie pod
autobiu albo jakąś limuzynę.
- Łap za smycz! -
krzyknęła za nią jakaś
2 4
kobieta. Wreszcie dogoniła
psa w ostatniej chwili, nim
zanurkował
między samochody na Piątej.
Zamrugał smutno, patrząc na ni
brązowymi oczami.
- Już dobrze - szepnęła do
niego i mocno złapała psa /
obrożę.
Wzięła
smycz
i
przypomniała sobie Annie.
Sierota Annie zaprzyjaźnia się z
Sandym, kochanym psim
przybłędą, który staje się jej
najlepszym przyjacielem i
wszędzie za nią chodzi,
Przynajmniej miała jakiegoś
przyjaciela.
- Wiem, że chciałeś od niego
uciec, ale muszę cię odpro-idzić
do właściciela, rozumiesz?
Skręciła w stronę przecznicy
ze Starbucks. Przed kawiar
ni
.,
stał właściciel psa, bezskutecznie
próbując zetrzeć psią
i
rpc
ze
stopy przy pomocy czarnej,
plastikowej torby. Pug-p oplatały
mu nogi smyczami i wąchały
kwiatki w skrzynce |ii/ez
kawiarnią.
- Twój pies. Chociaż na
niego nie zasługujesz - powie-
działa
i podała mu smycz.
Zaczerwienił się i jego twarz
przybrała ten sam pomido-ifnwy
odcień, co szorty. Mógłby być
interesujący, pomyślała, Hle
podobaliby jej się przystojni,
uprzywilejowani, zepsuci .
hlopcy z Upper East Side.
I gdyby nie miała już
chłopaka.
Nemo
usiadł
obok
właściciela i wyczekująco
przekrzywił
|0wę.
Chłopak
wyciągnął rękę, w której trzymał
torbę z psią kupą, ale opamiętał
się i cofnął ją.
Przepraszam, normalnie
podałbym ci rękę, ale...
-Wzruszyła ramionami. - Jestem
J.P. Cashman. A te potwory
Berknął na psy, które siedziały
teraz posłusznie w rządku,
iM/ypatrując się Baby i wcale nie
wyglądały na takie złe - to
Nemo, Darwin i Shackleton.
Obiecałem matce, że zajmę się
ni
mi
przez najbliższe tygodnie.
- Jestem Baby. -
Wyciągnęła drobną dłoń.
Nie chciała dokładać się do
wszechobecnego grubiaństwa
Nowym Jorku. Jasne.
- Baby - powtórzył,
unosząc brwi.
'/mrużyła oczy. Dzisiaj już
dość się nasłuchała na temat
uwojego imienia.
To lepsze imię niż
Shackleton - odparła, kiwając
głową
na
puggle'a w niebieskim
płaszczyku.
2 5
- Mój ojciec pasjonuje się odkrywcami. Prawdziwymi i fikcyjnymi.
- Miło.
Baby pogłaskała psa po sierści w kolorze kawy. Pies zatfl nił się z
radości.
- Chyba źle zaczęliśmy naszą znajomość.
J.P. spojrzał na wypaćkane palce stóp i zaśmiał się,
M
skakując
Baby. Myślała, że bardziej się zdenerwuje z powody zniszczonych
sandałów. Może jednak Czerwone Szorty nil był taki spięty.
No wiesz, czasem się zdarza, że człowiek wdepnie w gów« no...
- Musisz chodzić do Constance. - J.P. zerknął na spód niczkę.
Baby się zarumieniła i pokiwała głową, czując się jak cho dząca
reklama snobizmu z Upper East Side.
- Ja chodzę do Riverside. Na West Side. Jedenasta klasa, - J.P.
spojrzał wyczekująco.
Darwin się do niej wyrywał. Oczy tak wybałuszył,
M
wyglądał
jak pies z kreskówki na koszulkach Urban Ouihi ters.
-
Cześć, psiaku, mnie też miło było cię poznać. -
Bahy
poklepała psa i
spojrzała w jego wielkie, ufne oczy. Szkoda, że z ludźmi nie jest tak
prosto. - Powodzenia - powiedział* powątpiewająco do chłopaka,
chcąc odejść.
-
Ej, poczekaj - krzyknął za nią J.P. - Psy najwidoczniJ cię polubiły,
a ja potrzebuję pomocy... Nasza dziewczyna oj wyprowadzania
psów uciekła z ogrodnikiem.
Baby się zatrzymała. Żartował sobie? Odwróciła się do niego
zaciekawiona.
- Nie, mówię serio. To właściwie słodkie. Pobrali sil w zeszłym
tygodniu i wyjechali na miesiąc miodowy nad wo4 lipad Niagara. W
każdym razie zajmowanie się psami to te-■ I mój obowiązek, ale może
chciałabyś pomóc?
Baby otworzyła usta, gotowa odmówić. To dopiero typowe liowanie.
Chciał, żeby odwalała za niego brudną robotę?
- Oczywiście zapłacimy. - J.P. uśmiechnął się szeroko,
i
(i by to
wszystko załatwiało.
liaby się zastanawiała. No dobra, facet nie miał pojęcia, |uk się ubrać,
ale psy były kochane. Poza tym lepsze to niż li ilzenie w kącie i
rozczulanie się nad sobą. Albo zawstydzanie siostry przy całej klasie.
- Jasne - zgodziła się Baby. - Ale nie potrzebuję pieniędzy. Uznam
to za pracę charytatywną.
J.P. się rozpromienił. Znajdę sposób, żeby ci to wynagrodzić - ciągnął
po-
I
linie. - Możemy spotkać się jutro u mnie w domu, o trze-
i
lej?
Mieszkam na Sześćdziesiątej Ósmej, róg Piątej. - Wy-
i
iiij-nął z kieszeni
grubą wizytówkę w kolorze kości słoniowej
i
|f| podał.
Ten chłopak miał wizytówki? Zerknęła przelotnie, spodziewając się
jakiegoś idiotycznego tytułu, który wyglądałby nu zmyślony, ale
zobaczyła tylko imię i nazwisko oraz adres, wydrukowane schludną,
czarną czcionką. Mieszkał w pent-linusie w Kompleksie Cashman.
Oczywiście budynek nosił
|i7
'.o nazwisko.
No przecież wiadomo.
- To do jutra - powiedziała krótko, odwróciła się na u asie klapka i
wsunęła wizytówkę do kieszeni spódniczki I. repy.
Za jej plecami rozległo się niskie wycie. Jak nic szczenię-
i .1
miłość.
czasem trzeba wskoczyć do szafy
Avery nie zawracała sobie głowy szukaniem Baby w szkole. Jeśli
siostra zamierzała zachowywać się jak czubek, to niech to robi na
własny rachunek. Zatrzymała taksówkę i kazała sif zawieźć do domu
babci przy Sześćdziesiątej Pierwszej i Park Avenue. Był to
trzypiętrowy bladobrzoskwiniowy budynek wi włoskim stylu, który
bardziej pasowałby do Charleston albo San Francisco niż Upper East
Side. Avery uwielbiała to, jak
m.
wyróżniał spośród otaczających go
ceglanych domów. Przypominał, jak jedyna w swoim rodzaju była
Avery Carls Pierwsza, Avery Druga miała nadzieję, że odziedziczyła to
coś po niej. Po* trzebowała tego, zwłaszcza po dzisiejszym trudnym
poranku.
Pchnęła ciężkie żelazne drzwi i jęknęła, gdy zobaczyła Karen,
myszowatą asystentkę z kancelarii prawnej, która mil la skłonność do
noszenia niepasujących do siebie części odkol stiumów z wyprzedaży u
Ann Taylor. Przysłała ją kancelaria Meyers & Mooreland, która
zajmowała się majątkiem Carlsów. i urządziła sobie prowizoryczne
biuro pośrodku frontoweg J salonu, żeby skatalogować i wycenić
rzeczy babci. Avery nit mogła znieść tego, że prawnicy przejęli dom.
Kiedy się doi wiedziała, że rodzina się przeprowadza, błagała matkę,
żeby pozwoliła im zamieszkać w tym domu, zamiast w penthousi
J
By Piątej Alei, ale prawnicy i Edie zgodnie uznali, że najłatwiej będzie,
jeśli zamieszkają gdzie indziej, dopóki majątek mc /ostanie
skatalogowany. Niezależnie od wszystkiego apar-litinent z ledwie
wyczuwalnym, ale jednak obecnym smrodem kociego moczu na
podłodze w sypialni i tandetną, niemożliwą ilo usunięcia naklejką Yale
w szafce na leki nie miał atmosfe-
I V
domu. W przeciwieństwie do tego
budynku, a przynajmniej dopóki nie pojawili się w nim prawnicy. Za
pierwszym razem,
S
dy tam zajrzały z matką, Avery uratowała
kilkanaście
staph
francuskich magazynów „Vogue" przed
wylądowaniem ■ mięciach.
Prawdziwa samarytanka. Dopóki nie sprzeda ich na eBayu u
zamian za klasyczną torebkę Hermesa Birkina, o której od iwna marzy.
Cześć! - zawołała wesoło Karen, nie podnosząc wzroku nad
laptopa.
Avery zignorowała ją i ciężkim krokiem weszła po scho-
■Dh
do
wielkiej sypialni babci. Ruszyła prosto do rozległej l'iiideroby i
westchnęła z ulgą, kiedy włączyła dyskretne światłu
Przed
nią wisiały
rzędy kostiumów od Chanel, ułożone we-
ilim
kolorów i długości. W
latach osiemdziesiątych nosiło się bwnie obcisłe skórzane spódniczki i
srebrne topy bez pleców
i
Valentino i Niny Ricci, ale w ostatnich latach
babcia Ave-iv nigdy nie wychodziła z domu ubrana inaczej niż w
żakiet ,r spódnicą do kolan i pantofle Ferragamo, z nadgarstkami i uyją
ozdobionymi gustowną biżuterią. Avery zamknęła oczy . ipragnęła,
żeby obok pojawiła się babcia. Zawsze wiedziała, : [ pocieszyć
wnuczkę. Ale kiedy otworzyła oczy, zobaczyła
• H o
garderobę pełną
pozbawionych życia ubrań.
26
- Mogę to pożyczyć, jak będę duża? - zapytała raz piccio
li
ima
Avery, podnosząc garść zdobionych brylantami wisiorków
i
i
.i
.nisoletek,
które były prezentem od hrabiego Lichtenbergu.
- Nie - stanowczo odpowiedziała babcia i zdjęła wy kowo duży
pierścionek z brylantami i rubinem z palca Avery - Brylanty są tylko dla
kobiet po trzydziestce. A jedyne brylan ty, które wyglądają lepiej od
tych, jakie podaruje ci mężc/y* zna, to te, które kupisz sobie sama.
A potem babcia zabrała wnuczkę na pierwszą wyciec/i* do
Tiffany'ego, gdzie pozwolono jej podać platynową kartf American
Express, po tym jak wybrała dla siebie prosty
rófl
ny wisiorek w
platynie.
Avery musnęła gładki materiał różowego kostiumu i wfl tchnęła.
Żałowała, że nie ma tu babci. Mogłyby wypić filiżan* kę herbaty i
zaplanować, co zrobić, aby Avery wygrała wyboiy w szkole. Od
dzisiejszego zebrania wiedziała, że musi zostaj wybrana na
przedstawicielkę uczennic przy radzie nadzorc/.
i
Ale przedstawicielkę
wybiorą uczennice, a najwyraźniej pod padła wszystkim po kolei. A w
dodatku miała tylko tydzień
1
, żeby podbić ich serca.
- Co zrobić? - szepnęła, przesuwając palcami po rękawlf
popielatego kostiumu.
„Wypraw bajeczne przyjęcie!" - prawie usłyszała, jfl szeptem
odpowiedział kostium.
Avery odsunęła się od żakietu Chanel i rozejrzała się pfl rozległej
bawialni babci. Wzięła do ręki zdjęcie w srebrno) ramce od Tiffany'ego,
które przedstawiało babcię, kiedy miai około dwudziestki, przed swoim
romansem z Chanel. Nosili kanciasty kostium Yves Saint Lamenta i
pantofle Diora. Z jfl gęstymi, długimi włosami i wielkimi oczami
wydawała slf dziwnie znajoma. Avery spojrzała w wysokie lustro,
próbuje naśladować pewne siebie spojrzenie starszej Avery, mówiące:
„Dostanę wszystko, czego zapragnę". Nieźle. Wyglądała wspaniale i
kompetentnie - właściwa osoba na właściw miejscu.
Ale czy takim spojrzeniem zdobywa się przyjaciół?
Avery wróciła do sypialni. Dwa wypchane misie siedziały przy małym,
różowo-białym, ręcznie malowanym stoliku w kącie. Na blacie
ustawiono porcelanowy serwis. To nie-lądre i sentymentalne trzymać
rzeczy z pokoju dziecinnego, w którym bawiła się Edie, a potem
trojaczki. Kiedy zeszłej wiosny choroba przykuła babcię do łóżka,
poprosiła, żeby za-Ituwki umieszczono w jej sypialni. Miały jej
przypominać jej własne herbatki. Regularnie zapraszała Annę Hearst i
Senge Mortimer. I wygrała ze wszystkimi nowojorskimi gospodynia
mi,
przebijając je swoimi przyjęciami. Avery wzięła filiżankę. Czy istnieje
lepszy sposób przedstawienia się koleżankom ■u-bie i swojej
przeszłości - niż zaproszenie ich na współ-
i
/csną, jedyną w swoim
rodzaju wersję herbatki?
Prawie podskoczyła z radości. Zbiegła po schodach do (iidalni i z
rozmachem otworzyła drzwi do szafki z porcela-IH|.
- Co robisz? - spytała Karen, trzymając garść segregatorów i
mrużąc na nią niesymetrycznie rozmieszczone, niebie-ukie oczy.
Nosiła pantofle Nine West. Avery miała ochotę ją zdzieli.
- Potrzebuję ich. Dasz mi coś do pakowania? - warknęła,
Wciskając jej delikatną, porcelanową filiżankę.
- Nie wiem... - zawahała się Karen.
-
Mama o nie prosiła. - Avery czuła, że zaraz zacznie łupać. W
końcu te filiżanki należały do jej rodziny, a nie do Karen. - Są
nasze - dodała z uporem.
-
Dobrze - ustąpiła asystentka i poszła poszukać folii bą-
i"
Ikowej.
Chociaż Avery wiedziała, że to dziecinne i absolutnie niestosowne,
wywaliła język do pleców Karen. W Constance
27
chodziło o to, żeby iść na przedzie, a nie za innymi, a taka ul., nie
była babcia. Kiedy już Avery wygra wybory, babcia, gdzi* kolwiek
teraz jest, będzie bardzo, bardzo dumna z wnuczki. Kiedy?! Nie za
dużo tej pewności siebie?
biedna mała bogata dziewczynka
Jack rozsiadła się na schodach Metropolitan Museum of rl i dopiła
resztkę mrożonej kawy. Jiffy Bennett, Genevie-Vr Coursy i Sarah
Jane Jenson przysiadły wokół niej. Paliły Merity i od czasu do czasu
zerkały w dół na jeżdżących lin deskach chłopców bez koszulek, którzy
ćwiczyli różne w loczki na schodach poniżej. Koniec końców zawsze
lądowały tutaj, gdy nie miały innego pomysłu, dokąd pójść. I
i
jiociaż w
pewnym sensie to było nudne, Jack czuła się
n i
|ak u siebie. To była jej
jedenasta klasa. Powinna dostać rlnwną rolę w Dziadku do orzechów,
zostać gwiazdą Nowe-B Jorku, nadal mieć same piątki z plusem i
wreszcie pójść
P
łóżka z J.P. To było aż nazbyt piękne. I właśnie miało
się pełnić.
-
Więc co z tą dziewczyną z francuskiego? - zapytała Jif-ly,
obracając piegowatą twarz do słońca i wydmuchując dym w stronę
chłopców z deskami.
-
Z Baby Carls? - Sarah Jane zerknęła i poprawiła okulary. - Nie
wiem. Moja mama znała ich matkę ze szkoły i podob
no
też była
niezłym świrem.
Sarah Jane miała niemal białe rzęsy i brwi, przez co wiecznie
wyglądała na zdziwioną.
- Ale ich babcia to ta Avery Carls, więc wiecie, nie m wyrzucić
Avery i Baby z Constance... - Urwała i ciężko tchnęła.
- Ta Avery Carls? Co to ma znaczyć? - zapytała Jac Cała ta
rozmowa o siostrach Carls była potwornie n
Wolałaby porozmawiać o czymś ciekawszym. Na przykład o sobie?
- Nie wiesz, kim była Avery Carls? - Sarah Jane wygi dała na
jeszcze bardziej zdziwioną niż zwykle. - Ona była.,, wiesz, jak te starsze
panie, zajmujące się filantropią. Trzymali z Brooke Astor, Annette
de la Renta... z nimi wszystkimi. Je( na z moich ciotek przyjaźniła
się z nią. Podobno miała romi z co najmniej jednym członkiem
rodziny królewskiej każdegB europejskiego kraju. Ciotka mówiła,
że taki postawiła sobłi cel, czy coś takiego. - Sarah Jane skinęła głową na
podsumowanie.
Dziękujemy za wyciąg z „Town & Country".
- Aha - mruknęła lekceważąco Genevieve.
Oparła się na łokciach, więc jej piersi były doskonało widoczne dla
grupki chłopców od św. Judy, przechodzących z frisbee.
- I tak nie wygra wyborów, nie? Ty wygrasz. Genevieve osłoniła
dłonią oczy i zerknęła na Jack. W zol
szłym roku była najlepszą przyjaciółką Jack. Ale lato spędziła z ojcem,
producentem, w Los Angeles i miała romans - trwa«|
jacy
krócej niż
pięć minut - z Breckiem O'Dellem, gwiazdki) jakiegoś głupawego
letniego filmu. I teraz zadzierała nosa. Nic żeby Jack była zazdrosna, czy
coś takiego. Romans z gwis filmu klasy B graniczył z tandetą.
- Na pewno wygrasz. Wtedy zrobisz coś z audytorium, lustrami i
mundurkami, no i będziesz odpowiedzialna za wyj darzenia towarzyskie.
Musimy urządzić wielką imprezę z chłolinkami z Riverside. Albo od
Świętego
Judy.
Co myślisz? - za-
I
pytała z zapałem
Jiffy,
wertując
fioletowy pakiet informacyjny
i
dokładną listą obowiązków. Nosiła dwa
kucyki po obu stro-lliich głowy jak dziewczyna z farmy. Próbowała
naśladować try styl Anny Sui, ale wyglądała po prostu jak pudel.
-
Pewnie będziesz wolała zrobić imprezę z chłopakami \ i
Riverside, nie? Ze względu na
J
.P.?
-
Pewnie tak - uśmiechnęła się
Jack.
Po
raz
pierwszy rola przedstawicielki wydawała się cie-■ luiwsza
niż
zwykła zapchajdziura potrzebna do podania do inllege'u. Załatwienie
nowych mundurków szkolnych i
pla-
[ imwanie imprez może
się
okazać
całkiem fajne. A ponieważ i ywalizowała z Elisabeth Cort, dziewczyną o
słabym pęcherzu i sylwetce traktora, której oddech zawsze jechał
tuńczykiem, oraz kleptomanką Avery Carls, wątpiła,
czy
musi
się
wysilać
podczas kampanii wyborczej. No i funkcja przedstawicielki
Udzie się
wspaniale prezentowała w liście polecającym ze n/.koły. Dzięki temu
nawet
nie
kiwnie palcem, a będzie jeszcze hardziej aktywna społecznie.
-
O
mój
Boże, Breck właśnie przysłał mi wiadomość! Pi-. że będzie
w mieście w
ten
weekend! - pisnęła Genevieve,
wyciągając Treo i rumieniąc
się,
kiedy Sarah
Jane
i
Jiffy
stło-
■ Były się nad
maleńkim ekranikiem.
Jack
przewróciła oczami.
- Dobra, spadam.
Wstała, strzepnęła z tyłu spódniczkę. Pójdzie do domu, przebierze
się
i
spędzi popołudnie z
J
.P. W przeciwieństwie do (icnevieve miała
prawdziwego chłopaka.
Jack
poszła na Sześćdziesiątą Trzecią, między Piątą
i
Madison.
Uśmiechnęła
się, gdy
zobaczyła porośnięty bluszczem
dom
ZC skrzynkami
na kwiaty przy oknach i artystycznie ozdobionym wejściem. Ale kiedy
się
zbliżyła, zamarła. Przed domem stały
2 8
nain
Jod
lain
iazdij
dwie ciężarówki do przeprowadzek. Jej matka trzymała się poręczy z
kutego żelaza przy frontowych schodach i paliła jedncjio Gitanes'a za
drugim, jakby od tego zależało jej życie.
- Mamo? - zapytała.
Ogarnęło ją potworne przeczucie. Oczy Vi vienne były równie
czerwone jak jej włosy, a strumyki tuszu płynęły po jej bladych
policzkach. Jack podeszła bliżej i stanęła poniżej matki na schodku.
- Mamo? - zapytała raz jeszcze i się rozejrzała. Postanowiły
zmienić wystrój domu? Trzech mężczyzn
z nadwagą i bez koszul pociło się na wypolerowaną powierzcli
nic
jadalnianego stołu George'a Nakashimy o toczonych nóż-kach. Właśnie
wynosili mebel.
- Twój ojciec... - zaszlochała głośno i boleśnie Vivien-ne, jakby
była na przesłuchaniu do Fedry, francuskiej tragedii, którą czytały w
zeszłym roku na zajęciach u madame Rogera, W dramacie grecka
królowa postanawia się zemścić na byłym kochanku, nim całkiem straci
nad sobą panowanie. - Sprzedał nasz dom i meble. Wszystko. Wszystko
straciłyśmy. - Wy« dmuchała nos w czerwoną chusteczkę. - Bâtardl
Jej twarz zachmurzyła się złowróżbnie.
Dwóch tragarzy paliło Marlboro niebezpiecznie blisko orzechowego
łóżka Jack z baldachimem na czterech kolumienkach. To łóżko zawsze
sprawiało, że czuła się jak księżniczka. Nieskazitelnie biała, ażurowa
narzuta zsunęła się i teraz leżała na popękanym chodniku.
- Jesteśmy... bezdomne? - wykrzyknęła z niedowierzaniem Jack.
Może jej matka przesadzała. Nie byłoby w tym nic zas kującego. Za
każdym razem, gdy rozmawiała z ojcem Jac rzucała telefonem o ścianę.
W tym roku sześć razy kupow srebrny aparat Bang & Olufsens.
Będziemy mieszkać na górze na poddaszu - powiedziało Vi vienne.
- Jak za czasów gdy byłam młodą dziewczyną, lieszkałam w piątym
arrondisement i musiałam iść korytarzem
|
H
> wodę. I tak musimy teraz
żyć. Artysta zawsze cierpi - dodała inclodramatycznie, wymachując
palącym się papierosem.
Jack zmrużyła oczy. Poddasze było ciągiem pokoi na ostat
ni m
piętrze
ich domu. W przeszłości ojciec, który pracował
1.1/
jako doradca
inwestycyjny w Citigroup, groził Vivien-iir, że tam zamieszka, jeśli nie
przestanie trwonić pieniędzy. B siało się już swego rodzaju żartem
między Jack i matką wykorzystywały poddasze jako miejsce na bardziej
ekstra-• Iganckie i rzadko używane przedmioty, które kupiły za karty
lucilytowe Charlesa.
Ej, obrębiane owczą skórką kozaczki z jaszczurczej skóry od
Gucciego muszą gdzieś powędrować latem.
Ojciec mówił, że próbował cię ostrzec, ale ani razu nie
nddzwoniłaś. Powiedział, że miałam swoją szansę. Nigdy nie doslrzegał,
że jestem artystką! A artysta nie może po prostu pracować! Mam iść do
biura i odbierać telefony? - Vivienne /uwodziła, załamując drobne ręce.
Kiedyś jej drobne ciało tancerki było giętkie i eleganckie, ale teraz
wyglądało po prostu krucho. Jeden z mężczyzn uniósł brew, zerkając na
drugiego, który podciągał zjeżdżające z tyłka spodnie.
- Wiedziałaś, że to zrobi? - krzyknęła Jack. Pomyślała o starym
ojcu, jego znacznie młodszej żonie
I pasierbach mieszkających na Perry Street. Dupki.
- No... tak - przyznała Vivienne. Zmarszczki palacza na jej czole
się pogłębiły.
- I co mam teraz zrobić? - pisnęła Jack, łapiąc się żelaznej poręczy.
Miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
- Ach, cherie. - Vivienne wstała i ją objęła.
Jack czuła pod palcami każdy jej kręg i duszący zapach Chanel nr
5.
- To dobrze, że nauczysz się, co znaczy cierpieć. Vivienne się
odsunęła i ostentacyjnie zniknęła w porosili
tym bluszczem wejściu dla służby.
Jack z niedowierzaniem patrzyła na oddalającą się, niemi turalnie
drobną sylwetkę matki.
Jeden z tragarzy sapał, wynosząc z salonu fotel typu ber
mogli być tak nonszalanccy? Nie rozumieli, że wł| nie odbierają jej całe
życie?
Jack starała się zapanować nad sobą. Na lekcjach tarte» miała
kiedyś sesje medytacji, gdzie uczyła się uspokajać przed
przesłuchaniami. Musiała wybrać jedno słowo i powtarzać
jf
w
myślach. Spróbowała tego teraz, wyobrażając sobie prostą linię
kręgosłupa i jej słowo: „perfekcja". Instruktorka chciała, żeby wybrała
coś innego: „skupienie", albo „walka". Ostrzegała, że nie da się
osiągnąć perfekcji. Ale Jack i tak została przy swoim.
- Cześć!
Jack odwróciła się i zobaczyła drobniutką blondynkę zbiegającą po
schodach. Wyglądała na pięć lat i nosiła różową tiulową spódniczkę-
paczkę oraz skrzydełka od kompletu z FAO Schwarz. Jack zmrużyła
oczy, patrząc na to niewiniątko. Nowa rodzina już wprowadziła się do
10
Satchel (ang.) - dosłownie „torebka".
ich domu? Jej rodzice mogą fundować sobie tyle melodramatycznych
kłótni, ile chcą, ale jak ojciec mógł zmusić Jack do mieszkania na
poddaszu, jakby była jakimś starym gratem?
Albo kozaczkami z jaszczurczej skórki?
Jack zamknęła oczy i pomasowała skronie, mając nadzieję, że gdy
je otworzy, dziewczynka zniknie i jej życie powróci do normalności.
- Nazywam się Satchel! I teraz tu mieszkam!
Jack otworzyła oczy. Dziewczynka tańczyła nad nią na I In ulach.
Jej schodach.
- Satchel
?! - jęknęła z niedowierzaniem Jack. Zerknęła na torebkę
Givenchy. Widok delikatnej skórki po-
i .
izył ją i dziękowała, że zostało
jej jeszcze trochę godności obistej. Ściągnęła łopatki i wyprostowała
szyję. Perfekcja. Po prostu zarezerwuje pokój w hotelu St. Claire.
Chyba [Jto... chyba że ojciec anulował też jej karty kredytowe? Quelle
horreur
u Świętego Judy wszyscy za
jednego i jeden za wszystkich...
- Dobra, chłopcy! Wiem, że to pierwszy dzień po wakji cjach, ale
na moje oko macie kiepską formę! - krzyknął trenc Siegel z chwiejnej
wieży ratowniczej. Chłopcy od św. Judy co dziennie ćwiczyli pływanie
11
Satchel (ang.) - dosłownie „torebka".
12
Quelle horreur (fr.) - to horror.
29
98
o trzeciej popołudniu. Dmuchu; w gwizdek, dyskretnie oglądając swoje
mięśnie brzucha od bijające się na powierzchni metalu. Miał
dwadzieścia pięć lat, raptem rok temu skończył Stanford i nadal
korzystał z życia, jak wspominał pływakom przy każdej okazji.
Na torze trzecim Rhys płynął apatycznym kraulem. Czu jak Owen go
wyprzedza, burząc za sobą wodę, gdy sunął ki drugiemu końcowi
basenu. Chociaż Rhys przyzwyczaił sie, że zawsze jest najszybszy,
kompletnie się tym nie przejął. Zamiast tego spokojne płynął. -
Sterling, poczekaj chwilę.
Trener zeskoczył z wieżyczki i podszedł do Rhysa. Adidasy
skrzypiały na mokrej nawierzchni. Miał kwadratową szczęk kę, chude
nogi i szeroką pierś, którą - jak twierdził - uwielbiały dziewczyny.
Rhys dźwignął się z basenu na mokry brzeg, czując jak żołądek
mu się zaciska.
- Sterling. - Trener przeczesał dłońmi zmierzwione, ru-"brązowe
włosy. - Spóźniłeś się.
Khys pokiwał głową i zerknął na wodę na kafelkach. Jed-
ii i
/ kałuż
wyglądała jak serce. Wsadził w nią stopę i woda |fn/|)lynęła się po
niebieskiej glazurze.
Przepraszam, musiałem coś załatwić - odpowiedział, mc patrząc
trenerowi w oczy.
Tak naprawdę to pierwsze piętnaście minut treningu spę-il/il płacząc w
rzadko używanej łazience w pobliżu laborato-| ilow na piętrze,
przeglądając na telefonie zdjęcia Kelsey zro-
l
lilone tej wiosny.
Wyglądała na taką podekscytowaną, gdy ją iilujinował. Co się stało?
Noo dooobrze - rzucił trener Siegel, przeciągając sylaby. Khys
się skrzywił. Nie dość, że dziewczyna zrównała go
un ii ą ,
to
jeszcze teraz oberwie przez to na treningu?
- Wiem, że to pierwszy dzień szkoły i macie wiele spraw, ule nie
chodzi tylko o to, że straciłeś pierwszych kilka minut, /uwaliłeś cały
trening. Ten nowy, Carls, cię prześcignął!
Trener Siegel zmrużył niebieskie oczy, patrząc na niego
i
. /ekając
na wyjaśnienie.
- Przykro mi, to sprawy osobiste - wymamrotał Rhys. Cały czas
po jego głowie krążyły słowa: „Jest ktoś inny".
To prawda? Kto to mógł być? Ktoś z Cape Cod? Chłopak z Ri-\ciside,
którego Kat poznała na imprezie?
- Kłopoty sercowe? - ożywił się trener.
-
Nie, po prostu... sprawy w szkole - odpowiedział szybko Rhys.
-
No dobra, miejmy nadzieję, że to tylko kiepski począ-i.k. bo nie
mogę pozwolić, żeby kapitan pływał jak ty dzisiaj.
Rhys skinął głową, a trener klepnął go w plecy.
- I daj mi znać, gdyby to były kłopoty z dziewczyną. One l
M M
rafią zabić człowieka - dodał porozumiewawczo.
Aha, ale dziewczyny są tego warte.
Rhys powlókł się do szatni, gdzie Jeff Kohl i łan McDfl* niel
podawali sobie srebrną piersiówkę z bourbonem Maker'i Mark. W
pomieszczeniu panowała wilgoć. Śmierdziało chlo« rem, potem i
stopami.
- Dobziee. - łan zrobił idiotyczną minę w stylu
Bo i .
u podając
piersiówkę Owenowi.
Owen pokręcił głową. I wtedy właśnie do szatni wpadł Rhys i
otworzył z rozmachem szafkę.
- Dałem ciała jak rzadko.
Wyciągnął witaminizowaną wodę z bocznej kieszeni wjffl pchanej
torby Speedo i pociągnął solidny łyk.
- Moim zdaniem było w porządku.
Rozkojarzony Owen wykręcił ręcznik. Kiedy już wyszdB z basenu,
nie potrafił przestać myśleć o Kat, Kelsey, czy jak się naprawdę
nazywała. Jak długo spotykała się z Rhysem? Byli zakochani? Dlatego
nie podała mu prawdziwego imienia? Czy Rhys wiedział, że zdradziła
go tego lata?
-
Nie, naprawdę byłem beznadziejny - upierał się Rhys,
-
Ej, stary, trzeba ci piwa - krzyknął Hugh Moore, mu« skularny
chłopak.
Rzucił budweisera z drugiego rzędu szafek. Puszka uderzyła o
podłogę i zasyczała, wypuszczając gaz i pianę.
- Nie teraz, dzięki.
Rhys wiedział, że jako kapitan powinien palnąć im mów kę, że nie
powinni pić w czasie sezonu, już nie wspominając
0szatni. Tylko że naprawdę miał to gdzieś. Chciało mu się płakać.
Znowu.
- Więc... pamiętasz tę dziewczynę, którą ci przedstawiłem w
czasie lunchu? Kelsey? - zapytał Rhys, krzywiąc twarł:
1siadając ciężko na zniszczonej, drewnianej ławce.
()wen pokiwał głową i odgarnął mokre włosy z oczu. Jak ■lliy
zapomnieć? Udawał, że grzebie w torbie, żeby nie
t n / eć
na kumpla. Na
drugim końcu szatni Hugh, łan i paru nych chłopaków złapało
dziewiątoklasistę, Chadwicka Jen-
nsa.
■ Ogolimy ci brwi! - zawołali radośnie, ciągnąc przerażono chłopaka
do rzędu umywalek.
Zerwała ze mną. Zaraz po tym, jak odszedłeś - powię
zi,
d
beznamiętnym głosem Rhys. Nie obchodziło go, kto cze to usłyszy. -
Powiedziała, że jest ktoś inny. Owen upuścił torbę Speedo na podłogę.
Kat... Kelsey ze-lwala z Rhysem? Znowu była sama? I był ktoś inny?!
Miała im myśli...?
- Czekaj, dziewczyna z tobą zerwała? - powtórzył z nie-ierzaniem
Hugh, puszczając Chadwicka.
Usiadł obok Rhysa na ławce.
- Gadaj!
Przyjacielsko objął go za ramiona i otworzył kolejną puszkę piwa,
wypuszczając pianę na stopy Owena.
Nie wiem, co powiedzieć. To było jak grom z jasnego ilba.
Powiedziała nagle, że jest ktoś inny... Nie wiem, kto to
M M
i / e
być, chyba
że to jakiś dupek, którego poznała na Cape • Dd. Ktokolwiek to jest,
rozkwaszę mu pysk - warknął Rhys.
Owen musiał powstrzymać uśmiech, który chciał wypły-Bd mu na
usta. Czuł się jednocześnie winny i rozradowany. I,al zerwała z
Rhysem, bo chciała być z nim?
A niby faceci nic nie rozumieją.
Hugh pokiwał współczująco głową.
30
98
- Poważna sprawa. - Krople wody z jego ręki spływały
Ihysowi
po torsie. - Ej, chłopaki? Chodźcie tutaj.
Owen zerknął na kolegów. Większość była nadal w kąpielówkach,
niektórzy ze świeżo przyciętymi brwiami.
- Dobra - powiedział Hugh, stając na ławce i wymai I otwartą
puszką piwa. Zebra tak mu wystawały, że jego pieni wyglądała prawie
jak wklęsła. - Właśnie się dowiedziałem, H Rhys Sterling, nasz kapitan
i pod każdym względem porządfl facet, ma złamane serce z powodu
dziewczyny z Seaton Arnu - W szatni rozległ się chóralny jęk. - Wiem
równie dohr/t jak wy, że to się zdarza nawet najlepszym. Wiemy, że
Kliyn znajdzie sobie nową dziewczynę. Ale do tego czasu proponuj
wyzwanie w ramach solidarności. - Odchrząknął. Było widm', że zaraz
powie coś ważnego. - Dopóki Rhys nie wróci do gfj my nie gramy. I
damy temu dowód brodami. - Pogłaskał się
\
H
kształtnym podbródku i się
rozejrzał.
- Pochrzaniło cię? - krzyknął Ken Williams.
Ważył ponad dziewięćdziesiąt kilo i bardziej wyglądał jnl
pomocnik w futbolu niż pływak.
- Będziemy zapuszczać brody, dopóki Rhysowi nie po szczęści
się z panną. Do tego czasu żaden z nas też nie będzie randkował. I
Jenkins, to oznacza, że nie zabawiasz się też sam' - ryknął Hugh. - Kto
wchodzi?
Jeden po drugim chłopcy z drużyny pływackiej krzyknęli i przybili
piątkę z Rhysem, który siedział na ławce i gapił ,slf ponuro na mokrą
podłogę.
- Nie musicie tego robić - wymamrotał.
Wsparcie ze strony kumpli było naprawdę miłe, ale przfll cież
powinien zachęcać ich do walki na zawodach, a nic okazywania, jaki z
niego mięczak w sprawach męsko-dain* skich.
- Póki Rhys nie dostanie, my też nie! - ryknął Hugh. Owen
przyjrzał się kumplom, chudym rękom Chadwic
i gęstym włosom na torsie Kena. Zastanawiał się, czy któ kolwiek z
nich w ogóle miał szansę coś dostać. W każd razie miał nadzieję, że to
raczej hipotetyczne rozważania, l/cczywiste postanowienie. Owen
nigdy nie przeżył tygodnia, U całując się z dziewczyną. I za to go
kochamy.
- Dzięki - mruknął do Hugha Rhys.
- Nie ma sprawy - odpowiedział z uśmiechem kumpel. Poza tym
moja dziewczyna jest w tym roku we Francji, więc
innie też czeka posucha.
Jeden po drugim chłopcy się rozeszli, masując brody, jak-w ten
sposób mogli przywołać zarost. Rhys zdołał się słabo uśmiechnąć i
spojrzał na Owena.
- Czułbym się o wiele lepiej, gdybym wiedział, kto to jest przyznał,
kiedy szatnia opustoszała.
Było tak cicho, że Rhys słyszał brzęczenie jarzeniówki lind głową.
W tym świetle jego ramiona wydawały się dziwnie
te.
-
Jeśli go spotkasz, możesz w moim imieniu obciąć mu |nja? -
Spróbował się zaśmiać, ale wydał z siebie tylko przy-1
1
v zgrzyt.
-
Jasne - zgodził się Owen, dręczony wyrzutami sumie-
ii
.i
-
Naprawdę nie znam nikogo...
-
Jasne, wiem, ale gdybyś coś usłyszał. Albo spotkał ją I coś by ci
powiedziała. Po prostu daj mi znać, jeśli się czegoś dowiesz. To
wina tego faceta.
Rhys wstał i kopnął w szafkę. Huknęła tak, że echo się rozeszło po
szatni.
- Sterling, nie połam kości z powodu kobiety - ryknął trener z
małego gabinetu po sąsiedzku. - A już na pewno nie łam wiesz czego! -
Zaśmiał się.
Rhys poczerwieniał. Cholera. Nawet trener wiedział, że go
i
/uciła.
Powinien coś zrobić, żeby wieści nie rozniosły się dalej.
Niech drużyna przystojniaków złoży śluby celibatu. Na pewno nikt
nie będzie się dopytywał dlaczego!
31
98
tematy na celowniku wasze e-maile zapylm
Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwiska oraz wydarzenia zostały zmienlOB
lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
Już północ i pierwszy dzień szkoły oficjalnie się zakończył, Czas na
obowiązki domowe. Wiem, że lato bez mundurków mogło sprawić, że
niektórzy trochę zardzewieli i zapomnin li, jak najlepiej z nich
korzystać, więc pozwólcie, że pokroi ce przypomnę wam podstawy.
tak
i
nie w świecie mundurków
Im krócej, tym lepiej, ale nie zapomnijcie włożyć coś pod spódniczkę.
To Nowy Jork, a nie Los Angeles, i chodzeni* bez bielizny La Perlą
zapewni wam jedynie bardzo niekon. fortowy dzień. Poza tym to
ryzykowne. I, ehm, ohydne.
Nic nie wygląda mniej seksownie niż plamy pod pachami na
kaszmirowych sweterkach Chloe, więc ubierajcie slf lekko. I na miłość
boską, nie skąpcie dezodorantu.
Zasadę „tylko czarne obuwie" można ominąć na tysiąc sposobów.
Chodzi o trzy „M": Marni na klinie, Manolo na maleńkim obcasiku i
Marc Jacobs. Najlepiej wyrazisz siebii poprzez buty. Albo - jak w moim
wypadku - przez pantoflu od Jimmy'ego Choo.
na celowniku
Ciężarówka do przeprowadzek przez domem
J.
Czy to możliwe, że
księżniczka Upper East Side (ach!) naa
108
r n .
/cza?
A
niesie dwie ogromne torby filiżanek do tak-
11.
Jeszcze
herbatniczka?
O
żłopie Gatorade, idąc li/icwięćdziesiątą Drugą.
Y
z
mokrymi włosami i uśmie-iliimi od ucha do ucha. A pan przystojniak
dlaczego taki
Ul
/uśliwy?
R
płacze przed apartamentowcem na Piątej. !
h/yuotowuje się do międzyszkolnego przedstawienia
Ro-
l i
Julii,
czy
przeżywa prawdziwą tragedię romantycz-
i'
K
kupuje nową bieliznę
Cosabella w Barneys. Wiemy,
że
nowa bielizna oznacza tylko jedno -
albo straci to i
R,
albo traci
R
na rzecz kogoś innego. Matka
J
próbuje
H
.irneys zwrócić moherowe kozaki ponad kolano z ze-•/Infjo sezonu od
Gucciego. Oczywiście, że to kompletna
iM
.niyłka, ale nie można się
spodziewać, że to Barneys nudzie płacić za nasze potknięcia w
dziedzinie mody. Oj, 11«. źle.
mwe e-maile
Kochana Plotkaro!
Widziałam jak
A
zaprzyjaźniła się z tą dziwaczką z tatuażami w
auli wConstance. Myślisz, że są razem? To znaczy naprawdę
razem? WeDwie
ŁLa Droga WeDwie A co,
zazdrosna?
- "
La Droga P!
Cze. Strona do bani. Steś beznadziejna & tylko udajesz jedną z
nas. 3maj się mocno, bo dowiem się, kim steś. PrawdziwaUES
32
Droga prawdziwaUES!
Jesteś (steś?) w btędzie i wyczuwam w tobie du. niepotrzebnej
wrogości. Pokażę ci, że jestem stupm centową dziewczyną z
Upper East Side - nie zaczrtf się trząść w butach od Christiana
Louboutina z
po«
wodu listu z fatalną ortografią. Jeśli nie
potrafisz stfl wić czoła prawdzie, to może lepiej zamieszkaj
gd/li indziej. Na przykład wWeehawken. Ale nie kłóćrflj się! R
A skoro pierwszy dzień już za nami, możemy skupić sil na naprawdę
ważnych sprawach. Na przykład, kto urząd/l pierwszą imprezę w tym
roku? Stawiam na J. Chociaż nj gdy nie byłam dobra w zakładach...
Wiecie, że mnie kochacie
PlofH
podstawowe strategie w kampanii
wyborczej
We wtorek rano przed zajęciami Avery wyślizgnęła się mieszkania,
ciesząc się, że Baby jeszcze się nie obudziła. - Panno Carls.
Ubrany w szary uniform odźwierny skłonił się szybko, a Av-
IM
v
nie mogła powstrzymać uśmiechu. Powietrze pachniało wieżością,
ptaki głośno ćwierkały, chodniki lśniły od wody, [ chociaż Avery nie
pamiętała, żeby padało. Było właśnie tak, |nk jest w Nowym Jorku.
Każdy dzień zaczyna się od nowa, tł poprzedni został już zmyty.
A dzisiejszy dzień zdecydowanie był nowy. Zeszłego wieczoru
zamknęła się w pokoju i przygotowywała zaprosze
niu
na herbatkę.
Wszystkie wypisała odręcznie na eleganckich kurteczkach od
Tiffany'ego i każde przyczepiała do uszka delikatnej jak skorupka jajka
filiżanki. Pomyślała, że to będzie zabawne i niepowtarzalne, ale teraz,
kiedy niosła dwie wielkie, liiwendowe torby z Bergdorfa, wypełnione
zawiniętą w folię huhelkową porcelaną, nie była już tego taka pewna.
Czuła się, |nkby niosła materiały na referat z pokazem przed klasą.
Zbliżyła się do rogu Dziewięćdziesiątej i dostrzegła grupę
il/iewczyn z jedenastej klasy, które pamiętała z auli. Zebrały się na
schodach jakiegoś domu. Tam siadywała na papierosa i plotki
śmietanka towarzyska Constance Biłlard. Dziewczyny trzynuily już w
palcach Merity Ultra Light, chociaż do pierwszego dzwon* ka
brakowało jeszcze pół godziny. Avery poczuła, jak jej żołądjjj
nerwowo się zaciska, ale uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć, Jiffy - przywitała dziewczynę o obrysowanych
brunatnym cieniem oczach.
Jiffy zerknęła sponad magazynu „W", w którym
z zai \\
ciem
podkreślała coś fioletowym mazakiem. Avery uśmiei I] nęła się ciepło.
Wiedziała, że Jiffy trzyma z Jack Laurent, |fl jej brązowa grzywka -
kończąca się tuż nad brwiami - i wiol* kie, brązowe oczy sprawiały, że
wyglądała na najbardzic| przyjazną dziewczynę w tej grupie.
- O, cześć.
Jiffy odgarnęła grzywkę z oczu i rzuciła pozostałym d/iloczynom
na schodkach spojrzenie, które Avery dobrze znała,
ha
sama przez lata
rzucała je innym. Mówiło: „Co do diabła?"
Avery zebrała się w sobie i wyjęła pierwsze zaproszeniu z torby.
- Urządzam dziś po szkole spqJkanie. Same dziewczy żebym was
poznała i żebyśmy pogadały o zaczynającym roku. - Avery się
skrzywiła. Za dużo w tym było zapału. -prostu, żebyśmy posiedziały
razem - poprawiła się.
A możemy przynieść nasze misie?
- Nooo dooobra - odparła powoli Jiffy. Avery podała jej filiżankę i
wyjęła następną.
-
Och, super! - wykrzyknęła Jiffy, gdy przyjrzała się di likatnej
porcelanie i zauważyła zaproszenie przyczepione
do
uszka.
-
Patrzcie tylko, to prześliczne - powiedziała, podając zapro szenie
dziewczynie obok, której brwi zniknęły gdzie na czole.
-
Cieszę się, że się wam podobają!
Avery odstawiła torbę na popękane, betonowe schody, Itowa rozdać
resztę. Już zebrał się wokół niej mały tłum. i' lewćzyny z Constance były
zachwycone zaproszeniami! I
'm
/ula, że gdzieś, jakoś babcia uśmiecha
się do niej. Co to? - usłyszała za plecami jakiś głos. ()hróciła się i
zobaczyła Sydney, dziewczynę, obok której ' U zmuszona siedzieć
wczoraj w auli. Pod blezerem Constan-Hillard miała brązową koszulkę z
napisem „Jesteś gópi". Cześć - przywitała ją. Czuła się niezręcznie i
jednocześ-■ starała się nie stracić zainteresowania pozostałych dziew-
ii
Urządzam małe spotkanie. W związku z wyborem |n/cdstawicielki przy
radzie nadzorczej. Nie wiem, czy to cię Biresuje. - Wzruszyła
ramionami, mając nadzieję, że Sydney . gnuje.
- Dziś?
Aha - powiedziała Avery, wręczając zaproszenie Gene-| ve,
dziewczynie z wielkimi piersiami, która przyjaźniła się jlck.
Dzięki. - Genevieve wzięła filiżankę i włożyła ją do
■marańczowej torby Longchamps, nawet nie zerkając na dolt /one
zaproszenie. Rzuciła papierosa na ziemię niebezpiecz-
I|
blisko czarnych
bucików za kostkę Avery.
Mogę dostać jedno? - zapytała wyczekująco Sydney, deptując
papierosa Genevieve klasycznymi martensami.
Jasne - Avery podała jej filiżankę. Nie chciała być nie-
11
/.na.
W końcu była z nią na jednym roku w Constance i dlacze-: I miała ją
oceniać? Miała tylko nadzieję, że jeśli Sydney się
Bawi,
włoży nieco
bardziej kobiece buty.
/, mniejszą ilością stali w palcach?
- Dzięki! - Sydney uniosła filiżankę i udała, że pije z niej
ni
li
hylając mały palec.
- Do zobaczenia wieczorem! - Nadal się uśmiechają Avery
pomachała do dziewczyn i się odwróciła.
Szybko przeszła przez ulicę do niebieskich drzwi szkol Chciała
rozdać zaproszenia przed pierwszą przerwą. Przfl! lunchem wszystkie
dziewczyny będą rozmawiały tylko ojlf herbatce.
Jasne, że będą o niej mówić, ale czy dobrze?
0
zdobywa nowych czworonożnych
przyjaciół
| Wejście Carlsów
1 1 3
33
Baby ziewnęła głośno na ostatnich zajęciach z filmu u pa-
I Beckhama. Pozostałe dziewczyny zachichotały. Przewró-• lin
oczami, patrząc w ich stronę. Nieważne. To były ostatnie
■Jęcia i szczerze mówiąc, miała serdecznie dosyć Manhattanu Woody
Allena. Stwierdzenie pana Beckhama, że zachwyt
N i
.wym Jorkiem
stanowi integralną część filmu, sprawiło, że ■fila ochotę wstać i rzucić
kilka ostrych słów. I nie byłby to jej pierwszy raz.
/resztą film był strasznie głupi. Oglądała go kiedyś Biatką i nie mogła
się przestać dziwić, dlaczego młoda i [dna Mariel Hemingway poleciała
na Woody Allena, staliwo dziwaka.
Chce pani coś dorzucić do dyskusji, panno Carls? - za-lal
nauczyciel.
Przysiadł na jej ławce jak przerośnięty ptak i wyszczerzył ■uiliwie
zęby.
Wygląda na to, że film podsunął komuś sprośne myśli. Dzwonek
zadzwonił. Baby prawie zepchnęła kościsty ty-
I
I
pana Beckhama z ławki, wrzuciła zeszyt do limonkowej
li u
by
na ramię i wybiegła z klasy.
W ramach kary za zachowanie na francuskim miała ponw Irene,
siedemdziesięciotrzyletniej szefowej stołówki, przeji/pC pomysły na
posiłki z pudełka z sugestiami. Baby zatrzyma la na chwilę i zerknęła
do prześlicznej stołówki, całej w lustraill i jasnym drewnie, żeby
sprawdzić, czy w ostatniej chwili nti ulegnie pokusie i nie zostanie
grzeczną dziewczynką. Nie ma mowy. Odwróciła się na pięcie i
ruszyła korytarzem ku niebli skim drzwiom, które prowadziły na
wolność.
Drugie uderzenie!
Zatrzymała się i spojrzała na tablicę informacyjną w gl< iv nym holu.
Przejrzała ogłoszenia różnych klubów i zajęć. Stowarzyszenie
przyszłych prawniczek. Nie. Układanie bukietów. Nie. Plecenie koszy.
Aha, jasne.
Co? Żadnego klubu dla Pozbawionych Złudzeń i
nionych
za Chłopakiem? Może powinna wykazać się wrazili wością społeczną i
sama go założyć.
p
- Przyłączysz się do któregoś? - Obok niej stanęła A\
1 1
i postawiła na podłodze wielką, lawendową torbę na zakupy Odgarnęła
blond włosy za ucho i poprawiła brylantowe
ko|
czyki na sztyfcie.
- Nie ma niczego w moim guście.
Baby wzruszyła szczupłymi ramionami i spojrzała na
sl*
strę.
Avery była zarumieniona i szczęśliwa. Nawet jej maleń kie brylantowe
kolczyki w kształcie różyczek jakby jaśnllj błyszczały.
- Jak ci minął dzień?
- Świetnie! - ekscytowała się Avery. - Dziś wieczór
unCK
dzam
małe spotkanie w domu babci.
- Mama o tym wie? - Baby zmrużyła oczy.
Jak to możliwe, że Avery o niczym jej nie powiedziała wczoraj
wieczorem? Kiedy wróciła do domu, Avery siedziała
I łebie i nie wyszła nawet, gdy Owen oznajmił, że zamawia
|i i
wszą
autentyczną nowojorską pizzę.
Aha, jasne - szybko odpowiedziała Avery. - W każdym le to są
zaproszenia.
Wyjęła porcelanową filiżankę z torby Bergdorfa, a Baby
natychmiast poznała wzór. Stłukła taką, kiedy miała cztery lulu
- Dzięki, nie potrzebuję filiżanki. - Baby praktycznie •<l> pchnęła
kruche naczynie.
Więc przyjdziesz? - Avery zmarszczyła brwi. Jasne. - Baby powoli
pokiwała głową. No dobra, to do zobaczenia - odpowiedziała
niepewnie ery, jakby były obcymi osobami. Baby skinęła głową i
udawała, że pochłonęły ją ogłosze
nia,
dopóki Avery nie odeszła.
Wreszcie wciskając ręce do
i
fi ./cni, ruszyła do niebieskich drzwi.
Poczuła pod palcami ins s/.tywnego. Wyjęła wizytówkę i przyjrzała się
jej. Czy ten hlopak mówił poważnie o wyprowadzaniu za niego psów?
I czy miała coś lepszego do roboty? Ruszyła Piątą Aleją i znalazła
adres z wizytówki. Spoj-< |ła w górę na podwójne, zlepione grzbietami
złocone „C" linii szklanymi drzwiami budynku. Mosiężne litery
metrowej wysokości układały się w napis K
OMPLEKS
C
ASHMANA
Baby
marszczyła nos. Wyglądało to tandetniej, niż sobie wyob-lii/ala.
Trzeba zobaczyć, żeby uwierzyć.
Portier siedział za imponującym, polakierowanym na
i
/
I N N O
biurkiem. Miał na sobie niebieski uniform ze złotymi frędzlami na
ramionach i brzuchu. Był starszym mężczyzną I wyglądał, jakby nosił
ten strój od szesnastego roku życia.
- Przyszłam do tego chłopaka - powiedziała Baby i przemiela po
biurku pogniecioną wizytówkę.
Nadal nie przywykła do obecności odźwiernych i portij rów.
Wydawali się pozostałością po innej epoce, jak neoni gumki frotki i
krzaczaste wąsy.
Nie bądź taka pewna, jeśli idzie o to ostatnie.
- Proszę skorzystać z prywatnej windy w końcu ken rza po lewej.
Portier uśmiechnął się ciepło jak dziadek. Baby odpowie działa
tym samym. Przycisnęła guzik i aż jej dech zaparło, kiedf winda
śmignęła dwadzieścia sześć pięter w górę, na ostatnie |
I
|
I
tro. Drzwi się
otworzyły i wytoczyła się prosto do mieszkam..
J.P. stał pośrodku wyłożonego złotymi płytkami łbyj i czekał.
Założył spodnie khaki i pogniecioną niebieską kosu lę. Włosy miał
potargane, jakby właśnie wyrwano go z drzem ki. Uśmiechał się do
niej ciepło. Złapał Darwina akurat, kiedy szczeniak wybiegł przez
złocony łuk drzwi. J.P. chwycił łapty psa i pomachał nią do Baby.
-
Przyszłaś. - Ucieszył się.
-
Ze względu na tego małego.
Baby wzięła Darwina z wielkich rąk J.P. i pocałowała go w
czarny, wilgotny nosek. Shackleton i Nemo przybiegły z odległego
pokoju. Pazurki zgrzytały i ślizgały się na podln dze, gdy psy pędziły
do niej.
- Jak można nie kochać takiego pyszczka? - zagruchalu, od razu
czując się lepiej niż przez cały dzisiejszy dzień.
Postawiła puggle'a na podłodze obok reszty zwierząt. P«y
spojrzały na nią wyczekująco, z entuzjazmem machając ogo« nami.
- Otrząsnąłeś się po przygodzie z kupą? - Baby nie mojdii się
oprzeć pokusie. Ujrzała rumieniec na twarzy J.P.
Należał do tego typu schludnych, zadbanych chłopaków, za
którymi Avery szalała. Baby zawsze wolała bardziej nil okrzesanych,
niegrzecznych facetów.
To znaczy wiecznie ujaranych?
Dzięki, że o tym wspominasz - odparł sarkastycznie. Baby
zerknęła za niego i zobaczyła amfiladę pokoi wypeł-
.....ych ultranowoczesnymi meblami i antykami, kompletny
34
.ni
,/masz. Czy tamte drzwi prowadziły na boisko do koszy-i .w ki? Czy
to było... złoto?! Baby miała wrażenie, że widzia-I lahlicę z koszem.
Dzjen-dobryj !
Potężna blondynka weszła przez jedne z licznych lustrza-l li drzwi,
otaczających imponujące foyer. Rozjaśnione na
i
a \ nowy odcień włosy
miała podpięte w stylu modelek i lal osiemdziesiątych. Podeszła w
porażająco niebieskich litach Prądy i uściskała Baby, prawie dusząc ją
ostrymi per-imami.
-
Witaj, nasz dom jest twoim domem - oznajmiła wspaniałomyślnie
z ciężkim, rosyjskim akcentem, wskazując na pikoje długimi,
pomalowanymi lakierem Chanel Vamp paznokciami.
-
To moja mama, Tatiana - przedstawił matkę J.P. -Mamo, to Baby
Carls. Będzie wyprowadzać psy.
-
Tak, jestem jego matką, a on jest moim ślicznym, prze-lu/nym
synem! - zawołała Tatiana, całując chłopaka i zabawiając na jego
opalonym policzku ślad czerwonej szminki I lianel.
-
Miło mi panią poznać - powiedziała uprzejmie Baby, / irudem
opanowując pokusę, żeby zrobić jej zdjęcie aparatem I telefonie i
przesłać fotkę Tomowi. - Ma pani prześliczne hy! - dodała, czując
się niezręcznie.
-
Wiem! Kocham je jak moją rebiatę. I są takie cudne, bo One
zawsze potrzebują mamy, nie to co chłopcy! - Pochyliła Hę, żeby
przydusić Nemo w pachnących objęciach, wypinając okrągły tyłek.
Baby zerknęła na J.P. Speszony uśmiechnął się leciutko i wzruszył
ramionami.
- Ja zawsze cię potrzebuję.
Jak na zawołanie zwalisty mężczyzna wyszedł z pokoju po lewej i
dla żartu klepnął Tatianę w wypiętą pupę. Zachl chotała. Mężczyzna
nosił kowbojski kapelusz, który sprawiiil wrażenie zbyt małego na
różowej jak landrynka, łysej głowlo
swoją potężną dłoń i uścisnął zamaszyście.
- Dick Cashman - rzucił gromko.
Obrzucił Baby jednym spojrzeniem, zerkając na jej brud ne, białe
klapki i T-shirt, który założyła pod blezer. Znaki/In go na pchlim targu
na Cape Cod. Przedstawiał aligatora pożerającego tygrysa.
- Świetna koszulka! I niezły przekaz: „nie karm aligali rów, bo ci
odgryzą tyłek!" - zawołał Dick szczerząc zęby.
- Cześć, tato, więc to jest właśnie Baby... - zaczął J.P. I
- Baby? Jak w Nobody puts Baby in the eonie rl
musieli, gdybyś się ubrała jak człowiek! - ryknął Dick, uderzając się w
kolano.
Baby uśmiechnęła się uprzejmie, chociaż słyszała ten tekil już
milion razy i nawet nie lubiła Dirty Dancing.
- Więc będziesz się zajmowała tymi monstrami? - cifl nął,
poklepując z zacięciem Nemo po głowie.
- Yhm - odpowiedziała speszona Baby.
Czuła się, jakby wzięła udział w jakimś kiepskim telewl zyjnym reality
show. Najbogatszy frajer?
- Baby pewnie wolałaby już zacząć - powiedział J.P.,
po»
dając
jej trzy smycze od kompletu z monogramami od Louli
Vuillona. - Mam coś dla ciebie w kuchni, a potem odprowa-Uę cię do
wyjścia.
Uśmiechnął się niezręcznie do rodziców.
13
Nobody puts Baby in the corner (ang.) - „Nikt nie posyła Baby ilu kąta",
słynny cytat z filmu Dirty Dancing, (przyp. tłum.).
120
14
Nobody puts Baby in the corner (ang.) - „Nikt nie posyła Baby ilu kąta",
słynny cytat z filmu Dirty Dancing, (przyp. tłum.).
120
-
Przepraszam za to - szepnął do niej, gdy prowadził ją 1
1
.nym
labiryntem korytarzy. Ściany, jakby pokryte emalią, obwieszono
obrazami przedstawiającymi zielone kule, które wyglądały trochę
jak smarki. Kiedy dotarli do ultranowoczesnej kuchni, J.P. złapał
kubek z podwójnym „C" i podał Baby.
-
Zauważyłem, że zostawiłaś napój, kiedy goniłaś wczo-
mi
za psami.
To czaj - dodał niemal nieśmiało.
-
Dzięki. - Baby uśmiechnęła się poruszona. Pociągnęła łyk.
Herbata z mlekiem i przyprawami smakowa o wiele lepiej od tej w
Starbucks, prawie jak domowa.
- Właściwie nie bardzo wiem, co to jest, ale mam nadzieję, że ci
smakuje - dodał J.P. - Raphael, nasz kucharz, zrobił |0 dla ciebie.
- Och - mruknęła Baby, odsuwając kubek od ust. No jasne,
kucharz to zrobił.
A niby co w tym złego?
- Mógłbym wyjść z tobą, jeśli chcesz... - zaproponował II'., nadal
stojąc w drzwiach kuchni.
Baby zrobiła kilka kroków wstecz.
-
Nie, sama dam sobie radę - odpowiedziała stanowczo. Gwizdnęła
świdrująco i psy przybiegły do niej.
-
Do zobaczenia.
Szybko przypięła smycze do obróż i mszyła korytarzem smarkami
na obrazach do złotego holu i windą dwadzieścia
i
pięter w dół.
Portier uchylił kapelusza z lakierowanej skóry, kiedy prze-
i
hodziła.
- Do zobaczenia wkrótce, panienko! - zawołał za nią. Miejmy
nadzieję, że często będziemy się widywać.
| Wejście Carlsów
1 1 3
35
nie truj, tatku
Jack siedziała na niskiej kanapce w Star Lounge w mod nym hotelu
Tribeca Star. Chociaż dochodziła dopiero pili popołudniu i na zewnątrz
ulice pełne były ludzi na zakupach, rozkoszujących się popołudniowym
słońcem, tutaj panował mrok, a od dębowych, ciemnych ścian odbijało
się migotliwe światło świec. Jack uwielbiała puste sale klubowe. Czuła
»lf w nich jak Mata Hari albo jakiś inny elegancki szpieg. Potrze
bowała ucieczki od życia, w którym ojciec ignorował jej tell fony, i
wydawało się coraz bardziej prawdopodobne, że będzie musiała złożyć
podanie o dofinansowanie college'u.
Quelle horrible!
Wyjęła puderniczkę i przyjrzała się sobie krytycznie.
iM
szłej
nocy była zmuszona po raz pierwszy nocować w nowym pokoju na
poddaszu. Spała w maleńkim, jednoosobowym łóżku i obudziła się
zlana potem, ponieważ nie miała klin u tyzacji. Widać było, że jest
niewyspana. Dwa razy nało/\l. hojną warstwę kremu pod oczy de la
Mer, ale nadal miała
sifl)
worki.
Zupełnie jak Maria Antonina przed pójściem na gilotynę, Jiffy, Sarah
Jane i Genevieve miały się z nią spotkać, alf po szkole poszły do
domów się przebrać. Jack wiedziała I
me ma mowy, aby wróciła do domu po co innego, niż żeby pójść spać,
więc spakowała prostą, dopasowaną sukienkę Stelli McCartney z
niegniotącego się materiału do wielkiej, ciemnoniebieskiej torby
Balenciaga. Miała w niej także ubranie do lanca z porannych zajęć, na
których wyładowała gniew, per-fcccyjnie wykonując arabeski.
Przebrała się w szatni w szkole, . tając się jak jakiś nomada i właśnie
pojawiła się w barze, zamierzając się upić. I to bardzo.
Skinęła głową na kelnera po dwudziestce. Kręcone, czarne włosy
opadały mu na oczy.
- Jeszcze jedna wódka z tonikiem - zamówiła, trzepocząc ■ami.
Nie prosił wcześniej o dowód, więc mało prawdopodobne, poprosi
przy drugiej kolejce.
- Ciężki dzień? - zapytał porozumiewawczo, podając •Innka.
Jack pokiwała niezobowiązująco głową. Jakaś tandetna para
■raków z Europy głośno rozmawiała z ciężkim, angielskim ak-• .ulem
na drugim końcu baru i sprzeczała się, z czyjej winy wy-
i
/ueili ich
poprzedniego wieczoru z klubu Pink Elephant.
Kiedy Jack bezmyślnie słuchała kłótni i ignorowała przymulającego
się jej kelnera, Genevieve, Jiffy i Sarah Jane •padły, rozchichotane i
idiotycznie odstawione jak na piątą popołudniu.
- Dostałaś takie?
Siadając, Genevieve podała Jack białą kartkę.
- Wezmę kieliszek Veuve - rzuciła, nawet nie patrząc na kelnera ze
zmierzwionymi włosami. - W Los Angeles zawsze (•opołudniu
wpadaliśmy zBreckiem do Chateau Marmont na
mipana - oznajmiła, nie bardzo wiadomo do kogo. Kelner pojawił się
błyskawicznie i zebrał zamówienia, il k przyjrzała się kartonikowi od
Genevieve.
Przyjdź i dowiedz się, ile dla mnie znaczy
Constarmę
Herbatka i
rozmowa o naszej przyszłości. Dodaj
mioM
i zamieszaj \
-
Aha - skłamała Jack. Czy Avery nie zdawała sobie spr|» wy, jak
poważnym błędem było pominięcie jej osoby? - Ali serio
wybieracie się tam? Dajcie spokój. Herbatka?!
-
A nie uważasz, że filiżanki są prześliczne? - zapylała Jiffy. -
Mam ochotę pójść. Zobaczyć, jak się zapowiada
ry*
walizacja.
Jack zmarszczyła brwi.
- Avery Carls to żadna rywalka - przypomniała sztywint
przyjaciółce, przyglądając się odręcznemu pismu. - Poza tym, to nawet
nie jest prawdziwa impreza.
Jack pociągnęła solidny łyk drinka i machnęła ręką po nu
stępnego. Już się czuła lekko wstawiona.
- Więc dlaczego mamy nie pójść? - zapytała Sarah Jani, jakby
nagle doznała olśnienia.
Okulary Prądy sztywno siedziały jej na nosie. Ubrała \\ w
wydekoltowaną czarną tunikę Tory Burch, która ledwo z
|i
słaniała jej
tyłek. Widać, że starała się wyglądać seksowni Wzięła zaproszenie z
rąk Jack i mu się przyjrzała.
-
To w domu ich babci. Mama mówi, że podobno
|i |
olśniewający.
-
Mam lepszy pomysł - powiedziała szybko Jack.
Nie ma mowy, żeby oglądała olśniewający dom bahcl Avery, bo to
tylko przypominałoby jej ojej nowym życiu.
7 \
ciu w nędzy.
-
Może gdzieś wyjdziemy? To drugi wieczór w roku szklonym i
jeszcze nie mamy nic ważnego na jutro - pr/.j pomniała.
-
Ja się piszę. - Genevieve wzruszyła ramionami. - Szcza* rze
mówiąc herbata Avery zapowiadała się nudno.
- No właśnie. Kto do diabła chciałby pić herbatę? - Jack ilorhnęła
następny łyk drinka, czując, że odzyskuje pewność li hie.
Zawsze wiedziała, czego chce. No, prawie zawsze. Spotkamy się
najpierw u ciebie? - zapytała Genevieve.
- Nie! - odruchowo zaprotestowała Jack.
W zeszłym roku najlepszą częścią wieczoru zwykle było
izykowanie się do wyjścia w ogromnej sypialni Jack. Włą-pła iPoda i
tańczyły do starych piosenek Madonny i innych , mijących kawałków.
Umarłyby ze wstydu, gdyby ktoś się Inwiedział, że w ogóle ich
słuchają. Piły szampana, robiły so
ur
idiotyczne zdjęcia i przymierzały
różne stroje z garderoby Bk. Zawsze uważała, że to trochę niedojrzałe,
ale teraz dała-
wszystko, żeby było jak kiedyś.
-
To znaczy... - zawahała się sekundę. - Mamy remont.
-
Serio? - Jiffy wytrzeszczyła oczy.
-
Teraz wszystko nabiera sensu. - Genevieve skinęła zna-ląco głową
do Sarah Jane, która odpowiedziała tym samym.
-
Co? - zapytała niepewnie Jack.
-
Widziałyśmy wczoraj ciężarówkę przed twoim domem. Pewnie
ekipa remontowa? - zapytała Sarah Jane, obracając plasterek
cytryny w drinku.
-
Aha - z ulgą przytaknęła Jack. - Beznadzieja. Prak-leznie
rozwalony jest cały dół i musimy mieszkać na pod-iluszu.
-
Dlaczego nie zamieszkacie w apartamencie w Regency > / v coś
w tym guście?
-
Znacie moją mamę - westchnęła Jack, jakby to wszystko
wyjaśniało, chociaż z założenia na ile mogła, trzymała matkę /. dala
od przyjaciółek. - Chce być na miejscu, żeby dopilnować
dekoratorów.
- Możemy się zebrać u mnie - westchnęła teatralnie Gf> nevieve.
Mieszkała w skromnym mieszkaniu z dwiema sypialnia mi na
rogu Piątej i Trzeciej. W porównaniu z domem Jack lii było maleństwo
i Genevieve ciągle ględziła na ten temat, przypominając im, że jej
36
123
matka była aktorką, chociaż grała tylku kiedyś w operze mydlanej, a
teraz w jakimś dziwnym, awan gardowym musicalu w centrum.
- Dobra. - Jack skinęła na kelnera.
Przyjemna mgiełka zaczynała okrywać rzeczywistość. Po-winna
wpaść dziś wieczorem po tańcach z dziewczynami dn J.P. i może
wreszcie coś - to - się wydarzy.
- Jeszcze jedna wódka z tonikiem - powiedziała ostro) nie, kiedy
zjawił się kelner. Nie żeby była pijana czy coś la* kiego.
No jasne, że nie.
- 1 rachunek - dodała.
Wyjęła czarną kartę z portfela od Gucciego.
- W tej chwili - oznajmił kelner i obrócił się na pięcie z jej
American Express w ręku.
Wrócił niemal w tej samej chwili.
- Pani karta została odrzucona.
Oddał jej kartę. Jack zamurowało. Poczuła na sobie śwl« drujące,
pytające spojrzenie Genevieve.
- Ja to załatwię.
Jiffy litościwie wyjęła swoją kartę z zielono-białej torebki Kate
Spade. Pomimo tej torebki w stylu Marysi Gęsiarki, Jack miała ochotę
uściskać przyjaciółkę.
- W Paryżu używałam innej karty. Pewnie tę zamro
/ i
>n> albo coś
takiego - skłamała Jack.
Najpierw ojciec zabrał jej dom, a teraz to? Naprawdę |i) odcinał?
-
Więc dokąd idziemy? Zaczniemy w Tenjune? - zapyta-
i
Jiffy,
wymieniając znany klub w Meatpacking District.
-
Wiecie co? Właściwie odechciało mi się gdziekolwiek vychodzic -
oznajmiła nagle Jack. - Jutro rano mam zajęcia
baletu. Ale wy bawcie się dobrze.
- Ale jest tak wcześnie - jęknęła Genevieve.
Jack nawet nie zawracała sobie głowy wyjaśnianiem. Po rostu wybiegła
z hotelu i przeszła szybko na Houston, żeby łapać taksówkę. Powietrze
było gorące i klejące, a autobus iicjski przejechał obok i dmuchnął
spalinami prosto w jej nogi. ukienka od Stelli McCartney wydęła się w
górę. O Boże. Czy w ogóle stacją na taksówkę? Zakręciło jej się w
głowie, zalała I lala różnych uczuć i nagle poczuła się bardzo, bardzo
pija-a Wyciągnęła trochę pogniecionych banknotów z ogromnej
ii i
/.anej torby w niebieskim kolorze. Za mało na taksówkę. Zauważyła
wejście do metra i podeszła chwiejnym krokiem, zastanawiając się, co
znaczą te wszystkie litery i nume-
I V
Zielona szóstka wyglądała
znajomo. Nie jechała na Upper I'nsl Side?
Ruszyła za grupą ludzi do zielonej linii, udając, że wcale hic
przygląda się mapie z przystankami nad głową. Jakiś facet |>i/.ydepnął
ją mokasynem. Wreszcie po nieskończonej ilości |ii/ystanków w
towarzystwie zespołu mariachi Jack wysiadła
i i
/v Pięćdziesiątej
Pierwszej ulicy. Pospiesznie podeszła do Imponującego budynku
Citigroup na rogu Pięćdziesiątej Trze-• lej i Park Avenue, gdzie
znajdowało się biuro jej ojca. Słońce /m/.ynało już zachodzić i niebo
odbijało się błękitem i poma-
f
linczem w nowoczesnej stalowo-
chromowej wieży drapacza l'hmur. Ostatni raz Jack była w tym
budynku, gdy miała jede-
i i. i
.iie lat.
Kobiety i mężczyźni w sztywnych, oficjalnych kostiumach krzątali
się pospiesznie w ogromnym westybulu. Jack natychmiast poczuła, że
tu nie pasuje w koktajlowej sukierw z niebieską szkolną torbą.
- Jestem Jacqueline Laurent. Mój ojciec pracuje na dvvil«
dziestym pierwszym piętrze. Wschodzące rynki - rzuciła szył* ko do
zwalistego, siwego mężczyzny za biurkiem ochrony.
Natychmiast podniósł słuchawkę telefonu.
- Proszę na górę - odpowiedział z mocnym akcenli n z Bronxu.
Jack weszła do srebrnej windy. Wiedziała, że musi mul sobą
panować. Skupiła się na prognozie pogody, puszczani) na małym
ekranie telewizyjnym w windzie. Dzisiejszy wl| czór będzie przyjemny,
choć zanosi się na burzę.
Zupełnie jak ktoś, kogo znamy. Miła, ale może wybuch
nąć.
Kiedy wysiadła na dwudziestym pierwszym piętrze, chuda kobieta
z brwiami wyrysowanymi kilkanaście centymetrów nad oczami już na
nią czekała.
- Dobry wieczór - oznajmiła krótko i machnęła ręka,, żeby Jack
szła za nią do wielkiego biura w rogu.
- Jacqueline! - zawołał ojciec.
Wstał zza wielkiego dębowego biurka i złapał jej dlo nie w obie
ręce, ale nie objął jej. Jack spojrzała z góry ni siwą szopę włosów. Nie
bardzo wiedziała, kiedy przerosła ojca. Wyglądał raczej jak pulchny
Święty Mikołaj niż jak wpływowy biznesmen i były przedstawiciel
Stanów Zjednfl czonych.
Uśmiechnęła się, starając się nie wyglądać na wstawioną, To
wszystko pewnie było głupim nieporozumieniem. Może oj* ciec w
jakiś bezmyślny, typowo męski i zawoalowany sposób próbował
odzyskać Vivienne, a Jack, jej łóżko z baldachimem i czarna karta
American Express po prostu trafiły w ogiert krzyżowy.
Jasne, to wydaje się bardzo prawdopodobne.
- Nie odpowiadałaś na moje telefony.
Ojciec wskazał, żeby usiadła i Jack opadła na jeden z czar-tych,
skórzanych foteli naprzeciwko ogromnego okna z wido-lem na Park
Avenue.
- Ty też, tato - odpowiedziała spokojnie. Wygładziła spódnicę na
kolanach i rzuciła mu bezradne
l»>irzenie zagubionego szczeniaka.
- Matka nie powiedziała ci, co postanowiliśmy - oznajmił Charles.
Podszedł do srebrnego serwisu do kawy na dru-l
>im
końcu pokoju. -
Kawy?
Pokręciła głową. W środku aż się gotowała. To nie było /wykłe
spotkanie przy kawie. Chodziło ojej przyszłość.
-
Dlaczego moja karta kredytowa nie działa? - wyrzuciła w końcu z
siebie.
-
Dlaczego wcześniej wróciłaś z Paryża? - odpowiedział pokojnie
pytaniem Charles.
Nalał sobie herbaty do filiżanki z białej porcelany, a Jack Uugle
przypomniała sobie o idiotycznym przyjęciu Avery. I/siadł obok niej.
Jego bystre oczy przyglądały się jej, szukając W jej twarzy
odpowiedzi.
-
Ja... - Jack urwała. - Chciałam się upewnić, że będę miała czas
wrócić do formy przed stażem. Chciałam zadbać, teby wszystko
było na swoim miejscu. - Głos jej zadrżał, gdy kłamała.
-
Na swoim miejscu? W Hamptons? - zapytał beznamięt
nie
Charles.
Jack się zarumieniła. No dobra, i co z tego? Zasłużyła na IŻ tak
brutalną karę? Na Boga, w końcu musiała tu jechać menem!
Rodzi się nowa Matka Teresa.
Charles wstał i z brzękiem odstawił filiżankę na biurko.
- Jacqueline, robię to dla twojego dobra. Bardzo kochftt lem twoją
matkę. Nie chcę, żebyś się stała taka jak ona. Ch(fl żebyś znała wartość
ciężkiej pracy. Dopóki nie udowodnUj mi, że masz poczucie
obowiązku i potrafisz dotrzymywał zobowiązań, nie będę finansował
twojego stylu życia. Bffl płacił za szkołę i to wszystko. Ale nie za
balet. Gdybyś km h| ła balet tak mocno, jak wierzy w to twoja matka,
zostałabj w Paryżu i skończyła kurs.
37
123
Uśmiechnął się i usiadł za biurkiem, jakby tą surowo
<o
|i nadrobił
fakt, że nie był obecny w życiu córki.
Jack czuła się, jakby ją spoliczkowano. ł.zy napłynęK
|i
do oczu.
Zauważyła, że bordowy lakier odprysł jej z paznuk cia. Tata nie mógł
jej odciąć od pieniędzy, prawda?
Właśnie to zrobił.
- A co z domem? - jęknęła, nie przejmując się już, że w
|i
dać jej
desperację.
Niech jego dwie asystentki i banda urzędniczek usłys/.ij, jak Jack
płacze. Może przynajmniej one się nad nią zlitują. Charles przyjrzał się
Jack i jego twarz złagodniała.
- Musiałem się go pozbyć. To była studnia bez dna, a prawdę
mówiąc nie potrzebujecie z matką tyle miejsca. Oczywiśi ii możesz
zamieszkać ze mną, Rebeccą i dziewczynkami - zapru ponował. -
Byłbym zachwycony, mając cię w swoim domu.
Jack bez słowa pokręciła głową. Rebecca była raptem osiem lat
starsza od niej. Poza tym nie mogła zostawić matki, Vi vienne by się
załamała. Już była załamana.
- Uznam Paryż za głupią pomyłkę, jeśli udowodnisz mi, że jesteś
odpowiedzialna - ciągnął Charles, jakby prowadził negocjacje
dyplomatyczne z wyjątkowo wojowniczym, ale niezbyt potężnym
krajem. - Jeśli zdołasz to zrobić, z przyjemnością wesprę finansowo
ciebie i twoje dążenia. Zdołasz,! Jacqueline?
luck musiała dalej uczyć się baletu. Na śliskiej czarnej lnic w Lincoln
Center czy na lśniącym parkiecie w sali prób Hiiln się tak wolna, jak
nigdzie indziej w życiu. Balet spra-
iiil
/.e czuła się kimś specjalnym,
czynił ją piękną i dodawał I
i | K
przyku. Dzięki niemu była Jack, a nie
Jacqueline. Spoj-[ 11 ul.i ojcu w oczy.
Mam poważne obowiązki w szkole - sprzeciwiła się.
i i i
m się
nazywało? - Jestem... przedstawicielką uczennic
I
h
uul/.ie nadzorczej.
Albo raczej będzie nią za kilka dni. Spojrzała na Charlesa
lilmnlująco.
Dobrze! - Klasnął w dłonie, jakby to był powód do «\\ lęlowania.
brakowało tylko szampana. Ups, nie, już go dziś piła. Od kiedy? -
Charles spojrzał na kalendarz na biurku. Zaczynam w przyszłym
tygodniu. Stała przed biurkiem jak balerina z obrazka - którą zresztą I
dyla - z kręgosłupem prostym jak spod linijki.
Więc jeszcze oficjalnie nie zaczęłaś? - dopytywał się Charles.
Przysiadł półdupkiem na biurku i zmarszczył siwe brwi.
- Ogłoszą to w niedzielę. Mamy brunch dla matek i córek v\
Tavern on the Green.
-
Przyjdę - oznajmił szarmancko Charles.
-
Nie jesteś moją matką - zauważyła Jack.
Nie dość, że zamierzał zrujnować jej życie, to jeszcze mieszyć na
szkolnym spotkaniu?
-
A kto płaci czesne? - zapytał spokojnie. - Poza tym nie wygląda na
to, żeby Vivienne zamierzała się pojawić. Czas, /cby ktoś naprawdę
zainteresował się twoją przyszłością.
-
Moją przyszłością jest balet - przypomniała ojcu Jack przez
zaciśnięte zęby.
- Skoro poważnie myślisz o balecie, to udowodnij, że jl steś
odpowiedzialna, a ja wypiszę czek. Jasne?
Jack pokiwała głową. Była zbyt wściekła, żeby się oda* zwać. Nie
mogła uwierzyć, że klucz do całej jej przyszłodfll znajdował się w
ojcowskim portfelu z brązowej skóry od Christiana Lacroix. I w rękach
koleżanek z Constance. Jeśli ojciec nie zapłaci za naukę tańca, będzie
musiała złożyć podani*
0 stypendium, a nie było siły, żeby dyrektor od stażu
Turneyew, Trupajew, czy jak się do cholery nazywał, przyznał jej
stypendium.
Wściekła wyszła z biura ojca, minęła chudą jędzę sekn tarkę, która
kręciła się pod drzwiami, nasłuchując. Wyciągnęli komórkę i wybrała
numer do J.P., ale przełączyło ją od razu na pocztę głosową. Już miała
wygadać się ze wszystkiegH co się wydarzyło, powiedzieć, że teraz
oficjalnie jest biedll
1 będzie musiała jeść tuczące japońskie ramen, żeby przetrwać!, i
poprosić, żeby natychmiast oddzwonił... Nagle zamarła. J.P, uzna, że
jest żałosna. Nie przełknie tego, że jest biedna.
- Cześć, to ja... oddzwoń - powiedziała tylko po sygnale,
Zamknęła komórkę, ściągnęła łopatki i wyprostowała szy»
ję. Perfekcja, powiedziała sobie w myślach. Perfekcja. To się nazywa
siła pozytywnego myślenia.
iła miłość
Owen wrócił do domu po dziesięciomilowym biegu w ra
n i .
u li
treningu. Zerwał przepoconą koszulkę Nantucket Pi-
i
ii<-\
i rzucił ją na
skórzany klubowy fotel, który pojawił się I przedpokoju. Zauważył
nową, niską kanapę z białego lnu
i
łoicie na miejscu zapchlonej
pomarańczowej sofy w salonie. I
in
tam pusto, jeśli nie liczyć dziwnych
poduszek, które wyglądały jak z metalu. Na Nantucket - chociaż
mieszkali im akrze ziemi - każdego wieczoru zbierali się w przytulnym
•mionie, żeby pojadać czekoladowe całuski i dzielić się dro-bla/.gami z
dnia.
Jest mnóstwo innych dziewczyn, które z radością podzielą
nic
z nim całuskami!
Owen skierował się do swojego pokoju, gdy zadzwonił
uwonek do drzwi.
- Otworzę! - krzyknął głośno na wypadek, gdyby ktoś
i
. I w domu.
Na Nantucket ludzie, którzy pojawiali się w ich drzwiach, < /ęsto
kończyli zamieszkując z nimi. Pewna para - Leon i Ga-i y zatrzymała
się, żeby zapytać o drogę, a ostatecznie wprowadzili się do nich na
sześć miesięcy. W końcu postanowili wyprowadzić się do Amsterdamu
i hodować tulipany. Nadal w każde Boże Narodzenie przysyłają im
cztery pary drew n\ ków.
- Dobrze, skarbie! - odkrzyknęła Edie. Owen słyszał silu mione
dźwięki buddyjskich mantr, dochodzące zza zamknie tych drzwi
pracowni.
Ruszył przedpokojem, nie zawracając sobie głowy zaklii daniem
koszulki. To pewnie Rhys z kolejną torbą Speedo alM czymś w tym
stylu.
Otworzył drzwi i aż mu dech zaparło. Eteryczna, niebie skooka
bogini z jego na poły pornograficznych snów stała doi kładnie przed
nim. Kat.
Chciał powiedzieć Kelsey?
Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, milcząc.
- Cześć - powiedziała w końcu, przerywając ciszę. - Słyszałam,
że tu mieszkasz. Moja matka przyjaźniła się Waliloi fami. Wiesz, z
rodziną, która tu kiedyś mieszkała? Jesteśmy sąsiadami! Mieszkam na
Siedemdziesiątej Siódmej!
38
123
Mówiła z nadmiernym entuzjazmem. Owen wyczuł, h się
denerwowała. Spojrzenie jej srebrzysto-niebieskich oczu wylądowało
na jego nagim torsie. Uśmiechnęła się lekko onieśmielona. Owen złapał
koszulkę i z powrotem ją założył. Nadal była wilgotna i kleiła się do
skóry.
W ten sposób jeszcze lepiej widać kaloryferek na brzuchu, mój
drogi.
- Co tu robisz? - wypalił.
To było takie dziwne widzieć ją na progu nowego domu, po tylu
tygodniach fantazjowania na jej temat. Ale to już nil była po prostu Kat,
to była Kelsey, a on nie wiedział, kim dziewczyna jest.
- Zabawnie było wpaść na ciebie wczoraj, Kelsey. Chciał, żeby to
zabrzmiało sarkastycznie, ale wys'
uprzejmie i szczerze.
Za
dużo czasu spędzał z panem Dobre Maniery.
- Chyba powinnam się przedstawić. Jestem Kelsey Ad-
.......i
Talmadge. Nigdy nie powiedziałam ci, że nazywam się
i
zapomniałeś?
Delikatny uśmiech igrał w kącikach jej ust, a potem znik
l i
|l <'dy
spoważniała. Jej opalona skóra cudownie prezentowała ile w
zestawieniu z wyciętym w serek topem. Mignął mu zarys i'.linych piersi
- miseczka B. Boże, wyglądała rewelacyjnie.
- Przepraszam, musiałam się z tobą zobaczyć. - Kelsey ba-[ wiła
się wielkim, srebrnym pierścionkiem na palcu. - Nie mo-
Iflmn przestać myśleć o tamtym wieczorze na plaży. Ale potem . /ułam
się potwornie winna, bo jeszcze nigdy nie zdradziłam... I nie sądziłam,
że jestem do tego zdolna. - Jej błękitne oczy za-Mysly. Mówiła
szczerze. - Naprawdę coś poczułam, gdy cię pognałam, ale to się
wydarzyło w niewłaściwym czasie, przestra-»/yłam się, mieszkaliśmy w
różnych miejscach... Dlatego nie powiedziałam ci, jak mam na imię.
Dałam ci tylko bransoletkę. 1 'liyba miałam nadzieję, że jakoś mnie
odnajdziesz. - Wzruszyła liunionami. W jej oczach malowała się
prośba. - Przepraszam, /■• skłamałam. Wcale nie jestem taką złą osobą.
Wyglądała tak pięknie, tak słodko i wydawała się taka n
/izera.
I nim
pomyślał, co robi, objął ją mocno. Czuł, jak bije |i'j
serce.
Położył dłoń
na jej policzku i zaciągnął się jabłko-
iii
zapachem szamponu.
- Cieszę się, że mnie znalazłaś - powiedział po prostu, nie bardzo
wiedząc, co będzie potem.
W tej chwili zwykłe obejmowanie się było nawet lepsze
NI
świńskich
snów, które miał. Serio?
Telefon w kieszeni Owena zawibrował. Wyjął go i spojrzał lin
ekran. Równie szybko, jak jego serce wzbiło się w obłoki, | iaz ciężko
opadło.
- Wiadomość od Rhysa - powiedział patrząc w niebieslffl
oczy Kat.
- Przyjaźnisz się z nim? - zapytała zmieszana.
Owen wzruszył ramionami. Przeczytał w milczeniu SMS | i podał
Kat telefon.
CHCE MI SIĘ SKOCZYĆ Z MOSTU ALE MOGĘ SKOCZYĆ NA
JEDNEGO. STEŚ W DOMU? ST|| W OKOLICY.
Kat się zmartwiła.
- Chyba nie powinno mnie tu być - mruknęła.
Owen pokiwał głową, chociaż niczego nie pragnął buf dziej, niż
żeby została.
- Kat... to znaczy Kelsey... - poprawił się.
- Przy tobie lubię być Kat - szepnęła. - Dla siebie moifl my być
kimkolwiek zechcemy.
Owen pokiwał głową. To, co powiedziała, nie miało spfl cjalnego
sensu, ale zabrzmiało naprawdę romantycznie.
Odezwał się dzwonek z dołu. Oboje zamarli i spojrzeli pit sobie.
Owen zastanawiał się gorączkowo.
- Poczekaj tutaj - rzucił pospiesznie, ciągnąc Kat w stroe nę
nieskazitelnie urządzonego pokoju Avery, z meblami w cle* ganckich
odcieniach beżu, bieli i delikatnego różu, które zij mówiła u jakiegoś
projektanta od razu, gdy się sprowadzili, Wepchnął Kat do środka.
Dzwonek znowu zabrzęczał, a on pochylił się ku nififl W końcu
się pocałowali. Chciał ją tylko musnąć wargami, uli kiedy ich usta się
spotkały, pocałunek okazał się tak niecierp. liwy i namiętny, że miał
ochotę zamknąć drzwi, położyć ją nit łóżku i...
Tak, bo to by był idealny sposób ochrzczenia nowiutkich
prześcieradeł siostry z egipskiej bawełny prosto od Bergdor> fa.
telefon zawibrował kolejną wiadomością.
BTEM PRZY DRZWIACH. GDZIE JESTEŚ DO CH?
Muszę iść. Poczekaj, aż usłyszysz, że wyszliśmy. W głowie mu
się kręciło z podniecenia i poczucia winy.
Co zrobimy? - zapytała Kat tonem szlachetnej dziewi-potrzasku,
dla której Owen zrobi wszystko, aby ją ura-
Coś wymyślimy - odparł z przekonaniem. Pocałował ją jeszcze raz i
z bijącym sercem zamknął drzwi ilu pokoju Avery.
Cześć, stary! - Owen otworzył drzwi i uśmiechnął się id» Uhysa
zbyt wesoło.
• tezy kumpla były zaczerwienione, a skóra szara. Chłopak vflaclał,
jakby nie spał od tygodni, chociaż dopiero dzień upłynął od rozstania z
Kat.
Czas na drinka? - rzucił zachęcająco Owen. Khys przechylił głowę,
patrząc na opalonego przyjaciela,
i >"i V
uśmiechał się i tak bardzo starał
się poprawić mu humor. • 'n
„im
czuł, że umiera.
Przez godzinę stałem pod jej domem. Widziałem, jak w
v i
hodziła i
poszedłem za nią, aleją zgubiłem, więc postano-lli
ni
wpaść do ciebie.
Wiem, że zachowuję się jak czubek. ()wen się skrzywił. Kat pewnie
nasłuchiwała w sąsiednim jiukoju. A w zachowaniu Rhysa
rzeczywiście było coś chorego. Nie mam pojęcia, dokąd mogła pójść.
To jakaś obsesja - stwierdził Owen, nie do końca przy-
Jrt/nie.
()parł się o mahoniową framugę.
Pewnie poszła do przyjaciółki albo coś takiego. Można to i tak ująć. Po
prostu chciałem wiedzieć, z kim jest. - Rhys pokrę-
i
il ('Iową. -
Powiedziała, że poznała kogoś. Kto to może być?
- Stary, nie mam pojęcia - powiedział bezradnie Owen Wzruszył
ramionami i nagle poczuł, że przepocona
kii<
szulka bardzo nieprzyjemnie klei mu się do skóry.
- Wyjdźmy gdzieś'. Po paru piwach wszystko nahicu większego
sensu.
Ktoś" ma ochotę na terapię drinkową?
herbatka dla dwojga
Zachodzące słońce kładło się wzorami na ciemnoniebie-
11' li
japońskich dywanach z końca dziewiętnastego wieku, ących na
lśniących parkietach w domu babci Carls. Avery
Dlnlziała
z Sydney
Miller. Tą, która słynęła z przekłutych sut-
i
m. Sydney Miller, jedynym
gościem na herbatce.
39
123
Raptem rok temu ten pokój pojawił się w „Vogue" po , I \ jęciu
towarzystwa Drama League, które urządziła babcia, ' draż - z
segregatorami prawników ustawionymi w niechluj-I losy na ziemi
przypominał bardziej muzealną wystawę, klńią właśnie rozbierano.
Tyle, że było mniej ludzi. Podaj mi to.
Avery wskazała na tacę z nietkniętymi mini tartami, ozdo-I m
mymi maleńkimi malinami. Różowa taca idealnie pasowała ilu
kostiumu Chanel, który pożyczyła z szafy babci.
Sydney bez słowa podała tacę. Szklanki mrożonej her-pty domowej
roboty stały nietknięte na bocznym stoliku;
I
llgoć skraplała się na
zimnym szkle. Avery myślała, że Opiją się zaraz po przyjściu i że
podanie mrożonej herbaty ■(Izie fajnym pomysłem na unowocześnienie
tradycyjnej l|
i
halki.
Gdyby tylko tę mrożona herbatę podawali przystojni kol nerzy...
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek przyszedł - powici l w końcu Sydney,
rozglądając się po pokoju.
Krzesła w stylu chippendale, które Avery przytaszi
i
z jadalni, stały
w jednej linii naprzeciwko małego balkomi-z kutego żelaza,
zawieszonego nad oranżerią. Siedziały w binecie na pierwszym piętrze.
Babcia Avery kazała zbudowwl balkon ze względu na położenie. Kiedy
słońce zachodziła każdy kto na nim stanął, znajdował się w pięknym
swicMli* Edie zawsze kpiła, że jej matka wpadła na ten pomysł po
oht>| rżeniu musicalu Evita. Mimo to, efekt był niezwykły i
Avfflf
planowała wejść na balkonik i wygłosić krótką mowę, a poti fl
wmieszać się w tłum i poznać lepiej pozostałe dziewczyn)! z Constance.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Avery rzuciła umalowanej
czitf»
ną,
matową szminką Sydney spojrzenie pod tytułem
„A
nłf mówiłam" i
zerwała się z wielkiego fotela. Skrzywiła | z bólu, gdy jej stopy
rozmiaru dziewięć próbowały rozepclim' babcine pantofle od
Ferragamo rozmiaru siedem.
Jeśli buty pasują, noś je, a jeśli nie... to nie noś.
Otworzyła ciężkie, dębowe drzwi i zobaczyła Baby z
ma
psami ustawionymi według wzrostu.
-
Niespodzianka! - Baby się uśmiechnęła szelmowsko, a krzyżówka
pudla z labradorem ocierała się tyłkiem o nogf Avery, szczerząc
zęby i straszliwie się śliniąc. Dwa maleiikii puggle okręcały
smycze wokół łap większego psa.
-
Co ty, do cholery, wyprawiasz? - wydusiła Avery, odpyi chając
psa od kolana.
Czy według Baby to ma być żart?
- Nemo, ty wariacie, nie masz dość po spacerze? - Baby siłowała
się z psem. - Właśnie wracam z parku. Byłam w p£
Mi/ii
i pomyślałam, że zajrzę. Mam wrócić, jak już je odpro-
Bdzę?
15
aby popuściła smycze i wielki pies znowu skoczył ku
l
v.
- Nie! - wykrzyknęła Avery i zatrzasnęła ciężkie, dębowe jlli/wi.
Westchnęła umęczona.
- Kto to był? - krzyknęła Sydney.
- Nikt - odpowiedziała głosem bez wyrazu, wróciwszy i- .alonu.
Wzięła następną tarte i skubnęła brzeżek.
- Mówiłam ci, same suki.
Sydney stanęła obok Avery i tacy z deserem i wrzuciła do iim całą
tarte. Avery mignął srebrny kolczyk w języku, gdy il/iewczyna
przeżuwała. Przynajmniej przyszła, pomyślała.
- I zero procentów - zauważyła Sydney, zjadając kolejną Imię. -
Cholernie to dobre - zauważyła, biorąc kolejne dwie
u,
IV.
Beczka piwa nie wydawała mi się stosownym akceso-
iiiiin przy dyskusji na temat wyboru przedstawicielki szkoły
Ddparła z godnością Avery, upinając pasemko blond włosów
- powrotem w koka. Wyczerpana padła na fotel zbrzoskwi-
.......\\ ą, żakardową tapicerką.
- Żartujesz? Na piwo ludzie by przyszli. Herbatka, żeby pogadać o
szkole? Wiesz, jak beznadziejnie to brzmi? - Syd-I \ /aśmiała się sucho,
a kiedy zobaczyła urażoną minę Avery, dodała łagodniej: - Ogólnie
rzecz biorąc nowojorskie imprezy oznaczają chłopców, alkohol, kilka
dziewczyn, które straciły pi/ylomność w łazience i wyjątkowo
szemrane parki obmacu-|i|i c się po kątach - stwierdziła rzeczowo. -
Tam, skąd pocho-i
i
'./., tak się nie robi?
- Aha, ale to było Nantucket. - Avery zmarszczyła nos
niesmakiem.
Zakładała, że tego typu imprezy ma już za sobą. Czy Nu» Jork nie
miał być bardziej wyrafinowany? Więc o to chód/ilu wszystkim
dziewczynom ze szkoły? Macanki i chlanie?
Ujmując rzecz w skrócie - tak. Chociaż jesteśmy
bani
wybredne,
jeśli chodzi o to, z kim się całujemy i co pijemy.
Sydney pokiwała głową i usiadła na jednym z krzeseł
IIN
>
przeciwko Avery, jakby była przedszkolakiem, czekającym im czytanie
bajki.
-
A jak myślisz, dlaczego tak bardzo chciałam się stlj wynieść? Bo
ludzie tutaj są pozbawieni wyobraźni.
-
Więc dlaczego Jiffy i reszta dziewczyn powiedziały, przyjdą? -
Avery wstała i złapała kanapkę z ogórkiem.
Nie mogła znieść widoku tak pełnych tac.
- Bo zakładały, że będą chłopcy, procenty i wszystko,
du
czego
przywykły na imprezach. Pewnie któraś z nich, wyji|| kowy geniusz,
tknięta filiżanką przeczytała zaproszenie i
mu
powiedziała reszcie.
Avery westchnęła.
- Mogę cię o coś zapytać? -1 nie czekając na odpowieiW,
Sydney spytała: - Dlaczego tak bardzo chcesz zostać pivi il
stawicielką?
Avery chwilę się nad tym zastanawiała. Chciała zosta
przedstawicielką uczennic, bo to było coś, co pewnie zrohj łaby jej
babcia. Ale z drugiej strony może za czasów baimi ludzie byli inni -
może uważali, że co innego jest niezbędni' żeby przyjęcie było dobre,
żeby życie było dobre i żeby dołu się bawić. Pamiętała, jak babcia
zabrała ją jako osobę towai. szącą na świąteczny bal na cele
dobroczynne w Metropoli lun Museum. Miała sześć lat i ubrała się w
ciemnoniebieską, a||> samitną sukienkę od Bergdorfa. Niemożliwie
wysokie choin ki otaczały parkiet, na którym wirowała babcia w
objęci, hrabiego von Arnima, eleganckiego bułgarskiego arystokial
i przyjaciela babci. Pamiętała, jak wyglądała na dwór i widziało
puszyste płatki śniegu spadające na rozległą, ciemną połać I Vntral
Parku. Pomyślała sobie wtedy, że Manhattan jest naj-kdziej
magicznym miejscem na świecie. Czy ten świat nadal IMniał?
- To dla mnie ważne - powiedziała cicho, obracając na
\ i
wisiorek z
pojedynczym brylantem.
Może Nowy Jork się zmienił, a może ona źle się zabierała ilu
sprawy.
No i strój... jest w porządku, taki w stylu członkini rady tetropolitan
Museum... - stwierdziła Sydney, wskazując na
|h
idnicę Avery. - Ale o
ile nie planujesz lunchu na cele dobro-
\ ime,
powinnaś darować sobie
kostium. Avery westchnęła, zdjęła piękny, różowy żakiet i powieliła go
na krześle z różowym, haftowanym obiciem. Wyjęła • I al ki z włosów
i kaskada blond loków opadła jej na ramiona, liii nie wiedziała, co
zalecałaby babcia.
- Masz ochotę na piwo? - zaproponowała Sydney, pod-bodzac
znowu do stołu z przekąskami. - Chciałam zajrzeć
>l" paru klubów ze striptizem w centrum. Myślę o zrobieniu w tym
semestrze niezależnego studium na temat uprzedmio-ienia kobiety.
40
123
Nie, dzięki - odmówiła Avery, prawie jej nie słuchali
1
W porządku. - Sydney nie przejęła się specjalnie. - Żarn, gdybyś
zmieniła zdanie. Zaczynam w Scores! Wyszła, zostawiając Avery samą
w mrocznej już oranżerii urami pełnymi delikatnych tart. Avery złapała
jedną i spio-In
Kiwała
wzrokiem pełne szklanki z mrożoną herbatą,
myśląc I d/iewczynach z Constance, które powinny być tutaj i pić tę I
ihatę. Zastanawiała się z roztargnieniem, gdzie w tej chwili
ino
/c być
Jack Laurent i jej superwredne przyjaciółki. Pewnie
piją gdzieś koktajle i śmieją się z jej żałosnej próby zdobyciu
popularności.
I wtedy - równie szybko jak się zaczęło - skończyło
n||
jej użalanie
nad sobą. Wstała i wyrzuciła całą tacę tart do ko sza. Nie była królową
zasmarkanych tart, tylko Avery Carlu, i zadba, żeby te jędze
zapamiętały to raz a dobrze.
Da im popalić!
Impreza, część druga
W środę rano Avery przebrała się w ohydny niebiesko-
1'i
.ily strój
gimnastyczny Constance na pierwszy w tym roku
I
To był dzień po jej
totalnej klęsce herbacianej. Postano-
ila sobie, że ta drobna wpadka nie przesądzi ojej karierze
l
olnej.
Wyszła na Dziewięćdziesiątą Trzecią ulicę, gdzie reszta hewczyn
zebrała się, żeby pobiec nad staw w Central Parku, iuczycielka wf-u,
trenerka Crawford, kręciła na palcu sznu-P /. gwizdkiem. Miała
przyklapie, brązowawe włosy z siwy-
I
pasemkami i nosiła zbyt obcisły
top, który odsłaniał rowek
.. .,idzy piersiami. Wyglądało to tak, jakby upchnęła pod bluz-
ilwa
grejpfruty.
Cześć.
Avery zdziwiła się, widząc Baby w T-shircie i sportowej i"
H
lnicy
Constance Billard, zwłaszcza, że ta urwała się z po-
■ Dinego francuskiego. Sportowy strój był za duży na Baby, ale
Wglądał na niej naprawdę dobrze. Avery zerknęła na swój |6j.
Koszulka niemiło obciskała jej piersi, przez co wygląda-
I |.ik pomponiara ze Środkowego Zachodu. Musiały pomylić
tlmjc.
Co u ciebie? - zapytała siostrę.
Hi Wejście Carlsńw
145
41
123
- Kolejne zabawne zajęcia z harpiami - odparła z
hum.
rem Baby.
- Mogłoby być lepiej?
Skinęła głową na Genevieve i Jiffy. Co dziwne, Jack ni gdzie nie
było widać. Trenerka poprowadziła je Dziewięćd/ii> siatą Trzecią w
kierunku Piątej Alei.
- Więc... pomyślałam, że powinnyśmy urządzić impu w ten
weekend - stwierdziła Avery, zerkając kątem oka na ( in nevieve i
Jiffy.
Podobał jej się pomysł drugiej, prawdziwej imprezy. I\n> razem
będzie miała do pomocy Owena i Baby, więc będzie ||| za starych,
dobrych czasów, a Avery wykorzysta wieczór, żeby zdobyć głosy
koleżanek.
-
Żadnych psów, ale musisz przyjść, bo inaczej wyd dzicze cię
jako siostrę - dodała.
-
Jasne - skinęła głową Baby, zastanawiając się, jak urM dzić
imprezę, skoro nikogo nie znają.
Jedyna osoba, z którą rzeczywiście rozmawiała w tyifl mieście,
był J.P. Właściwie to dlaczego nie przyprowadza | na imprezę?
- Wysoka i niska! Chodźcie! - warknęła trenerka, zupfi dzając
grupę na zebrę i nadal obracając gwizdkiem.
Wysoka? Avery pociągnęła nosem. To się nazywa skupi* nie na
uczniu typowe dla prywatnych szkół? Z pewnością im stąpi wiele
zmian, kiedy dojdzie do władzy. Przed nimi hu i Genevieve dziarsko
szły przez ulicę.
- Ej, dziewczyny, przykro mi, że nie mogłyście wpa wczorajsze
spotkanie, ale w sobotę urządzam imprezę, wlfl jeśli chcecie wpaść... -
oznajmiła Avery, dopadając Jiffy, gd przechodziły do parku i reszta
grupy zaczynała biec betonowi, ścieżką do stawu. Jiffy wytrzeszczyła
oczy.
Zerknęła na Genevieve, która uśmiechnęła się kpiąco.
- Kto będzie?
Baby przewróciła oczami i pobiegła ścieżką. Włosy pod-I .ikiwały w
rytm jej kroków. Jak Avery mogła przestać nienawidzić te suki i stać
się ich najlepszą przyjaciółką? Nigdy
air
znała siostry od tej strony i
nie była pewna, czy jej się to koba. Baby nic się nie podobało w
Constance Billard, ani
I
Nowym Jorku, skoro już o tym mowa.
Chociaż staw był rze-• /vwiście ładny. Było coś niesamowitego w
widoku drapaczy iliinur, wznoszących się ponad gęstwiną zielonych
koron. To
i i
/ało wszystkie sprzeczności Nowego Jorku, miasta no-
fczesnego, ale zarazem klasycznego, ogromnego, a jednak
■ I
bardzo,
bardzo małego. Nie żeby zaczynała doceniać to
mii.isio
, co to, to nie.
No jasne, że nie. Zapraszam kilka dziewczyn z Constance i paru chło-,
ków ze świętego Judy. Pomyśleliśmy z bratem, że fajnie
Idzie
spędzić
razem trochę czasu. - Avery improwizowała,
I
itrząc, jak Baby pędzi
ścieżką, jakby rzeczywiście przejmo-
llasię
bieganiem. Dziewczyny
wspięły się po kamiennych stopniach prowa-
Łcych
do stawu i
zatrzymały się przy fontannie, udając, że
■i
/ygotowują się do biegu.
Masz brata? - dopytywała się podekscytowana Jiffy. Avery
pokiwała głową. Tak samo było na Nantucket. Wy-
i
.ur/yło obiecać
chłopaka, a dziewczyny waliły drzwiami .i nami.
Aha, Owena, jest w drużynie pływackiej u świętego imly, więc
pewnie paru jego kumpli też się zjawi - wspomnia-
1
Jakby nigdy nic.
Roztrzepała jasne włosy w kucyku i spięła je ciaśniej na Ubku
głowy.
Sarah Jane i Genevieve podeszły do niej ukradkiem. Więc gdzie
będzie ta impreza?
- W domu mojej babci
przy Sześćdziesiątej Pici \\ i
Park Avenue. Mam nadzieję,
że możecie wpaść. - Avorw
uśmiechnęła. - Brat naprawdę
chce poznać moje nowr pi
jaciółki.
I
pobiegła w ślad za
siostrą. Czuła, że Jiffy,
Geneviève
i '
ran Jane
przyglądają się jej ciekawie,
jak biegnie wokół
i.
i dogania
Baby.
Zdobywanie
popularności trochę przypomni
łowienie ryby. Najważniejsza
jest właściwa przynęta.
wasze e-maile
zapytaj
i l m
nazwy miejsc, imiona i
nazwiska oraz wydarzenia
zostały zmienione
I l ó c
.one,
po to by nie ucierpieli
niewinni. Czyli ja.
hej, ludzie!
mną coś nie tak, czy nagle na
Upper East Side zrobiła
nerwowa atmosfera? W ciągu
jednej nocy taka zmia-il
Zamiast radośnie kręcić się po
Madison Avenue w naj-jlups/ych
letnich ciuszkach, wszyscy pędzą
do szkoły i ze ■fkoły z czołami
zmarszczonymi jak trzydziestka
przed bo-llnksem. A jak
wiadomo, stres oznacza
problemy ze snem. h/yjrzyjmy
się najbardziej typowym
koszmarom szkoły lïodniej,
żebyśmy spojrzeli na własne
życie z właściwej rspektywy.
' Brak randki na doroczny
ba! Złoto i Srebro. Wasi ro-
dzice
powinni
mieć
wystarczająco dużo znajomości,
żeby znaleźć wam kogoś, z kim
możecie pójść, nawet jeśli to ku-
zyn drugiego stopnia z New
Jersey i ma problem z halitosis
lin
nieświeży oddech - wyjaśniam
tym, którzy jeszcze nie
M I
żęli
kursów przed końcowymi
egzaminami).
I
Nie dostaliście się do
żadnego coilege'u. Wszyscy
wiemy, jak to się kończy u
pewnych osób. Póki tatuś ma
dość
pieniędzy,
żeby
zasponsorować
naukę
wytwarzania wina
we
Francji,
nic wam nie będzie.
.'
Prz
ypa
dki
em
poj
awil
iści
e
się
nag
o w
jaki
mś
pot
wo
r-
ny
m
mie
jsc
u,
na
przy
kład
Met
ropo
42
maty
na celowniku
147
litan
Mus
eum,
albo
na reklamie na środkach miejskiego
transportu, czy w tym stylu. Hm. Tak między
nami, to pewne dziewc/yn. tylko o tym
marzą... więc przejdźmy do numeru jeden f|
szej listy lęków.
1. Urządzaliście imprezę, na
której nikt się nie pojawił
Gdy wydarzy się coś, co tak bardzo osłabia
pozycję towi rzyską, większość ludzi
natychmiast przeprowadza sig
ni
wyspę na
końcu świata, chyba że właśnie stamtąd
priy*
jechali. Jeśli jednak jesteście tacy
jak ja, zawsze możooll stwierdzić, że macie
ich w nosie. Chrzanić ich wszystkii hi Co
przypomina mi o pewnym...
króliczku duracella
Znacie tych ludzi, co nigdy się nie poddają?
To ci, któi przetrwają - Cher naszego świata,
niezmordowani
ucztijt
nicy reality
show, bokserzy wagi ciężkiej, którzy nie
rezyf* nują bez walki. Wygląda na to, że n a
Upper East Side mamy nowego boksera wagi
ciężkiej, pełną energii nowo przybyłą
A.
Po
katastrofalnej herbatce we dwójkę zeszłego
wieczoru szybko zebrała się w sobie i
widziano ją dzisiaj popołudniu na schodach
pewnego dwupiętrowego budynku szkolnegs
z czerwonej cegły, jak podekscytowana
rozsyłała wici o ho* lejnej imprezie, większej
od poprzedniej. Mam nadzlojl Czapki z głów
dla niezmordowanej dziewczyny. Zobac/) my,
na co się zdadzą jej wysiłki...
na celowniku
A
przed Constance Billard z nieogolonym
O
nakręca
zuln<
teresowanie
imprezą. Czy on jest główną atrakcją? Jak
dli
mnie doskonała strategia. Jej szkolne
koleżanki
G, SJ
1.1
pozbawione
kasztanowłosej szefowej, gapią się łakomił
1
O.
Spokojnie, dziewczęta!
B
kupuje
herbatę z mlekiem w '.tarbucks i natychmiast
ją wyrzuca. Ma coś lepszego na
Ł?
J
ćwiczy battement w Central Parku i wygląda
przy lyin, jakby chciała kogoś kopnąć. I to
mocno!
R
z dziwacz-n.) kozią bródką i
ledwo sypiącym się wąsem stara się nie
(ilnkać. Wiem, że kiepska fryzura czy zarost
mogą być poważną traumą, ale to już
przesada!
wn*.
ZE
e-maile
E9
Droga P!
Moja dziewczyna mówi, że jest
feminizującą lesbijką i każe mi nosić
T-shirty z napisem „Moim celem ży-
ciowym jest skopać tyłek
patriarchatowi". Czuję się z tym
niezręcznie. Co mam robić?
Wrażliwy
Drogi Wrażliwy!
Jeśli zależy ci na niej,
powiedziałabym, noś je z dumą,
chociaż osobiście uważam, że T-
shirty z hasłami powinny być
prawnie zabronione. I może
powinieneś zacząć wybierać T-shirty
dla niej. Na przykład „Moim celem
jest wykastrować mojego chłopaka".
Brzmi znajomo, co? P.
13
Droga RP!
Nazywam cię Rzekomą Plotkarą, bo
nie wierzę, że jesteś prawdziwa. Po
pierwsze, dziwne, że mówisz, że
nadal tu jesteś, bo ja akurat wiem,
kim była prawdziwa Plotkara, a ona
wyjechała do college'u. Nawet
brzmisz inaczej. Jesteś jej młodszą
siostrą, czy co? Przekazała ci
robotę? A może ukradłaś jej
komputer?
Zatożę się, że porwałaś
prawdziwą Plotkarę i torii
biedaczka siedzi związana w
jakiejś piwnicy a 11)8 równie
ponurym miejscu. Niedowiarek
Drogi N!
Na temat powiem tylko, że ludzie
zawsze kwesti.............................................................................
ją, czy Szekspir napisał te
wszystkie wspaniałe dzllf ła,
które mu się przypisuje. Ale
nigdy się nie down my, jak było?
Prawda? P (nie R)
ftnnsevoort. Jest podgrzewany i
pod szkłem, i tam zatnie-[jam
spędzać wszystkie popołudnia.
Wpadnijcie siępny-llioćl
Wieci
e, że
mnie
kocha
cie,
Plotkara
Kochana P!
D
z
i
e
w
c
z
y
n
a
z
m
o
j
e
j
k
l
a
s
y
b
a
l
e
t
o
w
e
j
n
i
e
b
y
ł
a
j
u
ż
M
A
k
i
l
k
u
z
a
j
ę
43
147
c
i
a
c
h
.
M
i
a
ł
a
b
y
ć
n
a
s
t
ę
p
n
ą
p
r
i
m
a
b
a
l
e
m
a
l
e
t
e
r
a
z
n
a
s
z
■
-
n
o
w
y
d
y
r
e
k
t
o
r
a
r
t
y
s
t
y
c
z
n
y
j
e
s
t
I
n
k
w
ś
c
i
e
k
ł
y
z
p
o
w
o
d
u
j
e
j
n
i
e
o
b
e
c
n
o
ś
44
147
c
i
,
ż
e
m
o
ż
e
j
ą
w
y
r
z
u
c
i
ć
.
P
o
d
e
j
r
z
e
w
a
m
,
ż
e
t
o
j
a
k
a
ś
p
o
d
ł
a
m
k
a
z
p
o
w
a
d
u
p
r
e
s
j
i
.
Z
a
s
z
y
ł
a
s
i
ę
g
d
z
i
e
ś
i
w
y
j
a
d
a
s
u
r
o
w
e
c
i
a
s
t
o
c
z
45
147
e
k
o
l
a
d
o
w
e
p
r
o
s
t
o
z
t
u
b
k
i
.
W
i
e
s
z
,
c
o
j
e
s
t
g
r
a
n
e
?
P
r
z
y
s
z
ł
a
D
i
w
a
Kochana PD!
P
o
d
ł
a
m
k
a
?
T
a
k
b
a
l
e
r
i
n
y
n
a
z
y
w
a
j
ą
z
a
ł
a
m
a
n
i
e
n
e
r
w
u
w
e
?
J
e
ś
l
i
m
46
147
ó
w
i
m
y
o
p
e
w
n
e
j
d
z
i
e
w
c
z
y
n
i
e
j
a
k
g
a
z
e
l
.
i
i
d
e
a
l
n
i
e
w
y
p
r
o
s
t
o
w
a
n
e
j
i
z
n
o
g
a
m
i
,
d
l
a
k
t
ó
r
y
c
h
m
o
ł
n
a
b
y
d
a
ć
s
i
ę
p
o
k
r
o
i
ć
,
t
o
m
o
ż
e
i
47
147
s
i
ę
z
a
s
z
y
ł
a
,
a
l
e
n
l
ł
s
ą
d
z
ę
,
ż
e
b
y
z
a
w
i
e
s
i
ł
a
b
a
l
e
t
k
i
n
a
k
o
ł
k
u
.
P
.
N
o
d
o
b
r
a
,
d
z
i
e
c
i
a
k
i
.
O
d
k
r
y
ł
a
m
d
o
s
k
o
n
a
ł
e
a
n
t
i
d
o
t
u
m
n
|
p
r
a
w
48
147
i
e
j
e
s
i
e
n
n
ą
m
e
l
a
n
c
h
o
l
i
ę
-
b
a
s
e
n
n
a
d
a
c
h
u
h
o
t
e
l
u
49
147