Polski ślad nad Niagarą
sobota, 5 luty 2011, 09:03 Źródło: Onet.pl
fot. Tomasz Mroczek
"Uchodźca, który znalazł dom. Żołnierz, co stał się rycerzem. Pracował jako inżynier, umarł jako
gentleman". "Bezwzględny, idzie po trupach, oszust i spekulant, zrobi wszystko dla powiększenia
majątku, przechrzta to nie patriota".
Przechadzając się po kanadyjskiej stronie skalistego kanionu rzeki, w którym nieprzerwanie
odbywa się spektakl turystyczny pod tytułem "Wodospad Niagara", łatwo można przegapić żeliwną
tablicę pamiątkową o nagłówku "Sir Casimir S. Gzowski 1813–1898" poświęconą naszemu
rodakowi.
Kazimierz Stanisław Gzowski to polski emigrant, człowiek niebywałego sukcesu, który powinien
trafić do panteonu polskich bohaterów tego kontynentu, zaraz za Kościuszką i Pułaskim.
Niestety, to postać prawie już zapomniana po tamtej stronie Atlantyku, a nigdy nieobecna w
naszej, polskiej świadomości. W Opolu jedynie istnieje Zespół Szkół Technicznych i
Ogólnokształcących jego imienia. Szkoła powstała jako dar Polonii Kanadyjskiej.
Pierwsze zdanie tego artykułu to cytat z dziennika „The Toronto World”, który nazajutrz po śmierci
Gzowskiego opublikował piękne wspomnienie i hołd. Epitety przytoczone w drugim zdaniu, to
opinie, jakie zbierał nasz bohater przez całe swoje pracowite życie w
Gzowscy to stara polska rodzina szlachecka posługująca się herbem Junosza. Ojciec Kazimierza był
kapitanem w carskiej armii i pełnił służbę w Petersburgu. To tam urodził się nasz bohater. Wiemy,
że odebrał techniczne wykształcenie w Liceum Krzemienieckim, po czym wstąpił do cesarskich
wojsk saperskich.
1
fot. Wikimedia Commons
Wybuch powstania listopadowego zastał go w Warszawie. Nie da się już dzisiaj sprawdzić
informacji, co w jego trakcie robił. Jego krytycy twierdzili, że pozostał lojalny wobec caratu;
romantyczna tradycja jednak widzi w nim bojownika o niepodległość, podkomendnego Józefa
Dwernickiego.
Według tej tradycji miał zostać ranny pod Stoczkiem, potem uczestniczyć w ekspedycji gen.
Dwernickiego na Wołyń i Podole, aby przekroczyć granicę austriacką i w kwietniu 1831 ostatecznie
poddać się internowaniu.
W różnych obozach spędził następne dwa lata. Po licznych ucieczkach z całej brygady zostało
zaledwie 264 rebeliantów. Wszyscy zostali ekspediowani do USA.
Statek, który przybył do Nowego Jorku w marcu 1834 roku, był entuzjastycznie witany, a oni
sami chodzili w glorii romantycznych bojowników o wolność. Gzowski rozpoczynał swoją
amerykańską karierę z 50 dolarami w kieszeni, w które wyposażył uchodźców konsul
austriacki. Miał wtedy 21 lat.
Kazimierz postanowił w Ameryce maksymalnie wykorzystać swoje kwalifikacje i zdobyć nowe. Już
latem, wykorzystując miejscowe przyjaźnie i znajomości, wyjechał do małej miejscowości w
Massachusets, gdzie podjął pracę i naukę w małej spółce adwokackiej.
Utrzymywał się z nauki francuskiego, niemieckiego, tańca i szermierki. Poznając zawiłości
rodzącego się prawa i gospodarki, praktycznie uczył się amerykańskiego biznesu.
2
fot. Tomasz Mroczek
W wieku 24 lat uzyskał aplikanturę, obywatelstwo i wspaniałą opinię wystawioną przez
pryncypałów. W iście amerykańskim stylu, powodowany romantyczną aurą otaczającą zachód,
wyjechał do górniczego regionu Pensylwanii. Szybko uzyskał dostęp do najlepszego towarzystwa w
miasteczku, co zaowocowało otwarciem własnej firmy prawniczej oraz kontaktami ze środowiskiem
inżynierów.
Był to bowiem czas intensywnego rozwoju komunikacji. Teraz, wykorzystując z kolei swoje
doświadczenia saperskie, stał się użyteczny dla jednej z wielkich firm budowlanych. I tak, pracując
przy budowie torów, dróg i kanałów, z prawnika przekształcił się w inżyniera. W ciągu mniej niż
dekady dorobił się opinii znakomitego inżyniera.
W USA ożenił się ze Szkotką, córką lekarza, ma kilkoro dzieci. Zmienił wyznanie z katolickiego na
prezbiteriańskie. Gdy firma wysłała go do Kanady w celu zbadania warunków technicznych pewnej
inwestycji, gubernator brytyjskiego dominium (taki status miała wówczas Kanada) zaproponował
mu posadę rządową.
Gzowski został inspektorem kanadyjskiego nadzoru budowlanego i kontrolował budowy dróg,
mostów i kanałów w prowincji Ontario. Do Kanady przeprowadził się z rodziną w 1842 r.
Po niecałej dekadzie znowu dokonał gwałtownego zwrotu w swoim życiu. Zamiast cieszyć się z
uroków stabilizacji (uzyskał nowe obywatelstwo – brytyjskie), porzucił ciepłą posadkę i związał z
wielkimi biznesmenami z Montrealu. Powierzyli mu oni budowę linii kolejowej. Chodziło o
dokończenie ostatniego odcinka linii Atlantic Railroad, do granicy USA.
Mimo że firma stała na skraju bankructwa, pod kierownictwem Gzowskiego udało się ukończyć
budowę i to przy niskich kosztach. To dało mu opinię niezwykle skutecznego menedżera.
Konsekwencją było założenie własnej firmy budowlanej "Gzowski and Co", której
udziałowcami w różnych okresach stali się zarówno bogaci biznesmeni, jak i wpływowi
politycy.
Pierwsze kontrakty zdobywał Gzowski niską ceną. Gdy zwykle kontrakty zawierano na 8000 funtów
za milę położonych torów, on składał ofertę na 7000. Owocowały jego amerykańskie
doświadczenia. Dziś powiedzielibyśmy, że był świetnym "project managerem".
3
fot. Tomasz Mroczek
Jego metodę zna każdy, kto ma coś wspólnego z budownictwem. Wtedy szokowała, za to wspólnicy
byli zachwyceni. Zatrudniał większy niż konkurenci sztab dobrze opłacanych inżynierów, którzy
dokładnie przygotowywali opisy prac i dzielili je na odcinki.
Te odcinki powierzał podwykonawcom i skrupulatnie nadzorował wykonanie. Dzięki temu przerzucał
ryzyko na inne firmy, utrzymywał wysoką dyscyplinę finansową i w rezultacie budował za mniej niż
6500 funtów za milę.
W późniejszych latach, dzięki przychylności wpływowych polityków, zwyciężał w przetargach, nawet
gdy nie oferował najniższej ceny. Nie tylko wynagrodzenia za wykonanie dzieła powiększały majątki
wspólników.
Budując linię kolejową, mieli oni wpływ na lokalizację towarzyszącej infrastruktury. Spekulowali
gruntami, budowali obiekty towarzyszące, a nawet przejmowali udziały w samych liniach
kolejowych.
Kazimierz Gzowski dorobił się znacznego majątku osobistego. Nabył wielką posiadłość ziemską i
wybudował rezydencję w Toronto, gdzie gromadził obrazy, urządzał przyjęcia i zapraszał
największe osobistości owych czasów. Znany był z wielkiego gestu, elegancji, zamiłowania do
wyścigów konnych i polowań.
Jego firma budowlana miała już za sobą wiele realizacji, gdy on sam zajął się czymś, co
nazwalibyśmy dzisiaj konsultingiem. Przyczynił się do powstania Kanadyjskiego Stowarzyszenia
Inżynierów i ustanowił medal własnego imienia za najlepszą pracę naukową.
Ciesząc się dobrobytem, ugruntowaną pozycją zawodową, dobiegając już sześćdziesiątki,
zaryzykował to wszystko i dokonał rzeczy w swoim życiu największej. Dyrektorzy Wielkiej
Linii Zachodniej (linii kolejowej biegnącej do Pacyfiku) poprosili go o pokierowanie budową
mostu na rzece Niagara, pomiędzy Fortem Erie a amerykańskim Buffalo.
Przy ówczesnym stanie techniki uważano postawienie filarów opartych o dno rzeki za technicznie
niewykonalne. W opinii wszystkich ekspertów jedyną osobą mogącą tego dokonać był Kazimierz
Gzowski. Zbudował International Bridge pomimo niewiarygodnych problemów technicznych,
katastrof i wielu wypadków śmiertelnych.
Przy okazji dokonał jeszcze pewnej rzeczy, która współcześnie określana jest jako kreowanie
wizerunku. Całość prac opisał, zaopatrując w rysunki techniczne, sztychy, fotografie i wydał.
Pięknie oprawiona w skórę książka trafiła na biurka najbardziej wpływowych osobistości Imperium
Brytyjskiego.
4
Gzowski nie spoczął na laurach – zainicjował ideę ochrony wodospadu Niagara. Początkowo pomysł
nie uzyskał aprobaty społecznej.
Wstyd to dzisiaj przyznać, ale w Kanadzie tamtego czasu dominowało bardziej utylitarne podejście
do zasobów przyrody. Najważniejsze wydawało się wykorzystanie energii olbrzymich mas
przepływającej wody, a nie ochrona widoków.
Gzowski został mianowany pierwszym prezesem Komisji Parków Niagary (Niagara Falls Park
Commission) i doprowadził do rozebrania tuzinów różnych tandetnych bud, pralni, "punktów
widokowych" i tym podobnych "biznesików", co wywołało oczywiście wielki opór i nienawiść.
Rezerwat jednak urządzono i to naszemu rodakowi Kanada zawdzięcza największą atrakcję
turystyczną
Potem Gzowski znowu organizował, sponsorował, fundował. Jego urokowi nie oparła się nawet
brytyjska królowa Wiktoria, która Gzowskiego, jako pierwszego mieszkańca kolonii, mianowała
honorowym adiutantem (Honorary Aide-de-Camp).
W 1890 roku Gzowski otrzymał order Św. Michała i Św. Jerzego oraz związany z tym odznaczeniem
tytuł "Sir". Formalnie nie chciał mieszać się do polityki, odrzucił fotel w parlamencie, ale pod koniec
życia przez 2 lata życia piastował funkcję wicegubernatora.
Gdy umarł, kanadyjskie władze żegnały go z wielkimi honorami. Powstała idea uhonorowania go
pomnikiem, ale okazało się, że kanadyjska Polonia miała węża w kieszeni. Inicjatorem i głównym
sponsorem pomnika, który stanął w Toronto, był... urodzony w Otwocku Żyd, inżynier Przygoda.
5