15 (427)






Henryk Sienkiewicz "Potop"








J臋zyk polski:
 
 Henryk Sienkiewicz 揚otop"






 
Kmicic jednak nie wyruszy艂 ani tego dnia, ani nast臋pnego, bo gro藕ne wie艣ci pocz臋艂y nadchodzi膰 zewsz膮d do Kiejdan. Oto pod wiecz贸r przybieg艂 goniec z doniesieniem, 偶e chor膮gwie Mirskiego i Stankiewicza same ruszaj膮 ku rezydencji hetma艅skiej, gotowe zbrojn膮 r臋k膮 upomnie膰 si臋 o swych pu艂kownik贸w, 偶e wzburzenie panuje mi臋dzy nimi straszne i 偶e towarzystwo wys艂a艂o deputacje do wszystkich chor膮gwi stoj膮cych w pobli偶u Kiejdan i dalej, a偶 na Podlasie do Zab艂udowa, z doniesieniem o zdradzie hetma艅skiej i wezwaniem, by si臋 艂膮czy艂y w kup臋 dla obrony ojczyzny. 艁atwo by艂o przy tym przewidzie膰, 偶e mn贸stwo szlachty zleci si臋 do zbuntowanych chor膮gwi i wytworzy powa偶n膮 si艂臋, przeciwko kt贸rej trudno si臋 b臋dzie opiera膰 w nieobronnych Kiejdanach, zw艂aszcza 偶e nie na wszystkie pu艂ki, kt贸re ksi膮偶臋 Radziwi艂艂 mia艂 pod r臋k膮, mo偶na by艂o liczy膰 z pewno艣ci膮.
Zmieni艂o to wyrachowania i wszystkie plany hetma艅skie, ale zamiast os艂abi膰 w nim ducha, zdawa艂o si臋 go jeszcze podnieca膰. Postanowi艂 sam na czele wiernych szkockich regiment贸w, rajtarii i artylerii wyruszy膰 przeciw buntownikom i zdepta膰 ogie艅 w zarodku. Wiedzia艂, 偶e 偶o艂nierze bez pu艂kownik贸w s膮 tylko t艂uszcz膮 niesforn膮, kt贸ra rozproszy si臋 przed groz膮 samego imienia hetma艅skiego.
Postanowi艂 te偶 nie szcz臋dzi膰 krwi i przerazi膰 przyk艂adem ca艂e wojsko, wszystk膮 szlacht臋, ba! ca艂膮 Litw臋, aby nie 艣mia艂a drgn膮膰 nawet pod 偶elazn膮 jego r臋k膮. Mia艂o si臋 spe艂ni膰 wszystko, co zamierzy艂, i spe艂ni膰 si臋 w艂asnymi jego si艂ami.
Tego偶 dnia jeszcze wyjecha艂o kilku oficer贸w cudzoziemskich do Prus czyni膰 tam nowe zaci膮gi, a Kiejdany wrza艂y zbrojnym ludem. Regimenta szkockie, rajtaria cudzoziemska, dragoni Mieleszki i Char艂ampa i 搇ud ognisty" pana Korfa gotowa艂y si臋 do wyprawy. Hajducy ksi膮偶臋cy, czelad藕, mieszczanie z Kiejdan mieli wzmocni膰 si艂y ksi膮偶臋ce, a na koniec postanowiono przy艣pieszy膰 wys艂anie uwi臋zionych pu艂kownik贸w do Bir偶, gdzie bezpieczniej by艂o ich trzyma膰 ni偶eli w otwartych Kiejdanach. Ksi膮偶臋 spodziewa艂 si臋 s艂usznie 藕e wys艂anie do tej odleg艂ej fortecy, w kt贸rej wedle uk艂adu musia艂a ju偶 sta膰 za艂oga szwedzka, zniweczy nadziej臋 uwolnienia ich w umys艂ach zbuntowanych 偶o艂nierzy i pozbawi sam bunt wszelkiej podstawy.
Pan Zag艂oba, Skrzetuscy i Wo艂odyjowski mieli dzieli膰 losy innych.
Wiecz贸r ju偶 by艂, gdy do piwnicy, w kt贸rej siedzieli, wszed艂 oficer z latarni膮 w r臋ku i rzek艂:
- Zbierajcie si臋, waszmo艣ciowie, i艣膰 ze mn膮.
- Dok膮d? - pyta艂 niespokojnym g艂osem pan Zag艂oba.
- To si臋 poka偶e... Pr臋dzej ! pr臋dzej !
- Idziemy.
Wyszli. Na korytarzu otoczyli ich 偶o艂nierze szkoccy zbrojni w muszkiety.
Zag艂oba coraz by艂 niespokojniejszy.
- Przecie na 艣mier膰 by nas nie prowadzili bez ksi臋dza, bez spowiedzi?- szepn膮艂 do ucha Wo艂odyjowskiego.
Po czym zwr贸ci艂 si臋 do oficera:
- Jak偶e godno艣膰, prosz臋?
- A wa艣ci co do mojej godno艣ci?
- Bo mam wielu krewnych na Litwie i mi艂o wiedzie膰, z kim si臋 ma do czynienia.
- Nie pora sobie 艣wiadczy膰, ale kiep ten, kto si臋 swego nazwiska wstydzi... Jestem Roch Kowalski, je艣li wa膰pan chcesz wiedzie膰.
- Zacna to rodzina! M臋偶owie dobrzy 偶o艂nierze, niewiasty cnotliwe. Moja babka by艂a Kowalska, ale osieroci艂a mnie, nimem na 艣wiat przyszed艂... A wa膰pan z Wierusz贸w czyli z Korabi贸w Kowalskich?
- Co mnie tu wa艣膰 b臋dziesz po nocy indagowa艂!
- Bo艣 mi pewno krewniak, gdy偶 i struktura w nas jednaka. Grube masz wa膰pan ko艣ci i bary zupe艂nie jak moje, a ja w艂a艣nie po babce urod臋 odziedziczy艂em.
- No, to si臋 w drodze wywiedziemy... Mamy czas!
- W drodze? - rzek艂 Zag艂oba.
I wielki ci臋偶ar spad艂 mu z piersi. Odsapn膮艂 jak miech i zaraz nabra艂 fantazji.
- Panie Michale - szepn膮艂 - nie m贸wi艂em ci, 偶e nam szyi nie utn膮?
Tymczasem wyszli na dziedziniec zamkowy. Noc ju偶 zapad艂a zupe艂na. Tu i owdzie tylko p艂on臋艂y czerwone pochodnie lub migota艂y latarki rzucaj膮c niepewne blaski na grupy 偶o艂nierzy konnych i pieszych rozmaitej broni. Ca艂y dziedziniec zat艂oczony by艂 wojskiem. Gotowano si臋 widocznie do pochodu, bo wsz臋dy zna膰 by艂o ruch wielki. Tu i owdzie w ciemno艣ciach majaczy艂y w艂贸cznie i rury muszkiet贸w, kopyta ko艅skie szcz臋ka艂y po bruku; pojedynczy je藕d藕cy przebiegali pomi臋dzy chor膮gwiami; zapewne byli to oficerowie rozwo偶膮cy rozkazy.
Kowalski zatrzyma艂 konw贸j i wi臋藕ni贸w przed ogromnym wozem drabiniastym zaprz臋偶onym we cztery konie.
- Siadajcie, waszmo艣ciowie! - rzek艂.
- Tu ju偶 kto艣 siedzi - rzek艂 gramol膮c si臋 Zag艂oba. - A nasze 艂uby?
- 艁uby s膮 pod s艂om膮 - odrzek艂 Kowalski - pr臋dzej! pr臋dzej!
- A kto tu siedzi? - pyta艂 Zag艂oba wpatruj膮c si臋 w ciemne postacie wyci膮gni臋te na s艂omie.
- Mirski, Stankiewicz, Oskierko! - ozwa艂y si臋 g艂osy.
- Wo艂odyjowski, Jan Skrzetuski, Stanis艂aw Skrzetuski, Zag艂oba! -odpowiedzieli nasi rycerze.
- Czo艂em ! czo艂em !
- Czo艂em! W zacnej kompanii pojedziem. A gdzie nas wioz膮, nie wiecie waszmo艣ciowie?
- Jedziecie waszmo艣ciowie do Bir偶! - rzek艂 Kowalski.
To powiedziawszy da艂 rozkaz. Konw贸j pi臋膰dziesi臋ciu dragon贸w otoczy艂 w贸z i ruszyli.
Wi臋藕niowie pocz臋li rozmawia膰 z cicha.
- Szwedom nas wydadz膮! - rzek艂 Mirski. - Tegom si臋 spodziewa艂.
- Wol臋 siedzie膰 mi臋dzy nieprzyjaci贸艂mi ni偶 mi臋dzy zdrajcami! - odpowiedzia艂 Stankiewicz.
- A ja bym wola艂 kul膮 w 艂eb! - zawo艂a艂 Wo艂odyjowski - ni偶 siedzie膰 z za艂o偶onymi r臋kami w czasie takiej wojny nieszcz臋snej.
- Nie blu藕艅, panie Michale - odpowiedzia艂 Zag艂oba - bo z woza, byle pora sposobna przysz艂a, mo偶esz da膰 nura, z Bir偶 tak偶e, a z kul膮 we 艂bie ci臋偶ko ucieka膰. Ale ja wiedzia艂em z g贸ry, 偶e si臋 na to ten zdrajca nie o艣mieli.
- Radziwi艂艂 by si臋 nie mia艂 na co o艣mieli膰! - rzek艂 Mirski. - Wida膰, 偶e艣 wa艣膰 z daleka przyjecha艂 i 偶e jego nie znasz. Komu on zemst臋 poprzysi臋偶e, ten jakoby by艂 ju偶 w grobie, a nie pami臋tam przyk艂adu, 偶eby komu najmniejsz膮 krzywd臋 odpu艣ci艂.
- A tak i nie 艣mia艂 na mnie podnie艣膰 r臋ki! - odpowiedzia艂 Zag艂oba. - Kto wie, czy nie mnie i waszmo艣ciowie szyje zawdzi臋czacie.
- A to jakim sposobem?
- Bo mnie chan krymski okrutnie mi艂uje za to, 偶em spisek na jego szyj臋 odkry艂, gdym w niewoli w Krymie siedzia艂. A i nasz pan mi艂o艣ciwy Joannes Casimirus tak偶e si臋 we mnie kocha. Nie chcia艂, taki syn, Radziwi艂艂, z dwoma potentatami zadziera膰, gdy偶 i na Litwie mogliby go dosi臋gn膮膰.
- I! Co wa膰pan gadasz! Nienawidzi on kr贸la, jak diabe艂 艣wi臋conej wody, i jeszcze by by艂 na wa艣ci zawzi臋tszy, gdyby wiedzia艂, 偶e艣 kr贸lowi konfident - odpowiedzia艂 Stankiewicz.
- A ja tak my艣l臋 - rzek艂 Oskierko - 偶e nie chcia艂 hetman sam nasz膮 krwi膮 si臋 maza膰, 偶eby odium na siebie nie 艣ci膮gn膮膰, ale przysi膮g艂bym, 偶e ten oficer wiezie rozkaz do Szwed贸w w Bir偶ach, 偶eby nas natychmiast rozstrzelali.
- Oj! - rzek艂 Zag艂oba.
Umilkli na chwil臋; tymczasem w贸z wtoczy艂 si臋 ju偶 na rynek kiejda艅ski. Miasto spa艂o, w oknach nie by艂o 艣wiate艂, jeno psy przed domami ujada艂y zapalczywie na przeci膮gaj膮cy orszak.
- Wszystko jedno! - rzek艂 Zag艂oba. - Zawsze艣my zyskali na czasie, mo偶e i przypadek nam pos艂u偶y膰, a mo偶e i fortel jaki przyj艣膰 do g艂owy.
Tu zwr贸ci艂 si臋 do starych pu艂kownik贸w.
- Waszmo艣ciowie ma艂o mnie znacie, ale spytajcie si臋 moich towarzysz贸w, w jakich bywa艂em opa艂ach, a dlategom si臋 zawdy wydosta艂 na pole. Powiedzcie no mnie, co to za oficer, kt贸ren nad konwojem ma komend臋? Zaliby mu nie mo偶na wyperswadowa膰, 偶eby si臋 zdrajcy nie trzyma艂, jeno przy ojczy藕nie stan膮艂 i z nami si臋 po艂膮czy艂?
- To Roch Kowalski z Korabi贸w Kowalskich - odrzek艂 Oskierko. - Ja go znam. Tak samo m贸g艂by艣 waszmo艣膰 jego koniowi perswadowa膰, bo dalib贸g, nie wiem, kt贸ry g艂upszy.
- A 偶e to zrobili go oficerem?
- On u Mieleszki w dragonach chor膮giew nosi, do czego rozumu nie potrzeba. A zrobili go oficerem, bo si臋 ksi臋ciu z pi臋艣ci podoba艂, gdy偶 podkowy 艂amie i z chowanymi nied藕wiedziami wp贸艂 si臋 bierze, a takiego jeszcze nie znalaz艂, kt贸rego by nie rozci膮gn膮艂.
- Taki偶 to z niego osi艂ek?
- 呕e osi艂ek, to osi艂ek, a przy tym, 偶eby mu zwierzchnik powiedzia艂: rozwal 艂bem 艣cian臋 - to bez chwili namys艂u zacz膮艂by zaraz w ni膮 tryka膰. Przykazano mu, by nas do Bir偶 odwi贸z艂, to i odwiezie, cho膰by si臋 ziemia zapa艣膰 mia艂a.
-- Prosz臋! - rzek艂 Zag艂oba, kt贸ry z wielk膮 uwag膮 s艂ucha艂 tej rozmowy - rezolutny to jednak ch艂op!
- Bo u niego rezolutno艣膰 z g艂upot膮 jedno stanowi. Zreszt膮, jak ma czas, a nie je, to 艣pi. Zadziwiaj膮ca rzecz, kt贸rej by艣cie wa膰panowie nie uwierzyli: przecie on raz czterdzie艣ci o艣m godzin w cekhauzie przespa艂 i ziewa艂 jeszcze, gdy go z tapczana 艣ci膮gn臋li.
- Okrutnie mi si臋 ten oficer podoba - rzek艂 Zag艂oba - bo zawsze lubi臋 wiedzie膰, z kim mam spraw臋.
To rzek艂szy zwr贸ci艂 si臋 do Kowalskiego.
- A przybli偶 no si臋 wa膰pan! - zawo艂a艂 protekcjonalnym tonem.
- Czego? - pyta艂 Kowalski zwracaj膮c konia.
- Nie masz no gorza艂ki?
- Mam.
- Dawaj!
- Jak to: 揹awaj"?
- Bo widzisz, mo艣ci Kowalski, 偶eby to by艂o nie wolno, to by艣 mia艂 rozkaz nie dawa膰, a 偶e nie masz rozkazu, wi臋c dawaj.
- H臋? - rzek艂 zdumiony pan Roch - jako 偶ywo! a c贸偶 to mi - mus?
- Mus nie mus, ale ci wolno, a godzi si臋 krewnego wspom贸c i starszego, kt贸ren gdyby si臋 by艂 z wa艣cin膮 matk膮 o偶eni艂, m贸g艂by jak nic by膰 twoim ojcem.
- Jaki艣 mi tam wa膰pan krewny!
- Bo s膮 podw贸jni Kowalscy. Jedni si臋 Wieruszow膮 piecz臋tuj膮, na kt贸rej kozie艂 w tarczy jest wyimaginowany z podniesion膮 zadni膮 nog膮, a drudzy Kowalscy maj膮 za klejnot Korab, na kt贸rym przodek ich Kowalski z Anglii
przez morze do Polski przyjecha艂, i ci s膮 moi krewni, a to przez babk臋, i dlatego, 偶e ja tak偶e Korabiem si臋 piecz臋tuj臋.
- Dla Boga! to艣 wa艣膰 naprawd臋 m贸j krewniak!
- Albo艣 Korab?
- Korab.
- Moja krew, jak mi B贸g mi艂y! - zawo艂a艂 Zag艂oba. - Dobrze, 偶e艣my si臋 spotkali, bo ja tu w rzeczy samej na Litw臋 do Kowalskich przyjecha艂em, a chocia偶em w opresji, a ty na koniu i na wolno艣ci, ch臋tnie bym ci臋 wzi膮艂 w ramiona, bo co sw贸j, to sw贸j.
- C贸偶 ja wa膰panu poradz臋? Kazali ci臋 odwie藕膰 do Bir偶, to odwioz臋... Krew krwi膮, a s艂u偶ba s艂u偶b膮.
- M贸w mi: wuju! - rzek艂 Zag艂oba.
- Masz wuj gorza艂ki! - rzek艂 pan Roch. - To mi wolno.
Zag艂oba przyj膮艂 ch臋tnie manierk臋 i napi艂 si臋 do woli. Po chwili mi艂e ciep艂o pocz臋艂o mu si臋 rozlewa膰 po wszystkich cz艂onkach, w g艂owie uczyni艂o mu si臋 jasno, a umys艂 sta艂 si臋 jasny.
- Zle藕 no z konia - rzek艂 do pana Rocha - i przysi膮d藕 si臋 troch臋 na w贸z, pogaw臋dzimy, bo chcia艂bym, 偶eby艣 mi co o rodzinie opowiedzia艂. Szanuj臋 ja s艂u偶b臋, ale to ci przecie wolno.
Kowalski przez chwil臋 nie odpowiada艂.
- Nie by艂o zakazu - rzek艂 wreszcie.
I wkr贸tce potem siedzia艂 ju偶 na wozie ko艂o pana Zag艂oby, a raczej rozci膮gn膮艂 si臋 na s艂omie, kt贸r膮 w贸z by艂 wy艂adowany.
Pan Zag艂oba u艣ciska艂 go serdecznie.
- Jak偶e si臋 miewa tw贸j stary?... bodaj偶e ci臋!... zapomnia艂em, jak mu na imi臋.
- Te偶 Roch.
- I s艂usznie, i s艂usznie. Roch sp艂odzi艂 Rocha... To jest wedle przykazania. Powiniene艣 swego syna tak偶e Rochem nazwa膰, aby ka偶dy dudek mia艂 sw贸j czubek. A 偶onaty jeste艣?
- Pewnie, 偶e 偶onaty! Ja jestem Kowalski, a to jest pani Kowalska, innej nie chc臋.
To rzek艂szy m艂ody oficer podni贸s艂 do oczu panu Zag艂obie g艂owni臋 ci臋偶kiej drago艅skiej szabli i powt贸rzy艂:
- Innej nie chc臋!
- S艂usznie! - rzek艂 Zag艂oba. - Okrutnie mi si臋 podobasz, Rochu, synu Rocha. 呕o艂nierz najlepiej akomodowany, gdy nie ma innej 偶ony jak taka; i to ci jeszcze powiem, 偶e pr臋dzej ona po tobie ni偶 ty po niej owdowiejesz. Szkoda jeno, 偶e m艂odych Roch贸w mie膰 z ni膮 nie b臋dziesz, bo widz臋, 偶e艣 bystry kawaler, i szkoda by by艂o, gdyby taki r贸d mia艂 zagin膮膰.
- O wa! - rzek艂 Kowalski. - Jest nas sze艣ciu braci.
- I wszystko Rochy?
- Jakby艣 wuj wiedzia艂, 偶e ka偶den, je艣li nie na pierwsze, to na drugie ma Roch, bo to nasz szczeg贸lniejszy patron.
- A napijmy si臋 no jeszcze!
- A dobrze.
Zag艂oba zn贸w przechyli艂 manierk臋, ale nie wypi艂 ca艂ej, jeno odda艂 j膮 oficerowi i rzek艂:
- Do dna, do dna!
- Szkoda, 偶e ci臋 nie mog臋 widzie膰! - m贸wi艂 dalej. - Noc tak ciemna, cho膰 w pysk daj. W艂asnych palc贸w by艣 nie pozna艂. S艂uchaj no, mo艣ci Rochu, a gdzie to te wojsko mia艂o wychodzi膰 z Kiejdan, gdy艣my wyje偶d偶ali?
- A na buntownik贸w.
- B贸g najwy偶szy wie, kto tu buntownik: czy ty, czy oni?
- Ja buntownik? Jak偶e to? Co mnie m贸j hetman ka偶e, to czyniç.
- Ale hetman nie czyni tego, co mu kr贸l jegomo艣膰 ka偶e, bo pewnie mu nie kaza艂 ze Szwedami si臋 艂膮czy膰. Nie wola艂偶eby艣 to Szwed贸w bi膰 ni偶 mnie, krewnego, w r臋ce im wydawa膰?
- Mo偶e bym i wola艂, ale co rozkaz, to s艂uch!
- I pani Kowalska by wola艂a. Znam ja j膮. Mi臋dzy nami m贸wi膮c: hetman si臋 przeciw kr贸lowi i ojczy藕nie zbuntowa艂. Nie powtarzaj tego nikomu, ale tak jest. I wy, co mu s艂u偶ycie, tak偶e si臋 buntujecie.
- Tego mnie si臋 s艂ucha膰 nie godzi. Hetman ma swoj膮 zwierzchno艣膰, a ja mam swoj膮, w艂a艣nie hetma艅sk膮, i B贸g by mnie skara艂, gdybym si臋 jej przeciwi艂. Nies艂ychana to rzecz!
- Zacnie m贸wisz... Ale uwa偶 no, Rochu : gdyby艣 tak wpad艂 w r臋ce onych buntownik贸w, to i ja bym by艂 wolny, i nie twoja by by艂a wina, bo nec Hercules contra plures!... Nie wiem, gdzie si臋 tam te chor膮gwie znajduj膮,
ale ty musisz wiedzie膰... i widzisz, mogliby艣my troch臋 ku nim nawr贸ci膰.
- Jak偶e to?
- A 偶eby艣 tak umy艣lnie ku nim zjecha艂? Nie by艂oby twojej winy, je艣liby nas odbili. Nie mia艂by艣 mnie na sumieniu... a mie膰 krewniaka na sumieniu, wierzaj mí, straszny to ci臋偶ar!
- At! co wuj gadasz! Dalib贸g, zlez臋 z woza i na konia si臋d臋. Nie ja b臋d臋 mia艂 wuja na sumieniu, jeno pan hetman. P贸kim 偶yw, nie b臋dzie z tego nic!
- Nie, to nie! - rzek艂 Zag艂oba. - Wol臋 to, 偶e szczerze m贸wisz, chocia偶 pierwej by艂em twym wujem ni偶 Radziwi艂 twoim hetmanem. A czy ty wiesz, Rochu, co to jest wuj?
- Wuj - to wuj.
- Bardzo艣 to roztropnie wykalkulowa艂, ale przecie, gdzie ojca nie ma, tam Pismo m贸wi: wuja s艂ucha艂 b臋dziesz. Jest to jakby rodzicielska w艂adza, kt贸rej grzech, Rochu, si臋 sprzeciwi膰... Bo nawet i to zauwa偶, 偶e kto si臋 o偶eni, ten snadnie ojcem by膰 mo偶e; ale w wuju p艂ynie ta sama krew, co w matce. Nie jestem ci wprawdzie bratem twej matki, ale moja babka musia艂a by膰 ciotk膮 twej babki; wi臋c poznaj to, 偶e powaga kilku pokole艅 we mnie spoczywa, bo jako wszyscy na tym 艣wiecie jeste艣my 艣miertelni, tedy w艂adza z jednych na drugich przechodzi i ani hetma艅ska, ani kr贸lewska nie mo偶e jej negowa膰, ani nikogo zmusza膰, 偶eby si臋 oponowa艂. Co prawda, to 艣wi臋te! Mali hetman wielki, czy te偶, dajmy na to, polny, prawo nakaza膰, nie ju偶 szlachcicowi i towarzyszowi, ale lada jakiemu ciurze, 偶eby si臋 na ojca, matk臋, na dziada albo na star膮 ociemnia艂膮 babk臋 porywa艂? Odpowiedz na to, Rochu! Mali prawo?
- H臋? - spyta艂 sennym g艂osem Kowalski.
- Na star膮 ociemnia艂膮 babk臋! - powt贸rzy艂 pan Zag艂oba. - Kto by si臋 wonczas chcia艂 偶eni膰 i dzieci p艂odzi膰 albo si臋 wnuk贸w doczeka膰?... Odpowiedz i na to, Rochu!
- Ja jestem Kowalski, a to pani Kowalska - m贸wi艂 coraz senniej oficer.
- Kiedy chcesz, niech i tak b臋dzie! - odpowiedzia艂 Zag艂oba. - Lepiej to nawet, 偶e nie b臋dziesz mia艂 dzieci, bo mniej kp贸w b臋dzie po 艣wiecie grasowa艂o. Nieprawda, Rochu?
Zag艂oba nadstawi艂 ucho, ale nie us艂ysza艂 ju偶 偶adnej odpowiedzi.
- Rochu! Rochu! - zawo艂a艂 z cicha.
Pan Roch spa艂 jak zabity.
- 艢pisz?... - mrukn膮艂 Zag艂oba. - Czekaj偶e, zdejm臋 ci ten 偶elazny garnek z g艂owy, bo ci niewygodnie. Opo艅cza dusi ci臋 pod szyj膮, jeszcze by ci臋 krew zala艂a. Co bym by艂 za krewniak, 偶ebym ci臋 nie mia艂 ratowa膰.
Tu r臋ce pana Zag艂oby pocz臋艂y porusza膰 si臋 z lekka ko艂o g艂owy i szyi Kowalskiego. Na wozie spali wszyscy g艂臋bokim snem, 偶o艂nierze kiwali si臋 tak偶e na kulbakach, inni, jad膮cy w przedzie, pod艣piewywali z cicha, wypatruj膮c zarazem pilno drogi, bo noc, cho膰 nied偶d偶ysta, by艂a bardzo ciemna. Jednak偶e po niejakim czasie 偶o艂nierz prowadz膮cy tu偶 za wozem konia ujrza艂 w ciemno艣ciach opo艅cz臋 i jasny he艂m swego oficera. Kowalski nie zatrzymuj膮c wozu zsun膮艂 si臋 i kiwn膮艂, by mu podano rumaka.
Po chwili siedzia艂 ju偶 na nim.
- Panie komendancie, a gdzie staniemy na popas? - pyta艂 wachmistrz zbli偶ywszy si臋 ku niemu.
Pan Roch nie odpowiedzia艂 ani s艂owa i ruszy艂 naprz贸d, min膮艂 z wolna jad膮cych na przedzie i znik艂 w ciemno艣ciach.
Nagle do uszu dragon贸w doszed艂 t臋tent szybkiego biegu konia.
- Skokiem komendant ruszy艂! - m贸wili mi臋dzy sob膮. - Pewnie chce obaczy膰, czy jakiej karczmy nie ma blisko. Czas by ju偶 koniom popasa膰, czas!
Tymczasem up艂yn臋艂o p贸艂 godziny, godzina, dwie, a pan Kowalski ci膮gle, wida膰, jecha艂 naprz贸d, bo go nie by艂o jako艣 wida膰. Konie znu偶y艂y si臋 bardzo, zw艂aszcza przy wozie, i pocz臋艂y si臋 wlec wolno. Gwiazdy schodzi艂y z nieba.
- Skocz no kt贸ry do komendanta - rzek艂 wachmistrz - powiedz mu, 偶e szkapy ledwie nogi ci膮gn膮, a wozowe usta艂y.
Jeden z 偶o艂nierzy wyruszy艂 naprz贸d, ale po godzinie wr贸ci艂 sam.
- Komendanta ani 艣ladu, ani popio艂u - rzek艂. - Musia艂 z mil臋 naprz贸d wyjecha膰.
呕o艂nierze pocz臋li mrucze膰 z nieukontentowaniem.
- Dobrze mu, bo si臋 przez dzie艅 wyspa艂 i teraz na wozie - a ty si臋, cz艂eku, ko艂acz po nocy ostatnim tchem ko艅skim i swoim.
- To膰 tu karczma o dwie staje - m贸wi艂 ten sam 偶o艂nierz, kt贸ry je藕dzi艂 naprz贸d - my艣la艂em, 偶e go tam znajd臋, ale gdzie tam!... S艂ucha艂em, czy konia nie us艂ysz臋... Nic nie s艂ycha膰. Diabli wiedz膮, gdzie zajecha艂.
- Staniem tam i tak! - rzek艂 wachmistrz. - Trzeba szkapom wytchn膮膰.
Jako偶 zatrzymali w贸z przed karczemk膮. 呕o艂nierze poz艂azili z koni i jedni poszli ko艂ata膰 do drzwi, drudzy odpasywali wi膮zki siana wisz膮ce za kulbakami, aby konie cho膰 z r膮k pokarmi膰.
Je艅cy na wozie rozbudzili si臋, gdy ruch wozu usta艂.
- A gdzie to jedziemy? - pyta艂 stary pan Stankiewicz.
- Po nocy nie mog臋 rozezna膰 - odpar艂 Wo艂odyjowski - zw艂aszcza 偶e nie na Upit臋 jedziemy.
- Wszak偶e to do Bri偶 na Upit臋 z Kiejdan si臋 jedzie? - spyta艂 Jan Skrzetuski.
- Tak jest. Ale w Upicie stoi moja chor膮giew, o kt贸r膮 ksi膮偶臋, wida膰, obawia艂 si臋, by nie oponowa艂a, wi臋c kaza艂 inn膮 drog膮 jecha膰. Zaraz za Kiejdanami wykr臋cili艣my do Dalnowa i Krok贸w, stamt膮d pojedziemy pewnie na Bejsago艂臋 i Szawle. Troch臋 to z drogi, ale przez to Upita i Poniewie偶 zostan膮 na prawo. Po drodze nie ma tam 偶adnych chor膮gwi, bo wszystkie, co by艂y, 艣ci膮gni臋to ku Kiejdanom, aby je mie膰 pod r臋k膮.
- A pan Zag艂oba - rzek艂 Stanis艂aw Skrzetuski - 艣pi smaczno i chrapie, zamiast o fortelach my艣le膰, jak to sobie obiecywa艂.
- Niech 艣pi... Zmorzy艂a go, wida膰, rozmowa z tym g艂upim komendantem, do kt贸rego krewie艅stwa si臋 przyznawa艂. Wida膰 chcia艂 go sobie skaptowa膰, ale to na nic. Kto dla ojczyzny Radziwi艂艂a nie opu艣ci艂, ten go pewnie dla dalekiego krewnego nie opu艣ci.
- Zali oni naprawd臋 s膮 krewni? - zapyta艂 Oskierko.
- Oni? Tacy oni krewni jak ja z wa膰panem - odpowiedzia艂 Wo艂odyjowski - gdy偶 co pan Zag艂oba m贸wi艂 o wsp贸lno艣ci klejnotu, to i to nieprawda, bo ja wiem dobrze, 偶e jego klejnot wo艂a si臋 Wczele.
- A gdzie to pan Kowalski?
- Musi by膰 przy ludziach albo w karczmie.
- Chcia艂bym go prosi膰, by mi pozwoli艂 na konia kt贸rego 偶o艂nierskiego si膮艣膰 - m贸wi艂 Mirski - bo mi ko艣ci zdr臋twia艂y.
- Na to si臋 pewnie nie zgodzi - odpar艂 Stankiewicz - bo noc ciemna, 艂atwo by szkapie ostrogi da膰 i czmychn膮膰. Kto by tam i dogoni艂!
- Dam mu kawalerski parol, 偶e nie b臋d臋 ucieczki tentowa艂, zreszt膮 ju偶 i 艣wita膰 zapewne zacznie.
- 呕o艂nierzu! a gdzie to komendant? - pyta艂 Wo艂odyjowski stoj膮cego w pobli偶u dragona.
- A kto jego wie?
- Jak to : kto jego wie? Kiedy ci m贸wi臋, 偶eby艣 go zawo艂a艂, to go zawo艂aj.
- Kiedy my sami nie wiemy, panie pu艂kowniku, gdzie on jest - odrzek艂 dragon. - Jak zlaz艂 z wozu i ruszy艂 naprz贸d, tak do tej pory nie wr贸ci艂.
- Powiedz偶e mu, jak wr贸ci, 偶e chcemy z nim m贸wi膰.
- Wedle woli pana pu艂kownika ! - odrzek艂 偶o艂nierz.
Je艅cy umilkli.
Od czasu do czasu tylko g艂o艣ne poziewanie rozlega艂o si臋 na wozie; obok konie chrupota艂y siano. 呕o艂nierze ko艂o wozu, wsparci na kulbakach, drzemali. Inni gwarzyli z cicha lub posilali si臋, czym kto mia艂, bo pokaza艂o si臋, 偶e karczemka by艂a opuszczona i 偶e nikt w niej nie mieszka艂. Ju偶 te偶 i noc pocz臋艂a bledn膮膰. Na wschodniej stronie ciemne t艂o nieba poszarza艂o nieco, gwiazdy gas艂y z wolna i 艣wieci艂y migotliwym, niepewnym 艣wiat艂em. A za tym i dach karczemki posiwia艂, drzewa przy niej rosn膮ce j臋艂y si臋 bramowa膰 srebrem. Konie i ludzie zdawali si臋 wynurza膰 z cienia. Po chwili ju偶 i twarze mo偶na by艂o rozezna膰, i 偶贸艂t膮 barw臋 opo艅czy. He艂my pocz臋艂y odbija膰 blask poranny.
Pan Wo艂odyjowski roztworzy艂 r臋ce i przeci膮gn膮艂 si臋 ziewaj膮c przy tym od ucha do ucha, po czym spojrza艂 na u艣pionego pana Zag艂ob臋; nagle rzuci艂 si臋 w ty艂 i zakrzykn膮艂:
- Niech偶e go kule bij膮! Na Boga! mo艣ci panowie! patrzcie!
- Co si臋 sta艂o? - pytali pu艂kownicy otwieraj膮c oczy.
- Patrzcie! patrzcie! - wo艂a艂 Wo艂odyjowski ukazuj膮c palcem u艣pion膮 posta膰.
Je艅cy zwr贸cili wzrok we wskazanym kierunku i zdumienie odbi艂o si臋 na wszystkich twarzach: pod burk膮 i w czapce pana Zag艂oby spa艂 snem sprawiedliwego pan Roch Kowalski, Zag艂oby za艣 nie by艂o na wozie.
- Umkn膮艂, jak mi B贸g mi艂y! - m贸wi艂 zdumiony Mirski ogl膮daj膮c si臋 na wszystkie strony, jakby oczom w艂asnym jeszcze nie wierzy艂.
- To kuty frant! Niech go kaduk! - zakrzykn膮艂 Stankiewicz.
- Zdj膮艂 he艂m i 偶贸艂t膮 opo艅cz臋 z tego kpa i umkn膮艂 na jego w艂asnym koniu !
- Jako w wod臋 wpad艂!
- A zapowiedzia艂, 偶e si臋 fortelem wydostanie.
- Tyle go b臋d膮 widzieli!
- Mo艣ci panowie! - m贸wi艂 z uniesieniem Wo艂odyjowski - nie znacie jeszcze tego cz艂eka, a ja ju偶 wam dzi艣 przysi臋gn臋, 偶e on i nas jeszcze wydostanie. Nie wiem jak, kiedy, jakim sposobem, ale przysi臋gn臋!
- Dalib贸g! oczom si臋 wierzy膰 nie chce - m贸wi艂 Stanis艂aw Skrzetuski.
Wtem 偶o艂nierze spostrzegli, co si臋 sta艂o. Uczyni艂 si臋 mi臋dzy nimi gwar. Jedni przez drugich biegli do wozu i wyba艂uszali oczy na widok swego komendanta przybranego w wielb艂膮dzi膮 burk臋, w rysi ko艂paczek i u艣pionego g艂臋boko.
Wachmistrz pocz膮艂 go szarpa膰 bez ceremonii.
- Panie komendancie! panie komendancie!
- Ja jestem Kowalski... a to pani Kowalska - mrucza艂 pan Roch.
- Panie komendancie, wi臋zie艅 uciek艂!
Kowalski siad艂 na wozie i otworzy艂 oczy.
- Czego?...
- Wi臋zie艅 uciek艂, ten gruby szlachcic, kt贸ry z panem komendantem rozmawia艂!
Oficer oprzytomnia艂.
- Nie mo偶e by膰! - zakrzykn膮艂 przera偶onym g艂osem. - Jak to?! Co si臋 sta艂o? Jakim sposobem uciek艂?
- W he艂mie i w opo艅czy pana komendanta; 偶o艂nierze go nie poznali, noc by艂a ciemna.
- Gdzie m贸j ko艅? - krzykn膮艂 Kowalski.
- Nie ma konia. 脫w szlachcic w艂a艣nie na nim uciek艂.
- Na moim koniu?
- Tak jest!
Kowalski wzi膮艂 si臋 za g艂ow臋.
- Jezusie Nazare艅ski! Kr贸lu 偶ydowski!...
Po chwili krzykn膮艂:
- Dawajcie tego psiawiar臋, tego takiego syna, kt贸ry mu konia poda艂!
- Panie komendancie! 呕o艂nierz nic nie winien. Noc by艂a ciemna, cho膰 w pysk daj, a on zdj膮艂 waszej mo艣ci he艂m i opo艅cz臋. Przeje偶d偶a艂 tu偶 ko艂o mnie i jam nie pozna艂. 呕eby wasza mo艣膰 nie by艂a siada艂a na w贸z, nie m贸g艂by on tego dokaza膰.
- Bij偶e mnie! bij偶e mnie! - wo艂a艂 nieszcz臋艣liwy oficer.
- Co czyni膰, wasza mo艣膰?
- Bij go! 艂apaj!
- To si臋 na nic nie zda艂o. On na koniu waszej mo艣ci, a to najlepszy ko艅. Nasze zdro偶one okrutnie, on za艣 o pierwszych kurach umkn膮艂. Nie zgonim!
- Szukaj wiatru w polu! - rzek艂 Stankiewicz.
Kowalski zwr贸ci艂 si臋 ku wi臋藕niom z w艣ciek艂o艣ci膮.
- Waszmo艣ciowie pomogli艣cie mu do ucieczki! Ja wa艣ciom!..
Tu z艂o偶y艂 olbrzymie pi臋艣ci i pocz膮艂 zbli偶a膰 si臋 ku nim.
Wtem Mirski rzek艂 gro藕nie:
- Nie krzycz wa艣膰 i bacz, 偶e do starszych od siebie m贸wisz!
Pan Roch drgn膮艂 i mimo woli wyprostowa艂 si臋, bo rzeczywi艣cie jego powaga wobec takiego Mirskiego by艂a 偶adna i wszyscy owi je艅cy przenosili go o g艂ow臋 godno艣ci膮 i znaczeniem.
Stankiewicz doda艂:
- Gdzie aspanu kazali nas wie藕膰, to wie藕, ale g艂osu nie podno艣, bo jutro mo偶esz i艣膰 pod komend臋 ka偶dego z nas.
Pan Roch wytrzeszcza艂 oczy i milcza艂.
- Nie ma co, panie Rochu, podrwi艂e艣 g艂ow膮 - rzek艂 Oskierko. - To, co m贸wisz, 偶e艣my mu pomogli, to g艂upstwo, bo naprz贸d, spali艣my jako i ty, a po wt贸re, ka偶dy by pierwej sobie pom贸g艂 ni偶 innemu. Ale aspan podrwi艂e艣 g艂ow膮! Niczyjej tu winy nie ma, jeno twoja. Pierwszy kaza艂bym ci臋 rozstrzela膰 za to, bo 偶eby oficer rozsypia艂 si臋 jako borsuk, a wi臋藕niowi pozwoli艂 uciec w swoim w艂asnym he艂mie i opo艅czy, ba, na swoim w艂asnym koniu, to偶 to nies艂ychana rzecz, kt贸ra si臋 od pocz膮tku 艣wiata nie zdarzy艂a!
- Stary lis wyprowadzi艂 m艂odego w pole! - rzek艂 Mirski.
- Jezus Maria! to膰 ja i szabli nie mam! - krzykn膮艂 Kowalski.
- Albo si臋 jemu szabla nie przyda? - m贸wi艂 u艣miechaj膮c si臋 Stankiewicz.
- S艂usznie pan Oskierko m贸wi: podrwi艂e艣 g艂ow膮, kawalerze. Pistoleciska te偶 musia艂e艣 mie膰 w olstrach?
- A by艂y!... - rzek艂, jak nieprzytomny, Kowalski.
Nagle porwa艂 si臋 obu r臋koma za g艂ow臋.
- I list ksi臋cia pana do komendanta bir偶a艅skiego! Co ja, nieszcz臋sny, teraz uczyni臋?!... Zgin膮艂em na wieki!... Bogdaj mi kula w 艂eb!...
- To ci臋 nie minie! - rzek艂 powa偶nie Mirski. -Jak偶e to nas b臋dziesz teraz do Bir偶 wi贸z艂?... Co si臋 stanie, je艣li ty powiesz, 偶e nas jako wi臋藕ni贸w przywozisz, a my, starsi godno艣ci膮, powiemy, 偶e to ty masz by膰 do lochu wrzucon? Komu, my艣lisz, dadz膮 wiar臋?... Zali mniemasz, 偶e komendant szwedzki zatrzyma nas dlatego tylko, 偶e go pan Kowalski b臋dzie o to prosi艂? Pr臋dzej nam zawierzy i ciebie w podziemiu zamknie.
- Zgin膮艂em! zgin膮艂em! - j臋cza艂 Kowalski.
- G艂upstwo! - rzek艂 Wo艂odyjowski.
- Co robi膰, panie komendancie? - pyta艂 wachmistrz.
- Ruszaj do wszystkich diab艂贸w! - krzykn膮艂 Kowalski. - Zali ja wiem, co robi膰?... gdzie jecha膰?... Bodaj ci臋 pioruny zabi艂y!
- Jed藕, jed藕 do Bir偶!... obaczysz - rzek艂 Mirski.
- Zawracaj do Kiejdan!... - krzykn膮艂 Kowalski.
- Je艣li ci臋 tam pod murem nie postawi膮 i nie rozstrzelaj膮, to niech mnie szczecina pokryje! - rzek艂 Oskierko. - Jak偶e to przed obliczem hetma艅skim staniesz? Tfu! Ha艅ba ci臋 czeka i kula w 艂eb, nic wi臋cej!
- Bom nic wi臋cej niewart! - zakrzykn膮艂 nieszcz臋艣liwy m艂odzian.
- G艂upstwo, panie Rochu ! My jedni mo偶em ci臋 ratowa膰 - m贸wi艂 Oskierko. - Znasz, 偶e艣my z hetmanem gotowi byli i艣膰 na kraniec 艣wiata i zgin膮膰. Wi臋cej mieli艣my zas艂ug, wi臋ksz膮 szar偶臋 od ciebie. Wylewali艣my nieraz krew za ojczyzn臋 i zawsze ch臋tnie j膮 wylejem; ale hetman zdradzi艂 ojczyzn臋, wyda艂 ten kraj w r臋ce nieprzyjaci贸艂, sprzymierzy艂 si臋 z nimi przeciw mi艂o艣ciwemu panu naszemu, kt贸remu艣my wierno艣膰 zaprzysi臋gli. Zali to my艣lisz, 偶e 偶o艂nierzom jak my 艂atwo przysz艂o wypowiedzie膰 obediencj臋 zwierzchno艣ci, post膮pi膰 przeciw dyscyplinie, hetmanowi w艂asnemu si臋 oponowa膰? Ale kto dzi艣 z hetmanem, ten przeciw ojczy藕nie! Kto dzi艣 z hetmanem, ten przeciw majestatowi ! Kto dzi艣 z hetmanem, ten zdrajca kr贸la i Rzeczypospolitej!... Dlatego to rzucili艣my bu艂awy pod nogi hetma艅skie, bo cnota i obowi膮zek, i wiara, i honor tak nakazywa艂y. I kt贸偶 to uczyni艂? - zali ja jeden? Nie! i pan Mirski, i pan Stankiewicz, najlepsi 偶o艂nierze, najcnotliwsi ludzie!... Kto przy nim zosta艂? - warcho艂y!... A ty czemu nie idziesz 艣ladem lepszych od ciebie i m膮drzejszych, i starszych? Chcesz ha艅b臋 艣ci膮gn膮膰 na w艂asne imi臋? zdrajc膮 by膰 og艂oszony?... Wejd藕 w siebie, zapytaj sumienia, co ci czyni膰 nale偶y: czy przy Radziwille zdrajcy - zdrajc膮 zosta膰, czyli i艣膰 z nami, kt贸rzy ostatni dech chcemy za ojczyzn臋 pu艣ci膰, ostatni膮 kropl臋 krwi za ni膮 wyla膰?... Bodajby ziemia nas po偶ar艂a, nime艣my hetmanowi obediencj臋 wypowiedzieli... Ale bogdajby dusze nasze z piek艂a nie wyjrza艂y, je偶eliby艣my kr贸la i ojczyzn臋 dla prywaty Radziwi艂艂a mieli zdradzi膰!..
Mowa ta wielkie na panu Rochu zdawa艂a si臋 czyni膰 wra偶enie. Oczy wytrzeszczy艂, usta otworzy艂 i po chwili rzek艂:
- Czego waszmo艣ciowie ode mnie chcecie?
- By艣 z nam i razem poszed艂 do wojewody witebskiego, kt贸ry przy ojczy藕nie b臋dzie si臋 oponowa艂.
- Ba ! kiedy ja mam rozkaz do Bir偶 waszmo艣ci贸w odwie藕膰.
- Gadaj偶e z nim! - rzek艂 Mirski.
- Tote偶 chcemy, by艣 nie us艂ucha艂 rozkazu!... by艣 hetmana opu艣ci艂 i z nami poszed艂, zrozum偶e! - rzek艂 zniecierpliwiony Oskierko.
- M贸wcie sobie, wasze mo艣cie, co chcecie, a z tego nie b臋dzie nic... Ja 偶o艂nierz! co by ja by艂 wart, gdybym hetmana opu艣ci艂. Nie m贸j rozum, tylko jego; nie moja wola, tylko jego. Jak on zgrzeszy, to on b臋dzie i za mnie, i za siebie odpowiada艂, a moja psia powinno艣膰 jego s艂ucha膰!... Ja tam prosty cz艂owiek, czego r臋k膮 nie zrobi臋, tego i g艂ow膮... Ale to wiem, 偶em s艂ucha膰 powinien, i kwita.
- R贸b偶e, co chcesz! - zakrzykn膮艂 Mirski.
- Ju偶 to m贸j grzech - m贸wi艂 dalej Roch - 偶e ja do Kiejdan kaza艂 nawraca膰, bo mnie kazali do Bir偶 jecha膰... Jeno 偶em zg艂upia艂 przez tego szlachcica, kt贸ry cho膰 krewny, a tak膮 rzecz mi uczyni艂, kt贸rej by i obcy nie uczyni艂... 呕eby to nie krewny! - ale krewny! Boga on w sercu nie mia艂, 偶e i szkap臋 mi zabra艂, i 艂aski ksi膮偶臋cej mnie pozbawi艂, i kar臋 na szyj臋 sprowadzi艂. Taki to krewny! A waszmo艣ciowie do Bir偶 pojedziecie, niech potem b臋dzie, co chce !
- Szkoda czasu, panie Oskierko - rzek艂 Wo艂odyjowski.
- A zawraca膰 do Bir偶, kondle! - krzykn膮艂 na dragon贸w Kowalski.
I zawr贸cili zn贸w do Bir偶. Pan Roch kaza艂 jednemu z dragon贸w si膮艣膰 na w贸z, sam za艣 usadowi艂 si臋 na jego koniu i jecha艂 tu偶 przy wi臋藕niach, powtarzaj膮c jeszcze przez pewien czas;
- Krewny - i 偶eby tak膮 rzecz uczyni膰!
Wi臋藕niowie, s艂ysz膮c to, chocia偶 niepewni swego losu i zmartwieni ci臋偶ko, nie mogli przecie wstrzyma膰 艣miechu, a偶 na koniec pan Wo艂odyjowski rzek艂:
- Pociesz偶e si臋 wa膰pan, mo艣ci Kowalski, bo nie takich jak ty na hak 贸w m膮偶 prowadzi艂... Samego Chmielnickiego on chytro艣ci膮 przewy偶szy艂 i ju偶 co do fortel贸w, nikt nie mo偶e i艣膰 z nim w paragon.
Kowalski nie odrzek艂 nic, jeno odjecha艂 troch臋 od wozu boj膮c si臋 szyderstw: Wstydzi艂 si臋 zreszt膮 i wi臋藕ni贸w, i w艂asnych 偶o艂nierzy, i tak by艂 strapiony, 偶e a偶 偶al by艂o na niego patrze膰.
Tymczasem pu艂kownicy rozmawiali o panu Zag艂obie i jego cudownej ucieczce.
- Zadziwiaj膮ca to jest rzecz w istocie - m贸wi艂 pan Wo艂odyjowski - 偶e nie masz w 艣wiecie takowych termin贸w, z kt贸rych by ten cz艂owiek nie potrafi艂 si臋 salwowa膰. Gdzie m臋stwem i si艂膮 nie poradzi, tam si臋 fortelem wykr臋ci.
Inni trac膮 fantazj臋, gdy im 艣mier膰 nad szyj膮 zawi艣nie, albo polecaj膮 si臋 Bogu czekaj膮c, co si臋 stanie; a on zaraz poczyna g艂ow膮 pracowa膰 i zawsze co艣 wymy艣li. M臋偶ny on w potrzebie bywa jako Achilles, ale woli Ulissesa i艣膰 艣ladem.
- Nie chcia艂bym ja jego pilnowa膰, cho膰by go 艂a艅cuchami sp臋tano - rzek艂 Stankiewicz - bo to nic, 偶e ucieknie, ale jeszcze na 艣miech i na konfuzj臋 cz艂eka na razi.
- A jak偶e! - rzek艂 pan Micha艂. - B臋dzie on teraz Kowalskiego do ko艅ca 偶ycia wy艣miewa艂, a niech B贸g broni dosta膰 si臋 na jego j臋zyk, bo ostrzejszego w ca艂ej Rzeczypospolitej nie ma... A gdy jeszcze zacznie, jako ma zwyczaj, koloryzowa膰 rzecz swoj膮, tedy od 艣miechu ludzie p臋kaj膮...
- Ale w potrzebie, m贸wisz wa膰pan, 偶e i szabl膮 potrafi si臋 zastawi膰?- pyta艂 Stankiewicz.
- Jak偶e! To偶 on na oczach ca艂ego wojska usiek艂 pod Zbara偶em Bur艂aja.
- Nie! dalib贸g! - zakrzykn膮艂 Stankiewicz - takiego jeszcze nie widzia艂em!
- Wielk膮 on ju偶 nam przys艂ug臋 odda艂 swoj膮 ucieczk膮-m贸wi艂 Oskierko - bo listy hetma艅skie zabra艂, a kto wie, co tam w nich by艂o przeciw nam napisano... Nie wierz臋 ja w to, i偶by komendant szwedzki w Bir偶ach mia艂 da膰 ucho nam, nie Kowalskiemu. Tego nie b臋dzie, gdy偶 my przyjedziem jako wi臋藕niowie, a on jako dowodz膮cy konwojem... Ale 偶e tam nie b臋d膮 wiedzieli, co z nam i czyni膰, to rzecz pewna. W ka偶dym razie g艂贸w nam nie poucinaj膮, a to grunt.
- Ja te偶 tak tylko m贸wi艂em - odpowiedzia艂 Mirski - aby Kowalskiego do reszty skonfundowa膰... Ale co waszmo艣膰 m贸wisz, 偶e nam g艂贸w nie poucinaj膮, to dalib贸g, niewielka pociecha. Wszystko si臋 tak sk艂ada, 偶e lepiej nie 偶y膰, bo to ju偶 pewno, 偶e teraz jeszcze jedna wojna, i to domowa, wybuchnie, a to ju偶 b臋dzie ostatnia zguba. Po co ja, stary, mam na te rzeczy patrzy膰?
- Albo ja, kt贸ry inne czasy pami臋tam! - rzek艂 Stankiewicz.
- Tego艣cie waszmo艣ciowie nie powinni m贸wi膰, bo mi艂osierdzie boskie wi臋ksze od ludzkiej z艂o艣ci, a Jego r臋ka wszechmocna mo偶e nas z toni wyrwa膰 w艂a艣nie wtedy, kiedy si臋 najmniej b臋dziem spodziewali.
- 艢wi臋te s艂owa wa膰pana - rzek艂 Jan Skrzetuski. - I nam, ludziom spod chor膮gwi ksi臋cia nieboszczyka Jeremiego, ci臋偶ko 偶y膰 teraz, bo艣my do zwyci臋stw przywykli, a przecie chce si臋 jeszcze ojczy藕nie pos艂u偶y膰, byle Pan B贸g da艂 wreszcie wodza, nie zdrajc臋, ale takiego, kt贸remu by cz艂owiek m贸g艂 ca艂ym sercem i ca艂膮 dusz膮 zaufa膰.
- Oj, prawda, prawda ! - rzek艂 pan Wo艂odyjowski. -Cz艂ek by si臋 bi艂 dzie艅 i noc.
- A to ja wa艣ciom powiem, i偶 to najwi臋ksza desperacja - rzek艂 Mirski- bo przez to ka偶dy jakoby w ciemno艣ci brodzi i sam siebie pyta: co czyni膰?... i niepewno艣膰 go dusi jako zmora. Nie wiem, jak tam waszmo艣ci贸w, ale mnie i duszny niepok贸j targa... I gdy pomy艣l臋, 偶e to ja bu艂aw臋 pod nogi hetmanowi rzuci艂em, 偶em do oporu i buntu by艂 przyczyn膮, to mi resztki siwizny na 艂bie ze strachu staj膮. Tak jest!... Ale co czyni膰 wobec jawnej zdrady? Szcz臋艣liwi, kt贸rzy podobnych pyta艅 nie potrzebowali sobie zadawa膰 i responsu w duszy szuka膰!
- Wodza, wodza, daj nam, Panie mi艂osierny! - m贸wi艂 Stankiewicz wznosz膮c oczy ku niebu.
- M贸wi膮, 偶e wojewoda witebski okrutnie zacny pan? - pyta艂 Stanis艂aw Skrzetuski.
- Tak jest! - odpar艂 Mirski. - Ale on bu艂awy ni wielkiej, ni polnej nie ma, i zanim go kr贸l jegomo艣膰 godno艣ci膮 hetma艅sk膮 nie przyozdobi, mo偶e tylko na w艂asn膮 r臋k臋 poczyna膰. Nie p贸jdzie on do Szwed贸w ani gdzie indziej, to pewna!
- Pan Gosiewski, hetman polny, w niewoli u Radziwi艂艂a.
- Bo on te偶 zacny cz艂owiek - odpar艂 Oskierko. - Jak mnie wie艣膰 o tym dosz艂a, a偶em zmartwia艂 i zaraz przeczuwa艂em co艣 z艂ego.
Pan Micha艂 zamy艣li艂 si臋 i po chwili rzek艂:
- By艂em raz w Warszawie i poszed艂em na kr贸lewskie pokoje, a pan nasz mi艂o艣ciwy, jako si臋 w 偶o艂nierzach kocha i 偶e to chwali艂 mnie po potrzebie beresteckiej, tak tedy pozna艂 mnie od razu i kaza艂 przyj艣膰 na obiad. Na onym obiedzie widzia艂em tak偶e pana Czarnieckiego, bo w艂a艣ciwie dla niego by艂a uczta. Podochoci艂 tedy sobie kr贸l jegomo艣膰 i pocz膮艂 pana Czarnieckiego za g艂ow臋 艣ciska膰, a w ko艅cu rzek艂: 揅ho膰by takie czasy przysz艂y, 偶eby mnie wszyscy opu艣cili, ty mi wiary dochowasz!" Na w艂asne uszy s艂ysza艂em, jakoby proroczym duchem wym贸wione. Pan Czarniecki od afektu prawie m贸wi膰 nie m贸g艂, jeno powtarza艂: 揇o ostatniego tchu ! do ostatniego tchu !" A wonczas kr贸l jegomo艣膰 zap艂aka艂...
- Kto wie, czy nie prorocze to by艂y s艂owa, bo czasy kl臋ski ju偶 nadesz艂y!- rzek艂 Mirski.
- Pan Czarniecki wielki 偶o艂nierz! - odpar艂 Stankiewicz. - Nie masz ju偶 takiej g臋by w Rzeczypospolitej, kt贸ra by jego imienia nie powtarza艂a.
- Powiadaj膮 - m贸wi艂 Skrzetuski - 偶e Tatarowie, kt贸rzy pana Rewer臋 Potockiego przeciw Chmielnickiemu posi艂kuj膮, tak si臋 w panu Czarnieckim kochaj膮, i偶 nie chc膮 i艣膰 tam, gdzie jego nie ma.
- Szczera to prawda - rzek艂 Oskierko. - S艂ysza艂em, jak to w Kiejdanach przy ksi臋ciu hetmanie powiadano; wszyscy艣my w贸wczas pana Czarnieckiego okrutnie s艂awili, a ksi臋ciu by艂o to nie w smak, bo si臋 zmarszczy艂 i rzek艂: 揓est obo藕nym koronnym, ale tak samo m贸g艂by by膰 u mnie w Tykocinie podstaro艣cim."
- Invidia wida膰 go ju偶 k膮sa艂a.
- Wiadoma to rzecz, 偶e wyst臋pek znie艣膰 艣wiat艂a cnoty nie mo偶e.
Tak to rozmawiali uwi臋zieni pu艂kownicy; po czym zn贸w rozmowa zwr贸ci艂a si臋 na pana Zag艂ob臋. Pan Micha艂 Wo艂odyjowski zar臋cza艂, 偶e mog膮 si臋 od niego pomocy spodziewa膰, bo to nie taki cz艂owiek, 偶eby mia艂 przyjaci贸艂 w nieszcz臋艣ciu opuszcza膰.
- Pewien jestem - m贸wi艂 - 偶e on do Upity uciek艂, gdzie moich ludzi znajdzie, je偶eli ich jeszcze nie rozbito lub do Kiejdan przemoc膮 nie 艣ci膮gni臋to. Z nimi na ratunek sam wyruszy, chybaby nie chcieli i艣膰, czego si臋 po nich nie spodziewam, bo w chor膮gwi lauda艅skich ludzi najwi臋cej, a ci mnie m i艂uj膮.
- Ale to i radziwi艂艂owscy dawni klienci? - zauwa偶y艂 Mirski.
- Prawda, wszelako jak si臋 o wydaniu Litwy Szwedom dowiedz膮, o uwi臋zieniu pana hetmana polnego, pana kawalera Judyckiego, waszmo艣ci贸w i mnie, okrutnie to ich serca od Radziwí艂艂a odwr贸ci. To uczciwa szlachta, a ju偶 tam pan Zag艂oba niczego nie zaniedba, aby sadzami hetmana odmalowa膰, i lepiej to potrafi ni偶 ka偶dy z nas.
- Ba! - rzek艂 Stanis艂aw Skrzetuski - a my tymczasem w Bir偶ach staniemy.
- To nie mo偶e by膰, bo my ko艂ujem, by Upit臋 omin膮膰, a z Upity prosta droga, jakoby kto sierpem cisn膮艂. Cho膰by ruszyli dniem p贸藕niej, dwoma nawet, to jeszcze by mogli by膰 w Bir偶ach przed nami i drog臋 nam zast膮pi膰. To偶 my do Szawl贸w teraz dopiero jedziem i stamt膮d b臋dziem do Bir偶 prostowa膰, a trzeba wa膰panu wiedzie膰, i偶 z Upity do Bir偶 bli偶ej ni偶 z Szawl贸w.
- Jako 偶ywo, 偶e bli偶ej i droga lepsza, bo go艣ciniec! - rzek艂 Mirski.
- Ot, macie. A my jeszcze nie w Szawlach.
Jako偶 dopiero pod wiecz贸r ujrzeli g贸r臋 zwan膮 Sa艂tuwes-Ka艂nas, pod kt贸r膮 wznosz膮 si臋 Szawle. Po drodze zauwa偶yli, 偶e ju偶 niepok贸j panowa艂 we wszystkich wsiach i miasteczkach, kt贸re przysz艂o im przeje偶d偶a膰. Widocznie wie艣膰 o przej艣ciu hetmana do Szwed贸w rozbieg艂a si臋 ju偶 po ca艂ej 呕mudzi. Gdzieniegdzie wypytywano 偶o艂nierzy, czy prawda, 偶e kraj ma by膰 przez Szwed贸w zaj臋ty; gdzieniegdzie widziano masy ch艂opstwa opuszczaj膮cego wsie z 偶onami, dzie膰mi i dobytkiem i d膮偶膮cego w g艂臋bie las贸w, kt贸rymi ca艂y kraj obficie by艂 pokryty. Miejscami postawa ch艂opstwa by艂a niemal gro藕na, widocznie bowiem brano dragon贸w za Szwed贸w. Po za艣ciankach szlacheckich wypytywano ich wprost, kto s膮 i gdzie jad膮, a gdy Kowalski, zamiast odpowiada膰, kaza艂 ust臋powa膰 z drogi, przychodzi艂o do ha艂as贸w i odgr贸偶ek, tak dalece, 偶e zaledwie nastawione do strza艂u muszkiety mog艂y otworzy膰 przej艣cie.
Wielka droga id膮ca z Kowna na Szawle do Mitawy pokryta by艂a wozami i kolaskami, w kt贸rych jecha艂y 偶ony i dzieci szlacheckie, pragn膮ce schroni膰 si臋 przed wojn膮 w posiad艂o艣ciach kurlandzkich. W samych Szawlach, kt贸re stanowi艂y ekonomi臋 kr贸lewsk膮, nie by艂o 偶adnych chor膮gwi hetma艅skich prywatnych ani komputowych; tu natomiast uwi臋zieni pu艂kownicy ujrzeli po raz pierwszy oddzia艂 szwedzki z艂o偶ony z dwudziestu pi臋ciu rajtar贸w, kt贸ry jako podjazd z Bir偶 wyjecha艂. T艂umy 呕yd贸w i mieszcza艅stwa gapi艂y si臋 w rynku na nieznanych ludzi, a pu艂kownicy pogl膮dali na nich z ciekawo艣ci膮, a zw艂aszcza pan Wo艂odyjowski, kt贸ry nigdy dot膮d Szwed贸w nie widzia艂; obejmowa艂 wi臋c ich chciwie 艂akomymi oczyma, jakimi wilk patrzy na stado owiec, i w膮sikami przy tym rusza艂.
Pan Kowalski porozumia艂 si臋 z oficerem, oznajmi艂 si臋, kto jest, dok膮d jedzie, kogo prowadzi, i za偶膮da艂, by oficer przy艂膮czy艂 swoich ludzi do jego dragon贸w dla wi臋kszego bezpiecze艅stwa w podr贸偶y. Ale oficer odpowiedzia艂, 偶e ma rozkaz jak najdalej w g艂膮b kraju dotrze膰, aby si臋 o jego stanie przekona膰, 偶e przeto nie mo偶e do Bir偶 wraca膰; natomiast upewni艂, i偶 droga wsz臋dy bezpieczna, bo ma艂e oddzia艂y wys艂ane z Bir偶 przebiegaj膮 kraj we wszystkich kierunkach, niekt贸re za艣 a偶 do Kiejdan s膮 ekspediowane. Wypocz膮wszy tedy dobrze a偶 do p贸艂nocy i konie, wielce zdro偶one, popas艂szy ruszy艂 pan Roch wraz ze swymi wi臋藕niami w dalsz膮 drog臋, skr臋caj膮c z Szawel na wsch贸d przez Johaniszkiele i Posw贸t ku Bir偶om, aby dosta膰 si臋 na prosty go艣ciniec id膮cy z Upity i Poniewie偶a.
- Je艣li pan Zag艂oba przyjdzie nam na ratunek - rzek艂 o 艣witaniu Wo艂odyjowski -to na tym go艣ci艅cu naj艂acniej mu b臋dzie drog臋 zast膮pi膰, bo z Upity
ju偶 m贸g艂 nad膮偶y膰.
- Mo偶e on tam gdzie czyha ! - rzek艂 Stanis艂aw Skrzetuski.
- Mia艂em nadziej臋, p贸kim Szwed贸w nie zobaczy艂 - odpowiedzia艂 Stankiewicz - ale teraz ju偶 mi si臋 wydaje, 偶e nie masz dla nas rady...
- G艂owa Zag艂oby w tym, 偶eby ich omin膮膰 albo okpi膰, a on to potrafi.
- Jeno 偶e kraju nie zna...
- Ale ludzie lauda艅scy znaj膮, bo pie艅k臋 i wa艅czos, i smo艂臋 a偶 do Rygi wo偶膮, a w mojej chor膮gwi takich nie brak.
- Musz膮 ju偶 Szwedzi ko艂o Bir偶 wszystkie miasteczka zajmowa膰.
- Pi臋kni 偶o艂nierze - ci, kt贸ryche艣my w Szawlach widzieli, trzeba przyzna膰 - m贸wi艂 ma艂y rycerz - ch艂op w ch艂opa na schwa艂!... Uwa偶ali艣cie przy tym, jakie konie maj膮 spas艂e?
- To inflanckie konie, nader silne - rzek艂 Mirski. - I nasze towarzystwo husarskie i pancerne w Inflanciech szuka koni, bo to u nas szkapiny drobne.
- Gadaj mi wa艣膰 o szwedzkiej piechocie! -wtr膮ci艂 Stankiewicz. -Jazda, cho膰 wspania艂膮 czyni posta膰, mniej cnotliwa. Bywa艂o, 偶e jak nasza chor膮giew, a zw艂aszcza z powa偶nego znaku, runie na tych rajtar贸w, to i dw贸ch pacierzy nie wytrzymaj膮.
- Waszmo艣ciowie ju偶e艣cie ich kosztowali za dawnych czas贸w - odrzek艂 ma艂y rycerz- a ja jeno musz臋 艣lin臋 艂yka膰. To m贸wi臋 wa膰pa艅stwu, gdym ich teraz w Szawlach ujrza艂 i te ich 偶贸艂te brody jako k膮dziele, a偶 mi mr贸wki zacz臋艂y po palcach chodzi膰. Ej, rada偶 by dusza do raju, a tu sied藕 na wozie i zdychaj!...
Pu艂kownicy umilkli, ale widocznie nie sam tylko pan Wo艂odyjowski p艂on膮艂 tak przyjaznymi dla Szwed贸w uczuciami, bo wkr贸tce uszu wi臋藕ni贸w dosz艂a nast臋puj膮ca rozmowa dragon贸w otaczaj膮cych w贸z:
- Widzieli艣cie tych psiawiar贸w poga艅skich? - m贸wi艂 jeden 偶o艂nierz- mieli艣my si臋 z nimi bi膰, a teraz b臋dziem im konie czy艣cili...
- 呕eby to najja艣niejsze pioruny zatrzas艂y! - mrukn膮艂 drugi dragon.
- Cicho b膮d藕! b臋dzie ci臋 Szwed miot艂膮 po 艂bie w stajni moresu uczy艂!
- Albo ja jego.
- G艂upi艣! Nie tacy jak ty chcieli si臋 na nich porwa膰, i masz, co si臋 sta艂o!
- Najwi臋kszych rycerzy im odwozimy jakoby psu w gard艂o. B臋d膮 si臋 nad nimi, 偶ydowskie ich macie, zn臋ca膰.
- Bez 呕yda si臋 z takim szo艂dr膮 nie rozm贸wisz. To偶 i komendant zaraz w Szawlach po 呕yda musia艂 pos艂a膰.
- 呕eby ich m贸r pobi艂!
Tu pierwszy 偶o艂nierz zni偶y艂 nieco g艂os i pyta艂:
- M贸wi膮, 偶e wszyscy co lepsi 偶o艂nierze nie chc膮 z nimi przeciw panu w艂asnemu s艂u偶y膰?
- A jak偶e! Albo艣 to nie widzia艂 W臋grzyn贸w, albo to pan hetman nie poci膮gn膮艂 z wojskiem na opornych. Nie wiadomo jeszcze, co si臋 stanie. To偶
i naszych dragon贸w kupa si臋 za W臋grzynami uj臋艂a, kt贸rych pono膰 wszystkich rozstrzelaj膮.
- Ot, im nagroda za wiern膮 s艂u偶b臋!
- Do diab艂a taka robota!
- 呕ydowska s艂u偶ba!...
- St贸j! - rozleg艂 si臋 nagle g艂os jad膮cego w przedzie pana Rocha.
- Bodaj ci kula w pysku stan臋艂a! - mrukn膮艂 g艂os przy wozie.
- Co tam? - pytali 偶o艂nierze jedni drugich.
- St贸j! - zabrzmia艂a powt贸rnie komenda.
W贸z stan膮艂. 呕o艂nierze wstrzymali konie. Dzie艅 by艂 pogodny, jasny. S艂o艅ce ju偶 wesz艂o i przy jego blaskach wida膰 by艂o na go艣ci艅cu w przedzie wznosz膮ce si臋 k艂臋by kurzawy, jakoby stada albo wojsko sz艂o naprzeciw.
Wkr贸tce w kurzawie pocz臋艂o b艂yska膰, rzek艂by艣, 偶e kto iskry w艣r贸d k艂臋b贸w rozsypuje, i 艣wiate艂ka migota艂y coraz wyra藕niej niby 艣wiece jarz膮ce, dymem otoczone.
- To groty po艂yskuj膮! - zawo艂a艂 pan Wo艂odyjowski.
- Wojsko idzie.
- Pewnie szwedzki jaki oddzia艂.
- U nich tylko piechota ma w艂贸cznie, a tam kurzawa szybko si臋 porusza.
To jazda, to nasi!
- Nasi, nasi! - powt贸rzyli dragoni.
- Formuj si臋! - zabrzmia艂 g艂os pana Rocha.
Dragoni otoczyli ko艂em w贸z. Pan Wo艂odyjowski mia艂 p艂omie艅 w oczach.
- To moi lauda艅scy ludzie z Zag艂ob膮! Nie mo偶e inaczej by膰!
Ju偶 tylko staje drogi dzieli艂o zbli偶aj膮cych si臋 od wozu i odleg艂o艣膰 zmniejsza艂a si臋 z ka偶d膮 chwil膮, bo przeciwny oddzia艂 nadchodzi艂 rysi膮. Na koniec z kurzawy wysun膮艂 si臋 pot臋偶ny oddzia艂 wojska id膮cego w dobrym szyku, jakoby do ataku. Po chwili byli jeszcze bli偶ej. W pierwszym szeregu, nieco od prawej strony, uwija艂 si臋 pod bu艅czukiem jaki艣 pot臋偶ny m膮偶 z bu艂aw膮 w r臋ku. Ledwie go pan Wo艂odyjowski wzi膮艂 na oko, wnet zakrzykn膮艂:
- To pan Zag艂oba! Jak Boga kocham, pan Zag艂oba!
U艣miech rozja艣ni艂 twarz Jana Skrzetuskiego.
- On! nie kto inny! - rzek艂 - i pod bu艅czukiem! Ju偶 si臋 na hetmana kreowa艂. Pozna艂bym go po tej fantazji wsz臋dzie... Ten cz艂owiek takim umrze, jakim si臋 urodzi艂.
- Niech偶e mu Pan B贸g da zdrowie! - rzek艂 Oskierko. Po czym z艂o偶y艂 r臋ce ko艂o ust i pocz膮艂 wo艂a膰:
- Mo艣ci Kowalski! To krewniak przyje偶d偶a do ci臋 w odwiedziny!
Ale pan Roch nie s艂ysza艂, bo w艂a艣nie ogania艂 swoich dragon贸w. I trzeba mu by艂o odda膰 t臋 sprawiedliwo艣膰, 偶e lubo gar艣膰 mia艂 ludzi, a tam ca艂a chor膮giew na niego wali艂a, przecie si臋 nie zmiesza艂 ani serca nie straci艂. Wysun膮艂 dragon贸w we dwa szeregi przed w贸z, a tamci rozci膮gn臋li si臋 tymczasem i pocz臋li go zaje偶d偶a膰 tatarsk膮 mod膮, p贸艂ksi臋偶ycem, z obu stron pola. Lecz widocznie chcieli naprz贸d paktowa膰, bo pocz臋li macha膰 chor膮gwi膮 i krzycze膰:
- St贸j ! st贸j !
- Naprz贸d! st臋p膮! - zakrzykn膮艂 pan Roch.
- Poddaj si臋! - wo艂ano z drogi.
- Ognia! - zakomenderowa艂 w odpowiedzi Kowalski.
Zapad艂o g艂uche milczenie: ani jeden dragon nie wystrzeli艂.
Pan Roch oniemia艂 r贸wnie偶 na chwil臋; nast臋pnie rzuci艂 si臋 jakby w艣ciek艂y na w艂asnych dragon贸w.
- Ognia, psiawiary! - rykn膮艂 straszliwym g艂osem i jednym zamachem pi臋艣ci zwali艂 z konia najbli偶szego 偶o艂nierza.
Inni pocz臋li si臋 cofa膰 przed w艣ciek艂o艣ci膮 m臋偶a, ale 偶aden nie us艂ucha艂 komendy. Nagle rozsypali si臋, jak sp艂oszone stado kuropatw, w mgnieniu oka.
- Tych 偶o艂nierzy kaza艂bym jednak rozstrzela膰! - mrukn膮艂 Mirski.
Tymczasem Kowalski, widz膮c, 偶e w艂a艣ni ludzie opu艣cili go, zwr贸ci艂 konia ku atakuj膮cym szeregom.
- Tam mi 艣mier膰! - zakrzykn膮艂 okropnym g艂osem.
I skoczy艂 ku nim jak piorun.
Ale nim przebieg艂 po艂ow臋 drogi, w szeregach Zag艂oby hukn膮艂 wystrza艂 z gar艂acza; sieka艅ce zaszumia艂y na go艣ci艅cu, ko艅 pana Rocha zary艂 nozdrzami w kurzaw臋 i pad艂 przywalaj膮c je藕d藕ca.
W tej samej chwili jaki艣 偶o艂nierz z chor膮gwi Wo艂odyjowskiego wysun膮艂 si臋 b艂yskawic膮 naprz贸d i ucapi艂 za kark podnosz膮cego si臋 z ziemi oficera.
- To J贸zwa Butrym ! - zawo艂a艂 Wo艂odyjowski. - J贸zwa Beznogi !
Pan Roch chwyci艂 z kolei J贸zw臋 za po艂臋 i po艂a zosta艂a mu w r臋ku ; po czym j臋li si臋 wodzi膰 jak dwa sczepione jastrz臋bie, bo obadwaj olbrzymi膮 obdarzeni byli si艂膮. Strzemi臋 Butrymowi p臋k艂o, a sam zlecia艂 na ziemi臋 i przewr贸ci艂 si臋, ale pana Rocha nie pu艣ci艂, i obaj utworzyli jakoby jedn膮 kul臋, kt贸ra przewraca艂a si臋 na go艣ci艅cu.
Nadbiegli inni. Ze dwadzie艣cia r膮k chwyci艂o pana Kowalskiego, kt贸ry targa艂 si臋 i szarpa艂 jak nied藕wied藕 w matni; rzuca艂 lud藕mi jak odyniec psami, podnosi艂 si臋 zn贸w i nie dawa艂 za wygran膮. Chcia艂 zgin膮膰, a tymczasem naok贸艂 s艂ysza艂 dziesi膮tki g艂os贸w powtarzaj膮cych s艂owa: 撆粂wcem! 偶ywcem !"
Wreszcie si艂y go opu艣ci艂y i omdla艂.
Tymczasem pan Zag艂oba ju偶 by艂 przy wozie, a raczej na wozie, i chwyta艂 w obj臋cia Skrzetuskich, ma艂ego rycerza, pana Mirskiego, pana Stankiewicza i Oskierk臋, przy czym wo艂a艂 zdyszanym g艂osem :
- Ha! przyda艂 si臋 na co艣 Zag艂oba! Damy teraz Radziwi艂艂owi dzi臋gielu!
Mo艣ci panowie, wolni jeste艣my i ludzi mamy! Zaraz ruszymy dobra mu pustoszy膰! A co! uda艂 si臋 fortel?... Nie tym, to innym sposobem by艂bym si臋 wydosta艂 i wa膰pan贸w tak偶e!... Ca艂kiem mnie zatka艂o, 偶e tchu nie mog臋 z艂apa膰! Na radziwi艂艂owskie dobra, mo艣ci panowie, na radziwi艂艂owskie dobra! Jeszcze wszystkiego o nim nie wiecie, co ja wiem!..
Dalsze wybuchy zosta艂y przerwane przez ludzi lauda艅skich, kt贸rzy biegli jeden przez drugiego wita膰 swego pu艂kownika. Butrymi, Go艣ciewicze Dymni, Domaszewicze, Stakjanowie, Gasztowtowie - cisn臋li si臋 naoko艂o wozu, a pot臋偶ne gardziele rycza艂y nieustannie:
- Vivat! vivat!
- Mo艣ci panowie! - rzek艂 ma艂y rycerz, gdy uciszy艂o si臋 nieco -towarzysze najmilsi! dzi臋kuj臋 wam za afekt!... Straszna to rzecz, 偶e musimy hetmanowi pos艂usze艅stwo wypowiada膰 i r臋k臋 na艅 podnosi膰, ale gdy zdrada jawna, nie mo偶e by膰 inaczej! Nie odst膮pim ojczyzny i pana naszego mi艂o艣ciwego... Vivat Joannes Casimirus rex!...
- Vivat Joannes Casimirus rex! - powt贸rzy艂o trzysta g艂os贸w.
- Dobra radziwi艂艂owskie zajecha膰! - krzycza艂 Zag艂oba. - Spi偶arnie i piwnice mu wyp艂uka膰!
- Koni nam! - zawo艂a艂 ma艂y rycerz.
Skoczono po konie.
Tymczasem Zag艂oba rzek艂:
- Panie Michale! Hetmani艂em tym ludziom w zast臋pstwie twoim i przyznaj臋 im ch臋tnie, 偶e m臋偶nie sobie poczynali... Ale gdy艣 teraz wolny, zdaj臋 w艂adz臋 w twoje r臋ce.
- Niech偶e wasza mi艂o艣膰 komend臋 bierze, jako godno艣ci膮 najstarszy - rzek艂 pan Micha艂 zwracaj膮c si臋 do Mirskiego.
- Ani my艣l臋! a mnie co po tym! - odrzek艂 stary pu艂kownik.
- To jegomo艣膰 pan Stankiewicz...
- Ja mam swoj膮 chor膮giew i cudzej nie b臋d臋 bra艂! Osta艅 waszmo艣膰 przy komendzie; ceremonia sieczka, satysfakcja owies! Znasz ty ludzi, ludzie ciebie, i najlepiej przy tobie b臋d膮 stawali.
- Uczy艅 tak, Michale, uczy艅, bo膰 to i nie 艂akoma rzecz! - m贸wi艂 Jan Skrzetuski.
- Niech偶e i tak b臋dzie.
To rzek艂szy pan Micha艂 wzi膮艂 bu艂aw臋 z r膮k Zag艂oby, uszykowa艂 w mig chor膮giew do pochodu i ruszy艂 wraz z towarzyszami na jej czele.
- A gdzie p贸jdziemy? - pyta艂 Zag艂oba.
- 呕eby tak wa艣ciom prawd臋 powiedzie膰, to sam nie wiem, bom jeszcze o tym nie pomy艣la艂 - odpar艂 pan Micha艂.
- Warto si臋 nad tym naradzi膰, co nam czyni膰 przystoi - rzek艂 Mirski - i musimy bezzw艂ocznie do rady przyst膮pi膰. Jeno pierwej niech mi wolno b臋dzie z艂o偶y膰 jegomo艣ci panu Zag艂obie w imieniu wszystkich podzi臋k臋, 偶e nas nie zapomnia艂 i in rebus angustistak skutecznie ratowa艂.
- A co? - rzek艂 z dum膮 Zag艂oba podnosz膮c g艂ow臋 i zakr臋caj膮c w膮sa.- Beze mnie byliby艣cie w Bir偶ach!... Justycja nakazuje przyzna膰, 偶e kto czego nie wymy艣li, to Zag艂oba wymy艣li... Panie Michale, nie w takich to bywali艣my opa艂ach! Pami臋tasz, jakom ci臋 ratowa艂, gdy艣my to z Halszk膮 przed Tatarami uciekali, co?
Pan Micha艂 m贸g艂by by艂 odpowiedzie膰, 偶e w贸wczas nie pan Zag艂oba jego, ale on pana Zag艂ob臋 ratowa艂, wszelako milcza艂 i pocz膮艂 tylko w膮sikami rusza膰. Stary za艣 szlachcic m贸wi艂 dalej:
- Nie potrzeba dzi臋kowa膰, bo co wam dzi艣, to mnie jutro, i pewnie nie opu艣cicie mnie te偶 w potrzebie. Tak jestem rad, 偶e was wolnych widz臋, jakobym najwalniejsz膮 wiktori臋 odni贸s艂. Pokazuje si臋, 偶e nie zestarza艂a si臋 jeszcze zbyt ani g艂owa, ani r臋ka.
- To艣 tedy wa膰pan zaraz do Upity trafi艂? - pyta艂 pan Micha艂.
- A gdzie mia艂em trafi膰? do Kiejdan? wilkowi w gard艂o le藕膰? Ju偶ci, 偶e do Upity, i mo偶ecie mi wierzy膰, 偶em szkapy nie 偶a艂owa艂, a dobra by艂a bestia! Wczoraj rano ju偶 by艂em w Upicie, a w po艂udnie ruszyli艣my ku Bir偶om, w t臋 stron臋, w kt贸rej spodziewa艂em si臋 ichmo艣ci贸w spotka膰.
- A 偶e to ludzie moi tak od razu wa膰panu uwierzyli? - m贸wi艂 pan Micha艂 - bo ci臋 nie znali, z wyj膮tkiem dw贸ch czy trzech, kt贸rzy ci臋 u mnie widzieli?
- Co prawda, nie mia艂em z tym najmniejszej trudno艣ci, bo naprz贸d, mia艂em tw贸j pier艣cie艅, panie Michale, a po wt贸re, ludzie w艂a艣nie tylko co si臋 byli dowiedzieli o waszym aresztowaniu i o zdradzie hetmana. Zasta艂em deputacj臋 do nich od chor膮gwi pana Mirskiego i pana Stankiewicza, 偶eby si臋 do kupy przeciw hetmanowi, zdrajcy, zbierali. Jakem im tedy oznajmi艂, 偶e was do Bir偶 wioz膮, jakoby kto w mrowisko kij wsadzi艂. Konie by艂y na potrawach, pos艂ali zaraz pacho艂k贸w, by je sprowadzi膰, i w po艂udnie ruszyli艣my ju偶 w drog臋. Oczywi艣cie obj膮艂em komend臋, bo mi si臋 to nale偶a艂o.
- A sk膮d偶e艣 ojciec bu艅czuka wzi膮艂? - pyta艂 Jan Skrzetuski. - My艣leli艣my z daleka, 偶e to hetman.
- Co? Pewnie, 偶em nie gorzej wygl膮da艂! Sk膮dem bu艅czuka wzi膮艂? Oto razem z deputacjami od opornych chor膮gwi przyjecha艂 i od hetmana pan Szczyt z rozkazem do lauda艅skich, by do Kiejdan szli, i z bu艅czukiem dla wi臋kszej powagi rozkazu. Kaza艂em go zaraz aresztowa膰, a bu艅czuk nad sob膮 nosi膰, 偶eby Szwed贸w na ten przypadek omyli膰.
- Dalib贸g, jak wszystko m膮drze obmy艣li艂! - zawo艂a艂 Oskierko.
- Jako Salomon! - doda艂 Stankiewicz.
Pan Zag艂oba r贸s艂 jak na dro偶d偶ach.
- Rad藕my teraz, co nam czyni膰 przystoi? - rzek艂 wreszcie. - Je偶eli wa膰pa艅stwo zechcecie mnie pos艂ucha膰 cierpliwie, to powiem, com sobie przez drog臋 obmy艣li艂. Z Radziwi艂艂em tedy nie radz臋 wojny rozpoczyna膰, a to dla dwojakich powod贸w: naprz贸d, 偶e nie przymierzaj膮c on jest szczupak, a my okonie. Lepiej dla okoni贸w nigdy si臋 g艂ow膮 do szczuki nie zwraca膰, bo snadnie po艂kn膮膰 mo偶e, jeno ogonem, bo wtedy ostre skrzela broni膮. Niech go tam diabe艂 na ro偶en wdzieje jak najpr臋dzej i smo艂膮 polewa, aby si臋 zbyt nie przypali艂.
- Po wt贸re? - pyta艂 Mirski.
- Po wt贸re - odrzek艂 Zag艂oba -偶e gdyby艣my przez jakowy casus dostali si臋 w jego r臋ce, to by nam takiego 艂upnia zada艂, 偶e wszystkie sroki na Litwie mia艂yby o czym skrzecze膰.:. Patrzcie waszmo艣ciowie, co sta艂o w tym li艣cie, kt贸ry Kowalski wi贸z艂 do komendanta szwedzkiego do Bir偶, i poznajcie pana wojewod臋 wile艅skiego, je艣li艣cie go dot膮d nie znali!
To rzek艂szy odpi膮艂 偶upan i wydobywszy z zanadrza pismo poda艂 je Mirskiemu.
- Ba! po niemiecku czy po szwedzku? - odrzek艂 stary pu艂kownik.-Kt贸ry z wa艣ci贸w to pismo przeczyta?
Pokaza艂o si臋, 偶e jeden pan Stanis艂aw Skrzetuski troch臋 po niemiecku umia艂, gdy偶 cz臋sto w domu do Torunia je藕dzi艂, ale pisanego i on nie m贸g艂 przeczyta膰.
- To ja wa艣ciom tenor opowiem - rzek艂 Zag艂oba. - Gdy w Upicie 偶o艂nierze pos艂ali po konie na 艂膮ki, by艂o troch臋 czasu, kaza艂em sobie tedy sprowadzi膰 za pejsy 呕yda, kt贸rego tam wszyscy okrutnie m膮drym powiadaj膮, i ten, maj膮c szabl臋 na· karku, wyczyta艂 wszystko expedite, co tam stoi, i mnie wy艂uszczy艂. Ow贸偶 pan hetman poleca komendantowi bir偶a艅skiemu i dla dobra jegomo艣ci kr贸la szwedzkiego nakazuje, a偶eby, odprawiwszy wprz贸d konw贸j, kaza艂 potem nas wszystkich, nie wy艂膮czaj膮c nikogo, rozstrzela膰, jeno tak, aby si臋 wie艣膰 nie rozesz艂a.
Pu艂kownicy a偶 r臋koma pocz臋li klaska膰, z wyj膮tkiem jednego Mirskiego, kt贸ry pokiwawszy g艂ow膮 rzek艂:
- Mnie te偶, co go znam, dziwno to by艂o i w g艂owie nie chcia艂o si臋 pomie艣ci膰, 偶e on nas 偶ywych z Kiejdan wypuszcza. Musia艂y by膰 chyba jakie艣 powody, kt贸rych nie znamy, a dla kt贸rych sam nie m贸g艂 nas na 艣mier膰 skaza膰.
- Pewnie chodzi艂o mu o opini臋 ludzk膮?
- Mo偶e.
- Jednak偶e dziw, jak to jest zawzi臋ty pan! - rzek艂 ma艂y rycerz. - Bo przecie, nie wymawiaj膮c, ja mu 偶ycie tak jeszcze niedawno na wsp贸艂k臋 z Ganchofem ratowa艂em.
- A ja pod jego ojcem, a potem pod nim trzydzie艣ci pi臋膰 lat ju偶 s艂u偶臋!- rzek艂 Stankiewicz.
- Straszny cz艂ek! - doda艂 Stanis艂aw Skrzetuski.
- Ow贸偶 takiemu lepiej w paszcz臋k臋 nie le藕膰 - rzek艂 Zag艂oba. - Niech go diabli wezm膮! Unikajmy z nim bitwy, a natomiast maj臋tno艣ci, kt贸re po drodze si臋 trafi膮, accurate mu wyp艂uczemy. Id藕my do wojewody witebskiego, 偶eby to mie膰 jak膮艣 ochron臋, jakowego艣 pana za sob膮 a po drodze bierzmy, co si臋 da, ze spi偶arni贸w, ze stajen, ob贸r, spichrz贸w, piwnic. A偶 mi si臋 dusza do tego 艣mieje, i ju偶 to pewna, 偶e nikomu nie dam si臋 w tym wyprzedzi膰. Co z pieni臋dzy po ekonomiach b臋dziemy mogli wzi膮膰, to bierzmy tak偶e. Im huczniej i okryciej przyjdziem do wojewody witebskiego, tym wdzi臋czniej nas przyjmie.
- On i tak nas wdzi臋cznie przyjmie - odrzek艂 Oskierko. -Ale dobra rada, 偶eby do niego i艣膰, i lepszej teraz nikt nie wymy艣li.
- Wszyscy g艂osy za tym dadz膮 - doda艂 Stankiewicz.
- Jako 偶ywo! - rzek艂 pan Micha艂. - Tak tedy do wojewody witebskiego! Niech偶e on b臋dzie owym wodzem, o kt贸rego艣my Boga prosili.
- Amen! - rzekli inni.
I jechali czas jaki艣 w milczeniu, a偶 wreszcie pan Micha艂 j膮艂 si臋 kr臋ci膰 na kulbace.
- A 偶eby tak gdzie Szwed贸w po drodze skubn膮膰? - spyta艂 wreszcie, zwracaj膮c oczy na towarzysz贸w.
- Moja rada jest, 偶e je艣li si臋 zdarzy, to dlaczego nie?- odpar艂 Stankiewicz.
- Pewnie tam Radziwi艂艂 upewnia艂 Szwed贸w, 偶e ca艂膮 Litw臋 ma w r臋ku i 偶e wszyscy ch臋tnie opuszcz膮 Jana Kazimierza; niech偶e si臋 poka偶e 偶e to nieprawda.
- I s艂usznie! - rzek艂 Mirski. - Je偶eli jaki oddzia艂 wlezie nam w drog臋, to mu po brzuchach przejecha膰. Zgadzam si臋 r贸wnie偶, aby si臋 na samego ksi臋cia nie porywa膰, bo mu nie zdzier偶ymy. Wojownik to wielki! Ale unikaj膮c bitwy warto by z par臋 dni ko艂o Kiejdan si臋 pokr臋ci膰.
- Aby mu maj臋tno艣ci spustoszy膰? - spyta艂 Zag艂oba.
- Nie to! Jeno aby ludzi wi臋cej zebra膰. Moja chor膮giew i pana Stankiewicza ku nam si臋 przymkn膮. Je偶eli za艣 ju偶 rozbite, co by膰 mo偶e, to tak偶e ludzie b臋d膮 pojedynczo do nas si臋 kupili. Nie bez tego, 偶eby co艣 i szlachty nap艂yn臋艂o. Przyprowadzimy panu Sapie偶e wi臋ksz膮 si艂臋, z kt贸r膮 snadniej b臋dzie m贸g艂 co艣 pocz膮膰.
Rzeczywi艣cie, wyrachowanie to by艂o dobre, a jako pierwszy przyk艂ad mogli pos艂u偶y膰 dragoni pana Rocha, kt贸rzy wszyscy z wyj膮tkiem jego samego przeszli bez wahania do pana Micha艂a. Takich mog艂o si臋 znale藕膰 w szeregach radziwi艂艂owskich wi臋cej. Mo偶na by艂o przy tym przypuszcza膰, 偶e pierwsze uderzenie na Szwed贸w wywo艂a og贸lne powstanie w kraju.
Postanowi艂 wi臋c pan Wo艂odyjowski ruszy膰 na noc w stron臋 Poniewie偶a, zagarn膮膰 jeszcze, co mo偶na, szlachty lauda艅skiej w okolicach Upity i stamt膮d zanurzy膰 si臋 w Puszcz臋 Rogowsk膮, do kt贸rej, jak si臋 spodziewa艂, resztki rozbitych opornych chor膮gwi b臋d膮 si臋 chroni艂y. Tymczasem stan膮艂 na wypoczynek wedle rzeki 艁aweczy, aby ludzi i konie pokrzepi膰.
Tam stali do nocy pogl膮daj膮c z g膮szczy leszczynowych na wielk膮 drog臋, po kt贸rej ci膮gn臋艂y coraz to nowe gromady ch艂opstwa uciekaj膮cego w lasy przed spodziewanym naj艣ciem szwedzkim.
呕o艂nierze wysy艂ani na drog臋 sprowadzali od czasu do czasu pojedynczych ch艂op贸w, aby zasi臋gn膮膰 j臋zyka o Szwedach, ale niewiele mo偶na si臋 by艂o od nich wywiedzie膰.
Ch艂opstwo by艂o przera偶one i ka偶dy pojedynczo powtarza艂, 偶e Szwedzi tu偶, tu偶, ale dok艂adnych obja艣nie艅 nikt nie umia艂 udzieli膰.
Gdy 艣ciemni艂o si臋 zupe艂nie, pan Wo艂odyjowski kaza艂 ludziom siada膰 na ko艅, lecz zanim ruszyli, do uszu wszystkich doszed艂 dosy膰 wyra藕nie odg艂os dzwon贸w.
- Co to jest? - pyta艂 Zag艂oba - przecie na Anio艂 Pa艅ski za p贸藕no!
Pan Wo艂odyjowski s艂ucha艂 przez chwil臋 pilno.
- To na trwog臋! - rzek艂.
Po czym pu艣ci艂 si臋 wzd艂u偶 szeregu.
- A nie wie tam kt贸ry - pyta艂 - co to za wie艣 czyli miasteczko w tamtej stronie?
- Klewany, panie pu艂kowniku ! - odpowiedzia艂 jeden z Go艣ciewicz贸w- my tamt臋dy z pota偶em je藕dzim.
- S艂yszycie dzwony?
- S艂yszymy! To niezwyczajna rzecz!
Pan Micha艂 skin膮艂 na tr臋bacza i wnet cichy g艂os tr膮bki zabrzmia艂 w艣r贸d ciemnych g臋stwin. Chor膮giew posun臋艂a si臋 naprz贸d.
Oczy wszystkich utkwione by艂y w kierunku, sk膮d coraz gwa艂towniejsze dochodzi艂o dzwonienie; jako偶 nie na pr贸偶no patrzono, bo wkr贸tce b艂ys艂o na horyzoncie czerwone 艣wiat艂o i powi臋ksza艂o si臋 z ka偶d膮 chwil膮.
- 艁una ! - szeptano w szeregach.
Pan Micha艂 pochyli艂 si臋 ku Skrzetuskiemu..
- Szwedzi! - rzek艂.
- Skosztujem! - odpar艂 pan Jan.
- Dziwno mi to jeno, 偶e pal膮.
- Musia艂 szlachcic op贸r da膰 albo ch艂opstwo si臋 ruszy艂o, je艣li na ko艣ci贸艂 nast膮pili.
- Ano zobaczym! - rzek艂 pan Micha艂.
I sapn膮艂 z zadowoleniem.
Wtem pan Zag艂oba przyc艂apa艂 ku niemu.
- Panie Michale?
- A co?
- Ju偶 widz臋, 偶e ci szwedzkie mi臋so zapachnia艂o. Pewnie bitwa b臋dzie, co?
- Jak B贸g zdarzy ! jak B贸g zdarzy!
- A kto b臋dzie je艅ca pilnowa艂?
- Jakiego je艅ca?
- Ju偶ci, nie mnie, jeno Kowalskiego. Widzisz, Panie Michale, to okrutnie wa偶na rzecz, 偶eby on nie uciek艂. Pami臋taj, 偶e hetman nie wie o niczym, co si臋 sta艂o, i od nikogo si臋 nie dowie, je偶eli Kowalski mu nie doniesie. Trzeba jakowym pewnym ludziom kaza膰 go pilnowa膰, bo w czasie bitwy 艂atwo da膰 drapaka, zw艂aszcza 偶e i fortel贸w mo偶e si臋 chwyci膰.
- Tyle on zdatny do fortel贸w, ile ten w贸z, na kt贸rym siedzi. Ale masz wa艣膰 s艂uszno艣膰, 偶e trzeba kogo艣 ko艂o niego zostawi膰. Chcesz wa艣膰 mie膰 go przez ten czas na oku?
- Hm! bitwy mi 偶al!...Prawda, 偶e w nocy przy ogniu prawie nic nie widz臋. 呕eby艣my si臋 mieli po dniu bi膰, nigdy by艣 mnie na to nie nam贸wi艂... Ale skoro publicum bonum tego wymaga, niech偶e ju偶 tak b臋dzie!
- Dobrze. Zostawi臋 waszmo艣ci z pi臋ciu ludzi do pomocy, a jakby chcia艂 umyka膰, to mu w 艂eb palcie.
- Ugniot臋 ja go w palcach jak wosk, nie b贸j si臋!... Ale to tam 艂una coraz wi臋ksza. Gdzie mam si臋 zatrzyma膰 z Kowalskim?
- Gdzie wa艣膰 chcesz. Nie mam teraz czasu! - rzek艂 pan Micha艂.
I wyjecha艂 naprz贸d.
Po偶ar rozlewa艂 si臋 coraz szerzej. Wiatr powia艂 od strony ognia i razem z g艂osem dzwon贸w przyni贸s艂 echa wystrza艂贸w.
- Rysi膮! - skomenderowa艂 pan Wo艂odyjowski.
 

 







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
424 427
15 3
15
Program wyk艂adu Fizyka II 14 15
15 zabtechn艁贸dzkiego z
311[15] Z1 01 Wykonywanie pomiar贸w warsztatowych
15 Wykonywanie rehabilitacyjnych 膰wicze艅 ortoptycznychid247
10 15 58
15 7 2012

wi臋cej podobnych podstron