POSŁOWIE
Podsumowując w różnych punktach moich wywodów rozliczne
dyskusje,
miałam nieraz okazję formułować nakazy dekalogu
współczesnego history-
ka: staraj się za wszelką cenę nie identyfikować ze
stronami badanych przez
ciebie sporów; nie sądź ludzi przeszłości wedle
przyjętych we współczesnym
świecie zasad, które nie obowiązywały przed wiekami;
pamiętaj, że sposób
myślenia i odczuwania ludzi zmienia się z epokami;
szanuj przodków swoich
i nie sądź, by byli głupcami, jeśli wskazywane przez
nich motywy ich działań
nie są identyczne z tymi, które tobie wydają się
bardziej przekonywające itd.
Nie dla wszystkich jednak metodologicznych wniosków
znalazło się do-
godne miejsce w tekście. Przede wszystkim nie zdołałam
w nim zamieścić
systematycznych rozważań nad przedmiotem i celami badań
historii Kościo-
ła. Problem ten zaś jest na tyle istotny dla każdego
badacza przeszłości
chrześcijaństwa, że winnam mu poświęcić nieco miejsca
przynajmniej w za-
kończeniu. Aby ułatwić sobie zadanie, a przede
wszystkim uniknąć nużących
rozważań teoretycznych, przyjmę za punkt wyjścia tych
wywodów konkretny
przykład.
Przed wielu laty należałam 4o kręgu badaczy, których
pani Leokadia
Małunowiczówna, profesor Katolickiego Uniwersytetu
Lubelskiego, zwoły-
wała co roku, w różnych miejscach, na sympozja
poświęcone antykowi
chrześcijańskiemu. Spotykali się na nich archeolodzy i
historycy pracujący na
uniwersytetach lub w instytutach PAN-owskich, badacze z
KUL-u i ATK,
księża wykładający w seminariach duchownych patrystykę
i języki klasyczne.
Była to inicjatywa godna wielkiej pochwały, gdyż mimo
wszelkich swych
ograniczeń (o czym niżej) przeciwdziałała separacji
grup badaczy ściśle zwią-
zanych z Kościołem od reszty akademickiego świata,
ponadto stwarzała
okazję do wzajemnego poznania ludziom, którzy w inny
sposób najczęściej
nigdy by się nie spotkali, więcej nigdy by się o
swoim istnieniu nie dowie-
dzieli. Gdy zabrakło pani Małunowiczówny, a i czasy się
zmieniły (zniknęło
zainteresowane w izolacji uczonych katolickich państwo,
przed którym trze-
22 Kościół w świecie...
338 Posłowie
ba było się bronić), chęć otwarcia się ze strony ludzi
niegdyś organizujących
owe sympozja szybko się rozwiała i o spotkaniach tych
można dziś mówić
tylko w czasie przeszłym, co czynię z żalem.
Jedno z takich sympozjów, odbywające się w Krakowie,
poświęcone było
kultowi świętych w starożytności. Referent, którego
nazwiska nie pamiętam,
miał wygłosić prelekcję o kulcie świętych w Afryce
Północnej. Jeszcze zanim
zaczął swoją kwestię, o głos poprosił ks. Andrzej
Bober, dziś nie znajdujący
się już wśród nas, osobistość ogromnie barwna,
patrolog, wielki erudyta,
świetny tłumacz, bardzo przez wszystkich lubiany i
chętnie słuchany (z satys-
fakcją poświęciłam mu opracowaną wraz z ks. M.
Starowieyskim antologię
Męczennicy). Zapytał on referenta nieco wojowniczym
tonem, czy ma za-
miar mówić także o świętych, którzy będąc donatystami,
nie należeli do Ko-
ścioła katolickiego. Otrzymał odpowiedź przeczącą. Nie
pamiętam dokład-
nie jej brzmienia, ale sens był mniej więcej taki: nie
jest wykluczone, że owi
ludzie, uznawani za świętych przez schizmatyckich
donatystów, znaleźli się
w raju, bo taka była niezbadana wola Boga, ale świętymi
nie są, nie będąc
katolikami, w referacie o świętych afrykańskich nie ma
więc dla nich miej-
sca.
Przypomniałam sobie ów epizod w czasie lektury książki
ks. Jana Śrutwy,
Praca w starożytnym chrześcijaństwie afrykańskim,
wydanej w Lublinie
w 1983 r., kiedy to w jej wstępie trafiłam na
informację, że w książce będzie
mowa o Kościele katolickim, a "poza polem
zainteresowania pozostaną ru-
chy o charakterze sekciarskim".
Historyka uformowanego przez studia uniwersyteckie obie
te deklaracje
muszą wprawić łagodnie mówiąc w zdumienie. Kult
świętych w dona-
tyzmie, kwitnącym w Afryce przez długie
dziesięciolecia, odgrywał olbrzy-
mią rolę, przybrał wielce wybujałe formy, a zatem nie
da się zrozumieć kultu
świętych w kręgach katolików żyjących na tych samych
terenach (wręcz
w tych samych miastach) i w tym samym czasie, jeśli nie
weźmie się pod
uwagę treści i form czci oddawanej świętym przez
donatystów. Nie można
też w pełni wyjaśnić (przechodzę do drugiego z
przytoczonych przykładów),
jak to się stało, że Augustyn zajął się tak gorliwie w
swych pismach stosun-
kiem do pracy, jeśli się nie będzie pamiętać, że w
Afryce tej epoki znacznym
powodzeniem cieszyli się manichejczycy, którzy uważali,
że pracować nie na-
leży, gdyż praca, tworząc nowe dobra, przedłuża
uwięzienie iskry Bożej
w materii (z tego samego powodu manichejczycy byli
przeciwni prokreacji);
electi ("wybrani"), stojący w manichejskiej hierarchii
najwyżej, w ogóle nie
pracowali, żyjąc z datków niżej uplasowanych audientes
("słuchających").
Augustyn polemizował z maniche jeżykami wielokrotnie,
uczuliło go to na
tematykę, która inaczej nie zajęłaby zapewne w jego
twórczości tyle miejsca.
Reguły rzemiosła badawczego powszechnie przyjęte w
nowoczesnej historio-
grafii surowo zabraniają wyrywania zdarzeń z ich
kontekstu, gdyż bez tego
Posłowie 339
kontekstu (a więc w pierwszym przypadku bez
donatystycznych świętych
i w ogóle donatystycznej religijności, a w drugim bez
maniche jeżyków i ich
specyficznego sposobu myślenia) sens faktów ulega
daleko posuniętej deforma-
cji, nasze zaś ich rozumienie będzie poważnie zubożone.
Należy wszystkich
wysłuchać, wszystkim niejako przyznać rację, to jest
potraktować ich uważ-
nie i ze zrozumieniem. Zadanie badacza winno polegać na
odtworzeniu bie-
gu wydarzeń, na ustaleniu mechanizmów i skutków
procesów historycznych,
na ich zrozumieniu, nie zaś na opowiedzeniu się po
którejś ze stron history-
cznego dramatu, i to w formie tak drastycznej jak
damnatio memoriae, ska-
zanie na niepamięć.
W tak sformułowanym kodeksie historyka jest nieco
nowinek ostatniego
ćwierćwiecza, z grubsza jednak już dawno tak właśnie
zdefiniowano zadania
stojące przez ludźmi, którzy uprawiają historiografię.
Rzecz jednak w tym, że ks. Bober, ks. Śrutwa, ów autor
referatu, którego
nazwiska nie pomnę, a także bardzo wielu innych
uczonych, uprawiających
historię Kościoła w sposób tradycyjny a apologetyczny,
odmiennie pojmowali
(i pojmują) cele swoich naukowych poczynań. W ich
przekonaniu badania
nad dziejami Kościoła mają za zadanie święcenie ludzi i
faktów, zachowywa-
nie ich w zbiorowej pamięci, przyczynianie wielkim
postaciom przeszłości
czci za ich wielkie dokonania, łączenie przeszłości z
teraźniejszością w hoł-
dzie temu, co w dziejach Kościoła hołdu wymaga. W tej
perspektywie nie
ma miejsca dla świętych donatystycznych, gdyż czcimy i
wspominamy świę-
tych uznanych przez Kościół katolicki; manichejczyków
możemy ignorować,
gdyż wiedza o nich nie jest nam potrzebna, byśmy mogli
wysławiać wielkiego
Ojca Kościoła, stwierdzając z satysfakcją, że jesteśmy
jednego z nim zdania.
Ten typ podejścia do historii bynajmniej nie jest czymś
występującym wy-
łącznie w środowiskach kościelnych. Znamy go dobrze z
rozmaitych uroczy-
stości, najczęściej rocznicowych: sesji na cześć
Konstytucji 3 Maja, Powsta-
nia Warszawskiego, 11 listopada, urodzin Romana
Dmowskiego lub Józefa
Piłsudskiego. Od kogoś, kto wygłasza referat czczący
Konstytucję 3 Maja,
nie spodziewamy się chłodnej, rzetelnej analizy
Targowicy targowiczanie
pojawią się w jego tekście jako czarne charaktery.
Nikomu nie przyjdzie do
głowy udzielić im głosu, przedstawić ich poglądy choć z
odrobiną zrozumie-
nia i respektu.
Badanie przeszłości i czczenie przeszłości należą do
dwóch osobnych pła-
szczyzn ludzkiego myślenia, równie godnych szacunku,
ale wyraźnie różnią-
cych się od siebie, zarówno celami, jak metodami. Moje
zgorszenie spowo-
dowane przez krakowską dyskusję i książkę ks. Śrutwy
było uzasadnione
dlatego, że w obu przypadkach celem winno być poznanie
określonego wycinka
przeszłości, nie zaś jego czczenie: sympozjum było
naukową sesją, a książka
rozprawą habilitacyjną.
Wspominając swoją irytację z powodu nazywania
apologetyki historiografią,
340 Posłowie
odczuwam dziś głębokie zażenowanie. W czasie
krakowskiej sesji nie wsta-
łam, aby podjąć polemikę z taką postawą i powiedzieć,
dlaczego moim zda-
niem nie można pomijać świętych donatystów, gdy kreśli
się obraz kultu
świętych katolickich w późnoantycznej Afryce. Nie
napisałam recenzji
z książki ks. Śrutwy i innych podobnych dzieł, nie
wyłożyłam publicznie, na
piśmie, krytycznych o nich sądów. Nie reagowałam na
rzeczy zdumiewające,
mówione w mojej obecności na sesjach organizowanych
przez KUL lub in-
stytucje kościelne. Na jednym ze spotkań patrologów z
kamienną twarzą wy-
słuchałam obszernego referatu o poglądach Ojców
Kościoła na czyściec.
Tymczasem wszyscy zawodowi historycy wiedzą, że idea
czyśćca pojawiła się
dopiero w czasach średniowiecza, starożytne
chrześcijaństwo jej nie znało
(zresztą i potem bynajmniej nie wszystkie odłamy
chrześcijaństwa zaakcep-
towały doktrynę o istnieniu czyśćca). Nie powiedziałam
głośno, że referent
dopuszcza się wręcz karygodnej manipulacji wobec
tekstów (a wina moja jest
tym głębsza, że nie wzięłam udziału w dyskusji, gdy
znalazł się taki uczestnik
zebrania, pewien ksiądz z Warszawy, który to uczynił,
choć nieśmiało i nie
atakując podstawowej tezy referatu; zwrócił on
mianowicie uwagę na to,
że referent przypisuje do grupy starożytnych świadectw
wiary w istnienie
czyśćca teksty odnoszące się do pośmiertnych losów
męczenników, ci zaś
wedle zgodnej opinii starożytnych chrześcijan szli
przecież do nieba).
Zabierałam na takich spotkaniach głos, aby coś dodać;
wygłosiłam kilka
referatów, świadomie wypranych z elementów spornych,
nie prowokujących
do dyskusji, nie wywołujących skandalu.
Nie tylko ja tak postępowałam. Wielu moich kolegów,
którzy byli zapra-
szam na kościelne spotkania, w kuluarach zżymało się na
to, co wtedy mó-
wiono, ale nie przypominam sobie, abym chociaż raz
słyszała dyskusję praw-
dziwą, na istotne tematy. Nie związani z Kościołem
historycy (katolicy i nie-
katolicy podział wśród badaczy, o którym tu mówię,
jest funkcją wy-
kształcenia i miejsca pracy, bynajmniej nie wiary)
cieszyli się z kościelnych
zaproszeń ani im w głowie postało, żeby je odrzucać.
Byli wobec swych
gospodarzy grzeczni, gospodarze byli uroczy, obie
strony wysłuchiwały się
wzajemnie z wzorową cierpliwością i taktem. Z
zetknięcia się dwóch różnych
sposobów zajmowania się przeszłością nic nie wynikało.
Goście Kościoła nie tylko pragnęli odpowiedzieć
życzliwością na życzli-
wość; ważniejsza była satysfakcja, że Kościół chce mieć
swoje miejsce w ży-
ciu intelektualnym, że nie daje się zamknąć w kruchcie,
i nadzieja, że może
ten tak nas gorszący sposób uprawiania historii, rodem
sprzed wieków,
w miarę upływu czasu zniknie (to była iluzja: kwitnie).
Panowało przekona-
nie, że w PRL-owskich warunkach nie należy historyków
kościelnych otwar-
cie krytykować, a to z racji politycznych, gdyż mogłoby
to osłabić pozycję
Kościoła w wielkiej narodowej walce i zostać
wykorzystane przez wrogie
siły. Trudno było w tej sytuacji głośno powiedzieć, że
większość prac z dzie-
Posłowie 341
dziny historii Kościoła powstająca w kręgach ściśle z
nim związanych, nie
tylko zresztą w Polsce, drastycznie odstaje od poziomu
ogólnie przyjętego na
świecie, i w sferze krytyki źródeł, i w sferze analizy
procesu historycznego.
Z perspektywy dnia dzisiejszego nie sądzę, byśmy mieli
wówczas rację.
Gdy znikł parasol ochronny, nałożony przez nas z
politycznych względów na
kościelne poczynania w sferze kultury, okazało się, że
Kościół, przyzwyczajony
do owej układnej grzeczności intelektualistów, nie jest
przygotowany do
jakichkolwiek dyskusji, na próby krytyki reaguje
wyłącznie pretensjami, nie
widzi powodu do wysłuchania osób mających inne zdanie i
dąży do zamknię-
cia się w gronie własnych ludzi, przed czym tak
energicznie bronił się nie-
gdyś. Zmianę w postawie intelektualistów pojmuje tylko
w kategoriach
czarnej niewdzięczności i zdrady.
Zapewne więc należało w Krakowie wstać i dać wyraz
swoim poglądom.
Czynię to dziś. Tą książką.
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Boscy posłowiePOSLOWIEposlowieOdprawa posłów greckich J Kochanowskiego dramat polit~B84(1993 09a) Pajewski, Posłowie do Oszustwa z PiltdownNabokow V Posłowie do Lolity! Odrodzenie Renesans odprawa poslow greckich zwiazek z tragedia antycznawww?eryprawa eu Artykuly LISTA POSLOW ktorzy glosowali zaodprawa poslow greckich2 kochanowskiOdprawa posłów greckich J Kochanowskiego dramat politycznKochanowski J Odprawa poslow greckichPosłowie pozwolili rowerzystom jeździć po chodnikachOdprawa poslow greckichPOSLOWIEKochanowski Jan Odprawa posłów greckichKochanowski Jan Odprawa poslow03 Lista posłów głosujących za Traktatem Lizbońskimwięcej podobnych podstron