Moja pierwsza Kadrówka, czyli wspomnienie z lat chmurnych, lecz nie durnych
Dodany przez: Konrad Zbrożek
Idziemy we dwóch i wraz z towarzyszem, gdzieś na leśnym dukcie, zupełnie jak ostatnie ofermy, włazimy na szarą wołgę ze śpiącymi czterema sb-kami.
Byliśmy już nieźle umundurowani. Na głowach nosiliśmy bordowe berety z prawidłowymi orzełkami. Zaspanych tajniaków zatkało. Pytają; „A wy to kto?”.
Jak zwykle przytomny Wiesiek gromko rzuca: Wojsko Polskie. Nawet nie wysiedli z samochodu.
Kto był pomysłodawcą naszego uczestnictwa w Marszu Szlakiem I Kompanii Kadrowej dzisiaj chyba nikt nie wie. Może Wiesiek? On zawsze słynął z
najciekawszych, nierzadko brawurowych pomysłów. Może Andrzej Szomański? Był naszym mentorem, przywódcą, no i wielkim znawcą historii, a nade
wszystko, od półwiecza jej aktywnym uczestnikiem. W każdym razie latem `84 kilkuosobowa grupa warszawian przybywa na kwatery do Krakowa.
Tubylcy obserwowali nas z ironiczną uwagą. Odczuwałem, jakże rozczulający, stary dystans, wynikający z poczucia wyższości, nad - w gorącej wodzie
kąpanymi - „królewiakami”. Zwiedzając ich domy; narosłe ocalonymi z tyluż pożóg, artefaktami polskiej przeszłości, z udawaną zazdrością deklarowałem
często: „Następne powstanie robimy w Krakowie”. Tymczasem, po wspaniale spędzonych chwilach na mieszczańskich kwaterach, wymianie wszelkiej
bibuły, odwiedzinach w krypcie Srebrnych Dzwonów, stajemy o świcie, 6 sierpnia, a jakże, na Oleandrach. Krótka odprawa i wyruszamy do Michałowic.
Trochę mnie zatkało, że ten pomnik ocalał pod okupacją rosyjską. (W naszym gronie kadrówkowiczów, przybyłych z całej Polski, co do tego, że PRL jest
państwem okupowanym nie było wątpliwości.)
Ruszamy do Kielc. Nasza grupka szybko zyskuje przydomek Plutonu Warszawskiego. Jakżesz byliśmy z niego dumni, gdy odwiedził nas major „Szary”.
Legenda Gór Świętokrzyskich, były podkomendny „Ponurego”, dowódca akcji odbicia AK-owców więzionych przez Rosjan w Kielcach.
Pogoda wspaniała. Upał. Wędrujemy co prawda bez oporządzenia, podwożonego na noclegi jakimś śukiem, ale wiadomo, wszystko w warunkach
konspiracji, więc perturbacje są nieuniknione. I się zdarzają. A to jakiś ksiądz noclegu nam odmawia, bo; „byli Panowie z Kielc i grozili, że jak Was przyjmę
to będzie to i tamto”, czyli podobno odbiorą klesze przydział na cement potrzebny do budowy nowej świątyni.
Maszerujemy bez większych kłopotów, marząc permanentnie o kąpieli, żeby wreszcie dotrzeć do Jędrzejowa. Tutaj stacjonował Komendant Piłsudski ze
swym sztabem przed uderzeniem na Kielce. Pod poświęconą temu tablicą na kamienicy w rynku odśpiewujemy gromko Pierwszą Brygadę. Milicji ani widu
ani słychu. Nasze patrole informują jednak o silnym zgrupowaniu ZOMO pod miastem i licznych tajniakach na ulicach Jędrzejowa. Po improwizowanej
uroczystości i gromkim odśpiewaniu „I Brygady” na jędrzejowskim rynku, gościmy w kamienicy Państwa Przypkowskich. Tej samej, gdzie kawaterował
Marszałek ze swymi oficerami. Dotykamy z oczywistym nabożeństwem słynny „Parasol” Rydza Śmigłego (odznaka ukończenia kursu oficerskiego w POW) i
podziwiamy zbiory tej wielkiej polskiej rodziny, gromadzącej od pokoleń słoneczne zegary. Dzisiaj muzeum zegarów Rodu Przypkowskich uważane jest za
najbogatsze na świecie.
Ruszamy na Kielce. Opuszczamy jednak Jędrzejów jedynie na chwilę, by do niego wrócić na dłuższą, pełną przygód chwilę. W najbliższym przydrożnym
barze na „siódemce” mamy posiłek. Wreszcie coś gorącego, i przy stole. Cała wiara wyraźnie rozanielona, rozśpiewana i zupełnie pozbawiona czujności.
Zaskoczyli nas kompletnie. Wokół baru robi się niebiesko, do środka wchodzą tajniacy i coś tam obwieszczają o zatrzymaniu. Kilkoro z nas pryska do lasu.
Ci, którzy już rozsiedli się do obiadu takich szans nie mają. Pod obrusy trafiają więc dziesiątki egzemplarzy wszelkiej maści bibuły. Jeszcze wtedy nie
mieliśmy sztandaru, więc straty, i konieczność podjęcia walki, nam nie groziły. Zapraszają do „suk”. Trafia mi się zaszczyt niezmierny bycia zamkniętym
razem z dziewczętami, więc duma mnie rozpiera. Nie byliśmy skuci kajdankami. Chyba im zabrakło. Było nas około siedemdziesięciu osób. Przewożą nas
na komendę w Jędrzejowie. I tam błyskawicznie ilość aresztantów topnieje. Zamknęli nas fujary, tymczasowo w jakiejś świetlicy na pierwszym piętrze.
Okno otwarte, pod oknem daszek nad okapem wejściowym, więc błyskawicznie kilku chłopców było na ulicy. Resztę spisują, nie próbują przesłuchiwać.
Są bardzo uprzejmi, wręcz nadskakujący. I po kilka osób wychodzimy na ulicę z przykazaniem, że za uczestnictwo w nielegalnym zgromadzeniu grozi „to i
tamto”. Na ulicy nasz łącznik informuje, że XXXX(?)Marsz Szlakiem Kadrówki „odbudowuje” się w pobliskim klasztorze (?) Kamedułów. Braciszkowie
goszczą nas jak obyczaj przykazał. Biesiadujemy w refektarzu, przeżywamy i dyskutujemy co robić dalej. Część z naszych, kilka osób, siedzi na milicyjnym
dołku. Wiesiek, który zwiał nie wiadomo kiedy, nigdy się nie przyznał, w jaki sposób przekazał im ciepłą odzież, papierosy i czego by tam jeszcze aresztant
potrzebował. Zresztą nikt go o to nie pytał. Było wiadomo. Wiesiek to Wiesiek.
Czekamy na decyzje komendy marszu. Nasi dowódcy w tym czasie rozmawiają z bezpieką. Wybucha drobna sensacja, że wśród sb-ków są również
oficerowie LWP. Nasza grupa negocjacyjna przynosi wieści, że domagają się natychmiastowego rozwiązania marszu. Postanawiamy więc tymczasowo
przygotować się na dłuższe oblężenie w klasztorze. Braciszkowie, jak się zdaje, a na pewno reguła im nakazuje, przyjmują nasze pomysły ze stoickim
spokojem.
Kolejna tura negocjacji. Przeciwnik godzi się na dalsze kontynuowanie marszu, ale nie w zwartej kolumnie. Po kilka osób i w przypadku, gdybyśmy do
Kielc wmaszerowywali w zwartej kolumnie, wszyscy zostaną aresztowani. Na dotrzymanie takiej umowy jeden z wojskowych dał oficerski parol. Atoli,
przykro mi, pamiętam, że nikt jego słowu nie wierzył.
Gdzieś na szlaku. Autor wspomnień ze sztandarem.
Strona 1 z 3
I w tym czasie powstaje sztandar. Zrobiony przez Zbyszka Romanowskiego, plastyka-amatora z Nowej Huty, tego samego, który stworzył przejmującą,
biało-czerwoną szarfę w kształcie „V” wywieszoną na kościele św. Stanisława Kostki podczas pogrzebu ks. J.Popiełuszki. Skąd na nasz sztandar wziął
materiał? Dobrą farbę, nici, itp.? Może braciszkowie pomogli? Najważniejsze, że mieliśmy sztandar, który w najgodniejszej i najsilniejszej obstawie
wyruszył do stolicy Ziemi Świętokrzyskiej.
Gdy ten sztandar zobaczyliśmy już nie było dyskusji: czy i jak wejdziemy do Kielc. Aby się tylko wyrwać z Jędrzejowa. Ruszamy po kilkoro, gdzieś polami,
zagajnikami, zaułkami z rozkazem zbiórki pod skocznią narciarską „tego i tego o tej i o tej”. A czas goni, bo przecież idziemy trasą zgodną z kalendarzem
marszu tamtych z 1914 roku.
Idziemy we dwóch i wraz z towarzyszem, gdzieś na leśnym dukcie, zupełnie jak ostatnie ofermy, włazimy na szarą wołgę ze śpiącymi czterema sb-kami.
Byliśmy już nieźle umundurowani. Na głowach nosiliśmy bordowe berety z prawidłowymi orzełkami. Zaspanych tajniaków zatkało. Pytają; „A wy to kto?”.
Jak zwykle przytomny Wiesiek gromko rzuca: Wojsko Polskie. Nawet nie wysiedli z samochodu.
Docieramy pod skocznię. To chyba tam narodziła się idea, aby w Kielcach się nie rozstawać, a przerodzić w; Pielgrzymkę w Intencji Odzyskania
Niepodległości.
Wchodzimy do miasta zwartą kolumną, ze sztandarem na czele, i śpiewem, że aż mury huczą. Wokół, aż się roi od tajniaków. Ale idziemy trasą
przygotowaną przez nasze patrole. Są zupełnie zmyleni i nie potrafią się na tyle skutecznie i szybko przegrupować, żeby nas rozbić. Wchodzimy do
Katedry. No cóż... Niech będzie patos:
Światynia niemal wypełniona po brzegi. Nawa środkowa pusta. Czeka na nas. Przypominają się sceny z trylogii, czy z „Hubala” (i cóż z tego, że przez
kolaboranta wyreżyserowanego).
W drodze na Jasną Górę.
Po nabożeństwie uściski, rozstania. Z oczywistą obietnicą – do zobaczenia za rok. Jednak około trzydzieściorga z nas decyduje się ruszać na Jasną Górę.
W pociągu do Częstochowy wzbudzamy niezłą sensację. Nie tylko z powodu „partyzanckiego” wyglądu, ale i repertuaru piosenek, całkowicie nasz wygląd
potwierdzających. Część z nas podróżuje w sposób poufny. Oni przewożą ogromny transparent i nade wszystko sztandar Kadrówki. Ale przeciwnik nie
wykazuje większej aktywności. Do czasu. Chyba nie wierzyli agentom, którzy zapewne nas śledzili, że mamy zamiar wmaszerować na Jasną Górę w takiej
intencji. Uwierzyli, gdy było już za późno. Zorganizowali zasadzkę w Alei NMP, tuż przed klasztorem. Byliśmy w kłopocie. Zgrupowaliśmy się w pobliskim
kościele. Nasi informatorzy mówili o około 50-ciu sb-kach i nieznanej ilości milicjantów, bo przecież wokół było ich multum. Właśnie wchodzenie na Jasną
Górę rozpoczęły dziesiątki tysięcy pątników. Także obcokrajowców. Wysłany pośpiesznie patrol uzyskał zgodę księży prowadzących pielgrzymkę, abyśmy
włączyli się w ich grupę ...No właśnie skąd? Kto to był? (cóż, działo się to przed ćwierćwieczem). W każdym razie – wspaniali ludzie. Wmaszerowujemy w
ich kilkutysięcznej rzeszy. Kilku z nas słyszy groźby doskakujących z chodników sb-ków. Odpowiadamy spokojem na ich ujadanie. Już pod figurą MB
jesteśmy samodzielną pielgrzymką. Paulini odmawiają nam zgody na wejście do klasztoru. Prawdopodobnie mieli nas za prowokatorów, albo co
pewniejsze nie podzielali naszych poglądów. A pewnie było tak, że decyzję podejmował konfident sb, jeden z ówczesnych prominentów zakonu (były
przeor klasztoru jasnogórskiego), a w ony czas pełniący funkcję definitora (zastępcy przeora) paulinów.
Strona 2 z 3
Furda z tym. Stoimy samotnie pod wałami.
Po wszystkim Pluton Warszawski rozpierzchł się, aby z Częstochowy do stolicy dotrzeć bezpiecznie. Jedni jechali autostopem. Inni pociągami -
niemiłosiernie zatłoczonymi, wszak koniec pielgrzymek. Wtedy poczułem jak jestem zmęczony. Już po „cywilnemu”, uprosiłem funkcjonariusza Poczty
Polskiej, aby wpuścił mnie do ich ambulansu. „Siądę sobie i do samej Warszawy Pan nawet nie zauważy mojej obecności” - pewnie powiedziałem. Już
zasypiając przyglądałem się pracy pocztowców sortujących listy rodaków.
- O ty, patrz; Warszawa – Golędzinów......(Był tam wówczas garnizon ZOMO.)
- A, to przesyłka lotnicza – odpowiedział mu kolega.
Otworzył okno i list wyfrunął z pędzącego pociągu.
Spokojnie zasnąłem.
Konrad Zbrożek
Definitywne zakończenie marszu. Transparenty pozostawiamy na Jasnej Górze.
P.S. Kilka miesięcy później dostałem wezwanie do Jędrzejowa na Kolegium d/s Wykroczeń. Miałem odpowiadać za udział w nielegalnym zgromadzeniu. Na
miejscu zastałem grupkę kadrowiczów. Karali wszystkich grzywnami z zamianą na areszt. Gdy przyszła moja kolej odczytałem, żądając dołączenia do akt,
manifest dotyczący tego czym mym zdaniem jest PRL. Głównym filarem, mej chwilami agresywnej przemowy, było tzw. kłamstwo katyńskie. I o zgrozo
dranie mnie ośmieszyli udzielając jedynie upomnienia słownego. Koledzy mieli niezłą zabawę z mej wściekłości i rozczarowania, że nie zostałem
ukrzyżowany na jędrzejowskim rynku.
Na temat Marszów Szlakiem Kadrówki organizowanych w latach 80-tych, przeciwnik zgromadził wcale bogatą dokumentację. Znajduje się ona dzisiaj w
gestii m.in. warszawskiego IPN-u. Niewątpliwie satysfakcją musi napawać fakt, iż nie ma w niej śladu informatorów bezpieki funkcjonujących w gronie
kadrowiczów, podobnie jak mego manifestu wygłoszonego przed kolegium. Atoli, było pewnie tak, że nie chciało mi się dokładniej poszukać.
Zamknij okno
Strona 3 z 3