Co się dzieje z ciałem po śmierci?
Anna Bednarkiewicz
Zbudowaliśmy wiele teorii, które w opozycji stawiają
ciało i ducha. A przecież Chrystus mówi, że to nie z ciała
pochodzą złe rzeczy, tylko z wnętrza człowieka - z ks.
Grzegorzem Strzelczykiem rozmawia Anna
Bednarkiewicz.
ks. Grzegorz Strzelczyk - ur. 1971, ksiądz archidiecezji
katowickiej, doktor teologii, prodziekan Wydziału
Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego, adiunkt w
tamtejszym Zakładzie Teologii Dogmatycznej. Autor
m.in. "Traktatu o Jezusie Chrystusie" w ramach
pierwszego tomu Dogmatyki "Więzi" i "Teraz Jezus. Na
tropach żywej chrystologii". Członek Zespołu
Laboratorium WIĘZI. Od kilkunastu lat wolontariusz w
ośrodku wychowawczo-opiekuńczym Caritas. Mieszka
w Katowicach.
*
Anna Bednarkiewicz: Wieczne życie, cielesna
nieśmiertelność pobudza ludzką wyobraźnię od lat.
Wielu oddałoby fortunę, by uzyskać nieśmiertelność, a
chrześcijanie mieliby w pakiecie, że tak powiem,
otrzymać przepustkę na życie wieczne? O czym mówi
zmartwychwstanie?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: O świecie. Przede wszystkim
zmartwychwstanie ciała to jest komunikat: materia jest
dobra. My chyba rzadko idziemy w tę stronę.
Zmartwychwstanie, którego oczekujemy w wyznaniu
wiary nie jest tylko zmartwychwstaniem, ono wiąże się
ze zmianą całego wszechświata. Materia jest dobra, jest
od Boga zamierzona i nasza wieczność jest wiecznością
w materii − w jakimś jej rodzaju, niekoniecznie takim,
jaki znamy tutaj. Przemiana rzeczywistości jest wyraźnie
obecna w wątkach eschatologicznych Nowego
Testamentu, choć różne kultury mają tendencję, by
uciekać od ciała, by duchowość postawić w opozycji.
I dlatego podstawowym pytaniem jest to, czy
chrześcijanin ma ciało, czy jest ciałem. Czy
współcześni chrześcijanie nie za bardzo poddali się
perspektywie, w której bardziej mają ciało, niż nim są?
Myślę, że problemem jest to, że "współczesny
chrześcijanin" bywa posiadany przez ciało bardziej, niż
je posiada. Jestem ciałem i to w tak głębokim sensie, że
wszystkie moje akty duchowe są spełniane ciałem. Jak
się modlę, to mi się jakieś elektrony przemieszczają w
mózgu - to jest trochę bioelektroniki i ja się modlę! W
związku z tym to cielesność jest absolutnie w punkcie
wyjścia duchowości.
Jaka jest więc relacja ciała ziemskiego do ciała
zmartwychwstałego?
Odwzorowuje ją ciągłość. Ciało przed
zmartwychwstaniem i po zmartwychwstaniu to jest
ciało tej samej osoby i one są jakoś kompatybilne.
Wszystko, co wiemy o tym ciele ostatecznym, wiemy tak
naprawdę ze zmartwychwstania Chrystusa, które jest
jakby zmartwychwstaniem jeszcze niedokończonym. On
zmartwychwstaje tutaj, jeszcze nie w warunkach świata
przemienionego, w związku z tym On jest już jedną
nogą tam, a świat za nim nie nadąża. To pokazuje
Ewangelia − On pojawia się i znika, robi jakieś dziwne
rzeczy z tym ciałem - uczniowie raz Go nie poznają, raz
poznają. A z drugiej strony - je ryby i one nie przelatują
przez Niego.
Czy więc nasze ciało po zmartwychwstaniu będzie
takim właśnie ciałem Chrystusowym, jak pisał Św.
Paweł, "ciałem duchowym"? Tylko co to dla nas znaczy?
Czy mowa o jakimś skoku jakościowym?
Dokładnie w takich kategoriach to trzeba rozpatrywać.
Zmartwychwstanie Chrystusa to początek
przemienienia całej materii i ten proces dokonuje się
prawdopodobnie głównie eucharystycznie. Proszę
zwrócić uwagę, że w momencie, w którym celebrujemy
Eucharystię, obecność Zmartwychwstałego Chrystusa
przejawia się w sposób materialnie niepoprawny - w
chwili przeistoczenia materia staje się czymś innym, niż
się wydaje, że jest. Ojcowie Kościoła, mówiąc o
spożywaniu Eucharystii, o spożywaniu Chrystusa,
zwracają uwagę na ciekawą rzecz: normalny pokarm
ulega zniszczeniu i wbudowany w nas staje się nami,
natomiast w przypadku Chrystusa spożywamy
niezniszczalne - w związku z tym, to nie pokarm w nas
się przemienia, tylko odwrotnie: przemienia nas. Myślę,
że mamy tutaj tę trzecią jakość.
Czy przyjmując jedność cielesno-duchową możemy
powiedzieć, że grzechy odkładają się nie tylko na
duszy, ale i na ciele - jak w książce Wilde’a "Portret
Doriana Graya", gdzie każdy czyn młodzieńca
zmieniał jego obraz?
Zbudowaliśmy wiele teorii, które w opozycji stawiają
ciało i ducha. Chrystus mówi przecież, że to nie z ciała
pochodzą złe rzeczy, tylko z wnętrza człowieka. To, co
złe, idzie z woli, z wolności człowieka, a nie z ciała.
Ewentualnie poprzez ciało wychodzi na zewnątrz.
Zmartwychwstanie o tej jedności musi nam ciągle
przypominać. Jeżeli robimy z ciała narzędzie grzechu, to
spychamy odpowiedzialność własnej wolności na ciało:
"ja bym wprawdzie chciał popościć, ale ciało mi nie
pozwala, jest takie słabe"!
Skoro po zmartwychwstaniu to nie będzie to samo
ciało, może nie musimy się martwić grzechem ani dbać
o ciało?
Zmartwychwstanie mówi tak: ja się nie muszę martwić o
swoje ciało, mogę je wydać za bliźniego, aż do jego
utraty. Jestem powołany do tego, żeby służyć, nawet
kosztem siebie i utraty swego życia. I to w ogóle nie jest
problem dla chrześcijanina.
Czyli znowu wracamy do tego, że dla chrześcijanina
ciało jest czymś gorszym, podległym?
Nie, bo materia, jak wszystko inne, jest powierzona
mojej wolności i moje ciało też jest częścią tej wolności.
Oczywiście, ono ma swoje uwarunkowania, ale gdy chcę
służyć bliźniemu, to ja się nie muszę przejmować, że to
mnie będzie kosztować na poziomie ciała... Że szybciej
umrę, bo pracowałem w wolontariacie, a mogłem wtedy
leżeć i dbać o swoje zdrowie. I co z tego, że ja szybciej
umrę? W perspektywie zmartwychwstania ciała właśnie,
to się relatywizuje, przestaje mieć takie znaczenie! I to
nie jest kwestia deprecjacji ciała, ale powiedzenia:
człowieku spokojnie, nie musisz drżeć o swoje ciało, o
swoje życie, bo jest perspektywa znacznie większa i
znacznie dłuższa przed tobą.
Czy to naprawdę nie stwarza dla chrześcijanina
wrażenia, że ciało jest nieważne - owszem, dzięki
niemu wstaję, jem, tworzę z innymi relacje, ale to
modlitwa jest podstawą, a ciało jest gdzieś tam, z boku?
Ależ wcale nie. Jeżeli ciało jest interfejsem do drugiego -
tą przestrzenią, która w ogóle umożliwia relację - to nie
ma mnie wobec drugiego bez mojego ciała. Jakość
komunikacji, tego, jak ja jestem wobec drugiego zależy
również od formy, w której utrzymuję swoje ciało. Nie
będę mógł rozumnie wydać się na służbę bliźniemu,
jeżeli przez własne zaniedbanie zachoruję na jakąś
durną chorobę i umrę. Trzeba szukać równowagi
właśnie ze względu na drugiego. Miłość bliźniego
przynagla nas z jednej strony do tego, żeby się nie
przejmować nadmiernie ciałem, bo jak je szybko
stracimy, to też nic wielkiego się nie stanie, a z drugiej
strony ta sama miłość bliźniego przynagla do tego,
byśmy to ciało utrzymywali w jak najlepszym stanie, bo
jeżeli ono będzie niedomagać, to niedomagać będzie
nasza modlitwa, nasze relacje z bliźnimi. Jak ktoś był
kiedyś chory, to wie jak bardzo staje się wtedy
egoistyczny.
W takim razie, czy można powiedzieć, że
chrześcijaństwo wypowiada wielkie "TAK" dla
operacji plastycznych, które, w mniemaniu kobiet ich
dokonujących, są przecież robione z miłości, by być
bardziej kobiecą dla męża?
Potrafię wyobrazić sobie, że ktoś oddaje nerkę drugiemu,
natomiast mniej to, że ktoś wstrzykuje sobie botox w
policzki. Tu trzeba mierzyć faktyczne dobro, które się
dzieje, i to, czy ono się rzeczywiście dzieje. Czy takie
upiększanie się dla kogoś faktycznie buduje jakieś dobro,
czy może buduje pewien miraż dobra - to tu jest pytanie!
Czy jest po to, by się rzeczywiście coś wielkiego stało,
czy po to, żebyśmy poudawali przed sobą? To jest
kwestia fundamentalna, czy w ostatecznym
rozrachunku ciało nie służy czasem do kłamstwa? Bo
jedną z właściwości ciała jest ukrywanie nas przed
drugimi. Możemy się ciałem zamaskować, w ciele się
schować. Zresztą, jak się czyta opis biblijny, to logika
ukrywania się jest związana z grzechem. Ciało nas ciągle
zabezpiecza przed drugim; nie mogę na przykład wejść
myślami do myśli drugiego, w związku z czym on jest
bezpieczniejszy, schowany w swym ciele.
Bardzo ciekawie tę kwestię widział Nowosielski, który
twierdził, że w raju to nie samoświadomość nagości
była kłopotem. Szata, według niego, pojawia się wraz
z grzesznością, bo człowiek posiadł wolę bycia
szlachetniejszym, niż jest. Szata ma więc pomóc
udawać kogoś lepszego, niż się jest. A jak to będzie po
naszym zmartwychwstaniu - czy będąc w pełni sobą
będziemy w związku z tym nadzy?
To zależy od tego, jak odczytamy biblijny opis
pierwszych ludzi: czy ich nagość jest czymś dosłownym,
czy jest raczej brakiem ukrycia? Teraz mamy tendencję
do ukrywania się i budowania awatarów. I to chyba
umrze po zmartwychwstaniu. Czyli ja jako ten, któremu
przebaczono i który przebaczył, ostatecznie nie będę się
czuł zagrożony przez bliźniego. W związku z tym nie
będę musiał projektować mego awatara, żeby się
komunikował z drugim, ja będę mógł się odsłonić bez
lęku. Po sądzie ostatecznym będziemy, zdaję się,
wszystko o wszystkich wiedzieć...
Saduceusz więc pyta: "Czyją żoną będzie po
zmartwychwstaniu kobieta, która za życia miała pięciu
prawowitych mężów"?
A Jezus mówi: jesteście w wielkim błędzie! Bo to zakłada,
że po zmartwychwstaniu będzie ciągle
krótkodystansowość miłości. Jesteśmy w stanie kochać z
określoną intensywnością stosunkowo niewielką ilość
osób i każda inna potem staje w konkurencji.
Wyobraźmy sobie, że te granice dla miłości nagle się
rozszerzają i zniesiona zostaje na przykład zazdrość.
Czyli po zmartwychwstaniu będziemy hipisowską
komuną?
Czyli jeden wielki seks, tak? Seks tam chyba znika w
sensie prokreacyjnym. Nie mam pojęcia, jak tam będzie
od tej strony. Moim zdaniem, Jezus zauważa właśnie to,
że błędem jest postrzeganie tej sytuacji jako
konkurencyjnej. "Czyją będzie" - to jest pytanie o kwestię
własności.
A co z tożsamością, czy ona pozostanie?
Tożsamość jest fundamentalna dla miłości, bo miłuje
osoba. Nasza tożsamość na pewno zostaje zachowana.
Ona będzie rdzeniem, wokół którego owinie się nowe
ciało. Jezus ewidentnie jest tożsamy ze sobą po
zmartwychwstaniu.
Ciało wyraża przede wszystkim naszą odmienność
płciową, ale jeszcze długo przed powstaniem teorii
gender, znany był problem "narzucenia" ciału płci, lub
odwrotnie. Już w IV w. przed Chr. oddawano cześć
figurom Hermafrodyty − bóstwa przedstawiającego
kobietę z wyłaniającym się spod szat męskim
przyrodzeniem, taki bożek transseksualistów, dziś
byśmy powiedzieli. Czy jest możliwe, że nasza płeć po
zmartwychwstaniu może się zmienić, że jeśli za życia
czuliśmy się na przykład kobieco w męskim ciele, to
po zmartwychwstaniu zostanie to zrekompensowane?
Trudno mi powiedzieć. Przy prawie siedmiu miliardach
ludzi znajdziemy bardzo dziwne doświadczenia
indywidualnej relacji do ciała. Doświadczenie
niekompatybilności jest realne, każdy z nas go jakoś
doświadcza. Jeśli cofniemy się do czasu, sprzed opieki
dentystycznej, sprzed NFZ i sprzed mydła, to się okaże,
że nasze pozytywne mówienie o ciele jest możliwe od
jakichś stu lat, bo jesteśmy w miarę zdrowi, w miarę
czyści i w miarę nieśmierdzący. Jeżeli by się cofnąć o te
dwieście pięćdziesiąt lat i wziąć chłopa z takiej
zwyczajnej polskiej wsi, to jak on się miał zachwycać
ciałem, jeżeli cała opieka dentystyczna sprowadza się do
cyrulika z obcęgami na jarmarku?
Niestety - szczegółowa wiedza o ostatecznej
rzeczywistości nie jest nam dana. Zakładając, że
człowiek zbawiony odnajduje się w harmonii swojego
ciała możemy sobie wyobrazić dwa scenariusze.
Odczuwana na ziemi niekompatybilność z ciałem może
być związana albo z defektem fizycznym, np. coś jest nie
tak z równowagą hormonalną − i wtedy ufam, że to
zostanie naprawione, albo z pewnym procesem natury
psychicznej - i tu też może nastąpić korekta. Ufam, że
właśnie harmonia jest kluczem nowej rzeczywistości.
Jeżeli ktoś jest poprawnie ustawiony psychicznie, a ma
niewłaściwe ciało − ze względu na jakiś defekt - to
jestem sobie w stanie wyobrazić sytuację, w której ciało
zostaje dostosowane do jego tożsamości. I odwrotnie -
gdy jego tożsamość w głowie z jakiegoś powodu
odjechała od pierwotnego pomysłu Boga, to wtedy nie
ciało będzie skorygowane, tylko ten defekt w psychice.
Obie sytuacje, moim zdaniem, są do pomyślenia.
Chrześcijaństwo uparcie wierzy, że Bóg ostatecznie
reperuje rzeczywistość, bo ma jakiś pomysł na realizację
naszego człowieczeństwa i ten pomysł właśnie w
zmartwychwstaniu zostaje doprowadzony do końca!
Czyli po zmartwychwstaniu pozostaniemy w tej
najlepszej z możliwych postaci, której nie zdążyliśmy
zrealizować tu, za życia?
Im bardziej się zbliżymy, tym mniej się zdziwimy.
Obyśmy rozumieli to inaczej niż słuchający św. Pawła
Grecy, którzy na wieść o zmartwychwstaniu ciał,
powiedzieli: "Posłuchamy cię innym razem".
Dla platoników powrót do ciała to był maksymalny
absurd, więc ich reakcja była całkowicie uzasadniona.
Rzeczywiście, dla nich to nie była perspektywa raju. W
ich mniemaniu św. Paweł za dobre uczynki obiecywał
istne piekło!
Chrześcijaństwo musiało stoczyć potężną walkę przez
pierwsze trzy wieki, by uchronić tę podstawową intuicję.
Właściwie nikt poza chrześcijanami wtedy nie patrzył
pozytywnie na ciało. Chrześcijaństwo w tym czasie
musiało heroicznie walczyć z kulturą, która ciało
zupełnie deprecjonuje. Być może zresztą dziś
przechodzimy w drugą skrajność i chrześcijaństwo
będzie musiało ścierać się z kulturą, która role ciała
przeakcentowuje… i tak sobie w środku postoimy.