ADWOKAT MILOŚCI
PROLOG
Dwudziestopięcioletni przystojny mężczyzna o zmęczonym spojrzeniu stał we framudze drzwi patrząc na swojego małego synka z
uśmiechem na twarzy. Był jedyną istotą, dla której jego życie miało jeszcze sens. To dla niego tak ciężko pracował i poświęcał się, by
synek miał wszystko, czego pragnął na świecie. Starał się za wszelką cenę zastąpić mu matkę, której nigdy nie miał. Była za słaba.
Umarła przy porodzie.
Chłopiec przewrócił się na lewy boczek przytulając do siebie swojego ukochanego misia, który towarzyszył mu od pierwszego dnia
jego życia. Miał być najlepszym przyjacielem chłopca, z którym będzie mógł spędzać czas. Mężczyzna wiedział, że dziecko jest
nieszczęśliwe.
Miał dopiero cztery latka, a często zachowywał się jak dorosły człowiek: odważny, mądry i inteligentny. Nie przejawiał w sobie
tych cech, które w jego wieku przejawiał jego ojciec. Może dlatego, że mężczyzna zbytnio go nie rozpieszczał, ale kochał go tak
wielką miłością, której nigdy sam nie zaznał od żadnego człowieka na świecie. Malec był oczkiem w głowie mężczyzny. Zrobiłby dla
niego wszystko.
Dlatego za wszelką cenę znajdzie mu matkę. Kobietę, która pokocha jego synka jak własne dziecko i nigdy go nie skrzywdzi.
Kobietę, która zrobi dla niego wszystko.
ROZDZIAŁ 1
CURRICULUM VITAE
Hermiona Jane Granger
Stan cywilny: Panna
Data urodzenia: 19.09.1980
Miejsce urodzenia: Londyn
Adres: Churchillstreet 8/7, Londyn
WYKSZTAŁCENIE
1991 – 1998 Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart
1998 – 2001 Studia Magiczne w Londynie, kierunek pedagogika, przedmioty główny transmutacja, eliksiry, magister z wyróżnieniem
1998 – 2003 Uniwersytet Prawniczy w Londynie, kierunek prawo, magister z wyróżnieniem
DOŚWIADCZENIE
1998 – 1999 Restauracja „Summer Time” – kelnerka
2001 – 2003 Kancelaria Adwokacka „Dorian Naidrok” – praktyka
2003 – 2004 Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart – nauczycielka transmutacji
JĘZYKI
J. francuski – biegła znajomość w mowie i piśmie
J. niemiecki – biegła znajomość w mowie i piśmie
J. włoski – bardzo dobra znajomość w mowie i piśmie
J. rosyjski – bardzo dobra znajomość w mowie i piśmie
Starożytne runy – biegła znajomość w mowie i piśmie
UMIEJĘTNOŚCI
* bardzo dobra obsługa komputera (mugolski sprzęt technologiczny)
* doskonałe predyspozycje nauczania
ZAINTERESOWANIA
* historia, nauka, muzyka, film
Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych zawartych w przesłanym CV dla potrzeb niezbędnych w procesie
rekrutacji, zgodnie z ustawą z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie danych Osobowych (Dz.U.Nr. 133 poz.883)
- Bardzo ciekawe CV, panno Granger – powiedziała kobieta siedząca w wielkim fotelu, która przyglądała się z zainteresowaniem
młodej kobiecie.
Hermiona Granger siedziała idealnie wyprostowana niczym struna chcąc zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie. Była bardzo
zestresowana nie tylko tym, że to już siódma agencja, do której składa swoje podanie, ale również irytował ją fakt, że specjalnie
kupiony na tą rozmowę żabot drapał jej kark. Nienawidziła, kiedy coś ją dekoncentrowało. Obiecała sobie, że już nigdy nie wejdzie
do tego sklepu, by kupić jakiś komplet, czy sukienkę. Nawet jeśli byłaby to najpiękniejsza sukienka na świecie, na jaką byłoby ją stać.
- Jeśli mogę dać pani jakąś radę – zaczęła powoli kobieta o kaczej twarzy, która usiłowała się uśmiechnąć do Hermiony, a wyszedł
jej tylko jakiś grymas – to radę pani, żeby wrzuciła nieco luzu. Nie potrzebnie się pani stresuje.
Hermiona odetchnęła z ulgą, po czym oparła się wygodnie na swoim krześle, po czym ściągnęła też uwierające ją szpilki.
Uwielbiała takie buty, ale te były kompletnym niewypałem. Będzie musiała o tym pogadać z Ginny.
- Od razu lepiej – kobieta klasnęła w dłonie, kiedy Hermiona ściągnęła z włosów gumkę, która sprawiła, że jej brązowe włosy
związane do tej pory w kok opadły luźno na ramiona kobiety tworząc przy okazji piękne loki, o których właścicielka nie miała
całkowitego pojęcia. – Teraz mogę z panią rozmawiać o interesach.
Hermiona rzeczywiście czuła się lepiej. Nie była już taka sztuczna, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech.
- Panno Granger – zaczęła kobieta nieco oficjalnym tonem, ale Hermiona słyszała nutkę rozbawienia – szuka pani pracy. Dlaczego
zdecydowała się pani zgłosić do naszej agencji?
- Uważam, że pani agencja jest najlepszą w całym mieście. Można tutaj dostać wymarzoną pracę, a na to właśnie liczę –
wyrecytowała niczym z książki.
Kobieta spojrzała na Hermionę nieco zawiedzionym wzrokiem, jakby oczekując całkowicie innej odpowiedzi. Hermiona poczuła,
że powinna do tego podejść całkowicie inaczej.
- A tak naprawdę zgłosiłam się do pani agencji, ponieważ nie przyjęli mnie do sześciu poprzednich. Zależy mi na tym by dostać
jakąkolwiek pracę, bo potrzebuję zapłacić rachunki, które rosną z każdym dniem. Jestem zdesperowana i potrzebują pracy od zaraz.
Mogę zrobić w obecnej chwili wszystko, by zarobić parę galeonów, za które zapłacę zaległe rachunki. Mogę prać, sprzątać, a nawet
gotować, wszystko byle dostać jakąkolwiek pracę. Jeśli pani mnie nie przyjmie, to będę zmuszona złożyć podanie do kolejnych
agencji, żebrać na ulicy bądź sprzedać własne ciało, z czym wolałabym się nie mierzyć. Nie jestem pewna, czy wspominałam pani o
tym, że grozi mi eksmisja, jeśli nie zapłacę rachunków do końca tygodnia? Chyba nie... Ach, i najważniejsze! Mam jeszcze do
spłacenia kredyt, który zaciągnął na mnie w pewnym mugolskim banku mój były narzeczony, który zainwestował te pieniądze i
gdzieś uciekł zostawiając mnie samą ze spłatą tego kredytu. Oczywiście może mnie pani nie przyjmować, ale czy chce mieć pani taką
biedną młodą kobietę na sumieniu? Błagam, niech pani rozpatrzy moje podanie pozytywnie – dodała już nieco histerycznym głosem
Hermiona.
Kobieta o kaczej twarzy roześmiała się serdecznie, co zdziwiło Hermionę. Ona zdecydowała się na tak poważne wyznanie, o jakie
nigdy by siebie nie posądziła, a ta kobieta się z niej najnormalniej w świecie śmiała. Śmiała się z jej życiowego problemu, o którym
nie powiedziała nawet swoim najbliższym przyjaciołom.
- Widzę, że chyba pani naprawdę zależy na swoim ciele – powiedziała chichocząc.
- Jeśli mamy uściślić: to o moją cnotę – odpowiedziała poirytowana Hermiona. Właśnie zrozumiała, że prawdopodobnie straciła
szansę na otrzymanie pracy.
- Och, to chyba jeszcze bardziej jestem zobowiązana do tego, by panią przyjąć, panno Granger – powiedziała rozbawiona kobieta,
spoglądając na nią swoim kaczym wzrokiem, Hermiona nie mogła się powstrzymać skojarzeniu z kaczką – jej twarz ewidentnie
przypominała kaczy dziób. Dziewczyna doszła do wniosku, że to nie jest zbieg okoliczności, że kobieta miała na nazwisko Duck.
Poza tym, ten jej wyraz twarzy to z pewnością jakiś rodzaj atawizmu.
- Słucham? – zapytała zaskoczona Hermiona.
- Chyba nie sądzi pani, że przyłożę swoją rękę do tego, by straciła pani cnotę, Granger – powiedziała Duck patrząc na Hermionę z
rozbawieniem. – A tak się właśnie składa, że potrzebuję obecnie kogoś takiego jak pani.
Brunetka spoglądała na kobietę z niedowierzaniem. Właśnie dostała pracę. Nie ważne jaką, nie ważne gdzie, nie ważne u kogo.
Dostała pracę!
- Czy lubi pani dzieci? – zapytała nagle pani Duck podejrzliwym tonem.
- Ależ oczywiście! – szczerość odpowiedzi zdziwił samą Hermionę. Nie miała zbyt dużego kontaktu z dziećmi – jej jedynymi
uciechami byli mały James Syriusz Potter wraz z dwuletnim bratem Albusem Severusem, Teddy Lupin oraz córka Rona Weasley’a i
Lavender Brown, Vitani Lavender Weasley, ale uwielbiała ich. Sama nie miała męża i dzieci, o czym skrycie marzyła, a się nigdy nie
spełniło, i z pewnością się nie spełni. Miłość jej życia wykorzystała ją i uciekła nie pozostawiając po sobie znaku życia oraz
sprawiając, że Hermiona obiecała sobie, że już nigdy się z nikim nie zwiąże. Nie oznaczało to jednak, że nie kocha dzieci. Uwielbiała
je, dlatego, kiedy zakończyła pracę w Hogwarcie trudno jej było rozstać się ze wszystkim uczniami, do których zdążyła się
przywiązać.
- To bardzo dobrze! – kobieta o kaczej twarzy klasnęła w dłonie. – Kilka tygodni temu przybyła do mnie pewna kobieta, która
szuka guwernantki dla czteroletniego dziecka. Zapewniają pani mieszkanie, pracę oraz sam fakt, że nie musi pani spłacać rachunków
– dodała konspiracyjnie mrugając do niej okiem. – Jedynym warunkiem jest to, by była pani dyspozycyjna o każdej porze dnia i nocy.
Wykształcenie ma pani ponad wymagania, więc tym nie musi się pani przejmować – dodała uprzedzając pytanie Hermiony. – Poza
tym wypłatę dostanie pani na początku każdego miesiąca. Myślę jednak, że jeśli pani poprosiłaby o pierwszą wypłatę nieco wcześniej,
to jestem przekonana, że nie byłoby z tym problemów. Pytanie jest takie: czy decyduje się pani na tą posadę?
Hermiona spojrzała ze łzami szczęścia w oczach na kobietę.
- Kiedy mogę zacząć?
ROZDZIAŁ 2
- Nie wierzę, że te buty aż tak bardzo cię uwierały – powiedziała Ginny usiłując nakarmić małego Albusa, który nie miał dzisiaj
apetytu. Chłopiec już od paru dni kręcił nosem na to co w ostatnim czasie chciała włożyć do ust jego matka. – Al., uspokój się i zjedz
grzecznie.
Ale dziecko zamiast zjeść zaczęło płakać, na co Ginny się wściekła.
- Ja już nie mogę z nim, Hermiono – powiedziała Ginny. – On nic nie chce jeść. Oczywiście, kiedy Harry go karmi, to nie robi
żadnych problemów, ale jeśli ja mam to zrobić... – przewróciła oczami.
- To może ja go spróbuję nakarmić? – zapytała Hermiona.
Ginny podała Albusa Hermionie, która z zachwytem przywitała się z chłopcem. Chwilę z nim "pogadała", po czym zaczęła go
karmić. Chłopiec zjadł wszystko z uśmiechem na twarzy, na co Ginny zareagowała śmiechem.
- Ty chyba masz powołanie do dzieci – powiedziała śmiejąc się. – Dobrze, że dostałaś właśnie taką pracę, a nie inną. Przynajmniej
będziesz w swoim żywiole.
- Tak szczerze mówiąc to zawsze myślałam, że będę pracować w Ministerstwie. Kiedy jednak skończyłam prawo zrozumiałam, że
to jest moje powołanie. To znaczy to, że powinnam być adwokatem, ale po tym co zrobił... – Hermiona spojrzała na przyjaciółkę
dając jej wyraźnie do zrozumienia kogo ma na myśli – musiałam zrezygnować z tego. Dorian niejednokrotnie dzwonił i prosił bym
wróciła, ale wiesz, że nie mogłam. Nie po tym, co się stało. Dlatego doszłam do wniosku, że muszę zrobić coś innego, żeby o nim
zapomnieć. Dlatego wzięłam na rok tę pracę w Hogwarcie, kiedy dowiedziałam się o tym kredycie – głos jej zadrżał. – Myślałam, że
nigdy nie uda mi się go spłacić, ale teraz, kiedy widzę przed sobą jakąś szansę na to, by się jakoś z tego wykaraskać, to zrobię
wszystko, by niestracić tej pracy.
- Dlaczego nie powiedziałaś? Pożyczylibyśmy ci pieniądze – powiedziała Ginny urażonym tonem biorąc Albusa na ręce.
- Wiem, dlatego właśnie nic wam nie mówiłam. Z czego miałabym wam oddać? A nie chcę się już bardziej zadłużać...
- Rozumiem cię, Hermiono. To kiedy zaczynasz pracę? – zapytała chcąc zmienić temat na coś przyjemniejszego.
- Pani Spencer, z którą rozmawiałam przez telefon powiedziała mi, że najlepiej byłoby gdybym zaczęła pracę od jutra. Ponoć ojciec
chłopca wyjeżdża dzisiaj na kilka dni na jakieś ważne zebranie. Jutro się więc tam wprowadzę.
- A co zrobisz z mieszkaniem?
Hermiona zignorowała pytanie zaczynając się bawić z Albusem, który wyciągnął do niej rączki. Robiła wszystko, by nie spojrzeć w
oczy swojej rudej przyjaciółki. Doskonale wiedziała, jakby to się skończyło. A raczej czuła, jak to się skończy.
Musiała kiedyś spojrzeć na Ginny. Nie mogła udawać, że się nic nie dzieje. W końcu były dla siebie jak siostry, więc Hermiona nie
musiała nic mówić, by pani Potter o wszystkim wiedziała.
- Hermiono – wyszeptała przyjaciółka przytulając ją. – Hermiono, dlaczego nie powiedziałaś, że nie masz za co opłacić tego
wszystkiego?
Brązowowłosa bezwiednie potarła swoje czoło, by po chwili się rozpłakać.
- Nie mogłam, Ginny. Rodzice i tak już sporo kasy wydali na to, by pomóc opłacić wszystko. Im jestem dłużna prawie dwadzieścia
tysięcy funtów, rozumiesz? Ciekawe skąd miałabym wziąć kasę, gdybym was poprosiła o pomoc? Ginny, dam sobie radę.
- Ile musisz zapłacić za rachunki? – zapytała ruda tonem typu „Ani waż mi się wykręcać, ja i tak zrobię to, co postanowiłam”.
- Dwa tysiące funtów – Hermiona westchnęła. – Cieszę się, że nie będę musiała płacić za rachunki, jak już zacznę tą pracę, ale co ty
robisz? – zawołała, kiedy Ginny wyciągnęła ze swojego tajemniczego sejfu pieniądze.
- To są pieniądze, Hermiono – powiedziała Ginny zwracając się do niej jak do dziecka. – To takie mugolskie banknociki, którymi
się za wszystko płaci. A teraz będziesz grzeczną dziewczynką, weźmiesz te pieniądze i zapłacisz za rachunki. I nie chcę słyszeć
odmowy, bo inaczej powiem Harry’emu, a tego to ty chyba nie chcesz, prawda?
Brązowowłosa kobieta patrzyła na swoją przyjaciółkę z rozdziawioną buzią.
- Ale ja...
- Możesz, Hermiono – ton jej przyjaciółki był dobitny. – Musisz z tym wszystkim skończyć dzisiaj. Musisz porzucić przeszłość i
zapomnieć o nim. Dzisiaj spłacisz rachunki, a jutro zaczniesz nowe życie. Lepsze życie.
Miała rację, kobieta musiała przyznać jej rację.
Z oporem schowała pieniądze do portfela, by po chwili przytulić się do rudej i wybuchnąć głośnym płaczem.
Kilka godzin później Hermiona pakowała rzeczy do swojej torebki, która potrafiła zmieścić całą zawartość jej mieszkania. Od
kiedy tylko pamięta to mieszkanie przynosiło jej pecha. To właśnie tutaj spędziła swoje najtrudniejsze lata życia – okres studiów,
pracy oraz pierwszej - niby prawdziwej - miłości. Dzisiaj wiedziała, że nic do niego nie czuła, ale nie chciała do tego wracać.
Wykorzystał ją podle, za co teraz płaciła. I to bardzo wysoką cenę.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Wyglądała okropnie: jej włosy były tak samo roztrzepane jak w Hogwarcie – za nic nie dało
się ich okiełznać, na twarzy miała rozmazany od płaczu makijaż, a jej oczy były podpuchnięte. Sama nie wiedziała, kiedy i czemu
płakała. Z pewnością ON nie był powodem jej cierpienia. A może to były łzy radości, że wreszcie może z tym wszystkim skończyć?
Życie bywa dziwne.
Po chwili mogła się uspokoić stojąc pod strumieniem gorącej wody. Krople cieczy spływały po jej delikatnej skórze sprawiając, że
Hermiona pierwszy raz od kilku lat czuła się w pewien sposób wolna i szczęśliwa. Nie musiała się już martwić rachunkami, których
nie miała z czego opłacić. Poza tym kolejną ratę kredytu będzie musiała spłacić dopiero pod koniec przyszłego miesiąca. Powoli
zaczęła wychodzić na prostą.
Powoli, ale to zawsze coś.
A jutro miała zacząć nowe, lepsze życie.
ROZDZIAŁ 3
Stała przedwielką rezydencją, której widok zaparł Hermionie dech w piersiach. Ktokolwiek tutaj mieszkał musiał być bogaty i mieć
mało czasu, by zająć się odpowiednio swoim dzieckiem. Hermiona zrozumiała już potrzebę samotnego mężczyzny do posiadania
guwernantki – w końcu musiał z czegoś utrzymać rezydencję.
Kiedy pojawiła się przed mosiężną bramą natychmiast się otworzyła mimo, że Hermiona nikogo nie widziała. Być może to skrzaty,
pomyślała przekraczając granicę oddzielającą rezydencję od pozostałej części przedmieścia Londynu. Ledwo przekroczyła przejście,
brama zatrzasnęła się z trzaskiem sprawiając, że młodą kobietę obleciał strach. Nie mogła się jednak poddać tylko dlatego, że
wystraszyła się bramy. No bez przesady. W końcu była odważną Gryfonką...
Przeszła wolnym, aczkolwiek zdecydowanym krokiem przez imponujące swoim wyglądem podwórze zrobione na wzór parku, a po
środku znajdowała się ścieżka prowadząca do wielkich granitowych schodów. Hermiona idąc parkiem uważnie przyjrzała się
otaczającemu ją otoczeniu. Z lewej strony znajdowało się jeziorko, a nad nim mostek – z pewnością odwiedzany przez dziecko, co
zauważyła Hermiona z uśmiechem. Na jeziorze pływała mała łódeczka wykonana własnoręcznie przez nie wprawione rączki. Zaś po
prawej stronie dostrzegła rzeźbę jakiejś kobiety, Hermiona domyśliła się, że musi to być pamiątka po zmarłej żonie swojego
pracodawcy. Na tą myśl zrobiło jej się smutno. Chyba bardzo musiał ją kochać, skoro wystawił na jej cześć pomnik.
Zgrabnie weszła po schodach stając przed wielkimi mahoniowymi drzwiami, na których znajdowała się mosiężna kołatka, ale
kobieta również dostrzegła obok mały dzwonek do drzwi, co uratowało ją z opresji. Wątpiła, by udałoby się jej podnieść tą wielką i
ciężką kołatkę.
Przez kilka minut myślała, że dzwonek nie działa, gdyż nikt nie przychodził, by otworzyć drzwi. Zastanawiała się też czasem, czy
nie pomyliła adresu, ale to chyba nie było możliwe. W okolicy nie było innego domu.
Już miała chwycić za kołatkę, kiedy drzwi się otworzyły, a zza nich wyglądała starsza pani uśmiechająca się do Hermiony
przyjaźnie. Kobieta natychmiast odwzajemniła uśmiech widząc dobroć w oczach starszej pani. Była pewna, że się z nią zaprzyjaźni.
- Dzień dobry, nazywam się Hermiona Granger. Czy mam zaszczyt rozmawiać z panią Spancer? – zapytała uśmiechając się
promiennie na co, starsza pani się zarumieniła. Hermiona odniosła wrażenie, że nikt jeszcze nie odnosił się tak do starszej pani.
- Witam, panno Granger – powiedziała ciepłym babcinym głosem starsza pani. – Tak, jestem Jane Spencer. Cieszę się, że już
panienka jest – skłoniła się przed Hermioną, co sprawiło, że Hermiona poczuła się niezręcznie.
- Och – powiedziała, po czym zaśmiała się. – Proszę nie mówić do mnie panienka. Jestem Hermiona. Tylko Hermiona.
Starsza pani zaśmiała się na słowa brązowowłosej, po czym otworzyła szerzej drzwi zapraszając Hermionę do środka. Dziewczyna
uśmiechnęła się przyjaźnie, po czym weszła do wielkiego halu, który sprawił, że na chwilę odebrało jej mowę.
- No to w takim razie mów mi Babciu, Hermiono – starsza pani zamknęła drzwi na klucz, po czym zaczęła prowadzić dziewczynę
przez hal. – Pan domu, jak mówiłam musiał wyjechać, ale nawet gdyby był w domu to raczej byś go nie spotkała, Hermiono –
zagadnęła po chwili, by odwrócić uwagę młodej kobiety od przepychu i ornamentów.
- Dlaczego? – zapytała Hermiona spoglądając na Babcię z zaciekawieniem.
- Pan ciężko pracuje – odpowiedziała wzdychając. – W ostatnim czasie na nic nie ma czasu. Ostatnio nie miał czasu nawet zjeść
kolacji z synkiem. A na dodatek ma na głowie tą całą lafiryndę... – dodała ciszej, by Hermiona tego nie usłyszała.
- Chce mi pani powiedzieć... To znaczy, chcesz mi Babciu powiedzieć, że nie ma kontaktu z dzieckiem? – zapytała zaskoczona
brunetka.
- Ma, oczywiście, że ma – zaprzeczyła szybko Babcia. – Po prostu chcę ci powiedzieć, Hermiono, że nie ma czasu na załatwianie
takich spraw jak przyjęcie pani w normalny sposób. Bardzo żałował, że nie może, jak się wyraził, dokonać oględzin, ale ufa, że jest
pani godną osobą na stanowisko guwernantki dla jego ukochanego synka.
Hermiona doszła do wniosku, że ojciec dziecka musi bardzo kochać synka, skoro powierza go opiece obcej kobiecie ufając Babci
przy dokonanym wyborze. Brunetka postanowiła zrobić wszystko, by nie zniszczyć zaufania właściciela domu do Babci. W końcu to
od jej pracy zależało, czy tak się stanie czy też nie. A jej celem było pracować najlepiej, jak tylko potrafiła.
Babcia oprowadziła Hermionę po rezydencji opowiadając jej ciekawe anegdoty dotyczące niektórych rzeźb i obrazów –
dziewczyna zauważyła nawet oryginał jednej z rzeźbBerniniego. Przez godzinę poznawała lokalizację takich pomieszczeń jak
łazienka, pokój chłopca, którego w obecnym czasie nie było w domu. Był u dziadków, jak powiedziała z przekąsem Babcia –
Hermiona domyśliła się, że kobieta nie darzyła ich sympatią.
- To jest twój pokój – powiedziała starsza pani otwierając drzwi do wielkiej jasnej sypialni.
Hermiona poczuła, że ma łzy w oczach. Pokój, w którym właśnie stała był pokojem jej marzeń.
Naprzeciwko drzwi znajdowało się ogromne okno z wyjściem na balkon, do których przymocowane były kremowe zasłony. Przy
lewej ścianie znajdowało się ogromne łóżko z baldachimem, na którym mogło się śmiało zmieścić z sześć osób. Hermiona zauważyła,
że pościel na łóżku była wykonana z satyny (nie była tego pewna, ale wolała się o tym przekonać później). Przy łóżku znajdowała się
szafka nocna, a na niej piękna lampka, której barwa zmieniała się pod wpływem światła słonecznego.Podłoga była wykonana z
automatycznie podgrzewanych brązowych kafelków, zaś ściany były pomalowane na kremowy kolor delikatnie wpadający w fiolet.
Poprawej stronie pokoju wbudowana w ścianę była mała biblioteczka oraz szafa, która kryła w sobie kolejny pokój, którym była
garderoba. Hermiona stała z otwartą buzią nie wiedząc co powiedzieć. Garderoba była podzielona na kilka sektorów. W jednym z
nich mogła znaleźć buty – nie wiedziała skąd tam się znalazły różne buty o jej rozmiarze, w innym miała sukienki, w jeszcze innym
spodnie, bluzki, bieliznę i inne. Największą uwagę Hermiony przyciągnął sektor strojów wieczorowych. Dziewczyna nie wiedziała po
co jej to wszystko, ale nie chciała pytać na razie o to Babcię. Wiedziała, że i tak nie skorzysta z rzeczy, które znajdowały się w
garderobie. Miała własne ciuchy, a nie chciała nikogo naciągać. Poza tym – jeśli licząc materialnie, tak jak to właśnie robiła Hermiona
– to za cenę tych wszystkich ubrań razem wziętych mogłaby spłacić część kredytu, który był jej kulą u nogi.
- Nie podoba się?– zapytała ze smutkiem w głosie Babcia.
- Nie podoba się?– zapytała zszokowana Hermiona. – Tu jest przepięknie, ale... To za dużo. Naprawdę nie trzeba było...
- Pan kazał zadbać o twoją wygodę, Hermiono, dlatego nie warto się sprzeciwiać jego słowom. Jeśli coś rozkaże to tak będzie, czy
tego ktoś chce czy nie.
Hermiona spojrzała na Babcię chcąc odczytać z jej twarzy pogląd dotyczący tego czy popiera teorię swojego pracodawcy, czy też
nie. Starsza pani chyba musiała wielbić go, bo ewidentnie było widać, że zgadzała się ze wszystkim, co robił i twierdził właściciel
rezydencji.
- Rozgość się, Hermiono. Wiesz, gdzie jest łazienka. Za godzinę przyjdę po ciebie, żebyś poznała innych pracowników – dodała
puszczając jej perskie oko.
Kiedy drzwi od jej pokoju zamknęły się za Babcią Hermiona podeszła wolnym krokiem do ogromnego łóżka, na którym usiadła,
równocześnie się bojąc o to, by czegoś nie zniszczyć. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku dotknęła ręką materiału, chcąc
się upewnić o swojej znajomości materiałów. Nie zawiodła się. To była satyna.
Hermiona czuła się jak księżniczka. Pierwszy raz w życiu czuła, że coś się zmieni na lepsze. Nie umiała się oprzeć wrażeniu, że
właśnie dzięki tej pracy stanie się coś, co sprawi, że jej życie nabierze ponownie sensu.
ROZDZIAŁ 4
Hermiona Granger mieszkała w rezydencji od czterech dni, ale wciąż nie miała okazji poznać swojego podopiecznego, ponieważ
przebywał ciągle u swoich dziadków. Brunetka zauważyła, że atmosfera wśród wszystkich pracowników była z tego powodu –
prawdopodobnie – napięta, ale żaden z nich nie chciał się do tego przyznać. Ona sama odczuwała pewną irytację – mieszkała w końcu
w obcym domu, by pracować, a nie miała, jak do tej pory, takiej możliwości.
W ciągu tych dni Hermiona sprawiła, że cała służba rezydencji – nie licząc kamerdynera – zapałali do niej sympatią. Skrzaty
domowe okazały się być zachwycone tym, że mogą służyć w domu swego Pana. A dziewczyna nie mogła wyciągnąć od żadnego z
pracowników nazwiska właściciela posesji, co sprawiło, że nie zachęcała ich do stworzonej przez siebie w piątej klasie organizacji
W.E.S.Z. Przeciwnie – zaczęła powoli rozumieć, dlaczego te istotki uwielbiały służyć ludziom, których wyjątkiem był zmarły
podczas wojny Zgredek – jedyny Wolny Skrzat zadowolony ze swojej wolnej egzystencji.
Posiadłość zamieszkiwali: Babcia, dwie młode kucharki Anna i Joanna - obie były siostrzenicami Babci, ogrodnik Stan Wolf –
starszy pan, który uwielbiał rośliny, Hermiona oraz kamerdyner Evan O’Donnell – mężczyzna w „kwiecie wieku”, nieprzyjemny
facet, który od pierwszej chwili zapałał do Hermiony niechęcią.
Podczas wspólnej kolacji pracowników Babcia powiedziała do wszystkich zebranych:
- Jeśli jutro go nie przywiozą, zgłoszę to do Biura Aurorów.
- Babciu – powiedziała Anna. – Nie powinna Babcia zawracać aurorom głów z takiego powodu.
Kucharki, co zauważyła dziewczyna, również zwracały się do Jane Spencer per Babciu. Brunetka nie mogła się oprzeć wrażeniu, że
kobieta po prostu lubiła być traktowana jak babcia. Hermiona podejrzewała, że przyczyną jest fakt, iż Jane Spencer nie posiadała ani
dzieci, ani wnuków.
- Uważam, że Anna ma rację, Babciu – powiedział ogrodnik Stan, co w jego ustach zabrzmiało nieco śmiesznie. W końcu sam
mógłby być dziadkiem. – To nie ma sensu. Nie możemy wywołać konfliktu pomiędzy dziadkami chłopca a Panem. Mogą zarzucić
mu, że zakazuje im się z nim spotykać.
- Ależ nie zakazuje – odpowiedziała oburzona Babcia. – Oni po prostu nadużywają czasu, jaki Pan im wyznaczył! Przecież tak być
nie może! Czy oni myślą, że uda im się odebrać chłopca?!
Hermiona zatrzymała rękę z widelcem w połowie drogi do ust.
- Uważam, że przesadzasz, Jane – powiedział zgryźliwym tonem kamerdyner. – Pana i tak nie ma w domu. Kto wie? Może Pan
wyraził zgodę na tak długi pobyt chłopca u dziadków. W końcu nie wiadomo, kiedy on sam wróci do domu...
- Evanie, czyżbyś chciał powiedzieć, że pan jest nieodpowiednim ojcem?! – zawołała rozeźlona Babcia.
- Jane, ja niczego takiego nie powiedziałem. Po prostu uważam, że nieobecność pana wpływa niekorzystnie na jego kontakty z
dzieckiem. Ot, co powiedziałem – kamerdyner postanowił więcej się nie wypowiadać na ten temat i wziął się za jedzenie sałatki.
Babcia popatrzyła zmrużonymi oczami na niego, po czym sama zaczęła spożywać kolację. Po kilku minutach ciszy zapytała:
- A co ty uważasz w tej sprawie, Joanno?
Szatynka spojrzała z ukosa na Evana, który uśmiechnął się pod nosem. Dziewczyna spłonęła rumieńcem. Hermiona doszła do
wniosku, że będzie musiała się dowiedzieć, co Joanna czuje do tego wrednego i złośliwego typka, bo cokolwiek to by nie było to, jej
zdaniem, było złe.
- Ja... Nie wiem – powiedziała patrząc na swoje dłonie. – Nie mogę nic w tej sprawie powiedzieć, bo i tak, Babciu, zrobisz to, co
uważasz za słuszne.
Jane Spencer nie była zadowolona z odpowiedzi, która satysfakcjonowała jej przeciwników. Hermiona była przekonana, że
wszystko jest postanowione, kiedy usłyszała:
- A ty, Hermiono?
Wszyscy pracownicy spojrzeli na nią z wyczekiwaniem w oczach. Brunetka przełknęła głośno ślinę.
- Uważam – zaczęła powoli – że, jeśli to jest konieczne, to należy, przede wszystkim, skontaktować się z ojcem chłopca i go o tym
poinformować.
Wszyscy, prócz Hermiony, jak jeden mąż wstali ze swych miejsc i równocześnie wypowiedzieli:
- Och, nie! Merlinie chroń nas, świat i rezydencję od gniewu Pana!
Hermiona spojrzała na nich zaskoczona.
- To była tylko taka propozycja...
- Musi pani wiedzieć, panno Granger, że nasz Pan nie może się dowiedzieć, że dziadkowie przetrzymują za długo panicza bez jego
wiedz. – Wysyczał jadowicie kamerdyner.
- W takim razie – odpowiedziała – proszę coś wymyślić i sprowadzić dziecko zanim ojciec się o tym dowie. A jeśli pan tego nie
zrobi, to może rzeczywiście należy powiadomić Biuro Aurorów. Nie sądzi pan?
Przez chwilę patrzyli na siebie z niechęcią w oczach, jednak O’Donnell odwrócił się i wyszedł z kuchni trzasnąwszy drzwiami. Za
nim wybiegła Joanna.
- Doskonale, Hermiono – powiedział ogrodnik Stan, klaszcząc w dłonie. – Dawno nikt mu tak nie dopiekł, jak ty teraz.
- Ja... – Hermiona poczuła się źle. Nie miała prawa naskakiwać na tego mężczyznę, choćby go nienawidziła. – Pójdę się położyć.
Źle się czuję...
Kilka minut leżała w swoim łóżku zastanawiając się nad całą sytuacją. To było nienormalne, żeby dziadkowie chcieli odebrać
dziecko ojcu. Musiałby być naprawdę jakimś tyranem, który katuje swojego pierworodnego. Hermiona myślała nad względem
prawnym – czy było możliwe odebranie dziecka przez dziadków. Nie raz słyszała o takich sytuacjach, ale nigdy nie zagłębiała się w
to głębiej. Była przekonana, że takie rzeczy zdarzają się raz na jakiś czas. Teraz, jednak, wnioskując z tego, co mówiła Babcia
okazywało się, że takie rzeczy działy się częściej niż sądziła.
Nie wiedziała, kiedy usnęła. Nagle otworzyła oczy i prawie natychmiast je zamknęła pod wpływem promieni słońca. Musiało już
być późno, skoro światło padało na jej twarz. Spojrzała na budzik – widniała na nim godzina dziewiąta.
Usiadła na łóżku próbując się wsłuchać w jakikolwiek dźwięk, ale przytłoczyła ją cisza. Szybko wyskoczyła z łóżka, po czym
założyła dzień wcześniej przygotowane przez siebie ubranie – oczywiście swoje, na te co miała w garderobie nawet nie spojrzała – i
zeszła na dół do kuchni. Nie zastała tam nikogo.
- Dzień dobry! – zawołała, ale nikt jej nie odpowiedział. Dziewczyna wyszła z kuchni, ruszyła na dalszy obchód poszukując
jakiegokolwiek mieszkańca rezydencji. – Dzień dobry! Czy jest ktoś w domu?! – wołała. Brunetka poczuła się strasznie samotna w
tym wielkim, pustym domu. Nie chciała się przyznać nawet przed sobą, ale bała się być sama.
Zeszła schodami do holu i otworzyła mahoniowe drzwi, by wyjść na podwórze. Niestety, tam też nie było ani jednej żywej duszy.
Po dziesięciu minutach przeszukiwania ogrodu, nie wiedząc co ze sobą zrobić, powróciła do posiadłości.
Przez kilka godzin chodziła po domu i czuła się całkowicie zagubiona. Nie wiedziała, co ze sobą począć, dlatego też pozwoliła
sobie pooglądać obrazy i rzeźby znajdujące się w holu.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a do holu wszedł kamerdyner patrząc nienawistnym wzrokiem na Hermionę, po czym
przeszedł obok niej bez słowa. Po chwili pojawili się inni pracownicy, w tym Babcia.
- Witaj, Hermiono. Mam nadzieję, że zjadłaś śniadanie przygotowane dla ciebie, kochaniutka? – zapytała uśmiechając się
promiennie do brunetki.
- Ja... właściwie...
Babcia machnęła ręką.
- Och, mogłam się domyślić, że nie zjesz. Ale nie martw się. Za trzy godziny poznasz naszego małego chłopczyka – dodała
uśmiechając się promiennie.
- Ale jak to? – Hermiona wydawała się być zszokowana nadmiarem towarzystwa Babci. Informacje docierały do niej wolniej niż
zazwyczaj.
- A, tak! – klasnął w dłonie ogrodnik Stan. – Evan postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i pojechał do dziadków chłopca. Po kilku
godzinach rozmowy udało się nam go odzyskać.
- Aha – odpowiedziała Hermiona patrząc na Joannę, która nieśmiało się do niej uśmiechnęła. – To ja może pójdę zjeść śniadanie –
dodała, po czym ruszyła w stronę kuchni całkowicie zestresowana.
Miała tylko trzy godziny do tego, by przygotować się do spotkania z chłopcem. Nie miała zbyt dużo czasu, żeby się przygotować i
zrobić na nim dobre wrażenie.
ROZDZIAŁ 5
- Babcia! – kiedy Hermiona schodziła do salonu usłyszała głos małego chłopca. Przystanęła chcąc się uspokoić. Bała się tego
spotkania – nie wiedziała jak podejść do dziecka, które jest wychowywane w takich luksusach. Zastanawiała się, czy nie będzie źle się
do niej odnosiło tylko dlatego, że jest szlamą. Poza tym, miała nadzieję, że pomimo tej niedogodności uda jej się sprawić, że chłopiec
ją polubi.
- Już jesteś, skarbie! – odpowiedziała Babcia, której głos zdradzał wzruszenie. – Jak było u dziadków? – zapytała.
- Super! – odpowiedział malec, kiedy Hermiona stanęła w drzwiach. – Babcia z dziadkiem zabrali mnie na wycieczkę do lasu! –
chłopiec relacjonował wszystko z największą pasją. – Była z nami ciocia Dafne! I dziadek kupił mi miotłę! Popatrz! – zawołał
odwracając się w stronę drzwi, gdzie momentalnie ucichł widząc uśmiechniętą nieznajomą kobietę.
Chłopiec był wzrostu James’a, który także miał cztery latka, jednak różnił ich wygląd. James całkowicie był identyczną kopią
Harry’ego, z tą różnicą, że miał oczy po Ginny, zaś malec stojący przed nią... Był uroczy! Blondynek o bladej twarzy, z
zarumienionymi policzkami. Oczy miał stalowoniebieskie, z których tryskała miłość do wszystkiego, co żyje. Hermiona odniosła
wrażenie, że już widziała gdzieś podobne oczy, ale nie mogła sobie przypomnieć, kto był ich właścicielem. To jednak nie było w tej
chwili istotne. Chłopiec miał otworzone usta w zaskoczeniu, a patrzył na Hermionę tak - zawstydziła się na tą myśl - jak na
najpiękniejszą kobietę na świecie. Obdarzyła go lekkim uśmiechem, na co jego rumieńce stały się jeszcze bardziej widoczne.
Zauroczył ją od pierwszego wejrzenia.
- Cześć, jestem Hermiona. A ty? – powiedziała kucając i zarazem uśmiechając się promiennie. Nie chciała, żeby między nimi była
jakaś różnica. Chciała, by wiedział, że są sobie całkowicie równi bez względu na wiek.
Blondynek spojrzał na Babcię, która uśmiechała się do niego ze łzami w oczach. Kiwnęła głową, żeby podszedł do Hermiony. Po
chwili znajdował się przed Hermioną patrząc w jej czekoladowe oczy.
- Cześć – powiedział zawstydzony, a Hermiona poczuła, że rozpływa się pod wzrokiem chłopca, który patrzył na nią z
niepewnością, a zarazem z zainteresowaniem. – Mam na imię Scorpius – dodał tak cicho, że Hermiona ledwo usłyszała.
- A ile masz lat? – zapytała ciągle się uśmiechając i nie zwracając uwagi na to, że cały personel przyglądał się już jej rozmowie z
blondynkiem.
Przez chwilę malec wpatrywał się w swoje rączki, po czym zaczął odliczać: dwa przy prawej rączce i dwa przy lewej.
- Tyle! – zawołał odwzajemniając jej uśmiech.
- A wiesz, ile to jest? – zapytała podejrzliwie odsłaniając przy okazji swoje górne zęby, na co malec zareagował cudownym
perlistym dźwiękiem.
- Tak! Tata mnie nauczył – dodał ciszej, jakby chcąc zachować to w tajemnicy. – To jest... Raz... Dwa... Trzy... Cztery... – zaczął
powoli odliczać. – CZTERY! – zawołał szczerząc się do niej. – Mam cztery lat – dodał takim tonem, który oznaczał, że był z siebie
dumny. Hermiona zaczęła się śmiać.
- Musisz mieć mądrego tatę – powiedziała Hermiona mając nadzieję, że wreszcie się dowie czegoś więcej o swoim pracodawcy.
- Ja kocham tatę! – zawołał Scorpius. – Mój tata jest dobly, ale babcia i dziadek mówią – dodał ciszej przybliżając się do niej –
mówią, że tata mnie nie kocha, bo on nie ma dla mnie casu – ton jego wyraźnie mówił, że jest z tego powodu bardzo smutny.
Hermiona spojrzała na niego z przerażeniem.
- To nie prawda! – powiedziała do blondynka, ocierając jednocześnie łzę, która zaczęła spływać po małym zaróżowionym policzku.
– Tata bardzo cię kocha, dlatego tutaj jestem – dodała spoglądając mu w jego stalowo-błękitne oczy.
- Jesteś moją mamą? – wyszeptał, na co Hermiona zesztywniała. Przecież dziecko chyba wiedziało, że jego mamusia umarła?
Każdy normalny rodzic powiedziałby dziecku prawdę. Chyba, że ktoś byłby takim tyranem jak wujkowie Harry’ego – państwo
Dursley’owie, którzy nie powiedzieli Harry’emu prawdy dotyczącej jego rodziców. W to jednak Hermiona nie mogła uwierzyć.
- Kochanie, ja... – zaczęła szeptem, ale mały Scorpiusprzerwał jej.
- Bo mama Astoria jest w niebie, ale tata mówi, że mam tes drugą mamusię, która niedługo psyjdzie. I tata mówi, że ją poznam, bo
jest najładniejszą mamą na świecie – dodał chłopiec z zaszklonymi oczami od łez.
Hermiona poczuła, że rośnie w jej gardle jakaś gula, która nie pozwala jej nic mówić. Słowa małego Scorpiusa sprawiły, że nie
wiedziała jak się zachować. Miała ochotę uciekać jak najdalej od tego dziecka, które wywołało w niej tyle sprzecznych ze sobą
emocji, ale również nie chciała zostawiać go samego – nie potrafiła od niego odejść.
Nigdy nie sądziła, że jakieś dziecko będzie chciało mieć ją za matkę. Sama bardzo pragnęła mieć dziecko, ale nie wierzyła w to od
chwili, kiedy została porzucona. Nie wierzyła, że może być jeszcze szczęśliwa... A tutaj, nagle i niespodziewanie, mała urocza istotka
pragnie by była jej mamą.
- Skarbie, to zależy tylko od twojego taty – powiedziała cicho Hermiona, wiedząc, że nikt nie słyszy ich rozmowy. – To twój tata
zadecyduje o tym, kto będzie twoją mamusią. Wiedz jednak, że to on ci pierwszy o niej powie. Ja tylko jestem tutaj, by się z tobą
bawić i opiekować, kiedy twojego taty nie ma w domu.
Malec popatrzył na nią smutnym wzrokiem, po czym westchnął. Hermiona poczuła, że łzy napływają jej do oczu, a serce ściska się
z bólu, widząc w jego oczach zawód. Nie mogła nic zrobić. Przecież ona nawet nie wiedziała, kim jest ojciec chłopca. Scorpius jednak
się tym nie przejął, tylko przytulił swe drobne ciałko do Hermiony, kompletnie ją tym zaskakując. Odwzajemniła uścisk przyglądając
się reakcji personelu. Babcia, łącznie z Anną i Joanną, miała łzy w oczach, zaś ogrodnik Stan klasnął w ręce, by po chwili otrzeć słoną
kroplę spływającą po jego zmarszczonym policzku. Nieodgadnione były jednak emocje kamerdynera, który po prostu patrzył na
małego chłopca całkowicie ignorując Hermionę. Dziewczyna lekko westchnęła, po czym wzięła Scorpiusa na ręce.
- A wiesz? – spytała nagle. – Zdaje mi się, że ktoś coś wspominał o tym, że dostał miotłę.
Malec spojrzał na nią swoimi oczami z zaufaniem. Wiedziała, że chłopiec, pomimo luksusów, był najzwyczajniejszym
czterolatkiem. Nic go nie wyróżniało spośród innych dzieci. Owszem miał lepsze ubrania, ale nie lubił w nich chodzić, lubił też bawić
się w piaskownicy. Po kilku dniach Hermiona zrozumiała, że mały Scorpius nie znał jeszcze podziału pomiędzy czarodziejami i
szlamami. Dla niego byli czarodzieje i nie-czarodzieje. Mimo to, prawie każdego człowieka, kochał. Patrzył na ludzi ufnymi oczami
czując, że każdy jest tak samo dobry jak on: miły i kochający.
Kilka dni po zaprzyjaźnieniu się dziewczyny z małym blondynkiem, do rezydencji powrócił pan domu, jednak brunetka nie miała
okazji się z nim spotkać czy przywitać. Kiedy rano wstała mężczyzny już nie było i, jak dowiedziała się przy śniadaniu od Babci,
zabrał Scorpiusa na wspólny„wypad”. A więc miała cały dzień wolny dla siebie, dlatego postanowiła odwiedzić Ginny i Harry’ego.
Około godziny dwunastej była przed domkiem Potterów, by po chwili znaleźć się w objęciach małego James’a.
- Ciociu, ciociu! – wołał chłopiec tym samym przywołując swoich rodziców. Ginny i Harry przywitali przyjaciółkę z radością,
chcąc się dowiedzieć, jak minęły Hermionie pierwsze dni w pracy.
Brunetka, trzymając na kolanach Albusa, opowiadała przez kilkanaście minut o rezydencji, w której mieszka oraz o personelu,
który ją uwielbia – pominęła osobę kamerdynera nie chcąc pokazywać przyjaciołom, że postać Evana ją po prostu irytowała. Kiedy
jednak doszła do opowiadania na temat Scorpiusa nikt nie mógł zamknąć jej ust. Opowiadała o nim z największą pasją, zachwycając
się jego miłością, dobrocią i zaufaniem do świata. Harry i Ginny odrazu pojęli, że Hermiona pokochała małego Scorpiusa jak własne
dziecko, ale nie chcieli nic na ten temat mówić. Wiedzieli, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym będzie się musiała rozstać z
czterolatkiem, ale nie chcieli jej o tym uświadamiać teraz, kiedy próbowała ułożyć sobie życie na nowo.
- A kto jest właściwie jego ojcem? – zapytał Harry, kiedy Hermiona zakończyła swój monolog opierający się nad zachwycaniem
się małym blondynkiem.
- No... Tu jest właśnie problem, bo nie wiem. Nikt nigdy nie chce powiedzieć, kto jest właścicielem, jakby się obawiali, że nie są
godni wymówić jego nazwiska – dodała Hermiona marszcząc czoło. – Wiem jedynie, że facet jest inteligentny, zapracowany,
zmęczony i poszukuje matki dla dziecka. Aha, i obecną kandydatką jest niejaka Lisa Miller, która nie darzy małego zbytnią sympatią.
Kiedy jest w rezydencji wszyscy pracownicy unikają jej. A Babcia szczególnie. Jest na nią strasznie cięta – dodała chichocząc. –
Kiedy mały wrócił do domu, to Lisa prawie codziennie do niego przychodziła, żeby dowiedzieć się, jak się ma. Nie jesteście w stanie
nawet sobie wyobrazić, jak krzyczała, kiedy dowiedziała się, że Babcia mnie zatrudniła – Hermiona nie mogła się powstrzymać od
śmiechu. –W życiu nie słyszałam tyle przekleństw z ust kobiety za jednym razem.
Harry spojrzał z rozbawieniem na Ginny.
- Och, zapewniam cię, że ja na pewno słyszałem – powiedział, po czym nagle dostał po głowie ścierką od naczyń. – Ej, za co?!
- Jak to za co? – zapytała Ginny pomiędzy salwami śmiechu. –Przecież ja nigdy nie klnę.
- Na pewno – odpowiedział Harry. – A szczególnie wtedy, kiedy twoja mama przyjeżdża do nas w odwiedziny i dostajesz ochrzan
za to, że nie potrafisz sprzątać. Wybacz, kochanie, musiałem się wtedy przesłyszeć.
Hermiona rozglądnęła się po salonie, który, według niej był sterylnie czysty.
- Naprawdę? – zapytała bardziej siebie niż przyjaciół. – Całe szczęście, że ona nie odwiedziła mojego mieszkania, póki mieszkałam
sama. Co to wtedy by było... – dodała przypominając ze smutkiem całkowity chaos, który panował w całym jej mieszkaniu.
- Jestem przekonana, że twoja mama nie usłyszała tyle przekleństw w ciągu całego życia, ile jej mama w ciągu pięciu minut – dodał
Harry zaśmiewając się z własnej żony.
- A najgorsze było to – dodała Ginny – że nagle James zaczął wypytywać Harry’ego co one oznaczają – dodała rumieniąc się. –
Obiecałam sobie wtedy, że nigdy więcej nie dam się sprowokować swojej matce...
- Co oczywiście ci się nie uda – dokończyli zgodnie Harry z Hermioną, śmiejąc się z przyjaciółki.
- Dziękuje wam za to, że mogę na was liczyć. Naprawdę, jestem wam wdzięczna – dodała udając oburzenie. Nie trwało to jednak
długo. Po kilku minutach znów się naśmiewali z Ginny i jej wybuchów podczas wizyt rodzicielki.
Tak minął jej dzień i nawet nie zauważyła, kiedy nastał wieczór. Harry’emu i Ginny udało się przekonać ją, by zjadła razem z nimi
kolację.
Kiedy wróciła do rezydencji zauważyła, że, pierwszy raz odwielu dni, pali się światło w gabinecie jej pracodawcy. Jednak nie
chciała iść na spotkanie z nim. Czuła, że nie jest na to jeszcze gotowa. Wypłatę dostała pierwszego dnia pracy, dzięki czemu spłaciła
jedną z rat kredytu. Nie miała więc powodu, by się spotkać z ojcem Scorpiusa, który z pewnością był zmęczony po całym dniu z
synkiem. Nie miała zamiaru zaprzątać mu swoją osobą głowy.
ROZDZIAŁ 6
- Hermiona,wstawaj! – gdzieś w oddali nawoływał ją głosik, jednak ona nie miała ochoty go słuchać. Odwróciła się na drugi bok, by
po chwili podskoczyć przestraszona.
- Scorpius! – zawołała. – Która godzina?
Mały blondynek spojrzał na dziewczynę z figlarnymi iskrami w oczach. Po chwili dał jej całusa w policzek, zeskoczył z łóżka i
wybiegł z pokoju.
Już ponad trzy miesiące mieszkała w rezydencji i ciągle nie mogła się przyzwyczaić do tego, że maluch ciągle czymś ją zaskakiwał.
Dzień wcześniej zażyczył sobie, by poszli na ryby. Hermiona przez piętnaście minut próbowała odwieść go od tego pomysłu, ale w
końcu musiała się poddać. Nic nie mogło odciągnąć Scorpiusa od najbardziej mugolskiej rzeczy: on po prostu uwielbiał łowić ryby.
Kiedy Hermiona, siedząc z nim nad brzegiem jeziora zapytała skąd wzięła się u niego taka pasja, odpowiedział tylko:
- Tata lubi łowić ryby.
I to tyle. Dziewczyna niejednokrotnie próbowała wyciągnąć z chłopca informacje na temat jego ojca, jednak on nigdy nie mówił o
nim nic poza „tata” bądź „tatuś”. Nie chciał nawet zdradzić, jak mężczyzna ma na imię.
- Jakby to była jakaś tajemnica – warknęła do siebie Hermiona wstając z łóżka, by chwycić swoje ubrania, która miała
przygotowane na dzisiejszy dzień. Była na siebie zła –wczoraj pogryzły ją komary, a ona miała na nie uczulenie. Ku jej nieszczęściu
nie miała pod ręką żadnego eliksiru, który mógłby uśmierzyć ból, a nie chciała prosić Babci, by sprawdziła, czy nie ma zapasu w
apteczce. Wolała wybrać się na Pokątną, by kupić odpowiednie składniki, aby móc samodzielnie uwarzyć potrzebny eliksir.
Hermiona szybko przebrała się w świeże, pachnące lawendą ubrania, po czym zeszła do kuchni na śniadanie, gdzie siedział już cały
personel. Wszyscy zajadali się angielskimi tostami z dżemem.
- Dzień dobry! – powitała Hermionę Joanna nakładająca właśnie dżem na tosta.
- Dzień dobry – odpowiedziała brunetka nie chcąc zdradzić, że ma ochotę rzucić się na swoje ciało z paznokciami, by drapać rany,
które potwornie swędziały. Z całej siły zacisnęła ręce w pieści, zasiadła do stołu i zastanowiła się co by tu zjeść, by nie sprawić, żeby
ugryzienia nie drażniły jeszcze bardziej. Doszła do wniosku, że zje suche tosty.
- Czyżby ktoś miał zły dzień? – zapytał złośliwie kamerdyner patrząc na pochmurną twarz Hermiony.
- Nie pański interes – odwarknęła Hermiona wgryzając się w pieczywo. Przez kilka minut jadła, po czym, nagle wstając, potarła
kantem stołu ranę na udzie przez co mimowolnie zareagowała. Zaczęła drapać z całej siły, a do jej oczu napłynęły łzy. Jak ona
nienawidziła komarów!
- Hermiono, co się dzieje? – zapytała Babcia patrząc na dziewczynę z lękiem.
- Wczoraj... byłam... – zaczęła mówić drapiąc się jednocześnie po plecach, co wyglądało jednocześnie komicznie oraz tragicznie.
– ...na ... rybach ze... Scorpiusem... I pogryzły mnie... komary... A ja mam... uczulenie – ostatni wyraz wręcz wypiszczała, kiedy
poczuła, że po ręce leci krew.
Anna zareagowała natychmiast podbiegając do apteczki. Przeszukała całą, po czym się odwróciła ze smutkiem.
- Babciu, nie mamy eliksiru! – zawołała, na co Babcia zareagowała szybko.
- Joanno... – zaczęła, ale nie skończyła, bo Hermiona zaczęła nagle się dusić. – Evanie, połóż ją na kanapę – zawołała. – Joanno, ty
biegnij po pana. On zna się na takich rzeczach, będzie znał przeciwzaklęcie.
- Ale... – zaczęła protestować Hermiona.
- Nic się nie martw, kochaniutka, pan studiował magomedycynę. Będzie wiedział jak ci pomóc. Szkoda, że nie został
uzdrowicielem... – dodała smutno. – Anno, zrób Hermionie zimny okład!
Kamerdyner z ogrodnikiem Stanem wyszli zostawiając Hermionę z Babcią i Anną. Przez chwilę wszystko się nieco uspokoiło,
kiedy nagle Hermiona poczuła, że robi jej się słabo. I to tym razem nie ugryzienia przez komary były przyczyną zasłabnięcia.
Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna o blond włosach i stalowoniebieskich oczach. Hermiona mimowolnie pomyślała, że
mężczyzna był bardzo przystojny, i gdyby nie fakt, że się już źle czuła, to zemdlałaby tylko na jego widok.
Przez chwilę patrzyła na mężczyznę zamglonym wzrokiem, po czym uświadomiła sobie na kogo patrzy. I jak patrzy!
Przed nią stał Draco Malfoy, jej odwieczny wróg z czasów szkolnych, którego nienawidziła całym sercem. Po Wielkiej Bitwie
miała nadzieję, że już nigdy go nie spotka, a właśnie sobie uświadomiła, że Scorpius, mimo cudownego charakteru, był idealną kopią
ojca. Jęknęła bezgłośnie, po czym z całej siły wyraziła swoje niezadowolenie.
- OCH, NIE! –wydobyło się nie tylko z jej ust.
- Cóż za spotkanie – warknęła Hermiona. – Miałam nadzieję, że już do końca życia cię nie spotkam, Malfoy.
- Cóż za ironia – odpowiedział tym samym tonem, co brunetka. – Tak się składa, że mogę osobiście sprawić, byś szybko się
pożegnała z tym światem, Granger.
Przez chwilę mierzyli się nienawistnym wzrokiem. Babcia szybko zorientowała się w zaistniałej sytuacji.
- Draco – zwróciła się ciepłym głosem do blondyna. – Pomóż Hermionie. Wczoraj była ze Scorpiusem na rybach i pogryzły ją
komary...
- Cudowny chłopiec – powiedział zachwycony Malfoy. – Instynktownie wie, kto jest zbędny na tym świecie i wie co z tym zrobić.
- Panie Malfoy! – zawołała zszokowana Anna, na co Draco, ku przerażeniu Hermiony zaśmiał się tak, jak pierwszego dnia zaśmiał
się Scorpius.
- Żartuję, Anno.
Hermionie zdawało się, że śni. Malfoy żartujący ze służbą? To było nie do pomyślenia!
- Co, Granger? Uczulenie na komarki się ma? – zapytał złośliwie.
- Co, Malfoy? Odzywamy się do szlamy? – warknęła w odpowiedzi.
- Przestań, Granger. W tym domu nie używamy takich wulgaryzmów – warknął siadając na kanapie. Pochylił się nad nią, by
sprawdzić jej rany. Bezwiednie odsunęła się, na co on zaśmiał się złośliwie. Uwielbiał ją denerwować. – Nie mogę zrozumieć,
Babciu, jak mogłaś przyjąć na stanowisko guwernantki gryfonkę, a tym bardziej kobietę, z którą mój syn nie może pójść na ryby.
- Wiesz, że wędkowanie to pasja mugoli, Malfoy?
- Wiesz, że nie ciebie pytałem, Granger?
- Och, wcale mnie to nie dziwi, Malfoy. To takie w twoim stylu. Zastanawia mnie jedno – dodała, chcąc ukryć, że jej oddech
przyśpieszył pod wpływem dotyku rąk Dracona Malfoya. – Jak to się stało, że twój syn jest takim cudownym dzieckiem, kiedy za ojca
ma taką szumowinę, jak ty.
Draco pochylił się bardziej nad brunetką, po czym mocno ścisnął jej nadgarstek - ten, który był najbardziej naznaczony jadem
komara.
- Granger, nie zapominaj gdzie i u kogo się znajdujesz – wycedził przez zęby tak, by tylko ona to usłyszała, po czym dodał. –
Myślę, że mam eliksir na te ugryzienia – powiedział do Babci. – Jest w moim gabinecie w lewej szafce nad komodą. Wiesz gdzie –
dodał tonem „Czy-możesz-wyjść-muszę-z-nią-porozmawiać-na-osobności”. –Anno, czy mogłabyś sprawdzić, co się dzieje ze
Scorpiusem? – dodał uśmiechając się do niej czarująco. Po chwili dziewczyna i Babcia wyszły z kuchni pozostawiając Dracona z
Hermioną sam na sam.
Dziewczyna zamknęła oczy obawiając się, że Malfoy wyciągnie zza pazuchy różdżkę i rzuci na nią Avadę, by później
rozpowiedzieć wszystkim, iż niestety, ale było za późno, by uratować Wiem-To-Wszystko-Granger. Jednak to co usłyszała sprawiło,
że Hermiona otworzyła oczy patrząc zszokowana na swojego pracodawcę.
ROZDZIAŁ 7
- Dziękuję ci – usłyszała barytonowy głos. Nie wierzyła własnym uszom. Draco Malfoy dziękował! Zszokowana otworzyła oczy
zastanawiając się, czy jej wróg nie zwariował.
- Co? – to było jedyne pytanie, które dała radę wypowiedzieć.
Malfoy prychnął pogardliwie.
- Co: „co”, Granger? Nie masz w słowniku takiego wyrazu jak „dziękuję”? Chyba nie muszę tłumaczyć co ono znaczy – warknął
spoglądając złośliwie na gryfonkę. Dziwnie się czuł, kiedy tak na nią patrzył – nie odczuwał do niej nienawiści takiej, jak kiedyś.
Jednak ciągle sprawiało mu radość denerwowanie jej. Wyglądała wtedy uroczo...
- Chodziło o to, za co mi dziękujesz – odburknęła cicho, lecz mężczyzna to usłyszał i uśmiechnął się triumfalnie.
- To chyba oczywiste – jego ton wyraźnie wskazywał, że powód podziękowań skierowanych w stronę brunetki powinien być
oczywisty. – Za to, że doskonale zajmowałaś się moim synem. Swoją drogą, nie sądziłem, że obdarzy cię tak wielką sympatią.
- Nie sądziłeś? – zapytała wybita z pantałyku. – To ty wiedziałeś...?
Malfoy uderzył się w czoło, jakby o czymś zapomniał.
- No tak, Granger. Zapomniałem z kim mam do czynienia – teatralnie wskazał ją niedbałym ruchem dłoni. – Z najbardziej
inteligentną czarownicą tego stulecia. A raczej ubiegłego, uściślając. Zastanawia mnie jedno... – nieświadomie odgarnął z czoła
kosmyk włosów, który mu przeszkadzał. – Jak to możliwe? Myślałaś, że nie wiem, kogo trzymam pod własnym dachem? Ten, kto
nadał ci taki tytuł musiał być ślepy. No, chyba że to był Potter, ale przecież, tak swoją drogą, on jest ślepy.
- Nie obrażaj moich przyjaciół, Malfoy – powiedziała na tyle głośno, na ile pozwalał jej w tym momencie głos.
- Tak się składa, Granger, że jesteśmy w moim domu, a jak pewnie wiesz „wolność Tomku w swoim domku”. Nie mów, że tego nie
znasz, bo i tak ci nie uwierzę. Poza tym nawet mój syn wie, że nie potrafisz kłamać, dlatego proszę, oszczędź mi tych nieudanych
łgarstw. Im więcej gadasz, tym gorzej dla ciebie – dodał widząc, że chce coś powiedzieć.
- Od kiedy tak się przejmujesz tym, co jest dobre dla mnie? – zapytała siląc się na ironię.
Nieudolnie, co zauważył Malfoy uśmiechając się do niej bezczelnie.
- Może od czasu, w którym zacząłem ci płacić za opiekę i naukę mojego dziecka?
- Nikt ci tego nie każe robić – odpyskowała.
- Oczywiście – odpowiedział siadając na krześle. – Ale jak wiesz, to ja decyduję kto, co, gdzie i jak w tym domu. A jeśli
powiedziałem, że chcę, żebyś pracowała dla mnie - to tak będzie.
- Nie pracuję dla ciebie. Pracuję dla Scorpiusa.
Malfoy spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Poprawka: pracujesz dla mnie zajmując się Scorpiusem. To ja ci płacę, a nie on. Poza tym nie wykorzystuj mojego dziecka do
podważania moich argumentów.
Na chwilę w pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Hermiona, podobnie jak Draco była pochłonięta we własnych myślach.
Zastanawiała się, jak to się stało, że nie skojarzyła małego blondynka z jej odwiecznym wrogiem. Przecież byli jak dwie krople wody!
Z tą różnicą, że oczy Scorpiusa wyrażały miłość, zaś Dracona chłód i niedostępność.
- Dlaczego mnie przyjąłeś na to stanowisko? – zapytała po chwili ciszy.
- Nie wiem co mną kierowało – odpowiedział nazbyt szczerze, co zaskoczyło jego samego tak samo, jak Hermionę. – Kiedy
zadzwoniłaś do Babci właśnie wtedy zastanawialiśmy się nad przyjęciem na tą posadę kogoś innego, jednak kiedy usłyszałem twoje
nazwisko od razu podjąłem ostateczną decyzję.
- Chciałeś mnie upokorzyć, prawda? – zapytała.
- Upokorzyć? – zapytał zaskoczony. – Granger, to zaszczyt dla ciebie, że przebywasz w towarzystwie mojego syna. Powinnaś
oddawać mu hołd za to, że chce mieć z tobą do czynienia.
- Nie przesadzaj – warknęła – twój synek nie jest wcale taki kochany, jak ci się wydaje. – Zełgała, jednak Malfoy uniósł leniwie
lewą brew sprawiając, że Hermiona zrobiła się cała czerwona ze wstydu. Rzeczywiście, nie potrafiła kłamać. Małego Scorpiusa
traktowała jak najwspanialsze dziecko na świecie.
- A już miałem nadzieję, że się zmieniłaś, Granger – powiedział rozbawiony wyciągając zza pazuchy różdżkę. – Ale nie. Tyle, że
wiesz... – dodał nagle znajdując się przy niej i szepcząc do ucha – nie waż się więcej obrażać mojego dziecka, bo inaczej cię zabiję.
Możesz obrażać mnie, ale nie Scorpiusa, zrozumiałaś? – przyłożył różdżkę do jej gardła.
- Nigdy bym go nie obraziła – powiedziała cicho starając się, by nie usłyszał w jej głosie paniki.
- Ja myślę – odpowiedział Malfoy, po czym się odsunął krzycząc: - Na gacie Merlina! Znalazła Babcia ten eliksir czy nie?!
Babcia natychmiast weszła do kuchni z małą fiolką, którą podała Draconowi. On chwilę spoglądał na jej zawartość, po czym podał
Hermionie.
- Masz. Twoje zdrowie, Granger – powiedział unosząc brwi i przy okazji uśmiechając się złośliwie. Dziewczyna wypiła na raz całą
dawkę - smakowała ohydnie, ale zadziałała natychmiast: rany zaczęły znikać, a zamiast swędzenia czuła lekkie mrowienie
przynoszące ulgę. Nie zauważyła, że Malfoy przygląda jej się z lekką obawą ściskając mocno pięści tak, że aż zbielały mu knykcie.
Zamknęła oczy chcąc się zrelaksować. Czuła się tak dobrze...
- Granger – wyszeptał Malfoy, ale kiedy Hermiona nic mu nie odpowiedziała podszedł do niej i lekko nią potrząsnął. – Granger?
To też jednak nie podziałało, więc zrobił coś, czego nikt nigdy by się po nim nie spodziewał, prócz samej Hermiony – uderzył ją w
twarz.
- Granger! – warknął, kiedy dziewczyna otworzyła przymrużone oczy. – Wstawaj.
- Chcę spać – odpowiedziała.
- Nie możesz spać. Pamiętaj, że nie jesteś tutaj od spania, tylko od zajęcia się Scorpiusem.
- To jego wina, że pogryzły mnie komary. Chciał iść łowić ryby. No to ma te ryby.
- To nie jest jego wina, tylko twoja, idiotko! – Malfoy był wściekły. Nie mógł pozwolić, by dziewczyna zasnęła. Mogłoby to mieć
niewłaściwe skutki uboczne. – Trzeba było na siebie rzucić odpowiednie zaklęcie.
- Nie znam takiego – odpowiedziała czerwieniąc się przy tym jak piwonia.
Draco poczuł, że zaraz go szlag trafi, jeśli dziewczyna nie weźmie się w garść.
- Chyba odznaczę ten dzień świętem narodowym – zaszydził Malfoy. – Granger nie zna jakiegoś zaklęcia! Chyba zaraz umrę z
wrażenia. Ostrzegam cię, Granger. Jeśli w tej chwili nie wstaniesz to wywalę cię stąd na zbity pysk i dam ci taką opinię, że nawet na
sprzątaczkę u mugoli cię nie przyjmą.
- Ależ, Draco! Wyrażaj się w stosunku do damy – zawołała urażona Babcia.
- Przepraszam, ma Babcia rację – odpowiedział skruszony Malfoy, co sprawiło, że Hermiona otworzyła oczy. – No wreszcie,
Granger. A teraz wstawaj i chodź – chwycił ją za rękę podrywając ją z kanapy i wyprowadzając z kuchni.
Hermiona, która jeszcze nie doszła do siebie, szła za Malfoyem, prowadzona za rękę jak małe dziecko do salonu, gdzie czekał na
nich Scorpius. Był cały zapłakany. Brunetka natychmiast zrozumiała, że powinna była szybciej posłuchać Malfoya i przyjść zobaczyć,
co z chłopcem. Szybko wyrwała rękę z uścisku Dracona, by po chwili znaleźć się przy blondynku i przytulić go jak najcenniejszy
skarb.
- Spokojnie. Dlaczego płaczesz, kochanie? – zapytała słodkim głosem, który sprawił, że Draco, który stał nieopodal musiał się
czegoś przytrzymać, by nie upaść z wrażenia. Jej ton był tak przesiąknięty dobrocią i miłością, że mężczyzna ze szczerą
przyjemnością stwierdził, że mógłby go słuchać cały czas. Po chwili zrozumiał, co właśnie sobie pomyślał i sprawiło to, że spojrzał na
gryfonkę jak na kobietę. Prawdziwą kobietę.
- Bo... ja... – zaczął Scorpius chlipiąc. – Hermiono! – rzucił jej się na szyję tuląc najmocniej jak potrafił. – To moja wina...
Draco patrzył na tą sytuację z przerażeniem. Jego dziecko tuliło się do szlamy oskarżając siebie za to, że, z jej głupoty, stała jej się
krzywda. Nie mógł tego znieść. Serce go bolało na ten widok, ale nie mógł nic zrobić. Nie był w stanie podejść do kobiety i odebrać
jej dziecka, bo sprawiłby tym blondynkowi większy ból. A tego przecież nie chciał. Musiał czekać na dalszy rozwój sytuacji.
- Scorpiusie, co ty mówisz? – zapytała zaskoczona Hermiona. – Kto ci naopowiadał takich głupot?
- Anna mówiła... że jesteś chola... przes komaly... – wypowiedział malec płacząc jeszcze głośniej.
- Właśnie: przez komary, a nie przez ciebie, kochanie – Hermiona nie cierpiała zwracać się do niego w takich sytuacjach po
imieniu: było dla niego zbyt dorosłe. – No, już, skarbeńku, nie płacz, przecież nic mi nie jest. Zobacz. Twój tatuś podał mi lek i już
jestem zdrowa – chłopiec spojrzał zapłakanymi oczkami na Hermionę. – Widzisz? Już w porządku. Jestem cała i zdrowa - powtórzyła.
Mały blondynek uśmiechnął się lekko do dziewczyny, na co ona instynktownie pocałowała go w czółko.
- Kochanie – zwróciła się do Scorpiusa – nigdy nie myśl, że coś mogłoby się komuś stać z twojej winy. To nie prawda! Jesteś
najwspanialszym chłopcem, jakiego znam, słoneczko. Jak więc ktoś o tak dobrym serduszku jak ty mógłby sądzić, że ktoś przez niego
cierpi?
Draco mimowolnie zagryzł dolną wargę. Nie mógł słuchać, jak ta kobieta zwraca się do jego syna. Nie mógł zrozumieć, jak ktoś
taki jak Granger mógł mieć doskonałe podejście do jego dziecka. Do tej pory żadnej się nie udawało. Żadnej. A tu? Granger od razu
trafiła do jego serca...
- Ale mama Astoria przeze mnie umalła – wyszeptał cicho patrząc niepewnie na Dracona, nie wiedząc, jak się zachować. Hermiona
poczuła, że do oczu napływają jej łzy. Tak bardzo kochała tego małego blondynka...
- Skarbie – powiedziała odwracając się w stronę Malfoya. – Twoja mamusia nie umarła przez ciebie, rozumiesz? – zapytała chłopca
nie patrząc w stronę Dracona, mimo że podążała w jego kierunku. – Twoja mamusia umarła, bo była chora, prawda Draco? – zapytała
po raz pierwszy zwracając się do Malfoya po imieniu.
- Prawda – odpowiedział zdławionym głosem. – I nie wolno ci sądzić inaczej, Scorpiusie – Hermiona skrzywiła się, kiedy usłyszała
imię chłopca wypowiedziane przez Dracona. – I nie przejmuj się Hermioną. Nic jej nie jest i nic się jej nie stanie, dopóki będzie z
nami, prawda synku?
- Tak – odpowiedział chłopiec mocniej się przytulając do dziewczyny. – Hermiona zostaniesz ze mną na zawsze? – zapytał z
nadzieją w głosie, na co dziewczyna zesztywniała. Popatrzyła na Dracona wzrokiem Zobacz-Co-Ty-Zrobiłeś, po czym roześmiała się,
jakby to był dobry żart. Pocałowała Scorpiusa w czółko, po czym podała go Draconowi.
- Zostanę z tobą, skarbie tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebował.
Mały się uśmiechnął promiennie najpierw do Hermiony, a potem do ojca, który go przytulił do siebie. Malfoy spojrzał na brunetkę
wdzięcznie wypowiadając szeptem „dziękuję”, na co brązowooka odpowiedziała lekkim, ale nieśmiałym uśmiechem. Oboje wiedzieli,
że jeśli chcą, by dziecko było szczęśliwe, to muszą przestać odnosić się do siebie wrogo.
A przynajmniej w obecności Scorpiusa.
ROZDZIAŁ 8
- Żartujesz? – wyszeptała Ginny, kiedy Hermiona przyszła do Potterów, ze Scorpiusem, w odwiedziny. – To przecież jest... – nie
skończyła widząc wzrok przyjaciółki.
- Dzień dobly – powiedział Scorpius trzymając Hermionę za rękę i patrząc ufnym wzrokiem na Ginny, która pod wpływem tego
spojrzenia poczuła, że się rozpływa.
- Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała Ginny kucając. – Jak masz na imię?
- Scorpius, prosę pani – odpowiedział, po czym spojrzał promiennie na Hermionę.
Ginny nie mogła uwierzyć widząc małego Malfoya u niej w domu. Pani Potter zastanawiała się na początku, czy jej przyjaciółka
czasem nie upadła na głowę, ale widząc z jaką miłością dziecko patrzyło na Hermionę doszła do wniosku, że jednak nie.
Weszli do domu, gdzie Harry właśnie kończył jeść obiad. Widząc swojego małego gościa, o mały włos by się zakrztusił sokiem
dyniowym, który właśnie pił. James, który śmiał się z ojca schował się za nim, kiedy ujrzał blondwłosego chłopczyka, który nie
wiedział co ma ze sobą zrobić. Kurczowo trzymał się ręki Hermiony.
- Hermiono! – powiedział Harry tonem, który zdradzał radość, zaskoczenie, szok oraz niepewność.
- Cześć Harry! Zobacz James, przyprowadziłam ci kolegę. No chodź, nie bój się – dodała kucając obok małego blondynka, kiedy
czarnowłosy chłopiec podszedł do nich bliżej. – Poznajcie się. James, to jest Scorpius. Scorpius, to jest James.
Chłopcy popatrzyli na siebie nieśmiało, na co Hermiona uśmiechnęła się do nich przyjaźnie.
- James, weź Scorpiusa do pokoju i pokaż mu swoje zabawki – powiedziała Ginny patrząc rozmarzonymi oczami na małego
Malfoya, który zarumienił się słysząc swoje imię wypowiedziane z ust rudej kobiety.
- Hermiono, mogę iść? – zapytał szeptem, na co Harry zareagował nagłym atakiem kaszlu.
- Oczywiście, kochanie – odpowiedziała uśmiechając się do chłopca, puszczając atak kaszlu mimo uszu. – Tylko pamiętaj, co mi
obiecałeś.
- Dobrze – powiedział, po czym poszedł za Jamesem do jego pokoju, zostawiając dorosłych w salonie.
Hermiona wstała, po czym spojrzała na przyjaciół wymownie.
- Przepraszam was, ale nie mogę już patrzeć na to, jaki on jest samotny. Nie ma żadnego kontaktu z rówieśnikami.
- Nie mówiłaś, że to syn Malfoya – powiedziała Ginny wysyłając talerz Harry’ego do zmywarki odpowiednim zaklęciem.
- Sama się niedawno dowiedziałam – powiedziała siadając na kanapie, po czym westchnęła. – I błagam, Harry, nic mi nie mów na
jego temat, bo mam go po dziurki w nosie. Przyszłam tutaj, by o nim nie myśleć.
Ginny popatrzyła na nią z rozbawieniem.
- Co masz na myśli, Hermiono, mówiąc: by o nim nie myśleć? – zapytał Harry szczerząc się do swojej żony, na co Hermiona
parsknęła śmiechem. Trafił swój na swego, pomyślała.
- Och, przestań Harry! – powiedziała po chwili. – To naprawdę nie jest śmieszne. Wczoraj dwie godziny musiałam wysłuchiwać
krzyków Lisy. Twierdziła, że nie chce bym mieszkała w jego domu. Na co Malfoy zaczął wrzeszczeć, że to jej wina, ponieważ nie
chce zamieszkać z nim. Darli się tak do pierwszej w nocy, dopóki nie przyszłam i nie zwróciłam im grzecznie uwagi, że w domu śpi
małe dziecko.
- I zapewne nie byli zachwyceni – dopowiedziała Ginny, na co Hermiona przytaknęła jej ruchem głowy.
- Malfoy wpadł w szał. Myślałam, że mnie zabije za to, że weszłam do jego gabinetu bez pytania i zakłóciłam tą dyskusję, jednak
on tylko przyznał mi rację, po czym wyrzucił swoją narzeczoną z domu dając jej czas do namysłu. Oczywiście nie obyło się bez obelg
w moją stronę.
- A to suka – wyszeptała Ginny, po czym zasłoniła sobie usta. Przypomniała sobie, że miała nie przeklinać w obecności dzieci. Na
szczęście żadnego malucha w pobliżu nie było. – Przepraszam, wymknęło mi się.
- A co na to Malfoy? – zapytał Harry zaskoczony reakcją swojego wroga.
- Zaczął mi truć, jaka to Lisa jest uparta. Jest święcie przekonany, że ta laleczka kocha jego dziecko i tylko dlatego z nią jest.
Szkoda, iż nie widzi, że jest z nim dla pieniędzy.
- No co ty gadasz?! – zawołali równocześnie państwo Potterowie.
- To niemożliwe, żeby Malfoy był aż tak ślepy – dodał szybko Harry.
- Wiesz – zaczęła powoli Hermiona. – Wydaje mi się, że on tylko chce za wszelką cenę znaleźć dziecku matkę – powiedziała cicho.
– Na początku pobytu w rezydencji dowiedziałam się o jego konflikcie z dziadkami chłopca od strony matki. Myślę, że chcą mu
odebrać Scorpiusa – dodała cicho spoglądając niepewnie na drzwi.
Przez chwilę w salonie państwa Potterów panowała dziwna atmosfera. Każdy był pochłonięty we własnych myślach. Najbardziej
jednak spięty był Harry, który szybko ujawnił swoje emocje:
- Przecież nie mogą odebrać dziecka ojcu!
Ginny pogłaskała go po dłoni, na co Hermiona uśmiechnęła się mimowolnie. Zazdrościła im. Z nich po prostu emanowała miłość
na wielką skalę. Gdyby można było zrobić bombę z ich miłości, to Hermiona była przekonana, że miałaby moc bomby atomowej. A
może nawet i większej...
- Mogą, Harry, jeśli udowodnią sądowi, że Malfoy jest złym ojcem – Hermiona zrobiła w powietrzu jakiś gest nie wiedząc co miał
oznaczać. – Nie chcę o tym myśleć. Dzisiaj rano zrobił mi awanturę, że Scorpius za dużo siedzi w domu. Skoro tak, to postanowiłam
zabrać go do was, by poznał Jamesa i Ala, a później zabieram go do zoo.
- Chcesz go zabrać do zoo? – zapytał Harry ze śmiechem przypominając sobie swoją przygodę w ogrodzie botanicznym, kiedy miał
dziesięć lat. – Nie boisz się, że wypuści jakieś zwierzę z klatki, bądź terrarium?
Hermiona spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
- Nic się złego nie stanie – powiedziała z mocą w głosie. – Przecież będzie ze mną.
I rzeczywiście nic się nie stało. Podczas pobytu w zoo zobaczyli wszystkie nie-magiczne stworzenia, jakie tam trzymano. Chłopiec
był zachwycony żyrafami, lwami i innymi dużymi zwierzętami. Sam nawet chciał zabrać do domu małego białego tygryska, jednak,
kiedy tygrysica zawyła mu do ucha, na co, ku zaskoczeniu Hermiony, zareagował śmiechem, postanowił, że zostawi „małego kotka” z
mamusią, żeby mu nie było samemu smutno.
Po wycieczce w zoo Hermiona zabrała Scorpiusa na Pokątną, gdzie mieściła się siedziba Magicznych Dowcipów Weasleyów. Ron
świetnie dawał sobie radę zastępując Freda, który zginął podczas Wielkiej Bitwy. Nie przeszkadzało to jednak w tworzeniu
wspólnych wynalazków bliźniaków – George miał w swoim gabinecie namalowany portret Freda, z którym naradzał się w każdej
sprawie. To on nadal był głównym dowodzącym w ich interesach. Wprawdzie nie był człowiekiem, ale był obrazem. Mimo wszystko
cała rodzina Weasley'ów przyzwyczaiła się do obecności Freda na obrazach, które były w domach każdego członka rodziny –
Hermiona żałowała, że i ona nie ma takiego portretu w swoim pokoju. Uwielbiała rozmawiać z Fredem.
- Cześć Hermiono! – powiedzieli równocześnie bliźniacy, gdy znalazła się w gabinecie George’a. – Co u Ciebie słychać? – dodał
Fred.
- Dzięki, wszystko w porządku. Czy macie coś fajnego i niegroźnego dla czteroletniego chłopca? – dodała wskazując głową na
swojegotowarzysza.
- Na gacie Merlina! – zawołali razem. – Hermiono, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że o czymś nie wiem? – zapytał zszokowany
George.
- Nie – zaśmiała się Hermiona widząc miny bliźniaków. – To nie moje, tylko Malfoya.
- A od kiedy ty zajmujesz się małym Malfoyem? – zapytał podejrzliwie Fred podchodząc bliżej ramy obrazu, by lepiej widzieć. –
Istotnie! Skóra zdjęta z blondwłosej fretki – zawyrokował odwracając się w stronę swojego brata.
- No, to Hermiono, czas na wyjaśnienia – powiedział George siadając wygodnie w swoim fotelu.
Brunetka machnęła ręką biorąc Scorpiusa na ręce.
- Nie ma co wyjaśniać. Potrzebowałam pracy, a Malfoy potrzebował guwernantki do dziecka, więc dał mi pracę. Koniec.
George uniósł do góry brwi przyglądając się Hermionie z zaciekawieniem.
- Tylko tyle? – zapytał zawiedziony Fred. – A już miałem nadzieję na jakieś wątki erotyczne...
- Fred, wybacz, ale nawet jeśliby były, to bym ci ich nie zdradziła – odwarknęła Hermiona, na co on zareagował głośnym
śmiechem, a ona zrobiła się czerwona jak piwonia. – No, ej, przestańcie! Ze mną jest dziecko!
- Jakie dziecko? – zapytała Ron, który właśnie wszedł do gabinetu George’a. – Ach, ten twój słodziak, o którym opowiadała mi
Ginny. Cześć maleńki, jak się masz? – dodał podchodząc do chłopca. – Ale przecież to mały Malfoy! – zawołał strasząc chłopca,
który wtulił się mocno w Hermionę. Pochwili poczuła, że jej bluzka jest mokra od łez Scorpiusa.
- A oto król taktu i elokwencji – warknęła Hermiona. – Scorpius, przestraszyłeś się wujka Rona? – zapytała chłopca, na co malec
głośniej zachlipał. – I widzisz Ron? Jak mogłeś coś takiego zrobić? Zresztą... Czego mogłam się po tobie spodziewać? – dodała, po
czym zaczęła uspokajać chłopca, pozwalając rozmawiać chłopakom o ich interesie.
- Załatwiłeś wszystko, Ron? – zapytał George wyciągając z biurka jakieś dokumenty.
- Tak, więc proszę cię zamknijmy ten sklep dzisiaj o odpowiedniej godzinie, bo inaczej Lav mnie zabije – dodał jęcząc przy tym.
- A co, braciszku? Czyżby rocznica ślubu? – zapytał złośliwie Fred, na co George parsknął śmiechem. Kto jak kto, ale Ron był
mistrzem w zapominaniu o rocznicy swojego ślubu.
- Przestańcie, okej? Po prostu obiecałem Lav, że dzisiaj się nie spóźnię. Mama obiecała przypilnować Vitani, więc wiecie...
- No, dobra – powiedział Fred. – Leć do tej twojej Józefiny – Hermiona spojrzała na niego jak na wariata. – No co? – zapytał
zaskoczony. – Nigdy „Titanica” nie oglądałaś?
- Oglądałam, ale nie sądziłam, że ty oglądałeś. W końcu to dzieło mugoli.
- Ja tam lubię mugoli – powiedzieli równocześnie bliźniacy.
- Ja też – dodał Ron, który był już ubrany w zwykłe ciuchy, a nie w kombinezon, który do tej pory miał na sobie. – Gdyby nie to, to
by cię tutaj Hermiono nie było.
- Geniusz się znalazł – odmruknęła.
– Leć do żony, bo czeka! – krzyknęli bliźniacy poganiając najmłodszego brata. Po chwili usłyszeli znajomy dźwięk teleportacji.
- Co za idiota! – warknął George wstając z fotela. – Już milion razy mówiłem mu, by nie teleportował się bezpośrednio ze sklepu.
Chodź Hermiono, znajdziemy coś dla twojego małego przyjaciela.
Kilkanaście minut później, brunetka wraz z blondynkiem wyszli obładowani różnymi magicznymi zabawkami. Były tak ciężkie, że
Hermiona postanowiła deportować ich przed dom. Weszli z uśmiechami na twarzy do wielkiej rezydencji, gdzie czekała ich niemała
niespodzianka.
ROZDZIAŁ 9
- Co się dzieje? – zapytała Hermiona Annę, kiedy razem ze Scorpiusem weszli już do domu, ale dziewczyna zamiast odpowiedzieć
uciekła do kuchni.
W salonie stała Lisa Miller, która machając różdżką zaczęła przestawiać wszystkie meble w pomieszczeniu. Mały Scorpius patrzył
na to wszystko z otwartą buzią nie wiedząc, co ma zrobić. Upuścił zabawki, które trzymał w rączkach – resztę miała spakowane
Hermiona – na ziemię rozbijając je z głośnym trzaskiem, kiedy Lisa za pomocą różdżki wysłała je gdzieś. Hermiona przywołała je z
powrotem, by po chwili spakować do swojej magicznej pomniejszającej torby porozrzucane zakupy. Nie chciała, żeby się popsuły –
jak Scorpius nie będzie ich potrzebował, zawsze można je odesłać do jakiegoś sierocińca.
W tym samym momencie, gdy Hermiona wstała z podłogi – ze schowanymi już zabawkami – Lisa odwróciła się i uśmiechnęła
sztucznie do Scorpiusa.
- Och, jesteś już, skarbie – powiedziała podchodząc do niego. Pocałowała chłopca w policzek zostawiając po sobie ślad różowej
szminki na bladym policzku. – Gdzie byłeś?
Scorpius mruknął coś w odpowiedzi, lecz nikt tego nie usłyszał.
- Co mówisz, kochanie? – Hermiona miała ochotę rzucić w nią czymkolwiek słysząc ten wymuszony ton. Początkowo nie miała
zastrzeżeń do dziewczyny, ale z każdą chwilą nie lubiła jej coraz bardziej.
- Byliśmy z Hermioną w zoo – powiedział nieco głośniej.
- Co?! – wykrzyknęła Lisa spoglądając wściekłym wzrokiem na Hermionę. – Jak śmiałaś...
- Przepraszam panią, ale tak się składa, że pan Malfoy pozwolił mi się zajmować jego dzieckiem, więc nie widzę problemu –
Gryfonka przerwała jej chłodnym tonem.
- Już niedługo – powiedziała Lisa zaciskając szczękę. – Jak Draco się dowie...
- O czym się dowiem? – przerwał jej owy mężczyzna wchodząc do salonu. – A co to do... – urwał widząc rozjuszone spojrzenie
narzeczonej. – O co chodzi, Liso? – dodał spoglądając na zdenerwowaną kobietę.
- Och, Draco! – zawołała przesłodzonym głosem, który wywoływał w Hermionie odruch wymiotny. Na szczęście podszedł do niej
Scorpius i uśmiechnął się lekko. Brązowowłosa uklękła przed chłopcem odwzajemniając uśmiech, a nagle poczuła, że dostała od
niego pstryczka w nos. Scorpius wybuchł perlistym śmiechem co zwróciło uwagę jego ojca, który spoglądał na syna z iskierkami
woczach.
- ... i nie dość, że ta szlama zabrała Scorpiusa z domu na tak długo bez pytania, to wzięła go do zoo. Rozumiesz, Draco? Do ZOO!
Draco spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Serio? Scorpius, byłeś dzisiaj w zoo? – zapytał zwracając się do blondynka.
- Tak! – zawołał podbiegając do ojca i rzucając mu się na szyję.
- I podobało ci się? – spojrzał na niego wzrokiem pełnym miłości, mierzwiąc mu przy okazji jego, nieco przydługie blond włoski.
- Tak! I wies, widziałem takiego duuuużego tyglyska! I on był biały! Chciałem zabrać go do domu, ale Hermiona powiedziała, ze
będzie mu smutno bes mamy. Więc go zostawiłem, bo nie chciałem, by był smutny...
Draco spojrzał na Hermionę wzrokiem pełnym wdzięczności, na co ona szybko się odwróciła w stronę Lisy.
- Czy ty słyszysz, kochanie co do ciebie mówię? – zapytała rozzłoszczona narzeczona Malfoya. – A co by było, gdyby on się
zgubił? Albo gdyby coś mu się stało? Przecież on był tam całkiem sam!
- Nie był sam. Był tam ze mną – powiedziała cicho Hermiona próbując trzymać nerwy na wodzy. A wiedziała, że musi to zrobić, by
nie stracić pracy, która była jej bardzo potrzebna.
- I poznałem kolegę – mówił dalej Scorpius nie zwracając uwagi na to, co mówiła, do jego ojca, Lisa. Teraz się liczyła tylko ta
dwójka. – Ma na imię James i ma tyle lat co ja! I ma taką ładną i miłą mamę. I ona ma pomarańczowe włosy – dodał śmiejąc się do
ojca.
- Pomarańczowe? – zapytała Draco zezując lekko na Hermionę, lecz ona sprytnie udawała, że tego nie widzi.
- Tak. I jest bardzo fajna!
Przez chwilkę rozmawiali całkowicie ignorując Lisę, która powoli dostawała furii, po czym Draco zwrócił się do niej:
- Kochanie, mogłabyś zaprowadzić Scorpiusa do pokoju? Ja zaraz do was dojdę. Proszę – dodał widząc wzrok narzeczonej.
Oburzona Lisa chwyciła Scorpiusa za rękę, po czym wyszła z salonu trzaskając drzwiami. Draco przez chwilę przysłuchiwał się,
czy kobieta odeszła do drzwi – podejrzewał, że za wszelką cenę chciała podsłuchać – słysząc oddalające się kroki, rozsiadł się w
fotelu. Machnął różdżką, po czym przed nim wylądowała szklanka wody. Upił kilka łyków i spojrzał na Granger zdziwiony.
- Czemu nie usiądziesz? – spytał zdawkowym tonem, na co kobieta poczuła, że się rumieni. Spuściła głowę siadając na brzegu
najbliżej położonej sofy.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W końcu Hermiona nie wytrzymała:
- Czego ode mnie chcesz? – zapytała oskarżycielskim tonem.
- Chyba masz mi coś do powiedzenia, Granger – Malfoy patrzył na nią z wyższością.
Hermiona poczuła, że jej policzki zaczynają się robić jeszcze bardziej czerwone.
- Ja... – zaczęła. – Nie wiedziałam, co mamy ze sobą zrobić. Chodziliśmy po parku i tak samo wyszło, że postanowiłam odwiedzić
moich przyjaciół. Dawno ich nie widziałam, a przy okazji doszłam do wniosku, że Scorpiusowi dobrze zrobi kontakt z innymi
dziećmi. Wiem, że powinnam ciebie oto zapytać, ale...
- Nie mówię o tym, Granger – przerwał jej. – Chociaż nie powiem, dziwię ci się. Byłem pewien, że już dawno zabierzesz go do
Potterów. To akurat nie ma znaczenia. Usiłuję go wychować na zwykłe dziecko, nie na arystokratę. W końcu pozwalam mu na
kontakt z...
- Ze szlamem – dokończyła.
- Nie wyrażamy się w tym domu wulgarnie, Granger – upomniał Draco spoglądając na Hermionę z rozbawieniem. – Miałem na
myśli kontakt z obcą dla niego kobietą.
Brązowowłosa poczuła, iż jej czerwone policzki przybierają barwę buraków. Było jej wstyd.
- Więc? – zapytał patrząc na nią z wyczekiwaniem.
- Ale o co chodzi? – uniosła głowę do góry. Kompletnie nie wiedziała, co blondyn ma na myśli. Przecież nie miała przed nim nic
do ukrycia– wszystko, co robiła było w tym domu legalne.
- Granger, Granger... – westchnął, dopił wodę ze szklanki, po czym wstał. – Jak zrozumiesz, że powinnaś mi o TYM powiedzieć, to
wiesz, gdzie mnie znaleźć – dodał, wychodząc z salonu pozostawiając Hermionę kompletnie rozbitą.
Młoda szatynka nie wiedziała o co Malfoyowi chodzi.
Przecież nie mógł mówić o TYM. Niby skąd miałby wiedzieć?
ROZDZIAŁ 10
- Cholera... Kurwa mać! – syknął Draco Malfoy próbując zetrzeć ze spodni rozlany atrament, który strącił odkładając list. Gorzej już
być nie mogło.
- Co się dzieje? – usłyszał pytanie Babci, a jej głowa pojawiła się zza lekko uchylonymi drzwiami.
- Nic – odpowiedział, próbując przybrać obojętny ton. – Rozlał mi się atrament na spodnie i...
- I próbuje go pan zetrzeć chusteczką, zamiast rzucić zaklęcie?– zapytała mrużąc oczy. Draco doskonale znał ten wzrok – nie
wróżył on nic dobrego.
Babcia rozejrzała się po gabinecie, co wyglądało tak, jakby się bała , że znajdzie Lisę w tym pomieszczeniu. Od kiedy owa kobieta
wprowadziła się do rezydencji, Babcia unikała jej jak tylko mogła. Draco wiedział, że nie przypadły sobie do gustu. Zresztą, Lisa
nikomu nie przypadła do gustu, ba, ona nawet nie starała się o zdobycie sympatii wśród jego „personelu”, który był traktowany jak
rodzina. Mimo, iż nie jadali ze sobą posiłków i nie bratali się ze sobą, Malfoy każdego szanował i darzył zaufaniem. Nawet Granger,
która sprawiła, że jego ukochany synek wreszcie zaczął być normalnym dzieckiem. Dzieckiem nie przejmującym się tym, iż jego
ojciec nie potrafi poukładać własnego życia.
Pani Spencer usiadła w bujanym fotelu sprowadzonym specjalnie dla niej.
- Co się stało, Draco? – zapytała ciepłym babcinym głosem, który nadal wzruszał mężczyznę pomimo tego, że znali się już wiele
lat. Była dla niego jak prawdziwa babcia: darzyła go bezgraniczną miłością mimo, że tak naprawdę byli dla siebie całkowicie obcy.
Draco nigdy nie usłyszał od swoich babć (które do dzisiaj mają z nim słaby kontakt) tyle miłości w głosie, którą na każdym kroku
Babcia wyrażała. Traktowała Dracona jak własnego wnuka.
Blond włosy mężczyzna podał kobiecie list, a następnie wziął do ręki różdżkę i wyszeptał Chłoszczyść. Plama po rozlanym
atramencie natychmiast znikła. Oczekiwał na reakcję Babci wpatrując się w dokumenty, które miał rozłożone na swoim biurku. Nie
musiał czekać długo.
- Ależ Draco! – wykrzyknęła przerażona Babcia. – To znaczy, że... że...
- Tak, to znaczy, że Lisa niepotrzebnie mieszka z nami od pół roku – wyszeptał mężczyzna spoglądając swojej rozmówczyni w oczy.
Przez chwilę przyglądali się sobie w ciszy, każdy był pogrążony we własnych myślach. Draco gwałtownie wstał, wywracając plik
kartek, i zaczął chodzić w tą i z powrotem po gabinecie. Babcia przyglądała mu się przestraszona.
- Nie przeżyję tego, jeśli odbiorą mi Scorpiusa – powiedział zachrypniętym głosem sprawiając, iż po plecach Babci przeszły
dreszcze.
- Draco, nie zabiorą ci syna, jestem tego... – zaczęła drżącym głosem.
- Pewna? – zapytał łamiącym się głosem. – Czy Babcia nie rozumie? Greengrassowie mają asa w rękawie. Astoria dała im całkowite
prawo do opieki nad Scorpiusem, jeśli w przeciągu pięciu lat znajdę sobie żonę, która będzie odpowiednią dla niego matką, albo
wyjdę za Dafne! Termin się zbliża, a ja nie zamierzam żenić się z Lisą! Przecież ona go nie kocha! Raczej nienawidzi... – wyszeptał,
po raz pierwszy wymawiając swoje myśli na głos. – Greengrassowie mają dobrego prawnika. Widziała Babcia? Wynajęli do tej
sprawy samego Doriana Naidroka. Jeśli znajdzie na mnie jakiegoś haka lub informację, która ukaże mnie w złym świetle jako ojca, to
przegram. Ten facet jest bezwzględny, cyniczny... Nie liczy się z ludzkimi uczuciami, zależy mu tylko na pieniądzach. Dla nich zrobi
wszystko, właśnie dlatego jest najlepszy. Gdzie ja znajdę prawnika, który z nim wygra?
- Draco, uspokój się – powiedziała Babcia ostrym tonem, który przywołał mężczyznę do porządku. – Nie panikujmy zawczasu,
tylko pomyślmy nad tym, czy ten cały Nadrok...
- Naidrok – poprawił automatycznie Draco.
- Jeden Merlin wie, jak on się tam nazywa – mruknęła staruszka. – Więc, pomyślmy, czy on może znaleźć na ciebie coś, co będzie
świadczyło na twoją niekorzyść.
Draco spojrzał na Babcie wymownie.
- No tak... – powiedziała starsza pani. – Ale przecież zatrudniłeś Hermionę jako... – urwała nagle, jakby coś ją olśniło. – No
właśnie! – zawołała klaskając w dłonie.
- Co Babcię znowu naszło? – zapytał Dracon nie rozumiejąc zachowania starszej pani.
- Poczekajmy aż Hermiona wróci do domu – odpowiedziała szybko. – Przecież ona jest z wykształcenia adwokatem. Może coś nam
doradzi?
Draco spojrzał na staruszkę z niedowierzaniem.
- Gdzie ona jest? – zapytał tonem pozbawionym emocji.
Kobieta zamyśliła się.
- Wspominała coś, że ma jakąś sprawę do załatwienia w banku. Ale chyba nie chodziło jej o Gringotta, w końcu mogłaby się wtedy
skontaktować...
- Nie, to nie chodzi o Gringotta – przerwał jej Draco, delikatnie się uśmiechając. – To chodzi o Bank Barclays.
Staruszka spojrzała na niego podejrzliwie.
- A skąd ty to wiesz? Przecież ze sobą nie rozmawiacie.
Draco nieco się zmieszał widząc przeszywający wzrok kobiety, lecz natychmiast się opanował.
- Miałem niedawno tam pewną sprawę i widziałem Granger. O coś się kłóciła – skłamał lekko, co przyszło mu z łatwością. Za nic
w świecie nikt nie mógł się dowiedzieć, po co był w mugolskim banku.
- A co ty tam robiłeś?
Och, nie, pomyślał mężczyzna, po czym wybuchnął śmiechem.
- To tajemnica.
Hermiona Granger weszła do rezydencji, a już od progu słyszała krzyki Lisy. Nie rozumiała, jak Malfoy wytrzymuje z nią i nic z
tym nie robi, w końcu w domu jest małe dziecko, które nie powinno wysłuchiwać codziennych krzyków. Mimo przyzwyczajenia do
tych wrzasków, Hermiona nie mogła normalnie na nie reagować. Sprawiało to, że czuła się niepewna wszystkiego, co robiła. Jeżeli
miała szczerze przyznać, to bała się, że Lisa za wszelką cenę chce się jej pozbyć.
Brązowowłosa nie wiedziała, iż, w tej kwestii, miała zupełną rację – Lisa już od pierwszego dnia wywierała na Draconie presję. A
teraz pewnie dopięła swego, pomyślała Hermiona wchodząc do salonu.
Draco stał oparty o komodę, tyłem do drzwi, w których przystanęła brunetka, zaś Lisa siedziała zapłakana na sofie. Hermiona
natychmiast wyszła – to nie była jej sprawa. Wiedziała, że nie powinna się wtrącać w sprawy kochanków. Przeszła do holu, by po
chwili oprzeć się o ścianę i móc odetchnąć. Zdawało jej się, że musiało stać się coś ważnego, skoro Lisa płacze.
A może jest w ciąży? pomyślała. Przecież to możliwe. Lisa, mimo wszystko, nie wygląda na kobietę, która chciałaby zostać matką.
Wystarczyło spojrzeć na jej stosunek do Scorpiusa. Hermiona nie mogła zrozumieć dlaczego na myśl o tym, iż kobieta jest w ciąży,
poczuła smutek.
Jaki on jest przystojny, usłyszała w swojej głowie myśl.
- Hermiono Granger, przesadzasz – warknęła do siebie, po czym poszła do kuchni, w której zastała, zawzięcie rozmawiające, Annę
i Joannę.
- Cześć – powiedziała brązowowłosa do dziewczyn. – Mogę jakoś pomóc? Od kiedy Scorpius jest u dziadków nie mam nic do
roboty.
Dziewczęta uśmiechnęły się do niej szeroko.
- Jasne! – zawołała Joanna. – Jak chcesz, to pokrój cebulę w kostkę i podsmaż na tamtej patelni.
- Dobrze – odpowiedziała Hermiona, po czym poszła umyć ręce przed zabraniem się do pracy.
- I co ona wtedy zrobiła? – Joanna kontynuowała rozmowę.
- Zaczęła krzyczeć, zwymyślać go od różnych kretynów i inne podobne rzeczy – Hermiona zaczęła uważnie słuchać dialogu sióstr.
– Babcia powiedziała, że nie będzie tego wysłuchiwać i wyszła ze Stanem, a Evan nagle sobie przypomniał, że musi odebrać jakąś
ważną przesyłkę dla pana Malfoya. Tak więc zostali sami – odpowiedziała dziewczyna żywo gestykulując i wymachując nożem.
- Myślisz, że mu odpuści? – zapytała Joanna mieszając w garnku.– W końcu...
- Ja myślę, że oni się rozstaną – powiedziała pewnym głosem Anna.– Nie widzisz, jaki on jest nią zmęczony? Poświęca się dla tego
chłopca, rezygnuje z własnego życia, a teraz kiedy okazuje się, że bycie z Lisą wpływa mu na niekorzyść, to z pewnością się rozstaną.
Hermiona o mało co nie przypaliła cebuli słysząc to, co powiedziała Anna. Szybko zgasiła ogień.
- Co z tą cebula? – zapytała.
- Poczekaj – Joanna wzięła od niej patelnię i dodała cebulę do farszu z ziemniaków. – Wymieszaj to i dopraw.
- A co to jest? – zapytała Hermiona unosząc brwi ze zdziwienia.
- Farsz na pierogi – powiedziała Anna śmiejąc się. – Babcia dostała ten przepis od swojej znajomej i kazała nam je zrobić. Dodaj
pieprz, sól i jakieś przyprawy, tylko nie curry i chilli!
- Dobra.
Anna i Joanna dalej postanowiły ciągnąć dyskusję na temat Dracona i Lisy.
- Lisa w ostatnim czasie zaczęła wspominać panu Malfoyowi o ślubie – zaczęła Anna.
- Tak, wiem. Babcia mi mówiła – odpowiedziała Joanna. – Zresztą Evan słyszał jedną z ich kłótni na ten temat. Pan Malfoy
powiedział, że weźmie ślub jeśli ona zgodzi się podpisać intercyzę, a wiesz przecież, że jest z nim tylko dla pieniędzy.
Anna westchnęła.
- Tak... To jest takie smutne, że on marnuje swoje życie dla takiej kobiety. Mam nadzieję, że wreszcie odejdzie od niego.
- Jak weszłam do salonu sprawdzić, co się dzieje, to panna Miller płakała – wtrąciła Hermiona, niby od niechcenia, dodając trochę
pieprzu do farszu.
Joanna spojrzała na Hermionę ze zdziwieniem.
- To ona umie płakać? – zapytała unosząc brwi. – Myślałam, że z niej to taka bezwzględna i bezuczuciowa...
- Widocznie się myliłyśmy – wpadła jej w słowo Anna, wiedząc, co siostra chciała powiedzieć. – Ale dla pieniędzy to chyba każdy
umie się popłakać...
- A o co, tak w ogóle, poszło? – zapytała Hermiona mieszając farsz.
Odpowiedziała jej Anna.
- O Scorpiusa. Słyszałyśmy, jak Lisa domagała się, by wysłać go do Foxstone.
Hermiona spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- Co to jest Foxstone?
- To takie niby mugolskie przedszkole, które przygotowuje dzieci czarodziejów, tych bogatych, rzecz jasna, do nauki w Hogwarcie.
Pan Malfoy dostał szału, kiedy usłyszał o tym pomyśle. Byłyśmy pewne, że ze złości coś sobie zrobi. Dobrze, Hermiono. W sam raz –
dodała Joanna widząc zrobiony farsz.
Nagle do kuchni wszedł Evan, który z niechęcią spojrzał na Hermionę.
- Właśnie pożegnaliśmy pannę Miller – powiedział do nich patrząc na Joannę. – Pan Malfoy chce z tobą rozmawiać, Hermiono –
dodał, po czym wyszedł z kuchni.
Jak on mi czasem przypomina Snape’a, pomyślała Hermiona wychodząc z kuchni.
ROZDZIAŁ 11
- Nie czaj się pod drzwiami, Granger, tylko wejdź – usłyszała Hermiona, kiedy zastanawiała nad tym, czy czasem nie uciec, gdzie
pieprz rośnie. Co on mógł w końcu od niej – nic nie znaczącej szlamy – chcieć? To proste: chciał ją wyrzucić! Z pewnością o to mu
chodziło. Skoro pozbył się Lisy, to teraz przyszła kolej na nią...
- Usiądź – usłyszała miły dla ucha głos. Był inny niż zazwyczaj – nie było w nim tej surowości i wyższości, która zawsze
charakteryzowała Dracona Malfoya.
Młoda kobieta usiadła we wskazanym przez mężczyznę fotelu, po czym spojrzała na niego po raz pierwszy od chwili, w której weszła
do gabinetu. Stał oparty o biurko, ubrany w czarne, eleganckie spodnie i białą koszulę, którą miał do połowy rozpiętą. Hermiona
natychmiast odwróciła wzrok, czując zażenowanie. Nie wiedziała co ma sądzić o swoim zachowaniu – owszem, Malfoy zawsze był
przystojny, ale nigdy nie reagowała na niego w taki sposób. Zawsze całkowicie go ignorowała. A teraz?
Teraz, kiedy poznała drugie oblicze Malfoy’a - kochającego ojca, gotowego poświęcić wszystko dla ukochanego dziecka - zaczęła w
nim postrzegać zwykłego nieszczęśliwego, samotnego i przystojnego faceta, który nie potrafi odbudować swojego życia. Mimowolnie
pomyślała, że od kilku miesięcy, to właśnie ona, pomagała mu w tym. Co więcej, nie chciałaby już tego zmieniać, na co zareagowała
wewnętrznym oburzeniem. Nie potrafiła wybaczyć sobie takich myśli, szczególnie w chwili, w której jej pracodawca - niegdyś
odwieczny wróg, stał tuż przed nią w rozpiętej koszuli, nieświadomie ją tym onieśmielając.
- O co chodzi?– zapytała, nieudolnie próbując ukryć drżenie głosu.
Malfoy spojrzałna nią zaskoczony. W jego oczach pojawiły się iskierki niepokoju. Po chwili się zreflektował.
- Granger – powiedział i ukrył twarz w dłoniach, po czym kilka razy ją potarł. – Jesteś prawnikiem z wykształcenia, prawda?
- Adwokatem – uściśliła nie spoglądając na niego.
Mężczyzna przez chwilę odpłynął pogrążony w myślach i przyglądał się czubkom swoich eleganckich butów. Hermiona spojrzała na
niego kątem oka, zastanawiając się o co chodzi.
- Potrzebuję twojej pomocy – powiedział nagle spoglądając na nią. Chciał złapać z nią kontakt wzrokowy, lecz ona go unikała. –
Potrzebuję prawnika, a nikt nie chce stanąć w mojej obronie.
Hermiona prychnęła pogardliwie.
- Dziwisz się? Przez tyle lat byłeś bezwzględnym chamem, więc to raczej naturalne, że teraz, gdy potrzebujesz pomocy, nikt ci jej
udzieli. Może ludzie mają powody, by ci nie pomagać, co? Dlaczego więc ja miałabym to zrobić? – dodała butnie. Wstała i spojrzała
mu w oczy, czego od razu pożałowała.
Błękitno-stalowe tęczówki, w których utonęła były całkowicie puste. Nie wyrażały żadnych ciepłych emocji – widać w nich było
smutek i rozpacz. Hermiona pożałowała słów, które wypowiedziała: musiały mu zadać ogromny ból, co było łatwo zauważalne w
tych cudownych oczach.
- Zabiorą mi go – wyszeptał tak cicho, że, pomimo bliskiej odległości, Hermiona ledwie go usłyszała. – Jeżeli mi nie pomożesz, to
zabiorą mi dziecko – po chwili dodał nieco głośniej.
Dziewczyna spojrzała na Malfoya przerażona. Po chwili usiadła zastanawiając się nad wszystkim, co wydarzyło się ostatnio. Powoli
zaczęła łączyć ze sobą wszystkie fakty.
Czy to możliwe, że dziadkowie Scorpiusa tak bardzo chcą zemścić się na Draconie za śmierć ich córki i odbierają mu jego własne
dziecko? Odkąd pojawiła się w rezydencji zauważyła, że między Malfoyem a Greengrassami istniał jakiś konflikt. Nie sądziła jednak,
że dziadkowie, chcąc odebrać prawa rodzicielskie Draconowi, złożą sprawę do sądu. Z zażenowaniem stwierdziła, że coraz częściej
myśli o Malfoyu nie jako „Malfoy”, ale właśnie jako „Dracon”. I nie potrafiła wytłumaczyć faktu, dlaczego to zaczęło się jej podobać.
Malfoy przyglądał jej się z zaciśniętymi ustami tak, jakby od niej zależało jego dalsze życie. Bo tak, w istocie, było i Hermiona
zdawała sobie z tego sprawę.
- Draco – wyszeptała rumieniąc się jednocześnie – kto jest po stronie twoich teściów?
Nie sądziła, że Malfoy mógłby zblednąć, a jednak to zrobił: był biały jak ściana.
- Dorian Naidrok – powiedział odwracając od niej wzrok.
Hermiona Granger zamknęła oczy chowając twarz w dłoniach.
Dorian Naidrok.
Znała go doskonale. Idealista, perfekcjonista. Wygrywa każdą sprawę. Nikt nie może się z nim równać...
Przed jej oczami stanął obraz Dracona bawiącego się na podwórku ze Scorpiusem. Kiedy Malfoy miał wolne od pracy, często tak
robili. Nawet gdy był zmęczony znalazł chwilkę dla swojego dziecka. Jeżeli nie zgodziłaby się mu pomóc, to popełniłaby największy
błąd swojego życia. Złamałaby serce nie tylko dziecku, również ojcu.
Wstała z fotela, na który nieświadomie opadła, po czym, chodząc po pomieszczeniu, zaczęła intensywnie rozmyślać.
Jeżeli się nie podejmę tego, to odbiorą Draconowi dziecko. Jak jednak zgodzę się, to i tak odbiorą mu dziecko, z tą różnicą, że w
późniejszym czasie. Dodatkowo, po przegranej rozprawie z pewnością trafię do szpitala, bo znając Doriana będzie próbował
wykończyć nie Dracona, lecz mnie - psychicznie. Zawsze to robił, więc, z pewnością, będzie tak i tym razem. Dodatkowo jeśli dowie
się, że mam własne problemy i zacznie wyciągać te argumenty przeciwko mnie... Jeżeli też weźmie na świadka Lisę... Na Merlina...
Przystanęła, by spojrzeć na Malfoy’a. Decyzja była natychmiastowa.
- Wiesz, że nie będzie łatwo? – zapytała, nie pozbawiając go nadziei.
- Granger, jeżeli jest ktoś, kto może wygrać rozprawę z Naidrokiem, to tą osobą jesteś właśnie ty– jego to był grobowy.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Naidrok będzie wiedział wszystko – zaczęła po chwili. – Będzie wiedział o wszystkich twoich przelotnych romansach przed ślubem
z Astorią, jeśli takowe były oraz o tych, które trwały w trakcie waszego małżeństwa – chciał coś powiedzieć, ale nie pozwoliła mu na
to. – Mimo, że Naidrok sam jest mugolem, to doskonale zna świat i prawo czarodziejów. Jeżeli twoim teściom bardzo zależy na tym,
by odebrać ci dziecko, to musisz się przygotować na to, że będą wiedzieli o tobie wszystko. Musisz być odporny na ich zarzuty.
Przez chwilęstali w ciszy.
- Czyli zgadzasz się? – zapytał drżącym głosem.
- Tak, Malfoy. Pomogę wam.
- Tato, dlaczego nie mogę się pobawić się z Hermioną? – zapytał kilka tygodni później Scorpius, kiedy był na spacerze z ojcem.
Draco spojrzał na syna z bólem w oczach. Pierwsza rozprawa poszła nie tak. Czuł to, ale Hermiona nie pozwoliła mu tego
wypowiadać na głos. Robiła wszystko, by kolejna poszła po ich myśli.
Mężczyzna uśmiechnął się na samą myśl o gryfonce. Od kiedy obiecała pomóc między nimi nawiązała się nić sympatii. Spędzali ze
sobą coraz więcej czasu – głównie dlatego, by przedyskutować jego wyskoki z przeszłości, ale nie kłócili się, co było niemalże
cudem. Hermiona nie raz prosiła by mogła chwilę pobyć ze Scorpiusem, ale mężczyzna zgrabnie podawał jej Eliksir Słodkiego Snu,
dzięki któremu zasypiała. Gdyby nie on, to z pewnością w ogóle by nie spała.
- Widzisz synku – zaczął Draco – Hermiona teraz ciężko pracuje i mi pomaga. Jest bardzo zmęczona, dlatego musi się wyspać. Ona
naprawdę chciałaby się z tobą pobawić, ale musimy też dbać o jej zdrowie. Chyba nie chcemy, by była przez nas chora, prawda?
- Ale nic jej nie będzie? – zapytał zmartwionym głosem chłopiec.
- Nie.
Przez chwilę szli w ciszy trzymając się za ręce. Po chwili Draco zapytał synka:
- A co myślisz o tym, by zrobić Hermionie niespodziankę i zabrać ją na wycieczkę?
- Pojedziemy na wycieczkę? – zapytał chłopiec z błyszczącymi oczami.
- Pojedziemy nad morze do Francji i zabierzemy Hermionę. Trochę odpocznie i spędzi z tobą trochę czasu.
- A ty? –zapytał blondynek.
Draco zmarszczył brwi nie wiedząc o co chodzi malcowi.
- A ty nie spędzisz z nią trochę czasu? – zapytał wystawiając rączki, by go podniósł. Draco natychmiast to zrobił jednocześnie
odwracając spojrzenie od równie niebieskich oczu, co jego.
Przez chwilę stali wpatrując się w okno, przez które dostrzegli Hermionę. Siedziała na łóżku, z założonymi okularami przewracając co
chwilę jakieś kartki i notując coś zawzięcie.
Draco nie chciał, nawet przed samym sobą przyznać, że syn zawstydził go pytaniem o nią. Od jakiegoś czasu przyłapywał siebie na
tym, że myśli o tej młodej kobiecie: w biurze zastanawiał się nad tym, co robi; będąc w delegacji rozmyślał, czy położyła się spać o
odpowiedniej godzinie; a kiedy był w domu to często miał ochotę iść do jej pokoju, by chociaż na chwilkę na nią popatrzeć.
O nie! W mniemaniu Dracona Malfoy’a to nie było normalne!
- Tato, możemy wracać? – zapytał chłopiec sennym głosem przytulając się do mężczyzny.
- Już idziemy.
Kiedy weszli do domu mały już spał. Draco zaniósł go do łóżka, wcześniej przebierając w piżamkę. Po chwili zgasił światło i stanął
we framudze drzwi przyglądając mu się z lekkim uśmiechem. Był tak bardzo do niego podobny, a tak bardzo różnili się charakterami.
Chociaż, w głębi serca Draco wiedział, że był tak samo wrażliwy i pragnący miłości jak jego syn. Po prostu miał złych rodziców...
Gwałtownie się odwrócił, kiedy ktoś dotknął jego ramienia. Przed sobą zobaczył Babcię.
- Już położyłeś go spać? – zapytała.
- Tak. Zasnął mi na rękach, jak byliśmy na podwórku.
- Tęskni za Hermioną – powiedziała po chwili Babcia przyglądając się chłopcu.
- Ona za nim też – odpowiedział. Spojrzał na kobietę. – Nie wie, Babcia, czy jeszcze siedzi nad tym kodeksem?
- Sprawdź, Draco. Może jeszcze nie padła ze zmęczenia.
Mężczyzna wyczarował kubek gorącej herbaty, do której dolał Eliksir Słodkiego Snu. Kiedy stanął pod drzwiami jej pokoju poprawił
koszulę, przeczesał palcami włosy, poczym zaczął nasłuchiwać.
Cisza.
Zapukał do drzwi.
Cisza.
Otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Z lękiem stwierdził, że Hermiony tam nie było.
ROZDZIAŁ 12
- Granger? – zapytał wchodząc do pokoju. Zamknął za sobą drzwi. – Hermiono?
Spojrzał na drzwi wychodzące na balkon – były zamknięte. Przez chwilę stał w miejscu obawiając się, że nie wytrzymała i
teleportowała się z dala od rezydencji Malfoya zostawiając go samego. Skazanego na przegraną...
Nagle usłyszał otwierające się drzwi łazienki, w których stała Hermiona ubrana jedynie w biały bawełniany szlafrok, który sam kupił
przed jej przybyciem do rezydencji. Z brązowych włosów ściekały krople wody, które lądowały na podłodze. Zaskoczona przyglądała
się Draconowi.
- Coś się stało? – zapytała miękkim głosem jednocześnie wyciągając z kieszeni szlafroka różdżkę, którą machnęła i wysuszyła
podłogę. Zamknęła za sobą drzwi i podeszła do swojego łóżka, by po chwili usiąść na nim.
Blondyn nie wiedział, co odpowiedzieć kobiecie. Nie miał zamiaru przyznawać się, że się o nią martwił – to nie było w jego stylu.
Pierwsza myśl, jaka wpadła mu do głowy, to herbata, którą dla niej przyniósł.
- Mam dla ciebie herbatę – podał dziewczynie kubek. – Ale Anna dolała tam Eliksir Słodkiego Snu, więc jeśli chcesz jeszcze trochę
posiedzieć, to nie pij jej jeszcze.
Stanął przy komodzie przyglądając się Hermionie. Wyglądała bardzo ładnie w szlafroku i mokrych włosach, które opadały jej na
ramiona. Uśmiechnął się do siebie w myśli.
- Dziękuję – odpowiedziała uśmiechając się do niego odstawiając kubek na szafkę nocną.
W pokoju dziewczyny nastała dziwna cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać. Draco wiedział, że powinien coś powiedzieć,
nawiązać rozmowę, ale po raz pierwszy od kilku miesięcy nie wiedział, jak się do tego zabrać. Czuł się bardzo dziwnie w obecności
gryfonki.
- Scorpius już śpi? – zapytała Hermiona po kilku minutach ciszy.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
- Tak. Pytał o ciebie.
- O mnie? – zaskoczyło ją to, co powiedział.
- No, chyba nie o mnie, Granger. Tęsknimy za tobą.
Na policzkach kobiety pojawiły się dwa wielkie rumieńce, zresztą u Dracona również. Gdyby w pokoju był jakiś obserwator, to nie
mógłby określić, kto był bardziej zawstydzony.
Blondyn od razu wyratował się z tej sytuacji:
- Stan ciągle się pyta, kiedy wróci „ta Hermiona, która utrze nosa Evanowi”, a Anna z Joanną marudzą, że nie mają z kim
poplotkować. Nawet Evan mówi, że bez ciebie bawiącej się ze Scorpiusem jest w domu jakoś pusto... – dodał obojętnym tonem, po
czym usiadł obok Hermiony. – Koniec z tym, Granger. Musisz odpocząć.
Brązowowłosa zamrugała szybko oczami.
- Co ty gadasz, Malfoy? Jutro jest kolejna rozprawa!
Mężczyzna westchnął.
- Wiem. Ale nie mogę już patrzeć jak siedzisz w tym pokoju sama i analizujesz wszystko. Punkt, po punkcie; artykuł, po artykule...
- Malfoy, przecież...
Mężczyzna położył jej palec na usta sprawiając, że Hermiona natychmiast umilkła.
- Robimy przerwę. Obiecałem już Scorpiusowi, że wyjeżdżamy. Chyba nie chcesz sprawić mojemu dziecku zawodu? – uniósł leniwie
lewą brew.
Ze zdziwieniem stwierdził, że cholernie podobało mu się to, iż siedział tak blisko Hermiony przez co na jej twarzy z każdą chwilą
pojawiały się coraz większe rumieńce. Zgrabnie udawał, że tego nie widzi, ale nie mógł się powstrzymać od myśli, iż mógłby tak
siedzieć każdego wieczoru.
- Ja... Jak to wyjeżdżamy? Przecież ja nie mam pieniędzy, muszę pójść do banku, ja...
O właśnie! pomyślał sobie, kiedy kobieta wspomniała o banku.
- Jakie pieniądze, Granger?! Ja płacę za to wszystko, ty masz uszczęśliwić moje dziecko. A tak swoją drogą... Nie sądzisz czasem, że
powinnaś mi o czymś powiedzieć?
Hermiona nagle pobladła. Mężczyzna się wystraszył, że coś jej się stało: zasłabła ze zmęczenia, bądź zrobiło jej się nie dobrze. Miał
już zamiar coś zrobić, by jej pomóc, kiedy wyszeptała cicho:
- Miał na imię Richard...
Hermiona przymknęła oczy na wspomnienie o swoim niedoszłym mężu. Nie wymawiała jego imienia już od wielu, wielu miesięcy,
aż do tej chwili. Zawsze sprawiało jej to ból.
Z trudem opowiadała Draconowi o tym wszystkim, co ich spotkało: jak się poznali, zakochali w sobie, jak planowali wspólną
przyszłość. Kobieta wtedy myślała, że to były najcudowniejsze chwile jej życia. Wszystko układało się doskonale, aż do pewnego
feralnego dnia, w którym Hermiona obudziła się w pustym mieszkaniu.
- Nie wiedziałam, dlaczego mnie tak nagle zostawił – wyszeptała, nie czując jak po jej twarzy leciały łzy. – Przecież jeszcze dzień
wcześniej wszystko było idealnie: Richard był w wyśmienitym humorze, gdyż dostał nową, dobrze płatną pracę. A tu nagle budzę się
i nie mam nic: zostawił mi tylko meble i moje rzeczy – westchnęła. – Dopiero miesiąc później dowiedziałam się, że wziął kredyt na
moje nazwisko na pięćset tysięcy funtów.
- Na pięćset...?
- Tak, na pół miliona funtów. I co jest najbardziej śmieszne, wziął kredyt tylko w jednym banku – roześmiała się histerycznie. –
Richard był zawsze biedny, a ja nie chciałam uwierzyć, że mnie tak podle wykorzystał. Zdobył moje zaufanie, po czym wykorzystał
je znikając z mojego życia pozostawiając mi jedynie do spłacenia kredyt. Spłaciłam już większą część: wszystkie moje pieniądze
zarobione jako kelnerka, adwokat, nauczyciel w Hogwarcie i inne moje oszczędności, które miały być pieniędzmi na nowy start
oddałam na spłacenie długu. Teraz też, każdą pensję, oddają jako spłatę. Poza tym moi rodzice i przyjaciele również dali mi parę
tysięcy, aby było mi łatwiej. Tak naprawdę jestem bez knuta i gdyby nie to, że mam u ciebie pracę, to teraz... – głos się jej załamał.
Doskonale pamiętała chwilę, w której dowiedziała się o spłacie kredytu. Myślała, że to były jakieś żarty. A teraz...?
Nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się na zwierzanie Draconowi. Może dlatego, że ostatnio bardzo się do siebie zbliżyli? A może
po prostu oboje dorośli do tego, by zakopać topór wojenny? Hermiona nie wiedziała tego, ale miała nadzieję, że to, co było w tej
chwili między nią a Draconem Malfoyem będzie kształciło się w przyjaźń.
- Hermiono – usłyszała tuż przy uchu. – Powinnaś już iść spać. Jutro czeka nas ciężki dzień. Nie powinnaś się jeszcze bardziej
stresować.
Dziewczyna przytaknęła ruchem głowy, wypiła przyniesioną przez Malfoya herbatę, która nie wystygła za pomocą skutecznego
zaklęcia. Kilka minut później słodko spała całkowicie nieświadoma tego, że blond włosy mężczyzna obserwował ją jeszcze przez parę
godzin, aż sam nie poszedł spać.
- Proszę wstać. Sąd idzie – usłyszeli, po czym równocześnie podnieśli się, ramię w ramię: on – samotny ojciec, ona – pani adwokat, a
zarazem opiekunka.
Rozprawę rozpoczął przewodniczący.
- W dniu dzisiejszym, na sesji Najwyższego Sądu Rodzinnego rozpatrywana będzie sprawa dotycząca opieki nad Scorpiusem
Malfoyem. Czy dziecko powinno mieszkać z samotnym ojcem, który jest zaangażowany w pracę, czy też z dziadkami i ciotką, od
strony zmarłej matki, którzy poświęciliby dziecku bezgraniczny czas? Zanim Sąd wyda wyrok w sprawie wysłucha oby stron. Głos
ma prokurator.
I znów wszystko się zaczęło od nowa. Wystąpienie mecenasa Naidroka, który wygłasza swoją opinię w sprawie, opowiadając się po
stronie Greengrassów. Zeznania świadków wywołanych przez niego. Ostatnia, starsza córka Greengrassów – Dafne.
- Czy ma pani pytania, pani mecenas? – usłyszeli pytanie sędziego.
Dasz radę, pomyśleli równocześnie.
- Tak, panie sędzio – odpowiedziała pewnym głosem Hermiona, po czym wstała.
Przez chwilę się zastanawiała, o co może zapytać starszą pannę Greengrass. Wielokrotnie wyobrażała sobie sytuację, dzięki której
sprawi, że Scorpius zostanie przy ojcu. Nigdy nie wyobrażała, że aż tak będzie się wtedy stresować.
Rzuciła okiem na Naidroka, który uśmiechał się kpiarsko na postępowanie swojej ex-praktykantki. Widać było gołym okiem, że od
początku był pewny swojej wygranej. Hermiona zresztą też. Wiedziała, że jest skazana na porażkę. A mimo wszystko podjęła
wyzwanie. Zgodziła się pomóc Draconowi walczyć o dziecko. Dziecko, które zmieniło jej życie...
Kochała Scorpiusa. Nie chciała zbyt się do niego przywiązywać, szczególnie wtedy, kiedy Malfoy był w związku z Lisą Miller i
zamierzał się pobrać. Czuła, że po zawarciu związku małżeńskiego z Lisą musiałaby rozstać się z chłopcem ze względu na nową
panią Malfoy. Teraz, gdy Lisy już nie było, nadal nie chciała przywiązywać się do dziecka. Wiedziała, że kiedyś jego ojciec znajdzie
mu nową matkę, która będzie kochała go jak swoją własną pociechę.
Ona była gotowa poświęcić się dla tego chłopca, który już pierwszego dnia ich znajomości zdobył jej serce. Hermiona uświadomiła
sobie, że nie może żyć bez myśli, że niedługo zobaczy się ze Scorpiusem. Był częścią jej życia. Jej nowego życia, którego pomimo
wielu trudności nie zamieniłaby na żadne inne.
To właśnie dla niego musiała walczyć. Dla Scorpiusa.
Spojrzała na Dracona, który uśmiechnął się do niej zachęcająco. W jego wzroku było coś, co sprawiło, że nabrała odwagi.
- Czy pamięta pani, że zeznaje pani pod przysięgą Kodeksu Czarodziejów? – zapytała grobowym tonem czarnowłosą kobietę.
- Tak – odpowiedziała Dafne, z pogardą, patrząc na Hermionę.
- Proszę nie zapominać, że zwraca się pani do prawnika, a przede wszystkim do Wysokiego Sądu – upomniał ją jeden z przysięgłych.
Dafne zgrabnie udała skruchę uśmiechając się zalotnie do niego:
- Przepraszam.
- Udzielam głosu obrońcy pana Malfoya – Przewodniczący skinął głową na Hermionę. – Proszę, pani mecenas.
- Panno Greengrass, proszę mi powiedzieć, jak długo zna pani, pana Malfoya?
- Znam go od pierwszej klasy Hogwartu – odpowiedziała.
- To długo – zauważyła Hermiona, na co Dafne uśmiechnęła się do niej kpiarsko. – Muszą się państwo dobrze znać.
- Nie utrzymywałam bliskich kontaktów z Malfoyem.
Hermiona uniosła leniwie lewą brew do góry, nieświadomie naśladując gest Dracona.
- Doprawdy? – zapytała. – Są świadkowie, którzy twierdzą, że pani była w związku z panem Malfoyem.
Pewnego wieczoru Draco opowiadał jej o tym związku. Dziewczyna nie mogła uwierzyć, że mógł być z kimś takim jak Dafne
Greengrass – dziewczyną, która była bardzo zaborcza, zazdrosna i zabraniała mu kontaktować się z własną siostrą, którą kilka lat
później poślubił.
- Malfoy ci to powiedział, szlamo? – warknęła Dafne.
- Panno Greengrass, proszę się wyrażać.
- Przepraszam, Wysoki Sądzie, już nie będę.
- Proszę kontynuować, panno Granger.
Hermiona spojrzała wyczekująco na Dafne, która najwyraźniej nie zamierzała się przyznać do związku z Draconem. Czarnowłosa
kobieta przez chwilę spoglądała na Hermionę z pogardą, by po chwili westchnąć.
- Owszem, byliśmy razem przez pewien czas – powiedziała nie patrząc na nią. – Co to ma więc do rzeczy?
- Od zadawania pytań jestem ja, panno Greengrass. Skoro była pani w związku z panem Malfoyem, to pewnie pani wie, że jest on
wiernym partnerem. Mam rację?
Twarz Dafne zrobiła się czerwona z zawstydzenia. Doskonale o tym wiedziała.
- To jest... To nie ma żadnego znaczenia! – warknęła Dafne. – Tu chodzi o Scorpiusa, a doskonale wszyscy wiemy, że od śmierci
Astorii Malfoy był z wieloma kobietami, przez co zaniedbywał syna! Dziecko nie powinno mieć takiego ojca!
- Od tego jest sąd, panno Greengrass – upomniała Hermiona ledwo powstrzymując się od zbędnego komentarza. – Czy ma pani
dowody na to, że pan Malfoy źle się obchodził z dzieckiem?
Nie chciała tego przeciągać. Wiedziała, że im dłużej Dafne będzie zeznawać, tym gorzej będzie dla nich. Nie poddawała się jednak.
- Oczywiście, Scorpius podczas każdej wizyty w rezydencji Greengrassów opowiadał o tym, jak ojciec go zaniedbuje – odpowiedziała
patrząc z pogardą na Dracona, który diametralnie pobladł na te słowa. Ani on, ani Hermiona nie mogli uwierzyć w to, co powiedziała
Dafne. Nie mieli dowodów na to, że chłopiec takich rzeczy nie opowiadał dziadkom i „kochanej” cioci. W końcu Scorpius miał tylko
cztery latka i ufał każdemu człowiekowi chodzącemu po ziemi. Dlaczego nie miałby się pożalić babci i dziadkowi? W końcu to jego
najbliższa rodzina.
Brązowowłosa poczuła, jak zaczyna ją ogarniać panika. Nie wiedziała, co ma zrobić w tej sytuacji. O co zapytać, by nie popełnić
błędu...
- Czy może pani nam to udowodnić? – zapytała chłodnym tonem. – Proszę pamiętać, że zeznaje pani pod przysięgą.
Błąd, pomyślała z przerażeniem widząc triumfującą minę kobiety. Kątem oka zauważyła uśmiech na twarzach państwa Greengrass, a
także zaskoczenie Naidroka.
- Może zapytałabyś o to Scorpiusa? – zapytała z drwiną. – Na pewno potwierdzi moje słowa. Jeżeli mi nie wierzysz, to podaj mi
veritaserum. Usłyszysz to samo.
Hermiona wpatrywała się w twarz Dafne Greengrass, nie wiedząc co zrobić.
- Proszę o przerwę – powiedziała, po czym bez pozwolenia opuściła salę. Ruszyła korytarzem przed siebie. Musiała ochłonąć,
wymyślić coś na szybko.
Usłyszała, jak ktoś za nią biegnie. Po chwili obok niej znalazł się Draco Malfoy, który zagrodził jej drogę. Wpatrywali się sobie w
oczy szukając pocieszenia. Oboje wiedzieli, że przegrali i już nic ich nie uratuje.
Chyba, że zdarzyłby się cud.
ROZDZIAŁ 13
Był środek nocy. Stali przytuleni do siebie wpatrując się małego śpiącego chłopczyka. Jego koszula była cała mokra od jej łez, ale nie
przeszkadzało mu to. Było mu tak dobrze: oni i on. Mieli być razem jeszcze przez dwa tygodnie. Potem odbiorą jego dziecko.
Ich dziecko.
Tak; czuł, że to dziecko nie było już tylko jego synem. Hermiona robiła wszystko dla dobra chłopca. Draco był przekonany, że za
Scorpiusa byłaby w stanie oddać własne życie. Widział i wiedział, że ona go kocha.
A dzisiejszego dnia zrozumiał, że on, Draco Malfoy kochał ją. Nie tylko dlatego, że zaakceptowała jego dziecko i pokochała, jak
własne, ale również dlatego, że dostrzegła w nim człowieka. Dlatego, że wybaczyła mu to wszystko, co dawniej zrobił. Już nie
wyobrażał sobie życia bez niej i bez Scorpiusa. Nie chciał zaakceptować tego, że odbiorą mu dziecko. Za nic w świecie na to nie
pozwoli! Choćby miał walczyć o syna do końca życia, to nie pozwoli na to, by ktokolwiek mu go odebrał.
- Nie płacz, będzie dobrze – wyszeptał kobiecie do ucha, na co ona zapłakała głośniej. – Cicho, Hermiono, no spokojnie...
Dziewczyna wtuliła się jeszcze bardziej w mężczyznę.
- Dałam ciała. To wszystko moja wina – wyszeptała. – Gdyby nie ja, to...
Draco rzucił zaklęcie wyciszające, po czym chwycił jej twarz w swoje dłonie zmuszając ją do tego, by na niego spojrzała.
- Nie, Hermiono. To nie jest twoja wina. Gdyby nie ty, to Scorpius już dawno byłby u dziadków. Jeszcze wygramy, zobaczysz...
Zaprzeczyła ruchem głowy niczym mała dziewczynka, która nie chciała uwierzyć w to, że w tym roku odwiedzi ją święty Mikołaj. Po
jej policzkach spływały łzy, Draco wytarł kciukiem. Nie mógł patrzeć na to, jak cierpi. Czuł, że sam nie wytrzyma długo, jeśli będzie
płakać. Bolało go to, ale przecież był facetem. Nie mógł sobie pozwolić na oznakę słabości. Musiał być silny.
- Granger, weź się w garść. Wyrok nie zapadł, więc nie ma się czym martwić. Musimy się zebrać i walczyć do końca, rozumiesz?
Jesteś dzielna! – wyszeptał wpatrując się w jej oczy. – Zobacz, pomogłaś Potterowi pokonać Czarnego Pana, najpotężniejszego
czarnoksiężnika od czasów Salazara Slytherina...
- Godryka Gryffindora – wtrąciła się.
- ...Salazara Slytherina, a boisz się, że nie dasz sobie rady z takimi ludźmi jak Greengrassowie? Granger, uwierz w siebie!
Zmrużyła oczy usiłując zobaczyć, w ciemności, jego szare tęczówki.
On doskonale ją widział: światło księżyca oświetlało zapłakaną twarz, na której pojawiły się lekkie rumieńce. Jej oczy były
przekrwione od nadmiaru łez, ale i tak, zdaniem Dracona, wyglądała uroczo. Patrzyła na niego zmęczonym wzrokiem.
- Chodź, musisz iść spać – wyszeptał.
- Nie, zostanę tu – zbuntowała się.
Westchnął uśmiechając się w duchu. Zachowywała się jak mała dziewczynka.
- Granger, nie bądź głupia. On rano wstanie, żeby się z tobą zobaczyć, a ty co? Będziesz miała wielkie wory pod oczami i co
chwilkę będziesz ziewać? Nie pozwolę na to, byś straszyła nasze dziecko.
- Może masz rację – odpowiedziała sennym głosem, nie zwracając uwagi na ostatnie słowa chłopaka. Po chwili, na potwierdzenie
swoich słów, ziewnęła.
Wyszli z pokoju na korytarz kierując się do pokoju Hermiony. Szedł za nią przyglądając się jej w zamyśleniu. Kiedy znaleźli się
pod drzwiami pokoju, odwróciła się do niego.
- Twoja koszula – wyszeptała patrząc na białą koszulę, którą pokrywały czarne ślady tuszu do rzęs i kredki do oczu Hermiony.
Trzęsącą się ręką wyciągnęła różdżkę z kieszeni, by wyczyścić plamy, ale on nie pozwolił jej rzucić zaklęcia.
- Daj spokój, sam to później zrobię.
- Przepraszam – wyszeptała, próbując ukryć zażenowanie. Było jej bardzo głupio.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej lekko.
- Przestań, Granger, bo się jeszcze rozpłaczę. Lepiej idź już spać, bo rano czeka cię pobudka urządzona przez mojego syna – nie
pozwolił sobie na kolejny błąd. – Pewnie będzie chciał ci opowiedzieć o wszystkim, co razem robiliśmy, więc musisz wypocząć.
Brązowowłosa kobieta odwróciła od niego wzrok. Chwyciła za klamkę.
- No więc, dobranoc, Malfoy – wyszeptała i nie patrząc na niego weszła do swojego pokoju.
Mężczyzna stał chwilę pod drzwiami jej sypialni, by po chwili odwrócić się i zgasić światło w korytarzu. Kilka minut później, po
zimnej kąpieli, leżąc już w łóżku, wyszeptał:
- Śpij dobrze, Hermiono.
ROZDZIAŁ 14
- Hermiono, wstawaj! – w oddali usłyszała czyjś głos, lecz nie wiedziała do kogo należał.
Nie miała zamiaru wstawać. Jedyne, czego w tej chwili pragnęła, to sen. Nie miała siły podnieść się: wszystko ją bolało, na dodatek
czuła się tak, jakby miała kaca, a przecież nic nie piła.
- Hermiono! – głos gnębił ją nadal, ale był już wyraźniejszy. Po chwili poczuła, jak ktoś wchodzi na łóżko i siada jej na nogach: ten
ktoś nie był ciężki, co to, to nie, ale skutecznie uniemożliwiał Hermionie utrzymywanie wygodnej pozycji. Otworzyła leniwie oczy,
po czym krzyknęła ze strachu.
Na nogach siedział Scorpius, a Malfoy z ciekawością przyglądał się jej twarzy.
- Jezus, Maria! Na gacie Merlina, Malfoy, czy mógłbyś łaskawie... – urwała w połowie zdania uświadamiając sobie, że ma na sobie
tylko koronkową piżamę, którą kiedyś znalazła w garderobie przygotowanej przez Babcię. Zaczerwieniała się widząc wzrok
mężczyzny, który lustrował ją i do tego uśmiechał się ironicznie.
- No, no, Granger. Już baliśmy się, że coś ci się stało – powiedział.
Scorpius na czworaka podszedł do Hermiony, by pocałować ją w policzek. Hermiona odwzajemniła się tym samym, przypominając
sobie, że jeszcze będą razem przez dwa tygodnie. Po chwili chłopiec nie chciał puścić, przytulał ją mocno do siebie.
- Scorpius, przestań – rozkazał ojciec. – Udusisz ją.
- Nie – odpowiedział chłopiec, ale posłuchał polecenia ojca. Hermiona roztrzepała mu ręką włosy, na co obaj jęknęli.
- No co? – zapytała z miną niewiniątka. – Czemu miałoby mi się coś stać? – zapytała po chwili Dracona przykrywając się kołdrą.
Mężczyzna wstał, by podejść do szafy i wyciągnąć z niej szlafrok. Niedbale rzucił go kobiecie, po czym odwrócił się, jak przystało na
dżentelmena.
- Scorpius zawołał mnie, bo nie mógł cię dobudzić. Bał się, że nie chcesz z nim rozmawiać.
Hermiona szybko założyła szlafrok spoglądając na małego blondynka.
- Kochanie, jak mogłeś o tym pomyśleć? Ja mogłabym nie chcieć z tobą rozmawiać? Możesz już się odwrócić – powiedziała do
Dracona.
Mężczyzna z żalem stwierdził, że szczelnie zakryła się szlafrokiem. Zaśmiał się ironicznie spoglądając na Scorpiusa.
- Synku, pozwólmy się Hermionie ubrać. Poczekamy na nią przy stole, okej? – zapytał biorąc go na ręce. Chłopiec przytaknął,
jednocześnie machając Hermionie na pożegnanie. Dziewczyna zauważyła, że nagle w jego ręce znalazł się ulubiony miś.
- Co ja robię?– zapytała siebie Hermiona siedząc we francuskiej taksówce. Draco spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Jedziesz na urlop – odpowiedział. – Należy ci się.
- Co to za urlop, na który jadę z szefem? Na dodatek nawet mnie nie stać, by za siebie zapłacić.
Malfoy spojrzał na nią złowrogo.
- Możesz przestać, Granger? Mam dość twojego marudzenia. Przyrzekam na Slythe... na wszystkie świętości tego świata, że jeszcze
raz usłyszę z twoich ust głupie gadanie, a pożałujesz tego – dziewczyna zauważyła w jego oczach niebezpieczne błyski. Na sam ich
widok po jej plecach przebiegł dreszcz.
Obiecała sobie i Draconowi, że ten tydzień będzie najlepszym w całym życiu Scorpiusa. Postanowili zrobić wszystko, by chłopiec
świetnie się bawił na Lazurowym Wybrzeżu w towarzystwie ojca i Hermiony. A to wszystko po to, by miał jak najlepsze
wspomnienia...
- Dobra, już przestanę – spojrzała na śpiącego blondynka z uśmiechem. – Myślisz, że mu się spodoba? – zapytała.
- Oczywiście. Nigdy jeszcze nie był nad francuskim morzem.
Uśmiechnęli się do siebie nieśmiało, by po chwili każde odwróciło się w stronę własnego okna pogrążając się we własnych
rozmyślaniach. Oboje nie wiedzieli, że ten tydzień szykował im wiele niespodzianek.
Zapłacili za taksówkę, która wysadziła ich przed pięciogwiazdkowym hotelem. Hermiona na widok budynku musiała usiąść na
walizce z wrażenia.
- O mamusiu – wyszeptała, na co Malfoyowie wybuchli śmiechem.
- Chodź, Granger – powiedział wyciągając do niej rękę w geście pomocy, ale ona nie zamierzała z niej skorzystać. Wstała o własnych
siłach.
Kamerdynerzy natychmiast zabrali walizki do hotelu, po uprzednim otrzymaniu napiwków od Dracona. Hermiona spojrzała na niego
spod byka. Wyglądał niesamowicie przystojnie w czarnych spodniach od garnituru i białej rozpiętej koszuli. Na nosie miał założone
przeciwsłoneczne okulary, które sprawiały, że na jego widok Hermionie miękły nogi. Odwróciła wzrok, by nie przykuć jego uwagi.
Miała szczęście, że rozmawiał właśnie ze Scorpiusem i nie wiedział jej pełnego zachwytu wzroku.
Nie wiedziała jak bardzo się myliła.
Rozglądnęła się wokół czekając na swoich blondwłosych towarzyszy. Podziwiała wielkość hotelu. Musiał być naprawdę drogi.
Nagle poczuła, że ktoś obejmuje ją w talii. Odwróciła się przestraszona, ale widząc przed sobą Malfoya prychnęła pogardliwie
odsuwając się od niego. Nie zrobiła tego zbyt chętnie, ale nie mogła trwać w tej pozycji. Czuła, że był zbyt blisko niej.
- Obraziłaś się? – zapytał podchodząc do niej bliżej.
- Nie. Ale uważaj, bo zgubisz dziecko.
- Dziecko. Dziecko!? – rozglądnął się. Scorpius stał obok chichoczącej Hermiony. – Zabawne, Granger, bardzo. Idziemy.
Oboje schylili się równocześnie, by wziąć na ręce chłopca uderzając się przy tym głowami. Speszeni wstali i odwrócili od siebie
wzrok.
- Weź go – powiedzieli równocześnie sprawiając, że wybuchli śmiechem.
– Dobra, weź go, Hermiono – dodał po chwili Dracon.
Dziewczyna wzięła chłopca na ręce. Kiedy stanęła obok wysokiego blondyna ruszyli do recepcji, w której powitała ich wysoka,
piękna brązowowłosa Francuzka, która na widok Malfoya rozpięła górę bluzki uwydatniając swój biust.
- Dzień dobry! W czym mogę państwu pomóc? – zapytała patrząc na niego z uśmiechem i całkowicie ignorując Hermionę.
Draco uniósł brew sprawiając, że kobieta zarumieniła się. Hermiona musiała przyznać, że mężczyzna doskonale wiedział o swoich
atutach. Specjalnie prowokował swoim zachowaniem i wyglądem płeć piękną. Brązowowłosa domyśliła się celu takiego zachowania:
Malfoy z pewnością chciał podnieść swoje zdanie na temat własnego ego. Zaśmiała się cicho zwracając na siebie jego uwagę, ale nie
dał tego po sobie znać.
- Witam panią. Chciałbym rozmawiać z właścicielem hotelu.
Kobieta uśmiechnęła się smutno.
- Niestety, to nie jest możliwe. Dyrektor jest bardzo zajęty.
Malfoy zaczął udawać, że się rozmyśla.
- Wie pani... Skoro pani szef nie ma czasu dla mnie, to zastanawiam się, jak on traktuje innych sponsorów tej inwestycji – Hermiona
zastanawiała się, skąd on tak dobrze znał francuski. – Jeśli on nie ma czasu dla głównego sponsora, to dla kogo on go posiada?
Recepcjonistka spojrzała na niego ze strachem.
- Ja... Ja już informuję dyrektora o... – wzięła słuchawkę i wykręciła numer. – Może pan podać nazwisko?
- Malfoy – odpowiedział uśmiechając się kpiarsko, kiedy recepcjonistka upuściła z wrażenia słuchawkę.
- Ma... Ma...Malfoy? Ten Draco Malfoy? – zapytała drżącym głosem Francuzka podnosząc telefon. – Ależ... Już... Chwilkę...
Hermiona patrzyła z zaskoczeniem na Dracona, który wziął od niej Scorpiusa. Powiedział mu coś na ucho, na co chłopiec zaśmiał się
perliście. Po jakimś czasie recepcjonistka odłożyła słuchawkę, spoglądając z uwielbieniem na Malfoya.
- Dyrektor już schodzi. O, już idzie!
Hermiona równocześnie z Draconem odwróciła się w stronę mężczyzny ubranego w granatowy garnitur. Nie mogła uwierzyć w to, co
widziała. Czuła się tak, jakby zbliżał się w jej kierunku Armagedon. Odwróciła się od kroczącego w ich kierunku szefa hotelu. Była
pewna, że nie zdążył zobaczyć jej twarzy. Przez tyle lat zastanawiała się, dokąd uciekł...
To z pewnością był on. Wszędzie rozpoznałaby go. Pomimo tylu lat rozłąki pamiętała go doskonale. Przez wiele lat zastanawiała się
na co poświęciła swoje wszystkie pieniądze, a teraz przypadkowo dowiedziała się, że ten cały kredyt zaciągnięty na jej nazwisko
został przeznaczony na drogi hotel na Lazurowym Wybrzeżu. Jej życie zostało zniszczone tylko dlatego, bo on pragnął otworzyć
hotel!
Poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Wzięła od Dracona Scorpiusa, który ją o to poprosił i zaczęła chodzić po holu hotelu w takiej
odległości, by słyszeć rozmowę mężczyzn:
- Witam, panie Malfoy! Nie spodziewałem się pana tak szybko – usłyszała Jego głos.
- Ja też nie – odpowiedział chłodnym tonem Draco. – Pańska recepcjonistka wspomniała coś, że nie ma pan dla mnie czasu, więc nie
będę...
- Ależ skąd, panie Malfoy! To nieporozumienie...
Draco zaśmiał się ironicznie.
- Chciałbym otrzymać swój apartament. Mam nadzieję, że jest wykończony tak, jak to uzgadnialiśmy.
Hermiona rzuciła okiem na rozmawiających. Tak bardzo się różnili. Zarówno wyglądem, jak i charakterem. Dziwiła się sobie, jak
mogła kiedyś kochać kogoś takiego jak on.
Był dobrze zbudowany, owszem, ale nie miał charyzmy. Hermiona zdała sobie sprawę, że nigdy nie zdecydowała się na uprawianie z
nim miłości nie dlatego, że tak ją wychowali rodzice, lecz dlatego, że On nigdy nie pociągał jej fizycznie. Był zwykłym facetem:
brunet, o brązowych oczach, oliwkowej cerze. Uwielbiał oglądać telewizję, rządzić ludźmi... Najlepiej by było, gdyby zarabiał
pieniądze cudzymi rękami. Wtedy tego nie dostrzegała, dopiero teraz uświadomiła sobie, że żyła tak, jak on tego pragnął. I zdobył
pieniądze na własny biznes jej kosztem. Zniszczył jej życie, by samemu móc żyć w luksusie.
- Hermiona, czemu places? – zapytał Scorpius wycierając rączkami jej łzy. Miała szczęście, że użyła wodoodpornego tuszu do rzęs.
- Coś mi wpadło do oka, skarbie – odpowiedziała. – Idziemy do taty?
Chłopiec przytaknął, a Hermiona podeszła pewnym krokiem ignorując właściciela hotelu.
- Draco, czy mógłbyś...? – zapytała najmilszym głosem uśmiechając się przy okazji.
Zaskoczony blondyn odwzajemnił jej uśmiech biorąc na ręce Scorpiusa. Hermiona zauważyła, że właściciel przyglądał jej się z
zaciekawieniem.
- A więc, moglibyśmy dostać klucze do naszego apartamentu? – zapytał Draco.
- Draco, nie zaczynamy zdania od „więc” – poprawiła go Hermiona zwracając na siebie jeszcze większą uwagę właściciela.
Blondyn zaśmiał się perliści, przypominając w tej chwili Scorpiusa.
- Wiem, Hermiono – zauważyła, że mężczyzna nagle zbladł. – Dlatego zacząłem zdanie od „a”, a nie „więc”. To jak, panie Willson?
Hermiona odwróciła się w stronę mężczyzny spoglądając na niego z chłodem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Cześć Richard! Dawno się nie widzieliśmy.
ROZDZIAŁ 15
Draco spojrzał na brązowowłosą z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Hermiona zastanawiała się, co sobie myślał. Od rozmowy z
Richardem w holu, która odbyła się w dość przyjaznej atmosferze, nie odzywał się do niej ani słowem. Teraz, kiedy Scorpius leżał na
hamaku, który mieli na balkonie swojego apartamentu, zamierzał jej coś powiedzieć. I wiedziała, że to nie będzie nic miłego.
Siedziała na sofie w salonie obserwując go z lękiem. Bała się, że będzie miał do niej pretensję o to, że się wtrąciła w ich rozmowę.
Nie chciała tego – nie zniosłaby faktu, że już pierwszego dnia popsuła wyjazd.
Mężczyzna usiadł obok niej wzdychając. Odwrócił się w jej stronę.
- Nie wiem, co ci powiedzieć – bezwiednie przeczesała sobie palcami włosy. – Gdybym wiedział, to nigdy w życiu nie
zainwestowałbym w ten interes. Nie wiem, jak cię przeprosić...
Brązowowłosa zmarszczyła czoło nie wiedząc o co chodziło Malfoyowi.
Przecież on się chyba nie obwinia za to, że pomógł zrobić Richardowi użytek z tego pół miliona funtów?!
- Malfoy, co ty pieprzysz!? – kobieta z wrażenia wstała. – Za co ty chcesz mnie przepraszać, człowieku?! Za to, że ten kretyn mnie
okradł, czy za to, że przez niego straciłam najlepsze lata swojego życia? Chyba jesteś chory!
- Hermiono... – zaczął, ale dziewczyna mu przerwała.
- Nie będę z tobą o tym rozmawiać! To jest sprawa między mną a Richardem. Nie masz prawa się obwiniać za to, że on... – jej głos
się załamał, ale szybko się opanowała. – To nie jest twój interes, Draco. Nie przejmuj się – dodała siadając naprzeciwko niego
uśmiechając się lekko. – Twoje pieniądze nie pójdą na marne. Nie wracajmy już do tego.
Jak ty niczego nie rozumiesz, pomyślał wpatrując się w jej twarz.
Wiedział, że jej pomoże. Zrobi wszystko, by odzyskała wszystko, co straciła.
A może zyskała więcej...
Wieczorem postanowili wyjść na wspólny spacer po Marsylii, do której teleportowali się z apartamentu. Hermiona przez całą podróż
nie odzywała się do Dracona, a on sam również nie miał na to nastroju. Zarówno on, jak i ona, doskonale wiedzieli, że mogliby się
zacząć kłócić. A przecież przyjechali po to, by Scorpius miał miłe wspomnienia z, prawdopodobnie ostatniej, podróży razem z ojcem.
Hermiona zaś przyjechała na darmowy odpoczynek od kodeksu.
Kilka godzin później wrócili do apartamentu. Hermiona, na życzenie Scorpiusa, położyła chłopca spać, czytając mu bajkę na
dobranoc. Kiedy była pewna, że chłopiec już śpi, wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Skierowała się do kuchni, chcąc się
napić soku, ale zrezygnowała z tego widząc Malfoya. Nadal nie miała ochoty z nim rozmawiać.
- Hermiono – usłyszała jego szept, kiedy się odwróciła w stronę swojego pokoju. – Porozmawiajmy.
Nie mogła powiedzieć, że wcale jej nogi nie zaczęły się robić jak z waty pod wpływem jego głosu. Nie chciała z nim rozmawiać, ale
kiedy poczuła, jak bierze jej dłoń w swoją uległa. Zaprowadził ją do salonu, gdzie usiedli na sofie. Draco przez chwilę się jej
przyglądał wciąż nie puszczając dłoni, a ona uparcie wpatrywała się w ścianę, naprzeciw której siedziała. Próbowała sobie wmówić,
że on wcale nie trzyma swej dłoni w jej i nie patrzy na nią.. Usiłowała oszukać samą siebie myśląc, że nie czuła się w jego obecności
bezpiecznie.
- Hermiono – wyszeptał jej imię. Szatynka poczuła jak po jej ciele przebiegają dreszcze. Przebywanie tak blisko Dracona Malfoya
było tak cudownym uczuciem...
- Granger, spójrz na mnie – dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i z przerażeniem stwierdziła, iż Dracon Malfoy siedzi za
blisko niej. Odległość między nimi wydawała się dla niej zbyt niebezpieczna.
- Dlaczego nie chcesz, żebym ci pomógł? – musiał wiedzieć, że jego głos hipnotyzuje. – Wystarczy jedno słowo, a on odda ci
wszystko z nadwyżką. Dlaczego więc nie chcesz?
Hermiona nie wiedziała, co odpowiedzieć. Ten facet źle na nią działał. Jeżeli będzie tak siedziała blisko niego, to nie będzie mogła
powstrzymać od pragnienia, które dręczyło ją przez ostatnie kilka dni.
Pragnienia pocałowania tego mężczyzny.
Ale to było niemożliwe! Wiedziała, że jest przecież nic nieznaczącą, małą i brudną szlamą. A on był arystokratą... Księciem z bajki...
- Ja... – wyszeptała rozchylając wargi i nie wiedząc co dalej powiedzieć. – Ja nie...
Zaniemówiła, kiedy poczuła na swoich wargach jego palec, którym przejechał po całej długości ust. Gdy uświadomiła sobie co się
dzieje, serce jej serce zaczęło gorączkowo bić. Szybko wstała ze swojego miejsca.
- Jest późno. Czas już spać. Rano idziemy ze Scorpiusem na plażę, pamiętaj.
Nie czekając na odpowiedź poszła szybkim krokiem do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi. Chwilę później siedziała na
podłodze i bezgłośnie szlochała. Nie mogła mu pozwolić się pocałować. Nie mogła mu pozwolić, by robił jej nadzieję na coś, co było
niedozwolone.
Nie wiedziała, że w salonie Draco Malfoy miał sobie za złe to, że jej nie zatrzymał...
ROZDZIAŁ 16
Przez kilka kolejnych dni zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Zabawiali Scorpiusa najlepiej jak tylko potrafili. Draco,
pomimo protestów Hermiony, postanowił swojego syna nauczyć surfować. Po kilku godzinach ćwiczeń Młody, jak nazywał go
pieszczotliwie Malfoy, radził już sobie całkiem dobrze – potrafił utrzymać się na desce.
W czasie, kiedy Draco spędzał czas z synem, Hermiona postanowiła poczytać książki i poopalać się. Z żalem stwierdziła, że nie miała
w swoich rękach żadnej dobrej książki od prawie pięciu lat, dlatego ucieszył ją fakt, kiedy Draco pokazał jej swoją biblioteczkę, w
której mogła znaleźć tylko i wyłącznie dobre książki. Zarówno te magiczne, jak i literaturę mugolską.
Postanowiła, że przeczyta „Lśnienie” Stephena Kinga. Uwielbiała jego książki od kiedy tylko przeczytała „Miasteczko Salem”. Nigdy
nie sądziła, że Draco Malfoy mógłby się lubować w takiej literaturze...
Była już na piątym rozdziale, kiedy poczuła, jak ktoś ją chlapie wodą. Zdezorientowana spojrzała na swojego oprawcę.
- Wstawaj, Granger, bo nam się spalisz – rzucił Malfoy, który stał przed nią w samych bokserkach wycierając się ręcznikiem.
Hermiona obserwowała idealnie umięśnione ciało mężczyzny zza swoich okularów. Poczuła, że się zaczyna rumienić, więc bez słowa
powróciła do lektury.
Malfoy nie dał jednak za wygraną.
- Co czytasz? – zapytał kładąc się na kocu obok niej, po czym podniósł okładkę. Po chwili rzucił: – Dobry wybór, Granger. Gdzie już
jesteś?
- Rozpoczynam „Kabinę telefoniczną”, ale pewien typ mi przerwał i nie mogę czytać dalej – powiedziała zaznaczając odpowiednim
zaklęciem miejsce zakończenia lektury. Zamknęła książkę.
- No co za dupek – udał oburzenie. – Niech go tylko dorwę... to mu podziękuję – dodał szybko uśmiechając się złośliwie.
Hermiona westchnęła.
- Zawsze będziesz takim ignorantem? – zapytała ściągając okulary. – Gdzieś ty w ogóle podział Scorpiusa?!
- Jest z Rebeccą – powiedział niedbałym tonem przyglądając się jej intensywnie.
Rebecca była jedną z opiekunek do dzieci, które pracowały w hotelu Alabama. Zostały zatrudnione w celu opiekowania się
pociechami gości, by pozwolić odpocząć ich rodzicom. Rebecca została przydzielona Draconowi i Hermionie jako najlepsza
opiekunka w całym hotelu. Specjalnie ze względu na Dracona Richard Willson zatrudnił Rebeccę – chciał, aby jego najlepszy sponsor
miał najlepszą służbę. Poza tym był przekonany o tym, że Hermiona była żoną Dracona – o czym nie wiedziała sama zainteresowana,
a Malfoy nie zamierzał też wyprowadzić Richarda z błędu.
- No to ja do niego pójdę – szatynka już zamierzała wstać, kiedy chwycił ją za rękę.
- Zostań, proszę.
Nie wiedziała, dlaczego postanowiła mu ulec. Położyła się na plecach zamykając przy tym oczy, a on ułożył się na prawym boku i
podparł głowę ręką tak, by móc ją obserwować.
Przez kilkanaście minut rozmawiali o książce, którą zaczęła czytać Hermiona, a potem opowiadali o swoich ulubionych książkach.
Okazało się, że lubią tych samych mugolskich powieściopisarzy. Ze zdziwieniem stwierdzili, że, prócz „Alchemika”, nie lubią żadnej
z książek Paulo Coelho. I oboje lubują się w fantastyce. Oboje czuli, że mogliby tak rozmawiać godzinami...
Po wymienieniu najlepszych czarodziejskich pisarzy, do których z pewnością nie należał Gilderoy Lockhart zapadła niezręczna cisza.
- Granger? – zapytał niepewnie Malfoy.
- Co znowu?
- Mogę cię dziś zaprosić na kolację?
- Malfoy, każdego wieczoru jemy razem kolację.
Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że teatralnie przewraca oczami. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie o to mi chodziło, Granger.
- Doskonale wiem, że nie o to ci chodziło.
- No to, jak?
- Możesz zaprosić, ale nie zapewniam cię, że moja odpowiedź będzie pozytywna.
Uśmiechnęła się szeroko słysząc potok przekleństw pod jej adresem, ale nie przejmowała się tym. Wiedziała, że wcale nie miał
zamiaru jej obrażać.
Nagle otworzyła oczy czując jak na jej ciało opadają krople wody. Zawstydzona patrzyła na pochylającego się nad nią Dracona
Malfoya, który uśmiechał się do niej złośliwie.
- Granger idziesz ze mną dzisiaj na kolację, wiesz? – zapytał pewnym siebie głosem.
- Miałeś mnie zaprosić, a nie kazać – wytknęła mu dotykając jego torsu i wystawiając język niczym małe dziecko.
- Wiem, ale jakbym cię zaprosił, to mogłabyś mi odmówić, a wiesz, że...
- Uraziłabym twoje ego? – zapytała uśmiechając się do niego ironicznie, próbując go naśladować. Niestety nieskutecznie.
- Wiesz, że szefowi nie powinno się odmawiać, ale znając ciebie byłabyś do tego zdolna... A jeśli ci powiem, że musisz iść na tą
kolację, to będziesz musiała przyjść.
Pochylił się jeszcze niżej sprawiając, że na jej twarzy pojawiły się wielkie rumieńce, ale on doskonale udawał, że ich nie widział.
- No więc jak, pani mecenas? Spotkamy się dzisiaj na kolacji? – zapytał z cwaniackim uśmiechem.
- Spotkamy, panie Malfoy – odpowiedziała uśmiechając się nieśmiało.
- Mam nadzieję, że sukienka ci się spodoba – powiedział wracając do poprzedniej pozycji. – Myślę, że czas odciążyć Rebeccę naszym
małym urwisem – dodał, po czym równocześnie wstali ze swoich miejsc. Nieśmiało spojrzeli na siebie ruszając w stronę Rebecci.
Byli umówieni w restauracji „La télécabine” przy Avenue des Stars w Nicei, do której mieli się teleportować osobno. Hermiona stała
w swoim pokoju ubrana w piękną granatową suknię, którą dostała od Malfoya, przeglądając się w lustrze. Nie miała pomysłu, by
zrobić coś ze swoimi włosami. Luźno opuszczone nie pasowały, zaś nie chciało się jej tworzyć na poczekaniu jakiejś wymyślnej
fryzury. Postanowiła więc zrobić najprostszego koka w „artystycznym nieładzie”. Efekt był dobry. Oczy podkreśliła czarną kredką, a
rzęsy czarnym wodoodpornym tuszem. Założyła kolczyki w kształcie pereł, a do tego perłowy naszyjnik, który dostała na dwudzieste
trzecie urodziny od swojego ojca. Spojrzała w lustro.
Pierwszy raz od kilku lat czuła się w miarę ładnie. Spojrzała na zegarek. Było za dziesięć dwudziesta. Miała jeszcze dziesięć minut.
Miała usiąść na swoim łóżku, kiedy zauważyła stukającą do jej okna sówkę. Wpuściła ją do pokoju. Sóweczka upuściła na jej łóżko
list i nie czekając na odpowiedź wyleciała z pokoju. Szatynka z zaciekawieniem otworzyła przesyłkę a czytając każde kolejne zdanie
czuła, jak jej serce napełnia szczęście.
Witaj Granger!
Jeżeli czytasz ten list to znaczy, że ja już od dawna nie żyję, a moi „doskonali” rodzice pragną za wszelką cenę odebrać nasze
dziecko mojemu mężowi.
Piszę do Ciebie, gdyż wiem, że w obecnym stanie jest ze mną dosyć krucho: mam białaczkę, o czym nigdy nie wspomniałam
Draconowi, a na dodatek jestem w ósmym miesiącu ciąży. Za cztery tygodnie powinnam rodzić. Jeżeli już umarłam to mam do Ciebie
prośbę: zostań adwokatem mojego męża i nie pozwól, by moi rodzice wraz z Dafne odebrali mu dziecko. Będę chcieli to zrobić za
wszelką cenę...
Pewnie się zastanawiasz, dlaczego właśnie Ty... Otóż kilka miesięcy temu, zanim dowiedziałam się, że jestem w ciąży byłam na
rozprawie sądowej, w której wygrałaś uniewinnienie dla Johna Cambella. Znam go osobiście – może w tej sytuacji odpowiedniejsza
jest forma „znałam”, ale na razie jeszcze żyję – i uważam, że doskonale sobie poradziłaś jako jego adwokat, mimo że od początku
byliście na przegranej pozycji... Gratuluję Ci, Granger! Poradziłaś sobie!
Piszę do Ciebie, ponieważ wiem, że moi rodzice zrobią wszystko, by ukazać Dracona jako złego ojca, co z pewnością nie będzie
prawdą! Jeżeli istnieje na świecie taka osoba, która powinna się zajmować naszą córeczką (jestem święcie przekonana o tym, że to
będzie dziewczynka, ale wolę nic nie mówić Draconowi – lepiej, by żył w przekonaniu, że będzie miał swojego dziedzica) to z
pewnością jest nią Draco Malfoy. Mimo swojej parszywej przeszłości on naprawdę się zmienił, Granger. Uwierz mi! Jestem
przekonana, że do dziś ma potworne wyrzuty sumienia nawet za to, jak Cię traktował w Hogwarcie, a nie ukrywajmy, że był dla
Ciebie bardzo wredny.
Mam nadzieję, że ten list pomoże w wygraniu całej rozprawy nad opieką nad dzieckiem. Jeżeli to się liczy, to chciałabym
powiedzieć, że moją ostatnia wolą jest to, by to właśnie Draco zajmował się dzieckiem. A najlepiej jakby sobie znalazł jakąś kobietę.
On nie powinien być sam – bardzo potrzebuje miłości, gdyż sam nigdy jej nie zaznał. Jestem pewna, że Draco będzie najlepszym
ojcem na świecie.
Cóż Ci mogę jeszcze napisać, Granger? Mam nadzieję, że się podejmiesz tego zadania. Jesteś jedyną osobą, która będzie mogła
wygrać z moim rodzicami, a ja głęboko w Ciebie wierzę.
Życzę Ci powodzenia w życiu prywatnym, jak i również zawodowym.
Astoria Malfoy
Szatynka spojrzała na zegarek – wybiła godzina dwudziesta. Czas się zbierać, pomyślała chowając list do torebki. Uśmiechnęła
się do siebie – była już pewna swojej wygranej. Miała najważniejszego asa w rękawie: ostatnią wolę Astorii Malfoy. Była
przekonana, że Malfoy się z tego powodu ucieszy.
Ale nie dziś. Dowie się o tym w swoim czasie...
Teraz mieli spędzić razem bardzo miły wieczór.
ROZDZIAŁ 17
Była już godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt dziewięć, a jej nadal nie było. Nie stresowała go jej nieobecność – był przerażony faktem,
że mogłaby w ogóle nie przyjść. Sam pojawił się w restauracji pół godziny przed czasem. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie
tolerowała spóźnień.
Pojawiła się równo o dwudziestej rozglądając się nieśmiało po restauracji. Draco uśmiechnął się do siebie: wiedział, że będzie ładnie
wyglądać w tej sukience, ale nie sądził, że efekt będzie tak piorunujący. Granatowy materiał idealnie na niej leżał, do tego spięła
włosy w kok i zrobiła delikatny makijaż. Z zazdrością stwierdził, że każdy mężczyzna znajdujący się w restauracji pożera ją
wzrokiem. Nie mogąc tego znieść, wstał z miejsca i zamierzał do niej podejść, lecz uprzedził go kelner. Z pewnością musiał
powiedzieć jej komplement, gdyż Hermiona Granger zarumieniła się lekko. Malfoy poczuł chęć mordu – miał ochotę rzucić Avadą w
kelnera, który na jego oczach podrywał jego kobietę.
Bo ona była jego. Czy tego chciała, czy nie. Skradła jego serce - nieco później niż Scorpiusa, lecz przywłaszczyła je sobie nie mając o
tym pojęcia.
Uśmiechnął się ironicznie patrząc, jak kelner odprowadza Hermionę do stolika. Wstał z miejsca, jak przystało na dżentelmena i
pocałował jej dłoń na powitanie. Kątem oka zauważył butne spojrzenie kelnera. Posłał mu tak chłodne spojrzenie, że sam Voldemort
w czasach swojej świetności nie powstydziłby się go. Mężczyzna, widząc to, odszedł pozostawiając ich samych.
Draco odsunął Hermionie krzesło, po czym usiadł naprzeciwko niej. Przyglądali się sobie przez chwilę czekając, aż ktoś podejdzie i
przyjmie ich zamówienie.
Nikt się jednak nie zjawiał.
Onieśmielona szatynka sięgnęła po kartę dań. Gdy ujrzała ceny jej oczy osiągnęły rozmiary galeonów.
- Malfoy, chyba zwariowałeś – powiedziała cicho po angielsku.
Blondyn uniósł leniwie jedną brew posyłając rozbawione spojrzenie. Chyba nie sądziła, że on, Draco Malfoy, zaprosi ją do byle jakiej
restauracji? Jej mina wyraźnie wskazywała na to, że tak podejrzewała.
Zanim zdołał posłać jakąś niemiłą uwagę do ich stolika podeszła niska czarnowłosa kelnerka o nienaturalnie bladej cerze. Draco
stwierdził, że nawet on, ze swoją jasną karnacją, wyglądał jak murzyn przy tej dziewczynie.
- Czym mogę służyć? – zapytała po francusku patrząc na niego i całkowicie ignorując Hermionę.
Draco spojrzał na swoją towarzyszkę uśmiechając się do niej przyjaźnie.
- Hermiono?
Czarnowłosa kobieta niechętnie zwróciła się w stronę szatynki.
Hermiona utkwiła wzrok w cenach. Draco zaśmiał się cicho.
- Poproszę Quiche i Ratatouille. Do tego najstarsze wytrawne wino.
Oczy Hermiony niebezpiecznie zaiskrzyły. Blondyn się tym nie przejmował.
- Coś jeszcze?
- Dwa razy borówki i champagne sabayon – powiedział Draco.
Dziewczyna powtórzyła zamówienie, by sprawdzić, czy wszystko dobrze zapisała. Odchodząc od stolika rzuciła Draconowi
jednoznaczne spojrzenie.
- Pięknie wyglądasz – rzekł po chwili ciszy.
- Dzięki – odmruknęła czerwieniąc się przy tym. Mężczyzna zauważył, że Hermiona nie wie, jak powinna reagować na komplementy.
Zastanawiał się, czy jego zachowanie w Hogwarcie miało na to jakiś wpływ.
- Byłem pewny, że się rozmyślisz.
Hermiona spojrzała na niego zaskoczona.
- Dlaczego? Przecież powiedziałam, że przyjdę.
- Wiem, ale...
Nie dokończył, ponieważ podeszła do nich kelnerka z zamówieniem.
Kiedy odeszła Hermiona rzuciła pytające spojrzenie Draconowi.
- Tak szybko realizują zamówienia?
Mężczyzna się zaśmiał.
- Granger, Granger... Dla niektórych mężczyzn kobiety są w stanie stanąć na głowie, by ich zadowolić.
Speszona odwróciła od niego wzrok.
Konsumowali w milczeniu, od czasu do czasu rzucając uwagi dotyczące francuskiej kuchni. Oboje doszli do wniosku, że mają
podobne upodobania smakowe. Rozmowa zaczęła nabierać tempa: z upodobań kulinarnych przenieśli temat na pracę.
- Dlaczego zrezygnowałaś z posady u Naidroka?
- To oczywiste. Prawo jest bardzo wymagające. Nie mogłabym kogoś bronić wiedząc, że nie jestem w stanie obronić siebie. To
byłoby nie fair wobec moich klientów, a staram się być profesjonalistką. Albo coś robię dobrze, albo w ogóle.
- To jest bezsensowne! Zrezygnowałaś z wymarzonej pracy tylko, dlatego, że Willson zaciągnął na ciebie kredyt? Pracując mogłabyś
uzbierać tyle kasy, by go odnaleźć i zaszantażować. Znasz prawo – wiesz, że to, co zrobił jest nielegalne!
- A ty mu w tym pomogłeś – zauważyła inteligentnie.
- Nie wiedziałem, z kim mam do czynienia. Sprawdzili go moi ludzie i był całkowicie czysty. Przyszedł do mnie ze świetnym
pomysłem, a ja zgodziłem się zostać sponsorem. Skąd mogłem wiedzieć, że okradł bezbronną i niewinną kobietę? Przecież nie mam
szóstego zmysłu, Granger.
- To i tak teraz nie ma żadnego znaczenia...
- Jak to nie ma żadnego znaczenia?! – czuł, że jeśli czegoś nie zrobi to wpadnie w furię. – Zamierzasz spłacić do końca ten kredyt, czy
zniszczyć dupka? Przyrzekam ci, że ten hotel za kilka dni będzie moją własnością, a nie jego. Zresztą, moi ludzie już nad tym pracują.
Poza tym będzie musiał zapłacić mi odszkodowanie. Nie pozwól mu, żeby ten spłacony kredyt poszedł mu płazem.
- Spłacony kredyt? – zapytała zaskoczona Hermiona, a on miał ochotę rzucić na siebie cruciatusa za zbyt długi język.
- No tą część, którą spłaciłaś, bo reszty nie pozwolę ci spłacać – próbował ratować się z opresji. – Osobiście będę przesyłał ci pensję
na twoje konto, ale nie będziesz mogła jej przeznaczyć na ten kredyt. Poza tym uważam, że powinnaś wrócić do Naidroka.
- Chcesz mnie zwolnić? – zapytała ze śmiechem.
- Nie, oczywiście, że nie, Granger. Gdzie znajdę lepszą guwernantkę dla Scorpiusa? Po prostu myślałem, że powinnaś też spełniać
swoje marzenia, a nie tylko poświęcać się dla innych...
- Tak jak ty? – W jej głosie słychać było smutek.
Przez chwilę patrzył na nią nie wiedząc, o co chodzi.
- Babcia mi mówiła, że nie zostałeś magomedykiem, mimo, że studiowałeś.
- Ach, o to chodzi... – Mruknął. Nigdy nie lubił rozmawiać o przeszłości i swoich marzeniach. Nie było sensu do tego wracać, poza
tym nie miał, z kim o tym rozmawiać. Teraz czuł potrzebę opowiedzenia jej wszystkiego, co zbierał w sobie od wielu lat.
- Dlaczego nie zostałeś uzdrowicielem? Nigdy nie sądziłam, że chciałbyś wykonywać tak szlachetną pracę.
- Prawda? – Uśmiechnął się złośliwie. – Draco Malfoy, śmierciożerca-uzdrowiciel. Kto chciałby się leczyć u śmierciożercy? – Zapytał
z goryczą w głosie.
- Dlaczego...? – Nie skończyła pytania, bo spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem.
- Skończyłem magomedycynę z wyróżnieniem – powiedział matowym tonem. – Byłem najlepszy na roku, więc przyznano mi
indywidualny tok nauczania i pozwolono studiować również medycynę na Uniwersytecie Medycznym w Oxfordzie. Zresztą, tam też
byłem najlepszy. Szybko się uczyłem... – Zamyślił się chwilkę. – Z Astorią byliśmy małżeństwem od trzech lat, kiedy dowiedzieliśmy
się o tym, że jest w ciąży. Wiesz, wzięliśmy ślub jeszcze za czasów Czarnego Pana. Astoria miała wtedy dwadzieścia lat. Kilka
miesięcy później jej uzdrowiciel powiedział, że jest chora, ale nie wiedział, na co. Przez dwa miesiące przeprowadzano na niej różne
magiczne badania, ale to było na nic. Z każdym dniem wyglądała coraz gorzej... – Głos mu się załamał. Doskonale pamiętał dzień, w
którym dowiedział się prawdy. Zasłonił sobie oczy, jakby nie chciał patrzeć na wspomnienia. – Nie pozwalała mi się zbadać.
Uważała, że za mało umiem – zaśmiał się na to wspomnienie. – Była w szóstym miesiącu ciąży, kiedy udało mi się ją przekonać, bym
mógł spróbować. Do dziś żałuję tej decyzji – dodał szybko. – Myślę, że bardziej jej zaszkodziłem niż pomogłem – napił się trochę
wina, by nawilżyć zaschnięte gardło. – Powiedziałem jej, że nic jej nie jest, tylko to takie zmęczenie ciążowe, co było kłamstwem. W
rzeczywistości miała nowotwór płuc. Powiedziałem o tym lekarzom, ale kiedy się o tym dowiedzieli... Idioci polecieli jej o tym
powiedzieć. A ja? Wiedziałem, że nie mogę jej pomóc. Nikt nie mógł jej pomóc. Kiedy urodziła Scorpiusa wydawało się, że wszystko
jest w porządku. Nawet wyniki diametralnie się poprawiły. Codziennie przy niej byłem i ją wspierałem. Miałem nadzieję, że stanie się
jakiś cud. Wierzyłem, że uda się ją uratować – spojrzał na Hermionę z pustką w oczach – byłem naiwny, Hermiono. Zmarła tydzień
po urodzeniu Scorpiusa. Obiecałem sobie wtedy, że nie zostanę magomedykiem. Nie mógłbym leczyć ludzi wiedząc, że nie
potrafiłem uratować własnej żony...
- Kochałeś ją – zauważyła Hermiona, w oczach miała łzy. – Nadal ją kochasz...
Draco zastanowił się chwilę. Nie uważał, by miała rację.
- Możliwe – rzekł. – Nigdy jej tego nie powiedziałem. Zresztą... Ona też. Z początku mnie nienawidziła za to, że zostałem jej mężem.
Była zaręczona z Johnem Campbellem, lecz Voldemort nie chciał dopuścić do ślubu czarownicy czystej krwi z mugolem. Zmuszono,
więc nas to tego ślubu. Z czasem po prostu przyzwyczailiśmy się do siebie i szanowaliśmy. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, którzy
byli połączeni związkiem małżeńskim. Tyle.
Przez chwilę patrzyli sobie głęboko w oczy chcąc odczytać to, co myśleli. Draco chciał użyć legilimencji, ale się powstrzymał od
tego.
Był wściekły na siebie za to, że tak potoczyła się rozmowa. Miał całkiem inne plany, a to wyznanie o Astorii bardzo wiele go
kosztowało. Znów będzie musiał czekać.
- Wygram tą sprawę – usłyszał z oddali głos Hermiony.
Draco uśmiechnął się do niej lekko.
- Wiem. Gdybym nie był tego pewny, to nie poprosiłbym o to. Idziemy?
- Tak.
Draco, nie czekając na rachunek, rzucił wystarczający banknot na stolik. Wyszli razem z restauracji - ramię w ramię – i teleportowali
się z jakiejś ciemnej uliczki na plażę przed hotelem. Przystanęli przez chwilę wpatrując się w morze.
- Dziękuję ci za mile spędzony wieczór, Draco – powiedziała nagle Hermiona uśmiechając się do blondyna.
- Nie ma, za co, Hermiono – odwzajemnił jej uśmiech. Wszystko miało być teraz łatwiejsze.
Pragnął złożyć na jej ustach pocałunek, lecz wiedział, że nie może. Nie mógł jej spłoszyć.
Była jego i on to wiedział. Z czasem ona też sobie to uświadomi.
ROZDZIAŁ 18
„Decyzją Sądu Najwyższego jest zamieszkanie Scorpiusa Hyperiona Malfoya wraz z państwem Greengrass do czasu zakończenia
rozprawy”.
Hermiona Granger stała na schodach prowadzących do holu, przyglądając się jak dziadkowie chłopca za pomocą jednego
zaklęcia spakowali wszystkie rzeczy Scorpiusa do małej torby. Aurorzy, którzy przybyli nadzorować przebieg sytuacji przyglądali się
kobiecie współczującym wzrokiem. Znali ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że bardzo się zżyła z chłopcem.
- No, gdzie oni są?! – Hermiona usłyszała pretensjonalne pytanie Dafne Greengrass. - Czy mógłby pan ich wezwać? – Kobieta
zapytała jednego z aurorów. – Na dziesiątą mam umówioną wizytę u Madame Malkin i nie mogę się spóźnić. Jeżeli pan nie wezwie w
tej chwili Malfoya...
Kobieta urwała widząc, że Draco schodzi po schodach z małym na rękach posyłając jej wściekłe spojrzenie. Zatrzymał się przy
Hermionie, po czym podał jej chłopca.
- Jesteś śmieszny! Dajesz dziecko czystej krwi brudnej szlamie?! – zawołała wściekle.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Hermiona spoglądała w zapłakane oczka małego Scorpiusa. Uśmiechnęła się do niego lekko bojąc się,
że zaraz wybuchnie płaczem na widok nieszczęśliwego dziecka.
- Co się stało, kochanie? – spytała najsłodszym głosem, na jaki było ją stać. – Dlaczego płaczesz?
Chłopiec nie odpowiedział, lecz przytulił się do brązowowłosej kobiety szlochając cicho w jej ramię. Hermiona z trudem
powstrzymywała się przed uronieniem własnych łez. Nie mogła sobie na to pozwolić teraz, kiedy obserwowali ją aurorzy i państwo
Greengrass.
Nie mogła być słaba.
- Scorpiusie – zaczęła cicho. – Nie płacz, przecież jedziesz do dziadków. Niedługo wrócisz – dodała wesołym tonem, ocierając
dziecku słone krople z bladych policzków. – A wiesz, co wtedy zrobimy? – zapytała uśmiechając się szeroko.
- Cio? – malec przestał szlochać.
- Pojedziemy na ryby. Ty, tata i ja – dodała tak, by nikt nie usłyszał.
Blondynek przyglądał jej się z szeroko otwartymi oczkami.
- Ale beciesz chola – powiedział cicho.
- Nie będę, obiecuję ci. I pamiętaj, że...
- Granger! Zostaw mojego chrześniaka w spokoju. My naprawdę nie mamy czasu, więc Draco pożegnaj się z dzieckiem i dawaj mi go
tutaj.
Mężczyzna wziął od Hermiony Scorpiusa i niedbałym krokiem podszedł do Dafne.
- Jeśli się dowiem, że jest coś nie tak... – zaczął złowrogim tonem, ale pani Greengrass mu przerwała.
- Scorpiusowi nic się nie stanie w naszym domu, Draconie. Nie narazimy go na styczność z brudną krwią. My, w przeciwieństwie do
ciebie, nie plugawimy swojego domu obecnością ludzi niegodnych posiadania wiedzy czarodziejskiej.
Hermiona poczuła się tak, jakby została uderzona w twarz.
Nie wiedziała, kiedy aurorzy zniknęli z rezydencji Dracona. Nie widziała momentu, w którym Greengrassowie teleportowali się do
swojej posiadłości. Nie pamiętała, w jaki sposób znalazła się w swoim łóżku.
Nie wiedziała jak to się stało, że wtulała się w silne ramiona Dracona, który próbował ją uspokoić.
- Nie płacz, Hermiono. Słyszysz? To nie potrwa długo... – jego głos brzmiał tak, jakby próbował przekonać samego siebie. –
Zobaczysz. Za kilka dni do nas wróci.
Wiedziała, że on sam w to nie wierzy. Tak samo, jak ona w to nie wierzyła.
- Zabrali nam dziecko, Draco – wyszeptała. – Zabrali twojego syna – dodała, chcąc się zreflektować.
Przez chwilę słychać było tylko szloch kobiety.
- Nie, Hermiono – zaprzeczył przytuliwszy ją mocniej. – Oni nie zabrali mojego syna. Zabrali naszego synka.
Hermiona słysząc te słowa rozpłakała się jeszcze głośniej.
Matka, to nie ta, co rodzi, tylko ta, co wychowuje i kocha ponad wszystko.
Prawdziwa matka to ta, co za dziecko oddałaby własne życie...
John Campbell stał pod drzwiami rezydencji Malfoyów i czekał aż ktoś je otworzy. Nie wiedział, czy dobrze zrobił przychodząc do
domu swojego rywala – mężczyzny, który odebrał mu ukochaną kobietę, miłość jego życia.
Mężczyzny, który dał dziecko jego kobiecie!
Gdyby nie to, że sprawa dotyczyła także Hermiony Granger, najwspanialszej pani adwokat, która sprawiła, że mógł swobodnie stąpać
po ziemi, nie odważyłby się mu pomóc. Za bardzo nienawidził Dracona Malfoya...
John wiedział, że ani Draco, ani Astoria nie chcieli ślubu; doskonale znał sytuację, która zmusiła oboje młodych ludzi do zawarcia
związku małżeńskiego, ale jednak mimo wszystko w jego sercu zawsze miał się tlić płomień nienawiści wobec tego mężczyzny.
Gdyby nie to, że Astoria poprosiła go o to, by w razie sprawy sądzenia o dziecko stanął postronie jej męża...
- Dzień dobry – usłyszał głos jakiejś staruszki. – W czym mogę panu pomóc?
John przełknął głośno ślinę. Czego on się spodziewał? Skrzata domowego, jak opowiadała Astoria. Albo kamerdynera...?
- Dzień dobry – wypowiedział drżącym głosem. – Nazywam się John Campbell. Chciałbym się zobaczyć z panem Malfoyem.
Starsza pani nerwowo poprawiła swoje okulary, by móc lepiej widzieć. Przez chwilę sprawiała wrażenie niezbyt chętnej na
konfrontację z Malfoyem.
- Widzi pan... – zaczęła – to nie jest najlepszy czas na spotkania z panem Malfoyem. W tej chwili pan Malfoy jest zajęty...
- Tu chodzi o jego dziecko – powiedział niegrzecznie do starszej pani. – Jeżeli pan Malfoy nie może ze mną rozmawiać, to proszę mi
powiedzieć, gdzie znajdę mecenas Granger.
Starsza pani spojrzała zaskoczona na mężczyznę.
- Proszę wejść.
- Więc to ty wysłałeś mi ten list? – Zapytała Hermiona chodząc po swoim pokoju, rzucając co jakiś czas ukradkowe spojrzenia na
swojego gościa.
- Nie wiedziałem, że jest on skierowany do ciebie, Hermiono. Zrobiłem po prostu to, o co prosiła mnie przed śmiercią Astoria.
- Skąd wziąłeś sowę? Przecież nie ma... – urwała widząc jego wzrok. – To była jej sowa? Przepraszam...
W pokoju zaległa cisza, która została przerwana nagłymi krzykami dobiegającymi z korytarza. Hermiona szybko wybiegła z pokoju
chcąc sprawdzić, co się dzieje.
Stanęła u szczytów schodów, które prowadziły do holu. Mężczyzna ubrany w garnitur stojący do niej tyłem usiłował coś wytłumaczyć
Draconowi, ale bez skutku. Malfoy stał z poważną miną wpatrując się przed siebie. Hermiona doskonale znała tą minę – nie dało się
już nic wskórać w sprawie, o której mówił mężczyzna. Decyzja Dracona była ostateczna.
Nagle na twarzy mężczyzny pojawił się lekki uśmiech – dostrzegł Hermionę, której kiwnął głową, jednocześnie zwracając uwagę jego
towarzysza na obecność osoby trzeciej.
Kiedy się odwrócił się Hermiona, dziewczyna w duchu jęknęła. Nie sądziła, że Draco tak szybko się zajmie sprawą Richarda.
- Hermiono, pozwól – poprosił Draco, a ona niepewnie spojrzała w stronę drzwi, w których stał John. Kiwnął jej głową, by posłuchała
swojego pracodawcę.
Jak przystało na dżentelmena, blondyn pochwycił dłoń kobiety, schodzącej ze schodów.
- Jak widzi pan, Willson – zaczął, a Hermiona dziwnie się poczuła widząc, że mocniej ścisnął jej dłoń, jakby bał się, że zaraz
podejdzie do Richarda i się na niego rzuci – Hermiona w ostatnim czasie naprawdę miała wiele problemów. To, jak pan ją
potraktował, sprawia, że, niestety, hotel staje się moją własnością, a w zasadzie...
- Nie sądziłem, panie Malfoy, że przekaże pan żonie całą należność – powiedział Richard, przyglądając się uważnie Hermionie.
Draco zaśmiał się kpiarsko.
- Przecież hotel został wybudowany za pieniądze mojej żony – dla zwiększenia efektu objął Hermionę w talii. – Nie myślał pan, że
popuszczę panu tego „wyczynu” i pozwolę, by pan nadal pozostał właścicielem, panie Willson?
Hermiona poczuła, że robi jej się gorąco. Tak cudownie słuchać było tego, kiedy Dracomówił o niej „moja żona”. Wiedziała jednak,
że to tylko blef. Nie mogła się jednak odpędzić od myśli, że chciałaby być jego żoną, być z nim do końca i móc naprawdę kochać
Scorpiusa. Być matką i żoną.
I być może mieć kiedyś z Draconem swoje dziecko...
Z zamyślenia wyrwał ją głos Richarda.
- Żegnam, panie Malfoy! Żegnaj, Hermiono.
Drzwi trzasnęły kilka sekund później.
Brązowowłosa chciała wyswobodzić się z uścisku Malfoya, lecz trzymał ją mocno.
- Puść mnie – wyszeptała.
- Nie mogę – odpowiedział zbliżając do niej swoją twarz. Machinalnie odwróciła wzrok.
- Proszę cię – wyszeptała. – W moim pokoju czeka John Campbell. Dzięki jego zeznaniom mamy nikłą szansę wygrać sprawę.
Puścił ją z niechęcią, co zauważyła Hermiona, kierując się na górę. Wiedziała, że nigdy nie miał do czynienia z Johnem Campbellem.
Draco czuł, że to spotkanie nie będzie zaliczał do najprzyjemniejszych.
- Macie dzisiaj wolne – powiedziała Babcia, wchodząc do kuchni, w której siedzieli wszyscy pracownicy. Evan, który właśnie jadł
zupę, o mało co się nie zakrztusił.
- Słucham? – zapytał swoich ochrypłym basem. – Pan dał nam wolne?
Babcia przewróciła oczami zasiadając do stołu. Uśmiechnęła się do Stana.
- Pan Malfoy musi załatwić ważną sprawę. Lepiej będzie, jeżeli nie będziemy mu przeszkadzać.
Prawda była taka, że Draco nie miał nic do załatwienia. Babcia od jakiegoś czasu próbowała sprawić, by pan domu został z Hermioną
sam na sam. Widziała, jak oboje się męczą w swojej obecności nie mogąc ukazywać uczuć, dlatego postanowiła im stworzyć
odpowiednie warunki do miłej i przyjaznej atmosfery.
Wizyta Johna Campbella była idealnym pretekstem do tego, by dać swoim kolegom z pracy, chwilę spokoju. A zarazem odrobinę
prywatności dla Dracona.
Niestety, młodymi ludźmi nie jest łatwo manipulować...
ROZDZIAŁ 19
- Dobrze się czujesz? – Draco zapytał Hermionę, która siedziała oparta o wezgłowie swojego łóżka. Była zmęczona po tym, co
powiedział im John, aczkolwiek wiedziała, że dzięki niemu mogą wygrać. Nadzieja nie gasła.
- Tak – mruknęła, a po chwili spojrzała na niego nieprzeniknionym wzrokiem. Przypomniała sobie sytuację, która miała miejsce w
holu. Musiała z nim o tym porozmawiać.
Robiąc herbatę w kuchni, postanowili, że pójdą do gabinetu Dracona, by jeszcze raz przedyskutować sprawę Scorpiusa. Oboje za
wszelką cenę chcieli się podzielić z innymi dobrymi wieściami.
W pomieszczeniu nikogo nie zastali, na co zdziwiony mężczyzna zaparzył herbatę za pomocą różdżki, po czym podał jeden kubek
Hermionie.
- Dziwne – powiedział wychodząc z kuchni. – Zazwyczaj Anna i Joanna cały dzień tu siedzą.
- Może zawołać Babcię? – Zapytała brązowowłosa przystanąwszy nagle; poczuła na swojej białej bluzce gorącą ciecz. Syknęła z
bólu: – Cholera.
Zanim zdążyła pomyśleć o tym, co robi, odwróciła się do Dracona i podała mu swoją herbatę. Zaskoczony mężczyzna patrzył, jak
młoda kobieta ściąga z siebie bluzkę, pozostając w spodniach i białym koronkowym staniku. Jego wzrok od razu powędrował w
kierunku jej biustu.
Poczuł, że trudniej mu się oddycha. Powietrze nagle zgęstniało, a także Hermiona przybliżyła się by zabrać od niego herbatę.
Drżącymi rękami chciał podać jej kubek, jednocześnie modlił się, by tylko go nie upuścić.
- Ja... – zaczęła, ale widząc jego wzrok, zaczerwieniła się ze wstydu. – Przepraszam, ja nie pomyślałam. To był odruch... –
Próbowała się zakryć poplamioną bluzką, ale ta nagle znikła. Zauważyła różdżkę w ręce Malfoya i skojarzyła, że pewnie wysłał ją do
pralni.
Hol zaczął się wydawać przytłaczający zarówno, dla Hermiony, jak i Dracona. Kubek z herbatą Hermiony, który nadal trzymał w
jednej ręce blondyn przestał mieć znaczenie dla nich. Mężczyzna podszedł do kobiety, po czym odstawił kubek na stojącą nieopodal
komodę. Westchnąwszy, dotknął koniuszkami palców jej szyi, czym sprawił, że oddech kobiety stał się płytszy niż zazwyczaj.
Kobieta głośno przełknęła ślinę. Czuła na sobie intensywny wzrok mężczyzny, lecz nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
Pochylił się w jej stronę, na co zareagowała instynktownie: zrobiła krok do tyłu, jednak natrafiła na ścianę. Zauważyła, że Draco
oparł się rękami o ścianę na wysokości jej szyi, jednocześnie uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. Poczuła, że robi się jej jeszcze
goręcej.
- Nikogo nie ma w domu, prawda? – Zapytała piskliwie, nie mogąc nic poradzić na swój ton. Było jej wstyd, że można z niej czytać
jak z otwartej księgi.
- Nie ma – przytaknął poważnym tonem. – Jesteśmy sami.
Hermiona nie mogła powiedzieć, dlaczego te słowa wywołały u niej gęsią skórkę. Nie wyobrażała sobie takiej sytuacji. Ba! Nawet
o takiej nie marzyła. Nie mogła pozwolić sobie na chwilę zapomnienia. Nie ważne, że pragnęła być jego kobietą. Ważne było to, że
on był arystokratą, a ona tylko brudną, nic nie wartą szlamą...
Ale Draco sprawiał wrażenie człowieka, któremu to wcale nie przeszkadza. Przyglądał się jej z zaciekawieniem i z, co stwierdziła z
przerażeniem, pożądaniem.
Zrobiło jej się słabo. Nigdy nie sądziła, że jakikolwiek mężczyzna mógłby na nią patrzeć tak, jak w tej chwili patrzył na nią, jej
odwieczny wróg. Nawet, kiedy Richard miał na nią ochotę, to tak nie patrzył. Tak jakby była piękna.
Tak... Ze wzroku Dracona Malfoya biła adoracja na cześć Hermiony Granger. Patrzył na nią tak, jakby była jedyną kobietą w jego
życiu, którą pragnął kochać. Tu i teraz.
Bo tak w istocie też było...
Zbliżył swą twarz do jej twarzy, ale ona nadal nie chciała mu spojrzeć w oczy. A przynajmniej tego unikała, jednak końcu ją
zmusił.
Mogłaby się zatopić w jego oczach. Sam ich wyraz sprawiał, że doznawała takich emocji, o których nie miała pojęcia. Była dorosłą
kobietą, a czuła się jak nastolatka.
Delikatny oddech drażniący jej twarz sprawiał, że chciała być bliżej i bliżej, ale rozsądek podpowiadał, że nie może. Hermiono, to
twój pracodawca, słyszała głos sumienia. Uciekaj, Hermiono, uciekaj.
Nie mogła uciec. Kiedy poczuła wargi Dracona na swoich i mimowolnie jęknęła z rozkoszy. Niby nic się nie działo, ale było to dla
niej nieziemskie uczucie. Żaden dotychczasowy pocałunek nie wywoływał u niej takich emocji, jakich doznała przy zetknięciu się z
wargami swojego wroga.
- Od dawna chciałem to zrobić – szepnął drażniąc wargami jej usta, po czym wpił się w nie z siłą, sprawiając, że kobieta zachwiała
się z wrażenia. Poczuła, że ma nogi z waty. Była pewna, że wywróciłaby się, gdyby Draco nie przygwoździł jej do ściany i nie
przytrzymał. Jego ręka znalazła się na nagim biodrze Hermiony, delikatnie je głaszcząc.
Zmuszona była oddać mu pocałunek, kiedy Draco zmusił do rozchylenia warg. Kiedy poczuła jak ich języki zaczynają tańczyć
tango oderwała się od niego. Nie mogła tego ciągnąć.
- Dlaczego powiedziałeś Richardowi, że jestem twoją żoną? – zapytała nagle.
Mężczyzna przewrócił oczami, po czym znów się wpił w jej wargi. Całowali się jakiś czas, dopóki znów nie oderwali się od siebie,
by zaczerpnąć oddechu. Draco uśmiechnął się do niej złośliwie.
- A nie jesteś?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo ponownie zaczęli się całować. Wprawdzie było jej niewygodnie, ale nie narzekała. Draco musiał się
zorientować, ponieważ chwycił jej nogę i oplótł nią swoje biodro.
- Ja jestem twoją pracownicą, a to podchodzi pod molestowanie seksualne. Jest na to paragraf sto dwudziesty czwarty artykułu...
Draco spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.
- Racja. Zwalniam cię.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo poczuła, jak przerzuca ją sobie przez ramię.
- Jak to mnie zwalniasz?! Ja muszę doprowadzić sprawę Scorpiusa do końca. Puść mnie, Draco!
Nie musiała widzieć, że mężczyzna ironicznie uniósł leniwie lewą brew przewracając przy tym oczami.
- Zatrudnię cię znowu jutro rano, Granger – powiedział cynicznym tonem, takim, który przypominał tego Dracona ze szkoły.
Otworzył jakieś drzwi, które kopnąwszy je, zamknęły się za nimi z trzaskiem.
- Puść mnie – powiedziała, na co on chętnie wykonał polecenie. Zrzucił ją z siebie na podłogę, ale nie upadła na nią. Zawisła w
powietrzu.
- Jesteś pewna, że chcesz to tak zakończyć? – Zapytał uśmiechając się szelmowsko, po czym pochylił się nad nią i delikatnie
pocałował podnosząc do pozycji stojącej. Objął ją w talii, by po chwili móc lekko popchnąć na łóżko.
Kobieta z paniką stwierdziła, że są w pokoju Dracona. Na łóżku Dracona! W niedostępnym miejscu każdego pracownika
rezydencji... Ale ona przecież już tu nie pracowała. Czy czasem nie powiedział, że ją zwalnia?
Długo leżeli we własnych objęciach obdarzając się pocałunkami. Nie były to takie pocałunki, jakie miały miejsce w holu. Te były
spokojne, delikatne... Subtelne...
Atmosfera stawała się coraz gęstsza. Draco pocałował ostatni raz Hermionę: delikatnie, aczkolwiek stanowczo. Zamknął oczy, ale
zaczął badać ciało kobiety swoimi bladymi palcami. Rysował nimi przeróżne znaki na jej ramionach, szyi, ale nie odważył się zejść
niżej do dekoltu. Wolał poczekać...
Hermiona z trudem oddychała. Skóra paliła ją w tych miejscach, w których dotykał ją Draco. Zastanawiała się, czy to tylko jej
wyobraźnia, czy rzeczywiście czuła się tak, jakby była w tych traktowana żywym ogniem. Mimowolnie jęknęła zwracając na siebie
uwagę mężczyzny. Zza półprzymkniętych powiek widziała, że przyglądał się jej z pewnością siebie, a jednocześnie z niemym
pytaniem. Wiedziała, że czekał na pozwolenie.
Palce drażniące jej skórę na wysokości obojczyka doprowadzały do szaleństwa. Myślała, że umrze, jeśli nie przestanie, ale tak
naprawdę nie chciała, żeby przestawał. O nie...
- Draco... – wyszeptała jego imię mając nadzieję, że zrozumie.
Zrozumiał.
Jego palce zastąpiły usta. Całował każdy skrawek jej nagiego ciała, równocześnie delikatnie pieszcząc rękoma jej brzuch. Oddech
miał niespokojny. Hermiona instynktownie objęła go wsuwając swoje palce w jego cudowne blond włosy. Usłyszała cichy pomruk
zadowolenia, który sprawił, że zechciała być bliżej niego.
Draco za wszelką cenę próbował być delikatny. Musiał powstrzymywać się od gwałtownych odruchów, które miał ochotę
wykonać: ściągnąć z niej resztę rzeczy i tylko ją oglądać. Tym razem chciał się zachować tak, jak nigdy tego nie robił: chciał samym
dotykiem sprawić jej przyjemność. Nie zamierzał tej nocy siebie zaspokajać. Chciał zaspokoić ją...
Na chwilę przerwał pocałunki, by ściągnąć koszulę. Było mu za gorąco.
Hermiona bacznym wzrokiem obserwowała ruchy mężczyzny. Kiedy dostrzegł w jej oczach panikę na widok jego nagiego torsu
zaśmiał się cicho, by po chwili obdarzyć ją głębokim pocałunkiem.
- Spokojnie – wymruczał jej w usta.
- Jestem spokojna – odpowiedziała głośno przełykając ślinę.
- Och, czyżby? – zapytał ironicznym tonem i, zanim zdążyła pomyśleć, jęknęła czując, jak mężczyzna rozchylił jej uda kolanem,
„niechcący” dotykając przy tym wrażliwego miejsca kobiety.
- No, no, Granger... A już myślałem, że mnie zaskoczysz – powiedział ochrypniętym głosem. – Nie uważasz, że te jeansy trochę
nam przeszkadzają?
Powolnym ruchem odpinał guziki jej spodni drocząc się z nią. Jeśli chodziło o sprawy intymne to wolał nie pokazywać jej, jak
bardzo się stresował. Zgrabnie ukrywał trzęsące się ręce, które odzwierciedlały jego stan ducha. Czuł się, jakby to był jego pierwszy
raz.
Chwilę później Hermiona leżała przed nim w samej bieliźnie, a on nie mógł się na nią napatrzeć. Była idealna. Niczym nie
przypominała Lisy, czy też Astorii. One należały do tych kobiet, które za wszelką cenę muszą być chude. Hermiona zaś wyglądała jak
prawdziwa kobieta: nie była chuda, może nawet nieco pulchna, ale to jemu nie przeszkadzało. Posiadała zaokrąglone biodra, a jej
piersi ukryte za stanikiem miały bardzo miły zarys. Nie były ani za małe, ani za duże...
Hermiona musiała źle odebrać to, że się jej przez długi czas przyglądał, ponieważ zamknęła oczy, marszcząc się przy tym, a na jej
policzkach pojawiły się rumieńce. Było jej wstyd. Po chwili zza jej zaciśniętych powiek zaczęły płynąć łzy. Zdezorientowany Draco
spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie – mruknęła chcąc wstać, ale jej na to nie pozwolił.
- Co jest? – zapytał zniecierpliwionym tonem.
- Ja nie mogę... – Mówiła bojąc się spojrzeć mu w twarz.
- Jak to: nie możesz? – warknął zmuszając ją, by na niego spojrzała. – Spójrz na mnie, Hermiono.
Otworzyła oczy, a Draco dojrzał w nich bijący wstyd. Nie rozumiał, czego ona się miała wstydzić...
- Czego ty się wstydzisz? – zapytał uspokajającym tonem.
- Ja... – zaczęła niepewnie. – Ja... Draco! Jak ty w ogóle możesz mnie dotykać? – wybuchła. – Jestem przecież szlamą. Na dodatek
jestem brzydka i gruba. I, na Merlina, ja nigdy... Ja...
Draco powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Spojrzał na kobietę z lekkim uśmiechem. Ujął jej dłoń w swoją, i każdy jej palec
obdarzył pocałunkiem. Chwilę później zrobił to samo z drugą ręką.
- Hermiono, Hermiono, Hermiono... – Spojrzał w jej oczy. – To nie ma dla mnie znaczenia, kim jesteś. Ważne, że po prostu jesteś.
Chciała zaprotestować, ale on w wulgarny sposób uniemożliwił jej to. Kiedy skończył ponownie zaczął do niej mówić:
- Zawsze zastanawiałem się, dlaczego tylko piękne kobiety mają kompleksy – wydawało się, że tylko głośno się zastanawiał, ale
Hermiona wyczuła głębię słów. – Dlaczego inteligentne, młode kobiety posiadające w swym każdym ruchu zmysłowość, mając
idealną figurę myślą, że są nieatrakcyjne? Nigdy tego nie rozumiałem...
Wpatrywał się z pożądaniem w jej twarz.
- Nie chcę tego zrozumieć. Takie bzdury nie powinny zaprzątać mojej głowy szczególnie wtedy, kiedy mam zamiar kochać się z
najpiękniejszą kobietą na świecie.
Słysząc jego słowa oprzytomniała. Zrozumiała, że nie może do tego dopuścić. Nie ważne, że pragnęła go, o czym nie chciała się
przyznać sama przed sobą. Po prostu musiała odejść. Teraz. Natychmiast.
Zepchnęła z siebie zawiedzionego Dracona. Chwyciła leżące na podłodze jeansy, po czym wybiegła do swojego pokoju lekko się
zataczając. Nadal czuła się tak, jakby miała nogi z waty. Zamknęła za sobą drzwi z trzaskiem i przeklinała siebie w myśli. Jak mogła
być taka głupia? Jak mogła uwierzyć w to, że Draco Malfoy się wobec niej zmienił? Przecież mu od początku chodziło o to, by się z
nią przespać. A teraz o mały włos by do tego dopuściła.
- Ach, ty głupia! – Powiedziała do siebie. – Jak mogłaś tak stchórzyć i od niego uciec?!
Był całkowicie skołowany.
Jeszcze przed chwilą miał przed sobą kobietę swojego życia, której chciał ofiarować to, czego nigdy nie mógł podarować Astorii,
Lisie, czy jakiejkolwiek innej kobiecie, a teraz leżał półnagi na własnym łóżku i zastanawiał się nad tym, co on znów, do cholery,
zrobił nie tak. Starał się być delikatny, sprawić jej przyjemność, adorował ją każdym gestem... A ona?
Ona po prostu uciekła!
Nie rozumiał kobiet i nie zamierzał ich nigdy zrozumieć. Ale czy on musiał cierpieć kosztem ich humorków?
Wróć, kosztem humorku Hermiony. W końcu to właśnie od niej się uzależnił: myślał – o niej, śnił – o niej, nie mógł się skupić na
pracy – przez nią. Jego cały świat zaczął się kręcić wokół tej kobiety, a ona, kiedy chciał jej za to podziękować, najlepiej jak potrafi,
uciekła. Merlinie! Slytherinie! Tu nawet Gryffindor nie pomógłby mu jej zrozumieć.
Zasłonił oczy przedramieniem chcąc ukryć swój ból przed ścianami pokoju. Do tej pory nie był tu z żadną kobietą – sypialnia, którą
dzielił z Astorią, a później z Lisą, znajdowała się w innej części rezydencji, z dala od pokoju Scorpiusa i Hermiony.
Scorpius. Jego najukochańszy synek został mu odebrany do czasu zakończenia rozprawy. Nie wątpił w to, że wygrają, zwłaszcza
teraz, kiedy John był w stanie udowodnić, że dokumenty, które przesłali mu Greengrassowie, orzekające przydzielenie im praw
rodzicielskich, były fałszywe. Z ulgą wspominał chwilę, kiedy John podał mu prawdziwe orzeczenie, w którym Astoria
zadecydowała, że to on ma się zająć Scorpiusem po jej śmierci. Nie jej rodzice. Hermiona też odetchnęła z ulgą - widział to - ale był
przekonany, że wiedziała już wcześniej. Nie była wiadomością zaskoczona.
I znów myślał o Hermionie. Przypomniał sobie migdałowy smak jej ust. Delikatną skórę, która pod wpływem jego dotyku
naprężała się...
Nie powinien o tym myśleć. Szczególnie teraz, kiedy dała mu kosza.
Najchętniej poszedłby do niej i błagał, by mógł skończyć to, co zaczął, jednak pozostałości z dawnego Malfoya, a także męska
duma, na to nie pozwalały. Musiał się uspokoić w samotności. A do tego potrzebował zapomnieć o Hermionie i jej idealnym ciele, co
w obecnej chwili było niemożliwe.
Draco nie potrafił określić jak długo leżał, lecz nagle usłyszał otwierające się drzwi pokoju. Z pewnością Babcia przyszła
sprawdzić, czy „coś” się udało. Westchnąwszy rzucił:
- Niech Babcia stąd idzie, jeśli nie chce oberwać ode mnie Avadą.
Drzwi pokoju się zamknęły. Draco, będąc pewny, że Jane Spencer sobie poszła, powiedział do siebie na głos.
- Ona mnie nie chce. Ma rację. Kto by chciał taką szumowinę jak ja?
- Ja – usłyszał szept z kobiecych ust znajdujących się tuż przy jego uchu. Natychmiast się spiął.
Kobieta zaśmiała się widząc jego reakcję, po czym pocałowała płatek jego ucha. Mimowolnie westchnął.
- Spokojnie – zamruczała, usiłując naśladować jego cyniczny ton.
- Jestem spokojny – odpowiedział szeptem odwracając się w jej stronę.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Próbował odczytać cokolwiek z jej wzroku, ale nie mógł. Ona zaś wdrapała się –Merlinie!,
dosłownie – zmysłowo na łóżko i usiadła naprzeciw niego. Z nieśmiałym uśmiechem przyglądała się jego torsowi, zgrabnie omijając
twarz, a szczególnie oczy.
- Dlaczego uciekłaś? – Zapytał lekko ochrypniętym głosem. Jej obecność działała na niego jednoznacznie.
Kobieta przełknęła ślinę przyglądając się swoim rękom.
- Jestem straszną panikarą – powiedziała po chwili. – Byłam pewna, że nie masz wobec mnie szczerych intencji – zarumieniła się
mówiąc te słowa. – Poza tym, Draco... – Mimowolnie rzuciła na niego spojrzenie. – Ja jeszcze nigdy nie... Nigdy nie wierzyłam w...
eee... swoją...
- Zmysłowość? – Podpowiedział wywołując na jej twarzy wypieki. Celowo nie powiedział „seksualność”, by jej nie zawstydzić.
- No... tak – przyznała zmieszana. – Jakoś tak już jest, że nigdy nie czułam się zbytnio atrakcyjna.
Pochylił się, by chwycić ją za podbródek i zmusić do spojrzenia mu w oczy. Niechętnie to zrobiła, opierając się przy tym.
- Jesteś atrakcyjna – powiedział swoim barytonem, sprawiając, że zadrżała. – I ty sobie z tego nawet nie zdajesz sprawy, Hermiono.
Kiedy byliśmy we Francji... Myślałem, że zaavaduję wszystkich mężczyzn, którzy na ciebie spoglądali. A szczególnie Richarda –
dodał zbliżając wargi do jej. – Gdyby któryś spróbował się do ciebie zbliżyć, popamiętałby mnie na długo.
Wiedział, że chciała zapytać: „Co to za słowo zaavaduję?”, ale, siłą woli, powstrzymywała się od tego.
- Dlaczego? – zapytała.
- Bo jesteś moja – odpowiedział, by po chwili wpić się w jej usta.
Przez moment ją całował, by się po chwili wycofać. Hermiona westchnęła i musnęła jego usta, zachęcając do kontynuowania
pocałunku. Nie musiała go dwa razy prosić. Od kiedy ponownie znalazła się w pokoju, płonął. Pocałunkami wyrażał jak bardzo.
Hermiona nie była mu dłużna. Kiedy kciukiem zmusił jej wargi do rozwarcia się, westchnęła, by o chwili jęknąć z rozkoszy. Jakże
pragnęła być bliżej niego...
Ta noc miała być najpiękniejszą chwilą w ich życiu.
ROZDZIAŁ 20
Hermiona obudziła się pierwsza, albo raczej tak jej się wydawało.
- Dzień dobry – usłyszała zachrypnięty głos Dracona,kiedy otworzyła oczy. Była do niego odwrócona tyłem, a jednak wiedział, że
już nie spała. – Jak się spało?
Odwróciła się w jego stronę. Napotykając przeszywający wzrok stalowoniebieskich tęczówek, zaczerwieniła się.
- Myślałem, że ten etap jest za nami – przewrócił oczami uśmiechając się. – Ale uznaję to jako Było-Wspaniale-I-Chcę-Jeszcze-
Raz.
Oburzona chwyciła poduszkę i uderzyła w niego z całej siły. Nie mogła zrozumieć skąd u niego brała się ta pewność siebie. Draco
jednak nie robił sobie nic z jej sposobu samoobrony, lecz zaczął chichotać.
- Uwierz mi, Malfoy – warknęła, udając niechęć. –Naprawdę jesteś kiepski.
W odpowiedzi pocałował ją czule.
Pewnie poranek potoczyłby się całkowicie inaczej, gdyby do pokoju nie zapukał domowy skrzat.
- Paniczu Malfoy – zaczął drżącym głosem. – Pańscy rodzice czekają w salonie, sir.
- Dziękuję ci, Palikotku. Powiedz im, że zaraz przyjdziemy.
Skrzat natychmiast zniknął z pokoju Dracona.
Hermiona poczuła się jak spetryfikowana. Rodzice Malfoya. Przez prawie cały rok ani razu nie miała okazji spotkać się z państwem
Malfoy, a tu oni nagle pojawiają się. Dziewczyna wyślizgnęła się z łóżka, zarzucając na siebie szlafrok.
- Ja... – zaczęła, ale mężczyzna spojrzał na nią łagodnie.
- Nie bój się ich. Będziesz ze mną.
Kiedy dwadzieścia minut później stała wraz z Draconem w salonie czuła się bardzo niezręcznie. Przede wszystkim, dlatego, że
państwo Malfoy po raz pierwszy w życiu patrzyli na nią jak na zwykłą czarownicę, a nie szlamę. Poza tym, Hermiona dostrzegła
dziwne iskierki w oczach Narcyzy Malfoy, która co chwilę spoglądała, jak nie na Dracona, to na nią. A to już nie było normalne. W
końcu nie mogła wiedzieć, że ostatnią noc spędzili razem! Jednak wszystko wskazywało na to, że się domyśliła.
Mimowolnie spojrzała na lustro, które wisiało nad komodą. Zobaczyła swoje własne odbicie: przeciętna brązowowłosa kobieta z
nienaturalnie różowymi policzkami (usiłowała sobie wmówić, że to przez obecność państwa Malfoy) i błyszczącymi oczami. Nie
potrafiła zrozumieć, dlaczego Draco zwracał na nią jakąkolwiek uwagę. A tym bardziej nie mogła uwierzyć w to, że przed wyjściem z
pokoju powiedział coś, co sprawiła, że o mało się nie wywróciła.
- Wieczorem to sobie odbijemy.
Przypomniała sobie słowa Malfoya, kiedy mówił, że ją zwalnia. Było już prawie południe, więc między nimi znów panował
stosunek szef– pracownik. Stała teraz za nim jako adwokat, a zarazem opiekunka Scorpiusa.
Scorpius! Najwspanialsze dziecko na świecie miało po raz pierwszy spędzić święta bez ojca... Hermiona była załamana wyrokiem
sądu, aczkolwiek tego się spodziewała. Czuła, że Greengrassowie będą chcieli upokorzyć Dracona zanim zapadnie wyrok. Teraz była
nadzieja w Johnie, od którego zależały losy ojca i syna.
Po krótkim powitaniu, które składało się z kiwnięcia głową Lucjuszowi Malfoyowi i szeptem wypowiedzianego „dzień dobry” do
matki Dracona, usiedli w salonie. Zarówno Hermiona, jak i państwo Malfoy byli zaskoczeni, kiedy blondyn spoczął obok gryfonki
nieświadomie, w mniemaniu młodej kobiety, splatając ich dłonie. Poczuła, że robi jej się gorąco.
- Słyszeliśmy, Draco, że Greengrassowie wytoczyli ci proces – zaczął zdawkowym tonem Malfoy senior. – Razem z matką
chcielibyśmy wiedzieć, jak się mają sprawy naszego wnuka. Jane mówiła nam wczorajszego wieczoru, że do następnej rozprawy
Scorpius będzie u nich.
- Tak, ojcze – Hermiona zastanawiała się, czy nadal traktuje swojego ojca z takim respektem, jakim go darzył za czasów
Voldemorta. – Sąd odebrał nam Scorpiusa. Dopiero drugiego stycznia zapadnie ostateczny wyrok.
- Możemy ci jakoś pomóc? – Dziewczyna zauważyła, że Narcyza Malfoy przewróciła oczami tak, jakby litowała się nad głupotą
męża. Po chwili dodała chłodnym, aczkolwiek przyjaznym tonem:
- Sami nie możemy zeznawać, Draco, doskonale wiesz, dlaczego – tu spojrzała na syna pewnym stalowym wzrokiem. – Jednak
może byście spędzili z nami te święta, by nie czuć się samotnie... Oczywiście, Hermiono możesz zaprosić również swoich rodziców.
Byłoby nam niezmiernie miło ich poznać.
Młoda kobieta otworzyła z wrażenia usta widząc zachęcający uśmiech Narcyzy Malfoy. Chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała
tylko, co. Czuła się jak troll górski, wpuszczony w pierwszej klasie przez Quirrella do szkoły, kiedy oberwał maczugą w swój pusty
łeb. Nie była w stanie nawet oddychać.
Draco, niemniej zażenowany od Hermiony uratował ich z kłopotliwej sytuacji.
- Jeszcze nie rozmawialiśmy na ten temat, mamo.
- Och, tak... – Kobieta udała zaskoczenie. – Oczywiście, tylko dałam wam taką propozycję.
Brązowowłosa wybąkała jakieś słowa podziękowania, ale nie była w stanie spojrzeć na kobietę.
Przez następną godzinę Draco tłumaczył swoim rodzicom postępowanie w sprawie ani razu nie puszczając dłoni Hermiony.
Obydwoje odetchnęli z ulgą, kiedy Malfoy senior wstał, by się pożegnać. Dziewczyna zauważyła, że Narcyza robi to nie chętnie –
Hermiona miała niejasne uczucie, że matka Dracona chciała z nią o czymś porozmawiać.
- Mam nadzieję, że skorzystacie z naszego zaproszenia – powiedziała na pożegnanie.
Kiedy za państwem Malfoy zamknęły się drzwi Draco oparł się o nie, by przyjrzeć się Hermionie.
- Co? – Zapytała unikając jego wzroku.
- Ta sukienka ci nie pasuje – odpowiedział ironicznie, by po chwili podejść i spojrzeć na nią z góry.
- Co w niej jest złego? – zapytała czerwieniąc się.
- Nic – wzruszył ramionami. – Po prostu lepiej wyglądasz bez niej – dodał, by po chwili się od niej odwrócić i zostawić
zdezorientowaną w holu. Nic z tego nie rozumiała.
I nie sądziła, że kiedykolwiek uda jej się to zrozumieć.
- CO ZROBIŁAŚ?! – Hermiona była pewna, że nawet Voldemort mógłby się obudzić od krzyku Ginny Potter, kiedy dowiedziała
się o jej romansie z szefem.
To chyba nie był dobry pomysł, by jej mówić, pomyślała Hermiona.
- To, co słyszałaś – odpowiedziała na głos. Chwyciła szklankę z sokiem dyniowym i, duszkiem, wypiła jej całą zawartość.
Ginny patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczami. Nie mogła uwierzyć.
- Zakochałaś się w nim, prawda? Inaczej byś tego nie zrobiła.
- Czy to coś złego? – Warknęła w stronę szklanki. – I tak nic z tego nie będzie. Malfoy od dawna nie miał w łóżku kobiety, a że ja
byłam pod ręką to sobie skorzystał...
- Przestań tak mówić. Gdyby mu na tobie nie zależało, to nie trzymałby cię za rękę podczas rozmowy z rodzicami.
Nie. Na pewno Ginny nie miała racji. W końcu, kto chciałby pokochać Wiem-To-Wszystko-A-Nawet-Już-Nie-Wszystko-Granger?
Tak bardzo chciała wierzyć, że Draconowi na niej zależy. Teraz, kiedy zwróciła wszystkim pożyczone pieniądze, mogła zacząć
życie od nowa, a czuła się dziwnie...
Sama postanowiła wyprowadzić się z rezydencji. Miała na to trzy dni – Draco pojechał na jakiś ważny zjazd do Brukseli, więc nie
musiała się obawiać, że nie będzie potrafiła się z nim pożegnać. Po prostu odeszła...
Od dwóch tygodni nie miała wiadomości od Dracona. Święta postanowiła też spędzić w samotności – rodzice w tym roku spędzali
wigilię na Malediwach, dlatego zdziwiła się, kiedy Ginny zadzwoniła do niej z zaproszeniem na świąteczną kolację.
Siedziały teraz w salonie zastanawiając się, jak ubrać choinkę, kiedy Hermiona postanowiła opowiedzieć przyjaciółce o tym, co
zaszło między nią a jej pracodawcą.
- Jest doskonałym aktorem – mruknęła po długiej chwili ciszy. – Zostawiłby mnie zaraz po tym, jakbyśmy wygrali sprawę.
- Ale nie zamierzasz go teraz z tym zostawić?! – zapytała z niedowierzaniem.
- Oczywiście, że nie! Za kogo ty mnie masz, Ginny? Ja po prostu nie mogę...
- ... przyjąć do wiadomości, że Malfoy mnie kocha – dokończyła za nią rudowłosa kobieta. – Hermiono, wybacz mi, że ci to
powiem, ale zachowałaś się wobec niego tak, jak Richard zachował się wobec ciebie. Zostawiłaś go z niczym.
Poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, a jednak...
Zerwała się z fotela.
- Gdzie ty idziesz?
Nie otrzymała odpowiedzi. Usłyszała trzask drzwi.
- Czy jest Draco? – zapytała Evana, który otworzył jej drzwi.
Jak na wigilię było niesamowicie zimno. Hermiona nie pamiętała, kiedy ostatnio były tak piękne białe święta.
Evan spojrzał na nią niechętnie.
- Pana nie ma – jego głos był pozbawiony wszelkich emocji. – Wyjechał.
- Kiedy wróci?
- Dopiero na rozprawę.
- Nie wiesz, dokąd pojechał?
Mężczyzna niechętnie spojrzał jej w oczy. Widziała w nich złość.
- Pan nigdy mi nie mówi, dokąd się udaje. Jane wie, ale nic ci nie powie. Nie chce z tobą rozmawiać.
Hermiona spojrzała zaskoczona na mężczyznę. O co chodziło?
- Nie rozumiesz? – Zapytał z kpiną. – Odeszłaś wtedy, gdy on stracił dziecko. Byłaś jego jedyną podporą, a ty przy pierwszej
sposobności go zostawiłaś. Nie myśl, że będzie chciał z tobą rozmawiać, po wyroku. Na jego miejscu nigdy nie wybaczyłbym ci.
Nie czekając na reakcję Hermiony zatrzasnął drzwi przed jej nosem.
ROZDZIAŁ 21
- Proszę o wprowadzenie Johna Campbella.
Spojrzał w stronę pani Greengrass, która zbladła na widok wchodzącego na salę mężczyzny. Draco uśmiechnął się triumfująco.
- Proszę się przedstawić – rozkazał sąd.
Hermiona siedziała cała spięta. Chciał chwycić ją za rękę, ale wiedział, że nie może tego zrobić.
Prawo to prawo.
Kiedy John przedstawił się i złożył przysięgę, sędzia zaczął wypytywać go o stosunek zarówno do państwa Greengrass, jak i do
Dracona.
- Co pan ma wspólnego ze sprawą? – Zapytał po kilkunastu minutach sędzia.
- Wysoki Sądzie – zaczął pewnym tonem John – mogę udowodnić, że Astoria Malfoy przed swoją śmiercią wyznaczyła Dracona
Malfoya jako jedynego prawnego opiekuna ich syna. Dokumenty przedstawione przez państwo Greengrass są sfałszowane.
Na sali sądowej zrobiło się zamieszanie. Państwo Greengrass wraz z Dafne zaczęli zaprzeczać temu, co powiedział John, zaś mecenas
Naidrok siedział spokojniepatrząc nieprzeniknionym wzrokiem na Hermionę. Draco poczuł się zazdrosny.
- Pani Greengrass, proszę się uspokoić – powiedział sędzia, po czym zwrócił się do Johna. – Jest pan świadom, że zeznaje pan pod
przysięgą?
- Tak, Wysoki Sądzie.
- Proszę nam powiedzieć, skąd ma pan te informacje.
John przełknął głośno ślinę i zanim zaczął mówić zerknął na Hermionę.
- Dzień przed śmiercią Astorii byłem u niej w szpitalu – próbował opanować drżenie głosu na wspomnienia tamtego dnia. – Czuła się
dobrze, nic nie wskazywało na to, że ona... umrze.
Draco mimowolnie zacisnął dłonie w pięści zwracając na siebie uwagę Hermiony. Natychmiast się uspokoił.
- Tego dnia Astoria dała mi dwa listy. Powiedziała mi, że jeden jest zaadresowany do Hermiony Granger, a w drugim są prawdziwe
dokumenty, które zawierają jej ostatnią wolę, czyli fakt, że Draco Malfoy po jej śmierci ma zająć się dzieckiem. Powiedziała mi
wtedy, że gdyby coś się stało, to mam przechować te listy. Uważała, że jej rodzina jest zdolna pozbawić pana Malfoya praw
rodzicielskich, dlatego prosiła, bym wysłał list do mecenas Granger, w którym znajdowała się jej osobista prośba o pomoc dla pana
Malfoya.
- Dlaczego do mecenas Granger? – Zapytał z zaciekawieniem Naidrok.
- Pani adwokat kilka lat temu zajmowała się moją sprawą i...
- Sprzeciw, Wysoki Sądzie! To nie dotyczy sprawy – Hermiona wstała wpatrując się wściekłym wzrokiem w siedzącego naprzeciw
niej adwokata.
- Sprzeciw przyjęty. Czy pani Malfoy powiedziała, dlaczego podjęła się skierowania prośbydo mecenas Granger?
- Powiedziała, że żaden z czarodziejskich adwokatów nie podejmie się walki z jej rodzicami – odpowiedział spoglądając na matkę
Astorii, która była blada jak ściana.
Sędzia zaczął mruczeć coś niewyraźnie zapisując na swej kartce jakieś notatki. Po chwili zwrócił się do niego z lekkim uśmiechem.
- Czy ma pan przy sobie kopertę zawierającą ostatnią wolę Astorii Malfoy?
- Tak, Wysoki Sądzie.
Draco obserwował reakcję Greengrassów. Dafne była czerwona z wściekłości, wyglądała tak, jakby zamierzała w niego rzucić Avadą.
Państwo Greengrass zaś, w przeciwieństwie do córki, byli bladzi jak ściana. Wiedzieli, że przegrali.
Dorian Naidrok uśmiechał się do niego nieśmiało, po czym uniósł kciuki do góry – Draco odniósł dziwne wrażenie, że adwokat jego
teściów od początku sprawy był po jego stronie.
Pomyłka: był po ich stronie.
- Gratuluję wygranej sprawy, pani mecenas – usłyszała głos Doriana Naidroka.
Odwróciła się w stronę mężczyzny, który uśmiechał się do niej lekko wyciągając do niej rękę. Niepewnie ją uścisnęła.
- Dziękuję.
Dorian spojrzał gdzieś ponad jej głową, zwracając uwagę Hermiony. Odwróciła się i ujrzała jak Draco przytula do siebie syna. W jej
oczach pojawiły się łzy. Chciała być tam razem z nimi, ale wiedziała, że nie może.
Już nie może...
- To było naprawdę dobre – pochwalił mężczyzna. – Już się bałem, że nie uda ci się wygrać.
Hermiona spojrzała niepewnie na Doriana.
- Co?
Mężczyzna się zaśmiał.
- Chyba musisz uważać mnie za sadystę, jeśli sądziłaś, że będę usiłował za wszelką cenę odebrać dziecko twojemu klientowi. Kiedyś
już o tym rozmawialiśmy, Hermino: jestem ostrym prawnikiem, ale jeśli chodzi o dzieci to zawsze robię to, co dla nich dobre. Jeśli
sądzisz, że moi klienci, którzy zamierzali grać nieuczciwie, byliby odpowiednimi opiekunami tego uroczego blondynka, to jesteś w
błędzie. Gdybyś nie wzięła sprawy w swoje ręce, to sam zeznawałbym przeciwko nim. A tak, to i ja jestem szczęśliwy, i ty masz
wygraną sprawę, a twoi klienci będą ci wdzięczni do końca życia.
- Dobrze się czujesz? – zapytała niepewnie Hermiona.
- Doskonale – odparł. – Mam dla ciebie propozycję, Hermiono – dodał konspiracyjnym szeptem. – Słyszałem o tej sprawie z
Richardem. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że to przez niego postanowiłaś zrezygnować z pracy?
Nie odpowiedziała. Poczuła zapach męskich perfum, które śniły jej się każdej nocy. Po chwili Draco Malfoy wraz z synem przeszli
obok niej bez słowa.
- Wiesz, że nie lubię, gdy ktoś...
- Wiem, co chcesz mi zaproponować, Dorianie – przerwała mu w pół słowa. – Niestety, nie mogę przyjąć twojej propozycji. To by
było nie fair wobec innych pracowników.
Prawda była taka, że Hermiona Granger wcale nie chciała pracować w kancelarii Doriana Naidroka. Zamierzała otworzyć własną na
przedmieściach Londynu.
- No cóż... – powiedział rozczarowany. – Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci powodzenia. Mam nadzieję, że następnym razem
to ja wygram rozprawę. Do zobaczenia, Hermiono.
Nie słyszała jego słów. W jej umyśle widniał obraz Dracona w objęciach kobiety łudząco przypominającą Lisę.
Z wrażenia przetarła oczy.
Draco Malfoy całował na jej oczach Lisę Miller!
- Tato, kiedy przyjdzie Hermiona?
- Nie wiem.
Tak było od kilku tygodni, a on nadal nie mógł sobie poradzić z tym, że nie było razem z nim Hermiony.
Nie potrafił wybaczyć sobie, że wyjechał do tej cholernej Brukseli wtedy, kiedy między nimi było tak niepewnie. A wszystko po to,
by podpisać zwolnienie Milicenty Buldstrode z niemieckiej siedziby jego firmy. Jak mógł być tak głupi i dać się zwieść tej kobiecie?
Zaczynała się wiosna, a Draco nadal nie miał odwagi nawiązać kontaktu z Hermioną. Tym bardziej, że była świadkiem feralnego
pocałunku z Lisą. Wiedział, że będzie miał kłopoty, ale tak bardzo był wściekły, że nie mógł podejść do Hermiony, wziąć ją w
ramiona, przeprosić i pocałować na oczach tych wszystkich ludzi...
Nie wiedział, skąd ona się tam znalazła. Nagle wylądował w jej objęciach, a potem stał się ofiarą jej ust. Nie był nawet pewny, co na
ten czas się stało ze Scorpiusem.
I on się dziwił, czemu ona go zostawiła? Jak mogła być pewna kogoś, kto najpierw się z tobą kocha, a dwa dni potem wyjeżdża
zostawiając kartkę z wiadomością Wyjeżdżamdo Brukseli. Wrócę za trzy dni? Nawet nie napisał, by czekała. Nie napisał, że ją kocha.
Był chamem – wiedział o tym.
Z żalem w sercu patrzył na nieszczęśliwego Scorpiusa, który codziennie stał w oknie wypatrując tej jedynej, którą zwał mamą. Kiedy
był przekonany, że Draco nie słyszy mówił do siebie: Mamusiu Hermiono wróć do nas. Bardzo za tobą tęsknimy.
Jeżeli myślał, że da sobie radę sam wychować dziecko, to teraz wiedział w jak wielkim był błędzie.
Nie dawał sobie rady sam. Nie potrafił pracować i wychowywać jednocześnie dziecka jako matka i ojciec. Nie był w stanie mu dać
miłości, którą otrzymałby od kochającej matki, nawet, jeśli nie byłaby biologiczna.
Nie raz stawał pod jej drzwiami chcąc nacisnąć dzwonek, ale zawsze się powstrzymywał i odchodził.
Czuł się jak tchórz.
Nie mógł uwierzyć, że to, co między nimi było tak dziwnie się urwało. Bez żadnych słów, wyrzutów... Tak po prostu to, co dopiero
zaczęło się tlić nagle zgasło.
Bezpowrotnie.
Chociaż, może dało się z tym coś jeszcze zrobić...?
Zerknęła na zegarek. Było już pięć po ósmej. Znowu się spóźni na umówione spotkanie z klientem.
Zaspanym wzrokiem spojrzała na swoje odbicie w lustrze: roztrzepane włosy, podpuchnięte oczy i blada skóra. Ostatnio to było jej
znakiem rozpoznawczym.
Kolejny raz śnił jej się On. Miała nadzieję, że już więcej nie będzie musiała go widzieć, ale za każdym razem, kiedy kładła się spać i
zamykała oczy widziała Jego twarz. Mimowolnie przypominała sobie Jego dotyk, Jego smak... To było nie do zniesienia.
Litry wypitej kawy, by tylko nie móc zasnąć, nie pomagały. Eliksir Słodkiego Snu sprawiał, że nie mogła się wybudzić z tego
cudownego koszmaru – działanie eliksiru było zbyt silne.
A ona przecież wcale za Nim nie tęskniła!
Dziesięć po ósmej, a ona nadal stała przed lustrem unikając odbicia własnego wzroku. Nie potrafiła nawet dobrze okłamać samej
siebie – doskonale wiedziała, że tęskniła za Nim każdą częścią jej duszy; każdą częścią ciała...
Była psychicznie zmęczona rozłąką. Zrozumiała, że ten rok zmienił jej życie: potrzebowała ich jak powietrza. Nie potrafiła już
normalnie funkcjonować. Nie skupiała się na pracy tak, jak powinna, zastanawiając się, czy ze Scorpiusem wszystko w porządku, czy
On się nim dobrze zajmuje...
Celowo nie wymawiała jego imienia nawet w myślach. Wiedziała, że pękłaby z tęsknoty przypominając sobie jego imię.
D...
Była wdzięczna, że jej rodzice nie wspominali o Nim. Dziękowała w myślach swoim przyjaciołom, że zgrabnie unikali tematów,
które Jego dotyczyły.
Nieświadomie chwyciła za szczotkę do włosów, by po chwili spojrzeć w własne oczy. Szarpnęła...
Jak ona nienawidziła tych włosów!
Po kilkunastu minutach, doprowadziwszy siebie do stanu używalności chwyciła różdżkę i torebkę. Wychodząc z domu zanuciła:
Jeśli odejdziesz - będę pusta
Jeśli mnie tutaj zostawisz - będę samotna
Bez ciebie...
Jeśli chcesz mnie – będę ci wdzięczna za to, co robisz dla mnie...
Do kancelarii weszła punkt dziewiąta. Przywitał ją uśmiech Andrei – jej sekretarki.
- Dzień dobry, panno Granger – dziewczyna tego dnia tryskała energią. – Zrobiłam dla pani kawę, taką, jaką pani lubi – dodała
podając Hermionie kubek z napojem.
Brązowowłosa odpowiedziała uśmiechem wdzięczności upijając po chwili łyk kawy.
Espresso...
- Pani klient już od pół godziny na panią czeka – poinformowała ją Andrea. – Mówiłam, by przyszedł później, ale...
- Nie – przerwała jej Hermiona. – Dobrze, że już jest. Im szybciej to załatwię, tym szybciej będę mogła się zająć tą sprawą.
Andrea lekko się uśmiechnęła, kiedy jej szefowa znikła za mahoniowymi drzwiami gabinetu. Miała nadzieję, że z niego nie ucieknie.
Hermiona naprawdę miała ochotę uciec z gabinetu, kiedy ujrzała swojego klienta. To nie mogło być możliwe! Przecież miał zniknąć z
jej życia!
- Musimy sobie coś wyjaśnić, pani mecenas – usłyszała tak znajomy głos, na który zmiękły jej kolana. Nie potrafiła się powstrzymać
od tego, by się nie zachwiać.
Owszem była adwokatem. Adwokatem miłości, prawda, ale nie miała być adwokatem swojej miłości. Nie o nią miała walczyć. Miała
sprawić, by miłość pomiędzy dwojgiem ludzi: ojcem i synem nie została zniszczona. I jej się udało. Obroniła tą miłość.
Ale wątpiła w to, by udało jej się obronić własną.
Bo prawda była taka, że ona Go kochała.
EPILOG
- Scorpius! Uważaj, żebyś nie wpadł do wody! – zawołał Draco, kiedy ujrzał jakjego syn z zafascynowaniem obserwował ryby w
jeziorze. Tego dnia mieli naprawdę dużo szczęścia do połowów – pogoda była słoneczna, do tego idealna cisza, której nic nie mogło
zakłócić. I oni: ojciec i syn.
- Nic minie będzie – odpowiedział chłopiec uśmiechając się lekko do ojca. – Nie jestem taką niezdarą jak James Potter.
Draco wyszczerzył do niego zęby w uśmiechu. A jednak coś po nim odziedziczył.
- Jestem pewien, że Jimmy to samo mówi o tobie – dodał zgryźliwie podchodząc do niego z wędkami. – Mam nadzieję, że to
jednak ty masz rację.
- Oczywiście! A jakby inaczej... Ej! Ta jest moja! – zawołał oburzonym tonem widząc, że ojciec zabrał jego ulubioną wędkę.
- Twoja? Młody, daj sobie spokój. Ta jest moja i koniec. Ostatnio zabrałeś ją sobie bez mojej wiedzy, a ja z grzeczności nie
zwróciłem ci uwagi.
Scorpius uśmiechnął się złośliwie do ojca.
- Gdyby się tylko dowiedziała...
Draco spojrzał morderczym wzrokiem na syna.
- Ani mi się waż jej cokolwiek powiedzieć! Masz tą wędkę i mnie nie wkurzaj.
- Och, tato, daj spokój... Ja tylko żartowałem – Scorpius obdarzył ojca najpiękniejszym uśmiechem na świecie. Wątpił, by był
na świecie cudowniejszy syn niż Scorpius. Nie zamieniłby go na innego.
Osiem lat.
Od ośmiu lat nie musiał się bać, że ktoś mu go odbierze.
Od ośmiu lat był najszczęśliwszym ojcem na świecie.
Wyczarował sobie fotel, w którym zasiadł po zarzuceniu wędki. Scorpius spojrzał na niego błagalnie. Draco zaśmiał się złośliwie.
- Nie ma mowy. Ja też musiałem uczyć się cierpliwości, a zapewniam cię, że to krzesło ci w tym pomoże.
Chłopiec nie dyskutując z ojcem pokornie usiadł na krzesełku i skupił na łowieniu ryb.
Oboje to uwielbiali. To było jedyne zajęcie, które robili razem: ojciec i syn.
Po kilku godzinach połowów pakowali złowione ryby do siatki, po czym wsiedli do jeepa, którym pojechali do domu.
Nigdy nie zabierali się na połów ryb w czwartki, ale tym razem było inaczej: Draco wziął sobie urlop, by uczcić dzień, w którym po
raz pierwszy wybrali się wspólnie na ryby.
Przed rezydencję zajechali późnym wieczorem. Babcia razem z Anną i Joanną już na nich czekały. Siostry zabrały ryby do kuchni, a
Babcia z utęsknieniem wyściskała Scorpiusa.
- Już się bałam, że nie wrócicie do domu! Draco, wiesz, która jest godzina? – zapytała z wyrzutem.
Draco teatralnie przewrócił oczami. Skąd on to znał...?
- Czy Lisa domnie dzwoniła? – zapytał wchodząc do rezydencji.
Babcia i Scorpius skrzywili się na wspomnienie kobiety. Żadne z nich nie darzyło jej nadal sympatią.
- Tak. Prosiła byś do niej oddzwonił. Niby to pilne...
- Czy uważa Babcia, że pozostanie jej sponsorem jest dla mnie pilne? – zapytał unosząc leniwie lewą brew. Kobieta zaprzeczyła
ruchem głowy. – Ja też tak sądzę – dodał uśmiechając się po chwili. – A czy...?
- Nie ma żadnych wieści – odpowiedziała zanim zdążył zadać pytanie.
Draco spojrzałna Scorpiusa, który westchnął smutno na tą wiadomość. Po chwili rzucił się na Jej ulubioną sofę.
- Dlaczego, tato? – zapytał patrząc tym znajomym wzrokiem z wczesnego dzieciństwa. – Kiedy ostatnio rozmawiałem z nią przez
telefon, to powiedziała, że nie może się teleportować. Dlaczego? Czy ona nie wie, że ja za nią tęsknię?
Mężczyzna usiadł obok swojego syna, po czym mruknął zaklęcie, dzięki któremu pojawiły się dwie szklanki z miodem pitnym. Podał
jedną synowi.
- Ja też za nią tęsknię, Scorpius – mruknął. – Ona o tym wie.
- Więc dlaczego...?
- Ona także ma swoje marzenia – przerwał mu ostro Draco. – Wiesz, jak bardzo marzyła o tym, by zdobyć tą sprawę. Musimy ją
wspierać.
- Ale mogłaby chociaż wrócić na jeden dzień – Scorpius nadal upierał się przy swoim. – Lyra także tęskni...
Draco uśmiechnął się na myśl o Lyrze. Jego mała księżniczka.
Jak bardzo wiele by zrobił, by żadne z nich nie cierpiało. Zarówno Scorpius, jak i Lyra. Jego najcenniejsze skarby...
W nocy, leżąc w łóżku, zastanawiał się nad tym, dlaczego nie wracała do domu. Tak bardzo chciał się do niej przytulić, pocałować...
Chciał ją trzymać za rękę patrząc na ich dzieci.
Zanim wyjechała zachowywała się jakoś dziwnie. Była podenerwowana, a jednocześnie zamyślona. Czasami rzucała na Dracona
podejrzliwe spojrzenie, ale w taki sposób, by tego nie dostrzegał.
Czy on pragnął tak wiele? Chciał mieć przy sobie kobietę swojego życia! Obiecał, że na nią poczeka i zamierzał dotrzymać słowa.
Obudził go delikatny pocałunek. Leniwie otworzył oczy, a widząc przed sobą kobietę o wielkich czekoladowych tęczówkach,
zamknął je znowu. Był pewny, że nadal śpi.
- Drrrrraco – kobieta wymruczała drażniąc płatek ucha. – Kochanie.
Ponownie otworzył oczy, odwracając się w jej stronę. Była taka piękna, pomimo podkrążonych oczu i bladej skóry. Przez te trzy
miesiące zdążył zapomnieć, jak wygląda. A teraz była na wyciągnięcie ręki!
Patrzyli na siebie w ciszy.
- Byłaś u dzieci? – zapytał szeptem.
- Tak. Scorpius nie chciał mnie puścić – uśmiechnęła się do mężczyzny. – Lyra tylko mnie pocałowała i dalej poszła spać.
- Która jest wogóle godzina?
- Po trzeciej. Wszyscy już śpią.
Draco spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem. Kobieta zadrżała, kiedy chwycił różdżkę i rzucił jakieś zaklęcie niewerbalne.
Powolnym ruchem wstał z łóżka i ruszył wstronę barku, z którego wyciągnął czerwone wino i dwa kieliszki. Po chwili jeden podał
kobiecie.
- Jak ci poszło? – zapytał wywołując jej zaskoczenie.
- Nie było łatwo, ale udało się. Myślałam, że nie dam rady. Chciałam wracać, szczególnie wtedy, kiedy Scorpius mi powiedział, że
jesteś chory. Myślałam, że umrę z tej niepewności.
- Przesadzasz – mruknął. – Czyli co: koniec tej sprawy?
- Koniec w ogóle – powiedziała upijając łyk wina. Zaczerwieniła się widząc przeszywający wzrok Dracona.
- Jak to?
- Kiedy byłam w Berlinie zrozumiałam, że najważniejszą rzeczą nie jest pomaganie innym ludziom, lecz rodzina. Każdego dnia
tęskniłam za Scorpiusem, za Lyrą, a przede wszystkim za tobą, Draco. Nie umiałam się na niczym skupić. Ciągle byłam myślami przy
was... Poza tym nie chcę więcej się denerwować z powodu cudzych problemów. Wystarczy mi to co mam. Nie potrzebuję więcej...
- Chcesz to wszystko rzucić?
- Ja już spełniłam swoją misję jako adwokat, Draco – mruknęła. – Poza tym... – uśmiechnęła się do niego lekko.
- Poza tym: co?
- Pewien mężczyzna, który studiował magomedycynę, powiedział mi, że stres nie sprzyja rozwojowi dziecka w okresie płodowym.
Draco przez chwilę czuł się tak, jakby był spetryfikowany. Nie docierało do niego to, co powiedziała mu kobieta. Dopiero po chwili...
- Slytherinie – wyszeptał. Stanął przed kobietą i podał rękę, chcąc pomóc jej wstać. Już chwilę potem wpił się w jej usta kierując kroki
w stronę łóżka.
Zdecydowanym ruchem pozbawił ją zbędnej garderoby. Kiedy leżała przed nim w samej bieliźnie przyjrzał się jej z podziwem. Była
taka idealna...
Drżącą ręką dotknął jej brzucha. Pamiętał chwilę, kiedy będąc w ciąży z Lyrą powiedziałamu, że będą mieli dziecko. Cieszył się jak
głupi.
Teraz było inaczej. Ze złośliwością patrzył na kobietę, która przyglądała się z zaciekawieniem jego poczynaniom. Nie mógł jednak
powstrzymać drżenia rąk.
- Rzeczywiście, trochę przytyłaś – nie mógł się powstrzymać od tego, by ręką „niechcący” zahaczyć o jej najbardziej wrażliwe
miejsce. Słysząc cichy jęk pochylił się nad nią i wymruczał w usta: - Coś nie tak, Granger?
Hermiona znała jego gierki, które za każdym razem działały na nią tak samo: nie była w stanie myśleć. Nieudolnie próbowała coś
odpowiedzieć, ale Draco w tym momencie pozbawił jej płynnym ruchem ostatnich części garderoby.
- Który to miesiąc? – zapytał ochrypniętym głosem wywołując na jej ciele dreszcze nie tylko głosem, ale również dotykiem rąk, które
błądziły po każdym skrawku jej skóry.
- Czwarty – odpowiedziała słabym głosem.
- Czyli możemy... – dodał z zamyśleniem, po czym bez ostrzeżenia w nią wszedł zdecydowanym ruchem.
Kochali się tak, jakby robili to pierwszy raz. Ona poznawała na nowo niego, a on ją. Ze zdziwieniem odkryli, że pomimo tych
wszystkich wspólnych lat nadal siebie pragnęli tak, jak na początku. Darzyli się miłością, której nic nie mogło zniszczyć.
Po kilku godzinach leżeli w łóżku przytulając się do siebie i rozmawiając o dzieciach. Byli szczęśliwi, że mogą znów być razem.
- Hermiono – powiedział nagle poważnym tonem Draco.
Kobieta owinięta w kołdrę spojrzała ze zdziwieniem na blondyna.
Draco machnął różdżką. Po chwili w jego ręku pojawił się pierścionek.
- Nie chciałem tego tak zrobić, ale myślę, że teraz jest odpowiedni na to moment.
Kobieta nieprzytomnie patrzyła na Dracona, który ujął jej dłoń, zakładając na palec pierścionek.
- Hermiono Jane Granger... – zaczął drżącym tonem. – Czy po tylu latach wspólnego życia zgodzisz się zostać moją żoną?
Nie otrzymawszy odpowiedzi spojrzał na nią z lękiem. Czy to było możliwe, że się nie zgodzi?
Łzy w oczach Hermiony powiedziały mu wszystko. Namiętnie pocałował narzeczoną.
- Czyli Scorpius Hyperion, Lyra Satine i Serpens Lynx będą mieć normalną rodzinę – zachichotała Hermiona.
- Ser... Kto?
- Nie mówiłam ci? To chłopiec. Serpens Lynx. Znam tradycję twojej rodziny i tym razem się nie uprę, by chociaż drugie imię było
normalne – wywróciła oczami widząc oburzenie Dracona. – Skoro i tak trafi to Slytherinu, to co mu zaszkodzi, jeżeli imię będzie
mieć typowo ślizgońskie?
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem jednocześnie obdarzając swoją kobietę kolejnym pocałunkiem.
Oboje w tej samej chwili pomyśleli, że życie, pomimo wielu nieprzyjemności potrafi się po latach odwdzięczyć i podarować chwile
szczęścia. Wystarczy tylko walczyć o miłość i zostać jej własnym adwokatem miłości.