https://www.facebook.com/DramioneFanfiction?fref=ts
http://heartbeat-in-the-silence.tumblr.com/
http://makeme-sometea.tumblr.com/
jak
ja się tu dostałam?,
pomyślała Hermiona.
Zadawała sobie to pytanie niemal
każdego ranka, spoglądając na leżącego u jej boku mężczyznę,
tylko do pasa zagrzebanego w pościeli. Wyciągnęła rękę, i
leniwym, delikatnym ruchem odgarnęła kosmyki opadające mu na
twarz.
Kiedy spał wyglądał z 10 lat młodziej, jak
chłopak, którego poznała podczas swojego pierwszego roku nauki w
Hogwarcie. Gdyby wtedy ktoś zasugerował jej, że ten dzieciak
wyrośnie na mężczyznę, u boku którego będzie się budziła jako
dorosła kobieta – parsknęłaby temu komuś śmiechem prosto w
nos. Lub ewentualnie – w zależności od humoru – wymierzyłaby
mu siarczysty policzek. Teraz jednak nie wyobrażała sobie poranków
u boku kogokolwiek innego.
- skarbie? - odezwał się
zaspany głos po jej lewicy.
- jestem – odparła w
odpowiedzi, na powrót odgarniając niesforne pukle z czoła
mężczyzny,
- co dziś na śniadaaa……nie? - spytał
jej mąż, ziewając potężnie i przecierając oczy jak
przedwcześnie wybudzone dziecko. Kochała ten widok. Uśmiechnęła
się do niego czule, i delikatnie ucałowała go w czubek głowy, po
czym zgrabnie zeskoczyła z łóżka na dywan.
- tosty –
oznajmiła wesoło, na bosaka podążając do kuchni.
Jestem
szczęśliwa,
pomyślała Hermiona, jak niemal każdego ranka od ostatnich 5 lat.
-
no świetnie! - warknęła Hermiona pod nosem, gdy kółeczko jej
kufra utknęło w szczelinie między drzwiami a pokładem pociągu –
fantastycznie, no bajecznie po prostu! Kto zawsze musi mieć problemy
z bagażem? Granger!, bo przecież CZEMU NIE! - pomstowała gniewnie,
szarpiąc się z pechowym kufrem, który nie wykazywał jakiejkolwiek
chęci do współpracy.
- proszę, proszę! - rozległ się
ironiczny głosik ponad nią – Zawsze wiedziałem, że masz nie po
kolei w głowie, ale żeby aż gadać do siebie?
-siedź
cicho, Malfoy – rzuciła ostrym tonem, nawet na niego nie
spojrzawszy. Ten chłodny, złośliwy głos poznałaby wszędzie. -
nie jestem w nastroju do żartów.
- a czy ktokolwiek
żartuje? - odparował Draco, udając szczere zdziwienie. - przesuń
się, blokujesz przejście – dodał arogancko.
- no co
ty nie powiesz! - zakrzyknęła Hermiona, której cierpliwość była
na skaju wyczerpania. Czuła, że dzielą ją sekundy od ‘wielkiego
wybuchu’. - pretensje kieruj do mojej walizki, która za cholerę
nie chce wyleźć z tej szczeliny!
- nic mnie nie obchodzi
dlaczego tu ślęczysz, po prostu zrób przejście bo szukam wózka z
żarciem – odparł, bynajmniej nie po dżentelmeńsku. Hermiona
postanowiła nie zwracać na niego uwagi, zamiast tego skoncentrowała
się na manipulowaniu kufrem. Zniecierpliwiony Malfoy podrygiwał
nogą i co chwila wzdychał teatralnie, aż w końcu nie wytrzymał
-
oh, na litość Boską, odsuń się Granger! - wykrzyknął, trącając
ją lekko by zrobiła mu miejsce przy walizce. Jednym, potężnym
szarpnięciem wydostał kółeczko ze szczeliny. - nie musisz
dziękować, i tak mam gdzieś wszystko co mówisz – rzucił po
chamsku, po czym postawił walizkę u stóp dziewczyny i ruszył
korytarzem w poszukiwaniu wózka ze słodyczami.
Przez
chwilę Hermiona miała ochotę go zabić.
Po trochę
dłuższej chwili zapragnęła jedynie rąbnąć go w
pysk.
Natomiast po JESZCZE dłuższej chwili doszła do
wniosku, że powinna po prostu poszukać Harrego i Rona zamiast
tracić czas na utarczki z Malfoyem.
***
- cześć,
chłopaki – wysapała gramoląc się do przedziału, z kufrem w
objęciach. Postanowiła, że przytarga go tutaj na rękach, za
wszelką cenę chcąc uniknąć powtórki z sytuacji na korytarzu.
Ron natychmiast rzucił się jej na pomoc, choć pod ciężarem
bagażu ugięły mu się kolana. Jakimś cudem zdołał jednak
umieścić kufer na jednej z górnych półek, po czym na powrót
zajął miejsce w przedziale.
Hermiona rozejrzała się po
twarzach swoich towarzyszy podróży. Ron, Ginny, Harry, Luna,
Neville… - byli w komplecie.
- no, to jak tam wakacje? -
zagadnęła przyjacielsko. W przedziale natychmiast zgęstniałą
atmosfera.
- Wuj Vernon kazał mi mieszkać w namiocie w
ogródku. Nie mogłem nawet wejść do domu na herbatę albo po
pranie – odezwał się Harry.
-
oooh…to… - zająknęła się Hermiona – to przerąbane –
dokończyła w końcu, przybierając współczującą minę.
-
przez pół wakacji miałem areszt domowy, a przez drugie pół tata
zmuszał mnie do łowienia ryb mugolskimi wędkami – dorzucił Ron
z kwaśną miną.
- właśnie – wtrąciła się Ginny –
przy czym ja musiałam nadziewać im robaki na haczyki – wszystkie
siedzące w przedziale dziewczyny wzdrygnęły się jak na sygnał –
ohyda – skwitowała Weasleyówna.
- racja, trochę do
bani – przytaknęła Hermiona – aha, Ron, przykro mi z powodu
twoich wakacji.
Chłopak odpowiedział krótkim skinieniem
głowy, ale minę nadal miał nieciekawą.
- a Ty,
Neville?
- proszę cię – wywrócił oczami – przez
bite dwa miesiące babcia ciągała mnie po wszystkich sklepach z
kapeluszami na terenie całego kraju. Myślałem, że oszaleję!
Z
ust wszystkich obecnych – może z wyjątkiem Luny – wyrwało się
chóralne, pełne niechęci „yłk!”, będące najwyższym wyrazem
solidarności z umęczonym przez babcię gryfonem.
- a co
z twoimi wakacjami, Luna? - Hermiona zwróciła się do siedzącej
pod oknem blondynki. Dziewczyna - z lupą w dłoni – pogrążona
była w lekturze nadzwyczaj maciupkiej książeczki, o
jaskrawoniebieskiej, pokrytej brokatem okładce, na której nie
widniał ani jeden napis.
- jabłka też mogą zmywać
naczynia – odezwała się poważnym tonem, podnosząc znad
tajemniczego opracowania swoje wielkie, błękitne oczy.
Hermiona
spodziewała się podobnie irracjonalnej odpowiedzi. Właściwie
zagadnęła Lunę tylko dlatego, że pominięcie jej byłoby
niegrzeczne.
- dobrze wiedzieć – rzucił Harry w stronę
blondynki, która zdążyła już powrócić do czytania –
zapamiętam to sobie.
Dziewczyna uśmiechnęła się
lekko, nie podnosząc jednak wzroku znad książki.
To
właśnie Hermiona lubiła w Harrym – że nawet jako Wybraniec
pozostawał miły dla takich świrów jak Luna. Że nie wywyższał
się jak Malfoy, mimo faktu, że – w przeciwieństwie do ślizgona
– miałby po temu solidne podstawy.
Spontanicznie
posłała Potterowi promienny uśmiech, i rzuciła mu jednego ze
swoich croissantów.
- o, dla mnie też masz? -
zainteresował się natychmiast Ron.
- pewnie, chwytaj. -
odparła Hermiona, doskonale przygotowana na tę okoliczność.
-
dzięki! - zakrzyknął Ron ze szczerym uwielbieniem, z jakim mógłby
mówić tylko o Quidditch’u i jedzeniu – jesteś najlepszą
Hermioną na świecie!
- wiem, wiem – odparła Hermiona
nonszalancko – ludzie w kółko mi to mówią.
Cała ich
trójka zachichotała cicho.
Oh,
jak dobrze, jak to dobrze w końcu znaleźć się wśród
przyjaciół!,pomyślała
gryfonka. Jak
mi tego brakowało!
Co
prawda nie mówiła o tym chłopakom, bo żaden z nich nie zapytał,
ale jej lato także było pechowe (swoją drogą – co za dziwny
zbieg okoliczności). Tęskniła za Hogwartem, bo prawie przez całe
wakacje jej rodzice kłócili się ze sobą. Bezustannie. I o ile z
początku Hermiona miała mgliste pojęcie o co w ogóle się
sprzeczają, o tyle w końcu całkiem się pogubiła. Nie mogła nic
na to poradzić, więc po prostu starała się ich unikać i zając
się własnym życiem, dopóki sami nie rozwiążą spraw między
sobą. Ale to trwało i trwało. I prawdopodobnie trwa nadal. Na
dworzec przywiozła ją mama, choć zwykle robili to całą rodziną,
a po drodze milczała jak zaklęta, więc nic się z niej nie dało
wyciągnąć, mimo że Hermiona wzniosła się na wyżyny
dyplomacji.
Tak naprawdę gdyby miała wybierać pomiędzy
problemami rodzinnymi, a narzuconym przez ojca wędkowaniem – nie
wahałaby się ani chwili.
Odegnała przykre myśli,
skupiając się na teraźniejszości.
Teraz jest z Nimi –
ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi – w drodze do
najfantastyczniejszego miejsca na Ziemi – Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie. Przed wejściem do pociągu mama chwyciła
ją za ramiona i powiedziała „baw się dobrze” a Hermiona
odpowiedziała „postaram się, mamo”. Zamierzała dotrzymać
słowa.
- hejooooł! - rozległo się chóralnie, w drzwiach
przedziału. Stali tam Fred i George – bliźniacy Weasleyów. W
zeszłym roku rzucili szkołę, ale po upadku Voldemorta zdecydowali
się wrócić i powtórzyć rok. W efekcie wylądowali w roczniku
niżej, czyli w klasie Harrego, Rona i Hermiony. Co prawda nie
tryskała ona radością na myśl, o nauce razem z nimi - mając
przed oczami wszystkie ich lekcyjne wybryki – ale pochwalała
podjętą przed nich decyzję by jednak ukończyć szkołę. W
gruncie rzeczy sama ich do tego nakłaniała, co należało do jej
kujońskich obowiązków.
- jakoś tu drętwo -odezwał
się George. - Fred, trzeba rozruszać to towarzystwo bo inaczej
trafimy do najnudniejszej klasy w całej historii Hogwartu.
-
święta racja, George! - potwierdził ochoczo bliźniak. Nawet ich
głosy brzmiały łudząco podobnie. - to kto gra w muzo-plujki?
-
muzo-plujki? - spytał Ron, nic nierozumiejącym ale i zaciekawionym
tonem.
- taaak, to takie gumy w kształcie kulek. Wkładasz
je do ust i na minutę zyskujesz głos i wygląd losowej gwiazdy
muzycznej.
- dobra, skumałem tę część z muzyką, ale
dlaczego „plujki” - dociekał Harry.
- bo po minucie
musisz je natychmiast wypluć, inaczej eksplodują ci w buzi –
zakomunikował George beztroskim tonem, jakby wcale nie informował
zebranych, że jedzenie jakie im proponuje ma właściwości
wybuchowe.
- wchodzę w to! - wykrzyknął olśniony Ron,
jakby to właśnie doustne eksplozje przekonały go o świetności
tej gry.
- nooo, i to jest prawdziwy Weasley! Moja krew! -
pochwalił go Fred, z aprobatą klepiąc brata po ramieniu.
-
doooobra, a co mi tam – westchnął Harry. - w końcu co może być
gorsze, niż całe lato w śmierdzącym namiocie, no nie?
Dobre
pytanie,
pomyślała z przekąsem Hermiona, ale ostatecznie przystała na
propozycję bliźniaków. Bądź co bądź po takich wakacjach przyda
jej się trochę rozrywki, a jeżeli o rozrywkę chodzi, to Fred i
George są niekwestionowanymi mistrzami.
- zaczynaj, Ronuś
– rzekł Fred, wyciągając w stronę Rona otwartą dłoń, na
której spoczywała czerwona, niewinnie wyglądająca kulka,
wielkości orzecha laskowego.
- raz się żyje – odparł
chłopak, biorąc muzo-plujkę do ust. Po sekundzie Ron przybrał
postać Shakiry. Podniósł się z miejsca, stanął na środku
przedziału i odtańczywszy najgorszy taniec brzucha, jaki Hermiona w
życiu widziała, zawył „Wakę – Wakę” głosem do złudzenia
przypominającym wokal piosenkarki. Stanowiło to widok tak komiczny,
że wszyscy gryfoni jak jeden mąż wybuchli gromkim śmiechem.
-
trzy….dwa…jeden… - zaczął odliczać George, wlepiając oczy w
zegarek. Ron natychmiast wypluł gumę najdalej jak tylko
potrafił.
- Granger, chcesz być następna? - zapytał
ochoczo Fred.
- pewnie, dawaj ją – odparła Hermiona,
szczerząc się do niego w uśmiechu.
Z chłopakami bawiła się wyśmienicie, wręcz wybornie. Najlepszy ubaw mięli kiedy Fred, przybrawszy postać Marylin Monroe, wylazł na korytarz i ostentacyjnie obnosząc się ze swoim nowym biustem, uwodzicielsko trzepotał rzęsami do każdego przechodzącego ślizgona.
Po
prostu komedia. Nawet Luna pochłonęła jedną muzo-plujkę i
zaskoczyła wszystkich przemieniając się w Elvisa
Presley’a.
Jednak nie zależnie od tego, jak pysznie się
razem bawili – w końcu podróż dobiegła końca. Hermiona rzuciła
obrażone spojrzenie w kierunku swojego kufra, ignorując oczywisty
fakt, że obrażanie się na przedmioty zwykle nie przynosi żadnych
rezultatów. Tym razem Ronald nie przyszedł jej z odsieczą,
całkowicie pochłonięty rozmową z Bliźniakami na temat
najnowszego prototypu grypówek mikrusich. Gryfonka skazana była na
siebie.
Należała raczej do drobnych dziewcząt, choć
nie była wyjątkowo szczupła. (Nieznaczna, maleńka wręcz
„skłonność do tłuszczyku”- jak to z czułością określał
jej tata). Co się jednak tyczy wzrostu…niecały metr sześćdziesiąt
był wynikiem raczej marnym. W efekcie Hermiona podskakiwała jak
małe dziecko, usiłując ściągnąć swój kufer na ziemię, lecz –
niestety – bezskutecznie.
Pociąg już niemal opustoszał, a
ona nadal, z narastającą frustracją, męczyła przedziałową
podłogę, odbijając się od niej raz za razem. W końcu nie
wytrzymała. Zza szaty wyciągnęła różdżkę i szeptem
wypowiedziała zaklęcie. Kufer posłusznie sfrunął na ziemię u
jej stóp, a Hermiona rozejrzała się nerwowo dookoła. Teoretycznie
nadal znajdowała się poza terenem szkoły, co oznacza, że używając
czarów łamie regulamin.
- no, no, no – kogo my tu mamy!
O
nie, tylko nie on.
-
Hermiona Granger we własnej osobie, naruszająca kodeks szkoły.
Myślę, że Severusa bardzo to zainteresuje. Ba, jestem pewien, że
wlepi wam dziesiątkę. - Malfoy nie posiadał się z rozkoszy.
-
musiałam to zrobić, jasne? - warknęła Hermiona, wlokąc kufer
korytarzem. - nic nie poradzę na to że…
- trzeba było
rosnąć – oświadczył Draco bezlitośnie, posyłając jej
wyjątkowo złośliwy uśmiech. - …kiedy był na to czas. -
dokończył.
Trafił w jej czuły punkt. Nienawidziła –
dosłownie nie-na-wi-dzi-ła – kiedy ktoś żartował z jej
wzrostu.
- uważaj sobie, Malfoy – rzuciła ostro – po
incydencie z Dziobkiem powinieneś już wiedzieć, że cios mam
całkiem niezły.
Musiał przyznać (głównie przed samym
sobą) że go zaskoczyła. Nie tylko tym jednym zdaniem – gdy
dłużej się nad tym zastanawiał, dochodził do wniosku, że jej
generalny, tegoroczny całokształt był zaskakujący…a skoro już
mowa o kształtach… Ślizgon zmierzył dziewczynę od stóp do
głów, spojrzeniem, które…ogólnie rzecz biorąc można by
kulturalnie opisać jako „niezbyt subtelne”. Nawet nie próbował
ukryć bezczelnie oceniającego wyrazu twarzy, który w połączeniu
z jego bladą cerą i białymi włosami tworzył wyrachowane i
wyniosłe oblicze. Jeżeli natomiast chodzi o samą OCENĘ Hermiony
Granger, to wypadała ona całkiem nieźle. Jej figura w rozmiarze
M/L nie stanowiła dla Malfoya żadnego problemu, bo nigdy nie
gustował w obsesyjnie odchudzających się kościotrupach. Wręcz
przeciwnie – lubił dziewczyny, które…hmm…było za co
uszczypnąć. Najważniejsze, że zachowywała dobre, a wręcz
wyśmienite proporcje. Uczta dla oczu - kształtne biodra, krągłe
piersi, zgrabny tyłek… nawiasem mówiąc – nieźle się tego
lata wylaszczyła. Twarz miała w kształcie serca, o łagodnych
rysach, które jednak przez minione dwa miesiące przybrały na
szlachetności. Jej nosek pozostał delikatnie zadarty, dokładnie
taki, jakim go Draco zapamiętał z pierwszego roku, ale piegów na
nim miała jakby trochę mniej…
Cóż, z pewnością były one
rzadziej rozrzucone, jednakże chłopak – czy raczej: młody
mężczyzna - odetchnął z ulgą, widząc, że jednak wciąż tam są
(o ile jakoś przełknął fakt, że pomiędzy 4 a 5 klasą opanowała
kasztanowy żywioł swoich włosów, o tyle Hermiony Granger bez
piegów by nie zniósł). Będąc przy temacie włosów – dokładnie
przyjrzał się długim, falowanym puklom, spływającym sprężyście
po jej ramionach. Nadal miały ten sam, głęboko kasztanowy odcień,
który tak ją wyróżniał spośród innych uczennic.
Generalnie
rzecz biorąc, po ogólnych oględzinach Draco Malfoy gotów był
przyznać – niechętnie bo niechętnie, ale jednak - że Hermiona
Granger to definitywnie kuszący kawałek mięsa. I na pewno
plasowała się w pierwszej 10 najseksowniejszych starszaczek szkoły.
(bez przesady - rozwrzeszczanych małolat nie wliczał do swojego
rankingu).
- nie gap się tak na mnie! - zakrzyknęła z
niejakim obrzydzeniem Hermiona – jesteś lubieżnym draniem,
Draco.
Odwróciła się natychmiast, speszona jego
natarczywym spojrzeniem, po czym w tempie ekspresowym opuściła
pociąg. Karmiła się wątłą nadzieją, że jeżeli się pospieszy
to dogoni jeszcze Harrego i Rona.
- chłopaaaaaki!!! -
wydarła się na całe gardło, przyspieszając kroku, bo daleko w
tłumie przed sobą dostrzegła ogniście rude czupryny Weasley’ów.
Malfoy spokojnie podążał za nią, bez jakiegokolwiek pośpiechu.
Jeden jego krok równał się dwóm krokom dziewczyny, więc gdy ona
niemal biegła – on szedł średnim marszem. W pewnym momencie
wtopił się w tłum po jej lewej, by dołączyć do Crabe’a i
Goyle’a, i tyle go widziała.
- Haaaarry! - wrzeszczała
nieustępliwie – Roooooon! - zero reakcji. Malutka Gryfonka brnęła
przez tłum, rozpychając się łokciami i szarpiąc zaciekle kufer,
który niewątpliwie miażdżył stopy wszystkim w jej otoczeniu.
-
chło-chło-chło-chłopaki! - wysapała, dotarłszy do nich – czy
wyście już całkiem ogłuchli? Wywrzaskuję wasze imiona chyba na
pół Anglii, a wy nic.
- ooo, Hermiona! - szczerze
zdziwił się Ron – co ty tak dyszysz? myślałem, że cały czas
idziesz tuż za nami.
- tak, ponieważ twój mózg jest
wielkości rodzynki – odrzekła kąśliwie dziewczyna, wciąż
lekko wyprowadzona z równowagi zajściem w pociągu.
Bo
ten Malfoy… ten parszywy gnojek… on…
…patrzył się
na nią Z CZYMŚ TAKIM. Z czymś takim, czego nie potrafiła trafnie
nazwać, ale był to ten sam, niesamowity (i poniekąd zmysłowy)
czynnik, który zauważyła w spojrzeniu Rona gdy pojawiła na
zimowym balu z Victorem Krumem. Na dodatek nie wiedziała, czy
powinna być o „to coś” zła na Draco, czy wręcz przeciwnie –
uznać to za miłe. A trzeba wam wiedzieć, że Hermiona Granger
ciężko znosiła wszelką niewiedzę. Dlatego właśnie wyładowała
się na, bogu ducha winnym, Ronaldzie W.
- a tej co? -
mruknął wspomniany Ronald do Pottera, który tylko bezradnie
wzruszył ramionami. Dziewczynie zrobiło się trochę głupio, ale
była zbyt rozdrażniona, żeby przepraszać. W ostateczności
przecież nie zrobiła nic niewybaczalnego, tylko porównała mózg
swojego przyjaciela do zasuszonego owocu, prawda?
- jeżeli
już koniecznie musicie wiedzieć, to Draco Malfoy nabijał się ze
mnie w pociągu. - poskarżyła się odrobinę płaczliwie, niczym
małe dziecko – i to tylko dlatego, że nie dosięgałam do kufra!
- dodała.
- ale przecież masz swój kufer przy sobie –
zauważył przytomnie Neville – czyżby Malfoy go dla ciebie
ściągnął? (tutaj Ron zakrztusił się sokiem dyniowym, malowniczo
obryzgując szatę idącej przed nim krukonki).
- a skąd!
- żachnęła się Hermiona – nawet gdyby chciał, nie pozwoliłabym
mu tknąć mojej walizki choćby czubkiem paznokcia! - oczywiście
kłamała. Czuła się źle z faktem, że zataiła przed chłopakami
szlachetny gest Malfoya, gdy ten pomógł jej z zaklinowanym bagażem,
ale chyba czułaby się jeszcze gorzej, gdyby im o tym
powiedziała.
- no więc co zrobiłaś? - dopytywał się
uparcie Longbotom, wyrywając ją z zamyślenia.
- cóż…
- zaczęła Hermiona -…przez to, że Ron – tu posłała mu
spojrzenie mordercy-psychopaty – postawił mój kufer na najwyższej
możliwej półce…
musiałam posłużyć się magią – dokończyła cicho, spuszczając
wzrok. Chłopacy zachichotali, zupełnie nie podzielając jej
radykalnych poglądów na temat łamania regulaminu.
- oj,
Herm… - westchnął Ron – przecież to nic takie…
- Draco
Malfoy mnie na tym przyłapał. - ucięła twardym tonem, buntowniczo
podnosząc wzrok. - co oznacza, że Gryffindor traci punkty już
pierwszego dnia szkoły. Nadal tak wam wesoło? - Wszyscy posłusznie
umilkli, choć Hermiona gotowa była się założyć, że utrata 10
punktów także nie robi na nich ogromnego wrażenia. Przynajmniej
nie takiego, jak na niej.
Gdy tylko władowali się do
powozu (po Wielkiej Bitwie niemal wszyscy uczniowie widzieli
testrale) i ruszyli brukowaną ścieżką w stronę zamku, Hermiona
za wszelką cenę starała się nie myśleć o słowach Neville’a.
Starała się – a i owszem - ale z marnym skutkiem…
„czyżby
Malfoy go dla ciebie ściągnął?”
Mimowolnie
zaczęła się zastanawiać, jakby zareagowała gdyby faktycznie jej
to zaproponował.
Zgodziłabym
się,
szepnął głosik w jej głowie. Oczywiście
tylko po to, by nie złamać regulaminu, stwierdziła
po chwili, bardzo trzeźwo i bardzo stanowczo.
BARDZO
stanowczo… oj, coś za stanowczo.
- …korepetycje –
usłyszała gdzieś z boku – Herm, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- to był głos Harrego.
- tak, jasne, oczywiście.
Korepetycje. - pokiwała głową ze znawstwem, tak jakby dokładnie
słyszała każde jego słowo. Jestem
okropna, pomyślała
z rozpaczą. Skłamałam
dzisiaj już dwa razy. To chyba więcej niż przez cały ostatni
rok.
Aby
wynagrodzić chłopakom swoje oszustwa – niewinne co prawda, ale
jednak oszustwa – od tamtego momentu słuchała ich wypowiedzi ze
szczególną uwagą, by nie uronić choćby wyrazu. Wątpiła, prawdę
mówiąc, czy którykolwiek z nich to zauważył, ale sama poczuła
się dzięki temu odrobinkę rozgrzeszona. Kiedy w końcu bezpiecznie
dotarli na Wielką Salę, usadowili się przy stole Gryfonów i
poczęli uważnie obserwować Ceremonię Przydziału. Cóż,
„uważnie” trwało tylko przez pierwsze 15 min, ponieważ
wysłuchiwanie 4 wyrazów w kółko i w kółko było nudne jak flaki
z olejem, zwłaszcza któryś rok z rzędu.
Hermiona wręcz
śliniła się z głodu (ponieważ prawie cały swój prowiant na
drogę oddała chłopakom. A w zasadzie przez „chłopaków”
należy tu rozumieć Ronalda Weasley’a, który wcinał tyle co
Rogogon Węgierski, jak nie dwa razy więcej).
-…na
koniec chciałbym jeszcze przedstawić tegoroczną nauczycielkę
Obrony przed Czarną Magią, panią Mirandę Scottwood, która
przybyła do nas z dalekiej Kanady – gromkie brawa! - na sali
wybuchły entuzjastyczne oklaski, zwłaszcza ze strony płci
niepięknej, gdyż Miranda Scottwood prezentowała się zgoła
niebrzydko, żeby nie powiedzieć „smakowicie”. Oh,
na litość boską, czy wszystko musi mi się kojarzyć z jedzeniem!,
pomyślała Hermiona, starając się zignorować bulgotanie w
żołądku. - i tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć
moją koszmarnie długą i nudną przemowę, oraz życzyć wam
wszystkim „Smacznego” ! - wykrzyknął Dumbledore, patrząc
prosto na Hermionę. Skąd
on, do diabła, wie?,
pomyślała panna Granger, nie po raz pierwszy zresztą. Ten człowiek
to istna kopalnia tajemnic. - Żarcie na stół! - dokończył
staruszek, a długie blaty w sekundę zapełniły się apetycznymi
potrawami, na których sam widok ślinka ciekła do ust. Uczniowie
wybuchnęli śmiechem i klaskali jak opętani, gdy dyrektor kłaniał
się lekko i zajmował miejsce przy stole nauczycielskim. Hermiona
niemalże rzuciła
się na
gładkie piure z ziemniaków i indyka w pomarańczach, dzięki czemu
zarobiła zaskoczone spojrzenie Rona.
- szarpiesz to bogu
ducha winne udko jakby to miał być twój ostatni posiłek w życiu
– odezwał się rudzielec, na wpół zgorszony na wpół
rozbawiony.
- zamknij się, chłopcze, który wciągnął
jak odkurzacz mój cały prowiant podróżny – odcięła się
błyskawicznie Hermiona, skutecznie go uciszając. Harry zachichotał
pod nosem, podobnie jak bliźniacy.
- zadziornaś nam się
zrobiła przez te wakacje, Ginger – rzucił Fred z wyraźnym
zadowoleniem – podoba mi się. - to powiedziawszy przybił z
siedzącym obok Georgem głośną piątkę, nie musząc nawet patrzyć
w jego stronę.
Hermiona w żaden sposób nie skomentowała
faktu, iż bliźniak przekręcił jej nazwisko w nazwę całkiem
mocnego trunku z „Trzech Mioteł”. Normalnie aż by się najeżyła
z oburzenia, teraz jednak była przede wszystkim głodna. Zatapiając
widelec w soczystym kawałku polędwicy, miała jedynie nadzieję, że
ksywka nie przylgnie do niej na dobre. Chociaż…kiedy dłużej się
nad tym zastanawiała dochodziła do wniosku, że rzeczywiście
zmieniła się przez wakacje, i to nie tylko z wyglądu. Wydoroślała.
Dojrzała. W pewnym stopniu nawet wyrosła ze swojego irytującego
kujoństwa.
No i nie mogła też zignorować faktu, że
dotarłszy na peron 9 i ¾ pierwsze co zrobiła to rozejrzała się
po chłopakach, oceniając który z nich jest przystojny, który
przeciętny, a który całkiem nie do przyjęcia – choć wstydziła
się tego sama przed sobą. Więc może jednak „Ginger” wcale nie
jest takie całkiem nie ma miejscu?
- yyłk! - padło
gdzieś z boku pełne odrazy „słowo”, jak się okazało, z ust
Demelzy Robins. Nie ulegało najmniejszym wątpliwościom, że
odnosiło się ono do Hermiony „Ginger” Granger, która w spokoju
konsumowała krewetki-giganty w sosie śmietanowym.
- no
co? - zapytała Hermiona, niewinnym, nic nie rozumiejącym tonem.
Rozejrzała się dookoła, i podchwyciła zniesmaczone spojrzenia
większości siedzących wokół niej gryfonek. Pojęła o co chodzi
gdy tylko omiotła wzrokiem ich talerze. Spoczywały na nich jedynie
maleńkie porcyjki jedzenia, w dodatku niemal samej zieleniny –
owoców i warzyw.
- no co, jestem głodna! - odrzekła Hermiona,
czując się ździebko osaczona przez otaczające ją nieprzychylne
twarze. W
sumie co mi tam, do cholery,
pomyślała buntowniczo, nie
będą mnie jakieś zbzikowane badyle wpędzać w kompleksy. -
TAK, jem mięso! - wykrzyknęła do gryfonek. Połowa uczniów z Domu
Lwa spojrzała się w stronę Hermiony, gdy ta kontynuowała – ja
nie wiem co wam odbija z tym ciągłym odchudzaniem! Matko,
dziewczyna też człowiek, nie?! Jakoś nie widzę, żeby
którykolwiek z chłopaków przejmował się obsesyjnie tym, co je!
Nie – wpieprzają aż miło! - teraz już nie tylko gryfoni gapili
się na nią jak na kosmitę, a chyba połowa Wielkiej
Sali…
***
…wśród wspomnianej połowy
Sali, która z zainteresowaniem chłonęła bezprecedensowy i
buntowniczy występ Hermiony, znajdował się Draco Malfoy.
Jej
wrzaski przerwały mu spokojną degustację kurczaka, więc
początkowo odwrócił się w stronę stołu Gryffindoru z zamiarem
uciszenia jej, jednak… coś go powstrzymało. Tym „czymś” były
jej słowa. Jej słowa i… - choć niechętnie to przyznawał -
…sposób, w jaki je wypowiadała (a raczej wykrzykiwała, żeby nie
powiedzieć wypluwała).
Z taką…pasją, tak…żarliwie!
- JESTEŚ TYM, CO JESZ,
DEMELZO, A JEŻELI TY TAK USILNIE PRAGNIESZ BYĆ SAŁATĄ, TO MOGĘ
CIĘ W NIĄ PRZEMIENIĆ JEDNYM PROSTYM ZAKLĘCIEM! - darła się
coraz głośniej Hermiona – Wiem – To – Wszystko – Granger.
Na stołówce zapadła niemal całkowita cisza, nawet nauczyciele w
skupieniu śledzili przemowę gryfonki, która właśnie wgramoliła
się na ławkę i górując nad resztą uczniów kontynuowała:
– weźcie że się opanujcie z tym odchudzaniem! Tak jakby każdy chłopak miał się na was rzucić tylko dlatego, że wystają wam kości biodrowe – no nie bądźcie śmieszne! (tu uszczypnęła się lekko w biodro, z którego bynajmniej nie wystawała kość) Kalorie, na litość Boską, nie zabijają!!! A MIĘSO MA DUŻO BIAŁKA! - zakończyła, jak na kujona przystało, swoją gniewną przemowę, po czym usatysfakcjonowana klapnęła z powrotem na siedzenie. Draco wpatrywał się w nią jak zaczarowany. Szczególnie podobał mu się ten tekst (i gest!) o biodrach, ponieważ pod tym względem zdecydowanie podzielał jej zdanie (o czym wiedziało niewielu). Koniec końców – ta mała kujonica zaimponowała mu.
-
panno Granger! - rozległ się wzmocniony magicznie głos Albusa
Dumbledore’a. Hermiona podskoczyła na tyłku i zbladła
błyskawicznie. - zakłócanie Uczty w taki sposób jest absolutnie
niestosowne. Z tego względu jestem zmuszony pozbawić Gryffindor 10
punktów. JEDNAKŻE… - zaznaczył głośniej dyrektor. - …zarówno
ja, jak i wszy…(tu spojrzał na Severusa Snape’a) prawie wszyscy
nauczyciele, uważamy, iż w swoim… - zawahał się, nie wiedząc
jakiego użyć słowa - …wystąpieniu – orzekł w końcu -
poruszyłaś bardzo istotny problem, na który należy zwrócić
uwagę. W uznaniu za to przyznaję Gryffindorowi 5 punktów. -
Hermiona odetchnęła głęboko z czymś pomiędzy zażenowaniem a
ulgą.
- acha! - odezwał się jeszcze starzec – twoja
inicjatywa zamienienia panny Robins w sałatę zaklęciem
transmutującym, na pewno szczerze wzruszyła profesor McGonnagal. -
uczniowie wybuchnęli cichym śmiechem, i posiłek zaczął powoli
wracać na normalne tory. Draco taksował poważnym wzrokiem
Hermionę, która nagle zyskała sobie jego podziw, a nawet – ku
zaskoczeniu samego ślizgona – niejakie ostrożne
zainteresowanie.
Crab trącił Dracona łokciem w żebra,
przemawiając z pełną buzią:
- stary, musisz spróbować tej
cielęciny, niebo w gębie!
- taaa, już lecę, Crab – mruknął
Malfoy, niechętnie odwracając się w stronę półmisków z
jedzeniem. Nie mógł nic poradzić na to, że co chwila zerkał w
stronę stołu Gryffindoru
***
Hermiona Granger z ulgą przyjęła fakt, że powoli wszyscy wracają do jedzenia i rozmów, a nie gapią się na nią jak na dwugłowego Hipogryfa (Demelza Robins spozierała na swoją sałatę takim wzrokiem, jakby miała się na nią obrazić). Tylko siedzący naprzeciwko Fred przeszywał dziwczynę wzrokiem, zmuszając ją, by się do niego odezwała.
-
no co? - rzuciła mu zaczepnie prosto w twarz.
- ja… -
zaczął chłopak – gratuluję. Taka zadyma i to już pierwszego
dnia? Fiu, fiu, Ginger. Jak tak dalej pójdzie to wreszcie przestanę
żałować faktu, że powtarzam rok. - obdarzył ją szerokim
uśmiechem, ukazując jej swój calutki arsenał śnieżnobiałych
zębów. Ten rudy badyl wyglądał przy tym tak rozbrajająco i
głupkowato, że Hermiona nie mogła – chociaż bardzo chciała –
po prostu nie-mogł-ła się należycie oburzyć.
- tak? -
wtrącił się Ron – to ciekawe co powiesz na fakt, że już
w pociąguzłamała
regulamin i w dodatku dała się na tym przyłapać Draconowi.
Boże,
czy ten
debil nie
ma za grosz wyczucia?!,
pomyślała Hermiona z wściekłością, komu
jak komu, ale bliźniakom nie należy się chwalić łamaniem
kodeksu!
-
NO, NO, NO! - zakrzyknął rozradowany Fred. Wyglądał jakby był w
siódmym niebie – siostro! Ja tu widzę, że z ciebie wyrasta
niezły materiał!
- no wiesz? - obruszyła się
dziewczyna
- zmieniłaś się – oznajmił najmłodszy
syn państwa Weasleyów, kiwając z powagą głową.
-
oooo tak! - odrzekła Hermiona, porywając z odległego talerza
gigantyczną kanapkę.
- to będzie niesamowity rok –
dodała jeszcze pomiędzy jednym kęsem a drugim, kopiując poważną
minę, i ton głosu Rona. Wywołało to uśmiechy na ustach całej
paczki przyjaciół, oraz – o dziwo – wielu innych Gryfonów.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, z błogim wyrazem twarzy.
To
będzie nasz rok.
- panie Malfoy, jestem zdegustowana – powiedziała profesor McGonnagal, z dezaprobatą kręcąc głową.
-
tak, pani profesor – odparł posłusznie Draco. Jedyne czego
chciał, to móc jak najszybciej z powrotem usiąść na miejscu.
Wszyscy dookoła gapili się na niego jak kretyni, tylko dlatego, że
nie udało mu się zamienić chrząszcza w guzik i na odwrót.
-
czarodziej twojego pokroju powinien reprezentować sobą większe
umiejętności. Gdyby twój ojciec widział cię teraz…a co gorsza
oglądał twoje żałosne wyczyny z tym biednym chrząszczem! -
nauczycielka zacmokała z niezadowoleniem, po czym ponownie pokręciła
głową (chyba już po raz setny)
- tak, pani profesor –
powtórzył Malfoy, nie patrząc w jej stronę. Spojrzenia całej
klasy swędziały go na całym ciele, a już szczególnie pogardliwy
wzrok tej małej Granger…zaraz, zaraz…pogardliwy? Tak – z całą
pewnością jej jej brązowe tęczówki wyrażały wyniosłą
pogardę, ale czaiło się w nich coś jeszcze. Coś…coś
jakby…zainteresowanie? Nie, nie do końca. Fascynacja? Nie, to też
nie to. Draco starał się jak mógł, szukał i szukał, ale na
próżno. Szybko okazało się, że jego słownik nie zawiera
rzeczownika, który odpowiednio nazwałby tajemniczy błysk w oku
Hermiony.
- ehh…możesz usiąść – westchnęła
profesor McGonnagal, z miną wyraźnie strapioną. Chłopak
natychmiast zajął miejsce, zły na nauczycielkę że
skompromitowała go przed całą klasą, ale i wdzięczny że nie
odjęła Slytherinowi punktów. Rzucił okiem na Hermionę, a ta
natychmiast odwróciła się przodem do katedry, jak dźgnięta
szpilką. Zanim jednak ukryła swój profil za lśniąca kurtyną
włosów, zdążył zauważyć, że dziewczyna spłonęła
rumieńcem. A
to ciekawe,
pomyślał autentycznie zaintrygowany,bardzo
ciekawe. Przyznał
jednak, w zaciszu swojego umysłu, że całkiem jej do twarzy z tym
różowym pąsem.
Nie wiedzieć czemu, nagle nabrał
ochoty, by zmyć swą hańbę, a jeżeli mamy być szczerzy –
zaimponować pannie Granger. Spojrzał w skupieniu na wyjątkowo
szkaradnego chrząszcza i wyćwiczonym ruchem uniósł elegancko
różdżkę.
- FERAVERTO –
wypowiedział głośno i wyraźnie, by mieć pewność że słychać
go w całej sali. Insekt zatrząsł się, zalśnił, podskoczył…a
gdy wylądował był już modelowym okazem błyszczącego i misternie
zdobionego guzika. Co ciekawe, guzik uzyskany przez Draco Malfoya
miał kolor do złudzenia przypominający kolor oczu pewnej drobnej
Gryfonki, siedzącej jedną ławkę w lewo, i jedną do przodu od
niego. Chłopak błyskawicznie łypnął na wspomnianą gryfonkę, by
ta nie zdążyła odwrócić wzroku. Na sekundę ich spojrzenia się
spotkały.
Zaskoczony zdał sobie sprawę, że choć usta
dziewczyny są zaciśnięte, jej oczy uśmiechają się do niego. W
odpowiedzi leciutko, odrobinkę uniósł kącik ust, czego za żadne
skarby nie zrobiłby w zeszłym roku. Z całą pewnością dojrzał.
Wydoroślał. Chyba oboje wydorośleli, bo jakoś nie wyobrażał
sobie, żeby zeszłoroczna Hermiona–wiem–to–wszystko–Granger
patrzyła na niego w taki sposób.
- no, no, Draco –
powiedziała oszczędnie McGonnagal, chwytając brązowy guzik w dwa
palce – widzę, że zebrałeś się do kupy.
- tak, pani
profesor – powiedział chłopak chyba po raz setny tego dnia, lecz
tym razem na jego twarzy zamiast miny wisielczej – gościła mina
bezmyślnie rozradowana.
***
-
tak, pani profesor – wymamrotał zażenowany Malfoy, uparcie
wpatrując się w ławkę. Dlatego właśnie – oraz dlatego że
stał – Hermiona mogła bez skrępowania omieść wzrokiem jego
sylwetkę, dokonując w myślach szybkiej, skrótowej oceny ślizgona.
Ogólnie rzecz biorąc prezentował się całkiem-całkiem. Nawet
bardzo całkiem-całkiem, co w naturalny sposób działało na
dojrzewającą i przepełnioną hormonami dziewczynę, ale
jednocześnie niepomiernie irytowało jej gryfońską, dumną i
trzeźwą część umysłu.
Włosy chłopaka były jasne,
niemal białe, i sięgały mu do połowy karku. Były także proste,
ale miękko układały się wokół jego głowy. Twarz miał pociągłą
i szlachetną, aczkolwiek jeszcze nie całkiem pozbawioną
chłopięcości, co tylko dodawało mu uroku. Brwi i rzęsy
pozostawały o odcień lub dwa ciemniejsze włosów, lecz nadal
zaliczały się do kategorii „blond”, i – co Hermiona przyznała
niechętnie – pasowały do jego szaro-błękitnych oczu, w
kształcie migdałów. Nos miał prosty, proporcjonalny i, co tu dużo
mówić, ładny, a usta… dziewczyna – bądź co bądź lojalnie w
stosunku do swoich przyjaciół i całego Domu – postanowiła
ominąć usta Draco Malfoya w swojej wzrokowej podróży po jego
ciele. Dojrzewanie i hormony to jedno, ale gryfońska duma i
solidarność przeciwko ślizgonom – to drugie.
Co się
natomiast tyczy całej reszty wysokiego
blondyna, widocznej przez jego rozpiętą szatę… cóż, reszta
owa, od czubka głowy aż po palce stóp, liczyła sobie około metra
dziewięćdziesięciu i prezentowała się w każdym calu obiecująco
(żeby nie powiedzieć kusząco,
czego Hermiona wstydziłaby się przed sobą i przed całym światem
chyba do końca życia). Szerokie, potężne barki, męska klatka
piersiowa, pozbawiona zbędnego tłuszczu ale w żadnym wypadku nie
należąca do cherlawych, wąskie biodra i szczupłe, zgrabne
nogi. Chryste,
kiedy ten matoł tak wyprzystojniał?,
zapytała się w duchu, ku własnej zgrozie Hermiona „Ginger”
Granger.
Zaraz jednak przypomniała sobie o fakcie, że to
„obiecujące” ciacho nie potrafiło przemienić głupiego
chrząszcza w jeszcze głupszy guzik i to zwykłym feraverto,
co skutecznie odpędziło wszelkie jej pozytywne myśli pod adresem
wspomnianego ciacha. Był gorszy od Rona, którego guzik co prawda
bardziej przypominał kostkę do gry, ale przynajmniej posiadał 2
dziurki i ŻADNYCH odnóży – czego nie można było powiedzieć o
dziwacznej hybrydzie wyczarowanej przez Malfoya, a przecież
„feraverto” to zaklęcie poziomu III. W głębi ducha dziewczyna
wiedziała, że Draco wcale nie jest złym czarodziejem, i że źle
rzucone zaklęcie było skutkiem chwilowego roztargnienia lub zwykłej
nieuwagi, a nie brakiem umiejętności, mimo wszystko jej kujońska
część była dosłownie oburzona ignorancją
chłopaka, czego z kolei nowo nabyta, wyluzowana i dojrzalsza część
nie była w stanie zignorować… Wtem Draco Malfoy spojrzał
na nią. Odwróciła
od niego wzrok najszybciej jak umiała, z obawy że chłopak
dostrzeże w jej oczach to, co właśnie odczuwała, czyli mieszankę
pogardy i zaintrygowania. Wnioskując po cieple rozpływającym się
na jej policzkach, była niemal pewna, że oblewa ją rumieniec, i
szczerze się za to nienawidziła, jednak przytomnie ukryła profil
za zasłoną długich, gęstych włosów.
- FERAVERTO –
rozległ się w pomieszczeniu dobitny głos Malfoya, i cała klasa
zwróciła głowy w jego stronę. Panna Granger oczywiście nie
stanowiła tutaj szlachetnego wyjątku. Przyglądała się z niejakim
zadowoleniem przemianie paskudnego chrząszcza w kształtny,
czekoladowo brązowy guzik, i z całych sił zaciskała wargi, by się
nie uśmiechnąć. Pochwyciła tryumfalne spojrzenie Dracona i tym
razem postanowiła podtrzymać ich kontakt wzrokowy. Bardzo ze sobą
walczyła, żeby się do niego, gratulacyjnie, nie wyszczerzyć,
tymczasem on o milimetr uniósł lewy kącik ust. Ust, które
dziewczyna solennie sobie
obiecała omijać wzrokiem, toteż skromnie odwróciła spojrzenie z
powrotem na własną ławkę.
Co prawda owa skromność i
konsternacja nie całkiem pasowały do nowej ksywki „Ginger”, ale
trudno. Ostatecznie dziewczyna cieszyła się, że cośtam w niej
jednak pozostało z zeszłorocznej niewinnej panny Wiem – to –
wszystko.
- co teraz mamy? - wyrwał ją z zamyślenia
głos Ronalda Weasley’a, i dziewczyna dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że uczniowie zaczęli się już pakowac i tłumnie
opuszczać klasę.
- matko, Ron. Nie zachodź mnie tak od
tyłu bo zawału przez ciebie dostanę. Przestraszyłeś mnie na
śmierć – skarciła przyjaciela nerwowo, używając tych słów
poniekąd jako przykrywki, w obawie, że wyraz jej twarzy zdradzi mu
o czym myślała.
- kobieto, ochoczo wskoczyłaś do
Komnaty Tajemnic, w konspiracji majstrowałaś przy kontinuum
czasoprzestrzennym, na nielegalu pomogłaś facetowi w ucieczce z
paki, czule pertraktowałaś z olbrzymem, włamałaś się do banku
Gringotta z którego, warto wspomnieć, uciekłaś na smoku, w
radosnych pląsach uganiałaś się po całym kraju za horkruksami
najgroźniejszego czarnoksiężnika w dziejach… i twierdzisz, że
zadane znienacka pytanie mogłoby cię wykończyć? Niezła jesteś.
- odparł Ron kurtuazyjnie, czym w pełni zasłużył na szeroki
uśmiech ze strony panny Granger.
- ależ Mon-Ron –
odparła słodko Hermiona – problem nie tkwił w elemencie
zaskoczenia, tylko w twoim skrzekliwym, jak krzyki Hipogryfa, głosie,
rudzielcu mój kochany. - to mówiąc dała mu zaczepnego kuksańca
łokciem w żebra, i zebrawszy swoje rzeczy ruszyła ku drzwiom
klasy. Doskonale wiedziała, że Weasley Junior nadąsa się za tego
„Mon-Rona”, bo było to jawne nawiązanie do jego koszmarnego (i
dzięki Bogu byłego)
związku z Lavender Brown, którym Harry z Hermioną posługiwali się
nieraz, gdy chcięli się z Ronem podroczyć, lub – rzadziej – mu
dogryźć. Fred
ma rację,
pomyślała niespodziewanie Hermiona, zrobiłam
się zadziorna.Jeżeli
jednak miała być szczera…wcale jej to tak bardzo nie
przeszkadzało.
- nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie –
odezwał się rudzielec, jak się spodziewała: nadąsanym tonem.
-
dobrze, Ronusiu, a zatem informuję posłusznie, że mamy teraz
godzinne okienko, a po nim Obronę z profesor Scottwood. - odparła
uprzejmie Hermiona, dodając po chwili:
- czego osobiście nie
mogę się doczekać, i jestem pewna, że ty również.
- o tak,
zgadzam się całkowicie – odparł chłopak, wbrew sobie
czerwieniąc się jak burak aż po czubki włosów.
- z
czym sięę zgadzasz, braciszku? - spytali jednocześnie Fred i
George, bezceremonialnie wpychając się między Rona i Hermionę.
Biedna dziewczyna aż podskoczyła ze strachu, wydając z siebie
przenikliwy pisk.
- Boże, co wy, Weasleyowie, macie z tym
zachodzeniem człowieka od tyłu! - wykrzyknęła zirytowana,
strząsając z siebie ramię Freda.
- to u nas rodzinne –
odparł niezrażony bliźniak, szczerząc się rozkosznie – i „od
tyłu” wcale nie jest takie złe, niektórzy tak lubią – dodał
robiąc sugestywną minę. O dziwo – Hermiona nie uderzyła go, nie
żachnęła się, ani nawet nie zarumieniła – tak, jakby to
zrobiła rok, a może nawet jeszcze kilka miesięcy temu. Zamiast
tego uśmiechnęła się pod nosem, uznawszy uwagę Freda za całkiem
zabawną.
- no, Ginger, jestem pod wrażeniem –
skomentował bliźniak – spodziewałem się, że oberwę w pysk, a
przynajmniej że odskoczysz ode mnie jak poparzona, a tu jedynie
sprośny uśmieszek. Robisz postępy, tak trzymaj.
- on
wcale nie był sprośny! - oburzyła się jak na komendę Hermiona –
a jeżeli tak ci zależy, żebym od ciebie odskoczyła, to już się
robi. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – i z tymi słowy
obeszła grupkę przyjaciół by znaleźć się po jej przeciwnej
stronie (obok Harrego). Będąc w bezpiecznej odległości od
bliźniaka, wywaliła do niego język, na co ten zareagował tylko
jeszcze szerszym uśmiechem. Coś czuła, że niebawem przekomarzanki
z Fredem wejdą jej w nawyk.
- ciekawe jaka jest ta cała
Scottwood – rozmyślał na głos Ron, nie zwróciwszy najmniejszej
uwagi na wymianę zdań pomiędzy swoją przyjaciółką a rodzonym
bratem.
- seksowna? - podpowiedział usłużnie, zawsze
chętny do pomocy George.
- tu akurat się zgadzam –
wtrącił Harry – ciekawe ile może mieć lat.
- no
wiecie co?! - zakrzyknęła Hermiona ze świętym oburzeniem. Może i
była w tym roku mniej powściągliwa i stanowczo bardziej
wyluzowana, ale pewnych granic (np. takich jak fantazjowanie o
członkach grona pedagogicznego) nie miała zamiaru przekraczać. -
to wasza na-u-czy-ciel-ka! -
przesylabizowała dziewczyna dobitnie, w nadziei że coś dotrze to
tych kapuścianych łbów.
- no i? - zapytał beztrosko
George – założę się, że…w pewnych
dziedzinach (tu
wymienił z Fredem wiele mówiące spojrzenia) i ja mógłbym
ją czegoś
nauczyć.
- chłopacy zachichotali, i Hermiona poczuła się irytująco
osamotniona w swoim zbulwersowaniu.
- życzę wam –
powiedziała słodkim jak miód głosikiem – żeby panna Scottwood
okazała się tak złośliwą jędzą, jakiej świat nie widział -
dokończyła, biorąc odwet za ich samcze zachowanie, naruszające
granice przyzwoitości.
- jej charakter mi akurat,
kulturalnie mówiąc, zwisa i powiewa, panno Granger – odparował
Fred, naśladując ton jej głosu – jak dla mnie może mieć i
najbardziej cięty język ze wszystkich nauczycieli…chociaż jej
język akurat mógłby się okazać przydatny… - chłopacy
zarechotali jak opętani, a Hermiona zazgrzytała zębami ze złości.
- …w pewnej
dziedzinieoczywiście
– dodał Fred pomiędzy wybuchami śmiechu, znów wymieniając z
Georgem te spojrzenia.
-
jesteście bezwstydni, idę od was! - oznajmiła Hermiona wyniośle,
i zgodnie z obietnicą ruszyła holem w przeciwną stronę. Cała
banda nadal rechotała jak umysłowo chora, więc nikt nawet za nią
nie zawołał.
***
10
min. później dziewczyna wyszła z damskiej łazienki na korytarz,
zapamiętale grzebiąc w torbie w poszukiwaniu miętówek.
-
patrz jak, ku*wa, łazisz! - wykrzyknęło „coś”, na co Hermiona
z impetem wpadła, istotnie nie patrząc dokąd idzie. - G…Granger.
- zająknęło się „coś” co po dłuższych oględzinach okazało
się być Draco Malfoyem.
- o. - powiedziała niezbyt
inteligentnie Hermiona – to ty.
- ano ja – odparł z
podobną, porażającą wręcz elokwencją chłopak, po czym, sam nie
wiedząc czemu, ukucnął by pozbierać porozrzucane na ziemi
książki. Dziewczyna natychmiast poszła w jego ślady, i czując
się zobowiązana do tłumaczeń i przeprosin przemówiła:
-
sorry, Malfoy, nie chciałam. Szukałam miętówek w torbie no i tak
jakoś wyszło.
Gdy pochyliła się nad podłogą, jej
włosy spłynęły w dół po ramionach, zasłaniając twarz
dziewczyny. Biedny Draco, nie mógł nic poradzić na to, że zrobiło
mu się cieplej gdy w nozdrzach poczuł ich zapach, trącący
mieszanką piżma i wanilii.
- okay, okay, nic się nie
stało, ale następnym razem patrz gdzie idziesz – odparł, gdyż
nie byłby sobą bez choćby odrobiny złośliwości. - miętówek,
powiadasz? - dodał niewinnie, jakby właśnie coś mu się
przypomniało.
- tak, a co? Chcesz trochę?
-
nie, nie – w jego niebieskich oczach zalśniły figlarne ogniki, co
podziałało na gryfonkę w sposób, z którego nie była dumna –
rozumiem, że szukałaś miętówek bo wybierasz się na schadzkę z
Weasley’em? - mówiąc to spodziewał się gwałtownej reakcji.
Oburzenia, krzyku, może nawet obelg. Na pewno jednak nie był
przygotowany na to:
- zależy o którym Weasley’u mówisz,
Dracuś, bo jak wiesz – mam w czym wybierać. - odparła zaczepnie,
podejmując wyzwanie.
- o Fredzie, rzecz jasna – odrzekł
prosto chłopak, takim tonem, jakby stwierdzał najbardziej ewidentny
fakt świata, jak to, że Gryffindor ma w godle lwa, a Slytherin
węża. - to chyba oczywiste – dodał bezlitośnie, widząc jej
zaskoczoną minę. Mimowolnie dała się podejść.
-
o Fredzie? -
zapytała unosząc brwi niemal do samej linii włosów – i niby
czemu to takie oczywiste?
Draco ze zdziwieniem zauważył,
że w jej głosie pobrzmiewa szczera ciekawość. Ona
nie wie!, pomyślał,
gdyż nagle go olśniło.
- gdzie ty masz oczy, karzełku,
co? Pół rocznika już zauważyło, że facet praktycznie na tobie
wisi, śliniąc się przy tym jak pięciolatek na widok „Miodowego
Królestwa”. - Malfoy starał się drwiną ukryć irytację, która
pobrzmiewała w jego głosie. Sam nie wiedział dlaczego, ale
zaborcze i (na Weasleyowski, pokrętny sposób) jawnie zalotne
zachowanie bliźniaka w stosunku do Granger, działało mu na nerwy.
Że też zdecydowali się powtarzać rok!
- kłamiesz –
rzuciła Hermiona machinalnie, lecz widząc poważne błyski w
błękitnych tęczówkach chłopaka, zmusiła się by rozważyć jego
słowa. Zszokowana przyznała, że rzeczywiście coś w tym było. -
albo i nie kłamiesz – szepnęła patrząc w przestrzeń. - nie,
nie, to nie poważne – dodała zaraz, jakby prowadząc dialog z
sama sobą. Draco uśmiechnął się pod nosem, nagle zauważywszy,
że wszystkie rozsypane podręczniki wylądowały już w ich torbach,
a oni nadal kucają naprzeciwko siebie. Postanowił nie wspominać o
tym pannie Granger, ciekawe kiedy sama się zorientuje…
- nie,
to ewidentna bzdura – orzekła Hermiona ostatecznie – on wcale na
mnie nie
wisi.
-
dobra, dobra, maluszku, możesz się upierać jak chcesz, ale żeby
nie było że nie ostrzegałem, jak wylądujecie wspólnie w
dormitorium…albo w pokoju życzeń – dodał uśmiechając się do
swoich myśli - …chociaż polecam też łazienkę prefektów, do
których skromnego grona, jak wiem, należysz.
- po
pierwsze nie jestem maluszkiem – syknęła jadowicie Hermiona, mimo
oblewającego ją, pysznego rumieńca – a po drugie wedle moich
informacji ty też jesteś w tym roku Prefektem. Czyżby za twoimi
radami stało jakieś prywatne doświadczenie? - Malfoyowi zrobiło
się goręcej, na widok przewrotnych ogników w czekoladowych oczach
dziewczyny…czy raczej młodej kobiety. Przewrotnych, i – jak
zauważył w-bardzo-skrytej-skrytości-ducha – seksowych ogników.
Z trudem powstrzymał się od poluzowania srebrno-zielonego krawata i
rozpięcia górnych guzików koszuli. Choć miał na to straszną
ochotę, wiedział, że Granger mogłaby odebrać to dwuznacznie.
-
nie powiem że tak, nie powiem że nie – odparł Draco tajemniczo,
w odpowiedzi na jej śmiałe insynuacje. Przecież nie będzie się
jej zwierzał ze swojego życia seksualnego – a co, jesteś ciekawa
szczegółów? - przyjął rzuconą mu rękawicę, z dość śmiałym
uśmiechem. Ta sytuacja zaczynała mu się coraz bardziej podobać.
-
więc jednak były jakieś szczegóły! - zauważyła tryumfalnie
Hermiona, nie mając pojęcia że chytry Draco wygłosił tę uwagę
specjalnie. Tak naprawdę nigdy nie zabawiał się z żadną panną w
łazience prefektów, ale tego ona nie musiała wiedzieć. Szczerze
mówiąc - sam nieczęsto tę łazienkę odwiedzał, korzystając
zazwyczaj ze swojego własnego prysznica w prywatnym dormitorium.
-
nie powiem, że tak, nie powiem, że nie – powtórzył Draco,
delikatnie unosząc brwi. Był to jeden z jego „trików” na
laski, który zawsze działał, tym razem jednak chłopak użył go
całkowicie nieświadomie. Nawet nie wiedział, że uraczył Hermionę
swoja popisową, na wpół zalotną na wpół drwiącą miną.
-
matko, co ja tu jeszcze robię – westchnęła dziewczyna w odwecie
– na śmierć zapomniałam, że Fred czeka na mnie w dormitorium.
Muszę go bezzwłocznie poinformować o zmianie planów!
-
jakiej to zmianie planów? - spytał Malfoy, nie mogąc się
powstrzymać.
- no jak to? - odrzekła Hermiona tonem,
jakby ten dopytywał się o rzecz całkowicie oczywistą – że
przenosimy się do łazienki prefektów! – wyjaśniła usłużnie,
a jej oko zalśniło groźnym blaskiem. Ślizgon zaniemówił – nie
martw się: wspomnę, że to ty podsunąłeś mi ten pomysł – to
mówiąc puściła mu oko, i z satysfakcją podniosła się do
pozycji stojącej. Zabrała swoja torbę, i oddaliła się
zostawiając oniemiałego Malfoya samego pośrodku holu.
Zadziorna
nam się zrobiła ta Granger,
pomyślał, gdy nieco ochłonął, ale
nie zadziorniejsza ode mnie.
-
Cześć wszystkim, jestem profesor Miranda Scottwood i będę uczyć
was Obrony przez Czarną Magią. - oznajmiła stojąca przed nimi
młoda, zgrabna kobieta, w spódniczce, martensach i gustownym,
lekkim pulowerze.
- dzień dobry, pani Scotwood –
rozległo się po klasie, a po chwili – ku zgrozie wszystkich
obecnych – Draco Malfoy odezwał się w te słowa:
- ładna
spódniczka, pani profesor. Podoba mi się, jest taka…prosta w
formie, powiedziałbym…oszczędna.
Co
głupsi ślizgoni, którym widocznie życie nie było miłe,
zakrztusili się ze śmiechu, ale Miranda Scotwood wystrzeliła z
różdżki małą (lecz donośną) racę co skutecznie uciszyło
wszystkich uczniów.
- Slytherin traci 20 punktów. Twoje
nazwisko? - spytała, podchodząc wolnym, spokojnym krokiem do ławki
Dracona.
- Malfoy – odpowiedział chłopak,
niespecjalnie poruszony – Draco Malfoy.
- ach. Malfoy…to
wiele wyjaśnia – głos pani profesor był cichy, ale odpowiednio
głośny by słyszała ją cała klasa. - myślisz, że jak jesteś
ze słynnych Malfoyów, to możesz poniżać kobiety, hm? Tak więc
oświecę pana, panie Malfoy – nie
może pan. -
Stanąwszy przed ławką chłopaka oparła się o jej blat i
popatrzyła mu prosto w twarz. - a już szczególnie w stosunku do
nauczyciela – kontynuowała – Ja rozumiem, że wy się czujecie
bardzo dorośli. W końcu macie już po 18 lat, zniknęliście z
radaru, teleportacja i takie tam… ale pamiętajcie o jednym… -
tutaj zwracała się już w stronę całej klasy – ja
– jestem – starsza. Jeszcze
jedna taka impertynencka uwaga, jedno dwuznaczne słowo, jedno
lekceważące spojrzenie, a gwarantuję ci…nie, daję ci moje SŁOWO
Draco Malfoyu, że nie wyjdziesz z biblioteki przez tydzień, i klasa
mi świadkiem. To że dojrzewacie, buzują w was hormony, i ciągle
myślicie o seksie, nie daje wam jeszcze prawa do chamstwa i
prostactwa, zrozumiano? - Malfoy posłusznie pokiwał głową, nie
mogąc nic poradzić na to, że jego spojrzenie wciąż wędrowało w
kierunku biustu Mirandy, kołyszącego się radośnie ponad blatem
jego ławki, nad którą ta się pochylała.
- I PRZESTAŃ….GAPIĆ
MI SIĘ… W DEKOLT !!! - wywrzeszczała mu w twarz kobieta,
prostując się błyskawicznie, co podziałało na niego jak kubeł
zimnej wody. - przystojny to ty może i jesteś, ale dla mnie za
młody, a dla tych tutaj… - wskazała ręką na obecne w klasie
dziewczęta - …za głupi. Draco, upokorzony do żywego, rozejrzał
się po kobiecych twarzach. Podchwycił na poły rozbawione, na poły
współczujące spojrzenie Hermiony, ale nie mógł go znieść,
toteż wbił wzrok we własne dłonie.
- tematem
dzisiejszej lekcji są zaklęcia przeciwko zmiennokształtnym, a
konkretnie przeciwko wilkołakom. Wyciągnijcie różdżki i
pergaminy…. - Draco przestał słuchać. Jak na razie miał za sobą
dwie widowiskowe klęski na oczach całej klasy (co zaczynało być
już nudne) A W DODATKU ta mała Granger patrzyła się na niego z
takim…czymś! Wściekły przywalił głową w ławkę, nie
zwracając uwagi na ból. Miranda Scottwoot spojrzała na niego
nieprzychylnie, ale nie skomentowała jego masochistycznych zapędów,
uznawszy wielkodusznie, że „dość się dzieciak wstydu najadł”.
Bądź co bądź ośmieszyła faceta przed całą klasą, i
to osiemnastoletniego, znaczy
się takiego, którego męskie ego osiąga rozmiary zatrważające.
Mimo jego jawnej arogancji i niewybaczalnego wybryku – gdy kobieta
patrzyła na, skrajnie zażenowanego, ślizgona, chowającego twarz w
szacie, musiała przyznać że posiadał on swój specyficzny urok i
nie dało się go tak zupełnie, z całego serca znienawidzić.
Nawet po swojej głupiej odzywce, budził w niej mieszankę
rozbawienia i sympatii (z dużą dawką pobłażania).
Niejako
rozczuliła ją też specyficzna, ostrożna nić kiełkujących uczuć
pomiędzy Draconem a malutka gryfonką z pierwszej ławki.
Prawdopodobnie ani owa gryfonka, ani zarozumiały ślizgon nie
zdawali sobie z tej nici sprawy, ale Miranda miała w tych kwestiach
nadzwyczaj wyostrzony szósty zmysł. Od razu dostrzegła, że coś
jest na rzeczy, a ponieważ takie wątki zawsze niepomiernie ją
bawiły, w duchu postanowiła, że będzie uważnie śledzić rozwój
ich relacji. Bardzo było jej na rękę, że już pierwszego dnia
upatrzyła sobie tak interesującą „historię”, którą może
oglądać niczym film w kinie przez co najmniej jedno półrocze.
***
-
i jak ją oceniacie? - rzucił Harry, wygrzewając się w słońcu na
szkolnych błoniach, w towarzystwe paczki przyjaciół.
-
za ten numer który odwaliła z Malfoyem? - odezwali się chórem
bliźniacy
- w skali od 1 do 10… - zaczął George
- …ona
dostaje 500! - dokończył Fred, po czym bracia przybili wyjątkowo
mocną, i wyjątkowo głośną piątkę. Hermiona często
zastanawiała się nad tym, czy ich
przemawianie-jakby-byli-złączeni-mózgami bardziej ją bawi, czy
irytuje. Nigdy nie mogła się zdecydować.
- potwierdzam,
równa babka – przyłączył się ochoczo Ron. Żaden z chłopaków
nie zwrócił uwagi na fakt, iż siedząca przy nich dziewczyna ani
słowem nie skomentowała lekcji Obrony przed Czarną Magią.
-
dobra, dobra. Ruszać tyłki, mamy transmutację, a zaraz potem
eliksiry – oznajmiła, jak zwykle praktyczna, panna Granger,
zrywając się z trawy na nogi. Chłopacy (choć niechętnie) poszli
w jej ślady.
- eliksiry – jęknął Harry, z tak
szczerą rozpaczą, że wszyscy obecni popatrzyli na niego ze
współczuciem.
- jakoś to będzie chłopie – rzekł
pokrzepiająco George Weasley, poklepując Pottera po plecach z taką
siła, że ten omal się nie przewrócił.
- właśnie,
tym razem masz nas – dodał Fred – z nami nie zginiesz! Kryjemy
twoje tyły. - to mówiąc puścił do Harrego oko, by choć trochę
podnieść faceta na duchu. Gestem tym zasłużył sobie na
niekłamaną aprobatę Hermiony Granger, która obdarzyła bliźniaka
pełnym wdzięczności spojrzeniem i ciepłym uśmiechem. Taki sam
uśmiech otrzymał i sam pan Potter, lecz odwzajemnił go dosyć
blado.
***
-
Ron, zajmij się sobą i przestań mi przeszkadzać! - wysyczała
Hermiona z irytacją, w reakcji na denerwujące pukanie po lewej
stronie ławki. Pochłonięta sporządzaniem notatek nawet nie
spojrzała w kierunku rudzielca udzielając mu reprymendy. Natrętny
dźwięk nie ustępował.
- RONALDZIE WE…
- ekhem –
uszu dziewczyny dobiegło bardzo wymowne chrząknięcie, w którym
jednak kryła się nutka rozbawienia. Dziewczynę ogarnęło
przerażanie. Podniosła wzrok znad pergaminu i nieomal krzyknęła,
widząc nad sobą profesor McGonnagal, która długim paznokciem
postukiwała w lewą połowę ławki.
- Chryste Panie…!
- wyjąkała gryfonka, przekonana, że właśnie przeżywa
najprawdziwszy zawał serca. - bardzo, bardzo przepraszam. Myślałam,
że to ten chudy rudzie…znaczy Ron Weasley… proszę o wybaczenie,
pani profesor.
Klasa miała ubaw po pachy, co wnioskować można
było jedynie z czerwonych jak buraki twarzy, i wszelkich prób
samozakneblowania się przez uczniów, bowiem nikt nie odważył się
wybuchnąć śmiechem na głos.
- dobrze, panno Granger,
przymknę oko na tę niesubordynację, ale teraz racz mnie
wysłuchać…
- tak jest, pani profesor, z największą uwagą
– zadeklarowała żarliwie Hermiona, za wszelka cenę nie chcąc
dopuścić do kolejnej utraty punktów przez Gryffindor.
-
wraz z dyrektorem Dumbledorem zastanawialiśmy się nad wprowadzeniem
nowego…programu. Opiera się on na prostej idei douczania gorszych
uczniów przez tych zdolniejszych, aby poprawić wyniki z SUMów.
Zostanie w tym celu zagospodarowane osobne skrzydło - „centrum
korepetycyjne”.
- rozumiem, pani profesor –
powiedziała Hermiona najpokorniej jak tylko umiała – ale jaki to
wszystko ma związek ze mną?
- będziesz naszym królikiem
doświadczalnym – oznajmiła prof. McGonnagal, z rozbrajającą
szczerością i taktem. - oraz będziesz
udzielała korepetycji Draco Malfoyowi. Z transmutacji.
Hermiona
„Ginger” Granger po raz pierwszy w życiu autentycznie
zachłysnęła się powietrzem. Krztusząc się i dusząc, przez
jedną, krótką sekundę naprawdę myślała że umrze. Na szczęście
jednak – bądź na nieszczęście, zależy jak na to spojrzeć - po
chwili odzyskała kontrole nad swoimi płucami.
- czy…
czy mogę się nie zgodzić? - spytała bardzo ostrożnie, i bardzo
niewinnie, wiedząc, że stąpa po grząskim gruncie.
-
tak – odpowiedziała nauczycielka łagodnie – ale powinnaś
poważnie się nad tym zastanowić. Rozważ wszystkie za i przeciw…a
muszę wspomnieć, że każda sesja douczająca to +30 punktów dla
Domu korepetytora.
Trzydzieści punktów?!,
pomyślała dziewczyna z rozpaczą, za
każdą, godzinną sesję kucia?! Była
prawdziwie rozdarta. Z jednej strony oczy jej się świeciły na myśl
o Pucharze Domów szósty rok z rzędu, zdobytym tylko dzięki niej.
Z drugiej natomiast strony za te „skromne” 30 punktów miała
przystawać ze ślizgonem, i to nie byle jakim, bo słynnym Draco
Malfoyem śmierciożercą.
Nagle coś ją uderzyło.
Przypomniała sobie żałosną minę Harrego na myśl o lekcji
eliksirów. On przecież zawsze zarabia na nich ujemne punkty dla
całego Gryffindoru i później czuje się z tym podle. Jak podle, to
już tylko ona wiedziała, bo znała chłopaka jak przysłowiowy zły
szeląg, a jako dziewczyna była dodatkowo wyjątkowo wrażliwa na
nastroje. Gdyby zgodziła się douczać Draco, Gryfoni zyskaliby tyle
punktów, że jej przyjaciel mógłby na dobre przestać się
przejmować eliksirami. Przygryzła wargę, jakby wciąż się
wahała, ale w głębi ducha wiedziała, że podjęła już
decyzję.
- zgoda – odpowiedziała Hermiona w kierunku
prof. McGonnagal, zniżając głos niemalże do szeptu. Podstarzała
czarownica odpowiedziała jej szerokim uśmiechem, mówiącym
„wiedziałam-że-dokonasz-właściwego-wybou-panno-Granger”.
-
wyśmienicie! Biegnę natychmiast poinformować dyrektora a wy…
macie wolne. - oznajmiła pani profesor, niesamowicie uszczęśliwiając
tym uczniów, którzy na jej cześć ryknęli z zadowolenia. Jeszcze
w progu sali kobieta przybrała postać burej kotki, po czym zniknęła
na korytarzu.
Hermiona tylko siedziała, przekonując samą
siebie, że postąpiła słusznie. Harry był jej przyjacielem i
gdyby tylko poprosił: nieba by mu uchyliła. Tym razem zamiast
sięgać po firmament niebieski, musiała jedynie wyedukować Dracona
Malfoya…
…Dracona Malfoya, który patrzył się na nią nieodgadnionym wzrokiem.
Boże, w co ja się wplątałam!, pomyślała z rozpaczą Hermiona, wbrew sobie chłonąc wzrokiem umięśnione ramiona pewnego blondwłosego arystokraty, odsłonięte przez gładki, czarny podkoszulek. W ogóle cały ubrany był na czarno: czarne, wąskie dżinsy, wspomniana wcześniej koszulka, i czarna bandanka, przewiązana na włosach. Wszystko to nadawało mu uroczo-zadziorny wygląd badboy’a, który oddziaływał na pannę Granger w sposób, jakiego wstydziła się przed samą sobą. Gdyby Ron albo Harry mogli usłyszeć jej myśli…! Co z tego, że dojrzewa, jeżeli czuje się jakby zdradzała przyjaciół? Z żalem przypomniała sobie wzrok Weasley’a juniora, kiedy…
…Siedziała
skulona na kanapie, w milczeniu czekając na wybuch tykającej bomby,
jaką stanowili krążący po pomieszczeniu Harry i Ron. Wszyscy inni
gryfoni zapobiegawczo ulotnili się z Pokoju Wspólnego, wyczuwając
nadchodzącą awanturę.
- co ci strzeliło…?! - pierwszy
wydarł się Potter.
- trzydzieści punktów – odparła
Hermiona, na tyle spokojnie, na ile było ją stać. Jeżeli powie
chłopakowi, że to jego przykrości na eliksirach były głównym
czynnikiem, który pchnął ją do podjęcia decyzji, Harry obrazi
się i zmusi ją, by zmieniła zdanie. Musiała to przed nim
zataić.
- Hermiona! Ty tyle punktów zdobywasz podczas
jednego dnia w szkole! - wybuchnął Potter. „A ty tyle tracisz
podczas jednej lekcji ze Snape’m”, pomyślała dziewczyna, ale
zacisnęła usta i odpowiedziała milczeniem.
- Harry ma
rację, coś ty sobie myślała? - wtrącił się Ron,
oskarżycielsko. Jego ton głosu był spokojniejszy, ale pobrzmiewała
w nim taka dezaprobata i rozczarowanie, że Hermiona wolałaby, aby
krzyczał.
- nie wiem, może po prostu chciałam mu pomóc.
- skłamała gładko gryfonka, krzyżując palce za plecami. Był to
głupi nawyk, który ani trochę nie zmniejszał jej wyrzutów
sumienia, a jednak nie mogła się przed nim powstrzymać. - sami
widzieliście, jak żałosny jest z transmutacji. - dodała, niedbale
wzruszając ramionami. Nie chciała, by przyjaciele zaczęli
doszukiwać się w jej decyzji czegoś więcej. Na Merlina!,
ona sama nie
chciała doszukiwać się w niej niczego więcej!
- pewnie, że
jest żałosny – mruknął Harry pod nosem – ale to DRACO
MALFOY!!! - wydarł się, patrząc prosto w oczy Hermiony. Dziewczyna
poczuła się tak, jakby słowa przyjaciela oskarżały ją nie tylko
o zgodę na korepetycje, ale o wiele więcej. O wszystkie momenty,
kiedy nieświadomie wracała do ślizgona myślami. O każdą
sekundę, kiedy zawstydzona napawała oczy jego widokiem. O każdą
rozmowę, każdą wymianę spojrzeń pomiędzy nią a Draconem.
I
wreszcie słowa Harrego dokładnie odzwierciedlały wszystkie jej
własne wątpliwości, obawy, i wyrzuty sumienia. Te 4, proste słowa…
-”ale to DRACO MALFOY” - wyrażały sobą wszystkie powody, dla
których powinna raz na zawsze przestać się nim interesować.
-
Wiem, że to Draco Malfoy… - wyszeptała tylko, uciekając przed
spojrzeniami przyjaciół.
Zapanowało milczenie. Napięcie
powoli opadało, a z chłopaków zaczął uchodzić gniew.
-
tylko nie daj się zabić – warknął Harry, i nie oglądając się
na nikogo zniknął na schodach do dormitorium.
Została
sama z Ronem.
- Hermiono, jeżeli on cię skrzywdzi… -
zaczął chłopak poważnym tonem
- majstrowałam przy kontinuum
czasoprzestrzennym i na nielegalu wyciągnęłam faceta z paki, nie
pamiętasz? - przerwała mu gryfonka, uśmiechając się blado –
umiem o siebie zadbać – Ron Weasley przez chwilę wpatrywał się
w nią uważnym wzrokiem, po czym odezwawszy się w te słowa…
-
w razie gdybyś jednak nie umiała, to pamiętaj, że jestem gotów
przemeblować facetowi twarz
…opuścił Pokój Wspólny
Gryffindoru. W życiu by się do tego nie przyznała, ale jego
deklaracja znacznie podniosła ją na duchu. Dała jej namiastkę
przyjacielskiego wsparcia, którego tak bardzo teraz potrzebowała.
Hermiona w duchu podziękowała Ronowi, zebrała pergaminy i
kałamarze, po czym opuściła Wieżę Gryffindoru obierając kurs
na…
-
…centrum
korepetycyjne! – usłyszała nad sobą chłodny głos, należący
do Draco Malfoya. Hermiona ze zgrozą uświadomiła sobie, że
chłopak mówi do niej już od jakiegoś czasu, a ona nie słyszała
z tego ani słowa.
- nie słuchałam cię – wyznała
szczerze – możesz się powtórzyć? - Malfoy łypnął na nią
groźnie, jednak postanowił nie wszczynać kłótni (co było z jego
strony niebywałym poświęceniem)
- powiedziałem: Ziemia do
Granger! Gdzie wcięło twój genialny umysł? Haaaaalo, czy możemy
wreszcie zacząć się uczyć?! W końcu to centrum
korepetycyjne!
Dałam
plamę, pomyślała
niechętnie Hermiona. Jestem
tu żeby pomóc mu z transmutacją, a w najlepsze przesiaduję we
wspomnieniach. Ma rację, że się zirytował. Jednakże
słowa, jakimi mu odpowiedziała, ani trochę nie przypominały jej
myśli:
- a od kiedy ci się tak szalenie spieszy do
nauki, co, Malfoy? - spytała ironicznie. Chłopak przez dłuższą
chwilę patrzył na nią z dziwnym, rzadko u niego spotykanym
namysłem, po czym odezwał się cicho:
- a od kiedy wrażliwa,
pilna, empatyczna panna Granger, bywa złośliwa i cięta?
Hermiona
zaniemówiła. Najzwyczajniej w świecie zaniemówiła. Paradoksalnie
- jego chłodne spojrzenie sprawiało, że topniała od środka, a
słowa którymi ją potraktował stanęły jej kluchą w gardle tak,
że niemal straciła oddech.
Ma
rację, przeszło
jej przez myśl.
Nie,
nie ma,
odezwał się głosik w jej głowie.
Ma.
Naprawdę się zmieniłam, i to niekoniecznie na lepsze.
Właśnie,
że na lepsze! Czas schować Hermionę-Wiem-To-Wszystko-Granger do
szafy na rupiecie, i zastąpić ją nową, ulepszoną Hermioną
„Ginger” Granger. Zaufaj mi.
Draco
– ma – rację! MA RACJĘ, a poza tym: niby czemu miałabym ci
ufać?
Ponieważ
jestem Tobą.
***
Draco
bardzo starannie przygotował się do korepetycji z Hermioną
Granger, do czego w życiu przed nikim by się nie przyznał.
Skrupulatnie przypomniał sobie co lepsze odzywki, co zabawniejsze
żarty i co bardziej urzekające miny, których posiadał cały
arsenał. Nie był tylko pewien co do jednej rzeczy: co do zaklęć.
Powinien rzucać je źle, wychodząc przy tym na ciotę i kretyna,
czy może prawidłowo, jednocześnie udowadniając że nie potrzebuje
żadnych korepetycji? Podjęcie decyzji przerosło go. W końcu
stwierdził filozoficznie, że „jakoś to będzie” i wyruszył do
Centrum Korepetycyjnego.
Spotkanie od początku nie toczyło się
po jego myśli. Hermiona, jak mu się zdawało, była wciąż
nieobecna, a jego starannie dopracowany „imidż” zdawał się nie
robić na niej żadnego wrażenia. W pewnym momencie chłopak
zirytował się. W końcu ta mała gryfonka, za godzinę
przesiadywania tutaj, zarabia 30 punktów dla Gryffindoru, a on jak
dotąd nie nauczył się niczego przydatnego. W ogóle NICZEGO się
nie nauczył, no może poza
wykazywaniem-świętej-cierpliwości-dla-pogrążonej-w-myślach-dziewuchy.
-
Ziemia do Granger! Gdzie wcięło twój genialny umysł? Haaaaalo,
czy możemy wreszcie zacząć się uczyć?! W końcu to Centrum
Korepetycyjne! - odezwał się chłodno. Dziewczyna skierowała na
niego nieprzytomny wzrok, który dopiero po sekundzie zaczął
przybierać trzeźwy, myślący wyraz. Już wiedział, że nie
słyszała ani jednego jego słowa, i jeszcze bardziej go to
zirytowało. Jednak patrząc w te czekoladowe ślepia, w których z
wolna wygasały wspomnienia, a na ich miejsce pojawiała się twarda
rzeczywistość, jego irytacja niespodziewanie malała.
-
nie słuchałam cię – wyznała dziewczyna szczerze – możesz się
powtórzyć? - Malfoy łypnął na nią groźnie, jednak postanowił
nie wszczynać kłótni (co było z jego strony niebywałym
poświęceniem)
- powiedziałem: Ziemia do Granger! Gdzie wcięło
twój genialny umysł? Haaaaalo, czy możemy wreszcie zacząć się
uczyć?! W końcu to Centrum Korepetycyjne!
Spodziewał
się jakiegoś „Jasne, już się bierzemy do roboty!” ew.
krótkiego „spoko”, czy choćby rumieńca wstydu, ale na pewno
nie TEGO:
- a od kiedy ci się tak szalenie spieszy do nauki,
co, Malfoy? - spytała ironicznie. Chłopaka najzwyczajniej UGODZIŁO.
To nie była ona, to nie była Hermiona jaką znał. Dobrze, w
porządku – Hermionie-jaką-znał nigdy nie okazywał sympatii, a
wręcz dokuczał jej na każdym kroku, ale… ale też nigdy nie
chciał, żeby się zmieniała (no, może żeby trafiła do
Slytherinu – to akurat byłaby całkiem miła odmiana). Oglądanie
jej…takiej –
takiej sarkastycznej i zgryźliwej – było dla niego (czemu sam się
zdziwił) przykrym i nieprzyjemnym doświadczeniem. Wolał, kiedy
była wrażliwa i niewinna. Wolał, jak robiła tę swoją urażoną
minkę kiedy jej dogryzał.
- a od kiedy wrażliwa, pilna,
empatyczna panna Granger, bywa złośliwa i cięta? - mimo, że
dokładnie przemyślał te słowa zanim wypowiedział je na głos –
one i tak go zaskoczyły. Podobnie jak zaskoczył go fakt, iż
wypowiedział je niemal szeptem.
I wtedy ona zrobiła tę minę.
Znaczy się: jedną, z
tych swoich dawnych min. Wyrażającą mieszankę zaskoczenia,
skrywanej urazy, i głębokiego namysłu.
Draco widział
jak na dłoni, że panna Granger właśnie toczy ze sobą wewnętrzny
konflikt, i bardzo mu się to podobało.
***
-
przepraszam. - westchnęła w końcu, na co blondyn tak długo czekał
– bierzmy się do pracy. Co powiesz na to nieszczęsne feraverto?
-
niech tam – odparł chłopak niedbale, wzruszając ramionami. Poza
małym poślizgiem (wygłoszoną szeptem uwagą), zdecydował
konsekwentnie odgrywać rolę badboy’a, która w jego przekonaniu
była najlepszą strategią w stosunku do każdej kobiety – młodej,
starej, chudej, grubej, mądrej, czy głupiej, biednej, czy
bogatej.
- no to już – powiedziała z zapałem
Hermiona, zamaszystym ruchem sięgając do tyłu po szpilkę,
spinającą kok na jej głowie. Długie, lekko kręcone, kasztanowe
włosy lśniącą falą spłynęły w dół, rozsypując się na jej
ramionach. Gest ten był tak niewymuszony, a przy tym tak kobiecy…
tak niewinny, a jednak na tyle zmysłowy… że biedny Draco Malfoy
musiał włożyć całą siłę woli w to, by nie gapić się na nią
jak oczarowany matoł, gdyż stanowczo kłóciłoby się to z obraną
przez niego strategią.
Dziewczyna, po blacie, przesunęła
szpilkę w jego stronę (siedzieli naprzeciwko siebie przy długim,
dębowym stole) ze słowami:
- zamień mi ją w…kwiat
tygrysiej lilii.
Malfoy popatrzył na nią jak na
kosmitkę, z mieszaniną irytacji i zmieszania.
- kobieto,
ja nie mam cholernego pojęcia jak wygląda tygrysia lilia!
-
ach… - stropiła się Hermiona, a na jej policzkach wykwitł
malinowy rumieniec. - no tak. Już ci…już ci pokazuję –
wymamrotała, sięgając do torby po zwój pergaminu. Draco z
niejakim rozrzewnieniem obserwował pionową zmarszczę, która
pojawiła się pomiędzy jej brwiami, oznaczającą głębokie
skupienie. Po chwili panna Granger nakreśliła różdżką w
powietrzu skomplikowany wzór, wypowiadając zaklęcie tak cicho, że
blondyn nie dosłyszał ani jednej głoski. Na rozpostartym
pergaminie znikąd pojawił się piękny, malowniczy obrazek,
przedstawiający intensywnie pomarańczowy kwiat. Płatki rośliny
pokryte były drobnymi, czarnymi cętkami, a kształt miały podłużny
i zaostrzony na końcach, jednak sprawiający wyjątkowo łagodne
wrażenie.
Piękna,
pomyślał Draco wbrew sobie, nim zdążył się opanować.
-
co to za zaklęcie? - spytał pospiesznie, chcąc zagłuszyć
niechciane myśli.
- takie, które pozwala przenieść
obrazy mentalne na papier – odpowiedziała dziewczyna, z przekornym
błyskiem w oczach. Dobrze wiedziała, że nie takiej odpowiedzi
oczekiwał.
- to znaczy?
- może kiedyś cię go
nauczę. - odparła, nie udzielając żadnych szczegółów. Mówiąc
to, po raz pierwszy obdarzyła go ostrożnym, delikatnym uśmiechem,
a on…
a on poczuł, że z całego serca pragnie
odpowiedzieć jej tym samym. Tyle że…nie mógł. Rola, w jaką
wszedł na potrzeby tego spotkania, wyraźnie nie obejmowała
jakichkolwiek ciepłych gestów. Bez słowa wyciągnął więc
różdżkę, machnął nią elegancko wymawiając zaklęcie, i
obserwował obojętnym wzrokiem, jak szpilka z włosów Hermiony
Granger przeobraża się we wzorcowy okaz Lilii Tygrysiej.
Chłopak
zapatrzył się na leżący przed nim kwiat. Myślał o tym uśmiechu.
Myślał, że ani Pancy, ani Millicenta, ani Tracey, ani żadna inna
ślizgonka, nie umiała tak się do niego uśmiechać. One tylko
wiecznie się mu podlizywały, zabiegały o niego, adorowały go,
wyginając usta w sztucznej i słodkiej do zrzygania parodii
uśmiechu. Żadna, żadna z
nich, nie umiała po prostu obdarzyć go na wpół sympatycznym, na
wpół przekornym uśmiechem, bez wyraźnego powodu ani
celu.
Hermiona Granger umiała.
- bardzo… -
Draco spontanicznie chwycił roślinę w dłoń i nachylił się nad
blatem stołu. Nie myśląc za wiele, z nieznana mu delikatnością
wsunął kwiat we włosy zdezorientowanej gryfonki, tuż nad uchem.
Pasował idealnie. Odcieniem doskonale współgrał z rudawymi
poblaskami dziewczęcych loków, a kształtem podkreślał jej
łagodne rysy. Draco w milczeniu wrócił do poprzedniej pozycji, i
czekał. - …dobrze – dokończyła zaskoczona dziewczyna,
delikatnie drżącym, lekko zachrypniętym głosem. Na jego dźwięk
chłopaka przeszedł dreszcz. W mniemaniu blondyna, brzmiał on
niesamowicie seksownie i intrygująco, co bynajmniej nie plasowało
się w granicach relacji korepetytor – uczeń, a już zupełnie w
granicach relacji gryfon – ślizgon, z czego ten doskonale zdawał
sobie sprawę.
- bardzo dobrze, Draco – powtórzyła Hermiona
wolnym, ostrożnym tonem – wiesz co to oznacza?
Chłopak
popatrzył na nią pytająco.
- że ty wcale nie
potrzebujesz żadnych korepetycji – mówiąc to patrzyła w
przestrzeń przed sobą.
- potrzebuję! - odparł
natychmiast, jak rażony prądem. Trochę zbyt „natychmiast”, a w
dodatku głośniej i gwałtowniej, niż zamierzał – feraverto! -
rzucił celując różdżką w kwiat, lecz zamiast szpilki do włosów
na stół upadł niekształtny, poskręcany drut, z którego szpilka
powinna była być wykonana. - sama widzisz! - dodał, opanowując
nieco ton głosu – Potrzebuję. Korepetycji. Z. Transmutacji. -
rzekł dobitnie, patrząc dziewczynie prosto w oczy. Przezierał ją,
przewiercał, przebijał, hipnotyzował wzrokiem, aż w końcu
delikatnie rozchyliła usta…
nic jednak nie powiedziała.
W ciszy skinęła tylko głową.
-
i jak było? – spytał Harry, kiedy Hermiona, z miną raczej
nietęgą, wkroczyła do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Na pierwszy
rzut oka widać było, że złość znacznie mu już przeszła.
-
nijak – odparła dziewczyna wymijająco – ten debil jest
frustrujący.
- frus…jaki? Frustrujący? Hermiono, istnieje
wiele epitetów, którymi można określić Draco Malfoya, ale w
życiu nie spodziewałem się, że nazwiesz go
akurat…”frustrującym” !
- bo taki jest! - broniła
się dziewczyna, lecz ze zmęczenia jej głos nie brzmiał
dostatecznie wojowniczo. - naprawdę! Raz rzuca zaklęcie bezbłędnie,
innym razem jak…jak Neville w pierwszej klasie! …nie obrażając.
- dodała prędko, nie chcąc sprawić Longbotomowi przykrości.
-
może powinnaś zrezygnować z tych korepetycji? - podsunął
rezolutnie Potter, jednak bez większej nadziei na sukces.
-
zwariowałeś? - żachnęła się urażona gryfonka – mam się
poddać? Za żadne skarby!
- mój boże… - jęknął chłopak,
jakby bardziej do siebie niż do przyjaciółki – ty zaczęłaś
traktować to jak wyzwanie…!
Harry stracił wszelką nadzieję
na to, że Hermiona porzuci – poroniony, jego zdaniem - pomysł
douczania Draco Malfoya. Wiedział, że jeżeli postawiła to sobie
za cel
- nie
ma już nic co mógłby zrobić lub powiedzieć, by ją od tego
odwieść. Taka właśnie była Hermiona Granger – dobra i
wrażliwa, ale jak już się na coś zawzięła, to sam Voldemort nie
mógłby jej powstrzymać.
- a żebyś wiedział! NAUCZĘ GO
tych cholernych zaklęć! - odparła, dumnie unosząc brodę.
Czarnowłosy chłopak, nie widząc sensu dalszego z nią
polemizowania, posłał jej długie, zmartwione spojrzenie, po czym
wstał i udał się do dormitorium.
Wraz z upływającymi
godzinami Pokój Wspólny powoli pustoszał. Gryfoni jeden po drugim
udawali się do łóżek, jednak Hermiona nigdzie się nie ruszała.
Głęboko zamyślona wpatrywała się w płonący na kominku ogień,
siedząc po turecku na dywanie przed paleniskiem. Nawet nie
wiedziała, ile dokładnie czasu spędziła zatopiona w myślach i
zapatrzona w płomienie…
- Jesteś tam, Granger? - odezwał
się znajomy głos z fotela za jej plecami. Dziewczyna podskoczyła
przestraszona.
- Fred! Długo tam siedzisz?
- odkąd
wróciłaś po randce z tym bęcwałem Malfoyem. - odparł rudzielec,
z błyskiem w oku. Po chwili wstał z fotela i usiadł obok Hermiony
na dywanie.
- to nie była randka – warknęła w odpowiedzi –
i dobrze o tym wiesz.
- nie wiem, Ginger, skąd miałbym
wiedzieć? Nie było mnie tam.
- a ufasz mi? - padło z jej ust
poważne pytanie. Chłopak skinął głową. - więc daję ci słowo,
że to nie była randka.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu.
Hermiona wpatrywała się w tańczące na kominku płomienie, on zaś
wpatrywał się w nią.
- wiesz, że Draco Malfoy jest draniem?
- spytał w końcu. Cicho, i z troską: całkiem jak nie on. Oto po
tylu latach Hermiona po raz pierwszy w życiu widziała Freda
Weasley’a zachowującego się na miarę swojego wieku. Poważnie,
odpowiedzialnie, i…czule.
- wiem – odparła równie cicho,
nie patrząc w stronę bliźniaka.
- i oczywiście zdajesz sobie
sprawę, że jeżeli ten drań w jakikolwiek sposób ci zaszkodzi to
ja… to ja… - wahał się, nie wiedząc jak dokończyć swoją
deklarację. Nie chciał spłoszyć Hermiony, ale pragnął też by
była całkowicie pewna jego wsparcia i oddania.
- ciii –
szepnęła, nie dając mu szansy, na znalezienie odpowiednich słów.
- on mi w żaden sposób nie zaszkodzi.
- martwię się o ciebie
– powiedział chłopak, tymi czterema słowami zmuszając ją, by
na niego spojrzała. Nie znała go od tej strony.
- nie
musisz.
- wiem, ale… - umilkł na chwilę, jakby sam nie
wiedział co chce powiedzieć. Po chwili jednak z jego ust wypłynął
potok słów – wydajesz się być zbyt…mała, żeby przebywać z
tym facetem. Ufam tobie, ale nie ufam jemu. Wiesz, że to
śmierciożerca, dlaczego zgodziłaś się z nim pracować? Ja nie
chcę, żebyś…żebyś ty tam chodziła. Nie chcę, żebyś
przebywała w jego pobliżu. Co jeżeli kie…
- Fred –
przerwała mu łagodnie dziewczyna.
- jesteś zbyt mała! -
jęknął sfrustrowany. Zwykle jakiekolwiek aluzje do jej wzrostu
niepomiernie ją drażniły, jednak teraz, kiedy spoglądała w jego
autentycznie zatroskane oczy, wiedziała doskonale, że mówiąc
„mała” chłopak ma na myśli cos zupełnie innego. Coś więcej,
niż same centymetry.
- Fred – powtórzyła, patrząc mu
ciepło w oczy. Za wszelką cenę chciała uspokoić jego obawy –
nie pozwolę zrobić sobie krzywdy, słyszysz?
- on jest
śmierciożercą, Hermiono! On może…
- Fred! - powtórzyła
cierpliwie jeszcze raz. To, co miała mu do przekazania było bardzo
ważne. On musiał uwierzyć,
że nic jej się nie stanie. Musiał,
nawet jeżeli ona sama nie do końca w to wierzyła. Jak na komendę
odwrócili się w swoją stronę. Siedzieli już całkiem naprzeciwko
siebie, patrząc sobie w oczy - nie pozwolę… - rzekła dobitnie,
chwytając go za obie ręce - …zrobić sobie krzywdy.
- to
dobrze, Granger – odparł chłopak po dłuższej chwili,
uśmiechając się blado – bo ja też nie pozwolę zrobić ci
krzywdy. Przynajmniej nie mamy konfliktu interesów.
Hermiona
odwzajemniła uśmiech, zadowolona z tego co osiągnęła. Misja
wykonana,
pomyślała z ulgą.
Choć nie kto inny, tylko ona sama
jeszcze przed sekundą wmawiała Fredowi Weasleyowi, że nic jej nie
grozi, to jednak była mu wdzięczna za wszystkie jego deklaracje i
zapewnienia. Już wiedziała, po kim Ron odziedziczył podobne
poczucie odpowiedzialności w trudnych okolicznościach.
A ona
tak bardzo, tak rozpaczliwie wręcz, pragnęła poczuć się
bezpiecznie w całej tej sytuacji z Malfoyem! Tak łaknęła oparcia,
spokoju, i stabilizacji po wszystkim co działo się ostatniego
roku…!
Pytanie brzmi: skoro tak ogromnie potrzebowała
poczucia bezpieczeństwa, to dlaczego, do jasnej cholery, zgodziła
się udzielać korepetycji byłemu śmierciożercy?
***
-
boję się o nią, George – powiedział Fred, gapiąc się w
sufit.
- wiem, braciszku. Nic jej nie będzie - rozległ się
głos, dochodzący z sąsiedniego łóżka.
- skąd możesz to
wiedzieć?
- Fredziu, ta dziołcha brała udział w Bitwie o
Hogwart, i już nieraz walczyła ze śmierciożercami twarzą w
twarz. Poradzi sobie ucząc jednego z nich transmutacji. Jesteś
przewrażliwiony – westchnął George. Powoli tracił cierpliwość
na Freda i jego uczucia, ale wiedział, że w tak delikatnym temacie
należy poruszać się z wyjątkową ostrożnością i braterską
finezją.
- może i masz rację – odrzekł bliźniak – może
jestem przewrażliwiony. Ale mam złe przeczucia, których nie umiem
zignorować. I wierz mi, że jeszcze nigdy tak bardzo nie chciałem
się mylić. - Fred skrzywił się przy tych słowach, choć George
nie miał szans dostrzec tego w otaczających ich ciemnościach.
Dochodziła druga w nocy. Wszyscy ich współlokatorzy dawno osunęli
się w objęcia morfeusza, a Fred zastanawiał się tylko, czy
Hermiona nadal siedzi w Pokoju Wspólnym, wpatrując się w ogień.
Tak ładnie wtedy wyglądała… tak uspokajająco i
ciepło.
Bajecznie.
Jej twarz otulało miodowe,
złociste światło ognia, na jej policzkach łagodnie kładły się
cienie rzęs. Półmrok wydobywał z włosów dziewczyny ciepłe,
miedziane refleksy. Piegi wyraźniej odznaczały się na jej lekko
zadartym nosie. W czekoladowych tęczówkach odbijał się taniec
płomieni, zupełnie jakby dawała się im zahipnotyzować,
zapominając o reszcie otaczającego ją świata.
Kochał ją
taką oglądać.
- śpisz? - spytał cicho George, a po chwili
ziewnął rozdzierająco, tak, jak to tylko Weasley potrafi.
-
nie – odparł Fred – nie śpię. Myślę.
- chyba nawet wiem
o czym.
- stary, dlaczego ja jej nie zauważyłem wcześniej? To
znaczy, oczywiście zauważałem ją, ale… wiesz, o co mi chodzi.
Dlaczego dopiero teraz?
George wiedział.
Wiedział, że
uczucia Freda do Hermiony zaczęły rodzić się podczas Wielkiej
Bitwy, ponieważ dopiero gdy widzisz jak ktoś walczy na śmierć i
życie…gdy widzisz, jak ktoś może zginąć w każdej sekundzie…
uświadamiasz sobie ile ten ktoś tak naprawdę dla ciebie znaczy. I
dlatego właśnie wtedy,
właśnie gdy Hermiona mogła zginąć, Freda TKNĘŁO. I odkąd go
tknęło – trzyma i nie puszcza.
- nie wiem, stary. Serce nie
sługa – odpowiedział George w niezgodzie z własnymi myślami. Po
Bitwie już nic, nigdy nie będzie takie jak dawniej, i nawet
rozrywkowy, beztroski, rudy Weasley nie mógł się z tym
pogodzić.
***
- cześć, Draco – powiedziała
słodkim głosem Pansy Parkinson. Chłopak rzucił jej lodowate
spojrzenie, pod którym ta natychmiast skurczyła się do rozmiarów
goblina. Dziś wyjątkowo nie miał ochoty oglądać jej mopsowatej
gęby i znosić jej zalotów.
- idź spać, Parkinson – rzucił
w jej stronę. Jego głos z pewnością zawstydziłby samą Królową
Śniegu.
- idę – pisnęła posłusznie dziewczyna, i
obdarzając go raz po raz słodziutkimi uśmiechami opuściła Pokój
Wspólny Slytherinu.
- Boże, przecież to żałosne
dziewuszysko zgodziłoby się za ciebie zginąć! - rozległ się na
wpół zniesmaczony, na wpół rozbawiony głos Blaise’a Zabiniego
- zrób mi przysługę, Draco, i poproś ją kiedyś, żeby obcięła
się na łyso - rosły brunet zachichotał, wyobraziwszy sobie Pansy
Parkinson bez włosów, lecz po chwili umilkł, wyczuwając unoszące
się w powietrzu napięcie.
- co jest, chłopie? - spytał po
przyjacielsku Zabini.
- nic – mruknął Draco. Było to
oczywistym kłamstwem, ale szczerze mówiąc – chłopak sam do
końca nie znał odpowiedzi na pytanie Blaise’a.
- dobra, jak
nie chcesz to nie mów, ale chodzi o tą mała Granger, prawda? -
Malfoy przeklął w duchu inteligencję przyjaciela. Już zamierzał
spławić go jakimś solidnym, dobrym kłamstwem, gdy Zabini odezwał
się znowu:
- wiesz, gadałem o niej ostatnio z chłopakami.
Goyle ma na nią chrapkę.
Dracona zmroziło. Przez chwilę
próbował wyobrazić sobie łapczywe, brutalne łapy Goyle’a na
jej drobnym, niewinnym ciele, lecz niemal natychmiast ogarnęły go
mdłości zmieszane z bezrozumnym gniewem. O nie, niedoczekanie.
Sam
nie wiedział, skąd biorą się u niego takie gwałtowne reakcje na
myśl o Hermionie w rękach innego mężczyzny, ale przyczyna nie
była teraz istotna. Ważne, że ten skretyniały młotek Goyle
odważył się myśleć o niej w
ten sposób.
-
właściwie wcale mu się nie dziwię. Niezła z niej sztuka. -
kontynuował Blaise, nieświadom wewnętrznych przeżyć swojego
rozmówcy. Malfoy zdusił w sobie chęć uderzenia bruneta w twarz.
-
mówisz? - rzucił nonszalanckim tonem, jakby to wszystko niewiele go
obchodziło. Był dobrym aktorem.Lata przebywania z apodyktycznym
ojcem, gdzie choćby jedno niewłaściwe słowo groziło surową
karą, nauczyły go skutecznie ukrywać uczucia.
- no. -
potwierdził beztrosko Ślizgon - Nawet założyliśmy się, kto
pierwszy ją przeleci. Przegrany ma się umówić z Pancy.
Draco
zacisnął dłonie w pięści tak mocno, że paznokciami niemal
przebił skórę do krwi. Jego tętno niebezpiecznie przyspieszyło,
a krew szumiała mu w uszach.
„założyliśmy
się, kto pierwszy ją przeleci.” - słowa
przyjaciela cały czas pobrzmiewały mu w głowie, jakby chciały
naznaczyć jego myśli nieodwracalnym piętnem.
- chcesz
przespać się ze szlamą? - zapytał, markując wyniosłą pogardę.
Do tej pory ta poza była mu praktycznie nieodłączna, a teraz…
teraz w utrzymanie jej musiał włożyć całą siłę woli.
-
ta szlama ma niezłe nogi – rzucił Zabini, wzruszając ramionami –
nie zaszkodzi ją zaliczyć. Poza tym… dobrze wiesz, że mam
słabość do pięknych kobiet.
Malfoy poczuł, że jeżeli za
chwilę nie opuści Pokoju Wspólnego, to straci kontrolę nad
własnym gniewem, najprawdopodobniej wyrządzając Zabiniemu krzywdę.
Samo to słowo - ”zaliczyć” - tak bardzo kontrastowało z
wrażliwą, dobrą i szlachetną postacią Hermiony Granger, że
zdawało się w obrzydliwy, bestialski sposób brukać jej niewieście
jestestwo. I w dodatku nazwał ją piękną
kobietą,
co zirytowało Malfoya o tyle, że w pewnym stopniu odzwierciedlało
jego własne odczucia, z których sam nie był dumny, i którym z
całej siły starał się zaprzeczać.
- coś poczerwieniałeś
– orzekł Blaise, podejrzliwym tonem.
Muszę
się stąd natychmiast wynieść,
pomyślał Draco w panice. Muszę
się stąd wynieść, albo dojdzie do czegoś naprawdę, naprawdę
niedobrego.
I
wtedy do pokoju wszedł Goyle. Obrzydliwy, zwalisty Goyle, z fajką
między zębami i koronkowym stanikiem jakiejś panny w dłoni. Ten
widok podziałał na Malfoya niczym czerwona płachta na byka. Wizja
zaszczepiona w jego umyśle przez uprzednie słowa Zabiniego
sprawiła, że Dracona momentalnie opanowała zimna furia.
Spoglądając z żądzą mordu na bieliznę w rękach Goyle’a,
blondyn wymierzył mu potężny cios w szczękę. Zaatakowany Ślizgon
upadł z kwikiem na kafelkową posadzkę. Wszyscy, oprócz wijącego
się na podłodze poszkodowanego, znieruchomieli w osłupieniu.
Pierwszy cieszę odważył się przerwać Blaise Zabini:
-
z…zawsze miałeś dobry prawy sierpowy… - wyjąkał zszokowany i
zdezorientowany. Draco nie odpowiedział. Stał jeszcze chwilę w
miejscu, dysząc gniewem i frustracją, a następnie odwrócił się
na pięcie i bez słowa odszedł do swojego prywatnego
dormitorium.
Skąd miał wiedzieć, że całe zajście widziała
ukryta w cieniu Pancy Parkinson, która – nawiasem mówiąc – do
skrytych i małomównych nie należała?
-
Dziś zorganizujemy sobie małą… zabawę! - powiedziała profesor
Miranda Scottwood, klaszcząc w dłonie z uciechy – jestem tu nowa,
dlatego chciałabym sprawdzić stan waszej wiedzy. Nie chcę jednak
stresować was sprawdzianami, więc zrobimy tak: podobieram was w
pary, następnie każda para otrzyma mapę, z zaznaczonym miejscem,
do którego ma się udać. Możecie tam zastać dosłownie wszystko:
bogina, diabelskie sidła, chochliki, druzgotki… Waszym zadaniem
jest…cóż – przeżyć. A właściwie wrócić do klasy bez
szwanku. Czy wszystko jasne? - uczniowie ochoczo pokiwali głowami. W
końcu jakiś jakiś nauczyciel proponował im działanie,
zamiast siedzenia w ławkach i sporządzania notatek. Przez następne
dziesięć minut profesor Scottwood pląsała radośnie po klasie,
łącząc uczniów w pary. Była przy tym na tyle przewrotna (i
odważna, biorąc pod uwagę ryzyko kłótni a nawet bójek) że w
miarę możliwości łączyła gryfonów ze ślizgonami, a w drugiej
kolejności dziewczęta z chłopakami. Tym sposobem Harry wylądował
w parze z Millicentą Bulstrode, a Ron z Pancy Parkinson. Bliźniacy
mięli tyle szczęścia, że nie zostali rozdzieleni, co się
natomiast tyczy Hermiony… – jak można się było spodziewać,
Miranda Scottwood celowo i z najwyższą premedytacją przydzieliła
ją za partnerkę Draco Malfoyowi.
Dziewczyna usłyszawszy
to - nie zaprotestowała, nie chcąc sprzeczać się z nauczycielem,
jednakże mapę przyjęła z miną raczej kwaśną. Rozwinąwszy ją
wściekła się jeszcze bardziej, gdyż spoglądając na plątaninę
kresek i symboli nie miała choćby mglistego pojęcia w którym
kierunku powinni się udać. Wszystko to wyglądało jak jakiś
cholerny labirynt, który nic a nic Hermionie nie mówił.
Co
za idiotyczny pomysł!,
pomyślała dziewczyna, przywykła do tego że na lekcjach nic nie
sprawia jej kłopotu. Mimo to uparcie wpatrywała się w pomięty
pergamin, zbyt dumna, by poprosić o pomoc partnera. Zwłaszcza, że
tym partnerem był ślizgon. Zwłaszcza, że tym ślizgonem był
Draco Malfoy. Tak więc Hermiona z narastającą frustracją obracała
mapę we wszystkie strony, ni cholery nie mogąc odnaleźć w niej
sensu, podczas gdy wspomniany partner przyglądał się temu z coraz
większym rozbawieniem. W pewnym momencie, zauważywszy jak
dziewczyna zabawnie marszczy brwi, nie wytrzymał i parsknął
śmiechem. Nie chcąc jej urazić próbował stłumić chichot
rękawem szaty, ale na niewiele się to zdało. Hermiona popatrzyła
na niego spode łba wzrokiem z rodzaju
„gdyby-spojrzenia-mogły-zabijać”. Była wyraźnie wściekła.
-
dajże mi to, dziewczyno, bo żałość człowieka ogarnia! -
westchnął teatralnie chłopak, odbierając jej mapę. Zaledwie
jeden rzut oka na kawałek pergaminu wystarczył Draconowi, by
zorientować się dokąd zmierzają – prowadzi nad jezioro –
oznajmił pewnym tonem. Hermiona aż zatrzęsła się z bezsilnej
złości, tak bardzo chciała powiedzieć mu, że się myli.
Wiedziała jednak, że prawdopodobnie ślizgon ma rację, a
podważając jego słowa tylko bardziej się pogrąży, zatem
siedziała cicho. Czuła się upokorzona. Jeszcze nikt, nigdy, w
niczym jej nie przebił na polu naukowym (pomijając epizod, kiedy
Harry wszedł w posiadanie książki Księcia Półkrwi). Aż tu
wkroczył Szanowny-Pan-Malfoy-Arystokrata i w sekundę rozszyfrował
mapę, która dla niej stanowiła życiową zagadkę.
-
Granger! Idziesz czy nie? - rzucił jej partner z powalającą
uprzejmością. W odpowiedzi dziewczyna obdarzyła go jeszcze jednym
morderczym spojrzeniem i warknęła równie „życzliwie”:
-
już pędzę, Malfoy.
Zapowiadała się interesująca
lekcja. Przez prawie całą drogę Hermiona wyniośle ignorowała
ślizgona i z całkowicie obojętną miną podążała w ślad za
nim. Jednak gdy tylko wydostali się z chłodnych korytarzy zamku na
zielone, skąpane w popołudniowym świetle błonia, dziewczyna
mimowolnie zrzuciła swoją maskę i uśmiechnęła się błogo
czując na twarzy promienie słońca. Draco obserwował tę przemianę
kątem oka i nawet on musiał przyznać, że uśmiech Hermiony
Granger był światłem sam w sobie. Światłem mogącym rozjaśnić
wszelką ciemność, i mrok. Światłem, mogącym przynieść
nadzieję. Światłem, mogącym rozproszyć cienie przeszłości.
Nawet się nie zorientował, a sam uniósł kąciki ust w delikatnym
uśmiechu. Tak na niego działała.
- Draco, jak myślisz
co nas czeka nad tym jeziorem? - odezwała się, wyrywając go z
zadumy. Nie lubił sposobu, w jaki jego ciało reagowało, kiedy
wypowiadała jego imię. Nie lubił, że sprawia mu to
przyjemność.
- skąd mam wiedzieć, Granger – odparł
opryskliwie, zły na siebie za swoje myśli.
- ja rozważałam
druzgotki albo trytony… - rzekła, jakby bardziej do siebie, nie
zwróciwszy uwagi na jego złośliwość. Nie odpowiedział, bo
właśnie dotarli nad jezioro. Z początku nic się nie działo, po
chwili jednak spod wody zaczęły wypełzać czarne, łuskowate
stwory. Palce istot połączone były błonami, a na plecach dźwigały
one skorupy podobne do żółwich.
- Wodniki Kappa! -
krzyknęła zszokowana Hermiona. Następnie, jakby sobie o czymś
przypomniawszy, zgięła się w głębokim ukłonie. - Draco, na co
ty czekasz?! Kłaniaj się!
- nie będę się kłaniał
żadnej obrzydliwej kreaturze – odparł spokojnie chłopak, z
odrazą w głosie.
- przygoda z Dziobkiem niczego cię nie
nauczyła, kretynie?! Kłaniaj się! Wodniki Kappa są
niebezpieczne!
- a więc zależy Ci na moim
bezpieczeństwie? - spytał, zmieniając ton głosu na drwiący.
Stwory były coraz bliżej.
- przestań się ze mną
droczyć, ty pustogłowy durniu! Ukłoń się ale już! - syknęła
Hermiona, nadal zgięta w pół. Nie kryła przerażenia, ale w jej
głosie pobrzmiewał też straszliwy gniew. Co
ten zarozumiały ślizgon sobie wyobraża?! Za dumny, żeby ocalić
sobie życie, tak?!
-
już mówiłem, że nie będę się kłaniał żad…
-
Draco, już! - przerwała mu dziewczyna, tonem nieznoszącym
sprzeciwu, po czym z całej siły pociągnęła go za szatę w dół.
Była na niego wściekła, ale przecież… przecież nie pozwoli mu
zginąć. Nie na zajęciach z Obrony przed Czarną Magią. Jeszcze
dostałaby O (Okropny).
- co ty wyprawiasz?! - teraz to on
się wściekł.
- ratuję twój zidiociały tyłek,
gamoniu! - odcięła się dziewczyna gniewnie –spałeś na
zajęciach profesora Lupina, czy co, do cholery?! Wodniki Kappa mogą
cię udusić gołymi rękami albo rozszarpać na kawałki twoje
pieprzone, boskie arystokratyczne ciało! Tak ci się spieszy do
piekieł, że postanowiłeś targnąć się na własne życie?!
-
ciiicho, Granger… one nas słyszą –
szepnął Malfoy, spojrzawszy na czarne kreatury.
- oczywiście,
że nas słyszą. To bardzo inteligentne stworzenia – odpowiedziała
dziewczyna jadowicie, nie mogąc się powstrzymać, ale podążyła
za jego spojrzeniem. Wodniki istotnie przerwały swoją wędrówkę i
przyglądały się z uwagą dwójce uczniów, kłaniających im się
w pas. No
już,
pomyślała Hermiona, odkłońcie
się. Wiem, że tego chcecie…
I
faktycznie – stwory odkłoniły się, co nakazywała im uprzejmość,
lecz poprzez ten gest ściągnęły na siebie zgubę. Malfoy
zaskoczony obserwował, jak podczas ukłonu z lejkowatych zagłębień
na ich głowach wypływa woda i Wodniki z przeraźliwym krzykiem na
powrót rzucają się w odmęty jeziora.
- w nogi! -
krzyknęła gryfonka, zrywając się do biegu. Niewiele myśląc,
Draco podążył w jej ślady i po chwili biegli razem, ramię w
ramię, poprzez szkolne błonia. Kiedy oboje się zmęczyli, padli
jak dłudzy na trawę, dysząc z wysiłku. Przez pierwsze kilka minut
leżeli w milczeniu, pozwalając by rytm ich serc i oddechów wrócił
do normy, lecz w pewnym momencie ciszę przerwał głos Malfoya:
-
Granger? - zagaił chłopak, podejrzanie niewinnym tonem.
-
hm? - mruknęła opuszczając powieki i wystawiając twarz do
słońca.
- mogłabyś powtórzyć tę kwestię o moim
boskim, arystokratycznym ciele? - Hermiona błyskawicznie otworzyła
oczy. O
nie, tylko nie to.
Malfoy patrzył na nią z łobuzerskim uśmiechem, a w jego
błękitnych tęczówkach czaiły się przewrotne, niebezpieczne
ogniki. Puls dziewczyny przyspieszył groźnie, a policzki zapiekły
rumieńcem.
- nie wiem o czym mówisz… - grała na
zwłokę, czerwieniąc się coraz bardziej. Nienawidziła swojej
twarzy za to, jak łatwo można z niej było odczytać emocje.
-
czyżby? - rzekł chłopak niskim, pociągającym głosem, unosząc
się na łokciu. Jego lewa brew wymownie podjechała do góry.
Wyglądał jak model z reklamy maszynki do golenia, żelu do włosów
albo innego, na wskroś męskiego produktu. - „Wodniki Kappa mogą
rozszarpać na kawałki twoje pieprzone, boskie arystokratyczne
ciało!” - zacytował, mistrzowsko naśladując brzmienie jej
głosu.
Boże,
człowieku!,
pomyślała Hermiona w rozpaczy, nie
patrz się tak na
mnie, bo oszaleję!
-
ja to powiedziałam w emocjach, Draco! To się nie liczy! Nie miałam
tego na myśli! - broniła się ostatkiem woli, lecz czuła, że
gdzieś w głębi niej pewne mury właśnie runęły.
-
ach tak? Więc co miałaś na myśli? Co
innego mogłaś mieć na myśli,
mówiąc: „rozszarpią twoje boskie ciało”, hm? - igrał z nią
w najlepsze, rozkoszując się jej spłoszonym, zakłopotanym,
sfrustrowanym obliczem. Pogłębiająca się z każdą chwilą
purpura, rozlana na jej krągłych policzkach, sprawiała mu
niezrozumiałą, słodką przyjemność.
- nie wiem! -
wykrzyknęła zrozpaczona – ale na pewno nie to, o czym myślisz.
Próbowałam ratować ci życie, na miłość boską! - była to jej
ostatnia deska ratunku. Jeżeli Malfoy nie skapituluje po tym
oświadczeniu, Hermiona nie będzie miała się czym obronić.
-
to miłe, że tak się troszczysz o moje życie – odparł, litując
się nad nią i łaskawie porzucając temat swojego „boskiego
arystokratycznego ciała”. Dziewczyna w duchu odetchnęła z ulgą.
Jeszcze trochę, a zostałaby zmuszona do przyznania przed Draco
Malfoyem, iż faktycznie uważa go za przystojnego, co w jej
osobistym rankingu okropieństw plasowało się gdzieś pomiędzy
śmiercią a pocałunkiem ze sklątką tylnowybuchową.
-
gdybym pozwoliła cię skrzywdzić miałabym przerąbane u Mirandy –
mruknęła Hermiona, nieprzekonująco. Malfoy zaśmiał się w duchu,
i posłał jej przepiękny, promienny uśmiech, na który ta jeszcze
bardziej się zarumieniła.
Jest
fantastyczna,
pomyślał Draco, w chwili zapomnienia.
Leżeli tak
jeszcze dobre pół godziny. Pierwsza oprzytomniała Hermiona.
Zerwała się z piskiem na równe nogi i wykrzyknęła:
-
wstawaj! Wstawaj, musimy wracać na lekcje! - chłopak nie
zareagował. Widząc to gryfonka zaczęła szarpać go za ramię i
krzyczeć jeszcze głośniej, aż w końcu nie mógł tego wytrzymać
i otworzył oczy.
- rusz się, leniu jeden!
-
dobra, dobra. Już wstaję, mamo. - odparł tonem rozkapryszonego
dziecka. Chciała się na niego rozzłościć, ale nawet ona musiała
przyznać, że zabawnie mu to wyszło. Zaśmiała się mimowolnie i
dała mu kuksańca w żebra. Malfoy uśmiechnął się pod
nosem. Właśnie
udało mi się rozbawić Hermionę Granger,
pomyślał z mieszaniną niedowierzania i zadowolenia z siebie. Fakt
ten, nie wiedzieć czemu, sprawił mu niejaką przyjemność.
Gdy
dotarli do klasy, wszyscy pozostali uczniowie już tam byli.
Hermiona, czerwieniąc się jak piwonia, zajęła swoje miejsce pod
obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Na Malfoyu nie zdawały się one
robić najmniejszego wrażenia.
- no witam, witam –
odezwała się prof. Miranda Scottwood, sugestywnie unosząc brwi.
Rumieniec na twarzy gryfonki pogłębił się. - zechcielibyście nam
opowiedzieć o swoich…przygodach?
- Wodniki Kappa –
wymamrotała Hermiona do ławki.
- słucham? Głośniej
panno Granger, głośniej. Do całej klasy.
- Wodniki
Kappa – przyszedł jej z pomocą Draco. W przeciwieństwie do
swojej partnerki mówił głośno i wyraźnie.
- oooo!
Ciekawe stworzenia, doprawdy, ciekawe. Prosimy o szczegóły! -
wykrzyknęła prof. Scottwood, rzucając wymowne spojrzenie reszcie
klasy.
- cóż… - zaczął Malfoy, spoglądając
niepewnie w stronę Hermiony. Dziewczyna patrzyła na niego wzrokiem
wyraźnie mówiącym: „żadnych szczegółów”. W
porządku,
pomyślał. - Wystarczyło się ukłonić. To wszystko, pani
profesor. – rzekł uprzejmie, zwracając się w kierunku
nauczycielki. Kątem oka zauważył, że Hermiona odetchnęła z
ulgą.
- znakomicie. Czy wszyscy wiedzą dlaczego Wodnikom
Kappa należy się pokłonić? - zapytała Miranda, rozglądając się
po klasie. Nikt się nie odezwał. - w takim razie koniec zajęć.
Jesteście wolni.
Draco miał ochotę zamienić z Hermioną
jeszcze kilka słów, ale gdy tylko prof. Scottwood ogłosiła koniec
lekcji, do jej ławki doskoczył Fred Weasley, plotąc o czymś z
zaaferowaniem. Widząc to, ślizgon porzucił swoje plany i dołączył
do Balise’a Zabiniego, zmierzającego w stronę
biblioteki.
***
- co tam, Ginger? -
zapytał Fred, podchodząc do ławki Hermiony.
- wszystko
w porządku – odpowiedziała, posyłając mu szeroki uśmiech. Z
dnia na dzień coraz bardziej lubiła tego rudego badyla.
-
świetnie – odwzajemnił uśmiech – och, pomogę ci –
zreflektował się, widząc że dziewczyna zaczyna zbierać swoje
podręczniki. Wrzucił pióro, kałamarz, i resztę pergaminów do
jej torby, po czym zarzucił ją sobie na ramię. Gryfonka
zarumieniła się.
- Fred…nie musisz nosić moich
książek – mruknęła zakłopotana, patrząc w dół, chociaż
było jej miło. Jasne – kochała Harry’ego i Rona, i wiedziała,
że skoczyliby za nią w ogień, ale jeszcze nigdy żaden chłopak
nie zatroszczył się o nią w ten sposób.
Jak o dziewczynę, a nie o przyjaciela.
- daj spokój, ty
zaliczasz chyba z 500 przedmiotów, nie możesz tego wszystkiego
targać sama, i to przez cały dzień. - Hermiona nie sprzeczała się
dłużej.
- gdzie reszta? - spytała, kiedy kroczyli ramię
w ramię korytarzem.
- czekają na nas na błoniach
-
na błoniach? - dziewczyna zatrzymała się raptownie – to co my tu
robimy? Wyjście na błonia jest w przeciwnym kierunku.
-
a czy ja powiedziałem, że idziemy do nich? - zapytał retoryczne
Fred, z błyskiem w oku.
- jak nie do nich, to dokąd?
-
zobaczysz. Chcę ci coś pokazać. Ale musimy się pospieszyć – to
mówiąc chwycił ją za rękę i puścił się biegiem przez szeroki
korytarz zamku.
- Fred! Dokąd ty mnie ciągniesz?! -
krzyczała dziewczyna, śmiejąc się perliście. Jakoś nie mogła
się na niego należycie oburzyć.
- nie zadawaj
niepotrzebnych pytań, Ginger! - odkrzyknął, nie zwalniając –
przekonasz się na miejscu! - Hermiona posłusznie umilkła. Biegła
za rudzielcem, uczepiona jego ręki, szczerząc się jak głupi do
sera i od czasu do czasu wybuchając śmiechem. Tak właśnie działał
na nią Fred Weasley – sprawiał, że uśmiechała się do
powietrza. Że robiła szalone rzeczy bez najmniejszych wyrzutów
sumienia. Że była szczęśliwa. Przebywając z nim zapominała o
koszmarze zeszłego roku, o Bitwie, o swoich problemach rodzinnych, o
całej swojej bolesnej przeszłości. Zostawiała w tyle wszystkie
mroki swojej duszy. Ten ryży, patykowaty łobuz zostawiał w niej
miejsce tylko i wyłącznie na radość i spokój ducha. Gnali
korytarzem nie zwracając uwagi na zaciekawione spojrzenia innych
uczniów. Przemknęli obok biblioteki, minęli zejście do lochów i
klasę profesora Flitwicka.
- daleko jeszcze? - wysapała
gryfonka. Fred zwolnił odrobinę.
- jeszcze kawałek. To
już za rogiem…
i faktycznie – gdy minęli zakręt,
chłopak zatrzymał się, puszczając jej rękę. Hermiona zgięła
się w pół i oparłszy się dłońmi o kolana, dyszała ciężko po
wyczerpującym biegu. Tym czasem rudzielec szepnął coś, wykonując
ukradkowy gest różdżką. Dziewczyna uniosła wzrok i dostrzegła
przed sobą kręte, wykute w kamieniu schody, dyskretnie wtulone w
ścianę. O
nie,
pomyślała, jeszcze
czego!
-
jeśli myślisz, że zmusisz mnie, żebym wchodziła po tych scho…
- zaczęła groźnym tonem
- spokojnie, spokojnie. -
przerwał jej Fred, wyginając usta w szelmowskim uśmiechu. - Nie
będziesz musiała nigdzie wchodzić. Po prostu pozwól mi
działać.
Każdy, kto zna bliźniaków państwa Weasley, ten
wie, że słowa „pozwól mi działać” brzmią z ich ust
wyjątkowo niepokojąco i podejrzanie. Takie samo wrażenie odniosła
Hermiona, jednak z nieznanych sobie przyczyn, skinęła głową na
znak aprobaty. Widząc to Fred zrobił krok w jej stronę i objął
ją w pasie. Następnie, machnąwszy różdżką, wymamrotał
zaklęcie, które w uszach dziewczyny zabrzmiało mniej więcej jak
„super kapeć”. Hermiona poczuła, że pod jej stopami formuje
się coś na kształt, niewidocznego dla oczu, dysku energii, który
powoli zaczął unosić ją ponad ziemię. Przestraszona z piskiem
wtuliła się we Freda, wczepiając palce w fałdy jego szaty, ale
ten tylko zaśmiał się i powiedział:
- spokojnie
Ginger, sama mówiłaś, że nie chcesz wchodzić po schodach! -
słysząc spokój w jego głosie gryfonka powoli zaczęła się
odprężać i z zaciekawieniem obserwowała, jak rudzielec steruje
dyskiem przy pomocy różdżki.
- co to za zaklęcie? -
spytała, nie ukrywając, że chłopak jej zaimponował. Była
przekonana, że w całym Hogwarcie nie ma ucznia, który znałby
więcej zaklęć niż ona sama. Aż do teraz.
- supernatet
– wyjaśnił Fred – zaklęcie lewitacji. Znalazłem je w „101
magicznych figli, i zaklęć nietuzinkowych”.
- o…
brzmi jak… eee… - zawahała się Hermiona - …poważna
literatura. - dokończyła niepewnie. Chłopak zaśmiał się
rozkosznie i pstryknął ją w nos (wzrostem nie dosięgała mu nawet
do ramion).
- lądujemy – oznajmił, i wspomagając się
różdżką opuścił dysk na ziemię. Pochłonięta rozmową
dziewczyna aż do tej pory nie zwracała uwagi na swoje otoczenie,
jednak gdy teraz rozejrzała się dookoła… oniemiała. Stali na
małym, kamiennym tarasie, o wymiarach około 3 na 5 metrów.
Powierzchnia, po której stąpali, nie była ogrodzona żadną
balustradą, lecz Fred zademonstrował dziewczynie, że przed
upadkiem chroni ich niewidzialna, magiczna bariera. Widok, jaki
rozciągał się ze skalnej półki, zapierał dech w piersiach.
Sięgał on daleko poza teren szkoły, obejmując sobą wszystkie
okoliczne wzgórza i porośnięte wrzosem pola. Dwójka gryfonów
znajdowała się tak wysoko, że jezioro na błoniach miało rozmiar
brązowego knuta, a uczniowie wyglądali jak pchły.
-
gdzie my jesteśmy? - szepnęła oczarowana Hermiona.
- na
dachu wieży dyrekcyjnej.
- to wbrew re… - zaczęła,
ale urwała. Co
z tego, że łamiemy regulamin? Przecież nikomu nie dzieje się
krzywda. -
pięknie tu – westchnęła z uwielbieniem. Fred obserwując jej
błogi, zachwycony wyraz twarzy, nie posiadał się ze szczęścia.
Chciałby ją taką widzieć zawsze. Wyglądała magicznie, i nie
miało to nic wspólnego z jej przynależnością do Hogwartu. Była
taka beztroska, taka łagodna, taka… uspokojona.
Odepchnął
się od ściany za swoimi plecami, i dołączył do Hermiony,
wychylającej się przez magiczną barierkę. Oboje zapatrzyli się w
dal. Nie odwracając wzroku od krajobrazu Fred sięgnął po jej
dłoń, i splótł swoje palce z palcami dziewczyny. Pozwoliła mu na
to, pochłaniając spojrzeniem rozciągający się przed nią i pod
nią widok. Nie odsunęła się. Czuła się bezpiecznie.
-
siemasz, Draco – rzucił Blaise Zabini, kiedy blondyn dogonił go w
drodze do biblioteki. - jak tam randka z Granger?
-
przymknij się, idioto. To było zadanie lekcyjne – odparł Malfoy,
trącając przyjaciela pięścią w ramię.
- tak, jasne,
jasne. Powiedziałeś, że musieliście się tylko ukłonić, a nie
było was najdłużej z całej klasy. To co wyście takiego robili
przez pozostałe…hm, 40 minut? - zapytał czarnowłosy ślizgon.
Droczył się – to prawda, ale jego słowom nie można było
odmówić logicznego sensu.
- opalaliśmy się –
odpowiedział Draco, wzruszając ramionami. Dobrze wiedział, że
żarty to najlepszy sposób na uśpienie czujności przyjaciela.
-
nago? - podsunął Zabini. Choć Malfoy w duchu uśmiechnął się na
tę myśl, odpowiedział:
- człowieku, opanuj swoje lubieżne
fantazje! Jak cię męczy napięcie seksualne, to zawsze możesz się
wyładować na Parkinson. Jestem pewien, że ci nie odmówi. - Blaise
skrzywił się z obrzydzeniem na myśl o Pancy, ale ani myślał się
poddawać. Potyczki słowne były jego specjalnością. Prawdę
mówiąc, głównie dlatego on i Dracze zostali przyjaciółmi –
ponieważ w tej dziedzinie jako jedyni byli sobie godnymi
„przeciwnikami”.
- za Pancy uprzejmie podziękuję,
choć Hermioną bym nie pogardził… - odrzekł Zabini - ale już
się zamykam, wszak nie chciałbym skończyć jak nasz biedny
towarzysz Goyle, któremu tak obiłeś ryj, iż pani Pomfrey
pomstowała na ciebie prawie tak bardzo, jak na nieszczęsnego
Bazyliszka za czasów jego świetności.
- po prostu nie
lubię jak ktoś kopci fajkami w Pokoju Wspólnym. Należało się
gamoniowi – mruknął Draco, trzymając się bajeczki, którą
sprzedał chłopakom po pamiętnym incydencie wtorkowego wieczoru.
-
jesteś pewien, że chodziło ci tylko o to? - spytał Blaise,
wymownie unosząc brwi. Niestety przyjaciel Dracona dysponował
niebezpieczną kombinacją intuicji i inteligencji, co sprawiało, że
bardzo trudno było cokolwiek przed nim ukryć.
-
oczywiście, a niby o co innego mogłoby mi chodzić? – bąknął
Malfoy, nie patrząc w jego stronę Zabiniego.
- hm…
może np. o tę wstrętną szlamę? – odezwał się zza ich pleców
pogardliwy, wyniosły głos.
- spadaj stąd, Parkinson –
rzucił Malfoy, nie odwracając się.
- jak chcesz, Draco. Chyba
pójdę poszukać Hermiony. Na pewno zainteresuje ją fakt, że
przywaliłeś facetowi który planował ją przelecieć. - jej słowa
podziałały na blondyna niczym ładunek elektryczny. Błyskawicznie
odwrócił się w stronę dziewczyny i spojrzał jej w twarz,
zwężając oczy w gniewne szparki.
- czy ty coś
sugerujesz, Parkinson?
- ależ skąd, nic szczególnego –
odparła ślizgonka słodkim głosikiem, przywołując na twarz
jadowity uśmiech - tylko tyle, że jak dla mnie rzuciłeś się na
Goyle’s w obronie cnoty Hermiony Granger, a nie z powodu dymu
papierosowego.
- pfff! Też mi coś – prychnął Malfoy,
siląc się na lekceważący ton. - zaklęcia upiększające padają
ci na mózg, Parkinson. Koniecznie muszę to zgłosić
Flitwickowi.
- mam na imię Pansy – wysyczała
dziewczyna – i lepiej bądź dla mnie miły, Dracusiu, bo twoja
ukochana szlama dowie się o wszystkim, co stało się we wtorek.
-
i niby co takiego jej powiesz, hm? - zapytał blondyn, jakby od
niechcenia. Zabini jednak wiedział doskonale, że tuż pod tą
nonszalancką maską Draco cały wrze.
- to samo, co przed
chwilą insynuowałam…
- hahaha! Prooooszę cię. Ty
naprawdę myślisz, Hermiona–wiem–to–wszystko–Granger uwierzy
w twoje chore domysły? Powodzenia. - przerwał jej Malfoy, markując
beztroski ton.
- nie dałeś mi dokończyć, Dracze. Na
pewno pannę Granger zainteresuje ta część z zakładem.
To
powiedziawszy, Pancy Parkinson odwróciła się na pięcie i odeszła,
zostawiając za sobą dwójkę wściekłych przyjaciół.
- nie
łam się, chłopie – rzekł pokrzepiająco Zabini, poklepując
Malfoya po plecach. - na pewno nie mówiła poważnie.
-
Blaise – odezwał się blondyn w odpowiedzi, ledwie utrzymując
brzmienie swego głosu w ryzach – to jest Pansy–Parkinson.
Ta dziewucha w posiadaniu poufnej informacji może doprowadzić do
wybuchu Trzeciej Wojny Światowej. I ty dobrze o tym wiesz! -
zakończył, starając się ukryć nutę rozpaczy pobrzmiewającą w
jego słowach.
Ślizgoni już mięli wejść do biblioteki,
kiedy ich uszu dobiegł rozkoszny, dziewczęcy śmiech. Oboje
zatrzymali się w pół kroku. Czy
to możliwe, żeby…,
pomyślał Malfoy, który miał wrażenie, że już gdzieś wcześniej
słyszał ten dźwięk. Jego domysły potwierdziły się:
Oto
przed ich nosem przeleciał rozpędzony Fred Weasley, trzymający za
rękę biegnącą tuż za nim, roześmianą Hermioę Granger.
Draco
zacisnął szczęki tak mocno, że niemal pokruszył sobie zęby.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego dłonie zwinęły się
w pięści i paznokcie boleśnie wbijają mu się w skórę. Nie
umiał zidentyfikować ani nazwać uczucia, którym napełnił go
widok tej dwójki. A już szczególnie ugodził go fakt, że Hermiona
wyglądała na…szczęśliwą.
Przy
nim nigdy tak się nie śmiała.
**
(następnego dnia)**
- gramy w Eksplodującego
Durnia? - zaproponował ochoczo Ronald Weasley, wkroczywszy do Pokoju
Wspólnego, gdzie wokół małego stolika stłoczyli się Hermiona,
Fred, George, Neville, Luna, Harry oraz, rozparta wygodnie na
kolanach Wybrańca, Ginny. Wszyscy poza brązowowłosą gryfonką
pokiwali głowami na znak zgody.
- ja nie mogę –
westchnęła Hermiona – za chwilę mam korepetycje z
Malfoyem.
Fred spojrzał na dziewczynę zatroskanym
wzrokiem.
- uważaj na siebie. - powiedział cicho,
ściskając jej dłoń.
- nic mi nie będzie! Pomyśl
tylko – gdyby Draco Malfoy chciał mnie zabić, to miał do tego
idealną okazję na wczorajszej Obronie. Zwaliłby wszystko na
Wodniki Kappa, sam się odrobinę poturbował i już – tragiczny
wypadek gotowy. A jednak nie zrobił tego. Nie przyszło wam do
głowy, że może on wcale nie
chce mnie
skrzywdzić? - wbrew sobie dziewczyna zirytowała się. Nie chciała
być opryskliwa w stosunku do Freda, ale jej zdaniem chłopacy
zaczynali trochę przesadzać, z ciągłym oskarżaniem ślizgona o
mordercze zapędy.
- Hermiono – odezwał się Harry
opanowanym, bezlitosnym tonem – on cię krzywdzi od pierwszej
klasy.
Gryfonka zamarła. Odruchowo pokręciła głową, na
zaprzeczenie słów przyjaciela, ale… w głębi ducha wiedziała,
że chłopak ma rację. Tyle że nie mogła - a przede wszystkim nie
chciała -
przyjmować tego do wiadomości. Dotknięta do głębi, chwyciła
swoją torbę z podłogi i niemalże wybiegła z Pokoju
Wspólnego. Oni
nic nie rozumieją,
myślała, mknąc korytarzami ze łzami w oczach, przyciskając do
twarzy rękaw szaty. Z drugiej jednak strony wiedziała doskonale, że
jeżeli ktoś tu czegoś nie rozumie, to jest to ona sama:
Nie
rozumiała, czemu oskarżenia pod adresem Draco Malfoya osobiście ją
poruszają. Nie rozumiała, dlaczego myślenie o nim jako o
śmierciożercy przyprawiało ją o mdłości i ból w sercu. Nie
rozumiała, czemu tak cholernie się zawzięła na nauczenie go tej
transmutacji. I wreszcie nie mogła zrozumieć, dlaczego jej puls
przyspieszał, na widok jego uśmiechu.
- Granger? - jej
uszu dobiegł głos, dochodzący gdzieś z prawej strony. Spojrzała
w tamtym kierunku. Przy wielkim, witrażowym oknie stał Draco
Malfoy, z podręcznikiem do transmutacji pod pachą. Prawdopodobnie,
tak jak i ona, zmierzał do centrum korepetycyjnego, gdzie mięli się
spotkać za jakieś 10 minut.
- Ma…Malfoy, co ty tutaj
robisz? - odparła w panice. Mogłaby się założyć, że miała
zaczerwienione od łez oczy, zwichrzone truchtem włosy i zasmarkany
rękaw szaty.
- Granger, co się stało? - spytał,
puszczając jej wypowiedź mimo uszu.
- n…n…n-n…
nic,
chciała powiedzieć, raz za razem nabierając powietrza. Nie mogła.
W końcu skapitulowała i wybuchła bezsilnym płaczem, osuwając się
na posadzkę pod ścianą. Ukryła twarz w dłoniach. Czy
wszystko musi być takie trudne? Czy nic nie mogłoby być tak
po prostu jasne
i klarowne? Czarno-białe?
Biedny
Malfoy podrapał się w tył głowy, niepewny co powinien uczynić.
Jako że nie miał najmniejszego doświadczenia w sytuacjach pokroju
Apokalipsy (a do takich na pewno zaliczała się płacząca kobieta)
– powiedział najgłupszą rzecz jaką tylko mógł powiedzieć:
-
nie rycz, Granger.
Na te słowa, ku panice ślizgona,
dziewczyna rozszlochała się jeszcze bardziej. Chłopak postanowił
zdobyć się na czyn iście heroiczny – przysiadł obok niej i
niezdarnie poklepał ją po plecach. Obejmij
mnie,
pomyślała, wbrew sobie, Hermiona, lecz natychmiast zawstydziła się
tej myśli.
- no… to może ten… - zaczął Malfoy, niczym
pięciolatek – może powiedz mi cooo się stało? - z lęku o
własne życie, mówił bardzo, bardzo, bardzo ostrożnie. Nie
umknęło to uwadze Hermiony, która zawstydzona powoli zaczęła się
uspokajać.
- przepraszam – wyjąkała, pociągając
nosem. Szloch targający jej ciałem malał.
- w porządku
– odparł Draco, czekając aż dziewczyna udzieli odpowiedzi na
jego pytanie. Hermiona wiedziała, że jest mu winna wyjaśnienia.
Nie wiedziała tylko jak ubrać swoje smutki w słowa.
-
oni…wściekają się na mnie. - powiedziała w końcu. Nie musiała
mówić kim są „oni”, było to oczywiste dla nich obojga. -
wściekają się na mnie za to, że w ciebie wierzę.
Dracona
coś tknęło. „Wierzę
w Ciebie”.
Jeszcze nigdy nikt mu tego nie powiedział, nawet
rodzice. Zwłaszcza rodzice.
Trzy słowa - „Wierzę
w Ciebie”.
Do tego momentu nie wiedział nawet jak bardzo tego potrzebował.
Zalała go fala…czegoś, sam nie wiedział czego. Wiedział tylko,
że już nigdy nie spojrzy na tę dziewczynę tak jak dawniej, zanim
wypowiedziała te słowa. Poczuł się tak, jakby to co powiedziała
wypełniło jakąś bolesną pustkę w jego wnętrzu, z której
istnienia do tej pory nie zdawał sobie sprawy. Tak, jakby jakiś
ważny element, który aż do teraz pozostawał zagubiony, nagle się
odnalazł i wskoczył we właściwe miejsce. Ktoś
w niego wierzy…Ona w
niego wierzy!
-
p…przepraszam – wybąkała po raz kolejny.
- nic nie
szkodzi – odrzekł Malfoy lakonicznie, z braku lepszego pomysłu.
Nienawidził siebie za to, że nie potrafi posługiwać się słowami
wystarczająco dobrze. Że nie potrafi wyrazić nimi tego co naprawdę
myśli i czuje.
- zbierajmy się na te korepetycje –
powiedziała dziewczyna, chcąc zabrzmieć na stabilną emocjonalnie
i gotową do nauki. Pociągnęła nosem po raz ostatni i zaczęła
podnosić się z podłogi. Draco poszedł w jej ślady, a następnie
wyciągnął spod szaty elegancką i zapewne bardzo drogą chustkę
do nosa. Podał ją Hermionie z życzliwą miną, lecz ta pokręciła
przecząco głową, rumieniąc się z zakłopotania.
- nie
mogę…
- Granger, jesteś cała zasmarkana. Bierz tę chustkę
i nie marudź. - rzekł, markując zniecierpliwiony ton, choć tak
naprawdę po tym co powiedziała nie mógłby się na nią
niecierpliwić. Hermiona nadal wpatrywała się w niego z wahaniem,
wielkimi, jeszcze błyszczącymi od łez oczami. Z niezdecydowania
wyłamywała sobie palce i wierciła czubkiem buta w podłodze.
-
po prostu weź–tę–chustkę –
westchnął Malfoy, wciskając jej skrawek materiału w dłoń, nie
zważając na to, iż dziewczyna uparcie kręci głową. Odwrócił
się po dżentelmeńsku, kiedy wydmuchiwała nos i czyściła chustkę
zaklęciem.
- zatrzymaj ją – rzekł, kiedy Hermiona
chciała zwrócić mu jego własność. Zarumieniła się, ale nie
zaprotestowała.
- przepraszam. Minęła nam już połowa
lekcji – powiedziała ze skruchą.
- na litość boską,
Granger, przestań w końcu przepraszać! Przecież powiedziałem, że
nic nie szkodzi. Zresztą – wczoraj ćwiczyłem transmutację na
Zabinim, więc jestem na bieżąco. - dodał wzruszając ramionami.
Hermiona zaśmiała się, co zabrzmiało wyjątkowo sympatycznie ze
względu na jej zatkany nos.
- dobra, skoro ćwiczyłeś
transmutację, to przepytam cię z teorii. Niedługo mamy z niej
referaty.
- tak jest, wasza gryfonowatość. Twoje
życzenie jest dla mnie rozkazem – zgodził się Malfoy, wykonując
przy tym teatralny, szarmancki ukłon.
- Draco, przestań
mnie rozśmieszać! - wykrzyknęła dziewczyna z chichotem, niezbyt
przekonująco markując oburzony ton. - musimy się uczyć!
-
dobra, dobra, ciociu Granger. Przepraszam, już się
uspokajam.
Zasiedli naprzeciwko siebie przy długim,
drewnianym stole, w centrum korepetycyjnym.
- chcesz,
żebym ułożyła dla ciebie sprawdzian, czy wolisz żebym cię
przepytała?
- hmm… - Draco udał że się zamyśla i
rzucił jej lubieżne spojrzenie spod wachlarza jasnych rzęs –
wolę ustnie –
ton, jakim zaakcentował to słowo, oraz drapieżny uśmiech, jaki
jej posłał, sprawiły, że dziewczynie zrobiło się gorąco. Z
trudem stłumiła jęk.
- w…w porządku – odparła
zająknąwszy się. - wyjaśnij mi co to jest transfiguracja.
-
transfiguracja to… - Hermiona, wbrew sobie, odpłynęła na fali
fantazji. A imaginowała sobie tak nieprzyzwoite, tak sprośne i
zdrożne rzeczy, iż niemal natychmiast spłoniła się pysznym,
głębokim rumieńcem. Jej własna wyobraźnia zawstydziła ją tak,
jak jeszcze nic dotychczas. Purpurowy pąs i nieobecny, rozmarzony
wyraz twarzy dziewczyny, nie uszły oczywiście uwadze Draco Malfoya,
który widząc to uśmiechnął się z satysfakcją. A
jednak panna Granger jest człowiekiem,
pomyślał. Tylko
człowiekiem, a w dodatku kobietą, i to nie tak obojętną na moje
wdzięki jak zapewne by chciała. Ziarno zostało zasiane. –
i tak oto można wytresować ziemniaki, i nauczyć je myć zęby
łyżeczką do herbaty – dokończył wystosowaną przez siebie
definicję transfiguracji – Granger, słuchasz mnie? - spytał,
choć doskonale wiedział, że nie słuchała.
- co? -
ocknęła się dziewczyna, i uświadomiwszy sobie swoją
niesubordynację zarumieniła się jeszcze bardziej – tak, tak,
oczywiście że słucham. Bardzo dobra odpowiedź.
Malfoy
przygryzł policzek by nie wybuchnąć śmiechem.
- błąd,
Granger. - powiedział, szczerząc się jak debil - właśnie
powiedziałem, że da się wytresować ziemniaki i nauczyć je myć
zęby łyżeczką do herbaty. Jeżeli to jest bardzo dobra odpowiedź,
to nie wiem co my tu robimy, bo wygłoszę ten referat z palcem w
nosie. Na ziemniakach znam się jak nikt. - Hermiona poczerwieniała
ze wstydu i gniewu. Z jednej strony była zła na siebie, że się
zamyśliła, a następnie bezmyślnie skłamała. Jednak z drugiej
strony cholera ją brała na myśl, że ten kretyn perfidnie to
wykorzystał. Gdy tylko opanowała się na tyle, by móc coś
powiedzieć, przybrawszy chłodny i obojętny ton głosu odezwała
się w te słowa:
- no, to jest nas dwoje, Malfoy. Ja też
nie wiem co my tu robimy.
Szurając krzesłem wstała,
zgarnęła ze stołu swoje notatki i książki, po czym z szumem szat
opuściła zaskoczonego, skamieniałego Draco Malfoya.
A
już myślałem, że dobrze mi idzie… ta Granger jest niepojęta!
Dlaczego ona nie może być tak prosta w obsłudze jak Parkinson, czy
cała reszta tych słodkich idiotek? -
myślał chłopak, w głębi serca czując jednak, że właśnie to
mu się w niej najbardziej podoba.
Draco
Malfoy właśnie wychodził spod prysznica, z ręcznikiem
przewiązanym na biodrach i wilgotnymi, uroczo potarganymi włosami,
kiedy usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi swojego prywatnego
dormitorium. To
pewnie Parkinson,
pomyślał chłopak, w związku z czym nie zadał sobie trudu żeby
się ubrać. Od pierwszej klasy pozostawał dla tej mopsowatej gęby
niedostępny, i nigdy się to nie zmieni – w spodniach czy w
ręczniku.
- otwarte – rzucił chłopak, jeszcze
bardziej targając sobie włosy dłonią. Jakież było jego
zdziwienie, gdy do dormitorium wkroczyła niziutka, onieśmielona
gryfonka. No
nie,
pomyślał chłopak. Trzeba
było się ubrać, pacanie! Cóż
– teraz było już za późno na kompletowanie garderoby.
-
Cześć, Granger, co ty tutaj robisz? - zapytał, lekko zmieszany.
Dobrze: może i chciał zainteresować sobą tę dziewczynę, ale o
dziwo –
pragnął dokonać tego na czystych zasadach.
A
wyskakiwanie w samym ręczniku, żeby skusić jej kierowane hormonami
ciało, na pewno było chwytem niedozwolonym…przynajmniej jeszcze
nie teraz.
Gdy tylko Hermiona zlokalizowała go wzrokiem,
zarumieniła się na malinowy róż i błyskawicznie spuściła
wzrok.
- chcia…chciałam ci tylko przynieść moje
notatki z transmutacji i kilka próbnych testów. Wczoraj zachowałam
się trochę dziecinnie, z…zwłaszcza że niedługo mamy te
referaty, a ja…powinnam cię do nich przygotować. Przepraszam.
-
oh – zdziwił się Malfoy. A
ta jak zwykle o nauce,
przemknęło mu przez myśl, zaraz jednak przywołał się do
porządku. W końcu jest jego korepetytorką – musi dbać o jego
wyniki.
- dzięki.
- to m..m…może ja już
pójdę…ę. - wybąkała Hermina, patrząc wszędzie tylko nie na
niego. Niesamowicie go to rozbawiło. Chryste,
jaka ona jest cnotliwa i…nieskalana. Niewinna jak dziecko. Przecież
my mamy po 18 lat!, pomyślał
śmiejąc się w duchu. Nagle do głowy wpadł mu pewien, poniekąd
odrobinę złośliwy, pomysł. Hmm…sprawdźmy…
-
Granger? - rzucił, chcąc przyciągnąć jej wzrok.
-
tak? - spytała dziewczyna, odruchowo spoglądając w jego stronę.
Właśnie na ten moment czekał. Spojrzał jej prosto w oczy gorącym,
pociągającym wzrokiem, jednocześnie posyłając jej swój
najbardziej zmysłowy i pożądliwy uśmiech. Zareagowała dokładnie
tak, jak oczekiwał – natychmiast spłoniła się głębokim
rumieńcem i spojrzała w bok. Zaskoczył go natomiast ledwie
słyszalny, wysoki, udręczony jęk który mimowolnie wydobył się z
jej rozchylonych ust. Boże…ona
jest niesamowita.
- nie
patrz się tak na
mnie! – westchnęła błagalnie dziewczyna patrząc w bok.
-
jak, Granger? - drażnił się z nią, unosząc jedną brew.
-
TAK!
- nie mam pojęcia o co ci chodzi, skarbie.
-
i nie mów do mnie skarbie…
- mówiła z coraz mniejszym przekonaniem. Draco dobrze wiedział, że
gdyby tylko się postarał, jeszcze kilka zdań, kilka gestów, kilka
przeciągłych spojrzeń i byłaby jego. Wciąż jednak uważał, że
taka „wygrana” byłaby nie fair, ponieważ:
primo: byli
na jego terenie
secundo: on
był półnagi (co miało kluczowe znaczenie dla rozwoju konwersacji
i stanu psychicznego jego rozmówczyni).
- ja już pójdę
– wyjąkała Hermiona, nadal na niego nie patrząc. Wolną ręką
pogładziła się z tyłu po karku, który to gest podziałał na
ślizgona w…specyficzny sposób. Dziewczyna odwróciła się i
ruszyła ku drzwiom, na co gospodarz dormitorium omal nie wybuchnął
śmiechem
- Granger? - zatrzymał ją, kiedy stała już w
progu. Odwróciła się, ale nie odezwała. - nie zostawiłaś mi w
końcu tych notatek. - powiedział, siląc się na neutralny ton i
walcząc ze sobą aby się nie uśmiechnąć. Dziewczyna (chyba po
raz setny tego wieczoru) zarumieniła się ze wstydu, po czym bez
słowa odłożyła zwoje pergaminu na stojący przy wejściu stół.
-
dobranoc, Draco – rzekła cicho, a zaraz potem wyszła nie
oglądając się za siebie.
- dobranoc, Hermiono –
wyszeptał do zamkniętych drzwi.
***
-
hej, Ginny – rzuciła Hermiona, wkraczając do Pokoju Wspólnego
Gryffindoru. Sama nie wiedziała, czy jest bardziej zmęczona, czy
zirytowana – chcesz wiedzieć jak wygląda Draco Malfoy w samym
ręczniku? - było to pytanie czysto retoryczne, jednakże wszystkie
obecne w pomieszczeniu gryfonki natychmiast zwróciły ku dziewczynie
błyszczące z ciekawości i podekscytowania oczy. Matko,
jakie one żałosne, pomyślała
Hermiona, mimowolnie jednak zastanawiając się, czy ona sama też
tak wyglądała, kiedy zobaczyła go rozgrzanego po prysznicu. Miała
ogromną nadzieję, że nie, bo jeżeli tak… O wstydzie!
-
daj spokój, Herm. Nie mów że ten oszołom ugościł cię w
ręczniku kąpielowym – prychnęła z niedowierzaniem
Weasleyówna.
- dokładnie tak było – zapewniła
Hermiona. Coś w jej głosie kazało rudej uwierzyć w słowa
przyjaciółki.
- no nie, co za perwersyjny drań! -
wykrzyknęła Ginny święcie oburzona, co nakazywała jej siostrzana
solidarność. Brązowowłosa gryfonka przytaknęła, po czym
przeciągnęła dłonią po twarzy. Była zmęczona, zirytowana,
roztrzęsiona, a w głowie miała mętlik. Wszystko przez tego
jednego faceta, i przez to jedno spojrzenie, i przez ten jeden
uśmiech. Co
za… - nie
mogła znaleźć słów.
Całe szczęście, że jutro idą do
Hogsmeade. Zdecydowanie przyda jej się odpoczynek w gronie
przyjaciół i spory kufel kremowego piwa. Może kilka muzo-plujek do
kompletu.
- idę spać – oznajmiła ruda, po czym wstała
i odeszła do dormitorium. Przy schodach przystanęła na chwilę, by
powiedzieć:
- ty też lepiej się połóż, Hermiono. Sen
dobrze ci zrobi.
Może i by zrobił…gdyby tylko zechciał
przyjść. Tej nocy panna Granger wierciła się niespokojnie z boku
na bok, nie mogąc zebrać myśli, ani nie mogąc ich przegonić. W
końcu zdecydowała, że zakradnie się do dormitorium Harrego i
podprowadzi mu odrobinę Eliksiru Słodkiego Snu, którego chłopak
miał cały zapas (otrzymał go od pani Pomfrey po traumatycznych
wydarzeniach Bitwy o Hogwart). Hermiona na palcach wyszła z
sypialni, odpowiednim zaklęciem tłumiąc skrzypienie drzwi. Zeszła
do Pokoju Wspólnego i już, już miała wkroczyć na schody
prowadzące do męskich dormitoriów, kiedy poczuła, że ktoś ją
obserwuje. Powoli, ostrożnie obróciła się w stronę kompleksu
wypoczynkowego (kominek, zestaw kanap i kilka niewielkich, okrągłych
stolików).
- Fred! - wyszeptała, łapiąc się za serce
– wystraszyłeś mnie na śmierć!
- oh. W takim wypadku
najmocniej przepraszam i błagam o wybaczenie…ale zanim zaczniesz
mi wybaczać, może wytłumaczysz mi czemu skradasz się do męskich
sypialni i to w środku nocy? Bo jeżeli szukasz wrażeń, to ja się
zgłaszam na ochotnika i polecam swoje usługi. - odparł szeptem
Fred, z typową dozą Weasleyowskiego humoru, szczerząc się w
ciemności.
- przymknij się, półgłówku, nie szukam
żadnych wrażeń.
- cóż, sama przyznasz, że ta
sytuacja jest dość…dwuznaczna.
- boże, typowy facet!
Wy to tylko o jednym! Jeżeli już tak bardzo chcesz wiedzieć, to w
porządku – westchnęła dziewczyna zrezygnowana – planowałam
uszczuplić odrobinkę Potterowski zapas eliksiru nasennego. Nie mogę
spać. - poskarżyła się, niczym małe dziecko. Fred wyciągnął
do niej ręce, w zapraszającym geście, a dziewczyna bez oporów
umościła się bokiem na jego kolanach. Chłopak przytulił ją do
siebie, oplótłszy ramionami jej drobne ciało.
- bo ty,
moja nadobna niewiasto, nie potrzebujesz żadnych szpitalnych
mieszanek, tylko żeby cię ktoś ukołysał – wyszeptał jej do
ucha. Hermiona pod wpływem jego słów, oraz znajomego
Weasleyowskiego zapachu, zmiękła jak wosk. Więc
mnie kołysz,
pomyślała. Była zbyt zmęczona, żeby podchodzić do czegokolwiek
racjonalnie, tak jak robiła to na co dzień. Głaskana i tulona
przez Freda, przymknęła oczy, delektując się zapachem Nory, jakim
przesiąknięta była pidżama rudzielca. Zapach ów rozbudzał w
niej poczucie ciepła i bezpieczeństwa. W duchu zazdrościła
Weasleyom ogromnej miłości, jaka scalała ich rodzinę w jedno.
Podczas wakacji nieraz zastanawiała się, czy jej rodzice wciąż
się kochają, i ku własnej rozpaczy nie mogła szczerze
odpowiedzieć sobie na to pytanie. Miłość w domu państwa
Weasleyów była zawsze solidna. Prawdziwa, dobra, gorąca, otwarta,
czysta miłość. Teraz – w ramionach Freda – Hermiona miała
wrażenie, jakby mogła sobie odrobinę tej miłości uszczknąć.
Zaskarbić tylko dla siebie.
- zastanawiałem się… -
wyszeptał chłopak, gdy dziewczyna niemal zupełnie zapadła już w
sen - …czy nie wybrałabyś się ze mną do Hogsmeade.
-
tak – odszepnęła bez wahania. - wybrałabym się.
W
tym momencie zgodziłaby się niemal na wszystko.
**(następnego
dnia)**
-
Fred Weasley! - rozległ się donośny głos profesor
McGonagall, sprawdzającej obecność przed wyprawą do
Hogsmeade.
- Jestem tutaj, pani profesor!
- odkrzyknął rudzielec pełna piersią.
I
faktycznie TAM był. Wystawał niczym (ruda) fasolowa
tyczka, spośród morza gryfonów, dumnie dzierżąc w swej
wielkiej, rozłożystej dłoni, drugą - znacznie
mniejszą i stokroć delikatniejszą - dłoń należąca do
Hermiony “Ginger” Granger. Kiedy prof. McGonagall dotarła do
końca przeraźliwie długiej listy, gęsta, zbita masa
uczniów z wolna zaczęła się poruszać. Po chwili
masa owa podzieliła się na pomniejsze grupki, lub - jak w
przypadku Freda i Hermiony - pary. Ze względu na atmosferę
randki, jaka miała towarzyszyć temu wyjściu, oboje
uznali, że najlepiej będzie odłączyć się od paczki
znajomych (na ten sam pomysł wpadł najwyraźniej
Neville, który aktualnie pomykał w radosnych pląsach pod
rękę z Luną Lovegood, i wydawał się być w siódmym
niebie).
- dokąd mnie zabierasz? - spytała po
raz setny Hermiona, która - jako że była Hermioną -
nie mogła znieść jakiejkolwiek niewiedzy.
-
zobaczysz - odrzekł chłopak, dokładnie tak
samo jak za pierwszym, drugim i każdym następnym razem.
Dziewczyna naburmuszyła się, na co rudzielec ze
śmiechem pstryknął ją w nos. Doskonale wiedział,
że nie umie się na niego długo gniewać.
Nie zareagowała, najwidoczniej uznawszy, że
powinna być na niego wyniośle obrażona.
-
i tak w końcu się dowiem - burknęła, życząc sobie,
by zabrzmiało to jak groźba.
- w rzeczy samej,
Ginger, jak najbardziej popieram. I tak się w końcu dowiesz, więc
może przestań bezustannie wypytywać.
- dokąd
mnie zabierasz, Fred? - spytała natychmiast, tylko po to
by zrobić mu na przekór. W jej oczach zalśniły przewrotne
ogniki. Chłopak westchnął i posłał jej
spojrzenie mówiące: “oj, Ginger, Ginger!”. W odpowiedzi
tylko uśmiechnęła się łobuzersko, ściskając
jego rękę. Wydał się być zadowolony z tego spontanicznego
gestu.
- wspominałem już,
że ślicznie dziś wyglądasz?
Hermiona zaśmiała się
w duchu. Od rana mówił to już trzeci raz.
-
nie, Fredziu, nie wspominałeś, ale bardzo dziękuję.
- odparła, skromnie spuszczając wzrok dla lepszego
efektu. Właściwie w całym swoim
życiu słyszała to łącznie 4 razy: 3 od Freda
(wszystkie 3 jednego dnia, a dokładnie rzecz
biorąc jednego południa) i raz od Wiktora Kruma na balu
bożonarodzeniowym (co prawda Ron napomknął wtedy, że
“do twarzy jej w TYM [tutaj wykonał dziwny
gest rękoma, zapewne mając na myśli jej kreację]” ale to
przecież nie to samo).
-
czy wspominałem, że śli…
-
tak, wspominałeś - przerwała mu ze śmiechem
Hermiona. - Wszystko z tobą w porządku? Wyglądasz na
odrobinę…spiętego - dodała, chichocząc po raz drugi. Nigdy
w życiu nie przypuszczała, że nadejdzie dzień, w
którym przyjdzie jej użyć słowa ”spięty” w
odniesieniu do Freda Weasleya. (oczywiście nigdy
w życiu nie przypuszczała też, że będzie
miała okazję pójść z Fredem Weasleyem na randkę,
ale gdybyście choć trochę znali tego przewrotnego
rudzielca, rozumielibyście, dlaczego to pierwsze zaskoczyło ją
o stokroć bardziej).
- ja? A w życiu!
- oburzył się, poniekąd słusznie, chłopak. -
po prostu wybitnie mnie irytujesz - dorzucił, posyłając jej
swój najpiękniejszy uśmiech.
Dziewczyna zatrzymała się
raptownie i uniosła brew.
- ach tak? - powiedziała,
udając święcie zbulwersowaną. To mówiąc, wyrwała rękę
z jego uścisku. Fred wyciągnął dłoń i
pieszczotliwie zmierzwił jej włosy. Dobrze wiedział, że
tylko się droczy, ale postanowił dać za wygraną
(co w Weasleyowskim przypadku musiało oznaczać, że
naprawde zależy mu na tej dziewczynie)
- nie -
“skapitulował” łaskawie, ponownie się do niej uśmiechając
i obejmując ramieniem jej drobne barki. Pozwoliła mu na
to, usatysfakcjonowana swoim małym ”zwycięstwem”.
Oczywiście nie zdawała sobie sprawy, że w tym samym
momencie ciasno obejmujący ją Fred czuje sie równie wygrany…
-
teraz muszę zawiązać ci oczy - oznajmił ni z tego ni z
owego, zachodząc ją od tylu z czarną, jedwabną wstęgą
w dłoni.
- co? jak to? dlaczego? - oburzyła się
Hermiona. W jej glosie dało się jednak słyszeć dużą
dawkę zaintrygowania. Ciekawska była z natury.
-
bo będę cię przeprowadzał jednym z
najtajniejszych tajnych przejść, do jednego z najtajniejszych
tajnych miejsc w całym Hogsmeade - oznajmił w odpowiedzi,
delikatnie zawiązując jej wstęgę na oczach.
- mam
rozumieć, że będę oślepiona tą przepaską przez całą randkę?
- spytała Hermiona, bynajmniej nie żartem (bo po Weasleyu
wszystkiego można się było spodziewać), po czym
wyciągnęła ręce niczym zombie i jęła badać nimi
powietrze przed sobą. Nie przywykła do nie-widzenia
i czuła się z tym nieswojo.
Nagle uświadomiła
sobie, że ktoś chwyta ją w talii i przyciąga do siebie. Krzyknęła
cicho, zaskoczona. Coś delikatnego musnęło jej szyję…
-
kusząca propozycja… - rozległ się niski pomruk tuż
przy jej uchu - …ale nie. Będziesz mogła odsłonić oczy
gdy tylko dotrzemy na miejsce.
Hermiona zadrżała.
-
z…zgoda - wyjąkała, przeklinając w duchu fakt, iż zapewne
rumieni się po czubki włosów. Wciąż nie mogła przywyknąć
do takiej nagłej bliskości, ale musiała też
przyznać, że przebiegające ją dreszcze były bardzo
przyjemne…
- no to w drogę! - zaintonował dziarsko
Fred, bez uprzedzenia powracając do swojej poprzedniej
nie-zmysłowo-szepczącej roli. Całe szczęście, że
nie mógł usłyszeć tętna panny Granger!
Wędrówka
tajemniczym przejściem trwała około dwudziestu
minut i wcale nie należała do najłatwiejszych:
kilka razy chłopak zmuszony był podtrzymać
Hermionę, gdyż potykała się o własne stopy;
czasem musiał uciec się do lewitacji, kiedy
nie radziła sobie ze schodami; raz nawet omal nie
rąbnęła głową w ścianę, nie zorientowawszy się w
porę iż Fred zmienia kierunek marszu.
Tak
czy siak w końcu dotarli na miejsce i dziewczyna uzyskała pozwolenie
na zdjęcie opaski z oczu.
A kiedy już to uczyniła…
-
na Merlina…! - wyszeptała oniemiała - przecież my
jesteśmy w…
- …w podziemnym magazynie Miodowego Królestwa
- dokończył z dumą Fred, wypinając pierś i uśmiechając
się od ucha do ucha.
Hermiona rozejrzała się dookoła, chłonąc widoki.
Pomieszczenie było ceglane, średniej wielkości i
raczej chłodne (cóż, w końcu znajdowało się pod
ziemią). Pod ścianami piętrzyły się stosy
rozmaitych wyrobów cukierniczych, a okien nie było wcale.
Nawiasem mówiąc: wszystko wyglądało niczym owiany
tajemnicą królewski skarbiec, w którym rolę złota i
klejnotów pełnią łakocie.
Oprócz ton
najwyborniejszych słodyczy w całej Anglii,
magazyn pełen był bezwładnie unoszących się
w powietrzu, świetlnych kul, we wszystkich odcieniach
fioletu jakie Hermiona tylko mogła sobie
wyobrazić. Stanowiły one jedyne źródło światła w
pomieszczeniu i otulały jego wnętrze bajeczną,
przyćmioną poświatą. Miały także przeróżne
rozmiary: niektóre były tak małe, jak leśne świetliki;
inne gabarytami przypominały pięść, a
niektóre wielkością dorównywały arbuzom. Wyglądało to…magicznie.
Wręcz bajkowo.
Piękne, przemknęło Hermionie
przez myśl, zupełnie tak jak wtedy, na dachu wieży
dyrekcyjnej.
- w magazynie Miodowego Królestwa!
- wykrzyknęła z mieszaniną szoku i najczystszego
zachwytu. - Fred! Poza bankiem Gringotta to chyba najbardziej
niedostępne miejsce w całym świecie czarodziejów!
Dzieciaki zapłaciłyby fortunę, żeby się tu dostać!
Jesteś…jesteś szalony, wiesz? I niesamowity -
spontanicznie zarzuciła mu ręce na szyję i uściskała go
najmocniej jak umiała. Fred zachwiał się
i zaśmiał cicho.
- a
ja oddałbym cale złoto świata, by
zobaczyć ten wyraz
na twojej twarzy - odparł - oczywiście zakładając,
że mnie wcześniej nie udusisz - dodał po chwili, jako że
nie byłby sobą bez choćby odrobiny ironii.
Następnie delikatnie zmusił ją by rozluźniła uchwyt
i postawił ją przed sobą na ziemi.
- to jaki
jest plan? - zapytała rozochocona Hermiona.
Zawsze miała cichą słabość do słodyczy (i była gotowa
się założyć, że to Ginny doniosła o tym Fredowi).
-
bierz co chcesz - odrzekł chłopak, obdarzając ją
szerokim uśmiechem, po czym
machnięciem różdżki wyczarował kompletne
piknikowe nakrycie. Hermionie zaświeciły się oczy.
Po
krótkim namyśle ze stert pod ścianami wybrała maczane w
karmelu jabłka na patyku; paczkę miętowych orzechów;
trzy gigantyczne, obsypane sezamem lizaki o smaku marcepanowym (po
jednym dla siebie i dwa Freda); oraz cale naręcze czekoladowych żab
(które darzyła wyjątkowym uwielbieniem).
Następnie umościła się na piknikowym
kocu, kładąc słodkości po środku.
-
co najpierw? - spytała rozłożonego naprzeciwko niej
Freda, patrząc mu poważnie w oczy, przy czym
powiedziała to takim tonem, jakby jego decyzja miała zaważyć
na losach wszechświata.
- optuję
za miętą - odpowiedział chłopak,
niskim, dwuznacznym tonem. W jego oczach zalśniły ogniki.
Hermionie
jak zwykle w takich sytuacjach zrobiło się gorąco, a jej
twarz oblała się rumieńcem (tutaj Fred uśmiechnął się
z satysfakcją, widząc jak na nią działa). Drżącymi
rękami sięgnęła po orzechy.
Fred
jest mistrzem pierwszych randek, pomyślała,
modląc się by jej tętno zwolniło.
Czy
jej osąd nie był jednak zbyt pochopny, zważywszy na
fakt, iż była to zaledwie jej druga
pierwsza-randka…?
***
Ten cały Weasley
jest jak dla niej zbyt zaborczy, pomyślał Draco
z irytacją, widząc jak Fred puszy się z dumy, tylko dlatego, że
trzyma Ją za rękę.
Ona
potrzebuje kogoś innego…
a
kogo?, odezwał się złośliwy głosik w
jego głowie.
nie
wi…
Ciebie?
nie!
…niekoniecznie…
więc kogo?
nie
JEGO!
-
ej, Draco! Idziesz czy nie! - wyrwał go z wewnętrznego
konfliktu głos Blaise’a Zabiniego.
- jasne…
pewnie, już idę - odparł coraz bardziej poirytowany
Malfoy. Nie miał ochoty o Niej myśleć!
Mial ochotę wyjść i zabawić się ze
znajomymi, a tymczasem ona uparcie siedziała w
jego głowie, nie zdradzając najmniejszej ochoty na jej
opuszczenie. Niech to szlag!
- kto ma ochotę na kolejkę
Ognistej? - zakrzyknął rozochocony Goyle. Jego
nastrój udzielił się wszystkim poza Draco Malfoyem,
który pochmurniał z każdą chwilą.
Niedługo potem
on i jego kumple (plus Pancy Parkinson, która wszędzie się z
nimi włóczyła od kiedy weszła w posiadanie
cennej dla Malfoya informacji) dotarli do “Trzech Miotel”, gdzie
rozsiedli się wygodnie
zajmując cały stół.
Blondyn, omiótłszy wzrokiem
lokal, stwierdził, iż Freda i Hermiony w nim NIE
MA. Przyprawiło go to o dziwne, mieszane uczucia, sam
bowiem nie mógl się zdecydować, czy fakt ten go cieszy, czy
tylko dodatkowo irytuje, bo pozostawia przebieg ich
spotkania wyłącznie jego domysłom.
Nie
pił za dużo i przez cały czas siedział jak
na szpilkach, męczony przez rozmaite wizje dotyczące randki jego
korepetytorki. No własnie -
“JEGO”. Słowo to paliło umysł młodego Malfoya
niczym rozgrzane do białości żelazo, powodując niemal
fizyczny ból.
Co się ze mną dzieje?, myślał raz
po raz, co niewiele jednak pomagało, głównie dlatego,
że natrętny głosik w jego głowie podsuwał mu
pewną odpowiedź, która ani trochę mu się
nie podobała.
Chyba wszyscy jego towarzysze
wyczuwali, że coś z nim nie tak, jednak nikt nie pytał co
się stało. Blaise od czasu do czasu rzucał mu
zaniepokojone spojrzenia, Pancy dwa razy próbowała chwycić go
za rękę, ale za każdym razem powstrzymał ją
tym samym, morderczym spojrzeniem, natomiast Crab i Goyle zdawali się
w ogóle nie przejmować jego podłym nastrojem
(zwłaszcza, że byli nieco wstawieni).
Kiedy nadszedł czas
powrotu do Hogwartu, Draco Malfoy był już tak posępny,
że przestał się do kogokolwiek odzywać, a
nawet szedł kilka kroków za całą paczką,
nie biorąc żadnego - nawet biernego - udzialu w
ich pogawędkach.
Bez większego zainteresowania
kopał kamyki na swojej drodze i z ponurą
miną obserwował krążące w powietrzu ptaki. W
pewnym momencie coś pomarańczowego przykuło jego wzrok.
Spojrzał w tamtą stronę i… zmroziło go.
Oto
kilka metrów przed nim, pod malowniczo pochyloną wierzbą, stal
Fred Weasley, namiętnie scałowujący słodką niewinność
z warg Hermiony Grenger.
JEGO
korepetytorki.
JEGO…
…Hermiony
Granger.
Draco
nie zastanawiając się długo (prawdę
mówiąc był wyjątkowo do dobry w
nie-zastanawianiu-się) ruszył gniewnym krokiem w kierunku
Freda i Hermiony. Nie wiedział nawet co zamierza im/mu/jej
powiedzieć, wiedział tylko, że musi natychmiast przerwać
te ich umizgi bo… bo TAK.
- wstrzymać ogień!
- wydarł się, bardzo inteligentnie, dotarłszy pod
malowniczą wierzbę. Hasło nie było ani
stosowne ani subtelne, ale za to zachwycająco skuteczne.
Fred odskoczył od Hermiony jak rażony prądem.
-
czego chcesz, Malfoy? - rzucił jadowicie, mierząc
ślizgona wrogim spojrzeniem. No właśnie: czego chciał?
Tak daleko jego plan nie sięgał.
Myśl,
myśl, myśl!
-
muszę…POROZMAWIAĆ Z HERMIONĄ! - wyparował w końcu.
Było to pierwsze co przyszło mu
do głowy.
Cóż, właściwie pierwsze
zaraz po: “słuchaj, z niewiadomych przyczyn
dostaję-kręćka-gdy-widzę-jak-całujesz-MOJĄ-korepetytorkę,
więc, jeżeli byłbyś tak uprzejmy,
skończ-z-tym-nim-umrę-z-gniewu, powieszę-cię-za
kostki-na-Wierzbie-Bijącej-albo-za-avaduję-bez-mrugnięcia-okiem”,
ale tego przecież nie mógł powiedzieć,
prawda?
Prawda?
- koniecznie teraz?
- spytał Fred podejrzliwie.
- tak, TERAZ
- ciągnął uparcie swoją farsę Draco, nie mając
pojęcia dokąd go to zaprowadzi. Po prostu musiał zrobić
COŚ, a teraz nie było już odwrotu.
- i to nie
może poczekać? - dopytywał się dalej Weasley, objąwszy
Hermionę ramieniem i przyciągnąwszy ją do siebie.
Malfoyowi gest ten wydał się zdecydowanie zbyt zaborczy,
zresztą jak każdy, choćby najniewinniejszy kontakt
cielesny między Fredem a gryfonką.
- nie może. - odparł z
naciskiem - To bardzo ważne. Sprawa wagi państwowej. Chodzi o…o…o
tą, no…sprawę wagi państwowej. Sam
rozumiesz.
Rudzielec zmrużył oczy
i już otworzył usta żeby coś powiedzieć,
gdy pochwycił z dołu pytajaco-proszące
spojrzenie Hermiony.
Przecież nie
musi prosić go o pozwolenie!, pomyślał Draco
z irytacją.
Tymczasem Fred niechętnie wypuścił dziewczynę
z objęć, cały czas obrzucając
ślizgona wściekłymi spojrzeniami, z których ten nic
sobie nie robił. Gdy tylko Hermiona była ”wolna”, chwycił ją
za łokieć i jął ciągnąć za sobą,
nawet nie wiedząc dokąd. Po prawdzie: dokądkolwiek, byle dalej od
Wieprzleja.
W końcu gryfonka
nie wytrzymała. Przystanęła raptownie, zmuszając
Malfoya do zrobienia tego samego.
- no, słucham, co
to za nie-cierpiąca-zwłoki-sprawa-wagi-państwowej, hm?
- spytała hardym tonem, odważnie patrząc mu w
oczy.
- eee…no…tego… - zająknął się
Draco, stukając o siebie palcami wskazującymi
obu dłoni. Patrzył przy tym na swoje stopy i
gorączkowo starał się wymyślić jakieś
solidne, dobrze brzmiące kłamstwo.
- och, mówisz
jak Harry! - burknęła Hermiona z irytacją -
przy całej mojej, do niego, miłości!
- dodała szybko, zorientowawszy się,
że sprowadziła Pottera do roli niedorozwiniętego
analfabety.
Malfoy milczał jak zaklęty.
-
wciąż czekam…! - ponagliła gryfonka, podrygując stopą
i mrużąc groźnie oczy. coś jej tu śmierdziało.
-
no…
- no CO?!
- wykrzyknęła, straciwszy cierpliwość.
- no on
cię CAŁOWAŁ!
- odkrzyknął Draco sfrustrowany, z braku
lepszego pomysłu. Miał jednak świadomość, że brzmi
jak skończony kretyn, więc zaczerwienił się ze
wstydu.
Hermiona obserwowała go z fascynacją.
Po raz pierwszy w życiu widziała jak Malfoy się
czerwieni!
- no tak, Draco. - odezwała się
poczciwym tonem przedszkolanki - tak właśnie nazywamy czynność,
przy której usta dwóch osób, niekoniecznie tej samej płci,
dotykają się wzajemnie i…
- nie o to chodzi!
- przerwał jej chłopak z rozpaczą w głosie.
Sytuacja zaczynała być beznadziejna, albowiem jedynym
co mógłby jej teraz powiedzieć, było to,
czego pod żadnym pozorem NIE MÓGŁ jej powiedzieć
(jeżeli wiecie co mam na myśli).
- więc o
co?
Chłopak podrapał się
w tył głowy jak mały, zakłopotany urwis.
Hermiona
wcale nie czuła się lepiej, ponieważ nie miała zielonego
pojęcia o co chodzi w tym całym przedstawieniu, które
z słowa na słowo, z gestu na gest stawało się
coraz dziwniejsze. Co prawda bardzo cichy, diabelski głosik w
jej głowie podpowiadał pewne oczywiste rozwiązanie,
ale…
Nie,
to niemożliwe!, myślała dziewczyna
kategorycznie,uciszając głosik.
Czyżby?
Więc czemu go o to nie zapytasz?, odezwał się
znowu, nic sobie nie robiąc z jej zaprzeczeń.
- Draco,
czy ty…czy ty jesteś…zazdrosny? - spytała Hermiona z
niedowierzaniem, wysoko unosząc brwi. Mówiąc to czuła się
jak skończona kretynka, bo słowa te wydawały się
jej śmieszne i niedorzeczne.
- ja?
Zazdrosny? Zwariowałaś? Proszę cię! W życiu! Coś ty
sobie ubzdurała, Granger?! Ja, zazdrosny!
Pfff, dobre sobie! Ależ skąd, toż to nonsens! Co też
ci przyszło do głowy! Chora jesteś?!
- jął zaprzeczać panicznie Malfoy, starając się nadać
swojemu głosowi nonszalancki ton. Jego wysiłki były jednak
mierne w rezultatach, gdyż głos, który wydobył się
z jego ust, stanowił co najwyżej żałosną,
piskliwą parodię nonszalancji. - ja… ja po prostu ZABRANIAM CI
się z nim całować! - oświadczył w końcu
protekcjonalnie (jak ostatni idiota), przekuwając zakłopotanie na
gniew. - rozumiesz?!
Tym oto sposobem wygłosił najgłupsza rzecz,
jaką tylko mógł wygłosić w stosunku do gryfona, a
już zwłaszcza Hermiony
Granger, która dumą i uporem zawstydzała same
Hipogryfy.
- ach tak?! - zaperzyła się - TO
MASZ PROBLEM,
MALFOY, BO JA WCALE. NIE. POTRZEBUJĘ. TWOJEJ. ZGODY!!!
- krzyknęła zezłoszczona, z każdym słowem dźgając
go gniewnie palcem w pierś (która to pierś,
warto wspomnieć, znajdowała się mniej więcej na
poziomie jej oczu). - na cokolwiek! A już szczególnie w kwestii
tego z kim wolno- a z kim nie wolno mi się całować,
zrozumiano?! - to mówiąc zakręciła się na pięcie
i już miała odejść, mrucząc pod nosem coś,
co brzmiało mniej więcej jak “paskudny, *cenzura*,
zawszony, *cenzura*, zarozumiały arystokrata! *cenzura*”
gdy wtem…
- Hermiono, ale… ale on… ale ty… ale ja…
- jęknął Malfoy, uwięziony powiędzy tym co musiał,
a czego nie mógł jej powiedzieć, co w tym nieszczęśliwym
przypadku było akurat jednym i tym samym. Na dźwięk
tak żałosnego głosu dziewczyna po
prostu nie mogła się
nie odwrócić.
- to po prostu nie jest Twoja sprawa,
Draco - rzekła łagodniej, lecz nadal stanowczo.
-
wiem - mruknął chłopak do swoich stóp, tak cicho,
by nie mogła go usłyszeć - i właśnie w
tym problem.
Gdy podniósł głowę już
jej nie było.
Majaczyła w oddali, zmierzając
w stronę Zamku pod rękę z Fredem Weasleyem.
***
Ostatni
miesiąc minął Hermionie z kilku powodów przyjemnie i z
kilku powodów…dziwacznie. Pocałunek Freda w Hogsmeade
oficjalnie przypieczętował ich związek, fakt, że są
parą.
I było im razem dobrze, zwłaszcza na
początku, choć pod wieloma względami do siebie nie pasowali. W
przerwach pomiędzy lekcjami wymykali się wspólnie na Dach, albo do
innych tajnych miejsc, których Fred miał w
zanadrzu całą masę. Lubiła też z
nim żartować, bo poza swoją łobuzerską naturą,
Fred Weasley skrywał dużą inteligencję,
która lśniła niczym diament w jego swoistym
dowcipie. Bywało, że po prostu siedzieli razem, we wnęce
okiennej, przekomarzając się nawzajem i przerzucając żartami.
Tak - poczuciem humoru byli zdecydowanie fantastycznie
dobrani.
Wieczorami chłopak przychodził do
jej dormitorium i całował ją długo na
pożegnanie. Czasem nawet czesał jej włosy przed
snem, okrywał kołdrą i głaskał po
policzku na dobranoc. Obchodził się z nią pod
każdym aspektem czule i ciepło… No właśnie:
przynajmniej na początku.
Czasem wydawało jej
się, że Fred traktuje ją jak porcelanową laleczkę,
że wciąż chucha na nią i dmucha,
jakby była małą dziewczynką, z kolei innym
razem odnosiła wrażenie, jakby w ogóle nie obchodziło go
czy jest zmęczona, zajęta, czy też zwyczajnie nie ma
na coś ochoty.
W dodatku
szybko zaczął przejawiać cechy zazdrośnika. Zdarzało mu
się, że był wobec niej zaborczy i obnosił się
z nią przed innymi chłopakami, co owszem - bywało słodkie,
ale czasami niepomiernie ją irytowało.
Poza tym
jednak kochał ją, a to było przecież najważniejsze,
bo tego Hermiona wybitnie potrzebowała, po koszmarze ostatnich
lat. W związku z tym przymykała oko, na
drobne niedoskonałości rudzielca, karmiąc się jego
oddaniem i miłością niczym wygłodniałe zwierzątko.
Do
dobrej strony tego tygodnia niewątpliwie zaliczały się
też korepetycje z Draco Malfoyem, który pod czujnym okiem
Hermiony robił wyraźne postępy. Nikomu o tym nie mówiła,
ale fakt ten sprawiał jej
wyjątkowa przyjemność, podnosił jej poczucie
wartości i napełniał jej serce niemalże MATCZYNĄ
dumą.
Dobrze pamiętała, jak
nieprzyzwoicie uszczęśliwiła ją wiadomość, że
Malfoy zaliczył referat z transmutacji na Powyżej
Oczekiwań. Nieomal rzuciła mu się wtedy na szyję
przy całej klasie! Nigdy nie przypuszczała, że
nauczanie sprawi jej tyle satysfakcji i niekłamanej radości.
Co
się natomiast tyczy samego PROCESU - a nie jego rezultatów - cóż…
ów przebiegał dosyć… specyficznie.
Od czasu
ich dziwacznej rozmowy w Hogsmeade Draco odnosił się do
niej z pewną rezerwą, a ona sama nie robiła nic, by
ocieplić ich stosunki. Po pierwsze dlatego, że zwyczajnie
nie wiedziała JAK miałaby to uczynić, po
drugie dlatego, że nie wiedziała czy WYPADA jej to
czynić, skoro jest w związku. Tak więc spotykali się regularnie
trzy razy w tygodniu, Malfoy rozwiązywał przygotowane
przez nią testy, słuchał jej tłumaczeń, rzucał coraz
bardziej skomplikowane zaklęcia, ale…nic poza tym. Żadnego
“jak się masz?”, żadnego “ładna dziś pogoda”. Słowem -
stosunki czysto służbowe, takie, jakich wymagała od
nich profesor McGonagall. Przeszkadzało to Hermionie
(która za nic by się do tego nie przyznała), przeszkadzało to
i Malfoyowi (który również w życiu by tego nie okazał), ale
mimo wszystko trwali w takiej relacji, krzywdząc się
nawzajem.
Oboje jednak (choć każde z nich osobno, w
zaciszu własnego umysłu) zdawali sobie sprawę, że taki
stan rzeczy nie może trwać wiecznie, i że napięta
membrana dystansu między nimi w końcu naciągnie się do tego
stopnia, iż wedle wszystkich prawideł rządzących
wszechświatem będzie musiała pęknąć. Nie mięli
jednakoż pojęcia co mogłoby wówczas
nastąpić.
Dni mijały, klimat powoli się oziębiał,
jesień płynnie przechodziła w zimę, gradobicia i mrozy
coraz częściej zaczynały zastępować poranne
szarugi. Zbliżał się koniec pierwszego
semestru.
Hermiona finiszowała w tym półroczu z
sercem pełnym spokojnej satysfakcji. Z żadnego przedmiotu
nie opuściła się poniżej 5 (P), co dawało jej
najlepszą średnią na roku. Jeżeli zaś chodzi o Malfoya - nie bez
dumy zarejestrowała fakt, iż wyszedł on na
prostą z transmutacją, i najprawdopodobniej zaliczy przedmiot z
piękną, okrągłą piątką. Nie posiadała się
z cichej radości, że w dużej mierze jest to jej zasługa.
Jej własna.
- cześć, Draco - przywitała się
grzecznie z blondynem, czekającym już na nią w centrum
korepetycyjnym. poniekąd mieli już
swój stały rytuał: chłopak zawsze przychodził przed
czasem, a Hermiona około 10 minut po nim, choć
nie była spóźniona. Następnie witali się i zasiadali
do przygotowanej na dany dzień porcji materiału, a
kiedy już się z nim uporali, po uprzejmym pożegnaniu
rozchodzili się do swoich domów. Podczas lekcji odnosili się do
siebie kurtuazyjnie i miło, ale w żadnym wypadku ciepło. I
nigdy nie żartowali.
Dziś miało się to
zmienić. Membrana miała pęknąć, i to za sprawą
trzech, niezobowiązujących, niewinnych słów wypowiedzianych
przed Draco Malfoya. Pierwsza czysto koleżeńska wypowiedź,
jaka padła między nimi od dnia wyprawy do Hogsmeade,
wykraczająca poza ramy sztywnej nauki, brzmiała następująco:
-
idziesz na mecz?
Hermiona w pierwszej
chwili doznała szoku. Tak przyzwyczaiła się
do, niemalże rytualnego, przebiegu ich korepetycji, że odchylenie
od niego fatalnie ją zdezorientowało. Gdy tylko pozbierała się
do kupy, w okolicach jej serca rozlało się
przyjemne ciepło. Uśmiechnęła się promiennie, nie
panując nad mięśniami twarzy. Te
trzy słowa ją… uszczęśliwiły.
- idę
- odparła. Malfoy odwzajemnił uśmiech. Po membranie
nie było już śladu, ale raczej żadne z nich specjalnie
za nią nie tęskniło.
Zachęcony pozytywną
reakcją dziewczyny Malfoy, po zajęciach postanowił zaryzykować
i posunąć się o krok dalej, przy pomocy kolejnych 3 słów.
-
odprowadzę cię, pozwolisz?
I Hermionie znów zrobilo się
cieplej na sercu. Nie zaprotestowała, zwłaszcza
że zachowywał się nienagannie. Na jej policzkach wykwitł
delikatny rumieniec, gdy chłopak kurtuazyjnie przytrzymał przed
nią ciężkie, masywne odrzwia prowadzące do centrum
korepetycyjnego. Fred nie robił takich rzeczy. Owszem - dbał o nią
i podchodził do niej z czułością, ale nigdy nie traktował jej
tak…tak…tak, że czuła się kobietą.
Musiała przyznać, że uczucie to szalenie jej się podobało.
-
jaki wynik obstawiasz? - zagadnął Draco w drodze do Wieży
Gryffindoru. Było jasne, że mówi o jutrzejszym meczu.
-
nie mam pojęcia co do różnicy punktów, ale jestem niemal pewna,
że w Finale jak zwykle spotka się Slytherin i Gryffindor.
- odparła Hermiona, jednoznacznie sugerując że wygrana w
jutrzejszym spotkaniu należy do ślizgonów.
- hmm, nie
jestem pewien. Krukoni zrekrutowali ostatnio jakąś nową ścigającą.
ponoć jest nieźle utalentowana… - łypnął na Hermionę by
ocenić wyraz jej twarzy. Chciał jedynie jeszcze
raz usłyszeć od niej, że wierzy w zwycięstwo Ślizgonów.
Kiedy to mówiła… sprawiało mu to
nieprzyzwoitą przyjemność. Nie wiedział dlaczego,
ale nie obchodziło go to. Po prostu chciał to usłyszeć. Własnie
od NIEJ.
- racja, ale to nie ma znaczenia, jeżeli ty
złapiesz znicz. A złapiesz go - oznajmiła Hermiona
pewnym tonem. Draco słysząc to niemal zamruczał ze
szczęścia, niczym podrapane w odpowiednim miejscu kocię. Ona
jednak nie powiedziała tego,
ponieważ żywiła do chłopaka sympatię (nawet
jeżeli w istocie żywiła), tylko dlatego, że takie były
fakty: w ostatnich latach Malfoy rzeczywiście stał się
wyśmienitym szukającym, z którym konkurować mógł jedynie
Harry Potter, a że Harry absolutnie nie grał w drużynie
krukonów - Slytherin praktycznie miał zwycięstwo w
kieszeni. Blondyn doskonale o tym wiedział, jednak
nie zmieniało to faktu, że mógłby słuchać o
tym w kółko i w kółko, a szczególnie od Niej (nie
wiedzieć czemu, kiedy tę samą opinię wygłaszała Pansy
Parkinson czy Millicenta Bulstrode - nie sprawiało mu to
takiej przyjemności…)
- nie wiedziałem, że mam fanki
wśród Gryfonek - rzucił, usmiechając się do niej rozbrajająco.
Hermiona oburzyła się jak na komendę, dokładnie tak, jak tego
oczekiwał.
- ja po prostu jestem realistką, Draco! -
obruszyła się - a poza tym… - dodała po chwili namysłu
- …wypada mi wspierać mojego ucznia. - Na jej
twarzy zagościła przewrotna, urocza mina przyłapanego
łobuziaka. Nie mógł na to nie zareagować. Po
koleżeńsku szturchnął ją
łokciem. Odpowiedziała szturchnięciem, i tak -
poszturchując się nawzajem i od czasu do czasu cicho chichocząc -
dotarli do schodów prowadzących na Wieżę Gryffindoru. Draco
nie był naiwny - wiedział, że tutaj muszą się
rozstać, by mogła w spokoju dotrzeć pod portal i
wypowiedzieć tajne hasło.
Dziewczyna stanęła twarzą
do niego by się pożegnać i…
"Cześć, Granger"
niespodziewanie uwięzło mu w gardle.
Nie pomyślał. Podniósł rękę i bardzo delikatnie
(jak również bardzo szybko) musnął jej policzek opuszkami
palców. Przelotny gest, nie podpisany pod żadnym konkretnym
uczuciem. Prosty, a tak złożony i…jakby sprzeczny
z całą otaczająca ich rzeczywistością. Niezgodny z
wszelkimi prawidłami Hogwartu i ich osobistego życia. Żadną miarą
nie pasujący do realiów ich świata, niczym puzzel z
obcej układanki, a mimo wszystko tak… właściwy.
Odpowiedni.
Sekunda jakby zatrzymała się w
miejscu. Element kontinuum czasowego zamroził się… a
potem nagle odtajał, kiedy chłopak oderwał dłoń od
jej twarzy, odwrócił się i szybkim
krokiem oddalił w kierunku lochów.
Ostatnim
co zobaczył nim to uczynił, były wpatrzone
w niego pytająco, sarnie oczy Hermiony. Jej roziskrzone źrenice,
rozszerzające się na moment i po chwili wracające do normalnego
rozmiaru. Uciekł, bo nie mógł odpowiedzieć na kryjące
się w nich pytanie. Uciekł, bo jego własne czyny były mu
obce. Uciekł, bo solidne - jak mu się dotąd zdawało -
fasady jego ułożonego, arystokratycznego świata
niebezpiecznie się zatrzęsły. Uciekł, bo się przestraszył.
I nadal się bał.
Pomyślał, że mógłby na nią
patrzeć każdego dnia, każdego ranka, i każdego wieczora…
ale odegnał tę myśl tak szybko, że nie był nawet
pewien, czy faktycznie zagościła w jego umyśle.
***
-
Smoku, boisko mamy jutro na siódmą - rzucił Blaise Zabini, widząc
blondyna wkraczającego do Pokoju Wspólnego. Malfoy nie
odpowiedział, tylko nieznacznie skinął glową. Był zmęczony
wewnętrznymi dylematami, w głowie miał mętlik, a jego
bijące serce niemalże sprawiało mu ból. Nigdy wcześniej
się tak nie czuł. No może raz…na trzecim roku…wtedy,
na błoniach…ale to było dawno! Zbyt dawno, by
w ogóle do tego wracać.
Zabini wstał.
Gwałtownym ruchem otrzepał dzinsy, podszedł do
przyjaciela i mocno chwycił go za ramię.
-
Dobra, Smoku, koniec z tym! Idziemy do twojego dormitorium, i…
ANI SŁOWA! - ryknął, widząc że Malfoy
otwiera usta by zaprotestować - idziemy i koniec! chyba masz mi
coś ważnego do powiedzenia. - z
tymi słowy niemal wtargał go
po schodach do apartamentu. Usadził go na łóżku, po
czym przyciągnął sobie krzesło i usiadł
naprzeciwko.
- co się dzieje? - zapytał, łagodniejąc.
Blondyn milczał jak zaklęty. Jak miał mówić o tym,
co wymykało się nawet JEMU samemu? Jak miał powierzyć
tak delikatne, niepewne kwestie pod ocenę kogos z zewnątrz? I
wreszcie… w jakim jezyku istniały słowa, którymi zdołałby
opisać to, co ostatnio się z nim działo?
- Draco -
odezwał się Blaise spokojnym, niskim głosem. - Jestem Twoim
najlepszym przyjacielem. Musisz nauczyć się mi ufać.
Dla
nikogo nie było tajemnicą, że jedyna latorośl Malfoyów ma
problemy z zaufaniem. Był skryty. Rzadko ujawniał swoje
myśli, najczęściej ukrywał je za zasłoną sarkazmu i
arogancji. Nikogo nie wpuszczał ”do
środka”, jeżeli jednak ktokolwiek na to zasługiwał,
po tylu latach tragicznej samotności, to był to właśnie Blaise
Zabini.
- to ona - westchnął w końcu Draco, nie patrząc
na przyjaciela. - To ta Granger.
- tego akurat
się domyśliłem - rzekł Blaise, ku przerażeniu
blondyna. - Ale co z nią?
- nie wiem! - w głosie
Malfoya pobrzmiewała taka frustracja i rozpacz,
że zdawało się, iż nawet kamienny posąg zacząłby mu
współczuć.
- jak to: nie wiesz?
- po prostu:
nie wiem, Blaise. To znaczy… to jest GRANGER, prawda? Ta dumna,
uparta Wiem-To-Wszystko-Granger-Z-Gryffindoru.
- spróbuj
nie myśleć o tym w ten sposób, stary, bo inaczej nigdy nie
rozeznasz się w tym co czujesz. Musisz porzucić tę… wizytówkę,
i skupić się na niej jak na…dziewczynie.
- kobiecie
- poprawił go machinalnie Malfoy, po czym z jękiem
frustracji schował twarz w dłoniach - widzisz?
widzisz? o to mi właśnie chodzi! “kobiecie”! Nawet
nie wiem, dlaczego to powiedziałem, Blaise!
Dlaczego-ja-to-powiedziałem?!
- dobra, czas na męską
rozmowę. Ja myślę, że ty po prostu na nią leciesz, Smoku
- powiedział Blaise bardzo ostrożnie. Z jednej strony to
co mówił było oczywiste, z drugiej
zaś… mogło wywołać istne pandemonium, biorąc pod
uwagę temperament Malfoya Juniora.
- wcale nie!
- oburzył się tenże, błyskawicznie podnosząc głowę -
wcale nie! - powtórzył, jakby usilnie starał się przekonać nie
tyle Blaise’a, co samego siebie - nie lecę na nią! Po
prostu lubię jej uśmiech. Jest… ładny. I lubię
rytmiczny sposób w jaki kołysze się jej szata, gdy ona idzie tym
swoim energicznym, kujońskim krokiem. I wpadam w furię, kiedy widzę
ją z Weasleyem. Ale na nią nie lecę!
Tylko…ta jej twarz, Blaise!… Ona… ja… ja nie mogę… nie
mogę… - zaczął dławić się słowami. Chwyciwszy się za włosy,
kiwał się w przód i w tył, jęcząc w kółko “ona…ja…ona…”.
Wyglądał jak szaleniec.
Ale
go trafiło, pomyślał Zabini
z mieszanką politowania i rozbawienia, czekając aż jego
przyjaciel się uspokoi. Trochę to trwało, ale w końcu oczy
Dracona przybrały trzeźwy wyraz. Spojrzał on na bruneta
z tak żałosną bezsilnością, iż przez chwilę
wyglądał jak zagubiony pięciolatek, niepewny czy wolno mu
lubić brokuły.
- ooo, chłopie, aleś wpadł! - Blaise
nie posiadał się z radości - może ty się nawet zako…
-
NIE… - przerwał mu z przerażeniem Malfoy - …WYMAWIAJ.
TEGO. SŁOWA! Brrr… ohyda! Aż mi ciarki przeszly. “Zakochaleś”!
Pff, i co jeszcze, Zabini, może tęcze i jednorożce? Zakochanie
jest dla mięczaków. Dla Gryfków. Dla facetów takich jak
ja miłość nie istnieje. Co ja gadam, ona W OGÓLE nie
istnieje, dla kogokolwiek, tylko niektórzy zdają sobie z tego
sprawę później niż inni. Tak zwana “miłość” jest jedynie
chorym wymysłem hipisów i innych idiotów, nie mogących się
pogodzić z faktem, że z druga osobą łączy ich tylko i wyłącznie
zwykłe, przyziemne POŻĄDANIE. Wspomnisz
moje słowa.
Blaise wzruszył ramionami
przyjmując tyradę przyjaciela ze spokojną obojętnością.
Już nieraz o tym rozmawiali i nie widział sensu, by znów poruszać
ten temat.
- to co z tą Granger? - zagaił nonszalancko.
Malfoy, jakby tknięty jego słowami, otworzył szerzej
oczy i znów jął powtarzać:
- ona…ja…ona
-
hej, hej, hej, spokoooojnie. Przede wszystkim daj na luz. To, że na
nią lecisz to jeszcze nie koniec świata…
- po pierwsze nie
lecę na
nią - przerwał mu blondyn, spoglądając na niego wilkiem - a po
drugie to JEST koniec świata, Zabini! Nie widzisz tego? Naprawdę
nie rozumiesz? WSZYSTKO nas dzieli! Ja jestem ze Slytherinu, ona z
Gryffindoru. Ja jestem czystej krwi, ona jest mugolaczką. Ja mam
wytatuowany Mroczny Znak, ona w najgorszym przypadku złotą rybkę!!!
Ja jestem aroganckim dupkiem, ona rozsądną, stateczną…
-
…seksowną
- … dojrzałą (śmiercionośne
spojrzenie) kobietą. A skoro już o
tym wspomniałeś: właściwie jedyną rzeczą, która
nas NIE różni jest fakt, że oboje jesteśmy piekielnie seksowni
(tutaj Blaise po prostu nie mógł powstrzymać
chichotu)
- no widzisz, światełko w tunelu. Na twoim
miejscu bym to wykorzystał - podsunął Zabini z
szatańskim uśmieszkiem, mrugając do Dracona znacząco - a co
do całej reszty… myślę, że przesadzasz, Smoku.
Odkąd Czarny Pan nie żyje, status krwi nie jest aż taki ważny, a
w szkole jest już niejedna gryfońsko-ślizgońska para.
To się stało niemal MODNE. Zobaczysz - pogadają,
pogadają i przestaną. - dodał poczciwym tonem, ze
szczerym zamiarem pocieszenia Malfoya. W końcu był jego
najlepszym przyjacielem, musiał dać mu do zrozumienia, że
aprobuje jego wybory jakiekolwiek by nie były.
- o
czym ty, do cholery, pieprzysz, Zabini? Jakie gryfońsko-ślizgońskie
pary? Jakie “pogadają”. O czym niby mięliby “pogadać”?
Nawet jeżeli na nią lecę (a na nią nie lecę!),
to nie zmienia faktu, że ona by mnie końcem różdżki nie
dotknęła! Jestem, że tak to poetycko ujmę, w szarej dupie,
przyjacielu.
- zgłaszam sprzeciw
- odparł natychmiast Zabini - chłopie, przecież ty
jesteś bogiem seksu! (Jak sam raczyłeś zauważyć). Prawie każda
laska w tej szkole, nie wyłączając gryfonek, sika w gacie na myśl
o tobie! Naprawdę myślisz, że nasza mała Granger pozostaje
tak całkiem, zupełnie, kompletnie obojętna na twoje…nazwijmy
to: wdzięki, co? Jakoś mi się nie wydaje.
- A ty niby
skąd miałbyś cokolwiek o tym wiedzieć, hm? W ogóle jej
nie znasz! Nie masz o niczym pojęcia! - wykrzyknął Malfoy,
tracąc nad sobą panowanie.
- i tu się właśnie mylisz,
Smoczku - odrzekł Blaise, zachowując godny podziwu spokój
- Otóż wczoraj, spacerując sobie najzwyczajniej pomiędzy regałami
szkolnej biblioteki w poszukiwaniu “Zaklęć różnych i
podróżnych”, usłyszałem bardzo interesujące 7 słów…z
ust panny Granger.
- co ty, za przeproszeniem, chrzanisz,
Zabini?
- zamknij się i słuchaj. Powiedziała:
“ja-nie-mogę-się-przy-nim-skupić” - brunet uśmiechnął się
triumfalnie, spoglądając na Malfoya, którego oblicze w
prawdzie rozjaśniło się na chwilę, lecz zaraz znów
przygasło. Nie wyglądał na przekonanego.
- i niby
skąd wiesz, że mówiła o mnie? - spytał blondyn
sceptycznie. Jego, ze wszech miar wisielczy nastrój, zaczynał powoli
działać Blaise’owi na nerwy.
- to wynikało z
kontekstu - odparł zniecierpliwionym tonem Diabeł. -
zaufaj mi, MÓWIŁY o tobie.
- “mówiły”? to kto
jeszcze tam był?
- Wiewióra - odrzekł brunet,
wzruszając ramionami.
Malfoy zamyślił się na
chwilę.
- nie wierzę ci - rzekł w końcu twardym
tonem.
- no wiesz? - obruszył się szczerze dotknięty
Zabini.
- nie, nie chodzi o to, że ci nie ufam,
ale przecież możesz się mylić - wyjaśnił Draco,
a jego twarz przybrała tak pewny wyraz, iż Blaise zwątpił
przez chwilę czy uda mu się przekonać przyjaciela
do swoich racji.
Jest
na to tylko jeden sposób, pomyślał,
gdy w jego głowie zaświtał plan.
-
dobrze. - rzekł hardo, patrząc przyjacielowi prosto w
oczy - przekonajmy się. masz jeszcze swoją myślodsiewnię?
-
mam - odparł Malfoy, przypominając sobie niewyraźnie,
jak zwinął ją ojcu w swoje 13 urodziny. Przyjrzał się
Zabiniemu podejrzliwie - stoi w szafie przy oknie…Blaise? co ty
chcesz zrobić, stary?
- pokazać
ci - odrzekł prosto
brunet. Chwilę potem wstał z krzesła,
by wyciągnąć ze wspomnianej szafy płytkie, pokryte
symbolami naczynie, wypełnione migotliwą substancją. Ostrożnie
postawił misę na stoliku obok łózka i przy pomocy różdżki
wysupłał z odmętów swojego umysłu odpowiednie wspomnienie.
Czyniąc to skrzywił się nieznacznie. Wydobywanie myśli
z głowy nie należało do najprzyjemniejszych
doświadczeń.
- no, dawaj, Draco, sam się przekonaj -
rzucił wyzywajacym tonem w kierunku skamieniałego
na łóżku blondyna, strząsając srebrzystą wić
wspomnienia do myślodsiewni. Przez chwilę Malfoy nie
ruszał się.
- jesteś pe…
- tak, jestem
pewien, właź tam, blondasie! - przerwał mu zniecierpliwiony
Zabini.
Draco ostrożnie, z obawą, pochylił się
nad srebrzysto-mleczną substancją i… porwał go wir szczegółów.
Pojedyncze elementy: meble, kolory, slowa…wszystko zaczęło
układać się w całość, tworząc znajomą scenerię.
Chłopak rozejrzał się dookoła po wysokich,
masywnych regałach, od góry do dolu zastanwionych książkami.
Wiedział, co to za miejsce. Znajdował się w szkolnej
bibliotece Hogwartu.
Wokół niego spacerowali
uczniowie z różnych domów, młodsi i starsi, niscy i wysocy.
Niektórych z nich znał, innych nie kojarzył nawet z
widzenia, żaden jednak nie zwracał na ślizgona
najmniejszej uwagi, jakby ten był niewidzialny.
Właśnie gdy
Draco zastanawiał się, co by
się stało gdyby podłożył któremuś nogę,
jego uszu dobiegł dźwięczny, lekko matowy,
odrobinkę przemądrzały glos. Rozpoznał go
momentalnie.
- kocham go, oczywiście że tak, Gin, ale…
-
…ale, Herm? Ale co takiego? - odezwała się natarczywym szeptem
Ginny Weasley. Malfoy na palcach zbliżył się do regału, zza
którego dobiegały przyciszone
dźwięki.
Idioto!, skarcił się
w myślach, Przecież
one nie mogą cię usłyszeć ani
zobaczyć! To pomyślawszy wychynął bezpardonowo
z ukrycia i dziarskim krokiem podszedł do rozmawiających dziewcząt.
Stanął niemalże pomiędzy nimi i podparłszy się pod
boki bezczelnie obserwował sytuację niczym mecz quidditcha.
- ale…
- zaczęła znów Hermiona, patrząc na Weasleyównę błagalnym,
bezradnym wzrokiem.
Dość żałosne, skomentował w
myślach ślizgon, nie zdając sobie sprawy, że jeszcze 10 min.
temu patrzył dokładnie tak samo na Blaise’a
Zabiniego.
- ale Draco Malfoy, prawda? - podsunęła ruda
mrużąc oczy.
Mmm…
to się robi coraz ciekawsze. Chłopak wymownie
uniósł brwi spoglądając wyczekująco na swoją
korepetytorkę, chociaż oczywiście nikt nie mógł tego
zobaczyć.
- ja… - zająknęła się panna
Omnibus.
- to CO? Ty-i-Malfoy CO? - Ginny
wyraźnie zaczynała tracić cierpliwość.
-
janiemogęsięprzynimskupić - mruknęła Hermiona do
swoich stóp
- słucham?
- ja nie mogę się
przy nim skupić! - wykrzyknęła w końcu sfrustrowana i
doprowadzona do ostateczności. Sprawiała wrażenie jakby
za chwilę miała wybuchnąć płaczem lub
gniewem.
Draco poczuł, że serce w nim zamiera.
W duchu przeklął fakt, że jest bezcielesny, bo
najchętniej porwałby malutką Granger w objęcia i
wyściskał za wszystkie czasy.
- Hermiono
- odezwała się Virginia, bardzo, bardzo spokojnie,
przyciągając uwagę Malfoya z powrotem do rozgrywających się
wydarzeń - ty umiałaś się skupić nawet dokonując napadu na
najlepiej strzeżony bank świata. Nie wmówisz mi chyba,
że twój rozsądek nawala tylko z powodu jakiegoś, pożal się
boże, blondaska, prawda?
Pożal
się boże blondasek został boleśnie ukłuty przez słowa panny
Weasley gdzieś w okolicach ego, jednak natychmiast wynagrodził mu
to rozkoszny rumieniec starszej z dziewcząt.
- ja…nie
wiem, Ginny. Wydaje mi się, że to dlatego, że…
Nagle głosy
dziewcząt stały się niemożliwie przytłumione,
jakby każda z nich nabrała do ust wody. Draco poczuł
jakąś siłę, ciągnącą go ku górze, a elementy
scenerii wokół niego zaczęły migotać i
jeden po drugim zanikać.
Nie!, pomyślał w
rozpaczy, nie
teraz! Hermiono, co chcialaś powiedzieć?! Co…chciałaś… - nie
dał rady dłużej się opierać. Nabierając gwałtownie
powietrza powrócił do swojego dormitorium. Meble i ściany
chwiały się niebezpiecznie, w głowie mu huczało i wciąż
nie mógł uwierzyć we wszystko co zobaczył w
myślodsiewni, przede wszystkim jednak rozsadzał go gniew, a
przerwana wypowiedź Hermiony paliła jego umysł niczym
ogień piekielny.
- i co, Smoku, mówiłem ci, że…
-
ZABINI TY PIEPRZONY IDIOTO! - wydarł się Malfoy, przerywając
mu brutalnie i wymachując pięściami w okolicach twarzy przyjaciela
- CO CI STRZELIŁO DO TEGO PUSTEGO ŁBA, ŻEBY
PRZESTAC PODSŁUCHIWAĆ AKURAT W NAJBARDZIEJ INTERESUJĄCYM
MOMENCIE! ZAMORDUJĘ CIĘ!
- a, o to ci chodzi
- mruknął Zabini, zasłaniając się rękami na wypadek
ewentualnego ataku.
- tak, O TO!!!
- Uspokój się!
ja chciałem podsłuchiwać dalej, ale Seamus zaczepił
mnie pytając o mecz. - Odparował Blaise obronnym tonem - Musiałem
zachować pozory! Przecież nie powiem facetowi: “słuchaj,
stary, chętnie bym pogadał, ale poczekaj sekundkę bo właśnie
podsłuchuję dwie laski z twojego domu” - brunet
skrzywił się z irytacją.
- w takim razie zamorduję
Seamusa - oświadczył Draco takim tonem, jakby stwierdzał,
że niebo jest niebieskie.
- taaak, a zanim to zrobisz…
- odezwał się śpiewnie Zabini z niebezpiecznie
niewinnym uśmieszkiem - wciąż czekam aż przyznasz mi
rację.
- o czym ty do chole… - zaczął Malfoy,
lecz urwał, uświadomiwszy sobie o jakiej “racji” mówi jego
przyjaciel. Do tej pory był tak zaślepiony gniewem, tak
skupiony na urwanej wypowiedzi Hermiony, iż zapomniał, po co w
ogólez
założenia nurkował
w myślodsiewni.
7 słów.
"ja-nie-mogę-się-przy-nim-skupić".
Ona
nie może się przy nim skupić! Więc jednak na nią działał!
I to nie byle jak, bo nadwyrężał jej słynny, żelazny
rozsądek! Zakręciło mu sie w głowie ze szczęścia.
"Kocham
go, oczywiście że tak, Gin, ale…" - to ON był tym
"ale" ! On, Draco Malfoy - ślizgoński arystokrata i
arogancki dupek.
- tak, tak, tak, tak, tak, Blaise! Miałeś
rację! - wykrzyknął Malfoy uszczęśliwiony, omal
nie rzucając się Zabiniemu na szyję. Dopiero po chwili
uświadomił sobie, że zachowuje się jak skretyniały szympans pod
wpływem eliksiru rozweselającego, a zatem postanowił się
opanować. Wszak jest arystokratą, nie przystoi mu rżnąć głupa,
choćby przed najlepszym przyjacielem. - ekhem - odchrząknął -
to znaczy: Zabini, przyznaję, iż istotnie nie myliłeś się
co do słów Hermiony.
Brunet uśmiechnął się
od ucha do ucha i poklepał Smoka po plecach swoją wielką
łapą.
- no, ja zazwyczaj mam rację - rzekł - i teraz
już sam widzisz, że nasza mała Granger nie jest znowu taka
niewinna jak ci sie wydawało. To jaki masz
plan?
Draco posłał przyjacielowi spojrzenie
mówiące “nie-waż-się-wypowiadać-na-temat-jej-niewinności”,
lecz po chwili zamyślił się nad słowami przyjaciela.
Jaki miał plan?
- jaki mam plan? - zapytał niezbyt
elokwentnie z głupkowatą miną.
- no, pytam jak
zamierzasz TO wykorzystać - doprecyzował Zabini, wymownie
poruszając brwiami. “TYM” było rzecz
jasna całkiem nowe światło, jakie rzucała na
sytuację Malfoya wypowiedź Hermiony - 7 słów.
Blondyn popadł w
zadumę. Jak
zamierzam to wykorzystać…?
-
pomyślę nad tym - zadeklarował w końcu, mając szczery
zamiar uczynić to w samotności - a teraz… nie chcę być
nieuprzejmy, ale wynocha do siebie, szatański pomiocie. Jest prawie
dziesiąta wieczór.
Blaise był już prawie
przy drzwiach, gdy rzucił na odchodnym:
- swoją
drogą, ta myślodsiewnia to niezłe cacko. Słyszałem, że
strasznie trudno cholerstwo dostać, skąd twój stary ją
wytrzasnął?
- a bo ja wiem? - odrzekł Malfoy
niedbale, wzruszając ramionami. - On ma swoje sposoby.
Pewnie przeszmuglował ją od Fletchera.
- aha -
podsumował krótko brunet po czym opuścił dormitorium
Dracona. Kiedy tylko drzwi się za nim zamknęły, gospodarz
odetchnął glęboko by oczyścić umysł. Wreszcie był sam na
sam ze swoimi myślami.
Wstał, obrzucił myślodsiewnie
niemalże czułym spojrzeniem, po czym schował ja na powrót do
szafy przy oknie. Następnie wziął szybki prysznic i
odświeżony położył się do łóżka, szczelnie zaciągając
kotary. Teraz miał spokojną chwilę, żeby wszystko
sobie pookładać. Jako człowiek ułożony, o
chłodnym, kalkulacyjnym umyśle, postanowił podejść do
całej sytuacji analitycznie.
"Ja-nie-mogę-się-przy-nim-skupić".
Co DOKŁADNIE to dla niego oznaczało?
Przez rozczochraną
głowę Malfoya przewinęła się nagle setka obrazów. Przypomniał
sobie kolejno każdy jej rumieniec, każde zająknięcie, każde
wahanie, każde drżenie rąk, każdy nieobecny uśmiech, każdą
chwilę, gdy dziewczyna ociekała przed nim wzrokiem. I
wtedy zrozumiał. Właśnie pojął prawdziwe
znaczenie i wagę jej słów.
"ja-nie-mogę-się-przy-nim-skupić"…
NO TAK!
Dawało mu to szansę.
Dawało mu to
nadzieję.
Postanowił o nią zawalczyć.
Zanim całkiem osunął się
w objęcia morfeusza, w głowie zaświtała mu jeszcze
jedna, niewyraźna myśl:
" - Właściwie jedynym co
nas NIE różni jest fakt, że oboje jesteśmy piekielnie
seksowni.
- no widzisz, światełko w tunelu. Na
twoim miejscu bym to wykorzystał”
Malfoy
nie spał tej nocy najlepiej. Dręczył go koszmarny,
choć niezbyt skomplikowany sen, a mianowicie Hermiona, celująca w
niego palcem i w kółko powtarzająca “Wydaje mi się,
że to dlatego, że…” - I nigdy nie kończyła.
W
efekcie blondyn zszedł na śniadanie niewyspany,
blady i potargany (nie omieszkał tez posłać Simusowi
tak morderczego spojrzenia, że biedak aż się zatrząsł ze
strachu, choć kompletnie nie wiedział o co ślizgonowi
chodzi).
Draco siedział więc przy
stole całkiem nieprzytomny, raz po raz zerkając na
Hermionę ponurym wzrokiem. Miał przez to trudności z
koncentracją: gdy Zabini zwrócił mu uwagę, że blondyn
nic nie je, ten natychmiast posmarował sobie tosta masłem,
które po bliższych oględzinach okazało się
być ćwikłą z buraczków. Pancy Parkinson skwitowała to
niezbyt grzecznym parsknięciem, po czym jęła samodzielnie
przygotowywać “Dracusiowi” idealne kanapeczki.
Mało brakowało a zaczęłaby go nimi karmić,
gdyby ślizgon nie zorientował się w porę i
nie odtrącił jej ręki (wytrącony z niej tost, lotem
parabolicznym wylądował prosto w pucharku z sokiem
dyniowym Goyle’a, który pochylony nad owsianką nawet tego
nie zauważył [i jakoś nikt nie kwapił się by
go o tym powiadomić])
Podczas lekcji z Malfoyem było już
trochę lepiej (wrzaski profesor Scottwood nieco go ocuciły),
jednak Zabini przez cały czas rzucał mu
zaniepokojone spojrzenia. Że też jego przyjaciel
nie mógł się wyspać akurat w dniu meczu!
Punktualnie
o godzinie 15:00, cały Hogwart zebrał się na
boisku by obejrzeć potyczkę sportową między Slytherinem a
Ravenclawem.
Wziuuuuum! - gwizdek pani
Hooch rozdarł ciszę. Kafel wystrzelił w górę,
zawodnicy śmiegnęli na swoje pozycje, na trybunach podniósł się
gwar i setki entuzjastycznych, zagrzewających do walki
okrzyków. Głos bliźniaczek Patil (które przejęły po
Lee Jordanie stanowisko komentatorskie) wzniósł się
ponad wrzaski kibiców.
Draco Malfoy, z kilkusekundowym
opóźnieniem, odbił się od ziemi
i pomknął niczym błyskawica, zataczając brawurowe
okrążenie wzdłuż trybun oraz posyłając uśmiechy i,
o zgrozo!, całusy co głośniejszym fankom.
Hermiona,
wbrew sobie, zirytowała się.
No
i czego one tak sikają na jego widok! Przecież to tylko
facet!
PRZYSTOJNY facet, poprawił głosik w
jej głowie, co tylko dodatkowo ją wkurzylo.
I
wtedy stało się coś, na czego widok każda ślizgonka (i
nie tylko) zzieleniała z
zazdrości.
Oto Młody-bożyszcze-nastolatek-Malfoy zatrzymał się
idealnie przed sektorem Gryffindoru, odnalazł Hermionę
wzrokiem, po czym podleciał do niej i wychyliwszy się
z miotły cmoknął ją szybko w policzek
(prawdopodobnie narażając się tym na bolesną śmierć z rąk
Freda Weasleya). Dziewczyna nie zdążyła nawet zareagować,
bo już w sekundę później Draco dał nura ku ziemi.
Kątem oka zauważył jednak, że
dziewczyna zarumieniła się. Zadowolony uśmiechnął się
pod nosem.
Dobrze.
Idealnie. Teraz trzeba skupić się na Zniczu.
Już
dawno, dzięki swojemu typowo
arystokratycznemu zamiłowaniu do ładu i porządku, wypracował sobie
najszybszy i najskuteczniejszy system przeczesywania
boiska kawałeczek po kawałeczku. Nie minęło 7
minut (podczas których Krukoni wypracowali sobie 4 punktową
przewagę) a Draco znalazł Znicza. Teraz pozostawało go
tylko złapać, nim zrobi to szukająca przeciwnej druzyny. W
tej cześci Potter przerastał Malfoya,
chociaż miał większy problem z samym zlokalizowaniem
kulki. Niewątpliwie jednak Draco posiadał nad krukonką
przewagę w postaci niedoścignionej miotły, która reagowała na
najlżejsze sygnały ze strony właściciela i
niemalże stawała się z nim jednością.
Na
nic się to jednak nie zdało, ponieważ tego dnia
znicz był wyjatkowo “czujny”. Malfoy w prawo - ten w
lewo. Malfoy w lewo - ten w prawo. Nie działały żadne
zwody, piruety, ani inne sztuczki, które zwykle okazywały się
niezawodne, tymczasem krukoni wygrywali już 20
punktami.
Blondyn wzleciał wysoko ponad boisko,
by spojrzeć na mecz z góry i spokojnie przeanalizować
sytuację. Wznosząc się korkociągiem ku niebu,
przypadkiem zerknął na lożę Gryffindoru,
skąd przechwycił jedno, zmartwione spojrzenie orzechowych
oczu.
I wtedy coś go tknęło.
”-
krukoni zrekrutowali nową ścigającą, ponoć jest nieźle
utalentowana.
- to nie ma znaczenia jeżeli złapiesz znicz.
A złapiesz go."
Te słowa jakby zdwoiły jego
siłę, energię i koncentrację. Mówiła wtedy z taką
pewnością…! Nie mógł jej zawieść.
Nie zniósłby tego.
Przygladając się z
góry układowi graczy na
boisku, dostrzegł mknącą wzdłuż lewej flanki
szukającą krukonów. Z jej postawy i sposobu kierowania miotłą, od
razu domyślił się, że ściga znicz. Uśmiechnął się
pod nosem, gdy w jego glowie skrystalizował się
plan. Wiedział już, co zrobi.
Jednym,
zdecydowanym szarpnięciem, skierował miotłę w
kierunku przeciwnym do tego, w którym leciała krukonka,
i ruszył. Nadlatywal do niej z naprzeciwka, jednak zderzenie
nie było mozliwe, bo znajdowali się na róznych
wysokościach (dziewczyna mknęła tuż nad ziemią).
Gdy była zaledwie kilka stóp od
niego, gwałtownie zanurkował jednocześnie ostro
skręcając, by nie uderzyć w murawę i… sprzątnął jej
znicz sprzed nosa. Tak jak podejrzewał: złota kulka,
ścigana przez jednego z zawodników, “nie spodziewała się”,
że drugi zaatakuje ją w tym samym czasie z naprzeciwka i odetnie
jej drogę ucieczki.
Blondyn chwycił swoją
zdobycz w dwa palce i wyciagnąwszy rękę tak, by była doskonale
widoczna, zatoczył fantastyczne, tyumfalne
okrążenie wzdłuż trybun.
Dziewczyny klaskały i piszczały jak
opętane. Tłum skandował jego imię. Mrowie
zielono-srebrnych chorągiewek dosłownie wrzało.
Bliźniaczki Patil darły się i ryczały rozdzierająco,
mimo że jedna z nich była krukonką.
Ale Draco
Malfoy nie to chciał oglądać.
Nietego chciał słuchać. Chciał zobaczyć ją.
Nie
dane mu jednek było jej odszukać, ponieważ gdy
tylko postawił stopy na trawie, zewsząd otoczyły go
dziesiątki rozradowanych, ślizgońskich twarzy.
Wiwatujacy tłum stłoczył się wokół niego,
ledwie pozwalając mu oddychać i odgradzając go od reszty
świata.
Odejdźcie!
Pozwolę wam się wielbić później! Musze się
z nią zobaczyć!
Tymczasem
wiwaty nie cichły, a tłum ani myślał się
rozstąpić. Dziesiątki rąk poklepywały go po ramionach,
po plecach, po głowie… o słodki Merlinie, jedną
chyba poczuł nawet na swojej łydce!
Chłopak stracił już zupełnie nadzieję
na wyswobodzenie, kiedy z odsieczą przyszedł mu Blaise
Zabini.
- no, już! Rozejść się, sio! Pan Malfoy
potrzebuje odpoczynku, żegnam ozięble! - rozpędzani przez Blaise’a
uczniowie powoli zaczęli się wycofywać.
Kiedy,
wciaż wiwatujący, tłum opuścił szkolne błonia,
Draco rozejrzał się dookoła z nadzieją… ale
niestety - tej-której-szukał nigdzie nie było.
Zrezygnowany ruszył do szatni, ciagnąc za
sobą miotłę jakby była zwykłym, spróchnialym
badylem (a nie cackiem za kilka tysięcy galeonów).
W
pewnym momencie zza pleców dobiegł go czyjś głos,
z zaaferowaniem wykrzykujący jego imię.
- Draco! Draco!
- dźwięki szybko się przybliżaly i po chwili
ślizgon mógł już stwierdzić,
że głos z całą pewnością nie należy
do mężczyzny.
Pewnie
kolejna psycho-fanka, pomyślał podirytowany,
z zamiarem odesłania domniemanej wariatki tam
skąd przyszła. Odwrócił się i…
nie zdążył uciec. Nie zdążył zawołać po
pomoc. Na Merlina, nie zdążył nawet otworzyć ust!
Drobne ciałko uderzyło w niego z impetem, zaciskając
ramiona wokół jego szyi i obsypujac jego twarz burzą
kasztanowych loków.
- udało ci
się! wiedziałam że ci się uda! - wydarła mu
się dziewczyna do ucha, wysokim,
podekscytowanym głosem.
Malfoy przycisnął ja
delikatnie do siebie i ukradkiem wtulił twarz w jej wlosy,
mając nadzieję, że w ferworze okrzyków Hermiona tego nie
zauważy.
Przez myśl przemknęło mu tysiąc
różnych rzeczy, które chciałby jej teraz
powiedzieć:
"To
dzięki tobie mi się udało."
"Śniłaś mi
się tej nocy."
"Na litość boską,
nie drzyj się tak, kobieto."
"Dziękuję."
"Bez
ciebie bym tego nie dokonał."
"Fuj, mam
twoje włosy w ustach!"
"Nie puszczaj
mnie."
-
spokojnie, Granger, zapisy do mojego fanclubu u Pancy Parkinson. Nie
możesz tak po prostu się na mnie rzucać, najpierw stań w kolejce.
- zamruczał jej do ucha.
Dziewczyna
natychmiast odsunęła się, co było ostatnim,
na co Malfoy miał ochotę, jednak nie mógł nic
poradzić na słowa wydobywające się z jego ust. Bez
dwóch zdań, był po prostu urodzonym draniem.
Draniem,
który nie umie wyrazić tego co myśli i czuje. Draniem, który nie
potrafi wyzbyć się bezczelnej ironii, nawet trzymając w objęciach
(niezbyt czułych, ale jednak objęciach) dziewczynę, na którą
“leci” (jeżeli wierzyć w intuicję tego idioty
Zabiniego).
Hermiona wsparła się na ramieniu
slizgona, pochylając się nieco nad swoimi kolanami.
Nadal dyszała po biegu.
- już myśla… myślałam,
że rąbniesz w ziemię! Nigdy więcej tego nie rób!
- wysapała, łapiąc się za
serce.
Wykonałbym setki śmiertelnych manewrów,
tylko żeby popatrzyć jak się o mnie
martwisz, pomyślał Malfoy.
-
chyba żartujesz, to było zajebiste!
- powiedział Malfoy.
Naprawdę był aroganckim
dupkiem. W każdym calu, niezależnie od swoich
uczuć.
Gryfonka posłała mu spojrzenie
bazyliszka, ale nie odezwała się, wciąż usiłując odzyskać zdrowy
rytm oddechu. Po chwili wyprostowała się
i rzuciła prosto:
- gratulacje.
Potrząsnęła po
męsku jego reką, bez pożegnania odwróciła się,
i zaczęła odchodzić.
Nastąpiło to
wszystko tak szybko i tak…ni z głupia frant, że zanim
Draco odzyskał wątek, dziewczyna była już daleko.
-
dokąd idziesz?! - zakrzyknął za
nią pełną piersią.
Odwróciła się w
marszu i idąc tyłem odkrzyknęła:
- do Pancy
Parkinson! Obiło mi się o uszy, że prowadzi
zapisy do fanclubu pewnego sportowca, który mi dziś zaimponował!
- to mówiąc zasalutowała mu z uśmiechem i zniknęła za
niewielkiem wzgórzem.
Malfoy pokręcił glowa w
niedowierzaniu. Chyba nigdy do końca nie zrozumie tej małej
dziewuchy. Co i rusz go zaskakuje…
***
- błagam, błagam,
błagaaaaam! Herm, proszę!
- sama nie wiem, Fred. To już
trzeci raz w tym tygodniu…! - wahała się
Hermiona.
- wynagrodzę ci to
- obiecał rudzielec z miną spaniela - proooszę, zgóóódź
sięęęę!
- no…dobrze - powiedziała w
końcu, wbrew sobie. Przy nim zawsze miała problemy z
asertywnością.
- dzieki, jesteś super!
- wykrzyknął chłopak i pospiesznie cmoknął ją
w usta. Gryfonka oczekiwała na dłuższy pocałunek,
ale ręce, którymi chciała objać szyję
swojego chłopaka, zacisnęły się na powietrzu,
bowiem rzeczony chłopak popędził już bóg-wie-dokąd
za swoim bratem bliźniakiem.
Hermiona westchnęła ciężko,
siadając nad książkami. Świetnie. Teraz miała już
do napisania DWA wypracowania z zielarstwa - dla siebie i dla Freda.
Ostatnio takie “męskie wypady” zdarzały mu się coraz
cześciej. Nie miałaby nawet nic przeciwko, gdyby “przy
okazji” nie zostawiał jej ze swoimi zadaniami
domowymi.
Pięknie, pomyślała, znów
zarwę pół nocy ślęcząc nad pergaminem.
-
cześć, Herm - rzuciła Ginny, schodząc w piżamie i
kapciach do Pokoju Wspólnego. Ręcznikiem wycierała swoje długie,
mokre wlosy, i zapewne wybierała się w odwiedziny do
Harrego. - co ty tu jeszcze robisz? Idź spać, przepracowujesz
się.
- mów mi jeszcze - mruknęła sarkastycznie
podirytowana Hermiona - tak sie składa, że odrabiam pracę
dla, a raczej: ZA, twojego umiłowanego braciszka
- skrzywiła sie, klnąc w duchu swoją uległość w
stosunku do Freda. Uwolniona spod jego szczenięcego
uroku, zaczynała coraz bardziej żałować, że w
ogóle się na to zgodziła.
- wiem, że on jest moim
bratem, i że jako jego siostra nie powinnam tego mówić, ale moim
zdaniem on cię wykorzystuje - rzekła Weasleyówna,
rozsiadając się na kanapie w kompleksie wypoczynkowym.
Ma
rację, pomyślała ponuro
Hermiona. Irytował ją widok Ginny, rozwalonej wygodnie
pośród poduszek, gdy ona sama musiała obijać pośladki
na twardym krześle w kąciku naukowym.
- prawdę mówiąc
dziwi mnie, że się na to godzisz, Herm - kontynuowała niezrażonym
tonem ruda.
- taa, mnie też - mruknęła Hermiona
pod nosem, tak, by przyjaciółka nie mogła usłyszeć.
Z narastającej irytacji za mocno przyciskała pióro do
papieru, i na pergaminie zaczęły pojawiac się brzydkie,
nieestetyczne kleksy.
- …ale ja tam sie nie wtrącam, to
przeciez wasz związek, chociaż gdyby Harry mnie cią…
- paplała dalej Ginny.
- Virginio Molly Weasley
- przerwała jej Hermiona, bardzo starając
się utrzymać brzmienie głosu w ryzach. -
jeżeli twój szanowny brat jeszcze raz - choć JEDEN raz - poprosi
mnie o odwalanie za niego roboty, podczas kiedy on rozbija się
Geogrem po swoich tajnych przejściach, to obawiam się, że nie
będzie już tu mowy o żadnym związku.
O dziwo,
im dłużej mówiła, tym
spokojniej brzmiał jej głos i tym pewniej
się czuła.
Koniec. Nie powoli się więcej
wykorzystywać. Nie będzie znowu zarywać nocy, w zamian
za jakies nędzne “wynagrodzę ci to” i
pospieszny pocałunek.
Wcześniej Fred taki
nie był. Spędzał z nią niemal każdą chwilę
i otaczał ją opieką (co owszem - nieraz ja irytowało,
ale przynajmniej świadczyło o tym, że mu na niej
zależy). A teraz? Teraz już nawet nie zabierał jej na
Dach, mimo że kilka razy go o to prosiła! Zawsze mówił:
“kiedy indziej, skarbie, teraz naprawdę bardzo, bardzo się
spieszę! Obiecuję, że później to sobie odbijemy!” - i już go
nie było.
Acha, i jeszcze ten pobieżny,
przelotny całus, pozbawiony choćby krztyny czułości.
Imitacja prawdziwych pocałunków, którymi wprost obsypywał ją
na początku trwania ich związku.
Ble, Hermiona
nie znosiła tych nic nie znaczących cmoknięć. To tak,
jakby całowała szybę, albo własną rękę!
Nie raz miała ochotę wytrzeć po nich usta rękawem, lecz
nie robiła tego, bo mimo wszystko Fred
nadal był jej chłopakiem i czułaby, że
postępuje wobec niego nie w porządku.
- może i masz
rację - rzekła powaznie Ginny,
po dłuższym zastanowieniu.
- serio, Gin?
- zapytała Hermiona, unosząc głowę znad
książek. Do tej pory nie zdawała sobie nawet sprawy, że
ma łzy w oczach, dopóki nie pociekły one
wąskim strumykiem po jej policzkach.
- a co myślałaś?
- odparła ruda łagodnie - jesteś moją
przyjaciólką, chcę, żebyś była szczęścliwa.
- wstała z kanapy i podeszła do Hermiony, by
objąć ją i mocno przytulić do siebie. Dobrze wiedziała jak
to jest, gdy atakują cię sercowe rozterki.
- a-ale to
t-twój bra-at - wyjąkała Hermiona, walcząc z
narastającym w głębi jej piersi szlochem.
-
wiem. Ale pozbiera się, znam go. Jeżeli masz się w tym związku
meczyć i ma cię on unieszczęsliwiać, to… - lojalnie w stosunku
do brata, Weasleyówna nie dokończyla tego zdania. Z resztą
dobrze wiedziała, że wcale nie musi. - cokolwiek postanowisz
jestem z tobą, Herm - powiedziała tylko, mocniej
ściskając przyjaciółkę. W sercu Hermiony wezbrała fala
wdzięczności, ulgi i wzruszenia.
- dziękuję, Ginny.
Naprawdę, naprawdę potrzebowałam to od kogoś usłyszeć.
-
wiem, kochanie. Juz dobrze.
I wtedy
Hermiona rozszlochała się na dobre.
***
Draco
Malfoy ślęczał właśnie nad wypracowaniem z
zielarstwa w swoim prywatnym dormitorium, gdy kątem
okaz zauważył małą, latającą, połyskującą subtelnie
kulkę. Od razu rozpoznał co to takiego.
Byl to
eMeM (skrót od Magic Massage).
MM’y były najnowszym i z pewnością
najgenialniejszym dziełem Weasley’ów. Choć bliźniacy
opracowali je zaledwie wczoraj, już posiadała je ponad
połowa szkoły, nie wyłączając ślizgonów.
Urządzenia te z wyglądu bardzo przypominały Zloty Znicz:
też były skrzydlate, drobne, okrągłe i
diabelnie szybkie, tyle że nie złote, i nie służyły do
tego, by przed kimkolwiek uciekać, ale by przekazywać prywatne
wiadomości.
MM’y dzieliły się na dwa
podstawowe rodzaje:
SMM’y (Short
Magic Massage)
- wykonane z czerwonego metalu,
oraz LMM’y (Long
Magic Massage)
- z niebieskiego.
Na ich szczycie znajdował się mały,
dyskretny przycisk, aktywujący odczyt wiadomości. Co się natomiast
tyczy samego WYSYŁANIA… cóż, był to niewątpliwy
sukces Weasleyów (choć Draco niechętnie
to przyznawał). Wystarczyło bowiem napisać wiadomość
na pergaminie przy pomocy specjalnego atramentu, a następnie
odpowiednim zaklęciem przenieść ją na pamięć MM’a, i już -
kulka mykała z prędkością Znicza do adresata, przy
czym była tak zaczarowana, że przenikała w
razie potrzeby przez ściany, zamknięte drzwi, a nawet tajne portale
do poszczególnych Domów.
Malfoy z
westchnieniem chwycił SMM’a w dwa palce i
delikatnie wcisnął przycisk. Urządzenie zawisło w
powietrzu i otworzyło się, ukazując małe, świecące
“oko”. Po chwili z owego “oka” wyświetlił się
przed Draconem wyraźny, hologramiczny ekranik, zawierający treść
wiadomości:
______________________________
OD: Twoja
skryta fantazja
DO: Moja całkiem nie
skryta fantazja
TEMAT: Sukienka
twojej skrytej
fantazji
ZALĄCZNIKI: kiecka1.mag; kiecka2.mag
______________________________
W
związku z jutrzejszą imprezą chciałam cię tylko
spytać, która kreacja bardziej ci się podoba. Inaczej mówiąc:
którą chętniej byś ze
mnie ściągnął…
…zębami.
Twoja Słodka,
PiPi
____________________________________________________________
O
Merlinie, to znowu ta zbzikowana Parkinson. Nienawidził,
gdy mówiła o sobie “PiPi”. Co z tego, że miała dwa
“p” w inicjałach - dla niego zawsze
pozostanie zwykłą Parkinson, ew.
tą-popapraną-mopsowatą-mordą. Blondyn pospiesznie rzucił okiem
na dwa załączniki z sukienkami. Właściwie ”sukienkami”
trudno je było nazwać, bowiem były to po
prostu dwa kawałki materiału (jeden srebrny, drugi
zielony, naturalnie), które więcej odkrywały niż
zakrywaly. Chłopak nacisnął ponownie przycisk na
SMMie, a kulka błyskawicznie zamknęła się
i pognała z powrotem do nadawcy. Malfoy wysunął szufladę
biurka, wydobył z niej specjalny atrament i własnego MM’a,
a następnie
szybko nakreślił odpowiedź:
______________________________
OD: Twoja całkiem nie
skryta fantazja.
DO: Mops
TEMAT: chusteczki
do nosa, które raczyłaś nazwać
kreacjami.
______________________________
(nie)Droga
Parkinson!
W
obliczu zagrożenia, jakie stanowią zaproponowane przez ciebie
“sukienki”, polecałbym przyjście na imprezę w
prześcieradle lub szlafroku, jako że byłaby to opcja
zdecydowanie bardziej stosowna.
Jednocześnie
pragnę cię poinformować, iż jedyne ubranie jakie bym z
ciebie ściągnął, to MOJE ubranie, które
następnie potraktowałbym setką zaklęć odkażających i
nigdy go więcej nie założył.
bez
poważania, Twój nieosiągalny
książę
M.
____________________________________________________________
Zaklęciem przeniósł odpowiedź
na MM’a, a gdy kulka pomknęła w świat w poszukiwaniu
“Mopsa”, wrócił do pracy domowej. Nie mógł się
jednak należycie skupić, bo wiadomość od
Parkinson przypomniała mu o Hermionie.
”- dokąd
idziesz?!
- do
Pancy Parkinson! Obiło mi
się o uszy, że prowadzi zapisy do fanclubu pewnego sportowca, który
mi dziś zaimponował!”
Ech, chciałby,
żeby to ona była na jutrzejszej imprezie! Co
prawda zdawał sobie sprawę, że hałaśliwe,
zakrapiane Ognistą biby, to nie klimaty dla panny
Wiem-To-Wszystko-Granger, i że pewnie nie przyszłaby nawet
gdyby mogła, ale…zaraz, zaraz. Przecież ona MOŻE przyjść!
W końcu jutrzejsze balety urządzane są nie tylko z okazji
wygranego meczu, ale także by uczcić koniec pierwszego semestru i
rozpoczęcie ferii. W takim przypadku mógłby zaprosić
Hermionę w uznaniu za jej korepetytorskie wysiłki, nie
wzbudzając niczyich podejrzeń.
Malfoy pospiesznie (w
myśl zasady: “szybko, nim dotrze do ciebie, że to bez
sensu”) wyciągnął z szuflady drugiego SMM’a
(wykupił ich od Weasleyów chyba z
20), otworzył magiczny kałamarz i wziął się
za pisanie.
Szło mu to niezbyt imponująco. Za każdym
razem gdy wiadomość wydawała mu się gotowa
do wysłania, po ponownym przeczytaniu zaczynała nagle
brzmieć całkiem idiotycznie, więc zmazywał ją
zakleciem i zaczynał od nowa.
Największy
problem stanowił, o dziwo, PODPIS. Za pierwszym
razem chłopak podpisal się “Draco”, stwierdził jednak,
że gryfonka uzna to za dziwne, skoro przez całe życie mówili
do siebie po nazwisku. Z kolei podpis “Malfoy” wydał mu się
jeszcze głupszy, bo przeciez kto normalny mówi po nazwisku o
SOBIE SAMYM.
"Draco Malfoy" znowusz
- brzmiało zbyt oficjalnie, natomiast same
inicjaly odpadały, gdyż kojarzyły się z
tandetnymi serialami detektywistycznymi.
W końcu
zrozpaczony ślizgon impulsywnie wymówił zaklęcie, doszedłszy do
wniosku, że “trudno! nic już nie będzie poprawiał! Raz
kozie smierć!”.
Tym oto sposobem, treść wysłanej spod
jego pióra wiadomości brzmiała, jak następuje:
______________________________
OD: Draco
Malfoy, Slytherin
DO: Hermiona
Granger,
Gryffindor
TEMAT: Zaproszenie
______________________________
W
podziękowaniu za moją piątkę z transmutacji, której niewątpliwie
nie osiągnąłbym bez Ciebie, chciałbym zaprosić
cię na imprezę wyprawianą przez ślizgonów z okazji wygranego
meczu i końca pierwszego semestru.
Jeżeli
zechcesz przyjść:
Odbywa się ona jutro, od
godziny…hmm… zakładam, że około 20:00, i potrwa
prawdopodobnie do białego rana (choć oczywiście nie
musisz zostawać tak długo. nie żebym miał coś przeciwko,
bo jak najbardziej MOŻESZ, ale jak nie chcesz, to nie musisz…).
Miejsce to, rzecz jasna, Pokój Wspólny Slytherinu, do którego
znasz już drogę (diabli wiedzą skąd).
Uwaga
praktyczna: zaleca się stroje NIEOFICJALNE! W szatach wstęp
wzbroniony!
Z
poważaniem,
Ja
PS
- Zaproszenie obejmuje ewentualną osobę towarzyszącą,
niekoniecznie
rudą.
Z poważaniem,
Ja
____________________________________________________________
O
wstydzie!Malfoy zdążył przebiec jeszcze wzrokiem przez
tekst, nim ten zniknął pod wpływem zaklęcia
na pamieci MM’a. Blondyn ze zgrozą stwierdził,
że podpisał się…nie, nawet w myślach nie mógł wymówic
tego idiotyzmu. Na dodatek zrobił to nie raz, a DWA!
DWA
RAZY! co za koszmar! Niestety, czerwona kulka pomknęła już
chyżo do adresatki i chłopak w zaden sposób nie mógł jej
zawrócić (kulki, nie adresatki)
Cóż…nie było co płakać nad
rozlanym mlekiem - teraz pozostawało mu tylko czekać na
odpowiedź.
***
Hermiona otarła łzy i
odpowiednim zaklęciem usunęła kleksy z wypracowania
Freda. Płakała jeszcze długo po tym, jak
Ginny ulotniła się do dormitorium Herrego, a
teraz miała wrazenie, że wypłakała już cały swój
zapas łez i że w jej wnętrzu nie pozostała ani
kropla wilgoci.
Hermiona Granger nie była beksą.
Nie była też kobietą słabą, wręcz przeciwnie
- cechował ją ogromny hart ducha i siła charakteru.
Ale nie znaczy to, że była z kamienia. Od czasu do
czasu potrzebowała się po prostu wypłakać. Pozwolić
wszystkim żalom, smutkom i urazom opuścić wraz z łzami jej
organizm, by nastepnie wydmuchać nos, umyć twarz i na
powrót obudzić w sobie Lwa. Pod tym względem różniła się
od większości ludzi, którzy zwykle trwają w depresyjnym nastroju
i użalają się nad soba jeszcze długo po tym,
jak przestaną płakać. Ona taka nie była. Kiedy
ostatnia słonawa kropla wymknęła się spod jej
powieki, by stoczyć się niespiesznie po policzku i wsiagnąć w
kolnierzyk bluzki, Hermiona była już gotowa, by
powiedzieć sobie “dość”.
I powiedziała. Powiedziała to
sobie głośno i wyraźnie, a chwilę potem ogarnął ją
spokój i opanowanie.
Już miała zabierać się
za kończenie pracy domowej Freda, gdy dostrzegła że nad
pergaminem unosi się czerwona, połyskująca metalicznie i
trzepocząca skrzydełkami kulka. Rozpoznała ją
od razu, ponieważ sama pomagała bliźniakom ją
projektować. Bez zastanowienia nacisnęła ukryty guzik, a
na hologramicznym ekranie ukazała się wiadomosć następującej
treści:
______________________________
OD: Draco
Malfoy, Slytherin
DO: Hermiona
Granger,
Gryffindor
TEMAT: Zaproszenie
______________________________
W
podziękowaniu za moją piątkę z transmutacji, której niewątpliwie
nie osiągnąłbym bez Ciebie, chciałbym zaprosić
cię na imprezę wyprawianą przez ślizgonów z okazji wygranego
meczu i końca pierwszego semestru.
Jeżeli
zechcesz przyjść:
Odbywa się ona jutro, od
godziny…hmm… zakładam, że około 20:00, i potrwa
prawdopodobnie do białego rana (choć oczywiście nie
musisz zostawać tak długo. Nie żebym miał coś przeciwko,
bo jak najbardziej MOŻESZ, ale jak nie chcesz, to nie musisz…).
Miejsce to, rzecz jasna, Pokój Wspólny Slytherinu, do którego
znasz już drogę (diabli wiedzą skąd).
Uwaga
praktyczna: zaleca się stroje NIEOFICJALNE! W szatach wstęp
wzbroniony!
Z
poważaniem,
Ja
PS
- Zaproszenie obejmuje ewentualną osobę towarzyszącą,
niekoniecznie
rudą.
Z poważaniem,
Ja
____________________________________________________________
W
pierwszej chwili dziewczyna az rozpromieniła się od
wewnątrz. Nigdy nie miała nawet iskry nadziei, że Malfoy
zechce się jej jakkolwiek odwdzięczyć, za douczanie go. A
tutaj proszę - okazuje się, że facet ma gest!
Tym
bardziej bolało ją, że musi odrzucić jego zaproszenie.
A niestety - musiała je
odrzucić i to z bardzo oczywistych
względów.
Z ciężkim westchnieniem sięgnęła po kałamarz z
magicznym atramentem i nie rozmyślając długo wystosowała koleżeńską
odpowiedź:
______________________________
OD:wzruszona/wściekla/zdziwiona/zachwycona/podejrzliwa/wdzięczna/wniebowzieta
(niepotrzebne skreślić)
korepetytorka
DO: Ja
______________________________
Drogi
Ja!
Muszę przyznać,
iż udało ci się mnie zaskoczyć ;) (Winszuję,
bo niełatwa to sztuka)
Cholernie
mi przyjemnie, żeś o mnie pomyślał, w całym splendorze,
jaki cię otacza od czasu meczu, mimo to zmuszona jestem
spytać: JAK-TY-TO-SOBIE-NIBY-WYOBRAŻASZ, CO?
Nie
powiem - całkiem fajnie się dowiedzieć, że doceniasz
moją pracę, z tym, że… okazujesz to w dość dziwny
sposób, biorąc pod uwagę, że jeżeli skorzystam z
twojego zaproszenia, prawdopodobnie u progu zostanę rozszarpana
na strzępy przez armię ślizgonek z Pancy Parkinson na
czele. (Nie żebym sugerowała, że mają o co być zazdrosne
[bo oczywiście absolutnie nie mają],
ale chyba jestem “z-obozu-wroga”, no nie?)
Podsumowując:
Ja
po prostu przypuszczam, że pojawienie się na tej imprezie byłoby z
mojej strony misją
samobójczą. A o ile to zaproszenie nie jest z
twojej strony zawoalowaną
deklaracją, że pragniesz mojej śmierci, o tyle zakładam,
że wysłałeś je ze zwykłej grzeczności, a
nie prawdziwej chęci bym z niego skorzystała. (Albo jesteś
pijany).
I
jeszcze jedno: dziękuję ;) Wiem, że nie zrobiłeś tego
świadomie (a tym bardziej celowo), ale swoją wiadomością
akurat poprawiłeś mi wyjątkowo skopany humor
;)
Z
nadzieją, że jednak nie
jesteś pijany:
Granger
PS
- Bez urazy, ale czy ty myślisz? Twoim zdaniem niby kogo
nie-rudego mogłabym ze sobą przyprowadzić, biorąc pod
uwagę, że wszyscy moi znajomi (poza Potterem) są tak
rudzi, iż chyba bardziej się już nie
da?
____________________________________________________________
W głębi serca
dziewczyna wiedziała, że mogłaby odpisać Malfoyowi
o wiele bardziej…formalnie. I może nawet wypadało jej
tak uczynić, ale… jakoś się przed tym wzbraniała.
Nie tylko dlatego, że w tak smętny, samotny
wieczór przydała jej się odrobinka rozrywki. Miała
też cichą nadzieję, iż na niezobowiązującą w
treści wiadomość… prędzej otrzyma odpowiedź.
_____________________________
DO: Gderliwa
korepetytorka
OD: Twój-bardzo-inteligentny-i-zapobiegawczy-uczeń
TEMAT: Czy
ty zawsze musisz
narzekać?
_____________________________
Kobieto,
puchu
marny…
Więcej wiary w swoich protegowanych! Twoje obawy i
wątpliwości są dla mnie obrazą. Jak śmiesz twierdzić, że na
MOJEJ imprezie ktoś zrobi ci krzywdę? (A już szczególnie
Parkinson?). Ustawię lud do pionu i obiecuję, że będą grzeczni.
Włos ci z głowy nie spadnie…w ogóle nic z Ciebie
nie spadnie…
…no chyba, że tego zechcesz
<drański_uśmieszek>
A ponoć Gryfoni są tacy super
odważni…
Daj spokój, przecież nie przywiążę cię do
krzesła i nie zaknebluję (no chyba, że tego zachcesz, oczywiście
<drański_uśmieszek2> ). Jak ci się nie spodoba to przecież
w każdej chwili możesz wyjść -,-
A poza tym: kotku,
jak często masz okazję rozerwać się w ten sposób? (czyt.:
jak-często-twój-przystojny-zdolny-i-popularny-uczeń-zaprasza-cię-na-imprezę-opiewającą-jego-triumf?).
Łączę
wyrazy irytacji,
Smoczek
PS - Kogo nie-rudego
mogłabyś zabrać, pytasz? (Oczywiście Potter wykluczony). Czy ja
wiem…? Może swojego kota? Krzyworyj, czy jak mu
tam…
__________________________________________________________
_____________________________
OD: Puch
marny
DO: Smoczek
TEMAT: nie
podpuszczaj mnie…
_____________________________
…gadką
o odwadze Gryonów, bo jestem na to za sprytna. Po drugie: NIE MÓW
DO MNIE “KOTKU” !! (Chyba, że pragniesz zostać ciężko
pobity przez personę znaną jako Fred Weasley - mój chłopak).
"Będą
grzeczni" - mówisz. Zobaczymy.
Z życzeniami
powrotu do zdrowia (psychicznego),
H.J.G
PS -
KRZYWOŁAP, baranie, KRZYWOŁAP! Poza tym - prędzej zamieniłby się
w szyszymorę, niż postawił łapkę w Pokoju Wspólnym Slytherinu.
I dla Twojej wiadomości: ON TEŻ JEST
RUDY.
__________________________________________________________
_____________________________
DO: H.J.G?
(Żądam
wyjaśnień)
OD: całkiem-zdrowy-psychicznie-Smoczek
TEMAT: “Zobaczymy”?
_____________________________
Czy
to znaczy, że przyjdziesz?
I.T.G
PS - Akurat
to, że Twój Krzywonóg jest rudy, specjalnie mi nie przeszkadza. A
co do insynuacji jakobym miał dostąpić uszczerbku za zdrowiu z
ręki Twojego, tak zwanego, “Chłopaka”, to… hahahahahah
PS.PS
- BĘDĘ do Ciebie mówił kotku, ponieważ JESTEŚ kotkiem (w końcu
nalezysz do Domu Lwa, mam
rację?)
__________________________________________________________
_____________________________
OD: Hermiona
Jane Granger
DO: I.T.G?
(Żądam wyjaśnień)
TEMAT: “czy
to znaczy, że przyjdziesz?”
_____________________________
Nie,
nie znaczy. To znaczy, że porozmawiam
o tym z
Fredem i MOŻE, podkreślam: MOŻE, przyjdę. Ale jeżeli już, to z
dużym prawdopodobieństwem wpadnę tylko na chwilę.
Więc się
za bardzo nie ciesz, zrozumiano?
Granger
PS -
nie widzę nic zabawnego w moich insynuacjach i na Twoim miejscu
potraktowałabym je poważniej, wziąwszy pod uwagę jak bardzo dbasz
o swój szanowny, arystokratyczny
tyłek.
__________________________________________________________
_____________________________
OD: Inicjały
To Głupota
DO: córka
swojego chłopaka
TEMAT: “porozmawiam
o tym z Fredem”
_____________________________
Czy
mam rozumieć, że Twoja obecność na tej imprezie zależy od tego,
co powie Fred Weasley, Twój, tak zwany, “chłopak” ? Który,
warto wspomnieć, nienawidzi mnie jak stu diabłów? Masz rację, to
zdecydowanie jest fair
<obrażony>
Serdeczne
dzięki,
Ten-którego-imienia-nigdy-nie-wymawiasz
__________________________________________________________
_____________________________
OD: Ta-której-imienia-brzydzisz-się-wymawiać
DO: DRACO
TEMAT: <pocieszająco_głasia_po_główce>
_____________________________
Owszem,
moja obecność zależy od rozmowy z Fredem…
…ale ja
potrafię być bardzo przekonująca…
…gdy się
postaram…
…i gdy mi na czymś zależy…
Nie
trać/nie rób sobie (niepotrzebne skreślić)
nadziei,
G.
__________________________________________________________
_____________________________
DO: HERMIONA
OD: protestujący
przeciwko użyciu czasu teraźniejszego w wyrażeniu:
“ta-której-imienia-brzydzisz-się-wymawiać”
TEMAT: Czy
to znaczy…
_____________________________
…że
przyjdziesz? (Ponawiam
pytanie)
Draco
__________________________________________________________
_____________________________
OD: Hermiona
DO: Draco
TEMAT: Ciekawość
to pierwszy stopień do
miejsca-gdzie-i-tak-trafisz
_____________________________
Nie
wiem, czy przyjdę. Zobaczymy…
A może inaczej: wiem, ale
gdybym Ci powiedziała, nie byłoby niespodzianki
<chytry_uśmieszek>
Herm
Miona
__________________________________________________________
_____________________________
OD: nienawidzący
niespodzianek
DO: “Miona”
bardziej mi się podoba, choć i tak wolę
“Granger”
TEMAT: Doprowadzasz
mnie do szału…
_____________________________
…tym
swoim
“Zobaczmy” !
Bez_Podpisu_Bo_Nie_Mogę_Wymyślić_Nic_Oryginalnego
__________________________________________________________
_____________________________
OD: Agent
00Granger
DO: Doprowadzony
do szału
TEMAT: Doprowadzenie
podmiotu do szału
_____________________________
Mission
Completed!
__________________________________________________________
***
-
cześć, skarbie, ty jeszcze tutaj? - spytał beztroskim tonem Fred,
gramoląc swoje przydługie kończyny przez portal do Pokoju
Wspólnego Gryffindoru.
- tak, dopiero
skończyłam twoje wypracowanie
- odparła dziewczyna dobitnie, zbierając ze stolika książki,
ciasno pozapisywane zwoje i niezliczone, luźne notatki.
-ach,
świetnie - rzucił rudzielec, jakby w ogóle nie słyszał jej
odpowiedzi. W reakcji na to Hermiona zacisnęła usta, podeszła do
chłopaka i stanąwszy dokładnie naprzciwko niego, wcisnęła mu do
ręki schludnie zwiniętą, kilkustronicową pracę.
-
proszę - powiedziała tylko. W jej głosie nie było ani
uprzejmości, ani słodyczy, ani gniewu, ani urazy. To było suche,
twarde “proszę”.
- dziękuję - odparł Fred, nadal
beztrosko, po czym rzucił okiem na wręczone mu wypracowanie. - co
się z tobą dzieje? zwykle nie robisz tylu kleksów. Pewnie obniżą
mi ocenę za estetykę.
- jeżeli już, to MNIE obniżą
ocenę za estetykę, tyle że wpiszą ją przy TWOIM NAZWISKU -
wycedziła Hermiona, która po prostu nie mogła uwierzyć w to co
słyszy. Jak on śmiał? Na dodatek w ogóle nie zwrócił uwagi na
to, co powiedziała. wychylił się tylko ponad jej ramieniem, i
rzucił lekko:
- o, SMM. Z kim pisałaś?
Dziewczyna
mimowolnie zarumieniła się. Sama nie wiedziała czemu odczuwa
zakłopotanie w związku z faktem, że korespondowała z Draco, ale z
jakiegoś powodu się tego wstydziła.
- E…to nic
takiego. Pisałam z Malfoyem - odparła, nie patrząc chłopakowi w
oczy, choć wiedziała, że wpływa to na jej niekorzyść.
-
z Malfoyem? - Fred błyskawicznie zdwoił czujność - a o czym wy
niby możecie ze sobą rozmawiać, co?
- o Krzywołapie -
wydusiła Hermiona, chociaż zaledwie o nim wspomnięli.
-
o Krzywołapie?
- tak. Malfoy był ciekawy, jak nazywa się mój
kot - kłamała w żywe oczy gryfonka, mimo, że wyrzuty sumienia
dosłownie nie dawały jej oddychać. Rudzielec z niedowierzaniem
uniósł brwi, ale nie mógł się kłócić.
- ciekawe…
- mruknął - czy ciekawiło go coś jeszcze?
Hermiona
nabrała powietrza, jakby przygotowywała się do skoku na głęboką
wodę. Musiała mu
powiedzieć. Teraz albo nigdy
-
zaprosiłmnienajutrzejsząimprezęuślizgonówzosobątowarzyszącą.
Powiedziałamżeztobąotymporozmawiam - wyrzuciła z siebie jednym
tchem, tak szybko jak tylko umiała. Uff! Udało się! Teraz, gdy te
słowa wydobyły się z jej ust, nie były już takie straszne. Wręcz
zawstydziła się, że wcześniej tak się ich obawiała.
-
coooo?
- zaprosił mnie na jutrzejszą imprezę u
ślizgonów - powtórzyła spokojniej i wolniej. Teraz nie widziała
już w tym nic strasznego. A na pewno nic, w imię czego warto byłoby
kłamać.
- zaprosił…imprezę…zrobił…CO?!
Wykluczone! - Fred wytrzeszczył oczy tak bardzo, że wyglądały,
jakby za chwilę miały wypaść. Hermiona jeszcze nigdy nie widziała
go w takim stanie.
- z osobą towarzyszącą - wtrąciła
rezolutnie, jednak sądząc z wyrazu twarzy Weasleya: niewiele to
mogło pomóc.
- Absolutnie wykluczone! Nie zgadzam się,
moja panno, nigdzie nie idziesz!!
Jego ton był tak
protekcjonalny i władczy, że duma panny Granger po prostu NIE MOGŁA
na to nie zareagować. Dziewczyna zaperzyła się niczym niepokorna
nastolatka:
- ach tak? W takim razie informuję, że nie jesteś
moim ojcem, Fredzie Weasley!! Chciałam z tobą o tym na spokojnie
porozmawiać, ale nie! Ty jesteś pełen uprzedzeń!
Jesteś…jesteś…małostkowy i niewyrozumiały, o!! Draco chce mi
PODZIĘKOWAĆ, rozumiesz?! Za trud, jaki włożyłam w nasze
korepetycje! A ty zamiast to docenić i zamiast być ze mnie dumny,
robisz z tego wielką aferę!!
Fred sprawiał wrażenie,
jakby w ogóle do niego nie docierało ani jedno jej słowo. Robił
się tylko coraz bardziej czerwony i coraz głośniej dyszał.
-
Nie. Pójdziesz. Tam, zrozumiano?! Zabraniam Ci!
Biedny
Fred, zupełnie nieświadomie, wypowiedział Zaklęcie. Nie takie
prawdziwe, magiczne, ale też nie takie, które można zlekceważyć
- absolutnie nie. Jeżeli do tej pory chłopak miał jeszcze
jakiekolwiek szanse, na przeforsowanie swojego stanowiska, to teraz
zniknęły one bezpowrotnie.
“Zabraniam ci”. Te dwa słowa
od maleńkości stanowiły zaklęcie-pułapkę na niezrównaną dumę
Hermiony Granger. Działały jak przełącznik, który opuściwszy
usta rozmówcy osiągał efekt zupełnie odwrotny do zamierzonego.
-
Ach tak?! - wykrzyknęła Hermiona - Tak ci się wydaje?! Więc
pogódź się z faktem, że IDĘ na tę imprezę, a ty nic nie możesz
z tym zrobić!! - To mówiąc, z impetem trzasnęła opasłym tomem
“Zielarstwa dla klasy 6” o podłogę (prawdopodobnie budząc przy
tym połowę gryfonów), po czym odwróciła się na pięcie i
zniknęła na schodach do żeńskiego dormitorium. Kiedy po omacku
ubierała się w piżamę, jej ręce drżały z gniewu. Rodzice
nieraz mówili jej, że jest temperamentna, w gorącej wodzie kąpana.
I mięli rację. O ile lata obelg ze strony ślizgonów nauczyły ją
pewnej samokontoli i opanowania, o tyle władczy, podniesiony ton
Freda Weasleya całkiem wytrącał jej te atuty z rąk, podobnie jak
to było w przypadku asertywności. Najgorsze jest to, że ona wcale
nie chciała się z nim kłócić! Z początku nie planowała nawet
iść na tę cholerną imprezę (i nadal nie za bardzo miała na to
ochotę), ale kiedy on zaczął się tak rządzić… po prostu nie
wytrzymała i uniosła się dumą.
A teraz nie ma już
odwrotu. Musi tam iść, żeby udowodnić Fredowi siłę swojego
charakteru, bo inaczej… nie, nie ma żadnego “inaczej”. Musi
tam iść i tyle, nie da mu znowu wygrać. Tym razem nie będzie tak,
jak z tym cholernym wypracowaniem. Nie ugnie się.
***
Draco
kilkanaście minut temu zebrał wszystkich ślizgonów w Pokoju
Wspólnym i przeprowadził z nimi bardzo sugestywną rozmowę, na
temat ewentualnej obecności Hermiony Granger na imprezie. Przedłożył
im szczegółowo wszystkie powody, dla których “wypadało mu ją
zaprosić”, oraz oznajmił kurtuazyjnie, że “mają być
grzeczni, bo inaczej to oni, a nie ona, wylecą za drzwi na zbity
ryj”. Rzecz jasna, nie wszystkim ta wiadomość przypadła do
gustu, ale oczywiście nikt nie odważył się pisnąć słówka, w
obliczu potęgi Wielkiego Malfoya, wpieranego solidarnie przez
Blaise’a Zabiniego. Wszyscy, nawet Pancy Parkinson, kiwali pokornie
(acz niechętnie) głowami, w niemej obietnicy krótkotrwałego
zawieszenia broni. Usatysfakcjonowany Malfoy udał się do swojego
dormitorium, pogrążony w rozmyślaniach. Przyjdzie,
czy nie? Mało
brakowało, a udałby się po wskazówkę do Profesor Trelawney, co
byłoby - jak wie każdy uczeń, który uczęszcza, lub kiedykolwiek
uczęszczał, na lekcje wróżbiarstwa - wyrazem skrajnej
desperacji.
Jej piekielne “Zobaczymy” nie dawało mu
spokoju. Po prostu NIE MÓGŁ wyrzucić tego słowa z
głowy. Przyjdzie,
czy nie? Miał
nadzieję, że tak. Od momentu, w którym wysłał jej zaproszenie,
setki razy próbował ją sobie wyobrazić w stroju innym niż
szkolna szata. Za każdym razem kończyło się to wizytą w
łazience, co niepomiernie go irytowało, ale po prostu nie mógł
nic na to poradzić.
Gotów był się założyć, że
przyjdzie ubrana na biało (o ile w ogóle przyjdzie). Nie wiedział,
skąd wzięła się u niego ta pewność, ale z jakiegoś powodu był
o tym tak przekonany, że innych możliwości w ogóle nie brał pod
uwagę. Po prostu… nie
mogła ubrać
się inaczej, nie wyobrażał jej sobie w żadnym innym kolorze.
Biały był czysty, niewinny, nic nie obiecujący. W podświadomości
Malfoya, każda inna barwa miała swój przekaz:
Czerwień
była kusząca, ale niezależna. Mówiła: “Jestem tu i chcę się
podobać, ale na swoich warunkach”. W jakiś sposób też pasowała
do Hermiony, do jej wysoko uniesionego podbródka i płynnego sposobu
chodzenia, ale… nie. Jednak nie.
Błękit czy złoto z kolei,
wydawały się być zbyt… płytkie, zbyt proste, zbyt oczywiste, by
mogła je włożyć osoba o tak złożonej osobowości jak Hermiona
Granger.
Żółty był zdaniem Malfoya pretensjonalny i
krzykliwy. Wołał “Patrzcie na mnie, jestem słońcem!”, co
stanowiło naturalne zaprzeczenie dla faktu, jakoby dziewczyna mogła
go przyodziać.
Czerń jest zaś kolorem nocy, zła,
tajemnicy, potęgi, grzechu, śmierci. Ze wszystkich osób w szkole,
panna Wiem-To-Wszystko była ostatnią, jaka sięgnęłaby po czarną
kreację.
Brąz - pospolitość. Odpada.
Szary?
Hermiona nigdy w życiu nie ubrałaby tak nijakiego koloru, biorąc
pod uwagę dynamikę i wielobarwność jej osoby.
Róż?
kicz i tandeta.
Plus
oczywiście zieleń i srebro, które odpadają z oczywistych
względów.
Nie,
nie - ona MUSI być biała. Nie było innej opcji, im dłużej Malfoy
o tym rozmyślał, tym bardziej był co do tego przekonany.
- co
robisz, Smoku? - spytał Blaise Zabini, wparowując bez pytania do
dormitorium blondyna.
- myślę - odparł Draco
odruchowo.
- Nie rozśmieszaj mnie, pytałem poważnie.
-
poważnie: myślę. Wbrew
temu co o mnie sądzisz: czasem mi się to zdarza.
-
Niech ci będzie, zatem myślisz. O czym?
- o kolorach - znów
odruchowa odpowiedź. Na Merlina! “O kolorach”! Jakie
to…niemęskie!
- no, no, no…! Nie wiedziałem, że w
naszym Smoczku drzemie taka artystyczna dusza! - zakrzyknął Blaise,
nie posiadając się z radości.
- zamknij się, myślałem
o sukienkach! - odwarknął Draco, nim zdał sobie sprawę, że brzmi
to jeszcze głupiej. Zabini zakwiczał i począł dusić się ze
śmiechu, podczas gdy blondyn zaczerwienił się ze wstydu i
gniewu.
- o su…o sukienkach, mówisz? - wysapał Blaise
pomiędzy histerycznymi atakami wesołości - czy…czyich, swoich
czy P…Pancy?
- ty to, Zabini, wstydu nie masz. Włazisz
do MOJEGO dormitorium jak do siebie, i w dodatku ze mnie drwisz, na
MOIM terenie. Jeszcze chwila a wykopię cię za drzwi. - oznajmił
chłodnym tonem Malfoy, przyjmując słusznie, że w szczególnym
przypadku Blaise’a Zabiniego najskuteczniejszą obroną jest
atak.
- dobra, dobra. Coś ty się zrobił taki wojowniczy?
Założę się, że stresuje cię ta cała sprawa z Granger.
-
może… - odparł blondyn ostrożnie.
- ja tam chciałbym,
żeby przyszła. Po pierwsze dlatego, że będę ojcem chrzestnym
waszych dzieci (a wypada mi poznać rodzicielkę
chrześniaków), a po drugie dlatego, że chętnie przetestuję w
dyskusji tę jej słynną inteligencję - Zabini aż zatarł ręce z
uciechy, co przestraszyło Malfoya, który za kwestię honoru
postawił sobie, aby dziewczyna dobrze się czuła na jego
imprezie.
- Diable - odezwał się groźnym głosem -
obiecałeś, że będziesz się zachowywał.
- i słowa
dotrzymam - odrzekł spokojnie brunet.
- czy to oznacza,
że nie będziesz jej wciągał w żadne…
testujące-inteligencję-słowne-potyczki-a’la-Blaise-Zabini ?
(kwestię o dzieciach Draco postanowił przemilczeć, albowiem uznał
ją za zbyt prymitywną, by w ogóle o niej napomykać)
-
Zobaczymy.
To mówiąc, Diabeł przezornie umknął z
dormitorium przyjaciela, zostawiając go samego. Malfoy zwinął
dłonie w pięści. Miał już po kokardy tego cholernego,
tajemniczego “Zobaczymy”.
Malfoy
siedział na czarnej, skórzanej kanapie w Pokoju Wspólnym, otoczony
przez roztańczonych, rozwrzeszczanych ślizgonów i dudniącą
muzykę. Z każdą chwilą pochmurniał coraz bardziej, ponieważ
Ona nie
przychodziła. Blaise
taktownie tego nie komentował, w przeciwieństwie do Pancy
Parkinson, która łaziła za blondynem jak cień, stale sącząc mu
do ucha złośliwe uwagi.
- i co, Smoczusiu, twoja
szlamcia jakoś nie zaszczyciła nas swoją obecnością, hm?
Znalazła się pierwsza taka, co olała Wielkiego Dracze z
Malfoyów?
Chłopak siłą woli powstrzymał się przed
opleceniem smukłych dłoni wokół szyi ślizgonki i uduszeniem jej
gołymi rękami. Irytowała go tak strasznie, że byłby ją stąd
dawno wywalił, gdyby nie miała na niego „haka”, w postaci
wiadomości o Zakładzie (który nie doszedł w ogóle do skutku, ale
i tak stanowił cenną kartę przetargową). Nadal jednak mógł być
w stosunku do niej opryskliwy i postanowił z tego skorzystać.
-
zrób wszystkim przysługę, Parkinson, i z łaski swojej stul pysk.
- warknął, nawet na nią nie patrząc. Dobrze robił, ponieważ
„imprezowa” Pancy stanowiła widok ze wszech miar paskudny.
Jadowicie zielony bandaż, jaki owijał się wokół jej bioder
(noszący szumną nazwę „spódniczki”), ledwie sięgał jej do
spojenia łonowego, natomiast obcisły i przykrótki top, spod
którego wystawała fałdka tłuszczu, cały obszyty był mrowiem
tandetnych, srebrnych cekinów. To, co oblepiało jej twarz, i co
dziewczyna nazywała „makijażem”, według Malfoya znacznie
bardziej przypominało gładź szpachlową i obecnie mieszało się z
obfitym potem dziewczyny, tworząc groteskową, obrzydliwą
maskę.
Ech… słowa Pancy irytowały blondyna nie
dlatego, że były bezczelne i złośliwe.
Ani z powodu
jadowitego tonu, jakim je wypowiadała, czy nawet jej szyderczo
wykrzywionej twarzy.
Drażniły go, ponieważ
były prawdą. Tak,
właśnie tak. Nienawidził tej wstrętnej, opryskliwej dziewuchy za
to, że miała rację.
- biedny Dracuś… Twoje ego musi
cierpieć katusze – odezwała się Parkinson słodziutko,
podszczypując jego policzek. Zniecierpliwionym, podenerwowanym
ruchem odtrącił jej rękę, po raz setny studząc w duchu swoją
żądzę mordu. Już miał odpowiedzieć dziewczynie coś wyjątkowo
wulgarnego i obraźliwego, gdy wyłapał pośród ogólnego hałasu
ciche pukanie w portal do Pokoju Wspólnego. Natychmiast zerwał się
na nogi, lodowatym spojrzeniem przykuwając Pancy do kanapy i
nakazując jej zostać na miejscu.
Przyszła! Tak, to
musiała być Ona, bo nikt inny spoza Domu Węża nie był
zaproszony. A przecież żaden ślizgon nie pukałby do własnego
Pokoju Wspólnego (chyba, że ten idiota Bletchley, który stale
zapominał hasła, jednak ten był już obecny wewnątrz).
Draco
przystanął przed portalem, biorąc jeden głęboki oddech i
przygładzając włosy, a następnie zamaszyście uchylił
przybyszowi wejścia. Tak, to BYŁA Ona. I wcale nie ubrana na biało.
Miała na sobie śliczną, wysmakowaną sukienkę w kolorze rubinu
(Draco, jako arystokrata, znał się na kamieniach szlachetnych),
sięgającą do połowy uda. Składała się ona z 3 części:
haftowanego purpurową nicią gorsetu, opinającego sztywno jej
piersi i brzuch, i podkreślającego talię; zwiewnej,
przytwierdzonej do niego spódniczki, układającej się w delikatne
fale; oraz króciutkich, muślinowych rękawków, które z gorsetem
łączyły się tylko pod pachami. Na nogach dziewczyna miała
zwykłe, czarne baletki, a jej loki upięte były w wysoką, niemal
sportową kitkę, sięgającą prawie do łopatek. Tak – fryzura
Hermiony zaskoczyła go chyba nawet bardziej, niż głęboki, dumny
kolor jej sukienki. Co prawda nie rozmyślał o tym wcześniej, ale
instynktownie oczekiwał tej burzy kasztanowych pukli, jaką widywał
na co dzień. Natomiast ten kucyk… wydobywał z jej twarzy jakieś
nieznane Malfoyowi światło. Odsłaniał czekoladowe jeziora jej
oczu, ukazywał w pełnej krasie jej malinowe usta, uwydatniał jej
łagodne kości policzkowe, upstrzone tu i ówdzie drobnymi piegami.
Po protu niebezpiecznie podkreślał naturalny czar, jaki w sobie
skrywała…
Nagle chłopak uświadomił sobie, że od dobrych
dwóch minut stoi jak przygłup, gapiąc się na nią, podczas gdy
ona zakłopotana czeka w progu. Powinien… coś powiedzieć. Tylko
co? Jego język sprawiał wrażenie całkowicie niezdolnego do ruchu.
Zza lewego ramienia Smoka wychynął nagle Blaise, otrzeźwiając
blondyna nieco i przywracając mu głos.
- Granger –
mruknął Malfoy.
- Malfoy – mruknęła Granger
-
Zabini – mruknął Zabini.
- …
- …
-
no co? - odezwał się brunet obronnym tonem – nie patrzcie się
tak na mnie! - przewróciwszy oczami odwrócił się i zniknął
pośród balangowiczów. Zrobił z siebie idiotę, to fakt, ale
przynajmniej rozładował napięcie. Zawsze był w tym mistrzem.
-
wejdź – odezwał się Draco wspaniałomyślnie, stając bokiem i
robiąc dla niej miejsce w przejściu. Niemal jęknął, widząc, że
jej gorset jest wiązany z tyłu. Cienki, purpurowy sznurek, tworzył
schludną kokardkę u podstawy jej pleców, w miejscu, gdzie
Malfoyowi zdecydowanie nie wypadało patrzeć. Sukienka zasznurowana
była jednak dokładnie i ciasno, z wyjątkową dbałością, by
gorset nie odsłaniał ani kawałka skóry. Chłopak z trudem oderwał
wzrok od pleców Hermiony, jej ściągniętych, poruszających się
lekko przy każdym kroku łopatek, by odszukać spojrzeniem Pancy
Parkinson. Siedziała dokładnie w miejscu, gdzie uprzednio ją
zostawił, a teraz uśmiechała się do niego krzywo. W porównaniu z
Hermioną prezentowała się dość żałośnie, prawdopodobnie
dlatego, że gryfonka wyglądała naturalnie i lekko, podczas gdy
wygląd Pancy był wymuskany i wymuszony do obrzydliwości.
-
usiądź – rzekł Draco do, wyraźnie spiętej, dziewczyny –
rozluźnij się, przyniosę ci coś do picia.
O
nie, tylko nie to!,
pomyślała desperacko, panicznie obawiając się zostać sam na sam
z Parkinson. Gdy próbował się odwrócić, natychmiast obiema
dłońmi schwyciła kurczowo jego nadgarstek, podnosząc na niego
błyszczące, brązowe oczy.
- nie jestem spragniona –
powiedziała cicho, z ledwie słyszalną, proszącą nutą.
Zrozumiał, tak mu się przynajmniej wydawało, i usiadł obok
niej.
- dobrze, więc… - zaczął odrobinę niepewnie,
zupełnie nie wiedząc, co zamierza powiedzieć. Miała rację, w
SMM’ach, które mu pisała: jak on to sobie wyobrażał?
-
…więc zagramy w Prawdę – weszła mu w słowo Parkinson. W
pierwszej chwili chłopak odetchnął z ulgą, że dziewczyna go
„uratowała”, lecz w następnej dotarł do niego sens jej słów.
Gdyby nie Hermiona, nie wahałby się ani chwili. Gra w Prawdę była
jedną z jego ulubionych imprezowych zabaw. Tyle, że w obecności
gryfonki stanowiła ona pewne, wcale niemałe ryzyko, ponieważ miał
przed dziewczyną sporo do ukrycia. Z drugiej jednak strony wielu
rzeczy chętnie by się o niej dowiedział, a gra w Prawdę stanowiła
po temu idealną okazję. Przygryzł wargę w niezdecydowaniu, kładąc
na szalach wyimaginowanej wagi swoją ciekawość oraz swoje
sekrety.
- zgoda – oznajmił w końcu. - Granger, znasz
zasady?
Hermiona z nieśmiałym uśmiechem pokręciła
głową.
- hm…właściwie nie ma ich zbyt wiele.
Siedzimy w kręgu, kręcąc różdżką. Ten, którego wskaże
magiczny koniec różdżki, wybiera osobę, której chce zadać
pytanie, a ta osoba musi na nie odpowiedzieć. Można pytać
owszystko: nie
ma limitów, nie ma kategorii, nie ma tematów tabu, nie ma
ograniczeń. Masz 5 szans, żeby odrzucić pytanie, ale wtedy musisz
wypić. Wszystko jasne?
- taaaak, myślę, że tak. Nie
brzmi na zbyt skomplikowaną grę – odparła gryfonka. Mówiła
cicho, ale zwyczajnie. Nikt z zewnątrz nie domyśliłby się, że w
jej wnętrzu szaleje huragan wątpliwości. Obawiała się gry w
Prawdę. Obawiała się pytań, jakie mogą paść pod jej adresem,
obawiała się odpowiedzi, jakich będzie zmuszona udzielić,
obawiała się kpin i obelg. Prawda niosła ze sobą
niebezpieczeństwo, ryzyko i wyzwanie.
- ekhem –
odchrząknęła Parkinson, kurtuazyjnie wcinając się do rozmowy –
zapomniałeś wspomnieć o jednym.
- niby o czym?
- o
Veritaserum.
Draco osobiście brał udział w
przygotowywaniu tej imprezy i doskonale widział, że nie było na
niej mowy o żadnym Veritaserum. Zbity z tropu posłał Pansy
pytające spojrzenie. Coś w jej oczach kazało mu nie wnikać w
kwestię eliksiru prawdomówności.
- ach, no tak –
rzucił lekko, jakby faktycznie zapomniał o nim wspomnieć. - mamy
go tu… eeee…
- …domieszanego do ponczu – przyszła
mu z pomocą ślizgonka – w niewielkim stężeniu, ale
wystarczającym, by kłamstwo nie przeszło ci przez gardło –
mówiąc to, zwracała się w stronę Hermiony z kpiarskim
uśmieszkiem. Dziewczyna wygładziła spódniczkę swojej rubinowej
sukienki, jakby strzepując niej niewidzialny pyłek. Zebrawszy się
w duchu, podniosła na Pansy twardy, dumny wzrok.
-
Gryfoni nie potrzebują Veritaserum, żeby przestrzegać zasad gry –
odparła, unosząc lekko podbródek. W jej głosie pobrzmiewał
chłód. Dobrze, może i była otoczona przez ślizgonów, ale na
pewno nie pozwoli sobą pomiatać. Ze swojej lewej strony podchwyciła
spokojne, pełne aprobaty spojrzenie Malfoya, które tylko
utwierdziło ją w tym postanowieniu.
- być może –
Parkinson wzruszyła ramionami – tym bardziej nie powinnaś
protestować, przed zażyciem go.
Hermiona zaklęła w
duchu. Rzeczywiście – teraz nie mogła zaprotestować. Była w
pułapce.
- dobrze, więc zaczynajmy.
-
dobrze.
- dobrze
- dobrze – wtrącił ni z głupia frant
Zabini, wyrastając nagle jak spod ziemi. - a o co chodzi?
-
gramy w Prawdę – odpowiedział mu pełen ironicznego politowania
głos Malfoya.
- ooo, gramy w Prawdę! Koooocham tę grę
– ożywił się brunet. Oczy zaświeciły mu się jak małemu
dziecku, na widok gigantycznego lizaka – Gramy w Prawdę! -
zakrzyknął w stronę tańcującego nieopodal tłumku – ludzieee,
gramy w Prawdęęęę!
Po chwili Hermiona, Malfoy, plus
cała jego świta siedzieli ściśnięci wokół małego, okrągłego
stolika, podając sobie z rąk do rąk puchar z ponczem. Płyn ten
miał kolor jaskrawo różowy, a w smaku był owocowo-słodkawy, ale
i nie pozbawiony charakterystycznej cierpkości, jaką zawdzięczał
dodatkowi alkoholu. Gryfonka na próżno starała się doszukać w
napoju czegokolwiek nietypowego, zresztą doskonale wiedziała, że
Veritaserum jest nie do wykrycia – bezbarwne, bezwonne,
bezsmakowe.
Gdy tylko zaczęli grać i posypały się
pierwsze pytania, Hermiona coraz bardziej pogrążała się w panice
i chęci ucieczki. Była wręcz zrozpaczona liczbą możliwych pytań,
jakie może usłyszeć, oraz równie zrozpaczona faktem, że będzie
musiała powiedzieć
prawdę. Nawet, jeśli chciałaby skłamać (choć nie lubiła, ale
czasem sytuacja wybitnie tego od niej wymagała) – z jej ust i tak
wydobędzie się prawda. Choćby nie wiem co. Tak właśnie działa
Veritaserum.
Dziewczyna rozglądając się po twarzach
graczy podchwyciła spojrzenie zimnych, stalowych oczu Draco Malfoya.
Było dla niej jasne, że człowiek ten jest nieobliczalny i nie
cofnie się przed niczym. Nie posiadał żadnych barier, żadnych
zahamowań. WIDZIAŁA to w jego oczach. WIDZIAŁA zawarte w nich
nieme wyzwanie, jakie jej rzucał. Pod wpływem jego spojrzenia,
wbrew sobie zaczęła się zastanawiać, o co mógłby ją spytać.
Nasuwająca się samoistnie odpowiedź była równie oczywista co i
absolutnie przerażająca:
o Wszystko.
Dokładnie
o tyle. A w jej organizmie krąży teraz Eliksir Prawdy, który czyni
ją bezbronną i żałośnie odsłoniętą, na obstrzał całej tej
zatrważającej mnogości pytań.
Sytuacja zaczynała być
beznadziejna.
Hermiona
czuła się… dobrze. O dziwo, wszyscy traktowali ją…prawie jak
swego (z wyjątkiem Pansy). Może nie przyjaźnie,
ale poprawnie.
Jak człowieka i gościa. Jak część towarzystwa.
Malfoy
z zadowoleniem zauważył, że gryfonka z upływem czasu coraz
bardziej aklimatyzuje się i rozluźnia. Był z tego dumny, ponieważ
uważał, że w dużej mierze jest to jego zasługa.
-
jaka jest twoja ulubiona piosenka? - padło poważne, chłodne
pytanie. To wszystko? Tylko tyle? Hermiona nie posiadała się ze
zdziwienia. Pierwsze pytanie jakie zadał jej Draco Malfoy
brzmiało…tak. Tak zwyczajnie. Dziewczyna nie była naiwna.
Wiedziała, że to zapewne dopiero początek, czubek góry lodowej,
że chłopak się rozkręca. Mimo wszystko, kiedy różdżka wskazała
na Malfoya, gryfonka napięła wszystkie mięśnie jakby
przygotowywała się na cios, a on… po prostu spytał, o jej
ulubioną piosenkę.
- to… - zająknęła się, spuszczając
ze wstydem wzrok - …to mugoslka piosenka, nie znasz jej.
-
ale i tak chcę ją usłyszeć.
- „Imagine”, John’a
Lennon’a.
- o czym jest?
Hermiona zawstydziła
się jeszcze bardziej. Ta piosenka opowiadała o tym, o czym nie mówi
się na głos w Pokoju Wspólnym Slytherinu. O równości.
Tolerancji. Jedności.
- myślałam, że możesz zadać
tylko jedno pytanie – rzuciła hardo, unosząc podbródek. Draco
uśmiechnął się do niej z politowaniem, jakby chciał powiedzieć
„prędzej czy później i tak się dowiem, twoja linia obrony jest
kiepska”. Mimo wszystko grzecznie przyznał jej rację i zakręcił
różdżką, nie drążąc tematu. Tym razem wypadło na Pansy
Parkinson, która popatrzyła na Hermionę ze złośliwym
uśmieszkiem. Do gryfonki dopiero teraz dotarło, jaką głupotą
było godzenie się na uczestnictwo w grze. Nawet nie z powodu
Veriatserum, ale choćby dlatego, że była tutaj jedynym gościem.
Wszyscy pozostali znali się niemalże na wylot i tylko ona z
całego towarzystwa stanowiła jakąkolwiek zagadkę dla reszty. Z
tego względu większość pytań na pewno będzie wycelowana w nią.
Będą chcieli czegoś się o niej dowiedzieć, poznać jej brudne
sekrety, by później móc ją dręczyć i szantażować. Tylko nie
to!
- stop, stop, stop – wtrąciła nagle, nim Parkinson
zdążyła otworzyć usta – chwileczkę. Żądam wprowadzenia nowej
zasady.
Wszyscy obecni spojrzeli na nią z zaciekawieniem
i wyczekiwaniem.
- każdy musi przyrzec, że nic, czego
dowiemy się podczas tej gry, nie opuści naszego grona. - rzekła
dobitym, pewnym głosem. Jeżeli się nie zgodzą – po prostu
wyjdzie i tyle ją będą widzieli. Ślizgoni przez chwilę
wymianiali porozumiewawcze spojrzenia, jakby prowadząc niemą
dyskusję nad jej propozycją, aż w końcu „Samiec Alfa” (Draco
Malfoy) odezwał się w imieniu wszystkich:
- zgoda.
Przyrzekamy. - Hermiona z zadowoleniem skinęła głową i na krótko
spojrzała mu w oczy, jakby w geście przypieczętowania umowy.
-
moja kolej – wtrąciła się błyskawicznie Pansy – pytanie do
Hermiony… Czy jesteś dziewicą?
Gryfonka westchnęła.
Prędzej czy później spodziewała się tego pytania. Było ono z
pozoru proste: tak, albo nie. Wóz albo przewóz. Awers albo rewers.
Niby nie było się nad czym zastanawiać. Dosknale wiedziała też,
jakiej odpowiedzi oczekują wszyscy zebrani i że Parkinson poruszyła
ten temat tylko po to, by się z niej ponabijać. Tyle,
że prawda była
nieco inna, niż zapewne oczekiwali ślizgoni, i z tego powodu chyba
jeszcze gorsza. Po krótkim zastanowieniu Hermiona doszła do
wniosku, że wolałaby już narazić się na docinki i niewybredne
żarty, niż zaskoczyć wszystkich swoim oświadczeniem i pokazać
im, że nie jest do końca taka, za jaką ją mają. Innymi słowy –
gdyby mogła, wolałaby skłamać. Tyle, że nie mogła,
przez ten przeklęty Eliksir Prawdy.
- nie – odparła w
końcu z westchnieniem. Nikt się nie odezwał. Cisza była niemal
namacalna, jakby miała zapach, kształt, konsystencję i fakturę.
Hermiona włożyła całą siłę woli w to, by nie spojrzeć na
swoje kolana. Nie spuściła wzroku. Rozejrzała się czekoladowymi
oczami po wszystkich otaczających ją twarzach… wszystkich, poza
jedną. Nie mogła na Niego spojrzeć. Nie mogła, próbowała, ale
nie mogła, chociaż powinna. Z jakiegoś powodu czuła się tak,
jakby go… rozczarowała, chociaż jej życie seksualne absolutnie
nie było jego sprawą. Nikt nie kwapił się do zakręcenia różdżką,
więc zrobiła to Hermiona. Magiczny patyk zdawał się wirować w
nieskończoność, napięcie narastało a cisza stawała się coraz,
coraz cięższa.
- Blaise – odezwał się głucho
Malfoy, kiedy różdżka zatrzymała się na czarnookim ślizgonie.
Gryfonka doskonale wiedziała, jakie padnie pytanie. Oni wszyscy byli
tacy przewidywalni! Każde pytanie – a właściwie każda jej
odpowiedź – prowokowało następne. Spojrzała na Zabiniego. Na
jego twarzy malował się taki sam szok i niedowierzanie jej
uprzednim „nie”, jak u wszystkich pozostałych ślizgonów.
-
jak to się stało? - nie musiał mówić o co mu chodzi, ani do kogo
kierowane jest pytanie. Każdy doskonale zdawał sobie z tego
sprawę.
- chcę wykorzystać jedną z trzech Szans –
odparła Hermiona, która już wcześniej sobie to postanowiła.
Pansy Parkinson bez słowa podała jej styropianowy kubeczek, do
połowy wypełniony Ognistą Whisky. Gryfonka przyjęła go i uniosła
do ust. Zapach alkoholu drażnił nozdrza. Z trudem powstrzymała się
przed grymasem – nigdy nie przepadała za Ognistą. Mimo wszystko
dzielnie zanurzyła usta w alkoholu. Wtedy odezwała się
Parkinson.
- to na pewno był jakiś mugol! - prychnęła
ślizgonka z pogardą. Wszyscy spojrzeli na dziewczynę z
niedowierzaniem, pomni słów Malfoya, że „mają być grzeczni”.
Hermiona, będąca właśnie w pół łyku, omal nie oplułaby
wszystkich obecnych trunkiem, takie chwyciło ją oburzenie. Zmusiła
się, by spokojnie przełknąć, po czym przybrawszy dumny wyraz
twarzy zwróciła się do Pansy:
- głodnemu chleb na myśli –
oświadczyła spokojnie. Tylko ona jedna wiedziała, ile ją ten
spokój kosztował. Ślizgonka poczerwieniała ze złości.
-
a głodny głodnemu wypomina! - warknęła przewidywalnie. Hermiona
miała już gotową ripostę.
- być może, Parkinson.
Tyle że mi, w przeciwieństwie do ciebie, wolnopożądać
mugoli.
Replika ta była o tyle celna, że ukazywała
pewną ważną prawdę, o której zwykle nie mówi się głośno: że
mugolaki mają coś, czego nie mają dzieci arystokracji – wolność
przekonań. Pansy wyglądała jakby połknęła pęczek drutu
kolczastego. Była purpurowa na twarzy, oczy miała wytrzeszczone, a
jej ręce drżały.
- kto by pożądał mugoli albo szlam
takich jak ty – burknęła w końcu agresywnie. Na te słowa Malfoy
zakrztusił się, sączonym do tej pory, drinkiem. Już miał
zbluzgać Parkinson i przywołać ją do porządku, kiedy Hermiona
odezwała się opanowanym głosem.
- gdyby obchodziło
mnie twoje zdanie, dziewczynko, to bym cię o nie spytała.
Riposta
nie była wyjątkowo cięta ani chamska – czyli taka, jaką
posłużyłby się Malfoy – ale za to skuteczna, bo na dobre
zamknęła ślizgonce usta. Cóż, prawdę mówiąc blondyn sam nie
wiedziałby co odpowiedzieć na taką odzywkę.
- Wbrew
obiegowej opinii, langusta żywi się wyłącznie owocami morza, choć
gdyby mogła jadłaby dżem – odezwał się nagle odkrywczym tonem
Blaise Zabini. Było to tak niespodziewane i – nie oszukujmy się –
głupie, że wszyscy jak na komendę zwrócili twarze w kierunku
głupkowato uśmiechniętego bruneta.
- Zabini? - odezwał
się w końcu Malfoy, jakby oczekiwał wyjaśnień. Chlopak w
odpowiedzi wzruszył ramionami.
- ktoś musiał rozładować
napięcie. Robiło się drętwo – odparł beztrosko, trącając
różdżkę. Wirowała niespiesznie, by po chwili zatrzymać się na
Hermionie.
Wreszcie!,
pomyślała dziewczyna. Zamierzała przyszpilić Pansy jakimś
okropnym, osobistym pytaniem, ale… przypadkiem natknęła się na
płynne, spokojne spojrzenie szaro-błękitnych oczu. Była w nim
wyczekująca nuta, jakby blondyn SPODZIEWAŁ pytania od niej. Może i
miał rację. Może wolała wykorzystać swoją szansę do znęcania
się nad nim, nie nad Parkinson. Tyle, że nie wiedziała o co
mogłaby go spytać. Było zbyt wiele rzeczy, jakich chciała się o
nim dowiedzieć, by zdołała wybrać tylko jedną. Po chwili w jej
genialnym umyśle zaświtał idealny, lecz wyjątkowo podstępny
pomysł. Już miała z niego zrezygnować, uznawszy, że byłby to
chwyt poniżej pasa, ale po chwili uświadomiła sobie, że jest
wśród ślizgonów, więc powinna przyjąć ich strategię. A ich
strategia opierała się głównie na
chwytach ponieżej pasa.
- pytanie do Draco – odezwała
się niewinnym tonem, unosząc chytrze kąciki ust. Blondyn siedział
nieporuszony, nie dając po sobie poznać jakiegokolwiek
zdenerwowania – jaki jest twój największy sekret?
Wszyscy
zamarli. Chłopak zesztywniał na chwilę. Nie spodziewał się po
niej takiej przebiegłości. Co najwyżej jakiegoś wstydliwego
pytania, ale takim totalnie by się nie przejął. Wśród ślizgonów
słynął ze swojego nieskrępowania – odpowiadał na najbardziej
osobiste dociekania, ze stoickim spokojem ujawniał najintymniejsze
szczegóły swojego życia seksualnego, swojej odzieży, zwyczajów,
upodobań… Odkąd pierwszy raz zagrał z tę grę, był przekonany,
że jest w niej niekwestionowanym mistrzem, ponieważ nie posiada
żadnych zahamowań. Ale jeszcze nigdy nikt nie podszedł go w ten
sposób. Jaki
był tego największy sekret?
Może
to, że tak naprawdę Wielki Dracze przez całe życie jest tylko
niewolnikiem arystokratycznej, anty-mugoslkiej propagandy? Że nigdy
nie umiał myśleć samodzielnie?
Może to, że ku
własnemu przerażeniu zaczynał czuć coś do czarownicy nieczystej
krwi?
Może to, że czasem budził się w nocy zlany potem
i przygnieciony strachem, bez żadnego powodu?
Może to,
że tak naprawdę nikt nie lubił go za to jaki jest,
a za to kim jest?
Może
to, że czasem, w swoim prywatnym dormitorium, siadał przy oknie i
po prostu patrzył w dal, całymi godzinami?
Może to, że
codziennie pod prysznicem dostaje ataku frustracji i histerycznie
próbuje zmyć z przedramienia Mroczny Znak, choć doskonale wie, że
nic to nie da?
Może to, że zdarza mu się płakać
patrząc w lustro, bo nie może znieść swojego widoku i nienawidzi
swojego podobieństwa do ojca?
Draco Malfoy nagle uświadomił
sobie, że wbrew temu co sądził do tej pory – ma mnóstwo
sekretów. Właściwie cały
on był
sekretem, tylko ślizgoni nie byli wystarczająco bystrzy, by
wymyślić pytanie, którym do niego dotrą. Hermiona była. Chłopak
przeklął szpetnie w duchu, że pozwolił swojej ciekawości
zwyciężyć i zgodził się na zorganizowanie gry w Prawdę. To nie
tak miało być! Nie on miał zostać przyparty do muru przez nią,
tylko na odwrót.
- to pytanie jest niezgodne z zasadami –
rzekł w końcu, popijając drinka. Ze wszystkich sił starał się
utrzymać spokojną, wyluzowaną pozę.
- jest zgodne –
oświadczyła z naciskiem dziewczyna - „Można
pytać owszystko: nie
ma limitów, nie ma kategorii, nie ma tematów tabu, nie ma
ograniczeń”
- zacytowała z wyższością jego słowa, jak rasowa ślizgonka, co
tylko bardziej go zirytowało. Kątem oka podchwyciła pełne podziwu
spojrzenie Blaise’a Zabiniego i pozwoliła sobie na posłanie mu
szybkiego uśmiechu.
- nie–odpowiem na
to pytanie – wycedził w końcu Malfoy. Był zły, że uprzednio
spytał ją o ulubioną piosenkę, zamiast o coś naprawę, naprawdę
osobistego. Głupi, chciał podchodzić do niej powoli. Subtelnie.
Rozkręcać się z pytania na pytanie. A tutaj ona zadaje mu taki
cios? Poczuł się niemalże zdradzony jej ślizgońskim
posunięciem.
- eee… jak to nie odpowiesz? - spytał
mało inteligentnie Zabini, z głupkowatą miną.
- po
prostu – nie odpowiem. Z tego co wiem, mam trzy Szanse na uchylenie
się od odpowiedzi. Chcę wykorzystać jedną z nich.
Wszyscy
zdębieli (z wyjątkiem Crabba, który zezował z zainteresowaniem na
przechadzającego się po jego palcu robaczka i w ogóle nie zwracał
uwagi na otoczenie). Zdębieli nie dlatego, że Malfoy wykorzystywał
Szansę, ale dlatego, że Malfoy wykorzystywał
Szansę! On jeszcze nigdy, przenigdy nie uchylił się od żadnego
pytania. NIGDY.
Hermiona przeklęła w duchu. Była tak
szalenie dumna i olśniona swoim geniuszem, że zapomniała o tych
cholernych szansach! Ze złością spojrzała na Malfoya i osobiście
napełniła alkoholem jego kubeczek. Chłopak wypił Whisky duszkiem,
patrząc gryfonce prosto w oczy. Nawet się nie skrzywił. Planował
zemstę i ona o tym wiedziała, co tylko dodatkowo ją
rozwścieczało.
Następne dwa pytania zadawali kolejno Goyle i
Millicenta. Jak łatwo się domyślić – skierowane były one do
Hermiony, a poruszały tak intymne tematy, że dziewczyna po prostu
MUSIAŁA wykorzystać dwie pozostałe jej Szansy, choć była
świadoma, że robi dokładnie to, czego oczekiwał do niej Malfoy.
Kiedy z cierpiętniczą miną wypijała trzeci kubeczek Ognistej,
blondyn posłał jej drapieżny, niemal sadystyczny uśmiech. Wtedy
już wiedziała, że będzie cierpieć.
***
Nareszcie!
Nie miała już czym się zasłonić! Wreszcie miał ją podaną jak
na talerzu i mógł odpłacić jej się za ten cholerny podstęp,
który nadszarpnął jego nieskazitelną reputację. Właściwie
chciał ją spytać tylko o jedno – o treść tamtej piosenki.
Uchylając się od odpowiedzi na tak banalne pytanie, zaciekawiła go
do granic możliwości i teraz po prostu MUSIAŁ wyszarpnąć z niej
tę informację. Ale nie tak od razu. Sadystyczny i wyrachowany Draco
Malfoy postanowił, że zanim poruszy temat piosenki, pomęczy ją
jeszcze troszkę zawstydzającymi pytaniami. Nie dlatego, by naprawdę
ją skrzywdzić i upokorzyć publicznie, ale dlatego, że tak
fantastycznie reagowała na wszelkie wzmianki o seksie. Oblewała się
rumieńcem, uciekała wzrokiem, wyłamywała sobie palce i wierciła
się niespokojnie na kanapie. Była pod tym względem wyjątkowa.
Inna od ślizgonek, które podchodziły do tematu seksu z wręcz
ostentacyjnym obeznaniem i luzem (często sztucznym, z czego Draco
doskonale zdawał sobie sprawę). Raz nawet Blaise nazwał ją
żartobliwie „Dziewicą Orleańską”, wywracając oczami, na
widok jej sztandarowego zakłopotania. Hermiona zarumieniła się
wtedy jeszcze bardziej, co wywołało cichy śmiech wśród
zebranych.
Po kilku pytaniach różdżka w końcu,
łaskawie wskazała na Malfoya. Chłopak niemalże zamruczał z
zadowolenia. Na usta cisnęło mu się pytanie o piosenkę, ale
zepchnął je na dalszy plan. Jeszcze trochę się nad nią
poznęca.
- jaką masz na sobie bieliznę? - spytał,
patrząc Granger prosto w oczy. Dziewczyna zarumieniła się jak na
komendę, a Draco prawie zaklaskał z uciechy. Właśnie na
to czekał.
Właście tego chciał.
Tego rumieńca. Hermiona cicho wymamrotała odpowiedź, patrząc na
swoje kolana.
Hmmm,
a to ciekawe. Spodziewał
się, że powie „białą”, a tymczasem… zaskakiwała go na
każdym kroku.
- czy kiedykolwiek miałaś nieprzyzwoite
myśli podczas lekcji? - brzmiało jego następne pytanie, które
spotkało się z ogólnym atakiem wesołości wśród ślizgonów i
wściekłością u dziewczyny.
- tak – odpowiedziała
niemalże płaczliwym tonem. Przez Veritaserum nie mogła skłamać.
Nawet gdyby próbowała – z jej ust i tak wydobyłaby się prawda.
Przez krąg graczy przetoczyło się chóralne, wymowne „uuuuuuu”,
Pansy Parkinson rzuciła jakiś komentarz o „niegrzecznej pannie
kujon” czy czymś w tym rodzaju, a Draco Malfoy tylko spojrzał na
Hermionę z wysoko uniesionymi brwiami, jakby chciał powiedzieć
„napraaawdę? Proszę, proszę, a to ci niespodzianka, Granger!”,
czym zmusił ją do natychmiastowego odwrócenia wzroku. W duchu
modliła się, by nie spytał o
kim były
te nieprzyzwoite myśli, bo wówczas musiałaby przyznać, że… o
nim. Chociaż nie – gdyby zadał takie pytanie chyba prędzej
uciekłaby gdzie pieprz rośnie, albo umarła ze wstydu, niż
udzieliła odpowiedzi. W końcu sam powiedział: „Jak
ci się nie spodoba to przecież w każdej chwili możesz
wyjść”.
Kiedy
różdżka po raz trzeci wskazała Malfoya, serce Hermiony zaczęło
bić tak mocno, że wydawało się, iż zaraz pokruszy jej żebra.
Blondyn posłał jej głębokie, przeciągłe spojrzenie i z
perwersyjną przyjemnością spytał:
- o czym jest twoja
ulubiona piosenka, Granger?
Gryfonka jednocześnie
odetchnęła z ulgą i zirytowała się. Nie chciała opowiadać o
tej Piosence (zawsze myślała o niej wielką literą) wśród
ślizgonów. Ta Piosenka była dla niej zbyt ważna. Towarzyszyła
jej przez całe, niełatwe zresztą, życie.
- musiałeś,
prawda – wysyczała wściekle w stronę Malfoya.
-
oczywiście – odparł takim tonem, jakby stwierdzał, że ziemia
krąży wokół słońca.
- jest o… - zająknęła się,
spoglądając na wszystkich zebranych – o… ideach. Równości.
Jedności. Lepszym, tolerancyjnym świecie. O wartościach, i o
życiu. - powiedziała w końcu podniosłym, dobitnym tonem.
Potoczyła wzrokiem po twarzach ślizgonów. Na każdej malowało się
to samo – wyniosła obojętność, jakby żadne z użytych przez
nią, Wielkich słów, nie zrobiło na nich wrażenia. Równie dobrze
mogła powiedzieć „o gumowych kaczkach, żelkach i wałkach do
włosów”.
Wtedy zrozumiała. Nareszcie to do niej
dotarło. Oni nie są tacy, jak ona. Nigdy nie będą.
Ona
do nich nie pasuje, wśród nich nie ma miejsca dla kogoś, o
poglądach takich, jak jej.
Wstała. Ruszyła do wyjścia
nie tłumacząc się nikomu. Co sobie myślała, przychodząc tutaj?
Jak naiwna i lekkomyślna była? Różnili się za
bardzo,
by mogła z nimi obcować, spędzać czas i bawić się w ich
towarzystwie.
Przy portalu dogonił ją Malfoy.
-
wychodzisz?
Skinęła głową.
- dlaczego? -
spytał, znając odpowiedź.
- dlatego, że jestem
gryfonką – odpowiedziała prosto. Nie była dla niego ostra,
nieuprzejma czy złośliwa. Chciała tylko, żeby zrozumiał,
tak jak i ona zrozumiała.
- odprowadzę cię –
zaproponował, łapiąc ją za nadgarstek. Spojrzała mu w oczy. W
jego niebieskie, roziskrzone oczy. Przez chwilę strasznie,
rozpaczliwie chciała się zgodzić. „Tak, odprowadź mnie” -
niemal wyrwało się z jej rozchylonych warg. Spuściła wzrok na
swój nadgarstek. Poruszyła nim tak, by obrócić rękę Malfoya
wewnętrzną stroną do góry. Był tam. Mroczny Znak. Spodziewała
się, że go zobaczy, ale i tak ją to ukłuło.
- to nie
jest najlepszy pomysł – odparła, wyswabadzając się łagodnie z
jego uścisku – wolę wrócić sama. Do zobaczenia,
Draco.
Odwróciła się, muskając kitkiem jego klatkę
piersiową, i odeszła ciemnym, chłodnym korytarzem. Jej miękkie
baletki stąpały po posadzce nie wydając żadnych dźwięków.
Malfoy pomyślał, że wolałby słyszeć echo jej kroków.
Stanowiłoby ono jakikolwiek dowód, że w ogóle tu była.
Cholera,
czy te korytarze muszą być takie zimne?,
myślała Hermiona obejmując się ciasno ramionami. W głowie miała
lekki zamęt, a w mięśniach odczuwała dziwne, delikatne mrowienie.
Nie była pijana, ale ździebko zamroczona to i owszem. W końcu
wypiła trzy kubki Ogniestej Whishy… Inna sprawa, że zawsze miała
słabą głowę i na ogół starała się trzymać z dala od
alkoholu.
Dziewczyna skręciła w lewo, spodziewając się
ujrzeć schody na Wieżę Gryffindoru, ale zamiast tego jej oczom
ukazał się obszerny, kafelkowany hol, w którym jeszcze nigdy nie
była.
Niech
to centaur kopnie!, zaklęła
w myślach, Czyżbym
się zgubiła?Zastanowiwszy
się chwilę doszła do wniosku, że taka możliwość jest całkiem
prawdopodobna, biorąc pod uwagę stan jej umysłu. No i co ona miała
teraz niby zrobić? Gdyby było widno, z pewnością odnalazłaby
drogę przyglądając się obrazom, posągom i innym
charakterystycznym szczegółom, ale niestety – był środek nocy i
korytarze tonęły w mroku. W końcu doszła do wniosku, że nie ma
innego wyjścia, jak po prostu IŚĆ. Ostatecznie posiadała przecież
coś takiego jak intuicja i postanowiła się na nią zdać.
(Jednocześnie starała się nie wracać myślami do pamiętnej
lekcji z profesor Scottwood, kiedy to „wykazała się” swoją
katastrofalną orientacją w terenie, a raczej jej fenomenalnym
brakiem).
Poradzisz
sobie, Granger, to tylko bardzo stary, magiczny zamek… o zmierzchu…
w samym środku nocy… z duchami, gadającymi obrazami, oraz
przechadzającym się po korytarzach, sadystycznym woźnym. Nie ma
powodu do obaw…, pomyślała
optymistycznie, jak na gryfonkę przystało, po czym na słabych
nogach ruszyła przed siebie.
Błądziła tak jeszcze
przez jakąś godzinę, pogrążona w egipskich ciemnościach, coraz
bardziej zaniepokojona, rozdrażniona i śpiąca. Swoista, delikatna
mgiełka upojenia wciąż spowijała jej umysł, przytępiając
zmysły. W końcu wyczerpana dziewczyna usiadła na podłodze w samym
środku korytarza i spuściła głowę. Prawdę mówiąc chciało jej
się płakać: po części dlatego, że się zgubiła i sytuacja z
minuty na minutę była coraz bardziej beznadziejna, a po części z
powodu nieszczęsnej imprezy. Było jej… przykro, że wszystko tak
się potoczyło. Na wspomnienie jej smutnego, pełnego żalu
pożegnania z Draconem, w okolice serca ukłuło ją coś na kształt
buntu pomieszanego z tęsknotą.
Hermiona poczuła
charakterystyczny ucisk w gardle, zwiastujący rychłe nadejście
łez, więc nakazała sobie nie myśleć o ślizgonie. Nie była
beksą. Co z tego, że się zgubiła i miała za sobą kilka
przykrych wydarzeń – nie będzie płakać jak mała,
rozhisteryzowana dziewczynka. Jest GRYFONKĄ, na litość boską, a w
dodatku GRANGERÓWNĄ. To do czegoś zobowiązuje.
Po
prostu poczekam, aż zrobi się jasno, i wtedy poszukam
drogi,postanowiła
rozsądnie. Słońce zaczynało wschodzić gdzieś między szóstą a
siódmą rano, więc na pewno zdąży wrócić do wieży nim wszyscy
się obudzą, zwłaszcza, że juro sobota. Odetchnęła głęboko.
Teraz, gdy miała jakikolwiek plan działania, czuła się o wiele
lepiej. Do pełni szczęścia brakowało jej tylko różdżki, którą
nieopacznie zostawiła w swoim dormitorium, stwierdziwszy, że „nic
jej po różdżce na imprezie”. Gdyby mogła posłużyć się teraz
magią – ogrzałaby się. Korytarze zamku były surowe i chłodne.
Podczas dnia, zalane słonecznym światłem, wpadającym przez
ogromne okna, wyglądały bardzo ładnie, niemalże malowniczo.
Jednak teraz – w nocy – były ciemne, zimne, niegościnne i
mroczne. Hermiona zadrżała i potarła skórę na ramionach. Bądź
co bądź – miała na sobie jedynie cienką, strojną
sukienkę…
***
Draco Malfoy leżał
wyciągnięty na swoim wielkim, miękkim łóżku, z rękami pod
głową. Nadal był w ubraniu, nawet nie zzuł butów. Wpatrywał się
w sufit, a przed oczami mu wirowało. Nic dziwnego – po wyjściu
Hermiony sporo wypił… Nadal mógł jednak trzeźwo myśleć, z
której to możliwości korzystał obecnie ze zdwojoną
intensywnością. Wbrew sobie wracał myślami do wydarzeń, mających
miejsce podczas imprezy – tych, w których brała jeszcze udział
gryfonka…
-
pytanie do Hermiony. Czy jesteś dziewicą?
Chłopak
do tej pory pamiętał, że podszedł do tego pytania z ironiczną
obojętnością. Nie obchodziła go odpowiedź Hermiony, ponieważ i
tak ją znał. Cała szkoła wiedziała, że Granger jest dziewicą i
choć każdy po cichu (lub trochę głośniej, jak np. ślizgoni) się
z tego naśmiewał, to wszyscy przywykli już do tej myśli i
przeszli nad nią do porządku dziennego. Po prostu była dziewicą i
już.
-
nie.
Z
początku nawet nie dotarł do niego sens jej słów, ponieważ jego
mózg przyjął odpowiedź twierdzącą za taki pewnik, iż w ogóle
nie zarejestrował różnicy. Dopiero po chwili to krótkie, niewinne
z pozoru słowo, wdarło się przemocą w jego umysł, zaskakując go
i krzywdząc do tego stopnia, że poczuł się jakby dostał avadą.
(co prawda nigdy nie został za-avadowany, ale przypuszczał, że tak
właśnie czuje się człowiek trafiony śmiercionośnym zaklęciem).
To było tak… jakby świat mu się zawalił. A może nie tyle sam
świat, co ŚWIATOPOGLĄD, jak gdyby do tej pory opierał się on
właśnie na przekonaniu o legendarnym, nietkniętym dziewictwie
Hermiony Granger.
-
jak to się stało?
Pytanie
Blaise’a było dokładnym odzwierciedleniem myśli Malfoya, zarówno
ówczesnych, jak i obecnych. Przez chwilę blondyn próbował
wyobrazić sobie faceta, z którym gryfonka mogła stracić cnotę.
Czy był przystojny? Czy był przystojniejszy od niego – Draco
Malfoya? Czy długo byli razem, i czy w ogóle byli? Czy zrobił to
delikatnie, czy po prostu się do niej DOBRAŁ? Czy jej się
podobało? Czy było jej dobrze? Czy nadal coś do niego czuje? Czy
był czarodziejem, czy mugolem? Czy był kimś, kogo Malfoy zna? Czy
był… WEASLEYEM?
Blondyn wsłuchując się w gwar
niezliczonych pytań, kłębiących się w jego głowie, zastanawiał
się, czemu go to w ogóle interesuje. Przychodziła mu do głowy
pewna odpowiedź, ale dla dobra sprawy wolał sobie wmawiać, że
„nie wie”. Tak samo, jak wmawiał sobie, że nie wie dlaczego
poczuł się zdradzony i oszukany tym jej cholernym „nie”.
-
głodnemu chleb na myśli
- a głodny głodnemu wypomina!
-
być może, Parkinson. Tyle że mi, w przeciwieństwie do ciebie,
wolno pożądać mugoli.
Draco
pamiętał dreszcz, jaki przebiegł go na dźwięk słowa „pożądać”
z ust Hermiony. Zwykły bezokolicznik, którego sam tyle razy używał
w rozmowach z Zabinim, a jednak… wypowiedziany JEJ głosem brzmiał
jakoś szczególnie. Głębiej. Piękniej. I seksowniej.
-
kto by pożądał mugoli albo szlam takich jak ty!
Umysł
Malfoya jak na komendę spowiła czerwona mgiełka gniewu. Nawet
teraz – dobrych kilka godzin później – nie mógł opanować
nerwów na wspomnienie wypowiedzi Pansy. Po pierwsze użyła w
stosunku do Hermiony słowa „szlama”, za co Draco miał ochotę
udusić ją gołymi rękami (oczywiście „nie wiedział”
dlaczego). Po drugie zaś… ogarniała go furia, gdyż w tamtym
momencie pierwszym co przemknęło mu przez myśl było: „ja”.
kto
by pożądał mugoli albo szlam takich jak Hermiona? Ja.
On,
Draco Malfoy. Oczywiście idiotyczną myśl, jakoby pożądał
Hermiony Granger, zrzucił natychmiast na karb alkoholu, ale i tak go
ona rozwścieczała. Miał wrażenie, jakby w jakiś sposób SKAŻYŁA
jego arystokratyczny umysł, Jakby poniżył się, myśląc o
Hermionie w TEN sposób. Nie pomagał też fakt, że ostatnimi czasy
przyłapywał się na tym coraz częściej…
-
czy kiedykolwiek miałaś nieprzyzwoite myśli podczas lekcji?
-
tak.
To
też było dla niego niejakim zaskoczeniem, ale po ciosie takim jak
HERMIONA-GRANGER-NIE-JEST-DZIEWICĄ, przyjął to zaledwie z
rozbawionym niedowierzaniem. Nim się obejrzał, jego umysł znów
zaatakowała fala pytań. Jak bardzo nieprzyzwoite były te myśli?
Czy były jednorazowym „wybrykiem” czy też często Hermiona
rozmyśla o sprośnych rzeczach? Jakie DOKŁADNIE fantazje może
miewać panna Granger? I, co najważniejsze, KTO jest ich obiektem?
Bardzo pragnął zadać jej te pytania wtedy – podczas gry, ale
wiedział, że na nie nie odpowie. To nic, że wykorzystała
wcześniej wszystkie Szansy – jako gość mogła po prostu odmówić
dalszego uczestnictwa w grze i wyjść. Wyjść…
-
wychodzisz?
- tak.
- dlaczego?
-
dlatego, że jestem gryfonką.
Wiedział,
o co jej chodzi. Na pewno nie o sam fakt, że należy do Domu Lwa, o
nie. O coś zdecydowanie więcej. O RÓŻNICE.
Czyli o
coś, co dręczyło go dniami i nocami. O coś, co nie dawało mu
spokoju odkąd z przerażeniem zdał sobie sprawę, że Granger nie
jest mu tak do końca obojętna.
Tak bardzo nie chciał
przyjąć jej słów do wiadomości…! Tak bardzo nie chciał
przyznawać im słuszności, którą niezaprzeczalnie posiadały…!
Po prostu NIE CHCIAŁ, żeby dziewczyna miała rację. Bardziej niż
kiedykolwiek.
Niestety problem z Hermioną Jane Granger
polegał na tym, że ona zawsze miała rację. Zawsze.
A
doskonale wiedział, że tym zdaniem przekreślała coś więcej, niż
tylko jej dalszą obecność na imprezie.
-
odprowadzę cię.
- to nie jest najlepszy pomysł. Wolę wrócić
sama. Do zobaczenia, Draco.
Nie
lubił, gdy wypowiadała jego imię.
Nie, to nie do końca
tak… Nie lubił, że LUBIŁ, gdy wypowiadała jego imię. I nie
lubił jej za to, że mu odmówiła. Chciał ją odprowadzić,
naprawdę bardzo chciał. Wtedy mógłby jeszcze trochę poudawać,
że zdanie o RÓŻNICACH nigdy nie padło. Że mogą jeszcze spędzić
ze sobą trochę czasu, choćby i tylko do wschodu słońca – jak w
bajkach. Że z odrobiną szczęścia – po wschodzie słońca nadal
będą mogli go razem spędzać. I choć oczywiście „nie
wiedział”, czemu tak mu na tym zależy - jednak zależało mu. Ale
ona wolała wrócić sama. Tak powiedziała: „Wolę”.
Wolała
wejść w chłodny, niebezpieczny mrok zamkowych korytarzy SAMA, niż
w jego towarzystwie. A wszystko z powodu RÓŻNIC.
Hermiona
na palcach przekroczyła próg Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Uff!
Udało jej się. Zdołała odnaleźć drogę i to jeszcze zanim
ktokolwiek się obudził.
No,
Granger, jestem z ciebie dumna,
pochwaliła w myślach samą siebie. Właśnie stawiała stopę na
schodach do dormitorium dziewcząt, gdy zza pleców dobiegł ją
przytłumiony, szaleńczy chichot. Odruchowo odwróciła się do
źródła dźwięku.
- Fred… - szepnęła do siebie - …i
George.
Bliźniacy prawdopodobnie znowu wymykali się na
jedną ze swoich tajemniczych eskapad diabli-wiedzą-dokąd.
O
nie, tylko nie to!,
przemknęło gryfonce przez myśl w panice. Była jednak rozsądna –
wiedziała, że nie może uciec, bo wtedy na pewno ją zobaczą i
dogonią. Musiała stawić czoła sytuacji. Odchrząknęła.
Weasleyowie natychmiast przestali się śmiać i rozejrzeli dookoła.
Gdy ją dostrzegli oboje zamarli. Twarz George’a wydłużyła się
w żałosnym wyrazie zaskoczenia, natomiast Fred jedynie zacisnął
usta. Nadal byli pokłóceni…
- już wstałaś, Herm? -
zapytał, starając się brzmieć neutralnie.
Co
takiego? „Wstałam”? Dziewczyna
była tak zaskoczona, że tylko otworzyła szerzej oczy i wydała z
siebie dziwne mruknięcio-chrząknięcie, które mogło zostać
odebranie zarówno jako „tak”, „nie”, czy choćby: „kupiłam
ziemniaki, obiad za godzinę”.
- i dlaczego się tak
dziwacznie ubrałaś? Ja rozumiem, dzisiaj sobota, ale ty przecież
nigdy… - urwał nagle, bo w końcu do niego dotarło. Hermiona
napięła wszystkie mięśnie, jakby przygotowywała się na cios,
oraz wstrzymała oddech. Chwila
prawdy, Granger,
pomyślała przewrotnie w oczekiwaniu na najgorsze. - no nie, nie
powiesz mi chyba, że… ty tam byłaś
całą noc! - wykrzyknął rudzielec z oburzeniem, wcale nie w
charakterze pytania. - ty…dopiero wracasz… nad ranem… całą
noc wśród ślizgonów… z Malfoyem! - począł wypluwać z siebie
nieskładne strzępki myśli. Mówił tak oskarżycielskim tonem, że
każde jego słowo Hermiona odbierała jak cios w twarz… zwłaszcza,
że nie była winna.
- wcale nie! - zaperzyła się –
wcale nie… Ja nie byłam U ŚLIZGONÓW przez całą noc. Tylko na
korytarzu!
- zdajesz sobie sprawę z tego, jak
niedorzecznie to brzmi? - spytał Fred, siląc się na spokój.
-
no…t-tak – wybąkała dziewczyna, gdy rzeczywiście to do niej
dotarło.
- i mimo wszystko oczekujesz, że ci uwierzę?
-
ja… - zająknęła się. Irytowało ją, że nie jest niczemu
winna, a nadal musi się tłumaczyć - …tak było, przysięgam.
Przez pół nocy siedziałam na korytarzu.
- tak, a George
nosi gacie w chmurki i jednorożce – syknął jadowicie rudzielec,
mrużąc oczy.
- po prawdzie, to ja mam takie gatki, Fred…
- mruknął bliźniak nieśmiało, przypominając wszystkim o swojej
obecności, ale natychmiast został zgromiony spojrzeniem wściekłego
hipogryfa.
- słuchaj, Weasley – odezwała się Hermiona
ucinając kwestię bielizny George’a – mówię prawdę, a co ty z
tym zrobisz to już twoja sprawa. Jest mi zimno i jestem zmęczona, a
zamiast odespać w ciepłym łóżku, stoję tu i się przed tobą
tłumaczę. Czy naprawdę nie możesz na mnie ponaskakiwać później,
gdy trochę odpocznę? - kiedy to mówiła, jej głos zaskakująco
przypominał Malfoyowski: chłodny, suchy i nie pozbawiony ironii.
-
słuchaj, Granger… - zaczął Fred w odwecie, ale chyba nie
wiedział co chce powiedzieć, bo umilkł - …jeszcze nie wiem, o co
chodzi z tobą i z Malfoyem, ale ostrzegam, że się dowiem. -
wyrzucił w końcu złowróżbnym tonem. Hermiona siłą woli
nakazała sobie spokój, mimo że jej serce zaczęło bić jak
oszalałe. Przecież
nie mam nic do ukrycia, prawda? Może szukać i szukać, i niczego
się nie doszuka, bo pomiędzy mną a Malfoyem nic nigdy nie zaszło
i nic nigdy nie zajdzie. PRAWDA?
-
o nic nie chodzi ze mną i Maloyem, więc nie masz się czego
dowiadywać – odparła, wypowiadając na głos swoje myśli,
najbardziej spokojnym i opanowanym tonem, na jaki się w życiu
zdobyła.
- czyżby? - warknął Fred, jeszcze bardziej
mrużąc oczy.
- nie ufasz mi? - odpowiedziała pytaniem
na pytanie. W jej głosie pobrzmiewała bardzo stanowcza i sugestywna
nutka, wyraźnie dająca do zrozumienia, że istnieje tylko jedna
właściwa odpowiedź na to pytanie, a każda inna będzie
katastrofalna w skutkach.
Rudzielec wpatrywał się w nią
przez chwilę. Zgoda – nie posłuchała go co do imprezy, i to go
wkurzyło, ale przecież nadal mu na niej zależało i nie chciał
jej stracić. Między innymi dlatego był o nią tak alergicznie
zazdrosny
- ufam – westchnął w końcu, rozładowując
emocje. Dziewczyna usatysfakcjonowana uniosła kąciki ust. - po
prostu nie ufam jemu.
Cóż, w zasadzie nie mogła go za
to winić. Oczywiście wolałaby, gdyby było inaczej, ale…
praktycznie każdy uczeń Hogwartu miał pełne prawo nie ufać Draco
Malfoyowi. Fred także. I ona nie mogła mu tego prawa odbierać,
mimo że sama się go zrzekła.
Patrząc rudzielcowi w
oczy skinęła głową, na znak zgody i zrozumienia.
- idę
się przespać. Bawcie się dobrze, chłopcy – zdobyła się na
nikły uśmiech, po czym odwróciła się na pięcie i machając
kitką wbiegła po schodach do żeńskich dormitoriów. Nie była już
w stanie myśleć o niczym innym niż ciepłe, wygodne łóżko,
gościnna pościel i miękka poduszka.
***
Draco
Malfoy obudził się z nieznośnym bólem głowy i posuchą w gardle.
Powolnie zwlekł się z łóżka, krzywiąc się paskudnie, bo ból
nasilał się przy każdym ruchu. Stanąwszy przed lustrem omal nie
wypluł własnych płuc, tak się zakrztusił z przerażenia.
Wyglądał okropnie. Spał w ubraniu, które obecnie było wymięte i
nieświeże, jak zużyta chusteczka do nosa. Na lewej stopie miał
skarpetkę i but, podczas gdy prawa była całkowicie goła. Jego
fryzura przypominała stóg siana, a resztki żelu do włosów
oblepiały mu uszy i kark. Oczy miał podkrążone, nieprzytomne i
przekrwione, a usta suche i spierzchnięte. Nawiasem mówiąc –
stanowił obraz nędzy i rozpaczy. Przez chwilę rozważał, co
zrobić najpierw: ogarnąć się, czy skoczyć do Zabiniego po
eliksir na kaca. Stwierdził, że w takim stanie nie wyjdzie na
korytarz, więc szybko machnął do Blaise’a SMM’a, a sam
rozebrał się i wskoczył pod
prysznic.
______________________________
OD: Twój
najlepszy przyjaciel
DO: Mój
najlepszy przyjaciel
TEMAT: Nasz
najlepszy przyjaciel…
______________________________
…czyli
eliksir na kaca. U mnie za 10 min.
Przynieś mi go, a cię
ozłocę.
Smoku
____________________________________________________________
Kiedy
Blaise łaskawie przyczłapał do dormitorium panicza Malfoya, tak
jak panicz Malfoy sobie życzył, został przywitany niemalże z
nabożną czcią.
- stary, wyglądasz… prawie tak źle
jak Potter. - rzekł po wymienieniu „uprzejmości”.
-
Mhm. A było jeszcze gorzej. - przyznał blondyn krzywiąc się z
powodu bólu głowy - Ale nie gadaj, tylko dawaj ten eliksir. Ja tu
umieram.
- łap – Zabini rzucił mu niewielką fiolkę
płynu wyglądającego jak najzwyklejsza woda. - na zdrowie.
Malfoy
chwycił podarunek w locie, odkorkował i wychylił duszkiem. Łupanie
w czaszce natychmiast ustąpiło, światło przestało tak bardzo
drażnić jego oczy, a gardło nie piekło już żywym ogniem. Draco
niemalże westchnął z ulgi.
- dzięki, chłopie. Życie
mi ratujesz.
- dobra, dobra. Bo się wzruszę – rzekł
Zabini szczerząc się rozkosznie – chodźmy na śniadanie.
Jesteśmy spóźnieni.
- tak jakby ktokolwiek przejmował
się sobotnimi śniadaniami – mruknął Draco pod nosem, ale
posłusznie wstał i wyszedł za przyjacielem z dormitorium. Była
około 9:30, czyli posiłek rozpoczął się jakieś pół godziny
temu, ale z pewnością spora część uczniów dopiero się na niego
wybierała. W weekendy nikt sztywno nie trzymał się harmonogramu,
nawet niektórzy nauczyciele.
Dwójka niewyspanych
ślizgonów zasiadła przy stole, patrząc wilkiem na owsiankę,
jakby ta miała za moment wybuchnąć.
- cześć,
skowronki – przywitała ich słodziutko Pansy Parkinson, patrząc
tylko i wyłącznie na Malfoya. Zabini prychnął, natomiast sam
zainteresowany posłał dziewczynie spojrzenie z cyklu
„odpowiedziałbym ci, ale nie chce mi się nawet otwierać
ust”.
Śniadanie przebiegało w spokoju. Sufit Wielkiej
Sali ukazywał intensywny, nieskazitelny błękit bez jednej chmurki,
na stołach panoszyły się setki rodzai dżemów i smarowideł do
tostów, a uczniowie byli flegmatyczni i zaspani. Weekend jak
każdy.
Draco odważył się rzucić szybkie spojrzenie na
stół Gryffindoru. Hermiona siedziała twarzą do niego, z
policzkiem podpartym na jednej ręce. Nie jadła. Jedynie gmerała
widelcem w jajecznicy, ziewając dosłownie co kilka sekund. Na
pierwszy rzut oka widać było, że fatalnie się nie wyspała.
W
pewnym momencie podniosła oczy znad nieszczęsnej, zmaltretowanej
jajecznicy i spojrzała prosto na niego. Błyskawicznie odwrócił
wzrok.
- Dracusiu, dlaczego nic nie jesz? - zwróciła się
do niego Pansy, przyciągając jego uwagę z powrotem do własnego
śniadania.
- bo nie mam apetytu – odwarknął –
zadajesz głupie pytania.
Dziewczyna żachnęła się i
poczęła ostentacyjnie konsumować swojego tosta, podczas gdy
Malfoyowi nic nie mogło przejść przez gardło. Wpatrywał się
intensywnie w swój ulubiony budyń czekoladowy, próbując zmusić
swój organizm do odczuwania głodu, ale po prostu nie mógł.
Najchętniej wstałby, podszedł do Hermiony, złapał ją za ramię
i wywlekł z Wielkiej Sali do… dokądkolwiek. Byleby mogli pobyć
ze sobą sam na sam…
- TROOOOOOOL JEST W LOCHACH!!! TROOOOL
JEST W LOOCHACH!!! - sielankowa cisza sobotniego śniadania została
brutalnie przerwana przez George’a Weasleya, który wrzeszcząc
potwornie wpadł jak pocisk do Wielkiej Sali. Zaspani dotąd
uczniowie poderwali się natychmiast, dziewczyny już otworzyły usta
by piszczeć…
- żartowałem! - oznajmił rudzielec radośnie,
szczerząc się jak debil. Wszyscy obecni spojrzeli na niego wilkiem,
lecz ten wcale się tym nie przejął i najzwyczajniej w świecie
zajął miejsce przy stole.
- minus pięć punktów dla
Gryffindoru za zakłócanie posiłku… chociaż to było zabawne –
rzekła profesor Miranda Scottwood, która była jedną z niewielu
nauczycieli obecnych przy śniadaniu.
Hermiona zacisnęła
usta w wąską linię i spojrzała na kobietę wzrokiem mówiącym
„to wcale NIE BYŁO zabawne!”. Miała przykre wspomnienia,
związane z sytuacją którą parodiował George.
- Cze
Granger – rzucił rudzielec, sadowiąc się naprzeciwko niej. -
gdzie masz resztę Wielkiej Trójki?
- Cze Weasley –
odparła, spoglądając na niego z ironią – nie wiem, nie jestem
ich niańką. Być może jeszcze śpią. A ty gdzie masz swoją drugą
połówkę?
- odcięła się. George’owi zrzedła mina.
- yyyh –
wzdrygnął się – nie znoszę jak ludzie nas tak nazywają… w
sensie „swoimi połówkami”. To brzmi jakbym chodzi z nim na
randki, czy coś.
- no, moje doświadczenia wskazują na
to, że ty CHODZISZ z nim na randki – powiedziała dziewczyna z
niewinnym uśmieszkiem – kilka razy musiałam przez te wasze
SCHADZKI odrabiać jego zadania domowe.
- więc mówisz,
że umawiam się z twoim chłopakiem, hm? - uśmiechnął się równie
niewinnie co ona przed chwilą – i nie jesteś zazdrosna?
-
niezbyt, bo i tak wiem, że mnie lubi bardziej
- móóówisz? A
skąd ta pewność?
- bo ja mam coś, czego ty nie
masz.
- cycki? - zasugerował chłopak, robiąc
najrozkoszniejszą minę świata. Hermiona zdzieliła go ogórkiem w
ramię – aua! Ratunku, mordują!
- nie, zboczeńcu! -
wykrzyknęła odrobinę za głośno. Fed uśmiechnął się, jakby
oczekiwał że powie dokładnie to, co powiedziała. Dopiero ten
uśmiech uświadomił jej, że w pewnym sensie sama zaprzeczyła
swojej kobiecości – to znaczy… myślałam o
czymś innym, ale twoja teoria też jest słuszna.
-
dobra, dobra, nie tłumacz się. Ja tam już od dawna podejrzewałem,
że jesteś facetem. STAŁA CZUJNOŚĆ!
Hermiona nie
skomentowała tego. Wróciła do gmerania widelcem w jajecznicy. Po
prawdzie miała wielką ochotę na coś słodkiego, ale… ostatnimi
czasy postanowiła zmodyfikować trochę swoją dietę. Oczywiście
nikomu o tym nie powiedziała, ale kilka dni temu, stanąwszy przed
lustrem doszła do wniosku, że powinna zrzucić kilka kilogramów.
-
nie odpowiedziałeś w końcu na moje pytanie – odezwała się
raptownie.
- słucham? - spytał George z pełnymi ustami.
W tym momencie bardzo przypominał Rona.
- gdzie jest
Fred?
- ach, to. Nie wiem, nie jestem jego niańką –
odparł, cytując ją odrobinę zjadliwie. - jak wychodziłem, to
powiedział, że ma coś jeszcze do załatwienia i dołączy do mnie
później.
Hermiona uniosła brwi z niedowierzaniem.
„Dołączę później”? Zwykle bliźniacy wszędzie chodzili
razem. Ciekawe,
co też Fred może mieć do załatwienia w Pokoju Wspólnym, że musi
to zrobić sam,
pomyślała nie bez złośliwości, w pół sekundy przed tym, jak
obiekt jej rozmyślań wparował zaczerwieniony do Wielkiej Sali.
-
TY! - krzyknął od progu, wskazując na Hermionę palcem. Już na
pierwszy rzut oka widać było, że jest wściekły. - TŁUMACZ
SIĘ, TERAZ!!
Dziewczynę
chwyciło autentyczne przerażenie. O
co mu znowu chodzi?,
pomyślała, po czym oblała się purpurą, zauważywszy, że wszyscy
się na nią gapią.
Fred gniewnym krokiem ruszył w jej
stronę, cały czas wrzeszcząc
- „Nie masz się czego
dowiadywać”, tak?! NIE MAM?! NIE MAM?!
- uspokój się,
robisz przedstawienie – mruknęła, kiedy stał już przy niej.
-
NIE BĘDZIESZ MNIE USPOKAJAĆ! - ryknął na całą Anglię (chyba
zakres decybeli odziedziczył po matce) – TŁUMACZ SIĘ!!
-
Ale z czego ja mam ci się tłumaczyć?! - odkrzyknęła
sfrustrowana. - ja nie wiem o czym ty mó…
- o TYM! - przerwał
jej brutalnie, podtykając jej pod nos niewielki, biały skrawek
materiału. Z początku dziewczyna nie mogła zrozumieć co to
takiego, ale po chwili dodała dwa do dwóch. Zbladła jak ściana.
Było dla niej jasne, że Fred po prostu fatalnie wszystko
zinterpretował i wyciągnął pochopne wnioski, ale nie mogła mu
się dziwić, ponieważ zbieg okoliczności był wręcz rekordowo
sugestywny.
- ja nie… to nie… on nie… - zająknęła
się. Musiała jak najszybciej mu wszystko wytłumaczyć, ale nie
wiedziała od czego zacząć.
Chłopak nie należał
jednak do cierpliwych. Z demonicznym wyrazem twarzy cisnął
skrawkiem materiału w jej pierś i ruszył w kierunku wyjścia.
-
Fred, zaczekaj…! - zakrzyknęła za nim, wyciągając rękę. Nie
odwrócił się. Nie zwolnił nawet kroku. Wyszedł.
Hermiona
spojrzała na trzymany w dłoni materiał, który dla rudzielca
stanowił „dowód zbrodni”. Przesunęła nieśmiało palcami po
jego, obszytych srebrną nicią, krawędziach. Po chwili natrafiła
na charakterystyczne zgrubienie. Był to drobny, elegancki haft,
układający się w czarne jak węgiel litery „D.M”, oraz
miniaturowego, zionącego ogniem smoka z owiniętym wokół łapy
wężem.
Chusteczka Draco Malfoya. Ta, którą podarował
jej na początku roku, gdy się przy nim rozpłakała…
Dziewczyna
nagle zdała sobie sprawę, że wszyscy się na nią gapią. Nic
dziwnego, w końcu jej własny chłopak nawrzeszczał na nią jak na
krnąbrne dziecko przy całej szkole… poczuła się upokorzona i
skompromitowana. W oczach stanęły jej łzy. Przyciskając
chusteczkę do piersi niczym tarczę, wybiegła z Sali nie mogąc
znieść natarczywych, oceniających spojrzeń.
Wiedziała,
że nie zdoła powstrzymać płaczu. Wiedziała też, że ma sporo do
przemyślenia.
Nogi same poniosły ją nad jezioro.
Malfoy
myślał bardzo szybko i bardzo chaotycznie. Wybiec za nią?
Najchętniej by to zrobił, ale… co ludzie powiedzą? Poprosić
Zabiniego, żeby go krył? Dobry plan, ale nie może przecież zrobić
tego przy Pansy. Iść sprać tego ryżego idiotę - Weasley’a? Co
robić, co robić, co robić…?!
- wychodzę –
oświadczył, wstając – nie jestem głodny.
Opuścił
Wielką Salę tak szybko jak tylko zdołał, by uniknąć
niewygodnych pytań. Starał się nie patrzeć na nikogo, a zwłaszcza
na Parkinson. Na moment skrzyżował tylko wzrok z Zabinim –
wiedział, że przyjaciel od razu zrozumie o co chodzi.
Gdy
stanął na korytarzu, przez chwilę nie wiedział dokąd iść.
Zastanawiał się nad biblioteką, ale wykluczył ten pomysł –
Hermiona była zbyt roztrzęsiona, żeby czytać. Pokój Wspólny
Gryffindoru? Nie, wolałaby być teraz w bardziej odludnym miejscu…
BŁONIA! Tak, to jest to.
Na słabych nogach ruszył w
stronę wyjścia.
Nie miał żadnego planu.
Po
prostu musiał ją znaleźć.
***
- nie
płacz – rozległ się łagodny głos nad jej głową. Niemal
podskoczyła, uświadomiwszy sobie, że nie jest sama. Natychmiast
otarła łzy i podniosła wzrok.
- nie płaczę –
odparła. Zabrzmiałoby to nawet całkiem przekonująco, gdyby pod
koniec żałośnie nie załamał jej się głos.
-
płaczesz. - powiedział z naciskiem Malfoy, sadowiąc się obok
niej. Znajdowali się nad jeziorem, pod jednym z najbardziej ukrytych
przed „światem” drzew.
Nie odpowiedziała. Spuściła
tylko głowę.
- jeszcze się pogodzicie, zobaczysz.
Jeżeli jakiś związek jest w stanie uratować się po takiej
scenie, to właśnie wasz. - nienawidził słów, które wypowiadał.
Ledwie przechodziły mu przez gardło, ale chciał tylko, żeby
przestała płakać. Hermiona znieruchomiała. Spojrzała na niego
wielkimi, załzawionymi oczami z taką otwartością, że aż zaparło
mu dech.
- nie, Draco. Nie rozumiesz? Nie ma już żadnego
związku. Nie zerwaliśmy ze sobą, ani się nie rozstaliśmy, ale
nie jesteśmy dłużej parą, bo… on po prostu ode mnie ODSZEDŁ.
To koniec. Nie jestem już jego dziewczyną.
Chłopak
doznał szoku. Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, ale ból w
jej oczach ukierunkował jego słowa.
- to moja wina –
jęknął, chowając twarz w dłoniach. Poczuł łagodny nacisk jej
palców na swoich łopatkach, ale nie poruszył się. To dziwne: nie
znosił związku Freda i Hermiony od samego początku, ale teraz –
gdy widział, jak bardzo boli ją rozstanie – faktycznie czuł się
winny i było mu… przykro.
- ciii – szepnęła
Hermiona, zataczając dłonią delikatne kręgi na jego plecach. - to
nie jest twoja wina.
- gdybym nie dał ci tej
chusteczki…
- ty POZWOLIŁEŚ mi ją zatrzymać, a ja się
zgodziłam. Nie jesteś niczemu winny, Draco.
Odpowiedziała
jej cisza. Malfoy wiedział, że teoretycznie Hermiona ma rację ale…
mimo wszystko nie mógł pozbyć się poczucia winy.
- tak
naprawdę to sypało się już od dawna, ta nieszczęsna chusteczka
była tylko kroplą przelewającą czarę – ciągnęła dziewczyna
kojącym tonem. Paradoksalnie – teraz to ona stała się
pocieszającą, a on pocieszanym. Nie tak to sobie wyobrażał…
-
jak się czujesz – spytał raptownie, unosząc głowę. Przecież
przyszedł tu po to, żeby ją wesprzeć a nie… żeby ona wspierała
jego.
Hermiona wydawała się być zaskoczona tym
pytaniem. Na sekundę uniosła brwi, a po chwili na jej twarzy
pojawił się wyraz głębokiego zamyślenia.
Jak
się czuję?, spytała
samą siebie.
- chyba…nie aż tak źle, jak powinnam. -
odparła bardzo wolno i bardzo ostrożnie.
- masz na
myśli… że za nim nie tęsknisz?
- nie…wiem. Nie
tęsknię za nim tylko…t-tylko… - zająknęła się i nagle, bez
żadnego ostrzeżenia jej oczy zaszły łzami a z piersi wyrwał się
szloch. - ja t-tylko nie wy…obrażam so-b…bie kt…o-o mnie
będz-dzie ter..raz ukła…dał do s-snu – załkała, walcząc z
płynącymi po policzkach, słonawymi kroplami. Wycierała je co
sekundę drżącymi rękoma, ale wciąż napływały nowe, mocząc
kołnierzyk jej bluzki.
Co
się stało?,
pomyślał Malfoy. Jeszcze
przed chwilą wydawała się spokojna. Stabilna. A teraz wybucha
płaczem. Czy każda dziewczyna jest tak rozchwiana emocjonalnie, czy
tylko ta mała, temperamentna Granger?
Najgorsze
było to, że chłopak zupełnie nie wiedział co począć. Nim się
obejrzał, Hermiona znalazła się w jego ramionach, ale nie
pamiętał, by świadomie postanowił ją przytulić. Po prostu
instynktownie zrobił to, co uznał za odpowiednie żeby przestała
płakać.
- ciii – szepnął, kołysząc nią
delikatnie. Delikatnie? Od kiedy to Draco Malfoy ma w sobie choć
krztynę czegoś takiego jak delikatność?
Ta…szlama
mnie zmienia,
zauważył z przerażeniem. Sam fakt, że zawahał się przed użyciem
słowa „szlama” stanowiło dla niego szok. Ile to już razy
wypluwał jej tę obelgę prosto w twarz, bez mrugnięcia okiem?
Dziesiątki razy? Setki?
Ale
to było kiedyś,
pomyślał. Zanim… zanim
CO? Co takiego? No właśnie.
Kołysali się i kołysali,
aż w końcu, z wolna dziewczyna zaczęła się uspokajać. Najpierw
jej rozdzierający szloch przeszedł w smutny, ale łagodny płacz.
Następnie płacz przerodził się w ciche łkanie, a po pewnym
czasie Hermiona niemal całkiem ucichła. Pochlipywała tylko
żałośnie od czasu do czasu, i pociągała nosem.
Malfoy
nie robił nic. Tylko ją trzymał. Kilka razy otwierał już usta,
by coś powiedzieć, coś pocieszającego, ale za każdym razem
zamykał je niezdecydowany. Bał się własnych słów. Bał się, że
przez przypadek powie coś, czym jeszcze bardziej ją zasmuci i
sprawi, że jeszcze bardziej się rozszlocha. Dlatego milczał i w
milczeniu czekał. Nie wiedział nawet, ile minęło czasu od
momentu, w którym ją do siebie przytulił, do chwili gdy jej ciało
przestało drżeć, a chlipanie całkowicie ustało.
-
przepraszam – usłyszał cichy, lekko zachrypnięty od szlochu
głos. „Przepraszam”. Jedno słowo, to samo, które wypowiedziała
gdy po raz pierwszy płakała w jego towarzystwie. Rozumiał dlaczego
go przeprasza, ale nie chciał, by to robiła. Nie chciał, by
przepraszała go za to, że tulił ją w ramionach. To było…
niewłaściwe, bo czuł się tak, jakby to on powinien jej
podziękować, a nie ona jego przepraszać.
- cii –
powtórzył tylko. Nie ufał swoim ustom, wolałby zapomnieć, że w
ogóle je ma. Im dłużej jednak na nią patrzył, tym bardziej był
ich świadomy. To było niemal bolesne i… dziwne. Nigdy nie
przypuszczałby, że mózg może płatać mu takie figle. Był
przekonany, że gdyby teraz dotknął swoich warg, lub gdyby ona ich
dotknęła…. Stop!
Draco, opanuj się. Nie myśl o tym, bo za chwilę eksplodujesz albo
się na nią rzucisz. Malfoyowie się tak nie zachowują.
-
dlaczego tu przyszedłeś? - zapytała Hermiona ni stąd ni zowąd.
Jej sarnie oczy wpatrywały się w niego ze szczerą ciekawością i
powagą. Chłopak doznał dziwnego odczucia: poprzez ślady łez na
policzkach gryfonka wyglądała jak mała, bezbronna dziewczynka, a
jednocześnie jej spojrzenie było wyjątkowo głębokie i dojrzałe.
A pytanie, które zadała… przeraziło go. Co on ma jej niby
odpowiedzieć? Ma skłamać? Ma wstać i sobie pójść? Ma zgrabnie
zmienić temat? A może by tak…
- nie wiem – rzekł,
patrząc jej w oczy. Zdecydował się powiedzieć prawdę. Nie
wiedział.
- aha – dziewczyna przyjęła tę odpowiedź
ze spokojem i ciepłem. Odetchnął z ulgą. Bał się, że będzie
na niego naciskać, żądać szczegółów… podczas gdy nie było
żadnych szczegółów. „Nie wiem” było wszystkim, co mógł
powiedzieć, ponieważ NIE WIEDZIAŁ. A może wiedział, tylko nie
rozumiał?
- Hermiona? - odezwał się raptownie, zaskakując
samego siebie. Od kiedy to mówił do niej po imieniu?
-
tak, Draco? - odparła z lekką przekorą, ale wyraźnie
zaintrygowana. Jej głos brzmiał łagodnie i ciepło. Ta sama
mieszanka czaiła się w jej brązowych oczach. Chłopak zmusił się
by zignorować lekki dreszcz, jaki zawsze przechodził go, gdy
wypowiadała jego imię. Przyjemny dreszcz, ale…
- jesteś
nieszczęśliwa? - zapytał szybko, by przyciągnąć własną uwagę
z powrotem do rzeczywistości. Hermiona zamyśliła się. Zadał
trudne pytanie, tak samo jak ona wcześniej. Miał wrażenie, że
rozpoczęli między sobą jakąś specyficzną grę, bez wyraźnie
określonych zasad.
- trochę jestem. Po prostu… inaczej
wyobrażałam sobie ten rok, wiesz? No a teraz dodatkowo nie wiem kto
mnie będzie układał do snu. Przypuszczam, że sama się będę
układać ale… trochę się tego boję. Po miesiącu w związku
jestem… odzwyczajona, od robienia pewnych rzeczy w pojedynkę.
Spędzania przerw… wychodzenia do Hogsmeade… przesiadywania przy
kominku… Nie wiem jak to będzie.
- poradzisz sobie. -
powiedział Malfoy cicho, bo tylko tyle mógł powiedzieć. Nie mógł
dać jej nic więcej. Nie w tej chwili. JESZCZE nie.
-
wiem – odparła prosto – zawsze sobie radzę.
Czy
tylko mu się zdawało, czy w jej głosie pobrzmiewał jakiś
nieokreślony smutek?
- w takim razie jak wyobrażałaś
sobie ten rok? - odezwał się prędko, w obawie, że dziewczyna znów
zacznie płakać.
- już mówiłam. - posłała mu
przekorny uśmiech – INACZEJ.
- tak, wiem, Chodzi mi o
to, jak KONKRETNIE.
- po pierwsze nawet przez myśl mi nie
przeszło, że zwiążę się z jednym z bliźniaków Weasley. To
takie… nierealne! Po drugie nigdy nie przypuszczałam, że będę
prowadzić egzystencjalne dysputy ze ślizgonem – spojrzała na
niego spod rzęs - a zwłaszcza Draco Malfoyem.
Uśmiechnął
się do niej blado. Miała rację. To było zdecydowanie nierealne.
Abstrakcyjne. Prawie jak sen. Zresztą – może i to był sen?
-
czy to się dzieje naprawdę? - wyszeptała Hermiona, jakby czytała
mu w myślach.
Przełknął głośno ślinę, ale się nie
odezwał.
- myślisz, że to możliwe, żeby człowiek
miał dwie twarze? - zapytała raptownie - Ciągle mówi się o
dwulicowych ludziach, ale czy to jest NAPRAWDĘ możliwe?
Znów
trudne pytanie. Tym razem jednak Malfoy doskonale znał odpowiedź.
-
tak.
- skąd wiesz?
- bo sam mam dwie twarze –
rzekł nim jego myśli dogoniły czyny.
- serio? Nie
wydaje mi się. Pewnie dlatego, że ja znam tylko jedną twoją
twarz. - odparła w zamyśleniu, jakby bardziej do siebie niż do
niego.
- a chciałabyś poznać drugą? - spytał ledwie
słyszalnym szeptem. Sam nie wierzył w to co mówi. Miał wrażenie,
że w jej obecności słowa same wypływają z jego ust, bez udziału
świadomości.
Hermiona spojrzała mu głęboko w oczy.
Jej wzrok sparaliżował go. Nie był w stanie się poruszyć, miał
wrażenie, że dziewczyna prześwietla go na wylot, że zagląda w
każdy zakątek jego duszy.
- bardzo – powiedziała w
końcu. Proste słowo. Hermiona była mistrzynią prostych słów.
Malfoy zauważył to już wcześniej, podczas korepetycji: mimo że
była bardzo oczytana i inteligentna, posiadała pewną szczerość
istnienia i prostolinijność, dzięki którym nie potrzebowała
wzniosłych frazesów, wielkich wyrazów by zwerbalizować swoje
myśli i odczucia. Podobało mu się to. Porządkowało mu świat,
pomagało dotrzeć do sedna. Właśnie dzięki temu tak łatwo było
mu z nią przebywać.
A teraz powiedziała, że chce
poznać go od innej strony. Od tej, od której nikt go nie zna, nawet
on sam. Właśnie – Draco Malfoy nigdy nie dał sobie szansy, żeby
być sobą. Żeby zrozumieć kim NAPRAWDĘ jest, zamiast być tym,
kim jego ojciec go widział. Po prostu wszedł w rolę, narzuconą mu
przez rodziców, nie zastanawiając się nad tym, czy rola ta
odzwierciedla jego rzeczywistą osobowość. Może nadszedł czas, by
tej osobowości poszukać? By ją odnaleźć
i w końcu
zacząć żyć?
-
wą… - odezwał się zachrypniętych głosem, po czym odchrząknął
- …wątpię, żeby to było możliwe.
- dlaczego?
-
bo wydaje mi się, że…zgubiłem tę drugą twarz. Zapomniałem jak
wygląda. - nie patrzył na nią gdy mówił. Patrzył w ziemię.
Wstydził się swoich słów.
- w takim razie daj znać,
kiedy sobie przypomnisz – rzekła ona, przeciągając się
rozkosznie. - umiesz puszczać kaczki na wodzie?
Draco
przez chwilę był skołowany nagłą zmianą tematu, ale zaraz
odnalazł wątek.
- co takiego? Nie umiem. Nie wiem nawet
co to jest – przyznał ze wstydem.
- nie żartuj! -
widać było, że autentycznie nie dowierzała. Jej oczy rozszerzyły
się, a brwi uniosły niemal do linii włosów.
- nie
żartuję. - pokręcił głową, zdobywając się na lekki uśmiech.
Wreszcie schodzili z poważnych, smutnych tematów na coś
lżejszego.
- oooo, stary! Wstyd i hańba.
-
aha – skinął głową, zastanawiając się, dokąd u cholery
zmierza ta rozmowa. Nie mógł nic poradzić, na cisnący mu się na
usta uśmiech.
- z czym do ludzi! Trzeba to natychmiast
nadrobić! - wykrzyknęła Hermiona markując święte oburzenie, po
czym zerwała się na nogi. Otrzepała pośladki (na co Malfoy starał
się nie patrzeć, ale średnio mu to wychodziło) a następnie
lekkim krokiem podeszła do brzegu jeziora. Wyciągnęła z kieszeni
mały przedmiot o nieokreślonym kształcie i uchyliwszy się pod
dziwacznym kątem rzuciła owym przedmiotem w kierunku wody. Draco
spodziewał się zwykłego, pojedynczego plusku, a tymczasem rekwizyt
Hermiony gładko prześlizgnął się po lustrze jeziora, z pięcioma
przystankami, i dopiero wówczas zniknął w odmętach akwenu.
-
ładne – orzekł z typowo arystokratycznym dystansem. - ale nie
dosłyszałem zaklęcia. Nauczysz mnie?
Ku jego
zaskoczeniu, dziewczyna wybuchnęła perlistym śmiechem, pełnym
szczerego rozbawienia. Malfoy wsłuchał się w ten dźwięk, pragnąc
jak najdokładniej zapisać go w pamięci.
- głuptasie –
rzekła poczciwym tonem – to nie ma nic wspólnego z magią. To
kwestia odpowiedniej techniki. Magia tylko pozwala mi przewołać
kamyk z powrotem. Axcio –
machnęła różdżką, a spośród jeziornej toni wyłonił się ów
tajemniczy przedmiot, którym uprzednio rzucała. - choć, sam
spróbujesz. - machnęła na niego ręką i posłała mu zachęcający
uśmiech. Przez chwilę chciał się zgodzić, ale… nie, jednak
nie. Wolał się nie kompromitować. Pokręcił głową, z
przepraszającym wyrazem twarzy. - no choć, nie daj się prosić.
Pokażę ci jak to się robi. To nietrudne, na pewno szybko załapiesz
– kusiła go nieustępliwie. Jej głos brzmiał łagodnie i ciepło,
niczym głos przedszkolanki.
Wbrew sobie – uległ. Wolno
podniósł się z ziemi, w jego ruchach widoczny był jak na dłoni
konflikt wewnętrzny. Podszedł do niej z nietęgą miną. Nadal
uważał, że źle postępuje godząc się na tę farsę.
-
przyjrzyj się moim ruchom. Tylko dokłaaaadnie. - odezwała się,
wyraźnie zadowolona z jego decyzji. Następnie zaczęła go
instruować, komentując każde swoje posunięcie nauczycielskim
tonem, jak rasowa kujonka. Zrobił jak kazała – przyglądał się
jej ruchom. I to baaardzo dokładnie. Rzec by można, że przyłożył
się do tego polecenia z niespotykaną u niego żarliwością i
zaangażowaniem (jeżeli wiecie, co chcę przez to powiedzieć).
Właśnie zafascynowanym wzrokiem obserwował napinające- i
rozluźniające się mięśnie w okolicach jej łopatek, gdy głos
gryfonki niespodziewanie wyrwał go z zapamiętałej kontemplacji:
-
twoja kolej… coooo ty robisz? - zapytała, zaskoczona gasnącym
powoli płomieniem w jego oczach.
- ja? Nic. Ja jestem
koneserem, Granger. Chłonę wrażenia estetyczne – odparł
zagadkowo.
- nie mam pojęcia o co ci chodzi, ale koniec gadki
szmatki, tchórzu! Łap ten kamień i pokaż co potrafisz.
Malfoy
z bardzo niewyraźną miną przyjął od niej kamyk i usiłował
powtórzyć jej wyczyn sprzed kilku minut. Kamień jednak nie był
chętny do współpracy, a technika ślizgona również pozostawiała
(bardzo) wiele do życzenia. Zamiast gładko prześlizgnąć się po
tafli wody – przedmiot z głośnym pluskiem wleciał do jeziora
kilka metrów od brzegu.
Hermiona przycisnęła dłoń do
ust, by się nie roześmiać. Nie wytrzymała, gdy zobaczyła żałosną
minę Malfoya, który wyglądał – nie przymierzając – jak zbity
pies.
- nie śmiej się ze mnie! - zażądał głosem
obrażonego dziecka.
- przep… przep… przepraszam –
wysapała pomiędzy atakami wesołości. - to był twój pierwszy
raz, nauczysz się – próbowała powiedzieć to krzepiącym tonem,
ale przez chichot marnie jej to wychodziło. Draco natomiast sprawiał
wrażenie, jakby za chwilę miał odwrócić się i odejść. - no
choć, pomogę ci. Podejdź – rzekła pojednawczo, wyciągając do
niego rękę. Zrobił niepewny krok w jej stronę, ale nie wyglądał
na przekonanego i chętnego do współpracy. Jakież było jego
zdziwienie, gdy dziewczyna jedną ręką objęła go od tyłu w
pasie, a drugą chwyciła jego dłoń i pokierowała nią w taki
sposób, że wyślizgujący się z niej kamień wykonał 3, piękne,
modelowe kaczki zanim zniknął pod powierzchnią wody.
Podbudowało
go to.
Na dodatek bardzo podobał mu się dotyk jej dłoni
na jego twardym brzuchu… Chryste! Jeszcze trochę a
eksploduje…
***
Jeszcze przez kilka
dobrych godzin stali nad jeziorem, pokładając się ze śmiechu i
drocząc ze sobą. Szybko okazało się, że Malfoy jest absolutnie
TRAGICZNY w puszczaniu kaczek, mimo że próbował setki razy. Był
po prostu niereformowalny, nie ważne jak często Hermiona tłumaczyła
mu cały proces krok po kroku. „Nauka” Dracona szybko przerodziła
się w fantastyczną zabawę. Kiedy przeszedł czas na obiad,
gryfonka musiała przyznać, że od dawna nie spędziła tak
świetnego sobotniego przedpołudnia.
Cholernie tego
potrzebowała.
Lubił
ją. Boże, jak go to irytowało! Naprawdę ją, cholerę jedną,
lubił, no!
- Lubię ją! - poskarżył się Zabiniemu,
jakby to brunet wszystkiemu zawinił.
- Wielkie mi ci
odkrycie. - chłopak przewrócił oczami – ja tam to wiem od dawna.
Czekałem tylko aż ty w końcu załapiesz.
- Załapałem.
Szczęśliwy?
- Szalenie – Blaise wyszczerzył się
modelowo po czym zaczepnie przywalił Malfoyowi w ramię.
- No
to super. Przynajmniej jeden z nas.
- Oj, daj spokój.
Lubisz ją: i co z tego? Jakoś świat się nie zawalił, co nie?
-
JESZCZE, Zabini, JESZCZE.
- Panikujesz. - znów wywrócenie
oczami – To zaczyna być irytujące. Weź się temu ODDAJ. Nie
widzisz, że walka ze sobą nie ma żadnego sensu? Męczysz się,
frustrujesz, wkurwiasz na siebie samego, a efektów brak, bo ciągnie
cię do niej tak czy siak! (O, patrz! Mam zadatki na poetę!).
-
Łatwo ci mówić! Ty nie lubisz żadnej sz… Szlamy!
Blaise z
dość obojętną miną wzruszył ramionami.
- Ja tam
lubię Granger. Inteligentna bestia.
Malfoy prychnął,
ale błyskawicznie zdwoił czujność. Jak
to: on lubi Granger? Lubi, czy lubi LUBI? Zresztą – co on o niej
może wiedzieć?
-
Ty nawet jej nie znasz, w życiu z nią nie rozmawiałeś. Jak możesz
ją „lubić”?
- Rozmawiałem z nią. Nawet ze dwa albo
trzy razy.
- Coooo? - zapytał blondyn, z zaskoczenia
cofając głowę i unosząc brwi – i ja nic o tym nie wiem? Kiedy
to było?
- A niby czemu miałbym ci o tym mówić?
Przecież Granger nie jest TWOJA – odparł Zabini z przekorą i
sugestywną emfazą przy słowie „twoja”, puszczając jego
pytanie mimo uszu.
- KIEDY to było, Blaise – powtórzył
Malfoy z naciskiem. Nie zamierzał teraz odpuścić.
- Nie
wiem. Czasem zamieniamy ze sobą kilka słów w bibliotece.
-
OD KIEDY?
- Nie pamiętam… kilka miesięcy temu wpadliśmy na
siebie przy tym samym regale i… no wiesz, jakoś tam od słowa do
słowa…
Draco doznał szoku. Przez cały ten czas był
święcie przekonany, że „siedzi” w sprawie Granger sam,
samiuteńki spośród wszystkich ślizgonów. Jak to możliwe, że
Blaise się z nią zakumplował? I to… bez jego zgody?
-
Jaja sobie robisz? - wypalił, bo było to jedynym, co przyszło mu
do głowy.
- Nie – odparł Blaise beztrosko – mówię
całkiem serio. Coś nie tak?
- Eee… nie? - wyjąkał Malfoy
niepewnie. Zabrzmiało to jak pytanie – I mówisz, że ją lubisz,
tak? - biedny chłopak sprawiał wrażenie, jakby kręciło mu się w
głowie i jakby za chwilę miał upaść.
- Tak –
potwierdził cierpliwie Zabini z pobłażliwym uśmiechem.
-
O… okay.
Nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć.
Powinien się cieszyć, czy też być wściekły? A może
zazdrosny?
Może
to i dobrze, że się znają,
uznał w końcu, gdy minęła mu pierwsza fala szoku i
zaprzeczania.
Był
tylko ciekaw, w jaki sposób ta nowo nabyta wiedza wpłynie na jego
sytuację. Cóż – zobaczymy. Jakoś to będzie. Grunt, że mam z
nią te korepetycje.
***
- myślę, że
czas przerwać wasze sesje korepetycyjne – orzekła profesor
McGonagall, z charakterystyczną dla siebie mieszanką spokoju i
stanowczości.
Hermiona popatrzyła na Malfoya, a Malfoy
popatrzył na Hermionę. I z jej, i z jego oczu nie dało się nic
wyczytać, jednak chłopak czuł, jakby niebo waliło mu się na
głowę. Jak
to: przerwać sesje korepetycyjne. Co to znaczy „przerwać”. Tak
po prostu?
-
dlaczego? - zapytała w końcu dziewczyna równie spokojnie.
-
ponieważ pan Malfoy osiąga więcej niż zadowalające wyniki i
sądzę, że nie potrzebuje już programu douczającego.
-
skoro tak pani profesor uważa – odparła bez wyrazu, z głuchą
uprzejmością – nie wątpię, że ma pani rację.
-
tak. - poparł ją Malfoy podobnie pustym tonem. Każde z nich
sprawiało wrażenie, jakby zapadało się w sobie, odgradzało
wewnętrznymi murami od tego drugiego.
- doskonale.
Możecie odejść. Do zobaczenia dziś wieczorem, na Balu
Zimowym.
Ślizgon i gryfonka automatycznie obrócili się
w stronę wyjścia i opuścili klasę niczym roboty. Żadne z nich
się nie odezwało. Rozeszli się w swoje strony, nie wymieniając
nawet spojrzeń.
***
Bal zimowy! Hermiona
w szale nauki, egzaminów semestralnych i zaliczeń niemal całkiem o
nim zapomniała! A teraz tak: fryzura niegotowa, sukienka niegotowa,
butów brak, partnera brak. Od tygodni była święcie przekonana, że
wybierze się na Bal z Fredem… nie sądziła, że sprawy ułożą
się tak… jak się ułożyły. Wszystko wskazuje na to, że idzie
na tańce sama. Przez chwilę nawet rozważała opcję nie pójścia
W OGÓLE, ale szybko ją odrzuciła: Harry i Ron wywlekli by ją na
Bal siłą.
W kwestii kreacji dziewczyna postanowiła udać
się po radę do Ginny Weasley, która najprawdopodobniej miała
wszystko obmyślone już od wakacji.
- Słuchaj, G.,
sprawa wygląda następująco – zaczęła prosto z mostu, wchodząc
do dormitorium rudej – Dzisiaj wieczorem jest ten Bal a ja…
-
…Nie masz się w co ubrać – wtrąciła się Weasleyówna, jakby
przewidziała zaistniałą sytuację. Następnie nic nie mówiąc
rzuciła w Hermionę małą, liliowobłękitną książeczką w
miękkiej okładce, na której widniał połyskujący, falujący
tytuł „’M’
jak Magia, ‘M’ jak Moda – czyli suknie i fryzury na każdą
okazję, dla czarownic zdolnych i zdolniejszych”.
Gryfonka przekartkowała książkę i szybko okazało się, że jest
to zbiór wskazówek, pozwalający skomponować dla siebie pełną
stylizację przy pomocy odpowiednich zaklęć.
- Mogę ją
pożyczyć? - spytała, przenosząc wzrok z książeczki na
przyjaciółkę.
- Jasne, tylko przynieś ją jak skończysz.
-
Się wie. To ja lecę, przyjdę do ciebie jak już się przygotuję,
żebyś mogła ocenić efekt.
- Bardzo chętnie -
przytaknęła Ginny, całą uwagę skupiając jednak na swojej
pięknej, butelkowozielonej sukni, rozłożonej na łóżku przed
nią.
Hermiona wróciła do swojego dormitorium i usiadła
z „ ‘M’ jak Magia…” na podłodze przed lustrem. Przez
chwilę patrzyła na swoją twarz, prześlizgnęła wzrokiem po
swoich włosach, ramionach… Czerń,
przeszło jej przez myśl i nagle wiedziała już, jakiej kreacji
szuka. Przekartkowała książeczkę w poszukiwaniu odpowiednich
zaklęć i po chwili, wyciągnąwszy różdżkę, zabrała się do
roboty.
Nie minęło pół godziny, a ja jej łóżku
spoczął idealnie dobrany zestaw składający się z czarnej jak
noc, rozszerzającej się ku dołowi sukni, przybranej delikatnie
kruczymi piórami; zamszowych, czarnych szpilek o klasycznym profilu
(bez odkrytych palców); skromnego, srebrnego łańcuszka z
diamentową, delikatnie połyskującą zawieszką w kształcie łezki;
kolczyków stylem i kształtem pasujących do wisiorka oraz,
oczywiście, odpowiedniej bielizny – czarnej, koronkowej.
Hermiona
była zdolną czarownicą. Jej zaklęcia były bezbłędne, zatem
bezbłędna była jej kreacja. Co do włosów – te postanowiła
zostawić w rękach Ginny, która odziedziczyła po matce wyjątkowo
sprawne palce. Nadawały się one równie dobrze do wszelkiego
rodzaju robótek ręcznych, jak i do tworzenia skomplikowanych,
wymagających fryzur.
Gryfonka spojrzała na magiczny
zegar wiszący nad wejściem. Wskazówka wyraźnie wskazywała na „co
się gapisz? Do balu jeszcze półtorej godziny. Zamiast stać jak
osioł – wskakuj pod prysznic, brudasie!”. Urządzenie jak zwykle
miało rację, więc dziewczyna chwyciła za kosmetyczkę i
posłusznie udała się pod prysznic.
Wyszła spod niego
nie tylko rozgrzana, czysta i odświeżona, ale i zrelaksowana.
Przestała się już całkiem przejmować brakiem partnera, jej
suknia była dziełem sztuki, a włosy wpadną w ręce
najzdolniejszej fryzjerki na roku. Może ten Bal nie będzie taką
katastrofą, jak początkowo sądziła. Może nawet będzie dobrą
zabawą?
„Wbijaj się w kiecę i leć do rudej” -
przeczytała z rozbawieniem, spojrzawszy na zegar - „żeby zdążyła
ulizać te twoje kudły”. Hermiona ponownie postanowiła postąpić
wedle sugestii magicznego ustrojstwa. Bez pośpiechu, delektując się
chłodnym dotykiem jedwabnej podszewki na swojej nagiej skórze –
włożyła suknię. Ciężki, „opierzony” materiał spłynął ku
podłodze, przesłaniając jej kostki i zatrzymując się na palcach
stóp. Długość
idealna,
pomyślała Hermiona z satysfakcją, dumna ze swoich umiejętności
magicznych. Delikatnym, pełnym gracji ruchem wsunęła nogi w
szpilki, a następnie przybrała płatki uszu i dekolt biżuterią.
Kusiło ją, żeby podejść do lustra, ale postanowiła, że zrobi
to dopiero gdy będzie miała ułożone włosy. Wtedy ujrzy efekt
ostateczny. No,
kochana, tylko nie zabij się w tych szpilkach,
podszepnął sarkastycznie głosik w jej głowie. Hermiona jednak nie
obawiała się niczego. Gorący prysznic odprężył ją do tego
stopnia, że nic nie jawiło się dla niej jako przeszkoda.
-
Gin – zagaiła nieśmiało, przekraczając na palcach próg pokoju
panny Weasley. Ruda odwróciła się stronę przyjaciółki, a jej
oczy błyskawicznie przybrały rozmiar właściwy spodkom od
filiżanek.
- na różdżkę Merlina, DZIEWCZYNO! - wykrzyknęła
z podziwem, entuzjazmem i nutką przyjacielksiej zazdrości – nikt
na mnie nie spojrzy, jeżeli pójdziesz w TYM na Bal!
-
pójdę – potwierdziła Hermiona z szerokim uśmiechem. Właśnie
tak mięli reagować wszyscy na jej widok. Taki był zamysł tej
kreacji. - myślisz, że może być?
Pytanie było
retoryczne. Sam wyraz twarzy Ginny mówił wyraźnie, że „MOŻE
być”.
- jeszcze jak! Sama to wyczarowałaś, czy
pomagał ci Flitwick? - zapytała Weasleyówna z przekorą,
przechylając głowę i mrugając niewinnie.
- sama
samiuteńka! - odparła Hermiona z dumą. Jej uśmiech stał się
jeszcze szerszy, a by zaprezentować kreację w pełnej krasie,
zakręciła na palcach wolny, pełen wdzięku piruet.
-
łał. Następnym razem zatrudnię cię jako moją stylistkę –
rzuciła Ginny, odwzajemniając uśmiech.
- A, właśnie.
Jeżeli o to chodzi – mam zamiar wykorzystać cię w charakterze
fryzjerki. Zgadzasz się?
- W zasadzie przy takiej kreacji
nie potrzebujesz wyjątkowo wyszukanej fryzury, ale przydałoby się
wydobyć twoją buźkę spośród tej kasztanowej burzy… - mruknęła
ruda, jakby bardziej do siebie, niczym specjalista-mechanik, fachowym
okiem oceniający stan auta i ilość wymaganych przez nie napraw -
Niech będzie: zgadzam się. Siadaj na moim łóżku i trzymaj głowę
prosto.
Hermiona postąpiła według instrukcji
przyjaciółki i już po chili czuła, jak zręczne palce Ginny
chwytają i układają pasma jej długich, brązowych loków w sobie
tylko znanym rytuale.
- co tak pachnie? – spytała
Grangerówna, węsząc ciekawie dookoła.
- specyfik,
który nakładam ci na włosy, żeby trochę je poskromić i nadać
im połysku oraz lekkości.
- czyli?
- Jedwab
do włosów.
- aha.
Dalej dziewczyna siedziała
już w ciszy, pozwalając przyjaciółce „robić swoje”. Nie
trwało to długo, więc Hermiona domyśliła się, że fryzura
faktycznie nie była zbyt wyrafinowana. Stanąwszy przed lustrem…
oniemiała. Sukienka leżąc na łóżku wyglądała przepięknie,
ale teraz, na niej… po prostu bajkowo. Tajemniczo, i nieco
mrocznie, ale rozświetlała ją subtelnie migocząca biżuteria i
dziewczęcy, delikatny makijaż – muśnięte balsamem usta,
przyprószone różem policzki oraz podkreślone rzęsy, nic więcej.
Ginny miała rację, co do włosów – lekka, niewymuszona fruzyra
idealnie dopełniała pyszną, wyrazistą kreację. W zasadzie
większość pukli swobodnie spływała po plecach. Tylko pasma z
okolic twarzy były podpięte do tyłu maleńkimi, czarnymi,
aksamitnymi kokardkami.
- jakiego użyjesz zapachu? -
zapytała Weasleyówna, wyrywając Hermionę z transu.
-
eeee… nie wiem. Jeszcze nad tym nie myślałam. A jakiego powinnam
użyć?
- różowy pieprz i jaśmin – orzekła
zdecydowanie ruda.
- serio? A skąd ja to wezmę.
-
wyczarujesz. Z tyłu tej małej książeczki którą ci dałam jest
dodatek o zapachach.
- no dobra, powiedzmy, że
spróbuję.
- zaufaj mi, wiem co mówię – dziewczyna
posłała jej pokrzepiający uśmiech, który Hermiona prędko
odwzajemniła.
- dzięki Ginny, jesteś najlepsza –
rzuciła, delikatnie ściskając Weasleyównę by nie popsuć jej
fryzury – idę wypróbować te twoje pieprze i jaśminy. Trzymaj za
mnie kciuki.
- okay. Do zobaczenia na balu! - zakrzyknęła
ruda za zanikającą na korytarzu przyjaciółką.
- do
zobaczenia! - odpowiedział jej, odległy już, głos.
***
Draco
Malfoy stanął przed swoją szafą, bo brzegi wypchaną
ekskluzywnymi ciuchami. Były tam szaty z najwyższej jakości
materiałów, szyte na miarę, niektóre droższe od mioteł
wyścigowych. Zamyślił się na chwilę, lustrując wzrokiem
mahoniowe wieszaki.
Czerń,
przemknęło mu przez myśl i natychmiast sięgnął po czarną jak
noc, elegancją szatę z wyhaftowanym na ramieniu, srebrnym smokiem.
Meteriał, z którego wykonane było odzienie, był ciężki i
„misiowaty” w dotyku.Aksamit, pomyślał
Malfoy, jak przez mgłę przypominając sobie wykłady matki na temat
„wyjściowej odzieży szanujących się czarodziei z Rodzin”.Nie
chcę aksamitu. Odwiesił
szatę na miejsce i sięgnął po następną. Ta też była czarna –
czarna jak węgiel i bez żadnych dodatkowych aplikacji. Nie
rozpoznawał materiału, z którego była uszyta, ale wydawał on się
być idealny – ani matowy, ani błyszczący, ani włochaty, ani
śliski. Doskonale.
Draco
wlazł pod prysznic na godzinę przed rozpoczęciem balu. Próbował
się relaksować, ale potrafił myśleć tylko o wcześniejszych
słowach profesor McGonagall: „Myślę, że czas przerwać wasze
sesje korepetycyjne”. Co on zrobi bez tych sesji? Te cholerne sesje
były jego jedynym pretekstem by rozmawiać z Hermioną nie narażając
się na podejrzenia ze strony ślizgonów (i całej reszty Hogwartu,
która doskonale zdawała sobie sprawę z jego rasistowskich
poglądów). I niby jak on ma teraz utrzymać to… połączenie,
które nawiązał z nią właśnie dzięki korepetycjom? No jak? Był
przerażony. Miał tylko nadzieję, że dziś na balu uda mu się
zamienić z nią kilka słów sam na sam i wszystko to jakoś…
ułożyć. Obrać strategię działania.
Wylazł spod
prysznica, jak automat nałożył szatę, delikatnie spryskał się
wodą kolońską i ułożył włosy tak, jak nauczyła go matka. W
sytuacjach pokroju Balu, każdy arystokrata musiał prezentować się
nienagannie i z klasą – nie ważne, czy był to bal szkolny, czy
uroczysty bankiet Rodzin.
Draco spojrzał na zegar – z
kilka minut wszystko się zaczyna. Opuścił dormitorium z duszą na
ramieniu, jednak zdeterminowany i zdecydowany co do rozmowy z
Hermioną. Po tym, co wydarzyło się w sobotę nad jeziorem… miał
wrażenie, że zawiązała się pomiędzy nimi więź, ale była ona
bardzo wątła i delikatna. Wymagała pielęgnacji i umocnienia, a
tymczasem wiadomość, o przerwaniu korepetycji mogła tę więź
przeciąć i przekreślić raz na zawsze…
W sercu
Malfoya zagościła, tak rzadka u niego spotykana, niepewność i
obawa.
Co
jeśli… Wołał
nie kończyć tej myśli.
Kiedy
zszedł do Wielkiej Sali, było w niej jeszcze niewielu uczniów.
Zewsząd sączyła się delikatna, pół-taneczna muzyka, a magiczny,
zimowy wystrój zapierał dech w piersiach. Był jednocześnie
mroźny, tajemniczy, romantyczny i przytulny – choć chłopak nie
miał pojęcia jakim cudem jest to możliwe. Coś podpowiadało mu,
że nad oprawą tegorocznego Balu Zimowego czuwała profesor
Scottwood – wyczuwało się jej „dotyk” w każdym elemencie
dekoracji.
Malfoy usiadł na jednej z obwieszonych
magicznymi soplami ław, obok stołu z ponczem i przekąskami.
Napięcie i wyczekiwanie ściskało jego gardło do tego stopnia, że
miał poważne trudności z oddychaniem. Wraz z mijającymi minutami,
w Wielkiej Sali pojawiało się coraz więcej uczniów. Na parkiecie
poruszały się już pierwsze pary a ze stołów zaczęły znikać
krewetki. Jednak Hermiony nie było ani wśród tańczących, ani
wśród łasuchów. Może
zdecydowała się nie przyjść?,
pomyślał Malfoy z dziwaczną mieszaniną rozczarowania i ulgi. Już
miał podejść do Astorii Greengrass i zaprosić ją do tańca, gdy
jego wzrok przykuł przebłysk zieleni gdzieś z boku. Obrócił się
w tamtą stronę i ujrzał Ginny Weasley w długiej, eleganckiej,
zielonej sukni, kroczącą wdzięcznie pod rękę z Harrym Potterem.
Uniósł brew mierząc dziewczynę oceniającym wzrokiem. Pomijając
fakt, że jest z Gryffindoru i, co gorsza, z Weasleyów –
prezentowała się nie zgorzej. Była średniego wzrostu, bardzo
smukła, a jej płomieniste włosy upięte były w wysmakowany,
lśniący kok tuż nad karkiem.
Harry i Ginny skręcili w
kierunku stołu z przekąskami i Malfoy już miał się odwrócić,
gdy spostrzegł, że w pewnej odległości za Wybrańcem i Wiewiórą
szła jeszcze jedna postać, która właśnie zbliżała się do
progu Wielkiej Sali. Już na pierwszy rzut oka robiła ona
piorunujące wrażenie – nie było drugiej takiej wśród
wszystkich dziewcząt na Balu. Kiedy na nią patrzył, Draconowi
przychodziła do głowy tylko jedna myśl: Czarny
łabędź. I
wtedy tajemnicza piękność postąpiła jeszcze jeden krok naprzód,
z półmroku zamkowego korytarza wkraczając w ciepłe światło
Wielkiej Sali. Miodowy blask świec omiótł twarz dziewczyny i…
Ślizgon zamarł w pół oddechu. Niemożliwe.
Nie, nie – to umysł płata mi figle. Czyżby… Granger? Im
dłużej przyglądał się (w całkowitym osłupieniu) dziewczynie
odzianej w czerń, tym większej nabierał pewności, że tą
dziewczyną jest Hermiona Granger. Tyle że była… jakaś inna.
Prześliczna. W całej tej oprawie z piór, satyny i maleńkich
diamentów…
Rozejrzała się dookoła, zarzucając
lśniącymi lokami. Dopiero wtedy Malfoy uświadomił sobie, że od
jakiegoś czasu nie oddycha. Nabrał potężną porcję powietrza po
czym wypuścił ją z płuc na tyle spokojnie, na ile zdołał.
Jeżeli nie uda mu się zapanować nad sobą i swoimi reakcjami, nie
ma co marzyć o rozmowie z Hermioną sam na sam… Chłopak potoczył
wzrokiem po Sali – co najmniej połowa obecnych gapiła się na
Grangerównę: chłopcy pożądliwie lub z maślanym oczarowaniem,
dziewczęta z zawiścią bądź podziwem (głównie zawiścią).
Muzyka zmieniła się na wolniejszą, a do Hermiony podszedł jakiś
przystojny krukon, kurtuazyjnie wyciągając do niej rękę w niemym
zaproszeniu do tańca. Dziewczyna, z wdzięcznym dygnięciem,
przyjęła zaproszenie. Schwyciła dłoń chłopaka i pozwoliła mu
się zaprowadzić na parkiet. Po chwili wirowała z gracją w takt
piosenki, a jej partner sprawiał wrażenie pijanego ze
szczęścia.
Draco zmrużył oczy. Wydawało mu się, że
skądś kojarzy ciemnobrązowe loczki chłopaka, który tańczył z
Hermioną… Ach, no tak! To Terry Boot! Ślizgon zazgrzytał zębami.
Terry był przystojny. W dodatku inteligentny – wszak z Ravenclwu.
No i nieźle latał na miotle… W Malfoyu zakotłowała się dziwna
mieszanina zazdrości, podziwu i nienawiści do chłopaka. Tak
bardzo, bardzo chciałby być teraz na jego miejscu! Trzymać ją,
prowadzić w rytm muzyki, czuć jej zapach…
- Co tak stoisz? -
odezwał się Zabini, trącając go łokciem i wyrywając z bolesnego
zamyślenia. - robisz tu za dekorację?
- Eeee… nie.
Właśnie… właśnie miałem iść zatańczyć z Astorią –
rzucił Draco, klecąc na poczekaniu byle jaką wymówkę.
-
No, to na co czekasz. Siedzi tam w rogu i wlepia w ciebie wzrok od
dobrych dziesięciu minut. Idź i ją zaproś, bo gotowa umrzeć z
niecierpliwości.
- Dobra, idę – odparł Malfoy głucho.
Czuł, jakby jego nogi wykonane były z wosku. Jakoś jednak udało
mu się dotrzeć do miejsca, gdzie czekała na niego niewysoka
szatynka w granatowej, brokatowej sukni. Była bardzo ładna… ale
tak bardzo różniła się od Granger! Cała błyszczała – brokat
kładł się grubą warstwą na jej powiekach, paznokciach, ustach…
mienił się nawet w jej włosach i na skórze! Podczas gdy Hermiona
wyglądała…w jakiś sposób jednocześnie oszałamiająco i
skromnie. Tajemniczo. Nadawała czerni nowy wymiar, nie mający nic
wspólnego ze złem czy niebezpieczeństwem – jakimś
cudem jej czerń
wydawała się być… ciepła.
- Draco? - przywołał go
do rzeczywistości cichy głos Astorii.
- Zechciałabyś
ze mną zatańczyć? - spytał jak na komendę, myślami jednak wciąż
był nieobecny. Dziewczyna przytaknęła i chwyciła jego
dłoń.
Tańczył jak we śnie, zupełnie nieświadomy co
mówi do niego jego partnerka – a mówiła cały czas. Nawet na nią
nie patrzył, przyglądał się Hermionie, przechodzącej z rąk do
rąk, bo niemal każdy obecny na Balu facet chciał z nią zatańczyć.
Malfoy, niestety, też się do nich zaliczał…
Gdy
piosenka się skończyła miał już w głowie co najmniej setkę
rozmaitych planów jak sprawić, by dziewczyna znalazła się na
parkiecie w jego ramionach. Część z nich była całkiem rozsądna,
a część całkowicie absurdalna i niemożliwa do zrealizowania –
np. ten wymagający granatu z zasłoną dymną…. hmm…. a może on
nie jest jednak aż taki głupi? JEST
aż taki głupi, a nawet bardziej, napomniał
się w duchu Draco, uświadomiwszy sobie o jakich idiotyzmach
rozmyśla. Nie, musiał załatwić to po męsku. Najzwyczajniej –
tak jak zrobił to Terry Boot… i co najmniej 15 innych. Po raz
pierwszy w życiu Malfoy doświadczył koszmarnego uczucia, że jest
w czymś GORSZY. Że nie może zdobyć się na coś, czego dokonało
już tylu „śmiałków” przed nim. Tak nie może być! Bierz
dupę w troki i idź z nią zatańczyć!,
rozkazał sobie kategorycznie i tak też miał zamiar uczynić.
Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku Hermiony Granger, która
właśnie żegnała kurtuazyjnym całusem jakiegoś fagasa w bordowej
(fuj,
czy oni nie mają gustu?!) szacie.
Ich spojrzenia się spotkały i Draco miał wrażenie, jakby
przebiegła między nimi iskra porozumienia. Jakby ją też do niego
ciągnęło, zrobiła nieśmiały krok w jego stronę… on już
wyciągnął ku niej rękę… i wtedy doskoczył do niej Ron
Weasley. Czar prysł, dziewczyna odwróciła wzrok do rudzielca,
posłała mu grzeczny uśmiech i rzekła cicho:
- Jasne Ron,
pewnie, że z tobą zatańczę – najmłodszy z braci Weasley nigdy
nie był zbyt domyślny, nie dziwne więc, że nie zauważył pewnej
sztywności w jej głosie i ledwie wyczuwalnej szczypty zawodu.
Podczas gdy ona ruszyła w tany z Ronaldem W., Malfoy nie mógł
uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Był już tak
blisko! Zdobył się na odwagę, podszedł do niej… a potem jeszcze
ta iskra… CO JEST NIE TAK Z TYMI WEASLEYAMI?! CZEMU CI RUDZI
KRETYNI ZAWSZE MUSZĄ
SPRZĄTNĄĆ MU JĄ SPRZED NOSA?!
Zrezygnowany, udał się w
kierunku misy z ponczem. Był rozdarty – bardzo chciał z nią
zatańczyć, ale z drugiej strony poniesiona przed chwilą porażka
zniechęciła go i przygasiła w nim wolę walki.
Gdy
siedział przygarbiony, z kubeczkiem ponczu w dłoni, przysiadł się
do niego Blaise Zabini. Wystarczyło kilka zgrabnie zadanych pytań i
Malfoy opowiedział mu o wszystkim, co się wydarzyło od początku
Balu.
- W jednym przyznam ci rację, stary – rzekł
brunet, potężnie klepiąc przyjaciela po plecach swoją wielką
łapą – Granger wygląda za-bój-czo.
- Taaa –
mruknął Draco w odpowiedzi, zbyt podłamany żeby unosić się
zazdrością czy zdwajać czujność, co zapewne w zwykłych
okolicznościach nastąpiłoby natychmiastowo.
- Coś ci
powiem: za szybko się poddajesz! Weasley zgarnął ją na parkiet
zanim ty to zrobiłeś: no i co? Skończy się piosenka, to i skończy
się ich taniec i znów będziesz miał szansę. Bal dopiero się
rozkręca!
- A kto powiedział, że ja się poddaję?! -
obruszył się błyskawicznie Malfoy, jak dźgnięty szpilką.
Dobrze, właśnie o to Zabiniemu chodziło – ukłuć jego dumę i
ambicję w taki sposób, żeby zmobilizować go do działania.
-
Odniosłem takie wrażenie – ciągnął niewinnie Blaise.
-
To odniosłeś złe wrażenie.
Wcale się nie poddałem. Zatańczę z tą cholerną Granger choćby
nie wiem co. Przyrzekam.
- Przyrzekasz sobie, czy mi? -
spytał niemal szeptem brunet. Cel został osiągnięty – Malfoy
odzyskał wolę walki.
- Wszystko jedno. Przyrzekam, że
do końca Balu z nią zatańczę.
***
Hermiona
padała z nóg. Marzyła o tym, by usiąść, zdjąć szpilki i
rozmasować obolałe stopy. Oczywiście nie wypadało jej tego robić
na sali balowej, w związku z tym postanowiła ograniczyć się do
zwykłej przerwy w tańcu. Podciągając elegancko suknię na
wysokość kostek, podeszła wolnym krokiem do stolika z przekąskami.
Nalała sobie kubeczek ponczu, chwyciła za talerzyk z kremówką po
czym klapnęła na ławkę. Niemalże jęknęła z ulgi. Wgryzła się
w ciastko. Smakowało wybornie, zawsze miała słabość do kremówek.
Korzystając z chwili odpoczynku, rozejrzała się uważnie dookoła.
Wystrój był po prostu niesamowity. Lodowe rzeźby, zaczarowane tak,
by nie topniały mimo że w pomieszczeniu było dosyć ciepło;
opadające z sufitu śnieżynki, znikające tuż nad głowami
tańczących – nieco większe niż w rzeczywistości i mieniące
się prześlicznie, jakby były posypane brokatem; magicznie, także
nie topniejące sople, zwieszające się całymi grzywami z
parapetów, ławek i stołów; fantazyjne, przepiękne wzory,
wymalowane na szybach srebrnym pędzlem szronu; świece, zawieszone w
powietrzu, oblewające wnętrze sali złocistym światłem….
Wszystko było idealne. Niesamowite…
W błogim nastroju
Hermiona napiła się nieco ponczu po czym ugryzła kolejny kęs
kremówki. Dobrze, że jednak zdecydowała się przyjść. Strasznie
by żałowała, gdyby postąpiła inaczej. Nieświadomie jej myśli
podryfowały w kierunku Draco Malfoya. W głębi duszy czuła, że
profesor McGonagall ma rację – on nie potrzebuje już jej pomocy.
Tyle że… ona tak jakby… przywiązała się do tych korepetycji!
A może przywiązała się do niego? W jakimś stopniu? Nie, tego
jeszcze nie mogła powiedzieć. Mogła natomiast z całą pewnością
stwierdzić, że zaczęła odkrywać w nim kogoś nowego, kogoś o
wiele lepszego, niż znała do tej pory, a na sto procent nie
doszłoby do tego, gdyby nie narzucony jej przez dyrekcję obowiązek
douczania go.
A wtedy, nad jeziorem? Sam do niej
przyszedł. Odnalazł ją, pozwolił jej się wypłakać, wspierał
ją… próbował nawet wziąć na siebie winę! Być może sam nie
zdawał sobie z tego sprawy, ale już wtedy pokazał jej swoją drugą
twarz. Tę, o której myślał, że ją zgubił i zapomniał jak
wygląda. Nie zapomniał. Musiał tylko POZWOLIĆ SOBIE ją
ukazać.
Zdaniem Hermiony zdecydowanie za rzadko sobie na
to pozwalał. Za rzadko pozwalał sobie na bycie
sobą.
Może dlatego, że przychodziło mu to z trudem? Że nie do końca
to… potrafił? Więc
ja go tego nauczę,
przemknęło jej przez myśl, zanim zdała sobie sprawę co to
oznacza. Nauczę
go być sobą.
-
Ganger – odezwał się niski głos znad jej głowy. Spojrzała w
górę. Jej oczom ukazała się uśmiechnięta twarz Blaise’a
Zabiniego - masz krem na nosie, kociaku - z przewrotnym błyskiem w
oku sięgnął po chusteczkę i wytarł czubek jej nosa. Hermiona
zarumieniła się ze wstydu i spojrzała w dół. Nie wiedziała co
odpowiedzieć - Zatańczysz? - spytał chłopak beztrosko, wyciągając
ku niej rękę.
W pierwszej chwili miała ochotę odmówić,
ale czarne jak węgielki oczy ślizgona śmiały się do niej w taki
sposób, że „nie” uwięzło jej w gardle.
- Z
przyjemnością – odparła i pozwoliła mu poprowadzić się na
parkiet. Mimo że chłopak był ogromny, poruszał się bardzo
zgrabnie. Łatwo się z nim tańczyło – jego kroki były pewne i
płynne, jakby tańczył od maleńkości. Cóż, było to całkiem
prawdopodobne, zważywszy, że pochodził z arystokratycznej rodziny.
Czy przypadkiem umiejętność tańca nie jest obowiązkiem
arystokraty? Hermiona dałaby sobie rękę uciąć, że Zabini musiał
pobierać lekcje tańca i etykiety od najmłodszych lat…
Brunet
zakręcił nią dookoła własnej osi, w pełnym gracji piruecie. Jej
suknia nabrała objętości, a loki opadły na jedno ramię. Nie
wiedziała, że kręcenie się w kółko może być takie przyjemne!
Jej policzki zaróżowiły się z zadowolenia. Pozwoliła sobie na
delikatny uśmiech pod adresem Blaise’a, który w odpowiedzi ukazał
jej cały arsenał swoich śnieżnobiałych zębów. Właśnie w
tamtej chwili dziewczynę ogarnęło swoiste, intuicyjne wrażenie,
że mogłaby naprawdę, naprawdę polubić tego faceta. Ba, ona już
go polubiła! Może nawet mają szansę, by zbudować między sobą
coś na kształt przyjaźni?
***
Malfoy był
sfrustrowany. Ciągle kręcił się niczym satelita wokół Hermiony
Granger, ale wciąż nie mógł zdobyć się na odwagę, żeby z nią
zatańczyć. Sztorm emocji szalejący w jego wnętrzu osiągnął
szczyt, kiedy ujrzał dziewczynę w ramionach swojego najlepszego
przyjaciela. Wcale nie winił Blaise’a za chęć porwania
Grangerówny do tańca – dziś wieczór wyglądała tak pięknie,
że chyba każdy facet o zdrowych zmysłach chciał to zrobić, a
nawet wiele więcej – winił go za… za… za to, że jej dotykał.
Że był blisko niej, podczas gdy on – Draco Malfoy – był
skazany na przyglądanie się z boku jak ona ląduje w objęciach
coraz to innych chłopaków.
Nie, nie zniesie tego dłużej.
Po raz pierwszy tego wieczoru, oderwał wzrok od Hermiony i zmusił
się, by odwrócić się do niej plecami. Postanowił, że nie
spojrzy już na nią ani razu, dopóki nie zdobędzie się na odwagę,
by zaprosić ją do tańca.
Było mu bardzo, bardzo
ciężko. Jego oczy wciąż bezwiednie błądziły w jej kierunku,
wystarczyło, że na chwilę się rozproszył… Po pół godzinie
nerwy miał napięte jak postronki. Starał się zachowywać stałą
czujność, aż w końcu rozbolała go od tego głowa. Za wiele się
dzisiaj wydarzyło. Za wiele spadło na niego naraz. Zbyt wiele
wrażeń i bodźców, atakujących bezlitośnie jego
zmysły.
Koniec.
Malfoy poczuł, że musi natychmiast
opuścić Salę Balową. Nie zatańczył z nią – trudno. Nie
wytrzyma dłużej. Jego skronie pulsowały bólem, każdy jego
mięsień był napięty. Powoli – wciąż pilnując się, by na nią
nie spojrzeć – ruszył w kierunku wyjścia z sali. Był taki
zmęczony! Wyspany, ale zmęczony. Zmęczony ciągłymi (i
bezskutecznymi) próbami wykrzesania z siebie odwagi. Zmęczony
wieczną frustracją, niecierpliwością, zazdrością o wszystkich
jej adoratorów. Zmęczony wymyślaniem rozmaitych scenariuszy i
wersji wydarzeń. Zmęczony napięciem. Zmęczony
zmęczeniem.
Wyszedł na chłodny, opustoszały korytarz.
Ból głowy zelżał nieco, dzięki panującej w holu ciszy. Jedynymi
dźwiękami, jakie dobiegały jego uszu, był odgłos jego kroków,
odbijający się głucho od surowych ścian, oraz słodkie echo
muzyki z Sali Balowej.
Minął jakieś uchylone drzwi, zza
których dochodził specyficzny, mlaszczący dźwięk, na przemian z
dyszeniem i dziewczęcym chichotem. To jakaś para, która urwała
się z Balu i zabawiała w pustej klasie… Malfoy skrzywił się z
niesmakiem i podążył dalej. Szedł do dormitorium. Poniósł
porażkę, czuł się paskudnie i chciał o tym wszystkim zapomnieć.
Całkiem inaczej wyobrażał sobie ten wieczór… no ale cóż –
nie zawsze dostajemy to, czego chcemy, prawda?
***
-
Dziękuję za taniec.
- Nie ma za co, było bardzo
przyjemnie – dziewczyna uśmiechnęła się do Blaise’a
przyjaźnie. Często się do niego uśmiechała, nawet nie wiedziała
czemu. Po prostu tak na nią działał.
- Cała
przyjemność po mojej stronie, Hermiono - odparł chłopak
szarmancko, całując jej dłoń. Oczywiście – zarumieniła się,
bo jakżeby inaczej.
Bezwiednie rozejrzała się po sali.
Potoczyła wzrokiem po wszystkich zebranych, z rosnącym niepokojem.
Nawet nie wiedziała, że kogoś wśród nich szuka, dopóki nie
okazało się, że nie może tego kogoś znaleźć.
Draco
Malfoy – nigdzie go nie było. Ale… ona miała z nim porozmawiać!
Ciągle odwlekała to w czasie, a teraz co? Zniknął?
-
Wybacz, muszę pilnie kogoś poszukać – rzuciła z roztargnieniem
do Zabiniego, nawet nie patrząc w jego stronę. Kątem oka
zauważyła, że skinął głową w przyzwoleniu. Uniósłszy suknię
tak, by się o nią nie potknąć, ruszyła w kierunku wyjścia tak
szybko, jak tylko pozwalały jej na to szpilki. Wypadła na korytarz
i rozejrzała się na boki. Spojrzawszy w prawo dostrzegła,
majaczącą w oddali, męską postać. Nie wahając się ani chwili
dłużej, podążyła za ową postacią. Szła najszybciej jak tylko
umiała, ale wciąż odnosiła wrażenie, że nie zbliża się do
„celu” ani trochę. W przypływie frustracji ściągnęła
szpilki i na boso puściła się biegiem przez korytarz.
W
końcu, zdyszana ale dumna z siebie, dopadła chłopaka, którego
goniła. I tak – był to Draco Malfoy. Los się do niej
uśmiechnął.
Położyła rękę na jego ramieniu,
częściowo po to, by uświadomić mu swoją obecność, a częściowo
po to, by wesprzeć się po biegu.
- Hermiona? - zapytał
z zaskoczeniem, odwróciwszy się w jej stronę. - Co ty tutaj
robisz? Dlaczego tak dyszysz? I dlaczego trzymasz buty w
ręce?
Sprawiał wrażenie całkiem skołowanego i
niedowierzającego w to, co widzi.
- Go…go…goniłam
cię przez cały ko… korytarz – wysapała, z wolna odzyskując
zdrowy rytm oddechu.
- Po co? - spytał. Był na granicy
szoku.
- Bo najwyraźniej zapomniałeś ze mną zatańczyć,
łajzo – odparła, zdobywając się na coś w rodzaju łobuzerskiego
uśmiechu. Półmrok dodawał jej pewności siebie.
Malfoya
zatkało. Nie wiedział co powiedzieć.
- Umhymy –
wydobył z siebie jakieś dziwaczne chrząknięcie.
- To
co, zaprosisz mnie w końcu do tańca, czy chcesz mi powiedzieć, że
przebiegłam ten maraton na próżno?
- Nie ma muzyki –
wykrztusił tylko. Wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku…
-
Nie szkodzi – odparła ona, z rozbrajającą szczerością, patrząc
mu prosto w oczy. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, wiedział już,
że nie ma wyboru. Że inaczej być nie może. Postąpił naprzód.
Hermiona wsunęła swoją drobną dłoń w jego… miał wrażenie,
że za moment wybuchnie z tłumionych emocji… Wolną ręką objął
ją w talii i zrobił pierwszy, niepewny krok. Spojrzał na nią.
Odwzajemniła spojrzenie i na moment zacisnęła mocniej palce na
jego dłoni, w zachęcającym geście. Nie trzeba mu było niczego
więcej. Po chwili prowadził ją już całkiem swobodnie, w takt
niesłyszalnej muzyki. To dziwne, ale czuł się tak, jakby SŁYSZAŁ
muzykę. Nie, więcej – jakby OBOJĘ ją słyszeli, oboje tę samą…
to było absolutnie magiczne. Zniewalające.
Przez
większość czasu patrzyli sobie w oczy -jakby byli sparaliżowani,
jakby nie mogli zwyczajnie odwrócić wzroku – jednak w pewnym
momencie Hermiona ułożyła głowę na jego ramieniu. Miękko,
swobodnie, jakby wcale nie krępowała jej jego bliskość. A
przecież jeszcze kilka miesięcy temu pałali do siebie taką
niechęcią…
Malfoy bezwiednie przysunął twarz do jej
włosów, zwabiony niesamowitym zapachem. Nie rozpoznawał mieszanki
aromatów, ale zaciągał się nimi głęboko, nie mogąc się
powstrzymać. Żadna z dziewczyn, z którymi tańczył dziś
wieczorem, nie pachniała tak fascynująco. Ten zapach… pobudzał
wyobraźnie, odurzał, upajał…
- Granger – szepnął
chłopak, uświadomiwszy sobie coś niesamowitego… i w pewien
słodki sposób przerażającego.
- Tak? - spytała,
unosząc głowę.
- Stoimy pod jemiołą.
Spojrzeli
na siebie.
Była po prostu prześliczna. Pełne, pięknie
wykrojone wargi… błyszczące, czekoladowo brązowe oczy, w czarnej
jak węgiel oprawie rzęs… Utonął. Zagubił się. Nie może
znaleźć drogi powrotnej… Jej rzęsy trzepoczą pytająco, unosi
się na palcach… Czy to już? Czy właśnie teraz, za moment,
pocałują się po raz pierwszy?
Ich usta dzielą już
centymetry… milimetry… jeszcze chwila i…
Hermiona
przytknęła swoje wargi do jego zaledwie na ułamek sekundy, a po
chwili oderwała je z głuchym cmoknięciem.
Ale….
przecież… to nie tak miało być! Miał wpleść jej rękę we
włosy, głaskać ją po twarzy, powoli rozbudzić w niej namiętność,
dać jej coś, czego jeszcze nikt dotąd jej nie
podarował…!
Spróbował zajrzeć jej w oczy, ale spojrzała w
bok. Zaraz potem odwróciła się bez słowa, i unosząc suknię
uciekła korytarzem, niczym kopciuszek tuż przed wybiciem północy.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund. Skradła mu całusa, i
natychmiast umknęła w zamkowy mrok. Nie zdążył nawet zareagować.
Stał, zszokowany, ze zwieszonymi ramionami, na środku korytarza,
nie mogąc ruszyć się choćby o milimetr. Jego umysł maltretowała
bez przerwy jedna myśl: to NIE BYŁ pocałunek. To był zaledwie
całus, bez krztyny czułości czy zapamiętania. Ona… cmoknęła
go, tak jak cmoka się siostrzeńca albo dawno nie widzianą
ciotkę!
Ooo,
nie, panno Granger. Już ja cię oduczę traktowania mnie jak
ciotki!,postanowił
sobie solennie Malfoy. Koniec
z taryfą ulgową. Mam zamiar najzwyczajniej w świecie cię
UWIEŚĆ.
***
Hermiona
zatrzasnęła drzwi swojego dormitorium i oparła się o nie plecami.
Oddychała szybko i ciężko, ale wcale nie z powodu biegu. Po chwili
osunęła się na ziemię i ukryła twarz w fałdach sukni. Dlaczego
to zrobiła? Nie – dlaczego robiła to W TAKI SPOSÓB? Przecież
chciała go pocałować. NAPRAWDĘ go pocałować, wpić się w jego
wargi, chwycić go za włosy, przyciągnąć do siebie jak najbliżej…
dlaczego więc tego nie zrobiła? Ponieważ… zdjął ją strach.
Spojrzała w te jego odległe, zimno szare oczy i nie wiedziała, czy
on chce tego samego, co ona. W końcu była szlamą… Ja
nie mogę go pożądać,
pomyślała wtedy. Nie
wolno mi.
Ale
go pożądała. Z każdym dniem coraz bardziej, niemal boleśnie. A
jego wargi kusiły ją, lecz nie mogła pozwolić sobie, by po nie
sięgnąć – dlatego uciekła. Bała się, że nie starczy jej siły
i samokontroli, że się złamie i pozwoli sobie na wybuch
namiętności…
Powoli, na drżących nogach wstała z
podłogi. Zsunęła z siebie suknię i w bieliźnie wślizgnęła się
pod kołdrę. Wiedziała, że nie będzie mogła zasnąć. Chryste,
dziś wieczór oddałaby wszystko, by móc sięgnąć po swoją
empetrójkę i zanurzyć się w słodkiej muzyce Rona Pope’a… w
Hogwarcie najbardziej brakowało jej właśnie muzyki. Mugolskiej
muzyki, której nijak nie mogła przywieść ze sobą do
szkoły.
Westchnęła ciężko i obróciła się na drugi
bok. Tej nocy obracała się tak jeszcze niezliczoną ilość razy,
roztrząsając wszystkie swoje smutki. Na przykład rodziców.
Podczas jej nieobecności zamieszkali osobno. Każde z nich wysłało
jej odrębne zaproszenie na gwiazdkę, tak jakby stała się jakąś
ostateczną kartą w grze. Nie chciała wybierać między mamą i
tatą, więc obojgu odpisała, że zostanie na święta w szkole.
Wizja kolacji Wigilijnej w towarzystwie grona pedagogicznego
przygnębiała ją. Ale co miała zrobić? Nie jest już małą
dziewczynką, poradzi sobie. Nawet, jeżeli będzie tu całkiem sama…
Harry dostał zgodę dyrektora, by pojechać na święta do Nory. Ona
oczywiście też została zaproszona, ale ze względu na Freda wolała
odmówić…
Na dodatek jest jeszcze Malfoy. Co z nim?
Zadaje sobie to pytanie od wielu dni i wciąż nie może odnaleźć
odpowiedzi. CO Z NIM? Nie może już go uczyć. Pocałowała go
dzisiaj, chociaż może to za dużo powiedziane. Tańczyli ze sobą.
Nienawidził jej od pierwszej klasy, zresztą z wzajemnością.
Pokazywała mu, jak puszcza się kaczki na wodzie. Zaprosił ją na
prywatną imprezę swojego Domu. Podarował jej chusteczkę.
Wypłakiwała się w jego szatę. Gdzie w tym wszystkim sens? Gdzie…
gdzie go szukać?
Sen zmorzył ją około 5 nad ranem,
kiedy niebo za oknem różowiło się już, zapowiadając świt.
Wstała 4 godziny później i zaklęła pod nosem. Przegapiła odjazd
pociągu – nie pożegnała się z Ginny, Harrym i Ronem.
Usiadła
na łóżku, z westchnieniem odgarniając włosy, opadające jej w
bezładzie na twarz. Jest jedyną gryfonką, która została na
święta w Hogwarcie… Zaatakowało ją nagłe, przygnębiające
poczucie pustki. Przez następne dwa tygodnie będzie wracać do
pustego Pokoju Wspólnego, zasypiać i budzić się w pustym
dormitorium, jeść śniadanie przy pustym stole… W Hermionie
obudził się cichy podziw dla Harrego, który przechodził przez tak
fatalne ferie będąc jeszcze młodszym, niż ona teraz. Musi mocno
go uściskać, gdy zobaczą się po przerwie świątecznej.
Postanowione.
Ponownie odgarniając niesforne
kosmyki, zmusiła się by wstać z łóżka. Pospiesznie wciągnęła
na siebie ciemne dżinsy, białą koszulkę i szary sweterek. Na nogi
włożyła ciepłe, puchate kapcie i zwlekła się do Wielkiej Sali
na śniadanie. Przy stole Ravenclawu siedziały trzy osoby… no tak
– trojaczki Miller z czwartego roku. Puchonów była dwójka, a
ślizgonów…
O
Boże!, pomyślała
Hermiona, uderzając się dłonią w czoło z głośnym
plaśnięciem, jak
mogłam zapomnieć! Przecież on też nie ma u kogo spędzić
świąt!.
Nie
miał. Jego matka zmarła „ze zgryzoty” - tak powiadali. Gazety
podawały, że pewnego ranka po prostu już się nie obudziła. Być
może dostała wylewu we śnie, albo… przyczyny zgonu nie były do
końca jasne. Co się natomiast tyczy Lucjusza Malfoya – zaraz po
upadku Czarnego Pana został zapuszkowany w Azkabanie, ku uldze
większości czarodziejów i czarownic.
Hermiona, niewiele
myśląc, zajęła miejsce naprzeciwko blondyna. Po co mają jeść w
samotności, gdy mogą cieszyć się swoim towarzystwem?
-
Co ty tu robisz? - zapytał zaskoczony.
- Zostaję w
szkole na święta – odparła, siląc się na neutralny ton. Nie
chciała okazać, jak bardzo jej z tym ciężko.
-
Dlaczego?
- Ponieważ… - zawahała się. Powiedzieć
prawdę? O swoich rodzicach? Jakoś nie miała ochoty… - …tak
jakoś. Po prostu zdecydowałam, że w tym roku nie jadę na ferie do
domu. Mam zamiar ostro przygotowywać się do OWUTEM’ów, więc
potrzebny mi stały dostęp do magicznej biblioteki.
Tak,
to brzmiało wiarygodnie. Zadowolona z siebie, nałożyła sobie dwie
kopiaste łyżki jajecznicy na boczku. Ciekawe
co by o tym powiedziała Demelza,
przyszła jej do głowy przewrotna myśl.
Malfoy milczał.
Właściwie… to, że Granger spędza święta w szkole jest mu
całkiem na rękę. Wyłączając trojaczki Miller i parkę puchonów
– są całkiem sami. Wymarzone okoliczności, na wcielenie w życie
jego szatańskiego planu.
W sumie może zacząć
realizować go już od tej chwili.
Odczekał cierpliwie,
aż Hermiona na niego spojrzała i wówczas, z pełną premedytacją
wygiął usta w swoim najbardziej pociągającym uśmiechu.
Jednocześnie zerknął na nią spod wachlarza rzęs, pociemniałymi
z namiętności oczami. Widelec wypadł jej z dłoni, uderzając
donośnie w talerz. Dziewczyna przełknęła ciężko ślinę, jednak
poza tym sprawiała wrażenie sparaliżowanej, jakby nie mogła
wykonać żadnego ruchu. To Malfoy pierwszy odwrócił wzrok,
łaskawie zdejmując z niej swój miażdżący czar. Myliła się
jednak bardzo, jeżeli myślała, że już z nią „skończył”. O
nie. Nie, nie, nie. Jego plan zawierał w sobie bardzo wiele
rozmaitych punktów.
- Będę się już zbierał –
powiedział niskim głosem. Przytaknęła, nie patrząc na niego.
Bała się, że znów ją zamuruje.
Podnosząc się z
miejsca, Draco „przypadkiem” potrącił pucharek z sokiem
dyniowym, który upadł na stół i ochlapał Hermionę swoją
zawartością. Chłopak momentalnie znalazł się przy Grangerównie
z serwetką w dłoni i jął ścierać pomarańczową ciecz z jej
dekoltu i opinającego się na piersiach sweterka. Dziewczyna
odruchowo wstała, a on, nie przestając jej wycierać, postąpił
krok naprzód. Nie wiedzieć kiedy znaleźli się bardzo blisko
siebie, tak blisko, że gryfonka wyczuwała pociągającą woń,
którą przesiąknięte były ubrania Dracona.
-
Przepraszam. Ależ ze mnie niezdara – odezwał się głębokim,
męskim głosem. Boże,
daj mi cierpliwość!,
jęknęła Hermiona w myślach.
- N…nic się nie stał-ło
– wyjąkała, zaciskając dłonie na dżinsach, by nie stracić
panowania nad sobą. Wyczuwała wyraźnie, że Malfoy zmienił
nastawienie względem niej. Obrał inną strategię działania.
Najwyraźniej teraz próbował ją uwieść… i jak najbardziej mu
się to udawało. Bardzo chciałaby bronić się przed jego
sztuczkami, ale nie potrafiła. Niesamowicie na nią
wpływał.
Wznosząc się na wyżyny silnej woli –
odsunęła się od niego o krok. Teraz, gdy nie czuła tego
odurzającego zapachu, łatwiej było jej nad sobą zapanować i
odzyskać trzeźwość myślenia.
- Ja też będę się
zbierać – rzekła, prawie nie drżącym głosem. - Do zobaczenia…
kiedyśtam.
Czym prędzej uciekła z Wielkiej Sali i
skierowała się ku bibliotece.
Intuicja podpowiadała
jej, że Malfoy dopiero się rozkręca. Że, znając jego, jeszcze na
dziś wieczór szykuje jej coś piorunującego.
Pech
chciał, że panna Granger miała wyjątkowo dobrą
intuicję…
***
Hermiona bardzo cieszyła się,
że na korytarzu przed łazienkami prefektów panował półmrok.
Ostre światło przegnałoby na cztery wiatry stan przyjemnego
rozleniwienia, jaki udało jej się osiągnąć dzięki długiej,
gorącej, aromatycznej kąpieli (obowiązkowo przy świeczkach i
rekordowej ilości piany). Tak, takie kąpiele były jej małą,
mugolską słabostką, której czasem po prostu nie mogła się
oprzeć. Jako czarownica równie dobrze mogłaby przecież zażyć
kilka kropel eliksiru relaksującego, ale nie – ona wolała nurzać
się kilka godzin w niemal wrzącej wodzie, otoczona zewsząd przez
drżące, chybotliwe płomyki świec.
Nie wiedziała,
która może być godzina, ale z pewnością było już bardzo późno,
bo większość pochodni na korytarzu była wygaszona. Paliła się
może co trzecia czy co czwarta.
Hermiona wątpiła, by o
tej porze mogła spotkać kogokolwiek w holu, dlatego nie zadała
sobie nawet trudu, by ubrać piżamę. Pomykała więc przez
opustoszały korytarz w japonkach i lekkiej narzutce.
W
pewnym momencie zza pleców usłyszała ciche szurnięcie. Odwróciła
się odruchowo, choć trzeźwy umysł podpowiedział jej, że źródłem
dźwięku napewno jest paskudna, lecz niegroźna pani Norris –
kotka ich zgrzybiałego woźnego. Umysł panny Granger nie miał
jednak racji. Istota, którą ujrzała dziewczyna za swoimi plecami
ani trochę nie przypominała wstrętnego sierściucha, jakim z całą
pewnością była pani Norris. Do złudzenia przypominała natomiast
pewnego cynicznego, wysokiego, blond ślizgona… i chyba net nim
była!
Hermiona zmartwiała. Po przyjemnym rozleniwieniu
nie było już ani śladu – był tylko ON. Rozczochrany, pachnący,
w ręczniku… Och, Merlinie! W SAMYM ręczniku! ZNOWU!
-
Malfoy! Jak długo za mną idziesz? - wyrzuciła oskarżycielsko.
Półmrok okazał się dla niej zbawienny, bo dzięki niemu mogła
mieć nadzieję, że Draco nie dostrzeże jej rumieńców.
-
Jakiś czas – odparł beztrosko blondyn, wzruszając ramionami –
A co, przeszkadza ci to?
- Tak!… nie!… nie wiem… ?
- wyjąkała. Naprawdę, naprawdę nie wiedziała co mogłaby mu
odpowiedzieć.
- Ładne wdzianko – rzucił chłopak niby
to od nie chcenia, taksując wzrokiem kusy, sięgający w pół uda,
jedwabny szlafroczek, spływający luźno po jej
krągłościach.
„Wdzianko” - jak to określił –
było granatowe jak noc, przewiązane byle jak srebrną wstążką
paska. Mógł się założyć, że pod spodem nie miała bielizny.
Cóż, z pewnością nie GÓRNEJ bielizny…
Hermiona
dostrzegłszy jego lubieżne spojrzenie i uniesioną wymownie brew
przeklęła w duchu swoją niedbałość i fakt, że zamiast po
ludzku ubrać piżamę, zarzuciła tylko szlafrok. Poczuła, że musi
coś zrobić – cokolwiek – byleby przestał tak się na nią
gapić, bo zaraz zemdleje. Niewiele myśląc, rzuciła w niego
kosmetyczką, by odwrócić jego uwagę. Gdy ten skupił się
odruchowo na złapaniu nadlatującego „pocisku”, dziewczyna
błyskawicznie poprawiła szlafrok i zawiązała go ciasno paskiem.
Cóż… ubranie nadal sięgało zaledwie do połowy jej ud, ale
teraz prezentowało się o wiele bardziej przyzwoicie.
Tymczasem
Malfoy przewiesił sobie uchwyt jej kosmetyczki przez nadgarstek i
spojrzał na nią z groźnym błyskiem w oku. Hermiona przełknęła
ślinę.
- No, no, Gramnger, niezłe posunięcie, chociaż…
wtedy bardziej mi się podobałaś.
Nie odpowiedziała.
Nie mogła. Ciało odmawiało jej posłuszeństwa.
-
Zdradź mi proszę, jaki skrywasz sekret, że już drugi raz udaje ci
się nakryć mnie w ręczniku, podczas gdy większość dziewczyn
oddałoby bardzo wiele, by dokonać tego choć jeden, jedyny raz w
życiu – ciągnął, nie zrażony jej milczeniem.
- To
nie jest moja wina, że paradujesz W RĘCZNIKU po korytarzach i że W
RĘCZNIKU przyjmujesz gości do swojego dormitorium – odparła
jękliwie, acz dumnie, urażona i zirytowana insynuacją, jakoby
dwoiła się i troiła żeby tylko dopaść półnagiego Draco
Malfoya.
Ku przerażeniu Hermiony, chłopak zrobił krok w
jej stronę. Po chwili jeszcze jeden i następny, aż w końcu,
wiedziona instynktem, zaczęła się cofać. To było jak taniec –
on się zbliżał, ona oddalała, on drapieżnie się uśmiechał, a
ona robiła wszystko, by nie stracić przytomności, on patrzył jej
prosto w twarz, ona wszędzie byle nie na niego. W pewnym momencie
Hermiona natrafiła plecami na ścianę. Zadrżała z chłodu i
wyjątkowo trzeźwej świadomości, że TO JUŻ. Że taniec dobiegł
końca i cokolwiek chłopak planował zrobić – ona nie ma dokąd
uciec.
Skórę miała wciąż nagrzaną po kąpieli, lecz
gdy Draco, będąc o krok od niej, wcale się nie zatrzymał, poczuła
że w jej wnętrzu narasta ogień innego rodzaju. Blondyn podszedł
do dziewczyny bardzo, bardzo blisko, niemal przywierając do niej
ciałem. Spojrzał jej w oczy, leniwym, sadystycznie powolnym ruchem
odgarniając jej wilgotne włosy za ramię.
Hermiona stała
jak skamieniała, bojąc się nawet oddychać. Wiszące między nimi
napięcie było tak ogromne, że zdawało się być niemal namacalne
– posiadać kształt, kolor, smak…
Otworzyła usta by
coś powiedzieć, lecz z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk,
jakby ktoś rzucił na nią urok. Jej niezdolne do mowy wargi drżały
lekko, a puls gnał jak szalony. O ile wcześniej uznała półmrok
za zbawienny, o tyle teraz przeklęła go po stokroć, bo nadawał
ich bliskości ów szczególny, owiany tajemnicą i aurą
niebezpieczeństwa wymiar.
Wstrzymała oddech, gdy Malfoy
pochylił się nad jej odsłoniętym uchem i musnąwszy je ustami
wyszeptał niskim, zmysłowym głosem:
- Nie wiem,
Granger, co ty masz przeciwko ręcznikom. Według mnie są całkiem w
porządku, choć w tej chwili mogę pozbyć się mojego, jeżeli tak
bardzo ci on przeszkadza.
Dziewczyna przymknęła powieki
i pod ich osłoną wywróciła oczami, czując, że jeszcze moment a
postrada zmysły. Nie mogła znieść tego, co z nią wyprawiał.
Brzmienie jego głosu, ciepło oddechu na jej nagiej szyi, jego
intensywny, pociągający zapach… wszystko to niesamowicie mąciło
jej w głowie.
Nic już nie wiedziała.
Nie wiedziała
czy powiedzieć „Przestań” czy „nie przerywaj”. Nie
wiedziała, czy chłopak jest za blisko,
czy nie dość blisko.
Nie wiedziała czy tak, czy
nie.
Nie była już pewna co jest piekłem, a co
niebem.
Draco wciąż nie podnosił głowy. Po raz kolejny
muskając ustami jej ucho, zaciągnął się głęboko zapachem
dziewczyny, a jednocześnie delikatnie przesunął palcami wzdłuż
jej obojczyka, pieszcząc napiętą skórę jej dekoltu.
To
był o jeden gest za wiele. O jeden gest za wiele dla samokontroli
Hermiony, która z cichym jękiem jedną z rąk wplotła mu we włosy,
a drugą zacisnęła na fałdach ręcznika, przewiązanego wokół
jego bioder. Nie panowała nad swoimi reakcjami, tak jak nie panowała
na podsuwanymi jej przez hormony fantazjami.
UMIERAŁA z
pragnienia, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyła, ale
nie miała pojęcia jak je ugasić. Napięcie i frustracja wręcz ją
rozsadzało. Modliła się w duchu, by nie zacząć płakać.
Chłopak
z przeciągłym, mruczącym „mmmmmm” przesunął nosem od jej
ucha aż po skroń, a następnie odsunął się nieznacznie, by
omieść wzrokiem jej oblicze. Powoli, z wyjątkową dokładnością
i delikatnością, ujął jej twarz w dłonie. Dziewczyna, czując
palce blondyna na swoich rozgrzanych policzkach, uniosła powieki.
Wyraz jego twarzy poraził ją.
Pocałuj
mnie,
pomyślała część jej jestestwa.
Nie
dotykaj mnie, kretynie!,
pomyślała druga część.
- Rumienisz się – oznajmił
chłopak całkiem zwyczajnym tonem. Był on tak nie podobny do
zmysłowego szeptu sprzed kilku minut, że Hermiona błyskawicznie
poczuła się zdezorientowana. Więcej – niemalże… zdradzona. -
Rób to częściej, lecę na to – dodał rozbrajająco, patrząc
jej prosto w oczy, a już po chwili, najzwyczajniej w świecie,…
odwrócił się i odszedł.
Hermiona stała jak
sparaliżowana, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą.
Serce jej waliło, jakby przed chwilą przebiegła maraton, a jej
nogi trzęsły się w kolanach tak silnie, że ledwie mogła na nich
ustać.
Jej umysł powoli powracał na właściwe tory,
ale był jakby… odmieniony. Inny od tego, który znała do tej
pory. Jakby naznaczony nieodwracalnym piętnem. Piętnem wspomnienia
dotyku jego ust, i ciepła jego oddechu na karku.
O nie,
to wspomnienie już nigdy jej nie opuści. Choćby chciała, nie da
rady tak po prostu go przegnać.
Tak jak nie da rady
ugasić ognia, który dzisiaj w niej zapłonął.
Draco
nienawidził tego, że musiał od niej odejść. Ale musiał, bo nie
była GOTOWA. Chociaż wtedy – kiedy stał nad nią i szeptał jej
do ucha – mimo że stała sztywno, niemal na baczność, czuł, że
wewnątrz cała mięknie i topnieje jak wosk. Jeszcze chwila, jeszcze
jeden szept, jeden dotyk – a zrobiłaby dla niego wszystko. Zdawał
sobie z tego sprawę, ale chciał rozegrać to inaczej. Chciał
czegoś więcej, chciał, żeby była GOTOWA. Żeby przyszła do
niego sama, z własnej woli, nie z powodu napięcia
seksualnego.
Malfoya wciąż niepomiernie dziwło,
ile ta dziewczyna w nim zmienia. Ile w nim budzi nieznanych potrzeb!
Nigdy nie przypuszczał, że fizyczność, seksualność, pożądanie
– wydadzą mu się dziwnie…. niewystarczające. Jakby zbyt
przyziemne. Wręcz kompromitująco trywialne.
Tym razem
chciał więcej.
Dlatego właśnie zaczął ją OGLĄDAĆ.
Chodził za nią do biblioteki, siadał kilka stolików dalej i
przyglądał się jej ukradkiem. Nie, żeby nigdy wcześniej na nią
nie patrzył, ale teraz patrzył na nią i WIDZIAŁ.
Widział,
że czytając, na przemian prostuje i krzyżuje nogi pod ławką.
Widział, że co kilka sekund dmucha sobie w grzywkę, która tak
śmiesznie podskakuje wtedy do góry….
Widział, że gdy
bardzo absorbuje ją lektura, delikatnie przechyla głowę w lewo,
odsłaniając kawałek szyi. Na Merlina! W pierwszej klasie nie
przypuszczał nawet, że Granger posiada coś takiego jak szyja! A tu
owszem – posiadała i to całkiem nadobną…
Przede
wszystkim zauważył jednak, że dziewczyna w przerwach w
sporządzaniu notatek ma zwyczaj łaskotania się piórem po twarzy.
To był jego-jej ulubiony gest.
Niemal obsesyjnie, jak
zahipnotyzowany, śledził koniuszek pióra obrysowujący płynnie
jej pełne, koralowe wargi, błądzący nieśmiało po policzku,
prześlizgujący się po czubku nosa, sunący gładko po jej
zaokrąglonym podbródku… czasem nawet zsuwał się niespiesznie w
okolice jej dekoltu i wtedy Malfoy czuł, że zaraz eksploduje. Nie
mógł oderwać od tego wzroku. Obserwowanie Hermiony podczas tego
małego „rytuału” stało się jego nałogiem. Wstawał rano,
jadł w pośpiechu śniadanie, i niczym narkoman na głodzie pędził
do biblioteki, po kolejną „dawkę”.
Każdego dnia
miał ochotę do niej podejść, zagadnąć ją, usłyszeć jej głos…
ale nie. Musiał wytrzymać w tej słodkiej torturze, aż ona do
niego zatęskni.
A po tym, co zrobił TAMTEGO wieczora –
zatęskni na pewno.
***
Nie mogła się
pozbierać. Gubiła myśli w połowie, upuszczała przedmioty,
zapominała o prostych czynnościach, takich jak ścielenie łóżka…
Co on z nią zrobił? Unikała go na wszelkie sposoby, a jednocześnie
bardzo, bardzo chciała się z nim spotkać. W końcu zaczął
odwiedzać bibliotekę w tym samym czasie co ona. Widywanie go
każdego dnia, zaledwie kilka stolików dalej, na wyciągnięcie
ręki, było koszmarem. Ale wolała to, niż nie widywać go
wcale.
Starała się być silna, ale wiedziała, że jest
tylko kwestią czasu, nim się do niego odezwie. To było tak
nieuniknione, jak wschód słońca, przypływ, czy pełnia księżyca.
Pytanie tylko: kiedy się złamie? Kiedy nie wytrzyma dłużej tego
milczenia i napięcia między nimi?
Właściwie równie
dobrze mogłaby przestać odwiedzać bibliotekę. I tak nie rozumiała
nic z czytanych stronic, jego obecność zbyt ją
rozpraszała.
Mogłaby siedzieć całymi dniami w
dormitorium, wychodząc tylko na posiłki. Dałaby radę? Nie, nie
dałaby.
To wszystko było takie… trudne! Słodkie…
niepewne… dziwne… i skomplikowane. Żałowała, że nie ma przy
niej Ginny. A właśnie! Wypadałoby napisać do chłopaków i wysłać
im prezenty…
Sięgnęła po czysty arkusz pergaminu,
inkaust i pióro, po czym zaczęła pisać.
Kochani
chłopcy!
Oraz Ty, Gin.
Mam nadzieję, że
dobrze się bawicie, bo ja wprost rewelacyjnie. Harry, nigdy nie
mówiłeś, że ferie w szkole mogą być takim fajnym
doświadczeniem! Policzymy się jak wrócisz.
Mam
nadzieję, że bliźniacy nie wykończyli jeszcze psychicznie pani
Weasley. Jeżeli tak, to proszę - skopcie im tyłki w moim imieniu,
a jeżeli nie, to przekażcie Molly moje serdeczne pozdrowienia.
Arturowi zresztą też.
Wszyscy trzymajcie się ciepło,
nie zróbcie sobie krzywdy latając na miotłach i noście
czapki.
Kocham Was
bardzo,
bardzo,
bardzo.
Herm.
PS
– byłabym zapomniała… WESOŁYCH ŚWIĄT, rudzielce! (i Harry)
:)
Oszczędnie,
ale czule. W sam raz.
Gryfonka wcisnęła liścik do
koperty i opuściła Wieżę Gryffindoru w poszukiwaniu szkolnej
sowiarni.
Spełniła swój przyjacielski obowiązek, i co
dalej? W co ręce włożyć? Czym zająć myśli? Do głowy nie
przychodziło jej żadne inne miejsce poza biblioteką…
Westchnęła
głęboko i skręciła w korytarz, na którego końcu znajdowały się
ogromne, tak dobrze jej znane, ciemnozielone drzwi. Zagłębiając
się w labirynt regałów, kątem oka dostrzegła fragment bardzo
jasnej blond czupryny. Westchnęła po raz drugi. Wiedziała, że
długo tak nie wytrzyma.
***
-
Rozmawiałam o tym z dyrektorem i wyraził zgodę na wyjście do
Hogsmeade – oświadczyła przy śniadaniu profesor McGonagall, ku
zaskoczeniu wszystkich (7) uczniów.
Hermiona uśmiechnęła
się pod nosem. Przyda jej się mały wypad. Od kilku dni
przesiadywała albo w bibliotece, albo w Wieży Gryffidoru, albo w
Wielkiej Sali. Poza tym nie kupiła jeszcze prezentu dla Ginny.
-
No dobrze, a jak to ma wyglądać od strony organizacyjnej? - spytała
jedna z trojaczków Miller.
- Najzwyczajniej: macie
pozwolenie na wyjście do Hogsmeade, choćby i teraz, tylko wróćcie
przed 22.00.
O tak. Rewelacyjnie. Gryfonka dokończyła
kisiel marchewkowy, po czym udała się do dormitorium po cieplejsze
buty i zimowy płaszcz.
Hogsmeade powitało ją scenerią
jak z zimowej bajki. Na parapetach i dachach spoczywały pokaźne,
puszyste, białe czapy; uliczki roiły się od magicznych,
samozamiatających mioteł, które wymiatały śnieg spod stóp
przechodniów; a palące się w oknach światła wydawały się być
cieplejsze i bardziej gościnne niż kiedykolwiek. Hermiona
skierowała swe kroki ku małemu, przytulnemu sklepikowi „ze
wszystkim” - tak się przynajmniej na niego mówiło. Była pewna,
że tutaj odnajdzie coś, co mogłaby podarować Gin na święta.
Prezenty dla chłopaków już miała – dla Rona mugolską piłkę
wraz z książką o zasadach gry w football, a dla Harrego rzeźbioną
w drewnie podobiznę Hipogryfa, o rozmaitych magicznych
właściwościach.
Gryfonka przekroczyła próg sklepu i
zaraz została przywitana ciepłym uśmiechem ze strony
sprzedawczyni.
- Szukasz czegoś konkretnego, złotko? –
odezwała się kobieta, poczciwym, babcinym tonem.
- Nie,
nie. Chciałam się tylko rozejrzeć – odparła dziewczyna
odwzajemniając uśmiech. Wolnym krokiem ruszyła wzdłuż półek,
oglądając każdy drobiazg. Przez jej dłonie przewijały się
diamentowe puderniczki, torebki ze skóry smoka, rękawiczki z
przędzy akromantuli, miniróżdżki, kompasy, wskazujące drogę
zawsze do miejsca, do którego chcesz się dostać… Hermiona
szukała jednak czegoś innego. Czegoś niemagicznego, jakiegoś
drobiazgu z rodzaju biżuterii… o
tak, to jest TO!,
wykrzyknęła w myślach, dopadłszy śliczny, srebrny grzebień do
włosów, zdobiony granatowymi kamieniami szlachetnymi. Oczy jej się
zaświeciły, gdy chwyciła za piękny przedmiot. Przez chwilę
obracała go w palcach, sprawdzając jak promyki słońca igrają na
fasetkach kamyków.
- W jakiej cenie ten grzebień? -
zakrzyknęła z zachwytem w kierunku kobiety siedzącej przy
kasie.
- Świetny wybór, panienko. Najwyższej jakości
antyk. Jak dla ciebie…50 galeonów.
Hermiona
posmutniała. Nigdy nie będzie jej stać na to cacko. Z
nieszczęśliwą miną odłożyła przedmiot na półkę i ruszyła
dalej. Po kilku minutach natknęła się na parę kolczyków, w
kształcie leśnych wróżek, zaczarowanych tak, że trzepotały
swoimi maleńkimi skrzydełkami przy każdym poruszeniu, błyszcząc
subtelnie. Obok nich widniała plakietka z napisem „WYPRZEDAŻ. 7
GALEONÓW i 25 SYKLI”. Wspaniale. Tyle była w stanie wydać.
-
Poproszę te – rzekła, podchodząc do kasy.
- Urocze,
nieprawdaż? – mruknęła sprzedawczyni pod nosem, pakując
kolczyki do maleńkiego, granatowego puzderka. Gryfonka przytaknęła
uprzejmie, zapłaciła, po czym opuściła pomieszczenie.
Właściwie
mogłaby już wracać do szkoły… ale nie. Zatrzyma się jeszcze w
Trzech Miotłach na kubek grzanego wina.
***
Malfoy
szedł za nią, w stosownej odległości, przez całą drogę.
Zawahał się lekko przed drzwiami sklepu „ze wszystkim”, ale
ostatecznie przekroczył próg i umknął za najbliższą półkę,
zza której miał widok na całą resztę wnętrza. Przez kilka
dobrych minut Hermiona po prostu obijała się po sklepie, oglądając
rozmaite towary, ale w pewnym momencie zatrzymała się przy jednym z
nich, z bardzo szczególnym wyrazem twarzy. Właśnie na coś takiego
czekał Malfoy. Widział wyraźnie, jak świecą jej się oczy, gdy
ujmowała przedmiot w swoje drobne dłonie i to mu wystarczyło, by
podjąć decyzję.
- W jakiej cenie ten grzebień? -
zawołała pod adresem starej czarownicy, siedzącej za ladą.
-
Świetny wybór. Najwyższej jakości antyk. Jak dla ciebie…50
galeonów.
Iskierki w oczach Hermiony wyraźnie przygasły.
Zwiesiła ramiona i odłożyła towar na półkę. Przyglądała mu
się jeszcze przez chwilę, tęsknym wzrokiem, po czym powlokła się
dalej.
Wspaniale. Tego Malfoy właśnie potrzebował.
Gdy
tylko Hermiona opuściła sklep z tą nędzną parą kolczyków,
chłopak doskoczył do srebrnego grzebienia, i pognał z nim do kasy.
Z wyższością położył towar na ladzie przed kobietą.
-
Ah. To ty, młodzieńcze. Wiedziałam, że tak będzie - odezwała
się czarownica z tajemniczym uśmiechem. Na twarzy Dracona przez
sekundę zagościł wyraz zaskoczenia, zaraz jednak opanował się i
zapytał:
- Że jak będzie? - jego głos był chłodny i
zdystansowany. Jak zawsze, w kontaktach z obcymi ludźmi.
Kobieta
nic nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na niego z dziwnym błyskiem
w oku, wkładając grzebień do ślicznego, czarnego etui i owijając
je ozdobnym papierem. Na końcu dodała pyszną, czerwoną kokardę i
gotowy pakunek przesunęła po blacie w stronę Malfoya.
-
Pięćdziesiąt galeonów.
Chłopak rzucił na ladę dwie
garści złotych moment, na oko z siedemdziesiąt, po czym nawet ich
nie licząc odwrócił się i wyszedł ze sklepu. Schował swój
nabytek głęboko do torby, naciągnął czapkę głębiej na uszy i
ruszył w stronę szkoły. Misja wykonana.
***
Hermiona
odstawiła na blat pusty kubek po winie i otarła usta wierzchem
dłoni. W tawernie takiej jak Trzy Miotły nie podawano serwetek.
Obok naczynia zostawiła 10 sykli, posłała Madame Rosmarcie ciepły
uśmiech wdzięczności i opuściła lokal. Skierowała się w drogę
powrotną do szkoły.
Idąc, przyglądała się witrynom
sklepów. Niektóre towary były imponujące, inne zabawne, a jeszcze
inne całkowicie niepraktyczne. Jej uwagę przykuła jednak para
skórzanych, antypoślizgowych rękawic bez palców, do gry w
quidditch’a. Zdobił je piękny, srebrny haft, przedstawiający
parę smoków, połączonych w tańcu. Hermionie natychmiast
przyszedł do głowy Draco Malfoy, zaraz jednak odegnała tę myśl.
Nawet, gdyby uznała za stosowne sprawić mu prezent – wydała już
wszystkie pieniądze. Zostało jej zaledwie kilka knutów.
Z
nerwowym westchnieniem odwróciła się od wystawy i nie patrząc już
na nic, poza ścieżką, ruszyła do Hogwartu.
Ciekawe, co
teraz będzie robić.
Zapewne pójdzie do biblioteki…
Kochana
Hermiono!
Wiem, że ferie w szkole są do bani. Nie musisz
robić dobrej miny do złej gry. Przynajmniej nie przede mną, bo ja
wiem jak to jest. Ron i Ginny może łyknęli twoje optymistyczne
frazesy, ale nie ja. Szkoda, że nie ma cię tutaj, z nami. Trzymaj
się…
… z daleka od książek ;)
Wiem, że dasz
sobie radę. Wracamy niebawem.
Harry
Hermiona
uśmiechnęła się blado. Siedziała na łóżku po turecku, jedną
ręką głaszcząc Hedwigę po jej dumnym, białym łebku, a w
drugiej trzymając krótką, ciepłą notatkę od Pottera. Była
dokładnie w jego stylu – okazująca nienachalne, przyjacielskie
wsparcie, na tyle subtelne, by dodatkowo jej nie zdołować.
Boże,
kochała tego dzieciaka!
Schowała liścik do tylnej
kieszeni dżinsów i wypuściła Hedwigę przez okno. Już miała
zejść na dół, do biblioteki, gdy pod wpływem impulsu skierowała
swoje kroki ku dużemu, lekko przybrudzonemu lustru, zdobiącemu
fragment ściany obok szafy.
Schudła. Na oko ze 3, 4
kilogramy. Co dziwne, nie była pewna, czy jej się to podobało.
Gdyby się odchudzała, zapewne przywitałaby spadek na wadze z
satysfakcją i radością, ale podczas gdy nie stosowała żadnej
świadomej diety – stanowił on objaw dosyć niepokojący.
Delikatnie uniosła skrawek swetra, jednocześnie drugą ręką
obniżając nieco krawędź dżinsów. Przyjrzała się uważnie
swojemu biodru, które z całą pewnością było bardziej kanciaste,
niż jeszcze kilka tygodni temu. Pomacała odsłonięte miejsce.
Owszem – wyczuła kość, ale całe szczęście nie tuż pod
skórą.
- Dzisiaj grzecznie zjesz obiad, Hermiono Granger
– powiedziała pouczającym, autorytatywnym tonem do swojego
odbicia w lustrze. - Cały. Zupę, drugie danie i
deser.
Dostrzegłszy w swoich własnych oczach aprobatę,
odwróciła się do zwierciadła plecami po czym wyszła z
dormitorium.
Poszła prosto do biblioteki, która od kilku
dni była jej drugim domem. Wiedziała, że go tam zastanie. Że
będzie już na nią czekał.
Przekroczyła próg szkolnej
skarbnicy wiedzy i od razu spojrzała w stronę stolika, który
zwykle zajmował. Nie było go tam. Zaskoczona i rozczarowana
rozejrzała się po reszcie wnętrza. Doznała szoku, gdy odnalazła
jego blond czuprynę w całkiem innej części biblioteki.
Siedział
na jej miejscu. Tam, gdzie zawsze siadała ona.
Rzec by
można, że od początku ferii wypracowali między sobą jakiegoś
rodzaju cichą, niepisaną umowę – Hermiona zajmowała pierwszą
ławkę po lewej, a on sadowił się dwa rzędy dalej po prawej. A
teraz pakt został naruszony. To było trochę tak, jakby grunt
osunął jej się spod nóg.
Draco w końcu uświadomił
sobie, że jest obserwowany. Spojrzał w jej stronę wzrokiem
wyraźnie mówiącym „jakiś problem?”, tak, jakby sam nie
widział nic nadzwyczajnego w zaistniałej sytuacji.
Dla
Hermiony stało się jasne, że rzuca jej wyzwanie. Powoli, spokojnym
krokiem podeszła do niego i przysiadła na krześle obok.
-
Dzień dobry – rzekł uprzejmie.
- Zająłeś moje
miejsce – odparła w odpowiedzi. Choć zachowywał się
nienagannie, czuła, że tuż pod warstewką kurtuazji i zwyczajowego
opanowania skrywa rozbawienie.
Malfoy uśmiechnął się w
duchu. Czuł, że dziewczyna zareaguje w ten sposób. Stanowczo i z
klasą, ale nie agresywnie. I… och, jak cudownie było słyszeć
jej głos! Tak dawno nie rozmawiali ze sobą…
- Doprawdy? Nie
wiedziałem, że jest twoje. - skłamał gładko, rozpływając się
w słodkiej przyjemności. Warto było na to czekać. Chryste, jak
bardzo za nią tęsknił!
- Wiedziałeś.
- No
dobrze, wiedziałem. I co teraz?
- Nic. Będę się uczyć
tutaj.
- Tutaj? Obok mnie? - zapytał Malfoy, nie
dowierzając we własne szczęście. Spodziewał się, że będzie
próbowała go wykopać, albo usiądzie tam, gdzie zwykle siadał
on.
- Tak. JAKIŚ PROBLEM?
- Ależ skąd –
odparł. Wizja obserwowania jej z tak bliska była dla niego
wyjątkowo pomyślna. Nie śmiałby odmówić. W milczeniu przyglądał
się, jak znosi na stolik coraz to nowe książki, aż w końcu
siada, wyjmuje pergamin i zaczyna na przemian czytać i sporządzać
notatki. W pewnym momencie koniuszek pióra uniósł się nieznacznie
do góry i Draco już wiedział, co za chwilę nastąpi. Podczas tych
wszystkich dni zdążył nauczyć się języka jej ciała na
pamięć.
Nie pomylił się. Biała, miękka lotka pióra
wyruszyła w swą zmysłową (tak przynajmniej odbierał ją Malfoy)
podróż po dolnych rejonach twarzy gryfonki.
Chłopak
nieświadomie wstrzymał oddech. Jeszcze nigdy nie miał okazji
patrzeć na ten… rytuał z tak bliska. Przełknął ślinę, gdy
usta Hermiony rozchyliły się nieznacznie. Był w takim stanie, że
nie przejmował się nawet faktem, iż najzwyczajniej w świecie,
ostentacyjnie się na nią GAPI. Nie mógł oderwać on niej wzroku.
Nie mógł się poruszyć. Czuł, że zaraz nie wytrzyma, że
eksploduje, że napięcie rozsadzi go od środka… chwycił
nadgarstek Hermiony w chwili, gdy pióro wędrowało w okolice jej
szyi. Znieruchomiało momentalnie.
- Dlaczego to robisz? -
spytał poważnie, lekko zachrypniętym głosem. Nadal był jak
sparaliżowany. Wpatrywał się w jej oczy, nie potrafiąc ruszyć
nawet palcem u stopy. Z początku na jej twarzy zagościło
zaskoczenie, po chwili jednak zrozumiała, o co mu chodzi.
-
Bo to przyjemne – odpowiedziała – Pomaga mi się odprężyć w
czasie nauki.
- Naprawdę?
- Zamknij oczy –
odrzekła tylko.
- Co ty chcesz zro… - zaczął, unosząc
brwi.
- Zamknij oczy.
W jej głosie było coś
takiego, że automatycznie posłuchał polecenia i opuścił powieki.
Minęło kilka sekund, a na lewym policzku poczuł miękki, delikatny
dotyk. Pióro,
pomyślał od razu. Pieszczota powolutku przeniosła się w okolice
jego ust i bezwiednie rozchylił wargi. To naprawdę było przyjemne.
Nieskończenie przyjemne, niemal nie do zniesienia.
Nie
wytrzymał dłużej i otworzył oczy. Przed sobą ujrzał jej własne,
rozszerzone i lśniące źrenice, otoczone pięknymi, brązowymi
pierścieniami tęczówek. Koniuszek pióra zamarł na jego dolnej
wardze. Tak jak wtedy – na balu – miał wrażenie, że przebiegła
między nimi iskra. Nie mięli przed sobą już nic do ukrycia. Do
tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak dobrze poznali
się nawzajem, odkąd zaczęła udzielać mu korepetycji. Umieli
przewidzieć swoje reakcje, odpowiedzi, zachowania…
Hermiona
otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale spomiędzy jej
warg nie wydobył się żaden dźwięk. Poczuła cierpką, ale w
dziwny sposób przyjemną, cytrynową woń jego wody toaletowej i
wiedziała już, że jest zgubiona. Zgubiona raz na zawsze.
Nie
spuszczając wzroku z jej twarzy, Malfoy sięgnął po jej dłoń i
splótł ich palce w jedno. Sam nie wiedział, co kazało mu uczynić
ten gest. Bo na pewno nie zdrowy rozsądek. Wiedziony tym samym
instynktem, który skłonił go do chwycenia jej za rękę, pochylił
się delikatnie w jej stronę. Nie za za bardzo, ale zauważalnie.
Resztę postanowił pozostawić w rękach losu.
- Używasz
jeszcze „Eliksirów dla bystrzaków” ? - rozległ się
napastliwy głos gdzieś z boku, wyraźnie sugerujący, że jego
właściciel nie spocznie, dopóki nie zdobędzie tych „Eliksirów…”,
nie zależnie od jej odpowiedzi.
Los najwyraźniej nie był
dla tej pary zbyt łaskawy. Odskoczyli od siebie jak oparzeni.
-
Eeee… Nie. Możesz je sobie wziąć. - odparła Hermiona jękliwie,
zwracając się w kierunku „intruza”. Jak się okazało – był
nim jeden z puchonów. Bodajże pierwszo- czy drugoklasista.
Draco
poczuł, jakby jakaś wielka szpilka przeszyła go na wylot,
powodując ból, żal i nieskończoną przykrość naraz. I jeszcze
tęsknotę, za czymś, co się nie wydarzyło – jeżeli w ogóle
jest możliwe, by tęsknić za czymś, co nie miało miejsca… Po
chwili wsłuchiwania się w samego siebie Malfoy stwierdził, że
owszem – jest to jak najbardziej możliwe. Stanowił żywy
dowód.
Gdy tylko puchon pochwycił upragnioną księgę w
objęcia, jego oblicze rozpromieniło się. Posłał Hermionie
całkiem sympatyczny, szeroki uśmiech, na co ona odpowiedziała dość
niewyraźnym grymasem.
- Moim zdaniem słodko razem
wyglądacie. Trzymam za was kciuki. - z tymi słowami zarumienił się
lekko i umknął w labirynt regałów.
Gryfonka siedziała
jak tknięta. Ten dzieciak właśnie… Co on właśnie zrobił?
On…
O mój Boże, on…
To była pierwsza płynąca z zewnątrz
insynuacja, jakoby Harmiona i Malfoy mięli potencjał, do zostania
parą. Pierwsza i… szczera. Wypowiedziana ustami dziecka brzmiała
tak prosto i niewymuszenie! Dziewczyna poczuła, jakby w jednej
chwili jej świat rozpadł się na kawałki. To
już nie jest niewinna gra,
uświadomiła sobie nagle, ludzie
zaczynają to WIDZIEĆ. Z
tej ścieżki nie ma już odwrotu.
***
Obudziła
się wcześnie rano, a uświadomiwszy sobie jaki dziś dzień,
wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Nie umyła zębów, nie
przebrała się, nie uczesała… wsunęła tylko stopy w kapcie i z
piskiem ekscytacji zbiegła do Wielkiej Sali.
Dziś
Wigilia!
Prezenty!
Poza całą swoją
kalkulacyjną, racjonalną, zawsze opanowaną, zdroworozsądkową,
analityczną naturą, dla Gwiazdki panna Granger zawsze trzymała w
sercu zapasową porcję dziecięcego entuzjazmu. Wczoraj wieczorem
nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, zjadana przez
ciekawość, co też może dostać na tegoroczne święta.
Zachowywała się niczym pięciolatka.
Teraz, pędząc w
dół na złamanie karku po zaczarowanych schodach, omal nie skręciła
kostki. Wykrzykiwała radosne „dzień dobry, wesołych świąt!”
do każdego mijanego obrazu i w biegu przewiązywała paskiem poły
szlafroka. Po drodze zgubiła kapeć. Podniosła go, ale nie założyła
z powrotem. Gnała dalej, na wpół boso, zarumieniona z ekscytacji.
Kiedy wpadła do Wielkiej Sali - zdyszana, w rozchełstanym szlafroku
i ze zwichrzonymi włosami - podziękowała Merlinowi, że nikogo
jeszcze w niej nie było. Błyskawicznie zlokalizowała ogromną,
strojną choinkę w rogu pomieszczenia, pod którą piętrzyły się
małe stosiki prezentów. Ktoś przezornie ułożył obok drzewa
dywan, na którym teraz Gryfonka rozsiadła się po turecku.
-
Hermiona Granger – przedstawiła się „choince” i momentalnie
otoczyły ją paczki dla niej przeznaczone. Tak działało zaklęcie,
gwarantujące, że nikt nie podkradnie cudzych prezentów.
Ręce
aż świerzbiły ją, by zacząć brutalnie rozdzierać opakowania
podarunków, zmusiła się jednak, by robić to układnie i
delikatnie.
Od Harrego dostała śliczny, gustowny
zegarek, zmieniający kolor w zależności od nastroju właściciela.
Założyła go od razu. Zabarwił się na żółto.
Ron
podarował jej książkę, którą przeczytała już 2 lata temu, ale
to nic – liczył się gest.
Fioletowa kosmetyczka z
pełnym kompletem kosmetyków do włosów, o rozmaitych magicznych
właściwościach, nie była podpisana, ale niewątpliwie przysłała
ją Ginny.
W wielkiej, bezkształtnej paczce – tak jak się
spodziewała – znalazła kolejny sweter od pani Weasley, tym razem
granatowy. Przytuliła go do piersi i przez chwilę wdychała błogi,
znajomy zapach Nory. Chciałaby być teraz z nimi… ciekawe, czy już
wstali? Czy już rozpakowują prezenty od niej? Ron pewnie ziewa
rozdzierająco, otwierając buzię tak szeroko, że mógłby połknąć
stodołę, a Harry targa tą swoją – i tak nieznośnie już
potarganą – czarną czuprynę… Zaraz, zaraz… czy to dla niej?
Jej uwagę przykuła jeszcze jedna, niewielka paczuszka, ozdobiona
nieproporcjonalnie dużą, czerwoną kokardą. Od kogo to może być?
Od Hagrida? Ale on przecież nigdy w życiu nie zdołałby tak ładnie
zapakować prezentu, tymi swoimi grubymi palcami.
Poczuła,
że przebiega ją dreszcz ekscytacji i zaciekawienia. Łapczywie
przygarnęła do siebie prezent i zacząwszy od kokardy, jęła
powoli go rozpakowywać…
***
Dotarł do
Wielkiej Sali i zatrzymał się u progu. Już tam była. Oparł się
ramieniem o futrynę drzwi. Wolał obserwować ją z boku. Nie musi
wiedzieć, że tu jest…
Aż się trzęsła z entuzjazmu.
Jej policzki były zaróżowione, a oczy świeciły jak u małego
dziecka. Tuż obok niej leżał… na Merlina, czy to był jej
kapeć?! Malfoy pokręcił głową i zaśmiał się w duchu. Gdzie ta
dziewczyna ukrywała się przez całe jego życie?
Obserwował
z fascynacją, jak rozpakowywała kolejne paczki. Bransoletka…nie,
to był zegarek. Potem jakiś zeszyt, album, albo książka. Coś
fioletowego. Następnie granatowy sweter… Wstrzymał oddech, gdy
sięgnęła po ostatni, podłużny pakunek, zdobny w wielką,
czerwoną kokardę. Powoli, starannie odwinęła czarne etui z
papieru. Przez chwilę obracała je w dłoniach, gładziła wieczko,
badając jego fakturę, aż w końcu, jednym płynnym ruchem,
odsłoniła znajdujący się w środku grzebień. Nie widział wyrazu
jej twarzy. Widział tylko, że zamarła w bezruchu. Nawet nie
oddychała…
- Podoba ci się? - usłyszał własny głos,
nim zdążył pomyśleć. Odwróciła się błyskawicznie. Malfoy
wolnym krokiem ruszył w jej stronę.
- Jest… jest…
Piękny,
chciała powiedzieć.
- …od ciebie – wyjąkała w
końcu, dogłębnie zszokowana. W głowie jej się zakręciło od
huraganu pytań. Skąd on wiedział? Dlaczego to zrobił? Wydał
fortunę… Czego teraz od niej oczekiwał? Czy spodziewał się, że
też podarowała mu prezent?
- Mhm – potwierdził,
skinieniem głowy. Minę miał… niepewną. Zaniepokojoną. Wyraźnie
bał się, jak zareaguje, ale starał się to ukryć. - Podoba ci
się? - ponowił pytanie, cichym głosem.
Co
za głupie pytanie, oczywiście, że mi się podoba,
przeszło jej przez myśl.Jest
idealny.
-
Bardzo – odparła jeszcze ciszej, niemal szeptem.
- I
chyba ci się przyda, biorąc pod uwagę stan twojej fryzury –
powiedział, rozładowując napięcie. Skrzywił się sztucznie,
rzuciwszy okiem na jej poczochrane włosy. Hermiona zarumieniła się
lekko i spuściła ze wstydem wzrok.
- Nie uczesałam się
rano – przyznała, zakłopotana.
- Właśnie widzę.
Nazwanie tego czegoś strzechą byłoby znaczącym niedopowiedzeniem
– wyszczerzył się do niej w uśmiechu, a ona odruchowo
odpowiedziała tym samym.
- Zaraz doprowadzę się do
porządku. Tylko daj mi chwilę. - uniosła grzebień do włosów,
ale Draco chwycił ją za nadgarstek i powstrzymał wpół drogi.
-
Pozwól mi – powiedział niskim, mruczącym głosem. Spojrzała mu
w oczy i nic nie odpowiedziała. Chciała, ale nie mogła.
Skinęła
tylko głową, niemal niezauważalnie. Delikatnie wyjął grzebień z
jej rąk, uważając, by jej nie dotknąć. Usiadł za nią i zabrał
się, za czesanie jej włosów.
O niebiosa, jakie to było
cudowne! Nie szarpał jej, poruszał narzędziem powoli i delikatnie.
Płynnymi ruchami rozczesywał kolejne partie jej włosów, nie
mówiąc nic. Zęby grzebienia łagodnie masowały skórę jej głowy
i Hermiona czuła, że pragnie jedynie zamknąć oczy i oddać się
całkowicie tej czułej pieszczocie.
Tak zrobiła.
Westchnęła cicho i zamknęła oczy, splatając ręce jak do
modlitwy. Wszystko było idealne. I choinka, i zapach ostrokrzewu w
powietrzu, i miękki dywan pod nimi, i płomyki świec wokół.
-
Gotowe – wyszeptał w powietrze. Odłożył grzebień na bok,
przejechał dłonią po jej, gładkich już i lśniących, włosach,
ale nie wstał. Odchyliła się lekko do tyłu i oparła się plecami
o jego klatkę piersiową, nie otwierając oczu. Nie myślała nad
tym, wydawało jej się to dziwnie naturalne. Tak jak to, że objął
ją ramionami i delikatnie przycisnął mocniej do siebie. Ułożyła
głowę pomiędzy jego barkiem a szyją, a on przytulił policzek do
jej ciemienia.
Znów poczuła od niego tę cytrynową woń
i pozwoliła jej wypełnić każdy zakątek świadomości, pozbywając
się wszelkich innych myśli. Właściwie dlaczego miałaby teraz
myśleć?
- Ja nic ci nie kupiłam… - wymruczała ze
wstydem, nagle to sobie uświadomiwszy. Było jej głupio.
-
Nie musisz nic mi…
- …ale jeszcze coś wymyślę –
przerwała mu, uśmiechając się, choć nie mógł tego
zobaczyć.
Dalej siedzieli już w ciszy i bezruchu.
Wiedzieli, że jest jeszcze bardzo wcześnie i minie trochę czasu,
zanim w Wielkiej Sali pojawi się ktokolwiek inny.
Kiedy
jakiś czas później – dla Hermony równie dobrze mogłoby to być
pół godziny, jak i pół wieku – Draco delikatnie pogłaskał
kciukiem wierzch jej dłoni, wiedziała, że jest to swego rodzaju
sygnał. Musieli się ruszyć. Pozbierać. Nadchodził zewnętrzny
świat…
- Głodna? - spytał. Z jakiegoś powodu żadne
z nich nie odważyło się jeszcze podnieść głosu ponad szept.
Dziewczyna pokręciła przecząco głową. - Ja też nie, ale zjedz
coś. Ubyło ci bioder.
Uśmiechnął się do niej słodko
i łagodnie.
Więc
i on zauważył?
Posłusznie
usiadła do stołu, na którym natychmiast pojawiło się śniadanie.
Usiadł naprzeciwko niej. Wspólne jedzenie śniadania. Prosta rzecz.
Dzielenie z kimś codziennej, śmiesznie przyziemnej czynności.
Uśmiechanie się do drugiej osoby znad filiżanki herbaty.
Podkradanie sobie nawzajem plasterków ogórka z kanapek. Kłócenie
się o solniczkę.
Nigdy nie przypuszczała, że mogłaby
przebywać z nim w taki… zwyczajny sposób. Bez napięcia, bez
podejrzeń, bez zdwojonej czujności. Ale tak po prostu, jakby znali
się od lat… Cóż, właściwie oni znali się
od lat. Taka była prawda – Draco Malfoy towarzyszył jej ni
dłużej, ni krócej niż Ron czy Harry. Dlaczego więc miała
wrażenie, jakby poznała go dopiero w tym roku? Jakby miała do
czynienia z kimś innym, niż z tym małym, zakompleksionym palantem
z pierwszego roku?
Kolejny uśmiech znad herbaty. Kolejny
rumieniec na jej policzkach. Kolejny błysk w jego oku.
-
Podasz mi dżem?
- A co, jeżeli powiem, że nie?
-
Cóż, przypuszczam, że wtedy będę skazany na serek topiony –
zrobił udawaną, nieskończenie smutną minę.
-
Uwielbiam serek topiony.
- Serio?
- Proponuję
wymianę. Serek za dżem.
- Na trzy?
- Na
trzy.
- Raz…
- …dwa…
- …TRZY!
-
HEJ, ODDAWAJ MÓJ DŻEM, PODSTĘPNA JĘDZO!
- Ani mi się
śni – wyszczerzyła się do niego. Wytknął jej język i zaczął
smarować swojego tosta miodem.
- Lepszy rydz niż nic –
mruknął pod nosem. Nie mogła się nie zaśmiać.
Potrafił
być taki uroczy, gdy tylko pozwalał sobie na bycie
sobą!
***
Minerwa McGonagall zatrzymała
się w drzwiach Wielkiej Sali nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.
Granger i Malfoy? Śmieją się do siebie? ROZMAWIAJĄ?! Zaraz,
zaraz, czy to był… czy ona się zarumieniła?
Kiedy
jest się czarownicą w tak podeszłym wieku, swoje już się
widziało. Teraz, patrząc na tych dwoje - na ich ukradkowe wymiany
spojrzeń, pół-uśmiechy, chichoty… - nie miała wątpliwości,
że pomiędzy nimi COŚ SIĘ RODZI. Wpadł
po uszy,
pomyślała z tak rzadkim u niej roztkliwieniem. Ona
zresztą też.
Od
jakiegoś czasu obserwowała Draco Malfoya. Zawsze zachowywał się
jak arogancki dupek, ale to była tylko przykrywka. Wcale nie miał
łatwo. Pogubił się. Nie wiedział kim jest, nie wiedział dokąd
iść… Dorastał wśród śmierciożerców. Znalazł własną matkę
martwą, w łóżku. Uczestniczył w procesie sądowym, skazującym
jego ojca na Azkaban. Był przesłuchiwany pod przysięgą, i to nie
raz. Mało który nastolatek przeszedł tyle, co on.
Za
każdym razem, kiedy Minerwa na niego patrzyła, było jej przykro.
Chciała w jakiś sposób mu pomóc, ale nie mogła. Była
przekonana, że nikt nie może, że tę bitwę chłopak musi stoczyć
sam…
Co, jeśli się myliła? Co, jeśli to Granger jest
kluczem?
Niezauważona pani profesor obserwowała, jak
gryfonka zabiera mu miseczkę z dżemem. Wytknął jej język i
powiedział coś. Zaśmiała się.
No tak, jeżeli
ktokolwiek ma w sobie tyle siły i uporu, by podjąć się renowacji
zmaltretowanego przez rzeczywistość, dysfunkcyjnego serca Draco
Malfoya, to była to właśnie Grangerówna. Zawsze była odważną
dziewczyną, a teraz jest odważną kobietą.
Minerwa
rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na siedzącą przy stole parę.
Malfoy właśnie sięgnął po serwetkę i starł jej majonez z nosa…
Na usta podstarzałej czarownicy mimowolnie wypłynął uśmiech. Po
cichu wycofała się na korytarz. Niech się sobą nacieszą.
Z
delikatnym uśmiechem na ustach wyszedł z łazienki. Tak jest –
uśmiechał się sam do siebie. Jak debil. Jak kompletny
głupek.
Chwycił ręcznik z krzesła i począł
energicznie wycierać nim mokre włosy. Następnie podszedł do łóżka
i już miał na nie opaść, gdy zauważył, że leżało na nim…
coś, czego on z pewnością tam nie położył. Przysiadł na brzegu
materaca i chwycił w dłonie płaski, prostokątny przedmiot. Ramka.
Ze zdjęciem. Nie, zaraz… nie ze zdjęciem. Zdjęcie by się
poruszało. A to był… coś bardziej jak obrazek. Przedstawiający
jego i Hermionę, na tle Hogwarckiego jeziora. Stali tuż obok
siebie, roześmiani. On zarzucał jej rękę na szyję, a ona robiła
mu z tyłu „rogi”. Z roztkliwieniem przejechał palcem po szybce
ramki. Trudno było mu wyobrazić sobie lepszy prezent gwiazdkowy…
Wysunął szufladę szafki nocnej i już miał schować do niej
obrazek, gdy dostrzegł, że z tyłu przytwierdzona jest jakaś
karteczka. Odkleił ją i przysunął w krąg światła, rzucany
przez lampkę nocną. Pokryta była drobnym, ładnym pismem, a u dołu
widniał pojedynczy kleks czarnego atramentu.
Mówiłam
Ci, że coś wymyślę.
H.
PS –
Szlafmyca w grochy.
No
dobrze. O ile pierwszą część notki zrozumiał w stu procentach, o
tyle post scriptum wymykało się całkowicie jego pojmowaniu.
„Szlafmyca w grochy”. Co to ma niby znaczyć? I czy kobiety
zawsze muszą mówić zagadkami? Nie wiedział, czy powinien być
rozbawiony czy zirytowany, w związku z czym najpierw zachichotał, a
po chwili skrzywił się z irytacją. I karteczkę i ramkę z
obrazkiem schował w szafce nocnej. Następnie zgasił lampkę i
wślizgnął się pod kołdrę.
Długo nie mógł zasnąć.
Ta nieszczęsna szlafmyca maltretowała jego umysł. Nie mógł
pozbyć się wrażenia, że te trzy słowa to nie przypadkowa fraza,
która przyszła Hermionie do głowy. One musiały mieć jakieś
ukryte znaczenie, pytanie tylko: jakie?
***
Hermiona
długo leżała w łóżku, gapiąc się w sufit i śmiejąc jak
głupi do sera. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdzieś tam,
teraz, Draco Malfoy nie może usnąć z powodu jej psikusa. Na pewno
łamie sobie głowę, próbując rozgryźć znaczenie post scriptum.
Merlinie, jakie to zabawne! Zachichotała po raz setny, chowając
twarz poduszce. Mogła dopisać, że to hasło do Pokoju Wspólnego
Gryfonów. Nie zrobiła tego, z czystej przekory. Niech
się trochę pomęczy,
pomyślała, dwie godziny wcześniej skrobiąc piórem po kartce. Nie
mogła sobie odmówić tej odrobiny złośliwości.
A co
do obrazka… kusiło ją, żeby namalować go samodzielnie, ale
ostatecznie użyła zaklęcia. Tego samego, co na ich pierwszych
wspólnych korepetycjach. Mało kto… a właściwie nikt nie
wiedział, że Hermiona skrywała w sobie ogromny talent do
rysowania. Sama nie zdawała sobie z niego sprawy przez większość
swojego życia. Zaczęła rysować po wojnie, kiedy nie mogła spać
nocami. Nawiedzały ją koszmary: ulice spływające krwią,
szyderczo wykrzywione usta śmierciożerców, jadowicie zielone
rozbłyski avady dookoła, jęki rannych, zawodzenie umierających,
stosy ciał… Pewnego dnia, całkiem impulsywnie sięgnęła po
węgiel i pergamin, by rozładować frustrację. Spod jej rąk
wychodziły obrazy przerażające, smutne lub nieskończenie ponure,
aż w końcu… była od nich wolna. Wolna od żalu, rozgoryczenia,
poczucia straty. Wolna od tego nieznośnego ciężaru, który
przygniatał jej serce i paraliżował oddech. Nim się obejrzała,
zaczęła rysować częściej i więcej. Czasem ludzi – Rona,
Harrego, panią Weasley, mieszającą zupę gigantyczną, drewnianą
łyżką… A czasem detale – kubek z kawą, stojący na szafce
nocnej od trzech dni; wyjątkowo barwny witraż, zdobiący południowe
wejście do szkoły; wysadzany klejnotami sygnet, na bladym,
pomarszczonym palcu profesor McGonagall. Zaczęła dostrzegać piękno
w drobnych rzeczach, różnicować i nazywać barwy, z których
istnienia do tej pory w ogóle nie zdawała sobie sprawy.
I
nikomu o tym nie powiedziała. To był jej mały, słodki
sekret.
Tak czy owak – nie narysowała obrazka dla Draco
Malfoya. Bała się, że się domyśli. Nie była gotowa oznajmić
światu, że Hermiona Granger, której jedynym „talentem” była
niemożliwa kujonowatość, skrywa jeszcze inny, wyjątkowy dar.
Jakby zareagował? Pewnie by ją wyśmiał. Nigdy nie umiał okazać
nikomu podziwu ani zachwytu… A może się zmienił? Przez chwilę
próbowała wyobrazić sobie, jak wręcza swój szkicownik Draco
Malfoyowi, a jego oczy rozszerzają się, chłonąc piękno. „Jesteś
rewelacyjna”,
powiedział w jej głowie. „Powinnaś
to komuś pokazać”.
A ona spojrzałaby na niego z wdzięcznością, by po chwili skromnie
spuścić wzrok.
Uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała,
że taka sytuacja nigdy nie będzie miała miejsca, ale i tak była
wdzięczna swojej wyobraźni, że pozwala jej cieszyć się choćby
fikcyjną namiastką prawdziwych zdarzeń. Zamknęła oczy, czując,
że opanowuje ją senność. Nim całkiem osunęła się w objęcia
Mrofeusza, wsunęła rękę pod poduszkę, chcąc się upewnić…
był tam. Jej szkicownik. Prywatny i bezpieczny.
***
Zszedł
na śniadanie w nie najlepszym nastroju. Przespał zaledwie kilka
godzin, głowiąc nad cholerną „Szlafmycą…” panny Granger.
Ostatnie na co miał ochotę, to nieśmiertelna, Hogwarcka owsianka,
która właśnie pojawiła się przed nim na stole. Nawet jej nie
tknął. Siedział i czekał Bóg wie na co. Właściwie czekał na
Nią, chociaż wyjątkowo nie miał ochoty tego przed sobą przyznać.
Kiedy tylko pojawiła się w Wielkiej Sali, wbił wzrok w stającą
przed nim miskę. Niech
ona zrobi pierwszy krok,
pomyślał. I
niech wytłumaczy się z tej pieprzonej szlafmycy. Nie
zdawał sobie oczywiście sprawy, że w tym samym momencie ona
pomyślała prawie to samo. Po tym, co zaszło w dzień Wigilii można
by pomyśleć, że stosunki między nimi stały się bliższe, a
jednocześnie luźniejsze. Że zniknęło już napięcie i wzajemne
prowokacje. Nic bardziej mylnego!
Hermiona przeparadowała
obok niego wolnym krokiem, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
Uniósł brew, ale się nie odezwał. Jeżeli
myślisz, że ja do ciebie zagadam, to się mylisz,
przemknęło jej przez myśl. Dziś rano wstała z zamiarem łaskawego
wytłumaczenia mu czego dotyczy - a w zasadzie CZYM JEST - hasło
„Szlafmyca w grochy”. Nie zamierzała jednakże wykonać
pierwszego kroku. A jeżeli on się do niej nie odezwie – trudno,
będzie głowił się nad zagadkową notką w nieskończoność.
I
faktycznie – nie odezwał się. Czekała przez cały posiłek,
żując każdy kęs tak powoli, jak tylko mogła, ale nie zagadał do
niej. Im dłużej to trwało, tym bardziej ona zaperzała się i
utwierdzała w postanowieniu, że pod żadnym pozorem nie wykona
pierwszego kroku. Był to pojedynek woli i w każdym innym przypadku
Hermiona z pewnością by zwyciężyła, tym razem jednak trafiła
kosa na kamień. Obydwoje byli równie nieugięci, o tak samo dumnych
charakterach. Żadne nie chciało pierwsze uchylić przyłbicy. W
końcu dziewczyna wstała i wysoko unosząc głowę wyszła z
Wielkiej Sali. Malfoy wiedział doskonale, że idzie do biblioteki,
jednak tym razem nie poszedł za nią. Miał do rozwiązania zagadkę,
a odkąd pamiętał najlepiej myślało mu się w samotności. Udał
się więc do swojego prywatnego dormitorium i przygotował sobie
gorącą, aromatyczną kąpiel. Zanurzył się w wodzie i przez
pierwsze dziesięć minut oddawał się rozmaitym, mentalnych
technikom relaksacyjnym, by po chwili zacząć główkować na
zdwojonych obrotach. „Szlafmyca w grochy”. Zdanie pozornie
pozbawione sensu, jednak czy ktokolwiek, kiedykolwiek słyszał
Hermionę Granger, wypowiadającą nonsensowne zdania? Otóż nie i w
tym cały ambaras. Może to zaklęcie? Hmm… zaklęcia rzadko bywały
tak… ekscentryczne. Zwykle miały swe korzenie w łacinie lub
języku runicznym. Mimo wszystko – jako, że obiecał sobie
sprawdzić każdą możliwość – sięgnął po różdżkę i w
skupieniu, wyraźnie wypowiedział słowa post scriptum. Nic się nie
stało. Różdżka wylądowała z powrotem na krześle obok wanny, a
chłopak rozmyślał dalej. Może to jakaś… wskazówka? Z rodzaju
tych sekretnych, zaszyfrowanych pomiędzy słowami? Głowił się nad
tym przez pewien czas, aż w końcu dał za wygraną. W całym
Hogwarcie nie było nic, co mogłoby mieć jakikolwiek związek ze…
szlafmycą. Choćby nikłe powiązanie.
Wyczerpały mu się
pomysły. Gniewnie uderzył ręką w taflę wody, rozbryzgując pianę
po czarno-zielonych kafelkach. Zaklął cicho. Cholerna
Granger. Jakąś szlafmyce se wymyśliła, przecież to całkiem od
czapy… NA BRODĘ MERLINA! Wyskoczył
z wanny jak dźgnięty. To
jest to! Od czapy!Przez
jego głowę przewinęło się mgliste wspomnienie z trzeciej klasy.
Od czapy – tak brzmiało wtedy hasło do Pokoju Wspólnego
Slytherinu. Natomiast „Szlafmyca w grochy” to zwrot tak głupi,
że mógł być tylko hasłem Gryfonów. Czemu wcześniej na to nie
wpadł? Teraz wydawało mu się to takie oczywiste! A ta mała żmija
Granger nie raczyła dodać stosownej adnotacji na notce dołączonej
do zdjęcia. Dzisiaj też słowem się do niego odezwała, choć
wiedziała – musiała wiedzieć – że będzie się tym zadręczał.
Z zaskoczeniem stwierdził, że posunięcie Hermiony było ze wszech
miar… ślizgońskie. Czy to możliwe, że to on miał na nią taki
wpływ? Ni stąd ni zowąd ogarnęła go ponura zaduma. Ostatnio
spędzili razem kilka cudownych, magicznych chwil. Taniec na
korytarzu, sobotnie przedpołudnie nad jeziorem, świąteczny
poranek… A co, jeżeli on ją… popsuje? Jest przegranym,
arystokratycznym dzieciakiem, bez rodziców, byłym śmierciożercą.
Co ktoś taki jak on, ma do zaoferowania komuś takiemu, jak ona?
Hermiona jest mugolaczką, ale jest także diabelnie dobrą
czarownicą. Młodą kobietą, mającą przed sobą prawdopodobnie
wspaniałą przyszłość. Najpierw świetny uniwersytet, potem
szybka wspinaczka po kolejnych szczeblach kariery zawodowej… Nie
wątpił, że jest zdolna osiągnąć sukces. Czy to w porządku z
jego strony, włazić z butami w jej życie i robić w nim bałagan?
Mącić jej w głowie? Teraz, w opustoszałej szkole, niemalże sam
na sam, wszystko wydaje się łatwiejsze. Ale co będzie dalej, kiedy
wróci Weasley i Potter? Wszystko się skończy, bo przecież nie
mogą tak nagle zacząć spacerować za rękę na holu, jakby wcale
nie życzyli sobie śmierci przez ostatnie 6 lat. Nie żeby uważał,
że to możliwe by ona zgodziła się trzymać go za rękę… A
jednak rozmyślał o tym. Często. Głównie przed zaśnięciem. Z
początku starał się z całych sił odpędzać podobne mrzonki,
potem jednak był zmęczony walką samym sobą. Postąpił więc
wedle rady Zabiniego – poddał się temu. Zaakceptował fakt, że
gdzieś pomiędzy jednym wyzwiskiem a drugim, do jego nienawistnego
umysłu wkradła się zdradziecka myśl, jakoby Hermiona Granger była
intrygująca. Potem wpełzało do niego coraz więcej przymiotników.
Pociągająca. Inteligentna. Zabawna. Niezdarna. Urocza. Dumna.
Uparta. Piękna. Uczuciowa. Odważna.
Nigdy nie był typem
sentymentalnego chłopaka. Nigdy też nie czuł, że gdziekolwiek
przynależy. Ani Malfoy Manor, ani Hogwartu nigdy nie nazwał domem.
Czuł, że dla niego nie istnieje takie miejsce, jak dom. Ale kiedy
przebywał z Hermioną Granger, po raz pierwszy czuł,
że chciałby takie
miejsce posiadać. Że chciałby się przywiązać – do czegoś, do
kogoś… Żechciałby gdzieś
przynależeć. O ile on może mieć na nią w jakiś sposób zły
wpływ, o tyle ona wpływała na niego zbawiennie. Zawsze, kiedy
przebywała w pobliżu, czuł się, jakby wystawiał twarz do
wiosennego słońca, pozwalając jego promieniom tańczyć na jego
skórze i ogrzewać ją złocistą poświatą.
Nie mógłby
z tego zrezygnować. Nie teraz.
Ubrał się pospiesznie w
czyste, pachnące ubrania i ruszył ku wyjściu z sypialni. Już miał
przekroczyć próg, gdy przystanął. Zawrócił w kierunku szafki
nocnej, odsunął szufladę po czym delikatnie, niemalże z czcią,
wyjął z niej oprawiony w ramkę obrazek. Przyjrzał się jeszcze
raz ich roześmianym twarzom i ku swojemu przerażeniu odkrył, że
jego oczy są nienaturalnie wilgotne. Pospiesznie wsunął obrazek do
kangurzej kieszeni na swojej bluzie i wyszedł z dormitorium. Znał
drogę do Wieży Gryffindoru. Kiedyś, jako członek Brygady
Inkwizycyjnej, otrzymał od Dolores Umbridge szczegółową mapę
szkoły, zawierającą wszelkie zapomniane skróty, tunele i
przejścia, o których nie wiedział nawet nieśmiertelny woźny
Hogwartu – Filch.
Co prawda zaczarowane schody były
tego dnia wyjątkowo przekorne i skłonne do figli, jednakże po
jakimś czasie Malfoyowi udało się dotrzeć pod portret Grubej
Damy. Kobieta zmierzyła go nieprzychylnym spojrzeniem, unosząc
brew. Zacisnęła usta, jakby powstrzymywała się od jakiegoś
złośliwego komentarza, jednak milczała.
- Dzień dobry
– przywitał się ślizgon grzecznie. Od
kiedy jestem grzeczny dla obrazów?,
pomyślał z niesmakiem. Chryste,
ta Granger zmienia mnie w Pottera.
- Hasło
– odpowiedziała Dama chłodno, nie reagując na jego kurtuazyjny
gest.
- Sz… - zająknął się. A co, jeśli to wcale
nie tak? Co, jeśli się myli? Serce chłopaka dudniło niczym koła
rozpędzonego pociągu. Muszę
zaryzykować. -
Szlafmyca w grochy.
O ile to możliwe – usta kobiety
zacisnęły się jeszcze bardziej, jednak obraz ustąpił. Draco ze
świstem wypuścił powietrze i przez dziurę w ścianie wgramolił
się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Nie wiedział czego oczekiwał,
ale na pewno nie tego. W porównaniu z salonem Ślizgonów, to
wnętrze było zdecydowanie przytulniejsze, a jednocześnie
skromniejsze. Podczas gdy Pokój Wspólny Domu Węża pysznił się
skórą, granitem, marmurem i srebrem – w azylu Gryfonów
dominowało drewno; wytarte tapicerki kanap, o barwie wina; ciężkie,
lekko spłowiałe, purpurowe story w oknach oraz podstarzałe, lecz
wciąż miękkie dywany. W kominku przy przeciwległej ścianie
trzaskał ogień, oblewając wnętrze ciepłą, miodową
poświatą.
Przez chwilę chłopak czuł się bardzo nie
na miejscu. Wszystko tu jednocześnie go przyciągało, a
jednocześnie fatalnie kontrastowało z jego ślizgońską, wyniosłą
naturą. Nagle naszła go chęć ucieczki, zaraz jednak stłumił ją
w sobie, a w jego umyśle zaświtała jedna, jedyna myśl:
Skoro
Granger podarowała mi to hasło – w prezencie gwiazdkowym – to
znaczy, że CHCIAŁA bym się tu znalazł. Bym mógł ją
odwiedzać.
Jego
umysł opanowała słodka świadomość, że mają przed sobą
jeszcze cały tydzień ferii zimowych, podczas których będą mogli
przesiadywać razem wieczorami. Obrażać się nawzajem, przekomarzać
i kłócić. Byli w tym przecież tacy dobrzy… i uwielbiali to,
nieważne, że na głos zarzekali się, iż jest inaczej.
Draco
Malfoy, już bez żadnych rozterek i wątpliwości, podszedł do
jednego z podstarzałych foteli. Rozsiadł się w nim wygodnie,
arystokratycznym gestem zakładając lewą stopę na prawe kolano.
Musiał przyznać, że choć Wieży Gryffindoru brakowało splendoru
i przepychu ślizgońskich lochów, miała ona swój prosty,
specyficzny urok, który przemawiał do najbardziej przyziemnych,
elementarnych aspektów ludzkiej natury.
A
teraz sobie na Nią poczekam,
pomyślał, sięgając po jedną z książek, spoczywających na
pobliskim stoliku. Machnięciem różdżki wyczarował sobie kubek
gorącej, parującej herbaty z dodatkiem goździków – swojej
ulubionej.
*************************************************
Rozdział
wyjątkowo nie sprawdzany, więc z góry przepraszam za błędy
;)
*************************************************
Hermiona
Granger, nucąc pod nosem melodię z Titanica, wkroczyła zamaszystym
krokiem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Była w nieporównywalnie
lepszym nastroju niż rano. Już otworzyła usta, by pełną piersią
zawyć „MAJ HART ŁIL GOŁ OOOOON EEEEND OOOOON!!!”, gdy
dostrzegła postać siedzącą na fotelu. Zamarła z rozdziawioną
gębą. Torba wysunęła jej się z ręki i upadła na dywan z
głuchym tąpnięciem. Malfoy milczał, patrząc na nią z chłodnym
rozbawieniem i wymownie unosząc brew. Ona także milczała, ale
dlatego, że miała wrażenie, jakby zupełnie zapomniała jak się
mówi. Z rozwalonej u jej stóp torby wysunął się kałamarz, który
wolno potoczył się po podłodze, kreśląc na niej stopniowo
zmniejszające się kręgi. Dźwięk, jaki przy tym wydawał, brzmiał
nienaturalnie głośno w otaczającej ich grobowej ciszy. Wreszcie
słoiczek wykonał ostatnie, maleńkie kółko, po czym chybocząc
się i postukując o drewniane panele, zatrzymał się w miejscu.
-
C-co… - zaczęła gryfonka drżącym z zaskoczenia głosem – …ty
tu robisz?
- Siedzę – odpowiedział najspokojniej na
świecie Malfoy.
- Wiedzę, że siedzisz – dziewczyna
już otrząsała się z szoku i w jej głosie zaczynała pobrzmiewać
irytacja. - Ale…
- Jesteś dość mocno zszokowana, jak na
kogoś, kto sam dał mi hasło. - chłopak bawił się doskonale i
ona o tym wiedziała, jednakże wciąż zachowywał chłodny spokój,
z delikatną nutą drwiny i… czegoś jeszcze.
- To
prawda. - przyznała ostrożnie, starając się opanować emocje –
dałam ci hasło. Ale… skąd wiedziałeś?
- Oh, po
prostu nie doceniłaś mojej inteligencji, skarbie. - odparł lekko,
jakby mówił „oh, zapomniałaś zamknąć drzwi wychodząc”.
Hermiona poczuła, że natychmiast musi usiąść, inaczej się
przewróci. Opadła ciężko na fotel naprzeciwko ślizgona. Jej
twarz powoli odzyskiwała kolor.
- Chyba faktycznie nie
doceniłam. - powiedziała, rzucając mu dziwne spojrzenie. Pozwolił
sobie na ledwie zauważalny uśmiech. - Mogłeś mnie uprzedzić, że
jesteś cholernym geniuszem dedukcji – teraz jej ton brzmiał na
obrażony i pełen pretensji. Chłopak zaśmiał się krótko i
szczerze.
- Sherlockiem to ci ja nie jestem – rzekł w
odpowiedzi – Ale miło słyszeć takie pochlebstwa z twoich –
zaniósł się kaszlem, który brzmiał niemal dokładnie jak
„a-mhp-et-ygh-nych” - ust.
Hermiona odniosła
wrażenie, jakby spośród tej dzikiej kombinacji chrząknięć i
sapnięć wychwyciła słowo „apetycznych” i to odkrycie
sprawiło, że zrobiło jej się gorąco. Czym prędzej odwróciła
wzrok od wpatrzonych w nią prowokacyjnie, szaro-błękitnych oczu i
zaplotła ręce na kolanach.
- Masz ochotę na herbatę? -
spytał Malfoy ni stąd ni zowąd.
- To ja powinnam zadać
to pytanie. Ty jesteś gościem, a ja gospodarzem.
- Oh,
Granger, nie bawmy się w etykietę. Jesteśmy dorośli.
O
Boże,
pomyślała Hermiona, dziwnie pobudzona jego słowami, Niech
on tak o nas nie mówi. To brzmi tak… tak… sugestywnie!
- Racja.
Jesteśmy – przytaknęła – Masz ochotę na herbatę?Posłał jej
spojrzenie spode łba. W odpowiedzi tylko uśmiechnęła się
przekornie i machnięciem różdżki wyczarowała imbryk gorącej
herbaty i dwie filiżanki. Po chwili do tego zestawu dołączyła
także cukierniczka i dzbanuszek z mlekiem, jakby dziewczyna coś
sobie przypomniała.
Rozlała napar do filiżanek. Malfoy
cały czas śledził ją wzrokiem, ale milczał, jakby na coś
czekał. Nie zadając żadnych pytań, dziewczyna wsypała łyżeczkę
cukru do jednej z filiżanek, oraz dodała odrobinę mleka. Następnie
przesunęła naczynie w jego stronę. Uniósł brwi niemalże do
linii włosów.
- Skąd wiesz, jaką herbatę pijam? - w
jego głosie pobrzmiewała szczera ciekawość, pomieszana z
zaskoczeniem oraz nutką podziwu. Nie zdołał przepędzić myśli,
że choć Pansy Parkinson uważała się za jego najwierniejszą
wielbicielkę, na pewno nie umiałaby przyrządzić mu takiej
herbaty, jaką lubił. A to ważne.
- Pij –
odpowiedziała tylko, patrząc w bok. Wiedział, że próbuje uniknąć
w ten sposób odpowiedzi, ale postanowił jej nie naciskać. Zamiast
tego upił łyk gorącego naparu i niemal zamruczał z
zadowolenia.
- Pycha – skomentował, czym zasłużył
sobie na nieśmiały uśmiech Hermiony – ludzie powinni ci za to
płacić.
- Za przyrządzanie im herbaty? - spytała z
powątpiewaniem, nareszcie spoglądając mu w oczy. Przytaknął. -
Pozwolisz, że skoczę przebrać się z szat w… coś
luźniejszego?
- Oczywiście – zgodził się natychmiast,
posyłając jej uśmiech. Odwzajemniła go, po czym podniosła się z
fotela i udała do dormitorium. Przez chwilę chciał ruszyć za nią,
porwać ją, rzucić na łóżko… powstrzymał się jednak. Zamiast
tego zaczął w skupieniu liczyć wydechy, by uspokoić szalejące w
nim emocje, które trzymał na wodzy odkąd dziewczyna wlazła przez
obraz do pokoju.
Wróciła po pięciu minutach, ubrana w
ciemne dżinsy i wyciągnięty, wełniany sweter o luźnych oczkach,
przez które prześwitywała biała koszulka. Wskoczyła na jedną z
kanap i usiadła na niej po turecku.
- Porozmawiajmy –
oświadczyła raźnym tonem. Od razu widać było, że czuje się już
znacznie bardziej komfortowo w całej tej… sytuacji.
-
Zgoda, porozmawiajmy… - odparł gładko - Chociaż przychodzi mi do
głowy jeszcze kilka innych rzeczy, które moglibyśmy porobić…
Sami. W tym wielkim, pustym pokoju. - spojrzał na nią z
rozbawieniem, po czym posłał jej leniwy, pociągający uśmiech.
Serce dziewczyny zatrzepotało, a policzki elegancko się zaróżowiły.
Malfoy, jakby tylko na to czekał, zaśmiał się krótko ale
szczerze. - O czym chcesz porozmawiać? - spytał, łaskawie
porzucając temat „rzeczy-które-według-niego-mogliby-porobić”.
-
O wszystkim? - odparła pytająco.
- Oh, ależ Granger.
„Wszystko” to bardzo obszerny temat, może na przykład…
-
Jaki jest twój ulubiony kolor? - przerwała mu prędko, domyślając
się dokąd zmierza jego tok rozumowania. Nie była gotowa na kolejną
dawkę wyjątkowo wymownych aluzji z ust tego piekielnie seksownego
ślizgona…Na
Merlina, o czym ja myślę!,
napomniała się w duchu.
- Szary. Szary, oczywiście –
rzekł chłopak w odpowiedzi. Nie skomentował w żaden sposób jej,
wiele mówiących, szkarłatnych rumieńców, ani faktu że przerwała
mu w pół zdania.
- Szary? I niby dlaczego to takie
oczywiste?
- Ponieważ czarny to zło, a biały to dobro.
Natomiast szary jest pomiędzy.
Nie musiał nic więcej
tłumaczyć. Wiedziała co ma przez to na myśli.
- Mi się
wydaje, że nic nie jest jednoznacznie złe – powiedziała w
zamyśleniu – Nie istnieją rozwiązania idealne. Wszelkie idee, to
poplątana sieć większego i mniejszego zła. Łatwo się w tym
pogubić. I łatwo popaść w absolutyzm, bo tak jest zwyczajnie
PROŚCIEJ. Ale tak naprawdę każdy powinien podejmować trud oceny.
Obiektywnej i wnikliwej, by widzieć świat takim, jakim jest w
rzeczywistości, a nie przez filtr naszych fobii i manii.
Chłopak
nic nie odpowiedział. Tylko patrzył na nią intensywnie, jakby
chciał prześwietlić ją spojrzeniem. Podsłuchać w jej myślach
to, czego nie dopowiedziała.
- Nic nie jest jednoznacznie
złe? A Voldemort? - spytał w końcu. W jego głosie pobrzmiewała
wyzywająca, natarczywa nuta. Hermiona mimowolnie wzdrygnęła się,
słysząc imię Czarnego Pana. Nic nie mogła na o poradzić –
nawet gdy był już martwy.
- On… - zawahała się –
Jego poglądy były chore, ale pobudki – z jego punktu widzenia –
jak najbardziej szlachetne. Intencje zawsze liczą się, przy ocenie
czynu. V…Voldermort mordował, torturował, palił, niszczył i
krzywdził, ale był święcie przekonany, że robi to w słusznej
sprawie. Nie kierowała nim ani żądza władzy, ani zwykła
złośliwość… Myślał, że robi to, co najlepsze dla świata
czarodziei. To częściowo go usprawiedliwia… odrobinkę, ale
jednak. Mimo wszystko nadal uważam, że był obłąkanym maniakiem i
barbarzyńcą.
Zakończyła, spoglądając z obawą w jego
szare oczy. Bałą się, że dostrzeże w nich gniew, dezaprobatę,
obrzydzenie, szok…ew. Perwersyjną przyjemność, ale nie –
patrzył na nią ze zrozumieniem. Wiedział, co miała na myśli. Nie
broniła Voldemorta, starała się tylko choć trochę zrozumieć
motywy jego działania, spojrzeć na całą sytuację od tej „drugiej
strony”. Wymagało to wyjątkowej dojrzałości i odwagi. Jak
mówiła – absolutyzm poglądowy zawsze był pójściem na
łatwiznę. Drogą na skróty, podczas gdy świat nigdy nie był, i
nigdy nie będzie, absolutny. Czarno – biały.
- Wiesz,
jaki jest mój ulubiony
kolor? - zagadnęła nagle. Było to pytanie czysto retoryczne, na
które sama planowała udzielić odpowiedzi. Jakież było jej
zdziwienie, gdy chłopak odezwał się natychmiast:
-
Oczywiście, że wiem. Zielony.
Mówił bez cienia
niepewności. Był tak przekonany, że Hermiona doznała szoku.
-
Sk…skąd wiesz? - jej głos zaciął się lekko, ale był
stanowczy. Pragnęła poznać odpowiedź. Już. Teraz. Sama nie
wiedziała, czemu to dla niej aż tak istotne. Po prostu… musiała
wiedzieć, skąd ON wiedział.
- To proste. – odparł,
jakby stwierdzał, że niebo jest niebieskie, przy czym niedbale
wzruszył ramionami. – Wszystkie twoje zakładki do książek są
zielone.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się, w wyrazie
bezbrzeżnego zaskoczenia. Chyba miał rację… chyba faktycznie
miała same zielone zakładki. Bo zielony to był jej ulubiony kolor.
A ten drań o tym wiedział. Obserwował ją? Nawet nie wiedziała,
co w związku z tym czuje. Złość? Szczęście? Dumę?
-
Jesteś niesamowity – powiedziała nagle. Malfoy posłał jej
uważne, pełne namysłu spojrzenie.
- „Niesamowity”
to dość niekonkretne pojęcie. Co dokładniej masz na myśli?
-
Że jesteś… zaskakujący.
- Zaskakujący? - jego brwi
uniosły się w wyrazie niedowierzania. - Zawsze od wszystkich
słyszałem, że jestem koszmarnie, niemożliwie wręcz
przewidywalny. To trochę dzi…
- Bo może i jesteś –
dla ogółu. Ale ja nie mam na myśli ogółu, Draco, tylko mnie. To
MNIE stale zaskakujesz. Nie jesteś… taki, jaki myślałam, że
jesteś. Może się zmieniłeś. A być może myliłam się co do
ciebie od samego początku… chociaż nie, jednak wolę myśleć, że
się zmieniłeś…
- Zaczynasz bredzić, skarbie – rzekł,
przerywając jej miękko.
- Przepraszam. Wpadłam w
słowotok. To mi się czasami zdarza – uśmiechnęła się
niepewnie, zachodząc delikatnym rumieńcem. Muszę
ją pocałować,
pomyślał nagle - i wyjątkowo trzeźwo - Draco Malfoy. Teraz.
Natychmiast.
Najzwyczajniej
w świecie wstał i ruszył zaskakująco spokojnym krokiem w jej
stronę. Dlaczego się nie denerwował? Wydawało mu się to zarówno
dziwne, jak i wybitnie naturalne. Jakby po prostu tak miało być –
on MUSI ja pocałować. Tak MA być, to jest właściwe (mimo, że ze
wszech miar niewłaściwe), odpowiednie (mimo, że ze wszech miar
nieodpowiednie) i słuszne (mimo, że ze wszech miar niesłuszne).
Usiadł naprzeciwko niej, jakby znali się od lat, jakby nagłe
momenty bliskości nie był dla nich niczym nowym. Chwycił ja za
ręce i delikatnie ścisnął jej palce. On wiedział, że ona wie co
chce zrobić. A ona wiedział, że o wie, że ona wie. Ale to nic –
wszystko było w porządku. Na swoim miejscu.
- Mam ochotę
cię pocałować – wyznał szczerze, w przypływie iście
gryfońskiej odwagi. Draco nigdy nie odzywał się w ten sposób do
dziewczyn. Czasami mówił: „mam ochotę na dziki seks z tobą”,
albo „mam ochotę mieć CIEBIE”. Ale jeszcze nigdy nie powiedział
„Mam ochotę cię pocałować”. To zbyt… proste, ładne,
nieskomplikowane. Ciepłe o bezpośrednie.
- Więc na co
czekasz? – wyszeptała, nie ufając własnemu głosowi. Chciała
powiedzieć coś innego. Chciała powiedzieć „Nie dotykaj mnie”,
ale nie mogła. NIE – MOGŁA.
- Na… - młodzieniec
wbił w nią swój porażający, stalowoszary wzrok. Zamrugała
kilkakrotnie i spąsowiała - …to – dokończył, unosząc dłoń
i wodząc opuszkiem palca po jej policzku, jakby chciał podkreślić,
że chodziło mu właśnie o ten – intensywny i ciemny –
rumieniec.
Nachylił się.
- Jeżeli chcesz,
żebym przestał, powiedz to teraz – rzekł bardzo cicho,
centymetry od jej twarzy. Nie odezwała się. Zacisnęła
dłonie.
Chłopak pochylił się jeszcze bardziej, tak, że
czuła ciepło, bijące od jego ciała. Czysty i przyjemny zapach
cytrusów. Chciała tego. Chciała, żeby całował ją od świtu do
nocy, długo, mocno i szczerze. Czy
od Draco Malfoya można wymagać szczerości?,
pomyślała, póki jeszcze była w stanie mysleć.
Wolnym,
acz płynnym ruchem pokonał resztę dzielącej ich odległości.
Musnął wargami jej usta i już, już miał wpić się w nie
mocniej, gdy coś donośnie zastukało w szybę. Z początku miał
ochotę owo „coś” zignorować i po prostu PRZYLGNĄĆ do
Granger, ale dźwięk był zbyt natarczywy. Gdy oboje – speszeni,
zakłopotani, umęczeni tęsknotą wzajemnego dotyku – spojrzeli w
stronę okna, dostrzegli siedzącą na parapecie, grafitowo szarą
sowę. W dziobie trzymała list. Ciekawe
do kogo?,
pomyślała Hermiona, nim zdała sobie sprawę, że są w Wieży
Gryffindoru, więc wiadomość z całą pewnością zaadresowana była
do niej. Wstała niechętnie, po chwili wracając na to samo miejsce,
tym razem z kopertą w dłoni.
- Otwórz – zaproponował,
z pozoru niedbale, Draco.
Zrobiła to, o co prosił.
Otworzyła list. Wewnątrz koperty znalazła tylko jedną, sztywną
kartkę, pokrytą kanciastym, nieestetycznym pismem.
Kocham
Cię. Tęsknię za Tobą. Wciąż o Tobie myślę, Ginger,
o
Tobie i o drugich szansach. Brakuje mi tutaj Twoich rozwianych loków
i Twojego gorącego kakao. Nawet mama nie robi takiego dobrego, jak
Ty.
Wciąż Twój,
Fred.
Przeleciała
wiadomość wzrokiem jeszcze jeden raz, potem trzeci, a potem
czwarty, aż w końcu zrozumiała. Zrozumiała, że on zrozumiał.
-
G…Hermiono, czy…
- Malfoy – powiedziała, dziwnie
obcym, suchym tonem. Nie patrzyła na niego, słowa wypowiadała do
powietrza przed sobą. - Myślę, że powinieneś już iść.
-
Dlaczego? - spytał Malfoy, zaskakująco spokojnym głosem.
-
Ponieważ… Ponieważ ja…
- Nie chcesz mnie pocałować?
- zasugerował przytomnie – Nie chcesz, żebym JA cię
pocałował?
Czemu
on musi mówić o tym głośno?,
pomyślała Hermiona z mieszaniną frustracji i rozpaczy.
-
Tak. Nie. Nie wiem. - odrzekła jękliwie. Z jednej strony CHCIAŁA
tego pocałunku. Chciała zbadać fakturę jego warg, chciała, żeby
ją dotykał i chciała, by mówił do niej tak miękko, jak przed
chwilą. Ale ten list… ten list zmieniał wszystko. Kochała Freda.
Naprawdę. Ich związek rozpadł się, ponieważ… ponieważ okazali
się dla siebie toksyczni – tak przynajmniej myślała w kilka
pierwszych dni po zerwaniu. Jednak teraz nie była już tego taka
pewna. Może powinni spróbować jeszcze raz? Może powinni dać
sobie drugą szansę? Może tym razem im się uda?
- Czyli
nie wiesz. - ciągnął dalej swoim bezbarwnym, analitycznym tonem –
Więc pocałuję cię tak czy siak. - głos nawet mu nie zadrżał.
Było to oznajmienie. Informacja, bez śladu zawahania. Biedna
Hermiona nie wiedziała, co odpowiedzieć. W jego towarzystwie „nie
wiedziała” stanowczo zbyt wielu rzeczy… „ZWARIOWAŁEŚ!” -
chciała wykrzyknąć. „Zrób to, proszę…!” - pragnęła
odrzec. Zamiast tego wypaliła pierwszą nieinwazyjną rzecz, jaka
przyszła jej do głowy:
- Nie zaczyna się zdania od więc –
jej głos był cichy, niepewny, lekko przestraszony. Niemalże
pytający.
Tym jednym zdaniem wyszarpnęła Malfoyowi
resztki samokontroli, której czepiał się już resztkami
świadomości. Chłopak wydał z siebie jakiś nieartykułowany
dźwięk, pomiędzy warknięciem a jękiem frustracji, po czym bez
uprzedzenia przywarł do jej koralowych ust. W pierwszej sekundzie
skamieniała, z szeroko otwartymi oczami, ale gdy po jej ciele
zaczęły rozlewać się fale ciepła, płynące z każdego miejsca,
w którym ją dotknął… nie mogła – i nie chciała – pozostać
bierna. Ich języki ruszyły w tango. Gniewnie, namiętnie i
zapamiętale wypowiadały sobie nawzajem wojnę. To było dla niej
całkiem nowe, ale też absolutnie zniewalające doznanie. Jeszcze
nigdy… Jeszcze nigdy nie… Zamruczeli oboje, gdy jego dłonie
odnalazły drogę ku jej włosom, po czym jęły tłamsić i targać
je zapamiętale. Debil
kołtuni mi włosy,
pomyślała bardzo przytomnie, jednocześnie przywierając do niego
mocniej. W reakcji na jej zaangażowanie zjechał jedną ręką po
jej plecach, zatrzymując się na talii. Odsunął się delikatnie,
jednak wystarczająco, by mógł wbić zamglone, stalowoszare
spojrzenie prosto w jej oczy.
- Niech cię szlag i jasna
cholera, Granger – warknął tuż przy jej ustach i pocałował ją
znowu,mocno i żarliwie. Całkowicie bezwładna, wobec jego
pieszczot, opadła do tyłu na kanapę. Chwytając za przód jego
koszuli pociągnęła go za sobą. Jego usta znieruchomiały na
moment, w wyrazie zaskoczenia, ale nie NIEZADOWOLENIA. Ułożył się
na niej delikatnie i oderwał usta od jej warg, tylko po to, by
przesunąć nimi w dół – ku szczupłej, gładkiej kolumnie szyi.
Hermiona ledwie powstrzymała jęk. Wbiła palce w jego barki, aż
zbielały jej kostki. Jeżeli nawet go to bolało – nie skarżył
się. Nie myślał o bólu. W ogóle nie myślał, jakże by mógł?
Był zdolny jedynie do ODCZUWANIA i rejestrowania resztką
świadomości nieistotnych szczegółów, takich jak to, że miękkie
włosy Hermiony rozsypały się po poduszce niczym wachlarz, lub to,
że jej kapcie opadły na podłogę i teraz była już całkiem
bosa…
Nawet przez grubą wełnę swetra mogła wyczuć
bicie jego serca, szybkie i potężne jak dzwon. Niesamowite,
pomyślała z półprzytomną fascynacją,
więc jednak Draco Malfoy MA serce…
Miał.
Waliło w jego piersi z taką siłą, jakby chciało pokruszyć mu
żebra i wydostać się na zewnątrz. Bezwiednie wsunęła bosą
stopę między jego łydki, czując, jak szorstki dżins przyjemnie
drażni jej palce. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy, że skóra
stóp może być tak wrażliwa na dotyk… Chłopak na powrót
odnalazł jej usta i przywarł do niej mocniej, niemalże ją
przygniatając. Z jej płuc uleciało całe powietrze, a klatka
piersiowa nie unosiła się przy próbie wdechu. Malfoy jednak
zatracił się w doznaniach, zapominając o delikatności. Cudem
wcisnęła swoje dłonie pomiędzy ich rozgrzane ciała i z całej
siły naparła na tors chłopaka.
- P…Przestań, du…szę
się – wysapała, odrywając usta od jego ust. Z początku nie
dotarł do niego sens jej słów. Niezrażony, próbował znów ją
pocałować, ale spięła wszystkie mięśnie i odepchnęła go
mocniej. Dopiero wówczas zorientował się, do czego omal nie
doprowadził jego brak samokontroli. Usiadł na kanapie.
Jego
wzrok wciąż był półprzytomny i charakterystycznie zamglony.
Dopiero po kilku sekundach odzyskał trzeźwość. Hermiona leżała
jeszcze przez chwilę, w obawie, że jeśli usiądzie – straci
przytomność. W głowie jej się kręciło, a skóra „pozbawiona”
jego dotyku drażniła i swędziała w bardzo specyficzny sposób.
Zupełnie jakby tęskniła. Jakby tęskniła, za pewną, a
jednocześnie łagodną pieszczotą jego palców… Nie!
Nie, Hermiono Granger, musisz przestać o tym myśleć… w ten
sposób. To niepoprawne. Napomniała
się w duchu. Zawsze była dla siebie surowa, od urodzenia.
-
Przep… - zaczął Draco, ale urwał. Miał wrażenie, jakby się
zdławił. Malfoyowie nie przepraszali… Przez całe 18 lat swojego
życia Malfoy junior ani razu nie wypowiedział słowa „przepraszam”.
Ciężko w to uwierzyć, ale tak wyglądała prawda. Nawet nie zdawał
sobie z niej sprawy… aż do tego momentu.
- Wp… w
porządku – odparła. Też mówiła tak, jakby coś ją dławiło.
Tyle że ona przynajmniej dała radę wyartykułować wypowiedź w
całości… Była silniejsza od niego. Zawsze to wiedział. Od
pierwszej klasy, odkąd po raz pierwszy nazwał ją szlamą. Pomyślał
wtedy, że ma ją w kieszeni, że ją złamie. Ale tak się nie stało
i od tamtej chwili już wiedział – ta dziewczyna była Lwem. Pod
każdym względem. Na każdym kroku udowadniała wszystkim, jaka jest
cholernie dobra – mimo że szlamowata. Patrzyła z wysoka na
otaczających ją uczniów, przekonana, że nikt jej nie docenia, i
nie poddawała się. Codziennie w głębi ducha Draco podziwiał jej
zaciętość, niezłomność i determinację, wiedząc, że NIE WOLNO
mu tego wszystkiego czuć. Więc wyżywał się na niej. Sfrustrowany
– mieszał ją z błotem, krzywdził ją, w idiotycznej nadziei, że
może jego obelgi – wypowiedziane dostateczną ilość razy – w
końcu staną się prawdą. Guzik z pętelką. Przez wszystkie te
lata pozostała nieugięta. Nigdy – NIGDY – ani przez moment nie
była taka, jak jej zarzucał. „Durna
Szlamo” -
mówił. Ale ona nie była durna, tak jak nie była szlamą. „Głupia,
zarozumiała Granger”.
Ale ona nie była zarozumiała – zarozumiali ludzie widzą tylko
czubek własnego nosa, a ta mała gryfonka stanęła do walki w
Wojnie przeciwko Mrocznej Armii Voldemorta. Głupia tez nie była –
to w szczególności. Zawsze była od niego lepsza.
Jak w
ogóle mógł myśleć, że ma jakiekolwiek prawo całować ją w ten
sposób? Nie może. Nie wolno mu. Nie po tym wszystkim… co zrobił
jej w przeszłości.
Kiedy dziewczyna schyliła się po
kapcie, obrzucił ją ciężkim, pełnym bólu spojrzeniem, którego
nie mogła zauważyć. Przez jego głowę niespodziewanie przewinął
się korowód ciemnych, wrogich obrazów. Rozpoznał te sceny. Burza
splątanych, brudnych, brązowych loków, rozrzucona na chłodnej,
granitowej posadzce w Malfoy Manor. Gęsta krew, płynąca leniwie po
pobladłej skórze dziewczyny. Pojedynczy, przepełniony cierpieniem
krzyk – chwila słabości. Obłęd gniewu, męki i rozpaczy,
iskrzący się w załzawionych, szeroko otwartych oczach, koloru
czekolady…
Gardło chłopaka ścisnęło się tak gwałtownie
i boleśnie, że niemal zgiął się w pół. Nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego, że wstał, dopóki Hermiona nie spytała:
-
Dokąd idziesz?
Jak ona mogła go o to pytać? Przecież
to nieważne! To tak bardzo nieważne…!
- Ja… ja nie mogę…
- począł cofać się w stronę portalu - …nie mogę, Hermiono,
nie mogę… - powtarzał jak mantrę, udręczonym głosem, gdy w
głowie zakręciło mu się od najczarniejszych wspomnień – jej
tortur w siedzibie rodu Malfoyów. Był tam wtedy. Patrzył na to i…
tylko patrzył. Nic więcej. Nie pomógł jej, nie uratował, nie
ocalił. Nie otarł jej łez, nie zatamował krwotoku, nie krzyknął
„stop!”, kiedy ona cierpiała. Dlatego nie miał prawa tu być. -
…nie mogę, przepraszam… nie mogę… - choć nie spuszczał
wzroku z jej nie rozumiejących, zszokowanych, zatroskanych oczu,
mówił do powietrza. Sprawiał wrażenie obłąkanego z rozpaczy.
Spojrzenie miał puste i bezdenne, a kroki stawiał na oślep. Gdy
wreszcie opuścił Pokój Wspólny Gryffindoru, zdobył się na
pokonanie tylko jednej kondygnacji schodów. Znalazłszy się na
półpiętrze poczuł, że ciało odmawia mu posłuszeństwa.
Zatoczył się na ścianę. Nogi się pod nim ugięły, opadł ciężko
na ziemię i wybuchnął szlochem. Łzy płynęły strumieniami po
jego policzkach, mocząc kołnierzyk jego białej koszuli.
Rozdzierające dźwięki, wydobywające się z jego gardła, dawały
wyraz całej jego frustracji, gromadzonej przez lata. Był
nikim.
Dlaczego to wszystko musi być takie trudne?
Dlaczego musiał – ach, musiał – zakochiwać się w kobiecie,
której nie ma prawa pragnąć? A ta kobieta powinna go nienawidzić.
Czemu więc przyciągała go bliżej, czemu dotykała jego ramion i
karku w tak czuły sposób? Nie należy kochać ludzi, których
krzywdziło się z zimną krwią. Nie należy kochać ludzi, którym
zatruwało się życie. Miłość, by nie okazać się destrukcyjną,
zawsze wymaga. A jakież on ma prawo wymagać od niej czegokolwiek?
Właśnie od niej – od osoby, którą tyle razy ranił z pełną
premedytacją?
***
Jeszcze. Nikt, nigdy. Jej.
Tak. Nie. Całował.
Tak odważnie, a zarazem zmysłowo.
Tak… dojrzale, jakby dobrze wiedział czego chce i jak po to
sięgnąć. Podobało jej się to, sprawiało, że czuła się
kobietą. Nie, więcej – seksowną kobietą…
Hermiona
spojrzała na liścik od Freda, spoczywający na podłodze u jej
stóp. Musiała wypuścić go z rąk podczas…
Miała
nieodparte wrażenie, że skrawek papieru spogląda na nią
oskarżycielsko. Nie mogła tego znieść. Pod wpływem impulsu
sięgnęła po notkę i wrzuciła ją pomiędzy płomienie kominka. Z
przerażającą, ssącą pustką w sercu obserwowała, jak pergamin
zajmuje się ogniem. Żar trawił kolejne litery, kolejne zdania, aż
w końcu list całkowicie obrócił się w popiół.Co
ja zrobiłam?,
pomyślała z nagłym szokiem. Sięgnęła po pogrzebacz i jęła
gorączkowo rozgarniać szarawy pył, ale było już za późno –
nie zachował się nawet kawałeczek. Boże,
co ja zrobiłam! Teraz
nie była już zszokowana. Teraz była rozczarowana i zatrwożona
własnymi uczynkami.
Jej dłoń bez udziału świadomości
powędrowała w kierunku ust. Musnęła swoje wargi gestem tak
delikatnym, jak dotyk piórka. Dlaczego wciąż czuła na sobie jego
pocałunki? Dlaczego jej skóra wciąż płonęła w miejscach, gdzie
jej dotknął? I dlaczego, no dlaczego nadal czuła ten drażniący,
wręcz elektryzujący niedosyt?
Nie
przychodził już do biblioteki.
Pierwszego dnia uznała
to za przypadek, ale drugiego nie miała już złudzeń. Wróciła
wtedy natychmiast do Wieży i rzuciła się z płaczem na
łóżko.
Serce ją bolało, bo jej unikał. Nawet na
posiłki przychodził wcześniej, żeby tylko się nie spotkali. A
ona nie szukała go na siłę. Nie była typem „narzucającej się”
dziewczyny. Nie była typem Pansy Parkinson. Co rano dzielnie
wstawała z łóżka i mówiła sobie, że przetrwa dzień. Dawała
sobie radę. Czasem tylko - gdy przypominała sobie to uczucie, kiedy
ją całował – tęsknota odbierała jej oddech. Raz nawet, w
chwili słabości, nakreśliła do niego szybkiego SMM’a. Jedno
słowo: „Tęsknię”.
Nigdy nie dostała
odpowiedzi.
Dni mijały, a w jej pamięci powoli zacierał
się obraz jego mlecznych włosów i szarych, jak burzowe chmury,
oczu. Im więcej czasu spędzała samotnie, tym bardziej tęskniła
za przyjaciółmi. Za Ronem, Harrym, Nevillem…
Za Ginny.
Do
ich przyjazdu – do końca ferii – zostały jeszcze cztery dni.
Cztery dni przerażającej pustki, której Hermiona nie umiała
wypełnić ani książkami, ani snem, ani nauką. Któregoś wieczoru
sięgnęła po szkicownik i próbowała narysować Draco. Na próżno.
Siedziała nad papierem do późnej nocy, stworzyła dziesiątki
rysunków, ale żaden nie był wystarczająco dobry. Każdemu z nich
czegoś brakowało. Ani jeden nie oddawał w pełni natury chłopaka.
Wykończona, schowała prace do szuflady swojego mikroskopijnego
biurka, ołówek rzuciła w kąt i zasnęła, ze szkicownikiem pod
głową. Skąd miała wiedzieć, że w tym samym czasie Draco Malfoy
siedzi w swoim dormitorium i nie może spać, od dwóch godzin
wpatrując się w spoczywające na jego kolanach zdjęcie, które
podarowała mu na gwiazdkę?
***
Przywykł
do pustego życia.
Ale teraz było mu niespodziewanie
ciężej, niż kiedykolwiek przedtem. Bez niej… Omal mu serce nie
pękło, kiedy dostał od niej tego SMM’a. „Tęsknię” -
pisała. Ja
też…
Oh, gdybyś tylko wiedziała..!,
pomyślał, lecz nie odpisał. Wiedział, że ona kłamie. Pewnie nie
celowo, pewnie naprawdę wydaje jej się, że tęskni, ale w
rzeczywistości jest po prostu samotna. To minie, gdy tylko zacznie
się szkoła i przyjadą jej przyjaciele. Przejdzie jej.
Ale
jemu nie.
Znów miał problemy ze snem. Co wieczór
przyglądał się ich wspólnej „fotografii”, jedynej, jaką
mięli. Byli na niej tacy szczęśliwi! Gdy wracał myślami do
tamtych chwil – nad jeziorem – do puszczania kaczek, do śmiania
się, do płakania, do żartów… Jak wiele dałby, by przeżyć
jeszcze jedną taką sobotę? Ile byłby w stanie poświęcić?
Do
tej pory Malfoy był święcie przekonany, że nie ma serca. A skoro
go nie miał, to nie dało się go złamać, prawda? Więc co tak
bardzo bolało go w klatce piersiowej, gdy patrzył na ten cholerny
obrazek? Co roztrzaskało się na milion kawałeczków, gdy ujrzał
słowo „tęsknię”? Co ściskało się gwałtownie za każdym
razem, gdy mijał drzwi biblioteki?
- Panie Malfoy,
ktoś raczył pana odwiedzić – oświadczyła sucho profesor
McGonagall, dopadłszy go przy śniadaniu. Chłopak uniósł brwi,
zaskoczony. Niby kto miałby go odwiedzać? Matka nie żyje, ojciec w
Azkabanie… - Niestety ze względów bezpieczeństwa nie mogłam
wpuścić tej osoby na teren Hogwartu, jednak możesz spotkać się z
nią podczas dzisiejszego wyjścia do Hogsmeade. Stacjonuje w „Trzech
Miotłach”
- Dziękuję, pani profesor – odrzekł Draco
nieobecnym tonem. Wciąż intensywnie zastanawiał się nad
tożsamością przybysza. Dziadkowie? Nie, nie. McGonagall
powiedziała „tej osoby” - liczba pojedyncza. Więc kto? Czym
prędzej dokończył tosta, po czym biegiem udał się do
dormitorium. Nie mógł doczekać się wyjścia.
Wioska
jak zwykle wyglądała bajecznie. Płatki śniegu wirowały z gracją
w powietrzu, by następnie leniwie osiadać na chodnikach, dachach
domów i gzymsach. Palące się w oknach światła zapraszały i
kusiły wizją ciepłego, przytulnego wnętrza, talerza gorących
pierogów, czy kubka grzanego wina… Draco był jednak zbyt
podekscytowany, by zwracać uwagę na uroki zimowego krajobrazu.
Przemierzał uliczki szybkim, sprężystym krokiem, kierując się
prosto do „Trzech Mioteł”. Przeszło mu przez myśl, że
Hermiona, ze swoją wrażliwością na piękno, na pewno
zatrzymywałaby się przy każdej barwnej, świątecznej wystawie…
Przez to zaczął się zastanawiać, jakby to było, gdyby –
któregoś dnia, jakimś cudem – wybrali się się do Hogsmeade
razem. On i Ona. Tak bardzo się różnili! On w ogóle nie odczuwał
potrzeby przyglądania się witrynom – po prostu zmierzał do celu,
najprostszą z możliwych dróg. Czy poświęciłby się dla niej,
czy udawałby litościwie, że podziela jej dziecięce zachwyty?
O
nie, nie wolno mu o niej myśleć. Nie dziś, nie teraz.
Nie…nigdy.
Otrzepał buty ze śniegu, przekraczając
próg pubu. Skinieniem głowy przywitał się z Madame Rosmartą.
Kobieta, zauważywszy go, przerwała wycieranie lady i przywołała
go do siebie machnięciem ręki.
- Chłopcze. Ktoś na
ciebie czeka – rzekła, gdy podszedł wystarczająco blisko.
-
Kto taki?
- Kobieta. Nie przedstawiała się, czeka w
pokoju numer 7. Chodź ze mną, zaprowadzę cię.
A więc
wynajęła pokój? Czy to oznacza, że zamierza zostać na dłużej?
No i co to za kobieta?
Draco jeszcze nigdy nie był w tej
części pubu, ale wyglądała ona całkiem zwyczajnie – prosty,
szeroki korytarz z rzędami ponumerowanych drzwi po obu stronach. Z
lewej parzyste, z prawej nieparzyste. Nic nadzwyczajnego.
-
Zostawię cię tutaj. Muszę wracać do klientów. - oznajmiła
Madame Rosmarta z ciepłym uśmiechem. - Pamiętaj: pokój numer
7.
- Dziękuję. Poradzę sobie - zapewnił ślizgon, nie
patrząc w jej stronę. Wbijał zaciekawiony wzrok w ciemnobrązowe
drzwi, które zdobiła przykurzona, mosiężna siódemka. Uwielbiał
sekrety.
Kiedy kelnerka oddaliła się do swoich
obowiązków, Draco nonszalanckim krokiem zbliżył się do
tajemniczego pokoju. Kiedy upewnił się, że jego twarz ukryta jest
za doskonale obojętną, arogancką maską (musiał wszak dbać o
swoją reputację), delikatnie, acz stanowczo zapukał do drzwi. Trzy
razy, tak jak nakazywała arystokratyczna etykieta. Dzięki wywodom
swojej, świętej pamięci, matki – znał czarodziejski savoir
vivre na pamięć.
Drzwi otworzyły się, ale
najwidoczniej uczyniły to za sprawą zaklęcia, bo u progu nikogo
nie było. Zdezorientowany chłopak uniósł lekko brwi i stał w
miejscu, nie wiedząc co uczynić.
- Podnyatʹsya. –
odezwał się z głębi pomieszczenia chłodny, jednak skrywający
rozbawienie głos. Blondyn natychmiast przekroczył próg. Znał
język rosyjski niemal tak dobrze, jak angielski – w dzieciństwie
często spędzał w Rosjii wakacje. Malfoyowie mięli tam sporo
krewnych, zwłaszcza ze strony matki.
Gdy tylko znalazł
się wewnątrz pokoju, drzwi zatrzasnęły się za nim gwałtownie,
powodując, że włoski na karku stanęły mu dęba, a wzdłuż
kręgosłupa przebiegł go nieprzyjemny dreszcz. Rozejrzał się
dookoła. Na łóżku pod przeciwległą ścianą siedziała wysoka,
czarnowłosa dziewczyna, o bladej cerze i ustach koloru poziomek. Jej
ramiona okrywała ciężka, krwistoczerwona peleryna, spięta pod
szyją broszką ze starego złota. Obszerny kaptur opadał miękko na
łopatki czarownicy, stopy obute w skórzane trzewiki dyndały
beztrosko nad podłogą, a jej piwne oczy skrzyły się wesoło i
uśmiechały do oniemiałego ślizgona.
Znał ją. Bardzo
dobrze ją znał, choć dawno się nie widzieli… Jako dzieci razem
uczyli się latać na miotle. Jej charakterystyczna uroda zawsze
przywodziła mu na myśl królewnę śnieżkę. Teraz, dzięki
swojemu, nieco staromodnemu ubiorowi, skojarzenie to tylko przybrało
na sile.
- Walerija! - zakrzyknął, z mieszanką
zaskoczenia i radości, tak specyficzną dla osób, które
niespodziewanie spotykają starych przyjaciół. Dziewczyna
wybuchnęła perlistym śmiechem.
- Draco.
Wstała
z gracją i stanęła naprzeciwko niego. Ułożyła dłonie po obu
stronach jego głowy i przez chwilę przyglądała się twarzy
kuzyna, by następnie zarzucić mu ręce na szyję w serdecznym
uścisku.
- Dobrze cię widzieć – powiedzieli
jednocześnie, co wywołało u nich obojga wybuch szczerej
wesołości.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał Malfoy,
nadal zszokowany.
Zszokowany, ale szczęśliwy. Poza
Blais’em nie miał nikogo, kto byłby mu naprawdę bliski, a tenże
od ponad tygodnia przebywał u swojej rodziny, z dala od Hogwartu.
Miło było mieć przy sobie kogoś, przy kim nie trzeba niczego
udawać, z kim można szczerze porozmawiać, kogo zna się na wylot i
wzajemnie.
- Chcesz rozmawiać tutaj? Na pewno jesteś
przemarznięty. Zejdźmy na dół, wypijmy po kuflu piwa. Na mój
koszt. - Potrafiła mówić i uśmiechać się jednocześnie. Malfoy
zauważył to już jako dziecko. Nigdy nie spotkał nikogo innego,
kto opanowałby tę „sztukę”.
Zrobiło mu się cieplej na
sercu, gdy wychwycił ten drobny, znajomy szczegół w obyciu
przyjaciółki. Posłał jej promienny uśmiech, taki, jakim
uśmiechał się tylko do niej. Odpowiedziała mu tym samym.
-
Zgoda… Ale ja płacę – zastrzegł, groźnie unosząc palec i
robiąc minę pod tytułem „Oszczędź sobie protestów, bo i tak
postawię na swoim”. Walerija nie spierała się.
Zeszli
do pubu wymieniając uśmiechy i żarty, jednak skrzętnie unikając
poważniejszych tematów. Draco wiedział, że prędzej czy później
przyjdzie im je poruszyć, ale - ponieważ rozumieli się bez słów
– zawarli między sobą milczący pakt, iż zrobią to na
spokojnie, dopiero przy stole (i przy piwie).
- Więc –
odezwał się Draco, rozpierając się na krześle – Dlaczego
przyjechałaś?
- Nie zaczyna się zdania od więc –
odparła dziewczyna, z przekornym błyskiem w oku. Blondyn
zesztywniał momentalnie, jak dźgnięty szpilką. Miał wrażenie,
że wszystkie jego organy kurczą się gwałtownie do rozmiarów
ziaren maku, co sprawiło, że nie mógł oddychać. „Nie
zaczyna się zdania od więc”….
-
taaa, gdzieś już to słyszałem – szepnął w przestrzeń,
pospiesznie upijając łyk piwa, by ukryć wyraz twarzy.
-
Wszystko w porządku? - spytała Walerija, przyglądając mu się
podejrzliwie – Coś pobladłeś.
Miał wrażenie, że
jej spojrzenie przeszywa go na wylot. Odwrócił wzrok i zmusił się,
by przybrać nonszalancką pozę.
- Jasne. Odpowiesz mi na
pytanie? - uniósł wyzywająco brew, tak jakby to zrobił, gdyby
wcale nie miał złamanego serca. Nie chciał, by wiedziała o nim i
Hermionie. Jeszcze nie.
Rosjanka westchnęła.
-
Przyjechałam bo… po prostu się za tobą stęskniłam. Kiedy
usłyszałam o cioci Narcyzie… przepraszam, o twojej matce… i o
Lucjuszu – wzdrygnęła się – pomyślałam, że muszę się z
tobą zobaczyć. Chciałam przyjechać już wcześniej, ale zasady
Durmstrangu są surowe. Najpierw musiałam ukończyć szkołę.
Draco,
choć spodziewał się takiej odpowiedzi, nie za bardzo wiedział, co
odrzec.
- Dziękuję – powiedział w końcu. - Dobrze,
że jesteś. Też się za tobą stęskniłem. Opowiadaj, co u ciebie.
Wybrałaś już Uniwersytet? Zastanawiałaś się nad kierunkiem
studiów?
Nigdy nie był zbyt otwarty. I nie chciał
rozmawiać o swoich rodzicach. Kiedyś był z Waleriją bardzo
blisko. Nie mięli między sobą żadnych tajemnic, nie dzieliły ich
żadne tematy tabu, nie było nic, co zdołaliby przed sobą ukryć.
Znali się jak łyse konie. Przyjaciele na zawsze. Jednak teraz, po
tak długiej przerwie, potrzebował trochę czasu, by odnaleźć w
sobie to całkowite, ślepe zaufanie, jakie miał do niej w
dzieciństwie. Być może jeżeli dziewczyna zostanie tu na kilka
dni… Może wtedy dałby radę…
- Hej, żyjesz ty tam?
- wyrwał go z zamyślenia rozbawiony głos Rosjanki. - Zakochałeś
się czy co?
- Nie! - odparł natychmiast i znów
błyskawicznie ukrył twarz za dnem kufla. Na próżno. Spóźnił
się o ułamek sekundy. Ona już wiedziała.
***
Hermiona,
tłumiąc kichnięcie, przekroczyła prób „Trzech mioteł”. Nos
i policzki miała zaczerwienione od mrozu, a na jej czapce, włosach
i ramionach osiadł śnieg, przypominający warstwę cukru pudru na
londyńskich pączkach.
- Dzień dobry – przywitała się
grzecznie z Madame Rosmartą, zajmując najmniejszy, najbardziej
ukryty stolik w pubie. Zamówiła cynamonową herbatę słodzoną
miodem.
Czekając na zrealizowanie zamówienia rozejrzała
się po lokalu. Jej wzrok przykuła plama intensywnej czerwieni w
głębi pomieszczenia, która wyraźnie kontrastowała z platynowym
blondem czyichś włosów… O nie. Nie, nie, nie, to niemożliwe.
Malfoy? Tutaj? I co to za dziewczyna, w tym czerwonym
płaszczu?
Gryfonka dokładniej przyjrzała się
nieznajomej. Była piękna. Długie, hebanowo czarne włosy okalały
smukłą twarz, wyglądając perfekcyjnie przy jej porcelanowej cerze
i soczyście czerwonych ustach. Szczupłe, zgrabne nogi splecione pod
stołem w literę „X”. Proste plecy; roziskrzone, piwne oczy.
Jednak to nie jej uroda zszokowała Hermionę. Coś innego. Coś w
jej postawie, obyciu… Nachylała się do Dracona z pewną swobodą
i ufnością, z jakimi nie zachowywał się w stosunku do niego
prawie nikt. Z reguły ludzie w jego towarzystwie stawali się
ostrożni. Niekiedy sztywni i chłodni. Trzymali dystans. Jednak
tajemnicza dziewczyna wydawała się być całkowicie rozluźniona i
otwarta. Dlaczego?
Hermiona poczuła, że zalewa ją fala
gorąca. Jej umysł w jednej sekundzie zaatakował huragan pytań i
domysłów. Co to za dziewczyna? Czy długo już się znają? Co do
siebie czują? Spotykają się ze sobą? Od jak dawna? Czy to coś
poważnego? Jak daleko sięga ich… znajomość?
Biedne
serce panny Granger przez ostatni tydzień przeżywało tortury,
teraz jednak zdawało się krwawić i krzyczeć z bólu. Czując w
oczach piekące łzy, gryfonka zerwała się z miejsca i wybiegła na
mróz. Nie obchodziło ją, że nie zapłaciła za swoją herbatę.
Nie obchodziło ją, że jej krzesło upadło na podłogę z
rozdzierającym hukiem. Nie obchodziło ją, że zostawiła w pubie
swój płaszcz, czapkę, szalik i rękawiczki. Nie obchodziło ją,
że na zewnątrz rozszalała się śnieżyca.
Zamarzam,
pomyślała ze stoickim spokojem. A potem ból odebrał jej oddech i
puściła się biegiem, pod lodowaty wiatr.
-
Jak długo zostajesz? - spytał Malfoy, z nutką dziecięcej nadziei
w głosie.
- Pokój mam opłacony do końca ferii –
odparła Walerija, uśmiechając się ni to radośnie, ni to
przepraszająco.
- Zwariowałaś? Chcesz mieszkać tutaj?
Załatwię ci lokum w Hogwarcie! - wykrzyknął chłopak z taką
miną, jakby wypowiedziała największe bluźnierstwo świata.
Rosjanka pokręciła sceptycznie głową.
- Próbowałam,
Draco, wierz mi. Zarząd nie ufa obcym. Zresztą, trudno im się
dziwić… - westchnęła ciężko – Tutaj nie jest aż tak źle.
-
Nigdy nie mów nigdy, Wal. Pogadam z McGonagall… do diabła, jeżeli
będzie trzeba to pogadam nawet z samym Dumbledorem! Nie będziesz
mieszkać przez całe 4 dni w tej spelunie.
Przez chwilę
dziewczyna nic nie odpowiadała, tylko patrzyła na niego z mieszanką
politowania i rozbawienia.
- Zgoda – rzekła w końcu,
unosząc lewą brew – ale jak ci się nie uda, to stawiasz mi
Ognistą.
- Żaden problem – wyszczerzył się do niej w
uśmiechu – Gwarantuję ci, że jutrzejszą noc spędzisz już na
zamku.
- Zobaczymy.
- Zobaczymy.
-
Zawsze byłeś taki uparty. Pamiętasz, jak w moje piąte urodziny
uparłeś się, że sam rozpalisz grill, bez pomocy magii?
-
W ogóle sobie tego nie przypominam – odparł Malfoy, z miną
doskonale obojętną. Tylko głęboko w jego oczach jarzyły się
ogniki wesołości.
- Ach tak? Więc ja ci przypomnę!
Otóż przypaliłeś swój szalik, moje włosy oraz pelargonie babki
Żozefiny. Gdyby nie ciotka Giertruda byłabym już łysa!
-
I byłabyś równie piękna, co i teraz – wszedł jej w słowo
ślizgon, z szelmowskim uśmiechem.
- A idź mi, ty szatański
pomiocie! - pogroziła mu palcem, jednak na jej twarzy gościł wyraz
rozbawienia.
***
Pomyślała, że nie
zdoła już zrobić ani kroku więcej. Oparła się o stojące
nieopodal drzewo. Rosło blisko drogi, na wolnej przestrzeni,
całkowicie nie osłoniętej przed wiatrem, ale nie dbała o to.
Usiadła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Myślała tylko o
Draco. O zapachu cytryn, na jego skórze i ubraniach, kiedy tańczył
z nią na korytarzu. O sobocie nad jeziorem, gdy trzymał ją przy
sercu, a ona moczyła łzami jego koszulę. O tamtym wieczorze w
Pokoju Wspólnym. O jego dłoniach, wplątanych między jej loki. O
ich gorących oddechach, mieszających się w jedno, o pragnieniach,
zagłuszających wszelkie podszepty zdrowego rozsądku. O tym, jak
cofał się do wyjścia, powtarzając „nie mogę…”, z
potarganymi włosami i wargami opuchniętymi od pocałunków. O tym,
jak usilnie starał się jej unikać. O tym, jak codziennie
przychodził za nią do biblioteki… a potem nagle przestał.
O
nieznajomej dziewczynie w barze, uśmiechającej się do niego
szczerze i z sympatią. O jego ustach, które ten uśmiech
odwzajemniały. O szaroniebieskich oczach, wpatrzonych w czarnowłosą
piękność, świecących szczerą radością.
Dlaczego na
nią nigdy tak nie patrzył? I dlaczego ją pocałował, skoro jest z
kimś innym?
Nie czuła zimna.
Czuła jak traci
świadomość, jak myśli wymykają się jej pojmowaniu. Odchyliła
głowę, by oprzeć ją o szorstki, zmarznięty pień drzewa. Płatki
śniegu na jej rzęsach zdawały się ciążyć niemiłosiernie.
Zamknęła oczy.
Czuła, jak opada w
ciemność.
***
Merlinie,
ale pizgawica,
zaklął Draco w myślach, gdy tylko opuścił pub. Faktycznie, na
dworze było kosmicznie zimno. Gęsty śnieg niemal całkowicie
przesłaniał widok, a szalejący wiatr targał okiennicami i
koronami drzew w lodowatej furii. Chłopak owinął się ciasno
ramionami, zmrużył oczy i ruszył w górę ulicy, opierając się
mroźnym podmuchom. Nim się obejrzał, zaczął szczękać zębami.
Szedł prawie że na oślep, bo śnieżyca otaczała go czymś w
rodzaju białej kurtyny, a płatki śniegu wdzierały mu się do
oczu, gdy tylko próbował szerzej je otworzyć. To dlatego z
początku myślał, że mu się przewidziało, gdy dostrzegł
człowieka siedzącego pod drzewem kilka metrów od ścieżki. Jednak
nie ważne, ile razy by mrugał, postać nie znikała. Ruszył w
tamtą stronę, pchany nadzwyczaj ludzkim i nadzwyczaj
nie-ślizgońskim impulsem. Im bliżej drzewa się znajdował, tym
bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że KTOŚ PRZY NIM SIEDZI.
Nagle na drodze stanęła mu zaspa. W panice zaczął się przez nią
przedzierać, nie dbając o to, że moczy buty, skarpetki i nogawki
spodni. Później, kiedy patrzył na to wydarzenie z perspektywy
czasu, zawsze zastanawiał się, skąd wzięła się u niego taka
determinacja. Czyżby przebłysk intuicji? Przecież przy takiej
widoczności nie miał szans rozpoznać osoby pod drzewem, dopóki
nie znalazł się tuż obok niej. Zatem dlaczego jego gardło
ściskało się w trwodze, jakby już wtedy wiedział, że to ktoś
bliski jego sercu? Nie wiedział. Po prostu musiał jak najszybciej
tam dotrzeć. Jeszcze chwila i byłoby za późno.
Dysząc
z wysiłku i irracjonalnego przerażenia, opadł na kolana pomiędzy
korzenie drzewa. Z początku nie rozpoznawał osoby na wpół
siedzącej, na wpół leżącej obok. Wiedział tylko, że to
kobieta. Jej nogi, ramiona i głowę przykrywała kilkucentymetrowa
warstwa śniegu. Dopiero, gdy strzepnął biały puch na ziemię,
uświadomił sobie ze zgrozą, że rysy jej twarzy są mu doskonale
znajome… choć jednocześnie tak bardzo inne od tych, które
znał.
Wiedział, że osobą spoczywającą u jego stóp
jest Hermiona. Ale jej usta nie były tak cudownie koralowe, jak
zawsze. Były makabrycznie sine, niemalże granatowe, i nienaturalnie
rozchylone. Jej skóra nie miała już promiennego, brzoskwiniowego
odcienia, który zawsze tak mu się podobał, a była biała jak
papier. Nieomal przezroczysta. Powieki dziewczyny były opuszczone, a
jej rzęsy sprawiały wrażenie spowitych kryształem. To
pewnie zamarznięte łzy,
pomyślał Draco, póki jeszcze był w stanie myśleć. Miała na
sobie tylko dżinsy i cienki kardigan, spod którego wystawał brzeg
bawełnianej koszulki. Jakaś niewielka część świadomości
chłopaka zastanawiała się, dlaczego do cholery rozsądna,
odpowiedzialna Granger wyszła na śnieżycę w samym sweterku, ale
rozmyślania te skutecznie tłumił otępiający szok.
Oblicze
dziewczyny było całkowicie wygładzone. Spokojne. Wyglądała jakby
spała… albo… – Malfoya przeszedł dreszcz, jakiego nie
życzyłby nawet najgorszemu wrogowi – …jakby nie żyła. Myśl,
że Hermiona mogła być martwa, podziałała na niego jak impuls
elektryczny. Otrząsnął się z paraliżującego przerażenia i jął
potrząsać dziewczyną, nachylając się nisko nad jej twarzą.
Szybko zorientował się, że była nieprzytomna, ale wciąż
oddychała. Bardzo płytko w prawdzie – ale oddychała. A to
oznaczało, że ŻYŁA. W pośpiechu ściągnął swoją kurtkę,
ignorując mroźne podmuchy wiatru i płatki śniegu, wychładzające
jego rozgrzaną skórę w błyskawicznym tempie. Szczelnie owinął
Hermionę płaszczem, starając się nie myśleć o tym, jak
potwornie lodowate i sztywne było jej ciało, po czym wziąwszy ją
na ręce wstał, i puścił się biegiem w stronę Hogwartu. Biegnąc,
po raz pierwszy w życiu modlił się. Dziękował Merlinowi, że
odnalazł ją żywą, a jednocześnie błagał go, by zdążyć do
szkoły na czas. Za każdym razem, gdy na nią spoglądał, nie mógł
oprzeć się koszmarnemu wrażeniu, że już nie żyje. Ale choć
dławiło go w gardle, biegł dalej, najszybciej jak mógł.
Wpadł
do szkoły niczym kula armatnia. Pędząc korytarzem minął profesor
McGonagall. Kątem oka zauważył wyraz zaskoczenia na jej twarzy,
ale gnał dalej. Nie zatrzymał się nawet, gdy ta zaczęła
nawoływać go kategorycznym tonem i grozić odebraniem Slytherinowi
setek punktów. Rwał do skrzydła szpitalnego na złamanie karku,
instynktownie wybierając kierunki i ledwo wyrabiając się na
zakrętach. Adrenalina w jego żyłach sprawiła, że w ogóle nie
zwracał uwagi na własne zmęczenie, ani na ciężar dziewczyny w
jego ramionach. Zdawało mu się, że ważyła tyle, co piórko, ale
to tylko potęgowało wrażenie, że nie żyje, że odeszła, że już
jej nie ma.
- Pani Pomfrey… - wysapał, wpadłszy jak
burza do szkolnej lecznicy – Pa… Pa… Pani Pomfrey! Hermiona…
Ona…
Pielęgniarka zerwała się na równe nogi, widząc
Malfoya na skraju wyczerpania, niosącego w rękach trupio bladą,
zesztywniałą Hermionę Granger. Podbiegła do nich, łopocząc
fartuchem i gubiąc pod drodze pielęgniarski czepek.
- Na
Merlina, co jej jest?! - wykrzyknęła w trwodze. Malfoy wiedział,
dlaczego zareagowała tak gwałtownie, mimo że zwykle zachowywała
spokój nawet w obliczu pogruchotanych kości i otwartych ran. Zdawał
sobie sprawę, że gryfonka wygląda makabrycznie, niemal
przezroczysta, bezwładna w jego ramionach, jakby zaraz miała
zniknąć.
Pani Pomfrey nie wymagała od niego odpowiedzi.
Chwyciwszy w obie ręce jedną ze zgrabiałych dłoni Hermiony,
oznajmiła prosto: „Krytyczne wychłodzenie”, po czym rzuciła
się w wir rozmaitych czynności. Nakazała Malfoyowi ułożyć
Grangerównę w wannie w łazience i odkręcić kran. Sama nakreśliła
w tym czasie krótką notatkę do profesora Snape’a, z prośbą o
natychmiastowe dostarczenie do skrzydła szpitalnego podwójnej dawki
eliksiru rozgrzewającego. Kiedy wróciła do łazienki, wanna była
już pełna wody.
- Młodzieńcze, możesz już iść –
rzekła twardym, rozkazującym tonem do ślizgona, który sprawiał
wrażenie, jakby nie widział świata poza spoczywającą w wodzie
dziewczyną. Podniósł nieprzytomny wzrok na pielęgniarkę, nie
rozumiejąc, co ta do niego mówi.
- No, zmykaj! Nie
jesteś tu już do niczego potrzebny – ponagliła Pani Pomfrey –
Sam też przemarzłeś na kość. Idź do dormitorium i kładź się
pod koc. Któryś ze skrzatów przyniesie ci gorącego bulionu.
-
Wolałbym…
- To nie była prośba, panie Malfoy. To
medycznie uzasadnione polecenie. Do łóżka ale już – to mówiąc
niemal wypchnęła go za drzwi. Zadziwiające, ile krzepy miała w
sobie ta, drobna pozornie, czarownica. - Poinformujemy cię, gdy
tylko odzyska przytomność – dodała łagodniejszym tonem, widząc
jego zbolałą, sfrustrowaną minę na granicy rozpaczy.
Nie
miał wyjścia. Musiał opuścić skrzydło szpitalne. Oczywiście
próbował opierać się, protestować, błagać, negocjować…
Kobieta była nieugięta. Nie ulegała żadnym metodom perswazji.
Zaciskała tylko usta w wąską kreskę i uparcie powtarzała, że
musi w spokoju zająć się Hermioną, by należycie jej pomóc. W
końcu, zrezygnowany, powlókł się zamkowymi korytarzami do
ślizgońskich lochów. Dopiero gdy znalazł się w swoim
dormitorium, dotarło do niego, jak bardzo jest zmęczony. Energia
opuszczała go w zastraszającym tempie, wypływała z niego niczym
powietrze z przebitego balonu. Teraz, gdy gwałtownie spadł poziom
adrenaliny w jego organizmie, czuł się tak, jakby za chwilę miał
upaść i nigdy nie wstać. Ostatkiem sił wczołgał się pod kołdrę
i zwinął w ciasny kłębek. Głowa go bolała, a płuca wciąż
paliły od niedawnego wysiłku i mroźnego powietrza. Jednak mimo
skrajnego wyczerpania, nie mógł zasnąć. Za bardzo martwił się o
Hermionę. Co ona robiła bez kurtki na dworze, w taką śnieżycę?
Dlaczego usiadła pod tym drzewem, dlaczego straciła przytomność?
Gdzieś pod grubą warstwą troski, niepokoju i niepewności wezbrała
w nim niespodziewana złość. Dlaczego tak lekkomyślnie narażała
swoje życie, podczas gdy on… podczas gdy… podczas gdy ono tyle
dla niego znaczy? Nawet nie mógłby sobie wyobrazić, co by było,
gdyby dotarł do niej sekundy za późno. Gdyby tylko trochę dłużej
zasiedział się w „Trzech Miotłach”, gdyby znalazł ją tam…
nawet w myślach nie mógł wypowiedzieć słowa „martwa”. Nagłe
przerażenie ścisnęło mu gardło. Co, jeżeli RZECZYWIŚCIE dotarł
tam za późno? Co, jeżeli nie uda się już jej wybudzić? Kiedyś,
jeszcze za czasów, gdy wzajemnie się nienawidzili, często życzył
jej śmierci. Na głos. Wykrzykiwał, że szlama taka jak ona nie
powinna się była w ogóle urodzić. Teraz jednak mdłości
opanowywały go na samo wspomnienie tamtych obelg.
Ignorując
ćmiący ból głowy zerwał się z łóżka, gwałtownym ruchem
zrzucając kołdrę na podłogę. Musi się przy niej znaleźć
natychmiast. Musi widzieć, jak na jej twarz powracają kolory, musi
widzieć, jak unosi powieki, musi widzieć, jak stopniowo bierze
coraz głębsze wdechy. Nie zniesie tej niepewności. Nic go nie
obchodzi, co powie pani Pomfrey, nie obchodzi go, jak głośno będzie
się wydzierać, że ma wracać do łóżka. Nie.
Nie,
dopóki nie usłyszy ponownie przemądrzałego, kujońskiego głosu
tej durnej Granger.
***
To było tak,
jakby dryfowała w ciemności. Nie było jej ani zimno, ani ciepło.
W sam raz. Idealnie. Mogłaby zostać tu na zawsze. Gdzieś z oddali
dobiegł ją niewyraźny, niemożliwie przytłumiony głos,
nawołujący jej imię. Ale ona tylko unosiła się w niebycie, nie
mogła się ruszyć. Nie chciała się ruszyć.
Nie
wiedziała jak długo trwała w tym błogim stanie nieważkości.
Pamiętała tylko, że w pewnym momencie jakaś siła zaczęła
ciągnąć ją ku „powierzchni”, rozjaśniać słodką, przytulną
ciemność. Chciała się opierać, protestować, krzyczeć, żeby
zostawiono ją w spokoju, ale nie miała władzy nad własnym ciałem.
Właściwie towarzyszyło jej uczucie, jakby w ogóle nie miała
ciała. Jakby była jedynie myślą, zawieszoną w nicości. Tak czy
siak, „zew” był zbyt silny. Nie mogła z nim walczyć, musiała
pozwolić mu prowadzić się ku światłu, ku głosom, ku swojemu
ciału…
Pierwszym co poczuła, był ucisk w klatce
piersiowej. Następnie tępy, skurczowy ból wszystkich mięśni.
Uniosła powieki. Najpierw o milimetr, potem wyżej i wyżej, aż do
końca. Uświadomiła sobie, że leży na łóżku, przykryta białą
kołdrą, a wzdłuż przeciwległej ściany ciągnie się równy rząd
szpitalnych kozetek. Z wolna zaczynała kojarzyć fakty. Biała
kołdra, kozetki, łóżko, nicość. Znajdowała się w skrzydle
szpitalnym, ale jakim cudem…? Co się wydarzyło, gdy zapadła w
ciemność? Poruszyła delikatnie głową, krzywiąc się z bólu.
Wrażenie miała takie, jakby jej mózg nabrzmiał do rozmiarów
melona i ważył co najmniej z tonę. Bardzo wolno i bardzo ostrożnie
przekręciła głowę w prawo…
Ujrzała chłopaka.
Siedział
tuż obok łóżka, opierając łokcie na kolanach. Był pochylony do
przodu, a dłonie zaciskał w pięści na swoich włosach. Włosach o
platynowym odcieniu blondu… Jego usta drżały odrobinkę. Sprawiał
wrażenie, jakby był na skraju załamania nerwowego.
-
Malfoy? - powiedziała… a przynajmniej chciała powiedzieć, bo
gardło miała tak wysuszone, że wydobyło się z niego jedynie
jakieś ciche, niewyraźnie charknięcie. Poderwał się natychmiast.
Spojrzał na nią i… Mój Boże, jak on na nią spojrzał! Z czymś
takim… Z tak intensywną mieszaniną ulgi, gniewu, wyczerpania i –
niespodziewanie – czułości, iż dziewczyna pomyślała, że
mógłby tym spojrzeniem spalić cały świat. Przysunął swoje
krzesło jeszcze bliżej jej łóżka, nic nie mówiąc, tylko wciąż
się w nią wpatrując.
Gryfonka odchrząknęła jeszcze
kilka razy, nim w końcu zdołała się odezwać.
- Malfoy.
On
też powiedział tylko jedną rzecz. Jeden wyraz. Jej nazwisko.
-
Granger.
I wypowiedział to w ten sam sposób, w jaki ją
całował. Jakby miał za to pójść do piekła, wiedząc, że było
warto.
Uniósł rękę, jakby chciał jej dotknąć, ale
po chwili opuścił ją, z wyrazem wewnętrznego konfliktu na
twarzy.
- Co się stało? - spytała słabym,
zachrypniętym głosem. Doskonale wiedział, o co pyta.
-
Wracałem do szkoły z „Trzech Mioteł”… - zaczął. Sprawiał
wrażenie jakby każde słowo dławiło go w gardle - …i znalazłem
cię… pod drzewem. Zamarzałaś – jego głos załamał się
żałośnie. Spojrzał na nią błyszczącymi oczami, pełnymi…
sama nie wiedziała czego. Rozpaczy? Uwielbienia? A może po prostu
łez?
- Cii – szepnęła kojąco. Chciała wyciągnąć do
niego dłoń, pogłaskać go po włosach, ale dopiero wtedy zdała
sobie sprawę, że nie czuje własnych kończyn. Że nie może nimi
władać. Stłumiła naturalną panikę, która obudziła się w niej
na myśl, że nie jest świadoma swojego ciała, i skupiła się na
tym co opowiadał ślizgon.
- Boże, myślałem, że nie
żyjesz…! - ni to wykrzyknął, ni to jęknął płaczliwie,
całkiem już tracąc panowanie nad swoimi emocjami. Niemy spazm
wstrząsnął jego ramionami - Dlaczego to zrobiłaś, Herm? Dlaczego
ty… ? Chciałaś się zabić? Czy masz pojęcie co b…
-
Cii! - przerwała mu teraz, ale nie by go uspokoić, lecz sprawić by
zamilkł. Właśnie coś do niej dotarło. Wiele rzeczy. Wiele
szczegółów naraz.
Nagle zaczęła wszystko sobie
przypominać. „Trzy Miotły”, herbata z cynamonem… zamieć
śnieżna, przenikliwy mróz, drzewo, łzy, a potem ciepło i
błogość… i ciemność.
Chłopak uniósł dłoń, by
dotknąć jej policzka, ale Hermiona odwróciła głowę, ignorując
ból. Na jego twarzy zagościł wyraz zaskoczenia, pomieszany z
rozczarowaniem i bólem. Serce ścisnęło jej się na ten widok, ale
nie mogła pozwolić mu się dotknąć. Nie teraz, gdy przypomniała
sobie powód, dla którego wybiegła wtedy z pubu. Gdy wróciło
wspomnienie dziewczyny w czerwonej pelerynie.
- Jak długo
byłam… nieprzytomna? - spytała szorstko, nie patrząc na niego.
Przez chwilę nie odpowiadał, tylko nadal wpatrywał się w nią tym
wzrokiem zranionego szczenięcia.
- Znalazłem cię i
przyniosłem do Skrzydła w środę. Dzisiaj jest czwartek
wieczór.
- Półtora dnia – szepnęła w przestrzeń –
Cały czas tutaj siedziałeś? - w końcu pozwoliła sobie na niego
spojrzeć. Jej czekoladowe oczy wyrażały dziwaczną mieszankę
prowokacji, czułości, złości i niedowierzania.
Przytaknął
w milczeniu. Ona też milczała przez dłuższą chwilę, próbując
przetrawić wszystko, czego dowiedziała się w przeciągu ostatniej
godziny.
Uratował jej życie. Co do dla niej oznacza? Co
to oznacza dla nich?
Czuwał przy niej. Jak wiele warta
jest jego opieka? Czy tyle samo, co pocałunek? Bo ten widocznie nie
był nic wart, jeżeli już kilka dni później Malfoy umawia się z
inną…
- Cóż… - odezwała się w końcu, wkładając w
swój głos tyle chłodu, ile tylko zdołała. Tylko ona jedna
wiedziała, ile ją to kosztowało - …Teraz, gdy upewniłeś się,
że żyję, możesz już sobie iść. Nie widzę powodu, żebyś
siedział tu dłużej.
- Ale…
- Draco, idź
już – przerwała mu. Czuła, że jeśli jeszcze chwilę będzie
się z nią spierał, nie da rady utrzymać tej obojętnej pozy –
Jestem zmęczona. Chcę się przespać.
Zanim wstał i
odwrócił się do niej plecami, zdążyła dostrzec iskierki zawodu
i bólu w jego oczach. Nie wiedziała skąd się tam wzięły, ale
nie miała siły o tym myśleć. Na razie musiała skupić się na
tym, jak nauczyć się bez niego żyć… podczas gdy on jest z kimś
innym.
***
Kiedy odchodził, dłonie
zaciskał w pięści.
_______________________
DO: Królewna
Śnieżka
OD: Najprzystojniejszy
z krasnoludków.
TEMAT: A
nie mówiłem? <wredny_uśmieszek>
_______________________
Maleńka,
pakuj kufry, ruszaj swój zgrabny tyłek i jazda do Hogwartu.
Załatwiłem sprawę – masz przygotowaną prywatną kwaterę w
lochach Slytherinu, tuż obok mojej. Calutka do twojej dyspozycji
przez okrągłe trzy dni (tylko nie hałasuj mi po nocach, bo
ubiję)
BFF
PS – poważnie, pospiesz się z
tym pakowaniem. Nie chciałbym brzmieć niemęsko, ale naprawdę
przydałby mi się teraz przyjaciel. Pogadamy jak będziesz na
miejscu.
Buziaki.
________________________________________________________________________________
-
Słodki Merlinie, to jest zajebiste!
- Wal, wyrażaj się…
- mruknął Malfoy półgębkiem, wprowadzając ją na teren
szkoły.
- Dobra, dobra. Przepraszam. - odparła bez
cienia skruchy – ale te… SMM’y, czy jak je tam nazwałeś, są
naprawdę… zdorovo.
- Niesamowite,
Walerija, chciałaś powiedzieć niesamowite. Lepiej nie gadaj po
rosyjsku w Hogwarcie. To może być dla niektórych irytujące…
-
Co może być dla nich irytujące? Nie ma nic irytującego w fakcie,
że Rosjanie mówią po rosyjsku, Draco - chłopak uśmiechnął się
szelmowsko, a jego oko zalśniło łobuzerskim błyskiem.
- Ale
może być coś irytującego w fakcie, że nie rozumiesz co
podsłuchujesz.
Walerija zachichotała pod nosem.
-
Myślisz, że będą nas podsłuchiwać?
- Łohoho,
dziewczyno! - zakrzyknął Malfoy, unosząc dłonie, jakby chciał
wstrzymać ruch uliczny – to Szkoła Magii i Czarodziejstwa w
Hogwarcie. Tutaj WSZYSTKO ma uszy… jeśli wiesz co mam na myśli.
-
eee… nie. Chyba nie wiem. Jak to: wszystko?
- No wiesz:
ściany, obrazy, schody, posadzki, sufity, duchy, zbroje,
gobeliny…
- Okay, Okay, w porządku. - przerwała mu, ni
to rozdrażniona ni to rozbawiona – myślę, że zrozumiałam.
-
Jesteśmy na miejscu – oznajmił nagle, stawiając na ziemi walizki
dziewczyny, które łaskawie zgodził się nieść, co było z jego
strony – jak sam uważał – aktem czystego heroizmu (nie zwykłej
uprzejmości, no przecież NIE! Na litość boską – skąd!)
-
Przytulnie tu – orzekła Walerija, opierając kciuki na pasku
spinającym sukienkę i kołysząc się na piętach. Miała przy tym
tak skupiony, oceniający wyraz twarzy prawdziwego konesera, że
Draco po prostu musiał zaśmiać się pod nosem, nawet jeżeli
zabrzmiało to bardziej jak kaszlnięcie astmatyka, który właśnie
przebiegł maraton.
- Proszę, panie przodem –
otworzywszy portal przy pomocy tajnego hasła, odsunął się
uprzejmie, wykonując elegancki gest ręką.
- Dzięki. -
odparła prosto Walerija i, nawet nie zerkając w stronę bagażu,
wpakowała się do pokoju jak do siebie. - Ale musisz naprawdę
popracować nad swoim śmiechem. Brzmisz jak krztuszący się borsuk
(bez urazy). Nie martw się – zajmiemy się tym.
Malfoy
obrzucił kufry dziewczyny mrożącym krew w żyłach spojrzeniem,
żałując fatalnie, że nie mają one ani żył, ani krwi, po czym
chwycił za skórzane uchwyty i wtargał walizy do środka.
Wyprostował się i spojrzał na Waleriję unosząc wyzywająco jedną
brew.
-
Skąd wiesz, że nie umiem się ładnie śmiać? Może po prostu nie
śmieję się ładnie przy tobie, bo nie jesteś wystarczająco
zabawna, hmm? - posłał jej wyzywające spojrzenie, unosząc
prowokacyjnie brwi.
-
Ooohoho! Co za zarzuty! Po prostu przyznaj, że nie umiesz się
śmiać, lamusie. - odparła udawanym kłótliwym tonem. Tak właśnie
wyglądało ich wspólne spędzanie czasu. Dokładnie jak z Zabinim –
stałe zaczepki i przekomarzanki, ale jedno wskoczyłoby za tym
drugim w ogień.
- Mój śmiech jest uroczy!
-
Nie ma w tobie ani jednej uroczej rzeczy, człowieku. Nawet skarpetki
zawsze nosisz czarne!
- Hej! Czarny jest wiecznie modny, do
wszystkiego pasuje i jest wyrazem prostej, klasycznej elegancji! …A
poza tym… podkreśla moją jasną karnację. - mruknął pod nosem.
Walerija prychnęła, powstrzymując się od wybuchnięcia
śmiechem.
- Dobra, dość tego. - ucięła w końcu, lecz
w jej oczach wciąż jarzyły się ciepłe iskierki rozbawienia,
które ślicznie rozświetlały jej buzię sprawiając, że wydawała
się o kilka lat młodsza. - Co to za jedna i jak jej na imię?
-
O czym ty mówisz? - spytał Malfoy, doskonale obojętnym tonem.
Patrzył w bok, drapiąc się za uchem.
Właśnie to
drapanie go zdradziło. Biedak zapomniał, że kuzynka Wal zna mowę
jego ciała lepiej niż swoją własną.
- O tej
dziewczynie, w której jesteś zakochany i z którą…”sprawy”
tak koszmarnie się skomplikowały.
- Nadal nie
mam bladego pojęcia o
czym ty do mnie rozmawiasz.
- Draco, każda komórka
twojego ciała mówi mi jak bardzo jesteś zdesperowany. Nie jestem
idiotką. Ten tekst, że potrzebujesz przyjaciela? To, jak zaciskasz
dłoń na dźwięk słowa „zakochany” ? Drapanie za uchem?
Kochany, dla mnie jest to tak oczywiste jak dwa dodać dwa. - rzekła,
wcale nie agresywnie czy drwiąco. Nie, w jej głosie pobrzmiewało
coś innego. Ciepło. Przyjacielska chęć pomocy i nutka szczerej
litości. - Poza tym… jestem Rosjanką, stary, ale dam sobie włosy
uciąć, że zwrot „o czym ty do mnie rozmawiasz” jest
niepoprawny gramatycznie.
Uśmiechnęła się delikatnie,
podczas gdy on drapał się tak zapamiętale, jakby próbował
paznokciami przekopać tunel prowadzący przez czaszkę do mózgu.
Walerija wgramoliła się na sam środek łóżka, po czym poklepała
miejsce obok siebie, rzucając Malfoyowi zachęcające spojrzenie.
-
Chodź tutaj i opowiadaj.
Blondyn posłusznie powlókł
się w jej ślady, po czym runął na łóżko, posyłając wszystkie
poduszki na pół metra w górę. Ułożył głowę na kolanach
dziewczyny, nie pytając o pozwolenie, i leżał, milcząc, prze
dobre pięć minut. Dopiero gdy poczuł jej palce, łagodnie
przeczesujące jego włosy, otworzył usta by wypowiedzieć dwa,
proste wyrazy:
- Hermiona Granger.
***
Piękny,
zimowy poranek. Słońce, uparcie wdzierające się przez szyby do
sterylnego wnętrza szkolnej lecznicy, żegnające szron, który
zakradł się na nie pod osłoną nocy. Promienie światła tańczące
na białej pościeli Hermiony, załamywane i rozszczepiane przez
karafkę z rżniętego kryształu, stojącą nieopodal na szafce
nocnej.
Dziewczyna sięgnęła po naczynie i pod czujnym
okiem pielęgniarki odmierzyła sobie odpowiednią dawkę eliksiru
wzmacniającego. Następnie z szuflady szafki wyciągnęła mniejszą
buteleczkę, z której zażyła kilka kropel środka pobudzającego
krążenie. Smak mikstur był trudny do określenia. W dziwny sposób
słodkawy i cierpki jednocześnie, a przy tym intensywny niczym
wysokoprocentowy alkohol. Hermiona poczuła, jak po wszystkich
zakamarkach jej ciała rozlewa się piekące ciepło, które po
chwili zniknęło, zastąpione zwykłym, porannym chłodem.
-
Pani Pomfrey, baaardzo proszę! - odezwała się gryfonka błagalnym
głosikiem, w pełni wykorzystując ujmującą siłę swoich sarnich
oczu.
- No dobrze, złotko, w ostateczności mogę cię
już dzisiaj wypisać – westchnęła pielęgniarka, skrobiąc coś
piórem w trzymanych przez siebie dokumentach – ale obiecaj, że
będziesz piła eliksir wzmacniający każdego ranka, aż do końca
ferii.
- Obiecuję – dziewczyna wyszczerzyła się
radośnie.
- I jutro po południu zameldujesz się u mnie
na kontroli.
- Zgoda.
- I…
-
Przepraszam, z całym szacunkiem, ale dużo jeszcze będzie tych
warunków? - jęknęła zniecierpliwiona gryfonka, chcąc jak
najszybciej znaleźć się we własnym dormitorium i przebrać się
we własne ubrania.
- …I koniecznie porozmawiaj z tym
młodzieńcem, który siedział przy tobie bite dwadzieścia jeden
godzin. - kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, odrobinę
tajemniczo – Tylko tyle chciałam powiedzieć.
Odłożyła
papiery na najbliższą szafkę, po czym zajęła się segregowaniem
i układaniem świeżo wypranych, szpitalnych tekstyliów.
Hermionie
odebrało oddech. Nie była pewna, czy akurat na ten warunek jest w
stanie przystać. Regularne zażywanie mikstur? Żaden problem.
Codzienna kontrola? W porządku. Ale porozmawiać z Malfoyem? Po
co?
Dopiero gdy pani Pomfroy otworzyła usta by
odpowiedzieć, dziewczyna zorientowała się, że wypowiedziała
swoje myśli na głos.
- Złociutka, pożyj tyle ile ja, a
zobaczysz, że niedokończone sprawy wyczuwa się w powietrzu równie
łatwo, jak perfumy profesor Scottwood na korytarzach.
- Ale my
nie mamy żadnych niedokończonych spraw… - szepnęła Hermiona,
sama jednak nie wierząc w to, co mówi. Czarownica zacisnęła usta
i posłała jej długie, przenikliwe spojrzenie, które sparaliżowało
gryfonkę na dobre kilka sekund.
- Niech panienka mówi co
chce, ale moim zdaniem wy dwoje wyraźniemacie
sobie wiele do powiedzenia. - zerknęła na nią po raz ostatni, nim
wróciła do składania śnieżnobiałych prześcieradeł.
-
Dziękuję – rzekła dziewczyna tak cicho, że nie była nawet
pewna, czy pielęgniarka dosłyszała jej słowa.
- Proszę
uprzejmie – mruknęła pani Pomfrey, bardzo uważnie przyglądając
się trzymanej w dłoniach poszewce.
Przez jakiś czas
milczały obie. Hermiona zastanawiała się, czy nie mogłaby po
prostu wstać i wyjść, jednak czuła, że wisi pomiędzy nimi jakiś
temat, którego poruszenie jest nieuniknione.
- Pani Pomfrey…
- zaczęła ostrożnie, mnąc nerwowo skrawek kołdry - …czy mogę
zadać pani pytanie?
- Śmiało. - odparła kobieta, całą
uwagę skupiając na, stale rosnącym, równiuteńkim stosie pościeli
– Ale nie obiecuję, że odpowiem. Wiem, że trudno w to uwierzyć,
ale nie jestem taka mądra na jaką wyglądam – spojrzała na
Hermionę i posłała jej perskie oko.
Dziewczyna zawahała
się, niepewna czy jednak się nie wycofać, jednak w końcu wzięła
głęboki wdech, niczym nurek gotowy do skoku na głęboką wodę, a
słowa same wypłynęły z jej ust:
- Mówi się… - jej głos
zadrżał lekko, lecz nakazała sobie spokój i kontynuowała - …że
miłość jest niezwyciężona. Że jest najsilniejszą rzeczą we
wszechświecie, że nic nie jest w stanie pokonać prawdziwej
miłości… - Pani Pomfrey rzuciła dziewczynie uważne spojrzenie
znad góry prania, jednak w milczeniu czekała na ciąg dalszy –
Jonathan Carroll… - mugolski pisarz - …w jednej ze swoich książek
napisał: „Żadna wielka miłość nie umiera do końca.
Możemy strzelać do niej z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych
zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak
przeżyć”. Zastanawiałam się… nienawiść jest przeciwieństwem
miłości. Czy można powiedzieć o niej to samo? Że jest
niepokonana, że nigdy nie umiera do końca? - Hermiona w końcu
odważyła się unieść wzrok znad kawałka kołdry - teraz
przypominał on jeden wielki kłębek fałd i zagnieceń – i
spojrzeć na pielęgniarkę dużymi, czekoladowymi oczami, które
zdawały się być bezbronne i pytające jak u dziecka. Kobieta
uśmiechała się delikatnie i tajemniczo, jakby bardziej do swoich
wspomnień, niż do pacjentki.
- Nienawiść nie jest
przeciwieństwem miłości, złotko. Egoizm nim jest.
Gryfonka
zamyśliła się. Przez chwilę w jej głowie panował fatalny
bałagan, składający się z rozmaitych wątpliwości, zagadek,
strzępków myśli, a nawet cytatów i fragmentów książek, które
w jakikolwiek sposób dotykały tematu miłości, bądź
nienawiści.
- Dobrze – zgodziła się w końcu – ale
pytanie pozostaje to samo: czy nienawiść nigdy nie umiera do
końca?
- Nienawiść jest wyjątkowo silna. -
pielęgniarka zacmokała w wyrazie bezradnego żalu – krzewi się
jak chwasty i bardzo trudno jest wyplewić ją z naszego serca.
Potrafi przetrwać całe lata, tląc się iskrą w najmroczniejszych
zakamarkach duszy i zatruwając nas od środka. To niszczycielska
siła.
- Więc to prawda. Nienawiść “nigdy nie umiera
do końca”. - jęknęła Hermiona w powietrze z rozpaczą w głosie.
Tego właśnie najbardziej się obawiała.
- Ależ złotko,
ja nic takiego nie powiedziałam! - odezwała się pani Pomfrey
rozbawiona.
- Jak to, przecież…
- Nienawiść
jest silna.
Ale nie NIEZNISZCZALNA. - kobieta sugestywnie uniosła brwi, jakby
oczekiwała, że reszty Granger domyśli się sama.
- Więc
co jest silniejsze? Co może zabić nienawiść do końca? - nie,
jednak się nie domyśliła.
- Miłość. – odparła
prosto czarownica - Prawdziwą nienawiść może zabić tylko
prawdziwa miłość - uśmiechnęła się odrobinkę, po czym
odwróciła się z powrotem w stronę prania i więcej nie patrzyła
już na pacjentkę.
Tymczasem rzeczona pacjentka, starając
się stłumić napad irracjonalnej paniki, zeskoczyła z łóżka, i
po raz ostatni rzucając „Dziękuję”, wybiegła ze Skrzydła
Szpitalnego.
- Johnatan Carroll wcale nie jest mugolem,
kochaniutka, oj nie – westchnęła pani Pomfrey do wyjątkowo
białego prześcieradła, z sentymentalnym smutkiem przypominając
sobie zapach czarnej kawy i stukot maszyny do pisania, dobiegający z
sąsiedniego pokoju. Jace…
Nigdy nie pozwalał przeszkadzać
sobie przy pracy…
***
Pukanie do drzwi.
-
Proszę! - wykrzyknął Malfoy nalewając piwa imbirowego do dwóch,
identycznych szklanek. Hermiona przekroczyła próg pokoju,
zarumieniona i lekko zdyszana, jakby przed chwilą biegła. Chłopak
otworzył usta by się przywitać, ale ona nie dała mu nic
powiedzieć. Zamiast tego sama zaczęła gadać jak najęta:
-
Pamiętasz jak raz podczas korepetycji rozśmieszyłeś mnie tak
bardzo, że spadłam z krzesła, a ty rzuciłeś się, żeby pomóc
mi wstać tak szybko, że potknąłeś się o własną szatę i
runąłeś jak długi, więc w końcu oboje byliśmy obolali i
wkurzeni, że masz takie cholernie dobre poczucie humoru? Albo jak
wysłałeś mi SMM’a w środę wieczorem, ale nie wiedziałeś, że
mam wtedy Runy Dla Zaawansowanych, więc wiadomość przyleciała na
lekcji i Gryffindor dostał minus pięć punktów, a ja byłam tak
wściekła, że poszłam do ciebie i przywaliłam ci w łeb
„Opowieściami z Narnii”, a ty byłeś bardziej oburzony tym, że
użyłam mugolskiej książki, niż tym, że rozkwasiłam ci nos?
-
To co mówisz nie ma sensu – wtrącił Malfoy, bez większej
nadziei na to, że dziewczyna w ogóle go usłyszy. Nie usłyszała,
mówiła dalej, jakby wcale się nie odezwał.
- W każdym
razie próbuję powiedzieć, że… Chciałabym się do ciebie nie
odzywać, naprawdę bym chciała – po prostu trzymać się od
ciebie z daleka, mieć cię absolutnie gdzieś. A nawet cię
nienawidzić, tak jak kiedyś, i Słowo Gryfona – próbowałam.
Próbowałam, ale nie mogłam, bo za każdym razem przypominałam
sobie te poobijane kolana gdy spadłam wtedy z krzesła i… -
przerwała, by nabrać powietrza i dopiero wówczas zauważyła,
siedzącą na krześle pod ścianą, wysoką, czarnowłosą
dziewczynę. Zamarła momentalnie.
Malfoy podążył za
jej spojrzeniem i już otworzył usta, by przedstawić Hermionie
swoją kuzynkę, lecz gryfonka w przeciągu sekundy odwróciła się
na pięcie i wybiegła z dormitorium. Chciał ją gonić, ale z
jakiegoś powodu nie mógł się ruszyć.
- Tak jest,
zaklęcie paraliżujące. - odezwała się Walerija beztroskim,
chłodno brzmiącym głosem – Niewerbalne. Uczą nas takich w
Durmstrangu. - wzruszyła ramionami, po czym wyciągnęła z kieszeni
dżinsów maleńki pilniczek i jęła piłować nim swoje idealne
paznokcie.
Dlaczego?,
chciał spytać Draco, ale nie mógł. Nie był zdolny poruszać
ustami.
- Pewnie zastanawiasz się dlaczego cię zaczarowałam –
odezwała się po jakimś czasie, jakby czytała mu w myślach. To
przypomniało mu o tym, jak dobrze znali się nawzajem. - Cóż…
odpowiedź jest dość oczywista…
-
Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię zaczarowałam. - gdyby mógł,
Draco pokiwałby głową, na potwierdzenie jej słów - Cóż,
odpowiedź jest dosyć oczywista… ponieważ jesteś w gorącej
wodzie kąpanym idiotą, który w ogóle nie rozumie kobiet! -
krzyknęła nagle, porzucając beztroską pozę - Gdybym nie
zareagowała w porę zapewne pobiegłbyś za tą małą, podczas gdy
– wierz mi – jest to ostatnia rzecz, jakiej ona by teraz chciała
i potrzebowała.
Dziewczyna westchnęła, powiedziawszy
to, co miała do powiedzenia, a następnie pstryknęła palcami. Gdy
to uczyniła, Malfoy poczuł, że władająca nim siła ustąpiła, a
on znów może poruszać kończynami oraz resztą ciała. Ogromnym
wysiłkiem woli powstrzymał się, od rzucenia się na Waleriję z
pięściami. W końcu dotarło do niego, że postąpiła, jak
prawdopodobnie postąpiłby każdy dobry przyjaciel – powstrzymała
go od zrobienia czegoś skrajnie głupiego, czym tylko by sobie
zaszkodził.
- Na Boga, kobieto – wycedził , jedną
ręką łapiąc się krawędzi stołu, jakby zaraz miał upaść. Nie
czuł się słaby, tylko niemożliwie zaskoczony.
-
Słuchaj no, chłoptasiu. - odparła Walerija przywódczym tonem, w
którym wyraźnie pobrzmiewał rosyjski akcent – Pomogę ci, masz
moje słowo. Ale jeżeli chcesz mojej pomocy, to musisz robić to, co
mówię, zrozumiano?
Malfoy zawahał się. Ufał jej
bezgranicznie, więc nie musiał obawiać się, że umyślnie wpędzi
go w kłopoty. Po prostu trudno mu było obiecać komukolwiek
posłuszeństwo… z drugiej jednak strony sytuacja z Hermioną
przedstawiała się tak beznadziejnie, że potrzebna mu była każda
pomoc. A Walerija zna się na sprawach sercowych wyjątkowo dobrze.
Nie wspominając już o tym, że sto razy lepiej od niego orientuje
się w pokrętnych procesach myślowych, właściwych wszystkim
przedstawicielkom płci pięknej, z Hermioną na czele.
-
Zgoda – odparł po namyśle – Masz pojęcie co ją przed chwilą
napadło?
Dziewczyna pokręciła głową.
-
Jeszcze nie, ale skoro wybiegła stąd jak oparzona, jest dla mnie
jasne, że jak na razie nie ma ochoty cię widzieć. Przepraszam, to
mogło zaboleć… - dodała pospiesznie, widząc jego żałosną
minę.
- Nie, nie, w porządku. - skłamał z wysiłkiem –
Wolę, żebyś była ze mną szczera, niż zwodziła mnie słodkimi
kłamstwami.
W milczeniu skinęła głową.
-
Wiem.
Na chwilę w pokoju zapadła głucha, niczym nie
zmącona cisza, z rodzaju tych nieprzyjemnych, które kują w uszy i
kładą się niemożliwym ciężarem na barkach obecnych.
-
Więc… Jak myślisz, co powinienem teraz zrobić? - odezwał się w
końcu Malfoy, ku uldze Rosjanki.
- Opowiedzieć mi o niej –
odpowiedziała prosto – Wtedy coś wymyślimy.
Chłopak
namyślał się długo, lecz Walerija nie narzekała, nie
niecierpliwiła się, ani nie pospieszała go. Doskonale wiedziała,
że to koniecznie.
- Ona jest… szlamą – rzekł
ostrożnie. Zdawał sobie sprawę, że w rozmowach z członkami
swojej rodziny to właśnie tę informację
musi podać jako pierwszą. Walerija uniosła wysoko brwi w niemym
wyrazie zaskoczenia, jednak nic nie powiedziała, zatem Draco
kontynuował:
- Ale nie przypomina innych szlam. Jest
piekielnie dobra w… magii. Pewnie dlatego, że czyta takie
niepoważne ilości książek – nie sprawiał wrażenia, jakby
mówił do kuzynki, bardziej jakby myślał na głos – Jest
inteligentna, uparta jak os… to znaczy jak gryfon, niezależna,
odważna… Jakimś cudem jednocześnie twarda i wrażliwa. Kiedy się
śmieje, to marszczy nos, a kicha całym ciałem, przysięgam, nawet
rzęsami! Płacząc zamienia się w istną fontannę, idę o zakład,
że zrozpaczona Granger położyłaby kres suszy w Afryce. Jeśli ją
umiejętnie sprowokować, to dostaje słowotoku i wymachuje rękami,
gdy mówi. Poza tym ma niesamowity potencjał do oblewania się
rumieńcem. (Podejrzewam, że w poprzednim wcieleniu była burakiem).
Umie wyśmienicie poruszać się w tańcu, chociaż chodzi jak typowy
prefekt-kujon: energicznie, sztywno, z wyprostowanymi plecami i
uniesionym podbródkiem. Jej włosy zabawnie puszą się w czasie
deszczu. Przypomina wtedy moją sowę, choć moja sowa nie ma takich
ładnych, delikatnych dłoni, ani oczu barwy czekolady… A właśnie,
jej oczy! Nadnaturalna sprawa: w jednej sekundzie potrafią spoglądać
na ciebie ciepło albo skrzyć się w rozbawieniu, a już w następnej
ciskają gromy, o sile rażenia Avady! No i ten jej żałosny wzrost
– Merlinie, jest chyba najniższa na roku, a i wśród
szóstoklasistów trudno znaleźć kogokolwiek niższego! Fatalnie
lata na miotle, na miejscu pani Hooch zabroniłbym jej się do niej
zbliżać na odległość mniejszą niż 5 stóp. Często nazywa mnie
idiotą, ewentualnie półgłówkiem, baranim łbem albo obłąkanym
trollem… Głównie jednak idiotą. Czasami bywa kreatywniejsza i
konstruuje bardziej skomplikowane obelgi, np. „Jesteś jeszcze
głupszy, niż najgłupsza sklątka tylnowybuchowa chodząca po
ziemi, dodatkowo pijana i ogłuszona patelnią”. Czyż nie urocze?
Poza tym – mimo że jest prefektem – stosuje przemoc fizyczną.
Nie zliczę już ile razy dostałem od niej po łbie jakąś książką
albo podręcznikiem… raz nawet przywaliła mi całą torbą!
(Oczywiście jej nie oddałem, ale śmiertelnie się obraziłem). Jej
ulubiony kolor to zielony. Na którychś korepetycjach powiedziała
mi, że gdy była mała strasznie chciała mieć zielone oczy, ale ja
tam wolę je takie, jakie są. (Rzecz jasna jej tego nie
powiedziałem, bo jeszcze gotowa pomyśleć, że mi się podobają!)
Któregoś popołudnia odkryłem, że w specyficznym, wieczornym
słońcu, gdy spojrzeć z odpowiedniej perspektywy, jej włosy wydają
się miedziano rudawe.
Jest bardzo uczciwa i zawsze
przestrzega zasad (rasowa gryfonka), ale zdziwiłabyś się, jak
bardzo potrafi być chytra, by te zasady obejść, i nie łamiąc ich
dostać to, czego chce. - Malfoy przypomniał sobie, jak sprytne
pytanie wymyśliła Granger podczas gry w „Prawdę”. Wtedy był
na nią wściekły, teraz jednak wspominał to z
rozrzewnieniem… Zaraz,
jest coś jeszcze, zaświtało
mu w głowie gdy tylko pomyślał o wydarzeniach tamtej nocy. Coś
ważnego… ach, tak! -
Nie jest dziewicą. - rzekł, starając się, by zabrzmiało to
beznamiętnie. Nic więcej nie zamierzał mówić. Przypomnienie
sobie o utraconej cnocie Hermiony na dobre zamknęło mu usta.
Cały
ten czas Walerija słuchała go uważnie i w skupieniu, nie wtrącając
się ani nie przerywając choćby słowem. Dopiero teraz otworzyła
usta i odezwała się:
-
Dlaczego…zakochałeś…się…w…szlamie? - rzekła powoli,
starannie wymawiając każde słowo. W jej głosie nie było przygany
ani dezaprobaty, po prostu zaskoczenie i głęboka chęć
zrozumienia. Malfoya zatkało. Właściwie spodziewał się tego
pytania, ale jednocześnie… się go nie spodziewał. Jak
todlaczego?
Co za idiotyczne pytanie!
- Nie zakochałem się w niej –
odparł machinalnie. Trudno byłoby mu zareagować inaczej, wszak
dorastał w przeświadczeniu, że miłość nie istnieje.
-
Owszem, zakochałeś.
- Nie.
- Tak.
-
Nie zakochałem się.
- Zakochałeś się.
- No
dobrze!!! ZAKOCHAŁEM SIĘ! - Walerija uśmiechnęła się
usatysfakcjonowana – Ale skąd mam wiedzieć dlaczego?! Poza tym
Hermiona nie jest szlamą! Ona… - zawahał się, niepewny jak
wytłumaczyć to, co miał na myśli - …technicznie nie jest
czystej krwi, ale z natury to stuprocentowa czarownica!
Rosjanka
uniosła brew, ale w żaden sposób nie skomentowała jego wrzasków.
Nie znała tej całej Granger, ale skoro Malfoy tak zaciekle jej
bronił, mimo jej mugolskiego pochodzenia… cóż – to musiało
coś oznaczać.
- Więc… Jak myślisz, co powinienem
teraz zrobić?
Z piersi Waleriji wyrwało się głębokie
westchnienie. Nie chciała zostawać w tym wielkim, dziwacznym zamku
sama, ale z drugiej strony nie mogła patrzeć na męki Malfoya. Był
jedną z najbliższych jej osób pod słońcem, dorastali razem,
przyjaźnili się i kochali nad życie. Jak mogłaby stawać na
drodze jego szczęściu?
- Leć do niej – rzekła w
końcu, poczciwym tonem. Pobrzmiewało w nim coś na kształt
niemalże matczynej czułości.
Malfoy drgnął, jakby
chciał rzucić się w kierunku drzwi, jednak pozostał na miejscu,
zawahawszy się.
- Jesteś pewna? Jesteś gościem,
powinienem…
- Jestem pewna – przerwała mu z mocą –
Leć do niej.
Więc Draco poleciał.
***
Pędził
przez korytarze prawie tak szybko, jak wtedy gdy niósł Hermionę do
skrzydła szpitalnego. W jego głowie szalał huragan myśli,
wymieszanych z gwałtownymi emocjami. Chciał ją zobaczyć teraz,
zaraz, natychmiast, już, w tej chwili. Chciał wszystko naprawić,
wszystko między nimi wyprostować… Miał wrażenie, że jego ciało
opanowuje gorączka ekscytacji, podniecenia i zniecierpliwienia,
która pali każdy jego nerw ogniem piekielnym, pchającym go dalej,
jeszcze dalej, i szybciej, jeszcze szybciej.
Najgorsze
było to, że nie wiedział gdzie jej szukać. Biblioteka? Wieża
Gryffindoru? Jezioro? Mogła być w każdym z tych miejsc…
Toteż
młody Malfoy latał jak poparzony po całej szkole, przez okno
zajrzał nawet do chatki Hagrida, lecz nigdzie nie mógł znaleźć
dziewczyny. Już miał się poddać i powlec z powrotem do lochów,
gdy uświadomił sobie, że jest jeszcze jedno miejsce, którego nie
odwiedził. Nadzieja odżyła w nim błyskawicznie, a każda komórka
jego ciała wyrwała się do przodu, by jak najszybciej dotrzeć do
Centrum Korepetycyjnego. Prawdę mówiąc nie wiedział nawet
dokładnie co zamierza powiedzieć Hermionie, kiedy już ją
odnajdzie. Przeprosić ją? Pytać co się stało, co się zmieniło?
Wyznać jej miłość?
Nie miał pojęcia.
Potrzeby
serca mają już to do siebie, że tak jak są silne i niepohamowane,
tak niekonkretne i nierzadko całkiem pozbawione logiki. Draco Malfoy
kochał logikę. Była chłodną siostrą jego, równie chłodnego,
analitycznego umysłu i niegdyś nie umiał bez niej żyć. Teraz
jednak, gdy pędził na złamanie karku po śliskiej, wytartej
posadzce szkolnego korytarza, był całkowicie pewien, że obraz
Hermiony Granger – małej, przemądrzałej Granger – nie
pozostawił w jego organizmie ani odrobiny miejsca, na logiczne
myślenie. Czuł się tak, jakby całe jego ciało, dusza, umysł…
jakby cały on był
jednym, wielkim biciem serca, jedną, wielką potrzebą
by ją zobaczyć.
Zdyszany, zmęczony, spocony – wpadł jak pocisk do Centrum
Korepetycyjnego, ledwie zdoławszy wyhamować w progu. Z początku
nie ujrzał nikogo. Krzesła, ustawione równo po obu stronach
długiego, orzechowego stołu zdawały mu się tak puste, jak nigdy
dotąd. Dopiero po chwili, rozejrzawszy się na boki, dostrzegł
drobną, odzianą w szaty postać. Stała przy oknie, po lewej
stronie, dosyć daleko od niego. Wpatrywała się w dal, w zachodzące
nad wrzosowiskami słońce, a ręce założone miała na piersi. Choć
Malfoy widział ją tylko z profilu, potrafił rozpoznać, że jej
oblicze jest smutno-spokojne. Melancholijne w pewien szczególny
sposób, właśnie taki, jaki zawsze towarzyszy zachodom
słońca.
Pomarańczowordzawe, wieczorne światło padało
na twarz i włosy Hermiony sprawiając, że zdawała się
płonąć.
Nie zauważyła, że wszedł. Po prostu stała
przy oknie i oglądała świat.
Boże,
pomyślał Malfoy z nienazwanym, porażająco silnym uczuciem, jaka
ona piękna.
Hermiona
drgnęła, gdy poczuła, że od tyłu oplatają ją czyjeś ramiona.
Nie odwróciła jednak wzroku od malowniczego zachodu słońca. Sama
woń cytryn wystarczyła, by dziewczyna domyśliła się kto ją
przytula. Człowiek ów oparł podbródek na jej ramieniu, muskając
nosem ucho i głęboko zaciągając się jej zapachem.
Przez
jeden, straszny moment miała przemożną ochotę trwać w tych
objęciach do końca świata, na wieki wieków. Przymknęła oczy,
wyobrażając sobie, jak stoi tutaj, razem z nim, aż słońce
całkowicie schowa się za wrzosowiskami… a potem jeszcze dłużej,
aż do rumianego świtu. Westchnęła cicho, i niechętnie lecz
stanowczo odsunęła się od chłopaka. Upewniwszy się, że jej
spojrzenie jest twarde i niezłomne, spojrzała mu w twarz.
Draco
niewiele z tego rozumiał, ale czuł, że nie jest dobrze. Bez
większej nadziei na powodzenie, wyciągnął do dziewczyny ramiona w
zapraszającym geście, mając przy tym minę wyczekującego
szczenięcia. Hermiona założyła ręce na piersi i pokręciła
głową. Musiała być nieprzejednana. Musiała wszystko zakończyć
raz na zawsze. Postanowiła to sobie, gdy tylko ujrzała tę
dziewczynę w jego prywatnym dormitorium. Był to moment, w którym
zrozumiała, że jakakolwiek między nimi interakcja - jakakolwiek
więź - przyniesie im tylko ból i ciągłe rozczarowania. To się
nie uda, to nigdy nie miało szans się udać. „To” nigdy nawet
do końca nie zaistniało.
- Musimy porozmawiać.
-
Muszę z tobą porozmawiać… - powiedzieli niemal
jednocześnie.
Oboje skierowali się ku długiemu stołowi,
zupełnie jakby uzgodnili to telepatycznie. Hermiona zasiadła na
jedynym krześle stojącym przy krótszej krawędzi blatu, Draco zaś
po jej lewicy. Popatrzyli na siebie.
- Nie możesz mnie
więcej całować – powiedziała z miejsca dziewczyna. Głos miała
spokojny, pobrzmiewała w nim jednak pewna stalowa nuta.
Gryfonka
uznała, że lepiej będzie od razu przejść do rzeczy, bez żadnych
wstępów. „Złamania proste zrastają się szybciej i bez
komplikacji”.
Przez twarz ślizgona przemknęła jakaś
potężna emocja, której Hermiona na zdążyła zidentyfikować,
gdyż ta po chwili znikła pod rzeczową, analityczną maską.
-
Dlaczego? - spytał, cicho i sucho. Czuć było, że usilnie stara
się przed czymś powstrzymać, coś ukryć, że jest na krawędzi
wybuchu.
- Ponieważ to jest złe. Nie można całować
osób, których się nie kocha. TYMBARDZIEJ nie można całować
osób, których się nienawidzi. - mówiła nienaturalnie powoli i
dobitnie, jakby starała się wytłumaczyć dziecku jakieś trudne
zagadnienie.
Dziwne – można powiedzieć „kocham cię”
na tyle różnych sposobów… Jakimś jednak cudem ten absolutnie
najprostszy okazuje się jednocześnie najtrudniejszym. Dwa słowa,
niby zwyczajna rzecz. Jak „jem śniadanie” albo „pada śnieg”.
Wychodzi jednak na to, że to nie liczba słów, nie ilość liter,
nie język, w którym jest wypowiadane, decyduje o wadze wyznania –
to jego ZNACZENIE. Kochać i Nienawidzić to Wielkie słowa.
„Wielkie” wielką literą, nie zwyczajnie wielkie. Słowa
porażające swoją mocą i treścią, słowa nie byle jakie, takie,
których nigdy nie rzuca się na wiatr, których nigdy się nie
zapomina, których dźwięk zdolny jest przeważać szalę życia i
śmierci. Słowa niosące ze sobą całe serca, całe dusze osób je
wypowiadających.
Draco Malfoy nie mógł powiedzieć
„kocham cię”. Chciał. Próbował. Niemal krzyczał w duchu z
frustracji, lecz nie mógł. Nie potrafił.
- Nie
nienawidzę cię… - rzekł więc cicho. To wszystko, co mógł jej
dać.
Hermiona zapłakała w duchu, na zewnątrz jednak
nie okazała żadnych emocji. Dlaczego? Dlaczego
musiał jej wszystko utrudniać?! Gdyby teraz ją wydrwił, gdyby
prosto w twarz wykrzyczał jej, że jest nic nie wartą szlamą,
gdyby na powrót stał się tym zepsutym do szpiku dupkiem – o ile
łatwiej byłoby jej zrobić to, co miała do zrobienia…! Ale on
wszystko komplikował, stawiał przed nią coraz to nowe blokady
psychiczne, jakby odrzucanie go nie było dla niej wystarczająco
trudne.
Znała jednak rozwiązanie, wiedziała, co musi
zrobić. Było to równie brutalne, jak i bolesne. Na myśl o tym,
serce ścisnęło się gwałtownie w jej piersi, jakby próbowało
zaprotestować, ona jednak ogromnym wysiłkiem woli zignorowała ból
i koszmarne pragnienie wybuchnięcia płaczem.
Wzięła
głęboki, uspokajający oddech i zacisnęła zęby, szykując się
do największego kłamstwa w swoim życiu.
- Ale ja cię
nienawidzę – z ulgą odnotowała fakt, że jej głos zabrzmiał
perfekcyjnie beznamiętnie. Przywodził na myśl chłodny,
wypolerowany głaz, bez żadnego punktu oparcia dla rąk czy stóp,
na który w żaden sposób nie można się dostać. W innych
okolicznościach Hermiona zapewne byłaby dumna ze swoich
umiejętności aktorskich, teraz jednak odczuwała wyłącznie
bolesną, przerażającą pustkę.
Czy pustka może
boleć?
Draco Malfoy siedział, wpatrując się tępo
we własne dłonie. Gdyby jego ciało było mu posłuszne, zapewne
spojrzałby na twarz siedzącej obok dziewczyny - w jej wielkie,
czekoladowe oczy – jednak teraz czuł się tak, jakby w ogóle nie
miał ciała. Zapadł się w sobie, skurczył do rozmiarów ziarnka
maku, omal nie przestał istnieć…
Zrozumiał nagle, że
nie oddycha. Wraz z wdechem powróciła do niego świadomość –
nadal ogłuszona i zraniona, ale przynajmniej trzeźwa i
kontrolowana.
Gdzieś bardzo, bardzo głęboko czuł, że
to co powiedziała Hermiona jest nieprawdą. Czuł, że coś się nie
zgadza, że coś nie pasuje do układanki. W tamtej jednak chwili
zbyt cierpiał i zbyt bolało go serce, by dosłyszał szepty
podświadomości.
- Co? - powiedział głupio, gdy cisza
sprawiała, że głowa bolała go tak nieznośnie, jakby miała
eksplodować.
- Nienawidzę cię – powiedziała Hermiona
dobitnie, szlochając w duchu przy każdym wypowiadanym słowie.
Cierpiała niemiłosiernie, jakimś jednak cudem udawało jej się
zachować chłodny, bezlitosny, ostry jak brzytwa ton. – Rozumiesz?
Nienawidzę, nie chcę cię znać. Trzymaj się od mnie z daleka.
W
desperackim geście przykrył jej dłoń swoją, mając nadzieję, że
kontakt fizyczny rozwieje koszmar tej chwili, tak jak świt rozwiewa
zły sen. Hermiona zawahała się przez ułamek sekundy, czując taki
ból, jakby ktoś rzucił w nią Cruciatusem, i cofnęła rękę.
Wiedziała, że balansuje na krawędzi samokontroli. Miała wrażenie,
że jeszcze chwila a wybuchnie płaczem.
- Nie, nie
rozumiem – niemalże krzyknął, z zaskakującym uporem.
-
A zatem jesteś idiotą – powiedziała. Kocham
cię,
pomyślała. – Zresztą zawsze wiedziałam, że nim jesteś.
- Boże,
tak bardzo!
Bardzo
długo panowała cisza. Draco wpatrywał się w nią intensywnie,
jakby próbował zajrzeć do jej duszy, ona zaś patrzyła wszędzie,
byle nie na niego: a to na swoje dłonie, a to w blat stołu…
-
Skoro mnie nienawidzisz… - przytaknęła sztywno, ale nie zwrócił
na to uwagi - …skoro nie chcesz mnie widzieć… Oddaj mi swoje
wspomnienia. - mówił ostrożnie, ale dosyć stanowczo, jakby się z
kimś targował o wyjątkowo cenny towar.
Dziewczyna
zdębiała. Jak
to… moje wspomnienia? Zwariował? Nie, nie, nie – przecież to
jedne z moich najpiękniejszych wspomnień…! Oh, nie! Jednak
sama zaczęła tę ryzykowną grę i to zaczęła ją od kłamstwa,
zatem teraz nie miała wyjścia – musiała grać dalej. Na myśl o
tym, że wspomnienia świątecznego poranka; soboty nad jeziorem;
tego, jak ujrzała jego twarz po odzyskaniu przytomności; tańca
podczas balu; pocałunku… że wszystko to zniknie z jej głowy,
zostanie jej odebrane, że nie będzie mogła do tego wracać, tak
jak robiła to każdego wieczoru… Coś bardzo silnego - jakiś
pierwotny element jej duszy – zbuntowało się gwałtownie. „NIE!”
- chciała wykrzyknąć z całą mocą.
- D…Dobrze –
odparła cicho, wręcz szeptem. Jej głos załamał się niemal
niezauważalnie. - Masz fiolki?
Prostym, krótkim
zaklęciem Draco przetransmutował swoje spinki od mankietów w
niewielkie, połyskujące złotawo fioli.
Szlochając w
duchu, Hermiona z kamienną twarzą zabrała się do roboty. Miała
wrażenie, jakby każde z wspomnień, które wyszarpywała ze swojego
umysłu, zostawiało bliznę na jej duszy. Bolało, bolało
niesamowicie, ale zacisnęła zęby i kontynuowała. Gdyby pozwoliła
temu… romansowi trwać – bolałoby jeszcze bardziej. Przynajmniej
ona była o tym absolutnie przekonana.
Kiedy skończyła
dekompletować swoją pamięć, wstała od stołu.
- Proszę.
Wszystkie te wspomnienia to kłamstwo, więc nie wiem na co ci one,
ale proszę.
Z tymi słowy opuściła Centrum
Korepetycyjne.
Czuła, jak z chwilą przekraczania progu
jej serce pęka. Pęka na pół, potem jeszcze raz, i jeszcze, i
jeszcze, aż został z niego drobny mak - a za każdym razem ona
cierpiała tak samo.
***
Umrę,
przemknęło mu przez myśl. Mijały jednak sekundy, następnie
minuty, a on wciąż żył, choć czuł się całkowicie zmiażdżony
i zrujnowany. Niczym robot, zebrał ze stołu wspomnienia Granger i
wrzucił je do obszernej kieszeni szaty. Potem znów nie mógł się
ruszyć.
„And
I’d tell you that I miss you but I’m sure… - it doesn’t
matter at all”*
Za
oknami było już zupełnie ciemno, gdy w końcu udało mu się
zmusić swoje ciało do współpracy. Powoli podniósł się z
krzesła i ruszył do wyjścia, zupełnie jak pozbawiona duszy
maszyna.
„Nienawidzę
cię”
Skręcił
do pierwszego lepszego pomieszczenia, które całkiem przypadkowo
okazało się być salą od Mugoloznawstwa. Machnąwszy kilkakrotnie
różdżką, spowił wnętrze zaklęciami wyciszającymi i tłumiącymi
dźwięk, po czym otworzył usta i krzyknął na cały głos. Nie był
to krzyk z rodzaju wściekłych – przesiąkniętych furią. Nie był
to krzyk z rodzaju wrzasków cierpienia, spowodowanych fizyczną
torturą. Nie był to także krzyk frustracji. Był to przejmujący,
wysoki krzyk bólu, żalu, pokrzywdzenia.
Wszystko
co mogło pójść źle – poszło źle. Nie ma już nic.
Miotał
się, kopał i wydzierał, aż całkowicie zdarł sobie gardło.
Wtedy odwołał zaklęcia i wyszedł z klasy jakby nigdy nic. W jego
zachowaniu było coś nienaturalnego, nieludzkiego, sztucznie
obojętnego. Poruszał się sztywno, a wzrok tępo wbijał w
przestrzeń. Nie był w stanie myśleć, ani czegokolwiek
czuć.
Dlaczego
czuję się, jakbym stracił przyjaciela?
Dotarł
pod portal Pokoju Wspólnego Slytherinu. Ledwie dosłyszalnie
wypowiedział hasło i jak w transie udał się do swojego
dormitorium.
Wyciągnął z szafy myślodsiewnię i
bardzo, bardzo ostrożnie postawił ją na stoliku przy łóżku.
Następnie sięgnął do kieszeni po szklane fiolki, które obecnie
były jego największym skarbem. Obszedł się z nimi jeszcze
delikatniej, niż z myślodsiewnią – ułożył je na jednej z
satynowych poduszek w równiuteńkim rządku i przez chwilę
przyglądał im się z nienazwanym uczuciem.
Boże,
oddaj mi ją, oddaj! Ja ginę!
Draco
Malfoy nie był masochistą. Z jakiegoś jednak powodu katował i
ranił sam siebie, oglądając wspomnienie za wspomnieniem, jedno po
drugim, a gdy skończył – zaczynał od początku, w kółko i w
kółko. Gdy zdawało mu się, że jego serce pękło już zbyt wiele
razy, że więcej nie wytrzyma – sięgał po kolejną z fiolek.
Tortura.
We wspomnieniu Blaise’a nie dostrzegł tego, co
dostrzegł we wspomnieniach Granger: echa emocji i odczuć, wiszącego
w powietrzu. Było ono jednocześnie bardzo nieuchwytne, a jednak w
naturalny sposób czytelne. Tak jakby mógł wyczuć – na języku,
w koniuszkach palców, na skórze – co ona odczuwała przy każdym
z przeżywanych wydarzeń.
Zakłopotanie
i zaskoczenie –
gdy wplatał jej lilię we włosy.
Żar
i pożądanie –
gdy odpowiadała na jego pocałunki w Wieży Gryffindoru.
Wzruszenie
i szok –
gdy okazało się, że srebrny grzebień jest prezentem od
niego.
Wstyd
i złość – gdy
odpowiadała na pytania podczas gdy w Prawdę.
Radość
i niepewność –
na Balu Zimowym.
Niespodziewane (dla Malfoya) pragnienie –
gdy miała pocałować go pod jemiołą.
Wirowało mu w
głowie.
Kalejdoskop wrażeń, huragan emocji, lawina
szczegółów.
„Minute
of silence for my Pain”**
Przeglądał
jej wspomnienia godzinami, aż w końcu jego zmęczone ciało osunęło
się na poduszki i niemal natychmiast zapadło w sen. Śniła mu się
pustka. To nie tak, że nie śniło mu się nic – po prostu jego
snem była pustka, w której trwał i której cały czas był
świadom.
Nawet nie wiedział, jak kurczowo tulił do
siebie brzeg kołdry… Nawet nie wiedział, jak głośno krzyczał
przez sen.
Nawet nie wiedział, jak rozpalona była tej nocy
jego skóra.
Chwila
światła między wschodem a
zachodem.***
__________________________________________________________
*
„And I’d tell you that I miss you but I’m sure… - it doesn’t
matter at all” -
ang. „Powiedziałbym, że za tobą tęsknię, lecz jestem pewien,
że nie ma to żadnego znaczenia”. Cytat z piosenki Rona
Pope’a.
** „Minute
of silence for my Pain” -
ang. „Minuta ciszy dla mojego cierpienia”. Cytat zasłyszany bądź
przeczytany, głęboko wyryty w pamięci choć nie wiem skąd się
wziął.
*** „Chwila
światła między wschodem a zachodem” -
zdanie będące niedosłownym cytatem opartym na piosence pt.:
„Mimochodem”, Jacka Kaczmarskiego. Oryginalny wers brzmi: „Słońce
błyśnie między wschodem a zachodem, mimochodem obrysuje miasto
chmur”
Dołączę nawet cały tekst piosenki, albowiem jest
bardzo poruszająca i mam nadzieję, że chociaż części z Was
przypadnie do gustu równie mocno, jak mi:
Słońce
błyśnie między wschodem a zachodem
Mimochodem obrysuje miasto
chmur
Jednych dziegciem dzień nakarmi, innych miodem
Temu
głowę wzniesie, temu napnie sznur
Trochę starsze znów się
stanie to, co młode
Jakby strzepnął ptak kolejną kroplę z
piór
Mimochodem, mimochodem
Jakby strzepnął kroplę z
piór
Tym pod nogi róż kobierzec, tamtym
kłodę
Pozostałym - mimochodem - byle co
Frustrat skargę
śle, laureat pisze odę
Raz się dobro jawi złem, raz dobrem
zło
Słowo wpada w morze słów, jak kamień w wodę
Krążek
myśli pozostawi brnąc na dno
Mimochodem, mimochodem
Krążek
myśli brnąc na dno
Cierpi syty - niepojętym zdjęty
głodem
Zgłodniałego - mimochodem - syci złość
Temu
mostu przęsło, temu dom z ogrodem
Komuś o coś chodzi, za
kimś chodzi coś
Na stracenie, na pożytek i na szkodę
Jak
złośliwie między psy rzucona kość
Mimochodem,
mimochodem
Między przy rzucona kość
Tańczą,
walczą, zieją żarem, zioną chłodem
Mimochodem spalą w pył,
zetną w lód
Swego boga za słomianą szarpią brodę
By
im dał nadziei źdźbło, ładu łut
Sen za jawę biorą, karę
za nagrodę
Odtwarzając krótkie scherzo swe bez
nut
Mimochodem, mimochodem
Krótkie scherzo - bez nut
Nic
już więcej z tego rymu nie wywiodę
Mimochodem układając
cierpką pieśń
Pocieszenie tylko dodam na osłodę
Że w
niej drzemie mimochodem ważka treść
Chwila światła między
wschodem a zachodem
Wobec której trudno tak po prostu
przejść
Mimochodem, mimochodem
Trudno tak po prostu
przejść
Miasto chmur, chwile szczęść
Najgorsze
było kilka pierwszych godzin po pożegnaniu… właściwie, to
odeszła bez pożegnania. Ledwo dotarła do Wieży Gryffindoru, tak
mocno oślepiały ją wzbierające w oczach łzy.
Gdy
stanęła przed lustrem w łazience, spojówki miała zaczerwienione,
a nos zatkany, lecz policzki wciąż suche.
- Nie będziesz
płakać. - powiedziała stanowczo do swojego odbicia, przez
zaciśnięte zęby. - Nie będziesz płakać.
I
faktycznie, nie płakała. Nie uroniła ani jednej łzy, ale to, jak
się czuła…
Oddała swoje wspomnienia. Przez dobre pół
godziny, tuląc kurczowo poduszkę, przetrząsała umysł w ich
poszukiwaniu, choć dobrze wiedziała, że nic nie odnajdzie. W ich
miejscu dostrzegała tylko plamy mroku, pustkę. Doprowadzało ją to
do szaleństwa.
Minuty mijały, wlokąc się
niemiłosiernie, a jej obłęd trwał i pogłębiał się z każdą
chwilą. Najgorsze było to, że nie miała nawet czego się chwycić,
czym się pocieszyć… Była tu zupełnie sama, z dala od
przyjaciół, bez nikogo do otarcia łez… które przecież nie
płynęły. Uparcie szkliły się w jej oczach, jednak nie wychodziły
na spotkanie policzkom – tak, jak im nakazała.
W
przebłysku rozsądku dziewczyna postanowiła spróbować zasnąć.
Nie mogła. Leżała tak długo, rozmyślając o tym, czego już nie
miała, aż przypomniała sobie o jedynej rzeczy, którą wciąż MA.
Drobny ten przedmiot spoczywał zmięty i przybrudzony na dnie jej
szkol0nej torby, która to torba leżała spokojnie pod łóżkiem,
czekając na rozpoczęcie drugiego semestru. Nie otwierając
przymkniętych oczu Hermiona sięgnęła ręką w dół, w
poszukiwaniu teczki. Znalazła ją niemal natychmiast. Zanurzyła
dłoń w jej wnętrzu, po kilku sekundach wygrzebując z niego małą,
niemożliwie pogniecioną chustkę. Z zamkniętymi oczyma przytknęła
materiał do nosa, zaciągając się znajomym, nieco cierpkim i
odrobinę już zwietrzałym zapachem cytryn. Opuszki jej palców
wolno i ostrożnie przesunęły się wzdłuż krawędzi sukna, jakby
w pieszczocie, istotnie jednak poszukując pewnego drobnego
szczegółu… jest, znalazła! Maleńki, doskonałej jakości haft.
„D.M” oraz drobny, ziejący ogniem smok, z owiniętym wokół
łapy wężem.
Co
ja najlepszego zrobiłam?,
załkała w myślach. Okazuje się bowiem, że powstrzymywanie łez
ma się nijak, do powstrzymywania płaczu. Płakała każda komórka
jej ciała, bez znaczenia, czy policzki miała suche czy też
nie.
Zrobiłaś
to, co należało zrobić,
odezwał się zdrowy rozsądek, ratując ją z opresji.
Co
z tego, skoro mam wrażenie, jakby połowa mnie umarła?!,
poskarżyło się serce z rozpaczą.
Poboli
i przestanie. Czas leczy rany, musisz po prostu wytrwać jeszcze
trochę. Zapobiegłaś popełnieniu największego błędu w swoim
życiu.
Nieprawda.
Ja POPEŁNIŁAM największy błąd w swoim życiu.
Idź
spać. Gdy się obudzisz, zrozumiesz, że postąpiłaś słusznie.
Wszystko nabierze sensu, obiecuję.
Niczego
mi nie obiecuj…
Po
prostu mi zaufaj…
Dlaczego
miałabym ci ufać?!
Oh,
dziecko… już raz ci to mówiłem – ponieważ jestem
Tobą.
***
-
Ćśśś… - uspokoiła go po raz setny, tuląc jego głowę do
piersi i kołysząc nim uspokajająco – Ćśśś, już dobrze…
-
NIE JEST dobrze! - krzyknął, choć ledwie można było go
zrozumieć, tak ściśnięte miał gardło. - Nie mów mi, że jest
dobrze – dodał dużo ciszej, niemal szeptem.
- Więc co
mam powiedzieć? - spytała Walerija bardzo szczerze i z wielkim
żalem.
- Nie zaczyna się zdania od więc… - rzekł
Draco, czując jak serce mu pęka.
- Dobrze, więc już
nic nie mówię. Milczę jak grób. – głos dziewczyny brzmiał
troskliwie i czule, podobnie do głosu kochającej matki, jednak
mniej pouczająco. Idealnie.
- Po prostu ze mną pobądź
– jęknął chłopak, niemalże błagalnie. - Proszę.
-
Dobrze.
Przez następne godziny trzymała go w objęciach,
głaszcząc delikatnie po głowie. Nikt nic nie mówił, tylko Draco
od czasu do czasu, w nagłych atakach bezsilnej złości, napinał
wszystkie mięśnie i kurczowo zaciskał dłonie.
Wcześniej,
około północy, Walerija przybiegła do jego dormitorium
zaalarmowana dobiegającymi z niego wrzaskami. Była zszokowana,
widząc spoconego, krzyczącego i wijącego się na łóżku kuzyna,
pogrążonego w groteskowej parodii snu. Przebudziła go natychmiast.
Był cały rozpalony, wystarczyło się nad nim nachylić, by wyczuć,
że jego ciało trawi gorączka.
Przy drobnej pomocy
czarów i ogromnej dawce przyjacielskich czułości dziewczyna
doprowadziła zarówno zmaltretowane ciało, jak i zmaltretowaną
duszę Malfoya do stanu jako-takiej „używalności”. Miała
jednak świadomość, że musiało wydarzyć się coś naprawdę
poważnego. Obwiniała samą siebie za to, że poradziła
przyjacielowi odnaleźć tamtą małą i porozmawiać z nią. Może
gdyby nakłoniła go, do zostania w dormitorium, może gdyby się
dzisiaj nie spotkali… nie doszłoby do tego.
Walerija
nie mogła jednak wiedzieć, że to, co się dzisiaj stało, stałoby
się tak czy siak – prędzej czy później. A znając zapobiegliwą,
rozsądną do bólu Hermionę Granger – raczej wcześniej.
-
Draco, skarbie? Za dwie godziny śniadanie… - odezwała się,
sugerując mu najdelikatniej jak potrafiła, że wciąż istnieje
świat zewnętrzny i że należy wziąć się w garść. Chłopak
mruknął coś niezrozumiale w jej brzuch, ale posłusznie otworzył
oczy i usiadł prosto na łóżku.
- Jjj-jak wyglądam? -
spytał, chcąc zabrzmieć naturalnie. Średnio mu to wyszło: jego
głos wciąż był nieco jękliwy i nosowy z powodu kataru.
-
Jak… der’mo (pl.
„gówno” - przyp. Autora) – odrzekła Rosjanka z rozbrajającą
czułością i szczerością. Malfoy spojrzał na nią bykiem, ale
nic nie powiedział, tylko wstał i ruszył w stronę łazienki.
-
Poczekam tu na ciebie! - krzyknęła jeszcze dziewczyna do
zamykających się drzwi – tylko nie siedź za długo!
***
Nic
jej nie smakowało, nawet ulubione bułeczki francuskie z dżemem
malinowym. Wgryzła się w jedną z nich, przeżuła hamując odruch
wymiotny i przełknęła. Miała wrażenie, jakby jadła
gumę.
Trzeba jej przyznać, że była wyjątkowo silna.
Ani razu nie spojrzała na stół Slytherinu, pilnując wzrokiem
swojego talerza, jakby ten miał zaraz czmychnąć jej sprzed nosa.
Bardzo chciała choć na chwilę, choć na sekundę, choć na
mrugnięcie okiem skrzyżować z Draco spojrzenia… napotkać jego
szare tęczówki wpatrzone w nią z tym dziwnym, enigmatycznym
uczuciem, które tyle razy u niego widywała!
Nie.
Nie, nie, nie. Wytrzymasz. Tak, jak w nocy, Granger, pamiętasz? Dasz
radę.
Zaraz
po śniadaniu popędziła do biblioteki, mając niezachwianą
pewność, że ślizgon za żadne skarby się w niej nie pojawi.
Uczyła się tego dnia jak szalona, próbując wypełnić pustkę, po
czymś wyjątkowym, co obróciła w ruinę wczorajszego wieczora.
Zakuwała w ten sposób aż do końca ferii, ani razu nie natknąwszy
się na Dracona. Raz tylko przyłapała tę jego… tę czarnowłosą
dziewczynę, na przyglądaniu jej się zza regału. Rozważyła
wówczas wiele możliwych scenariuszy: rzucenie na tajemniczą
piękność jakiegoś paskudnego uroku; otwartą, słowną
konfrontację; lub po prostu przypieprzenie jej w tę śliczną,
porcelanową buźkę… Nie uczyniła żadnego z powyższych. Po
prostu wróciła do lektury zasłaniając się przed wścibskimi
spojrzeniami gęstą, poskręcaną kurtyną włosów.
Nie
płakała ani razu, ale również ani razu się nie uśmiechnęła.
Nadal zdecydowanie bliżej jej było do zrozpaczonej niż do
szczęśliwej. Właściwie jej zachowanie w dużej mierze
przypomniało zachowanie osoby pogrążonej w żałobie… tyle, że
nikt jej nie umarł…
Czy aby na pewno? Bo coś umarło
na sto procent, coś bardzo istotnego, nie była tylko pewna jak to
nazwać.
Któregoś dnia stanęła przed lustrem w swoim
dormitorium. To, co tam zobaczyła tylko dodatkowo ją
przybiło.
Schudła jeszcze bardziej, w ogóle nie miała
ochoty jeść. Zazwyczaj posiłki kończyły się na przełknięciu
kilkunastu kęsów – żeby nie chodzić z całkiem pustym żołądkiem
– i wypiciu szklanki napoju, dzięki czemu nie była zupełnie
odwodniona.
Przyglądając się swoim, coraz wyraźniej
wystającym spod skóry, żebrom, doszła jednak do wniosku, że to
nie utrata na wadze, a nawet nie poszarzała cera są najgorsze z
całego jej wizerunku. To wyraz twarzy, a ściślej mówiąc - oczu.
Nadal były, oczywiście, ciepłej barwy czekolady, ale porażały
swą bezdenną obojętnością. Brakło w nich jakiejś iskry, która
do tej pory stanowiła coś w rodzaju okna jej duszy. Źrenice miała
rozszerzone, a tęczówki matowe, pozbawione życia.
Patrzyła
na siebie i bała się zachodzących w sobie zmian. Miała tylko
nadzieję, że powrót przyjaciół pomoże jej odzyskać pogodę
ducha i chęci do aktywnego życia.
Nie potrafiła sobie
wyobrazić do czego dojdzie, jeżeli tak się nie
stanie.
***
Walerija załamywała ręce
nad koszmarną kondycją jej umiłowanego kuzyna. Chłopak niknął w
oczach, choć nie miało to nic wspólnego z jego odżywianiem. Jadł
zdrowo i dobrze, jednak z jakiegoś powodu gasł z każdym dniem.
Coraz trudniej było jej go rozśmieszyć, wręcz graniczyło to z
niemożliwością, a przecież dobrze wiedziała, że są doskonale
dobrani pod względem poczucia humoru. Samopoczucie chłopaka
frustrowało ją, bowiem jako jego najlepsza przyjaciółka czuła
się w obowiązku pomóc mu przejść przez trudny dla niego okres, a
nie miała pojęcia jak tego dokonać. Merlin jej świadkiem, że
robiła co w jej mocy, jednak dawało to marne rezultaty. Dodatkowo
wszystko utrudniał fakt, iż Draco – z natury zamknięty w sobie –
teraz zamykał się jeszcze bardziej, nie pozwalając do siebie
dotrzeć.
Zdarzało się, że mówiła do niego godzinami,
a on nie odzywał się ani słowem. Kiedy proponowała mu wódkę,
nie odmawiał, ale picie nie przynosiło mu ani odrobiny przyjemności
czy satysfakcji. Jedynie tymczasowe zapomnienie, które nie
naprawiało niczego, a jedynie pogłębiało nowo powstałą pustkę
w jego życiu, nie dającą się niczym załatać. Spał mało i z
nią – kiedy próbował zasnąć samemu, nieodmiennie krzyczał i
wił się na łóżku, oraz dostawał gorączki, jak pierwszej nocy
po Wielkim Rozstaniu. Tylko kiedy leżała u jego boku, ściskając
uspokajająco jego rękę, udawało mu się zapaść w płytki, lecz
spokojny sen.
- Kocham cię – powiedziała mu któregoś
wieczoru przed zaśnięciem. Jak zwykle nie odpowiedział, a ona
poczuła się wyjątkowo beznadziejna i niepotrzebna.
Zabijało
ją, że on cierpi. Współodczuwanie wykształciło się między
nimi już w dzieciństwie:
kiedy wyjątkowo paskudny dzieciak
dokuczał Waleriji na podwórku, Draco poszedł do niego i machając
mu miniróżdżką przed nosem wykrzyknął, że „jeżeli dalej
będzie ich wkurzał to pożałuje”.
Ich –
użył liczby mnogiej, mimo że chuligan w życiu się do Dracona
słowem nie odezwał – prześladował tylko Rosjankę. Od tamtego
dnia wiedziała, że ona i Malfoy są dla siebie, za wszystko, mimo
wszystko, i niezależnie od wszystkiego.
- Draco, musisz
zacząć żyć. Otrząsnąć się. - rzekła pewnego ranka, czekając
aż on do końca zapnie guziki koszuli i zejdzie z nią na śniadanie.
Odpowiedziała jej cisza. - Martwię się o ciebie, to trwa zbyt
długo. Dostałeś kosza, ja rozumiem, i wiem, że to nie jest łatwe…
Tak, jak nie będzie łatwe widzieć ją każdego dnia, przez ponad
sześć miesięcy, ale musisz przez to przejść, łapiesz? Musisz
wrócić do dawnego życia, tego, które wiodłeś zanim się w niej
zakochałeś. Musisz sypiać, jeść, uczyć się, wychodzić z
przyjaciółmi… ŚMIAĆ SIĘ, na litość boską! - nadal się nie
odzywał, ale ona wiedziała, że słucha. Zdradzał go wyraz twarzy:
czujne oczy, zmarszczone w skupieniu brwi.
- Jutro
wyjeżdżam… Znaczy: jutro powinnam wyjeżdżać, ale jeżeli ci
się nie poprawi, to niech mnie Hipogryf kopnie - nie zostawię cię
w takim stanie! Zatrzymam się w Trzech Miotłach, jeżeli Dumbek nie
pozwoli mi zostać… coś wymyślę, obiecuję, ale – Draco.
Musisz o siebie zadbać, dzieciaku. I pozwól mi sobie
pomóc…!
Malfoy milczał przez jakiś czas, lecz w końcu
odezwał się, nieco nieswoim głosem:
- Masz rację, Wal.
Całkowitą rację – muszę wziąć się w garść. Próbuję,
chcę, możesz mi wierzyć. Po prostu… nie wychodzi mi. Czasem
zdaje mi się, że wszystko już pod kontrolą, a potem ona pojawia
się na śniadaniu i PUFF: kontrola jest wspomnieniem. JA NAWET NA
NIĄ NIE PATRZĘ, WAL! Ja potrafię rozpoznać, że to ona, po samym
rytmie kroków, odbijającym się od ścian!
Teraz
przyszła kolej na Rosjankę, by milczeć. Cisza towarzyszyła im aż
po sam główny korytarz.
- Nie wyjadę. - oświadczyła
wreszcie – zostanę jeszcze kilka dni, porozmawiam z dyrektorem…
Pomogę ci. Ale nie będę ci wmawiać, że będzie łatwo. Po prostu
musisz zacisnąć zęby, Draco, i czekać, aż ci przejdzie. Nie ma
żadnego magicznego leku na złamane serce, skarbie.
-
Wcale nie mam złamanego serce – burknął, z całkowitą
świadomością, że okłamuje przyjaciółkę. Nie łudził się
jednak, że ta mu uwierzy.
- Zakochałeś się w
dziewczynie, a ona powiedziała ci, że cię nienawidzi. Owszem, masz
złamane serce.
- Wcale się w niej nie zakochałem –
burknął znów. Celowo był nieprzyjemny i opryskliwy, ale Walerija
się do tego przyzwyczaiła. Najważniejsze, że w ogóle zaczął z
nią rozmawiać.
- Aha. Czyli wracamy do fazy
zaprzeczania, świetnie. Gadaj se gadaj, ja swoje wiem. Zostaję i
pomogę ci pozbierać to twoje zakłamane dupsko z powrotem do
kupy.
- Interesujący dobór metafor – mruknął Malfoy
pod nosem, a ona zaśmiała się: zarówno z rozbawienia, jak i
zadowolenia. Przynajmniej
wróciło mu poczucie humoru. Jesteśmy na dobrej drodze…
-
Ginny! - wydarła się Hermiona, pędząc wzdłuż pociągu ile sił
w nogach, by jak najszybciej uścisnąć wytęsknioną przyjaciółkę.
Zbyt długo jej jedynym towarzyszem był mrok opustoszałego
dormitorium. Zbyt długo zwierzała się ze swoich smutków własnemu
cieniowi. Zbyt długo przesiadywała wśród milczących,
nieożywionych ksiąg. Potrzebowała ciepła drugiej osoby,
potrzebowała rady, uśmiechu i życzliwego serca.
-
Herm!
Padły sobie w ramiona, śmiejąc się i podskakując. Gdy
się od siebie oderwały, przyszła kolej na Rona, Harrego i
George’a.
Fred trzymał się z boku. Spoglądał na
dziewczynę roziskrzonym wzrokiem, ale nie podchodził, nie narzucał
się. Nawet nie uścisnął jej ręki. „Cześć, Ginger” - bąknął
tylko.
Wszyscy razem ruszyli do Hogwartu, po drodze
zgarniając Neville’a i Lunę. Podczas gdy jechali powozami z
kierunku zamku, każdy z nich – wyłączając Hermionę –
opowiadał o swoich wrażeniach i przygodach przeżytych podczas
ferii. W przypadku Neville’a był to absolutnie niezjadliwy,
czekoladowy torcik babuni… cóż, przynajmniej z założenia miał
on być torcikiem, a czym okazał się być w rzeczywistości, to już
Neville taktownie przemilczał. Ronald Weasley – tradycyjnie – z
miną nietęgą wspomniał coś o kasztanowym swetrze, bliźniacy zaś
z zaangażowaniem jęli zapewniać go, że „ów kolor idealnie
pasuje do małego Ronusia” i że „matka wiedziała co robi”.
Luna nie powiedziała nic, ale przez całą drogę uśmiechała się
w bardzo szczególny sposób, który zastanawiał wszystkich
obecnych.
Co się tyczy Bliznowatego – chłopak jak
zwykle wychwalał pod niebiosa kuchnię pani Weasley i zasypywał
Ginny podziękowaniami za parę nowych, samo naprawiających się
okularów, które ta podarowała mu pod choinkę (gdyby Hermiona
miała odwracać głowę za każdym razem, gdy Harry całował
Weasleyównę po rękach, na pewno zdążyłaby się już nabawić
kontuzji karku).
W atmosferze wzajemnych przekomarzanek i
czułych, przyjacielskich złośliwości dotarli do Wielkiej Sali.
Biedny, uczuciowy Longbotom wyglądał jak zdjęty z krzyża, gdy
Luna musiała oddalić się w stronę stołu krukonów. Jego
rozżalona mina wywołała falę docinków ze strony bliźniaków, na
które Neville zareagował jedynie pysznym, rozległym rumieńcem, w
imponującym odcieniu purpury, którego nie powstydziłaby się nawet
sama Hermiona-rumienię-się-co-pięć-minut-Granger.
-
Oh, na Godryka! Umieram z głodu! - jęknął Ronald, zasiadając do
stołu. Nikogo w najmniejszym stopniu nie zdziwiły jego słowa,
zważywszy na fakt, że już w pierwszej klasie rudzielec wyrobił
sobie reputację „wiecznie głodnego”.
- Niestety,
Mon-Ron, chyba będziesz musiał jeszcze trochę wytrzymać. Obiło
mi się o uszy, że McGonagall ma jeszcze coś ogłosić w związku z
rozpoczęciem drugiego semestru. - rzekła Hermiona, udając głęboki
żal i poklepując go pocieszająco po plecach. Usta młodego Wasleya
wygięły się w modelową podkówkę, co wzbudziło powszechną
wesołość wśród paczki przyjaciół.
- Proszę o
uwagę! - rozbrzmiał na sali magicznie wzmocniony głos profesor
McGonagall. Rozmowy i śmiechy natychmiast ucichły, pozostawiając
po sobie brzęczącą w uszach ciszę. - w związku z pewnymi
zmianami, jakie zostaną wprowadzone w tym półroczu, mam dla was
kilka ogłoszeń. - uczniowie natychmiast zdwoili czujność. Nawet
ślizgoni łaskawie odwrócili się w kierunku przemawiającej
czarownicy.
- Wszyscy pamiętacie zapewne… poruszenie,
jakie wywołała panna Granger na Uczcie Powitalnej we wrześniu. -
populacja uczniowska zgodnie pokiwała głowami, tu i ówdzie
rozległy się ciche chichoty, natomiast sama Hermiona spiekła
widowiskowego raka i wbiła wzrok w talerz – Jakkolwiek było to
haniebne zakłócanie posiłku, tak dyrektor Dumbledore zwrócił
uwagę na fakt, iż poruszone przez pannę Granger problemy są w
istocie ważne i warte zgłębienia. Dlatego właśnie od przyszłego
tygodnia każdy rocznik będzie uczęszczał na „Zajęcia
Integracji Społecznej i Poznania Życia”. Jedna godzina
tygodniowo, z przydzielonym nauczycielem. - Minerwa McGonagall
potoczyła przenikliwym wzrokiem po zaskoczonych twarzach uczniów, a
stwierdziwszy, że słuchają uważnie, kontynuowała:
-
Odczytam teraz listę nauczycieli prowadzących dane roczniki. Klasa
ósma: profesor Miranda Scottwood. Klasa siódma: profesor Charity
Burbage…
Hermiona przestała słuchać. Jęknęła w
duchu z bezsilności i rozpaczy. Co za pech, że jej klasę musi
prowadzić akurat prof. Scottwood, ta sama, która uwzięła się na
nią i na Malfoya!
- Super! - usłyszała gdzieś z boku
podniecony szept Ronalda W. - Miranda jest zajebista! …Chociaż nie
jestem do końca pewien, czy mówię o niej, czy o jej nogach… AŁA!
Za co?! - jęknął z bólu, gdy Hermiona z całej siły kopnęła go
pod stołem w kostkę.
- Już ty dobrze wiesz – mruknęła
zirytowana dziewczyna.
- Ooooj, ktoś tu jest zazdrosny o
uwagę naszego małego Ronuuusia! - zawył George, nie posiadając
się z uciechy - musisz się przyzwyczaić, Hermiono, że już nie
tylko twoje nogi zasługują na komplementy… AŁA! Za co?! - teraz
przyszła kolej na niego, by uskarżać się na ból kostki. Tym
razem to jednak nie gryfonka uciekła się do przemocy. To jego
rodzony brat bliźniak.
Grangerówna łypnęła szybko na
Freda, zaraz jednak wróciła do przerwanego posiłku. Była mu
wdzięczna, że powstrzymał Goerge’a od dalszych docinek, choć
nie powiedziała tego głośno.
***
Draco
rejestrował w prawdzie wszystko, co mówiła profesor McGonagall,
niewiele go to jednak obchodziło. Właściwie uważał, że te całe…
„Zajęcia Integracji Społecznej i Poznania Życia” są totalnie
bezsensowne i niepotrzebne. Że niby o czym oni się tam mają uczyć?
O ptaszkach i pszczółkach? Albo o eliksirach antykoncepcyjnych? To
może niech już lepiej załatwią dla każdego ucznia prenumeratę
czasopisma „Czarownica” - na to samo wyjdzie.
Blondyn
prychnął cicho pod nosem, posyłając Zabiniemu porozumiewawcze
spojrzenie. Blaise synchronicznie uniósł brew wraz z kącikiem ust,
po czym wrócił do konsumowania zapiekanki z kurczaka. Często
zdarzały im się właśnie takie momenty – kiedy komunikowali się
bez choćby jednej głoski.
Po uczcie Malfoy i jego
czarnowłosy przyjaciel od razu udali się do lochów. Jakież było
zdziwienie młodego Zabiniego, kiedy w dormitorium Smoka czekała na
nich piękna, nieznajoma dziewczyna, o skórze białej jak śnieg, a
włosach czarnych jak heban.
- Diable, poznaj moją
kuzynkę, Waleriję. - rzekł zmęczonym głosem Draco, pocierając
czoło – Wal, to mój kumpel Blaise.
Rosjanka uśmiechnęła
się nieśmiało, wyciągając rękę w kierunku zaskoczonego
ślizgona. Ten schwycił ostrożnie jej dłoń, po czym uniósł ją
sobie do ust i obdarzył delikatnym pocałunkiem. Malfoy z
uniesionymi wysoko brwiami obserwował różany rumieniec,
wykwitający na policzkach dziewczyny. Walerija nie należała raczej
do osób wrażliwych, pruderyjnych i niewinnych, które pąsowiały
przy byle dwuznaczności. Właściwie nie przypominał sobie, żeby
kiedykolwiek wcześniej widział ją zarumienioną!
-
Ekhem – odchrząknął głupio, chcąc przerwać niezręczną
ciszę. - To jak, rozmawiałaś z dyrektorem?
Rosjanka
zamrugała, jakby ktoś właśnie obudził ją ze snu, po czym
zwróciła się w stronę kuzyna.
- Rozmawiałam –
rzekła – pozwolił mi zostać jeszcze kilka dni. Mam się nie
wałęsać po szkole w trakcie zajęć, nie jadać posiłków w tym
samym czasie co uczniowie (albo przed, albo po nich) i informować
kogoś z grona pedagogicznego za każdym razem, gdy opuszczam teren
szkoły.
Draco przytaknął w milczeniu. Cieszył się, że
nie musiała jeszcze wyjeżdżać. Prawdę mówiąc nie radził sobie
ostatnio najlepiej i odczuwał ulgę na myśl, że w najbliższych
dniach będzie miał dwoje swoich najlepszych przyjaciół „pod
ręką”. Potrzebował ich.
- To ten, tego… - odezwał
się Zabini, drapiąc się w tył głowy. Malfoy znał ten gest.
Oznaczał, że Blaise jest zdenerwowany, bądź zawstydzony. Lub
jedno i drugie. - Może się czegoś napijemy?
Blondyn
westchnął teatralnie.
- Oj, Diable, tylko ci chlanie w
głowie i chodzenie na dupy.
Spełnił jednak prośbę
przyjaciela i machnięciem różdżki przywołał z barku butelkę
korzennego wina. Rozlał trunek do kieliszków, po czym przysiadł na
krześle obok łóżka.
- W dużej mierze przyznaję ci
rację – zaczął brunet – jednakże zapomniałeś o
Quidditchu.
Walerija zachichotała, zasłaniając usta
dłonią, zaś ślizgoni wyszczerzyli się do siebie w kumpelskim
porozumieniu.
***
- Ginny, przejdziesz
się ze mną? - zapytała Hermiona nieśmiało, wstając od stołu po
skończonej Uczcie. Ruda w pierwszej chwili miała ochotę odmówić,
jednak jedno spojrzenie na przyjaciółkę sprawiło, że natychmiast
zmieniła zdanie. Przytaknęła żarliwie, pożegnała Harrego
całusem, a następnie ruszyła w ślad za Granger na błonia. Pogoda
była piękna, zwłaszcza w porównaniu z ostatnimi śnieżycami.
Tego
dnia słońce świeciło jasno i radośnie, niczym ogromna żarówka,
odbijając się w bielusieńkim, puszystym jak wata śniegu. Na
niebie nie było ani jednej chmurki, a delikatne powiewy wiatru
niosły ze sobą zapach ziół hodowanych w szkolnych
cieplarniach.
Dziewczęta szły powoli wąską ścieżką,
wdychając rześkie, zimowe powietrze głęboko w płuca. Przez jakiś
czas milczały, wzajemnie czerpiąc siłę i szczęście ze swojej
obecności. Pierwsza odezwała się Weasleyówna:
- No to
mów, Herm, co ci tam na sercu leży.
Hermiona wbiła
wzrok w buty. Marzyła o tej rozmowie – sam na sam z Ginny –
notabene od pocałunku Dracona na Wieży. Jednak teraz, gdy w końcu
miała szansę się wygadać, słowa nie chciały przejść jej przez
gardło. I to nawet nie z powodu wstydu… po prostu nie wiedziała
jakim sposobem mogłaby wyrazić cały ten Ogrom, który przytłoczył
ją w te ferie.
- Bo widzisz, G. - zaczęła, wzdychając
– Wszystko się, że tak to poetycko ujmę, pokiełbasiło.
Ruda
posłała przyjaciółce uśmiech, ale nie przerywała.
-
Ten tleniony debil mnie pocałował, łapiesz, G.? I wtedy wszystko
zaczęło się sypać. To tak, jakby przez jeden gest cały świat
runął na łeb na szyję, co z logicznego punktu widzenia jest
absolutnie niedorzeczne… Przecież nasz światopogląd budujemy w
sobie przez całe życie, od chwili samych narodzin. Opieramy go na
solidnych filarach - takich jak wiara, miłość, braterstwo – i
umacniamy z każdym dniem. Więc jak to, u cholery, możliwe, by
jeden przeklęty pocałunek mógł zachwiać nim w posadach i
wywrócić do góry nogami. Pytam.
- No wiesz… To
całkiem proste…
- Proste?! - krzyknęła Hermiona,
załamując ręce - Ginewro Molly Weasley, je nie…
-
Tak, to najprostsza rzecz na świecie, a ty nie rozumiesz jej tylko
dlatego, że jesteś… cóż, Hermioną Granger. - przerwała jej
rudowłosa, patrząc prosto w szeroko otwarte oczy
przyjaciółki.
Przez chwilę w czekoladowych tęczówkach
tliła się obraza, szybko jednak zastąpił ją najzwyklejszy,
najszczerszy smutek.
- Co jest ze mną nie tak? - zapytała
gryfonka cicho, takim głosem, że Ginny natychmiast ją objęła,
nie zdążywszy nawet o tym pomyśleć.
- Oh, nic.
Wszystko z tobą w porządku, po prostu… nie zrozum mnie źle, ale
czasem powinnaś dać swojemu rozsądkowi urlop. Tak się składa,
skarbie, że najbardziej przyziemne sprawy mają się nijak, do tej
twojej ukochanej logiki i jeżeli nie odłożysz jej na bok choćby
na moment, to nigdy nie zrozumiesz co ci w duszy gra.
-
Ale Ginny – jęknęła Hermiona udręczonym głosem, gdyż nagle
zrozumiała, że nie ma już dla niej ratunku – Ja mam na
nazwiskoGRANGER.
Ja nie mogę…
- Możesz. Tylko jeszcze o tym nie wiesz, ale
zaufaj mi: każdy może. A co do tego tlenionego debila, to przy
najbliższej okazji muszę mu przybić duużą piątkę.
-
Ani mi się waż – warknęła Hermiona, nie do końca wiedząc co
nią kieruje.
- No dobra, już dobra, spokojnie –
zaśmiała się Weasleyówna – Malfoy jest twój, dotarło.
-
Ja wcale tego nie powie… - zaczęła buntowniczym tonem Granger,
lecz urwała. Powoli i z rozmysłem powtórzyła w duchu słowa
przyjaciółki.
Malfoy
jest twój.
Mój.
Malfoy jest mój.
Przez
jeden, króciutki moment odniosła wrażenie, jakby nagle wszystko
się rozjaśniło, jakby już zrozumiała. Jakby wreszcie pojęła, o
czym przez cały czas mówiła Ginny i to rzeczywiście było AŻ
TAKIE proste! Zanim jednak zdążyła uchwycić to i zamknąć w
sercu - zanim zdążyła to nazwać i sobie przyswoić - zdrowy
rozsądek wkroczył z powrotem do akcji, rozpychając się łokciami,
i jak zwykle wszystko zrujnował.
-
Hej, Ginger, masz chwilkę? - dobiegł ją zza pleców głos Freda i
zanim zdążyła mu odpowiedzieć, ten chwycił ją za rękę i
wciągnął w wąski, ślepy zaułek.
- Sama nie wiem,
zaraz zaczynam Runy dla Zaawansowanych… - zawahała się. Nie miała
ochoty z nim teraz rozmawiać, nie była na to gotowa. Przed oczami
stanął jej nagle obraz płonącego w kominku listu. „Kocham cię”
- było tam napisane. Jeszcze trzy tygodnie temu odpowiedziałaby
śmiało: „ja ciebie też”. Teraz jednak nie przeszłoby jej to
przez gardło, nie po tym, co wydarzyło się między nią a
Draco.
- To zajmie tylko moment. Obiecuję, ze zdążysz.
- nie ustępował Fred, ściskając mocno, niemal boleśnie jej
nadgarstek.
- Dobrze, tylko się pospiesz. Ja naprawdę
nie mogę się spóźnić… - miała nadzieję, że nie wychwycił
niechęci w jej głosie.
- Wedle życzenia – szepnął
tylko, zanim pocałował ją mocno i żarliwie prosto w zaskoczone
usta.
Przez pierwsze dwie sekundy Hermiona po prostu stała
nieruchomo pod ścianą z szeroko otwartymi oczami, pozwalając jego
wargom na łapczywe chwytanie tego, za czym tęskniły przez całe
ferie. Dopiero po chwili, gdy minął jej początkowy szok, zebrała
się w sobie i pchnęła chłopaka mocno w klatkę
piersiową.
Rudzielec zatoczył się do tyłu. Na jego
policzkach widniały rumieńce tak charakterystyczne, dla miłosnych
uniesień, oczy płonęły dzikim blaskiem a usta były rozchylone i
obrzmiałe. Oddychał szybciej niż zazwyczaj.
- Nie mogę
Fred – jęknęła zmienionym głosem. Nie była na niego wściekła,
po prostu dołożył kolejną cegiełkę zmartwień do pałacu jej
rozpaczy. Tak jakby w ostatnich dniach nie było jej wystarczająco
ciężko.
- Dlaczego?
- Ponieważ cię nie
kocham. - odpowiedziała, czując, jak z każdą sekundą coraz
mocniej drżą jej dłonie.
Chłopak milczał przez
chwilę, rozmyślając nad czymś. Gdy w końcu się odezwał, w jego
słowach pobrzmiewała rozpaczliwa desperacja:
- Ale ja cię
kocham. To wystarczy, Hermiono. Nic nie szkodzi, może mogłabyś się
nauczyć…
- Nie mogłabym! - przerwała mu natychmiast z
lekkim przerażeniem. - Czy ty słyszysz co mówisz, Fred? Nie
da się nauczyć
kogoś kochać. Nie da się, to niemożliwe. To okropne. -
skończywszy mówić, z zaskakującą brutalnością podniosła rękę
i wytarła swoje usta rękawem.
Następnie okręciła się
na pięcie i opuściła zaułek, mrucząc coś o Runach dla
Zaawansowanych.
Krocząc korytarzem próbowała opróżnić swój
umysł ze wszelkich zaprzątających go myśli. Po prostu wyłączyć
się, choćby na moment. Merlinie, była taka zmęczona! Pragnęła
mężczyzny, z którym nie mogła być. Odrzucała mężczyznę,
który był jej bliski i którego – nie ma co się oszukiwać –
kochała na jakiś przyjacielsko-braterski sposób, niewystarczający,
by się z nim związać. Raniła kobietę, której z uporem odmawiała
szczęścia w imię zdrowego rozsądku – siebie. Wszystko było
takie pogmatwane i nic nie było dobrze, choć z logicznego punktu
widzenia nie mogłoby być inaczej. Niby zrobiła to, co musiała
zrobić. Niby w każdej kwestii postąpiła słusznie. Dlaczego więc
wszystko jest źle i wszyscy cierpią?
Z jej winy.
Dotarła
do odpowiedniej klasy i z ulgą odnotowała, że pani profesor
jeszcze w niej nie ma. Uczniowie rozmawiali, śmiali się i szeptali
sobie na ucho, porozrzucani po całym pomieszczeniu na ławkach,
krzesłach, a nawet podłodze. Co gorliwsi porównywali swoje prace
domowe i dokonywali ostatnich poprawek.
Hermiona
westchnęła w duchu i ściskając mocniej książki przedarła się
na przód klasy, by zająć swoje stałe miejsce tuż naprzeciwko
katedry. Nie miała z kim porównać swojego referatu. Było to
smutne, lecz jeszcze smutniejszy był fakt, że wcale nie
musiała go
z niczyim porównywać. O tak, bycie „wszechwiedzącą” czasami
dobijało. Wprowadzało do jej życia swoisty element odosobnienia i
izolacji. Być może to dlatego nie miała szczęścia do związków
– po prostu nie mogła znaleźć nikogo równego sobie. Nikogo
podobnie inteligentnego, nikogo z kim mogłaby rozmawiać, żartować
i kłócić się jak równy z równym, co sprawiało, że w każdym
jej związku istniała destrukcyjna przepaść rozwojowa. I wszystko
prędzej czy później się rozpadało…
- Witam,
młodzieży – rozległ się klasie twardy głos profesor Babbling -
Dziś omawiamy cywilizację mezopotamską. Kto poda mi trzy odmiany
pisma runicznego, z którymi można spotkać się w Mezopotamii, oraz
daty powstania każdego z nich?
Hermiona westchnęła
cicho, już po raz drugi tego dnia. Klnąc w duchu i nienawidząc
samej siebie, wolno uniosła rękę do góry.
***
-
Powiedz mi co robiłeś przez całe ferie – odezwał się Zabini
podczas śniadania, próbując w jakikolwiek sposób wyrwać Malfoya
z ponurego letargu.
Blondyn przeżuł niespiesznie kęs
tosta, po czym odezwał się wypranym z entuzjazmu głosem:
-
Wiesz, standard. Czytałem książki, uratowałem życie szlamie,
przesiadywałem w Wieży Gryffindoru, wymieniłem się śliną z
Granger… Nudy – wzruszył ramionami. Ze stoickim spokojem
obserwował jak oczy Blaise’a Zabiniego przybierają rozmiar
spodków, a kiedy ten zaczął jęczeć coś w stylu „ale…ale…ale
jak…ale”, wrócił do konsumpcji napoczętej kanapki.
-
Chodź, bo spóźnimy się na – prychnął z pogardą – Zajęcia
Integracji Społecznej i Poznania Życia.
Brunet w końcu
otrzeźwiał i wstał od stołu w ślad za przyjacielem.
Mamy
do pogadania!,
warknął w myślach, wiedząc, że Draco doskonale go
„usłyszy”.
Później.
I się za bardzo nie podniecaj – to już skończone,
odparł mu Malfoy telepatycznie.
Gdy dotarli do klasy
profesor Scotwood, większość uczniów była już na miejscu.
Zewsząd rozlegały się podniecone, niecierpliwe szepty, które
dwójka przyjaciół skomentowała porozumiewawczym, pełnym
wyższości spojrzeniem. Żaden z nich nigdy w życiu nie przyznałby,
że jest faktycznie ciekaw czym będą się zajmować na tych
zajęciach.
- Dzień dobry – przywitała ich radośnie
Miranda, energicznym krokiem przemierzając klasę w swoich
nieśmiertelnych, purpurowych martensach.
- Dzień dobry –
odpowiedzieli uczniowie, pospiesznie zajmując miejsca. Wpatrywali
się w panią profesor jak w obrazek, czekając na każde jej słowo
– tak bardzo byli zaciekawieni.
Kobieta uśmiechnęła
się z satysfakcją, po czym zaczęła mówić:
- Zajęcia
Integracji Społecznej i Poznania Życia są przedmiotem
niemagicznym. Na tych lekcjach nie będę traktować was jak
czarodziejów i czarownice, ale jak nastolatków i nastolatki.
Oszczędzę wam też historyjek o tym, skąd się biorą dzieci albo
co to jest miesiączka – bez obaw. Doskonale zdaję sobie sprawę,
że w wieku osiemnastu lat te… tematy zna się już wzdłuż i w
szerz. Jednakże po konsultacji z profesor Burbage postanowiłam
przeprowadzić z wami pewien eksperyment… - efektownie zawiesiła
głos i rozejrzała się po klasie. Słuchali jak zaczarowani, nawet
Malfoy z Zabinim, to jest naczelna loża szyderców – Otóż…
zaopiekujecie się dzieckiem. W parach.
Cisza, jaka
zapadła po tych słowach sprawiła, że profesor Scottwood miała
ochotę wybuchnąć niepohamowanym śmiechem. O tak, tego się nie
spodziewali!
Oczywiście nie wspomniała im, że nie będą
to prawdziwe dzieci, tylko zaczarowane atrapy, imitujące niemowlęta
tak wiernie, że żaden uczeń nie dostrzeże różnicy. Sam
Dumbledore brał udział w opracowywaniu odpowiedniego zaklęcia, nie
wspominając o tym, że uznał ten pomysł za przezabawny.
-
przepraszam bardzo… - odezwała się niepewnie Parvati Patil,
unosząc w górę drżącą rękę.
- tak, słucham?
-
…W…W parach?
Profesor Scotwood zachichotała. Miny
tych dzieciaków były nie do podrobienia!
- tak jest, w
parach. Żeby zaoszczędzić sobie zachodu, pary będą takie same,
jak wyznaczyłam na pierwszej Obronie - uważnym wzrokiem potoczyła
po klasie, ciekawa jak uczniowie zareagują na zaproponowany
podział.
Po pierwsze Granger:
Zbladła momentalnie i
przełknęła ciężko ślinę.
Następnie Malfoy, który
wyglądał jakby oberwał zaklęciem oszałamiającym.
Millicenta
Bultrode szczerzyła się obrzydliwie do Harrego, podczas gdy sam
zainteresowany próbował ukryć zniesmaczony grymas.
Bliźniacy
Weasley – jako świeżo upieczeni ojcowie – spoglądali na siebie
z przerażeniem, Ron zaś zdobył się na krótkie, sztywne skinięcie
głową w kierunku Pansy Parkinson, która odpowiedziała mu tym
samym.
- Swoje dzieci otrzymacie pod koniec lekcji.
Najpierw chciałabym z wami porozmawiać na temat opieki nad
nimi.
Nikt się nie odzywał, wszyscy milczeli, zbyt
zaskoczeni by przeszkadzać.
- Po pierwsze musicie
pamiętać, że to są żywe istoty, wymagające zarówno karmienia i
przewijania, jak i kontaktu z OBOJGIEM rodziców, zabawy od czasu do
czasu, czułości…
- TY KARMISZ PIERSIĄ! - przerwał jej
przerażony okrzyk George’a, który celował drżącym palcem
prosto w pierś swojego brata bliźniaka.
Cała klasa, nie
wyłączając profesor Scottwood, wybuchnęła gromkim śmiechem, co
się natomiast tyczy Freda… minę miał dosyć nietęgą.
-
Nie, nie, nie, spokojnie – rzekła czarownica, wciąż chichocząc
– oczywiście żadna…żadne z was nie będzie musiało karmić
piersią. Rozdam wam odpowiednie materiały dotyczące karmienia i
opieki nad maluchami. Poza tym każda z par otrzyma pełną wyprawkę
dla swojego… - zaniosła się śmiechem - …pierworodnego.
Po
klasie znów przeszła fala rechotu. Sytuacja, w jakiej znaleźli się
uczniowie była tak absurdalna, że równie dobrze można było
podejść do niej z humorem…
- Czy możemy dowolnie
podzielić się obowiązkami? - zapytała Hermiona, z nadzieją, że
może uda jej się całkowicie odsunąć Malfoya od zadania. Była
pewna, że z radością przystałby na taki układ.
- To
zależy co rozumiesz przez słowo „dowolnie”. Nie zamierzam
wyznaczać każdemu z „rodziców” konkretnych zadań, możecie
ustalić to między sobą. Jednak każda osoba z pary musi angażować
się w opiekę nad dzieckiem w równym stopniu. Będę sprawdzać to
co tydzień odpowiednim zaklęciem. Od tego zależy wasza ocena
końcowa.
Hermionie zrzedła mina. Jej nadzieja ulotniła się
wraz z ostatnim zdaniem wypowiedzianym przez profesor
Scottwood.
Prawda była taka, że dziewczyna miała ochotę
płakać i krzyczeć. W ogóle nie wyobrażała sobie zabawy w
rodzicielstwo z Malfoyem w charakterze partnera. Nie, nie, nie i
jeszcze raz nie. Niemożliwe.
Przecież to biedne dziecko…
nie była nawet w stanie dokończyć tego zdania. Słodki Merlinie,
kto wpadł na pomysł zorganizowania takiego niedorzecznego projektu!
Po prawdzie nie zdziwiłaby się, gdyby był to sam profesor
Dumbledore… zawsze miał przewrotne poczucie humoru…
- Jak
długo ma trwać ta próba? - zapytał przytomnie Neville Longbotom,
zerkając nerwowo w stronę Luny.
- Jeszcze tego nie
przemyślałam. To zależy od waszego zaangażowania i postawy w
wykonywaniu zadania.
- Z całym szacunkiem, ale czy nie
uważa pani, że to nieodpowiedzialne powierzać nam niemowlęta? -
tym razem odezwała się Granger, którą złość wręcz rozsadzała
od środka. Miranda Scottwood skwitowała to uniesieniem brwi, po
czym odparła stanowczym tonem:
- Macie po osiemnaście lat.
Uważam, że doskonale dacie sobie radę. Wa razie jakichkolwiek
problemów możecie śmiało konsultować się z gronem
pedagogicznym, zwłaszcza z panią Pomfrey, która została już
poinformowana o całej akcji i dobrowolnie zaproponowała swoją
pomoc. Pamiętajcie, że stan waszych dzieci będzie stale
kontrolowany: gdyby działo się coś złego, będę
interweniować.
Hermiona skrzywiła się. Coraz mniej jej
się to wszystko podobało, jednak powoli zaczynała rozumieć, że
nie ma od tego ucieczki.
- W jaki sposób… kontrolowane?
- rozległ się w klasie głos bliźniaków Weasley.
-
Ależ chłopcy – pani profesor uśmiechnęła się do nich w bardzo
sugestywny sposób, który wyraźnie mówił „nie próbujcie
żadnych numerów!” - to jest szkoła Magii i Czarodziejstwa. Mamy
SWOJE SPOSOBY.
Fred i George synchronicznie przełknęli
ślinę, gdy oczy Mirandy zalśniły groźnie.
- Kurczę!
- wymsknęło się Pansy Parkinson, siedzącej pod prawą ścianą
pomieszczenia.
- Słucham? - zwróciła się do niej
czarownica.
- Eeeee… chciałam powiedzieć… Przecież
my nie mamy zielonego pojęcia o opiece nad dziećmi! - zająknęła
się ślizgonka, rzucając Ronowi pełne desperacji spojrzenia.
-
Bez obaw, za momencik się tym zajmiemy…
Przez
najbliższą godzinę cała ósma klasa słuchała w skupieniu o tym,
jak trzymać dziecko, jak je uspokoić, jak ubrać, jak rozebrać,
jak ułożyć je spać. Starali się wszystko zapamiętywać, jednak
każdy przyjął z ulgą oświadczenie, że wraz z całym
wyposażeniem do opieki nad dzieckiem, otrzymają również poradnik
z praktycznymi wskazówkami.
- Będę teraz prosiła każdą
parę z osobna na zaplecze klasy, gdzie otrzymacie swoje dzieci i
torbę ze wszystkim co niezbędne, by należycie się nimi zająć.
Na początek Teodor Nott i Parvati Patil.
Wyczytani
uczniowie wstali, po czym wymieniwszy niezręczne spojrzenia ruszyli
w ślad za profesor Scottwood. Cała reszta obecnych czekała w
napięciu na to, co się wydarzy, jednak najwyraźniej Teodor i
Parvati opuścili zaplecze tylnymi drzwiami, bo nie wrócili już do
klasy.
***
Draco
Malfoy siedział jak na szpilkach, odkąd tylko zorientował się o
co chodzi w całej tej szopce. Dziecko. On i Granger będą mieć
dziecko. Chryste panie!
Nigdy nie chciał mieć dzieci.
Bał się, że będzie je wychowywał tak, jak wychowywali go jego
rodzice. Wiedział na sto procent, że nie byłby dobrym ojcem.
Wiedział to, ponieważ dziecko wymagało miłości, a on nie umiał
kochać. Co innego Granger – ona we wszystkim była dobra. Na pewno
nawet z tego projektu dostanie Wybitny… A co, jeżeli przez niego
oboje obleją? PRZECIEŻ ONA GO ZAMORDUJE Z ZIMNĄ KRWIĄ!
Z
każdą chwilą wpadał w coraz większą panikę.
Blaise
zauważał to, ale nie wiedział jak pomóc, zwłaszcza, że sam czuł
się nieciekawie. Miał wychowywać bachora z Lavender Brown. Już
widział w myślach, jak ta obłąkana dziewucha „dziubdzia” do
ich maleństwa całymi godzinami. O zgrozo!
- Hermiona
Granger i Draco Malfoy – zawołała profesor Scotwood, wychylając
się zza drzwi zaplecza. Para wstała i ruszyła w wyznaczonym
kierunku z twarzami bladymi jak papier, nie zaszczyciwszy się choćby
jednym spojrzeniem.
***
Hermiona czuła
się jakby trafiła w sam środek koszmaru. Nawet dyskretnie się
uszczypnęła, by sprawdzić czy nie śni, tak bardzo wydawało jej
się to nieprawdopodobne. Miranda Scotwood prowadziła ich w głąb
zaplecza, by następnie zniknąć za tajemniczą kotarą i kazać im
czekać. Nie minęła minuta, kiedy zza kotary dał się słyszeć
donośny, rozdzierający płacz.
W taki sposób płaczą
tylko niemowlęta.
Obydwoje zareagowali na ten dźwięk
jak rażeni piorunem. Dopiero wówczas dotarło do nich, że to
wszystko dzieje się naprawdę, że to nie żaden żart.
Ich
oczom ukazała się pani profesor, niosąca w rękach niewielkie
zawiniątko. Z ów zawiniątkiem podeszła do Hermiony, która
automatycznie cofnęła się o krok, chowając ręce za siebie.
-
Spokojnie – przemówiła Miranda zaskakująco ciepłym głosem -
nie bój się, nic mu się nie stanie.
- To… to
chłopiec? - spytała gryfonka szeptem. Czarownica potaknęła,
robiąc kolejny krok w stronę Hermiony i uśmiechając się do niej
zachęcająco. Z niewyraźną miną dziewczyna wyciągnęła ręce do
przodu, oddychając szybko przez nos. Draco cały czas obserwował ją
przenikliwym wzrokiem, co tylko dodatkowo ją stresowało. Powoli i
ostrożnie przejęła z rąk profesor Scottwood małe zawiniątko,
które instynktownie ułożyła w ramionach tak, jak powinna. W
momencie, gdy delikatnie przycisnęła niemowlę do piersi, chłopczyk
mlasnął cichutko, zatrzepotał powiekami i uniósł je, spoglądając
na swoją nową mamę…
Hermiona poczuła, jak kolana się pod
nią uginają. Gdyby od tyłu nie podtrzymały jej silne, męskie
ręce, byłaby upadła. Zresztą i tak miała wrażenie, że spada w
przepaść. Krzyk zdławił jej gardło, w pomieszczeniu panowała
ciężka, trudna do opisania cisza.
Pani profesor
wiedziała co jest powodem wyrazu szoku na twarzy Hermiony Granger.
Podobnie (trochę mniej intensywnie, ale nadal) reagowała każda
para, a wszystko to za sprawą pewnego dodatkowego zaklęcia,
będącego osobistą inicjatywą profesora Dumbledore’a.
Na
Gryfonkę patrzyły duże, dziecięce oczy, dokładnie w tym samym,
stalowoszarym odcieniu jak oczy Draco Malfoya. Jednocześnie
dziewczyna dostrzegła zadarty, przysypany piegami nosek, który w
każdym calu przypominał jej własny, tyle że pomniejszony do
niemowlęcych rozmiarów. Rzadkie, jedwabiste włoski pokrywające
główkę maluszka były platynowe – jak u jej partnera – a uszy
odrobinkę odstające, identycznie jak u Hermiony.
Dziewczyna
trzymała w rękach dziecko, które… Które było ICH dzieckiem.
Kombinacją ICH genów, ICH cech. Równie dobrze mógłby to być ICH
syn.Ale
jak… jak to niemożliwe… jak można…,
jąkała się w myślach, zbyt zszokowana by cokolwiek
zrozumieć.
Draco wychylił się zza jej ramienia i
odchylił kocyk, by dojrzeć twarz chłopca. Tuż przy uchu
usłyszała, jak zszokowany gwałtownie nabiera powietrza. Wiedziała,
że widoczne na pierwszy rzut oka podobieństwo poraziło go równie
silnie, jak ją.
Sama miała wrażenie, że nie może
oddychać.
W co oni się wpakowali?
Hermiona
siedziała po turecku na samym środku swojego łóżka, z dzieckiem
w objęciach. Przed sekundą dotarło do niej, że nie nadali mu
jeszcze imienia, jednak ostatnim, na co miała teraz ochotę, była
wędrówka zimnymi korytarzami zamku do ślizgońskich kwater, by
odnaleźć Malfoya i skonsultować z nim imię dla synka. Z
westchnieniem frustracji wstała i wyciągnęła z szafki skrawek
pergaminu, atrament, pióro i
SMM’a.
_____________________________
DO: Partner
OD: Partnerka
TEMAT: Bezimienny
_____________________________
Zaufaj
mi, że nie chcę Ci przeszkadzać, ale właśnie zdałam sobie
sprawę, że musimy jakoś nazwać „naszego” syna. Wiem, że nie
wiele Cię on obchodzi, jednak wolałabym, żebyśmy imię wybrali
wspólnie.
W końcu od współpracy rodziców zależy
ocena z projektu. To chyba mówi samo za siebie.
Granger
PS
– Imię jest ważne. Wysil
się.
_____________________________________________________________________________
Odpowiedź
przyszła
szybko:
____________________________
DO: Granger
OD: Malfoy
TEMAT: Wszystko
mi jedno.
____________________________
Nazwij
go jak
chcesz.
D.M
____________________________________________________________________________
____________________________
DO: pieprzony
ignorant
OD: Granger
TEMAT: Zaniedbanie
obowiązków rodzicielskich
____________________________
Dobrze,
w takim razie może być…
Anthony?
H.G
____________________________________________________________________________
___________________________
DO: W
dupie ci się poprzewracało?
OD: Oburzony
TEMAT: Chyba
już cię całkiem rozum
opuścił…
__________________________
…Jeżeli
myślisz, że zgodzę się na takie plugawe, mugolskie imię. Mój
syn jest arystokratą i tak masz go traktować,
zrozumiano?
Czystokrwisty
_____________________________________________________________________________
Hermiona
poczuła, jak krew ją zalewa. Co ten dupek sobie wyobraża?! Bujając
niemowlę w ramionach, zerwała się z łóżka i gniewnym krokiem
opuściła dormitorium.
Już po upływie 5 minut łomotała
wielką, marmurową kołatką do kamiennych wrót Pokoju Wspólnego
Slytherinu.
- Otwieraj, tchórzliwa fretko! - warknęła,
gniewnie tupiąc nogą. Po chwili opanowała się, przypominając
sobie, że bluźni w obecności dziecka. Wymusiła na sobie kilka
głębokich wdechów, próbując ograniczyć zgrzytanie zębami.
Dobrze, że trzymała maluszka, inaczej bałaby się, że udusi
Malfoya gdy tylko go zobaczy.
Załomotała jeszcze raz,
tym razem silniej. Jak na złość chłopczyk w jej ramionach
rozpłakał się. Czując pulsowanie w skroniach Hermiona zrobiła
pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Poczęła szemrać do
dziecka uspokajająco, jednocześnie delikatnie je kołysząc. Nic
nie pomagało, mały wył i wył, a portal Ślizgonów pozostawał
zamknięty. W przypływie desperacji gryfonka wyciągnęła różdżkę
z kieszeni szaty, wyczarowała patronusa i posłała go do Draco
Malfoya. Miała nadzieję, że ten nadęty dureń zrozumie, że żarty
się skończyły.
Zrozumiał.
Przylazł po 2
minutach, w dżinsach i swetrze. Usłyszawszy rozdzierające krzyki
dziecka, skrzywił się w typowo arystokratyczny sposób.
-
Granger, ucisz to jakoś – rzekł marudnym tonem, marszcząc
nos.
- TO?!
To twój syn, jełopie… - odburknęła, wściekła – …i on nie
chce się uciszyć, nie widzisz, że próbuję? - dodała z lekką
desperacją.
Malfoy przyjrzał się jej uważnie. Dopiero
po chwili dotarło do niego, że jest skrajnie sfrustrowana. Zaśmiał
się w duchu. Granger po raz pierwszy obawiała się, że z czymś
sobie nie poradzi! Merlinie, ona mogła nawet OBLAĆ PRZEDMIOT!
-
No więc… - odezwał się w końcu, w niespodziewanie lepszym
humorze - …co ty tu robisz?
Hermiona spojrzała na niego
wilkiem, wciąż potrząsając płaczącym dzieckiem.
-
Żeby przemówić ci do rozumu, matole! Nie wiem czy wiesz, ale
jestem szlamą. - to oświadczenie tak zaskoczyło Malfoya, że
otworzył usta u uniósł brwi aż do samej linii włosów.
-
Tak… - rzekł ostrożnie - …wiem. I co?
Gryfonka
uśmiechnęła się chytrze.
- Ano to, że nasz syn nie
jest czystej krwi! - wykrzyknęła tryumfalnie, z satysfakcją
obserwując grymas wykrzywiający idealną twarz Draco. Może
to nauczy go trochę tolerancji,
pomyślała nie bez złośliwości. Pojedynki, toczące się na
arenie ich uczuć, były zupełnie niezależne od ich odwiecznych
potyczek, dotyczących statusu krwi.
Niespodziewanie
Malfoy wyciągnął ramiona w jej kierunku, dając jej znać, że
chce potrzymać niemowlę. W pierwszym odruchu dziewczyna tylko
mocniej przycisnęła dziecko do piersi, zaraz jednak przypomniała
sobie, że stojący naprzeciwko niej mężczyzna ma do niego takie
samo prawo, jak i ona. Niechętnie ułożyła zawiniątko w jego
ramionach, obserwując, jak wielkie dłonie ślizgona z zaskakującą
ostrożnością podtrzymują maleńką główkę chłopca.
Doznała
szoku, kiedy Draco zaczął kołysać dzieckiem dokładnie w taki sam
sposób, jak ona robiła to przed chwilą, lecz jeszcze bardziej
zszokował ją fakt, że maluch z wolna zaczął się uspokajać.
Jego krzyki przeszły w kwękanie i pojękiwanie, by po chwili
ucichnąć zupełnie.
- To co z tym imieniem? - odezwała
się, nie mogąc wymyślić nic lepszego. Malfoy spojrzał na nią z
zachwytem, którego w żaden sposób nie potrafiła zinterpretować.
Wiedziała tylko, że coś zaswędziało ją od środka. Nerwowo
postukała palcami o biodro i zerknęła w bok.
- Nazwiemy
go Michael. - usłyszała głos Draco. Natychmiast zaprzeczyła.
-
Nie, nie nazwiemy go tak. To zbyt… pospolite!
- Ale to imię
anioła!
- Ale jest brzydkie! Jak już mamy go nazwać po
aniele, to nazwijmy go Gabriel!
- Nigdy w życiu,
postradałaś zmysły?! - wydarł się, choć zaraz szepnął coś
cichutko do dziecka, które zaczęło wiercić się w jego ramionach,
sygnalizując niepokój.
- Dobrze, pomysł z aniołami
jest okay, ale musi to być imię, które będzie się podobało nam
obojgu. Jakie są jeszcze anielskie imiona? - zapytała w zamyśleniu,
jakby bardziej siebie samą.
- Nathaniel – powiedzieli
jednocześnie. Zaskoczenie widniejące na ich twarzach, spowodowane
odkryciem że nareszcie się w czymś zgadzali, można wręcz nazwać
komicznym.
- Wygląda na to, że właśnie wybraliśmy
imię, dla naszego synka… - rzekła Hermiona nieprzytomnie.
Przez
moment panowała cisza. Malfoy w spokoju kołysał dzieckiem, podczas
gdy Hermiona zastanawiała się gdzie podziać ręce.
-
Myślisz, że da się coś zrobić z tymi jego piegami? Są okropne.
- odezwał się neutralnym tonem. Niemalże… obojętnym.
Dziewczyna
zerknęła na niego szybko, zdążył jednak dostrzec błysk urazy w
jej oczach. Nie znosił się za to, że sprawiał jej ból, ale z
drugiej strony chciał odegrać się, za swoje złamane serce.
Zresztą powiedziała, że go nienawidzi, więc pewnie nie obchodzi
ją, co on o niej myśli…
- Nie, nie da się nic z nimi zrobić
– odparła, kiepsko maskując złość – za to włosy zawsze
można mu przefarbować!
- Och, daj spokój, podobają ci
się moje włosy – rzucił z przewrotnym uśmiechem. Gryfonka
zaczerwieniła się lekko, nie wiedział jednak czy z gniewu czy z
zakłopotania.
-
Zajmiesz się nim? - spytała, zmieniając temat i podbródkiem
wskazując na Nathaniela, który wciąż bezpiecznie spoczywał w
jego silnych ramionach. Malfoy jak na zawołanie odsunął od siebie
dziecko, przyjmując na powrót postawę pt.
„Jestem-ponad-to,-jak-chcesz-niańczyć-tego-bachora-to-rób-to-sama”.
Hermiona
z cichym westchnieniem przejęła chłopca.
- Chyba pójdę
z nim na spacer – rzekła, sama nie wiedząc po co. Przecież
doskonale zdawała sobie sprawę, że Malfoy ma los tego malucha w
głębokim poważaniu.
- Dokąd? W taki mróz? - ku jej
zaskoczeniu, chłopak natychmiast zdwoił czujność.
- Po
pierwsze w wyposażeniu było chyba z pięć zimowych kaftaników, po
drugie znam zaklęcie chroniące przed zimnem, śniegiem i wiatrem.
Nic mu się nie stanie.
- Idę z wami – oświadczył ni
stąd ni zowąd, z nieprzeniknioną miną.
- Nie, nie idziesz –
odparła Hermiona automatycznie. Nie wiedziała dlaczego, ale z
zasady musiała się z nim nie zgodzić.
- Zabraniasz mi
spędzać czas z własnym dzieckiem, Granger? - spytał Malfoy cicho,
lecz sugestywnie, spoglądając na nią zmrużonymi wzywająco
oczami.
- A od kiedy akceptujesz Nate’a jako swoje
dziecko, MALFOY? - odpowiedziała, mocniej przytulając niemowlę,
jakby chciała je przed czymś uchronić. Przed czymś, albo przed
kimś… Dopiero po chwili dotarło do niej co robi. Czy jej się to
podobało, czy nie, Draco był ojcem dziecka…przynajmniej
tymczasowo. Musiała pogodzić się z faktem, że od tej chwili są…
w pewnym sensie zespołem.
- Od teraz. Jakiś problem? -
uniósł brew, jakby chciał powiedzieć „No już, kłóć się
dalej, i tak oboje wiemy, że mam rację”.
- Nie –
poddała się z westchnieniem – żadnego. Spotkajmy się przy
głównym wejściu za dziesięć minut. Nie spóźnij się, jak cię
nie będzie wyjdę sama.
***
- Hej,
stary. Widziałeś gdzieś Ginger? - zapytał Fred, podrzucając
swoją maleńką córeczkę na kolanach.
- Nie –
odpowiedział Ron z pełnymi ustami (jakimś cudem Ronald Weasley
prawie zawsze miał pełne usta) – To znaczy tak! Widziałem jak
wychodziła z dormitorium jakieś pół godziny temu.
- A
wiesz dokąd poszła?
- Pojęcia nie mam, ale niosła
dzieciaka, więc mogła iść do pani Pomfrey… - oboje jednocześnie
wzruszyli ramionami - Swoją drogą, może raczyłbyś przedstawić
mi moją bratanicę? Umieram z ciekawości.
- Eeee… poznaj
Gryzeldę – rzekł Fred niepewnie, pozwalając małej bawić się
swoim złoto-purpurowym krawatem.
Ron zakrztusił się i
zmierzył uważnym spojrzeniem całkowicie pochłonięte zabawą
dziecko. Było ono raczej drobne, dosyć blade i – naturalnie –
rude. Właściwie wyglądało niemal identycznie co Fred i George.
Wzbudziło to wesołość u młodszego Weasley’a. Kombinacja
bliźniaczych genów dała efekt armii klonów,
pomyślał głupkowato, śmiejąc się w duchu.
-
Gryzelda? Głupszego imienia nie dało się wymyślić? - spytał na
głos, unosząc drwiąco brwi. Ojciec zainteresowanej natychmiast
przybrał święcie oburzoną minę, jak na rodzica przystało.
-
To jest piękne, pełne majestatu imię! Poza tym pasuje do niej jak
ulał, ta bestia ciągle gryzie. Widocznie jest święcie przekonana,
że ma zęby – mruknął.
- W sumie można się było po
was spodziewać, że wybierzecie najbardziej ekscentryczne ze
wszystkich możliwych imion. W końcu jesteście…cóż, Fredem i
Georgem – Ronald pokręcił głową w poddańczym geście,
jednocześnie uśmiechając się promiennie do maleństwa, które
poczęło cicho pomlaskiwać - Założę się, że Miranda pęknie ze
śmiechu.
- E tam, na pewno doceni naszą inwencję
twórczą. A teraz wybacz, braciszku, ale pójdę nakarmić Gryzię.
Gotowa zeżreć mój krawat, a odkąd sfajczyłem jeden na
eliksirach, ten jest moim ostatnim. Sam rozumiesz – muszę skubańca
pilnować, inaczej McGonagal weźmie mnie w obroty…
- Dobra,
dobra – przerwał mu Ron, śmiejąc się i potrząsając
pieszczotliwie maleńką rączką bratanicy – Leć już, bo mała
zaraz zacznie wyć.
- A właśnie, gdzie twoja pociecha,
Ronusiu? - zagaił Fred, wstając.
- Clary? O, stary,
żałuj, że jej nie widziałeś! To najśliczniejszy malec na
świecie…
- Jeżeli ma połowę twoich genów, to
szczerze wątpię – mruknął bliźniak z przekąsem. Młodszy brat
spojrzał na niego wilkiem, ale kontynuował:
- Oczy ma po mnie,
ale włosy i cerę po Pansy („Chwała Merlinowi!” - wtrącił
Fred). Jest troszkę pulchna, ale za to przesłodka. I jaka
elokwentna! Chciałem nawet zagrać z nią w szachy, ale Pakinson
przywaliła mi nosidełkiem i nazwała zakutym łbem. Nie wiem, o co
się tak wkurzyła… widać ten typ tak ma - rudzielec westchnął
głęboko, kiwając głową w podsumowaniu swojego wywodu. Tak
zaangażował się w opowieści o swoim dziecku, iż nie zauważył
nawet, że Fred dawno opuścił już pokój wspólny.
***
-
Myślałaś już o tym, jak podzielimy się opieką nad młodym? -
zagadnął Malfoy, gdy brnęli świeżo odśnieżoną ścieżką
przez błonia Hogwartu.
Hermiona była szczerze zaskoczona
faktem, że w ogóle zaproponował swój udział w spacerze, a co
dopiero tym, iż stawił się na wyznaczonym miejscu dwie minuty
przed czasem. Musiała przyznać, że nie spodziewała się po nim
takiego zainteresowania losami dziecka. Podejrzewała raczej, że
pozostawi wszystko na jej głowie, a sam zajmie się swoim romansem z
tą tajemnicza brunetką… Czym prędzej przerwała przykre
rozważania, wracając myślami do tu i teraz. Po chwili milczenia
uświadomiła sobie, że Malfoy zadał jej pytanie.
-
Eeee… nie, nie myślałam. - odparła machinalnie. Chłopak
prychnął - No co?
- Co „co”? - odparł niewinnie.
-
Co to było za prychnięcie? - spytała z pretensją w głosie.
-
Po prostu gadasz bzdury, to wszystko – prychnął ponownie, ale
ciszej i mniej ostentacyjnie.
- Ja gadam bzdury?
-
Tak. Powiedziałaś: „nie myślałam”. Też mi coś. oboje dobrze
wiemy, że miałaś już wszystko obmyślone gdy tylko na ZetPeŻecie
(Zajęcia Poznania Życia) padły słowa „dziecko” i „w parach”
- pokręcił głową z politowaniem – eh, Granger,
Granger…
Hermiona zarumieniła się silnie, zdając
sobie sprawę iż ślizgon ma rację – istotnie rozmyślała na ten
temat i miała już kilka pomysłów. Widząc jej zawstydzoną minę,
Draco uśmiechnął się tryumfalnie. Wiedział, że trafił w
dziesiątkę. Ponadto udowodnił, że znał ją lepiej, niż jej się
wydawało.
- No więc… - zaczęła niechętnie – tak,
sądzę, że mam pewien plan… - przerwał jej wybuch głośnego
śmiechu Malfoya, który po prostu nie mógł się dłużej
powstrzymać. „Mam
pewien plan”, pomyślał
z rozbawieniem,Oczywiście
że ma pewien plan! Merlinie, jest taka…Grangerowata!Hermiona
spojrzała na niego wzrokiem, który od razu przywodził na myśl
zdanie: „gdyby spojrzenia mogły zabijać”, po czym przyspieszyła
raptownie, zostawiając swojego partnera kilka kroków w
tyle.
Malfoy potrzebował tylko sekundy, by ją dogonić,
czego dokonał w zaledwie dwóch, imponujących susach.
-
Oj nie obrażaj się, noooo – odezwał się przymilnie, chcąc ją
udobruchać. Cały Hogwart wiedział, że wkurzona Granger to
niebezpieczna Granger. Sam zainteresowany miał nawet okazję
osobiście się o tym przekonać, kiedy to rzeczona złośnica
przywaliła mu na trzecim roku w nos, perfekcyjnym prawym sierpowym –
Przecież wiesz, że to tylko takie żarty. Zamiast się dąsać
lepiej powiedz mi na czym polega ten twój plan. Musimy jakoś
usystematyzować opiekę nad Nathanielem.
Gryfonka posłała
mu jeszcze jedno mordercze spojrzenie, lecz ostatecznie postanowiła
przedstawić mu swój pomysł:
- Tak sobie pomyślałam,
że moglibyśmy wymieniać się małym co drugi dzień. Przykładowo
ja spędzam z nim poniedziałek i noc z poniedziałku na wtorek, a ty
wtorek i noc z wtorku na środę. Akcesoria to nie problem, bo
dostaliśmy wszystkiego po dwie sztuki. No wiesz: dwie butelki, dwa
kocyki, dwie grzechotki, dwa podręczniki… - urwała, uznawszy, że
powiedziała już wszystko co trzeba. Malfoy natomiast zamyślił się
z palcem na brodzie. Milczał tak długo, że w końcu Hermiona
zaczęła się niepokoić. Oddałaby swój własny egzemplarz
„Historii Hogwartu”, by móc się dowiedzieć o czym w tej chwili
myślał… Niespodziewanie chłopak wzruszył ramionami i odezwał
się obojętnym tonem.
- Tak, może być. To chyba
najbardziej sprawiedliwe rozwiązanie.
Hermiona nie
odezwała się, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- W sumie
mogłem się spodziewać, że wymyślisz plan idealny – zaczął po
chwili - Mam na myśli… w końcu jesteś
Hermioną-mógiem-operacji-Granger – ponowne wzruszenie
ramionami.
Dziewczyna przystanęła raptownie, czując jak
na jej zmarzniętą twarz wypływa gorący rumieniec gniewu.
-
Wiesz co?! W dupę sobie wsadź te niby-pochwały, które tak
naprawdę mają mnie tylko obrazić! - chwyciła się pod boki,
czując, że jej złość rośnie z każdą chwilą, nieubłaganie
dążąc do wybuchu. Draco natomiast, również przystanąwszy,
otworzył szeroko oczy i uniósł brwi w wyrazie permanentnego
zdumienia.
- Ale ja…
- Mam dosyć tego, że
wszyscy widzą we mnie tylko jedną, wielką plątaninę zwojów
mózgowych, do cholery! - tutaj Malfoy zarumienił się lekko,
pomyślawszy, że od kilku miesięcy widział w niej zgoła coś
zupełnie innego, o wiele mniej przyzwoitego… Hermiona była jednak
zbyt zdenerwowana, by zauważyć drobną zmianę w wyrazie jego
twarzy – Czy to jest tak trudno pojąć, że jestem najzwyklejszą
w świecie DZIEWCZYNĄ?! Jak Boga kocham, samemu pieprzonemu
„Wybrańcowi”… - ku zdziwieniu ślizgona wypowiedziała to
słowo szyderczym tonem - …samemu, kurwa, „Złotemu Chłopcu”
zajęło to ponad sześć lat! Co jest z wami nie tak…?!
-
Granger… nie bluźnij przy naszym synu…
- CICHO
BĄDŹ!!! - wrzasnęła na niego, schyliwszy się po garść śniegu,
którą rzuciła mu prosto w twarz.
- Ej! - zaczął Draco
obrażonym tonem, lecz jednocześnie z wózka obok dał się słyszeć
magiczny, przecudowny dźwięk. Śmiech dziecka.
Hermionę
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki opuściła cała
złość. Zastąpiło ją charakterystyczne, matczyne rozczulenie i
niespodziewana radość. Nachyliła się nad wózkiem, szepcząc do
malucha:
- Hej, mały. Śmieszy cię to? - jakby na
potwierdzenie jej słów Nathaniel zamachał maleńkimi piąstkami i
wygiął usteczka w bezzębnym uśmiechu.
Dziewczyna nie
wiele myśląc ulepiła ze śniegu małą kulkę i znów cisnęła
nią w kierunku oniemiałego blondyna.
- Hej, za
co?!
Chłopczyk znów się zaśmiał. Był to dźwięk,
którego gryfonka mogłaby słuchać w kółko i w kółko, i właśnie
z tego powodu ponownie zaatakowała Malfoya śniegiem.
Jej
święcie oburzony partner stał bezczynnie zaledwie przed chwilę,
nim sam przystąpił do walki. Co prawda dłużej zajmowało mu
formowanie pocisków, za to jako ścigający mógł się poszczycić
imponującą celnością. Nie minęły dwie minuty, a włosy Hermiony
pełne były topniejących śnieżynek, zaś jej nos i uczy czerwone
z zimna niczym dorodne pomidory. W pewnym momencie Draco przystanął
raptownie, zapatrzywszy się w ten osobliwy obrazek, i nagle dotarło
do niego, że bawi
się w śniegu z Granger.
Ta chwila zadumy słono go kosztowała, albowiem natychmiast oberwał
śnieżką w samą głowę.
- Stop! Wnoszę o zawieszenie
broni! - krzyknął. Hermiona uniosła podbródek w geście tryumfu,
a Draco pomyślał, że warto było skapitulować aby zobaczyć ten
błysk dumy w jej brązowych oczach.
- Ha! A zatem się
poddajesz? - jej lewa brew powędrowała w górę, nadając twarzy
dziewczyny prowokująco-rozbawiony wyraz.
- Tak. - odparł
Draco unosząc dłonie – Rozejm?
Hermiona udała, że
głęboko się nad czymś zastanawia, by po chwili odrzec z chytrym
uśmieszkiem:
- Powiedzmy, że… tymczasowy pakt o
nieagresji.
- Zgoda.
Zawarłszy takąż umowę,
znów ruszyli przed siebie. Ty razem jednak to Draco pchał wózek z
dzieckiem.
Bywa
i tak, że stajemy się niewolnikami własnych racji. Hermiona
Granger na przykład zawsze postępowała zgodnie z podszeptami
zdrowego rozsądku, nie zaprzątając sobie głowy przymiotami takimi
jak intuicja czy zew serca. Na pierwszy rzut oka wydaje się to cechą
pozytywną, jednak po wnikliwszej analizie dostrzegamy, że tylko
czyni nas ona nieszczęśliwymi. To właśnie robiła panna Granger –
unieszczęśliwiała się w imię logiki. Chwała Merlinowi, miała
chociaż tyle oleju w głowie, by zdać sobie z tego sprawę!
-
Ginny, źle ze mną – poskarżyła się z kwaśną miną któregoś
dnia.
- No właśnie, tak cię od kilku dni obserwuję i
ci powiem, że… jak zwykle masz rację, niestety – odparła ruda,
ślęcząc nad wypracowaniem z zielarstwa.
- I co ja mam
teraz począć niby? Przecież ja nawet nie wiem, co konkretnie jest
ze mną nie tak!
- Zacznij pisać pamiętnik –
zażartowała Weasleyówna, kartkując podręcznik w poszukiwaniu
rozdziału o Czyrakobulwach.
Hermiona Granger zamarła z
na wpół otwartymi ustami. Już miała coś odpowiedzieć, lecz
zrezygnowała. Niespiesznie podniosła się z fotela w Pokoju
Wspólnym i obrała kurs na swoje dormitorium.
Z
pamiętnika Hermiony Granger,
Dzień Pierwszy:
Jesteś
papierem. Nie mam pojęcia w czym niby masz mi pomóc, no ale obecnie
gotowa jestem spróbować wszystkiego. Widzisz, zdaje mi się, że
się pogubiłam… Nie, to nie do końca tak. Ja tak jakby… WIEM CO
ZROBIĆ – gdzieś głęboko – tylko nie wiem JAK to zrobić. Może
podejdźmy do sprawy analitycznie:
Problem nr 1 – Draco
Malfoy.
Facet o niespotykanym talencie do obracania
wszystkiego wniwecz, czy jest to wiara w ludzkość, projekt
partnerski, czy też moje poukładane życie. To było tak:
Miałam
plan równie prosty, co doskonały: wrócić do szkoły, osiągnąć
Wybitne wyniki z Owutem’ów, złożyć aplikację do jakiejś
prestiżowej uczelni magicznej, a po zdobyciu wszelkich możliwych
licencjatów i doktoratów zaistnieć jako krytyk, ekspert lub radca.
Skąd mogłam wiedzieć, że ten nienawistny, skretyniały dupek
przejdzie cudowną metamorfozę w inteligentnego, pociągającego
mężczyznę? Chociaż nie, inteligentny to on chyba był zawsze,
tylko ja nie chciałam przyjąć tego do wiadomości… O czym ja w
ogóle piszę? Merlinie, gdzie się podziała moja spójność
wypowiedzi?!
No i właśnie – sam widzisz o co mi
chodzi, On po
prostu sprawia, że nie jestem sobą! Z drugiej strony, moja obecność
chyba tez ma na niego jakiś wpływ… Trudno nie zauważyć zmiany w
jego zachowaniu, odkąd zaczęłam udzielać mu korepetycji. Nazwij
mnie idiotką, ale zdaje mi się, że jest jakby… mniej wyniosły?
Mniej… płytki i narcystyczny? Nie wiem, może to tylko złudzenie.
Może widzę jedynie to, co chcę zobaczyć.
Może tracę
rozum.
O, wpadłam na genialny pomysł! (Właściwie jest on
równie głupi co pisanie „pamiętnika”, ale skoro już upadłam
tak nisko, to czemu nie…)
Sporządzę listę wad Draco
Malfoya. Bezlitosną, krytyczną i złośliwą listę. Naga
prawda.
Bezlitosna,
krytyczna i złośliwa lista wad Draco Malfoya:
Wada
nr 1: Jest ślizgonem. Może nie jest to wadą samą w sobie, ale
skoro jest ślizgonem, oznacza to także, że jest nieuczciwy,
podstępny, egocentryczny i… Przejdźmy lepiej do następnych
punktów.
Wada nr 2: Jest nieuczciwy.
Wada nr
3: Jest podstępny.
Wada nr 4: Jest egocentryczny.
Wada
nr 5: Naumyślnie mąci mi w głowie! Na przykład wtedy, gdy…
napastował mnie po kąpieli. Jeżeli mam być całkiem szczera
(chyba na tym polega cały sens pisania pamiętnika, czyż nie?) to
nie mogę powiedzieć, by to co robił szczególnie mi się nie
podobało, niemniej… Uh, szczerość jest do bani!
Wada
nr 6: Jest ode mnie PRAWIE lepszy w eliksirach. Jak śmie?!
Wada
nr 7: Miewa te swoje idiotyczne półuśmieszki, takie sarkastyczne i
sugestywne… aż coś w człowieku drga od środka. Ja sobie
stanowczo NIE ŻYCZĘ, żeby on czymkolwiek we mnie drgał. (Owszem,
to zdanie nie miało sensu. Ale Tobie nic do tego, jesteś tylko
papierem)
Wada nr 8: Postukuje palcami o ławkę na lekcjach.
Chryste Panie, doprowadza mnie to do białej gorączki! Czy on
naprawdę, naprawdę nie może opanować ten swojej… NERWICY?! No
jak Boga kocham, kiedyś rzucę w niego drętwotą!
Wada nr 9:
Cały czas targa te swoje okropne, białe kudły, a one cały czas
wyglądają idealnie! To jest… niedopuszczalne. Protestuję.
Wada
nr 10: Jest stanowczo zbyt wysoki. Metr dziewięćdziesiąt? Skąd
się w ogóle biorą tacy ludzie, do cholery. Moim zdaniem jest to
wynaturzenie, a każde wynaturzenie to wada.
(Nie
zamierzam wspominać o fakcie, że całkiem przyjemnie się do
takiego wysokiego mężczyzny przytulić… Wiem coś o tym,
praktykowałam. Urgh, durna szczerość! Czemu jestem taka
gryfońska?!)
Wróćmy lepiej do analizy.
Problem
2. – Fred Weasley.
To jest… dobry chłopak, serio.
Zdarzało mu się mnie skrzywdzić, raz, czy dwa, ale z drugiej
strony przeżyliśmy wspólnie kilka naprawdę pięknych chwil.
Takich, które ogólnie można by nazwać wartymi zapamiętania. Np.
wtedy, gdy całe południe spędziliśmy na błoniach pod drzewem, z
dala od reszty uczniów, grając w „Wymiękasz?” (Kiedy indziej
opowiem ci o tej grze, teraz to nie jest istotne). Albo nasza
pierwsza randka… Malfoy chyba nie jest zbyt dobry w pierwszych
randkach, zważywszy na to, że pocałował mnie bezpardonowo, bez
jakiejkolwiek gry wstępnej. Można wręcz powiedzieć, że się na
mnie rzucił… ale CZEMU JA WRACM DO TEMATU MALFOYA, KIEDY MIAŁAM
PISAĆ O FREDZIE, NA BRODĘ MERLINA?!
Cóż, to chyba mówi samo
za siebie… - jestem psychiczna.
A właśnie, to jest
chyba najistotniejszy ze wszystkich moich problemów. Ja po prostu
CIĄGLE wracam do tego idioty myślami. Pozwalam mu zakradać się do
mojej głowy w najmniej oczekiwanych momentach. Muszę z tym
przespać… eee, to znaczy przestać. Stanowczo.
To
destrukcyjnie wpływa na mój rozsądek.
Ojć, muszę kończyć.
Lavender wróciła, czas udawać normalną. Do zobaczenia później,
papierze.
***
-
Myślę, że na początek drugiego semestru zrobimy sobie… mały
teścik. Z teorii transmutacji. Spokojnie, spokojnie - macie czas,
żeby się przygotować. Egzamin napiszecie za dwa tygodnie. Zaraz
podam zakres materiału i tytuły dzieł, które mogą być dla was
pomocne w nauce.
Po klasie rozległ się cichy szmer
niezadowolenia, jednak jedyną reakcją profesor McGonagall było
mocniejsze zaciśnięcie ust. Zawsze należała do nauczycieli w
głębi serca życzliwych uczniom, jednak surowych i wymagających.
Jej reputacja pozostawała nienaruszona od lat.
-
Przepraszam, pani profesor… - ręka Hermiony Granger wystrzeliła w
górę, czego chyba każdy doskonale się spodziewał.
-
Słucham?
- Czy test będzie obejmował informacje
nieobowiązkowe za dodatkowe punkty? - co najmniej połowa
znajdujących się w klasie uczniów przewróciła teatralnie oczami,
zaś sama Minerwa zaśmiała się w duchu. No tak, stara dobra
Hermiona! Podczas kiedy reszta modli się, by zaliczyć
egzaminchociaż na
Zadowalający, ona dopytuje się o zadania dodatkowe!
-
Naturalnie, panno Granger. Każdy z was może zdobyć punkty dla
swojego domu, jeśli wykaże się wiedzą wykraczającą poza
program. Natomiast obowiązkowy zakres materiału obejmuje cały
pierwszy semestr, czylipierwsze
i drugie prawo Cristoffa, paradoks
Gampa i teorię Waltera Whitney’a, prawo
jednolitości transmutacji, podział
filogenetyczny… No
tak, to by chyba było na tyle. Oczywiście mogą się też pojawić
podstawowe pytania kontrolne z tematów zeszłorocznych, jednak
wszyscy powinniście je już świetnie znać… - czarownica
potoczyła surowym wzrokiem po klasie, opuszczając okulary niemal na
sam czubek nosa – radzę solidnie przygotować się do tego
egzaminu. Nie życzę sobie żadnych ocen negatywnych.
Hermiona
Granger żarliwie pokiwała głową, robiąc pospieszne notatki,
podczas gdy reszta uczniów spoglądała po sobie z kwaśnymi
minami.
W najdalszym rogu sali Draco Malfoy
przetrząsał swoją pamięć w poszukiwaniu któregokolwiek z
wymienionych przez panią profesor terminów, mających pojawić się
na teście. Na próżno – nie pamiętał nic a nic z teorii
transmutacji. Zawsze uważał, że teoria CZEGOKOLWIEK to zwyczajna
strata czasu. Nie zaprzątał sobie głowy pojęciami, definicjami
ani ogólnymi prawami, twierdząc iż jedyna przydatna wiedza dla
czarodzieja, to wiedza dotycząca rzucania zaklęć lub warzenia
eliksirów. Żadnej teorii.
Polegnę,
pomyślał z rozpaczą. Zgoda, może jako ślizgon nie świecił
szlachetnością ani hartem ducha, jednak zawsze zleżało mu na
dobrych wynikach w nauce. Był ambitny. Nie należał do leniów,
półgłówków i leserów, którzy olewali szkołę, a potem do
końca życia szorowali podłogi w ministerstwie, albo zamiatali
korytarze Munga za marne grosze. Co to to nie – uczył się, dbał
o swój rozwój i świadomie zabezpieczał swoją przyszłość. Był
zbyt inteligentny, by nie zdawać sobie sprawy, że po ukończeniu
szkoły poziom wykształcenia będzie stanowił główną kartę
przetargową w walce o dobre zatrudnienie.
Dlatego
wiadomość o teście teoretycznym przeraziła go. Zawsze najgorzej
radził sobie z transmutacją, a co dopiero z… tym wszystkim o czym
mówiła McGonagall, cokolwiek by to nie było. O ile w pierwszym
semestrze udało mu się wybić dzięki pomocy Granger, o tyle… NO
TAK! To jest klucz! Granger! Chryste, tylko jak to rozebrać…eee,
znaczy ROZEGRAĆ. Rozegrać, oczywiście, tak. Jak…to…rozegrać? Im
dłużej nad tym rozmyślał, tym bardziej błogosławił fakt, że
mają wspólne dziecko. Dzięki Nathanielowi, chcąc nie chcąc,
muszą spędzać ze sobą więcej czasu, a to niewątpliwie sprzyja
wprowadzeniu Malfoyowskiego planu w życie…
A
właśnie, ciekawe jak mały się miewa. Mam nadzieję, że Wiewióra
dobrze się nim opiekuje… Zaraz, czemu ja w ogóle o tym myślę?
Draco, skup się. Lepiej poćwicz urzekające minki, które
przekonają Granger do udzielenia ci pomocy.
Granger, która cię
nienawidzi,
dodał gorzko na koniec. Jego humor nagle uległ znacznemu
pogorszeniu.
***
- Jeeezu, przecież ja
będę musiał cały weekend spędzić w książkach! - jęknął
Ronald Weasley, gdy razem z resztą przyjaciół kroczył korytarzem
w kierunku klasy od zaklęć.
- Marudzisz, Mon-Ron. Raz na
jakiś czas ci nie zaszkodzi – rzekła Hermiona z uśmiechem,
poklepując rudzielca po ramieniu - I uprzedzam, tym razem żadnemu z
was nie robię notatek! - zastrzegła, na podkreślenie swoich słów
unosząc palec do góry.
- E tam, i tak bliźniacy ci je
wykradną, a potem magicznie skopiują dla każdego z nas. Już
zdążyłem się z nimi o to założyć – Harry wyszczerzył się
radośnie, jednak uśmiech znikł z jego twarzy gdy otrzymał od
dziewczyny kuksańca prosto pod żebra.
- Oj, daj spokój,
Herm! Zostawisz nas na lodzie? Twoich najlepszych przyjaciół,
twoich życiowych kompanów, twoich wiernych towarzyszy, twoich kam…
ała! Znowu?
Gryfonka zaśmiała się perliście. We dwóch
zawsze umieli ją rozbawić.
- Ja po prostu uważam, że
jesteście już dużymi chłopcami, którzy nie potrzebują mojej
pomocy w nauce – rzekła z przekornym uśmiechem. Potter prychnął,
Ron zaś wywinął dolną wargę, w dziwacznej parodii słodkiej,
błagalnej minki. Hermiona roześmiała się na ten widok jeszcze
głośniej. Już lata temu stwierdziła, że rudzielec jest
całkowitym przeciwieństwem słodkości, nie ważne jak bardzo by
się starał…
- Hej, dzieci! - zakrzyknęła Ginny,
podbiegając do nich i dając Hermionie pospiesznego całusa w
policzek – trzymaj swojego berbecia, ja porywam Harrego na przerwę!
- to mówiąc dosłownie wcisnęła Nathaniela w ramiona zaskoczonej
przyjaciółki, po czym chwyciła Pottera za rękę i pociągnęła
go w kierunku najbliższego wyjścia ze szkoły.
I już
jej nie było.
Ron i Hermiona popatrzyli na siebie,
wzruszając ramionami. Po chwili oboje uśmiechnęli się w ten
charakterystyczny sposób, w jaki uśmiecha się do siebie dwoje
przyjaciół widząc, że ich trzeci przyjaciel jest szczęśliwy z
ich czwartą przyjaciółką… tudzież siostrą (Jestem głęboko
przekonana, że istnieje taki rodzaj uśmiechu ~autorka ;))
-
Słodki maluch – zagadnął Ron, bawiąc się rączką Nate’a –
Tylko trochę zbyt podobny do Malfoya, jak na mój gust.
-
Taaaa – mruknęła Hermiona. Spojrzała głęboko w szare oczy
synka, z jakimś szczególnym rodzajem żalu w sercu, jednak po
chwili otrząsnęła się – Nie jest tak źle, zawsze mogłam
wylądować w parze z Crabem albo Goylem. Z dwojga złego wolę, jak
moje tymczasowe dziecko jest chociaż przystojne.
Westchnęła
głęboko, podczas gdy Ron spojrzał na nią mrużąc oczy.
-
Sugerujesz, że Malfoy jest przystojny? - jak na zawołanie gryfonka
spłonęła rumieńcem.
- Pewnie, że nie… to nie tak,
ja po prostu… - zająknęła się.
- Cześć – dobiegł ich
czyjś nienaturalnie beznamiętny głos – mógłbym zamienić
słówko z Granger?
Dwoje przyjaciół natychmiast przeniosło
wzrok na osobę, która ich zaczepiła. Pech chciał, że osobą ową
był akurat przedmiot ich niezręcznej rozmowy.
- Czego
chcesz, Malfoy? - rzucił Ron, jakby nazwisko ślizgona było czymś
wyjątkowo niestrawnym.
- Mówiłem już – porozmawiać
z Granger. Czy tobie naprawdę wszystko trzeba po dwa razy tłumaczyć,
czy pytasz tak dla rozrywki?
Ton jakim mówił blondyn,
tak bardzo różnił się od tego, którego używał w stosunku do
Hermiony gdy przebywał z nią sam na sam, że dziewczynie aż
zaparło dech. Odniosła wręcz wrażenie, że obcuje z inną
osobą!
- Granger ma imię – warknął rudzielec, coraz
bardziej czerwieniejąc na twarzy.
- Nie rozumiem co to ma
do rzeczy, Weasley – odparł Draco. Jego twarz spowijała
nieprzenikniona, wyprana z wszelkich emocji maska.
- Ron,
od pierwszej klasy wszyscy mówimy sobie po nazwisku. To jest
najmniejszy problem, wierz mi – powiedziała szybko Hermiona, nie
chcąc dopuścić do burzliwej kłótni, która wisiała w powietrzu
– A ty, czego ode mnie chcesz? – tym razem zwróciła się w
stronę Malfoya, z całych sił starając się nadać swojemu głosowi
maksymalnie neutralne brzmienie.
- Uuu, patrzcie jaka
zadziorna. Nie to krzyczałaś wczoraj w nocy, skarbie – rzekł
ślizgon szyderczym, przesłodzonym do obrzydliwości tonem.
Przejechał palcem po policzku dziewczyny, kątem oka zerkając na
Weasleya. Wiedział, że zarówno jego wypowiedź, jak i gest,
doprowadzą rudzielca do białej gorączki, a w tym momencie gotów
był niemal na wszystko, by tylko wyprowadzić go z równowagi.
„Granger ma imię”, też mi coś! Rycerz w srebrnej zbroi się
znalazł, obrońca uciśnionych. Cholerny gryfek!
-
Słucham?! - wykrzyknął Ronald W. na całe gardło, czerwieniejąc
z wściekłości niczym dorodny pomidor. Oczy niemal wyskoczyły mu z
orbit, a uszy sprawiały wrażenie, jakby za moment miały zając się
ogniem.
Hermiona czym prędzej odtrąciła rękę Malfoya,
rzucając mu charakterystyczne, płomienne spojrzenie
kobiety-oburzonej-zbyt-śmiałymi-impertynencjami-mężczyzny.
Chociaż zrobiła to z całej siły, blondyn nawet się nie
skrzywił.
- Ron, uspokój się, na Merlina, on cię tylko
prowokuje, a ty jak zwykle dajesz mu się podpuścić! Poza tym
dobrze wiesz, że wczoraj prawie całą noc spędziłam nad referatem
z eliksirów – odezwała się na wpół zmęczonym, na wpół
zirytowanym głosem. Tak
jakbym nie miała nic lepszego do roboty, tylko łagodzenie
konfliktów tych dwóch pacanów! - Nie
wspominając już o tym, że nigdy w życiu nie przespałabym się z
Malfoyem – dodała, wbrew sobie drżąc od wewnątrz na tę
myśl.
W momencie gdy brew ślizgona leniwie powędrowała
do góry, a na jego usta wypłynął ten szczególny, znienawidzony
przez Hermionę, sugestywny uśmieszek, gryfonka zapragnęła zapaść
się pod ziemię.
- Taaaa. Tchórzliwy kretyn. Nie jest
ciebie wart – mruknął Weasley, jakby bardziej do siebie niż do
kogokolwiek z zebranych.
- Okay, skoro kryzys zażegnany –
odezwał się Draco drwiącym tonem – to mogę z tobą pogadać,
Granger?
- A musisz?
- Muszę. To ważne –
odparł, zupełnie niespodziewanie posyłając jej promienny uśmiech,
który po chwili przeniósł się na spoczywającego w jej ramionach
Nathaniela.
- No dobrze, niech ci będzie. Na razie, Ron,
zajmij mi miejsce na Zaklęciach!
- Zawsze - zapewnił rudzielec
żarliwie, jednak jego mina była dość niechętna.
Hermiona
pełna była mieszanych uczuć. Ciekawość, niechęć,
zniecierpliwienie, niepokój, a nawet irytacja… Wszystko to
kotłowało się w jej dumnie wypiętej, gryfońskiej piersi, gdy
podążała w ślad za Malfoyem szkolnymi korytarzami. „Poszukajmy
jakiegoś ustronnego miejsca” - tak się wyraził, nim ruszył
przed siebie szybkim krokiem, nie oglądając się na nią. A ona
oczywiście poszła za nim, bo niby co miała zrobić? Westchnęła
cicho, kołysząc Nathaniela w ramionach. Aby dotrzymać tempa
ślizgonowi musiała niemal truchtać, co niepomiernie ją
drażniło.
- Nie idę już ani kroku dalej –
oświadczyła hardo, przystając i przywołując na twarz stanowczą,
nieprzeniknioną maskę. Malfoy zatrzymał się i wolno obrócił w
jej stronę, z uniesionymi wysoko brwiami, jakby nie spodziewał się
po niej takiego buntowniczego zachowania. Tymczasem ona stała,
wyprostowana i dumna, z uniesionym podbródkiem. Tylko niemowlę w
jej ramionach łagodziło ten surowy obrazek.
- Niech ci
będzie – odparł, rozglądając się na boki. W tej części zamku
nie było prawie nikogo. Raz na jakiś czas pojawiał się tylko
jakiś samotny, zabłąkany uczeń, który przemykał szybko,
przytrzymując przy piersi podręczniki w kurczowym uścisku – Tu
jest dobrze – dodał, wzruszając ramionami. Hermiona uważnie
zmierzyła wzrokiem sylwetkę ślizgona. Widziała w nim jakąś
zmianę, ale nie była w stanie do końca określić jaką.
Coś
było nie tak z tym gestem… to nie było zwyczajne, nonszalanckie
wzruszenie ramionami. Wydawało się być jakieś…zbyt sztywne,
zbyt… nerwowe. Nerwowe? Malfoy się denerwował? Gryfonka
momentalnie zdwoiła czujność. O co mu może chodzić?
-
Więc… – zaczęła, starając się zabrzmieć na wyluzowaną -
…czego chcesz?
- Mmmm – blondyn zawahał się i
spojrzał w bok – eee… także tego… chciałem spytać cię, czy
mo… może pożyczyłabyś mi notatki z transmutacji? - wykrztusił
w końcu. Nie chodziło mu w prawdzie o same notatki, ale w ostatniej
chwili stwierdził, że woli stopniowo oswajać Granger z listą
swoich próśb.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła Hermiona,
jakby bardziej do siebie. Jak mogła być tak naiwna? Jak mogła
łudzić się, że chodzi mu o coś więcej? Że chce z nią
porozmawiać o czymś naprawdę ważnym? Wszyscy zawsze przypominali
sobie o jej istnieniu dopiero przed ważnymi sprawdzianami. Wszyscy
nagle byli jej przyjaciółmi, kiedy potrzebowali pomocy w nauce!
Zawsze. Tak. Było! ZAWSZE!
- Zapomnij, Malfoy – warknęła,
czując, że w głębi serca zbiera jej się na płacz. Tym właśnie
była od pierwszej klasy: Hermioną-Granger-która-pożycza-notatki.
A teraz nawet on, nawet Draco…
- Ale ja proszę, nooo! - jego
mina była po prostu bez zarzutu: słodka, błagalna, wzruszająca,
niemal nie do zignorowania… A jednak - zraniona kobieta gdy chce,
to potrafi.
- Nie ma mowy! Nikt nie dostanie moich
notatek, nie tym razem. Koniec. Chcecie mieć dobre wyniki, TO SIĘ
SAMI UCZCIE, BARANY! Nie dam się znowu wykorzystywać. - zaperzyła
się dziewczyna, dla efektu tupnąwszy krnąbrnie nogą.
Ślizgon
milczał, z obrażoną miną, jakby zupełnie nie zasłużył sobie
na takie traktowanie. Dopiero gdy Hermiona odwróciła się by
odejść, zatrzymał ją okrzykiem.
- Zaczekaj! A nie
zgodzisz się… nie zgodzisz się pomóc mi?
- Pomóc ci?
- spytała podejrzliwie. Jej gniew z wolna narastał. Był to gniew
straszliwy, u którego podstaw leżała wielodniowa frustracja. Oto
czuła coś do swojego odwiecznego wroga – Draco Malfoya – a
oddawszy mu swoje wspomnienia, nie wiedziała nawet jak do tego
doszło. Wiedziała tylko, że ją skrzywdził (pamiętała
czarnowłosą dziewczynę z baru) oraz że okłamała go, mówiąc
mu, że go nienawidzi. Jednak wszystko „po drodze”, wszystko co
doprowadziło do tego feralnego zauroczenia, wszystkie momenty, gdy
wbrew wszystkiemu byli sobie bliscy… pozostawały dla niej
tajemnicą. Zacisnęła pięści w bezsilnej złości.
-
Pomóc mi, tak jak w pierwszym semestrze. Proszę cię, bez ciebie
sobie nie poradzę. Jestem kompletnym idiotą z transmutacji…
-
Racja – mruknęła, na co on nie zwrócił uwagi.
- …a
ta ocena to 40% oceny końcoworocznej! No, nie bądź taka!
-
Jaka? - spytała chłodno, blokując się od wewnątrz. Nie, nie mgła
teraz zniszczyć wszystkiego, w imię czego tyle wycierpiała.
-
Taka samolubna! - wykrzyknął Malfoy, zaraz jednak zakrył usta
dłonią, jakby powiedział coś okropnego. Nie chciał jej obrażać,
po prostu… nie spodziewał się, że będzie stawiała taki opór!
Jako arystokrata nie był zbyt cierpliwy, a tym bardziej
przyzwyczajony do odmów.
- Przepraszam?! - Nathaniel
zaczął płakać, lecz dziewczyna chwilowo się tym nie przejęła.
Tylko Malfoy odruchowo rzucił wokół siebie i Grangermufliato,
tak, by chłopcu nie udzielały się krzyki i kłótnie „rodziców”.
- Samolubna?! Ja?! A kto jednego dnia namiętnie mnie całuje, by
nazajutrz latać na schadzki z jakąś… INNĄ?! Warto dodać, że
pięć razy ode mnie ładniejszą, no bo przecież wielkiemu
panu arystokracie nie
wypada pokazywać się publicznie z taką pokraką jak ja! -
przerwała, czując, że zapędza się za daleko. Jej wargi poczęły
niepokojąco drżeć, zwiastując rychłe nadejście łez. Ale ona
nie chciała płakać. Nie chciała okazać mu, jak bardzo ją
zranił, nie chciała się przed nim odsłonić. Nie chciała by
wiedział, jak bardzo jest słaba, gdy chodzi o niego…
Malfoy
zamarł, porażony jej słowami. Jaką „inną”? Czy podczas ferii
widział się z kimkolwiek poza Granger? Och, Merlinie, ona chyba nie
mówi o…
- Mówisz o Waleriji? - wyszeptał w powietrze,
myślami będąc przy tamtym zimowym południu, gdy wybrał się do
Hogsmade na spotkanie z kuzynką.
- Skąd ja mam, do
cholery, wiedzieć, jak ona ma na imię – warknęła Hermiona w
odpowiedzi, zła na siebie, że powiedziała za dużo – Ważne, że
była dla ciebie wystarczająco dobra, nie to, co ja – mimo
usilnych starań, w jej głosie zabrzmiała nuta głębokiej
urazy.
Draco gwałtownie wciągnął powietrze. No tak,
teraz wszystko zaczynało się zgadzać! To, że znalazł Granger pod
śniegiem tamtego dnia… to, że wybiegła z jego dormitorium, gdy
zobaczyła Wal… to, że tego samego wieczora powiedziała mu, że
go nienawidzi… Ona myślała, że się nią zabawił! Że uwiódł
ją, a potem z premedytacją zdradził!
- Och, Chryste, Granger,
to nie tak! - podbieg do niej, chwytając ją mocno za ramiona. Ona
MUSI zrozumieć! Gdyby
nie miała zajętych rąk, pewnie by go uderzyła. - Ta dziewczyna…
ona nie… TO MOJA KUZYNKA! Przyjechała w ferie, żeby sprawdzić
jak sobie radzę po śmierci matki. Ja bym nigdy… przecież ja…
znam ją od dziecka, a ty… - Draco nie był za dobry w wyznaniach.
Wielkie słowa po prostu nie chciały przechodzić mu przez gardło.
Miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiał wypowiadać ich na
głos, że gdy spotka właściwą osobę, to ona zrozumie od razu.
Teraz jednak, patrząc w wielkie, czekoladowe oczy, pełne
niedowierzania, klął na czym świat stoi, że był takim zimnym
draniem przez całe swoje życie.
- Kuzynka, poważnie? Na
nic lepszego cię nie stać? - syknęła gryfonka przez zaciśnięte
zęby, wyrywając się z jego uścisku. - Może i jestem naiwna, ale
nie aż tak.
Gorycz w jej głosie przeraziła go. Co jeśli
stracił ją na zawsze?
- Nie, nie, nie, to wszystko nie
tak! - jęknął sfrustrowany – musisz mi uwierzyć, ona naprawdę,
naprawdę jest tylko moją kuzynką!
- Więc co robiła w
twoim dormitorium? - wykrzyknęła gryfonka oskarżycielsko. Nie
chciała przyjąć do wiadomości, że Draco… że tak naprawdę
nigdy jej nie zdradził. Bo to by znaczyło, że cały jej ból, całe
jej cierpienie… było daremne.
- Po prostu przyszła
pogadać, wesprzeć mnie. Zrozum, Wal to moja jedyna rodzina…
-
Ale to niemożliwe, żeby…
- Jeżeli chcesz, mogę
powiedzieć ci to wszystko pod wpływem Veritaserum – przerwał jej
z mocą. - Powiedz tylko słowo, a zdobędę próbkę od Snape’a
i…
Hermiona przestała słuchać. Tyle jej
wystarczyło.
Veritaserum? Chłopak albo był tak głupi,
albo tak pewny siebie. Z tym, że do głupich nigdy nie należał… A
może on po prostu mówi prawdę,
odezwał się cichy głosik w jej głowie. Nie,
nie, nie, to nie możliwe. Zbyt niedorzeczne. Ona NIE MOGŁA być
jego kuzynką. Takie sytuacje zdarzają się tylko w niemądrych,
mugolskich romansach.
Więc
może pójdź na tę propozycję z Veritaserum? Co ci szkodzi.
Nie,
ja nie chcę…
Właśnie!
Nie chcesz, bo boisz się prawdy!
Wcale
że nie!
Wcale
że tak!
Zamknij
się!
- Hermiona,
przyrzekam, że ja…
- Och, na litość boską! -
wykrzyknęła, czując, że wszelkie jej bariery puszczają i sypią
się w drobny mak – Mam taki mętlik w głowie! Nic nie wiem, w nic
nie wierzę, nic nie pamiętam… !
Zamilkł
raptownie, z wyrazem zamyślenia na twarzy.
- Chodź –
rzekł w końcu, zaskakująco łagodnie – Chodź, wszystko ci
pokażę.
Wyciągnął do niej rękę, a ona chwyciła ją wbrew
całemu swojemu uporowi. Prowadził ją prosto do lochów, prosto do
swojego dormitorium, puszczając mimo uszu uwagi, że nie zdążą na
Zaklęcia. To nie było teraz istotne, nie w porównaniu z całym
koszmarem ostatnich dni.
- Co ja tutaj robię? - zapytała
głupio, siadając na brzegu jego łóżka. Zamiast odpowiedzieć,
wysunął szufladę szafki nocnej i wyciągnął z niej kilka
identycznych, złotawych fiolek. Na stoliku obok stała
myślodsiewnia. Przeglądał wspomnienia Hermiony tak często –
niemal codziennie przed snem – że przestał już zadawać sobie
trud chowania jej za każdym razem do szafy.
- Podejdź –
powiedział miękko, zachęcając dziewczynę gestem. Wstała i
niepewnie zbliżyła się do pokrytej symbolami misy…
Wszystko
co było potem, można nazwać jedną wielką zamiecią – uczuć,
zdarzeń, emocji. Po kolei wracało do niej wszystko: od wspólnych
korepetycji, poprzez taniec na Balu Zimowym, aż po pocałunek w
Wieży. Nagle rozumiała już, jak to możliwe, że zakochała się w
Malfoyu. W jednej sekundzie dotarło do niej, że potrafiła dostrzec
w nim coś więcej, niż cała reszta szkoły. Uświadomiła sobie,
jak dobrze znali się nawzajem, właśnie dlatego, że przeszli przez
wszystko PO KOLEI: przez nienawiść, przez niechęć, przez
zainteresowanie, przez sympatię, przez szacunek, przez wzajemne
zaufanie, przez przyjaźń, przez pożądanie… i na każdym z tych
etapów poznawali się od każdej możliwej strony, by teraz
wylądować tutaj – w jego dormitorium, z wyznaniami na ustach. Już
nic ich nie dzieliło. Żadne niedopowiedzenia, niejasności,
pochopnie wyciągnięte wnioski… Sama prawda, naga prawda, ogromna
i przytłaczająca…
- Granger? - spytał Malfoy
ostrożnie, robiąc maleńki krok w jej stronę. A ona tylko
wpatrywała się pustym wzrokiem w myślodsiewnię, która przed
chwilą dała jej odpowiedzi na wszystkie pytania – Jeżeli nadal
mi nie wierzysz mogę przyprowadzić tu Wal i ona wszystko ci…
-
Muszę już iść. Jestem spóźniona na Zaklęcia – powiedziała
zmienionym głosem, po czym odwróciła się i wyszła. Nie zdążył
nawet jej zatrzymać…
Zacisnął pięści tak mocno, że
paznokcie niemal przebiły mu skórę. Rozumiał, że potrzebowała
czasu. Przez ostatni tydzień żyła w przeświadczeniu, że ją
wykorzystał i skrzywdził, a teraz nagle okazało się, że wszystko
to było fatalną pomyłką – ot, głupim zbiegiem okoliczności.
Ale jak miał na nią czekać, skoro tak rozpaczliwie jej
potrzebował? Zaraz, jak ona to ujęła…? „Warto
dodać, że pięć razy ode mnie ładniejszą, no bo przecież
wielkiemu panu arystokracie nie wypada pokazywać się publicznie z
taką pokraką jak ja!”
Wzdrygnął się. Chyba nie mogła powiedzieć nic, co bardziej
mijałoby się z prawdą.
Którejś bezsennej nocy, z
uspokajającą go Waleriją u boku, niespodziewanie zdał sobie
sprawę, że bez Granger nigdy nie stanie się tym, kim chciałby
być. Ponieważ tylko ona potrafiła nauczyć go… jak kochać.
Jeżeli ją straci, nigdy nie będzie do tego zdolny. Nigdy nie
pokocha swoich dzieci, tak jak rodzice nie kochali jego. Nigdy nie
pokocha swojej pracy i utkwi na lata w zawodzie nie dającym mu
żadnej radości. Nigdy nie pokocha samego siebie, wciąż zawieszony
między arystokratyczną dumą a wstydem za swoje tchórzostwo i
czarne serce. Nigdy niczego nie pokocha, ponieważ… Malfoyowie nie
kochają.
Tylko Granger potrafiła
wzbudzić w nim jakąkolwiek chęć do pracy nad sobą, jakikolwiek
zapał, by stać się lepszym człowiekiem.
To po tym,
jak Granger zasugerowała,
że wkupił się do do drużyny Quidditcha, trenował jak szalony, by
zasłużyć na faktyczne członkostwo w składzie. To po tym
jak Granger prychnęła
pogardliwie na Eliksirach, gdy wybuchnął jego kociołek, ślizgon
zakuwał godzinami, aż stał się najlepszy w klasie. PRAWIE
najlepszy – pierwsze miejsce tradycyjnie należało do
Panny-Wiem-To-Wszystko…
Co on bez niej zrobi? Co, jeżeli
ona nadal będzie się blokować? Co jeżeli ten jej ośli upór…nie,
nawet nie był w stanie o tym myśleć. Malfoyowie zawsze dostają to
czego chcą. ZAWSZE.
A on chce Granger.
Nagle,
z pozoru zupełnie bez sensu, przemknął mu przez myśl fragment
rozmowy z Zabinim:
„-
Właściwie jedynym co nas NIE różni jest fakt, że oboje jesteśmy
piekielnie seksowni.
- no widzisz, światełko w tunelu.
Na twoim miejscu bym to wykorzystał”
***
Z
pamiętnika Hermiony Granger:
Profesor
Flitwick jest święcie przekonany, że notuję każde jego słowo,
podczas kiedy ja beztrosko bazgrzę pamiętnik… Co tu kryć -
jestem okropną uczennicą.
Ale przyrzekam, że wszystko
nadrobię. Zresztą wkuwałam ten dział już w wakacje, więc nie
powinnam mieć za dużo braków…
Merlinie, jestem taka
niezdecydowana! Podoba mi się Malfoy, podoba mi się sposób, w jaki
mogę na niego wpłynąć, podoba mi się, że dorównujemy sobie
inteligencją i że nasze docinki są takie… takie nasze,
specyficzne, rozumiesz?
A teraz, gdy wróciły do mnie
wszystkie wspomnienia i gdy okazało się, że tamta dziewczyna to
tylko jego kuzynka… Ja po prostu nie wiem co będzie dalej.
Myślisz, że powinnam „płynąć z prądem”? A może zostawię
mu całą inicjatywę i niech się dzieje co chce? A może trzymać
się pierwotnej wersji i starać się o nim zapomnieć raz na zawsze?
To pewnie byłoby najwygodniejsze, ale obawiam się, że tego zrobić
nie dam rady. Zwłaszcza, że widuję go niemal
codziennie…
Właściwie, to czemu ja się tak przed tym
bronię? Czemu nie mogę go kochać, tak po prostu. Czy to aż takie
złe? Przecież nikomu nie dzieje się krzywda…Błąd – mnie
dzieje się krzywda. Wiesz dlaczego? Ponieważ my nigdy, przenigdy
nie będziemy razem, a kiedy się kogoś kocha, to potrzebuje się
jego stałej bliskości, prawda?
Zanim spytasz: nie możemy
być razem, bo ja… bo moja krew jest brudna, a jego czysta jak łza.
I nigdy, nawet za milion lat, nie będziemy sobie równi. Zawsze
będziemy „Malfoyem i tą szlamą obok” - jeżeli kiedykolwiek,
czymkolwiek będziemy.
Przykre, ale prawdziwe.
I
stąd ta blokada, rozumiesz?
Wszystko przez przeklęty
rozsądek.
Ups, zbliża się Flitwick. Trzeba zrobić
mądrą minę i potakiwać.
Nie
mogła nadziwić się ogromowi piękna wokół siebie. Promienie
słońca, odbijające się w śniegu, wyglądały bajecznie, a
zamarznięte jezioro oczarowywało tajemniczością i urokiem. Tylko
jedna rzecz nie dawała jej spokoju. Niejasne uczucie, że… że nie
jest sama, że ktoś ją obserwuje. Gwałtownie odwróciła się do
tyłu. Przed oczami mignął jej fragment blond czupryny, momentalnie
znikający za pobliskim drzewem. Ruszyła w tamtym kierunku, nawet
się nad tym nie zastanowiwszy.
- Co ty tutaj robisz? -
syknęła, stając naprzeciwko wysokiego blondyna. Spod jego zimowej
szaty wystawał butelkowozielony szalik Domu Węża, a naciągnięta
na uszy, czarna czapka kontrastowała silnie z platynowymi
włosami.
- Śledzę cię – odpowiedział, nonszalancko
wzruszając ramionami. Sprawiał wrażenie całkowicie odprężonego.
Opierał się w swobodnej pozie o pień drzewa, a na jego idealnych
ustach tańczył wredny półuśmieszek.
- Ach tak? -
zapytała, zakładając ręce na piersi i unosząc brew – Można
wiedzieć po co? Nie robię nic wyjątkowego, po prostu wracam z
chatki gajowego do szkoły.
- Nigdzie nie idziesz. -
odparł z tajemniczym błyskiem w oku. W Hermionie natychmiast coś
zadrżało.
- Jak to? Idę do szkoły. - z całych sił
starała się, by jej głos zabrzmiał pewnie i naturalnie.
-
Nie idziesz, bo ja cię nie puszczę. - i znów te iskierki.
W
ułamku sekundy chwycił ją i obrócił tak, że plecami opierała
się o drzewo.
- Malfoy, puść mnie. Chcę do szkoły, zimno mi
– powiedziała, klnąc w uchu na swój drżący głos.
-
Nie zamierzam cię puścić… i wcale nie jest ci zimno – rzekł
miękko, nachylając się nad nią
- Wca… - zaczęła, lecz
nagle zamknął jej usta gorącym, mocnym pocałunkiem. O
Jezus, O Boże, O Matko, O Anieli i Święci… Miała
wrażenie że wszędzie dookoła wybuchają fajerwerki. Jeden po
drugim, we wszystkich kolorach tęczy.
Zanim się nad tym
zastanowiła, zaczęła odwzajemniać pocałunek z podobnym
zaangażowaniem. Każdy jej nerw płonął pożądaniem. Tak dawno
nikt jej nie dotykał, tak dawno nikt nie… Och! Jęknęła,
gdy chłopak delikatnie przygryzł jej dolną wargę. Przywarła do
niego mocniej i nagle nie mogła przypomnieć sobie, co to znaczy
„zimno”. Zdawało jej się, że wszystkie warstwy ubrań między
nimi są całkowicie zbędne – płaszcze, swetry, szaty… Chciała
być bliżej, jeszcze bliżej, jak najbliżej, aż do samego
końca…
- Jeśli pozwolisz… - szepnął chłopak
zmysłowo do jej lewego ucha - …przenieśmy się do mojego
dormitorium.
Och,
tak. Już
miała powiedzieć to na głos, gdy…
Jezusie panie, ależ
ją bolał kark! Pech chciał, że zasnęła w dość niewygodnej
pozycji i… zaraz, zaraz. Czemu ma rumieńce na twarzy? Czemu miękko
jej w kolanach, a w brzuchu fruwa stado motyli?
Niech to
szlag, znowu śniła o Malfoyu!
Kurwa
mać!,
pomyślała, niezbyt kulturalnie, bezradna wobec swojej
podświadomości. Takie sny zawsze wytrącały ją z równowagi, a
ostatnimi czasy zdarzały się jej coraz częściej…
Rozdrażniona
wstała z łóżka, ubrała się w zawczasu przygotowany, schludnie
złożony na szafce nocnej komplet, po czym zwlekła się na
śniadanie, po drodze budząc drzemiącą słodko Lavender.
Przez
ostatnie dni Hermiona unikała Malfoya na wszelkie możliwe sposoby.
Podczas lekcji zajmowała miejsce jak najbardziej oddalone od jego
ławki, na posiłkach zawsze siadała plecami do ślizgonów, na
zajęcia chodziła bocznymi korytarzami. Kontaktowali się tylko przy
okazji „przekazywania dziecka” tej „drugiej stronie”. To
wszystko. Nawet nie wymieniali się uwagami na temat pogody, ani…
Po
prostu nic.
Tylko w snach uparcie nie dawał jej
spokoju.
***
- Myślę, że czas już
zakończyć waszą próbę. Półtora tygodnia to wystarczająco
długo – profesor Scotwood z niejaką satysfakcją odnotowała
wyraz ulgi, malujący się na twarzach uczniów – Jak wspominałam:
przez cały okres opieki nad dziećmi byliście obserwowani. Z dumą
stwierdzam, że każda z par ukończyła eksperyment z wynikiem
Powyżej Oczekiwań… - po klasie przebiegł szmer zadowolenia.
Hermiona w ostatniej chwili zapanowała nad odruchem spojrzenia w
stronę swojego partnera – Nie, wróć… wkradł się błąd.
Wszyscy, z wyjątkiem panny Granger i pana Malfoya, którzy otrzymują
Zadowalający.
- Słucham? - odezwała się Gryfonka z
mieszanką oburzenia i przerażenia.
- Obserwacje wykazały, że
za mało czasu spędzaliście rodzinnie.
- Znaczy…
wszyscy razem? - upewniła się, tak na wszelki wypadek. Faktycznie,
poza zimowym spacerem ani razu nie przebywali we troje… Pani
profesor przytaknęła.
- Informuję, że wraz z
wystawieniem ocen, wasze eksperymentalne dzieci znikną. Zanim zadasz
jakiekolwiek idiotyczne pytanie, panie Weasley: tak, po prostu
znikną. Niemowlęta te były wynikiem bardzo skomplikowanego
zaklęcia, które w dowolnym momencie można odwołać.
Prawdopodobnie kiedy wrócicie do dormitoriów po zajęciach, dzieci
już tam nie będzie. Czy są jakieś pytania?
Wszyscy
milczeli jak zaklęci. Hermiona bardzo, bardzo chciała spojrzeć na
Malfoya, jednak uparcie wlepiała wzrok w swoje dłonie ułożone na
ławce. Nie mogła, nie mogła, nie mogła…
Spojrzała.
I
on też patrzył.
Po raz pierwszy od wielu dni nawiązał
się między nimi jakikolwiek kontakt i… Och,
Merlinie, czemu on jest taki przystojny? Czemu patrzy się na mnie
tak, jakby chciał spytać mnie o coś bardzo, bardzo ważnego?
Czemu, do jasnej cholery, ma takie kształtne usta?!
Gdy
zadzwonił dzwonek, dziewczyna pierwsza wypadła z klasy, jakby
goniło ją stu diabłów. Wiedziała, że gdyby zwlekała choć
chwilę dłużej, choć odrobinkę… - zagadałby do niej. A ona nie
wiedziałaby, co mu powiedzieć, bo z dnia na dzień coraz bardziej
za nim tęskniła, jednak tego powiedzieć mu nie mogła. Była w
kropce.
I jeszcze te sny, które tylko dodatkowo mieszały
jej w głowie! Czułą coś do Malfoya i absolutnie nie miała
pojęcia co z tym fantem zrobić. Spalić,
zniszczyć, zadeptać w drobny mak –
to podpowiadał rozsądek, i to właśnie starała się zrobić od
dobrych kilku dni. Kiepsko jej to wychodziło…
***
-
Unika mnie. - oznajmił Malfoy, siedząc w swoim dormitorium wraz z
Waleriją i Zabinim.
- No wiesz, jakby nie patrzeć trochę
na nią ostatnio spadło… - zaczęła Rosjanka łagodnie, po czym
lekko się uśmiechnęła - Nadal nie mogę uwierzyć, że ona
pomyślała, że ja i ty… Nie, to jest po prostu niedorzeczne! -
pokręciła głową w całkowitym niedowierzaniu, na co Draco
zareagował jedynie uniesieniem prawej brwi. Słyszał tę gadkę już
setny raz.
- Ja mam pomysł. - wtrącił się Blaise, z
miną Archimedesa.
- No, dawaj geniuszu. - rzucił Malfoy,
nie robiąc sobie jednak większych nadziei. Owszem, Zabini bywał
pomocny, ale niektóre jego pomysły były po prostu rekordowo
niepoważne.
- A może być ją tak… poderwał, co?
-
Że słucham?! - jasne brwi ślingona powędrowały niemal do samej
linii włosów, w wyrazie permanentnego zaskoczenia.
- No,
wiesz… poderwał, tak po prostu. Jak dziewczynę. - począł
tłumaczyć brunet, gestykulując żywo.
- Ej, to może
nawet nie jest takie głupie! Chyba wiem co masz na myśli, Diable. -
rzekła Walerija, której oblicze rozjaśnił śliczny uśmiech.
-
Za to ja nie mam pojęcia. - mruknął Draco z irytacją. Jak to:
poderwać Grager. Tak po prostu, tak zwyczajnie? Ale przecież… ona
nie byłą zwyczajna! ONI ni byli zwyczajni!
- Myślę, że
Blaise próbuje ci powiedzieć, że za bardzo skupiasz się na
waszych problemach z przeszłości. - zaczęła czarownica, w lot
podchwytując inicjatywę Zabiniego - Może spróbuj potraktować ją
jak zwyczajną dziewczynę – i tak też ją poderwij. Powiedz jej,
że ładnie wygląda, podrzuć jej liścik do torby… nie wiem jak
się to robi u was w Anglii, ale akurat tychyba
nigdy nie miałeś trudności ze zdobywaniem dziewczyn, co,
Draco?
Malfoy zamyślił się głęboko. Właściwie był
to jakiś plan… Skoro podoba mu się Granger, a Granger jest
kobietą, to czemu nie potraktować jej jak… po prostu jak kobiety?
Ale to by wymagało publicznych poświęceń. No i pewnie mocno
nadwyrężyłoby to jego reputację… albo i nie, zależy jak to
rozegrać.
Bądź co bądź Malfoy był dobry w tym fachu.
Wiedział CO zrobić, KIEDY, i JAK to zrobić. Kilka szelmowskich
półuśmiechów rankiem; jakiś subtelny podtekst w samym środku
lekcji; z pozoru niewinny, przypadkowy dotyk pod wieczór… niemal
na sto procent nie będzie mogła przez niego sypiać po nocach.
Ale
czy aby na pewno? Czy Granger zaliczała się do grupy dziewcząt, na
które działają „tradycyjne” chwyty? Czy przypadkiem ta mała,
dumna kujonica nie wymaga czegoś bardziej… wyszukanego? O tak,
czegoś uroczego, co jej zaimponuje, ale nie zaskoczy na tyle, by
mogła mu odmówić…
Z wolna w chytrym umyśle Draco
Malfoya – mistrza podrywu i naczelnego łamacza niwieścich serc –
zaczął kształtować się plan.
***
-
Hej, Granger! - zawołał za nią, kiedy minęli się w drzwiach
Wielkiej Sali.
- Spieszę się. - odparła tylko, po czym
próbowała przemknąć obok, jeszcze niżej pochylając głowę.
Załapał ją za ramię.
- Och, daj spokój, nigdzie się
nie spieszysz. Zajęcia zaczynają się za dobre pół godziny. Nie
możesz poświęcić mi chwilki?
Dziewczyna niechętnie
odwróciła się w jego stronę. Nie była gotowa do rozmowy z nim.
Ciągle nie mogła otrząsnąć się ze swoich snów, a gdy tylko
spoglądała na jego twarz, momentalnie oblewała się rumieńcem. To
było takie żałosne!
- Niech ci będzie, ale streszczaj
się. Muszę zanieść książki do biblioteki. - Nie kłamała.
Faktycznie w jej ramionach spoczywał cały stos rozmaitych lektur,
które w dodatku nie wyglądały na lekkie.
Malfoy zamilkł
na chwilę, zastanawiając się jak ubrać swoje myśli w słowa.
Ostatecznie postanowił uczynić to na najprostszy z możliwych
sposobów:
- Umów się ze mną.
- Że co proszę? -
spytała zszokowana. Czyżby się przesłyszała?
- Chodź
ze mną na randkę. Zwykłą, tradycyjną randkę. To żaden podstęp,
przyrzekam na moje nazwisko…
- Nie no, ja chyba śnię!
- jęknęła zrozpaczona. Czemu stawiał ją w takim położeniu? I
co ona miała niby teraz zrobić?
- Granger, nie śnisz.
Ja mówię poważnie: zapraszam cię na randkę. A potem… sama
zdecydujesz, co będzie potem. Tylko poświęć mi jeden wieczór.
-
Ale ja nie wiem… nie jestem pewna czy…
- Jedna randka,
Granger – zastrzegł, wbijając w nią roziskrzone spojrzenie. Stał
blisko, odrobinę zbyt blisko. Miała wrażenie, jakby każdy nerw w
jego ciele NALEGAŁ na jej twierdzącą odpowiedź. Merlinie, jaki on
potrafił być przekonujący, kiedy chciał! - Nie daj się
prosić.
- Musz… - zaczęła, ale przerwała by
przełknąć ślinę. Do diabła, dlaczego miała takie wysuszone
gardło? - Muszę to przemyśleć.
- W porządku,
poczekam. - odrzekł, postanawiając wejść w rolę dżentelmena,
choć jego żołądek zawiązał się w supeł z niepokoju. Co,
jeśli odmówi? Wtedy… wtedy dupa blada.
- Ale nie za długo. - wyszeptał jej do ucha, pochylając się
gwałtownie. W jednej sekundzie jej nozdrza zaatakował intensywny
zapach cytryny, lecz nim zdążyła otrzeźwieć, chłopak stał już
wyprostowany.
- I daj mi te książki, zaniosę je za
ciebie. - odebrał jej lektury, kurtuazyjnie nie zwracając uwagi na
jej przeczące kręcenie głową, po czym obrócił się w miejscu i
odszedł z szumem szat.
Tak,
czy nie? Nie, czy tak? Matko święta, co on ze mną
wyprawia!
***
Postanowił
czekać na odpowiedź do jutra rana. I tak sporo nagiął swoje
zasady – gdyby nie chodziło o Granger, tylko o jakąkolwiek inną
dziewczynę, kazałby zdecydować jej się od razu albo spadać na
drzewo.
Rozumiał jednak, że ktoś pokroju Hermiony
Granger musi propozycję randki przeanalizować pod każdym możliwym
kątem, nim w końcu łaskawie ową propozycję przyjmie lub też
nie. Cholerna kujonowatość, zawsze krzyżowała mu plany!
Swoją
drogą – ciekawe jak trudno rozkochać w sobie kujonkę. Pewnie
wymaga to cierpliwości… Kiepsko, Malfoy nigdy nie był zbyt
cierpliwy. Dla niej jednak zrobi wyjątek.
Poza tym miał
dziwne przeczucie, że się zgodzi. Jakże mogłaby mu odmówić, po
tym jak wykazał się istnym heroizmem oddając za nią
książki?
Zgodzi
się.
Zgodzi się.
Zgodzi się,
powtarzał w myślach jak mantrę, krocząc korytarzem w kierunku
sali do Eliksirów.
Malfoyowie zawsze dostają to, czego
chcą, prawda? Malfoyom się nie odmawia, prawda? Malfoyowie nie
proszą, a biorą… Prawda?
-
Ginny, masz chwilkę? - zawołała Hermiona, dostrzegłszy
przyjaciółkę na korytarzu.
- No, powiedzmy. Tylko kilka
minut, ale zawsze coś…
Gryfonki przystanęły na
zalanym słońcem korytarzu. Tegoroczna zima była wyjątkowo piękna
– mroźna, ale malownicza. Nastrojowa. Świat za oknem wydawał się
być wymarzoną scenerią dla romantycznych spotkań.
-
Świetnie. Potrzebuję twojej pomocy.
- Czemu mnie to nie
dziwi? - westchnęła teatralnie Weasleyówna, podpierając się ręką
pod biodro - Okay, spowiadaj się.
- Tak więc… -
zaczęła Granger, rumieniąc się wściekle. Dlaczego
zawstydza mnie mówienie na głos o tym, że Malfoy zaprosił mnie na
randkę?,
pomyślała, zła na siebie za swoje pruderyjne reakcje. - …jest
taka sprawa, że… no… chodzi o Mafoya. Bo on… tak jakby… chce
się ze mną umówić.
- „Tak jakby chce się z tobą
umówić”, tak? - spytała Ginewra z pobłażaniem. Starsza z
dziewcząt przytaknęła.
- Mhm. Zaprosił mnie na randkę.
- przyznała z dziecięcym wstydem, spoglądając w dół. Z jakiegoś
powodu temat ten wprawiał ją w zakłopotanie.
- I co
odpowiedziałaś?
- Że… się zastanowię.
Rude
brwi panny Weasley powędrowały wysoko w górę, wyrażając
permanentne zaskoczenie.
- A nad czym ty chcesz się
zastanawiać, kobieto? - spytała, załamując ręce.
- No
jak to na czym?! Przecież nie mogę się tak po prostu zgodzić!
Muszę rozważyć wszystkie plusy i minusy, przeprowadzić stosowną
analizę i dopiero potem ewentualnie…
- Chora jesteś? -
przerwała jej Ginny raptownie – Ja się pytam: CZY. TY. JESTEŚ.
CHORA? Po jaką cholerę ty chcesz rozważać plusy i minusy, skoro
lecisz na tego faceta bardziej, niż na „Historię Hogwartu”?
-
No bez przesady! - oburzyła się Hermiona, nadymając pierś.
-
Oj dobra, już się tak nie bulwersuj. Doskonale wiesz co miałam na
myśli.
- Nie, nie wiem. - odparła Granger z mocą,
najwyraźniej wciąż zła, za wyniesienie Malfoya ponad „Historię
Hogwartu”, która to książka była absolutną miłością jej
życia.
- Chciałam tylko powiedzieć, że… ty CHCESZ
iść z nim na tę randkę i sama dobrze o tym wiesz. CHCESZ
powiedzieć „tak”. CHCESZ się zgodzić. Więc zgódź się, na
miotłę Merlina!
- Myślisz? A nie powinnam tego na
spokojnie rozważyć? No wiesz, wypisać wszystkie za i
przeciw…
Weasleyówna bardzo wymownie przewróciła
oczami, wzdychając.
- A ty swoje! Leć do niego i powiedz
mu, że idziesz na tę cholerną randkę. Chyba, że mam to zrobić
za ciebie…
- Ooooo, nie, nie, nie. To już wolę sama…
Boże, to będzie najbardziej upokarzająca chwila w moim życiu!
-
A co jest upokarzającego w przyjęciu czyjejś propozycji? - spytała
ruda, po raz kolejny tego dnia unosząc brwi niemal do linii
włosów.
- Między mną a Malfoyem to trochę inaczej
działa. Nie zrozumiesz tego – mruknęła Hermiona pod nosem, tak,
że nikt poza nią nie miał szans usłyszeć. - Dobra, będę się
zbierać. Do zobaczenia później. - dodała głośniej.
-
Na razie. I powodzenia! - zakrzyknęła za nią przyjaciółka,
kręcąc głową z politowaniem.
Ach,
ta Herm! Niewinne stworzenie… Co ona znowu
naplątała?
***
- Zgoda.
- oświadczyła krótko, wziąwszy głęboki wdech.
-
Słucham? - zapytał blondyn z niedowierzaniem. Czy
to możliwe żeby…
-
Zgoda, pójdę z tobą na tę randkę.
- Pójdziesz? -
spytał znów, jakby nadal nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
-
Tak, pacanie, nie słyszysz, co mówię? - zdenerwowała się w końcu
gryfonka. Ile razy mu trzeba powtarzać jedną rzecz? TAK, zgodziła
się. TAK. Zrobiła to. Koniec. Kropka.
I czego się,
debil, gapi, jakby ją widział pierwszy raz w życiu? Jego
spojrzenie wywoływało dziwne sensacje w żołądku Hermiony,
potęgowało jej zdenerwowanie, oraz powodowało, że rumieniła się
niczym dorodny pomidor.
- Słyszę, słyszę… - rzekł,
takim tonem, jakby kręciło mu się w głowie. Cóż, nie brzmiał
na przekonanego, ale gryfonka nie zamierzała zapewniać go po raz
czwarty o swojej decyzji.
- Świetnie. W takim razie…
eee… - chciała dowiedzieć się jakichś szczegółów,
dotyczących ich spotkania - takich chociażby jak czas i miejsce -
ale nie wiedziała jak poruszyć ten temat. Nie mogła przecież tak
po prostu, bezpardonowo go o to spytać, prawda?
- W
sobotę o 17:00, pod Wielkim Dębem. - przyszedł jej z odsieczą,
jakby domyślił się, co jej chodzi po głowie. Dziewczyna
przytaknęła, błyskawicznie notując wszystko w myślach.
-
Dokąd pójdziemy? - spytała po chwili, nie mogąc powstrzymać
wrodzonej ciekawości. Cała zesztywniała, gdy Malfoy powoli
pochylił się nad nią i wyszeptał niskim głosem, prosto do jej
ucha:
- Niespodzianka.
Nie zrobiła nic, bała się
nawet oddychać. Zawsze doznawała paraliżu, gdy ON był tak blisko.
Na tyle blisko, że mogła poczuć ciepło, bijące od jego ciała,
zapach cytryn, wilgotny oddech na swoim policzku… O
mój Boże, nie, stop, za wiele. Postąpiła
krok do tyłu, odsuwając się od niego.
Nie dlatego, że
było jej nieprzyjemnie, ale dlatego, że bała się, iż zaraz zrobi
coś głupiego. Na przykład pocałuje go, albo zaatakuje guziki jego
koszuli… Co – z punktu widzenia Prefekta – było absolutnie
niedopuszczalne, a z punktu widzenia Hermiony Granger najzwyczajniej…
niewłaściwe. Niepoprawne.
- Co teraz masz? - zapytał
Malfoy beztrosko, raptownie zmieniając nastrój.Jak
on to robi?,
pomyślała dziewczyna w roztargnieniu, nie po raz pierwszy
zresztą.
- Eeee… chyba historię… - odparła słabym
głosem, wciąż będąc pod wpływem jego niedawnej bliskości –
tak, na pewno historię – dodała pewniej, jakby chcąc przekonać
samą siebie, że wciąż trzeźwo myśli.
Na usta Malfoya
wypłynął uśmieszek satysfakcji. Czyżby był zadowolony, że tak
na nią działa?
„Nie
mogę się przy nim skupić”,
przemknęło mu nagle przez myśl, a jego uśmiech stał się
szerszy. Nareszcie! Nareszcie coś drgnęło do przodu, nareszcie
jakiś postęp. Po tylu dniach depresji i beznadziei.
-
Odprowadzić cię? - spytał z szelmowskim uśmiechem, doskonale
zdając sobie sprawę z tego, że fatalnie mąci jej w głowie.
-
Eeee… nie, nie, nie trzeba, poradzę sobie! - odparła nieco zbyt
szybko i zbyt głośno. Merlinie, jej ton był niemalże… obronny!
Zupełnie tak, jakby to SOBIE odmawiała, a nie jemu! Po chwili,
twierdząc, jakoby koszmarnie jej się spieszyło, pożegnała się z
nim i prawie że uciekła korytarzem
w kierunku klasy profesora Binns’a.
Granger,
Granger…, pomyślał
Draco rozbawiony. Po raz pierwszy od dawna czuł się… dobrze,
naprawdę dobrze. Gdzieś
ty mi się chowała…?
***
Wszystkie
trzy siedziały przy stole w bibliotece, konspiracyjnym szeptem
wymieniając typowo dziewczyńskie uwagi. Co jakiś czas chichotały
donośnie, zarabiając tym samym nieprzychylne spojrzenia pani Pince,
która z zaciśniętymi ustami odkurzała grzbiety książek.
-
No dobra – przerwała stanowczo Hermiona, klepiąc dłonią w blat
– Ale teraz powiedzcie mi, co ja mam zrobić z tą całą…
randką.
- Właśnie, temat miesiąca – podchwyciła
natychmiast Luna – Po pierwsze: zjawiskowo wyglądać.
-
Tak, tak, oczywista oczywistość – przytaknęła Weasley żarliwie
– Po drugie: nie mów za dużo. Bądź tajemnicza.
-
Potwierdzam! I śmiej się z jego żartów.
- I koniecznie
napomknij, że ci zimno!
- Aha, i nie zapomnij „zapomnieć”
rękawiczek! - mówiły jedna przez drugą, a Hermiona za wszelką
cenę starała się wszystko zapamiętać. Chwała Merlinowi, pamięć
miała doskonałą. Zastanawiała się tylko, czy wszystkie te zasady
naprawdę są jej potrzebne. W końcu… co złego się stanie, jeśli
jednak WEŹMIE te rękawiczki? Świat się nie zawali,
prawda?
Niemniej potakiwała posłusznie, przywoławszy na
twarz minę znawcy, pozwalając dziewczynom zasypywać się
rozmaitymi instrukcjami.
- A propos tego zjawiskowego
wyglądu, to liczę na waszą pomoc – przerwała im, gdy poczuła,
że nie jest w stanie przyswoić więcej informacji.
- Ja
nie mogę, mam już plany na sobotę, ale ubierz się na zielono –
rzekła krukonka z miną eksperta.
- Zgadzam się, ten
kolor pasuje do twoich włosów – przyłączyła się Ginny, lecz
Granger nadęła się z oburzenia.
- Nie ubiorę się na
zielono! To kolor Slytherinu, ani mi się śni!
- Oj, już
nie bądź taka symboliczna! - zakrzyknęła Luna, jednocześnie
rzucając pani Pince przepraszając spojrzenie. - Poza tym zielony to
kolor, który doskonale odstrasza nargle.
- Jasne. I
właśnie dlatego przebiorę się za Pansy Parkinson. - Odparła
sarkastycznie Hermiona. Zabrzmiało to nieco ostrzej niż zamierzała,
ale… trudno. Niech wiedzą, że nie ma takiej opcji.
-
Ten Mops do pięt ci nie dorasta, nigdy w życiu nie będziesz ani
odrobinkę podobna do niej. Nie zależnie od tego, co założysz –
zapewniła Weasleyówna, łapiąc przyjaciółkę za rękę.
-
Nie ubiorę zielonej sukienki – powtórzyła Granger, jednak
zarówno jej głos, jak i wyraz twarzy znacznie złagodniały.
-
No dobra, jak wolisz. Ja tam się nie wtrącam. - rzekła blondynka,
z lekką urazą.
- Luna, nie gniewaj się, ja po prostu…
nie chcę, ok? Mogę włożyć granat…
- W porządku,
rób jak uważasz – odparła krukonka. Po chwili lekko się
uśmiechnęła. Hermiona odetchnęła z ulgą. Uff, kryzys minął.
Nienawidziła kłótni – Tylko pamiętaj: nie przechodź przez
ŻADEN próg równo o 12:00 w południe.
- A to dlaczego?
- zdziwiły się niepomiernie obie gryfonki.
- Jak to? Nie
wiecie, że to przynosi pecha? - teraz to Lovegood się zdziwiła,
tak jakby to co powiedziała było najzupełniej oczywiste.
-
Ach, no chyba, że tak… - bąknęła Hermiona, nie chcąc urazić
przyjaciółki swoim niedowierzaniem – Będę pamiętać, obiecuję
– przyrzekła z poważną miną, na co Ginny zasłoniła usta
powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Blondynka rzuciła
Weasleyównie pobłażliwe spojrzenie, bo czym pożegnała się z
dziewczętami i wyszła, rzekomo umówiona na partię szachów z
Nevillem.
Po kilkunastu minutach gawędzenia, gryfonki
również opuściły bibliotekę, kierując się do Wieży
Gryffindoru. Jakież było zdziwienie panny Granger, gdy wszedłszy
do swojego dormitorium, zastała na należącym do niej łóżku
spory, ozdobiony wstążką pakunek. Podbiegła do niego szybko,
machnięciem różdżki zaciągając kotary wokół. Umościła się
po turecku wśród poduszek i sięgnęła po paczkę. Drżącymi
palcami rozwiązała kokardę, po czym uniosła
pokrywę…
Sukienka.
Piękna, prosta, czarna
sukienka. Ze szklanymi paciorkami przy dekolcie, rękawem ¾ i lekko
rozkloszowanym dołem.
Materiał, z którego była uszyta,
sprawiał wrażenie niesamowicie ekskluzywnego. Hermiona zarumieniła
się lekko na myśl, że jeszcze nigdy nie miała na sobie tak
wyrafinowanego stroju… Zaraz, zaraz. Na dnie pudełka leżało coś
jeszcze, coś… jakaś wiadomość. Liścik dołączony do paczki.
Był on starannie wykaligrafowany na drogim, kremowym papierze, oraz
delikatnie skropiony perfumą. Serce Hermiony gwałtownie
przyspieszyło. Ujęła karteczkę najdelikatniej jak potrafiła i
zaczęła czytać. Były tam tylko dwa, krótkie zdania:
Szalenie
podobasz mi się w czerni.
Powinnaś nosić ją
częściej.
D.M
Liścik
upadł na pościel, gdy dziewczyna w naturalnym geście wzruszenia i
zaskoczenia przytknęła dłonie do ust. Idiota,
pomyślała z czułością,skretyniały
idiota, myśli, że przekupi mnie drogimi prezentami. Tak
pomyślała, ale czuła się wspaniale. Po raz pierwszy od… od tak
dawna! Po jej policzku spłynęły dwie, gorące łzy.
Nie
smutku, nie rozpaczy, a radości.
Nagle nie mogła
doczekać się soboty, a wszelkie uwagi dziewczyn z biblioteki
przestały się liczyć. Ponieważ wiedziała, że w końcu jest na
dobrej drodze, na drodze do szczęścia.
Obawiała się
tego, a nawet lekko ją to przerażało, jednak ani myślała teraz
zmieniać zdania.
Bo niby dlaczego nie? Dlaczego nie
spróbować, dlaczego nie dać sobie szansy?
Skoro on,
przy pomocy dwóch prostych zdań, potrafił sprawić że czuła się…
że czuła się taka… żywa, to czemu nie pójść o krok
dalej?
Spontanicznie chwyciła w ręce sukienkę i
przytknęła ją sobie to twarzy. Pachniała nim.
Pachniała
sobotą.
Czekał
na nią już od pół godziny, ogromnym wysiłkiem woli powstrzymując
się od obgryzania paznokci. Był niesamowicie zestresowany, co nie
zdarzało mu się prawie nigdy, nawet przed ważnymi meczami. A
tymczasem ta mała, niepozorna kujonka potrafiła wzbudzać w nim tak
silne odczucia.
Dlaczego aż tak się denerwował?
Dlaczego po raz pięćdziesiąty poprawiał włosy i kołnierzyk
koszuli?
Głupie pytanie. Doskonale wiedział dlaczego.
Ponieważ Hermiona Granger okazała się być kobietą jego życia.
Zdał sobie z tego sprawę dokładnie w momencie, gdy po raz pierwszy
ją pocałował. Gdy płakał w pustym zamku, gdy krzyczał z
rozpaczy, gdy cierpiał – dotarło do niego, że… że albo
ta, albo żadna.
Niczego na świecie nie pragnął tak bardzo, jak jej. I za każdym
razem gdy ją widział, jedyne na co miał ochotę to podbiec do niej
i powiedzieć jej to prosto w oczy, a potem chwycić i nie puszczać,
aż do końca świata.
Jednak nie mógł. Duma,
rasistowska ideologia, przerośnięte ego, arystokratyczne
wychowanie, ludzka nieśmiałość… wszystko to za każdym razem
stawało mu na drodze, ale nie dziś. Dzisiaj to zrobi, dzisiaj się
odważy.
Hermiona Granger będzie jego, bez względu na
wszystko. Tak bardzo bronił się przed tym uczuciem, tak często
przypominał sobie, że ona jest szlamą, aż w końcu zrozumiał –
to nie ma żadnego znaczenia. Najważniejsze, że jest SOBĄ – jego
pierwszą i jedyną prawdziwą miłością.
Nikt inny, tak
jak ona, nie potrafił prowokować go do zmian na lepsze. Nikt inny
nie umiał do niego dotrzeć i w prostych słowach dać mu
wszystkiego, czego chciał i potrzebował. Nikt, tylko ona.
Była
jak słońce.
Była jak słońce, a ponadto właśnie szła
w jego kierunku! Stres jeszcze bardziej dał mu się we znaki.
Chłopak po raz ostatni poprawił fryzurę, upewnił się, że
kołnierzyk leży jak trzeba i ruszył ku niej.
- Cześć
– przywitała się nieco nerwowo, co trochę go ośmieliło.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, a na jego usta wypłynął
uśmiech zadowolenia. Ubrała sukienkę od niego - co sprawiło mu
nieprzyzwoitą przyjemność - a włosy upięła w prosty, elegancki
kok nad karkiem. W tej chwili wyglądała bardziej arystokratycznie
niż Pansy Parkinson i siostry Greengrass razem wzięte.
-
Pięknie wyglądasz – rzekł cicho, oferując jej swoje ramię.
Zaczynało się już ściemniać, nadal jednak mógł dostrzec
rumieniec wykwitający na jej policzkach.
- Dziękuję –
odparła szeptem i wsunęła rękę pod jego łokieć. Nie marzła,
ponieważ rzuciła na siebie zaklęcie ogrzewające i chroniące
przed wiatrem, a jednak przeszedł ją dreszcz. Przyjemny
dreszcz.
Nie wiedziała jeszcze, jak to wszystko się potoczy,
ale dziękowała Merlinowi, że jednak zgodziła się na tę randkę.
Cokolwiek, byleby znów być blisko niego. Cokolwiek, byleby poczuć
jego ciepło. Jak dotąd nie zdawała sobie z tego sprawy, ale dziś
w końcu dotarło do niej, jak bardzo jest od niego uzależniona. Co
chwila wracała do niego myślami, śniła o nim po nocach, godzinami
potrafiła wpatrywać się w błękitne oczy Nathaniela, które
wyglądały dokładnie jak te należące do Draco. Po prostu… był
jej potrzebny, sprawiał, że czuła się szczęśliwa. Potrafił
rozbawić ją, rozbudzić w niej entuzjazm, ciekawość, pożądanie…
Wciąż zastanawiała się, jakby to było, gdyby wtedy go nie
odrzuciła, gdyby nie wmówiła mu, że go nienawidzi. Czy byliby
teraz przyjaciółmi? Czy spędzaliby sobotni wieczór ślęcząc nad
transmutacją?
- Dokąd mnie zabierasz? - spytała, czując
że jej myśli zaczynają dryfować w rejony zbyt odległe od tu i
teraz. Chłopak łypnął na nią szybko, uśmiechnąwszy się pod
nosem.
- Widzisz, Granger, z natury jestem
tradycjonalistą, lubię prostotę i elegancję. Dlatego nasza randka
będzie raczej klasyczna…
Gryfonka nic nie
odpowiedziała, czekając na jakiś ciąg dalszy.
- Nie
wiem, do czego przyzwyczaił cię Weasley, zapewniam cię jednak, że
ci się spodoba.
- Skąd wiesz, co mi się podoba a co
nie? Wydaje ci się, że aż tak dobrze mnie znasz? - spytała
Hermiona mimowolnie wracając pamięcią do swojej pierwszej randki z
Fredem. Latające światła, koc piknikowy i łakocie jakich tylko
dusza zapragnie… Dobrze to zorganizował. Do tej pory pamiętała,
jak prowadził ją tajemniczymi tunelami z opaską na oczach, mocno
ściskając jej rękę… nie, to było kiedyś. A teraz jest teraz,
i jest cudownie.
- Owszem, wydaje mi się – odparł
Malfoy śmiałym głosem – Pod koniec wieczoru przekonamy się, czy
miałem rację. - spojrzał na nią, unosząc brew, a ona po raz
pierwszy od bardzo dawna nie odwróciła wzroku.
-
Dziękuję – wypaliła nagle, za wszelką cenę pragnąc przerwać
ciszę, która zaczynała się robić zbyt… intymna.
-
Za co? - spytał niskim głosem, jakby z pełną premedytacją dążył
do wywołania u niej jeszcze większego zakłopotania.
-
Za sukienkę. Jest… jest piękna – odpowiedziała, jednocześnie
zastanawiając się dokąd też idą i czy opuszczanie w ten sposób
terenu szkoły aby na pewno jest legalne.
- W porównaniu
z tobą nazwałbym tę sukienkę co najwyżej ładną – wyszeptał
jej do ucha, a ona poczuła się jakby temperatura krwi w jej żyłach
gwałtownie skoczyła o kilka stopni. - I nie ma za co. To drobiazg –
dodał, prostując się i uśmiechając do dziewczyny
uroczo.
Uroczo?!
To Malfoy umie się uroczo uśmiechać?
Umiał.
I to cholernie dobrze.
Dookoła robiło się coraz
ciemniej, a z nieba zaczęły padać pierwsze płatki śniegu.
Jednym, prostym zaklęciem, Hermiona wyczarowała nad nimi magiczny
parasol, który odbijał wirujące w powietrzu śnieżynki.
-
Powinnaś pozwolić mi robić
takie rzeczy, Granger – rzekł Draco z dezaprobatą i przyganą w
głosie.
- Naprawdę? A to dlaczego? - szczerze zdziwiła
się gryfonka – To tylko zaklęcie…
- Ponieważ to ja
jestem mężczyzną i to ja mam zadbać o ciebie, nie na odwrót.
Weasley nigdy ci o tym nie wspomniał?
Dziewczyna poczuła
się urażona. W porządku – rozstała się z Fredem, jednak nadal
był jej w pewien sposób bliski i nie życzyła sobie takich
pogardliwych uwag na jego temat. Z drugiej zaś strony… czy Malfoy
nie miał racji? Fred nigdy nie był typem dżentelmena. Raczej
rzadko sprawiał, że czuła się chroniona i kobieca. Natomiast
Draco… on był według panny Granger uosobieniem poczucia
bezpieczeństwa i samoświadomości.
- Ale ja umiem o
siebie zadbać, dlaczego więc mam obarczać tym ciebie? - spytała,
decydując się jednak na lojalność wobec przyjaciela i byłego
chłopaka.
Blondyn spojrzał na nią uważnie i z
namysłem, zupełnie jakby coś oceniał. Dopiero po dłuższej
chwili otworzył usta i spytał prosto:
- A co, jeżeli powiem
ci, że ja chcę o
ciebie zadbać? - w jego stalowoszarych oczach zatańczyły iskierki,
które przyprawiły Hermionę o łaskotanie w okolicach żołądka.
-
Chcesz? - wyszeptała z mieszanką zaskoczenia i nadziei, patrząc mu
prosto w twarz. Przytaknął.
- Tak. I strasznie denerwuje
mnie to, z jakim uporem obstajesz przy tej swojej samodzielności i
samowystarczalności. - uśmiechnął się do niej niemalże
złośliwie, a dziewczyna posłała mu na wpół obrażone
spojrzenie, jednak w rzeczywistości czuła się wspaniale.
Prawda
o Draco Malfoyu była taka, że gdyby mógł – nieba by jej
przychylił. Podczas gdy ona dziękowała mu za zwykłą sukienkę
(co prawda była to sukienka szyta ręcznie w jednym z
najekskluzywniejszych salonów odzieżowych w magicznej Anglii,
jednak dla niego niewiele to znaczyło), on miał ochotę powiedzieć
jej, że to jeszcze nic. Że gdyby tylko miał taką możliwość,
zasypywałby ją prezentami aż do końca życia, ponieważ jego
największym pragnieniem, było widzieć ją szczęśliwą i dawać
jej najwięcej jak mógł. To samo dotyczyło chronienia jej, dbania
o nią i troszczenia się o jej bezpieczeństwo – CHCIAŁ jej to
dać. I chciał, by ona chciała to od niego przyjąć.
-
Jesteśmy – oznajmił nagle, przystając przed ładnymi,
drewnianymi drzwiami pomalowanymi na makową czerwień. Wejście
ozdobione było białymi, maleńkimi lampkami świątecznymi, które
ciepłym, subtelnym światłem rozpraszały wieczorny mrok.
-
Co to za miejsce? - spytała Hermiona z autentyczną ciekawością,
rozglądając się wokół i chłonąc każdy szczegół
otoczenia.
- Podoba ci się? - spytał chłopak, nie
odpowiadając na jej pytanie. Był lekko zestresowany, jednak miał
ogromną nadzieję, że gryfonce nie udało się wyczytać tego z
brzmienia jego głosu.
-
Ma pewien… specyficzny urok. - odparła dziewczyna, nadal błądząc
wzrokiem po wszystkim co ją otaczało – Tak, podoba mi się –
orzekła w końcu. - Wejdziemy do środka?
- Oczywiście –
zreflektował się, po czym otworzył jej drzwi i przepuścił ją
przodem. Dziewczynie przez ten uprzejmy gest zrobiło się cieplej na
sercu, jednak nie mogła się powstrzymać i powiedziała:
-
Wiesz, że sama umiem nacisnąć klamkę?
- Zdaje mi się,
że już o tym rozmawialiśmy? - rzekł, markując ostrzegawczy ton.
Tak naprawdę po prostu uwielbiał czynić jej przysługi, choćby
tak drobne, jak przytrzymanie drzwi. Z jakiegoś powodu sprawiało mu
to przyjemność, choć sam się sobie dziwił. Narcyza nie była
idealną matką, jednak wpojenie mu zasad dobrego wychowania można
bez wątpienia uznać za jeden z jej największych sukcesów
wychowawczych. Zawsze z szacunkiem traktował kobiety, a mimo to w
żadnym innym przypadku nie sprawiało mu to tyle satysfakcji, co
właśnie w przypadku Granger…
Tymczasem dziewczyna rozejrzała
się po wnętrzu i… doznała szoku. Znajdowali się w czymś
pokroju restauracji, ale urządzonej dużo przytulniej i bardziej
swojsko niż większość lokali. W kominku przy przeciwległej
ścianie tańczyły płomienie, kusząc i przyciągając wizją
rozkosznego ciepła; podłogę przykrywał miękki, puchaty dywan; a
w całym pomieszczeniu stało tylko kilka stolików – wszystkie
puste. Dookoła panował przyjemny półmrok, ponieważ jedynym
źródłem światła, była miodowa poświata ognia.
W
ścianie po lewej gryfonka dostrzegła pozbawione drzwi przejście do
sąsiedniego wnętrza, jednak nie była w stanie dojrzeć co się w
nim znajdowało. Nie było to zresztą istotne – nie kiedy Malfoy
delikatnie ujął jej dłoń i poprowadził ją do stolika najbliżej
kominka. Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że czekała tam już
na nich butelka czerwonego wina i para kieliszków. Zarumieniła się
lekko, gdy dotarło do niej, że ich ich randka właśnie się
zaczęła i teraz wszystko zależy już tylko od nich.
Draco
poprowadził ją do jednego z krzeseł, a następnie kurtuazyjnie je
przed nią odsunął.
Usiadła, posyłając mu znaczące
spojrzenie, jednak odezwała się dopiero wtedy, gdy sam usadowił
się naprzeciwko.
- Krzesło też umiem sobie odsu…
-
Granger, na litość boską! Nawet mnie nie denerwuj! - przerwał jej
natychmiast, doskonale wiedząc do czego zmierza – Jesteś ze mną
na randce i tak zamierzam cię traktować. I proszę… - ton jego
głosu faktycznie brzmiał prosząco oraz pasował idealnie do
zdesperowanego wyrazu twarzy - …proszę, pozwól mi się sobą
zająć tak, jak uważam to za słuszne. Jesteś w stanie to dla mnie
zrobić?
Dziewczyna przytaknęła w milczeniu. Tylko się
z nim droczyła, nie zdawała sobie sprawy, że dla niego to naprawdę
aż tak istotne!
Spojrzała z zaciekawieniem w jego
błękitno-szare tęczówki, poszukując w nich jakiegoś
wytłumaczenia, ale nim zdążyła czegokolwiek się tam „dokopać”,
przerwał im kelner, pytając o zamówienie.
Malfoy
wymienił bez mrugnięcia okiem jakieś dwie, francusko brzmiące
nazwy, które nic Hermionie nie mówiły, po czym poprosił o
odkorkowanie wina.
Gdy aromatyczny, winogronowy trunek
wylądował już w kieliszkach, kelner oddalił się, a przy stoliku
przez chwilę panowała cisza.
- Opowiedz mi… - zaczął
Malfoy z szelmowskim uśmiechem, sięgając po swój kieliszek - …O
co chodziło z tym całym Krummem.
Gdy do dziewczyny
dotarł sens jego słów, zarumieniła się gwałtownie i spuściła
wzrok. Nie była pewna, czy chce o tym rozmawiać…
-
Dlaczego? - spytała więc, grając na zwłokę.
-
Ponieważ jestem ciekawy – nachylił się nieco nad blatem i
przekrzywił głowę, świdrując ją wzrokiem. Cały czas na jego
wargach błąkał się ten cholerny uśmiech, który zawsze
przyprawiał dziewczynę o szybsze bicie serca. Pomyślała, że
jeśli jeszcze chwilę będzie tak na nią patrzył, to napięcie
chyba ją rozsadzi. Z dwojga złego wolała już odpowiedzieć na
jego pytanie.
- To dłu… długa historia – jej głos
zadrżał nieznacznie, więc upiła łyk wina, chcąc dać sobie
więcej czasu – Ale jeśli pytasz o to, czy łączyło mnie z nim
coś głębszego…
- Na przykład miłość – wtrącił
Malfoy z pozoru niedbałym tonem. W rzeczywistości zżerała go
ciekawość.
- …To odpowiedź brzmi: nie. - dokończyła,
puszczając jego wypowiedź mimo uszu. Unikała jego wzroku, lecz on
wpatrywał się w nią tak długo, aż w końcu ich spojrzenia się
skrzyżowały.
- Zatem nie kochałaś go? - spytał takim
tonem, jakby rozmawiali o pogodzie. Dziewczyna pokręciła głową,
patrząc mu w oczy. - Ale czy on był tym, z którym… - chłopak
celowo zawiesił głos, z nadzieją, że Hermiona domyśli się, co
miał na myśli.
- Z którym co? - spytała marszcząc
brwi. Malfoy nie odpowiedział, tylko wymownie uniósł brew.
Potrzebowała kilku sekund, żeby połączyć wszystko w całość –
Ach! - wykrzyknęła zaskoczona. - Nie, nie, nie! Nie, nie, nie, nie,
nie, nie, nie… nie. O, Merlinie, nie. To… to nie był
on.
Zarumieniła się, na myśl, iż Draco mógł przypuszczać,
że to właśnie z Victorem…
- Więc kto? - spytał
blondyn. Nie zamierzał teraz odpuścić tematu, zbyt ciekawiło go
życie uczuciowe Hermiony. Chciał wiedzieć dosłownie wszystko, a
naturalna zazdrość tylko podsycała jego zainteresowanie.
-
Naprawdę musisz wiedzieć?
- Naprawdę ZAWSZE musisz
unikać odpowiedzi? To nic złego, przecież…
- Olivier
Wood – wypaliła, natychmiast przytykając usta do kieliszka i
upijając spory łyk trunku. Patrzyła z beznamiętnym wyrazem
twarzy, jak oczy Draco Malfoya rozszerzają się do rozmiaru złotych
galeonów. Wiedziała, że będzie wypytywał o szczegóły, dlatego
postanowiła sama z siebie przystąpić do opowieści:
- To było
podczas zeszłych wakacje. Spotkałam go w księgarni na pokątnej,
zaprosił mnie na kawę, a potem… rozmawialiśmy o książkach.
Nawet nie wiedziałam, że on tak dużo czyta! Pamiętam, że mówił
o moich ulubionych dziełach w taki piękny sposób… Byłam nim
oczarowana. Zupełnie nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego podczas
tylu lat nauki w Hogwarcie nie zwróciłam na niego uwagi. Tak czy
siak, spotkaliśmy się następnego dnia i jeszcze następnego, i
jeszcze następnego… aż w końcu…
- Wylądowaliście razem
w łóżku – dokończył za nią Malfoy, ze wszystkich sił
starając się brzmieć nonszalancko, podczas gdy w środku aż go
skręcało z gniewu i zazdrości. Nie przytaknęła, ale i nie
zaprzeczyła. Nie zrobiła nic, lecz jej oczy zdradzały
wszystko. Olivier
Wood! Też mi wybór!,
pomyślał Draco starając się nie wybuchnąć. Ona
jest moja.
Moja i
niczyja więcej.Nigdy
nie przypuszczał, że cokolwiek jest w stanie wywołać w nim tak
intensywne odczucia. Ona potrafiła.
- Spotykaliśmy się przez
jakiś czas. Myślałam nawet, że to miłość mojego życia… -
powieka Malfoya niebezpiecznie zadrżała, jednak dziewczyna zdawała
się tego nie zauważać - …Ale zerwał ze mną pod koniec wakacji.
Wspominał coś o tym, że robię się gruba – skrzywiła się
nieznacznie, wracając pamięcią do nieprzyjemnych wydarzeń, po
czym raz jeszcze zanurzyła koralowe wargi w winie. Było wyśmienite.
Półwytrawne, o idealnej temperaturze i niesamowitym bukiecie…
-
Gruba? - spytał Draco ze szczerym zdziwieniem, unosząc wysoko
brwi.
- Mhm – przytaknęła niedbale, za wszelką cenę
starając się sprawiać wrażenie, jakby już jej to nie raniło.
-
Jak faceta spotkam, to chyba podrzucę mu jakieś skierowanie do
Munga – mruknął blondyn bardziej do siebie. - Zmysły postradał.
Jesteś idealna. - dodał głośniej, niespodziewanie ale delikatnie
nakrywając jej dłoń swoją. Gest ten wydawał się być tak
naturalny, tak właściwy, że Hermionie natychmiast zrobiło się
cieplej na sercu – i nie miało to nic wspólnego z płonącym na
kominku ogniem. Zaskoczona, ale szczęśliwa, patrzyła jak ich palce
leniwie prześlizgują się po sobie i splatają, wpasowując się w
siebie idealnie, jakby były sąsiednimi kawałkami układanki.
Powietrze dookoła zaczęło gęstnieć, kiedy spojrzeli na siebie, a
na ich usta jednocześnie wypłynął łagodny, nieśmiały
uśmiech.
- Chciałbym… - zaczął chłopak z wysiłkiem,
jakby starał się powiedzieć coś bardzo ważnego. Przerwał mu
kelner, który pojawił się z dwoma wykwintnymi, apetycznie
wyglądającymi daniami, kompletem sztućców oraz serwetką dla
każdego z nich.
- Chciałbyś co? - spytała Hermiona,
kiedy mężczyzna oddalił się do tajemniczego, drugiego
pomieszczenia. Rozpaczliwie pragnęła dowiedzieć się, co też
Draco chciał powiedzieć, nim przerwało mu przybycie zamówienia,
nie wiedziała jednak, czy chłopak zechce podjąć przerwany
wątek.
- Nie, nie, nieważne… - mruknął, widocznie
wycofując się w głąb siebie.Malfoy,
weź się w garść,
nakazał sobie w myślach. Powiedz
jej to. Powiedz jej, że jest dla ciebie wszystkim i powiedz jej, że
należy do ciebie. I ZRÓB COŚ, na Merlina, zrób coś, by mieć ją
bliżej…
Dziewczyna
nie naciskała dłużej, mimo palącej ciekawości. Wiedziała, że
blondyn jest – w najlepszym przypadku – równie uparty co ona i
jeśli postanowi się nie odzywać, to się nie odezwie i
koniec.
Jedli w milczeniu, delektując się doskonałym
smakiem francuskich potraw. Na dobrą sprawę gryfonka nie wiedziała
nawet CO dokładnie spożywa. Tak czy owak było to rewelacyjne i nie
zamierzała pytać. Wykorzystała czas ciszy na uważniejsze
przyjrzenie się swojemu partnerowi. Miał na sobie czarne spodnie i
śnieżnobiałą, rozpiętą pod szyją koszulę. Włosy wyglądały
tak jak zwykle, to jest – idealnie, natomiast z kieszonki na jego
piersi wystawał fragment czegoś ciemnego… Już miała spytać co
to takiego, gdy Malfoy wstał i wyciągnął w jej kierunku swoją
smukłą, bladą dłoń.
- Chodź. Zatańczymy. - Znikąd
pojawiła się muzyka. Romantyczna muzyka, która sprawiła, że
Hermiona poczuła się… adorowana. Wyjątkowo rzadko doświadczała
tego uczucia, ze względu na swoją reputację kujonki, ale bardzo
jej się ono spodobało…
Motyle w brzuchu dziewczyny
zerwały się do lotu ze zdwojoną witalnością.
Spojrzała
na Malfoya, nieśmiało się uśmiechając. Wciąż czekał. W końcu
odłożyła serwetkę na stół, wstała i schwyciła jego dłoń.
Westchnęła w duchu, kiedy poczuła jego dotyk na swojej talii. Jak
dotąd tańczyła z nim tylko raz w życiu, ale już wiedziała, że
kocha to robić. Prowadził ją pewnie i bez żadnego wysiłku, nadal
będąc w stanie skupić na niej całą swoją uwagę.
Kiedy
palce chłopaka zaczęły błądzić leniwie po grzbiecie jej dłoni,
znacząc na niej nieznane, tajemnicze wzory, doznała czegoś
niesamowitego. Oto zdała sobie sprawę, że nie tylko „leci” na
tego mężczyznę (jak określiła to Ginny), nie tylko go pożąda,
ale przede wszystkim straszliwie kocha i potrzebuje w swoim życiu.
Jak to się stało, ani kiedy to się stało – tego nie wiedziała.
Może wtedy, gdy ocierał jej łzy nad jeziorem. Może wtedy, gdy
pokazał jej prawdziwego siebie podczas świąt. A może dopiero
wtedy, gdy którąś noc z rzędu budziła się cała rozpalona, po
kolejnym śnie O NIM.
Nie miało to zresztą zbyt
wielkiego znaczenia – liczyło się tylko to, że nie mogła go
znowu stracić. Nie mogła do tego dopuścić, ponieważ tygodnie,
kiedy się od siebie oddalili, były jednymi z najgorszych tygodni w
jej życiu. Ponieważ moment, gdy mówiła mu, że go nienawidzi,
złamał jej serce. Nie przeżyłaby tego po raz kolejny, nie teraz,
gdy już wie, jak to jest… być szczęśliwą.
Fred
dawał jej poczucie przyjemnego zadowolenia z życia, ale nie mogło
się to równać z autentycznym szczęściem, jakie wbrew wszystkiemu
odczuwała przy Malfoyu. Jakby nic złego nie mogło się stać,
jakby każdy nowy dzień miał być jeszcze piękniejszy od
poprzedniego.
Wiedziała, że ta miłość nie będzie
łatwa. Nie mogłaby być – w końcu byli Malfoyem i Granger –
jednak wchodziła w to całym sercem, bo wiedziała, że ma o co
walczyć. Nikt, jak świat długi i szeroki, nie miał tego, co mieli
oni. Nawet Harry i Ginny. Nikt.
Jęknęła bardzo
cichutko, ledwo dosłyszalnie, gdy poczuła usta chłopaka
przesuwające się niespiesznie po jej szyi. Tym razem się nie
odsunęła. Tym razem chciała być jeszcze bliżej, ponieważ po raz
pierwszy była na sto procent pewna co do tego, czego chce. A chciała
jego, właśnie jego, i tylko jego.
- Kocham cię –
wypaliła nagle, będąc całkowicie pod wpływem czaru chwili.
Jakimś cudem – nie żałowała tych słów. Nie planowała
wypowiedzenia ich na głos, ale i nie odczuwała potrzeby ich
cofnięcia…
…Przynajmniej do momentu, w którym nie
usłyszała trzasku teleportacji.
Puste
ręce piekły, a oczy patrzyły nie widząc. Jeszcze przed chwilą
stał naprzeciwko, kołysał nią, przyciskał do siebie w ciepłej
pieszczocie… A teraz?
Pustka.
Zniknął.
W
Hermionie z wolna zaczął narastać gniew na samą siebie, za to że
nie zapanowała nad swoim długim językiem. Jak mogła powiedzieć
mu, że go kocha?! Przecież znała go tak dobrze! Mogła
przewidzieć, że ucieknie! Był ślizgonem – oni nie należeli do
odważnych… A mało istnieje rzeczy, wymagających większej
odwagi, niż przyjęcie wyznania miłości z ust niegdysiejszego
wroga…
Poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy.
Zrobiła to – powiedziała mu prawdę. Wyłożyła karty na stół,
czyniąc się bezbronną, a on zostawił ją z niczym.
A
przecież była gotowa o niego walczyć! Była gotowa poświęcić
wszystko, by zatrzymać go przy sobie – i jak zwykle
zawiodła.
Nagle wpadła w irracjonalną, bezrozumną
panikę, że zmoczy łzami sukienkę. W absurdalnym odruchu rzuciła
się po leżącą na stoliku serwetkę i poczęła brutalnie ścierać
słonawe krople z twarzy, znacząc delikatną skórę swoich
policzków czerwonawymi, piekącymi otarciami. Przeraziło ją, że
fizyczny ból niemal wcale nie docierał do jej świadomości. Wręcz
przeciwnie – świadomie go pogłębiała, w nadziei, że stłumi on
o stokroć gorszy ból serca.
Usłyszała odgłos kroków
z sąsiedniego pomieszczenia. Rozsądek podpowiedział jej, że to
zapewne kelner, jednak nie mogła dopuścić, by zobaczył ją w tym
stanie. Wybiegła z restauracji prosto na zasypaną śniegiem
ścieżkę, po czym aportowała się bezpośrednio u podnóży
wzgórza, na którym wznosił się Hogwart. Przez moment stała bez
ruchu, nie wiedząc dokąd pójść. Nie była na siłach pokazać
się w miejscu publicznym, takim jak Pokój Wspólny… Właściwie
miała największą ochotę zostać na dworze i kontemplować swój
przeraźliwy smutek w otoczeniu śniegu, mroku i natury.
Wahała
się tylko przez chwilę. Zaraz potem obrała kurs na jezioro,
otaczając się w pośpiechu zaklęciami ogrzewającymi oraz
chroniącymi przed wiatrem. Za nic w świecie nie chciała powtórki
z ferii. Chyba by umarła z rozpaczy, gdyby po raz kolejny uratował
jej życie, zwłaszcza, że nie miała mu już nic do zaoferowania w
zamian… -
- oddała mu wszystko.
Usiadła pod
drzewem i przyciągnęła kolana do ciała, wpatrując się w
zamarzniętą taflę jeziora z pustą, czarną melancholią w sercu.
Wróciła pamięcią do chwili, kiedy dokładnie w tym samym miejscu
uczyła go puszczać kaczki na wodzie. Był kompletnie do niczego,
ale za to jak zabawnie się wtedy frustrował! Zapłakała cicho,
przyciskając splecione dłonie do klatki piersiowej i chyląc głowę
nisko nad podkulonymi nogami.
Ona i Malfoy –
beznadziejny przypadek. Kiepska, magiczna podróbka Romea i Julii.
Żałosne. Jak mogła robić sobie jakiekolwiek nadzieje?! Ona,
rozsądna do bólu, zapobiegliwa realistka.
„Prawdziwą
nienawiść może zabić tylko prawdziwa miłość”
- jak na złość przypomniały jej się słowa pani
Pomfrey.
Hermiona wiedziała, co mówi, gdy mówiła mu,
że go kocha. Prawdziwą, szczerą miłością.
A zatem
problem musiał leżeć po stronie Malfoya. Widocznie to jego uczucie
nie było wystarczająco silne…
A może w ogóle nie
było żadnego uczucia?
Szloch ponownie zdławił jej
gardło.
***
- Kocham cię. - powiedziała
nagle, swoim ładnym, matowym głosem. Zamarł, z ustami na jej szyi,
czując jak krew zatrzymuje się w jego żyłach. Już miał porwać
ją w ramiona, odpowiedzieć jej, wykrzyczeć, że… A jednak nim
się zorientował, jego uszu dobiegł trzask teleportacji. Doznał
szoku, kiedy dotarło do niego, że stoi na jednej z wąskich,
francuskich uliczek w Nicei na południu Francji. Rozpoznawał to
miejsce – bywał tu wcześniej z matką – ale nie mógł pojąć,
dlaczego teleportował się z „Papillons
aile”,
zostawiając tam Hermionę całkiem samą.
Zwłaszcza po
tym, co powiedziała…
Czując, jak w jego piersi narasta
panika, rozejrzał się dookoła. Pierwszym, co rzuciło mu się w
oczy, był barwny szyld kwiaciarni po lewej. Podbiegł do drzwi i
szarpnął je mocno do siebie. Szczęśliwie – lokal wciąż był
otwarty.
Wpadł do wewnątrz niczym kula armatnia i porwał
największy, najpiękniejszy bukiet polnych kwiatów jaki znajdował
się w zasięgu jego wzroku. Rzucił na ladę garść monet, po czym
powrócił na ulicę i teleportował się z powrotem do
restauracji.
Wylądował w samym środku pomieszczenia i
potoczył dookoła pełnym nadziei wzrokiem.
Serce w nim
zamarło.
Nie było jej.
Uciekła, zniknęła,
odeszła…
I gdzie on miał jej teraz szukać? Jak miał
się jej wytłumaczyć? Do diabła, sam nie wiedział, czemu zrobił
to co zrobił, ponieważ stało się to zupełnie bez udziału jego
świadomości. W jednej chwili stał przy niej, delektował się jej
zapachem i słodyczą wypowiedzianych przez nią słów… a sekundę
potem wylądował we Francji! Nie potrafił sobie wyobrazić, jak
musiała się wtedy poczuć. Na pewno pomyślała, że stchórzył i
ją porzucił… Pewno go teraz nienawidziła, albo…
Nie
mógł dłużej nad tym rozmyślać. Poczuł, że jeżeli zaraz
czegoś nie zrobi, to eksploduje z niepokoju. Wyszedł z restauracji,
zdeterminowany by odnaleźć dziewczynę jeszcze dzisiaj. Znał ją
już na tyle dobrze, że wiedział, do jakich miejsc udawała się,
gdy coś lub ktoś ją zraniło. Z natury była sentymentalna,
dlatego miała tylko kilka zakątków, w których była w stanie
cierpieć.
Pierwszym z nich był wierzbowy zagajnik nad
jeziorem i właśnie tam Draco skierował swe kroki.
***
-
Nie płacz, proszę… - usłyszała nad sobą szept. Natychmiast
podniosła głowę i machinalnie otarła łzy z policzków.
Pierwszym, co zobaczyła, były kwiaty. Śliczny, barwny bukiet
polnych kwiatów, kontrastujący niesamowicie z zimowym krajobrazem.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, czyje oczy przyglądały jej
się spomiędzy pałeczek lawendy i czerwonych główek maków.
Były
to oczy przepraszające, błagające o litość i niesamowicie
błękitne, w jasnej oprawie rzęs.
Hermiona z całej siły
ścisnęła bawełnianą serwetkę, którą zabrała z restauracji,
po czym dokładnie wytarła nią całą twarz. Nie wiedziała co
powiedzieć, o co spytać ani co zrobić, więc po prostu siedziała
czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
Malfoy borykał się
z podobnym problem. Z całego serca pragnął wyjaśnić to koszmarne
nieporozumienie, jednak nie miał pojęcia jak należycie ją
przeprosić, ani jakimi słowy się wytłumaczyć.
-
Kochasz mnie? - usłyszał własny głos, nim zdążył ułożyć
jakąkolwiek sensowną przemowę. Gdy tylko powiedział to na głos,
zdał sobie sprawę, że tak naprawdę właśnie TO pragnął
powiedzieć przez cały czas. Musiał się upewnić,
musiał..
Tymczasem ona spojrzała na niego z wyrzutem
niewinnymi, brązowymi oczami i pociągnęła lekko nosem. Cóż,
teraz nie było już sensu się wypierać…
- Tak, ty tleniony
kretynie, dopiero do ciebie dotarło? - warknęła, odwracając się
do niego bokiem.
O nie, tylko nie to. Chciał widzieć jej
twarz, chciał wyczytać z niej jej emocje…
Słodki Merlinie,
ona przed sekundą przyznała że go kocha! Nie wyobrażał sobie,
żeby ktokolwiek na Ziemi mógł być bardziej szczęśliwy, niż on
teraz.
- Nie odwracaj się ode mnie, Granger –
powiedział tak miękko, jak tylko zdołał. Nie zareagowała. -
Proszę, pokaż mi się.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie,
ale nie zmieniła pozycji. Uparta
jak dziecko,
pomyślał z zaskakującą czułością, kucając obok niej.
-
Granger? - odezwał się, zakładając jej włosy za ucho.
-
Czy zamierzasz znowu ode mnie uciec? - spytała bardzo cicho i bardzo
ostrożnie, jakby bała się, że zaraz znów się rozpłacze.
Pokręcił gwałtownie głową, rozczulony jej dziecięcym
przestrachem i niepewnością. Och,
Granger, gdybyś tylko wiedziała! - Więc
co zamierzasz z tym zrobić?
- Z czym?
- Z tym,
że cię… - zawahała się, najwyraźniej wciąż mając trudności
z tak bezpośrednim wyznawaniem uczuć - …że cię kocham –
dokończyła, przełknąwszy wstyd.
- Zamierzam… -
odparł wolno i z namysłem – …usłyszeć to jeszcze raz. I
jeszcze raz, i jeszcze milion razy, ale nie martw się – na jego
usta wypłynął łagodny uśmiech – Mamy mnóstwo
czasu.
Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po
policzku.
To było tak, jakby jego dotyk wyzwolił ją
spod jakiegoś silnego zaklęcia. W jednej chwili pojedyncze elementy
układanki zaczęły układać się w całość.
Piękną
i tak oczywistą całość!
Nagle przypomniała sobie
iskry w jego oczach, gdy stał z nią pod jemiołą, czekając na jej
następny ruch. Zazdrosną nutę w jego głosie, kiedy krzyczał na
nią po jej pocałunku z Fredem. Wyraz jego twarzy tamtego wieczora,
gdy powiedziała mu, że go nienawidzi. Całus, którego jej skradł
na meczu z puchonami… Każde jego spojrzenie, każdy uśmiech,
każdy drobny gest. Zrozumiała, że.. że ON TEŻ.
Dlaczego
wcześniej tego nie dostrzegła?
Miała rację od samego
początku – łączyło ich coś wyjątkowego, coś czego nie dało
się już w żaden sposób stłumić. Dobrnęli za daleko, zbyt wiele
przeszli, by teraz mogli się wycofać.
- Powiedz to –
zażądała, podnosząc na niego stanowczy wzrok. Była szczęśliwa
jak nigdy, ale chciała, żeby on
to powiedział.
Spojrzał
jej w oczy, a one powiedziały mu wszystko. A więc domyśliła się?
A więc nie ma już nic, żadnych sekretów, żadnych tajemnic, tylko
oni – obok siebie, dla siebie i ku sobie?
- Przecież
już wiesz – wyszeptał, wpatrując się w nią z niepokojem, jakby
bał się, jak zareaguje.
- Wiem – przyznała, skinąwszy
głową – Ale chcę to usłyszeć od ciebie.
Milczał.
Milczał
tak długo, że Hermionę zaczęły nachodzić wątpliwości. Co,
jeśli się pomyliła? Co jeśli znów dała się ponieść
wyobraźni?
Niespodziewanie Malfoy otworzył usta i zaczął
mówić. Wypowiadane przez niego zdania były nieskładne,
pospieszne, wypluwane w absurdalnej gorączce emocji. Dostał
słowotoku:
- To nie tak, że jesteś idealna. Za dużo myślisz,
często się mądrzysz i zachowujesz, jakbyś pozjadała wszystkie
rozumny… co jest zresztą bardzo możliwe. Poza tym jesteś
irytująco pedantyczna i ciągle, po prostu CIĄGLE gadasz, a ja
czasami mam ochotę zwyczajnie pocałować cię, żeby choć na
chwilę cię uciszyć. I strasznie wkurza mnie to, jak łatwo dajesz
się krzywdzić idiotom takim jak Weasley albo Wood. Ale masz też
takie wielkie, wspaniałe, niesamowite serce, które oczarowuje chyba
każdego, kto kiedykolwiek miał z nim styczność… a jeżeli nie,
to ten ktoś musi być niespełna władz umysłowych… w każdym
razie próbuję powiedzieć, że od dłuższego czasu rozmyślam o
tobie w każdej wolnej sekundzie i o każdej porze. Czy wiesz, że
śniłaś mi się w nocy? Myślałem, że umrę jak usłyszałem, że
nie chcesz mnie znać. Słowo daję, zdawało mi się, że już po
mnie. Walerija może ci potwierdzić, że autentycznie wtedy
zachorowałem. Miałem gorączkę, halucynacje… Może ja po prostu
nie mogę bez ciebie żyć, co, Granger? Muszę mieć pewność, że
jesteś moja; że należysz do mnie i tylko do mnie, inaczej nigdy
nie odzyskam spokoju ducha. Pewnie pomyślisz, że jako arystokrata
mam manię posiadania, ale ja myślę, że po prostu cię… kocham.
Tak, jestem w tobie beznadziejnie i nieodwołalnie
zakochany…
Wszystko to wypowiedział niemalże na jednym
wydechu, jakby gonił go nie jeden, a pięć bazyliszków. Wpatrywał
się w jej oczy z taką otwartością i niemą prośbą… jakby
błagał ją o zrozumienie.
A ona rozumiała wszystko.
-
Och, Draco! - krzyknęła tylko, zarzucając mu ramiona na szyję.
Poczuła, jak w jej piersi narasta szloch radości, wzruszenia i
ulgi. Zatonęła w jego objęciach, chłonąc znajomy, ukochany
cytrynowy zapach. Miała ochotę śmiać się i płakać
jednocześnie, krzyczeć na całe gardło i milczeć, skakać, i
trwać tak aż po wieki wieków. A jednak – mimo tylu sprzeczności,
wszystko było tak… jak trzeba. Wszystkie te tłumione emocje,
wszystkie bezsenne noce, wszystkie bóle i cierpienia… kończyły
się w tym momencie – właśnie tu, właśnie teraz. Nareszcie
padły między nimi wszystkie słowa, które od tak dawna powinny
były zostać wypowiedziane.
W końcu zdobyli się na
szczerość, która wyzwoliła ich oboje.
To było tak,
jakby noc odnalazła dzień, choć przecież od początków istnienia
świata były one ze sobą połączone naturalną i nierozerwalną
więzią. Istniały tuż obok siebie od tak wielu lat, a jednak
dopiero teraz… dopiero teraz mogły…
Hermiona poczuła
niewidzialną, niematerialną siłę, ciągnącą ją w bliżej
nieokreślonym kierunku z niesamowitym uporem. Nie miała pojęcia
jak z nią walczyć, toteż poddała się jej, zamykając
oczy.
Wiedziała co to takiego - pośrednia teleportacja.
To znaczy, że Malfoy chciał ją gdzieś zabrać, tylko
dokąd?
Otworzyła oczy, czując, że lekko kręci jej się
w głowie. Na całe szczęście, przytrzymywały ją silne ramiona
blondyna, który nie wypuścił jej z objęć ani na moment. Wciąż
odrobinkę skołowana, rozejrzała się po swoim otoczeniu. Poznawała
to wnętrze, miała wrażenie, jakby już tu kiedyś była… Dopiero
po sekundzie dotarło do niej, że znajdowali się w dormitorium
Drocona. Spojrzała na niego, a on uśmiechnął się do niej słodko
i niepewnie. Wyciągnął rękę, w której trzymał najśliczniejszy
bukiet polnych kwiatów, jaki Hermiona w życiu widziała.
-
To dla mnie? - spytała, rumieniąc się odrobinkę. Na myśl, że
wreszcie mają dla siebie czas; że wreszcie mogą zalecać się do
siebie i wzajemnie adorować, jak każda normalna para; w okolicach
jej serca rozlało się przyjemne ciepło, nieporównywalne z niczym
innym.
Chłopak teatralnie przewrócił oczami, a jego
uśmiech stał się szerszy.
- Nie, Granger, dla mojej
szafy. Jak na taką dobrą oczennicę, potrafisz być wybitnie
niedomyślna.
Gryfonka zarumieniła się ponownie, a on
spontanicznie dał jej całusa w poczerwieniały policzek. Z
zaskoczeniem dostrzegł, że w reakcji na jego gest, usta dziewczyny
wykrzywił grymas.
- Co jest? - spytał z przestrachem.
Czyżby zrobił coś nie tak? Czyżby już zdążył ją do siebie
zrazić?
- Nie, nic – odparła z wyraźnym wstydem, za wszelką
cenę unikając jego spojrzenia.
- Hej, Granger, spójrz
na mnie – rzekł, chwytając ją za podbródek i zmuszając, by
popatrzyła mu w oczy. Nie dostrzegł w nich ani chłodu, ani złości,
ani rozczarowania – czyli tego, czego obawiał się najbardziej.
Dlaczego więc skrzywiła się, gdy ją ucałował?
Potrzebował
dłuższej chwili, by zorientować się o co chodziło.
Oto
na delikatnych, bladych policzkach panny Granger widniały brzydkie,
czerwone pręgi i otarcia, które ta zadała sobie jeszcze w
restauracji.
- Co to takiego? - zapytał, nie spodziewając
się jednak, że otrzyma odpowiedź.
- Nic. - mruknęła
pod nosem, spuszczając wzrok.
- Boli? - w jego głosie
dało się słyszeć łagodną, nienachalną troskę oraz pewną dozę
czułości, do której Hermiona wciąż nie mogła się
przyzwyczaić.
Nie odpowiedziała, nie chcąc wyjść na
słabeusza. Owszem, pręgi piekły nieco, a szczególnie w kontakcie
z jego ustami, ale nie miała zamiaru skarżyć się jak mała
dziewczynka…
- Uleczę cię – oświadczył, nie
uzyskawszy odpowiedzi. Wyciągnął różdżkę, szepnął zaklęcie
i z zaskakującą delikatnością przesunął różdżką wzdłuż
krawędzi jej policzków. Przez cały czas patrzył jej głęboko w
oczy, jakby wciąż próbował zapewnić ją prawdziwości swoich
uczuć.
- Dziękuję – powiedziała bardzo cicho, a on
skinął głową. Teraz, gdy nic już jej nie bolało i nic nie
rozpraszało jej uwagi, miała ogromną ochotę go pocałować,
jednak była zbyt onieśmielona. Bądź co bądź znajdowali się na
jego terenie, więc to on dyktował warunki. Zagryzła wargę,
uwięziona pomiędzy zakłopotaniem a narastającym
pragnieniem.
Dziwnym trafem jej wzrok przesunął się w
kierunku dużego, dwuosobowego łóżka z ciemnego drewna, stojącego
przy przeciwległej ścianie.
Malfoy podążył za jej
spojrzeniem, a po chwili w jego oczach zapłonęły bardzo szczególne
iskry. Popatrzył na Hermionę tym rozpłomienionym wzrokiem, a ona
poczuła, że zalewa ją fala gorąca. Jego oczy zdawały się
składać obietnice. Zdawały się mówić, że dziewczyna może mieć
wszystko, czego tylko zechce i zrobić wszystko, czego tylko pragnie.
Jeszcze zanim zbliżył się do niej i namiętnie wpił się w jej
usta, wiedziała, że tej nocy czeka ją coś absolutnie pięknego i
niepowtarzalnego.
Jego
usta były okrutne. Doprowadzały ją do stanu, w którym niemalże
traciła świadomość. Gwałtownie i łapczywie, a jednocześnie
czule i z uwielbieniem scałowywały z jej miękkich warg całą
miłość, całą tęsknotę, i całe oddanie, jakie do niego żywiła.
Wiedziała, że na pocałunkach się nie skończy, ale nie bała się.
On nigdy nie pozwalał jej się bać.
Świat mieścił się
teraz w jego ramionach i nie istniało nic, poza ich granicami.
-
Draco – mruknęła cicho, kiedy wsunął dłoń pod krawędź jej
sukienki, przesuwając usta na szyję dziewczyny.
-
Słucham? - zapytał unosząc głowę, z łobuzerskimi iskierkami w
pociemniałych pożądaniem oczach. Nie czekał na odpowiedź, lecz
powrócił do całowania jej skóry. Przymknęła oczy i zagryzła
wargę by powstrzymać cisnący jej się na usta jęk. Bezwiednie
wplotła palce w jego włosy, jednocześnie starając się skupić na
tym co miała do powiedzenia. Zaraz, co to takiego było…? Ach, no
tak…
- Czy to… - przełknęła z trudem ślinę, czując
jego język wyprawiający niesamowite rzeczy na płaszczyźnie jej
dekoltu - …czy to nie jest złe? - dokończyła nieco drżącym
głosem. Narastające pożądanie powoli zaczynało mącić jej w
głowie.
- Co takiego? - spytał ze słodkim uśmiechem,
spojrzawszy jej w oczy – Kochanie?
- Nie kochanie, tylko…
- Mój
Boże, niech on przestanie!, pomyślała
czując, że wszelkie myśli zaczynają umykać z jej głowy w
niebezpiecznym tempie - …tylko…
- Tylko co? - drażnił
się z nią, obserwując z satysfakcją, że jej oczy zachodzą mgłą
żądzy i pragnienia. Wiedziała, że jest rozbawiony. W normalnych
okolicznościach pewnie byłaby na niego zła, ale nie dziś, gdy
oglądanie go szczęśliwego przynosiło szczęście i jej
samej.
Złośliwie bawił się jej pruderią i
zakłopotaniem, a każdy jej rumieniec sprawiał mu niebiańską
przyjemność. Nie pozwoliłby sobie na takie żarty, gdyby nie był
na sto procent pewien, że ona chce tego samego co on. A chciała –
widział to w jej oczach. Widział w nich popęd, głód,
błaganie.
I bardzo, bardzo chciał jej na to błaganie
odpowiedzieć… Ale jeszcze nie teraz, jeszcze za moment, za
chwilę…
- Tylko… - znów przerwała, ponieważ uszczypnął
ją lekko w udo. Jej oddech stawał się coraz płytszy.
-
Powiedz to – zachęcił uwodzicielskim głosem, przesuwając
pieszczotliwie palcami wzdłuż jej talii.
- Tylko…
-
Masz na myśli seks? - spytał prosto, niemalże niewinne. Jego twarz
rozjaśnił iście anielski uśmiech, kiedy Hermiona spłonęła
wyjątkowo intensywnym rumieńcem.
- Och, Boże, nie! -
zaprotestowała machinalnie, nim zdała sobie sprawę, że właśnie
to miała na myśli. - To znaczy tak – przyznała ze wstydem, a
Malfoy zaśmiał się cicho i melodyjnie. Rzadko słyszała jego
śmiech, a teraz brzmiał on jakoś szczególnie…
ładnie.
Westchnęła w duchu, gdy ucałował czule jej
usta.
- Granger. Kocham się w tobie i chcę się kochać
z tobą. Nie ma w tym nic złego, to piękne. - Jego dłonie spoczęły
po obu stronach jej twarzy, a kciuki głaskały rozgrzane, dziewczęce
policzki w łagodnej pieszczocie. Szukał w jej oczach czegoś bardzo
istotnego, czegoś mu niezbędnego, jednak ona opuściła powieki.
Stał i czekał, żałując, że nie może dowiedzieć się, co
dzieje się w jej głowie. Już myślał, że znów zamierza się
wycofać, odmówić… Kiedy nagle otworzyła oczy, a on dostrzegł w
nich to, czego szukał. Przyzwolenie.
Przyzwolenie i
oddanie, które sprawiło, że jego serce zadrżało. Jak ona mogła
tak na niego patrzeć? Jak…?
Stanęła na palcach i bardzo,
bardzo nieśmiało przytknęła swoje usta do jego gorących, lekko
obrzmiałych warg. Oddał jej pocałunek z ochotą i zaangażowaniem,
a ona poczuła, że może zrobić dokładnie wszystko, na co tylko ma
ochotę, ponieważ… ponieważ Malfoy jest jej. Nareszcie jej i
tylko jej. Przesuwając dłonią w dół jego klatki piersiowej,
zawadziła o kołnierzyk białej koszuli, którą miał na sobie. Nie
myślała. To nie był czas na myślenie, to był czas
instynktów.
Przygryzając jego wargę, zajęła się
rozpinaniem guzików okrycia. Miała wrażenie, jakby każdy jej nerw
płonął ogniem, który parzył, lecz nie sprawiał bólu. Będąc
mniej więcej w połowie „walki” z guzikami (Boże,
dlaczego nie mógł ubrać koszuli na zatrzaski!,
poskarżyła się w duchu), poczuła jego dłoń na swoich plecach,
rozpinającą niespiesznie zamek sukienki.
Pocałowała go
jeszcze mocniej, niemal niecierpliwie, chcąc znaleźć się jak
najbliżej niego.
Nie pozostał jej dłużny.
On
nigdy nie pozostawał dłużny.
- Kocham – szepnął
gorączkowo w jej usta – Kocham twój sposób na miłość.
Chciała
zapytać go co ma przez to na myśli, ale zrezygnowała. Wolała
zająć się teraz czymś innym. Na rozmowy będzie jeszcze czas…
Na wszystko będzie jeszcze czas… Mnóstwo, mnóstwo
czasu…
Sukienka wraz z koszulą wylądowały na podłodze.
Jakimś cudem po chwili dołączyła do nich reszta ubrań z
wyjątkiem bielizny.
Odsunęli się od siebie, patrząc sobie
prosto w rozpłomienione oczy. Oboje oddychali szybko, płytko i
nierówno.
Malfoy zlustrował gryfonkę od stóp do głów
uważnym spojrzeniem. Nie wyglądała jak inne dziewczyny, ale
szalenie mu się podobała. Już miał jej to powiedzieć, gdy ona
rzuciła się w stronę łóżka i w tempie błyskawicy zniknęła
pod kołdrą. Zdezorientowany usiadł obok niej, zastanawiająco się
co powiedzieć.
- Nie chowaj się przede mną. - usłyszał
własny głos. Jak to możliwe, że potrafił być taki łagodny,
podczas gdy wewnątrz cały płonął? Wymruczała w materac coś, co
zabrzmiało jak „adskfhymymfsdf””, a on uśmiechnął się
lekko pod nosem. Czy ona się wstydzi? Jak ona może się wstydzić,
podczas gdy on każdym gestem, każdym dotykiem i każdą pieszczotą
starał się okazać jej, jak bardzo ją wielbi? Chwycił za krawędź
kołdry i jednym, szybkim ruchem odkrył znajdującą się pod nią
dziewczynę. Jego dziewczynę. Jego kobietę.
Hermiona
natychmiast sięgnęła po okrycie, ale on był szybszy i silniejszy.
Odrzucił pościel za siebie i zbliżył swoją twarz do twarzy
gryfonki.
- Czy przypadkiem nie wspominałem, że chcę
się z tobą kochać? - wyszeptał kusząco z sugestywną miną,
całując ją raz po raz.
- Ale ja… jak ty możesz…
czy ty mnie w ogóle p… - zająknęła się, odsuwając go
delikatnie - …pragniesz? Oliver mówił, że zaczynam wyglą…
Kiedy
dotarł do niego sens jej słów, nie mogąc się oprzeć pocałował
ją długo i namiętnie w same usta.
- Pragnę jak jasna
cholera, Granger – warknął, po chwili wracając do przerwanej
czynności. Musnął opuszkami palców zgięcie jej kolana, a ona
wbrew sobie zachichotała cicho.
- Łaskoczesz mnie! -
wykrzyknęła z udawanym wyrzutem, kiedy przeniósł się z
pocałunkami na jej ramiona.
- Ach, tak? - mruknął –
Ale przecież ty lubisz łaskotki, prawda, Granger?
Nim
zdążyła odpowiedzieć, zakneblował ją własnymi ustami,
obracając się na plecy i przyciągając ją jeszcze
bliżej.
Niedosyt –
właśnie to i tylko to czuła Hermiona, kiedy jego dłonie błądziły
niespiesznie po odsłoniętej skórze jej pleców.
-
Niedosyt – wypowiedziała swoje myśli na głos i poczuła, jak
Malfoy zamarł na sekundę. Tylko na sekundę, bo potem… ach!,
potem zaczęło się niebo. Intensywny, brutalny; pełen namiętności
i pasji raj.
I noc utonęła w ich krzykach, a świat
drżał w posadach pod ciężarem miłości dwojga, bijących jak
dzwony serc.
***
Obudziła się na długo
przed nim. Spojrzała w bok i ujrzała go rozwalonego po swojej lewej
stronie. Jego oblicze było całkowicie spokojne, wygładzone. Dziwne
– jeszcze nigdy go takim nie widziała. Zawsze a to uśmiechał się
drwiąco, a to krzywił z pogardą, unosił sugestywnie brwi,
albo…
Jeszcze nigdy nie widziała, żeby jego twarz była
taka… zwyczajna, prosta, czytelna. Zapatrzyła się na usta
mężczyzny, lekko rozchylone, miarowo wdychające powietrze. Co
prawda były to jego usta, ale od dziś należały do niej. Nie miała
co do tego wątpliwości – nie zamierzała teraz odpuścić. Była
gryfonką, a gryfoni nigdy nie wahają się przed walką o coś
naprawdę ważnego.
Nie żałowała tego, co stało się w
nocy. Malfoy miał rację – miłość fizyczna jest piękna, gdy
idzie w parze z braterstwem serc. Czuła się tylko taka… naga,
bezbronna. Szczęśliwa, ale lekko skołowana. Potrzebowała czasu,
żeby się do tego przyzwyczaić.
Do czego?
Do
otwartej czułość w jego oczach; do bijącej od niego adoracji; do
tego, że znał wszystkie jej słabości, wszystkie czułe punkty…
że znał ją w
ogóle, na
pewien szczególny sposób, na jaki nie znał jej nikt
inny.
Przyglądała mu się jeszcze przez dłuższy
moment, nawet nie zdając sobie sprawy, że się uśmiecha. Po chwili
uniosła się na łokciach, z zamiarem udania się do toalety. Trochę
peszyła wizja ją korzystania z prywatnej łazienki Malfoya, ale
przełknęła to uczucie wiedząc, że jest niedojrzałe i niemądre.
Ostrożnie opuściła nogi na podłogę, przyjmując pozycję
siedzącą. Nie chciała go zbudzić. Wyglądał, jakby potrzebował
solidnej dawki snu.
Kiedy tylko stanęła na własnych
nogach, natychmiast zadrżała. Była całkiem naga i choć w pokoju
nie było zimno, jednak temperatura tam panująca niespecjalnie
sprzyjała paradowaniu jak nas pan Bóg stworzył. Schyliła się po
pierwszą rzecz, leżącą na ziemi obok łóżka, która w
jakimkolwiek stopniu przypominała element garderoby. Koszula
Malfoya. Świetnie, może być. Wsunęła
ręce w rękawy i zapięła kilka środkowych guzików. Uklęknęła
na podłodze i zajrzała pod łóżko w poszukiwaniu majtek.
Odświeżyła je umiejętnie zaklęciem, po czym założyła na
siebie i ruszyła w stronę drzwi po lewej. Uznała, że prowadzą
one do łazienki, bo przecież jak nie do niej, to niby
dokąd? Bingo!,
pomyślała, gdy jej oczom ukazało się średnich rozmiarów,
utrzymane w czerni i zieleni wnętrze. Przeczesując palcami włosy,
podeszła do zlewu, nad którym zawieszone było szerokie na całą
ścianę lustro.
- Cześć, Granger. - powiedziała cicho
do swojego odbicia – Zaszalałaś.
Wyglądała inaczej
niż zwykle. Niby wszystko było na swoim miejscu i wyglądało
dokładnie tak samo jak zeszłego poranka, a jednak… Jednak
promieniała jakimś szczególnym, wewnętrznym światłem. Jej
skóra, oczy, rzęsy, każdy jej włos, każdy pojedynczy pieg…
zdawały się cieszyć. Dopiero
teraz zdała sobie sprawę, co było powodem tak dużej, a
jednocześnie tak drobnej zmiany w jej wizerunku. Otóż Hermiona
Jane Granger była najzwyczajniej w świecie, całkowicie zadowolona
z życia.
Po raz pierwszy, odkąd jako jedenastoletnia
dziewczynka opuściła dom rodzinny, by zacząć naukę w Hogwarcie,
a wraz z nim swoje dzieciństwo.
Prędko dokończyła
poranną toaletę, w pośpiechu wycierając buzię. Nie wiedzieć
czemu, nagle naszła ją przemożna ochota, by znów zobaczyć jego
twarz. Niecierpliwie, niemalże w amoku wypadła z łazienki. Nie
miało to żadnego sensu – przecież znajdował się tuż obok, w
sąsiednim pomieszczeniu. Dlaczego więc czuła tak palącą
potrzebę, by to sprawdzić, by się upewnić, by jeszcze raz
spojrzeć na jego spokojną, pogrążoną we śnie sylwetkę? Uczucia
chyba po prostu tak mają, że są… cóż, absolutnie bezsensowne.
Dlatego Granger nigdy nie była dobra w te klocki – ona kochała
sens, logikę, porządek, a bez nich czuła się zagubiona i
zdezorientowana.
Nie tym razem.
Tym razem ma
Draco u swojego boku i razem sobie poradzą. Razem się nie
zgubią.
Usiadła po turecku po prawej stronie łóżka,
postanowiwszy, że wytrwa w tej pozycji dopóki on się nie obudzi.
Chłonęła wzrokiem jego blade, umięśnione ramiona, obejmujące
poduszkę; wystające spod kołdry łydki; fragment pleców, łopatki,
kark… Mój
mężczyzna.
-
Mój mężczyzna – szepnęła do siebie, chcąc sprawdzić jak to
brzmi. Smakowała tych słów wolno i z uwagą, delektując się
każdą ich głoską. Jej serce niespodziewanie urosło do niemalże
bolesnych rozmiarów.
Słodko, przyjemnie
bolesnych.
***
W jego snach nie było
niczego i nikogo, tylko czerń. Spał zbyt twardo, zbyt głęboko, by
śnić o czymkolwiek. Merlinie, po raz pierwszy od wielu tygodni
naprawdę SPAŁ. Więcej niż kilka godzin, bez koszmarów, bez
gorączki, bez ciągłych pobudek… I to było fantastyczne uczucie.
W końcu jednak zaczął się budzić. Świadomość wolno i leniwie
torowała sobie drogę do jego zaspanego mózgu, a on stopniowo
pozwalał jej się w nim rozgościć.
- Mój mężczyzna –
usłyszał gdzieś blisko głos Granger. Chryste Panie, JEJ głos
zaraz po przebudzeniu! To było jak bajka, jak marzenie, jak
wiosna.
Na domiar wszystkiego, nazwała go swoim
mężczyzną.
Był nim, czuł to. Każdy milimetr
kwadratowy jego ciała należał teraz do niej, bez względu na to
czy jej się to podobało, czy nie.
Nie otwierał oczu, w
nadziei, że usłyszy coś jeszcze, jednak dziewczyna milczała.
Powoli, niespiesznie uniósł powieki, ciesząc się widokiem, które
przed nim odsłaniały.
- Gapisz się na mnie, Granger –
mruknął, starając się zabrzmieć cynicznie. Wyglądała wyjątkowo
pięknie w jego – zbyt dużej – koszuli, z nieuczesanymi włosami,
i ustami spowitymi poranną bladością.
- Wcale nie. -
odparła obronnym tonem, mimo wszystko wciąż się w niego
wpatrując.
- Wcale tak. To chore. - zaczepnie uniósł
brew, rozbudziwszy się już całkiem. Kochał się z nią
droczyć.
- Chore? To romantyczne! - wykrzyknęła
zbulwersowana.
- Ha! Przed chwilą mówiłaś, że wcale
się na mnie nie gapisz!
- Bo się nie gapiłam!
-
Plączesz się w zeznaniach, Granger – pokręcił głową, z groźną
miną – Po prostu przyznaj, że uwielbiasz podziwiać moje IDEALNE
ciało.
Łobuzerski uśmiech, tańczący na jego wargach,
skutecznie budził do lotu motyle w jej brzuchu, które aktualnie
wpadły w istny szał.
- Twoje ciało wcale nie jest
idealne. Ani jeden jego fragment. - burknęła stanowczo, doskonale
zdając sobie sprawę z tego, że brzmi ani trochę wiarygodnie.
-
Och czyżby? - spytał z pozoru niewinnym głosem, szczerząc się
szyderczo – Wczoraj w nocy krzyczałaś coś zupełnie innego.
Rzekłbym wręcz… odwrotnego… - jego stalowoszare oko zalśniło
niebezpiecznie, a stado motyli w brzuchu Hermiony zaczęło wyraźnie
przejawiać symptomy ADHD.
Dziewczyna nic nie
odpowiedziała, tylko zarumieniła się gwałtownie, zawstydzona jego
śmiałością i nonszalancją. Dlaczego ona tak nie potrafiła?
Dlaczego ona zawsze musiała być sztywna, niezręczna,
zakłopotana?
- Milczysz, skarbie, ale pozwolę sobie
uznać ten pąs (bardzo ci w nim do twarzy) za
Było-cudownie-Draco-i-chcę-jeszcze.
Jego uśmiech – o
ile to możliwe – stał się jeszcze szerszy, a oczy śmiały się
z pełną swobodą i otwartością, której jeszcze wczoraj w nich
brakowało.
Hermiona tymczasem za wszelką cenę starała
się pokonać wstyd. Prowadziła wewnętrzną batalię, by móc
dorównać mu na poziomie aluzji seksualnych i śmiałych
impertynencji, na które do tej pory nie pozwalała jej wrodzona
wrażliwość i świętoszkowatość.
Sfrustrowana, przygryzła
wargę, a Malfoy lekko przekrzywił głowę na bok, zaciekawiony jej
gestem. Gdyby tylko mógł zajrzeć do jej myśli!
Zamarł,
gdy z twarzy dziewczyny zniknął wyraz wewnętrznego konfliktu, a ta
pochyliła się wolno w jego stronę. Poczuł jak pukle jej włosów
łaskoczą go przyjemnie po szyi i ramieniu, a jej zapach wypełnił
mu nozdrza. Gdyby nie zapomniał języka w gębie, zamruczałby z
rozkoszy.
- Było cudownie, Draco, i chcę jeszcze –
wyszeptała uwodzicielsko, tuż przy jego uchu. Merlinie, to ona
umiała tak szeptać?! Wczorajszej nocy przekonał się, że
potrafiła być namiętna, czuła, oddana, dzika, pełna pasji… Ale
tym razem… to było coś innego. To była świadoma, przemyślana
prowokacja. Bawiła się jego pragnieniem.
W sekundę
schwycił jej nadgarstki i bez uprzedzenia rzucił się na nią,
przewracając ją na plecy. Zawisnąwszy nad dziewczyną, zbliżył
twarz do jej twarzy.
- Nie kuś, Granger – zagroził, a
jego szczęka przybrała twardy, stanowczy kształt. Hermiona
uśmiechnęła się z satysfakcją, odkrywszy w sobie całkiem nowy,
zaskakująco przydatny talent.
- Ja? - spytała głosem
tak niewinnym, jakby była kandydatką na ołtarze – Ja przecież
tylko… - przejechała dłonią po jego odsłoniętym torsie, wciąż
słodko się uśmiechając - …potwierdziłam twoje domysły. Czy to
źle?
- Jeeeezu… - jęknął, padając na plecy z powrotem po
swojej stronie łóżka. - Jesteś małą diablicą. Kto cię tego
nauczył?
- Ty. - odparła przekornie, przysuwając się
do niego i układając obok. Bezczelnie przerzuciła mu nogę w
pasie, a jej głowa spoczęła na płaszczyźnie jego klatki
piersiowej, tuż pod prawym barkiem. Nakrył ich oboje kołdrą, po
czym opiekuńczo otoczył sylwetkę dziewczyny swoim długim
ramieniem. Nagle, zaskakując nawet samego siebie, pocałował ją w
czubek rozczochranej głowy.
- Za co to? - spytała
zaskoczona, ale szczęśliwa. To był jeden z tych prostych, czułych
gestów, które sprawiają, że wszystko wydaje się jeszcze
piękniejsze.
- Nie wiem. - odpowiedział, zgodnie z
prawdą – Może za wszystko.
Pchana podobnym impulsem,
uniosła głowę i pocałowała go w policzek.
- A to za
co? - jego jasne brwi powędrowały kilka centymetrów w górę.
Wzruszyła ramionami, wracając do poprzedniej pozycji.
Leżeli
tak jeszcze jakiś czas, delektując się wzajemnym biciem serc i
rytmem oddechów. Było tak cicho, że odnosili wrażenie, jakby
mogli usłyszeć co dzieje się w ich głowach.
- Skąd
wiedziałeś, że nie róże?
- Słucham? - spytał
zaskoczony, spoglądając na nią z góry. Wciąż miała ten
irytujący zwyczaj zaczynania myśli od środka.
-
Zazwyczaj mężczyźni kupują kobietom róże. Dlaczego ty kupiłeś
mi polne kwiaty? Skąd wiedziałeś?
Ach,
to.
Prawda
była taka, że… gdy wpadł wtedy do tej kwiaciarni i rozejrzał
się dookoła - po prostu wiedział od razu jakie kwiaty będą dla
niej odpowiednie. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale znając jej
charakter, natychmiast odrzucił róże. Hermiona była dobra,
skromna i prosta. Nie prostacka, a prosta. Posiadała pewną
niesamowitą, niemal dziecięcą szczerość istnienia i stąd
wiedział od razu, że musi kochać polne kwiaty.
- Znam
cię, Miona – wzruszył ramionami, jakby nie było to nic wielkiego
– Po prostu cię znam.
Milczała dłuższą chwilę, aż
w końcu przytuliła go trochę mocniej, mówiąc:
- Są
śliczne, dziękuję.
W odpowiedzi tylko oparł się
policzkiem o jej głowę. Po raz pierwszy od… od ich korepetycji
zwrócił się do niej inaczej niż „Granger”. Podobało mu się
to, zwłaszcza, że nikt inny tak na nią nie mówił. Przyjaciele
nazywali ją po imieniu, albo „Herm”, ale on nie
zamierzał. Miona. To
brzmiało tak melodyjnie, kobieco. Pasowało do niej.
-
Wiesz, że w końcu będziemy musieli wstać? - zagaiła, lecz w jej
głosie pobrzmiewała niechęć. Chłopak zamruczał z
niezadowoleniem. Nie miał ochoty nigdzie się ruszać. Jego
dormitorium było przytulne, przestrzeń pod kołdrą cieplutka, a
kobieta, którą trzymał w ramionach przyjemnie rozgrzewała jego
serce, które przecież tak długo pozostawało zamarznięte.
-
Nie chcę… - kwęknął głosem rozkapryszonego dziecka.
-
Ale Draco, niedługo wszyscy się pobudzą, a ja muszę zdążyć do
dormitorium zanim ktoś się zorientuje, że…
- …Że
spędziłaś noc ze mną, uprawiając dziki, namiętny seks? - wszedł
jej w słowo, zadziornie unosząc brew. Wiedział, że się zarumieni
i właśnie o to mu chodziło. Kochał ją tak
podpuszczać.
Tymczasem Hermiona istotnie oblała się
płomiennym rumieńcem, po czym spuściła wzrok.
- Czemu
zawsze mi to robisz? - spytała oskarżycielskim tonem – Czy ty
zawsze musisz mnie zawstydzać?
Chryste Panie, uwielbiał
tę jej dziecinną pruderię. Była taka…niewinna! Ledwie
powstrzymał chichot, wiedząc, że poczułaby się urażona.
-
Tak, muszę – odparł rozbrajająco, ukazując w szerokim uśmiechu
cały arsenał śnieżnobiałych zębów. Dziewczyna z pełną
premedytacją dźgnęła go łokciem w żebra. Jak on mógł tak
bezczelnie nabijać się z jej zakłopotania! Przecież to wcale nie
było śmieszne, raczej frustrujące!
- Dobra, rób co
chcesz, ja muszę się zbierać. Nie potrzebujemy skandalu. - to
mówiąc odsunęła się od niego i podniosła do pozycji siedzącej.
Po chwili, rumieniąc się intensywnie, zapięła górne guziki
koszuli, które jakimś cudem same zdołały się rozpiąć. Malfoy
obserwował to z uniesioną brwią i połyskującymi
rozbawieniem oczami.
Nie potrzebujemy skandalu…
- My?
- odezwał się, rozkosznie przeciągając samogłoskę i delektując
się brzmieniem tego słowa. Chętnie znów by ją przytulił, ale
miała rację – musieli wstawać. Niestety.
- My… Bo
tym jesteśmy, prawda? - spytała z nagłym przestrachem. Jej oczy
rozszerzyły się, a puls lekko przyspieszył. – Draco, jeżeli ty
zamierzasz mnie teraz zostawić, to ja…
- Hej… –
przerwał jej szybko, lecz zaskakująco łagodnie, przytykając dwa
palce do jej drżących ust - Spokojnie, malutka. Jeśli myślisz, że
po wczorajszej nocy zdołasz się ode mnie uwolnić, to się mylisz.
Jesteś moja.
Spojrzała na niego z wdzięcznością w
czekoladowych tęczówkach, a on wyszczerzył się do niej
rozbrajająco.
- Kochasz mnie? - spytała bez sensu.
-
Hermiono… - odparł ostrzegawczym tonem.
- Kochasz mnie?
- spytała znów, filuternie bawiąc się pasmem włosów.
-
Przestań, bo znów to zrobię…
- Draco… - szepnęła,
pochylając się nad nim - …kochasz mnie?
Dla niego był
to o jeden raz za dużo. Z jękiem kapitulacji rzucił się na nią i
pocałował mocno w same usta.
- Hej, co ty robisz?! -
mruknęła, gdy jego wargi zsunęły się ku jej szyi. Chciała
zabrzmieć karcąco, jednak w jej głosie pobrzmiewało tylko i
wyłącznie zadowolenie.
- Jak to co robię? - warknął –
Kocham cię, czy nie tego chciałaś?
- Ty chyba nie
chcesz znowu… - spytała zaskoczona, celowo nie kończą zdania.
Gdyby odparł, że „tak” - nie odmówiłaby mu. Co prawda nadal
nie wyzbyła się całego swojego wstydu i wszystkich obaw, ale po
wczorajszym wieczorze ufała mu bezgranicznie. Właściwie nawet
chciała to z nim zrobić…
Westchnął i odsunął się od
niej.
- Nie
– odparł niechętnie, jakby próbował przekonać samego siebie –
Miałaś rację, musimy się zbierać.
Hermiona wstała z
łóżka, nie oglądając się na swojego partnera, ale po chwili
zreflektowała się, nie mając pojęcia co ubrać. Nie mogła
przecież wrócić do dormitorium w samych majtkach!
-
Łap! - rzucił jej jakąś koszulkę – Transmutuj ją sobie w
spodnie.
Ano,
racja,
pomyślała. Jako mugolaczce, wciąż zdarzało jej się zapomnieć o
tym, jak pomocna potrafi być magia.
Już
po chwili miała na sobie ciemnogranatowe dżinsy i białą koszulę
Malfoya, w której niemalże się topiła. Rękawy były prawie dwa
razy za długie, jako że chłopak miał niecałe dwa metry wzrostu,
a ona nie dorastała nawet metra sześćdziesięciu.
Tymczasem
blondyn wyłonił się z łazienki, całkowicie już ubrany, i
spojrzał na nią z czułością.
- Powinnaś częściej
nosić moje rzeczy, do twarzy ci. - stwierdził z uśmiechem,
podchodząc do niej i zakładając jej kosmyk włosów za ucho.
Pogłaskał ją po głowie, a ona spojrzała na niego z dołu,
wzrokiem mówiącym: „Czas-wracać-do-zewnętrznego-świata”.
Przytaknął, po czym synchronicznie wzięli głęboki oddech, jakby
szykowali się do skoku na głęboką wodę. Dziewczyna ruszyła w
stronę drzwi, wiedząc, że jej partner podąża za nią. Wyszła na
korytarz rozglądając się ostrożnie na boki. Wykonała zachęcający
gest ręką, który miał oznaczać, że droga jest „wolna”.
Malfoy zbliżył się do niej, złapał ją za rękę i razem – na
palcach – przemknęli przez opustoszały korytarz, a następnie
schodami w dół do salonu.
Pokój Wspólny świecił
pustkami, ale i tak na wszelki wypadek rzucili na siebie zaklęcie
kameleona, w razie gdyby mięli natknąć się na holu na któregoś
z nauczycieli dyżurujących lub Filcha. Kilka minut później stali
już przy portrecie Grubej Damy, która drzemała słodko w ramach
swojego obrazu.
Nie puszczając jego dłoni, dziewczyna
odwróciła się w kierunku ślizgona.
- Co teraz? -
zapytała.
- Hmmm, no nie wiem, zakładam, że musisz
wypowiedzieć hasło, a potem…
- Nie, nie o to mi
chodziło – przerwała mu niecierpliwie, machając ręką, jakby
odganiała natrętną muchę – Miałam na myśli nas. Co będzie z
nami?
- A co ma być? - zdziwił się, unosząc brwi.
Patrzyła na niego tak surowym wzrokiem, że jedyne co mógł zrobić
to pochylić się i pocałować ją delikatnie i czule – Wszystko
będzie dobrze. Powiemy im. - zapewnił ją.
- Komu?
-
Wszystkim. - odparł z mocą, a jego oczy zalśniły - Jutro
zejdziemy razem na śniadanie. Za rękę. Cholera, mogę cię tam
nawet wnieść, jeżeli chcesz! Niech wiedzą.
Hermiona
zamknęła oczy i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Niczego więcej
nie pragnęła.
-
Ron, uspokój się – powtórzyła po raz pięćsetny, obserwując
krążącego po pokoju rudzielca z rosnącym niepokojem. Sprawiał
wrażenie tykającej bomby zegarowej, którą Hermiona za wszelką
cenę starała się rozbroić na czas.
- USPOKÓJ SIĘ?!
USPOOOOKÓJ??!! - ryknął, czerwieniejąc na twarzy do tego stopnia,
iż wyglądał jak wielka, czerwona dioda. - JAK JA MAM SIĘ, NA
GACIE MERLINA, USPOKOIĆ??!! On cię POCAŁOWAŁ!
Nie
no, to jest jakiś obłęd,
pomyślała gryfonka, przewracając oczami. Pocałunek, też mi ci
afera. Jej przyjaciele zachowywali się co najmniej tak, jakby Malfoy
trzasnął ją którymś z Niewybaczalnych, a przecież to był tylko
niewinny całus!
- Owszem, pocałował. Jednak pragnę
przypomnieć, że ja też go pocałowałam i - uprzedzając twoje
pytanie - nie, nie byłam wtedy pod wpływem Imperiusa. Czy to ci nie
daje do myślenia, Mon-Ron? Chociaż troszkę?
- Ale to
przecież niemożliwe, żeby… żeby… żebyś ty… żebyście wy…
PRZECIEŻ TO JEST MALFOY!
Granger potarła czoło, coraz
bardziej zmęczona i zirytowana tą rozmową, która trwała już od
dobrych trzydziestu minut, a Ron wciąż zdawał się niczego nie
rozumieć i nie przyjmować do wiadomości oczywistych faktów.
-
Ronaldzie Weasley – odezwała się stanowczo – Naprawdę
radziłabym ci czasem włączyć mózg. KOCHAM GO. Kocham Malfoya,
rozumiesz? To wszystko, co mam ci do powiedzenia. Tobie też, Harry –
tu zwróciła się do Pottera, który siedział bez ruchu w fotelu
obok i nie odezwał się ani słowem od incydentu w Wielkiej Sali. -
Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście nie kazali mi wybierać między
waszą przyjaźnią a moim szczęściem.
To mówiąc
wstała, spojrzała każdemu z mężczyzn prosto w oczy, po czym
udała się wolnym krokiem do swojego dormitorium. Była śpiąca,
zamierzała się zdrzemnąć. Dzięki Draco nie spała zbyt wiele w
nocy z soboty na niedzielę, więc… Na jej usta wypłynął
mimowolny uśmiech.
Nie dbała o całe stada plotek, które
mnożyły się wśród uczniów w zastraszającym tempie. Nie dbała
o Pansy Parkinson, której wieloletnia nienawiść przerodziła się
obecnie w istną żądzę mordu. Nie dbała nawet o ciągłe aluzje
Zabiniego, które – choć z pozoru złośliwe – w rzeczywistości
stanowiły dowód aprobaty a nawet przyjacielskiej czułości.
Zamierzała ukończyć szkołę, zdobyć wykształcenie i zrobić
karierę z najwspanialszym mężczyzną u boku. Wiedziała, że może
nie być łatwo. Wiedziała, że ona z Malfoyem są jak woda i ogień,
i że z pewnością minie trochę czasu, nim nauczą się wieść
wspólne życie w spokoju i harmonii. Wiedziała, że zapewne
„Prorok” nie zostawi na nich suchej nitki i że Pansy Parkinson
do końca życia będzie prychać z pogardą na ich widok. Jednak
wszystkie te… niedogodności bladły, gdy przypominała sobie, jak
czuła się pod jego dotykiem; jak łaskotało ją brzuchu, gdy się
do niej uśmiechał; jak drżało jej serce, kiedy wypowiadał jej
imię swoim niskim, ciemnym głosem.
Nareszcie
wylądowała tam, gdzie od zawsze chciała się znaleźć.
*(5
lat później)*
Znów była w laboratorium. Rano strasznie
opierała się przed wyjściem do pracy, nie chcąc zostawiać go
chorego w domu (tak jakby był jej dzieckiem, a nie facetem, na
litość Boską!), jednak po setkach zapewnień, że sobie poradzi i
nie zapomni zażyć eliksiru, w końcu posłuchała i teleportowała
się do instytutu. Teraz miał czas na… no właśnie – na co?
Nudził się fatalnie. W dodatku wciąż nie mógł pogodzić się z
faktem, że przez tę jego idiotyczną chorobę stracili rezerwację
w jednej z najbardziej prestiżowych restauracji Londynu, do której
chciał zabrać Hermionę tego wieczoru. Jak pech, to pech!
Krzywiąc
się z irytacją, spojrzał na zegar. Już czternasta, czas na
lekarstwo. Granger wspominała mu, gdzie je zostawiła… Zaraz, jak
to było? Czwarta szuflada od góry w komodzie w sypialni?
Podniósł
się z łóżka i ruszył w stronę wspomnianego mebla. Gniewnym
szarpnięciem wysunął szufladę, klnąc w duchu na paskudny smak
zaleconego mu eliksiru.
Hmmm…
co jest?, pomyślał,
nie dostrzegając na dnie szuflady ani jednej fiolki lekarstwa. Było
tam za to coś innego. Sfatygowany, obdarty na brzegach i
gdzieniegdzie poplamiony kawą arkusz pergaminu. Z czystej, ludzkiej
ciekawości sięgnął po kartkę i rozwinął ją szybko. Pokryta
była od góry do dołu drobnym, kobiecym pismem, które doskonale
znał. Z całą pewnością należało do Hermiony, ale…
Z
rosnącym zaskoczeniem przeczytał nagłówek:
Bezlitosna,
krytyczna i złośliwa lista wad Draco Malfoya:
Wada
nr 1: Jest ślizgonem. Może nie jest to wadą samą w sobie, ale
skoro jest ślizgonem, oznacza to także, że jest nieuczciwy,
podstępny, egocentryczny i… Przejdźmy lepiej do następnych
punktów.
Wada nr 2: Jest nieuczciwy.
Wada nr 3: Jest
podstępny.
Wada nr 4: Jest egocentryczny.
Wada nr 5:
Naumyślnie mąci mi w głowie! Na przykład wtedy, gdy… napastował
mnie po kąpieli. Jeżeli mam być całkiem szczera (chyba na tym
polega cały sens pisania pamiętnika) to nie mogę powiedzieć, by
to co robił szczególnie mi się nie podobało, niemniej… Uh,
szczerość jest do bani!
Wada nr 6: Jest ode mnie PRAWIE lepszy
w eliksirach. Jak śmie?!
Wada nr 7: Miewa te swoje idiotyczne
półuśmieszki, takie sarkastyczne i sugestywne… aż coś w
człowieku drga od środka. Ja sobie stanowczo NIE ŻYCZĘ, żeby on
czymkolwiek we mnie drgał. (Owszem, to zdanie nie miało sensu. Ale
Tobie nic do tego, jesteś tylko papierem)
Wada nr 8: Postukuje
palcami o ławkę na lekcjach. Chryste Panie, doprowadza mnie to do
białej gorączki! Czy on naprawdę, naprawdę nie może opanować
ten swojej… NERWICY?! No jak Boga kocham, kiedyś rzucę w niego
drętwotą!
Wada nr 9: Cały czas targa te swoje okropne, białe
kudły, a one cały czas wyglądają idealnie! To jest…
niedopuszczalne. Protestuję.
Wada nr 10: Jest stanowczo zbyt
wysoki. Metr dziewięćdziesiąt? Skąd się w ogóle biorą tacy
ludzie, do cholery. Moim zdaniem jest to wynaturzenie, a każde
wynaturzenie to wada.
(Nie zamierzam wspominać o fakcie, że
całkiem przyjemnie się do takiego wysokiego mężczyzny przytulić…
Wiem coś o tym, praktykowałam. Urgh, durna szczerość! Czemu
jestem taka gryfońska?!)
Dopiero
kiedy skończył czytać uświadomił sobie, że ma szeroko otwarte
usta i brwi uniesione tak wysoko, aż dziw, że to w ogóle możliwe.
CO TO MIAŁO BYĆ? Kiedy ona to napisała? Po doborze epitetów i…
innych środków stylistycznych, domyślał się, że jeszcze w
szkole, ale… Podniósł notatkę i przeczytał ją jeszcze raz od
początku do końca. Wciąż nie mógł w to uwierzyć, dlatego
przeczytał po raz trzeci, tym razem na głos. Powoli i wyraźnie,
jakby tłumaczył matematykę małemu dziecku.
Im dłużej
czytał, tym bardziej rozjaśniało mu się w głowie. Jak mógł nie
widzieć tego wcześniej…?
***
Otworzyła
drzwi kluczem, zrzuciła buty, płaszcz powiesiła na wieszaku. Już
miała krzyknąć „Kochanie, wróciłam!”, kiedy usłyszała jego
głos dobiegający z sypialni. Jak to, gadał do siebie? Może
skoczyła mu gorączka i miał halucynacje? Hermionę momentalnie
opanowało przerażenie. Wytężyła słuch i… zamarła,
zszokowana.
- …puszczalne. Protestuję.Wada nr 10:
Jest stanowczo zbyt wysoki. Metr dziewięćdziesiąt? Skąd się w
ogóle biorą tacy ludzie, do cholery. Moim zdaniem jest to
wynaturze…
Nie zdejmując czapki pognała co sił w nogach do
sypialni, starając się stłumić narastającą panikę. Zatrzymała
się w progu, porażona jego widokiem. Stał plecami do wejścia, ale
widać było, że mięśnie miał napięte.
- Draco, to
nie tak, kochany, ja… ja mogę wytłumaczyć… - wyjąkała,
czując jak dławi ją w gardle. Jeżeli on teraz wyjdzie… jeżeli
on jej nie wysłucha, to… przecież nie mogła go stracić.
Przecież on był jej szczęściem, jej słońcem, jej opoką!
Miłością jej życia, do cholery jasnej!
- Miona… -
odparł nie swoim głosem, przełykając ślinę - …przenocuję
dziś u Blaise’a.
Kobieta zacisnęła oczy, powtarzając
sobie w duchu, że to wszystko nie dzieje się naprawdę. Tak bardzo
nie chciała, by wierzył w te brednie. Tak bardzo nie chciała, by
poróżniła ich taka głupota…
Kiedy z powrotem uniosła
powieki – już go nie było. Klapnęła na łóżko tak jak stała
– w wełnianej czapce, w skarpetkach i w laboratoryjnym fartuchu,
którego wciąż nie zdążyła zdjąć. Gdzieś z tyłu głowy
kołatała jej się myśl, że z pewnością wygląda śmiesznie, ale
nie miała energii, by się tym przejąć. Jedyne, co ją teraz
obchodziło, to odpowiedź na pytanie:
Czy on wróci?
Położyła
się do łóżka wcześnie, ale nie mogła zasnąć. Skuliła się
ciasno pod kołdrą, ale dwuosobowe łoże bez niego po drugiej
stronie, wydawało się wyjątkowo niegościnne i niewygodne. Zawsze
zasypiali wtuleni, a teraz? W desperackim odruchu sięgnęła po jego
poduszkę i przycisnęła ją mocno do piersi, próbując wyobrazić
sobie Malfoya zamiast niej.
Zapach jego wody toaletowej,
którym przesiąknięta była poszewka, trochę ułatwiał jej
zadanie, ale nawet w najbardziej sprzyjających warunkach worek
pierza nie był w stanie zastąpić jej jego silnych, męskich
ramion.
Po kilku godzinach wiercenia, jęczenia i przewracania
się z boku na bok w końcu udało jej się zapaść w płytki,
niespokojny sen.
Obudził ją trzask zamykanych
drzwi i przekręcanego w zamku klucza. Uniosła się na łokciach,
mrugając zaspanymi oczami. Już miała wstać i założyć kapcie,
gdy w drzwiach pojawił się pewien wysoki, przystojny blondyn, w
dżinsach i granatowym swetrze, spod którego wystawał biały
kołnierzyk koszulki polo. Hermiona zamarła, z rozchylonymi ustami.
Dopiero po chwili przypomniała sobie jak się mówi.
-
Draco, ja naprawdę, naprawdę nie miałam tego wszystkiego na myśli
– zaczęła gorączkowo – Musisz mi uwierzyć! Kiedy ja to
pisałam…
- Zamilcz, kobieto. – uciszył ją łagodnie, lecz
stanowczo, podchodząc bliżej łóżka. Odczekał chwilę, by
upewnić się, że kobieta milczy i słucha, po czym zaczął
mówić:
- Muszę przyznać, że twoja lista nie należała do
subtelnych… - z jego głosu nie dało się nic wyczytać - …ponadto
jest już trochę nieaktualna (urosłem kilka centymetrów od czasów
szkoły), ale fakt faktem, że miała ona także swoje racje. Żałuję
tylko, że nie pokazałaś mi jej wcześniej, ponieważ okazała się
bardzo inspirująca, niemniej jednak wciąż nie jest za późno…
-
Inspirująca? O czym ty mówisz? - wtrąciła się Hermiona,
marszcząc brwi. Rozumiała wszystko inne, poza tą drobną
wzmianką.
- Owszem. - przytaknął, a jego oczy zalśniły
jakby właśnie na to pytanie czekał – Zainspirowała mnie, do
stworzenia własnej listy. Bezlitosnej, krytycznej i złośliwej
listy wad Hermiony Jane Granger.
To mówiąc, wyjął z
kieszeni niewielki prostokąt, który po dłuższych oględzinach
okazał się być złożoną kilkakroć kartką. Z bardzo oficjalną
miną wyciągnął przedmiot w jej stronę, a ona ujęła go drżącymi
rękoma. Otworzyła pierwsze zgięcie, po czym zagryzła wargę i
spojrzała na niego niepewnie. Mężczyzna uśmiechnął się
delikatnie i zachęcająco skinął głową.
Rozwinęła
arkusz do końca i zaczęła czytać:
Bezlitosna,
krytyczna i złośliwa lista wad Hermiony Jane Granger:
Wada
nr 1: Stanowczo zbyt często nie chce powiedzieć co myśli. Robi
tylko te swoje sugestywne miny, jakby oczekiwała, że wszystkiego
się domyślę, zamiast po ludzku powiedzieć mi czego oczekuje.
Matko święta, a o nowych metodach uzyskiwania niewidzialności to
potrafi gadać godzinami!
Wada nr 2: Trzęsą jej się
ręce, gdy przelewa wrzątek z czajnika do filiżanek i przez to
stale martwię się, że w końcu poparzy sobie palce. (Tak jakbym
nie miał wystarczająco dużo zmartwień. O zgrozo!, jeszcze pojawią
mi się przez nią zmarszczki, albo zacznę siwieć!)
Wada
nr 3: Zawsze wstaje o szóstej rano, nawet w weekendy! Podczas kiedy
ja chciałbym spokojnie pozabawiać się z nią w pościeli, w
niedzielny poranek – ona już nocą (szósta rano to jeszcze
zdecydowanie noc) jest na nogach i smaży naleśniki. Przysięgam, że
kiedyś przywiążę ją do tego łóżka, albo unieruchomię
zaklęciem.
Wada nr 4: Nie lubi chodzić na zakupy. Mimo
że wg mnie nawet w dresie i w kapciach wygląda jak bogini, jest
tyle pięknych sukienek, które chciałbym jej kupić, a ona uparcie
mi odmawia! Merlinie, czy ominęła ją część, w której Bóg
obdarowywał wszystkie kobiety miłością do ubrań?
Wada
nr 5: Każda potrawa, którą ugotuje, zawsze jest przesolona.
Wada
nr 6: Nie pozwala mi żartować z Pottera ani Łasicy.
Wada
nr 7: Raz w miesiącu targa mnie na obiad do… Dziury, Gniazda, czy
jak tam się nazywało to siedlisko Weasleyów. I choć niechętnie
przyznaję, że w gruncie rzeczy całkiem lubię te comiesięczne
obiadki, jednak gdybym nie wspomniał o nich w tej liście, Hermiona
z pewnością zaczęłaby niepokoić się o moje zdrowie
psychiczne.
Wada nr 8: Zbyt często kicha. Serio, co najmniej
raz na pół godziny. Skąd to się bierze? Nie ma na to żadnego
eliksiru ani zaklęcia?
Wada nr 9: Stale mnie poprawia!
„Draco, skarbie, nie mówi się »włanczać«, tylko włączać”,
„Kochanie, nie istnieje takie słowo jak »zaavadować«”,
„»Pełen komplet« to pleonazm, słońce”. I TAK W KÓŁKO! No
cholery można dostać!
Wada nr 10: Jej wzrost to chyba
jakiś żart. Metr sześćdziesiąt dwa w wieku dwudziestu trzech
lat?! Miejmy nadzieję, że to nie jest żadna choroba…
(Okej
– nie przeczę, że właściwie podoba mi się ta jej drobność i
maleńkość, ale to nie ma nic do rzeczy…prawda?)
Hermiona
dobrnęła do końca listy i poczuła, że do jej oczu napływają
łzy. Dopiero teraz, gdy porównała notatki ich obojga, gdy
FAKTYCZNIE wczytała się w ich treść, dostrzegła to, co zapisane
było między wersami.
Miłość, przywiązanie,
szacunek.
Wystarczy spojrzeć: Znalazł w niej tak wiele
minusów, tak wiele defektów jej charakteru, a mimo wszystko stał
tutaj – w ich wspólnym mieszkaniu, przy ich wspólnym łóżku –
i uśmiechał się do niej czule.
Wstała prędko i
zarzuciła mu ramiona na szyję, przytulając go mocno. Wiedziała,
że musiał schylić się, by go dosięgnęła, ale wcale nie było
jej z tego powodu wstyd.
- Ty mnie kochasz – powiedziała
płacząc, a on przycisnął ją mocniej do siebie. Poczuła, że
przytaknął.
- Kocham. - odparł krótko, nim rzucił ją
na łóżko i pocałował prosto w usta, nakrywając ich oboje
kołdrą.
Zaśmiała się przez łzy, widząc jego
uśmiechniętą, rozjaśnioną szczęściem twarz. Chwyciwszy ją w
talii, obrócił się tak, by znalazła się nad nim. Krzyknęła
cicho, wciąż się śmiejąc, lecz zamilkła, gdy znów ją
pocałował. Długo, gorąco i z uwielbieniem.
- Wyjdź za
mnie – wyszeptał jej namiętnym szeptem tuż przy uchu. Poczuła
się tak, jakby cały jej świat skurczył się nagle do tej
niewielkiej, ciemnej przestrzeni pod kołdrą. Jakby nagle istnieli
tylko oni i wisząca w powietrzu prośba.
Jak miałaby się
nie zgodzić, kiedy wyprawiał z nią takie niesamowite rzeczy i
wzbudzał w niej tak ogniste reakcje? Jak miałaby się nie zgodzić,
skoro kochała tego mężczyznę bardziej niż cokolwiek i
kogokolwiek na świecie? Jak miałaby odmówić, podczas gdy
spędzenie reszty życia z tym człowiekiem było jednym z jej
największych marzeń?
- Choćby jutro. - rzekła tylko, nim na
powrót wpiła się w jego usta.
Łóżkowe
zaręczyny. To
wtedy pomyślała i tak też nazywała je aż po późnią starość.
Poprosił ją o rękę właśnie w łóżku, pod kołdrą, w dżinsach
i koszulce polo. Nie zabrał jej na kolację, nie uklęknął, nie
włożył smokingu. Znała go wystarczająco dobrze by wiedzieć, że
Draco Malfoy nigdy w życiu, przed nikim by nie uklęknął – nawet
przed nią. A mimo to, właśnie te spontaniczne, ani trochę nie
wyrafinowane zaręczyny uważała za chwilę idealną i nawet gdyby
mogła, nic by w niej nie zmieniła.
***
Jak
ja się tu dostałam?,
pomyślała Hermiona.
Zadawała sobie to pytanie niemal każdego
ranka, spoglądając na leżącego u jej boku mężczyznę, tylko do
pasa zagrzebanego w pościeli. Wyciągnęła rękę, i leniwym,
delikatnym ruchem odgarnęła blond kosmyki opadające mu na
twarz.
Kiedy spał, wyglądał z 10 lat młodziej, jak chłopak,
którego poznała podczas swojego pierwszego roku nauki w Hogwarcie.
Gdyby wtedy ktoś zasugerował jej, że ten dzieciak wyrośnie na
mężczyznę, u boku którego będzie się budziła jako dorosła
kobieta – parsknęłaby temu komuś śmiechem prosto w nos. Lub
ewentualnie – w zależności od humoru – wymierzyłaby mu
siarczysty policzek. Teraz jednak nie wyobrażała sobie poranków u
boku kogokolwiek innego.
- Skarbie? - odezwał się zaspany głos
po jej lewicy.
- Jestem – odparła w odpowiedzi, na powrót
odgarniając niesforne pukle z czoła mężczyzny,
- Co dziś na
śniadaaa……nie? - spytał jej mąż, ziewając potężnie i
przecierając oczy niczym przedwcześnie wybudzone dziecko. Kochała
ten widok. Uśmiechnęła się do niego czule i delikatnie ucałowała
go w czubek głowy, po czym zgrabnie zeskoczyła z łóżka na
dywan.
- Tosty – oznajmiła wesoło, na bosaka podążając do
kuchni – Postaram się ich nie przesolić – dodała z przekornym
uśmiechem.
Jestem
szczęśliwa,
pomyślała Hermiona, jak niemal każdego ranka od ostatnich 5 lat.
-
Pójdę obudzić maluchy – usłyszała wciąż zaspany głos
Malfoya, kiedy wkładała kromki do opiekacza. Jej uśmiech stał się
szerszy. Miała życie, o jakim zawsze marzyła.
Ukochanego
mężczyznę za męża, troje wspaniałych dzieci, satysfakcjonującą
pracę i ciepły, bezpieczny dom.
Tosty wyskoczyły z
maszyny, przyprawiając Hermionę o mikro zawał serca.
-
Przestraszyłyście mnie! - krzyknęła oskarżycielsko do gorących,
rumianych kromek.
- Kochanie, czy ty rozmawiasz z chlebem?
- rozległ się złośliwy głos za jej plecami. Po chwili poczuła
na swojej tali duże, znajome męskie dłonie – Chyba
powinienem dokładnie
cię przebadać – wyszeptał
Draco bardzo sugestywnie, sunąc ustami w dół jej szyi.
Kobieta
roześmiała się w głos, odrzucając głowę do tyłu.
-
Koniecznie, doktorze Malfoy – odparła śmiertelnie poważnym
głosem – Koniecznie.
Tak. Była cholernie
szczęśliwa.
A wtedy, kiedy myślała, że Draco Malfoy
nigdy przed nikim by nie uklęknął? – myliła się. Klękał, by
zawiązać buty ich najmłodszemu synkowi.