MSZA ZA MIASTO ARRAS
Kanwę powieści stanowią wydarzenia, które miały miejsce w mieście Arras: klęska zarazy i głodu (w 1486 roku) oraz prześladowania Żydów i czarownic (w 1461 roku).
Głównym bohaterem powieści jest
narrator, Jan, dworzanin, który przybył do Arras w wieku 20 lat,
nie ukończywszy jeszcze żadnej szkoły, nie umiejący pisać, nie
znający ogłady. W Gandawie należał do tamtejszej bogatej
młodzieży, miał swojego mentora Chastella, przyjaźnił się
biskupem Utrechtu Dawidem, bastardem księcia burgundzkiego Filipa
Dobrego. W Arras nie znał nikogo, początkowo cały czas się modlił
i pościł. Duchowny Albert, sprawujący nad Arras „rząd dusz”,
wziął go pod swoje skrzydła.
W dniu, w którym rozpoczyna
się akcja książki Albert przyszedł do Jana i oskarżył go o to,
że nie kocha Arras, gdyż chciał je poprzedniej nocy opuścić.
Rzeczywiście – Jan miał zamiar wyjechać do Dawida, żeby
opowiedzieć mu o wszystkim, co się dzieje w mieście.
Trzy
lata wcześniej Arras nawiedziła zaraza. Wszystko zaczęło się od
tego, że pewnego dnia sukiennikowi imieniem Gerwazy padł koń.
Oskarżył on przed Radą Żyda Celusa o rzucenie przekleństwa na
jego domostwo. Oskarżony zapewniał, że tego nie zrobił, ale
powiesił się w piwnicy ratusza, gdzie była jego cela, jakoby
przyznając się do winy. Wiosną tego roku zaczęło padać bydło,
nastąpiły dni deszczowe i chłodne, a potem nagle wyszło słońce
i pojawiły się rzesze robactwa. Miasto otoczyła mgła. Zaczęli
umierać ludzie. Niemal natychmiast wybuchły pożary, które trawiły
między innymi zapasy jedzenia. Do Arras przybył Dawid, który
nakazał palić wszelką żywność, której dotknęły ręce ludzi
zabitych przez zarazę oraz zamknąć bramy miasta, nie zostawił
jednak mieszkańców w potrzebie. Codziennie dostarczał im jedzenie,
które sprawiedliwie rozdzielał pan de Saxe. Niestety – okoliczne
bandy zaczęły napadać na wozy biskupie i ograbiać je. W Arras
zapanował głód. Pewna kobieta zadusiła swoje nowonarodzone
dziecko, a potem ugotowała je w osolonej wodzie i zjadła. Rada
skazała ją na śmierć przez ścięcie. Albert nie wydał jej na
tortury, ale nie pobłogosławił jej przed śmiercią. Pewnego dnia
zaraza nagle wygasła. Albert znowu nauczał pokory i bezgrzeszności,
zachęcał do postów. Wprowadził do Rady plebs; dzieląc władzę z
ludem – zdobył władzę niepodzielną. Żyd Icchak przyszedł po
ciało Telusa. Wydano mu je, ale Icchak spłonął na stosie,
ponieważ Albert oskarżył Żydów o wybuch zarazy. Jako drugi na
stos poszedł czarny jeździec, który chciał na koniu uciec z
miasta. Zaczęły się prześladowania Żydów: biczowano ich, palono
im domy, mordowano ich.
Pewnej nocy Rada zażądała od
Alberta, by wziął w areszt hrabiego de Saxe, najlepiej urodzonego
pana w całym mieście, zatwardziałego grzesznika. Włodarz Durance,
jego sługa, bronił go przed Radą, w efekcie zginął na stosie.
Jan udał się do celi hrabiego i powiedział mu, że jeżeli wyzna
swoje winy i okaże skruchę, Rada skaże go tylko na opuszczenie
miasta. De Saxe odmówił. Kiedy szedł na miejsce kaźni, wołał,
że jest niewinny. Ludzie rzucali w niego kamieniami i błotem. De
Saxe dał trzy dukaty mistrzowi, który go przywiązywał do pala,
żeby wykonał dobrze robotę. Ten podpalił stos, po czym wbił
skazanemu nóż w serce. Dał za to głowę. Arras ogarnęły procesy
o czary i herezję. Ponieważ Albert powiedział na kazaniu, że
tylko prostaczkowie pójdą do nieba, prosty lud zaczął dokonywać
mordu na dobrze urodzonych. Kołodziej Tomasz Kuternoga zabił pana
de Vielle, a kiedy nie znalazł u niego żadnych pieniędzy, podpalił
jego dom. Piekarz Mehoune oskarżył Jana o to, że nie kocha Arras.
Albert obronił go przed stosem, ale Jan został usunięty z Rady.
Wtedy zrozumiał, że nie jest bez winy; mógł bronić hrabiego de
Saxe. Postanowił udać się do Dawida i powiedzieć mu o tym, co się
dzieje w mieście. Wyszedł z domu o północy i udał się do bramy
św. Idziego. Tam czekał na niego sługa, który powiedział, że
dalej z nim nie pójdzie, bo się boi. Jan ruszył więc sam.
Zastanowił go fakt, że brama byłat otwarta, podczas gdy codziennie
ją zamykano. Wietrząc podstęp, postanowił wrócić do domu. Na
drugi dzień odwiedził go Albert i oskarżył go o to, że nie kocha
Arras. Zaufany sługa Jana doniósł na niego duchownemu; to ten
nakazał otworzyć bramę. Od śmierci uratowało Jana przybycie
biskupa Utrechtu. Umierający Albert bardzo cierpiał, kiedy
zrozumiał, że nie udało mu się ulepić Jana na swój obraz i
podobieństwo. Dawid odpuścił miastu grzechy i pobłogosławił je.
Jan udał się do Rugii i opowiedział tamtejszym mieszkańcom o tym,
co przeżył w Arras.
Szczypiorski napisał tą książkę pod
wpływem wydarzeń, które miały miejsce w Polsce w 1968 roku –
antysemickich wystąpień i prześladowania Żydów. W powieści jest
wiele odniesień do tych zajść: brat Albert (główny oskarżyciel
Żydów) to przedstawiciel ówczesnych władz, Jan reprezentuje
intelektualistów, którzy rozumieją, że dzieje się coś
niedobrego, de Saxe to ofiara prześladowań, ofiara komunistów,
Mehoume, Gerwazy, kołodziej Tomasz, sukiennik Yvonnet, Piotr z Meyes
– to ludzie pochłonięci przez machinę władzy, komuniści,
prześladowani Żydzi – to Żydzi w Polsce, Brugia to zagranica, a
jej mieszkańcy – emigranci, tacy jak Jan.
Narrator jest 1-osobowy. Wspomina zarazę, która nawiedziła miasto Arras wiosną 1458 r. i prześladowania, które miały miejsce w roku 1461. Główni bohaterowie to Albert – biskup Arras i Dawid – biskup Ultrechtu. Powieść utrzymana jest w formie pamiętnika.
Narrator o imieniu Jan jest bliskim współpracownikiem Alberta, którego uważa za swój autorytet. Zanim zamieszkał w Arras, żył w Gandawie, gdzie prowadził hulaszczy tryb życia. Albert uczy go własnych poglądów, np. „Najpotężniejszą siłą Kościoła są sakramenty, one bowiem stanowią wąską kładkę, po której Bóg zbliża się ku nam nad przepaściami życia”. Narrator pisze też o sobie: to, czego pragnął najbardziej to wolność, nie stronił od przyjemności cielesnych, które przedkładał nad duchowe. Dawid i Albert to dwa przeciwieństwa.
Właściwa powieść zaczyna się w momencie, kiedy autor wraca wspomnieniami do procesu Żyda Celusa, oskarżonego o rzucenie klątwy na konia sukiennika Gerwazego. To miało miejsce w trzy lata po wygaśnięciu zarazy i klęski głodu. Celus powiesił się w piwnicy. Od tego zaczynają się wspomnienia zarazy. Narrator przywołuje obrazy zupełnego zezwierzęcenia ludzi, którzy z głodu dobijali konających i jedli świeże jeszcze ciała albo rozkopywali groby i jedli ciała pogrzebanych. Szczególne oburzenie wywołał przypadek kobiety, która zjadła własne dziecko dopiero co wydane przez siebie na świat. Została za to skazana na śmierć, a Albert odmówił jej rozgrzeszenia. Dopiero Dawid dał jej odpuszczenie już po jej śmierci. Albert nazywa go głupcem. Mówi: „wyobrażają sobie, że Bóg jest ich powiernikiem albo wspólnikiem, albo stroną w sporze!” Mieszkańcy Arras, odcięci od świata z rozkazu Dawida zwątpili we wszystko, nawet w Boga. Narrator mówi: „zostaliśmy sami z naszym człowieczeństwem, z naszymi ciałami, z naszą wyobraźnią, ożywianą tylko przez żołądki.” Po wygaśnięciu zarazy w mieszkańcach rodzi się wstyd. Zaczęli szukać czegoś w rodzaju oczyszczenia i czegoś, co pozwoliłoby wyjaśnić przyczynę zarazy.
Dawid rozkazuje Albertowi grzebać zwłoki poza
murami miasta. Albert dzieli się władzą
z ludem, ale ludzie
są nieprzyzwyczajeni do tego, by o czymkolwiek mogli decydować
sami, więc cała władza pozostaje w rękach biskupa. Ludzie w
poszukiwaniu przyczyn klęski zwracają się przeciwko Żydom: „Czemu
to przypisać, jeśli nie sztukom diabelskim, które owładnęły
miastem na skutek żydowskiej klątwy.” Albert ma
wątpliwości co do słuszności postępowania, ale te rozwiewa
sukiennik. Natomiast narrator twierdzi, że nawet jeśli skrzywdzą
niewinnych, Bóg im odpuści, bo będą działać w słusznej
sprawie. Tylko troje ludzi sprzeciwia się temu: pan de Saxe,
de Vielle, Meugne (najmożniejsi).
Ludzie zaczęli poszukiwać „zasady porządkującej”, chcieli „sprawiedliwości i czynu”. Pierwszą ofiarą stał się Żyd Icchak. Dzięki temu, co przeżyli, mieszkańcy Arras dowiedzieli się wiele o prawdziwej naturze człowieka. Farias de Saxe tłumaczy Janowi, że nie wolno własnych decyzji zrzucać na Boga i tłumaczyć, że wszystko dzieje się z Jego woli.
Albert także próbuje wytłumaczyć niesłuszność postępowania mówiąc, że łatwo jest żałować za swoje grzechy obarczając winą innych, ale to wcale nie musi podobać się Bogu.
Rada oskarża Fariasa o współpracę z Żydami i
aresztuje go. Albert oskarża go też
o współpracę z
rozbójnikami, którzy napadali na wozy z jedzeniem przysyłanym
przez Dawida. Grabia został spalony na stosie. Przed śmiercią
powiedział Janowi, że mieszkańcy chcą walki, bo wierzą, że w
niej znajdą oczyszczenie, ale to tylko złuda.
Narrator ma widzenie – widzi Jezusa, Piłata i
Piotra, ale jego sensu nie potrafi wyjaśnić, wzbudza ono w nim
niepokój. On także zostaje oskarżony przez Radę. Wyznaje:„nie
ma
w świecie bardziej tyrańskiej tyranii jak jednomyślność,
nie ma ciemniejszej ciemności jak jednomyślność, nie ma głupszej
głupoty jak jednomyślność!”
Albert tłumaczy Janowi, że na świecie wszystko jest względne, że wszystko zależy od imienia i że on chce dać Arras prawdziwą wolność, a Jan mu w tym przeszkadza, dlatego będzie stracony. Jednak do miasta przybywa Dawid, co ratuje życie Janowi. Dawid odprawia uroczystą mszę, na której odpuszcza grzechy mieszkańcom Arras, a członkom Rady nakazuje opuścić miasto.
Wyznaje przed Janem swoją filozofię: zupełna obojętność wobec świata, wobec ludzkich spraw, wyzbycie się uczuć i pragnień: „Nie kochając wolny jesteś od rozpaczy,. Nie pragnąc zbawienia – nie lękasz się piekła!” Jan sprzeciwia się temu. Nie zgadza się też na to, aby zapomnieć o tym, co działo się w Arras, bo jego mieszkańcy szukali swojej drogi, swojego sensu życia, czegoś wyższego od codziennych czynności, choćby to było coś tak okrutnego. Dlatego po wszystkich przejściach narrator nie zgadza się z Dawidem, że: „jedyna droga, jaka się została człowiekowi, wiedzie na polowanie z sokołami albo do sali biesiadnej…” Jan odchodzi z Arras, zachowując „szczyptę wiary.” Albert umiera (wcześniej) na puchlinę wodną.
Narrator o
imieniu Jan jest bliskim współpracownikiem Alberta, którego uważa
za swój autorytet. Zanim zamieszkał w Arras, żył w Gandawie,
gdzie prowadził hulaszczy tryb życia. Albert uczy go własnych
poglądów, np. „Najpotężniejszą siłą Kościoła są
sakramenty, one bowiem stanowią wąską kładkę, po której Bóg
zbliża się ku nam nad przepaściami życia”. Narrator pisze też
o sobie: to, czego pragnął najbardziej to wolność, nie stronił
od przyjemności cielesnych, które przedkładał nad duchowe. Dawid
i Albert to dwa przeciwieństwa.
Właściwa powieść
zaczyna się w momencie, kiedy autor wraca wspomnieniami do procesu
Żyda Celusa, oskarżonego o rzucenie klątwy na konia sukiennika
Gerwazego. To miało miejsce w trzy lata po wygaśnięciu zarazy i
klęski głodu. Celus powiesił się w piwnicy. Od tego zaczynają
się wspomnienia zarazy. Narrator przywołuje obrazy zupełnego
zezwierzęcenia ludzi, którzy z głodu dobijali konających i jedli
świeże jeszcze ciała albo rozkopywali groby i jedli ciała
pogrzebanych. Szczególne oburzenie wywołał przypadek kobiety,
która zjadła własne dziecko dopiero co wydane przez siebie na
świat. Została za to skazana na śmierć, a Albert odmówił jej
rozgrzeszenia. Dopiero Dawid dał jej odpuszczenie już po jej
śmierci. Albert nazywa go głupcem. Mówi: „wyobrażają sobie, że
Bóg jest ich powiernikiem albo wspólnikiem, albo stroną w sporze!”
Mieszkańcy Arras, odcięci od świata z rozkazu Dawida zwątpili we
wszystko, nawet w Boga. Narrator mówi: „zostaliśmy sami z naszym
człowieczeństwem, z naszymi ciałami, z naszą wyobraźnią,
ożywianą tylko przez żołądki.” Po wygaśnięciu zarazy w
mieszkańcach rodzi się wstyd. Zaczęli szukać czegoś w rodzaju
oczyszczenia i czegoś, co pozwoliłoby wyjaśnić przyczynę zarazy.
Dawid
rozkazuje Albertowi grzebać zwłoki poza murami miasta. Albert
dzieli się władzą z ludem, ale ludzie są nieprzyzwyczajeni do
tego, by o czymkolwiek mogli decydować sami, więc cała władza
pozostaje w rękach biskupa. Ludzie w poszukiwaniu przyczyn klęski
zwracają się przeciwko Żydom: „Czemu to przypisać, jeśli nie
sztukom diabelskim, które owładnęły miastem na skutek żydowskiej
klątwy.” Albert ma wątpliwości co do słuszności postępowania,
ale te rozwiewa sukiennik. Natomiast narrator twierdzi, że nawet
jeśli skrzywdzą niewinnych, Bóg im odpuści, bo będą działać w
słusznej sprawie. Tylko troje ludzi sprzeciwia się temu: pan de
Saxe, de Vielle, Meugne (najmożniejsi).
Ludzie zaczęli
poszukiwać „zasady porządkującej”, chcieli „sprawiedliwości
i czynu”. Pierwszą ofiarą stał się Żyd Icchak. Dzięki temu,
co przeżyli, mieszkańcy Arras dowiedzieli się wiele o prawdziwej
naturze człowieka. Farias de Saxe tłumaczy Janowi, że nie wolno
własnych decyzji zrzucać na Boga i tłumaczyć, że wszystko dzieje
się z Jego woli.
Albert także próbuje wytłumaczyć
niesłuszność postępowania mówiąc, że łatwo jest żałować za
swoje grzechy obarczając winą innych, ale to wcale nie musi podobać
się Bogu.
Rada oskarża Fariasa o współpracę z Żydami
i aresztuje go. Albert oskarża go też
o współpracę z
rozbójnikami, którzy napadali na wozy z jedzeniem przysyłanym
przez Dawida. Grabia został spalony na stosie. Przed śmiercią
powiedział Janowi, że mieszkańcy chcą walki, bo wierzą, że w
niej znajdą oczyszczenie, ale to tylko złuda.
Narrator ma
widzenie – widzi Jezusa, Piłata i Piotra, ale jego sensu nie
potrafi wyjaśnić, wzbudza ono w nim niepokój. On także zostaje
oskarżony przez Radę. Wyznaje:„nie ma w świecie bardziej
tyrańskiej tyranii jak jednomyślność, nie ma ciemniejszej
ciemności jak jednomyślność, nie ma głupszej głupoty jak
jednomyślność!”
Albert tłumaczy Janowi, że na
świecie wszystko jest względne, że wszystko zależy od imienia i
że on chce dać Arras prawdziwą wolność, a Jan mu w tym
przeszkadza, dlatego będzie stracony. Jednak do miasta przybywa
Dawid, co ratuje życie Janowi. Dawid odprawia uroczystą mszę, na
której odpuszcza grzechy mieszkańcom Arras, a członkom Rady
nakazuje opuścić miasto.
Wyznaje przed Janem swoją
filozofię: zupełna obojętność wobec świata, wobec ludzkich
spraw, wyzbycie się uczuć i pragnień: „Nie kochając wolny
jesteś od rozpaczy,. Nie pragnąc zbawienia – nie lękasz się
piekła!” Jan sprzeciwia się temu. Nie zgadza się też na to, aby
zapomnieć o tym, co działo się w Arras, bo jego mieszkańcy
szukali swojej drogi, swojego sensu życia, czegoś wyższego od
codziennych czynności, choćby to było coś tak okrutnego. Dlatego
po wszystkich przejściach narrator nie zgadza się z Dawidem, że:
„jedyna droga, jaka się została człowiekowi, wiedzie na
polowanie z sokołami albo do sali biesiadnej…” Jan odchodzi z
Arras, zachowując „szczyptę wiary.” Albert umiera (wcześniej)
na puchlinę wodną.
Kanwę
powieści stanowią wydarzenia, które miały miejsce w mieście
Arras: klęska zarazy i głodu (w 1486 roku) oraz prześladowania
Żydów i czarownic (w 1461 roku).
Głównym bohaterem
powieści jest narrator, Jan, dworzanin, który przybył do Arras w
wieku 20 lat, nie ukończywszy jeszcze żadnej szkoły, nie umiejący
pisać, nie znający ogłady. W Gandawie należał do tamtejszej
bogatej młodzieży, miał swojego mentora Chastella, przyjaźnił
się biskupem Utrechtu Dawidem, bastardem księcia burgundzkiego
Filipa Dobrego. W Arras nie znał nikogo, początkowo cały czas się
modlił i pościł. Duchowny Albert, sprawujący nad Arras „rząd
dusz”, wziął go pod swoje skrzydła.
W dniu, w którym
rozpoczyna się akcja książki Albert przyszedł do Jana i oskarżył
go o to, że nie kocha Arras, gdyż chciał je poprzedniej nocy
opuścić. Rzeczywiście – Jan miał zamiar wyjechać do Dawida,
żeby opowiedzieć mu o wszystkim, co się dzieje w mieście.
Trzy
lata wcześniej Arras nawiedziła zaraza. Wszystko zaczęło się od
tego, że pewnego dnia sukiennikowi imieniem Gerwazy padł koń.
Oskarżył on przed Radą Żyda Celusa o rzucenie przekleństwa na
jego domostwo. Oskarżony zapewniał, że tego nie zrobił, ale
powiesił się w piwnicy ratusza, gdzie była jego cela, jakoby
przyznając się do winy. Wiosną tego roku zaczęło padać bydło,
nastąpiły dni deszczowe i chłodne, a potem nagle wyszło słońce
i pojawiły się rzesze robactwa. Miasto otoczyła mgła. Zaczęli
umierać ludzie. Niemal natychmiast wybuchły pożary, które trawiły
między innymi zapasy jedzenia. Do Arras przybył Dawid, który
nakazał palić wszelką żywność, której dotknęły ręce ludzi
zabitych przez zarazę oraz zamknąć bramy miasta, nie zostawił
jednak mieszkańców w potrzebie. Codziennie dostarczał im jedzenie,
które sprawiedliwie rozdzielał pan de Saxe. Niestety – okoliczne
bandy zaczęły napadać na wozy biskupie i ograbiać je.
|
W Arras zapanował głód. Pewna kobieta
zadusiła swoje nowonarodzone dziecko, a potem ugotowała je w
osolonej wodzie i zjadła. Rada skazała ją na śmierć przez
ścięcie. Albert nie wydał jej na tortury, ale nie pobłogosławił
jej przed śmiercią. Pewnego dnia zaraza nagle wygasła. Albert
znowu nauczał pokory i bezgrzeszności, zachęcał do postów.
Wprowadził do Rady plebs; dzieląc władzę z ludem – zdobył
władzę niepodzielną. Żyd Icchak przyszedł po ciało Telusa.
Wydano mu je, ale Icchak spłonął na stosie, ponieważ Albert
oskarżył Żydów o wybuch zarazy. Jako drugi na stos poszedł
czarny jeździec, który chciał na koniu uciec z miasta. Zaczęły
się prześladowania Żydów: biczowano ich, palono im domy,
mordowano ich.
Pewnej nocy Rada zażądała od Alberta, by
wziął w areszt hrabiego de Saxe, najlepiej urodzonego pana w całym
mieście, zatwardziałego grzesznika. Włodarz Durance, jego sługa,
bronił go przed Radą, w efekcie zginął na stosie. Jan udał się
do celi hrabiego i powiedział mu, że jeżeli wyzna swoje winy i
okaże skruchę, Rada skaże go tylko na opuszczenie miasta. De Saxe
odmówił. Kiedy szedł na miejsce kaźni, wołał, że jest
niewinny. Ludzie rzucali w niego kamieniami i błotem. De Saxe dał
trzy dukaty mistrzowi, który go przywiązywał do pala, żeby
wykonał dobrze robotę. Ten podpalił stos, po czym wbił skazanemu
nóż w serce. Dał za to głowę.
Arras ogarnęły
procesy o czary i herezję. Ponieważ Albert powiedział na kazaniu,
że tylko prostaczkowie pójdą do nieba, prosty lud zaczął
dokonywać mordu na dobrze urodzonych. Kołodziej Tomasz Kuternoga
zabił pana de Vielle, a kiedy nie znalazł u niego żadnych
pieniędzy, podpalił jego dom. Piekarz Mehoune oskarżył Jana o to,
że nie kocha Arras. Albert obronił go przed stosem, ale Jan został
usunięty z Rady. Wtedy zrozumiał, że nie jest bez winy; mógł
bronić hrabiego de Saxe. Postanowił udać się do Dawida i
powiedzieć mu o tym, co się dzieje w mieście. Wyszedł z domu o
północy i udał się do bramy św. Idziego. Tam czekał na niego
sługa, który powiedział, że dalej z nim nie pójdzie, bo się
boi.
Jan ruszył więc sam. Zastanowił go fakt, że brama byłat
otwarta, podczas gdy codziennie ją zamykano. Wietrząc podstęp,
postanowił wrócić do domu. Na drugi dzień odwiedził go Albert i
oskarżył go o to, że nie kocha Arras. Zaufany sługa Jana doniósł
na niego duchownemu; to ten nakazał otworzyć bramę. Od śmierci
uratowało Jana przybycie biskupa Utrechtu. Umierający Albert bardzo
cierpiał, kiedy zrozumiał, że nie udało mu się ulepić Jana na
swój obraz i podobieństwo. Dawid odpuścił miastu grzechy i
pobłogosławił je. Jan udał się do Rugii i opowiedział
tamtejszym mieszkańcom o tym, co przeżył w Arras.
Szczypiorski
napisał tą książkę pod wpływem wydarzeń, które miały miejsce
w Polsce w 1968 roku – antysemickich wystąpień i prześladowania
Żydów. W powieści jest wiele odniesień do tych zajść: brat
Albert (główny oskarżyciel Żydów) to przedstawiciel ówczesnych
władz, Jan reprezentuje intelektualistów, którzy rozumieją, że
dzieje się coś niedobrego, de Saxe to ofiara prześladowań, ofiara
komunistów, Mehoume, Gerwazy, kołodziej Tomasz, sukiennik Yvonnet,
Piotr z Meyes – to ludzie pochłonięci przez machinę władzy,
komuniści, prześladowani Żydzi – to Żydzi w Polsce, Brugia to
zagranica, a jej mieszkańcy – emigranci, tacy jak Jan.
PROBLEMATYKA
Powszechna
ocena każdej lektury jest u swych źródeł największą sumą
jednostkowych wartościowań. Kryteria osobistych ocen bywają bardzo
różne, jak różnią się danej książki czytelnicy. Zwykle jednak
w naszych opiniach zawiera się wiele punktów wspólnych, zaś my
sami tworzymy kilka grup, z których najbardziej widoczne są obozy
żarliwych wielbicieli oraz zaciętych krytyków. Zdarzają się
jednak dzieła, co do których publiczność literacka bywa
zadziwiająco zgodna. Takim utworem jest, jak dotąd, "Msza za
miasto Arras".
Kto "Mszę za miasto Arras"
miał szczęście przeczytać, tego niemal jednogłośne pochwały
pod adresem powieści Andrzeja Szczypiorskiego dziwić nie powinny.
Osobiście uważam ten utwór za rzadkiego kunsztu arcydzieło. Pisać
językiem prostym i pięknym o sprawach ważnych, trudnych i
sięgających rdzenia ludzkiej egzystencji jest nie tylko rzadkością,
to również wielka sztuka. Ilość zagadnień poruszonych w tej z
pozoru nieskomplikowanej opowieści o piętnastowiecznym mieście
burgundzkim określić można bez cienia przesady jako ogrom, zaś
wagę tych problemów jako niezwykle doniosłą. Określenia te
również niech będą miarą wybitności książki Szczypiorskiego:
z jednej strony niemal domaga się powieść słów niebanalnych i
nadzwyczajnych; z drugiej - sama przywraca wytartym niemiłosiernie
zwrotom blask i świeżość oryginalnych i celnych
wypowiedzi.
Trzeba by niemało złej woli, nieuwagi albo
lenistwa, aby, zawężając sens "Mszy...", potraktować ją
wyłącznie jako rodzimy odpowiednik "Dżumy" Alberta
Camus. Nawet wtedy nie chodziłoby też o rozstrzygnięcie, która z
tych powieści jest lepsza, głębsza, bogatsza w znaczenia,
prawdziwsza czy choćby bardziej interesująca. Od pewnego poziomu
takie zestawienia nic nie wnoszą, a wszelkie klasyfikacje tracą
rację bytu i pozór obiektywności. Istnieje tylko magia
porozumienia między autorem a czytelnikiem; na towarzyskie dyskusje
o wartość, spory, analizy i porównania przyjdzie czas później.
Wymienię tylko kilka problemów, wokół
których krąży i które drąży "Msza za miasto Arras".
Wiara i religia. Który z dwóch sposobów religijności:
emocjonalno-ludowy czy intelektualno-racjonalny daje jednostce i
zbiorowości większe oparcie w chwilach ciężkiego kryzysu? Na kim
spoczywa wina za zło i szaleństwo ogarniające serca i umysły
ludzkie? Wolność i władza. Jak dalece ta ostatnia powinna
ingerować w życie wolnych obywateli? Jak powinni zachować się
mądrzy przywódcy w obliczu zagłady społeczności? Co popycha
ludzi do zbiorowego amoku, kiedy nienawiść przestaje być skrywana,
stając się paliwem dla wściekłości i okrucieństwa
nieobliczalnego tłumu? Jak wreszcie ludziom, którzy wyszli z piekła
na ziemi, przywrócić spokój i wiarę w normalne życie?
Każdy,
kto czytał "Mszę za miasto Arras", miał pewnie inne
nieco, a może bardzo nawet odmienne odczucia i przemyślenia.
Podobnie każdy, kto po utwór A. Szczypiorskiego dopiero sięgnie,
będzie miał okazję przekonać się, jakie na nim książka ta
czyni wrażenie. Ale właśnie: czy potencjalny czytelnik zechce
sięgnąć po tę książkę? Czy wskutek zamieszania i podejrzeń
wokół osoby nieżyjącego autora "Msza...", wraz z innymi
utworami A. Szczypiorskiego, nie zostanie świadomie odrzucona,
przekreślona, a w końcu zapomniana?
Wierzę, że tak się
nie stanie. Nie chcę rozwijać górnolotnych argumentów o dorobku
literatury polskiej i pożytku dla kultury czytelniczej
społeczeństwa. Ocena książek Szczypiorskiego jest w gruncie
rzeczy osobistą sprawą każdego czytelnika. Ale sądzę, że
odsyłanie w literacki niebyt twórczości autora "Mszy..."
tylko ze względu na ostatnio postawione zarzuty byłoby jawną
niesprawiedliwością wobec A. Szczypiorskiego. Wyrok w jego sprawie
jeszcze nie zapadł, a wysunięcie oskarżeń nie jest - jak to się
niektórym osobom wydaje - tożsame z uznaniem winy i prawomocnym
wyrokiem.
Potępiających głosów odezwało się
na szczęście dotąd niewiele. Kim są tacy ludzie, można tylko
domniemywać. Określiłbym ich mianem "Sfory", która
wyczuwając bezbronność ofiary, wpada w zimne, wściekłe upojenie.
Wszelkie komendy rozumu i obiektywizmu stają się wtedy wołaniem w
nicość. Gdzieś z przodu trwa walka o przywództwo, słychać wycie
o te właściwe pół tonu głośniejsze niż ujadanie reszty. I
Sfora podejmuje gończy zew, żywiąc złudzenie, że to pieśń
wolności.
Dopóki Sfora jest zjawiskiem niegroźnym i
marginalnym, można sobie pozwolić na luksus traktowania jej jako
ciekawostki społecznej. Skąd biorą się uczestnicy takich nagonek?
Czy nie kierują nimi identyczne pobudki, jak ojcem Albertem,
"jedynym sprawiedliwym" Arras, który z pogardą
mówi:
"Gdzież jest napisane, że miejskie trybunały
winny sądzić Żyda? Żyda sądzić może każdy!"[1]
Tak,
możliwe, że Sfora żyje przeświadczeniem, iż otrzymała
niezbywalne i nieograniczone prawo sądzenia i karania odmieńców.
Żyda osądzić może każdy, podobnie sceptyka, byłego komunistę,
niezależnego obserwatora sceny politycznej. Przywoływanie zasług
A. Szczypiorskiego, aby ułagodzić ścigających, jest zabiegiem
praktycznie bezcelowym, z góry skazanym na niepowodzenie. Owszem,
brał udział w Powstaniu Warszawskim, ale w jakich walczył
oddziałach? I cóż z tego, że w latach 70. współpracował z
opozycją, skoro wcześniej był tubą propagandową zbrodniczego
systemu? Zresztą, KOR to nie była prawdziwa opozycja. Ich zasługi
są przeceniane, to właściwie licha bajeczka, w najlepszym razie
dowód sentymentalnych przekłamań III RP. Internowany? Mnóstwo
ludzi zostało w latach 80. internowanych, nie można naiwnie
zakładać, że każdemu z nich należy się status opozycjonisty. Co
się zaś tyczy wysiłków na rzecz pojednania polsko-niemieckiego,
to należałoby zbadać, czy ta działalność pozostawała w zgodzie
z polską racją stanu. Ostatecznie bronił przecież Niemców. I
Żydów. Niedopuszczalne, wszak Żyda sądzić może każdy!
Nie sposób zaprzeczyć, że pewne
racje historyczne i psychologiczne leżą po stronie oskarżających.
Polska, jak powieściowe miasto Arras, potrzebuje być może
oczyszczenia. Jakiego rodzaju miałoby to być oczyszczenie,
pozostaje sprawą otwartą. Jedno jest pewne: nikomu jeszcze nie
udało się oczyścić poprzez nienawiść, pogardę, złorzeczenia i
nagonki. Sposób ten zawiódł także bohaterów powieści
Szczypiorskiego. Warto ich niewczesny sceptycyzm potraktować jako
przestrogę.
"Ludziom roi się w głowach, że kiedy
rozpali się walka, znajdą w niej oczyszczenie"[2].
Trudno
też nie zauważyć, że w rzucanych oskarżeniach tkwi ziarno
szlachetnej intencji, chęć postawienia granicy między dobrem a
złem. Dobre intencje giną jednak często w wirze przekrzykiwań i
negatywnych emocji. Głoszenie miłości bliźniego staje się
gromkim pustosłowiem, fałszem skrywającym poczucie wyższości nad
ułomnościami ludzkiej natury, które rzekomo dotykają tylko
innych, obcych. Oskarżyciel nie widzi pęt, które na siebie
zakłada, głosząc, jak powieściowy ojciec Albert, niechęć do
zadawania cierpienia, lecz jednocześnie odmawiając swojej ofierze
nie tylko prawa do życia, ale również rozgrzeszenia i
przebaczenia. Jak szekspirowscy skrytobójcy sprzysiężeni przeciw
Cezarowi, wierzy Sfora, że wyższa racja czyn gwałtowny zamieni w
konieczność moralną i dziejową.
"Wówczas
pospólstwo ujrzy w nas lekarzy. A nie morderców"[3].
Bohaterowie
Szekspira nie przyznają się do nienawiści, chcą tylko zgładzić
złego ducha. Nie przewidzieli, że lud ogarnie wściekłość i
zacznie się masowe rozszarpywanie poetów za ich "złe
wiersze". Trudno jednak być roztropnym i przewidującym, kiedy
się najwyraźniej hołduje zgubnej iluzji Alberta z Arras, który
wprost stwierdza: "Miasto to ja"
Zastanawiające,
jaki odsetek Sfory stanowią ci, którzy niedawno wyszli ze swych
"szczenięcych lat". Urodzeni i wychowani w wolnym kraju,
roszczą sobie prawo wydawania bezapelacyjnych wyroków na tych,
którym żyć przyszło w czasach wojny i stalinizmu. Warto by dać
"młodym gniewnym i niezłomnym" ku przemyśleniu poniższe
fragmenty:
"Słyszałem, że rozczłonkowujecie ciała
zmarłych, by odkryć, co się mieści w człowieku. My, w Arras,
czyniliśmy to samo, ale w innym celu. Kierował nami głód, nie
ciekawość. I właśnie dlatego wiemy stokroć więcej o
człowieku"[4].
"Każdy z tamtejszych ludzi
czuje w sobie korzeń tego drzewa, tak jak każdy z was czuje w sobie
lekkość i swobodę wędrownego ptaka"[5].
Większość
do Sfory na szczęście nie przystała. Relacjonowano i rozmawiano o
podejrzeniach wobec Szczypiorskiego w sposób suchy i rzeczowy, nie
ferując wyroków. Co kryje się za taktownymi przemilczeniami? Żal,
współczucie, smutek, czy może ukłucie złośliwej satysfakcji z
głębokiej rysy na wizerunku niewygodnego autorytetu?
Dla
wielu pewnie ten autorytet runął z miejsca w proch.
Andrzej
Szczypiorski bronić się już nie może. Prawdy o jego domniemanej
współpracy ze służbami tajnymi PRL możemy nie poznać nigdy. I
znów, dla wielu taka możliwość równoznaczna byłaby pewnie z
dowodem winy. Załóżmy więc na chwilę, że oskarżenia są
prawdziwe. Osąd moralny takich czynów musi być sprawiedliwy,
wyrozumiały, ale i jednoznaczny. A osąd człowieka? Czy jedno
wyrządzone zło mogłoby w takim razie okryć cieniem wszelkie
światłe uczynki, rozsądne i dodające otuchy słowa, pełne
tolerancji i zrozumienia prace literackie? Dla każdego, kto nie
pędzi w Sforze, odpowiedź jest raczej jasna. Lecz jeśli był
winny, dlaczego się później nie ujawnił? - mógłby spytać
bardziej ugodowy oskarżyciel. Tego się nigdy nie dowiemy. Ale kto
czytał "Mszę...", tego nie dziwi, że Żyd Celus mógł i
miał prawo nie ufać sprawiedliwości miasta Arras. W jego obronie
niewiele padło wypowiedzi:
"Nie byłem jego sędzią,
panie. I nie chciałbym być. Bo zawsze mi ciąży jakaś niepewność,
zawsze dopuszczam możliwość błędu i dlatego pozostaję na
uboczu"[6].
Jednym z ostatnich i kulminacyjnym
punktem fabuły utworu jest niedziela przebaczenia, skreślenia i
zapomnienia. Czy, przesuwając na plan dalszy kwestię prawdziwości
oskarżeń pod adresem A. Szczypiorskiego, stać nas byłoby na
podobny gest wobec jego osoby? Tym, którzy w sercach wydali już
wyrok skazujący, cofnięcie go i zastąpienie przebaczeniem nie
przyszłoby chyba łatwo. Warto jednak próbować, bo wiele jest do
stracenia, nie wyłączając twórczości Szczypiorskiego. Źle by
się stało, gdyby "Mszę za miasto Arras" spotkało
czytelnicze zapomnienie, a "Początek" wykreślony został
z kanonu lektur szkolnych. Postawa pisarza, który nie potępiał
błędów i słabości swoich postaci, okazałaby się tylko
sentymentalną mrzonką. Ze słabych punktów takiej postawy pisarz
zdawał sobie chyba sprawę, mimo to postawy tej nie zaniechał.
Jeden z bohaterów "Mszy..." tak zwraca się do narratora
powieści:
"To jest dobre miasto, Janie, i zasłużyło
na lepszy los. Nie chcę być katem tego miasta. Już niech raczej
ono będzie moim katem"[7].
Komu zaś się wydaje, że cała ta sprawa dotyczy wyłącznie
oskarżonego, powinien się zastanowić nad wypowiedzią innego
bohatera powieści:
"Lepszość świata, Janie!?
Nawet jeśli jest osiągalna, to tylko w nas samych, nie poza
nami"[8].
Może więc zamiast miotać przedwczesne
wyroki, warto pomodlić się za Andrzeja Szczypiorskiego? Powinien
istnieć, a może istnieje od zawsze, rodzaj modlitwy nie
zanieczyszczonej fanatyzmem, w której różnice wiary albo nawet jej
brak tracą znaczenie. Modlitwa jako sposób przegnania widm zemsty i
nienawiści. Jako droga do oczyszczenia.
Warto więc może,
pomimo wszystko, co pewne i niezbadane, złożyć kilka słów w
intencji Andrzeja Szczypiorskiego. Kto wie, może bardziej nam trzeba
takiej modlitwy niż Jemu?