KSIĘŻYC W NOWIU OCZAMI JACOBA
Rozdział 1. Przełomowe spotkanie
Billy od rana był jakiś nie w sosie. Nie rozumiem o co mu chodzi! Naprawdę, na starość zupełnie zwariował. I jeszcze te jego śmieszne gadki ; ,,Uważaj synu, nie denerwuj się zbytnio, bo wyjdzie ci to na złe’’ Serio - kompletnie mu odbiło. Zacząłem powoli podnosić się z fotela aby popracować trochę przy moim rabbicie. Kilka razy trzasnęły mi stawy i ten dźwięk wywabił Billego z pokoju. Podjechał do mnie na wózku z jak zwykle nieodgadniętą miną.
- Co zamierzasz robić? -zapytał poważnie, jakbym co najmniej miał zamiar iść do nocnego klubu.
- Nic czym mógłbym się denerwować. - odparłem sarkastycznie.
Już miałem zamiar wyjść do garażu kiedy zaalarmował mnie znajomy dźwięk - Silnik sędziwej furgonetki Billego! To auto prowadził nie kto inny jak urocza córka komendanta Swana. Moje serce zatrzepotało radośnie. Tak dawno jej nie widziałem! Od tego feralnego balu absolwentów nie mieliśmy okazji nawet porozmawiać. Gdyby to ode mnie zależało nie zerwałbym z nią kontaktów na tak długi czas. Ale to Bella odcięła się ode mnie, ba, co ode mnie, od wszystkich. Słyszałem różne plotki z Forks; odejście Cullenów, znalezienie Belli w lesie, jej depresja (to mało powiedziane) i jej dziwna egzystencja. Martwiłem się wtedy o nią bardzo i strasznie denerwowało mnie zachowanie Billego. Cieszył się jak kretyn, że Cullenów nie ma już w Forks, a Bella wręcz przeciwnie.
Wybiegłem z domu związując włosy w kitkę. Teraz pragnąłem tylko jednego - Znowu ją ujrzeć.
- Bella! - krzyknąłem w jej stronę ciesząc się jak baran.
Wtedy ją ujrzałem. – A niech mnie! - pomyślałem. Wyglądała gorzej niż trup! Schudła bardzo, skóra jej poszarzała, oczy zmartwiały, usta wykrzywione miała w grymasie. Lecz nie to było w jej wyglądzie najgorsze. Najgorsze było to, że nie miała w sobie chęci do życia którą widziałem u niej przy każdym spotkaniu. Nie dałem poznać po sobie nawet drgnieniem, że tak pomyślałem. Popatrzyła się na mnie swoimi zmartwiałymi oczami, w których na chwilkę pojawiła się malutka iskierka życia, która zaraz zgasła.
- Jacob - szepnęła zachrypniętym głosem. Moje serce o mały włos rozsadziłoby mi pierś słysząc to małe słówko z jej ust. – Znowu urosłeś! - dodała z wyrzutem i znowu iskierka zapaliła się w jej oczach, tym razem na dłużej. Snułem nadzieje , że to na mój widok się tak zmienia.
- 1.78 m - odparłem z dumą i uśmiechnąłem się szerzej. - Miło cię tu widzieć znowu- MIŁO!- pomyślałem - nie ma takiego słowa żeby opisać jak bardzo się ciesze że przyjechała.
- Mi też jest miło - odparła i uśmiechnęła się. Iskierki znowu pojawiły się w jej oczach na dobre kilka sekund. Stęskniłem się szalenie za nią.
- Choć, pójdziemy do Billego – zaproponowałem. I przytrzymałem jej drzwi furgonetki żeby mogła swobodnie wyjść. Poszliśmy spokojnym krokiem do domu.
- Billy! - zawołałem od progu. - Patrz kto nas odwiedził! - Billy podjechał do nas z uradowaną miną.
- Bella Swan! Co za niespodzianka! Co cię do nas sprowadza? - zapytał
- Po prostu stęskniłam się za Jacobem - odparła, na co moje serce wykonało zabójczy taniec. Billy roześmiał się z nutką ironii.
- No to co robimy?- zapytałem Belli. Billy odjechał bez słowa, ale zobaczyłem na jego twarzy dziwny grymas; ból, współczucie i zamyślenie.
- Czy ja wiem. - Bella wyrwała mnie z zadumy na temat zachowania ojca. - A co robiłeś kiedy przyjechałam?...
Zawahałem się. Czy jeżeli nie będzie chciała patrzyć jak reperuję rabbita to pojedzie? Oj, raz kozie śmierć.
- Szedłem właśnie do garażu, ale jak nie chcesz to...
- Nie, nie !- zaoponowała z zapałem - Chętnie się poprzyglądam. - dodała.
Hmm.. Skoro chce to czemu nie?Ale ten jej zapał był trochę dziwny
- Okej - Uśmiechnąłem się do niej, a Bella odwzajemniła uśmiech co spowodowało że iskierki znowu pojawiły się w jej modrych oczach.
Poszliśmy do garażu. Bardzo chciałem żeby po dzisiejszym dniu Bella dalej się ze mną spotykała. Może nawet nie tylko jak kumpel z kumpelą... Dosyć!- skarciłem się w duchu. Ona kochała Edwarda! Nie mnie! Nie mogę snuć takich nadziei; Doszliśmy do mojej pracowni. Zapaliłem światło i wpuściłem pierwszą do środka.
- A niech mnie Jacke! - krzyknęła ujrzawszy rabbita. - To cudo!
Podłechtała moją próżność.
-Dzięki Bells! Siadaj. - powiedziałem otwierając jej drzwiczki rabbita.
Usiadła w środku i milczała, więc ja zacząłem mówić przy okazji reperując mój samochód. Kiedy rozgadałem się już na dobre zacząłem myśleć, że pewnie ją zanudzam. Spytałem ją o to wprost.
- Pewnie nudzisz się jak mops - stwierdziłem smutno.
- Nie skąd! - zaprzeczyła co o dziwo zabrzmiało szczerze. - Jacke, mam pytanie - powiedziała cicho a iskierki znowu zalśniła w jej wzroku.
- Strzelaj! -rzuciłem z uśmiechem
- Znasz się może na motorach? Bo widzisz... Ale nikomu pary z ust - Kupiłam dwa motory i nie są w zbytnio dobrym stanie i pomyślałam,że... może mógłbyś mi pomóc - powiedziała rumieniąc się.
Kolor dodał jej twarzy odrobinę więcej życia... Na motorach owszem znałem się, nie tak dobrze jak na samochodach ale ujdzie.
-Hmm... To może być ciekawe - powiedziałem uśmiechając się. - Okej, To kiedy je przywieziesz?-zainteresowałem się.
- Właściwie,to mam je ze sobą - wyznała odwracając wzrok i znów się rumieniąc. Miałem ochotę ująć jej zaczerwienioną twarzyczkę w swoje dłonie, ale się powstrzymałem.
- No to jeszcze lepiej! - ucieszyłem się. - Chodź my po nie. - powiedziałem gwałtownie się prostując.
- Billy nas nie zobaczy? - zaniepokoiła się. Ach co tam Billy, pewnie siedzi w swoim pokoju i plotkuje z Charliem jak stare baby.
- Dam głowę, że nie – odparłem z uśmiechem i pociągnąłem ją lekko w swoją stronę.
Cicho podkradliśmy się pod furgonetkę Belli. Motory nie były wcale w tak złym stanie, jak mówiła Bells. Czarny Harley nawet nieodrestaurowany budził mój podziw. Drugi czerwony też był niczego sobie. Podniosłem je oba dwoma rękami i zaniosłem z Bellą u boku do garażu. Zacząłem głośno myśleć w jakim są stanie.
- Zapłacę ci za nie - mruknęła Bella
- No co ty! - żachnąłem się wywracając oczami.
- Ale chciałam jeszcze abyś nauczył mnie jeździć - dodała szybko z nikłym uśmiechem na ustach. - No i jak myślisz ile skasował by ode mnie facet z warsztatu? - zapytała sprytnie
- Nie ma mowy - zaparłem się. Westchnęła.
- No dobra, niech ci będzie. Ale jeden motor jest dla ciebie. - powiedziała szybko zanim zdążyłem zaprotestować. - I koniec dyskusji - dodała sadowiąc się z powrotem w samochodzie.
Zacząłem rozkładać sprzęty na części opowiadając przy okazji Belli na pytania które zapomniała zadać wcześniej. Kiedy zorientowałem się już jakich części brakuje i co trzeba naprawić zaprzestałem robotę i przeciągnąłem się.
- No to może ty coś opowiedz - rzekłem sadowiąc się koło niej - Na przykład co u twoich znajomych.
- Nic specjalnego - powiedziała szybko i odwróciła wzrok.
Jednak zdążyłem zobaczyć w jej wzroku tyle bólu że zwątpiłem czy ja kiedykolwiek tak cierpiałem. Wiedziałem o kim pomyślała. Było jej jeszcze trudniej niż myślałem. Szybko zmieniłem temat.
- No to może ja opowiem ci o moich? - zapytałem.
Spojrzała na mnie z ulgą. Zacząłem jej opowiadać o moich dwóch najlepszych kumplach - Quilu i Embrym. Byłem w połowie opowieści jak to Embry podpadł Charliemu kiedy usłyszeliśmy wołania.
- Hop hop Jacke ! To my! Gdzie jesteś!
- O wilkach mowa – mruknąłem pod nosem zachodząc rumieńcem na myśl o tym co kumple pomyślą o moim spotkaniu sam na sam z dziewczyną. Ach gdyby to tak naprawdę wyglądało...
- Tu jestem! - odkrzyknąłem do Quila i Embry’ego.
Po chwili dwóch rosłych Indianinów weszło do mojego małego królestwa. Na początku obu ich zamurowało. Nie dziwiłem się im zbytnio. Po raz pierwszy zobaczyli mnie z dziewczyną. Nigdy wcześniej nie pragnąłem żadnej innej dziewczyny tak jak Belli. Jednak i tak spojrzałem na nich wilkiem widząc ich zaskoczenie i ukryty śmiech.
- Nie przeszkadzamy? - zapytał tłumiąc śmiech Embry.
- Nie skąd. - odparłem szorstko
- Co robicie? - spytał bez ogródek Quil. Ta ich Beztroska działała mi już na nerwy. Bella jednak nie wydawała się zmieszana ani zszokowana.
- Nic specjalnego - odparłem szybko - Bello to są właśnie moi najlepsi kumple, Quil - wskazałem na osiłka który uśmiechnął się zalotnie do Belli. Miałem ochotę trzepnąć go w tą wykrzywioną gębę.- I Embry - przedstawiłem przyjaciela który stał nieco z tyłu i nieśmiało się uśmiechał. - Chłopaki to jest Bella Swan - powiedziałem z dumą, miałem nadzieję że nie zauważyli jak pieszczotliwie mój głos owinął się wokół jej imienia.
- Hej Bella - powiedzieli prawie chórem.
- Właśnie reperujemy z Bellą motory - To krótkie słowo całkowicie odwróciło ich uwagę od Belli i mnie.
Zaczęliśmy dyskutować na temat wad i zalet takiego sprzętu. Kiedy już PRAWIE zdołałem zapomnieć o towarzystwie Belli ta z westchnieniem podniosła się z fotela.
- Zanudzamy cię na śmierć? - zapytałem, prawie jęknąłem.
Nie chciałem żeby odchodziła. Nie chciałem tracić ją ze wzroku na sekundę. Powinienem przeprosić Quila i Embry’ego i kazać im się wynosić. Lubiłem ich ale nie dorastali Belii do pięt.
- Ależ skąd! - zaprotestowała. Zdziwiłem się widząc, że nie kłamie. Łatwo można było ją przejrzeć. Musiała naprawdę przez te kilka miesięcy cierpieć w samotności, że nawet to ją interesowało.
- Przepraszam - powiedziałem skruszony
- Jacke nie masz za co! - rzekła prawie się uśmiechając.
Coś zmieniło się w jej wyglądzie przez te kilka godzin. Jej oczy, spojrzenie nie było już takie martwe. Miało w sobie jakąś iskrę, mniejszą niż pół roku temu ale zawsze jakąś. Postaram się żeby jej spojrzenie unormowało się całkowicie po moim wpływem. To jest mój cel.
-To może jutro pojedziemy na zakupy? Potrzebne nam są kilka rzeczy do reperacji motorów -powiedziałem niemal błagalnie. Okropnie ją kochałem. Chciałem żeby spędzała każdy dzień ze mną. Jej oczy rozbłysły jakby też się cieszyła na perspektywę spędzenia ze mną dnia.
- Okej. Super! - wykrzyknęła. - To zrób listę,a ja zapłacę za części.
- Dalej nie jestem przekonany co do tego,że...
- Nie narzekaj Jacke. Ja załatwiam części a ty fachową robotę i naukę jazdy. - Quil prychnął. Zgromiłem go wzrokiem.
- Niech Ci będzie -uśmiechnąłem się do niej
- No to do zobaczenia Jacob - też się uśmiechnęła i wyszła z garażu wolnym krokiem. Już nie była taka przygaszona jak rano. Cieszyłem się, że tak na nią działam.
-Uuuuu- zawyli razem Quil i Embry. - No nieźle nieźle.
Dałem im sójkę w bok i oni nie pozostali mi dłużni. Szturchaliśmy się dopóki wszyscy trzej nie padliśmy na podłogę ze śmiechem na ustach. Tak bardzo byłem szczęśliwy, że mogłem śmiać się i śmiać przez całą noc. Wtedy spoważniałem i rzuciłem do kolegów złowrogo.
- Jeżeli któryś z was przekroczy próg mojego domu kiedy ona tu będzie to będzie żałował tego do końca życia. - Zarechotali obaj.
- Przystopój stary! Niech ci będzie ale mówię ci laska jest całkiem spoko - Warknąłem na niego wściekle, ale wtedy Billy niespodziewanie wjechał do garażu.
-Jacob choć mi pomóż! - krzyknął wściekle.
- Do zobaczenia jutro!- krzyknąłem przyjaciołom na odchodne. Oni uśmiechnęli się do mnie łobuzersko i również wyszli z garażu.
Kiedy znaleźliśmy się z ojcem u progu domu i pstryknęło światło Billy popatrzył na mnie zagniewany.
- Mówiłem Ci żebyś się nie denerwował niepotrzebnie! - Syknął do mnie. Spojrzałem na niego zaskoczony a potem gniewnie zmrużyłem oczy.
- Bo co? Zaraz eksploduję? - zarechotałem z własnego żartu.
Billy natomiast zrobił bardzo dziwną minę i pojechał do swojego pokoju gniewnie mrucząc pod nosem. Nie zastanawiałem się długo nad dziwnym zachowaniem ojca. Położywszy się w łóżku zacząłem rozmyślać o dzisiejszym spotkaniu z Bellą. Czułem, że było to przełomowe zdarzenie i teraz wszystko się zmieni. Zaraz potem przełożyłem się na drugi bok i z uśmiechem na ustach fantazjowałem na temat mnie i Belli. Ona w moich ramionach, ona na moich kolanach, ona całująca mnie. Nie wiadomo kiedy fantazje przeszły w sen i całą noc - znów, śniłem o dziewczynie moich marzeń - Belli.
Rozdział 2. Zmiany
Obudziłem się z uczuciem, że jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak szczęśliwy. Początkowo nie wiedziałem czemu zawdzięczam ten stan, ale w miarę jak przytomniałem wszystko układało się w spójną całość. Uśmiechając się przypomniałem sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Wizyta Belli strasznie mnie ucieszyła! Nie mogłem się już doczekać kolejnych odwiedzin tej niesamowitej dziewczyny.
Słońce zaczęło powoli przedzierać się przez gałęzie drzew rosnących niedaleko mojego pokoju. Słyszałem już pierwsze odgłosy dzieci uciekających przed falami na plaży nr 1. Przeciągnąłem się w łóżku z głośnym ziewnięciem i zacząłem wstawać. Nie ma co się wylegiwać, Bella niedługo przyjedzie. Zerwałem się prędko z łóżka na tą optymistyczną wizję i pobiegłem do szafy skombinować jakieś ciuchy.
Kiedy już zwarty i gotowy przygotowywałem sobie i Billy’emu śniadanie ten wjechał przez próg kuchni z dziwną miną. Cholera, co znowu!
- Co masz zamiar dzisiaj robić - spytał się niby to od niechcenia, sięgając po talerz ze śniadaniem - Bo pomyślałem sobie - dodał nie czekając na moją odpowiedź - Że pojedziesz ze mną do Charliego. Jest bardzo fajny mecz w telewizji. No nie daj się prosić - ostatnie słowa wyrzekł niemal błagalnie. Odbija staremu. Pokręciłem głową i dodałem wesoło.
- Nie ma mowy, umówiłem się z Bellą. Przyjedzie do nas - rzekłem pusząc się niczym paw. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju paniki, ale szybko to zamaskował odwracając wzrok.
- No trudno, ale pamiętaj nie.
- Wiem, Wiem ! - prawie krzyknąłem waląc pięścią w stół. - Billy naprawdę nie wiem co się z tobą dzieje?! O co ci chodzi?! - ojciec zmieszał się trochę, ale w tej chwili zatrąbił na podjeździe samochód Harry’ego, który miał przyjechać po niego.
- Baw się dobrze - mruknąłem na odchodne.
Ojciec odczekał chwilę, po czym z westchnieniem oddalił się na wózku. Denerwowało mnie już jego zachowanie więc odetchnąłem z ulgą kiedy nie było go w pobliżu. Nie miałem ochoty głowić się nad jego dziwactwem, bo zaraz potem usłyszałem ryk znajomej furgonetki. Nareszcie Bella! - chciałem krzyknąć. Najukochańsza osoba pod słońcem. Wydawała mi się taka mała i bezbronna w wichurze, która rozszalała się na dworze. Chciałem otoczyć ją swoją opieką, zakryć własnym ciałem przed wszystkim złym. Ach, Gdyby ona też tego pragnęła równie mocno jak ja byłbym największym szczęściarzem na świecie! Wybiegłem w podskokach z domu łapiąc przy okazji kurtkę i listę zakupów.
- Hej Bells - wrzasnąłem ledwo przekrzykując nawałnicę. Podniosła głowę zwracając ku mnie oczy. Jakież było moje zdumienie i radość kiedy mimo szalejącej burzy zdołałem zobaczyć jak jej oczy rozbłysły i nie gasły przez długi czas. Roześmiała się jakby moja obecność dawała jej ulgę.
- Cześć Jacke! Masz wszystko? - zapytała
- No jasne. Najpierw jedziemy na wysypisko. Można tam znaleźć kupę niezłych rzeczy - powiedziałem z uśmiechem idąc w stronę jej furgonetki i lekko ciągnąc ją za sobą.
Cały dzień spędziliśmy wesoło. Nadawałem oczywiście przez cały czas nie dając Belli dojść do głosu ale wydawało mi się, że jej to nie przeszkadza, a nóż nawet odpowiada. Tylko jeden moment nie podobał mi się. Jechaliśmy właśnie do Port Angeles po potrzebne części kiedy spytałem się Belli czy jutro też do mnie przyjedzie.
- No oczywiście - niemal wykrzyknęła co spowodowało, że moje serce rozdęło się jak balon ze szczęścia.
- Licząc na to, że spotkasz Quil’a? - zażartowałem
- Kurczę wydało się - oboje wybuchliśmy śmiechem.
- Wydaję mi się, że mu się spodobałaś. - powiedziałem raptownie smutniejąc. A co jeżeli on też jej się podoba? A co jeżeli chce z nim być? Cholera, nie powinienem był tego mówić!
Bella zaśmiała się krótko i w jej oczach zamigotały znajome mi iskierki.
- Jest dla mnie odrobinę za młody - powiedziała nie świadoma tego, że wbija mi nóż w serce.
- Między wami jest tylko dwa lata różnicy - mruknąłem cicho, aby nie dosłyszała bólu w moim głosie. Próbowała obrócić tą nieprzyjemną sytuację w żart, więc powiedziała.
- Może i tak ale dziewczyny szybciej dojrzewają psychicznie - zacząłem się z nią lekko droczyć.
- Niech ci będzie, ale tobie powinno się odjąć ze dwa lata za to, że jesteś strasznie niska jak na swój wiek. - udała nadąsaną.
- Ach tak? To tobie powino się odjąć ze trzy za to, że... - Spieraliśmy się ze sobą w ten sposób przez całą drogę, na zmianę odejmując i dodając sobie nawzajem lat.
Wracałem z Bellą znajomą drogą w La Push do domu. Zerkałem na nią ukradkiem. Siedziała rozmarzona wpatrując się niewidocznym wzrokiem w zachodzące słońce. Włosy Belli falowały od morskiej bryzy lecącej z nad morza. Wyglądała tak... cudownie. Wydałem z siebie mimowolne westchnięcie. Spojrzała na mnie pytająco, ale ja pokręciłem głową zawstydzony i znów wpatrywałem się w jezdnię. Ach jak marzyłem o tej dziewczynie siedzącej tuż obok mnie. Westchnąłem jeszcze raz. Ulżyło mi wiedząc, że nie czuje ona nic do Quil’a, ale z drugiej strony do mnie prawdopodobnie też nic nie czuła. Chciałem, żeby było inaczej.
Nawet nie zauważyłem, kiedy wjechaliśmy na podjazd domu. Światło na ganku było zgaszone, więc Billego jeszcze nie było w domu. Z pomocą Belli wziąłem wszystkie części i zaniosłem do garażu. Zapaliłem światło i od razu zabrałem się do roboty prowadząc przy okazji pogawędkę z Bellą. Miałem zamiar dokończyć motory jak najszybciej żeby tylko ją uszczęśliwić, choć prawdę mówiąc zdziwiło mnie to, że chciała nauczyć się jeździć na czymś takim. Znałem na tyle Bellę, że wiedziałem iż była cicha i trochę niezdarna oraz oczywiście bardzo nieśmiała. Nie pasowała do niej za grosz ta niebezpieczna maszyna. Moje rozmyślenia przerwał głos komendanta Swana!
- Bells?! - Dziewczyna zerwała się z przerażeniem wpatrując się z motory. Wiedziałem co myślała. Nie chciała, aby Charlie dowiedział się o jej nowym hobby. Uśmiechnąłem się do niej z pogodną miną.
- Nikt ich nie zobaczy – zapewniłem - Jeszcze dzisiaj tu wrócę.
- Okej - powiedziała z ulgą w głosie.
Zgasiłem światło co lekko ją zdezorientowało. Z radością skorzystałem z jej chwilowej nieuwagi i złapałem ją za rękę. Stłumiłem westchnienie. Jej dłoń była chłodna i w moim uścisku wydawała się bardzo krucha. Była też gładka jak jedwab z kilkoma wyjątkami gdzie prawdopodobnie widniały dowody jej niezdarstwa. Idąc do Charlie’ego co chwila na siebie wpadaliśmy co wywoływało u nas ataki chichotów. W końcu doszliśmy do obu panów - Charlie’ego i Billy’ego - i powiedzieliśmy zgodnie:
- Cześć tato - wywołało to u nas kolejny śmiech.
Popatrzyłem na Billy’ego. Jego mina zbiła mnie z pantałyku. Był dziwnie niezdecydowany i zmartwiony, ale zarazem uszczęśliwiony. Cóż niedługo muszę zastanowić się co sądzić o jego zachowaniu, ale na razie nie teraz.
- Przyjedziesz jutro Bello?- zapytałem. Pokręciła smutnie głową. Musiałem mieć okropną minę, bo zaraz szybko dodała.
- Jutro nie, bo pracuje ale pojutrze na pewno będę. - Uśmiechnęła się rozbrajająco. Kurczę, ta dziewczyna to istny anioł!
- Dobra - też się uśmiechnąłem - To do zobaczenia - powiedziałem uwalniając niechętnie jej dłoń z mojego uścisku.
- Cześć Charlie -powiedziałem policjantowi, ale on zdawał się tego nie słyszeć.
Wpatrywał się zaskoczony w córkę. Nic dziwnego. Wyglądała zupełnie inaczej niż ostatnio przyzwyczaił się ją oglądać. Patrzyłem jak Bella razem z Charlie’em odjeżdża i jak macha mi na pożegnanie. Też jej odmachałem szeroko się uśmiechając. Billy chrząknął, gwałtownie wyrywając mnie ze świata, w którym byłem tylko ja i ona.
- Sam wpadnie dzisiaj do nas na kolacje - powiedział.
Sam Ulay? A on tu po co?. Nie lubię tego gościa. Działa mi na nerwy. Na początku było okej. Ale teraz, cholera, facet otwarcie się na mnie gapi. Nie wiem co mu obija! Ba, nie wiem co im obu odbija!
- Zaraz tu będzie - ciągnął Billy nieświadomy moich myśli - Więc może pomożesz mi coś przygotować. - pokiwałem bez słowa głową pchając wózek Billy’ego do domu.
Zgodnie z tym co powiedział Billy, Sam zapukał do domu kiedy ledwo co udało nam się przygotować tradycyjne spaghetti. Otworzyłem drzwi. Sam uśmiechnął się do mnie, ale w jego czarnych oczach nie było śmiechu. Były takie same jak Billy’ego - niezdecydowane, zatroskane. Odwzajemniłem uśmiech wpuszczając gościa do środka.
- Zapraszam - powiedziałem mając nadzieję, że zabrzmiało to szczerze.
- Dzięki - rzekł idąc do naszej kuchni. Już miałem zamiar skierować się do garażu, kiedy Billy mnie uprzedził.
- Hej Jacke! Chodź tu z nami posiedź chwilę
- Po co? – spytałem dość niegrzecznie. Nic dziwnego. Zawsze jak przychodził Sam czy Harry albo Jared z Paul’em kazali mi wynosić się z kuchni.
- Pogadaj trochę z nami - dodał Sam z uśmiechem. Pomaszerowałem do kuchni podejrzliwie zerkając na obu mężczyzn.
- No opowiadaj, co tam u ciebie? - zapytał Sam.
- Nic szczególnego - wymamrotałem zastanawiając się co skłoniło Sama i Billy’ego do przeprowadzenia ze mną rozmowy.
- Co dziś porabiałeś? - Billy się nie poddawał.
- Głównie to siedziałem w domu z Bellą- to ostatnie słowo wymówiłem z nabożną czcią. Tak, Bella była dla mnie bożkiem, który chciałem czcić. Billy chrząknął świadomy mojego stanu.
- Taak? Chyba cię polubiła. -powiedział, a Sam przytaknął.
- A nawet jeśli to co? - warknąłem.
- Nic nic, po prostu jestem ciekaw czy ty też ją lubisz, tak wiesz? - chyba celem tej jego gadki było rozzłoszczenie mnie, co w zupełności mu się udało.
Razem z Samem patrzył na mnie wyczekująco. Wszystko we mnie kipiało od ich natarczywych spojrzeń i pytań. Co ich to do cholery obchodziło?! Byłem na nich zły jak cholera! Ale był to inny gniew niż dotychczas się we mnie pojawiał. Był stokroć silniejszy, sam nie wiem dlaczego. Do tego poczułem w sobie jakieś źródło mocy. Kurde, wariuję - pomyślałem. Postanowiłem się uspokoić i choć raz zastosować się do rady Billy’ego abym się nie denerwował. Odetchnąłem raz, drugi i pomyślałem o Belli. Ta myśl miała taką moc, że uspokoiłem się bez trudu. Patrzyłem jeszcze jakiś czas spode łba na tatę i Sama, a potem wymaszerowałem z kuchni rzucając lakonicznie:
- Idę sobie!- zdążyłem jeszcze usłyszeć podniecone szepty Ulay’a i Billy’ego oraz nerwowe ,,Niesamowite!’’. Trzasnąłem z hukiem drzwiami kierując się w stronę garażu. Zaczęło mżyć, więc zarzuciłem kaptur i podbiegłem to miejsca gdzie zostawiliśmy z Bellą motory. Nie mam pojęcia co w nich wstąpiło. Albo oszaleli albo coś przede mną ukrywają. Siedząc w garażu usłyszałem jak frontowe drzwi się otwierają i Sam mówi na pożegnanie Billy’emu;
- Do zobaczenia. Ach i oczywiście przekaże Jared’owi i Paul’owi. Och...No tak i Embry’emu. Trzeba się za niego już zabrać. Cześć Billy!
- Do widzenia Sam’ie. - Zamarłem.
Co oni mówili? Co miał Sam przekazać chłopakom? I co do tego Billy’emu i Embry’emu? Zadrżałem i to nie z powodu niskiej temperatury. Mój przyjaciel kolegą Sama? Nie, to nie możliwe. Musiałem się przesłyszeć. Embry nie znosił Sama! Doskonale pamiętam co kiedyś mi mówił. To było wtedy gdy Sam poszedł do sklepu z jego „paczką” i Embry drażnił się z Paul’em. Wkurzył się wtedy nieźle, a Sam ,,powstrzymał’’ go przed rzuceniem się na nas! Embry śmiał się z niego, ale myślę, że w głębi ducha przeraziło go jego zachowanie. Od tamtej pory nienawidzi Sam’a za to, że manipuluje innymi. Mówił mi ,,Prędzej zaprzyjaźnił bym się Leah niż był kumplem Sama”. Tak, to musiała być pomyłka. A jeśli nie? Co ten Ulay kombinuje? Lepiej zadzwonię jutro do Embry’ego i ostrzegę go.
Ziewnęłam przeciągnąłem się. Kurcze, nieźle się zasiedziałem. Na dworze panował już mrok, a mżawka przeszła w burzę. Jutro popracuję nad motorami. Wstałem z podłogi i ruszyłem w stronę domu...
Rozdział 3. Podejrzenia
Zgodnie z wczorajszą, danej sobie obietnicą, podeszłem do telefonu, aby zadzwonić do Embry’ego. Wykręciłem numer i niecierpliwie stukałem palcami w blat stołu. Po kilkunastu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zły, trzasnąłem telefonem w widełki i podreptałem trochę podłamany do kuchni. Nie miałem już tak szampańskiego humoru co wczoraj. Nic dziwnego. Bella miała przyjechać dopiero jutro i martwiłem się o przyjaciela. Dlaczego nie odbierał? Na pewno nie wyszedł jeszcze do szkoły, bo było zdecydowanie za wcześnie, a jego mama zaczynała zmianę w sklepie o dziesiątej. Coś jest nie tak i muszę się dowiedzieć co. Chwyciłem tost leżący na stole, włożyłem go do ust i podniosłem z podłogi plecak. Było jeszcze za wcześnie na wyjście do szkoły, ale nie chciałem zobaczyć się z Billy’m. Od jego wczorajszej rozmowy z Sam’em nie zamieniliśmy ani słowa. Ostrożnie uchyliłem frontowe drzwi..
- Jacob? - zawołał Billy. Westchnąłem zrezygnowany i wściekły. Dlaczego mnie tak pilnuje ?! Nie jestem już dzieckiem do cholery!
- Właśnie wychodzę! - odkrzyknąłem, ale było już za późno. Ojciec siedział na wózku tuż za mną. Spojrzał na mnie z ciekawością.
- Może nie idź dzisiaj do szkoły. -zaproponował -Nie najlepiej wyglądasz. Ochłoń trochę. Po co się denerwujesz?
Tymi słowami tylko bardziej mnie wkurzył. Co się taki nagle opiekuńczy zrobił? I o co mu chodzi z tym denerwowaniem? Nie miałem zamiaru się go posłuchać. Musiałem iść do szkoły i znaleźć Embry’ego zanim będzie za późno i Sam go dorwie.
- Nie dzięki - burknąłem Billy’emu. - Muszę już iść.
Po tych słowach zatrzasnąłem za sobą drzwi i szybkim krokiem oddaliłem się od domu. Nie miałem co iść jeszcze do szkoły, więc skierowałem się razem z moimi pochmurnymi myślami na plażę. Pogoda była podobna do mojego stanu ducha. Było pochmurno i lekko kropiło. Do tego moją twarz smagał zimny wiatr. To wcale nie dodało mi otuchy. Szedłem po brzegu plaży powłucząc nogami i zastanawiając się o co im wszystkim chodzi. Miałem już pewną teorię. Wymyśliłem ją podczas wczorajszej, prawie bezsennej nocy.
Według mnie Sam miał przewodził pewną sektą. Nie miałem jednak pojęcia co w niej robili i dlaczego Paul i Jared się do niej przyłączyli. I dlaczego Billy nic z tym nie robi? Nie byłem na tyle głupi żeby nie zauważyć , że z moimi starymi kumplami działo się coś złego. Nie chodzili z nikim innym oprócz Samem. I jeszcze te ich głupie nazwy. Zaśmiałem się ponuro. Słyszałem jak kiedyś Sam mówił Billy’emu coś o obrońcach. Nie zaczaiłem o kogo mu chodziło, zanim nie wymówił imion moich dwóch, starych kumpli. To od tamtego czasu już z nikim się nie zadawali oprócz ,,wielkiego mistrza”. A teraz jest jeszcze Embry. Czy to znaczy, że Sam też go zmusi do bycia w swojej sekcie?Nie pozwolę na to! Z wściekłością rzuciłem kamieniem do wody, który od jakiegoś czasu kruszyłem w dłoni. Kurde, już późno.
Pobiegłem truchtem do szkoły i w ostatniej chwili siadłem w ławce razem z Quil’em.
- Cześć - powiedziałem mu na wdechu.
- Hej stary, co ci? - zapytał roześmiany od ucha do ucha Quil.
- Zaspałem - skłamałem gładko. Rozejrzałem się po sali. Wydawało mi się dziwne, że jeden z dwóch moich najlepszych kumpli jeszcze sie ze mną nie przywitał. I wtedy przejrzałem na oczy. Miejsce koło Kim było wolne. Embry’ego nie było..
- Co jest Jacke? - zapytał zaalarmowany boją blednącą twarzą Quil. Zwróciłem na niego moje odręczone oczy.
- Embry - wyszeptałem.
- Co z nim? Zignorowałem jego pytanie i zadałem swoje. Mogłem przecież dawno to zrobić.
- Kontaktował się z tobą Embry? - zapytałem - Od dnia, w którym była u mnie Bella? - Quil zawachał się.
- Mów Quil! - ponagliłem kumpla. Musiałem się czegoś dowiedzieć. Quil westchnął.
- Szczerze mówiąc, nie. Ostatni raz go widziałem wtedy u ciebie i jak wracaliśmy razem do domu i ...
- I co? - spytałem spięty.
- Wydawał mi się dziwny. Nie gadał tyle co zwykle i w ogóle. - W tej chwili coś sobie przypomniałem. Kiedy siedzieliśmy w garażu z Bellą i przedstwiłem jej moich kumpli Embry trzymał się na uboczy. Był...zastraszony! Quil wyrwałem mnie z zadumy.
- Spytałem go co się dzieje. Na początku zapewniał, że nic, ale w końcu się przełamał. Powiedział mi, że ten cały Ulay dziwnie się mu przygląda i w ogóle często ostatnio przesiaduje u niego w domu. - A jednak.. Poddałem się. Sam dobrał się do mojego przyjaciela. - Też się zastanawiałem co na ten temat trzeba myśleć - kontynuował Quil - ale doszedłem do wniosku, że jeśli dzisiaj się ze mną nie skontaktuje to pójdę do niego.
- Quil... - powiedziałem.
- No co?
- To Sam. On coś mu zrobił... -i opowiedziałem mu całą historię wczorajszego wieczoru; wizytę Sama, dziwne zachowanie ojca i Ulay’a i pożegnanie panów.
- Myślisz, że on... mu coś zrobił? - zapytał Quil, kiedy skończyłem mówić.
- Nie wiem...
- Ale co on ma do ciebie? Chyba nie myśli, że dasz mu się tak łatwo jak Jared i Paul. A Embry?! Przecież on mógł...!
- Quil’u Atear’a! - Nie dowiedziałem się co Sam mógł zrobić Embry’emu według Quil’a. To głos nauczycielki wyrwał nas z konwersacji.
- Możesz powtórzyć co powiedziałam? - zapytała facetka od matmy.
- Eee... - Quil wstał i zaczął się jąkać. Matemtyczka kazała mu się przesiąść do Kim i siedzieć tam do końca roku.
- I żeby to więcej się nie powtórzyło! - zagroziła.
Całą matme przesiedziałem zachodząc w głowę w co jest zamieszany Embry. Martwiłem się też o siebie, co prawda mniej niż o przyjaciela, ale jednak tak. Skoro Sam prawdopodobnie dorwał Embr’ego to ze mną nie miałby również problemów. Szczególnie, że Billy nic sobie z tego nie robi. Wzdrygnąłem się. Muszę zapytać Billy’ego o co w tym biega. Przecież to może być coś poważnego! Najpierw Jared, potem Paul, a teraz Embry i ja! Dzwonek wyrwał mnie z zamyślenia. Niewiele myśląc wstałem z ławki i wyszedłem z klasy.
- Hej Jacke! Czekaj! - to zdyszany Quil biegł za mną. - Gdzie idziesz?
- Nie wiem.- mruknąłem - Ale nie wysiedzę w budzie ani sekundy dłużej! - Nie mogłem zwlekać. Chciałem pójść do domu i nakazać ojcu łaskawie mi to wszystko wyjaśnić.
- Mogę iść z tobą? - zapytał Quil zrównując krok z moim. Właśnie wychodziliśmy ze szkoły.
- Jasne - burknąłem i przyśpieszyłem chcąc jak najszybciej dojść do domu. Zwróciłem się do Quil’a.
- Co zrobimy z tym wszystkim? - doskonale mnie zrozumiał. Westchnął zrezygnowany.
- Nie mam pojęcia. Trzeba by było jeszcze raz do niego zadzwonić, albo zobaczyć się z nim.
- Jasne - mruknąłem. To co powiedział Quil było oczywiste.
- A jak ty myślisz?
- Czy ja wiem. - zawahałem się. - Myślę, że powinienem porozmawiać z Billy’m. To dziwne, że nie martwi go to, że Sam chce dorwać mnie i mojego przyjaciela. Musi coś o tym wiedzieć! - powiedziałem ze złością, bardziej do siebie niż do kumpla.
Dochodziliśmy już do domu. Pchnąłem furtkę wpuszczając Quil’a i sam podążyłem za nim. Przeszedłem z nim przez trawnik i zrobiwszy głęboki wdech na uspokojenie nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte, więc ojciec na pewno był w domu.
- Jacob? - zapytał, wjeżdżając do pogrążonego w półmroku korytarzyka. Pstryknęło światło. - A co ty tu robisz? - zapytał już bardziej zagniewany niż zdziwiony. - Dlaczego nie jesteś w szkole?
Boże drogi i to on sprawia mi wyrzuty?! Ja przynajmniej zachowuje się normalnie i nie zadaję się z kretynem, który chce zrobić coś mojemu przyjacielowi!! Odetchnąłem głęboko. Muszę się uspokoić. W tym jednym Billy ma rację - nie mogę się denerwować. Dziwnie się wtedy czuję.
- Może miałbyś mi coś do powiedzenia? - zapytałem szorstko tatę. Spojrzał na mnie znów zdziwiony.
- Co takiego na przykład? - wszedłem do salonu i usiadłem na fotelu. Quil podążył za mną.
- Na przykład to, że Sam zachowuje się jak kretyn i to, że chce coś zrobić Embry’emu. - mówiłem coraz głośniej i gniew spalał mnie już od wewnątrz. Zacząłem dygotać. Kurde wariuję - I to dlaczego mi się tak nachalnie przygląda!! - zakończyłem wściekle wpatrując się w ojca. Nie chciałem przeoczyć żadnej reakcji z jego strony. Jednak jego twarz przypominała maskę.
- Nie wiem o co ci chodzi – wysyczał - I radzę ci nie denerwuj się i siądź na miejscu! - posłuchałem się. Nawet nie zauważyłem, kiedy podniosłem się z fotelu i stałem wyprostowany jak struna. Zawstydziłem się i spróbowałem łagodniej.
- Tato, martwię się o Embry’ego. Coś jest nie tak z tym Ulay’em, czuję to! - przy tych ostatnich słowach zadrżał mi głos. Nie chciałem okazywać własnej słabości, więc szybko wziąłem się w garść odchrząkając. Billy spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Nie masz się o co martwić, naprawdę. Wszystko jest w porządku. Kiedyś to zrozumiesz, ale teraz wybacz, wybieram się do Harry’ego Clearwater’a na lunch. Do zobaczenia wam.
I zanim zdążyłem coś powiedzieć już go nie było. Jęknąłem zrezygnowany i ukryłem twarz w dłoniach. Nic nie jest w porządku! Coś przede mną ukrywa! W domu panowała cisza, tylko tykanie zegara i moje ciężkie oddechy tą ciszę mąciły. Wzdrygnąłem się, kiedy sprężyny fotela skrzypnęły. Zdążyłem zapomnieć, że Quil jest tu ze mną.
- Jacke... -zaczął mówić, klepiąc mnie pocieszająco po ramieniu. - Nie martw się stary. Nic się nie stanie z tobą, a z Embry’m coś wymyślimy. - podniosłem na niego wzrok. Wygląd jego twarzy wskazywał na to, że chciałby uwierzyć we własne słowa.
- Jasne - powiedziałem również bez przekonania. Podniosłem się wolno z fotela i poszedłem prosto do telefonu. Chwyciłem za słuchawkę i wykręciłem numer przyjaciela. Zdumiałem się ogromnie, kiedy po kilku sygnałach ktoś odebrał telefon.
- Halo? - to był damski głos. Moja nadzieja nie prysła, ale znacznie się zmniejszyła.
- Dzień dobry - powiedziałem mamie Embry’ego. -To ja-Jacob Black. Czy mogę porozmawiać z Embry’m?
- Przykro mi Jacob – mówiła. - Ale Embry’ego nie ma w domu.
- Jak to? - zdziwiłem się
- Pojechał na kilka dni na kemping z Samem, Jared’em i Paul’em. Myślałam, że ty też tam będziesz,dziwne. - mruknęła. Za to ja nie mogłem wydobyć z siebie słowa. A jednak. Było już za późno.
- Dziękuję pani, do widzenia - powiedziałem ochryple do telefonu.
- Jacob czy wszystko jest w porządku? - zapytała zaalarmowany moim zachowaniem, ale ja już jej nie słyszałem. Odłożyłem telefon i osunąłem się blady na podłogę. A jednak, cholera, sekta Sam’a dorwała mojego kumpla. Nie mogę w to uwierzyć! Byłem tak oszołomiony, że nawet nie zauważyłem, kiedy Quil usiadł koło mnie.
- Co jest? - zapytał, choć oczywiście domyślał się co mogło mnie wprowadzić w taki stan.
- Embry’ego nie ma w domu. Jest na kempingu - z Samem.
To imię wymówiłem jak obelgę. Quil skrzywił się i ukrył twarz w dłoniach mrucząc - ,,cholera”. Został mi już tylko jeden przyjaciel. Drugi został zmuszony do przystąpienia do sekty. Nic mi oprócz niego nie zostało. Oprócz... Belli. Tak! Ona była moją nadzieją! Jaka szkoda, że dzisiaj miała pracować. Musiałem ją zobaczyć! Może coś w jej twarzy; iskierki życia w oczach albo nikły uśmiech na wargach, miałby sprawić, że oderwałbym się od tego koszmaru. Powoli podnosiłem się z podłogi. Musiałem się czymś zająć żeby nie myśleć o tych niemiłych wydarzeniach. Quil też wstał. Popatrzył na mnie ze zrozumieniem i współczuciem. Życzyłem innym ludziom takiego kumpla jak on. Dobrze wiedział, że chciałbym być w tej chwili sam.
- Do zobaczenia Jacke - powiedział i powłucząc nogami udał się do wyjścia.
Tkwiłem jeszcze pewien czas wpatrując się przez okno. Było koło południa. Nie miałem ochoty iść już do szkoły. Nie miałoby to najmniejszego senesu. I tak nie mógłbym się na niczym skupić. Na plażę też mnie nie ciągnęło - znowu się rozpadało. W końcu mnie olśniło. Motory! Powinienem był zacząć je naprawiać już dawno! Odgarnąłem swoje długie, czarne włosy z czoła i wyszedłem z domu. Kiedy znalazłem się w garażu od razu rzuciłem się do pojazdów. Pozwoliły one oderwać moje myśli od Sam’a, Embry’ego i Billy’ego. Skupiłem się tylko na Belli. Wyobrażałem sobie jej rozpromienioną twarz, kiedy mówię jej o nareperowanych maszynach, jej płonące oczy ucieszone miłą nowiną. Uśmiechnąłem się do własnych myśli.
Pracowałem do późna, kiedy usłyszałem odgłos kół wózka Billy’ego na mokrym żwirze. Nie miałem ochoty na rozmowę z nim, więc schowałem się w zaciemnionym zaułku garażu. Chyba mnie zrozumiał, bo westchnął tylko ciężko i pojechał do domu. Wyszedłem z ukrycia i popatrzyłem na prawie ukończone pojazdy. Wystarczyło je tylko pomalować i byłyby jak nowe! Wyglądały cudownie! Szczególnie czarny Harley wyglądał nieziemsko. Posmutniałem jednak na myśl, że Bella nauczywszy się jazdy na jednośladzie przestanie mnie odwiedzać. Gdybym miał choć trochę oleju w głowie zwlekałbym z reperacją motorów tak długo, aż by się dało. Westchnąłem chyba poraz setny tego dnia i przykucnąłem przy rabbicie. Może jednak nie jest tak źle? Może Embry polubił Sam’a i nie miał czasu nam powiedzieć o tym? Może zapomniał nas uprzedzić, że wybiera się na kemping? Kurde, kogo ja chce oszukać. To nie możliwe! Znaliśmy się z Embry’m od dziecka. Mówił mnie i Quil’owi wszystko! Nie chciałem już o tym myśleć. Zabrałem się do reperowania mojego samochodu. Może i byłem zmieczony, ale wolałem już to niż rozmyślanie o utracie przyjaciela i Belli...
Rozdział 4.Wilki
Ten dzień dłużył mi się w nieskończoność. Kiedy ledwo co trzymałem się na nogach w końcu postanowiłem wrócić do domu. Ostrożnie uchyliłem drzwi, ale niepotrzebnie. Z pokoju Billy’ego dochodziło jego donośne chrapanie. Położyłem się na łóżku nawet się nie przebrawszy. Prawie natychmiast odpłynąłem w objęcia Morfeusza.
Kiedy się zbudziłem zaczynało dopiero świtać. Przetarłem zaspane oczy i zerknąłem na stojący na szafce zegarek. Wskazywał on dziesięć po szóstej. Jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok z zamiarem ucięcia sobie jeszcze godzinnej drzemki. Niestety nic na to nie wskazywało. Ptaki za oknem, jak na złość musiały śpiewać swoje symfonie głośniej niż zazwyczaj. Przewróciłem się na plecy i zacząłem wpatrywać w sufit. Skoro już i tak nie miałem szans na zaśnięcie to nie mogłem dłużej tamować niemiłych myśli przed napływem do mojej głowy.
Poddałem się z westchnieniem. Napłynęły ze zdwojoną siłą. Co z Embry’m? Czy Sam coś knuje? Jakie plany ma wobec mnie Ulay? Jak długo Bella ma zamiar jeszcze mnie odwiedzać? Na te pytania nie miałem odpowiedzi. Uderzyłem pięścią w ramę łóżka. Rozedrgała się. Rozszerzyłem oczy ze zdumienia. Wow, ale jestem silny. Pamiętałem jak jeszcze nie całe dwa miesiące temu spadłem ze stołu kiedy próbowałem pomóc ojcu posprzątać. Wpadłem wtedy na tą ramę, ale nie ruszyła się ni w ząb, chociaż upadłem na nią całym ciałem. Ach, jakie wtedy było wszystko proste. Billy dogadywał się ze mną jak nikt inny, nawet lepiej niż Quil czy Embry. Z kolei oni i ja byliśmy nie rozłączni. I Sam.. Jego nie było w moim życiu. Belli też nie.
Tylko to było pocieszające w tej całej sprawie. Zaśmiałem się pod nosem radośnie na myśl o tym, że miała się dzisiaj ze mną spotkać, i jutro i pojutrze... Tak chciałem żeby tak było. Muszę się jej zapytać. Ale jak mi odmówi dalszych spotkań to co ja zrobię? Nie mam zamiaru martwić się na zapas! A wogóle to świat się nie kończy na Belli. Cholera, znowu sam siebie oszukuję. Owszem, mój świat zaczynał się i kończył na Belli. Była dla mnie najważniejsza. Ciekawe czy zdaje sobie sprawę jak na mnie działa. Nie, napewno nie. Nikt nie był w stanie sobie wyobrazić jak kochałem tą dziewczynę; jej budzące się do życia oczy, jej nieśmiały uśmiech, jej gęste lśniące włosy, jej zaczerwienione policzki ale też jej niezdarność, nieśmiałość i miłe usposobienie. Mogłem wymieniać jej wszystkie zalety przez długie godziny, ale nie wiadomo kiedy zegarek wybił właśnie ósmą!
Nie wiedziałem, o której miała przyjechać Bella, ale wolałem być już gotowy. Jak dobrze, że dzisiaj był wolny dzień od szkoły! Wczorajsza wichura wyrządziła w rezerwacie i Forks niezłe szkody. Domyślałem się, że Bells też będzie dzisiaj wolna. I nie myliłem się. Kiedy wychodziłem z pokoju pogrążony w myślach zadzwonił telefon. Natychmiast go odebrałem;
- Bells? - zapytałem. Właśnie o niej myślałem więc imię to przyszło mi pierwsze do głowy. Zawstydziłem się jednak moją porywczością, bo gdyby był to kto inny nieźle bym się wkopał.
- Prorok czy co? - zażartowała. - Hej Jacke!
- Cześć. Co tam? - Aż podskakiwałem przed telefonem, że znowu dane mi było usłyszeć ten najmilszy głos.
- W porządku. Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam dzisiaj wolne w szkole.
- To super! - wykrzyknąłem choć domyślałem się, że tak będzie.
- Może wpadłbyś teraz do mnie tak dla odmiany? - zapytała nieśmiało. Bardzo mi to odpowiadało. Po pierwsze Billy nie śledziłby każdego mojego kroku, a poza tym może choć trochę udałoby mi się przesunąć termin końca naprawy motorów, przez co Bella spędziłaby ze mną więcej czasu.
- Dla mnie bomba. - powiedziałem tak szczerze, że aż się zaśmiała.
- Założę się, że przeze mnie masz zaległości w szkole - powiedziała przepraszającym tonem. Teraz to ja się zaśmiałem. Co ona gada? Cieszyłem się jak wariat przed każdym spotkaniem z nią. Szkoła to nic!
- Nie takie duże - powiedziałem wesoło
- No to może weź kilka książek to pokujemy razem. Też muszę się podciągnąć. - przyznała. Skrzywiłem się. Świetnie, sesja kucia zamiast romantycznej randki. Ech, czego ja się spodziewałem. No trudno zawsze to będzie kucie z najmilszą dziewczyną pod słońcem.
- Super
- No to do zobaczenia Jacob - pożegnała się.
- Narka - zakończyłem rozmowę.
Biegiem udałem się do kuchni i szybko pochłonąłem kilka jajek, które ktoś usmażył. Kurczę, od kiedy pożeram w takich ilościach? Ktoś chrząknąłem. Spojrzałem przez stół. Cholera. Nawet nie zauważyłem, że Billy tu siedział. Nic dziwnego - spieszno mi było do mojej Belli.
- Cześć tato - mruknąłem
- Dzień dobry. Można wiedzieć gdzie się tak spieszysz? - zapytał szorstko. Przełknąłem ostatni kęs i podniosłem się od stołu.
- Jadę do Belli - odszczeknąłem równie nie miło co i on.
- Nigdzie nie jedziesz - powiedział. Stanąłem jak wryty. Co on sobie myśli, że będzie mnie wiecznie pilnować?
- Masz mi pomóc posprzątać w domu – kontynuował - I zrobić obiad. - Zamyśliłem się. Coś ściemnia ten Billy.
- O ile się nie mylę to sprzątałem dwa dni temu, a na obiad zawsze chodzisz do Clearwater’ów.
- Ale... - zaczął
- A jeśli nie chcesz iść do nich zawsze możesz zadzwonić po pizze. - przerwałem ojcu - Ja wychodzę. Nie wiem kiedy wrócę. I możesz się nie martwić, nie mam zamiaru się denerwować, bo jadę do Belli - dodałem zjadliwie po czym wyszedłem z domu.
- Jacob!- zawołał za mną Billy.
Nie miałem zamiaru nawet zaszczycić go spojrzeniem. Odgarnąłem włosy z czoła i związałem je, po czym ruszyłem leśną drogą do Forks.
Deszcz leniwie spadał z nieba. Głupio zrobiłem. Mogłem przecież poprosić Belle, żeby po mnie przyjechała. Z La Push do Forks mogłem iść wieki. Mój rabbit wymagał jeszcze naprawy, a nie chciałem wracać się do domu, aby skorzystać z telefonu. Przeklęty Billy! Że też zawsze musi mi popsuć humor. Mamrotałem pod nosem na ojca, aż do granicy naszego rezerwatu. Deszcz padał już na całego, jak na stan Waszyngton przystało, więc zatrzymałem się, żeby otworzyć parasol, który dzięki Bogu wziąłem. Przystanąłem niedaleko ciemnej ściany lasu. Mimo, że dzień się dopiero zaczął było tam nadzwyczaj ciemno. Wzdrygnąłem się.
Wtedy zobaczyłem coś co sprawiło, że omal nie upadłem na mokrą kępkę paproci. Zwierzę. Ledwo co widoczne z powodu otaczającego mroku. Wielkie zwierze, które zwróciło na mnie swoje okrągłe, duże, błyszczące oczy. Wstałem szybko, nie oglądając się za siebie i pognałem w kierunku Forks. O Boże! Cholera jasna! Co to niby miało być? Nie obejrzałem się za siebie, żeby znów nie stanąć oko w oko z tym przerażającym stworem.
Biegłem coraz szybciej, ale jakoś wogóle tego nie czułem. Wstyd mi było przyznać, ale naprawdę się bałem. Wtedy usłyszałem szuranie opon na mokrym asfalcie. Zwolniłem trochę, a deszcz siekał moją twarz. Kurde, zapomniałem wziąć parasola, który wypadł mi z ręki, kiedy... Znowu się wzdrygnąłem. Samochód jechał coraz bliżej. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Embry? Cały się spiąłem w oczekiwaniu na niego. Co miał mi do powiedzenia? A może to ja świrowałem obawiając się o niego. Kiedy samochód podjechał bliżej skuliłem się, bo zobaczyłem, że to nie Embry siedzi za kierownicą.
- Hej stary co ty tu robisz? - krzyknał Quil wyłażąc niezdarnie z pojazdu.
- Szedłem właśnie do Belli - mruknąłem zawiedziony. Tak chciałem, żeby to Embry pogadał ze mną teraz.
- Choć podrzucę cię. I tak zmokłeś już jak kura - powiedział nieświadomy mojego stanu.
- Dzięki - rzuciłem i podszedłem do drzwiczek od strony pasażera. Usadowiłem się wygodnie i podkręciłem klimatyzację. Strasznie było tu gorąco.
- Yyy.. Nie za zimno na klime? - zapytał Quil. Był ubrany w gruby sweter i miał czapkę na głowię. Ja z kolei miałem na sobie tylko podkoszulek. Było mi i tak gorąco jak diabli. Wzruszyłem ramionami.
- Ej Jacke co się stało? Wyglądasz strasznie - zapytał zaniepokojony, jakby dopiero teraz mnie zobaczył. Rzeczywiście, musiałem wyglądać okropnie. Lodowate kropelki wody ściekały ze mnie prawieże strugami. W dodatku ręce i kolana miałem w błocie. Było ono pamiątką po spotkaniu z tajemniczym zwierzęciem. Oczy miałem szeroko otwarte i zapewno było w nich jeszcze trochę przerażenia. Z niechęcią powiedziałem Quil’owi całą historię. Od telefonu Belli aż do jego przyjazdu. Kiedy skończyłem mówić miał rozdziawione usta i nieprzytomnie patrzył na jezdnię. Mijaliśmy powoli granicę miasteczka.
- Patrz gdzie jedziesz - mruknąłem - Jak myślisz co to było? - zapytałem przyjaciela przenosząc wzrok na okno. Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia. Albo jakieś głupie grizzli albo zmutowany olbrzym. - Rzuciłem mu piorunujące spojrzenie. Nie byłem w nastroju na żarty. A co jeśli to coś dorwało Embry’ego jak był na kempingu? Dopiero teraz przyszło mi to do głowy. Nie dość, że był zostawiony na pastwę Sam’a to jeszcze jakiemuś olbrzymiemu zwierzęciu.
- Nie martw się - powiedział Quil odpowiadając na moje nieme pytanie. Nie trudno było wyczytać strach o przyjaciela widziany w moich oczach. - Embry jest twardy. Nie da się im tak łatwo.- Nie byłbym tego taki pewien. Nie wypowiedziałem moich myśli na głos.
Dojeżdżaliśmy właśnie do domu Belli. Prawie zapomniałem, że się do niej wybierałem. Serce zakołotało mi radośnie. A jednak mogłem pozwolić sobie na chwilę zapomnienia w codziennych niepokojach. Popatrzyłem na mały domek Belli. Koło niego stała jej sędziwa furgonetka, którą Charlie odkupił od Billy’ego. Przeniosłem wzrok znów na domek. W jednym z okien dostrzegłem zniecierpliwioną twarzyczkę. Uśmiechnąłem się szeroko. Chyba też mnie dostrzegła, bo zniecierliwienie widoczne na jej twarzy ustąpiło miejsca uldze i radości. Pomachała mi i spłonęła rumieńcem. Szybko odeszła od firanki. Roześmiałem się.
- Ekhem... - Quil sprowadził mnie na ziemię. Zarumieniłem się.
- Jacke. Wiesz przecież, że ona nie czuje do ciebie tego co ty do niej. Czy to ma sens? - Miałem teraz za złe kumplowi, że powiedział to tak prosto z mostu. Wiedziałem jednak, że ma rację. Westchnąłem.
- Próbować zawsze można - powiedziałem cicho wpatrując się w swoje dłonie.
- Życzę ci , żeby ci się udało. - Podniosłem wzrok. Mówił najzupełniej szczerze.
- Nie zasługuję na nią - mruknąłem. Quil wybuchnał śmiechem.
- Nie żartuj Jacke. Jesteś świetnym kumplem, chłopakiem też będziesz niezłym.
- Dzięki -powiedziałem uśmiechając się.
- Leć już, bo się niecierpliwi - zaśmiał się Quil dając mi sójkę w bok. Odwzajemniłem mu ten gest. Wysiadłem.
- Do zobaczenia! - zawołałem za odjeżdżającym Quil’em. Pomachał mi po czym pokazał język. Zaśmiałem się.
Pokonałem w kilku susach podjazd do domu Belli i grzecznie zapukałem. Od razu mi otworzyła. Jej blada twarzyczka sprawiła, że poczułem dziwne ewolucje w brzuchu. Była taka piękna! Jej oczy rozbłysły i wcale nie gasły. Ucieszyłem się. Zlustrowałem ją wzrokiem. Ogólnie też się zmieniła. Nie wyglądała już jak zombi, ale raczej bardziej przypominała człowieka.
- Hej Bells - powiedziałem wesoło uśmiechając się promiennie.
- Cześć Jacke - jej trochę zachrypnięty głos sprawił, że zapomniałem o bożym świecie.
Zamrugałem żeby z powrotem wrócić do rzeczywistości. Bella wpuściła mnie do środka i poprowadziła do salony. Tam siadła po turecku na podłodze i uśmiechnęła się zachęcająco. Przełknąłem śline i splotłem ręce na piersi żeby się opanować. W myślach przywoływałem się do porządku. Prawie nie mogłem się powstrzymać żeby tylko siąść tak blisko niej jak tylko się dało i mocno ją objąć. A potem zatopić swoje wargi w jej ustach i rozkoszować się cudownym pocałunkiem z nieziemsko piękną dziewczyną.
- Siadasz? - zapytała Bella wyrywając mnie z moich marzeń. Uśmiechnąłem się ciesząc się w duchu, że nie wiedziała przed czym tak długo się wahałem.
Siadłem w bezpiecznej odległości na skraju wytrzmałości. Podsunąłem się bliżej. A niech mi tam! Najpierw uczyliśmy się matmy. Na zmianę się przepytywaliśmy. Belli szło lepiej, ale tylko ja wiedziałem dlaczego tak było. Musiałem skupić całą swoją uwagę na powstrzymywaniu romantycznych odruchów. Kiedy skończyliśmy kucie odetchnąłem z ulgą.
Bella poczłapała zrobić obiad ojcu, a ja dzielnie jej pomagałem. Czasami kiedy coś mi podawała udawało mi się dotykać jej dłoni wmawiając sobie, że ona też tego chce. Za każdym razem Bella pokrywała się rumieńcem. Kiedy w piekarniku grzała się pyszna zapiekanka z serem wróciliśmy do salonu.
Z czystym sumieniem zaczęliśmy oglądać jakiś dokument na Discavery. To znaczy, ona oglądała, a ja oglądałem ją. Była o wiele lepsza niż jakiś tam program. Jej włosy nabrały blasku. Wyglądały teraz jak jakiś niewiarygodnie miękki materiał. Zacisnąłem ręce mocniej na torsie. Nie! Ona tego nie chce! A może jednak? Nie... Przynajmniej nie teraz. Popatrzyłem na jej twarz i to był błąd. Jęknąłem prawie bezgłośnie. Długie gęste rzęsy okalały jej ciepłe oczy koloru czekolady. Jej usta były lekko rozchlone, więc jeszcze trudniej było mi się powstrzymać. Zatopiłem się w marzeniach. Chciałem podsunąć się bliżej, ująć jej twarz w obie dłoni i szeptać czule jej imię raz po raz zatapiając się w jej niewiarygodnie miękkich i ciepłych wargach. Podsunąłem się bliżej niej słysząc już doskonale jej ciepły oddech. Jeszce trochę...
- Wróciłem!- to Charlie wołał z ganku.
Wzdrygnąłem się. Bella zaśmiała się świadoma tego, że komendant Swan wyrwał mnie z innego świata. Westchnąłem. Może to i dobrze, że Charlie to przerwał. Może Bella nie chciałaby się ze mną spotykać, gdybym pokazał jej moje uczucia do niej. Ach teraz mogłem tylko gdybać. Charlie ciągle uzbrojony poszedł do kuchni za smakowitym zapachem dochądzącym z piekarnika. Podniosłem się niezdarnie i spojrzałem na zegarek. Cholera! Było już po dziesiątej. Musiałem zbierać się do domu. W duszy płakałem jak niemowlę. Chciałem zostać z Bellą. Ukołysać ją do snu i patrzyć jak śpi i śni o mnie... Wtulić się w nią. Poczuć, że jest bezpieczna w moich ramionach.
- Chyba zacznę się już zbierać - powiedziałem niby to swobodnym tonem. Zrobiła zrozpaczoną minę. Byłem prawie wściekły na Charlie’ego, że nie pozwolił mi zrealizować swoich planów co do Belli. Byłem nieomal pewny, że ona też tego chciała.
- Musisz? - zapytała jękliwie. Pewnie, że nie muszę! Mogę tu zostać z tobą choćby i na zawsze, tylko powiedz! Zachowałem to jednak dla siebie.
- Billy pewnie już wychodzi z siebie - zaśmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu, kiedy pomyślałem o ojcu. Czekała mnie w domu następna kłótnia.
- No okej - mruknęła zwieszając głowę. Teraz nie dałem rady się powstrzymać. Wyciągnąłem rękę przed siebie i podciągnąłem jej podbródek ku górze, żeby musiała na mnie spojrzeć. Drugą ręką złapałem ją za rękę.
- Nie martw się - powiedziałem, a ona bez powodzenia uciekała przed moim wzrokiem rumieniąc się jak piwonia. - Jutro znowu się zobaczymy.
- Jasne - powiedziała odrobinę raźniej, uwalniając się z mojego uścisku. Puściłem ją niechętnie.
- Dam ci zapiekanki dla Billy’ego - zaproponowała i szybko poczłapała do kuchni. Czekałem na nią nie ruszając się z miejsca i patrząc na rękę, którą dotknąłem jej twarzy. Nigdy jej nie umyję! Bella przyszła po kilku minutach dając mi opakowanie z jedzeniem.
- A wiesz co? Podwiozę Cię - zaproponowała z uśmiechem. Nie mogłem pozostać jej dłużny i też się uśmiechnąłem.
- Zaraz wracam tato! - krzyknęła jeszcze Charlie’emu i wyszła na ganek.
Tam skorzystałem z okazji i złapałem ją za rękę. Dając upust moim uczuciom splotłem jej palce z moimi. Nie zaprotestowała, ale z jej twarzy nie można było nic odczytać. Podprowadziłem ją do samochodu i usiadłem na miejscu pasażera.
Drogę do La Push pokonaliśmy śmiejąc się i żartując z opowiadanych przeze mnie anegdotek. Była naprawdę miła. Kiedy zapadła cisza, która wcale nie była dla nas uciążliwa wyjrzałem za okno i omało co nie spadłem z siedzenia. Oczy... Te same oczy, które widziałem w drodze do Belli. Zacząłem szczękać zębami wcale nie z zimna, ale poprostu ze strachu. Wtedy usłyszałem straszny skowyt. To zwierzę tak wyło. Włosy stanęła mi dęba na karku. Bella też się wzdrygała.
- Ciekawe co to było - mruknęła bardziej do siebie niż do mnie. - Widzisz – ciągnęła - Ostatnio w sklepie pojawiło się dwóch turystów, którzy kupowali sprzęt turystyczny. Najpierw rozmawiali tak o byle czym, ale potem ich rozmowa zeszła na szlak. Jeden z nich opowiadał jak to kiedyś na szlaku zobaczył bardzo dziwne zwierzę. - wzruszyła ramionami - Jakieś przerośnięte grizzli czy coś. Może to to samo co właśnie zawyło. Charlie mówił, że od pewnego czasu giną turyści. Strach pomyśleć, jaką straszną śmiercią musieli ginąć, rozszarpani przez dzikie zwierzęta.
Trząsłem się już jak osika na wietrze. A może to zwierzę zrobiło coś Embry’emu? Brr... Nie mogę o tym myśleć. Wjeżdżaliśmy właśnie do La Push. Za nami znów rozległo się wycie, ale już z nieco dalszej odległości. Byłe też trochę inne niż tamto. Bardziej basowe. Odgoniłem myśli związane ze zmutowanymi grizzly od siebie.
- Dzięki - powiedziałem do Belli i zacząłem niezdarnie wygromalać się z furgonetki.
- Spotkamy się jeszcze jutro? - zapytała płaczliwie. Miałem wielką ochotę wsiąść spowrotem do samochodu, przytulić ją mocno do siebie i zapewnić, że mogę nawet i zaraz.
- No jasne. Ale jeszcze jutro zadzwonię o której. Okej? -zapytałem. Na jutro motory byłyby już gotowe. Zrobiła zdziwioną minę.
- Okej. No to do zobaczenia - uśmiechnęła się cudownie, a jej oczy zabłysły i odjechała. Westchnąłem. Och, ona jest taaka cudowna.
Kiedy mój wzrok padł na dom stanąłem jak wryty. Za krzakiem bezu chował się przede mną ogromne zwierzę. Teraz nie okalała go ciemność. To był wilk! Olbrzymi, straszny wilk. Patrzył na mnie swoimi wielkimi czarnymi ślepiami. Stłumiłem krzyk. Te oczy choć tak dzikie wydały mi się dziwnie znajome. Nie miałem pojęcia kogo mi przypominały...
Rozdział 5. Zwierzenia
Zamarłem wpatrując się w tego ogromnego szarego wilka. Nie wiedziałem co mam robić, ba nie pamiętałem gdzie jestem i jak się nazywam. A to bydle dalej wlepiało we mnie ślepia odsłaniając ogromne kły.
- Billy - wyksztusiłem. Ale on nie przyszedł.
Wilk poruszył się. Podniósł swój wielki grzbiet przez co wyglądał jak potwór z filmów grozy i wydawał się jeszcze większy. Wstał i zrobił dwa kroki do przodu. Oblał mnie zimny pot. Insktynt ucieczki sprawił, że cofnąłem się też o dwa kroki. Wilk jednak spojrzał na mnie..smutno! I odszedł w ciemny las. Stałem jeszcze przez jakiś czas patrząc za nim. Nie mogłem oderwać nóg od ziemi. Stałem jak zahipnotyzowany spoglądając w miejsce gdzie zniknął szary wilk. Kiedy szok minął biegiem pognałem do domu.
Gdy znalazłem się w bezpiecznym miejscu zamknąłem dom na cztery spusty ciężko dysząc. Utrudniły mi zamykanie domu trzęsące się ze strachu ręce. Nie mogłem myśleć. To bydle było takie przerażające! Co to wogóle było do cholery?!
- Jacob? - Billy stał tuż za mną. Wrzasnąłem i podskoczyłem jak oparzony. Co on sobie myśli?! Przestraszył mnie jak diabli!! - Coś się stało? - zapytał obserwując mnie zmartwionym wzrokiem. Nie miało sensu ukrywać przed nim co się stało.
- Wilk... On... Ogromny wilk... Och... - mówiłem bez ładu i składu zbyt przerażony żeby skleić zdanie. Billy zdawał się jednak zrozumieć, bo zmarszczył czoło i nastroszył brwi.
- Jak on wyglądał? - spytał tonem policjanta
- Szary... Wielki... Z ciemnymi plamami na grzbiecie... - wydukałem. Jeszcze bardziej się zamyślił.
- Pewnie jakaś przybłęda - powiedział w końcu lekceważąco i dla lepszego efektu machnął ręką. Popatrzyłem na niego niedowierzająco z mieszaniną gniewu. Naprawdę tak uważał? Jakoś w to nie wierzyłem, ale powstrzymałem się od komentarza. Skierowałem się do garażu skończyć motory, a głowę miałem pełną wilków..
- Hej Jacke - Podłamany Quil siadł na mojej ławce.
- Cześć stary - odparłem beznamiętnie. Jeszcze wczoraj opowiedziałem mu o wilku i okazało się, że on też go widział niedaleko sklepu jego mamy, kiedy ten szedł ją odwiedzić.
- Dzwonił może Embry? - zapytał nieśmiało. No pięknie! Następna nierozwikłana zagadka - Embry!
- Nie – stwierdziłem. - Zapomniałem wczoraj zadzwonić - przyznałem się.
- Nic dziwnego - mruknął Quil - Ale ja do niego dzwoniłem - wyznał.
Natychmiast podniosłem głowę głodny wszelkich informacji. Quil skulił się pod ostrzałem mojego natarczywego spojrzenia.
- Nie dowiedziałem się niczego. Embry nie odebrał telefonu tylko jego mama. Powiedziała mi, że Embry już wrócił z kempingu i coś się z nim stało. Urósł bardzo, zmężniał. Ściął też włosy, czego nie mogę sobie wyobrazić.
-Ja też nie mogłem. Embry, który dbał o swoją grzywę bardziej niż o wszystko, pozbył się włosów?
- Martwi się o niego, bo dziwnie się zachowuje. - Ciągnął Quil - Często chodzi zły i podłamany i wydaje się być rozdarty. Nie wie co o tym myśleć. Miał dzisiaj iść do szkoły, ale jak widać olał ją tak samo jak Jared czy Paul.
- No tak!
O tym nie pomyślałem. Skoro Embry jest już po stronie Sama, a to nie ulegało wątpliwości, to szkołę postanowił rzucić tak jak i sekta. Byłem zniesmaczony. To wszystko przez Sama!! To przez niego wszystko jest tak jak nie powinno być. To nie fair!
- Ziemia do Jacob’a! - Quil machnął mi ręką przed nosem.
- Co? - zapytałem zdezorientowany.
- Pytałem się czy idziesz dzisiaj ze mną do Embry’ego - ponaglił mnie przyjaciel. Pokręciłem głową z nikłym uśmiecham.
- Nie, dzisiaj nie mogę - powiedziałem już szczerząc się jak głupek.
- Aaa - powiedział ze zrozumieniem Quil kiwając głową i zduszając śmiech. - Spotykasz się ze swoją Bella.- To nie było pytanie, ale stwierdznie faktu. Jeszcze szerzej się uśmiechnąłem ciesząc się, że przynajmniej to się nie zmieniło. Quil raptownie spoważniał.
- Ale jutro do niego idziemy, czy chcesz czy nie - warknął znienacka
- Jasne - mruknąłem i wlepiłem wzrok w nauczyciela, który właśnie wszedł do klasu.
Quil wstał z westchnieniem i usiadł do swojej ławki. Nie ma co. Zapowiadała się ciekawa lekcja - pomyślałem z sarkazmem i otworzyłem podręcznik. Kiedy rozentuzjazmowany facet tłumaczył coś przed mapą świata, ja byłem zupełnie w innym świecie. Myślałem o Embry’m i Belli.
Czy moja przyjaźń z Embry’m się zakończy? Tak o? Bez wyjaśnienia tej całej sytuacji? Przynajmniej to powinien zrobić skoro już woli Sama. A czy Bella kiedykolwiek będzie gotowa na związek ze mną? Tak bardzo ją kochałem! Ale nie miałem pojęcia czy jest, ba czy będzie gotowa. Normalny człowiek tak się nie zachowuje po tym jak ktoś go zostawi. A Bella całkowicie się załamała po wyjeździe Cullena. Chętnie bym go rozszarpał na strzępy! Czy on nie ma serca?! Co to dziewczyna przyżyła po jego odejściu! Jeszce bardziej denerwowało mnie podejście do tej sprawy członków starszyzny plemienia Quileutów. Wampiry! Też mi coś! Cieszyli się z ich wyjazdu chyba najbardziej z całego półwyspu Olimpic. A uczucia Belli już się nie liczą?! Dla nich tylko te durnowate legendy o wilkach i wampirach w głowach. Lekcje minęły nadzwyczaj szybko, ani się nie obejrzałem a byłem już w domu.
Rzuciłem się do telefonu i wykręciłem numer Belli. Byłem strasznie podekscytowany. Dzisiaj miałem z nią iść na coś w rodzaju randki, żeby świętować naprawę motorów.
- Halo? - Bella podniosła słuchawkę po drugim sygnale.
- Bello... - zacząłem świadomy, że nigdy nie użyłem wołacza jej imienia - Mamy co dzisiaj świętować. - Usłyszałem zduszony okrzyk w słuchawce i zachichotałem.
- Ojej! Już są skończone?
- Yhy.
- Jacke jesteś wspaniały! Niesamowity! - Nie powiem, nie powiem schlebiały mi jej słowa a już szczególnie w jej ustach.
- Bez przesady - żachnąłem się, ale słychać było radość w moim głosie.
- Już do ciebie jadę - powiedziała szybko i zanim zdążyłem się odezwać, odłożyła słuchawkę. Pokręciłem głową z uśmiechem. Ech, w gorącej wodzie kompana! Heh, moja kochana, piękna, radosna Bella. Oj no dobrze trochę przesadzam. Taka radosna to nie jest... I nie jest moja. Ale zaraz do mnie przyjedzie! Super! Zdobędę ją! Obiecuje to sobie. Wykręciłem jeszcze jeden numer tak dobrze mi znany. Nie spodziewałem się nawet, że ktokolwiek odbierze.
- Halo? - głos Embry’ego sprawił, że prawie dostałem palpitacji.
- Embry? To ja Jacke. Słuchaj tak się... - Embry mi przerwał;
- Stój! Yyy.. Nie chcę z tobą gadać. Muszę już iść. Nara.- rozłączył się. Nie chce ze mną gadać? Dlaczego? Mój przyjaciel już się ze mną nie kumlpuje. Coś jest z nim nie tak. Czuję to! Postanowiłem jednak, że póki Bella nie pojedzie to nie będę się tym zadręczał. Wybiegłem z domu nie spotykając po drodze Billy’ego. To dziwne, o tej porze zawsze jest w domu. Eee tam. Co mnie to teraz obchodzi. Teraz jest tylko Bella,Bella,Bella,Bella.
- Bella... - mruknąłem wzdychając i kucnąłem w półmroku przy motorze.
- Jak na razie to tylko ja - odpowiedział mi Quil. Podskoczyłem jak oparzony.
- Wystraszyłeś mnie jak cholera! - pożaliłem się masując czoło, którym walnąłem w motor.
- Sorry - powiedział uśmiechając się łobuzersko. Zacząłem przymocowywać niebieską kokardę do motoru Belli.
- Już skończone? - zainteresował się Quil przykucając przy motorze Belli. Pokiwałem głową dalej mocując się z kokardą.
- Gotowe - oznajmiłem i usiadłem w rabbicie czekając aż Quil wyjaśni mi cel swojej wizyty. Wiedział przecież, że Bella będzie tu lada chwila.
- No bo wiesz... - ociągał się Quil nie skory udzielić mi odpowiedzi na samo narzucające się pytanie. - Wpadłem tylko... porozmawiać -zaciekawiłem się. O czym moglibyśmy rozmawiać teraz, kiedy Bella była tuż tuż - O Belli... - wyjaśnił. No tak.. O czym innym chciałby teraz porozmawiać. Nie byłem na niego zły. Martwi się o mnie, a po drugie potrzebowałem wylać na kogoś moje żale co do Belli.
- Ty ją... kochasz? Tak na serio? - zapytał nieśmiało zerkając w moją stronę. Też pytanie!
- Czy ja ją kocham? Kocham jak wariat! Jak idiota ją kocham! Najbardziej na świecie. Ale ona... Ona nie zdaje sobie z tego sprawy... - zakończyłem z goryczą. Quil zadumał się.
- Wiesz Jacke, nie byłbym taki pewien - oznajmił ku mojemu zdziwieniu. Że co? Miałem z nią jakiekolwiek szansę? Chociażby najmniejszą?
- Mogę Ci tylko tyle powiedzieć, że nie ma żadnego chłopaka i wszystkich spławia. - zwiesiłem głowę. No pewnie, że tak. Kocha tego idiotę Cullena. - Jacob, ale jej to minie - począł ratować sytuację - Mówię Ci, serio. Jesteś spoko facet, w końcu to zrozumie. Już teraz pewnie to rozumie, ale nie jest poprostu jeszcze gotowa.
- To żeś mnie pocieszył - mruknąłem patrząc w bok. Jednak chciałem żeby to była prawda. Chciałem, żeby tak samo jak ja cieszyła się z każdego spotkania, dotyku. Ale to było tylko moje życzenie. Quil wstał.
- Chyba już pójdę. Pamiętaj zasługujesz na nią. Ona doceni to, że tak ją kochasz. Zaufaj mi - po tych słowach wyszedł z garażu. Siedziałem tak kilka minut rozważając słowa Quil’a. Czy jej może na mnie zależeć w ten sposób?
Dźwięk furgonetki Belli raptownie sprowadził mnie na ziemię. Wyszedłem z garażu taszcząc za sobą motory. Ukryłem jej w krzakach niedaleko domu i w podskokach dobiegłem do Belli. Wyjrzała zza auta z rozpromienioną twarzą. Zaskoczyło mnie to trochę. Wyglądała tak... szalenie sexi! Oczy jej błyszczały, skóra jaśniała i uśmiechała się tak zachęcająco. Wyglądała nareszcie jak prawdziwy człowiek, a nie zombi.
- Bella! - doskoczyłem do niej jednym susem i pomogłem wygramolić się z furgonetki.
- Hej Jacke - przywitała się radośnie, ale coś pobrzmiewało w jej głosie co mnie zaniepokoiło. Bała się czegoś? - Jesteś naprawdę cudowny. Jestem ci dłużna - ucieszyło mnie to, jak o mnie mówi. Ująłem jej dłonie. Jak zwykle spowodowało to idiotyczne wyczyny mojego serca. Nadymało się jak balon ze szczęścia.
- Gotowa?- zapytałem podekscytowany. Przełknęła głośno ślinę
- Chyba tak- szepnęła odwracając wzrok. Wydawało mi się, że coś przede mną ukrywa.
- Wszystko w porządku Bells? - zapytałem zmartwiony. Znowu na mnie popatrzyła i uśmiechnęła się tak jak to najbardziej lubiłem.
- Taak. - zapewniła, ale nie byłem przekonany. Zaprowadziłem ją do motorów.
- Wow, niezła robota Jacob. Są naprawdę świetne - pochwaliła mnie, głęboko wpatrując się w moje oczy. Zgłupiałem pod jej wzrokiem. Te czekoladowe oczy roztapiały moje serce. Chłodny wiatr zmierzwił moje włosy, a Bella zadrżała. Niechętnie oderwałem wzrok od jej pięknych oczu i skierowałem go na motory.
- Gdybym miał choć odrobinę rozumu to zwlekałbym z tym jak tylko się da - powiedziałem smutno i westchnąłem żałośnie. Bella zamrugała szybko. Nie wiedziała o co mi chodzi i jak łaknę jej towarzystwa.
- Jakbym powiedział, że nie umiem naprawiać motorów, to co byś robiła? - zapytałem wyraźnie dając jej do zrozumienia o co mi chodzi.
- Że szkoda, ale na pewno będziemy robić coś innego razem - powiedziała wesoło, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo mi ulżyło. Więc Bella mnie nie zostawi!
- Dalej będziesz do mnie przychodzić? - zapytałem. Bella się zdziwiła, a potem rozkosznie zaśmiała.
- A o to Ci chodzi Jacke! No pewnie, że tak. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak miło mi z tobą spędzać czas.. - o mało się na nią nie rzuciłem. Nie potrzebowałem żadnych deklaracji. Skoro dobrze jej było ze mną to niczego innego nie pragnąłem jak zatopić się w czułym pocałunku z Bellą. Wstrzymałem się..Dam jej jeszce trochę czasu.
- Mi z tobą też – szepnąłem wpatrując się w nią jak w obrazek. Bella zarumieniła się i odwróciła wzrok. Pewnie chciała zakończyć ten temat. - No to w drogę- powiedziałem wesoło pogwizdując. Byłem niewiarygodnie szczęśliwy! Wciągnąłem bez trudu maszyny na furgonetkę Belli i razem z nią wsiadłem na miejsce. Bella odpaliła rzeżąca maszynę. Że też taki gruchot jej się podobał!
- No to gdzie jedziemy?- zapytała znów patrząc mi w oczy. Uwielbiałem jak to robiła. Mogłem wtedy wyobrazić sobie, że jej też na mnie zależy.
- Sto dziesiątą w prawo. Znam idealne miejsce na naukę. - stwierdziłem wesoło, ale Bella nie wiadomo czemu przygryzła wargę. Omal jęknąłem. Jej miękka, pełna warga wyglądała tak cudownie. Och jak chciałbym dotknąć jej swoimi wargami! Ale jednak jej reakcja na moje słowa była troche dziwna. Bała się jazdy na motorze. Tak! To o to chodziło!
- Bells jak nie chcesz dzisiaj to nie ma sprawy, nie musisz jeździć - zapewniłem ją. Mknęliśmy właśnie niedaleko nadmorskiego klifu- jednej z atrakcji La Push.
- Ale ja chce - powiedziała, ale jej głos zadrżał. Zastanawiałem się dlaczego to robi, skoro się boi. Wyjrzałem przez okno. Słońce powoli kładło się na falach wzburzonego morza. Wściekłe fale uderzały o brzeg klifu, jakby chciały go znieszczyć. Wtedy usłyszałem krzyk Belli.
- Nie!- Popatrzyłem na nią zaniepokojony. Zahamowała raptownie.
- On się zabije!- wykrzyknęła wychodząc z furgonetki i wskazując na klif. Też tam popatrzyłem. Trzech umięśnionych facetów stało na zboczu klifu, a czwarty był już prawie w wodzie. Zachichotałem. Bella myśłała, że facet chce się zabić. Popatrzyła teraz na mnie wściekle. Skuliłem się. Nie chciałem już widzieć takiej miny skierowanej do mnie.
- Co cię tak śmieszy!? Ten facet się zabije, a tamci go nie powstrzymali - warknęła na mnie. Zachowałem spokój.
- Bells, to tylko zabawa. Oni skaczą z klifu dla zabawy - wytłumaczyłem jej wskazując na następnego faceta, który robił właśnie salto. Z wdziękiem wylądował pośród spiętrzonych fal. Dziwne, taka pogoda, a oni skaczą do zimnej wody. Brrr. Przypomniało mi to Sam’a. Ta zabawa jego sekcie przypadła do gustu. Odwróciłem wzrok zagniewany.
- Skaczą z klifu dla zabawy? - powtórzyła Bella rozszerzając oczy. No tak. W Arizonie nie była to atrakcja i nie mieściło jej się to w głowie.
- No tak. Przypominam Ci, że w La Push nie ma centrum handlowego - zacząłem się z nią droczyć.
- Ciekawe co to za zwariowani ludzie - mruknęła wzdrygając się.
No tak, pogoda nie była zachęcająca na kąpiel w lodowatej wodzie. Popatrzyłem jeszcze raz na klif. Było już tam tylko dwoje umięśnionych facetów, strasznie umięśnionych facetów. Nigdy nie widziałem tak potężnych ludzi oprócz... Zmrużyłem oczy i jęknęłem. To był on. Sam we własnej osobie. Wytężyłem wzrok. I kto jeszcze? O kurde ! Z mistrzem Sam’em rozmawiał właśnie nie kto inny jak Embry. Inny Embry... To nie był już mój stary, beztroski przyjaciel, ale raczej jego zgorzkniała podobizna.
- Ty też skaczesz? - zapytała Bella z ciekawości. Wyrwała mnie z zamyślenia.
- Taak, ale z niższej wysokości - powiedziałem, a w moim głosie dalej pobrzmiewała niechęć. Wskazałem na skałę wystającą z mniej więcej połowy klifu. Wtedy Embry skoczył z klifu, a Sam tuż za nim. No nie! Odwróciłem wzrok.
- Musisz mnie koniecznie zabrać na takie skoki- powiedziała z nieodgadniętą miną. Że co?! Ona na klifie? Zatrzymałem te uwagi dla siebie.
- Ale może nie teraz. Jest trochę zimno. A wogóle to przed chwilą chciałaś ratować Sam’a - zaśmiałem się oschle. Zdziwiła się z jakiegoś powodu. - zimny wiatr rozwiał jej włosy i Bella zadrżała.
- Okej – mruknęła - Ale jak najszybciej. - Wywróciłem oczami.
- Wiesz czasem zachowujesz się bardzo dziwnie - powiedziałem zatapiając się w jej czekoladowym spojrzeniu.
- Wiem..- westchnęła i odwróciła wzrok na Jared’a, Paul’a, Embry’ego i Sam’a, którzy wchodzili znowu na klif. Taak. To było coś w rodzaju spotkania sekty. Uch..
- No to idziemy wypróbować motory? - zapytałem. Bella pokiwała głową i wsiadła z powrotem do furgonetki. Zapięła pas i wcisnęła pedał gazu. Po chwili milczenia spojrzała na mnie z pytającym wyrazem twarzy.
- Znasz tych facetów z klifu? - zapytała niby to od niechcenia. No tak.. Kto jak kto, ale Bella była dobra w odszyfrowywaniu ludzi. Westchnąłem.. Może i dobrze by powiedzieć Belli o Embry’m, Sam’ie i jego zamiarach co do mnie?
-Tak. To nasza kochana sekta - prychnąłem zdegustowany.
- Macie w La Push sektę? - zapytała zmartwiona i zdziwiona.
- Nie wiem.. To ja ich tak nazwałem. Sam Ulay im dowodzi - znów prychnąłem - ,,Obrońcy” to jest Paul i Jared, moi dawni kumple, konsultują się z wielkim mistrzem- roześmiałem się drwiąco i zacisnąłem pięści. Gniew spalał mnie od wewnątrz. Przełknąłem ślinę. Spoko Jacke.. Uspokój się - usłyszałem w swojej głowie głos Billy’ego.
- Nie przepadasz za nimi. - stwierdziła nieśmiało Bella już nie patrząc na mnie. Pewnie przestraszył ją mój wybuch..
- To tak widać? - rzuciłem z ironią już łagodniej. Nie chciałem ją wystraszyć.
- Ale oni nie robią chyba nic złego - próbowała ratować sytuację - Z tego co widzę to tylko lubią się popisywać i działają ci na nerwy.
- Tak. Cholernie działają mi na nerwy. - wyrzuciłem z siebie i zacząłem opowiadać historyjkę o gangu Sam’a.- W zeszłym semestrze stałem raz z kumplami pod sklepem. Sam mijał nas z dwoma swoimi „wyznawcami” Paulem i Jaredem, a wtedy Quil rzucił coś głupiego, znasz go i Paul strasznie się wkurzył. Oczy zrobiły mu się całkiem czarne, uśmiechnął się krzywo - nie, nie uśmiechnął się, tylko tak obnażył zęby - Taak, dobrze to pamiątałem. Bella rozchyliła lekko usta ze zdziwienia, a wyglądało to tak kusząco..Wziąłem się w garść i kontynuowałem.- Był taki nabuzowany, że prawie się trząsł. Ale Sam położył mu dłoń na ramieniu i pokręcił przecząco głową. Paul patrzył na niego, patrzył i w końcu się uspokoił. Naprawdę wyglądało to tak, jakby Sam go powstrzymywał. Jakby Paul miał nas rozszarpać, gdyby nie Uley. Jak w westernie. A przecież Paul ma dopiero szesnaście lat, nie tak jak Sam, który ma dwadzieścia i jest wysoki, i w ogóle. Ten Paul jest niższy ode mnie i nie taki umięśniony jak Quil. Każdy z nas położyłby go jedną ręką. - stwierdziłem, choć w głębii siebie wiedziałem, że trochę mnie przeraziło jego zachowanie. Bella pokiwała głową i mruknęła coś niezrozumiale.
- Powinnam była tam skręcić - powiedziała w końcu wskazując na polną drogę.
- Nic się nie stało - mruknąłem pogrążony w myślach. Czy Bella była osobą, której mogłem wszystko powiedzieć? No może z wyjątkiem tego jak bardzo ją kocham, ale tak, więc chyba mogę jej zaufać.- Zatrzymaj się tu- wskazałem na róg z którego nie było widać nieszczęsnego klifu i Sam’a. Wysiedliśmy z furgonetki. Bez słowa wyjąłem motory. Czułem, że Bella intensywnie nad czymś rozmyśla więc nie przeszkadzałem jej, choć cisza mi już trochę ciążyła.
- Jacob, coś cię dręczy prawda? Coś związane z Sam’em i jego sektą? - dotknęła lekko moich pleców żebym się odwróciłe w jej stronę. Wyprostowałem się gwałtownie, a spłoszona Bella zdjęła rękę. Byłem niepocieszony. Odwróciłem się w jej stronę. Na jej twarzy malowała się jedynie troska. Westchnąłem.
- Tak. Nie powiedziałem ci wszystkiego.- powiedziałem i odwróciłem wzrok. Nie chciałem teraz patrzyć w jej łagodne oczy. Zacząłem kopać koło furgonetki.
- Chodzi... chodzi o to, jak tamci się do mnie odnoszą. Nie podoba mi się to. Widzisz, w radzie teoretycznie wszyscy są sobie równi, ale gdyby mieli wyłonić spośród siebie przywódcę, zostałby nim mój tata. Nigdy nie mogłem zrozumieć, skąd w ludziach bierze się ten respekt wobec niego. Dlaczego jego zdanie najbardziej się liczy. To ma coś wspólnego z jego ojcem i z ojcem jego ojca. Pradziadek, Ephraim Black, był kimś w rodzaju ostatniego plemienia. Może to z tego powodu słuchają Billy'ego. Mnie w każdym razie nikt nigdy nie wyróżniał, nikt nie dawał mi do zrozumienia, czyim jestem synem. Aż do teraz...- nieśmiało na nią spojrzałem. Była zaskoczona moim wybuchem szczerości, ale w jej oczach malowała się również nienawiść do gangu Sam’a i współczucie.
- Nikt cię nie będzie zmuszał, żebyś do nich dołączył! - powiedziała w końcu wściekle. Była taka kochana. Bała się o mnie i martwiła. Miałem ochotę ją objąć i powiedzieć, że jeżeli ona będzie ze mną to nic mnie nie obchodzi, ale jak zwykle tego nie zrobiłem. Jednak nie powiedziałem jej najgorszej prawdy o Embry’em. Co tam ja, on był ważniejszy.
- To nie wszystko - domyśliła się jak zwykle. Znowu odwróciłem wzrok.
- Jest jeszcze Embry. Od tygodnia mnie unika- westchnąłem żałośnie. Nie byłem na niego zły, tylko się martwiłem. Bella zrobiła skruszoną minę.
- No wiesz, ostatnio tyle czasu razem spędzamy..- tłumaczyła się. Nie chciałem żeby czuła się winna więc szybko to przerwałem.
-Nie, to nie to. Z Quilem też się nie kontaktował. Z nikim się nie kontaktował. Nie chodzi do szkoły, a jak do niego zadzwoniłem to nie chciał ze mną gadać- wylewałem z siebie cały żal i lęki. Przygryzłem wargę. - A teraz Embry trzyma się z Samem i jego bandą. Jest dzisiaj z nimi tam, na skałach. Widziałem ich wszystkich!- podniosłem wzrok na Bellę. Miała oczy tak pełne współczucia i wzajemnego bólu, że jeszcze trochę a bym się normalnie poryczał. - Bella – jęknąłem - oni czepili się go jeszcze bardziej niż mnie. Nigdy nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. A teraz, jak gdyby nigdy nic, skacze z Samem z klifu. Nie wiem co mam robić- Zamilkłem na moment chowając twarz w dłoniach - To samo było z Paulem. Na początku wcale się z Samem nie przyjaźnił. A potem nie pojawiał się w szkole. Był już na każde zawołanie Uleya. Cholera, nie wiem, co jest grane. Nie umiem sobie tego poukładać, a sądzę, że muszę - ze względu na Embry'ego i... ze względu na siebie. Popatrzyłem na nią szukając pocieszenia. Zmarszczyła czoła.
- Mówiłeś o tym Billy’emu?- zapytała. No tak drażliwy temat.
- Billy był pomocny, nie ma co.- prychnąłem.
- Co powiedział?- zapytała i dostała gęsiej skórki. Marzła.. Chicałem ją otulić choćby własnym ciałem. Udałem szorstki głos ojca.
- O nic się nie martw Jacob. Jak będziesz gotowy to wszystko zrozumiesz. - wróciłem do swojego normalnego głosu - I co mam teraz robić? Czy Billy popiera sektę Sam’a? Czy tu może chodzi o te idiotyczne, legendarne plemię?- Potarłem sobie oczy dłońmi żeby wrócić do rzeczywistości.
- Och Jacke! - Wtedy poczułem czyjeś szczupłe ręce i ramiona okręcające się dookoła mnie. Zamarłem. Bella mnie przytuliła, a raczej wtuliła się w moją pierś. Czyżby nareszcie zdała sobie sprawę, że ją kocham? Czy nareszcie ona też mnie pokochała? Z wachaniem, żeby niczego nie zniszczyć położyłem swoje dłonie na jej plecach i łopatkach i delikatnie ją objąłem.
- Nie martw się Jacke. Wszystko będzie dobrze. Nie dasz się jakiemuś Sam’owi! Nie pozwolę mu na to!- szeptała pocieszająco wtulona we mnie.
- Dzięki- powiedziałem czule, ochryplej niż zwykle. Nie panowałem nad swoimi emocjami. Nie chciałem nad nimi panować! Chciałem dać im upust! Wydawało mi się, że Bellę nie krępowała nasza bliskość. Przytuliłem ją mocniej, żeby czuła się bezpiecznie. Pewnie ostatnim razem tulił ją ktoś zupełnie inny.. Ktoś kto później ją okropnie porzucił. Zagotowało się we mnie. Próbowałem o tym zapomnieć. Dla lepszej koncentracji oderwałem jedną rękę od pleców Belli i dotknąłem jej miękkich włosów.
- Będę częściej ci się zwierzać, jak będziesz mnie tak pocieszać- powiedziałem wesoło. Zapomniałem o Embry’m, zapomniałem o Sam’ie. Oni się teraz nie liczyli. Oto pierwszy raz przytuliłem Bellę. Ta z cichym westchnieniem odsunęła się ode mnie i rzekła z usmiechem;
- Aż trudno uwierzyć, że jestem od ciebie starsza - akcent padł na słowo starsza. Nie wiedziałem czemu. Dla mnie nie miało to znaczenia. - Przy tobie czuję się jak karzełek - zaśmiała się zadzierając głowę, żeby móc mi spojrzeć w oczy. Zatrzepotała rzęsami zupełnie nieświadomie i wstające słońce oświetliło jej skórę koloru kości słoniowej. Jak na sygnał palnąłem;
- Jesteś jak laleczka, porcelanowa laleczka - dotknąłem opuszkami palców jej czoła. Bella odsunęła się lekko, wywracając oczami i rumieniąc się.
- Proszę, tylko żadnych żartów o albinosach- powiedziała udając zagniewaną.
- Jesteś pewna, że nie jesteś albinosem?- zapytałem i korzystając z okazji i wplotłem palce swojej miedzianej dłoni w jej mleczno białe. Kontrast bił po oczach.- Nigdy nie widziałem nikogo bledszego- stwierdziłem szczerze- To znaczy z wyjątkiem..- urwałem widząc reakcję Belli. Pobladła jeszcze bardziej, a w jej oczch znów pojawił się znienawidzony przeze mnie ból. Odwróciła wzrok, żebym nie patrzył w jej oczy. Jej pierś falowała od spazmatycznego oddechu. Cholera, co za gafa. Musiałem to jakoś naprawić.
- Gotowa na lekcję?- spytałem w końcu. Bella wzięła głębszy oddech i kiwając głową spojrzała na mnie cierpiącymi, ale tak pięknymi oczami...
Rozdział 5. Motory i sprawy sekty
- No to pokaż mi gdzie jest sprzęgło - powiedziałem Belli. Posłusznie wskazała prawidłową dźwignię, ufnie wpatrując się w moje oczy. Niemal byłem na nią zły, że tak mnie ciągle rozprasza, ale nie zamieniłbym się za żadne skarby!
- A hamulec?- zapytałem, kiedy znowu odzyskałem głos. Wskazała łydką hamulec przy prawej stopie. Pokręciłem karcąco głową.
- Nie, ten nie jest dla początkujących. O nim zapomnij. Ten jest dla ciebie - powiedziałem biorąc jej dłoń i kładąc na odpowiedniej dżwigni. Moje serce zwiększyło obroty, jak zawsze kiedy dotykałem Bellę.
- Okej - zgodziła się, nerwowo przygryzając wargę.
Bałem się. Przeczuwałem, że jej jazda źle się zakończy. Po pierwsze dlatego, że bez przerwy zapominała o hamulcu, a po drugie nie była chętna do jazdy. Oczywiście nie przyznała się do tego, ale ja wiedziałem swoje. Skoro nie chciała to dlaczego próbuje? Ach, Bellę trudno było zrozumieć.
- Zmiana biegów?- dotknęła największej dźwigni
- A gaz?- wskazała prawidłowo - No to wszystkie dźwignie masz już chyba obcykane. No to gotowa do jazdy?- zapytałem.
Bella zrobiła taką minę jakby miała zaraz zwymiotować, ale pokiwała głową. Ścisnąłem mocniej jej rękę. Nie chciałem się z nią sprzeczać. Odpaliłem motor. Warknął wściekle i zakołysał się. Bella pisnęła, puściła sprzęgło i złapała się kurczowo kierownicy.
- On nie chce stać - pożaliła się, kiedy opanowała spazmatyczny oddech.
- Nie martw się. Podczas jazdy będzie stabilny - zapewniłem ją, ale żeby czuła się bezpieczniej przytrzymałem motor za siedzenie, kiedy zapaliłem go drugi raz. Też zgasł, a Bella oddychała coraz szybciej. Za czwartym podejściem, gdy Bella prawie dyszała, motor ryknął i zaczął pracować w miejscu. Uśmiechnąłem się do niej.
- No, udało się - nie odpowiedziała, tylko przełknęła głośno ślinę. - Pamiętaj, czarna dźwignia hamulec i nie puszczaj sprzęgła. Hmm.. Pomyśl sobie, że to jest odbezpieczony granat. - Popatrzyła na mnie spanikowana.
- Mam trzymać granat?- zapytała przy wtórze powarkiwania silnika. Pokiwałem głową.
- Pamiętasz jak wrzuca się pierwszy bieg?
-Yhy- wydukała
- No to dawaj i delikatnie dodaj gazu - posłusznie wykonała moje polecenia .- Jesteś pewna, że chcesz spróbować? Wyglądasz na przerażoną - ostatni raz zapytałem.
- Wydaje ci się - syknęła. Motor dalej stał w miejscu.
- Trochę mocniej - pouczyłem ją.
- Wiem - mruknęła spięta.
- No to teraz puszczaj powoli sprzęgło.
Bella rozwarła odrobinę rękę na sprzęgle, ale w tym samym czasie zamarła i rozszerzyła oczy. Z jej ust wydarł się zduszony krzyk. Nie wiedziałem o co jej chodzi! Wpatrywała się niewidzącymi oczami w coś co ja nie dostrzegałem. Motor zakołysał się i przygniótłby Bellę do ziemi, gdybym go nie przytrzymał.
- Bells nic ci nie jest? - zapytałem spanikowany potrząsając jej szczuplutkie ramiona.
- Nie - wysapała z nikłym uśmiechem na ustach. Dziwne.
- Chyba uderzyłaś się w głowę - stwierdziłem patrząc na jej dziwnie jaśniejącą twarz. Jednak motory to był zły pomysł.
-Nie, nie na pewno nie. Próbuję dalej - powiedziała z podejrzaną determinacją i wsiadła spowrotem na motor. - Mogłabym ja spróbować? - zapytała kiedy znów miałem odpalić silnik. Zaniepokoiłem się. Wyglądała trochę jakby zwariowała.
- Jasne - mruknąłem. Po kilkunastu podejściach i Belli się udało. Popatrzyła na mnie z dumą.
- Bravo- powiedziałem pełen uznania. - Teraz ostrożnie ze sprzęgłem. Wcześniej za szybko puściłaś. - pokiwała głową niczym pilna uczennica.
- Puszczaj stopniowo - w tym momencie oczy Belli zaszkliły się znowu i nie wiadomo z jakiego powodu uśmiechnęła się. Wystartowała! Jechała prosto, więc raczej nic jej nie było. Oddalała się coraz szybciej. Podbiegłem kawałek krzycząc;
- Bells! Wracaj już! - Ta nic nie odpowiedziała, ale usłyszałem szczęśliwy krzyk z jej ust.
- Edward! Taak!- Co?! Edward Cullen?! To było niemożliwe. Jego tam nie było! Bella przyspieszyła i podążała prosto na drzewo. Podbiegłem do Harley’a i odpaliłem go, aby dojechać do Belli.
- Edward! Nie umiem skręciiiiiić! - wrzasnęła Bella. O cholera! Nie nauczyłem jej. Popatrzyłem jak znika za widnokręgiem. Motor Belli zachybotał się. Prawdopodobnie zahamowała złym hamulcem! Krzyknęła jeszcze raz i zniknęła.
- Bellaa! - krzyknąłem za nią i od razu wrzuciłem 4 bieg. Motor pruł jak wściekły, a wiatr rozwiewał mi długie włosy. Byłem już blisko niej. Podjechałem jeszcze kawałek i ją zobaczyłem. Leżała bez ruchu z twarzą wtuloną w mech!
- Bells! - czyżby nie żyła? Nie! To nimożliwe! Poruszyła się!
Zszedłem z motoru nie wyłączając nawet silnika. Znalazłem się na klęczkach koło niej. Odepchnąłem motor z jej chudego ciała. Uniosłem lekko Bellę i położyłem sobie na kolanach. Nie myślałem nawet o naszej bliskości, bo byłem zajęty wpatrywaniem się w jej otwartą, krwawiącą ranę na czole! Koło niej leżał zakrwawiony kamień, którym prawdopodobnie się zraniła.
- Bella, nic ci nie jest?- zapytałem, chcąc usłyszeć choćby jedno słowo z jej ust, aby udowodnić sobie, że żyje.
- Nic,a nic .- mruknęła dziwnie usatysfakcjonowana - Czuję się wspaniale!- wyszeptała ochryple otwierając oczy. Te już też miała w krwi, która sączyła się z jej czoła. - Choć, spróbuję jeszcze raz, bo to wszystko przez to, że pomyliłam hamulec - mówiła i chciała się już podnieść.
- Chyba sobie żartujesz! Masz na czole wielką ranę - wrzasnąłem. Pożałowałem jednak swojej porywczości i uspokoiłem się. Bella skrzywiła się i podniosła rękę do czoła.
- Fuj - mruknęła- Krew. Ale to nic, muszę jeszcze poćwiczyć - powiedziała. Zignorowałem ją.
- Choć zawiozę cię do szpitala - powiedziałem pomagając jej wstać. Zachwiała się. Traciła dużo krwi. Nie zastanawiając się, rozpiąłem koszulę i zwinąłem ją w rulon. Podałem ją Belli,a ta przyłożyła ją sobie do czoła, krzywiąc się raz czy dwa.
- Prowizoryczny opatrunek- mruknąłem.
- Dzieki
- Nie ma sprawy. Pomogę ci iść do samochodu. - Bella zaparła się nogami.
- A co z motorami? Mam nadzieję, że nie uszkodziłam niczego - Boże, ta dziewczyna jest niemożliwa! Ma rozczochrane czoło, a zamiast martwić się o siebie, to martwi się o motory! Zamyśliłem się.
- Poczekaj tu - powiedziałem do niej. Moja koszulka już przesiąkała - Zaraz tu podjadę.
Złapałem motor i pomknąłem do furgonetki. Trzeba by było zawieść ją na ostry dyżur, zanim zemdleje. Nie zamierzałem jednak zapytać ją o tego Edwarda chociaż byłem ciekawy, czemu akurat o nim wspomniała. Bardzo by ją zraniło jednak moje pytanie, więc dałem sobie spokój. Kiedy dotarłem do furgonetki zerknąłem w stronę Belli. Stała, więc nie było jej słabo.
Kiedy kierowałem wzrok na motory, nie chcąco zahaczyłem o klif. Sekta Sam’a dalej tam była, ale stała napięta jak struna patrząc w moją stronę. Zamrugałem i odwróciłem wzrok. Zauważyli nas. Ach, trudno. Wsadziłem motor jedną ręką do samochodu, a drugą zgarnąłem włosy z czoła. Zaraz potem ekspresowo wsiadłem do środka i zerknąłem jeszcze raz na klif. Dziwne, sekta zdejmowała właśnie topy i kierowała się w stronę lasu. Embry ociągał się ostatni zerkając w moją stronę. Zagotowało się we mnie! Wyglądał okropnie! Był nieszczęśliwy, więc sekta zmusiła go do dołączenia. Odpaliłem silnik i pomknąłem w stronę Belli przypominając sobie, że trzeba jak najszybciej dojechać do szpitala. Włączyłem skrzypiące wycieraczki, bo zaczynało mżyć. Zaparkowałem nieopodal Belli. Wyskoczyłem z furgonetki i dopadłem do niej.
- Żyjesz? - zapytałem. Uśmiechnęła się i oczy jej rozjaśniły się prawie tak, jak to robiły pół roku temu.
- Pewnie, nie nakręcaj się tak. To tylko trochę krwi. - wywróciłem oczy i przyjrzałem sie jej krytycznie. Krew już nieco zaschła i oblepiała jej szyję oraz twarz. Ale nawet mimo tego wyglądała cudownie!
- To tylko wiadro krwi - mruknąłem pomagając jej iść do samochodu. Przy mojej pomocy wsiadła na miejsce pasażera. Zapiąłem pasy i odpaliłem furgonetkę.
- Muszę cię zawieźć do szpitala. Trzeba ci koniecznie założyć szwy. - mruknąłem pędząc już w rzęsistym deszczu.
- Hej, Jacke czekaj. - powiedziała. - Jak pojedziemy na ostry dyżur, to Charlie zaraz się dowie o mojej przygodzie i koniec z motorami. - spojrzałem na nią. Uśmiechała się ciepło i wyglądała na niewiarygodnie szczęśliwą i przy tym tak piękną!
- Co proponujesz? - zamyśliła się i mała zmarszczka pojawiła się pomiędzy jej brwiami. Chciałem wygładzić ją swoimi ustami. Niestety sama się rozprostowała.
- Już wiem! Zawieź mnie do domu. Przebiorę się i umyję, a wtedy pojedziemy do szpitala. Nic mi nie będzie, a Charlie’mu powiem, że przewróciłam się i...hmm..O! Uderzyłam głową w młotek. Na pewno mi uwierzy... - mruknęła. Zaśmiałem się. Ona to ma pomysły!
- Jesteś pewna Bells? Strasznie krwawisz - powiedziałem z troską w głosie i otoczyłem ją ramieniem, bo zadygotała gwałtownie. Mnie tam nie było zimno.
- Tak, nie martw się Jacob. Krwawię przy byle okazji - na dowód uśmiechnęła się przekonująco. Automatycznie odwzajemniłem uśmiech głęboko wpatrując się w jej modre oczy. Już nie przypominały tych oczu, którymi powitała mnie podczas spotkania. Były roześmiane, choć czaiło się w nich trochę smutku, który miał pozostać już na zawsze w jej oczach.. Po dwudziestu minutach dojechaliśmy do domu komendanta Swan’a. Zgasiłem silnik. Bella rozpięła pas i niezdarnie wyszła na zewnątrz.
- Zaraz wracam!- rzuciła i podbiegła do drzwi.
Sięgnęła po klucz nad okapem i odwróciła się jeszcze raz w moją stronę. Uśmiechnęła się przemiło i weszła do środka. Westchnąłem i zacząłem obserwować deszcz, który leniwie siąpał na ziemię. Mogłem ją nie brać na te przeklęte motory! Przecież mogła sobie zrobić krzywdę! I to przeze mnie! Kiedy Charlie się o tym dowie, to dopiero da mi do wiwatu..Najgorzej, że ją to bolało..Przeze mnie rozwaliła sobie czoło! To była moja wina..Hmm..Ale ona widocznie się tym nie przejmowała. Była uśmiechnięta od ucha do ucha i wydawała się być nawet szczęśliwa.. To nie mogła być zasługa motorów, a już tym bardziej nie moja. Miałem nadzieję, że nie znienawidzi mnie po tej przygodzie. Nie to jednak pytanie nurtowało mnie najbardziej. Byłem bardzo ciekawy, co też Bella miała na myśli krzycząc imię tego idioty Cullena. Czyżby go tam zobaczyła? Nie, to niemożliwe.. Cullenowie byli daleko stąd, a poza tym też bym go zauważył. Niestety nic nie wskazywało na to, że Bells mi cokolwiek powie. Szkoda... Bo powinna mi była zaufać. Ja jej zdradziłem moje lęki, a ona... Patrzyłem tępo jak deszcz ścieka na trawę, która zazieleniła się pięknie. Ach, ten widok zapierał dech w piersiach nawet mi.
Wilgotna trawa, zielona ściana lasu... i ta dziewczyna, która właśnie wychodziła z czerwonego domu. Przyroda nie dorastała nawet do pięt Belli. Ciasnawa kurtka deszczowa opinała jej doskonałe ciało jak druga skóra. Puszyste, ciemno-brązowe kosmyki falowały za każdym krokiem. Twarz zostawiłem sobie na sam koniec. Jej usta tak niewiarygodnie pełne i smakowite wykrzywione miała w pięknym uśmiechu. A oczy... Ach, jej oczy były niewyobrażalnie wymowne. Okalały je kaskady czarnych rzęs. Brązowe oczy były bardzo poważne, ale niewyobrażalnie piękne. Zamrugałem szybko żeby się uspokoić. Byłem na siebie zły. Myślałem, ze w końcu przyzwyczaję się do jej wyglądu. Jednak nic na to nie wskazywało. Bella wcisnęła się do furgonetki trzymając moją koszulkę przy czole. Wyglądała znacznie lepiej. Nie była już wybrudzona błotem i krwią.
- Wyglądasz znacznie lepiej - powiedziałem nie mogąc oderwać oczu od Belli. Uśmiechnęła się i skuliła. Znowu objąłem ją ramieniem, prowadząc samochód jedną ręką. Bella wtuliła się twarzą w moje ramię. Moje tętno przyspieszyło. Omal nie spaliłem się ze wstydu. Miałem nadzieję, że nie słyszała odgłosu mojego przyspieszonego serca i policzków, które zachodziły mi rumieńcem.
- O kurczę, Jacob. Zapomniałam ci wziąć jakiejś koszuli z domu - powiedziała Bella przepraszająco, prostując się. Staliśmy właśnie na światłach. Mocniej ją objąłem, żeby znów przyłożyła twarz jak najbliżej mnie.
- Nic się nie stało - powiedziałem wesoło, szerząc żeby - Nie jest mi zimno - nie kłamałem.
Było mi nawet odrobinę za ciepło, ale nie otwierałem okien ze względu na Bellę, która szczękała zębami. Po kilku sekundach znowu przytuliła czoło do mojego ramienia. Niemal mruczałem z zadowolenia... Od domu Swanów do szpitala było około dziesięciu minut jazdy. Mijaliśmy w ciszy domy w Forks, małe markety i całodobowe apteki. Ani razu nie spojrzałem na Bellę żeby się nie rozproszyć. W końcu sobie pozwoliłem na chwilę zapomnienia. Zerknąłem na nią ukradkiem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że Bella zerka na mój nagi tors. Może ją to krępowało.
- Co?- zapytałem trochę zmieszany. Uśmiechnęła się odrobinę.
- Nic, po prostu dopiero uświadomiłam sobie pewną rzecz. Wiesz, jesteś całkiem przystojny.- mruknęła uwodzicielsko, ale potem zaraz odwróciła wzrok zawstydzona. Moje serce jeszcze trochę, a rozsadziłoby mi pierś ze szczęścia. Ona uważała, że jestem przystojny! Kurczę, haha, supeer! Ja nie mogę! Zachowałem jednak kamienną twarz i powiedziałem lekceważąco wznosząc oczy ku niebu.
- Chyba na prawdę uderzyłaś się w głowę - wyszło idealnie. Na razie musiałem zachowywać pozory, że nic do niej nie czuję, choć nie zawsze mi się to udawało.
- Mówię serio - upierała się Bella. Zacisnąłem mocniej rękę na jej chudym ramieniu. Nie łatwo było mi się powstrzymać przed objęciem jej całej i przylegnięciem ściśle do jej całego ciała, a co dopiero przed flirtem, kiedy tak mówiła.
- No to dzięki czy coś w tym stylu. - znowu wyszło perfect. W duchu cieszyłem się jak idiota. No nie moge! Bella kocham cie! Kocham cie!
- Nie ma za co, czy coś w tym stylu - parsknęła śmiechem, a ja razem z nią.
Śmialiśmy i śmialiśmy jak to często zdarzało się, kiedy byliśmy we dwoje. W szpitalu Belli założono 7 szwów! Cały czas trzymałem ją za rękę i rzucałem przepraszające spojrzenia, kiedy tylko na mnie patrzyła. A patrzyła często...
Wróciłem do domu późno, bo ani ja nie chciałem się rozstawać z Bellą, ani ona ze mną. W miarę upływu czasu robiła się coraz bardziej poddenerwowana. Kiedy Bella zniknęła z zasięgu mojego wzroku w La Push, powłócząc nogami poszedłem do domu. Mokra trawa skrzypiała pod moimi butami. Wzdrygnąłem się, kiedy popatrzyłem na krzak, z którego jeszcze wczoraj wyglądał ten straszny stwór. Masakra...
A skoro już o takich zagadkach mowa, to co się stanie z Embry’m? Jest członkiem tej podejrzanej sekty Sam’a i najwyraźniej zabroniono mu się było ze mną porozumiewać. Tak! On na pewno nie zrobił tego z własnej woli! Po prostu Sam mu kazał! Kamień spadł mi z serca.
Uchyliłem ostrożnie drzwi, bo wiedziałem, że Billy był w domu. Z kuchni było słychać podniesione głosy.
- Nie możesz tak zrobić! Jacob cierpi! - to Billy zagrzmiał waląc pięścią w stół.
- Zrozum, muszę.. też mi jest z tym ciężko, ale.. - To Sam szeptał właśnie coś ojcu.
- Chłopaki. Przecież można pójść na kompromis. Embry nie jest idiotą, a Jacob’a wkrótce spotka to samo, więc..
Harry Clearwater? On też tutaj? I rozmawiają o Embry’m i o mnie! Może uda mi się coś dowiedzieć. Podkradłem się cicho do rogu, w którym zawsze stały plastikowe butelki. Może uda mi się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi! Przyłożyłem ucho do drzwi kuchni, skąd dochodziły teraz przytłumione słowa. Wtedy coś trzasnęło i warknęło. Zbaraniałem.
- Nie! Embry nie spotka się z Jacobem i koniec kropka! Nie zmienię zdania - ryknął Sam.
Nigdy nie słyszałem go takim wściekłym! Szok był tak duży, że upadłem na wznak, robiąc mnóstwo hałasu, wpadając na butelki. Cholera! Gdybym nie był taką niezdarą!! Zacząłem się szybko podnosić się klnąc pod nosem. Jeszcze chwila! Aj, cholera! Głosy za drzwiami ucichły. Usłyszałem dźwięk skrzypiącego linoleum, kiedy Billy jechał na wózku do drzwi. Natychmiast się podniosłem, nie chcąc wyjść na podsłuchiwacza, choć ojciec pewnie domyślał się, że tam byłem. Wyplątałem z włosów kawałek plastiku i stanąłem gotowy do konfrontacji z Billy’m. Nie gniewałem się jednak na niego. Nie po tym, co usłyszałem. Ojciec martwił się o mnie, chciał żeby Embry się ze mną spotkał. Byłem mu za to wdzięczny... Nie to co ten okropny Sam! Drzwi od kuchni rozwarły się trochę i snop światła pochodzącego ze starej lampy mojej mamy, padł na mnie. Ujrzałem twarz ojca. Tak jak się spodziewałem, byłem zagniewany.
- Jacob co ty tu robisz? - warknął. Zrobiłem minę niewiniątka.
- Właśnie przyszedłem do domu. - Billy łypał jeszcze jakiś czas na mnie spode łba. W końcu westchnął i zapytał;
- Chcesz coś zjeść? - mój żołądek jak na zawołanie skręcił mi się z głodu i wydał przeciągły dźwięk.
Billy zaśmiał się ochryple i gestem zaprosił mnie do kuchni. Wcisnąłem się do po brzegi zapełnionego pomieszczenia. Na podłodze siedzieli Jared i Paul, którzy nie brali udziału w dyskusji. Przy stole pochylali się ku sobie Harry i Sam. Kiedy mnie zobaczyli uśmiechnęli się obaj. Zmroziłem ich wzrokiem. Chętnie bym ich wygonił! Ich wszystkich! Sam wcale się nie zmieszał, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej natarczywie mi się przyglądał.
Zakląłem pod nosem i ręce mi dziwnie zadygotały ze złości. W głębie piersi poczułem jakby coś mi rozwalało wnętrzności ze złości. Przyłożyłem ręce do serca i zacząłem szybciej oddychać. Zamknąłem oczy. Miałem ochotę rozszarpać Sama na części, a potem zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz. Warknąłem dziwnym głosem i krzyknąłem ze strachu. Co się ze mną dzieje! Prawie nie słyszałem podniesionych głosów za moimi plecami i tego zamieszania. Cholera! Muszę myśleć o Belli. Jutro się z nią spotkam. Będziemy spędzać ze sobą czas. Wszystko będzie OK. Uspokój się Jacke! Sam siebie ganiłem w duchu. Powoli dochodziłem do siebie. Oparłem dłonie na stole, żeby się uspokoić. Oddychałem coraz bardziej miarowo. Wdech, wydech. Taak... Przetarłem ręką czoło, które było pełne kropelek potu. Całkowicie się wyprostowałem i w końcu otworzyłem oczy. Jared, Paul i Sam stali w dziwnych pozach dookoła mnie . Billy z ręką na telefonie spoglądał na mnie z otwartymi ustami ze zdziwienia. Harry pierwszy odzyskał głos.
- Jacob... - zamachał rękami, nie wiedząc co powiedzieć.
Też nie wiedziałem. Z jednej strony byłem nadal pełen potwornej złości, ale z drugiej strony miałem ochotę uciec stąd z krzykiem jak jakiś mięczak. Przełknąłem głośno ślinę i nie panując już nad sobą pobiegłem do pokoju. Zanim drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem usłyszałem jeszcze głos Billy’ego.
- Nie jest gotowy... - padłem na łóżko.
Zwinąłem się w ciasny kłębek i miarowo kołysałem się w przód i w tył patrząc na zachodzące słońce. Coś się złego działo w La Push; z Embry’m, z Samem, z Billy’m i ze mną. Chyba już nigdy nie miałem zapomnieć czego doświadczyłem przed chwilą. Tej niszczącej mnie złości, tego bólu w klatce piersiowej. Złapałem się za głowę. Co się ze mną działo!? Co się w ogóle działo! Nie miałem nawet szans porozmawiać z Embry’m! Z nikim nie mogę porozmawiać! Ach, tak... Jest jeszcze Bella. Jednak nie chciałem mówić tego Belli. Nie to, że jej nie ufałem czy coś, ale po prostu nie chciałem, żeby się zamartwiała przeze mnie. I tak ma już dostatecznie dużo na głowie. A ojciec? Prychnąłem. Taak, on to dopiero doradzi... Ha! Poderwałem się z łóżka z hukiem lądując na podłodze. Auć! Wstałem masując łokcie. Jest jeszcze Quil! On mnie zrozumie. Zakradłem się cichutko koło telefonu. W kuchni dalej panował zgiełk. Wykręciłem numer Quil’a. Od razu odebrał;
- Halo?
- Quil, to ja Jacob. Błagam wpadnij teraz do mnie.
- Jacke, coś się stało? - zapytał przestraszony Quil.
- Poprostu przyjdź, ok? Cześć. - odjąłem słuchawkę od ucha.
- Coś go blokuje... - głos Billy’ego rozpoznałbym z daleka. Zamarłem czekając na to co powie dalej.
- Nie domyślasz się co?- zapytał z sarkazmem Paul. Sam chrząknął znacząco. Nie wiedziałem o co im chodzi! Blokuje kogoś? Co blokuje? I co to wszystko ma znaczyć!? Billy westchnął ciężko
- Nie mogę mu zabraniać spotykać się z Bellą. Nie po tym co doznał z powodu Embry’ego. On nie zasługuje na to... - głos mu się załamał.
A więc to o mnie chodzi, tak?! Znowu o mnie! Nie mogę się spotykać z Bellą! Niech się lepiej ode mnie od czepią do cholery! Ktoś jeszcze coś wtrącił, ale ja już wychodziłem na zewnątrz. To była chłodna noc. Szron pokrył już malutką warstwą trawy. Jak na luty to i tak było nie tak źle. Poszedłem do garażu i uklęknąłem przy rabbicie. Miałem zamiar niedługo go skończyć.
Quil przyszedł po około pięciu minutach, kiedy reparacja już wkręciła mnie na dobre. Miałem rację. Po rozmowie z przyjacielem od razu mi ulżyło. Przyrzekliśmy też sobie pewną rzecz. Kiedy Sam nas dorwie ( twu twu! ) nie zerwiemy ze sobą kontaktu tak jak to zrobił Embry. Nie damy mu się tak łatwo! Wykonałem też kawał dobrej roboty przy rabbicie. Jak dobrze pójdzie to skończę go za tydzień! Położyłem się spać z o wiele lżejszą głową.
Następnego dnia po szkole poszliśmy z Quil’em do Embry’ego. Tak jak się spodziewaliśmy, nie było go w domu. Jego mama nie umiała nam nic powiedzieć. Zaraz potem, Bella znowu do mnie wpadła. Ach, byłem taki szczęśliwy! Było nam razem tak wesoło i miło. Niestety nie mieliśmy dużo do roboty. Posiedzieliśmy trochę z Billy’m, pochodziliśmy po plaży, pobyliśmy trochę w garażu, wesoło gawędząc. Kiedy przyszliśmy spowrotem do domu ułożyliśmy się na kanapie i włączyliśmy telewizor. Nie leciało nic ciekawego, więc zainteresowałem się na powrót Bellę. Dzisiaj miała dziwnie pokrążone oczy, jakby nie spała wcale tej nocy. Dodatkowo była dziwnie zmęczona i wyczerpana. Miała jednak uroczo jaśniejące oczy i malinowe usta lekko rozchylone. Przełknąłem ślinę żeby nie wywalić jęzora jak jakiś pies.
- Jutro też przyjedziesz?- zapytałem prosząco, kiedy się opanowałem. Zwróciła na mnie oczy i pokiwała głową zadowolona.
- To fajnie - powiedziałem naprawdę szczerze, uśmiechając się promiennie. Bella odwzajemniła uśmiech ukazjąc szereg białych zębów. - A co chciałabyś robić? - wyłączyłem telewizor. Bella podrapała się po brodzie.
- Czy ja wiem... - mruknęła. Miała minę jakby się nad czymś wachała. A jednocześnie to coś było bardzo bolesne, bo marszczyła czoło, a jej oczy robiły się coraz ciemniejsze.- Hmm... Byłam kiedyś na takiej łące... Podczas pieszej wycieczki... - starannie ważyła każde słowo - I zastanawiam się czy... udałoby się nam ją odnaleźć. - zakończyła, głęboko i pytająco patrząc w moje oczy.
Jak mógłbym jej czegokolwiek odmówić! Kiedy tak się we mnie wpatrywała mógłbym skoczyć za nią w ogień. Jedyne czego nie mogłem dla niej zrobić, to ją zostawić. Uśmiechnąłem się szeroko.
- Z kompasem i mapą na pewno się uda. To kiedy chcesz spróbować? - zapytałem. Bella zawahała się. Wiedziałem o co jej chodzi. Jakoś strasznie upodobała sobie jazdę na motorze. Ja natomiast nie chciałem żeby narażała się tak podczas jazdy. - Może jutro?- zapytałem nie doczekawszy się jej odpowiedzi. - A pojutrze znowu motory.
- Musimy też znaleźć czas na wspólne kucie - uśmiechnąłem się słysząc z jej ust zaakcentowane słowo ,,wspólne”. Pokiwałem głową.
- To może jutro łąka, pojutrze motory, a w poniedziałek kucie?- zaproponowałem. Przystała na moją propozycje przysyłając mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Policzki mi zapłonęły i serce zatrzepotało z uwielbienia.
Następnego dnia rano Bella stawiła się o ustalonej porze. Przyniosła też mapę i kompas. Położyłem się na podłodze i zacząłem kreślić trasę, którą według mnie powinniśmy się poruszać. Bella w tym czasie dotrzymywała towarzystwa ojcu. Ten natomiast był dla mnie ostatnio bardzo miły. Nie było to dla mnie podejrzane. Nie po tym co usłyszałem od Sama i jego kumpli i nie po tym jak mnie dzielnie wspomagał...
Po nieco długich przygotowaniach wyruszyliśmy w trasę. Nawet nie spodziewałem się, że wycieczka po lesie może być, aż tak miła. Bells jak przypuszczałem nie była zbyt dobrym piechurem. Musiałem ją przytrzymywać w talii, kiedy przechodziliśmy po nierównych terenach. Za każdym razem moje serce przyspieszało wydając donośne uderzenia. Żeby to zamaskować zacząłem wesoło pogwizdywać, wesoło odpowiadając Belli na zadawane pytania. Co chwila zerkałem na kompas, choć na tyle orientowałem się w znajomym lesie, że obyłoby się bez niego. Kiedy już byłem tak szczęśliwy, że miałem ochotę wdrapać się na drzewo i krzyknąć jak bardzo kocham Bellę, ta odchrząknęła i powiedziała;
- Jacke... - odwróciłem się do niej. Wyglądała na trochę zmieszaną.
- Tak?- pogwizdywałem dalej zastanawiając się co też chce zapytać.
- Co słychać u Embry’ego? Przeszło mu może?- Moja twarz stężała. Co mogłem jej powiedzieć? O moim szaleństwie? Niee.. O tym, że sekta chce zapobiec naszym spotkaniom? Nigdy! Nie chciałem jej martwić. Podjąłem przerwany marsz układając sobie w głowie słowa, które musiałem starannie dobrać. Po kilku krokach zatrzymałem się, aby Bella zrównała się ze mną. Miała tak smutną twarz, że aż zrobiło mi się jej żal.
- Nic mu nie przeszło- mruknąłem, a własne słowa dziwnie mnie raniły. Bella szczerze mi współczuła- to było wypisane na jej twarzy.
- Dalej trzyma z Sam’em?- pokiwałem smutno głową. Że też musiała mi o tym przypomnieć. Objąłem ją lekko ramieniem, użalając się nad sobą. Bella zesztywniała, ale nie zrzuciła mojej ręki. To mnie ucieszyło.
- Dalej się na ciebie krzywo patrzą- kontynuowała. Spojrzałem w bok. Nie chciałem żeby wyczytała z nich za wiele.
- Czasami- mruknąłem.
- A Billy?- zagotowało się we mnie. W tym jednym ojciec się nie zmienił. Kiedy go pytałem reagował tak samo- plótł trzy po trzy i mówił, że dowiem się w swoim czasie.
- Jak zwykle pomocny- prychnąłem. Bella zadygotała się, jakby z gniewu, że jestem źle traktowany. Uśmiechnąłem się w duchu.
- Kanapa w naszym domu jest do twojej dyspozycji- zarumieniłem się zadowolony i rzuciłem;
-Tak, Billy zgłosi na policji, że mnie porwano, a tu okaże się, że porwał mnie sam pan komendant.- zaśmiała się i poważna atmosfera automatycznie zniknęła, choć głowę nadal miałem pełną sekty. Niestety łąki nie udało nam się znaleźć mimo wspólnych chęci. Doszliśmy do furgonetki zawiedzeni.
- Nie martw się znajdziemy ją - zapewniłem Bellę. Popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Chyba naprawdę jej na tym zależało. - Następnym razem zaopatrz się w plastry od odcisków. Te buty na pewno dały ci w kość- powiedziałem patrząc na jej lekko opuchniąte stopy i czerwone kolana.
- Odrobinkę - przyznała. Zaśmiałem się łapiąc ją za rękę. Oczywiście spowodowało to u mnie normalną już reakcję - przyspieszone tętno i uśmiech na twarzy...
Rozdział 6. Wypad do kina
Jeszcze nieraz próbowaliśmy odnaleźć łąkę Belli. Niestety nie udało nam się mimo starań. Bella nie poddawała się jednak i chciała jej szukać coraz częściej. Zrobiłbym dla niej wszystko, więc szukałem razem z nią. Nauczyła się też nieźle jeździć na motorze, choć nie obyło się bez kolejnych wizyt w szpitalu. Gryzłem się tym za każdym razem. Zdarzało jej się też krzyczeć o Cullenie, co bardzo mnie martwiło. Stopniowo jednak przestawała. Ogólnie czas mijał mi strasznie szybko, kiedy Bella była ze mną. Zawsze było coś do robienia, a jak nie, to mieliśmy niewyczerpaną liczbę tematów do obgadania. Z Bellą nigdy się nie nudziłem. Wręcz ubóstwiałem, kiedy do mnie przyjeżdżała. Wielbiłem każde jej słowo, kochałem każdy jej dotyk, śledziłem każdy jej uśmiech. Spędzaliśmy ze sobą każde popołudnie, w które nie pracowała, oraz cały weekend. Bella wyraźnie się zmieniła. Jej oczy nie były już przygaszone, ale zawsze błyszczące. Zrealizowałem swój cel ! Można było już ją odróżnić od zombi. Udało mi się! I tak mijały mi dni, jeden po drugim.
Spotkania z Bellą były jednak najlepsze co zdarzało się codziennie. Nie udało mi się rozwiązać zagadki Sam’a ani Embry’ego. Mój przyjaciel nie odbierał telefonów, nie chodził do szkoły, a kiedy do niego przychodziliśmy zawsze był nieobecny. W szkole nie działo się nic ciekawego, szczególnie, że razem z Quil’em tkwiliśmy tam jedynie ciałem. Sam i jego sekta razem z Harry’m coraz częściej odwiedzali dom mojego ojca. Zawsze wtedy chowałem się w garażu, ale czasem nie udawało mi się umknąć i narażałem się tylko na niepotrzebną wściekłość. Więc jednym słowem żyłem spotkaniami z Bellą.
Nadszedł 13 lutego, środa. Miałem na ten dzień już ustalone plany. Zamierzałem, jako że jutro był dzień zakochanych, sprawić Belli coś niesamowitego. Chciałem żeby miała to zawsze przy sobie, jakby na znak przynależności do mnie. Lecz najważniejsze - musiałem odnaleźć jej łąkę. Zaraz po szkole wyruszyłem w trasę. Nie oczekiwałem dzisiaj Belli, bo niestety musiała pracować. Szukałem i szukałem no i nic. Jakby ją sobie wymyśliła! Bardzo zdołowany wróciłem do domu. No i nici z mojego romantycznego prezentu, nici z zadowolenia Belli i nici z tego, że w przypływie radości a nóż by mnie pocałowała.. Ta myśl jeszcze bardziej mnie dobiła.
Do włóczyłem się do kanapy i rzuciłem się na nią. Sprężyny jęknęły protestując. Odkręciłem się na plecy i zanurzyłem się w ponurych myślach. No pięknie, jak już mam komu dać prezent walentynkowy, to jak zwykle muszę nawalić! Cholera. Teraz nie mogę jej dać nic prócz tej głupiej, różowej bombonierki, która leżała w kuchni. Wstałem, poszedłem do kuchni i zaniosłem bombonierkę do pokoju, żeby przypadkiem Billy jej nie zjadł.
Rano zerwałem się, kiedy tylko wstało słońce żeby dobrze się przygotować do przyjazdu Belli. Starannie się ubrałem, bo przynajmniej w Walentynki powinienem był wyglądać pociągająco. Rozczesałem też swoje długie, splątane włosy lekko je strosząc. Wydawało mi się, że one w moim wyglądzie są najlepsze. Kiedy tylko do moich uszu doszedł znajomy ryk starej furgonetki moje serce wrzuciło czwarty bieg. Ciekawe co też Bells dla mnie przygotowała.. Chwyciłem bombonierkę patrząc na nią wilkiem. A chciałem być taki romantyczny. Ruszyłem do drzwi machając Billy’emu na pożegnania. Uśmiechnął się zdziwiony, wjeżdżając do kuchni. Niemalże podfrunąłem do Belli. Zdziwiłem się lekko widząc, że jej ręce są puste. Podniosła oczy na co jak zwykle poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele. Uśmiechnąłem się.
- Wszystkiego najlepszego z okazji dnia Walentego - powiedziałem podchodząc bliżej do niej i wyciągając zza pleców nieszczęsną bombonierkę. Pomachałem ją Belli przed nosem. Zrobiła zdziwioną minę.
- Kurczę to dzisiaj Walentynki? Czuję się podle - mruknęła. Pokręciłem głową udając zdegustowanego, choć w głębi ducha było mi przykro, że zapomniała o dniu zakochanych. Ech, niepotrzebnie się łudziłem, że coś do mnie poczuje.
- Czasami jesteś niemożliwa - wzniosłem oczy do nieba - Zejdź na ziemię! Tak, dzisiaj czternasty lutego, dzień zakochanych. No to jak, zgadzasz się być moją walentynką? Skoro pożałowałaś pięćdziesięciu centów na bombonierkę, zrób dla mnie, chociaż to. - zawahała się. Chyba dostrzegła drugie dno w moim pytaniu.
- A co należy do obowiązków takiej walentynki? - zapytała chytrze. Wzruszyłem ramionami.
- Niewolnicze oddanie i takie tam, wiesz.. - uśmiechnęła się, a ja nie pozostałem jej dłużny.
- Hmm.. Jeśli to wszystko, no to niech ci będzie. - przyjęła prezent, a ja ucieszyłem się jak głupi.
- To jakie mamy dziś plany? - zapytałem.
- Może poszukamy tej polany. Czasami myślę, że tylko mi się przyśniła. - zamyśliła się.
- Okej. To jutro kucie, a w piątek motory? - Podniosła głowę.
- Nie w piątek nie mogę. Już od tygodnia obiecuję mojej paczce, że wybiorę się z nimi do kina. Zwłaszcza Mike byłby wniebowzięty - poczułem jakby mi ktoś dał kopniaka prosto w brzuch. Ma kogoś? Nie ! To nie może być prawda! Zwiesiłem głowę starając się ukryć mój żal.
- Pójdziesz ze mną? - zapytała szybko. Za szybko jak dla mnie. - Chyba, że nie odpowiada ci towarzystwo staruchów z mojej klasy - No i znowu to samo. Jaka to różnica ile mamy lat. Ucieszyłem się. Może ona tak naprawdę chciała mnie zaprosić od razu, a nie tylko żeby mnie nie zraniła wzmianka o jakimś typie. Chciałem się upewnić
- Naprawdę chcesz żebym z tobą pojechał? - zapytałem głęboko patrząc jej w oczy. - Chcesz mnie przedstawić swoim znajomym?
- Tak. Bez ciebie nie będę się tak świetnie bawić - Na mojej twarzy zakwitł szeroki uśmiech, a niekontrolowana radość wypełniła mnie po brzegi. - Możesz też zabrać Quil’a jak chcesz. Zaszalejemy. - parsknąłem śmiechem i wywróciłem oczami.
- Quil będzie w siódmym niebie. No wiesz, starsze dziewczyny i te sprawy.
- Dopilnuję żeby miał szeroki wybór - uśmiechnęła się figlarnie. Przełknąłem głośno ślinę.
*****
Po odejściu Belli nadal byłem w szampańskim humorze, chociaż nasza kolejna wędrówka po lesie okazała się klapą. Poszedłem do domu i zagrałem z Billy’m w scrable. Oczywiście wygrywał. W pewnej chwili przewróciłem kubek herbaty Billy’ego. Gorący płyn rozlał się po stole i podłodze.
- Ups - powiedziałem i rzuciłem się po szmatę. Pościerałem podłogę i zacząłem czyścić stół. Billy rozluźniony i uśmiechnięty przyglądał się moim poczynaniom. Nie wiedziałem czemu tak nagle jego humor uległ zmianie. Przejechałem szmatą koło jego dłoni i niechcący wytrąciłem mu z ręki litery do scrable. Rzuciłem się je zbierać.
- Przepraszam - rzuciłem i podałem mu je. Miał dziwnie chłodne dłonie. Billy wydał z siebie zduszony krzyk.
- Co jest? - zapytałem. Billy wpatrywał się we mnie z przerażeniem. W końcu wykrztusił;
- Dobrze się czujesz?
- No jasne a co? - nie odpowiedział tylko kilka razy głęboko odetchnął.
- Daj tą szmatę ja pościeram. A ty idź lepiej się pouczyć. Ostatnio coś się opuszczasz. - Prychnąłem. Niech sobie ściera jak chce. Poszedłem do pokoju zostawiając za sobą zasmuconego ojca. Zamknąłem za sobą drzwi i wspiąłem się na parapet.
Uchyliłem okno wpuszczając do środka mroźne powietrze. To było moje ulubione miejsce, kiedy chciałem oderwać się od rzeczywistości. Zapomnieć się, pomarzyć. Dziś była piękna noc. Księżyc prowadził zwycięską walkę z chmurami, które chciały przyćmić jego światło. Dodatkowo gwiazdy tworzyły tak piękne wzory. Westchnąłem. Nigdy nie byłem romantykiem, ale takiemu widokowi trudno było nie ulec. Oparłem się głową o okno i wdychałem przesycone mrozem powietrze. Wokół mnie panowała cisza. Starałem się nie myśleć o niczym. Całkowicie się wyłączyć. Zapomnieć... Nawet nie zauważyłem kiedy ześliznąłem się z parapetu. Podniosłem się zaspany z podłogi. Kurczę, musiałem zasnąć. W pokoju panowały egipskie ciemności, a zimne kłęby powietrza przyniosły do mojego pokoju pierwsze płatki śniegu. Zamknąłem okno zastanawiając się na ile godzin odpłynąłem w niebyt. Zerknąłem na zegar tykający na ścianie. Było dziesięć po pierwszej. Jednak dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że cykanie zegara to nie jedyny dźwięk dochodzący z wnętrza domu. Uchyliłem drzwi. Tak, to był głos Billy’ego. Czyżby rozmawiał przez telefon? Niee.. Byłe zdecydowanie za późno. No ale na czyjąś wizytę także. Cichutko przemknąłem pod kuchnię, skąd dochodziły przytłumione głosy. Billy... i kto?
- Sam, to się stanie już niedługo. Jutro, może pojutrze. - No tak. Sam i jego sekta. Nie chciałem słuchać ich rozmów, szczególnie, że moja głowa nie była w pełni zdolna do użytku. Poszedłem do pokoju i wlazłem do łóżka. Po kilku sekundach pod ciepłą kołdrą znowu odpłynąłem.
Następnego ranka nie pamiętałem całego zdarzenia. Zadzwoniłem do Quila, żeby mu powiedzieć o wypadzie do kina z Bellą. Śmiał się trochę ze mnie, bo rechotałem do słuchawki jak zwariowany ciesząc się, że Bella mnie zaprosiła. Niestety on nie mógł iść.
- Czemu Quil?- zapytałem i przestałem rechotać.
- No widzisz... Mam szlaban..Za wdanie się w bójkę... - Zmarszczyłem czoło. Quil i bójka? Niee
- Z kim się tak pobiłeś?
- Yyy.. To mówisz, że Bella cię zaprosiła?
- Hej stary nie zmieniaj tematu! - zdenerwowałem się. Dlaczego mi nie powie?!
- No Ok... Biłem się... Biłem się... yyy. Z Embry’m - zamurowało mnie.
- Dlaczego? - wydusiłem w końcu. Quil odchrząknął speszony.
- Spotkałem go, kiedy szedłem wczoraj do sklepu.. I widzisz, no trochę na niego naskoczyłem. Poniosło mnie i tyle. A to on pierwszy mnie uderzył. Powiedziałem mu, że jest okropny, że przyłączył się do tej idiotycznej sekty. Embry mówił, że to nie jego wina, że on by chciał żeby wszystko było tak jak dawniej. Kazałem mu powiedzieć temu cholernemu Ulay’owi żeby się odczepił od was. On bronił go jak jakiś idiota. No to go szturchnąłem. No nieźle bolało, bo on teraz jest taki napakowany, no prawie jak ja. I zaczęliśmy się jakoś bić. - zamilkł. Moi dwaj najlepsi przyjaciele się pobili? To niemożliwe.
- Słuchaj muszę kończyć Jacke. Muszę przed szkołą pójść do sklepu mamy. Nie przejmuj się - i się rozłączył. Tak bez żadnego wyjaśnienia, nic. Odłożyłem słuchawkę. Czemu Quil to zrobił? Czemu Embry to zrobił? To do niego nie podobne. Przecież Embry, ten święty Embry, nigdy nie wdawał się w bójki! A ze swoim przyjacielem to już w ogóle! Westchnąłem zrezygnowany. A byłem pewny, że nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru.
W ciągu tych dwóch dni, w których żyłem tylko myślą o mini randce z Bellą nic szczególnego się nie wydarzyło. Quil nie chciał mi zdradzić szczegółów bójki z Embry’m, a ja nie naciskałem. Nie spotkałem się z Bellą ani razu, więc te kilka dni były stracone. Chciałem jej czymś zaimponować podczas wypadu do kina, a wy haczyłem niezłą okazję. Mój rabbit wymagał już tylko kilku poprawek. W czwartek wieczorem pojechałem do sklepu z częściami i kupiłem kilka potrzebnych materiałów. Następnego dnia w szkole nie mogłem usiedzieć na miejscu. A o słuchaniu nauczycieli nie było mowy. Wyobrażałem sobie najróżniejsze reakcję Belli na mój samochód. Jej oczy powiedzą wszytko czy też może zrobi to bardziej... ehmm... otwarcie. A w kinie... Może będą tam same par. Oj, oby. Może biorąc z nich przykład Bells przeniesie nasz związek na kolejny poziom. Musi coś zrobić. Jeśli nie przejmie inicjatywy to ja to zrobię. Ludzie, przecież ja dłużej nie wytrzymam! Nie mogę już zwlekać. Muszę poczuć na ustach jej miękkie wargi. Jejuu. Po szkole pobiegłem do domu w podskokach. Ubrałem się starannie i doprowadziłem swoje włosy do porządku. Było już po czwartej, kiedy nareszcie wychodziłem z domu. Billy mnie zatrzymał.
- Gdzie idziesz? - zapytał z zaniepokojoną miną.
- Do kina
- Odpuść sobie proszę - Billy złożył ręce w błagalnym geście. O co mu chodzi?
- Nie ma mowy.
- Błagam Jacke. Potem ci to wyjaśnię. Naprawdę. - Ojciec zaczął zamykać drzwi. Uprzedziłem go.
- Nie wiem o co ci chodzi. Możesz sobie to wyjaśniać jak wrócę. - Wyrwałem się z jego uścisku. Podbiegłem go rabbita.
- Jacob komuś stanie się krzywda. Będziesz tego żałować! Jacob! - Nie słuchałem go. Komu mogła się stać krzywda?!
Otworzyłem drzwiczki rabbita i wskoczyłem na siedzenie. Juhuu! Nareszcie mam samochód! Uśmiechnięty od ucha do ucha przekręciłem kluczyk w stacyjce i dodałem gazu. To cudo jechało jak marzenie. Nie było to jakieś strasznie wypasione auto ale i tak się w nim zakochałem. Dojechałam do domu Belli w rekordowym tempie. Stała już na podjeździe. Kiedy mnie ujrzała oczy jej się zaświeciła, a kiedy zobaczyła czym przyjechałem otworzyła szeroko usta. Wyskoczyłem z auta i uśmiechnąłem triumfalnie.
- Hej Bells no i jak?- zapytałem wskazując na to czarne cudo. Bella podskoczyła, a moje serce wrzuciło czwarty bieg. Otworzyłem ramiona gotowy ją przyjąć. Niestety, klasnęła tylko w dłonie i zrobiła spontaniczny krok w moją stronę. Zaraz potem cofnęła się z wahaniem, ale przybiła mi piątkę. Korzystając z okazji wplotłem palce pomiędzy jej. Serce znowu mi przyspieszyło. No, no. Miała taką miękką dłoń. Tylko jedno miejsce było wypukłe. Tam Bella miała jakąś dziwną bliznę, o której nie chciała mówić.
- Nie mogę Jacke! Skończyłeś rabbita! Jesteś wielki! A niech mnie! Jesteś cudowny! - zarumieniłem się zachwycony. Szkoda tylko, że moje nadzieje prysnęły jak bańka mydlana.
- No jasne, że jestem - powiedziałem z uśmiechem. Bella parsknęła. – To dzisiaj ja prowadzę? - uśmiechnęła się anielsko. Zmiękły mi kolana.
- No jasne. Tylko wiesz co, jest taka sprawa. Większość mojej paczki nie mogła przyjść. Widzisz..Yyy.. Przyjdą tylko 3 osoby.- spojrzała na mnie lękliwie zastanawiając się co ja na to. Policzyłem w myślach osoby; 3 kumpli Belli i ja i ona. To 5. Kurczę! To nawet z podwójny randki nici. Cholera! Zasmuciłem się. No trudno..
- Ok, nie ma sprawy. Quil’a też nie będzie. Dostał ehm... szlaban za wdanie się w bójkę. - odwróciłem wzrok. Przemilczałem, że bili się moi dwaj najlepsi kumple. Po dłuższej chwili popatrzyłem na nią. Uśmiechała się nikle, a kaskady brązowych loków falowały na wietrze. Jęknąłem bezgłośnie. Czy Bells musiała być aż tak piękna? Gdyby nie była tak niesamowicie cudowna mógłbym dać sobie z nią spokój... Patrzyliśmy sobie długo w oczy, a każde z nas wydawało się widzieć w nich więcej. W pewnej chwili zza rogu wyłonił się granatowy van. Nawet go nie zauważałem, ale Bella wyrwała rękę z mojej i spłonęła rumieńcem. Zagniewałem się. Wreszcie spostrzegłem kierowcę pojazdu. Był nim owy chłopak, który przeszkodził mnie i Belli na plaży. Wtedy jak opowiadałem jej bajdurzenia plemienia Quileuet. Dobrze go pamiętałem. Wypindrzony blondyn, który bujał się w Belli - mojej Belli. Wjeżdżał właśnie na podjazd ze skrzywiona miną. No tak. Tak, jesteśmy parą kretynie, już cię tu nie ma.
- Pamiętam tego gościa - mruknąłem do Belli marszcząc czoło. - Był o ciebie taki zazdrosny wtedy na plaży. - Bella odchrząknęła dziwnie zawstydzona. - Dalej ma trudności z odróżnieniem życia od marzeń? - drążyłem
- Niektórych trudno zniechęcić - mruknęła. No cóż, nie chciała mówić wprost, więc też rzuciłem aluzję.
- Czasem cierpliwość opłaca. - ta aluzja oczywiście dotyczyła mnie, a nie tego lalusiowatego gościa, który właśnie zgaszał silnik swojego obrzydliwego vana.
- Ale częściej irytuje tylko druga stronę. - odwróciłem wzrok od tego kolesia i skierowałem na Bellę. Czy ta aluzja dotyczyła mnie? Nie chce być ze mną..? Typek właśnie do nas doszedł.
- Cześć Bello. - miał chrapliwy głos, który od razu nie przypadł mi do gustu. Zmierzył mnie wzrokiem. Zdusiłem chichot. Może i był moim rywalem co do Belli, ale co do wzrostu to był daleko w tyle. Kolo chyba o głowę ode mnie niższy!
- Cześć Mike - przywitała go Bella. Ach, no tak, to Mike - obrzydliwe imię. - Pamiętasz Jacoba? - Mike popatrzył na mnie wrogo. Nie mogłem pozostać mu dłużny.
- Nie za bardzo - rzekł w końcu i z wahaniem wyciągnął rękę na przywitanie - Mike Newton.- wzdrygnąłem się ze wstrętem. Blee. Idiota niech się lepiej nie przystawia do Bells, bo mu serio wleje.
- Jacob Black, stary przyjaciel rodziny - powiedziałem w końcu odwzajemniając niechętnie gest. Jego ręka była dziwnie zimna i wilgotna. Cofnąłem swoją tak szybko jak się dało gniotąc mu przy okazji palce. Kolo skrzywił się i musiał je rozmasować. Uśmiechnąłem się pod nosem,- punkt dla mnie. Zapadła krepująca cisza. W końcu zadzwonił telefon w domu Swanów. Bella drgnęła.
- To pewnie Charlie - mruknęła usprawiedliwiająco i pobiegła odebrać. Zostałem z Mikiem sam. Newton rzucił mi kolejne wrogie spojrzenie. Prychnąłem.
- Myślisz, że się boję? - mruknąłem cicho żeby Bells nas nie dosłyszała. Newton napiął muskuły. Pff. tyle tego miał, że aż mnie normalnie zatkało.- Nie masz z Bellą szans. Ona jest moja. Jesteśmy parą.- nie była to oczywiście prawda, ale bardzo w to wierzyłem. - Jeśli jej nie zostawisz to możesz pożałować. - Tym razem Newtom prychnął, chociaż głos - ku mojej uciesze - mu trochę zadrżał.
- Myślisz, że się boję?- zacytował mnie, a we mnie wszystko zawrzało. Moje ręce zaczęły się trząść. Miałem ochotę rozszarpać mu gardło. Wbić pięść w żołądek. Niemal warczałem pod nosem. Jacke, no spokojnie! - Upomniałem sam siebie. Powoli się uspakajałem. Newton coś tam gadał, ale go nie słyszałem. Nigdy nie byłem agresywny, więc skąd nagle wzięło się we mnie tyle agresji? Zwinąłem i rozprostowałem palce u rąk. Dziwne. Zrobiłem to jeszcze raz. Nie poczułem nic. Jakby zanikło mi w nich czucie! Powtórzyłem czynność jeszcze raz i jeszcze. Nic... Co się dzieje? Przestraszyłem się nie na żarty? Co się ze mną dzieje?
- Słuchaj! - przerwałem kolesiowy w pół słowa - Oszczędź sobie. Aż szkoda cię słuchać - warknąłem dając upust swojej agresji. Newton zamilkł zły jak osa. Po pewnym czasie naszego obustronnego milczenia wróciła Bella. Natychmiast się rozpromieniłem. Miała na twarzy mieszaninę uczuć. Była zła to pewne. I co jeszcze? Ah..była skrępowana.
- Ang się rozchorowała. Nie przyjedzie. I Ben też. Nie chce ją zostawić - Tak. Nie myliłem się. Była zmieszana. No cóż. Piękny wieczór ze mną i z tym...gościem.
- To chyba jakaś fala epidemii. Austina i Connora nie było dzisiaj w szkole. Chyba się rozchorowali. Może przełożymy wyjazd na następny piątek?- zaproponował ten przebrzydły typ. Bella już otwierała usta, ale ja byłem pierwszy. Miałem zabójczy pomysł!
- Mnie tam to nie przeszkadza – stwierdziłem - Ale jeśli chcesz, to możesz zostać Mike... - zaproponowałem. Ah, tak! Zapowiadał się tak boski wieczór. Ja i Bella sam na sam..
- Nie nie! Miałem na myśli żebyśmy wyskoczyli w następny piątek, ale z Benem i Angelą - A niech go! Cholerny typ! Wpatrywał się we mnie nienawistnie, a ja w niego. Jak mógł mi zepsuć randkę z Bellą?! - Wskakujcie - wskazał na swojego vana. Już chciałem mu dogryźć, ale tym razem to Bella przejęła pałeczkę.
- Nie masz nic przeciwko, żebyśmy zabrali się wozem Jacoba? Widzisz, właśnie mu obiecałam, a skończył dzisiaj tego rabbita - moje serce nadęło się ze szczęścia. Kolejny punkt dla mnie! Bella wyraźnie mnie wolała niż tego lalusia.
- Jasne - wycedził Newton. Chyba też dostrzegł moja przewagę. Tylko poprawiło mi to humor.
Wsiadłem do auta, a Bella niezdarnie wgramoliła się na przednie siedzie. Bomba! Całą drogę do kina trajkotałem do Belli nie zwracając uwagi na Newtona. Dla mnie mógłby nie istnieć. Bella coraz bardziej się rozluźniała i śmiała się razem ze mną. W końcu przestała całkowicie zawracać sobie głowy swoim nachalnym kolegą i rozmawialiśmy tak jak dawniej w garażu. Kiedy skończyłem opowiadać jej zabawną historyjkę, którą ostatnio usłyszałem w szkole wlepiłem wzrok w jezdnię, jako że przejeżdżaliśmy przez skrzyżowanie. Kiedy je minęliśmy znów popatrzyłem na Bellę. Jeszcze trochę, a puściłbym kierownicę. Newton przejął inną strategię. Oparł się policzkiem przy twarzy Belli, że od jej twarzy dzieliły go milimetry. Zacisnąłem mocniej ręce na kierownicy... Kolejny raz cudem uniknęliśmy wypadku. Okazało się, że nie odzyskałem czucie w rękach! Chyba mi na serio zdrętwiały. Ale czy w takim wypadku nie powinienem czuć mrowienia? Może i tak, ale coś ze mną na stówę było nie w porządku. Znów popatrzyłem na Bells. Dawna agresja wróciła. Miałem ochotę skręcić łeb temu lalusiowi, który był coraz bliżej mojej, skrępowanej Belli. Odchrząknąłem i pochyliłem się w jej stronę, żeby znowu coś powiedzieć. Chcąc, nie chcąc Newton musiał się odsunąć.
- Czy to cudo nie ma radia? - zapytał stawiając na zgryźliwe uwagi. Ależ oczywiście, że miało! Ten samochód miał wszystko !
- Pewnie, że ma. Ale Bella nie lubi muzyki. - dziewczyna popatrzyła na mnie zaszokowana. Byłem znakomitym obserwatorem. Bella nienawidziła wszystkiego co wiązało się z Edwardem Cullenem. Unikała jak ognia wszystkiego co romantyczne czy ckliwe. Po prostu kojarzyło się jej z Edziem. Byłem na niego potwornie wściekły. Jeszcze raz zadałem sobie pytanie dlaczego jej to zrobił.
- To prawda Bello?- zapytał Newton. Pewnie myślał, że się z niego nabijam.
- Tak - mruknęła wciąż na mnie patrząc. - Jakoś mnie denerwuje.
Nie potrzebowałem słów. W jej oczach dostrzegłem wszystko; oczywiście była zdumiona tym, że wiedziałem o rzeczach, o których mi nie mówiła. O tym, jak cierpi po odejściu Cullenie. Była też dozgonnie wdzięczna, że umilam jej życie nie narażając jej starganej psychiki przez miłosne filmy czy ballady. Niestety zobaczyłem też jej cierpienie, jej ból, który tak bardzo starała się ukryć. Nie dawała sobie z nim rady. Nie mogła dać sobie rady. Cullen nawet nie wiedział jak zranił tą wspaniałą dziewczynę.
Do sali kinowej weszliśmy bez przeszkód, choć film, który wybrała dla nas Bella był horrorem od +18. Bella usiadła między mną a tym Newtonem. Kurcze... Kiedy zgasły światła chciałem objąć ramieniem Bellę. Po pierwsze dla własnej przyjemności, a po drugie żeby ponabijać się z tego kretyna. Ruszyłem ręką i dotknąłem delikatnie dłoni Belli. Dziwne... Znów nic nie poczułem! Jakbym dotykał powietrze. Ułożyłem rękę pod innym kątem, żeby krew spłynęła mi do palców. Takie ułożenie ręki sprzyjało też przyjęcie, przestraszonej filmem, ręki Belli. A co do filmu to dopiero zauważyłem, że już dawno się zaczął. Przeniosłem wzrok z Belli na ekran. Nie był zbyt ciekawy. W pewnej chwili jakiemuś gościowi odleciała głowa na dobre 10 metrów. Zachichotałem. Bella popatrzyła na mnie zdziwiona.
- Co jest? - zapytała. Powiedziałem jej co sądzę o tej absurdalnej rzezi. Od tego momentu razem z Bellą szukaliśmy coraz to bardziej głupawych scen. Jednak mimo tego, że zająłem się czym innym to pamiętałem jaki był wiele tego wypadu. Miałem powiedzieć Belli prosto w oczy co do niej czuję. Zadrżałem. Nie należałem do osób romantycznych czy bardzo wylewnych, więc nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Bo widać Bella nie chciała uczynić pierwszego kroku. Splotła swoje delikatne ręce na piersi i ani myślała o tym, żeby złapać mnie ze rękę. Żeby się trochę z nią podrażnić i jednocześnie dać jej do zrozumienia, że coś do niej jednak czuję, co jakiś czas ciągnąłem ją za rękę, którą trzymała pod pachą. Newton widząc, że góruję nad nim zaczął się po mnie pomawiać! Miałem ochotę wyrwać mu tą rękę, którą podrywał Bellę. Niestety nie mogłem, bo ręce coraz bardziej traciły czucie. Nie tylko dłonie, ale całe moje ręce były obojętne na każde bodźce. Kiedy na ekranie jakiś gościu odkroił sobie rękę, Newton schował twarz w dłonie z głośnym jękiem. Mięczak. Bella jak zwykle koleżeńska i współczująca pochyliła się nad nim i zapytała.
- Mike. Wszystko w porządku? - kolo w odpowiedzi tylko jęknął i wybiegł z sali. Bella ruszyła za nim.
- Nie idź - powiedziała widząc, że podnoszę się za nią - niech przynajmniej jedna osoba nie straci tych 10 dolców. - Prychnąłem.
- Film i tak jest beznadziejny. Nic nie szkodzi - razem wypchnęliśmy się z tłumu poirytowanych oglądających. W auli nie zauważyliśmy tego Newtona. Postanowiłem sprawdzić w męskim kiblu. Tak. Oczywiście stał przy umywalce zielony na twarzy. Zachichotałem zjadliwie.
- Mówiłem ci, że nie masz z nią szans. Co, nie wytrzymałeś napięcia? - Newton w odpowiedzi zwymiotował do umywalki. Wyszedłem nie chcąc go więcej oglądać. Bells stała przy drzwiach z zaniepokojoną miną. Ach, była taka śliczna. Jak anioł dosłownie. Musiałem coś zrobić. Musiałem powiedzieć jej, że ją kocham.
- Zguba się znalazła. - prychnąłem - Ale mięczak. Powinnaś zadawać się z kimś o silniejszym żołądku. Z kimś kto na widok krwi się śmieje, a nie wymiotuje, - Następna aluzja.
- Tak. Muszę rozejrzeć się za kimś takim - odpowiedziała z sarkazmem. Była na mnie zła? Może domyślała się co chcę jej oznajmić. Dobrze robiłem chcąc wyznać jej swoje uczucie? Może nie była na to jeszcze gotowa. Może naprawdę kocha jeszcze tego Cullena. Wzdrygnąłem się. Jak można było kochać takiego drania? Usiadłem na kanapie i poklepałem puste miejsce koło siebie. Koniec. Muszę jej powiedzieć i tyle. Bella zawahała się, ale w końcu się poddała. Zajęła miejsce koło mnie. Objąłem ją ramieniem. Niestety nic nie poczułem, bo w mojej ręce całkiem zanikło czucie. Może jestem chory? Na domiar złego Bella zrzuciła moją rękę i fuknęła;
- Jacke. Opanuj się.- Tak łatwo było jej to mówić. Zdjąłem rękę, ale złapałem jej dłoń. Próbowała mi się wyrwać, ale wzmocniłem uścisk i złapałem jej druga rękę. Nie miałem zamiaru poddać się tak łatwo. O nie, Jacob Black się tak łatwo nie poddaję.
- Poczekaj chwilkę Bello. - powiedziałem łagodnie. Delikatnie sięgnąłem jej podbródka, żeby na mnie spojrzała. - Chciałbym ci zadać kilka pytań. - Bella popatrzyła na mnie. W jej oczach było niezdecydowania. Dobra nasza.
- Co? - burknęła w końcu łamiącym się głosem. Jasne, nie było jej łatwo zapomnieć o tym skończonym draniu. Ale musiałem spróbować.
- Lubisz mnie, prawda? - zapytałem. Prychnęła.
- Co za głupie pytanie stwierdziła.
- Bardziej niż tego pajaca, który wypluwa teraz własne flaki?- musiałem się upewnić. Przez twarz Belli przemknął lekki uśmiech.
- Bardziej.
- Bardziej niż jakiegokolwiek innego chłopaka? - drążyłem. Po co kluczyłem? Nie wiem.
- I bardziej niż jakąkolwiek dziewczynę - dodała. Chociaż to co mówiła było piękne to i tak wiedziałem, że mnie nie kocha. Że woli Cullena. Że nie może o nim zapomnieć.
- Ale nic więcej?- zapytałem choć już wiedziałem co odpowie. Bella przełknął głośno ślinę i spuściła wzrok. Pod wpływem siły jej pięknych oczu byłem pewny siebie, ale teraz...Przełknąłem też ślinę i próbowałem opanować targające mną emocje.
- Nic więcej - rzekła cicho i z bólem popatrzyła mi w oczy. Takie małe słowa, a raniły jak sztylety. Opanowałem się jednak. Uśmiechnąłem się. Cóż, nie teraz to później. Na Bellę mogłem czekać zawsze.
- Nie ma sprawy. Najważniejsze, że jestem twoim przyjacielem. I, że uważasz, że jestem przystojny czy coś w tym stylu. Ale nie odpuszczę - uprzedziłem ją. Widziałem jak ją to martwi, ale nie dałbym rady zostawić ją w spokoju.
- Nie licz, że mi się odmieni - powiedziała, a w jej głosie było słychać więcej smutku niż kiedykolwiek. Spoważniałem. Nadal go kochała. Nie była w stanie o nim zapomnieć. Zranił ją jak nikt inny wcześniej.
- Dalej za nim tęsknisz, prawda? - celowo nie użyłem imienia Cullena, bo to byłby dla niej kolejny cios. Jej oczy zaszkliły łzy. Miałem rację. Bells nigdy nie miała o nim zapomnieć, o nie. Ale kiedyś doceni to, że wciąż jestem przy niej. Że zawsze jej pomogę, nawet w najgorszych sytuacjach. Że nigdy jej nie opuszczę ani nie zranię. Będę dla niej wszystkim. - Spokojnie – dodałem - Nie oczekuję, że będziesz mi się zwierzać.- Uśmiechnęła się z wdzięcznością. - Ale nie denerwuj się na mnie za to, że będę się wkoło ciebie kręcić. Bo tak łatwo się nie poddam. Mam czas. - Westchnęła.
- Jacke, wolałabym, żebyś go na mnie nie marnował. - To wyznanie wiele ją kosztowała. Uzależniła się ode mnie. Byłem dla niej ucieczką od smutków. Ale jak to miała w zwyczaju bardziej dbała o mnie niż o siebie.
- Chciałbym nadal spędzać z tobą popołudnia i weekendy – wypaliłem. - Jeśli nie mas nic przeciwko.
- Nie wyobrażam sobie popołudni bez ciebie - przyznała. Rozpromieniłem się. Może jednak ulegnie szybciej niż myślałem.
- To mi się podoba - mruknąłem uwodzicielsko.
- Tylko nie wymagaj ode mnie niczego więcej! - ostrzegła próbując uwolnić ręce z mojego ścisku.
- To ci chyba nie przeszkadza? - zapytałem ściskając mocniej jej palce.
- Właściwie, to nie- powiedziała i jej twarz się zarumieniła.
- No to o co chodzi?- drążyłem.
- Chodzi o to, że trzymanie za ręce znaczy dla mnie zupełnie co innego niż dla ciebie. - mruknęła sfrustrowana. - Ach, tak to sobie tłumaczyła. Ścisnąłem mocniej jej dłoń. Nie czułem jednak jej faktury.
- To już mój problem, a nie twój. - Bella westchnęła.
- Niech ci będzie.. Tylko o tym nie zapominaj,
- Nie zapomnę - zapewniłem, choć byłem pewny, że nie zdołam się powstrzymać - No to teraz jestem na cenzurowym, co? - zażartowałem szczęśliwy, że najtrudniejsze mam już za sobą. Jak bardzo się myliłem.. Po kilku minutach Newton wyszedł z kibla blady jak trup. Bella natychmiast się poderwała czerwieniąc jak piwonia.
- Och Mike - szepnęła przykładają rękę do jego czoła. Uch, może tacy mięczaki się jej podobają. Że też musi go dotykać. Pfuj!
- Przeceniłeś swoje możliwości, co? Za dużo krwi na ekranie? - nie miałem zamiaru mu odpuścić. To przez niego randka nie wyszła tak jak chciałem. Newton zacisnął usta.
- Nie widziałem nawet pierwszej sceny. Zemdliło mnie na napisach. - No tak. Kiepska wymówka, ale Bella ją kupiła.
- Mike, było nam powiedzieć! - wypomniała mu
- Myślałem, że mi przejdzie. - mruknął.
- Czekajcie chwilę - powiedziałem widząc, że zmierzają w stronę drzwi. Podbiegłem do bufetu i poprosiłem o puste wiaderko po popcornie. Co jak co, ale nie miałem zamiaru czyścić tapicerki swojego nowiuśkiego auta. Wręczyłem bez słowa Newtonowi wiaderko i wyszliśmy na ciemną ulicę.
Na dworze było zimno i Bella, która szła koło mnie zaczęła szczękać zębami.
- Zmarzłaś?- zapytałem, choć to było pewne. Objąłem ją ramieniem. Tam tez zanikało czucie. Powoli, powoli traciłem zmysł dotyku. Wariowałem!
- A ty nie? - pytanie Belli wyrwało mnie z ponurego rozmyślania. Pokręciłem głową. Dotknęła ręką mojego czoła, a moje serce przyspieszyło. Głupie serce.
- Jacke, chyba masz gorączkę! - powiedziała zaniepokojona. – Można się o ciebie oparzyć! - zatrzymała się patrząc mi w oczy. Była taka kochająca i dobra, a przy tym taka piękna.
- Bzdura - powiedziałem nie mogąc oderwać od niej oczu i plotąc trzy po trzy.- Jestem zdrów jak ryba.- Kiedy skończyłem mówić, jakby na zaprzeczenie tych słów w prawej dłoni poczułem rwący ból. Skrzywiłem się okrutnie i złapałem za dłoń. Nic jednak nie czułem. Ta ręka straciła już czucie przy domu Belli. Ból, który wydawał się rozsadzać mnie od wewnątrz sięgał na razie tylko o puszków moich palców. Bella jeszcze raz dotknęła mojego czoła. To pozwoliło mi trochę otrzeźwieć. Dysząc ciężko, zadygotałem. Miała dłoń zimną jak lód!
- Masz bardzo zimnie ręce - wytknąłem jej między kolejnymi atakami bólu w palcach. Ach, cholera!
Droga do domu Belli ciągnęła się w nieskończoność. Obejmowałem ją ramieniem, które było bezwładne jak worek. Dodatkowo ból rozchodził się coraz bardziej. Jedynie to, że dotykałem Bellę pozwalało mi się skupić na czymś innym. W połowie drogi do Forks, Newton nie wytrzymał i zwymiotował. Odwróciłem się do niego patrząc czy aby mój rabbit nie ucierpiał. Na szczęście wszystko z nim było OK. Dobrze, że przynajmniej z nim. Ze mną było odwrotnie. Ból nie pozwalał mi się na niczym skupić. Bella nie chciała być ze mną. Embry nie był już moim przyjacielem, a sekta Sama niedługo miała mnie dorwać. I po co tu żyć... W pewnym momencie w drugiej dłoni odezwał się tak samo silny ból. Miałem ochotę krzyczeć, bo wydawało mi się, że moje kości się łamią, że się rozpadam. Było mi bardzo ciężko. Kiedy już odwieźliśmy w milczeniu Newtona z ulgą zobaczyłem podjazd do domu Belli. Jeszcze tylko dojechać do La Push i mogłem wzywać lekarza. Nie czułem się na siłach sam dać radę z tym oszałamiającym bólem. Bella wysiadła z mojego rabbita i popatrzyła mi się w oczy. Ach, a tak nie chciałem ją rozstawać. Miałem dziwne przeczucie, że nie wiem czy jeszcze ją spotkam. Bałem się, bo intuicję miałem całkiem niezłą.
Pierwszy przerwałem milczenie.
- Chętnie bym się do was wprosił, ale chyba miałaś rację z ta gorączką. Zaczynam się czuć tak.. tak..dziwnie - wymamrotałem w końcu z trudem, bo kości znowu przeszedł mi przeszywający ból. Bella popatrzyła na mnie ze współczuciem.
- O nie! Ty też? Mam cie odwieźć do domu? - pokręciłem przecząco głową. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby widziała jakim jestem mięczakiem.
- Nie, nie. Dzięki. Nie chce mi się jeszcze wymiotować. To tylko takie... Takie - nie mogłem znaleźć odpowiedniego słowa. Czułem się źle, potwornie. Czułym się złym potworem! Ale przecież nim nie byłem! No to dlaczego tak czułem? Nie wiem - Takie coś nie tak - dokończyłem w końcu z trudem cedząc słowa. - Jeśli będzie trzeba to zjadę po prostu na pobocze.
- Przyrzekasz, że zadzwonisz do mnie zaraz jak wrócisz? - pozwoliłem sobie na mały uśmiech. Jej też było trudno się ze mną rozstawać.
- Jasne. - przygryzłem wargę, bo wpadł mi do głowy pewien pomył. Musiałem jej to powiedzieć. Nie powinienem tego dłużej odwlekać. Zrobiłbym dla niej wszystko. Bella zawróciła w stronę domu. Nie miałem już czasu. Złapałem ją za rękę i powiedziałem;
- Bello zaczekaj!- odwróciła się zdziwiona. Jej biała skóra lśniła w świetle księżyca. Kiedy spotkam ją następny raz? No nie bądź głupi, - skarciłem sam siebie. Jutro, góra pojutrze, ją zobaczę. - Muszę ci coś powiedzieć. Tylko uprzedzam, ze może to zabrzmieć pompatycznie. - Bella zacisnęła wargi i westchnęła. Domyślała się o czym chcę pomówić.
- Słucham? - zapytała dość szorstko.
- Widzisz, wiem, że miałaś depresję i nadal często bywasz... ehm... nieśczęśliwa, więc chciałbym - zamilkłem, bo niespodziewany, jeszcze mocniejszy ból przeszył moją rękę od nadgarstka do łokcia. - Może to ci w niczym nie pomoże, ale chciałbym, żebyś wiedziała, że zawsze będę przy tobie, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nigdy cie nie zawiodę - zawsze będę przy tobie. - Kurcze te słowa nie należały do mnie. Uśmiechnąłem się z trudem - Boże, gadam jak na jakimś łzawym filmie... Ale wiesz o co mi chodzi? Wiesz, że nigdy cię nie zranię? - Bella uśmiechnęła się z wdzięcznością. Chciała mi przez to pokazać jak bardzo na to liczy i jak bardzo mi za to dziękuję. Jej twarz mówiła wszystko. Nie potrzebowałem słów. Ale w końcu powiedziała;
- Wiem Jacke. Już teraz na ciebie bardzo liczę. Bardziej, niż jesteś tego świadomy - dzwonki zadzwoniły mi w uszach. Na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Tego właśnie potrzebowałem. Gwałtowny język bólu sprowadził mnie na ziemię. Z trudem opanowałem się, żeby nie krzyknąć. Na dodatek czułem dziwną chęć rzucenia się na Bellę!! Rzucenia się na kobietę moich snów!
- Lepiej będzie jak już pójdę - była to szczera prawda. Czy tez Billy coś podejrzewał, mówiąc, że może stać się komuś krzywda? I to przez mnie!?
Zamknąłem szybko drzwiczki nie chcąc narażać Belli na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Pomknąłem do La Push szybciej niż kiedykolwiek. Ból nie dawał mi spokoju. I to dziwne odrętwienie. Dotarłem do rezerwatu w 7 minut. Ciężko dysząc niemal rzeżąc wysiadłem z auta. Nogi pode mną się ugięły. W nich też pojawiało się odrętwienie. Poczołgałem się do domu. Agresja i chęć rzucenia się na kogoś zrastały z każdą sekundą. Ból mnie oszałamiał. Otworzyłem z hukiem drzwi. Billy siedział na progu kuchni. Kiedy mnie spostrzegł przez jego twarz przeleciało mnóstwo emocji.
- Dziwnie wyglądasz, wiesz Jacob? - tego było już za wiele.
Ogłuszający ryk wydobył się z mojego gardła i rzuciłem się na ojca! Nie wiedziałem czemu to robię. To było silniejsze ode mnie. Był dość daleko ode mnie i za nim do niego dotarłem jakaś oszałamiająca siła przygwoździła mnie do podłogi. Ryczałem w niebo głosy. Do mojej głowy zaczęło się przedzierać mnóstwo nowych dźwięków. Przerażony przyłożyłem ręce do uszu chcąc je wszystkie zagłuszyć. Niestety żaden nie ucichł. Wszystkie co dziwne wołały do mnie po imieniu. Nie zdążyłem się jednak na nich skupić, gdyż ostry ból rozdarł moje ciało. Wiłem się na podłodze, ale on nie mnie opuszczał. Powoli jak sącząca się trucizna rozlewał się po moim ciele. Zaczęło się od rąk i stóp. Czułem jakby jakaś niewysłowiona siła odrywała każdy, najmniejszy kawałeczek mojego ciała od kości. Jakby je łamało, jakby je tłuczono. Krzyczałem coraz głośniej, ale to nie przynosiło mi ulgi. Zapadałem się w nicość. Czułem się jakbym opuścił własne ciało. Szybowałem na granicy świadomości chwytając się łapczywie kawałków mojego ciała, których nie ogarnęła jakaś zbójca siła. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Nie wiedziałem gdzie jestem. Nie wiedziałem kim jestem. W końcu ból rozlał się po całym moim ciele. Małe cierpienia, które przyzywałem w aucie były niczym z tą katorgą. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Czy byłem nadal na podłodze, czy może dorwałem się do gardła ojca. Nie obchodziło mnie to... Cierpiałem i cierpiałem, a ból się nie kończył. Wątpiłem, że w piekle męczarnie są większe. Kiedy już myślałem, że umrę, że ze mną koniec, że nie dam rady stawić czoło cierpieniu, ono ustąpiło. Ciężko dysząc poruszyłem palcami. Poczułem niewysłowioną ulgę. Nie trwało to jednak długo. Oszałamiając zimno wdarło się w moje kości. Moje ciało zamarzło, żyły przestały produkować ciepłą krew, ale lodowatą maź. Nie liczyło się już nic tylko to zimno, przerażające zimno, które nagle ogarnęło mnie całego. Teraz naprawdę odpłynąłem. Nie czułem już swoich członków, nie czułem już nawet tego potwornego zimna czy oszałamiającego bólu. Nie byłem sobą.... Nie byłem Jacob’em Black’iem... Po prostu nie istniałem....
Rozdział 7. Wilkołak
Szybowałem gdzieś w innym świecie. Mnie nie było... Nie miałem ciała. Nie miałem niczego oprócz myśli. Tylko to czułem, jeżeli można to uznać za coś, co jest. Może i dobrze się stało. Może to było lepsze od paraliżującego bólu? Nie wiedziałem..
- Jacob! - usłyszałem swoje imię. Hmm... ciekawe jak to możliwe. Przecież mnie nie było, nie istniałem więc jak mogłem usłyszeć to wołanie?
- Jacob, uspokój się. Wszystko jest okej. - Ach! Ten głos dobiegał z wnętrza mnie! Albo czegoś czym byłem. To był Sam. Sam Ulay. On mnie wołał. Chciał żebym wydostał się na powierzchnię, czegoś w czym teraz się znajdowałem. Nie mówił, ale ja wyraźnie czułem jego intencje. Chciałem krzyknąć jak mam to zrobić. Co muszę zrobić, żebym nie był tylko wspomnieniem, duszą!
- Jacob! Posłuchaj! Skup się teraz! Wiem, że jest ci ciężko, każdemu z nas było - O czym on mówił? - Mówię o tym Jacke, że musisz się uspokoić. Posłuchaj mnie. Wiem, że wydawało ci się, że to wszystko bzdura, ale to fakt. Plemię Quileteut... ono../ zmienia się w wilkołaki. Nie panikuj! - powiedział głośniej, a echo jego głosu potoczyło się po mnie. Musiał wyczuć co przeżywam. Musiał wyczuć co myślę. A w moich myślach panował chaos. Co?! To wszystko prawda!? Te bajki o wilkołakach?! Te bajdurzenia o wrogim klanie wampirów!? Te wszystkie historie o brzemieniu młodych Quileutów?! Nie nie Nieee! Panikowałem. Sam coś do mnie krzyczał, ale ja nie byłem w stanie go słuchać. Liczyło się tylko to, że jestem potworem! Że zawsze nim będę! Że nie ma dla mnie odwrotu! Wtedy nagle ogarnął mnie niewysłowiony spokój. Przestraszony, nie wiedziałem co robić.
- Jacob! Uspokój się. To jest trudne, wiem. Ale liczy się spokój. Inaczej nie będziesz mógł być sobą. - głos Ulay’a umilkł we mnie, ale zobaczyłem co innego. Widziałem, choć nie miałem ciała, więc oczu też nie. Zobaczyłem, ba zrozumiałem co się ze mną dzieje, co będzie potem, jakie będzie moje zadanie i jakie skutki wyjdą z tego, że stałem się... wilkołakiem. Przemknęło przeze mnie wiele obrazów, tego, jak będzie wyglądało moje życie. Mimo, że to wszystko działo się naprawdę szybko, kiedy obrazy zniknęły czułem się o wiele bardziej spokojny. Posiadałem o wiele więcej informacji, niż kiedykolwiek marzyłem
- Rozumiesz Jacke? - Sam znowu przemówił. - Teraz najważniejsze jest to, żebyś do nas wrócił. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Tylko musisz się skupić i opanować. - Jak? - pomyślałem.
- Po pierwsze wycisz się. Uspokój się. Wierz w to, że wszystko jest dobrze. Naprawdę tak będzie, Jacob. Zaraz usłyszysz swoich przyjaciół, braci swojego brzemienia.- na tą myśl uspokoiłem się trochę. Jared, Paul i Embry - tak oni mi pomogą. No i oczywiście zagadka z Embry'm się rozwiązała. Sam nie przewodzi sekcie i nie jest czarnym charakterem. Sam odchrząknął gdzieś we mnie i rzucił sfrustrowany;
-No ładnie. Twoja hipoteza jest najciekawsza, z tych, których dotąd usłyszałem. - Chciałem się uśmiechnąć, ale nie mogłem. Wrócił dawny lęk.
- Jacob, o nic się nie martw. Uspokój się. - posłuchałem go. - O tak dobrze. Jeszcze bardziej - wyciszyłem się zupełnie. Nie myślałem już o niczym. Liczył się tylko spokój.
- Tak trzymaj Jacob. Niedługo się zobaczymy. Trzymaj się - po tych słowach, kiedy byłem już całkiem wyluzowany, poczułem, że mnie opuszcza. Już miałem panikować, ale nie, nie zdążyłem. Moje członki przeszył klujący ból. Teraz czułem, że jestem. Ale czy tego właśnie chciałem? Ten ból był inny niż każdy, który dzisiaj przeżyłem. Dzisiaj? Nie było żadnego dzisiaj! Nie wiedziałem ile czasu zajęła już moja przemiana. Ale w tej chwili mało mnie to obchodziło. Moje członki przeszywał straszny ból. Jakby w każdy kawałeczek mojego ciała ktoś głęboko wkłuwał ostre szpilki. Ból trwał i trwał, wymęczał mnie zupełnie. Nie wytrzymałem. Krzyknąłem, ale to co wydobyło się z mojego gardła to nie był ludzki krzyk. Przypominał owe wycie, które usłyszałem kiedyś w lesie. Wycie wilka.. Zawyłem jeszcze raz, ale to nie przynosiło mi ulgi. Kiedy już myślałem, że nie dam rady wytrzymać tego bólu, on przeniósł się wyżej. Palił mi teraz tors. Czułem się jak ser szwajcarski, podziurawiony do granic możliwości. Ból był nie do wytrzymania. Ile musiałem jeszcze cierpieć? Wtedy poczułem w sobie współczucie, a w mojej głowie zrobiło się dziwnie mało miejsca.
- Jacob! Trzymaj się stary!
- Hej Jacke!
- Jacob dasz radę! - te okrzyki pełne otuchy krzyczały w mojej głowie. Mimo, że byłem wyczerpany i krzyki tylko to pogarszały to cieszyłem się, że są ze mną. Czułem się dzięki nim raźniej. Sam nie dałbym sobie rady.
- Jacob, jeszcze tylko trochę. Niedługo wszystko będzie dobrze. Wiemy, że nie dałbyś sobie sam rady, więc chcemy ci pomóc jak tylko możemy. Ale pamiętaj, to ty musisz znaleźć w sobie siłę, żeby zmienić się z powrotem w człowieka. My już opanowaliśmy tę sztukę. Pora na ciebie - to Sam do mnie przemawiał głosem pełnym zrozumienia i współczucia. Ach, czyli ból, który wyniszczał mnie zupełnie miał trwać dopóki nie zmienię się z powrotem w człowieka?
- Tak Jacob. Przykro mi, że musisz tak cierpieć - przez Sama i innych przemawiała ogromna żałość.
- Jacke, dasz radę. Wierzę w ciebie. I znowu będziemy się przyjaźnić - to Embry mnie teraz pocieszał. On najgorzej znosił moje cierpienie, czułem to. Dzięki Embry - pomyślałem, a nowa fala bólu napłynęła do mnie ze wszystkich stron. Zawyłem przeciągle... Jak mam to zrobić? Nie dam dłużej rady cierpieć - wyłem z myślach.
-To nie takie trudne Jacob. Musisz bardzo chcieć i uwierzyć w to, że możesz być człowiekiem, że to co cię spotyka to nie kara.
- Ależ to jest kara!
- Nie, Jacke. To jest twoje życie. Tak ma wyglądać życie członków plemienia Quileut. Teraz ci się wydaje to straszne, ale potem wszystko się ułoży.
- Streszczaj się Sam - mimo że bardzo mi pomagali, to nie mogłem już znieść oszałamiającego bólu.
- Dobrze. Uspokój się. To musisz zrobić. Wyłączyć się na wszystkie bodźce. Mimo, że smaga cię ostry ból, mimo że się boisz. Uspokój się.
- Łatwo powiedzieć!
- Jacke, nie daj się!
- Dasz radę stary! Nie łam się - Okej, okej - oni wszyscy zniknęli z mojej głowy, żeby łatwiej było mi się skupić. Pozostał tylko Sam.
- Jacob, wierzymy w ciebie! - on też zniknął. Spanikowałem zupełnie! Byłem sam! Miałem się zmierzyć z czymś czego nie znałem! I to sam! Zawyłem, bo kolejny kawałek ciała przeszył okropny ból. Koniec! Nie dam więcej rady! Zacząłem spychać ból na granicę świadomości. Wyłączałem się. Rozluźniałem. Ogarniała mnie fala odrętwienia. Nie czułem nic. Czułem, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy. Chciałem się wyciszyć. Spokój... Zamrugałem oczami. Matko! Zamrugałem jeszcze raz. Tak! Popatrzyłem na swoje ręce. To były moje ręce! Byłem z powotem człowiekiem!
-Tak! Jacke udało ci się! - podniosłem głowę. Embry, Paul i Jared, a także Sam i Billy stali nade mną i uśmiechali się promiennie. Też chciałem się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego tylko krzywy grymas. Byłem z potworem. Skazanym na ponury los. Sam odchrząknął zmieszany, a wszyscy odwrócili wzrok. Co jest? Dotknąłem swojego torsu. Oo-oo. Nie byłem w nic ubrany. Skrawki materiału, w które byłem ubrany leżały koło mnie. Nie wiadomo kiedy w rękach Billy'ego pojawiło się małe zawiniątko.
- Proszę - powiedział wręczając mi je. - Ehm.. Zaraz wracamy. - wyszli w pokoju, z którego byłem i zamknęli za sobą drzwi. Embry przed wyjściem uśmiechnął się do mnie tak jak dawniej.
Wstałem z podłogi. Byłem wyczerpany. Na czole miałem pot, a nogi uginały mi się ze zmęczenia. I co teraz mam zrobić?! W rekordowym tempie włożyłem ubrania, które dał mi Billy. Podszedłem do lustra. Wyglądałem okropnie. Zamiast twarzy miałem zgorzkniałą maskę. Byłem dziwnie napakowany, jak nigdy dotąd. Ale nie to było najgorsze. Najgorsze nie było na zewnątrz. W środku mnie istniał kompletny chaos. Co dalej? Więc te wszystkie bzdury to fakt? Będę musiał polować na wampiry? I co zrobię..-przełknąłem z jękiem ślinę.- z Bellą? Czy nawet to miało się zmienić? Czy będę mógł ją jeszcze kiedykolwiek zobaczyć? Muszę się z nią spotykać! Ona mnie potrzebuje! Ja ją też potrzebuję... Ukryłem twarz w dłoniach. Jeden dzień, a tyle się zmieniło. Nigdy nie myślałem, że te nieprawdopodobne legendy to prawda, a teraz.. Wyjrzałem przez okno. Słońce dopiero wstawało... Ach, nawet nie wiedziałem ile czasu minęło. Jakieś małe dziecko przeszło koło okna z matką rozmawiając o tak przyziemnych sprawach. Gdzieś na plaży nr.1 jakaś para przechadzała się po brzegu. Ach! To wszystko było takie piękne! A ja? Ja byłem skazany na beznadziejny los wilkołaka. Moją piersią wstrząsnął mimowolny spazmatyczny szloch. Wcale nie chciałem zostać monstrum rodem z legend. Chciałem mieć normalne życie bez tych różnych tajemnic czy podań. Usłyszałem koła wózka Billy’ego niedaleko pomieszczenia, w którym się znajdowałem. Miałem teraz wyostrzone zmysły, więc taki dźwięk z łatwością dotarł do moich obolałych uszu. Potem ktoś cicho zastukał do drzwi.
- Proszę - wymamrotałem łamiącym się głosem. Billy wjechał do przedpokoju, bo tam właśnie byłem. Zobaczył w jakim jestem stanie i co przeżywam.
- Jacob..Ja.. Bardzo mi przykro. Naprawdę.. Nie chciałem, żebyś to przeżywał..- jego mina była pełna skruchy i współczucia. Podjechał do mnie i mocno mnie uścisnął. Jedna łza spłynęła mi po policzku, ale zaraz ją wytarłem zawstydzony. Kurdę, może i to jest okropne, ale bez przesady nie będę ryczał! Cholera. Billy bez słowa odsunął się, a jego oczy były dziwnie wilgotne. Potem wyjechał zostawiając mnie samego. Spróbowałem wziąć się garść. Już i tak nie ma odwrotu. Może to nie będzie znowu takie okropne? Może te polowania na wampiry będą fajne? A Bella.. Z Bellą muszę się zobaczyć. Nie pozwolę jej cierpieć przeze mnie.! Koło mnie zadzwonił telefon. Wzdrygnąłem się i podniosłem słuchawkę;
- Halo?- głos nadal miałem słaby. Po pierwsze ze zmęczenia, które ogarnęło mnie wielką falą. A po drugie na wizję mojego przyszłego życia wilkołaka.
- Och , Jacke biedaku! - to Bella. Moje serce przyspieszyło. I co mam jej powiedzieć. Do pokoju prawie bezszelestnie wkradła się sfora. Z zatroskanymi minami przysłuchiwała się rozmowie. - Aż strach ciebie słuchać!
- I strach na mnie patrzeć. - szepnąłem przypominając sobie jak musiałem wyglądać jako wilk.
- Że też musiałam wyciągać cię do tego kina - no tak. Bella jak zwykle sobie wrzucała. Niemal się uśmiechnąłem.
- Było fajnie. Nie masz się o co obwiniać.
- Szybko wyzdrowiejesz, obiecuję - jakoś w to wątpiłem. - Mnie dziś rano przeszło jak ręką odjął.
- Byłaś chora? - wyszeptałem próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę uczuć.
- Tak, też złapałam to świństwo. Ale już wszystko w porządku. - prawie jej nie słyszałem, bo wpatrywałem się jak Paul, Jared i Embry wychodzą z domu. Chciałem szybko zakończyć rozmowę i pobiec z nimi. Sam nie dam sobie rady z tym wszystkim!
- To dobrze - mruknąłem, choć nie do końca wiedziałem co powiedziała Bella.
- Więc tobie też się niedługo poprawi, zobaczysz.- tego to byłem zupełnie pewny, że nie. Nigdy nie miało mi się poprawić. To służba na całe życie!
- Nie sądzę, żebym chorował na to samo co ty. - powiedziałem jeszcze ciszej. Zbiłem ją z pantałyku.
- Nie masz grypy żołądkowej?
- Nie. To coś innego.
- Co dokładnie? - drążyła. Nawet nie wiem kiedy Sam pojawił się przede mną i zgromił mnie wzorkiem.
- Nie mów nic. - syknął cicho, że tylko wilkołak był w stanie to dosłyszeć.
- Yyy.. Wszystko mnie boli - jęknąłem co też było prawdą.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? Coś ci przywieźć? - Nie! Tylko jeszcze tego brakowało!
- Nie, nie przyjeżdżaj!- zaoponowałem
- Byłam przy tobie, kiedy źle się poczułeś. Tez mogę być zarażona.- Taa. Jasne.
- Zadzwonię. - to jedno byłem w stanie jej obiecać. - Dam ci znać, kiedy będziesz mogła już przyjechać.- Sam pokręcił energicznie głową, a w moim gardle uformowała się wielka gula.
- Jacob!
- Muszę już iść - przerwałem jej, widząc że Sam też się zbiera do wyjścia.
- Zadzwoń za parę dni
- Jasne- mruknąłem. Umilkłem czekając czy coś powie. Bardzo ją zraniłem swoją obojętnością? Była dla mnie najważniejsza, ale co miałem zrobić..?
- Do zobaczenia - odezwała się w końcu.
- Czekaj na mój telefon - przypomniałem jej
- Dobrze.. Trzymaj się Jacob.
- Cześć... - zakończyłem rozmowę i odłożyłem telefon. Sam popatrzył na mnie dziwnie.
- Jacob.. Ty nie możesz spotykać się już z Bellą... - nogi się pode mną ugięły.
- Nie, Sam nie możesz! Ona beze mnie będzie nieszczęśliwa! Wiesz o tym! - przez Sam’a twarz przemknęła mieszanina współczucia i żalu.
- Przykro mi Jacke. Jej bezpieczeństwo i tajemnica jest najważniejsza. Ona też przed tobą taką jedną ukrywała.. - Co? Bella przede mną? Nigdy! Rozgniewałem się. Ręce i ramiona poczęły mi się trząść, a przez kręgosłup przechodziły mi zimne dreszcze.
- Jacob! Spokój! Uspokój się! Wszystko ci wyjaśnię. Dzisiaj jest zebranie rady plemienia Quileut. Jeżeli przyjdziesz to ci wszystko opowiem. - Gniew ustąpił miejsca ciekawości. Pewnie, że chciałem. Sam nie dałbym rady ogarnąć tego wszystko. Ręce przestały mi się trząść. Sam był mile zaskoczony.
- Niezły początek Jacke. Przyjdź do Harry’ego dzisiaj o 18, okej? - pokiwałem głową.
- Dzięki Sam. - wychrypiałem. Uśmiechnął się tylko i powiedział;
- No to ja już będę leciał. Ta pijawka już nam nie umknie - mruknął.- Do zobaczenia Billy.
- Do widzenia Sam’ie - za przywódcą sfory zamknęły się drzwi. Odwróciłem się do Billy’ego.
Uśmiechał się nieśmiało, jakby się bał, że coś mu zrobię. Zawstydziłem się. Zapanowała krępująca cisza. W końcu Billy odchrząknął;
- Chciałbyś coś może zjeść?- zapytał. Jak na zawołanie mój żołądek skręcił się z głodu. Kurcze, poczułem, że mógłbym zjeść konia z kopytami.
- I to jak - odparłem krzywo się uśmiechając. Ojciec uśmiechnął się ciepło i pojechał do kuchni. Poszedłem za nim. Stanąłem na progu i musiałem schylić głowę, żeby nie zahaczyć nią o sufit. Cholera.. Przygotowywaliśmy jajecznicę. Słyszałem wszystko; jajka skwierczące na patelni, szumienie gazu, powolne oddechy Billy’ego, ale także burzę, która rozhulała się na zewnątrz, piski dzieci uciekających do domu i szuranie opon samochodów. Nie byłem sobą. Nie czułem się z tym dobrze. Nie czułem się dobrze z innym ciałem, wyostrzonymi zmysłami i świadomością, że ranię Bellę. To było najgorsze.. Pochłonąłem 7 jajek! Nie wiem gdzie mi się to wszystko mieści! Billy zjadł swoja skromną porcję i odchrząknął;
- Dużo się teraz zmieni, Jacke - nie musiał tego mówić. Doskonale o tym wiedziałem i nie byłem zadowolony.
- Wiem, tato - w moim głosie pobrzmiewał smutek i strach. Billy wyciągnął rękę i poklepał nią moją
- Nie masz czego się obawiać Jacob. Będziemy z tobą. A co do Belli. Bo tego się głównie obawiasz. To większą krzywdę zrobisz jej jeżeli będziecie się spotykać. Wilkołaki łatwo wytrąca się z równowagi. Rozgniewasz się i zrobisz jej coś złego. Będziesz potem sobie wrzucał. Uwierz mi Jacob - powiedział widząc, że odwracam wzrok- Tak będzie lepiej. Dla ciebie i dla niej.
- Czy ty nic nie rozumiesz! - krzyknąłem podnosząc się z krzesła. - Nie widzisz tego jak ona mnie potrzebuje! Jak cierpi! Przecież ona beze mnie znowu będzie miała depresje! - trzęsłem się cały, a wściekłość ogarniała mnie potężnymi falami.
- Jacob... - Billy wpatrywał się we mnie przerażony. Spróbowałem się uspokoić. Nie mogłem przecież zamienić się w wilkołaka! Nie mogłem zrobić Billy’emu krzywdy. Ale już nawet myśl o Belli nie była dla mnie lekarstwem.
- Nie chcę ci zrobić krzywdy tato - mruknąłem i wciąż się trzęsąc wyszedłem z domu. Ciepłe powietrze uderzyło mnie w twarz. A przecież był środek zimy! Przysiadłem na schodku i ukryłem twarz w dłoniach. Nie chcę być wilkołakiem! Nie chcę! Nie chcę być zły! Nie.. Powoli moje ciało przestały przechodzić zimne dreszcze. Uspakajałem się. Wiatr smagał mi twarz a płatki śniegu rozpuszczały się w kontakcie z moją skórą. Powoli strużki ciepłej wody poczęły spływać mi po karku. Wzdrygnąłem się i podniosłem z westchnieniem. Minąłem frontowe drzwi i powlokłem się do pokoju. Padłem na łóżko, a sprężyny jęknęły głośno. Przetoczyłem się na plecy i przymknąłem oczy, by zapomnieć wreszcie o tym wszystkim. Poczułem się niewiarygodnie zmęczony. Nic dziwnego. Przemiana nie należała do przyjemnych rzeczy. Nawet nie minęła minuta, kiedy odpłynąłem. Spałem twardo dopóki nie poczułem, że ktoś szarpie mnie za rękaw.
- Co się dzieje?- wybąkałem głupio i przetarłem zaspane oczy.
- No nareszcie. - mruknął Billy - Jacob jak dalej będziesz tak chrapał to wypłoszysz wszystkich z najbliższego kilometra. A jeżeli chcesz iść na zebranie to najwyższa pora wychodzić. - popatrzyłem na zegarek. Cholera! Było za dziesięć szósta. Zerwałem się z łóżka.
- Czemu nie zbudziłeś mnie wcześniej? - zapytałem ojca pchając wózek do wyjścia. On też się wybierał na zebranie.
- Budziłem cię przez dobre pół godziny - mruknął. Uśmiechnąłem się krzywo. Na dworze było już ciemno. Zamknąłem drzwi do domu i pchając wózek Billy’ego podążyłem oblodzoną drogą do domu Clearwater’ów. Gdzieś za nami, daleko w lesie, usłyszałem basowe wycie wilka. Podskoczyłem. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tego dźwięku.
- Co tam?- zapytał zaskoczony Billy patrząc na mnie. Pokręciłem tylko głową i szedłem dalej. Niedługo sam miałem wydawać takie dźwięki. Drogę do zebrania pokonaliśmy w milczeniu. Oboje mieliśmy co innego na głowie. Ja zastanawiałem się czego mogę się spodziewać po życiu wilkołaka. Co niby będę musiał robić? Przecież tu nie ma wampirów! Znajdowaliśmy się już na wjeździe do garażu Clearwater’ów. Nagle jakbym wreszcie zrozumiał po co tu jestem mój żołądek ścisnęło zdenerwowanie. Kurczę! Włożyłem sobie włosy za ucho nerwowym gestem i podążyłem w stronę drzwi.
-Jacob. - Billy odwrócił się do mnie. Jego poorana zmarszczkami, miła twarz wyrażała współczucie. - Nie musisz tego robić. Możesz żyć po swojemu. Zastanów się co jet dla ciebie najważniejsze. - Ba! Oczywiście, że Bella! Ale jeżeli swoim towarzystwem narażałbym ją na niebezpieczeństwo... A z naturą wilkołaka nie potrafiłbym się zmierzyć sam. Odchrząknąłem.
- Zostanę członkiem sfory - powiedziałem głośno, a słowa te z trudem wydobyły się z mojego gardła. Billy poklepał mnie po rozgrzanej dłoni.
- Dobrze robisz synu. - zapukałem do drzwi. Harry prawie natychmiast mi otworzył. Rozpromienił się na nasz widok ignorując moją wykrzywioną grymasem twarz.
- Ach, miło was widzieć! - powiedział ściskając dłoń Billy’emu, a zaraz potem mi. - Wchodźcie, wchodźcie! - wskazał drogę do salonu. Z salonu dobiegały już głosy sfory. Przełknąłem ślinę. Mojej sfory.. Uchyliłem drzwi. Wszyscy umilkli i popatrzyli na mnie. Oblałem się rumieńcem. Paul, Jared i Embry siedzieli na podłodze zajmując prawie całą powierzchnię salonu. Jakaś bardzo piękna dziewczyna siedziała do mnie tyłem i rozmawiała ze starym Quil’em Atear’a. Kiedy wszedłem odwróciła się w moją stronę i zobaczyłem trzy wielkie, żwawo czerwone blizny zniekształcające jej twarz. Starła się patrzeć na mnie przyjaźnie, ale blizny skutecznie jej to uniemożliwiały. Wilkołaki podniosły się z podłogi i z szerokimi uśmiechami poczęły mnie witać.
- Hej Jacob! Kurczę, fajnie, że przyszedłeś. - Jared klepał mnie po ramieniu szczerząc białe zęby.
- Zobaczysz wilkołak to super sprawa! Te polowanie na pijawki to bomba! - Paul walił mnie po plecach drąc się. Wzdrygnąłem się. Nie byłbym taki pewny. Embry podszedł do mnie ostatni i posłał mi uśmiech pełny otuchy. Ten uśmiech dał mi więcej pewności siebie niż zapewnienia kumpli. Zaraz potem Embry dał mi sójkę w bok i rzucił roześmiany;
- No to co? Teraz jedziemy na tym samym wózku, co?- parsknąłem. Może jednak nie miało być aż tak źle? Tylko Sam’a nie było. Harry z Billy’m wcisnęli się jakoś do salonu i usiedli na kanapce koło starego Quil’a. Piękność z bliznami podniosła się i podała mi rękę.
- Cześć. Ty pewnie musisz być Jacob. Jestem Emily. Jestem dziewczyną Sam’a. - Ach, to dlatego tu była. Tylko skąd wzięły się te blizny? Dziewczyna usiadła na stołeczku niedaleko rady plemienia.
- No to teraz czekamy tylko na Sam’a. Zaraz powinien być. Musiał tylko jeszcze raz sprawdzić okolicę. - rzekł Ateara. To pewnie jego słyszałem koło domu. Podrapałem się po brodzie. Ciekawe po co nadzorował las? Towarzystwo znowu się rozgadało jakby byli grupką zwykłych znajomych na pikniku, a nie sforą wilków na spotkaniu rady plemienia. Nie przyłączałem się do nich. Jakoś nie mogłem dopuścić jeszcze do siebie tej myśli. Wilkołak..? W pewnej chwili usłyszałem stukot czyichś butów na oblodzonych schodach, ciche przeklniecie i oto tuż koło mnie znalazł się Sam.
- Cześć wszystkim - mruknął i wlepił oczy w dziewczynę. Emily wstała i zarzuciła Sam’owi ręce na szyję.
- Emily - szepnął cicho Sam i zatopił swoje wargi w jej wargach w długim pocałunku. Odwróciłem wzrok z grymasem na twarzy. Mnie i Belli nigdy nie miało być to przeznaczone. Nigdy nie miałem poczuć językiem jej miękkich warg. Sam odchrząknął i dopiero teraz zorientowałem się, że siedzi już na kanapie z dziewczyną na kolanach. Ta gładziła go po umięśniony tors.
- Witajcie wszyscy - powiedział donośnym głosem, a ostatnie rozmowy umilkły.- Pewnie wiecie czemu się tu dzisiaj spotykamy. Nie jest to zwykłe omówienie działań. Kolejny młody Quileut dołączył do naszej sfory. Jacob. - skinął na mnie głową. Oblałem się rumieńcem, ale ze względu na moja miedzianą karnację nikt tego nie zauważył. - Cieszymy się Jacke, że zechciałeś przyjść na spotkanie. To oznacza, że będziesz członkiem naszej sfory? - zapytał choć pewnie przewidział moją odpowiedź. Skinąłem głową i wybąkałem;
- Tak.- Sam uradował się i reszta sfory także. Mnie nie było do śmiechu. Nagle Sam spoważniał.
- Zdajemy sobie sprawę z tego, że teraz jest to dla ciebie trudne. Każdemu z nas było i często nadal jest. Dlatego chcemy ci pomóc jak tylko możemy. - odchrząknął.- Może najpierw opowiemy ci historie naszego plemienia. - zerknął znacząco na starego Quil’a. Ten pokiwał głową i usiadł wygodniej.
- Nie ma potrzeby opowiadać ci legend o wojownikach - duchach czy trzeciej żonie . Te na pewno znasz. Tylko dawniej myślałeś, że to bzdury. - No tak. Ach! Czyli to prawda! Nie mogłem w to uwierzyć. Albo raczej nie chciałem.., - Dowiesz się jednak historii, których nie miałeś okazji poznać. - zmienił nieco pozycję i zamilkł. Za to Billy, który siedział tuż za mną przemówił. - Od dawna rezerwat, w którym mieszkasz odwiedzało wiele wampirów. - Wzdrygnąłem się. - Te osobniki bardzo łatwo, szczególnie dla nas, wilkołaków, jest odróżnić od zwykłych ludzi. Najbardziej rozpoznawalną cechą krwiopijców jest ich zapach - pociągnął nosem. - Ich zapach odpycha każdego osobnika, który ma choć trochę krwi wilkołaka w sobie. Zapach wampirów pali Quileut’om nozdrza. Dodatkowo istoty te mają niezwykle jasną karnację. Ich skóra jest jak marmur; twarda, zimna i wytrzymała. - Odchrząknął. A Sam przemówił;
- Ehm.. No tak. Dużo takich osobników było na terenie rezerwatu. Chciały oczywiście zapolować na ludzi oraz uznać to terytorium za swoje. - Przełknąłem ślinę. - Nie wiadomo dokładnie, kiedy pojawił się pierwszy wampir tu w rezerwacie. Młodzi Quileuci zaczęli przemieniać się w wilki jeszcze przed nową erą. To wtedy na ziemi Quileuckiej pojawiły się wampiry. Nasze plemię nie wiedziało jak się bronić przed wampirami, bo te były dla nich - ludzi, niezniszczalne. Wtedy to młody Quileut - Arvel uległ przemianie. Nikt nie wiedział co się z nim dzieje, ba, on sam nie wiedział. W jednej chwili bawił się z kumplami jak gdyby nigdy nic, a w drugiej przeżywał męki przemiany w wilkołaka. - Tu głos Sam’a się załamał. Domyśliłem się o co chodzi. Kiedy się przemieniałem wstąpiłem w myśli Sam’a. Zobaczyłem ile bólu i strachu dostąpił on, kiedy został wilkołakiem. - Arvel wiele przeszedł. Po kilku miesiącach zwrócił się wreszcie ze swoim problemem do rady Quileutów. Ci nie mogli mu za wiele pomóc. Na początku go wyśmiali. Nie wierzyli, że coś takiego mogło się stać. Arvel nie był na to przygotowany. Gniew przysłonił mu wszystko. Na oczach całej rady zmienił się w wilka. W gniewie rozszarpał jednego jej członka, który stał najbliżej niego. Reszta uciekła w popłochu. Nic nie pomogła mu wizyta u rady. Dalej miał na swoich barkach brzemię, z którym on sam nie mógł sobie dać rady. Zaczął jednak działać inaczej. Jako że, mógł on ulegać transformacji często zmieniał się w wilka. Robił to raczej z przypływu gniewu, ale czasem po to, aby móc dostać się do innych miejsc w poszukiwaniu legend o wilkach. Poszukiwania te trwały ponad dziesięć lat, ale przyniosły rezultaty. Arvel dowiedział się po co został wilkołakiem - Zastygłem zasłuchany. Przed oczami miałem młodego, ciemnowłosego chłopaka, desperacko szukającego ucieczki od samego siebie. Po co stał się wilkołakiem? Sam odchrząknął i powiedział;
- Arvel został wilkołakiem, aby bronić ludzi przed wampirami. - Westchnąłem. Ach, tak. I to będzie moje zadanie..Sam kontynuował - Arvel wrócił na ziemię Quileucką. Częściowo pogodził się z tym, co się z nim stało. Nie poznał on jednak swojego rezerwatu. Miejsce to wiało pustką. Jedynie nieliczni śmiałkowie mieli odwagę tu mieszkać. W rezerwacie panowały wampiry. Kiedy tylko się tam zjawił jeden z krwiopijców wyczuł go. Arvel też wiedział o jego obecności. Jego nozdrza palił zapach wampira. W pewnej chwili osobnik rzucił się na niego. Niewiele myśląc Arvel złapał ostrymi jak brzytwa zębami za jego kark. Rozległ się ogłuszający szczęk i wampir został pozbawiony głowy. Arvel rozczłonkował całego krwiopijca i spalił, bo tak legenda nakazywała zabić wampira. Arvel rozprawił się z całym ludem wampirów zmieszkujących rezerwat. Nikt nie wie jak tego dokonał. Sukces bardzo go podbudował. Powoli rezerwat znowu zasiedlali ludzie. Pewnego dnia podczas samotnego spaceru Arvel zobaczył niesamowitą dziewczynę. Nie istniało już dla niego nic, prócz niej. Jedno spojrzenie jej oczu, a wyznał jej całą prawdę. Dziewczyna od razu uległa urokowi Arvela. Została jego dziewczyną, a potem żoną. Nikt oprócz niej nie wiedział, że poślubiła wilkołaka. Dla niej jednak nie miało to znaczenia. Wkrótce urodziły się dzieci Arvela i Noami. Kiedy trochę podrosły również stały się wilkołakami. Jednak one miały o wiele lepszy początek niż Arvel. Przy nich był ktoś, kto mógł im wszystko wyjaśnić. Arvel, Noami i ich dzieci stali się pierwszymi członkami rady plemienia, które wiedziało o istnieniu i działalności wilkołaków. - Sam zakończył legendę długą pauzą. Każdy siedział cicho i rozmyślał. To może nie jest to takie złe? W porównaniu z Arvelem mi będzie o wiele łatwiej. Bawiłem się swoimi włosami i rozmyślałem co przyniesie mi przyszłość. Stary Quil podniósł szklankę wody do ust i upił z niej duży łyk. Potem zmienił pozycję na wygodniejszą, odchrząknął i powiedział ochrypłym szeptem;
- Wszyscy potomkowie Arvela zmieniali się w wilki. Przez to, że coraz to nowe wampiry przybywały do rezerwatu Quileuci musieli nieustannie przybierać postać wilków. Jednak na początku naszej ery takie ”wizyty” powoli ustawały. Młodzi Quileuci nie musieli dźwigać już tak ciężkiego brzemienia. Aż do czasów mojego ojca, wampiry przybywały rzadko, a tylko nieliczni Quileuci ulegali przemianie. Za mojej bardzo wczesnej młodości, kiedy miałem zaledwie kilka lat, na ziemi Quileuckiej stanął klan wampirów. Mój ojciec wraz z innymi członkami rady wyruszyli im na spotkanie. Nie byli wtedy wilkami, ponieważ żaden wampir nie przebywał w naszym rezerwacie w tamtych czasach. Te wampiry różniły się od tamtych, które pokonał Arvel i tamtych, z którymi walczyli jego potomkowie. Kolor ich oczu nie był krwisto-czerwony, ale jakby bursztynowy. Na pierwsze rzut oko wyglądali oni też bardziej...ucywilizowani. Kiedy głowa plemienia czyli Ephraim Black, wyszedł im na spotkanie wampiry te poprosiły nas, żeby ich nie atakowano. Wyjaśniły, że nie chcą walczyć ani nie przyszły tu po to żeby się posilić. Chciały się tu jedynie osiedlić. Rada nie była skłonna dać im pozwolenie na to, mimo że ci krwiopijcy byli zupełnie odmienni. Jeden z wampirów powiedział, że nie polują na ludzi. Że żywią się jedynie krwią zwierząt. To wyznanie przeważyło szalę na rzecz wampirów. Ephraim Black ustanowił pakt z wampirami. Jeżeli oni dopuszczą się mordu i zabiją człowieka lub przemienią go w wampira to wilkołaki ich zabiją. - Przeszedł mnie dreszcz. Gdzieś już słyszałem tą historię..Czy to możliwe, żeby to byli..?
- Cullenowie. Oni zamieszkali niedaleko rezerwatu.. - Wciągnąłem spazmatycznie powietrze. Co?! To niemożliwe! Carlisle, Esme, Emmet, Jasper, Rosalie, Alice i... Edward!! Edward wampirem!? Bella była z wampirem! Ona..go kochała! Nie..! Nie,nie, to niemożliwe..
- Jacob, co jest?- zapytał Billy. Trzymałem się kurczowo stolika, a ten pękał pod naciskiem moich palców. Szybko go puściłem, ale dalej nie mogłem w to uwierzyć. I to ja powiedziałem Belli, że Edward jest wampirem. A ona go zaakceptowała.. Pokręciłem głową próbując ją zrozumieć. Quil kontynuował nie zważając na moją reakcję.
- Cullenowie nie złamali paktu, ale po kilku latach wynieśli się. Niestety niczego to nie zmieniło. Mój ojciec, Ephraim Black i inni członkowie rady ulegli przemianie. Mimo że Cullenowie odeszli oni pozostali już wilkołakami. Minęło wiele lat, a moje pokolenie nie zmieniło się w wilki, ponieważ żaden wampir nie nawiedził rezerwatu. Po około trzydziestu latach Cullenowie wrócili.- Zastygłem. Może być coś jeszcze gorszego?- Do ich klanu dołączyło kilka wampirów. Byli znów pokojowo nastawieni, więc pozwoliliśmy im wrócić. Ich obecność..
- Spowodowała, że następni młodzieńcy ulegli zmianie- dokończył Sam.- Tym razem pierwszy młody Quileut musiał uporać się ze swoim problemem podobnie jak Arvel. Nie wiedział kim się stał, ale rada mu pomogła.- Sam popatrzył na starego Quil’a z wdzięcznością.
- Kto to był?- zapytałem słabo maskując własną ciekawość. Cullenów zepchnąłem na następny plan.
- Ja - uśmiechnął się krzywo Sam. Sam był pierwszy? Ach, to by wszystko wyjaśniało.- Potem dołączył do nas Paul- wskazał na chłopaka- Jared, Embry, a teraz ty.- Chciałem się uśmiechnąć, ale mi nie wyszło.- Chciałbyś się jeszcze czegoś dowiedzieć?- zapytał zatroskany widząc moją minę. Wypaliłem od razu.
- Czemu nie mogę się spotykać z Bellą? - Sam spoważniał i popatrzył na Emily z takim smutkiem, że aż się przestraszyłem. Pogładził ją po zdeformowanym policzku i pocałował jej zniekształcone usta.
- To byłoby dla niej niebezpieczne. - mruknął. I wreszcie pojąłem. Blizny Emily były pamiątka po gniewie Sam’a. Chłopak musiał się raz za bardzo zdenerwować i zranił swoją dziewczynę. Ja mógłbym zrobić to samo..Belli...
- Nikt nie może się dowiedzieć o istnieniu wilkołaków. Nie możesz tego rozpowiadać - zagrzmiał znienacka Sam, a w jego głosie zabrzmiała nieznana mi władcza nuta.
- Muszę się z nią spotkać. Choćby raz! Muszę jej powiedzieć, że to nie moja wina! - wstałem - Muszę!- Zbiłem Sam’a z pantałyku. Podszedł on do Billy’ego i mruknął mu do ucha;
- Mówiłem, że trzeba zakończyć tą znajomość wcześniej.- dosłyszałem jego słowa i zacząłem się trząść ze złości. Nie można tego zakańczać! Ona mnie potrzebuje! Ja ją potrzebuję.. Mój gniew zelżał trochę, a ja usiadłem na podłodze i zrobiłem głęboki wdech.
- Jacob, zrozum- powiedział Sam dotykając mojego ramienia.- To konieczność.
- Ale Bella przecież jest inna. Ona wie..- walczyłem jeszcze, ale przeczuwałem przegraną.
- Wiem Jacke.- powiedział Sam- Ale Cullenowie to co innego.- Kiedy tylko usłyszałem to nazwisko zawrzało we mnie. Gdyby nie oni Bella byłaby moja ! Gdyby nie oni mógłbym się z nią swobodnie spotykać! Gdyby nie oni nie byłbym przecież..wilkołakiem.! To wszystko ich wina. Na twarzy miałem wypisany dziką wściekłość. Sam również.
- Rozumiem co czujesz.- popatrzyłem na nich wszystkich i zrobiło mi się raźniej. Oni wszyscy mnie rozumieli i chcieli mi pomóc. Embry jęknął głośno. Popatrzyłem na niego zaniepokojony.
- Zaraz umrę z głody. Kiedy będzie wreszcie ta pizza! - parsknąłem, a podniosła atmosfera prysła. Sam pociągnął nosem kilka razy.
- Chyba ją czuję.- oświadczył z uśmiechem. Pociągnąłem również. Uderzył mnie zapach sera i salami. Mój żołądek skręcił się z głodu, chociaż przed wyjściem najadłem się solennie. Po minucie zadzwonił dzwonek do drzwi, a Harry poszedł otworzyć. Po chwili wniósł do saloniku dziesięć pudełek pizzy. Smakowity zapach poniósł się po całym pomieszczeniu. Rzuciliśmy się na nie i po chwili żuliśmy już swoje wielgaśne kawałki.
Po zjedzeniu całej pizzy i góry chipsów porozkładaliśmy się na podłodze swobodnie rozmawiając. Może nie miało mi być aż tak strasznie ciężko. Teraz przypominaliśmy normalnych ludzi, a nie bandę wilków. Paul i Jared rechotali na całego, bo właśnie opowiadali sobie kawały. Embry żuł pizze na podłodze wpatrując się w ekran telewizora. Emily rozmawiała z Billy’m i co jakiś czas wybuchała rozkosznym śmiechem. Sam uzgadniał coś z Harry’m i starym Quil’em. Patrzyłem na nich, a nikły uśmiech pojawił się w końciku moich ust. Jak dobrze, że wszystko się wyjaśniło. Teraz została tylko Bella. Nie miałem zamiaru się poddać. Zobaczę się z nią choćby nie wiem co.!
Sam skończył naradę z panami i klasnął w dłonie.
- Hej! Została jeszcze do omówienia taktyka. - Wszyscy spoważnieli. Embry wyłączył telewizor i spojrzał na Sam’a.- Ach! Jacob ty jeszcze nie wiesz o co chodzi. - powiedział Sam drapiąc się po brodzie.
- Pozwól, że ja to wyjaśnię - rzekł ochryple Embry dając mi sójkę w bok. Sam pokiwał głową. - To, że teraz Cullenowie wyjechali to nie znaczy, że nasze terytorium nie jest odwiedzane przez wampiry. Po wyjeździe Cullenów kręci się tu jakiś typ. Cały czarny, murzyn jakiś. No, ale oczywiście pijawka. Cholernie działa nam na nerwy. Kręci się bez celu mordując turystów. - Zadrżałem. To tak ginęli ci ludzi. Uch, to jeszcze gorsze niż rozszarpanie przez wilka.- Próbuje chyba dostać się do Forks i w tym cały sęk. Nie wiemy po co.- Embry zamilkł rozkładając bezradnie ręce. Sam pochylił się w naszą stronę.
- Możliwe, że on chce przejąć to terytorium. Obszar jest dosyć spory, więc jest na czym żerować. Niestety nie ułatwia nam to sprawy - mruknął. – Próbujemy go złapać, ale to nie jest takie proste. Skurczybyk, szybko zwiewa. Pomyślałem - powiedział spoglądając po członkach sfory. - że można by na niego nastawić pułapkę. Pomyślcie. Kiedy pijawka jest najbardziej zdezorientowana? - popatrzył na nas wyczekująco.
- Kiedy poluje - palnąłem. Sam pokiwał energicznie głową.
- Dokładnie! Jeśli go dorwiemy kiedy będzie namierzał ofiarę, łatwiej będzie się z nim rozprawić!
- Taa.. To ma sens - powiedział Jared. Pozostali pokiwali głowami mile zaskoczeni przebiegłością Sam’a.
- Trzeba by się udać w takie miejsca, gdzie pijawka jeszcze nie polowała. Tam nie chodzą policjanci, a ten typ na pewno tam zerknie jeśli w pobliżu będą ludzie - odezwałem się. Popatrzyłem na nich wyczekująco. Hej, to naprawdę było fajne. Polowanie na krwiopijce, hehe.- Możemy podążać też za turystami. Będziemy mieć ułatwienie zadanie, bo pijawka też będzie go śledzić! - wybuchło ogólne podniecenie. Sam kiwał głową zamyślony.
- Taak. To może być to. - powiedział patrząc na mnie z uznaniem. - No to co? Zabieramy się do roboty! - zatarł ręce.- Jared, Paul wy idźcie na wschodnią część lasu, niedaleko brzegu. - chłopaki pokiwali radośnie głowami- A ja i Embry poszukamy na zachodzie.- Emily zrzedła mina.
- Bądź ostrożny - wyszeptała. Sam pocałował ją lekko. Paul wydał z siebie dziwny odgłos.
- Oj, weźcie już! Porzygać się można! - Sam pacnął go w czoło nie odrywając się od Emily.
- To idź już. - mruknął powracając do całowania dziewczyny. Paul i Jared wstali i pomachali nam na odchodne.
- A ja w której mam być grupie?- zapytałem. Czyżby o mnie zapomniał? Sam niechętnie odszedł od Emily.
- Narazie sobie odpuść, Jacob. Dużo przeszedłeś. Idź do domu, a jutro zabierzemy się do roboty.- zgodziłem się niechętnie. A miałem taką ochotę rozprawić się z tą pijawką! Sam i Embry też wyszli żegnając się najpierw z resztą.
- Zostaniesz jeszcze Billy?- zapytał Harry. Billy pokręcił głową.
- Nie, nie Harry. Czeka nas jeszcze małe strzyżenie. - Harry parsknął, a ja popatrzyłem zdziwiony na ojca. Uśmiechał się lekko, a jego zmarszczki pogłębiły się. Pożegnaliśmy się z Harry’m i Quil’em i udaliśmy się do domu. Nie rozmawialiśmy za wiele, ale milczenie nie było już dla nas uciążliwe. Do domu dotarliśmy szybko. Otworzyłem drzwi wejściowe i chciałem pójść do pokoju, bo po prostu padałem z nóg.
- Jacob, pozwól jeszcze na trochę - poprosił Billy. Zaprowadził mnie do kuchni.
- Jako wilk musisz mieć przycięte futerko, bo inaczej będzie ci wygodnie- zaśmiał się. Nie wiedziałem o co mu chodzi.- Twoje włosy są za długie. Musisz je podciąć.- wyjaśnił widząc moją zdezorientowaną minę. O nie! Strasznie lubiłem swoje włosy. Uważałem, że sprawiają iż wyglądam bardziej męsko.
Po około dziesięciu minutach walki z włosami popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Uuu! Nie poznałem sam siebie. Moje włosy przycięte prawie przy samej skórze lśniły w blasku lampy. A gdzie się podział mój kucyk?! Odpowiedź była już w śmietniku. Billy posprzątał po strzyżeniu.
- Chyba pójdę już spać!- mruknąłem do ojca. Billy powiedział mi dobranoc i wyszedłem z kuchni. A głowę miałem pełną strategii walki z pijawką...
Rozdział 8. Pierwsze polowania
- Jacob, do cholery! - zagniewany głos warknął gdzieś w okolicy mojego ucha. Zignorowałem go. Przewróciłem się tylko na drugi bok i z westchnieniem próbowałem skupić się na moim śnie.. A był on taki cudowny! Bella znajdowała się tak nieznośnie blisko mnie. Niemal czułem jej oddech w swoich ustach. Balansowałem jeszcze na krawędzi snu i jawy. Nagle zalała mnie fala lodowatej wody.
- Ach!- podniosłem się natychmiast, a Bella zniknęła. Natomiast nade mną stał Sam, a w ręku trzymał pusty już wazon.
- Co robisz?- spytałem zły strzepując zimną wodę z karku. Sam spojrzał na mnie wilkiem.
- Wstawaj. Trzeba patrolować las. – powiedział, a ześlizgując się z łóżka dodał. - Słowo daję, chłopaków też trzeba było na początku dobudzać, ale ty przechodzisz ludzkie pojęcie. - Wyszedł z pokoju i głośno zatrzasnął za sobą drzwi. Padłem na poduszkę z jękiem. Ten sen był taki żywy!
Po dziesięciu minutach wkroczyłem zwarty i gotowy do kuchni. Jeśli wierzyć zegarkowi, który stał na stole, było ledwo po szóstej. Ziewnąłem rozdzierająco.
- Czemu mnie budzisz tak wczeeeeśnie?- zwróciłem się do Sam’a pomiędzy kolejnym ziewnięciem. Ten parsknął i skinął, żebym usiadł. Zasiadłem przy stole i pochłonąłem pierwszego tosta, który leżał przede mną.
- Wcześnie?- zapytał zdziwiony Sam.- Wszyscy są już w lesie. Tylko ty jeszcze się lenisz.- Zawstydziłem się i pochłonąłem kolejne tosty. Nie chciałem wyjść na najbardziej leniwego wilkołaka w historii.
Kiedy opróżniłem cały talerz Sam wstał od stołu.
- No to w drogę. - mruknął. Złapałem wiatrówkę, ale Sam rzucił mi rozbawione spojrzenie, więc szybko odłożyłem ją spowrotem. Wyszliśmy cicho z domu. Zanim zamknąłem drzwi, usłyszałem donośne chrapnięcie ojca. Dobrze, że go nie budziłem. Niech sobie jeszcze trochę pośpi. Na pewno domyśli się gdzie jestem. A potem będę musiał go przeprosić..
Na dworze nie było zbyt ciekawie. Nie padało, ale dął silny wiatr. Jednak jak przewidział to Sam, nie było mi wcale zimno. To była ta dobra cecha wilkołaków. Nawet w największym mrozie byłoby mi ciepło.
Ruszyliśmy wąską dróżką, którą najczęściej chodziłem do szkoły. Nie rozmawialiśmy za wiele. Każdy z nas pogrążył się we własnych myślach. Kiedy już tylko senność trochę odeszła, nagle zdałem sobie sprawę dokąd idę. Ogarnęło mnie niesamowite podniecenie. Polowanie na pijawki ! O kurczę. Ciekawe jak to miało wyglądać, pomyślałem. Z małym uśmieszkiem na ustach szedłem dalej za Sam’em. Byliśmy niedaleko plaży, kiedy Sam niespodziewanie zniknął. Obejrzałem się za siebie. Ani śladu przywódcy sfory.
- Tutaj Jacke- powiedział Sam zza ściany lasu. Bez namysłu poszedłem za głosem. Nie było tam drogi, ale miałem jakieś dziwne przeczucie, że wiem którędy trzeba iść.
W lesie panowałe miłe ozywienie. Każde zwierzę właśnie się budziło. A je wszystkie, o dziwo, słyszałem! Wiedziałem, że gdzieś nad nami przeleciała mewa. Jakis zbłąkany lis przyglądał nam się z nory pojękując z głodu. Ten wyostrzony słuch był na serio super!
Droga robiła się z każdym krokiem coraz bardziej dzika. Śnieg, który znowu spadł w nocy, był coraz głębszy. Kiedy już miałem zapytać się Sam’a czy daleko jeszcze, usłyszałem z oddali jakieś głosy. Szybko poszedłem za nimi. Sam kroczył tuż za mną. W końcu głosy były już całkiem blisko. Przebiłem się przez ostatni krzak z mocno bijącym sercem i znalazłem się na cudownej polanie.
Jej piękno uderzyło mnie od razu. Polana była idealnie symetryczna, jakby ktoś dokładnie ją zaprojekował. Drzewa okalały ją ze wszystkich stron, a gdzieś dalej słyszałem szemrzący strumyk, który ukrywał się teraz pod taflą cienkiego lodu. Cała powierzchnia polany była pokryta idealnie białym śniegiem. Od razu pomyślałem, że muszę pokazać Belli to miejsce. Co tam jej łąka, ta polana jest poprostu niewiarygodna! Mój entuzjazm szybko wyparował, kiedy przypomniałem sobie, że nigdy nie będę mógł już jej zobaczyć .
Na polance, co dopiero teraz do mnie dotarło, siedziała już sfora. Paul jakiś dziwnie zagniewany burczał coś pod nosem grzebiąc niedbale patykiem w śniegu. Embry podszedł do mnie bezszelestnie i przywitał się dając mi kuksańca. Nie pozostałem mu dłużny.
Poszedłem w stronę środka polany, a Sam bezszelestnie się oddalił. Powiodłem wzrokiem po polanie. Dalej, na powalonym drzewie, siedział Jared razem z Kim i na oko byli strasznie sobą zajęci. Zawróciłem do Embry’ego, ale w połowie drogi stanąłem jak wryty. Zaraz, zaraz.. Kim?! Zrobiłem zgrabny piruet i popatrzyłem na dziewczynę siedzącą na kolanach Jared’a. Tak! Nie sposób było się pomylić! To była Kim Corner !
- Kim? Co ty tu robisz?- zapytałem podchodząc do nich bliżej. Skoro jej można było przebywać w towarzystwie wilkołaka to czemu Belli nie? Ogarnęło mnie poczucie totalnej niesprawidliwości. Jared i Kim oderwali się od siebie, a widząc mnie chłopak zmieszał sie trochę.
- O, cześć Jacob. Nie zauważyłem, kiedy przyszedłeś.- Prychnąłem. Ciekawe, jak miał niby zauważyć. Nie udało mu się jednak odwrócic mojej uwagi od tego, co było najważniejsze. Ktoś położył mi rękę na ramieniu i usłyszałem głos Sam’a;
- Jake..- strzepnąłem jego dłoń rozzłoszczony. Po kręgosłupie przebiegł mi pierwszy, zimny dreszcz.
- Nie Sam! Wytłumacz mi to, proszę ! To dziewczyna Jared’a może sobie tu przesiadywać ile wlezie i najwyraźniej zwisa wam wtedy tajemnica plemienia, a Bella to już co innego, tak?!- ryknąłem, a jedna śniegowa czapa spadła z hukiem z drzewa. Jared przejął inicjatywę.
- Hej, stary uspokój się! Przystopój ! To jest co innego,okej?- Nie do diabła! Nic nie jest okej! Paul dalej jakiś poddenerwowany burknął;
- Dalibyście spokój. Cholera, nic, tylko jakaś głupia baba.- Warknąłem wściekle. Sam zgromił chłopaka wzokiem;
- Paul zamknij się. Jared, Kim juz chyba musi iść do szkoły. Idź ją odprować i wracaj szybko. Jacob, stul dziób i uspokój się wreszcie.- głos przywódcy przywołał wszystkich do porządku. Jared pomógł Kim wstać i zaraz zniknął za drzewami. Dziewczyna rzuciła mi ostatnie przepraszające spojrzenie.
Siadłem na miejscu Jareda i popatrzyłem spode łba na Sam’a. Ani myślał odpowiedzieć mi tym samym. Na początku ciężko westchnął, a potem przysiadł na drzewie blisko mnie. Popatrzył na mnie i powiedział;
- Jacob, to jest zupełnie co innego. Ty..Ty tego nie rozumiesz.
- Tak?- syknąłem przez zęby- No to mi wyjaśnij z łaski swojej.- Sam umilkł na chwilę, ale zaraz kontynuował;
- To nie jest ludzkie Jacob. To jest jedną z cech wilkołaka, piekielnie rzadką.- popatrzyłem na niego zdziwiony. Sam utkwił wzrok gdzieś w oddali. Zamyśliłem się. Miłość cechą wilkołaków?
- Wpojenie. Tak to się nazywa- oświadczył Sam grobowym tonem, znowu na mnie patrząc- Jest to zjawisko rzadko spotykane, ale nas akurat trafiło.- powiedział Sam, a pod koniec jego głos nieco zadrżał.
- Was?- zapytałem zdziwiony. Sam pokiwał smutnie głową.
- Tak jest. Jared wpoił się w Kim. A ja..a ja w Emily.- Ach, no tak. Mogłem się domyśleć.
- No, ale wciąż nie wyjaśniłeś mi na czym to polega? Czym to się różni od zwykłego uczucia?- zapytałem gniewnie. Jakoś nie widziałem różnicy. Sam westchnął ciężko;
- Widzisz Jacob, to jest bardo silne uczucie. Tak naprawdę to nie da się tego tak dokładnie opisać. Dajmy na to taki przykład..ehm.. – Sam zamrugał szybko i odrócił wzrok. Na jego twarz wkradł się lekki rumieniec.- Bardzo, ale to bardzo kogoś kochasz, a ta osoba odwzajemnie twoje uczucie. Jesteście razem strasznie szczęśliwy, ale pewnego dnia wszystko się komplikuje. Stajesz się wilkołakiem..- Zadrażałem.- Oczywiście obowiązuje cię tajemnica i nie możesz nikomu jej zdradzić. Dodatkowo jako wilkołak masz sporo obowiązków, więc czasu dla siebie, no... masz niewiele.- Sam ciągnął, a ja dalej nie wiedziałem do czego zmierza. Wydawał się być całkowicie pochłonięty swoją opowieścią. – Jednak najgorsze jest to, że nie możesz powiedzieć NIC osobie, którą kochasz, a która jest na ciebie z tego powodu na maksa wściekła. Nic nie możesz na to poradzić. Kochasz ją, ale to nie wystarcza, żebyś mógł ją wtajemniczyć w życie wilkołaka. Pewnego razu spotykasz inną kobietę. W tej chwili wszystko przestaje mieć znaczenie. Liczy się tylko ta jedyna. Nagle jest ona dla ciebie istotą najważniejszą na świecie.- Sam wzdrygnął się.- To jest strasznie dziwne uczucie. W jednej chwili dawna, tak silna miłość staje się niczym w porównaniu z tym co przeżywasz, kiedy widzisz tą jedyną kobietę.
- A kiedy wiem, że to właśnie w nią się wpoiłem?- zapytałem. Sam podniósł na mnie wzrok.
- Poczujesz to i będziesz wiedział, że to ta jedyna. Wtedy będziesz mógł jej wyjawić prawdę i będziecie razem strasznie szczęśliwi.- Zamyśliłem się. To musi być cudowne uczucie. Sam i Jared to szczęściarze. Gdyby mnie to spotkało. Hej, chwileczkę..!
- Sam, mówiłeś, że to wpojenie dopada cię od pierwszego wejrzenia, tak?- Sam zerknął na mnie zdziwiony i pokiwał ostrożnie głową. Wstałem na równe nogi z promieniującym uśmiechem na ustach.
- To jeżeli wpoiłbym się w Bellę moglibyśmy być razem. Bez żadnych tajmnic, tylko ona i ja!- Tak się ucieszyłem na tą optymistyczna wizję, że zacząłem skakać dziko po polanie. Embry parsknął śmiechem, ale Sam spoważniał.
- Jacob, nie możesz się spotkać z Bellą. Ja i Jared byliśmy już bardziej doświadczeni, kiedy wpoiliśmy się w drogie nam osoby. Ty mógłbyś jedynie zrobić jej krzywdę. A po drugie, mówiłem ci, że wpojenie jest niezwykle rzadkie. - Przestałem skakać i posmutniałem, bo wiedziałem, że ma rację.
- Nie łam się stary. To, że nie będziesz miał tej laski nie znaczy, że życie wilkołaka będzie nudne. Zobaczysz, to jest super.- Jared wyszedł zza sosny i uśmiechnął się. Sam i ja jednocześnie się skrzywiliśmy. Jaki to ma mieć sens, jeżeli nie będzie się z ukochaną osobą?
- No, koniec tych pogaduszek.- powiedział Sam prostując się.- Pijawka sama się nie znajdzie.- Bella uciekła z mojej głowy. Moje serce przyspieszyło. Nareszcie to na co czekałem.
Minęło chyba sporo czasu, bo słońce zaczęło przebijać się już przez korony drzew. Śnieg na polanie migotał, a sfora zaczęła się podnosić ( Paul z głośnym narzekaniem). Podszedłem do Embry’ego.
- Co jest z Paulem?- zapytałem pokazując jak chłopak wyżywa się na drzewie. Embry roześmiał się głośno.
- To właśnie jest prawdziwe oblicze naszego drogiego kolegi.- Paul rzucił mu gniewne spojrzenie.
- No chłopaki migiem- Sam nas ponaglił. Przywódca sfory zaczął ściągać buty, a potem skarpetki. Następnie ściągnął T-shirt. Reszta sfory poszła za jego przykładem. Stałem jak wryty nie wiedząc co robić. Kiedy nie mieli na sobie nic prócz bokserek, wreszcie Sam sobie o mnie przypomniał. Zmieszał się.
- Wybacz Jake. Zamyśliłem się. Zapomniałem, że ty nie wiesz jak przygotować się do przemiany.
- Przygotować się?- zapytałem zdziwiony. Sam pokiwał głową.
- No tak, bo podczas przemiany, hmm.. jakby to powiedzieć. Możesz stracić różne części garderoby. Kiedy zmieniasz się w wilka twoje ciało eksploduje, więc lepiej uratować swoje ubrania.- powiedział wskazując na kupkę ciuchów ułożoną pod świerkiem. Posłusznie zrobiłem to co sfora. Kiedy skończyłem, czułem się trochę skrępowany. Cholera, że też nie można mieć choć trochę prywatności. Chciałem jak najszybciej zmienić się w wilka, żeby nie stać przed sforą prawie nago. Popatrzyłem wyczekująco na Sam’a. Ten skinął na Jared’a. Chłopak wystąpił na środek, a blade światło padło na jego miedzianą skórę. Obserwowałem go bez mrugnięcia okiem. Przez chwilę stał nieruchomo. W pewnej chwili jego dłonie zatrzęsły się. Zaczęła trząść się cała jego sylwetka. Jared miał zamknięte oczy i cały czas był skupiony. Pierwszy dreszcz przeszedł wzdłuż jego ciała, potem drugi, trzeci, czwarty. Patrzyłem na niego szeroko otwartymi oczami. Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś takiego. Jeszcze jeden okropny dreszcz przeszedł jego ciało, a Jared stracił równowagę. Bałem się, że upadnie zaraz twarzą w śnieg, ale on poprostu eksplodował! Zniknął w kłębie dymu, a huk eksplozji strącił kolejną czapę śniegu z najbliższego drzewa. Zaraz potem na miejscu Jared’a znalazł się ogromny, jasno-brązowy wilk wielkości dużego samochodu osobowego. Wilk podszedł do mnie i trącił mnie nosem w kolano z dziwaczną miną. Wywalił jęzor na bok i wyglądał tak, jakby chciał się uśmiechnąć. Parsknąłem śmiechem i poklepałem go po pysku.
- Widziałeś Jake? Tak wygląda przemiana w wilkołaka- powiedział Sam. Zdziwił się widząc, że na mojej twarzy nie gości cień strachu tylko szczery uśmiech. Nie mogłem się doczekać, kiedy dołączę do Jared’a.
Potem przyszła kolej na Paul’a. Z naburmuszoną miną ekplodował w drgawkach jak Jared, tylko trwało to odrobinę dłużej. Ciekawe od czego to zależy? Wielki, ciemny wilk dołączył do Jared’a.
Embry poruszył się za mną i wyszedł na przeciw wilkom.
- Patrz na to.- mruknął do mnie. Odszedł od nas trochę i zamknął oczy. Jego ramiona zaczęły drżeć. Embry nagle otworzył oczy i ruszył biegiem do przodu. Trząsł się już coraz bardziej. Kiedy był zaledwie kilka kroków od sfory jego ciało przeszył okropny dreszcz. Embry skoczył do przodu z dzikim grymasem na ustach i eksplodował. Na jego miejscu stanął chudy, szary wilk z ciemnymi plamami na grzbiecie.
- No chłopaki tylko bez popisów- zganił Embry’ego Sam.
Zdałem sobie sprawę, że mam otwarte szeroko usta, więc czym prędzej je zamknąłem. Ten wilk..był taki znajomy. Widziałem go już kiedyś! Tak! To on stał pewnego wieczora przed moim domem. To był Embry. Jego mijałem, kiedy szedłem do Belli i to jego wycie słyszałem, gdy wracałem do domu.
Embry podszedł do mnie i uśmiechnął się po wilczemu. Nagle odsłonił wszystkie wielkie zęby i warknął groźnie. Odskoczyłem w tył. Embry schował kły i wydał z siebie dziwny dźwięk; coś między krztuszeniem się, a prychnięciem.
- Hej, dosyć tego Embry- powiedził Sam i zamachnął się na szarego wilka. Ten wywalił jęzor na prawą stronę i pomaszerował chwiejnie do pozostałych.
Sam odprowadził go wzrokiem i skierował się do mnie;
- Teraz twoja kolej Jacob - zgłupiałem. Niby jak miałem przemienić się w wilka? Sam uśmiechnął się zachęcająco.
- No. To nie takie trudne.
- Ale co mam niby zrobić?- wykrztusiłem występując na środek.
- Skup się Jacke. Dalej sam będziesz wiedział co robić.- rzekł Sam i odsunął się trochę dając mi więcej miejsca.
Czułem się jak idiota. Wszyscy na mnie patrzyli, a ja nie miałem pojęcia co robić. Ruszyłem do przodu na chwiejnych nogach. Stanąłem tyłem do sfory, żeby mnie nie rozpraszała i zamknąłem oczy. Próbowałem się wyciszyć i skupić. Łatwo powiedzieć..! Próbowałem nawet nie myśleć o niczym oprócz przemiany. Niestety, nic się nie działo! Wydawało mi się, że stoję tam i stoję wieczność. Może to była pomyłka? Może ja wcale nie jestem wilkołakiem?
W pewnej chwili, kiedy pomyślałem już, że nic z tego nie będzie przeszedł mnie pierwszy, zimny dreszcz. Skupiłem się jeszcze bardziej nie chcąc, żeby dreszcze ustały. Nie było to miłe, ale cieszyłem się, że wreszcie coś mi wychodzi. Przeszedł mnie kolejny, silniejszy dreszcz i zacząłem się trząść. Czułem się prawie jak galareta. Trząsłem się i trząsłem. Nie otwierałem oczu nie chcąc się rozproszyć. Dreszcze przechodziły mnie jeden po drugim, a każdy był coraz silniejszy i coraz bardziej nieprzyjemny. Myślałem, że zaraz się przewrócę, bo atak drgawek był coraz mocniejszy. W pewnej chwili potężny dreszcz powalił mnie na kolana. Straciłem równowagę. Otworzyłem oczy, ale widziałem wszystko jak przez mgłę. Nagle poczułem jakby wszystkie dreszcze skupiły się w jednym miejscu- mojej klatce piersiowej. Wielka lodowata siła rozsadzała mnie od środka. Było tam zdecydowanie za mało miejsca. W końcu dreszcze nie zmieściły się wewnątrz mnie i eksplodowałem.
Było to strasznie dziwne uczucie. Przez sekundę miałem wrażenie, że nie istnieję, ale zaraz potem poczułem grunt pod nogami i wiedziałem już, że jestem.
- Ciekawe czy Kim o mnie myśli.. Kurczę, już za nią tęsknię - Jared myślał do siebie.
- O, już mógłbyś się zamknąć. Rzygać się od tego chce - warknął na Jared’a Paul.
Uniosłem głowę i ich zobaczyłem. Trzy wilki patrzyły wprost na mnie. Uśmiechnąłem się do nich, ale to co poczułem nie przypominało uśmiechu.
- Hej, Jacob to było niesamowite! - wykrzyknął w myślach Embry - Przemieniłeś się w ułamku sekundy. - wołał, ale czułem, że w głębi ducha był o to zazdrosny.
- Chyba żartujesz – prychnąłem - Stałem tam z pół dnia.
- Taa jasne - mruknął Paul, ale w głębi pomyślał - Wie, że jest dobry. Nie musi zgrywać głupka, bo to piekielnie irytujące. - Popatrzyłem na niego spode łba, a przynajmniej tak chciałem. Paul zawstydził się.
Te głosy w głowie to było coś! Każdy z nas miał dwa toki myślenia; wspólny i prywatny. Sfora słyszała oba rozmyślenia, co było odrobinę żenujące. Żadnych sekretów, wszystko czego się wstydzisz podane jak na tacy. Z drugiej strony był to łatwy sposób do porozumiewania się.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się przydaje podczas polowań - pomyślał Sam. Dołączył do nas ostatni.
- Twoja przemiana była niesamowita. Jesteś niezły - pochwalił mnie. - Tylko ci się wydaje, że to długo trwało. - dodał czując co myślę.
Poszedłem kilka kroków w przód. Chodzenie jako wilk było strasznie dziwne. He he, nigdy nie myślałem, że będę poruszał się na czertach kończynach. Poczułem jak Embry trzęsie się ze śmiechu. Zapomniałem, że słyszy co myślę.
- A słyszę, słyszę - pomyślał ze śmiechem - Fakt, na początku to trochę głupie - przyznał.
Przeciągnąłem się na śniegu i zobaczyłem.. swoje łapy! Były wielkie i umięśnione, koloru rdzawo-brązowego. Zaraz, zaraz skoro mam łapy to muszę też mieć i..ogon! Nawet nie zauważyłem, że sfora skończyła swoje rozmowy i teraz przygląda się mi.
Obróciłem się wokół własnej osi. Nic, nie widziałem swojego..ehm..ogona. Obróciłem się jeszcze raz i jeszcze. Obracałem się coraz szybciej, aż go ujrzałem. Był brązowy i puszysty. Hehe miałem ogon! Miałem ogon!
- A co myślałeś? Jesteś wilkiem! - zawył ze śmiechu Jared. Popatrzyłem na sforę z głupią miną. Każdy z nich śmiał się w duchu z mojego zachowania. Na początku chciałem się na nich obrazić, ale potem uświadomiłem sobie, że to na prawdę musiało głupio wyglądać i też się zaśmiałem.
- No dosyć tego chłopaki - pomyślał Sami, a wszyscy zamilkli. - Trzeba brać się do roboty, bo i tak mamy już opóźnienie. - Szary wilk jęknął i pomyślał;
- No nie. Zaczyna się - Sam pacnął go łapą w ucho.
- Udam, że tego nie słyszałem - skwitował i na powrót spoważniał. - Słuchajcie, mamy kawał roboty do odwalenia. Pijawka sama nie zniknie. - W naszej wspólnej jaźni czułem, że wszyscy są prawie tak podekscytowani jak ja. - Nie ma dużo co gadać i tak będziemy w kontakcie cały czas. Przećwiczymy naszą nową taktykę, a mianowicie, najpierw odszukamy przynęty, a potem wampira, który tą przynętę chce schrupać. - Wzdrygnąłem się, a wszyscy oczywiście o tym wiedzieli.
- Co Jake? Brzydzisz się małego polowania? - pomyślał jadowicie Paul, zanim zdołał opanować tą myśl. Zignorowałem go. Były ważniejsze sprawy na głowie.
- I to nastawienie mi się podoba - pomyślał z uznaniem Sam. - No dobra. Teraz się rozdzielimy. Jared ty pójdziesz ze mną, a Paul, Embry i Jacob razem. Tylko bez wygłupów. Nie mam całego dnia na bieganiny po lesie - dodał i szybko skupił się na jakiś prozaicznej czynności, nie chcąc zdradzić swoich myśli. Sfora natychmiast zmieniła się w czujność;
- Taak? Nie chcesz nam powiedzieć co chciałbyś robić? - zapytał Embry.
- Nie - burknął Sam skupiając całą swoją uwagę na wampirze, którego mieliśmy szukać.
Wtedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Był to blady brunet ubrany jak turysta. Nie odróżniłbym go od zwykłego człowieka, gdyby nie krwistoczerwone oczy, którymi łypał na ofiarę. I ten grymas na jego twarzy. Brr..
- Oj Sam, nie bądź taki - pomyślał Jared.
- Zamknijcie się i idźcie już. Turyści prawdopodobnie są na tym zielonym szlaku, przy sto ósemce. Ja pójdę tam z Jared’em, a reszta niech kieruje się na wschód. Tam też dużo ludzi chodzi na wycieczki. Powinno się udać. No - pomyślał Sam zacierając w duchu ręce - To do roboty.
Czarny wilk, czyli Sam, skinął pyskiem na Jared’a i poszli w głąb lasu głośno rozmyślając. Popatrzyłem na pozostałych członków sfory.
- To co teraz? - pomyślałem. Wszyscy byliśmy podekscytowani i chcieliśmy gnać już w las.
- Chyba trzeba iść nie? - pomyślał z sarkazmem Paul. Zgodziłem się w myślach. Popatrzyłem w górę. Czubki drzew nie pozwalały promieniom słonecznym przedrzeć się na polanę, ale z moimi zmysłami widziałem je po prawej stronie. To tam był wschód. W tamtą stronę mieliśmy iść.
- No raczej - burknął Paul, ale był zdziwiony tym, że tak szybko się orientuję. - Idziemy- zakomenderował ruszając w przeciwną stronę, od tej, którą szedł Sam z Jaredem. Embry i ja powlekliśmy sie za nim.
- Współczuję - pomyślał Jared wspominając Paul’a.
- Och, zamknij się Jared- warknął Paul i najeżył się cały.
- Hej, wyluzuj trochę – mruknąłem - Po co się pieklisz.- Biegliśmy truchcikiem przez gęsty śnieg. W pewnej chwili Embry i Paul przyłożyli nosy do ziemi i zaczęli biec z nosami w śniegu.
- Yy co robicie? - wymknęło mi się. Paul prychnął, ale Sam pomyślał;
- Próbują wyczuć ludzi, Jacob. Rób to co oni - Ulay i Jared biegli znacznie szybciej od nas i czułem, że wpadli na trop turystów. Przyłożyłem nos do ziemi. Do moich nozdrzy dotarł delikatny zapach trawy ukrytej pod płachtą śniegu. Czułem też zapach igliwia, które również znajdowało się po śniegiem.
- Szybciej. Wleczemy się jak nie wiem co - pomyślał ze złością Embry, który też chciał wpaść na trop wycieczkowiczów. Paul znacznie przyspieszył. Embry pobiegł za nim, a ja za nim. Ten pęd był dopiero niesamowity. Coś o wiele szybszego od jazdy motorem, coś o wiele szybszego niż skok z klifu. Paul i Embry też to czuli. Ten pęd był dla nich również czymś wspaniałym.
- Hej, chłopaki zwolnijcie, ale już - pomyślał Sam władczo. Nagle jakaś siła związała moje łapy i zatrzymałem się w miejscu. Embry i Paul też to poczuli, ale nie byli tym zbytnio zdziwieni.
- No tak lepiej - burknął Sam biegnąc za Jaredem. - Nie macie robić sobie wyścigów tylko tropić. Więc nie biegnijcie na zbity pysk tylko skupcie się i tropcie.
Ruszyliśmy przed siebie wolniej niż chcieliśmy. E tam, jeszcze zdążę się nabiegać, pomyślałem i nagle ogarnęło mnie niesamowite szczęście. Mogłem biegać po lesie jako wilk cały czas. Nie potrzebowałbym postojów, bo wcale nie czułem się zmęczony. Mogłem robić co chcę; tropić wampiry, ganiać po lesie i nie przejmować się absolutnie niczym, bo podczas bycia wilkołakiem czułem się tak..dziko i swobodnie. To było niesamowite.
- Jacob, zachowaj to dla siebie. Nie mam ochoty pławić się z tobą we szczęściu - burknął Paul, ale zaraz zamilkł, bo do naszych nozdrzy dopadł pewien zapach. Był bardzo subtelny; trochę słodki, ale nie do przesady.
- Hmm.. - mruknął Embry- Przechodziła tu na pewno kobieta, a może nawet dwie? - Paul nie skomentował tego udając niezainteresowanego, ale i tak na pierwszy rzut oka było widać, że fascynuje go nowa taktyka.
- Znaleźliście? - upewnił się Sam. - Jak tak to podążajcie za zapachem, a kiedy wyczujecie pijawkę czekajcie na nas. Nie dacie rady sami się z nią rozprawić - ostrzegł nas Sam i kontynuował tropienie. Byli już prawie na szlaku, a zapach tropionych przez nich ludzi był coraz wyraźniejszy.
Ruszyliśmy z nosami w śniegu za zapachem kobiet - turystek. Woń wiła się wśród drzew w nieokreślonym kierunku. Dziwne, że chodziły tu o tak wczesnej porze. Ślady były jeszcze całkiem świeże.
- Może się zgubiły?- pomyślał Embry. Możliwe.
Biegliśmy dalej, a słońce cały czas nie wschodziło. Czyżby było jeszcze tak wcześnie? Zerknąłem na niebo. Ciemne chmury zagrodziły dostęp do słońca. Znowu będzie padać, pomyślałem.
- To nic - skwitował Embry. Zapach kobiet dalej wiódł wśród drzew. Pierwsza zimno kropla spadł mi na ucho. Strzepnąłem ją.
- Pośpieszcie się - warknął Paul - deszcz zmyje ślady. - Ta uwaga podziałała na nas elektryzująco. Ruszyliśmy pędem przed siebie. W końcu las się skończył, a my znaleźliśmy się na wybrzeżu. Tu zapach stał się bardzo intensywny. Prowadził wzdłuż brzegu pokrytego odłamkami skalnymi. W pewnej chwili się urwał.
- Co jest?- pomyśleliśmy wszyscy trzej i stanęliśmy. Nie padało aż tak mocno, żeby zmyło cały zapach. Ruszyłem do przodu. Powąchałem przybrzeżne skałki. Tu był jeszcze zapach, aczkolwiek prawie nie zauważalny. Dalej już była woda.
- Pewnie poszły do wody - syknął zawiedziony Embry.
- To nic. - pomyślał Sam, który znalazł turystów na szlaku i teraz razem z Jaredm chowali się w krzakach czuwając - Gdzieś musiały wypłynąć. Szukajcie. - Jak na odpowiedź z wody, jakieś sto metrów od nas wyszły dwie piękności. Embry gwizdnął w duchu i pędem schowaliśmy się za skałami. Dziewczyny wyszły na brzeg sine, drżąc z zimna. Oszalały, pomyślałem w duchu. W taką pogodę się pluskać w wodzie. Wariatki.
- Są takie gorące, że nie czują zimna - mruknął Embry i dostał kuksańca od Paula. Może i były. Ale dla mnie po prostu mogłyby nie istnieć. Żadna dziewczyna oprócz Belli nie miała żadnego znaczenia.
Nie wiem ile czasu czailiśmy się za skałami, ale pijawka się nie pojawiła. Dziewczyny ubrały się i długo plotkowały nieopodal nas, tak że słyszeliśmy każde słowo. W końcu wstały i poszły w przeciwną stronę, od tej, którą przyszły. Ruszyliśmy za nimi. Niestety szły już do domu i nie spotkaliśmy żadnego wampira na naszej drodze.
Samowi i Jaredowi też nie poszło za dobrze. Turyści faktycznie szli szlakiem, a potem nawet rozbili namiot, ale wampir się nie pojawił. Deszcz zdążył roztopić śnieg, który spadł w nocy i wracając na polanę ślizgaliśmy się na mokrej papce. Było około 16 i zamierzaliśmy wznowić tropienie, zaraz po wielkim posiłku. Męczyliśmy Sam’a aż do skutku jęcząc, że umieramy z głodu. Uległ, ale tylko dlatego, że też mógłby zjeść konia z kopytami.
Kiedy znaleźliśmy się na polanie wszyscy myśleliśmy już tylko o jedzeniu.
- Emily na pewno coś upichciła- zapewniał nas Sam, kiedy nasze wycia stawały się nie do zniesienia.- Koniec marudzenia!- Komenda przywódcy podziałała.
Zmienialiśmy się zpowrotem w ludzi, jeden po drugim. Było to dla mnie dość krepujące, stać nago przed sforą, ale uczucie głodu przewyższało dyskomfort. Kiedy już każdy z nas był człowiekiem ruszyliśmy tą samą drogą do La Push.
- Gdzie idziemy Sam?- zapytałem Ulay’a wychodząc z lasu. Deszcz już ustał, ale po śniegu nie było nawet śladu.
- Do Emily. Zazwyczaj to ona nam przyrządza jedzenie. Nikt tak świetnie nie gotuje. - powiedział z dumą o dziewczynie i oblizał wargi.
Szliśmy tą samą dróżką, którą udałem się na spotkanie sfory z Samem. Minęliśmy mój dom i zauważyłem, że w żadnym z okien nie pali się światło. Czyżby Billy gdzieś wyszedł?
Nigdy nie byłem jeszcze w tej okolicy La Push, gdzie mieszkał Sam z Emily. Była ona bardzo piękna. Kręta, piaszczysta droga pięła się lekko pod górę, wijąc się jak wąż. Nieopodal niej wyrastały różnorodne drzewa iglaste oraz krzewy. Dom zakochanych mieścił się na małym wzniesieniu pośród równo przyciętych drzew. Był to nie wielki domek, ale za to bardzo zadbany. Brzoskwiniowa farba tworzyła idealną kompozycję z jasno brązowym dachem, a kremowa zasłonki dodawały elegancji zwykłej chatce. Weszliśmy do środka nie pukając. Już od wejścia poczuliśmy bardzo, ale to bardzo smakowity zapach.
- Uhm..Aż ślinka napływa do ust.- mlasnął Embry i węsząc podążył za zapachem. Sam go wyprzedził i pierwszy dopadł do ukochanej. Wyjął jej łyżkę z ręki i przyciągnął jej twarz do swojej.
- Tęskniłem..- szepnął i pocałował ją długą i namiętnie. Nie bardzo mnie to interesowało, a smakowity zapach wydostający się z rondla doprowadzał mnie do szaleństwa. Wreszcie oderwali się od siebie.
- Cześć chłopaki - przywitała się nas oszpecona bliznami Emily i uśmiechnęła się promiennie. Odwzajemniłem uśmiech machinalnie. Trudno było nie polubić tak miłej istoty jak ona.
- Emily, kiedy będzie coś do zjedzenia?- jęknął żałośnie Jared wskakując na sofę. Emily pokręciła głową z uśmiechem i zabrała się do nakładania spaghetti na talerze. Rzuciliśmy się jej pomagać.
Już po pięciu minutach wcinaliśmy, głośno mlaszcząc wielkie porcję klusek z sosem, śmiejąc się i rozmawiając wesoło. Spaghetti szybko zniknęło w naszych ustach, a my wciąż byliśmy głodni. Emily ze śmiechem podała nam jeszcze ciepłe ciasto narzekając na nasze żarłoczność. Pochłonęliśmy je równie szybko co spaghetti. Najedzeni i rozluźnieni pogrążyliśmy się w luźnej rozmowie. W niczym nie przypominaliśmy sfory wilków, no może w apetycie. Niestety Sam musiał wszystko zniszczyć.
- No.. Trzeba wracać do lasu.- powiedział niechętnie, acz stanowczo, podnosząc się z kanapy. Nie zwrócił uwagi na ogólny protest, choć i pewnie on miał ochotę zostać. Nie mieliśmy za dużo do gadania. Pożegnaliśmy się z Emily i z powrotem pognaliśmy do lasu. Tym razem transformacja wypadła mi o wiele lepiej. Wiedziałem czego mam się spodziewać i to dodało mi otuchy.
Tropienie jednak nie wypadło wcale lepiej. Nie znaleźliśmy nawet śladu pijwaki, chociaż turystów było w lesie co nie miara. Patrol skończyliśmy dosyć wcześnie, niedługo po zmroku.
- To pierwszy i ostatni raz, kiedy macie taką labę. Od jutra znowu bierzemy się ostro do roboty. To wasz obowiązek!- zganił nas Sam- Jeszcze nie słyszałem żebyście byli tacy marudni. Macie się wyspać i jutro o piątej jesteście w tym miejscu, wszyscy!- podkreślił myśląc o moim twardym śnie.- Zrozumiano?- zgodziliśmy się niechętnie i wyszliśmy z lasu już jako ludzie. Sam poszedł w stronę swojego domu, a Jared i Paul w stronę swoich rzucając niedbałe ,,nara”.
- Nie miałbyś nic przeciwko gdybym się wprosił?- zapytał Embry.
- Co ty.- mruknąłem z uśmiechem. Nareszcie mogliśmy być kumplami. Tak bardzo tęskniłem za rozmową z nim. Ruszyliśmy wolnym krokiem do domu. W saloniku paliło się małe światło, więc pewnie Billy oglądał telewizję. Po wejściu do środka okazało się, że miałem rację.
- Tato, patrz kto do nas wpadł.- zawołałem od progu. Billy odwrócił dziwnie smutną twarz i uśmiechnął się nikle na widok Embry’ego.
- Embry! Dawno cię u nas nie było.- przywitał go, ale zaraz odwrócił smętny wzrok i wlepił go z powrotem w telewizor. Musiałem z nim porozmawiać. Coś się na pewno stało..
Poszedłem z przyjacielem do pokoju i zaświeciłem światło. Usiedliśmy na podłodze i żaden z nas nie wiedział co powiedzieć pierwsze. Tyle spraw się nazbierało, że nie mieliśmy pojęcia od czego zacząć. W końcu Embry uśmiechnął się zjadliwie;
- Ciekawe co Sam nie chciał nam wyjawić w lesie. - Parsknąłem śmiechem. Cały Embry.
- Nie wiem, ale na pewno niedługo się dowiemy - skwitowałem. Nagle Embry spoważniał. Usiadł prosto, jakby na baczność i zagryzł dolną wargę.
- Jacob..Ja..Sorry, że no wiesz, nie powiedziałem ci, co się ze mną dzieje. Ale zrozum, stary, to nie było takie proste. Uwierz mi, przychodziłem do ciebie jako wilk. To było wszystko co mogłem zrobić.- Dodał z bezradną miną. Klepnąłem go w ramię z uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Rozumiem. To nic takiego. A w ogóle, to teraz chyba dalej będziemy kumplami, co nie? - Embry mrugnął, ale zaraz mina mu zrzedła.
- My tak..Ale co z Quil’em? - Dopiero po jakimś czasie dotarł do mnie sens tych słów. Zupełnie o tym zapomniałem! Mój przyjaciel.. Quil. Co będzie z nim? Czy już nigdy nie będziemy mogli porozmawiać jak dawniej? To, że jesteśmy z Embry’m wilkołakami zmieni nawet naszą przyjaźń? Odpowiedź była bardzo prosta; tak.. Tak było z Emby’m, a teraz tak będzie z Quil’em.
Nagle wszystko przestało mieć dla mnie jakikolwiek sens. Jeszcze nigdy nie czułem się tak bezradny i zniechęcony. Wzmianka o przyjacielu była jakby ostatnią kroplą, która przelała czarę. Minusy bycia wilkołakiem wróciły ze zdwojoną siłą,, spychając plusy na bardzo daleki plan.
Wilkołak..Bella..Quil..Czy mogło być coś gorszego? Dla mnie nie. A wszystko przez tych cholernych Cullenów!
Jak miałem to często w zwyczaju, niedługo użalałem się nad sobą. Miejsce żalu zastapiła dzika furia. Do diabła z tymi pijawkami! Straciłem przez nie prawie wszystko! A co zyskałem! Nic a nic!
- Jake?- Quil pomachał mi ręką przed oczami. Rozluźniłem nieco dłonie, którymi z całej siły napierałem na podłogę. Odetchnąłem głęboko, a lekkie drgawki całkiem ustały. Przymknąłem oczy.
- Jacob, ja wiem, że to nie jest proste, ale damy radę. Zobaczysz, to jest fajne.- Ale tym razem nawet te słowa nie podziałały. Wiedziałem już, że nigdy nie będę szczęśliwy z losu, który zgotowali mi Cullenowie.
Embry poszedł do domu dosyć późno. Tęskniłem za nim i musiałem mu opowiedzieć wszystko co zdarzyło się, kiedy nie byłem jeszcze wilkołakiem. Zwierzyłem mu się też co czuję do Belli. Wiedziałem, że mi współczuł jak nikt inny. Był naprawdę świetnym kumplem.
Kiedy drzwi za Embry’m sie zamknęły, a ten zniknął w mroku, z westchnieniem poszedłem do saloniku, żeby porozmawiać z ojcem. Męska duma przeszkadzała mi go przeprosić, ale uważałem, że należy mu się ode mnie choć tyle. Byłem nie do zniesienia przed przemianą.
Billy drzemał właśnie przy hałasującym telewizorze. Głowa przechyliła mu się na prawe ramię, a z ust dobywało się donośne chrapanie. Co dziwne, nawet podczas snu jego twarz była zmartwiona. Wyłączyłem telewizor pilotem i delikatnie dotknąłem ramienia ojca. Nie wyszło to tak jak zamierzałem, bo w moich rękach drzemała ogromna siła. Ojciec chrapnął donośnie i uniósł powieki.
- Może byś przeniósł się do łóżka, śpiochu?- zapytałem żartobliwie. Billy nawet się nie uśmiechnął tylko przyjrzał mi się uważnie. Byłem ciekawy co też wyczytał z mojej twrzy, że zatroskał się jeszcze bardziej. Usiadłem na kanpce przyglądając mu się smutno. Wreszcie zdobyłem sie na odwagę i wydukałem patrząc w podłogę;
- Przepraszam, tato.- Billy wreszcie się uśmiechnął. Poklepał mnie po ramieniu i wiedziałem, że nie ma wcale do mnie żalu. Odchrząknąłem z ulgą i zadałem nurtujące mnie pytanie.
- Billy, co się stało?- Ojciec odwrócił wzrok i powiedział nisko;
- Harry jest w szpitalu.- Tego się nie spodziewałem.
- Co się stało?
- Podobno badania kardiologiczne wypadły bardzo źle.- Jeszcze tego brakowało, żeby najlepszy przyjaciel Billy’ego Harry Clearwater był chory. Był on dla mnie niemal jak wujek. Kiedy zmarła moja matka, Billy był nie do życia. Wtedy to właśnie Harry i jego żona opiekowali się mną Rachellą i Rebeccą. Billy od tamtego czasu zaprzyjaźił się bardzo z Clearwater’ami, a szczególnie z Harry’m. A teraz..
Niezgrabnie objąłem Billy’ego. Nie pamiętałem, kiedy ostatni raz byliśmy tak blisko siebie. Teraz to Billy szukał pocieszenia. Ta świadomość nie pozwalała mi pogrążyć się w żalu, dotyczącym mojego losu. Musiałem być silny, choć dużo mnie to kosztowało. Nie mogłem się poddać jak mięczak, musiałem być twardy i stawić czoła przeznaczeniu, choć było jakie było...
Następnego ranka zbudziłem się już bez pomocy innych. Spojrzałem na zegarek. Było ledwo po czwartej. Nie mogłem spać. Po raz pierwszy w życiu dręczyły mnie koszmary. Zwlokłem się z trudem z łóżka, a oczy same mi się zamykały. Tak bardzo nie chciało mi się iść do lasu. Chciałem uciec przed tym wszystkim, stać się na nowo tamtym starym Jacob’em. Niestety nie mogłem..
Ubrany i umyty ruszyłem w ponurym nastroju do kuchni. Szybko przygotowałem sobie śniadanie i prawie natychmiast je pochłonąłem. Wyszedłem z domu i udałem się do lasu tą samą drogą co wczoraj. Byłem ciekawy co przyniesie mi dzisiejszy dzień. Kiedy stałem już na skraju lasu wpadłem na pewien pomysł. Dlaczego niby mam iść na ta polanę piechotą? Tęskniłem już trochę za tą beztroską bycia wilkiem. Było to dziwaczne uczucie, bo wydawało im się, że jestem wtedy taki..mniej ludzki. Szybko zdjąłem wszystkie części garderoby i ukryłem się w krzakach. Zamknąłem oczy i poraz kolejny próbowałem zmienić się w wilka. Tym razem przyszło mi to bez najmniejszych kłopotów. Już po chwili dygotałem na całym ciele i runąłem na ziemię. Rozległ się trzask i stanąłem na czterech łapach.
- Ojoj, któs tu chyba jest nie w humorze.- zaszydził Paul, który już był na polanie. Zignorowałem go i ruszyłem pędem na łąkę. Znowu poczułem to niesamowite podniecenia. Jakbym normalnie wystawił głowę z samolotu. Po kilku chwilach znalazłem sie na miejscu. Nie tylko Paul już tam był. Embry leżał na ziemi i obserwował mrówki, a Sam znajdował się dosyć daleko od polany, tropiąc.
- Hej Jake- przywitał mnie nie przerywając biegu.- W porządku?- Doskonale znał odpowiedź, więc nie wiem po co pytał. Zrozumiał co czuje i zmartwił się trochę. Dobrze przynajmniej, że nie pocieszał mnie, bo od tego poprostu byłem już chory.
Po jakimś czasie zjawił się Jared, który jeszcze przeżywał ostatnie chwile z Kim.
- Blee, stary. Jak ona tak na ciebie działa, to może daj se spokój- burknąłem patrząc na jego wspomnienia.
- Dobra, dobra- pomyślał zawstydzony skupiając się na czymś innym. To mi coś przypomniało. Sam zaraz się nastroszył, bo wiedział o co mi chodzi. Nagle wszyscy się tym zainteresowali.
- No Sam. Dalej, powiedz nam- nakłaniał go, śmiejąc się Embry, który czuł wysiłki Sam’a. W końcu jednak Ulay nie wytrzymał. Runęła nas „cudowna” fala jego wspomnień.
- Oświadzyłeś się Emily?- upewnił się Paul, patrząc jak Sam wkłada pierścionek na palec indianki. Sam nie był zadowolony z tego, że wszyscy znali jego tajemnicę. Spróbował skupić się na czymś innym. Niestety to o czym pomyślał bynajmniej nie poprawiło mi humoru.
Bella.. Leżała jak bezwładna lalka w mokrej trawie. Deszcz już całkiem się rozpadał, a ona dalej tam leżała. Całkiem nieruchomo. W pewnej chwili światło padło na jej twarz..Była przerażająca! Martwe oczy, prawie zielona twarz i spierzchnięte usta, które cały czas szeptały „Zostawił mnie. On mnie zostawił” Nagle wszystko znikło. Sam zorientował się co ze mną robi. Moje nerwy były zszarpane dokumentnie. Ta scena.. Uświadomiłem sobie co to było. Edward zostawił Bellę i nikt nie mógł jej znaleźć. Zachował się jak ostatni kretyn! Złość i żal rozlały się po moim ciele.
- Jacob, przepraszam. Nie powinienem był o tym pomyśleć.- gorączkował się Sam, ale go nie słuchałem. Dalej miałem przed oczami martwą twarz Belli. Nigdy nie będę mógł o tym zapomnieć.
- Hej, nie tragizuj.- burknął jak zwykle Paul i to sprawiło, że wziąłem się w garść. Nie mogłem się przecież mazgaić!
Patrol minął szybko i znowu nic nie znaleźliśmy. Kiedy przy wycieczkowiczach żaden wampir się nie zjawił zaczęliśmy podążać starą taktyką. Po prostu patrolowaliśmy las. Ale i to nie pomogło. Pijawkę jakby wcięło.
Wieczorem pożegnałem się z wszystkimi i nadal ponury, z maską zamiast twarzy, wróciłem do domu. Billy’ego spotkałem już na progu.
- Głodny?- zapytał tylko i nie czekając na odpowiedź, gdyż była ona oczywista, ruszył do kuchni. Ojciec zaczął głośno rozmawiać, co wydało mi się podejrzane, bo Billy nie należał do osób gadatliwych. Zrozumiałem, że coś się stało i ojciec próbuje to przede mną zataić. Jak zwykle to mu nie wychodziło, choć staruszek bardzo się starał. W końcu nie wytrzymałem;
- Powiesz mi w końcu co się stało?!- wybuchnąłem. Billy zamilkł z połowie zdania. Zamknął usta i dziobnął widelcem kartofla intensywnie sie w niego wpatrując.
- Bella dzwoniła.- Zamarłem. A więc nie tylko mnie czas bez niej wydawał się stracony. Ona tez cierpiała. Ale to nie był jeszcze koniec złych wiadomści.
- Był tu Quil. Powiedziałem, że wyjechałeś na kilka dni.- O, Boże. Jeszcze on. Złapałem się za głowę.
- Przykro mi. Nie chciałem ci tego mówić.- mruknął Billy, który tez nagle stracił apetyt.
- Nie, nie. Jest OK. To tylko takie..A zresztą- mruknąłem i odszedłem od stołu. Wszedłem do swojego pokoju i zamknąłem drzwi na klucz. Chciałem być sam.
Jak dziwnie się zmieniałem. Jeszcze niedawno nie mogłem usiedzieć w domu. Samotność była wtedy najgorszym co mogło się dla mnie stać. Nigdy, przenigdy się nie żałowałem. Wtedy czułem, ze żyję pełnią życia. Ale to wszystko odeszło. Stałem się nieudaną kopią samego siebie. Nie jednak to mnie najbardziej męczyło. Źle się czułem, bo raniłem innych. Tak, to właśnie było to,co leżało mi na sercu.
Bella i Quil to oni najbardziej cierpieli. Billy też, ale jego cierpnie było stanowczo mniejsze niż mojego przyjaciela oraz Belli. To właśnie ona potrzebowała mnie najbardziej. I to właśnie ją najbardziej krzywdziłem. Pomogłem jej wyjść z depresji, a wpędzę niedługo w nową. To wszystko moja wina, doszedłem do wniosku kuląc się przy oknie. Dlaczego muszę być potworem?
Kiedy tak siedziałem i rozmyślałem nagle mnie olśniło. Niemal spadłem z parapetu, na który przycupnąłem. Jeżeli nie mogę widywać Belli w swojej normalnej skórze, to przecież mogę w innej.
Wypadłem z pokoju i dobiegłem do drzwi frontowych. Billy juz chyba spał, bo nie usłyszałem kółek na drewnianym linoleum. Wybiegłem z domu w chłodną noc i od razu popędziłem w las. Lepiej nie przemieniać się na środku ulicy. Ściągnąłem wszystkie ubrania, przywiązałem je rzemykiem do łydki i po chwili biegłem na czterech łapach do Forks. Dałbym wszystko, żeby znowu ją choć na chwilkę ujrzeć. Cieszyłem się, że Sam już się przemienił, bo mój wybryk na pewno by mu się nie spodobał.
Pędziłem jak strzała przed siebie pokonując kilometry z zawrotną prędkością. Bieganie było takie miłe. Lubiłem dźwięk wydawany przez moje łapy, kiedy mknąłem po mchu. Cieszyły mnie chrzęsty gałązek łamiących się pod moim ciężarem. Moje srece wilkołaka pracowało niestrudzenie. Mogłem tak biec i biec bez końca.
Ale nie chciałem, gdyż przed moimi oczami ukazał sę niewielki domek Swanów. Serce zabiło mi mocniej, gdy podchodziłem pod ścianę budynku. Przyłożyłem nos do trawy i do moich nozdrzy dotarł najpiękniejszy zapach- Belli. Byłem pewny, że to jej woń wyczułem. Odzwierciedlała ona kim była naprawdę Bella. Delikatny zapach fiołów przy intensywnej woni róż. Tak to na pewno była Bella. Jedyna w swoim rodzaju. Moje serce stopniało zupełnie, kiedy na trawniku znalazłem jej rękawiczkę. Była dogłębnie nasycona jej cudownym zapachem. Niemal czułem, że jest przy mnie. Wziąłem rękawiczkę w zęby i zaniosłem ją na schody. Jutro Bella nałoży tą rękawiczkę i będzie wdzięczna, że się znalazła. Postanowiłem pojść trochę dalej od domu, żeby zobaczyć ją w oknie. A może już śpi? Zasmuciłem się, ale poszedłem.
Bella jednak wcale nie spała! Zobaczyłem ją po tak długich dniach! Robiła coś przy komputerze. Miała włosy wilgotne, a twarz zaróżowioną, więc chyba niedawno wyszła spod prysznica. Bella nie wyglądała na szczęśliwą. Jej usta były wykrzywione w dół i co raz z jej ust dobywało się westchnienie. Chciało mi się płakać patrząc na nią. To ja ją skrzywdziłem, a przecież jej obiecałem, że tego nigdy nie zrobię! Ułożyłem się wygodnie na trawie i patrzyłem co robi.
Bella w końcu odeszła od komputera, trochę pokrzątała się po pokoju, ale potem westchnęła przeciągle, zgasiła światło i ułożyła się łóżku. Nie chciałem jej opuszczać chociaż nie miałem po co tu jeszcze siedzieć. Chociaż może.. Wstałem na równe nogi. Wampir! Przecież on mógł tu przyjść i zapolować! A jak coś jej się stanie. Może i był to irracjonalny lęk, ale głęboko w niego wierzyłem. Bella już raz miała do czynienia z pijawkami, a jak to się powtórzy? Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem ją chronić.
Obszedłem okolice jej domu, ale nie spotkałem ani jednego śladu wampira. Z dużo mniejszym lękiem ułożyłem się w dołku w lesie i planowałem przeleżeć tu całą noc. Nie byłem za bardzo śpiący, więc miałem zamiar czuwać tu aż do rana. A wszystko to dla Belli...