Księżyc w Nowiu oczami Jacoba


1. PRZEŁOMOWE SPOTKANIE

Billy od rana był jakiś nie w sosie. Nie rozumiem o co mu chodzi! Naprawde, na starość zupełnie zwariował. I jeszcze te jego śmieszne gadki ; ,,Uważaj synu, nie denerwuj sie zbytnio, bo wyjdzie ci to na złe'' Serio- kompletnie mu odbiło. Zacząłem powoli podnośić się z fotela aby popracować troche przy moim rabbicie. Kilka razy trzasnęły mi stawy i ten dźwięk wywabił Billego z pokoju. Podjechał do mnie na wózku z jak zwykle nieodgadniętą miną.

-Co zamierzasz robić? -zapytał poważnie,jakbym co najmniej miał zamiar iść do nocnego klubu.

-Nic czym mógłbym się denerwować.- odparłem sarkatycznie. Już miałem zamiar wyjść do garażu kiedy zaalarmował mnie znajomy dźwięk- Silnik sędziwej furgonetki Billego! To auto prowadził nie kto inny jak urocza córka komendanta Swana. Moje serce zatrzepotało radośnie.Tak dawno jej nie widziałem! Od tego feralnego balu absolwentów nie mieliśmy okazji nawet porozmawiać. Gdyby to ode mnie zależało nie zerwałbym z nią kontaktów na tak długi czas. Ale to Bella odcięła się ode mnie, ba , co ode mnie, od wszystkich. Słyszałem różne plotki z Forks; odejście Cullenów, znalezienie Belli w lesie, jej depresja ( to mało powiedziane) i jej dziwna egzystencja. Martwiłem się wtedy o nią bardzo i strasznie denerwowało mnie zachowanie Billego. Cieszył się jak kretyn że Cullenów nie ma już w Forks, a Bella wręcz przeciwnie.

Wybiegłem z domu związując włosy w kitkę. Teraz pragnąłem tylko jednego- Znowu ją ujrzeć.

-Bella!-krzyknąłem w jej stronę ciesząc się jak baran. Wtedy ją ujrzałem. - A niech mnie !- pomyślałem. Wyglądała gorzej niż trup! Schudła bardzo, skóra jej poszarzała, oczy zmartwiały,usta wykrzywione miała w grymasie. Lecz nie to było w jej wyglądzie najgorsze. Najgorsze było to,że nie miała w sobie chęci do życia którą widziałem u niej przy każdym spotkaniu. Nie dałem poznać po sobie nawet drgnieniem, że tak pomyślałem. Popatrzyła sie na mnie swoimi zmartwiałymi oczami, w których na chwilkę pojawiła sie malutka iskierka życia, która zaraz zgasła.

-Jacob-szepnęła zachrypniętym głosem. Moje serce o mały włos rozsadziłoby mi pierś słysząc to małe słówko z jej ust. - Znowu urosłeś!- dodała z wyrzutem i znowu iskierka zapaliła sie w jej oczach, tym razem na dłużej. Snułem nadzieje , że to na mój widok się tak zmienia.

-1.78 m- odparłem z dumą i uśmiechnąłem się szerzej. -Miło cię tu widzieć znowu- MIŁO!- pomyślałem-nie ma takiego słowa żeby opisać jak bardzo sie ciesze że przyjechała.

-Mi też jest miło-odparła i uśmiechnęła się. Iskierki znowu pojawiły się w jej oczach na dobre kilka sekund.Stękniłem sie szalenie za nią.

-Choć, pójdzimy do Billego-zaproponowałem.I przytrzymałem jej drzwi furgonetki żeby mogła swobodnie wyjść.Poszliśmy spokojnym krokiem do domu.

-Billy!-zawołałem od progu.- Patrz kto nas odwiedził!- Billy podjechał do nas z uradowaną miną.

-Bella Swan! Co za niespodzianka! Co cie do nas sprowadza?-zapytał

-Poprostu stęskniłam się za Jacobem-odparła, na co moje serce wykonało zabójczy taniec.Billy roześmiał się z nutką ironii.

-No to co robimy?- zapytałem Belli. Billy odjechał bez słowa,ale zobaczyłem na jego twarzy dziwny grymas; ból,wspólczucie i zamyślenie.

-Czy ja wiem.-Bella wyrwała mnie z zadumy na temat zachowania ojca.- A co robiłeś kiedy przyjechałam?..Zawahałem się.Czy jeżeli nie będzie chciała patrzyć jak reperuję rabbita to pojedzie?Oj, raz kozie śmierć.

-Szedłem właśnie do garażu,ale jak nie chcesz to...

-Nie, nie !- zaaponowała z zapałem-Chętnie się poprzyglądam.-dodała.Hmm..Skoro chce to czemu nie?Ale ten jej zapał był trochę dziwny-Okej- Uśmiechnąłem sie do niej,a Bella odwzajamniła uśmiech co spowodowało że iskierki znowu pojawiły się w jej modrych oczach.Poszliśmy do garażu.Bardzo chciałem żeby po dzisiejszym dniu Bella dalej sie ze mną spotykała.Moze nawet nie tylko jak kumpel z kumpelą..Dosyć!- skarciłem się w duchu.Ona kochała Edwarda! Nie mnie! Nie moge snuć takich nadzei ;( Doszliśmy do mojej pracowni.Zapaliłem światło i wpuściłem pierwszą do środka.

-A niech mnie Jacke!-krzyknęła ujrzawszy rabbita.-To cudo!. Podłechtała moją próżność.

-Dzięki Bells! Siadaj.-powiedziałem otwierając jej dzrwiczki rabbita.Usiadła w środku i milczała, więc ja zacząłęm mówić przy okazji reperując mój samochód.Kiedy rozgadałem się już na dobre zacząłem myśleć , że pewnie ją zanudzam. Spytałem ją o to wprost.

-Pewnie nudzisz się jak mops-stwierdziłem smutno.

-Nie skąd!-zaprzeczyła co o dziwo zabrzmiało szczerze.-Jacke,mam pytanie-powiedziała cicho a iskierki znowu zalśniła w jej wzroku.

-Strzelaj!-rzuciłem z uśmiechem

-Znasz sie może na motorach.?Bo widzisz..Ale nikomu pary z ust-Kupiłam dwa motory i nie są w zbytnio dobrym stanie i pomyślałam,że..może mógłbyś mi pomóc-powiedziała rumieniąc się.Kolor dodał jej twarzy odrobinę więcej życia..Na motorach owszem znałem się,nie tak dobrze jak na samochodach ale ujdzie.

-Hmm..To może być ciekawe-powiedziałem uśmiechając się.-Okej,To kiedy je przywieziesz?-zainteresowałem się.

-Właściwie,to mam je ze sobą-wyznała odwracając wzrok i znów się rumieniąc.Miałem ochotę ująć jej zaczerwienioną twarzyczkę w swoje dłonie, ale sie powstrzymałem.

-No to jeszce lepiej!-ucieszyłem się.-Choćmy po nie.-powiedziałem gwałtownie się prostując.

-Billy nas nie zobaczy?-zanie pokoiła się.Ach co tam Billy,pewnie siedzi w swoim pokoju i plotkuje z Charliem jak stare baby.

-Dam głowę że nie -odparłęm z uśmiechem i pociągnąłem ją lekko w swoją stronę.Cicho podkaradliśmy się pod furgonetkę Belli. Motory nie były wcale w tak złym stanie,jak mówiła Bells.Czarny Harley nawet nieodrestaurowany budził mój podziw.Drugi czerwony też był niczego sobie.Podniosłem je oba dwoma rękami i zaniosłem z Bellą u boku do garażu.Zacząłem głośno myśleć w jakim są stanie.

-Zapłace ci za nie-mruknęła Bella

-No co ty!-żachnąłem się wywracając oczami.

-Ale chciałam jeszcze abyś nauczył mnie jeźdźić-dodała szybko z nikłym uśmiechem na ustach.No i jak myślisz ile skasował by ode mnie facet z warsztatu?-zapytała sprytnie

-Nie ma mowy-zaparłem się.Westchnęła.

-No dobra,niech ci będzie . Ale jeden motor jest dla ciebie.-powiedziała szybko zanim zdążyłem zaprotestować.-I koniec dysusji-dodała sadowiąc się z powrotem w samochodzie.Zacząłem rozkłądać sprzęty na części opowiadając przy okazji Belli na pytania które zapomniała zadać wcześniej. Kiedy zorientowałem się już jakich części brakuje i co trzeba naprawić zaprzestałęm robotę i przeciągnąłem się.

-No to może ty coś opowiedz-rzekłem siadowiąc sie koło niej-Na przykład co u twoich znajomych.

-Nic specjalnego-powiedziała szybko i odwróciła wzrok.Jednak zdążyłem zobaczyć w jej wzroku tyle bólu że zwątpiłęm czy ja kiedykolwiek tak cierpiałem.Wiedziałem o kim pomyślała. Było jej jeszce trudniej niż myślałem. Szybko zmieniłem temat.

-No to może ja opowiem ci o moich?-zapytałem.Spojrzała na mnie z ulgą.Zacząłem jej opowiadać o moich dwóch najlepszych kumplach- Quilu i Embrym. Byłem w połowie opowieści jak to Embry podpadł Charliemu kiedy usłyszeliśmy wołania.

-Hop hop Jacke ! To my! Gdzie jesteś!- O wilkach mowa -mruknąłem pod nosem zachodząc rumieńcem na myśl o tym co kumple pomyślą o moim spotkaniu sam na sam z dziewczyną.Ach gdyby to tak naprawde wyglądało..

-Tu jestem!-odkrzyknąłem do Quila i Embry'ego.Po chwili dwóch rosłych Indianinów weszło do mojego małego królestwa.Na początku obu ich zamórowało. Nie dziwiłem się im zbytnio. Po raz pierwszy zobaczyli mnie z dziweczyną. Nigdy wcześniej nie pragnąłem żadnej innej dziewczyny tak jak Belli. Jednak i tak spojrzałem na nich wilkiem widząc ich zaskoczenie i ukryty śmiech.

-Nie przeszkadzamy?-zapytał tłumiąc śmiech Embry.

-Nie skąd.-odparłem szorstko

-Co robicie?-spytał bez ogródek Quil.Ta ich Beztroska działała mmi już na nerwy. Bella jednak nie wydawała się zmieszana ani zszokowana.

-Nic specjalnego-odparłem szybko-Bello to są właśnie moi najlepsi kumple, Quil-wskazałem na osiłka który uśmiechnął się zalotnie do Belli.Miałem ochotę trzepnąć go w tą wykrzywioną gębe.- I Embry-przedstawiłem przyjaciela który stał nieco z tyłu i nieśmiało się uśmiechał.-Chłopaki to jest Bella Swan-powiedziałem z dumą,miałem nadzieję że nie zauważyli jak pieszczotliwie mój głos owinął się wokół jej imienia.

-Hej Bella-powiedzieli prawie chórem.

_Właśnie reperujemy z Bellą motory-To krótkie słowo całkowicie odwróciło ich uwagę od Belli i mnie.Zaczęliśmy dyskutować na temat wad i zalet takiego sprzętu. Kiedy już PRAWIE zdołałem zapomnieć o towarzystwie Belli ta z westchnieniem podniosła się z fotela.

-Zanudzamy cię na śmierć?- zapytałem, prawie jęknąłem. Nie chciałem żeby odchodziła. Nie chciałem tracić ją ze wzroku na sekundę. Powinienem przeprosić Quila i Embry'ego i kazać im się wynosić. Lubiłem ich ale nie dorastali Belii do pięt.

-Ależ skąd!-zaprotestowała. Zdziwiłem się widzać że nie kłamie. Łatwo można było ją przejrzeć. Musiała naprawde przez te kilka miesięcy cierpić w samotności, że nawet to ją interesowało.

-Przepraszam-powiedziałem skruszony

-Jacke nie masz za co!-rzekła prawie się uśmiechając. Coś zmieniło się w jej wyglądzie przez te kilka godzin. Jej oczy, spojrzenie nie było już takie martwe. Miało w sobie jakąś iskrę, mniejszą niż pół roku temu ale zawsze jakąś. Postaram się żeby jej spojrzenie unormowało się całkowicie po moim wpływem. To jest mój cel.

-To może jutro pojedziemy na zakupy? Potrzebne nam są kilka rzeczy do reperacji motorów-powiedziałem niemal błagalnie. Okropnie ją kochałem. Chciałem żeby spędzała każdy dzień ze mną. Jej oczy rozbłysły jakby też się cieszyła na perspektywę spędzenia ze mną dnia.

-Okej. Super!-wykrzyknęła.-To zrób listę,a ja zapłace za częśc.

-Dalej nie jestem przekonany co do tego,że..-Nie narzekaj Jacke. Ja załatwiam części a ty fachową robotę i naukę jazdy.-Quil prychnął. Zgromiłęm go wzrokiem.

-Niech Ci będzie-uśmiechnąłem się do niej

-No to do zobaczenia Jacob-też się uśmiechnęła i wyszła z garażu wolnym krokiem. Juz nie była taka przygaszona jak rano. Cieszyłem się, że tak na nią działam.

-Uuuuu- zawyli razem Quil i Embry.-no nieźle nieźle.-Dałem im sójkę w bok i oni nie pozostali mi dłużni. Szturchaliśmy się dopóki wszyscy trzej nie padliśmy na podłogę ze śmiechem na ustach. Tak bardzo byłem szczęśliwy,że mogłem śmiać się i śmiać przez całą noc. Wtedy spowarzniałem i rzuciłęm do kolegów złowrogo.

-Jeżeli któryś z was przekroczy próg mojego domu kiedy ona tu będzie to będzie żłował tego do końca życia.-Zarechotali obaj.

-Przystopój stary! Niech ci będzie ale mówię ci laska jest całkiem spoko- Warknąłem na niego wściekle, ale wtedy Billy niespodziewanie wjechał do garażu.

-Jacob choć mi pomóż!-krzyknął wściekle

2.Zmiany

Obudziłem się z uczuciem, że jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak szczęśliwy. Początkowo nie wiedziałem czemu zawdzięczam ten stan, ale w miarę jak przytomniałem wszystko układało się w spójną całość. Usmiechając się przypomniałem sobie wydarzenia wczorajszego dnia. Wizyta Belli strasznie mnie ucieszyła! Nie mogłem się już doczekać kolejnych odwiedzin tej niesamowitej dziewczyny. Słońce zaczęło powoli przedzierać się przez gałęzie drzew rosnących niedaleko mojego pokoju. Słyszałem już pierwsze odgłosy dzieci uciekających przed falami na plaży nr.1. Przeciągnąłem się w łóżku z głośnym ziewnięciem i zacząłem wstawać.Nie ma co się wylegiwać, Bella niedługo przyjedzie. Zerwałęm się prędko z łóżka na tą optymistyczną wizję i pobiegłem do szafy skombinować jakieś ciuchy.Kiedy już zwarty i gotowy przygotowywałem sobie i Billy'emu śniadanie ten wjechał przez próg kuchni z dziwną miną. Cholera,co znowu!

-Co masz zamiar dzisiaj robić-spytał się niby to od niechcenia, sięgając po talerz ze śniadaniem

-Bo pomyślałem sobie-dodał nie czekając na moją odpowiedź- że pojedziesz ze mną do Charliego. Jest bardzo fajny mecz w telewizji. No nie daj się prosić-ostatnie słowa wyrzekł niemal błagalnie. Odbija staremu. Pokręciłęm głową i dodałem wesoło

-Nie ma mowy, umówiłem się z Bellą. Przyjedzie do nas-rzekłem pusząc się niczym paw. Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju paniki, ale szybko to zamaskował odwracając wzrok

-No trudno, ale pamiętaj nie.-Wiem, Wiem !-prawie krzyknąłem waląc pięścią w stół.

-Billy naprawde nie wiem co się z tobą dzieje?!O co ci chodzi?!-ojciec zmieszał się trochę, ale w tej chwili zatrąbił na podjeździe samochód Harry'ego, który miał przyjechać po niego.

-Baw się dobrze-mruknąłem na odchodne. Ojciec odczekał chwilę, po czym z westchnieniem oddalił się na wózku. Denerwowało mnie już jego zachowanie więc odetchnąłem z ulgą kiedy nie było go w pobliżu. Nie miałem ochoty głowić się nad jego dziwactwem, bo zaraz potem usłyszałem ryk znajomej furgonetki. Nareszcie Bella!- chciałem krzyknąć. Najukochańsza osoba pod słońcem. Wydawała mi się taka mała i bezbronna w wichurze , która rozszalała się na dworze. Chciałem otoczyć ją swoją opieką, zakryć własnym ciałem przed wszystkim złym. Ach, Gdyby ona też tego pragnęła równie mocno jak ja byłbym największym szczęściarzem na świecie! Wybiegłem w podskokach z domu łapiąc przy okazji kurtkę i listę zakupów.

-Hej Bells-wrzasnąłem ledwo przekrzykując nawałnicę. Podniosła głowę zwracając ku mnie oczy. Jakież było moje zdumienie i radość kiedy mimo szalejącej burzy zdołałem zobaczyć jak jej oczy rozbłysły i nie gasły przez długi czas. Roześmiała się jakby moja obecność dawała jej ulgę.

-Cześć Jacke!Masz wszystko?-zapytała

-No jasne. Najpierw jedziemy na wysypisko. Można tam znaleźć kupe niezłych rzeczy-powiedziałem z uśmiechem idąc w stronę jej furgonetki i lekko ciągnąc ją za sobą.

Cały dzień spędziliśmy wesoło. Nadawałem oczywiście przez cały czas nie dając Belli dojść do głosu ale wydawało mi się , że jej to nie przeszkadza ,a nóż nawet odpowiada. Tylko jeden moment nie podobał mi się. Jechaliśmy właśnie do Port Angeles po potrzebne części kiedy spytałem się Belli czy jutro też do mnie przyjedzie.

-No oczywieście- niemal wykrzyknęła co spowodowało , że moje serce rozdęło się jak balon ze szczęścia.

-Licząc na to, że spotkasz Quil'a?- zażartowałem

-Kurczę wydało się- oboje wybuchliśmy śmiechem.

-Wydaję mi się, że mu się spodobałaś.-powiedziałem raptownie smutniejąc. A co jeżeli on też jej się podoba? A co jeżeli chce z nim być? Cholera, nie powinienem był tego mówić!

Bella zaśmiała się krótko i w jej oczach zamigotały znajome mi iskierki.

-Jest dla mnie odrobinę za młody- powiedziała nie świadoma tego, że wbija mi nóż w serce.

- Może i tak ale dziewczyny szybciej dojrzewają psychicznie ;P. Zacząłem się z nią lekko droczyć.

-Niech ci będzie, ale tobie powinno się odjąć ze dwa lata za to , że jesteś strasznie niska jak na swój wiek. Udała nadąsaną.

-Ach tak? To tobie powinoo się odjąć ze trzy za to, że...-Spieraliśmy się ze sobą w ten sposób przez całą drogę, na zmianę odejmując i dodając sobie nawzajem lat.

Wracałem z Bellą znajomą drogą w La Push do domu. Zerkałem na nią ukradkiem. Siedziała rozmarzona wpatrując się niewidocznym wzrokim w zachodzące słońce. Włosy Belli falowały od morskiej bryzy lecącej z nad morza. Wyglądała tak..cudownie. Wydałem z siebie mimowolne westchnięcie. Spojrzała na mnie pytająco , ale ja pokręciłęm głową zawstydzony i znów wpatrywałem się w jezdnię. Ach jak marzyłem o tej dziewczynie siedzącej tóż obok mnie. Westchnąłem jeszcze raz. Ulżyło mi wiedząc , że nie czuje ona nic do Quil'a , ale z drugiej strony do mnie prawdopodobnie też nic nie czuła. Chciałem, żeby było inaczej.. Nawet nie zauważyłem ,kiedy wjechaliśmy na podjazd domu. Swiatło na ganku było zgaszone, więc Billego jeszcze nie było w domu. Z pomocą Belli wziąłem wszystkie części i zaniosłem do garażu. Zapaliłem światło i od razu zabrałem się do roboty prowadząc przy okazji pogawędkę z Bellą. Miałem zamiar dokończyć motory jak najszybciej żeby tylko ją uszczęśliwić, choć prawdę mówiąc zdziwiło mnie to, że chciała nauczyć się jeździć na czymś takim. Znałem na tyle Bellę, że wiedziałem iż była cicha i troche niezdarna oraz oczywiście bardzo nieśmiała. Nie pasowała do niej za grosz ta niebezpieczna maszyna. Moje rozmyślenia przerwał głos komentanta Swana!

-Bells?!- Dziewczyna zerwała się z przerażeniem wpatrując się z motory. Wiedziałem co myślała. Nie chciała, aby Charlie dowiedział się o jej nowym hobby. Uśmiechnąłem się do niej z pogodną miną.

-Nikt ich nie zobaczy-zapewniłem-Jeszcze dzisiaj tu wrócę.

-Okej-powiedziała z ulgą w głosie. Zgasiłem światło co lekko ją zdezorientowało. Z radością skorzystałem z jej chwilowej neuwagi i złapałem ją za rękę. Stłumiłem westchnienie. Jej dłoń była chłodna i w moim uścisku wydawała się bardzo krcha. Była też gładka jak jedwab z kilkoma wyjątkami gdzie prawdopodobnie widniały dowody jej niezdarstwa. Idąc do Charlie'ego co chwila na siebie wpadaliśmy co wywoływało u nas ataki chichotów. W końcu doszliśmy do obu panów- Charlie'ego i Billy'ego- i powiedzieliśmy zgodnie;

-Cześć tato- wywołało to u nas kolejny śmiech. Popatrzyłem na Billy'ego. Jego mina zbiła mnie z pantałyku. Był dziwnie niezdecydowany i zmartwiony, ale zarazem uszczęliwiony. Cóż niedługo muszę zastanowić się co sądzić o jego zachowaniu, ale narazie nie teraz.

-Przyjedziesz jutro Bello?- zapytałem . Pokręciła smutnie głową. Musiałem mieć okropną minę, bo zaraz szybko dodała;

-Jutro nie, bo pracuje ale pojutrze na pewno będę.-Usmiechnęła się rozbrajająco. Kurczę , ta dziewczyna to istny anioł!

-Dobra-też się uśmiechnąłem- To do zobaczenia- powiedziałem uwalniając niechętnie jej dłoń z mojego uścisku.

-Cześć Charlie-powiedziałęm policjantowi, ale on zdawał się tego nie słyszeć. Wpatrywał się zaskoczony w córkę. Nic dziwnego. Wyglądał zupełnie inaczej niż ostatnio przyzwyczaił się ją oglądać. Patrzyłem jak Bella razem z Charlie'em odjeżdża i jak macha mi na pożegnanie. Też jej odmachałem szeroko się uśmiechając. Billy chrząknął, gwałtownie wyrywając mnie ze świata , w którym byłem tylko ja i ona.

-Sam wpadnie dzisiaj do nas na kolacje-powiedział. Sam Ulay? A on tu po co?. Nie lubie tego gościa. Działa mi na nerwy. Na początku było okej. Ale teraz ,cholera, facet otwarcie sie na mnie gapi. Nie wiem co mu obija! Ba, nie wiem co im obu odbija!

Zgodnie z tym co powiedział Billy, Sam zapukał do domu kiedy ledwo co udało nam się przygotować tradycyjne spaghetti. Otworzyłem drzwi. Sam uśmiechnął się do mnie, ale w jego czarnych oczach nie było śmiechu. Były takie same jak Billy'ego- niezdecydowane, zatroskane. Odwzajamniłem uśmiech wpuszczając gościa do środka.

-Zapraszam- powiedziałem mając nadzieję , że zabrzmiało to szczerze.

-Dzięki- rzekł idąc do naszej kuchni. Już miałem zamiar skierować się do garażu , kiedy Billy mnie uprzedził.

-Hej Jacke! Chodź tu z nami posiedź chwilę

-Po co? - spytałem dośc niegrzecznie. Nic dziwnego. Zawsze jak przychodził Sam czy Harry albo Jared z Paul'em kazali mi wynosić się z kuchni.

-Pogadaj trochę z nami- dodał Sam z uśmiechem. Pomaszerowałem do kuchni podejrzliwie zerkając na obu mężczyzn.

-No opowiadaj, co tam u ciebie?- zapytał Sam.

-Nic szczególnego- wymamrotałem zastanawiając się co skłoniło Sama i Billy'ego do przeprowadzenia ze mną rozmowy.

-Co dziś porabiałeś?- Billy się nie poddawał.

-Głównie to siedziałem w domu z Bellą- to ostatnie słowo wymówiłem z nabożną czcią. Tak, Bella była dla mnie bożkiem , który chciałem czcić. Billy chrząknął świadomy mojego stanu.

-Taak? Chyba cię polubiła.-powiedzał, a Sam przytaknął.

-A nawet jeśli to co? -Warknąłem

-Nic nic, poprostu jestem ciekaw czy ty też ją lubisz , tak wiesz?- chyba celem tej jego gadki było rozzłoszcenie mnie, co w zupełności mu się udało. Razem z Samem patrzył na mnie wyczekująco. Wszystko we mnie kipiało od ich natarczywych spojrzeń i pytań. Co ich to do cholery obchodziło?! Byłem na nich zły jak cholera! Ale był to inny gniew niż dotychczas się we mnie pojawiał. Był stokroć silniejszy, sam nie wiem dlaczego. Do tego poczułem w sobie jakieś źródło mocy. Kurde, wariuję-pomyślałem. Postanowiłem się uspokoić i choć raz zastosować się do rady Billy'ego abym się nie denerwował. Odetchnąłem raz, drugi i pomyślałem o Belli. Ta myśl miała taką moc , że uspokoiłem się bez trudu. Patrzyłem jeszcze jakiś czas spode łba na tatę i Sama , a potem wymaszerowałem z kuchni rzucjąc lakonicznie;

-Idę sobie!- zdążyłem jeszcze usłyszeć podniecone szepty Ulay'a i Billy'ego oraz nerwowe ,, Niesamowite!''. Trzasnąłem z hukiem dzrzwiami kierując się w stronę garażu. Zaczęło mżyć , więc zarzuciłem kaptur i podbiegłem to miejsca gdzie zostawiliśmy z Belą motory. Nie mam pojęcia co w nich wstąpiło. Albo oszaleli albo coś przede mną ukrywają. Siedząc w garażu usłyszałem jak frontowe drzwi się otwierają i Sam mówi na pożegnanie Billy'emu;

-Do zobaczenia. Ach i oczywiście przekaże Jared'owi i Paul'owi. Och...No tak i Embry'emu. Trzeba się za niego już zabrać. Cześć Billy!

-Do widzenia Sam'ie.- Zamarłem. Co oni mówili? Co miał Sam przekazać chłopakom? I co do tego Billy'emu i Embry'emu? Zadrżałem i to nie z powodu niskiej temperatury. Mój przyjaciel kolegą Sama? Nie, to nie możliwe. Musiałem się przesłyszeć. Embry nie znosił Sama! Doskonale pamiętam co kiedyś mi mówił. To było wtedy gdy Sam poszedł do sklepu z jego „paczką” i Embry drażnił się z Paul'em. Wkurzył się wtedy nieźle,a Sam ,, powstrzymał'' go przed rzuceniem się na nas! Embry śmiał się z niego , ale myślę , że w głebi ducha przeraziło go jego zachowanie. Od tamtej pory nienawidzi Sam'a za to , że manipuluje innymi. Mówił mi ,, Prędzej zaprzyjaźnił bym się Leah niż był kumplem Sama”. Tak, to musiała być pomyłka. A jeśli nie? Co ten Ulay kombinuje? Lepiej zadzwonie jutro do Embry'ego i ostrzegę go.

Ziewnąłemi przeciągnąłem się. Kurcze, nieźle się zasiedziałem. Na dworze panował już mrok, a mżawka przeszła w burzę. Jutro popracuję nad motorami. Wstałem z podłogi i ruszyłem w stronę domu...

3. Podejrzenia

Zgodnie z wczorajszą, danej sobie obietnicą, podeszłem do telefonu, aby zadzwonić do Embry'ego. Wykręciłem numer i niecierpliwie stukałem palcami w blat stołu. Po kilkunastu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zły, trzasnąłem telefonem w widełki i podreptałem trochę podłamany do kuchni. Nie miałem już tak szampańskiego humoru co wczoraj. Nic dziwnego. Bella miała przyjechać dopiero jutro i martwiłem się o przyjaciela. Dlaczego nie odbierał? Napewno nie wyszedł jeszcze do szkoły, bo było zdecydowanie za wcześnie, a jego mama zaczynała zmianę w sklepie o dziesiątej. Coś jest nie tak i muszę się dowiedzieć co. Chwyciłem tost leżący na stole, włożyłem go do ust i podniosłem z podłogi plecak. Było jeszcze za wcześnie na wyjście do szkoły, ale nie chciałem zobaczyć się z Billy'm. Od jego wczorajszej rozmowy z Sam'em nie zamieniliśmy ani słowa. Ostrożnie uchyliłem frontowe drzwi..

-Jacob?- zawołał Billy. Westchnąłem zrezygnowany i wściekły. Dlaczego mnie tak pilnuje ?! Nie jestem już dzieckiem do cholery!

-Właśnie wychodzę!- odkrzyknąłem, ale było juz za późno. Ojciec siedział na wózku tuż za mną. Spojrzał na mnie z ciekawością.

-Może nie idź dzisiaj do szkoły.-zaproponował-Nie najlepiej wyglądasz. Ochłoń trochę. Po co się denerwujesz?- Tymi słowami tylko bardziej mnie wkurzył. Co się taki nagle opiekuńczy zrobił? I o co mu chodzi z tym denerwowaniem? Nie miałem zamiaru się go posłuchać. Musiałem iść do szkoły i znaleźć Embry'ego zanim będzie za późno i Sam go dorwie.

-Nie dzięki-burknąłem Billy'emu.-Muszę już iść. Po tych słowach zatrzasnąłem za sobą drzwi i szybkim krokiem oddaliłem się od domu. Nie miałem co iść jeszcze do szkoły, więc skierowałem się razem z moimi pochmurnymi myślami na plażę. Pogoda była podobna do mojego stanu ducha. Było pochmurno i lekko kropiło. Do tego moją twarz smagał zimny wiatr. To wcale nie dodało mi otuchy. Szedłem po brzego plaży powłucząc nogami i zastanawiając się o co im wszystkim chodzi. Miałem już pewną teorię. Wymyśliłem ją podczas wczorajszej, prawie bezsennej nocy. Według mnie Sam miał przewodził pewną sektą. Nie miałem jednak pojęcia co w niej robili i dlaczego Paul i Jared się do niej przyłączyli. I dlaczego Billy nic z tym nie robi? Nie byłem na tyle głupi żeby nie zauważyć , że z moimi starymi kumplami działo się coś złego. Nie chodzili z nikim innym oprócz Samem. I jeszcze te ich głupie nazwy. Zaśmiałem się ponuro. Słyszałem jak kiedyś Sam mówił Billy'emu coś o obrońcach. Nie zaczaiłem o kogo mu chodziło, zanim nie wymówił imion moich dwóch, starych kumpli. To od tamtego czasu już z nikim się nie zadawali oprócz ,,wielkiego mistrza”. A teraz jest jeszcze Embry. Czy to znaczy, że Sam też go zmusi do bycia w swojej sekcie?Nie pozwolę na to! Z wściekłością rzuciłem kamieniem do wody, który od jakiegoś czasu kruszyłem w dłoni. Kurde, już późno. Pobiegłem truchtem do szkoły i w ostatniej chwili siadłem w ławce razem z Quil'em.

-Cześć-powiedziałem mu na wdechu.

-Hej stary, co ci?- zapytał roześmiany od ucha do ucha Quil.

-Zaspałem-skłamałem gładko. Rozejrzałem się po sali. Wydawało mi się dziwne, że jeden z dwóch moich najlepszych kumpli jeszcze sie ze mną nie przywitał. I wtedy przejrzałem na oczy. Miejsce koło Kim było wolne. Embry'ego nie było..

-Co jest Jacke?- zapytał zaalarmowany boją blednącą twarzą Quil. Zwróciłem na niego moje odręczone oczy.

-Embry-wyszeptałem.

-Co z nim?. Zignorowałem jego pytanie i zadałem swoje. Mogłem przecież dawno to zrobić.

-Kontaktował się z tobą Embry?-zapytałem-Od dnia, w którym była u mnie Bella?- Quil zawachał się.

-Mów Quil!-ponagliłem kumpla. Musiałem się czegoś dowiedzieć. Quil westchnął.

-Szczerze mówiąc, nie. Ostatni raz go widziałem wtedy u ciebie i jak wracaliśmy razem do domu i ...

-I co?-spytałem spięty.

-Wydawał mi się dziwny.Nie gadał tyle co zwykle i wogóle.-W tej chwili coś sobie przypomniałem. Kiedy siedzieliśmy w garażu z Bellą i przedstwiłem jej moich kumpli Embry trzymał się na uboczy. Był...zastraszony! Quil wyrwałem mnie z zadumy.

-Spytałem go co się dzieje. Na początku zapewniał, że nic, ale w końcu się przełamał. Powiedział mi, że ten cały Ulay dziwnie się mu przygląda i wogóle często ostatnio przesiaduje u niego w domu.-A jednak..Poddałem się. Sam dobrał się do mojego przyjaciela.-Też się zastanawiałem co na ten temat trzeba myśleć-kontynuował Quil- ale doszedłem do wniosku, że jeśli dzisiaj się ze mną nie skontaktuje to pójdę do niego.

-Quil..-powiedziałem.

-No co?

-To Sam. On coś mu zrobił..-i opowiedziałem mu całą historię wczorajszego wieczoru; wizytę Sama, dziwne zchowanie ojca i Ulay'a i pożeganie panów.

-Myślisz, że on..mu coś zrobił?- zapytał Quil, kiedy skończyłem mówić.

-Nie wiem..

-Ale co on ma do ciebie? Chyba nie myśli, że dasz mu się tak łatwo jak Jared i Paul. A Embry?! Przecież on mógł..!

-Quil'u Atear'a!- Nie dowiedziałem się co Sam mógł zrobić Embry'emu według Quil'a. To głos nauczycielki wyrwał nas z konwersacji.

-Możesz powtórzyć co powiedziałam?-zapytała facetka od matmy.

-Eee..-Quil wstał i zaczął się jąkać. Matemtyczka kazała mu się przesiąść do Kim i siedzieć tam do końca roku.

-I żeby to więcej się nie powtórzyło!-zagroziła.

Całą matme przesiedziałem zachodząc w głowę w co jest zamieszany Embry. Martwiłem się też o siebie, co prawda mniej niż o przyjaciela,ale jednak tak. Skoro Sam prawdopodobnie dorwał Embr'ego to ze mną nie miałby również problemów. Szczególnie, że Billy nic sobie z tego nie robi. Wzdrygnąłem się. Muszę zapytać Billy'ego o co w tym biega. Przecież to może być coś poważnego! Najpierw Jared, potem Paul, a teraz Embry i ja! Dzwonek wyrwał mnie z zamyślenia. Niewiele myśląc wstałem z ławki i wyszedłem z klasy.

-Hej Jacke! Czekaj!-to zdyszany Quil biegł za mną.-Gdzie idziesz?

-Nie wiem.-mruknąłem-ale nie wysiedzę w budzie ani sekundy dłużej!-Nie mogłem zwlekać. Chciałem pójść do domu i nakazać ojcu łaskawie mi to wszystko wyjaśnić.

-Mogę iść z tobą?-zapytał Quil zrównójąc krok z moim. Właśnie wychodzilismy ze szkoły.

-Jasne-burknąłem i przyśpieszyłem chcąc jak najszybciej dojść do domu. Zwróciłem się do Quil'a.

-Co zrobimy z tym wszystkim?-doskonale mnie zrozumiał. Westchnął zrezygnowany.

-Nie mam pojęcia. Trzeba by było jeszcze raz do niego zadzwonić, albo zobaczyć się z nim.

-Jasne-mruknąłem. To co powiedział Quil było oczywiste.

-A jak ty myślisz?

-Czy ja wiem.-zawachałem się.-Myślę, że powinienem porozmawiać z Billy'm.To dziwne, że nie martwi go to, że Sam chce dorwać mnie i mojego przyjaciela. Musi coś o tym wiedzieć!-powiedziałem ze złością, bardziej do siebie niż do kumpla. Dochodziliśmy już do domu. Pchnąłem furtkę wpuszczając Quil'a i sam podążyłem za nim. Przeszedłem z nim przez trawnik i zrobiwszy głęboki wdech na uspokojenie nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwate, więc ojciec napewno był w domu.

-Jacob?-zapytał, wjeżdżając do pogrążonego w półmroku korytarzyka. Pstryknęło światło.-A co ty tu robisz?-zapytał już bardziej zagniewany niż zdziwiony.-Dlaczego nie jesteś w szkole?-Boże drogi i to on sprawia mi wyrzuty?! Ja przynajmmniej zachowuje się normalnie i nie zadaję się z kretynem, który chce zrobić coś mojemu przyjacielowi!! Odetchnąłem głęboko. Muszę się uspokoić. W tym jednym Billy ma rację-nie moge się denerwować. Dziwnie się wtedy czuję.

-Może miałbyś mi coś do powiedzenia?-zapytałem szorstko tatę. Spojrzał na mnie znów zdziwiony.

-Co takiego na przykład?-Wszedłem do salonu i usiadłem na fotelu. Quil podążył za mną.

-Na przykład to, że Sam zachowuje sie jak kretyn i to, że chce coś zrobić Embry'emu.-mówiłem coraz głośniej i gniew spalał mnie już od wewnątrz. Zacząłem dygotać. Kurde wariuję- I to dlaczego mi się tak nachalnie przygląda!!-zakończyłem wściekle wpatrując się w ojca. Nie chciałem przeoczyć żadnej reakcji z jego strony. Jednak jego twarz przypominała maskę.

-Nie wiem o co ci chodzi-wysyczał-I radzę ci nie denerwuj się i siądź na miejscu!-posłuchałem się. Nawet nie zauważyłem, kiedy podnioślem się z fotelu i stałem wyprostowany jak struna. Zawstydziłem się i spróbowałem łagodniej.

-Tato, martwię się o Embry'ego. Coś jest nie tak z tym Ulay'em , czuję to!- przy tych ostatnich słowach zadrżał mi głos. Nie chciałem okazywać własnej słabości, więc szybko wziąłem się w garść odchrząkając. Billy spojrzał na mnie ze współczuciem.

-Nie masz się o co martwić, naprawdę. Wszystko jest w porządku. Kiedyś to zrozumiesz, ale teraz wybacz, wybieram się do Harry'ego Clearwater'a na lunch. Do zobaczenia wam.- I zanim zdążyłem coś powiedzieć już go nie było. Jęknąłem zrezygnowany i ukryłem twarz w dłoniach. Nic nie jest w porządku! Coś przede mną ukrywa! W domu panowała cisza, tylko tykanie zegara i moje ciężkie oddechy tą ciszę mąciły. Wzdrygnąłem się, kiedy sprężyny fotela skrzypnęły. Zdążyłem zapomnieć, że Quil jest tu ze mną.

-Jacke..-zaczął mówić, klepiąc mnie pocieszająco po ramieniu.- Nie martw się stary. Nic się nie stanie z tobą, a z Embry'm coś wymyślimy.-podniosłem na niego wzrok. Wygląd jego twarzy wskazywał na to, że chciałby uwierzyć we własne słowa.

-Jasne-powiedziałem również bez przekonania. Podniosłem się wolno z fotela i poszedłem prosto do telefonu. Chwyciłem za słuchawkę i wykręciłem numer przyjaciela. Zdumiałem się ogromnie, kiedy po kilku sygnałach ktoś odebrał telefon.

-Halo?-to był damski głos. Moja nadzieja nie prysła, ale znacznie się zmniejszyła.

-Dzień dobry-powiedziałem mamie Embry'ego.-To ja-Jacob Black. Czy mogę porozmawiać z Embry'm?

-Przykro mi Jacob-mówiła.-Ale Embry'ego nie ma w domu.

-Jak to?-zdziwiłem się

-Pojechał na kilka dni na kemping z Samem, Jared'em i Paul'em. Myślałam, że ty też tam będziesz,dziwne.-mruknęła. Za to ja nie mogłem wydobyć z siebie słowa. A jednak. Było już za późno.

-Dziękuję pani, do widzenia-powiedziałem ochryple do telefonu.

-Jacob czy wszystko jest w porządku?-zapytała zaalarmowany moim zachowaniem, ale ja juz jej nie słyszałem. Odłożyłem telefon i osunąłem się blady na podłogę. A jednak, cholera, sekta Sam'a dorwała mojego kumpla. Nie mogę w to uwierzyć! Byłem tak oszołomiony, że nawet nie zauważyłem, kiedy Quil usiadł koło mnie.

-Co jest?-zapytał, choć oczywiście domyślał się co mogło mnie wprowadzić w taki stan.

-Embry'ego nie ma w domu. Jest na kempingu-z Samem.-to imię wymówiłem jak obelgę. Quil skrzywił się i ukrył twarz w dłoniach mrucząc-,,cholera”. Został mi już tylko jeden przyjaciel. Drugi został zmuszony do przystąpienia do sekty. Nic mi oprócz niego nie zostało. Oprócz..Belli. Tak! Ona była moją nadzieją! Jaka szkoda, że dzisiaj miała pracować. Musiałem ją zobaczyć! Może coś w jej twarzy; iskierki życia w oczach albo nikły uśmiech na wargach, miałby sprawić, że oderwałbym się od tego koszmaru. Powoli podnosiłem się z podłogi. Musiałem się czymś zająć żeby nie myśleć o tych niemiłych wydarzeniach. Quil też wstał. Popatrzył na mnie ze zrozumieniem i współczuciem. Życzyłem innym ludziom takiego kumpla jak on. Dobrze wiedział, że chciałbym być w tej chwili sam.

-Do zobaczenia Jacke-powiedział i powłucząc nogami udał się do wyjścia. Tkwiłem jeszcze pewiem czas wpatrując się przez okno. Było koło południa. Nie miałem ochoty iść już do szkoły. Nie miałoby to najmniejszego snesu. I tak nie mógłbym się na niczym skupić. Na plażę też mnie nie ciągnęło- znowu się rozpadało. W końcu mnie olśniło. Motory! Powinienem był zacząć je naprawiać już dawno! Odgarnąłem swoje długie, czarne włosy z czoła i wyszedłem z domu. Kiedy znalazłem się w garażu od razu rzuciłem się do pojazdów. Pozwoliły one oderwać moje myśli od Sam'a, Embry'ego i Billy'ego. Skupiłem się tylko na Belli. Wyobrażałem sobie jej rozpromienioną twarz, kiedy mówię jej o nareperowanych maszynach, jej płonące oczy ucieszone miłą nowiną. Uśmiechnąłem się do własnych myśli.

Pracowałem do późna, kiedy usłyszałem odgłos kół wózka Billy'ego na mokrym żwirze. Nie miałem ochoty na rozmowę z nim, więc schowałem się w zaciemnionym zaułku garażu. Chyba mnie zrozumiał, bo westchnął tylko ciężko i pojechał do domu. Wyszedłem z ukrycia i popatrzyłem na prawie ukończone pojazdy. Wystarczyło je tylko pomalować i byłyby jak nowe! Wyglądały cudownie! Szczególnie czarny Harley wyglądał nieziemsko. Posmutniałem jednak na myśl, że Bella nauczywszy się jazdy na jednośladzie przestanie mnie odwiedzać. Gdybym miał choć trochę oleju w głowie zwlekałbym z reperacją motorów tak długo, aż by się dało. Westchnąłem chyba poraz setny tego dnia i przykucnąłem przy rabbicie. Może jednak nie jest tak źle? Może Embry polubił Sam'a i nie miał czasu nam powiedzieć o tym? Może zapomniał nas uprzedzić, że wybiera się na kemping? Kurde, kogo ja chce oszukać. To nie możliwe! Znaliśmy się z Embry'm od dziecka. Mowił mnie i Quil'owi wszystko! Nie chciałem już o tym myśleć. Zabrałem się do reperowania mojego samochodu. Może i byłem zmięczony, ale wolałem już to niż rozmyślanie o utracie przyjaciela i Belli...

4.Wilki

Ten dzień dłużył mi się w nieskończoność. Kiedy ledwo co trzymałem się na nogach w końcu postanowiłem wrócić do domu. Ostrożnie uchyliłem drzwi, ale niepotrzebnie. Z pokoju Billy'ego dochodziło jego donośne chrapanie. Położyłem się na łóżku nawet się nie przebrawszy. Prawie natychmiast odpłynąłem w objęcia Morfeusza. Kiedy się zbudziłem zaczynało dopiero świtać. Przetarłem zaspane oczy i zerknąłem na stojący na szawce zegarek. Wskazywał on dziesięć po szóstej. Jęknąłem i przewróciłem się na drugi bok z zamiarem ucięcia sobie jeszcze godzinnej drzemki. Niestety nic na to nie wskazywało. Ptaki za oknem, jak na złość musiały śpiewać swoje symfonie głośniej niż zazwyczaj. Przewróciłem się na plecy i zacząłem wpatrywać w sufit. Skoro już i tak nie miałem szans na zaśnięcie to nie mogłem dłużej tamować niemiłych myśli przed napływem do mojej głowy. Poddałem się z westchnieniem. Napłynęły ze zdwojoną siłą. Co z Embry'm? Czy Sam coś knuje? Jakie plany ma wobec mnie Ulay? Jak długo Bella ma zamiar jeszcze mnie odwiedzać? Na te pytania nie miałem odpowiedzi. Uderzyłem pięścią w ramę łóżka. Rozedrgała się. Rozszerzyłem oczy ze zdumienia. Wow, ale jestem silny. Pamiętałem jak jeszcze nie całe dwa miesiące temu spadłem ze stołu kiedy próbowałem pomóc ojcu posprzątać. Wpadłem wtedy na tą ramę, ale nie ruszyła się ni w ząb, chociaż upadłem na nią całym ciałem. Ach, jakie wtedy było wszystko proste. Billy dogadywał się ze mną jak nikt inny, nawet lepiej niz Quil czy Embry. Z kolei oni i ja byliśmy nie rozłączni. I Sam.. Jego nie było w moim życiu. Belli też nie. Tylko to było pocieszające w tej całej sprawie. Zaśmiałem się pod nosem radośnie na myśl o tym, że miała się dzisiaj ze mną spotkać, i jutro i pojutrze..Tak chciałem żeby tak było. Muszę się jej zapytać. Ale jak mi odmówi dalszych spotkań to co ja zrobię? Nie mam zamiaru martwić się na zapas! A wogóle to świat się nie kończy na Belli. Cholera, znowu sam siebie oszukuję. Owszem, mój świat zaczynał się i kończył na Belli. Była dla mnie najważniejsza. Ciekawe czy zdaje sobie sprawę jak na mnie działa. Nie, napewno nie. Nikt nie był w stanie sobie wyobrazić jak kochałem tą dziewczynę; jej budzące się do życia oczy, jej nieśmiały uśmiech, jej gęste lśniące włosy, jej zaczerwienione policzki ale też jej niezdarność, nieśmiałość i miłe usposobienie. Mogłem wymieniać jej wszystkie zalety przez długie godziny, ale nie wiadomo kiedy zegarek wybił właśnie ósmą! Nie wiedziałem , o której miała przyjechać Bella, ale wolałem być już gotowy. Jak dobrze, że dzisiaj był wolny dzień od szkoły! Wczorajsza wichura wyrządziła w rezerwacie i Forks niezłe szkody. Domyślałem się, że Bells też będzie dzisiaj wolna. I nie myliłem się. Kiedy wychodziłem z pokoju pogrążony w myślach zadzwonił telefon. Natychmiast go odebrałem;

-Bells?-zapytałem. Właśnie o niej myślałem więc imię to przyszło mi pierwsze do głowy. Zawstydziłem się jednak moją porywczością, bo gdyby był to kto inny nieźle bym się wkopał.

-Prorok czy co?-zażatowała.- Hej Jacke!

-Cześć. Co tam?- Aż podskakiwałem przed telefonem, że znowu dane mi było usłyszeć ten najmilszy głos.

-W porządku. Chciałam ci tylko powiedzieć, że mam dzisiaj wolne w szkole.

-To super!- wykrzyknąłem choć domyślałem się, że tak będzie.

-Może wpadłbyś teraz do mnie tak dla odmiany?- zapytała nieśmiało. Bardzo mi to odpowiadało. Po pierwsze Billy nie śledziłby każdego mojego kroku, a poza tym może choć trochę udałoby mi się przesunąć termin końca naprawy motorów, przez co Bella spędziłaby ze mną więcej czasu.

-Dla mnie bomba.-powiedziałem tak szczerze, że aż się zaśmiała.

-Założę się, że przeze mnie masz zaległości w szkole- powiedziała przepraszającym tonem. Teraz to ja się zaśmiałem. Co ona gada? Cieszyłem się jak wariat przed każdym spotkaniem z nią. Szkoła to nic!

-Nie takie duże-powiedziałem wesoło

-No to może weź kilka książek to pokujemy razem. Też muszę się podciągnąć.-przyznała. Skrzywiłem się. Świetnie, sesja kucia zamiast romantycznej randki. Ech, czego ja się spodziewałem. No trudno zawsze to będzie kucie z najmilszą dziewczyną pod słońcem.

-Super

-No to do zobaczenia Jacob-pożegnała się.

-Narka- zakończyłem rozmowę. Biegiem udałem się do kuchni i szybko pochłonąłem kilka jajek, które ktoś usmażył. Kurczę, od kiedy pożeram w takich ilościach? Ktoś chrząknąłem. Spojrzałem przez stół. Cholera. Nawet nie zauważyłem, że Billy tu siedział. Nic dziwnego- spieszno mi było do mojej Belli.

-Cześć tato- mruknąłem

-Dzień dobry. Można wiedzieć gdzie się tak spieszysz?-zapytał szorstko. Przełknąłem ostatni kęs i podniosłem się od stołu.

-Jadę do Belli- odszczeknąłem równie nie miło co i on.

-Nigdzie nie jedziesz- powiedział. Stanąłem jak wryty. Co on sobie myśli, że będzie mnie wiecznie pilnować?

-Masz mi pomóc posprzątać w domu- kontynuował- I zrobić obiad.- Zamyśliłem się. Coś ściemnia ten Billy.

-O ile się nie mylę to sprzątałem dwa dni temu, a na obiad zawsze chodzisz do Clearwater'ów.

-Ale..-zaczął

-A jeśli nie chcesz iść do nich zawsze możesz zadzwonić po pizze.-przerwałem ojcu- Ja wychodzę. Nie wiem kiedy wrócę. I możesz się nie martwić, nie mam zamiaru się denerwować, bo jadę do Belli- dodałem zjadliwie po czym wyszedłem z domu.

-Jacob!- zawołał za mną Billy. Nie miałem zamiaru nawet zaszczycić go spojrzeniem. Odgarnąłem włosy z czoła i związałem je, poczym ruszyłem leśną drogą do Forks. Deszcz leniwie spadał z nieba. Głupio zrobiłem. Mogłem przecież poprosić Belle, żeby po mnie przyjechała. Z La Push do Forks mogłem iść wieki. Mój rabbit wymagał jeszcze naprawy, a nie chciałem wracać się do domu, aby skorzystać z telefonu. Przeklęty Billy! Że też zawsze musi mi popsuć humor. Mamrotałem pod nosem na ojca, aż do granicy naszego rezerwatu. Deszcz padał już na całego, jak na stan Waszyngton przystało, więc zatrzymałem się, żeby otworzyć parasol, który dzięki Bogu wziąłem. Przystanąłem niedaleko ciemnej ściany lasu. Mimo, że dzień się dopiero zaczął było tam nadzwyczaj ciemno. Wzdrygnąłem się. Wtedy zobaczyłem coś co sprawiło, że omal nie upadłem na mokrą kępkę paproci. Zwierzę. Ledwo co widoczne z powodu otaczającego mroku. Wielkie zwierze, które zwróciło na mnie swoje okrągłe, duże, błyszczące oczy. Wstałem szybko, nie oglądając się za siebie i pognałem w kierunku Forks. O Boże! Cholera jasna! Co to niby miało być? Nie obejrzałem się za siebie, żeby znów nie stanąć oko w oko z tym przerażającym stworem. Biegłem coraz szybciej, ale jakoś wogóle tego nie czułem. Wstyd mi było przyznać, ale naprawdę się bałem. Wtedy usłyszałem szuranie opon na mokrym asfalcie. Zwolniłem trochę, a deszcz siekał moją twarz. Kurde, zapomniałem wziąć parasola, który wypadł mi z ręki, kiedy..Znowu się wzdrygnąłem. Samochód jechał coraz bliżej. Wydawał mi się dziwnie znajomy. Embry? Cały się spiąłem w oczekiwaniu na niego. Co miał mi do powiedzenia? A może to ja świrowałem obawiając się o niego. Kiedy samochód podjechał bliżej skuliłem się, bo zobaczyłem, że to nie Embry siedzi za kierownicą.

-Hej stary co ty tu robisz?-krzyknał Quil wyłażąc niezdarnie z pojazdu.

-Szedłem właśnie do Belli- mruknąłem zawiedziony. Tak chciałem, żeby to Embry pogadał ze mną teraz.

- Choć podrzucę cię. I tak zmokłeś już jak kura ;p- powiedział nieświadomy mojego stanu.

- Dzięki- rzuciłem i podszedłem do drzwiczek od strony pasażera. Usadowiłem się wygodnie i podkręciłem klimatyzację. Strasznie było tu gorąco.

- Yyy.. Nie za zimno na klime?-zapytał Quil. Był ubrany w gruby sweter i miał czapkę na głowię. Ja z kolei miałem na sobie tylko podkoszulek. Było mi i tak gorąco jak diabli. Wzruszyłem ramionami.

-Ej Jacke co się stało? Wyglądasz strasznie- zapytał zaniepokojony, jakby dopiero teraz mnie zobaczył. Rzeczywiście, musiałem wyglądać okropnie. Lodowate kropelki wody ściekały ze mnie prawieże strugami. W dodatku ręce i kolana miałem w błocie. Było ono pamiątką po spotkaniu z tajemniczym zwierzęciem. Oczy miałem szeroko otwarte i zapewno było w nich jeszcze trochę przerażenia. Z niechęcią powiedziałem Quil'owi całą historię. Od telefonu Belli aż do jego przyjazdu. Kiedy skończyłem mówić miał rozdziawione usta i nieprzytomnie patrzył na jezdnię. Mijaliśmy powoli granicę miasteczka.

- Patrz gdzie jedziesz- mruknąłem - Jak myślisz co to było?-zapytałem przyjaciela przenosząc wzrok na okno. Pokręcił głową.

- Nie mam pojęcia. Albo jakieś głupie grizzli albo zmutowany olbrzym.- Rzuciłem mu piorunujące spojrzenie. Nie byłem w nastroju na żarty. A co jeśli to coś dorwało Embry'ego jak był na kempingu? Dopiero teraz przyszło mi to do głowy. Nie dość, że był zostawiony na pastwę Sam'a to jeszcze jakiemuś olbrzymiemu zwierzęciu.

- Nie martw się- powiedział Quil odpowiadając na moje nieme pytanie. Nie trudno było wyczytać strach o przyjaciela widziany w moich oczach. - Embry jest twardy. Nie da się im tak łatwo.- Nie byłbym tego taki pewien. Nie wypowiedziałem moich myśli na głos. Dojeżdżaliśmy właśnie do domu Belli. Prawie zapomniałem, że się do niej wybierałem. Serce zakołotało mi radośnie. A jednak mogłem pozwolić sobię na chwilę zapomnienia w codziennych niepokojach. Popatrzyłem na mały domek Belli. Koło niego stała jej sędziwa furgonetka, którą Charlie odkupił od Billy'ego. Przniosłem wzrok znów na domek. W jednym z okien dostrzegłem zniecierpliwioną twarzyczkę. Uśmiechnąłem się szeroko. Chyba też mnie dostrzegła, bo zniecierliwienie widoczne na jej twarzy ustąpiło miejsca uldze i radości. Pomachała mi i spłonęła rumieńcem. Szybko odeszła od firanki. Roześmiałem się.

- Ekhem..- Quil sprowadził mnie na ziemię. Zarumieniłem się.

- Jacke. Wiesz przecież, że ona nie czuje do ciebie tego co ty do niej. Czy to ma sens?- Miałem teraz za złe kumplowi, że powiedział to tak prosto z mostu. Wiedziałem jednak, że ma rację. Westchnąłem.

- Próbować zawsze można- powiedziałem cicho wpatrując się w swoje dłonie.

- Życzę ci , żeby ci się udało.- Podniosłem wzrok. Mówił najzupełniej szczerze.

- Nie zasługuję na nią- mruknąłem. Quil wybuchnał śmiechem.

-Nie żartuj Jacke. Jesteś świetnym kumplem, chłopakiem też będziesz niezłym.

- Dzięki-powiedziałem uśmiechając się.

- Leć już, bo się niecierpliwi- zaśmiał się Quil dając mi sójkę w bok. Odwzajemniłem mu ten gest. Wysiadłem.

- Do zobaczenia!- zawołałem za odjeżdżającym Quil'em. Pomachał mi poczym pokazał język. Zaśmiałem się. Pokonałem w kilku susach podjazd do domu Belli i grzecznie zapukałem. Od razu mi otworzyła. Jej blada twarzyczka sprawiła, że poczułem dziwne ewolucje w brzuchu. Była taka piękna! Jej oczy rozbłysły i wcale nie gasły. Ucieszyłem się. Zlustrowałem ją wzrokiem. Ogólnie też się zmieniła. Nie wyglądała już jak zombi, ale raczej bardziej przypominała człowieka.

- Hej Bells- powiedziałem wesoło uśmiechając się promiennie.

- Cześć Jacke- jej trochę zachrypnięty głos sprawił, że zapomniałem o bożym świecie. Zamrugałem żeby z powrotem wrócić do rzeczywistości. Bella wpuściła mnie do środka i poprowadziła do salony. Tam siadła po turecku na podłodze i uśmiechnęła się zachęcająco. Przełknąłem slinę i splotłem ręce na piersi żeby się opanować. W myślach przywoływałem się do porządku. Prawie nie mogłem się powstrzymać żeby tylko siąść tak blisko niej jak tylko się dało i mocno ją objąć. A potem zatopić swoje wargi w jej ustach i rozkoszować się cudownym pocałunkiem z nieziemsko piękną dziewczyną.

- Siadasz?- zapytała Bella wyrywając mnie z moich marzeń. Uśmiechnąłem się ciesząc się w duchu, że nie wiedziała przed czym tak długo się wahałem. Siadłem w bezpiecznej odległości na skraju wytrzmałości. Podsunąłem się bliżej. A niech mi tam! Najpierw uczyliśmy się matmy. Na zmianę się przepytywaliśmy. Belli szło lepiej, ale tylko ja wiedziałem dlaczego tak było. Musiałem skupić całą swoją uwagę na powstrzymywaniu romantycznych odruchów. Kiedy skończyliśmy kucie odetchnąłem z ulgą. Bella poczłapała zrobić obiad ojcu, a ja dzielnie jej pomagałem. Czasami kiedy coś mi podawała udawało mi się dotykać jej dłoni wmawiając sobie, że ona też tego chce. Za każdym razem Bella pokrywała się rumieńcem. Kiedy w piekarniku grzała się pyszna zapiekanka z serem wróciliśmy do salonu. Z czystym sumieniem zaczęliśmy oglądać jakiś dokument na Discavery. To znaczy, ona oglądała, a ja oglądałem ją. Była o wiele lepsza niż jakiśtam program. Jej włosy nabrały blasku. Wyglądały teraz jak jakiś niewiarygodnie miękki materiał. Zacisnąłem ręce mocniej na torsie. Nie! Ona tego nie chce! A może jednak? Nie..Przynajmniej nie teraz. Popatrzyłem na jej twarz i to był błąd. Jęknąłem prawie bezgłośnie. Długie gęste rzęsy okalały jej ciepłe oczy koloru czekolady. Jej usta były lekko rozchlone, więc jeszce trudniej było mi się powstrzymać. Zatopiłem się w marzeniach. Chciałem podsunąć się bliżej, ująć jej twarz w obie dłoni i szeptać czule jej imię raz po raz zatapiając się w jej niewiarygodnie miękkich i ciepłych wargach. Podsunąłem się bliżej niej słysząc już doskonale jej ciepły oddech. Jeszce trochę..

- Wróciłem!- to Charlie wołał z ganku. Wzdrygnąłem się. Bella zaśmiała się świadoma tego, że komendant Swan wyrwał mnie z innego świata. Westchnąłem. Może to i dobrze, że Charlie to przerwał. Może Bella nie chciałaby się ze mną spotykać, gdybym pokazał jej moje uczucia do niej. Ach teraz mogłem tylko gdybać. Charlie ciągle uzbrojony poszedł do kuchni za smakowitym zapachem dochądzącym z piekarnika. Podniosłem się niezdarnie i spojrzałem na zegarek. Cholera! Było już po dzisiątej. Musiałem zbierać się do domu. W duszy płakałem jak niemowlę. Chciałem zostać z Bellą. Ukołysać ją do snu i patrzyć jak śpi i śni o mnie..Wtulić się w nią. Poczuć, że jest bezpieczna w moich ramionach.

- Chyba zacznę się juz zbierać- powiedziałem niby to swobodnym tonem. Zrobiła zrozpaczoną minę. Byłem prawie wściekły na Charlie'ego, że nie pozwolił mi zrealizować swoich planów co do Belli. Byłem nieomal pewny, że ona też tego chciała.

- Musisz?- zapytała jękliwie. Pewnie, że nie muszę! Mogę tu zostać z tobą choćby i na zawsze, tylko powiedz! Zachowałem to jednak dla siebie.

- Billy pewnie już wychodzi z siebie- zaśmiałem się, choć wcale nie było mi do śmiechu, kiedy pomyślałem o ojcu. Czekała mnie w domu następna kłótnia.

- No okej-mruknęła zwieszając głowę. Teraz nie dałem rady się powstrzymać. Wyciągnąłem rękę przed siebie i podciągnąłem jej podbródek ku górze, żeby musiała na mnie spojrzeć. Drugą ręką złapałem ją za rękę.

-Nie martw się-powiedziałem, a ona bez powodzenia uciekała przed moim wzrokiem rumieniąc się jak piwonia.- Jutro znowu się zobaczymy.

- Jasne- powiedziała odrobinę raźniej, uwalniając się z mojego uścisku. Puściłęm ją niechętnie.

- Dam ci zapiekanki dla Billy'ego- zaproponowała i szybko poczłapała do kuchni. Czekałem na nią nie ruszając się z miejsca i patrząc na rękę, którą dotknąłem jej twarzy. Nigdy jej nie umyję! Bella przyszła po kilku minutach dając mi opakowanie z jedzeniem.

- A wiesz co? Podwiozę Cię- zaproponowała z uśmiechem,. Nie mogłem pozostać jej dłużny i też się uśmiechnąłem.

- Zaraz wracam tato!- krzyknęła jeszcze Charlie'emu i wyszła na ganek. Tam skorzystałem z okazji i złapałem ją za rękę. Dając upust moim uczuciom splotłem jej palce z moimi. Nie zaprotestowała, ale z jej twarzy nie można było nic odczytać. Podprowadziłęm ją do samochodu i usiadłem na miejscu pasażera. Drogę do La Push pokonaliśmy śmiejąc się i żartując z opowiadanych przeze mnie anegdotek. Była naprawde miła. Kiedy zapadła cisza, która wcale nie była dla nas uciążliwa wyjrzałem za okno i omało co nie spadłem z siedzenia. Oczy.. Te same oczy, które widziałem w drodze do Belli. Zacząłem szczękać zębami wcale nie z zimna, ale poprostu ze strachu. Wtedy usłyszałem straszny skowyt. To zwierzę tak wyło. Włosy stanęła mi dęba na karku. Bella też się wzdygała.

- Ciekawe co to było- mruknęła bardziej do siebie niż do mnie.- Widzisz-ciągnęła- Ostatnio w sklepie pojawiło się dwóch turystów, którzy kupowali sprzęt turystyczny. Najpierw rozmawiali tak o byle czym, ale potem ich rozmowa zeszła na szlak. Jeden z nich opowiadał jak to kiedyś na szlaku zobaczył bardzo dziwne zwierzę.-wzruszyła ramionami- Jakieś przerośnięte grizzli czy coś. Może to to samo co właśnie zawyło. Charlie mówił, że od pewnego czasu giną turyści. Strach pomyśleć, jaką straszną śmiercią musieli ginąć, rozszarpani przez dzikie zwierzęta.- Trząsłem się już jak osika na wietrze. A może to zwierzę zrobiło coś Embry'emu? Brr.. Nie mogę o tym myśleć. Wjeżdżaliśmy właśnie do La Push. Za nami znów rozległo się wycie, ale już z nieco dalszej odległości. Byłe też trochę inne niż tamto. Bardziej basowe. Odgoniłem myśli związane ze zmutowanymi grizzly od siebie.

- Dzięki- powiedziałem do Belli i zacząłem niezdarnie wygromalać się z furgonetki.

- Spotkamy się jeszcze jutro?- zapytała płaczliwie. Miałem wielką ochotę wsiąść spowrotem do samochodu, przytulić ją mocno dosiebie i zapewnić, że mogę nawet i zaraz.

- No jasne. Ale jeszcze jutro zadzwonię o której. Okej?-zapytałem. Na jutro motory byłyby już gotowe. Zrobiła zdziwioną minę.

-Okej. No to do zobaczenia- uśmiechnęła się cudownie, a jej oczy zabłysły i odjechała. Westchnąłem. Och, ona jest taaka cudowna. Kiedy mój wzrok padł na dom stanąłem jak wryty. Za krzakiem bezu chował się przede mną ogromne zwierzę. Teraz nie okalała go ciemnośc. To był wilk! Olbrzymi, straszny wilk. Patrzył na mnie swoimi wielkimi czarnymi ślepiami. Stłumiłem krzyk. Te oczy choć tak dzikie wydały mi się dziwnie znajome. Nie miałem pojęcia kogo mi przypominały...

5.Zwierzenia

Zamarłem wpatrując się w tego ogromnego szarego wilka. Nie wiedziałem co mam robić, ba nie pamiętałem gdzie jestem i jak się nazywam. A to bydle dalej wlepiało we mnie ślepia odsłaniając ogromne kły.

-Billy- wyksztusiłem. Ale on nie przyszedł. Wilk poruszył się. Podniósł swój wielki grzbiet przez co wyglądał jak potwór z filmów grozy i wydawał się jeszcze większy. Wstał i zrobił dwa kroki do przodu. Oblał mnie zimny pot. Insktynt ucieczki sprawił, że cofnąłem się też o dwa kroki. Wilk jednak spojrzał na mnie..smutno! I odszedł w ciemny las. Stałem jeszcze przez jakiś czas patrząc za nim. Nie mogłem oderwać nóg od ziemi. Stałem jak zahipnotyzowany spoglądając w miejsce gdzie zniknął szary wilk. Kiedy szok minął biegiem pognałem do domu. Gdy znalazłem się w bezpiecznym miejscu zamknąłem dom na cztery spusty ciężko dysząc. Utrudniły mi zamykanie domu trzęsące się ze strachu ręce. Nie mogłem myśleć. To bydle było takie przerażające! Co to wogóle było do cholery?!

-Jacob?-Billy stał tuż za mną. Wrzasnąłem i podskoczyłem jak oparzony. Co on sobie myśli?! Przestraszył mnie jak diabli!!- Coś się stało?-zapytał obserwując mnie zmartwionym wzrokiem. Nie miało sensu ukrywać przed nim co się stało.

-Wilk..On..Ogromny wilk..Och..-mówiłem bez ładu i składu zbyt przerażony żeby skleić zdanie. Billy zdawał się jednak zrozumieć, bo zmarszczył czoło i nastroszył brwi.

-Jak on wyglądał?- spytał tonem policjanta

-Szary..Wielki..Z ciemnymi plamami na grzbiecie..- wydukałem. Jeszcze bardziej się zamyślił.

- Pewnie jakaś przybłęda- powiedział w końcu lekceważąco i dla lepszego efektu machnął ręką. Popatrzyłem na niego niedowierzająco z mieszaniną gniewu. Naprawdę tak uważał? Jakoś w to nie wierzyłem, ale powstrzymałem się od komentarza. Skierowałem się do garażu skończyć motory, a głowę miałem pełną wilków..

-Hej Jacke- Podłamany Quil siadł na mojej ławce.

-Cześć stary- odparłem beznamiętnie. Jeszcze wcozraj opowiedziałem mu o wilku i okazało się, że on też go widział niedaleko sklepu jego mamy, kiedy ten szedł ją odwiedzić.

- Dzwonił może Embry?-zapytał nieśmiało. No pięknie! Następna nierozwikłana zagadka- Embry!

- Nie- stwierdziłem.- Zapomniałem wczoraj zadzwonić- przyznałem się.

- Nic dziwnego- mruknął Quil- Ale ja do niego dzwoniłem-wyznał. Natychmiast podniosłem głowę głodny wszelkich informacji. Quil skulił się pod ostrzałem mojego natarczywego spojrzenia.- Nie dowiedziałem się niczego. Embry nie odebrał telefonu tylko jego mama. Powiedziała mi, że Embry już wrócił z kempingu i coś się z nim stało. Urósł bardzo, zmężniał. Ściął też włosy, czego nie mogę sobie wyobrazić.-Ja też nie mogłem. Embry, który dbał o swoją grzywę bardziej niż o wszystko, pozbył się włosów?- Martwi się o niego, bo dziwnie się zachowuje.-Ciągnął Quil- Często chodzi zły i podłamany i wydaje się być rozdarty. Nie wie co o tym myśleć. Miał dzisiaj iść do szkoły, ale jak widać olał ją tak samo jak Jared czy Paul.- No tak! O tym nie pomyślałem. Skoro Embry jest już po stronie Sama, a to nie ulegało wątpliwości, to szkołę postanowił rzucić tak jak i sekta. Byłem zniesmaczony. To wszystko przez Sama!! To przez niego wszystko jest tak jak nie powinno być. To nie fair!

- Ziemia do Jacob'a!- Quil machnął mi ręką przed nosem.

- Co?- zapytałem zdezorientowany.

-Pytałem się czy idziesz dzisiaj ze mną do Embry'ego- ponaglił mnie przyjaciel. Pokręciłem głową z nikłym uśmiecham.

-Nie, dzisiaj nie mogę- powiedziałem już szczerąc się jak głupek.

- Aaa-powiedział ze zroumianiem Quil kiwając głową i zduszając śmiech.- Spotykasz się ze swoją Bella.- To nie było pytanie, ale stwierdznie faktu. Jeszcze szerzej się usmiehnąłem ciesząc się, że przynajmniej to się nie zmieniło. Quil raptownie spoważniał.

- Ale jutro do niego idziemy, czy chcesz czy nie- warknął znienacka

- Jasne- mruknąłem i wlepiłem wzrok w nauczyciela, który właśnie wszedł do klasu. Quil wstał z westchnieniem i usiadł do swojej ławki. Nie ma co. Zapowiadała się ciekawa lekcja-pomyślałem z sarkazmem i otworzyłem podręcznik. Kiedy rozentuzjazmowany facet tłumaczył coś przed mapą świata, ja byłem zupełnie w innym świecie. Myślałem o Embry'm i Belli. Czy moja przyjaźń z Embry'm się zakończy? Tak o? Bez wyjaśnienia tej całej sytuacji? Przynajmniej to powinien zrobić skoro już woli Sama. A czy Bella kiedykolwiek będzie gotowa na związek ze mną? Tak bardzo ją kochałem! Ale nie miałem pojęcia czy jest, ba czy będzie gotowa. Normalny człowiek tak się nie zachowuje po tym jak ktoś go zostawi. A Bella całkowicie się załamała po wyjeździe Cullena. Chętnie bym go rozszarpał na strzępy! Czy on nie ma serca?! Co to dziewczyna przyżyła po jego odejściu! Jeszce bardziej denerwowało mnie podejście do tej sprawy członków starszyzny plemienia Quileutów. Wampiry! Też mi coś! Cieszyli się z ich wyjazdu chyba najbardziej z całego półwyspu Olimpic. A uczucia Belli już się nie liczą?! Dla nich tylko te durnowate legendy o wilkach i wampirach w głowach. Lekcje minęły nadzwyczaj szybko, ani się nie obejrzałem a byłem już w domu. Rzuciłem się do telefonu i wykręciłem numer Belli. Byłem strasznie podekscytowany. Dzisiaj miałem z nią iść na coś w rozdzaju randki, żeby świętować naprawę motorów.

-Halo?- Bella podniosła słuchawkę po drugim sygnale.

-Bello..-zacząłem świadomy, że nigdy nie użyłem wołacza jej imienia- Mamy co dzisiaj świętować.- Usłyszałem zduszony okrzyk w słuchawce i zachichotałem.

- Ojej! Już są skończone?

-Yhy.

- Jacke jesteś wspaniały! Niesamowity!- Nie powiem,nie powiem schlebiały mi jej słowa a już szczególnie w jej ustach.

- Bez przesady- żachnąłem się, ale słychać było radość w moim głosie.

- Już do ciebie jadę- powiedziała szybko i zanim zdążyłem się odezwać, odłorzyła słuchawkę. Pokręciłem głową z uśmiechem. Ech, w gorącej wodzie kompana! Heh, moja kochana, piękna, radosna Bella. Oj no dobrze trochę przesadzam. Taka radosna to nie jest..I nie jest moja . Ale zaraz do mnie przyjedzie! Super! Zdobędę ją! Obiecuje to sobie. Wykręciłem jeszcze jeden numer tak dobrze mi znany. Nie spodziewałem się nawet, że ktokolwiek odbierze.

- Halo?- głos Embry'ego sprawił, że prawie dostałem palpitacji.

- Embry? To ja Jacke. Słuchaj tak się..- Embry mi przerwał;

- Stój! Yyy.. Nie chcę z tobą gadać. Muszę już iść. Nara.- rozłączył się. Nie chce ze mną gadać? Dlaczego? Mój przyjaciel już się ze mną nie kumlpuje. Coś jest z nim nie tak. Czuję to! Postanowiłem jednak, że póki Bella nie pojedzie to nie będę się tym zadręczał. Wybiegłem z domu nie spotykając po drodze Billy'ego. To dziwne, o tej porze zawsze jest w domu. Eee tam. Co mnie to teraz obchodzi. Teraz jest tylko Bela,Bella,Bella,Bella.

- Bella..-mruknąłem wzdychając i kucnąłem w półmroku przy motorze.

- Jak na razie to tylko ja- odpowiedział mi Quil. Podskoczyłem jak oparzony.

- Wystraszyłeś mnie jak cholera!- pożaliłem się masując czoło, którym walnąłem w motor.

- Sorry- powiedział uśmiechając się łobuzersko. Zacząłem przymocowywać niebieską kokardę do motoru Belli.

-Już skończone?- zainteresował się Quil przykucając przy motorze Belli. Pokiwałem głową dalej mocując się z kokardą.

-Gotowe- oznajmiłem i usiadłem w rabbicie czekając aż Quil wyjaśni mi cel swojej wizyty. Wiedział przecież, że Bella będzie tu lada chwila.

-No bo wiesz- ociągał się Quil nie skory udzielić mi odpowiedzi na samo narzucające się pytanie.- Wpadłem tylko..porozmawiać-zaciekawiłem się. O czym moglibyśmy rozmawiać teraz, kiedy Bella była tuż tuż- O Belli..- wyjaśnił. No tak.. O czym innym chciałby teraz porozmawiać. Nie byłem na niego zły. Martwi się o mnie, a po drugie potrzebowałem wylać na kogoś moje żale co do Belli.

- Ty ją..kochasz? Tak na serio?- zapytał nieśmiało zerkając w moją stronę. Też pytanie!

- Czy ja ją kocham? Kocham jak wariat! Jak idiota ją kocham! Najbardziej na świecie. Ale ona..Ona nie zdaje sobie z tego sprawy...- zakończyłem z goryczą. Quil zadumał się.

- Wiesz Jacke, nie byłbym taki pewiem- oznajmił ku mojemu zdziwieniu. Że co? Miałem z nią jakiekolwiek szansę? Chociażby najmniejszą?

- Moge Ci tylko tyle powiedzieć, że nie ma żadnego chłopaka i wszystkich spławia.- zwiesiłem głowę. No pewnie, że tak. Kocha tego idiotę Cullena.- Jacob, ale jej to minie- począł ratować sytuację- Mówię Ci, serio. Jesteś spoko facet, wkońcu to zrozumie. Juz teraz pewnie to rozumie, ale nie jest poprostu jeszcze gotowa.

- To żeś mnie pocieszył- mruknąłem patrząc w bok. Jednak chciałem żeby to była prawda. Chciałem, żeby tak samo jak ja cieszyła się z każdego spotkania, dotyku. Ale to było tylko moje życzenie. Quil wstał.

- Chyba już pójdę. Pamiętaj zasługujesz na nią. Ona doceni to, że tak ją kochasz. Zaufaj mi- po tych słowach wyszedł z garażu. Siedziałem tak kilka minut rozważając słowa Quil'a. Czy jej może na mnie zależeć w ten sposób? Dźwięk furgonetki Belli raptownie sprowadził mnie na ziemię. Wyszedłem z garażu taszcząc za sobą motory. Ukryłem jej w krzakach niedaleko domu i w podskokach dobiegłem do Belli. Wyjrzała zza auta z rozpromienioną twarzą. Zaskoczyło mnie to trochę. Wyglądała tak...szalenie sexi! Oczy jej błyszczały, skóra jaśniała i uśmiechała się tak zachęcająco. Wyglądała nareszcie jak prawdziwy człowiek, a nie zombi.

- Bella!- doskoczyłem do niej jednym susem i pomogłem wygramolić się z furgonetki.

- Hej Jacke- przywitała się radośnie, ale coś pobrzmiewało w jej głosie co mnie zaniepokoiło. Bała się czegoś?- Jesteś naprawdę cudowny. Jestem ci dłużna- ucieszyło mnie to, jak o mnie mówi. Ująłem jej dłonie. Jak zwykle spowodowało to idiotyczne wyczyny mojego serca. Nadymało się jak balon ze szcześcia.

- Gotowa?- zapytałem podekcytowany. Przełknąla głośno slinę

- Chyba tak- szepnęła odwracając wzrok. Wydawało mi się, że coś przede mną ukrywa.

- Wszystko w porządku Bells?-zapytałem zmartwiony. Znowu na mnie popatrzyła i uśmiechnęła się tak jak to najbardziej lubiłem.

- Taak.- zapewniła, ale nie byłem przekonany. Zaprowadziłem ją do motorów.

- Wow, niezła robota Jacob. Są naprawde świetne- pochwaliła mnie, głęboko wpatrując się w moje oczy. Zgłupiałem pod jej wzrokiem. Te czekoladowe oczy roztapiały moje serce. Chłodny wiatr zmierzwił moje włosy, a Bella zadrżała. Niechetnie oderwałem wzrok od jej pięknych oczu i skierowałem go na motory.

- Gdybym miał choć odrobinę rozumu to zwlekałbym z tym jak tylko się da- powiedziałem smutno i wetchnąłem żałośnie. Bella zamrugała szybko. Nie wiedziała o co mi chodzi i jak łaknę jej towarzystwa.

- Jakbym powiedział, że nie umiem naprawiać motorów, to co byś robiła?- zapytałem wyraźnie dając jej do zrozumienia o co mi chodzi.

- Że szkoda, ale napewno będziemy robić coś innego razem- powiedziała wesoło, nawet nie zdając sobie sprawy jak bardzo mi ulżyło. Więc Bella mnie nie zostawi!

- Dalej będziesz do mnie przychodzić?-zapytałem. Bella się zdziwiła, a potem rozkosznie zaśmiała.

- A o to Ci chodzi Jacke! No pewnie, że tak. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak miło mi z tobą spędzać czas..- omało się na nią nie rzuciłem. Nie potrzebowałem żadnych deklaracji. Skoro dobrze jej było ze mną to niczego innego nie pragnąłem jak zatopić się w czułym pocałunku z Bellą. Wstrzymałem się..Dam jej jeszce trochę czasu.

- Mi z tobą też - szepnąłem wpatrując się w nią jak w obrazek. Bella zarumieniła się i odwróciła wzrok. Pewnie chciała zakończyć ten temat. - No to w drogę- powiedziałem wesoło pogwizdując. Byłem niewiarygodnie szczęśliwy! Wciągnąłem bez trudu maszyny na furgonetkę Belli i razem z nią wsiadłem na miejsce. Bella odpaliła rzęzącą maszynę. Że też taki gruchot jej się podobał!

- No to gdzie jedziemy?- zapytała znów patrząc mi w oczy. Uwielbiałem jak to robiła. Mogłem wtedy wyobrazić sobie, że jej też na mnie zależy.

- Sto dziesiątą w prawo. Znam idealne miejsce na naukę.- stwierdziłem wesoło, ale Bella nie wiadomo czemu przygryzła wargę. Omal jęknąłem. Jej miękka, pełna warga wyglądała tak cudownie. Och jak chciałbym dotknąć jej swoimi wargami! Ale jednak jej reakcja na moje słowa była troche dziwna. Bała się jazdy na motorze. Tak! To o to chodziło!

- Bells jak nie chcesz dzisiaj to nie ma sprawy, nie musisz jeździć- zapewniłem ją. Mknęliśmy właśnie niedaleko nadmorskiego klifu- jednej z atrakcji La Push.

- Ale ja chce- powiedziała, ale jej głos zadrżał. Zastanawiałem się dlaczego to robi, skoro się boi. Wyjrzałem przez okno. Słońce powoli kładło się na falach wzburzonego morza. Wściekłe fale uderzały o brzeg klifu, jakby chciały go znieszczyć. Wtedy usłyszałem krzyk Belli.

- Nie!- Popatrzyłem na nia zaniepokojony. Zahamowała raptownie.

- On się zabije!- wykrzyknęła wychodząc z furgonetki i wskazując na klif. Też tam popatrzyłem. Trzech umięsnionych facetów stało na zboczu klifu, a czwarty był juz prawie w wodzie. Zachichotałem. Bella myśłała, że facet chce się zabić. Popatrzyła teraz na mnie wściekle. Skuliłem się. Nie chciałem już widzieć takiej miny skierowanej do mnie.

- Co cię tak śmieszy!? Ten facet się zabije, a tamci go nie powstrzymali- warknęła na mnie. Zachowałem spokój.

- Bells, to tylko zabawa. Oni skaczą z klifu dla zabawy- wytłumaczyłem jej wskazując na następnego faceta, który robił właśnie salto. Z wdziękiem wylądował pośród spiętszonych fal. Dziwne, taka pogoda, a oni skaczą do zimnej wody. Brrr. Przypomniało mi to Sam'a. Ta zabawa jego sekcie przypadła do gustu. Odwróciłem wzrok zagniewany.

- Skaczą z klifu dla zabawy?- powtórzyła Bella rozszerzając oczy. No tak. W Arizonie nie była to atrakcja i nie mieściło jej się to w głowie.

- No tak. Przypominam Ci, że w La Push nie ma centrum handlowego- zacząłem się z nią droczyć.

- Ciekawe co to za zwariowani ludzie- mruknęła wzdrygając się. No tak, pogoda nie była zachęcająca na kąpiel w lodowatej wodzie. Popatrzyłem jeszcze raz na klif. Było juz tam tylko dwoje umięsnionych facetów, strasznie umięśnionych facetów. Nigdy nie widziałem tak potęznych ludzi oprócz.. Zmrużyłem oczy i jęknęłem. To był on. Sam we własnej osobie. Wytężyłem wzrok. I kto jeszcze? O kurde ! Z mistrzem Sam'em rozmawiał właśnie nie kto inny jak Embry. Inny Embry.. To nie był już mój stary, beztroski przyjaciel, ale raczej jego zgorzkniała podobizna.

- Ty też skaczesz?- zapytała Bella z ciekawości. Wyrwała mnie z zamyślenia.

- Taak, ale z niższej wysokości- powiedziałem, a w moim głosie dalej pobrzmiewała niechęć. Wskazałem na skałę wystającą z mniej więcej połowy klifu. Wtedy Embry skoczył z klifu, a Sam tuż za nim. No nie! Odwróciłem wzrok.

- Musisz mnie koniecznie zabrać na takie skoki- powiedziała z nieodgadniętą miną. Że co?! Ona na klifie? Zatrzymałem te uwagi dla siebie.

- Ale może nie teraz. Jest trochę zimno. A wogóle to przed chwilą chciałaś ratować Sam'a- zaśmiałem się oschle. Zdziwiła się z jakiegoś powodu.- zimny wiatr rozwiał jej włosy i Bella zadrżała.

- Okej- mruknęła- Ale jak najszybciej.- Wywróciłem oczami.

- Wiesz czasem zachwujesz się bardzo dziwnie- powiedziałem zatapiając się w jej czekoladowym spojrzeniu.

- Wiem..- westchnęła i odwróciła wzrok na Jared'a, Paul'a, Embry'ego i Sam'a, którzy wchodzili znowu na klif. Taak. To było coś w rodzaju spotkania sekty. Uch..

- No to idziemy wypróbować motory?- zapytałem. Bella pokiwała głową i wsiadła z powrotem do furgonetki. Zapięła pas i wcisnęła pedał gazu. Po chwili milczenia spojrzała na mnie z pytającym wyrazem twarzy.

- Znasz tych facetów z klifu?- zapytała niby to od niechcenia. No tak.. Kto jak kto, ale Bella była dobra w odszyfrowywaniu ludzi. Westchnąłem.. Może i dobrze by powiedzieć Belli o Embry'm, Sam'ie i jego zamiarach co do mnie?

-Tak. To nasza kochana sekta- prychnąłem zdegustowany.

- Macie w La Push sektę?- zapytała zmartwiona i zdziwiona.

- Nie wiem.. To ja ich tak nazwałem. Sam Ulay im dowodzi- znów prychnąłem- ,,Obrońcy” to jest Paul i Jared, moi dawni kumple, konsultują się z wielkim mistrzem- roześmiałem się drwiąco i zacisnąłem pięści. Gniew spalał mnie od wewnątrz. Przełnąłem slinę. Spoko Jacke.. Uspokój się- usłyszałem w swojej głowie głos Billy'ego.

- Nie przepadasz za nimi.- stwierdziła nieśmiało Bella już nie patrząc na mnie. Pewnie przestraszył ją mój wybuch..

- To tak widać?- rzuciłem z ironią już łagodniej. Nie chciałem ją wystraszyć.

- Ale oni nie robią chyba nic złego- próbowała ratować sytuację- Z tego co widzę to tylko lubią się popisywać i działają ci na nerwy.

- Tak. Cholernie działają mi na nerwy.- wyrzuciłem z siebie i zacząłem opowiadać historyjkę o gangu Sam'a.- W zeszłym semestrze stałem raz z kumplami pod sklepem. Sam mijał nas z dwoma swoimi „wyznawcami” Paulem i Jaredem, a wtedy Quil rzucił coś głupiego, znasz go i Paul strasznie się wkurzył. Oczy zrobiły mu się całkiem czarne, uśmiechnął się krzywo - nie, nie uśmiechnął się, tylko tak obnażył zęby- Taak, dobrze to pamiątałem. Bella rozchyliła lekko usta ze zdziwienia, a wyglądało to tak kusząco..Wziąłem się w garść i kontynuowałem.- Był taki nabuzowany, że prawie się trząsł. Ale Sam położył mu dłoń na ramieniu i pokręcił przecząco głową. Paul patrzył na niego, patrzył i w końcu się uspokoił. Naprawdę wyglądało to tak, jakby Sam go powstrzymywał. Jakby Paul miał nas rozszarpać, gdyby nie Uley. Jak w westernie. A przecież Paul ma dopiero szesnaście lat, nie tak jak Sam, który ma dwadzieścia i jest wysoki, i w ogóle. Ten Paul jest niższy ode mnie i nie taki umięśniony jak Quil. Każdy z nas położyłby go jedną ręką.- stwierdziłem, choć w głębii siebie wiedziałem, że trochę mnie przeraziło jego zachowanie. Bella pokiwała głową i mruknęła coś niezrozumiale.

- Powinnam była tam skręcić- powiedziała w końcu wskazując na polną drogę.

- Nic się nie stało- mruknąłem pogrążony w myślach. Czy Bella była osobą, której mogłem wszystko powiedzieć? No może z wyjątkiem tego jak bardzo ją kocham, ale tak, więc chyba mogę jej zaufać.- Zatrzymaj się tu- wskazałem na róg z którego nie było widać nieszczęsnego klifu i Sam'a. Wysiedliśmy z furgonetki. Bez słowa wyjąłem motory. Czułem, że Bella intensywnie nad czymś rozmyśla więc nie przeszkadzałem jej, choć cisza mi już trochę ciążyła.

- Jacob, coś cię dręczy prawda? Coś związane z Sam'em i jego sektą?- dotknęła lekko moich pleców żebym się odwróciłe w jej stronę. Wyprostowałem się gwałtownie, a spłoszona Bella zdjęła rękę. Byłem niepocieszony. Odwróciłem się w jej stronę. Na jej twarzy malowała się jedynie troska. Westchnąłem.

- Tak. Nie powiedziałem ci wszystkiego.- powiedziałem i odwróciłem wzrok. Nie chciałem teraz patrzyć w jej łagodne oczy. Zacząłem kopać koło furgonetki.

- Chodzi... chodzi o to, jak tamci się do mnie odnoszą. Nie podoba mi się to. Widzisz, w radzie teoretycznie wszyscy są sobie równi, ale gdyby mieli wyłonić spośród siebie przywódcę, zostałby nim mój tata. Nigdy nie mogłem zrozumieć, skąd w ludziach bierze się ten respekt wobec niego. Dlaczego jego zdanie najbardziej się liczy. To ma coś wspólnego z jego ojcem i z ojcem jego ojca. Pradziadek, Ephraim Black, był kimś w rodzaju ostatniego plemienia. Może to z tego powodu słuchają Billy'ego. Mnie w każdym razie nikt nigdy nie wyróżniał, nikt nie dawał mi do zrozumienia, czyim jestem synem. Aż do teraz...- nieśmiało na nią spojrzałem. Była zaskoczona moim wybuchem szczerości, ale w jej oczach malowała się również nienawiść do gangu Sam'a i współczucie.

- Nikt cię nie będzie zmuszał, żebyś do nich dołączył!- powiedziała wkońcu wściekle. Była taka kochana. Bała się o mnie i martwiła. Miałem ochotę ją objąć i powiedzieć, że jeżeli ona będzie ze mną to nic mnie nie obchodzi, ale jak zwykle tego nie zrobiłem. Jednak nie powiedziałem jej najgorszej pawdy o Embry'em. Co tam ja, on był ważniejszy.

- To nie wszystko- domyśliła się jak zwykle. Znowu odwróciłem wzrok.

- Jest jeszcze Embry. Od tygodnia mnie unika- westchnąłem żałośnie. Nie byłem na niego zły, tylko się martwiłem. Bella zrobiła skruszoną minę.

- No wiesz, ostatnio tyle czasu razem spędzamy..- tłumaczyła się. Nie chciałem żeby czuła się winna więc szybko to przerwałem.

-Nie, to nie to. Z Quilem też się nie kontaktował. Z nikim się nie kontaktował. Nie chodzi do szkoły, a jak do niego zadzwoniłem to nie chciał ze mną gadać- wylewałem z siebie cały żal i lęki. Przygryzłem wargę.- A teraz Embry trzyma się z Samem i jego bandą. Jest dzisiaj z nimi tam, na skałach. Widziałem ich wszystkich!- podniosłem wzrok na Bellę. Miała oczy tak pełne współczucia i wzajemnego bólu, że jeszcze trochę a bym się normalnie poryczał.- Bella - jęknąłem- oni czepili się go jeszcze bardziej niż mnie. Nigdy nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. A teraz, jak gdyby nigdy nic, skacze z Samem z klifu. Nie wiem co mam robić- Zamilkłem na moment chowając twarz w dłoniach - To samo było z Paulem. Na początku wcale się z Samem nie przyjaźnił. A potem nie pojawiał się w szkole. Był już na każde zawołanie Uleya. Cholera, nie wiem, co jest grane. Nie umiem sobie tego poukładać, a sądzę, że muszę - ze względu na Embry'ego i... ze względu na siebie. Popatrzyłem na nią szukając pocieszenia. Zmarszczyła czoła.

- Mówiłeś o tym Billy'emu?- zapytała. No tak drażliwy temat.

- Billy był pomocny, nie ma co.- prychnąłem.

- Co powiedział?- zapytała i dostała gęsiej skórki. Marzła.. Chicałem ją otulić choćby własnym ciałem. Udałem szorstki głos ojca.

-O nic się nie martw Jacob. Jak będziesz gotowy to wszystko zrozumiesz.- wróciłem do swojego normalnego głosu- I co mam tearz robić? Czy Billy popiera sektę Sam'a? Czy tu może chodzi o te idiotyczne, legendarne plemię?- Potarłem sobie oczy dłońmi żeby wrócić do rzeczywistości.

- Och Jacke!- Wtedy poczułem czyjeś szczupłe ręce i ramiona okręcające się dookoła mnie. Zamarłem. Bella mnie przytuliła, a raczej wtuliła się w moją pierś. Czyżby nareszcie zdała sobie sprawę, że ją kocham? Czy nareszcie ona też mnie pokochała? Z wachaniem, żeby niczego nie zniszczyć położyłem swoje dłonie na jej plecach i łopatkach i delikatnie ją objąłem.

- Nie martw się Jacke. Wszystko będzie dobrze. Nie dasz się jakiemuś Sam'owi! Nie pozwolę mu na to!- szeptała pocieszająco wtulona we mnie.

- Dzięki- powiedziałem czule, ochryplej niż zwykle. Nie panowałem nad swoimi emocjami. Nie chciałem nad nimi panować! Chciałem dać im upust! Wydawało mi się, że Bellę nie krępowała nasza bliskość. Przytuliłem ją mocniej, żeby czuła się bezpiecznie. Pewnie ostatnim razem tulił ją któs zupełnie inny.. Ktoś kto później ją okropnie porzucił. Zagotowało się we mnie. Próbowałem o tym zapomnieć. Dla lepszej koncentracji oderwałem jedną rękę od pleców Belli i dotknąłem jej miękkich włosów.

- Będę częściej ci się zwierzać, jak będziesz mnie tak pocieszać- powiedziałem wesoło. Zapomniałem o Embry'm, zapomniałem o Sam'ie. Oni się teraz nie liczyli. Oto pierwszy raz przytuliłem Bellę. Ta z cichym westchnieniem odsunęła się ode mnie i rzekła z usmiechem;

- Aż trudno uwierzyć, że jestem od ciebie starsza- akcent padł na słowo starsza. Nie wiedziałem czemu. Dla mnie nie miało to znaczenia.- Przy tobie czuję się jak karzełek- zaśmiała się zadzierając głowę, żeby móc mi spojrzeć w oczy. Zatrzepotała rzęsami zupełnie nieświadomie i wstające słońce oświetliło jej skórę koloru kości słoniowej. Jak na sygnał palnąłem;

- Jesteś jak laleczka, porcelanowa laleczka- dotknąłem opuszkami palców jej czoła. Bella odsunęła się lekko, wywracając oczami i rumieniąc się.

- Proszę, tylko żadnych żartów o albinosach- powiedziała udając zagniewaną.

- Jesteś pewna, że nie jesteś albinosem?- zapytałem i korzystając z okazji i wplotłem palce swojej miedzianej dłoni w jej mleczno białe. Kontrast bił po oczach.- Nigdy nie widziałem nikogo bledszego- stwierdziłem szczerze- To znaczy z wyjątkiem..- urwałem widząc reakcję Belli. Pobladła jeszcze bardziej, a w jej oczch znów pojawił się znienawidzony przeze mnie ból. Odwróciła wzrok, żebym nie patrzył w jej oczy. Jej pierś falowała od spazmatycznego oddechu. Cholera, co za gafa. Musiałem to jakoś naprawić.

- Gotowa na lekcję?- spytałem w końcu. Bella wzięła głębszy oddech i kiwając głową spojrzała na mnie cierpiącymi, ale tak pięknymi oczami...

5. Motory i sprawy sekty

- No to pokaż mi gdzie jest sprzęgło- powiedziałem Belli. Posłusznie wskazała prawidłową dźwignię, ufnie wpatrując się w moje oczy. Niemal byłem na nią zły, że tak mnie ciągle rozprasza, ale nie zamieniłbym się za żadne skarby!

- A hamulec?- zapytałem, kiedy znowu odzyskałem głos. Wskazała łydką hamulec przy prawej stopie. Pokręciłem karcąco głową.

- Nie, ten nie jest dla początkujących. O nim zapomnij. Ten jest dla ciebie- powiedziałem biorąc jej dłoń i kładąc na odpowiedniej dżwigni. Moje serce zwiększyło obroty, jak zawsze kiedy dotykałem Bellę.

- Okej- zgodziła się, nerwowo przygryzając wargę. Bałem się. Przeczuwałem, że jej jazda źle się zakończy. Po pierwsze dlatego, że bez przerwy zapominała o hamulcu, a po drugie nie była chętna do jazdy. Oczywiście nie przyznała się do tego, ale ja wiedziałem swoje. Skoro nie chciała to dlaczego próbuje? Ach, Bellę trudno było zrozumieć.

- Zmiana biegów?- dotknęła największej dźwigni

- A gaz?- wskazała prawidłowo- No to wszystkie dźwignie masz już chyba obcykane. No to gotowa do jazdy?- zapytałem. Bella zrobiła taką minę jakby miała zaraz zwymiotować, ale pokiwała głową. Ścisnąłem mocniej jej rękę. Nie chciałem się z nią sprzeczać. Odpaliłem motor. Warknął wściekle i zakołysał się. Bella pisnęła, puściła sprzęgło i złapała się kurczowo kierownicy.

- On nie chce stać- pożaliła się, kiedy opanowała spazmatyczny oddech.

- Nie martw się. Podczas jazdy będzie stabilny- zapewniłem ją, ale żeby czuła się bezpieczniej przytrzymałem motor za siedzenie, kiedy zapaliłem go drugi raz. Też zgasł, a Bella oddychała coraz szybciej. Za czwartym podejściem, gdy Bella prawie dyszała, motor ryknął i zaczął pracować w miejscu. Uśmiechnąłem się do niej.

- No, udało się- nie odpowiedziała, tylko przełknęła głośno ślinę.- Pamiętaj, czarna dźwignia hamulec i nie puszczaj sprzęgła. Hmm.. Pomyśl sobie, że to jest odbezpieczony granat.- Popatrzyła na mnie spanikowana.

- Mam trzymać granat?- zapytała przy wtórze powarkiwania silnika. Pokiwałem głową.

- Pamiętasz jak wrzuca się pierwszy bieg?

-Yhy- wydukała

- No to dawaj i delikatnie dodaj gazu- posłusznie wykonała moje polecenia.- Jesteś pewna, że chcesz spróbować? Wyglądasz na przerażoną- ostatni raz zapytałem.

- Wydaje ci się- syknęła. Motor dalej stał w miejscu.

- Trochę mocniej- pouczyłem ją.

- Wiem- mruknęła spięta.

- No to teraz puszczaj powoli sprzęgło.- Bella rozwarła odrobinę rękę na sprzęgle, ale w tym samym czasie zamarła i rozszerzyła oczy. Z jej ust wydarł się zduszony krzyk. Nie wiedziałem o co jej chodzi! Wpatrywała się niewidzącymi oczami w coś co ja nie dostrzegałem. Motor zakołysał się i przygniótłby Bellę do ziemi, gdybym go nie przytrzymał.

- Bells nic ci nie jest?- zapytałem spanikowany potrząsając jej szczuplutkie ramiona.

- Nie- wysapała z nikłym uśmiehem na ustach. Dziwne.

- Chyba uderzyłaś się w głowę- stwierdziłem patrząc na jej dziwnie jaśniejącą twarz. Jednak motory to był zły pomysł.

-Nie, nie napewno nie. Próbuję dalej- powiedziała z podejrzaną determinacją i wsiadła spowrotem na motor.- Mogłabym ja spróbować?- zapytała kiedy znów miałem odpalić silnik. Zaniepokoiłem się. Wyglądała trochę jakby zwariowała.

- Jasne- mruknąłem. Po kilkunastu podejściach i Belli się udało. Popatrzyła na mnie z dumą.

- Bravo- powiedziałem pełen uznania.- Teraz ostrożnie ze sprzęgłem. Wcześniej za szybko puściłaś.- pokiwała głową niczym pilna uczennica.

- Puszczaj stopniowo- w tym momencie oczy Belli zaszkliły się znowu i nie wiadomo z jakiego powodu uśmiechnęła się. Wystartowała! Jechała prosto, więc raczej nic jej nie było. Oddalała się coraz szybciej. Podbiegłem kawałek krzycząc;

- Bells! Wracaj już!- Ta nic nie odpowiedziała, ale usłyszałem szczęśliwy krzyk z jej ust.

- Edward! Taak!- Co?! Edward Cullen?! To było niemożliwe. Jego tam nie było! Bella przyspieszyła i podąrzała prosto na drzewo. Podbiegłem do Harley'a i odpaliłem go, aby dojechać do Belli.

- Edward! Nie umiem skręciiiiiić!- wrzasnęła Bella. O cholera! Nie nauczyłem jej. Popatrzyłem jak znika za widnokręgiem. Motor Belli zachybotał się. Prawdopodobnie zahamowała złym hamulcem! Krzynęła jeszcze raz i zniknęła.

-Bellaa!- krzyknąłem za nią i od razu wrzuciłem 4 bieg. Motor pruł jak wściekły, a wiatr rozwiewał mi długie włosy. Byłem już blisko niej. Podjechałem jeszcze kawałek i ją zobaczyłem. Leżała bez ruchu z twarzą wtuloną w mech!

- Bells!- czyżby nie żyła? Nie! To nimożliwe! Poruszyła się! Zszedłem z motoru nie wyłączając nawet silnika. Znalazłem się na klęczkach koło niej. Odepchnąłem motor z jej chudego ciała. Uniosłem lekko Bellę i położyłem sobie na kolanach. Nie myślałem nawet o naszej bliskości, bo byłem zajęty wpatrywaniem się w jej otwartą, krwawiącą ranę na czole! Koło niej leżał zakrwawiony kamień, którym prawdopodobnie się zraniła.

- Bella, nic ci nie jest?- zapytałem, chcąc usłyszeć choćby jedno słowo z jej ust, aby udowodnić sobie, że żyje.

- Nic,a nic.- mruknęła dziwnie usatysfakcjonowana- Czuję się wspaniale!- wyszeptała ochryple otwierając oczy. Te już też miała w krwi, która sączyła się z jej czoła.- Choć, spróbuję jeszcze raz, bo to wszystko przez to, że pomyliłam hamulec- mówiła i chciała się już podnieść.

- Chyba sobie żartujesz! Masz na czole wielką ranę- wzasnąłem. Pożałowałem jednak swojej porywczości i uspokoiłem się. Bella skrzywiła się i podniosła rękę do czoła.

- Fuj- mruknęła- Krew. Ale to nic, muszę jeszcze poćwiczyć- powiedziała. Zignorowałem ją.

-Choć zawiozę cię do szpitala- powiedziałem pomagając jej wstać. Zachwiała się. Traciła dużo krwi. Nie zastanawiając się, rozpiąłem koszulę i zwinąłem ją w rulon. Podałem ją Belli,a ta przyłożyła ją sobie do czoła, krzywiąc się raz czy dwa.

- Prowizoryczny opatrunek- mruknąłem.

- Dzieki

- Nie ma sprawy. Pomogę ci iść do samochodu.- Bella zaparła się nogami.

- A co z motorami? Mam nadzieję, że nie uszkodziłam niczego- Boże, ta dziewczyna jest niemożliwa! Ma rozchrane czoło, a zamiast martwić się o siebie, to martwi się o motory! Zamyśliłem się.

- Poczekaj tu- powiedziałem do niej. Moja koszulka już przesiąkała- Zaraz tu podjadę.- Złapałem motor i pomknąłem do furgonetki. Trzeba by było zawieść ją na ostry dyżur, zanim zemdleje. Nie zamierzełem jednak zapytać ją o tego Edwarda chociaż byłem ciekawy, czemu akurat o nim wspomniała. Bardzo by ją zraniło jednak moje pytanie, więc dałem sobie spokój. Kiedy dotarłem do furonetki zerknąłem w stronę Belli. Stała, więc nie było jej słabo. Kiedy kierowałem wzrok na motory, niechcąco zahaczyłem o klif. Sekta Sam'a dalej tam była, ale stała napięta jak struna patrząc w moją stronę. Zamrugałem i odwróciłem wzrok. Zauważyli nas. Ach, trudno. Wsadziłem motor jedną ręką do samochodu, a drugą zgarnąłem włosy z czoła. Zaraz potem ekspresowo wsiadłem do środka i zerknąłem jeszcze raz na klif. Dziwne, sekta zdejmowała właśnie topy i kierowała się w stronę lasu. Embry ociągał się ostatni zerkając w moją stronę. Zagotowało się we mnie! Wyglądał okropnie! Był nieszczęśłiwy, więc sekta zmusiła go do dołączenia. Odpaliłem silnik i pomknąłem w stronę Belli przypominając sobie, że trzeba jak najszybciej dojechać do szpitala. Włączyłem skrzypiące wycieraczki, bo zaczynało mżyć. Zaparkowałem nieopodal Belli. Wyskoczyłem z furgonetki i dopadłem do niej.

- Żyjesz?- zapytałem. Uśmiechnęła się i oczy jej rozjaśniły się prawie tak, jak to robiły pół roku temu.

- Pewnie, nie nakręcaj się tak. To tylko trochę krwi.- wywróciłem oczy i przyjrzałem sie jej krytycznie. Krew już nieco zaschła i oblepiała jej szyję oraz twarz. Ale nawet mimo tego wyglądała cudownie!

- To tylko wiadro krwi- mruknąłem pomagając jej iść do samochodu. Przy mojej pomocy wsiadła na miejsce pasażera. Zapiąłem pasy i odpaliłem furgonetkę.

-Muszę cię zawieźć do szpitala. Trzeba ci koniecznie założyć szwy.- mruknąłem pędząc już w rzęsistym deszczu.

- Hej, Jacke czekaj.- powiedziała.- Jak pojedziemy na ostry dyżur, to Charlie zaraz się dowie o mojej przygodzie i koniec z motorami.- spojrzałem na nią. Uśmiechała się ciepło i wyglądała na niewiarygodnie szczęśliwą i przy tym tak piękną!

-Co proponujesz?- zamyśliła się i mała zmarszczka pojawiła się pomiędzy jej brwiami. Chciałem wygładzić ją swoimi ustami. Niestety sama się rozprostowała.

- Już wiem! Zawieź mnie do domu. Przebiorę się i umyję, a wtedy pojedziemy do szpitala. Nic mi nie będzie, a Charlie'mu powiem, że przewróciłam się i...hmm..O! Uderzyłam głową w młotek. Napewno mi uwierzy..- mruknęła. Zaśmiałem się. Ona to ma pomysły!

- Jesteś pewna Bells? Strasznie krwawisz- powiedziałem z troską w głosie i otoczyłem ją ramieniem, bo zadygotała gwałtownie. Mnie tam nie było zimno.

- Tak, nie martw się Jacob. Krwawię przy byle okazji- na dowód uśmiechnęła się przekonująco. Automatycznie odwzajemniłem uśmiech głeboko wpatrując się w jej modre oczy. Już nie przypominały tych oczu, którymi powitała mnie podczas spotkania. Były roześmiane, choć czaiło się w nich trochę smutku, który miał pozostać już na zawsze w jej oczach.. Po dwudziestu minutach dojechaliśmy do domu komendanta Swan'a. Zgasiłem silnik. Bella rozpięła pas i niezdarnie wyszła na zewnątrz.

- Zaraz wracam!- rzuciła i podbiegła do drzwi. Sięgnęła po klucz nad okapem i odwróciła się jeszcze raz w moją stronę. Uśmiechnęła się przemiło i weszła do środka. Westchnąłem i zacząłem obserwować deszcz, który leniwie siąpał na ziemię. Mogłem ją nie brać na te przeklęte motory! Przecież mogła sobie zrobić krzywdę! I to przeze mnie! Kiedy Charlie się o tym dowie, to dopiero da mi do wiwatu..Najgorzej, że ją to bolało..Przeze mnie rozwaliła sobie czoło! To była moja wina..Hmm..Ale ona widocznie się tym nie przejmowała. Była uśmiechnięta od ucha do ucha i wydawała się być nawet szczęśliwa.. To nie mogła być zasługa motorów, a już tym bardziej nie moja. Miałem nadzieję, że nie znienawidzi mnie po tej przygodzie. Nie to jednak pytanie nurtowało mnie najbardziej. Byłem bardzo ciekawy, co też Bella miała na myśli krzycząc imię tego idioty Cullena. Czyżby go tam zobaczyła? Nie, to niemożliwe.. Cullenowie byli daleko stąd, a poza tym też bym go zauważył. Niestety nic nie wskazywało na to, że Bells mi cokolwiek powie. Szkoda..Bo powinna mi była zaufać. Ja jej zdradziłem moje lęki, a ona.. Patrzyłem tępo jak deszcz ścieka na trawę, która zazieleniła się pięknie. Ach, ten widok zapierał dech w piersiach nawet mi. Wilgotna trawa, zielona ściana lasu.. i ta dziewczyna, która właśnie wychodziła z czerwonego domu. Przyroda nie dorastała nawet do pięt Belli. Ciasnawa kurtka deszczowa opinała jej doskonałe ciało jak druga skóra. Puszyste, ciemno-brązowe kosmyki falowały za każdym krokiem. Twarz zostawiłem sobie na sam koniec. Jej usta tak niewiarygodnie pełne i smakowite wykrzywione miała w pięknym uśmiechu. A oczy..Ach, jej oczy były niewyobrażalnie wymowne. Okalały je kaskady czarnych rzęs. Brązowe oczy były bardzo poważne, ale niewyobrażalnie piękne. Zamrugałem szybko żeby się uspokoić. Byłem na siebie zły. Myślałem, ze w końcu przyzwyczaję się do jej wyglądu. Jednak nic na to nie wskazywało. Bella wcisnęła się do furgonetki trzymając moją koszulkę przy czole. Wyglądała znacznie lepiej. Nie była już wybrudzona błotem i krwią.

- Wyglądasz znacznie lepiej- powiedziałem nie mogąc oderwać oczu od Belli. Uśmiechnęła się i skuliła. Znowu objąłem ją ramieniem, prowadząc samochód jedną ręką. Bella wtuliła się twarzą w moje ramię. Moje tętno przyspieszyło. Omal nie spaliłem się ze wstydu. Miałem nadzieję, że nie słyszała odgłosu mojego przyspieszonego serca i policzków, które zachodziły mi rumieńcem.

- O kurczę, Jacob. Zapomniałam ci wziąć jakiejś koszuli z domu- powiedziała Bella przepraszająco, prostując się. Staliśmy właśnie na światłach. Mocniej ją objąłem, żeby znów przyłożyła twarz jak najbliżej mnie.

- Nic się nie stało- powiedziałem wesoło, sczerząc żeby- Nie jest mi zimno- nie kłamałem. Było mi nawet odrobinę za ciepło, ale nie otwierałem okien ze względu na Bellę, która szczękała zębami. Po kilku sekundach znowu przytuliła czoło do mojego ramienia. Niemal mruczałem z zadowolenia..Od domu Swanów do szpitala było około dziesięciu minut jazdy. Mijaliśmy w ciszy domy w Forks, małe markety i całodobowe apteki. Ani razu nie spojrzałem na Bellę żeby się nie rozproszyć. W końcu sobie pozwoliłem na chwilę zapomnienia. Zerknąłem na nią ukradkiem. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, że Bella zerka na mój nagi tors. Może ją to krępowało.

- Co?- zapytałem trochę zmieszany. Uśmiechnęła się odrobinę.

- Nic, po prostu dopiero uświadomiłam sobie pewną rzecz. Wiesz, jesteś całkiem przystojny.- mruknęła uwodzicielsko, ale potem zaraz odwróciła wzrok zawstydzona. Moje serce jeszcze trochę, a rozsadziłoby mi pierś ze szczęścia. Ona uważała, że jestem przystojny! Kurczę, haha, supeer! Ja nie moge! Zachowałem jednak kamienną twarz i powiedziałem lekceważąco wznosząc oczy ku niebu.

- Chyba naprawde uderzyłaś się w głowę- wyszło idealnie. Narazie musiałem zachowywać pozory, że nic do niej nie czuję, choć nie zawsze mi się to udawało.

-Mówię serio- upierała się Bella. Zacisnąłem mocniej rękę na jej chudym ramieniu. Nie łatwo było mi się powstrzymać przed objęciem jej całej i przylegnięciem ściśle do jej całego ciała, a co dopiero przed flirtem, kiedy tak mówiła.

- No to dzięki czy coś w tym stylu.- znowu wyszło perfect. W duchu cieszyłem się jak idiota. No nie moge! Bella kocham cie! Kocham cie!

- Nie ma za co, czy coś w tym stylu- parsknęła śmiechem, a ja razem z nią. Śmialiśmy i śmialiśmy jak to często zdarzało się, kiedy byliśmy we dwoje. W szpitalu Belli założono 7 szwów! Cały czas trzymałem ją za rękę i rzucałem przepraszające spojrzenia, kiedy tylko na mnie patrzyła. A patrzyła często.. Wróciłem do domu późno, bo ani ja nie chciałem się rozstawać z Bellą, ani ona ze mną. W miarę upływu czasu robiła się coraz bardziej poddenerwowana. Kiedy Bella zniknęła z zasięgu mojego wzroku w La Push, powłócząc nogami poszedłem do domu. Mokra trawa skrzypiała pod moimi butami. Wzdrygnąłem się, kiedy popatrzyłem na krzak, z którego jeszcze wczoraj wyglądał ten straszny stwór. Masakra..A skoro już o takich zagadkach mowa, to co się stanie z Embry'm? Jest członkiem tej podejrzanej sekty Sam'a i najwyraźniej zabroniono mu się było ze mną porozumiewać. Tak! On na pewno nie zrobił tego z własnej woli! Poprostu Sam mu kazał! Kamień spadł mi z serca. Uchyliłem ostrożnie drzwi, bo wiedziałem, że Billy był w domu. Z kuchni było słychać podniesione głosy.

- Nie możesz tak zrobić! Jacob cierpi!- to Billy zagrzmiał waląc pięścią w stół.

- Zrozum, muszę.. też mi jest z tym ciężko, ale..- To Sam szeptał właśnie coś ojcu.

- Chłopaki. Przecież można pójść na kompromis. Embry nie jest idotą, a Jacob'a wkrótce spotka to samo, więc..- Harry Clearwater? On też tutaj? I rozmawiają o Embry'm i o mnie! Może uda mi się coś dowiedzieć. Podkradłem się cicho do rogu, w którym zawsze stały plastikowe butelki. Może uda mi się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi! Przyłożyłem ucho do drzwi kuchni, skąd dochodziły teraz przytłumione słowa. Wtedy coś trzasnęło i warknęło. Zbaraniałem.

- Nie! Embry nie spotka się z Jacobem i koniec kropka! Nie zmienię zdania- ryknął Sam. Nigdy nie słyszałem go takim wściekłym! Szok był tak duży, że upadłem na wznak, robiąc mnóstwo hałasu, wpadając na butelki. Cholera! Gdybym nie był taką niezdarą!! Zacząłem się szybko podnosić się klnąc pod nosem. Jeszcze chwila! Aj, cholera! Głosy za drzwiami ucichły. Usłyszałem dźwięk skrzypiącego linoleum, kiedy Billy jechał na wózku do drzwi. Natychmiast się podniosłem, nie chcąc wyjść na podsłuchiwacza, choć ojciec pewnie domyślał się, że tam byłem. Wyplątałem z włosów kawałek plastiku i stanąłem gotowy do konfrontacji z Billy'm. Nie gniewałem się jednak na niego. Nie po tym, co usłyszałem. Ojciec martwił się o mnie, chciał żeby Embry się ze mną spotkał. Byłem mu za to wdzięczny.. Nie to co ten okropny Sam! Drzwi od kuchni rozwarły się trochę i snop światła pochodzącego ze starej lampy mojej mamy, padł na mnie. Ujrzałem twarz ojca. Tak jak się spodziewałem, byłem zagniewany.

- Jacob co ty tu robisz?- warknął. Zrobiłem minę niewiniątka.

- Właśnie przyszedłem do domu.- Billy łypał jeszcze jakiś czas na mnie spode łba. W końcu westchnął i zapytał;

- Chcesz coś zjeść?- mój żołądek jak na zawołanie skręcił mi się z głodu i wydał przeciągły dźwięk. Billy zaśmiał się ochryple i gestem zaprosił mnie do kuchni. Wcisnąłem się do po brzegi zapełnionego pomieszczenia. Na podłodze siedzieli Jared i Paul, którzy nie brali udziału w dyskusji. Przy stole pochylali się ku sobie Harry i Sam. Kiedy mnie zobaczyli uśmiechnęli się obaj. Zmroziłem ich wzrokiem. Chętnie bym ich wygonił! Ich wszystkich! Sam wcale się nie zmieszał, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej natarczywie mi się przyglądał. Zakląłem pod nosem i ręce mi dziwnie zadygotały ze złości. W głebii pierśi poczułem jakby coś mi rozwalało wnętrzności ze złości. Przyłożyłem ręce do serca i zacząłem szybciej oddychać. Zamknąłem oczy. Miałem ochotę rozszarpać Sama na części, a potem zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz. Warknąłem dziwnym głosem i krzyknąłem ze strachu. Co się ze mną dzieje! Prawie nie słyszałem podniesionych głosów za moimi plecami i tego zamieszania. Cholera! Muszę myśleć o Belli. Jutro się z nią spotkam. Będziemy spędzać ze sobą czas. Wszystko będzie OK. Uspokój się Jacke! Sam siebie ganiłem w duchu. Powoli dochodziłem do siebie. Oparłem dłonie na stole, żeby się uspokoić. Oddychałem coraz bardziej miarowo. Wdech, wydech. Taak.. Przetarłem ręką czoło, które było pełne kropelek potu. Całkowicie się wyprostowałem i w końcu otworzyłem oczy. Jared, Paul i Sam stali w dziwnych pozach dookoła mnie . Billy z ręką na telefonie spoglądał na mnie z otwartymi ustami ze zdziwienia. Harry pierwszy odzyskał głos.

- Jacob..- zamachał rękami, niewiedząc co powiedzieć. Też nie wiedziałem. Z jednej strony byłem nadal pełen potworenej złości, ale z drugiej strony miałem ochotę uciec stąd z krzykiem jak jakiś mięczak. Przełknąłem głośno slinę i nie panując już nad sobą pobiegłem do pokoju. Zanim drzwi zatrzasnęły się za mną z hukiem usłyszałem jeszcze głos Billy'ego.

- Nie jest gotowy..- padłem na łóżko. Zwinąłem się w ciasny kłębek i miarowo kołysałem się w przód i w tył patrząc na zachodzące słońce. Coś się złego działo w La Push; z Embry'm, z Samem, z Billy'm i ze mną. Chyba już nigdy nie miałem zapomnieć czego doświadczyłem przed chwilą. Tej niszczącej mnie złości, tego bólu w klatce piersiowej. Złapałem się za głowę. Co się ze mną działo!? Co się wogóle działo! Nie miałem nawet szans porozmawiać z Embry'm! Z nikim nie mogę porozmawiać! Ach, tak.. Jest jeszcze Bella. Jednak nie chciałem mówić tego Belli. Nie to, że jej nie ufałem czy coś, ale poprostu nie chciałem, żeby się zamartwiała przeze mnie. I tak ma już dostatecznie dużo na głowie. A ojciec? Prychnąłem. Taak, on to dopiero doradzi..Ha! Poderwałem się z łóżka z hukiem lądując na podłodze. Auć! Wstałem masując łokcie. Jest jeszcze Quil! On mnie zrozumie. Zakradłem się cichutko koło telefonu. W kuchni dalej panował zgiełk. Wykręciłem numer Quil'a. Od razu odebrał;

- Halo?

- Quil, to ja Jacob. Błagam wpadnij teraz do mnie.

- Jacke, coś się stało?- zapytał przestraszony Quil.

- Poprostu przyjdź, ok? Cześć.- odjąłem słuchawkę od ucha.

- Coś go blokuje..- głos Billy'ego rozpoznałbym z daleka. Zamarłem czekając na to co powie dalej.

- Nie domyślasz się co?- zapytał z sarkazmem Paul. Sam chrząknął znacząco. Nie wiedziałem o co im chodzi! Blokuje kogoś? Co blokuje? I co to wszystko ma znaczyć!? Billy westchnął ciężko

- Nie mogę mu zabraniać spotykać się z Bellą. Nie po tym co doznał z powodu Embry'ego. On nie zasługuje na to..- głos mu się załamał. A więc to o mnie chodzi, tak?! Znowu o mnie! Nie moge sie spotykać z Bellą! Niech się lepiej ode mnie od czepią do cholery! Ktoś jeszcze coś wtrącił, ale ja już wychodziłem na zewnątrz. To była chłodna noc. Szron pokrył już malutką warstwą trawy. Jak na luty to i tak było nie tak źle. Poszedłem do garażu i uklęknąłem przy rabbicie. Miałem zamiar niedługo go skończyć. Quil przyszedł po około pięciu minutach, kiedy reparacja już wkręciła mnie na dobre. Miałem rację. Po rozmowie z przyjacielem od razu mi ulżyło. Przyrzekliśmy też sobie pewną rzecz. Kiedy Sam nas dorwie ( twu twu! ) nie zerwiemy ze sobą kontaktu tak jak to zrobił Embry. Nie damy mu się tak łatwo! Wykonałem też kawał dobrej roboty przy rabbicie. Jak dobrze pójdzie to skończę go za tydzień! Położyłem się spać z o wiele lżejszą głową. Następnego dnia po szkole poszliśmy z Quil'em do Embry'ego. Tak jak się spodziewaliśmy, nie było go w domu. Jego mama nie umiała nam nic powiedzieć. Zaraz potem, Bella znowu do mnie wpadła. Ach, byłem taki szczęśliwy! Było nam razem tak wesoło i miło. Niestety nie mieliśmy dużo do roboty. Posiedzieliśmy trochę z Billy'm, pochodziliśmy po plaży, pobylismy trochę w garażu, wesoło gawędząc. Kiedy przyszliśmy spowrotem do domu ułożyliśmy się na kanapie i włączyliśmy telewizor. Nie leciało nic ciekawego, więc zainteresowałem się na powrót Bellę. Dzisiaj miała dziwnie pokrążone oczy, jakby nie spała wcale tej nocy. Dodatkowo była dziwnie zmęczona i wyczerpana. Miała jednak uroczo jaśniejące oczy i malinowe usta lekko rozchylone. Przełknąłem ślinę żeby nie wywalić jęzora jak jakiś pies.

- Jutro też przyjedziesz?- zpytałem prosząco, kiedy się opanowałem. Zwróciła na mnie oczy i pokiwała głową zadowolona.

- To fajnie- powiedziałem naprawdę szczerze, uśmiechając się promiennie. Bella odwzajemniła uśmiech ukazjąc szereg białych zębów.- A co chciałabyś robić?- wyłączyłem telewizor. Bella podrapała się po brodzie.

- Czy ja wiem...- mruknęła. Miała minę jakby się nad czymś wachała. A jednocześnie to coś było bardzo bolesne, bo marszczyła czoło, a jej oczy robiły się coraz ciemniejsze.- Hmm..Byłam kiedyś na takiej łące..Podczas pieszej wycieczki..- starannie ważyła każde słowo- I zastanawiam się czy..udałoby się nam ją odnaleźć.- zakończyła, głęboko i pytająco patrząc w moje oczy. Jak mógłbym jej czegokolwiek odmówić! Kiedy tak się we mnie wpatrywała mógłbym skoczyć za nią w ogień. Jedyne czego nie mogłem dla niej zrobić, to ją zostawić. Uśmiechnąłem się szeroko.

- Z kompasem i mapą na pewno się uda. To kiedy chcesz spróbować?- zapytałem. Bella zawachała się. Wiedziałem o co jej chodzi. Jakoś strasznie upodobała sobie jazdę na motorze. Ja natomiast nie chciałem żeby narażała się tak podczas jazdy.- Może jutro?- zapytałem niedoczekawszy się jej odpowiedzi.- A pojutrze znowu motory.

- Musimy też znaleźć czas na wspólne kucie- uśmiechnąłem się słysząc z jej ust zaakcentowane słowo ,,wspólne”. Pokiwałem głową.

-To może jutro łąka, pojutrze motory, a w poniedziałek kucie?- zapropnowałem. Przystała na moją propozycje przysyłając mi jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Policzki mi zapłonęły i serce zatrzepotało z uwielbienia. Następnego dnia rano Bella stawiła się o ustalonej porze. Przyniosła też mapę i kompas. Położyłem się na podłodze i zacząłem kreślić trasę, którą według mnie powinniśmy się poruszać. Bella w tym czasie dotrzymywała towarzystwa ojcu. Ten natomiast był dla mnie ostatnio bardzo miły. Nie było to dla mnie podejrzane. Nie po tym co usłyszałem od Sama i jego kumpli i nie po tym jak mnie dzielnie wspomagał.. Po nieco długich przygotowaniach wyruszyliśmy w trasę. Nawet nie spodziewałem się, że wycieczka po lesie może być, aż tak miła. Bells jak przypuszczałem nie była zbyt dobrym piechurem. Musiałem ją przytrzymywać w talii, kiedy przechodziliśmy po nierównych terenach. Za każdym razem moje serce przyspieszało wydając donośne uderzenia. Żeby to zamaskować zacząłem wesoło pogwizdywać, wesoło odpowiadając Belli na zadawane pytania. Co chwila zerkałem na kompas, choć na tyle orientowałem się w znajomym lesie, że obyłoby się bez niego. Kiedy już byłem tak szczęśliwy, że miałem ochotę wdrapać się na drzewo i krzyknąć jak bardzo kocham Bellę, ta odchrząknęła i powiedziała;

- Jacke..- odwróciłem się do niej. Wyglądała na trochę zmieszaną.

- Tak?- pogwizdywałem dalej zastanawiając się co też chce zapytać.

- Co słychać u Embry'ego? Przeszło mu może?- Moja twarz stężała. Co mogłem jej powiedzieć? O moim szaleństwie? Niee.. O tym, że sekta chce zapobiec naszym spotkaniom? Nigdy! Nie chciałem jej martwić. Podjąłem przerwany marsz układając sobie w głowie słowa, które musiałem starannie dobrać. Po kilku krokach zatrzymałem się, aby Bella zrównała się ze mną. Miała tak smutną twarz, że aż zrobiło mi się jej żal.

- Nic mu nie przeszło- mruknąłem, a własne słowa dziwnie mnie raniły. Bella szczerze mi współczuła- to było wypisane na jej twarzy.

- Dalej trzyma z Sam'em?- pokiwałem smutno głową. Że też musiała mi o tym przypomnieć. Objąłem ją lekko ramieniem, użalając się nad sobą. Bella zesztywniała, ale nie zrzuciła mojej ręki. To mnie ucieszyło.

- Dalej się na ciebie krzywo patrzą- kontynuowała. Spojrzałem w bok. Nie chciałem żeby wyczytała z nich za wiele.

- Czasami- mruknąłem.

- A Billy?- zagotowało się we mnie. W tym jednym ojciec się nie zmienił. Kiedy go pytałem reagował tak samo- plótł trzy po trzy i mówił, że dowiem się w swoim czasie.

- Jak zwykle pomocny- prychnąłem. Bella zadygotała się, jakby z gniewu, że jestem źle traktowany. Uśmiechnąłem się w duchu.

- Kanapa w naszym domu jest do twojej dyspozycji- zarumieniłem się zadowolony i rzuciłem;

-Tak, Billy zgłosi na policji, że mnie porwano, a tu okaże się, że porwał mnie sam pan komendant.- zaśmiała się i poważna atmosfera automatycznie zniknęła, choć głowę nadal miałem pełną sekty. Niestety łąki nie udało nam się znaleźć mimo wspólnych chęci. Doszliśmy do furgonetki zawiedzeni.

- Nie martw się znajdziemy ją- zapewniłem Bellę. Popatrzyła na mnie z wdzięcznością. Chyba naprawdę jej na tym zależało.

- Następnym razem zaopatrz się w plastry od odcisków. Te buty na pewno dały ci w kość- powiedziałem patrząc na jej lekko opuchniąte stopy i czerwone kolana.

- Odrobinkę- przyznała. Zaśmiałem się łapiąc ją za rękę. Oczywiście spowodowało to u mnie normalną już reakcję- przyspieszone tętno i uśmiech na twarzy...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 6, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 5, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w Nowiu oczami Jacoba- rozdiał 1, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w Nowiu oczami Jacoba- rozdiał 2, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba- rozdział 3, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 6
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 4, dodane, ff, KSIĘŻYC W NOWIE OCZAMI JACOBA
Księżyc w nowiu oczami Jacoba rozdział 7
Księżyc w nowiu oczami Jacoba
Księżyc w Nowiu oczami Edwarda
3 rozdziały Księżyca w Nowiu oczami Edwarda
księżyc w nowiu oczami edwarda rozdziały od I do IX

więcej podobnych podstron