BONES
TRAGEDIA
CZY
NOWA SZANSA?
Część 1
Mimo późnego wieczoru w Instytucie Jeffersona nadal ktoś pracował. W jednej z sal doktor Brennan badała jedne z licznych ludzkich szczątków z otchłani(Limbo). Jak zwykle zapomniała się w pracy i nie zauważyła, że wszyscy już dawno wyszli.
-Bones! Gdzie jesteś?- Znajomy, głęboki głos jej partnera rozniósł się po wyludnionym laboratorium.
- Tutaj. - Odpowiedziała nie odrywając wzroku od dziwnych śladów na lewej kości strzałkowej.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę.
- Skoro wiedziałeś, po co wołałeś? O co chodzi?- Jej widoczne lekkie poirytowanie zdziwiło go i zaniepokoiło. Jeśli Bones nie panowała nad uczuciami i je pokazywała, sprawa musiała być poważna. „Będzie na to czas po drodze.”
- Jak to o co? Mamy nowa sprawę.
- Dobrze. Muszę to zakończyć, daj mi 5 minut. W tym czasie podaj szczegóły.
- Wybuch niewielkiej bomby w starej dzielnicy fabrycznej. Wciąż przeszukują okolicę. Nie są jeszcze znane motywy, ani nie wytypowano podejrzanych, ale…
- Ile ofiar? - Przerwała mu niecierpliwie.
- Na szczęście nikt nie ucierpiał. - Po czym dodał z lekkim półuśmieszkiem. - Tak późnym wieczorem, w piątek, nikt już tam nie pracował. Zrelaksowanie się po tygodniu ciężkiej pracy dobrze działa na większość. Powinnaś czasem spróbować.
- Nie odbiegaj od tematu. Jeśli nie ma ofiar, do czego jestem ci potrzebna?
- Eksplozja naruszyła kilka budynków. W czasie zabezpieczania miejsca w jednej ze ścian natrafiono na prawdopodobnie ludzkie szczątki.
Czarny samochód Bootha szybko pokonywał puste o tej porze ulice w na wpół uśpionym mieście.
- Bones, co się stało? Jesteś zdenerwowana.
- Nic, naprawdę. - odrzekła wymijająco, choć wiedziała, że jego nie oszuka. Jak to się stało, że znał ją lepiej niż ktokolwiek inny, no, może wyłączając Angelę.
- Bones?
- Mój ojciec już od kilkunastu dni nie daje znaku życia. Gdy widzieliśmy się ostatnio, uprzedził, że ma pewne sprawy do załatwienia i prosił, żebym się nie martwiła, kiedy go nie będzie. - Odwróciła głowę do okna, więc Booth nie mógł zobaczyć jej oczu i wyrazu twarzy, ale jej głos świadczył o poruszeniu.
- Na pewno wszystko z nim w porządku. To dorosły facet, umie sobie radzić, poza tym przecież powiedział ci, że jakiś czas go nie będzie. - Próbował wesprzeć ją słowami i swobodnym tonem, ale wtrąciła mu się w połowie zdania:
- Wiem, że nic mu się nie stanie, obawiam się raczej, że te jego sprawy doprowadzą go znów przed sąd. Jest zdolny do wszystkiego…
- Temperance, - Jak zwykle jej imię podziałało i sprawiło, że spojrzała na niego. - Max został tu i zaryzykował proces dla ciebie. Musisz uwierzyć, że cokolwiek robi, twój ojciec cię kocha i chce tylko twojego dobra. Sama w czasie rozprawy walczyłaś o jego niewinność, więc czemu teraz w nią nie wierzysz? - Po czym dorzucił z uśmiechem - Zobaczysz, wkrótce się odezwie.
Brennan milcząc, wpatrywała się w migające za szybą światła nocnego miasta.
Bones była zdumiona rozmiarem zniszczeń na miejscu wypadku.
- I ty to nazywasz wybuchem niewielkiej bomby?- Ton jej głosu upewnił go, że rozmowa w samochodzie choć trochę jej pomogła. Ignorując retoryczne pytanie, poprosił ją by chwilę poczekała i odszedł porozmawiać z szefem grupy zabezpieczającej teren. Wróciwszy, ostrzegł:
- Musimy uważać tam w środku. Postawiono prowizoryczne zabezpieczenia i nie ma bezpośredniego zagrożenia życia, ale nie sposób wszystkiego przewidzieć, więc żadnych gwałtownych ruchów i nieprzemyślanych akcji, Bones.
Przedarli się przez gruz pokrywający podłoże, oświetlając drogę kieszonkowymi latarkami. Dotarli do naruszonej ściany, z której wyraźnie wystawała ludzka czaszka oraz częściowo tylko odsłonięta górna część szkieletu.
- Nie można jeszcze wydobyć całości, w takim razie daj mi tylko podstawowe informacje.- rzucił Booth, przejmując jej latarkę, by zapewnić stabilne światło.
- Prawdopodobnie kobieta, ale nie mogę stwierdzić ostatecznie bez badania miednicy. Około 30 - 40 lat, rasa biała. Biorąc pod uwagę stan rozkładu, została zamordowana niedawno, do kilku tygodni. Nie mogę powiedzieć wiele więcej. Są ślady wskazujące na to, że zamurowano ją żywcem, - Grymas na twarzy Bootha.- ale to również stwierdzę definitywnie dopiero w labolato…
Huk kolejnej eksplozji przeszył powietrze, budynek zatrząsł się i zatrzeszczał złowieszczo. Reakcja Bootha była błyskawiczna. Odciągnął Brennan od ściany w kierunku wyjścia, a usłyszawszy rumor walących się pięter, popchnął ją na ziemię i osłonił własnym ciałem. Poczuł jeszcze gruz spadający na niego i spojrzał w szeroko rozwarte strachem oczy Brennan, po czym stracił przytomność.
Powrót do świadomości był jak diabli bolesny. Odczuwał ból i ucisk w całym ciele, szczególnie w prawej nodze. Miał problemy z oddychaniem, a krew z rozciętego łuku brwiowego zalewała mu oczy. Nawet gdyby nie to i tak nie widziałby nic w otaczających go ciemnościach. „Gdzie ja do cholery jestem? Co to było?” Zszokowany cierpieniem, dusznością i mrokiem nie potrafił dać sobie jasnej odpowiedzi, gdy nagle… Wszystko wróciło do niego kiedy poczuł tak dobrze mu znane perfumy i ledwie wyczuwalną woń owocowego szamponu. „Dobry Boże, nie!” Po omacku znalazł jej szyję i z lekkim westchnieniem ulgi wychwycił słaby puls a na twarzy poczuł płytki oddech.
- Temperance! Obudź się, hej, wróć do mnie! - Niestety, nie doczekał się odpowiedzi, Brennan pozostała nieprzytomna. Bardzo ostrożnie sięgnął ręką nad ich głowami i powiększył nieco szpary pomiędzy gruzami, by dostarczyć choć trochę więcej powietrza. Następnie spróbował znaleźć w tym całym rumowisku jakieś stabilne punkty oparcia, po czym zmienił pozycję tak, by nie przygniatać Brennan. Wzięcie na siebie całego tego ciężaru spowodowało straszny ból w całym jego potłuczonym ciele, ale w tej chwili nie obchodziło go to, nie martwił się o siebie. Wiedział jednak, że długo tak nie wytrzyma i zaczął żarliwie modlić się o ratunek. Przez głowę przewalało mu się kłębowisko chaotycznych myśli: „Jeszcze nigdy nie byłem tak bliski straty jej. To przecież niemożliwe. Już nigdy nie narażę jej na niebezpieczeństwo, tylko mi jej nie zabieraj! Boże, gdzie oni są, przecież byliśmy blisko wyjścia, muszą nas znaleźć. To wszystko moja wina.” Wśród tego natłoku myśli pojawiła się jedna, która go przeraziła: „Ja już nie potrafię bez niej żyć!” Spróbował wyobrazić sobie życie bez Brennan i to dobiło go ostatecznie. Poza tym czuł jak jego mięśnie i całe ciało powoli odmawiają mu posłuszeństwa.
- Temperance, przepraszam. - wyszeptał. Znienacka wydało mu się, że coś usłyszał. Zamarł w bezruchu, by osypujący się pył mu nie przeszkadzał i nasłuchiwał.
- Agencie Booth! Doktor Brennan! - „Nareszcie.”
- Tu! Pośpieszcie się!
- Co z wami?
- Doktor Brennan jest nieprzytomna. Pośpieszcie się!
Część 2
Obudziło go zimne światło odbijające się od białych ścian. „To było do przewidzenia. Szpital.” Czuł się dobrze, ale wiedział, że jest to wynik leków pompowanych do jego ciała przez kroplówki. W desperackiej nadziei, że przy swoim łóżku ujrzy całą i zdrową Brennan, powoli otworzył oczy, mrużąc je przed silnym blaskiem. Dojrzał kobiecą sylwetkę i z ulgą wychrypiał:
- Cześć, Bones.
- Booth! Jak się czujesz? - Lekko zmieszany głos nie należał do tej, którą pragnął usłyszeć.
- Camille, gdzie jest…
- Na korytarzu jest ktoś, kto bardzo chciałby cię zobaczyć. Poczekaj chwilę. - Doktor Saroyan wyszła pośpiesznie, bo wiedziała jakie pytanie chciał zadać, a w interesie jego zdrowia było, by go teraz nie denerwować i odwlec to najdłużej jak się da. „Znając Bootha, o wiele za szybko wyciągnie z nas tę odpowiedź” - pomyślała, kierując się do szpitalnej kafeterii, gdzie, jak podejrzewała, Rebbeca zabrała Parkera.
Po chwili Booth zobaczył jak śliczny blond włosy chłopiec wbiega do pokoju i zatrzymuje się gwałtownie na widok pokiereszowanego ojca, podłączonego do rurek i monitorów.
- Cześć, tato.
- Cześć, smyku. Chodź tu do mnie. - Zachęcony Parker ostrożnie go uściskał. Do syna dołączyła również Rebbeca i ucałowała Bootha w policzek.
- Bardzo cię boli, tato? Jak się czujesz? Kiedy wyzdrowiejesz?
- Niedługo, synku. Wszystko będzie w porządku. - Booth uśmiechnął się do chłopca.
- Dziękuję, że go przyprowadziłaś. - W czasie tych trudnych chwil Parker konkurował o miejsce w jego myślach ż Brennan. Dwie aktualnie najważniejsze dla niego osoby na świecie.
- Nie musisz dziękować, Cieszę się, że jesteś cały. Ja lub Sid będziemy tu z nim zaglądać, dopóki cię nie wypuszczą. Niestety teraz musimy już iść, jest późno. Długo kazałeś na siebie czekać. Parker jest już zmęczony, a jutro idzie do szkoły. - Rebbeca uśmiechnęła się przepraszająco.
- Oczywiście. - Jeszcze raz przytulił syna i pogładził go po blond lokach. - Bądź grzeczny, z zobaczymy się jutro, smyku.
Booth odprowadził ich wzrokiem. Mimo tego, że nie udało mu się założyć rodziny z Rebbecą, niczego nie żałował, bo dała mu takiego wspaniałego syna. Choć nie był tak skryty jak Brennan, to niewiele miał naprawdę bliskich mu osób. „Właśnie, Brennan!” Oczekiwał, że teraz pojawi się może ktoś, kto wszystko mu wyjaśni.
Cam, Hodgins i Ang cicho rozmawiali na korytarzu, Stwierdziwszy, że najbliżsi zakończyli wizytę, weszli do Bootha. Zniecierpliwienie i złość a przede wszystkim obawa widoczne były na twarzy agenta. Przeczuwał to, czego nie chcieli mu powiedzieć, a niepewność potęgowała tylko jego wzburzenie.
- Może ktoś mi wreszcie wyjaśnić, co tam się stało?!
- Ten zamachowiec zostawił jeszcze jedną bombę. Wygląda na to, że jego celem było po prostu zabicie jak największej ilości funkcjonariuszy, którzy pojawili się po pierwszym wybuchu. - wyjaśnił Cam.
- Ale był niedouczony, zegar drugiego ładunku źle zadziałał. Mieliście pecha, że wybuchła akurat wtedy…
- Jack! - Angela uciszyła go, ale trochę za późno.
- Pech!! Ty to nazywasz pechem! To, że mogliśmy tam zginąć, to, że jestem cały posiniaczony. Tak, właściwie, co mi jest?! - wybuchł Booth.
- Sorry, stary. - zreflektował się Hodgins.
- Szok, odwodnienie, lekkie niedotlenienie, połamane trzy żebra i dwa paliczki, bardzo źle zwichnięta prawa kostka. Nie licząc drobnych ran ciętych. - fachowo nakreśliła Cam.
- Czyli lepiej niż myślałem. Bywało już gorzej. A teraz najważniejsze. Wiem, że nie chcecie mi tego powiedzieć dla mojego dobra, ale ja muszę wiedzieć. Co z Brennan?
Wszyscy zamilkli. Wiedzieli, że tak będzie. Angela starała się powstrzymać łzy.
- Do jasnej cholery! Albo mi powiecie, albo w tej chwili wstanę i sam pójdę jej poszukać! - Głos załamał mu się odrobinę, czego dotąd u niego nie słyszeli, ale z całej twarzy biła wściekłość, a zwykle ciemnobrązowe oczy pociemniały jeszcze bardziej pod przymrużonymi powiekami.
- Seeley.
Cichy majestat świątyni działał na niego kojąco. W powietrzu unosił się specyficzny zapach palących się świec, a poranne światło przenikające przez witrażowe okna rysowało kolorowe smugi na zmęczonej ostatnio twarzy agenta. Źle sypiał, dokładniej mówiąc prawie wcale, nadal nie pozwalano mu wrócić do pracy, bo choć wszelkie fizyczne urazy już się zagoiły, nie do końca mógł to powiedzieć o swoich emocjach. Cały swój czas dzielił pomiędzy kościół a szpital. Właśnie czekał, aż rozpoczną się godziny odwiedzin.
Słowa, których tak się obawiał nie padły. Ale i tak nowiny były złe: „Seeley, ona żyje. Doktor Brennan żyje. Lecz okazało się, że w czasie wypadku mocno uderzyła o coś głową. Jest w śpiączce.”
Początkowa ulga, jak i dalsze przerażenie, wściekłość, poczucie winy żyły w nim nadal. Od kiedy tylko był w stanie wstać z szpitalnego łóżka, mimo wyraźnych sprzeciwów jego lekarza, wymykał się by przy niej posiedzieć. Teraz, po wypisaniu ze szpitala, spędzał przy jej boku większość dnia.
Z jednym stale nie mógł sobie poradzić - obwiniał się o spowodowanie jej stanu. Doszedł do jedynego logicznego dla niego wniosku, że musiała uderzyć się gdy popchnął ją na podłogę, bo przecież później cały czas ją osłaniał. Cam i reszta zezulców ostro protestowała przeciw takiemu mniemaniu: „Booth, gdyby nie ty, obydwoje bylibyście już martwi, ratownicy stwierdzili, że w okolicę ściany ze szkieletem zwaliło się najwięcej gruzu. Uratowałeś ją.” Wiedział, że mają całkowitą słuszność, ale ciężko było mu się uporać z tymi uczuciami.
Niespodziewanie poczuł wibracje wyciszonego z szacunku telefonu. Jedno spojrzenie na wyświetlacz spowodowało, że zapomniał gdzie się znajduje i odebrał.
- Tak, doktorze?
- Agencie Booth, mamy nowinę. Właśnie się obudziła. - Ta słowa poderwały go z ławki, ale następne zatrzymały.- Niestety, nasze obawy zdają się potwierdzać. Proszę zebrać jej przyjaciół i przyjechać jak najszybciej.
- Oczywiście, doktorze. - W biegu wybrał numer i przekazał polecenie Angeli, by już po chwili odpalać silnik samochodu.
- Rozumieją chyba państwo, że nie możemy zbytnio zmącić jej w głowie. Jest jej dostatecznie trudno. Niech wejdzie najbliższa osoba.- Trzy pary oczu skierowały się na Bootha, ale on pokręcił przecząco głową.- Angela, ty idź.
Podczas gdy Angela z lekarzem weszła do sali Brennan, reszta obserwowała spotkanie przez szybę. Widzieli, że nie idzie dobrze. Wkrótce lekarz wyszedł do nich.
- Sami państwo widzieli. Ma rozległą amnezję. Nie potrafi powiedzieć kim jest, ani czym się zajmuje, nie rozpoznaje przyjaciół. Miewa pewne przebłyski, co świadczy o tym, że może powrócić do całkowitej sprawności, ale nie potrafię powiedzieć kiedy to nastąpi. Natomiast fizycznie jest całkowicie zdrowa. Wkrótce będziemy mogli ją wypisać.
- I co wtedy, doktorze?
- Będzie oczywiście potrzebować jeśli nie stałej, to przynajmniej bardzo uważnej opieki przez pierwszy okres, zanim nie przyzwyczai się na nowo do swojego życia. Należy pamiętać, by nie poddawać jej zbyt wielu bodźcom naraz. Skontaktuję państwa ze specjalistą, który radzi w takich przypadkach.
- Dziękujemy, doktorze.
Angela wyszła do nich.
- Jeśli nie macie nic przeciwko, ja z nią dziś posiedzę. Musimy umówić się tak, by codziennie ktoś był przy niej.
- Dobre rozwiązanie, ale... Nie chcę psuć tej bądź co bądź szczęśliwej chwili, jednak wszyscy mamy swoją pracę. Co jeśli doktor Brennan nie będzie w stanie pracować? Nie chcę jej zwalniać, ale...
- Camille, ona dopiero się obudziła. Daj jej trochę czasu. Przez ostatnie 2 tygodnie dawaliśmy sobie radę, to damy jeszcze trochę dłużej.- zaoponowała Angela
- Dobrze, masz rację. W takim razie ja i Hodgins wracamy do Instytutu. A ty, Booth?
Tymczasem on stał milcząc, z nieodgadnionym wyrazem na twarzy milimetry od szyby oddzielającej go od Bones.
Część 3
- Tak, Angela?
- Cześć, Booth. Ustaliliśmy, że ja, Jack, ty i Russ będziemy spędzać z nią kolejne dni. Cam nie może na to sobie pozwolić ze względów zawodowych, ale obiecała pomóc, gdy Brennan wróci do laboratorium. Mam nadzieję, że nie będziesz miał problemów w pracy. - Booth niewyraźnie zaprzeczył. - Russ miał wątpliwości, czy da radę odwiedzać siostrę tak regularnie, wiesz chyba, że jego przybrana córka znów jest w szpitalu. Ale postanowił dać z siebie wszystko. Poza tym, lekarz zwrócił mi wczoraj uwagę, mianowicie zauważył, że zwracamy się do niej na kilka sposobów. Ostrzegł, że może to mieć na nią zły wpływ. Polecił, by stosować tylko jej obecne imię i nazwisko. Wiem, że wolisz używać Bones, ale... Booth, słuchasz mnie?
- Tak, oczywiście - odpowiedział niemrawo stłumionym głosem.
- Możesz stwierdzić, że to nie moja sprawa, ale wszyscy się przyjaźnimy, Brennan jest moją najlepszą przyjaciółką a ty jej partnerem, więc to jest moja sprawa. Co się z tobą dzieje? Rozumiem, że przeżyłeś ciężkie chwile, w dodatku Brennan, nie jesteś ostatnio sobą. Martwię się o ciebie. Przecież najgorsze już za nami.
- Dzięki, Angela - Booth rozłączył się. Wiedział, że miała rację. Wciąż miotały nim różne, sprzeczne uczucia. Gdy czekał na jej przebudzenie, miał wielkie nadzieje, nie chciał marnować więcej czasu. A teraz ona była taka inna, odległa. „Eh, idiota. Najważniejsze, że ona żyje. Zrobię wszystko, by przypomnieć jej co nas łączyło, a potem. Wszystko w końcu się dzieje, trzeba tylko poczekać. Warto. Brennan mnie potrzebuje, takiego jak dawniej.” Z mocnym postanowieniem wzięcia się w garść i ukrycia niewygodnych uczuć położył się wcześnie spać, by jutro być wypoczętym na pierwszym dyżurze u Brennan.
Rano obudził się w lepszym nastroju. Po drodze do szpitala wstąpił po zakupy dla Brennan. Po krótkiej jeździe przez zatłoczony poranny Waszyngton zatrzymał się pod szpitalem. Znał już na pamięć drogę do jej pokoju, cicho zapukawszy wszedł, przywołując na twarz swój firmowy uśmiech.
- Dzień dobry, Brennan. Jestem…
- Booth? - przerwała mu. Wybuch zaskoczonej radości stłumiło jej kolejne zdanie.
- Russ powiedział mi, że dziś ty ze mną posiedzisz.
- No tak, Russ. Tak, jestem agent specjalny Seeley Booth. Pracuję nad morderstwami, a ty pomagałaś mi je rozwiązywać, badając szczątki ofiar.
- Jestem dobra w swojej pracy?
- Genialna. Ja pracuję tylko ż najlepszymi.- uśmiechnął się. -Mam coś dla ciebie.- pokazał jej torbę z zakupami. - To, co lubisz najbardziej.
Rozmowa na wolne tematy potoczyła się naturalnie i niewymuszenie. Brennan głównie zadawała pytania, a Booth odpowiadał. Zachowała właściwą sobie lotność umysłu, ale dodatkowo była bardziej otwarta, chcąc dowiedzieć się wszystkiego o swoim życiu. Wszelkie obawy Bootha rozwiały się i poczuł, że odzyska swoją dawną Bones( pilnował się jednak by nie użyć tego określenia). Swobodnie żartował, szczęśliwy, że widzi ją żywą i roześmianą, gdy zmroziło go jej pytanie:
- Jak na tylko partnerów z pracy spędzaliśmy chyba ze sobą bardzo dużo czasu, tyle o mnie wiesz. Czy my byliśmy razem?
Zdołał ukryć zaskoczenie pod krzywym uśmiechem:
- Nie. - A w myślach dodał „niestety.”
Dzień wypisu Brennan ze szpitala przypadał akurat na dyżur Bootha. Ucieszyło ją to, bo podświadomie już czuła zaufanie do tego niezwykłego mężczyzny. Polubiła go. Zdało jej się, że słyszy na korytarzu znajome kroki i miała rację. Poprzedzony cichym pukaniem do pokoju wszedł przystojny agent. Zabrał jej podręczną torbę i wyprowadził z pokoju delikatnie kładąc rękę na jej plecach. Przez chwilę obawiał się jej reakcji, ale zdawała się nie mieć nic przeciwko. Wręcz przeciwnie, jego ciepło przywoływało poczucie bezpieczeństwa. Po załatwieniu formalności zaprowadził ją do samochodu i zawiózł do jej mieszkania.
- Piękny apartament. - zachwyciła się.
- Racja. Ale wymaga troszkę pracy. Angela była tu wczoraj by trochę posprzątać, w końcu nie było cię ponad 3 tygodnie, ale dobrze ci zrobi jeśli osobiście się po wszystkim rozejrzysz.
Mogę ci pomóc. - zaoferował.
- Nie, masz rację, że muszę to zrobić sama.
- To ja chociaż przygotuję coś do jedzenia.
- Umiesz gotować?
- Tak, mając dziecko muszę. Mówiłem ci o Parkerze.
- Tak. - pamiętała uśmiech i ciepło w jego oczach gdy opowiadał o synu. Zostawiła Bootha w kuchni i poszła zorientować się w własnym mieszkaniu. Po dłuższej chwili wróciła.
-Znalazłam moje książki naukowe. Tego przynajmniej nikt mi nie będzie musiał tłumaczyć. Po prostu zacznę uczyć się od nowa. Myślisz, że dam radę? - zapytała niepewnie.
- Jasne. Mówiłem ci już, że jesteś genialna. Dasz sobie radę z czym tylko zechcesz.
- Dzięki. Bardzo chcę pojechać do instytutu. Czy możesz mnie zawieźć jeszcze dziś?
- Jak sobie życzysz. Ale najpierw lunch.
Dziwne, ale w laboratorium poczuła się bardziej na miejscu niż we własnym domu. Powiedziała o tym Boothowi, a ten stwierdził, że przeczuwał to.
- Brennan, tutaj spędzasz większość swojego czasu. Czasami nawet tu sypiasz. Twoje poświęcenie pracy jest momentami zastraszające.- uśmiechnął się łobuzersko.- Przepraszam, ale muszę cię tu zostawić i wrócić do pracy. Angela cię odwiezie, a ja wpadnę za parę dni zobaczyć jak sobie radzisz.
Wkrótce Brennan pochłonęła praca w laboratorium pod czujnym okiem całej ekipy. Trochę później okazało się, że Booth miał rację- dość szybko przypominała sobie elementy wykształcenia i nadrabiała wiedzę książkową, a bardzo wiele kwestii znała, wiedziała na instynkt. Nie rozumiała zdziwionych tym współpracowników, ale czuła, że robi to co kocha. Cam obiecała jej, że przy tym tempie postępów wkrótce wróci do pracy na stałe, a ona już wprost nie mogła się doczekać, by pracować z Boothem. Martwiło ją jednak to, że mimo iż rozpoznawała swoich przyjaciół, rodzinę i wiedziała kim jest, wciąż brakowało jej wspomnień. Nie można w tak krótki czas nadrobić całego życia, a relacje innych to za mało.
Dzwonek do drzwi wyciągnął ją z łóżka.
- Cześć, Brenn. Co ci jest? - Bootha zaskoczył widok bladej i kaszlącej Brennan. Jeszcze nigdy nie widział jej chorej. - Jak się czujesz? Potrzeba ci czegoś? Byłaś z tym u lekarza? Trzeba było zadzwonić, żebym przyjechał wcześniej. - wypominał jej gorączkowo.
- Spokojnie. Lekarz stwierdził, że to zwykłe przeziębienie, tylko mój układ immunologiczny jest osłabiony po pobycie w szpitalu i dlatego źle to znoszę.
- Dobrze. Wracaj do łóżka, a ja przygotuję ci coś ciepłego. - Rad, że posłuchała go bez protestów trochę się uspokoił. Niestety, jakiś czas później Brennan poczuła się gorzej i zaczęła gorączkować. Booth powziął decyzję:
- Posłuchaj, zostanę u ciebie na noc. Będę spał na kanapie.
- Nie ma mowy, Booth.
- Żadnych protestów. W ostateczności mogę zadzwonić po Angelę. Nie możesz zostać sama.
- Dobrze, zostań. - Upór w jego oczach nie pozostawił jej wyjścia.
- Świetnie. Zostawię cię teraz na chwilę, muszę pojechać do siebie po kilka rzeczy.
Zabrał ze swojego mieszkania kilka ciuchów i płyt DVD, wracając wstąpił do apteki i sklepu.
- Brennan, patrz co mam. Kilka podstawowych leków, parę naprawdę dobrych filmów i przekąski.
- Booth, ale ja nie mam telewizora ani odtwarzacza.
- Ale masz laptopa- uśmiechnął się trochę triumfująco.- Połóż się, ja zrobię coś gorącego do picia.
- Dziękuję, Booth - prostota tego stwierdzenia wiele mu powiedziała.
Przygotował przekąski, napoje i chusteczki, by mieć je w zasięgu ręki. Sprawdził, czy Brennan leży wygodnie opatulona i włączył film. Ucieszyło go to, że nie zaprotestowała gdy ułożył się obok niej. Gdy się obudził, stwierdził, że film już dawno się skończył a ona śpi spokojnie wsparta na jego ramieniu. Wstał ostrożnie, by jej nie obudzić, zabrał komputer i jedzenie, rzucił ostatnie spojrzenie na swoją śpiącą partnerkę, uśmiechnął się i wyszedł przygotować sobie posłanie na kanapie.
W środku nocy obudziły go hałasy dobiegające z sypialni Brennan. Rzucała się przez sen w skołtunionej pościeli i była wyraźnie przerażona. Postanowił ją delikatnie obudzić, gdy dobiegły go jej majaczenia:
- Tak ciemno, duszno, pomocy.
- Brennan, obudź się. Już wszystko w porządku. To tylko ci się śni.
Oprzytomniała, jej szeroko otwarte oczy wypełniły się ulgą po czym strachem. Odepchnęła Booth od łóżka.
- Kim jesteś?! Co robisz w moim mieszkaniu? Wyjdź, zostaw mnie. - krzyknęła histerycznie i rozpłakała się.
Zaskoczony i zraniony jej wybuchem, choć wiedział, że to nie jej wina, wycofał się i zamknął za sobą drzwi. Nie zważając na późną godzinę, znalazł telefon i zadzwonił do jedynej osoby, która mogła pomóc.
- Słucham? - zaspany głos Angeli odezwał się dopiero po kilkunastu sygnałach.
- Tu Booth. Jestem u Brennan. Potrzebuję pomocy.
- Zaraz tam będę.
Czekając na przyjazd Angeli, Booth nasłuchiwał zamierających szlochów dobiegających z sypialni. Choć serce mu się krajało, bał się wejść, by nie pogorszyć jej stanu. Z drugiej strony zostawienie jej samej w ciemnym pokoju wydawało mu się nieludzkie. Rychłe przybycie Angeli przyniosło mu ulgę.
- Co się stało?
- Brennan jest przeziębiona. Gorączkowała, więc postanowiłem zostać z nią na noc. Śnił jej się koszmar, o naszym wypadku. - Tu powinien przyznać, że się jej nie dziwi, sam miał z tym problemy.- Gdy ją obudziłem spanikowała. Ona, ona mnie nie poznała, Angela. - Ból rysujący się na jego twarzy bardzo go zmienił i przejął dziewczynę.
- Ja spróbuję.
Czekanie było dla niego straszne. Ale wreszcie.
- Zdaje się, że już w porządku. Poznała mnie, uspokoiła się, teraz zasnęła.
- Dzięki. Możesz z nią zostać? Lepiej będzie jak wrócę do siebie.
- Jasne, ale Booth, znowu jest coś nie tak. Myślałam, że się pozbierałeś. Może chcesz pogadać?
- Dzięki, ale nie. Dobranoc.- Bez słowa zebrał swoje rzeczy i wyszedł.
Jadąc po opustoszałych nocnych ulicach Waszyngtonu rozmyślał jak bardzo zranił go ten incydent. Powróciły obawy, że już nigdy nie będzie miał szansy powiedzieć jej co czuje. Poza tym martwił się, że jego obecność w jakiś sposób może zaszkodzić Brennan. Choć nigdy nie uciekał przed problemami, czuł, że potrzebuje trochę czasu. Jeszcze zanim dojechał do domu powziął decyzję.
Nazajutrz rano zadzwonił do Angeli.
- Cześć. Zaproponowano mi współpracę w akcji incognito w Bostonie. Zdecydowałem, że się zgodzę. Możesz przekazać reszcie, że nie będzie mnie jakiś czas?
- Oczywiście - Domyślała się, że chodzi o coś więcej ale głos Bootha brzmiał tak zdeterminowanie i smutno zarazem, że postanowiła go nie naciskać. Poza tym to nie rozmowa na telefon. Bała się tylko jak przyjmie to Brennan.
9