BAJKA O ŚPIĄCEJ KRÓLEWNIE
Przeróbka
Made by Miszcz
Dawno, dawno temu, w czasach gdy nie było tabletek i bezsenność oraz inne łóżkowe niepowodzenia leczono za pomocą młotka, żyła sobie piękna Królowa. Los niestety pokarał ją córką, która była jeszcze piękniejsza, a na dodatek życiowo nieprzystosowana.
Królewna miała na imię Aurora i już jako dziecko wykazywała problemy wychowawcze. Nie chciało jej się nosić korony, siorbała i ciamkała jak prosiak podczas jedzenia, opuszczała lekcję dygania i gry na cymbałkach. Nie nadążała za modą, czytała książki bez obrazków i chodziła w nieodpowiednim gorsecie.
Królowa była załamana, bo, ponieważ, iż, że w przyszłości chciała, aby córka przejęła jej obowiązki, a powyższe narowy poważnie temu szkodziły.
Pewnego razu, a było to dokładnie wtedy gdy Aurora zrobiła sobie pierwszą, dorosłą trwałą ondulację, do miasta przybyła tajemnicza czarownica o imieniu Francesca, która przywiozła ze sobą mordercze narzędzie zwane wrzecionem. Każdy kto dotknął tej straszliwej maszyny, zasypiał smacznie i doznawał słodkich snów. Gdy wieść się rozniosła, Królowa zamknęła Francescę wraz z wrzecionem do wieży i już nigdy jej stamtąd nie wypuściła, no bo uważała, że sen to strata czasu i nikomu na dworze nie wolno tego robić.
Niestety Aurora była innego zdania. Przez całe życie cierpiała z powodu niedospania i z całego serducha zapragnęła zobaczyć czarodziejskie wrzeciono. Następnej nocy zakradła się na palcach do wieży, wyniosła z niej Francescę, zakopała ją w ogródku, żeby ta się niczego nie domyśliła, a następnie wróciła i obejrzała dokładnie wrzeciono. Było ono kolorowe, błyskało lampkami, kręciło się dookoła własnej osi i mówiło: „kupa”. Aurora była zachwycona, ale niechcący nabiła sobie rękę na jego ostrze. Gdy wrzeciono przeszyło ją na wylot, królewna zorientowała się, że źle się czuje. Zarzygała więc całą wieżę. Szybko wyszorowała kielochy, przebrała się w prześwitującą piżamkę, ułożyła do wyra i przespała w nim sto lat.
Przez ten czas rozmaici królewicze próbowali ją uwolnić ze snu, krzyczeli jej imię, szarpali się za ramię, klaskali, chrząkali, chrumkali, pierdzieli, bekali i robili inne hałaśliwe rzeczy, ale nikomu nie udało się Auroli obudzić, być może dlatego, że żaden królewicz nie mógł znaleźć drzwi do komnaty królewny. W ciągu stu lat cały pałac zarosły róże, kłujące osty, pokrzywy, a z czasem zamieszkały tam pająki, karaluchy, ślimaki, szczury i tygrysy, które skutecznie utrudniały akcję ratunkową.
Pewnego dnia do pałacu zajechał dzielny Rycerz Tymoteusz. Dosiadał on skrzydlatego Rumaka i wyposażony był w laserowy miecz świetlny i pakiet ubezpieczeń. Dzielny Rycerz Tymoteusz wlazł do pałacu przez okno, a ponieważ nie było ono porosłe różami, pokrzywami, ani innymi gównami, dotarł w całości do łóżka, na którym spała Aurora, chwycił młotek i obudził princeskę! Uradowana Aurora zaczęła ściskać i całować Rycerza. Rzuciła się na niego i zwaliła z niego zbroję i sama zrzuciła z siebie ciuszki. Sexili się dziko jak wygłodniałe bestie po całej komnacie - na łóżku, na podłodze, w oknie, przy ścianie... Po kilku godzinach zmęczyli się oboje i położyli do wyra, a następnie Aurora zaczęła opowiadać mu w skrócie swoje sny. Po sześciu latach Rycerz miał już długą brodę, nerwowe tiki i zdecydował się uciec od Pięknej Królewny Aurory.
I bajka nieomal skończyłaby się źle, ale na szczęście do komnaty wkroczyły tygrysy, pożarły Aurorę i żyły długo i szczęśliwie.