Miłości trzeba się uczyć


Miłości trzeba się uczyć”

0x08 graphic

Tytuł oryginału:

Love is a feeling to be learned

© Walter Trobisch 1968

Tłumaczył z angielskiego: Rafał Malinowski, CPPS

© POMOC Wydawnictwo Misjonarzy Krwi Chrystusa

Projekt okładki: GK-Studio

Skład i łamanie: Jarosław Kaczmarkiewicz

ISBN 83-7256-861-8

Wydanie V uzupełnione

POMOC Wydawnictwo

Misjonarzy Krwi Chrystusa

ul. s'w. Kaspra del Bufalo 2/18

42-221 Częstochowa

tel. (034) 366 54 86; fax (034) 362 05 07

e-mail: wydawnictwo@cpps.pl

Druk: Drukarnia Częstochowskie Zakłady Graficzne SA

W Indiach opowiada się następującą legendę o stworzeniu mężczyzny i kobiety: Kiedy Stwórca skończył stwarzanie mężczyzny, zdał sobie sprawę, że zużył już wszystkie konkret­ne składniki. Nie było więcej nic trwałego, nic sta­łego czy mocnego, z czego mógłby stworzyć ko­bietę.

Stwórca zastanawiał się długi czas, w końcu wziął: krągłość księżyca, gibkość pnącza winorośli i drżenie trawy,

wysmukłość trzciny i kwitniecie kwiatów, lekkość listków i jasność słonecznych promieni, płaczliwość chmur i niestałość wiatru, bojaźliwość królika i próżność pawia, miękkość ptasiego puchu i twardość diamentu, słodycz miodu i okrucieństwo tygrysa, żar ognia i chłód śniegu, gadatliwość papugi i śpiew słowika, fałszywość lisa i wierność matki lwicy. Mieszając te wszystkie nietrwałe elementy, Stwórca utworzył kobietę i dał ją mężczyźnie. Po tygodniu mężczyzna przyszedł i powiedział: „Panie, stworzenie, które mi dałeś, unieszczęśliwia mnie. Bez przerwy mówi i niemiłosiernie mnie dręczy, tak że nie mam wytchnienia. Żąda, abym stale się nią zajmował i w ten sposób tracę czas. Płacze o każdy drobiazg i żyje bezczynnie. Przy­szedłem, aby Ci ją zwrócić, bo nie mogę z nią żyć". „Dobrze" - odpowiedział Stwórca i wziął ją z powrotem.

Po tygodniu mężczyzna wrócił i rzekł:

„Panie, odkąd oddałem Ci z powrotem to stwo­rzenie, moje życie jest takie puste. Ciągle o niej myślę - jak tańczyła i śpiewała, jak spoglądała na mnie kątem oka, jak przekomarzała się ze mną, a później mocno się do mnie przytulała. Była tak piękna i tak delikatna w dotyku. Uwielbiałem słu­chać jej śmiech. Proszę, oddaj mi ją z powrotem".

„Dobrze" - powiedział Stwórca. I mężczyzna wziął ją na nowo.

Jednak trzy dni później znów wrócił i powie­dział:

„Panie, nie rozumiem i nie potrafię tego wyjaśnić, ale po wszystkich moich doświadczeniach z tym stworzeniem doszedłem do wniosku, że sprawia mi ona więcej kłopotów niż radości. Błagam Cię, za­bierz ją z powrotem! Nie mogę z nią żyć!"

„Ale nie możesz żyć i bez niej" - odparł Stwórca.

Następnie odwrócił się plecami do mężczyzny i kontynuował swoją pracę.

Mężczyzna zdesperowany powiedział: „Co ja zrobię? Nie mogę żyć z nią i nie mogę żyć bez niej!"

Miłość to uczucie, którego trzeba się uczyć. To napięcie i spełnienie.

To głęboka tęsknota i wrogość.

To radość i ból.

Nie ma jednego bez drugiego.

Szczęście jest tylko częścią miłości - oto czego trzeba się nauczyć. Cierpienie także należy do miłości. To jest tajemnica miłości, jej piękno i jej ciężar.

Miłość jest uczuciem, którego trzeba się uczyć.

Rezygnacja ze swoich marzeń sprawiała Sylwii prawie fizyczny ból. Ale teraz była pewna: to był już koniec.

Zanim go spotkała, marzyła o tym, jaki będzie jej przyszły mąż: wysoki, szczupły, dobrze zbudowany, inteligentny, pełen animuszu, z wyższym wykształ­ceniem, kilka lat starszy od niej i oczywiście miło­śnik muzyki i poezji, o ile to możliwe wykładowca literatury angielskiej lub religii albo pracownik na dobrze płatnej posadzie związanej z zarządzaniem.

Gdy przechodziła obok kwiaciarni i widziała na wystawie purpurowe róże, wyobrażała sobie, jaki będzie ten dzień, gdy ktoś przyniesie jej takie róże i wyzna swoją miłość.

Marzenie się rozwiało! On był zupełnie inny. Nie było w nim nic pociągającego. Kiedy pierwszy raz zaprosił ją na randkę, to modliła się w sercu: „Panie, proszę, tylko nie on! On nie jest tym, za którego chcę wyjść za mąż!".

Nigdy nie interesowała się techniką, a to był ca­ły obszar jego zainteresowań, ponieważ był inży­nierem konstruktorem. Był też raczej nudny. Nie, nie przyniósł jej róż. W ogóle nic jej nie przyniósł. Po prostu przyszedł i był.

Tak twardo stał na ziemi i był tak opanowany.

Nie żeby nie miał uczuć. Ale sposób ich wyraża­nia denerwował ją. Nie mogła na nich polegać, bo mogły się bardzo szybko zmienić. W jednej chwili był porywczy i zapalony, a za chwilę śmiertelnie poważny. Kiedy ona oczekiwała czułego słowa, on zamiast tego obdarzał ją pocałunkiem i zaraz po­tem mówił o piłce nożnej albo o swoich studiach.

Wszystko brał na rozum i wolę. Nazywał ją głu­pią i sentymentalną, gdy bardziej ufała swej intui­cji niż jego rozumowaniu i myśleniu.

Dlaczego chłopak nie może być taki jak dziew­czyna?

Czasami chciała być jak jeżozwierz, zwinąć się w kłębek i pokazać swoje kolce, aby dać mu do zrozumienia, że światło księżyca nie wzmaga w niej pragnienia kontaktu.

W jego obecności miała ochotę zamknąć się w twierdzy wolności i wywiesić flagę „jestem nie­zależna".

Na razie jednak Sylwia nie odprawiła go. Je­szcze nie, myślała, może później.

Lecz później, po prawie pół roku, pewne rzeczy do niej dotarły. Zaczęła rozumieć, że młody czło­wiek, posyłający jej książkę, która go interesuje, mo­że być bardziej poważny niż ktoś, kto posyła róże.

Taka książka mówi: chcę dzielić się z tobą czymś, co porusza teraz moje serce. Chce dać ci część mego życia. Chcę wiedzieć, co myślisz. Waż­ne jest dla mnie to, co ty myślisz.

Odkryła kiedyś, ku swemu zdziwieniu, że prze­stała przechodzić obojętnie obok mostu. Po raz pierwszy zobaczyła piękno jego kształtu, jego linie. Albo stała i patrzyła, jak wciągano na górę belki przy budowie drapacza chmur, i pomyślała: powin­nam mu to pokazać.

Nie było już dla niej ważne, aby była rozumiana. Ona sama zaczęła rozumieć. Przerobiła pierwszą lekcję miłości: trzeba porzucić marzenia, bo one stoją na drodze do szczęścia.

Miłość jest szczególnym rodzajem uczucia, czymś, czego trzeba się uczyć.

Jeżeli nie uczymy się tego szczególnego sposobu odczuwania, jeśli nie ma nic romantycznego w relacji pomiędzy odmiennymi płciami, to seks i mi­łość utożsamiają się. W dużej mierze taka sytuacja wciąż panuje w Afryce. Seks jest nazywany miło­ścią, a miłość - seksem. „Kochałem dziewczynę" oznacza „poszedłem z dziewczyną do łóżka". Jeśli nie uczymy się tego szczególnego rodzaju uczucia, to mieści się w nim albo wszystko, albo nic. Nie ma niczego pomiędzy.

Konsekwencje takiego nastawienia są przeraża­jące. Kobieta staje się czymś znaczącym niewiele więcej niż macica, niż dobrze wyposażony inkuba­tor. Nie jest osobą, lecz rzeczą, którą można han­dlować, kupować i sprzedawać, dawać i brać, wy­mieniać i rozporządzać, podrzędnym bytem bez własnej woli, posłusznym męskim zachciankom. W każdej kulturze, w której jest za mało opanowa­nia seksualnego, w której nie ma romantyzmu i te­go czegoś „pomiędzy", dziewczyna staje się po prostu rzeczą, przedmiotem, jakimś obiektem.

To, czego Afryka potrzebuje dziś bardziej niż czegokolwiek innego, to nauczyć się kochać.

Ale czy możemy powiedzieć, że my, w kulturze zachodniej, nauczyliśmy się tego? Czego doświad­czają studenci afrykańscy, gdy przyjeżdżają do Eu­ropy albo do Ameryki?

Czy znajdują tutaj coś innego niż to, co zostawi­li w domu? Tak zwana „nowa moralność", na Za­chodzie raczej oznaczająca jedynie swobodę seksu­alną, nie wyzwoliła kobiety, lecz ją zdegradowała, spowodowała utratę jej godności i osobowości. Zarówno w Europie, jak i w Ameryce uczyniła z ko­biety przedmiot, zabawkę, narzędzie, obiekt zaspo­kajania męskich pragnień.

Każdy z nas powinien uczyć się miłości, doce­niania piękna tego „pomiędzy", każdy powinien odczuć radość oczekiwania.

Sylwia powiedziała: „Była pewna swoboda w naszych stosunkach, swoboda czegoś jeszcze niedokończonego i to ceniłam najbardziej. W tej swobodzie była jednocześnie wielkość i głębia. To właśnie ta wolność, ta lekkość dawała nadzieję na­szej przyjaźni".

Wolność tego „pomiędzy" nie oznacza, że nie ma bólu tęsknoty i cierpienia niepewności. Lecz powoduje ona, że wraz z bólem i cierpieniem idzie też w parze głęboko odczuwane szczęście.

Czy słyszałeś? Ból i cierpienie. Piosenki i filmy okłamują nas, gdy mówią, że można osiągnąć szczęście bez cierpienia. I tutaj tkwi przyczyna roz­padu wielu związków, powód frustracji i męczarni, tak, nawet płytkości i rozpadu licznych małżeństw: ten powód to myślenie, że miłość może rosnąć i trwać bez cierpienia.

Miłość i cierpienie nie wykluczają się wzaje­mnie. Raczej jedno warunkuje drugie.

Problemy seksualne mogą mieć swoje najgłęb­sze korzenie w odmowie przyjęcia cierpienia, w chęci przeskoczenia ponad tym „pomiędzy", wraz z jego napięciem i pragnieniem, czyniąc w ten sposób pustym słowo „miłość".

Opłaca się znosić cierpienie kochania.

Cierpienie nie jest czymś, czego należy się pozbyć bez względu na koszty. Jeżeli żyjemy z nim i akcep­tujemy je, cierpienie może stać się źródłem bogactw, głębi, wzrostu i spełnienia - tak, szczęścia.

Dlatego mówię, w przeciwieństwie do popularnych dzisiaj piosenek: opłaca się znosić cierpienie kochania.

Marcin siedział i myślał. Znów się to stało. Jego dziewczyna zerwała z nim.

Naprawdę nie mógł zrozumieć, dlaczego. To prawda, że popełnił pewne błędy. Może nawet za dużo rzeczy uznał za przesądzone: za dużo i za szybko.

Zawsze czuł, że ona nigdy nie traktowała ich związku tak poważnie jak on. Może się tego bała.

Chociaż byli w tym samym wieku, zawsze czuł się gorszy od niej, nie był pewny siebie w jej obe­cności. Czasami miał wrażenie, że była od niego o wiele lat starsza i to sprawiało, że czuł się jak dziecko z brodą.

Dlaczego mężczyzna nie może być taki jak ko­bieta?

W każdym razie zaakceptował jej decyzję. Było to bardzo bolesne i jego serce cierpiało, lecz nie chciał odrzucić bólu ani dręczyć się nim aż do śmierci. Chciał go wziąć na serio. Dlatego usiadł i pomyślał.

Może to był właśnie sens cierpienia - nauczyć go, jak odróżniać prawdę i fałsz, a przede wszyst­kim nauczyć go sztuki poświęcenia. Opłaca się znosić cierpienie kochania, jeśli uczymy się poświęcać. Sztuka ustępowania, trace­nia, jest najważniejszą umiejętnością, której trzeba się nauczyć.

Nie tylko ze względu na miłość. Osobiście są­dzę, że przetrwanie ludzkości zależy od tego, czy porzucimy postawę konsumpcyjną i nauczymy się sztuki poświęcenia i to nie tylko naszych marzeń, lecz także naszych pragnień, które mogłyby być zrealizowane.

Cierpienie przekształca rozwijającą się, niedoj­rzałą miłość w miłość dojrzałą. Niedojrzała, nie-ukształtowana miłość jest miłością egoistyczną. To jest ten rodzaj miłości, którą ma dziecko - miłość, która domaga się, która chce i to chce natychmiast. Nie może znieść niezaspokojenia i nie ma cierpli­wości do znoszenia przeciwności. Ona żąda i bie­rze dla siebie oraz próbuje dominować.

Gdy Marcin siedział i myślał, przyszła mu do głowy myśl, że największym dowodem miłości do jego dziewczyny jest dać jej wolność powiedze­nia „nie".

Dojrzała miłość nie próbuje panować nad drugą osobą, lecz pozwala odejść. Czyni wolnym.

Cierpienie nadało miłości Marcina nowy wymiar.

Za szczęście płaci się cierpieniem i nic nie może przygotować nas lepiej do małżeństwa. Miłość małżeńska jest miłością, która nauczyła się wyrze­kać i rezygnować.

W małżeństwie nikt więc nie mówi „twoje" czy „moje", lecz „nasze".

Słowo „nasze" jest zawsze związane z ofiarą, z wyrzeczeniem: z wyrzeczeniem któregoś z part­nerów, gdy idzie do pracy; z wyrzeczeniem się wła­snych planów na rzecz rodziny; z wyrzeczeniem się tych rzeczy, na które ktoś mógł sobie pozwolić, nie mając nikogo na utrzymaniu; z poświęceniem dla dobra rodziny; i co być może jest najcięższą ofiarą, z pozwoleniem dzieciom na odejście, gdy zaczynają iść własną drogą.

Może jest to korzeń konfliktu pokoleń? Rodzice, którzy nie nauczyli się sztuki po­święcania się z miłości, nie potrafią teraz przenieść jej na swoje dzieci. Są jak kury, które wysiedziały kacze jaja i teraz stoją na brzegu stawu, gdacząc i skrzecząc, podczas gdy młode kaczątka odpływają. Oni ciągle się uczą i dzieci muszą mieć do nich cierpliwość. Mark Twain powiedział kiedyś: „Gdy miałem 16 lat, myślałem, że mój tato jest bezna­dziejny. Gdy miałem 20 lat, ze zdziwieniem odkry­łem, że zrobił postępy".

Jednakże może też być inaczej. Czasami „nie" mówione przez rodziców może wynikać z głębo­kiej troski o to, by nauczyć nas ofiarnej miłości. Przez bycie posłusznym temu rodzicielskiemu „nie" dziecko może nauczyć się sztuki ustępowa­nia, która będzie później największą pomocą, gdy będzie musiało stanąć wobec realiów miłości, nadać kształt swojemu małżeństwu i wychować swoje dzieci.

Umiejętność wyrzeczenia się jest także tajemni­cą szczęścia dla osób żyjących samotnie. Wyrze­czenie się siebie jest równie ważne dla samotnej osoby, jak dla małżonka.

Ci, którzy nauczyli się tej sztuki, nigdy nie do­znają samotności, nawet jeśli są sami. Natomiast ci, którzy się jej nie nauczyli, zawsze będą samotni, nawet jeśli żyją w małżeństwie.

Zadanie, któremu musimy stawić czoła, jest ta­kie samo, niezależnie od tego, czy żyjemy w mał­żeństwie, czy nie: żyć pełnią życia mimo wielu nie­spełnionych pragnień.

Miłość jest uczuciem, którego muszą się uczyć także osoby samotne. Ci, którzy nie zawierają

związku małżeńskiego, nie muszą rezygnować z miłości, ale mają nauczyć się miłości, która się poświecą, dokładnie tak, jak muszą się jej nauczyć ci, którzy zawierają małżeństwo. Można by nawet powiedzieć, że pragnienie zawarcia małżeństwa jest warunkiem szczęścia osoby żyjącej samotnie. Chociaż zadanie, któremu musimy stawić czoła, jest takie samo - niezależnie, czy żyjemy samotnie, czy w małżeństwie - nie róbmy błędu myśląc, że ten nasz stan będzie trwał zawsze. Nie obciążajmy na­szych serc lękiem przed czymś, co jest nieodwołalne. Małżeństwo może być zadaniem na pewien ograniczony czas i kończy się nagle wraz ze śmier­cią jednego z partnerów. Życie samotne też może być jedynie przejściowe.

Bogu nie podobają się nasze życiowe decyzje, które podejmujemy z rezygnacją i rozczarowa­niem. On chce, abyśmy żyli w pełni dniem dzisiej­szym oraz z ufnością i odwagą odkrywali wszyst­kie jego radosne możliwości.

Ewelina usiadła w autobusie i zamknęła oczy, tak że inni pasażerowie myśleli, że zasnęła. Ale jej serce powtarzało refren: „On mnie kocha. Będę jego żoną. On będzie moim mężem".

Nie, nigdy nie byłaby w stanie tego zrozumieć. Nie potrafiłaby też tego wytłumaczyć - ani matce, ani przyjaciółce. Doświadczyła tego w swoim ser­cu w momencie, gdy spojrzeli na siebie i ich oczy powiedziały sobie: „Wybieram ciebie i tylko ciebie na całe moje życie".

W jaki sposób udało się to Darkowi? Czy prze­chytrzył ją, udając na początku brak zainteresowa­nia? Czy był sprytniejszy w swojej metodzie niż inni?

Nie, on nawet nie miał metody. Nie zastosował zasady: najpierw wziąć ostrożnie mały palec, a ca­ła ręka za nim podąży.

To raczej pewne, pozornie mało znaczące wyda­rzenie zwróciło jej uwagę na rodzaj jego przyjaźni. Gdy była na pierwszym roku studiów, zaprosił ją na pierwszą randkę w sobotę wieczorem, chociaż wiedział, że zwykle jeździ na weekend do domu, by zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi. Gdy przy­jęła zaproszenie do jego szkoły na sztukę teatralną, bardzo gorąco podziękował jej za to, że zrezygno­wała z wyjazdu do domu.

To właśnie poprzez ten gest z jego strony zrozu­miała po raz pierwszy - on nie chce po prostu spę­dzić miłego wieczoru ani nie szuka sympatycznej partnerki na kilka godzin, ale w swoim zaproszeniu miał na myśli ją.

Miłość jest uczuciem, którego trzeba się uczyć i Ewelina pojęła dogłębnie w swoim sercu, że nie można się jej nauczyć poprzez seks. Nigdy nie osiągnęłaby takiej pewności, jaką miała teraz. Podobnie jak hałaśliwe bębnienie zagłusza wiodą­cą melodie fletów, tak też seks mógłby spowodo­wać w niej brak wrażliwości na ten słaby i delikat­ny, ale tak istotny dźwięk.

Darek nie usłyszałby śpiewu słowika, nie zoba­czyłby drżenia trawy, łatwości przylegania winne­go pnącza ani pogody słonecznych promieni; nie odczułby też niestałości wiatru ani miękkości pta­siego puchu.

Mogliby nie doświadczyć piękna tego „pomię­dzy", bólu oczekiwania i radości z otwierających się możliwości, cierpienia, które uczyniło ich tak szczęśliwymi.

Ewelina wiedziała: seks odebrałby ich miłości szansę wzrostu. Bo jeśli zerwie się kwiaty w kwiet­niu, to nigdy nie zbierze się owoców.

Miłość nie wyrasta z seksu. Miłość ma dojrze­wać do seksu.

Dla Eweliny miłość oznaczała przede wszyst­kim pewność i zaufanie, wspólne mieszkanie i wspólne przeżywanie, dzielenie nadziei i smut­ków. To wymagało pewnego i trwałego związku. Dla niej miłość była nierozerwalnie związana ze stałością.

Czy nie jest tak - myślała Ewelina, podczas gdy autobus wiózł ją do ukochanego - czy nie jest tak, że dziewczyny, które zgadzają się na seks przedmałżeński lub nawet szukają go, stłumiły swoje najgłębsze uczucia i pragnienia? Czy nie jest tak, że nie są one tymi szczególnie rozkochanymi, lecz przeciwnie, są raczej tymi niekochającymi, wyra­chowanymi, a nawet zimnymi?

Kim jest stara panna? Kimś niezdolnym do miłości.

Kimś, kto tłumi swoje uczucia i nie mówi „tak" samemu sobie. Niektóre nastolatki są „starymi pan­nami". Są też zamężne „stare panny". Są nawet męskie „stare panny".

Przeciwieństwem „starej panny" jest dziewica.

Dziewictwo nie jest czymś negatywnym, lecz czymś niezwykle pozytywnym. Ono odpowiada wymogom najgłębszej natury dziewczyny. Dzie­wictwo jest gotowością do pełni miłości.

Seks może zmienić dziewczynę w „starą pannę". Dziewictwo przemienia ją w kobietę.

Darek czuł, że nic bardziej nie pomagało doj­rzewać jego miłości do Eweliny niż jej dzie­wictwo.

Jak zapora pomaga przekształcić energię wody w elektryczność, tak powściągliwość pomaga prze­mienić energię seksualną w miłość.

Dwie rzeczy w jej dziewiczej postawie były mu pomocą: atrakcyjność i skromność. Nie wystarczy mieć jedno bez drugiego. Dzięki atrakcyjności nauczyła go kochać ją tak bardzo, że gotów był zapłacić cenę za te miłość, poświęcić się dla niej. Przez skromność skierowała jego uwagę na jej duszę zamiast na ciało i pomogła odkryć własną du­szę jemu, żyjącemu w świecie zachcianek i rozumu.

Może dziewczyna ma być nauczycielem chłopa­ka w tej dziedzinie? - myślał Darek.

Gdyby była pociągająca, ale nie byłaby skromna, prowadziłaby go do przygody, a nie do małżeństwa.

Sama atrakcyjność, bez skromności, skłoniłaby go do zapłacenia najniższej ceny za zaspokojenie

pożądania. Gdyby zaspokoiła jego pożądanie, straciłaby dla niego swoją atrakcyjność. Dlatego, ponieważ ją kochał i nie chciał jej stracić, miał cichą nadzieję na jej opór.

Odmówienie stosunku seksualnego było więk­szym dowodem jej miłości niż zgoda. Przez zgodę zraniłaby ich miłość. Seks może zranić miłość. Może ją też zabić. Dlatego miłość trzeba chronić. Jest pewien werset w Biblii, na który nie zwróci­liśmy jeszcze należytej w tym względzie uwagi.

Księga Rodzaju mówi: Chociaż mężczyzna i jego Żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wsty­du

(Rdz 2, 25).

Nadzy i nie odczuwali wstydu. „Nagi" nie ma tutaj tylko znaczenia fizycznego. Oznacza, że stali naprzeciw siebie odsłonięci, bez maski, bez roszczeń, bez ukrywania czegokolwiek, patrząc na partnera takiego, jakim jest naprawdę i pokazując mu siebie takim, jakim się jest - i wciąż nie będąc zawstydzonymi.

Nadzy i nie odczuwali wstydu. Lecz ten ostatni aspekt dojrzałej miłości jest obiecany tylko tym, którzy, jak mówią poprzednie wersety, opuścili ojca, matkę i połączyli się ze so­bą, innymi słowy tym, którzy publicznie i legalnie zawarli związek małżeński.

Tych dwoje - jednak nie przed i nie poza mał­żeństwem - staje się jednym ciałem.

Tym dwojgu - jednak nie przed i nie poza mał­żeństwem - uda się spełnić bardzo trudne zadanie: stanięcia przed sobą takimi, jakimi są, życia razem - nadzy, a mimo to nie zawstydzeni.

Nadzy i nie odczuwali wstydu - oto co w Biblii oznacza słowo „poznać". „Adam poznał Ewę, swo­ją żonę".

Takie poznanie nie jest możliwe poza małżeń­stwem. Jeżeli próbuje się go wcześniej, miłość jest raniona lub nawet zabijana. Dlatego miłości nie tylko trzeba się uczyć; trze­ba ją też chronić.

Miłość musi być ochraniana przez wole Bożą. Kierując się ludzkim myśleniem, nie potra­fimy jej ustrzec.

Obecnie jest w Europie tendencja do kwestiono­wania woli Bożej w imię miłości.

„Czy Bóg tak powiedział?" - pytają, podobnie jak wąż zapytał Ewę w ogrodzie Eden.

Czy nie jest miłością - pytają - skrócenie męki oczekiwania przez zgodę na seks przedmałżeński?

Czy nie jest miłością - pytają - ćwiczenie seksu przez praktykowanie onanizmu, a nawet stosun­ków homoseksualnych wśród nastolatków?

Czy nie jest miłością - pytają - dostarczanie uczniom szkół średnich środków antykoncepcyj­nych?

Czy nie jest miłością - pytają - pozwalanie współmałżonkowi na utrzymywanie kontaktów se­ksualnych z kimś jeszcze, pod warunkiem, że jest zakochany w tej osobie?

Czy nie jest miłością - pytają - przyznanie nieza­mężnej dziewczynie prawa do posiadania dziecka?

Pamiętam, jak w czasach Hitlera pokazywano w Niemczech film przedstawiający historię pewne­go lekarza, którego żona cierpiała na nieuleczalną chorobę. Film szczegółowo przedstawiał, jak się męczyła z tego powodu, dopóki mąż nie zabił jej nadmierną dawką środków uspokajających. Gdy został postawiony przed sądem za morderstwo, bronił się, mówiąc: „Kochałem moją żonę".

I oto Boże przykazanie: „Nie zabijaj" zostało za­kwestionowane w imię miłości.

Film ten był wyświetlany w 1940 roku i został wykorzystany przez Hitlera jako psychologiczne przygotowanie do zabijania ludzi psychicznie bądź nieuleczalnie chorych, do wyniszczenia wszyst­kich, którzy, według jego osądu, nie zasługiwali na życie. Doprowadziło to do zamordowania 6 milio­nów Żydów głównie w komorach gazowych obo­zów koncentracyjnych.

Jeśli staramy się ustalić własne wzorce miłości, wpadamy w ręce szatana. Gdy Niemcy podważyły, w imię miłości, przykazanie „Nie zabijaj", wpadły w ręce szatana. Gdy dzisiaj podważamy, w imię miłości, przykazanie „Nie cudzołóż", tak samo wpadamy w ręce diabła.

Ponieważ nie wiemy, czym jest miłość, dlatego musi być ona chroniona przez Kogoś, kto Sam jest miłością. Nigdy nie ma sprzeczności pomiędzy mi­łością i wolą Bożą. Nie ma żadnego aktu miłości, który sprzeciwiałby się Bożemu przykazaniu. Zawsze krzywdzimy bliźniego, gdy łamiemy ja­kieś przykazanie, nawet jeśli nie widzimy tego od razu, w danej sytuacji. Bóg jednak jest większy niż nasza sytuacja. On widzi więcej niż ja mogę zoba­czyć. On ma przed oczyma film z całego mojego ży­cia, a nie tylko zdjęcie migawkowe obecnej chwili. Spojrzenie na cale życie daje inny obraz niż je­den kadr chwili obecnej. Pozwólcie mi przedstawić to na przykładzie Franciszka i Cecylii, pary mło­dych Afrykańczyków, których korespondencja ze mną została opublikowana w książce pod tytułem „Kochałem dziewczynę"( Walter Trobisch, Kochałem dziewczynę, Yerbinum 1989). Ci, którzy przeczytali tę książkę, wiedzą, że Franciszek i Cecylia nie wi­dzieli innej drogi wyjścia ze swojej sytuacji niż ucieczka z ukochaną osobą. Tak więc dopełnili swego małżeństwa, zanim je legalnie zawarli. Któż z nas może ich osądzać? Po ludzku może­my zrozumieć, dlaczego postąpili właśnie w ten sposób w tak trudnym położeniu. Jednak, jeżeli zapytalibyście ich dzisiaj o ich czyn, oboje powiedzieliby, że go żałują. Mimo że obecnie są szczęśliwym małżeństwem, to jednak po ostatnim przemyśleniu powiedzieliby, że dopeł­nienie małżeństwa przed ślubem bardziej zraniło ich miłość, niż jej pomogło.

Gdy bierzemy wycinek rzeczywistości, bez jego kontekstu, często może się wydawać naszemu ludzkiemu rozumowaniu, że przed- lub pozamałżeńskie życie seksualne, piękne kłamstwo lub subtelne morderstwo są drogą miłości. Ale jeżeli usta­wimy na ostrość film z całego życia, to wszystko wygląda inaczej.

Jeśli prześledzicie czyjeś pogmatwane życie, to zobaczycie, że to pogmatwanie zaczęło się od na­ruszenia Bożego przykazania.

Jezus mówi: Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie za­chowywać moje przykazania (J 14, 15).

Nie możemy kochać naszych bliźnich, jeżeli nie kochamy Jezusa. Nie możemy kochać Jezusa, jeże­li Go nie słuchamy.

Tylko ten, kto rzeczywiście kocha, może być po­słuszny.

Tylko ten, kto jest posłuszny, może rzeczywiście

kochać.

(...) a przykazania Jego nie są ciężkie (l J 5, 3).

One nie są ciężarem, lecz pomocą. Nie są obcią­żeniem, lecz siłą. One nie czynią nas niezdolnymi, lecz dojrzałymi. W rzeczywistości prościej jest je zachowywać, niż naruszać. Życie staje się o wiele trudniejsze i bardziej skomplikowane, jeżeli na wła­sną rękę próbujemy ustalić, co jest dobre, a co złe.

Wiem, że są ludzie, którzy utrzymują, że seks przedmałżeński jest dzisiaj rzeczą normalną wśród nastolatków. Są nawet opublikowane sta­tystyki, które podają zastraszająco wysokie liczby.

Na to odpowiedziałbym: bądźmy ostrożni ze sta­tystyką w tej dziedzinie. Nie ma żadnych nieza­wodnych metod dojścia do naukowo pewnych re­zultatów, dotyczących intymnego zachowania.

Ale nawet gdyby te statystyki były prawdziwe, gdyby nawet procentowy wskaźnik przedmałżeń­skich stosunków seksualnych był wysoki, to co z tego?

Odkąd to chrześcijanie kierują się statystykami? Odkąd to idziemy za tym, co robi większość? „My jesteśmy wybranym plemieniem" (por. l P 2, 9). A wiec jesteśmy czy nie jesteśmy? Chrześcijanie nie są trwożliwymi zwierzętami, które muszą przyjąć ochronne ubarwienie, aby przeżyć. Prze­ciwnie, jeżeli nie pokażemy naszych kolorów, nie przeżyjemy.

Dietrich Bonhoeffer mówi: „Tylko niezwykłość jest istotnie chrześcijańska".

Aby podsumować, pozwólcie mi opowiedzieć o mojej rozmowie z Kariną. Gdy z nią rozmawiałem, Karina wiele razy za­pewniała mnie, że wprawdzie uprawiała petting ze swoim chłopakiem, ale nigdy nie poszli „na całość". Nie pytałem jej o nic. Następnego dnia przyszła jednak ponownie. Chciała wiedzieć, co rzeczywi­ście oznacza wyrażenie „iść na całość". Powiedziałem: „Karino, myślę, że oznacza to całkowite fizyczne zjednoczenie".

Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała jej. Po­prosiła mnie, abym opisał to dokładnie. Wiec po­wiedziałem: „To włożenie męskiego organu płcio­wego do pochwy".

Karina przez moment wahała się. Następnie po­wiedziała zamyślona: „Jeśli tak, to poszliśmy na całość".

Następnie wybuchneła: „Proszę nie myśleć, że wczoraj pana okłamywałam. Jest pan pierwszą osobą, która konkretnie powiedziała mi, co to zna­czy. Gdy miałam pierwszą miesiączkę, wszystkim co powiedziała mi matka, było: bądź uważna i nie rób nic brzydkiego.

To było całe moje wychowanie seksualne. Dla­czego oni mówią z ogródkami? Nie idź na całość! Tylko nie posuń się za daleko! Ale co znaczy za da­leko, nikt mi nigdy nie powiedział. Czy obejmowa­nie się jest tym za daleko? Czy pocałunki są tym za daleko?".

Karina sprowokowała mnie. Chciała dokładnego określenia.

Pomyślałem o wielu rozmowach, przeprowa­dzonych z młodymi ludźmi, którzy zapewniali mnie, czasami ze łzami w oczach, że nigdy nie zamierzali pójść na całość, ale nie byli w stanie przestać.

Więc powiedziałem - a ci, którzy wiedzą lepiej, mogą mnie poprawić:

Punktem, w którym nie można już przestać, jest leżenie razem, będąc w jakiejkolwiek formie roze­branymi.

Jest bardzo trudno określić ogólne zasady, które pasowałyby do każdego i w każdej sytuacji. Ale można się kierować taką regułą: ten, kto ma bar­dziej wrażliwe sumienie, powinien pomagać dru­giemu. Uderzenie po palcach może być większym dowodem miłości niż namiętny pocałunek. Będzie rósł wzajemny szacunek i miłość będzie się pogłę­biać. Z drugiej strony „iść na całość" okazuje się pójściem na skróty i często oznacza koniec uczucia miłości, które próbowałaś wyrazić. „Czy seks może zranić miłość?" „O, tak, Karino. Oczywiście, że może". Para studentów, która oczekiwała dziecka nie będąc małżeństwem, napisała do mnie: „Czy nie chodzi tylko o to, by było to uczynione w miłości?".

Odpowiedziałem: „Miłość? Miłość do dziecka, dla którego nie został jeszcze przygotowany odpo­wiedni dom? Miłość do twojej partnerki, której ka­riera zawodowa jest teraz zaprzepaszczona? Miłość do twoich rodziców, którym przysporzyłeś kłopo­tów i wstydu? Może rozwiązałeś jeden problem - rozładowałeś napięcie seksualne. Ale stworzyłeś wiele nowych - ślub, dom, utrzymanie, zawód... Miłość?".

Miłość jest raniona, gdy nie jest chroniona przez wolę Bożą. Seks może zranić miłość. Dlatego Bóg ochrania miłość poprzez powiązanie seksu z mał­żeństwem.

Wszystkie dziewczyny oddają się z miłości lub z czegoś, co za nią uważają. Ale nie wszystkie wy­chodzą za mąż za tego, któremu się oddały. Wiele z tych, które zniszczyły sobie życie, zaczynało w ten sposób. Dlatego pozwólcie mi powtarzać wciąż na nowo, dla tych, które mają tak niezdarne matki jak Karina: nawet pierwszy i jedyny stosu­nek płciowy może spowodować ciążę.

„Ale - powiedziała Karina - czy nie jest własną winą dziewczyny, jeśli zachodzi w ciążę? Kiedy niepokoiłam się o to, mój chłopak uspokoił mnie, zapewniając, że będzie uważał.

Po pierwsze, nie wiedziałam, co miał na myśli, mówiąc: będę uważał. Teraz wiem. On wyciągał swój członek i wylewał nasienie poza moje ciało. Ale widzi pan, w ten sposób nie miałam żadnego zadowolenia z naszego doświadczenia i dlatego myślałam, że nie poszliśmy na całość".

Cieszyłem się, że Karina się otworzyła. Metoda kontroli poczęć, którą opisała, sprawia pewne za­dowolenie chłopcu, ale rzadko kiedy dziewczynie. Oto dlaczego stosunek przerywany - przerywany dla dziewczyny - może być podłożem późniejszej oziębłości lub nawet może spowodować w myśle­niu dziewczyny niechęć, uczucie niesmaku lub obrzydzenia ku wszystkiemu, co jest związane z seksem i w ten sposób wpływa decydująco na na­ruszenie małżeństwa.

A wiec miłość jest znów raniona. Oprócz tego metoda ta jest także bardzo nieeste­tyczna. Nie jest też wcale pewna, ponieważ łatwo jest źle ocenić moment wycofania.

„Czy jest jakaś absolutnie pewna metoda anty­koncepcyjna?"- zapytała Karina.

Nie znam żadnej. Prezerwatywy mogą się prze­rwać. Wkładki domaciczne mogą być źle dopaso­wane. Tak zwana „metoda rytmu" przewidywania dni niepłodnych w cyklu miesiączkowym kobiety, nie jest pewna, bo okres nie zawsze występuje re­gularnie. Nie można być nigdy pewnym, zwłaszcza w sytuacji przedmałżeńskiej.

Nawet jeśli używa się tak zwanej pigułki hormo­nalnej, sprawa nie jest prosta. Pigułki muszą być przepisane przez lekarza. Lecz nawet gdyby ktoś zdobył je jakąś okrężną drogą, są one skuteczne, tylko jeśli bierze się je codziennie pomiędzy dwie­ma menstruacjami. Opuszczenie choćby jednego dnia powoduje ich nieskuteczność. Dlatego mija się z celem branie ich ze sobą do kieszeni, idąc po­tańczyć, aby w razie potrzeby połknąć najpierw szybko tabletkę.

Poza tym, codzienne stosowanie pigułki przez długi czas może mieć negatywny wpływ na orga­nizm młodej dziewczyny, ponieważ może zaburzyć normalną, delikatną równowagę jej hormonów. Gdy dziewczyna przestanie je brać, jej zdolność poczęcia może być szczególnie duża. Ostatnio co­raz częstsze stały się przypadki, że równocześnie jest uwalniana więcej niż jedna komórka jajowa. Może to spowodować podwójną, potrójną, a nawet ośmiokrotną ciążę. Z drugiej strony normalne uwalnianie komórek jajowych może być zatrzyma­ne na długi czas, w następstwie przerwy spowodo­wanej tabletkami, tak że kobieta jest na czas nie­określony bezpłodna. Te przeciwstawne reakcje nie są powszechne, ale są absolutnie nie do przewidze­nia i mogą mieć tragiczne konsekwencje. Pewna dziewczyna powiedziała: „Gdybym brała regularnie tabletki, chłodno kalkulując i nastawia­jąc się na możliwą przygodę seksualną, czułabym się jak prostytutka".

„Ale czy zatem petting nie mógłby rozwiązać wszystkich problemów?"

Gdy zapytałem Karinę, co rozumie przez petting, wyjaśniła, że nie ma na myśli trzymania się za rę­ce, czy nawet całowania, lecz wzajemne drażnienie narządów płciowych, aż do osiągnięcia orgazmu przez oboje partnerów, jest to pewien rodzaj wza­jemnej masturbacji. W ten sposób można doświad­czyć przyjemności seksualnej bez strachu przed ciążą oraz bez konieczności używania środków an­tykoncepcyjnych lub liczenia dni.

Ponieważ nie było pełnego stosunku płciowego, może być też łatwiej uspokoić własne sumienie. Znam chrześcijan, którzy uważają, że w ten sposób mogą przechytrzyć Boga. W końcu przecież nie poszli na całość!

To wygląda na idealne rozwiązanie, ale nim nie jest. To ślepa uliczka.

Petting, używany jako metoda uniknięcia ciąży, także nie jest absolutnie pewny. Procent niechcia­nych dzieci, poczętych podczas pettingu, jest nie­spodziewanie wysoki. Nawet najmniejsza ilość męskiego płynu nasiennego, która dostaje się do pochwy, może wystarczyć, aby zapłodnić komórkę jajową. Jest też prawdą, że wiele par, które zaczy­nają od pettingu, nie jest w stanie przestać i kończą na pełnym zjednoczeniu seksualnym, wbrew sobie.

Lecz jeszcze ważniejszy jest inny fakt, szerzej nieznany.

Dziewczyny mogą doświadczać przyjemności seksualnej na dwa sposoby: pierwszy jest bardziej powierzchowny i w ostatecznym rozrachunku jest niezadowalający, natomiast drugi jest głęboki i zadowalający. Ten ostatni jednak jest możliwy normalnie tylko w małżeństwie, ponieważ wyma­ga harmonijnego związku z tym samym partne­rem przez długi czas. Żony, które przechodzą z pierwszego sposobu na drugi, uważają ten pierwszy za coś dziecinnego i niedojrzałego. „Po raz pierwszy czuję się jak prawdziwa kobieta" - mówią, gdy doświadczą tego głębokiego i zado­walającego sposobu.

Przez uprawianie pettingu dziewczyna przyzwy­czaja się tylko do drogi powierzchownej. Później, w małżeństwie, może ona przeżyć trudny okres, aby dojrzeć do tego głębokiego i odpowiadającego oczekiwaniom doświadczenia. Tak więc unieszczęśliwia siebie samą i swego męża.

I znowu miłość jest raniona. Kto pragnie seksu bez małżeństwa, nie tylko będzie niezdolny do tego, by nauczyć się miłości; będzie także niezdolny do tego, by ją chronić. Jest niedojrzały i nie może być dojrzały.

Kilka lat temu pewna uczennica szkoły średniej w rozmowie ze mną broniła pettingu jako czegoś pięknego. Ostatnio, będąc już studentką drugiego roku, napisała do mnie, że teraz wstydzi się tego i czuje, że sama siebie skrzywdziła. Chociaż nie zna swego przyszłego męża, to mówi, że będzie także wstydzić się przed nim z powodu swoich dawnych doświadczeń z pettingiem.

W związku z tym chciałem zwrócić uwagę na coś jeszcze. Wiele osób, które silnie wciągnęły się w uprawianie pettingu, a następnie zostały porzu­cone przez swoich partnerów, łatwo popada w na­wyk masturbacji. I dotyczy to nie tylko chłopców, ale i dziewcząt.

Masturbacja jest wołaniem o pomoc. Lecz moje doświadczenia wskazują na to, że pomoc tę trzeba ofiarować poszczególnym osobom jej potrzebują­cym w różny sposób. Powiem to jeszcze raz: jeśli jesteś na tej niewłaściwej drodze, to nie pozostawaj na niej sam, ale poszukaj osoby godnej zaufania i porozmawiaj z nią o swoim problemie.

Karina jeszcze raz zapytała: „Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?".

Odpowiedziałem: „Karino, ja także często zasta­nawiam się, jaki jest powód tego dziwnego milcze­nia. Może jest ono wynikiem źle ukształtowanego sumienia. Może wynika ono z poczucia braku auto­rytetu u kogoś, kto sam pobłądził w tej dziedzinie. Czy ty będziesz lepszą matką dla swoich dzieci?".

„To prawda! - stwierdziła - miałam skrzywione sumienie, gdy powiedziałam mojemu chłopakowi „tak". Było to dla mnie bolesne. Po prostu udawa­łam, że jestem szczęśliwa, ale w rzeczywistości czułam się tak, jakbym szlochała czy płakała".

„Karino - powiedziałem - gdybyś tylko zaszlochała czy zapłakała, prawdopodobnie nie poszedł­by na całość. Obudziłabyś w nim mężczyznę i chciałby cię ochronić. Ale ponieważ udawałaś, że jesteś szczęśliwa, on próbował cię jeszcze bardziej uszczęśliwić. W ten sposób cię zranił".

„Nie mogę tego pojąć - rzekła. - Ja tego nie chciałam, ale on chciał. Kiedy uległam, stracił zain­teresowanie. Dla niego to był koniec. Dla mnie to był początek. Czy on nie potrafi tego zrozumieć?"

„Nie, Karino, nie potrafi".

„Dlaczego?"

„Ponieważ on jest chłopcem, a ty jesteś dziew­czyną".

„A więc - powiedziała - w każdym razie jest już za późno. Co się stało, już się nie odstanie. Moje życie jest zniszczone".

„Nie, Karino - powiedziałem. - Mylisz się. Dla Boga nigdy nie jest za późno. Nie ma tak powikła­nego życia, którego On nie mógłby uporządkować. On jest wszechmocny. Może nawet sprawić, przez swoje przebaczenie, że rzeczy które się już stały, będą, jakby się nie stały. Oto co oznacza przebacze­nie: sprawić, by rzeczy które już się stały, były ta­kimi, jakby się nie stały". Nie musisz dłużej żyć z bólem w swej duszy. Jest możliwość nowego początku. Jeżeli chciałabyś zrobić krok do nowego początku, dam ci podwójną radę: Przede wszystkim, będzie ci trudno osiągnąć ten cel samotnie. Potrzebujesz doświadczonego dorad­cy duchowego jako pomocnika.

Po drugie: nie zatrzymuj się w połowie drogi, ale uczyń ten nowy początek całkowicie nowym. Tu masz szansę rzeczywiście „iść na całość". Przy po­rządkowaniu nie poprzestań tylko na kącie z se­ksem, ale tak samo wyczyść wszystkie inne ciem­ne kąty. Nie uznawaj się za winną przekroczenia tylko jednego przykazania, ale wydobądź też na światło dzienne naruszenia innych przykazań.

Równie dobrze powodem twoich upadków i po­rażek w sferze seksu może być pójście na łatwiznę i brak posłuszeństwa w innych dziedzinach życia, w których zlekceważyłaś wolę Bożą.

Jezus mówi: „Tego, kto do mnie przychodzi, precz nie odrzucę".

Ta obietnica odnosi się także do ciebie i to bez ograniczeń. Możesz zaakceptować jego propozycję bez lęku.

Z Jezusem opłaca się iść „na całość".

JAKA LITERATURA MOŻE BYĆ POMOCNA?

Przede wszystkim Biblia.

Wiele ważnych urywków dotyczy

w niej miłości i małżeństwa.

Stary Testament:

Adam i Ewa; ustanowienie małżeństwa - Rdz l, 26-30; Rdz 2, 18-25;

Izaak i Rebeka; wybór - Wj 20, 14.17

Booz i Rut; nagrodzona wierność - Rt 2-4

Dawid i Batszeba; cudzołóstwo i skrucha -2Smll, 1-12,25

Achab i Jezebel; źle dobrana para i tragiczne małżeń­stwo - l Krl 16, 29-33,21; 2 Krl 9, 20-37

Miłość i szczęście - Psalm 128

Uwiedzenie i śmierć - Prz 5, 15-23; Prz 7, 1-27

Doskonała żona - Prz 31, 10-31

Nieroztropna kobieta - Iz 3, 16-4, l

Miłość silna jak śmierć - Pnp 8, 6-7

Nowy Testament:

Jedno ciało; potępienie rozwodów - Mk 10, 1-12

Kochać tak, jak Chrystus kochał - Ef 5, 21-33

Ja jestem twój, ty jesteś' moja - l Kor 7, 1-5

Pozostawanie bezżennym - Mt 19, 10-12

Nieład moralny - Rz l, 18-32; l Kor 5, 1-5

Żądza i cudzołóstwo - Mt 5, 27-30

Miłość, która przebacza - J 8, 1-11

Silne „tak" miłości - Mt 22, 34-40

Miłość pierwszy owoc Ducha - Ga 5, 22

Miłość, najwspanialsza droga - l Kor 13

Bóg jest miłością - l J 4, 7-16,39

Podstawowe przesianie rozważań w tym oraz sąsiednich aka­pitach można ująć tak: „Jeśli podejmujesz współżycie przed­małżeńskie - zawsze musisz się liczyć z możliwością poczęcia dziecka". Nie jest intencją autora omawianie poszczególnych środków, dlatego wyraża się o nich skrótowo, nie opisując me­chanizmów ich działania. Aby dobrze zrozumieć słowa autora o nieskuteczności przewidywania dni płodnych, trzeba mieć na uwadze, że książka pisana była w latach 60. Dlatego wspo­mina o należącej do przeszłości metodzie rytmu, czyli kalen­darzyku małżeńskim. Od tego czasu nastąpił olbrzymi rozwój naturalnego planowania rodziny opartego na metodzie objawowo-termicznej (w czym także swój udział mają Walter i Ingrid Trobisch jako jedni z prekursorów NPR). Chociaż obecnie można bardzo skutecznie wyznaczać dni płodne i niepłodne - jednak w żadnej mierze nie powinno być to zachętą do podejmowania współżycia przed ślubem!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Czy odpoczynek stał się czymś tak trudnym, że trzeba się go uczyć
Lekarze nie chcą się uczyć medycyny ratunkowej, Ratownictwo medyczne, Rozmaitości
Po co się uczyć
Optymalny czas nauki ile i jak się uczyć skutecznie
egzamin, Trzy powody by się uczyć
Jak się uczyć
jak się uczyć
Jak się uczyć, Jak się uczyć
Jak się uczyć języków obcych, KORKI
Jak się uczyć, scenariusze
jak sie uczyc id 224391 Nieznany
jak się uczyć(2)
Naśladuj mnie 6 szedł rzuczek do szkoły się uczyć

więcej podobnych podstron